wiecie jak to jest, kiedy edytujecie siedem naprawdę dobrych rozdziałów, długich, spełniających wasze oczekiwania, z których jesteście bardzo dumni i cieszycie się, że ktoś je docenia, że jest z nich rad i nie omieszka oznajmić to w komentarzu, a nagle napotykacie na drodze rozdział ósmy, który wydaje się kompletnie pozbawiony logiki, zupełnie od czapy, po prostu o kant d*** rozbić? Jak nie wiecie, to się niedługo przekonacie.
Nie jestem zadowolona z tej części. Ona w ogóle powinna wyglądać inaczej i bardzo starałam się przez ostatni miesiąc coś z niej wykrzesać, żeby miała jakieś ręce albo chociaż nogi, ale im bardziej próbowałam poprawić ten rozdział, im bardziej go modernizowałam, tym wyglądał gorzej i nie oszukujmy się, jest po prostu tak tragicznej jakości, że mam ochotę sama siebie poćwiartować. Co zrobię, więc możecie być spokojni.
Nie wiem, o czym myślałam, jakie stany ducha mnie porwały, kiedy pisałam go w zeszłym roku, po prostu nie mam bladego pojęcia, co mnie opętało, bo jeszcze tak złego tekstu w tym opowiadaniu nie było i wszelkie poprawki, które starałam się nanieść na nic się zdały, zrobiły z tego jeszcze większe bagno, niż już było. Ostatecznie zostawiłam go w takiej formie, w jakiej przywitał mnie, gdy zaczęłam go korygować jakieś dwa tygodnie temu. Na palcach jednej ręki, a pewnie wolne pozostaną jeszcze dwa lub trzy, jestem w stanie wyliczyć fragmenty z tego rozdziału, które są jako tako do przetrawienia. Ale cóż, z każdą krytyką trzeba się liczyć i z każdą zmierzyć. Jestem na wszystko przygotowana, bo sama zawiniłam. Teraz tylko módlmy się, żeby kolejne rozdziały nie były równie oderwane od rzeczywistości świata, w którym rozgrywają się Zagadki.
A będąc przy kolejnych częściach... wszystko zaraz będzie, albo już jest, zależy kto kiedy zabrał się za czytanie, w odpowiedniej zakładce.
Życzę wam cierpliwości w czytaniu tego rozdziału, bo ja go na trzeźwo wziąć nie mogłam. Nie będę nic więcej pisać, i tak każdy przeczyta tyle, ile będzie chciał, a ja nikomu niczego nie zabronię, nawet jeśli jest nieletni. Z naciskiem na "nieletni".
Żegnamy się do października, bo w końcu ja też zaczynam kolejny rok akademicki, a przede mną ostatnie dwa tygodnie wakacji, więc też chcę je sobie jakoś odbić, choć ogólna deprecha wcale mnie do tego nie zachęca.
Realistka
~
Jej miękka szyja o białości czystej
wśród
pian gorących podwójnej topieli,
niech
drżeniem szronu, pereł, mgły przejrzystej
dal
wskaże, która od twych warg mnie dzieli.
Dłoń
przesuń po tej bieli niepowszedniej.
Patrz,
jak jej śnieżna melodia powoli
płatki
na piękność twą sypie bezwiednie.
Tak
serce moje, trzymane w niewoli
przez
ciemną miłość, i w nocy i we dnie,
nie
widząc ciebie, płacze w melancholii.
Rozdział 8
Dziesiąty krąg piekielny
Dziesiąty krąg piekielny
†††
-
Dobra, ustalmy, co mamy do tej pory. – Poprawiając zsuwające się bez ustanku
ramiączko od stanika Hermiona usiadła obok Harry’ego przy niewielkim,
kwadratowym stoliku, przy którym miejsca zajęli również Draco i Ron; ten
pierwszy bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego, plując sobie w myślach w
brodę, iż nie udało mu się odwieść kuratorki od niedorzecznego pomysłu
spotkania się w lokalu Juanity, gdyż, jak zakomunikowała tonem nieznoszącym
sprzeciwu, jego miejsce zamieszkania znajdowało się najbliżej i nie było sensu
szlajać się po zalanymi deszczem uliczkami w poszukiwaniu spokojnego miejsca do
przesiedzenia. Tak naprawdę to uparła się, by właśnie dziś zebrać wszystkie
informacje odnośnie do grasującego po Londynie mordercy urządzającego sobie ze
ślizgonów makabryczne rzeźby, którymi nie powstydziłby się sam Freddy Krueger,
choć wszyscy skrycie liczyli, że zabójca charakteryzuje się nieco lepszą
aparycją. W każdym razie, Malfoyowi było nie po drodze z pomysłem aurorki; za
bardzo się spoufalała, pozwalała sobie tak po prostu na wchodzenie do jego
życia i wychodzenie z niego, jak gdyby nigdy nic się nie stało, ładując się mu,
a raczej Juanie, do domu, jakby byli dobrymi sąsiadami i wpadali do siebie, gdy
jednemu bądź drugiemu zabraknie mąki do ciasta; nie podobało mu się to i w
pierwszej chwili nie zamierzał tolerować zapędów towarzyskich Granger, jednak
ostatecznie poddał się, nie chcąc rozpoczynać kolejnego konfliktu, którym
jeszcze bardziej by sobie zaszkodził; wystarczył mu już fakt nadmiernego
zainteresowania kobiety, która zażądała meldunków przed każdym egzaminem, kto
wie, na jaki równie irytujący pomysł wpadłaby po odmowie.
Na
stoliku paliło się kilka świec unoszących się zaledwie parę milimetrów nad
blatem; wosk topniał niesłychanie szybko pod pływem gorąca bijącego od
niewielkiego płomienia, a powietrze robiło się lekko ciężkawe od wydobywającego
się zapachu, który był tak słodki i duszący, że przy głębszym oddechu
praktycznie ranił nozdrza; kompozycja kwiatów i owoców, w których dominowała
głównie lilia oraz malina, doprowadzał do mdłości przy dłuższym obcowaniu, a
jednak zamiast odstręczać, przyciągał do siebie, zupełnie jak ćmę do ognia. Od
zawsze takie aromaty drażniły go i przyprawiały o ból głowy, ten tępy, którego
nijak można się było pozbyć, a też pojawiający się zaskakująco szybko, jakby
tylko czekał na pobudzenie; nie inaczej było i w tym przypadku, gdyż gdy tylko
zajął miejsce obok Weasleya zaczęło robić mu się niedobrze, duszno, a myśli
stały się tak ciężkie, że ledwo znosił ból, który im towarzyszył, gdy zderzały
się ze sobą. Na samopoczucie miały również wpływ dwie inne kwestie, mianowicie
otoczenie oraz towarzystwo; lokal był wypełniony po brzegi, zresztą tak, jak w
każdy wieczór, gdy Juana zaczynała pracę, jednakże prócz stałych gości
przesiadujących na sali każdego dnia, sączących dla relaksu wino, wsłuchujących
się w płynące z fortepianu melodie i jednocześnie będących dobrymi znajomymi
Hiszpanki dostrzegł kompletnie nowe twarze, a te spoglądały na właścicielkę z
jeszcze większym ciepłem, troską, a także współczuciem, niż poprzednie; do tej
pory uważał się za dobrego obserwatora, jednak nieznani mu dotąd ludzie zlewali
mu się w jednego człowieka, włącznie z Juanitą zajmującą miejsce przy podwyższeniu
z monstrualnym instrumentem i gawędzącą z dwójką starszych mężczyzn, sądząc po
wyglądzie, będących już grubo po siedemdziesiątce; ciemne, praktycznie czarne
włosy, oczy w kolorze głębokiego brązu, śniada bądź oliwkowa cera, szerokie
uśmiechy i rozmowy pełne wigoru nie tylko w głosie, ale również w gestykulacji,
wszyscy byli dla niego jednakowi, czy mężczyźni, czy kobiety, bezsprzecznie
można było nazwać ich rodziną, a wnioskując po sympatii, z jaką jego
współlokatorka obcowała z gośćmi, zapewne niewiele się pomylił, tym bardziej
słysząc często padające określenia, takie jak tío, hermana, czy papá.
Czuł się zwyczajnie nie na miejscu, jak kula u nogi, nie pasował to
hiszpańskiej familii, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, a lekkość, z jaką
Juana obcowała z jej członkami, podwójnie dawała mu to do zrozumienia. Jednak w
tym obrazku było coś, czego nie rozumiał, a jednocześnie zazdrościł, bowiem
nikt z zebranych nie płakał, nie smucił się po kątach, a płynącym zewsząd
kondolencjom akompaniowały serdeczne uśmiechy i naturalne, ciepłe, a zarazem
pokrzepiające gesty; ta rodzina była jednością i dało się to odczuć nie tylko
patrząc na nich; od nich po prostu biła niesamowita siła, której nigdy
wcześniej nie doświadczył.
Oderwał
wzrok od trzech starszych kobiet siedzących nieopodal, rozmawiających o
rozegranej kilka dni temu partii brydża i o tym, jaki to Pepe jest viejo verde (stary cap), cokolwiek miało
to znaczyć. Potter i Granger zdążyli już rozłożyć się ze swoim śmierdzącym
majdanem w postaci papierosów na stoliku, choć tylko mężczyzna palił;
kasztanowłosa kobieta wodziła jedynie wzrokiem za tlącą się używką, od czasu do
czasu przenosząc go na uderzające o siebie kieliszki z winem, które
niespiesznie popijała reszta gości na sali.
-
To popieprzony, jak dobry stek w knajpie, gość z zamiłowaniem do stolarki –
mamrotał z wciśniętym między wargi skrętem Harry, jednocześnie otrzepując
zdjętą wcześniej marynarkę z drobnych pyłków. – Pederasta, ekshibicjonista i
sadysta.
-
Czy to nie zbyt niebezpieczne używać tak wielu mądrych słów w zaledwie jednym
zdaniu? – odezwał się Ronald, wyciągając się odrobinę na krześle i spoglądając
na czarnowłosego mężczyznę z wyraźną kpiną. Po sali, jak na złość, rozniosły
się głośne śmiechy, choć bynajmniej nie zostały wywołane komentarzem rudego
odnośnie do inteligencji Pottera, ale wystarczyły, by zjadliwy uśmiech pogłębił
się z wewnętrznej satysfakcji.
-
To może zabłyśniesz swoimi odkryciami – zaproponował drwiąco, wyciągając na
sekundę papierosa z ust i strzepując nadmiar popiołu do przetransmutowanej z
jednej świeczki popielniczki. Draco momentalnie skrzywił się, gdy śmierdzący
dym dopłynął do niego i wkradł się do nosa, powołując nieprzyjemne uczucie
drapania w przełyku, aż musiał odrobinę odchrząknąć. Kątem oka zauważył również
znudzoną bądź zmęczoną Hermionę praktycznie pokładającą się na stoliku,
obserwującą z niesamowitą uwagą wypalającą się używkę i postukującą palcami o
własną paczkę leżącą tuż przed nią.
-
Bez wątpienia jest czarodziejem – zakomunikował rudy, drapiąc się za uchem i
przybliżając do podpierającej głowę panny Granger – zna się na zaklęciach
wymiarowych i ciętych, inaczej nie zrobiłby tak równych wnęk na szuflady.
-
Brawo – krzyknął niemal Harry, przyduszając wypalonego skręta kciukiem w
popielniczce – za tę wiedzę wygrałeś talon na kurwę i balon!
-
Takiemu alfonsowi jak ty przyda się po stokroć bardziej – odparował,
uśmiechając się cierpko i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Potter zaśmiał
się cicho pod nosem, a siedząca obok niego zrezygnowana Hermiona westchnęła
głośno, przeczesując zmierzwione włosy palcami i zbierając je w niedbałego
koczka.
-
No u ciebie minąłby mu termin ważności – odpowiedział, wyciągając kolejnego
papierosa z paczki i dodając z szerokim uśmieszkiem zwycięstwa – prawiczku.
Ron
zmrużył gniewnie oczy, a może po prostu z urażenia, zaciskając jednocześnie
mocniej palce na ramieniu i prychając pod nosem, jakby chciał dać rozmówcy do
zrozumienia, że nie jest wart dalszej konwersacji. Wystarczyły jednak zaledwie
sekundy, by warknął na Harry’ego, jak głodny pies pod budą, spuszczony dopiero
co z łańcucha.
-
To idź dalej dymać tę swoją lafiryndę. U niej zapewne masz gratisy, jak
chlamydia czy rzeżączka.
-
Ty pieprzony…
-
Jakże się cieszę, że tak dobrze się dogadujecie – wtrąciła się wzburzona panna
Granger, łapiąc podnoszącego się z krzesła przyjaciela za rękaw koszuli i
stanowczo sadzając z powrotem na miejscu, a raczej rzucając go na drewniane
oparcie. – Może jeszcze wam kupić haftowane serwetki z Cepelii?
Wcześniej
wspominał, że czuje się niekomfortowo z powodu dwóch kwestii; towarzystwo
skaczących się sobie do gardeł Pottera i Weasleya oraz próbującej ich zatrzymać
Granger było właśnie tym drugim problemem, bowiem oni mieli swoje kłótnie,
prywatne pobudki wywołujące w nich takie, a nie inne reakcje, a on nie miał z
nimi nic wspólnego, poza dzieleniem jednego stolika, czując się przy nim, jak
przysłowiowe piąte koło u wozu; jego obecność nie była im potrzebna, zresztą w
ogóle nie wyglądali, jakby się nim interesowali, co w gruncie rzeczy było mu
bardzo na rękę, oczywiście mówił o mężczyznach, gdyż kasztanowłosa aurorka co
rusz rzucała mu apatyczne spojrzenia, jakby upewniała się, że ciągle siedzi na
swoim miejscu i nie zniknął gdzieś niespodziewanie. Było to odrobinę
denerwujące, gdyż miał wrażenie, że jest zanadto pilnowany; z jednej strony
była bowiem Juanita, która, chcąc nie chcąc, obserwowała go między gośćmi, a
jej baczny wzrok czuł dosłownie i w przenośni, nawet jeśli zajęta była
rozmowami z rodziną czy strojeniem instrumentów, z drugiej zaś była natarczywa
Hermiona przypatrująca mu się raz na jakiś czas, i mimo że słowem się do niego
nie odezwała od pogrzebu, to miał nieodparte wrażenie, że chce o czymś z nim
porozmawiać. Reasumując, był przytłoczony nieproszonym towarzystwem, a w
pobolewającej od słodkiego aromatu świeczkowego wosku głowie czaiło się
pragnienie wzięcia nóg za pas i zwiania od wszystkich gdzie pieprz rośnie. I
dopiero teraz zaczął się zastanawiać, czemu tak po prostu sobie nie pójdzie,
skoro nikomu nie jest tutaj potrzebny.
-
Jeszcze raz nazwiesz ją lafiryndą, a nogów w dupiu nie masz – warknął Harry,
grożąc Ronowi palcem wskazującym, na co ten prychnął pod nosem rozbawiony, co
wywołało w czarnowłosym mężczyźnie jeszcze większą złość. Gdyby nie
przyciskająca go do krzesła Hermiona, której podświadomie nie chciał wyrządzić
krzywdy, choć wątpił, by mu się to udało, pewnie już dawno walałby się z
rudzielcem po podłodze, nie zważając na resztę klientów, których dookoła było
aż na pęczki.
-
Grajcie święci pańscy – zakpił Weasley – pan Harry Potter, obrońca uciśnionych
ulicznic.
-
Zabiję zaraz skurwysyna – powiedział, nie spuszczając wzroku z rozmówcy i
zaciskając mocno rękę na kolanie. Panna Granger westchnęła przeciągle,
opierając łokcie na blacie i chowając twarz za dłońmi wspartymi o czoło.
Brakowało już jej sił do przyjaciół, nie wspominając o siedzącym przy stoliku
Malfoyu, który milczał, jak zaklęty, zaś w środku zapewne wybornie się bawił,
ucztując na jej załamaniu i ciągnącej się od kilkunastu minut bezmyślnej kłótni.
-
Chryste, oszaleję z wami – wymruczała, wyciągając się lekko na krzesełku i
odruchowo sięgając po paczkę papierosów, jednak gdy po drodze spotkała
niewzruszony wzrok Dracona momentalnie przeszła jej ochota na palenie.
Zapragnęła czegoś mocniejszego, najlepiej wysokoprocentowego i co z winem miało
niewiele wspólnego, a co było spowodowane nie tylko napiętą atmosferą, ale i
wewnętrznym wstydem, z którym musiała walczyć za każdym razem, gdy na niego
spojrzała.
-
Boga nie ma – rzucił hardo Harry, przykuwając wzrok nieco zaskoczonej
przyjaciółki – wyjechał na wakacje do Vegas. Tym bardziej mogę go bezkarnie
zatłuc.
Strzyknął
palcami, uśmiechając się znacząco do Rona, który, tak jak i poprzednio,
prychnął kolejny raz, niczym niezadowolony kot. Takie dziecinne, można by
powiedzieć, odruchy działały na Pottera, jak płachta na byka. Szykując się na
jakąś kąśliwą uwagę z ust przyjaciela przygotowywał się jednocześnie do wstania
i przyłożenia mu tak mocno, by nie obudził się przez najbliższy miesiąc, jednak
plany pokrzyżował mu nie kto inny, jak Hermiona, zdecydowanie zbyt często i
frywolnie wtrącająca się między nich, jakby miała do tego pełne prawo.
-
Jeszcze jedno słowo, albo jeden, albo drugi, a mur, beton, że powystrzelam was
jak kaczki – powiedziała tak surowym i wzburzonym tonem, że mogło się wydawać,
iż do obu mężczyzn coś dotarło, jednak bardzo się zdziwiła, gdy Ron kontynuował
niedawną dziecinadę, nic sobie nie robiąc z jej ostrzeżenia.
-
Ależ proszę! – uniósł się, otaczając ręką pomieszczenie. – Nie krępuj się i lej
nawet za wszystkie białogłowe, które uraczyły cię między nogami!
-
Cholero jedna, pierdzielona… - Poderwał się z miejsca Harry, lecz w ostatnim
momencie Draco pociągnął go za koszulę, odciągając do tyłu, jednak nie
spodziewał się, że Potter złapie się go i razem zlądują na świeżo wymytą
podłogę, przy czym to arystokrata leżał na aurorze, a cała sala gości
przypatrywała im się z zaciekawieniem, pomału zaczynając szemrać między sobą i
próbując dowiedzieć się szczegółów. Czuł się jeszcze gorzej, niż jak weszli do
lokalu, a trzymający go kurczowo za ramiona Potter wcale nie ułatwiał pozbycia
się wstydu, z którym musiał się zmierzyć. Teraz pluł sobie w brodę nie tylko z
powodu przystania na propozycję spędzenia popołudnia u niego, ale i dlatego, że
nieświadomie chciał pomóc, próbując zatrzymać leżącego pod nim kretyna z kupą
siana zamiast mózgu; może nie powinien, ale w tym momencie przeszło mu przez
myśl, że byłoby lepiej, gdyby Weasley skończył jednak bez kilku zębów na
przedzie.
-
Ja wiem, że ci wygodnie, ale może jednak zejdziesz ze mnie? – zaproponował
cicho Harry, patrząc z żałością na spłoszonego Malfoya, który leżał na nim, jak
skamieniały, prawdopodobnie z trudem rejestrując, co się przed chwilą stało.
Blondyn zamrugał kilka razy i odsunął się od niego, niezdarnie podnosząc się z
podłogi, a pierwszym, co zobaczył, gdy wychylił się zza stołu, był pełen
politowania wzrok Granger, podpierającej głowę na ręce i strzepującej popiół z
papierosa do stojącej na blacie popielniczki. Zauważył również, że na sali panuje
niesamowita cisza, ludzie po kątach coś do siebie szeptali, a jedynie siedząca
nieopodal fortepianu starsza kobieta wspierająca się na drewnianej lasce w
rudawym odcieniu uśmiechała się do niego promiennie, by nagle odrobinę skrzekliwym
głosem odezwać się do zajmującego obok niej miejsce dziadka.
-
¡Qué bonito! (Jakie piękne!) –
wykrzyczała radośnie, a reszta rodziny zawtórowała jej, na co Draco zmieszał
się jeszcze bardziej i zaczął nerwowo otrzepywać kamizelkę z paprochów i kurzu,
mimo że na materiale nie osiadła nawet drobinka brudu. Harry podniósł się
chwilę później, szczerząc się niczym głupi do sera do „widowni”.
-
Chicos (Chłopcy) – odezwała się
Juanita, podchodząc do nich z gitarą w ręku i poprawiając Malfoyowi rozwianą na
wszystkie możliwe strony grzywkę – ¡No seáis tan parados! (Nie bądźcie tacy wstydliwi!)
Arystokrata
zmierzył kobietę wzrokiem, błagając, a raczej nakazując, by się nie wtrącała, a
najlepiej, żeby w ogóle nie zaczynała bezsensownego tematu, jednak nie udało mu
się zapobiec katastrofie naturalnej pod postacią łasego na wszystkie
przedstawicielki płci pięknej Pottera, który na widok Juany uśmiechnął się od
ucha do ucha, jakby właśnie wygrał na loterii, kłaniając się w pas i całując
wolną rękę Hiszpanki, klejąc się do niej, niczym glonojad do szyby.
- No hola, hola – odezwał się głosem zadowolonego z upolowanej zdobyczy lwa,
mrucząc przy tym odrobinę i wpatrując się w niemałych rozmiarów biust Juanity. Kobieta
była zaskoczona i odrobinę zniesmaczona, jednakże jej reakcja była niczym w
porównaniu z wywracającym oczami Malfoyem i krzywiącym się Ronem. Panna Granger
obserwowała natomiast zaistniałą sytuację z boku, kompletnie niezainteresowana
jej rozwojem, dopalając w spokoju nieco wymiętego papierosa, który jakoś
niespecjalnie jej smakował.
-
Co taka piękność robi tu sama w tak cudowny wieczór? Malfoy – zwrócił się do
arystokraty, nie spuszczając wzroku z kobiety, która zdążyła już wyrwać mu rękę
i dyskretnie wytrzeć ją o materiał czarnej sukienki – przedstawisz nas sobie?
-
Ani mi się śni – wycedził blondyn, z uporem maniaka otrzepując rękawy
śnieżnobiałej koszuli. Harry uśmiechnął się do niego dobrodusznie, kompletnie
nic nie robiąc sobie z bezpardonowej odmowy, której prawdę mówiąc mógł się
spodziewać.
-
Gnida – wymruczał do Dracona, który uniósł lewą brew nieco ku górze,
wychwytując ciche prychnięcie Granger gaszącej niedopałek w popielniczce. –
Harry. Harry Potter. Całuję rączki.
Schylił
się, by kolejny raz złożyć na dłoni Hiszpanki kilka pocałunków, jednak ta
szybko się odsunęła, podchodząc bliżej Malfoya i kładąc mu rękę na ramieniu.
-
Gracias, pero no (Dziękuję, ale nie)
– odparła, obdarzając mężczyznę wymuszonym uśmiechem, którego Potter wydawał
się nie dostrzegać. – ¿Tus amigos? Deberías decirme, quería conocerlos. (Twoi przyjaciele? Powinieneś mi powiedzieć,
chciałam ich poznać.)
-
Sólo conocidos (Tylko znajomi) –
odpowiedział arystokrata, na co Juana zacisnęła mocniej palce na jego ramieniu,
uśmiechając się pogodnie i przyglądając się siedzącym przy stoliku Ronowi oraz
Hermionie. Dziewczynę od razu rozpoznała i pomachała jej ręką, w której
trzymała gitarę, na co ta uśmiechnęła się do niej nerwowo, nie bardzo wiedząc,
jak powinna się zachować.
-
No te creo (Nie wierzę ci) – zaszczebiotała,
rozmasowując po chwili bark chłopaka. – ¿Queréis algo? Una copa de vino, ¿por
ejemplo? (Chcecie coś? Kieliszek wina, na
przykład?)
-
Un té es suficiente (Herbata wystarczy)
– odrzekł, wychwytując wzrok staruszki, która wcześniej rozwodziła się nad
specyficzną wyjątkowością niezręcznego położenia, w jakim znalazł się razem z
Potterem. Notabene, przyglądał im się z wyrazem, po którym można było
wnioskować, iż kompletnie nic nie rozumie z rozmowy, co było Draconowi i
Juanicie bardzo na rękę.
-
¿Estás seguro? (Jesteś pewny?) –
zapytała, stawiając gitarę na podłodze i poprawiając zsuwający się rękaw
czarnej sukienki. – Me parece que tengas ojos para un trozo de pastel. (Wydaje mi się, że masz ochotę na kawałek
ciasta.)
-
¿Te dice eso mi cara? (Mówi ci to moja
twarz?) – Uśmiechnął się do niej delikatnie, na co Juana mrugnęła
porozumiewawczo okiem, podnosząc instrument i przekładając przyczepiony do
niego gruby pas przez ramię.
-
Sí, es linda como una tarta de queso. (Tak,
jest ładna niczym sernik.) – I odeszła, zabierając ze sobą po drodze trzech
chłopaków, którzy przypatrywali im się z zaciekawieniem, a nawet i wrogością
skierowaną ku Malfoyowi. Ten zaś ponownie otrzepał kamizelkę z kurzu i zasiadł
przy stoliku, przy którym panowała dość niezręczna atmosfera; Hermiona nie
spuszczała z niego wzroku, bawiąc się kosmykiem kasztanowych włosów, który
wydostał się z nieporadnego splotu, wyglądała przy tym, jak mała dziewczynka,
która zjadła przed chwilą ostatniego cukierka i z nikim się nie podzieliła, a
na dodatek była z tego faktu szalenie zadowolona; Ron był raczej zaintrygowany
sytuacją i chciał wypytać arystokratę, skąd tak dobrze operuje hiszpańskim, zaś
Potter… Ten stał jak kołek, wodząc wzrokiem za kręcącą się po podwyższeniu z
fortepianem Juanitą, która nawet przez sekundę na niego nie spojrzała, a wręcz
z premedytacją go ignorowała.
-
Te, Romeo – zawołał do Harry’ego Weasley, wyprostowując się na krześle i
rozciągając zastałe mięśnie. – Wracamy na ziemię.
-
Jezusicku – wyjęczał, opadając na wcześniejsze miejsce i zahaczając przez
przypadek o kolano panny Granger, które od niespodziewanego uderzenia
momentalnie ją zabolało. Syknęła i spojrzała na przyjaciela z wrogością, jednak
ten zdążył już odpłynąć do krainy kobiecego piękna, której nigdy nie było mu za
wiele. – Takiej dupeczki jeszcze nigdy nie widziałem! Szepniesz jej kilka
miłych słów o mnie, Malfoy? Wiesz, łatwiejszy start.
Mrugnął
do blondyna porozumiewawczo okiem, na co ten uśmiechnął się cynicznie,
splatając ręce na stoliku i przechylając delikatnie głowę w prawą stronę.
-
Prędzej odgryzę sobie język, niż pozwolę ci się do niej zbliżyć – odpowiedział
z miną niewiniątka, na widok której Harry’emu zrzedła mina i zaczął drapać się
z konsternacją po gęstej brodzie.
-
Dobra, nie to nie – rzucił w końcu, jednak w dalszym ciągu nie spuszczał z
Juanity oka, szczególnie, że rozsiadła się wygodnie na wyższym krześle barowym,
podwijając długą sukienkę aż za jedno kolano, a na nim oparła gitarę. – Ale
gdzieś tam w tym bełkocie wyjaśniłeś jej, że nie jesteśmy, no wiesz, parą?
Tym
razem to Ron zaśmiał się pod nosem, a zaraz po nim Hermiona, patrzący na
wybitnie usatysfakcjonowanego arystokratę, który jedynie uśmiechał się do
Pottera, a był przy tym czystszy niż łza. Nie spodziewali się, że przyjaciel
tak późno spostrzeże się, że blondyn nic do niego nie mówi, jednak gdy już
wypłynął z krainy rozkoszą cielesną płynącej i spojrzał na cnotliwą twarz
Malfoya, od razu zrozumiał, że coś tu jednak nie gra, a nawet podejrzanie
śmierdzi, tym bardziej, że bezgrzeszna mimika mężczyzny siedzącego naprzeciwko
nie była codziennym zjawiskiem. Wykrzywił usta w głupkowatym uśmiechu, gdy
dostrzegł duszących się ze śmiechu przyjaciół, i pochylił się nieco ku
Draconowi.
-
Wyjaśniłeś jej to, co nie? – zapytał raz jeszcze, na co tym razem arystokrata
pokręcił przecząco głową, a był przy tym tak niemiłosiernie zadowolony z
siebie, że brakuje słów, by go opisać. Harry natomiast nieco zbladł i
przeczesując nerwowo czarne kosmyki niemal położył się na blacie przed
mężczyzną. – Żartujesz sobie, prawda?
-
A czy wyglądam? – odparł blondyn, słysząc odkasłującego Weasleya. Z początku
nie miał takiego zamiaru, ale pod wpływem słów Pottera skierowanych pod adresem
Juany jakoś tak zapragnął delikatnie utrzeć mu nosa, a że nadarzyła się ku temu
świetna okazja, czemu by nie spróbować? Poza tym wyjątkowo dobrze się bawił,
robiąc z głupkowatego aurora pośmiewisko przed przyjaciółmi i jeszcze bardziej
pogłębiając jego szczególne braki w inteligencji.
-
Jak to nie wytłumaczyłeś jej, że nie jesteśmy gejami?! – warknął najciszej jak
się dało, po omacku szukając paczki papierosów leżącej gdzieś na stoliku; był
tak poruszony, że nie zauważył, że Draco już dawno świsnął mu ją sprzed nosa i
wyśmienicie się relaksował przy łamaniu oraz darciu używek na strzępy, tak by
zrobić Potterowi jeszcze bardziej na złość. Towarzyszył mu przy tym rozbawiony
Weasley, wyciągając z kartonika i podając mu kolejne skręty miernej jakości.
-
I tak by nie uwierzyła – odpowiedział bez zająknięcia, a Harry omal nie wyszedł
z siebie; był tak zszokowany, że kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić.
-
I, i, i co – dukał, gestykulując co rusz żwawo rękami - będziesz teraz udawał,
że jesteś ze mną w homo związku? Kurwa, że jak?!
-
A kto mówi o udawaniu? – odparł niewinnie, uśmiechając się równie cnotliwie, a
Ron z Hermioną zanieśli się głośnym śmiechem, tak że pannie Granger pociekły z
oczu łzy.
-
Malfoy! – Gorączkował się Potter, skacząc wzrokiem od przyjaciół na
arystokratę, którzy doskonale się bawili jego kosztem. Oliwy do ognia dolały
poszarpane papierosy, których kupka leżała przed usatysfakcjonowanym Malfoyem
zbierającym ich resztki do pogniecionego pudełeczka, które następnie przyłożył
do ognia ze świeczki, a paczuszka zaczęła powoli się spalać w odmętach
popielniczki. – Jaja se, kurwa, robisz?!
-
Cóż, nie układa się nam – powiedział, gdy topiąca się folia z kartonika oblepiła
tekturowe ścianki – od zawsze mieliśmy problem z komunikacją.
-
Jak ja ci dam problem, to zębów z ziemi nie pozbierasz. A ty co rżysz, jak
końska dupa do bata?! – warknął do Rona pokładającego się na stole ze śmiechu.
