niedziela, 16 sierpnia 2020

Rozdział 7

 No dzień dobry, dzień dobry!

Witam Was serdecznie w ten niedzielny wieczór, w który to z wielkim trudem, aczkolwiek niebywałą radością, wracam na bloga z kolejnym rozdziałem, na który - oczywiście - trochę musieliście poczekać.

Dla ciekawskich i wścibskich - nie, nie dało rady szybciej. Dzięki temu, że miałam przerwę od opowiadania, mogłam skupić się na pracy magisterskiej i oddać przed wrześniem jej większą część, choć wcale to łatwe nie było. Pewnie czekają mnie jeszcze kilkukrotne poprawki, ale to nie to samo, co tworzenie od zera nowego tekstu. Trzymajcie kciuki, żebym jakoś wytrwała w tym nadchodzącym roku ;)

Co do rozdziału, nie dzieje się zbyt wiele, bo też nie miałam jakoś zatrważająco dużo czasu na pisanie, ale wykrzesałam z siebie tyle, ile aktualnie mogłam. Liczę, że utrzymałam poziom, a jeśli nie, to módlcie się, by szybko do mnie wrócił, bo przerzucenie się na pisanie po polsku po stworzeniu prawie sześćdziesięciu stron magisterki po hiszpańsku było dla mnie nie lada wyczynem.

 Kolejny rozdział, wstępnie, pojawi się 30 sierpnia, ale to już będzie taki deadline. Odeszło mi nieco obowiązków, doszły nowe, z którymi zmierzę się dopiero w tym tygodniu, ale wierzę, że uda mi się napisać coś przyzwoitego i nie rozczarować Was z te (przed)ostatnie dni wakacji. Kto jest studentem, to ma przed sobą jeszcze miesiąc leniuchowania ;)

Trzymajcie się i do następnego, oby jak najszybciej!

Wasza Realistka





Dramione – miłość to dwie dusze w jednym ciele

Rozdział 7

 

            niedaleko w tym samym mieście z jego tysiącem

            randek w ciemno bywały też inne noce

            jak ta kiedy wraca się do domu – ślepe

 

            tory powrotu te same pytania –

            bo pomimo miłości pomimo otwartych

            ramion i nóg samotność powraca

 

            i zwątpienie

 

            P. G. Casado, C - 121, (tłum.) M. Kurek

 

* * * * *

 

Minęły mniej więcej dwa tygodnie, od kiedy Blaise wyszedł z domu i więcej się w nim nie pokazał. No prawie, bo wrócił jedynie na weekend zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Nie chciał rozmawiać, nawet nie próbował wdać się w jakąkolwiek dyskusję. Po prostu spakował się i wyszedł, mówiąc, że gdyby czegoś potrzebowała, to wie, gdzie go szukać.

            I tak mijały jej kolejne dni. Bezsensowna egzystencja polegająca na szlajaniu się po mieszkaniu wzdłuż i wszerz. Nie mogła sobie znaleźć w nim miejsca, nagle wydało jej się olbrzymie. Gdy był w nim Blaise, jej życie ograniczało się do sypialni, w której spędzała całe dnie tępo gapiąc się przed siebie. Teraz natomiast miała zbyt wiele przestrzeni, za wiele wolności, której wcale nie potrzebowała i kompletnie nie chciała.

            Wszelkie czynności wykonywała z coraz większym trudem. Ciężko było jej wstać z łóżka, była cała obolała, a poranne mdłości stawały się nie do wytrzymania. Kilkukrotnie nie zdążyła do łazienki, a gdy już do niej dotarła, potrafiła siedzieć w niej godzinami, wylewając łzy do otwartej muszli klozetowej.

            Brakowało jej ciepła drugiej osoby, ale jednocześnie się przed nim wzbraniała. Wmówiła sobie, że nie zasługuje na troskę Blaise’a po tym, jak go bezczelnie i z premedytacją okłamała. Samotne cierpienie miało być formą kary, zadośćuczynieniem za łganie w żywe oczy osobie, którą kochała całym sercem. Z dnia na dzień jednak zaczynało do niej docierać, że kolejny raz nie zraniła siebie, ale miłość swojego życia. Jej ból był bowiem nieporównywalny z tym, przez co przechodził Blaise.

            Kiedy została całkowicie sama, przeszedł jej zapał do wszystkiego. Nie dbała o swój talent malarski; ani razu nie ruszyła pędzli, a zagruntowane i rozstawione na sztalugach płótna zaczęły pokrywać się coraz grubszą połacią kurzu. Farby na paletach kompletnie zaschły, nie dało już się ich odratować. Ale jej było wszystko jedno. Nie miała żadnej motywacji do podniesienia pędzla. Świat wydawał jej się szary, wyzuty z barw które zawsze kochała. A wszystko to znów przez samolubność, bezgraniczny egoizm, którym zdawała się przesiąkać.

            O wygląd też nie dbała. Nie miała po co i dla kogo, a sama z siebie nie czuła takiej potrzeby. Całe dnie spędzała w piżamie i szlafroku, snując się z kąta w kąt i zmieniając kubki z herbatą. Zresztą praktycznie nigdzie nie wychodziła. Po co więc miała zmuszać się do takich rzeczy?

            Stojąc w pustej kuchni, której ciszę przerywało jedynie tykanie zegara w przedpokoju, cierpliwie czekała, aż woda w czajniku zagotuje się na kolejną porcję herbaty. Było dość wcześnie, zaledwie kilka minut po siódmej rano, a ona już piła trzeci napar. Czasem miała wrażenie, że upływający czas mierzy litrami wypitej herbaty.

            W takich momentach do głosu w jej głowie dochodziły nieprzyjemne i niepokojące myśli. Miały oskarżycielski, wręcz pretensjonalny ton, zarzucający jej skrajny egoizm, do którego tak ciężko było jej się przyznać. Ale czy nie odrzuciła Blaise’a dla własnej wygody? Czy nie powstrzymywała się przed kontaktem z Hermioną dla własnego spokoju?

            Odrzuciła wszystko i wszystkich, jakby była głucha i ślepa na miłość, którą darzył ją Blaise; jakby przyjaźń z Hermioną była wyłącznie jednostronna. Do kogo zatem miała mieć pretensje, jeśli nie do samej siebie?

            Nie słyszała gwizdu czajnika. Nie widziała roznoszącej się z niego pary wodnej. Patrzyła się apatycznie w odpływ w zlewie, jakby chciała, żeby całkowicie ją wciągnął i pozwolił jej zniknąć z tego świata. Gdyby nie nachalny dzwonek do drzwi, prawdopodobnie jeszcze długo stałaby przy blacie, nie mając żadnego kontaktu z rzeczywistością.

            Podreptała ciężko do przedpokoju. Nie było sensu się spieszyć. Blaise po prostu by wszedł, miał przecież klucze i nic nie stało mu na przeszkodzie do wejścia. Co najwyżej mógł ją niepokoić listonosz z jakąś ważną przesyłką. Jakieś było jej zdziwienie, gdy w progu ujrzała markotnego Harry’ego.

            – Już myślałem, że cię nie ma – odezwał się z lekkim uśmiechem, ale cała jego mimika zdradzała, że włożył w ten drobny gest wiele wysiłku. – Mogę wejść?

            Kiwnęła mu głową i wpuściła do środka. Dość ciężko jej się funkcjonowało przy drugiej osobie. Gdy Harry zdjął kurtkę i nachylił się, żeby ją przyjacielsko objąć, nie wiedziała, jak powinna się zachować. Machinalnie objęła go rękami, ale robiła to tak sztywno i nienaturalnie, że speszyła ją własna nieporadność.

Odchrząknęła lekko i zaprosiła mężczyznę do kuchni. Gwizdek wyskoczył już z czajnika i poszybował gdzieś w przestrzeń, natomiast woda wciąż się gotowała, wylewając się przez dzióbek na kuchenkę. Chciała wyłączyć palnik, ale jednocześnie coś ją powstrzymywało. Dopiero gdy Harry wygasił ogień i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem, wiedziała, że już nigdy nic nie będzie u niej w porządku. Czuła się, jakby zawisła w przestrzeni międzyczasowej i nie mogła się z niej wydostać.

– Przepraszam, że cię nachodzę – odezwał się ze skruchą Harry, a jej wszystkie słowa ugrzęzły w gardle. – Po prostu nie mam co ze sobą zrobić.

Chciał usiąść na jednym z krzeseł, ale w ostatniej chwili zrezygnował i zaczął otwierać po kolei wszystkie szafki, szukając kubków.

