poniedziałek, 3 lutego 2020

Rozdział 5


No dzień dobry, dzień dobry. 

Kto chętny skazać mnie na karę śmierci lub przynajmniej spuścić na mnie tonę błota? Poszukiwani też ochotnicy do poprowadzenia mnie na szafot, żebym przypadkiem nie próbowała uciec. Ale zacznijmy od początku, bo jakieś ostatnie słowa przed wyrokiem jeszcze mi chyba przysługują.

Jeśli czekacie na mowę obronną, w której będę się usprawiedliwiać, a was przepraszać, to się cholernie przeliczycie i w zasadzie na tym etapie możecie już rzucać we mnie kamieniami. Bo nie będzie takich słów. Zniknęłam, a raczej się wyciszyłam w blogosferze, ponieważ tak chciałam i ani trochę tej decyzji nie żałuję. Wy też nie powinniście, ale nie zdziwi mnie, jeśli zaraz od kogoś oberwę pierwszą porcją błota za te słowa.

Przejdźmy jednak do kluczowego pytania: czemu?

Ponieważ nie chciało mi się pisać. A jak mi się nie chce, to choćby skały srały (i Anonimowo atakowano mnie regularnie w komentarzach) nie wydolę z siebie żadnego tekstu. Wydam na świat chłam zrodzony w niemiłosiernych bólach. Naprawdę chcecie czytać epizody po pół strony, które niczego nie wnoszą? Bo ja nie.

Słuchajcie, nie mam obowiązku tłumaczenia się przed wami. Nie muszę spowiadać się z każdego dnia, a już na pewno nie z życia prywatnego. Mam swoje pobudki, mam do nich prawo i skorzystałam z niego. Nie dziwcie się, że nie pisałam, skoro nie miałam z czym do was przyjść, a składanie gołosłownych obietnic po prostu nie leży w mojej naturze. Co wam da czytanie notatek, że za dwa tygodnie nowy rozdział, a po tym czasie kolejny post, że jednak nie, poczekajcie jeszcze dwa tygodnie. Co wam to da? Ja jestem, ja żyję, jeszcze nie przeprowadziłam się na drugi świat, choć było blisko. I zapewniam, że gdyby opowiadanie zostało zawieszone / zakończone, to na milion procent bym was o tym powiadomiła. Ufajcie mi czasem, bo bez zaufania nigdzie się nie dotrze.

Nie działają na mnie oskarżycielskie komentarze, próbujące wzbudzić wyrzuty sumienia. Ogólnie mało rzeczy je powoduje, więc nie będę się przed wami kajać. Za to też już możecie rozpalać dla mnie drewno na stosie. Tak już po prostu jest, możecie mnie taką zaakceptować lub nie.

A jeśli ktoś chce mi powiedzieć, że powinnam się cieszyć, że czytelnicy trwają przy moim opowiadaniu, to ja się pytam: jak mam się cieszyć, jeśli większość słów krytyki przyrównuje mnie do kłamcy? Powtarzam: ufajcie mi czasem, bo bez zaufania nigdzie się nie dotrze.

No ale najważniejsze: i co teraz? Co będzie dalej z opowiadaniem?

A no będzie sobie egzystować. Przez jakiś czas raczej wegetować, ale wróci do normalnego funkcjonowania. Na pewno nie w lutym i pewnie nie w marcu (mam nieco inne rzeczy do napisania w tym czasie), ale według mojej wstępnej diagnozy powinno stanąć powoli na nogi w kwietniu. Kogo taki czas rehabilitacji nie satysfakcjonuje, zalecam zmianę lekarza.

I już, to wszystko. Koniec składania wyjaśnień. Świadków nie wezwę, bo ich nie mam. Zatem, Wysoki Sądzie, przyznaję się do zarzucanego mi czynu.

Realistka









Dramione – miłość to dwie dusze w jednym ciele
Rozdział 5

Nie zakładaj, że jeśli coś jest dobrze, to nie może być już lepsze. Istnieją ludzie, którzy tylko czyhają, żeby ci pokazać, jak bardzo się mylisz.

* * * * *

Narcyza była zmęczona. Miała serdecznie dość wymysłów Lucjusza, który ledwie wrócił z jednej wycieczki, a już wybierał się w kolejną podróż w poszukiwaniu zaginionej ciotki. Co z tego, że przepadła, przecież nikomu jej nie brakuje, a już z pewnością nie jej mężowi. Mimo to uparł się, że ją odnajdzie i sprowadzi do Londynu. A ona miała już tego powyżej uszu i nóż jej się w kieszeni otwierał na samo wspomnienie o Yves. Tym samym postanowiła podjąć radykalne środki i brutalnie wyciągnąć małżonka ze świata Indiany Jonesa. Innymi słowy, otworzyła na oścież drzwi od ukochanej szklarni z rzadkimi gatunkami kwiatów.
            Celowo podała śniadanie w większej jadalni, skąd rozpościerał się wprost idealny widok na niemały ogród na tyłach domu. Krzesło Lucjusza ustawiła naprzeciw okna, by mógł jak najszybciej dostrzec, co się dzieje z jego okazami. Co prawda trochę było jej szkoda tych wszystkich roślin, niczemu w sumie nie zawiniły, jednak nie od dziś wiadomo, że cel uświęca środki, a ona musiała jakoś przemówić mężowi do rozsądku, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Zresztą musiał jakoś odpokutować zniszczoną kanapę. Wszystko wszystkim, ale tego mu tak szybko nie wybaczy.
Z miną niewiniątka przyniosła dzbanek ze świeżo zaparzoną poranną kawą, ustawiając go w centralnej części stołu, do którego wyjątkowo powoli zmierzał zaspany Lucjusz. Skórę wciąż miał zaognioną w niektórych miejscach, na szczęście nie tak bardzo, jak po powrocie z Brazylii; kąpiel w śmietanie, kilka maści i eliksirów wspomagających gojenie poparzeń zdziałały cuda w bardzo krótkim czasie, gdyż mężczyzna nie poruszał już się niczym kaczka.
Usiadł przy stole z głośnym ziewnięciem, po omacku sięgając po filiżankę, do której chwilę później usiłował nalać kawy. Dzbanek jednak wydał mu się niesamowicie ciężki, a przede wszystkim gorący, toteż postanowił wykorzystać trochę magii, dzięki której przetransportował naczynie nad kubeczek, wpatrując się otępiałym wzrokiem w czarną ciecz wypływającą z wąskiego i długiego dziubka. Nie zwrócił uwagi na przypatrującą mu się ciekawskim wzrokiem Narcyzę, która zdążyła już posmarować sobie jeszcze ciepłą grzankę masłem i w spokoju przeżuwać ją kawałek po kawałku, popijając od czasu do czasu herbatą.
– Padam z nóg – wysapał Lucjusz, pokładając się na stole i wciąż obserwując powoli napełniającą się filiżankę. – Niczego w tych woluminach nie ma.
Mówił rzecz jasna o książkach wydanych przez Yves, a które wertował już kilka tygodni, poszukując jakichś wskazówek, które mogłyby mu pomóc w odnalezieniu starej ciotki. Niestety większość miejsc opisywanych przez kobietę nie była przydatna, a z pewnością nie w kontekście poszukiwań, bowiem kto normalny skryłby się w azteckiej świątyni wyłączonej z użytku od jakichś setek tysięcy lat?
Narcyza nie odpowiedziała, nawet nie wzruszyła ramionami. Po prostu zajadała się grzanką, na którą nałożyła odrobinę konfitury. Robiła to tak powoli, a zarazem z taką gracją, że sama królowa mogłaby jej pozazdrościć ogłady. I czekała; czekała, aż jej niewiarygodnie błyskotliwy małżonek w końcu spojrzy w kierunku ogrodu, dostrzegając jej demoniczne dzieło.
– Byliśmy już praktycznie wszędzie, a po niej ani śladu – wymamrotał, przeczesując długie włosy i związując je w niechlujnego kucyka. – Powoli się zastanawiam, czy nie szukać jej na Grenlandii. Choć nie wiem, czy i tam nie jest za ciepło na jej zlodowaciałe serducho.
Ostatni kawałek tosta wylądował w ustach Narcyzy, która z niesamowitym wdziękiem otrzepała okruszki pieczywa zgromadzone na palcach, a następnie wytarła ręce za pomocą lnianej serwety. Nawet sięgając po filiżankę z herbatą nie spuszczała zaciekawionego wzroku z Lucjusza, który w końcu zaczął coś podejrzewać w jej dziwnym zachowaniu.
Wpierw zerknął na nią lekko rozbawiony, ale kamienna twarz pani domu pozostała bez zmian. Potem zerknął drugi raz, a w jego błękitnych oczach dało się dostrzec coś na kształt niezrozumienia. Wtedy Narcyza upiła mały łyczek z porcelany, uśmiechając się do niego niewinnie. Gdy spojrzał na nią trzeci raz, jego twarz wyrażała głębokie zaniepokojenie, które pani domu skwitowała przesłodzonym i nieszczerym uśmieszkiem, mrużąc przy tym mocniej oczy.
– Cyziu – zaczął niepewnie, sięgając po wystygające pieczywo w koszyczku – czy to możliwe, że dalej gniewasz się na mnie za sofę?
– Ależ skąd – zaprzeczyła, upijając kolejny łyk herbaty, do której wrzuciła po chwili połówkę plasterka cytryny. – Przecież to był tylko wypadek.
Lucjusz, jak na dobrego męża przystało, uwierzył małżonce, choć coś mu podpowiadało, a właściwie do niego krzyczało, że nie powinien się przedwcześnie cieszyć.
– To dobrze – odparł po dłuższej chwili, smarując grzankę masłem. W gruncie rzeczy w ogóle nie czuł, że jest dobrze. – I wiesz, tak sobie pomyślałem, że może trzeba skończyć z tymi poszukiwaniami. Co ty na to?
Ręka poruszająca z gracją niewielką łyżeczką z filiżance z herbatą zamarła w bezruchu, a twarz Narcyzy zbladła w okamgnieniu. Przez głowę zaczęły przewijać się okropne obrazy przedstawiające przemarznięte rośliny, dzieło bezkrwawej zemsty zaplanowanej w najdrobniejszych szczegółach. Chwilę później zaś zaatakowały ją potworne wyrzuty sumienia, przywiązującej jej do szyi niebotycznie ciężki kamień, który miał ją pociągnąć na samo dno, mimo rodzącego się żalu za grzechy. Na szczęście Lucjusz był bardziej zafrasowany śniadaniem, niż swą małżonką, toteż nie zauważył jej nagłej zmiany; rozsmarowywanie masła na pieczywie pochłonęło go bez reszty.
– To bardzo… – zaczęła ostrożnie, spoglądając ukradkiem na Lucjusza – rozsądny pomysł.
Uśmiechnęła się przy tym niemrawo, zaciskając mocniej palce na uszku od filiżanki. Podskoczyła lekko na krześle, gdy usłyszała głośne chrupnięcie dobiegające z przeciwległego końca stołu, gdzie siedział jej małżonek.
Właśnie dlatego nienawidziła wyrzutów sumienia, okropnego poczucia winy, jakby zabiła człowieka. A przecież, na rany bazyliszka, tylko otworzyła drzwi od szklarni! Czy to naprawdę jest aż taka zbrodnia, że musi czuć się, jak największa pokutnica?
– Przemyślałem to sobie bardzo dokładnie, kochana – odezwał się Lucjusz, a Narcyza poczuła, jak zaczynają ją oblewać zimne poty. – Skoro ktoś nie chce pomocy, to należy odpuścić i dać mu czas. Może Yves kiedyś zmądrzeje pod tym względem. Póki co, koniec z wszelkimi wycieczkami!
Dumne i głośne oświadczenie mężczyzny wpędziło kobietę w jeszcze większe poczucie winy oraz wstydu. Zupełnie odechciało jej się jeść, nawet ulubiona herbata miała w sobie wyraźny smak hańby, który osiadał na języku i spływał ciężko do gardła. Uśmiechała się zatem dla niepoznaki, patrząc na męża zajadającego się kolejną grzanką z różaną konfiturą.

