Cześć wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają!
Na wstępie bardzo dziękuję wam za odzew pod ostatnią wiadomością i za wsparcie, jakiego mi udzieliliście. Potrzebowałam takiego wygadania się i nie zawiodłam się na was, a to dla mnie najważniejsze i uwierzcie, że bardzo podniosło mnie na duchu. Ale teraz wróćmy do opowiadania, bo przecież dziś ruszamy z pierwszym rozdziałem!
Jak widzicie blog nie przeszedł żadnych zmian wizualnych, ponieważ się pochorowałam i ledwo widzę w tym tygodniu na oczy. Ten nagły skok temperatury bardzo dał mi się we znaki i po dwóch dniach leżałam rozłożona na łopatki pod kołdrą. Dalej zresztą leżę, ale mam nadzieję, że lekarstwa szybko mi pomogą. Liczę na to, że w tym tygodniu szata graficzna się zmieni, bo mroku już nam nie potrzeba.
Co do samego opowiadania, druga część ma oczywiście zmodyfikowany tytuł i jak widzicie nie jest to już "Miłość to jedna dusza w dwóch ciałach". Uznałam, że warto by było coś pokombinować i wyszła mi taka tandeta, ale gorąco wierzę, że ją przyjmiecie. W końcu nie o tytuł się rozchodzi, a o treść opowiadania.
Jak się za chwilę przekonacie, rozdziały nie będą tak długie, do jakich przyzwyczaiłam was w minionym roku w Zagadkach. Ma to swoje plusy, bo wracamy poniekąd do formy, która bardziej wam odpowiada: więcej dialogów, mniej opisów miejsc, ewentualnie dłuższe deskrypcje emocji towarzyszących bohaterom. Co za tym idzie, rozdziałów będzie o wiele więcej, a i kilku "nowych" bohaterów zostało na stałe włączonych do fabuły. Mam nadzieję, że przyjmiecie ich tak dobrze, jak pozostałych. Wracamy także do tradycyjnych streszczeń w odpowiedniej zakładce, ale dziś jeszcze na to nie liczcie.
Od razu odpowiadam na pytanie, które pewnie będziecie zadawać w komentarzach. Drugi rozdział pojawi się za 3 tygodnie (21.10.2018), tak wyjątkowo, bo mam kilka ważnych spraw zaplanowanych w październiku i potrzebuję jeszcze trochę czasu na pisanie. Wiecie, żeby się rozruszać, ponieważ przez wakacje nie tworzyłam niczego, a forma jakoś nie chce do mnie wracać. Trzymajcie kciuki, żeby jak najszybciej wróciła z urlopu!
Na dziś to by było wszystko, wobec czego gorąco zapraszam was do czytania. Ufam, że druga część perypetii Draco i Hermiony spodoba wam się tak samo, jak pierwsza i zostaniecie z nią do samego końca. Ja zmykam, a was zostawiam z nowiutkim rozdziałem. I pamiętajcie, że widzimy się dosłownie za chwilę!
Wasza Realistka :)
Dramione
– Miłość to dwie dusze w jednym ciele
Rozdział 1
Kiedy wspólne
życie ma dwie strony medalu.
Na dodatek wygranego w kompletnie różnych zawodach.
Na dodatek wygranego w kompletnie różnych zawodach.
* * * * *
Metalowy
dzwoneczek oznajmiający przybycie gości omal nie odleciał ze ściany wraz z
drewnianym uchwytem, na którym został powieszony, gdy drzwi frontowe otworzyły
się z impetem. Wraz z nimi do czekoladziarni wpadła zziajana Pansy, zdejmując z
siebie w biegu szalik i rozpinając zimową kurtkę.
-
Spóźniona, wiem – krzyknęła od wejścia do nieco zdziwionej, acz
niezdenerwowanej Hermiony kończącej mycie drewnianej podłogi. Pani Potter przebiegła
obok koleżanki, rzucając się prawie na kontuar, przed którym ledwie udało jej
się wyhamować. Złapała w pośpiechu za wiszący na dębowym wieszaku fartuszek,
próbując jak najszybciej go założyć, ale szło jej to wyjątkowo ciężko, a co nie
uszło uwadze spokojnej panny Granger.
-
Lilly coraz bardziej grymasi, w ogóle ostatnio jest wyjątkowo nieznośna. Nie
wiem już, co z nią robić – wysapała, mocując się przez cały czas z wiązaniem,
które jak na złość nie chciało z nią współpracować. – A jeszcze moi rodzice
zaplanowali sobie wyjazd do Francji i przez dwa tygodnie będę zdana tylko na
siebie.
-
Może w takim razie to najwyższy czas porozmawiać z Harrym? – zasugerowała Hermiona,
siadając na najbliższym krześle z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Przyjaciółka spojrzała na nią sceptycznie, przez moment nawet sprawiała
wrażenie poirytowanej, ale złość i wątpliwości szybko z niej uleciały, a ich
miejsce zastąpiło głębokie rozgoryczenie.
-
Nie – odparła po chwili stanowczo, oblizując spierzchnięte i poranione od
ciągłego przygryzania wargi.
Pansy
bardzo przeżywała rozłąkę z mężem, nawet jeśli była ona wyłącznie tymczasowa.
Starała się jakoś sobie ze wszystkim radzić, ale z dnia na dzień zmęczenie
brało nad nią górę, wręcz zaczynało w niej dominować. Coraz ciężej patrzyło się
na jej podkrążone od niewyspania oczy, cień uśmiechu, który mimo wszystko
zawsze starała się przywdziewać na usta, nawet w rozmowie nie była tą samą
sobą, co jeszcze kilka tygodni temu. O Harrym nie chciała mówić, a jeśli już coś
o nim wspominała, to były to suche słowa rzucane na wiatr. Bolało ją, że osoba,
która powinna być dla niej największym oparciem nagle wyparowała z jej życia,
ale mimo wszystko ani razu się na to nie żaliła. Robiła co mogła, by Lilly nie
odczuwała braku ojca, jednak dzieci podświadomie rozumieją znacznie więcej, niż
nam się wydaje. Być może z tego powodu dziewczynka sprawiała coraz większe
problemy wychowawcze. Ale Pansy nigdy na nią nie krzyczała, zawsze ze spokojem
znosiła jej humorki, cierpliwie tłumacząc, że czegoś na przykład jej nie wolno.
Co prawda rodzice pomagali jej jak tylko potrafili, ale kobieta nie miała
sumienia, by zostawiać z nimi wnuczkę od rana do późnej nocy, choć wiedziała,
że nigdy by jej tego nie odmówili. W ten sposób dni uciekały jej przez palce,
były jak woda płynąca rwącym strumieniem, a ona nie miała już sił by ją
powstrzymywać. Wszystko działo się jak w amoku, nie miała czasu, by usiąść i na
spokojnie zastanowić się nad tym, co będzie dalej, bo nawet nie chciała o tym
za bardzo myśleć. Jednak nikt nie jest niezniszczalny i Pansy bardzo dobrze o
tym wiedziała. Bała się jedynie, że sił, których jej bardzo potrzeba, ubędzie
stanowczo za wcześnie.
Westchnęła
przeciągle, spoglądając kątem oka na zmartwioną przyjaciółkę. Hermiona, jako
osoba dość wrażliwa, zawsze wyczuwała, kiedy coś ją gnębi do tego stopnia, że
nie jest w stanie już sobie z tym poradzić. Często oferowała jej wsparcie, ale
pani Potter korzystała z niego tylko w nagłych przypadkach. Niestety tak się
złożyło, że znalazła się w punkcie bez wyjścia i siedząca nieopodal
przyjaciółka była jedyną osobą, do której obecnie mogła się zgłosić po pomoc.
Postanowiła jednak jeszcze z tym chwilę zaczekać. Nie chciała bowiem zwalać się
pannie Granger na głowę, tym bardziej, że w jej życiu zaszły spore zmiany,
które niekoniecznie były Pansy na rękę.
-
Nie mówmy o tym na razie, dobra? – poprosiła nieśmiało, patrząc na byłą
Gryfonkę z niemym błaganiem. Dziewczyna westchnęła cicho, ale przystała na jej
prośbę. Zbyt dobrze wiedziała, że siłą niczego nie wskóra, więc postanowiła dać
brunetce nieco więcej czasu. Obawiała się jednak, że im dłużej będzie zwlekać z
potrząśnięciem przyjaciółką, tym większą krzywdę zrobi sobie swym oślim uporem.
– A jak wspólne życie z Draco? W ogóle o was nie pytam, przepraszam cię za to.
-
Masz teraz ważniejsze sprawy na głowie, więc nie mam o co mieć pretensji –
odparła z lekkim uśmiechem Hermiona. Pytanie odrobinę ją zaskoczyło, a raczej
wyrwało z przygnębiających myśli, pchając w jeszcze większą czarną dziurę
kontemplacji. Bo wspólne życie z Draco było... wyjątkowo uciążliwe.
