niedziela, 30 sierpnia 2020

Rozdział 8

 Hejka!

Jak obiecałam, tak też zrobiłam. Rozdział pojawia się planowo, choć musicie wybaczyć, że jest tak krótki. W ciągu ostatnich dwóch tygodni ciągle coś krzyżowało mi plany i miałam dość mało czasu dla siebie, nie mówiąc już o pisaniu. Ale jest, chyba nawet nie taki najgorszy, ale to oczywiście pozostawiam wam do oceny.

Co do reszty rzeczy ważnych i ważniejszych, doszłam do wniosku, że meeega zapuściłam bloga. Jest na nim jeden wielki miszmasz, zakładki, a raczej ich treść, w ogóle nie są uporządkowane, więc trzeba się będzie za to w końcu zabrać. Wiecie, jak to mówią, na wierzchu strój, a pod spodem z łopatą stój, czy jakoś tak :D Coś się pewnie zmieni na dniach, ale kiedy dokładnie, tego niestety nie wiem. Wiem natomiast, że kolejny rozdział na pewno pojawi się 20 września, czyli za trzy tygodnie. Wcześniej nie dam rady, a też zdąży się do tego czasu zbudować porządny tekst, a nie kilka stroniczek, jak dzisiaj.

Trzymajcie się ciepło, bo pogoda nas już nie rozpieszcza ;)

 

Wasza Realistka





Dramione – miłość to dwie dusze w jednym ciele

Rozdział 8

 

umierać z przyjemności w deszczowe

dni tańczyć kiedy ona

robi obiad patrzeć na nią puścić

 

dłoń dotknąć jej umierać

z przyjemności schody korytarz osiedlowe

kina druga pięćdziesiąt podwójny

 

program umierać z przyjemności w deszczowe

dni kuchnia orgazm

talerze umyte do połowy szybciej

 

dłonie jedzenie schody korytarz

osiedlowe kina podwójny program

druga pięćdziesiąt deszczowe dni

 

dni w deszczu i w niej

 

P. G. Casado, Eden, (tłum.) M. Kurek

 

* * * * *

 

Mimo dość późnej godziny, szpitalne korytarze były przepełnione ludźmi. Co chwilę przechodziły obok niej pielęgniarki, lekarze wybiegali z gabinetów, nieznajomi pędzili po oddziale, próbując dowiedzieć się czegoś o swoich najbliższych. Od czasu do czasu przemknął jej między oczami jeden z pacjentów, kilkukrotnie słyszała podniesione głosy, krzyki, a nawet płacz. Ona zaś siedziała, jak sparaliżowana, na jednym z krzeseł, czekając w grobowym milczeniu na jakiekolwiek wieści od lekarza, który zajmował się nieprzytomną Ginny.

            Draco zniknął tak szybko, jak tylko dotarli do szpitala. Podejrzewała, że próbuje skontaktować się z Blaise’em, prawdopodobnie paląc przy tym papierosa za papierosem. Kilka razy chciała go oduczyć tego wstrętnego nałogu, ale teraz doszła do wniosku, że nie ma to większego znaczenia. Po prostu chciała, żeby tu z nią był.

            Odgięła się na krześle i oparła głowę i szpitalną ścianę, zamykając przy tym oczy. Ostatnimi czasy nic nie układało się zbyt dobrze. Pansy odeszła od Harry’ego, Blaise od Ginny, na domiar złego obie pary spodziewają się dzieci. Zaczęła się zastanawiać, jakimi tak naprawdę kierują się wartościami. Każdy z nich wielokrotnie podkreślał, jak wiele znaczy dla nich rodzina, poczucie bliskości, miłość. Odnosiła jednak wrażenie, że wystarczyło jedno mocniejsze tąpnięcie ziemi, by wszystko powyższe poszło w odstawkę. Egoizm i hipokryzja, brak zrozumienia i wyrozumiałości, niechęć do zmian i do współpracy, właśnie to w nich widziała i nie mogła pojąć, dlaczego zdecydowali się zrezygnować z siebie, a zarazem z ludzi, którzy w ich życiach mają największe znaczenie.

            Chciała sobie obiecać, że zawsze będzie dążyła do konsensusu z Malfoyem. Po prostu chciałaby, żeby ich związek był inny, oparty na zaufaniu i szczerości. Jednak, choć sama mogła to sobie postanowić, to nie miała pewności, że Draco podziela jej pragnienia. Owszem, jest troskliwy i zawsze może na niego liczyć, stara się dla niej i kilkukrotnie jej dziś pokazał, że chciałby zrozumieć jej świat i stać się jego częścią. Ale czy to wystarczy? Czy może też po jednym kryzysie zdecydują się od siebie odejść?

            Miała ochotę zganić się za samo myślenie o takim rozwoju ich związku. Ale nie miała żadnego zapewnienia, że Draco podziela jej wizję wspólnej przyszłości. Uświadomiła sobie jednak, że chciałaby kiedyś usłyszeć, co naprawdę do niej czuje. Bez motania, cytowania poezji, przystrajania słów, ale tak zwyczajnie, prosto, po ludzku, jakby nie umiał inaczej. Od razu jednak zaczęła się siebie pytać, czy byłaby w stanie odpowiedzieć mu tym samym. I wiedziała, że jeszcze długo nie będzie na to gotowa.

