ja wiem, że czekacie na jakieś wiadomości, chociaż mały znak, że jeszcze żyję, ale cóż, jak już mówiłam, póki co nie będzie żadnych rozdziałów, chociaż wracam do starego opowiadania i będę je kontynuować. Na to musicie jednak jeszcze trochę poczekać.
W każdym razie, kiedyś gdzieś wspominałam, że leżą u mnie na laptopie fragmenty starego opowiadania, które nie zostały wykorzystane lub dopiero pojawią się w drugiej części Dramione. Z racji iż robię ostatnio porządki na dysku, coś z nimi trzeba zrobić, więc postanowiłam, że wybiorę jakiś kawałek i go opublikuję. Przyszłość reszty fragmentów nie jest jeszcze znana. Także dziś postanowiłam zrobić wyjątek i zamieszczam trochę rozrywkową część o tym, jak Harry radzi sobie po odejściu Pansy i Lilly. Dodam, że napisałam ją wspomagając się jedną z bajek Disneya, a dokładniej pojawiającą się w niej piosenką ;)
Życzę wam dobrej rozrywki i widzimy się już za kilka miesięcy. Ewentualnie znów mnie najdzie i coś dla was opublikuję, jako taki dodatek lub przerywnik, jeszcze się okaże :D
Realistka
Mówisz, że chcesz być ojcem...
~∘~
Wracanie
do pustego mieszkania było trudne. Nie to, że brakowało mu krzyków żony, że
miał zrobić w drodze do domu zakupy i zapomniał wziąć mleka, czy płaczu dziecka
alarmującego praktycznie cały blok, że pieluszka jest już aż nadto wypełniona
przetrawionym obiadkiem. Oczywiście takie rzeczy go uwierały, ale bardziej
rozpaczał nad widokiem pustych podłóg i ogołoconych z obrazów ścian, nie
wspominając nawet o ulubionym fotelu, w którym lubił usiąść od czasu do czasu i
udawać, że nie istnieje dla całego świata. Zabrano mu praktycznie wszystko, nie
zostawiono nawet większej ilości kubków, by mógł zrobić sobie kolejną kawę;
ostała się tylko jedna, mała filiżanka, w której ledwie mieściło się espresso.
Właśnie w takim mieszkaniu żył Harry od kilku dni i w ogóle nie potrafił się z
nim zaprzyjaźnić. A już szczególnie nie umiał zaaklimatyzować się z faktem, że
codziennie w tych sterylnych czterech ścianach musi przebywać ze znienawidzonym
nauczycielem ze szkoły.
Klasyczny
zegarek na brązowym pasku ze skóry wskazywał godzinę szóstą po południu. Jego
kat zazwyczaj już na niego czekał, gdy przychodził z pracy, jednak dziś go nie
było, co Harry postanowił spożytkować na krótką drzemkę. Łóżka oczywiście nie
miał, tylko niezbyt wysokiej jakości materac spoczywający w rogu pomieszczenia,
które niegdyś nazywano salonem. Ledwie zdążył do niego dojść i ściągnąć buty, a
w przedsionku dało się słyszeć trzask teleportacji i coś, co przypominało
obijanie się o ściany. Po chwili w pokoju pojawił się Snape, jednak jego humor
dziś wyjątkowo daleko leżał od euforii; prawa powieka drgała w oznace
rozdrażnienia, kąciki ust praktycznie stoczyły się na brodę, a szybki oddech
wprawiał w ruch małe pomponiki, którymi przyozdobiono rondo gigantycznego...
sombrero?
-
Nie jest profesor za stary na quinceañerę? – zagadnął po jakimś czasie Potter,
rzucając zegarek z nadgarstka na materac. Z całych sił usiłował nie parsknąć
śmiechem, jednak widok starego nietoperza w meksykańskim wydaniu aż prosił się
o gromką salwę i wystrzał z armaty. Odwrócił się do nauczyciela plecami, by
choć na chwilę dać upust rozbawieniu, ale wtedy Snape cisnął w niego
kapeluszem, momentalnie doprowadzając się czarami do klasycznej i wyjątkowo
nudnej wersji, która nie była już taka zabawna.
-
Ty się lepiej ciesz, że nie byliśmy na Hawajach – odparł wciąż naburmuszony
Severus, podciągając rękawy czarnej koszulki. – Wróciłbym w spódnicy hula, a
tego nie chciałbyś widzieć.
-
Mam dość koszmarów, jak na jakiś czas – wymamrotał Harry, jednocześnie
nakazując sobie nie myśleć o nauczycielu eliksirów ubranym w kusą, trzcinową
spódnicę i stanik z kokosów, jednak było już za późno; właśnie w takich
momentach jego wyobraźnia lubiła wykazywać się nadzwyczajną kreatywnością i
płatać mu paskudne figle. Nim się spostrzegł, wyimaginowany obraz Snape’a
zaczął mu tańczyć przed oczami charakterystyczny hawajski taniec.
