Witam Państwa w ten pierwszy dzień kwietnia. Mam
nadzieję, że siedzicie grzecznie w domkach, uczycie się, nadrabiacie
zaległości, szukacie bądź rozwijacie swoje pasje, czytacie książki, katujecie
Netflixa, czy po prostu wegetujecie na mięciutkich kanapach. W każdym razie
ogromnie liczę na to, że pozostajecie w swoich czterech kątach i dbacie o
siebie najlepiej, jak tylko potraficie.
Słuchajcie, sprawa jest
poważna i chyba każdy wie, jak obecnie wygląda sytuacja w naszym kraju. Nie
będę inna i też będę prosić was o przestrzeganie wszelkich restrykcji, których
z dnia na dzień nam przybywa. Dlaczego? Dlatego, że moja mama jest lekarzem,
który w tym momencie walczy o życie nie jednej, a kilkudziesięciu osób
zarażonych koronawirusem.
To cholerstwo nie ma
litości i jak trafi na podatny grunt, to tak naprawdę wszystko może szlag jasny
trafić w każdej minucie. A nasza służba zdrowia, niestety, powoli traci już siły.
Kto nie chce, wcale nie
musi tego czytać. Ja też mam już dość codziennego zasypywania informacjami o
tym dziadostwie, więc zrozumiem, jeśli przeskoczycie od razu do rozdziału. Chcę
was jednak prosić o rozsądek i rzeczywiste pozostanie w domach. Z pewnością nie
jest to jedyna metoda walki, ale na pewno pomoże zmniejszyć rozprzestrzenianie
się wirusa i możecie dzięki temu ochronić nie tylko siebie, ale również zdrowie
innych ludzi.
Proszę was również,
żebyście nie dali się zbytnio manipulować mediom w tym wyjątkowo ciężkim dla
nas wszystkich okresie. Zwłaszcza szanownemu panu ministrowi zdrowia, który
kazał pielęgniarkom nosić jedną maseczkę przez cały dzień, ponieważ… tam ta da
dam… mamy deficyty!
Rozumiem, że brakuje pewnych środków. Każdy to rozumie. Ale, do jasnej cholery, nie oszczędzajmy kosztem zdrowia osób, które mają ratować ludzkie życie.
Rozumiem, że brakuje pewnych środków. Każdy to rozumie. Ale, do jasnej cholery, nie oszczędzajmy kosztem zdrowia osób, które mają ratować ludzkie życie.
Słuchajcie, to jest
paranoja i płakać mi się chce z tych bzdur wygadywanych przez ministerstwo.
Moja mama kilka godzin temu wróciła z sześćdziesięciogodzinnego dyżuru,
ponieważ w szpitalach nie ma wystarczającej ilości personelu. Pielęgniarki i
lekarze masowo są wysyłani na kwarantannę, brakuje rąk do podstawowej pracy, tak
naprawdę nie rozróżniają już, kto jest lekarzem, a kto pielęgniarką. Wszyscy
pracują na równi i dają z siebie jeszcze więcej, niż mogą, by uratować życie
zarażonych i wszystkich potencjalnie noszących wirusa. A my dalej chadzamy na
spacerki, rodzinki z małymi dziećmi idą do sklepu na zakupy spożywcze, starsze
babcie wychodzą na pogaduszki z sąsiadkami przed blokiem, bo przecież pimpusia
trzeba wyprowadzić na spacer…
I wiecie co? Nie
wytrzymałam dziś / wczoraj. Byłam w sklepie po tygodniu siedzenia w domu, bo
czekają mnie kolejne dwa tygodnie przymusowego siedzenia na dupie.
Potrzebowałam zrobić podstawowe zakupy spożywcze, ponieważ wiem, że moja mama
nie dałaby rady, a i tak musiałam jechać odebrać ją z dyżuru. Mimo że mieszkam
z bratem i dziadkami (których na szczęście odseparowaliśmy i wywieźliśmy do
wujków, którzy od miesiąca pracują zdalnie i praktycznie nie wychodzą z domu),
to przez myśl mi nie przeszło, by zabrać go ze sobą na wycieczkę do sklepu. A
co zobaczyłam, jak weszłam do środka? Szczęśliwą, młodą rodzinę z dwójką
dzieci, jedno w wózku, a drugie ledwo przebierało tymi małymi nóżkami, chcąc
nadążyć za rodzicami. Rodzina zupełnie normalna, nie jakaś patologia (choć
odnoszę wrażenie, że obecnie ta patologia ma najwięcej rozumu w głowach, bo ich w ogóle nie widzę). Nie
potrafiłam pojąć, dlaczego tak bezmyślnie narażają życie swoich dzieci.
Możecie uznać, że źle
zrobiłam. Może się to wam nie podobać, ale podeszłam do tej dwójki i zapytałam,
czy po zakupy nie mogło pójść tylko jedno z nich, bo nie widzę przeciwwskazań,
by tylko jeden z rodziców poszedł do sklepu. Byli zdziwieni i nie rozumieli, o
co mi chodzi. Oni uważali, że to nic złego, bo tutaj na osiedlu nikt nie jest
zakażony. A ja mówię, że to jest nadal sklep, miejsce, przez które dziennie przetaczają
się setki osób i nie są wyłącznie z tego osiedla. I nie widzę różnicy w tym,
czy to żona pójdzie na zakupy, czy jej mąż, który byłby zmuszony do
samodzielnego wyboru ziemniaków czy (o zgrozo) podpasek bądź pieluch. I nie
rozumiem, do czego są im w tym sklepie potrzebne dzieci, które przez głupotę ich
własnych rodziców, osób, które powinny się o nie bezgranicznie troszczyć, zostają
brutalnie narażone na złapanie wirusa. Dziecko powinno się chronić, zostać z
nim w domu, a drugi z rodziców w tym czasie robi zakupy. Jeśli są tak głupi, że
nie potrafią tego pojąć, to współczuję przyszłości ich dzieci, które mając tak
bezmyślnych rodziców wcale nie będą od nich mądrzejsze.
Kobieta próbowała się
wykłócać. Twierdziła, że wtrącam się w nieswoje sprawy, że przesadzam i jakim
prawem zwracam im uwagę. Zamknęła się po tym, jak jej powiedziałam, że zwracam
uwagę wyłącznie kretynkom, które nie ufają swoim mężom w samodzielnym robieniu
zakupów, a własne dzieci świadomie zabierają w największe siedliska zagrożenia.
Mężczyzna się nie odzywał. Pokornie stał obok z dziećmi, od czasu do czasu
bąkając pod nosem, że „właściwie ma pani rację”.
Byłam po prostu wściekła,
bo przez taką właśnie bezmyślność moja mama dziś wygląda jak śmierć, a na dodatek
okazało się, że ma wynik dodatni i jest zarażona koronawirusem. Po czterdziestu
ośmiu godzinach dyżuru dopiero pobrali od niej wymazy, a na wynik testu czekała
kolejne dwanaście godzin, wciąż będąc na nogach i zajmując się pacjentami. Nie
jest załamana, nie ma żadnych objawów, jest po prostu zmęczona, a odbierając ją
spod szpitala widziałam, że praktycznie nie była w stanie ustać na nogach. Do
samochodu wrzucałam ją, jak worek ziemniaków.
Jedyną pozytywną rzeczą
były dziś / wczoraj dla mnie podziękowania kasjerów z biedronki i kilku osób
przysłuchujących się mojej tyradzie w sklepie. Naprawdę zrobiło mi się o wiele
lepiej, gdy usłyszałam, że dobrze postąpiłam i może w końcu do ludzi dotrze, że
nie idzie się na zakupy całą rodziną, bo dziecku trzeba pokazać nowe zabawki na
półkach, a mąż na pewno będzie pamiętał wyłącznie o kupnie piwa lub weźmie
wszystko za drogie. To naprawdę podniosło na duchu i pozwoliło jakoś przetrwać ten
fatalny dzień.
Dlatego proszę was,
zostańcie w domach. Jeśli musicie z jakiegoś powodu wyjść, róbcie to świadomie,
ale na pewno nie całą rodziną bądź gromadą znajomych. To, co się obecnie dzieje
we Włoszech, Hiszpanii czy Francji, to są skutki braku rozsądku i rozmawiając
ze znajomymi z tych krajów, po prostu nie jestem w stanie zbyt długo z nimi
wytrzymać, ponieważ łzy lecą im ciurkiem, jak tylko zaczynają opowiadać, że
samochody wywożą już tysiące ciał zmarłych. A to wszystko na oczach pozostałych
ludzi, którzy przypatrują im się z okien. Nie powielajmy tych błędów.
Na koniec może coś trochę
przyjemniejszego. Zapowiedziałam, że nowy rozdział pojawi się w kwietniu i
pewnie wtedy blog zacznie stawać powoli na nogi. Nie wiem, czy tak się do końca
stanie, ale publikuję dziś dość skromny, jak na mnie, rozdział, w którym pomału
zaczynamy poruszać się do przodu. Czy coś jeszcze pojawi się w kwietniu?
Możliwe, nie mam pewności i nie wyznaczę żadnej konkretnej daty, lecz coś mi
chodzi od jakiegoś czasu po głowie, więc musicie być czujni ;) Jeśli nie,
wyczekujcie cierpliwie maja, wtedy na bank zamieszczę kolejny rozdział.
