niedziela, 8 maja 2016

Rozdział XLVII

Witajcie kochani,
niestety nie napiszę zbyt dużo we wstępie, gdyż jestem umęczona po tygodniu ciężkiej pracy. Ktoś zaraz powie: była majówka, mogłaś odpoczywać; a ja mu powiem: pisałam prace semestralne i czytałam Regentkę. Tak na marginesie ciekawa powieść, ale objętość jak cała saga Harry'ego Pottera. Odpoczynku i spokoju nie miałam w ogóle, ale nie mną się przecież zajmujemy.

Smutne wieści czas zacząć. Rozdział 47 jest ostatnim rozdziałem, jaki pojawia się na blogu przed planowaną przerwą, czyli przed sesją. Czeka na nas jeszcze trzecia część miniaturki i na tym koniec aż do 26 czerwca. Data miniaturki umieszczona jest w zakładce "miniaturki", a kolejnego rozdziału w "aktualnościach". Wybaczcie, ale streszczenia jeszcze nie umieściłam. Również wyznaczyłam już datę następnej "kawy" z kolejnym gościem. Mam nadzieję, że wszyscy przetrwamy to spotkanie bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.

Życzę miłej lektury i zapraszam po niezbędne informacje do zakładek.
Realistka

* * * * *
            Nie będę marudzić. Zniosę to, wytrzymam. Przecież siedzę tu tylko dwie godziny, następne dwie też przeżyję. Ale te wałki… Są olbrzymie! Jak nie będę wyglądała po nich, jak w hełmie, to będzie cud! I ta suszarka! Większych rozmiarów nie mieli? Nie, Hermiono. Musisz być silna, musisz to jakoś wytrzymać. Myśl o czymś przyjemnym. Tak, to zdecydowanie może mi pomóc. Tylko jak mam się skupić na czymkolwiek, jeśli tyłek mi zdrętwiał, a w głowie rozbrzmiewają potworne dźwięki wielkiej suszarki?! Dobrze, że Pansy się chociaż nieźle bawi.
            Spojrzała na siedzącą na fotelu przyjaciółkę, której włosy zostały owinięte folią aluminiową, a na ramionach znajdowała się charakterystyczna pelerynka używana w salonach fryzjerskich. Rozmawiała o czymś zawzięcie z jedną z pracownic, która również była jej dobrą znajomą. Przynajmniej takie miała wrażenie, patrząc na śmiejące się i gawędzące wesoło kobiety. Z jednej strony im zazdrościła, ponieważ one nie musiały męczyć się z nienormalnych rozmiarów wałkami, które najpierw były nakładane na głowę blisko półtora godziny, a drugie tyle spędzi wciśnięta w suszarkę, czując się, jak w tunelu aerodynamicznym. Nawet gdyby chciała z nimi porozmawiać, to niewiele by usłyszała przez straszliwy szum wydobywający się z urządzenia. Z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że nienawidzi salonów fryzjerskich. Człowiek spędza w nich połowę dnia, a koniec końców i tak coś idzie nie w tę stronę. Na przykład teraz obawiała się efektu końcowego po wałkach, a wcześniej rozjaśniania. Jak do drugiego zabiegu nie miała obiekcji, gdyż już raz go wykonywała – notabene w tym samym salonie za namową Pansy – tak do utrwalania nie miała zaufania. Wyglądała, jakby założyła perukę z XVI wieku! Brakowało jej tylko młoteczka do zabijania wszy, które w tamtym okresie były zmorą wszystkich dam o bujnych fryzurach. A przed nią przecież jeszcze układanie włosów, które za nic w świecie nie będą chciały poddać się wprawnym rękom fryzjerki. Ona po prostu miała do tego szczęście. W głębi ducha liczyła, że koszmar nie będzie trwał tak długo i wyjdzie z salonu jak najszybciej, ale godzina, którą wskazywał wiszący na ścianie zegar ani trochę nie poprawiła jej humoru. Jeszcze godzinę będzie się męczyć z olbrzymią suszarką, od której już zaczyna ją boleć głowa, a następną spędzi na targaniu, rozczesywaniu, modelowaniu i próbach ujarzmienia niesfornych włosów, które z góry były skazane na porażkę. Czy matka natura naprawdę aż tak bardzo jej nienawidzi, że obdarzyła ją żyjącymi własnym życiem puklami? Merlinie, widzisz i nie grzmisz!
            Po prawie dwóch godzinach spędzonych na fotelu pod irytującym strumieniem powietrza wydobywającego się z kosmicznej suszarki, której dźwięk wyplenił z niej umiejętność słyszenia innych tonów, mogła w końcu wyprostować obolały kręgosłup i przywrócić pupie normalne krążenie, którego została pozbawiona w brutalny niemalże sposób. Pansy była już praktycznie gotowa; fryzjerka wpinała ostatnie grzebyki w lśniące włosy zebrane w eleganckiego koka. Wyglądała przepięknie, ale – nie ubliżając urodzie przyjaciółki – mogła powiedzieć to samo o każdym, kto nie musiał się męczyć kolejną godzinę na fotelu. Ona nie miała tyle szczęścia i obserwowała, jak drobna kobieta o wściekle rudym kolorze włosów ściąga z jej głowy znienawidzone wałki. Chciała zamknąć oczy i po prostu poddać się torturze, ale pani Potter miała zgoła inne plany i postanowiła umilić jej czas rozmową, która, jakżeby inaczej, dotyczyła balu Narcyzy. Będzie w nim uczestniczyć pierwszy raz w życiu, a już ma go powyżej uszu.
            - Tak się zastanawiam, Herm – zagadnęła z lekka nieśmiałością, przyglądając się odbiciu w lustrze. – Nie wyglądam za staro w tym koku?
            - Wyglądasz cudownie – odpowiedziała bez większych emocji, co niestety przyjaciółka od razu wyczuła, odbierając jej słowa jako niezdarna próbę zatuszowania nieudanej fryzury.
            - Połowa sali będzie tak uczesana, a średnia wieku wynosi tam pięćdziesiąt lat. Może by je trochę potargać? – zwróciła się bardziej do fryzjerki niż do Hermiony, lecz zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, brunetka wyciągnęła kilka kosmyków i lekko zmierzwiła wygładzona grzywkę. Panna Granger uznała, że nie ma sensu wtrącać się w wewnętrzne rozterki Pansy i zajęła się obserwowaniem poczynań stylistki, która uwolniła jej pulsującą głowę od koszmarnych wałków.
            - Tak, teraz zdecydowanie lepiej. – Uśmiechnęła się do odbicia w lustrze, a następnie usiadła na wolnym fotelu i przyglądała się niezadowolonej przyjaciółce, która wyglądała, jakby szła na ścięcie. Postanowiła dodać jej trochę otuchy, gdyż podejrzewała, że rozdrażnienie dziewczyny spowodowane jest nerwami, które wywoływał w niej zbliżający się nieuchronnie bal. – Draco padnie z wrażenia, kiedy cię zobaczy. Goście Narcyzy również, możesz mi wierzyć.
            - Póki co wyglądam, jakby ubrała hełm, więc wątpię, by Malfoy był zachwycony.
            - Nie bądź zrzędliwa – upomniała przyjaciółkę, ale ta wywróciła jedynie oczami, wzdychając przy tym głośno. – Trochę wsuwek, pianki, lakieru i będziesz olśniewająca! Cindy zna się na rzeczy.
            - W to nie wątpię. – Ale wątpiła, patrząc na zwiększające swą objętość włosy, które z każdym pociągnięciem grzebienia wyglądały coraz gorzej. Fryzjerka musiała dostrzec grymas na twarzy klientki, gdyż uśmiechnęła się do jej odbicia w lustrze i wesoło zatrajkotała, a pannie Granger omal głowa nie pękła z nadmiaru decybeli, którymi została zaatakowana.
