niedziela, 2 grudnia 2018

Rozdział 4

Cześć wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają!

Uwierzcie mi, że mam świadomość, jak bardzo blog jest zaniedbany. Sprawia wrażenie opuszczonego, że ciągle trwamy w starej historii, która się zakończyła. Problem w tym, że ja naprawdę nie mam czasu, żeby zmienić go wizualnie. Bardzo się staram, ale mam jakąś zimową depresję, która odbiera mi chęci do wszystkiego. Ja nawet z łóżka nie umiem się wydostać o rozsądnej porze. Ale zmienię to, tylko muszę się w końcu do tego zmobilizować. Chyba że wy macie jakiś pomysł, jak szybko stanąć na nogi i zacząć cieszyć się... właściwie czymkolwiek w moim przypadku.

Powiem wam coś, nad czym długo się zastanawiałam, czy wam o tym mówić. Jakiś czas temu spotkałam moją promotorkę z licencjatu, gdy byłam w bibliotece. Pracuje teraz na jakąś poważną i grubą książką, nie wiem, czy nie przymierza się pomału do profesury. Mniejsza o to. Spotkałyśmy się przypadkiem przy wyjściu, pogadałyśmy znacznie dłużej, niż obie miałyśmy czas. I mówię wam szczerze, że kocham tę kobietę. Nie powiem wam wszystkiego, co od niej usłyszałam w sprawie mojej obrony, bo była bardzo oburzona tym, co się w jej trakcie wydarzyło. Ale gdy dowiedziała się, że przez to nie poszłam na magisterkę, o czym nie wiedziała, ponieważ jest na urlopie naukowym, bardzo się zmartwiła, ale jednocześnie powiedziała mi, że to dobrze, że jestem świadoma, iż potrzebuję odpoczynku. Bo on mi się należy za tę pracę, którą wykonałam na licencjacie. Powiedziała też, że liczy, iż wrócę na te studia, dokończę to, co zaczęłam, żeby pokazać, że na świecie nie ma tylko jednego specjalisty od Lorki. Mnie jej słowa bardzo poruszyły, sprawiły, że zaczęłam rozważać pewne sprawy, tym bardziej, że pożyczyła mi kilka książek, do którym w Polsce nie mam dostępu, a obecnie raczej nie mam jak wybrać się do Hiszpanii. Rozmawiałam też z nią właśnie o poprzednim opowiadaniu, o Zagadkach, odsłaniając się przed nią  trochę z prywatnej strony. I wiecie co? Mam dylemat, ponieważ zaproponowała mi zwrócić się z tym opowiadaniem do doktora z naszego instytutu, który się takimi "fantazjami" studenckimi zajmuje. Zresztą z tego co wiem obecnie prowadzi jakiś zajęcia dla moich kolegów i koleżanek na magisterce właśnie z pracy z blogiem i piszą tam swoje amatorskie opowiadania. Noszę się z tym już kilka dni, czy się do niego udać. Może wy mi coś podpowiecie? Bo z jednej strony jestem zadowolona z tej historii, ale jakby nie patrzeć nie jest to opowieść stworzona od a do z przeze mnie i trochę się tego boję. Jakieś rady? Wy mi zawsze potraficie pomóc w takich sprawach.

Z rzeczy prywatnych, które dzieją się u mnie to będzie tyle, a jeśli chodzi o bieżące opowiadanie, to tak jak już mówiłam, będę publikować co trzy tygodnie. Póki co raczej się to nie zmieni, bo na blogu panuje totalny bajzel, a nie chcę wam niczego obiecywać, bo jak się z czymś nie wyrobię, to później trzeba to odwoływać, ja jestem zawiedziona, nie wspominając już o was. Także nowe rozdziały pojawiać się będą co trzy tygodnie, a co za tym idzie kolejna część zostanie opublikowana 23 grudnia, tak na dobry początek świąt. Choć nie ukrywam, że też szykuje się jakaś miniaturka.

Na dziś to tyle. Dajcie znać, co sądzicie o pomyśle mojej promotorki, bo przyznam się, że osobiście trochę się boję pokazywać to opowiadanie komukolwiek. Wiecie, internet to co innego, komuś się nie spodoba, może wyrazi swoją opinię, może zostawi mojego bloga, a tu mnie jednak czeka konfrontacja, taka face to face. To trochę co innego i dlatego nie urywam, się tego boję. Co myślicie? Jest się czego aż tak obawiać?

Wasza Realistka





Dramione – miłość to dwie dusze w jednym ciele
Rozdział 4

Nie zakładaj, że jeśli coś jest dobrze, to nie może być już lepsze. Istnieją ludzie, którzy tylko czyhają, żeby ci pokazać, jak bardzo się mylisz.