Rudy parsknął jeszcze głośniej, a gdy spojrzał na Malfoya ten jedynie wzruszył
ramionami, nawet w Hermionie nie mógł szukać pocieszenia, gdyż zajęta była
towarzyszeniem Weasleyowi w cichym wyciu z rozbawienia. Podniósł się gwałtownie
z krzesła, zrywając z oparcia marynarkę, następnie starając się ją na siebie
włożyć, choć machał rękami na oślep, a żadna z nich nie chciała trafić do
odpowiedniego rękawa. – Na śmieszki mu się, kuźwa, zebrało, cholera. Idę po
fajki, ktoś coś chce?
Zmiął
w końcu materiał pod pachą, wsadzając dłonie do kieszeni eleganckich spodni i
rzucając każdemu z osobna wrogie, a zarazem pogardliwe spojrzenie. Draco
pokręcił przecząco głową, zaś pozostała dwójka… Usilnie próbowała zachować
resztki godności i nie wyśmiać doszczętnie przyjaciela, któremu wystarczyło,
jak na jeden dzień, upokorzenia.
-
A pieprzcie się wszyscy – wymamrotał pod nosem i machnął ręką, by po chwili
zniknąć za drzwiami od lokalu i skierować się ku najbliższemu kioskowi.
Atmosfera
zmieniła się momentalnie po wyjściu Harry’ego, rozbawienie rozmyło się w
powietrzu, zupełnie, jak bańka mydlana, w którą wpompowano zbyt wiele
powietrza, choć jej resztki osadzały się jeszcze na meblach i ubraniach;
dookoła też było znacznie ciszej, intensywność rozmów zmalała, jedynie od czasu
do czasu można było usłyszeć mocniejsze szarpnięcie strun od gitary siedzącej
na krzesełku Juany, zapewne przygotowującej się z członkami rodziny do
krótkiego występu. Największy mętlik miał w głowie oczywiście Draco, który nie
bardzo wiedział, jak powinien się zachować; sytuacja sprzed chwili była nowa
zarówno dla niego, jak i siedzącej przy nim dwójki, którzy nie byli
przyzwyczajeni do dowcipów z jego strony, on zresztą również i ciągle zastanawiał
się, co go do takiego żartowania podkusiło; wewnętrzne pragnienie utarcia
Potterowi nosa to jedno, bowiem uważał, że ma pełne prawo do choćby
najmniejszej zemsty za nazwanie go „psem ogrodnika”, gdyż bynajmniej nie bronił
Granger przed Woodem, chcąc czerpać z owej pomocy jakieś profity, bardziej
dlatego, że mężczyzna był zwyczajnie natarczywy i nieznośny, i jemu samemu nie
przypadło to do gustu, nie wspominając już o zrozpaczonej aurorce, która też
chciała się go jak najszybciej pozbyć, jednak nie potrafiła tego zrobić raz, a
skutecznie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że choć jego kuratorka wydaje się
twarda i nieprzebierająca w środkach, to tak naprawdę w środku wciąż jest
delikatną, kruchą kobietą, która nie chce zranić, ani też być skrzywdzoną, mimo
że jej wygląd mówi zgoła co innego; może kląć, ubierać się niechlujnie i
odpalać jednego papierosa od drugiego, ale wewnątrz nie jest już taka odporna i
wbrew pozorom przejmuje się opinią publiczną. To zaskakujące, że stojąc obok
siebie tak bardzo się różnią, a jednak mają więcej wspólnego, niż im samym
mogłoby się wydawać.
-
Wróćmy może do konkretów – zaproponowała panna Granger, wsadzając kosmyk
kasztanowych włosów za ucho, który smyrgał ją nieznośnie po twarzy, jednak
wystarczyło zaledwie kilka sekund, by wyleciał z miejsca i znów ją drażnił.
Odchrząknęła nieznacznie, usadawiając się wygodniej na krześle i wsadzając
jedną nogę pod pośladek, mimo że dobrze wiedziała, iż od tej pozycji zaraz
zesztywnieje jej cała łydka. – Masz coś jeszcze, czy z sekcji niewiele dało się
wywnioskować?
Ron
pokręcił przecząco głową, krzyżując ręce na klatce piersiowej i wzdychając ku
sufitowi.
-
Mogę w ciemno obstawić, że wszystkie trzy morderstwa łączy ta sama osoba –
zakomunikował, postukując lekko nogą o podłogę. – Za dobrze zaplanowane, zbyt
dobrze wykonane, do tego powtarza się w kółko ten sam schemat. Tylko że nie ma
żadnego materiału genetycznego, który mógłby nam pomóc.
Kobieta
przytaknęła, a po chwili przeniosła wzrok na siedzącego na uboczu Malfoya,
który bardziej pochłonięty był przyglądaniem się swojej znajomej, niż
słuchaniem, co mają mu oboje do powiedzenia. Zerknęła kątem oka na starszą kobietę, która z
uwielbieniem stroiła gitarę akustyczną, patrząc na nią, jakby była w niej
zakochana, od czasu do czasu przejeżdżając smukłymi palcami po strunach;
wcześniej jakoś nie zwróciła na to uwagi, ale teraz dostrzegła jej wyjątkowość,
nad którą wszyscy się rozwodzili; długie, niemal czarne włosy, pociągłe rysy
twarzy, choć przyozdobione wieloma kolczykami, smukła sylwetka i melodyjny
głos, wyszłaby na zazdrosną jędzę, gdyby powiedziała, że nie bije od niej
prawdziwe piękno i właśnie przez tę wiedzę poczuła się niesamowicie drobna,
przyduszona przez brzydotę, do której się doprowadziła, a także znieważona,
gdyż patrzenie na zebranych na sali gości, szczególnie męską część,
przypatrujących się każdemu ruchowi Hiszpanki, podziwiających jej powabność i
komplementujących na każdym kroku siłą rzeczy wprawiało ją w kompleksy,
dodatkowo obserwujący ją z niebywałym skupieniem Malfoy pogłębiał stan
niedowartościowania, który był już tak wielki, że cudem była w stanie siedzieć
wciąż na krześle i nie skryć się pod stołem, by nikogo nie urazić brakiem
naturalnego piękna. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór, jak w akcie totalnej
desperacji dała się zaciągnąć Woodowi do łóżka, a potem żaliła się z owego
przeżycia arystokracie właśnie w tej kafeterii, za barkiem na podłodze,
popijając z rozpaczy wino i pokładając się na nim pod wpływem depresji po
feralnej nocy z kolegą z pracy; była głupia, że dała się tak ponieść i
wygadanie się kompletnie nic nie dało, blondyn w końcu nie jest najlepszym
materiałem na pocieszyciela, a jednak czuła się odrobinę lepiej po tym, jak
trochę z nim posiedziała, mimo że w głowie wciąż przewijał jej się film, jak w
trakcie seksu majaczyła o stosunku z Malfoyem. To doświadczenie nawet nie było
nie na miejscu, ono po prostu nie powinno nigdy się pojawić; rozmawiając z nim
gdzieś tam miała na uwadze niespełnione pragnienie, ale dopiero teraz było ono
na tyle widoczne, że zaczęła się go wstydzić, bo jak – ona, niesamowity okaz
braku powabu i kultury – miałby mierzyć się choćby z kimś takim, jak siedząca
na scenie Juanita? Nawet gdyby chciała, on nigdy nie spojrzałby na nią w ten
sam sposób, nie miałby tego lekkiego uśmiechu na twarzy, nie wyglądałby tak
ciepło, jak teraz, obserwując zagraniczną towarzyszkę, bo dla niego nie jest
kobietą; jest po prostu Granger, kuratorką, a to nawet nie stawia jej na
pozycji znajomej. Ciężko było się do tego przyznać, ale ta świadomość była
dotkliwa; nie powinna przejmować się tym, co arystokrata o niej myśli, a jednak
gdzieś tam głęboko w środku chciała, by spojrzał na nią inaczej, niż na
zwykłego człowieka, żeby zrozumiał, że może jej zaufać, że naprawdę nie jest
jej obojętny jego los i chce mu pomóc. Teraz nie tylko wstydziła się nocnych
pragnień skrystalizowanych w majakach seksualnych, ale te dotarło do niej, że
podświadomie chciałaby zbliżyć się do mężczyzny, czy fizycznie, czy
psychicznie, po prostu czuła nieodpartą potrzebę bycia dla niego kimś więcej,
niż zwykłą strażniczką pilnującą go na każdym kroku, czego zresztą i tak nie
robiła, ale zamierzała się z tą niekompetencją w końcu rozprawić. Być może
właśnie z tego powodu rozkazała mu meldować się przed każdym egzaminem; nie
przez wzgląd na bezpieczeństwo, ale z czystej chęci poznania go, nawet jeśli
miałaby zamienić z nim tylko dwa słowa; chciała być bliżej, chciała go
zrozumieć, ale też pragnęła go nauczyć, że w tym odizolowanym świecie, do
którego nie chce nikogo wpuścić, tak naprawdę od dawna nie jest sam i ma na
kogo liczy, nie tylko na Rona czy Harry’ego, ale przede wszystkim na nią, bo
ona mu ufa, w odróżnieniu do niego wierzy i nie chce, żeby się poddał. To
głupie, że największe nadzieje pokłada się w osobach, które same skazały się na
porażkę, zawsze tak uważała, a jednak ślepo podążała ową ścieżką i wcale nie
czuła się w tego powodu gorsza czy mniej inteligentna; wręcz przeciwnie, czuła,
że właśnie ta niepodparta niczym wiara jest najsilniejsza i uporczywie się jej
trzymała.
Zajmująca
miejsce na scenie Juana powiedziała coś po hiszpańsku do zebranych na sali
gości, a potem zaczęła śpiewać głosem tak przejmującym, a zarazem tak lekkim i
rozczulającym, że momentalnie zrobiło jej się ciepło na sercu; w przedmowie
wyłapała imię i nazwisko zmarłego Ministra, którego pogrzeb odbył się zaledwie
kilka godzin temu; jeśli zatem wierzyć pogłoskom, że kobieta była jego siostrą,
a w śpiewanej piosence dawała wyraz towarzyszącej jej rozpaczy, to jeszcze
nigdy nie spotkała się z równie silną więzią między rodzeństwem, gdyż patrzenie
na uczucia targające Hiszpanką w trakcie utworu było po prostu magiczne,
przejmujące, a głos miała tak prześliczny i hipnotyzujący, że bez trudu można
było wczuć się w jej ból straty, ale i wszystkie szczęśliwe chwile, których
doświadczyła razem z Kingiem.
-
Veo cómo caen de mi piel trozitos descamados – śpiewała raz ciszej, raz
głośniej, jednak ciągle z takimi emocjami, że nie w sposób było być na nie
obojętnym. – Por la ausencia de tu humedad, mi cuerpo deshidratado. Cae, la
piel rota, dejando al descubierto la otra. Con más brillo que la que cae,
porque algo la está alimentando.
Siedzący
przy fortepianie chłopak przygrywał do wzruszającej piosenki, a kobieta od
czasu do czasu leciutko szarpała za struny trzymanej gitary; tworzyli zgrany
duet i świetnie się rozumieli, akcentując te fragmenty, które chcieli, by
zabrzmiały mocniej, wyraźniej, by słuchacze mogli jeszcze lepiej wczuć się w
utwór. Hermiona niewiele, prawdę mówiąc nic z niego nie rozumiała, ale patrzenie
na uśmiechy rodziny, radość, ale i gdzieniegdzie smutek wykwitające na twarzy
Juanity mówiły jej wszystko, co powinna
wiedzieć. Dlatego tym bardziej tonęła w urzekającym głosie Hiszpanki, która z
delikatnego przejeżdżania palcami po instrumencie przeszła do pełnego grania, a
towarzyszący jej mężczyzna jakby usunął się odrobinę w cień, nie chcąc
przysłonić wspaniałości jej występu i oddając jej honory.
-
Hoy necesitaría la invasión de mi espacio personal, pero no, hoy no lo habrá. –
Nie śpiewała głośno, a jednak słychać ją było tak wyraźnie, że nawet
najmniejsze drganie w lekko zachrypniętym głosie było słyszalne na drugim końcu
sali, na którym praktycznie siedzieli. – No habrá abrazo, no habrá tu abrazo,
hoy no lo habrá.
Przeciągała
przepięknie dźwięki cudownie komponując
je z melodią wydobywającą się z gitary; momentami przechodziły ją ciarki, gdy
koraliki na nadgarstku uderzały o instrument, a ona mocniej akcentowała słowa,
a widać w nich jak na dłoni było drzemiące w niej uczucia, którym chciała dać
upust, by w końcu z niej wyszły i by każdy znajdujący się na sali zrozumiał, z
czym przyszło jej się zmierzyć i jak teraz będzie sobie ze wszystkim radzić.
-
El dolor por momentos se hace casi insoportable, pero lo que no te mata, te
hace implacable. Cada uno en su universo siente su dolor como algo inmenso.
Pierwszy
raz od rozpoczęcia piosenki spojrzała na odwróconego do Hiszpanki Dracona i
jakoś nie zdziwił jej nikły uśmiech malujący się na wargach, a także delikatne
błyski w szarych oczach wpatrujących się z uwielbieniem w przyjaciółkę. Nie
zszokował, ale zawiódł; na nikogo tak nie patrzył, jak na nią, co znaczy, że
naprawdę łączy ich jakaś wyjątkowa więź. I nawet jeśli są tylko przyjaciółmi,
to zazdrości im tej z pozoru błahej relacji; ukłucie zawiści szybko opanowało
umysł i ciało, tak że teraz nie umiała już zachwycać się pięknem piosenki i
melodii; chciała, żeby jak najszybciej się skończyła, a ciepły uśmiech opuścił
promieniującą z radości twarz blondyna i nigdy się na niej nie pojawił. Ktoś
powie, że to okrutne, ale nie potrafiła patrzeć na niego, gdy wiecznie
apatyczną mimikę zmieniał ktoś inny, nawet jeśli był dla niego bardzo ważną
osobą.
Juana
grała wciąż w tym samym tempie, ale głos stał się mocniejszy, niektóre
uderzenia o struny również przybrały na sile, a uczucie żalu przebiło się na
pierwszy plan słów utworu, który niedługo miał dobiec do końca.
-
Mi piel en silencio grita, sácame de aquí. Mi piel en silencio grita, oxígeno
para respirar. Respirar de esta falta de ti, respirar de esta ausencia de mi,
respirar para sentir mejor, respirar para aliviar el dolor, respirar para
sentir que estoy viva – krzyknęła niemal, a z oczu siedzącej najbliżej
podwyższenia kobiety popłynęły łzy, mimo że cały czas pogodnie się uśmiechała –
y puedo respirar sin ti. Respirar, respirar, respirar…
Ostatnie
słowo powtórzyła kilka razy, nie spuszczając wzroku ze wspomnianej wcześniej
kobiety, za którą teraz stanął postawny mężczyzna, opierając jej ręce na
ramionach; uśmiechała się do nich przez łzy pojawiające się w oczach, a gdy
skończyła, para praktycznie rzuciła się na nią mocno obejmując, zaś sala
wybuchła oklaskami i okrzykami brnąc ku scenie i również gratulując Juanie
wspaniałego występu. Jedynymi, którzy nie dali się ponieść przejmującą melodią
byli Draco i Hermiona siedzący wciąż na tych samych miejscach; Ron klaskał
zawzięcie i dołączył się do grupy młodych Hiszpanów gwiżdżących i krzyczących
na całą salę, mimo że nie miał bladego pojęcia, co do niego mówią bądź czego od
niego chcą. Panna Granger była najmniej entuzjastyczna z nich wszystkich,
bowiem dopiero teraz zauważyła, jak mocno zaciska palce na materiale spodni,
podświadomie pragnąc, by przedstawienie dobiegło wreszcie do końca i ulżyło
jej, gdy gitara zamilkła, a wraz z nią obejmowana przez praktycznie całą
rodzinę kobieta, którą jeszcze niedawno się zachwycała. Od razu spojrzała na
Malfoya, który gratulował Juanie występu z daleka i obruszyła się jeszcze
bardziej, gdy ten delikatny uśmiech nieznacznie się poszerzył.
-
Urzekające. – Zimny i zdecydowanie nieprzyjemny głos rozbrzmiał tuż za nią, a
gdy się obróciła, ujrzała wykrzywioną w grymasie winszowania twarz Percy’ego
trzymającego w ręce ciemnozieloną teczkę z wygrawerowanym złotym napisem,
jednak nie zdążyła go przeczytać, gdyż rudzielec schował ją pod pachą, zajmując
się ściąganiem drogich, skórzanych rękawiczek. – Juanita Escobar to owa
otoczona tłumem pani, jak mniemam?
Ani
Hermiona, ani tym bardziej Draco nie spieszyli się z odpowiedzią; byli
zaskoczeni, choć po arystokracie raczej nie można było tego stwierdzić, co
wyliniały wypłosz robi w lokalu Hiszpanki i tym bardziej, czego może od niej
chcieć. Nawet jeśli miał do niej jakąś sprawę, czy nie powinien raczej hucznie
świętować stypy wraz z innymi sztywniakami zaproszonymi na pogrzeb Ministra,
zamiast nachodzić ją wieczorami? Percy jednak miał to do siebie, że pojawiał
się w najmniej oczekiwanych momentach, zazwyczaj wtedy, gdy dookoła panoszyły
się radość i coś na kształt ulgi, żeby spektakularnie zrównać je z ziemią i
przydeptać idealnie wypastowanym butem, a przy okazji napluć, by nie powróciły
zbyt szybko. Tak też i teraz, po odłożeniu zdjętych rękawiczek na stolik tuż
przed panną Granger, z przylepionym do pomarszczonej twarzy sztucznym uśmiechem
współczucia przedostał się przez rozradowany tłum, wyciągając z niego
ocierającą łzy Juanę.
-
Co za potworny gnojek – rzuciła kasztanowłosa kobieta, wyciągając ścierpniętą
nogę spod pupy i próbując ją odrobinę rozprostować, jednak każde zgięcie
wywoływało dziwne uczucie, jakby stopę pozbawiono wszystkich kości, a dopiero
po chwili zaczął się po niej roznosić nieprzyjemny ból, a raczej irytujące
dreszcze połączone z nieznośnymi skurczami, aż syknęła kilka razy pod wpływem
promieniujących mrowień.
-
Kto mi powie, co tu robi Percy? – zagadnął nieprzyjemnie Ron, zajmując miejsce
obok przyjaciółki i nie spuszczając brata z oczu; nie dało się nie zauważyć, że
pokazuje coś Hiszpance w przyniesionej teczce i cały czas coś jej tłumaczy, ale
kobieta bynajmniej nie jest zadowolona z jego przybycia i przerywa mu co jakiś
czas z wzburzonym wyrazem twarzy.
-
Zdaje się, że to, co zawsze – odparła Hermiona, rozmasowując pod stołem łydkę,
którą chwycił bolesny skurcz – czyli uprzykrza Bogu ducha winnym ludziom życie.
Nie wiesz, czego może od niej chcieć? Malfoy?
Spojrzała
na arystokratę, krzywiąc się przy tym nieznacznie, gdyż ból nie chciał opuścić
nogi, a nawet miała wrażenie, że mimo nacisku palców i szybkiego masażu staje
się coraz bardziej dokuczliwy, można wręcz powiedzieć, że w ogóle nie czuła,
jakby dotykała się po kończynie; była twarda i dziwacznie wygięta, a przecież
położyła stopę na krawędzi krzesła, na którym siedzi blondyn; niemożliwe, by
zwykły skurcz wykręcił ją do tego stopnia, to było po prostu niemożliwe.
-
Niestety nie – odpowiedział po dłuższej chwili, jednak patrzył na nią z lekkim
rozbawieniem, a może i politowaniem, przez co nie bardzo rozumiała, o co mogło
mu chodzić. – I choć wiem, że robisz to nieświadomie, to mogłabyś przestać
wsadzać mi rękę i nogę tak głęboko w nogawkę, że możesz policzyć drobne w
kieszeni?
Zamarła
pod wpływem słów i spojrzenia arystokraty, a poruszająca się po, jak do tej
pory sądziła własnej, nodze dłoń momentalnie znieruchomiała, a kiedy zerknęła
pod stolik dostrzegła, że trzyma Malfoya za udo, zaś postawiona, jak się jej
wydawało, na krawędzi krzesła stopa w rzeczywistości została usytuowana między
rozszerzonymi kolanami blondyna, praktycznie ocierając się o materiał
eleganckich spodni. Wyprostowała się jak struna, zabierając kończyny z ciała
mężczyzny i odwracając wzrok ku Ronowi, który przyglądał jej się z typową dla
siebie miną, którą chciał jej przekazać, jak bardzo powinna się za siebie w tym
momencie wstydzić. A było jej tak głupio, że zapomniała się nawet zaczerwienić
z zażenowania, choć nie była to reakcja, na którą mogła mieć jakikolwiek wpływ.
-
Nie chcę tego słuchać! – Obrócili się w stronę krzyczącej Juanity, która
wyrwała Percy’emu przyniesiona teczkę z ręki i rzuciła nią w fortepian, a ta
odbiła się od klawiatury, która wydała z siebie kilka dramatycznych dźwięków. –
Nie będę tego dłużej znosić! Wynoś się stąd!
Szarpnęła
rudego za ramię i pchnęła ku wyjściu, jednak mężczyzna po kilku krokach
ponownie przed nią stanął, wygładzając klapy od beżowego płaszcza
przystrojonego dziwaczną woalką. Miał ten sam lisi uśmiech, z którym paradował
na ustach w Ministerstwie, zaś w Juanie aż wrzało z wściekłości, o czym
świadczyła nie tylko szybko unosząca się klatka piersiowa, ale i zaciśnięte na
różdżce palce, praktycznie białe od siły, jaką w to włożyła.
-
Przykro mi to słyszeć, jednakże w Wielkiej Brytanii obowiązują prawa, które
nakazują… - Ni dane mu było dokończyć, gdyż Hiszpanka strzeliła mu zaklęciem
między nogi, aż odskoczył do tyłu, a gdy ruszyła ku niemu, łapiąc go za poły
płaszcza, Percy praktycznie pobladł ze strachu tak mocno, że przypominał ducha.
-
Fue mi hermano (Był moim bratem) –
wycedziła, popychając rudego ku drzwiom. – Si piensas que puedes hacer lo que
quieres sólo porque él no quería preocuparme… (Jeśli myślisz, że możesz robic to, co chcesz, tylko dlatego, że on nie
chciał mnie martwić…)
-
Juana – zwróciła się do niej starsza kobieta wspierająca się na lasce – no te
atormentes, es una mierda, no merece tus palabras. (nie męcz się, to gówno, nie zasługuje na twoje słowa.)
Przytaknęła
staruszce i puściła Weasleya, chowając różdżkę w rękawie sukienki. Cała rodzina
przyglądała jej się, rzucając Percy’emu złowrogie spojrzenia, a ten jedynie
uśmiechał się błazeńsko, poprawiając bez ustanku materiał prochowca.
-
Considerando que no queréis escucharme, me veo obligado a tomar una decisión
drástica para vosotros. (Biorąc pod
uwagę, że nie chcecie mnie słuchać, czuję się zobligowany do podjęcia
drastycznej dla was decyzji.) – Podszedł do okna, przy którym wylądowała
przyniesiona wcześniej teczka i wsadził ją sobie pod pachę, stając ponownie
prze wzburzoną Juanitą, której nie zaskoczyło, że mężczyzna mówi do niej w jej
ojczystym języku. Gardziła nim przez to jeszcze bardziej, a siedząca niedaleko
niej babcia prawdopodobnie w tym momencie żałowała, że wcześniej ją
powstrzymała. - Por supuesto, a poco que estés tan terca. (Oczywiście, dopóki jesteś taka uparta.)
-
Qué hijo de puta (Co za sukinsyn) –
odezwała się staruszka, podnosząc się niezdarnie z krzesełka i zmierzając ku
rudemu, który uniósł wysoko brew i spoglądał na kobiecinę z wyraźną pogardą. –
Déjanos en paz y vete a tomar el culo hasta que tengo paciencia para ti,
capullo. (Zostaw nas w spokoju i
spieprzaj, póki mam do ciebie cierpliwość, dupku.)
-
Malfoy – odezwał się cicho Ronald, odwracając wzrok arystokraty od zbiegowiska
– mógłbyś posłużyć za tłumacza? Hiszpańska telenowela bez napisów nie jest już
taka fajna.
-
Niestety, ale nie jestem tak bierny z hiszpańskiego, jak ci się wydaje – odparł
blondyn, a Hermiona prychnęła w odpowiedzi, zakładając pod stolikiem nogę na
nogę i postukując jedną z nich o łydkę mężczyzny.
-
No któż by pomyślał – odrzekła kąśliwie, świadomie unikając poirytowanego
wzroku Dracona.
-
Chciałabyś coś jeszcze dodać? – spytał, zdejmując spinkę przy mankiecie i
odkładając ją przed kobietą, by następnie zawinąć prawy rękaw i podsunąć prawie
do łokcia. – Czy zwykła uszczypliwość ci wystarczy, jak na razie?
-
Jestem po prostu konkretna – fuknęła, machając szybciej nogą, która ocierała
się o spodnie arystokraty. Robiła to w pełni świadomie i choć wiedziała, że
prędzej czy później zirytuje tym Malfoya do tego stopnia, że znów na nią
warknie, to nic sobie z tej wiedzy nie robiła i uparcie dotykała go po łydce, a
czasem i kolanie.
-
To fascynujące, że przy Woodzie twoja rzeczowość schowała się do dziury. –
Zmrużyła gniewnie oczy i zmarszczyła usta, wydymając je odrobinę do przodu,
czym wywołała u Dracona nieznaczny, a jednak zauważalny uśmieszek satysfakcji.
-
Sama bym sobie poradziła. – Mężczyzna nie prychnął, nawet nie poruszył brwią, a
mimo to poczuła się wyśmiana i dobrze wiedziała, że blondyn też zdaje sobie z
tego sprawę i wykorzysta ten stan przeciw niej. Była przygotowana na drwinę,
praktycznie nie mogła się doczekać jakiejś zjadliwej uwagi padającej z jego
ust, jednak on niespodziewanie odwrócił się do niej bokiem, zagadując
przypatrującego się zbiegowisku Rona, przez co czuła się nie tylko upokorzona,
ale i zlekceważona.
-
Skąd Percy zna tak dobrze hiszpański? – Rudy zerknął kątem oka na arystokratę,
a po chwili powrócił do przyglądania się bratu, który zdążył rozłożyć się przy
pierwszym, lepszym wolnym stoliku, a kobieta, z którą przed chwilą rozmawiał,
wprost dusiła się z wściekłości ulatującej z drgającego ciała; zaciskała rękę
tak mocno na gryfie od gitary, że omal go nie złamała, a Percy uśmiechał się do
niej złośliwie, przeglądając zawartość przyniesionej teczki.
-
Jest z Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, pewnie ma jeszcze
kilka zdolność poliglotycznych w zanadrzu – odrzekł, przygryzając wewnętrzną
stronę warg. – To prawda, że to siostra Kingsleya?
Draco
zastygł w bezruchu, słysząc pytanie rozmówcy; dopiero po nim latające
bezwiednie po głowie fakty zaczęły się scalać, a przynajmniej przybierać
logiczną formę, gdyż wcześniej nie rozumiał powodu wizyty urzędnika u Juanity,
teraz jednak motywy miał praktycznie na wyciągnięcie ręki, przez co
niespodziewana wizyta nie podobała mu się jeszcze bardziej.
-
Więc przyszedł z testamentem – wtrąciła się Hermiona, obserwując wzburzoną
Hiszpankę wskakującą z powrotem na podwyższenie i zbierającą długie, gęste
włosy w dziwaczną plątaninę, z której wydostało się kilka kosmyków, opadając
bezwiednie po bokach smukłej twarzy. Wściekłość w niej szalała, drgał każdy
mięsień na twarzy, gruby i wysoki obcas buta uderzał mocno i rytmicznie w
podłogę, a masa bransoletek i przywieszek zahaczała o drewniane pudło od gitary;
to nie była kobieta, to był niszczycielski żywioł, który zamierzał zmieść
zadowolonego z siebie Percy’ego z powierzchni ziemi; nie mogła się tego doczekać.
-
W ogóle niepodobni – stwierdził Weasley, wychylając odrobinę głowę, by móc
lepiej widzieć brata; siedział dumny jak paw ze splecionymi nogami, kołysząc
jedną z nich i postukując palcami o ciemnozieloną okładkę dokumentów ułożonych
na udzie. Wtedy gitara wydała pierwsze dźwięki, a wraz z nimi po sali popłynął
zachrypnięty głos Juany, gdzieniegdzie przeplatający się z uderzeniami
grzechotek trzymanych przez młodego chłopaka stojącego nieopodal fortepianu,
przed którym siedziała.
- Apareciste una noche fría con una
olor a tabaco sucio y a ginebra, el miedo ya me recorría mientras cruzaba los
deditos tras la puerta – zawodziła, choc może nie było to najlepsze określenie,
nieustannie przeszywając wyniosłego rudzielca wzrokiem. – Tu carita de niño
guapo se la ha ido comiendo el tiempo por tu venas, y tu seguridad machista se
refleja cada día en mis lagrimitas.
-
To dalej hiszpański? – zapytał Ron, drapiąc się po brodzie.
-
Brzmi jakoś… brudno? – dodała Hermiona, podchwytując zaniepokojony wzrok
Malfoya; często widziała go smutnego lub po prostu obojętnego, ale jeszcze
nigdy nie dostrzegła w nim zmartwienia, a które momentalnie przeszło również na
nią. Przeszły ją dreszcze po kręgosłupie, gdy Hiszpanka zaczęła bełkotać z
jeszcze większym żalem, by zaraz niespodziewanie uderzyć czystym jak łza
głosem, mocno szarpiąc za struny.
- Voy a volverme como el fuego, voy a
quemar tu puño de acero y del morao de mis mejillas saldrá el valor pa cobrarme
las heridas.
-
Andaluzyjczycy ucinają „s” – odpowiedział Draco, choć brzmiał, jakby tłumaczył
coś sobie, a nie siedzącym przy stoliku czarodziejom.
- Malo, malo, malo eres, no hace daño a
quien se quiere, no. Tonto, tonto, tonto eres, no te pienses mejor que las
mujeres. – Nie dało się nie zauważyć, że dotychczas wybitnie
zadowolony z siebie Percy nagle zmarkotniał, a raczej obruszył się, patrząc na
śpiewającą Hiszpankę z typową dla siebie zniewagą, jakby chciał splunąć jej w
twarz, zresztą Juana wcale nie wyglądała lepiej, jednakże ona nie
patyczkowałaby się tak, jak rudy i zapewne charknęłaby na niego tak obficie, że
przez miesiąc nie pozbyłby się śliny z oczu, jeśli nie dłużej.
-
Co znaczy tonto? – spytał Ronald,
przenosząc wzrok na Malfoya, który przez sekundę patrzył na niego, jakby nie
rozumiał treści pytania lub chciał poprosić o powtórzenie. Hermiona była pełna
obaw odnośnie do nagłych skoków nastroju blondyna i niespodziewanych błądzeń
myślami gdzieś w przestworzach; nie podobało jej się to, ponieważ nie była to
tego przyzwyczajona, zresztą arystokrata nigdy nie był przy niej rozkojarzony,
a dzisiejszego wieczoru wybitnie często wydawał się nieobecny.
