No dzień dobry, dzień dobry!
Witam Was serdecznie w ten niedzielny wieczór, w który to z wielkim trudem, aczkolwiek niebywałą radością, wracam na bloga z kolejnym rozdziałem, na który - oczywiście - trochę musieliście poczekać.
Dla ciekawskich i wścibskich - nie, nie dało rady szybciej. Dzięki temu, że miałam przerwę od opowiadania, mogłam skupić się na pracy magisterskiej i oddać przed wrześniem jej większą część, choć wcale to łatwe nie było. Pewnie czekają mnie jeszcze kilkukrotne poprawki, ale to nie to samo, co tworzenie od zera nowego tekstu. Trzymajcie kciuki, żebym jakoś wytrwała w tym nadchodzącym roku ;)
Co do rozdziału, nie dzieje się zbyt wiele, bo też nie miałam jakoś zatrważająco dużo czasu na pisanie, ale wykrzesałam z siebie tyle, ile aktualnie mogłam. Liczę, że utrzymałam poziom, a jeśli nie, to módlcie się, by szybko do mnie wrócił, bo przerzucenie się na pisanie po polsku po stworzeniu prawie sześćdziesięciu stron magisterki po hiszpańsku było dla mnie nie lada wyczynem.
Kolejny rozdział, wstępnie, pojawi się 30 sierpnia, ale to już będzie taki deadline. Odeszło mi nieco obowiązków, doszły nowe, z którymi zmierzę się dopiero w tym tygodniu, ale wierzę, że uda mi się napisać coś przyzwoitego i nie rozczarować Was z te (przed)ostatnie dni wakacji. Kto jest studentem, to ma przed sobą jeszcze miesiąc leniuchowania ;)
Trzymajcie się i do następnego, oby jak najszybciej!
Wasza Realistka
Dramione – miłość to dwie dusze w jednym
ciele
Rozdział 7
niedaleko w tym samym mieście z
jego tysiącem
randek w ciemno bywały też inne
noce
jak ta kiedy wraca się do domu –
ślepe
tory powrotu te same pytania –
bo pomimo miłości pomimo otwartych
ramion i nóg samotność powraca
i zwątpienie
P.
G. Casado, C - 121, (tłum.) M. Kurek
* * * * *
Minęły mniej więcej dwa tygodnie, od
kiedy Blaise wyszedł z domu i więcej się w nim nie pokazał. No prawie, bo
wrócił jedynie na weekend zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Nie chciał
rozmawiać, nawet nie próbował wdać się w jakąkolwiek dyskusję. Po prostu
spakował się i wyszedł, mówiąc, że gdyby czegoś potrzebowała, to wie, gdzie go
szukać.
I
tak mijały jej kolejne dni. Bezsensowna egzystencja polegająca na szlajaniu się
po mieszkaniu wzdłuż i wszerz. Nie mogła sobie znaleźć w nim miejsca,
nagle wydało jej się olbrzymie. Gdy był w nim Blaise, jej życie ograniczało się
do sypialni, w której spędzała całe dnie tępo gapiąc się przed siebie. Teraz
natomiast miała zbyt wiele przestrzeni, za wiele wolności, której wcale nie
potrzebowała i kompletnie nie chciała.
Wszelkie
czynności wykonywała z coraz większym trudem. Ciężko było jej wstać z łóżka,
była cała obolała, a poranne mdłości stawały się nie do wytrzymania.
Kilkukrotnie nie zdążyła do łazienki, a gdy już do niej dotarła, potrafiła
siedzieć w niej godzinami, wylewając łzy do otwartej muszli klozetowej.
Brakowało
jej ciepła drugiej osoby, ale jednocześnie się przed nim wzbraniała. Wmówiła
sobie, że nie zasługuje na troskę Blaise’a po tym, jak go bezczelnie i z
premedytacją okłamała. Samotne cierpienie miało być formą kary,
zadośćuczynieniem za łganie w żywe oczy osobie, którą kochała całym sercem. Z
dnia na dzień jednak zaczynało do niej docierać, że kolejny raz nie zraniła
siebie, ale miłość swojego życia. Jej ból był bowiem nieporównywalny z tym,
przez co przechodził Blaise.
Kiedy
została całkowicie sama, przeszedł jej zapał do wszystkiego. Nie dbała o swój
talent malarski; ani razu nie ruszyła pędzli, a zagruntowane i rozstawione na
sztalugach płótna zaczęły pokrywać się coraz grubszą połacią kurzu. Farby na
paletach kompletnie zaschły, nie dało już się ich odratować. Ale jej było
wszystko jedno. Nie miała żadnej motywacji do podniesienia pędzla. Świat
wydawał jej się szary, wyzuty z barw które zawsze kochała. A wszystko to znów
przez samolubność, bezgraniczny egoizm, którym zdawała się przesiąkać.
O
wygląd też nie dbała. Nie miała po co i dla kogo, a sama z siebie nie czuła
takiej potrzeby. Całe dnie spędzała w piżamie i szlafroku, snując się z kąta w
kąt i zmieniając kubki z herbatą. Zresztą praktycznie nigdzie nie wychodziła.
Po co więc miała zmuszać się do takich rzeczy?
Stojąc
w pustej kuchni, której ciszę przerywało jedynie tykanie zegara w przedpokoju,
cierpliwie czekała, aż woda w czajniku zagotuje się na kolejną porcję herbaty.
Było dość wcześnie, zaledwie kilka minut po siódmej rano, a ona już piła trzeci
napar. Czasem miała wrażenie, że upływający czas mierzy litrami wypitej
herbaty.
W
takich momentach do głosu w jej głowie dochodziły nieprzyjemne i niepokojące
myśli. Miały oskarżycielski, wręcz pretensjonalny ton, zarzucający jej skrajny egoizm,
do którego tak ciężko było jej się przyznać. Ale czy nie odrzuciła Blaise’a dla
własnej wygody? Czy nie powstrzymywała się przed kontaktem z Hermioną dla
własnego spokoju?
Odrzuciła
wszystko i wszystkich, jakby była głucha i ślepa na miłość, którą darzył ją
Blaise; jakby przyjaźń z Hermioną była wyłącznie jednostronna. Do kogo zatem
miała mieć pretensje, jeśli nie do samej siebie?
Nie
słyszała gwizdu czajnika. Nie widziała roznoszącej się z niego pary wodnej. Patrzyła
się apatycznie w odpływ w zlewie, jakby chciała, żeby całkowicie ją wciągnął i
pozwolił jej zniknąć z tego świata. Gdyby nie nachalny dzwonek do drzwi,
prawdopodobnie jeszcze długo stałaby przy blacie, nie mając żadnego kontaktu z
rzeczywistością.
Podreptała
ciężko do przedpokoju. Nie było sensu się spieszyć. Blaise po prostu by wszedł,
miał przecież klucze i nic nie stało mu na przeszkodzie do wejścia. Co najwyżej
mógł ją niepokoić listonosz z jakąś ważną przesyłką. Jakieś było jej
zdziwienie, gdy w progu ujrzała markotnego Harry’ego.
–
Już myślałem, że cię nie ma – odezwał się z lekkim uśmiechem, ale cała jego
mimika zdradzała, że włożył w ten drobny gest wiele wysiłku. – Mogę wejść?
Kiwnęła
mu głową i wpuściła do środka. Dość ciężko jej się funkcjonowało przy drugiej osobie.
Gdy Harry zdjął kurtkę i nachylił się, żeby ją przyjacielsko objąć, nie
wiedziała, jak powinna się zachować. Machinalnie objęła go rękami, ale robiła
to tak sztywno i nienaturalnie, że speszyła ją własna nieporadność.
Odchrząknęła lekko i
zaprosiła mężczyznę do kuchni. Gwizdek wyskoczył już z czajnika i poszybował
gdzieś w przestrzeń, natomiast woda wciąż się gotowała, wylewając się przez
dzióbek na kuchenkę. Chciała wyłączyć palnik, ale jednocześnie coś ją
powstrzymywało. Dopiero gdy Harry wygasił ogień i spojrzał na nią zmęczonym
wzrokiem, wiedziała, że już nigdy nic nie będzie u niej w porządku. Czuła się,
jakby zawisła w przestrzeni międzyczasowej i nie mogła się z niej wydostać.
– Przepraszam, że cię
nachodzę – odezwał się ze skruchą Harry, a jej wszystkie słowa ugrzęzły w
gardle. – Po prostu nie mam co ze sobą zrobić.
Chciał usiąść na jednym
z krzeseł, ale w ostatniej chwili zrezygnował i zaczął otwierać po kolei
wszystkie szafki, szukając kubków.
Ginny machinalnie do
niego podeszła i pociągnęła za ostatnie drzwiczki, wyciągając dwa naczynia. Starała
się nie pokazać, że wcale nie ma ochoty na towarzystwo, ale jej wygasłe oczy
zdawały się mówić za nią wszystko. Zwłaszcza wtedy, gdy wyciągnęła z dolnej
szuflady pojemniki z kawą i herbatą, a brązowy proszek z jednego z nich
niespodziewanie wysypał jej się na podłogę i zaklęła cicho pod nosem.