Ciekawskie,
acz w miarę przyzwoitości, spojrzenie Pansy dawało jej do zrozumienia, że
powinna udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi, chociażby zdawkowej. I właśnie tą
drogą panna Granger postanowiła podążać, nie zdając sobie sprawy, że bardziej
tym sobie zaszkodziła, aniżeli pomogła.
-
W porządku – skłamała z serdecznym uśmiechem na ustach, przypominając sobie
poranną sprzeczkę o metodę ścielenia łóżka. – Układa się nam.
Cisza,
jaka zapadła w czekoladziarni po tych słowach, dla kasztanowłosej kobiety trwała
godziny, a minęły może ze trzy sekundy. Normalnie przyjaciółka dopytywałaby ją
o jakieś szczegóły; oczywiście – jak na panią Potter przystało – byłaby przy
tym wciąż nieco sceptyczna. Tymczasem kobieta patrzyła się na nią jedynie z
lekko uniesionymi brwiami, dodatkowo uwypuklającymi spore worki pod oczami.
Hermiona czuła, jak
kąciki uśmiechniętych ust zaczynają jej powoli drgać. Nigdy nie była
perfekcyjnym kłamcą i wszelkie fałszerstwa, jakich kiedykolwiek próbowała się
dopuścić, zawsze prędzej czy później wychodziły na jaw. Nie inaczej było i tym
razem, gdyż wymuszony uśmiech nie chciał zbyt długo z nią współpracować, demaskując
tym samym nikczemny plan zatuszowania rzeczywistości wspólnego życia z
Malfoyem.
- Naprawdę? – spytała po
jakimś czasie Pansy, przyglądając się z powątpiewaniem koleżance, która jeszcze
chwilę głupkowato potakiwała głową. Miała ochotę roześmiać się na ten widok,
ale panna Granger była od niej szybsza.
- Oczywiście, że nie –
odrzekła rozbawiona, a jednocześnie lekko rozgoryczona, podpierając głowę na
ręce. – To jest przecież Malfoy, a nie książę z bajki. Tu nic nie ma prawa być
w porządku.
- Od początku uważałam,
że za bardzo się z tym wszystkim pospieszyliście. – Podeszła do Hermiony,
siadając na drugim krześle naprzeciwko niej. Z tej odległości zmęczenie
widoczne na jej nieco bladej twarzy było wręcz przerażające; zwłaszcza
poszarzała cera i sińce pod oczami wybijały się na pierwszy plan. – Znam go
znacznie dłużej, a uwierz mi, że mocno bym się zastanawiała, czy chciałabym z
nim zamieszkać.
- Ty mnie próbujesz
pocieszyć czy dobić? – spytała panna Granger, na co Pansy uśmiechnęła się
dobrodusznie.
- Chcę ci pomóc –
odparła, krzyżując ręce na piersiach. Jej matczyny głos był bardzo pokrzepiający,
a jednak gdzieś tam w środku Hermiona uważała go za drażliwy. Nie lubiła, gdy
ktoś ją pouczał, ale w tym przypadku przyjaciółka miała nad nią nieznaczną
przewagę. Nawet jeśli jej małżeństwo z Harrym ma dość krótki staż, to jednak
dalej są ze sobą na tyle długo, by mogła prawic jej kazania o wspólnym życiu.
Nie wspominając, że mają Lilly, której nie kupili na wyprzedaży w Ikea.
- Dzielenie mieszkania,
to nie tylko mijanie się na korytarzu i mówienie sobie rano „dzień dobry” po
wejściu do kuchni – zaczęła, a kasztanowłosa już miała ochotę przewrócić z
poirytowania oczami. – Do tej pory każde z was miało swoją strefę prywatności.
Teraz musicie je ze sobą połączyć i stworzyć jedną, w której będzie
funkcjonować razem. To trudne i mam tego świadomość, ale jeśli chcecie ze sobą
być, to nie możecie żyć obok siebie.
- Może i tak – odparła Miona
– ale nie wiem, czy zauważyłaś, że Malfoy ma duże problemy z samym pojęciem
dzielenia się.
Powyższemu stwierdzeniu
ciężko byłoby zaprzeczyć komukolwiek, chyba że omawianemu we własnej osobie. Nie
dziwne zatem, że Pansy szybko zabrakło odpowiednich argumentów, którymi mogłaby
przekonać pannę Granger, że wspólne życie z arystokratą wcale nie musi być
takie złe. Bo co z tego, że kasztanowłosa bardzo by się starała, gdy w tym
samym czasie Draco nie dawałby z siebie niczego?
- Znaczy on chce się
dzielić, ale tylko wybranymi rzeczami – dodała nieco mniej przemądrzale, idąc w
ślady siedzącej obok przyjaciółki i również krzyżując ręce na klatce
piersiowej.
- Na przykład? –
dopytywała Pansy, nie za bardzo rozumiejąc, co koleżanka ma na myśli.
Hermiona wywróciła
oczami i cicho prychnęła, jednocześnie unikając spojrzenia rozmówczyni. Ciężko
rozmawiało jej się na tego typu tematy z kimkolwiek, ale jeśli coś się zaczęło,
to trzeba to skończyć.
- Łóżkiem – odparła speszona,
oblizując nieco spierzchnięte wargi. – Ewentualnie kanapą. A raz nawet dywanem.
Pani Potter, niczym
prawdziwa dama, przyłożyła rękę do ust, usiłując tym samym zakryć jawny
uśmieszek rozbawienia. Na niewiele się to jednak zdało, gdyż chwilę potem
wybuchła głośnym śmiechem, a do oczu naleciały jej łzy, które nieudolnie próbowała
zetrzeć rękawem bluzy.
Panna Granger aż za
dobrze wiedziała, że w przeszłości arystokrata nie szczędził sobie przygodnych
nocy. Tym samym miała świadomość, że zmienienie tych przyzwyczajeń będzie dla
niego bardzo trudne, o ile nie graniczące z cudem. Nie oczekiwała od niego zbyt
wiele, po prostu liczyła na odrobinę przyzwoitości i wstrzemięźliwości, ale z
dnia na dzień przekonywała się, że te dwa wyrazy nie funkcjonują w słowniku
Draco, ewentualnie mają bardzo ubogą definicję a sam użytkownik nieczęsto z
nich korzysta. Co ciekawe, wcale nie chodziło o to, że jakoś specjalnie się do
niej dobierał, bo z tym potrafił sobie poradzić, ale często czynił różnorakie
aluzje, wobec których Hermiona nie bardzo umiała się zachować. W tego typu
sytuacjach czuła się po prostu zażenowana, płonęła rumieńcem na każdy jego
śmielszy dotyk i uciekała w najodleglejszy kąt mieszkania, wymawiając się jakąś
zaległą pracą, na przykład zmywaniem naczyń po kolacji. To z kolei prowadziło
do drobnych sprzeczek, a Malfoy aż do rana zachowywał się, jakby miał muchy w
nosie. Później przechodziło mu na kilka minut, dopóki nie kłócili się o rzeczy
bardziej przyziemne, jak sposób segregacji ubrań do prania.
Pansy jeszcze przez
chwilę parskała ze śmiechu i próbowała uporać się z wylewającymi się z oczu
łzami. Po jakimś czasie jej przeszło, za to humor kasztanowłosej dziewczyny jeszcze
bardziej się pogorszył. Wyglądała jak kupka nieszczęścia, której niewiele
brakuje, by kompletnie się załamać.
- No cóż – odezwała się
do podłamanej Hermiony – jeśli o to chodzi, to od zawsze dawał z siebie więcej,
niż się od niego oczekiwało. A tak poza tym? Coś jeszcze cię w nim wkurza?
- Powiedziałabym, że
wszystko – odparła była Gryfonka, podnosząc się powoli z zajmowanego miejsca –
ale wtedy bym skłamała.
- Czyli jednak jest w
tym coś pozytywnego?
Zamyśliła się nad
pytaniem przyjaciółki. Z jednej strony wspólne mieszkanie z Malfoyem
przerastało ją i wielokrotnie zastanawiała się, czy nie wrócić do małego
pokoju mieszczącego się nad
czekoladziarnią. Było jej tam wygodnie, mogła robić co chciała, nie musiała
patrzeć na potrzeby drugiej osoby, ale z drugiej strony było w nim pusto. Gdy
arystokraty nie było obok, z początku czuła ulgę i przez chwilę towarzyszyło
jej uczucie wolności, jednak utrzymywało się w niej może przez kilkanaście
minut. Później doskwierał jej jego brak i automatycznie zaczynała myśleć o tym,
co będą robić wieczorem, gdy oboje wrócą do domu. To dość dziwne uczucie, takie
rozdarcie swoistego rodzaju, którego nie potrafiła zrozumieć. Bo Draco drażnił
ją na każdym kroku, ale gdy go przy niej nie było, to momentalnie pragnęła, by
się przy niej zjawił. Dokładnie tak, jak teraz.