-
Głupi – odparł w końcu, spoglądając w międzyczasie na zegarek; było dość późno,
wskazówki praktycznie już dobijały do jedenastej, a jego nagle naszły drażniące
i niepokojące myśli, jakoby o czymś zapomniał, o czymś na tyle błahym, a jednak
istotnym, jednakże nie mógł sobie przypomnieć, co to mogło być.
-
To już wiadomo, czemu Percy wygląda, jakby ktoś go osmarkał – oświadczył
Weasley, uśmiechając się dobrodusznie, ale i z satysfakcją na widok burzowej
miny brata; nawet jeśli Juana nie śpiewała bezpośrednio o nim, czego zresztą
sam powiedzieć nie mógł, ponieważ nic a nic nie rozumiał ze słów piosenki, to
niewybredne określenie uwłaczające inteligencji z pewnością uraziło rodzeństwo
nieprzyzwyczajone do jakiejkolwiek krytyki.
- Mi carita de niña linda se ha ido
envejeciendo en el silencio. Cada vez que me dices puta se hace tu cerebro más
pequeño.
-
Czy puta znaczy to, co myślę, że
znaczy? – Draco odwrócił się w stronę panny Granger wyczekującej potwierdzenia.
Przytaknął jej więc głową, powracając do rozmyślania nad sprawą, która
wyleciała mu z głowy i nie chciała dać spokoju. Wskazówki cały czas przesuwały
się do przodu, a on nie mógł przeć się wrażeniu, że czas mija za szybko. Coś mu
umknęło, coś po prostu wyparowało, ale zostawiło za sobą nikły ślad, przez
który nie potrafił wpaść, co tak bardzo zadręcza mu myśli.
†††
Kiosk
znajdował się diabelnie daleko od domu Malfoya i wydawało mu się, że przeszedł
pół Londynu, nim natknął się na niewielką budkę, w której jeszcze paliło się
światełko, i gdzie dostanie paczkę choćby najtańszych papierosów. Był kwiecień,
na gacie Merlina, a na dworze było tak przeraźliwie zimno i wietrznie, że miał
wrażenie, iż kartki z kalendarza ulotniły się w trymiga i znów była mokra,
szara jesień, a buty będą mu przemakać za każdym razem, gdy opuści ciepłe
mieszkanko, którego w sumie sam nie posiadał, gdyż okupował jedynie kawałek
podłogi u Hermiony. Może to niewłaściwy moment, ale zaczął się poważnie
zastanawiać nad wyprowadzką, a przynajmniej takie plany chodziły mu po głowie,
gdy jeszcze spotykał się z Parkinson; był wściekły na siebie i swoją głupotę,
że leczył się z niej starymi metodami, próbując wyrwać pierwszą, lepszą kobietę
w brzegu, mimo że znajomej arystokraty niczego nie brakuje i jest naprawdę
piękna; nie miał żadnej radości z tego, że usiłował ją poderwać, a normalnie cieszyłby
się jak wariat z tej okazji, tymczasem zrobił z siebie desperata i kompletnego
kretyna, choć wielu powiedziałoby, że przecież i tak nim jest, więc co mu za
różnica. Szkopuł tkwił w tym, że miał już dość tego, iż wszyscy wyrobili sobie
o nim zdanie erotomana, nie przecząc, że przecież nim jest, jednak przy Pansy
ta natura znacznie osłabła, może nawet i przekształciła się w coś zupełnie
innego, a wcale mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie; było mu nie tyle
wygodnie u jej boku, co zapewniała mu wszystko, czego do tej pory nie potrafił
zdobyć, wypełniała praktycznie wszystkie luki, których nie załatała żadna jej
poprzedniczka. Może to zwykłe urojenie, w końcu nie od dziś twierdził, że
miłość jest wymysłem obłąkanych, ale kiedy tylko przypomniał sobie jej twarz,
piękny uśmiech i wiele przegadanych o wszystkim i o niczym nocy, w których
okazywała mu tak dużo zrozumienia, a on jej, że chyba nigdy w życiu tyle go nie
otrzymał, serce robiło się ciężkie i gorące od towarzyszących mu wtedy uczuć.
To zupełnie tak, jak z balonem, który zaczyna napełniać się ciepłym powietrzem
i pomalutku unosić wzwyż; ona była jego gazem, ona powodowała, że odrywał się
od ziemi, pnąc się ku górze tylko dzięki jej wsparciu, ale różnica polegała w
tym, że jak sterowiec zawsze miał przy sobie swoją niewidoczną siłę, tak jego
nie miało już co naładować, bo jego powietrze odleciało, pozostawiając po sobie
materiałowy flak, który nawet z bliska nie przypominał już wspaniałego
zeppelina. Serce próbowało bić w piersi jednostajnym rytmem, ale już nie
potrafiło, już nie miało ku temu zaparcia i powodu, dla którego miałoby wrócić
do bycia dawną, zdrową pompą, a przecież to zaledwie kilkanaście godzin, od
kiedy się rozstali. Pierwszy raz to on został wykorzystany, pierwszy raz to
jego ktoś mamił słodkimi słówkami, obiecując świetlaną, wspólną przyszłość, a
teraz go zostawił z niespełnionym uczuciem, którego jeszcze kilka miesięcy temu
nie mógł zrozumieć i tłumaczył je sobie na wszelkie możliwe sposoby.
Zapalił
papierosa i zaciągnął się nim głęboko, a język praktycznie przykleił mu się do
podniebienia; zaczął kaszleć, a w ustach zebrała się paskudna wydzielina, gęsta
i z grudkami, których miękką konsystencję wyraźnie czuł pod zębami; wypluł
flegmę na chodnik, ocierając wargi wierzchem dłoni i wtedy dostrzegł nazwę
skrętów wypisaną drobnym druczkiem na białym filtrze. Z reguły nie robiło jej
różnicy, jaki tytoń pali, ale po kilku spotkaniach nauczył się, że najbardziej
smakuje jej ten miętowy i przerzucił się właśnie na niego, mimo że był o wiele
droższy, niż standardowy, który brał do tej pory; z przyzwyczajenia kupił
właśnie tę paczkę, ale jej zawartość nie miała już takiego smaku, do którego
się przyzwyczaił, teraz była mocno perfumowana, śmierdziała taniością i
wybrakowaniem, a nawet niedobrze mu się robiło, gdy próbował zaciągnąć się
mocniej, wywołując duszący kaszel i nagłe podrażnienie gardła. Tylko głupiec
paliłby coś, co mu nie smakuje, a zatem jednak postradał resztki rozumu, męcząc
się z paskudną używką, która nie chciała się normalnie spalać; nie dotarł nawet
do połowy, a już miał dość, więc czemu dalej się nią katuje? Nie rozumiał
stanu, w którym przyszło mu się znaleźć; niby niewiele się zmieniło, a tak
naprawdę nic już nie było takie, jakie zawsze mu się wydawało; może
stwierdzenie, że świat nie ma sensu było za daleko posunięte, ale mimo wszystko
czuł, że od dziś czegoś będzie mu bardzo brakować i tę swoistego rodzaju lukę
będzie odczuwał już zawsze. Drażnił go fakt, że posłużył Parkinson za zabawkę,
ale jeszcze bardziej irytował się własnymi reakcjami, które mówiły o nim
zupełnie co innego, niż to, co chciał wszystkim udowodnić, a właściwie tylko
Ronowi, z którym wydawało mu się, że w końcu zaczął się dogadywać, jednak
bardzo się w tej sprawie przeliczył; przyjaciel dawniej wspierałby go, jak
tylko by mógł, teraz jest do niego tak wrogo nastawiony, że prawdopodobnie
nigdy nie wrócą do starej relacji, która ich łączyła; to było dotkliwe
podwójnie, ale rozumiał go, bo w końcu sam wszystkiemu zawinił i nie mógł
szukać kozłów ofiarnych, na które zwaliłby choć część brzemienia; wygadanie się
przed rudym miało przynieść ulgę, ten jednak postanowił nie ułatwiać mu zadania
i na każdym kroku ubliżał nie tylko jemu, ale i Pansy, mimo że nie wiedział, że
to właśnie z nią się spotykał, wtedy tym bardziej nie miałby dla niego litości;
gdyby zatem rzeczywiście sytuacja z Parkinson była dla niego tak bez znaczenia,
to czy irytowałby się równie mocno, jak za każdym razem, gdy Ron powie o niej
coś obraźliwego? Oczywiście, że nie, jemu samemu choćby najlżejsza obelga nie
chciała przejść przez gardło, bo nie potrafił jej złorzeczyć, choć żywił do
niej wielką urazę; zawsze będzie stawał w jej obronie, nigdy nie da powiedzieć
o niej złego słowa, bo gdzieś tam w tej pustej dotychczas łepetynie dudniły
mocne uderzenia serca, których nie dało się nazwać głupimi i pomylić z
pociągiem seksualnym.
Latarnia,
przy której się zatrzymał, błyskała co rusz światłami, jakby miała jakieś
zwarcie lub dostarczano jej za mało energii, wydając przy tym drażniące
syczenie i strzykanie, jakby z klosza zaraz miały polecieć iskry, a on sam
roztrzaskać się na wątpliwej jakości chodniku; wiatr stawał się coraz
mocniejszy, choć w porównaniu z nawałnicą towarzyszącą ceremonii pogrzebu
Shacklebolta był jedynie lekkim wicherkiem; okoliczne ściany kamienic były
mokre od siekającego po nich deszczu, a na ogrodzeniach można było dopatrzeć się
układających się w przedziwne łańcuchy kropli. Pociągnął nosem i odchrząknął,
nim włożył jarzącego się papierosa między wargi, a nagle zobaczył drobną postać
kierującą się jedną z bocznych uliczek, która wyraźnie zmierzała ku niemu.
Zmarszczył brwi i schował jedną rękę do kieszeni, w której spokojnie spoczywała
różdżka, choć oceniając nieznajomego po sylwetce nie będzie mu do niczego
potrzebna; jegomość bowiem był cherlawej postury, z daleka można go było nawet
pomylić z kobietą, a kiedy się zbliżył i odsłonił twarz, którą przysłaniał
daszek od sportowej czapki, Harry kompletnie się rozluźnił, gdyż był to zwykły
dzieciak, prawdopodobnie wracający z jakiejś imprezy.
-
Przepraszam – zagadnął, poprawiając dżinsową kurtkę, która przekrzywiała się od
plecaka założonego na jedno ramię. Zerknął na chłopaka kątem oka, zaciągając
się i wydmuchując kłęby dymu w przestrzeń. – Czy wie pan może, gdzie jest
najbliższa stacja metra?
W
zimnym i nikłym świetle lampy dostrzegł jednodniowy zarost zdobiący słabo
zarysowaną szczękę, przypominający świeżo wyrośnięty meszek pod nosem u
nieobcującego z maszynkami do golenia nastolatka.
-
Nie i spływaj – odpowiedział, strzepując popiół do pobliskiej kałuży. – Mama
cię nie uczyła, że nie szlaja się po nocach?
Chłopak
uśmiechnął się nerwowo, poprawiając daszek od czapki z charakterystycznym logo
znanej marki sportowej i podciągając spadające z bioder nieco ubrudzone
spodnie; miał tak chude nogi, że Harry zastanawiał się, jakim cudem nie złamały
mu się lub nie wygięły w drugą stronę pod wpływem taszczonego na plecach
ciężaru, gdyż tobołek, co zauważył dopiero po chwili, najmniejszych rozmiarów
nie był.
-
Pan Harry Potter? – Omal nie zakrztusił się dymem, gdy chłystek wymówił jego
imię i nazwisko, a zrobił to z tak podnieconym wyrazem twarzy, że momentalnie
zrobiło mu się niedobrze i jeszcze mocniej pragnął się go pozbyć.
-
Zależy, kto pyta – odparł markotnie, pokasłując kilka razy. Chłopak upuścił
plecak na chodnik i zaczął go przekopywać, aż w końcu wyciągnął z niego
niewielki notatnik i coś na kształt długopisu, machając nimi Harry’emu przed
nosem, tak że prawie nie wpadł do rozpościerającej się tuż obok niego kałuży,
do której strzepywał nadmiar popiołu.
-
Jestem ogromnym fanem! – wykrzykiwał, potrząsając wymiętym skoroszytem, z którego
prawie wyleciało kilka kartek. – Mam wszystkie wydania Proroka o panu i
pańskich misjach! Ta ze smokami była… no masakra, totalnie!
-
Nie ekscytuj się tak, bo popuścisz w gacie z wrażenia – wymamrotał, zmuszając
się do grymasu mającego przypominać uśmiech.
-
Jest pan wielki, serio, od dziecka marzyłem, żeby pana poznać! – Ręce
trzymające zeszycik trzęsły się, co Harry’emu mocno działało na nerwy, jednak
postanowił dopalić w spokoju obrzydliwego papierosa i udawać, że wcale nie
obchodzi go nagła napaść na prywatność, w dodatku po nocy i jeszcze pod zepsutą
latarnią. – Jest pan moim autorytetem!
-
Ej, ej – powiedział podminowany Potter, w ostatnim momencie rezygnując z używki
i wrzucając ją do wody. – W wieku dwunastu czy piętnastu lat, ile ty tam masz,
szczylu, dziecko nie szuka wzorców dla formującej się osobowości, tylko
zapalniczki, tak dla jasności.
-
Jest pan jeszcze fajniejszy, niż opisują to gazety! – Potrząsnął czapeczką, z
której wysunęła się długa kitka w kolorze bardzo jasnego blondu. – Podpisze mi
się pan? Proszę, koledzy mi nie uwierzą, że spotkałem sławnego Harry’ego
Pottera, który walczył z…
-
Przestań drzeć w końcu japę, jak stare prześcieradło – warknął na chłopaka,
który odrobinę posmutniał. – Dawaj to i spływaj.
Wyrwał
mu z ręki notatnik oraz długopis, by następnie otworzyć go na chybił, trafił i
złożyć na czystej kartce podpis, jednak mazak jakby się zaciął, kompletnie nie
chcąc oddać ani grama tuszu, przez co zaklął siarczyście pod nosem, usiłując
rozpisać go, jednak i tak to nic nie dało.
-
Zaraz dam inny, proszę poczekać – zaoferował się nastolatek, zajmując się
szukaniem przedmiotu w plecaku. Harry’emu było wszystko jedno i uparcie mazał
rysikiem po stronie, nie zwracając uwagi na poczynania namolnego fana. Gdy
cierpliwość w końcu mu się skończyła, ujrzał przed oczami drugi, o wiele
normalniej wyglądający długopis, a gdy podniósł na chłopaka wzrok, dostrzegł
radosny uśmiech, w którym wykrzywiły się cienkie wargi. Przyjął go bez
podziękowania i złożył na nieco zmaltretowanej kartce zamaszysty podpis.
-
Masz i odczep się w końcu – warknął, oddając skoroszyt, a nastolatek
niespodziewanie pociągnął go za poły marynarki i wpił mu się w usta, na co
czarnowłosy zareagował mocnym odepchnięciem i wypluciem zgromadzonej w ustach
śliny. W ostatnim momencie uświadomił sobie, że połknął coś małego, co stanęło
mu w gardle i uparcie nie chciało przez nie przejść. Zaczął się krztusić i miał
problemy z zaczerpnięciem oddechu, jednak dopiero utkwiona pod kością obojczyka
strzykawka wstrząsnęła nim na tyle, że spojrzał na szeroko uśmiechniętego
chłopaka, który przyglądał mu się błyszczącymi oczami, śmiejąc się cicho pod
nosem, a może nucąc jakąś piosenkę.
-
Ty sukinkocie – wydukał przez zaciśnięte zęby, wspierając się na słupie od
latarni, gdyż nogi robiły mu się dziwnie wiotkie.
-
Oszczędzaj siły, bo przegapisz najlepsze – odparł, jednak nie mówił już tym
samym zachwyconym głosikiem, co wcześniej. Teraz był to szorstki ton, w ogóle
nie podobny do dziecięcych brzmień, które do niedawna atakowały mu uszy. Gość
spojrzał na zegarek na lewym nadgarstku i uniósł wysoko brwi, wydymając przy
tym mocno usta i cmokając kilka razy przy poprawianiu daszka od czapki. –
Niecałe dwie minuty, niezły wynik, Potter. Trzeba było ci dać mniejszą dawkę.
-
Pierdolona… - Usiłował sięgnąć sprawcy, jednak stał stanowczo za daleko, a nogi
niespodziewanie zgięły się pod nim i wylądował na chodniku, by następnie
przewrócić się w lodowatą kałużę i uderzyć głową o drobny żwir znajdujący się
na jej dnie. Czuł nieprzyjemne mrowienie, a gardło jakby zaciskało się coraz
mocniej, aż zaczął mieć poważne problemy z oddychaniem. Oprawca w tym czasie
kucnął nad nim i poruszył kilka razy strzykawką w ranie, dociskając ją mocniej
i kręcąc we wszystkie strony, a na ustach miał cały czas diabelski uśmieszek,
który powoli rozmazywał się Harry’emu przed oczami.
-
Ej, tylko mi tutaj nie odlatuj. – Próbował kaszlnąć, jednak krtań była tak
zablokowana, że jedyne, co udało mu się osiągnąć, to większe duszności. – Draco
będzie zawiedziony, jeśli zobaczy cię bez odpowiedniego ubranka.
-
Mal… - Silił się, jak tylko mógł, ale praktycznie nic już nie widział, a
złowieszczy głos kata dochodził do niego, jak przez grubą taflę lodu.
-
Choć nic ci to nie da, bo kocha tylko mnie. – Mężczyzna ściągnął czapkę z głowy
i pozwolił popłynąć kaskadzie białych włosów po plecach. Usiadł na
nieprzytomnym Potterze i powolutku zaczął rozpinać mu pasek od spodni, z
podnieconymi oczami obserwując twardą wypukłość na rozporku, którą trącił kilka
razy palcem, by jeszcze bardziej się powiększyła. Zaśmiał się, a raczej
zarechotał na ten widok, niespiesznie rozcinając białą koszulę wyciągniętymi z
plecaka nożyczkami. – Już zawsze będziesz tańczyć. Tańczyć w swoich czerwonych
butach. Tańczyć, aż staniesz się blada i zimna. Tańczyć, aż zostanie z ciebie
tylko skóra i kości.
†††
Czarny
żakiecik w prążki nie był najlepszym odzieniem w wilgotną i zimną noc, jednak
zakładając go rano nie miała pojęcia, że przyjdzie jej siedzieć na dworze tak
długo; po pogrzebie miała wrócić od razu do domu, wyleczyć wszelkie wyrzuty
sumienia porządną dawką niskiej jakości wina oraz siedzącymi w zamrażalniku
specjalnie na tego typu okazje lodami o smaku czekoladowym, a później pójść
spać i nie wychodzić spod kołdry najlepiej… nigdy. Plany jednak uległy zmianie,
a teraz sterczała na lodowatym wietrze, dopalając w spokoju papierosa, czego
nie mogła zrobić w lokalu przy Malfoyu; znaczy, teoretycznie mogła, bo w końcu
ile to razy wyrzucała Ronowi, że nie jest jej matką i nie ma prawa zabronić jej
palić? Przy arystokracie była natomiast jakoś mniej uparta i bardziej się
pilnowała; co było tego powodem? A któż właściwie mógł odpowiedzieć jej na to
pytanie?
Drzwi
zaskrzypiały i uchyliły się nieznacznie, a ze środka wyszedł wspominany przed
chwilą mężczyzna z niedbale zarzuconym na ramiona płaszczem, jednak i tak
wyglądał, jak ściągnięty z okładki jakiegoś popularnego magazynu, który
rozchodził się z milionowych nakładach, tak jak ciepłe bułki dopiero
wyciągnięte z pieca i wyłożone na ladę w piekarni. Zaciągnęła się ostatni raz i
wyrzuciła niedopałek, który wylądował przy nieco obłupanym krawężniku po
drugiej stronie ulicy, gasnąc na kratce studzienki kanalizacyjnej, by w końcu
wlecieć między pręty i zniknąć pod ziemią; dym zmieszał się z parą i gęstą
chmurą wypuszczoną spomiędzy warg zaczął unosić się do góry, powolutku
rozpływając w powietrzu przesiąkniętym wszechobecną wilgocią. Draco stanął obok
niej, opierając się o ścianę budynku i wkładając ręce do kieszeni spodni;
oprócz oczywistego dyskomfortu czuła przy nim coś jeszcze, jednak nim zdążyła
owo uczucie określić, mężczyzna niespodziewanie zaczął zadawać jej pytania, do
czego w ogóle nie była przyzwyczajona, były nie tyle niewygodne, co krępujące,
więc tym bardziej nie miała ochoty odpowiadać na nie.
-
Zawsze jesteś taka miła dla ludzi, z którymi nie masz ochoty więcej się
widzieć? – Trąciła czubkiem trampka leżącego przy stopie kamyczka, pchając go
odrobinę do przodu i obejmując się odruchowo ramionami.
-
Pijesz do Olivera? – spytała, choć doskonale znała odpowiedź.
-
Po pogrzebie podeszłaś do mnie, żeby mieć pewność, że nikomu o tym nie powiem?
– Przełknęła nadmiar zebranej w gardle śliny, pochylając jeszcze niżej głowę i
wzbijając wzrok w przesuwającą się po żwirku nogę; piasek rzęził pod wpływem
tarcia, dając osobliwą formę odwrócenia uwagi od niedogodnych pytań. – Czy za
bardzo wzięłaś sobie do serca postanowienie pilnowania mnie?
Pokręciła
przecząco głową, ale nie odpowiedziała. Ręka świerzbiła ją, by wyciągnąć z
kieszeni paczkę papierosów, jednak jednocześnie coś ją blokowało i potrafiła
jedynie bujać się na piętach, mimo że zesztywniałe odrobinę nogi uginały się w
takt nieprzyjemnych dreszczy i drgań rozchodzących się po ciele. Usłyszała
głośne westchnięcie opierającego się obok niej o ścianę blondyna, na którego
zerknęła kątem oka, jednak równie szybko spuściła wzrok, przygryzając
wewnętrzną stronę wargi.
-
Nie lubisz jej – stwierdził, na co prychnęła cicho pod nosem, kładąc zgiętą w
kolanie nogę na murze.
-
Kogo?
-
Juanity – odrzekł, unosząc nieco głowę i wypuszczając kłęby pary z ust; mimo
kwietnia pogoda wciąż nie dopisywała, a noce były równie zimne i nieprzyjemne,
zupełnie jak w styczniu.
Przez
chwilę zastanawiała się, jakiej odpowiedzi powinna udzielić Draconowi. Bo czy
rzeczywiście nie pałała do Hiszpanki sympatią? Trudno powiedzieć; z początku
wydawała się miła, bardzo ciepła i opiekuńcza, z pewnością taka jest, ale po
niedawnych występach, ujrzeniu bliskości, jaka łączy ją z arystokratą, nabrała
wrażenia, że nieważne, jak bardzo będzie się starać, nigdy nie polubi jej na
tyle, by w pełni ją zaakceptować. Kobieca zazdrość jest bowiem okropna, nawet
jeśli dotyczy osoby, z którą niewiele ma się wspólnego.
-
Jak mam ją lubić, jeśli nawet jej nie rozumiem? – odparła po dłuższej chwili,
podnosząc na Malfoya wzrok i dostrzegając coś na kształt uśmiechu wypływającego
na nieco suche wargi. Obrócił się nieco ku niej, przekładając nogi w kolanach,
tak że czubek jednego buta opierał się o ziemię.
-
Juana mówi po angielsku, zresztą dobrze o tym wiesz. – Odwróciła wzrok,
wbijając go w ciemną uliczkę, którą pamiętała z wczorajszego spaceru, kiedy to
nocą nawiała z mieszkania Wooda. Jak już wcześniej wspominała, sytuacja była
krępująca, a teraz dodatkowo przywoływała niechciane wspomnienia, których za
wszelką cenę próbowała się pozbyć. Na nic jednak były wszelkie wysiłki, bo
wystarczyło ciut dłużej patrzyć na arystokratę, by wyrzuty sumienia, wstyd oraz
obawy znów zalały głowę, nie dając jej nawet odrobiny wytchnienia.
-
Ona nauczyła cię hiszpańskiego? – spytała, chcąc zmienić temat na nieco mniej
kłopotliwy. Draco wpierw uśmiechnął się pod nosem, opuszczając lekko głowę i
oblizując spierzchnięte wargi, a na ten widok zrobiło jej się dziwnie ciepło,
lecz nogi wciąż drżały przy każdym, najmniejszym ruchu.
-
Składanie zdań na poziomie dwulatka nie znaczy, że mówię po hiszpańsku –
odparł, wracając do niewzruszonej postawy i odgarniając kilka kosmyków jasnych
włosów zwianych przez mocniejszy podmuch wiatru. Hermiona wyczuła delikatny
zapach pieprzu i jakiejś korzennej przyprawy, jednak był on tak subtelny, że
chwilę potem kompletnie zanikł. – Nauczyła mnie zaledwie kilku zwrotów, na
reszcie bazuję na przypuszczeniach.
Nie
odpowiedziała i nie przytaknęła głową; była jeszcze bardziej rozdrażniona
faktem, że znalazła kolejny powód, by niechętnie zadawać się z Hiszpanką; ona
ma bardzo dużo wspólnego z Malfoyem, świetnie się dogadują, nie wspominając, że
ze sobą mieszkają. Czy miała w ogóle jakąś szansę dowiedzieć się czegoś o nim,
a czego nie poznałaby przed nią Juana? Prawdopodobnie nie i choć wiedziała, że
nie miała o co by zazdrosna, bo przecież arystokrata jest dla niej tylko byłym
więźniem, to jednak gdzieś tam w środku czuła dotkliwe ukłucia żalu, że nie
potrafi się z nim porozumieć, a bardzo by chciała. Owo niezrozumiałe uczucie
towarzyszyło jej od jakiegoś czasu, pragnienie bycia blisko kogoś, kto nawet
nie spojrzy na ciebie, jak na potencjalnego przyjaciela, tak jakby Draco miał w
sobie fantastyczną cząstkę, którą przyciągał do siebie wszystkich dookoła; bez
względu na to, czy go lubisz, czy też nie, po prostu chcesz zostać przez niego
zauważonym, mieć dla niego jakąś wartość, nawet jeśli tylko materialną;
pogłębiało się za każdym razem, gdy go widziała, a od wczoraj osiągnęło horrendalną
wielkość, tak że kompletnie zatraciła zdolność normalnego reagowania na niego,
coraz częściej zapominała języka w gębie, a jeśli już się odezwała, to pluła
jadem na każdego, kto znalazł się w polu rażenia. Zachowywała się nielogicznie
i doskonale zdawała sobie z tego sprawę; jednego dnia widziała w nim mordercę,
drugiego majaczyła o nieziemskim stosunku, gdzie był jej kochankiem, a
trzeciego kierowała się pobudkami typowymi dla zazdrosnej żony, jakby byli
świeżo upieczonym małżeństwem; Malfoy od zawsze coś w sobie miał, coś, co
pociągało, choć dokładnie się wiedziało, że mocno można się nim poparzyć; ona
też wpadła w tę dziwną nagonkę towarzyską, bo niby z jednej strony nie chciała
mieć z nim nic wspólnego, przynajmniej poważnie, ale z drugiej coś ją ku niemu
pchało, ta otoczka obojętności, którą wokół siebie rozpostarł sprawiała, że
chciała się jej pozbyć, odkryć, co próbuje pod nią schować i poznać go tak
dogłębnie, na ile tylko wystarczy jej sił. Nie starał się być w centrum uwagi,
wręcz uciekał od niego jak najdalej, i to czyniło go tak widocznym, że całymi
dniami siedział jej w głowie i zawracał myśli, jednak, czy mogła spojrzeć sobie
w oczy i powiedzieć, że jest już tym zmęczona?
Siedem
lat wspólnej nauki powinno ją czegoś o nim nauczyć i wydawać by się mogło, że
rzeczywiście coś tam mogła powiedzieć na jego temat, choć byłyby to
prawdopodobnie same ogólniki. Niestety bazowanie na obrazie z przeszłości w
obecnych czasach mijało się z celem, bowiem Malfoy niewiele, żeby nie
powiedzieć nic, zachował z dawnego siebie; pozostała chorobliwa wyższość i
pogarda dla drugiego człowieka, ale były to zaledwie krople w oceanie cech,
którymi się charakteryzował. Innymi słowy, nie było mowy o jakiejkolwiek
znajomości jego przyzwyczajeń, odruchów czy upodobań. To tak jak z daniem
przygotowywanym przez niezastąpioną w kuchni babcię; stare receptury zawsze są
najlepsze, i gdy nagle serwują tę samą potrawę, na tym samym talerzu, z wyglądu
identyczną, jak ta przyrządzana przez ukochaną kucharkę, ale smak nie jest ani
trochę zbliżony do tego, który zapamiętał język za dziecka, czar i wyjątkowość
pryskają, bo to nie jest już ten sam posiłek; za bardzo przekombinowany, może
za dużo lub za mało składników, może coś czymś zastąpiono, żeby włożyć w niego
cząstkę siebie, jakby nie spojrzeć, nigdy nie będzie smakował równie
wyśmienicie, co ten gotowany przez ubraną w fartuch babcię stojącą przy garkach
w niewielkiej kuchni, w której roztaczają się cudowne zapachy pobudzające
brzuch do pragnienia zaspokojenia ssącego żołądek głodu. Dla niej Draco jest
właśnie takim talerzem, który pamięta, wydawać by się mogło, że pierwszy kęs
będzie miał ten sam smak, który utkwił w pamięci przed kilkoma laty – cierpki,
nieprzyjemny, pozostawiający na języku nalot, którego nie będzie można się
długo pozbyć – a jednak okazał się być inny, niby trochę podobny, ale cały czas
czegoś mu brakuje. Normalnie zrezygnowałaby i odstawiła naczynie, więcej go nie
ruszając, tymczasem danie, które miała przed sobą, choć mocno niedopracowane,
właśnie zachęcało do jedzenia, tylko potrzebowało szczypty soli bądź pieprzu, a
najlepiej jednego i drugiego. Czuła jednocześnie, że będzie to za mało i
przyjdzie jej spędzić nad rondelkiem bardzo dużo czasu, nim odkryje wszystkie
przyprawy, których zabrakło w potrawie, ale metodą prób i błędów w końcu
dojdzie do perfekcji i wyciągnie z niej to, co najlepsze. Malfoya trzeba się
bowiem nauczyć, zacząć od bazy, a dopiero potem rozpoznawać kolejne smaki,
próbować bez ustanku, nawet jeśli będzie się to wiązało z poparzeniami; popełniła
błąd zabierając się za niego od wierzchniej warstwy, oceniając po pozorach i
wydając werdykt po wyglądzie; z czasem skusiła się na kęs, potem kolejny i
zaczęła odkrywać, z jak wielu składników się składa, ingrediencje uzależniły
ją, mimo że nie znała ich nazw, ani proporcji, znalazła się na etapie, gdzie za
wszelką cenę chce dokończyć posiłek. Jednak, czy zdąży to zrobi, nim ktoś
świśnie jej talerz sprzed nosa?