Potter już był przy
niej i zbierał różdżką rozsypane fusy. Ona natomiast stała z puszką po kawie,
gapiąc się w brudną podłogę. Była kompletnie nieobecna, gdy przyjaciel
wyciągnął jej z ręki niemal pusty pojemnik i ujął ją delikatnie za dłonie,
starając się zwrócić na siebie uwagę.
– Ginny? – przemówił do
niej, ale nie spojrzała na niego. – Powiesz mi, co się dzieje?
Wtedy coś w niej pękło.
Do oczu napłynęły łzy, a gardle zawiązała się olbrzymia gula, która nie chciała
przez nie przejść. Niespodziewanie wtuliła się w Harry’ego, wylewając mu łzy w
koszulę. Gdy poczuła na głowie gładzącą ją dłoń, nie była już w stanie dłużej
się powstrzymywać.
– Harry – wychlipała
żałośnie – ja już nie mogę, nie potrafię.
– Wiem – odparł,
przytulając ją mocniej. – Ja też, Ginny. Ja też.
* * * * *
–
Chcesz kawy? Bo akurat robię – mówił do niej głośno z kuchni. – A zresztą sama
dobrze wiesz, gdzie co jest, więc jak zechcesz to sobie zrobisz.
–
Hermiony i Draco nie ma? – spytała, siadając niepewnie na krześle przy wyspie.
Blaise krzątał się
niemrawo po pomieszczeniu. Zachowywał się, jakby niedawno wstał z łóżka, co w
gruncie rzeczy mogło być prawdą, biorąc pod uwagę jego dość domowy ubiór, na
który składały się szare dresy i zwykła czarna koszulka.
Pansy przeraziła się i
aż podskoczyła na zajmowanym miejscu, gdy niespodziewanie z jednej szafek
wysypały się przeróżne garnki. Diabeł natomiast stał, jak gdyby nic się nie
stało, patrząc się na pobojowisko z niewzruszonym wyrazem twarzy, choć wewnątrz
miał ochotę wyć z bezradności i niesprawiedliwości losu. Wciąż trzymał
drewniane drzwiczki, zastanawiając się, dlaczego takie złe rzeczy muszą się
przydarzać takim dobrym ludziom.
–
Co? – Spojrzał w końcu na Pansy, dając jej do zrozumienia, że nie słyszał jej
pytania bądź wyleciało mu z głowy. Coraz częściej mu się to zdarzało i z
pewnością nie wróżyło nic dobrego. – O co pytałaś?
Przepchnął
jednocześnie nogą rozsypane garnki, tak by mógł swobodnie dostać się do zlewu.
Z suszarki ściągnął dwa kubki i postawił je na blacie, zastanawiając się, czy
na pewno ma ochotę na kolejną kawę.
–
Czy jest Draco i Hermiona, ale widzę, że jesteś tu kompletnie sam – odparła
Pan, schodząc ze stołka i zabierając się za sprzątanie bajzlu, jakiego narobił
Zabini. Nie leżało to w jej gestii, ale zwyczajnie lubiła porządek i nie potrafiła
patrzeć na walające się po podłodze przybory kuchenne.
–
Nie tylko tu – wybełkotał Blaise, nalewając wody do czajnika.
–
Słucham? – zapytała, wychylając się zza drzwiczek od szafki. Nie widziała stąd
zbyt dobrze twarzy przyjaciela, ale wyraźnie zaciśnięta szczęka mówiła jej
niemal wszystko.
Schowała
kilka kolejnych garnków i podniosła się, obracając ku sobie Diabła. Dopiero
teraz dostrzegła jego podkrążone i zaczerwienione oczy, w których kompletnie
brakowało chęci do życia. Dotknęła go lekko za ramię, ale Blaise nieoczekiwanie
się od niej odsunął.
–
Nie truj mi tylko, dobra? – odezwał się po chwili, a pretensja i zmęczenie
wylewały się między słowami.
Pansy
nie bardzo wiedziała, jak ma zareagować. Z jednej strony chciała wiedzieć, co
się wydarzyło, ale z drugiej, znała Zabiniego na tyle dobrze, że była pewna, że
zaraz jej wszystko powie. Oparła się więc o kuchenny blat i cierpliwie czekała,
aż przyjaciel się w sobie zbierze. Oczywiście nie musiała długo czekać, ponieważ
Blaise jest z natury dość gadatliwy.
–
Nie wiem, co się stało i jak do tego wszystkiego doszło. Zupełnie mnie
odepchnęła, odtrąciła i nie pozwoliła nic powiedzieć. – Nachylił się nad
zlewem, wpatrując się otępiałym wzrokiem w odpływ. Jego głos zmieniał się z
każdym słowem, raz był cichy, a innym razem pełen emocji. Pansy nie miała
wątpliwości, że chodzi o Ginny. – Tak jakby wszystko przestało się dla niej
liczyć, ja, my, nasze dziecko.
Przeczesał
włosy i jeszcze bardziej pochylił się nad zlewozmywakiem.
–
Blaise – zaczęła niepewnie, podchodząc do niego bliżej.
–
Wiem, co chcesz mi powiedzieć – odparł, ale ani razu na nią nie spojrzał. – Ale
ja naprawdę rozumiem, że jest jej ciężko. Tylko po jaką cholerę ja się dla niej
starałem, co? Po co to wszystko było? Żebym usłyszał, że to niepotrzebne? Że ja
jestem niepotrzebny?
–
Wyolbrzymiasz, Ginny…
Zabini
zaśmiał się szyderczo, podnosząc na Pansy przekrwione oczy. Zakuło ją w
piersi, ponieważ wiedziała, co za chwilę jej powie.
–
Ja wyolbrzymiam? – zapytał retorycznie, a pani Potter momentalnie skurczyła się
w sobie i oplotła zesztywniałymi ramionami. – To ty się rozwodzisz z Potterem,
bo kilka razy nawalił. Ale oczywiście w twoim perfekcyjnym życiu nie ma miejsca
na jakiekolwiek błędy.
–
Harry popełnił ich o kilkanaście za dużo, a poza tym… – Nie dane jej było
dokończyć. Blaise uniósł się gwałtownie, stając naprzeciw niej.
–
Harry to, Harry tamto… A spojrzałaś kiedyś na siebie? – Zmrużyła nieco oczy,
ale nie odezwała się. – Myślisz, że jesteś taka idealna?
–
Oczywiście, że nie jestem, ale… – zaczęła nieco unosić głos, jednak i tym razem
nie udało jej się dokończyć.
–
Ciągle masz do niego o coś pretensje, nic cię nie zadowala, bo nie jest robione
po twojemu. Ale to męczy, wiesz? Każdego w pewnym momencie męczy, jak jedyne,
co słyszy po całym dniu zapierdalania i urabiania sobie łokci w dziecięcym
gównie, to, że niczym nie potrafi się zająć, bo przecież nie wyniósł śmieci i
nie pozmywał po obiedzie.
W kuchni zapanowała głucha cisza. Żadne z nich nie chciało się w tym momencie więcej odezwać. Blaise, ponieważ czuł, że posunął się o krok za daleko, a Pansy, bo wiedziała, że wszystko, co przed chwilą powiedział jej przyjaciel, było prawdą. Gdyby teraz zaprzeczyła, wyszłaby na hipokrytkę, a ostatnim, czego potrzebowała, była niekończąca się kłótnia z Zabinim. Próbowała go jakoś przed sobą usprawiedliwić, ale z drugiej strony, czy był tego jakikolwiek sens?
Pan
zmieszała się jeszcze bardziej. Czuła, jak pod powiekami zaczynają gromadzić
się nieznośne łzy, których ostatnimi czasy wylewała o wiele za dużo. Odwróciła
więc wzrok, jednocześnie oddalając się od Diabła i siadając na krześle przy
kuchennej wyspie. Nim się obejrzała, słone krople zaczęły skapywać na jej bluzkę,
odsłaniając przed przyjacielem pełny obraz nędzy i rozpaczy, jakim stała się w
ciągu ostatnich miesięcy.
–
Mam już tego dość – wychlipała, chowając twarz za trzęsącymi się dłońmi. –
Naprawdę mam już tego wszystkiego dość. Nie radzę sobie z niczym, samą sobą nie
umiem się zająć.
–
To może to najwyższy czas przebaczyć temu matołowi i zamiast grozić mu pozwem, wspólnie
ustalić pewne zasady?
Usiadł
na drugim krześle obok przyjaciółki, oplatając ją za trzęsące się z płaczu
ramiona.
–
Ale inaczej nic do niego nie dotrze.