- To wszystko jest nowe
zarówno dla ciebie, jak i dla niego. Jeszcze trochę wam zajmie, nim się ze sobą
dotrzecie – odezwała się pocieszająco Pansy, na co Hermiona odpowiedziała
bladym uśmiechem. Przyjaciółka miała rację; zna się z Malfoyem prawie dziesięć
lat, ale to nie znaczy, że z dnia na dzień zaczną się ze sobą dogadywać na
wszystkich płaszczyznach, tym bardziej, że przez siedem lat wymieniali między
sobą głównie niepochlebne uwagi, a przez kolejne dwa nie widzieli się na oczy.
Sześć miesięcy to wciąż za mało, by mogli mówić o całkowitym porozumieniu. – On
nigdy z nikim nie mieszkał, nawet w Slytherinie miał swoje prywatne cztery
metry kwadratowe. Ty i Ron wiedzieliście, jak macie się wobec siebie
zachowywać, on tego nie wie i nie jest też do tego przyzwyczajony. Dla ciebie
to też coś nowego, uczyć się od podstaw jego przyzwyczajeń i codziennego
funkcjonowania. Dajcie sobie trochę czasu, a na pewno wszystko zacznie się
powoli układać.
- Ja to rozumiem –
odparła była Gryfonka – tylko Malfoy ma czasem jakieś wygórowane oczekiwania i
nie wiem, co wtedy powinnam robić. Jak w niedzielę o głupi szpinak.
- Szpinak? – zdziwiła się
pani Potter, udając się razem z Hermioną do kuchni, by zacząć wyparzać
filiżanki na czekoladę. – Przecież on nie lubi szpinaku.
- Teraz już to wiem –
odpowiedziała panna Granger, sięgając po pierwsze naczynie i wręczając je
przyjaciółce, która rzuciła na nie odpowiednie zaklęcie. Później odłożyła szkło
na specjalną suszarkę. – A raczej wiem, jak go robić następnym razem, by nie siedział
przy stole, jak naburmuszony przedszkolak za karę.
- Matko z córką, coś ty
mu zrobiła? – spytała odrobinę rozbawiona pani Potter. – Kołotuszką mu go do
gardła wepchałaś?
- Wystarczy, że będzie
świeży, w kolorze żywej zieleni, a nie rozgotowanej papy, mają być liście, nie
rozdrobniony, a do tego ser feta w miejsce śmietany – odrzekła rzeczowo Miona,
biorąc kolejną filiżankę. – Takie otrzymałam instrukcje. A ja się go od
miesiąca nie mogę doprosić, by robił mi rano herbatę, a nie kawę.
O co zresztą codziennie
się kłócili, bowiem panna Granger raczej stroniła od kofeiny, a już w
szczególności tuż po przebudzeniu. Nie wspominając o śniadaniu, na które jej
wystarczała malutka kromka chleba przełożona czymkolwiek, a Draco wręcz na siłę
pchał w nią więcej i więcej komentując, że anorektyczki ani trochę go nie
pociągają. Nie rozumiał jedynie, że jej żołądek zwyczajnie nie jest w stanie
przyjąć dwukrotnej ilości jedzenia.
- Z Harrym też tak było
– odpowiedziała Pansy, przypominając sobie początki związku z mężem. – A jak
zaszłam w ciążę, to już w ogóle nie wiedział, co robić. Raz chciałam rumianek,
a innym razem...
Urwała niespodziewanie,
zaprzestając jednocześnie wyparzania wręczonej filiżanki. Patrzyła się
apatycznie w białe szkło, jakby próbowała sobie coś przypomnieć, jednak zanim
Hermiona zdążyła ją zapytać, co się dzieje, brunetka momentalnie odstawiła
trzymane przedmioty na blat i pognała w kierunku zaplecza, z którego wróciła po
chwili z torebką, szukając w niej czegoś jak w amoku.
- Jaki dziś dzień? –
rzuciła nagle do koleżanki, przekopując wnętrze kieszeni.
- Piątek –
odpowiedziała, z przestrachem i niezrozumieniem patrząc, jak Pan wysypuje całą
zawartość torby na podłogę.
- Dzień w sensie numer,
no który dziś jest? – dopytywała zawzięcie. Niemal rzuciła się przy tym na mały
kalendarz, przewracając w nim kartki w zawrotnym tempie, jednocześnie omal nie
wyrywając z niego stron.
- Szósty – odparła kasztanowłosa,
widząc jak z twarzy przyjaciółki ulatują resztki kolorów. W okamgnieniu stała
się praktycznie przezroczysta, ręce zaczęły jej się trząść, a nogi odmawiały posłuszeństwa,
pchając ją ku najbliższemu krzesłu. Niestety siedzenie było za daleko, wobec
czego osunęła się na miękkich kolanach na podłogę, przytrzymując się
drewnianego kontuaru, by nie runąć z łoskotem na posadzkę. Hermiona od razu
przy niej uklękła, ale Pansy jedynie schowała głowę między nogami, obejmując je
przy tym mocno rękami. Niewielki kalendarzyk leżał w kącie z okładką skierowaną
ku sufitowi.
* * * * *
-
Tak szczerze, to nie spodziewałem się takiej normalności. Nie potrafię tego
inaczej określić. To nie tak, że wcześniejsze życie było lepsze czy gorsze, ale
zdecydowanie było inne, jakby... Nie wiem, może... monotematyczne? Nie zauważałem
wielu rzeczy, a nawet jeśli, to nie przywiązywałem do nich zbyt dużej uwagi.
Oczywiście, że kierowałem się pewnymi wartościami, ale z perspektywy czasu
wydają mi się one dość płytkie, takie przyziemne, które można zdobyć w każdej
chwili. Nie były złe, wcale tak nie uważam, w końcu każdy człowiek dochodzi do
momentu, gdzie goni za pieniądzem i niczego poza nim nie widzi. Problem w tym,
że ja nie miałem innych celów. Liczyło się moje własne zadowolenie,
bezgraniczna satysfakcja ze zdobycia kolejnego kontraktu, wykonania go i
sfinalizowania za duże pieniądze. I gdzieś w tym chorym wyścigu zacząłem się
gubić, błądzić po nieznanych ścieżkach, wpadać w dołki, które sam pod sobą
kopałem. To nie było normalne życie, ale nie ukrywam, że nigdy tej normalności
nie pragnąłem. Nie chciałem skończyć otoczony nudną codziennością, szarą i bez
ekscytacji, w której wstawałbym każdego dnia o tej samej porze, szedł do pracy,
wracał, jadł jakiś obiad i kładł się spać. Chciałem od tego uciec i długo
uciekałem, jednak nie zauważyłem, że im bardziej oddalałem się od tej
niechcianej normalności, tym głębiej wchodziłem w monochromatyczny świat, w
którym nawet nie mogłem pomarzyć o szczęściu. To było puste i pozbawione
kolorów miejsce, przepełnione negatywnymi, wręcz toksycznymi emocjami, które z biegiem
czasu zaczęły mnie wyniszczać, doprowadzać do szaleństwa, a najgorsze było to,
że długo nie mogłem tego dostrzec. Odtrącałem ręce pełne pomocy, przepędzałem
ludzi, którzy nie uważali mnie za straconego, bo nie widziałem w sobie żadnego problemu.
Uważałem, że się po prostu czepiają, przecież nic mi nie jest, tak sobie
wszystko tłumaczyłem. Ale pewnego dnia ktoś otworzył mi oczy, rozbił otaczające
mnie mury i wyciągnął z tej czarnej dziury, w której tak dobrze się czułem,
pokazując mi na nowo kolory, które niegdyś znałem i tak bardzo lubiłem. To był
szok, coś jak dzień trzeźwości dla biernego alkoholika, innymi słowy strasznie
się męczyłem i szybko zapragnąłem wrócić do ulubionej nory wyzutej z żywych
barw. Ta osoba jednak mi na to nie pozwoliła i siłą pchała mnie ku normalności,
od której wcześniej uciekałem. To nie tak, że nagle zalały mnie potoki
bezgranicznej radości, a chóry anielskie wyśpiewywały hymny uwielbienia dla
życia. Tak by było znacznie łatwiej, ale jednak nie było. Pokazano mi za to, że
można stracić znacznie więcej, niż pieniądze, że pewnych spraw nie da się
odwrócić i trzeba dźwigać ich ciężar, mimo że nie dajemy już sobie z tym rady.
Pokazano mi, że czasem trzeba prosić o pomoc, a tym bardziej, że trzeba umieć z
niej korzystać i samemu jej udzielać. Największym dla mnie zaskoczeniem był
fakt, że pomoc można też nieść bezinteresownie i wcale nie trzeba zaciągać
długów wdzięczności, czego sam się szybko nauczyłem, a co dawniej było nie do
pomyślenia. Zacząłem czerpać z tego satysfakcję, inną, jakby lepszą od tej
poprzedniej, kiedy liczyły się tylko ilości pieniędzy wpływających na konto
bankowe. Odkryłem w tym pewną przyjemność nie tylko dla siebie, ale też dla
innych. Ta osoba na nowo pokazywała mi rzeczy, o których istnieniu wiedziałem,
ale nie potrafiłem z nich korzystać. Nauczyła mnie, jak wiele może zdziałać
zwykły uśmiech, taki szczery, płynący z wewnątrz, niewymuszony. Odkryła też
przede mną inne oblicze smutku, o którym nie można zapomnieć z dnia na dzień,
którego nie można tak po prostu wyrzucić z głowy, jak niewygranego przetargu.
