niedziela, 1 stycznia 2017

Rozdział 1 - Barceloński manekin

Witam Was serdecznie w nowym roku, kochani!
Mam nadzieję, że wybawiliście się wczoraj, a przynajmniej robiliście to za mnie, bo dziś, jak zapowiedziałam, mam dla Was prezent w postaci pierwszego rozdziału Zagadek. Niestety to ostatnia dobra wiadomość, ponieważ na kolejną notkę, kto czytał "Uwagę" doskonale wie, o co chodzi, będziecie musieli poczekać miesiąc, a nawet ciut dłużej, bo aż do 5 lutego. Ja wiem, że to smutne i w ogóle jestem potworem, ale tak już niestety musi być i nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Oczywiście zachęcam do śledzenia "Aktualności", w których podaję najważniejsze informacje odnośnie do przyszłych rozdziałów, albo do zadawania pytań, bo jak wiadomo, kto pyta, nie błądzi :)

Jak wspominałam w "Uwadze", może mi się coś przypomnieć w sprawie nowej historii i tak też się stało, a z czym przychodzę właśnie do Was. Otóż w opowiadaniu pojawiają się zdania w języku hiszpańskim. Nie są to skomplikowane struktury gramatyczne, ale wole mieć pewność, czy rozumiecie, co bohater mówi, stąd moje pytania do Was. Wolicie, żebym tłumaczyła te zdania, czy też chcecie pobawić się trochę i sprawdzić, jak Wam idzie z hiszpańskim? A drugie pytanie, jeśli opowiecie się za gotowym tłumaczeniem, to w jakiej formie mam Wam to przedstawić? W nawiasach obok zdania, czy na końcu rozdziału w formie przypisów? Jestem otwarta na propozycje i żądania :)

Tymczasem zapraszam na rozdział pierwszy, który, mam przynajmniej nadzieję, zachęci Was, a nie zniechęci, mimo paskudnego zachowania niektórych bohaterów, do zostania z Zagadkami do samego końca.

Realistka



~Czy podobało ci się miasto, które
kropla po kropli bieg wody wytrwały
wyrył wśród sosen? Sny, twarze i skały
i mury bólu, bite przez wichurę?