            - Półgodziny, a zrobię panią na bóstwo! Elegancja na balu to podstawa, ale jakoś mi do pani nie pasuje ona. Taka sztywna, klasyczna. Nie, to raczej nie to. Proponowałabym spleść je finezyjnie. Będzie gustownie, ale nie przytłoczy to pani urody.
            - Cindy – zwróciła się do rudej Pansy, której ton wydał się Hermionie dość ostry i nieprzyjemny. – To przyjęcie Narcyzy Malfoy. Tam nie wolno wyglądać, jakby się znalazło przez przypadek lub wyszło z fabryki zabawek dla dzieci, a warkocze, kłosy czy wszelakie sploty bynajmniej nie są na tyle eleganckie, by się w nich pokazać.
            - Nie, mnie się podoba - odezwała się kasztanowłosa dziewczyna, która stanęła w obronie pomysłu fryzjerki. Naprawdę jej się podobał i chętnie by się w jakimś splocie pokazała, ale zdążyła już się przekonać, że Pansy w sprawach mody i urody jest specjalistką i nie ma sensu się jej sprzeciwiać. W sumie było jej to na rękę, gdyż to nie ona musiała dyskutować o odpowiednim uczesaniu, a cały ciężar tego zadania spadł na barki pani Potter. Z tą różnicą, że brunetka była w swoim żywiole, czego nie można było powiedzieć o pannie Granger.
            - Nie tobie ma się podobać, a ludziom, którzy będą cię oglądać. Sukienka to tylko połowa sukcesu.
            - Jejku, bal Narcyzy Malfoy! – zaświergotała rozentuzjazmowana Cindy, a Hermiona skrzywiła się odruchowo na dźwięk jej głosu. Była bardzo sympatyczną osóbką, ale ton, jakim się posługiwała, potrafił doprowadzić do szału w ciągu zaledwie dwóch minut. Aż dziw, że udało jej się wytrzymać w tym towarzystwie prawie dwie godziny i nie zwariować. – Co roku o nim czytam i pomysłowość pani Malfoy nie przestaje mnie zaskakiwać! Wspaniałe dekoracje! Pokaz sztucznych ogni! Nawet menu jest dopięte na ostatni guzik!
            - To prawda – przyznała rację fryzjerce nieco spokojniejsza Pansy. – Dwór zawsze wygląda bajecznie. Nie wspominam o akcjach charytatywnych, które są wtedy organizowane.
            - Chore dzieci, schroniska dla zwierząt, placówki kultury i edukacji, można wymieniać w nieskończoność! – rozwodziła się nad dobrym sercem Narcyzy Cindy. Hermiona słuchała wymiany zdań między dziewczynami nieco znużona, a najchętniej poszłaby spać, gdyby nie fakt, że stylistka co chwilę wpinała jej coś we włosy, pryskała lakierem i nie przestawała majstrować przy jej głowie. Było to okropnie irytujące, ale z pewnością lepsze, niż bezsensowne rozmowy o balu, który i tak będzie głównym tematem przez następne pół roku. Usadowiła się nieco wygodniej w fotelu i przymknęła oczy, rozkoszując się faktem nie bycia w centrum uwagi. Dziewczyny mogły gadać do woli, o ile nie oczekiwały od niej zaangażowania.
            - Nie wspominając już o całkiem przystojnym synu organizatorki – dodała rozmarzonym głosem ruda, a słuch panny Granger momentalnie się wyostrzył. – Może mi ktoś wytłumaczyć, jak taki mężczyzna może przychodzić sam na bal własnej matki? To niehumanitarne! Daje nadzieję tylu kobietom!
            - Nadzieję na co, przepraszam bardzo? – spytała Hermiona, a sekundę później miała ochotę ugryźć się w język. Merlinie, jeszcze wyjdzie, że jestem zazdrosna o Malfoya. I bez wątpienia wyszła, sądząc po nieco złośliwym uśmieszku i lekko uniesionej brwi pani Potter. Odruchowo zaczęła skubać policzek od wewnątrz, jakby miało jej to pomóc się uspokoić. Nie była jednak w stanie zapanować nad nieśmiałymi rumieńcami, które zaczęły wypływać na policzki.
            - Jest przystojny, inteligentny, bogaty, a do tego nie ma obrączki. To chyba jasne, że co druga kobieta w Anglii przymierza się do zmiany nazwiska na Malfoy.
            - Nie przesadzałabym z tą całą Anglią – odpowiedziała zadziornie, a na ustach Cindy pojawił się lekko sarkastyczny uśmieszek.
            - Ktoś tu ma na kogoś chrapkę. – Prychnęła niczym rozjuszona kotka, ale już wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Do tego obserwująca jej nastoletnie fochy Pansy, która świetnie się przy tym bawiła i smirk na ustach fryzjerki, nie dawały jej szans na wyjście z zaistniałej sytuacji z twarzą. Musiała się przyznać sama przed sobą, że wyszła na zazdrosną, choć bardzo starała się tego uniknąć.
            - Jest strasznym narcyzem – odezwała się nieco spokojniej, wygładzając zmarszczenia na spodniach. – A do tego jest próżny, zarozumiały i, jakby to ładnie ująć, dość wredny. Kto normalny byłby z nim zainteresowany?
            - Na przykład ty. – Podsumowała jej tragiczna linię obrony Pansy, uśmiechając się do niej ni to z miłosierdziem, ni z wyższością, a twarz Hermiona spłonęła rumieńcem, wywołując u Cindy nagły napad wesołego śmiechu. Miała ochotę zapaść się pod ziemię i nie wychodzić z niej, dopóki wszyscy świadkowie jej nieudanej próby nie bycia zazdrosną nie umrą. Już wiedziała, że dzisiejszy dzień będzie ją prześladował do końca życia, a przecież to był zaledwie jego początek.

* * * * *

            Malfoy Manor nie jest małym, przytulnym domkiem na obrzeżach Londynu. Nie ma uroczego białego płotu i wystających zza niego krzewów wspaniałych róż. Po trawniku nie biega wesoły labrador, a na werandzie nie doświadczy się drewnianej ławeczki, na której można usiąść, by podziwiać zachód słońca. Na podjeździe nie stoi czerwony kabriolet, który lata świetności ma już dawno za sobą, a pan domu nie wychodzi na dwór w wysłużonych spodniach i swetrze, a na nogach nie ma wygodnych kapci. Na otwartym oknie nie stoi świeżo upieczona szarlotka, której zapach rozchodzi się na całą okolicę, kusząc przechodniów do wstąpienia na mały poczęstunek. To nie jest Malfoy Manor. Ten przepiękny obraz nawet nie leży obok prawdziwego wyglądu dworu Malfoyów. Olbrzymia forteca, można by rzec okazałych rozmiarów zamek, przyćmiewa swym blaskiem wszystkie domy w sąsiedztwie, które nie mogą się równać z majestatycznością posiadłości Lucjusza i Narcyzy. Umiłowany ogród pana domu został oblężony przez sztab dekoratorów i innych pracowników, którzy robili wszystko co w ich mocy, aby dwór na ten jeden dzień wyglądał jeszcze dostojniej, niż do tej pory. Odgarniano śnieg, oświetlano ścieżki, polerowano bramę główną; pracy było od groma, a i wewnątrz posiadłości panował stan najwyższej gotowości. Skrzaty opanowały kuchnię – to był jedyny dzień w roku, kiedy Narcyza zgadzała się na ich zatrudnienie, choć małe stworki często same dopytywały się, czy będą mogły pomóc swej byłej pani w organizacji przyjęcia. Było to bardzo miłe z ich strony i pani Malfoy nigdy nie omieszkała im za tę pomoc podziękować. Brak Zgredka jednak dawało się mocno odczuć i nierzadko kobieta łapała się na tym, że szuka go między małymi pomagierami, a kilka razy nawet uparcie go wołała, tak jakby jej umysł kompletnie wyparł śmierć wiernego skrzata.