Przeszły
ją dreszcze, a w ciemnej uliczne zamiauczał głośno kot, przyprawiając o szybsze
bicie serca; niemal poderwała się spod ściany, gdy usłyszała uderzanie metalu i
spadającą na ziemię pokrywę od śmietnika, a później bezpańskie zwierzęta
zaczęły się gryźć i przewalać w kącie, zapewne walcząc o lepszy kawałek resztek
z kolacji spoczywającej na dnie kosza; zaklęła cicho pod nosem, wypuszczając
głośno powietrze z płuc i opadając na mur, a nogi drżały coraz mocniej.
-
Chryste, zawału kiedyś dostanę – wymamrotała, przypominając sobie o stojącym
obok niej mężczyźnie, którego beznamiętny wzrok podchwyciła, gdy obróciła lekko
głowę. Odgarnęła plączące się po twarzy kosmyki, wsadzając je za uszy i
odchrząkując nieznacznie, by powrócić do bezmyślnego przypatrywania się
zniszczonym trampkom.
-
Ładnie gra – rzuciła ni z tego, ni z owego – i śpiewa. Juana w sensie.
Malfoy
uśmiechnął się pod nosem, a raczej wykrzywił odrobinę wargi, czego
zafascynowana nadmiarem zebranego pod podeszwą butów błota Hermiona nie była w
stanie dostrzec, a może zwyczajnie nie chciała. Zaśmiała się cicho i nerwowo
pod nosem, a raczej wydała z siebie prychnięcie mające przypominać śmiech,
obejmując się ciaśniej rękami.
-
Ja jakoś nigdy nie miałam talentu muzycznego – dodała, postukując piętą o
ziemię; zastanawiała się, co ją wzięło na takie uzewnętrznianie się przed
arystokratą, który pewnie i tak ma głęboko w poważaniu zajęcia, na które
uczęszczała za dziecka. – Choć kilka lat przy fortepianie powinno mnie czegoś
nauczyć.
-
To jeden z przyjemniejszych instrumentów – odparł Draco, przyglądając się
pannie Granger z zaciekawieniem, choć ciężko było się go dopatrzyć na bladej
twarzy. Kobieta odwróciła gwałtownie głowę, podnosząc na niego wzrok pod
wpływem usłyszanych słów; jakoś tak lepiej jej się zrobiło, że wreszcie się do
niej odezwał.
-
Nie, jeśli spędzasz przy nim trzy dni w ciągu tygodnia. - Chciała rozluźnić
atmosferę, ale szybko doszła do wniosku, że nie był to najlepszy pomysł. Malfoy
jednak nie wyglądał na znudzonego, nawet jakby trochę się ożywił, więc może i
dobrze się stało.
-
Nie lubisz grać? – spytał, przekrzywiając odrobinę głowę.
-
Raczej nie umiem, niż nie lubię – odpowiedziała, spoglądając kolejny raz w
ciemną uliczkę, gdzie nie świeciła się żadna latarnia, co było dziwne, gdyż
reszta lamp na wybrukowanej ścieżce działała zupełnie normalnie. – Nauczycielka
zawsze mi powtarzała, że mam za ciężką rękę i zmiażdżę kiedyś klawisze.
Zaśmiała
się, wyciągając ręce nieco do przodu i przypatrując się palcom, które od
dobrych kilku lat nie dotknęły klawiatury fortepianu. Zawsze wydawało jej się,
że jako dziewczynka będzie umiała okiełznać piękny i majestatyczny instrument
przepełniony elegancją; w końcu co pasuje bardziej do małej księżniczki, którą
od dziecka powtarzano jej, że jest? Rzeczywistość nie sprostała marzeniom,
nawet nie była im odrobinę bliska, szybko wyciągnęła ją z obłoków, ściągając na
twardą ziemię słowami, że zachowuje się w trakcie gry jak słoń w składzie
porcelany; trudno było przełknąć gorzkie łzy porażki, ćwiczyła bardzo długo,
jednak w końcu dała sobie spokój, dochodząc do wniosku, że muzyka po prostu nie
jest dla wszystkich, nie każdemu dane jest móc uczestniczyć w niej
bezpośrednio, pozostało jej jedynie słuchać i przyglądać się zdolniejszym od
siebie. Po kilku latach próbowała zagrać ponownie, ucząc też tego jednego
wieczoru Rona, ale choć jemu dźwięki wydawały się piękne, dla niej brzmiały
jeszcze gorzej, niż jak co drugi dzień zasiadała z nauczycielką do fortepianu.
Wtedy ostatecznie zrezygnowała i więcej nie dotknęła białych oraz czarnych
klawiszy, bojąc się, że urazi kogoś brakiem zdolności muzycznych.
Przeszły
ją dreszcze i podskoczyła, gdy Malfoy ujął delikatnie jej lewą dłoń, a
następnie otoczył ramieniem i chwycił prawą, przylegając klatką piersiową do
ramienia i sporej części pleców. Jeśli usłyszał i wyczuł, jak mocno i szybko
bije jej serce, to i tak było za późno, żeby cokolwiek z tym zrobić.
-
Fortepianu musisz się nauczyć – powiedział, pochylając się odrobinę przy jej
policzku – wyczuć klawisze, rozpoznać fakturę. To wdzięczny, ale kapryśny
instrument, do którego musisz się dopasować, nie on do ciebie.
Wyprostował
nieco palce u dłoni kobiety, zginając je nieznacznie w nadgarstkach i
przyciągając łokcie bliżej ciała.
-
Lekko, bez siły, masz czuć jego wibracje pod opuszkami, nawet jeśli nie grasz –
mówił, głaskając uniesione dłonie i delikatnie nimi sterując, uginając
subtelnie palce i rozszerzając je co chwilę. – Po klawiaturze płyniesz,
rozpoznajesz ją, nie wkładasz w to mocy ani logiki. Fortepian można łatwo
zranić, zrazić do siebie, ale kiedy cię zaakceptuje, będzie wydawał tylko najpiękniejsze
dźwięki.
Puścił
ją i odsunął się, opierając się z powrotem o ścianę; ona stała osłupiała,
uchylając i zamykając co chwilę usta, wpatrując się w niego urzeczona, niczym w
najpiękniejszy obrazek, którego nikt przed nią nie mógł obejrzeć; ręce słabo
opadły przy ciele, ale palce uginały się co rusz, jakby próbowały sobie
przypomnieć sposób, w jaki przed chwilą nimi dowodzono, leciutko dotykały
materiału koszuli, której brzegi powiewały na wietrze, oraz szorstkiej tkaniny,
z której wykonano spodnie; pierwszy raz tak wyraźnie czuła drżenie ciała pod
opuszkami, nigdy bowiem się na tym nie skupiała, wychwytywała nawet nieznaczny
ruch mięśni czy przylegających do skóry ubrań. A on po prostu stał, obserwując
ją spod przymkniętych powiek, a długie rzęsy pobłyskujące w świetle pobliskiej
latarni nadawały im niebiańskiego uroku.
-
Malfoy – zwróciła się ku niemu cicho, a oczy mężczyzny otworzyły się szerzej,
źrenice przysłoniły niemal całe tęczówki, przeszywając ją na wskroś; przełknęła
głośniej ślinę, robiąc ku niemu niepewny krok. – Naucz mnie grać.
Przeszły
go dreszcze, silniejsze od wyrzutów, którymi się zadręczał, gdy wbrew
rozsądkowi pochwycił kobietę w ramiona, mamiąc ją frazesami o piękności gry na
fortepianie, którego nawet nie lubił i sam miał problemy z wykonaniem
najprostszego utworu, myląc klawisze czy przyciskając nieodpowiedni pedał; nie
powinien jej obejmować, było to niebezpieczne i nielogiczne, wciąż miał problem
z cudzym dotykiem, gdyż ciało reagowało natychmiastowym bólem oraz agresją,
wracając do drastycznych zapędów Weasleya siedzącego jak gdyby nigdy nic w
lokalu, popijającego wino i panoszącego się z jeszcze bardziej rozdętym ego;
dlaczego zatem tak po prostu przylgnął do niej, udając, że nie słyszy jej
szybkiego oddechu i nie czuje delikatnych perfum przywodzących na myśl pola
bawełny?
Granger
jest kobietą naiwną, zbyt łatwo ulega pobudkom umysły czy serca, daje sobą
manipulować mniej lub bardziej świadomie, jednak na końcu zawsze budzi się w
niej rozsądek przykryty płaszczykiem bezmyślnej troski, którą potrafi otoczyć
nawet bezpańskiego psa stojącego przy drodze. To wrażenie nie minęło, nawet pod
wpływem wczorajszych, nocnych wydarzeń, ale zmieniło kształt, w jaki dotychczas
je postrzegał; prostoduszność nie była już wadą, tak rozległą, że aż raziła go
w oczy i uprzykrzała dzień za dniem, stała się zaletą, dzięki której zaczął
dostrzegać błędy, których ogrom trudno było zliczyć, potknięcia, jakim się
poddawał, ślepo wmawiając sobie i światu, że kieruje się właściwą ścieżką. Aż
strach pomyśleć, jaki wpływ ma na niego kobieta, której działania ograniczają
się tak naprawdę tylko do zamartwiania się o to, co się z nim dzieje; nie jest
przy tym zbyt bezpośrednia, może z dwa razy powiedziała mu otwarcie, że nie
jest jej obojętny, jednakże sposób jej bycia, zachowywania się, rozmawiania z
nim czy po prostu patrzenia, te z pozoru błahe gesty przyczyniły się do
największych zmian, które ciągle w nim zachodzą. Dotyk Granger wywołuje
niechciane uczucia, kojarzy mu się bowiem ze spokojem, za którym goni, a
którego sam nie może osiągnąć, i do czego w końcu musi się przyznać; nie jest
samowystarczalny, ale fakt, że to właśnie ona ma na wyciągnięcie ręki
upragnioną ciszę, której pragnie, jest bardzo ciężki do przetrawienia.
Uwłaczające, iż nim się obejrzy, pada do jej stóp, skomląc choć o chwilę ulgi,
tak jak w przypadku niedawnego objęcia; zrobił to odruchowo, można nawet
stwierdzić, że bezmyślnie, ponieważ przeczuwał, wiedział wręcz, że na końcu
doświadczy błogiego spokoju, i nie pomylił się, gdy dotknął jej lekko drżącego
ciała, ujmując silne, acz delikatne dłonie i wdychając przyjemny zapach
wydobywający się z rozgrzanej szyi, której ciepło czuł aż zbyt wyraźnie na własnej.
Wtedy zrozumiał, że to nie napaść Weasleya wywołuje w nim poczucie strachu i
gniewu, gdyby tak było, równie ostrożnie zachowywałby się przy Ronie czy
Potterze, albo nawet Juanie; to dotyk Granger nim wstrząsa, jest tak silny, że
aż nie może go utrzymać, przygniata uczuciem, którego pożąda, a którego nie
może mieć; boi się go chwycić, wstydzi się poprosić, męcząc się bezsilnością i
złoszcząc się na nią, gdyż związała mu ręce, a sam nie potrafi ich uwolnić.
Ciszę
przerywaną podmuchami porywistego wiatru hulającego między wąskimi dróżkami
przecinającymi stare kamieniczki przedarło głośne i agresywne szczekanie psa
dobiegające w końca ciemnej ulicy; lampa mrugała od czasu do czasu światłem,
mimo że jeszcze chwilę temu panowały przy niej egipskie ciemności. Odkaszlnął
cicho, odgarniając kosmyki platynowych włosów z czoła i odchodząc od ściany,
tak że prawie stykał się z Hermioną klatką piersiową, patrząc na nią z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-
Wracajmy – powiedział, odwracając się ku drzwiom i łapiąc za klamkę, jednak
kasztanowłosa kobieta wciąż tkwiła w tym samym miejscu, spoglądając na niego ni
to z prośbą, ni niezrozumieniem; miała zaczerwienione policzki i błyszczące
oczy, jednak to nie one przykuły jego uwagę, a dwie postacie majaczące pod
przerywanym światłem wydobywającym się co rusz z latarni. Momentalnie
przypomniał sobie, co nie dawało mu długo spokoju, nim nie wyszedł z kafeterii
do Granger.
-
Nie zaciekawiło cię – odezwał się cicho, bardziej, jakby mówił do siebie –
gdzie do tej pory wałęsa się Potter?
Minął
ją ze ściągniętymi lekko brwiami i zacieśnionymi ustami, wpatrując się w
oświetlany raz na jakiś czas punkt, gdzie przesuwały się dwa ciała, jedno na
ziemi, drugie próbujące je przeciągnąć gdzieś dalej.
-
Poszedł po papierosy – odparła, obracając się ku zesztywniałemu Malfoyowi i
przenosząc wzrok w miejsce, w które wpatrywał się z uporem maniaka. Przełknęła
nadmiar zgromadzonej w przełyku śliny, a gardło momentalnie zabolało, jakby
właśnie przeszła przez nie niemałych rozmiarów piłeczka. Nabrała złego
przeczucia odnośnie do osób widocznych w miałkich przebłyskach światła rzucanych
przez uliczną latarnię.
-
Idź po Weasleya – rozkazał, zakładając płaszcz, wcześniej zwisający luźno na
ramionach – i Juanę.
-
Po c… - Nie dokończyła, gdyż arystokrata warknął na nią ostro, spoglądając
równie agresywnie.
- Nie pytaj, tylko to
zrób. - Przytaknęła mu, wbiegając do ciepłego lokalu i zostawiając go z
ujadającym na całą okolicę psem zamkniętym gdzieś na balkonie lub w ogródku po
drugiej stronie ulicy.
Draco rozejrzał się
po kamieniczkach, a później próbował dokładniej przyjrzeć osobom, które
dostrzegł w ciemnym zaułku; jedna z nich ewidentnie była nieprzytomna,
taszczona po chodniku z bezwiednie poruszającymi się nogami i rękami, druga
była o wiele drobniejsza, z daleka można było pokusić się o twierdzenia, iż
jest to kobieta. Ale Malfoy nie był głupi i nie dał się nabrać na długie włosy
otulające twarz tajemniczej persony, tak jasne, że niemal białe, bijące
światłem od pobłyskującej lampy. Złapał mocno trzonek różdżki, która
wystrzeliła prosto w dłoń z rękawa białej koszuli, powoli i jak najciszej
przesuwając się w stronę postaci, coraz wyraźniej słysząc stękania jednej z
nich, mocującej się ze zwiotczałym ciałem.
- Jeszcze kawałek –
rzężał do siebie mężczyzna, dysząc ciężko i zapierając się z całych sił, by
ruszyć nieprzytomnego w tył; szarpał i ciągnął za ręce, wypuszczając co rusz
głośno powietrze z płuc. – No dalej, rusz się, Potter.
Przystanął na dźwięk
nazwiska aurora, a zimny pot zaczął spływać po kręgosłupie, mocząc koszulę i
możliwe, że kamizelkę, zaś różdżka o mały włos nie wypadła mu z ręki. Choć
wciąż był daleko, a przynajmniej na tyle, by w miarę bezpiecznie obserwować
napastnika, to czuł mocny niepokój, ale i strach zbierający się w ciele, lekko
dygoczącym przy każdym kolejnym kroku. Nie musiał zgadywać, nie musiał też
dokładnie widzieć, bo znał oprawcę Pottera, spotkał się z nim bezpośrednio w
operze, ale nie sądził, że okaże się aż tak niebezpieczny; długie włosy plątały
się wokół chłopięcej twarzy, a ciężkie buty brodziły w kałuży, przez którą
próbował przeciągnąć ciało czarodzieja. Draco nie mógł się ruszyć, choć
wydawało mu się, że ciągle przesuwa się do przodu; stał w cieniu jednej z
kamienic, zacieśniając i rozluźniając uścisk na różdżce, oddychając przy tym
szybko i nierówno. Wtem po okolicy rozniósł się huk, zaś na horyzoncie pojawił
się pobladły Ron, biegnąc ku przerażonemu Malfoyowi, który potknął się o własne
nogi, lądując na pobliskiej ścianie.
- Harry! – krzyczał,
nie zważając na próbujące zatrzymać go Hermionę i Juanitę, które dzielnie
dotrzymywały mu kroku. – Harry!
Blondyn jak w transie
patrzył raz na rozpędzonego rudego, raz na leżącego na chodniku Pottera, w
ostatnim momencie uświadamiając sobie, że korzystający z nagłego zamieszania
Federico zbiegł z miejsca, pozostawiając nieprzytomnego czarodzieja w wodzie. Weasley
minął go, od razu padając na ziemię przy przyjacielu, a chwilę potem dogoniły
go kobiety, przy czym Hermiona pociągnęła za sobą osłupiałego Malfoya,
potrząsając nim brutalnie za poły płaszcza.
- Widziałeś go?! –
krzyczała do niego, tarmosząc nim na prawo i lewo. – Kto to był?! Malfoy, do
jasnej cholery, kto to był?!
- Zamknijcie się! –
wrzasnęła niespodziewanie Juanita, klęcząca przy Harrym i Ronie. Panna Granger
puściła arystokratę i podeszła do przyjaciół oraz Hiszpanki, jednak ciężko było
jej spoglądać, jak gdyby nic się nie stało, na bladego czarnowłosego mężczyznę
z rozciętą koszulą i opuszczonymi do połowy łydek spodniami, a także związanymi
za pomocą paska rękami. To nie było jednak wszystko, co przydarzyło się
Potterowi.
Marynarka i koszula były
przesiąknięte na wskroś w miejscu, gdzie ramię łączy się z barkiem, praktycznie
cała tkanina była już bordowa od wyciekającej z rany krwi; materiały pocięto, a
właściwie poszarpano, ich strzępy wylądowały w brudnej kałuży, w której
spoczywał nieprzytomny Harry. Ze spodni wyciągnięto pasek, mocno obwiązano nim
nadgarstki, praktycznie sine od siły ucisku; ciuch opuszczono prawie do kolan,
szare bokserki przesiąkła woda, pod nimi zaś sterczał sztywny członek, lekko
przechylający się ku twarzy właściciela; w poprzek uda rozciągało się głębokie
cięcie, poszarpane, z fragmentami odstającej po bokach rozerwanej skóry,
nieustannie wydalające krew spływającą do pobliskiej studzienki kanalizacyjnej.
Nad piersią zaś, tuż przy obojczyku, sterczała średnich rozmiarów strzykawka,
opróżniona i oblepiona gęstą krwią, od której kleiło się okaleczone ciało
przyjaciela.
Nie bardzo wiedziała,
co się wokół niej działo; widziała umorusane czerwonym płynem dłonie Juanity,
płaczącego i usiłującego jej pomóc Rona, rozrywająca nogę na pół rana co chwilę
stawała jej przed oczami; w tym wszystkim czuła jedynie pustkę w głowie,
otumaniające dzwonienie w uszach, oraz przytrzymujące ją ramiona, gdy próbowała
wyrwać się ku zmasakrowanemu Harry’emu. Jak znalazła się w domu, tego już niestety
nie pamiętała.
†††
Londyn, 12 maja 2008
Usłyszała ciche
pukanie do drzwi, które po chwili otworzyły się, a w progu stanął Draco
trzymający kilka teczek, by po chwili złożyć je przed nią na biurku z tym samym
obojętnym wyrazem twarzy, co zawsze przed nią pokazywał. Obrzuciła dokumenty
wzrokiem, powracając do sporządzania sprawozdania dla Percy’ego; Malfoy nie
wyglądał, jakby miał zamiar wyjść, bezwstydnie przyglądając się poruszającemu
się powoli długopisowi, skrobiącemu wyjątkowo niedbałe kulfony na kawałku
pomiętego pergaminu.
- Możesz już iść –
odezwała się do niego po chwili. – Nikt cię tu nie trzyma.
- Ile chcesz to
jeszcze ciągnąć? – zapytał, siadając na krawędzi biurka, które praktycznie
tonęło od nadmiaru papierów, kubków po kawie, puszek po napojach
energetyzujących i walających się między nimi niedopałków; popielniczka była
już wypełniona po brzegi, a kolejne warstwy papierosów układały się w
niekończącą konstrukcję, raz po raz wydalającą z siebie śmierdzącą nikotyną,
pożółkłą używkę.
O co dokładnie pytał
ją arystokrata, nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić. Harry leżał w
świętym Mungu na oddziale zamkniętym, cudem udało się przywrócić go do życia,
choć wciąż się nie obudził, jednak słabe tętno dowodziło, że trzeba mieć
nadzieję, a przynajmniej tak mówili medycy oraz Juanita, której najbardziej
należało być wdzięcznym, gdyż to ona czuwała nad życiem przyjaciela nim
przetransportowano go do szpitala. Serce mężczyzny nie funkcjonowało, potrzeba
było wielu czarów, wylanego z czoła potu i cierpliwości oraz niebywałych
zdolności, by ruszyć je choć na kilka sekund; dźwięki wstrząsów od zaklęć
elektrycznych do tej pory dzwoniły jej w uszach, a mgliste, jednak bardzo
rzeczywiste wspomnienie podnoszącego się i opadającego ciała potrafiło obudzić
ją z krzykiem w nocy, tak że nie była już w stanie więcej zasnąć, bojąc się
kolejnego wieczoru, choć nowy dzień jeszcze nie zdążył się zacząć. Od tego dnia
wszystko waliło się, niczym domek z kart, a niekończącej się lawiny nic nie
było w stanie powstrzymać; Ron praktycznie przestał pojawiać się w pracy, ale
nie miała do niego pretensji i też nie mogła, bowiem przesiadywał przy łóżku
nieprzytomnego przyjaciela cały czas, czuwał przy nim, opiekując się nim, mimo
że sam ledwo trzymał się na nogach wycieńczony przez brak snu, ciągłe nerwy i
puste diagnozy, w których na próżno było szukać promyka nadziei, choć nikogo
ona nie opuściła, a to tylko przez Juanę, która wspierała rudego jak tylko
mogła, odwiedzając go od czasu do czasu i we współpracy z uzdrowicielami badając
Harry’ego. Niestety i Hiszpankę dosięgły przeciwności losu, z którymi ciężko
było cokolwiek zrobić; Hermiona zupełnie przypadkiem dowiedziała się od
przyjaciela, że Ministerstwo zarekwirowało lokal kobiety, a także cały jej
majątek, dodatkowo grożąc deportacją z racji braku posiadania obywatelstwa; na
świecie żyła wyłącznie jedna osoba, która zdolna była do takiego okrucieństwa
wobec drugiego człowieka, obecnie panosząca się po prywatnych kwaterach głowy
świata czarodziejów, pijąca drogiego szampana i pławiąca się w nieskończonym
egoizmie wylewającym się drzwiami i oknami. Co było w testamencie Kingsleya
nikt nie wiedział, a próby dowiedzenia się czegoś od Juany również były nic nie
warte, nawet Malfoy nic nie wskórał, a jak tylko próbował ponownie poruszyć
temat obrywał wymyślnymi wyzwiskami, niekiedy również zaklęciami. Wszystko
jednak wskazywało na to, że ostatnia wola nieżyjącego Ministra miała coś
wspólnego z jego siostrą, gdyż zbyt podejrzane było tak nagłe zajęcie
posiadłości, nie wspominając już o groźbie ekspatriacji, o czym Juana nie
chciała słyszeć i nie chciała również myśleć. Będąc już przy arystokracie,
wydawać by się mogło, że nie zaszły w nim żadne zmiany, jednak uważny
obserwator szybko stwierdziłby, że to nieprawda; choć nie wyglądał na zbyt
zżytego z Potterem, kilka razy odwiedził go w Mungu, niewykluczone również, że
zaciągnęła go tam Juanita lub Ron, ale Hermiona jakoś w to nie wierzyła;
patrzenie na stojącego przed szybą Dracona, który tylko przygląda się
nieprzytomnemu czarodziejowi, dawało jej sporo do myślenia, mimo że przyłapała
go na tym prostym geście zaledwie raz, gdy wracała z bufetu z kawą, myśląc, że
w niedzielny poranek nikt jeszcze nie pofatyguje się do przyjaciela; przeżywał
jego brak na swój własny sposób, nie obnosząc się ze smutkiem i nie dopytując,
czy są jakieś poprawy, tak jakby w ogóle nie interesował się, czy Harry
wydobrzeje; pozory jednak potrafią bardzo zmylić, gdyż jako jedyny, dzięki
temu, że nie ulegał emocjom, był w stanie wspierać rozpaczającego Rona, który jeszcze
kilka miesięcy temu deklarował, że Potter mógłby dla niego nie istnieć. Również
dla niej wystarczyło mu osobliwej pomocy, wyręczając ją w wielu protokołach,
czy po prostu siedząc przy niej, gdy błądziła w pustkach umysłu, nie potrafiąc
na niczym się skupić; odmówił jej, gdy spytała, czy odprowadzi ją do domu,
odmówił jej również wspólnej kawy, jednak nigdy na to nie liczyła, a pytała
chyba wyłącznie z zamroczenia, gdyż normalnie żadna z powyższych propozycji nie
przeszłaby jej przez gardło; odpowiadał jednak na wszystkie pytania, dzięki
czemu udało jej się zgromadzić ciut więcej informacji o grasującym mordercy,
który dopadł również Harry’ego w sobotni wieczór kwietnia. Czy to znaczyło, że
powinna się cieszyć? Może i tak, ale nie potrafiła, zresztą kto umiałby w
obliczu tragedii, które zalewały każdego z nich z osobna? Czuła się jednak
lepiej, gdy widziała Malfoya na korytarzu, jakoś tak robiło jej się lżej, gdy
wchodził do niej do gabinetu, witając tym samym apatycznym wyrazem twarzy, do
którego ją przyzwyczaił; nie chciała pocieszających i oklepanych frazesów, nie
chciała, żeby ją przytulił, nawet nie potrzebowała rozmowy, wystarczał po
prostu fakt, że przy niej jest i może na to nie wygląda, ale wspiera ją
najbardziej ze wszystkich. Problemem było jedynie to, że nikt nie pomagał
Draconowi, nie wiedząc nawet, z jak wieloma rozterkami musi się mierzyć w
samotności.
Niestety, choć w
zaistniałych okolicznościach ciężko było mówić o jakiejkolwiek radości,
istniała jedna osoba, której miniony czas przyniósł wiele powodów do
bezgranicznego szczęścia i dumy. Mniej więcej pod koniec kwietnia
przedstawiciele Wizengamotu wraz z szefami wszystkich departamentów zebrali się
na pierwszym od śmierci Kingsleya posiedzeniu, na którym debatowali praktycznie
cały dzień, jak powinni postąpić z wciąż pustym miejscem po głowie świata
czarodziejów; Hermiona praktycznie przez całe zebranie siedziała nieprzytomna,
od czasu do czasu wyłapując propozycje zgromadzonych urzędników, wpuszczając je
jednym uchem, a drugim wypuszczając; było jej obojętne, kto zostanie nowym
Ministrem, choć przez kolejne dni czuła w kościach, że święci się coś
niedobrego. Przeczucie nie zawiodło jej, gdy na początku maja Wizengamot zebrał
się ponownie, jednak już tylko po to, by obwieścić wszem i wobec, że
najważniejsze stanowisko nie tylko w Ministerstwie, ale i w całej społeczności
magicznej, obejmie nie kto inny, jak Percy, czekający na ową nominację od lat, nawet
nie starając się ukryć, że bardzo sobie na to zasłużył, przynajmniej we własnym
mniemaniu. Ludzie szykowali się na zwolnienia, dziwaczne reformy mające
ulepszyć życie nowemu Ministrowi, obniżenie płac czy nawet wojnę, bo w końcu po
rudym padalcu można spodziewać się wszystkiego; do niczego takiego jednak nie
doszło, a Weasley póki co tańczył oberki na głównym korytarzu za każdym razem,
gdy przybywał do pracy, a później pływał w najdroższym szampanie w zaciszu
własnego gabinetu, ewentualnie od czasu do czasu rzucał jakąś kąśliwą uwagą w
kierunku pracowników, którzy nie spodobali mu się od tak, choćby z samego
wyrazu twarzy. Hermionie niedobrze się robiło, gdy patrzyła na jego
uśmiechniętą od ucha do ucha szczurzą facjatę, a tak się składało, że teraz,
gdziekolwiek nie poszła, otaczała ją dosłownie wszędzie; każdą ścianę, każdy
sztandar, niedługo pewnie nawet papier toaletowy, przyozdabiały portrety
Percy’ego, szczerzącego się do mijających go przechodniów z dumnie i niemal do
bólu wypiętą piersią, na której nie dało się przeoczyć wypolerowanej, srebrnej
przypinki będącej herbem Ministerstwa, a którą produkowano dla każdego nowego
Ministra z kruszców i metali, jakich tylko sobie zażyczył. Broszka Shacklebolta
była skromna, przeważał na niej fiolet i gdzieniegdzie dało się natknąć na
pomarańcz, prawdopodobnie będący wstawkami z bursztynu lub podobnego kamienia,
natomiast u rudej małpy na próżno było szukać choćby skrawka ascezy – biżuteria
wysadzana rubinami, diamentami, szmaragdami i Bóg jeden wie, czym jeszcze,
oślepiała blaskiem, gdy tylko mocniej zaświeciło na nią słońce, a którego w
maju jakoś wyjątkowo nie brakowało w Londynie. Chcąc, nie chcąc, i jakkolwiek
na sytuację nie spojrzeć, Percy w końcu zatopił zęby w tym, na czym najbardziej
mu w życiu zależało, otrzymał wreszcie upragnione stanowisko, władzę, której
pożądał; teraz pozostawało jedynie czekać, gdyż panujący w Ministerstwie
względny spokój, nie tylko według Hermiony, był oczywistą ciszą przed burzą i
tylko skrajny głupiec nie obawiałby się wydarzeń, które po niej nastąpią.
Odrzuciła długopis na
biurko, który wylądował między brudnymi kubkami, na których brzegach osadziły
się zaschnięte resztki pianki po popularnej kawie rozpuszczalnej, jednak tak
paskudnej, że przy dłuższym piciu sztywniał od niej język, a przez kolejnych
kilka godzin nie wyczuwał żadnego innego smaku, jak tego gorzkiego, czasem
cierpkiego płynu wyłącznie o zapachu prawdziwej „małej czarnej”.
- Nie mam już siły –
wymamrotała zza przyciśniętej do ust ręki – mam już tego wszystkiego dość.
Jeszcze ty…
Otoczyła
pomieszczenie ręką, ostatecznie rezygnując z dokończenia zdania, zresztą sama
nie wiedziała, co chciała powiedzieć; zatopiła się głębiej w podniszczonym
krześle, choć właściwie tylko się na nim bardziej osunęła, podpierając głowę na
ręce opartej na twardym podłokietniku.
- Czemu ciągle przy
mnie siedzisz? – spytała z wyrzutem, zaciskając mocniej wargi i podnosząc na
Malfoya wzrok.
- Ponieważ użalasz
się całymi dniami, zamiast wziąć się w końcu do roboty – odparł lekko,
podsuwając rękaw błękitnej koszuli aż do łokcia i pochylając się nieco ku niej.
– Chcesz wiedzieć, kto zaatakował Pottera, tak, czy nie?
- Nawet jeśli, to bez
Harry’ego nic nie zrobię – odwarknęła, mrużąc gniewnie oczy – bo nic nie mamy,
żadnych dowodów, kompletnie nic nie wiemy.
W pierwszej sekundzie
Draco chciał zaprzeczyć, ale po chwili uświadomił sobie, że Granger ma rację.
Co im dają informacje, że morderca ma na imię Federico i wiedzą jak wygląda? To
jak szukanie igły w stogu siana, zresztą nic nie wskazuje na to, jakoby był on
połączony ze śmiercią Lucjusza czy Goyle’a, poza sposobem dokonania egzekucji.