Ginny machinalnie do niego podeszła i pociągnęła za ostatnie drzwiczki, wyciągając dwa naczynia. Starała się nie pokazać, że wcale nie ma ochoty na towarzystwo, ale jej wygasłe oczy zdawały się mówić za nią wszystko. Zwłaszcza wtedy, gdy wyciągnęła z dolnej szuflady pojemniki z kawą i herbatą, a brązowy proszek z jednego z nich niespodziewanie wysypał jej się na podłogę i zaklęła cicho pod nosem.

Potter już był przy niej i zbierał różdżką rozsypane fusy. Ona natomiast stała z puszką po kawie, gapiąc się w brudną podłogę. Była kompletnie nieobecna, gdy przyjaciel wyciągnął jej z ręki niemal pusty pojemnik i ujął ją delikatnie za dłonie, starając się zwrócić na siebie uwagę.

– Ginny? – przemówił do niej, ale nie spojrzała na niego. – Powiesz mi, co się dzieje?

Wtedy coś w niej pękło. Do oczu napłynęły łzy, a gardle zawiązała się olbrzymia gula, która nie chciała przez nie przejść. Niespodziewanie wtuliła się w Harry’ego, wylewając mu łzy w koszulę. Gdy poczuła na głowie gładzącą ją dłoń, nie była już w stanie dłużej się powstrzymywać.

– Harry – wychlipała żałośnie – ja już nie mogę, nie potrafię.

– Wiem – odparł, przytulając ją mocniej. – Ja też, Ginny. Ja też.

 

* * * * *

 

            ­– Chcesz kawy? Bo akurat robię – mówił do niej głośno z kuchni. – A zresztą sama dobrze wiesz, gdzie co jest, więc jak zechcesz to sobie zrobisz.

            – Hermiony i Draco nie ma? – spytała, siadając niepewnie na krześle przy wyspie.

Blaise krzątał się niemrawo po pomieszczeniu. Zachowywał się, jakby niedawno wstał z łóżka, co w gruncie rzeczy mogło być prawdą, biorąc pod uwagę jego dość domowy ubiór, na który składały się szare dresy i zwykła czarna koszulka.

Pansy przeraziła się i aż podskoczyła na zajmowanym miejscu, gdy niespodziewanie z jednej szafek wysypały się przeróżne garnki. Diabeł natomiast stał, jak gdyby nic się nie stało, patrząc się na pobojowisko z niewzruszonym wyrazem twarzy, choć wewnątrz miał ochotę wyć z bezradności i niesprawiedliwości losu. Wciąż trzymał drewniane drzwiczki, zastanawiając się, dlaczego takie złe rzeczy muszą się przydarzać takim dobrym ludziom.

            – Co? – Spojrzał w końcu na Pansy, dając jej do zrozumienia, że nie słyszał jej pytania bądź wyleciało mu z głowy. Coraz częściej mu się to zdarzało i z pewnością nie wróżyło nic dobrego. – O co pytałaś?

            Przepchnął jednocześnie nogą rozsypane garnki, tak by mógł swobodnie dostać się do zlewu. Z suszarki ściągnął dwa kubki i postawił je na blacie, zastanawiając się, czy na pewno ma ochotę na kolejną kawę.

            – Czy jest Draco i Hermiona, ale widzę, że jesteś tu kompletnie sam – odparła Pan, schodząc ze stołka i zabierając się za sprzątanie bajzlu, jakiego narobił Zabini. Nie leżało to w jej gestii, ale zwyczajnie lubiła porządek i nie potrafiła patrzeć na walające się po podłodze przybory kuchenne.

            – Nie tylko tu – wybełkotał Blaise, nalewając wody do czajnika.

            – Słucham? – zapytała, wychylając się zza drzwiczek od szafki. Nie widziała stąd zbyt dobrze twarzy przyjaciela, ale wyraźnie zaciśnięta szczęka mówiła jej niemal wszystko.

            Schowała kilka kolejnych garnków i podniosła się, obracając ku sobie Diabła. Dopiero teraz dostrzegła jego podkrążone i zaczerwienione oczy, w których kompletnie brakowało chęci do życia. Dotknęła go lekko za ramię, ale Blaise nieoczekiwanie się od niej odsunął.

            – Nie truj mi tylko, dobra? – odezwał się po chwili, a pretensja i zmęczenie wylewały się między słowami.

            Pansy nie bardzo wiedziała, jak ma zareagować. Z jednej strony chciała wiedzieć, co się wydarzyło, ale z drugiej, znała Zabiniego na tyle dobrze, że była pewna, że zaraz jej wszystko powie. Oparła się więc o kuchenny blat i cierpliwie czekała, aż przyjaciel się w sobie zbierze. Oczywiście nie musiała długo czekać, ponieważ Blaise jest z natury dość gadatliwy.

            – Nie wiem, co się stało i jak do tego wszystkiego doszło. Zupełnie mnie odepchnęła, odtrąciła i nie pozwoliła nic powiedzieć. – Nachylił się nad zlewem, wpatrując się otępiałym wzrokiem w odpływ. Jego głos zmieniał się z każdym słowem, raz był cichy, a innym razem pełen emocji. Pansy nie miała wątpliwości, że chodzi o Ginny. – Tak jakby wszystko przestało się dla niej liczyć, ja, my, nasze dziecko.

            Przeczesał włosy i jeszcze bardziej pochylił się nad zlewozmywakiem.

            – Blaise – zaczęła niepewnie, podchodząc do niego bliżej.

            – Wiem, co chcesz mi powiedzieć – odparł, ale ani razu na nią nie spojrzał. – Ale ja naprawdę rozumiem, że jest jej ciężko. Tylko po jaką cholerę ja się dla niej starałem, co? Po co to wszystko było? Żebym usłyszał, że to niepotrzebne? Że ja jestem niepotrzebny?

            – Wyolbrzymiasz, Ginny…

            Zabini zaśmiał się szyderczo, podnosząc na Pansy przekrwione oczy. Zakuło ją w piersi, ponieważ wiedziała, co za chwilę jej powie.

            – Ja wyolbrzymiam? – zapytał retorycznie, a pani Potter momentalnie skurczyła się w sobie i oplotła zesztywniałymi ramionami. – To ty się rozwodzisz z Potterem, bo kilka razy nawalił. Ale oczywiście w twoim perfekcyjnym życiu nie ma miejsca na jakiekolwiek błędy.

            – Harry popełnił ich o kilkanaście za dużo, a poza tym… – Nie dane jej było dokończyć. Blaise uniósł się gwałtownie, stając naprzeciw niej.

            – Harry to, Harry tamto… A spojrzałaś kiedyś na siebie? – Zmrużyła nieco oczy, ale nie odezwała się. – Myślisz, że jesteś taka idealna?

            – Oczywiście, że nie jestem, ale… – zaczęła nieco unosić głos, jednak i tym razem nie udało jej się dokończyć.

            – Ciągle masz do niego o coś pretensje, nic cię nie zadowala, bo nie jest robione po twojemu. Ale to męczy, wiesz? Każdego w pewnym momencie męczy, jak jedyne, co słyszy po całym dniu zapierdalania i urabiania sobie łokci w dziecięcym gównie, to, że niczym nie potrafi się zająć, bo przecież nie wyniósł śmieci i nie pozmywał po obiedzie.

            W kuchni zapanowała głucha cisza. Żadne z nich nie chciało się w tym momencie więcej odezwać. Blaise, ponieważ czuł, że posunął się o krok za daleko, a Pansy, bo wiedziała, że wszystko, co przed chwilą powiedział jej przyjaciel, było prawdą. Gdyby teraz zaprzeczyła, wyszłaby na hipokrytkę, a ostatnim, czego potrzebowała, była niekończąca się kłótnia z Zabinim. Próbowała go jakoś przed sobą usprawiedliwić, ale z drugiej strony, czy był tego jakikolwiek sens?

            Pan zmieszała się jeszcze bardziej. Czuła, jak pod powiekami zaczynają gromadzić się nieznośne łzy, których ostatnimi czasy wylewała o wiele za dużo. Odwróciła więc wzrok, jednocześnie oddalając się od Diabła i siadając na krześle przy kuchennej wyspie. Nim się obejrzała, słone krople zaczęły skapywać na jej bluzkę, odsłaniając przed przyjacielem pełny obraz nędzy i rozpaczy, jakim stała się w ciągu ostatnich miesięcy.

            – Mam już tego dość – wychlipała, chowając twarz za trzęsącymi się dłońmi. – Naprawdę mam już tego wszystkiego dość. Nie radzę sobie z niczym, samą sobą nie umiem się zająć.

            – To może to najwyższy czas przebaczyć temu matołowi i zamiast grozić mu pozwem, wspólnie ustalić pewne zasady?

            Usiadł na drugim krześle obok przyjaciółki, oplatając ją za trzęsące się z płaczu ramiona.