Na dziś to wszystko,
żegnam się z wami w tej nieco przygnębiającej atmosferze. Choć chciałabym jeszcze
podziękować wszystkim, którzy skomentowali poprzedni rozdział. Bardzo dziękuję
za wasze wsparcie, jesteście niezastąpieni, a wasza wiara, otucha i
wyrozumiałość są najlepszymi motywatorami. Dziękuję, że wciąż tu ze mną
jesteście. Obdarzyliście mnie niesamowitym kredytem zaufania, którego postaram
się nie zmarnować :*
Trzymajcie się i
pamiętajcie o pozostaniu w domach, #zostanwdomu
Wasza Realistka
Dramione – miłość to dwie dusze w jednym
ciele
Rozdział 6
co z nami będzie kiedy centra
handlowe
księgarnie kawiarnie zastąpią to
bogactwo
trzydrzwiowych dostawczaków furgonetek
i innych aut? czy pozostanie to
samo napięcie
twojego brzucha pot usta sposób w
jaki się obejmujemy
kiedy nie będziesz czuła
delikatnego dotyku tapicerki
kiedy będziesz mogła uciec przed
moją potrzebą?
P.
G. Casado, Peryferie, (tłum.) M. Kurek
* * * * *
Nie sądziła, że
jej życie skomplikuje się kiedykolwiek do tego stopnia, że nie będzie
wiedziała, jak powinna postąpić. Czuła się, jakby balansowała na krawędzi
urwiska. Wystarczyłby jeden śmielszy ruch, bardziej zdecydowany, a spadłaby w
czarną otchłań roztaczającą się pod stopami. Wystarczyłby mocniejszy podmuch
wiatru, chwila nieuwagi, a porzuciłaby wszystko, co do tej pory stanowiło jej
fundamenty egzystencji. Tylko czym tak właściwie one były?
Wypuściła ciężko powietrze, które
pokryło mgłą szybę autobusową. Była brudna i mokra przez rzęsisty deszcz
spływających z chmur na szare londyńskie ulice. Utkwiła wzrok w swym odbiciu,
które przyglądało jej się przygaszonymi i zmęczonymi oczami. Nie dostrzegła w
sobie choćby krzty radości, już nawet nie pamiętała, jak to jest się uśmiechać.
Tak bez powodu, swobodnie, bez jakiegokolwiek przymusu. Odnosiła wrażenie, że
mięśnie jej twarzy zamarły i nie potrafiły przypomnieć sobie ruchów unoszących
kąciki ust. Zupełnie jakby nigdy się nie śmiała.
Kierowca skręcił w boczną ulicę, a
autobusem lekko rzuciło, przez co kilku pasażerów podskoczyło na swych
miejscach. Podróżujących nie było zbyt wiele, zaledwie garstka bez trudu
mieszcząca się w przedniej części pojazdu. Mimo to czuła się osaczona, wręcz
stłamszona przez ludzi, którzy nawet jej nie znali i nie zwracali na nią uwagi.
Zaczęło robić jej się duszno, szalik
zbyt mocno ściskał szyję, a na domiar złego powieki nieustannie sunęły w dół,
chcąc złączyć się ze sobą na dłuższą chwilę. Znała ten stan i zawsze się go obawiała.
Bała się błogości, jakiej zaraz zacznie doświadczać całe ciało, podobnie jak
częstego ziewania i nagłych zimnych potów spływających wartkim potokiem w dół
pleców. Wiedziała, że musi wysiąść, nim nastąpi pierwsze ziewnięcie. Po nim nie
będzie już odwrotu. Jednak coś ją kurczowo trzymało na siedzeniu, jakaś
niewidoczna siła przygwoździła ją do oparcia, unieruchamiając jej nogi. W
mętnym odbiciu brudnej szyby dostrzegła niebieskie tęczówki, a w nich czyste i
nieokiełznane przerażenie.
Czy naprawdę tak bardzo bała się
omdlenia? A może były to zwykłe urojenia? Czego w rzeczywistości się obawiała?
Autobus zatrzymał się gwałtownie na
jednym z przystanków, a przez otwarte drzwi wpadło nieco zimnego powietrza,
które uderzyło w bladą twarz Pansy. Lodowaty podmuch poruszył sunące
niespiesznie po głowie myśli, które nie opuszczały jej od dłuższego czasu. Były
zapętlone, jedna nieustannie goniła drugą, nie dopuszczały innych rozważań do
głosu, choćby chwilowego.
Mówiąc szczerze, była już tym
wszystkim zmęczona. Miała dość powielających się schematów, z których nie
umiała wybrnąć. Potrzebowała pomocy, potrzebowała kogoś, kto ją zrozumie,
zwyczajnie wysłucha, otoczy ramieniem, nawet pozwoli się wypłakać. Tym kimś
powinien być jej mąż. To Harry powinien być teraz przy niej, zapewnić ją, że
wszystko będzie dobrze, że nie powinna martwić się na zapas, ale po prostu mu
zaufać. Znalazła się jednak w punkcie, w którym nie potrafi zawierzyć samej
sobie, a co dopiero komuś, kto wielokrotnie ją zawiódł. Jej ścieżki przestały
krzyżować się z drogami Harry’ego i prócz nazwiska oraz dzieci już nie mają ze
sobą nic wspólnego.
Ilekroć myśli koncentrowały się na
rozwijającym się w jej łonie dziecku, nie potrafiła odgnić od siebie uczucia
wewnętrznego rozdarcia. Tworzący się w niej dysonans stawał się coraz cięższy
do udźwignięcia i zdawała sobie sprawę, że to zaledwie kwestia czasu, nim
wszystko w niej runie i pogrzebie ją w gruzach oraz pyłach błędnych decyzji.
Zbyt dobrze rozumiała, że Harry ma pełne prawo wiedzieć o dziecku. Wciąż jednak
tkwiła w przekonaniu, że jego niewiedza wyjdzie wszystkim na dobre.
Jednocześnie była świadoma, że ukrywanie ciąży nie ma najmniejszego sensu.
Nawet jeśli się rozejdą, nie zabroni Harry’emu widywać się z Lilly, więc siłą
rzeczy dowie się o drugiej ciąży. Mimo to uczepiła się decyzji, iż lepiej mu o
tym nie mówić, choć na dobrą sprawę nie przemawiały za nią żadne logiczne
argumenty.
Autobus ponownie się zatrzymał, a
Pansy poczuła, jak wypita w pośpiechu kawa podchodzi jej do gardła. Podniosła
się z zajmowanego miejsca i wyszła na zewnątrz niemal w ostatnim momencie, gdy
zamykające się drzwi musnęły ją po materiale płaszcza. Nie czuła się najlepiej
i zapewne nie wyglądała zbyt dobrze, o czym świadczyły zaniepokojone spojrzenia
stojących na przystanku ludzi. Ostatnim, czego było jej dziś trzeba, to pytania
o jej samopoczucie.
Oddaliła się czym prędzej od
przystanku i zaczęła iść wąskim chodnikiem, na którym nie było zbyt wielu
przechodniów. Znała tę drogę tak dobrze, że nie potrzebowała nawet podnosić
głowy. Nic się na niej nie zmieniło. Włącznie z samochodem Harry’ego
zaparkowanym po przeciwległej stronie ulicy.
Przyspieszyła nieco kroku i weszła
do niewysokiego budynku, po cichu modląc się, by nie spotkać żadnego z
sąsiadów. Nie miała ochoty na czcze rozmowy, zresztą nigdy za nimi nie
przepadała, a w szczególności chowała się przed wścibskimi mieszkankami
kamienicy. Aż nadto miała własnych problemów, nie potrzebowała na dokładkę
cudzych.
Spokojnie brnęła przez kolejne
piętra, ściskając w kieszeni klucze od mieszkania. Nie miała obaw, serce nie
łomotało jej gwałtownie w piersi, ani razu się nie zawahała, nie pomyślała o
cofnięciu się. Po prostu szła, choć nie miała pewności, czy w ogóle uda jej się
zastać Harry’ego w domu. Nie było zbyt późno, ale też niezbyt wcześnie. O tej
porze Harry powinien zbierać się do wyjścia do pracy, ewentualne powinien
wracać z nocnego dyżuru.
Stanęła przed drzwiami do mieszkania
i westchnęła cicho na widok metalowej plakietki na ścianie z ich nazwiskiem.
Przesunęła po niej delikatnie palcami, jakby spodziewała się, że tyle
wystarczy, by usunąć wytłoczone litery. Niestety nazwisko nie zniknęło, a ona
zaczęła się zastanawiać, czy już zawsze będzie jej towarzyszyć uczucie
osamotnienia, ilekroć na nie spojrzy.
Jeszcze przez dłuższą chwilę
wpatrywała się w plakietkę, jednak zmitygowała się po chwili i umieściła klucz
w zamku od drzwi. Gdy próbowała go przekręcić napotkała niespodziewany opór,
który wywołał na jej twarzy niezrozumienie. Szczerze wątpiła, by Harry wymienił
zamki, to było po prostu do niego niepodobne. Spróbowała więc ponownie, ale i
tym razem zatrzaski nie ustąpiły. Na domiar złego ze środka nie dochodziły
żadne dźwięki.
Zrezygnowana westchnęła głośno i
odwróciła się ku schodom. Kiedy miała skierować się do wyjścia, przypomniała
sobie, że nie sprawdziła jeszcze jednej możliwości. Niespiesznie chwyciła za
klamkę i pociągnęła ją w dół, a drewniane drzwi ustąpiły pod naporem i wpuściły
ją do środka. Dopiero wtedy poczuła, jak serce zabiło jej dwa razy mocniej, a gardło
zostało nieoczekiwanie mocno ściśnięte przez towarzyszące jej rozdarcie.
Weszła powoli do mieszkania. Już od
progu poczuła charakterystyczny zapach stęchlizny, który ewidentnie świadczył o
braku przewietrzenia i jakiejkolwiek dbałości o higienę. Tym bardziej nie
zdziwiły jej walające się po przedpokoju buty Harry’ego, leżąca na komodzie
kurtka, a także portfel i klucze rzucone niedbale na podłogę.