            Wraz z otwarciem się drzwi od sali, na której położono Ginny, na szpitalnym korytarzu pojawił się poddenerwowany Malfoy, a ją zaczął boleć żołądek. Wcześniej podejrzewała, że to zwykłe oznaki głodu, ale teraz boleści znacząco się nasiliły. Wstała jednak z krzesła i chwyciła lekarza za biały fartuch, czym nie wydał się ani trochę zaskoczony czy też poirytowany.

            – I jak? – wydusiła przez suche gardło. Po chwili podszedł do nich wyraźnie zaniepokojony Draco. – Co z nią? I co z dzieckiem?

            – W porządku – odparł lekarz, poprawiając stetoskop. – Nic im nie zagraża.

            – Bardziej lakonicznie się nie dało? – wtrącił się Malfoy, ale Hermiona od razu zganiła go wzrokiem.

            Doktor spojrzał sceptycznie na arystokratę, pochylając się nad wynikami badań panny Weasley. Miał nietęgą minę, a głęboka zmarszczka na środku czoła dodawała mu nie tylko powagi, ale również lat.

            – Organizm matki jest mocno wycieńczony, brakuje mu wielu minerałów i substancji odżywczych, ale jesteśmy w stanie przywrócić go do normalnej funkcjonalności – mówił, nie odrywając wzroku od karty pacjentki. – Problemem są jednak mocne skurcze, wyraźnie wyczuwalne w obrębie płodu. Państwo znają tę panią?

            – Tak – odparła bez wahania Hermiona – to nasza bliska przyjaciółka.

            – Miała ostatnio jakieś powody do nadmiernego stresu? – zapytał, ale raczej nie czekał na odpowiedź. – Brzuch jest dość twardy, mięśnie wyraźnie napięte, a kręgosłup przeciążony. Jeśli ten stan będzie się utrzymywał, będzie miała problem już nie tylko z porodem, ale i samym donoszeniem ciąży, tym bardziej, że dochodzi już do połowy drugiego trymestru.

            Westchnęła przeciągle i od razu poczuła, że Draco gładzi ją delikatnie po spiętych ramionach.

            – Można z nią porozmawiać? – spytała lekarza, lecz natychmiast pokręcił przecząco głową.

            – Śpi – odparł bez zająknięcia. – Potrzebuje teraz przede wszystkim spokoju, a organizm wymaga regeneracji. Proszę zrozumieć, że nie chodzi już o samą matkę, ale również o dziecko.

            Przytaknęła lekko głową, przygryzając niemal do krwi dolną wargę. Pod powiekami zrobiło jej się sucho, jakby dostały się pod nie małe ziarenka piasku. Gdyby nie stojący i obejmujący ją Malfoy, już dawno rozbeczałaby się przed lekarzem.

            Nie miała pojęcia, przez co przechodzi Ginny. Gdyby tylko wiedziała, do jakiego stanu się doprowadza, nie wahałaby się i od razu by się nią zaopiekowała. Niestety własny egoizm i uprzedzenie przysłoniły jej racjonalne myślenie, którym powinna była się wykazać. Może gdyby była mniej uparta, nie spotkaliby się nigdy na szpitalnym korytarzu i nie musieliby się martwić, co dalej będzie z ich przyjaciółką i jej dzieckiem.

            – Czy jest szansa, że jutro się obudzi? – zapytał Draco, zagarniając mocniej w ramiona przygnębioną Hermionę.

            – Nie mogę tego zagwarantować – odpowiedział lekarz –, ale prawdopodobnie tak. Dziś oczywiście zostanie pod obserwacją, jutro również, a później zobaczymy, co wykażą kolejne badania.

            – Ale z dzieckiem na pewno wszystko w porządku?

            – Proszę mi wierzyć, że gdyby coś mu się stało, nie stałbym tu z państwem, ale robił co w mojej mocy, żeby je ratować.

            Malfoy jednak nie wyglądał na przekonanego.

            – Przepraszam, że pytam, ale – zaczął dość ostrożnie doktor – czy macie państwo kontakt z ojcem dziecka?

            – Tak – wtrąciła się Hermiona, spoglądając kątem oka na nietęgi wyraz twarzy Dracona.

            – A czy matka ma z nim kontakt?

            Nie odezwali się, a to mówiło lekarzowi znacznie więcej, niż jakiekolwiek słowa. Przytaknął dość powoli głową, odklikując długopis i umieszczając go w kieszeni fartucha.

            – Nie będę państwa pouczał, ale jeśli stan pani Weasley ma coś wspólnego z jej relacją z ojcem dziecka, powinniście państwo z nimi porozmawiać.