* * * * *

            Trzecia seria wyciskania sztangi na ławeczce potrafiła dać nieźle w kość, zwłaszcza osobie, która przez miniony czas raczej stroniła od ćwiczeń fizycznych. Co ciekawe Harry ani razu, od kiedy ukończył Hogwart nie zatęsknił za treningami. Nie brakowało mu latania na miotle, biegania wokół stadionu, praktykowania najróżniejszych zwodów czy doskonalenia taktyki drużyny na zbliżający się mecz. Tak jakby jego gra w quidditcha nigdy nie miała miejsca, nie wydarzyła się w przeszłości. A przecież większość zawodników prędzej czy później tęskni za ulubionym sportem. On tego nie odczuwał, wręcz można było odnieść wrażenie, że zapomniał o grze, która za dzieciaka sprawiała mu tyle radości i poniekąd motywowała do działania.
            Z siłownią zaprzyjaźnił się zaledwie dwa tygodnie temu. Polubił specyfikę mugolskich przyrządów, choć początkowo zastanawiał się, czy przypadkiem więcej nie przeszkadzają w treningu, aniżeli w nim pomagają. Od kiedy jednak odkrył, jak wiele te dziwne wysięgniki, ławki i przedziwne maszyny potrafią zdziałać przy współpracy z ludzkimi chęciami i ciałem, regularnie zaczął odwiedzać miejscową siłownię. Zakumplował się nawet z kilkoma osiłkami, stałymi bywalcami klubu, którzy oczywiście drwili z niego na każdym kroku, ale nie były to złośliwości z rzędu tych agresywnych czy nieprzyjemnych. Bardziej miały na celu oswoić go ze specyfiką miejsca i zmotywować do cięższych ćwiczeń, niż godzinne bieganie na bieżni czy pedałowanie całymi wieczorami na orbitreku. I może to dziwne, ale udało im się osiągnąć ten cel.
            Odłożył sztangę na podpórki i opuścił ręce na podłogę, czując niesamowitą satysfakcję z ilości wykonanych powtórzeń. Stojący za nim mężczyzna, asekurujący go w trakcie ćwiczeń, klepnął go trochę za mocno w zaczerwieniony i zarośnięty policzek, sprowadzając na ziemię z krainy wewnętrznego ukontentowania.
            – Żyjesz, Potter? – Zerknął na Zabiniego, który pomógł mu się podnieść z ławeczki, a potem szybko zajął jego miejsce, wcześniej rozkładając na nim swój czarny ręcznik.
            – Żyję, choć raczej kiepsko – odparł czarnoskóremu, dokładając mu dodatkowe obciążniki na sztangę.
            Ostatnią osobą, którą spodziewał się spotkać na siłowni, był Blaise. No może Malfoy byłby większym zaskoczeniem, ale z dwojga złego preferował Zabiniego. Spotkali się przypadkiem, gdy kilka dni temu Harry wychodził z treningu, a czarnoskóry dopiero go zaczynał. Od tamtego czasu często widywali się na sali, asekurując się w trakcie ćwiczeń i rozprawiając o wszystkim i o niczym. Dla Pottera było to dość wygodne, bo mógł się trochę wygadać, a dla Blaise’a nie stanowiło różnicy czy ćwiczy z kimś czy trenuje ze słuchawkami na uszach.
            – Snape dalej daje ci w kość? – zapytał okularnika, przygotowując się do odpowiedniego chwycenia sztangi. Zabini pod względem techniki był istnym mistrzem i zawsze strofował Harry’ego, gdy ten próbował coś zrobić po swojemu, by było mu wygodniej.
            – Trochę spasował ostatnio – odrzekł, wycierając pot z czoła wilgotnym ręcznikiem. Ciągle miał problem z przystosowaniem się do soczewek, ale prawda była taka, że rzeczywiście lepiej mu się ćwiczyło bez wżynających się w skrzydełka nosa okularów. Zwłaszcza po kilku godzinach, gdy skóra była już rozgrzana, a pręciki stawały się z nią praktycznie jednością.
            – Ale nadal jest cięty na niektóre rzeczy i nie odpuszcza – dodał, patrząc jak Zabini nabiera powietrza do płuc i powoli przenosi drążek ku centralnej części klatki piersiowej, uginając w łokciach ramiona.
            – Dalej nie mogę uwierzyć, że ten stary gacek zdobył się na coś takiego – powiedział po pierwszym uniesieniu sztangi. – On się zna na życiu rodzinnym, jak ja na pływaniu synchronicznym.
            Harry miał ochotę zgodzić się z Blaise’em, ale wbrew pozorom Snape wcale nie był taki zły i niedouczony w kwestiach rodziny, jak się wszystkim wydawało. Miał dość specyficzne poglądy na pewne kwestie, ale póki się sprawdzały, póty Potter nie miał powodów do obaw. Zresztą trzeba było Severusowi oddać, że jakby nie patrzeć wychował dość sporo małolatów w trakcie swej kariery belferskiej. Może nie do końca wszyscy wyrośli na prawych obywateli, ale większość z nich wyszła na ludzi. Wystarczy spojrzeć na Malfoya; nauki starego mistrza eliksirów, choć z pewnością do normalnych się nie zaliczały, nie poszły całkowicie w las. Jedyny szkopuł tkwił w tym, że Snape miał do czynienia z nieco bardziej świadomą i wyrośniętą młodzieżą, a nie z ledwo odrośniętymi od ziemi maluchami.
            – Może, ale dzięki temu Pansy przynajmniej zaczęła odbierać ode mnie telefony, a to dużo dla mnie znaczy.
            – Od każdego zaczęłaby odbierać, gdyby był tak namolny – odparł Blaise, wypuszczając głośno powietrze z płuc przy powolnym opuszczaniu metalowego drążka. Potem uniósł go przy zaczerpnięciu oddechu, robiąc to dość energicznie, a z pewnością szybciej od Harry’ego.
            – No właśnie nie – odrzekł, upierając się przy swojej wersji. – Pansy taka nie jest. Jak się zaprze, to nie ma przebacz. A teraz nawet potrafi do mnie oddzwonić i ostatnio spotkaliśmy się na kawie.
            – Potter – zwrócił się do niego Blaise, odstawiając sztangę na wysięgnik i podnosząc się z ławeczki z lekką zadyszką – czy ty naprawdę jesteś z tego dumny? Z tego, że twoja żona umawia się z tobą na kawę na mieście, zamiast usiąść w domu razem na kanapie i cieszyć się sobą nawzajem?
            Harry nie pojął istoty słów Zabiniego. Uznał, że ten mu po prostu nie wierzy i naśmiewa się z niego. Blaise jednak chciał go wyłącznie uświadomić, że z taką taktyką daleko nie zajdzie i zamiast walczyć o rodzinę, odpuszcza ją sobie, żyjąc w wygodnym świecie, gdzie umawia się z żoną poza domem, widuje córkę raz na jakiś czas i niczym innym nie musi się martwić. Na jego miejscu nie przeżyłby takiego obrotu spraw. Nawet nie był w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo cierpiałby, gdyby któregoś dnia Ginny wyprowadziła się od niego z dzieckiem.
            – Sam zobacz. – Wyciągnął telefon z kieszeni dresów i wybrał numer żony. Sekundę później w słuchawce dało się słyszeć charakterystyczny sygnał oczekującego połączenia. Pansy jednak nie odbierała, co Blaise skwitował krótkim uniesieniem brwi połączonym z rozczarowanym wyrazem twarzy.
            – Spróbuję jeszcze raz. Może jest zajęta – dodał po chwili Harry, ponownie wybierając numer komórki żony, ale i tym razem sytuacja się powtórzyła. Gdy chciał dzwonić trzeci raz, Zabini praktycznie wyrwał mu telefon z ręki.
            – Zajęta czy nie, to co robisz jest bez sensu. – Zabrał wilgotny ręcznik z ławeczki i rzucił go na parapet, a Potter od razu podreptał za nim do stojaka, na którym ustawiono przeróżne ciężarki. Blaise bez zawahania chwycił dwa ważące po niecałe trzydzieści kilogramów i zaczął je energicznie podnosić.
            – To mam czekać, aż sama zacznie się do mnie odzywać? – Chwycił dwa obciążniki, znacznie lżejsze niż te, które podnosił Zabini, i uniósł je nad głowę, by później opuścić na wysokość twarzy. – Przecież wiesz, że Pansy taka nie jest. To ja nawaliłem i to ja muszę coś z tym zrobić.
            – To proponuję faktycznie zacząć coś robić, a nie udawać – żachnął się poirytowany czarnoskóry, wydmuchując głośno powietrze i zginając ręce razem z ciężarkami. – Takie gówniarskie zachowanie nie sprawi, że odzyskasz rodzinę.
            – No ale przecież się staram, tak? – odpowiedział, opuszczając zbyt szybko ręce, a metalowe przyrządy pociągnęły go mocno w dół. Przez moment miał wrażenie, że coś mu przeskoczyło przez to w barku, ale gdy uniósł je z powrotem nie poczuł żadnego bólu. Uznał więc, że powinien kontynuować podnoszenie, choć Blaise zdążył już wykonać podwójną serię.
            – To po prostu nie jest takie proste, jak się wam wszystkim wydaje.
            – Cholera – wydukał przez zaciśnięte zęby czarnoskóry – Pan jest twoją żoną, a Lilly córką. Pokaż im w końcu, że jesteś facetem, a nie, za przeproszeniem, pizdą, która nie potrafi nawet właściwie zaopiekować się rodziną.
            Harry był w szoku. Zresztą na tyle dużym, że nie ruszył się z miejsca, gdy Zabini opuścił siłownię i udał się do szatni. Nie wziął ze sobą nawet przepoconego ręcznika. Potter nie znał Blaise’a od tej strony i mówiąc szczerze, więcej go z niej poznawać nie chciał. Był przyzwyczajony, że Snape potrząsa nim w taki sposób i zwraca się do niego, jak do skończonego matoła. Diabła znał raczej z opanowania i racjonalnego myślenia, nie z agresji, jaką się przed chwilą wykazał. I choć ciężko mu było się do tego przyznać, to w jakiś sposób dotarło do niego, że ciągle popełnia błędy i nie uda mu się odzyskać rodziny, jeśli dalej będzie postępował tak jak dotychczas.
            Szybko zabrał swoje rzeczy leżące na stoliku i pobiegł do szatni, gdzie Zabini zdążył już się przebrać, a teraz pakował dresy do sportowej torby. Gdy Harry wszedł do środka, nawet na niego nie spojrzał, jedynie rzucił mu wcześniej zabraną komórkę, którą chłopak chwycił w idealnym momencie, nim roztrzaskała się o kafelki.
            – Co powinienem zrobić? – Posłał pytanie w przestrzeń, a ono odbiło się echem po szatni. Było mu trochę ciężko, że nawet Blaise’a udało mu się wyprowadzić z równowagi. Zaczęło do niego powoli dochodzić, że swoją upartością więcej sobie szkodził, aniżeli pomagał. A żył tak od kiedy Pan się wyprowadziła, jeśli nie dłużej. Nic dziwnego, że w dalszym ciągu nie dała mu drugiej szansy.
            Sądził, że ich ścieżki nareszcie się prostują. Spotkali się parę razy, kilkukrotnie nawet była z nimi Lilly, po podejściu żony nic nie wskazywało, że kompletnie spisała ich małżeństwo na straty. Mimo to nie wróciła do domu.
            Harry nareszcie zaczął rozumieć, że dostrzegał tylko to, co chciał dostrzec. Nie zauważał, że Pansy wciąż postrzega go, jako nieporadnego, a przy tym zapatrzonego w siebie pracoholika. Mógł z nią wychodzić na kawę ile chciał, mógł zabierać córkę na place zabaw ile wlezie, ale nie zmieniało to faktu, że w ten sposób nie przypominali rodziny, którą chcieli być. Bardziej znajomych, którzy spotykają się od czasu do czasu, by dowiedzieć się, co słychać u jednego i drugiego. A jego to cieszyło, bo myślał, że powoli odzyskuje najcenniejsze dla niego osoby. Prawda była jednak taka, że swoim zachowaniem pogłębiał tworzącą się między nimi przepaść. Dawał z siebie znacznie mniej, niż za czasów, gdy ze sobą mieszkali. Czy to był powód do dumy? Czy te kilka spotkań rzeczywiście było wszystkim, co mógł ofiarować swej rodzinie?
            Usiadł na metalowej ławce tuż obok torby Blaise’a, załamując z bezradności ręce i zwieszając posępnie głowę. Widok ten musiał poruszyć nieco Zabiniego, ponieważ chwilę później klapnął obok Harry’ego z głośnym westchnięciem i wyciągnął długie nogi na środek niewielkiej szatni.
            – Prawda jest taka, że niewiele możesz zrobić. – Spojrzał na mężczyznę z widocznym żalem. – I choć Pan jest twoją żoną, to nie obraź się, ale znam ją trochę lepiej od ciebie i wiem, że nie wystarczy jej kilka gołosłownych obietnic.
            Potter przytaknął w odpowiedzi głową. Aż za dobrze rozumiał, że jego ukochana nie wierzy we wszystko co popadnie i zawsze potrzebuje jakichś dowodów. Kiedyś mu ufała; gdy coś jej obiecywał, nawet przez myśl jej nie przechodziło, że mógłby ją oszukać. Jednak okłamywał ją tyle razy, że wcale się nie dziwił, iż nie pokładała już w jego słowach większej wiary. Ciągle o czymś ją zapewniał: wróci wcześniej z pracy, pod koniec tygodnia weźmie wolne, odbierze Lilly od dziadków, a nawet, że wyręczy ją w zakupach czy sobotnich porządkach. Nie udało mu się dotrzymać żadnej z tych obietnic. To były tylko słowa rzucane na wiatr, które nigdy nie znalazły żadnego potwierdzenia w czynach.
            Spoglądając z dystansu na swą przeszłość i przyrównując ją do obecnych relacji z żoną zrozumiał, że tak naprawdę boi się, że Pansy już nigdy mu nie zaufa. Bo co z tego, że powtórzysz ukochanej milion razy, że ją kochasz, jeśli ani razu tego od ciebie nie poczuje?
            – Zabini – odezwał się do czarnoskórego – powiedz mi tak szczerze, czy według ciebie mam jeszcze jakieś szanse? Czy może już je straciłem i jak głupi wierzę, że coś jeszcze z tego będzie?
            – Nie mnie to oceniać – odparł Diabeł – ale sądzę, że jeśli wierzysz w swoją rodzinę, to zawsze jakaś szansa się znajdzie. Tylko czasem trzeba na nią poczekać.
            – A jeśli czekałem zbyt długo i jej nie zauważyłem?
            – To wtedy… Na kapcie Merlina, Potter! – uniósł się Blaise, zrywając się niespodziewanie z zajmowanego miejsca, co nieco otrzeźwiło kompletnie zmizerniałego Harry’ego. – Nie mam odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia, by udzielać ci porad w terapii małżeńskiej. Ja jeszcze nawet żonaty nie jestem! Po prostu idź do niej, pokaż jej, jak bardzo ci na niej i Lilly zależy, a dopiero później będziesz się martwił!
            – Jak? – dopytywał trochę zdezorientowany Potter, na co Zabini wywrócił z politowaniem oczami. – Tak po prostu?
            – Nie, z efektami specjalnymi – odpowiedział z wyraźnym poirytowaniem. – Przecież widzisz, że to nic nie daje, więc po prostu rusz dupę, powiedz jej, co ci leży na sercu i wątrobie, a potem łudź się, że szczęście w końcu się do ciebie uśmiechnie.
            Harry pokiwał kilka razy w odpowiedzi na słowa Blaise’a. Ten jednak szczerze wątpił, że do okularnika cokolwiek dotarło. Prędzej wyłapał kilka szczątkowych wskazówek, niż zrozumiał całościowy przekaz informacji. Jednakże nie było w interesie Zabiniego pouczać Pottera i postanowił go zostawić z tym zadumanym wyrazem twarzy, łudząc się, że rzeczywiście mądrze spożytkuje wnioski wyciągnięte z ich dzisiejszej rozmowy. Ale znając Złotą Niedojdę, nie było ku temu najmniejszych szans.