–
A rozwód ma go niby oświecić? – zapytał sarkastycznie, wręczając jej kawałek
ręcznika kuchennego. Pansy przyjęła go bez słowa, wydmuchała zapchany nos i
otarła mokre od łez oczy. Cały czas dygotała, ciężko jej się oddychało, ale nie
potrafiła już dłużej wstrzymywać kotłujących się w niej emocji.
–
To nie jest takie proste, Blaise. Dawałam Harry’emu wiele szans, żadnej z nich
nie wykorzystał. Co innego mogę zrobić? – Głos łamał jej się przy każdym
słowie, ale nie obchodziło ją to. Potrzebowała wylać w końcu z siebie chowane
pokłady żalu i bezradności.
–
Szczerze porozmawiać? – odparł, ściskając ją za rękę. – Idźcie na jakąś
terapię, powiedzcie sobie w końcu otwarcie, co wam nie pasuje i co chcecie
zmienić. Rozwód nie pomoże, poza tym kochasz tego głupka, tak czy nie?
–
Przyganiał kocioł garnkowi – odpowiedziała, wycierając nos. – Czemu ty i Ginny
nie pójdziecie na terapię i nie wywleczecie domowych brudów przed obcą osobą?
–
Ja i Ginny to co innego – odrzekł hardo, automatycznie spuszczając wzrok i
wbijając go z swoje kolana. Ale Pansy nie zamierzała ustąpić.
–
Prawisz mi kazania, którymi sam sobie mógłbyś pomóc.
–
Ale wy chcecie ratować małżeństwo.
–
A co to niby zmienia? – zapytała z wyrzutem. – Kochasz ją, będziecie mieli
dziecko, już stworzyliście rodzinę. Blaise, ty naprawdę masz o co walczyć.
Czemu więc się poddałeś?
–
Bo najwidoczniej dla Ginny to nic nie znaczy – odparł zdecydowanie zbyt pewnie
i podniósł się z zajmowanego miejsca. Oparł się o blat i patrzył się na Pansy
tym samym zmęczonym wzrokiem, co na początku ich dyskusji. I właśnie po tym
wiedziała, że Blaise jest zwyczajnie zagubiony, a jedyne, co może w tym
momencie dla niego zrobić, to pozwolić mu przemyśleć całą sytuację.
–
Jestem pewna, że znaczy dla niej o wiele więcej, niż ci się wydaje – odrzekła i
wstała z krzesła, a następnie udała się do przedpokoju, gdzie założyła kurtkę i
bez słowa wyszła z mieszkania. Zabini natomiast miał ochotę wyć z rozpaczy, ale
jedyne, na co się zdobył, to rozbicie kubka z ostygniętą kawą.
* * * * *
Z jednej strony cieszył się, że Hermiona
podeszła do reorganizacji domu z taką pasją, ale z drugiej, trzymając w
dłoniach już szósty model zasłon, ten entuzjazm nieco zaczynał go męczyć, a
zarazem przerażać. Sądził, że uda mu się wypocząć w trakcie zakupów, jednak
mocno się przeliczył, chodząc za Granger od jednego sklepu do drugiego, gdzie
musiał się zastanawiać, czy lepsza będzie granatowa pościel w poziome paski,
czy granatowa w pionowe. Ostatecznie i tak stanęło na szarej w białe kwiaty,
ale utraconej godziny z życia nikt mu już nie odda.
Aktualnie
znajdowali się w sklepie z firanami i zasłonami, a wybór był tak ogromny, że
powoli żałował, że mają w domu jakiekolwiek okna.
–
Co o tym myślisz? – Obrócił się między wzornikami, starając się odszukać
schowaną za połaciami materiałów Hermionę. Gdy w końcu ją znalazł, dostrzegł w
jej dłoniach kawałek ciężkiej tkaniny w kolorze ciemnej zieleni. Identyczny,
który trzymał już w rękach.
–
Myślę, że jest do bani – odparł, podchodząc do niej bliżej.
–
Pytałam o Blaise’a i Ginny – odpowiedziała, karcąc go przy tym wzrokiem. –
Dziękuję, że mnie słuchasz.
–
W tym przypadku moja odpowiedź jest niezmienna.
–
Naprawdę nie obchodzi cię, że się rozstali? – spytała z lekkim niedowierzaniem
i wyrzutem, przyglądając się kolejnemu materiałowi, tym razem w kolorze
słonecznikowej żółci.
–
Będzie mnie obchodziło, jeśli ty mnie z jakiegoś powodu zostawisz. Inne związki
mam głęboko w poważaniu.
–
Nawet własnego przyjaciela? – spytała, pokazując Malfoyowi kolejną zasłonę.
–
Jest zbyt przaśna – odparł, a Hermiona od razu wsunęła ją na miejsce.
–
A Ginny i Blaise?
–
To samo. Ona jest zbyt przaśna, a on…
– Draco, ja
mówię poważnie – odparła, choć trzymając w dłoniach czerwoną zasłonę ciężko mu
było w to uwierzyć.
– Czemu
jeszcze się nie nauczyłaś, że z wtrącania się w cudze sprawy nigdy nie wychodzi
nic dobrego? – Przeszedł między połaciami kolejnych materiałów, podążając za
dość szybko przemieszczającą się Hermioną.
– Ale to są nasi przyjaciele.
– A więc to daje nam prawo wpychać nos w ich kłótnie?
– Powinniśmy
im pomóc – dodała, jakby było to tak oczywiste, że na dobrą sprawę nie powinna
mówić o tym na głos. Jednocześnie pokazała Malfoyowi ciężką kotarę w kolorze
dojrzałej wiśni.
– Nie – odparł, spoglądając na nią z bezsilnością.
– Mówisz teraz o zasłonach czy o Blaisie i Ginny?
– O jednym i drugim.
Panna
Granger westchnęła przeciągle, chwytając się mocno za pasek od torebki.
– Poddaję
się – powiedziała, rozkładając bezradnie ręce. – Tobie nic się nie podoba. Ta
za jasna, ta ma wzory, ta za ciężka, a tamta prześwituje.
– Gdybyś
powiedziała to samo o bieliźnie, to bym nie protestował – odparł z wyraźnym
smirkiem na ustach, za co Hermiona zdzieliła go końcówką granatowego materiału.
– Tobie
zawsze jedno w głowie.
Draco nie
oponował, gdy zostawiła go samego między zwisającymi od sufitu tkaninami.
Przerastała go ta dwutorowa rozmowa, Granger przeskakiwała z tematu na temat i
oczekiwała, że się automatycznie do niej dostosuje. A on tak nie potrafił. Tym
bardziej, że wciąż się zastanawiał, czy bardziej podobają mu się zasłony w
kolorze brudnej żółci czy też stalowej szarości. Natura pchała go ku drugiej
opcji, ale miał świadomość, że jeśli naprawdę chcą coś zmienić w wystroju
mieszkania, to powinien wyjść ze swojej strefy komfortu. Problem w tym, że to
wcale nie było takie łatwe, jak wydawało mu się kilka godzin przed przyjazdem
do galerii handlowej.
Pozostawała
jeszcze sprawa Diabła i Wiewióry, bo mimo że nie chciał się w nią mieszać, to z
drugiej strony nie uśmiechało mu się dalsze życie z Blaise'em pod jednym
dachem. Nie wiedział też, co konkretnie zaszło między tą dwójką, ale skoro
Zabini zdecydował się wyprowadzić, to z pewnością musiało to być coś poważnego.
Nadal jednak nie czuł się uprawniony do wpychania nosa w ich rozterki.
Westchnął
cicho, ale przeciągle, gdy między materiałami dostrzegł bardzo lekką zasłonkę w
kolorze dziewczęcego różu. Miała na sobie małe misie, a dół był wykończony
białą tasiemką. Wtedy pomyślał o dziecku Ginny i Blaise'a i ponownie zaczął się
zastanawiać, czy na pewno nie jest upoważniony do wtrącania się w ich sprawy.
Bądź co bądź, malec potrzebuje rodziców, a Diabeł kompletnie oszalał na jego
punkcie, mimo że jeszcze się nie narodził.
–
Przepraszam? – Podskoczył w miejscu, gdy usłyszał za sobą obcy głos. Obrócił
się i ujrzał przed sobą drobną kobietę odzianą w firmową koszulkę. – Może jakoś
doradzić?
Draco
zamyślił się na chwilę. Wpierw chciał odprawić pracownicę i grzecznie jej przy
tym podziękować, ale szybko się zreflektował, gdy ponownie spojrzał na materiał
w brązowe misie.
– Doradzić
nie, ale poproszę tak ze trzy metry tej zasłony. – Wskazał na interesującą go
tkaninę, a dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i szybko do niej podeszła.
– To do
pokoju córki? – spytała, a Malfoy uśmiechnął się z grzeczności.
– Raczej prezent
dla przyszłych rodziców – odparł, pomagając pracownicy uporać się z materiałem.