Teraz doszedł im dodatkowy problem w postaci nieprzytomnego Pottera, którego
nie wiadomo z jakiego powodu zabójca wziął na celownik. Z takimi danymi nie uda
im się zajść zbyt daleko, a nawet badania Weasleya na niewiele im się
przydadzą.
Westchnął cicho,
sięgając do granatowego krawata ciasno zawiązanego pod kołnierzykiem i
chowającego się pod kamizelką w kolorze ciemnej, butelkowej zieleni.
- Nie daję już rady.
– Usłyszał zrozpaczony głos Hermiony dobiegający zza przytkniętych do twarzy
lekko dygoczących rąk.
Granger przez
ostatnie tygodnie wyglądała jeszcze gorzej, niż jak widział ją dotychczas;
sińce pod oczami były jeszcze większe, zmizerniała na ciele, mimo ciągłego
przesiadywania na sali treningowej, gdzie bez opamiętania waliła w worek
bokserski; kilka razy zauważył, że ma opuchnięte powieki, po czym wnioskował,
że spędziła noc na wylewaniu łez. Paliła, ale nie tak dużo, jak zawsze, nie
odżywiała się właściwie, praktycznie w ogóle się nie żywiła, poza paskudną
kofeiną zgromadzoną w kawie i napojach energetycznych; wyglądała na słabą,
wycieńczoną i zrezygnowaną, a on nie wiedział, jak powinien nią potrząsnąć, by
wreszcie ruszyła do przodu. Tłumaczył sobie, że chce po prostu dowiedzieć się,
w jakim celu Federico zaatakował oraz okaleczył Pottera, ale po głębszej
analizie doszedł do wniosku, że jest to zaledwie kropla w morzu kierujących nim
pobudek; patrzenie bowiem na męczącą się Hermionę było bardzo trudne i choć nie
chciał się do tego przyznać, to współczuł jej, mimo że nienawidził owego
uczucia tak bardzo, że samemu było mu ciężko w to uwierzyć. Bez Pottera w
Ministerstwie było za cicho, zdecydowanie za nudno, i mimo że tylko potrafił
wystawiać mu cierpliwość na próbę, ostatecznie doprowadzając do załamania
nerwowego, to jego brak był bardzo wyczuwalny; parokrotnie zastanawiał się, że
jeśli na niego niedyspozycja czarodzieja ma taki wpływ, to jak bardzo odbiła
się ona na Weasleyu czy Granger? Nie musiał zbyt długo myśleć, wystarczyło na
nich spojrzeć, by nieświadomie dołączyć do przybitej dwójki, bo choć Potter bez
wątpienia jest wsiowym erotomanem z narządem gąbczastym zamiast mózgu, to
skłamałby, gdyby powiedział, że nie brakuje mu jego prostactwa, półinteligencji
i seksistowskich żartów.
Podniósł się z
biurka, poprawiając materiał czarnych spodni, a Hermiona spojrzała na niego
zmęczonym wzrokiem, by po chwili również wstać, opleść się rękami i odkasłując
kilka razy odprowadzić go do drzwi. Nie pierwszy raz Draco spostrzegł, że
trzęsie się co chwilę, a skóra jest zdecydowanie za blada i za szara.
- A jak radzi sobie
Juana? – spytała, by odwrócić uwagę; oparła się o ścianę, naciągając rękawy
brązowej bluzy i przecierając kilka razy oczy.
- Jak typowa
Hiszpanka – odparł, łapiąc za klamkę i lekko uchylając drzwi – jest wściekła,
ale i przygnębiona.
Był to dość oględny
opis stanu, w jakim znajdowała się Juanita. Nigdy nie powiedziała mu, z czym w
wieczór po pogrzebie Kinga przyszedł do niej Percy, jednak kilka dni później,
gdy wrócił z Ministerstwa, ukochana kafeteria, a zarazem dom kobiety została
zapieczętowana zaklęciami urzędników, tak że nie mogła przyjmować w niej
żadnych klientów; wtedy tonęła po prostu od furii, która nią zawładnęła,
rozbrajając czarami połowę sprzętów, które trzymała w mieszkaniu, by przez
następny poranek, popołudnie i wieczór sklejać je na nowo. Wtedy również, mimo
kilku próśb, a nawet błagania, nie ugięła się i powiedziała, że ma nie wpychać
nosa w nieswoje sprawy i dać jej w końcu święty spokój; nie protestował, ale
gdy pod koniec kwietnia zupełnie przez przypadek odebrał list, w którym Weasley
rozpisał się za pomocą kilku odpowiednich artykułów i paragrafów o tym, że
Juana przebywa na terenie Wielkiej Brytanii nielegalnie i powinna jak
najszybciej powrócić do ojczyzny, nie potrafił udawać, że nic się nie stało;
zawrzało w nim po tych wiadomościach, pierwszy raz w życiu tak bardzo naciskał
na kobietę, żeby w końcu powiedziała mu, co Percy do niej ma i czemu tak bardzo
chce się jej pozbyć, ale ona była nieugięta i po długiej awanturze zabroniła mu
wracać do tego tematu, bo inaczej rzeczywiście wyniesie się z powrotem do
Hiszpanii; chlapnął wtedy bezmyślnie, że przecież i tak, prędzej, czy później,
tam wróci bez względu na to, czy będzie chciała, czy też zaprze się nogami i
rękami, a oni będą musieli usunąć ją siłą. Było to najgłupsze posunięcie, ale
zupełnie nad nim nie pomyślał, w skutek czego Juana zaczęła go unikać, a
wieczorami zaszywała się przy fortepianie, kompletnie na niego nie reagując.
Wspomnienie uczuć,
jakich przyszło mu doświadczyć na myśl o braku Hiszpanki, wywołało w nim
szybsze bicie serca. Od samego początku ryża gadzina chce zniszczyć resztki
życia, które jeszcze mu zostało; katowanie po wypuszczeniu na wolność,
niedoszły gwałt i upokorzenia, teraz chce odebrać mu jedyną ostoję, w której
może się schować. Zacisnął palce na klamce tak mocno, że aż pobielały mu
knykcie, a czego kompletnie nie zauważył, tępo wpatrując się w stojącą
naprzeciw niego Granger.
- Może mogłabym do
niej wpaść? – Otrząsnął się z zamyślenia, ledwo rejestrując prośbę, którą
skierowała do niego kuratorka. Uśmiechnął się dobrodusznie, unosząc nieco wyżej
podbródek i otwierając szerzej drzwi.
- Zapomnij o
towarzyskich herbatkach, Granger – rzucił, po czym zniknął w korytarzyku,
zostawiając ją z przykrym poczuciem odrzucenia, choć tak naprawdę nie miała
żadnego znaczącego spotkania na myśli; po prostu chciała pogadać z Juaną,
należycie podziękować jej za ratunek Harry’ego, a przy okazji może udałoby jej
się coś z niej wyciągnąć odnośnie jej obecnej sytuacji.
Westchnęła
przeciągle, kaszląc ponownie kilka razy, a następnie przywołała leżącą pod
biurkiem torbę, w której trzymała dresy do przebrania; niewiele myśląc
zarzuciła ją na ramię i wypadła na korytarz, skąd pognała do podziemi, by
trochę się odprężyć i odetchnąć w trakcie treningu, mimo że ciało wcale nie
czuło się na siłach, by przez kolejne trzy czy cztery godziny skakać na
skakance, wyciskać sztangę, nie wspominając już o wyprowadzaniu szybkich
ciosów.
†††
- Chyba zwariowałaś!
– Podniesiony głos Juany rozniósł się po pustej sali, gdzie zmarkotniała Pansy
rzucała zaklęciami na prawo i lewo, by doprowadzić lokal jako tako do porządku;
miotły co chwilę zderzał się o siebie, starając się wyczyścić nawet najmniejszą
przestrzeń między stolikami, podobnie miotełki do kurzu ściągające zalegające
gdzieniegdzie pajęczyny.
- Wtedy zostawi cię w
spokoju – odpowiedziała, pociągając żałośnie nosem i strzepując popiół z
papierosa do stojącej na blacie baru popielniczki.
- No świetne
rozwiązanie, naprawdę – odparła, podpierając głowę na ręce. Prychnęła po chwili
rozdrażniona, a garść bransoletek ozdabiająca nadgarstek zadzwoniła pod wpływem
wymachiwania dłońmi w powietrzu, jakby chciała odgonić denerwujące muchy. – Co
ja mam dwadzieścia lat? Ja już trochę żyję, sabes? (wiesz?) I nie po drodze szukać mi męża jak na gwałt. Zresztą to
tylko połowa problemu.
Pansy wzruszyła od
niechcenia ramionami, przestępując z nogi na nogę i opierając się o kontuar z
butelkami, które już dawno temu miała wymienić na nowe. Jakoś nie mogła się od
dłuższego czasu odnaleźć, ciągle o czymś zapominała, była drażliwa bardziej,
niż zwykle, a do tego zaniedbała trochę Humedad przez ostatnie tygodnie.
- To nic nie można
zrobić? – spytała, choć wcale ciekawa nie była.
- Można, można –
wymruczała Juanita, krzyżując nogi w kolanach i postukując długim obcasem
cienkich kozaków sięgających sporo za kolana o poprzeczkę między nóżkami
krzesełka barowego, na którym siedziała. – Ale nie sprzedam brata nawet za
własną kawiarnię.
- To co zrobisz?
Hiszpanka westchnęła
głośno, sięgając po wysoką szklankę wypełnioną zielonym płynem, z daleka, a
nawet i bliska, przypominającym płyn do mycia naczyń. Nie wiedziała, co powinna
zrobić, nawet nie bardzo miała na cokolwiek ochotę; z jednej strony był bowiem
rozkaz brata, który nakazał jej opiekować się Draconem, z drugiej wizja
deportacji, tylko dlatego, że nie chciała wydać nowemu Ministrowi dokumentów,
które King zapieczętował u niej w mieszkaniu; Percy mógł zabrać je siłą, ale i
tak nic by nie wskórał, gdyż nałożono na nie potężne uroki, jednak co skrywały,
sama niestety nie wiedziała; miała ich pilnować i nie dopuścić, by ktokolwiek
je odczytał, toteż ukryła je między pudłami wszelakiej maści w gabinecie brata,
do którego sama weszła tylko raz, kiedy szukała informacji o Pansy;
podejrzewała, że owe zapiski, których ryża gadzina potrzebuje, skrywają coś
ważnego, na tyle, że nie da jej spokoju, dopóki ich nie otrzyma; zamknął jej
lokal, zamroził skrytki bankowe, nawet posunął się do groźby deportacji z
powodu nieposiadania obywatelstwa angielskiego, a wszystko po to, żeby ją
złamać, uderzyć w czuły punkt, który skłoni ją do oddania mu dokumentów.
Szkopuł był jeden – jej jedyną słabą stroną był Kingsley; jak posłużyć się
kimś, kto kilka tygodni temu opuścił świat?
- Czekać –
odpowiedziała po dłuższej chwili, upijając kwaskowaty napój smakujący
pomarańczami doprawionymi sporą dawką mięty – dopóki jeszcze mogę. Kto wie,
jaki nikczemny występek knuje w tej chwili, teraz, gdy my tu rozmawiamy.
Pansy jakby udała, że
nie słyszała ostatniego zdania Juanity; przeszły ją dreszcze po zesztywniałym
kręgosłupie, a nadmiar popiołu zleciał na świeżo umytą podłogę, lądując tuż
przy szarych kapciach; Percy’ego mogła podejrzewać o wszystko, ale nie o tak
brudne zagrania, czego starsza kobieta również się nie spodziewała; choć
problem nie dotyczył jej bezpośrednio, odczuwała strach na myśl, że Hiszpance
może się coś stać, ale nie tylko jej.
- Byłaś u młodego
Pottera? – Podniosła pusty wzrok na rozmówczynię i rozchyliła odrobinę
spierzchnięte wargi.
- On nie chce mnie
widzieć – odparła Pansy, wyrzucając wygasłego papierosa do kosza na śmieci.
Prawda była taka, że bała się przyjść do czarodzieja, nawet jeśli jest
nieprzytomny. Czemu? Ponieważ odczuwa ogromne wyrzuty sumienia, że tak boleśnie
go potraktowała; zrobiła to nieumyślnie, sądząc, że Harry tylko się nią bawi i
zaraz mu się znudzi; nie widziała, jak bardzo się dla niej angażował, po prostu
wolała nie liczyć na kolejną szansę od losu, jeśli poprzednia okazała się
wielką pułapką; raz pozwoliła się zranić, dała wolną rękę narzeczonemu, który
wykorzystał ją na wszelkie możliwe sposoby, a potem odstawił, niczym zużytą
ścierkę do podłogi, pozostawiając ją ze złamanym sercem, brakiem godności,
pieniędzy i wielką nienawiścią do samej siebie; bała się powtórzenia tego
horroru, dlatego nie wyobrażała sobie ze spotkań z Potterem nie wiadomo jakich
cudów mających zapewnić jej szczęśliwe życie; sądziła, że jemu też nie zależy,
nie przejmie się ubraniami po byłym mężczyźnie, jeszcze będzie się z tego
śmiał, tymczasem on niespodziewanie wściekł się, a jej zajęło kilka dni, by
zrozumieć, że wszystkiemu sama zawiniła. Teraz jednak było już za późno;
pojawienie się w szpitalu nic jej nie da, nawet nie może z nim porozmawiać; czy
po tym wszystkim, co mu zrobiła, czy po tym, jak rozłupała mu serce ma prawo do
dalszej miłości? Bo kocha go, zrozumiała to niedawno, jednak tym razem jest
pewna, że nie zostanie zraniona, nie boi się zaufać, bo wie, że Harry też ją
kocha.
- Nawet jak się
obudzi, nie będę mu więcej zatruwać życia – powiedziała, ściągając z wysięgnika
czyste i suche kieliszki oraz szklanki, wkładając je do odpowiednich szafek.
- Wiesz, co ci
powiem? – Spojrzała na lekko uśmiechniętą Juanitę, bawiącą się czarną słomką
wetkniętą w plasterek pomarańczy pływający w wysokiej szklance z resztkami
drinka. – Jesteś głupia. Potter tak samo.
Pansy rzuciła
ściereczką, którą jeszcze przed chwilą wycierała ręce, tak mocno, że aż
plasnęła o podłogę, wydając wyjątkowo nieprzyjemny dźwięk. Oparła się o
kontuar, pochylając ku Hiszpance i wbijając w nią wściekły wzrok.
- Może mam wpaść i
czekać na niego, jak troskliwa żonka? – warknęła, zaciskając mocniej palce na
blacie. – Wyśpiewać mu, że chcę wziąć z nim ślub, mieć dom, dzieci, stworzyć
rodzinę, zestarzeć się wspólnie? Spieprzyłam szansę na to wszystko, rozumiesz?
Łażenie do niego i trzymanie go za rękę przy łóżku nic mi nie da.
- Tobie może i nie –
odpowiedziała smutno Juana, ale po chwili uśmiechnęła się do kobiety
promiennie, kładąc jej na policzku dłoń i delikatnie nią pocierając; w oczach
Pansy pojawiły się łzy, powolutku wypływające na zaczerwienione policzki. – Ale
dla niego będzie to miało duże znaczenie.
- Tak uważasz? –
spytała, pociągając nosem i wylewając kolejne łzy, które Juanita co rusz
ocierała ze szczytów kości jarzmowych.
- Oczywiście –
odparła, całując ją delikatnie w czoło.
Dla każdego z tych
dzieciaków jest matką, każdego z nich wspiera, pomaga, karci, kiedy trzeba,
żadnego nie faworyzuje, po prostu się nimi opiekuje. Nigdy nie miała dzieci,
nigdy prawdopodobnie mieć ich nie będzie, ale doglądanie każdego z nich razem,
a także i z osobna – Dracona, Harry’ego, Pansy, Hermiony czy Ronalda – sprawia
jej mnóstwo szczęścia. I boli ją, że tak dużo muszą cierpieć, że ich drogi
życia ktoś usłał cierniowymi kolcami, choć próbował przykryć je płatkami
czerwonych róż. Dopiero teraz zaczęła się bać, jak wszyscy poradzą sobie, gdy
zabraknie przy nich matki.
†††
Stopnie dłużyły mu
się w nieskończoność; nie wiedział, przez ile pięter już przebiegł; potrzebował
zaczerpnąć powietrza, ochłonąć, uspokoić rozszalałe myśli, w których panowała
głównie złość i ogromna bezsilność; wszystkiemu, co do tej pory spotkało go w
życiu winny był Percy Weasley, puszący się dumnie paw z wyliniałymi piórami.
Pierwszy raz obawiał się tarmoszących nim emocji, które były tak silne, że nie potrafił
ich zdusić tak jak zawsze; napływały do niego z każdej możliwej strony, podnosiły
adrenalinę, miał ochotę pozbyć się ich, dać im jak najszybciej dogodne ujście;
jeszcze nigdy nie był równie sfrustrowany, a przecież doświadczył już o wiele
gorszych rzeczy. Myśli przeskakiwały od Juanity do Granger, wracały do Pottera,
kręciły się wokół Rona, nie umiał sobie z nimi poradzić, bo wszystkie bolały
równie mocno i uświadamiały go, że jest wobec nich bezradny, bo jest za słaby i
nigdy nie wydostanie się z mrocznej klatki bezradności, w której do tej pory
tak bardzo lubił przebywać.
Przebiegł kolejne
stopnie, aż zatrzymał się niespodziewanie przed winą, oddychając z dużą
trudnością i uświadamiając sobie, że zacisnął ręce tak mocno, że prawie przebił
sobie skórę. Co powinien zrobić? Jak ma sobie ze wszystkim poradzić? Nie
wiedział, a co gorsza, nikt nie potrafił mu też pomóc, choć wielokrotnie
zarzekał się, że brzydzi się aktem dobrodziejstwa i współczucia; czy to nie
zbyt ironiczne, że osoba, która gardzi miłosierdziem drugiego człowieka dobija
w końcu do momentu, kiedy najbardziej go potrzebuje?
Drzwi
od windy niespodziewanie otworzyły się, a Draco dostrzegł przed sobą
najbardziej znienawidzoną osobę, jaką mógł poznać w życiu. Te same ulizane rude
włosy, prążkowany garnitur i charakterystyczna skórzana teczka, której Percy
nie odstępował na krok; stał oparty o ścianę, obserwując arystokratę z typowym
grubiańskim uśmieszkiem i lekko przymrużonymi powiekami; Malfoy od razu poczuł,
jak niedawny obiad podchodzi mu do gardła, a przez głowę zaczęły przewijać się
odpychające obrazy z napaści w łazience, jednak nie tylko; wściekłość uderzyła
w niego ze zdwojoną siłą, gdy przypomniał sobie rozżaloną Juanitę, której
stojący tuż przed nim oprawca odebrał wszystko, mimo że życie zraniło ją
wystarczająco, gdy śmierć upomniała się o duszę Kinga, bezkarnie
przeprowadzając ją na drugą stronę i zostawiając zrozpaczoną kobietę zupełnie
samą. Czy nie mógł oszczędzić ją tego jednego dnia? Czy nie mógł jej darować?
Wtedy uświadomił sobie, że to byłoby zbyt piękne, a Percy przecież nie ma
serca; nie miał go, gdy katował go w zaciszu własnego gabinetu, nie okazał mu
litości, gdy usiłował zgwałcić go w łazience, nawet powieka mu nie drgnęła, gdy
znęcał się nad cierpiącą Hiszpanką i całą jej rodziną. Czy wobec tego miał
prawo darować mu wszystkie winy?
Draco wszedł mimo
wszystko do windy i od razu wcisnął przycisk z napisem „parter”, a drzwi
zamknęły się za nim dosłownie sekundę później. Weasley przywitał go z typową
dla siebie ironią w głosie, na dźwięk której krew zaczęła wrzeć w żyłach,
praktycznie rozsadzając je na strzępy; zacisnął mocniej szczękę i pięści, gdy
jadowity charkot podłego, rudego padalca wdarł mu się do uszu.
-
No, no, nie sądziłem, że męskie dziwki są tak skrupulatne względem pracy. –
Zaśmiał się po tym, a raczej zarechotał złośliwie, co spowodowało, że w
Draconie zaczęło już gotować się z furii. Zęby praktycznie bolały go od siły
zacisku, gdy obserwował rozmazaną, szczurzą twarz Percy’ego w ścianach windy.
Mężczyzna zbliżył się do niego, tak że na szyi czuł jego odrażający oddech. –
Aż tak bardzo lubisz obciągać, Malfoy?
W
momencie, gdy Weasley dotknął jego ramienia, pokłady niekończącego się szału
eksplodowały, zalewając ciało, duszę, umysł, aż nie potrafił nad nimi zapanować.
Dobył różdżki jeszcze zanim zdążył się dobrze zastanowić i wystrzelił w
mężczyznę zaklęciem, w które przelał praktycznie całą zgromadzoną w sobie
agresję. Bo teraz nie odpuści mu i nie pozwoli, żeby wszystko, co do tej pory
mu zrobił, uszło mu zupełnie na sucho.
-
Expelliarmus! – Siła zaklęcia wymówionego przez blondyna odepchnęła rudzielca
prosto na ścianę, tworząc w metalu lekkie wgniecenie; Draco nie krzyknął, nawet
nie podniósł głosu, jednak towarzyszące mu pokłady nienawiści były wystarczające,
by czar nabrał nieograniczonej mocy; Weasley osunął się na podłogę, skąd
próbował wyciągnąć różdżkę, jednak arystokrata był zdecydowanie szybszy i
odebrał mężczyźnie magiczny przedmiot, kiedy ten tylko wysunął się z kieszeni w
marynarce. Percy wcisnął się w kąt i patrzył na niego przerażonymi oczami, kurczowo
łapiąc przy tym powietrze; wątłe ciało drżało, a na czole pojawiły się drobne
kropelki potu, gdy Malfoy zbliżył się do niego i uniósł kościsty podbródek
czubkiem różdżki, z której sączyły się długie, srebrne nici, oplatające szyję i
nadgarstki rudzielca. Nie planował atakować mężczyzny w Ministerstwie, nawet
nigdy nie miał takiego zamiaru, ale skoro ta obrzydliwa gadzina sama wlazła mu
na celownik, to aż żal było nie skorzystać z okazji. Przekrzywił lekko głowę w
prawą stronę i uśmiechnął się zimno, widząc bladą jak papier twarz Weasleya,
który srebrnymi sznurami został przywiązany do drewnianych barierek w windzie.
– Radzę ci uważać na
to, co mówisz Weasley – powiedział niegłośno, nie spuszczając z rudzielca
zionącego nienawiścią wzroku.
-
Ty nędzny, parszywy gadzie. – Percy szamotał się przez chwilę, ale zaklęcie
rzucone przez blondyna natychmiast zareagowało i przykuło go mocniej do
poręczy, a sznur na szyi podciągnął go w górę, wrzynając się boleśnie w skórę.
– Zasrany gnojku! Zabij…
-
To stalowe linki, więc lepiej się nie ruszaj. – Twarz rudego zrobiła się biała
jak kreda, na co Malfoy uśmiechnął się podle i końcem różdżki obrócił głowę
przeciwnika w prawą stronę. Tak jak mówił, linka była napięta do tego stopnia,
że bez trudu przecięła lekko naskórek, a po chwili na kołnierzu od koszuli
Percy’ego pojawiły się krople krwi. Mężczyzna zachłysnął się powietrzem, ale Draco
nie zwrócił na to uwagi; zablokował windę, tak że stanęła w miejscu, a sam kucnął
naprzeciw Weasleya, podpierając podbródek dłonią i przyglądając mu się
lodowatym spojrzeniem.
– Na twoim miejscu
cieszyłbym się, że postępuję z tobą tak łagodnie, wiesz? Za to, co mi zrobiłeś,
powinienem nie mieć nad tobą żadnej litości, a jednak mam. Interesujące,
prawda? – Odczuwał dziwną satysfakcję ze znęcania się nad niedawnym oprawcą,
którego teraz miał dosłownie na talerzu; mógł z nim zrobić wszystko, poharatać
na śmierć, gdyby tylko dokończył zaklęcie tak długo szkolone przez ojca, kiedy
był w służbie Voldemorta; aż do dziś uważał, że nigdy mu się nie przyda, a
teraz rozkoszował się widokiem przykutego do barierek rudzielca; stare metody
mają jednak coś w sobie, a podszyte bezgraniczną nienawiścią smakują jeszcze
lepiej.
-
Czego chcesz? – wycharczał przez ściśnięte gardło Percy, na co Draco uśmiechnął
się sardonicznie i tak jak poprzednio, końcem różdżki obrócił twarz rudzielca
naprzeciw siebie, a linki nacięły skórę szyi po drugiej stronie.
-
Daję ci szansę, Weasley. Odpuść sobie, nim będzie za późno – odpowiedział
cicho, ale rudy prychnął jedynie pogardliwie i spróbował splunąć na blondyna.
Ten jednak przewidział reakcję mężczyzny i wytworzył przed twarzą tarczę, na
której osadziła się plwocina, a następnie pchnął pole siłowe na Weasleya; własna
ślina Percy’ego spływała po bladym, spoconym nosie i policzku, a część
wydzieliny przysłoniła nawet jedno oko.
– Jeśli jeszcze raz dotkniesz mnie w tak obrzydliwy sposób, jeśli
zbliżysz się do mnie, a co gorsza, jeśli mnie zaatakujesz, będziesz żałował
dnia, w którym odważyłeś się położyć na mnie swoje parszywe łapy.
-
Grozisz mi? – zapytał zuchwale, jednak przerażone oczy i drżące ciało
świadczyły, iż mężczyzna boi się rywala. Dla Dracona wyraz twarzy Ministra był
jak najlepszy prezent pod słońcem, jednak nie dał po sobie poznać, że
przepełnione strachem oblicze rudzielca wywarło na nim jakieś emocje, prócz
tych, które już przed nim odsłonił. To co widział, póki co w zupełności mu
wystarczyło.
-
Nie odpuszczę ci – odezwał się lodowatym, a zarazem pełnym nienawiści głosem. –
Nie dam ci zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Choćbym miał cię przeciągnąć
przez wszystkie kręgi piekielne, za to upokorzenie nie odpuszczę ci.
Percy
już nie dygotał, a trząsł się jak osika, zaś z rozchylonych ust wypuszczających
świsty powietrza wydobywały się bąbelki śliny, równie szybko znikające z pola
widzenia Malfoya. Nie śnił nawet, że rudy będzie błagał o litość, zresztą nie
oczekiwał też jej po nim, jednak głuche skomlenie o łaskę wprawiało serce w
rozkoszne podrygi szczęścia, którym nie potrafił się oprzeć i chciał smakować
ich więcej.
-
Błagam, Malfoy, błagam – jęczał cichutko Minister wciśnięty w kąt z poranioną
szyją; arystokrata uśmiechnął się dobrodusznie, wbijając mu różdżkę mocno w
gardło i naciskając na nie, a stalowe linki piłowały mocniej skórę, aż Weasley
zaczął piszczeć z bólu, od którego Draconowi chciało się wymiotować.
-
Ty kupo ścierwa – wymamrotał, przenosząc czubek różdżki pod podbródek i mocno
unosząc go w górę; nawet łzy lecące gęstym siurkiem po twarzy mężczyzny nie
robiły na nim wrażenia; chciał go upokorzyć bardziej, niż on jego, nie mieć
litości, nie okazać nawet cienia współczucia; pragnął go wykończyć i skrócić
męki nie tylko swoje, ale i wszystkich, których dotknęła władza spaczonego na
umyśle Ministra. – Zbliż się do mnie jeszcze raz, dotknij mnie jeszcze raz, a
co gorsza, zrób coś Granger albo Juanie, a zdążysz przyjrzeć się własnemu
truchłu zanim zabiję cię na miejscu.
Podniósł
się z podłogi, ściągając z mężczyzny zaklęcie i schylając się po leżącą pod
ścianą różdżkę Weasleya, której przez moment przyglądał się z zaciekawieniem,
aż w końcu złamał ją, a dwa odłamki rzucił na łapiącego powietrze rudego,
klęczącego przed leżącą na ziemi teczką, na którą zleciało kilka kropel krwi
sączącej się z rozciętej szyi.
-
Wyrównaliśmy rachunki – rzucił Malfoy, obracając między palcami magiczny
przedmiot i przyglądając się z satysfakcją czołgającemu się po podłodze
Percy’emu.
-
W istocie – wymamrotał rudy, ocierając usta i szyję wyciągniętą z wewnętrznej kieszeni
marynarki chusteczką. Zaśmiał się po chwili, siadając na piętach i spoglądając
na arystokratę z radością, której blondyn się w ogóle nie spodziewał. – Ale to
jeszcze nie koniec.
Draco
zacisnął mocno szczękę; dopiero teraz żałował, że nie dokończył zaklęcia i nie
ukatrupił gada na miejscu; obłąkany wzrok niedawnego oprawcy wywołał w nim
nagły odruch wymiotny, tak że zapragnął wydostać się z ciasnej machiny i tak
jak kiedyś opróżnić żołądek w odmętach stęchniętej łazienki. Za pragnieniem
wymiocin kryło się jednak coś mocniejszego – żal do samego siebie, że okazał
się za słaby i wbrew zarzekaniu okazał Weasleyowi litość; wdusił guzik
wznawiający ruch windy, a ta zatrzymała się kilka sekund później z
charakterystycznym dźwiękiem dzwoneczka; nie czekając długo, wyszedł na
korytarz, skąd dobiegło do niego przerażające rechotanie rudzielca. A zatem
wygrał, czy kolejny raz dał mu się pokonać?
Bez
opamiętania łaził po Ministerstwie; krew dudniła mu w uszach, a ciężki oddech
przytłaczał poruszające się szybko żebra i skryte pod nimi płuca; jakim trafem
znalazł się w sali treningowej, nie wiedział, ale tutaj dopiero poczuł ulgę,
złość zaczęła pomału ulatywać, mimo że serce biło jeszcze szybciej po ujrzeniu
siedzącej przy worku bokserskim Granger.
-
Co ci? – spytała, podnosząc się niezdarnie z ringu i zrzucając rękawice; dłonie
miała obwiązane bandażami, a jedna nogawka luźnych spodni trzymała się tuż pod
kolanem, piersi, tak jak za pierwszym razem, ciasno oplatał sportowy biustonosz
ze skrzyżowanymi na plecach grubymi ramiączkami. Podeszła do wciąż ciężko oddychającego
Malfoya, który trzymał się kurczowo klamki, jakby zastanawiał się, czy zostać,
czy jednak stąd też powinien uciekać, a rozum zdecydowanie podpowiadał mu to
drugie, mimo że ciało rwało się ku pierwszemu.
Skóra
kobiety była zadziwiająco blada, nie promieniała zdrową opalenizną, do której
go przyzwyczaiła, zaczerwieniła się pod materiałem stanika ocierającego się
nieznacznie o najwyższe partie żeber, barki, a także na policzkach i skroniach
od spływającego po twarzy potu wycieranego przez leżący na podłodze mały,
bawełniany ręcznik; klatka piersiowa unosiła się szybko w rytm wypuszczanego z
ust powietrza, mięśnie na brzuchu drżały i napinały się przy każdym wydechu, na
odsłoniętej, nagiej łydce można było dopatrzeć się sporego zarumienienia
rozlewającego się wzdłuż charakterystycznego wgłębienia, gdy kasztanowłosa
aurorka napięła nogę. Draco chciał cofnąć się jeden krok, ale napotkał na
drodze zamknięte drzwi, zaś spocona Granger była coraz bliżej, a i on poczuł
pierwsze mrowienia na karku i pojawiające się na nim drobne, zimne kropelki.