* * * * *

            W przestronnej i zdecydowanie luksusowej kuchni panowała dziwna i niezręczna cisza przerywana od czasu do czasu głośniejszym chrapnięciem śpiącego przy lodówce Dulce. Nie było jakoś specjalnie późno, ledwie bowiem minęła północ, ale Hermiona miała wrażenie, że lada moment na dworze zacznie świtać. Siedziała na stołku przy specjalnej wyspie, postukując co rusz zdrętwiałymi palcami o ciemnozielony kubek, w którym zaparzyła sobie mięty. Nie czuła się jednak dzięki niej ani trochę odprężona. Wręcz miała wrażenie, że gorący napar oddziałuje na każdą komórkę ciała, uniemożliwiając tym samym pogrążenie się w obezwładniającym spokoju, którego tak bardzo dziś pragnęła. A może to za sprawą stojącego przy zlewie Rona, który raz wyglądał na wyjątkowo umęczonego, a za chwilę łypał złowrogo w przestrzeń, siorbiąc jak gdyby nigdy nic przygotowaną mu mocną herbatę. W każdym razie czuła się nieswojo, wyjątkowo niezręcznie w towarzystwie byłego narzeczonego, nie mogąc nawet usadowić się wygodniej na stołeczku, gdyż miała wrażenie, że mężczyzna obserwuje każdy jej ruch, czekając na jakieś najmniejsze potknięcie. I jak tylko o tym pomyślała, tak trzymany w dłoniach kubek niespodziewanie zadygotał wraz z nimi, rozlewając na drewniany blat sporą dawkę złotego płynu.
            – Cholera – zaklęła cicho pod nosem, próbując pozbyć się naparu, który spłynął na materiał satynowego szlafroka. Po chwili ujrzała przed sobą rolkę papierowych ręczników, którą przyjęła z lekkim skinieniem głowy, chcąc tym samym wyrazić swą wdzięczność. Dla Rona było to jednak zdecydowanie za mało.
            – Nie musisz tak ostentacyjnie udawać, że mnie tu nie ma – zwrócił się do niej, odsuwając sobie drugie krzesło przy wyspie i zasiadając na nim z cichym stęknięciem. – I nie zachowuj się, jakbyś miała męża alkoholika, a teraz nie wiesz, jak się za niego wytłumaczyć.
            Hermiona spąsowiała na twarzy. Nie sądziła, że Ron w ten sposób odbiera jej milczenie. Bardziej była zaskoczona, że Malfoy upił się nie wiadomo z jakiego powodu w ciągu dnia, a na domiar złego eskortowała go policja. Chyba każdy czułby się głupio w zaistniałej sytuacji i nie wiedziałby, jak powinien się zachować.
            Weasley postukał kilka razy pustym kubkiem o jeszcze wilgotny blat, przyglądając się przejętej do granic możliwości byłej narzeczonej. Zaczął rozumieć, skąd w Malfoyu wzięło się tyle rozgoryczenia, które kilka godzin temu znalazło sobie dość nieciekawą drogę ujścia.
            – Hej – zawołał na nią z pogodnym uśmiechem, ściskając ją lekko za sztywny i zimny nadgarstek. Hermiona od razu podniosła na niego orzechowe oczy, próbując odwzajemnić pokrzepiający gest. – Czym ty się tak martwisz? Przecież nic się takiego nie stało. Każdemu może się zdarzyć, a Malfoy miał po prostu dobry powód. Nie wraca w końcu taki nawalony dzień w dzień.
            – A no nie wraca – odparła jak na siebie wyjątkowo elokwentnie, przenosząc wzrok na resztki mięty pozostałe na dnie szklanki. Nie brzmiała przekonująco i byłaby głupia, gdyby twierdziła inaczej. Zresztą nie wiedziała, skąd w niej nagle tyle wątpliwości. Odnosiła wrażenie, że popada w jakąś idiotyczną paranoję, że skoro coś zdarzyło się raz, to w przyszłości z pewnością przytrafi się i drugi.
            Ron dostrzegł jej przygnębienie, które odrobinę go poirytowało. Teraz już nie miał pretensji do arystokraty, że tak bardzo żalił się na wspólne życie z Mioną. Zaczął się przez to zastanawiać, czy dziewczyna od zawsze taka była, czy ta przedziwna natura zaczęła z niej wychodzić dopiero po czasie.
            – To o co ci chodzi? – zapytał, a raczej wyrzucił z wyraźną pretensją, co oczywiście nie umknęło pannie Granger.
            – O nic – odparła lekko wzburzona, zaciskając mocniej palce na ciemnozielonym kubku.
            – Miona litości – sapnął zmęczony Ron, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nie spodobało się do dziewczynie, której ciało momentalnie się spięło. – Będziesz mu robić wyrzuty o taką głupotę? Chciał i się napił, zresztą miał bardzo dobre ku temu powody.
            – A przepraszam bardzo – żachnęła się panna Granger, czując dziwny przytyk w swoim kierunku w słowach rudego – od kiedy to wy się tak kumplujecie, że aż go bronisz?
            – Nie zmieniaj tematu – odparł, patrząc na podnoszącą się ze stołka dziewczynę, która prychnęła cicho pod nosem i podeszła do zlewu, wstawiając do niego nieopróżniony kubek z herbatą. – Poza tym jaki problem? Chyba sama chciałaś, żebyśmy się jakoś zaczęli dogadywać.
            – Świetnie – rzuciła poirytowana Hermiona, trzaskając drzwiczkami od szafki, w której sama nie wiedziała czego szuka. – Cieszę się, że się tak dobrze rozumiecie. Może wam jeszcze haftowane serwetki z Cepelii kupić?
            Rudego wprost zaszokowało zachowanie kasztanowłosej dziewczyny. Miał świadomość, że Miona często histeryzuje, szczególnie w emocjonalnych sytuacjach ciężko jej poskładać wszystkie myśli w całość, zwłaszcza, gdy na kimś bardzo jej zależy. Ale żeby robić taką szopkę o kilka za dużo wypitych piw? Tego się po niej nie spodziewał, a Malfoyowi kompletnie przestał się dziwić, że nie może jej zrozumieć. A najgorsze było to, że właśnie na Rona spadł obowiązek uświadomienia Granger, że z jej postępowaniem każdy prędzej czy później dostanie szału.
            – Miona opanuj się trochę – nakazał jej najdelikatniej jak potrafił, ale ani trochę nie uspokoiło to dziewczyny. – Chyba że chcesz wykończyć Malfoya, w takim razie droga wolna.
            – Czyli co, to moja wina, że się uchlał jak świnia? – odwarknęła, wskazując na siebie winowajczo ręką. Nawet Dulce obudziły ich podniesione głosy, w skutek czego zaniepokojony, acz wciąż leżący w bezruchu zwierzak począł im się przyglądać z lekkim przestrachem dostrzegalnym w czarnych ślepiach.
            – No głupio mi to mówić, ale tak – odparł Ron, ani trochę nie wyglądając na zakłopotanego swoimi słowami – twoja.
            Mięśnie twarzy Hermiony stężały w okamgnieniu, przez co Weasley poczuł, że właśnie nieźle sobie u kobiety nagrabił na swoją niebywałą szczerość. Którą zresztą zawsze wykazywał się w najmniej odpowiednich momentach. Niestety, co się stało, to się już nie odstanie. Z lekką obawą obserwował więc, jak podminowana dziewczyna wywierca mu dziurę w brzuchu wściekłym spojrzeniem. Nawet Dulce ulotnił się po cichu z kuchni, wdrapując się na paluszkach do sypialni swego pana.
            Kobiecie było natomiast zwyczajnie przykro. Została bezpodstawnie oskarżona, na dodatek przez byłego narzeczonego, który – nie wiedzieć czemu – nagle zaczął dogadywać się z Draco. I jak kilka tygodni temu bardzo zależało jej, by panowie przynajmniej spróbowali żyć w neutralnych relacjach, tak obecnie ich dziwna zażyłość była jej wyjątkowo nie na rękę.
            – To co ja niby takiego zrobiłam, że Malfoy obwinia mnie o całe zło tego świata? – spytała z pretensją, oplatając się ciaśniej rękami.
            – Nie o całe, tylko o swoje – odparł, przełykając nagromadzony nadmiar śliny. Później odwrócił wzrok, przypominając sobie podłoże problemów arystokraty, o czym nie bardzo miał ochotę rozmawiać. – Poza tym o pewnych sprawach powinniście gadać między sobą. Zwłaszcza o tych.
            Zaciekawiona, a raczej zaniepokojona oględnymi słowami rudego, który wyraźnie uciekał od meritum sprawy, przysiadła się do niego z nietęgą miną. Ron wyczuwał, że właśnie wpakował się w niezłe bagno, bowiem Hermiona nie odpuści mu, dopóki nie wyciągnie z niego niezbędnych informacji, a to oznaczało długie i nieprzyjemne przesłuchanie.
            Kobieta przez dłuższą chwilę milczała, przygryzając odrobinę wysuszone wargi i wykręcając sobie zesztywniałe palce. Gorliwie myślała o tym, o czym panowie rozprawiali ze sobą w trakcie upojnego wieczoru, a co dotyczyło także i jej. Mogło chodzić dosłownie o wszystko, choć z drugiej strony nie podejrzewała, że Draco mógłby być aż tak wylewny i spowiadać się Ronowi z ich prywatnych rozterek. Poza tym z jakich, skoro od dłuższego czasu widywali się jedynie przelotnie, bowiem ona całymi dniami pracowała, a Malfoy… No właśnie, Malfoy zajmował się czym chciał, ale czym dokładnie, niestety nie miała zielonego pojęcia.
            Zmieszana swym odkryciem zwiesiła odrobinę głowę. Czy rzeczywiście chodziło o to, że się zwyczajnie ze sobą mijali? Że nie mieli czasu na chwilę rozmowy, zwykłego przebywania w swoim towarzystwie i cieszenia się nim? Nie podejrzewała, że Draco może aż tak brakować naturalnego kontaktu, czułości bez podtekstów seksualnych, po prostu bliskości osoby, na której mu zależy. On taki nie jest, a gdy czegoś chce, to zwyczajnie o tym mówi, a najczęściej bierze bez pytania o pozwolenie. Teraz zaczęła wątpić, czy faktycznie jest taki, za jakiego go uważała.
            – Narzekał na to, że nigdy nie ma mnie w domu, prawda? – pytała, choć dla Rona brzmiało to zupełnie inaczej. Normalnie przejąłby się jej zadręczaniem siebie, ale w okolicznościach, w jakich się znaleźli, było mu zwyczajnie głupio, bowiem nie chciał rozmawiać z Hermioną o jej współżyciu z Malfoyem. Szczególnie o sferach, w których – według arystokraty – nie bardzo im się powodzi.
            Weasley nabrał głośno powietrza w płuca, odsuwając się odrobinę na zajmowanymi miejscu. Czuł na sobie przygnębiony, a jednocześnie żądający odpowiedzi wzrok Miony. Zaskoczyło go, jak szybko przejęła niektóre postawy Malfoya, mimo że jeszcze nie były tak dobrze ukształtowane.
            – No nie jest tym faktem uradowany – odpowiedział wymijająco, zerkając kątem oka na kasztanowłosą kobietę. Niestety nie wyglądała na w pełni przekonaną.
            – Chodzi o pracę? O czekoladziarnię? –  dopytywała, przybliżając się do rudego, który z sekundy na sekundę czuł się coraz bardziej osaczony. Jego przestrzeń osobista zanikała w zastraszająco szybkim tempie, a co bardzo mu się nie podobało. – Przecież wie, jak bardzo mi na niej zależy, że kocham to miejsce i nie zostawię go, bo ktoś ma takie widzimisię.
            – Ale on tego nie oczekuje – odparł, odsuwając się na sam brzeg stołka. – Po prostu chciałby, żebyś nie wracała tak późno lub nie wychodziła przed wschodem słońca.
            – To nie jest takie łatwe, jak mu się wydaje – żachnęła się, przewracając w rękach satynowy pasek od szlafroka. – Jemu dobrze jest gadać, bo przyjdzie do pracy i zawsze ma posprzątane biuro, nie robi za wszystkich pracowników, generalnie musi jedynie przyjść i narysować kilka kresek na papierze. A ja? Ja tam jestem sama. Niby jest Pansy, ale ona też ma swoje problemy i nie będę kazała jej siedzieć ze mną do nocy.
            – To zatrudnij kogoś – rzucił Ron, z ulgą przyjmując fakt, że Hermiona przestała zawłaszczać sobie jego przestrzeń osobistą. – Ze dwie osoby, jedną na rano, drugą na wieczory. Ludzie ciągle szukają pracy, więc bez trudu znajdziesz jakich studentów.
            Dziewczyna nie wyglądała na uradowaną pomysłem przyjaciela. Prawdę mówiąc, w ogóle jej się nie spodobał. Nie wyobrażała sobie nie przychodzić do czekoladziarni lub wpadać do niej na kilka godzin. To do niej nie pasowało, lubiła mieć nad wszystkim kontrolę. Jednak z drugiej strony, jeśli będzie się tak bardzo poświęcać pracy, mimo że bardzo ją kocha, czy będzie mieć szansę na stworzenie czegokolwiek z Malfoyem? Już się mijają, praktycznie w ogóle nie widują; co będzie za kilka miesięcy? O ile uda im się tyle ze sobą wytrwać.
            – Nie wiem, jakoś nie jestem do tego przekonana. – Ron oczywiście spodziewał się takiej odpowiedzi, ewentualnie kategorycznej odmowy. Znał Mionę bardzo dobrze i wiedział, że wszystko lubi robić sama, do wszystkiego musi mieć wgląd i chce wszystko nadzorować. I taki układ byłby jak najbardziej w porządku, gdyby przez całe życie chciała być sama. Jednak, skoro zdecydowała się wejść w relację z arystokratą, musi nauczyć się dzielić pracę z życiem prywatnym.