            Jadalnia z okazji balu została specjalnie powiększona – jakby sama w sobie nie była duża – tak by pomieścić wszystkich gości, a przy tym nie ograniczać im miejsca przy stole. Było to dość ważne, gdyż nie wszyscy zaproszeni darzyli się sympatią, dodając tym samym pani domu jeszcze więcej pracy w postaci odpowiedniego usadowienia zaproszonych. Wszystko musiało być perfekcyjne i Narcyza bardzo dobrze o tym wiedziała, toteż listę gości i ich rozmieszczenie zawsze brała na siebie. Po tylu latach nauczyła się na pamięć, kto kogo akceptuje, toleruje, a częściej nie znosi. I tak na przykład lorda Weardwicka należało trzymać z daleka od hrabiego Backera; kilka lat temu panowie omal nie pozagryzali się przy wystawnej kolacji, a pierwszy z nich opuścił bankiet z wielką plamą sosu żurawinowego na koszuli. Markiza Palmaire ziała nienawiścią do księżnej Yorku, od kiedy ta druga skrytykowała jej suknię szytą na zamówienie u Valentino. Kreacja kosztowała tyle, co luksusowa willa na wzgórzach Hollywood, ale księżna stwierdziła, że wygląda na „tanią firankę”. Ministra Magii trzeba sadzać jak najdalej od owdowiałych dam, gdyż potem w gazetach można znaleźć skandaliczne zdjęcia uwieczniające wybryki najważniejszej głowy w świecie czarodziejów. Draco absolutnie nie wolno dopuścić do jakiegokolwiek filantropa, gdyż zacznie zawierać nowe umowy, a cały wieczór będzie gadał tylko o interesach, a tego zdzierżyć nigdy nie potrafiła. Harry’ego Pottera z kolei należy umieścić w bezpiecznej odległości od Lucjusza, a zarazem i od Draco, ponieważ kolejnych kłótni tej trójki nie zniesie, a potrafią wszcząć wojnę z byle jakiego powodu. Rok temu poszło o wyższość smokingu nad garniturem, a potem leciało już z górki – mucha czy krawat, skarpety czarne czy szare, mankiety na spinki czy guziki… A jak jeszcze do rozmowy włączy się młody Zabini i God Parkinson to cyrk na kółkach gwarantowany. Dlatego umiejscowienie zaproszonych było bardzo ważne i Narcyza nie zamierzała dopuścić do jakiejkolwiek wpadki, choć musiała przyznać, że w tym roku jej idealny plan rozstawienia gości został w dużej mierze zachwiany, żeby nie powiedzieć zrujnowany, a to za sprawą jednej osoby, która od samego rana testuje jej cierpliwość na wszelkie możliwe sposoby.
            Najrozsądniej było zamknąć Yves w jej apartamencie, a najlepiej w piwnicy, dopóki ostatni z gości nie opuści przyjęcia. Niestety „dusza towarzystwa” rodziny Malfoy jest wyjątkowo wredną istotą, toteż jak na złość pałęta się dziś między nogami, zawracając głowę pani domu średnio co trzy minuty. Zazwyczaj spędza dni w pokoju i Merlin jeden raczy wiedzieć, co ona tam robi, ale ani Lucjusz, ani Narcyza nie garnęli się do rozwiązania zagadki. Oboje uważali, że lepiej nie zakłócać spokoju starszej kobiety, która wyjątkowo w ostatnie dni pokazywała się dość sporadycznie; najczęściej spotykali ją na śniadaniu, a potem słuch po niej ginął. Musieli przyznać, że taki układ bardzo im pasuje i nie chcieli go zmieniać, a przynajmniej nie robili nic, żeby tak się stało. Nieobecność Yves wychodziła wszystkim na zdrowie; szczególnie Lucjuszowi, który odstawił środki uspokajające, którymi żywił się od bożego narodzenia. Jednak było jasne, że kobieta nie opuści balu noworocznego i wszyscy musieli liczyć się z jej humorkami, które z niewiadomych przyczyn stały się jeszcze paskudniejsze, niż do tej pory. Narcyza błagała w duchu wszystkie bóstwa, aby chociaż przy gościach starała się nie pluć jadem, na co jak wiadomo miała niewielkie szanse. Główkowała już dwa dni, gdzie posadzić nieznośną krewną, aby nie zmieniła wieczoru w istny koszmar, jednak gdziekolwiek by jej nie umieściła zawsze znalazło się jakieś „ale”. Miejsce przy Lucjuszu odpadało – skoczą sobie do gardeł przy pierwszej możliwej okazji. Przy Draco również nie mogła jej ulokować, jednak była to zasługa Hermiony, z którą jej syn pojawi się na przyjęciu, a przynajmniej miała taką nadzieję. Miejsce obok panny Granger również nie przysługiwało Yves, ponieważ zmieniłaby jej życie w koszmar zaledwie w piętnaście minut, a nie chciała mieć zdrowia dziewczyny na sumieniu. Z Potterami się nie zna, ale gdy ich pozna, nie omieszka pokazać się od ulubionej strony, jaką była wrodzona złośliwość. Nie mogła również posadzić jej gdzieś w środku bądź na końcu sali, gdyż należała do rodziny, więc musiała otrzymać miejsce blisko gospodarzy, a to się nie mogło udać i przejść bez echa. Jedyne wyjście, jakie jej pozostało, to ulokować kobietę naprzeciwko niej i Lucjusza. Najwyżej połamią sobie nogi, kopiąc się pod stołem, ale na to nic nie mogła poradzić; lepsze takie rozwiązanie, niż żadne, choć pomysł zamknięcia jadowitej żmii w piwnicy wydawał jej się nader kuszący.
            Usłyszała dźwięk zamykanych drzwi, który bardziej przypominał wystrzał z armaty, niż kulturalne posługiwanie się klamką. Obstawiała w ciemno, że zaraz do jadali wpadnie zdyszany Lucjusz, który będzie klął jak szewc i przeszukiwał wszystkie szafki w celu znalezienia proszków uspokajających. Skąd to wiedziała? Niecałe dziesięć minut temu Yves zniknęła za frontowymi drzwiami, co znaczy, że udała się do ogrodu, gdzie Lucjusz nadzorował prace oświetleniowe, a jak wiadomo, starsza kobieta działa na Mafoya seniora jak płachta na byka – wybuch gwarantowany. Nie zdziwiło ją za bardzo, że jej mąż już w progu bełkotał wymyślne obelgi pod adresem ciotki, ale dźwięki rzucania sztućcami, które wydobywały się z kuchni były zdecydowanie niepokojące. Porzuciła zatem listę gości, z którą nie rozstawała się od dwóch dni i ruszyła do źródła alarmistycznego hałasu; nie spodziewała się zastać Lucjusza przekopującego w amoku szuflady z przyborami.
            - Lu, co się stało? – Mężczyzna przerzucał łyżki i szpatułki, nie zwracając za bardzo uwagi na żonę, ale gdy nie znalazł tego, czego szukał, postanowił skorzystać z jej pomocy, która bardzo by mu się przydała.
            - Kochanie, który to będzie nóż do nadgarstka? – Spojrzała na męża ze zdziwieniem, mrugając przy tym od czasu do czasu oczami. Znaczy się, że Yves zdążyła już podnieść Lucjuszowi ciśnienie do granic możliwości; aż dziw, że jeszcze żyje. Podeszła do mężczyzny i pogłaskała go po policzku, próbując go uspokoić, ale trochę to trwało zważywszy na stan, w jakim znajdował się pan domu. Dyszał jak parowóz, a ręce miał zaciśnięte w pięści, jakby cudem powstrzymywał się przed mordem na starej ciotce.