-
Koszmar to się dla ciebie dopiero zacznie. – Wyjątkowo zdegustowany Potter
spojrzał na mistrza eliksirów, który przy pomocy różdżki przeobraził niewielki salon w prowizoryczny pokój
dziecięcy, a jego zegarek przetransmutował w stworzenie, mające imitować
dziecko. Harry skrzywił się, gdy owe coś wylądowało mu w rękach, wlepiając w
niego olbrzymie oczy, z których momentalnie zaczęły wylatywać potoki łez. I kto
by pomyślał, że z tak drobnego ciałka może wydostać się dźwięk przypominający
okrzyki triumfu kilkudziesięciotysięcznej armii rosłych mężczyzn.
-
Przywitaj się z twoją nową, nieco mniej uroczą córką. – Dziewczynka, jeśli tak
można było nazwać wytwór spoczywający na rękach młodszego mężczyzny,
momentalnie zaczęła płakać jeszcze głośniej. Potter, nim zdążył dobrze
pomyśleć, upuścił ją, zakrywając dłońmi uszy, a niewyobrażalny ryk od razu
ustał. Spojrzał pod swoje nogi, gdzie leżała rozczłonkowana lalka, której z
pogardą przyglądał się stojący tuż obok nauczyciel.
-
Lilly nosi śpioszki z gipsu, że obchodzisz się z nią z taką czułością?
-
Nie byłem przygotowany, że będzie aż tak płakać.
-
A, bo normalnie twoja córka cię informuje, że zaraz będzie beczeć, albo że narobi
w pieluchę. – Severus wywrócił przy tym oczami, rzucając na stworka czar, który
z powrotem zamienił go w zegarek, który oddał chłopakowi. Harry patrzył na
niego niemal ze łzami w oczach, uświadamiając sobie, co Snape chce mu w ten sposób
przekazać.
-
Profesorze błagam, proszę mi pomóc – zwrócił się do starszego mężczyzny, który
wkładał krótką kurtkę z zamiarem wyjścia z jego mieszkania. Potter nie
wiedział, czy wygląda aż tak żałośnie, czy nietoperz może gdzieś tam ma ukryte
kawałki serca w piersi, że spojrzał na niego z olbrzymim politowaniem,
wzdychając przy tym głęboko i zdejmując z siebie odzież, którą odrzucił na
pobliskie krzesło.
-
Potter – zagrzmiał Snape, ponownie podciągając rękawy koszulki aż za łokcie –
jak ty to sobie niby wyobrażasz? Przecież ciebie trzeba nauczyć wszystkiego od
podstaw.
-
Ale ja naprawdę się postaram – wykrzyknął niemal Harry, z błaganiem obserwując
nauczyciela zza okrągłych szkieł. – Dam radę, profesorze. Chcę być dla Lilly
prawdziwym ojcem!
- Na przełom w życiu
swym oszołom liczyć nie ma co – odparł z kpiną Snape, krzyżując ręce na klatce
piersiowej.
- Będę ciężko
pracował, dam radę!
- Już to mówiłeś –
odrzekł, ostentacyjnie wpatrując się w swe paznokcie. Omal oczy nie wypadły mu
z orbit, gdy zdesperowany Potter chwycił go za ręce, potrząsając nimi co jakiś
czas i praktycznie płacząc, by się nad nim ulitował.
- Błagam, profesorze!
– skomlał Harry, któremu kolana zaczęły giąć się powoli ku podłodze. – Jeśli
czegoś ze sobą nie zrobię, to Pan i Lilly nigdy do mnie nie wrócą! Ja muszę
stać się dla nich najlepszym ojcem i mężem!
Severus przyglądał
się niedawnemu uczniowi z góry. Nie sądził, że Potter ukorzy się przed nim
zarówno psychicznie, jak i fizycznie, klęcząc przed nim przytulony do kolan i
łkając o miłosierdzie. Gdy kilka dni temu zaproponował mu, że pomoże mu
zrozumieć trudną sztukę ojcostwa, była to bardziej taka luźna sugestia, niż
prawdziwa oferta; co do niedawna samotny mężczyzna bez dzieci mógł mu poradzić?
Może i miał jakieś tam doświadczenie w niańczeniu, ale były to jednak już
trochę wyrośnięte szczeniaki, którym nie trzeba było zmieniać pieluch i
smarować dziąseł w trakcie ząbkowania. Zaczął się zastanawiać, co mu znów
strzeliło do tego pustego łba, że w ogóle wyszedł z jakąkolwiek propozycją
pomocy Potterowi? Ale skoro powiedział „a”, to i trzeba powiedzieć „b” i wypić
piwo, które sobie nawarzył. Miał tylko nadzieję, że chłopak nie zorientuje się,
że w rzeczywistości jego porady rodzicielskie może sobie wsadzić w buty.