Zdjęła
płaszcz i odwiesiła go na wieszak. Tak samo postąpiła z odzieżą męża, a obuwie
ustawiła równo pod ścianą. Sięgnęła po portfel chcąc odłożyć go do szuflady,
lecz nieoczekiwanie wysypały się z niego pieniądze, a każdy z nich pognał w
tylko sobie znanym kierunku. Pansy się tym jednak nie przejęła, gdyż jej uwagę
przykuło wnętrze portfela, w którym znajdowało się niewielkie zdjęcie całej ich
rodziny. Przesunęła palcami po plastikowym okienku, za które wetknięto
fotografię, i poczuła, że cała fasada, którą do tej pory budowała, nagle
zaczęła się chwiać.
Lilly
była bardzo malutka, miała olbrzymie oczy, w których widać było iskierki
dziecięcej ciekawości, a drobna rączka wyciągała się ku obiektywowi od aparatu.
Harry’ego natomiast nieco ucięło, kadr nie obejmował mu całej twarzy. Było
jednak widać na niej szczęście, którego dowodem był szeroki uśmiech.
Pansy
spojrzała na siebie na zdjęciu. Ta kobieta była do niej tak niepodobna, że z
trudem mogła w niej siebie rozpoznać. Uśmiechnięta, spełniona, kochana, w
otoczeniu najważniejszych osób w jej życiu. Być może miała wiele rozterek, być
może w jej głowie wciąż krążyły nierozwiązane problemy, ale w tamtym momencie
była od nich wolna i liczyła się dla niej wyłącznie rodzina. Natomiast teraz
ten obraz był tak daleki od rzeczywistości, był tak idylliczny, że aż
przekłamany w starciu z czarnym fatalizmem, który obecnie jej towarzyszył.
Zamknęła
portfel i wrzuciła go niedbale do szuflady, którą zatrzasnęła z hukiem. Dopiero
wtedy usłyszała niewyraźne dźwięki dochodzące z sypialni. Czym prędzej się do
niej udała, jednak obraz, który stanął jej przed oczami, był daleki od wizji,
którą spodziewała się zobaczyć.
Pościel
na łóżku była skotłowana, gdzieniegdzie dostrzegła na niej różne plamy.
Poduszki walały się po podłodze między pustymi butelkami po piwie i niektórych
mocniejszych alkoholach. Wśród nich dostrzegła rozgniecione chrupki, paluszki
i inne słone przekąski, a nawet pudełka po daniach na wynos bądź odgrzewanych w
mikrofalówce. Między nimi zaś leżały odłamki szkła.
Jej
wzrok mechanicznie spoczął na dużym lustrze z szafy, po którym zostały jedynie
pojedyncze kawałki trzymające się ramy. Reszta znajdowała się na panelach
ubrudzonych krwią. Pośrodku tego okrutnego pobojowiska leżał zaś Harry,
kurczowo przyciskający do piersi album ze zdjęciami, którego niegdyś liliowa
okładka obecnie była pokryta zaschniętą krwią.
Pansy
stała w progu sypialni, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić. Szok był zbyt
duży, by mógł być prawdziwy. Nie sądziła bowiem, że Harry tak ciężko radzi
sobie z rozłąką. Ilekroć się spotykali czy rozmawiali przez telefon nie w
sposób było dostrzec bądź usłyszeć, jak bardzo sobie nie radzi. Nie spodziewała
się, że po jej wyprowadzce z mieszkania zostaną jedynie zgliszcza. Jednak czy
na pewno była aż tak bardzo zaskoczona? Jeśli Harry zrujnował ich rodzinę, czy
mógł inaczej postąpić z ich wspólnym domem?
Kolejny
raz westchnęła i podeszła do niego niespiesznie. Kucnęła przy nim i dostrzegła
jego poharataną rękę, która ściskała okładkę albumu ze zdjęciami. Mężczyzna
nawet się nie poruszył, gdy odgarnęła mu włosy ze spoconego i rozgrzanego
czoła. Wzdrygnęła się nieco, gdy poczuła od niego charakterystyczną woń
alkoholu i papierosów. Tych drugich raczej sobie nie szczędził, ale nie
przypominała sobie, by kiedykolwiek tyle pił.
Z
lekkim przestrachem spojrzała na stertę butelek ustawioną pod ścianą oraz na
część leżącą na panelach. Gdy udała się do kuchni i odkryła, że w lodówce
znajduje się również sam alkohol oraz kawałek żółtego sera, poczuła się
kompletnie wybita z rytmu. Zrozumiała, że nie tylko jej życie się wali, nie
tylko ona ledwie sobie radzi z rozłąką. Harry jednak poszedł o krok dalej, jego
świat całkowicie pokrył się gruzami i nie zostało mu nic, na czym mógłby go
odbudować.
* * * * *
Niewielki
ogródek na tyłach domu przywodził na myśl obraz po katastrofie naturalnej. Nie
było żadnych śladów po trawie, gałęzie kilku drzew pozostawały kompletnie
ogołocone, nawet w karmniku na próżno było szukać choćby jednego wróbla. Nie
było to specjalnie zadziwiające, gdyż wiosna w Anglii zaczyna się dużo później,
głównie przez wszechobecne deszcze i nieco niższą temperaturę. Nie zmieniało to
faktu, że patrzenie na suchy i pusty ogród wywoływało ciarki.
Zabini stał spokojnie na werandzie,
paląc niespiesznie papierosa i przypatrując się wydmuchiwanemu dymowi
mieszającemu się z parą wodną. Nie miał na sobie płaszcza, jedynie cienki
sweter, a pod nim koszulę, jednak nie było mu jakoś szczególnie zimno.
Wpatrywał się w pustą przestrzeń z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Jeszcze kilka tygodni temu widział
oczami wyobraźni, jak roztaczający się przed nim domowy ogródek przekształca
się w rodzinną oazę spokoju na świeżym powietrzu. Widział huśtawkę
przytwierdzoną do gałęzi dużego dębu. Wyobrażał sobie siedzącą na niej Ginny
wraz z ich dzieckiem. Trawa wesoło kołysała się na wietrze, po niej biegał mały
chłopczyk z drewnianym samolotem w ręce. Potykał się o swoje nóżki, jednak nie
poddawał się. Wstawał i pędził ku rodzicom skrytym między gęstwiną tuj.
Strzepnął popiół z papierosa i
kolejny raz się nim zaciągnął. Jego plany wypalały się równie szybko. Obecnie,
patrząc na roztaczającą się przed nim pustynię, nie był w stanie dostrzec
choćby skrawka uśmiechu na twarzy Ginny. Już niczego sobie nie wyobrażał, nie
wybiegał myślami do przodu, bo to po prostu nie miało sensu.
Ilekroć starał się zapewnić ją o
swojej miłości, opiekował się nią i martwił o nią na każdym kroku, tak za
każdym razem uświadamiał sobie, że dziewczyna coraz bardziej się od niego
oddala. Praktycznie z nim nie rozmawia, nie zwierza mu się, o nic nie prosi,
wręcz ogranicza się od niego na każdy możliwy sposób. I jak jeszcze jakiś czas
temu serce mu pękało, gdy Ginny go odrzucała, tak teraz nie czuł już niczego.
Był pusty. Niczym roztaczający się przed nim ogród.
Rozmasował pobolewający kark i
westchnął głęboko, unosząc oczy ku niebu. Nie wiedział, jak powinien postąpić i
czy w ogóle powinien coś robić. Nie miał żadnych wątpliwości, że kocha Ginny,
ale ile jeszcze zniesie jej niepewność?
Z dnia na dzień coraz ciężej
przychodziło im znieść swoją obecność. Zachowywali się jak obcy, mimo że
jeszcze nie tak dawno temu świata poza sobą nie widzieli. Obecnie nie są w
stanie utrzymać nawet dłuższego kontaktu wzrokowego. Codziennie się mijają,
wydzielili nawet własne tereny, jakby nie chcieli więcej obecności drugiego w
swoim życiu. Ostatecznie Blaise zaanektował salon, Ginny zaś sypialnię. Wolną
strefę stanowiła jedynie kuchnia, gdyż łazienki były dwie i nie musieli się
nimi za bardzo dzielić.
Zgasił papierosa, wydmuchując
resztki dymu w przestrzeń. Samotność za każdym razem uświadamiała go, że tak
naprawdę jest mu dobrze. Nie czuł więcej potrzeby starania się o cokolwiek. I
choć walczył z tym przeświadczeniem bardzo długo, to w rzeczywistości już
zdążył się z nim oswoić, a to przerażało go bardziej, aniżeli myśl, że Ginny
może go już nie kochać. Do tej pory bowiem był przekonany, że dopóki jedno z
nich trwa w łączącym ich uczuciu, to zawsze jest szansa na jego odnowienie.
Jeśli jednak druga osoba straci wiarę w miłość, czy jest sens cokolwiek
ratować?
Wzdrygnął się pod wpływem porannego
chłodu i wsadził ręce do kieszeni spodni. Nie miał za bardzo ochoty iść do
pracy, zwłaszcza po wczorajszej wizycie z udziałem Malfoya. Niestety dziś
przyjeżdżają kolejni kontrahenci i byłoby dużym nietaktem odwołać spotkanie
zaledwie kilka godzin przed ich przybyciem. Chcąc nie chcąc Blaise musi czuwać
obecnie nad wszystkim, co dzieje się w firmie. Być może to go trochę
przytłoczyło, odebrało mu nieco swobody, którą dysponował do tej pory po pracy.