            - Nie możesz po prostu jej zignorować? Jak tak robię. – Lucjusz pokręcił przecząco głową, wspierając jedną rękę na biodrze, a drugą rozpinał guzik od kołnierzyka.
            - O nie, nie, nie. – Szarpnął mocniej za materiał, omal nie wyrywając zapięcia. – Ta baba musi stąd zniknąć! Ja już z nią dłużej nie wytrzymam!
            - Dobrze, ale jak? – Sama chętnie pozbyłaby się nieznośnej krewnej, ale nikt nie wiedział, jak tego dokonać. Obłąkany, niemal szalony uśmiech Lucjusza mówiły jej jednak, że jej wspaniały mąż ma jakiś pomysł, a ona już wiedziała, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
            - Tak jej dopiekę, że będzie wyglądała, jakby zasnęła w solarium. – I zniknął, pozostawiając ją z olbrzymimi wątpliwościami oraz nasilającym się bólem głowy, który towarzyszył jej od rana. To będzie pierwszy rok, kiedy jej bankiet nie będzie perfekcyjny, a każda gazeta, nawet najgorszy szmatławiec, napisze o nim, że był klapą stulecia. Zszargane będą zatem nie tylko nerwy, ale również wizerunek, który dla członka rodziny Malfoyów wciąż plasował się na bardzo wysokiej pozycji.

* * * * *

            Przekonanie Hermiony, aby nie mówiła nikomu o jego odkryciu w sprawie zniknięcia Weasleyówny, było rzeczą niesłychanie, diabelnie wręcz trudną, ale o dziwo udało mu się postawić na swoim, nie doprowadzając dziewczyny do szału i unikając kłótni, która owego wieczoru wisiała nad nimi, niczym miecz Damoklesa. Wszystko wszystkim, ale informowanie Zabiniego, że jego ukochana robi go w przysłowiowego balona, było niedopuszczalne; szczególnie teraz, gdy mieli przed sobą ważny wyjazd do Austrii, od którego zależały losy UnitedArchitect. A będąc przy firmie, nie znalazł żadnego zaklęcia, którym mógłby pozbyć się pieczęci z dokumentów. Oczywiście nie zamierzał przyznać się do tego Hermionie, ale obawiał się, że jednak będzie musiał zaczerpnąć pomocy u ojca, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Lucjusz z czarną magią nie obcuje od dnia zwolnienia z Azkabanu, więc powiedzenie mu nagle, żeby przypomniał sobie jakiś trafny czar ściągający urok, a najlepiej, by go jeszcze zademonstrował, było jak świadome samobójstwo. Nie ma opcji, że jego ojciec nie wścieknie się i Draco doskonale o tym wiedział, toteż był bardzo negatywnie nastawiony do wizji rozmawiania z Lucjuszem o swoim problemie. Ale będzie musiał i nic go przed tym nie uchroni, a tym samym zbliżający się nieubłaganie bal noworoczny irytował go jeszcze bardziej. A zaczęło się wszystko od koszuli…
            Siedział w sypialni w swoim ulubionym fotelu, gapiąc się na drzwi, na których powiesił dwie koszule, zastanawiając się dogłębnie, którą z nich powinien założyć. Sprawa wydawała się nadzwyczaj prosta – ot dwa kawałki materiału, praktycznie niczym się nie różniące. Jednak dobry obserwator był w stanie zauważyć drobne detale, które każdej z koszul nadawały indywidualny charakter. Pierwsza była w odcieniu klasycznej bieli, ogólnodostępnej w każdym sklepie. Sprawnie ukryte guziki za lamówką w tym samym kolorze, włoski kołnierzyk oraz mankiety zapinane na spinki – tak mniej więcej można ją było opisać. Draco dostrzegał jednak bardzo ważny szczegół, który nie zachęcał go do włożenia ubrania, a mianowicie sztywny materiał, w którym czuł się, jakby dopiero zakończył kąpiel w krochmalu. To pchało go ku drugiej koszuli, ale z nią również miał mały problem, choć zdecydowanie bardziej do niego przemawiała, ale do wybranego garnituru już niekoniecznie. Najwyższej jakości bawełna była bardzo miła w dotyku i idealnie dopasowywała się do sylwetki blondyna. Mankiety oczywiście zapinane na spinki, które były obowiązkiem na bankietach, a przynajmniej były bardzo dobrze widziane. Szkopuł tkwił w kołnierzu, który jak na złość był smokingowy, a to znaczyło, że nie ubierze do niego krawatu, a w muszkach czuł się potwornie źle. Miał wrażenie, że wygląda jak wypacykowany  pajac, który spóźnił się na odjazd trupy cyrkowej. Pozostawała również kwestia najważniejsza, a mianowicie garnitur. Nie znosi smokingów, o frakach nie wspominając. Wiedział jednak, że będzie się musiał przemóc do jednego lub drugiego, gdyż tak zwany kołnierz „skrzydełkowy” jest niedopuszczalny do garnituru, jakikolwiek by on nie był. Takie zasady, koniec i kropka. Nie ukrywał jednak, że najchętniej poszedłby w ulubionej czarnej koszuli i zwykłych spodniach, nie martwiąc się o takie bzdety jak krawat czy mucha. Niestety jego rodzice nie podzielali jego upodobań w kwestii wyglądu i będzie musiał męczyć się przez cały wieczór w niewygodnym smokingu, którego historia jest tak zawiła, że szkoda na nią strzępić języka. Tkwił zatem w tej tragicznej sytuacji już od ponad dwóch godzin, nie mogąc się zdecydować, który egzemplarz wybrać. Na szczęście, albo i nie - zależy od interpretacji – na horyzoncie pojawił się Blaise, który, sądząc po przyniesionych ze sobą czarnych pokrowcach na ubrania, również miał problem w wyborze stroju adekwatnego do okazji. W końcu bal jego matki nijak dało się porównać do spotkań biznesowych, w których uczestniczyli. Na nich panowie po kilku godzinach pozbywają się krawatów, rozpinają kołnierze i ściągają marynarki, rzucając je w kąt i nie martwiąc się, co się z  nimi stanie. Przyjęcie Narcyzy nie należy do tego typu imprez i każdy, kto się na nim pojawiał doskonale o tym wiedział. Draco i Blaise również się do tych osób zaliczali.
            Zabini powiesił przyniesione pokrowce na drzwiach od garderoby, a następnie pokazał przyjacielowi dwa garnitury i wskazał na nie ręką, opadając bezwiednie na łóżko.
            - Proszę, wybieraj. Ja nie mam do tego siły. – Blondyn rzucił na ubrania wzrokiem i wskazał pierwszy lepszy strój, gdyż nie bardzo miał ochotę bawić się w prywatnego stylistę. Sam zresztą miał niemały problem, więc lepiej, aby Diabeł wysilił trochę mózgownicę, zamiast myśleć w kółko o rudej wiewiórce, która nawiała mu sprzed nosa.
            - Ten jest super – odezwał się od niechcenia, a następnie podniósł się z zajmowanego miejsca i podszedł do okna, za którym zaczynało pomału się ściemniać. Miał coraz mniej czasu na przygotowania, a przecież nie może wyglądać, jakby dopiero wstał z łóżka. Matka go zabije za taką prezentację, o ile nie zrobi tego wcześniej Granger. A zrobi, gdyż jest perfekcjonistką w każdym calu, mimo że nie przepada za pompatycznymi imprezami.
            - Super? – zapytał z lekkim rozdrażnieniem Blaise, podnosząc się gwałtownie z łóżka do pozycji siedzącej. – Super to jest takie kryterium artystyczne na poziomie reality show. Wielkie dzięki, Smoku!
            - Ta? No to mi powiedz, jaką ja mam ubrać koszulę, co?
