środa, 2 stycznia 2019

Miniaturka 10

Kochani,
witam was wszystkich bardzo serdecznie w nowym roku! Ostatnio trochę mnie tu nie było i mocno zawiodłam was przed świętami, ale mam nadzieję jakoś wam to wynagrodzić. Nie mówię jeszcze o rozdziale, bo na niego przyjdzie odpowiednia pora, ale o miniaturce, bo daaaawno żadna się na blogu nie pokazała.

Jak widzicie zaszły drobne zmiany w szacie graficznej. Potrzebowałam czegoś prostego, żeby nie przytłaczało i wygodnie się czytało. Wydaje mi się, że wyszło w miarę dobrze, choć jeszcze nie wszystko jest na swoim miejscu. Nie chcę żadnych szablonów, nie potrzebuję udziwnień, specjalnych gadżetów czy niebanalnej grafiki. Moja historia jest prosta i takiej opary też potrzebuje. Dajcie znać, czy jest w porządku, przede wszystkim, czy dobrze wam się czyta, bo o ten komfort chciałabym zadbać w pierwszej kolejności.

Dziś nie zatrzymuję was jakoś długo, bo jest dość późno, a ja też mam swoje obowiązki i muszę wstać niemal bladym świtem. Projekty w pracy same się niestety nie pozamykają. Zostawiam was z miniaturką, którą udało mi się dla was w końcu przygotować. Pomijam, że tworzyłam ją chyba przeszło pół roku. Liczę, że choć trochę wam się spodoba i widzimy się za jakiś czas. Tym razem, mam nadzieję, spotkamy się przy nowym rozdziale.

Realistka




* * * * *

           Luna Lovegood nigdy nie była uważana za "normalną"; w przeświadczeniu reszty uczniów, a nawet nauczycieli, była dziewczyną dziwną, choć nie można było jej zarzucić braku inteligencji. Każdy jednak traktował ją z dystansem, typowym w przypadku osób odstających od reszty grupy; nikt bowiem nie brał jej słów do końca poważnie, zwłaszcza, gdy zaczynała mówić o rzeczach czy też stworzeniach, których nikt nie widział. Obłąkana, nawiedzona, dziwadło, pomylona – często spotykała się z takimi określeniami, ale po kilku latach przywykła do nich, uświadamiając sobie, że taki już jest los i tak będzie wyglądało całe jej życie. Czasami jednak, szczególnie w nocy, gdy samotność pukała do jej podświadomości dwa razy mocniej, siadała cichutko w kącie, zastanawiając się, jaka byłaby jej codzienność, gdyby nie te wszystkie dary, które nie raz bardziej przypominały jej przekleństwo, niż błogosławieństwo.
           Koledzy i koleżanki wiedzieli, że jest dziwna i bez skrupułów mówili jej o tym prosto w twarz. Po jakimś czasie Luna sama zaczęła postrzegać się, jako osobę niezrównoważoną, a jednak nadal wyjątkową. Istniały bowiem rzeczy, o których mogła opowiadać bezpośrednio, narażając się jedynie na złośliwe przytyki czy dziecinne "żarty" w postaci chowania przedmiotów osobistych po całym zamku. Można by rzec, iż na tym poziomie jej osobliwe moce były zwyczajnie niegroźne; nikomu przecież nie robiła krzywdy, opowiadając o gnębiwtryskach bądź innych, równie niespotykanych stworzonkach. Ale Luna posiadała jeszcze jeden dar, na pozór nie było w nim nic nadzwyczajnego, jednakże dziewczyna wiedziała, iż pod żadnym pozorem nie może się z nim zdradzić. Widziała bowiem nici relacji, które każdy człowiek posiada, ale nie jest świadomy ich istnienia.
           Pierwszy raz spotkała się z owym widzeniem, gdy miała niespełna pięć lat. Od ręki chłopca, który stanął na jej drodze, ciągnęła się cienka, zielona nitka, którą dziecko było połączone z ręką kobiety siedzącej na pobliskiej ławce. Luna z początku myślała, że to jakiś dziwny sposób pilnowania chłopaka, ale gdy go o to zapytała, ten zdziwił się niepomiernie, a później nazwał ją "dziwolągiem". Nie powiedziała ojcu o tym wydarzeniu, do dziś zresztą nie wie o jej specyficznej mocy. Tak samo nie jest świadomy, iż na końcu czerwonej nitki, która oplata jego mały palec u dłoni, znajduje się supeł.
           Lubiła Hogwart nie tylko ze względu na naukę, ale przede wszystkim dlatego, iż mogła tu obserwować nieskończoną ilość ludzi, a zarazem ich nici, które często były tak poplątane, że żal jej się robiło osobników, którzy nie mieli pojęcia, jak bardzo utrudniają sobie życie. Nie było trudno poznać znaczenie poszczególnych kolorów, w jakich występowały sznureczki; zielone oznaczały relacje rodzinne, zresztą ich zawsze było najwięcej, z kolei niebieskie zawiązywały się w przypadku głębokiej przyjaźni. Najciekawsza z nich wszystkich była czerwona, gdyż oznaczała osobę przeznaczoną drugiemu człowiekowi, coś jak nić miłości, czy coś w tym stylu. A Luna uwielbiała patrzeć, jak te sznureczki się zawiązują, na dodatek wbrew woli ich posiadaczy. Często uczniowie, a nawet nauczyciele, byli tak ze sobą sparowani, iż chciało jej się śmiać za każdym razem, gdy widziała, jak nieudolnie starają się przeciwstawić przeznaczeniu.
           W piątej klasie poznała bliżej Złotą Trójcę, głównie za sprawą Harry'ego, który zwrócił jej uwagę już na samym początku szkoły, gdyż posiadał bardzo mało nici, praktycznie w ogóle można by rzec. Z dłoni chłopaka odstawały bowiem tylko trzy sznurki, dwa niebieskie, a drugi czarny. Od razu zrozumiała, że Potter jest sierotą, ewentualnie wnioskowała, iż wychowuje go dalsza rodzina lub nie jest z nimi w dobrych relacjach, skoro nie widzi przy nim zielonych połączeń. Po jakimś czasie okazało się, iż niebieskie powiązane są z Ronem Weasleyem i Hagridem, a czarna... cóż, tylko głupiec mógłby jej nie rozpoznać. Toksyczna i wyniszczająca więź z najstraszliwszym czarnoksiężnikiem, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. W drugiej klasie Harry miał już więcej niebieskich połączeń, a także jego czerwona nić została związana z nicią młodszej o rok Ginny Weasley. Zabawnym było obserwowanie jego nieudolnych zalotów do Cho Chang, która wcale nie była przeznaczona Cedrickowi. Ale mniejsza o Pottera; jego historia w gruncie rzeczy nie jest tak ciekawa, jak perypetie jego dwójki najbliższych przyjaciół.
           To się wydarzyło na koniec pierwszej klasy, ale z racji tego, iż na stacji Kings Cross było bardzo dużo ludzi, sądziła, że miała tylko jakieś omamy wzrokowe. W drugiej klasie okazało się jednak, że się nie pomyliła i dobrze widziała krwistoczerwoną nić wiążącą Hermionę Granger oraz Dracona Malfoya. I ten widok był istną ucztą w jej spragnionym sensacji umyśle, choć ciężko się było tego po Lunie spodziewać. Ślizgon i Gryfonka jawnie się nienawidzili i demonstrowali to za każdym razem, gdy nadarzyła się okazja; wyzwiska, niejednokrotnie rękoczyny, krzywdzili się jak tylko potrafili, a jednak ich nić nie została rozerwana, co intrygowało Lunę do tego stopnia, iż zaczęła się jeszcze mocniej przyglądać owej dwójce.
           Na pograniczu szóstej i siódmej klasy nastąpił przełom w relacji Malfoya i Granger, bowiem dziewczyna zaczęła interesować się Ronem, a nawet ślepo wierzyła, iż jest w nim zakochana. Swoją drogą, zatrzymajmy się na chwilę przy Weasleyu.
           Rozchodzących się od rudego chłopaka nici było niemal tyle, co mrówek w mrowisku. Zielona połać poplątanych sznurków, wśród nich równie wiele niebieskich połączeń, a także samotna, czerwona końcówka, czekająca na przeznaczoną mu osobę, którą z pewnością nie była panna Granger. Ron miał słabość do różnych dziewczyn, ale zawsze znajdywał takie, które były w czymś od niego lepsze. Weźmy taką Fleur, za którą uganiał się w trakcie czwartej klasy; ta biła go w kategorii urody, zresztą przewyższała niemal każdą kobietę, więc czemu się dziwić. Później była Lavender, choć nią został zauroczony za sprawą eliksiru. Nie zmieniało to jednak faktu, iż ta pokonywała go w kwestii głupoty, gdyż bądź co bądź Weasley wcale takim półgłówkiem nie był, a Brown pozostawiała wiele do życzenia. Gdzieś w międzyczasie zawieruszyła się również jedna z sióstr Patil, a nawet Milicenta Bulstrode, choć nią Ron był zainteresowany wyłącznie przez wzgląd na jedzenie, gdyż nie rozumiał, jakim cudem dziewczyna – nawet jeśli dość postawnej postury – jest w stanie zmieścić w sobie takie ilości pożywienia. Na koniec padło na Hermionę, ale to już był istny niewypał, mimo że oboje byli przekonani, iż są sobie zapisani w gwiazdach. Lunę wielokrotnie korciło, by wyjawić mu swą tajemnicę, a zarazem zdradzić, kim jest przeznaczona mu osoba, jednak wiedziała, że chłopak jej nie uwierzy. Sama była bowiem w głębokim szoku, gdy odkryła, iż czerwona nić Gryfona trwale związała się ze sznureczkiem Astorii Greengras.
           Wracając jednak do Granger i Malfoya, jak już wspomniała, między szóstą i siódmą klasą nastąpił między nimi olbrzymi przełom. Luna mogła tylko podejrzewać, co zacieśniło łączącą ich nić, bowiem takich informacji sznurki same w sobie jej nie dostarczały; mogła je co najwyżej zobaczyć i obserwować jak dystans między połączonymi osobami się zmniejsza. A odległość między Ślizgonem i Gryfonką malała z dnia na dzień, o czym sami nie mieli bladego pojęcia.
           Pewnego dnia, krążąc bez celu po korytarzach Hogwartu, natknęła się na interesującą scenę. Draco Malfoy mknął po błoniach w stroju od quidditcha, ciskając wulgaryzmami na prawo i lewo, a nawet zostawiając gdzieś po drodze swą drogą miotłę. Ubrania i włosy miał umorusane ziemią, a na niegdyś białych fragmentach ciuchów widniały paskudne zaciągnięcia w kolorze brudnej zieleni. Dodatkowo na dworze lało jak z cebra, więc chłopak był przemoknięty do suchej nitki. W takim wydaniu wpadł przy wejściu na Hermionę, którą obrzucił nienawistnym spojrzeniem i przecisnął się obok niej z wyraźnym "zejdź mi z drogi, szlamo". Granger stała po tym chwilę przed drzwiami, aż cofnęła się gwałtownie do środka i poniosło ją w tylko jej znanym kierunku.
           Z początku Luna uważała, iż było to spotkanie, jak każde inne. Wściekły Malfoy wpadł na wychodzącą z zamku Granger, nazwał ją szlamą i tyle, nic szczególnego. Ale kilka dni później zauważyła, iż łącząca ich nić nieznacznie się skróciła. Co ciekawe, w następnych tygodniach często "widywali się" w bibliotece, do której sama uwielbiała zaglądać, dzięki czemu łatwiej jej było obserwować ich na pozór codzienne, a jednak niezwykłe zachowania.