Snape odchrząknął znacząco,
dając Harry’emu do zrozumienia, żeby przestał robić rozpaczliwe sceny i w końcu
go puścił, co ten od razu uczynił, wręczając mu przy tym zegarek, by ponownie
transmutował go w stworka, który przez jakiś czas będzie zastępował mu córkę.
- A zatem mówisz, że
chcesz być ojcem, tak? – zapytał Severus, jednak po tonie jego głosu można było
wywnioskować, że wcale nie oczekuje od chłopaka odpowiedzi. Przemienił wręczony
mu przedmiot w lalkę, która tym razem wydawała się odrobinę ładniejsza, a
przynajmniej miała nieco więcej włosów na głowie. – W takim razie przygotuj się
na pot, łzy i krew, które z ciebie wycisnę w trakcie najbliższych tygodni.
Harry przytaknął po
chwili głową, przyjmując od nauczyciela nową „córkę”. Widząc na wąskich ustach
Snape’a uśmiech pełen satysfakcji od razu zrozumiał, w jak wielkie bagno się
władował. Dodatkowo całej sprawy nie ułatwiał przebłysk sadyzmu czający się w
kącikach warg mistrza eliksirów. Spojrzał ponownie na wyczarowane dziecko; mimo
że nie była to żywa osóbka, to już jej współczuł, jak wiele będzie musiała z
nim przejść. Miał tylko nadzieję, że uda jej się jakoś przetrwać trening
przygotowany przez starego nietoperza.
~∘~
Severus stał w kuchni
byłego ucznia, opierając się o blat najbliżej kuchenki i obserwując jego poczynania
kulinarne. Zadanie było wyjątkowo łatwe i nawet troll z połową mózgu jakoś by
sobie z nim poradził. Potter jednak od samego początku nie grzeszył talentem
gastronomicznym, o czym wiedział od pierwszych zajęć z eliksirów. Postanowił
dać mu jednak szansę, sobie zresztą również, gdyż dzięki temu mógł trenować swą
cierpliwość, nakazując mu przygotować dla nowej córki kaszkę na śniadanie.
-
A mogłem mieć taką spokojną i błogą emeryturę – mamrotał Snape, uważnie
przyglądając się ruchom chłopaka, który mieszał od czasu do czasu zawartość
garnka stojącego na kuchence. – Kupić działkę za Londynem, meandry siać,
oleandrów od byle gdzie. Ale nie. Mnie się zachciało zakładać szkółkę
przygotowania do życia w rodzinie.
Harry
robił co mógł, by ignorować bełkot byłego profesora. Prawdę mówiąc, zaczął się
pomału przyzwyczajać do jego biadolenia, ale czasami cisnęło mu się na usta
tyle szczeniackich odpowiedzi, że wręcz dusił się w sobie, by nawet najmniejsza
z nich nie doleciała do czułych uszu mistrza eliksirów. Niestety nietoperze
mają to do siebie, że lepiej słyszą, niż widzą. Snape dodatkowo jest jakimś
zmutowanym gackiem, bo nie dość, że jest gorszy niż ABW, CBA i CBŚ razem
wzięci, to jeszcze widzi przez ściany i nic się przed nim nie ukryje. Z
westchnięciem zamieszał kolejny raz w garnku, przyglądając się ni to białej, ni
to transparentnej papce, którą gotował dla stworzenia spoczywającego mu na
klatce piersiowej w specjalnie do tego zmajstrowanym nosidełku.
-
No i co wzdychasz, jakbyś dzięki temu miał szybciej zagotować tego gluta? –
Potter obrócił się ku Severusowi ze ściśniętą w dłoni łyżką, z której skapywała
biaława breja bulgocząca pomału w rondlu.
-
Bo robię to pierwszy raz i nie wiem, ile ma się jeszcze gotować? – odwarknął, a
w tym momencie kaszka trysnęła z garnka, rozbryzgując się na kuchence. Obaj
panowie odsunęli się od niej, a Snape od razu za pomocą różdżki wyłączył
palnik, jednak papka nie przestawała wybuchać. Dodatkowo w kuchni dało się czuć
swąd spalenizny i bynajmniej nie pochodził on z kleiku.
-
Coś się pali? – zapytał Harry, rozglądając się po pomieszczeniu. Dopiero po
chwili zorientował się, że to zwisające kawałki materiału z prowizorycznego
nosidełka zajęły się ogniem, który zaczął pomału piąć się ku górze.
-
Dziecko! – krzyknął Severus, na co chłopak zrzucił z siebie płaczącą
wniebogłosy lalkę razem z palącą się tkaniną, oblewając ją strumieniem wody z
różdżki. Snape ostentacyjnie plasnął się ręką w czoło, ciągnąc ją następnie aż
do brody. Już pomijał fakt, że jeszcze chwila, a Potter kompletnie zaleje swe
mieszkanie i zapewne sąsiadów piętro niżej.