            – A do Malfoya jesteś przekonana? – spytał z lekkim wyrzutem, co nie uszło uwadze panny Granger. Spojrzała na niego z lekkim niezrozumieniem, choć bardziej można to było nazwać pretensją.
            – O co ci chodzi?
            – Zdecydowałaś się z nim zamieszkać, świadomie weszłaś z nim w związek – mówił dość powoli i spokojnie – Miona to nie jest coś, co powinnaś robić na próbę. Życie z drugim człowiek zawsze do czegoś zobowiązuje, coś trzeba poświęcić i tyczy się to zarówno ciebie, jak i Malfoya.
            – To mam zostawić czekoladziarnię, by Malfoy był zadowolony, bo dzięki temu będę siedzieć w domu?
            Ron miał ochotę wywrócić z politowaniem oczami, ewentualnie wypuścić głośno powietrze z płuc, by dać upust swej frustracji. Powstrzymał się jednak w ostatnim momencie, zdając sobie sprawę, że Hermiona po prostu nie widzi żadnej alternatywy. Westchnął zatem przeciągle, podnosząc się z krzesła i opierając ręce na metalowym oparciu.
            – Nie myśl tak powierzchownie. Zależy ci na nim, prawda? – Kobieta spuściła odrobinę wzrok. – Bo jemu bardzo i dlatego chce stworzyć z tobą coś więcej. Ale jak ma to zrobić, gdy ciągle przed nim uciekasz?
            – Dla mnie to też jest trudne – odparła niemal ze łzami i słyszalnym wyrzutem. Czuła, że nikt jej nie rozumie, nikt nie stara się dostrzec jej problemów związanych ze wspólnym życiem z arystokratą. Wszyscy przejmują się tylko wygodą Malfoya, a ona powinna się do niej dostosować.
            – I on to widzi i o tym wie. Ale przez to, że za bardzo się na tym skupiasz, nie potrafisz sobie czasem odpuścić.
            Panna Granger wsparła łokieć na drewnianym blacie, wplatając palce we wciąż lekko wilgotne włosy splecione w niechlujnego koczka. To głupie, ale miała ochotę się popłakać z bezsilności. Ron, widząc jej nagłą zmianę nastroju, ponownie usiadł na stołku, zaglądając w jej pomału czerwieniące się oczy.
            – Pogadaj z nim – zasugerował, skupiając na sobie wzrok przygnębionej dziewczyny – powiedz mu o swoich obawach, że ciężko ci zmienić wszystko z dnia na dzień. Malfoy to świnia, ale wbrew pozorom empatyczna i na pewno cię zrozumie.
            Hermiona uśmiechnęła się blado na słowa rudego. Może faktycznie popadła w niezrozumiałą histerię, a najłatwiej było po prostu usiąść i porozmawiać z Draco. Wtedy uniknęliby wszelkich nieporozumień, a też nie musiałaby niepotrzebnie się zadręczać. Niespodziewanie przytuliła ciepło Rona, szepcząc mu w szyję cichutkie podziękowania. Weasley zaczerwienił się nieco, odwracając przy tym głowę i drapiąc się po mrowiącym karku.
            – Wiesz – zaczął nieśmiało, wpatrując się w drewniany blat – ja chcę żebyś była szczęśliwa. A widzę, że nie jesteś, ale o dziwo nie przez Malfoya, a masz świadomość, że nie pałam do niego wielką sympatią.
            – Dziś się jakoś dogadaliście – odparła z lekkim uśmiechem, podnosząc się ze stołka i nastawiając czajnik na kolejną porcję herbaty.
            – No niby tak, ale wiesz, jak gadają. Jedna jaskółka czegoś tam nie czyni.
            – Wiosny – podpowiedziała, wyciągając herbatę z szafki i wsypując ją do specjalnych zaparzalników, które umieściła w kubkach. Przyglądała im się, w trakcie gdy Ron próbował ją przekonać, a raczej samego siebie, że wcale nie polubił się z Draconem.
            – Bez różnicy. W każdym razie on nie jest taki zły, jak zawsze mi się wydawało. Znaczy dalej mi się wydaje, tylko jakby trochę złagodniał. Nie wiem, może ty masz na niego aż taki wpływ. Bo wciąż jest gnojkiem, bardzo wkurzającym, zapatrzonym w siebie gnojkiem, ale w całej tej swojej gburowatości wbrew pozorom potrafi pokazać i powiedzieć, że bardzo mu na tobie zależy. Nie ufam mu za grosz, ale dziś nawet było w porządku.
            Hermiona potakiwała od czasu do czasu głową, zerkając kątem oka na zakłopotanego rudego. W sumie odrobinę bawiło ją, że Ron nie chce się przyznać, iż wbrew pozorom Dracona można zaakceptować, a nawet normalnie z nim pogadać.
            – A tak ogólnie, to jak ci się tu mieszka? – zagadnął, by zmienić temat. Dziewczyna wzruszyła ramionami, opasając się szczelniej materiałem szlafroka. Bądź co bądź było jej głupio paradować przed mężczyzną w kusej piżamce, którą ledwo zasłaniał satynowy materiał.
            – W porządku, choć wiesz – zamilkła za sekundę, wskazując ręką na otoczenie. – Czuję się trochę, jakby wsadzono mnie do katalogu meblarskiego. Wszystko jest takie sterylne, nieużywane, no nie jest to dom, do którego przywykłam.
            Ronald rozejrzał się po luksusowej kuchni. Reszty mieszkania nie widział, choć już po wystroju korytarza czuł nieprzyjemny chłód bijący z wnętrza domu. Faktycznie brakowało tu ciepła, rodzinnej atmosfery, do której i on i Hermiona byli przyzwyczajeni. W Norze nigdy nie było cicho, nie brakowało w niej uśmiechów, przede wszystkim była kolorowa, a przy tym wyjątkowo eklektyczna, co nikomu oczywiście nie przeszkadzało. Mieszkanie Malfoya było kompletnym przeciwieństwem i nie dziwił się kobiecie, że czuje się w nim odrobinę niekomfortowo, a przynajmniej tak wywnioskował z jej odpowiedzi.
            Pannie Granger faktycznie ciężko było się przyzwyczaić do monotonnego wystroju. Nie przeszkadzała jej prostota kompozycji i to nie tak, że nie lubiła eleganckich i luksusowych mebli, ale im częściej przebywała w tej pozbawionej kolorów przestrzeni, tym bardziej czuła się tu, jak przysłowiowe piąte koło u wozu. Biel, czerń i szarość, wszystko takie wyprane z życia. Kiedy schodzi rano do kuchni w błękitnym szlafroku, ma wrażenie, że urwała się z innego świata i w ogóle tu nie pasuje. Gdy wyciąga swój ulubiony, ciemnozielony kubek, poczucie obcości wzmaga się coraz bardziej. Może dlatego spędza całe dnie w czekoladziarni? Nieświadomie uciekając od sterylnego miejsca, które powinna nazywać domem?
            – To zmień to – zaproponował rezolutnie rudy, gdy woda na herbatę zaczęła wrzeć w czajniku. – Uwielbiasz kwiaty, kup może kilka i ustaw na parapetach.
            – Draco za nimi nie przepada – odparła, wlewając gorącą ciecz do białych kubków, a następnie stawiając je na blacie i przysiadając się do Rona. – Ma uraz po zmianie Lucjusza, który zaczął się parać ogrodnictwem.
            – Ale teraz mieszkacie tu razem, więc masz pełne prawo do zmian.
            – No nie wiem – odpowiedziała nieprzekonana, wsypując do herbaty płaską łyżeczkę cukru. Weasley wywrócił oczami, mieszając w swoim naparze łyżeczką.
            – Przecież nie mówię, że masz mu przemalować całą chatę, ale wprowadzić do niej trochę ulubionych rzeczy. Przecież nie obrazi się za kilka kwiatków.
            – Wiesz, że masz rację? – Rudy spojrzał na nagle odmienioną dziewczynę, której zaświeciły się oczy z podekscytowania. Uśmiechnął się delikatnie, dmuchając na gorący napar, którego chciał się napić, ale jednocześnie nie chciał sobie oparzyć języka.
            – Cytując Malfoya, wiem – odpowiedział, a Hermiona zaśmiała się cichutko, ostudzając sobie herbatę zaklęciem. Wrzuciła do niej jeszcze plasterek cytryny, której zapach zawsze wpływał na nią kojąco.
            – Przecież nie ma nic złego w kilku roślinkach czy książkach. Poza tym przyda się temu miejscu trochę zmian, może przestanie być takie ponure i zimne.
            – Akurat książek to bym się na jego miejscu bał – rzucił wesoło Ron – bo ty nie masz ich kilka, tylko kilkanaście tysięcy.
            Zaśmiali się oboje, upijając w tym samym momencie herbaty. Pannie Granger ulżyło odrobinę na sercu, gdy pogadała sobie z byłym narzeczonym. Cieszyła się przede wszystkim, że wciąż potrafią ze sobą rozmawiać. Ronald zawsze potrafił utworzyć jej trochę oczy, pokazać gdzie popełnia błędy i przynajmniej próbował ją nakierować na właściwą ścieżkę. Teraz też się na nim nie zawiodła, choć ich drogi się rozeszły i teraz każde z nich buduje nową przyszłość. Przypomniała sobie też, jak Ginny mówiła jej, że rudy chyba sobie kogoś znalazł. Nie chciała być zbyt wścibska, ale interesowało ją, czy to rzeczywiście prawda.
            – Słuchaj – rozpoczęła nieśmiało, ale ze słyszalną nutą ciekawości – a jak ci się żyje w Stanach? Ostatnio często zaglądasz do Londynu, więc coś się chyba zmieniło.
            Weasley lekko się zaczerwienił i spojrzał głęboko w brązowy napar w białym kubku, który oplótł szczelnie rękami. Naczynie zaczęło go parzyć, więc chwycił za uszko, ale opuszkami palców wciąż postukiwał o szkło. Hermiona dostrzegła, że jest zakłopotany, a tym samym zrozumiała, że Ginny faktycznie mówiła prawdę i przyjaciel naprawdę sobie kogoś znalazł.
            – Może trochę – odparł wymijająco, uciekając przed przenikliwym wzrokiem dziewczyny. Ona jednak nie chciała dać za wygraną, jednak postanowiła podejść go z nieco innej strony.
            – Gdzie się poznaliście? – zapytała, nie dając mu tym samym wyboru i uświadamiając, że wie, iż zaczął się z kimś spotykać. Nie wiedzieć czemu Ronowi zrobiło się nagle głupio, jakby wstydził się przyznać, że w jego życiu pojawiła się jakaś inna kobieta. Absolutnie nie chciał ukrywać przed nikim Samanthy, ale w towarzystwie Hermiony czuł się niekomfortowo z myślą, że tak szybko się o niej dowiedziała.
            – Przypadkowo – odrzekł, starając się ukryć zakłopotanie. – Fajna dziewczyna, ale chyba trochę się różnimy.
            Kobietę odrobinę zdenerwował ton głosu rudego. A raczej poirytował fakt, że nie wierzy w swoje możliwości. Od zawsze miał dziwną tendencję do usuwania się w cień lub w najmniej odpowiednim momencie wybijał się ponad tłum, najczęściej robiąc z siebie zwyczajnego błazna. Fakt faktem, nigdy specjalnie dobrze nie szło mu w kontaktach z płcią piękną, ale jeśli się starał, jeśli bardzo mu zależało, to potrafił do siebie przekonać niejedną dziewczynę. Zresztą ona też się w nim zakochała właśnie za zapewnienie bezpieczeństwa, otoczenie ciepłem i za ciągłe wsparcie. Problem w tym, że Ron przedwcześnie odpuszczał, gdy coś osiągnął, uważał, że nie jest w stanie dać w siebie już więcej. A to duży błąd.
            – To zrób tak, żeby te różnice stały się zaletą – podpowiedziała, upijając trochę więcej herbaty. Rudy podrapał się po karku, robiąc minę, jakby nie był przekonany do słów dziewczyny. Bo nie był, ale też nie chciał jej o tym za bardzo mówić.
            – Łatwo mówić – odpowiedział, zaglądając w swój kubek. – Po prostu czuję, że jej potrzeba kogoś, kto wygląda jak Malfoy. Wiesz, o co mi chodzi. Wyprasowane koszule, marynareczki, samochód z najwyższej półki, co dzień wcześniej wyjechał z salonu. No bo jak ja wyglądam przy Malfoyu? Sama popatrz.
            – Przy nim nawet i ja mam kompleksy, a jednak w jakiś sposób mu się podobam. Może też spójrz na siebie w ten sposób, zamiast się do kogoś porównywać? – Ron mruknął z niezadowolenia, ale nie odezwał się. – To, że wyglądacie inaczej nie sprawia, że jesteś od niego w czymkolwiek gorszy. Poza tym, jak będziesz podchodził do niej z takim pesymistycznym nastawieniem, to nie zdziw się, jak nic z tego nie wyjdzie. A przecież widać, że podoba cię ta dziewczyna.
            – No podoba, podoba jak cholera – odparł, unosząc się trochę za bardzo, ale Hermionie w ogóle to nie przeszkadzało. – Tylko co zrobić, jak ja jestem w Stanach, a ona tu, w Londynie. Nie mogę z dnia na dzień zmienić klubu, bo poznałem super dziewczynę.
            – Samo to, że przyjeżdżasz do niej tak często, jak tylko możesz, jest pewnie dla niej dużym poświęceniem i zapewniam cię, że to docenia.
            – Myślisz? – Panna Granger przytaknęła głową, kładąc rudemu rękę na ramieniu i uśmiechając się do niego pocieszająco.
            – Więc nie odpuszczaj – dopowiedziała, kolejny raz przytulając Rona po przyjacielsku. Nie zdawała sobie sprawy, że ich uścisk trwał tym razem nieco dłużej, a rudy poczuł ukłucie zazdrości, gdy tak trzymał ją w ramionach. Postanowił jednak zatrzymać to wszystko dla siebie, nie mówić kobiecie o niczym, bo choć pogodził się z tym, że już nigdy się nie zejdą, to jednak bardzo mu jej brakowało, a świadomość, że stracił ją na rzecz Malfoya ani trochę nie podnosiła go na duchu.