* * *

           Było to zimą, noce przychodziły znacznie szybciej, a jednak w przybytku literackiej uciechy lampy zapalały się dużo później. Szczególnie w cichych kącikach, gdzie mieli w zwyczaju przesiadywać uczniowie nieśmiali, a łaknący wiedzy, ewentualnie nienasycone sobą pary, myśląc, iż nie zostaną przyłapane na miłosnych igraszkach przez panią Pince. W dwóch takich zakamarkach, które dzielił jedynie wysoki regał z woluminami, zawsze widziała Malfoya i Granger. Chłopaka otaczały niezliczone ilości pergaminów, na których pisał coś zawzięcie, od czasu do czasu wędrując po kolejną książkę. Podobnie było u dziewczyny, jednak ta kompletnie zatracała się w pracach domowych, znacznie rzadziej udając się po nowe materiały. Luna widziała wtedy, jak łącząca ich nić staje się mocno napięta, iż prawie jest w stanie się zerwać, do czego oczywiście dojść nie mogło. Sznurki relacji może przeciąć wyłącznie ktoś, kto je widzi, a naturalnie mogą się rozejść, gdy przeznaczona drugiemu człowiekowi osoba umiera. Tak było w przypadku jej ojca, a także i Snape'a, których końce czerwonych nici zdobiły supły. Znaczyło to mniej więcej tyle, że nie zakochają się już drugi raz, gdyż ich druga połówka odeszła z tego świata.
           Pewnego razu, przesiadując w bibliotece, Malfoy i Granger spotkali się w najmniej odpowiednim dla nich momencie, a dokładniej, gdy sięgali po tę samą książkę. Hermiona wyciągała ją praktycznie na oślep; ułożenie woluminów znała niemalże na pamięć. Natomiast Draco czytał coś na pergaminie uniesionym na wysokość twarzy, przez co nie widział stojącej przed nim Gryfonki. Zauważyli się dopiero, gdy dłoń chłopaka spoczęła na dłoni dziewczyny, oplatając ją delikatnie na grzbiecie opasłego tomiszcza. Lunie aż zaświeciły się oczy na ten widok i z soczystymi wypiekami na policzkach, które udało jej się ukryć za nowym wydaniem Żonglera, obserwowała przebieg intrygującego spotkania. Ślizgon bowiem nie zabrał ręki, a z lekko przekręconą głową przyglądał się przez chwilę Hermionie, która, gdy tylko zobaczyła, z kim ma do czynienia, szybko przeniosła dłoń na inną książkę, mrucząc do siebie coś, co brzmiało jak "pomyliłam się", po czym uciekła w popłochu z kącika i tyle ją widzieli. Draco zaś stał jeszcze przez jakiś czas z uniesioną ręką spoczywającą na grzbiecie interesującego go woluminu, a po chwili zgniótł dzierżony w drugiej dłoni pergamin i również wyszedł z biblioteki. Tomik "Zaklęć zaawansowanych" pozostał nieruszony z miejsca.
           Po tym wydarzeniu sądziła, że długo nie nakryje ich na równie fascynującej sytuacji, ale szybko okazało się, że była w błędzie, bowiem interesująca ją para spotkała się niedługo potem w Hogsmeade, kupując... pastę do zębów.
           Malfoy był akurat przy kasie, a Granger stała dwie osoby za nim razem z Potterem i Weasleyem. Klasycznie kupowała pergaminy oraz tusz, a chłopcy mieli po kilka sztuk jakichś słodyczy. Ślizgon kupował jedynie pastę, toteż długo mu nie zeszło, gdyby nie fakt, że przebiegająca przez sklep dziewczynka potrąciła go, a drobny zakup wypadł mu z ręki i trafił nieopodal butów Gryfonki. Dziewczyna chciała go podnieść, ale arystokrata był od niej szybszy; wychodząc z kiosku na odchodne posłał jej znudzone spojrzenie.
           – Zapomniałam czegoś – odezwała się niespodziewanie do przyjaciół, uciekając z kolejki i zostawiając ich z niezrozumieniem na twarzach. Ron wzruszył od niechcenia ramionami, a Harry zapłacił za żelki.
           Wiedziona ciekawością śledziła pannę Granger między półkami, aż dotarła za nią na dział z produktami do higieny jamy ustnej. Gryfonka stała przed przeróżnymi opakowaniami, przy czym wyglądała, jakby zawzięcie szukała jakiejś konkretnej marki. Zaczepiła ją w momencie, gdy sięgała po białe pudełeczko, identyczne, jakie wypadło Malfoyowi.
           – Cześć, Hermiono – przywitała się, a dziewczyna podskoczyła w miejscu, prawie upuszczając pastę produkowaną przez jeden z największych koncernów na świecie.
           – Luna! – wykrzyknęła, uśmiechając się niemrawo i zaciskając mocniej palce na pudełeczku. – Cześć.
           – O! Miętowa – zauważyła, a Hermiona spojrzała na trzymany produkt, naciągając czapkę odrobinę bardziej na czoło. – Ja lubię tę pieprzową, jest trochę delikatniejsza.
           – Tak, miętowa – powtórzyła za Krukonką, uciekając od niej wzrokiem. – Przepraszam, ale troszkę się spieszę. Harry i Ron na mnie czekają.
           – Jasne, do zobaczenia. – Gryfonka pomknęła do kasy i zapłaciła za zakupy, po czym w popłochu opuściła sklepik. A Luna z szerokim uśmiechem, chowając się za Żonglerem, krążyła po kiosku, gdyż nie bez powodu Hermiona wybrała tę, a nie inną pastę do zębów. Gdyby było jej obojętne, wzięłaby jakąkolwiek, a ona w pełni świadomie szukała tej, którą kupił Draco. Nie wierzyła bowiem w aż tak duży zbieg okoliczności, iż oboje używają tego samego produktu, tym bardziej, że wyrzucała kiedyś Weasleyowi, że szczotkuje zęby złą pastą. Podała wtedy zupełnie inną nazwę kosmetyku, mówiąc, iż jest ona najlepsza na rynku. W ten sposób rozwiała wszelkie wątpliwości Luny.