Kobieta
położyła zasłonę na pobliskim stole, szybko odmierzyła odpowiednią długość i
sprawnym ruchem przecięła ją w zaznaczonym miejscu. Następnie zapakowała ją w
firmową torbę, do której przyczepiła karteczkę z numerem tkaniny i jej
długością. Wręczyła ją Draconowi z szerokim uśmiechem.
– Dziękuję.
– Odwzajemnił uśmiech, starając się nie dać po sobie poznać, że zauważył, że
dziewczyna umyślnie przejechała mu po dłoni palcami, gdy wręczała mu pakunek.
– Może
jeszcze w czymś doradzić? – spytała z wyraźną nadzieją. Ale Malfoy kiwnął
jedynie przecząco głową i szybko się od niej oddalił.
Hermiony
oczywiście nigdzie nie dostrzegł między stertami firanek, toteż poruszał się po
sklepie nieco na oślep. Zresztą każdy by się w nim zgubił, gdyby od dłuższego
czasu widział jedynie białe koronki, muśliny i tiule. W pewnym momencie zaczął
się zastanawiać, czy nadal jest w tym samym miejscu.
– Tu jesteś.
– Poczuł, jak ktoś ciągnie go mocno za rękaw koszuli i przeprowadza między
kaskadami materiałów. Ledwo wyhamował, gdy Hermiona zatrzymała się przed
kolejnymi wieszakami, ale na szczęście udało mu się uniknąć lądowania między
kolorowymi kotarami. – I? Co myślisz?
– A teraz
pytasz o zasłonki, czy o Blaise’a i Ginny? – Spojrzała na niego z wyraźnym
błaganiem.
– O zasłony
– odrzekła, pokazując mu dwa wybrane materiały. Jeden był granatowy i miał
złote przeszycia na samym dole, a drugi był bordowy, wykończony złotymi chwostami.
Draco
skrzywił się nieznacznie, ale tak, by Granger tego nie widziała, a następnie
sięgnął do coraz bardziej pobolewającego karku, by go rozmasować. Z każdą
minutą utwierdzał się w przekonaniu, że ta kotara w kolorze brudnej żółci
podobała mu się najbardziej.
– A tamta
żółta?
– Która? –
spytała, marszcząc lekko brwi.
– No ta taka
musztardowa, prosta, bez żadnych udziwnień.
– Takich
pokazywałam ci kilkanaście – odparła, nie przestając wpatrywać się w granatowy
materiał. Malfoy zaś usilnie walczył sam ze sobą, by nie wywrócić z
poirytowaniem oczami. – Zresztą salon wyglądałby, jak pokój hotelowy.
– A co w tym
złego? – odrzekł, opadając na pobliską kanapę. – I tak zrobiliśmy z tego domu
przytułek dla uchodźców.
Panna
Granger spojrzała na niego współczująco. Nie od dziś wiedziała, że Draco źle
się czuje, dzieląc dom z kimś innym poza nią. Nie dawał tego jakoś specjalnie
po sobie poznać, nigdy też nie insynuował gościom, że czas ich pobytu powoli
dobiega końca. Ale widziała po nim, że wolałby nie dzielić tak hojnie swej
przestrzeni osobistej.
Usiadła obok
niego, chwytając go za rękę, a on machinalnie splótł jej palce ze swoimi i
przyciągnął do siebie. Lekki uśmiech wypłynął na jej usta, gdy pocałował ją w
czubek głowy.
– Zostańmy
przy tych granatowych – odezwał się po chwili, gładząc kciukiem wierzch jej
dłoni.
– Naprawdę
ci się podobają?
– Tak –
odparł, ponownie ją całując, ale tym razem w czoło. – I weźmy tę żółtą kanapę z
fotelami, które tak ci się podobały.
Odsunęła się
od niego nieznacznie i spojrzała z wyraźną podejrzliwością. Draco od razu
zrobił minę niewiniątka, wzruszając od niechcenia ramionami. Była bowiem
święcie przekonana, że za nic w świecie nie zgodzi się na tak żywy kolor w
salonie.
– Jeszcze mi
powiedz, że kupimy czerwone ręczniki, które oglądaliśmy we wcześniejszym
sklepie. – Ponownie wzruszył ramionami, by po chwili znaleźć się tuż przy niej i
szybkim ruchem posadzić ją sobie na kolanach.
Hermiona nie
chciała krzyczeć, ale nic nie mogła poradzić, na krótkie, acz wyraźne,
pisknięcie, które wydała z siebie, gdy znalazła się tak blisko Malfoya.
Machinalnie zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem, tak
że bez trudu czuła jego perfumy. Mieszanka pieprzu, cedru i trawy cytrynowej,
którą tak często na sobie nosił, zawsze działała na nią kojąco, a zarazem nieco
rozgrzewająco.
Draco
doskonale o tym wiedział i bez krępacji sunął dłonią wzdłuż jej kształtnych pleców,
dopóki nie dotarł do bezpiecznej granicy między lędźwiami, a pośladkami.
Nachylił się ku niej, oplatając ciepłym oddechem wrażliwe płatki jej uszu.
– Czy kolor
ręcznika ma znaczenie, jeśli za chwilę nie będziesz go mieć na sobie? – Skubał
jej ciepłą szyję, na dłużej zatrzymując się na pulsującej tętnicy, którą
delikatnie pocałował. Hermiona odruchowo lekko się wygięła, chcąc mu dać lepszy
dostęp, ale wtedy Malfoy nieoczekiwanie zsunął ją ze swych kolach i podniósł
się z kanapy.
– Chodź,
mamy jeszcze kilka rzeczy do kupienia – dodał z wyraźnym błyskiem oku, podając
jej rękę.
Panna
Granger nie miała pojęcia, że na jej policzkach wykwitły dwa soczyste rumieńce.
Co więcej, nie podejrzewała nawet, że Draconowi bardzo się ten widok spodobał.
A jeszcze bardziej spodobała mu się wizja czerwonych ręczników latających po ich
sypialni.
* * * * *
Harry siedział jak struty na kanapie
w salonie Ginny, wpatrując się w swoją wystygłą herbatę. Na ściankach kubka
utworzyły się paskudne zacieki, a także dało się dostrzec nieestetyczny osad
wynikający ze zbyt długiego trzymania zimnego naparu w naczyniu. Odruchowo
przypomniało mu się, że Pansy zawsze miała o to pretensje, gdyż wyjątkowo
ciężko było zmyć powyższy brud z białych filiżanek.
–
Napijesz się czegoś jeszcze? – Pytanie Ginny odbiło mu się echem w głowie.
Dopiero po chwili spojrzał na nią, kręcąc przecząco głową.
–
Nie, dziękuję. – Dziewczyna podniosła się dość nieporadnie z fotela, machinalnie
krzywiąc się przy tym z bólu. Harry odruchowo do niej podszedł, obejmując ją
ramieniem i pomagając złapać stabilną pozycję.
Panna
Weasley uśmiechnęła się do niego nieporadnie, a przynajmniej miała nadzieję, że
jej usta wykrzywiły się w czymś przypominającym uśmiech. Gdy chciała sięgnąć po
oba kubki stojące na stoliczku, Harry wyprzedził ją i ruchem głowy polecił jej
położyć się na kanapie.
–
Harry – zaczęła, choć wyraźnie brakowało jej sił – ja nie jestem chora, tylko
jestem w ciąży.
Mimo
to poczłapała do wersalki i z wielkim trudem ułożyła się na niej w dogodnej
pozycji. Odetchnęła z ulgą, gdy ból w kręgosłupie zaczął się zmniejszać.
–
Właśnie dlatego powinnaś bardziej o siebie dbać.
–
Dbam o siebie tak, jak mogę i potrafię – odwarknęła, zakrywając oczy ręką.
Słyszała, jak Potter wychodzi z salonu i idzie do kuchni, skąd dochodził do
niej dźwięk płynącej z kranu wody.
Najchętniej
zostałaby sama. Zaszyłaby się pod kocem w sypialni z kubkiem gorącej herbaty,
spoglądając za okno, skąd miała widok na niewielki ogród, a w nim przyroda
powoli budziła się do życia. W końcu był już marzec. Lada moment zazielenią się
pobliskie parki, skwery obrosną pierwszymi kwiatami, śpiew ptaków będzie ją
budził każdego poranka. A ona z każdym tygodniem będzie coraz większa. Już
niedługo nie będzie mogła się normalnie schylić, lada moment nie zawiąże sobie
sznurowadeł, jeszcze chwila, a nawet oddychanie będzie ją męczyło.
Nie
takiej przyszłości chciała. Nie tak miał wyglądać jej kolejny rok. W kwietniu
miała zostać żoną Blaise’a, mieli udać się na wspaniały miesiąc miodowy do
Florencji, odwiedzić całą rodzinę i cieszyć się sobą nawzajem. Mieli przypieczętować
swoją miłość, oficjalnie stać się małżeństwem i rozpocząć nowy rozdział
wspólnego życia.