            – Ale inaczej nic do niego nie dotrze.

            – A rozwód ma go niby oświecić? – zapytał sarkastycznie, wręczając jej kawałek ręcznika kuchennego. Pansy przyjęła go bez słowa, wydmuchała zapchany nos i otarła mokre od łez oczy. Cały czas dygotała, ciężko jej się oddychało, ale nie potrafiła już dłużej wstrzymywać kotłujących się w niej emocji.

            – To nie jest takie proste, Blaise. Dawałam Harry’emu wiele szans, żadnej z nich nie wykorzystał. Co innego mogę zrobić? – Głos łamał jej się przy każdym słowie, ale nie obchodziło ją to. Potrzebowała wylać w końcu z siebie chowane pokłady żalu i bezradności.

            – Szczerze porozmawiać? – odparł, ściskając ją za rękę. – Idźcie na jakąś terapię, powiedzcie sobie w końcu otwarcie, co wam nie pasuje i co chcecie zmienić. Rozwód nie pomoże, poza tym kochasz tego głupka, tak czy nie?

            – Przyganiał kocioł garnkowi – odpowiedziała, wycierając nos. – Czemu ty i Ginny nie pójdziecie na terapię i nie wywleczecie domowych brudów przed obcą osobą?

            – Ja i Ginny to co innego – odrzekł hardo, automatycznie spuszczając wzrok i wbijając go z swoje kolana. Ale Pansy nie zamierzała ustąpić.

            – Prawisz mi kazania, którymi sam sobie mógłbyś pomóc.

            – Ale wy chcecie ratować małżeństwo.

            – A co to niby zmienia? – zapytała z wyrzutem. – Kochasz ją, będziecie mieli dziecko, już stworzyliście rodzinę. Blaise, ty naprawdę masz o co walczyć. Czemu więc się poddałeś?

            – Bo najwidoczniej dla Ginny to nic nie znaczy – odparł zdecydowanie zbyt pewnie i podniósł się z zajmowanego miejsca. Oparł się o blat i patrzył się na Pansy tym samym zmęczonym wzrokiem, co na początku ich dyskusji. I właśnie po tym wiedziała, że Blaise jest zwyczajnie zagubiony, a jedyne, co może w tym momencie dla niego zrobić, to pozwolić mu przemyśleć całą sytuację.

            – Jestem pewna, że znaczy dla niej o wiele więcej, niż ci się wydaje – odrzekła i wstała z krzesła, a następnie udała się do przedpokoju, gdzie założyła kurtkę i bez słowa wyszła z mieszkania. Zabini natomiast miał ochotę wyć z rozpaczy, ale jedyne, na co się zdobył, to rozbicie kubka z ostygniętą kawą.

 

* * * * *

 

Z jednej strony cieszył się, że Hermiona podeszła do reorganizacji domu z taką pasją, ale z drugiej, trzymając w dłoniach już szósty model zasłon, ten entuzjazm nieco zaczynał go męczyć, a zarazem przerażać. Sądził, że uda mu się wypocząć w trakcie zakupów, jednak mocno się przeliczył, chodząc za Granger od jednego sklepu do drugiego, gdzie musiał się zastanawiać, czy lepsza będzie granatowa pościel w poziome paski, czy granatowa w pionowe. Ostatecznie i tak stanęło na szarej w białe kwiaty, ale utraconej godziny z życia nikt mu już nie odda.

            Aktualnie znajdowali się w sklepie z firanami i zasłonami, a wybór był tak ogromny, że powoli żałował, że mają w domu jakiekolwiek okna.

            – Co o tym myślisz? – Obrócił się między wzornikami, starając się odszukać schowaną za połaciami materiałów Hermionę. Gdy w końcu ją znalazł, dostrzegł w jej dłoniach kawałek ciężkiej tkaniny w kolorze ciemnej zieleni. Identyczny, który trzymał już w rękach.

            – Myślę, że jest do bani – odparł, podchodząc do niej bliżej.

            – Pytałam o Blaise’a i Ginny – odpowiedziała, karcąc go przy tym wzrokiem. – Dziękuję, że mnie słuchasz.

            – W tym przypadku moja odpowiedź jest niezmienna.

            – Naprawdę nie obchodzi cię, że się rozstali? – spytała z lekkim niedowierzaniem i wyrzutem, przyglądając się kolejnemu materiałowi, tym razem w kolorze słonecznikowej żółci.

            – Będzie mnie obchodziło, jeśli ty mnie z jakiegoś powodu zostawisz. Inne związki mam głęboko w poważaniu.

            – Nawet własnego przyjaciela? – spytała, pokazując Malfoyowi kolejną zasłonę.

            – Jest zbyt przaśna – odparł, a Hermiona od razu wsunęła ją na miejsce.

            – A Ginny i Blaise?

            – To samo. Ona jest zbyt przaśna, a on…

– Draco, ja mówię poważnie – odparła, choć trzymając w dłoniach czerwoną zasłonę ciężko mu było w to uwierzyć.

– Czemu jeszcze się nie nauczyłaś, że z wtrącania się w cudze sprawy nigdy nie wychodzi nic dobrego? – Przeszedł między połaciami kolejnych materiałów, podążając za dość szybko przemieszczającą się Hermioną.

– Ale to są nasi przyjaciele.

– A więc to daje nam prawo wpychać nos w ich kłótnie?

– Powinniśmy im pomóc – dodała, jakby było to tak oczywiste, że na dobrą sprawę nie powinna mówić o tym na głos. Jednocześnie pokazała Malfoyowi ciężką kotarę w kolorze dojrzałej wiśni.

– Nie – odparł, spoglądając na nią z bezsilnością.

– Mówisz teraz o zasłonach czy o Blaisie i Ginny?

– O jednym i drugim.

Panna Granger westchnęła przeciągle, chwytając się mocno za pasek od torebki.

– Poddaję się – powiedziała, rozkładając bezradnie ręce. – Tobie nic się nie podoba. Ta za jasna, ta ma wzory, ta za ciężka, a tamta prześwituje.

– Gdybyś powiedziała to samo o bieliźnie, to bym nie protestował – odparł z wyraźnym smirkiem na ustach, za co Hermiona zdzieliła go końcówką granatowego materiału.

– Tobie zawsze jedno w głowie.

Draco nie oponował, gdy zostawiła go samego między zwisającymi od sufitu tkaninami. Przerastała go ta dwutorowa rozmowa, Granger przeskakiwała z tematu na temat i oczekiwała, że się automatycznie do niej dostosuje. A on tak nie potrafił. Tym bardziej, że wciąż się zastanawiał, czy bardziej podobają mu się zasłony w kolorze brudnej żółci czy też stalowej szarości. Natura pchała go ku drugiej opcji, ale miał świadomość, że jeśli naprawdę chcą coś zmienić w wystroju mieszkania, to powinien wyjść ze swojej strefy komfortu. Problem w tym, że to wcale nie było takie łatwe, jak wydawało mu się kilka godzin przed przyjazdem do galerii handlowej.

Pozostawała jeszcze sprawa Diabła i Wiewióry, bo mimo że nie chciał się w nią mieszać, to z drugiej strony nie uśmiechało mu się dalsze życie z Blaise'em pod jednym dachem. Nie wiedział też, co konkretnie zaszło między tą dwójką, ale skoro Zabini zdecydował się wyprowadzić, to z pewnością musiało to być coś poważnego. Nadal jednak nie czuł się uprawniony do wpychania nosa w ich rozterki.

Westchnął cicho, ale przeciągle, gdy między materiałami dostrzegł bardzo lekką zasłonkę w kolorze dziewczęcego różu. Miała na sobie małe misie, a dół był wykończony białą tasiemką. Wtedy pomyślał o dziecku Ginny i Blaise'a i ponownie zaczął się zastanawiać, czy na pewno nie jest upoważniony do wtrącania się w ich sprawy. Bądź co bądź, malec potrzebuje rodziców, a Diabeł kompletnie oszalał na jego punkcie, mimo że jeszcze się nie narodził.

– Przepraszam? – Podskoczył w miejscu, gdy usłyszał za sobą obcy głos. Obrócił się i ujrzał przed sobą drobną kobietę odzianą w firmową koszulkę. – Może jakoś doradzić?

Draco zamyślił się na chwilę. Wpierw chciał odprawić pracownicę i grzecznie jej przy tym podziękować, ale szybko się zreflektował, gdy ponownie spojrzał na materiał w brązowe misie.

– Doradzić nie, ale poproszę tak ze trzy metry tej zasłony. – Wskazał na interesującą go tkaninę, a dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i szybko do niej podeszła.

– To do pokoju córki? – spytała, a Malfoy uśmiechnął się z grzeczności.

– Raczej prezent dla przyszłych rodziców – odparł, pomagając pracownicy uporać się z materiałem.