* * *

           Na eliksiry zaawansowane uczęszczała niewielka grupka uczniów, ale wśród nich nie zabrakło oczywiście ulubionej pary Lovegood. Coś wisiało między nimi w powietrzu, czuła to każdą komórką ciała, a na dodatek łącząca ich nić stała się jeszcze bardziej wyraźna; była grubsza, a jej kolor z jaskrawej czerwieni przeobraził się w szkarłat. Mimo że zawsze stali dość daleko od siebie, to sznurek był za każdym razem tak samo napięty, niemal sypały się z niego iskry. Doskonale się bawiła, obserwując ich nieświadome przyciąganie ku sobie; spojrzenia niegdyś pełne nienawiści niespodziewanie zbledły, stały się delikatniejsze, bardziej wysublimowane, a gdy się ze sobą spotykały, błyszczały się przez długi czas, niczym gwiazdy na ciemnym firmamencie. Lunie było jednak mało i wciąż oczekiwała czegoś spektakularnego, czegoś, co uświadomiłoby tę dwójkę, iż są sobie przeznaczeni. Jak się okazało, dzięki Slughorne'owi nie musiała długo czekać.
           Po krótkim, acz treściwym wstępie o działaniu Amortencji, stojąca nad kociołkiem Hermiona musiała uporać się z olbrzymim wyzwaniem, bowiem opowiadając o eliksirze nieco się zapędziła i koniec końców przyszło jej zdradzić się przed klasą, co czuje w oparach wydobywających się z mikstury. Nawet profesor czekał z niecierpliwością na jej odpowiedź, a co dopiero głodna sensacji Luna.
           – Ja na przykład czuję – zaczęła, pochylając się nad wywarem, a Slughorne'owi prawie oczy wyleciały z oczodołów przez wrodzoną wścibskość. Nie było bowiem na sali osoby, której nie ciekawiło, jaki zapach czuje panna wszechwiedząca, a zarazem, jaki jest jej typ mężczyzny. – Skoszoną trawę, pergamin i pastę... do zębów.
           Kasztanowłosa dziewczyna skryła nieporadnie twarz w bujnych lokach, wracając do rządku i próbując udawać, że nic się szczególnego nie wydarzyło. Slughorne wyglądał na mocno rozczarowanego; podekscytowanie uleciało z niego w okamgnieniu, a co bez trudu dało się dostrzec na pomarszczonej twarzy. Wyglądał jak dziecko, które otworzyło prezent urodzinowy, jednak zamiast wymarzonej miotły otrzymało parę skarpetek, w dodatku za małych. Reszta uczniów przyglądała się Gryfonce ukradkiem, dopisując sobie w głowach niestworzone historie. Jedynie niektóre dziewczyny zajęły się namiętnym plotkowaniem, naśmiewając się cichaczem z Hermiony, mimo że dzielił je może jakiś metr. A biedna Luna nie wiedziała, gdzie ma podziać oczy.
           – Tak, to... – zaciął się na moment Slughorne, odkasłując dla niepoznaki w rękaw szaty – bez wątpienia fascynujące. To może teraz jakiś młodzieniec? Harry!
           Profesor uśmiechnął się szeroko do ulubionego podopiecznego, wyciągając go przed szereg uczniów. Lunę aż korciło, by prychnąć pod nosem. Skrycie bowiem liczyła, że nauczyciel wybierze Malfoya, choć ten nawet nie wyglądał na zainteresowanego zajęciami. Ożywił się nieco w momencie, gdy Hermiona została wywołana do kociołka i mówiła o zapachach, które poczuła w miksturze. Tego lekkiego stężenia mięśni twarzy, pociemnienia oczu i tajemniczego spojrzenia, które wbił w twarz kasztanowłosej Gryfonki, nie dało się pomylić z niczym innym, a czerwona nić praktycznie między nimi płonęła. Krukonka czuła, że niedługo dojdzie do czegoś wielkiego. Czegoś, co uświadomi im, że los bywa okrutny i kłamliwy, łącząc nasze ścieżki życia z drogami osoby, której wydaje nam się, że szczerze nienawidzimy.