Nie takie
miały być mijające miesiące. Zamiast wspaniałego ślubu czekają ją kolejne
wymioty, nietrzymanie moczu, zawroty głowy, puchnące kolana i kostki, a także
rwący ból promieniujący z całego kręgosłupa. A wszystko to będzie się wyłącznie
nasilać, dopóki nie trafi na porodówkę i nie wyda z siebie z tego dziecka.
Ciężko było
jej się do tego przyznać, ale ilekroć myślała o nim, jak o zbędnym balaście, pragnęła
dzięki temu poczuć się lepiej. Było to jednak niemożliwe, gdyż zaraz nachodziły
ją całkowicie zasadne wyrzuty sumienia, a także wzmagał się w niej wstręt do
samej siebie. Kilkukrotnie stawała przed lustrem, starając się przekonać, że
nie chce i nie kocha tego dziecka, że nie jest jej potrzebne i najchętniej by
się go pozbyła. Wtedy jednak patrzyła na wspólne zdjęcie z Blaise’em i nie była
zdolna wydusić z siebie tych wszystkich okropieństw, które wmawiała sobie w
myślach. Nawet teraz, po odejściu Zabiniego, nie potrafiła tego zrobić.
Z letargu
wyrwał ją dźwięk kroków Harry’ego, który zaparzył jej kolejnej herbaty. Po
zapachu wyczuła rumianek, który zawsze wpływał na nią kojąco i uspokajał
odruchy wymiotne. Czuła się po nim nieco senna, ale jeszcze nigdy nie udało jej
się zasnąć po wypiciu całego naparu.
– Zaparzyłem
ci rumianek – zwrócił się do niej Potter, siadając przy niej na kanapie i
podając jej kubek. Ginny miała delikatnie podkurczone nogi, ponieważ w tej
pozycji nie bolał ją kręgosłup. – Pansy bardzo pomagał, gdy była w ciąży.
Podziękowała
mu skinieniem głowy i upiła niewielki łyk ziołowego naparu, odchylając się na
miękkich poduszkach.
– A jak tam
Lilly? – spytała, by podtrzymać rozmowę, mimo że wcale nie miała ku temu
ochoty.
– Chyba
dobrze – odparł, zwieszają głowę i wpatrując się w złotą obrączkę zdobiącą
serdeczny palec. Zaczął się nią bawić, naprzemiennie zdejmować i zakładać, przy
czym ani razu nie spojrzał na przyjaciółkę. – Nie widuję jej zbyt często, od
kiedy Pansy powiedziała, że chce się ze mną rozwieść.
Nie poruszyli
zbyt dogłębnie tego tematu. Tak samo zresztą odejścia Blaise’a. Harry coś
jedynie napomknął o rozpadzie małżeństwa, ona mu przytaknęła i wybąkała kilka
słów o rozstaniu z ukochanym. Nie była pewna, czy jest to najlepszy moment na
rozdrapywanie ran. Ale nie miała też pewności, czy kiedykolwiek się one zagoją.
– Chciałem,
żeby dała mi trochę czasu – kontynuował markotnie, a Ginny przyglądała mu się w
milczeniu. – Myślałem, że się zgodzi, ale się pomyliłem, bo rano wyciągnąłem ze
skrzynki pozew rozwodowy. I przyszedłem tu chyba tylko dlatego, żeby się nie
schlać do nieprzytomności.
Przeczesał
rękami gęste włosy i opadł z głośnym westchnięciem na oparcie kanapy. Ruda
zrobiła mu nieco więcej miejsca, podkurczając mocniej kolana. Chciała go
pocieszyć, ale żadne sensowne słowa nie przychodziły jej do głowy. Zresztą
wszystko, co by teraz powiedziała, dla Pottera nie miałoby znaczenia.
– Ginny – zwrócił
się do niej, spoglądając na nią wyczekująco – co powinienem zrobić?
– A czego
tak naprawdę chcesz? – odparła, oplatając mocniej kubek z rumiankiem.
– Chcę, żeby
była szczęśliwa, żeby obie były szczęśliwe.
– Czasem
szczęściem drugiego człowieka jest twoje własne nieszczęście – odpowiedziała,
upijając kilka łyków ziołowego naparu.
Nie potrafiła
spojrzeć Harry’emu w oczy, ponieważ zwyczajnie się bała. Nie umiała mu dodać
otuchy, nie wiedziała, w jaki sposób ma go podnieść na duchu. Wszystko to
wydawało jej się tak odległe, a zarazem nierzeczywiste, że nie chciała o tym
rozmawiać.
Potter
odchylił głowę na wezgłowiu kanapy i spojrzał w sufit. Zaśmiał się krótko i
cicho, na co Ginny przygryzła wysuszoną wargę i jeszcze bardziej skuliła się w
sobie.
– Może
faktycznie coś w tym jest – odezwał się po dłuższej chwili, choć zdawało jej
się, że bardziej mówi sam do siebie aniżeli do niej. – Dlatego odeszłaś od
Zabiniego?
Poruszyła
się nerwowo na dźwięk nazwiska Blaise’a, spuszczając coraz niżej głowę.
Oczywiście,
że wiedziała, że prędzej czy później ktoś będzie chciał z nią o tym rozmawiać.
Nie ukrywała jednak, że wolałaby, żeby była to Hermiona. Ona zawsze wiedziała,
co trzeba powiedzieć. Zawsze też potrafiła każdemu pomóc. Niestety teraz było to
niemożliwe, a wręcz odnosiła wrażenie, że już nigdy nie uda jej się z nią pogadać
jak dawniej.
– Nie wiem –
odpowiedziała, a raczej wydukała zza kubka. – Może dlatego, może nie. Po prostu
nie wiem.
Harry
najwidoczniej spodziewał się innej odpowiedzi, ponieważ nie odezwał się. Wyglądał,
jakby się zastanawiał nad sensem jej słów, ale prawdę mówiąc, nie było nad czym
myśleć. Zwyczajnie nie potrafiła udzielić racjonalnej odpowiedzi na to,
dlaczego zostawiła Blaise’a. O ile w ogóle taka odpowiedź istniała.
– A ty? –
Postanowiła odbić niewygodne pytanie. – Dlaczego pozwoliłeś Pansy odejść?
– Uznałem,
że tak będzie najlepiej – odparł, choć ani razu na nią nie spojrzał.
– Dla kogo?
– spytała, a w jej głosie pobrzmiewała wyraźna nuta wzburzenia. – Dla niej? Dla
Lilly? Czy może dla ciebie?
Potter
wzruszył w odpowiedzi ramionami, a Ginny pierwszy raz od kilku miesięcy
poczuła, że wzbiera w niej wściekłość.
– Może Pansy
rzeczywiście ma rację – odezwała się zimno. – Rodzina naprawdę nie ma dla
ciebie żadnego znaczenia.
Chciała
wstać z kanapy, ale gwałtowna zmiana pozycji natychmiast przywołała rwący ból w
kręgosłupie. Skuliła się w sobie i skrzywiła, zaciskając ręce z całych sił na
trzymanym kubku.
– Wybacz,
Ginny, ale jesteś ostatnią osobą, która powinna mnie w tej kwestii pouczać.
Ruda
roześmiała się gardłowo, lecz na tyle głośno, że rozbolały ją płuca i po chwili
zaczęła pokasływać. Nie znaczyło to jednak, że zdecydowała się odpuścić.
– Bo co? –
wydusiła między kolejnymi kaszlnięciami.
– Bo to ty
nie chcesz tego dziecka i nie przejmujesz się uczuciami Zabiniego. – Wskazał
przy tym na jej już dość sporych rozmiarów brzuch, który starała się ukryć pod
puchatym swetrem.
– Może i go
nie chcę, ale gdybym miała Blaise’a gdzieś, to już dawno bym się tego dziecka
pozbyła – odwarknęła, odgarniając splatane kosmyki włosów z twarzy. – A jak
widzisz, nie zamierzam tego robić.
– To czemu
go zostawiłaś? – Harry nie dawał za wygraną. Naciskał na nią aż do skutku, a
Ginny nie wiedziała, jak długo uda jej się jeszcze wytrzymać. Ból w kręgosłupie
zaczynał się bowiem nasilać, a nawet miała wrażenie, że przenosi się bardziej
do przodu, jakby ku dziecku.
– Nie wiem!
– krzyknęła, odruchowo obejmując się za brzuch. – Nie wiem, do cholery!
Poczuła, że
kubek z rumiankiem wyślizguje jej się z ręki i upada z brzękiem na panele
podłogowe. Po chwili zaś poczuła gorące łzy, które zaczęły płynąć po
rozpalonych policzkach. Wszystko przestało mieć w tym momencie jakiekolwiek
znaczenie.