-
W porządku? – spytała, rozcierając zesztywniały kark. – Nie wyglądasz…
-
Nic mi nie jest – odpowiedział, a raczej wycharczał przez wysuszone gardło.
Hermiona przyglądała mu się bez przekonania, rozwiązując pomału zabandażowane
ręce i rozluźniając palce. Nie podobało jej się nagłe wtargnięcie arystokraty
na siłownię, praktycznie nigdy tego nie robił, ale bardziej była zafrapowana
jego ogólnym zachowaniem, jakby był czymś wyjątkowo rozdrażniony, choć bardziej
pasowało jej w tym momencie określenie „zlękniony”.
-
Na pewno?
-
Na pewno – huknął na nią, a echo rozniosło się po zimnej sali, obijając się od
obdrapanych ścian; cofnęła się zaskoczona i lekko wystraszona, gdyż mężczyzna
patrzył na nią złowrogo, źrenice miał rozszerzone, błyszczały w świetle
brudnych lamp przywieszonych pod sufitem, z którego momentami odlatywał tynk
razem z pożółkłą farbą; oddychał szybko i nierówno, krawat zawiązany był tak
ciasno, że prawie go dusił, a ręka trzymająca zawzięcie klamkę drgała od siły
nacisku, do tego była mocno napięta, aż można było dopatrzyć się pojedynczych,
lekko niebieskawych żył na jej powierzchni.
-
Ktoś ci coś zrobił? – dopytywała, choć chwilę później miała ochotę ugryźć się w
język, gdyż wcale nie czuła potrzeby dowiedzenia się, co dzieje się z
arystokratą; nie czuła? Nie, po prostu bała się dowiedzieć.
Mężczyzna
chwilę bacznie ją obserwował, po czym puścił metalową klamkę, przyglądając się
przez sekundę dygoczącej dłoni, by ostatecznie minąć zdezorientowaną kobietę i
ruszyć przed siebie; gdzie szedł i w jakim celu, nie wiedział, ale potrzebował
znaleźć się od niej jak najdalej. Hermiona jednak nie dała za wygraną i od razu
obróciła się za nim, gdy ten zignorował jej pytanie brnąc ku macie rozstawionej
na środku pomieszczenia.
-
Malfoy – zawołała za nim, podbiegając do niego, a ten nagle obrócił się ku niej
tak gwałtownie, że aż zsunął mu się rękaw z podwiniętej do łokcia koszuli.
-
Odczep się ode mnie! – krzyknął na nią, stając tuż przed nią i przełykając
nerwowo ślinę; dłonie trzęsły mu się, mocno zaciśnięte w pięści i zwisające
przy biodrach; chciał, by dała mu w końcu spokój. – Niczego od ciebie nie chcę,
więc zajmij się własnym, żałosnym życiem!
Zacisnęła
mocniej szczękę pod wpływem dotkliwych słów, które ponownie raniły tak mocno,
że ledwie dawała sobie z nimi radę. Bez wątpienia stało się coś, co miało na
Malfoya wpływ do tego stopnia, że doprowadziło go do wściekłości i skrajnej
bezsilności, jednak nic jej nie powie, bo przecież jej to nie dotyczy, nie ma z
nią nic wspólnego, będzie się kolejny raz wtrącać w jego sprawy, mimo że
wyraźnie sobie tego nie życzy. Mając tę wiedzę, wyjątkowo bolesną i trudną do
zaakceptowania, nie umiała mu odpuścić; może zachowywała się głupio,
postępowała wbrew logice, ale choć dobrze wiedziała, że zaraz zrani ją kolejny
raz, chciała mimo wszystko zaryzykować i mu pomóc.
Spuściła
wzrok nieco niżej na szybko unoszącą się szeroką klatkę piersiową przyozdobioną
ciemnozieloną kamizelką w lekką kratkę z domieszką granatu i czerni; materiał
opinał się na ciele przy każdym wdechu i powracał do pierwotnego stanu przy
wydechu; krawat podsunął się pod nim, tworząc nieestetyczne wybrzuszenie i odsłaniając
guziczki od błękitnej koszuli. Dopiero teraz spostrzegła, że tarcza od zegarka
na lewym nadgarstku arystokraty jest ubrudzona krwią mocno uwydatniającą się na
białej tarczy, a i skrawek mankietu został nią zachlapany. Nim zdążyła dwa razy
dobrze się zastanowić, trzymała rękę blondyna w mocnym ucisku przytkniętą do
pleców, zaś stopą szybko rozstawiła mu nogi, pochylając go nieco do przodu;
Draco syknął cicho, jednak nie wyrwał się, dzięki czemu mogła lepiej obejrzeć niewielkie
rozcięcie rozciągające się tuż przy uwypuklonej kostce skrytej pod czarnym,
skórzanym paskiem drogiego czasomierza.
-
Krwawisz – stwierdziła, rozluźniając ucisk i pociągając go leciutko za bark, by
mógł się wyprostować, a następnie obróciła go ku sobie; oczy nie zionęły już
złością, były wygasłe, a źrenice odsłoniły srebrne tęczówki, tak czyste, że przypominające
niemal górski potok spływający niespiesznie po skałach. – Kto cię zaatakował?
Chciał
się wściec, chciał ją skrzyczeć, odepchnąć i wrzasnąć, żeby przestała go w
końcu zadręczać; towarzyszący mu smutek i wstyd były jednak silniejsze; rana
musiała powstać przypadkiem, możliwe, że otarł się o jedną linkę, gdy podnosił
się z podłogi znad skomlącego o litość Weasleya; było to jednak bez znaczenia,
bo czy to pierwsza blizna na lewym nadgarstku? Jeśli wytłumaczy się z jednej,
będzie musiał wyjaśnić też pozostałe, a tego nie potrafił zdzierżyć.
Poczuł
lodowate palce obejmujące go za rękę i rozpinające pasek od zegarka, który
wylądował na nieco zdewastowanej macie treningowej; serce załomotało mu w
piersi, gdy Hermiona odpięła również spinkę od mankietu i podsunęła go wysoko,
wpuszczając przy tym głośniej powietrze do płuc, a oczy rozszerzyły się nieznacznie
na widok rozciągających się na bladej skórze białych pasów o nierównej, lekko
poszarpanej fakturze, oraz zasinień mieniących się wciąż gdzieniegdzie
fioletem, żółcią i czerwienią; dotykała ich tak delikatnie, że miał wrażenie,
jakby otulały go miękkie skrzydełka, nie wyziębione i sztywne palce. Stała
bardzo blisko, praktycznie stykali się biodrami, mógł dostrzec mokre kosmyki
opadające z niedbałej, wysoko spiętej kitki na kark, przylepiające się do niego
od resztek zgromadzonego potu; skóra na barkach, przedramionach, a także tuż
nad ciasno spętanymi piersiami była mocno napięta, od panującego na sali chłodu
jasne włoski uniosły się ku górze, stając na baczność razem z nieznacznie
powiększonymi mieszkami; bledsza, niż zwykle, zarumieniona od wrzynającego się gdzieniegdzie
stanika, szczególnie w okolicach pach. Charakterystyczny zapach zmęczonego
ciała mieszał się z delikatną, cytrusową wonią wydobywającą się z potarganych
włosów; czuł go przy każdym wdechu, zmieniał barwę na słodkawą, gdy wypuszczał
wolno powietrze z płuc, osiadając na przełyku, języku, a nawet i na wargach. Do
tego miękki dotyk zimnych palców wolno studiujących każdą bruzdę z osobna, naciskających
subtelnie i masujących niespiesznie.
Przed
chwilą wiatr hulał i piszczał w zakamarkach salki, przeszywał lodowatymi
podmuchami, wywoływał niekontrolowane drgania; teraz każdy oddech sprawiał mu
trudność, gdyż powietrze w siłowni jakby zgęstniało, stęchło i rozgrzało się;
podrażniało gardło, gdy tylko otworzył nieco usta, wysuszało na wiór i
powodowało wzrost temperatury całego ciała, a przynajmniej tak mu się wydawało;
nachodziły go fale duszności, gdy tylko spojrzał na skupioną i zmartwiona twarz
Hermiony, starającą się zetrzeć zaschniętą krew z rany z nadgarstka, a która
ciągle czerwieniła się mocniej i wypływała na wierzch; wzdrygnął się i prawie
przewrócił o własne nogi, gdy kobieta pociągnęła go za rękę i przeprowadziła przez
salę, zamykając w malutkim, wykafelkowanym kantorku, otwierając na oścież
drzwiczki od kabiny prysznicowej, jedynego sprzętu znajdującego się z komórce;
złapała go ponownie za nadgarstek i przyciągnęła do siebie, odkręcając drugą
ręką kurek od prysznica i spryskując ranę zimną wodą.
-
Trzeba to przemyć – zakomunikowała, jakby miał się jej zapytać, co tak
właściwie robi; choć skaleczenie były niewielkie, to zapiekło nieznacznie, gdy
chłodne krople dotknęły zranienia. – Boli?
Zerknął
na nią dosłownie przez sekundę, by ponownie spuścić wzrok i utkwić go w
posiniaczonej skórze, smaganej lodowatymi strumieniami wydobywającymi się ze
starej słuchawki.
-
Szczypie - odrzekł głucho, zaciskając
mocniej rękę. W łazience było jeszcze zimniej niż na siłowni, a też o wiele
trudniej przychodziło mu normalnie oddychać; czuł dygotania na ciele, gdy
sztywniały mu palce od temperatury ściekającej po nich wody; brodzik dosłownie
przez kilka sekund, wyłącznie na początku, przyjął różowawą ciecz, teraz
zlatywały do niego czyste chluśnięcia.
Chciał
pochylić się, by przekręcić kurek w drugą stronę, zmieniając prysznic na nieco
cieplejszy, lecz Hermiona musiała pomyśleć dokładnie o tym samym; zderzyli się
ze sobą między drzwiczkami kabiny, a słuchawka wyleciała kobiecie z ręki,
ochlapując ich z góry na dół, zaś po kantorku rozszedł się głośny huk od
uderzenia przedmiotu w brodzik; stracił równowagę, gdy zimna woda chlusnęła mu
w oczy, wpadając do środka i nieumyślnie ciągnąc za sobą Granger; przytrzymał
się jednego z kurków, a drugą ręką złapał kuratorkę w pasie, czując, jak
przemaka mu na wskroś koszula razem z kamizelką, a ciało kobiety drży i mocno
naciska na jeden bark; kiedy uchylił powieki, dostrzegł dygoczące,
spierzchnięte wargi, przylepione do twarzy kosmyki kasztanowych włosów, z
których lekko zsunęła się gumka, a także iskrzące oczy mieniące się w zimnym
świetle lampy brązem i bursztynem, na klatce piersiowej zaś czuł twardniejące
od zimna sutki kobiety, mocno przytknięte do koszuli i rozpłaszczone nieco pod
bawełnianym biustonoszem. Osunął się w zebraną w brodziku lodowatą wodę, a
Hermiona wylądowała na nim, zakręcając po drodze kurek i siadając mu na
zesztywniałych udach w kompletnie przemoczonym dresie; sportowy stanik przywarł
mocniej do trzęsącego się przy głębszym oddechu ciała, nie był w stanie
poradzić sobie ze sterczącymi, bardzo twardymi, ale jeszcze wrażliwszymi
sutkami, wychylającymi się mocno spod napiętego materiału; skóra świeciła się
od spływających kropli, gdzieniegdzie osadzających się znacznie dłużej, dopóki
nie wsiąkły w materiały ubrań; wszędzie pokryta powiększonymi mieszkami,
uniesionymi włoskami i naprężona od przeszywającego zewsząd zimnego powietrza; kształtne
obojczyki przebijały się niemal na zewnątrz, po wewnętrznej stronie ramion
powstały charakterystyczne wgłębienia, gdy przeniosła dłonie z barków mężczyzny
na unoszącą się miarowo klatkę piersiową z przylepioną do niej mokrą koszulą.
Nie patrzyła na niego, ale sama była czujnie obserwowana, przez co czuła
napastliwy i rozgrzewający wzrok arystokraty na każdym skrawku ciała; z
rozchylonych ust wydobywały się nikłe obłoczki pary mieszające się z dwóch
oddechów, a po chwili rozpływające się w przesiąkniętym wilgocią powietrzu;
było jej potwornie zimno, ale skóra Malfoya o dziwo praktycznie płonęła pod
sztywnymi i ciężko ruszającymi się palcami; dotykając obramowań kamizelki czuła
miękkość materiału zderzającą się z twardą piersią mężczyzny, na której
trzymała drugą dłoń; przeniosła ją bardzo delikatnie, jakby kilka razy
zastanawiała się po drodze, czy nie lepiej byłoby zawrócić, na węzeł od
granatowego krawata, wkładając za niego dwa palce i rozluźniając tak lekko, jak
tylko potrafiła, by nie przysporzyć Draconowi żadnego bólu. Blondyn kompletnie
nie reagował na jej poczynania, a nawet wydawał się być znudzony jej
niezgrabnymi ruchami; obserwował ją uważnie, a przy tym wyjątkowo ostrożnie,
jakby czekał na odpowiedni moment, by ją odepchnąć, lecz nawet gdy kobieta
rozpięła mu dwa guziki pod szyją, nie ruszył się choćby o milimetr; patrzył na
drgające ciało, wypinające się ku niemu malutkie piersi, czuł ocierające się o
klamrę od paska podbrzusze reagujące coraz mocniejszą gęsią skórką. Jakie to
dziwne, że właśnie teraz serce zdecydowało bić jak najwolniej, a zarazem
najboleśniej, tak że czuł każde uderzenie wyraźniej, dotkliwiej, jakby zaraz
miało kompletnie stanąć; ścisnęło go w piersi, gdy drobne palce Hermiony
rozpięły kamizelkę, rozchylając ją na boki; wtedy podciągnął się niezdarnie na
łokciach, łapiąc kobietę za biodra, a ta aż podskoczyła od niespodziewanego
dotyku, siadając nieco wyżej na mokrych spodniach arystokraty, w miejscu, gdzie
zrolował się zamek, czując między udami spore wzniesienie, które zaczęło
powolutku drgać i wychylać się ku górze. Wtedy dopiero na niego spojrzała, a
fale gorąca zalały ciało i umysł, promieniując przyjemnie rozchodzącym się
ciepłem wzdłuż kręgosłupa, piersi, kończąc się dopiero na wzgórku łonowym;
pragnienie spływało parzącą lawą między nogi, podrażniało wargi sromowe, wprowadzało
łechtaczkę w rozkoszne pulsowanie, materiał bawełnianych majtek przy każdym
otarciu powodował przeszywające dreszcze, przez które zaciskała mocniej palce
na mokrej koszuli Malfoya; jego oczy płonęły, dwa srebrne talary przysłoniły ciemne
niczym węgiel źrenice, w których dokładnie mogła przyjrzeć się swemu
pobudzonemu odbiciu; były głębokie, wciągające, ale nie puste, nie wypalone,
wypełnione po brzegi pasją, pragnieniem, prośbą o więcej, a przy tym spokojne,
jak tafla oceanu w gwieździstą, czarną noc; grzechem byłoby się w niej nie
zanurzyć, nie zasmakować chłodnej wody, nie dać otulić się nikłym falom, nie
rozkoszować blaskiem nagiej skóry w świetle widniejącego na granatowym
firmamencie księżyca. Pochyliła się lekko, sięgając do kolejnych guzików
koszuli, czując na ustach gorący oddech mężczyzny, który spiekał wysuszone
wargi niemal na wiór. Draco wodził palcami po brzegu przemoczonych spodni
kobiety, wariując pomału z roztapiającego go gorąca; nie opuszczał rozpalonego
wzroku Hermiony, oślepiającego intensywnością pragnienia, które trawiło ciała w
ogniu, jaki między sobą wzniecili; były pobudzone, trochę zamglone,
przypominały wyrzucony na brzeg kawałek bursztynu mieniący się złotem, miedzią,
brązem w promieniach pojawiającego się dopiero na horyzoncie słońca; rozbłysły
miliardem iskierek, gdy poczuł wilgotne palce na brzuchu, a on sam złapał ją
mocno za boki, podsuwając bliżej kolano i napierając na pupę kobiety, aż
złapała go za szyję, gorącym oddechem wdzierając mu się między usta; trwało to
może sekundę, ale momentalnie złapał ją jedną dłonią za policzek, zahaczając o
linię żuchwy i płatek ucha, przyciągając mocno ku sobie i wpijając w rozchylone
wargi, a z piersi Granger wydostał się głośny jęk rozkoszy.
Skóra
na wargach Malfoya była bardzo miękka, mimo wielu minimalnych ran, bruzd czy
spierzchnięcia. Może to była tylko jej wyobraźnia, ale miała wrażenie, że przy
każdym dotknięciu kopie ją prąd, a do gardła spływa gęsty, lepki miód,
praktycznie przyduszający nadmiarem słodyczy i podrażniający przełyk, który nie
był w stanie rozpoznać już niczego innego. Giętki język złączył się z jej
własnym, wyginając go i obracając w każdą możliwą stronę, jednak nie były to
bezmyślne ruchy, a dobrze zaplanowana potyczka, w której mięsień arystokraty
chciał zawładnąć jej, zdominować, by poruszał się wyłącznie na jego rozkazy;
raz delikatnie smagały się koniuszkami, prześlizgiwały po lepkiej od śliny
powierzchni, dotykały spod spodu i wracały, wznawiając wilgotny, gorący balet;
innym razem ścierały się niczym na wojnie, uderzały o podniebienia, przesuwały
po dziąsłach, zahaczały o zęby, również biorące aktywny udział w erotycznym
akcie; przygryzały wargi drugiego kochanka, próbowały ukąsić język, dzwoniły
cichutko, nawet jeśli ledwie się o siebie musnęły. Pocałunek był jedynie rozpałką
dla buchającego z ciał ognia, który czekał, by zająć duszę, serce, umysł
drugiego; namiętny, pozbawiony zahamowań, pełen podniecenia, żarliwy i mokry,
kilka kropel śliny wydostało się spomiędzy złączonych kącików ssących się
gorliwie warg, czerwonych i opuchniętych od szaleńczej walki. Jednak ty było
zdecydowanie za mało. Zdarła z niego koszulę i kamizelkę, z trudem wyswobodził
z rękawów ręce, którymi walczył z zawiązanymi spodniami kobiety, ona zaś w
okamgnieniu uporała się z paskiem, odrzucając go w kąt i majstrując przy guziku
oraz zamku, macając je na oślep, gdyż wciąż chciała smakować ust Dracona;
dyszała coraz ciężej, pojękiwała od czasu do czasu między obejmujące ją wargi,
drgała za każdym razem, gdy poczuła rozpalone, długie palce na nagiej skórze, wślizgujące
się pod materiał dresów; mało, ciągle za mało; oderwała się od niego, unosząc
wysoko ręce, a on złapał za brzeg sportowego stanika i sprawnym ruchem
przeciągnął go przez głowę oraz ramiona, chwytając jedną dłonią za oba
nadgarstki kobiety i wpijając się rozpalonymi ustami w odsłonięty bark, skubiąc
napiętą skórę i zostawiając na niej lekko zarumienione ślady; druga dłoń
spoczywała w dole pleców Hermiony, wyginając jej pobudzone ciało bardziej do
przodu, tak by nie musiał zbyt długo szukać kolejnych punktów na erotycznej
mapie. Trzymała go mocno udami, zaciskając się wokół bioder i dając się smagać po
podbrzuszu naprężonym, wciąż skrytym pod mokrym materiałem bokserek członkiem;
piersi stwardniały jej do bólu, sutki już szczypały od zgromadzonego w nich
napięcia, skóra paliła ją wzdłuż i wszerz, potęgując doznania serwowane przez
usta i język arystokraty; odchyliła mocno głowę, gdy gorący oddech mężczyzny
otoczył pomarszczoną i pulsującą aureolkę wokół powiększonego gruczołu, a
następnie schował go między wrzącymi wargami, ssąc i trącając giętkim,
rozpalonym mięśniem, nie oszczędzając jej krzyków rozkoszy, gdy przygryzał go
raz za razem, by potem znów słodko całować i smagać subtelnym jak piórko
oddechem. Złączyła ich palce u uniesionych w górę dłoni, przyciągając je na
wysokość twarzy, a wyswobodzoną ręką objęła Malfoya za policzek, muskając wciąż
zaczerwienionymi ustami jego, jakby chciała go pocałować, ale nie mogła się do
końca zdecydować; Draco naparł na nią po chwili, układając w ciasnym brodziku z
podkurczonymi kolanami, a sam zawisł nad nią, opierając ramiona przy unoszących
się szybko piersiach; trzymała go za szyję, przeciągała palcami po barkach,
sztywnych sutkach na twardej klatce piersiowej, aż zsunęła z niego spodnie,
które opadły do kolan, ukazując sporą wypukłość pod mokrymi, czarnymi
bokserkami; chciała się ich jak najszybciej pozbyć, jednak arystokrata
zatrzymał ją w połowie drogi i rozchylił jej nogi kolanem, unosząc delikatnie
pupę, dzięki czemu bez problemu mógł wreszcie zdjąć z niej denerwujące dresy,
które pofrunęły poza małą kabinę, lądując w kącie łazienki, a za nimi
bawełniane, różowawe majteczki, przysłaniające ciemny pasek kędziorków wzdłuż
wejścia do zarumienionej i pulsującej pochwy; trzymał ją za wciąż uniesione
biodra, drażniąc skórę wydepilowanego wzgórka językiem, a kiedy zsunął się na
szalejącą z gorąca łechtaczkę, jęknęła głośno, chwytając się jednocześnie za
sterczące piersi, które również domagały się uwagi; kręciło jej się w głowie od
masażu serwowanego przez mężczyznę; był cholernie dobry, nie pomijał żadnego
punktu, dotykał nawet skrytej cewki moczowej, wchodził i wychodził z niej wilgotnym
mięśniem, zwijając go w górę, przez co czuła napinającą się coraz mocniej
pochwę tak bardzo, że prawie eksplodowało jej serce od nadmiaru doznań; czuła
napływające fale gorąca, cipka roztapiała się od umiejętności Dracona, który
ściskał prawie do bólu pośladki, nie przestając obsypywać jej głębokimi
pocałunkami; kiedy zaczęła jęczeć tak głośno, że nie słyszała własnych myśli,
nie wiedziała, ale czuła parzące łzy wydostające się spod zamkniętych powiek,
ciało drżało jakby od bólu, ale jednocześnie domagało się powtórki, zaś łechtaczka
stała się wrażliwa, jak nigdy dotąd, mimowolnie zaciskając się i rozluźniając,
starając się przedłużyć pustoszący umysł orgazm. Podniosła się niezdarnie na
łokciach i pociągnęła za sobą w górę arystokratę, zrzucając z nóg sportowe
obuwie, a Malfoy pozbył się w tym czasie spodni i eleganckich pantofli; buty
wylądowały przy zamkniętych drzwiach, a łazienkę zalał szum wody, którą kobieta
odkręciła, gdy przywarła do blondyna całym ciałem, wpijając się w uchylone
wargi i ocierając się podbrzuszem o pobudzonego, twardego członka; strumienie tym
razem nie były lodowate, a wręcz parzyły, tworząc w powietrzu gęstą mgłę i
uwrażliwiając nagą skórę na najmniejszy dotyk; pośladki piekły ją, gdyż właśnie
w nie wrząca woda uderzała najczęściej, a dodatkowo ściskające je i
rozchylające palce Dracona dodawały więcej cierpienia; przygryzła mocniej jego
wargę, wydając zduszony jęk, gdy pchnął ją na wciąż zimne kafelki, a po plecach
rozeszły się dreszcze unosząc jeszcze wyżej pobudzone piersi, ocierające się o
twarde sutki mężczyzny; stoczyła dłonie na wąskie biodra i bez wahania
ściągnęła z nich drażniące bokserki, a oczom okazał się naprężony członek, nad
którym rozpościerały się tak jasne i subtelne włoski kończące się tuż pod
pępkiem na płaskim brzuchu, że praktycznie były niewidoczne. Bez rozkazu czy
protestu uklękła przed Malfoyem, lecz kiedy miała wziąć twardego penisa do ust,
ten ujął ją delikatnie pod podbródkiem, podnosząc nieco głowę; o czym myślał,
co chciał jej powiedzieć, czy w ogóle chciał coś do niej mówić, nic nie
wiedziała, ale wabiona siłą stalowego spojrzenia, obolałego od temperatury wody
ciała i rozrywającej jej rozkoszy wstała, podnosząc lekko nogę, za którą
arystokrata chwycił pod kolanem, pociągając mocniej ku górze; oplotła nią
biodro, wspierając ręce na barkach mężczyzny, a gdy poczuła rozchylającą wargi
sromowe gładką główkę zatapiającą się pomału w spragnionej pochwie, wygięła
kręgosłup w łuk, wspinając się na palcach z przeszywających ją niebiańskich promieni
cudownego wypełnienia.
Zatapiał
się w jej wnętrzu powoli, jakby bał się, że coś zaraz uszkodzi; w środku
Granger było gorąco, miał wrażenie, że zaraz go poparzy, ale jednocześnie było
to tak przytłaczająco podniecające doznanie, że nie potrafił się powstrzymać.
Ścianki napinały się, kiedy z niej wychodził, jakby chciały zatrzymać go jak
najdłużej, ich faktura przypominała folię bąbelkową, jednak mocniejszą, o wiele
bardziej rozgrzaną, a spływająca po ścianach i nagich ciałach woda potęgowała
to uczucie, wywołując jednocześnie pierwsze krople potu pojawiające się na
czole. Była szalenie jedwabista w środku, tak leciutka i delikatna, że chciał
na zawsze zatrzymać to uczucie w pamięci. Trzymał ją za drgające biodra,
poruszając się coraz szybciej, a z rozchylonych zmysłowo ust kobiety
wydostawały się głośne jęki przedzierające się przez łazienkę i prawdopodobnie
przez całą siłownię. Nie chciał, żeby ktokolwiek słyszał ten głos; należał
tylko do niego, był tylko dla niego, toteż przykrył jej wargi swoimi, całując
niespiesznie i napierając mocniej, gdy kolejna fala krzyku chciała się
spomiędzy nich wydostać. Zsunął palce między nogi Hermiony, drażniąc nabrzmiałą
do bólu łechtaczkę, a wtedy ta wbiła mu w plecy krótkie paznokcie, zmuszając do
szybszych i agresywniejszych pchnięć; wbił się w nią kilka razy po sam czubek,
uderzając boleśnie o ścianki, ale po chwili wrócił do rytmicznych ruchów,
uwalniając opuchnięte usta ze swoich i oblizując drgającą wargę kasztanowłosej kobiety.
-
Niech cię piekło pochłonie – wysapała, odgarniając splątane i mokre kosmyki z
twarzy. Dostrzegła sardoniczny uśmieszek na twarzy arystokraty, który
momentalnie złapał ją za drugą nogę i mocniej przycisnął do ściany, a ona
oplotła go w biodrach, trzymając się resztkami sił za jego barki.
-
Już dawno w nim jesteśmy – odparł, wchodząc w nią po nasadę, a ona wygięła się
mocno, przymykając oczy i odchylając głowę, próbując zapanować nad coraz głośniejszymi
jękami usiłującymi wydostać się z gardła. Na nic były jednak wszelkie wysiłki,
gdyż sztywny członek Malfoya doprowadzał ją do szaleństwa, a ciało, mimo wielu
wyczerpujących treningów, miało problemy z utrzymaniem siły. Trzęsła się,
krzyczała, nawet zaczęła płakać, ale były to tylko efekty na rozkosz, w jakiej
topił ją Draco, a ona tonęła w niej po czubek głowy, zachłystywała się falami
roztapiającej ekstazy, która zalewała ją po sam brzeżek; chciała więcej,
pragnęła być tak torturowana przez wieki, bo jeśli kat ma mieć wygląd i
zdolności archanioła, to może spłonąć w ogniu piekielnym na zawsze.
Uda
bolały ją od napięcia, kręgosłup zesztywniał, a oczy zalewały krople potu
wydostające się z czoła, ale nie miała dość; przywarła do mokrego ciała
blondyna, rozkoszując się zapachem nagiej, spoconej skóry, która działała na
nią, jak najmocniejszy afrodyzjak; objęła go ciasno za szyję, gdy dotychczas
miarowe ruchy zamieniły się w nieziemską karuzelę, pozbawiając ją resztek
autokontroli. Jęczała tak głośno, wiła się pod nim, czując zbliżający się
kolejny orgazm, że wszystkie hamulce puściły; ciała uderzały o siebie z charakterystycznym
dźwiękiem plaśnięć, z pochwy wylewały się jej własne soki, a i czuła
wypływające z nabrzmiałego członka gorące kropelki mieszające się z jej
wydzieliną; penis Malfoya pulsował w niej żarliwie, uderzał w nią mocno, szybko
i rytmicznie, a naciskające na łechtaczkę palce prawie doprowadziły ją do
omdlenia. Jak on mógł być tak skupiony, pełen samokontroli, a przy tym tak
cholernie pociągający, erotyczny i doskonały we wszystkim, co z nią robił? Choć
pochwę miała kompletnie sztywną od płynnych ruchów arystokraty, to wbrew logice
odczuwała wszystkie jego pchnięcia wyraźniej; każda żyłka, każdy włosek,
najmniejsza nierówność, wszystko to odbijało się w jej roztopionym wnętrzu,
które zaczęło zaciskać się spazmatycznie na przyrodzeniu, a palce niemal do
krwi raniły blade plecy mężczyzny. Przeszły nią dreszcze, po obrzmiałej cipce
rozlała się fala oszałamiających prądów, oczy zaszły mgłą, aż pojawiły się
przed nimi czarne, przysłaniające cały obraz plamki, a w tonącej z siły orgazmu
pochwie wytrysnął członek Dracona, który w tym samym momencie zatopił zęby w zagłębieniu
między szyją a ramieniem, tworząc głębokie ugryzienie, z którego wypłynęły
maleńkie krople krwi rozlewające się po mokrej skórze; krzyknęła, ale sama nie
wiedziała co, czuła jedynie gorącą spermę zalewającą ją po samo wejście, aż
zaczęła wypływać z wnętrza i skapywać do brodzika, który pochłaniał ją razem z
wylewającą się wciąż wrzącą wodą, by mogły zniknąć w odmętach odpływu. Nie
chciała go puścić, nie chciała wracać do smutnej rzeczywistości, w której
przyjdzie jej niedługo znów funkcjonować, ale czy może zatrzymać przy sobie
człowieka, dla którego nie ma żadnej wartości?