            Oboje milczeli. Draco, bo nie wiedział, co powinien powiedzieć, a Hermiona, ponieważ bała się powiedzieć o kilka słów za dużo. Zgadzali się jednak z opinią lekarza, że zarówno Blaise’em, jak i Ginny, należy w końcu potrząsnąć.

            – A teraz przepraszam, ale muszę iść do innych pacjentów.

            Doktor oddalił się niespiesznie, po drodze wchodząc do swojego gabinetu i po chwili wychodząc z niego z kilkoma teczkami.

            Panna Granger westchnęła ciężko i usiadła na zajmowanym wcześniej krześle, załamując z bezradności ręce. Ale tak naprawdę nie wiedziała, czy może w tym momencie cokolwiek zrobić i czy powinna się aż tak zadręczać. Wszystkim trzeba było spokoju, wyciszenia i racjonalnego spojrzenia na sytuację, w jakiej się znaleźli.

            – Diabeł nie odbiera – odezwał się markotnie Malfoy, patrząc na nią z góry z rękami wsadzonymi do kieszeni spodni. – Próbowałem kilkanaście razy, ale ciągle zgłasza się poczta głosowa.

            – Może rozładował mu się telefon – odparła, choć w ogóle w to nie wierzyła.

            – Prędzej zostawił go w szafce na siłowni, a sam przerzuca kolejne kilogramy. – Przestąpił z nogi na nogę, odpinając kolejny guzik od koszuli, którą miał pod swetrem.

            Z Zabinim było o tyle dobrze, że choć był załamany, to nie robił większych głupstw. Nie upijał się, nie chodził po barach, nie spoglądał na inne kobiety, ale też nie próbował za wszelką cenę zdołować całego otaczającego go świata. Chował urazę głęboko w sobie, od czasu do czasu wywlekając ją na światło dzienne, ale zaraz szybko ją ukrywał i ponownie szedł przed siebie.

            Usiadł obok Hermiony, opierając się głową o ścianę. Był zmęczony i najchętniej wróciłby już do domu, ale dziewczyna nie wyglądała, jakby miała zamiar opuścić dziś szpital. Siedziała zgarbiona, oddychała płytko i dość ciężko, kątem oka spoglądając na śpiącą Ginny, którą widziała przez odgięte rolety okienne.

            – Nic jej nie będzie – zwrócił się do Granger, ale nawet na niego nie spojrzała. Przybliżył się więc do niej i mocno przytulił. – To silna dziewczyna i na pewno szybko stąd wyjdzie.

            – Nie martwię się o to, że stąd nie wyjdzie, ale czy sytuacja się powtórzy.

            Draco nie potrafił jej odpowiedzieć. Nie chciał jej obiecywać rzeczy, których sam nie był pewny. Tak naprawdę nie mieli żadnej gwarancji, że Ginny będzie o siebie dbać po wyjściu ze szpitala. Co gorsza, do tej pory raczej się nie interesowali jej stanem i jak sobie ze wszystkim radzi. Nie miał, co prawda, poczucia winy z tego powodu, ponieważ był zdania, że nie mogą całe życie przejmować się każdym, tylko nie sobą. Jednak był też świadomy, że po dzisiejszych wydarzeniach nie powinni zostawiać Weasleyówny bez żadnej opieki.

            – Pomożemy jej, jeśli tylko będzie chciała. – Zagarnął ją jeszcze mocniej w ramiona, a Hermiona wsparła głowę o jego bark. – Będę tego pewnie żałował, ale pomożemy jej. Nie powinna zostać teraz sama.

            – Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego to się stało – mówiła cicho i z wyraźnym przygnębieniem. – Ginny nie jest taka. Może nie chce zostać matką, może nadal nie pogodziła się z tym, że jest w ciąży, ale nigdy nie wyrządziłaby dziecku krzywdy.

            – Na pewno nie zrobiła tego świadomie – odparł, splatając jej dłoń ze swoją. – Jest sama i pewnie zmęczona ostatnimi wydarzeniami. Odejście Blaise’a też niczego nie ułatwiło.

            Zabini był dla rudej całym światem. Przeżyła z nim wiele wyjątkowych chwil, tworzyli wspaniałą parę i zawsze się wspierali, a co najważniejsze, na każdym kroku pokazywali, jak bardzo im na sobie zależy i jak mocno się kochają. Więc co się stało? Co się takiego zmieniło, że nagle ich dotychczasowe przekonania i wartości odeszły w niepamięć?

            Od zawsze była przekonana, że dziecko jest spoiwem związku. Zmienia w nim praktycznie wszystko, ale nie doprowadza do rozpadu, tylko jednoczy. Przecież jej ciąża z Ronem też nie była planowana, a mimo to chłopak cieszył się i był przy niej na każdym kroku. Blaise nie zareagował inaczej – był szczęśliwy, opiekował się Ginny i zapewniał ją o swojej miłości. Czy ona naprawdę tego nie widziała? Czy nie wierzyła, że dziecko jest dowodem ich głębokiej więzi?

            Przekręciła się w ramionach Malfoya tak, że mogła na niego swobodnie spojrzeć. Ewidentnie był zmęczony, nieco poirytowany i przygnębiony, ale w ogóle mu się nie dziwiła. Bo nie tak miał wyglądać ten dzień.