Harry zaś
siedział jak w trasie i nie potrafił się ruszyć z miejsca. Herbata zalewała nie
tylko podłogę, ale i skarpetki Ginewry, dywan i wpływała pod kanapę. Widok
trzęsącej się z rozpaczy przyjaciółki rozdzierał mu serce, a jednocześnie
paraliżował do tego stopnia, że nie potrafił jej nawet objąć i przeprosić.
– Ginny –
zaczął niepewnie, ale dziewczyna pokręciła jedynie przecząco głową, dając mu do
zrozumienia, że nie chce go słuchać.
Nie tak
wyobrażał sobie tę wizytę. Chciał, by wyglądała zupełnie inaczej. Zamiast tego
zranił kolejną bliską mu osobę. I po tym wiedział, że Pansy miała rację wnosząc
przeciw niemu sprawę rozwodową.
Podniósł się
z kanapy i próbował jakoś posprzątać herbatę, która zalewała całą podłogę. Nim
jednak zdążył znaleźć jakąś szmatkę, czy choćby pomyśleć o różdżce, Ginny
bełkotała do niego skulona, wylewając kolejne potoki łez.
– Idź już
stąd – dukała, zapowietrzając się co chwilę i żałośnie pociągając nosem. – Idź
już i zostaw mnie samą.
– Ale Ginny…
– Nie pozwoliła mu dokończyć.
– Chcę być
sama, rozumiesz?! – wydarła się do niego, coraz ciaśniej obejmując się za
brzuch. – Idź stąd i zostaw mnie w cholernym spokoju!
Chwilę
trwało, nim dotarło do niego, czego przyjaciółka od niego żąda. I choć bardzo
nie chciał, to w tym momencie nie potrafił nie być wobec niej oschły.
Odstawił
mokry kubek na blat stoliczka i zarzucił na siebie kurtkę. Przez cały czas
Ginny ani razu na niego nie spojrzała.
– Jak sobie
chcesz. – Następnie wyszedł z salonu i skierował się ku frontowym drzwiom,
które zatrzasnął za sobą z hukiem.
Panna
Weasley została całkowicie sama. Dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. A
jednak nie czuła się dzięki temu ani trochę lepiej.
Osunęła się
na poduszki od kanapy i dyszała ciężko, czując, że ból staje się powoli nie do
zniesienia i odchodzi od niego od zmysłów. Chciała wziąć jakąś tabletkę, ale
wszystko było zbyt daleko, włącznie z różdżką. Zresztą nie wiedziała nawet, co
powinna łyknąć, żeby nie zaszkodzić dziecku.
Przed oczami
robiło jej się mgliście, niby coś widziała, ale nie do końca. Próbowała
zamrugać kilka razy, by jakoś sobie pomóc, ale na niewiele się to zdało.
Przymknęła więc całkowicie powieki, starając się jakoś poradzić sobie z bólem,
ale nim się zorientowała, zasnęła na kanapie, a opadający na podłogę sweter kompletnie
przesiąkł żółtawym naparem.
* * * * *
Pub był ciemny i zatęchły, pachniało
w nim alkoholem, papierosami, a także męskim potem. Na próżno było tu szukać
szykownie ubranych czarodziejów i czarownic, nie wspominając o dzieciach. Ale
właśnie w tej spelunie Lucjusz czuł się najlepiej, sącząc w spokoju whisky z
lodem, która przyjemnie prześlizgiwała mu się po gardle prosto do żołądka.
Severus nieszczególnie podzielał jego entuzjazm, aczkolwiek zimne i całkiem
przyzwoitej jakości piwo łagodziło jego niesmak płynący z dość obskurnego wystroju
wnętrza.
–
Czyli odpuszczamy – odezwał się, ocierając ręką pianę z górnej wargi.
–
A widzisz inne wyjście? – wybąkał Lucjusz, mieszając zawartością swej szklanki.
– Wlazła do jakiejś dziury, zakopała się pod kamieniami i nie znajdziesz jej,
choćby skały srały.
–
I przeszkadza ci to? – zagadnął rezolutnie, upijając kolejny łyk zimnego piwa.
–
Trochę tak, a trochę nie.
–
Czemu? – Malfoy wzruszył od niechcenia ramionami, pochylając się nad
zaplamionym stolikiem ku przyjacielowi.
–
Mam przeczcie… – Ale Severus nie dał mu dokończyć, wywracając przy tym z
politowaniem oczami.
–
O nie – wyjęczał, odstawiając do połowy wypity alkohol –, zaczyna się. Jak ty
masz jakieś przeczucie…
–
Mam przeczucie – kontynuował Lucjusz –, że to babsko szykuje coś wielkiego. Sam
zobaczysz. Teraz chce nas uśpić, osłabić naszą czujność, a kiedy przyjdzie
odpowiedni moment, wtedy zaatakuje ze zdwojoną siłą.
Snape
nie wyglądał na przekonanego. Podrapał się po kilkudniowym zaroście,
spoglądając sceptycznie na przyjaciela, który w tym czasie zdążył już opróżnić
swoją szklankę z whisky i zamówić kolejną.
Yves
była słaba, nawet bardzo, biorąc pod uwagę jej ostatnie wyniki badań jeszcze
sprzed ucieczki. Wątpił, by była zdolna do wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy w
tym stanie. To tak, jakby oczekiwać, że szczenię zagryzie cię na śmierć. Choć z
drugiej strony, należy do rodu Malfoyów, a oni zawsze znajdą sposób, by dobrać
się komuś do tyłka bez mydła.
–
Skoro i tak wylezie z dziupli, to po co jej szukać? – Lucjusz łypnął na niego
znad szklanki.
–
Żeby być przygotowanym na wszystko – odparł, jakby była to najbardziej
oczywista rzecz na świecie. – Kto wie, co jej łazi po tej zepsutej do szpiku
kości głowie. Ona jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.
–
Mówiłeś, że zaakceptowała Granger.
Malfoy
cmoknął z dezaprobatą ustami, a następnie uśmiechnął się sztucznie do Severusa.
–
Cóż – zaczął, przeciągając samogłoski – może nie do końca zaakceptowała, raczej
zauważyła, że ma prawo do życia.
Snape
prychnął z dezaprobatą, wypijając swoje piwo do końca i prosząc miejscową
kelnerkę o kolejną butelkę. Z kufla wolał nie pić, biorąc pod uwagę fakt, że
lokal pewnie był sprzątany jedynie od święta.
–
Ale niekoniecznie przy Draconie? – rzucił zjadliwie, sięgając po kilka
paluszków stojących w szklance na środku stołu. Przeżuwał niespiesznie,
napawając się widokiem skrępowanego Lucjusza.
–
Według niej miejsce przy Draco powinno być zarezerwowane dla czystej i pełnokrwistej
czarownicy.
–
Pełnokrwistą może i znajdziesz, ale czyste już dawno wyginęły, niczym dinozaury
– odburknął, chrupiąc powoli kolejnego paluszka. Nim się zorientował, Lucjusz
dołączył do niego, maczając wcześniej chrupki w szklance z whisky.
–
Przecież wiesz, o co mi chodzi.
Na
głowami przeleciały im dwie tace z piwami, a zaraz po nich poszybowały małe
miseczki z orzeszkami ziemnymi. Severus wychylił się po jedną z nich i postawił
ją obok paluszków.
–
I właśnie dlatego nie mogę zrozumieć, coście się tak wszyscy uczepili tej
Granger.
–
Ej! – zaprotestował żywo Lucjusz, wbijając w Snape’a nadgryziony paluszek. – Ja
ją uwielbiam! To najlepsza dziewczyna, jaką mój przytępawy syn mógł sobie
znaleźć.
–
A Narcyza?
–
Ubóstwia ją – odparł, przeżuwając kolejny chrupek i popijając go whisky. – Jest
nią totalnie oczarowana i nie może się doczekać, kiedy Draco się oświadczy.
Snape
kolejny raz podrapał się po zaroście. Dość sceptycznie bowiem podchodził do
kwestii ożenku swojego chrześniaka z panną Granger. Nie to, że miał coś im
przeciwko, ale najzwyczajniej w świecie wątpił, że coś pchnie młodego Malfoya do
małżeństwa. Chyba że jakaś nieczysta siła pozagrobowa, ale w tym przypadku
ciężko mu było uwierzyć.
–
Zamieszkali razem, to już coś.
W
chwili, gdy wypowiadał te słowa, uświadomił sobie, że państwo Malfoy nie
wiedzą, że Granger zdecydowała się wprowadzić do Draco. Na reakcję Lucjusza nie
musiał zbyt długo czekać. Przyjaciel bowiem nakręcił się w okamgnieniu,
chrupiąc paluszki, niczym chomik pozostawiony na tydzień w klatce bez pokarmu.
–
Zamieszkali? – Wypluł przy tym kilka nieprzeżutych kawałków. – Jak? Kiedy?
Czemu ja nic o tym nie wiem?!
–
Może dlatego, że nie chcą niczego zapeszać?