~∘~
-
Potter! Na stare lata znowu mam jakiś cel, więc jeżeli tchórzysz, to lepiej
kanapę ściel! – wydarł się na cały regulator były nauczyciel, w trakcie gdy
Harry siłował się z uruchomieniem pralki. Zawsze robiła to Pansy, jego jedynym
zadaniem było pamiętać o przyniesieniu brudów do łazienki. Było to co najmniej
dziwne, zważywszy na to, że u Dursleyów często robił pranie; sprawa malowała się
w znacznie ciemniejszych barwach, jeśli musiał zrobić to po kilku latach, na
dodatek na zupełnie innym modelu maszyny. Wszystko dodatkowo komplikował fakt,
że musiał wyczyścić śpioszki, a ten oto materiał niestety wymagał określonej
temperatury, odpowiedniego wirowania oraz innych pierdół, które stojący przed
nim bęben obsługiwał. A on miał do dyspozycji jedynie pokrętło, malutki ekran i
kompletnie niezrozumiałą instrukcję obsługi przyklejoną do czegoś, co pozwolił
sobie nazwać pulpitem.
-
No przecież próbuję! – odwarknął Harry, a pralka wydała z siebie głośne
piknięcie pomieszane z warknięciem.
- Nie cierpię
mięczaków – wymamrotał Severus, siadając na zamkniętej toalecie i patrząc, jak
jego podopieczny dalej walczy z mugolską maszyną. Co rusz poprawiał okulary,
które zsuwały mu się z nosa, kręcąc dość sporą gałką i wsłuchując się w dźwięki
wydawane przez przyrząd. Gdy Snape usłyszał po raz kolejny warkot oznaczający
odmowę, miał ochotę wrzucić Pottera do otwartego bębna, lecz w porę się
powstrzymał, uświadamiając sobie, że przecież sam nie wie, jak należy zmusić
pralkę do działania. Westchnął przeciągle, wznosząc oczy ku sufitowi, a gdy tak
nad nim kontemplował, do głowy przyszedł mu iście genialny pomysł.
- Potter! – warknął
na chłopaka, który przytrzasnął sobie palca drzwiczkami. – Zrobisz to po męsku!
- Że jak? – odparł
Harry, rozpakowując bolące miejsce. Zdziwił się niepomiernie, gdy emerytowany
nauczyciel przemienił ręczniczek do rąk w starą tarkę, której nie używało się
już kilkadziesiąt lat, jeśli nie dłużej.
- Tężyzną mnie
zdziel! – krzyknął, wrzucając tarę do miski ze śpioszkami, a zaraz po niej w
środku wylądował proszek i płyn do płukania. Chłopak poprawił kolejny raz
spadające z nosa okulary, podnosząc wszystkie narzędzia do pracy i przenosząc się
z nimi do kuchni, w której i tak panował wystarczający rozgardiasz. Snape
podążał za nim niczym dementor, tyle że z sadystycznym uśmiechem rozciągającym
się na wąskich wargach.
- Czemu nie mogę po
prostu rzucić na to zaklęcia? – Odważył się zapytać Potter, na co Severus
trysnął mu wodą z różdżki w twarz, a następnie skierował strumień do miski,
która zaczęła wypełniać się cieczą.
- Bo twoja żona nie
rzuca zaklęć, jak pralka nie chce prać.
- Ale nie używa też
średniowiecznej tary.
- Za to ty będziesz.
Trzymaj, nowa Amy Sedaris, mistrzyni prania. – Wepchnął mu do rąk jedną parę
śpioszków, które ociekały nadmiarem wody. Harry ugryzł się w język, by nie
odpyskować profesorowi, ale gdy dostrzegł, że ten naprawił spaloną wczoraj
lalkę, która od razu zaczęła wyć niczym syrena alarmowa, prawie pokruszył sobie
zęby z wściekłości, jaka się w nim zgromadziła. Zacisnął ręce z całych sił na
materiale, ostentacyjnie zaczynając pocierać nim o metalową, falowaną
powierzchnię tary.
- Potter – odezwał
się siedzący na pobliskim krześle Snape – dziecko płacze.
- Słyszę, głuchy nie
jestem – odwarknął Harry.
- To zrób z tym coś –
dodał Severus, zakładając nogę na nogę i przywołując przyniesionego ze sobą
Proroka; rozłożył gazetę, zasłaniając sobie obraz nędzy i rozpaczy, jaki utworzył
przed nim chłopak. Woda z miski tryskała bowiem na całą kuchnię, która i tak
była istnym pobojowiskiem po wczorajszej akcji z gotowaniem.