Kobieta położyła zasłonę na pobliskim stole, szybko odmierzyła odpowiednią długość i sprawnym ruchem przecięła ją w zaznaczonym miejscu. Następnie zapakowała ją w firmową torbę, do której przyczepiła karteczkę z numerem tkaniny i jej długością. Wręczyła ją Draconowi z szerokim uśmiechem.

– Dziękuję. – Odwzajemnił uśmiech, starając się nie dać po sobie poznać, że zauważył, że dziewczyna umyślnie przejechała mu po dłoni palcami, gdy wręczała mu pakunek.

– Może jeszcze w czymś doradzić? – spytała z wyraźną nadzieją. Ale Malfoy kiwnął jedynie przecząco głową i szybko się od niej oddalił.

Hermiony oczywiście nigdzie nie dostrzegł między stertami firanek, toteż poruszał się po sklepie nieco na oślep. Zresztą każdy by się w nim zgubił, gdyby od dłuższego czasu widział jedynie białe koronki, muśliny i tiule. W pewnym momencie zaczął się zastanawiać, czy nadal jest w tym samym miejscu.

– Tu jesteś. – Poczuł, jak ktoś ciągnie go mocno za rękaw koszuli i przeprowadza między kaskadami materiałów. Ledwo wyhamował, gdy Hermiona zatrzymała się przed kolejnymi wieszakami, ale na szczęście udało mu się uniknąć lądowania między kolorowymi kotarami. – I? Co myślisz?

– A teraz pytasz o zasłonki, czy o Blaise’a i Ginny? – Spojrzała na niego z wyraźnym błaganiem.

– O zasłony – odrzekła, pokazując mu dwa wybrane materiały. Jeden był granatowy i miał złote przeszycia na samym dole, a drugi był bordowy, wykończony złotymi chwostami.

Draco skrzywił się nieznacznie, ale tak, by Granger tego nie widziała, a następnie sięgnął do coraz bardziej pobolewającego karku, by go rozmasować. Z każdą minutą utwierdzał się w przekonaniu, że ta kotara w kolorze brudnej żółci podobała mu się najbardziej.

– A tamta żółta?

– Która? – spytała, marszcząc lekko brwi.

– No ta taka musztardowa, prosta, bez żadnych udziwnień.

– Takich pokazywałam ci kilkanaście – odparła, nie przestając wpatrywać się w granatowy materiał. Malfoy zaś usilnie walczył sam ze sobą, by nie wywrócić z poirytowaniem oczami. – Zresztą salon wyglądałby, jak pokój hotelowy.

– A co w tym złego? – odrzekł, opadając na pobliską kanapę. – I tak zrobiliśmy z tego domu przytułek dla uchodźców.

Panna Granger spojrzała na niego współczująco. Nie od dziś wiedziała, że Draco źle się czuje, dzieląc dom z kimś innym poza nią. Nie dawał tego jakoś specjalnie po sobie poznać, nigdy też nie insynuował gościom, że czas ich pobytu powoli dobiega końca. Ale widziała po nim, że wolałby nie dzielić tak hojnie swej przestrzeni osobistej.

Usiadła obok niego, chwytając go za rękę, a on machinalnie splótł jej palce ze swoimi i przyciągnął do siebie. Lekki uśmiech wypłynął na jej usta, gdy pocałował ją w czubek głowy.

– Zostańmy przy tych granatowych – odezwał się po chwili, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni.

– Naprawdę ci się podobają?

– Tak – odparł, ponownie ją całując, ale tym razem w czoło. – I weźmy tę żółtą kanapę z fotelami, które tak ci się podobały.

Odsunęła się od niego nieznacznie i spojrzała z wyraźną podejrzliwością. Draco od razu zrobił minę niewiniątka, wzruszając od niechcenia ramionami. Była bowiem święcie przekonana, że za nic w świecie nie zgodzi się na tak żywy kolor w salonie.

– Jeszcze mi powiedz, że kupimy czerwone ręczniki, które oglądaliśmy we wcześniejszym sklepie. – Ponownie wzruszył ramionami, by po chwili znaleźć się tuż przy niej i szybkim ruchem posadzić ją sobie na kolanach.

Hermiona nie chciała krzyczeć, ale nic nie mogła poradzić, na krótkie, acz wyraźne, pisknięcie, które wydała z siebie, gdy znalazła się tak blisko Malfoya. Machinalnie zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem, tak że bez trudu czuła jego perfumy. Mieszanka pieprzu, cedru i trawy cytrynowej, którą tak często na sobie nosił, zawsze działała na nią kojąco, a zarazem nieco rozgrzewająco.

Draco doskonale o tym wiedział i bez krępacji sunął dłonią wzdłuż jej kształtnych pleców, dopóki nie dotarł do bezpiecznej granicy między lędźwiami, a pośladkami. Nachylił się ku niej, oplatając ciepłym oddechem wrażliwe płatki jej uszu.

– Czy kolor ręcznika ma znaczenie, jeśli za chwilę nie będziesz go mieć na sobie? – Skubał jej ciepłą szyję, na dłużej zatrzymując się na pulsującej tętnicy, którą delikatnie pocałował. Hermiona odruchowo lekko się wygięła, chcąc mu dać lepszy dostęp, ale wtedy Malfoy nieoczekiwanie zsunął ją ze swych kolach i podniósł się z kanapy.

– Chodź, mamy jeszcze kilka rzeczy do kupienia – dodał z wyraźnym błyskiem oku, podając jej rękę.

Panna Granger nie miała pojęcia, że na jej policzkach wykwitły dwa soczyste rumieńce. Co więcej, nie podejrzewała nawet, że Draconowi bardzo się ten widok spodobał. A jeszcze bardziej spodobała mu się wizja czerwonych ręczników latających po ich sypialni.

 

* * * * *

 

Harry siedział jak struty na kanapie w salonie Ginny, wpatrując się w swoją wystygłą herbatę. Na ściankach kubka utworzyły się paskudne zacieki, a także dało się dostrzec nieestetyczny osad wynikający ze zbyt długiego trzymania zimnego naparu w naczyniu. Odruchowo przypomniało mu się, że Pansy zawsze miała o to pretensje, gdyż wyjątkowo ciężko było zmyć powyższy brud z białych filiżanek.

            – Napijesz się czegoś jeszcze? – Pytanie Ginny odbiło mu się echem w głowie. Dopiero po chwili spojrzał na nią, kręcąc przecząco głową.

            – Nie, dziękuję. – Dziewczyna podniosła się dość nieporadnie z fotela, machinalnie krzywiąc się przy tym z bólu. Harry odruchowo do niej podszedł, obejmując ją ramieniem i pomagając złapać stabilną pozycję.

            Panna Weasley uśmiechnęła się do niego nieporadnie, a przynajmniej miała nadzieję, że jej usta wykrzywiły się w czymś przypominającym uśmiech. Gdy chciała sięgnąć po oba kubki stojące na stoliczku, Harry wyprzedził ją i ruchem głowy polecił jej położyć się na kanapie.

            – Harry – zaczęła, choć wyraźnie brakowało jej sił – ja nie jestem chora, tylko jestem w ciąży.

            Mimo to poczłapała do wersalki i z wielkim trudem ułożyła się na niej w dogodnej pozycji. Odetchnęła z ulgą, gdy ból w kręgosłupie zaczął się zmniejszać.

            – Właśnie dlatego powinnaś bardziej o siebie dbać.

            – Dbam o siebie tak, jak mogę i potrafię – odwarknęła, zakrywając oczy ręką. Słyszała, jak Potter wychodzi z salonu i idzie do kuchni, skąd dochodził do niej dźwięk płynącej z kranu wody.

            Najchętniej zostałaby sama. Zaszyłaby się pod kocem w sypialni z kubkiem gorącej herbaty, spoglądając za okno, skąd miała widok na niewielki ogród, a w nim przyroda powoli budziła się do życia. W końcu był już marzec. Lada moment zazielenią się pobliskie parki, skwery obrosną pierwszymi kwiatami, śpiew ptaków będzie ją budził każdego poranka. A ona z każdym tygodniem będzie coraz większa. Już niedługo nie będzie mogła się normalnie schylić, lada moment nie zawiąże sobie sznurowadeł, jeszcze chwila, a nawet oddychanie będzie ją męczyło.

            Nie takiej przyszłości chciała. Nie tak miał wyglądać jej kolejny rok. W kwietniu miała zostać żoną Blaise’a, mieli udać się na wspaniały miesiąc miodowy do Florencji, odwiedzić całą rodzinę i cieszyć się sobą nawzajem. Mieli przypieczętować swoją miłość, oficjalnie stać się małżeństwem i rozpocząć nowy rozdział wspólnego życia.

