niedziela, 11 listopada 2018

Rozdział 3

Kochani,
dziś wstęp trochę krótki, bo nie mam zbyt wiele czasu. Nawet na edytowanie tekstu go nie miałam, przez co jest w nim sporo błędów. Ja się w ogóle nie mogę jakoś zorganizować. Szata graficzna nie jest ruszona, nic tu nie jest uporządkowane, a uwierzcie mi, że boli mnie to znacznie bardziej niż was. Może jutro, z racji tego, że wszyscy mamy wolne, uda mi się coś ciekawego wymodzić, ale nie ma co obiecywać. Jeśli coś się zmieni, to sami to zauważycie.

Najważniejsza kwestia dla was to oczywiście data publikacji kolejnego rozdziału. Póki co trzymajmy się tych trzech tygodni między jednym postem a drugim, bo jak widzicie obecnie beznadziejnie mi idzie zarządzanie blogiem. Skrycie liczę, że po świętach uda się to jakoś naprawić, a na razie zostańmy przy tych trzech tygodniach, dobra? Także rozdział 4 dopiero 2 grudnia, ale nie martwicie się, bo pracuję też teraz nad miniaturką, którą mam nadzieję w najbliższej przyszłości opublikować.

Na dziś to tyle, zapraszam do czytania i przepraszam was za wszelkie niedogodności. Po prostu nie umiem się zorganizować, bo albo mam za dużo czasu albo nie mam go w ogóle, jak dziś na przykład. Trzymajcie kciuki, żebym wreszcie wzięła się za siebie!

Realistka





Dramione – Miłość to dwie dusze w jednym ciele

Rozdział 3


* * * * *

           Siedząc na niewygodnym krzesełku w poczekalni szpitalnej zastanawiała się, jak wiele przeciwności losu może spotkać człowieka w tym samym czasie. Co takiego ten człowiek musiał zrobić, czym sobie zasłużył, że życie codziennie rzucało mu nowe kłody pod nogi, kiedy stare problemy wciąż pozostawały aktualne? I na domiar złego nic nie zapowiadało ich końca. Rozumiałaby, gdyby wszystkie te nieszczęścia były czymś w rodzaju kary za przewinienia z przeszłości, ale to, co w ostatnim czasie spotykało Pansy, było zdecydowaną przesadą. A najgorsza w tym była bezsilność nie tylko pani Potter, ale i Hermiony, która kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić.
            Wydawało jej się, że minęły godziny, od kiedy przyjaciółka weszła do gabinetu ginekologa. Tymczasem wskazówki zegara przesunęły się zaledwie o piętnaście minut, jednak dla kasztanowłosej dziewczyny każda kolejna sekunda trwała wieczność, a natłok zgromadzonych w głowie myśli praktycznie doprowadzał do białej gorączki. Nie tylko była sfrustrowana, wręcz załamana swą bezradnością, ale i wściekła, że w obliczu tak poważnej sytuacji nie może się zdecydować na żadne konkretne rozwiązanie. Musiała bowiem wybierać, czy pozostanie wierną przyjaciółką Harry’ego czy Pansy. Aż za dobrze bowiem wiedziała, że dziewczyna nie powie mężowi, że jest w drugiej ciąży, a z pewnością nie teraz, gdy ich związek został wystawiony na poważną próbę. Panna Granger mimo wszystko była zdania, że mężczyzna powinien być świadomy, iż po raz drugi zostanie ojcem. Szkopuł w tym, że chłopak nie wydawał się przejmować wagą sytuacji, w jakiej znalazło się jego małżeństwo, w odróżnieniu do swej żony, która każdego dnia dawała z siebie więcej niż mogła. I tak naprawdę był to jedyny argument, który powstrzymywał Hermionę przed wyjawieniem przyjacielowi prawdy.
            Dźwięk otwierających się co jakiś czas drzwi wytrącał ją z równowagi, a mijający ją ludzie dodatkowo działali na nerwy. Byli szczęśliwi, najczęściej splątani w czułych uściskach, leciały też często łzy nieposkromionej radości. A może strachu? Dopytywała samą siebie, oglądając płaczącą rzewnie dziewczynę, która wtulała się mocno w swego partnera; wnioskując po migoczącej w bladym świetle obrączce i zbliżonym do własnego wieku, byli może jakiś rok po ślubie. Nieświadomie wróciła pamięcią do dnia, gdy sama dowiedziała się, że zostanie mamą, ale wspomnienia były dość mgliste, jakby niepełne. Cieszyła się czy była przerażona? Płakała ze szczęścia czy z rodzących się obaw? Nie pamiętała, co frustrowało ją jeszcze bardziej. Ron był oczywiście bardzo dumny, nosił ją praktycznie na rękach i nie było dnia, żeby nie chwalił się, że zostanie ojcem. Ale ona? Co ona czuła, gdy uświadomiła sobie, że pod sercem kiełkuje maleńka istotka? Westchnęła przeciągle, wpatrując się w splecione na kolanach palce u dłoni. Jakże ciężko jest zachować w pamięci wszystkie chwile szczęścia, w trakcie gdy najmniejszą porażkę jesteśmy w stanie rozpamiętywać po latach. Dzień, w którym pożegnała się z nowonarodzonym synkiem, wyryła sobie w życiorysie, czasami miała nawet wrażenie, że przedkłada datę jego śmierci nad dniem urodzin. A przecież różniły je tylko godziny. Dlaczego tak się działo? Dlaczego, choć był z nią zaledwie przez chwilę, nie potrafiła sobie przypomnieć tej odrobiny szczęścia, które musiała przecież czuć?
            Dzieci to zjawiskowe istoty, potrafią poruszyć w sercu człowieka pokłady nieokiełznanej miłości, mimo że na co dzień zdają się jedynie przysparzać same problemy. Hermiona niewiele wiedziała o macierzyństwie w praktyce, ujmując to dość delikatnie. Wszystkiego uczyła się właśnie od Pansy, która wydawała jej się pierwowzorem prawdziwej matki. Oczywiście, że Molly Weasley czy jej własna mama były niedoścignione, ale jest różnica między kobietą panującą nad niemal dorosłymi pociechami, a dziewczyną troszczącą się o dobro zaledwie dwuletniego malucha. Patrząc z tej perspektywy Pansy była niesamowita i podziwiała ją na każdym kroku. Jednak teraz ten idealny wizerunek został zachwiany, wręcz zburzony przez wieść, która powinna wywołać niesłychane szczęście. Zamiast niego w oczach przyjaciółki przebijał się strach, pożerał ją wręcz od środka, uświadamiając coraz bardziej, że została ze wszystkim sama. Hermiona starała się jak mogła przekonać dziewczynę, że takie negatywne myślenie doprowadzi ją donikąd; ma przecież przyjaciół, rodziców, każdy z nich będzie jej pomagał, jak tylko będzie potrafił, ale ona była głucha na wszelkie próby pocieszenia i wyprowadzenia z błędu. Bo potrzebowała wsparcia kogoś innego; kogoś, kogo kochała i zaufała mu całą sobą, z kim zbudowała rodzinę i wierzyła, że zawsze będzie mogła na niego liczyć. A tym kimś nie była Hermiona czy Draco, nawet nie jej właśni rodzice. Tym kimś był oczywiście Harry.
            Zerwała się z krzesełka jak poparzona, gdy drzwi od gabinetu ginekologicznego, przy którym siedziała, w końcu nieśmiało się uchyliły i wyszła przez nie Pansy. Była blada jak ściana, kompletnie bez życia i jakichkolwiek chęci do niego; oczy były już nie tylko zmęczone, ale i przekrwione, zaś ręce oplatające pasek od torebki trzęsły się niczym w delirium. Pannie Granger serce się krajało na ten widok i pierwsze co zrobiła, to przytuliła mocno przyjaciółkę, spodziewając się, że ta wypłacze jej się na ramieniu. Kobieta jednak nie ruszyła się nawet o milimetr, sprawiając wrażenie drewnianego manekina lub szmacianej lalki, z którą można zrobić, co się chce.
            – Będzie dobrze, przecież wszyscy ci pomożemy – odezwała się pokrzepiająco Hermiona, licząc, że uda jej się jakoś dotrzeć do przyjaciółki. Ona jednak nie odpowiedziała, nie odwzajemniła uścisku; zachowywała się, jakby jej nie było.
            – Masz nas, mnie, Draco, Blaise’a, rodziców, nawet Ginny – spróbowała ponownie, z bezradności powołując się także na młodą Weasleyównę.
            Pansy odsunęła się od kasztanowłosej kobiety z pustym wyrazem twarzy. Na drżących nogach zaczęła iść w kierunku windy, nawet nie zawracając sobie głowy pozostawioną na krześle kurtką. Panna Granger w pośpiechu zabrała ich rzeczy i dotarła do otępiałej przyjaciółki; nie mogła się nawet zdecydować, który przycisk powinna wcisnąć.
            – Powiesz Harry’emu? – spytała nie dlatego, że chciała znać ostateczną opinię Pan, ale by jakoś do niej dotrzeć, ponieważ kobieta kompletnie nie reagowała na to, co wcześniej do niej mówiła. Sądząc po przerażeniu malującym się w błękitnych oczach, udało jej się w końcu zwrócić uwagę dziewczyny.
            – Nie – odparła po dłuższej chwili, wybierając właściwą strzałkę na panelu przywołującym windę. – I proszę cię, żebyś też mu o tym nie mówiła.
            Hermionę zabolały słowa przyjaciółki. Właściwie tylko z nazwy przypominały one prośbę, gdyż ton i wyraz twarzy Pan wskazywał bardziej na żądanie. Mimo wszystko nie sprzeciwiła się kobiecie i potulnie przytaknęła jej głową, czekając w milczeniu na przybycie windy.
            – Mam jedno dziecko, teraz będę mieć drugie. Nie potrzeba mi Harry’ego, jako trzeciego – dopowiedziała bardziej z poczucia winy i potrzeby usprawiedliwienia swe decyzji. Nie sprawiło to jednak, że odczuwała mniejsze wyrzuty sumienia.
            – To może warto dać mu tym razem szansę? – zaproponowała nieśmiało Hermiona, choć dokładnie wiedziała, co Pansy jej odpowie.
            Brunetka pokręciła przecząco głową, po czym spojrzała na przyjaciółkę zmęczonym wzrokiem, wyglądając przy tym, jakby za moment miała zemdleć lub się rozpłakać.
            – Szansę? – powtórzyła kpiąco. – Na co? Na chwilę zabawy, by zaraz wrócił do pracy i zapomniał o istnieniu domu i rodziny?
            – Z takim podejściem wykończysz nie tylko siebie, ale i dziecko – odpowiedziała wzburzona panna Granger. Chwilę potem rozległ się krótki dźwięk dzwonka oznajmiający przybycie windy, a metalowe drzwi rozsunęły się sekundę później. – Nad tym lepiej się zastanów.
            – Hermiona? – Kasztanowłosa kobieta podążyła wzrokiem do osoby, która stała zaledwie metr od niej i zamarła w bezruchu. Ten lekki głos, rude włosy i iskrzące się niebieskie oczy poznałaby wszędzie.
            – Ginny – wymówiła imię dziewczyny, przyglądając się ze zmieszaniem już mocno widocznemu brzuszkowi wychylającemu się spod kurtki. Stałyby tak pewnie znacznie dłużej, patrząc się na siebie niezręcznie, jednak system sterujący windą nie miał tyle czasu i metalowe drzwi ruszyły się niespodziewanie ku zamknięciu. Gdyby nie ingerencja Hermiony Ginny już dawno zniknęłaby jej sprzed oczu.
            Wsiadła razem z Pansy do środka, ustawiając się po przeciwległej stronie niewielkiej klitki. Mimo że podróżowały bardzo krótko, żadna z obecnych nie zdecydowała się przerwać krępującej ciszy panującej w pomieszczeniu. Dopiero gdy dotarły na parter pożegnały się cichym „cześć”, wypowiedzianym bardziej z przymusu niż z grzeczności. Dla Ginny jednak to było zdecydowanie za mało.
            – Hermiona zaczekaj – zawołała za dziewczyną, pokracznie podbiegając do niej i do umęczonej Pansy. Nie ukrywała, że zdystansowane obycie Granger bardzo ją raniło, ale też rozumiała, skąd się brało i wiedziała, że nie ma prawa mieć o to do przyjaciółki pretensji. Podświadomie jednak liczyła, że uda im się zamienić parę słów i zaczną pomału odbudowywać starą relację, za którą tak bardzo tęskniła.