* * *

           Snape robił wszystko, co w jego mocy, by nikt nie dowiedział się, że Potter tak mocno poturbował Malfoya w trakcie potyczki w łazience, że arystokrata wylądował w skrzydle i walczył o życie. Harry praktycznie skatował chłopaka, mimo że zrobił to zupełnie nieświadomie. Rany były jednak na tyle poważne, że w proces leczenia musiał ingerować sam Dumbledore, o czym Luna dowiedziała się przez przypadek, gdy podsłuchała rozmowy profesor Sprout z panią Pomfrey. Niespełna dzień później natknęła się zaś na Złotą Trójcę.
           – Ten podręcznik jest niebezpieczny. Mogłeś go zabić! – gorączkowała się Hermiona w trakcie szybkiego wchodzenia po schodach. Harry milczał, zaś Ron zaśmiał się szyderczo pod nosem, wsadzając ręce do kieszeni spodni od mundurka.
           – Też mi coś – rzucił wzgardliwie – że niby Malfoy zasługuje na życie.
           – Jak możesz tak mówić? – fuknęła panna Granger, odwracając się agresywnie w stronę rudego przyjaciela. – Rozumiem podejrzenia, że jest śmierciożercą, ale nawet jeśli, to życzenie mu śmierci jest grubą przesadą.
           – Od kiedy PCHŁA zajmuje się protekcją fretek? – Hermionę aż zatkało na odpowiedź Weasleya. Wspięła się kilka kolejnych stopni, by po chwili zatrzymać się i spojrzeć na Rona zawiedzionym wzrokiem.
           – Nie wiedziałam, że możesz być aż tak bezduszny – odparła, zaciskając rękę z całych sił na trzymanym podręczniku. – On przynajmniej wie, że WESZ istnieje i w przeciwieństwie do ciebie nie uważa jej za głupi pomysł.
           Luna mogła się jedynie domyślać, że panna Granger zostawiła przyjaciół samych, a przynajmniej tak wnioskowała z szybkich kroków rozchodzących się po korytarzu. Ta krótka rozmowa dała jej wiele do myślenia, bowiem dzięki niej odkryła, że dziewczyna zbliżyła się do arystokraty zupełnie świadomie. Co więcej, chłopak musiał odpowiadać na jej, nazwijmy to, zaczepki. A wszystko wskazywało, że działo się to pod osłoną szpitalnych kotar rozciągających się wokół łóżka pacjenta. Krukonka postanowiła to zweryfikować, tym bardziej, że nić między Hermioną i Draconem znów zmieniła kolor, a jej grubość bardziej przypominała sznur, aniżeli tradycyjną linkę.
           Jeszcze tej samej nocy zaoferowała się pani Pomfrey z pomocą w segregacji lekarstw na zapleczu skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka przyjęła ją z otwartymi ramionami. Czasami Luna zastanawiała się, czy kobieta robi to, bo rzeczywiście potrzebuje pomocnej dłoni, czy może jest jej żal, że nie ma zbyt wielu znajomych wśród szkolnych rówieśników. Nigdy jednak nie dopytywała, a prawdę mówiąc bardzo lubiła przebywać z uzdrowicielką. Zwłaszcza, że ta często znikała gdzieś na noc, zostawiając jej klucze, by mogła zamknąć składzik, gdy będzie zmęczona lub gdy skończy powierzoną pracę. Dlatego z jeszcze większą ochotą niż zwykle zabrała się za sprzątanie magazynku, zostawiając sobie uchylone drzwi, by mogła widzieć, jak Hermiona wchodzi do skrzydła.

* * *

           Czekała i czekała, ale Gryfonka nie przychodziła. Praktycznie straciła już wszelką nadzieję, tym bardziej, że zaczynało pomału świtać. Co ciekawe, Malfoy nie spał, gapił się jedynie w sufit, leżąc bez ruchu w białej pościeli. I wtedy usłyszała przeraźliwy kaszel połączony z duszeniem się. Wyszła czym prędzej ze składziku, po drodze chwytając eliksir odblokowujący drogi oddechowe, lecz gdy dobiegła do łóżka arystokraty, ujrzała krzątającą się przy nim Hermionę, podtykającą mu pod usta wilgotną szmatkę. Gdy zorientowali się, że nie są sami, dziewczyna zamarła w bezruchu, a chłopak spojrzał na Krukonkę złowrogo, walcząc z nieustającym kaszlem.
           – Luna – wykrztusiła z siebie cichutko panna Granger. Wyglądała jak duch; momentalnie pobladła i ledwo trzymała się na nogach. Lovegood zrozumiała, że kasztanowłosa dziewczyna przeraziła się, że ktoś poznał jej sekret. Odruchowo wręczyła więc Hermionie eliksir zabrany z zaplecza, uśmiechając się do niej delikatnie.
           – Nie powiem – wyszeptała, znikając za kotarą i ulatniając się czym prędzej do składziku.
           Malfoy dusił się jeszcze przez chwilę, ale kaszel w końcu ustał i na sali znów zapanowało nieznośne milczenie. Wtedy drzwi otworzyły się z impetem i wleciała przez nie zaalarmowana pani Pomfrey, od razu podbiegając do Ślizgona.
           – W porządku chłopcze? – odezwała się do Dracona, szeleszcząc pościelą. – Rany mogły się jeszcze otworzyć, bo były wyjątkowo głębokie. Pokarz mi się tu, niech cię obejrzę.
           – Nic mi nie jest – warknął nieco zbyt głośno chłopak. Luna zorientowała się, że Hermiona musiała rzucić na siebie zaklęcie kameleona lub skryć się pod peleryną niewidką Harry'ego, bowiem nic nie wskazywało na to, że pani Pomfrey odkryła jej obecność.
           – Panie Malfoy, to nie są żarty! – krzyknęła pielęgniarka. – To skośne cięcie rozciągające się przez całą klatkę piersiową jest najgłębsze na wysokości serca, jeśli skóra pękła, to może pan nawet...
           – Jakoś nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek po mnie płakał – odpyskował kobiecie, a ta więcej się do niego nie odezwała.
           Luna usłyszała szybkie kroki zbliżające się do magazynku, toteż podniosła się z krzesełka, udając, że już miała wychodzić, ale w progu natknęła się na pielęgniarkę, która rzuciła jej przygnębione spojrzenie. Dziewczyna słyszała, jak pani Pomfrey mówiła do siebie po cichu: panna Granger by nie płakała, ona utonęłaby w morzu rozpaczy po takim skończonym ośle. I w duchu przyznawała starszej kobiecie rację.