Rozdział 1
Barceloński manekin


         Wejść do Azkabanu jest bardzo łatwo, ale wydostać się jest o wiele trudniej; dla skazanego to praktycznie niemożliwe, a udało się to zaledwie kilku osobom. Shacklebolt co prawda usunął z więzienia dementorów, chcąc sprawić, by warunki, w jakich żyli skazańcy choć trochę uległy poprawie, ale jego działania dały efekt odwrotny do oczekiwanego; strażnicy poczuli większą wolność, jakby otrzymali niezwykłe przywileje pozwalające przejąć dotychczasowe obowiązki potwornych zjaw, a na to Kingsley nie miał już większego wpływu, szczególnie, że stan jego zdrowia wyjątkowo pogorszył się na przestrzeni minionych lat. Od początku wiedziała, że od jakiegoś czasu schorowanym i wyczerpanym Ministrem sterują osoby trzecie, jednak nie sądziła, że większość podjętych działań była sprawą Percy’ego; oczywistym było, że przywrócenie dementorów na stanowiska to wyłącznie kwestia kilku miesięcy, a kiedy powyższe rozporządzenie zostało zatwierdzone, Azkaban zaczął się zmieniać w zatrważająco szybkim tempie. Od tego czasu więźniowie są starannie pilnowani, a panujący tu rygor zahacza niemal o bestialstwo; ludzie tracą człowieczeństwo, zamieniają się w zwierzęta głodne wolności, której wiedząc, że nigdy więcej nie zobaczą, są w stanie posunąć się do wszystkiego, by zaskarbić sobie łaskę strażników, którzy bezkarnie wykorzystują ich nadzieje, tylko po to, by móc oglądać ich upadki i mieć z tego pożywkę na czas dyżuru. Warunki, w jakich zmuszeni są żyć skazańcy już dawno przekroczyły wszelkie normy moralności i tylko czekać, aż będą ich przykuwać do ścian ogołoconych z resztek godności i zostawiać na pożarcie żywiołowi lub czającemu się nieopodal dementorowi. Od zawsze uważała, że pracują tu czarodzieje pozbawieni zahamowań, a nawet największe kanalie, które na dobrą sprawę niczym nie różnią się od pilnowanych więźniów. Auror, którego nie bawią walki o pół kromki dodatkowego chleba czy nie kibicuje gwałtowi lub bijatyce odbywającej się w celi, trafił tu z czystego przypadku, ewentualnie jest to forma kary dla tych, co za bardzo pofolgowali sobie na stanowisku w Ministerstwie. Jedynym, który nie pasuje do powyższego opisu jest Oliver Wood.
         Szła obok wysokiego chłopaka ubranego w standardowy uniform strażnika więziennego, mijając metalowe drzwi z kratownicami ze starannie wybitymi numerami. Mdłe światło sączące się ze starych i zardzewiałych lamp przywodziło jej na myśl najgorsze z możliwych lokum znajdujących się na świecie. Azkaban w sumie z dumą mógł nosić nazwę miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc, choć i tak jak dla niej była to zbyt duża gloryfikacja. Piszczący dźwięk trampek i odgłos ciężkich butów mieszały się ze sobą na korytarzu, uświadamiając Hermionie, że nie jest sama, z czego w duchu bardzo się cieszyła, gdyż maszerowanie po więzieniu bez żadnego towarzysza przekraczało jej możliwości. Nie odzywała się do Wooda, ani on do niej; takie panują tu zasady – zakaz prywatnych rozmów w obecności skazanych. Dopiero przed jedną z cel mieszczącą się niemal przy wyjściu zamieniła z Oliverem kilka zdań, ale tyle w zupełności jej wystarczyło. Chłopak wiedział, po co przyszła, gdyż sama mu to powiedziała, a raczej przedstawiła na piśmie, które wysłała do niego sową. Zgodził się jej towarzyszyć i nadał sprawie priorytet, jako że jest kapitanem straży więziennej, choć przywilejów nie ma praktycznie żadnych. Żałosne odznaczenie bez możliwości rozwoju – tak dziewczyna odbierała awans kolegi.
         - Może wolisz, żebym przyprowadził go do sali widzeń? – Spojrzała na chłopaka, niemal natychmiast kręcąc przecząco głową. Oliver nie pytał o nic więcej; odbezpieczył drzwi kilkoma zaklęciami, przekręcając następnie mosiężny klucz i wpuszczając ją do środka. Wcześniej jednak przywołał mieszkańca celi, który nie pofatygował się ze zbyt kulturalną odpowiedzią. – Widzenie z Ministerstwa!
         - Psy gończe wysłano na przeszpiegi, co? – Niezrażona zachowaniem więźnia wślizgnęła się do komórki, w której jedynym źródłem światła była paląca się smętnie świeca w rogu pomieszczenia. Wood stał natomiast w wejściu, bacznie obserwując starego mężczyznę, który leżał rozciągnięty na kozetce, drapiąc się po chorobliwie chudym brzuchu i szczerząc do Hermiony w odrażający sposób. Miała ochotę zwymiotować, gdy więzień zajrzał sobie w spodnie i uśmiechnął się do niej z olbrzymią satysfakcją, nie przestając macać się po przyrodzeniu. Usiadła na obszarpanym krześle i wyciągnęła z torebki notes, usilnie starając się nie patrzeć na jegomościa, który bezwstydnie się przy niej onanizował.
         - Jestem Hermiona Granger i mam kilka pytań odnośnie Lucjusza Malfoya – odezwała się stłumionym głosem, w którym brzmiało czyste obrzydzenie i nieme błaganie o pomoc. Nie mogła nawet zaczerpnąć głębiej powietrza, gdyż fetor, który panował w pomieszczeniu był tak odurzający, że bała się o utratę przytomności.
         - Niezłe lalunie zatrudniają teraz w Ministerstwie. – Podniósł się z kozetki i poklepał po tłustych włosach, siadając niedaleko kobiety. Bezpardonowo zaczął przy tym dłubać w haczykowatym nosie, przyglądając się Hermionie z odstręczającym uśmieszkiem na wysuszonych wargach. Mimo nikłego światła bez trudu dostrzegła kilka złotych zębów i miernej jakości tatuaże, wykonane zapewne nielegalnie zdobytym tuszem i prowizoryczną igłą. Wśród nich królowała naga kobieta, której pokaźnych rozmiarów biust prężył się na bicepsie więźnia. O stanie ubioru wolała nawet nie wspominać, ponieważ widok zaschniętego na nogawce kału w zupełności wystarczył, by zjedzone rano śniadanie podeszło do gardła.
         - Co możesz mi powiedzieć o Lucjuszu Malfoyu? – spytała ponownie, lecz nie spodziewała się otrzymać satysfakcjonującej odpowiedzi. Nie wystarczał już fakt, że tuż za nią stał Wood; była blada z obrzydzenia, którego przyszło jej doświadczyć, a przecież zadała zaledwie dwa pytania. Wołała nie myśleć, jak będzie wyglądać, gdy skończy widzenie, o ile uda jej się opuścić celę o własnych siłach.
         - To zależy, co szanowna pani auror chce wiedzieć. – Nie mogła już znieść odrażającego widoku starszego mężczyzny, więc postanowiła skrócić rozmowę do minimum. Od samego początku wiedziała, że nic nie wyciągnie od więźnia, który ewidentnie dobrze się bawił i nie zamierzał ułatwiać jej sprawy. Wierzyć jej się nie chciało, że stary Malfoy przebywał w jego towarzystwie przez tyle czasu; Lucjusz, mimo ogólnych upodobań śmierciożerskich, był dumnym mężczyzną, a osoba, którą miała przed sobą z godnością miała niewiele wspólnego.
         - Czy kiedykolwiek w twojej obecności miewał skłonności samobójcze lub wspominał o śmierci? – Mężczyzna roześmiał się szyderczo i wytarł wydłubane smarki w spodnie, których stan czystości pozostawiał wiele do życzenia. Nie bywała zbyt często w Azkabanie, jednak uważała, że widziała do tej pory tyle okrucieństwa i obrzydliwości w celach, że nic jej już nie zaskoczy. Jak bardzo się myliła miała okazję przekonać się w jałowej rozmowie ze skazańcem, który nawet przez sekundę nie zawahał się, zdejmując luźno zawiązane na biodrach spodnie i podchodząc do prowizorycznej toalety, którą sprawił sobie z wyciągniętej z ziemi cegły. W komórce uniósł się zapach moczu, a dźwięk uderzania żółtego strumienia uryny wwiercał się w umysł Hermiony tak głęboko, że nie potrafiła skupić się na niczym innym. Do tego męczące od początku mdłości nasiliły się, powodując dodatkowo nieprzyjemne zawroty głowy.
         - Laleczko! Takie informacje trochę kosztują, wiesz? – Wytarł penisa o brudne spodnie i zaciągnął je z powrotem na biodra; ponownie usiadł naprzeciwko dziewczyny, wyciągając chude nogi na niewielki stolik, na co panna Granger odsunęła się od niego gwałtownie, czym wyraźnie ucieszyła jegomościa dumnie prezentującego niekompletne uzębienie.
         - Czy wiesz cokolwiek o Lucjuszu Malfoyu? – spytała z nadzieją, zbierając w sobie całą siłę, by spojrzeć na mężczyznę, nie krzywiąc się przy tym z targających nią nudności. Jego odpychający wyraz twarzy był jednak na tyle skuteczny, że momentalnie spuściła wzrok na trzymany w ręku notes, a w ustach poczuła charakterystyczne mrowienie i smak kwasu żołądkowego.
         - Cóż – przeciągnął dźwięcznie samogłoskę, drapiąc się za uchem. – Cokolwiek może i wiem.
         - Ale tego zapewne też mi nie powiesz – odparła rzeczowo Hermiona, zapisując wielki znak zapytania na środku kartki. Traci tylko czas na bezsensowną rozmowę, ale uczepiła się myśli, że może uda jej się coś wyciągnąć z więźnia. Niestety jakby na sprawę nie spojrzeć i tak stoi na straconej pozycji. Powinna wiedzieć, że nikt nie udzieli jej żadnych informacji, a jeśli już, to będą one dalekie od prawdy. Musiała jednak spróbować, gdyż Azkaban był jedynym miejscem, w którym mogła się czegoś dowiedzieć; Lucjusz spędził tu trochę czasu, do tego jeden jedyny raz dzielił celę z innym więźniem; nie miała innych możliwości, ponieważ Narcyza zmarła przed trzema laty, a Draco został dopiero zwolniony, zresztą z tego co wiedziała nie miał sposobności widzenia się z ojcem; była zdana na siebie, obrzydliwego skazańca oraz kilku strażników, którzy doglądali starego Malfoya, ale wszyscy byli tak rozgarnięci, że tak naprawdę mogła liczyć wyłącznie na własne umiejętności.
         - Polecam zapytać kogoś innego, ale daj se lepiej siana. Wy aurorzy nawet drzewa w lesie nie potraficie znaleźć, a co dopiero jakieś informacje.
         - Słuchaj – wycedziła lodowato, zbierając w sobie całą siłę woli, jaka jej pozostała. – Lucjusz Malfoy powiesił się dziś nad ranem, więc lepiej, żebyś powiedział mi cokolwiek, bo mogę postarać się dla ciebie o kilka dodatkowych lat odsiadki.
         Więzień prychnął rozbawiony groźbą Hermiony, a następnie zaczął głośno rechotać, klepiąc się po kolanach, trzymając za brzuch, by na końcu przetrzeć brudną dłonią oczy, z których wydostało się kilka łez; kobieta nie straciła jednak rezonu, mimo że w środku aż gotowała się z bezradności; rozmowy ze skazańcami nie należą do najprzyjemniejszych obowiązków, a dodatkowo, jeśli przesłuchiwany nie ma zamiaru współpracować z aurorem, równie dobrze można wyjść na pole i próbować wyciągnąć jakieś informacje od stojącego nieopodal drzewa; drwiny, obelgi, mylne fakty – wszystko to jest na porządku dziennym, a jednak jak głupia łudziła się, że może uda jej się coś zdziałać.
         - Oli! – krzyknął do stojącego w drzwiach Wooda, zanosząc się od czasu do czasu paskudnym śmiechem. – To do dożywocia można jeszcze dodać kilka lat?! Pojechałaś laleczko po bandzie! Już dawno się tak nie uśmiałem!
         Na dowód tego ryknął jeszcze bardziej rozbawiony, omal nie spadając z krzesła na brudną posadzkę. Hermionie nie pozostawało nic innego, jak westchnąć nad własną niekompetencją; Harry zawsze wiedział, jak podejść te pozbawione sumienia kanalie, żeby czegoś się od nich dowiedzieć, a jej oczywiście wszyscy muszą rzucać kłody pod nogi. Wygładziła materiał dość mocno znoszonych dżinsów i schowała notes do torebki; podnosząc się z miejsca, zakręciło jej się odrobinę w głowie, więc złapała się obskurnego stoliczka, a drażliwy śmiech więźnia raptownie ustał.
         - No dobra, lala – zwrócił się do niej, odcharkując i spluwając jednocześnie w kąt celi. – Udało ci się poprawić mi humor, więc możesz zadać kilka pytań. Tylko z sensem, jeśli chcesz dobrych odpowiedzi.
         - A jaką mam gwarancję? – Mimo wszystko usiadła z powrotem na krześle, wyjmując kajecik i kładąc go na miernej jakości blacie. Mdłości odrobinę ustały, jednak wciąż czuła w ustach kwaśny smak kwasu żołądkowego, który od czasu do czasu mocno dawał o sobie znać. Domyślała się, że o żadnym zabezpieczeniu nie ma nawet co marzyć, ale skoro już nadarzyła się okazja, to chciała choć w myślach mieć pewność, że otrzymane informacje nie odbiegają zbytnio od prawdy.
         - Przykład pierwszego pytania bez sensu – odrzekł rozbawiony więzień, drapiąc się za uchem. – Oczywiście, że żadnej! Ładna to ty może i jesteś, ale głupia!
         - Skoro nie mam innego wyboru – wybąkała pod nosem, otwierając notes na czystej kartce.
         - Zawsze możesz wyjść – skomentował mężczyzna, przenosząc się z obdrapanego krzesła na wysłużoną kozetkę wyściełaną słomą; położył się na niej, podkładając jedną rękę pod głowę, a drugą drapiąc się po odsłoniętym brzuchu, a raczej wgłębieniu, które powinno nim być; skrzywił się, gdy kilka kości strzyknęło boleśnie w trakcie układania się na posłaniu. – To pytasz, czy nie? Nie mam całego dnia.
         - Lucjusz ma syna. – Zastanowiła się przez chwilę, czy użyła właściwego czasu, ale widząc przewracającego oczami skazańca doszła do wniosku, że nie powinna się przejmować takimi drobnostkami. – Dracona Malfoya, który również był zamknięty w Azkabanie. Prosił kiedykolwiek o możliwość spotkania się z nim? Albo odwrotnie?
         - Nie prosił, a błagał, nawet ryczał jak baba pod drzwiami, gdy syn odmówił mu widzenia trzy razy z rzędu – odparł zmęczonym głosem. - Może cztery, albo nawet i pięć. Uparty z niego dzieciak.
         - Ale widział się z nim w końcu, czy nie miał ku temu sposobności?
         - A jak myślisz? – Podrapała się końcówką długopisu po podbródku, zapisując kilka drobnych słów na żółtawej kartce. Przesłuchiwany w tym czasie kontynuował, ale ślad po niedawnym rozbawieniu, czy znudzeniu kompletnie z niego wyparował; pojawił się za to wstręt zwieńczony wyszukanymi bluzgami i splunięciem na ścianę. – Gadano, że przy pierwszej lepszej sposobności rozłożył nogi przed ojcem, to trzymał się od niego z daleka. Zresztą młody został do tej wizyty zmuszony przez Bamba, który według przekazów ponoć nieźle go obrabiał w trakcie prywatnych sesyjek. Ja tam nie wiem, baba nie jestem, żeby plotkować, ale kurwa mać! Tylko popierdoleniec jakiś wierzyłby w te brednie! Zrobili z niego dziwkę azkabańską, to się chłop w końcu kurwa załamał, psia ich jebana mać.
         - Lucjusz chciał pomóc synowi? – zapytała, obserwując spływającą pomału flegmę po cegłówkach.
         - Może chciał, może nie, nie wiem. – Odkaszlnął kilka razy i nakrył się starym, tragicznej wręcz jakości kocem, pociągając co chwilę nosem. – Z pewnością Bambo reagował na te bzdury, przez co młody obrywał bardziej po dupie. Lui ciężko to znosił, ale nie rzucał się jak świnia w kąpieli.
         - Był kiedykolwiek agresywny? – Zapisała kolejnych kilka linijek, czekając na odpowiedź więźnia, lecz wbrew oczekiwaniom odezwał się do niej Wood, cicho stojący do tej pory w wejściu do celi.
         - Raz w trakcie przenosin – wtrącił się Oliver, skupiając na sobie uwagę Hermiony i przesłuchiwanego. – Omal nie zatłukł faceta na śmierć na korytarzu. Poszło oczywiście o Draco. Więcej jednak się nie awanturował.
         - Był potulny jak baranek – dopowiedział mężczyzna. – Martwił się o dzieciaka, ale nie rozumiał, że nie spotykając się z nim może go chronić. Bambo kilka razy mu to tłumaczył, ale Lui był uparty i dalej robił swoje.
         - Co robił? – Zanotowała wcześniejszą uwagę Wooda, przyozdabiając ją dużym wykrzyknikiem.
         - Jak to co? – żachnął się w odpowiedzi mężczyzna. – Użalał się nad sobą i opowiadał mi jakieś historyjki, jak jego synuś był berbeciem srającym w galoty. Spać się przez niego nie dało, bo nadawał jak Radio Wolna Europa po nocach.
         - A czy Lucjusz Malfoy miał jakichś gości w trakcie odsiadki? Ktoś do niego przychodził, czy może przysyłał listy lub paczki? – pytała z czystej ciekawości, choć wątpiła, by ktokolwiek przejmował się śmierciożercą. Z tego co wiedziała, Narcyza niespecjalnie ubolewała nad wtrąceniem męża do więzienia; wystąpiła niedługo po ogłoszeniu wyroku o rozwód, którego nie uzyskała, co nie przeszkodziło jej we współżyciu z innym partnerem; śmierć kobiety prawdopodobnie nie obeszła Lucjusza, który nie wnioskował o możliwość uczestnictwa w pogrzebie, tak samo jak Draco. Od zawsze wiedziała, że Malfoyowie są wzorową rodziną wyłącznie na pokaz, a w rzeczywistości każdy z członków żyje własnym życiem, nie interesując się sprawami pozostałych. W końcu tak było wygodniej; ona też nie utrzymywała kontaktów z bliskimi i wcale nie czuła z tego powodu smutku.
         - Laleczko, słuchasz ty mnie w ogóle? – obruszył się mężczyzna. – Przecież ci mówiłem, że Bambo do niego zaglądał. Głuchaś czy jak?
         - Żona nie była u niego ani razu?
         - Jasne! – krzyknął z sarkazmem. – I jeszcze dawała mu dupy. Weź mnie nie rozśmieszaj! To szmacisko nawet palcem nie ruszyło, tylko gździła się po kątach z jakimś gachem. Miała w dupie męża i syna. Zresztą oni ją też.
         - No dobra, czyli nikt go nie odwiedzał, wyłączając Shacklebolta, z synem widział się raz, raz się pobił z więźniem, ale poza tym był spokojny i nie prosił o zwolnienie, tak? – Przesłuchiwany pokiwał twierdząco głową, po czym kichnął tak głośno, że echo rozniosło się po całym więzieniu; Hermiona miała szczęście, że zajęta spisywaniem mało użytecznych zeznań w notesie nie patrzyła na rozmówcę, który pozbył się zalegających w nosie smarków, wydmuchując je na posadzkę, która i tak czystością nie grzeszyła; poprawił po tym ciążącą na gardle flegmą, która przy właściwym oświetleniu okazałaby się mieszaniną śliny, krwi oraz żółtawych glutów. – Cierpiał na jakieś choroby? Majaczył czy przejawiał dziwne zachowania?
         - Posłuchaj mnie maleńka. – Mężczyzna podniósł się z kozetki, opatulając się szczelniej kocem. Po tonie jego głosu poznała, że jest już zmęczony przesłuchaniem, a prawdę mówiąc nie miała już pomysłu, o co więcej mogłaby go zapytać. Wyglądało, że wszystko, co jej powiedział było prawdą, więc nie widziała sensu w dalszym prowadzeniu rozmowy, zresztą informacje, które od niego uzyskała równie dobrze mogła dostać od Wooda czy innego strażnika, który zajmował się Malfoyem; nie dowiedziała się niczego nowego, a przede wszystkim wszystkie poszlaki utwierdziły ją w przekonaniu, że Lucjusz był po prostu wykończony psychicznie warunkami panującymi w Azkabanie, dlatego popełnił samobójstwo. Może nie powinna tak myśleć, ale po co robić takie wielkie zamieszanie wokół zwykłej śmierci jednego z więźniów? Percy widocznie myślał inaczej, wysyłając ją, a raczej na siłę wypychając z gabinetu i każąc natychmiast rozpocząć dochodzenie. – Tu wszyscy prędzej czy później tracą zdrowy rozsądek, nie ma wyjątków od reguły. Jeśli nie złamie cię bród, smród, głód i ubóstwo, to z pewnością zabawią się tobą inni lokatorzy tej cudnej wspólnoty mieszkaniowej. Ewentualnie ścierwa ministerialne, które przyłażą, kiedy najdzie ich ku temu ochota. Dla was jesteśmy szaleńcami, ale dla nas to zwykła codzienność.
         - Nikt nie uważa was za wariatów. – Więzień zarechotał obrzydliwie, a ze szpiczastego nosa wyciekła żółtawozielona wydzielina; kobieta poczuła, że znów robi jej się niedobrze, ale tym razem żołądek miała tak ściśnięty, że nie wiedziała, czy uda jej się wytrzymać do końca widzenia. W uszach zaczęło jej szumieć, a wszelkie dźwięki z zewnątrz docierały do niej, jakby znajdowała się pod wodą lub grubą taflą lodu; rozpoznała wśród nich ostrzegający głos Olivera, który dodatkowo kręcił przecząco głową, chcąc nadać słowom dobitniejszego wydźwięku.
         - Hermiono, nie radzę. – Obróciła się ku niemu blada niczym ściana, a w przymglonych oczach Wood dostrzegł błaganie o pomoc; przesłuchiwany więzień leżał już na podłodze, zanosząc się coraz głośniejszym i paskudniejszym rechotem, który przerywał co rusz, by móc głośno zakasłać, wypluwając przy tym obrzydliwą plwocinę przyozdabiającą każdy zakamarek celi, w tym zdewastowanego trampka panny Granger. Strażnik wystrzelił z różdżki snop czerwonego światła, który odbił się od ściany, uciszając tarzającego się po posadzce skazańca, a sparaliżowanej Hermionie przywracając pełną świadomość. Czym prędzej zabrała z poobdzieranego ze sklejki stolika notes oraz długopis, chowając je w niewielkiej torebce i zrywając się ku wyjściu, by nie musieć patrzeć więcej na odstręczającego mężczyznę.
         - Wpadnij jeszcze laleczko to się trochę zabawimy! – Wypadła na wilgotny korytarz, czując jak krople zimnego i lepkiego potu zaczynają spływać po drżącym karku wzdłuż kręgosłupa; była blada, niekoniecznie przerażona, ale z pewnością zniesmaczona, gdyż żołądek wciąż jasno dawał o sobie znać w postaci odbijającego się kwasu żołądkowego i mrowiących warg, a do tego nogi miała jak z waty. Przymknęła oczy i oparła się o zimną ścianę, starając się wyrównać ciężki i szybki oddech, w trakcie gdy Wood zamykał drzwi od celi; nigdy więcej, obiecywała sobie w myślach, nigdy więcej takiego koszmaru.
         - W porządku? – zagadnął Oliwer, delikatnie dotykając ją za ramię. Momentalnie otworzyła zmęczone oczy i odsunęła się od niego, poprawiając pasek od torebki; nie obchodziło ją, że zachowała się nieprzyjaźnie, a nawet odrobinę grubiańsko; chciała być sama, by móc ochłonąć po niedawnych doświadczeniach.
         - To było… obrzydliwe. Ale pożyteczne – dodała po chwili z większą pewnością siebie. Jest aurorem, jakby tego było mało, szefem Biura Aurorów, więc nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek słabości nawet w obecności dawnego kolegi ze szkoły. Bycie profesjonalistką od zawsze było jej priorytetem, nie może dać się złamać przez kilka smarków i szczochów pozostawionych w celi, mimo że na samo wspomnienie zasychało jej w ustach, a przed oczami pojawiały się mocno denerwujące mroczki.
         - Oględnie rzecz ujmując. – Przytaknęła niemrawo uśmiechającemu się Oliverowi i ruszyła razem z nim do „pokoju” Lucjusza, do którego przeniesiono go w zeszłym roku; nie rozumiała, czemu zrezygnowano z wcześniejszej opcji, ale widocznie ktoś miał dobry powód ku temu, by odizolować starego Malfoya; prywatną celę dostawali wyłącznie więźniowie, którzy sprawiali wyjątkowe problemy, a z tego co udało jej się dowiedzieć, mężczyzna do takowych nie należał. Coś jej tu nie pasowało, ale jedyna osobą, która mogła udzielić jej informacji w kwestii przenosin śmierciożercy był Percy, a póki co wolała trzymać się od niego jak najdalej; jeśli nie będzie innej sposobności, zmusi się i zapyta go o to, ale na obecną chwilę rudy wypłosz obchodzi ją tyle, co zeszłoroczny śnieg.
         Schodzili po wilgotnych i ciemnych schodach na najniższe piętro, gdzie przetrzymywani byli najbardziej niebezpieczni skazańcy; ostatni krąg piekielny, z którego nie było szans na wyjście nawet za ułaskawieniem, a w którym ciężko było natknąć się na jakiegokolwiek człowieka; to już nie byli ludzie, a zwierzęta i tak też się zachowywali, prowokowani dodatkowo przez strażników sprawujących nad nimi pieczę. Szli w milczeniu, ocierając się o siebie ramionami, gdyż zejście było tak wąskie, że z trudem się w nim oboje mieścili; Hermionie bynajmniej to nie pasowało, ale nie odzywała się, zresztą Wood również nie wyglądał na skaczącego z radości, a może po prostu już miał taki wyraz twarzy. W każdym razie po dotarciu na ostatnie piętro poczuła jeszcze większy chłód, który przesiąknął przez szczelnie zapięty i przewiązany w talii paskiem płaszcz, a z ust dostrzegła wydobywającą się parę wodną. Dopiero przed wejściem do celi Lucjusza, Oliver odezwał się do zziębniętej kobiety, która nie bardzo miała ochotę na jakąkolwiek rozmowę.
         - Dasz sobie radę? Może wejść tam z tobą? – Mimo nikłego światła sączącego się z pochodni mogła wyraźnie zobaczyć troskę w oczach mężczyzny. Pokiwała jedynie przecząco głową, ściskając mocno pasek od torebki, jakby bała się, że Wood może okazać się potencjalnym złodziejem.
         - Jest okey – odparła lakonicznie, wsłuchując się w głosy dobiegające z pomieszczenia. Gdy miała wejść do środka, Oliver złapał ją za ramię i przysunął się odrobinę bliżej; odruchowo zacisnęła ręce w pięści i spojrzała na niego z niezrozumieniem, a nawet z lekką pogardą, której mężczyzna wydawał się nie zauważać.
         - Może to nie jest odpowiedni moment, ale czy nie zechciałabyś wybrać się kiedyś ze mną na kolację? Albo kawę chociaż? – dodał z nadzieją wylewającą się z brązowych tęczówek.
         - Nie i puść mnie – odpowiedziała stanowczo, wyswobadzając się z uścisku strażnika. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, żeby ją zatrzymać, weszła do ociekającej wilgocią celi, gdzie niezadowolony Ron dokonywał oględzin zwłok Lucjusza. Kwestię zachowania Wooda wyrzuciła czym prędzej z głowy, twierdząc, że nie jest zwyczajnie warta dalszej uwagi.