Teraz, właśnie dzięki niej, widzę znacznie więcej, potrafię się cieszyć z
małych osiągnięć, stałem się spokojniejszy i pewniejszy siebie, stałem się...
-
No w końcu wpadłaś do tego dołka. - Uradowany doktor Spinner wsparł się na
drewnianym kiju golfowym, z dumą przyglądając się białej piłeczce, która
spoczywała w leżącej na podłodze doniczce. Poprawił po chwili zsuwające się z
nosa okulary, odwracając wzrok ku zdezorientowanemu Draconowi stojącemu kilka
centymetrów od niego.
-
Pan mnie w ogóle słuchał? - zapytał, na co psychiatra uśmiechnął się
dobrodusznie, wyciągając z białego fartucha czekoladkę owiniętą w czerwony
papierek.
-
Wyselekcjonowałem odpowiednie informacje z tego patetycznego bełkotu, którym
raczył mnie pan przeszło godzinę - odparł z tym samym pogodnym uśmiechem, na co
Malfoyowi omal nie pękła żyłka. W myślach nakazywał sobie spokój, by odrobinę
sobie pomóc zaczął nawet liczyć do dziesięciu, ale nic to nie dało i im dłużej
patrzył się na terapeutę, tym większe pragnienie mordu rodziło mu się w oczach.
W dłoniach zresztą również, które zacisnęły się z całych sił na drewnianym
kijku wręczonym mu przez lekarza, gdy tylko przekroczył próg jego gabinetu. Poleje
się dziś jakaś niewinna krew.
-
Czy nie wspominał pan czegoś o... jak to szło... spokoju i pewności siebie?
- zagadnął rezolutnie doktor, przechodząc kilka metrów dalej do kolejnego
dołka, którym okazała się filiżanka po kawie. Draco podreptał za nim
niechętnie, nie zważając na ciekawskie spojrzenia personelu przychodni
obserwującego prowizoryczne pole golfowe utworzone na korytarzu kliniki.
-
Przy panu mój spokój szlag jasny trafia. - Podszedł do piłeczki i przystawił do
niej kij, którym następnie odpowiednio się zamachnął i uderzył. Niestety pech
chciał, że odbiła się ona od brzegu filiżanki i pognała ku schodom prowadzącym
na niższe piętro. Dalej słychać było tylko charakterystyczny dźwięk plastiku
odbijającego się od kamiennych stopni. No i wewnętrzne, siarczyste przeklinanie
Malfoya, powstrzymującego się z całych sił przed złamaniem trzymanego kijka na
kolanie. Lub na głowie zwariowanego terapeuty.
-
Cóż - odrzekł lekarz - nie w sposób zaprzeczyć. A jesteśmy dopiero przy
czwartym dołku. Proszę zatem kontynuować tam, gdzie panu przerwałem.
-
Ale pan mnie nawet nie słucha - oburzył się Draco, rozkładając bezsilnie ręce.
Dwie stojące nieopodal sprzątaczki trajkotały o nim w najlepsze, a raczej o
jego wyimaginowanych problemach, które podsuwała im ich wybujała, przeciążona
środkami czystości wyobraźnia.
-
Oczywiście, że pana słucham, ale robię to tak, jakbym miał przed sobą
instrukcję obsługi pralki. Zapamiętuję tylko to, jak się ją włącza i wyłącza. -
Doktor Spinner ustawił się na lekko rozstawionych nogach, wspiął się dwa razy
na palce, później wypiął pupę, a następnie odrobinę się przekręcił i uderzył w białą piłeczkę, wyprostowując się
przy tym, jak na profesjonalnego golfistę przystało, i zaglądając, czy na pewno
wpadła do leżącej na korytarzu filiżanki. - Tak zawsze robią na filmach.
Arystokrata
westchnął cicho pod nosem na radość lekarza, który zdobył kolejne punkty w ich
dziwacznej rozgrywce. Poczłapał za nim ku schodom z jeszcze większą niechęcią
niż wcześniej; dostrzegł wiadro z wodą stojące na półpiętrze, a które okazało
się kolejnym dołkiem. Doktor Spinner w tym czasie rozpakował kolejnego cukierka
wygrzebanego z białego kitla.
-
Panie Malfoy - zwrócił się do idącego obok Dracona, szeleszcząc czerwonym
papierkiem - pański problem jest taki, że jest pan ślepy i głuchy na to, co
podpowiada panu umysł. Stworzył pan sobie w głowie wyimaginowany świat, który z
pewnością jest wspaniały, jednak kompletnie oderwany od rzeczywistości, która
pana otacza.
-
Dlaczego, jak już powie coś doktor z sensem, to musi to być tak brutalne? -
zapytał retorycznie arystokrata, zatrzymując się na przedostatnim stopniu i
przymierzając się do uderzenia w piłeczkę golfową.
-
Bo jeśli teraz nie zdejmę panu tych klapek z oczu, to za kilka miesięcy zderzy
się pan ze smutnym życiem, od którego chcemy pana uratować. - Arystokrata
wywrócił dyskretnie oczami, a następnie delikatnie wymierzył kijem w piłeczkę,
która odbiła się od niższego stopnia, uniosła kilkanaście centymetrów nad
ziemią, by na końcu wylądować w wiaderku z wodą.
Mówiąc
szczerze, miał dziś niemałe problemy ze zrozumieniem doktora Spinnera. Nie to,
że kiedykolwiek łatwo odczytywał jego słowa, ale zazwyczaj potrafił się z nim
jakoś porozumieć. Teraz czuł się jak dziecko błądzące we mgle, a to nie wróżyło
niczego dobrego.
-
Psychika męska to kwiatuszek delikatny, wątły, wrażliwy, rzadko oglądający
dzień biały i światło słoneczne, zazwyczaj skromniutko i cichutko przyczajony w
cieniu. - Lekarz mówił, jakby recytował jakiś wierszyk. Draco mimo wszystko
słuchał go bardzo uważnie, omal nie wpadając w wiaderko pełne wody, gdy
terapeuta skończył się wypowiadać. - Z przerażającą łatwością zdychający na
zimnym wietrze, mrozie, w ogniu przeciwności i wśród zaburzeń atmosferycznych.
W
ostatnim momencie ominął pojemnik, a psychiatra uśmiechnął się dobrodusznie,
nawet nie sprawdzając, czy uderzona przed chwilą piłeczka wpadła do
prowizorycznego dołka.
-
Nie przesadza pan trochę? - Doktor wskazał mu na kolejne schody, po których
zaczęli kierować się ku niższemu piętru.
-
Próbuję zmusić pana do nieco innych refleksji nad obecnym trybem życia -
odparł, wzdychając cicho pod nosem i uśmiechając się serdecznie do
przechodzącej obok kobiety. Wnioskując po identycznym, białym fartuchu, również
była lekarzem, jednak w uśmiechu starszego mężczyzny Draco dopatrzył się
lekkiej fałszywości.
-
Dzień dobry, Robercie - przywitała się kobieta, poprawiając oprawki czerwonych
okularów w kształcie kociego oka.
-
Beatriz, skarbie, jak miło cię widzieć - odpowiedział psychiatra, odprowadzając
koleżankę wzrokiem do windy. Gdy tylko za kobietą zamknęły się drzwi,
promiennych uśmiech momentalnie opuścił twarz doktora. - Tania bździągwa. Na
czym to stanęło?
-
Na refleksji o moim obecnym trybie życia? - odparł nieco skonsternowany Malfoy,
kierując się za doktorem Spinnerem ku niewielkiemu sklepikowi umieszczonemu na
końcu korytarza. Z daleka dostrzegł siedzącą za kontuarem sprzedawczynię,
której wygląd raczej nie zachęcał do jakichkolwiek zakupów. Jak się później
okazało, Draco nie pomylił się za bardzo w przypuszczeniach odnośnie jakości
obsługi kiosku.
-
Bo widzi pan, panie Malfoy, w życiu każdego mężczyzny przychodzi taki dzień,
gdy zaczyna mu doskwierać swoistego rodzaju samotność - zaczął bardzo
filozoficznie lekarz, powolutku przesuwając się ku sklepikowi. - Instynktownie
zaczyna wtedy szukać pary, niekiedy wyostrzają mu się samcze receptory,
aczkolwiek proces poszukiwania właściwego obiektu mogącego wypełnić lub chociaż
wpłynąć na poczucie pustki jest bardzo żmudny i zwieńczony wieloma porażkami.
Teraz pytanie do pana. Co nowego wprowadził pan do swego życia, że ta samotność
zaczęła się zwiększać?
Draco
już miał przygotowaną odpowiedź, ale zaskoczyła go forma zakończenia
skierowanego do niego pytania, przez co głos ugrzązł mu w gardle. Wcześniej
zdążył jedynie otworzyć usta i z tak rozchylonymi wargami szedł przy
psychiatrze do kiosku, a żadne sensowne myśli nie przychodziły mu do głowy. Z
chwilowego otępienia wyrwał go skrzekliwy i dość opryskliwy głos sprzedawczyni,
która ryknęła na doktora Spinnera, zanim ten doszedł do kontuaru.