* * *

           W późniejszych miesiącach na próżno próbowała dopatrzyć się jakichś relacji między Ślizgonem i Gryfonką. Nigdy nie widziała ich razem, nigdy nie mijali się na korytarzach, Malfoy przestał przychodzić na zajęcia, a po Hermionie nie dało się niczego poznać; zachowywała się tak jak zawsze. Ta dziwaczna wegetacja trwała między nimi aż do pewnego smętnego popołudnia obfitującego z wiele tragicznych wydarzeń. Wśród nich największe piętno odcisnęła śmierć Dumbledore'a.
           W trakcie pogrzebu panna Granger usiłowała płakać, ale łzy uparcie nie chciały wydostać się spod jej powiek. Luna widziała, jak toczy się w niej walka umysłu z sercem, bowiem jakaś część dziewczyny zaprzeczała, jakoby Draco był w stanie pozbawić życia dyrektora szkoły. Trwała w tym letargu, dopóki Harry nie przedstawił jej całego przebiegu spotkania Ślizgona z Dumbledore'em. Nie znaczyło to jednak, że od razu zaczęła skakać z radość. Przeciwnie – stała się bardziej cicha, ciągle chodziła zamyślona, ale nie w tym zdrowym zatraceniu, w którym zawsze można ją było spotkać. A czerwona nitka drastycznie zaczęła tracić na elastyczności. Włókna stały się bardziej luźne, nie iskrzyły się już tym samym karminem, co w Hogwarcie; były bardziej brudne, mętne, praktycznie rozlazły się pod wpływem mijającego czasu. I choć nie powinno, Lunę bardzo ten widok zasmucał.
           Kolejne spotkanie z Hermioną bardzo ją rozjuszyło. Denerwowało ją, że dziewczyna usilnie próbowała wyprzeć z umysłu Malfoya, co skutecznie jej się udawało, gdy przebywała z Harrym czy Ronem, jednak gdy była sama, łatwo dało się ją rozgryźć. Nie umiała o nim zapomnieć, do końca też nie było wiadome, jak bardzo Ślizgon i Gryfonka się do siebie zbliżyli, ale Lovegood czuła, że dobrnęli do punktu, w którym pustka po drugiej osobie jest na tyle przytłaczająca, że pozbawia ich sił psychicznych i fizycznych, wręcz torturuje ich serca. Gdy Hermiona przebywała gdzieś sama, widać było na jej twarzy przygnębienie, troskę, ale także tęsknotę, o którą pewnego dnia Luna postanowiła ją zapytać.
           Granger stała przy oknie, gapiąc się bezmyślnie w przestrzeń z przytkniętą do ust ręką zwiniętą w pięść. Nitka u jej dłoni była bardzo cieniutka i wydawało się, że jej kolor zmienia się jak w kalejdoskopie, barwa wręcz pulsuje od towarzyszących dziewczynie uczuć. Krukonka przyłapała ją na obracaniu między palcami jakimś malutkim przedmiotem.
           – Masz ochotę na herbatę? – zagadnęła Hermionę, a ta upuściła srebrny drobiazg na podłogę. Jej twarz momentalnie pobladła, ręce zaczęły się trząść, zaś serce kołatało w piersi tak mocno, że nawet Luna mogła je usłyszeć. Podniosła ozdóbkę z paneli i oddała ją Gryfonce, która od razu wcisnęła ją do kieszeni spodni.
           – Dziękuję – odrzekła cicho, uciekając wzrokiem przed ciekawskim spojrzeniem blondynki.
           – To dziwne, że połączyło akurat waszą dwójkę. – Granger zamarła w bezruchu na słowa Luny. – I to dziwne, że tak bardzo przed tym uciekasz. Nie męczy cię to przypadkiem?
           – Nic mnie z nikim nie połączyło i nic mnie nie męczy – warknęła Hermiona, z niepotrzebną agresją wybiegając z pokoju na poddaszu. Po chwili jednak wróciła, wyglądała jakby wstydziła się, że tak mocno naskoczyła na koleżankę ze szkoły. Powoli do niej podeszła, znów obracając w ręce mały przedmiot, który okazał się srebrną spinką do mankietu. Co ciekawe, miał wygrawerowane na sobie litery DM; nawet głupi byłby w stanie się domyślić, do kogo owa ozdoba należała.
           – Nie mów Harry'emu i Ronowi, proszę – zwróciła się do Luny, a orzechowe oczy zasnuły się mokrą kurtyną. – Proszę cię. Nie chcę, żeby cokolwiek wiedzieli.
           – Ja też często tęsknię – odpowiedziała Hermionie z lekkim uśmiechem. A potem wyszła, zostawiając przygnębioną koleżankę samą. Później wielokrotnie przyłapywała ją na obracaniu srebrnej spinki chłopaka między palcami, jakby miała jakąś cudowną moc, która była w stanie choć odrobinę ukoić zszargane nerwy.

* * *

           Wszyscy wiedzieli, czemu Harry, Ron i Hermiona nie wrócili do szkoły. Wieść o poszukiwaniu przez nich horkruksów rozniosła się między uczniami w zastraszającym tempie, tak samo szybko rosła skala okrucieństwa zadawanego adeptom magii przez nowych "wykładowców". Pogłoski o powrocie Voldemorta przestały być jedynie plotkami, a przeistoczyły się w brutalną rzeczywistość, która nikogo nie pomijała. Luna cierpiała wielokrotnie, rzucano na nią liczne klątwy, torturowano z błahych powodów; ten koszmar był najgorszy przez pierwsze dni po uprowadzeniu, później zaczęła się do niego przyzwyczajać, tak samo do zapełniających się coraz obficiej cel wokół niej. Ze strzępków rozmów śmierciożerców dowiadywała się, że w Hogwarcie wcale nie było lepiej, a na pewno nie bezpieczniej. Uczniowie byli wzywani do gabinetów oprawców często na kilkugodzinne sesje poniżeń, znęcania się, a w niektórych przypadkach nawet katowania. Szukali Harry’ego, byli kompletnie otumanieni rozkazem Voldemorta i gotowi zabić, gdy wywęszyli, że któryś z uczniaków może coś wiedzieć o miejscu jego przebywania. Nawet Ślizgoni, jeśli odważyli się choćby minimalnie przeciwstawić, nie otrzymywali taryfy ulgowej, co nie zmieniało jednak faktu, że byli torturowani znacznie rzadziej, a z pewnością lżej. Nauka magii przeobraziła się w naukę o walce o przetrwanie kolejnego dnia.
           Któregoś popołudnia usłyszała szybkie i zdecydowanie wzburzone kroki zmierzające ku lochom, w których była więziona wraz ze starym i wycieńczonym Ollivaderem. Mężczyzna zapadł w głęboki sen zaraz po skończonym przesłuchaniu przez Bellatriks. Luna zwinęła się w kłębek i czekała, po kogo tym razem przyszli i po cichutku liczyła, że nie po nią; skatowana noga wyjątkowo ją bolała i nie mogła się za bardzo poruszać. Wtedy zobaczyła Malfoya i wszelki strach momentalnie z niej uleciał.
           Chłopak był znacznie bledszy i chudszy, niż go zapamiętała. Poruszał się szybko, zwinnie, z niesłychaną gracją, a jednak dało się w tych ruchach dostrzec rozdrażnienie. Oddychał ciężko, każdy upust powietrza roznosił się echem po wilgotnych lochach. Ale oczy zdradziły wszystko, obnażyły przed Luną zgromadzony w arystokracie strach. Nie potrafiła mu nie współczuć. Chwilę później przez całą posiadłość przedarł się przerażający krzyk. Dziewczęcy wrzask wydobył spod cienkich powiek Malfoya pierwsze łzy.
           – Wróć do niej – wyszeptała wciśnięta w kąt Luna. Draco spojrzał na nią agresywnie, wycierając mokre policzki i zbliżając się odrobinę ku kratom.
           – Ile wiesz? – Nie odpowiedziała mu na to pytanie. Nie musiała.
           – Ochronisz ją, patrząc na jej cierpienie – odparła, a oczy Malfoya zaszkliły się z przerażenia. – Zranisz, ale ochronisz. Ufa ci.
           – A później mi zaufa? – wymamrotał, patrząc się tępo w wilgotną podłogę. Luna już otwierała usta, by mu odpowiedzieć, ale Draco obrócił się na pięcie, poprawił zmierzwione włosy i klapy czarnej marynarki, a następnie ruszył ku schodom prowadzącym na piętro. W ciemnym korytarzu usłyszała jego drżący głos.
           – Miłość to zgubne uczucie, Lovegood.
Przez następną godzinę słyszała okrutne wrzaski Lestrange, krzyki bólu i rozpaczy Hermiony, a także rozrywane na strzępy serce młodego Malfoya. Wszystko przypieczętowała wyryta do kości „szlama” odcinająca się szkarłatem na bladym i wychudzonym przedramieniu panny Granger. A nić zacieśniła się między nimi tak, jak kilka miesięcy temu.

* * *

            Z wojny pamiętała wszystko, a zarazem nic. Nie chciała pamiętać. Ktoś, z kim rozmawiała zaledwie kilka minut wcześniej, po chwili leżał już martwy. Jej oczy wychwytywały niezliczone ilości czerwonych sznurków; jedne były napięte, inne powoli zawiązywały się w supełki. Nie potrafiła na to patrzeć i dlatego uciekała. Właśnie w takich chwilach jej dar był bardziej przekleństwem, niż przydatną zdolnością.
            Hermiona przemknęła jej kilka razy w oddali. Za każdym razem widziała jej szkarłatną nitkę, w brutalnej perfekcyjności dopasowującej się kolorem do wyżłobionej na przedramieniu obelgi. Walczyła, jak każdy z obecnych w zamku. Ale i szukała z uporem maniaka tej bladej twarzy, powtarzając w myślach, że na pewno nic mu się nie stało. Jej spojrzenie niczym nie różniło się od pobudzonych źrenic Tonks goniących za równie aktywnymi oczami Lupina. A Luna jak na złość biła się, czy powiedzieć Hermionie, że Malfoy zadręcza się podobnymi myślami po drugiej stronie zamku.