* * * * *

            – I tak to właśnie teraz jest, Weasley – odezwał się Draco, zaglądając do opróżnionego do połowy kufla z piwem. Nie pamiętał, czy było to już jego czwarte, czy może piąte. – Jej się nie da zrozumieć, no po prostu się nie da, nawet gdybyś próbował z całych sił ona zawsze znajdzie coś takiego, żebyś nie wiedział, co powinieneś zrobić. No nie, no po prostu, kurwa, no nie. Ty jej nie rozumiałeś, ja jej nie rozumiem, to kto jest w stanie dokonać tego cudu?
            – Fakt, czasem nie wiadomo, o co jej chodzi – Ron zgodził się z Malfoyem dla świętego spokoju, ale to nie polepszyło humoru jaśnie pana arystokraty. Mówiąc szczerze, Weasley czuł, że tak właśnie skończy się jego „jedno piwo” z Draco. Już samo zaproszenie do knajpy powinno wywołać w nim lawinę podejrzeń, ale kilka godzin temu nie spodziewał się, że sprawy przybiorą taki obrót i przystał na propozycję z czystej ciekawości. Teraz bardzo tego zainteresowania żałował.
            – Czasem? – zakpił Draco, wyciągając kolejnego papierosa z paczki i popychając ją w kierunku rozmówcy. – Ona codziennie, dzień w dzień, jak okiem sięgnąć, robi problemy z niczego. Nie, czekaj, wróć. Ona nie ma jak robić mi problemów, bo, uwaga, nigdy nie ma jej w domu!
            – To ja teraz nie wiem, o co ci chodzi – odparł rudy, sięgając po swoje piwo; w odróżnieniu do arystokraty, było to dopiero jego drugie.
            Malfoy przypalił końcówkę papierosa tradycyjną zapalniczką i zaciągnął się nim mocno dwa razy. Nikotyna w połączeniu z alkoholem wywoływała w nim stan błogiej nieważkości, w której mógł pływać wiecznie, a raczej do momentu, gdy będzie musiał wstać z krzesła. Wtedy prawdopodobnie zapozna się z siłą grawitacji, której nigdy jakoś specjalnie nie doceniał. Póki co wolał jednak o tym spotkaniu nie myśleć.
            – Chodzi mi o to, że Granger nie zauważa moich potrzeb – wydukał znad kufla, przełykając dość sporą porcję chmielowego napoju. – A jak je już zauważa, to ich nie akceptuje. A ja mam jakieś swoje zapotrzebowania, też mam marzenia i chcę je spełniać. A ona mi na to nie pozwala.
            – Na przykład jakie? – zapytał niemrawo Ron, spoglądając ukradkiem na zegarek. – Zdobycie tytułu najlepszego architekta stulecia?
            – Seks, Weasley, mam zapotrzebowanie na miłość fizyczną – odrzekł rudemu, a ten omal nie opluł się piwem, które z trudem udało mu się przełknąć przez niespodziewany atak kaszlu wywołany bezwstydną odpowiedzią Malfoya. Arystokrata nic sobie z tego faktu nie robił i spokojnie zaciągnął się papierosem, by w następnej kolejności strzepnąć nadmiar popiołu do leżącego na środku stolika spodeczka.
            Gdy Weasley przestał się w końcu krztusić, Draco spojrzał na niego ze znudzeniem, aczkolwiek odczuwał odrobinę satysfakcji z reakcji mężczyzny. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu wyżalać się właśnie rudemu, ale skoro miał już to robić, to niech podzieli odrobinę jego bólu. Arystokrata był bowiem zdania, że nie należy cierpieć w samotności.
            – Merlinie, Malfoy! Mógłbyś zachować takie szczegóły dla siebie!
            – Pytałeś o moje zapotrzebowania i marzenia, to ci odpowiedziałem.
            – Ale nie o twoje wyuzdane pragnienia – odparł nieco zgorszony, pokasłując jeszcze co jakiś czas.
            – Uwierz mi, że chciałbym, aby seks z Granger był choć w najmniejszym stopniu wyuzdany.
            Siedząca nieopodal nich dwójka ludzi najdyskretniej jak się dało przesiadła się o kilka stolików, co nie uszło uwadze Rona. Był nie tyle wkurzony zachowaniem Malfoya, co zdegustowany, bowiem w najgorszych koszmarach nie podejrzewał, że przyjdzie mu rozmawiać z nim na takie tematy. Byłoby to do zaakceptowania, gdyby dywagowali ogólnie o kobietach, ale jakby nie patrzeć rozprawiali o Hermionie, konkretniej o jej cielesności, a do tego Ron raczej się nie garnął. Zresztą żaden będący przy zdrowych zmysłach mężczyzna nie rozmawiałby o swojej byłej narzeczonej z jej obecnym partnerem, a z pewnością nie o ich sekretach sypialnianych. Poza tym nie czarujmy się, Weasley w żaden sposób nie mógł się pogodzić, że Miona wybrała Malfoya i zdecydowała się wejść z nim w związek. Choć bardzo się starał, nie potrafił go zaakceptować, jako jej wybranka.
            – Już pomijając fakt praktyki, a raczej jej braku – zaczął Draco, na co Ron łypnął na niego spod byka, lecz chłopak w ogóle się tym nie przejął. – Nie wiem, jak mam do niej dotrzeć, co zrobić, by poczuła choć odrobinę, że potrzebuje mojej bliskości. I nie pytaj, jak wiele mnie kosztuje ubieranie mych zbereźnych myśli w tak wspaniałe omówienia.
            – Z braku praktyki to bym się na twoim miejscu cieszył i nie myśl, że będę ci to tłumaczył – odrzekł rudy, wyciągając papierosa z leżącej na stoliku paczki. Zaczął się zastanawiać, po jakie licho nadal siedzi w knajpie z Malfoyem, skoro nie ma z tego żadnego pożytku. Wewnętrzne dziecko było jednak zbyt ciekawe, do jakich jeszcze głębszych przemyśleń skłoni się jaśnie arystokrata. Bądź co bądź odrobinę cieszyło go, że jego związek z Hermioną nie jest usłany różami, ale nie chciał się do tego zbytnio przyznawać.
            – Ale ja się z tego okropnie cieszę – zapiał niemal Draco, dopijając do końca swoje piwo. – Bo to znaczy, że jest nad czym pracować. Tylko ona chciałaby się kształcić tak, jak zawsze, a mnie tradycjonalizm i konserwatyzm odrobinę nudzi.
            – A próbowałeś jej o tym powiedzieć? – Na pytanie rudego ręka arystokraty zamarła z papierosem w połowie drogi do ust. Głupio było mu się przyznać, że zawsze bawił się w jakieś podchody, a nigdy nie powiedział Granger wprost, że chciałby się z nią kochać. Dla ukrycia swej konsternacji skorzystał z faktu, że przechodząca obok barmanka akurat zbierała zamówienia i przywołał ją do stolika. Unikał przy tym wzroku Weasleya jak ognia.
            – Szkocką bez lodu. – Dziewczyna zerknęła na piętrzące się na stoliku opróżnione kufle, ale prócz cichego westchnienia i zebrania naczyń niczego nie powiedziała. Odeszła z pełną tacą w kierunku zaplecza, a po chwili wróciła z kwadratową szklanką wypełnioną bursztynowym płynem. Draco zaczął obracać ją między palcami, szybko uświadamiając sobie, że nawet ulubiony alkohol przypomina mu o kobiecie, którą z jednej strony miłuje, a z drugiej szczerze nienawidzi za jej powściągliwość.
            – Malfoy – odezwał się po dłuższej chwili Ronald, dopalając do końca papierosa – nie obraź się, ale nie chcę i nie będę z tobą dłużej rozmawiał o Mionie. To, co się między wami dzieje, to wasze sprawy. A zwłaszcza to, co się między wami nie dzieje.
            – Jasne, kop leżącego – wymamrotał arystokrata, mieszając leniwie zawartością szklanki.
            – Od kiedy tyś się zrobił taki wylewny, co? I to jeszcze przede mną? – Draco spojrzał na rudego i od niechcenia wzruszył ramionami. Znalazł się na etapie, gdy były mu już wszystko jedno, komu się żali i z czego mu się spowiada. Co gorsza, nie miał zielonego pojęcia, jak dobrnął do tak żałosnego punktu w swym życiu. A raczej miał, tylko skutecznie unikał konfrontacji z tą informacją.
            Bo wszystko zaczęło się walić jeszcze zanim zdążyło się szczęśliwie zacząć. Dzielenie mieszkania z Hermioną wcale nie było takie cudowne, jak mu się wydawało. Kobieta miała swoje dziwne przyzwyczajenia, których nie pojmował i nawet nieszczególnie starał się je zrozumieć. Należało do nich między innymi wstawanie niemal bladym świtem, tylko po to, by jechać do czekoladziarni i wysprzątać ją za pomocą miotły i ścierek do kurzu. Normalni czarodzieje używają w tym celu zaklęć, ale Granger, jakoby to nie brzmiało, do normalnych czarownic się nie zalicza i codziennie próbuje przeforsować wyższość mugolskich urządzeń na magią. Draco w tej kwestii nie stawiał oporu – niech ona sobie sprząta po swojemu, a on będzie robił porządki po swojemu i wszyscy będą szczęśliwi. I faktycznie tak było, z wieloma innymi rzeczami również, ale od jakiegoś czasu zaczął zauważać w ich wspólnym życiu obecność osób trzecich, których on, w odróżnieniu do Hermiony, nie zapraszał w ich skromne progi. Mowa oczywiście o Pansy i jej zasmarkanej córce, które chcąc nie chcąc okazały się jego największą zmorą.
            Jeśli chodzi o powyższą dwójkę, Granger bez trudu mogła zamienić się na role z Matką Teresą z Kalkuty. Zrobiła z jego mieszkania przydomek dla porzuconych matek z dziećmi, pozwalając Pan przychodzić kiedy tylko dusza zapragnie, a jej małego gnoma przestawały obejmować jakiekolwiek zasady w momencie przekroczenia progu domu. Z początku to akceptował, bo Pansy jest jego przyjaciółką i rozumiał, w jak trudnej sytuacji się znalazła. Nie miał nic przeciwko popilnowaniu małej Lilly z raz czy dwa, gdy jej matka zajmowała się pracą lub próbowała na nowo ułożyć życie z Potterem. Ale podrzucanie mu tej rozwydrzonej księżniczki średnio co drugi dzień do łóżka było grubą przesadą. Najgorsze jednak, że ani Pan ani Hermiona nie widziały w tym nic złego. Albo inaczej – nie miały jak tego dostrzec, ponieważ Draco nie robił im o to wyrzutów i za każdym razem posłusznie doglądał małego brzdąca, choć wewnętrznie gotował się z wściekłości i średnio pięć razy dziennie wyprawiał Lilly mentalny pogrzeb.
            W tym momencie zaczął się zastanawiać, po czyjej stronie stoi tak naprawdę wina, że jego związek z Granger, mówiąc delikatnie, nie układa się tak, jak powinien. Czy problem na pewno tkwił w specyficzności i dobroci Hermiony, czy może on sam był sprawcą dotychczasowych niepowodzeń, bo nie potrafił wyznaczyć odpowiednich granic?
Od początku zdawał sobie sprawę, że dzielenie życia z dziewczyną będzie trudne, jednak absolutnie nie uważał, że pospieszył się z decyzją propozycji wspólnego mieszkania. Był bowiem zdania, że jeśli chce stworzyć z Granger coś głębszego, to razem muszą nauczyć się pokonywać wszelkie trudności. Bo to nie jest tak, że jak dawniej kłócili się na każdym kroku, to nic o sobie nie wiedzą; przeszło siedem lat nienawiści nie uczy jedynie o przywarach drugiego człowieka, ale pokazuje również jego mocne strony, właśnie przez które uczucie wzajemnej i bezgranicznej niechęci potęguje się. Wiedział zatem o dziewczynie bardzo dużo, ona o nim również, ale nie umiał odpowiednio wykorzystać tych informacji. Wspólne życie miało ich właśnie tego nauczyć, ale zamiast się do siebie zbliżyć, to coraz bardziej się od siebie oddalają, a nie o to przecież w związku chodzi. Kłopot w tym, że Hermionie taki bezpłciowy układ zdawał się pasować. Draco natomiast odczuwał pierwsze objawy narastającej między nimi przepaści, która z dnia na dzień przypominała mu Rów Mariański.