            – Powinnam być przy niej, a nie unosić się dumą – wymamrotała, ściskając arystokratę za rękę.

            – Powinnaś – przytaknął, a ona momentalnie poczuła ukłucie w lewej piersi –, ale czasu nie cofniesz. Musisz się skupić na tym, co jest teraz.

            – Wiem – odparła po dłuższej chwili, obejmując go za szyję i wtulając się w niego. Draco natychmiast odwzajemnił uścisk, gładząc ją po plecach i po włosach.

            – Chcesz tu jeszcze zostać? – zapytał, choć głęboko liczył, że dziewczyna będzie chciała wracać. – Dziś już się nie obudzi, jest pod dobrą opieką.

            – Jeszcze chwilę, dobrze?

            Przytaknął, a Hermiona wyswobodziła się z jego ramiona i podeszła do okna, przez które mogła patrzeć na śpiącą Ginny. Co prawda spuszczone rolety nieco jej to utrudniały, ale przynajmniej mogła ją zobaczyć przez kilka szpar, a to już było dla niej wystarczające. Chciała do niej wejść i mocno ją przytulić. Chciałaby jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha, a także, że zawsze może na nią liczyć i będzie jej ze wszystkim pomagać. Ale dziś to nie jest możliwe i nie pozostaje jej nic innego, jak czekać, aż się obudzi. A wtedy już jej nie zostawi i zawsze przy niej będzie. Szkoda tylko, że musiało niemal dojść do tragedii, by uświadomiła sobie, jak cenna jest ich przyjaźń.

 

* * * * *

 

Jest kilka miejsc, w które wypada zabrać dziewczynę na randkę, a przynajmniej zawsze tak mu się wydawało. Często jednak los płata człowiekowi takie figle, że wszystkie jego plany w okamgnieniu zdają się na nic. I właśnie taki dowcip przytrafił mu się dzisiaj, gdy zaprosił Samanthę do kina, a w repertuarze były dostępne same filmy wojenne, niskobudżetowe horrory i komedie, które nikogo nie bawiły. Jednak, jak to mówią, z dwojga złego lepiej w tę stronę, więc kupił bilety na jakieś francuskie romansidło, skrycie licząc, że nie będzie aż tak źle. Niestety pomylił się już po mniej więcej piętnastu minutach filmu, gdy główny bohater zatrzasnął się w hotelowym składziku kompletnie nagi, a przez kolejne dwadzieścia minut, gdy obsługa go wypuściła, biegał po korytarzach, pokazując w całej okazałości swój derrière.

            Gdy film się skończył, wyszli z sali kinowej jeszcze przed napisami końcowymi. Było mu zwyczajnie głupio i wstydził się spojrzeć Sam w oczy, mimo że ani razu nie dała mu do zrozumienia, że jest jakkolwiek zniesmaczona. Zamiast tego chwyciła go, jak gdyby nigdy nic, za rękę i mocno ścisnęła, prowadząc dość ciemnym korytarzem ku wejściu do galerii handlowej.

            – Nie jesteś zła? – zapytał w końcu, a Samantha zmarszczyła lekko brwi, uśmiechając się przy tym promiennie. Jakoś tak zrobiło mu się lżej na duszy, gdy zobaczył jej iskrzące w bladym świetle kinowych lamp oczy.

            – Czemu? – Odbiła pytanie, opierając się o niego delikatnie. – Spędziłam popołudnie w towarzystwie świetnego mężczyzny, na co mam być zła?

            Wzruszyła przy tym ramionami, a Ron uśmiechnął się głupkowato, drapiąc się po karku.

            – Oglądanie czyjegoś gołego tyłka chyba nie jest najlepszą rozrywką.

            – Ale jakiego tyłka! – Zaśmiała się przy tym perliście, prowadząc go do najbliższej kawiarni.

            Ronald czasem gubił się przy Sam. Jej zmienność charakteru niczego nie ułatwiała, ale była przy tym tak pozytywnie nastawiona do życia, że chciał z nią spędzać każdy dzień. Podziwiał ją za energię, jaką w sobie miała, za wyrozumiałość, bo popełnił przy niej wiele gaf, ale również za subtelność, bo kiedy było trzeba, potrafiła być niesamowicie kobieca i delikatna. Zdał sobie sprawę, że dzięki niej znów otwiera się na świat i ponownie czerpie z niego radość.

            Usiedli przy stoliku, który znajdował się na uboczu, tak że nie musieli się martwić natrętną obsługą, czy innymi gośćmi. Zamówili po kawie, ciesząc się swoim towarzystwem.

            – O czym tak zawzięcie myślisz? – spytała, pochylając się ku niemu z szerokim uśmiechem. W ogóle nie był świadomy, że milczy już dobrych kilka minut gapiąc się bezmyślnie w bukiecik kwiatów na stole.

            – Że żałuję, że nie spotkałem cię wcześniej – odparł bez wahania, a na policzki sam wypłynęły lekkie rumieńce. – Choć nadal nie wiem, czemu chcesz się ze mną spotykać.