Nie takie miały być mijające miesiące. Zamiast wspaniałego ślubu czekają ją kolejne wymioty, nietrzymanie moczu, zawroty głowy, puchnące kolana i kostki, a także rwący ból promieniujący z całego kręgosłupa. A wszystko to będzie się wyłącznie nasilać, dopóki nie trafi na porodówkę i nie wyda z siebie z tego dziecka.

Ciężko było jej się do tego przyznać, ale ilekroć myślała o nim, jak o zbędnym balaście, pragnęła dzięki temu poczuć się lepiej. Było to jednak niemożliwe, gdyż zaraz nachodziły ją całkowicie zasadne wyrzuty sumienia, a także wzmagał się w niej wstręt do samej siebie. Kilkukrotnie stawała przed lustrem, starając się przekonać, że nie chce i nie kocha tego dziecka, że nie jest jej potrzebne i najchętniej by się go pozbyła. Wtedy jednak patrzyła na wspólne zdjęcie z Blaise’em i nie była zdolna wydusić z siebie tych wszystkich okropieństw, które wmawiała sobie w myślach. Nawet teraz, po odejściu Zabiniego, nie potrafiła tego zrobić.

Z letargu wyrwał ją dźwięk kroków Harry’ego, który zaparzył jej kolejnej herbaty. Po zapachu wyczuła rumianek, który zawsze wpływał na nią kojąco i uspokajał odruchy wymiotne. Czuła się po nim nieco senna, ale jeszcze nigdy nie udało jej się zasnąć po wypiciu całego naparu.

– Zaparzyłem ci rumianek – zwrócił się do niej Potter, siadając przy niej na kanapie i podając jej kubek. Ginny miała delikatnie podkurczone nogi, ponieważ w tej pozycji nie bolał ją kręgosłup. – Pansy bardzo pomagał, gdy była w ciąży.

Podziękowała mu skinieniem głowy i upiła niewielki łyk ziołowego naparu, odchylając się na miękkich poduszkach.

– A jak tam Lilly? – spytała, by podtrzymać rozmowę, mimo że wcale nie miała ku temu ochoty.

– Chyba dobrze – odparł, zwieszają głowę i wpatrując się w złotą obrączkę zdobiącą serdeczny palec. Zaczął się nią bawić, naprzemiennie zdejmować i zakładać, przy czym ani razu nie spojrzał na przyjaciółkę. – Nie widuję jej zbyt często, od kiedy Pansy powiedziała, że chce się ze mną rozwieść.

Nie poruszyli zbyt dogłębnie tego tematu. Tak samo zresztą odejścia Blaise’a. Harry coś jedynie napomknął o rozpadzie małżeństwa, ona mu przytaknęła i wybąkała kilka słów o rozstaniu z ukochanym. Nie była pewna, czy jest to najlepszy moment na rozdrapywanie ran. Ale nie miała też pewności, czy kiedykolwiek się one zagoją.

– Chciałem, żeby dała mi trochę czasu – kontynuował markotnie, a Ginny przyglądała mu się w milczeniu. – Myślałem, że się zgodzi, ale się pomyliłem, bo rano wyciągnąłem ze skrzynki pozew rozwodowy. I przyszedłem tu chyba tylko dlatego, żeby się nie schlać do nieprzytomności.

Przeczesał rękami gęste włosy i opadł z głośnym westchnięciem na oparcie kanapy. Ruda zrobiła mu nieco więcej miejsca, podkurczając mocniej kolana. Chciała go pocieszyć, ale żadne sensowne słowa nie przychodziły jej do głowy. Zresztą wszystko, co by teraz powiedziała, dla Pottera nie miałoby znaczenia.

– Ginny – zwrócił się do niej, spoglądając na nią wyczekująco – co powinienem zrobić?

– A czego tak naprawdę chcesz? – odparła, oplatając mocniej kubek z rumiankiem.

– Chcę, żeby była szczęśliwa, żeby obie były szczęśliwe.

– Czasem szczęściem drugiego człowieka jest twoje własne nieszczęście – odpowiedziała, upijając kilka łyków ziołowego naparu.

Nie potrafiła spojrzeć Harry’emu w oczy, ponieważ zwyczajnie się bała. Nie umiała mu dodać otuchy, nie wiedziała, w jaki sposób ma go podnieść na duchu. Wszystko to wydawało jej się tak odległe, a zarazem nierzeczywiste, że nie chciała o tym rozmawiać.

Potter odchylił głowę na wezgłowiu kanapy i spojrzał w sufit. Zaśmiał się krótko i cicho, na co Ginny przygryzła wysuszoną wargę i jeszcze bardziej skuliła się w sobie.

– Może faktycznie coś w tym jest – odezwał się po dłuższej chwili, choć zdawało jej się, że bardziej mówi sam do siebie aniżeli do niej. – Dlatego odeszłaś od Zabiniego?

Poruszyła się nerwowo na dźwięk nazwiska Blaise’a, spuszczając coraz niżej głowę.

Oczywiście, że wiedziała, że prędzej czy później ktoś będzie chciał z nią o tym rozmawiać. Nie ukrywała jednak, że wolałaby, żeby była to Hermiona. Ona zawsze wiedziała, co trzeba powiedzieć. Zawsze też potrafiła każdemu pomóc. Niestety teraz było to niemożliwe, a wręcz odnosiła wrażenie, że już nigdy nie uda jej się z nią pogadać jak dawniej.

– Nie wiem – odpowiedziała, a raczej wydukała zza kubka. – Może dlatego, może nie. Po prostu nie wiem.

Harry najwidoczniej spodziewał się innej odpowiedzi, ponieważ nie odezwał się. Wyglądał, jakby się zastanawiał nad sensem jej słów, ale prawdę mówiąc, nie było nad czym myśleć. Zwyczajnie nie potrafiła udzielić racjonalnej odpowiedzi na to, dlaczego zostawiła Blaise’a. O ile w ogóle taka odpowiedź istniała.

– A ty? – Postanowiła odbić niewygodne pytanie. – Dlaczego pozwoliłeś Pansy odejść?

– Uznałem, że tak będzie najlepiej – odparł, choć ani razu na nią nie spojrzał.

– Dla kogo? – spytała, a w jej głosie pobrzmiewała wyraźna nuta wzburzenia. – Dla niej? Dla Lilly? Czy może dla ciebie?

Potter wzruszył w odpowiedzi ramionami, a Ginny pierwszy raz od kilku miesięcy poczuła, że wzbiera w niej wściekłość.

– Może Pansy rzeczywiście ma rację – odezwała się zimno. – Rodzina naprawdę nie ma dla ciebie żadnego znaczenia.

Chciała wstać z kanapy, ale gwałtowna zmiana pozycji natychmiast przywołała rwący ból w kręgosłupie. Skuliła się w sobie i skrzywiła, zaciskając ręce z całych sił na trzymanym kubku.

– Wybacz, Ginny, ale jesteś ostatnią osobą, która powinna mnie w tej kwestii pouczać.

Ruda roześmiała się gardłowo, lecz na tyle głośno, że rozbolały ją płuca i po chwili zaczęła pokasływać. Nie znaczyło to jednak, że zdecydowała się odpuścić.

– Bo co? – wydusiła między kolejnymi kaszlnięciami.

– Bo to ty nie chcesz tego dziecka i nie przejmujesz się uczuciami Zabiniego. – Wskazał przy tym na jej już dość sporych rozmiarów brzuch, który starała się ukryć pod puchatym swetrem.

– Może i go nie chcę, ale gdybym miała Blaise’a gdzieś, to już dawno bym się tego dziecka pozbyła – odwarknęła, odgarniając splatane kosmyki włosów z twarzy. – A jak widzisz, nie zamierzam tego robić.

– To czemu go zostawiłaś? – Harry nie dawał za wygraną. Naciskał na nią aż do skutku, a Ginny nie wiedziała, jak długo uda jej się jeszcze wytrzymać. Ból w kręgosłupie zaczynał się bowiem nasilać, a nawet miała wrażenie, że przenosi się bardziej do przodu, jakby ku dziecku.

– Nie wiem! – krzyknęła, odruchowo obejmując się za brzuch. – Nie wiem, do cholery!

Poczuła, że kubek z rumiankiem wyślizguje jej się z ręki i upada z brzękiem na panele podłogowe. Po chwili zaś poczuła gorące łzy, które zaczęły płynąć po rozpalonych policzkach. Wszystko przestało mieć w tym momencie jakiekolwiek znaczenie.

Harry zaś siedział jak w trasie i nie potrafił się ruszyć z miejsca. Herbata zalewała nie tylko podłogę, ale i skarpetki Ginewry, dywan i wpływała pod kanapę. Widok trzęsącej się z rozpaczy przyjaciółki rozdzierał mu serce, a jednocześnie paraliżował do tego stopnia, że nie potrafił jej nawet objąć i przeprosić.