* * * * *

Draco nigdy nie był wielkim koneserem kawy. Nie rozwodził się za bardzo nad jej smakiem. Dla niego kawa miała być czarna, gorzka i przede wszystkim gorąca; taka smakowała mu najlepiej i taką najczęściej pijał. Jednakże przyglądanie się małej Lilly, która uparcie próbowała dosięgnąć najwyżej położonej szuflady w komodzie, było na tyle fascynujące, że zupełnie nie przeszkadzało mu, iż ulubiony napój zdążył już dawno wystygnąć. Z uwielbieniem wpatrywał się w nieporadne poczynania dziecka, sącząc przy tym resztki małej czarnej. Pilnował jedynie, by dziewczynka nie zrobiła sobie krzywdy lub – o zgrozo – nie zaczęła płakać. Nigdy nie wiedział, jak należy postępować z wylewającymi łzy kobietami, a już zwłaszcza, gdy ledwie odrosły od ziemi. Poza tym Hermiona zabiłaby go, gdyby dostrzegła u Lilki choćby minimalne zadrapanie, nie wspominając o siniakach.
Dziecko kolejny raz wspięło się na palce i wyciągnęło najdalej jak mogło drobną rączkę, wspierając się na reszcie mebla, ale nie udało mu się dosięgnąć upragnionej gałki od szuflady, mimo że z całych sił pięło ku niej malutkie palce. Draco dość długo przyglądał się temu ze złośliwym uśmieszkiem skrytym za białą porcelaną, ale gdy dziewczynka na niego spojrzała, nagle coś się w nim ruszyło. Spodziewał się dostrzec w jej dużych oczkach coś na kształt frustracji, może nawet złości. Tymczasem Lilly patrzyła na niego ze szczęściem, olbrzymią radością przebijającą się z niesamowicie błyszczących tęczówek. Zaskoczyła go ta reakcja, wprowadziła w stan dziwnej nieważkości, przez co zaczął się zastanawiać, jak bardzo dziecięce spojrzenie na rzeczywistość musi się różnić od perspektywy dorosłego człowieka, że jest w stanie cieszyć się wszystkim, nawet niepowodzeniami.
Od zawsze uważał, że w tych małych główkach przez bardzo długi czas panuje zwykły niebyt. Dopiero później jest on wypełniany ideologiami, zasypywany zasadami panującymi w świecie, uczony funkcjonowania w społeczeństwie i ze społeczeństwem. Lilly burzyła mu to przekonanie, stanowiła zmienną w równaniu niszczącą jego dotychczasowy wynik, przez co nowy rachunek nie był już tak logiczny, jak na samym początku. I choć Draco lubił, gdy wszystko było czarne lub białe, a jedno wynikało z drugiego, tak w tym przypadku uświadomił sobie, że nie przeszkadzają mu pośrednie barwy i brak wszelkiego racjonalizmu. Dziecka nie da się bowiem zaprogramować. Ono samo chłonie z otoczenia nowe informacje i się z nich uczy. Problemem może być jedynie środowisko, w jakim owa mała osóbka musi dorastać.
Odstawiając prawie pustą filiżankę na spodeczek leżący na stoliku przy fotelu przypomniał sobie własne dzieciństwo, w którym raczej na próżno było szukać beztroski. Nie mówił oczywiście o wieku, w jakim obecnie znajdowała się Lilly, z tego okresu niewiele bowiem pamiętał. Odnosił się raczej do lat, w których karmiony był spaczoną filozofią praktykowaną niegdyś przez rodzinę. Jego dziecięcy świat został brutalnie zindoktrynowany, a wraz z nim dalsze patrzenie na rzeczywistość. Uświadomił sobie jednocześnie, że gdyby nie Hermiona, pewnie przez całe życie kierowałby się niewłaściwymi zasadami. Jak bardzo jej dzieciństwo musiało być zatem różne od jego. Jak wiele empatii i wyrozumiałości musiała zostać nauczona, że postanowiła dać mu szansę rehabilitacji. Dostrzegła w nim coś dobrego, w trakcie gdy sam nie potrafił nawet zdefiniować dobroci. I ta niezwykła dziewczyna doświadczyła o wiele więcej bólu, niż on.
Dziecko. Odnosząc się do niego bez doświadczenia postrzegał je, jako coś małego, nieporadnego, z pewnością problematycznego, a nawet stawiał je na równi z przedmiotem. Patrząc zaś na Lilly widział niewielkiego człowieczka z wielkimi aspiracjami, wypełnionego szczęściem, ale i borykającego się z własnymi rozterkami, które w jego świecie wydają się wyjątkowo poważne. Czy dzieci zawsze takie były? Czy może zaczął dostrzegać kryjącą się w nich wyjątkowość dopiero po głębszym poznaniu Hermiony?
Strata. Wydawało mu się, że mógł o niej powiedzieć wszystko. Nie miał zbyt szczęśliwego dzieciństwa, praktycznie rzecz biorąc w ogóle go nie miał; szacunek społeczeństwa też w pewnym momencie wyparował i do dziś czuje na języku gorycz pogardy, której przyszło mu kilka lat temu doświadczyć. Na pozycję, którą obecnie się cieszy, musiał zapracować całkiem sam. Jedyne, czego mu nie brakowało, to pieniądze. Z nimi o wiele łatwiej jest coś osiągnąć, z nimi wspinanie się po szczeblach kariery idzie wyjątkowo gładko, nawet względy innych ludzi można sobie dzięki nim zaskarbić.
Od zawsze bał się, że kiedyś utraci wszystkie dobra materialne, wydawało mu się, że nie można doświadczyć większej straty, niż zostać z dnia na dzień bez grosza przy duszy. Nigdy bowiem nie odebrano mu bliskiej osoby. Dopiero Hermiona pokazała mu, wręcz go uświadomiła, że życie może zabrać człowiekowi znacznie więcej, niż resztki oszczędności. I jak konto w banku można w przyszłości zapełnić, tak nic nie zakryje pustki powstałej po śmierci dziecka.
Lilly usadowiła się wygodnie na podłodze i przeszukiwała najniżej położoną szufladę w komodzie, w której znajdowały się głównie stare i niepotrzebne dokumenty. A Draco patrzył na nią nieco nieobecnym wzrokiem, nie mogąc pojąć, jak Granger jest w stanie zajmować się tą małą dziewczynką, gdy w sercu wciąż widnieje olbrzymia dziura po śmierci syna. Z pewnością pogodziła się już ze stratą, mimo że niesprawiedliwą i wyjątkowo brutalną, ale czy nie doświadcza czasem ponownie tego bólu? Można przecież powiedzieć, że Lilly została poniekąd bez ojca. Czy patrząc na nią Hermiona odczuwa stronniczość życia? Przecież dziewczynka w żaden sposób sobie na to nie zasłużyła; Granger nigdy nie opuściłaby swojego dziecka. A Ginny Weasley? Jak wielki ból musiała sprawić kasztanowłosej kobiecie, gdy ta dowiedziała się, że chciała oddać noworodka, na dodatek nic nie mówiąc Blaise’owi? Nie potrafił wyobrazić sobie uczuć rodzących się w Hermionie, nie był w stanie zrozumieć, jak sobie z tym wszystkim radzi.
I wtedy w Draconie pojawiła się myśl, która szybko przeobraziła się w nieświadomą obawę – jak zareagowałaby Granger, gdyby zaszła z nim w ciążę?
Z otchłani rozmyślań wyciągnęło go mocne szturchnięcie w ramię, a wnioskując po wysokości uderzonego miejsca, z pewnością nie zrobiła tego Lilly. Uniósł nieco wyżej głowę, dostrzegając nad sobą lekko rozbawionego Zabiniego.
– Kontaktujesz już czy nie bardzo? – zagadnął z uśmieszkiem, na co Draco był w stanie pokiwać jedynie głową. Uśmiech Blaise’a znacznie się poszerzył, a na kolanach właściciela mieszkania wylądował plik dokumentów. Czarnoskóry w tym czasie zdążył rozsiąść się wygodnie w drugim fotelu.
– Co to jest? – zapytał Malfoy, czytając pierwszą stronę i sięgając po omacku po resztki zimnej kawy.
– Różne różności – odparł – na przykład sprawozdania, wnioski o urlopy, takie tam standardowe pierdoły.
No tak, Diabeł może zatwierdzić wiele rzeczy, ale niekoniecznie wszystkie. Z racji, że Draco jest nadal fizycznie nieobecny w firmie, musi akceptować sporą część dokumentacji na odległość. Jest to odrobinę kłopotliwe, gdyż bez odpowiedniego nadzoru zdarza mu się zapominać o tych formalnościach. Ewentualnie podpisywać to, czego podpisać nie powinien.
Odłożył papiery na stoliczek i ruszył na poszukiwania długopisu. W tym samym czasie Blaise razem z małą Lilly zajęli się oględzinami białych ścian w salonie, które niespodziewanie wydały im się zbyt czyste.

* * * * *

            – Dwie z konfiturą wiśniową, jedna z adwokatem. – Hermiona w odpowiedzi kiwnęła Pansy głową, nalewając świeżą porcję czekolady do dwóch filiżanek. Wcześniej włożyła do środka kostkę gorzkiej słodyczy nadziewanej płatkami chili, których niewielką ilość umieściła również na wierzchu brązowego płynu. Tak przystrojony napoje znalazły się po chwili na drewnianej tacy, z którą przyjaciółka właścicielki lokalu powędrowała do stolika.
            Panna Granger przypatrywała się zza kontuaru kobiecie, nie mogąc wyjść z podziwu, jak świetnie idzie jej udawanie przed obcymi ludźmi. Pogodny uśmiech, chwila niezobowiązującej rozmowy, rzucona na odchodne anegdotka. Wiedziała jednak, że w środku pani Potter jest po prostu rozbita. Jej umysł i serce stanowią w tym momencie zbieraninę kawałków wspomnień, niewypowiedzianych słów, prowadzących ku niczemu myśli, a co najgorsze, kiełkują w niej niczym niepoparte obawy, które wyniszczają pomału i tak zszargane nerwy czarnowłosej kobiety.
            Pansy nie chciała się więcej tłumaczyć z decyzji, czemu nie powie Harry’emu o drugim dziecku. Zresztą Hermiona też niespecjalnie na nią naciskała. Rozumiała, że przyjaciółka czuje się jak w potrzasku i zwyczajnie nie wie, co powinna zrobić. Znała ten stan aż za dobrze. W takich chwilach po prostu się nie myśli, to znaczy, myśli przepływają przez głowę, ale to bardziej zlepki zbędnych informacji, niż logiczne argumenty nakierowujące życie na właściwe tory. Faza otępienia, jeśli mogła ją tak określić, potrafi trwać bardzo długo i obawiała się, że Pansy z niej nie wyjdzie. Podjęła co prawda decyzję – lepszą lub gorszą, w zależności od punktu widzenia –, ale wciąż brakuje jej pewności, że jest słuszna. Została rozdarta, podzielona między wartości, które zawsze w życiu ceniła. I choć normalnie Hermiona szanowała niezależność, chęć zapewnienia sobie spokoju i bezpieczeństwa, tak w przypadku Pan miała nieodparte wrażenie, że tak naprawdę kobiecie zależy na czymś innym, a dotychczasowe wybory są wyłącznie ucieczką. Są niczym wybór między złym, a gorszym.
            Westchnęła głośno i głęboko, dorzucając więcej czekoladowych draży do pojemnika roztapiającego je do płynnej postaci. Zdążyła wyparzyć już filiżanki, nawet wyjęła kolejny słoik konfitury, ale nie mogła znaleźć nigdzie adwokatu. Nie miały go co prawda zbyt wiele, stosunkowo mało klientów decyduje się na powyższy dodatek do gorącej czekolady, ale zawsze dbały, by go nie zabrakło. Tym razem butelka alkoholu postanowiła się gdzieś schować przed właścicielką, powolutku doprowadzając ją do granic cierpliwości.
            – Gdzie ona jest – mamrotała do siebie spod lady, przeszukując kolejną półkę z różnymi trunkami. – No przecież nie wyparowała.
            – Czego szukasz? – Usłyszała nad sobą nieco zmęczony głos Pansy, odstawiającej brudne filiżanki po klientach do zmywarki. Panna Granger podniosła się z podłogi i mocno pchnęła drzwiczki od szafki, tak że w całej czekoladziarni dało się słyszeć huk uderzenia drewna. Patrząc na minę przyjaciółki zorientowała się, że nieco przesadziła, ale nieszczególnie się tym faktem przejęła.
            – Adwokatu – odparła po chwili, zgarniając kosmyki potarganych włosów za ucho. – Prawdopodobnie się skończył, więc trzeba będzie skoczyć do sklepu.
            – Nie mamy w spiżarce? – spytała Pansy, marszcząc nieco podejrzliwie brwi i splatając ręce na piersiach. Panna Granger wzruszyła ramionami, klepiąc następnie dłońmi o uda i opadając na pobliski stołeczek.
            – Nie mamy – warknęła, ponownie poprawiając włosy. – Butelka dostała nóg i uciekła z czekoladziarni.
            Pani Potter zmieszała się nieco tą odpowiedzią. Hermiona zachowywała się dziś odrobinę dziwnie, niepodobnie do siebie i miała nieodparte wrażenie, że jej pyskatość bierze się z ich rozmowy odnośnie drugiej ciąży. Nie zamierzała jej jednak ustępować i pobłażać tylko dlatego, że nie zgadza się z jej decyzją.
            Kucnęła przy dziewczynie, tak by nie widzieli i nie słyszeli ich klienci, jednak mówiła na tyle głośno i stanowczo, że panna Granger bez trudu mogła usłyszeć wibrującą w jej głosie złość.
            – Posłuchaj – zaczęła, wpatrując się w kościste kolana przyjaciółki –, nie podoba ci się, że nie chcę powiedzieć Harry’emu o dziecku, rozumiem. Ale nie wyżywaj się na mnie, bo jest ci to zwyczajnie niewygodne i sprzeczne z wyznawanymi przez was zasadami przyjaźni. Mnie też nie jest z tym łatwo.
            – Słucham? – odparła zaskoczona, mrużąc przy tym nieco oczy i rozchylając wargi. – Nie wyżywam się na tobie i akceptuję, że nie chcesz mówić Harry’emu o ciąży.
            – Właśnie nie akceptujesz – odrzekła Pansy, nieoczekiwanie podnosząc głos. Od razu zreflektowała się, że mogą ich usłyszeć klienci, przez co zawstydziła się swoim zachowaniem. – Nie akceptujesz, Miona. I może robisz to nieświadomie, może z premedytacją, nie wiem, ale wyżywasz się na mnie i wiedz, że ani trochę mi się to nie podoba.
            Hermiona znalazła się w niemałym szoku. Bo kiedy niby naskoczyła na Pansy? To prawda, że warknęła na nią, gdy nie mogła znaleźć adwokatu, ale postąpiłaby tak z każdym, kto znalazłby się akurat obok niej. Nie wyładowywała się na kobiecie z powodu jej decyzji.
            – Nie wyżywam się na tobie, a już z pewnością nie z powodu ciąży. – Spojrzała w przygaszone oczy przyjaciółki, chwytając ją za lekko trzęsące się dłonie, które próbowały wykręcić sobie palce. – Nie mogę znaleźć adwokatu, a jestem przekonana, że gdzieś tu niedawno był. Dlatego tak na ciebie naskoczyłam.
            Spróbowała uśmiechnąć się do Pansy. Ta jednak odpowiedziała jej nieprzekonanym uniesieniem kącików warg i spuszczeniem wzroku na podłogę. Gdy znów na nią spojrzała, w jej oczach nie było śladu po jakimkolwiek zrozumieniu.
            – A jednak odnoszę wrażenie, że to z innego powodu. – Podniosła się z podłogi i powędrowała ku zapleczu, skąd wróciła z kurtką i szalikiem.
            Hermiona westchnęła głośno, próbując pozbyć się denerwujących kosmyków z czoła. Kompletnie nie rozumiała, skąd w Pansy tyle rozgoryczenia, a nawet złości.
– Zaczekaj – odezwała się, próbując zatrzymać przyjaciółkę. Ta jednak jej nie słuchała. Założyła czapkę oraz zimową kurtkę, wcześniej obwiązując ciasno szyję grubym szalikiem.
Hermiona czuła się bezradna i nie wiedziała, jak powinna się zachować wobec nagłej zmiany humoru pani Potter. Owszem, nie zgadzały się co do kwestii wyjawienia ciąży, jednakże odmienne zdanie kasztanowłosej dziewczyny nie powinno być aż tak dużym zaskoczeniem, a już z pewnością powodem do jakiejkolwiek urazy. Pansy jednak zdawała się tego nie rozumieć, tym samym przypisując przyjaciółce błędne intencje.
            – Dajmy temu po prostu spokój – wysapała zza materiału, poprawiając włosy. Panna Granger dostrzegła w jej oczach coś na kształt zawodu, co niesamowicie ją ubodło, ale nie protestowała. Domyśliła się, że Pan potrzebuje teraz spokoju i najprawdopodobniej chce pobyć trochę sama. Nie zmieniało to jednak faktu, że poczuła się odepchnięta. – Nie rozmawiajmy o tym więcej i nie ingerujmy w swoje interesy.
            – Jak chcesz – odrzekła sucho Hermiona, splatając ciaśniej ręce na piersiach. Postanowiła odpuścić. W końcu prędzej czy później Pansy dojrzeje do odpowiedniej decyzji. Tymczasem nie pozostaje jej nic innego, jak faktycznie nie wtrącać się w jej wybór.
            Przez chwilę stały jeszcze w milczeniu, jakby jedna i druga chciała coś powiedzieć, ale wiedziały, że jakiekolwiek wypowiedziane zdanie jedynie pogorszy sytuację. W końcu pani Potter zaoferowała się, że dokupi adwokatu, który gdzieś zniknął z czekoladziarni, na co właścicielka lokalu odpowiedziała lakonicznym podziękowaniem i skinieniem głowy. Nie mogły dziś liczyć od siebie na nic więcej i obie rozumiały, że potrzebują teraz przede wszystkim czasu i spokoju. Problem w tym, że każda z nich zupełnie inaczej interpretowała obie potrzeby.
            Kiedy drzwi od czekoladziarni zamknęły się za Pansy, Hermiona opadła z bezsilności na stołeczek, załamując na nim ręce i wypuszczając głośno powietrze z ust. Nie zwróciła uwagi, że podgrzewana na palniku konfitura wiśniowa już dawno zdążyła się przypalić, a czekolada w mieszadle tak zgęstniała, że nadawała się co najwyżej do wyrzucenia. I prawdę mówiąc, niewiele ją to obchodziło. Bardziej interesowało ją, od kiedy całe życie tak gładko prześlizguje jej się między palcami i dlaczego dopiero teraz to zauważyła.
            Nocna rozmowa z Ronem utwierdziła ją w przekonaniu, że nie radzi sobie nie tylko we wspólnym życiu z Malfoyem, ale i z własnymi problemami. Ostatnie miesiące są bowiem dla niej pasmem niekończących się porażek. Najpierw skłóciła się z Ginny, warto zaznaczyć, że z własnej głupoty, a przede wszystkim z narcyzmu. Dopiero teraz docierało do niej, że ruda nie była niczemu winna, a ona zachowała się po prostu samolubnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że poniekąd straciła szansę na naprawienie ich wieloletniej relacji. Zaślepiona własną dumą kolejny raz ją odepchnęła, zamiast postarać się jakkolwiek jej pomóc. Stąd też rozumiała zachowanie Pansy, która chroni samą siebie i nie chce nadstawiać się na kolejne próby życia z Harrym.
            Co do Malfoya, słowa Rona miały w sobie wiele okrutnej prawdy, z którą do tej pory nie chciała się konfrontować. Pospieszyli się ze wspólnym mieszkaniem, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, jednak, skoro tak źle czuje się w jego domu, czemu nic z tym nie zrobi? Czemu nie powie mu chociaż, skąd się biorą jej wątpliwości? Nie łudziła się, że ich wspólne życie będzie usłane różami i nie będą się w nim pojawiać żadne kłótnie. To jest do nich po prostu niepodobne. Skłamałaby jednak, gdyby powiedziała, że po cichu nie liczyła na o wiele łatwiejszy początek.
            Była aż nazbyt świadoma, że mieszkanie z kimś pod jednym dachem wiąże się z kompletną zmianą dotychczasowych przyzwyczajeń, chodzeniem na kompromisy, a nawet uczeniem się niektórych zasad od nowa. Sądziła jednak, że zdążyła się z tą myślą na tyle oswoić, że gdy wprowadzi się do Dracona na stałe, to będzie przygotowana na wszelkie ustępstwa, na które przyjdzie jej pójść. Ich wspólne życie szybko zweryfikowało, że tak naprawdę na nic nie była gotowa i tylko mamiła się wspaniałymi obietnicami, które sobie złożyła. Ona i Malfoy w ogóle nie są do siebie podobni, mają zupełnie różne charaktery, kompletnie odmienne zwyczaje, obracają się w innych środowiskach, a nawet ich zainteresowania nie pokrywają się choćby w najmniejszym stopniu. Ale czy coś z tym zrobiła? Oczywiście, że nie. Oczywiście, bo kolejny raz liczyła, że ktoś będzie się zmieniał za nią.
            Podniosła się z zajmowanego miejsca w dość parszywym humorze. Odmówiła przyjęcia zamówienia od dwóch kobiet, które przed chwilą weszły do czekoladziarni, tłumacząc się, że lokal boryka się z problemami technicznymi i dziś musi zostać zamknięty znacznie wcześniej. Co ciekawe, nie spotkała się z jakimikolwiek roszczeniami ze strony klientek. Zrozumiały jej odmowę i zapowiedziały się z wizytą w następnym dniu. Hermiona jednak nie miała pewności, czy przyjdzie jutro do pracy i otworzy czekoladziarnię. Ani jutro, ani kiedykolwiek.