-
Nie ma! Nie ma i nie będzie! Ja mam dość ściągania pięćdziesięciu rodzajów
cukierków dla pana, bo wszystkieś pan już wcześniej zeżarł. Ludzie! Jak tak
można! - wydarła się na pół kliniki, wymachując przy tym grubymi rękami. Na
zaskoczonego Malfoya w ogóle nie zwróciła uwagi.
- A
te ciągutki z syropem klonowym są może jeszcze? - spytał grzecznie doktor Rob,
wspierając się na kamiennej ladzie. Sklepikarka przysunęła się do niego przez
dosyć spore okienko, zamykając wcześniej czytaną gazetę.
-
Paczy mie pan na usta - warknęła, chcąc jeszcze coś dodać, ale lekarz był nieco
szybszy.
-
Właśnie widzę, że maszynki do golenia się pani w domu skończyły.
Sprzedawczyni
momentalnie zapłonęła gniewem, czemu Draco absolutnie się nie dziwił,
aczkolwiek gdy kątem oka zerknął na kobietę musiał przyznać, że terapeuta miał
rację; nad wąskimi wargami wymalowanymi różową pomadką o perłowym wykończeniu
rozciągały się szare krzaczki sięgające praktycznie do nosa.
- Z
pana zwykła świnia, nie mężczyzna! Kto to widział, żeby takie rzeczy kobiecie
mówić?!
-
To może zostały jeszcze te draże z adwokatowym wnętrzem? - zapytał jakby nigdy
nic doktor Spinner, przeliczając wyciągnięte z kieszeni pieniądze. - Albo
pałeczki cynamonowe z jabłkowym środkiem?
-
Panie głuchyś pan?! Nie ma! Dla takiego starego capa jak pan niczego nie ma! -
krzyknęła do mężczyzny kobieta, odganiając go gazetą. Draco uznał, że to
idealny moment, by wtrącić się do rozmowy, jednak w ogóle nie przewidział, jak
źle ta ingerencja może się dla niego skończyć.
-
Chyba się pani zagalopowała - zwrócił się do sklepikarki, a jej małe oczka od
razu przerzuciły się na niego.
-
Synek - odparła po chwili, opierając się na skrzyżowanych ramionach - pytał cię
kto o co? Ty się lepiej zastanów, czemu żeś tu przylazł, bo z takimi, jak ten
tu ło - mówiąc wskazała na niewzruszonego doktora Spinnera - normalni się nie
zadają. Zresztą jemu też ktoś zwoje na mózgu za bardzo wyprasował i teraz łazi
i złotymi myślami z fartucha sypie, zawracając ludziom dupę.
-
Stefanio, pan Malfoy to naprawdę ciężki przypadek, proszę o odrobinę
wyrozumiałości - odezwał się psychiatra, nim arystokrata zdążył otworzyć usta.
Może to nawet lepiej; wrodzona złośliwość nakazywała mu pomścić splamiony przez
sklepikarkę honor i urażoną dumę, a jak powszechnie wiadomo, Malfoyowie nigdy
nie biorą jeńców, zaś zemsta jest krwawa i wyjątkowo okrutna.
Sklepikarka
zaśmiała się szyderczo na słowa lekarza, wychylając się jeszcze bardziej przez
okienko. W ogóle nie przeraził jej pogardliwy i wściekły wzrok Dracona, którego
jakieś niesamowite siły powstrzymywały przed wtargnięciem do kiosku i
doszczętnym zdemolowaniem go.
- A
co, kobitka okazała się freudowskim koszmarem?
-
Wiesz, że to nawet bardzo interesująca hipoteza? - odparł doktor Rob, zdejmując
z nosa grube oprawki i przecierając je kawałkiem fartucha.
-
Do tego to ty się lepiej nie mieszaj - poradziła wyjątkowo życzliwie Stefania,
zerkając co rusz na podminowanego Malfoya. - Ty się na sprawach sercowych w
ogóle nie znasz. Już prędzej na hodowli buraków!
-
Kilku moich pacjentów wiedzie teraz bardzo szczęśliwe życie dzięki moim
terapiom. - Kobieta wybuchła dźwięcznym śmiechem na słowa lekarza, podając mu
przy okazji paczkę cukierków, a raczej rzucając nią na kamienną ladę przytwierdzoną
do kiosku.
-
Pewnie, że tak, bo wszyscy są po rozwodach!
Draco
stał nieco na uboczu, czując się wyjątkowo nieswojo, ale mimo wszystko uśmiechał
się kurtuazyjnie, czekając aż doktor Rob rozpakuje kolejnego karmelka,
podśmiewując się jeszcze przez chwilę z przeuroczą Stefanią. Nie spodziewał
się, że prawdziwy koszmar terapeutyczny dopiero na niego czeka, a za wszystko
będzie mógł podziękować pani sklepikarce.
* * * * *
Nigdy
nie spotykał się z kobietą spoza świata magii. Prawdę mówiąc, spotykał się
tylko z dwiema dziewczynami, z czego jedna zbałamuciła go Amortencja, a z drugą
miał syna, na dodatek później od niego odeszła. Doświadczenie w miłości marne,
żeby nie powiedzieć kiepskie. Nie licząc oczywiście młodzieńczego zauroczenia
Fleur, która wyszła za mąż za Billa. Czy można być jeszcze większym przegranym?
Pogodził
się z faktem, że nie byli sobie z Hermioną zapisani w gwiazdach. Czasami nawet
przyłapywał się na myśleniu, że związali się ze sobą tylko dlatego, że dla
całego otoczenia było oczywiste, iż powinni ze sobą być. Po prostu wszyscy od
nich tego oczekiwali, a oni - jak głupi - podążyli tą ścieżką, nie słuchając
tego, co dyktowały im serca. Nie mógł powiedzieć, że nie kocha kasztanowłosej
kobiety, ale zdał sobie w końcu sprawę, że uczucie, które do nie żywi,
porównywalne jest raczej do miłości braterskiej, niż do tej romantycznej,
pełnej uniesień, co wszelkie zło przetrzyma i tak dalej, i tak dalej. Przyjaźni
się nie oszuka, przeznaczenia nie zmieni, mimo że usilnie próbowali, choć
robili to wyłącznie na przekór. Oczywiście, że cieszył się, gdy dowiedział się,
że zostanie ojcem; Hermiona też była cała w skowronkach, ale gdzieś
podświadomie czuli, że dziecko to jednak za mało, by utrzymać ich przy sobie. Z
perspektywy czasu zrozumiał, że gdyby Freddy przeżył, to i tak ich drogi by się
rozeszły. Po prostu do siebie nie pasowali, próbowali zbudować wspólny świat,
ale każde miało inną wizję. Żałował jedynie, że musieli przyjąć na swe barki
jeszcze więcej bólu, by w końcu do tego dojrzeć, a ich przeszłość została
skalana tragicznymi wspomnieniami.
Zmiana
klubu, otoczenia i życia pozwoliła mu zrozumieć, że miłość zwyczajnie nie jest
dla niego. Jeśli się zakochiwał, to zawsze w niewłaściwej kobiecie. Miał już
dość porażek, poharatanego serca, bezsennych i smutnych nocy, w trakcie których
nie ma się do kogo przytulić czy wsłuchiwać w jego spokojny oddech. Był już tym
wszystkim zmęczony, ale i pogodzony. W końcu nie każdy musi założyć rodzinę,
mieć kochającą żonę i gromadkę dzieci biegających po ogródku za domem; jedno
dziecko już poza tym miał, a jego strata każdego dnia boli tak samo mocno. Czy
jest sens szukać miłości na siłę, jeśli do tej pory przyniosła mu jedynie
smutek? Postanowił z tego wszystkiego zrezygnować; wrócił do Londynu z zamiarem
pożegnania się z Hermioną na zawsze, ale wtedy życie postanowiło wziąć go za
fraki i poturbować ponownie, stawiając na mu drodze kolejną kobietę.
Każdy
wie, że serce i rozum nie lubią się dogadywać i praktycznie zawsze nadają na
różnych falach. Znacie to uczucie, gdy patrzycie na jakąś osobę, a wasz mózg
wysyła wszelkie możliwe sygnały ostrzegawcze, drąc się wniebogłosy "nie
zakochuj się"? A nim się obrócicie, serce mówi "no i stało się"?
Ron miał wrażenie, że właśnie tak funkcjonuje przy kobietach. Wystarczą mu trzy
sekundy, by wpaść po uszy. I tak właśnie było z Samanthą, którą poznał pewnego
zimowego popołudnia, gdy przyszła razem z jego matką do Nory. Przepadł, nim
zdążył zamienić z nią chociaż słowo.