* * * * *

            Malutka dziewczynka o ciemnych, lekko kręconych włoskach spała spokojnie na środku niewielkiego łóżeczka umieszczonego przy ścianie nieopodal drzwi. Nocna lampka świecąca się na stoliku roztaczała łuny ciepłego światła toczące się po części pokoju, a wśród których stała zatroskana Pansy, przyglądając się drzemiącej córeczce z potokami łez płynącymi z opuchniętych i zaczerwienionych oczu. Choć się uśmiechała, w środku czuła się pusta, nawet nie mogła powiedzieć, że jest smutna; była zwyczajnie wyprana ze wszystkiego, nie mogąc skupić na niczym myśli, mimo że płynęły po jej głowie przez cały czas, od kiedy wyszła z Hermioną z kliniki.
            Czy bała się kolejnego dziecka? Oczywiście, że tak. Ale bardziej przerażała ją świadomość, że zostanie z nim sama. To pięknie wygląda, gdy przyjaciele czy rodzice zapewniają cię, że zawsze będą przy tobie, możesz na nich liczyć, ale nawet rzesza znajomych nie zapełni pustki powstałej po stracie ojca. Gorzej, że sama odtrąciła Harry’ego. Usprawiedliwiała się jedynie tym, że on tak naprawdę w ogóle się nie zmienił i może ich wspólne życie wyglądałoby inaczej przez kilka tygodni; później znów wróciłby pracoholizm, zatraciłby się w szpitalnych obowiązkach, na powrót zapominając o rodzinie, którą ona chciała dla niego być razem z Lilly. Teraz i z drugim dzieckiem.
            To niesamowicie bolesne, gdy uświadamiasz sobie w najmniej odpowiednim momencie, że do tej pory żyłaś w mydlanej bańce. Z zewnątrz była piękna, mieniła się tysiącem barw, wywoływała dziecięcą radość na twarzy. Ale w środku była pusta, nijaka, tocząca echo samotności od miękkich ścianek, które mogły pęknąć w każdej chwili. I w końcu ta otoczka zniknęła, odsłaniając przed nią szarość świata, do którego do tej pory nie miała dostępu. Ból, rozpacz, troska, tęsknota, wszystko to zwaliło się na nią, zmiażdżyło swym ciężarem, spod którego nie umiała się wydostać. Pragnęła szczęśliwej rodziny, nie idealnej, jak wyciągniętej z cudownego obrazka, ale zwyczajnie szczęśliwej. Myślała, że w Harrym będzie mieć oparcie, że zawsze będzie mogła na niego liczyć, nigdy jej nie opuści i będzie ją wspierał. I długo tak robił, jednak później zaczął się skupiać na tym, czego ona nie potrzebowała. Materialny dobrobyt nie był jej potrzebny. Teraz po stokroć bardziej wolałaby żyć pod mostem, ale czuć, że jest dla Harry’ego kimś ważnym, że może się do niego przytulić, wypłakać na ramieniu, a przede wszystkim pragnęła czuć, że ją kocha, że jest przy niej zawsze, kiedy go potrzebuje.
            Stare mieszkanie Hermiony umieszczone nad czekoladziarnią było jedynie kolejnym z przystanków w trakcie jej tułaczki z Lilly. Raz zatrzymywała się u rodziców, a gdy ci za bardzo na nią naciskali uciekała do niewielkiego pokoju nad restauracją przyjaciółki, czując z jednej strony ulgę, a z drugiej wzmagającą się samotność, której tak bardzo się bała. Nie raz i nie dwa przepłakała niemal całą noc, gdy ukochana córeczka zasnęła, a ona mogła skulić się w sobie, usiąść przy łóżku i puścić w końcu wszystkie hamulce, które blokowały ją za dnia. Bo brzydziła się swoją bezsilnością, słabością, przez którą wszyscy obrali sobie za punkt honoru pomóc jej w towarzyszącym jej nieszczęściu. Tylko nie Harry. On wolał spotykać się na kawie, zapewniać o swej zmianie, od czasu do czasu uśmiechnąć się do Lilly, wziąć ją na kolana, zapłacić za ciastko, a potem wyjść i zniknąć na kolejne dni. Ktoś mógłby powiedzieć, że sama jest sobie winna, że powinna dać mu szansę, przekonać się, czy naprawdę się zmienił, czy to tylko kolejne obietnice bez pokrycia. Ale czy mogła tak postąpić, gdy nawet w trakcie tych krótkich wypadów do kawiarni jej mąż potrafił jedynie skupiać się na sobie? Bo oczywiście zasypywał ją słodkimi słówkami, mamił o cudownej przemianie, ale to były tylko puste zdania. Już prędzej uwierzyłaby w nie jakiemuś obcemu, aniżeli własnemu małżonkowi. A to bolało podwójnie, rozdzierając serce na miliard kawałków. Kawałków, które krwawiły cichutko w piersi, pozbawiając ją dalszych sił i chęci do życia.
            Nie chciała patrzeć na drugie dziecko, jak na kolejny problem w morzu kłopotów, w którym się znalazła, jednak czy w obecnej sytuacji mogła postrzegać je inaczej? Nie miała domu, straciła męża, nawet nie miała stałej pracy. Czy znajdując się w tak beznadziejnym położeniu mogła paradować z szerokim uśmiechem na ustach i zachwycać się perspektywą narodzin kolejnego dziecka? Wszelkie zapewnienia pomocy były dla niej niczym, bo nie miała najważniejszego – nie miała wsparcia osoby, która teraz powinna przy niej być, a nawet nie teraz, tylko zawsze. Tej osoby po prostu nie ma, nie przejmuje się nią, ponieważ liczy się wyłącznie jej własne zadowolenie. Bo Harry zapewne jest dumny, że widzi w sobie jakieś zmiany; problem w tym, że tak naprawdę ich nie ma i tylko wmawia sobie, że cokolwiek się w nim zmieniło. W środku dalej nie widzi, jak bardzo rodzina go potrzebuje. I mówiąc szczerze, Pansy straciła całkowitą nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek uda mu się to zauważyć.
            Głuchy szloch rozdarł ciszę panującą w mieszkaniu, dając upust totalnej frustracji nagromadzonej w umęczonej kobiecie. Skuliła się jeszcze bardziej, oplatając ciasno rękami przylegające do klatki piersiowej kolana, chowając w rękawach bluzy zalane łzami oczy. Prała materiał tyle razy, że powinien pachnieć proszkiem lub płynem do płukania, a jednak wciąż czuła w nim zapach Harry’ego, przez który w opuchniętych oczach wezbrały kolejne potoki łez. Tak bardzo za nim tęskniła, tak mocno chciała się do niego przytulić, wykrzyczeć mu całą swą krzywdę w twarz, żeby cokolwiek do niego dotarło. Ale czy już tak nie robiła? Ile to razy się kłócili, a Harry i tak robił to co chciał, mimo zapewnień, że będzie się starał i zmieni swe postępowanie? Czy te krzyki coś zmieniły? Czy godzinne kazania jakkolwiek na niego wpłynęły? Czy wylane przy nim łzy sprawiły, że zaczął się chociaż zastanawiać nad swoim zachowaniem? Oczywiście, że nie. Teraz też by niczego nie zmieniły. Bo rzeczywistość to nie bajka, a z pewnością nie jej rzeczywistość.
            Wiele zaparcia wymagało od niej postanowienie, że nie powie Harry’emu o ich drugim dziecku. W drodze po Lilly i udając się z nią do starego mieszkania Hermiony jeszcze łudziła się, że może jeśli powie mężowi, że po raz drugi zostanie ojcem, zmieni to między nim  cokolwiek. Jednak, skoro sama nie była w stanie w to uwierzyć, czy rzeczywiście powinna się karmić tą złudną nadzieją? I przestała na nią liczyć, przestała wierzyć w tę cudowną bajkę, w której jedno zdanie zmieni całe jej życie. Nie powie Harry’emu, może dowie się od kogoś innego, ale na pewno nie od niej. Usunie się z jego świata, zniknie z niego i nie będzie musiał się z nią dłużej męczyć, wysłuchiwać jej pretensji, próbować sprostać dziwnym wymaganiom. W końcu będzie mógł pracować, oddać się temu, co tak bardzo kocha i nikt mu nie będzie biadolił nad uchem, że córka za nim tęskni i czekała na niego cały wieczór, żeby się z nim przywitać. Będzie wolny, będzie mógł robić to, co będzie chciał, nie musząc martwić się tym, że ona pomału umiera w samotności, starając się pełnić rolę tak matki, jak i ojca dla ich dzieci. Znajdzie stałą pracę, może kiedyś jakieś mieszkanie, oczywiście nie wszystko będzie takie cudowne przez pierwsze lata, ale kiedyś zacznie się przecież układać. Prawda?
            Rozpłakała się jeszcze bardziej, gdy uświadomiła sobie, że nie jest w stanie odpowiedzieć twierdząco na zadane sobie pytanie. I w takim stanie wegetowała całą noc, wstając z podłogi dopiero, gdy usłyszała, że Lilly powoli się budzi, a na dworze robi się trochę jaśniej.