* * * * *

Malfoy wrócił po jakimś czasie, zasiadając wygodnie w fotelu i składając podpisy na przejrzanych dokumentach. Wyjątkowo sporo osób prosiło o podwyżki, co w ogóle go nie dziwiło, lecz nie do każdego wniosku mógł się przychylić. Podobnie rzecz się miała z urlopami, lecz tu postanowił być nieco bardziej łaskawy.
– Sam chce wziąć wolne pod koniec miesiąca? – zapytał, przyglądając się prośbie kobiety.
– Poprosiła o kilka dni – odparł Blaise, wzruszając przy tym lekko ramionami. Draconowi było w sumie wszystko jedno, toteż podpisał podanie pracownicy bez zagłębiania się w szczegóły. Co innego Diabeł, który nie zbył wielkim zwolennikiem powierzchowności.
– A! Bo ty nie wiesz! – wypalił niespodziewanie, a Malfoyowy podpis rozpostarł się na połowie trzymanego dokumentu. – Nasza Sammy, tylko to tak między nami, chyba sobie kogoś znalazła. Ale jakby co, nie wiesz tego ode mnie.
Przyłożył palec do ust, a w jego ślady poszła siedząca mu na kolanach Lilka. Dźwięk świszczenia mający imitować „ciii” przykuł uwagę arystokraty na tyle, że nie był w stanie skupić się na czytaniu kolejnych wniosków. Dlatego odrzucił resztę papierów na stoliczek, rozmasowując pobolewające skronie.
– Parafrazując, jedna z najważniejszych osób w mojej firmie bierze wolne – rozpoczął nieco niemrawo, nie przestając przyciskać palców do czoła –, ponieważ znalazła sobie faceta. Czy ludzie kompletnie poszaleli?
Blaise wzruszył w odpowiedzi ramionami, a Lilly od razu poszła w jego ślady. Malfoy obrzucił ich nieco znudzonym spojrzeniem, w którym zarazem kryła się pewna doza zawodu. Sapnął ciężko, zapadając się bezwiednie w fotelu.
– Gołębie mają to do siebie, że lubią gruchać – odparł z uśmiechem Zabini, kołysząc siedzącą mu na kolanach dziewczynką. Uwielbiał się z nią bawić i najchętniej spędzałby z nią całe dnie, niestety ktoś musi się zajmować UnitedArchitect, gdy szef jest na przymusowym urlopie. A jak wiadomo, kiedy kota nie ma, myszy harcują ile wlezie.
– Lubią też zafajdywać okna i balkony – rzucił zmęczony Draco. – A nie biorą od tego wolnego.
– Nie wiem, czy Sam byłaby zadowolona, gdyby usłyszała, że porównujesz jej pracę do gołębiego srania. – Gospodarz domu wywrócił jedynie oczami, opierają rękę o podłokietnik i układając na niej pobolewającą głowę. Miał jedynie nadzieję, że to nie powrót kaca, z którym został dziś brutalnie obudzony.
Myśląc o skutkach ubocznych nadmiernego spożywania alkoholu przypomniał sobie, przez kogo doprowadził się wczoraj do tak haniebnego stanu, bowiem w gruncie rzeczy nie pamiętał zbyt wiele. Wspomnienia urywały się na Weasleyu, głównie na jego rudej czuprynie, która jedynie majaczyła Malfoyowi gdzieś przed oczami, gdyż większą część kadru zajmowała wyjątkowo wyraźna butelka szkockiej. Szybko odgonił od siebie nieprzyjemne myśli, podnosząc się niemrawo z fotela.
– Wszystko jedno – wymamrotał, spoglądając w pustą filiżankę po kawie. – Chcesz coś do picia?
– Spasuję – odparł Zabini, podskakując z Lilly na kolanach. – Mam później spotkanie z kontrahentem, więc zdążę się opić kawy.
Draco pokiwał głową na znak, że rozumie, ale i tak nie bardzo go to obchodziło. Poczłapał smętnie do kuchni, skąd przyniósł sobie wody, wcześniej wrzucają do niej dwie pastylki aspiryny. W wysokiej szklance szumiało od rozpuszczających się proszków, a mężczyzna miał wrażenie, że środki przeciwbólowe specjalnie robią tyle hałasu, by jeszcze bardziej rozbolała go głowa.
– Tym z Bostonu? – zagadnął czarnoskórego, zapadając się ponownie w fotelu.
– Ta – odpowiedział bez optymizmu. – Ponoć coś mu nie pasuje w planie i chciałby dokonać małych zmian.
– Amerykanie – skwitował Malfoy, mieszając wodą z proszkami w szklance.
– To mi przypomina, że ten chłopak Sam mieszka w Stanach – odparł ni z tego ni z owego Blaise, przesadzając Lilly na podłogę, skąd dziewczynka od razu pognała ku Draconowi. Mężczyzna chwycił ją w talii i posadził sobie w zagłębieniu łokcia, a ta oplotła go małymi rączkami za szyję. Dla Zabiniego był to dość niecodzienny widok, jednak postanowił nie dać niczego po sobie znać.
– No to nieźle mu się musi powodzić.
– Nie inaczej – zgodził się czarnoskóry. – Gra w jednej z najlepszych drużyn quidditcha. Ponoć zawodnicy otrzymują tam na kontrakcie trzykrotność wynagrodzenia, które proponują im w Anglii.
– Czyli czarodziej, a do tego sportowiec. – Upił kilka sporych łyków wody z aspiryną. – Ciekawe, ale nie wróżę im świetlanej przyszłości.
– Czemu? Jej ostatni facet był niewypałem, niech sobie dziewczyna odbija.
– A nie może celować w coś bardziej przyzwoitego?
– Mówisz o sobie? – Zaśmiał się przy tym, obserwując cwaniacki uśmiech na twarzy przyjaciela. Lilly od razu poszła w ślady wujka i wyszczerzyła się ku czarnoskóremu, przyciągając Malfoya mocniej za szyję. – Zdaje się, że też do niej zarywałeś.
– I zostałem natychmiast zgaszony – skomentował uwagę Blaise’a, upijając kolejny łyk wody ze środkami przeciwbólowymi. – Od razu ją po tym polubiłem.
– Pamiętam – odparł Zabini, drapiąc się po ogolonym podbródku. – Ale wygląda na to, że teraz dobrze trafiła.
– Niby po czym tak wnioskujesz? – zapytał, choć nie był za bardzo ciekawy. Związki pracowników nie interesowały go. Póki nie przekładały się na ich efektywność, nie obchodziło go, z kim, gdzie i w jakim celu się spotykają. Sam nie była pod tym względem wyjątkiem, mimo że bardzo ją lubił.
Blaise nieco się ociągał z odpowiedzią, jednak Draco wiedział, że jakiekolwiek informacje posiada, z pewnością się nimi podzieli. Jego przyjaciel jest bowiem największą plotkarą w całej firmie i nie ominie żadnej okazji do wymienienia się nowinkami z resztą pracowników. Oczywiście najważniejszymi kwestiami dzielił się tylko z wybranymi, a Malfoy miał to szczęście, że się do nich zaliczał.
Tak jak przypuszczał, Zabini zbyt długo nie wytrzymał. Prawdopodobnie język świerzbił go do takiego stopnia, że nie był w stanie utrzymać go za zębami. A Draconowi było to poniekąd bardzo na rękę.
– Przyleciał wczoraj specjalnie dla niej, mimo że za dwa dni ma jakiś bardzo ważny mecz – wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego. – Poza tym pisze z nim niemal cały czas, rozmawiają przez telefon, a Sam ma wtedy tak czerwone policzki, że no mówię ci, coś ewidentnie jest na rzeczy.
– Myślałem, że masz coś lepszego – odparł Draco, machając przy tym od niechcenia ręką, która chwilę później znalazła się w małych łapkach Lilly. Dziewczynka potrząsała nią zawzięcie za nadgarstek, śmieją się do czarnoskórego, który również jej odmachiwał.
– Jak „lepszego”? – obruszył się czarnoskóry. – Wyciągnięcie z niej tych informacji było niemałym wyczynem!
Arystokrata westchnął ospale, sadzając sobie Lilly na kolanach. Nie miał za bardzo ochoty rozmawiać o prywatnych sprawach Sam. Liczył, że udało mu się jakoś zbyć Zabiniego, ale chwilę potem przekonał się, że jedynie podjudził go jeszcze bardziej. Blaise zaczął bowiem wyśpiewywać wszystko, czego dowiedział się o nowym mężczyźnie głównej sekretarki.
– To oczywiste, że nie będzie się za bardzo afiszować z nowym związkiem, po ostatnim, w jakim była. Facet miał zrytą banię. Ale ten… No to zupełnie inna partia! Tylko trochę martwi mnie, że się tak angażuje, jak kilka miesięcy temu rozstał się z narzeczoną.
Słuch Dracona momentalnie się wyostrzył i zaczął słuchać przyjaciela ze znacznie większą uwagą.
– Normalnie ludzie potrzebują trochę czasu, nim wejdą w kolejny związek. Tym bardziej, że to z jej powodu, w sensie tej narzeczonej, musiał się przenieść do Stanów. Ale ponoć mają dobre relacje, rozstali się pokojowo, a i tak często przyjeżdża do Londynu, bo ma tu rodzinę.
Nieobecny wzrok Malfoya powędrował w przestrzeń i na próżno było szukać z nim kontaktu. Nie zwracał zupełnie uwagi, że Lilly zawzięcie usiłuje się na niego wspiąć. Liczyły się tylko kotłujące się w umyśle strzępki informacji, które niebezpiecznie łączyły się w absurdalną, a jednocześnie wyjątkowo logiczną prawdę. Ta z kolei mocno wadziła arystokracie, wywołując w nim uczucie jawnego poirytowania.
Gdy Diabeł powoli dopływał do brzegu z naręczem nowinek firmowych, Draco miał już pewność, o jakiego faceta chodzi. I nie spodobało mu się to odkrycie do tego stopnia, że momentalnie poczuł chęć wyżycia się na czymś, a najlepiej na kimś.
– Dość sporą, z tego co mi Sammy powiedziała. Ma czterech lub pięciu braci i jedną…
– Siostrę – dokończył za przyjaciela Malfoy. Zabini od razu spostrzegł, że twarz arystokraty stężała, a na czole pojawiła się charakterystyczna bruzda niezadowolenia. Dość głęboka, wypadałoby zaznaczyć, a to wróżyło najgorsze z możliwych problemów.
W miarę jak Blaise paplał o mężczyźnie pracownicy, w głowie Dracona zaczęła kształtować się realna sylwetka nowego nabytku dziewczyny. Strzępki informacji, które otrzymywał, były jednak wystarczające i z każdym kolejnym zdaniem brutalnie utwierdzały Malfoya w przekonaniu, że z nowego związku Samanthy nie wyniknie nic dobrego.
Znał tego mężczyznę i mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że nie darzy go przesadną sympatią. Mało tego, razem z tym mężczyzną wypił wczoraj niejedno piwo i doprowadził się do stanu kompletnej bezużyteczności fizycznej i psychicznej. Tym bardziej nie zamierzał puścić mu płazem teoretycznego związku z jego najlepszą pracownicą.
– Weasley – wycedził przez zęby nazwisko rudzielca, a uczynił to z taką odrazą, że nawet siedząca mu na kolanach Lilly wyczuła, że święci się coś niedobrego.
– Co z Wealeyem? – zapytał jeszcze niczego nieświadomy Blaise, patrząc, jak Draco zrywa się momentalnie z fotela i pędzi przed siebie z dzieckiem Potterów.
Wrócił z naręczem płaszczy i zimowych ubranek Lilly, które cisnął na najbliższe siedzenie. Diabeł patrzył się na niego z niezrozumieniem, które pogłębiło się, gdy przyjaciel dość nieporadnie próbował odziać trzymaną w rękach dziewczynkę.
– Smoku, co się dzieje?
– Jak to, co? – wypalił wściekle, zakładając dziecku czapkę, aż kompletnie przysłoniła mu oczy. – Idziemy ratować Sam.
– Przed czym? – dopytywał Zabini, wdziewając swój płaszcz i szalik.
– Przed krwiożerczą, rudą bestią, która ją zmanipuluje, wykorzysta, a potem brutalnie odepchnie ze złamanym sercem. – Lilly praktycznie została już odziana, aczkolwiek niewiele widziała zza czapki przysłaniającej jej oczy. Wiedziała natomiast, że wujek źle założył jej buty, ponieważ było jej w nich strasznie niewygodnie.
– Nie przypominam sobie, żebyś był rudy – wypalił Blaise, obserwując miotającego się po mieszkaniu Malfoya.
– To Weasley, rozumiesz?! – krzyknął do przyjaciela z garderoby. – Ameryka, quidditch, porzucona narzeczona, rodzeństwa niczym w bidulu dzieci. Mówi ci to coś?!
– Tak po prawdzie, to Hermiona go zostawiła, więc…
– Nie obchodzi mnie to! – krzyknął Malfoy, wbiegając do salonu i wypychając z niego nieco zdezorientowanego Zabiniego. – Obchodzi mnie, by Sam nie stała się krzywda z rąk tego wiewiórzego psychopaty!
– A od kiedy w tobie tyle pokładów miłosierdzia? – zapytał, choć było to raczej pytanie retoryczne.
Draco już go jednak nie słuchał. Wystrzelił z mieszkania niczym pocisk rakietowy, nawet nie zdążył dopiąć płaszcza. Wpadł praktycznie do samochodu, odpalając z rykiem silnik i wycofując z podjazdu na główną drogę. Otworzył jeszcze przyjacielowi drzwi od strony pasażera, jednak ten pokręcił jedynie przecząco głową, wskazując mu na mieszkanie.
– Co? – warknął, uderzając o kierownicę.
– Zapomniałeś czegoś.
Malfoy poklepał się po kieszeniach, reflektując się, że nie zabrał ze sobą kluczy od domu.
– Leżą na komodzie. – Wnioskując po twarzy Blaise’a, nie o to mu jednak chodziło.
Zabini pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Nie chciał się przyznać, że niewiele rozumie z zaistniałej sytuacji. Zresztą nie był to pierwszy raz, gdy przyjaciel wpadł na jakiś niedorzeczny pomysł. Nie sądził jednak, że tak szybko uda mu się zapomnieć o jednej, jedynej rzeczy, którą miał się dziś zająć. A raczej jedynej osobie, której w żadnym wypadku nie należało spuszczać z oczu.
Podszedł do samochodu, opierając się o łokciem o dach i zaglądając do środka przez otwarte okno. Mina Malfoya mówiła mu wszystko. Kompletnie nie pamiętał o Lilly.
– O dziecku zapomniałeś – odparł pretensjonalnie, aczkolwiek z lekkim rozbawieniem czarnoskóry, obserwując wytrzeszczające się oczy przyjaciela. Nie mniej bawiło go, gdy arystokrata wyskoczył z pojazdu jak poparzony i pognał w kierunku domu. Ku większemu zdziwieniu wrócił nie tylko z latoroślą Potterów, ale również z zaspanym i niezadowolonym dobermanem, który niechętnie władował się na tylne siedzenia samochodu.
– Pansy cię kiedyś zabije – rzucił na odchodne Blaise, zajmując miejsce pasażera.
– Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiła – wymamrotał Draco, próbując usadowić Lilly na tylnym siedzeniu.
Dziewczynka była stanowczo za mała, by podróżować bez fotelika. Malfoy jednak nie posiadał takiego wyposażenia. Nie sądził bowiem, że kiedykolwiek mu się przyda. Klął więc najciszej jak potrafił pod nosem, siłując się z pasami bezpieczeństwa, ale na nic zdały się jego wysiłki. Ostatecznie spasował, usadawiając Lilly niezbyt ostrożnie na kolana rozbawionego Zabiniego.
– Zwariowałeś? – zapytał Blaise, choć jednocześnie mógł stwierdzać fakty. – Dziecko na przednim siedzeniu bez…
– Ciesz się, że nie siedzi w bagażniku – odwarknął Draco, ruszając autem z wyjątkową agresją. Silnik od razu wskoczył na najwyższe obroty, co poskutkowało zarzuceniem tyłu samochodu po całej jezdni.
– Zwariowałeś! – wykrzyknął Diabeł, tuląc do siebie małą dziewczynkę. Zerknął na nią nieco przerażony, ale Lilly wyglądała, jakby bardzo dobrze się bawiła. Miała szeroko otwartą buzię, na której rozchodził się szeroki uśmiech zadowolenia, a oczy były tak duże i podniecone, że kompletnie nie zdziwiło go, gdy po kolejnym mocnym skręcie samochodu zaczęła głośno piszczeć i klaskać drobnymi rączkami.
– Wszyscy żeście powariowali – wymamrotał nieco pobladły Blaise, modląc się po cichu, żeby udało im się jakoś dojechać do celu. I bynajmniej nie w kawałkach.