            - A skąd mam wiedzieć? – Wzruszył przy tym ramionami, a Draco wywrócił dyskretnie oczami. – Dobierz ją do sukienki Hermiony.
            - Kłopot w tym, że nie wiem, jaka ona jest. – Oczy Blaise’a omal nie wyleciały z orbit, a w pokoju dało się po chwili słyszeć rozpaczliwy śmiech przeplatany nutą wesołości, a także jawnej kpiny. Młody Malfoy miał w tym momencie ochotę rzucić w przyjaciela jakimś ciężkim przedmiotem, ale pod ręką miał jedynie wysuszonego storczyka, więc Diabeł byłby co najwyżej lekko pokiereszowany, a nie o to mu przecież chodziło. Na domiar złego przez uchylone drzwi wpadł do pokoju Dulce, trzymając w pysku swoją gumową piłkę do zabawy.
            - Gratuluję! Pierwszy raz pojawisz się na przyjęciu z kobietą i nie wiesz, w jakiej sukience zamierza przyjść. Chociaż ty przynajmniej z kimś idziesz. – Blondyn z wielkim trudem powstrzymywał się przed włożeniem dwóch palców w usta, by zademonstrować, jak bardzo nie obchodzi go użalanie się nad sobą kumpla. Zamiast tego usiadł z powrotem w fotelu i wziął od Dulce piłeczkę, którą rzucił o ścianę, a przedmiot po chwili do niego wrócił. Zarówno pies, jak i Blaise śledzili tor lotu zabawki z nadzwyczajnym skupieniem, które w normalnych okolicznościach wydawałoby się zabawne, ale niestety nie było, zważywszy na stan emocjonalny Zabiniego, który, mówiąc delikatnie, nie był w najlepszej formie.
            - Czemu ona wyjechała akurat teraz? – Draco spojrzał na przyjaciela katem oka, ale nie odezwał się. Dobrze wiedział, że gdy Diabła coś martwiło, musiał się wygadać i nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Bądź co bądź było to lepsze, niż układana na poczekaniu poezja miłosna, choć słowo „poezja” było w tym wypadku wielką hiperbolą. – Nie rozumiem tego, Draco. Przecież nie będzie się szkolić w sylwestra i nowy rok. Chyba mogła poczekać te kilka dni, co? Ale poleciała, zostawiając mnie tu samego i nawet nie zadzwoniła do mnie od tego czasu. Może coś jej się stało? Może ma kłopoty?
            - Kłopoty to ty masz z głową, Diable. – Nie chciał być nieuprzejmy, ale samo jakoś wyszło. – Weź się w garść i przestań mazać, bo szału można z tobą dostać.
            - Jestem nieszczęśliwy – zaprotestował ostro Zabini – i mam pełne prawo do mówienie o swym bólu. Cierpię niczym Werter po stracie ukochanej Lotty! Jak Giaur, po morderstwie Leili! Jak…
            - Jak Romeo Monteki pod zawszonym balkonem. – Blaise zmrużył gniewnie oczy, co jedynie rozbawiło Dracona, a po chwili nawet nie próbował ukryć uśmiechu pełnego politowania. Splótł ręce za głowa i wyciągnął się w fotelu, obserwując rozdrażnienie Zabiniego. Każdy dobry kumpel, widząc rozpacz przyjaciela robiłby wszystko, aby go wesprzeć. W sumie każdy normalny człowiek by tak postąpił. Ale Draco zawsze odstawał od całej ludzkości, więc Blaise nie był za bardzo zdziwiony, dostrzegając filuterny uśmieszek, w którym rozciągały się usta Malfoya.
            - Romantyzmu w tobie za grosz, Smoku. Co ta biedna Hermiona w tobie widzi to ja nie wiem. – Na dźwięk imienia kasztanowłosej dziewczyny blondyn wyprostował się, a figlarny uśmiech momentalnie opuścił jego twarz. Odchrząknął znacząco i podszedł do przyniesionych przez przyjaciela garniturów, przyglądając się im badawczym wzrokiem.
            - Coś najwidoczniej dostrzega – odpowiedział lekko znużony, a Zabini wywrócił z dezaprobatą oczami, czego Draco nie mógł zobaczyć.
            - A ty co ubierasz? Fraczek? – Blondyn prychnął w odpowiedzi lekceważąco i spojrzał z politowaniem na czarnoskórego. W życiu nie założy tego wieczorowego paskudztwa, choćby go mieli łamać kołem! Wszystko wszystkim, ale ma jeszcze czas, żeby wyglądać jak własny dziadek, a nie o taki wygląd mu przecież chodzi.
            - Smoking niestety. – Zabini pokiwał z uznaniem głową, unosząc przy tym wysoko brwi i wykrzywiając w odrobinę zabawny sposób wargi.
            - Aleś się porwał. Z kamizelką czy pasem?
            - Nienawidzę pasów, a w kamizelce wyglądam jak idiota, ale mam jednorzędową marynarkę, zatem coś ubrać do niej muszę, więc raczej zdecyduję się na kamizelkę – odparł tonem znawcy, a Blaise patrzył się na niego, jakby nie rozumiał, o czym blondyn do niego mówi. Sądząc po wyrazie twarzy bruneta, taka była niestety prawda. Draco jednak nie bardzo przejął się stanem, do którego doprowadził przyjaciela, gdyż zajął się szukaniem spinek do mankietów i czarnej muchy z jedwabiu – obowiązkowy zestaw do smokingu. Zegarkiem zajmie się na samym końcu.
            - To ja też mam ubrać smoking? – zapytał ni z tego, ni z owego Diabeł, gdy Malfoy otwierał po kolei niewielkie pudełeczka, w których trzymał eleganckie spinki do koszuli. Czarne, czarne, gdzie są do cholery czarne?
            - A masz odpowiednią koszulę?
            - A co to znaczy odpowiednia koszula? – Wyciągnął małe puzderko wciśnięte w najdalszy kąt szuflady i odetchnął z ulgą, gdy znalazł w nim to, czego szukał. Następnie rozsunął drzwi od szafy i wyciągnął z niej białą odzież, którą następnie wręczył przyjacielowi. Diabeł patrzył się na nią, jakby nie wiedział, co ma z nią zrobić. Draco w tym czasie grzebał w kolejnej szufladce, gdzie powinna znajdować się znienawidzona czarna mucha, ale jak na złość nie mógł jej odszukać, a przecież nigdzie indziej jej nie kładł.
            - Czym ona się niby różni od tych, które wywiesiłeś na drzwiach? – dowiadywał się uparcie Blaise, oglądając z każdej możliwej strony wręczoną mu koszulę.
            - Ma wykładany kołnierzyk i kryta plisę – odpowiedział, jakby mówił coś oczywistego, co dla niego w gruncie rzeczy było prawdą, natomiast Zabini wyglądał, jakby nieco wolniej przyswajał informacje.
            - Czyli mam ubrać garnitur, muchę i frakówkę?
            - Blaise, czy ty kiedykolwiek uczestniczyłeś w jakiejś lekcji właściwego ubioru? Kołnierz frakowy jest do fraka, podkreślam, fraka, a frak to nie garnitur – mówił dość szybko i nerwowo, ale brunet nie za bardzo się tym przejmował. Oddał przyjacielowi białą koszulę, wsadzając ręce do spodni i przyglądając się, jak Draco odpakowuje białą poszetkę, spoglądając od czasu do czasu na wyciągnięte trzy zegarki. – Jeśli wystartujesz w zaproponowanym przed chwilą zestawie, zostaniesz zjedzony żywcem przez moją matkę, twoją matkę, prasę i praktycznie wszystkich dookoła.
            - Bo ktoś się będzie mną przejmował.
            - Będzie, jeśli będziesz wyglądał jak kujon z szalonych lat dziewięćdziesiątych. Pożycz jeszcze okulary od Pottera, a obraz nędzy i rozpaczy mamy w komplecie.