            Uśmiech sam znacząco przygasł. Zwiesiła też nieco głowę, a ciemne i krótkie kosmyki spowiły jej twarz, tak że nie mógł spojrzeć jej w oczy. Zaczęła bawić się torebką cukru trzcinowego, przy czym ani razu nie podniosła na niego wzroku.

            Ron wiedział, że Sam ma za sobą bardzo burzliwy związek, ale nigdy ją o to nie wypytywał. Czuł, że jeśli kiedykolwiek będzie gotowa, sama mu o tym opowie. Teraz jednak, widząc ją tak przygnębioną, nie potrafił o nic nie pytać. Ujął ją delikatnie za dłoń, splatając jej palce ze swoimi, a ona podniosła na niego spłoszone oczy, w których przygasł niedawny blask.

            – Sam, ja mówię poważnie. Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką mogłem spotkać w moim życiu.

            – To nie o to chodzi – odparła markotnie, ale nie puściła jego ręki. – Po prostu czasami… Nie wiem. Czasami mam wrażenie, że to wszystko nie jest prawdziwe. Że znikniesz z dnia na dzień i o mnie zapomnisz.

            – Nawet jeśli zniknę, to na pewno mnie znajdziesz – odrzekł, rozglądając się dyskretnie po kawiarni.

            Obsługa była daleko, kompletnie się nimi nie interesowała, tak samo pozostali goście. Pstryknął palcami wolnej ręki, a po chwili pojawiła się między nimi drobna róża, którą od razu wręczył Sam. Kobieta uśmiechnęła się subtelnie, ale szczerze, odgarniając zbłąkane kosmyki włosów z twarzy i wsadzając je za ucho.

            – Ciągle nie mogę się do tego przyzwyczaić – powiedziała, wskazując głową na różę.

            – Że dostajesz kwiaty?

            – Że jesteś czarodziejem – odparła cicho, tak żeby nikt jej nie usłyszał, a następnie pochyliła się ku Ronowi i złożyła mu na policzku krótki pocałunek. – Dziękuję. Jest piękna.

            – To nic wielkiego – odpowiedział, gładząc ją po wierzchu dłoni.

            – Wiesz, że wcześniej nie dostawałam kwiatów?

            – Jak to? – Zdziwił się, a w tym samym momencie dziewczyna przyniosła dwie kawy i postawiła je przed nimi na stoliczku.

            – Bardzo proszę, dwa razy latte – odezwała się firmowym, rezolutnym głosem. – Smacznego!

            Oddaliła się tak szybko, jak się zjawiła, co było Ronowi bardzo na rękę. Czekał, aż Sam powie coś więcej, ale milczała, w skupieniu odrywając końcówkę torebki z cukrem i wsypując go do szklanki z kawą.

            Nie miał pojęcia, czy powinien kontynuować temat. Nie chciał na nią naciskać, ale był zwyczajnie ciekaw jej przeszłości. Samantha miała bowiem dziwny i nieco denerwujący nawyk zaczynania rozmowy, po czym ucinała ją i udawała, że nigdy jej nie było. Tym razem jednak postanowił zaryzykować i podpytać ją o kilka kwestii.

            – Dawno to było? – Podniosła na niego wzrok wyrażający niezrozumienie.

            – Co?

            – Twój ostatni związek. – Zauważył, że lekko się skrzywiła. – Dawno się z nim rozstałaś?

            – Kilka lat temu – odparła, mieszając niespiesznie łyżeczką w kawie. – Zaczynałam wtedy pracę w United. Gdyby nie ona, nie wiem, co by się ze mną stało.

            – Dlaczego go zostawiłaś? – Miał nadzieję, że nie przegina, ale Sam nie wyglądała na urażoną. Owszem, była bardzo markotna, wręcz przybita, ale nie dała mu do zrozumienia, że powinien przestać ją wypytywać o przeszłość.

            – To on zostawił mnie – odpowiedziała, upijając łyk kawy. – Nie byłam dla niego dość dobra, ale moje mieszkanie po babci i wszystkie oszczędności już tak.

            – Okradł cię i zostawił? – Nie dowierzał w to, co słyszał.

            Samantha pokręciła przecząco głową.

            – Dałam mu się okraść – odrzekła, stukając paznokciem w brzeg filiżanki. – Pozbawił mnie wszystkiego, a później porzucił.

            – Byłaś z tym na policji? W sądzie?

            – Po co? – Głos miała smutny, a Ron czuł jak serce mu się rozdziera pod wpływem jej słów. – To nie miałoby sensu. Zgodziłam się przepisać wszystko na niego. Wszystko, co miałam oddałam mu dobrowolnie i w pełni świadomie. Policja i sąd by mnie wyśmiali za tę głupotę.

            – Nie mów tak – odparł, ściskając ją za rękę.