– A zresztą – wydukał cicho Malfoy, przechylając szklankę z whisky i opróżniając ją do samego dna. Nawet nie skrzywił się, gdy przełykany alkohol zaczął go palić w gardle i rozprzestrzeniać niesamowitym gorącem po całym ciele. Ron przyglądał się temu ze zdziwieniem, ale i z politowaniem, które usilnie starał się schować za kuflem z męczonym od dłuższego czasu piwem.
            – Po co ja się w ogóle na to godziłem? – zapytał bardziej siebie niż Weasleya, spoglądając mętnym wzrokiem w pustą szklankę. – Granger jest zarozumiałą jędzą do kwadratu. Ciągle tylko odmawia, prowokuje do kłótni, jest bezczelna, arogancka i uparta jak osioł. Na co mi to wszystko było?
            – A czy wszystko, co przed chwilą wymieniłeś, nie jest też przypadkiem tym, co tak bardzo w niej lubisz? – Malfoy w okamgnieniu przybrał minę zbitego psa, pokładając się na drewnianym stoliku. Ron wywrócił na ten dramatyczny występ oczami, odsuwając się odrobinę na krześle i w porę zabierając kufel z piwem, nim zdołowany arystokrata zdążył mu je przewrócić.
            Może nie powinien, ale gdzieś tam w środku zaczął czuć coś w rodzaju współczucia dla Dracona. Owszem, nie pałał do niego sympatią, ale potrafił go tolerować, a nawet i nauczył się go akceptować. Co prawda wciąż miał olbrzymi problem z tym, że Hermiona zdecydowała się wejść z nim w głębsze relacje, ale tyczyło się to już stricte dopasowania tej dwójki, a nie zazdrości o byłą narzeczoną. Dzięki Sam dogłębnie zrozumiał, że zawsze będzie kochał Mionę, ale jak siostrę; to normalne, że zawsze będzie stawał w jej obronie. Do tej pory jednak sądził, że pierwszą osobą, przed którą musi chronić dziewczynę, jest Malfoy. Ale w trakcie dzisiejszego wieczoru dotarło do niego, że mężczyzna naprawdę szanuje Hermionę i bardzo mu na niej zależy, jedynie nie umie tego właściwie okazać, ale który mężczyzna nie ma z tym problemów. Być może dlatego postanowił ulitować się nieco nad przybitym arystokratą i podnieść go na duchu, choć wiedział, że następnego dnia prawdopodobnie niewiele będzie pamiętał z tego, co do niego mówił.
            Szturchnął załamanego Malfoya w ramię, a ten podniósł leniwie głowę, wpatrując się w niego zrozpaczonym wzrokiem. Ronalda aż ścisnęło za serce na te widok, mimo że wiedział, że nie powinien za bardzo się przyzwyczajać do potulnego i godnego pożałowania byłego Ślizgona. W końcu dalej jest gnidą, tylko teraz troszkę łagodniejszą.
            – Weź się w garść – zaczął łagodnie, acz stanowczo. – Co ty w ogóle robisz ze swoim życiem?
            – Marnuję je? – odparł Draco, słysząc w głowie, jak zęby uderzają o siebie znacznie głośniej niż zazwyczaj.
            – To zrób z tym coś, a nie użalasz się nad sobą.
            – Kiedy nie umiem – wybełkotał, chowając głowę między leżącymi na stoliku rękami; okrył się nimi praktycznie, jakby myślał, że dzięki temu nie będzie go widać. Jak bardzo się pomylił przekonał się w momencie, gdy Weasley trzepnął go w blond czuprynę.
            – Malfoy, bo mnie krew tu zaraz z tobą zaleje – warknął przez zęby rudy, odstawiając niedopite piwo na pobliski stolik. Pochylił się w kierunku zmizerniałego arystokraty, który przewalał swe platynowe włosy na wszystkie strony. – Chcesz być z Hermioną, tak czy nie?
            – Chcę – odparł bez zająknięcia.
            – Chcesz z nią spędzić resztę życia, tak czy nie?
            – Chcę – powtórzył odpowiedź, jednak z nieco mniejszym przekonaniem.
            – Kochasz ją, tak czy nie? – Przy tym pytaniu Draco zmarszczył odrobinę brwi, patrząc się na Rona z lekkim zmieszaniem.
            – Przerażasz mnie trochę, Weasley wiesz? – odpowiedział, odsuwając się na krześle, jednak rudy złapał go za poły swetra, przygwożdżając niemal z powrotem do obskurnego blatu stolika. Normalnie arystokrata byłby wkurzony, ale teraz był bardziej zaskoczony, niż rozeźlony, toteż nie przerywał Ronowi, gdy ten cedził do niego każde słowo.
            – Wyjaśnijmy coś sobie raz a dobrze – zaczął nieco głośniej niż powinien – Hermiona jest dla ciebie jedyną najcenniejszą osobą, jaką spotkałeś w ciągu swojego marnego żywota. Wybaczyła ci wszystko, co zrobiłeś jej do tej pory. Mało tego, zaakceptowała cię takiego, jakim jesteś. A jesteś zawszoną gnidą. Jeśli chcesz mi teraz powiedzieć, że jej nie kochasz, to za chwilę bardzo ją zasmucisz, bo będzie musiała wyprawić ci z dnia na dzień pogrzeb. Chcesz tego?
            – Wiesz, że to co robisz, można podpiąć pod groźbę karalną? Nie wspominając o szantażu – odpowiedział nieco zuchwale, ale patrząc na pałającą agresją twarz Weasleya szybko uniósł ręce w geście obrony, nim ten zdążył mu złamać nos. – Dobra, dobra. Zrozumiałem.
            – Jakoś mi się nie wydaje – odarł Ron, puszczając materiał swetra arystokraty i popychając go na krzesło. Malfoy fartem wylądował czterema literami na meblu, bo gdyby stał w nieco innym miejscu z pewnością runąłby na podłogę. A stamtąd już by się tak szybko nie podniósł.
            – Zresztą co ci tak to kołkiem w gardle stoi?
            – Co? – zapytał głupio Draco, wygładzając pomięty sweter.
            – Że kochasz Hermionę. – Ręka przesuwająca się po materiale momentalnie zamarła, co nie uszło uwadze Ronalda. – Tylko mi nie tłumacz, że to nie takie proste.
            Szkopuł w tym, że dla Malfoya to w żadnym wypadku nie było proste. Mógł się wykręcać i tłumaczyć, że nie miał w swym życiu zbyt wiele osób, od których mógł się nauczyć czym jest prawdziwa miłość, ale byłoby to dość bezcelowe. Tak naprawdę nigdy nie chciał i nie starał się pojąć kwintesencji tego niezwykłego uczucia; nie było mu to zwyczajnie potrzebne, a i styl życia, jaki jakiś czas temu prowadził, nie zachęcał go do brnięcia z nieznane rejony emocjonalne. Nie chciał zmieniać swoich nawyków, komplikować sobie poukładanego świata, w którym wszystko dobrze funkcjonowało. A przynajmniej w jego odczuciu.
            Pojawienie się Hermiony zburzyło powyższy ład, wyciągnęło go z bezpiecznej przystani i od razu wprowadziło na głębokie wody, a raczej sam się na te głębiny wrzucił. Nie miał wątpliwości, że Granger jest osobą, która najlepiej go rozumie, potrafi go wspierać i zawsze może na nią liczyć. Jej bliskość jest uspokajająca, od razu lepiej mu się funkcjonuje, gdy ma świadomość, że siedzi tuż obok niego, że może z nią porozmawiać, poradzić się. Jednak na dobrą sprawę w ten sposób bardziej zachowywali się przyjaciele, a on nie chciał się z nią wyłącznie przyjaźnić. Tym samym powiedzenie, że są kochankami, nie stanowiło dla niego problemu. Ale wykrztuszenie z siebie tych dwóch znamiennych słów, mówiąc szczerze, przerażało go i doprowadzało do paniki, a nie chciał się do tego przyznawać. Zwłaszcza przed Weasleyem.
            Choć w knajpie było dość głośno, Draco odczuwał krępującą ciszę panującą między nim a Ronem. Chciał się napić, ale nie miał czego, a do baru było zdecydowanie za daleko. Sięgnął więc po paczkę fajek, z przykrością zauważając, że w środku został ostatni papieros, a ten pewnie mu się jeszcze przyda. Odrzucił ją więc z powrotem na stolik, wyciągając się odrobinę na krześle i pocierając lekko zarośnięty podbródek.
            – No? – Usłyszał ponaglający głos rudzielca. – To powiesz, co cię tak blokuje? Czy będziesz tak siedział i udawał, że nie ma tematu?
            – Ale to nie jest matematyka, gdzie dwa i dwa dają cztery – odparł nieco podminowany, czując się, jakby znalazł się na przesłuchaniu. A ostatnim, co Draco lubił robić, było tłumaczenie się przed kimś ze swych występków czy rozterek. – Dla mnie miłość, to jak dla ciebie rachunek różniczkowy. Czarna magia.
            Ron uśmiechnął się szyderczo pod nosem, dopijając wygazowane piwo. Smakowało wyjątkowo obrzydliwie, w dodatku było zdecydowanie zbyt ciepłe, ale nie miał się czemu dziwić.
            – W czarnej magii to ty się akurat zwykłeś specjalizować – odrzekł złośliwie, odstawiając pusty kufel na stolik. Przechodząca obok kelnerka zwinęła go tak szybko, że nawet nie zdążył się zorientować. A to z kolei dało Weasleyowi do myślenia, że jeśli chce coś więcej wyciągnąć z Malfoya, to musi przemóc się do kolejnego piwa. Arystokraty raczej nie będzie musiał długo namawiać.
            – Oj już – żachnął się, potupując nerwowo nogą pod stolikiem – bez podtekstów. Nie łap mnie za słówka.
            Ron uniósł dłonie na wysokość twarzy na znak kapitulacji, ale Draco jakoś tego nie kupował. W ogóle czuł się fatalnie, jakby rudy nawet nie próbował go zrozumieć, a przy obecnym poziomie upojenia alkoholowego zaczęło go to wszystko frustrować do tego stopnia, że musiał znaleźć jakieś ujście dla swej bezradności.
            – Zresztą jakie to ma znaczenie, czy jej o tym powiem? Najważniejsze, to żeby to ode mnie czuła! Po co mam jej na każdym kroku o tym gadać? – wzburzył się, z niepokojem obserwując podnoszącego się z miejsca Weasleya. – A ty gdzie leziesz?
            – Przejść się – wymruczał, ale Malfoy cierpiał na wyjątkową nadwrażliwość słuchu.
            – Zostawisz mnie tu tak? Samego? Osierocisz? – dopytywał z coraz większym niedowierzaniem.
            – Nie wyj – odwarknął Ron, wyciągając z tylnej kieszeni spodni portfel. – Idę tylko po piwo, bo na trzeźwo nie przyjmę tych twoich żali.
            Draco nie powstrzymywał więcej mężczyzny. Co więcej, zaczął się nawet cieszyć, że nie umie powiedzieć Granger, że ją kocha. Nie zdarza się bowiem zbyt często, by Weasley fundował mu piwo i grzechem byłoby z tej okazji nie skorzystać. Gdzieś tam jednak w środku bolało go, że zaczyna się z nim w miarę dogadywać. Strach pomyśleć, jak olbrzymie będzie miał wyrzuty sumienia, gdy wytrzeźwieje.