Malfoy
opuścił delikatnie jej nogi i wysunął się z niej, wciąż z trudem mogąc złapać
oddech; Hermiona zachwiała się i omal nie przewróciła na kurki od prysznica,
gdyby jej nie złapał, leżałaby przygwożdżona do ścianek kabiny. Miała czerwoną
twarz, splątane włosy i zdezorientowane oczy; z trudem rejestrowała wszystko,
co się wokół niej dzieje; czuła jedynie spływającą po udach lepką i gęstą
spermę, której pierwszy raz w życiu nie miała ochoty od razu się pozbyć,
wyszorować ciało aż do krwi, by nie czuć na sobie więcej śladu mężczyzny, z
którym przed chwilą się pieprzyła. Tylko że Draco dał jej nieświadomie
namiastkę seksu płynącego z miłości, a tego uczucia nawet nie pozwoliłaby sobie
nikomu odebrać. Spojrzała na jego zarumienioną twarz i wtuliła się w niego
mocno, zaciągając zapachem nagiego ciała, jego zapachem, który mogłaby wdychać już
zawsze. Później zapomniała o całym, bożym świecie, gdy tonęli w pościeli łóżka
w jej domu, nie mogąc nasycić się sobą prawie do rana, kiedy to pierwsze
promienie słońca padły na splątanych w namiętnym uścisku kochanków,
szczytujących przy krzykach swoich imion, a jeszcze nigdy nie były one tak
przesączone uczuciem, jak owej nocy.
†††
W
małym pokoju na poddaszu roznosił się metaliczny zapach krwi przesiąkający
zgromadzone w pomieszczeniu powietrze, ustawione schludnie nieliczne meble, i
wdzierając się do nozdrzy chuderlawego mężczyzny kucającego przy przewieszonym przez
gruby pręt przymocowany do ściany ciele; różdżką majstrował cały czas przy
brzuchu ofiary, mrucząc pod nosem radosną melodię z maseczką chirurgiczną
przysłaniającą rozłożone w promiennym uśmiechu wargi.
-
Będziesz tańczyć, aż sama staniesz się jak zjawa, blada i zimna, aż skóra
uschnie na tobie, jak na szkielecie, aż nie zostanie z ciebie nic, tylko
tańczące – śpiewał cichutko, przy ostatnich słowach machnął mocno różdżką, a z
brzucha zwisającego nad podłogą mężczyzny wypłynęły oblepione krwią flaki,
lądując na drewnianych, ciemnych panelach – wnętrzności.
Uśmiechnął
się szeroko, obserwując mieszającą się spermę, wyciekającą wciąż ze sflaczałego
członka, z jaskrawym, czerwonym płynem z jamy brzusznej, oblepiającej walające
się po podłodze jelita. Ze stojącego na biurku niedaleko okna słoika zbiegły
mrówki, jedne mniejsze, drugie większe, część z nich była kompletnie czarna, i
pognały ku rozlewającej się kałuży, zatapiając w niej małe szczęki.
-
Będziesz tańczyła od drzwi do drzwi po wszystkich wioskach – zaśpiewał głośniej,
tanecznym krokiem przypominającym balet podbiegając do okna i otwierając je na
oścież, wdychając świeże, majowe powietrze – w każde drzwi zapukasz trzy razy,
a ludzie, kiedy cię zobaczą, będą się ciebie lękać.
Okręcając
się wdzięcznie na pięcie z wysoko uniesionymi rękami podszedł do ofiary,
unosząc zwisającą luźno głowę jednym palcem przyobleczonym białą, lateksową
rękawiczką. Przekrzywił się i pochylił, ściągając maseczkę i pozwalając jasnym
włosom spłynąć po lewym ramieniu. Błękitne, szkliste oczy patrzyły na oprawcę
bez wyrazu; były już martwe, ale ciągle dało się w nich dostrzec iskierki
szczęścia. Mężczyzna teatralnie opuścił kąciki ust, wyginając je, niczym u
dramatycznej maski, i unosząc wysoko brwi; zabrał palec spod brody
cierpiętnika, a ta zleciała w dół, kołysząc się na prawo i lewo przez dłuższy
czas. Rozejrzał się po pokoju, nucąc nieustannie frywolną melodię i podskakując
od czasu do czasu, aż dostrzegł pogrzebacz wsadzony w dogasające palenisko w
kominku w salonie, dokąd pognał jak na skrzydłach, wyciągając pręt z żaru.
Transmutował go w trzy litery i podgrzał zaklęciem jeszcze mocniej, by stempel
raził w oczy czerwonością. Z tak przygotowanym narzędziem, drepcząc na
paluszkach, powrócił do zwisającego, okaleczonego ciała, i bujając się chwilę
na piętach wycelował w lewy pośladek.
-
Tańczcie, czerwone trzewiki – zaśpiewał, przykładając pogrzebacz do prawie
białej skóry, wciskając go z największą siłą, jaką posiadał, i wypalając na
niej trzy litery – tańcz i ty z nimi!
Wykrzyknął
radośnie, wdychając swąd spalonego białka roznoszący się po pokoiku i
przyglądając się znakom, z których ulatywał śmierdzący dym. Machając już lekko
wystudzonym prętem na prawo i lewo, wyciągnął z leżących na kanapie spodni
ofiary złotą kopertę z wygrawerowanymi na środku bordowymi literami
układającymi się w napis „zaproszenie”; ustawił ją na biurku, poprawiając kilka
razy, aż klasnął uradowany w dłonie, wyrzucając pogrzebacz za siebie, a który
rozbił się o półkę z książkami. Mężczyzna wzruszył ramionami, odgarnął długie,
jasne włosy z twarzy i za pomocą wstążki związał je w kucyka.
-
Przekaż Dracusiowi, że będę na niego czekał – zwrócił się do trupa, posyłając
mu na odchodne całusa i znikając za otwartym oknem. Mrówki zdążyły już dorwać
się do jelit i oblepić je czarną, ruszającą się w świetle kinkietu chmarą.
Ten rozdział jest bardzo zaskakujący,nie sądziłam,że Draco i Hermiona tak szybko się do siebie zbliżą. Jestem ciekawa jak dalej rozwiniesz ten wątek. Co do ataku na Pottera-ciekawy zwrot akcji,zdumiała mnie reakcja Rona. Wiedziałam,że nie Ron nie darzy nienawiścią Harrego,ale nie przypuszczałam,że w tak emocjonalny sposób zareguje na na ten atak. Podsumowując w rozdziale podobała mi się rozmowa Harrego i Rona- słownictwo może nie było najwyższych lotów,ale parę razy byłam rozbawiona. Napaść na Pottera i pojawienie się ministra na stypie to ciekawe zwroty akcji. Co mi się nie podobało w tym rozdziale? Hermiona i Malfoy zbyt szybko się do siebie zbliżyli to za duży przeskok w ich relacjach w porównaniu do tego co prezentowałaś nam w poprzednich rozdziałach
OdpowiedzUsuńJestem zła na ten rozdział, rozczarowana tekstem, coś się w nim wydarzyło, poplątało, bardzo mnie to uwiera i denerwuje, że dalsze losy bohaterów zostały ukazane w płytki, wręcz prymitywny sposób. Z pewnością będę nad nim pracować, może opublikuję go kiedyś w nowej wersji, ale wiedz, że jestem tak samo zawiedziona i dostrzegam znacznie więcej powodów do niezadowolenia, niż wymienione przez Ciebie "zbliżenie" Draco i Hermiony. Z dobrych wiadomości powiem tyle, że już zabrałam się za poprawki w rozdziale 9, żeby później znów nie załamywać się psychicznie, i jest on znacznie lepiej skonstruowany, choć jeszcze czuję w nim odskocznię od poprzednich części Zagadek. Mam nadzieję wykrzesać z niego maksimum, ale długa droga przede mną, bo sporo trzeba w nim zmienić lub dopracować, jednak liczę, że tym razem będę chociaż częściowo zadowolona.
UsuńDziękuję za krytykę, bo to znaczy, że obie/oboje jesteśmy świadome treści rozdziału, widząc znaczny spadek jego jakości.
Pozdrawiam,
Realistka :)
Nie wiem dlaczego jesteś niezadowolona z tego rozdziału ale nie mnie to oceniać
OdpowiedzUsuńLubię Twoją postać Harrego. Nie wiem czy powinien, ale naprawdę mnie śmieszy. Na swój głupkowaty sposób jest uroczy. Jego podejście do "fana" było rewelacyjne.
Świetna scena w knajpce Juanity. Można powiedzieć, że czułam tą specyficzną więź hiszpańskiej rodziny. Bardzo podobało mi się w jaki sposób cała rodzina przyjęła postać Percy'ego na tym, jakby nie było, szczególnym spotkaniu. Czułam ten hiszpański temperament.
Przyznam, że coraz bardziej zaskakujesz mnie kreowaniem postaci rudego wypłosza. W momencie w którym wydaje mi się, że nie zaskoczy mnie już swoim podejściem, wyskakujesz z takim zachowaniem, że nóż w kieszeni się otwiera. Mimo swojego czarnego charakteru, jest to jedna z moich ulubionych postaci. Niesamowicie charakterystyczna i perfekcyjnie zaplanowana. Słyszę ten jego wredny śmiech i odpychający głos. Widzę jego postać i mogę pogratulować Ci jedynie stworzenia naprawdę odrażającej kreatury.
Ale, ale... nawet nie wiesz jak bardzo ucieszyło mnie to, że Draco w końcu przypomniał sobie po części, że ma na nazwisko Malfoy. Czułam ciepło na sercu gdy w końcu pokazał Percy'emu gdzie jego miejsce i z kim zaczyna. To był właśnie mój stary, wredny, bezwzględny Malfoy. Mimo, że odpuścił, byłam z niego taka dumna. Trochę męczyło mnie to, że był ofiarą takiego wypłosza, który jedyne do czego się nadaje, to do pucowania jego butów. W sumie dziwie się, że Draco wytrzymał tak długo. Podziwiam go za cierpliwość. Zastanawiam się tylko co Weasley wymyśli w odwecie. Czuję, że to będzie coś wielkiego.
Scena aktu Draco i Hermiony. Była to najlepiej opisana scena tego typu jaką miałam do tej pory przyjemność przeczytać. A przeczytałam naprawdę wiele. Czułam wibracje, elektryczność ciał, podniecenie. Fenomenalnie. Co prawda spodziewałam się, że w pewnym momencie któreś z nich to przerwie ale nie wiem czy ktokolwiek byłby w stanie przerwać przy takim obezwładniającym pragnieniu bliskości drugiego człowieka. A ich pragnienie czułam każdą komórką ciała. Ciekawa jestem, czy teraz ich stosunek do siebie się zmieni.
Bardzo zaintrygowana jestem kolejną ofiarą. Wspaniały smaczek niepewności dodałaś na koniec. Niebieskie oczy? Do głowy przychodzi mi Ron, ale nie ukrywam, że smutno byłoby bez jego postaci. Jest niesamowicie ciekawa w tym opowiadaniu. Będę teraz mieć o czym myśleć :)
Było pare literówek, ale nie wpłynęły w rażący sposób na przekaz, za co jestem wdzięczna. Po za tym, całość rozdziału całkowicie rekompensuje drobne niedociągnięcia.
No cóż... gratuluje kolejnego, niesamowitego rozdziału i do przeczytania następnym razem :)
Pozdrawiając, s.
Tak jak poprzedniczka również zauważyłam że zbliżenie Hermiony i Draco przyszło zbyt szybko, przynajmniej dla mnie i nie chce aby Ci bylo przykro ale ta scena zbliżenia czasem była albo zbyt przekombinowana albo czasem słownictwo było zbyt prostackie. Niestety troszkę minimalnie się zawiodłam ale to po prostu ze względu na to ze przyzwyczaiłas mnie do najwyższego poziomu jakości twoich tekstów. Co do testy rozdziału, w końcu akcja z morderca rozwinęła się. Bardzo mnie interesuje czemu ma obsesję na punkcie Draco i kogo właśnie zabił, myślę że to nikt z dotychczasowych bohaterów lub Percy Weasley. Bardzo spodobała mi się postawa Rona czyli nie ważne jak byśmy się nie poklocili- przyjaciele na zawsze, martwi się o niego niezależnie od tego ze ich kontakty w ostatnim czasie były dość burzliwe. I to właśnie jest piękne! Mam nadzieje ze Pansy odważy się przyjść do ukochanego. Żal mi trochę Juanity, nie zasłużyła sobie na takie traktowanie przez Percy'ego. Ale cieszę się że ma taki temperament i jest Hiszpania bo możliwe ze inna osoba oddala by te dokumenty pod tymi groźbami ale nie ona, dumna i wierna. Wiec w sumie ten najważniejszy wątek który jest przedmiotem opowiadania czyli parking trochę mnie zawiódł ale pozostała część na najwyższym poziomie. Przepraszam ze poprzedniego rozdziału nie skomentowala ale niestety również mam wakacje i nie miałam czasu. Życzę dużo weny i cierpliwości do korekty następnego rozdziału. I dużo zdrowia(w szczególności tego psychicznego), spokoju i wypoczynku bo to najważniejsze. Korzystaj z końcówki wakacji jak najintensywniej, pozdrawiam Karolina :)
OdpowiedzUsuńSceny seksu nigdy nie będą takie, jakie byśmy chcieli, ponieważ każdy ma jakąś swoją wizję, inaczej postrzega ludzkie ciało i to, co się z nim wyczynia. Jedni lubią normalne, nieudziwnione, tradycyjne, w skrócie, "misjonarskie", gdzie wulgaryzmy są tak przyozdobione, że czasem trzeba się grubo zastanowić, czy fragment opisuje to, co się myśli, czy może mężczyźnie wyrosło między nogami coś innego; inni eksperymentują na różne sposoby, dla nich będzie za mało tego prostackiego słownictwa, będą oczekiwać jakiegoś targania, krzyków, wibracji roznoszących dom i całą okolicę. Gdzie ja w tym wszystkim jestem? A no nigdzie. A przynajmniej ten fragment nigdzie nie jest. Miałam zamiar stworzenia takiej naturalności w przekazie, ale czasem płynęłam w tekście, jakbym sama właśnie przeżywała orgazm, a innym razem tak na odczepkę, bo w końcu seks to seks. No nie, tak niestety nie jest. Nie podoba mi się ta scena z prostej przyczyny - nie ma określonego kierunku; nie jest ani uczuciowa, ani wulgarna, zwyczajnie nijaka i nie będę zachwycać się czy wzruszać tymi "prawdziwymi" uczuciami pod warstwą praktyk łóżkowych z epoki kamienia łupanego. Zawaliłam ten fragment po całej linii, a jeśli mnie samej się on nie podoba, to czy mogę mieć pretensje, że komuś również? To masochistyczne stwierdzenie, ale cieszy mnie to.
UsuńWracając jeszcze do prostackiego słownictwa. Ja nie wiem, może tylko ja żyję w takim świecie, ale dla mnie niektóre określenia brzmią naturalniej, niż poetyckie ubranka, typu "kwiat kobiecości", bo domyślam się, że mówimy o tym samym określeniu żeńskich narządów rozrodczych, które pojawiło się w tekście. Jeśli kogoś to gorszy, spoko, widocznie lubi seks rodem z harlequinów, jeśli nie, miło, że mamy zbliżony pogląd. Nie zrozum mnie źle, nie usprawiedliwiam fragmentu w żaden sposób, bo jak już mówiłam, woła on o pomstę do nieba, zaznaczam jedynie swoją opinię na ten temat, nie dotyczy ona bezpośrednio rozdziału. Sądzę, że gdyby cała scena była utrzymana w jednej tonacji, to wtedy te prymitywne z pozoru wstawki byłyby na miejscu, jednak że skacze ona jak małpa po gałęzi, bo z jednej strony jest agresywnie, a z drugiej miziamy się jak szesnastolatki (bez urazy dla szesnastek, nic do nich nie mam), to wydają się one oderwane od rzeczywistości, a przede wszystkim umieszczone w złych momentach. Przynajmniej ja mam takie odczucie.
Może byłam wtedy jakaś wyposzczona, nie mam bladego pojęcia, ale dostrzegam mierną jakość tej sceny, może zasugerowałam się jakimś tanim romansidłem, po prostu nie wiem, co się ze mną wtedy działo, ale fragment z pewnością nie jest taki, jaki powinien być, jakim ja widzę seks, i też jaki seks uprawiam. Ni on romantyczny, ni erotyczny, ni wulgarny, po prostu w całości kupy się nie trzyma. I przy tym zostańmy, bo włączył mi się gaduła ;)
Cześć wszystkim :) Właśnie dzisiaj natknęłam się na twój blog i przeczytalam go calutkiego, a że rodziały są wyjątkowo długie ( co jest na plus ;) ) to spędziłam przyjemnie pare ostatnich godzin. Muszę przyznać, że twoje opowiadanie jest dość oryginalne, co sprawia, że aż chce się pochłonąć wszystkie rozdziały w całości. Jeśli mogę coś dodać od siebie to uważam, że wcale nie zawaliłaś tej sceny. Chociaż wydaje mi się, że może za szybko rozwinęła się znajomość Draco i Hermiony ze znajomych-ale-jednak-nie-znajomych w kochanków. To jednak jest w tym pewien, że tak się wyrażę, smaczek. Jak dla mnie pasuje ona do całości twojego opowiadania, współgra z atmosferą jaką starasz się tu utrzymać. Czytałam wiele książek, gdzie były sceny seksu, te mniej wulgarne lub też te, od których albo przechodzą dreszcze albo robi się gorąco. I powiem szczerze, że naprawdę należą Ci się ode mnie wyrazy szacunku, gdyż jako jedna z nielicznych blogerek piszesz bez żadnych ubarwień czy uproszczeń. Kiedy czytałam tą scenę to powiem Ci, że aż nie mogłam się oderwać. Naprawdę świetnie piszesz ;)
UsuńA co do wulgaryzmów to mi nie przeszkadzają. Możesz pisać jak Ci się podoba.
Jeśli chodzi o całość rozdziału to bardzo, bardzo mi się podobał. Nareszcie Draco dokopał temu nadętemu rudzielcowi i mam nadzieję, że w końcu przyjdzie taka chwila, kiedy Percy będzie bał się nawet na niego spojrzeć. Uwielbiam też jak wplatasz dialogi po hiszpańsku, gdyż nadaje to takiej świeżości do tego szarego Londynu i ponurej atmosfery w Ministerstwie. Dlatego bardzo podoba mi się postać Juanity, która jest twardą kobietą, ale taką, która pod tą skorupą skrywa kobietę o miękkim sercu. Mam nadzieję, że będzie pojawiać się jeszcze wiele razy i odpłaci się Percy'emu za te przykrości jakie jej sprawił.
Ogolnie przez cały rodział czuć było, że coś ważnego wydarzy się jeśli nie pod koniec rozdziału to pewnie w następnych. Niby zaczyna się tak niewinnie, a tu nagle takie bum. Naprawdę myślałam, że Harry został zamordowany przez tego dziwnego kolesia mającego bzika na punkcie Draco. Mam nadzieję, że Harry z tego wyjdzie, bo pomimo swojego charakteru, jest naprawdę ciekawie wykreowaną postacią.
Podsumowując: czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, bo jestem pewna, że będzie warto. Pozdrawiam ;)
Cześć!
UsuńJak widzisz odpisuję tu, przynajmniej pod tym rozdziałem, praktycznie każdemu, więc Ciebie też nie mogę pominąć, choć mam jakieś problemy z Internetem, stąd takie opóźnienie, ale mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczysz.
Nie chodzi mi wyłącznie o scenę stosunku między Draco i Hermioną, ale o cały rozdział, o charakter, który się wyłamuje z dotychczasowego tonu zagadek. Tu jest jakaś bomba czasowa, wszystko nagle wydarzyło się z taką prędkością, że sama się zastanawiam, ile miałam na liczniku, kiedy go pisałam. Nie podoba mi się ten fakt, nie jestem zadowolona, że sprawy nagle ruszyły tak z kopyta, że widać wielką dziurę między wydarzeniami, które były, a tymi, które zostały ukazane w bieżącej części. Mamy fragment w barze Juanity i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie napaść na Harry’ego i nagle łup! Jest skok, a po nim wielgachny przełom w relacji głównych bohaterów. Percy wkrada się tak jakoś nieproszony, jakby upchany został na siłę, żeby coś się zadziało, potem nieszczęsny seks, o którym będę się rozwodzić dalej, bo wszyscy jakoś się tylko na niego uwzięli (oczywiście nie w negatywnym znaczeniu), i kolejne morderstwo, zresztą w moim odczuciu jedyny kawałek, który ma jakieś ręce i nogi w tym rozdziale. Jest dużo zamieszania, nie tylko akcja nabrała jakiegoś szalonego rozpędu, ale i uczucia nie zostały tym razem zobrazowane prawidłowo, przemyślenia mijają się, nie mają żadnego ukierunkowania, gesty odbiegają od realiów Zagadek, są z nich po prostu wyjęte; no nie, po prostu nie, to nie jest rozdział, do którego osobiście chciałabym wracać i szukać w nim drugiego dna, bo go zwyczajnie nigdzie nie ma.
Scena seksu jest nijaka i to należy powiedzieć otwarcie. Nie chodzi o wulgaryzmy, o jakieś przekombinowania figurowe, ale o cały jej wydźwięk, bo dla mnie, zresztą nie tylko, ona jest pusta, przepływają po niej słowa, jest wizualizacja, ale nie została niczym wypełniona. Brakuje krzty jakiejkolwiek emocji, bo gdyby był tu gniew, może nawet nienawiść, albo głęboki smutek, dążenie do ciepła drugiej osoby, cokolwiek, może wtedy miałaby ona jakiś charakter. Jest w niej wyłącznie fizyczne pożądanie, na dodatek też takie jakieś wybrakowane, bo ten „ogień namiętności” wybuchł z niczego; co od wody z prysznica się zajął? Scena aktu nie zadowala mnie, bo ja po prostu nie umiem ich pisać, nie potrafię ubrać w słowa stosunku, którego sama nie widzę, a z kolei przelewanie na „papier” własnych wybryków z alkowy też jakoś nie brzmi zbyt dobrze. Chciałam, a przynajmniej twierdzę, że miałam takowy zamiar, żeby wyszła naturalnie, żeby miała wydźwięk właśnie takiego pragnienia drugiego człowieka, przytłoczonego wszechobecnym cierpieniem, smutkiem, który ucieka w ramiona drugiej osoby i daje się pochłonąć ich ciepłu, które rozgrzewa ciało i duszę. Efekt końcowy wyszedł zupełnie inaczej, bo niby jest w tym fragmencie trochę uczuć, ale zaraz pojawia się taka szorstkość w przekazie, wszystko wytłumaczone na odczepkę jakby pisane do poradnika, również zachowania niepasujące do bohaterów, których już trochę znamy; nie ma w nim grama naturalności, nie jest to seks, który uprawiałam, uprawiam i chciałabym uprawiać, opis jest mdły, nie ma określonego kierunku, dlatego nie uważam, że ta scena jest dobra. Powiem więcej, ona w ogóle powinna zostać wycięta, ale cóż, kiedyś musiała mi się wydawać godna publikacji, a naprawić jej nie umiałam, toteż zostawiłam ją i oczekiwałam krytyki. Nie wszystko przecież zawsze musi być idealne ;)
W sprawie reszty nie będę się rozpisywać, chyba że masz takie życzenie, to nie ma sprawy. Myślę jednak, że lepiej będzie zaczekać do kolejnego rozdziału.
Również pozdrawiam :)
Mi mimo wszystko rozdział przypadł do gustu. Nie zgadzam się też ze stwierdzeniem, że scena erotyczna jest przyozdobiona "prostackim słownictwem", ale racja - możliwie dlatego że każdy ma swoje wyobrażenie seksu i inne doświadczenia.
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest pełen zagadek i niedokończonych wątków - czekam więc na kolejny.
Myśle też, że jesienna chandra dopadła ostatnio wiele osób. W tym mnie. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę weny a przede wszystkim polecam kubek gorącej czekolady, kocyk i dobrą książkę! ;*
Miło, że wykrzesałaś jakieś plusy z tego rozdziału, bo ja ciągle zgrzytam zębami na niego. Faktycznie, seks każdemu wydaje się inny, ale ile razy czytam ten fragment, tak wiecznie widzę, że jest on pozbawiony głębi – to po prostu pusty opis, brakuje mi w nim uczuć, nie ma żadnego charakteru, i to mnie w nim najbardziej uwiera. Słownictwo też każdy odbiera inaczej, dla jednych wulgarne, prostackie, dla innych normalne, naturalne; nie ma się co czepiać, według mnie odbiór leży bardziej w charakterze człowieka czytającego, jego stosunku do nazewnictwa, bo są ludzie, którzy są wyczuleni na wulgaryzmy nawet w śladowej ilości, ale ich zdanie tez należy szanować i uwzględniać. Natomiast jak ktoś ma do tego neutralne nastawienie, to spoko, nie będzie robiło mu to wielkiej różnicy. Ja w tym fragmencie nie byłam zdecydowana na żaden kierunek i sądzę, że właśnie przez to niektóre słowa gorszą, ale cóż, może w dalekiej przyszłości, jeśli jeszcze będę coś podobnego pisać, to wyjdzie mi to lepiej.
UsuńMoja jesienna chandra to już latem zaczęła się panoszyć, teraz tylko denerwuje mnie od czasu do czasu, śmiejąc się ze mnie bezczelnie w kącie, że nie potrafię się do niczego zmobilizować, nawet do wyjścia z hotelu. To potworne. Ale jeszcze gorsze jest to, że nie jem słodyczy, nie lubię nadmiernego ciepła, a wartościowe książki bardzo szybko się kończą :(
Również pozdrawiam :)
Generalnie nie komentuje postów, bo jak mam już czas na przeczytanie, to albo jest to środek nocy, albo chwila między szaleństwami codzienności. Jest to jedyne opowiadanie, które aktualnie czytam i faktycznie mogłam zawsze coś naskrobać, bo zdaje sobie sprawę, że to jest niezwykle motywujące dla autora, ale najzwyczajniej w świecie o tym zapominam.
OdpowiedzUsuńNie tym razem :D. Wczoraj przeczytałam rozdział,a dzisiaj cały dzień myślalam o tym, żeby nie zapomnieć skomentować. Z dwóch powodów.
Pierwszy z nich: jesteś zbyt krytyczna w stosunku do samej siebie + nie do końca zgadzam się z powyższymi komentarzami i to mnie tak rozjuszyło, że cały czas pamiętałam o pisaniu komentarza. A wyjaśniam to w punkcie drugim.
Okej, zgodzę się, że w pierwszej części rozdziału, w której trwała żałoba trochę się motałam, nie do końca mogłam zrozumieć pojedyncze sceny, a to chyba przez te homeryckie opisy, w których się gubiłam. Ale to tylko tam - potem było już lepiej :)
Czy jestem zszokowana seksem (nie bójmy się tego słowa, ludzie :D) między Hermioną a Draco TAK SZYBKO?! Tak, jestem. Czy to popsuło moją wizję tego opowiadania i jestem zawiedziona? Nie.
Opisujesz życie dorosłych ludzi. A dorośli ludzie, jak same wiemy, są bardziej popieprzeni momentami od dzieci i właśnie jak dzieci błądzą we mgle swoich własnych problemów, żali i uczuć.
A Hermiona i Draco są zagubieni. I to ich właśnie zbliża. Są też uczucia, które kiełkują powoli, są też uczucia tak zimne, że nagły żar po prostu wyrzuca je na zewnątrz. I właśnie to tutaj było. Naprawdę mi się podobało, bo sytuacja była tak po prostu... ludzka. Nie wyśniona, nie przekontrastowana. Nazwijmy to "zwyczajna", nie mam pod ręką innych określeń, bo padam na twarz.:)
Co do któregoś komentarza powyżej - prostackie słownictwo... hmmm.... Chyba mam inną wizję postrzegania prostactwa. Naprawdę wolę w opowiadaniu wyraz "cipka" niż jakbyś tam miała wkleić "waginę", bo chociaż to oczywiście naukowe, to średnio mi tu pasuje. :P
Sama scena opisana mistrzowsko. Nie będę się nad nią rozwodzić, bo idealnie, to co czułam, opisane jest w pierwszym komentarzu . Powiem tylko tyle - więcej takich 3:).
I też się cieszę, że Malfoy chociaż na chwilę zrzucił z siebie iluzję przerażonej myszy. Może to zabrzmi głupkowato, ale szaleję za tą jego "zimną maską" :)
Pewnie coś jeszcze chciałabym tu napisać, myślalam przecież o tym cały dzień. Ale nie mogę się już skupić, więc lepiej skończę na tym, co jest :D
Malfoy chociaż na chwilę zrzucił na siebie iluzję przerażonej myszy? Iluzja to moim zdaniem nieodpowiednie słowo. Postawa Malfoya w poprzednich rozdziałach wskazuje ewidentnie na strach. Powodów strachu czy też przerażenia Draco jest wiele. Strach przed Percym ,strach przed zaufaniem komukolwiek,strach przed bliższą relacją z drugim człowiekiem,strach przed uczniami jakie zaczyna żywić do Hermiony. To,że Malfoy obronił się przed Percym nie oznacza,że nagle przestał się bać. Nie stanie się nagle Draconem Malfoyem z zimną maską tak często kreowaną na innych blogach. Taki przeskok w jego zachowaniu byłby pozbawiony logiki. Co do sceny seksu i słownictwa. Faktycznie słowo prostackie jest wyolbrzymione,ale słowo cipka po prostu można zastąpić wieloma innymi określeniami-niekoniecznie poetyckimi i rodem z tanich romansów
UsuńAniu,
Usuńbyłaś pierwsza, więc w takiej kolejności odpisuję, na wstępie przepraszam za opóźnienie, bo raz, że Internet coś szwankuje za granicą, a dwa, mam za mało motywacji, żeby usiąść do laptopa. Mam nadzieję, że wybaczysz to opóźnienie.
Komentowanie nie jest obowiązkiem i nigdy nikogo do niczego nie zmuszałam i zmuszać nie będę, ponieważ to dziecinne zachowanie. Fakt, cieszy mnie, gdy ktoś napisze kilka słów od siebie, jednak nie mam parcia, żeby pod postami znajdowało się tysiąc opinii. Sama zresztą często czytam różne rzeczy, a nie komentuję, więc tym bardziej nie mogłabym mieć pretensji. Także bez spiny, nie to jest najważniejsze na blogu ;)
Jestem bardzo krytyczna wobec siebie, bo zawsze wiele od siebie wymagam i nie lubię się rozczarowywać. To widać i zawsze się przyznaję, gdy jestem sobą zawiedziona, przez co może się wydawać, że mam jakiś niski poziom samooceny, ale nie, ja po prostu umiem postawić sobie wysoko poprzeczkę i podwyższam ją, gdy jakiś poziom już osiągnęłam.
W pierwszej części rozdziału, czyli do skoku w czasie po napaści na Harry’ego, jest bardzo duży natłok przemyśleń. Nie do końca sama rozumiem, co niektóre sceny miały wnieść, jakie mają znaczenie, prawdopodobnie żadne lub znikome, jednakże to, co najbardziej w nich widać, to plątanina niejasnych uczuć; z jednej strony zaczynają się materializować, ale zaraz potem znikają, jakby w ogóle ich nie było. Miotam tu bohaterami i przyznaję się do tego z bólem, dlatego niektóre fragmenty dezorientują, jednak nic ich nie usprawiedliwia.