            – To jak inaczej nazwać dziewczynę, która oddaje cały swój dobytek mężczyźnie, którego ledwo co poznała? – wyrzuciła z siebie z wyraźnym poirytowaniem. – Byłam skończoną idiotką, uwierzyłam we wszystko, co do mnie mówił, a potem zostałam z niczym i nie mogłam mieć do nikogo pretensji.

            – Na pewno można było coś zrobić.

            – Może tak, może nie, nie wiem – odburknęła. Po tym Ron poznał, że temat się skończył i nie powinien do niego więcej wracać, w czym utwierdziły go jej kolejne słowa. – Nie rozmawiajmy o tym. Było, minęło, czasu nie cofnę. Chcę się cieszyć tym, co mam teraz.

            Odwzajemniła jego uścisk uśmiechając się niemrawo.

            Ronald nie podjął już więcej tego tematu. Wypili kawę, pogadali o filmie, pośmiali się ze swoich pracodawców, a później odprowadził ją do domu, czule żegnając pocałunkiem. Potem jeszcze długo stał pod drzewami nieopodal jej kamienicy, patrząc na nią przez duże okno od jej pokoju, jak usiadła przed toaletką, załamała ręce i prawdopodobnie wylewała łzy, których nie chciała mu pokazać przez całe spotkanie. Właśnie wtedy poprzysiągł sobie, że nigdy jej nie skrzywdzi.

 

* * * * *

 

Zegary w domu państwa Weasley wybijały już godzinę jedenastą, ale domownicy nie wyglądali, jakby szykowali się do spania. Siedzieli w nieco zagraconej kuchni pochyleni nad dużym drewnianym stołem, a atmosfera w pomieszczeniu była tak ciężka i przygnębiająca, że można było pomyśleć, że ktoś umarł.

            Molly krzątała się z kąta w kąt, przestawiając garnki, ścierając paprochy z blatów, wieszając kubki na wysięgniku. Po prostu musiała czymś zająć ręce, bo nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Natomiast Artur po prostu milczał, wpatrując się w kompletnie załamanego Blaise’a, który obracał między palcami kubek z wystygłą herbatą. Nim się obejrzał, pani Weasley postawiła przed nim kolejny napar, uśmiechając się przy tym lekko, choć Zabini wiedział, jak wiele wysiłku włożyła w ten drobny gest.

            – Dziękuję – powiedział, a Molly usiadła między nim, a swoim mężem.

            – Czyli ślubu nie będzie – rzekła, jakby wydawała wyrok w sądzie. Artur westchnął ciężko, pochylając się nad stołem.

            – Będzie – odparł, rozmasowując pobolewający kark. – Ginny musi po prostu dojść do siebie.

            – Nie słyszałeś, co powiedział? – mówiła podniesionym głosem. – Zostawiła go, wystawiła go za drzwi i nie chce mieć z nim żadnego kontaktu. Jaki ślub ty chcesz z tego mieć? Ma ją siłą przed ołtarz zaciągnąć?

            – To po tobie jest taka uparta – powiedział Artur, uderzając ręką w blat, aż zatrząsnął się kubek stojący przed Blaise’em. – Zresztą zawsze na niego gadałaś, to nie dziw się, że nagle coś jej odbiło.

            – Gadałam – odparła, a raczej krzyknęła, kładąc kuchenną ścierkę na stole. – Gadałam, ale przestałam, bo się już z tym pogodziłam. A teraz ona coś wydziwia, jakby chciała mi zrobić na złość.

            – Co ty sobie pomyślisz i co będziesz mówić, to ją pewnie najmniej akurat obchodzi.

            – I taka jest właśnie z tobą rozmowa – odparła Molly, a następnie zwróciła się do Zabiniego. – Blaise, no ale, co? Próbowałeś z nią pogadać? Chciałeś to z nią jakoś wyjaśnić?

            – Tak, ale nie chciała mnie słuchać – odrzekł, przecierając ręką zmęczone oczy.

            – Chłopaku, ona jest porywcza, najpierw robi, później myśli. Ta dziewczyna to żywioł i nie w sposób za nią nadążyć. Nie możesz się poddawać!

            – Ale ja już nie wiem, co mam robić – odpowiedział nieco głośniej, niż powinien. – Ona nie chce mnie słuchać, nie da sobie nic przetłumaczyć.

            – Musisz więc dać jej czas – wtrącił się Artur, podnosząc się z krzesła i nalewając sobie wody do szklanki.

            – Ile? – odrzekła Molly zamiast Blaise’a. – Aż się zestarzeje? Ona nie pójdzie sama po rozum do głowy, przecież dobrze o tym wiesz, bo to nasza córka.

            – To nie trzeba jej było wychowywać na takiego uparciucha.

            – Trzeba było, jak chciała coś osiągnąć w życiu!

            – To teraz masz to, na co tyle pracowałaś!

            – A skąd miałam wiedzieć, że jej kompletna głupota odbije miesiąc przed ślubem?!

            – Może trzeba było z nią porozmawiać, a nie w kółko mówić, co ma robić!

            – Nie zwalaj całej winy na mnie! Blaise, a ty gdzie?!