Nie czuł jednak zmęczenia firmą. Marazm przychodził dopiero po powrocie do
domu.
Odwrócił się ku rozsuwanym drzwiom,
przy których ujrzał opatuloną w gruby szlafrok Ginny. Dziewczyna nie była
zaspana, wręcz wyglądała, jakby przez całą noc nie zmrużyła oka. Jej potargane
i pozbawione blasku włosy, a także nieco przygaszone oczy były tego najlepszym
dowodem. Miedziany warkocz spoczywał na barku, muskając zdecydowanie sporych
rozmiarów brzuch.
– Wejdź do środka, bo się
przeziębisz. – Nic innego nie przyszło mu do głowy. Dziewczyna jednak nie
posłuchała i zamiast wrócić do mieszkania opatuliła się szczelniej szlafrokiem
i podeszła do mężczyzny. Blaise odruchowo zagarnął ją w ramiona, jednak nie
czuł w sobie ani ciepła ani spokoju, których zawsze przy niej doświadczał.
– Blaise – odezwała się cichutko,
wtulając się w jego szeroką klatkę piersiową. – Jestem już tym wszystkim
zmęczona.
Znajome ukłucie bólu rozeszło się po
jego piersi na dźwięk tych słów.
– Czym konkretnie?
– Sobą – odparła, ściskając go
mocniej za materiał swetra. – Byciem balastem dla was wszystkich.
Odsunął ją od siebie delikatnie i odgarnął
jej splątane kosmyki z czoła. Chciał się do niej uśmiechnąć, ale prawda była
taka, że on też już był wszystkim zmęczony.
– Nie mów tak – odpowiedział,
całując ją w chłodne czoło i ponownie zamykając w ramionach. – Nie jesteś dla
nikogo ciężarem.
– Nie widzisz, co się dzieje? –
Spojrzała na niego, a w jego oczach dostrzegła dokładnie to, czego tak bardzo
się obawiała. Pustkę. Brak przekonania. Bezsilność. Raniły bardziej, niż
wszelkie słowne obelgi. – To wszystko jest bez sensu. Ja już nie potrafię być
taka, jaka byłam wcześniej. Naprawdę tego nie widzisz?
Owszem, widział to bardzo dokładnie
i bardzo boleśnie doświadczał, a mimo wszystko nie poddawał się. Lecz teraz
wola walki w nim opadła. Miał wrażenie, że stoi przed nim zupełnie inna
dziewczyna, niż ta, w której tak mocno się zakochał.
Odsunął ją od siebie i westchnął
cicho. Ginny nawet nie próbowała go zatrzymać. Po prostu stała przed nim, nie
siląc się nawet na jakikolwiek cieplejszy odruch. On zaś miał już dość
wszechobecnego chłodu, którym go obdarzała.
– Teraz chcesz o tym rozmawiać? –
zapytał, choć wiedział, że tylko próbuje odwlec w czasie to, co nieuniknione.
– O czym? O nas? – Odbiła pytanie z
lekką kpiną w głosie, choć wiedział, że jest fałszywa. Bez trudu potrafił
rozpoznać jej kłamstwa. – Nas już nie ma, Blaise. Nie ma nas, bo wszystko
zaprzepaściłam. Nie chcę, żebyś do końca…
– Skończ – przerwał jej stanowczo,
starając się spojrzeć jej hardo w oczy. Wciąż jednak było to dla niego zbyt
trudne.
– Blaise, ja naprawdę…
– Powiedziałem dość. – Uniósł nieco
głos, jednak tym razem nie odwrócił od niej wzroku. Po prostu stał i patrzył na
nią, ale żadne dźwięki nie chciały wydobyć się z jego ust.
Minął ją i rozsunął drzwi od
mieszkania, jednak nie wszedł do środka. Zawahał się w ostatnim momencie, jakby
wiedział, że jeśli teraz wyjdzie bez słowa, to naprawdę wszystko będzie między
nimi skończone.
Obrócił się ku niej niespiesznie,
spoglądając w jej przekrwione i szkliste oczy. Ten widok boleśnie ścisnął go za
serce, ale jednocześnie był zbyt słaby, by go do niej pchnąć. Miał wrażenie, że
właśnie wszystko się między nimi rozsypało i zamieniło w drobny pył.
– Będę dziś spał u Malfoya – rzucił,
ściskając z całych sił framugę. – Zrobisz, co będziesz chciała.
Wyszedł z domu najszybciej jak
potrafił. Nie oglądał się za siebie, nie chciał myśleć o tym, co się przed
chwilą stało. Nie chciał również powiedzieć Malfoyowi, że zaledwie w ciągu
dziesięciu minut zaprzepaścił kontrakty na kilkanaście milionów funtów.
* * * * *
Mieszkanie Malfoya z pewnością było
duże, jednak nie sądziła, że może liczyć aż tyle metrów kwadratowych. Dzięki
kilku prostym zaklęciom architektonicznym mężczyzna zwizualizował przed nią
wirtualny obraz domu, pozbawiając go wszystkich mebli i zbędnych urządzeń. Przed
Hermioną roztaczał się czysty szkielet, którym mogła dowolnie manewrować.
–
Jeśli ustawimy je w ten sposób, to nie będzie odpowiednio dużo światła. –
Przesunęła ręką nad makietą, wyczarowując w ten sposób sztuczną łunę mającą imitować
padanie promieni słonecznych.
–
Bo to strona wschodnia, więc najwięcej światła będzie tylko do południa –
odparł, powiększając wybrany fragment kuchni i odseparowując go od reszty
szkieletu. Robił to bardzo sprawnie, kompletnie bez trudu, używając tylko
jednej ręki. W drugiej bowiem trzymał kubek z poranną kawą.
–
A gdyby ustawić je po przeciwległych stronach? – Nałożyła prowizoryczne szafki
na plan, obracając go w kierunku mężczyzny.
Draco spojrzał leniwie
na zagospodarowanie przestrzeni, upijając łyk gorącej kawy. Bardziej bowiem był
zainteresowany entuzjazmem Hermiony, aniżeli odpowiednim rozłożeniem mebli. Już
nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział ją tak podekscytowaną.
– Chcesz zrobić coś w
rodzaju korytarza świetlnego? – Przekręcił makietę, dokładając do niej kuchenną
wyspę.
– Chcę wpuścić więcej
słońca do środka. – Zaczęła ponownie przestawiać szafki w taki sposób, że w
wirtualnym pomieszczeniu zrobiło się o wiele jaśniej. Zabrała bowiem
niepotrzebne meble, odsłaniają całe okno, naprzeciw którego Draco ustawił
wcześniej kuchenną wyspę. Dołożyła do niej kilka krzeseł i zakołysała się
radośnie na łóżku, gdy w końcu osiągnęła efekt, na którym jej zależało.
– O to mi właśnie
chodziło! – wykrzyknęła radośnie, wpatrując się w swoje dzieło z wypiekami na
policzkach. – Trzeba będzie zdjąć te szafki i powiesić je po bokach. Światło z
okna nie będzie się na nich blokowało, przez co będzie jaśniej. A wyspę można
obrócić, żeby…
Draco nie ukrywał, że
jest mu wszystko jedno, jak Hermiona umebluje dom. Liczyło się dla niego, by
była w nim szczęśliwa, a jeśli dostawienie kilku kwiatków czy wywrócenie kuchni
do góry nogami mają sprawić, że już zawsze będzie taka promienna, to nie chciał
ingerować w jej zamiary. Od jakiegoś czasu bowiem chodziły mu po głowie
zupełnie inne plany, jednak póki co nie chciał się z nimi zdradzać.
Pociągnął dłuższy łyk
kawy nieustannie wpatrując się w podekscytowaną twarz dziewczyny. Lubił, gdy
była czymś przejęta, ale sprawiało jej to radość. Oczy jej wtedy bardzo
jaśniały, a na bursztynowych tęczówkach tworzyły się delikatne złote punkciki.
– Możemy nie zmieniać
koloru? – Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że Hermiona o coś go
pytała. Zamrugał kilkukrotnie oczami, odstawiając kubek z niedopitą kawą na
podłogę.
– Słucham?
– Czy możemy zostawić
białe ściany? – powtórzyła, uśmiechając się do niego delikatnie.
– Nie chcesz jakiegoś
koloru? – odparł, uginając nogę w kolanie i przysuwając się do niej bliżej.
Zauważył, że rumieńce na policzkach dziewczyny nabrały jeszcze dojrzalszych
kolorów. I nie ukrywał, że bardzo mu się ten widok podobał.
Hermiona na moment
spuściła głowę, a niesforne kosmyki opadły jej na czoło. Nie przestawała się
uśmiechać, co Draco uznał za dobry omen. Odgarnął jej włosy z twarzy i
przerzucił na ramię skryte pod lekko opadającym swetrem.
– Wiesz – zaczęła dość
cicho i jakby nieco nieśmiało – moi rodzice byli zwolennikami stonowanych
kolorów, jak błękity czy przybrudzone róże. Z kolei państwo Weasley uwielbiali
żywe barwy, nasycone żółcie, zielenie. Ale ja jakoś nie potrafię pójść w żaden
z tych kierunków. No i też przyzwyczaiłam się do tej bieli.
– Skoro ci się podoba,
to ją zostawmy – odparł ciepło, nachylając się w jej kierunku. Hermiona jednak
odwróciła się od niego w ostatnim momencie, sięgając po swój kubek z herbatą. Przeszło
mu przez myśl, że zrobiła to celowo. Tym bardziej, że ponownie zaczęła unikać
jego wzroku.