         Rozsiadł się, a raczej rozkraczył na brzegu biurka tuż przed niewygodnym krzesłem, na którym siedział Draco; pretensjonalny wyraz twarzy blondyna bardzo mu się podobał, a szczególnie zasychająca strużka krwi w kąciku wąskich, mocno przesuszonych i poranionych warg; nie miał sobie nic do zarzucenia, bo przecież to nie jego wina, że chłopak zaczął się do niego rzucać, ewidentnie zapominając, gdzie jest jego miejsce i z kim na do czynienia. Rozkosz i satysfakcja, jakie odczuwał po wymierzeniu mu siarczystego policzka dwa razy z rzędu była niewyobrażalna, zahaczająca wręcz o istny sadyzm, gdyż po tym bez słowa sprzeciwu pchnął Malfoya na krzesło, przykuwając go magicznymi łańcuchami, które dodatkowo tak mocno oplótł wokół wychudzonych nadgarstków, że jeden zbyt gwałtowny ruch, a arystokrata skończyłby jako kaleka. Draco doskonale zdawał sobie z tego sprawę; posłusznie, acz wyjątkowo niechętnie, siedział w niewygodnym siedzeniu, obserwując szaleńczo uśmiechającego się Weasleya, któremu woda sodowa najwyraźniej zbyt mocno uderzyła do głowy, jeśli kompletnie nie rozpuściła szarych komórek; mówiąc szczerze, odbiło mu po wyjściu Granger, która niewiele go obchodziła, jednakże znajdując się w wyjątkowo niekorzystnej sytuacji mógł stwierdzić, że jej obecność choć minimalnie powstrzymywała sadystyczne zapędy rudzielca, który teraz bawił się nim, niczym dziecko klockami w fabryce zabawek.
         - To teraz sobie porozmawiamy, dobrze? – Jak przystało na obślizgłą gadzinę, głos Percy’ego przypominał syk węża, a w połączeniu z szaleńczym i wyjątkowo irytującym rechotem zahaczał z lekka o skrzeczenie ropuchy w trakcie godów; nie łudził się, że Weasley będzie mu śpiewał niczym kanarek, ale tak odrażającej barwy nie słyszał nawet w najgorszych koszmarach męczących go przez cały pobyt w Azkabanie. – Mamy bardzo dużo czasu, zanim twa wspaniała kuratorka wróci od twojego tatusia. Oj, przepraszam, zmarłego tatusia.
         Przez siedem lat spędzonych w więzieniu bardzo dobrze nauczył się nowych zasad, które musiał respektować, żeby przeżyć; szczególnie jednej, żeby nie powiedzieć nadrzędnej, czyli aby nie odzywać się, jeśli nikt o to nie pyta; Weasley zresztą był mu kompletnie obojętny i nie uważał, że zasługuje na jakąkolwiek uwagę; podroczy się z nim trochę, nawciska ile będzie mógł, a potem zostanie odesłany do wilgotnej i zgrzybiałej celi, za którą nawet trochę tęsknił, gdyż smród wody kolońskiej rudzielca był jeszcze gorszy niż zapach uryny roznoszący się po korytarzach Azkabanu. Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że nie jest ciekaw, czemu ta spaczona kanalia ministerialna zwolniła go warunkowo z więzienia.
         - Jestem niepomiernie zdziwiony jednak, że nie błagasz, aby pozwolono ci się z nim pożegnać. – Miał ochotę roześmiać się gorzko na słowa mężczyzny, ale obrzucił go jedynie znudzonym wzrokiem, przyglądając się zmarszczkom mimicznym na bladej twarzy i ulizanym rudym włosom. – Był twoim ojcem. Z pewnością żałujesz, że nie mogłeś się z nim zobaczyć przed śmiercią. A teraz, cóż, wisi sobie pod sufitem, a ty nawet nie zaskomlisz o godny pochówek. Rozczarowałeś mnie, Draco, rozczarowałeś.
         - Nosisz tupecik w wieku trzydziestu lat? – spytał, na co wesoły uśmiech Percy’ego momentalnie przeobraził się w podkówkę urażenia i niezadowolenia; blondyn uniósł nieco wyżej podbródek, jakby czekał, aż rudy wymierzy mu kolejny policzek, ale gdy nie usłyszał charakterystycznego świstu ręki i nie poczuł bólu w niedawno obitym miejscu, pozwolił sobie na ledwie widoczny uśmieszek satysfakcji. – Nie martw się. Z daleka w ogóle go nie widać.
         - Gdyby nie Shacklebolt, zdychałbyś już w rynsztoku, tak jak twój ojciec – wycedził przez zaciśnięte wargi Weasley, gwałtownie i niespodziewanie łapiąc Dracona za szczękę, wbijając boleśnie chude palce w żuchwę i przyciągając twarz chłopaka nieco bliżej. Malfoy usłyszał szczęk łańcuchów oplatających mu nadgarstki, a po chwili od uciskanych miejsc po całym ciele rozlał się niesłychany ból wrzynania w skórę. Zdusił w sobie jęk cierpienia, jednocześnie starając się unieruchomić ręce, by metalowe spoiwa nie złamały mu kości. – Powinieneś błagać o litość, skomleć u moich stóp niczym bezpański pies, wylizywać mi buty z wdzięczności. A ty co? Poczułeś trochę świeżego powietrza i zachciało ci się odgrywać rolę arystokraty?
         Odepchnął agresywnie chłopaka, wycierając ręce w jedwabną chusteczkę wyciągniętą z wewnętrznej kieszeni marynarki. Uderzenie o oparcie krzesła nie było mocne, ale pociągnięcie łańcuchów tym razem było znacznie gorsze, niż za pierwszym razem. Krótki i cichy jęk wydostał się ze ściśniętego i suchego gardła blondyna, który dostrzegł jaskrawe krople krwi ściekające z jednego nadgarstka prosto na ciemną podłogę gabinetu Weasleya; momentalnie na spodniach zaczęły tworzyć się plamy od wyciekającej z rany cieczy, która wydobywała się na zewnątrz z częstotliwością tętna; rozluźnił zaciśniętą pięść, starając się całkowicie nie rozszarpać skóry. Uświadomił sobie jednocześnie, że paskudne rozcięcie powstało na lewej ręce, na której po wewnętrznej stronie widniał wyryty przed kilkoma latami Mroczny Znak; może to zwykły zbieg okoliczności, ale chęć wylania gorzkich łez momentalnie w nim wezbrała.
         -  Shacklebolt dobrze cię wytrenował – rzucił z jawnym niezadowoleniem Percy, przyglądając się powiększającej się kałuży krwi przy nodze Malfoya. – Aż niedobrze mi się robi, gdy pomyślę, jak bardzo się tobą opiekował.
         - Zazdrościsz, co? – odparł z wielkim trudem, gdyż pulsująca rana bolała coraz bardziej; patrząc na wykrzywioną w grymasie odrazy twarz Weasleya czuł, że zaczyna mu brakować sił, a przed oczami pomału zaczęły pojawiać się nieprzyjemne mroczki. – Ty, żeby uzyskać czyjeś zainteresowanie musisz się cholernie naprzykrzać.
         - Przynajmniej nie musiałem rozkładać przed nikim nóg. – Spoglądał na ukontentowanego Percy’ego z niezrozumieniem, a przynajmniej miał nadzieję, że tak wygląda, ponieważ kontury twarzy rudzielca rozlewały mu się przed oczami, a część z nich zastępowały czarne plamy powiększające się z sekundy na sekundę. Tracił świadomość, o czym doskonale wiedział, gdyż nie raz strażnicy katowali go do nieprzytomności w celi więziennej, mając z tego wyjątkową uciechę; kto by nie miał, mogąc zabawić się dumnym synkiem śmierciożercy zdanym na łaskę ludzi, którymi niegdyś pogardzał bardziej, niż szczurami w rynsztokach? – Myślisz, że nie wiem, dlaczego Shacklebolt otoczył cię taką ochroną? Tylko widzisz, teraz go tu z nami nie ma, więc mój protektorat będzie ci musiał wystarczyć, a musisz wiedzieć, że ja nie jestem tak delikatny jak Kingsley.
         - Nic – wydusił resztkami sił – nic nie wiesz.
         - Żebyś się nie zdziwił. – Złapał go brutalnie za krwawiący nadgarstek i ścisnął tak mocno, że chcąc nie chcąc Draco krzyknął z bólu, który promieniował z poszarpanej rany; bestialskie przywracanie świadomości nie było mu obce, jednak w Azkabanie miał przynajmniej minutę dla siebie, nim ograniczeni umysłowo strażnicy zorientowali się, że przez ich sadystyczne zapędy tracił kontakt z rzeczywistością; Percy nie był już tak łaskawy, a dostrzegając potworne cierpienie zakrawające niemal o agonię na poranionej twarzy blondyna czuł niewysłowioną rozkosz rozlewającą się parzącym gorącem po ciele. Skatowany chłopak patrzył w jego błyszczące z szaleństwa oczy, jednak nie pozwolił, by w jego własnych Weasley dostrzegł nienawiść czy znikomą pogardę; im bardziej pragniesz czyjejś śmierci, tym dłużej oprawca będzie się nad tobą pastwił; obojętność była ryzykownym wyjściem, jednak jeśli będzie się stawiał rudy psychopata posunie się jeszcze dalej, a nie wiedział, ile uda mu się jeszcze wytrzymać. Przymknął na sekundę oczy, a gdy je otworzył, wyraz twarzy Percy’ego raptownie złagodniał, a nawet odrobinę pobladł; nie wierzył, że ruszyło go poczucie winy, ale gdy mężczyzna za pomocą różdżki zdjął z niego łańcuchy, poczuł niewyobrażalną ulgę, jednak nie zamierzał za nią dziękować, ani za prowizoryczny opatrunek na obficie krwawiącej ranie, którą sam mu sprezentował. Nie musiał się domyślać, żeby wiedzieć, że było to jedyne racjonalne wyjście, ponieważ oprawca nie zamierzał poprzestać na rozharatanym nadgarstku, rozciętej wardze i kilku siniakach na twarzy; Weasley szykował się do prawdziwego koncertu cierpienia wypełnionego kakofonią jęków bólu i rozpaczy, w którym przyszło mu zagrać główną rolę.