            - Masz katar czy jak? – Wskazał na trzymany przez blondyna materiał, a ten omal nie klepnął się z politowaniem w czoło, na co Blaise zaśmiał się wesoło, co nieco zdziwiło Malfoya, gdyż od kiedy młoda Weasleyówna wyjechała śmiał się stosunkowo rzadko, jeśli w ogóle. Miło jednak było zobaczyć Diabła z uśmiechem na ustach, a nie ze skwaszoną miną, z jaką prezentował się od czterech dni.
            - To jest poszetka – zakomunikował rzeczowo. – Wkłada się ją do…
            - Brustasza. Tak wiem – odpowiedział wciąż lekko rozbawiony Zabini. – Coś tam jeszcze pamiętam. A butonierka jest na kwiatki, o ile mnie pamięć nie myli.
            - Na szczęście nie. – Schował dwa zegarki do odpowiedniej szufladki, zostawiając jeden na czarnym pasku i jasną tarczą. Można by rzec, że miał wszystko, co było mu potrzebne do kompletnego stroju. Pozostawało mu jeszcze wyciągnąć z szafy smoking, kamizelkę i odnaleźć tę przeklętą muchę, która jak na złość gdzieś się przed nim schowała.
            - Tylko czy ja mam odpowiedni pasek do spodni – pytał bardziej siebie, niż Dracona, ale blondyn miał bardzo czuły słuch i nie mógł nie zareagować na bluźnierstwo, które padło z ust czarnoskórego. Jęknął zrezygnowany, klepiąc się głośno w czoło i wychodząc z garderoby. Czy tylko on wiedział, że do smokingu zabronione jest używanie paska?
            - Szelki, Blaise. Pasek jest niedozwolony.
            - To może jeszcze podwiązkę i pończochy włożę? Że też ci się chciało uczyć takich bzdetów. – Nie chciało, ale musiał, gdyż jego rodzice uważali, że każdy arystokrata powinien umieć rozróżniać frak od surduta, surdut od long coata i wiele innych tego typu pierdółek. Jak widać istnieją jednak wyjątki od zasady, gdyż Diabeł, mimo że również pochodzi z arystokratycznej rodziny, w ogóle nie przejmuje się, co do czego założy i jak będzie się prezentował.

* * * * *

            Ponoć lustro nigdy nas nie okłamie; zawsze pokaże prawdę, choćby była bardzo bolesna, a nawet brutalna. Dostrzeżesz w nim napuchnięte od płaczu oczy, które wylały potoki łez; wykrzywione w grymasie wargi będące oznaką niezadowolenia, a nawet złości; ujrzysz wszystko, co starasz się ukryć przed światem, ale nie potrafisz przed samą sobą. Ale zwierciadło potrafi również ukazać piękno w postaci iskrzących źrenic, rumianych policzków czy szczerego uśmiechu; radość objawiającą się w charakterystycznych zmarszczkach przy kącikach ust i oczu. Lustra nie kłamią, bo niewielu z nas potrafi spojrzeć na siebie samych i udawać, że wszystko jest w porządku.
            Hermiona chodziła w tę i z powrotem po sypialni, czekając na przybycie Malfoya i stresując się równie mocno, co przed owutemami. W ciągu dnia nie udało jej się zjeść porządnego posiłku, a kiedy nadarzyła się do tego okazja, straciła kompletnie apetyt. Żyła na filiżance kawy, dwóch szklankach wody i trzech tabletkach przeciwbólowych, które notabene niespecjalnie pomogły, gdyż głowa znów zaczynała nieznośnie pulsować w takt dźwięków wybijanych przez obcasy na drewnianej podłodze. Nie wiedziała, skąd w niej tyle nerwów. Próbowała sobie tłumaczyć, że to przecież tylko bal, ale zaraz przed oczami stawała jej surowa twarz Pansy, która upominała ją, że to nie jest zwykła zabawa, a wielka gala, na której z pewnością każdy zwróci na nią uwagę. Miała dziwne wrażenie, że gdyby nie posiadała owej wiedzy, podeszłaby do bankietu z większą swobodą i ufnością, a tak się akurat składało, że zaufania nie miała ani do przyjęcia, ani do siebie, jako uczestniczki. Wygłupi się; palnie jakąś gafę i spali się ze wstydu – wysoce prawdopodobne. Ratowała się myślami, że przecież w pobliżu będą Pansy, Harry, Blaise, a przede wszystkim Draco, ale gdy udało jej się uspokoić choć w minimalnym stopniu, do głowy od razu wkradał się złośliwy chochlik, który z powrotem siał ziarno niepewności, siedząc w kącie i śmiejąc się z jej opłakanego stanu. A ona rozkładała ręce z bezradności, kucała obok niego i zanosiła się płaczem, dopóki nie utonęła we łzach. Zaiste, czarne myśli towarzyszyły dziś pannie Granger.
            Ostrożnie chwyciła materiał sukni i uniosła go nieco, a następnie usiadła przy niewielkich rozmiarów toaletce, spoglądając w wiszące na wysokości twarzy lustro. Dlaczego nie potrafiła się cieszyć tym, co w nim widziała? Pięknie uplecione włosy wyglądały jak dzieło sztuki; fryzjerka rzeczywiście bardzo się postarała, aby prezentowały się wyjątkowo, jednak Hermiona nie potrafiła wysilić się nawet na lekki uśmiech, gdy podziwiała misterne upięcie. To nie tak, że jej się nie podobało; czuła się fantastycznie w ułożonej fryzurze i naprawdę była pełna podziwu dla wykonanej pracy. Włosy idealnie współgrały z całą kreacją, tak samo, jak makijaż, na którym spędziła dobre dwie godziny, zanim Pansy i wizażystka doszły do porozumienia. Gdzieś w tym wszystkim jednak, wśród całego bogactwa, które prezentowała, nie czuła się do końca sobą. Miała wrażenie, że prawdziwa Hermiona Granger – nieco płochliwa, delikatna, ale potrafiąca postawić na swoim, kiedy sytuacja tego wymaga – utonęła pod warstwą kosmetyków, biżuterii i cudownego materiału. Przebranie, które na siebie wdziała, z jednej strony było przepiękne, ale z drugiej zabrało kwintesencję osoby, którą jest. A jednak nie chciała niczego zmienić; podobała się sobie taką, jaką widzi w lustrze – odważna, jakby lekko wyzywająca, kusząca. Wystarczyło dołożyć do prezentowanego obrazka delikatny uśmiech, by zwieńczyć dzieło.
            Poprawiła jeden z kosmyków, który wydostał się z upięcia i wsadziła go na właściwe miejsce. Było przed szóstą, a Malfoya jak nie było, tak dalej nie ma. Zaczęła się martwić, że coś mu się stało, ale szybko odpędzała czarne myśli, spychając je w najdalszy, najciemniejszy kąt, jaki znajdował się w jej głowie. Zbyt dużo problemów przyjęła ostatnio na barki, a szczególne kłopoty miała z Ginny. Na pomysł Draco, aby nic nie mówić Zabiniemu o jego odkryciu, zareagowała odruchowo – oburzyła się i sprzeciwiła, gdyż nie uważała za właściwe trzymanie tak ważnych informacji w sekrecie. Jednakowoż mężczyzna dobrze wiedział, albo po prostu przewidział taki rozwój wydarzeń, iż będzie chciała powiedzieć Blaise’owi o wysnutych przez niego wnioskach, dlatego nie zdradził jej, gdzie jego zdaniem mogła ukryć się Ginewra. Oczywiście mógł tego nie wiedzieć, ale Hermiona szczerze w to wątpiła. Zdecydowała jednak odpuścić i poruszyć temat zniknięcia przyjaciółki w dogodniejszym czasie, ponieważ oboje minionego wieczoru byli tak poirytowani, że lada moment wybuchłaby między nimi poważna kłótnia. Tak swoją drogą, nie pamiętała, kiedy ostatnio się o coś sprzeczali, a przecież zawsze znalazł się powód do niesnasek. To odkrycie nasunęło jej inne wnioski, a mianowicie zbliżający się nieubłaganie bal Narcyzy z pewnością nie przebiegnie w atmosferze beztroskich pogaduszek, śmiechów, chichów i sączenia wesoło szampana w gronie przyjaciół. Podświadomość szturchała ją natrętnie w ramię, wskazując na wściekle czerwony napis „kłopoty na horyzoncie”. Już za kilka godzin miała się przekonać o bolesnej prawdzie powyższych słów.