* * * * *

Od samego rana towarzyszyło jej nieprzyjemne uczucie niepokoju przejawiające się w mocno ściśniętym żołądku. Momentami odnosiła wręcz wrażenie, że w jamie brzusznej zawiązał jej się supeł, który powoli zgniata przewód pokarmowy. Nie była w stanie niczego zjeść, wszystko bowiem stawało jej kołkiem w gardle. Nawet wodę przełykała z dużym wysiłkiem, a dłonie raz po raz trzęsły jej się, niczym w delirium.
            Samantha podświadomie podejrzewała, że niepokojące podrygi organizmu związane są z przyjazdem Rona. Wymienianie wiadomości czy rozmowy telefoniczne były nieporównywalne z namacalną bliskością drugiego człowieka, nie mogły zastąpić dotyku dłoni czy czułego pocałunku. Jednak nigdy przedtem nie była tak przejęta, a nawet podenerwowana zbliżającą się wizytą mężczyzny.
            Nie widzieli się dwa tygodnie, odkąd Weasley wrócił do Stanów. Owszem, mieli ze sobą kontakt, rozmawiali każdego dnia, ale oboje czuli, że to nie to samo, czego doświadczyli w Londynie.
            Rozłąka z bliską osobą potrafi uświadomić wiele rzeczy. Czasem niekoniecznie właściwych. Sam bowiem zaczęła się mocno zastanawiać, czy aby na pewno chce nawiązać głębszą relację z Ronem. Z tyłu głowy, gdzieś w najgłębszych zakamarkach umysłu, czaiło się wspomnienie byłego mężczyzny. Mężczyzny, który sprawił, że nie potrafiła ufać. Ani obcym, ani tym bardziej sobie.
            Westchnęła przeciągle, odgarniając z czoła grzywkę. Potrzebowała się czymś zająć, najlepiej czymś, co zapełni jej kilka godzin, by nie roztrząsała wydarzeń z przeszłości. Ilekroć jednak spojrzała na zegarek, ścisk w żołądku robił się coraz mocniejszy, a każde otwarcie drzwi do firmy podrywało jej serce do szybkiego, wręcz szaleńczego biegu.
            Spokojnie, nakazywała sobie w myślach, ale na niewiele się to zdawało. Z reguły stres nie sprawiał jej większych problemów. Umiała sobie z nim radzić, a nawet przywykła, że w jej życiu ciągle trzeba trzymać rękę na pulsie. Jednak obecna sytuacja całkowicie ją przerastała. Myśli krążyły po głowie niczym wolne elektrony, nie potrafiła skupić się na pracy, choć tak właściwie nie zrobiła niczego od dobrych kilku godzin. Nic jednak nie wskazywało, jakoby miało się to zmienić.
            Sięgnęła po komórkę i spojrzała na wyświetlacz. Żadnej wiadomości od Ronalda. Nie wiedziała, czy jeszcze bardziej ją to niepokoi, czy może pozwala na moment odetchnąć. Gdzieś tam jednak skrycie liczyła, że mężczyzna szybko się do niej odezwie.
            Niespodziewanie drzwi frontowe od firmy otworzyły się z hukiem, a do środka wparował Draco Malfoy z… małą dziewczynką na rękach. Za nim zaś, niczym skazaniec kroczący na szafot, podążał Blaise Zabini. Panowie mieli nietęgie miny, a w szczególności szef United, z którego wzroku wyzierała najczystsza wściekłość. Nie przywitali się z nikim, nawet z pracownikami ochrony pełniącymi wartę przy wejściu. Szybkimi krokami przemieszczali się w kierunku Samanthy.
            Kobieta była zdezorientowana. Nie miała pojęcia, że szef pojawi się w firmie, a już na pewno nie spodziewała się tej niespodziewanej wizyty z dzieckiem. Tym bardziej nie mogła być przygotowana na tyradę, którą Malfoy rozpoczął, jak tylko dotarł do jej biurka.
            – Nie! Pod żadnym pozorem! Ja ci zabraniam, rozumiesz?! – Sam przełknęła nerwowo ślinę i uniosła powoli ręce ku górze, jakby miało jej to w czymkolwiek pomóc. – To się po prostu nie godzi!
            – Ale… – zaczęła nieporadnie, patrząc raz po raz na małą dziewczynkę uczepioną kurczowo do piersi Malfoya. Nie dane jej było jednak dokończyć, ponieważ jej szef zdążył się już na dobre rozkręcić.
            – Każdy! – zanosił się na cały hol firmy. Przechodzący pracownicy aż przystali z ciekawości, przyglądając się rozgrywanej scenie z niemałą satysfakcją. – Każdy, ale nie on! Będziesz nieszczęśliwa do końca życia! Nie rób sobie tego, Sammy. Nie pakuj się w to, trzymaj się od niego z daleka.
            Sam czuła się jak w bardzo dziwnym filmie. Jej szef wydzierał się do niej z dzieckiem na ramieniu, gadał kompletnie od rzeczy, a współpracownicy przypatrywali jej się z zainteresowaniem, a poniekąd wścibskością. Zresztą sam Malfoy nie wyglądał zbyt dobrze. Miał rozwiane włosy, podkrążone oczy, a na podbródku było widać drobny zarost. Najbardziej jednak ciekawiło ją, kim jest mała dziewczynka uwieszona na ramieniu jej przełożonego.
            – Od kogo mam się trzymać z daleka? – przerwała mu niezbyt kurtuazyjnie, podnosząc się z zajmowanego do tej pory fotela.
            – Ty już dobrze wiesz, od kogo – wycedził, wyciągając w jej kierunku palec wskazujący. – Nie każ mi wymawiać imienia tego parszywca.
            – Co? O czym… – Nie dokończyła, ponieważ leżąca na biurku komórka zaczęła szaleńczo wibrować. Sam chwyciła za nią odruchowo, myśląc, że to jeden z kontrahentów, a ci potrafili być wyjątkowo nieuprzejmi, jeśli zignorowało się ich połączenie. Zdziwiła się jednak, gdy zamiast obcego numeru na wyświetlaczu pojawiło się imię Weasleya.
            Machinalnie spojrzała na Malfoya i od razu tego pożałowała. Mężczyzna wyglądał, jakby się miał udusić ze złości. Chciał coś powiedzieć, lecz zaraz zamykał usta, machał wolną ręką i wypuszczał głośno powietrze. Stojący z boku Blaise bynajmniej nie polepszał dziwacznej sytuacji.
            – O tym mówię! – wydusił w końcu Draco, wskazując na wyświetlacz telefonu kobiety.
            Sam kiwała głową z niezrozumieniem, a wręcz można było powiedzieć, że szokiem. Nie pojmowała, co jej szef ma wspólnego z Ronem i czemu wszczął z jego powodu awanturę w całej firmie.
            Wibrująca w dłoni komórka szybko sprowadziła ją na ziemię. Postanowiła odebrać.
            – Nie waż się nawet – zaoponował Malfoy, ponownie wskazując na nią oskarżycielsko palcem. Przez moment liczył, że mu się udało, ale wtedy kobieta przesunęła palcem po wyświetlaczu i odebrała przychodzące połączenie.
            – Halo? – powiedziała do słuchawki, na co Draco rzucił się niemal na kontuar oddzielający go od pracownicy.
            – Dawaj to! Dawaj telefon!
            – Draco! – dołączył się Zabini, próbując jakoś wpłynąć na przyjaciela. Na nic jednak zdały się jego wołania, toteż najszybciej jak potrafił zabrał od arystokraty Lilly, która miała tak szeroko otwarte oczy z przerażenia, że jeszcze chwila, a całą firmę przeniknie paniczny krzyk strachu małego dziecka. Jak się z czasem okazało, niewiele się pomylił w przypuszczeniach.
            – Uspokój się! – Czarnoskóry usiłował przywołać Malfoya do porządku, lecz ten był głuchy na jego wołania.
            – Sam dawaj ten telefon! Nie będziesz się z nim spotykać!
            – Mój szef – odparła do słuchawki kobieta, oddalając się od szamoczącego się na ladzie Dracona.
            – I jako twój szef zakazuj ci się z nim spotykać! – Sam wyraźnie skończyła się cierpliwość i wyrozumiałość dla poczynań przełożonego. Zmrużyła gniewnie oczy, zaciskając mocniej palce na telefonie, który po chwili odłożyła na biurko i doskoczyła do Malfoya.
            – Odbiło ci do reszty?! Co ty odstawiasz? – zapytała nieco spokojniej, jednakże tak stanowczym, wręcz władczym tonem, że Draco momentalnie złagodniał. Szalejąca w jego szarych oczach furia niespodziewanie wygasła, a tęczówki lekko pojaśniały.
            Odsunął się od kontuaru, spoglądając na podminowaną pracownicę. Wtem – według proroctwa Blaise’a – mała Lilly zaczęła głośno płakać, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych w holu.
            – Chronię cię przed Weasleyem – odparł, jakby nic się nie stało. – Nie zasługuje na ciebie i bardzo dobrze o tym wie. Dlatego zabraniam ci się z nim spotykać.
            – To moje życie i będę z nim robić to, co chcę. Niczego nie możesz mi w tej kwestii zakazać – odrzekła Sam, patrząc hardo w oczy szefa. – Nawet mój ojciec nie ma do tego prawa.
            Porównanie do rodziciela podziałało na Malfoya, niczym płachta na byka.
            – Gdybym był twoim ojcem, zabroniłbym mu nawet oddychać w twojej obecności.
            – Całe szczęście więc, że nie jestem twoją córką.
            – Sam, jak mówię poważnie. Zabraniam ci się spotykać z Weasleyem!
            – Bo co?! – wrzasnęła. – Zamkniesz mnie w izolatce?
            Tymczasem Blaise próbował jakoś uspokoić małą Lilly, ale dziewczynka płakała coraz głośniej. Nie pomagało kołysanie, nucenie ulubionych melodii, przytulanie do piersi. Dziecko było przerażone i dawało o tym znać w jedyny znany mu sposób.
            – Wykorzysta cię i zostawi! – Malfoy nadal szedł w zaparte, nie dając Sam za wygraną.
            – Nie on pierwszy i nie ostatni! – odkrzyknęła kobieta.
            – Będziesz tego żałować!
            – Jedyne, czego żałuję, to szefa, który okazał się skończonym palantem!
            Draco wyglądał, jakby poraził go grom z jasnego nieba. Momentalnie zdębiał, wyprostowując się jak struna, a w płucach zabrakło mu powietrza. Liczył, że się przesłyszał, jednak harde spojrzenie Samanthy było stanowczym zaprzeczeniem omamów słuchowych.
            Rozejrzał się niespiesznie po holu, jakby szukał ratunku. Nikt jednak nie patrzył na niego przychylnie. Kilka pracownic podeszło do Blaise’a, by pomóc mu uspokoić Lilly. Spoglądały na niego z niesmakiem, a jedna nawet z pogardą. Podobnie mężczyźni usytuowani w głębi pomieszczenia; każdy przyglądał mu się z konsternacją.
            Poczuł wyrzuty sumienia, których nie potrafił za bardzo ukryć. Zazwyczaj przychodziło mu to niesłychanie łatwo, ale tym razem znalazł się pod ostrzałem spojrzeń niemal całej firmy. Nawet ochrona łypała na niego niepochlebnie. Jeszcze nigdy nie znalazł się w tak uwłaczającej sytuacji. Najgorsze było jednak w niej jednak to, że sam był jej autorem. Nie mógł zatem winić nikogo poza sobą.
            Z leżącej na blacie komórki dało się nagle słyszeć głos Rona, który zwrócił się bezpośrednio do sprawy powstałego zamieszania. To już było ponad wszelką wytrzymałość arystokraty.
            – Ładnie się odwdzięczasz za wczoraj, Malfoy. – Wraz ze słowami rudego, Draco poczuł, jak osiada na nim coraz więcej oskarżycielskich spojrzeń. – Nie ma co. A już zaczynałem myśleć, że przestałeś być skończoną świnią.
            – Też tak myślałem – przytaknął Weasleyowi Blaise, który podszedł do przyjaciela wraz z Lilly. Dziewczynka miała całą mokrą twarz od wylanych łez.
            – Najwyraźniej wszyscy się przeliczyliśmy – zawtórowała im Samantha.
            Draco był w stanie poradzić sobie z krytyką, ale jeśli spadała na niego w potrójnej ilości, wtedy zaczynał czuć, że traci grunt pod nogami. Spojrzał na córkę Potterów, ale ta uczepiła się kurczowo Zabiniego, gniotąc mu całą koszulę. Mężczyźnie to jednak nie przeszkadzało. Przeciwnie, czuł potrzebę czuwania nad dzieckiem, by i jej nie stała się nagle krzywda.
            – Co się stało? – odezwał się ponownie Ron przez telefon. – Z reguły masz bardzo dużo do powiedzenia. Nie chcesz jeszcze powyzywać mnie od krętaczy…
            Przytyk rudego sprowadził Malfoya na ziemię. Krew się w nim zagotowała i już miał wydrzeć się na Weasleya, ale gdy pochwycił przestraszone oczy Lilly, od razu wyparowało z niego wszelkie wzburzenie.
            – Masz jej nie skrzywdzić – odezwał się, przerywając Ronowi. – To jedyne, co mam do powiedzenia.
            Nie słuchał już, czy ktoś coś jeszcze do niego mówił. Odebrał od Zabiniego dziewczynkę i delikatnie ułożył ją sobie na piersi. O dziwo, dziecko nie oponowało, a objęło Malfoya mocno za szyję, jakby na wszelki wypadek chciało go powstrzymać przed kolejnym wybuchem złości. A Draco momentalnie poczuł, jak robi mu się lżej na sercu i dziwnie ciepło na duszy.
            Wyszedł z UnitedArchitect i skierował się prosto do samochodu. Z oddali widział jednak nieprzychylne spojrzenia pracowników, a wśród nich najgorszy był wzrok Sam. Zawiodła się na nim, a on dopiero teraz zaczął sobie uświadamiać, że niepotrzebnie wpychał nos w nieswoje sprawy i zrozumiał, jak wiele może go ten błąd kosztować.