            Zabini był już jedną nogą poza kuchnią, ale cofnął się, gdy pani Weasley zauważyła jego zniknięcie. Po prostu miał już wszystkiego dość i potrzebował pobyć ze sobą sam na sam.

            – Nie chcę państwu przeszkadzać w małżeńskiej rozmowie o właściwym wychowywaniu dzieci – odparł sarkastycznie, po czym wyszedł i usiadł na ławce przed domem.

            Był zwyczajnie wyczerpany i potrzebował spokoju. Zdobył się, by porozmawiać dziś z Ginny, ale okazało się, że nie było jej w domu. W pierwszym momencie chciał zrezygnować, ale wiedział, że jeśli teraz odpuści, to już więcej się nie przemoże. Udał się do państwa Weasley z nadzieją, że Ninny przeprowadziła się do nich. Miała tu opiekę, niczego jej nie brakowało, wcale by się nie zdziwił. A jednak nie ma tu jej, a on nie ma już sił, by ją szukać.

            Drzwi od domu otworzyły się z wyraźnym skrzypnięciem, a na dwór wyszła odziana w płaszcz Molly, która przysiadła się do niego na ławce, zarzucając mu na ramiona kurtkę.

            – Zimno jest, jeszcze się pochorujesz i będzie kompletna kaplica – zaczęła matczynym tonem, wiążąc mu na szyi szalik Artura. Potem zamilkła, jednak, jak przystało na panią Weasley, na niezbyt długo. – Naprawdę chciałabym ci doradzić, ale wiesz, że nie umiem.

            – Wiem – odparł, pochylając się jeszcze bardziej i wspierając łokcie na szeroko rozstawionych kolanach. – Nawet dziwię się, że się pani nie cieszy. Zawsze pani chciała, żebyśmy się rozeszli.

            Kobieta pokręciła przecząco głową, przybliżając się do niego.

            – To prawda. Nie pochwalałam waszego związku – odpowiedziała bez krępacji –, ale doszłam do wniosku, że skoro Ginny jest z tobą szczęśliwa, to nie mam prawa się w niego wtrącać. Dlatego nie wiem, co jej się stało. Nie potrafię tego w żaden sposób wyjaśnić.

            – A myśli pani, że ja wiem? – powiedział z lekką kpiną. – Z dnia na dzień powiedziała, że chce się rozstać, nie chciała rozmawiać, nie chciała słuchać. Po prostu wszystko przekreśliła.

            – No ale przecież ona cię kocha nad życie.

            – I ja też ją kocham – dodał bez zawahania. – Nie potrafię sobie wyobrazić kolejnych dni bez niej. Ale nie mam nawet jak z nią porozmawiać, bo znów gdzieś przepadła.

            Zapanowała między nimi grobowa cisza, a potem nastąpiło coś, czego Blaise w ogóle się nie spodziewał. Molly przytuliła go, objęła matczynymi ramionami, a on poczuł, jak zbierając mu się pod powiekami łzy.

            Nigdy nie doświadczył od niej żadnego ciepła. Zawsze na niego bluźniła, wyzywała od najgorszych, ubliżała mu i wyganiała z domu. Był święcie przekonany, że jeśli kobieta go przeżyje, to z pełną premedytacją napluje mu na nagrobek. Teraz jednak, wdychając jej domowy zapach, czując bijące od niej ciepło, przekonał się, że Molly wcale nie jest taka zła, ale zwyczajnie potrzebowała czasu, by się do niego przekonać.

            – Blaise – odezwała się z wyraźną troską – cokolwiek się stanie, nie możesz się poddać. Gdziekolwiek Ginny jest, nie możesz sobie odpuścić. Ona jest zagubiona, niepewna i przerażona wizją zbliżającego się macierzyństwa, ale jeśli pozwolisz jej teraz odejść, to stracisz ją na zawsze. Walcz o nią, skoro się kochacie. Nie rezygnuj z tego uczucia, które was połączyło.

            – Nie zrezygnuję – odparł, a Molly ścisnęła go za rękę i ciepło się uśmiechnęła. – Nigdy z niej nie zrezygnuję, przyrzekam.

            – A ja ci wierzę – odpowiedziała, przytulając go kolejny raz. – No! A teraz pędź jej szukać!

            Zabini nie potrzebował ponownej zachęty. Zerwał się z ławki i popędził ku bramie wyjściowej, choć teleportował się w połowie drogi do niej. Gdy wylądował przed swoim domem, serce biło mu jak oszalałe. Podbiegł do drzwi i po przekręceniu klucza w zamku wtargnął do środka, nawołując za ukochaną.

            – Ginny?! – Echo rozniosło się po ciemnym domu. – Ninny jesteś tu?!

            Ponownie zero odzewu.

            Z duszą na ramieniu przeszukiwał kolejne pokoje, ale po dziewczynie nie było żadnego śladu. W salonie zastały go dwa puste kubki, zwinięty niedbale koc spoczywał na kanapie. Wcześniej tego nie zauważył, podobnie jak lekko wilgotnej podłogi i leżącej na podłodze torby z jakimś materiałem.