         W takich momentach zawsze szczerze żałował, że uparcie pchał się do sekcji aurorów patologów; mógł zostać śledczym, jak Hermiona czy Harry, ale jemu zachciało się babrać w medycynie, której z roku na rok coraz bardziej nienawidził, szczególnie, gdy musiał dokonywać sekcji zwłok osób, które znał choć w minimalnym stopniu. A tak się akurat składa, że z Lucjuszem Malfoyem zdążył zaznajomić się bardzo dobrze, więc oglądanie go wiszącego pod sufitem na jasnych, aczkolwiek niesamowicie brudnych włosach, nie było szczytem marzeń. Mógł plażować się w słonecznym Buenos Aires i sączyć kolorowe drinki z palemką, ale zamiast tego został zmuszony do rezygnacji z urlopu na rzecz dyndającego kilka stóp nad ziemią starego Malfoya, który nie mógł sobie wybrać lepszego dnia na spektakularną śmierć. Jeśli nie dostanie za to podwyżki, to będzie strajkował w chłodni tak długo, aż przechowywane w nich ciała nie zaczną wypełzać z komór na korytarze.
         Cela była ciasna i wszędzie dało się czuć wilgoć, która wręcz spływała po ścianach, gdyż w niektórych miejscach można było się natknąć na brudne kałuże wody ściekającej z sufitu. Wysłużona kozetka wyściełana słomą, prawdopodobnie nie zmienianą przez dobrych kilka lat, wisiała w kącie pomieszczenia, a pod ciałem denata leżał mocno poturbowany kapeć, który, sądząc po odpadającej podeszwie, był dużo za mały na stopę Lucjusza. W sumie można to było stwierdzić patrząc na drugą nogę mężczyzny, z której z rozpadającego się laczka wystawały cztery palce. Swoją drogą bliżej im było do krogulczych łap, niż do ludzkich stóp, ale tę dygresję Ron wolał zostawić dla siebie. Westchnął głośno, zakładając czarne, lateksowe rękawiczki i zawiązując maskę chirurgiczną na twarzy, gdyż smród unoszący się w celi był tak duszący, że z trudem mógł normalnie oddychać, nie mówiąc już o przeprowadzeniu prawidłowych oględzin ciała. Za dużo do roboty nie miał; przyczyna zgonu była tak oczywista, że tylko głupiec szukałby innych dowodów świadczących przeciw samobójstwu; pozwolił sobie na żart sytuacyjny, stwierdzając, że powód śmierci dosłownie wisi mu przed oczami; mało śmieszne, ale jakoś musiał zmotywować się do pracy, z której dziś wyjątkowo nie miał żadnej przyjemności. Jakby kiedykolwiek ją odczuwał.
         - No dobra, dawajcie jakieś krzesło czy stołek – zwrócił się do dwóch młodych, jeszcze nie mianowanych aurorów, których zgodził się przyjąć do siebie na praktyki. Nie ukrywał, że odrobinę im współczuł, że muszą mu towarzyszyć akurat przy tych oględzinach, ale bądź co bądź sami wybrali taką specjalizację, więc muszą się liczyć z jeszcze przykrzejszymi widokami. W każdym razie w miejscu pracy musiał zachowywać się profesjonalnie, więc choć widok bladego jak papier Toma ściskał go za serce, wykręcając je z żalu nad biednym chłopakiem, to nie mógł sobie pozwolić na oddelegowanie stażystów. Robota jak każda inna, próbował sobie tłumaczyć, ale nawet wizja premii nie działała na niego zachęcająco. Mówiąc szczerze, sam miał ochotę zwymiotować, gdy stanął na dość podejrzanie wyglądającym stołku i spojrzał w szkliste oczy starego Malfoya, które, mimo że martwe, wpatrywały się w niego z maniakalną uporczywością. Tym razem jednak obarczanie Lucjusza winą kompletnie mijało się z celem. Równie dobrze mógł złorzeczyć kołdrze plączącej się między nogami w trakcie snu.
         - Podać aparat? – odezwał się jeden z chłopców, przez co Ron omal nie zleciał z chybotliwego stołka.
         - Tak – odparł – daj MagoNikona.
         - Z jakim obiektywem? – Przyjrzał się nieco sinej szyi arystokraty, odgarniając pojedyncze kosmyki z niemal przezroczystej twarzy, a kilka włosów, które oplatały gardło mężczyzny wydostało się na zewnątrz. Mimo nikłego światła udało mu się zauważyć, że były ubrudzone czymś, co ewidentnie nie było ziemią czy potem. W końcu żadna ludzka wydzielina nie ma fioletowej barwy. – Panie Weasley, jaki obiektyw?
         - Na dwieście milimetrów ogniskowej. Tylko szybko! – krzyknął do chłopaka, który popędził do sporej torby, w której przechowywał najróżniejsze aparaty. Zerknął jeszcze raz na szyję Lucjusza i wyciągnął więcej pasm platynowych włosów; każde z nich było ubrudzone fioletową lub czerwoną substancją. – I weź lampę!
         - Już się robi! – Bojąc się, że ciało Malfoya runie zaraz na podłogę zaprzestał rozplątywania włosów z szyi i przywołał drugiego praktykanta, by pomógł mu ściągnąć zwłoki na ziemię. Chłopak nie skakał z radości z przydzielonego zadania, a nawet z zazdrością spoglądał na kolegę, który szukał właściwego aparatu w torbie Rona.
         - Przytrzymaj go w pasie, a ja go rozwiążę. – Skrzywił się na polecenie przełożonego, ale posłusznie przylepił się do Lucjusza, który zleciał na niego chwilę później, przyduszając do zimnej i wilgotnej kostki betonowej, którą wyścielono celę więzienną. Ron szybko zeskoczył ze stołka i ściągnął ciężkie ciało blondyna ze stażysty, układając je na plecach, a pobladłemu chłopakowi pomógł wstać, chwytając go mocno za rękę i podnosząc z podłogi. Ledwo stał o własnych siłach, więc odprowadził go do drzwi, pozwalając chwilę odetchnąć. Sam wrócił zaś czym prędzej do celi, gdzie równie wystraszony Tom czekał już na niego z aparatem i lampą. Podziękował mu skinieniem głowy i kucnął przy ciele Lucjusza, rozplątując jasne i przybrudzone pukle z szyi, które wcale nie były włosami Malfoya, jak można było wywnioskować na pierwszy rzut oka. Sfotografował dokładnie mężczyznę, skupiając się głównie na sinych śladach, a po pomieszczeniu rozniósł się charakterystyczny dźwięk migawki, mimo że używany MagoNikon był wyjątkowo cichym urządzeniem.
         - Panie Weasley – zagadnął stojący bok chłopak – czy przypadkiem nie wolno ruszać dowodów na miejscu zbrodni przed przybyciem aurora śledczego? Tak nas uczyli.
         - To musisz się też nauczyć, że są sytuacje, kiedy musisz zbezcześcić niektóre dowody – odpowiedział lekko poirytowany. Nigdy nie lubił, kiedy ktoś przeszkadzał mu w trakcie pracy. Wszyscy o tym wiedzieli, a szczególnie Hermiona, która miała męczącą manierę przeprowadzania przesłuchań, gdy był w trakcie sporządzania raportu z miejsca zbrodni. Jak na złość kasztanowłosa dziewczyna weszła właśnie do celi, o czym świadczył dźwięk ocierania się gumowej podeszwy trampek o wilgotną kostkę, a Ron westchnął cicho pod nosem.
         - Jak ci idzie? – Przeszedł nad ciałem Lucjusza, odgarniając zbłąkane strąki z twarzy i układając je tak, by nie przeszkadzały mu w trakcie robienia zdjęć. W tym samym czasie panna Granger zdążyła całkowicie zadomowić się w celi; podeszła do mężczyzny i uważnie przyglądała się jego poczynaniom, jakby bała się, że mógłby coś przypadkiem przeoczyć.
         - Mogłem leżakować w cieniu rozłożystych palm, sącząc słodkie drinki i rozkoszując się widokiem nagich Hiszpanów, ale wolałem zostać w deszczowym Londynie i urządzić sesję nieboszczykowi Malfoyowi. Jak widzisz bawię się świetnie. – Nie winiła go za pretensję słyszalną w głosie; sama byłaby oburzona, gdyby kazano jej przełożyć długo planowany urlop i wracać do pracy; co gorsza, to ona była osobą, która ściągnęła Rona z lotniska do Azkabanu, więc jego grymasy były w pełni uzasadnione. Prawdę mówiąc, wolała przełożyć wszczęcie dochodzenia w sprawie śmierci Lucjusza na następny dzień, ale przez nagabującego ją Percy’ego była zmuszona rozpocząć monotonną i męczącą procedurę jeszcze dziś. Może to i dobrze, myślała, bo dzięki temu ma nieco więcej czasu na przygotowanie się do obcowania z Draconem, co nie znaczy, że zdążyła zaakceptować nowe obowiązki narzucone przez brata Rona.
         - Wybacz – wydusiła nieco zachrypniętym głosem. Rudy nawet na nią nie spojrzał; fotografował ciało z każdej strony, mimo że dla Hermiony nie było sensu zagłębiać się w aż takie szczegóły, które uwieczniał rudy; zrobił nawet zdjęcia rąk, nieustannie majstrując przy lampie i obiektywie, by uzyskać jak najlepszą ostrość obrazów.
         - Miona, możesz mi wyjaśnić, co mnie podkusiło do tej roboty? – Przechyliła nieco głowę, by móc przyjrzeć się pozbawionej życia twarzy Lucjusza; powinna cieszyć się, że jeden z koszmarów przeszłości popełnił samobójstwo, ale nie czuła nic, gdy patrzyła w martwe i szkliste oczy; zero radości, nienawiści, czy choć odrobiny współczucia, którym nawet Dracona potrafiła obdarzyć po tylu latach, gdy zobaczyła go w Ministerstwie; zawładnęła nią przerażająca pustka, która zamiast zmniejszać się wraz z upływem czasu, nieustannie się rozrastała.
         - Wyższa pensja – odpowiedziała lakonicznie, obserwując zniesmaczony wyraz twarzy Rona, który rozpiął dwa guziki koszuli, a raczej jej resztek, w które odziane było ciało Lucjusza.
         - Dodatkowe dwieście galeonów nie jest warte rozbierania starego Malfoya. – Zrobił kolejnych kilka zdjęć i odłożył na moment aparat, unosząc delikatnie głowę denata i zabierając spod niej platynową płachtę włosów, które przez brud, pot, a nawet wszy zostały makabrycznie skołtunione; innymi słowy bliżej im było do mopa, niż do grubego i gęstego dywanu, z którym w przeszłości mężczyzna bardzo lubił się obnosić.
         - A czterysta? – zagadnęła zachęcająco, na co Ron zaśmiał się krótko i pstryknął kolejne zdjęcie.
         - Zostawić go w majtkach czy je też mam ściągnąć? – Uśmiechnęła się, choć raczej z grzeczności, niż rozbawienia; upodobania przyjaciela nie były jej obce, jednak nie mogła powiedzieć, że w pełni je akceptuje, a nawet jest im przychylna; to nie tak, że gardziła społecznością homoseksualną czy była jej przeciwna, ale wolała trzymać się od niej na dystans; dla niej to zwykli ludzie i mają prawo do normalnego życia, nawet jeśli ich preferencje dotyczą tej samej płci, jednakże bardzo nie lubiła, wręcz stawała się agresywna, gdy narzucali jej własne wyznania i upodobania; wszystko wszystkim, niech sobie żyją z kim chcą i robią w sypialni co chcą, ale jeśli żądają akceptacji i tolerancji, to nich nie przekonują jej na siłę, że współżycie z kobietą byłoby dla niej dużo łatwiejsze i dogodniejsze.
         - Jak rodzice? Rozmawiałeś z nimi ostatnio? – spytała, ale szybko tego pożałowała. Państwo Weasley może nie byli homofobami, ale dość jasno dali Ronowi do zrozumienia, że nigdy nie zaakceptują jego odmienności seksualnej; to samo dotyczyło Charliego, który po wielu latach zdecydował się przedstawić rodzicom partnera życiowego; końcowy efekt był taki, że pani Weasley trafiła na przeszło miesiąc do św.Munga, a pan Weasley pod jej nieobecność sprzedał dom i przeprowadził się do Billa, a później zabrał tam również małżonkę. Od tego ponurego czasu minęły jakieś trzy, może cztery lata, a Ron wciąż bardzo przeżywa odtrącenie przez rodziców, czemu w ogóle się nie dziwiła, jednak uważała, że mieli prawo zareagować w ten sposób.
         - Całkiem dobrze – odrzekł z obojętnością, ale Hermiona wiedziała, że to tylko przykrywka dla żalu, którego nie może się wyzbyć i prawdopodobnie nigdy się od niego nie uwolni. – Wyrzucili mnie z domu i wydziedziczyli z rodziny, ale najważniejsze, że są zdrowi.
         ­- Nie mów tak – zaprzeczyła – jeszcze się między wami ułoży, zobaczysz.
         - Prędzej Percy znajdzie sobie żonę i przyniesie im wnuki, niż mi wybaczą. – Podszedł do sporych rozmiarów torby, z której wyciągnął niewielką butelkę przezroczystego płynu i kilka bawełnianych wacików; pochylił się nad Lucjuszem, dokładnie, acz delikatnie przechylając mu głowę i dotknął sinej szyi, przejeżdżając palcami po miejscu, gdzie znajdowały się ciasno oplecione włosy arystokraty. – A właśnie, co tam u mojego wspaniałego braciszka? Dalej zachowuje się jak primabalerina Ministerstwa?
         - Nawet gorzej – odparła, przypominając sobie o niedawnych wydarzeniach z udziałem Percy’ego; bardziej niż rudzielcem była zainteresowana Draconem, którego została kuratorką, a do czego nie bardzo się garnęła; ostatni raz widziała go przed procesem, a potem ślad kompletnie po nim zaginął, ponieważ po wtrąceniu do Azkabanu nikt nie miał z nim kontaktu, co w sumie nie było jakoś specjalnie zadziwiające; do dziś uważała, że blondyn zasłużył sobie na takie, a nie inne traktowanie, jednak wbrew oczekiwaniom na jego skatowany widok ugięły się pod nią kolana, a serce mocno ścisnęło ze współczucia; może był gnidą, może zdradził ich wszystkich i służył Voldemortowi, ale z pewnością nie oznaczało to, że można nim poniewierać gorzej niż zwierzęciem, a sądząc po licznych ranach, wychudzonym ciele i posiniaczonej skórze, nawet szczur ściekowy otrzymywał od strażników więcej miłosierdzia, niż wtrącony do zimnej celi Malfoy. – Kompletnie mu odbija pod nieobecność Kinga.
         - Miona, chyba nie dziwi cię, że mój cudowny braciszek korzysta z braku Shacklebolta na stanowisku? – Odkręcił butelkę i wylał kilka kropel płynu na wacik, którym delikatnie zaczął trzeć zasinioną skórę na szyi nieboszczyka. – Percy to wygodna świnia, która dorwała się do koryta. Podasz mi probówkę i długą pincetę?
         Pokiwała głową i wyszperała w torbie potrzebne przyjacielowi przyrządy; podając mu je, pochyliła się nieco bardziej nad ciałem Lucjusza, przyglądając się poczynaniom Rona; zmarszczyła z niezrozumieniem brwi, gdy na trzymanym przez mężczyznę waciku dostrzegła fioletowo – czerwone plamy, jakby po farbie czy sproszkowanym barwniku.
         - Co to jest? – Chciała zabrać od rudego gazik, lecz ten szybko umieścił go we wręczonej probówce, szczelnie zamykając ją korkiem i odkładając do niewielkiej walizki, w której znajdowały się wąskie wypustki przeznaczone do przetrzymywania materiału dowodowego. Nie kryła oburzenia poczynaniami przyjaciela, jednak nie zażądała zwrotu fiolki, bowiem bardziej zaciekawiła ją jasna smuga na szyi Malfoya seniora powstała po przejechaniu po zasinionym miejscu bawełnianym płatkiem. Wskazała na owo miejsce Weasleyowi, który bardzo ostrożnie ściągnął z denata sznurek opleciony skołtunionymi, platynowymi włosami; wygrzebał go między brudnymi strąkami i pokazał Hermionie, która jeszcze bardziej zmarszczyła brwi.
         - Wygląda na to, że Lucjusz postanowił zapuścić dredziochy na stare lata. – Przyjrzał się z zainteresowaniem lince, która została starannie ukryta między puklami, aby wyglądało, że stary Malfoy powiesił się na własnych włosach; praca była wykonana bardzo szczegółowo i zadbano nawet o najmniejszy detal, idealnie sczepiając długiego kołtuna z resztą jasnych pasm, by nie można go było tak łatwo odróżnić. – Nie będę się wymądrzał, ale w afro byłoby mu znacznie lepiej.
         - Malfoy się nie powiesił – oznajmiła rzeczowo Hermiona, nie zwracając uwagi na żarty przyjaciela. – On został powieszony.