* * * * *

            Jeszcze kilka miesięcy temu cieszyłaby się ze wspólnego spaceru z Ginny. Plotkowałyby o jej związku z Blaise’em, wkurzały na Malfoya, dywagowały o rozwoju czekoladziarni, a przy tym śmiałyby się do rozpuku, wspominając dawne czas szkolne. Może trochę z tym ostatnim przesadziła, ale z pewnością nie szłyby ramię w ramię w grobowej atmosferze przy akompaniamencie szurania butów. Przeszłość jednak to nie teraźniejszość, a tego, co się między nimi stało, nie da się tak łatwo odwrócić, ani tym bardziej o tym zapomnieć.
            Pansy ulotniła się pod pretekstem odebrania Lilly od rodziców. Tak naprawdę potrzebowała chwili samotności, chciała sobie wszystko na spokojnie poukładać, ale nie mówiła o tym Hermionie. Mimo wszystko zostawiła ją w niezręcznej sytuacji sam na sam z Ginny, nie dając się nawet przekonać do wspólnej herbaty. Kasztanowłosa więc szła razem z rudą już dobrych kilkanaście minut w tej krępującej ciszy, kierując się z nią w bliżej nieokreślonym kierunku, aż dobrnęły do parku, w którym – o dziwo – było dość sporo ludzi. Wśród nich nie dało się nie zauważyć matek z dziećmi, które strofowały swe pociechy na każdym kroku, by nie zdejmowały czapek i rękawiczek.
            Panna Granger przyglądała się ukradkiem mijającym ją ludziom. Słyszała śmiechy, rezolutne rozmowy, czasem krótkie krzyki, ale nie były one z rodzaju tych agresywnych; bardziej przypominały zaskoczenie czy niepokój. W każdym razie uwierało ją, że ona i Weasleyówna nie potrafią się do siebie odezwać, a raczej żadna z nich nie wie, od czego powinna zacząć rozmowę. Mówiąc szczerze, Hermiona wcale nie miała na nią ochoty. Nie czuła, że jest gotowa na konfrontację z rudą, choć nie osobiście nie powinna mieć powodów do obaw. Była zdania, że wina w największej części stoi po stronie Ginny i to ona powinna pierwsza wyciągnąć do niej rękę. Dziewczyna jednak to zrobiła, może trochę z zaskoczenia i niepewnie, ale jednak chciała z nią porozmawiać, proponując krótki spacer, a tym samym deklarując chęć wytłumaczenia swych występków. Ale Hermiona nie miała ochoty tego słuchać, co z jednej strony było głupie, ale z drugiej usprawiedliwiała się tym, że wciąż jest zbyt wcześnie, by wybaczyć dziewczynie. Bo po każdym mogła się spodziewać podobnego zachowania, podobnego wbicia noża w plecy, ale z pewnością nie po Ginny.
            Ból towarzyszącego im milczenia był okropny, ale Granger szła w zaparte i nie odezwała się ani słowem. Ukradkiem jednak patrzyła na dość spory brzuszek rudej, zastanawiając się, czy to aby na pewno dopiero trzeci miesiąc ciąży. Uświadomiła sobie również, że od kiedy ostatni raz ją widziała dziewczyna nieco się zmieniła i nie chodziło wyłącznie o ciążę, choć dużo pewnie się z nią wiązało. Nie była taka promienna jak dawniej, bardziej przypominała zastraszoną i wyobcowaną ze społeczeństwa szarą myszkę. Nawet włosy nie lśniły tą samą rudością; były przygaszone, jakby suche i matowe, choć dostrzegała wyłącznie ich fragmenty wystające spod grubej czapki. Jednego była przy tym pewna – Ginny bardzo przeżywa rozpad ich przyjaźni i nie potrafi sobie z nim poradzić.
            Hermionie ciężko było się przyznać, że tęskni za przyjaciółką. Bez niej dni były bezpłciowe, brakowało w nich takiego małego promyczka, który podnosiłby ją na duchu właśnie wtedy, gdy sprawy przybierają zły obrót. To nie tak, że z Pansy nie umiała się dobrze bawić, ale pani Potter miała teraz znacznie poważniejsze problemy i nie mogła jej dodatkowo obarczać swoimi. Normalnie zwróciłaby się ze swymi rozterkami do Ginny, ale obecnie było to raczej niemożliwe. Nie robiła przy tym nic, by zmienić ten stan rzeczy, bo jak już mówiła, nie czuła w sobie winy, a tym samym uważała, że to nie ona powinna pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę. I bardzo długo tak uważała, ale gdy zobaczyła dziś rudą, jej smutne i pełne żalu spojrzenie, po prostu zwykły, ludzki wstyd przed tym, co zrobiła, ta swoistego rodzaju hardość serca zaczęła powolutku ustępować. Nie znaczyło to jednak, że została całkowicie wyeliminowana i Granger wciąż czuła, że bardzo się na Weasleyównie zawiodła. Bo prawda jest taka, że nie ma nic gorszego, niż utrata zaufania drugiego człowieka, w szczególności bliskiego. Tego nie odbudowuje się przez kilkanaście miesięcy czy też lat, a mówiąc szczerze, nie da się go w pełni przywrócić i sprawić, by druga osoba znów była w stanie bezgranicznie nam zawierzyć. Niepewność będzie zawsze, mimo zapewnień, że już jej nie ma i wszelkie uprzedzenia minęły. Jeśli się tak myśli i mówi, to oszukuje się samego siebie.
            Ginewra wcale nie czuła się lepiej od Hermiony. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że czuła się o wiele gorzej niż ona, bowiem towarzysząca jej presja na każdym kroku ją uświadamiała, że kończy jej się czas i jeśli nie zacznie jakoś sensownie rozmowy, to prawdopodobnie już zawsze tak będą wyglądać jej relacje z przyjaciółką. Bała się takiej przyszłości, obawiała się utracić Hermionę na zawsze, mimo iż wiedziała, że ciężko będzie jej odbudować choć fragment dawnych stosunków. Nie chciała się jednak poddać i chciała zawalczyć o tę wyjątkową przyjaźń. Nie wiedziała tylko, w jaki sposób ma to zrobić. Tłumaczenie się na siłę jest bezcelowe; Granger nie lubi wykrętów i owijania w bawełnę, a Ginny z kolei ma problemy z dobitnym mówieniem prawdy. Od zawsze tak było i kasztanowłosa dziewczyna dobrze o tym wiedziała. Prawdopodobnie dlatego nie odezwała się do niej słowem, od kiedy wyszły z kliniki i rozstały się z Pansy, by przemóc ją do powiedzenia w jasny i prosty sposób o tym, co w niej siedzi. I choć bała się niemiłosiernie, to postanowiła zaryzykować.
            – Hermiona – wyjąkała, czując jak zgromadzona w niej presja nasila się z każdy  kolejno wypowiedzianym słowem, mimo że wcale nie było ich wiele – nie chcę się kłócić. Nie chcę z tobą nie rozmawiać. I możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę żałuję tego, co zrobiłam i przepraszam cię za to.
            Kasztanowłosa nie odpowiedziała. Kopnęła lekko mały kamyczek, który akurat wylądował jej pod nogami, a ten potoczył się jakiś metr przed nimi. Każde kolejne stuknięcie o żwirową ścieżkę było dla Ginny niczym siarczysty policzek. Nie chciała się jednak poddać.
            – Wiem, że nie ma usprawiedliwienia na to, co ci zrobiłam. Wam wszystkim – dodała, zerkając na milczącą pannę Granger. – I nie chcę się z tego tłumaczyć, bo to i tak nie ma sensu. Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że czuję się z tym kłamstwem okropnie. Szczególnie przed tobą, bo zawsze mnie wspierałaś.
            Liczyła, że Hermiona tym razem jej odpowie. Ta jednak skryła się bardziej w odmętach zielonego szalika, pociągając parę razy nosem z zimna. Weasleyówna czuła, że grunt coraz bardziej usuwa jej się pod nogami. Nie wiedziała, co ma robić, jak się zwrócić do przyjaciółki, by ta przynajmniej na nią spojrzała. Serce jednak jej podpowiadało, że nie może odpuścić, bo straci jedną z najważniejszych osób w swoim życiu, a z tym nigdy nie byłaby w stanie się pogodzić.
            – Nie oczekuję, że mi wybaczysz – zwróciła się kolejny raz do przyjaciółki – nie oczekuję, że będziesz chciała dalej się ze mną przyjaźnić po tym wszystkim. Chcę jedynie, żebyś wiedziała, że czuję się z tym okropnie i jest mi wstyd za to wszystko. A przede wszystkim chcę, żebyś wiedziała, że bardzo cię przepraszam.
            Głos trząsł jej się tak samo, jak na początku, a towarzyszące jej nerwy i uczucie bezradności nie mijały. Wręcz potęgowały się pod wpływem obojętności Hermiony, która zdawała się słuchać Ginny, ale kompletnie nic sobie nie robiąc z jej słów. Ta nieczułość była przerażająca i ruda czuła, jak coraz bardziej zaciska jej się gardło, a do i tak zmaltretowanych przez samotne płacze oczu napływają kolejne gorące łzy.