~∘~
- Twoje ostatnie
zadanie na dziś. – Snape wskazał na wypełniony po brzeg zlew, z którego już
zaczęły wysypywać się brudne naczynia. Niektóre z nich, gdyby poczekały jeszcze
trochę, mogłyby dostać niespodziewanie nóg i same wynieść się z domu.
- Mam to zrobić sam?
– zapytał głupkowato Harry, podnosząc ufajdany talerz po spaghetti, które jedli
razem z byłym nauczycielem po południu. Wierzyć mu się nie chciało, że zużyli
tyle naczyń, szczególnie, że stary nietoperz na początku zostawił mu do
dyspozycji jedynie jeden zestaw do samotnych posiłków i jedną filiżankę.
- A liczysz na pomoc?
– odparł Severus, rozkładając się znów na krześle z gazetą. Wyłożył przy tym
nogi na stół, które rozeźlony Potter od razu zrzucił na podłogę.
- To nie stodoła –
wymamrotał, podchodząc do zlewu i usiłując posegregować w nim talerze, miski,
sztućce oraz resztę rzeczy, która nie wiadomo jak się tam znalazła. Jego
zastępcza córka została tymczasowo pozbawiona funkcji życiowych, stając się
ponownie zegarkiem. Chociaż to nie utrudniało mu pracy.
Snape przyglądał się,
jak nieporadny Potter próbuje wydostać spod stosu brudnych naczyń patelnię, ale
ta zaklinowała się między szklankami i za skarby ludowe nie chciała dać się
wyciągnąć. Postanowił, że ten jeden, jedyny raz się nad nim ulituje. Strzelił
niebieskim promieniem z różdżki, a cała zawartość komory uniosła się w górę i
automatycznie posegregowała na odpowiednie kupki. Podszedł do zdumionego
chłopaka, wręczając mu myjkę i płyn, a następnie podał mu ubrudzony talerz.
-
Zasada numer sześć – odezwał się Severus, obserwując wciąż otępiały wyraz
twarzy Harry’ego - ratując damę z opresji, w tym przypadku, gdy pomagasz jej w
myciu naczyń, należy postępować delikatnie.
Chłopak pokiwał kilka
razy głową, przystępując do wycierania naczynia przy pomocy zwilżonej gąbki z
odrobiną płynu. Brud jednak nie chciał puścić, w skutek czego Potter zaczął
pocierać powierzchnię z całych sił, lecz i wtedy resztki jedzenia nie ustąpiły.
- Nie! – krzyknął
Snape, gdy zobaczył, jak Harry oparł naczynie o brzeg zlewu, szorując jeszcze
mocniej i szybciej. Szkło nie wytrzymało i po prostu rozleciało mu się w
rękach. Starszy mężczyzna, widząc połamany talerz, wręczył mu stojącą z boku
szczotkę z drucianą nasadką.
- Trzymaj. Wbrew
pozorom to nie jest narzędzie tortur.
- Jakoś ciężko w to
uwierzyć – odparł, obracając w dłoniach wręczony mu przyrząd.
- Jak chcesz, to
zaraz się nim stanie – warknął Severus z miną nieznoszącą sprzeciwu. Potter
widocznie nie miał ochoty dalej z nim dyskutować, gdyż powrócił do pucowania
naczyń, których z minuty na minutę robiło się coraz mniej. Niestety na blacie
zaczęły się piętrzyć mokre sztuki i chłopak nie miał już miejsca, by dokładać
kolejne. Dopatrzył się przewieszonej przez drzwiczki piekarnika ściereczki,
którą zaczął wycierać do sucha umyte talerze, odkładając je następnie do
szafek.
- Poleruj, poleruj –
komentował Snape, który zaglądał na niego od czasu do czasu znad gazety,
uśmiechając się do siebie w szatański sposób.
~∘~
- Przed tobą
prawdopodobnie najważniejsze zadanie, jakie ciąży na ojcu, gdy zostaje sam z
dzieckiem – rozpoczął dość żałobnie Severus. – Możesz nie być masterchefem,
możesz nie być perfekcyjną panią domu, ale musisz umieć perfekcyjnie zmienić
pieluchę, nieważne, czy ledwie zmoczoną, czy z zawartością, której nawet
największemu wrogowi nie chciałbyś pokazać. Zrozumiałeś?
- Ale przecież to
tylko brudna pielucha – odparł Harry, przyglądając się ze znudzeniem przejętemu
Snape’owi. Kroczył po pokoju w tę i nazad, a miał przy tym tak skoncentrowany
wyraz twarzy, że aż ciężko było uwierzyć, iż mówi o podstawowych zasadach
higieny małych dzieci.
- O nie, mój drogi,
mylisz się – odrzekł Severus, uśmiechając się dobrodusznie pod nosem i
zatrzymując przed dalej niewzruszonym Potterem. Chwycił go za barki,
spoglądając głęboko w oczy, aż chłopak zaczął czuć się wyjątkowo niezręcznie. –
To genialnie zaprojektowana i perfekcyjnie skonstruowana broń dalekiego
zasięgu. Jeden niewłaściwy ruch i po tobie. To śmierdzio... znaczy,
śmiercionośna bomba, której nawet Voldemortowi nie chciałbyś wręczyć.