– Ginny – zaczął niepewnie, ale dziewczyna pokręciła jedynie przecząco głową, dając mu do zrozumienia, że nie chce go słuchać.

Nie tak wyobrażał sobie tę wizytę. Chciał, by wyglądała zupełnie inaczej. Zamiast tego zranił kolejną bliską mu osobę. I po tym wiedział, że Pansy miała rację wnosząc przeciw niemu sprawę rozwodową.

Podniósł się z kanapy i próbował jakoś posprzątać herbatę, która zalewała całą podłogę. Nim jednak zdążył znaleźć jakąś szmatkę, czy choćby pomyśleć o różdżce, Ginny bełkotała do niego skulona, wylewając kolejne potoki łez.

– Idź już stąd – dukała, zapowietrzając się co chwilę i żałośnie pociągając nosem. – Idź już i zostaw mnie samą.

– Ale Ginny… – Nie pozwoliła mu dokończyć.

– Chcę być sama, rozumiesz?! – wydarła się do niego, coraz ciaśniej obejmując się za brzuch. – Idź stąd i zostaw mnie w cholernym spokoju!

Chwilę trwało, nim dotarło do niego, czego przyjaciółka od niego żąda. I choć bardzo nie chciał, to w tym momencie nie potrafił nie być wobec niej oschły.

Odstawił mokry kubek na blat stoliczka i zarzucił na siebie kurtkę. Przez cały czas Ginny ani razu na niego nie spojrzała.

– Jak sobie chcesz. – Następnie wyszedł z salonu i skierował się ku frontowym drzwiom, które zatrzasnął za sobą z hukiem.

Panna Weasley została całkowicie sama. Dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. A jednak nie czuła się dzięki temu ani trochę lepiej.

Osunęła się na poduszki od kanapy i dyszała ciężko, czując, że ból staje się powoli nie do zniesienia i odchodzi od niego od zmysłów. Chciała wziąć jakąś tabletkę, ale wszystko było zbyt daleko, włącznie z różdżką. Zresztą nie wiedziała nawet, co powinna łyknąć, żeby nie zaszkodzić dziecku.

Przed oczami robiło jej się mgliście, niby coś widziała, ale nie do końca. Próbowała zamrugać kilka razy, by jakoś sobie pomóc, ale na niewiele się to zdało. Przymknęła więc całkowicie powieki, starając się jakoś poradzić sobie z bólem, ale nim się zorientowała, zasnęła na kanapie, a opadający na podłogę sweter kompletnie przesiąkł żółtawym naparem.

 

* * * * *

 

Pub był ciemny i zatęchły, pachniało w nim alkoholem, papierosami, a także męskim potem. Na próżno było tu szukać szykownie ubranych czarodziejów i czarownic, nie wspominając o dzieciach. Ale właśnie w tej spelunie Lucjusz czuł się najlepiej, sącząc w spokoju whisky z lodem, która przyjemnie prześlizgiwała mu się po gardle prosto do żołądka. Severus nieszczególnie podzielał jego entuzjazm, aczkolwiek zimne i całkiem przyzwoitej jakości piwo łagodziło jego niesmak płynący z dość obskurnego wystroju wnętrza.

            – Czyli odpuszczamy – odezwał się, ocierając ręką pianę z górnej wargi.

            – A widzisz inne wyjście? – wybąkał Lucjusz, mieszając zawartością swej szklanki. – Wlazła do jakiejś dziury, zakopała się pod kamieniami i nie znajdziesz jej, choćby skały srały.

            – I przeszkadza ci to? – zagadnął rezolutnie, upijając kolejny łyk zimnego piwa.

            – Trochę tak, a trochę nie.

            – Czemu? – Malfoy wzruszył od niechcenia ramionami, pochylając się nad zaplamionym stolikiem ku przyjacielowi.

            – Mam przeczcie… – Ale Severus nie dał mu dokończyć, wywracając przy tym z politowaniem oczami.

            – O nie – wyjęczał, odstawiając do połowy wypity alkohol –, zaczyna się. Jak ty masz jakieś przeczucie…

            – Mam przeczucie – kontynuował Lucjusz –, że to babsko szykuje coś wielkiego. Sam zobaczysz. Teraz chce nas uśpić, osłabić naszą czujność, a kiedy przyjdzie odpowiedni moment, wtedy zaatakuje ze zdwojoną siłą.

            Snape nie wyglądał na przekonanego. Podrapał się po kilkudniowym zaroście, spoglądając sceptycznie na przyjaciela, który w tym czasie zdążył już opróżnić swoją szklankę z whisky i zamówić kolejną.

            Yves była słaba, nawet bardzo, biorąc pod uwagę jej ostatnie wyniki badań jeszcze sprzed ucieczki. Wątpił, by była zdolna do wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy w tym stanie. To tak, jakby oczekiwać, że szczenię zagryzie cię na śmierć. Choć z drugiej strony, należy do rodu Malfoyów, a oni zawsze znajdą sposób, by dobrać się komuś do tyłka bez mydła.

            – Skoro i tak wylezie z dziupli, to po co jej szukać? – Lucjusz łypnął na niego znad szklanki.

            – Żeby być przygotowanym na wszystko – odparł, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Kto wie, co jej łazi po tej zepsutej do szpiku kości głowie. Ona jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.

            – Mówiłeś, że zaakceptowała Granger.

            Malfoy cmoknął z dezaprobatą ustami, a następnie uśmiechnął się sztucznie do Severusa.

            – Cóż – zaczął, przeciągając samogłoski – może nie do końca zaakceptowała, raczej zauważyła, że ma prawo do życia.

            Snape prychnął z dezaprobatą, wypijając swoje piwo do końca i prosząc miejscową kelnerkę o kolejną butelkę. Z kufla wolał nie pić, biorąc pod uwagę fakt, że lokal pewnie był sprzątany jedynie od święta.

            – Ale niekoniecznie przy Draconie? – rzucił zjadliwie, sięgając po kilka paluszków stojących w szklance na środku stołu. Przeżuwał niespiesznie, napawając się widokiem skrępowanego Lucjusza.

            – Według niej miejsce przy Draco powinno być zarezerwowane dla czystej i pełnokrwistej czarownicy.

            – Pełnokrwistą może i znajdziesz, ale czyste już dawno wyginęły, niczym dinozaury – odburknął, chrupiąc powoli kolejnego paluszka. Nim się zorientował, Lucjusz dołączył do niego, maczając wcześniej chrupki w szklance z whisky.

            – Przecież wiesz, o co mi chodzi.

            Na głowami przeleciały im dwie tace z piwami, a zaraz po nich poszybowały małe miseczki z orzeszkami ziemnymi. Severus wychylił się po jedną z nich i postawił ją obok paluszków.

            – I właśnie dlatego nie mogę zrozumieć, coście się tak wszyscy uczepili tej Granger.

            – Ej! – zaprotestował żywo Lucjusz, wbijając w Snape’a nadgryziony paluszek. – Ja ją uwielbiam! To najlepsza dziewczyna, jaką mój przytępawy syn mógł sobie znaleźć.

            – A Narcyza?

            – Ubóstwia ją – odparł, przeżuwając kolejny chrupek i popijając go whisky. – Jest nią totalnie oczarowana i nie może się doczekać, kiedy Draco się oświadczy.

            Snape kolejny raz podrapał się po zaroście. Dość sceptycznie bowiem podchodził do kwestii ożenku swojego chrześniaka z panną Granger. Nie to, że miał coś im przeciwko, ale najzwyczajniej w świecie wątpił, że coś pchnie młodego Malfoya do małżeństwa. Chyba że jakaś nieczysta siła pozagrobowa, ale w tym przypadku ciężko mu było uwierzyć.

            – Zamieszkali razem, to już coś.

            W chwili, gdy wypowiadał te słowa, uświadomił sobie, że państwo Malfoy nie wiedzą, że Granger zdecydowała się wprowadzić do Draco. Na reakcję Lucjusza nie musiał zbyt długo czekać. Przyjaciel bowiem nakręcił się w okamgnieniu, chrupiąc paluszki, niczym chomik pozostawiony na tydzień w klatce bez pokarmu.

            – Zamieszkali? – Wypluł przy tym kilka nieprzeżutych kawałków. – Jak? Kiedy? Czemu ja nic o tym nie wiem?!

            – Może dlatego, że nie chcą niczego zapeszać?

            – To nie jest dobre wytłumaczenie – odwarknął, upijając spory łyk whisky. – Zamierzałeś mi o tym kiedyś powiedzieć?