–
To nie jest dobre wytłumaczenie – odwarknął, upijając spory łyk whisky. – Zamierzałeś
mi o tym kiedyś powiedzieć?
– Tak, tylko
nie miałem sprecyzowanego terminu.
Lucjusz
spoglądał na niego z litością, unosząc przy tym lewą brew ku górze.
– Zresztą co
tu zapeszać? To jasne, jak słońce, że są w sobie szaleńczo zakochani!
–
To idź i ich o tym uświadom!
–
A żebyś wiedział, że pójdę! – Opróżnił szklankę do cna i podniósł się z hukiem
z krzesła, ale Severus powstrzymał go w ostatnim momencie.
–
Gdzie! – wydarł się, targając go za poły szaty i sadzając z powrotem na
miejscu. – Daj im żyć własnym życiem i chociaż raz niczego nie psuj.
Lucjusz
poprawił czarny płaszcz, patrząc na Snape’a, niczym skarcone dziecko. Chciał
jedynie pogratulować synowi, że w końcu zdecydował się pchnąć tę wspaniałą
relację do przodu. Oczywiście własne zamiary postanowił dobrze schować, nie
zdradzając się, że skrycie liczy, iż panna Granger urodzi mu jeszcze w tym roku
upragnionego wnuka.
–
A będąc już przy psuciu – kontynuował tonem surowego nauczyciela, którym
niegdyś przecież był. – Pilnuj lepiej, żeby Yves nie wchodziła im w paradę, bo
coś czuję, że źle się to może skończyć nie tylko dla Draco, ale i całej waszej
rodziny.
–
Myślisz, że o tym nie wiem? – odburknął Lucjusz, zakładając nogę na nogę i
odchylając się na oparciu krzesła. – Najgorsze jest to, że ta siksa pewnie bardzo
dobrze wie, co i kto gdzie robi, a ja nie mam nawet punktu zaczepienia, gdzie
by mogła być.
–
Ewidentnie nie chce, żebyś ją znalazł.
–
Bo ewidentnie coś kombinuje, babsko zakichane – odwarknął, wystrzeliwując jedną
rękę w powietrze. Traf chciał, że zatrzymała się na lecącym nad nim piwem,
które Lucjusz bez namysłu chwycił i postawił przed Severusem. – A moja głowa w
tym, żeby się dowiedzieć, co.
Gdy
Snape miał upić łyk alkoholu, Malfoy niespodziewanie zabrał od niego butelkę i
przytknął ją do ust, wypijając całą jej zawartość. Nie pozostało mu więc nic
innego, jak zamówić nową kolejkę. Zresztą i tak nie przepadał za piwem
kraftowym.
* * * * *
Mimo że spędzili w galeriach niemal
cały dzień, w ogóle nie czuł się zmęczony. Kilka razy co prawda dopadł go
kryzys w trakcie zakupów, ale Hermiona za każdym razem potrafiła poprawić mu
humor. Największym zaskoczeniem, a zarazem zastrzykiem adrenaliny, była dla
niego jej propozycja wejścia do sklepu z bielizną. Draco szykował się na
całkiem miłe popołudnie polegające na oglądaniu Granger w pięknych koronkach,
ale okazało się, że dziewczyna potrzebowała jedynie kilku par skarpetek i
zapasowych rajstop. Nie znaczyło to jednak, że nie próbował jej namówić na
włożenie któregoś ze skąpych kompletów, ale kobieta za każdym razem reagowała
współczującym uśmiechem i grzecznie kręciła odmownie głową. W końcu Malfoy
wcale nie musiał widzieć i wiedzieć, że kupiła za jego plecami dość zmysłowy
zestaw w kolorze soczystej czerwieni.
Wracali
już do domu, a na dworze zrobiło się dość ciemno, uświadamiając im, że
przegapili porę obiadową. Hermiona już kombinowała, co przyrządzi na kolację,
bo szczerze wątpiła, że Blaise uraczy ich czymś pełnowartościowym. No chyba że
pizza na wynos została nowym składnikiem w piramidzie zdrowego żywienia.
–
Lasagne może być?
–
Tradycyjna czy dietetyczna? – Uśmiechnęła się szeroko, wspierając głowę na
ramieniu opartym o samochodową szybę.
Draco
miał awersję do niskokalorycznej kuchni. Nie przepadał za wszelkiego rodzaju
sałatami, szpinak uwierał go w zęby, brokułami rzucałby po całej kuchni, gdyby
mu na to pozwoliła. Jedynym daniem, w którym tolerował obecność tego zielonego
warzywa, była zupa krem przygotowywana przez Narcyzę.
–
Może być tradycyjna, ale jutro będzie ratatouille. – Czekała, jak Malfoy
zareaguje na propozycję jarskiej potrawy. Gdy się skrzywił i ciężko westchnął, dźwięcznie
się roześmiała.
–
Czy mamy jakiś kryzys gospodarczy, że codziennie jemy same warzywa? Nawet nie
owoce, ale praktycznie same warzywa!
–
Nie, ale jeśli jutro nic z nich nie zrobię, to niedługo trzeba będzie je
wyrzucić, a ja nie lubię marnować jedzenia. – Wywrócił z politowaniem oczami,
zjeżdżając z głównej trasy prowadzącej z centrum.
–
To zjedzmy na mieście i będzie po problemie. – Trzepnęła go lekko w ramię, gdy
włączał kierunkowskaz, by skręcić w prawą stronę.
–
Jak będziesz jadał wyłącznie na mieście, to za miesiąc nie dopniesz się w żadne
spodnie.
–
Mam dresy, one są na gumkę – rzucił do niej rozbawiony, łapiąc ją za rękę,
którą kolejny raz chciała go szturchnąć w ramię.
–
Malfoy!
Uśmiechnął
się do niej zwycięsko i splótł jej palce dłoni ze swoimi, a następnie
delikatnie musnął je ustami. Wychylił się, żeby ją pocałować, ale wtedy
samochody stojące przed nim ruszyły i na powrót musiał się skupić na drodze.
Nie puścił jednak Hermiony i przez cały czas gładził kciukiem jej skórę.
Utwór
w radiu się zmienił, a samochód wypełniły mocniejsze riffy gitary elektrycznej.
Nie słuchali dziś żadnej konkretnej stacji. Malfoy włączył po prostu własną
składankę muzyczną, na którą wgrywał piosenki bez ładu i składu. Do tej pory
był to głównie jazz, o którego słuchanie w życiu nie podejrzewałaby Dracona,
ale jednocześnie wybrane przez niego kompozycje bardzo ją uspokajały i
nastrajały pozytywnie do życia. Dlatego bardzo się zdziwiła, gdy w uszach
zadudniły jej mocne dźwięki gitary, a z głośników poleciał nieco chrapliwy, a
momentami skrzekliwy głos Alice’a Cooper’a.
Spojrzała
na arystokratę z niedowierzaniem, z na jej usta wypłynął lekko cwaniakowaty
uśmieszek. Malfoy nie zareagował, a raczej starał się stwarzać wrażenie, że nie
reaguje. Widziała bowiem, że lewy kącik ust uniósł mu się nieznaczne ku górze.
–
Poison? – zapytała w końcu, choć
ewidentnie było to pytanie retoryczne. – Serio?
–
To z czasów, gdy zatruwałaś mi życie – odparł bez zawahania, puszczając jej
oczko. Dolna warga Hermiony opadła nieznacznie w dół.
–
Wiesz, że ta piosenka ma inny wydźwięk? – spytała, machinalnie wskazując na
sprzęt muzyczny.
–
A wiesz, że nadal jesteś moją trucizną? – Odbił pytanie, przez chwilę się w nią
wpatrując. Robiłby to znacznie dłużej, ale po pewnym momencie dziewczyna obróciła
głowę, chowając soczyste wypieki na policzkach za włosami, a sam musiał się
skupić na drodze. Tym bardziej, że niedługo powinni skręcić, a zawsze się gubił
na tym odcinku trasy.
Nie
powiedział Granger, że wstąpią po drodze do Ginny. Uważał, że nie jest to
najlepszy pomysł, ponieważ za bardzo by się przejęła i pewnie chciałaby
porozmawiać z przyjaciółką. To w gruncie rzeczy nie byłoby aż takie złe, ale
nadal nie była to najlepsza pora na tego typu rozmowy. Był zdania, że Blaise i
Ginny muszą chwilę pobyć sami, by zrozumieć, jak bardzo im na sobie zależy.
Skręcił
w zjazd po lewej stronie i skierował się w głąb osiedla, na którym znajdował
się dom Zabiniego. Była to spokojna dzielnica, praktycznie nie jeździły po niej
samochody, a gdyby wybrać się na dwudziestominutowy spacer, z łatwością można
się było dostać do Potterów.
Wraz
z mijaniem kolejnych mieszkań, Hermiona zaczynała wiercić się nerwowo na
siedzeniu pasażera, rozglądając się po okolicy.