* * * * *

Wracała do domu w wyjątkowo paskudnym humorze. Nie była zła, była po prostu przybita dzisiejszymi wydarzeniami, gdyż w dużej mierze były wyłącznie jej zasługą. Na domiar złego w mieszkaniu zapewne czeka na nią równie niepocieszony życiem Draco, który musiał zajmować się małą Lilly wbrew swojej woli. Z tą myślą westchnęła głośno, wznosząc oczu ku czarnemu niebu.
            Nie chciała wracać. Nawet jeśli w jakiś pokrętny sposób tęskniła za Malfoyem, to nie tęskniła za jego domem. Bo to jest jego dom, przystosowany do jego stylu życia, do którego ona nie pasuje. Każdego dnia uświadamia sobie coraz bardziej, jak jej obecność jest w nim mocno niepożądana. Nie pasuje do sterylnego wystroju, nie jest nawet w połowie tak idealna, jak stworzone na potrzeby właściciela wnętrza. Jej pstrokate upodobania nijak mają się do czystości, elegancji bijącej z każdego pomieszczenia. Jej książki by się tu zgubiły, obumarły pod wpływem drogiego drewna, z którego wykonane zostały regały. Kwiaty straciłyby barwy, które tak bardzo kochała. Zostałyby pochłonięte przez biel, czerń i wypośrodkowaną szarość oraz srebro. Drobne bibeloty przykryłby pył pieniędzy lejący się z niebotycznie kosztownych mebli. I tak zaczęła się zastanawiać, kiedy ona zostanie wciągnięta przez niekończący się wdzięk gustownego domu, w którym zwykł mieszkać Draco.
            Weszła na główną ulicę i już z oddali ujrzała rozświetlone piętro mieszkania Malfoya, na którym znajdowała się przede wszystkim przestronna sypialnia z garderobą. Wyżej było tylko studio, w którym mężczyzna trzymał najróżniejsze projekty, a w którym spędzał również najwięcej czasu, dopracowując kolejne zlecenia. Zrobiło jej się ciężko na sercu i duszy, a ręka trzymająca siateczkę z zakupami momentalnie zaczęła ciągnąć ją w dół, tak jakby znajdujące się w środku warzywa i owoce ważyły kilka ton. Szła jednak dalej, choćby przez to, że nie miała gdzie zawrócić, bo pozbyła się praktycznie wszystkich osób, którym mogła do tej pory zaufać. Humor jeszcze bardziej jej się pogorszył, a w gardle ugrzęzła spora gula, która zaczęła niesamowicie boleć, a nawet uciskać przełyk do tego stopnia, że coraz trudniej jej się oddychało. Jednak co się stało, to się nie odstanie i jakoś musi zmierzyć się z kolejnymi przeciwnościami.
            Przekroczyła bramę i skierowała się idealnie wybrukowaną kostkami drogą ku wejściu do domu. Normalnie już trzymałaby w ręku klucze, ale tylko po to, by przekonać się, że nie musi ich użyć, gdyż Draco jest w środku. Tak samo było i tym razem, a gdy ledwo zamknęła za sobą drzwi, od razu podbiegł do niej uradowany doberman, domagając się od niej pieszczot. Hermiona uklękła przy psiaku i zaczęła tarmosić go za uszy, a zwierzę od razu władowało jej się na kolana, opierając przednie łapy na barkach i liżąc ją po szyi. Szczekał przy tym zawzięcie, ocierając się o nią z każdej strony, czym wywołał na ustach kobiety szeroki uśmiech. Kątem oka dostrzegła, że przygląda im się niemniej zadowolony Malfoy, który oparł się nonszalancko o wejście do kuchni, krzyżując nogi w kostkach.
            – Cześć – przywitała się z nim, podnosząc się przy tym z podłogi i zdejmując z siebie Dulce. Draco od razu do niej podszedł, pomagając jej ściągnąć zimową odzież.
            – Witaj w domu – mówiąc to pocałował ją krótko w policzek, a panna Granger momentalnie spuściła wzrok. Na szczęście mężczyzna za bardzo tego nie zauważył, ponieważ zajął się odniesieniem jej kurtki do garderoby.
            Momentalnie poczuła się znacznie gorzej, niż przed wejściem do mieszkania. Zaczął boleć ją brzuch, a kręcący się wokół doberman jedynie wyprowadzał ją z równowagi. Chciałaby tak szybko zaaklimatyzować się z tym domem, ale nie potrafiła i właśnie to w dużej mierze było sprawcą jej nie najlepszego samopoczucia. Nie zauważyła nawet, że Draco już dawno wrócił z garderoby, a teraz przypatruje jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
            – Coś się stało? – Jego pytanie odbiło jej się głośnym echem w uszach, tak że poczuła, jak powoli dokucza jej nie tylko żołądek, ale i pulsująca z bólu głowa. Uśmiechnęła się dla niepoznaki, bez pośpiechu ściągając z nóg zimowe obuwie.
            – Nie, wszystko w porządku – odparła, momentalnie spuszczając głowę. I już wiedziała, że Malfoy nie nabierze się na jej wymówkę. – Lilly śpi?
            Pytała, bo musiała jakoś uciec od tematu, a Dradona najlepiej było zająć czymś, czego nie lubi lub jest mu wyjątkowo nie na rękę. Tym razem jednak mocno się przeliczyła i jej kolejny plan spalił na panewce.
            – Pansy zabrała ją jakąś godzinę temu – odpowiedział, przyglądając jej się z lekkim niepokojem. Nie dał się zwieść delikatnemu uśmiechowi, który panna Granger przywdziała na usta. – Na pewno wszystko w porządku?
            – A czemu miałoby nie być? – Minęła go w przejściu, kierując się czym prędzej do kuchni, gdzie chwyciła za szklankę, by nalać sobie wody. Draco oczywiście pomaszerował za nią, nie przestając jej się przypatrywać. Oparł się o wyspę ze skrzyżowanymi rękami na piersiach, patrząc jak kobieta usiłuje utrzymać w jednej ręce naczynie z wodą, a w drugiej wysoką szklankę. Już po pierwszym drgnięciu wiedział, że wydarzyło się coś, o czym Granger nie chce mu powiedzieć.
            – Rano zachowywałaś się inaczej – zaczął dość ostrożnie, myśląc, że dzięki temu będzie jej łatwiej się przed nim otworzyć. Kiedy jednak dostrzegł na jej ustach kolejny fałszywy uśmiech, wiedział, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek ustępstwa.
            – Jestem po prostu zmęczona – odparła, dopijając wody. – Umyję się, wcześniej położę. Naprawdę wszystko jest w porządku.
            Dla Draco jednak nie było i Hermiona szybko to wyczytała z jego nieprzekonanej twarzy. Mężczyzna zbliżył się do niej i wyciągnął jej z ręki szklankę, odstawiając ją na blat. Bez trudu mogła wyczuć od niego jego perfumy, a nawet zapach wody po goleniu. Poczuła się jednak osaczona, zwłaszcza gdy Malfoy ujął ją delikatnie za rękę, a drugą gładził ją subtelnie po lekko zaczerwienionym policzku. Jedyne, co umiała w tym momencie zrobić, to spuścić wzrok, licząc tym samym, że uda jej się uciec przed jego przeszywającym spojrzeniem.
            – Czego mi nie mówisz? – spytał ostrożnie, ale na tyle stanowczo, że od razu nawiedziły ją wyrzuty sumienia. Słuszne zresztą, jak się z czasem okazało. Postanowiła jednak grać na zwłokę, co na niewiele się zdało.
            – O co ci chodzi? – odbiła pytanie, a Draco uniósł delikatnie jej podbródek i przytrzymał żuchwę, tak że nie miała gdzie przed nim uciec.
            – O to, że tak naprawdę nic nie jest w porządku.
            Nie potrzebował większych dowodów na to, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie przed nim kłamie. Spłoszony wzrok, blada cera, drżące dłonie i spięty kark, zbyt wiele przemawiało na jej niekorzyść. Zresztą miał wrażenie, że gdy Granger oszukuje bądź coś wyjątkowo jej ciąży, a o czym nie chce nikomu powiedzieć, wtedy można czytać z niej, jak z otwartej księgi. Przynajmniej tyle o niej wiedział.
            Chwycił kolejny raz jej przygaszone spojrzenie, któremu zawtórowało niebyt głośne westchnięcie. Chciał uczynić dokładnie to samo, ale zamiast tego ujął ją mocniej za dłoń, starając się zagarnąć ją w ramiona. Kobieta jednak odpowiedziała na jego poczynania niezadowolonym cmoknięciem, przez co nie udało mu się zapanować nad westchnieniem zawodu, a poniekąd i poirytowania.
            – Czyli mam rację. – Puścił jej dłoń, stając obok niej przy blacie, tak że stykali się ze sobą bokami. Przez chwilę nic do siebie nie mówili, ale Draconowi wyjątkowo ciążyła panująca między nimi cisza, toteż nie wytrzymał zbyt długo i ponownie odezwał się do kobiety, usiłując ustalić, co tym razem sprawiło, że postanowiła zasznurować przed nim usta. – Co się dzieje, Granger? Czemu nie chcesz mi powiedzieć?
            – Bo nie wiem, co mam ci powiedzieć – warknęła, przestępując z nogi na nogę. Jej zachowanie odrobinę zbiło go z toru, bowiem już dawno nie naskoczyła na niego z równie słyszalną agresją. Nie spodobało mu się to, ale mimo wszystko nakazał sobie zachować wewnętrzny spokój.
            – Najlepiej prawdę – odparł, spoglądając na nią kątem oka. Granger skubała zawzięcie przesuszone wargi, a prawą nogą postukiwała szybko o podłogę. Zachowywała się tak tylko w przypadku, gdy nie chciała mu o czymś mówić, ponieważ dotyczyło bezpośrednio jego osoby. Nie wiedzieć czemu, nagle zaczął się niepokoić, jednak z pewnością nie o siebie. – Znowu coś przeze mnie? Za wczoraj tak się zachowujesz?
            – Nie, Draco – odpowiedziała nieco zbyt szybko i jakby odrobinę bez namysłu. Przymknęła przy tym na chwilę oczy i odeszła od blatu, kładąc sobie dłoń na czole, po którym wałęsały się kosmyki kasztanowej grzywki.
– To nie przez ciebie – dodała po chwili, jednak dużo spokojniej. Tym razem udało jej się spojrzeć na Malfoya, a nawet wytrzymać jego na wpół zaciekawione, a na wpół zniecierpliwione spojrzenie.
            – To przez co? – zapytał ponaglająco. – Powiedz mi, proszę. Bo mam nieodparte wrażenie, że nie chcesz mi powiedzieć właśnie dlatego, że jest to związane ze mną.
            – Może poniekąd – naskoczyła na niego, a Draco wzniósł w odpowiedzi oczy ku sufitowi. Hermiona znów poczuła mocny skręt żołądka, przez co skrzywiła się z bólu, a co nie uszło uwadze mężczyzny.
            – Czyli jednak przeze mnie.
            – Nie przez ciebie – powtórzyła dobitnie, zaciskając dłonie na kuchennej wyspie i spuszczając nad nią głowę. Kasztanowe pukle spłynęły kaskadą po ramionach, tworząc wokół niej niezbyt szczelną kurtynę.
            – No to przez co? – Nie wytrzymała po kolejnym pytaniu Malfoya. Sapnęła tak głośno, a jednocześnie tak wściekle, że sama się przeraziła swoją reakcją.
            – Przez ten… – wrzasnęła niemal, odpychając się zamaszyście od wyspy. Opanowała się w ostatnim momencie, gdy dostrzegła drgającą zmarszczkę na czole arystokraty. – Przez ten dom.
            Była świadoma, jak irracjonalnie brzmi jej odpowiedź, ale było jej już wszystko jedno. Dobrnęła do takiego momentu, że nic już się dla niej nie liczyło, a z pewnością nie to, co  sobie pomyśli o niej Malfoy. Nie miała już sił walczyć sama ze sobą i postanowiła zdać się na pastwę przeklętego losu.
            Draco natomiast obserwował ją z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby powoli trawił, co do niego powiedziała. Było w tym poniekąd sporo prawdy, bowiem miał wrażenie, że się przesłyszał, ale patrząc w gorejące z bezsilności oczy Hermiony zaczął sobie uświadamiać, że wcale się nie pomylił i dobrze zrozumiał, co do niego powiedziała. Problem w tym, że jakoś ciężko było mu uwierzyć, że sprawcą powstałego zamieszania może być budynek mieszkalny.