Odchylił się na łóżku,
wzdychając ciężko ku sufitowi. Nie miał bladego pojęcia, dlaczego kobieta za
każdym razem się płoszy, gdy chce jej dotknąć. Robili już wiele znacznie
śmielszych rzeczy, a ona mimo to ucieka przed takimi delikatnymi czułościami.
– Dzięki niej jest
czysto, przejrzyście – dodała po dłuższej chwili, w końcu podnosząc na niego
wzrok. Iskierki w jej bursztynowych oczach nie przygasły, jednak Draco miał nieodparte
wrażenie, że skrzą się ku niemu jakoś lżej.
Przechylił nieco głowę,
patrząc na nią pod kątem. Zauważył, że dziewczyna ściska mocno kubek z herbatą,
od czasu do czasu gładząc go po powierzchni. Wyprostował się niespodziewanie,
zabierając od niej naczynie, a następnie pchnął ją najdelikatniej jak potrafił
na materac, wisząc nad nią i znacznie ograniczając jej pole widzenia do swojej
osoby.
Ciało Hermiony zapadło
się w pościeli, zaś sweter zsunął się z nagich ramion. Poczuła, jak zasycha jej
powoli w gardle, a serce uderza boleśnie o klatkę piersiową, jakby chciało się
z niej wyrwać. Malfoy ją osaczył, zresztą nie pierwszy raz, jednak z dnia na
dzień robił to coraz śmielej, ale ona nie potrafiła odpowiedzieć mu z podobną
intensywnością.
– Granger – wycedził
jej nazwisko, nachylając się ku niej coraz bardziej – jesteś niemożliwa.
Policzki zaczęły jej
płonąć żywym ogniem, gdy Draco subtelnie muskał ją ustami. Odruchowo i bez
pomyślunku wyciągnęła nieco szyję, by dać mu do siebie większy dostęp, a oddech
zaczął stawać się znacznie płytszy i cięższy. Bała się jednak jakieś
odważniejszej reakcji, mimo że czuła gdzieś głęboko, że w tym momencie dotyk
Malfoya jest jej o wiele bardziej potrzebny do życia, aniżeli tlen.
Prawdopodobnie nie była
to najlepsza chwila na jakiekolwiek dywagacje, jednakże nie potrafiła
powstrzymać wirujących jej w głowie myśli, że powinna w końcu zdobyć się na
odwagę i chociaż częściowo wyjść naprzeciw oczekiwaniom mężczyzny. Problem
bowiem polegał na tym, że dotyk Dracona działał na nią do tego stopnia, że aż
ją paraliżował. Chciała od niego więcej, jednak nie umiała go o to poprosić.
Tak jakby ktoś dał jej lizaka, ale nie pozwolił zdjąć z niego papierka.
Gdy poczuła na
odsłoniętym obojczyku lekki pocałunek mężczyzny jej ciało zaczęło powoli
odpływać. Wtedy poczuła, że nie chce już dłużej czekać.
Nieoczekiwanie uniosła
się lekko na łokciu, a wolną ręką przyciągnęła do siebie Malfoya, by po chwili
wpić się w jego rozchylone wargi. Nie musiała długo czekać na jego odpowiedź,
całował ją bowiem zachłannie, a przy tym wyjątkowo czule, przez co miała
wrażenie, że zaraz zacznie roztapiać mu się w ramionach. Cały czas chciała
jednak więcej.
Uniosła się jeszcze
bardziej, obejmując go drugą ręką za kark. Usta Dracona smakowały kawą, były
lekko gorzkie, ale gdzieś w środku tej goryczki pojawiała się nieoczekiwanie
nuta słodyczy, która zachęcała ją do pogłębienia pocałunku. Nie protestowała,
gdy dłonie Malfoya zaczęły przesuwać się po jej talii, przyciągając ją do jego
klatki piersiowej. Zresztą nie była do końca pewna, czy to mężczyzna przybliżał
ją do siebie, czy może sama naparła na niego, domagając się tym samym
śmielszych pieszczot.
Cicho jęknęła w usta
Malfoya, gdy zaczął podsuwać jej koszulkę od piżamy w górę, a zwinne i długie
palce poczęły muskać ją po rozpalonej i wrażliwej skórze. Wtedy przylgnęła do
niego całym ciałem, nacierając na jego barki z dużo większą śmiałością. Oboje
byli sobą tak pochłonięci, że nie zauważyli stojącego w progu Blaise’a, który
dopiero po dłuższym momencie zdecydował się dać znać o swojej obecności.
– Wybaczcie, że
przeszkadzam wam w przecudnej sielance.
Dla Hermiony
zaskoczenie wywołane niezapowiedzianą wizytą Zabiniego było tak silne, że
nieopatrznie ugryzła Dracona nieco mocniej w dolną wargę. Mężczyzna syknął
cicho, zaciskając dłonie na jej pośladkach, do których udało mu się dotrzeć w
tej samej w chwili, gdy Diabeł zdecydował się otworzyć gębę.
– Ale widzę, że nie
tylko w moim życiu wszystko się pieprzy.
– Blaise wyrażaj się –
zrugał go Malfoy, zgrabnie zagarniając Granger do przodu i obejmując ją
delikatnie, gdy w końcu udało jej się jakoś normalnie usadowić między jego
nogami. Kątem oka dostrzegł, że policzki dziewczyny pokryły się obfitymi
rumieńcami koloru dojrzałych piwonii.
– No tak – odburknął
ewidentnie niezadowolony Zabini. – Bo to przecież tylko poranna joga była.
Draco spojrzał na
przyjaciela z dezaprobatą, unosząc lekko lewą brew ku górze. Poczuł, jak
Hermiona splata palce swoje dłoni z jego i delikatnie je na niej zaciska.
– O, no proszę, jeszcze
się w dom bawicie. No cudnie, moi kochani, lodzio miodzio normalnie – warknął
jeszcze bardziej poirytowany, wskazując od niechcenia na magiczną makietę domu
lewitującą tuż obok Malfoya i Granger.
Arystokrata od razu
pozbył się wyczarowanego planu, jednocześnie odwzajemniając uścisk dłoni
dziewczyny. Miał bowiem wrażenie, że dzięki temu prostemu gestowi jakoś łatwej
mu nad sobą zapanować.
– Co się stało, Blaise?
– zagadnęła go Hermiona, odgarniając grzywkę z twarzy. Nadal była mocno
zawstydzona, jednak próbowała jakoś przywrócić się do normalności. – Czemu
jesteś dziś taki ponury?
– Nie miałeś mieć
dzisiaj spotkania w sprawie budowy nowego centrum technologicznego w Bergen? – Przyłączył
się Draco.
– Miałem – odparł,
podchodząc powoli do dużego okna, skąd rozpościerał się widok na niewielki
ogródek, a raczej na powoli zieleniący się plac. – I nawet szło całkiem nieźle,
ale ostatecznie wszystko poszło się jebać.
– Musisz tak bluzgać? –
Malfoy ponownie upomniał przyjaciela, ponieważ nie przypominał sobie, by Diabeł
kiedykolwiek tak często używał wulgaryzmów. Owszem, każdemu się zdarzało, ale
Zabini z reguły nad sobą panował i nawet jeśli był wściekły, nie folgował sobie
z nieadekwatnym słownictwem.
– Nie muszę, ale chcę –
warknął, a Draco zauważył, że ramiona Hermiony spięły się w tym samym momencie.
Ewidentnie coś było na rzeczy. Nie wiedział tylko, co dokładnie.
– Zresztą to już nie ma
znaczenia – odparł nieco spokojniej, odpinając guzik od kołnierzyka koszuli,
którą miał pod swetrem. – Larsen podarł kontrakt, a Undset wyszedł z hukiem,
pozdrawiając cię środkowym palcem. Raczej nie był to międzynarodowy znak
pokoju.
Podrapał się po karku
na dźwięk słów przyjaciela. Interesy z Norwegami były bardzo korzystne i z
reguły należały do tych przyjemniejszych. Undset był już bowiem poczciwym
staruszkiem, ale nadal miał rękę do biznesu, wyprowadzenie go z równowagi
praktycznie graniczyło z niemożliwym. Dlatego tym bardziej zmartwił się, gdy
Blaise opowiedział o ich nieudanym spotkaniu.
– Randolf też
stwierdził, że nas pierdoli, a Madson powiedziała, że będzie rozmawiać wyłącznie
z tobą.
– Co jej powiedziałeś?
– zapytał, choć w zasadzie nie miał większych nadziei.
– Że ma się pierdolić.
Malfoy zamknął na
moment oczy i zacisnął ze złości szczękę. Nie pomagał mu już kojący dotyk
Hermiony, która patrzyła na niego z dużym niepokojem. Bardziej jednak martwił
ją Zabini, a raczej co spowodowało jego niecodzienne i wulgarne zachowanie.
Spojrzała na
opierającego się o szybę czarnoskórego, dostrzegając w jego oczach ogromną
pustkę. Patrzył się apatycznie przed siebie, bynajmniej nie przejmując się, że
zaprzepaścił kilka ważnych kontraktów. Strofowało go coś zupełnie innego, praktycznie
pożerało go od środka.
Przypomniała sobie, że
już kiedyś znalazł się w podobnym stanie. Podobnym, ponieważ znosił go trochę
lepiej niż obecnie, jednak był równie przybity. Wtedy zrozumiała, skąd w
mężczyźnie tyle złości, a zarazem bezradności.
– Do kurwy nędzy –
wymsknęło się Draconowi przez zaciśnięte zęby, co nie uszło uwadze panny
Granger.
– Uspokój się. –
Obróciła się delikatnie ku niemu, kładąc mu dłoń na lekko zarośniętym policzku.