- Dalej mówimy o
zwykłej pielusze? – zapytał zakłopotany i zdegustowany Harry.
- Biedne, niczego
nieświadome dziecko – załkał Snape, odsuwając się od podopiecznego i podchodząc
do stolika, na którym leżały już przygotowane niezbędne środki do przewijania
niemowląt. Podniósł niewielką matę, wielkością przypominającą podkładkę pod
talerze, pokazując ją zdezorientowanemu chłopakowi.
- Najważniejsze jest
przygotowanie. – Odłożył gumową tackę, która przylgnęła do powierzchni
przewijaka. Wyjął z kołyski „córkę” Harry’ego, uderzając w jej pupę dwa razy
końcem różdżki; dziewczynka od razu zaczęła płakać, a pampers, który na sobie
miała, magicznie podwoił, jeśli nie potroił, swą objętość, zsuwając się lekko w
dół. Potter aż zdjął okulary, przecierając oczy z niedowierzaniem.
- Podejdź tu –
przywołał go tonem nieznoszącym sprzeciwu, wskazując na płaczące wniebogłosy niemowlę.
– W mugolskim świecie, gdy odbezpieczysz granat, masz trzy sekundy na wyrzucenie
go z dłoni. Inaczej kabum! Tak samo jest z odbezpieczoną pieluchą.
Harry przytaknął
lekko głową, obserwując uważnie, jak Snape kładzie ostrożnie dziewczynkę na
macie, starając się jak najmniej wprowadzać jej pampersa w drgania. Odetchnął z
ulgą, gdy nic się z niego nie wydostało.
- Zasada numer
siedemdziesiąt trzy, wszystko pod ręką – mówiąc wskazywał na ułożone we
właściwej pozycji chusteczki nawilżające, podsypkę, pieluchy i inne środki, o
których istnieniu chłopak nie miał zielonego pojęcia. – Teraz patrz, jak mistrz
pracuje i ucz się. I pamiętaj, nie bez przyczyny mówią, że saper myli się tylko
raz.
Potter liczył, że wreszcie
będzie miał się z czego pośmiać, jednak jakież było jego zdziwienie, gdy
Severus błyskawicznie rozpiął pampersa, wyciągając go spod pupy dziecka, w tym
samym momencie zwijając go w małą sakiewkę, którą dobrze zabezpieczył umieszczonymi
po bokach lepkimi zapinkami. A wszystko to zrobił przy użyciu jednej ręki!
Drugą bowiem podtrzymywał niemowlę pod pośladkami, zbierając nawilżoną
chusteczką to, czego nie zabrała pielucha. Jego koordynacja była
niewyobrażalna; nogą otwierał umieszczony przy przewijaku kubełek, wrzucając do
niego odpadki zupełnie po omacku, a mimo to zawsze trafiał. Pudru, który
wysypał na dziewczynkę, nie było ani za dużo, ani za mało, wręcz perfekcyjnie
wymierzona ilość. Nim się spostrzegł, profesor trzymał na rękach
uśmiechniętego, czystego i zawiniętego w nowego pampersa bobasa, a cały
proceder zajął mu może jakieś trzy minuty.
~∘~
- Zasada numer
osiemdziesiąt pięć, koncentruj się – krzyknął Snape, na co Harry przytaknął od
razu głową. Gwizdnął w specjalnie wyczarowany gwizdek, dając mu tym samym
sygnał do rozpoczęcia przewijania dziecka. Potter ćwiczył już kolejną godzinę,
a wciąż popełniał te same błędy. Nie miał równowagi w dłoniach, niemowlę
wypadało mu, gdy próbował je podnieść i w tym samym momencie wyciągnąć spod
niego pieluchę. Raz nawet wyleciało na podłogę, rozpadając się na części
pierwsze. Jedyne, co udało mu się do tej pory opanować, to sypanie na
dziewczynkę pudru, choć za pierwszym razem białe było nie tylko dziecko, a
wszystko dookoła. Severus liczył, że tym razem uda im się pójść przynajmniej jeden
krok na przód.
Po usłyszeniu gwizdka
Harry zdarł z podrabianej córki pampersa, unosząc ją za nóżki w górę, by mu się
nie wyślizgnęła. Na ślepo zawiązał śmierdzącą bombę, rzucając ją w bok do
otwartego kubełka. Reszta poszła mu w miarę gładko, choć trochę siłował się z
włożeniem nóżek w odpowiednie otwory pieluchy. Gdy podniósł oporządzone dziecko
w górę z głośnym krzykiem szczęścia i zwycięstwa, spojrzał na niezadowolonego,
a nawet wściekłego Snape’a, którego lewa nogawka czarnych spodni umorusana była
brązową mazią, a przy nogach spoczywały rozwinięty pampers.