            – Przez ten dom? – powtórzył odpowiedź dziewczyny, przeistaczając ją w pytanie, które wybrzmiało głośnym echem w uszach panny Granger.
            – Tak, przez ten dom – potwierdziła, a Draco zamyślił się chwilę. Nie trwała ona specjalnie długo, zmieściły się w niej dwukrotne kiwnięcie głową i lekkie wytrzeszczenie oczu połączone z podrapaniem się po podbródku. Tyle jednak wystarczyło, by Hermiona zrozumiała, że Malfoy ani trochę nie pojął istoty jej słów.
            – Przez ten dom – powtórzył za nią kolejny raz, rozwiewając wszelkie wątpliwości dziewczyny, których i tak niewiele zostało.
            – Nie masz bladego pojęcia, o czym mówię, prawda?
            – Chciałbym skłamać, ale nie, kompletnie nie rozumiem, do czego pijesz.         
            Nie kłamał, co do tego nie miała złudzeń, i niespecjalnie mu się dziwiła. Ale taka była prawda, choć brzmiała wyjątkowo idiotycznie. Była w tym domu, jak piąte koło u wozu. Nie pasowała do niego pod żadnym względem, gdyż została nauczona żyć w innym otoczeniu. Jej rodzinne mieszkanie cechowało się spokojnym i rodzinnym ciepłem, do którego chętnie wracała, gdyż było dla niej schronieniem. Podobnie Nora, choć dużo bardziej kolorowa, wręcz eklektyczna; zawsze było w niej głośno, radośnie, królowały krzyki, szerokie uśmiechy, niegroźne docinki, ale przede wszystkim żar płynący z bliskości rodziny. Tutaj nie ma żadnego ciepła, nawet jeśli usiądzie się w palenisku kominka.
            – Spójrz na mnie – zwróciła się po chwili do arystokraty, który automatycznie zlustrował ją wzrokiem. – Ja tu po prostu nie pasuję.
            – A od kiedy masz pasować do domu? – odparł bez namysłu, wciąż patrząc się na nią z niezrozumieniem. Hermiona z minuty na minutę czuła się gorzej, jakby ktoś odcinał jej dopływ tlenu. Do tego żołądek miała ściśnięty do tego stopnia, że chciało jej się po prostu zwracać. Mimo wszystko postanowiła brnąć dalej.
            – Tu nie o to chodzi, Draco. No spójrz! – krzyknęła, choć niezbyt głośno, wpierw wskazując na siebie, a później na wnętrze kuchni. – Wychowywałam się w innym otoczeniu, mam zupełnie inne przyzwyczajenia. U mnie zawsze było głośno, kolorowo, było pełno ludzi, uśmiechów, radości. Ty też wychowywałeś się w innym środowisku. A ten dom, choć piękny i cudownie urządzony, w nim po prostu nie ma ducha. Tutaj nie ma emocji, Draco. Tu są tylko wspaniałe meble i boję się, że pewnego dnia stanę się dla ciebie właśnie takim… takim przedmiotem.
            Ostatnie zdanie wymówiła z wielkim trudem, na dodatek z widocznymi łzami w oczach. Pomyślała, że według Malfoya zapewne przesadza, a nawet dramatyzuje. Krzyk to jedno, ale płacz z powodu niedopasowania do mieszkania, to zupełnie coś innego.
            Szybko otarła z policzków łzy i wbiła wzrok w podłogę. Nie miała sił dłużej walczyć z problemami, których nagle nagromadziło się wokół niej od groma. Pragnęła zaszyć się gdzieś w cichym miejscu, gdzie nikt nie będzie jej szukał, by mogła na spokojnie przemyśleć sobie wszystko, co się ostatnio z nią dzieje. Draco jednak miał co do niej zupełnie inne zamiary.
            – Posłuchaj – odezwał się spokojnie, podchodząc do niej powoli i dość niepewnie, jak na siebie, chwycił ją za spięte ramiona. Wyczuł, że mięśnie dziewczyny powoli rozluźniają się pod wpływem jego dotyku, toteż postanowił dokończyć wypowiedź – zaprojektowałem ten dom z myślą o moich potrzebach i przede wszystkim wygodzie. Więc to oczywiste, że nie ma w nim emocji. Ale teraz jesteś tu ty, jesteśmy tutaj razem i chciałbym, żeby to mieszkanie zaczęło wypełniać się uczuciami. Tylko jak ma do tego dojść, jeśli ciągle ode mnie uciekasz?
            Uniósł delikatnie jej mokry podbródek, tak by mógł zajrzeć jej głęboko w oczy. Co ciekawe, tym razem Hermiona nie protestowała i pozwoliła się prowadzić dłoni mężczyzny, który wycierał jej z twarzy kolejne krople łez płynące po policzkach. Ani razu nie spuściła wzroku, co Draco uznał za niesamowity przełom.
            – Nie uciekam przed tobą, tylko przed tym domem – odpowiedziała w końcu, pociągając co rusz żałośnie nosem. Na szczęście łzy powoli ustępowały, jednak Malfoy nie przestawał gładzić jej po mokrych policzkach i żuchwie.
            – A jedno się z drugim nie łączy? – odparł z delikatnym uśmiechem, ale dziewczyna go nie odwzajemniła. – Zastanów się, Granger. Jak ma się tu cokolwiek zmienić, jeśli mi nawet nie mówisz o swoich obawach?
            – Bo to twoje mieszkanie. Zaprojektowałeś i zbudowałeś je sam. Nie chcę tu nagle wywracać wszystkiego pod siebie, ponieważ wiem, jak będziesz się z tym czuł – wyrzuciła na jednym wydechu, a ciało zaczęło się momentalnie trząść. Podobnie żołądek, jakby zaraz miał eksplodować. Wszystkie mięśnie bolały ją do tego stopnia, że ledwo stała na nogach, a brzuch targały takie konwulsje, że czuła, jak zgina się powoli ku podłodze. Draco jednak przytrzymał ją w ramionach, wręcz ją w nie zagarnął, wspierając ją na swej szerokiej klatce piersiowej.
            – Zdajesz sobie sprawę, że to tylko meble? – odezwał się, a dziewczynę od razu owionął ciepły zapach jego wody po goleniu. Zawsze wyczuwała w niej odrobinę ziemi i przypraw korzennych, które przeplatały się z zapachem tytoniu. Ta dziwna mieszanka dość szybko ją uspokajała. Nie inaczej było tym razem. – Dla mnie nie liczy się, czy ściana będzie biała, czy zielona. Nie obchodzi mnie, czy w kuchni będzie syf, czy porządek. Bo to ty jesteś dla mnie najważniejsza. To ciebie pragnę i ciebie potrzebuję. Twojego szczęścia, uśmiechu, dziwnych humorów, wszczynania wojny o jakąś pierdołę. Wypełniasz ten dom kolorami, uczuciami, których nigdy nie zaznał.
            Wyczuł pod skórą wolne bicie serca Hermiony, która momentalnie wtuliła się w niego niczym dziecko. Praktycznie przestała się trząść, a z pewnością nie targały już nią tak silne dreszcze, jak kilka minut temu. Na dodatek rozluźniła się, niemal wylewała mu się między rękami, a że jest bardzo drobna, to nie czuł na sobie jej ciężaru. Nieco mu ulżyło, że dość szybko udało mu się uspokoić kobietę. I mówiąc szczerze, upatrywał w tym swego niemałego sukcesu.
            – Więc przestań uciekać i pozwól mi cię poznać na nowo – odezwał się ponownie, lecz bardziej stanowczo, odgarniając jej włosy z twarzy i ponownie gładząc ją po policzku oraz szyi – bo ostatnio brutalnie mnie uświadomiono, że nic o tobie nie wiem. I nie podoba mi się to.
            – Jak to nic nie wiesz? – wymamrotała w jego klatkę piersiową. Na szczęście nie słyszał w jej głosie smutku czy też żalu. Było w nim zwyczajne zdziwienie, na dźwięk którego od razu poczuł niewysłowioną ulgę.
            – No nic, kompletnie nic. – Wyczuł na piersi jej blady uśmiech. – Na przykład, jaką literaturę najchętniej czytasz?
            – Faktu lub książki historyczne – odpowiedziała bez wahania.
            – A ja myślałem, że każdą. – Przypomniała mu się wczorajsza wizyta u doktora Spinnera, podczas której nie potrafił przywołać ani jednej kategorii literatury czytywanej przez Hermionę. Ponownie zrobiło mu się niesamowicie głupio, a nim się spostrzegł, zadawał Granger tak trywialne pytania, że miał ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię. – Następne. Jakie jest twoje ulubione danie?
            – Łosoś z warzywami na parze.
            – To powiedzmy, że byłem blisko, bo powiedziałem, że lubisz po prostu jeść zdrowo.
            – Nie zawsze, ale w większości przypadków.
            – No widzisz? – Wyczuł jej kolejny uśmiech, jednak tym razem dużo szerszy od poprzedniego. – Tak samo nie wiem, jaki jest twój ulubiony kolor, pora roku, gdzie lubisz spędzać wakacje, czy masz rodzeństwo. Dobra, to akurat wiem, ale poza tym, to nic o tobie nie wiem. Nie mam nawet pojęcia, jakie są twoje zainteresowania.
            – I przeszkadza ci to? – odparła, unosząc głowę z jego klatki piersiowej i zaglądając w mu w oczy. Tym razem Draco poczuł się osaczony, jakby od jego odpowiedzi zależały losy całego świata. Lecz prawdę mówiąc, Granger zadała idealne pytanie, nad którego sensem nie musiał zbyt długo myśleć.
            Fakt, nie wiedział o niej podstawowych rzeczy, w oparciu o które większość tradycyjnych par buduje swoje związki. Zaczyna się zawsze od takich trywialności: ulubiony kolor, zajęcia w wolnym czasie, muzyka, preferowane miejsca podróży, etc. Niektóre z nich się pokrywają, inne są kompletnie różne i często potrafią zaciekawić drugą osobę do tego stopnia, że ma ochotę przebywać w towarzystwie partnera całymi dniami, a przynajmniej na tyle, by bardziej go poznać.
Ominęli ten etap, przeskoczyli z pełną świadomością, mając przeświadczenie, że będą jedynie rozgrzebywać błędy przeszłości. Trochę było w tym prawdy, może nawet więcej, niż im się wydawało, ale im mocniej unikali bądź ukrywali przed sobą pewne informacje, tym przepaść niewiedzy stawała się między nimi coraz większa.
            Mogliby się tym przejmować, mogliby nagle zmienić wszystko, co ich otacza i zacząć zadawać sobie pytania, które powinny paść na samym początku znajomości. Ich relacja nie była jednak zbyt łatwa, ich perypetii z pewnością nie można zaliczyć do specjalnie szczęśliwych, tym bardziej omijanie pewnych podstawowych pytań było dla nich naturalne. Niby nie wiedzieli o sobie wielu rzeczy, ale wśród nich posiadali wiedzę o wydarzeniach, o których nie opowiada się byle komu, a z pewnością nie w pierwszym kontakcie.
Chyba właśnie to zaważyło na odpowiedzi Draco. Mógł nie wiedzieć, jakiej Hermiona lubi słuchać muzyki, mógł nie mieć zielonego pojęcia o jej ulubionych potrawach; wiedział natomiast, że straciła dziecko i cierpiała z tego powodu zbyt długo. Wiedział również, że zdecydowała się mu zaufać po wielu latach żywienia do siebie pejoratywnych uczuć i wybaczyła mu błędy przeszłości. Z tą wiedzą nie były w stanie równać się żadne inne informacje.
            Pochylił się delikatnie nad kobietą, pocierając nosem o jej i zagarniając ją mocniej w ramiona. Nie potrzebował zbyt długo czekać na jej odpowiedź. Oplotła go ciasno rękami za kark, przywierając do niego całym ciałem.
            – Ani trochę – odrzekł z subtelnym uśmiechem, a po chwili chwycił Hermionę pod pośladkami i uniósł energicznie w górę, tak że dziewczyna ledwo zdążyła przytrzymać się go za ramiona. Była zaskoczona, ale śmiała się przy tym, pozwalając nieść się w głąb mieszkania. Z każdym krokiem mężczyzny czuła, że drobne kamyczki spadają jej z serca i robi jej się lżej na duszy. Nie była co prawda aż tak spokojna, jak być powinna, ale nagromadzone w niej rozterki i wątpliwości zdecydowanie osłabły. Nidy nie sądziła, że Malfoy będzie w stanie zapanować nad nią do tego stopnia, że niemal całkowicie zapomni o dotychczasowych problemach.