– Jak mam być spokojny,
jeśli właśnie straciłem możliwość podpisania umów z najbardziej intratnymi
ludźmi w całej Norwegii? – mówił zdecydowanie podniesionym głosem, który dudnił
w uszach dziewczyny donośnym echem. Spięła się momentalnie, wyprostowując się w
jego ramionach niczym napięta struna. Nie zdążyła jednak zareagować, gdyż
uprzedził ją równie wzburzony Zabini.
– I co z tego? Mało
masz kontrahentów? – warczał do Malfoya, wbijając w niego poirytowane
spojrzenie. – Nie wystarczają ci te pierdyliardy pieniędzy wpływające na konta?
Bo jak tak, to rusz dupę i może sam się tym zajmij, bo ja mam już tego, kurwa,
serdecznie dość!
– Dobrze wiesz, że
gdybym mógł… – zaczął Draco, lecz Blaise nie dał mu dokończyć.
– To co?! – wykrzyknął,
a Hermiona miała wrażenie, że od jego głosu cały dom trzęsie się w posagach. – Myślisz,
że jestem bardziej spokojny od ciebie?! To powiem ci jedno. Gówno wiesz, a ja z
tym kończę.
Wymierzył palec
wskazujący w arystokratę, dysząc ciężko z wściekłości. Przez chwilę w sypialni
panowała przytłaczająca cisza, której nikt nie był w stanie przerwać. Blaise
przez targające nim nerwy, Draco z szoku, zaś Hermiona ze zwykłego strachu.
Nie rozumiała, co się
właśnie dzieje i z jakiego powodu. Kompletnie nie wiedziała, jak ma zareagować,
gdy Zabini wybiegł z wściekłością z pokoju, a Malfoy w tej samej chwili zerwał
się z łóżka i starał się go dogonić. Została sama, czując oplatający jej
ramiona chłód, które przed chwilą rozgrzewał ciepły dotyk arystokraty.
* * * * *
Udało mu się złapać Blaise’a przed
domem, chwytając go za ramię i obracając agresywnie ku sobie. Spodziewał się
dostrzec na jego twarzy wściekłość, jednak zamiast niej zobaczył zionącą z oczu
pustkę, a w jej środku nieme błaganie o pomoc. Wszelka złość momentalnie z
niego wyparowała, a w jej miejscu pojawiło się jawne zmartwienie.
Obaj milczeli, jakby
zabrakło im słów. Patrzyli jedynie na siebie, oczekując, że któryś w końcu
wykona pierwszy ruch. Blaise jednak nie miał na to już sił, a Draco po raz pierwszy
nie wiedział, jak powinien się zachować. Wyciąganie z kogoś problemów i
pocieszanie go nigdy nie było jego najmocniejszą stroną.
W końcu jednak przemógł
się i zwolnił uścisk na ramieniu przyjaciela. Przełknął ślinę, która z wielkim
trudem przeszła przez suche gardło, a następnie spojrzał na niego
pokrzepiająco.
– Co się dzieje, stary?
– odezwał się bardzo spokojnie, obserwując uciekający przed nim wzrok Blaise’a.
– Nigdy się tak nie zachowywałeś.
– Po prostu… – zaczął,
lecz urwał w połowie, przelotnie spoglądając na twarz przyjaciela.
Tak naprawdę wcale nie
chciał tu być, ale nie bardzo wiedział, gdzie ma się podziać. Rozumiał, że
emocje za bardzo go poniosły, przez co niepotrzebnie wybuchnął, nie tylko
naskakując na Malfoya, ale przestraszył również Hermionę, która nie była
przecież niczemu winna. Nie chciał się jednak tłumaczyć ze swego zachowania.
Westchnął ciężko, załamując
ramiona z pogłębiającej się bezradności. Wszystko było dziś przeciw niemu,
wszystko się waliło i zasypywało go stertami gruzów. A on stał samotnie
pośrodku tego pobojowiska, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca. Wiedział jednak,
że im bardziej będzie szedł w zaparte, im bardziej będzie starał się siebie
okłamać, tym ciężej przyjdzie mu w przyszłości wydostać się spod zwałów dotychczasowego życia.
Obrócił się bardziej ku
Malfoyowi. Przez chwilę patrzył się na niego, jakby oczekiwał, że mężczyzna
zrozumie go bez słów i nie będzie musiał niczego mówić. Zmitygował się jednak w
ostatniej chwili, wypuszczając ciężko powietrze z ust.
– Rozstałem się z
Ginny. – Nie sądził, że wypowiedzenie tych słów przysporzy mu aż tyle bólu. Prawda
jednak była nieunikniona i musiał się w końcu z nią zmierzyć.
Tak jak podejrzewał, Draco
nie wiedział, jak ma się zachować. Dolna warga lekko mu opadła, a brwi
nieznacznie zmarszczyły, tworząc wraz z intensywnym spojrzeniem mieszankę
wyrażającą czystą konsternację. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili. Tym
samym jego stanowczy uścisk na ramieniu zelżał, przeobrażając się w
przyjacielską próbę podniesienia na duchu.
– Przykro mi, choć
wiem, że cię to nie pociesza. – W głosie nie było już śladu po niedanym
poirytowaniu. Myśli w głowie mężczyzny zaczęły się krystalizować, wyjaśniając
mu wszystkie poprzednie wybuchy i cierpkie słowa Zabiniego.
Czarnoskóry westchnął
ciężko, spuszczając przy tym głowę. Nie miał ochoty rozmawiać o swoim związku. Tak
naprawdę na nic nie miał już siły i chęci.
– Nie pociesza – odparł
w końcu cicho, wpatrując się w kostkę brukową pod stopami. – Zwłaszcza, że to
ona podjęła taką decyzję.
Draco zmarszczył
nieznacznie brwi na odpowiedź przyjaciela. Wiedział, że ostatnimi czasy Ginny
zaczynała coraz bardziej fiksować. Praktycznie w ogóle nie rozmawiała z
narzeczonym. Przestała też wychodzić z domu, stawiała się jedynie na wizyty w
szpitalu z powodu ciąży. Reszta stosunków międzyludzkich wymarła, a Blaise,
mimo że starał się jak mógł, był jednocześnie osobą, której panna Weasley
unikała najbardziej.
Zatrzymał się na moment
przy dziecku, którego para się spodziewała. Chciał zapytać o to Zabiniego,
jednakże był świadomy, że prawdopodobnie nie jest to najlepszy moment na tę
rozmowę. Zresztą, co miałby mu powiedzieć zaledwie kilka godzin po rozstaniu?
– Nie dała mi nic
powiedzieć – kontynuował cierpko –, tak jakby już wymazała mnie z życia, jakbym
jej zawadzał, rozumiesz?
Malfoy był jedynie w
stanie przytaknąć mu głową. Ciężko mu się patrzyło na przybitego Blaise’a. Zawsze
miał w sobie odrobinę optymizmu, nawet w najbardziej dołujących chwilach. Tym
razem nie dostrzegał w nim choćby cienia nadziei.
– Tak po prostu to
skończyła – dodał z dużo większym spokojem. – Przekreśliła wszystko, wspólną
przeszłość, przyszłość, małżeństwo, dziecko. Cokolwiek bym powiedział, nie
miałoby dla niej znaczenia.
Draco walczył ze sobą.
Chciał zapytać Blaise’a, co teraz będzie, ale jednocześnie wiedział, że to
jedno z najgorszych pytań, jakie mógłby mu w tym momencie zadać. Bo niby jak
miałby mu odpowiedzieć, skoro nie ma nawet pewności co do kolejnego dnia? Jak
ma mu odpowiedzieć, jeśli właśnie zawiódł się na najważniejszej osobie w swoim
życiu? Na osobie, którą kocha?
Nie było sensu stać
dłużej przed domem i dywagować. Poklepał Zabiniego lekko po ramieniu, wskazując
na wejście do domu, jednak w tej samej chwili, gdy podniósł wzrok, dostrzegł
stojącą w progu Hermionę, a tuż obok jej nóg nieco zaspanego Dulce. W jej
bursztynowych oczach zobaczył smutek oraz współczucie. Po tym wiedział, że
słyszała ich rozmowę.
Podeszła powoli do
Blaise’a, który zmieszał się na jej widok.
– Przepraszam,
Hermiono. – Dziewczyna pogładziła go pokrzepiająco po ramieniu. – Nie
powinienem był tak na was zaskakiwać. Zresztą w ogóle nie powinienem był tu
nawet przychodzić. Macie własne sprawy i niepotrzebnie…
– Daj już spokój –
przerwała mu, przytulając go ciepło. Draco nieświadomie spiął się na ten widok,
choć wiedział, że dziewczyna robi to wyłącznie ze względu na przyjaźń i chęć
podniesienia Blaise’a na duchu. – Nie musisz się nam tłumaczyć. Lepiej wejdźcie
do środka, bo się jeszcze przeziębicie.
– Granger ma rację –
zawtórował jej Malfoy. – Poza tym i tak pewnie spędzisz u nas kilka
najbliższych dni, więc nie ma sensu stać przed domem.
Zabini wtoczył się do
mieszkania za gospodarzami, głaszcząc po drodze łaszącego się do niego
dobermana. Uśmiechnął się do niego, gdy polizał go po wierzchu dłoni. Wiedział
jednak, że nie ma w tym uśmiechu choćby krzty radości. I coraz bardziej zdawał
sobie sprawę, że właśnie tak będą wyglądały jego najbliższe dni – szare i
smutne, powoli wysysające z niego resztki dotychczasowej energii.
* * * * *
Obudził się z niesamowitym bólem głowy,
który rozniósł się po czaszce chwilę po tym, gdy udało mu się uchylić obie powieki.