            Dzwonek do drzwi wyciągnął ją z zadumy, a kolejny poruszył wyciszone do tej pory dreszcze i nerwowe podrygi żołądka. Wstała ostrożnie z krzesełka, aby nie zaczepić o nic sukni i na chwiejnych nogach ruszyła ku drzwiom wyjściowym, gdzie czekał na nią Draco. Po drodze zabrała z garderoby czarny płaszcz i z bijącym mocno sercem przekręciła klucz, by wpuścić arystokratę do środka. Niemal w ostatnim momencie przywdziała na usta delikatny uśmiech, a już po chwili wpatrywała się w bladą twarz Malfoya, który wyglądał na mocno zaskoczonego. Szybko się jednak opamiętał i podał jej ramię, a ona przyjęła je z lekkim skinieniem głowy, zamykając wcześniej ponownie drzwi.
            - Wyglądasz przepięknie. – Spuściła głowę, czując, że zaczyna się rumienić. Chciała odpowiedzieć Draconowi, że on również prezentuje się bardzo dobrze, ale głos ugrzązł jej w gardle. A naprawdę w smokingu o kolorze głębokiej czerni i grafitowym płaszczu, który nosił zimą, przedstawiał się znakomicie. Skupiła się więc na drodze, aby nie przewrócić się, ani nie potknąć o sukienkę. Draco musiał wyczuć jej konsternację, gdyż odgarnął jej delikatnie włosy z szyi i musnął ją prawie niezauważalnie ustami, przenosząc się po chwili na wrażliwy fragment skóry za uchem, a dziewczyna niespodziewanie dla siebie przystanęła, gdyż poczynania Malfoya rozbudzały w niej nieadekwatne do sytuacji pragnienia. Pogłębiający się na twarzy blondyna sarkastyczny uśmieszek utwierdził ją w przekonaniu, iż doprowadził ją dokładnie do takiego stanu, o jaki mu chodziło.
            - Rozluźnij się i myśl o czymś miłym – poradził jej, aby się nieco uspokoiła, ale gdy tylko spojrzała w jego srebrzyste tęczówki, zapragnęła uciec do domu i nie wychodzić z niego aż do końca dzisiejszego dnia, jeśli nie dłużej.
            - Nie, ja nie dam rady. – Złapała fragment sukienki i już miała zacząć biec w stronę drzwi, gdy powstrzymała ją silna ręka mężczyzny. Spodziewała się po nim gniewu, choćby lekkiego poirytowania jej zachowaniem, ale wbrew oczekiwaniom Draco wcale nie wyglądał na rozdrażnionego. Był zdeterminowany, ale z pewnością nie podenerwowany. Delikatnie splótł palce u dłoni z jej i otworzył przed nią drzwi do samochodu, jednak Hermiona nie ruszyła się z miejsca, na co arystokrata zareagował złośliwym uśmieszkiem.
            - Jak nie wejdziesz, to cię tam wrzucę, a wiesz, że jestem do tego zdolny. – Wiedziała, ale niespecjalnie obawiała się jego groźby. Prawdę mówiąc wcale jej nie przypominała.
            - Poradzisz sobie beze mnie, Malfoy – przekonywała go najbardziej błagalnym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć, ale mężczyzny w ogóle on nie przekonał. Panna Granger natomiast, widząc pogodny nastrój blondyna, czuła, że zaczyna budzić się w niej tłumiona do tej pory bezradność, która musi znaleźć jakieś ujście. Pech chciał, że pod ręką był jedynie Draco.
            - Ja tam nie pasuję! – krzyknęła sfrustrowana, ale nie wyszarpała się z uścisku chłopaka. – Wszyscy będą się na mnie patrzeć, zadawać pytania, łazić za mną krok w krok, a ja palnę jakąś głupotę i zbłaźnię nie tylko siebie, ale przede wszystkim twoją mamę, a wiesz, ile ten bankiet dla niej znaczy! Ja nie potrafię! Nie umiem! Ja nie… - Draco przytknął ostrożnie rękę do ust dziewczyny, starając się zapobiec potokowi słów, który się z nich wydobywał. Patrzył na nią z olbrzymią litością, bowiem pierwszy raz widział, aby ktoś tak bardzo przejmował się tym, co ludzie o nim powiedzą, a raczej martwił się o dobre imię drugiej osoby, którą w tym przypadku była jego matka. On sam był zawsze pod olbrzymia presją, gdy wchodził na salę, ale nauczył się radzić sobie z nerwami – mówiąc krótko, olewał wszystkich dookoła – jednak by dojść do takiej wprawy potrzeba przynajmniej dwóch lub trzech lat uczestniczenia w owym przyjęciu, a dla Hermiony będzie to pierwszy raz. Jak ma ją nauczyć opanowania w niecałe półgodziny?
            Niespokojny oddech dziewczyny zaczął się pomału wyrównywać, więc uznał, że może zabrać dłoń, nie narażając się na kolejną lawinę lęków ze strony kasztanowłosej kobiety. Panna Granger faktycznie zaczęła pomału dochodzić do względnego stanu opanowania, jednak ciągle targały nią sprzeczne emocje w stosunku do przyjęcia noworocznego Narcyzy. Jak ma się odnaleźć wśród wszelakiej maści przedstawicieli arystokracji, gdy sama do niej nie należy? To był pierwszy raz, kiedy status społeczny przesycał ją obawami, a nawet wprowadzał w niezdrową paranoję.
            - Boję się, Draco – odezwała się cicho, spoglądając z nadzieją w szare oczy mężczyzny, że ten odwoła nagle wszystko i pozwoli jej zostać w domu. Każdy jednak, kto znał choć w minimalnym stopniu Draco Malfoya wiedział, że on się nie wycofuje, a Hermiona niestety przynależała do tej grupy ludzi i dokładnie wiedziała, że stojący przed nią mężczyzna nie pójdzie jej na rękę.
            - Napuszonych arystokratów, gdzie połowa z nich nie rozróżnia sztućców na stole? – Mimowolnie na twarzy dziewczyny pojawił się lekki uśmiech rozbawienia. – To tylko zgraja niezrównoważonych psychicznie krzykaczy, którzy nic ci nie zrobią. Inteligencja przeciw takim jest największą bronią, a ty dysponujesz olbrzymim asortymentem wiedzy, więc nie masz czego się bać.
            - A jeśli powiem coś nieodpowiedniego?
            - Trzymaj się blisko mnie, a wszystko będzie dobrze. – Dotknął ją przy tym czule w policzek, przejeżdżając po nim opuszkami palców, jakby bał się, że może ją uszkodzić. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego dłoń zaczęły pojawiać się subtelne rumieńce, które rozlały się na twarz Hermiony. Pomału oswajała się z myślą, że może ten bal wcale nie będzie taki zły, jeśli Draco będzie cały czas przy niej. Blondyn jakby wyczytał jej przemyślenia, gdyż uniósł delikatnie jej podbródek i zajrzał w bursztynowe oczy, uśmiechając się przy tym zadziornie, a zarazem pieszczotliwie, a w brzuchu panny Granger zaczęły zrywać się do lotu motyle podniecenia.