–
Czemu tu przyjechaliśmy? – Oczywiście, że nie była głupia i z łatwością
rozpoznała dzielnicę. Miał jednak nadzieję, że uda im się jakoś uniknąć tej
rozmowy. Ewentualnie rzuci coś w stylu, że Blaise zapomniał jakich projektów, a
są im potrzebne. Granger jednak go wyprzedziła i nie było już odwrotu.
Dosłownie i w przenośni, ponieważ ulica, po której się poruszali, była
jednokierunkowa.
–
Muszę zabrać coś dla Blaise’a. – Dziewczyna spojrzała na niego z
podejrzliwością. – To nie zajmie długo.
–
Mam iść z tobą? – spytała niepewnie.
W
gruncie rzeczy nie wiedziała, czy ma ochotę widzieć się z Ginny. Wciąż miała do
niej żal, ale ostatnia rozmowa z parku nieco ją udobruchała i nawet w pewnym
momencie zapragnęła się z nią zobaczyć. Jednak w świetle mijających tygodni
znów wzmogły się w niej dawne urazy i już nie była taka pewna, czy jest to
odpowiedni moment na rozmowę.
Draco
pokręcił przecząco głową, parkując samochód przed bramą wjazdową domu
Zabiniego. Szybko odpiął pas, chwycił jakąś torbę z tylnego siedzenia i
pocałował ją krótko na odchodne.
–
Będę za chwilę. – Drzwi od auta trzasnęły, a wraz z nimi głowa panny Granger
opadła bezwiednie na szybę.
Malfoy
tymczasem zdążył dobiec do mieszkania przyjaciela i bez namysłu chwycił za
klamkę, która ustąpiła pod jego naciskiem bez żadnych problemów. Nieco go to
zdziwiło, tym bardziej, że w środku żadne światło nie było włączone. Wszedł
powoli do korytarza, zapalając boczne kinkiety.
–
Ginny? – zawołał ją niezbyt głośno, ale dziewczyna mu nie odpowiedziała.
Poszedł więc dalej, kierując się prosto do salonu, a gdy zapalił w nim lampy,
torba z dziecięcą zasłonką wypadła mu z ręki.
Dziewczyna
leżała w kałuży na podłodze, wszystkie ubrania miała przesiąknięte żółtawą
cieczą o dziwnym zapachu. Nie myśląc za wiele, podbiegł do niej i ukląkł przy
niej na panelach, łapiąc twarz między dłonie i próbując ją obudzić.
–
Ginny, hej, obudź się. – Klepnął ją lekko w policzki, ale głowa Weasleyówny
latała mu bezwiednie w rękach. – Ginny do cholery, obudź się, wariatko.
To
również nic nie dało. Chwycił ją szybko za nadgarstek, starając się wyczuć
puls, jednocześnie pochylił się nad nią, próbując wyczuć na policzku choćby
najlżejszy oddech i dostrzec ciężko unoszącą się klatkę piersiową. Ulżyło mu,
gdy wyczuł pod palcami nikłe bicie serca dziewczyny.
Nie
czekał, po prostu zerwał się z klęczek i popędził do Hermiony, ponieważ
zostawił w samochodzie telefon. Gdy panna Granger ujrzała, jak wybiega niczym
poparzony z mieszkania Diabła, automatycznie rozpięła pasy i wysiadła z auta,
wybiegając mu naprzeciw.
–
Co się dzieje? – pytała, podążając za Malfoyem.
–
Dzwoń po pogotowie.
–
Co? – Nie dawała wiary własnym uszom.
–
Dzwoń po karetkę. – Ponowił żądanie, prowadząc ją w głąb mieszkania. Gdy na nią
zerknął, Hermiona już czekała na odebranie połączenia przez dystrybutora.–
Prawdopodobnie zemdlała. Oddycha, ale bardzo lekko i w ogóle się nie budzi.
Gdy weszli do salonu, panna Granger nie umiała nad sobą zapanować. Komórka wypadła jej z ręki w tym samym momencie, gdy odezwał się z niej głos ratownika. Nie czekała, nie myślała; rzuciła się ku nieprzytomnej Ginny.
Że też zawsze musi się kończyć w takich momentach!
OdpowiedzUsuńNapiszę króciutko, bo późna pora. Już miałam się kłaść, ale stwierdziłam "Zobacze... może będzie rozdział". I jest! To jedno z najlepszych uczuć na całym świecie :)
Rozdział fantastyczny. Uwielbiam takie. Czyta się tak przyjemnie i gładko. Nie żebym nie przeżywała całego rozdziału, bo szczerze mówiąc to troszkę za bardzo się zawiesiłam i wciągnęłam. Za dużo emocji. Zawsze tak jest. Widze rozdział- mam ochote skakac i krzyczec ze szczęścia, a kiedy czytam zamieniam się w jakiś kamień, nic mnie nie ruszy, nic mnie nie odciągnie od tekstu. Wiele postaci przechodzi teraz trudny okres, nastroje raczej tragiczne, a mimo to, aktualnie nie znam lepszej lektury na poprawienie humoru... Czy to ma sens?
Troszeczkę czekaliśmy na rozdział, ale naprawdę było warto. Zawsze jest :) "Rolety to priorytety" tak chyba kiedyś powiedziała Izabela Kisio. Nie mam pojęcia, o co jej chodziło, ale ma racje. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Komentarze wypytujące o date, o to czy blog będzie zamknięty itp. itd. nigdy nie znikną. Ważne żeby skupić się na priorytetach.
Powodzenia z magisterką! Trzymamy kciuki.
( Z góry przepraszam za jakieś błedy, nie chciałam odkładać pisania komentarza na jutro)
Droga Realistko!
OdpowiedzUsuńJak miło jest wejść na Twoją stronę "tylko zerknąć" z nadzieją, że w końcu będzie można dostać świeżą porcję opowiadania i proszę.. jest! Modlitwy zostały wysłuchane!
Rozdział jak zawsze na poziomie! Nic się nie bój.. nie wiem co musiałoby się stać, byś straciła to lekkie pióro. Jest mi tak szkoda tych dwóch związków, którym mocno kibicuję (szczególnie Ginny i Blaise'owi) - mam nadzieję, że będą w stanie sobie wybaczyć. Zaskakujące, że akurat u głównych bohaterów, wszystko zmierza w dobrym kierunku (na co oczywiście nie narzekam!). Rozdział oczywiście przepełniony różnymi emocjami - śmiech, smutek, niepokój. Już nie mogę się doczekać następnej dawki!
Na koniec życzę powodzenia z Twoją pracą, która (jak sądzę) łatwą nie jest. Lecz jeśli piszesz po hiszpańsku tak jak po polsku.. ach, myślę, że nie masz się czym zamartwiać!
Do usłyszenia,
Kasia
Mówię, wejdę na bloga, a nuż się okaże, że może jest rozdział i się nie pomyliłam! Tęskniłam za nowościami w Twoim wykonaniu, choć obecnie klimat panujący w relacjach państwa Potter oraz niedoszłych(?)państwa Zabini nie sprzyja temu, jak sama się czuję a po ostatnim tygodniu jestem prawdziwym wrakiem emocjonalnym, dlatego rozdział jednak troszkę mnie zasmucił, ale niezastąpiony duet Lucjusz - Severus był miodem na moje samopoczucie przez ostatnie kilka dni. Mam nadzieję, że rozmowa Pansy z Blaisem jednak coś da i Pani Potter da jednak jeszcze szansę mężowi i uda im się na spokojnie porozmawiać i faktycznie pójdą na jakąś terapię czy coś, bo naprawdę szkoda mi Lilly, która może być nieszczęśliwa, jeśli rodzice w porę się nie ogarną. Jak czytałam ten rozdział, miałam podejrzenia, że z Ginny może coś się stać, że będzie to coś złego, ale pewnie Draco zareagował zbyt gwałtownie, bo skąd mógł wiedzieć, że na podłodze jest rumianek, którego Harry w całości nie sprzątnął. No ale może to będzie jakiś przełom w relacji zarówno Ginny z Hermioną, ale również z Blaisem. Może w końcu coś się zacznie powoli układać. No i moje najdroższe, najukochańsze gołąbeczki, też miód na moje serduszko! To jak Draco się stara otworzyć na Hermione, na zmiany które ona proponuje, to jak chce jej sprawić przyjemność i pokazać, że naprawdę mu na niej zależy jest piękne!
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo cierpliwości i powodzenia w pisaniu pracy, bo wiem jakie męki przechodzisz, moja już co prawda od lipca wisi w APD i czeka na recenzję i obronę we wrześniu (także życz mi powodzenia), jednak wiem, jak ciężko się piszę to cholerstwo, choć to już nie jest Twoja pierwsza praca a już druga jeśli dobrze pamiętam, tak też mam nadzieję, że pójdzie gładko i dobrniesz jakoś do końca.
Pozdrawiam,
Kamila