* * *

           Wszystko ucichło, zaczęło pomału świtać. Smętne promienie wschodzącego słońca padały na brudne i pokiereszowane twarze zaledwie garstki uczniów, profesorów i aurorów siedzących w zgliszczach po niegdyś wspaniałej Wielkiej Sali. Wszyscy wiedzieli, że noc była zaledwie początkiem i prawdziwe pandemonium dopiero nadejdzie. Zdawali się jednak tym nie przejmować, siląc się na luźne rozmowy, pokrzepiające uśmiechy przy opatrywaniu ran, a niektórzy nawet próbowali dowcipów. Nic jednak nie było takie same. Szczególnie było to widać u Hermiony i Draco, rzucających sobie ukradkowe spojrzenia z przeciwległych końców sali.
           Neville trzymał ją za rękę, nic nie mówił i Luna też tego nie oczekiwała. Łącząca ich czerwona nitka mówiła jej wszystko. Bardzo go lubiła, nawet jeśli jest trochę fajtłapowaty, ale jej przecież też bardzo daleko do ideału. Zastanawiała się, jak to się stało, że widziała wszystkie połączenia, a swojej własnej końcówki nici nie dostrzegła przez tak długi czas. To nie było tak, że ich sznureczki nagle się ze sobą złączyły. Już dawno coś ich do siebie ciągnęło, ale Luna była tak zafascynowana tym swoistego rodzaju niebezpiecznym połączeniem między Hermioną i Draco, że zapomniała o swej własnej nitce. Nie była ona tak czerwona i napięta, jak u powyższej dwójki. W ich obliczu więź z Nevillem zdawała się rozlazła, niczym stara gumka od weków. Ale Lunie to nie przeszkadzało, bo była stabilna, czuła dzięki niej spokój, którego od jakiegoś czasu jej brakowało, a raczej zaczął się gdzieś z niej ulatniać. Dzięki Gryfonowi znów go w sobie miała, a jego nieporadny, acz ciepły i pełen uczucia uśmiech potęgował to wspaniałe uczucie. Ścisnęła mocniej jego dłoń, a policzki chłopaka oblały się soczystym rumieńcem. Gdy spojrzała w kierunku miejsca, w którym siedziała panna Granger, z wyraźnym błyskiem w oku odkryła, że jest ono puste. Tak samo, jak krzesło, które jeszcze przed chwilą zajmował Malfoy.
           – Gdzie ona jest? – Usłyszała za plecami przejęty głos Ronalda, który przedzierał się między gruzami, wyraźnie kogoś szukając.
           – Pewnie sprawdza, czy zostało coś z biblioteki – odparł mu kobiecy głos, a kątem oka Luna dostrzegła zmierzającą ku Weasleyowi Astorię. To dziwne, ale nawet cała rozczochrana, w zniszczonej szacie i z rozciętą wargą nadal wyglądała pięknie, co nie uszło uwadze wpatrującego się w nią rudego. – Masz coś tu, Weasley.
           Dziewczyna wskazywała na kącik ust chłopaka, cały czas się do niego zbliżając. Luna wiedziała, do czego zmierzają te podchody. Ich czerwona, napięta nitka mówiła sama za siebie. Ale Ron nagle uciekł, zostawiając Astorię samą, a ta przysiadła się do niej i Neville’a z cichym sapnięciem połączonym z lekkim przekleństwem.
           – Przejdzie mu – odezwała się do arystokratki, a ta uśmiechnęła się blado, poprawiając splątane loki wydostające się ze zgliszczy niegdyś perfekcyjnego koka.
           – Oby – wymamrotała z prychnięciem – nie chcę za nim ganiać przez całą wieczność. Choć właściwie…
           Podniosła się z kamiennej ławy i pognała w kierunku rudzielca, który z wypiekami na twarzy tłumaczył coś zmęczonemu Harry’emu; jedynie on nie był spokojny i Luna wcale mu się nie dziwiła. Musiał czuć, że ta sielanka nie będzie trwała wiecznie. Jak się później okazało, niewiele się pomylił.

* * *

           Wiedziona czystą ciekawością udała się do biblioteki. Bądź co bądź Astoria miała rację; gdzie indziej mogła się udać Hermiona? I tak jak się spodziewała zastała ją pod zawalonymi kontuarami, dookoła niej leżały sterty pokiereszowanych woluminów, a jej chude ramiona obejmowały ręce Malfoya. Oboje brudni, wycieńczeni, a mimo wszystko szczęśliwi; Luna gdzieś tam w środku zazdrościła im tak silnej miłości. Ich szkarłatna nić oplatała ciasno ich ciała, jakby bała się, że to ich ostatnie spotkanie.
           – Co zrobisz? – zapytała słabo dziewczyna, wtulając się mocniej w Ślizgona. Zapach kurzu, kamieni i potu mieszał się z jego silnymi perfumami, obezwładniając coraz bardziej jej zmysły. Draco przygarnął ją do siebie, sadzając na kolanach, które po chwili ugiął i schował twarz w jej szyi.
           – Nie wiem. – Pogładziła go drżącymi palcami po włosach, odgarniając je z bladego czoła. Twarz chłopaka wtuliła się w jej dłoń, ocierając się o nią lekko zarośniętym policzkiem. Pod oczami roztaczały się paskudne i sine zagłębienia, zdradzając, jak bardzo był tym wszystkim zmęczony. Nie wojną, ona męczyła fizycznie, ale niemożnością ochronienia osoby, którą kocha. Ból psychiczny zostawia więcej ran, niż niejedno zaklęcie.
           – Nie zostawiaj mnie więcej – wyszeptała, kładąc drugą dłoń na szyi osłoniętej materiałem czarnego golfu. Malfoy ujął ją za rękę, podwinął rękaw jej brudnej bluzy, wyłaniając spod niej paskudny napis, który zaczął dotykać długimi i chudymi palcami. Luna widziała, jak bardzo stara się być delikatny, a przy tym dostrzegała ból zalewający mu serce, gdy tylko ujrzał wyrytą obelgę.
           – Bałem się – rzekł do niej, patrząc na nią szklistymi oczami – ciągle się boję. Nie chcę już tego. Nie chcę, żebyś kiedykolwiek przeze mnie cierpiała. Nigdy więcej.
           Oplótł dłońmi jej policzek i przysunął ją ku sobie. Serce Luny waliło jak oszalałe, gdy obserwowała ich spokojny, a przy tym ociekający bezgraniczną miłością pocałunek. Hermiona topniała w ramionach Dracona, poddawała się jego subtelnym pieszczotom, wplatając palce w jego platynowe włosy i przyciskając go do siebie mocniej. Oni byli dla siebie stworzeni, oni byli miłością i rozumiał to nawet Harry, który zabrnął w rejony biblioteki zupełnie przez przypadek.
           Luna dostrzegła, że czarna nitka chłopaka niebezpiecznie faluje. Gdy na niego spojrzała, widziała w jego oczach, że on też to czuje. Przytaknął jej głową, siląc się na lekki uśmiech. I odszedł, a niedługo potem dało się słyszeć przeraźliwy huk dochodzący z Wielkiej Sali.