Ponoć
człowiek uczy się na błędach. Człowiek może i tak, ale Ronald z każdym dniem
miał wrażenie, że bardzo dużo brakuje mu do statecznego reprezentanta gatunku
homo sapiens. Codziennie budził się ze wspomnieniem uroczej Sam, z którą udało
mu się spotkać dwa razy na kawie. Po każdym z tych wyjść wracał do domu z
przekonaniem, że przecież to nic nie znaczy, a kobieta jest po prostu bardzo
miłą osobą, z którą lubi spędzać czas, a przede wszystkim, płynie on przy niej
jakoś inaczej. Z godziny na godzinę okazywało się bowiem, że mają dużo
wspólnych zainteresowań, łatwo im się ze sobą rozmawia, a nawet mają podobne
poczucie humoru, choć na pierwszy rzut oka po spokojnej i dystyngowanej
Samancie w ogóle tego nie widać. Kiedy wrócił do Stanów, od razu poczuł, że
czegoś mu brakuje. Stał się markotny, mimo że na treningach szło mu
wyśmienicie, a drużyna mocno podskoczyła w tabeli. Ale on nie widział w tym
powodów do szczęścia, a nawet miał wrażenie, że jest w niej niepotrzebny.
Wmawiał sobie, że przez nieco wydłużony pobyt w Londynie zaczął za nim tęsknić,
ale prawda była zgoła inna, a uświadomił to sobie dopiero, gdy pewnego
śnieżnego wieczoru otrzymał zaskakujący telefon. Po nim już nic nie było takie,
jak dawniej.
Postanowił
zaryzykować. Ostatni raz dał szansę uczuciu, które do tej pory stroiło sobie z
niego wyjątkowo nie śmieszne żarty. Spotkał się z Sam kolejny raz; opowiedział
jej o swojej przeszłości, będąc przygotowanym, iż kobieta może go po prostu
wyśmiać lub odrzucić, gdyż za wiele sobie wyobrażał. Ona jednak wysłuchała
całej historii, na koniec obdarzyła ciepłym uśmiechem i pocałowała tak czule i
delikatnie, że aż zakręciło mu się w głowie. Od tego wydarzenia minął tydzień,
a on chodzi bez ustanku z głową w chmurach, marząc o najbliższej przerwie w
sezonie, by móc zobaczyć się z kobietą, która wyciągnęła do niego dłoń, gdy
myślał, że życie skazuje go na wieczną samotność. Może się pospieszył, może
znów dostanie bolesnego kopa w cztery litery, ale nie miało to dla niego
znaczenia. Bo gdzieś tam podświadomie czuł, że tym razem to nie jest tylko
zauroczenie.
Samantha
to intrygująca kobieta, bardzo sympatyczna, a zarazem jest w niej coś takiego,
co przyciąga i nie pozwala oderwać wzroku. Zdążył się o niej dowiedzieć, że
jest wyjątkowo zorganizowana, gdyż wymaga tego od niej jej praca. Co prawda nie
powiedziała mu dokładnie, gdzie pracuje, ale wiedział, że jest to jakaś firma
architektoniczna, a ona jest w niej od załatwiania wszelkich formalności.
Dlatego rozumiał, że nie może sobie pozwolić na długie urlopy, obecnie żadne,
gdyż - jak mu powiedziała - jej szef jest na zwolnieniu i został jedynie jego
zastępca, więc musi się biedna produkować podwójnie. Nie wyglądała jednak na
przygnębioną tym faktem, dzięki czemu nieco mu ulżyło, gdyż myślał, iż kobieta
jest terroryzowana przez swego przełożonego. Ona jednak stanowczo temu
zaprzeczyła, a nawet mówiła, że uwielbia swoją pracę i wbrew pozorom dobrze
dogaduje się z prezesem. Dla Rona jej umiejętność organizacji czasu była z
początku sygnałem alarmowym, ale od słowa do słowa okazało się, że jej życie
prywatne już nie jest takie usystematyzowane; lubi wyrwać się gdzieś
wieczorami, nawet jeśli tylko na godzinę i totalnie spontanicznie, poza tym
uwielbia wypoczynek na świeżym powietrzu i kocha pływać, co mógł zauważyć po
przepięknie uformowanej sylwetce. Zdziwiło go natomiast, że ogląda mecze
quidditcha. Nie spodziewał się, że wiedziała cokolwiek o magicznym świecie, a
tu olbrzymie zaskoczenie. Później wyjaśniła mu, że większość osób w firmie, w
której pracuje, to czarodzieje, więc nauczyli ją tego i owego, choć uprzedzono
ją, że nie może nikomu więcej zdradzić tego, co sama wie. Cały wieczór spędzili
na dyskutowaniu o tym, który kraj ma lepszą reprezentację, a kiedy Ron w końcu
zdradził się, że sam jest jednym z zawodników, Sam aż zaświeciły się oczy i
zadawała mu pytania o różne zwody czy zagrania. Nie obchodziło ją, że zna o
wiele sławniejszych sportowców, kompletnie nie zwracała na to uwagi, quidditch
interesował ją sam w sobie, a dla niego było to niczym gwiazdka z nieba.
Ktoś
mógłby powiedzieć, że to za mało, ale dla niego było wystarczające, by obdarzyć
ją uczuciem, którego myślał, że więcej nie doświadczy. Z jednej strony bał się,
że się pospieszył i zaraz znowu się przejedzie na własnej głupocie, ale z
drugiej, Sam miała w sobie coś, co sprawiało, że chciał z nią spędzać więcej
czasu i dowiadywać się o niej nowych rzeczy. Nie liczył na wiele; może to i
lepiej, gdyż ilekroć wyobrażał sobie szczęśliwą przyszłość z jakąś kobietą,
życie płatało mu figla i szybko mu ją zabierało. Tym razem postanowił dać
działać sercu i zawierzyć mu całkowicie, choć niewiele z niego zostało. Czuł
jednak, że Samantha wypełnia te przeraźliwe pustki, które powstały w nim po
odejściu Hermiony.
* * * * *
Na
stoliku piętrzyły się słoiczki z przeróżnymi farbami, dookoła nich można było z
kolei dopatrzyć się niezliczonej ilości pędzli, a przy oknie stała drewniana
sztaluga. Przed nią stała zamyślona Ginny, mieszając kilka kolorów na
specjalnej palecie; ciążowy brzuszek stał się już na tyle widoczny, że musiała
zrezygnować z ulubionego, dość wysłużonego fartucha, który zawsze nosiła, kiedy
malowała. Zastąpiła go ciemnymi ogrodniczkami, ale nie czuła się w nich komfortowo.
Może dlatego, że jeszcze miesiąc temu były dobre, a dziś uciskały ją w
niektórych miejscach, przez co na niczym nie mogła się skupić. A przynajmniej
tak sobie wmawiała, że to wina odzieży.
Mogłoby
się wydawać, że życie rudej kobiety wróciło na właściwe tory. Ponownie
zamieszkała u Blaise'a, który praktyczne nosił ją na rękach, rodzice otaczali
ją znacznie większą opieką, a nawet zaprzyjaźniła się ze świadomością, że
zostanie mamą, co wcale takie ławe nie było. Ale to były jedynie pozory.
Wewnątrz czuła olbrzymią odrazę do samej siebie, nie mogła pogodzić się z
faktem, że wszelkie kłamstwa i samolubność zostały jej tak łatwo wybaczone,
zwłaszcza przez narzeczonego, który ani razu nie dał jej odczuć, że się na niej
zawiódł. Oczywiście wiedziała, że ukochany nosi w sobie żal, ale mimo wszystko
ciągle przy niej jest i wspiera ją na każdym kroku, przypominając, jak bardzo
ją kocha. Ginny jednak nie umiała patrzeć na swe fałszywe oblicze; brzydziła
się tym, co zrobiła, miała olbrzymie wyrzuty sumienia, dlatego tak ciężko było
jej funkcjonować między najbliższymi, którzy zachowywali się, jakby nic
wielkiego się nie stało. Ilekroć Blaise ją przytulał, czuła się winna, a zaraz
potem w głowie kotłowało jej się milion myśli, iż nadużywa ciepła jego serca,
nie powinna sobie pozwalać na takie dobro z jego strony. W końcu chciała zataić
przed nim fakt, że będzie ojcem; nie pojmowała, jak on mógł jej to odpuścić. I
każdego dnia, patrząc w swe zakłamane i pełne nienawiści do samej siebie oczy,
zastanawiała się, czy został z nią tylko ze względu na dziecko. Bo nie widziała
innej możliwości.
Za
uchylonym oknem rozbrzmiał dźwięk samochodowego klaksonu, a w tym samym
momencie po bladym i lekko piegowatym policzku Ginny spłynęła gorąca łza.