            – Żałuję wszystkiego, co zrobiłam. – Zamilkła na chwilę, starając się uporać z olbrzymią gulą blokującą jej głos i naciskającą na krtań. Nic to jednak nie dało i postanowiła kontynuować z jeszcze większym bólem, niż z tym, który towarzyszył jej dotychczas. – Naprawdę bardzo tego żałuję. Nie wiem, co mam zrobić, żebyś choć trochę mi uwierzyła. Nie mogę cię o nim prosić, ale błagam cię, odezwij się do mnie, nawet jeśli tylko na chwilę. Bo ja naprawdę cię przepraszam. Przepraszam cię, Hermiono.
            – Powtarzanie w kółko, że mnie przepraszasz nie sprawi, że tak po prostu o tym wszystkim zapomnę – odparła chłodno, dostrzegając łzy spływające po zaczerwienionych z mrozu policzkach Ginny.
            Miała świadomość, że zachowuje się podle. Co więcej, nigdy w życiu nie posądziłaby się o podobną małoduszność. Była w stanie wybaczyć Malfoyowi przeszło siedem lat upokorzeń, wyzwisk i odwzajemnionej nienawiści w zaledwie kilka miesięcy, a nie potrafi przebaczyć przyjaciółce ochronnego kłamstwa, mimo że dostrzega jej głęboką skruchę i ubolewanie nad tym, czego się dopuściła. Nie miała pojęcia, kiedy tak bardzo się zmieniła, od kiedy stała się taka zawistna, że nawet nie próbuje zadać sobie trudu i uspokoić Ginny. Na tyle mogła się przecież zdobyć, a mimo to była dla niej nieczuła i niemal po macoszemu obchodziła się z jej przeprosinami, żeby nie powiedzieć, że kompletnie je ignorowała. Ale przeszłość wciąż bolała i nie dawała o sobie zapomnieć.
            – Wiem – odparła cichutko i z olbrzymim żalem ruda, ocierając trzęsącą się ręką spływające łzy. – Ale jeśli ci tego nie powiem, to już więcej nawet na mnie nie spojrzysz. Bo co mam zrobić z tym, że tak mocno za tobą tęsknię, a przy tym wstydzę się siebie każdego dnia? Że za kilka miesięcy nie będę umiała cieszyć się dzieckiem, bo wciąż będę świadoma swojej winy?
            W tym momencie coś ruszyło zatwardziałe sumienie panny Granger. Może żywić do Ginny urazę latami, może nigdy nie pozbyć się uczucia niepewności, gdy będzie z nią rozmawiać, ale to wszystko jest nieporównywalne z piętnem, które dziewczyna będzie w sobie czuła za każdym razem, gdy spojrzy na swe dziecko. Bo będzie się obwiniać każdego dnia, nigdy nie wybaczy sobie, że chciała się go pozbyć, tego tragicznego w skutkach występku nie zatuszuje bezgraniczna miłość, którą obdarzy malucha. A to jest znacznie gorsze, niż wszelki żal czy rozczarowanie przyjaciółki.
            Powyższe przemyślenia zasmuciły ją, ale także doprowadziły do poczucia wstydu, że przez własną upartość i zawiść, nie dostrzega, jak duży bagaż będzie towarzyszył Ginny aż do końca życia. Mimo wszystko nie chciała się do tego przyznać. Gdy zauważyła w pobliżu pustą ławkę, ruchem głowy zasugerowała rudej, by na niej usiadły. Tak naprawdę jednak chciała ukryć swe zażenowanie, choć wiedziała, że roztrzęsiona dziewczyna prawdopodobnie nawet go nie zauważy.
            – Miona ja dalej traktuję cię jak przyjaciółkę. Nigdy nie przestaniesz nią dla mnie być. – Usiadła obok panny Granger, starając się uporać z potokami łez zalewającymi zaczerwienione i spuchnięte oczy. – Możesz tego nie odczuwać, ale dla mnie będziesz nią zawsze. Możesz mnie nienawidzić za to, że tak uważam, za to, że cię tak nazywam, choć zrobiłam ci coś tak karygodnego i zwyczajnie obrzydliwego. Ale nie umiem myśleć o tobie inaczej. Zawsze będziesz moją przyjaciółką.
            – Nie nienawidzę cię – odrzekła Hermiona, przerywając rozpaczliwy monolog Ginny – ale jest mi trudno z tym, co się między nami wydarzyło.
            – Przepraszam cię za to wszystko – wychlipała ruda, podkurczając na ławce nogi, jakby była dzieckiem. Kasztanowłosa dziewczyna zerkała na nią kątem oka i nie wiedziała, jak powinna się zachować. Z jednej strony czuła bowiem olbrzymią potrzebę pocieszenia Weasleyówny, ale z drugiej, uraza była na tyle silna, że nie pozwalała jej ruszyć ręką z miejsca. Koniec końców zdobyła się na wręczenie jej chusteczki, którą mogłaby wytrzeć mokre oczy. Ginewra przyjęła ją z lekkim uśmiechem, który chwilę potem zamienił się w bolesny grymas połączony z głośnym wypuszczaniem powietrza.
            – Już ci mówiłam, że powtarzanie tego co chwilę niczego nie zmieni – odrzekła wręcz lodowato, choć nie miała pewności, czy ruda ją usłyszała przez głośne wysmarkiwanie nosa. – A bynajmniej nie teraz.
            – Ja się poprawię, Miona – zwróciła się przez łzy do przyjaciółki – nie mówię, że ci to wynagrodzę, ale poprawię się, zobaczysz. Tylko proszę, zacznij ze mną choć trochę rozmawiać. Nie umiem sobie bez ciebie poradzić.
            – Nie jesteś już dzieckiem, żeby obiecywać mi poprawę. – Ginny, o ile było to możliwe, posmutniała jeszcze bardziej na słowa panny Granger. Ta od razu to dostrzegła i poprawiła się, nie chcąc jeszcze bardziej zamartwiać dziewczyny, która i tak wyglądała, jak kupka nieszczęścia. – Nie zmienisz niczego w ciągu jednego popołudnia, ale doceniam to, że mnie przeprosiłaś. Musisz jednak zrozumieć, że dla mnie to też nie jest łatwe i nie potrafię ci ot tak wybaczyć.
            – Rozumiem i dziękuję ci – odpowiedziała, pociągając żałośnie nosem. Hermiona wyczuwała w jej postawie chęć przytulenia się, tak jak miały to w zwyczaju robić, gdy się pocieszały, ale było na to zdecydowanie zbyt wcześnie. By jednak nie załamywać znów dziewczyny, delikatnie położyła dłoń na jej kolanie i potarła o nie, na co Ginny oniemiała, a po chwili uśmiechnęła się przez kolejną powódź gromadzącą się z opuchniętych oczach.
            – Też ci dziękuję – odrzekła, choć wciąż w jej głosie słychać było nutę chłodu, jednak nie była ona już tak odstręczająca, jak na początku. – Te przeprosiny naprawdę dużo dla mnie znaczą. Ale wiesz…
            – Nie wszystko naraz – dopowiedziała ruda, spoglądając w bursztynowe tęczówki przyjaciółki i uśmiechając się do niej ze znacznie większą pewnością, niż próbował to zrobić jakiś czas temu.
            Granger nie umiała się tak samo odwdzięczyć. Próbowała, ale było oczywistym, że robi to z grzeczności, niż z własnej woli. Dla Ginny jednak same starania przyjaciółki były wystarczające i cieszyła się, że udało im się zamienić ze sobą parę słów. Nie uzyskała co prawda przebaczenia, ale czuła, że są na dobrej drodze, by wrócić do starych relacji, a raczej, by zacząć je na nowo budować. Bo nie ma co się oszukiwać; nigdy nie wrócą do tego, co było przed kłamstwem. Nieistotne, jak bardzo będą się starać, to jest po prostu niemożliwe.
            – A jak się ogólnie czujesz? – spytała Ginewry. Czuła się przy tym niczym idiotka, tak jakby nie miały innych tematów, niż rozmowa o pogodzie.
            – Teraz nie najgorzej – odparła trochę bez wyrazu – ale czasem dość słabo. Zawroty głowy, mdłości rano i wieczorem. No nie są to najprzyjemniejsze rzeczy.
            – Z czasem jest lepiej – wtrąciła się Hermiona, przypominając sobie swoje życie w ciąży. Niestety nie był to najłatwiejszy okres i pamiętała, jak kilka razy omal nie zwymiotowała w sklepie, bo zachciało jej się iść rano na zakupy. Pamiętała też Rona, który kompletnie nie rozumiał, że takie nieprzyjemności są normalne w ciąży i każdego dnia zaganiał ją do lekarza.
            – Mam nadzieję – odpowiedziała z nadzieją, spoglądając na przechodzącą obok nich parę; trzymali kubki z kawą w dłoniach i przytulali się do siebie, śmiejąc się przy tym co jakiś czas. – Tylko nie mogę pić miętowej herbaty. Mdli mnie po niej straszliwie.
            – Tej z czekoladą? ­– Ruda pokiwała w odpowiedzi głową. – Mnie było niedobrze, gdy twoja mama zrobiła kiedyś pudding. I nie mogłam pić soku dyniowego.
            – Od jej puddingu generalnie wszystkim jest niedobrze.
            Chcąc nie chcąc, Hermiona zaśmiała się w odpowiedzi na stwierdzenie Ginny. Absolutnie nie chciała, by zabrzmiało to, jakby kuchnia pani Weasley jej nie smakowała, ale tamtego dnia deser odrzucił ją tak mocno, a właściwie sam jego zapach, że grzecznie podziękowała gospodyni i zajadała się suchymi krakersami, od których z kolei mdliło ją następnego dnia.
            – Miona mogę cię o coś zapytać? – Spojrzała na rudą i na jej lekko przygryzioną wargę, które jasno dały jej do zrozumienia, o czym dziewczyna chce rozmawiać. Zresztą każdy ją o to dopytywał, gdy ją gdzieś spotykał. Normalnym było, że i do Ginny dotarły wszystkie wieści i też jest ciekawa, jak jej się układa pod jednym dachem z Malfoyem.