– Tak, tylko nie miałem sprecyzowanego terminu.

Lucjusz spoglądał na niego z litością, unosząc przy tym lewą brew ku górze.

– Zresztą co tu zapeszać? To jasne, jak słońce, że są w sobie szaleńczo zakochani!

            – To idź i ich o tym uświadom!

            – A żebyś wiedział, że pójdę! – Opróżnił szklankę do cna i podniósł się z hukiem z krzesła, ale Severus powstrzymał go w ostatnim momencie.

            – Gdzie! – wydarł się, targając go za poły szaty i sadzając z powrotem na miejscu. – Daj im żyć własnym życiem i chociaż raz niczego nie psuj.

            Lucjusz poprawił czarny płaszcz, patrząc na Snape’a, niczym skarcone dziecko. Chciał jedynie pogratulować synowi, że w końcu zdecydował się pchnąć tę wspaniałą relację do przodu. Oczywiście własne zamiary postanowił dobrze schować, nie zdradzając się, że skrycie liczy, iż panna Granger urodzi mu jeszcze w tym roku upragnionego wnuka.

            – A będąc już przy psuciu – kontynuował tonem surowego nauczyciela, którym niegdyś przecież był. – Pilnuj lepiej, żeby Yves nie wchodziła im w paradę, bo coś czuję, że źle się to może skończyć nie tylko dla Draco, ale i całej waszej rodziny.

            – Myślisz, że o tym nie wiem? – odburknął Lucjusz, zakładając nogę na nogę i odchylając się na oparciu krzesła. – Najgorsze jest to, że ta siksa pewnie bardzo dobrze wie, co i kto gdzie robi, a ja nie mam nawet punktu zaczepienia, gdzie by mogła być.

            – Ewidentnie nie chce, żebyś ją znalazł.

            – Bo ewidentnie coś kombinuje, babsko zakichane – odwarknął, wystrzeliwując jedną rękę w powietrze. Traf chciał, że zatrzymała się na lecącym nad nim piwem, które Lucjusz bez namysłu chwycił i postawił przed Severusem. – A moja głowa w tym, żeby się dowiedzieć, co.

            Gdy Snape miał upić łyk alkoholu, Malfoy niespodziewanie zabrał od niego butelkę i przytknął ją do ust, wypijając całą jej zawartość. Nie pozostało mu więc nic innego, jak zamówić nową kolejkę. Zresztą i tak nie przepadał za piwem kraftowym.

 

* * * * *

 

Mimo że spędzili w galeriach niemal cały dzień, w ogóle nie czuł się zmęczony. Kilka razy co prawda dopadł go kryzys w trakcie zakupów, ale Hermiona za każdym razem potrafiła poprawić mu humor. Największym zaskoczeniem, a zarazem zastrzykiem adrenaliny, była dla niego jej propozycja wejścia do sklepu z bielizną. Draco szykował się na całkiem miłe popołudnie polegające na oglądaniu Granger w pięknych koronkach, ale okazało się, że dziewczyna potrzebowała jedynie kilku par skarpetek i zapasowych rajstop. Nie znaczyło to jednak, że nie próbował jej namówić na włożenie któregoś ze skąpych kompletów, ale kobieta za każdym razem reagowała współczującym uśmiechem i grzecznie kręciła odmownie głową. W końcu Malfoy wcale nie musiał widzieć i wiedzieć, że kupiła za jego plecami dość zmysłowy zestaw w kolorze soczystej czerwieni.

            Wracali już do domu, a na dworze zrobiło się dość ciemno, uświadamiając im, że przegapili porę obiadową. Hermiona już kombinowała, co przyrządzi na kolację, bo szczerze wątpiła, że Blaise uraczy ich czymś pełnowartościowym. No chyba że pizza na wynos została nowym składnikiem w piramidzie zdrowego żywienia.

            – Lasagne może być?

            – Tradycyjna czy dietetyczna? – Uśmiechnęła się szeroko, wspierając głowę na ramieniu opartym o samochodową szybę.

            Draco miał awersję do niskokalorycznej kuchni. Nie przepadał za wszelkiego rodzaju sałatami, szpinak uwierał go w zęby, brokułami rzucałby po całej kuchni, gdyby mu na to pozwoliła. Jedynym daniem, w którym tolerował obecność tego zielonego warzywa, była zupa krem przygotowywana przez Narcyzę.

            – Może być tradycyjna, ale jutro będzie ratatouille. – Czekała, jak Malfoy zareaguje na propozycję jarskiej potrawy. Gdy się skrzywił i ciężko westchnął, dźwięcznie się roześmiała.

            – Czy mamy jakiś kryzys gospodarczy, że codziennie jemy same warzywa? Nawet nie owoce, ale praktycznie same warzywa!

            – Nie, ale jeśli jutro nic z nich nie zrobię, to niedługo trzeba będzie je wyrzucić, a ja nie lubię marnować jedzenia. – Wywrócił z politowaniem oczami, zjeżdżając z głównej trasy prowadzącej z centrum.

            – To zjedzmy na mieście i będzie po problemie. – Trzepnęła go lekko w ramię, gdy włączał kierunkowskaz, by skręcić w prawą stronę.

            – Jak będziesz jadał wyłącznie na mieście, to za miesiąc nie dopniesz się w żadne spodnie.

            – Mam dresy, one są na gumkę – rzucił do niej rozbawiony, łapiąc ją za rękę, którą kolejny raz chciała go szturchnąć w ramię.

            – Malfoy!

            Uśmiechnął się do niej zwycięsko i splótł jej palce dłoni ze swoimi, a następnie delikatnie musnął je ustami. Wychylił się, żeby ją pocałować, ale wtedy samochody stojące przed nim ruszyły i na powrót musiał się skupić na drodze. Nie puścił jednak Hermiony i przez cały czas gładził kciukiem jej skórę.

            Utwór w radiu się zmienił, a samochód wypełniły mocniejsze riffy gitary elektrycznej. Nie słuchali dziś żadnej konkretnej stacji. Malfoy włączył po prostu własną składankę muzyczną, na którą wgrywał piosenki bez ładu i składu. Do tej pory był to głównie jazz, o którego słuchanie w życiu nie podejrzewałaby Dracona, ale jednocześnie wybrane przez niego kompozycje bardzo ją uspokajały i nastrajały pozytywnie do życia. Dlatego bardzo się zdziwiła, gdy w uszach zadudniły jej mocne dźwięki gitary, a z głośników poleciał nieco chrapliwy, a momentami skrzekliwy głos Alice’a Cooper’a.

            Spojrzała na arystokratę z niedowierzaniem, z na jej usta wypłynął lekko cwaniakowaty uśmieszek. Malfoy nie zareagował, a raczej starał się stwarzać wrażenie, że nie reaguje. Widziała bowiem, że lewy kącik ust uniósł mu się nieznaczne ku górze.

            Poison? – zapytała w końcu, choć ewidentnie było to pytanie retoryczne. – Serio?

            – To z czasów, gdy zatruwałaś mi życie – odparł bez zawahania, puszczając jej oczko. Dolna warga Hermiony opadła nieznacznie w dół.

            – Wiesz, że ta piosenka ma inny wydźwięk? – spytała, machinalnie wskazując na sprzęt muzyczny.

            – A wiesz, że nadal jesteś moją trucizną? – Odbił pytanie, przez chwilę się w nią wpatrując. Robiłby to znacznie dłużej, ale po pewnym momencie dziewczyna obróciła głowę, chowając soczyste wypieki na policzkach za włosami, a sam musiał się skupić na drodze. Tym bardziej, że niedługo powinni skręcić, a zawsze się gubił na tym odcinku trasy.

            Nie powiedział Granger, że wstąpią po drodze do Ginny. Uważał, że nie jest to najlepszy pomysł, ponieważ za bardzo by się przejęła i pewnie chciałaby porozmawiać z przyjaciółką. To w gruncie rzeczy nie byłoby aż takie złe, ale nadal nie była to najlepsza pora na tego typu rozmowy. Był zdania, że Blaise i Ginny muszą chwilę pobyć sami, by zrozumieć, jak bardzo im na sobie zależy.

            Skręcił w zjazd po lewej stronie i skierował się w głąb osiedla, na którym znajdował się dom Zabiniego. Była to spokojna dzielnica, praktycznie nie jeździły po niej samochody, a gdyby wybrać się na dwudziestominutowy spacer, z łatwością można się było dostać do Potterów.

            Wraz z mijaniem kolejnych mieszkań, Hermiona zaczynała wiercić się nerwowo na siedzeniu pasażera, rozglądając się po okolicy.

