niedziela, 25 grudnia 2016

Zagadki Ciemnej Miłości - Prolog

Witajcie kochani!

Spotykamy się według danego przeze mnie słowa tego pięknego dnia, byście mogli zapoznać się z prologiem mojego nowego opowiadania o wdzięcznej nazwie Zagadki Ciemnej Miłości. Póki co nie chcę pisać o nim zbyt wiele, poza tym blog nie jest jeszcze do końca przygotowany; w najbliższym czasie pozmieniam jeszcze kilka rzeczy, między innymi zakładkę "bohaterowie" czy "kawa z...", właściwie nie wiem, czy na razie jej nie usunę, ale wszystko wyjdzie w praniu ;)

Kochani z góry przepraszam, ale to był pierwszy raz, makabryczny wręcz mój pierwszy raz pisania prologu. Męczyłam się z nim bardzo, ale to bardzo długo, ponieważ napisałam praktycznie całą historię, a prologu jak nie było, tak w listopadzie dalej nie miałam. Wybaczcie mi, błagam, wybaczcie mi, jeśli to, co dziś będziecie czytać nawet w zarysie nie przypomina tego, czym być powinno. Mam jednak nadzieję, przeogromną wręcz nadzieję, że te kilka stron zachęci Was do zostania na dłużej z nowym opowiadaniem.

Pierwszy rozdział zostanie opublikowany... jak skończę wprowadzać odpowiednie zmiany na blogu, to od razu o tym napiszę ;)

Aha! Bo potem oczywiście zapomnę, a bardzo bym tego nie chciała. Składam serdeczne życzenia urodzinowe dla Kasi, której obiecałam to w komentarzu pod ostatnim postem minionego opowiadania. Życzę Ci, żeby spełniły się Twe najskrytsze marzenia, uśmiechu na twarzy, pogody ducha oraz wszystkiego, co Ci w duszy gra. I oczywiście, żebyś nie rozstawała się z moim blogiem ;)

Cóż, to by było na tyle ode mnie póki co. Dziękuję oczywiście za wszystkie życzenia świąteczne, a teraz zapraszam na prolog(?) Zagadek. Bawcie się dobrze!

Realistka



~ Zakop pod ziemią,
Nakryj kamieniem,
A ja i tak
Kości odgrzebię.
Kim jestem?



         Mury stawiamy bardzo łatwo, niemal z dziecinną naiwnością. Dokładamy cegieł, by konstrukcja była coraz trwalsza i trudniejsza do zburzenia. Z każdym rokiem budowla rośnie, wzmacnia wytrzymałość, aż staje się warownią nie do zdobycia. Tak jest bezpiecznie; nikt cię nie skrzywdzi, nie wejdzie do fortecy stworzonej z bólu i nienawiści połączonych gęstą krwią i potem wylanym z czoła. Ale u kresu sił dostrzeżesz, że jesteś w tym zamku sam, a strach przed ponownym zranieniem był tak duży, że w miejsce drzwi i okien również postawiłeś grube klocki, by samemu nie móc wydostać się na zewnątrz. Wtedy zapłaczesz gorzko nad własnym egoizmem, łzy polecą na niezdobyte mury, rozrzedzając ich zaprawę, a cytadela zamieni się w stertę gruzu i słabości. Odgradzałeś się od wroga, który już dawno wszedł do środka i nie odstępował cię na krok. Ale będzie już za późno i umrzesz w świecie, który sam zbudowałeś.
         Londyńskie ulice od rana tonęły w strugach deszczu i nic nie zapowiadało końca ulewy, która z godziny na godzinę stawała się coraz silniejsza. Studzienki kanalizacyjne nie nadążały z przyjmowaniem wody, przez co wiele zaułków zostało zalanych, a i po głównych drogach ciężko było się przemieszczać. W niektórych częściach miasta ruch został całkowicie wstrzymany, a komunikacja miejska dawno przestała właściwie funkcjonować. W ciągu jednego dnia Londyn stał się Wenecją Zjednoczonego Królestwa. Właśnie w tych strugach nieustającego deszczu stała kasztanowłosa dziewczyna ściskająca w kieszeni płaszcza świstek szarego papieru, który lata świetności już dawno ma za sobą. Krople uderzały o czarny materiał parasola, a wokół nieco zniszczonych tenisówek utworzyły się olbrzymie kałuże bezwstydnie zalewające buty i wślizgujące się do środka. Wystarczyła godzina, by dotychczasowe życie straciło wszelkie barwy, zamieniając się w nudną paletę szarości, z którą przyjdzie jej teraz funkcjonować. Nic już nie będzie takie samo; tylko ona nie potrafi zaakceptować nowej rzeczywistości, w której będzie musiała się odnaleźć. Ilekroć spojrzała na wymiętą kartkę, za każdym razem zadawała sobie to samo pytanie: czemu dziś?