         Czuł zapach świeżo wyczyszczonego drewna wwiercający mu się w gardło przy każdym głębszym oddechu; nie szamotał się, nawet nie miał zamiaru ruszyć się choćby o milimetr, by ułatwić Weasleyowi zadanie który tym razem przykuł go do mosiężnego, dębowego biurka, rozpościerając na nim ręce niczym Chrystusowi na krzyżu; kości miednicy wrzynały się boleśnie w mebel, do którego rudy psychopata przyciskał go co rusz, jakby z premedytacją chciał zaserwować mu jeszcze więcej cierpienia; rozstawił mu szeroko nogi, które również przywiązał mocno do drewna, a teraz krążył nad nim, niczym sęp nad padliną, obracając między chudymi palcami artystycznie zdobioną różdżkę i zaciągając się od czasu do czasu cienkim papierosem, jednocześnie wydmuchując dym prosto w przygniecioną do blatu twarz blondyna.
         - Czyżby ci było niewygodnie? – Spojrzał na tyle, na ile mógł na szczurzy uśmiech Percy’ego, który strzepnął nadmiar popiołu do srebrnej popielniczki leżącej na biurku i zaśmiał się cicho z radości, opierając papierosa o metalowy brzeg pojemniczka. – Może wolałbyś przede mną klęczeć?
         Draco sapnął z wycieńczenia, starając się nie skupiać na oprawcy, a próbując kompletnie wyłączyć proces myślenia i czucia. Jeśli będzie pasywny, Weasley powinien się nim znudzić po jakimś czasie; wyzbycie się jednak wszelkich reakcji ciała i umysłu na bodźce zewnętrze było o tyle trudne, że rudzielec cały czas coś do niego mówił, a nawet więcej, dotykał go w nieodpowiednich miejscach końcem różdżki, którą aktualnie sunął wzdłuż kościstego kręgosłupa; czuł każdy jego ruch, miał pełną świadomość, że upokarzanie go sprawia mu niebywałą satysfakcję, dlatego wolał milczeć, niż przysporzyć mu kolejnych powodów do szaleńczej dumy, z którą ministerialny szczur paradował niczym paw po gabinecie. Gdy usłyszał dźwięk odsuwanego krzesła i poczuł końcówkę różdżki przytkniętą do odbytu, nie mógł zapanować na drżeniem ciała, które przez nieznane dotąd doświadczenie poruszyło się samowolnie na drewnianym blacie.
         - No, no – odezwał się zadowolony Percy – reagujesz jak prawdziwa lafirynda.
         - Zabieraj łapy – wycedził przez zaciśnięte zęby, a rudy zaśmiał się cynicznie pod nosem, przyciskając mocniej różdżkę do ciała chłopaka, na co ten mechanicznie szarpnął się na biurku.
         - Spokój, spokój – mówił z wyraźną uciechą – chyba że chcesz, żebym ci wepchnął do tyłka coś innego.
         - Powiedziałem, żebyś zabrał ręce. – Szarpnął się ponownie, ale od razu tego pożałował, gdyż Percy przycisnął mu mocno głowę do blatu, a drugą ręką ściągnął z niego spodnie; zachłysnął się powietrzem, gdy poczuł lodowate palce rudego na pośladkach zahaczające co rusz o biodra i przenoszące się na wewnętrzną stronę ud; zamknął oczy i zacisnął szczękę, starając się zapanować nad drżeniem nagiego ciała, ale każdy ruch Weasleya wywoływał nowe torsje, z którymi nie potrafił dać sobie rady.
         - Co on w tobie takiego widzi? – zapytał Percy, jednak pytanie skierował bardziej do siebie, aniżeli do Dracona. – Nie jęczysz, nie wypinasz tyłka, a do tego jesteś suchy jak wióry. Raczej ciężko cię zadowolić, co?
         Doskonale zdawał sobie sprawę, o czym rudy do niego mówi; nie raz słyszał złośliwe komentarze innych więźniów, że został prywatną zabawką Shacklebolta, który przychodzi do niego tylko po to, by zaspokoić swój popęd seksualny; twarzyczkę ma całkiem, całkiem; słyszałem, że obciąga lepiej niż niejedna baba!; ponoć jest ciaśniejszy niż dziewica; mimo wszystkich powyższych i podobnych uwag, żaden ze skazanych nie ośmielił się do niego podejść, czy też zmolestować; nikt niczego nie wiedział, a każdy gadał, przypinając mu łatkę naczelnej dziwki Azkabanu; ile to razy słyszał, że spędził z jakimś więźniem noc, albo że nawet przed własnym ojcem rozstawił nogi? Jednak nie próbował niczego naprawiać, nawet nie starał się wyprowadzać ich z błędu; niech sobie myślą, co chcą; tylko on i Kingsley wiedzieli, jaka jest prawda i tak powinno zostać do końca, nawet jeśli chory na umyśle zastępca Ministra ma mu zrobić z tyłka wojnę o Hogwart. Niech się dzieje, co ma się dziać, myślał, i tak już gorzej nie będzie.
         Podążył zmęczonym wzrokiem za Percym, który przypalił ponownie zgasłego papierosa i rozsiadł się z nim wygodnie w fotelu Shacklebolta; obserwował go niczym żmija szykująca się do ataku, nie spuszczając nawet na sekundę z oka; zaciągał się przy tym dymem, wydmuchując go po chwili w twarz blondyna, który zakasłał kilka razy, gdy gryzące kłęby wdarły mu się do płuc. Weasley był szaleńcem, co do tego nie miał żadnych wątpliwości, jednak oszacowanie skali jego sadyzmu wydawało mu się niemożliwością; złośliwy, a zarazem pełen dumy i zachwytu nad dokonanym dziełem uśmiech błąkał się po obłąkańczej twarzy mężczyzny, który strzepnął popiół do popielniczki, a czubkiem różdżki uniósł mu nieco głowę, wpatrując się z uwielbieniem w lekko przymrużone z bólu oczy. Byłby głupcem, gdyby stwierdził, że marzy o śmierci; nie bał się Weasleya i nie był przerażony jego poczynaniami, w końcu nie przez takie męki i poniżenia musiał w przeszłości przechodzić, jednak cały czas towarzyszyło mu poczucie niepokoju, jakby organizm chciał go uświadomić, że lepiej mieć się przy rudzielcu na baczności, z czym całkowicie się zgadzał. Choć nakazywał sobie zachować spokój, a przynajmniej względną obojętność, to uniósł się zdecydowanie zbyt wiele razy, co Percy bezkarnie wykorzystał; jeśli chciał zatem obwiniać kogoś o swoje dość niekorzystne położenie, to mógł mieć żal wyłącznie do siebie, ponieważ gdyby nie brak samokontroli, ruda gadzina znudziłaby się nim znacznie wcześniej, a on nie musiałby leżeć rozpostarty przed nim na blacie z wystawionym gołym tyłkiem. Nie wziął jednak pod uwagę, że jakkolwiek by się nie zachował, Weasley i tak miał zamiar doprowadzić go do tego upokarzającego stanu.
         - Wiesz, że to dla ciebie? – Pokazał mu białą kopertę wyciągniętą z wewnętrznej kieszeni marynarki, podtykając ją pod sam nos. – Shacklebolt ci to zostawił, ale nie wiem, czy zasłużyłeś, żeby to dostać.
         Odłożył papierosa do popielniczki, a tuż obok żarzącej się końcówki ustawił pakunek, jakby był ciekaw niczym dziecko, czy papier się od niej zapali, czy też nie; Draco nie reagował, jedynie przypatrywał się z trudem osiągniętym spokojem mężczyźnie, który obracał między palcami trzonek różdżki, nucąc jakąś nieznaną melodię pod nosem; inna sprawa, że głos Weasleya był tak tragiczny, że nie nadawał się nawet do grania w tanich operach mydlanych puszczanych w telewizji po północy dla zrozpaczonych, porzuconych i bezdzietnych kobiet, marzących o romantycznej i pełnej erotycznych doznań miłości.
         - Pocierpisz jeszcze dla mnie troszkę, czy chcesz już przestać?
         - Zacznij śpiewać, a wykończysz mnie na miejscu – odparł rudemu, który urażony jego uwagą zaprzestał bawienia się różdżką i spojrzał na niego pogardliwie. Przez moment arystokrata poczuł satysfakcję, że udało mu się wytrącić Percy’ego z szampańskiego humoru, ale jak szybko radość się pojawiła, tak też i znikła, a w jej miejscu pojawił się dobrze znany niepokój. Weasley bowiem, choć wciąż dotknięty, wykrzywił wąskie wargi w podejrzanym uśmieszku, przyglądając się końcowi trzonka różdżki, a szalony błysk w oczach utwierdził jedynie Dracona w przekonaniu, że jego męki jeszcze się nie skończyły.
         - Ja? – zapytał, nie spuszczając wzroku z drewienka. – Oh, ja śpiewać nie będę, ale chętnie usłyszę arię jęków, którą zaraz dla mnie wykonasz.
         Z końca magicznego przedmiotu wysunął się niewielki patyczek z daleka przypominający wykałaczkę; Percy obejrzał go z każdej strony, po czym przysunął go do Malfoya, który spojrzał na ostro zakończoną zapałkę ze znudzeniem, unosząc jedną brew z politowaniem nad, w jego mniemaniu, głupotą rudzielca.
         - To mój nowy wynalazek – oznajmij z dumą, przejeżdżając nim po policzku blondyna.
         - Mogę cię rozczarować? – mówił dalej, nie czekając na przyzwolenie rudego. – Wykałaczek używa się już od pierwszej dekady dziewiętnastego wieku, więc żaden z ciebie odkrywca. Ale próbuj dalej.
         - To czarodziejski namierzacz mojego pomysłu – kontynuował Weasley, pozostawiając uwagę Dracona bez komentarza. – Za pomocą tego malutkiego, niepozornie wyglądającego drewienka mogę bez trudu zlokalizować osobę, która go posiada.
         - To samo można zrobić z różdżką – odparł blondyn, mając jednocześnie ochotę roześmiać się nad dziecinnymi pomysłami szanownego zastępcy Ministra Magii. – Może zajmij się jakąś inną dziedziną nauki, co? W magotechnice tragicznie ci idzie.
         - Problem w tym, że ty różdżki nie posiadasz. – Uśmiechnął się jadowicie, podnosząc się z fotela i zachodząc chłopaka od tyłu; oczy Malfoya rozszerzyły się nieco, gdy uświadomił sobie, w jakim miejscu Percy zamierza umieścić swój wynalazek; próbował ruszyć się, ale trzymające go więzy ani trochę mu w tym nie pomagały; wzdrygnął się z obrzydzenia, gdy lodowata dłoń rudego przejechała po jednym pośladku, a następnie przeniosła się na wewnętrzną stronę uda tuż przy pachwinie, gdzie mało delikatnie naciągnęła skórę i kawałek po kawałku zaczęła wpychać w ciało ostry szpikulec; przygryzł wargę niemal do krwi, gdy poczuł trzonek różdżki dotykający nogi i usłyszał ukontentowany głos Weasleya tuż przy uchu. – Jeśli go tak zostawię, bez trudu będziesz go mógł wyciągnąć, a tego przecież nie chcemy, prawda?
         Sięgnął po wciąż jarzącego się papierosa i zaciągnął się nim głęboko; w tym samym momencie Draco poczuł, jak wykałaczka zostaje uwolniona i zatapia się jeszcze boleśniej w głąb ciała, jakby z trudem przedzierała się przez tkanki; mimowolnie syknął cicho przez zaciśnięte zęby, dodatkowo dławiąc się paskudnym, śmierdzącym i duszącym dymem, który Percy wydmuchał mu w twarz.
         - Połowa roboty za nami – oświadczył zadowolony – a teraz wystarczy to jeszcze odpowiednio zabezpieczyć.
         - Co? – Chciał odwrócić głowę, by dokładniej przyjrzeć się, co zamierza zrobić Weasley, ale nie musiał niczego widzieć; poczuł potworny ból i ledwie wyczuwalny swąd spalenizny, gdy mężczyzna bez ostrzeżenia przyłożył tlącego się papierosa do skóry w miejscu, w którym przed chwilą zatopił się kawałek drewna; nie zapanował nad jękiem cierpienia, który wydostał się z gardła, ani nad pojedynczą łzą, która wyciekła spod zaciśniętej powieki; nie był w stanie powstrzymać drżenia ciała, a szczególnie zdrętwiałych nóg i rąk, które nawet po odsunięciu się Percy’ego nie przestawały trząść się z braku sił. Dyszał ciężko, łapiąc spazmatycznie powietrze i pierwszy raz modląc się do Boga, by darował mu resztę drogi krzyżowej przygotowanej przez chorego na umyśle rudzielca.
         - To było o wiele lepsze, nie sądzisz? – Uniósł wzrok na twarz kata i kolejny raz splunął na nią, jednak tym razem plwocina zatrzymała się na krawacie oprawcy; mężczyzna zerknął za nią ni to zaciekawiony, ni zaskoczony, wycierając ją po chwili włosami blondyna. – No i po co się tak dąsać? Powinieneś być mi wdzięczny, ponieważ wspaniałomyślnie ułatwiłem twej cudownej kuratorce sprawowanie nad tobą opieki. Musiałaby szukać cię po całym Londynie, a tak bez trudu będzie wiedzieć, po jakich rynsztokach się szlajasz.
         - Obyś zdechł, rudy padalcu – wycedził przez zaciśnięte zęby, walcząc z cisnącymi się do oczu gorącymi łzami.
         - Proszę, to dla ciebie. – Podsunął mu odrobinę przypaloną kopertę pod nos, jednocześnie uwalniając z magicznych więzów, którymi przykuł go do biurka; Draco jednak był wykończony i kompletnie pozbawiony sił; nie był w stanie podnieść się z podłogi, na którą osunął się, gdy tylko ciasno zawiązane sznury zniknęły z nadgarstków i kostek, a dodatkowo poszarpana rana na ręce dała o sobie znać ze zdwojoną siłą; krew zaczęła obficie wyciekać spod prowizorycznego opatrunku, ściekając na brudną odzież i podłogę. – W pełni na nią zasłużyłeś.
         Percy widząc, do jakiego stanu doprowadził Malfoya uśmiechnął się jadowicie pod nosem, podnosząc się ociężale z fotela i z głośnym westchnięciem podciągnął go do góry, lecz mężczyzna ledwie był w stanie ustać o własnych siłach; wsparł się na biurku, dysząc ciężko i podciągając spodnie, które Weasley z niego zdarł; robił to dość nieporadnie ze względu na potwornie bolący nadgarstek, ale jako tako udało mu się doprowadzić do porządku. Przez cały czas rudy przyglądał mu się z uwielbieniem dla własnej pomysłowości, jakby miał zaraz zacząć wyśpiewywać hymny pochwalne ku jej czci.
         - No! – Klasnął uradowany w dłonie, bujając się przy tym na obcasach eleganckich butów. – Skoro skończyliśmy, to możesz już iść. Poinformuję twoją kuratorkę gdzie jesteś, więc nie musisz na nią czekać. A tak naprawdę, to mam zaraz ważne spotkanie, zatem musisz się wynosić. Ciao, ciao!
         - Weasley – zwrócił się do mężczyzny, który nie zdążył zbyt daleko odejść. Podszedł do niego, słaniając się na nogach i bez zastanowienia uderzył go z całej siły, jaka jeszcze mu została, w twarz, a pod pięścią poczuł charakterystyczne przesuwanie się złamanych kości. Percy zachwiał się i gdyby nie stojące nieopodal biurko, runąłby niczym kłoda na ziemię; ze szpiczastego nosa sączyła się strużka krwi, ściekająca po ustach i brodzie prosto na krawat w kolorze zgniłej zieleni. Draco uśmiechnął się do niego złośliwie i opuścił gabinet, zabierając wcześniej białą kopertę z drewnianego blatu; w środku znajdowała się niewielka kartka, na której od razu rozpoznał pochyłe, acz mało schludne pismo Kingsleya, którym zapisał nieznany mu adres. Orientując się, że przygląda mu się zbyt wiele osób, wyszedł na korytarz, skąd czym prędzej, mimo ogromnego bólu i targającymi nim torsji, skierował się do wyjścia z Ministerstwa; nie mając nic do stracenia, postanowił udać się pod wskazane w liście miejsce, mając nadzieję, że tym razem nie trafi do kolejnego kręgu piekielnego. Gdy stanął na lodowatym deszczu, który w okamgnieniu przemoczył go do suchej nitki, pozwolił wydostać się kilku gorącym łzom spod piekących powiek.