Szybko otarła ją nieco brudną od czerwonej farby ręką, nie zdając sobie sprawy,
że jej resztki osiadły na delikatnej skórze. Była rozdarta, bo z jednej strony
nienawidziła zostawać sama, a z drugiej, czuła się potwornie, gdy ktoś przy
niej był. Ale mimo wszystko brakowało jej jednej osoby. Zawsze mogła na nią
liczyć, zawsze jej wysłuchała i doradziła, wspierała ją w najtrudniejszych
momentach, a ona co? Ją też okłamała, też chciała odtrącić, a przecież po tylu
latach przyjaźni powinna wiedzieć, że Hermiona nigdy w życiu by się od niej nie
odwróciła. Teraz nie chciała jej znać, czemu Ginny wcale się nie dziwiła; sama
ze sobą nie potrafiła wytrzymać, a co dopiero panna Granger. Jednak brakowało
jej przyjaciółki, a świadomość, że przez własny egoizm prawdopodobnie utraciła
ją na zawsze, była niesamowicie bolesna. Nawet jeśli uda im się jeszcze ze sobą
porozmawiać, nie wrócą do dawnej relacji. Każde lustro można posklejać, ale nie
pozbędzie się śladów po jego rozbiciu.
-
To wszystko nie tak miało wyglądać - wydukała cicho, odrzucając paletę na stolik.
Przewróciła kilka słoiczków i tubek z farbami, a te rozlały się na drewnianych
panelach podłogowych.
Nie
przejmowała się bałaganem. Bez namysłu oklapła w wielokolorową kałużę
rozciągającą się przy stole, podkurczając nogi i chowając między nimi głowę.
Miała ochotę się rozpłakać, a nawet wyć wniebogłosy, ale nie miała już na to sił.
Po prostu patrzyła się w żółtawą stróżkę, która brnęła ku obleczonej w grubą,
zieloną skarpetę stopie. Uświadomiła sobie, jak bardzo jest w tym momencie
żałosna i załamała się jeszcze bardziej, kręcąc głową między kolanami.
-
To wszystko nie tak - powtórzyła, a w takim stanie zastał ją Blaise, który
postanowił wrócić wcześniej do domu.
-
Słoneczko, co ci się stało? - Podbiegł do rudej, od razu siadając obok niej w
kałuży z farb i zagarniając w ramiona, lecz Ginny tylko kręciła przecząco
głową, starając się go odepchnąć, brudząc go jednocześnie innymi kolorami.
Mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił i tulił ją mocniej, czekając, aż
się odrobinę uspokoi.
Życie
z Ginewrą nie należało do najłatwiejszych i dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Zwłaszcza po tym, jak dowiedział się, że ukochana jest w ciąży i wyjaśnił się
powód jej zniknięcia. Dziewczynę często nawiedzały koszmary, budziła się w nocy
przerażona, była przygaszona i niechętna do rozmów, choć udawała, że wszystko
jest w porządku. Ale nic nie było w porządku i Blaise był tego aż nadto
świadomy. Miał do niej żal, zraniła go na wskroś, starając się ukryć przed nim
ciążę, ale nigdy jej tego nie wypominał. Starał się nie dać jej tego odczuć,
gdyż ruda i tak borykała się z niebotycznymi wyrzutami sumienia, a on nie
potrafił długo się na nią gniewać, ani przyglądać jej cierpieniu. Wiedział,
dlaczego ukochana tak bardzo rozpacza i serce mu się krajało, ponieważ nic nie
mógł z tym zrobić; brakowało jej Hermiony i był przekonany, że pannie Granger
też brakuje przyjaciółki, ale to jeszcze nie był czas, by mogły ze sobą
porozmawiać. Bał się jedynie, że ten moment nigdy nie przyjdzie.
Kołysał
spokojnie narzeczoną, gdyż dzięki temu szybciej dochodziła do siebie lub po
prostu miał takie wrażenie. Na szczęście nie próbowała go już odepchnąć;
oddychała szybko i nierówno, jakby zaraz miała się popłakać, ale ku zdziwieniu
mężczyzny spod mocno zaciśniętych powiek nie wydostała się ani jedna łza.
-
Ej, Ninny, co się dzieje? - spytał cicho, gładząc ją po rudych puklach
splątanych w niesfornego koczka.
-
Jestem beznadziejna, Blaise - odparła, ściskając go mocno za materiał niegdyś
błękitnej koszuli. - Żałosna i beznadziejna. Powinieneś się mnie pozbyć, gdy
miałeś ku temu okazję.
-
Nie jesteś żałosna i beznadziejna - zaprzeczył, unosząc jej podbródek i
spoglądając w lekko uchylone, niebieskie tęczówki - jedynie trochę niezdarna,
ale za to też bardzo cię kocham.
Ginny
nie odpowiedziała; spuściła głowę i znów zamknęła oczy, jakby nie chciała
wpuścić do nich Zabiniego. Czarnoskóry westchnął na to głęboko, odsuwając się
od narzeczonej i opierając o ścianę pod parapetem.
Nic
się nie układało tak, jak powinno. Od kiedy jego Ninny do niego wróciła, ani
razu nie odpowiedziała na jego wyznania miłosne. Usuwała się w cień lub blado
uśmiechała, ale nigdy nie powiedziała, że ona też go kocha. A to bolało nawet
bardziej, niż ucieczka i próba zatuszowania ciąży. Mógł jej wybaczyć strach
przed macierzyństwem, mógł zaakceptować jej wątpliwości, ale jeśli nie potrafi
już go dłużej kochać, to niech mu to powie, choć z pewnością te kilka słów
zniszczy mu świat , a serce obumrze na zawsze.
Wpatrywał
się w lekko przygarbioną sylwetkę ukochanej, gdy ta przysuwała się do niego pod
ścianę. Dopiero teraz zauważył olbrzymie sińce pod smutnymi oczami, które
unikały go, jak ogień wody. Ściskało go na ten widok w piersi, ale czy mógł coś
więcej zrobić, niż być przy niej?
-
Nie chciałam, żeby to tak wyglądało - zaczęła cichutko, zginając jedną nogę
mocniej w kolanie i opierając na niej brudną rękę. - Nie chciałam uciekać,
kłamać, ale bałam się. Potwornie się tego bałam.
-
Rozmawialiśmy już o tym - wszedł jej w słowo nieco zbyt agresywnie, niż
zamierzał, co dostrzegł w jej przygaszonym spojrzeniu. Momentalnie jednak się
uspokoił, wypszczając głośniej powietrze z płuc. - Po prostu nie wracajmy do
tego, dobrze? Wiesz, co czułem i dalej czuję, ale nie zmieniło to tego, że cię
kocham i jesteś miłością mojego życia. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym cię
odtrącił przez jakąś chorą, męską dumę.
-
Ale ja tak nie umiem! - uniosła się, uderzając ręką w kolorową kałużę i
rozbryzgując ją bardziej po podłodze. - Za to, co ci zrobiłam, powinieneś nie
chcieć mnie znać, a ty mi tak po prostu wybaczyłeś. Nie zasługuję na to. Nie
zasługuję na ciebie!
-
Gdybym nie chciał cię znać, to nie cieszyłbym się tak z naszego dziecka -
odparł spokojnie, usadawiając się naprzeciwko trzęsącej się z nadmiaru emocji
Ginny. - Gdybym nie chciał cię znać, nie nalegałbym tak bardzo, byś do mnie
wróciła.
-
Ale...
-
To prawda, że jest mi źle z tym, że skłamałaś - mówiąc ujął ją za mokrą od
farby dłoń i delikatnie ją ścisnął - ale, do jasnej cholery, kocham cię jak
wariat. Na zabój, do szaleństwa, do śmierci, a nawet dłużej. I nie przeżyję,
jeśli mnie zostawisz. Nie przetrwam nawet jednego dnia bez ciebie.
Dziewczyna
uniosła na ukochanego wzrok, odwzajemniając uścisk na dłoni i ujmując
czarnoskórego za drugą. Ten od razu zacisnął mocniej palce, przybliżając się
jeszcze bardziej do narzeczonej.
-
Więc już się nie obwiniaj i uśmiechnij w końcu do mnie, bo brakuje mi ciebie.
Kąciki
ust Ginny wychyliły się nieśmiało ku górze i o dziwo nie musiała się do tego
zmuszać. Dla Blaise'a było to jednak za mało, więc gdy na niego spojrzała, od
razu pochylił się w jej kierunku, całując delikatnie i obejmując za coraz
bardziej zaokrąglający się brzuch.
-
No, teraz lepiej - zakomunikował z ciepłym uśmiechem, ponownie opierając się o
ścianę, lecz tym razem zagarnął do siebie rudą, tak że siedziała mu między
nogami, przylegając plecami do szerokiej klatki piersiowej. - A to przed chwilą
zwalmy po prostu na szalejące w tobie hormony.
-
Nie możesz mnie wiecznie usprawiedliwiać ciążą - odrzekła, patrząc na ich
złączone dłonie umorusane farbami. - To nie jest choroba.
-
Przypomnę ci to, gdy nie będziesz mogła zawiązać sznurówek. - Pstryknął ją przy
tym leciutko w nos, a Ginny uśmiechnęła się szerzej, mimo że w środku wciąż
czuła się niepewnie. Starała się jak mogła zagłuszyć napadające ją wyrzuty
sumienia, ale te nadal były bardzo silne i wkradały się do umysłu przeróżnymi
zakamarkami. Blaise musiał to zauważyć, gdyż od razu mocniej ją przytulił. Ku
wielkiemu zdziwieniu kobieta zadała mu pytanie, na które w ogóle nie był przygotowany.