Scena seksu jest jak najbardziej zwyczajna, to dobre określenie, ale powtórzę u Ciebie również, że lepiej pasuje tu „nijaka”. Ona jest wybrakowana, może coś tam między Draco i Hermioną wybuchło, z pewnością rura ściekowa byłaby na miejscu, ale ja wznieciłam między nimi ogień tak naprawdę z niczego, to ich podniecenie, nieokrzesane pragnienie wzięło się z powietrza (albo wody, jak komuś klimat z łazienki bardziej pasuje). Wrzuciłam ich do tego młyna seksu bez przyczyny, bez celu, i mam wrażenie, że z niepotrzebnego pośpiechu, a nawet nie mam wrażenia, tylko to wiem. Tak jakby grunt zaczął mi się palić pod nogami, że nie zdążę, że się nie wyrobię, bo mamy już rozdział ósmy, a u nich w kwestii uczuć dalej zimno, jak na Syberii. Uwiera mnie też fakt, że ta scena nie ma określonego charakteru, tak jak poprzednie rozdziały Zagadek; nie jest nastawiona na emocje, praktycznie żadne z niej nie wypływają, ale nie jest też ukierunkowana na fizyczny pociąg, to się w niej miesza, mogło się przeplatać płynnie i coś może by z tego wyszło, natomiast ona się buja z góry na dół, raz tak, raz śmak, i w rezultacie jest po prostu mdła. Opisany seks nie jest tym, który chcę czytać, dlatego dla mnie jest on bez wyrazu i nie potrafię być z niego nawet częściowo zadowolona.
Powtórzę się tutaj z jednego komentarza wyżej w kwestii tego nieszczęsnego prostackiego słownictwa: Słownictwo każdy odbiera inaczej, dla jednych wulgarne, prostackie, dla innych normalne, naturalne; nie ma się co czepiać, według mnie odbiór leży bardziej w charakterze człowieka czytającego, jego stosunku do nazewnictwa, bo są ludzie, którzy są wyczuleni na wulgaryzmy nawet w śladowej ilości, ale ich zdanie tez należy szanować i uwzględniać. Natomiast jak ktoś ma do tego neutralne nastawienie, to spoko, nie będzie robiło mu to wielkiej różnicy. Ja w tym fragmencie nie byłam zdecydowana na żaden kierunek i sądzę, że właśnie przez to niektóre słowa gorszą, ale cóż, może w dalekiej przyszłości, jeśli jeszcze będę coś podobnego pisać, to wyjdzie mi to lepiej.
UsuńCo do Malfoya i jego fragmentu z udziałem Percy’ego, Anonim napisał wszystko, co ja mogłabym sama przekazać i zgadzam się z nim/nią stuprocentowo. Malfoy nie zdjął z siebie „iluzji przerażonej myszy”, on ciągle nią jest, jednak pewne wydarzenia skumulowały w nim uczucia, które zmaterializowały się w postaci gniewu i nienawiści do Percy’ego, sprawcy nieszczęścia, które dotyka nie tylko Draco, ale i osób, na których mu zależy. On nie zmieni się nagle w herosa, nie będzie się stawiał, nie będzie mścił się na Weasleyu, bo to nie miałoby żadnego sensu i Malfoy w żadnym wypadku w tym opowiadaniu nie jest taką osobą.
Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia w przyszłości, nawet jeśli bez komentarza ;)
Anonimie (wybacz, nie wiem, jak inaczej mogę się do Ciebie zwrócić),
Usuńdziękuję za spostrzegawczość i trzeźwy odbiór postawy Malfoya; Draco boi się wszystkiego, co zostało wymienione, ale żyje też w strachu przed sobą, przed tym, co uczucia, które się w nim materializują, robią z nim, jak go zmieniają. Jego reakcja na Percy’ego to wypadkowa dotychczasowych wydarzeń – poniżenie, katowanie, niedoszły gwałt, teraz zranienie Juanity – ale również ludzka złość i bezsilność, że nie może pomóc Harry’emu, że Hermiona jest coraz bliżej niego, że nie potrafi już sobie ze wszystkim sam poradzić. Nie przestanie się bać, nie zmieni się nagle w bohatera, bo to nie jest Malfoy, którego znamy z innych blogów i nigdy taki nie będzie w tym opowiadaniu. Może niektóre cechy się w nim zmieniają, ale nie przeobrazi się nagle w diametralnie inną osobę, nawet na końcu strach ciągle gdzieś w nim będzie.
O tym nieszczęsnym słownictwie piszę praktycznie w każdej odpowiedzi, ale cóż, chciałam, to mam, a i też nie mam jakoś pretensji. Tę „cipkę”, od której wszystko się zaczęło, rzeczywiście można zastąpić, jednak… czym? Przepraszam, jeśli teraz wychodzę na blondynkę z dziurą między uszami i ubogim zasobem słownictwa, ale przeszukałam różne słowniki, przebrnęłam przez (chyba) wszystkie synonimy, a dalej nie widzę określenia, które byłoby lepsze. Jeśli mogę prosić o pomoc, to będę za nią bardzo wdzięczna.
Jak ty możesz być z tego niezadowolona? Rozdział był MEGA! Kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Percy mnie tak wkurza, że jak Boga kocham sama mu kiedyś coś zrobię. Bezduszna, bezuczuciowa kreatura! Jak można kogoś dręczyć na pogrzebie jednego z członków rodziny?! Wcale nie dziwię się Juanie, że tak bardzo była zdenerwowana, bo kto by nie był. A ten psychol Federico... O co tu wgl chodzi?! Co on ma do Ślizgonów i kogo znów pozbawił życia i czemu zaatakował Pottera? Co biedy Harry mu zawinił i czemu myślał, że dotrze tym jakoś bardziej do Draco? Mam tyle pytań w głowie i jeszcze większy mętlik. Coś mi się wydaje, że po tym ataku relacja między Harrym a Ronem ulegnie znacznej poprawie, bez powodu by tam rudy tyle w Mungu nie siedział. A co do Hermiony i Draco... Oj aż mi się gorąco zrobiło jak czytałam tą scenę pod prysznicem. Długo czekałam na coś więcej ze strony tej dwójki ale tego się kompletnie nie spodziewałam! Myślałam, że może Hermiona się znów nawali i rzuci na Malfoya i wykorzysta go, ale oprócz pocałunku nic więcej się nie zdarzy a tu proszę bardzo. BOMBA! Najprawdziwsza bomba :D Nie spodziewałam się po Draco, że pozwoli doprowadzić do czegoś takiego, tylko czekałam aż to przerwie (choć wcale tego nie chciałam) ale tego nie zrobił. W pewnym momencie nawet pomyślałam, że to wszystko się dzieje w głowie któregoś z tej dwójki i też strzał w płot. Oj jestem bardzo ciekawa jak to wszystko się między nimi potoczy. A wracając do tej ryżej gnidy (chyba nie muszę pisać, że mowa o Percym) to jestem ciekawa, czemu mimo całego zajścia w windzie z Draco był zadowolony, czyżby właśnie o coś takiego mu chodziło? Jednego chyba mogę być pewna, Draco będzie miał przez to kłopoty :/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę mile spędzonego czasu przez ostatni tydzień jaki nam został zanim wrócimy do szarej akademickiej rzeczywistości :D
OdpowiedzUsuńDzień dobry.
Po pierwsze, jestem tu, aby sprostować. Dołączam się sercem i duszą do wszystkich, którzy zapewniają, że nie jest tak źle, jak to widzisz, ale o niebo lepiej. Rozumiem jednak osobiste autorskie niezadowolenie z pewnych tekstów, nie będę się tu wykłócał z Twoją autorskością. Jedynym, na co zwróciłam uwagę, były literówki, ale jak dobrze wiemy, zdarzają się i ludziom, i autokorektom, a niewykluczone, że moje wysłużone oko wyłowiło je tylko dzięki Twojemu ogólnemu niezadowoleniu i zniechęceniu. A przechodząc do samego tekstu...
Podoba mi się scena w lokalu Juany, zachwyt nad jej osobą, hiszpańskość rodziny, która chyba nie mogła zostać ukazana bardziej hiszpańsko, piękno piosenki i piękno głosu. Zazdrość, bo jak inaczej to określić, ze strony Hermiony - no cóż, zazdrosna. Chociaż Juanita nie stanowiłaby dla niej zagrożenia w kontaktach z Draconem, zapewne jak każda kobieta chciałaby być pod pewnymi względami podziwiana, adorowana, dostrzeżona i już coraz mocniej ukierunkowuje te pragnienia w stronę Malfoya... Aj, tylko zacierać rączki, jak Dramione zaczyna się krajać na poważnie. Albo poważniej niż wcześniej.
Absolutnie uwielbiam te... przekomarzania?.. Draco i Harry'ego, Malfoy wreszcie pokazuje swoje mniej obojętne oblicze, nie tak czysto złośliwe i kpiące, oblicze, które nie tylko da się lubić, ale chce się lubić. Nie wyłamałam się z szeregu i nie oparłam ogólnemu wrażeniu, też go lubię. Właściwie, niezależnie od oblicza. Gdybym miała cytować wypowiedzi ulubione z tego fragmentu, musiałabym wkleić tu cały, a pewnie wiesz, co tam jest, więc sobie tego oszczędzę.
A gdy już jest pięknie, ładnie, w radosne progi wkracza Ruda Łasica, odejmując od progów "radosne" i dodając do nich, najlepiej zatrzaśnięte, drzwi. Nie mam pojęcia, co takiego mogło pojawić się w testamencie, żeby wstrząsnąć Juanitą w tak dużym stopniu, więc sobie tylko trochę poprzypuszczam, nie licząc ani na reakcję na przypuszczenia, ani na podpowiedź, bo i tak mi jej nie dasz - idę o zakład, że tu znowu się o Draco rozchodzi, przynajmniej po części. Ale detektyw ze mnie żaden, więc możesz się śmiać, tylko nie za głośno. +
+Harry idzie do kiosku, czynność jakże niewinna i jakże niebezpieczna. Tak odbiegając na moment od samego kiosku i wydarzeń najistotniejszych - miło, że Harry nie tylko czuje, ale i widzi, co czuje w stosunku do, no, już-nie-panny Parkinson. Taki nieokrzesany, wulgarny, a jednak wciąż potrafiący kochać albo przynajmniej przejmować się... Chyba muszę koniec końców przyznać, że jego też lubię z tymi wszystkimi świńskimi żartami i ogółem zachowania, nad którym niektórzy by płakali, a ja się śmieję. Chociaż może nie powinnam. (Koniec dygresji.)
UsuńO ile mogłam zrozumieć niezrównoważonego fana, o tyle nie tylko śmierdziało, ale dziwnie wyglądało mi podchodzenie do nieznajomego, który, przyznajmy sobie szczerze, zbyt niewinnie nie wygląda, i zapytanie o drogę do metra... Bach, sławny Harry Potter, niech pan mi tu bazrgnie podpis... Gdyby mnie domniemany idol/autorytet zbywał w ten sposób, raczej nie zapewniałabym go, że w rzeczywistości jest jeszcze fajniejszy niż mówią. Ale czytelnik przyjmuje, czytelnik stara się zrozumieć, bo w końcu różni ludzie są na tym świecie, czy też raczej, różni fani są na tym świecie i do różnych poczynań są zdolni. Więc czytelnik czyta i ta strzykawka spada na niego niby boba, nagle otwierając oczy, ale nie dając szansy na przyswojenie i przeanalizowanie swoim wybuchem. Federico, który zaczyna nagle nawijać o miłości Malfoya... Tu się człowiek zaczyna zastanawiać, czy wylegiwanie się na Potterze poskutkowało właśnie atakiem na tegoż Pottera, czy to była akcja wcześniej zamierzona. Bałam się, że go zabijesz, ale tak definitywnie, choć może nie przyjęłam tego ze zbytnią rozpaczą, dziwnie pogodzona, że w Zagadkach muszą umierać i tyle. Na szczęście, a może nieszczęście, Fede nie rozprawił się z ofiarą definitywnie, co dało Harry'emu nie tyle szansę na dalsze życie, co szansę na życie z Pansy, która mogłaby się zdobyć na przetarcie oczu albo chociaż potrzymaniu ręki biedaka. Ale dlaczego płowowłosy Federico atakuje tych wszystkich grzeszników? Przez jego słowa o owej malfoyowej miłości nasuwa się przypuszczenie, że to właśnie o to wszystko chodzi - chce wyeliminować każdego, na kim Malfoyowi w jakimś stopniu mogłoby zależeć, każdego mężczyznę. Czy tylko o mężczyzn chodzi, czy Juanita i Hermiona też mogą być zagrożone... Z jednej strony myślę sobie, bo jednak czasem mi się zdarza, że może Fede jest jakimś zagubionym albo bękarcim bratem Draco i nagle się pojawia, żeby go zdobyć i mieć tylko dla siebie, odbiera mu wszystkich, na których mogłoby Malfoyowi zależeć, żeby zostać jedynym mu "bliskim". Albo to żaden krewniak tylko wyjątkowo napalony gej. A łączy ich obu na pewno osoba Kinga - tylko co kto komu tutaj zrobił?
Zamiast zadawać jeszcze więcej pytań, skupię się teraz na pannie Granger i Malfoyu, bo w końcu jest na czym się skupiać. Podobała mi się ich rozmowa poza lokalem, od tematu Juanity po ukazywanie Hermionie uroków fortepianu. Taka niby nijaka rozmowa, pełna niedomówień, jakichś takich znaczących spojrzeń... Już po wszystkim wcześniejszym byłam kupiona, ale za to dorzuciłabym coś jeszcze w gratisie. I potem pojawiło się ni to polecenie, ni prośba "naucz mnie grać". Ogólnie podobają mi się takie klimaty, ale tutaj, czytając to po raz pierwszy, wydało mi się takie po prostu... dziwne? W pewien sposób zbyt nachalne, pakowanie się z butami w czyjąś strefę komfortu, chociaż to może nic takiego i tylko ja to w ten sposób odczułam, odczucie jednak się pojawiło i postanowiłam napisać, co tam sobie umyślałam podczas czytania, bo mam okropną wenę na komentarz. A uwierz, wolałabym, żeby przełożyła się raczej na twórczość własną wyższych niż komentarz lotów. +
+Zakładam, że już nudzę, więc postaram się pokrótce... Moment w gabinecie Hermiony? Jak najbardziej udany. Zaczęłam nabierać w tym rozdziale trochę innego stosunku do Hermiony, wydaje mi się, jakby wręcz obsesyjnie chciała nawiązać kontakt z panem Malfoyem, porozmawiać, popatrzeć, pobyć. Chwyta się jak tonący brzytwy wszystkich sposobów, żeby przyciągnąć, zbliżyć go do siebie. Czy jest to spowodowane przede wszystkim wizją Draco podczas miłego wieczorka towarzyskiego z Woodem? Może nie przede wszystkim, ale na pewno w jakimś stopniu. Jakby za wszelką cenę starała się do wyobrażonej sytuacji doprowadzić... zbyt zagmatwałam?
UsuńKto by się nie skusił na krótką przejażdżkę z Ministrem Magii w osobie Weasleya? Dobry moment, wydawałoby się już, wygrany moment, ale wiadomo, że Percy na tym nie poprzestanie, ewentualnie stanie się jeszcze bardziej zawzięty. Czy ten pokaz siły ze strony Draco coś mu pomoże? Nie sądzę. Z racji swojego szaleństwa, Percy raczej podnieci się sprawą jeszcze bardziej. I boję się, co z tego wyniknie.
I jesteśmy przy samym końcu, który z jednej strony najbardziej mnie zafascynował, a z drugiej wywołał takie trochę... nic. Uwielbiam początek, to, że Draco poszedł na tą siłownię, słowa, które wtedy padły, kolejny objaw nieskończonej troski panny Granger. Nie spodziewałam się takiego rozwinięcia, przyznaję się bez bicia.
"dotykała ich tak delikatnie, że miał wrażenie, jakby otulały go miękkie skrzydełka, nie wyziębione i sztywne palce." - piękne.
Reakcje Draco na Hermionę, jej ciało - można tylko czytać i zachwycać się. Obmywanie ręki, zaplątanie się o własne nogi/głowy/ciała, zakończone upadkiem - coś, na co chyba każdy niezdrowy dramioner czeka. Zakochałam się w tym wszystkich momentach - od samego spotkania na sali, przez rozmowę, reakcje na siebie nawzajem, te małe rzeczy, delikatny dotyk ręki, zapach włosów, poruszenia mięśni, zwracanie uwagi na te szczególiki, które przecież pomijasz podczas przeciętnej interakcji z panią Krysią spod trójki, kończąc na pocałunku. Nie podobały mi się zabiegi Hermiony z rodzaju rozpinania koszuli, przysięgam, widziałam ją i nawet nie pomyślałam o tym, żeby użyć tych otwartych ust i spytać "Co ty robisz, kobieto?". Więc tak, w pocałunku się zakochałam. A potem... jak dla mnie wyszło to na zbyt dużo z niczego, aż pachnące tą nijakością. Pewnie jestem jedną z nielicznych wyznających podobne zdanie i podchodzę do sprawy trochę inaczej, pewnie jestem po prostu uprzedzona. Sam sposób opisania zarówno tych fragmentów, jak i całego rozdziału, świetny, jak zwykle zresztą, jednak ukoronowanie spotkania w siłowni było dla mnie znowu... dziwne? To chyba najlepsze słowo.
Federico i kolejna ofiara, może nawet sam Harry zarżnięty na poddaszu szpitala... Tak, tym optymistycznym akcentem - kończymy.
W ogólnym podsumowaniu - rozdział świetny. Nie mam pojęcia, jak udaje ci się pisać takie tasiemce, w każdym razie umiejętność godna pozazdroszczenia. Jak kiedyś takową nabędę, dam znać.
Serdecznie pozdrawiam i życzę powodzenia - na nadchodzących studiach, w pisaniu i w życiu. Mam nadzieję, że ogólna deprecha nie tylko przestanie zniechęcać, co przestanie się mieszać, a pójdzie się paść i z łąki nie wróci.
Do następnego,
Vi
PS. Nie miałam pojęcia, że wyjdzie taki długi, wybacz mi to spamowanie. W Wordzie wyszły tak z trzy strony... mój rekord, jeśli o komentarz chodzi. Postaram się powściągnąć nieco przy najbliższej okazji, naprawdę.
UsuńPPS. W komentarzu numer dwa bynajmniej nie miałam na myśli żadnego nieszczęsnego "boba", tylko bombę. Wybacz, Bob. Bo do Bobów nic nie mam.
Cześć!
UsuńRoboty mam co niemiara, żeby Ci na wszystko odpowiedzieć, ale że i tak nie mam nic do roboty, bo na dworze leje, a zresztą jest już noc, więc i tak nie mam gdzie się szlajać po Tokio, przynajmniej sama z zerową znajomością płynnego japońskiego, to w końcu się zabrałam za Twój komentarz. Internet też daje w kość, więc musisz wybaczyć lub chociaż przymknąć oko na to opóźnienie ;)
Atmosfera w lokalu Juanity z udziałem jej rodziny jest hiszpańska, choć nie każda rodzina w Hiszpanni funkcjonuje tak samo, jest domowa, jeśli mogę użyć takiego określenia; opisuję to, czego sama doświadczyłam, z czym miałam styczność, bądź co po prostu zaobserwowałam. Jakoś większy nacisk kładłam na osoby starsze, tutaj babcię w szczególności, bo jakoś tak one garnęły się do mnie najbardziej i najwięcej z nich mogłam wykorzystać w tym fragmencie. Ile razy słyszałam „me cae la baba” nie jestem w stanie zliczyć; tak na marginesie jest to zwrot używany właśnie przez osoby starsze, co po prostu znaczy, że coś lub ktoś jest przeurocze, słodkie, aż chce się schrupać.
Draco tutaj ma jakby więcej odwagi, może przez to, że obcuje więcej z Potterem, ale też jest w otoczeniu, które go aż tak nie krępuje; przy samej Hermionie ciągle jest (a przynajmniej był do tego rozdziału) nieco powściągliwy, jakby chciał czasami coś powiedzieć, ale się powstrzymywał. Droczy się z Potterem w typowym dla siebie stylu, nie zmieniając się przy tym jakoś szczególnie.
Nie będę się śmiać z Twojej dedukcji, choć jest ona w lesie. Raczej sprostuję, bo zaraz wyjdzie, że Malfoy to jakiś wielki książę, którego należy bronić za wszelką cenę. Nie, Ministerstwo, a zatem Kingsley, nie kręci się wyłącznie wokół Draco, zresztą w jakim miałoby celu? Co on następca tronu Anglii? W testamencie nie ma nic o Malfoyu, w dokumentach może coś by się znalazło, ale nieistotnego; bardziej chodzi o polityczne kwestie, bo te bardziej interesują Percy’ego.
Harry widzi, czuje, przeżywa rozstanie z Pansy, na pierwszy rzut oka robi to w typowy dla siebie sposób: poderwę kolejną kobitkę i po sprawie, co mnie jakaś bździągwa obchodzi. Ale nie, on jest zraniony, nie rozumie, czemu został potraktowany w taki, a nie inny sposób, boli go ta rozłąka, jednak jest w stanie przyznać się do niej wyłącznie przed sobą, częściowo przed Ronem, ale właśnie te szczere uczucia, które żywi do Pansy materializują się w nim, kiedy jest sam. Harry, choć może tego nie widać za płachtą wulgaryzmów, nieokrzesania i prostoty myślenia (głupota tu źle brzmi, ale też jest adekwatna), jednak kocha, nieco inaczej, niż większość ludzi, ale darzy Pan miłością i ona wypłynie, jednak chwilę jeszcze się na nią poczeka.
UsuńW kwestii napaści, to fakt, gdyby do mnie jakiś fan się tak zalecał, pewnie potraktowałabym go podobnie jak Potter. On jednak, pogrążony w rozpaczy z powodu rozstania, widzi jedynie, że jest drażniący, wystawiający cierpliwość na próbę, kompletnie niegroźny, zwykły dzieciak zawracający gitarę po nocy. Nie twierdzę, że gdyby w tym momencie ciągle był z Pansy, to byłby bardziej wyczulony, w końcu to Potter, swojej jedynej szarej komórki nie używa zgodnie z przeznaczeniem, ale może wtedy sprawy potoczyłyby się inaczej. Do brutalnej napaści jednak doszło, nic tego nie zmieni, ale Fede grasuje ciągle na wolności. Kim jest? Dlaczego robi to, co robi? Po części masz rację w przypuszczeniach, które napisałaś – eliminacja osób mających dla Draco jakiekolwiek znaczenie; nie ma tu jednak żadnej relacji rodzinnej, zapewniam. Pobudki kierujące Federickiem wynikają z przeszłości, niestety nic więcej nie mogę napisać, wtedy nie byłoby Zagadek. W rozdziale dziewiątym jednak klocki z układanki zaczną się w końcu bardziej do siebie kleić, będą powoli zajmować odpowiednie miejsca.
Rozmowa Draco i Hermiony poza lokalem jest tak samo wybrakowana, jak ich łazienkowe ekscesy. Konwersacja o wszystkim i o niczym, wracanie do Wooda, jakby Malfoya samego uwierał fakt, że Granger poszła wpierw w nim do łóżka, gdzieś między wersy wkrada się zazdrość, ładuje fortepian, a Draco, jak gdyby nigdy nic, jakby nagle dotyk przestał go brzydzić (choć wiem, że wytłumaczyłam tę kwestię w tekście), włazi na Hermionę i zasypuje ją frazesami rodem z poradnika dla początkującego fortepianisty z epoki romantyzmu; „trzeba się nauczyć”, „to kapryśny instrument”, srutututu pęczek drutu. Po co? Na co? Ta rozmowa jest tak przekombinowana, że mam ochotę płakać, że coś takiego ujrzało światło dzienne. Ta wspomniana przez Ciebie „prośba” też wyskoczyła, jak królik z kapelusza, niby jakoś pasuje, ale jak się człowiek dobrze przyjrzy, to jednak jak pięść do nosa.
Scena z gabinetu ma jakieś ręce i nogi, w tym się akurat zgadzam. Draco i Hermiona zostali tak naprawdę sami z problemem, bo Potter w szpitalu, a Ron przy jego łóżku, ani z pierwszego, ani z drugiego nie ma pożytku; oboje wiedzą, że nie mają na kim polegać, chcą coś zrobić, rozwiązać zagadkę, ale Granger brakuje już sił, a Malfoy nie wie, jak powinien ją zmobilizować. Widać ogólną bezsilność, błądzenie we mgle, nie tylko tej realnej związanej z morderstwami, ale i uczuciową, ponieważ oboje nie mają się do kogo zwrócić, ostatnie wydarzenia zmusiły ich wręcz do rozpaczliwego szukania, pożądania ciepła ramion drugiej osoby. U Hermiony widać to mocniej, Draco wydaje się tej pogoni nie zauważać lub bronić przed nią, ale ostatecznie dochodzi do momentu, gdzie mogą zaspokoić pustkę, która się w nich pojawiła. Tylko niekoniecznie chciałam, żeby dziura w nich została wypełniona, a sam tekst pozostał bez wyrazu. Zaraz będę tłumaczyć, bo najpierw Percy, moja gwiazda najukochańsza tego opowiadania.
UsuńPrzede wszystkim zachowanie Malfoya to wypadkowa wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w tym rozdziale, jak i w poprzednich. Skumulowały się na nie dotychczasowe styczności z Percym, jak i jego posunięcia względem Juanity, ale też ta wspomniana wcześniej bezsilność i przeświadczenie, że wszystko złe, co go do tej pory spotkało, to wyłącznie zasługa Weasleya. Nie oznacza to, że Draco odrzucił od siebie strach i zmieni się teraz w nowego/starego siebie, którego pożądamy z znajomości innych blogów, którego bezgranicznie kochamy i chcemy, żeby w końcu się pojawił; niestety nie będzie takiego skoku, to zwyczajnie niemożliwe, a i pozbawione by było kompletnie sensu. Co do samego Percy’ego, nie sądzę, żeby miał chrapkę bawić się dalej w sadystę; to jest ten moment w opowiadaniu, gdzie nawet i on zacznie dostrzegać, do czego doprowadziły go wcześniejsze zagrania i zacznie wyciągać z przeszłości wnioski. Niestety nie wszyscy mogą się w tym opowiadaniu zrehabilitować i Percy nie będzie mieć takiej szansy, zresztą byłoby to nienaturalne dla jego postaci w Zagadkach. Innymi słowy będziecie musieli się teraz przestawić na nieco inną postawę Weasleya, choć przy tym wszystkim naturę bydlęcia zachowa.
I dochodzimy do fragmentu, który wzbudza największe emocje, do którego wszyscy się przyczepili, jakby tylko on istniał z całego rozdziału; to w sumie dobrze, bo jak coś jest dobre, to jest od razu zauważane, ale jak coś jest wybitnie nie do przetrawienia, to również błyszczy, jak samotna gwiazda na firmamencie. W tym przypadku mamy do czynienia z napowietrzonym klockiem pływającym w odmętach toalety, którego za cholerę nie idzie spłukać.
UsuńNic – jedno z łagodniejszych określeń, jakimi można obdarzyć tę scenę. Nie lubię jej i lubić nie zamierzam, nie mam do niej grama szacunku, jakiegoś dziwnego uznania, którego niektórzy się doszukują, z prostej przyczyny, iż wszystkie zabiegi między Draco i Hermioną zawsze mają jakiś ładunek, zawsze mają jakiś charakter, czy to uczuciowy, czy fizyczny, choć częściej stawiam na ten pierwszy; w tym fragmencie nie ma nic wartościowego, tam są tylko słowa rzucone na „papier”, nie niosą za sobą żadnych głębszych przemyśleń. Seks nie ma wyglądać, jak z poradnika dla niedoświadczonych par, ale też nie może być opisem rodem z tragicznych „50 twarzy Greya”, a ja władowałam tam i jedno i drugie, a przy takim zabiegu nic dobrego, a przynajmniej przyzwoitego, nie może z tego wyjść. Nieudolnie chciałam łączyć romantyzm z erotyzmem, a do tego zamierzyłam sobie, że będzie to wyglądało naturalnie; wyszło albo płytko, tak że chodzić się nawet po tym nie da, albo tak głęboko, że nawet doświadczony nurek utonie i zginie w odmętach, a naturalności nie ma w tym żadnej. Scena seksu jest mdła, tak nijaka, że aż do porzygu, nie ma w niej emocji, nie ma w niej namiętności, tylko puste frazesy, jakby ktoś chciał ubarwić instrukcję obsługi do odkurzacza. Nie ma w niej piękna, którym powinien charakteryzować się akt miłości dwóch osób, a jeśli już się pojawia, to zaraz zostaje zmasakrowane przez prostolinijny opis uniesienia nogi, próby wykrzesania z Hermiony czegoś więcej, niż jęki i krzyki – no błagam, kobieta w sypialni to nie sokowirówka, żeby tylko piszczała, stękała i wylewała soki, a tak niestety wyszło – albo oszczędna deskrypcja pchnięć, gestów, czy nawet szczytowania Draco. Ja po prostu nie trawię tego fragmentu, jestem nim boleśnie zawiedziona i nie chcę go czytać, a was, czytelników, zmusiłam do tego; to nie w porządku. Nie chcę czytać scen, które nie mają żadnego charakteru, które są nijakie, które nic nie wnoszą, a taki jest niestety seks głównych bohaterów. Kiedyś pewnie będę nad tym rozdziałem pracować, bo nóż mi się w kieszeni otwiera na jego widok, ale teraz wolę się wkupić na dalszych częściach, które mają trochę do poprawy, żeby znów się nie zawieść, a tym bardziej czytelników, bo nie chcę pisać na odczepkę, nie po to się rozwijam, żeby teraz spaść na samo dno, a ten rozdział prócz glonów i trzech metrów mułu nie ma więcej do zaoferowania. Przykre, ale prawdziwe, jednak wzięte na klatę, inaczej nie byłabym sobą.
Ej, piszę tasiemce, więc jak mogą mi przeszkadzać tak długie komentarze? Ja jestem zachwycona i jeśli tylko masz ochotę, to pisz takich ile wlezie, miód na moją duszyczkę :D
Również pozdrawiam i do zobaczenia w niedalekiej przyszłości :)
Długo "trawiłam" rozdział...
OdpowiedzUsuńJak widać aż dwa tygodnie.
Mi rozdział się podobał, ale przecież nie tylko czytelnicy muszą być zadowoleni. Według mnie autor powinien być szczęśliwy przede wszystkim.
I ponieważ napisanie tego komentarza zajęło mi aż tyle chciałam zaznaczyć, że według mnie jeśli nie będziesz miała satysfakcji nad rozdziałem powinnaś pracować nad nim do pełni szczęścia.
Jasne, wiem, że terminy są świetne. Nie ukrywajmy, czytelnicy kochają "terminowych twórców". Ale przecież, Realistko, jesteś bardzo "terminowa", myślę, że nikt (no może poza Twoją dumą) nie powinien ucierpieć, jeśli potrzebowałabyś popracować jeszcze nad rozdziałem.
A teraz co do rozdziału...
Jak już wspomniałam mi się podobał. Najbardziej DRAMIONOWY moment i końcówka. Obie te chwile w mojej głowie zostały przekręcone na film i dostały Oscara.
Oby tak dalej!
trzymam kciuki, za Ciebie, Twój nowy rok akademicki, życie prywatne no i nasze rozdziały <3
CVJ
mam nadzieję, że wypowiedzi są całkiem składne; no trudno - takie są moje myśli - nieposkładane
Betway Casino - Dr. Minnesota
OdpowiedzUsuńInformation, timings, contact details 바카라 총판 and 군산 출장샵 how to activate the Betway titanium tube Welcome Bonus. Learn how to 양산 출장안마 use it and how to claim the Bonus. Rating: 5 · 당진 출장샵 2 reviews