         Zostawiła Rona w Azkabanie, by mógł zebrać pozostały materiał dowodowy, a sama wróciła czym prędzej do Ministerstwa, by sporządzić odpowiednią notatkę w sprawie śmierci Lucjusza; idąc, a raczej biegnąc korytarzami wypełnionymi ludźmi głowa pulsowała jej od nadmiaru informacji, które pędziły w tylko sobie znanym kierunku, przyprawiając ją jedynie o kolejne, zupełnie niepotrzebne bóle; wciągało ją to niczym wir, ogromna trąba powietrzna, poniewierając wszelkimi racjonalnymi wyjaśnieniami, na które udało jej się wpaść, tarasując sobie drogę do najbliższego kominka. Samobójstwo zamieniło się w morderstwo, a na dodatek gdzie? Najpilniej strzeżone więzienie na świecie, największa obstawa czarodziejska, bezustanny monitoring życia aresztowanych, a jednak… Jednak komuś udało się wedrzeć do strażnicy i skrócić męki starego Malfoya; nikt z wewnątrz nie mógłby tego zrobić, to byłoby zbyt oczywiste, a poza tym była przekonana, że żaden ze strażników nie miał w sobie takiej odwagi, by ryzykować posadą, jeśli nie życiem na rzecz ulżenia Lucjuszowi w ogromnym cierpieniu; mogli się znęcać nad więźniami dowoli, katować ich i pozostawiać na pograniczu śmierci, jednakże na wymierzenie sprawiedliwości bez odgórnego rozkazu po prostu za bardzo się bali. Byli jak myszy buszujące po śmietnikach, szukając łatwego pożywienia, ale wystarczyło, że gdzieś w okolicy pojawił się szczur, a chowali się w bezpiecznych norach, czekając, aż nieprzyjaciel sobie pójdzie; nie mieli własnego zdania i możliwości podważenia wydanego polecenia, nic więc dziwnego, że korzystali z chwili wolności, gdy mieli ku temu okazję, poniewierając i tak zmaltretowanymi więźniami, jak tylko im się podobało; ale morderstwo? Nie, na to byli zbyt wielkimi tchórzami. Zatem kto? Komu udało się wedrzeć do Azkabanu tak, że nikt o tym nie wiedział i zabić Malfoya seniora w jednej z najlepiej strzeżonych cel?
Nic nie miało sensu; ogromna czarna plama zalewała jej głowę, blokując możliwe wyjścia z beznadziejnej sytuacji, a zarazem tworząc nowe, które wirowały między sobą, wciągając ją w coraz szybciej przemieszczające się tornado. Niespodziewanie w epicentrum myślowej nawałnicy pojawił się błąd, nieoczekiwany i niechciany obiekt, który czaił się cały czas w ukryciu, czekając na odpowiednią chwilę, by jeszcze bardziej namieszać w huraganie rozprzestrzeniającym się po umyśle, a przede wszystkim, aby kompletnie wytrącić kobietę w równowagi. W ostatnim momencie, rozgrzana wściekłością niczym piec hutniczy, zmieniła kierunek podróży na gabinet Kingsleya, który obecnie okupowany był przez jego zastępcę, a przynajmniej miała ku temu nadzieję; nie zamierzała szukać Percy’ego po całym Ministerstwie, gdyby nagle wpadł mu do głowy genialny pomysł na ruszenie swego chudego dupska z wygodnego fotela Shacklebolta, a już tym bardziej nie będzie latać za Malfoyem, który miał grzecznie czekać na nią razem z rudym wypłoszem. Co się zaś tyczy samego arystokraty, to lepiej, żeby nie wchodził jej dziś za bardzo w paradę, bo nie ręczy za niekontrolowane ruchy rąk ani różdżki, które przypadkowo mogą wyrwać się w jego kierunku. Idąc niezbyt szerokim korytarzem przez pulsującą boleśnie głowę przemknęła jej myśl, że to trochę podejrzane, iż śmierć Lucjusza i warunkowe zwolnienie Dracona skumulowały się jednego dnia.
         Niezrażona prośbami, lamentami, a nawet groźbami sekretarki, która dreptała za nią i zawodziła nad uchem, żeby nie wchodziła do biura, wpadła niczym burza do gabinetu Ministra, gdzie według założeń czekał na nią Weasley, jednak nie w towarzystwie skutego Malfoya, a nieznanej jej osoby, którą obrzuciła jedynie pytającym spojrzeniem, gdy dostrzegła, że zajmuje fotel Kinga; Percy stał tuż obok obcej kobiety z rękami założonymi za plecami, co trochę przypominało jej ucznia szkoły podstawowej, niezdarnie próbującego udzielić odpowiedzi na zadawane przez nauczyciela pytania; zaciekawił ją dodatkowo niewielki plaster na nosie rudzielca, który natychmiast zdjął, gdy zobaczył rozjuszoną Hermionę w drzwiach.
         - Percy, musimy natychmiast porozmawiać – rzuciła bez większej uprzejmości do mężczyzny, który zerknął na swojego gościa, a ten przytaknął mu niemrawo głową; kobieta zmarszczyła z niezadowolenia brwi, obserwując bynajmniej przeszkadzającą jej personę, która przyglądała jej się uporczywie, od kiedy weszła do pomieszczenia, co bardzo jej się nie podobało. – Na osobności.
         - Panno Granger – zaczął nieco zmieszany Weasley, luzując ciasno zawiązany krawat – jak widzisz jestem w trakcie ważnego spotkania, zatem…
         - To jest ważniejsze – przerwała mu, podchodząc do biurka i rzucając na nie odbitki fotografii zrobionych przez Rona w Azkabanie. Percy spojrzał na nie bardzo niechętnie, ale nie skomentował tego, co na nich zobaczył; wyglądał, jakby pomału wychodził z siebie, iż odważyła się przeszkodzić mu w ważnej wizytacji, a na domiar złego zasypywała go błahymi w jego mniemaniu rzeczami. – Nadajemy sprawie priorytet, czy zakopiesz ją między dokumentami, udając, że nic się takiego nie stało?
         - Panno Granger, powtórzę jeszcze raz – odezwał się niezadowolony rudy, podchodząc do niej nieco bliżej; odruchowo uniosła wysoko podbródek, krzyżując ręce na piersiach i mrużąc oczy z targającej nią wściekłości. – Jesteśmy w trakcie ważnego spotkania, zatem rewelacje, z którymi pani do mnie przychodzi mogą chwilę poczekać.
         - Nie, nie mogą – zaprzeczyła hardo, czym wyraźnie rozjuszyła Weasleya. Na jego gościa wolała póki co nie patrzeć; wystarczało jej, że kobieta świdruje ją w mało grzecznościowy sposób wzrokiem, z czym nawet się nie kryła. – Stary Malfoy został powieszony w Azkabanie, a ty będziesz popijał herbatkę, przegryzając herbatniki. Mowy nie ma!
         Jeśli w jakiś sposób przegięła strunę, a z pewnością tak zrobiła, to Percy nie dał tego po sobie poznać; niedawne rozdrażnienie minęło jak ręką odjął, a naburmuszona twarz przybrała łagodny wygląd, wygładzając wszelkie zmarszczki mimiczne, łącznie z głęboką bruzdą na środku czoła. Tym bardziej nie zamierzała rezygnować ze spotkania, które wbrew pierwotnym założeniom sprowadzone zostało do sprawy morderstwa Lucjusza, nie zaś do Dracona, po którym ślad w gabinecie zaginął. Dopiero teraz, w trakcie gdy Weasley skrobał swym niewyraźnym, drobnym pismem jakąś notatkę na pergaminie, miała okazję przyjrzeć się jego gościowi, który nieustannie wpatrywał się w nią z lekkim, co nie znaczyło, że przyjaznym, uśmieszkiem na ustach; wbrew pozorom zrobiło jej się niedobrze, gdy napotkała nachalny wzrok, który miała wrażenie, że gdzieś już kiedyś spotkała; kobieta była dość filigranowa, zatapiała się niemal w fotelu, w którym zwykł był siedzieć Kingsley, ubrana w tradycyjną białą koszulę i burgundową marynarkę, po której złotą kaskadą spływały długie i idealnie proste włosy; nie nosiła makijażu, a jednak, co musiała przyznać z dużą niechęcią, była ładna, co dodatkowo podkreślały delikatne rysy twarzy, blada cera i iskrzące się błękitne oczy; skąd myśl, że już ją kiedyś widziała, nie miała pojęcia, ale nie mogła pozbyć się tego dziwnego, niepokojącego uczucia. Nieczęsto miała okazję obcować z takimi osobami, więc prawdopodobieństwo, że zapamiętałaby ją było bardzo duże, jednak nie mogła sobie przypomnieć, gdzie już ją spotkała; przekopywała zakamarki pamięci, chcąc natknąć się na jakiś trop, jednak wspomnienia tętniły pustkami, co musiało zatem oznaczać, że po prostu coś jej się przewidziało. W tym czasie Percy skończył zapisywać niewielki kawałek pergaminu, który zgiął na pół i włożył do koperty, którą następnie wręczył jej, obrzucając przy tym pogardliwym spojrzeniem; Hermiona nie pozostała mu dłużna; wyrwała kawałek papieru z dłoni rudzielca, chowając go w tylnej kieszeni spodni i ciskając w niego błyskawicami, które waliły z czekoladowych oczu niczym gromy w trakcie nawałnicy.
         - Gdzie jest Malfoy? – odezwała się z niemal namacalną furią, nim Weasley zdążył cokolwiek powiedzieć. Chciała mieć już to wszystko z głowy i zaszyć się w zaciszu własnego gabinetu, w którym nie będzie musiała się z nikim użerać. Nieobecność Dracona była jedyną przeszkodą, która stała jej na drodze.
         - Zdaje się, że wciąż w Azkabanie. – Uśmiechnął się przy tym zjadliwie, podchodząc do siedzącej za biurkiem kobiety.
         - Percy – warknęła wściekle Hermiona, zaciskając mocno ręce i dysząc ze złości niczym parowóz; miała serdecznie dość proszenia się rudej wywłoki o cokolwiek, a na domiar złego mężczyzna wyglądał, jakby dobrze się bawił przy wytracaniu jej z równowagi, a tego nie zamierzała mu popuścić. – Nie rób ze mnie idiotki. Gdzie jest Malfoy?
         - Draco Malfoy? – Zauważyła, że kobieta poruszyła się w fotelu na dźwięk imienia i nazwiska arystokraty, marszcząc przy tym odrobinę jasne brwi; więcej nie udało jej się dostrzec, gdyż za bardzo musiała się pilnować, by nie przyłożyć Weasleyowi jakąś paskudną klątwą. – Nie wiem. Zabrał się i poszedł, ale nie wiem gdzie.
         - Wiesz i lepiej, żebyś mi o tym powiedział. – Nie była głupia; Percy wyraźnie się z nią droczył, chcąc prawdopodobnie polepszyć sobie humor po spotkaniu z Draco; od zawsze, od kiedy tylko rozpoczęła pracę w Ministerstwie dawał jej jasno do zrozumienia, że nie będzie jej pobłażał i ułatwiał żadnej sprawy, często pomijając jakieś ważne szczegóły nowego dochodzenia, które potem bezkarnie wytykał jej jako błędy, chcąc za wszelką cenę zniżyć ją do poziomu nowicjusza, który dopiero zaznajamia się z panującym w Biurze Aurorów systemem. Dawniej sądziła, że brat Rona jest wyjątkowo rozsądną osobą i bardzo dobrze jej się z nim rozmawiało, gdy razem uczęszczali do Hogwartu, przyjeżdżała do Weasleyów w odwiedziny, czy też spotykali się przypadkowo na ulicy; szara rzeczywistość, z którą musi się borykać uświadomiła ją, że tak naprawdę Percy nigdy jej nie lubił, tylko tuszował swą niechęć, którą nie wiedzieć czemu do niej żywił, gdy znajdowali się między bliskimi czy po prostu na widoku publicznym; wiecznie miał do niej pretensje, zawsze o coś ją karcił, przydzielał najnudniejsze lub diabelnie trudne dochodzenia, wyśmienicie bawiąc się, gdy powinęła jej się noga, czego z kolei nigdy nie robił, gdy Harry piastował stanowisko szefa Biura. Ale Potter nawiał kilka lat temu, zostawiając ją z największym bałaganem, jaki mógł stworzyć przez czas dowodzenia aurorami, a wtedy ruda gadzina kompletnie się na nią uwzięła, nie dając nawet chwili wytchnienia; od tego felernego dnia, gdy ze sztucznym i przesłodzonym uśmieszkiem widniejącym na wąskich wargach wręczył jej nominację na stanowisko porzucone przez czarnowłosego przyjaciela rozpoczął się jej koszmar, a nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie jej męki mają się skończyć; obiecała sobie wtedy, że nie puści płazem Harry’emu tej zdrady, choćby błagał ją na kolanach o przebaczenie, bo on się nie zwolnił, a zwyczajnie uciekł niczym tchórz, zapadając się pod ziemię i nie dając żadnego znaku życia, jednak czemu to zrobił prawdopodobnie wiedział tylko on. I jak na razie taki układ bardzo jej pasował.
         - Panno Granger, proszę mi wierzyć, że choćbym chciał, to nie mam pojęcia, gdzie obecnie znajduje się Dracon Malfoy. Przekazałem mu list od Ministra Magii, po czym wyszedł i więcej się tu nie pokazał. Mam rację? – zwrócił się do siedzącej w fotelu kobiety, która przytaknęła mu w odpowiedzi głową, splatając ręce pod podbródkiem. Brwi Hermiony zjechały lekko ku dołowi, gdy dostrzegła na nich białe rękawiczki, które praktycznie stapiały się z bladym odcieniem skóry nieznajomej.
         - W rzeczy samej – odparła, obdarzając kasztanowłosą dziewczynę delikatnym uśmiechem, od którego zjedzony w pośpiechu precel w trakcie podróży do Ministerstwa podjechał jej do gardła; sama się dziwiła, czemu reaguje w taki sposób na arystokratkę, bo w to, że nią jest, nie wątpiła nawet przez sekundę; wystarczyło spojrzeć na dumną i elegancką postawę, grację w wykonywanych ruchach, które bardziej przypominały zmysłową choreografię taneczną, niż normalne przesuwanie dłońmi, na delikatną aparycję, z której głównie wyróżniała się alabastrowa cera, gładka niczym u członków rodziny królewskiej, a przede wszystkim na drogie materiały, z których zostały wykonane ubrania nieznajomej. Powiedzenie, że w bawełnianej bluzie z zamkiem błyskawicznym i w wytartych, mocno zniszczonych dżinsach czuła się przy niej niekomfortowo było dużym niedomówieniem.
         W gabinecie zapanowała nieprzyjemna cisza przypominająca grobową atmosferę, co więcej, to właśnie Hermiona najbardziej ją odczuwała, gdyż Percy i jego gość przypatrywali jej się, jak gdyby nigdy nic. Spojrzała na ubrudzone trampki, z którymi nie rozstawała się już od dobrych kilku lat, by po podniesieniu głowy od razu wychwycić ciekawski wzrok nieznajomej kobiety, wpatrującej się w nią jak w obrazek; nie przepadała za takimi osobami, to jest wyniosłymi, zdystansowanymi, a jednocześnie łaszącymi się do człowieka w tak nachalny sposób, że śmiało można ich nazwać wrzodami na siedzeniu; arystokratka co prawda nie nagabywała jej rozmową – nawet się nie przedstawiła, a to już było dla panny Granger grubym nietaktem, szczególnie będąc tak wysoko postawioną w społeczeństwie personą – ale jej maniakalny wzrok zwyczajnie denerwował kasztanowłosą aurorkę; tyle w zupełności wystarczyło, by mogła stwierdzić, że nie lubi gościa Percy’ego i nic tego nie zmieni. Zaczęła się zastanawiać, czy powinna wyjść, czy też zostać, ponieważ Weasley nie wydawał się nią ani trochę zainteresowany, jednak w momencie, gdy zdała sobie sprawę, że tylko wszystkim przeszkadza, rudzielec odkaszlnął cicho i odezwał się do niej tym swoim pompatycznym i wynaturzonym głosem, wywołując w niej kolejną falę obrzydzenia.
         - A właśnie – zaczął głośno, unosząc dumnie podbródek, na co Hermiona wywróciła z politowaniem oczami. - Pozwolę sobie przedstawić…
         - Gówno mnie to obchodzi – warknęła, nim zdążył wypowiedzieć się do końca; zmarnowała za dużo czasu na te dziecinne sprzeczki i nie zamierzała zostać w gabinecie Kinga ani minuty dłużej. Zresztą w jakim celu miałaby tu jeszcze siedzieć, skoro Malfoy dał nogę, a Percy woli rzucać jej kłody pod nogi? Podeszła do biurka, na które wcześniej rzuciła zdjęcia wykonane przez Rona i zgarnęła je do torebki, przewieszając ją sobie przez klatkę piersiową; nie liczyła, że Weasley będzie próbował ją zatrzymać, ale sądziła, że pogrozi jej chociaż zawieszeniem w prawach wykonywania zawodu, a nawet zwolnieniem dyscyplinarnym, którego dziś wyjątkowo mocno pragnęła. Zdążyła poprawić kaptur od lekko przybrudzonej bluzy, zasztyletować rudzielca ze trzy razy wzrokiem, a nawet dojść do drzwi i nacisnąć klamkę, ale on dalej się do niej nie odezwał; nie wiedziała, co w nią wstąpiło, ale tuż przy wyjściu odwróciła się do wybitnie zadowolonego Percy’ego, warcząc na niego niczym wściekły i głodny wilk, którego zbyt długo przetrzymywano w ciasnej klatce. – Spróbujesz mi tylko wpisać do papierów, że nie wywiązałam się ze swoich obowiązków kuratorskich, a poruszę niebo i ziemię, żeby Kingsley w końcu się ciebie pozbył. Możesz być tego pewny.
         - Gdzieżbym śmiał, panno Granger – odparł z typowym dla siebie sztucznym uśmieszkiem, którego Hermiona miała już powyżej uszu; wyszła z gabinetu, trzaskając przy tym głośno i z pełną premedytacją drzwiami, nie zaszczycając przerażonej sekretarki choćby najmniejszą uwagą. Wszystko dziś toczyło się torami, na które nie miała żadnego wpływu, a na dodatek miała wrażenie, że każdy robi co tylko może, by jeszcze mocniej uprzykrzyć jej i tak tragiczne życie; nie liczyła na zbyt wiele, przecież chciała tylko, żeby Malfoy po prostu grzecznie na nią zaczekał i nie sprawiał cholernych problemów; chociaż on jeden mógł jej sprawić tę przyjemność i nie wkurzać bardziej niż ustawa przewiduje, ale nie! Zabrał się i poszedł Bóg i Merlin wiedzą gdzie, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że swoją bezmyślnością sprawił, że tonie po uszy w gównie, chociaż znając Malfoya mogło być zupełnie na odwrót. Niech go tylko dopadnie w swoje ręce, a pokarze mu, co znaczy prawdziwy nadzór kuratorski. Z tą myślą wróciła się do gabinetu Ministra, gdzie zastała Percy’ego w dość poufałej relacji z arystokratką, jednak prawdę mówiąc ich stosunki obchodziły ją tyle, co kilo kitu u sufitu.
         - Ron miał jednak rację. Faktycznie jesteś wygodną świnią, co dorwała się do koryta. – Obrzuciła rudzielca pogardliwym wzrokiem, który pomału zabrał rękę z karku kobiety, ocierając opuszkami palców po wewnętrznej stronie dłoni. – A Malfoya znajdę, choćbym miała iść po niego do piekła.
         - Zapewniam panią, że nie będzie to konieczne. – Nawet nie siliła się na jakiekolwiek pytania, by dowiedzieć się, co Weasley ma na myśli; po prostu wyszła jak weszła, nie oglądając się więcej za siebie i mknąc wyjątkowo pustymi korytarzami w kierunku własnego biura. Chciała krzyczeć, wyć z wściekłości, która rozsadzała od środka niczym bomba nuklearna, ale jednocześnie chciała uniknąć wyżywania się na Bogu ducha winnych drzwiach, ścianach czy ludziach, chociaż niektórych z rozkoszą by się pozbyła z tego niesprawiedliwego świata. W całej tej agresji i nienawiści wylewających się z niej niczym z przepełnionego dzbana, skrycie jednak liczyła, a nawet błagała, żeby Malfoyowi nic się nie stało, a przede wszystkim, żeby udało jej się znaleźć go jak najszybciej.