* * * * *

            Obudziły go dziwne dźwięki, coś na kształt mruczenia lub jęczenia, a dodatkowo coś usiłowało ściągnąć mu spodnie. Uchylił powieki, rozglądając się mętnym wzrokiem po sypialni, ale dostrzegł jedynie leżącego w nogach dobermana, który zagarnął większą część pościeli. Głowa pulsowała niemiłosiernie, a raczej zgromadzona w niej pustka obijała się o ściany z głośnym echem, usiłując znaleźć sobie trochę więcej miejsca. Kac był obrzydliwy, przyprawiał o mdłości dosłownie i w przenośni, a dodatkowo ciągle czuł, że jest tarmoszony za materiał w dość strategicznym miejscu, a jakoś ciężko mu było wyobrazić sobie Hermionę, która z samiutkiego rana dobiera mu się do spodni. Ona nawet w nocy tego nie robiła, nad czym arystokrata bardzo zeszłego wieczoru ubolewał, a czego skutki odczuwał w samego rana. Pozostawała zatem jedna osoba, mała i denerwująca, która potrafiła póki co powiedzieć "mama", "tata", "wuwa" oraz "piesol", ewentualnie jakoś tak to szło. A urocza "wuwa" była zarezerwowana właśnie dla Dracona, który jęknął głośno w poduszkę, gdy zobaczył, że zegarek wskazuje dopiero godzinę siódmą rano.
Ostrożnie przekręcił się na materacu, by nie strącić dumy Potterów na podłogę. Tak naprawdę kręciło mu się w głowie, żołądek i gardło domagały się hektolitrów wody, a ciało było ciężkie i zdecydowanie „wczorajsze”, więc nie chciał sobie dodatkowo zaszkodzić niepotrzebnymi ruchami. Opadając z powrotem na pościel poczuł tępy ból rozchodzący się po czaszce, a mała przylepa wdrapała mu się na brzuch, śmiejąc się do rozpuku i uciskając pęcherz, który momentalnie zaczął domagać się wypróżnienia. Nie wspominając o żołądku, który również chciałby zaznać trochę ulgi po wczorajszej porcji alkoholu. Zresztą niemałej, bo nawet nie pamiętał, jak to się stało, że znalazł się w domu. Pamiętał natomiast z kim spędził upojny wieczór, a to wywołało w nim falę jęków i potwornych wyrzutów sumienia.
            – Jak ja cię nienawidzę, to ty nawet nie masz pojęcia, Potterowski gnomie – wymamrotał, a dziewczynka od razu zaklaskała, budząc dodatkowo Dulce, który zaczął przeciągać się w pościeli, jednocześnie dając swemu panu do zrozumienia, że nie jest w niej mile widziany.
            Przytrzymał Lilly jedną ręką, by z niego nie zleciała, a drugą zaczął przecierać zaspane oczy i przeczesywać rozwichrzone włosy. Słyszał każdy ruch kosmyk, zupełnie jakby dwie kartki papieru ściernego tarły o siebie nawzajem. A ponieważ było dosyć wcześnie, bez trudu mógł usłyszeć krzątającą się po mieszkaniu Hermionę, która przygotowywała się do pracy i zapewne zostawiała mu niezbędne rzeczy do opieki nad dziewczynką. Westchnął przeciągle, gdy mała zaczęła kołysać mu się na brzuchu, przypominając mu o wizycie w toalecie, która nagle zaczęła mu się wydawać bardzo daleko, choć dzieliło go od niej może z dziesięć metrów. Niezdarnie podciągnął się na łokciu, wciąż przytrzymując Lilly, a tedy poczuł niesamowity ból w barkach, który momentalnie rozniósł się po całych plecach. Nie wspominając, że słyszał, jak trawa rośnie za oknem. Skrzywił się i jęknął cicho, ale tyle wystarczyło, by pobudzić ciekawość małego człowieczka, przyglądającego mu się wielkimi, zielonkawo niebieskimi oczami.
            – Wuwa kuku? – zapytała w dziecinnym języku, który Draco dość szybko nauczył się rozszyfrowywać. Nie miał za bardzo wyboru, gdyż jakiś czas temu stał się całodobową niańką Lilki, a nikt nie spieszył mu z pomocą w trudnej sztuce opieki nad dzieckiem. W dodatku nieswoim.
            – Tak – odparł zmęczony, podnosząc się z łóżka i zabierając ze sobą dziewczynkę, którą postawił po chwili na podłodze. Na pozór nieszkodliwy ruch ucisnął mu żołądek i przyprawił o kolejny, jeszcze gorszy ból głowy. Wtedy zrozumiał, że musi jak najszybciej dostać się do łazienki, inaczej zhaftuje się na podłogę. Na domiar złego z przykrością zarejestrował, że brzdąc podąża za nim do świętego przybytku. – Wuwa kuku, ała i bubu. A ty, sierściuchu, wypad z wyra, bo nie ręczę za siebie.
            Dulce podniósł na chwilę łeb, patrząc olbrzymimi ślepiami na Draco, a gdy ten zniknął z zasięgu wzroku, usadowił się wygodniej na łóżku, nic sobie nie robiąc z groźby pana. Dokładnie wiedział, na ile sobie może pozwolić, szczególnie od dnia, gdy zamieszkała z nimi wspaniała kobieta, która zajmuje się nim, jakby był jakimś królem. Kocha swego opiekuna najmocniej na świecie, ale ta piękna osoba, która drapie go za uszami, przynosi przepyszne smakołyki i sama zaprasza go wieczorem do łóżka, jest istnym aniołem i nie zdradzi jej pod żadnym pozorem. Nie podoba mu się jedynie, iż jej cudownością musi dzielić się ze swym panem, który ewidentnie nie docenia, jaki skarb trzyma w swym domu.
            Tymczasem wymięty i zmaltretowany Draco dotarł do łazienki, a za nim przydreptała Lilly, próbując dosięgnąć klamki, jakby chciała ułatwić wujkowi zadanie. Mężczyzna - choć pęcherz dość dobitnie dawał mu do zrozumienia, że długo nie wytrzyma - patrzył się na jej poczynania z szatańskim uśmiechem na ustach, delektują się widokiem wysilającego się dziecka, które lada moment zacznie płakać, iż nie udało jej się czegoś zrobić. Było to z jednej strony fascynujące, a z drugiej gdzieś z tyłu głowy odzywało się do niego sumienie – wyjątkowo głośne –, że nie powinien tak postępować. Zwłaszcza, iż nie wiedział, jak radzić sobie w przypadku nagłego płaczu, a dodatkowo sprawę komplikował fakt, że gdyby Hermiona usłyszała ryk Potterowskiej latorośli, od razu wpadłaby na piętro i zaczęła suszyć mu głowę o nieodpowiedzialność. A Malfoy wyjątkowo nie lubił, gdy ktoś mu mówił, że nie jest odpowiedzialny.
            Złapał dziewczynkę pod pachami i usadowił sobie w zgięciu ręki, zanosząc ją z powrotem do sypialni. Łypnął jeszcze groźnie na Dulce, dając mu do zrozumienia, że ma natychmiast wyjść z łóżka, a zarazem ma zająć się Lilly, gdyż jego pan koniecznie musi udać się do świątyni dumania. Dzięki temu zyskał jakąś minutę, by wrócić do toalety i załatwić w niej to, co trzeba, gdyż dziecko zaraz przydrepcze do niego ponownie. A Draco nie chciał, by ktoś podglądał go w łazience, a już z pewnością nie ten berbeć.
Czmychnął czym prędzej z sypialni, zamykając się w świętym przybytku i nasłuchując kroków dziewczynki, która zdążyła już dobrnąć do drzwi od pokoju i wydostała się na korytarz. Głowa bolała niemiłosiernie, w gardle panowała susza, a eliksir na kaca był gdzieś zabunkrowany, tylko za żadne skarby świata nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Myśl, Draco, myśl! Ponaglał się w myślach, co nie było dobrym pomysłem, gdyż słyszał później swój własny głos, jak obija się o ściany głowy, przysparzając coraz więcej niepotrzebnego bólu. Zerknął na zegarek; oszacował, że zostało mu jakieś trzydzieści, może czterdzieści sekund, nim Lilka zacznie się do niego dobijać. Na szczęście pęcherz okazał się o tyle łaskawy, że bez problemu zdążył go opróżnić i w porę zaciągnąć spodnie, do których kilka sekund później przywarła mała przylepa, śmiejąc się głośno i wyciągając go na zewnątrz. Demoniczny śmiech dziecka przypominał warkot setek traktorów, przez co Draco miał ochotę spuścić się w czeluściach toalety. Ze skwaszoną miną przesunął się do umywalki, umył ręce i twarz, by następnie zawiesić się na nią, obserwują swe zmaltretowane oblicze.
Padł do łóżka w tak zwanym opakowaniu, przez co kołnierzyk koszuli nie miał nic wspólnego z żelazkiem, a sweter był tak wymiętolony, że żal mu było miękkiego materiału. Sińce pod oczami wyglądały strasznie, podobnie lekko zarośnięty podbródek. Poza tym pachniał dość nieciekawie, żeby nie powiedzieć obrzydliwie. Samemu robiło mu się niedobrze, gdy wyczuł na sobie woń papierosów i alkoholu. Umęczonym wzrokiem zerknął na prysznic, potem na wesołą Lilkę, znów na prysznic i znów na Lilly. Perspektywa ciepłej wody otulającej ciało była bardzo kusząca, ale wizja hałasu, który będzie z siebie wydobywać słuchawka prysznica podobała mu się o wiele mniej. Nie mówiąc o dziecku, które zapewne nie będzie o wiele cichsze. Westchnął przeciągle, drapiąc się po zwichrzonych włosach i krzywiąc się z tępego bólu, który sobie tym gestem przyprawił. Nie ma rady, musi się umyć, inaczej Miona wywali go z mieszkania. Pytanie tylko, co zrobić z tym niepełnoletnim podglądaczem?
Zdejmując wymięty sweter, co zajęło mu znacznie więcej czasu, niż podejrzewał, a następnie guzik po guziku rozpinając koszulę znajdującą się w opłakanym stanie zauważył, że Lilly znalazła sobie dość ciekawe zajęcie, które z jednej strony go irytowało, a z drugiej nieco mu pomagało. Dziewczynkę bowiem zafascynowała samo opadająca deska od toalety, którą podnosiła, a następnie puszczała, obserwując iskrzącymi się oczętami jej powolny ruch. Umysł Dracona, mimo dość sporego otępienia, wyłapał w tej dziwnej zabawie okazję do wzięcia szybkiej kąpieli. Rozebrał się więc w okamgnieniu, przyciemnił w międzyczasie szklane szyby od prysznica i zamknął się za nimi, pozwalając gorącej wodzie otulić sztywne ciało. Nie zauważył nawet, że mył się żelem Granger, tak było mu się spieszyło do wyjścia.
Odświeżający, acz niekoniecznie przyjemny poranny rytuał zakończył w zaledwie kilka minut. Opasał się ręcznikiem i wyszedł na chłodne kafelki, rejestrując, że Lilly w dalszym ciągu bawi się deską klozetową. Spojrzał na nią z lekką pogardą i otworzył szafeczkę, w której trzymał niezbędne mu kosmetyki. Trącił przy tym flakonik wody po goleniu, która omal nie zleciała na podłogę, rozbijając się w drobny mak. Nawet walące szybko serce słyszał dwa razy głośniej, mimo że głowa nie bolała już tak bardzo, a raczej zdążył się już do tego bólu przyzwyczaić. Odstawiając kosmetyk na półkę dostrzegł leżącą w kącie niewielką fiolkę i oma nie wyrzucił z szafki wszystkiego, co w niej trzymał, gdy myślący znacznie wolniej mózg w końcu zarejestrował, iż w środku tego naczynka znajdują się resztki zbawiennego eliksiru. Odkorkował buteleczkę, pociągnął z niej dwa niewielkie łyki, a potem uwiesił się nad umywalką, modląc się, by specyfik jak najszybciej rozpoczął działanie. Geniuszem bowiem był ten, kto wymyślił, iż szybkość aktywowania się eliksiru zależy od stopnia upojenia alkoholowego.
– Wuuuuwa – wołała go dziewczynka, ale on kompletnie nie zwracał na nią uwagi. Odliczał w myślach, ile już minęło, od kiedy zażył zbawienne lekarstwo.
– Wuwa – krzyknęła niemal, sięgając do materiału ręcznika oplatającego wąskie biodra arystokraty. Przestał dumać nad umywalką w momencie, gdy Lilly prawie całkowicie pozbawiła go odzienia, a widząc szeroko otwarte oczy wujka zaczęła się głośno śmiać. Draco był znacznie mniej wesoły, zwłaszcza, że udało mu się złapać osuwający się ręcznik w ostatnim momencie. Strach pomyśleć, co zrobiłaby z nim Hermiona, nie wspominając o Pansy, gdyby dowiedziały się, że pokazał małej Lilce tyłek. Oczywiście nie celowo, ale pewnie ani jedna ani druga by w to ni uwierzyła.
– Nienawidzę cię, po prostu cię nienawidzę, ty uśmiechnięty, szatański pomiocie – wydukał w przestrzeń, zawiązując ciaśniej ręcznik wokół bioder. Wziął później dziewczynkę na ręce i udał się z nią do sypialni, w drodze orientując się, że eliksir faktycznie zaczął pomału działać, gdyż nie suszyło go już tak bardzo, jak po nieplanowanej pobudce. Oczywiście nie miały na to wpływu hektolitry wody wypitej w trakcie kąpieli.
– Waruj – zwrócił się ni do dziewczynki, ni do tarzającego się w łóżku Dulce, a sam zniknął w garderobie, z której wrócił ubrany w spodnie od dresu i zwykłą białą koszulkę. Nie czuł już bólu głowy, co przyjął z niebywałą ulgą. Natomiast wciąż go bolały plecy, które od razu dały o sobie znać, gdy ponownie wziął Lilly na ręce, kierują się z nią ku schodom. Malfoy skrzywił się i jęknął z bólu, a dziewczynka momentalnie objęła go ciaśniej za szyję, łypiąc na niego dużymi oczami, w których mógł dostrzec swe niezadowolone odbicie. Choć określenie "niezadowolone" było w tym przypadku wyjątkowym eufemizmem.
            – Kiedyś cię zrzucę z tych schodów, obiecuję – wymamrotał, przeczesując jedną ręką zmierzwione i wilgotne włosy, a wtedy obok nogi przemknął mu Dulce, zbiegając kilka stopni niżej, niż znajdował się jego pan z małą, uroczą przyjaciółką do zabaw. Draco przystanął, patrząc się na dobermana niemal z nienawiścią, ale zwierzak nic sobie z niej nie robił. – I ciebie też, ty czarna kupo sierści.
            W miarę, jak pokonywał kolejne stopnie, dochodziły do niego głosy dobiegające z kuchni. Dwa kobiece głosy, należało dodać. A ponieważ Malfoy z natury jest osobą ciekawską i lubiącą wpychać nos w nieswoje sprawy, przystanął w połowie schodów, nasłuchując rozmowy Hermiony i Pansy. Z satysfakcją zauważył, że Lilly zamilkła, jakby również chciała usłyszeć, o czym mówią jej mama i ciocią, a nawet Dulce usadowił się wygodnie przy nodze swego pana, nie wydając żadnych odgłosów mogących zdradzić ich obecność.
            – Wszystko wszystkim, ale z takim podejściem, to ty na pewno w Gryffindorze nie wylądujesz – wyszeptał do dziewczynki, która ni stąd ni zowąd nakryła mu usta małymi dłońmi, a Draco przytaknął jej tylko głową. Tym bardziej, że rozmowa obu pań kręciła się wokół bardzo interesującego tematu.