* * * * *

Kąpiele jakoś niespecjalnie sprawiały jej przyjemność. Zdecydowanie wolała szybkie prysznice, które nie zajmowały więcej niż dziesięć minut. Tym razem dała się jednak skusić gorącej wodzie, morzu piany, a przede wszystkim unoszącemu się z dużej wanny aromatowi kwiatu pomarańczy i konwalii. Nie miała pojęcia, skąd Malfoy wytrzasnął olejek o zapachu jej ulubionych kwiatów, ale był tak delikatny i przyjemny, a zarazem hipnotyzujący, że nie protestowała, gdy mężczyzna przygotował dla niej gorącą kąpiel. Zanurzyła się niemal po szyję w wodzie, która otuliła zesztywniał mięśnie i zmysły, pozwalając jej na odrobinę relaksu oraz wytchnienia.
            – Przyjemnie, co? – Usłyszała nad sobą wibrujący głos Malfoya, który wybudził ją z transu, w jaki wprowadziły ją gorące fale i lekki cytrusowy zapach olejków. Otworzyła oczy, poruszając się w wodzie i przekręcając do mężczyzny.
            – Było, dopóki tu nie wlazłeś – odparła z rozmarzonym uśmiechem na ustach. Nim się spostrzegła, Draco usiadł na brzegu wanny i zebrał jej gęste włosy w niedbałego koczka, a następnie zaczął bardzo powoli i delikatnie masować jej napięty kark oraz barki.
            – Jakoś to naprawimy – odpowiedział, uciskając mocniej mięśnie. Poczuła, jakby wszystko nagle w niej schodziło, jakby opuszczały ją ciężary, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia. Zamknęła oczy i westchnęła przeciągle, jednocześnie odchylając mocniej szyję, blisko której czuła długie i sprawne palce Malfoya.
            – A ty co dziś robiłeś? – zapytała ni z tego ni z owego, wyprostowując nogi w wodzie.
            – Nic specjalnego – odrzekł –, pilnowałem dorobku Potterów, wyszliśmy razem z Dulce na spacer, przypaliłem małej mleko, choć nie wiem, czemu jeszcze mi się to zdarza. Później wpadł Blaise, podpisałem mu kilka papierów, a później…
            Zatrzymał się nagle, a wraz z nim jego zgrabne palce poruszające się po barkach Hermiony. Gdy poczuła po dłuższej chwili, że Draco nic nie robi, otworzyła oczy i obróciła się w jego kierunku, przyglądając mu się z zaciekawieniem, ale i niepokojem.
            – Malfoy? – przywołała go z zamyślenia.
            – Tak?
            – Co się stało później? – dopytywała, ale mężczyzna nie wyglądał, jakby chciał się z nią dzielić dalszymi informacjami odnośnie przebiegu swojego dnia. To wpłynęło na pannę Granger do tego stopnia, że nie potrafiła już usiedzieć spokojnie w wannie. – Błagam, tylko nie mów, że coś z Lilly. Proszę, powiedz, że nic jej się nie stało. Pansy mnie już wtedy na pewno zabije, jeśli…
            – Gdyby coś jej się stało, po powrocie do domu zastałabyś jedynie Dulce i moje zwłoki. Nie histeryzuj – dokończył, czym w ogóle nie uspokoił zestresowanej Hermiony. Jej ponaglający wzrok, spięte mięśnie twarzy i mocno zaciśnięte usta były tego najlepszym dowodem. Problem w tym, że Draco nie miał za bardzo ochoty opowiadać o swoich dzisiejszych dokonaniach w firmie.
            – To co się takiego wydarzyło, że nie chcesz mi powiedzieć? – spytała, obracając się do niego całym ciałem i splatając ręce na piersiach.
            – Skoro nie chcę ci mówić, to chyba mam swoje powody – odparł, spuszczając ręce do wanny. Kątem oka dostrzegł, że Granger potrafiła się tak w niej poruszać, że nie wylała nawet najmniejszej kropli, co stanowiło nie lada wyczyn, biorąc po uwagę fakt, że napełnił jej zbiornik niemal po brzegi.
            – Czyli ja mam ci o wszystkim mówić, nawet jeśli tego nie chcę, a ty możesz tak sobie stwierdzać, że masz powody i nie będziesz się ze mną dzielił resztą informacji? – Brzmiała pretensjonalnie i ewidentnie zarzucała mu hipokryzję, do której ciężko było mu się przyznać. Miała jednak rację, dzięki czemu dość szybko, mimo że wciąż niechętnie, odpuścił i postanowił opowiedzieć jej o wstydzie, jakiego przyszło mu się najeść w trakcie pobytu w firmie.
            Podniósł się powoli z brzegu wanny i wyszedł z łazienki, słysząc za sobą głośne prychnięcie niezadowolenia panny Granger. Nie przejął się tym za bardzo. Zawsze tak reagowała, więc zdążył przywyknąć, że nawet ona jest zdolna do humorków.
Wszedł bez namysłu do kuchni, wyjął ze specjalnego podnośnika dwa kieliszki, a ze schowka butelkę czerwonego wina, którą odkorkował w powrotnej drodze do łazienki. Gdy wszedł do środka, Hermiona była w trakcie agresywnego szorowania ciała gąbką i – tak jak podejrzewał – rozchlapywała wodę na prawo i lewo. Zauważyła go dopiero, gdy ponownie usiadł na brzegu wanny i wręczył jej kieliszek z alkoholem.
– Rozumiem, że herbata nie nadaje się na takie rozmowy – rzuciła z wyraźnie słyszalną pretensją, ale przyjęła naczynie, upijając z niego niewielki łyk. Wino było dobre, odpowiednio słodkie i lekkie, przyjemnie otulało jej kubki smakowe.
– W herbacie nie utopię resztek godności, które jeszcze mi pozostały – odparł, nalewając sobie burgundowego napoju do kieliszka. Dostrzegł przy tym, że Granger ułożyła się ponownie w ciepłej wodzie, a gęsta piana powstała w trakcie mycia przykryła ją po samą szyję. Z białego morza wystawała jej tylko głowa, ręka z winem, a także fragment ugiętego kolana, którego lekko złotawa skóra przepięknie kontrastowała z połacią mydlin.
Kręcił nóżką od kieliszka, próbując nie zwracać uwagi na roztaczające się przed nim kobiece wdzięki panny Granger. Gdy jednak na nią nie patrzył, umysł zalewały mu nieprzyjemne obrazy z firmy. Mimo wszystko spuścił odrobinę głowę, na co Hermiona momentalnie położyła mu mokrą dłoń na ręce, kierując na siebie jego wzrok.
– Powiesz mi, co cię tak przygnębiło? – spytała bez nacisku, a Draco poczuł, jak pękają w nim wszystkie bariery. I tak by jej powiedział, ale miał nadzieję, że uda mu się jeszcze trochę pomilczeć. Tymczasem wystarczył jeden jej dotyk, jeden ciepły uśmiech, a w nim waliły się wszelkie mury.
Westchnął przeciągle, obracając się mocniej w jej kierunku. Wahał się jeszcze przez sekundę, ale jej iskrzące oczy pozwoliły mu jakoś się w sobie zebrać.
– Pamiętasz Sam? Moją główną sekretarkę? – Przytaknęła mu w odpowiedzi głową, a on upił łyk czerwonego wina. – Poprosiła o tydzień urlopu. Normalnie bym się zgodził, ale Blaise mi powiedział, że to z powodu jakiegoś mężczyzny, z którym zaczęła się widywać. Siłą rzeczy trochę nie spodobało mi się, że chce wziąć wolne, bo chce zobaczyć się z nowym facetem.
Hermiona słuchała go cierpliwie, popijając swój alkohol i gładząc go lekko po dłoni. Dodawało mu to trochę otuchy, jednak wstyd niespecjalnie w nim zelżał. Pociągnął spory łyk wina, nim przeszedł do sedna historii.
– Przetrawiłem to jakoś i byłem skłonny podpisać jej prośbę. Ale wtedy Diabeł zaczął opowiadać o tym facecie. Od słowa do słowa wyszło, że to sportowiec, na dodatek czarodziej. Gra w najlepszej drużynie quidditcha w Stanach, do Londynu przyjeżdża raz na jakiś czas ze względu na bardzo liczną rodzinę, a także rozstał się niedawno z narzeczoną – kontynuował, a pogodny uśmiech panny Granger słabł z każdym kolejnym słowem, zamieniając się w minę niedowierzania. – No i się wkurzyłem, mówiąc dość oględnie.
– Nie mów mi, że to Ron – przerwała mu, na co Draco rozłożył z bezradności ręce i spojrzał na nią w sposób, który rozwiał w niej wszelkie wątpliwości. Oboje upili alkohol w tym samym momencie. – Naprawdę Ron? Ten Ronald Weasley?
– A który inny? – wypalił nieco podniesionym głosem, na co Hermiona poruszyła się nerwowo w wannie. Oparła się po chwili na udzie Malfoya, kompletnie nic nie robiąc sobie z faktu, że moczy mu niemal całe spodnie.
– Ale jak do tego doszło? – dopytywała zawzięcie, gdy Draco sączył swoje wino.
– A bo ja wiem? – odparł, starając się nie patrzeć na sunącą po ciele kobiety pianę. – Słowem się wczoraj nie zająknął, a sponiewierał mnie przez cały wieczór.
– Whisky cię co najwyżej sponiewierała – odrzekła nieco zbyt nerwowo, spoglądając na niego z wyrzutem. – Na dodatek wyjątkowo skutecznie.
Bez trudu domyślił się, do czego kobieta pije, ale nie zamierzał się niczego wypierać. Nie miał też za bardzo czego, gdyż z wczorajszej nocy więcej nie pamiętał, aniżeli pamiętał. Kojarzył, że spotkał Weasleya, trochę pogadali i popili, aczkolwiek – wnioskując po naburmuszonej minie panny Granger – „trochę” nie wyrażało ilości alkoholu, którą w siebie wtłoczył. Świadczył o tym również bezduszny kac, który obudził go w najmniej odpowiednim momencie, a który udało mu się w porę zwalczyć. Najgorsze było jednak to, że nie przypominał sobie zbyt wiele, głównie przez urwany film, z którym żadna siła nie była w stanie sobie poradzić. Zaczynał rozumieć, czemu była to namacalna forma tego, „co wydarzyło się w Vegas”. Nie był bowiem w stanie przywołać choćby przebłysku wydarzeń z rautu alkoholowego.
Podrapał się po brodzie, a następnie dokończył wino znajdujące się w kieliszku. Chciał wlać sobie kolejną porcję, ale podminowany wzrok Hermiony skutecznie go od tego odwiódł. Odstawił zatem naczynie na podłogę, czekając cierpliwie na tyradę kobiety, lecz gdy ta nie nastąpiła, uznał, że dała mu szansę jakoś wytłumaczyć swe wczorajsze zachowanie.
– Fakt, przesadziłem wczoraj – zaczął dość ostrożnie. Prawa brew dziewczyny momentalnie powędrowała w górę, a wargi nieco się ścisnęły. – Do tego stopnia, że niewiele pamiętam. Ale dostałem dziś wystarczającą nauczkę.
– Niby jaką?
– Wpadłem z Blaisem do firmy, zrobiłem Sam awanturę, za co dostałem po łbie nie tylko od niej, ale i od sporej części pracowników oraz Diabła. I Lilly – dodał na odchodne, przeczesując włosy. – Ponoć zachowałem się, jak konserwatywny ojciec, który nie pozwala córce umawiać się z chłopakami.
Panna Granger nie chciała się śmiać, ale gdy tylko wyobraziła sobie rozjuszonego Malfoya, który wpada z małą Lilly na ramionach do UnitedArchitect i prawi swojej pracownicy kazania, nie była w stanie powstrzymać uśmiechu rozbawienia wkradającego się na usta. W porę udało jej się przysłonić go kieliszkiem z winem, jednak Draco jest wyjątkowo spostrzegawczy, toteż dostrzegł jej cwaniacki smirk, nim kompletnie spowiła go burgundowa zasłona alkoholowa.
– Ciebie to bawi? – zapytał, co ciekawe bez wyrzutu. – Masz szczęście, że cię tam nie było. Pękłabyś ze śmiechu. Chociaż nie. Zrobiłabyś mi jeszcze większą burdę, niż ta, której sam dokonałem.
– Po prostu nie mogę pojąć, co ci strzeliło do głowy, żeby wszczynać bójkę z takiego powodu.
– Bo to Weasley! – wykrzyknął na całą łazienkę, a Hermiona zaniosła się śmiechem. – Jest akceptowalny na odległość i nawet zaczynałem go lubić. A teraz przystawia się do mojej najlepszej pracownicy i w ogóle mi się to nie podoba.
Zakończył z miną niezadowolonego dziecka, splatając ręce na klatce piersiowej. Panna Granger niemal natychmiast pogładziła go po ramieniu, pokrywają je wodą oraz pianą, jednak nie przeszkadzało to Draconowi. Podenerwowanie mijało w nim w takt subtelnych ruchów dłoni dziewczyny, co bardzo mu się podobało i czego nie zamierzał ukrywać.
– Daj mu nieco większy kredyt zaufania – zaczęła delikatnie. – Z tego co wiem, jemu też bardzo zależy na Sam i mocno się dla niej stara.
– A skąd ty to niby wiesz? – Prychnął przy tym, niczym rozjuszony kot. Hermiona natomiast złapała go za koszulkę i przyciągnęła go ku sobie stanowczo.
– Bo ktoś musiał cię przytaszczyć wczoraj do domu i szczęście w nieszczęściu, że padło na Rona – odrzekła, puszczając poły materiału.
Draco pogładził się po mokrym podkoszulku, jednocześnie uświadamiając sobie, że spodnie również zdążyły mu przemoknąć od pokładającej się na nim dziewczyny. Popatrzył na siebie sceptycznie, a kątem oka dostrzegł, że kobieta znów oddała się ciepłym falom i zamknęła dla relaksu oczy.
Jako dżentelmen powinien opuścić czym prędzej łazienkę i przebrać się w górnej garderobie, nie przeszkadzając więcej Hermionie w wieczornej kąpieli. Ale jako Malfoy postanowił pozbyć się przemoczonej odzieży w tym samym pomieszczeniu i nim kobieta zdążyła się zorientować, siedział razem z nią w jednej wannie, przekładając ją w taki sposób, by plecami wspierała się na jego klatce piersiowej.