            I znów stanęła przed dylematem, czy mówić prawdę, czy też zatuszować pewne niedogodności, którymi charakteryzowało się ich wspólne pożycie. Przed Pansy się nie kryła, a raczej czuła potrzebę wyspowiadania jej się z drobnych problemów. Bo dziewczyna zna Malfoya jak nikt inny, nie pomijając oczywiście Zabiniego, i wiedziała, że mogłaby jej poradzić, jak go ewentualnie utemperować. Niestety pani Potter ma teraz poważniejsze zmartwienia na głowie. Natomiast Ginny…
            – Nie jest z nim tak źle, jak mogłoby się wydawać – odpowiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Ma oczywiście swoje przywary, ale nie jest tak najgorzej.
            – Czyli układa się wam?
            – Raczej jeszcze się docieramy – odparła wymijająco, na co Ginewra przytaknęła głową, poprawiając grubą czapkę.
            Cieszyła się, że Hermiona odnalazła w końcu szczęście w miłości. Znacznie mniej była szczęśliwa z osoby, w której to uczucie znalazła, ale podświadomie czuła, że ona i Malfoy bardzo dobrze do siebie pasują. Osobiście nie darzyła go całkowitym zaufaniem, jednak to normalne; on pewnie też nie wskoczyłby za nią w ogień, w końcu nie są najlepszymi przyjaciółmi i zawsze byli do siebie uprzedzeni. Jednakże świadomość, że jest on w stanie zapewnić przyjaciółce bezpieczeństwo, szanuje ją i prawdopodobnie jest w niej zakochany na tyle, że w krótkim czasie uda im się stworzyć wspaniałą rodzinę, były dla Ginny wystarczające. Hermiona potrzebowała takiej osoby, potrzebowała doświadczyć prawdziwej miłości i obdarzyć nią kogoś, a że natrafiło akurat na rozkapryszonego arystokratę, to już zupełnie inna kwestia. Też nie można już mówić o całkowitym rozpuszczeniu, bo Draco zmienił się pod wpływem uczucia do kasztanowłosej dziewczyny i nie było osoby, która by tego nie widziała. Co z drugiej strony oczywiście nie znaczyło, że przestał być chodzącą gnidą.
            – A ty i Blaise? – Nie chciała dopytywać Ginewry wprost o to, jak teraz wygląda jej relacja z Zabinim. Wiedziała, że mężczyzna szybko jej wybaczył i na każdym kroku zapewniał o swej miłości. Zresztą zawsze to robił. Ale nie wierzyła, że wszystko jest między nimi w idealnym porządku. I sądząc po reakcji rudej, nie było.
            – Dużo rozmawiamy o ślubie. Raczej go przesuniemy, bo początkowo miał być w kwietniu. – Spuszczona głowa i znacznie cichszy głos były dla panny Granger dowodem na to, że jej podejrzenia były słuszne. Nie komentowała tego jednak i słuchała uważnie dziewczyny, potakując co jakiś czas głową. – Myślimy nad czerwcem lub lipcem, ale Blaise nie jest przekonany. Generalnie obstaje przy tym, że powinniśmy się pobrać tak, jak było początkowo ustalone.
            – Nie dziw mu się – odparła – że boi się, że z kościoła też mu uciekniesz.
            Miała ochotę uderzyć samą siebie za to, co przed chwilą powiedziała, jednakże tym razem język był szybszy od głowy i co się stało, to się nie odstanie. Nie powinna atakować Ginny, zresztą sądziła, że potrafi trzymać emocje na wodzy, jednakże bardzo się pomyliła, a i tym samym skrzywdziła rudą. Ta jednak przyjęła oskarżenie z pokorą, zwieszając jeszcze bardziej głowę, a przy tym odpowiadając bardzo spokojnie i rzeczowo.
            – Wiesz, że powiedział mi to samo? – odparła z markotnym uśmiechem. – Ale nie mam prawa mieć pretensji i go rozumiem. Chodzi mi raczej o to, że teraz kwiecień to trochę za szybko. Zwłaszcza w obliczu problemów i bałaganu, jakie wam wszystkim narobiłam.
            Hermiona kiwnęła głową i rzeczywiście pojmowała istotę obaw Weasleyówny. Wesele powinno być radosne, goście powinni dobrze się na nim bawić, a kiedy większość z nich ze sobą nie rozmawia lub żyje w napiętych stosunkach, nie ma mowy, by w takich okolicznościach młoda para chciała wyprawiać huczne przyjęcie. Zresztą prawdziwy problem, w opinii Granger, bardziej dotyczył sprawy drużby, aniżeli ogólnie uroczystości. Ani Ginny, ani tym bardziej Hermiona, nie wyobrażały sobie, że kasztanowłosa dziewczyna ot tak zgodzi się asystować rudej na ślubie. Obecnie było to po prostu niemożliwe, a młoda Weasley nie chciała, by ktokolwiek inny został jej druhną.
            – Przyszłabyś na mój ślub? Teraz? – zapytała nieoczekiwanie, na co dziewczyna zamarła w bezruchu. Dla drugiej była to aż nazbyt wyraźna odpowiedź. – Sama widzisz.
            – Raczej nie liczyłabym na zbyt wiele w tej kwestii – odparła, jakby chciała się usprawiedliwić, ale zbyt dobrze wiedziała, że jest to raczej bezcelowe.
            Na dworze znacznie pociemniało, wobec czego Hermiona postanowiła skorzystać z tej sposobności i rozstać się z Ginny. Wciąż bowiem nie czuła się byt komfortowo, mimo że dziewczyna tyle razy ją przeprosiła i wyraziła skruchę. Nie sprawiło to jednak, że chciała z nią przebywać do rana, jak zwykły kiedyś robić. Nie miała też pomysłu na dalszą rozmowę, a poza tym przeciąganie w nieskończoność tej krępującej chwili nie poprawiało jej humoru.
            – Będę się zbierać – zwróciła się do rudej, podnosząc się pomału z ławki i poprawiając kaptur od kurtki.
            – Też będę szła. Muszę jeszcze zajść do rodziców – odpowiedziała, kierując się za kasztanowłosą dziewczyną ku wyjściu z parku. – Ron ma dziś nas odwiedzić.
            Granger uśmiechnęła się niemrawo, chowając zmarznięte dłonie głęboko w kieszeniach.
            – Chyba sobie kogoś znalazł, choć nie chcę zapeszać – dodała, a przyjaciółka kiwnęła jedynie głową.
            Nie za bardzo wiedziała, co się teraz dzieje u Ronalda. Dawno się nie widzieli, a i ostatnie spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, mimo że wiele udało im się w jego trakcie między sobą wyjaśnić. Czuła jednak po nim, że chłopak był dość mocno zawiedziony. Oczywiście to nie tak, że chciał do niej wrócić, ale podświadomie wyczuwała, że żywił jeszcze jakieś nadzieje wobec ich relacji. Niestety było już za późno, zresztą nigdy nie było odpowiedniej pory dla ich związku, ponieważ byli po prostu źle dobrani. I nie ukrywajmy, bardzo duże znaczenie miała ingerencja Draco, którego już na tamtym etapie darzyła uczuciem. A teraz go kochała, choć wciąż było jej się ciężko do tego przyznać.
            – Bardzo fajna dziewczyna, tak mi się wydaje. Pasują do siebie – gawędziła co jakiś czas Ginny.
            – Cieszę się, że mu się układa – dodała panna Granger, by nie wyjść na ignorantkę. Myślami wciąż była jednak przy jej przyjaźni z rudą, zastanawiając się, co się teraz będzie między nimi działo. Martwiła się również o Pansy, ale nie chciała mówić o swych obawach rudej. Postanowiła, że zajrzy jutro do pani Potter i sprawdzi, czy wszystko u niej w porządku, choć wiedziała, że nie wystarczy przespać się z problemem, by całkowicie się z nim uporać.
            Szły ramię w ramię do bramy, przy której rozstały się niczym obce. Odpowiedziały sobie cześć, ale nie deklarowały chęci ponownego spotkania. Jednakże, co ciekawe, to Hermiona bardziej odczuła ten dystans, aniżeli Ginny, a uczucie niepewności znów zawładnęło jej umysłem, towarzysząc jej aż do domu, w którym panowała nieznośna pustka. Jedynie Dulce przydreptał do niej z kanapy, ocierając się o nieco zdrętwiałe kolana i dopraszając się uwagi.
            – Draco jeszcze nie ma, co nie? – Doberman zaskomlał niezbyt głośno, zwieszając odrobinę łeb, a panna Granger nieświadomie poszła w jego ślady. – No jasne, że go nie ma. Chodź łobuzie, pójdziemy na krótki spacer.
            Pies zaszczekał na dwa razy, biegnąc w kierunku drzwi frontowych, przy których grzecznie usiadł na wycieraczce. Hermiona przypięła mu do obroży smycz i niechętnie wyprowadziła zwierzaka na dwór, zresztą on też nie do końca był chętny na przechadzkę, gdy poczuł pierwsze podmuchy zimnego powietrza. Idąc przez oświetloną uliczkę wciąż zastanawiała się, dokąd jeszcze doprowadzi ją ta hardość serca, która z dnia na dzień zdawała się w niej panoszyć z coraz większą zuchwałością.