- Zasada numer
osiemdziesiąt sześć, celuj! – wrzasnął, wskazując na kosz, który znajdował się
po kompletnie innej stronie, niż w którą próbował trafić Potter.
~∘~
Draco szedł niemrawo
po zasypanym śniegiem parku z wciśniętymi do kieszeni grafitowego płaszcza
rękami. Dulce dreptał tuż obok niego i też nie wyglądał, jakby był zadowolony
ze spaceru o tak późnej porze. Dodatkowo zapomniał zabrać ze sobą papierosów,
co tylko potęgowało jego paskudny nastrój, który wystarczająco psuła mu w ciągu
dnia Pansy, a raczej jej córcia, która ciągle miała do niego jakiś interes.
Przynosiła mu zabawki, tarmosiła go za nogawki od spodni, nieustannie domagając
się atencji; miał już tego powyżej uszu, a przecież został z nią sam na sam
wyłącznie raz, gdy ani Hermiona, ani Pan nie mogły się nią zająć. Ten jeden raz
jednak wystarczył mu do końca życia.
Niespodziewanie
dostrzegł w oddali biegnącego Pottera, ubranego w ciemne dresy i śmieszną
czapkę z pomponem na samym środku. Poczekał chwilę, aż mężczyzna się do niego
zbliży, po czym przywitał się z nim najbardziej wrednym uśmieszkiem, jaki
posiadał w asortymencie.
- No, no – zaczął złośliwie,
zatrzymując Harry’ego w połowie biegu. – Widzę, że kawalerskie życie ci
dopisuje.
- Chcesz czegoś
konkretnego, czy po prostu chcesz się ponabijać? – odwarknął Potter, próbując
zaczerpnąć większy oddech i rozciągając przy tym dodatkowo nogi.
- Niańczę twoją
zasmarkaną córkę i znoszę fochy twojej pozostającej w dołku rozpaczy żony.
Chyba coś mi się za to należy – odparł Draco, splatając ręce na klatce
piersiowej. Harry ściągnął na moment czapkę, przeczesując gęste, czarne włosy,
po czym naciągnął ją z powrotem na głowę, a Malfoy dopiero teraz dostrzegł, jak
bardzo mężczyzna jest zarośnięty. – Potter, golisz ty się czasami?
- Tak, a co? –
odparł, drapiąc się po dość sporej acz nierównej brodzie. Arystokrata spojrzał
na niego powątpiewająco, zauważając niemałe worki pod oczami wyłaniającymi się
spod okrągłych oprawek.
- To zrób to
dokładniej następnym razem.
- Nie mam za bardzo
czasu, wiesz? – Draco przestąpił z nogi na nogę, wzdychając przy tym głośno i
szykując się na litanię niedogodności, z jakimi mężczyzna musi sobie radzić od
kiedy odeszła od niego żona i córka. Jak bardzo był zaskoczony, gdy usłyszał
coś zupełnie innego. – Snape mnie trenuje, jak być dobrym ojcem i mężem, a
trochę jest wymagający.
- Snape? – zapytał z
niedowierzaniem i jakby dla potwierdzenia zdumiony Malfoy. Harry przytaknął mu
głową, rozciągając mięsień czworogłowy uda. Nawet Dulce wpatrywał się w niego,
jakby mu nie dowierzał.
- Jutro mam egzamin
ze zmiany pieluch – dodał Potter, jakby mówił o czymś tak oczywistym, że aż nie
chciało mu się o tym opowiadać w szczegółach. A szok na bladej twarzy Draco
jedynie się powiększał.
- Ze zmiany pieluch? –
powtórzył za Harrym dużo wolniej, jakby próbował sobie dokładnie przyswoić i
zrozumieć, o czym dokładnie mówi do niego stojący przed nim mężczyzna.
- Tak – potwierdził brunet,
truchtając w miejscu.
- Czekaj, wyjaśnijmy coś
sobie, bo nie wiem, czy dobrze rozumiem – odezwał się arystokrata, unosząc przy
tym jedną rękę w górę i marszcząc z niezadowoleniem brwi. – To ja zajmuję się twoim
brzdącem bez żadnego przygotowania, karmię ją, przewijam i udaję, że chce mi
się pięćdziesiąty raz z rzędu oglądać „Przygody królika Stefana”, wysłuchuję
płaczu i lamentów twojej żony, która nawiedza mnie i Hermionę dzień w dzień, a
ty sobie swobodnie biegasz po zawszonym, zaśnieżonym parku dla relaksu, bo masz
jutro, cytuję, egzamin ze zmiany pieluch u Snape’a?