            * * * * *

            – Jest mi wstyd, że tak was wykorzystuję. – Hermiona spojrzała na przygnębioną Pansy znad kubka z herbatą, jednocześnie zauważając, że woda w czajniczku pomału zaczyna się gotować. Zabrała się więc za przygotowywanie porannej kawy dla Draco, który, gdy już wstanie, z pewnością będzie w bardzo pochmurnym nastroju. O ile w ogóle będzie miał jakiś nastrój i chęć do życia, ponieważ po wczorajszym raucie z Ronem prędzej będzie chciał umrzeć, aniżeli wyściubić nos z pościeli.
            – Przestań – odrzekła, wsypując czarnego proszku do dużego dzbanka, a następnie zalewając go gorącą wodą. – Przecież wiesz, że to nie jest problem. Poza tym Malfoy jest na przymusowym urlopie, trochę rozrywki mu się przyda.
            Uśmiechnęła się do niej przekornie, na co Pansy odpowiedziała niemrawym uniesieniem kącików ust. Wolała nie wspominać, że arystokrata nie będzie miał sił na protesty i grzecznie zajmie się dzieckiem, wegetując w łóżku przez wypity alkohol.
Pan doskonale znała podejście przyjaciela do dzieci i była przerażona, gdy zostawiła po raz pierwszy Lilly u Draco sam na sam. Gdyby Hermiona była w pobliżu, nie miałaby żadnych obiekcji, natomiast jeśli chodziło o arystokratę, tu jej umysł podsuwał wiele czarnych scenariuszy. Zdecydowanie za wiele, a miała i tak wystarczająco zszargane nerwy. Jakież było jej zdziwienie, gdy odebrała córkę całą i zdrową, a która na dodatek szybko zaaklimatyzowała się u Malfoya i następnego dnia wypytywała ją zawzięcie "dzie wuwa?". A jeszcze bardziej zaskoczył ją fakt, że przyjaciel nie urządził jej karczemnej awantury z tego powodu. Była przygotowana na wszystko, nawet na latające w jej kierunku talerze, ale zamiast tego, Draco jedynie wyburczał, że nie ma nic przeciwko, jeśli nie będzie tego robiła zbyt często. Niestety określenie "często" w słowniku arystokraty równało się z "raz na rok", a u Hermiony oznaczało "ile wlezie". Pansy czuła się potwornie z myślą, że kasztanowłosa przyjaciółka tak bardzo się o nią martwi i chce jej pomóc, tym bardziej, że Lilly zaczęła już chodzić i zlepiać pierwsze zdania, przez co należało poświęcać jej jeszcze więcej uwagi, a nie mogła już sobie na to za bardzo pozwolić. Praca w czekoladziarni i zaległe artykuły do miesięcznika ograniczyły jej życie prywatne do minimum; każdego wieczoru ślęczała nad laptopem, próbując napisać jakikolwiek tekst, który przypadłby do gustu w redakcji, a ostatnimi czasy jakoś nie bardzo jej się układało z nową przełożoną, która miała do niej niemal o wszystko pretensje. Dodatkowo pozostawała sprawa jej rozsypującego się małżeństwa z Harrym, z którym od wyprowadzki spotkała się dwa razy. Serce pękało jej od nadmiaru żalu i bólu, który w sobie zgromadziła, ale nie pozwalała sobie na płacz w towarzystwie znajomych. Bo co by to niby dało? Żyła tak sobie w ten jałowy sposób już od ponad miesiąca, nawet nie zdając sobie sprawy, że zastała ją połowa lutego, a problemów zamiast ubywać, z dnia na dzień było coraz więcej.
            – Co nie zmienia faktu, że czuję się potwornie – wymruczała do kubka z kawą, upijając z niego trochę gorzkawego płynu. – Zamiast zajmować się sobą, zajmujecie się moją córką. Merlinie, jestem wyrodną matką.
            Schowała twarz za rękami, którymi podpierała głowę. Hermiona od razu się do niej przysiadła, chwytając ją za nadgarstek i odsłaniając oblicze rozbitej przyjaciółki. Pansy była wycieńczona psychicznie i fizycznie. Nie raz proponowała jej, by nie przychodziła do czekoladziarni, ale im bardziej komuś czegoś zakazujesz, tym bardziej on się do tego pcha, w skutek czego pani Potter była w lokalu codziennie, serwując gościom ciepłą czekoladę z udawanym uśmiechem na ustach. W środku bowiem jej serce krwawiło, a dusza krzyczała z żalu. A panna Granger to wszystko widziała i nie dawała się zbyć krótkim "jest ok". Dlatego tak bardzo próbowała ją odciążyć, wplątując do swej pomocy również Draco, który garnął się do niej niechętnie, ale jeszcze nigdy nie zaprotestował. W końcu Pansy jest jego przyjaciółką z dzieciństwa, niemal siostrą, to normalne, że niczego jej nie odmówi, choć z zewnątrz jego zachowanie może się prezentować zgoła inaczej.
            – Nie jesteś i przestań tak gadać – odezwała się stanowczym głosem, odstawiając kubek z herbatą na niewielki, kuchenny stolik, a raczej specjalnie przystosowaną wyspę, która za niego służyła. – Po prostu potrzebujecie nieco więcej czasu. Wszystko pomału się ułoży, zobaczysz.
            – Też tak myślałam – odarła bez przekonania – ale z dnia na dzień tracę nadzieję, że uda się cokolwiek z tego małżeństwa uratować. A raczej nie mam już nadziei.
            – Przecież z nim rozmawiałaś. Nie udało wam się niczego ustalić? – Pansy pokiwała przecząco głową, zaciskając mocniej dłonie na kubku z kawą, a raczej z jej resztkami. – Kompletnie nic?
            – Ja widzę, że mu zależy, widzę, że się stara i naprawdę nad sobą pracuje – odrzekła, ale Hermiona wciąż słyszała w jej głosie niepewność. – Jednak to wciąż za mało, Miona. On sobie ledwo daje radę z prawie dwuletnią córką, a co dopiero z noworodkiem. Boję się dać mu kolejną szansę, bo nie chcę znów przechodzić przez to samo.
            – To może nie zakładaj z góry, że tak będzie. – Do kuchni wparował niezadowolony Draco z małą Lilly na ramieniu i z Dulce niemal przylepionym do jego kolana. Obrzucił obie kobiety cierpkim spojrzeniem, momentalnie reflektując się i cofając do Hermiony, którą cmoknął przelotnie w policzek. – I dzień dobry.
            – Dzień dobry – odpowiedziała nieco zaskoczona panna Granger, podnosząc się z krzesła. Stan Dracona był normalny, nawet więcej niż normalny, w ogóle nie sprawiał wrażenia, że wypił wczoraj tak dużo, iż stracił kontakt ze światem.
Wciąż w lekkim szoku podeszła do szafki, w której leżała schowana karma dla psa i wsypała jej trochę do dużej miski stojącej nieopodal wyjścia. Dulce od razu otarł się o jej dłoń, wyrażając w ten sposób swe bezgraniczne podziękowania. Pansy natomiast siedziała jak struta, obserwując swego przyjaciela, jak wyciąga biały kubek i nalewa do niego przygotowanej przez Hermionę kawy.
            – Wuwa amu – wydukała Lilly, ciągnąc Draco za szyję, gdy ten usiłował podnieść naczynie do ust.
            – No zaraz dostaniesz tę flachę, tylko daj mi się napić kawy – odparł, dmuchając na czarny napój i powoli upijając łyk. Miał wrażenie, jakby kofeina wślizgiwała mu się do mózgu, kopiąc go na tyle silnymi prądami, że czuł, jak zaczyna mu przybywać energii. A bardzo mu jej dziś brakowało. Kątem oka zauważył również stojącą nieopodal Granger, która przyglądała mu się z niemałą fascynacją, a na jej ustach gościł ciepły, leniwy uśmiech.
            – Wuwa. – Lilly ponownie dała o sobie znać, jednocześnie próbując dosięgnąć kubka Malfoya, jakby oczekiwała, że właśnie tam znajduje się jej śniadanie.
            – Twoja mama też tu jest, jeśli nie zauważyłaś – odburknął niezadowolony Draco, obracając dziewczynkę tak, by miała jak najlepszy widok na Pansy, która podeszła do przyjaciela i ostrożnie odebrała od niego córkę, tuląc do matczynej piersi.
            – No już, kochanie. – Ucałowała Lilly w czoło, wcześniej odgarniając z niego ciemne włoski. – Jestem pełna podziwu, jak szybko się z tobą zaprzyjaźniła.
            – Szkoda, że to nie działa w drugą stronę – odparł ze skwaszoną miną Malfoy, upijając kolejny łyk kawy.
            – Chcesz coś na śniadanie? – spytała Hermiona, wstawiając brudne naczynia do zmywarki. Mogła użyć do tego magii, ale była zdania, że takie drobne prace należy wykonywać samemu. Draco bynajmniej miał w tej kwestii inne poglądy, ale nie sprzeciwiał jej się i w gruncie rzeczy był zadowolony, że ktoś w końcu nauczył go obsługi tego specyficznego sprzętu. Bardzo ułatwiał życie, choć wiadomo, że nie można było go porównać z czarami.
            – Chciałbym omelette au fromage – odrzekł, a lewa brew panny Granger powędrowała odrobinę do góry, na co mężczyzna uśmiechnął się przekornie. – Ale zadowolę się zwykłą grzanką z serem.
            Przysunął się do Hermiony, chcąc ją objąć i przytulić, ale przeszkodził mu Dulce, który wepchnął się między swych opiekunów. Szczeknięciem próbował dać im do zrozumienia, że zwierzęta też mają większe i mniejsze potrzeby, a jego w tym momencie oznaczały natychmiastową konieczność skorzystania z toalety. Innymi słowy, domagał się pilnego spaceru, choć po śniegu nie lubił chodzić, a ten wciąż spoczywał na ulicach. W końcu był środek lutego; czego się spodziewać?
            Malfoy z przykrością zarejestrował, że resztki kawy znajdujące się w kubku wylądowały mu na spodniach. Wzdychając pod nosem odstawił już puste naczynie do zmywarki, a doberman zaszczekał ponownie, wywołując na ustach Lilly szeroki uśmiech.
            – A ty co jojczysz z rana? Nie wyspałeś się? – rzucił do zwierzaka, a ten położył się nagle na podłodze, a raczej się na niej rozpłaszczył, opuszczając smutno uszy i skomląc cicho u stóp kasztanowłosej kobiety.
            – Po prostu chce na spacer – odparła tonem znawcy, kucając przy skarconym psie i drapiąc go po łbie. Dulce uwielbiał takie pieszczoty, toteż szybko podniósł się z kafelek, łasząc się do dziewczyny całym cielskiem i opierając łapy na jej kościstych kolanach. Lilly w tle co chwilę wołała "piesol", a Pansy próbowała ją uspokoić, by nie wyprowadzać Dracona bardziej z równowagi, ale niestety było już na to za późno.
            – A ja chcę, żeby przestał z nami sypiać, bo póki co tylko on jest z tego układu zadowolony – wyburczał, wycierając spodnie wręczoną mu przez Hermionę szmatką. Kątem oka spoglądał na kobietę, będąc ciekawym jej reakcji na swą uwagę, ale ona kompletnie nie dała niczego po sobie poznać, co uraziło mężczyznę do tego stopnia, że za wszelką cenę postanowił kontynuować temat.
            – Draco – upomniała go pani Potter, wskazując jednocześnie na swoją córkę.
            – Co Draco? – odwarknął, wrzucając szmatkę do pustego zlewu. – Draco też ma potrzeby i pies mu ich nie zaspokoi.
            – Proszę cię, nie przy dziecku – wycedziła Pansy, zakrywając Lilly jedno ucho. Arystokrata wywrócił na to oczami, krzyżując ręce na klatce piersiowej; nie zdawał sobie sprawy, że twarz Hermiony pokrywa tak rozległy rumieniec, że rozrósł się praktycznie do czoła. Z tego powodu panna Granger wolała zająć się czymkolwiek, byleby Malfoy nie dostrzegł soczystej czerwieni zdobiącej jej policzki.
            Nigdy nie uważała się za przesadną cnotkę, ale rzeczywistość miała w tej kwestii inne zdanie. Ilekroć ktoś zaczynał przy niej mówić o intymnym pożyciu, zachowywała się, jak najczystsza dziewica i nic nie mogła na to poradzić, mimo że z męskim ciałem obcowała niejeden raz. No dobrze, trzy razy, z czego dwa były z Ronem, a w trakcie jednego został poczęty Freddy; doświadczenie praktycznie zerowe, co jednak nie usprawiedliwiało jej swoistego zdziczenia, gdy ktoś poruszał w jej obecności temat seksu. Czerwieniła się, niczym piwonia, momentalnie zawstydzała do tego stopnia, że nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa, nie wspominając o tym, że czuła się po prostu głupio.
            Świadomość swego ciała z reguły ułatwia sprawę, ale w przypadku Hermiony wpędzała ją jedynie w większe kompleksy. A świadomość ciała i doświadczenia Malfoya wprowadzała praktycznie do grobu i to tak głębokiego, że prawdopodobnie nigdy nie uda jej się z niego wyjść. Kochała się z nim kilka razy, a tyle wystarczyło, by krążące o nim plotki okazały się brutalną, aczkolwiek bardzo zmysłową, prawdą. Samo wspomnienie tamtych nocy wywoływało w niej dreszcze podniecenia, a zarazem paliła się ze wstydu, gdy przypominała sobie, z jaką czułością Draco się z nią obchodził. Następnego dnia skóra była aż nadwrażliwa od ilości pocałunków, które ofiarowywał jej mężczyzna, a słodki ból promieniował od każdej kości, roznosząc się po całym ciele. Ale widząc swe odbicie w ogromnym lustrze w łazience miała wrażenie, że to, co ma przed oczami, wcale nie jest takie piękne, ja ją zapewniano w trakcie namiętnej nocy. A najgorsze było to, że nic z tą świadomością nie mogła zrobić i wolała wrócić na bezpieczny grunt, gdzie Malfoy nie musiał oglądać jej bezkształtnego ciała. Nie zdawała sobie jedynie sprawy, że arystokrata myśli zupełnie inaczej i nawet w najmniejszym stopniu nie podziela jej poglądów.
            Kończyła ścierać blat kuchenny, gdy niespodziewanie Draco zagarnął ją w ramiona, splatając ręce na niemal wklęsłym brzuchu i opierając podbródek na jej barku. Czuła się zakłopotana, zwłaszcza w obecności Pansy, która wciąż patrzyła na ich poczynania z lekką niechęcią. Zauważyła również, że mężczyzna wziął prysznic, bo nic nie wskazywało na to, że wczoraj razem z Ronem wypił o kilka(naście) kieliszków za dużo.
            – Niech się młoda uczy, że nie wzięliście jej z kapusty na straganie – powiedział buńczucznie Malfoy, rejestrując drgającą zmarszczkę na czole pani Potter.
            – Jest za młoda! – odrzekła stanowczo, poprawiając Lilly sukienkę. – A poza tym i tak tego nie zrozumie.
            – Ja też jestem młody – odparł arystokrata, przyklejając się praktycznie do pleców Hermiony, która delikatnie próbowała wyswobodzić się z uścisku mężczyzny. Nie to, że było jej niewygodnie, ale naburmuszona mina przyjaciółki wprowadzała ją w stan głębokiej konsternacji.
            – Na dodatek za młody na ojcostwo, nawet jeśli podrabiane – dodał, łypiąc znacząco na małą dziewczynkę, która od razu wyciągnęła ku niemu rączkę; Draco momentalnie puścił pannę Granger, odbierając od Pansy jej córkę i układając ją sobie w zgięciu łokcia. Kasztanowłosej kobiecie z jednej strony ulżyło, a z drugiej poczuła coś dziwnego, jakby ukłucie zazdrości, że wystarczyło drobne skinienie malucha, by Malfoy tańczył tak, jak Lilly mu zagrała. – A dzieci wbrew pozorom rozumieją więcej, niż nam się wydaje. I idźcie już najlepiej. Mam dziecko do nakarmienia i psa do wyprowadzenia, a jakoś między jednym i drugim nie widzę specjalnej różnicy. I jeszcze spodnie do wyprania.
            Zerknął z kwaśną miną na poplamioną odzież, a następnie na Dulce, który od razu schował się za kolanami kasztanowłosej kobiety.
            – Odbiorę ją pod wieczór. Wszystko masz naszykowane, a gdybyś czegoś nie wiedział lub potrzebował...
            – Powtarzasz to za każdym razem, a ten mały gnom wraca do ciebie w całym kawałku - przerwał jej Draco, odprowadzając wzrokiem do drzwi. Pansy jakby trochę posmutniała i zawstydziła się, bo rzeczywiście przyjaciel zajmował się jej córką bardzo dobrze, a z pewnością lepiej, niż jej własny ojciec.
            – Dasz sobie radę? – zwróciła się do niego z troską Hermiona, gdy pani Potter opuściła kuchnię, zostawiając ich samych.
            – To głupie pytanie, zważywszy na fakt, że podrzucacie mi ją do łóżka średnio cztery razy w tygodniu i do tej pory nikt nie zapytał się mnie o zdanie, czy mi to odpowiada – odparł z pozoru poirytowany mężczyzna, ale kobieta wiedziała, że wcale tak nie jest. Wspięła się na palce, poprawiając mu rozwichrzone włosy.
            – A mimo to jestem z ciebie bardzo dumna – wyszeptała mu do ucha, składając na ustach króciutki pocałunek. Draco patrzył na nią podejrzliwie, ale nie potrafił ukryć drobnych iskierek, które pojawiły się w szarych tęczówkach. Gdyby któreś z nich zwróciło uwagę na Lilly, dostrzegliby, jak dziewczynka zakrywa oczy małymi dłońmi, choć i tak podglądała ich przez dość szeroko rozstawione palce.
            – Co to było? – zapytał, przybliżając się do lekko zarumienionej panny Granger.
            – Podziękowania. – Spuściła głowę i przygryzła lekko wargę, splatając przy tym ręce na piersiach. Owionął ją nagle ciepły oddech mężczyzny, a zapach ciała wtargnął do nozdrzy i zaczął panoszyć się w całym umyśle, wywołując jeszcze większe wypieki na policzkach. Pomijała fakt, że pachniał jej kosmetykami, zwłaszcza żelem pod prysznic o zapachu kwiatu pomarańczy.
            – Wolałbym inne. – Objął ją drugą ręką za biodro, przysuwając ku sobie. – Ale zrób tak jeszcze raz.
            Przez moment wahała się, czy powinna pocałować Dracona, gdyż wiedziała, że tym razem nie wyjdzie z tego niewinny całus. Po chwili jednak poczuła, jak ręka mężczyzny sunie coraz niżej, aż spoczęła na pośladku, a to podziałało na nią, niczym prądy elektryczne. Sięgnęła ust arystokraty, który zatopił się w nich tak głęboko, że dopiero znaczące odchrząknięcie stojącej w drzwiach Pansy sprowadziło go na ziemię.
            – Nie obmacuj Miony przy mojej córce – warknęła, rzucając do przyjaciółki jej kurtkę, a ta złapała ją niezdarnie, śmiejąc się cicho pod nosem razem z małą Lilly, która zdążyła już przywłaszczyć sobie Malfoya, obcałowując mu lekko zarośnięte policzki. A on bynajmniej nie był tym faktem uradowany, ale niczego nie dał po sobie poznać.
            – Zaraz obmacuj – wybąkał pod nosem, zbliżając się do panny Granger zapinającej kurtkę pod samą szyję. Cmoknął ją jeszcze raz w usta, poprawiając naciągniętą przez nią na głowę czapkę. – Po prostu cieszę się, że cię mam.
            – To się tak nie ciesz, bo mamy do pogadania za wczoraj – odparła z cwaniackim uśmieszkiem na ustach, zabierając najpotrzebniejsze rzeczy i umieszczając je w kieszeniach kurtki.
            – Za wczoraj? – powtórzył z lekką obawą, ale Hermiona już nic nie powiedziała. Zniknęła z kuchni z perfidnym uśmiechem, zostawiając nieco przerażonego Malfoya sam na sam z Lilly, która patrzyła się na niego, jakby chciała mu powiedzieć, że nie wykaraska się tak szybko z bałaganu, którego wczoraj narobił. A nie pamiętał, co wczoraj wyprawiał, ponieważ film urwał mu się w momencie, gdy Weasley zamówił całą butelkę szkockiej. Potem była czarna i bezdenna dziura.