* * * * *

            Ronald uwielbiał ćwiczenia fizyczne, treningi nigdy go nie męczyły i czerpał z wysiłku ogromną satysfakcję. Mógł biegać godzinami, podnosić całymi dniami ciężarki na siłowni czy wyciskać sztangę, ale wszystko powyższe było niczym w porównaniu z próbą zapanowania nad pijanym Malfoyem. Tak jak podejrzewał, kolejne piwo dla arystokraty zamieniło się w całą butelkę whisky, w skutek czego kompletnie stracił kontakt z rzeczywistością, a w pubie nawet próbował biegać po suficie. Teraz taszczył go uwieszonego na ramieniu przez mniej ruchliwe uliczki, z racji iż Draco nie tylko się zataczał, ale i postanowił wykazać się talentem wokalnym, który – mówiąc szczerze – bardziej przypominał przekleństwo, aniżeli jakikolwiek dar od losu.
            – Mogłaś moją być! – darł się pod blokami, wymachując co jakiś czas wolną ręką. – Kryzysową narzeczoną! Aż po blady coś tam świt!
            Nie spotkali się z wieloma ludźmi, ale ci, co obok nich przechodzili, obdarzali biednego Rona albo współczującym spojrzeniem albo pełnym dezaprobaty. Na szczęście Malfoy nie zaczepiał przechodniów, nie licząc kilku razy, gdy prawie uderzył ich nadpobudliwą ręką. Bez tego był niemal potulny jak baranek idący na rzeź. Z tym, że beczał znacznie głośniej i potykał się o własne nogi.
            – Mogłaś być już na dnie! Śpiewaj, Weasley! – wydarł mu się do ucha, a Ron o mały włos go nie upuścił pod przejeżdżający samochód. Draco jednak odebrał to jako próbę zamachu kierowcy na swoje życie. – I jak jeździsz, ty tępa dzido?! Baby jeżdżą lepiej od ciebie!
            – Błagam cię, przymknij się – mówił Ron, starając się doprowadzić Malfoya jako tako do ładu i składu, a przynajmniej by szedł w miarę możliwości prosto. Po takiej ilości alkoholu, w jaką wtłoczył w siebie mości arystokrata, nie miał jednak szans zapanować nad jego nadpobudliwością.
            – Baby! Ach te baby! Czym jest że bez nich ten mój świat! No śpiewaj, Weasley!
            – Daruję sobie jakoś.
            – Śpiewaj, bo w dziób!
            – Człowieku ty ledwie na oczy widzisz, nawet byś wycelować dobrze nie potrafił.
            – Że ja nie umiem? – żachnął się z pijaczką czkawką Draco, wpadając całym ciałem na Rona i przygwożdżając go przez przypadek do pobliskiej kamienicy. Idący akurat obok nich dwaj mężczyźni spojrzeli na nich z rozbawieniem, przystając kawałek dalej i czekając na rozwój sytuacji. Problem w tym, że Weasleyowi bynajmniej nie było do śmiechu, a pozbycie się pijanego Malfoya graniczyło z jeszcze większym cudem, niż pozbycie się go, gdy był trzeźwy.
            – Czemu na mnie leżysz? – zapytał ni z tego ni z owego Draco, wtulając się w szalik Rona, który usiłował go odepchnąć.
            – Kiedy to ty się na mnie pokładasz – wysapał rudy, odciągając arystokratę za kołnierz płaszcza.
            – Bo jestem nieszczęśliwy! – Runął przy tym jeszcze bardziej na rudego, oplatając go rękami za szyję i jęcząc z rozpaczy. Przynajmniej takowe sprawiał wrażenie.
            Dwóch mężczyzn stojących nieopodal praktycznie już płakało ze śmiechu, co wcale nie pocieszało biednego Weasleya. W tym momencie zrozumiał, że karma zawsze wraca i niepotrzebnie namawiał Malfoya do picia, a już tym bardziej nie powinien go namawiać do zwierzeń. Zwłaszcza, że niczego nowego nie dowiedział się po piątej szklance whisky. Pocieszające w tym wszystkim było jedynie to, że nie musiał sam płacić za alkohol, bo świsnął arystokracie kartę kredytową z portfela.
            – Bo Hermiona cię nie chce? – zagadnął, kolejny raz próbując go z siebie zdjąć.
            – Nie – wychlipał Draco, dając się odciągnąć za materiał płaszcza. Zatoczył się przy tym dość mocno i gdyby nie to, że Ron złapał go za szalik z pewnością leżałby już pod kołami przejeżdżającego samochodu lub w bardziej optymistycznej wersji po prostu wygwiździłby się na chodnik. – Bo się najebałem jak świnia. I to jeszcze z kim? Z tobą!
            – Wiesz, mnie też nie jest z tym lekko – odrzekł Weasley, pociągając chłopaka za rękaw, by ten przypadkiem nie zaczął iść środkiem jezdni.
            – Ale jestem też szczęśliwy – wymamrotał z mętnym wzrokiem, niespodziewanie rozpinając poły płaszcza i rozwiązując szalik, który zdjął z szyi.
            – Ta? A to ciekawe czemu. – Draco wzruszył ramionami i podbiegł, a raczej zatoczył się do pobliskiej latarni, którą oplótł materiałem szalika i zaczął się wokół niej kręcić, niczym małe dziecko. Kłopot w tym, że w porównaniu z wstawionym Malfoyem nawet najbardziej rozwydrzone dziecko było istnym aniołkiem.
            – Bo się najebałem jak świnia! – wydarł się, puszczając materiał i upadając na chodnik, z którego zaczął się nieporadnie zbierać. – Iii… Bo do tanga trzeba trojga… Śpiewaj ze mną, Weasley!
            Ron mijał akurat naśmiewających się z nich dwóch mężczyzn i poczuł nieodpartą chęć wytłumaczenia arystokraty.
            – Problemy z kobietą.
            – Chyba całkiem spore – odparł jeden z nich, zanosząc się co rusz śmiechem. – Może pomożemy?
            Draco, jak tylko usłyszał słowo kobieta, momentalnie zatrzymał się na środku chodnika, by po chwili cofnąć się i podejść do nieznajomego mężczyzny rozmawiającego z Weasleyem. Ronald miał co do tego bardzo złe przeczucia.
            – Kobiety są zdradzieckie, niewdzięczne i podłe! Zapamiętaj to sobie! – wyżalił się, ledwo trzymając się na nogach. – W ogóle to okropne stworzenia i koniec!
            – No ale chyba nie wszystkie – odezwał się drugi nieznajomy mężczyzna, zanim Weasley zdążył go powstrzymać. Teraz było już na to za późno i Malfoy zaczął trajkotać jak najęty, wcześniej siadając na środku kostki brukowej i załamując ręce, jakby za moment miał się rozpłakać.
            – A co ty wiesz o kobietach, co? One tylko udają miłe, a tak naprawdę to wstrętne potwory! – zaczął zawodzić. – W dupie mają co do nich czuję! Nic ją to nie obchodzi! A mnie jest zimno w nocy! Ich diabli nie bierą, o nie!
            – No i się zaczęło – wymamrotał cicho Ron, wyciągając z kieszeni kurtki paczkę papierosów i zapalając jednego.
            – To on ma problem ogólnie z kobietami czy z jedną? – dopytywał mężczyzna, w trakcie gdy jego kolega próbował powstrzymać niekończący się słowotok użalającego się Malfoya.
            – Z jedną, ale ją można podpiąć pod ogół.
            – Ale to co, jest jakoś świeżo po rozwodzie?
            – Na szczęście nie – odparł, wydmuchując w górę kłęby dymu zmieszane z parą wodną. – Strach pomyśleć, co wtedy by wyczyniał. Po prostu nie mogą się w pewnych kwestiach dogadać, a ten zwęszył spisek całego świata kobiecego przeciw niemu.
            – Grubo – skomentował mężczyzna, spoglądając na swego znajomego, który próbował podnieść tarzającego się po chodniku Dracona. – Chyba jednak z nim pomożemy, co?
            – Nie pogardzę – odpowiedział Ron, przydeptując wypalonego papierosa podeszwą buta. Następnie podszedł do Malfoya i chwycił go pod ramię, a drugi facet złapał go za drugie i jakoś udało im się postawić arystokratę na nogi. O pionie nie było raczej mowy.
            – Chodź Romeo, idziemy do twojej Julii.
            – Ale ja nie znam żadnej Julii. – Czknął kilka razy, dając się ciągnąć po kostce, a przy tym zdzierając sobie czubki świeżo wypastowanych, a przy tym niebotycznie drogich butów.
            – Jakąś z pewnością znasz – odparł nieco złośliwie Ron, nawiązując do licznych kontaktów z kobietami z niechlubnej przeszłości arystokraty. Ten jednak nie wyłapał aluzji i szedł w zaparte, że nie kojarzy nikogo o takim lub podobnym imieniu.
             Pamiętałbym jakąś Julię. Tak to znam jedynie Granger. I Pansy. I twoją siostrę – wyliczał, przypominając sobie co rusz o jakieś dziewczynie. – I panią w sklepie, ale ona to pięknością nie grzeszy. O kim w ogóle mówiliśmy?
            – O Hermionie – odpowiedział Weasley podciągając wiszącego mu na ramieniu Malfoya, który zaczął niebezpiecznie zsuwać się ku ziemi. Towarzyszący mu w niedoli mężczyzna zrobił to samo, a drugi, idący z kolei za nimi, postanowił im pomóc i złapał arystokratę za nogi. Nieśli go tak w trójkę dość długi czas, dopóki nie natknęli się na przejeżdżający drogą patrol policji.
            – Zostawcie Titanica! Nie wyciągajcie go! – wydarł się niespodziewanie Draco, zauważając wysiadających z radiowozu funkcjonariuszy państwowych. Ron zaklął siarczyście w duchu, gdyż miał pewność, że niestety kierują się oni właśnie do nich.
            – Przymknij się teraz – warknął do arystokraty, a te skulił się w sobie na tyle, na ile pozwalała mu dziwaczna pozycja, obserwując guziki mundurów podchodzących do nich policjantów.
            – Dobry wieczór panom – zaczął jeden z nich z charakterystycznym wąsem, lekko przypominającym zdechłą mysz. – Można wiedzieć, co tutaj się dzieje?
            – Kolega trochę za dużo wypił – odparł mężczyzna pomagający Ronowi uporać się z pijanym Malfoyem. Drugi policjant obrzucił zataczającego wzrokiem arystokratę zdegustowanym spojrzeniem i wyciągnął mały kajecik.
            – Ma drobne problemy sercowe i musiał to jakoś odreagować – dołączył się drugi mężczyzna pomagający w transportowaniu arystokraty, a funkcjonariusz spojrzał na niego podejrzliwie, gładząc się po lekko wyliniałym wąsie.
            – Mieszka całkiem niedaleko, więc zaraz przestaniemy przeszkadzać – wtrącił się Weasley, licząc, że jakoś uda im się udobruchać dość mocno przeszkadzających im policjantów. Jeszcze tego im brakowało, żeby dwóch nadgorliwych krawężników na służbie zgarnęło ich na komendę za śpiewanie przez Malfoya Kryzysowej narzeczonej po nocach.
            – Może w takim razie panom pomożemy i podwieziemy, jeśli to całkiem niedaleko? – Zaoferował się stojący obok drugi funkcjonariusz, poprawiając charakterystyczną czapkę, która za bardzo zsunęła mu się na czoło. Jego kolega rzucił mu karcące spojrzenie; oczywistym było, kto w tej sytuacji ma wyższy stopień, a tym samym większe przywileje i prawo do głosu.
            – Najpierw to panów wylegitymujemy – odrzekł starszy, uśmiechając się złośliwe pod wąsem, za co Ron miał ochotę go przekląć. Jeśli bowiem teraz puszczą Malfoya, to Merlin z Bogiem raczą jedynie wiedzieć, co mu strzeli do pustego i pijanego łba. A w obecnym stanie po arystokracie można się było spodziewać dosłownie wszystkiego.
            Ponaglający wzrok funkcjonariusza dawał się we znaki nie tylko Weasleyowi, ale i dwóm towarzyszącym mu mężczyznom, którzy zaoferowali się z pomocą. Było mu głupio, że wplątał ich w tę całą farsę, ale teraz nie było już jak się z tego wycofać. Nieporadnie wyciągnął więc z kieszeni płaszcza arystokraty jego portfel, a stamtąd jego dokumenty, które policjant niemal wyrwał mu z ręki. Zaczął się im przyglądać, co chwilę zerkając na Dracona, który zwiesił mocno głowę, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek go widział lub bał się, że rudy znów na niego nakrzyczy. Znając naturę byłego Ślizgona, bardziej prawdopodobna była ta pierwsza opcja.
            Po dość długich oględzinach dokumentów policjant zwrócił się do ledwie przytomnego Malfoya, uderzając do lekko w policzek jego portfelem.
            – Panie Malfoy prosimy z nami. – Młodszy funkcjonariusz od razu podbiegł do samochodu i otworzył w nim drzwi, a trójka mężczyzn trzymająca arystokratę zaczęła powoli i dość pokracznie kierować się ku radiowozowi. Gdy w końcu udało im się wrzucić do środka odrętwiałego Dracona i zamknąć drzwi, ten niespodziewanie przylgnął do szyby i zaczął wyć wniebogłosy, co przeraziło nawet zasiadającego na miejscu kierowcy starszego policjanta.
            – Nie zabijajcie mnie! – wydarł się na cały samochód, nawet nie zauważając, że obok niego siedzi wkurzony i zażenowany Ron.
            – Chcemy tyko odwieźć pana do domu – wtrącił się niższy stopniem żandarm zapinając pasy.
            – Raczej na wytrzeźwiałkę! – odwarknął starszy w trakcie uruchamiania radiowozu.
            – Ale proszę pana, przecież on nic takiego nie zrobił.
            – Przeszkadzał mieszkańcom, tyle mi wystarczy.
            – No niech się pan zlituje – namawiał przełożonego, gdy ten wycofywał samochód z podjazdu. – Kobieta go zostawiła, to się trochę napił. Nic w tym złego, a nawet się nie awanturował.
            – Dopiero może zacząć to robić – wtrącił się poirytowany Ron, patrząc na rwącego sobie włosy z głowy Malfoya.
            Starszy mężczyzna przyglądał się co rusz zmaltretowanemu arystokracie w lusterku, jakby liczył, że ten za chwilę faktycznie zacznie się wydzierać lub wyrwie się do któregoś z nich z pięściami. Ten jednak siedział potulnie, wzdychając do zamkniętego okna i bełkocząc coś do siebie pod nosem. Wtedy funkcjonariusz nieoczekiwanie zawrócił samochód na środku skrzyżowania i włączył syrenę alarmową, przemykając między innymi uczestnikami ruchu z nadzwyczajną prędkością.
            – A niech stracę, skoro to przez kobietę – wymamrotał, nieco zbyt agresywnie skręcając w uliczkę prowadzącą do mieszkania Malfoya.