Londyn, 18 listopada 2007
Odpowiadała na przywitania kolegów i koleżanek, ale uparcie szła przed siebie, by móc jak najszybciej znaleźć się u Ministra. Z nikim nie rozmawiała, praktycznie w ogóle nie zwracała uwagi na ludzi, których mijała. Kingsley już dawno powinien być w pracy, więc czym prędzej zameldowała się u sekretarki, która chwilę potem wpuściła ją do gabinetu głowy świata czarodziei, jednak osoba, którą dostrzegła w fotelu w ogóle nie przypominała czarnoskórego mężczyzny, z którym przyszła się zobaczyć. Stała jak sparaliżowana w progu pomieszczenia, przyglądając się blademu urzędasowi, w którym z wielkim trudem rozpoznała Percy’ego. Gdyby nie charakterystyczne dla Weasleyów rude włosy oraz typowy dla siedzącego przed nią chłopaka dumny uśmieszek, w życiu nie domyśliłaby się z kim ma do czynienia.
- Witaj, Hermiono. Co cię tu sprowadza? – Dla pewności sprawdziła tabliczkę informacyjną, czy aby na pewno dotarła do właściwego gabinetu, ale napis na drzwiach rozwiał wszelkie wątpliwości. Co zatem robi tu Percy i czemu jest z siebie tak wybitnie zadowolony? – Siadaj i nie krępuj się, czy jak Kingsley zawsze się do was zwracał.
- Zastępujesz dziś Kinga? – Usiadła na niewygodnym krzesełku, zakładając nogę na nogę i przyglądając się mężczyźnie, który na zadane pytanie uśmiechnął się niczym wąż, wyciągając się odrobinę w fotelu.
- Z pewnych powodów Shacklebolt musiał opuścić stanowisko i niestety, ale już się na nim nie pokaże.
- Co to znaczy? – Percy uniósł dumnie podbródek, podnosząc się z zajmowanego miejsca i podchodząc do zdezorientowanej panny Granger, która już dawno zapomniała, w jakiej sprawie przyszła do Ministra. Zresztą to już nie miało znaczenia, ponieważ King jest nieobecny, a wnioskując po słowach Weasleya, raczej nieprędko uda jej się z nim zobaczyć. Nie wiedzieć czemu czuła w kościach, że nic dobrego nie wyjdzie ze spotkania z bratem Rona.
- Bardzo mi przykro, Hermiono, ale dziś w nocy nasz Minister Magii trafił do Munga. – Choć mężczyzna przekazywał tragiczne wieści ton jego głosu daleki był od smutku czy boleści. Co więcej, miała nieodparte wrażenie, że Percy ma ochotę skakać z radości i z wielkim trudem powstrzymuje się przed wybuchem radości. Zawsze był dwulicowy i dobrze wiedział, komu wejść do dupy bez mydła, żeby zdobyć to, na czym mu zależy, ale mimo wszystko nawet po nim nie spodziewała się takiego fałszerstwa. – W wyniku powikłań po operacji jego stan bardzo się pogorszył. Uzdrowiciele robili co mogli, jednak nie udało im się przywrócić mu pełnej świadomości. Przykro mi, że dowiadujesz się tego tak nagle, ale wolałem powiedzieć ci teraz, niż kazać czekać na zebranie ze wszystkimi szefami departamentów.
Trzy zdania, kilkanaście ciernistych słów, to nie był nóż w serce, to nie był siarczysty policzek, a niewzruszona, acz usatysfakcjonowana twarz Percy’ego nie była nawet mocnym kopnięciem w brzuch; dźwięki mieszały się ze sobą, tworząc potworną kakofonię cierpienia, która zawładnęła umysłem kobiety; szepty myśli, krzyk duszy, bełkot Weasleya – nie miała dokąd uciec przed tragiczną mową wdzierającą się w głąb ciała. Kingsley był najtrwalszym fundamentem Ministerstwa, to on jednoczył ludzi, którzy na co dzień pałali do siebie nienawiścią, stworzył ze skorumpowanego systemu rodzinę, a wszystkich pracowników traktował jak wnuki, służąc im radą czy dobrym słowem, lecz nie wahając się zrugać za poważne przewinienia. Ojciec, głowa familii, mentor, ale również przyjaciel teraz jest przykuty do łóżka szpitalnego, a jedyną osobą, która wie o jego stanie jest stojący obok niej faryzeusz, który nawet nie kryje się ze szczęściem przebijającym się przez fałszywą maskę strapienia nałożoną na twarz.
Nasilający się deszcz sieknął z zatrważającą mocą o okno gabinetu, omal nie rozbijając je w drobny mak, a pobladła Hermiona poruszyła się ze strachu w krześle, zaciskając palce na drewnianych podłokietnikach. Mogłaby przysiąc, że przez zakryte wychudzonymi dłońmi usta mężczyzny przemknął jadowity uśmieszek zadowolenia.