* * *

           Ciało Harry’ego spoczywało w ramionach spętanego Hagrida. Niezdrowe, szaleńcze krzyki przepełnione jadem i chorą euforią wydobywały się spomiędzy wężowych ust Voldemorta, który krążył między gruzami z różdżką, niczym sęp kołujący nad padliną. Obrzydliwe uczucie strachu znów zalęgło się w strwożonych sercach czarodziejów. Nawet Luna, ściskająca z całych sił dłoń Neville’a była przerażona. Harry Potter nie żyje! Harry nie żyje! Nie żyje…
           Hermiona i Draco stali w tłumie niedaleko profesor McGonagall, gdy Voldemort rozpoczął rekrutację. Luna widziała strach przedzierający duszę dziewczyny, gdy czarnoksiężnik wezwał do siebie młodego Malfoya. Nie chciała go puścić, ale pozwoliła mu odejść. W oczach stanęły jej łzy, gdy obślizgłe ramiona Czarnego Pana oplotły wątłe ciało arystokraty. On się nawet nie wzdrygnął; nie mógł, inaczej by zginął, a ona zaraz po nim, gdyby usłyszeli jej rozpaczliwy krzyk. To było potworne doświadczenie i Luna nie mogła już dłużej patrzeć na osobliwy dramat panny Granger, która o mały włos, a osunęłaby się w podtrzymujących ją ramionach profesorki. Zadrżała jeszcze mocniej, gdy Neville wychylił się z tłumu, kuśtykając dumnie na środek areny.
           Wyzwiska, splunięcia, brutalne śmiechy, wszystko to było niczym w porównaniu z upokorzeniem, przez które przyszło przejść Draconowi. W oczach śmierciożerców syn Lucjusza dostąpił niebywałego zaszczytu, ale dla niego samego była to kara. Teraz stał obok Longbottoma, dwie czerwone nitki ciągnęły się od nich ku tłumowi, jedna krwiście czerwona, druga bardziej przypominała kolor wina; z trzymanej przez Gryfona tiary przydziału wysunął się srebrny miecz.

* * *

           Luna pędziła przed siebie niczym w amoku. Nad jej głową płynęły setki zaklęć, z jej różdżki co chwilę wydobywał się śmiercionośny czar. Znów znaleźli się w ogniu walki, kolejny raz patrzyła na martwe twarze swych kolegów i koleżanek. Krzyknęła, gdy silna ręka Neville’a odciągnęła ją w tył, a z różdżki chłopaka wydobył się zielony płomień, który ugodził jednego ze śmierciożerców. Bronił jej, robił co mógł, by nie stała jej się krzywda, choć sam ledwie trzymał się na nogach. Ale jej to wystarczyło; ich pocałunek trwał kilka sekund, a później biegli przed siebie, strzelając zaklęciami na oślep, a mimo wszystko celnie. Zauważyła, że ich nić stała się równie szkarłatna, co sznurek Malfoya i Granger.
           Kasztanowłosa Gryfonka upadła na schodach, a jej różdżka potoczyła się po stopniach w dół. Czający się na nią Carrow dopatrzył się w tym swej szansy i powolnym krokiem sunął ku niej z obrzydliwie zadowolonym wyrazem twarzy.
           – Ty mała, szlamowata dziwko – wysyczał przez poranione wargi, strzelając w nią pierwszym zaklęciem. Ugodzona Hermiona stoczyła się po kamiennych stopniach, a w tym samym czasie w jej kierunku zerwało się dwóch mężczyzn. Luna wiedziała, że Malfoy będzie szybszy, Weasley był zbyt daleko, a widok przypartej do ściany Astorii też musiał jakoś na niego wpłynąć. Między kolejnymi zaklęciami zobaczyła, że nić ciągnąca się od Dracona zajęła się ogniem. Może to nie był najlepszy czas na tego typu dywagacje, ale poraziła ją ta niebywała siła miłości, jaką darzył Granger. I ona też to musiała czuć.
           – Skończyła się zabawa – wypluł Carrow, łapiąc dziewczynę za szyję i podciągając agresywnie w górę. – Skoml o łaskę, ty plugawa szma...
           Śmierciożerca odbił się od ściany porażony zaklęciem młodego Malfoya. Jego różdżka złamała się, gdy na nią upadł, a w ciemnych oczach pojawiło się przerażenie, gdy dostrzegł, kto był sprawcą ataku. Nigdy nie doceniał syna Lucjusza, a jednak żądza mordu w jego srebrnych oczach jasno dała mu do zrozumienia, że nie może liczyć na żadne miłosierdzie. I nie pomylił się, gdy młodzieniec bez wahania wymierzył w niego śmiercionośnym zaklęciem.
           Gdzie Draco zabrał Hermionę, nie widziała. Czuła jednak, że zapewni jej bezpieczeństwo. Tak jak Neville chroniący ją przed każdym urokiem, jak Ron nie puszczający dłoni Astorii, jak Harry stający w obronie całego świata magii, gdy w końcu udało mu się pokonać Czarnego Pana.
           Nad zgliszczami Hogwartu unosiły się rozpadające się szczątki spopielonego Voldemorta. Jeszcze nigdy nie czuli takiej ulgi, jak teraz, gdy ostatni fragment czarnoksiężnika rozmył się w powietrzu, oznajmiając, że udało im się wygrać. Luna zauważyła, że czarna nić zdobiąca przez przeszło siedemnaście lat dłoń Harry’ego również zniknęła. Teraz mogła odetchnąć. A najlepiej jej to przychodziło w ramionach Neville’a.

* * *

           Wesele Rona i Astorii trwało w najlepsze, a wszyscy goście zdawali się dopiero rozkręcać. Bawiła się wyśmienicie w towarzystwie ukochanego, który kilka tygodni temu również zdobył się na odwagę i poprosił ją o rękę. Zastanawiało ją jednak, czemu na przyjęciu nie ma Hermiony. Wątpiła, że przyjaciele się jej wyparli, ale nie miała też pewności, czy dziewczyna na pewno powiedziała im o swoim wybranku. Korzystając z okazji, podeszła do Harry’ego, który wyszedł na ogródek, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza.
           – Oni naprawdę są dla siebie stworzeni – rzekła podchodząc do ławeczki i wskazując na rozanieloną Astorię okręcaną na parkiecie przez równie szczęśliwego Ronalna. Potter przytaknął jej głową, spoglądając na siedzącą przy stoliku Ginny, która gawędziła w najlepsze z Nevillem.
           – Nie tylko oni – odparł, wyciągając z marynarki białą kopertę. W środku był list i zdjęcie, które pokazał Lunie. Jej oczy aż rozbłysły na widok małego chłopczyka w ramionach Hermiony obejmowanej przez Dracona. Wyrwała Harry’emu fotografię w momencie, gdy zbliżyła się do nich para młoda.
           – Ojej! – krzyknęła uradowana – Jaki on jest do nich podobny! Ma nosek po Malfoyu!
           – Nos jestem w stanie przeboleć – wtrącił się Weasley, spoglądając na uśmiechniętą przyjaciółkę. – Byle nie resztę. I zaklepuję pozycję chrzestnego!
           – A skąd pomysł, że cię na niego weźmiemy? – Wszyscy spojrzeli na zmierzającą w ich kierunku niegdyś pannę Granger, której towarzyszył Draco ze śpiącym maluchem przylepionym do piersi. Panowie mierzyli się przez sekundę spojrzeniami, ale chwilę potem ich uprzedzenia minęły, a zastąpiły serdeczne uściski dłoni i szczere gratulacje potomka.
           Luna patrzyła na łączące ich wszystkich nitki. Przez te wszystkie lata stały się mocniejsze, a i kolory zrobiły się bardziej intensywne. Uwielbiała je obserwować i nie było szans, żeby kiedykolwiek jej się to znudziło. Zwłaszcza, że odkryła coś nowego w tych niezwykłych sznureczkach. Połączenie państwa Malfoy nie było już bowiem karmazynowe, nie płonęło, jak kilka lat temu, ale stało się złote, o wiele ciaśniejsze, a przy tym ukazywało siłę ich niepowtarzalnej i wspaniałej miłości. Ten widok utkwił jej w pamięci bardzo mocno, bowiem do końca życia nie spotkała już drugiej takiej pary. Bo taka miłość zdarza się raz na milion lat, a Draco i Hermiona mieli szczęście, że ta miłość wybrała właśnie ich.