* * * * *

            Hermiona siedziała na dużym łóżku w sypialni, drapiąc śpiącego przy niej Dulce za uchem i rozczesując wilgotne włosy, które co rusz przyklejały jej się do twarzy i w żaden sposób nie chciały współpracować. Normalnie denerwowałaby się na każdy kołtun, dziś jednak nie miała humoru nawet do tego. Martwiło ją bowiem, że Draco jeszcze nie wrócił, a przecież poszedł się tylko spotkać z doktorem Spinnerem, już dawno powinien być zatem w domu. Kolejny raz spojrzała nerwowo na zegarek oznajmiający zbliżającą się północ.
            – Gdzie ten bałwan jest? – spytała bardziej siebie niż leżącego tuż obok dobermana, który nawet nie uchylił ślepi. Zazdrościła mu, że jest w stanie drzemać sobie spokojnie, w trakcie gdy ona wręcz odchodzi od zmysłów.
            Podniosła się z łóżka i zeszła powoli do kuchni, gdzie nalała sobie wody do szklanki. Głowa ją nie bolała, ale mimo to wyciągnęła z apteczki tabletki i od razu połknęła dwie pastylki, jakby miało ją to jakoś uspokoić. Niespodziewanie usłyszała dźwięk syreny policyjnej, a za oknem dostrzegła charakterystyczne niebieskie światła. Serce momentalnie mocniej jej zabiło, gdy zorientowała się, że radiowóz zatrzymał się przed mieszkaniem arystokraty. Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi frontowych, do który zerwała się jak poparzona. Gdy dostrzegła dwóch funkcjonariuszy trzymających pod ramionami ledwie żywego Malfoya, głos ugrzązł jej w gardle, a oczy omal nie wyleciały z orbit na ten widok.
            – Pani Granger? – zwrócił się do niej jeden z policjantów, na co ta przytaknęła mu głową. – Oddajemy pani zgubę.
            Puścili Dracona, a ten runął przed nią na kolana, bełkocząc coś do podłogi, do której zaczął się tulić. Kompletnie nie wiedziała, jak powinna się zachować, a jeszcze bardziej otępiała, gdy zobaczyła wchodzącego do mieszkania Rona, który zaczął ciągnąć Malfoya do środka. Pożegnała się jeszcze skinieniem głowy z policjantami, zamykając drzwi na klucz.

4 komentarze:

  1. Przepraszam z gory za nieład.
    ... Myślałam, że umre. Po pierwsze z ekscytacji i radości na widok rozdziału, po drugie ze śmiechu. Pijany Malfoy to jeden z moich ulubionych Malfoyów.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału !!!! :D
    Od 3 rozdziałów + przerwa, czekam na ich wspólna scene i dostaje takie coś. Tak sie nie robi ! :D ;D Takie zakończenia to grzech. Pozostaje tylko czekać cierpliwie na 2 grudnia :(
    Malfoy powinnien wytrzeźwieć, wziąć się w garść i porozmawiać ze swoją lubą. Zwierzają się wszystkim tylko nie sobie nawzajem. Frustrujace to.
    Ale jakże interesujące i eksytujące.

    Cieszę się, że Hermiona i Ginny zaczynają się powolutku godzić.
    Pansy w kolejnej ciąży?
    ,, Grubo".

    Bardzo miło, że dodałaś te wspomnienia Hermiony z czasów jej ciąży. Uzupelniają w jakiś sposób jej historię.

    "Jeden browar" Malfoya i Rona to majstersztyk. Jest 1 w nocy, ja budze cały dom śmiechem.
    Maalfoy to taki słodziak jak jest napruty xd

    Nie będę już rozpisywała sie na temat samego pisania, bo jest wedlug mnie cudowne. Porywa, wciąga jak najlepsza książka. Ta hsitoria jest tak realistycznie opisana ze wszelkimi potrzebnymi detalami, a czyta się tak płynnie, że mam wrażenie jakbym oglądała jakiś superhiciorowy serial :D. Przynajmiej tak się czuję.


    Z organizacją życzę Ci powodzenia. Choć ja jestem pozytywnie zaskoczona i nawet troszeczkę dumna, że udaje Ci się dodawać rozdziały według planu.

    Pozdrawiam :)
    ~yoko995

    OdpowiedzUsuń
  2. Przede wszystkim, chciałbym podziękować za kolejny rozdział. Oczywiście, teraz wyczekuję 2 grudnia! Tyle się tu rzeczy zadziało... mnóstwo śmiechu, płaczu i żalu. Opis śpiewjadącego po pijaku Malfoya - BEZCENNE (swoją drogą tez lubię Lady Pank;)). Szkoda mi strasznie Ginny. Źle zrobiła, ale Hermiona potraktowała ją w zły sposób. Szkoda mi też Weasleya... użerać się z pijanymi ludźmi nie jest łatwo. Trzymam kciuki, żeby Hermiona nie zabiła Draco oraz za to, żeby wreszcie wyznali sobie miłość!
    Dziękuję pięknie, za taką dawke emocji i czekam na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam,
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, nie mogę się doczekać następnego rozdziału ! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem, że zaraz będzie kolejny odcinek A ja ledwo skończyłam ten czytać ale na swoje usprawiedliwienie powiem że czasu nie miałam.
    Rozdział piękny. Choć nie mogę pogodzić się z zachowaniem Hermiony. Stała się taka obojętna, jakby lata przyjaźni nic dla niej nie znaczyły a w pamięci miała tylko to kłamstwo. Potafila wybaczyc Malfoyowi wszystkie zle uczynki, ktore popełnił, a najblizszej osobie nie. Wiem, ze Kłamstwa od najbliższych bolą najbardziej ale .... jakos mi to nie pasuje.
    Pijany Malfoy był w tym rozdziale genialny. Jego teksty z piosenek - cudo. A przy zostawcie Tytanica nie omal bym każdego obudziła swoim śmiechem.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ��



    Magda

    OdpowiedzUsuń