- Jak się czuje? – O bezcelowości zadanego pytania uświadomiła sobie w momencie, gdy skończyła wypowiadać ostatnie słowo. Percy nie powie jej prawdy, nie zdradzi niczego, co dałoby jej choć odrobinę nadziei; osoby jego pokroju nie są empatyczne, ani tym bardziej litościwe, więc po co miałby mówić jej cokolwiek?
- Względnie – odparł od niechcenia, jakby chciał ją uświadomić, że rozmowa o zdrowiu Ministra nie jest mu na rękę, a nawet jest tematem zakazanym i nie powinna więcej do niego wracać. Kobieta od razu wyczuła intencje mężczyzny i nie wiedzieć czemu poczuła się zdradzona, odepchnięta, a nawet zlekceważona. Percy bowiem niemal z namaszczeniem przekładał pożółkłe pergaminy leżące na starym, drewnianym biurku, które zapewne pamięta jeszcze swego pierwszego użytkownika sprzed setek lat; robił to z niesłychaną atencją, a zarazem irytującą flegmatycznością i odrazą, która malowała się na wąskich, wykrzywionych w grymasie obrzydzenia wargach. Hermiona ze ściśniętym sercem czekała, aż Weasley ponownie się nią zainteresuje, ale minuty mijały, deszcz lał coraz mocniej, a on jak wpatrywał się w podstarzałe kartki, tak dalej przyglądał się im z niesłychaną uwagą. Od początku uważała, że Percy ma dziwną manierę obcowania z ludźmi; rozmawia z nimi tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje, a słowa, takie jak „proszę” czy „dziękuję” ewidentnie nie są jego faworytami w życiu codziennym; nie mogła sobie wyobrazić, jak ten zakłamany i pompatyczny urzędas ma zastąpić ciepłego, acz stanowczego Kinga, który w obliczu niebezpieczeństwa poszedłby na śmierć za każdego pracownika, byleby zapewnić mu bezpieczeństwo.
- Percy – zwróciła się do mężczyzny, który z wyraźną niechęcią oderwał się od leżących na biurku dokumentów, przenosząc na nią ni to zmęczony, ni wzgardliwy wzrok. – Nie bardzo rozumiem, czemu podjęto taką decyzję, ale sam dobrze wiesz, że…
- Hermiono, czy mogłabyś przestać mówić od rzeczy? – przerwał jej oschłym, acz zdegustowanym głosem, składając na kilku pergaminach wąski, pochyły podpis, a dźwięk poruszania piórem po papierze sprawił, że po kręgosłupie panny Granger przeszły ciarki. – Zaraz mam bardzo nieprzyjemną wizytację i chciałbym się do niej odpowiednio przygotować, jeśli pozwolisz.
- Skąd? – spytała, na co brwi Weasleya zjechały odrobinę w dół, a usta zacisnęły się, dając wyraz głębokiego niezadowolenia. Miała ochotę ugryźć się w język za wrodzoną dociekliwość, niestety było już na to za późno.
- Z Azkabanu. – Nazwa więzienia dla czarodziei odbiła się głośnym echem w głowie kobiety; przypomniała sobie, z czym przyszła do Kinga, odnajdując w kieszeniach spodni niewielką kartkę, którą przysłano jej z samego rana do biura. Położyła ją przed Percym, a ten zerknął na nią od niechcenia, przenosząc następnie wzrok na kasztanowłosą dziewczynę i uśmiechając dobrodusznie, choć dla Hermiony nie miało to większego znaczenia. I tak według niej bliżej  mu było do jadowitego węża, choćby nie wiadomo jak szeroko się do niej szczerzył.
- Dostałam to dziś rano i chciałam o tym porozmawiać z Kingiem, ale jak widać nie mam innego wyjścia. – Słowa, których użyła widocznie nie spodobały się Weasleyowi, który naburmuszył się jeszcze bardziej, przyglądając się wymiętoszonemu dokumentowi z obrzydzeniem. Wyraźnie trzymał się od niego z daleka, jakby bał się, że od samego dotyku może zarazić się jakąś poważną chorobą. Kobiecie było to obojętne; musiała się dowiedzieć, kto wpadł na tak irracjonalny pomysł, a przede wszystkim, czemu został zatwierdzony. Czekała na reakcję rudego, ale ten nie odezwał się do niej; bez reszty pochłonęło go spoglądanie na stary zegar stojący w kącie gabinetu, którego wskazówki przesunęły się prawie na godzinę dwunastą. Miała dość, iż ciągle musi upraszać się o jego uwagę, więc z premedytacją zakasłała głośno, podchodząc do Percy’ego, który odsunął się w fotelu, unosząc jedną brew nieco ku górze. Widocznie poczynania kobiety bardzo mu się nie podobały, jednak, o dziwo, nie zbeształ jej, choć niejedna obelga cisnęła mu się zapewne na usta. Podobnie zresztą Hermionie. – Możesz mi wyjaśnić, czemu zwalniacie go po tylu latach, a na dodatek każecie aurorom pilnować go po wyjściu? Myślisz, że nie mamy lepszych rzeczy do roboty, tylko ganiać za Malfoyem, któremu zapewne kompletnie wyprano mózg w Azkabanie?