Podniósł ją i odstawił na stolik, a sam usiadł na fotelu, załamując z bezradności ręce. Nie miał pojęcia, gdzie ma jej szukać. Jedyną osobą, do której mogła pójść, była Hermiona, ale między nimi też nie było za dobrze, dlatego od razu wykluczył tę opcję. Zresztą panna Granger wraz z Malfoyem udali się na zakupy. Tym bardziej nie było możliwości, by Ginny się z nią spotkała.

O jej obecnych relacjach z Potterami niewiele wiedział. Prawdę mówiąc, wątpił, by zwróciła się do nich po pomoc. Pansy z Harrym mieli własne zmartwienia, nie potrzebowali kolejnych. Dlatego też pomyślał o Ronie, ale jego nie ma w Anglii, a Ginny nie jest nierozsądna i na pewno nie pozwoliła sobie na podróż czy teleportację w ciąży.

Mogła mówić, co chciała, ale zależało jej na ich dziecku. Wmawiała sobie, że go nie chce, ale gdyby to była prawda, to nie dbałaby o siebie i pewnie pozwoliłaby na wyrządzenie krzywdy maluchowi. A jednak nigdy tego nie zrobiła, martwiła się o niego na swój sposób. Tym bardziej miał do siebie żal, że tak łatwo sobie odpuścił i zostawił ją.

Wyprostował się i podniósł z fotela. Ogarnął nieco salon, a potem ich sypialnię, by wiedziała, że u niej był. Na tym jednak nie poprzestał. Wyrwał kartkę z notesu i napisał na niej kilka słów, głównie, że ją kocha, nigdy nie przestał i zawsze będzie, a także, że chciałby z nią porozmawiać. Zostawił kartkę na stoliczku przy łóżku, poprawiając nieco wymiętą pościel. Później teleportował się z powrotem do Malfoya, ale i tu czekała na niego ciemność i pustka. No może nie tak do końca, bo momentalnie przydreptał do niego Dulce i zaczął się z nim radośnie witać.

– Co, urwisie – odezwał się do psa, klękając przy nim i pozwalając się lizać po twarzy. – Stęskniłeś się, co? Rodzice cię zostawili samego i nikt nie chciał się z tobą pobawić przez cały dzień.

Doberman szczeknął i momentalnie odskoczył, podbiegając do kanapy i wygrzebując z niej telefon komórkowy. Blaise podszedł do niego, patrząc, jak zwierzę próbuje sobie poradzić, ale na niewiele zdają się jego wysiłki, ponieważ urządzenie utknęło między poduszkami. Wyciągnął go w końcu, a Dulce zaszczekał kilkukrotnie.

– Ciszej, stary – zwrócił się do niego. – Pół osiedla pobudzisz.

Uruchomił komórkę i zmarszczył brwi, gdy zobaczył na wyświetlaczu kilkadziesiąt nieodebranych połączeń od Dracona. Później przejrzał wiadomości, które mu wysłał, a z każdą kolejną robił się coraz bardziej blady. Nie dotarł nawet do końca. Wybrał numer do przyjaciela, pędząc ku drzwiom wyjściowym. Malfoy odebrał po czterech sygnałach, a Zabini był już przy bramie wyjściowej.

– No naresz…

– Zaraz tam będę.

Rozłączył się i teleportował nieopodal szpitala, gdzie trafiła nieprzytomna Ginny. Pędził na oślep, nikim i niczym się nie przejmował. Dla niego liczyła się teraz tylko ona i ich dziecko.

2 komentarze:

  1. Droga Realistko!
    Jak miło znów się słyszeć (czytać;))! Nie ukrywam, że od ostatniego rozdziału przebierałam nóżkami z nadzieją, że może wrzucisz coś wcześniej, ale przytrzymałaś nas jednak do planowanego deadline'u.. może to lepiej? Coś dłużej wyczekiwanego lepiej smakuje, czy jakoś tak.
    Oczywiście rozdział świetny. Wiem, że jestem nudna, ale co ja mogę poradzić - nie będę kłamać! Mega mi się spodobało, że ostatnio wracasz do bohaterów z dalszego planu, trochę jakby ..zapomnianych? Przynajmniej u mnie tak było, przyznam się bez bicia. Mam nadzieję, że Blaise i Ginny się ogarną i będą żyli długo i szczęśliwie!! Bardzo bym chciała, ale nie mnie tym kierować. Szczerze powiedziawszy mam nawet niedosyt po tym rozdziale relacji Hermiona-Draco, ale to chyba ze względu na moją sympatię do nich.
    W każdym razie, bo jakoś za długo się już rozwodzę - świetny rozdział, bo jak mogłoby być inaczej. Niezmiernie się cieszę, że wróciłaś do regularnego publikowania!
    Teraz nastawiam sobie budzik na 20 września i do zobaczenia!
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, warto było czekać na niego :)
    Mam nadzieję, że kolejne rozdziały będą nieco bardziej optymistyczne i bohaterowie uporają się z problemami

    OdpowiedzUsuń