Potter zaprzestał
truchtu, chwilę analizując wywód Malfoya, który patrzył się na niego, jakby
chciał mu za chwilę przegryźć krtań. Uśmiechnął się do niego po jakimś czasie w
najbardziej głupkowaty sposób, na jaki było go stać, drapiąc się przy tym w tył
głowy.
- No, tak jakby –
odparł, a Draco omal się na niego nie rzucił.
- Potter – warknął arystokrata,
a jego głos rozniósł się po najbliższej okolicy – ty idioto do entej potęgi. Ja
cię kiedyś zabiję.
Harry od razu zerwał
się do biegu, widząc czające się w szarych oczach Malfoya ogniki niebotycznej
wściekłości. Obracał się co jakiś czas, sprawdzając, czy mężczyzna za nim nie
goni. Na szczęście arystokrata stał w tym samym miejscu, w którym go zostawił,
uśmiechając się do niego złowieszczo. Nim się spostrzegł, wbiegł na zamarzniętą
taflę pobliskiego jeziorka, przejeżdżając po nim na brzuchu i lądując w gąszczu
zmrożonego tataraku.
Cudowna niespodzianka! Nie mogę sie jux doczekac kontynuacji tej historii. Mimo, że minęlo jux sporo czasu, nadal jest to moje ulubione dramione. Cóz... na razie pozostaje mi tylko czekac z nadzieja na kolejny maly ,, dodatek " :)
OdpowiedzUsuńZakończyło się tak szybko! Jaka szkoda! Bardzo mi się podoba :) tak bardzo potrzebowałam jakiejś namiastki dramione że aż nie zdawałam sobie sprawy. W chwilach grozy nawet rozpoczęłam wkraczanie w nowy fandom :) jak dobrze że coś się pojawiło :)) z niecierpliwością czekam na kolejną wisienkę. Nie ma co komentować - to po prostu miniaturka (?) opanowana w kwestii napisania, do perfekcji. Powodzenia z pracą licencjacką (mam nadzieje że dobrze pamietam że to ona pochłonęła moją ulubioną ff pisarkę).
OdpowiedzUsuńCvJ
Witam. Czy czasem ta piosenka nie pochodziła z bajki "Herkules"? Jakoś tak mi się skojarzyło, po wypowiedzianym zdaniu przez Severusa
OdpowiedzUsuń"Zasada numer osiemdziesiąt sześć, celuj!" ;)
Oczywiście, że tak! Jest tam o wiele więcej wtrąceń z tej piosenki, między innymi "meandry siać, oleandrów od byle gdzie", "nie cierpię mięczaków, tężyzną mnie zdziel" (te dwa są akurat osobno w notce). Brawo za tak szybkie skojarzenie!
UsuńAkurat "Herkules" jest moją ulubioną bajką :) Widziałam więcej wtrąceń tak jak piszesz, ale to było najbardziej oczywiste że chodzi o ta bajkę ;)
UsuńCześć!
OdpowiedzUsuńKiedy tak mniej więcej możemy się spodziewać Twojej nowej (starej) historii?
Życzę dużo weny,czasu i motywacji!
Cześć!
UsuńPrzede wszystkim bardzo chciałam Cię przeprosić za tak późną odpowiedź. Przyznaję się, że kompletnie zapomniałam, a dość krucho u mnie teraz z czasem ze względu na zbliżającą się obronę pracy. Dobra, teraz do rzeczy. Do historii oczywiście wracam, ale nie znaczy to, że w najbliższym czasie rozdziały zaczną się pojawiać na blogu. Potrzebuję troszkę czasu, żeby rozpisać sobie wydarzenia z nowej części opowiadania, rozplanować je i przede wszystkim zabrać się za pisanie. Nie jest to łatwe, bo w głowie siedzi dużo pomysłów, ale chciałabym się za to zabrać jak najszybciej. Niestety nastąpi to dopiero na sam koniec czerwca lub początek lipca, gdy będę po obronie licencjackiej. Przez wakacje mam zamiar sumiennie pracować nad rozdziałami, żeby mieć jakieś zaplecze. Niczego nie obiecuję, ale pierwszych publikacji będzie można się spodziewać z końcem sierpnia lub początkiem września, zależy od organizacji czasu, bo jednak też bym chciała choć minimalnie odpocząć. Mam nadzieję, że pomogłam :)
Pozdrawiam serdecznie!
Hej! Dziś natknęłam się na tego bloga i próbuję ogarnąć znajdujące się tutaj opowiadania. Z tego, co wyniuchałam, są dwa "dłuższe" - czy ten dodatek jest do pierwszego, czy drugiego? : P
OdpowiedzUsuńTrochę nie w porę i pewnie termin ważności pytania już dawno minął, ale dodatek jest do pierwszego opowiadania :)
UsuńDziękuję bardzo!
UsuńSłużę pomocą, mimo że - jak zawsze - z opóźnieniem ❤
Usuń