            – Czemu tu przyjechaliśmy? – Oczywiście, że nie była głupia i z łatwością rozpoznała dzielnicę. Miał jednak nadzieję, że uda im się jakoś uniknąć tej rozmowy. Ewentualnie rzuci coś w stylu, że Blaise zapomniał jakich projektów, a są im potrzebne. Granger jednak go wyprzedziła i nie było już odwrotu. Dosłownie i w przenośni, ponieważ ulica, po której się poruszali, była jednokierunkowa.

            – Muszę zabrać coś dla Blaise’a. – Dziewczyna spojrzała na niego z podejrzliwością. – To nie zajmie długo.

            – Mam iść z tobą? – spytała niepewnie.

            W gruncie rzeczy nie wiedziała, czy ma ochotę widzieć się z Ginny. Wciąż miała do niej żal, ale ostatnia rozmowa z parku nieco ją udobruchała i nawet w pewnym momencie zapragnęła się z nią zobaczyć. Jednak w świetle mijających tygodni znów wzmogły się w niej dawne urazy i już nie była taka pewna, czy jest to odpowiedni moment na rozmowę.

            Draco pokręcił przecząco głową, parkując samochód przed bramą wjazdową domu Zabiniego. Szybko odpiął pas, chwycił jakąś torbę z tylnego siedzenia i pocałował ją krótko na odchodne.

            – Będę za chwilę. – Drzwi od auta trzasnęły, a wraz z nimi głowa panny Granger opadła bezwiednie na szybę.

            Malfoy tymczasem zdążył dobiec do mieszkania przyjaciela i bez namysłu chwycił za klamkę, która ustąpiła pod jego naciskiem bez żadnych problemów. Nieco go to zdziwiło, tym bardziej, że w środku żadne światło nie było włączone. Wszedł powoli do korytarza, zapalając boczne kinkiety.

            – Ginny? – zawołał ją niezbyt głośno, ale dziewczyna mu nie odpowiedziała. Poszedł więc dalej, kierując się prosto do salonu, a gdy zapalił w nim lampy, torba z dziecięcą zasłonką wypadła mu z ręki.

            Dziewczyna leżała w kałuży na podłodze, wszystkie ubrania miała przesiąknięte żółtawą cieczą o dziwnym zapachu. Nie myśląc za wiele, podbiegł do niej i ukląkł przy niej na panelach, łapiąc twarz między dłonie i próbując ją obudzić.

            – Ginny, hej, obudź się. – Klepnął ją lekko w policzki, ale głowa Weasleyówny latała mu bezwiednie w rękach. – Ginny do cholery, obudź się, wariatko.

            To również nic nie dało. Chwycił ją szybko za nadgarstek, starając się wyczuć puls, jednocześnie pochylił się nad nią, próbując wyczuć na policzku choćby najlżejszy oddech i dostrzec ciężko unoszącą się klatkę piersiową. Ulżyło mu, gdy wyczuł pod palcami nikłe bicie serca dziewczyny.

            Nie czekał, po prostu zerwał się z klęczek i popędził do Hermiony, ponieważ zostawił w samochodzie telefon. Gdy panna Granger ujrzała, jak wybiega niczym poparzony z mieszkania Diabła, automatycznie rozpięła pasy i wysiadła z auta, wybiegając mu naprzeciw.

            – Co się dzieje? – pytała, podążając za Malfoyem.

            – Dzwoń po pogotowie.

            – Co? – Nie dawała wiary własnym uszom.

            – Dzwoń po karetkę. – Ponowił żądanie, prowadząc ją w głąb mieszkania. Gdy na nią zerknął, Hermiona już czekała na odebranie połączenia przez dystrybutora.– Prawdopodobnie zemdlała. Oddycha, ale bardzo lekko i w ogóle się nie budzi.

            Gdy weszli do salonu, panna Granger nie umiała nad sobą zapanować. Komórka wypadła jej z ręki w tym samym momencie, gdy odezwał się z niej głos ratownika. Nie czekała, nie myślała; rzuciła się ku nieprzytomnej Ginny.

3 komentarze:

  1. Że też zawsze musi się kończyć w takich momentach!
    Napiszę króciutko, bo późna pora. Już miałam się kłaść, ale stwierdziłam "Zobacze... może będzie rozdział". I jest! To jedno z najlepszych uczuć na całym świecie :)
    Rozdział fantastyczny. Uwielbiam takie. Czyta się tak przyjemnie i gładko. Nie żebym nie przeżywała całego rozdziału, bo szczerze mówiąc to troszkę za bardzo się zawiesiłam i wciągnęłam. Za dużo emocji. Zawsze tak jest. Widze rozdział- mam ochote skakac i krzyczec ze szczęścia, a kiedy czytam zamieniam się w jakiś kamień, nic mnie nie ruszy, nic mnie nie odciągnie od tekstu. Wiele postaci przechodzi teraz trudny okres, nastroje raczej tragiczne, a mimo to, aktualnie nie znam lepszej lektury na poprawienie humoru... Czy to ma sens?
    Troszeczkę czekaliśmy na rozdział, ale naprawdę było warto. Zawsze jest :) "Rolety to priorytety" tak chyba kiedyś powiedziała Izabela Kisio. Nie mam pojęcia, o co jej chodziło, ale ma racje. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Komentarze wypytujące o date, o to czy blog będzie zamknięty itp. itd. nigdy nie znikną. Ważne żeby skupić się na priorytetach.

    Powodzenia z magisterką! Trzymamy kciuki.

    ( Z góry przepraszam za jakieś błedy, nie chciałam odkładać pisania komentarza na jutro)

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Realistko!
    Jak miło jest wejść na Twoją stronę "tylko zerknąć" z nadzieją, że w końcu będzie można dostać świeżą porcję opowiadania i proszę.. jest! Modlitwy zostały wysłuchane!
    Rozdział jak zawsze na poziomie! Nic się nie bój.. nie wiem co musiałoby się stać, byś straciła to lekkie pióro. Jest mi tak szkoda tych dwóch związków, którym mocno kibicuję (szczególnie Ginny i Blaise'owi) - mam nadzieję, że będą w stanie sobie wybaczyć. Zaskakujące, że akurat u głównych bohaterów, wszystko zmierza w dobrym kierunku (na co oczywiście nie narzekam!). Rozdział oczywiście przepełniony różnymi emocjami - śmiech, smutek, niepokój. Już nie mogę się doczekać następnej dawki!
    Na koniec życzę powodzenia z Twoją pracą, która (jak sądzę) łatwą nie jest. Lecz jeśli piszesz po hiszpańsku tak jak po polsku.. ach, myślę, że nie masz się czym zamartwiać!
    Do usłyszenia,
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Mówię, wejdę na bloga, a nuż się okaże, że może jest rozdział i się nie pomyliłam! Tęskniłam za nowościami w Twoim wykonaniu, choć obecnie klimat panujący w relacjach państwa Potter oraz niedoszłych(?)państwa Zabini nie sprzyja temu, jak sama się czuję a po ostatnim tygodniu jestem prawdziwym wrakiem emocjonalnym, dlatego rozdział jednak troszkę mnie zasmucił, ale niezastąpiony duet Lucjusz - Severus był miodem na moje samopoczucie przez ostatnie kilka dni. Mam nadzieję, że rozmowa Pansy z Blaisem jednak coś da i Pani Potter da jednak jeszcze szansę mężowi i uda im się na spokojnie porozmawiać i faktycznie pójdą na jakąś terapię czy coś, bo naprawdę szkoda mi Lilly, która może być nieszczęśliwa, jeśli rodzice w porę się nie ogarną. Jak czytałam ten rozdział, miałam podejrzenia, że z Ginny może coś się stać, że będzie to coś złego, ale pewnie Draco zareagował zbyt gwałtownie, bo skąd mógł wiedzieć, że na podłodze jest rumianek, którego Harry w całości nie sprzątnął. No ale może to będzie jakiś przełom w relacji zarówno Ginny z Hermioną, ale również z Blaisem. Może w końcu coś się zacznie powoli układać. No i moje najdroższe, najukochańsze gołąbeczki, też miód na moje serduszko! To jak Draco się stara otworzyć na Hermione, na zmiany które ona proponuje, to jak chce jej sprawić przyjemność i pokazać, że naprawdę mu na niej zależy jest piękne!
    Życzę Ci dużo cierpliwości i powodzenia w pisaniu pracy, bo wiem jakie męki przechodzisz, moja już co prawda od lipca wisi w APD i czeka na recenzję i obronę we wrześniu (także życz mi powodzenia), jednak wiem, jak ciężko się piszę to cholerstwo, choć to już nie jest Twoja pierwsza praca a już druga jeśli dobrze pamiętam, tak też mam nadzieję, że pójdzie gładko i dobrniesz jakoś do końca.
    Pozdrawiam,
    Kamila

    OdpowiedzUsuń