20 komentarzy:

  1. Piękna miniaturka. Jedna z moich ulubionych. Świetny pomysł na historię. <3
    Zmiana szaty graficznej faktycznie odświeżyła wygląd strony. Wygląda bardzo ładnie, czyta się przyjemnie i wygodnie.
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. TAKTAKTAKTAK!!! Witam w nowym roku. Mam nadzieję, że przyniesie Ci same niesamowite chwile i spróbuje naładować twoje baterie w 100%! Oczywiście, chciałam podziękować za piękną miniaturkę. Tak inną i kreatywną! Piękna opowieść, poprowadzona z zupełnie innej perspektywy. W pewnym momencie aż zazdrościłam Lunie jej zdolności, przynajmniej wiedziałabym kto jest mi przeznaczony;). Czekam z niecierpliwością na następny rozdział głównego opowiadania! Co do wyglądu bloga - cudownie! Skromne, a złote;). Wszystko przejrzyście się czyta i nie ma żadnych niepotrzebnych udziwnień.
    Jeszcze raz, wszystkiego dobrego na 2019!
    Pozdrawiam, Kasia:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Boziu cudowne. I świetny pomysł z nićmi przeznaczenia ❤. Zwykle preferuje gdy główna akcja dzieje się ze strony Draco lub Hermiony ale ta kijiaturka też jest świetna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zwykle oszczędzam sobie pozostawiania śladu w sekcji komentujących, ale tym razem ośmielę się zająć tu troszkę miejsca. Ale wydaje mi się, że szczególnie rozwlekłych wywodów wcale nie trzeba.
    Jak sądzę, najbardziej pierwotną potrzebą wszystkich, którym przeznaczono opowiadanie historii, jest wywoływanie w ciemnym ludzie miłości do konkretnego ułożenia słów. Uważam pomysł z Luną i jej nićmi więzi za fenomenalny. Choć w gruncie rzeczy dość prosta sprawa, niesamowicie mnie urzekła. Nie trzeba było bezpośredniego spojrzenia że strony ani Hermiony, ani Draco, ich splątanych przemyśleń, przywoływania niebotycznej ilości dialogów, szalonych perypetii. Chciałam tu tylko zauważyć, że jest to najpiękniejsza miniaturka Dramione, jaką kiedykolwiek przeczytałam, a trafiło się ich trochę. Przeszkadza mi, czy też właściwie - ja zrobiłabym inaczej - jedynie kwestia ich małżeństwa i dziecka na końcu. Ale nie jest to w żaden sposób związane z kunsztem opowieści, tylko moimi osobistymi preferencjami życiowymi. Kunszt, akurat tej konkretnej części Twojej twórczości, którą miałam przyjemność przeczytać powyżej, jest moim zdaniem zachwycający. W takim prostym znaczeniu. Prostym należy rozumieć jednak jak najlepiej.

    Dziękuję Ci więc, że stworzyłaś historię, którą mogłam pokochać. Zachwycić się. W ogóle fajnie, że wróciłaś. Fajnie, jakże poetycko to brzmi,
    Ja

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ja uwielbiam Twoje miniaturki!
    To było niezwykle przyjemne móc po raz kolejny pierwszy raz zapoznać się z jakimś nowym tekstem, bo ten pierwszy raz zawsze jest najfajniejszy. Pomysł z talentami Luny i jej perspektywą genialny. Całość czytałam z uśmiechem rozanielenia,prawie takim jaki ona miała zawsze na twarzy:D
    Liczę na więcej miniaturek!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobry wieczór! Piszę z pytaniem: kiedy będzie można się spodziewać kolejnego rozdziału?? Dopytuję, ponieważ czekam z niecierpliwością:( Cały czas sprawdzam czy nic nowego się nie pojawiło i jako, że jestem niecierpliwą osobą stwierdziłam, że dopytam. Na wszelki wypadek:)
    Pozdrawiam,
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie poddaję się i ponawiam pytanie: kiedy będzie można przeczytać kolejny rozdział? Umieram w niecierpliwości:(
    Pozdrawiam,
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyłączam się do pytania :)
      Pozdrawiam ♡

      Usuń
    2. Wątpię by te pytania miały sens. Realistka doda coś dopiero, jak bedzie chciała/napisze coś itp. Skoro nie odpisuje na komentarze, to chyba ostatnimi miesiącami tu nie zagląda...

      Usuń
  8. Anonimowy01 maja, 2019

    Tęsknimy...

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytam tą miniaturkę już któryś raz i nadal ją uwielbiam, naprawdę w niej czuje się takie właśnie 'coś' i chce się do niej wracać, zaliczam ją do moich ulubionych w których jest na 1 miejscu. Między głównymi bohaterami czuć chemię, widzi się oczami ich miłość. Muszę cię pochwalić bo przez cały czas czytania ma się w wyobraźni obraz tego wszystkiego to tak jakbym za każdym razem oglądała od nowa film, ani razu nie odleciałam myślami nigdzie indziej przez cały czas z wrażeniem śledzi się tekst, czasami jak coś jest nudniejsze odchodzi się od tego co się czyta (każdy chyba tak ma :)) tu czytając po raz któryś tego nie mam, czytam i czytam i o Boże naprawdę uwielbiam. Jestem mega zdolna i czekam na twój powrót ;) a wiem że warto bo masz talent. Kocham❤️

    OdpowiedzUsuń
  10. Realistko, daj Nam mozr chocizz znać czy i kiedy masz w planach wrócić... Minelo ponad pół roku bez słowa. Wszyscy cierpliwie czekają, choć pewnie zastanawiają się, czy jest jeszcze na co...

    OdpowiedzUsuń
  11. Nadal tu jesteśmy :/

    OdpowiedzUsuń
  12. Realistko... Już wrzesień... Dałbyś znać czytelnikom czy maja po co tu wracac... To wyglada jakbys Nas opuściła.

    OdpowiedzUsuń
  13. To już październik... nie wiem czy nadal jest po co tu wracać. Czekam na rozdział juz dluuuuuuugi czas... wrócisz ?

    OdpowiedzUsuń
  14. Juz polowa listopada. Prawie rok. Zero odzewu, żadnych wieści... Szkoda trochę

    OdpowiedzUsuń
  15. Realistko, nie wiem jak inni ale ja sie czuje ciut... Olana? Przez rok prawie zero odzewu od Ciebie, zaro wieści, nie wiadomo czy sprawdzac tego bloga czy nie. Wiadomo, można mieć artblocka, można mieć zawirowania w zyciu,ale milo by było gdybyś po prostu dała Nam znać czy mamy na co czekać...

    OdpowiedzUsuń
  16. Halo halo... Wigilia... Moze chociaż zrobisz Nam prezent na święta i powiesz co i jak...? Chcielibyśmy wiedzieć, w końcu juz rok minął...
    Wszystkim którzy to czytają życzę WESOŁYCH ŚWIĄT

    OdpowiedzUsuń
  17. Pisałaś, że choćby nie wiem co, to dokończysz tę opowieść... Proszę, daj chociaż znać, czy mamy na co czekać ��

    OdpowiedzUsuń
  18. Em... Really...? Ponad rok totalnej ciszy? Ja rozumiem wszystko, życie, prace, obowiązki... Ale żeby przez rok nie dać znać czytelnikom, czy mają na co czekać? Słabe, serio. Brak komunikacji między autorką a czytelnikami trochę zabija możliwy rozwój tego opowiadania. A szkoda, bo to najlepsze dramione jakie kiedykolwiek czytałam.

    OdpowiedzUsuń