Miał wrażenie, że wszystko w niej napęczniało i próbuje wydostać się ze środka.
Ciężko mu się myślało, a na pewno jeszcze ciężej będzie mu egzystować przez
kilka najbliższych godzin.
Poruszył
się dość niemrawo, chcąc przetrzeć zaspane oczy, lecz wtedy uświadomił sobie,
że nie leży na podłodze, a na łóżku, do którego z pewnością nie udało mu się
wczoraj dotrzeć. Gwałtowne uniesienie się z pewnością nie było najlepszym
posunięciem, ale był w takim szoku, że za bardzo nie myślał nad tym, co robi.
Rozejrzał
się zamglonym wzrokiem po sypialni, która nie przypominała pokoju, który udało
mu się zapamiętać. Nie widział nigdzie butelek po piwie, a leżało ich tu
przynajmniej kilkanaście. Również po szkle nie było choćby najmniejszego śladu,
zaś pościel była czysta i pachniała kwiatowym płynem do płukania tkanin.
Dopiero wtedy spojrzał na rękę, którą pokaleczył wczoraj kawałkami połamanego
lustra; jedynie ono pozostało w niezmienionej postaci, to znaczy jego resztki
trzymały się ramy przytwierdzonej do szafy naprzeciwko łóżka.
Dłoń
bolała, co do tego nie miał wątpliwości, jednak została starannie opatrzona, a
jemu z pewnością brakowało wczoraj sił, by przynajmniej ją zdezynfekować.
Bandaż bardzo dobrze zabezpieczał rany. Nie był też nigdzie przesiąknięty
krwią, co znaczyło, że ktoś zajął się nim całkiem niedawno. Nagle dotarły do
niego ciche szmery dobiegające z wnętrza domu, a także przyjemny zapach
domowego jedzenia. Momentalnie zaburczało mu w pustym żołądku, który od
dłuższego czasu marzył o jakimś treściwym posiłku, nie o chińskich zupkach czy
gotowych daniach do mikrofalówki.
Wygrzebał
się z czystej pościeli, zauważając jednocześnie, że nie ma na sobie
wczorajszych ubrań. Ktoś go przebrał w zwykłą koszulkę, zapewne jedyną
niewybrudzoną rzecz w szafie. Ostatnimi czasy chodził bowiem w jednym dresie,
nie bardzo przejmując się jego stanem, który ewidentnie domagał się choćby
odświeżenia w pralce.
Dość
chwiejnym krokiem wydostał się z sypialni, lecz każdy kolejny krok powodował
nieopisany ból mięśni, nie wspominając nawet o głowie, która pulsowała tak
szaleńczo, że miał wrażenie, że lada chwila, w wszystko w niej wybuchnie. Z
wielkim trudem przeszedł do korytarza, a z niego do kuchni, sąd dochodziły do
niego przyjemne zapachy gorącego obiadu. Gdy stanął w progu, nie wiedział, czy
bardziej jest zaskoczony, czy też szczęśliwy. Przy kuchence dostrzegł bowiem
Pansy, a serce poderwało się w nim do szaleńczego biegu.
–
Pan? – zawołał ją, jakby nie wierzył, że ją widzi. – Co ty tutaj robisz?
Kobieta
odwróciła się ku niemu, nie przestając mieszać w zawartości niewielkiego
garnka. Na jej bladej twarzy dostrzegł zmęczenie. Pod oczami roztaczały się
spore sińce, a skóra była bardzo szara, zupełnie jakby przechodziła jakąś
ciężką i nieuleczalną chorobę.
Nie uśmiechnęła się do
niego. Nie przywitała się. Po prostu wskazała mu na stół i wyłączyła palnik pod
garnkiem. Następnie wyciągnęła z szafki jeden talerz i nalała do niego zupy.
Gdy zauważyła, że Harry nadal stoi w progu, postanowiła się do niego odezwać.
– Usiądziesz? Czy
będziesz tak stał i się na mnie patrzył? – Nie chciała zabrzmieć tak oschle,
jednak wiedziała, że im mniej emocji okaże teraz, tym łatwiej jej będzie
załatwić to, po co przyszła do męża.
Potter podszedł
niemrawo do stołu, jednak nie usiadł przy nim. Złapał krzątającą się po kuchni
kobietę i przyciągnął ją do siebie, zaglądając głęboko w oczy. Z początku
dostrzegł w nich złość, jednak była ona wyłącznie przykrywką dla pokładów
zagubienia i bezradności, które kotłowały się w Pansy.
– Puść mnie – zażądała
stanowczo, lecz gdy mężczyzna nie zwolnił uścisku, wyszarpnęła mu się z niego.
Przez chwilę mierzyła go wzrokiem, jakby zaraz miała rzucić mu się do gardła.
Zamiast tego odwróciła się ku szafkom i wyjęła z szuflady ze sztućcami czystą
łyżkę, którą położyła przed Harrym. Następnie stanęła jak najdalej od niego,
obserwując, jak powoli zajmuje miejsce przy stole.
Milczeli. Żadne nie
zamierzało wykonać pierwszego ruchu. Pansy była przekonana, że Harry jest zbyt
oszołomiony jej nagłą i niespodziewaną wizytą. Potter z kolei myślał, że żona
nie odzywa się do niego ze złości. Nie mieli jednak pojęcia, że cisza, która
między nimi zapadła, jest spowodowana zwykłą niepewnością.
Potter spojrzał na
talerz gorącej zupy, której domagał się przegłodzony żołądek. Gdy jednak
podniósł wzrok na Pansy, zobaczył, że jest gdzieś daleko myślami. Wzrok ma
pusty, utkwiony w przestrzeń za oknem. Ten widok wywołał w nim bolesne ukłucie,
które zaczęło rozchodzić się po całym ciele. Najbardziej zaś promieniowało od
serca.
– Niech to szlag –
zaklął najciszej jak umiał i podniósł się gwałtownie z krzesła, a następnie
zagarnął żonę mocno w ramiona, przytulając ją tak, jakby nie widzieli się
latami. Zamknął mocno oczy, gdy kobieta oplotła go nieśmiało za plecy i
odwzajemniła uścisk. Po chwili jednak przełożyła dłonie na jego klatkę
piersiową i lekko go odepchnęła.
– Harry – odezwała się
spokojnie –, musimy porozmawiać.
Odsunął się od niej na
kilka centymetrów, jednak nie wypuścił jej z ramion. Bał się, że jeśli teraz to
zrobi, to straci ją na zawsze.
– To może ja zacznę –
odparł, wbijając w nią spojrzenie. Kobieta jednak pokręciła przecząco głową, na
moment zaciskając lekko usta.
– Nie – odrzekła,
podnosząc na niego wzrok i ponownie wskazując mu na krzesło przy stole. – Im
szybciej to załatwimy, tym lepiej.
Harry nie rozumiał, o
czym mówi do niego żona. Usiadł jednak posłusznie przy stole, a Pansy zajęła
miejsce naprzeciwko niego. Zachęciła go lekko głową do jedzenia. Dostrzegł, że
twarz jej nieznacznie pojaśniała, gdy sięgnął po łyżkę i nabrał na nią trochę
zupy. Gdy tylko jej posmakował, nie potrafił się dłużej powstrzymać.
Pansy wiedziała, że postępuje
nieuczciwie, wręcz skłoniła się do tak brudnej zagrywki w stosunku do męża, że
powinna się za siebie wstydzić. Właściwie w ogóle nie powinna kontaktować się z
Harrym, mogłaby po prostu do niego zadzwonić lub wysłać krótką wiadomość.
Zamiast tego zdecydowała się na bez pośrednią konfrontację. Zupełnie jakby
chciała się ukarać za podjętą decyzję. Wiedziała bowiem, że po tej rozmowie
będzie cierpieć jeszcze bardziej, niż dotychczas.
Mniej więcej w połowie
posiłku Harry podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się do niej ciepło. Widziała w
jego oczach miłość, zupełnie jakby ostatnie miesiące w ogóle nie miały miejsca,
jakby nie traktowała go chłodno i nie trzymała na dystans. Przypomniała sobie
jednak, że zawsze tak na nią patrzył, gdy siedzieli razem przy stole. Normalnie
po jedzeniu zebrałby talerze i wstawił do zmywarki, a następnie podziękowałby
jej za posiłek długim pocałunkiem. Dziś jednak miało być zupełnie inaczej.
Gdy położyła na stole
dłoń, dostrzegła, że lekko się trzęsie. Harry też musiał to zauważyć, ponieważ
przestał jeść i odezwał się do niej z niepokojem.
– Pan? – zawołał ją, a
ona podniosła na niego wzrok. Zrobiła to nieco zbyt pospiesznie, jakby głos
męża ją płoszył. Szybko jednak się zreflektowała i uspokoiła na tyle, na ile
pozwalały jej zszargane nerwy. – Co się dzieje?
Westchnęła ciężko,
jednak na tyle cicho, że Harry nie był w stanie tego usłyszeć.
– Chciałam z tobą
porozmawiać – odparła, czekając na jakąś reakcję z jego strony. Mężczyzna jednak
milczał, przyglądając jej się z niepokojem. – O tym, jak teraz będzie wyglądało
nasze życie.
Twarz Pottera lekko
pojaśniała. W słowach żony usłyszał bowiem nadzieję dla ich wspólnej
przyszłości. Prawie zerwał się z krzesła, żeby ją przytulić i pocałować, lecz
kompletnie nie był przygotowany na to, co Pansy powiedziała zaledwie chwilę
później.