- Panno Granger – odezwał się podirytowany Weasley, podnosząc się z niebywałą gracją z fotela, usilnie starając się nie dotknąć w żaden sposób wzburzonej kobiety. – Wy, aurorzy – zaznaczył z premedytacją - jesteście po to, by sprawować bezpieczeństwo nad społeczeństwem, gdy więzień znajduje się na wolności, czy to w wyniku zaniedbania obowiązków przez pracowników więzienia, czy poprzez zwolnienie warunkowe. Draco Malfoy nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem.
Już otwierała usta, żeby zaprzeczyć lub odgryźć się Percy’emu jakąś zjadliwą uwagą, ale nie zdążyła, ponieważ bez wcześniejszego uprzedzenia przez sekretarkę drzwi do gabinetu Ministra zostały otwarte przez dwóch strażników, targających ubranego w więzienny strój mężczyznę, który ledwo stawiał kolejne kroki. Z ust Hermiony wyszedł cichy dźwięk przerażenia, gdy spojrzała na męczennika przywleczonego do biura; serce i gardło zostały ściśnięte przez ogromny żal nad umęczoną duszą, którą niegdyś nazywała wrogiem, w mgnieniu oka wymazując owo określenie z pamięci.
- Melduję, że więzień numer KY439 na mocy zwolnienia warunkowego wydanego przez zastępcę Ministra Magii, dnia osiemnastego listopada dwa tysiące siódmego roku o godzinie dwunastej opuścił Azkaban i został przetransportowany do Ministerstwa Magii według polecenia zastępcy Ministra Magii. – Ostry niczym brzytwa głos strażnika rozniósł się po pomieszczeniu, wywołując na twarzy Weasleya dumny uśmiech, a w Hermionie chęć ucieczki. Wolała nie myśleć, co czuje Malfoy, który owy brutalny ton musiał wysłuchiwać przez minione siedem lat. Z konsternacją patrzyła na jego zgarbioną postawę, coraz częściej łapiąc się, iż z każdą sekundą zaczyna mu bardzo współczuć. – Więzień zostanie bezpośrednio przekazany Biuru Aurorów przez zastępcę Ministra Magii. Melduję, że rozkaz został wykonany!
- Możecie odejść – zwrócił się do strażników, którzy salutując opuścili gabinet Shacklebolta, wcześniej wręczając Percy’emu białą kopertę, którą mężczyzna schował w wewnętrznej kieszeni marynarki. Podszedł następnie do Malfoya, przyglądając mu się z zainteresowaniem, jakby podziwiał jakiś rzadki gatunek zwierzęcia w zoo. Pannie Granger natomiast nie pozostało nic innego, jak przyglądać się owej scenie, która, mówiąc szczerze, napawała ją jedynie coraz większą odrazą do rudzielca. – Witamy w naszych skromnych progach, Draconie Malfoyu. Może usiądziesz?
- Zdechnij – wycedził przez spierzchnięte i poranione wargi blondyn, na co Percy zaśmiał się pod nosem. Hermiona nie wiedziała, jak powinna się zachować; zostać i zobaczyć, co zamierza ruda gadzina, czy też uciec i zaszyć się w zaciszu własnego gabinetu, modląc się, by nikt jej więcej nie szukał; druga opcja była znacznie bardziej kusząca, jednak radosny głos Weasleya szybko uświadomił ją, że nie ma szans na wydostanie się.
- Jakież maniery – odparł blondynowi, odgarniając splątane i skołtunione pukle z wychudzonej twarzy. Gdyby nie charakterystyczne, platynowe włosy, panna Granger mogłaby przysiąc, że nie poznałaby Malfoya, gdy strażnicy wwlekli go do gabinetu i postawili przed „majestatem” Percy’ego; workowata odzież będąca standardowym ubiorem więziennym wisiała na zmarnowanym ciele chłopaka, które kompletnie nie przypominało sylwetki zdrowego i będącego w pełni sił mężczyzny; jasna, prawie biała skóra obecnie była niemal przeźroczysta, w niektórych miejscach, szczególnie na nadgarstkach, posiniaczona i mocno poraniona. Choć bardzo nie chciała patrzeć na umęczone ciało Malfoya, to nie mogła oderwać od niego wzroku; gardło i serce zostały boleśnie ściśnięte przez ogromny żal nad byłym kolegą ze szkoły, który  nawet na sekundę nie spojrzał w jej kierunku, czego z kolei  nie można było powiedzieć o Weasleyu, który co rusz zerkał na nią kątem oka, uśmiechając się z jeszcze większą dumą, niż można to było sobie wyobrazić. – Zero wdzięczności dla mej wspaniałej osoby, no doprawdy. Do tego tak karygodne słownictwo przy kobiecie. Kompletnie niczego się nie nauczyłeś przez ostatnie siedem lat.