         Strugi rzęsistego deszczu przeciągnęły przez liche ubrania, oblewając obolałe i posiniaczone ciało, któremu z każdym krokiem ubywało sił; krew z ran zmieszała się z lodowatą wodą, a w ustach czuł nieustanny smak żelaza liżący odrętwiałe kubki smakowe, które przestały już rozpoznawać wszelkie inne substancje; rozszarpany nadgarstek ciągle dawał o sobie znać w postaci przeszywającego bólu, który dostał się nawet do kręgosłupa; prowizoryczny opatrunek przesiąkł czerwoną cieczą, a końcówka odwijającego się bandaża zwisała mu przy nodze, zalewając i tak przemoczone spodnie. Nie mógł już dłużej iść, nie miał w sobie więcej sił, by chociaż doczołgać się pod adres zostawiony mu przez Kingsleya, choć budynek znajdował się zaledwie dwie ulice od Ministerstwa; widział palące się wewnątrz światła, drewnianą obudowę w kolorze butelkowej zieleni i odbijające się na białym tle czarne litery, które prawdopodobnie układały się w nazwę lokalu, do którego powinien przyjść; ilekroć jednak próbował odczepić się od zimnej i wilgotnej ściany lub chociaż sunąć wzdłuż niej do przodu, kolana zaczynały mu drżeć, a wraz z nimi reszta ciała, jakby dostał ostrego ataku padaczki; nie mógł się ruszyć, nie mógł nawet zawołać o pomoc, bo i tak nikt nie zwróciłby na niego uwagi; kto by podszedł do podejrzanego, zakrwawionego i brudnego osobnika, takiego jak on? Chyba tylko po to, żeby go dobić, co po kolejnej fali bólu rozprzestrzeniającej się od naznaczenia sprezentowanego przez Weasleya, wcale nie wydawało mu się najgorszym pomysłem.
         Trącony w bark przez próbującego skryć się przed strugami gęstego deszczu przechodnia osunął się na ziemię, a dokładniej prosto w ogromną kałużę powstałą na skutek wyżłobienia w chodniku; spływająca z rynny woda zalewała go co rusz drobnymi kamyczkami, liśćmi i gałązkami, które przylepiały się do przemoczonego i przemarzniętego ciała, a część z nich wplątała się w nieco przydługie włosy, które niegdyś mieniły się platynowym odcieniem przy choćby najmniejszym ruchu; gdzie to srebro? Gdzie szlachetne kruszce, które smagały mu czoło i oślepiały cudownym blaskiem w promieniach słońca? Pozostały po nich jedynie drobne przebłyski, gdyż resztę pokrył brud i sadza spadająca z dachów pobliskich budynków; były jak łuny światła próbujące przedrzeć się przez gęstą płachtę chmur pokrywającą błękitne niebo. Nie wiedział czy płacze, nie rozpoznawał już łez ani deszczu płynących po bladej i pozbawionej ciepła twarzy; wszystko dookoła było mokre, a jego wszechobecna wilgoć wciągała go do środka, jakby zatapiał się w wodach oceanu; dźwięki stawały się niewyraźne, barwy mieszały się ze sobą, powoli zamieniając się w przytłaczającą ciszę, z której nie uda mu się wydostać; światła gasły, powieki chyliły się ku dołowi, by na wieki zakryć pozbawione nadziei oczy; nawet wiatr śpiewał mu do snu smętną kołysankę o dziecku, które zasnęło, ale nie ujrzało już blasku wschodzącego słońca.
         - Hombre, oye, hombre. – Słodki niczym nektar kwiatów głos wtargnął mu do uszu, a na odrętwiałym ramieniu poczuł delikatne szturchnięcia. Chciał się obudzić, spojrzeć na anioła, który został po niego wysłany, by mógł odejść z tego świata w spokoju, ale choć bardzo się starał, nie potrafił podnieść ciężkich, jakby wykonanych z ołowiu, powiek; widocznie wysłannicy z zaświatów nie mogą zostać ujrzani przez dogorywające dusze, mimo że żaden inny obraz nie rozbłyśnie im już przed oczami. – ¡Dios mío, cuanta sangre!
         Chociaż barwa przypominała mu śpiew najcudowniejszych ptaków lub dźwięk drobniutkich dzwoneczków uderzających o siebie na lekkim wietrze, nie znał słów, którymi anielska zjawa się do niego zwracała; były piękne, jak nieznana, acz zachwycająca melodia, która potrafi zawładnąć każdym słuchaczem zaledwie paroma nutami; chciał już wiecznie słuchać tej niebiańskiej serenady, pragnął nigdy nie nasycić się jej tonami, by po odejściu dalej móc wsłuchiwać się w jej urzekające dźwięki, które kołysały go do wiecznego snu w tym lodowatym i mokrym zaułku, gdzie oddawał ostatnie tchnienie życia. Tylko czy śmierć przy akompaniamencie tak anielskiego głosu powinna być bolesna? Czemu wciąż czuje przerażający chłód, przez który bezradnie stara się przebrnąć ogarek ciepła dotykający go po zziębniętej twarzy?
         - ¡Santa Madonna, Draco! – Mimo wszechobecnego zimna, przez które ciało odmówiło mu posłuszeństwa, gdy usłyszał swoje imię padające z ust boskiego stworzenia przemawiającego do niego słodkim głosem, miał wrażenie, że ktoś wylał na niego kubeł lodowatej wody. Otworzył oczy, aż zakręciło mu się w głowie, a bijące szaleńczo serce omal nie wyrwało się z piersi. - ¿Qué te han hecho?
         Twarz kobiety była przepełniona przerażeniem i bólem, które skumulowały się głównie w tęczówkach barwy gorzkiej czekolady wpatrujących się w niego z ogromnym lękiem i litością; choć spotkał ją dopiero pierwszy raz, to znał ją bardzo dobrze, a wspomnienia zdjęć oglądanych wieczorami w Azkabanie zalały mu głowę, przesiąkając szlachetną barwą basu, jaką posługiwał się Kingsley, gdy mu o niej opowiadał; w brudnej i zatęchłej celi widok tego wspaniałego anioła wydawał mu się snem, a teraz przeobraził się w rzeczywistość. Była dokładnie taka, jak na fotografiach, które przynosił mu Shacklebolt – długie, gęste włosy koloru hebanu skryte pod kapeluszem z szerokim rondem, ciepła, oliwkowa cera, której sam widok wystarczył, by rozgrzać stężałe z zimna kości, duże i czekoladowe oczy okalane przez wachlarz ciemnych niczym noc rzęs, podkreślone grubymi kreskami matowej czerni, a przede wszystkim charakterystyczny kolczyk zdobiący dolną, zarumienioną niczym dojrzała malina wargę. Nie mógł jej pomylić z nikim innym.
         - Juanita - wypowiedział cicho imię kobiety, a pod powiekami zakręciły mu się gorące łzy, których jeszcze niedawno w ogóle nie czuł. Chciał się podnieść, ale gdy tylko spróbował ruszyć się z miejsca odezwał się potworny ból w ręce oraz udzie, które skatował Percy; osunął się na kucającą przy nim Juanę, której omal nie przewrócił, gdy objął ją za szyję drżącymi i sztywnymi rękami.
         - Vale, vale, chico – Odezwała się do niego ciepłym głosem, w którym słyszał niemal namacalną troskę. Czuł przesuwającą się po kręgosłupie dłoń, która głaskała go niczym wystraszone zwierzę, chcąc ukoić zszargane nerwy. Nie rozumiał, co kobieta do niego mówi, nie rozumiał, czemu zwraca się do niego w swoim ojczystym języku, skoro on w ogóle go nie zna. Nie miało to jednak znaczenia, gdy pozwoliła mu wtulić się w siebie niczym dziecku i wypłakać gorzkie łzy cierpienia, gładząc go przez cały czas po plecach i uspokajając anielskim głosem - Cálmate, calma. Ya estás protegido.
         - Nikt nic nie wie, nikt niczego nie rozumie – wydusił schowany między ubraniami kobiety, która pomogła mu podnieść się z kałuży i stanąć jako tako na nogi; nie puścił jej jednak, a wręcz przykleił jeszcze mocniej, gdy Juana próbowała ruszyć się z nim z miejsca; nie miał sił, żeby iść, bo pulsująca z bólu doprowadzającego do szału noga dawała o sobie coraz wyraźniej znać; chcąc zrobić choć jeden krok, zachwiał się i opadł na kobietę, która aż musiała się zaprzeć, by go utrzymać i nie puścić z powrotem na chodnik; rana na wewnętrznej stronie uda została naruszona, a skóra pękła w miejscu, gdzie przypalono ją papierosem, tym samym strużka gorącej krwi zaczęła sączyć się po nodze na ziemię, brudząc i tak nie nadające się do niczego ubranie. Syknął z przerażającego bólu promieniującego z obrażenia, a Juanita zatrzymała się i pomogła mu oprzeć się o wilgotna ścianę pobliskiego budynku.
         - Estoy harta de eso – oznajmiła, próbując wyrównać oddech; przyglądała się chwilę dyszącemu Draconowi, by po chwili wyciągnąć różdżkę z wysokiego kozaka i podnieść go ku górze; blondyn nawet nie protestował, a wręcz ulżyło mu, gdy zaklęcie zawładnęło jego ciałem i przetransportowało do mieszkania Juanity, do którego nie był w stanie dojść o własnych siłach; widział eleganckie stoliki z drewna i czuł zapach świeżo wypastowanej podłogi, ale gdy dotknął miękkiej pościeli i zamknął oczy, nie był w stanie myśleć o czymkolwiek. Słyszał jedynie, że kobieta krząta się po pomieszczeniu, by następnie przyłożyć mu rękę do czoła, a potem znów zniknąć. Nie miał pojęcia, co robiła, ale gdy poczuł lekko słodkawy smak gęstego płynu na języku, który z trudem udało mu się zidentyfikować jako eliksir słodkiego snu, poczuł niesamowitą ulgę i resztkami sił spojrzał w jej ciepłe, brązowe oczy, którymi przyglądała mu się niczym matka dziecku.
         - Juanita… - Chciał coś powiedzieć, podziękować jej za opiekę, ale specyfik zadziałał wyjątkowo szybko i nim się spostrzegł, nie czuł już delikatnego odgarniania włosów z czoła czy głaskania po policzku; po prostu zasnął, a ostatnim, co pamiętał, był lekki uśmiech Juanity, trzymającej go za rękę.
         - Duerma, cariño, duerma. – Pocałowała go delikatnie w czoło, po czym zaklęciem przywołała z łazienki miskę z ciepłą wodą i gąbkę, a sama zaczęła zdejmować z chłopaka resztki odzieży; odkrywając coraz to nowe rany, które nie zdążyły się jeszcze dobrze wygoić, krew zaczynała się w niej gotować ze złości, ale też bezradności, a gdy odwinęła zmasakrowany nadgarstek omal nie krzyknęła z przerażenia. - Hermano, przecież miałeś go ochronić.


30 komentarzy:

  1. Hurra! Jestem pierwsza!!! :D
    Dawno nie Milan powodów żeby sie tak cieszyć!!!
    Fajny rozdział. Z niecierpliwością czekam na następny! Odnośnie tłumaczeń z hiszpańskiego to ja bym wolała żeby jednak były jako przypisy. To chyb najsensowniejsze bo ci co chcą to sie pobawią w tłumaczenie a np tacy jak ja sobie przeczytają
    Pozdrawiam i szczęśliwego nowego roku
    Charlotta

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow... Mocne. Po wstępie miałam mieszane uczucia co do tego opowiadania, ale teraz czuję się wstrząśnięta. W dobrym tego słowa znaczeniu. Czuję, że szykuje się naprawdę dobra historia. W tym momencie moje komórki są pobudzone i chcą więcej wchłonąć treści, ale w porządku, czekam na luty.
    Co do hiszpańskiego.. Hm, dla mnie to żaden problem, uczę się tego języka, więc jest ok. Poza tym to dodaje takiego "kolorytu", więc ja bym nie tłumaczyła.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczysz? No to super! Mam nadzieję, że "lekcje" z Juanitą będą dla Ciebie samą przyjemnością :)

      Usuń
    2. Tak, nawet jakiś tam "poziom" osiągnęłam, haha :)
      Zdecydowanie!

      Usuń
    3. Ej no, bez przesady, poziom każdy jest dobry; ja po pierwszym roku studiów niby jestem na B2, a jak przychodzę na niektóre zajęcia, to nadal czuję się, jakbym zaczynała :D

      Usuń
    4. Ja swój język szlifuję "po domowemu", bo nie miałam sznasy na naukę w szkole, a na takowe studia nie postawiłam. Ot taka moja pasja od przeszło 10 lat, chociaż ja bardziej za hiszpańskim meksykańskim. :D

      Usuń
    5. A, no to zupełnie inna bajka. Doktor z kultur prekolumbijskich, z którym mam zajęcia, spędził piętnaście lat w Meksyku,a drugie piętnaście w Chile; jak się wkręci w jakiś temat, to pytamy, co znaczy co trzecie słowo :) Zresztą uważam, że moje studia są trochę nieprzemyślane, ponieważ uczymy się hiszpańskiego kastylijskiego (castellano), niektórzy katalońskiego, a w Hiszpanii co region, to inny dialekt, które my poznajemy w tak okrojonej wersji, że bez wyjazdów się nie obejdzie. Wystarczy pojechać do Andaluzji, a już człowiek głupieje, jak wyjdzie na ulicę :D

      Usuń
    6. Dokładnie! Miałam co prawda parę zajęć "po znajomości" z nauczycielką j. hiszpańskieo i rzeczywiście, my możemy się schować z gwarą śląską, czy kaszubską przy Hiszpanii.
      Ja m.in. dla samego akcentu pokochałam wersję meksykańską i na tych zajęciach ciągle byłam poprawiana przez nauczycielkę, z racji tego, że tak samo jak Ty uczyła castellano, a ja wychodziłam do niej "dzio, dziego", nie czytałam "v" jako b i parę moich 'nawyków' musiałam się oduczyć, np. często w rozmowach używałam "q padre", na co większość reagowała takim typowym wtf, hah. Ale mimo wszystko pozostaję przy Ameryce Łacińskiej :)

      Usuń
  3. Wow!Szczerze mówiąc na początku byłam lekko zdziwiona, ponieważ nie spodziewałam się po Tobie takiego stylu, ale jestem absolutnie zachwycona Twoim nowym opowiadaniem. Sama bardzo lubię tematykę kryminalną z lekką nutą sadyzmu oraz oczywiście z zagadką i rozszarpanym trupem albo najlepiej kilkoma w tle. Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny oraz samych wspaniałości w Nowym Roku ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja bardzo proszę o tłumaczenia mogą być pod spodem tylko żeby były, nie znam tego języka, ponieważ nigdy się go nie uczyłam i ciężko czytać coś o czymś nie masz pojęcia. I mogę prosić żebyś pod tym komentarzem napisała wszystkie tłumaczuenia? Jak mówiłam nie znam tego języka i fragment w którym się nim posługują wcale nie zrozumiałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście! Po to właśnie było moje pytanie i cieszę się,że masz do mnie tę prośbę :) Już wszystko tłumaczę!
      - Hombre, oye, hombre - tłumacząc to dosłownie wyjdzie bardzo nienaturalnie, więc posłużę się wolnym wyjaśnieniem: halo, słyszysz mnie?; el hombre - mężczyzna, oye - od czasownika OIR (słuchać).
      - Dios mío,cuanta sangre - Mój Boże, ile krwi
      - Santa Madonna - Matko święta
      - ¿Que te han hecho? - Co oni ci zrobili?
      - Vale, vale chico - woln.tłum.: już dobrze, już dobrze; vale - dla Hiszpanów to takie "okey", el chico - chłopiec.
      - Cálmate, calma. Ya estás protegido. - Uspokuj się, uspokój. Jesteś już bezpieczny.
      - Estoy harta de eso - Mam tego dość.
      - Duerma cariño, duerma - Śpij kochanie, śpij.
      - El hermano - brat

      Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że przez brak tłumaczenia nie zniechęciłam Cię do dalszej lektury :)

      Usuń
    2. Przepraszam, wkradł się poważny błąd: ¿Qué te han hecho? - co oni ci zrobili?