8 komentarzy:

  1. Ahhhhhh.... <3 <3 <3
    Za późna pora, żeby się rozpisywać.
    Jutro.
    Wiedz tylko, że wyszło mega uroczo, jestem zachwycona i dumna. Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału :D
    ~yoko995

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie jest!!! Ja żyję od rozdziału do rozdziału normalnie!;) Oczywiście mnóstwo emocji - od śmiechu do płaczu. Bardzo bym chciała, żeby Potterowie się już pogodzili; żeby Harry wreszcie podjął jakieś kroki, aby uratować to małżeństwo. Bardzo podoba mi się Draco w roli opiekunki, bezcenny "widok". Oczywiście życzę mu powodzenia przed rozmową z Hermioną.. może być ciężko. Tutaj również im kibicuję, aby poszli krok dalej w swojej relacji i wszystko sobie powiedzieli. Ja zawsze powtarzam: rozmowa jest najważniejsza. Dziękuję jeszcze za ten rozdział( jak za każde zresztą) i czekam na kolejny!!!
    A teraz co do propozycji Twojej promatorki: wg mnie, powinnaś rozwijać się w tym kierunku. Piszesz naprawdę bardzo dobrze, masz lekkie pióro, rozmowy są błyskotliwe i opisy pełne potrzebnych szczegółów (zwłaszcza na tle emocjonalnym). Kiedyś już pisałam, że czekam na Twoją książkę - stałabym pierwsza w kolejce do kasy w dniu premiery. Szczerze mówiąc, bardzo mi przykro, że nasza społeczność jest tutaj bardzo niewielka, bo Twoje historie zasługują na rzesze fanów. A co do tego, że jest to zaczerpnięte z innej opowieści - w ogóle bym się tym nie przejmowala, bo wystarczy zmiana imion i będzie to kompletnie co innego. Teraz tylko pytanie do ciebie: czy jesteś w stanie podzielić się swoją (w pewnym sensie) prywatną stroną? To może być ciężkie, ale dlaczego nie warto zaryzykować? ;)
    Pozdrawiam ciepło,
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Z niecierpliwością czekam na każdy rozdział i nigdy się nie zawodzę, bardzo lubię Twój styl pisania, sposób prowadzenia narracji. Opisy odczuć zawsze bardzo mocno do mnie trafiają i naprawdę mocno wczuwam się w nastrój bohaterów. Przechodząc do rozdziału, to myśle że Draco i Hermionie przydała by się taka porządna rozmowa, żeby wyjaśnić wszelkie wątpliwości i zaniedbania. Kto by pomyślał, że Malfoy będzie ją wpędzał w kompleksy. To w sumie przykre, że jest aż tak niepewna siebie i swojego ciała. Przechodząc do kwestii podzielenia się ze światem ZCM, to myślę że z całą pewnością nie masz się czego wstydzić pod względem jakości tej historii, bo jest napisana świetnie. Niby jest oparta na pewnym uniwersum, ale jednak to jest zupełnie odrębna historia. Ja jako czytelnik niemogłam się od niej zupełnie oderwać, tak że zarwałam całą noc, bo tak mi zwróciła w głowie. Skoro ten doktor zajmuje się stricte dowolną twórczością studentów, to myślę że warto spróbować. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana. Pozdrowienia Agata

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapomniałam napisac tego wcześniej, a jest to raczej dosyć istotne, mianowicie: prostolinijność to pozytywna cecha, oznaczająca postępowanie w sposób uczciwy, ze szczerą dobrocią :-).
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  5. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Powinnaś rozwijać się w tym kierunku, jestem z Tobą całym serduchem. Tak świetnego opowiadania jeszcze nie widziałam chyba trzeci raz już je zaczynam. Mam nadzieję że wszystko pójdzie po twojej myśli.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj!
    Zagladam tu po bardzo, bardzo długiej przerwie i niezmiernie sie cieszę, że jest opowoadaniei są rozdziały. Nie mogę w to uwierzyć, że czytam Twojego bloga juz 3 rok. Kiedy to zleciało?
    Mój komentarz nie będzie zbyt wartościowy, niemniej chcedacc znać, że jestem, czytam, trzymam kciuki za wenę i oczywiście czekam do nastownego. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wracam już do Twojego opowiadania 3 raz i po raz trzeci jestem nim niesamowicie zachwycona :) Widzę, że już długo nie było rozdziału i stąd moje pytanie, czy masz jeszcze zamiar to kontynuować czy jednak zrezygnowałaś?

    OdpowiedzUsuń