- A jakże – odpowiedział rudemu, unosząc nieco wyżej głowę, tym samym prezentując podkrążone i sine oczy, na widok których dziewczynie na moment zabrakło powietrza w płucach. Zupełnie jednak nie była przygotowana na to, że blondyn bezkarnie splunie Percy’emu w twarz. – Mam jeszcze więcej tej wdzięczności.
- Malfoy – wymsknęło się skołowanej Hermionie, która miała ochotę uciec, gdy ostre i bystre oczy mężczyzny przeniosły się na jej pobladłą twarz. Była przekonana, że blondyn uraczy ją jakąś obelgą lub chociaż warknie do niej, że ma się nie wtrącać, jak pamięta ze szkoły, jednak oprócz chwilowego kontaktu wzrokowego nie zainteresował się nią więcej. Z jednej strony poczuła się urażona, że wolał skupić się na Weasleyu, a z drugiej czuła niewysłowioną ulgę, ponieważ nie wiedzieć czemu pod wpływem jego srebrnych tęczówek przesiąkła strachem, który nie odstępował jej aż do wyjścia z gabinetu Ministra.
- Urocze. – Za pomocą jedwabnej chusteczki Percy wytarł policzek ze śliny chłopaka, a teraz przyglądał się jej zawartości, jakby szukał w niej odpowiedzi na wszystkie pytania kłębiące się w głowie. – Tym razem ci wybaczę, ale drugiej szansy nie dostaniesz.
Malfoy prychnął lekceważąco pod nosem, ale nie odezwał się więcej, co rudy przyjął z wyraźną satysfakcją. Okrążył go ze złośliwym uśmieszkiem wypełzającym na usta, by w dalszej kolejności podejść do starego biurka, na którym leżały rozłożone dokumenty i wygrzebać z nich jeden, który wyglądem mocno odbiegał od reszty. Nie był pożółkły, nie miał obgryzionych czy nadszarpniętych rogów; jasny pergamin o nienaruszonej fakturze jasno dawał do zrozumienia, że został zapisany całkiem niedawno. Podszedł z nim do blondyna i podsunął mu pod twarz, pozwalając sobie na jeszcze szerszy, cyniczny uśmiech, z którym wyglądał niczym szaleniec.
- Coś cię rano ominęło, nieprawdaż? – wycedził do chłopaka, na co ten wyrwał mu papier, choć miał z tym pewne problemy przez skute łańcuchami ręce. Hermiona nie miała pojęcia, czy chce wiedzieć, co trzyma Malfoy, ale sądząc po jego niewzruszonej postawie zapewne nie było to nic istotnego. Ciekawość jednak była dużo silniejsza i gdy wychudzona ręka blondyna odsłoniła dokument dostrzegła kilka linijek zapisanych wąskim pismem oraz pieczątkę głównego strażnika Azkabanu, na widok której serce załomotało jej w piersi dwa razy mocniej. Takie pergaminy przychodziły jedynie w wyjątkowych sprawach, jak ucieczka więźnia czy jego śmierć; miała przeczucie, że i tym razem chodziło o jedną z tych sytuacji, tylko nie wiedziała jeszcze, czemu Percy pozwolił zapoznać się z owym raportem Malfoyowi. – Łączę wyrazy współczucia. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym przedstawić ci twoją kuratorkę na czas zwolnienia. Panno Granger, proszę podejść bliżej do nas.
- Słucham? – spytała zszokowana Hermiona, nie ruszając się z miejsca nawet o centymetr. Percy prawdopodobnie nie miał zbyt dużo czasu, ponieważ sam podszedł do niej, wskazując ręką na Dracona, który zgniótł w międzyczasie trzymany papier.
- Od dziś sprawujesz nadzór nad zwolnionym warunkowo Draconem Malfoyem. Znacie się bardzo dobrze, zatem ze współpracą nie będzie większych problemów. – Rzucił złowrogie spojrzenie dziewczynie, która zacisnęła mocno ręce, jednocześnie pilnując, żeby nie pofrunęły samowolnie w kierunku twarzy rudej gadziny. – A dokument, który pan Malfoy raczył taktownie zgnieść, to raport, z którym miałaś się zapoznać i podjąć dochodzenie w nowej sprawie, której ci przydzielam.
- Jakiej sprawie? Percy, o co tu chodzi? – pytała zawzięcie, jednak oprócz głupkowatego uśmieszku nie otrzymała więcej od Weasleya. Odpowiedział jej natomiast Malfoy, który w ogóle nie wydawał się zaskoczony słowami rudego, nawet wyglądał, jakby było mu to kompletnie obojętne, a mówiąc szczerze nie spodziewała się po nim tak pasywnej reakcji.
- Lucjusz Malfoy powiesił się nad ranem w celi.