      Brak akcentu zaburza właściwy przekaz :)

      Usuń
  5. Wow, zdecydowanie podoba mi się, Percy był co prawda okropny dla Draco (no way, wykalaczka w tyłku i przypalony odbytu papierosem, masz kobieto wyobraznie, tego się nie spodziewalam), już znienawidzilam tego rudzielca, ciekawe z kim rozmawial, co to za arystokratka, o niej zdecydowanie mam neutralne zdanie póki co. Hermiona jk zwykle ma na głowie masę rzeczy i nie ma czasu na życie osobiste ale mam nadzieje ze jednak znajdzie trochę czasu dla siebie. Draco dużo wycierpiał, tak samo jk Hermiona nie wiem czy byłabym w stanie wytrzymać na widok osoby tak cierpiacej nie ważne czy byłby to wróg czy nie, mam za dużo empatii (choć jako przyszła pielegniarka to chyba nawet dobrze). Upozorowane samobójstwo Lucjusza bylo do przewidzenia, ale ciekawa jestem kto go zabil. No i Ron Weasley jako gej? No tu też mnie zaskoczyłaś. A na koniec, kim jest tajemnicza Juanita? Pozostaje mi wyczekiwać na kolejny rozdział. Zdecydowanie skradłaś moje serce tym 1. Rozdziałem. I wcale nie jest tak ze jesteś okropna bo trzeba czekać miesiąc tylko wiesz jak to Polacy musimy sobie ponarzekac, przynajmniej ja ale i tak grzecznie będę czekać na każdy rozdział, tak jak i było do.tej pory. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć powodzenia na sesji i życzyć tez dużo weny i cierpliwości do wnoszenia poprawek i edytowania juz gotowego tekstu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co do tłumaczeń ja bym wolała od razu przy danym zdaniu ale jako przypisy na końcu też jakoś zniosę :-)

      Usuń
    2. I tak w ogóle to w końcu draco jest tym molestowanym i złe traktowany a nie Hermiona!

      Usuń
    3. Cóż, wykałaczka dosłownie w "zapleczu" się nie znalazła, ale, jakby to obrazowo przedstawić, raczej w pachwinie, tak mniej więcej po środku, tam też Percy (moje zastępstwo dla Yves w tym opowiadaniu) pozwolił sobie zgasić papierosa ;) Arystokratka, arystokratka... cóż, nie chcę się za bardzo narzucać, ale polecam zajrzeć do zakładki "bohaterowie", bo tam znajduje się prawidłowa odpowiedź :) Ron jest dla mnie bardzo ważną postacią w tej historii, jak również jego preferencje seksualne. W sumie to one mają największe znaczenie w opowiadaniu, ale o tym dowiecie się z czasem. A Juanita? Póki co jedna, wielka zagadka ;)

      Dziękuję za słowa otuchy i wsparcie na zbliżającą się wyprawę egzaminacyjną, bardzo się przydadzą w tym roku. Tłumaczenie zdań podawałam w jednym komentarzu, więc wybacz mi, że nie napiszę tego jeszcze raz, ale tak jest chyba łatwiej.

      A co empatii u pielęgniarek... No way, dziewczyno ratuj się przed tym; moja mama jest lekarzem i zginęłaby na miejscu w tym zawodzie, gdyby każdemu miała współczuć i wysłuchiwać jego historii życiowych, a nic tak nie wkurza, jak powrót do domu i słuchanie przy rodzinnym obiedzie, jaka to biedna pani Stasia nie ma za co wykupić lekarstw. Ale na radio M jest w stanie wysłać połowę emerytury. Empatia jest ważna, ale nie należy przesadzać ;)

      Usuń
  6. Twoje poprzednie opowiadanie było super! Co do tego jest równie dobre jak tamte. Zobaczymy jak się dalej rozkręci, ale już początki są mega. Co do tych słów hiszpańskich, to wolałabym aby były jednak w nawiasach, ponieważ jak są przypisy na początku rozdziału, a rozdział długi to niewygodnie tak zjeżdżać na dół i na górę co chwilę. Bohaterowie też ciekawi. Mi Percy się już jak książki czytałam taki szorstki i niemiły wydawał, a tu proszę! Ty pokazałaś go tak jak sobie o nim myślałam. Życzę weny i wszystkiego dobrego;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawy i długi rozdział - czytałam go trzy dni! ;D pychotka w wyglądzie, przerażający w przekazie - multum wrażeń dla umysłu ;) Serdecznie pozdrawiam
    Twój Wierny Czytelnik ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja wolałabym tłumaczenia od razu, Np w nawiasach. Czytam z telefonu i cieżko byłoby co chwile zjedzac na sam koniec i potem szukać miejsca, w którym sie skończyło ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumaczenia w nawiasach to paskudne wyjście, bo bardzo nieestetyczne, a jako pedantka strasznie tego nie lubię, ale zarazem wydaje się najlepszym rozwiązaniem.

      Co do zdań z pierwszego rozdziału, to zostały przetłumaczone w jednym z komentarzy, więc pozwolisz, że nie będę się powielać :)

      Dziękuję za propozycję, którą z pewnością uwzględnię, i zapraszam na drugi rozdział w lutym :)

      Usuń
  9. Wow,Wow wow zajębisty rozdział.Zresta jak wszystko juz nie mogę sie doczekać następnego rozdziału.Teraz dopiero widze ze się nie będe nudzić do kolejnej czesci starej historii.Pisz tak dalej i moze czesciej jak się da.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Większa część opowiadania jest już napisana, teraz czeka na korektę. Niestety w styczniu i lutym nie mam czasu, żeby tak szybko sprawdzać rozdziały, dlatego są publikowane raz w miesiącu. Chciałabym być tak niezawodna, jak przy pierwszej historii, ale zwyczajnie zajęcia mi na to nie pozwalają, szczególnie, że sesja już za rogiem :( Przepraszam, że sprawiam Wam tyle przykrości w nowym roku, ale mam cichą nadzieję, że treść rozdziałów będzie to rekompensować :)

      A, najważniejsze, druga część pierwszego opowiadania planowana jest na koniec bieżącego roku lub na początek następnego. Tak mi mówi moja niezawodna intuicja ;)

      Usuń
  10. Jak ja dawno nie czytałam tego typu opowiadań. Cieszę się, że trafiłam akurat na 1 rozdział, od razu przeczytałam. Super :) Możliwe że przeczytam też twoje wczesniejsze opowiadanie jeśli tylko czas mi na to pozwoli.
    Zapraszam do mnie, opowiadanie może nie w realiach Harrego Pottera, a Bleach'a, ale pisane tak, by każdy mógł je zrozumieć.
    Czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mocne ale świetne. Za kryminałami nie przepadam a tu proszę - podoba mi się i mam ochote na więcej :D Czułam ze nie zawiodę się na Twojej nowej historii. Co do Hiszpańskiego poproszę tłumaczenie, chyba najlepiej w przypisach na dole, podobało mi się zgadywanie co zdanie moze znaczyć. Jezyka znam tyle co nic ale części znaczenia się dobrze domysliłam :) Czekam z niecierpliwoscią na następny rozdział. Pozdrawiam, Ew.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zanim zacznę komentować rozdział chciałabym z całego serca podziękować Ci za poprzednią historię, którą jak wszystkie inne porzuciłam na pewien czas. Gdy kilka dni temu weszłam na twojego bloga z przerażeniem odkryłam, że zaczęłaś pisać nowe opowiadanie, a podświadomość straszyła, że nie skończyłaś starego. Na szczęście tak się nie stało i z wielkimi emocjami czytałam ostatnie rozdziały tej cudownej historii. W związku z tym ponownie piszę ''Dziękuję'' za czas i pracę, którą w nią włożyłaś, a także za wszystkie łzy i uśmiechy które twoje słowa we mnie wywołały. Będę tęskniła za starym wizerunkiem bohaterów, a szczególnie za Lucjuszem, którego bez żadnych wątpliwości mogę nazwać swoim ulubieńcem.
    To tyle jeśli chodzi o przeszłość. Przyszłość natomiast także wydaje się być baaardzo interesująca. Mega wciągnęłaś mnie prologiem i tym rozdziałem, szykuje się niezła zabawa. W sumie mam już podejrzenia co do tożsamości arystokratki, ale przecież i tak wszystko się wyjaśni ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. A, nie myślałaś może nad umieszczeniem tego opowiadania na Wattpadzie? Z góry przepraszam jeżeli już coś o tym wspominałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałam styczności z wattpadem, tak osobiście znaczy. Co prawda jedna z czytelniczek zaproponowała, że poprzednie opowiadanie wstawi na wattpada i zajmie się edycją rozdziałów, ale kontakt się urwał, idea podupadła i koniec końców nic z tego nie wyszło. Ja jestem teraz w samym środku burzy egzaminacyjnej na studiach, więc brakuje mi czasu na wszystko, zatem zajęcie się umieszczaniem opowiadania na innej stronie jest mi trochę nie po drodze. Dziękuję jednak za zainteresowanie i mimo wszystko mam nadzieję, że czytanie moich wypocin na blogspocie nie jest aż taką męką, bo jeśli tak, to postaram się coś z tym zrobić :)

      Usuń
  14. Długi, ciekawy, mocny, czyli to, co lubię. Bardzo intrygujący. Muszę przeczytać wszystko, co wyszło spod Twojego pióra! Natychmiast.
    Zapraszam w moje bardzo skromne progi:http://dramione-by-zaczytanna.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Mogę się zacząć kajać? Wiem, zawaliłam jak cholera. Ile mnie nie było? Od grudnia trochę minęło. A czuję się okropnie. Bo pisałam, że będę. A mnie nie było. No cóż, grunt, że w końcu dotarłam? Chociaż może to i lepiej? Nie będę musiała czekać miesięcy na kolejne rozdziały, bo już mnie zżera z ciekawości, by przeczytać kolejny. Ale niestety trochę ja z czasem nie ten teges. No ale spróbuję do końca tygodnia to wszystko ogarnąć. Wierzę, że mi się uda. Ale przejdźmy do rozdziału!

    Jasna cholera. Normalnie jakbym czytała coś innej autorki. To jest takie inne od tamtej historii, ale jednocześnie podoba mi się bardziej (jakby to było możliwe). Wiem, że słowo "podobać" może brzmieć odrobinę groteskowo przy takiej treści, ale... Jestem pełna podziwu, że opisałaś to w taki sposób, że udało się przez to wszystko przebrnąć (nie mówiąc, że jadłam obiad w międzyczasie, ale dałam radę). Ale może trochę konkretów?

    Azkaban. Coś czuję, że to nie będzie jedyny budynek z... czymś takim. Trochę się boję, co Ministerstwo mogło jeszcze zmienić. Potrafię zrozumieć konieczność więzienia, ale niech to nie będzie cholerne piekło na ziemi.

    Hermiona. Takie trochę orzeźwiające, kiedy jest kobietą z jajami. A jednocześnie nie mogłam się pozbyć myśli, że powinna zachować zimną krew. No ale to Hermiona, gorącą krew ma w genach zapisaną. Spodobał mi się też ten fragment o jej trampkach - wybacz, ale przyrównałabym to do dzwoneczka u szyi. Ten pisk gumy o posadzkę już będzie mi się z nią kojarzyć dożywotnie. Rozwaliło mnie też to pytanie Wooda, żeby poszła z nim na randkę - dobry moment, nie ma co.

    Percy. Mam ochotę zrzucić go ze stołka i zesłać do tego cholernego Azkabanu. Ale nawet nie wiesz, jaka jestem dumna, że Draco nie stracił siebie. Chociaż wszystko zmuszało go, żeby było inaczej. I serce mi zamarło, kiedy przeczytałam o tej dziwce Azkabanu, a w myślach tylko powtarzałam, niech to nie będzie prawda. Grasz na mych uczuciach już od pierwszego akapitu. A ja się boję, co będzie dalej. I jednocześnie nie mogę się tego doczekać.

    Ron. On tu jest taką małą niespodzianką. Nie dość, że patolog, to jeszcze gustuje w facetach. Jakoś tak dziwnie, bo w sumie w większości jest przedstawiany z taką Lavender (jak już nie z Hermioną) na przykład. Ale kupuję taki obraz. Coś czuję, że będę wyczekiwać momentów z nim. Wierzę, że go nie uśmiercisz. Wierzę w to.

    I pytanie tego rozdizalu: Dlaczego ktoś miałby zabijać Lucjusza w więzieniu? Musiałby być dla kogoś niebezpieczny nawet w zamknięciu, ale co musiał wiedzieć? Bo musiał coś wiedzieć, nie widzę innej opcji.

    Na tym kończę moje rozważania. Trochę się rozpisałam, ale uznałam, że jak mam już tu przybyć, to z przytupem! A co!

    Pozdrawiam,
    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj kochana, fizycznie może Cię na blogu nie było, ale mentalnie byłaś ze mną jak najbardziej, gdy po nocach edytowałam rozdziały, starając się dopiąć wszystko przynajmniej na przedostatni guzik ;) Wiedziałam, że mnie nie opuściłaś i wyczekiwałam jak na szpilkach, aż zobaczę Twój długi komentarz, z którego zawsze wyciągam jak najwięcej. I się doczekałam, z czego bardzo się cieszę i oczywiście będę wyglądać na kolejne słowa krytyki, bo jeszcze kilka rozdziałów przed Tobą.

      Nie widzę nic złego w słowie "podobać", nawet jeśli treść powyższego rozdziału do najprzyjemniejszych nie należy. To uznanie, za które bardzo dziękuję, ponieważ chciałam, żeby sceny, powiedzmy dość niesmaczne, wyszły bardzo realistycznie, co chyba mi się udało, ale poczekamy i jeszcze zobaczymy.

      Ta, Hermiona nie jest tą samą Hermioną, którą znacie z mojej wyobraźni. To zupełnie inna osoba, może jakieś resztki osobowości zachowała, ale generalnie różni się od swej poprzedniczki. Tu mogę już powiedzieć, że wszyscy bohaterowie znów zostali wywróceni do góry nogami. I aż nie mogę się doczekać, co jedna z moich najwierniejszych, najrzetelniejszych i najbardziej ulubionych czytelniczek powie o postaci Harry'ego ;)

      Percy to temat rzeka, mogę od siebie powiedzieć, że jest gorszy od Yves z poprzedniego opowiadania, a jego kreacja kosztowała mnie wiele wysiłku. Czemu jest zatem moją ulubioną postacią? Bo funkcjonuje tak, jak sobie zamierzyłam! Macie go nienawidzić, macie pałać do niego żądzą mordu, ani jednej cechy nie wolno wręcz wam w nim pokochać, co nie znaczy, że nie macie go jakoś za tę negatywność nie chwalić. On działa, jego zachowanie, słowa, wszystko działa, a to sprawia, że jestem niesamowicie z siebie dumna.

      Co do Rona, to od początku chciałam go przedstawić w takiej, a nie innej postaci, ponieważ będzie miał niemały wkład w historię. Powiedzmy, że to dzięki niemu trudna zagadka zacznie się w końcu pomału układać. A momentów z nim możesz śmiało szukać, bo trochę jednak ich jest.

      Lucjusz? Czy coś wiedział? Nie, nic nie wiedział, ale jest jednym z porozrzucanych puzzli, który jeszcze nie znalazł swojego miejsca na planszy. Jakie dokładnie znaczenie miała jego śmierć, dowiemy się niemal pod sam koniec.

      Przybyłaś z przytupem i bardzo się z tego cieszę :D

      Do zobaczenia pod kolejnymi rozdziałami i tak, masz się właśnie tak rozpisywać, bo ja to kocham i jak widzisz bardzo mi Twoje spostrzeżenia pomagają.

      Pozdrawiam,
      Realistka

      Usuń