-
Wiesz coś może o Hermionie?
Wiedział
bardzo dużo, ale czy chciał jej o tym mówić? Sporo się pozmieniało, wiele spraw
wywróciło do góry nogami, jednak nie miał pewności, czy to dobry moment, by
opowiedzieć o wszystkim ukochanej. Miał świadomość, jak bardzo dziewczyna
przeżywa brak przyjaciółki, tylko ślepy nie byłby w stanie tego dostrzec.
Jednakże gdzieś tam w środku drzemała w nim obawa o stan psychiczny Ginny,
dlatego nie garnął się do streszczania jej kilku ostatnich tygodni z życia panny
Granger. Po prostu bał się, że ruda przybije się jeszcze mocniej, a tego by już
chyba nie wytrzymał.
Weasley
wyczekiwała jakiejkolwiek odpowiedzi, lecz ta nie przychodziła, co jednocześnie
ją martwiło i stresowało. Bardzo brakowało jej Hermiony i chciała chociaż
wiedzieć, co się u niej dzieje. Sama nie mogła tak po prostu do niej przyjść;
skrzywdziła ją na wskroś i wiedziała, że przyjaciółka nie wybaczy jej tak
łatwo. To dość masochistyczne stwierdzenie, ale nawet się z tego faktu
cieszyła; wszyscy tak zwyczajnie jej pobłażali, że miała już tego pomału dosyć.
-
Coś tam może i wiem - odparł w końcu Blaise, gładząc kciukiem przyobleczone
rękawem bluzki ramię narzeczonej. Po tonie głosu dziewczyna wywnioskowała, że
wcale nie chce podejmować tej rozmowy. Ciekawość i troska były jednak od niej
silniejsze.
-
Jak jej się układa z Malfoyem? - spytała, a Zabini westchnął cicho, spoglądając
kątem oka na jej zmierzwionego koczka.
-
Chyba dobrze - odpowiedział bez przekonania. - Zamieszkali nawet ze sobą.
-
Cieszę się. - Ale wcale szczęśliwa nie była, co nie uszło uwadze czarnoskórego
mężczyzny. Wiele by oddała, by być teraz przy Hermione i wspierać ją, a
przynajmniej, by osobiście pogratulować jej tak dużego postępu w relacji z
arystokratą. Jednak nie mogła, a świadomość, że sama zamknęła sobie drzwi do
serca przyjaciółki, dostarczała jedynie nowych porcji bólu.
-
Ginny - zwrócił się do niej Blaise, a ta mruknęła w odpowiedzi, że go słucha -
wiem, co ci chodzi po tej ryżej główce, ale nie wydaje mi się, by był to dobry
pomysł.
Ruda
odsunęła się nieznacznie od ukochanego, ukazując mu swe rozbite i sponiewierane
wyrzutami sumienia oblicze. To rozdarło serce Zabiniego tak mocno, że miał
ochotę popłakać się za nich dwoje.
-
Chciałabym ją chociaż zobaczyć - wydukała ze ściśniętym gardłem. - Wytłumaczyć
jej wszystko.
Pragnął
ją pocieszyć, podnieść na duchu, że prędzej czy później pogodzi się z Hermioną,
ale jak mógł zapewniać ją o czymś, czego sam nie był pewny? Jedyne, co mógł w
tym momencie zrobić, to przygarnąć ją do piersi, co zresztą chwilę później
zrobił, a Ginny objęła go za szyję najmocniej jak umiała.
Cudo, cudo, cudo! Dopiero teraz poczułam jak bardzo mi brakowało tego opowiadania. Uwielbiam dr Spinner'a (... Właśnie widzę, że maszynki do golenia się pani w domu skończyły... XD) Mam nadzieję,że Ginny poradzi sobie z tą sytuacją i pogodzi się z Hermioną. Czyżby Pansy była w ciąży? I swoją drogą jak idzie Harremu nauka opieki nad dzieckiem? Czekam na kolejny rozdział i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńNo poezja po prostu.Tak długo nie było rozdziału ale jest i to bardzo dobry <3
OdpowiedzUsuńNo no, dzieje się u naszych bohaterów tyle, że nawet nie wiem co myśleć. Pansy załamana (a teraz w ciąży to już wgl będzie miała mieszankę humorów), Hermiona załamana bo życie z Draco daje jej w kość, Ginny też załamana bo straciła przyjaciółkę i nie potrafi sobie z tym poradzić ale mam nadzieję, że między nią a Hermioną wszystko się w końcu dobrze ułoży, Blaise załamany bo Ginny załamana...To tylko Draco i Ron są w świetnych humorach ale coś czuję, że u tego pierwszego długo to nie potrwa xD Za to połączenie Rona i Sam może być interesujące, w sumie nie przypuszczałam, że coś między tą dwójką mogłoby się rozwinąć, bo sądziłam, ze Ron sobie wyjechał do USA na dobre i będzie tylko gościem w tym opowiadaniu a tu się szykuję chyba dłuższy epizod :D Błagam, zrób wszystko żebym go nie znienawidziła, bo w Zagadkach bardzo go lubiłam i oby i tu było tak samo, bo w pierwszej części jak się pojawiał nawet gościnnie to działał mi na nerwy :D Pozdrawiam cieplutko i z niecierpliwością czekam na 21.10 :D
OdpowiedzUsuńGenialne! Genialne! Genialne!
OdpowiedzUsuńOch... tak się cieszę,że wróciłaś. Przeczytałam pierwsze zdanie i dostałam ataku euforii, coś niewyobrażalnego, nigdy się tak nie zachowuję, a teraz po prostu skakałam ze szczęścia. Tak strasznie mi tego brakowało. Ciebie. Twojego stylu pisania. Tego jak opowiadasz historie. Zabawnych dialogów, wyczerpujący prawie cały temat, długich i tak cholernie interesujących opisów. Po prostu jestem zakochana. Znowu.
Wracając do rozdziału to mogę powiedzieć tylko jedno. Rewelacja. Czuję się jakby nidgy nie było tej przerwy. Opowieść wciąż ma ten sam klimat, chociaż jest ten powiew świeżości. Naprawdę dobra robota :)
Nie mogę już wytrzymać. Tu jest tyle wątków, a każdy z nich tak świetnie poprowadzony, każdy równie interesujący i ... potrzebny. Każda postać ma jeszcze tyle do zaoferowania.
Co do Hermiony i Draco- nie mogę się doczekać jakiejś sceny z nimi w roli głównej. Oczywistym jest, że Malfoy to trudny typ i cieszę się niezmiernie, iż postanowiłaś poprowadzić ten wątek w taki, a nie inny sposób.
Pansy i Harry- COOO???!!!
Blaise i Ginny- mam szczerą nadzieję, że ułoży im się, a Ginewra dostanie szansę na naprawienie swoich błędówi i uciszenie wyrzutów sumienia.
I w końcu moja ulubiona para.
Draco i dr. Spinner- nic dodać nic ująć. Wyjątkowa para. Oby im się układało jak najlepiej :D.
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Pozdrawiam cieplutko.
Jestem przeszczęśliwa, że postanowiłaś kontynuować tę historię. Czuję się jakbym, co najmniej wygrała w totka :D
OdpowiedzUsuńMoże to niezdrowe, nie wiem.
Od ostatniego rozdziału szukałam i szukałam, czegoś, co mogłoby wypełnić te uczucie pustki. Nic nie znalazłam. Prawda jest taka, że masz niepowtarzalny styl pisania, który wszyscy uwielbiamy. Już nie mogę się doczekać, żeby przeczytać więcej :) !
Wielki powrót <3 Aż sobie przeczytam wszystkie wcześniejsze rozdziały. To nic, że już 3 raz, historie takie jak ta, mogłabym czytać w nieskończoność.
OdpowiedzUsuń~ yoko
Fantastyczne :D Miło wiedzieć, że wróciłaś. Coś czuję, że niedługo wszystkie pary wylądują u doktora Spinnera. Przydałoby im się to :P
OdpowiedzUsuńAaaa!!! Jejku, brakowało mi tego z całego serca, naprawdę. Przeżywam wszystkie emocje wraz z bohaterami. Jestem ciekawa dalszej relacji Hermiony i Draco, wielkiego powrotu Harry'ego(mam nadzieję) i oczywiście czekam, aż Ginny powie Blais'owi, że go kocha!!! Powiem szczerze, że jak napisałaś o wykreśleniu pewnych bohaterów, to przestraszyłam się ogromnie, że chodzi o Wiewiórę i Diabła... Odetchnęłam z ulgą, gdy przeczytałam jak stoi przed płótnem i rozmyśla. Przyznam, że to mój ulubiony związek..(bardzo to głupie, ale lubię ich razem).
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. I tak jak napisałaś, że straciłaś lekkość pisania... ja tego w ogóle nie odczułam. Ale wedle życzenia, trzymam kciuki ;). Dziękuję pięknie za ten rozdział i czekam na następną niedzielę.
Pozdrawiam cieplutko,
Kasia