Agra, 20 listopada 2007
         Gwar, ciężkie powietrze, smog, przekrzykiwanie się ludzi, pełno piachu i ciekawskich spojrzeń bacznie przyglądających mu się na każdym kroku; po przeszło pięciu latach powinien przywyknąć, że traktowany jest jak niespotykana atrakcja turystyczna lub ostatni kawałek mięsa na stole, na który wszyscy chcą się rzucić, ale czekają na odpowiedni moment, by zaskoczyć przeciwnika. Było to jednak o tyle trudne, że codziennie po ulicach miasta przemieszczały się setki, jeśli nie tysiące ludności, więc prawdopodobieństwo natknięcia się na tę samą osobę, z którą jeszcze wczoraj piło się w obskurnej knajpce feni wydłubując z kieszeni ostatnie rupie jest bardzo wątpliwe. Mimo że poczucie dyskomfortu towarzyszyło mu za każdym razem, gdy wychodził na miasto, to jednak czuł się wyjątkowo dobrze, nawet mógł pokusić się o stwierdzenie, że jest mu tu zdecydowanie lepiej niż w domu, choć powszechny brak papieru toaletowego trochę przeszkadzał we właściwej koegzystencji.
         Przechodząc między straganami z owocami, materiałami, a przede wszystkim przyprawami i dywanami, przy jednym ze stoisk dostrzegł niewysokiego chłopaka gorączkowo wykłócającego się ze sprzedawcą; żadna nowość dla miejscowego, jak również dla obytego z indyjską kulturą turysty, który wręcz czeka, by móc wypróbować swe umiejętności negocjacji cen ostatecznie kończących się grubym przepłaceniem lub zakupieniem zbytecznego towaru. Tak, Hindusi są mistrzami manipulacji obcokrajowcami, na widok których potrafią momentalnie zwiększyć cenę wyjściową cztero, a nawet pięciokrotnie. Ta z pozoru łatwa, a w rzeczywistości ocierająca się o rozumienie fizyki kwantowej sztuka targowania się była pierwszą rzeczą, której musiał się nauczyć po przyjeździe do Indii; łatwe to nie było, ale ostatecznie udało mu się przeżyć ponad pięć lat i nie zwariować wśród mieszkańców, których większość to żebracy wychylający się zza każdego rogu i wypełzający nawet z najmroczniejszych zaułków. Jeśli o nich zaś mowa, to mógł się cieszyć przywilejem braku empatii bezsprzecznie pomagającym przedrzeć się przez ulice zalesione wyciągniętymi rękami z plastykowymi kubeczkami czy blaszanymi miskami; okrutne, ale prawdziwe, a raczej pożyteczne.
         Przedostał się między kobietami oglądającymi bele przeróżnych materiałów; jedna z nich krzyczała do sprzedawcy w rodzimym języku, że chce sześć metrów  jakiejś tkaniny, inna, jak na tradycję przystało, twardo i umiejętnie negocjowała cenę wybranego płótna w kolorze dojrzałej oliwki; dotarł w końcu do wypatrzonego w tłumie chłopaka, który przekrzykiwał się ze sprzedawcą przypraw tak głośno, że miał wrażenie, jakby zaraz miały mu pęknąć bębenki, co po kilku sekundach przestało mu przeszkadzać.
         - Tikke, tikkeee! – oznaczające „okay” zrozumiał, ale reszta wypowiedzi nie była mu już do szczęścia potrzebna. Szturchnął Hindusa w ramię, na co ten obrócił się do niego mocno wkurzony, lecz widząc, z kim na do czynienia, natychmiast zmienił nastawienie, uśmiechając się szeroko i poklepując Harry’ego w ramię. – Harry! Zniknąłeś wczoraj i nawet nie powiedziałeś, gdzie idziesz! Manas pytał się o ciebie cały wieczór!
         - Ta, trochę mnie zmogło – odparł, przyglądając się pojemnikowi wypełnionemu po brzeg curry, jednocześnie przypominając sobie, że nie zjadł dziś śniadania. Sajiv, bo tak miał na imię chłopak, z którym spotkał się wczoraj w barze, roześmiał się wesoło, poklepując go ponownie po ramieniu. Przerwał im sprzedawca, który zapalając papierosa, a raczej miejscowego skręta mającego przypominać nikotynową używkę, krzyknął do Hindusa coś o trzymanej przez niego kozieradce.
         - Acza! – Harry domyślając się, że Sajiv przeszedł w tryb negocjacji i większego pożytku nie będzie obecnie z niego miał, sięgnął do kieszeni lnianych, luźnych spodni, wygrzebując z niej pomiętą paczkę Jaisalmerów, do których tragicznego smaku z trudem się przyzwyczaił. Wolał jednak płacić niecałe dwadzieścia rupii za opakowanie, niż przeszło stówę za luksusowy, zagraniczny tytoń będący prawdziwym rarytasem na indyjskich ulicach. Próbując przypalić używkę, zerknął odruchowo na znajomego; obok straganu z przyprawami stał niewielkich rozmiarów blaszak, który po dokładniejszym przyglądnięciu się wystawionym towarom śmiało można było uznać za kiosk; dość słaby wzrok Harry’ego przykuła jedna gazeta wisząca na prowizorycznym haku i powiewająca na niezbyt mocnym wietrze, a której charakterystyczną stronę tytułową rozpoznałby nawet bez okularów. Chyba miał wyjątkowe szczęście, że zdecydował się wybrać właśnie dziś na targowisko dla czarodziei, gdyż Proroka Codziennego ostatni raz czytał jakoś w zeszłym roku, ponieważ nie jest to prasa zbyt powszechna w Indiach; nie zaskoczył go jednak sam fakt dostępności gazety, a raczej fotografia na pierwszej stronie przedstawiająca nikogo innego, jak Lucjusza Malfoya. Bez namysłu ominął Sajiva i chwycił ją lewą ręką, za co od razu dostał ostrą reprymendę od wybiegającego z kiosku sprzedawcy. Zignorował jednak jego bluzgi i zagłębił się w krótkiej, acz szokującej lekturze będącej dziełem najbardziej wścibskiej reporterki stąpającej po świecie. Z początku sądził, że to kolejna bajeczka wyssana z palca przez Skeeter, ale zarówno tytuł, jak i treść reportażu rozwiały wszelkie wątpliwości; Lucjusz faktycznie powiesił się dwa dni temu w celi w Azkabanie. Pobieżnie przejrzał resztę artykułu, a popiół z papierosa zleciał prosto na zdjęcie Malfoya seniora trzymającego tabliczkę z numerem więziennym.
         - No, no, któż by się tego po nim spodziewał. – Wygrzebał z kieszeni kilka banknotów i monet, które wręczył wściekłemu sklepikarzowi i bez pożegnania z Sajivem udał się prosto do mieszkania, które udało mu się wynająć za całkiem przyzwoitą, jak na obcokrajowca, cenę. Myślami jednak był już w Londynie, w którym po powrocie będzie czekać na niego rozeźlona Hermiona i zapewne równie wkurzony Ron. Nie miał jednak pojęcia, jak wiele zmian zaszło w życiu przyjaciół pod jego nieobecność, a zarazem jaką przemianę przejdzie on sam, gdy zawita do spowitej deszczem Anglii. Gdyby wiedział, jak będzie wyglądał jego kolejny rok, pewnie zostałby w gorącej Agrze, popijając lurowate piwo w obskurnych barach, paląc obrzydliwe Jaisalmery i dalej próbując poradzić sobie z powszechnym brakiem papieru toaletowego.
~Wspomnieniem.