– Harry – zaczęła
spokojnie, lecz stanowczo. Nie przestawała przy tym patrzeć mu w oczy. – Chcę
rozwodu.
Cześć kochana!
OdpowiedzUsuńCzasem tu jestem i komentuje a czasem zapominam ale wiedz, że jestem z Tobą cały czas. Trudny czas mamy obecnie, ale mam nadzieję, że to kiedyś się skończy i wróci do normy, od siedzenia w domu dostaje kręćka, no ale co zrobić, jak mus to mus. Przekaż mamie pozdrowienia, mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie i nie da się temu dziadostwu.
No ale do rzeczy, o ile w przypadku Potterów taki obrót sprawy był do przewidzenia, tak co do Zabiniego i Ginny się nie spodziewałam. No ale może zacznę od tego zachowania Pansy, która zachowała się bardzo niesprawiedliwie w stosunku do Harry'ego. Narobiła mu tylko nadziei swoim zachowaniem. Wiem, że Harry nie jest bez winy, bo to on odpowiada za rozwalenie swojej rodziny, ale nie zasłużył na zadanie mu jeszcze większego bólu, niż już czuje :( Co do drugiej dwójeczki to się nie spodziewałam rozstania. Rozumiem Blaise'a, że może być już zmęczonym tym, że walczy o coś, co powoli gaśnie, ale Ginny... Nie powinna być taka bierna wobec niego, to ona powinna teraz o niego zawalczyć. Jedynie u Hermiony i Draco dzieje się tak jak powinno się dziać i to mnie cieszy, mam nadzieję, że ta sielanka mimo obecności Blaise'a będzie trwać nadal.
Życzę Ci dużo zdrówka, żebyś nam się nie rozchorowała i mam nadzieję, że wpadniesz do nas niedługo z nowym rozdziałem. Buźka :*
Zacznę od tego, że bardzo cieszy mnie tak długi komentarz :) Mama czuje się dobrze, nie ma żadnych objawów, jest tylko zmęczona, ale to efekt przepracowania. Dziś już wygląda całkiem nieźle :)
UsuńCóż, Pansy jest świadoma, że postąpiła nieodpowiednio, ale miała ku temu swoje powody. Przed państwem Potter dość ciężki okres, ale miejmy nadzieję, że jakoś z tego wyjdą. Natomiast Ginny i Blaise... no stało się. Musiało się stać i prędzej czy później i tak by do tego doszło. Czy taki obrót spraw skłoni Ginny do przemyśleń? Tego niestety nie wiemy. A Draco i Hermiona? Małymi krokami idą do przodu i oby zostało tak jak najdłużej :)
Dziękuję za wszystkie miłe słowa i wsparcie. Obecnie mamy jedynie nadzieję, że przejdziemy tę kwarantannę bez żadnych poważniejszych komplikacji. Więc trzymajmy się tej wizji :)
Droga Realistko!
OdpowiedzUsuńNa początku chciałabym się odnieść do wstępu. Bardzo przykro mi z powodu Twojej mamy, która jest prawdziwym bohaterem. Nie każdy ma w sobie tyle siły, by pomagać innym, chociaż cena jest najwyższa. Oby szybko wróciła do zdrowia! Mam nadzieję, że nie jest to bardzo poważne stadium. Co do rządu: dno dnem pogania. Ja jestem tegoroczną maturzystką i co z moją przyszłością? Nie wiem. Ręce opadają, gdy gromada dorosłych ludzi nie potrafi wziąć odpowiedzialności na swoje barki, tak ogromnej odpowiedzialności. Nie wszystko da się przewidzieć, ale parę rzeczy można, tylko trzeba mieć rozsądek. Ja już naprawdę nie mam słów. Ale nie o tym!
Bardzo się cieszę, że powróciłaś z nowym rozdziałem! Niby taki krótki, ale tyle zwrotów akcji! Kurcze, z jednej strony cieszę się ogromnie, że Hermiona i Draco w końcu są tak blisko. I te plany Malfoya... czy może chodzi o zaręczyny? ;) Oby!! Z drugiej moje serce się rozpadło, gdy przeczytałam o sytuacji z Ginny i Blaisem... to moja ulubiona para, naprawdę! Oby moje błagania zostały wysłuchane, żeby wrócili do siebie! Niech ta Ginny się w końcu weźmie w garść! Może Hermiona da jej coś do zrozumienia...? Co do Potterów... nie wierzę w to trochę... Pensy chyba zbyt mocno go kocha, tak samo Harry. On też się musi ogarnąć. Co z tymi ludźmi?? Ja nie wiem!
Dobrze, jak już skończyłam paplać, to chciałam Ci kochana życzyć mnóstwo zdrowia i spokoju ducha, o który tak ciężko w dzisiejszej rzeczywistości. Oczywiście, pochwalam za opieprzenie tej bandy idiotów! Jak można narażać siebie i innych, swoich najbliższych? Ludzie są niepojęci.
Bądź bezpieczna,
Kasia
Cześć!
UsuńMama na szczęście czuje się bardzo dobrze, co prawda trochę jej się nudzi, no ale zaprzyjaźniła się z netflixem i nadrabia teraz... praktycznie wszystko :D Ja i brat też przechodzimy kwarantannę bezobjawowo, czekamy jedynie na przyjazd sanepidu, który ma od nas pobrać wymazy i zrobić testy. Jak wszystko będzie ok, to kwarantanna będzie trwać tylko dwa tygodnie. Moja mama jest na trzytygodniowej kwarantannie, ale to dlatego, że po dwóch tygodniach ponownie robią jej test na obecność wirusa.
Jeśli chodzi o matury, to całkowicie Cię rozumiem, ponieważ mój brat też miał podchodzić w tym roku do egzaminu dojrzałości. Z mojej perspektywy podejście rządu przekracza wszelką racjonalność. Kłócą się o wybory, wydurniają się z ustawami, ech, ciężko żyć w kraju zarządzanym przez stado baranów :( Nie wyobrażam sobie, że matury odbędą się zgodnie z terminem. Przecież to ogromne ryzyko! Czy naprawdę nie można tego zorganizować inaczej? Czy nie można wszystkiego przesunąć lub na jeden rok wrócić do starych metod i urządzić konkurs dyplomów? Ja wiem, że w przypadku przesunięcia macie rok w plecy, no ale - moim zdaniem - lepiej jest mieć rok obsuwy, niż całe życie, gdybyście złapali wirusa i komuś miałaby się stać krzywda. Rząd jest tak zapatrzony w siebie, że kompletnie z niczym się nie liczy. A przecież i tak Duduś wygra, no bo, jakby nie patrzeć, ma zdecydowaną przewagę. Więc po co te cyrki? Po co dążyć do spełnienia własnych zachcianek kosztem życia obywateli? No ręce po prostu opadają.
Wracając do przyjemniejszych tematów, czyli do rozdziału. Plany Malfoya są olbrzymie, naprawdę się chłopak będzie starał, jednak co mu chodzi po głowie, tego jeszcze nikomu nie zdradzi. Ja natomiast powiem, że nie, nie chodzi o zaręczyny. Na nie będziemy musieli dłuuuuuugo czekać ;) A Ginny i Blaise? No stało się to, co było nieuniknione. Jak i kiedy to się poskleja i czy w ogóle, tego jeszcze nie wie nikt :( Z kolei Potterów czekają dość ciężkie miesiące. Wiem, że ciężko uwierzyć w żądanie Pansy, bo faktycznie bardzo kocha męża, no i będą mieli przecież drugie dziecko. Oboje jednak są zagubieni i potrzebują mocnego potrząśnięcia. Muszą poukładać sobie wiele spraw, przekwalifikować wartości, skupić na tym, co w rodzinie najważniejsze, a to nie będzie łatwe zarówno dla Pansy, jak i dla Harry'ego. Czas pokaże, jak silna jest ich miłość, bo życie wystawiło ich na niesamowicie ciężką próbę.
Trzymaj się i też dbaj o siebie najlepiej jak możesz. Do zobaczenia w następnym rozdziale :*
Przede wszystkim chciałam się odnieść do Twojej notki na początku... Bardzo prawdziwe słowa, pod którymi się podpisuję obiema rękami(choć ta lewa to tak nie za ładnie pisze). Bardzo się cieszę, że są osoby ze zdrowym rozsądkiem.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to jest pięknie napisany. Masz świetny styl i mam nadzieję, że i ja kiedyś taki osiągnę. Czyta się tak lekko i przyjemnie. Ostatnio trafiam na tak tragiczne opowiadania, których nie da się czytać. A tutaj taka miła niespodzianka! Nie wiem, gdzie można zaobserwować Twojego bloga :c Starość zniszczyła mi wzrok i nie widzę tej tabelki ;c
Ściskam,
http://precious-fondness.blogspot.com/
Hehe... mojego bloga nie da się zaobserwować, bo... nie udostępniłam takiej możliwości :D Właściwie nie wiem czemu, może kiedyś to zmienię, bo już kilkukrotnie mnie o to pytano.
UsuńDziękuję za tak miłe słowa o moim stylu. Staram się, żeby tekst był lekki, żeby czytało się go z przyjemnością, nawet jeśli poruszane są w nim trudniejsze kwestie. Też kiedyś zaczynałam i pamiętam, jak wiele musiałam się nauczyć, zresztą nadal się uczę. Jakość wielu opowiadań w sieci może faktycznie pozostawia wiele do życzenia, ale moim zdaniem wszystko można poprawić, wystarczy jedynie chcieć i ciężko nad sobą pracować :)
Pozdrawiam serdecznie i do następnego ;)
To sie porobiło...
OdpowiedzUsuńŚwietne rozdziały. Czekam na następne :)
Pozdrawiam !