* * * * *

Półmrok panujący na klatce schodowej w połączeniu z dźwiękami wydobywającymi się z mieszkań sąsiadów dawały Harry’emu jasno do zrozumienia, która jest godzina. Rodziny zasiadały bądź były w trakcie kolacji z bliskimi, a na niego czekały jedynie puste i zimne cztery kąty, które zwykł nazywać domem. Zatrzymał się w połowie kroku na piętrze, przysłuchując się rozmowom ludzi za najbliższymi drzwiami. Umyj ręce; kochanie, wyłącz telewizor; dzieciaki, kolacja na stole; te i wiele im podobnych sformułowań były tak odległe od życia, które obecnie prowadził, od słów w nim padających, od relacji w nim zachodzących. Były jak z odległej, równoległej rzeczywistości, z której został wygnany, w której nie było już dla niego więcej miejsca. A może sam z niej odszedł?
            Wspiął się na piętro z głośnym westchnięciem, odpędzając się od niewygodnych myśli, które zalewały mu głowę każdego wieczoru. Kłopot tkwił w tym, że bezdusznych słów przybywało z dnia na dzień, nie mógł się ich całkowicie wyzbyć, aż dotarł do momentu, gdy w jego myślach tworzył się istny tajfun, który wciągał go bez reszty i sponiewierał nim aż do rana, kiedy to budził się umęczony i zlany potem, wypluty przez cyklon, jakby był bezużytecznym fragmentem po zmiecionym z powierzchni ziemi domu. Jakby? Nie. On był niepotrzebnym elementem, kompletnie bezwartościowym w oczach osób, które powinny widzieć w nim część tego, co niegdyś zwali rodziną.
            Przekręcił dwa razy klucz w zamku, blokada ustąpiła z charakterystycznym stuknięciem, następnie chwycił za klamkę i pchnął drzwi, wtaczając się ociężale do mieszkania. Zapalił lampkę w przedpokoju, klucze rzucił na pobliski stoliczek wraz z portfelem i dokumentami, pozbył się kurtki i szalika, które umieścił na wieszaku przymocowanym do ściany, buty odrzucił w kąt. Uśmiechnął się na ten widok. Przypomniała mu się bowiem Pansy, która wybiegała z salonu bądź kuchni i strofowała go za niewielki bałagan, który urządzał po powrocie. Dopiero później witała się z nim, pozwalając się pocałować i mocno przytulić. A teraz jej tu nie było.
            Harry skierował się ku kuchni bez choćby resztek po uśmiechu, który niedawno wykwitł mu na ustach. Było w niej ciemno, zimno i wiało pustką dosłownie i w przenośni. W lodówce nie było bowiem niczego, jedynie kilka butelek z piwem i kawałek żółtego sera. Bez namysłu chwycił za dwa Carlsbergi, odkapslowując jeden przy użyciu zapalniczki. Od razu pociągnął kilka łyków, przymykając oczy i przypominają sobie tym samym o soczewkach, które drażniły go dziś wyjątkowo mocno. Normalny człowiek już dawno by się ich pozbył, Harry jednak przetarł jedynie powieki i udał się z alkoholem do sypialni.
            Skotłowana i nieświeża pościel, okruszki po chipsach na dywanie, kilka pustych butelek po piwie ustawionych przy łóżku dawały aż zbyt wyraźny obraz życia człowieka, który spędzał w tym pomieszczeniu nie tylko noce, ale i dnie, jeśli nadarzyła się ku temu okazja. Harry’emu było wszystko jedno, i tak praktycznie nikt go nie odwiedza, a z pewnością nie w sypialni. Czemu miałby się zatem przejmować bałaganem? Gdy była tu Pansy, pokój zawsze lśnił czystością, nie było w nim miejsca dla produktów spożywczych, tym bardziej dla alkoholu i słonych czy słodkich przekąsek. Czasami po podłodze walała się jakaś samotna skarpetka, ale szybko odnajdywała parę, gdy Pan wsadziła ją do szuflady z bielizną swego męża. Parę, no właśnie.
            Mężczyzna opadł bez sił na łóżko, pociągając na nim kilka kolejnych łyków piwa. Jakże żałosne i bezcelowe wydało mu się jego życie, gdy uświadomił sobie, że nawet skarpetkom łatwiej znaleźć sobie idealnie dopasowaną parę. Czemu jego nie może ktoś wrzucić do takiej szuflady, by magicznym sposobem mógł połączyć się ze swą połówką? Czy w ogóle jeszcze istnieje jakakolwiek szansa, by Pansy i Lilly do niego wróciły?
            – Chrzanić to – wybełkotał w gwint butelki nim wsadził go do ust. I jak szybko wykończył piwo, tak równie szybko uświadomił sobie, że wcale nie jest mu wszystko jedno.
            Brak obecności żony i córki wyniszczał go coraz bardziej. Pod płaszczykiem zmiany dotychczasowych przyzwyczajeń, stylu prowadzonego życia, staczał się ku otchłani powstałej z pustki i zimna. Jego, nazwijmy to niebyt adekwatnie, starania o odzyskanie rodziny prowadziły ku niczemu i już dawno powinien zdać sobie z tego sprawę. On jednak szedł w zaparte, wmawiając sobie i próbując przy okazji innym, że się odmienia, przebudował hierarchię wartości swego życia, stał się w końcu ojcem i mężem, którym powinien był być od dawna. Ale nim nie jest, niczego w sobie nie zmienił i nie uczynił nic, co mogłoby skłonić Pansy i Lilly do powrotu.
            Spokojny i w miarę równy oddech zamienił się w szybkie i głośne sapanie, zaś ręka ściskająca szyjkę od butelki parła na nią tak mocno, że lada moment, a roztrzaskałaby się w dłoni mężczyzny. Co zresztą chwilę później uczyniła, rozbijając się na olbrzymim lustrze przytwierdzonym do szafy usytuowanej naprzeciwko łóżka. Szkło posypało się na pościel, podłogę i część dywanu, a w odłamkach pozostałych po lustrze Harry mógł dostrzec swą sponiewieraną oszustwami twarz. Była na wpół blada, na wpół czerwona, włosy rozwichrzone na wszystkie strony, wściekły, a zarazem bezsilny wzrok przewiercał się przez serce, dając mu tym razem dobitnie znać, że wszystko, co do tej pory się wydarzyło, stan, do którego doprowadził swoje życie, jest wyłącznie jego zasługą. Sam sobie zgotował taki los i nie ma żadnego prawa winić o niego innych ludzi.
            Podniósł się z łóżka, uświadamiając sobie, do czego doprowadza go jego szaleństwo. Chwycił za różdżkę, chciał posprzątać pobojowisko, którego dokonał z własnej głupoty. Żadne zaklęcie nie przychodziło mu jednak na myśl. Cisnął więc różdżką w kąt, upadając z głośnym i żałosnym westchnięciem na podłogę, uderzając przy tym o drzwi od szafy. Wtem coś runęło na panele, rozbryzgując się na fragmentach szkła. W lawendowej okładce i drewnianej oprawie książki Harry od razu rozpoznał album ze zdjęciami. Jego, Pansy, a później również małej Lilly. Chwycił za niego bez namysłu, raniąc sobie dłoń elementami po lustrze, ale nie przejmował się tym.
            Przywołał drugie piwo stojące na szafce nocnej. Chciał je odkapslować, ale uświadomił sobie, że nie ma czym. Rzucił więc na butelkę zaklęcie, a zamknięcie odskoczyło z głośnym syknięciem, zaraz za nim z szyjki zaczęła wydobywać się biała piana. Harry nie zwracał na to uwagi, podobnie jak na krwawiącą dłoń. Pociągnął spory łyk alkoholu, otwierając album na pierwszej stronie. Błyszczący z radości wzrok żony był dla niego siarczystym policzkiem. Niejedynym, jak się później zdążył przekonać. Pansy na pierwszym zdjęciu trzymała bukiet słoneczników, wychylała się zza niego z szerokim uśmiechem, który idealnie komponował się z jej błękitnymi tęczówkami, tak pięknie kontrastującymi z żółcią kwiatów. Miała wtedy nieco dłuższe włosy, niż obecnie, a na palcu – choć na fotografii nie było widać dłoni – nie widniała jeszcze ślubna obrączka.
            To były ich pierwsze wspólne wakacje. Nie zdecydowali się na daleką podróż, chcieli pobyć sami, z dala od miejskiego zgiełku i codziennych problemów. Dużo wtedy spacerowali i jeździli po okolicznej wsi rowerami. Pansy była wtedy taka radosna, beztroska i zwyczajnie szczęśliwa, co przedstawiały kolejne zdjęcia. Uśmiechnął się na widok żony wychylającej się zza drewnianej barierki starego mostku i śmiejącej się do niego szeroko. Pamiętał tę wycieczkę, jakby zupełnie niedawno z niej wrócili. Pan miała wtedy na sobie czerwoną spódnicę przed kolano, którą ciągle podwiewał jej wiatr, czym niesamowicie się denerwowała. Przypomniał sobie, że niósł ją później na rękach, gdy zboczyli nieco ze ścieżki i znaleźli się wśród podmokłych terenów, a kobieta nie chciała ubrudzić sobie butów. Wraz ze wspomnieniem Harry poczuł ból w barkach. Zupełnie jak tamtego dnia, gdy nosił ją kilka godzin, nim dotarli do domku wypoczynkowego, który wynajęli na czas urlopu.
            Kolejne pociągnięcie piwa z butelki poskutkowało przewróceniem następnych stron albumu. Przed oczami mignęło mu parę fotografii z pobytu na przyjęciu u teściów, kilka jego zdjęć w białym fartuchu lub z jakąś głupawą miną, a nawet znalazły się ujęcia Hermiony i Rona, czy rodziny Weasleyów. Zatrzymał się gdzieś na przełomie jesieni i zimy, gdy zdecydowali się na zakup mieszkania. Może nie było to ich pierwsze wspólne zdjęcie, może nie było najpiękniejsze czy najlepiej wykonane, ale jako pierwsze zostało wykonane w nowym domu. Ich domu, w którym dzień po dniu budowali swoją rodzinę. I było kolejnym policzkiem zadanym przez życie.
            Siedzieli przy ścianie, we włosach Pan dostrzegł bladoróżową opaskę z chustki, w swoich resztki po białej farbie, a którą kobieta miała umorusaną część żuchwy oraz fragment szyi. Byli zmęczeni i brudni, ale szczęśliwi. Przytulali się i uśmiechali szeroko do obiektywu, na kolejnych zdjęciach nawet całowali. A robili to z taką pasją, że bardzo szybko pozbyli się roboczej odzieży i kochali na jeszcze nieuprzątniętej podłodze.
            Poranek wśród wygasłych świec, pod grubym kocem i z ukochaną kobietą na piersi nagle wydał się Harry’emu złudzeniem. Snem, którego wydarzenia nigdy nie miały miejsca. Przesunął palcami po fotografii nagiej żony, zasłaniającej się materiałem pledu w strategicznych miejscach. Blada skóra na zdjęciu zaczerwieniła się od krwi spływającej z pokaleczonej dłoni. Dostrzegł liczne malinki na szyi i barkach Pansy, rozwichrzone włosy i iskrzące się oczy, a także ciepły i lekko zmysłowy uśmiech zdobiący jej malinowe wargi. Z każdym detalem czuł powiększającą się w sercu ranę. Ich wspólne śniadanie, wygłupy przy remoncie, kolejne pocałunki i radosne uśmiechy. To wszystko było mu obecnie tak odległe, tak nierzeczywiste, a zarazem tak bolesne, że nim się zorientował, z oczu płynęły mu gorące łzy.
            Utopił powiększający się żal i bezradność w mocnym pociągnięciu piwa z butelki. Z każdym kolejnym łykiem nabierał pewności, że nie uda mu się odzyskać rodziny, którą wspólnie budował z Pansy. Nie odzyska ich ciepła i spokoju, który mu zapewniali. Nie wróci już do niego miłość, którą się wzajemnie darzyli. Tylko czy tak naprawdę kiedykolwiek obdarzył ich podobnym uczuciem? Czy Pan i Lilly mogły poczuć od niego cokolwiek?
            Zdusił jęk rozgoryczenia w butelce alkoholu, a spod zamkniętych oczu wypływały kolejne potoki łez. Nim się zorientował, opróżnił całe piwo, a krwawiąca ręka zaplamiła część stron albumu. Odrzucił szkło w bok, zresztą i tak nie miało znaczenia, gdzie je położy. Przerzucił następne zdjęcia. Wspólne święta, otwieranie prezentów, nowy rok, weekend na nartach, jego kolejne głupie miny. Nagle przed oczami zamajaczyło mu czarno-białe zdjęcie, niewyraźne i zdecydowanie mniejsze od pozostałych, na nim zaś data wraz z imieniem jego żony i jego nazwiskiem. Nie umiał i nie chciał już pohamować potoku łez oraz rozdzierającego mu serce i duszę żalu.
            Odrzucił album w kąt, załamując z bezradności ręce i chowając w nich twarz. Pierwsze zdjęcie Lilly, wiadomość o tym, że zostanie ojcem, łzy i radość Pansy, gdy mu o tym mówiła, strach i niedowierzanie czające się na dnie serca; wszystko to przetaczało się przez niego bez ustanku. Zadawało kolejne ciosy powalające na podłogę, aż nie miał kompletnie sił, by się z niej podnieść. Rodzina, to, o co walczył od samego początku, to, co od zawsze pragnął posiadać, dlaczego stały się dla niego niczym? Czemu odrzucił najważniejsze w jego życiu osoby?
            Pragnienie normalnego życia przysłoniła mu praca, a wraz z nią pieniądze, które były niczym w porównaniu z miłością, jaką darzyły go żona i córka. Nic nie mogło się z tym równać, żadne stanowisko, żadne kwoty, żadne koneksje czy inne wartości materialne. Bo rodziny, idącej wraz z nią miłości, nie da się niczym zastąpić.
            – Co ja zrobiłem – wydukał między łzami, spoglądając z oddali na wspólne zdjęcie z Lilly i Pansy tuż po porodzie. – Co ja, do cholery, zrobiłem…

10 komentarzy:

  1. Wspaniałe ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. AAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!! JEST JEST JEST!!!!!!!!
    Powyższym chciałam przedstawić moją radość spowodowaną nowym rozdziałem! Dosłownie tak zareagowałam. Przez cały rok się nie poddawałam i wchodziłam co jakiś czas, kontrolnie. Absolutnie (nawet w myślach), nie śmiałabym Cię pospieszać. To zwyczajnie głupie, nieuzasadnione. Nie jesteś nam nic winna, a jeśli nie czułaś się na siłach, by kontynuować tą opowieść, to totalnie zrozumiałe. To ma sprawiać tylko przyjemność.
    Oczywiście, rozdział wspaniały! Uwielbiam romantyczne chwilę Draco i Hermiony.. jakoś wywołują u mnie ciepły uśmiech. Jedyne, czego mi brakuje to relacji Ginny-Blaise. Tak bardzo chciałabym wiedzieć co u nich! Czy Ginny nadal jest dla niego zimną suką??;)
    Czekam na następny rozdział, jak zawsze z niecierpliwością! (ale też zrozumieniem)
    Dziękuję za powrót, tak bardzo brakowało mi tej historii!!
    Wszystkiego dobrego i do zobaczenia w kwietniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę trzeba będzie poczekać na nowy rozdział, ale myślę, że będzie warto ;) Dziękuję Ci, że tu jesteś i się nie poddałaś w kontrolowaniu bloga ❤

      Usuń
  3. Wszyscy jesteśmy i czekamy. Cierpliwie. Bez wymówek i pretensji.
    Masz swoje prywatne życie i ono jest najważniejsze
    Pisz dla nas.Zawsxe tu będziemy
    Myślę ,że tak uważa znacznie więcej Twoich czytelników.
    Pozdrawiam i życzę powodzenia.
    E

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wyrozumiałość i podreperowanie samopoczucia. Dziękuję Ci, że tu ze mną jesteś ❤

      Usuń
  4. Nawet sobie nie wyobrażasz jak się cieszę ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielu rzeczy sobie nie wyobrażam, ale cieszę się Twoim szczęściem :D

      Usuń
  5. Usunęłaś poprzednie rozdziały, czy zostały gdzieś przeniesione? Bo nie mogę ich znaleźć

    OdpowiedzUsuń