16 komentarzy:

  1. Realistka, kochana! Widzę, że jestem pierwsza. Gratuluję nowego bloga, czytałam już jeden twojego autorstwa i był przecudowny. Lecę czytać i za chwilę rozpłynę się nad treścią notki!
    ~Garielka <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję serdecznie za życzenia! :)
    Jestem pod wrażeniem nowej historii, myślę, że będzie równie świetna, a nawet lepsza niż poprzednia ;) Już teraz czuję klimat tego opowiadania, trochę kryminalny, dodatkowo Indie, które chciałabym w przyszłości odwiedzić.. Czekam z niecierpliwością na pierwszy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej. No więc, co o tym prologu myślę...?














    ZABIJĘ CIĘ JESLI NIE SKOŃCZYSZ TEGO OPOWIADANIA KIEDY NASTĘPNY ROZDZIAŁ JA CHCĘ JUŻ PROSZĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ! I NAWET NIE CHCIAŁO MI SIĘ PISAĆ KROPEK CO TY ZE MNĄ ZROBIŁAŚ? A tak serio, super ciekawe, wciąga mnie i zabiję ciebie i siebie, jeśli tego nie dokończysz (?spotkamy się, będę w piekle za dwa zabójstwa, a ty jako dusza niewinna i nieskończenie dobra, będziesz odwiedzać mniee, opowiadać jak jest w niebie i kończyć historię) ;)
    ~Garielka<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, doglądałam bloga, by w końcu trafić na nowość, a oto i ona.
    Ciężko cokolwiek skomentować, bo wiadomo, im więcej treści, tym klarowniejszy staje się obraz bloga. Niemniej jednak zaintrygowałaś, nie powiem. Czekam na rozwój akcji, a będąc fanką Twojej twórczości wiem, że się nie zawiodę.
    Poza tym fajnie, że wróciłaś i oby pisanie służyło Ci równie dobrze, co przy ostatnim blogu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. No cóż... Nie wiem co myśleć. Ale coś czuję, że to będzie dobre. Czekam, aż będę mogła coś więcej napisać, bo na razie to tylko domysły - nawet nie jestem pewna, w jakim kierunku to wszystko pójdzie.

    Pozdrawiam,
    C.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, jestem tutaj nowa, ale nie tak do końca ;) wpadłam na Twojego bloga jakiś czas temu i bardzo szybko zapoznałam się z treścią miniaturek. Nie ukrywam, że bardzo mi się spodobały, jednak poprzedniego opowiadania nie czytałam, ponieważ nie lubię zabierać się za projekt jeśli mam dużo do nadrabiania - taki ze mnie leniuszek :) Jednak, po przeczytaniu Prologu chyba zacznę żałować, że się nie zmotywowałam :O ;)
    Co do Prologu... Strasznie nie podoba mi się przedstawienie Percy'ego w takim świetle. Rozumiem, że taki Twój zamysł i w pełni to szanuję, ale nie potrafię przyzwyczaić się do myślenia o Percym w taki sposób. Interesująco zapowiada się wątek Harry'ego. Jestem bardzo ciekawa, jak to się wszystko potoczy i nie mogę doczekać się pierwszego rozdziału.
    Życzę Ci dużo dobrego w nadchodzącym Nowym Roku a przede wszystkim abyś przedstawiła nam - Twoim czytelnikom (myślę, że mogę się już do tego grona zaliczyć) całą historię jak najszybciej :)

    Do przeczytania!
    Pozdrawiam ciepło :)
    ~Nowa

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej :) jestem tutaj nowa, ale jak tylko przeczytałam ten prolog poczułam się jak w domu. Świetnie piszesz i nie mogę już doczekać się pierwszego rozdziału. Powodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Powiem że czekam na rozwój akcji.. ale to chyba miało być również wyjaśnienie poprzedniej opowieści.. DOBRA nie ważne, twoje nowe opowiadanie wygląda ciekawie XD

    OdpowiedzUsuń
  9. Witamy znowu kochana!
    Szczerze mówiąc, to wchodząc na Twój blog po takiej przerwie myślałam, że pomyliłam adresy. Ten nagłówek, wygląd, po prostu mega. Co prawda zaśmucił mnie fakt, że nie ma jeszcze bohaterów, oraz wieść, że chcesz usunąć Kawę, ale co tam! Ważne, że jesteś.
    Co do prologu.... Zszokowałaś mnie. Oczywiście pozytywnie. Po raz kolejny udowodniłaś, że masz talent do pisania. Od razu go w całości pochłonęłam i mega wciągnęłam. O co chodzi z Harrym? Co z Ronem? W dodatku Percy Ministrem. Na gacie Merlina...
    Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział. ;) I oczywiście na Bohaterów!

    Cieplutko Pozdrawiam,
    Riapoy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Powiem Ci szczerze, droga autorko, że to kawał dobrego tekstu.
    Przeczytałam sporo dramione, zarówno po polsku i po angielsku, więc myślałam, że już mało co mnie zaskoczy, a to opowiadanie jednak jest inne i ma sporo potencjału.
    Bardzo podoba mi się pomysł: Draco - były więzień i Hermiona - kuratorka.
    Z niecierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tekst jak złykle cudny.Mam nadzieję, że taki pozostanie i niezapomnisz o starym opowiadaniu na którym ciągle czekam

    OdpowiedzUsuń
  12. Hymm.... przeczytalam i sama nie wiem jak to skomentować. Przez moje niedopatrzenie ( i wrodzoną głupotę ) przez ten caly czas myślalam, że pojawi sie nowa częśc wcześniejszego opowiadania, więc mam uczucia raczej mieszane :D. Rozdział tak jak każdy inny jest plynny i wciągajacy. Kiedy czytam twoje wypociny to czuje sie jakbym oglądala serial z wyższej półki. Twoj blog jest taki inny, ale jednocześnie taki idealny ♡ Ogołnie podoba mi sie Draco i Herma w tym wydaniu ( nie Percy ... nigdy go nie lubilam ... glupi ginger). Pomysl na Harrego troche mi nie pasuje, ale mam nadzieje, że wroci do ojczyzny :D Mimo wszystko mi się podoba i czekam na dalsze nowości.
    PS: przeczytalam juz chyba wszystkie dobre dramione i nie mam co czytac wiec jakby ktos mógl mi cos podrzucić to bardzo chetnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Genialny prolog!
    kiniabook.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Jestem pod wrażeniem jak wiele masz pomysłów w swojej głowie. Wszystkie te pomysły są bardzo zaskakujące. Podziwiam twoja kreatywność(oddaj mi jej choć część!!!) i twoja wyobraźnię. Zdecydowanie zaciekawiłaś mnie tym prologiem i nie mogę doczekać się kontynuacji a raczej pierwszego normalnego rozdziału. Jak mi przykro z powodu Draco i tego co przechodził w Azkabanie, nikomu bym tego nie życzyła, ale z pewnością swoimi uczynkami sobie zasłużył. Nie mogę się doczekać i życzę dużo weny :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. Cudne,troszeczkę kryminalne juz ruszam do 1 rozdziału 💋

    OdpowiedzUsuń