            - Ufasz mi? – zapytał nagle, nie odrywając spojrzenia od twarzy kobiety.
            - Ufam – odpowiedziała pewnie, czym poszerzyła uśmiech na ustach blondyna.
            - I nie przestawaj. – Skinęła głową i z pomocą Malfoya weszła do samochodu, a mężczyzna pojawił się chwilę potem na miejscu kierowcy. Zaufanie – tylko tyle potrzebowała, aby wyzbyć się wszelkich niepewności. A Draconowi potrafiła zawierzyć bez zastanowienia i wcale tego nie żałowała.

* * * * *

            Ostatnie poprawki i może wychodzić do gości. Założyła naszyjnik z pereł i drobne kolczyki, a usta ostatni raz poprawiła za pomocą burgundowej szminki. Czuła, że pomału robi się za stara na takie przyjęcia, ale jest aranżerką, zatem nie wypada nie pojawić się na własnym bankiecie. Czarna suknia dotarła niemal w ostatnim momencie, ale prezentowała się nad wyraz elegancko, a o taki efekt właśnie jej chodziło. Przecież nie bez powodu była szyta na zamówienie. Przejrzała się jeszcze raz w lustrze przed wyjściem, gdy do sypialni wszedł jej ukochany mąż, który na jej widok wyprostował się z gracją i podał jej, jak na dżentelmena przystało, ramię, a kobieta przyjęła je z lekkim skinieniem głowy.
            - Dziękuję, Lucjuszu.
            - Nigdy nie przestajesz mnie zaskakiwać. Wyglądasz zachwycająco. – Na przypudrowanych policzkach Narcyzy pojawiły się delikatne rumieńce. Lubiła, kiedy Lucjusz prawił jej komplementy, jak każda kobieta zresztą. Wyszli z pokoju, kierując się ku olbrzymim schodom, a pani Malfoy przytrzymywała kawałek materiału sukni, by wędrówka do przybywających gości odbyła się bez przeszkód. Spojrzała na drzwi od apartamentu Yves, ale nie odezwała się, ani nie zatrzymała. Dobrze wiedziała, że ciotka się pojawi, o ile już nie brylowała między zaproszonymi, co było bardzo prawdopodobne. W końcu dotarli do marmurowych stopni, skąd dostrzegli państwa Parkinson, a za nimi wchodził już do dworu Korneliusz Knot razem z małżonką.
            - Witaj, Narcyzo! Jak pięknie wyglądasz! – Były Minister Magii wręczył zatrudnionemu przez państwa Malfoy garderobianemu prążkowany płaszcz oraz charakterystyczny cytrynowo-zielony melonik, a następnie razem z żoną podszedł do gospodarzy, gdzie pocałował Narcyzę w rękę, a z Lucjuszem wymienił uścisk dłoni. Cecylia – pani Knot – nie wyglądała na zadowoloną z towarzystwa gospodarzy dworu.
            - Dziękuję, Korneliuszu. Miło nam, że przyszliście. – Prawdę mówiąc, pani Malfoy nie przepadała za osobą byłego Ministra, ale z racji jego zasług dla świata magii – wiele ich nie było – oraz pozycji, należało go zaprosić. Z kolei na uroczą panią Knot w ogóle nie mogła patrzeć, nie mówiąc już o jakiejkolwiek, nawet grzecznościowej rozmowie.
            - Widzę, że tym razem świętujemy nowy rok w stylu glamour. – Cecylia niezbyt dyskretnie zmierzyła wzrokiem suknię Narcyzy, a ta obdarzyła ją wymuszonym uśmiechem, zaciskając mocniej rękę na ramieniu Lucjusza, który zajął się konwersacją z Knotem.
            - Klasyczna czerń nigdy nie wychodzi z mody. Oranże niestety owszem. – Kobieta uniosła wyżej podbródek, patrząc hardo w oczy pani Malfoy. – A teraz przepraszam, ale muszę przywitać się z reszta gości. – Podeszła razem z Lucjuszem do Harry’ego i Pansy, którzy zmierzali go głównej sali.
            - Państwo Potter jak zwykle na czas. – Malfoy senior nie chciał być niemiły dla młodego Pottera, ale ciężko mu było tak wykręcać język, żeby nie powiedzieć nic obraźliwego, ani nie zabrzmieć grubiańsko. Starał się jak mógł, ale naprawdę miał z tym nie lada problem. Harry mimo wszystko uścisnął jego wyciągniętą dłoń i nie wyglądał przy tym, jakby miał zaraz pobiec do toalety, czego z kolei nie można było powiedzieć o Lucjuszu. Widocznie starał się mało efektownie.
            - Dobry wieczór państwo Malfoy – przywitał się uprzejmie Harry, choć przebywanie w towarzystwie starszego mężczyzny nie sprawiało, że miał ochotę skakać z radości. Obiecał jednak Pansy, że ograniczy sprzeczki z Lucjuszem przy stole i nie pozwoli się sprowokować, co wcale takie łatwe nie było, zważywszy na fakt, iż nowe zachowanie starego Malfoya grało mu mocno na nerwach.
            - Mam nadzieję, że nie mieliście problemów z dotarciem do nas – zwróciła się do Pansy Narcyza, a brunetka uśmiechnęła się do niej promiennie, wspierając się na ramieniu męża.
            - Lilly została z opiekunką, choć znalezienie niani było trochę kłopotliwe. Dracona i Hermiony jeszcze nie ma? – Zwróciła rozmowę na nieco przychylniejsze dla Harry’ego tory, ale mężczyzna i tak nie wyglądał na pocieszonego. Miała wrażenie, że razem z Lucjuszem porównują swoje stroje i oceniają, który z nich prezentuje się lepiej. Z racji bycia żoną bruneta, Pansy oczywiście uznawała męża za wygranego w pojedynku. Jednak jako osoba postronna musiała stwierdzić, że Malfoy senior wygląda o wiele lepiej. Może to kwestia wieku i większej dojrzałości, ale idealnie skrojony smoking w połączeniu ze spiętymi w kucyka platynowymi włosami sprawiały, że Lucjusz wyglądał niesamowicie dostojnie, władczo, a przede wszystkim z klasą, natomiast Harry… Powiedzmy, że eleganckie stroje nie były jego mocną stroną.
            - Niedługo z pewnością się pojawią. Zapraszamy do sali, przecież nie będziemy tu tak stać bezczynnie. – Narcyza wskazała ręką na wejście do pomieszczenia i udała się tam razem z Harrym i Pansy. Przybyła już spora liczba zaproszonych gości, a każdy z nich trzymał w ręku kieliszek z różowym winem musującym. Pani Malfoy przyjęła od jednego z kelnerów kryształowe naczynie, dziękując mu skinieniem głowy, natomiast Lucjusz odmówił bąbelkowego napoju, gdyż zajęty był szukaniem wśród ludzi Yves. Kobiety jednak nigdzie nie było i skrycie liczył, że zrezygnowała z udziału w przyjęciu. Ku wielkiemu zdziwieniu wypatrzył natomiast czarna czuprynę Severusa, który gawędził o czymś z Shackleboltem oraz z Rolandą.
            - Severus przyjął zaproszenie? – zapytał nieco zaskoczony, a wzrok Narcyzy od razu powędrował w kierunku byłego mistrza eliksirów. Uśmiechnęła się ciepło na jego widok i pomachała mu dyskretnie, gdy Snape skrzyżował z nią wzrok.
            - Przyjmuje co roku, jednak nie przychodził – zakomunikowała rzeczowo, kierując się ku premierowi mugoli. – Widocznie Rolanda ma na niego dobry wpływ.
            - A mówiąc o wpływach – zawiesił głos, witając się po drodze z kilkoma gośćmi skinieniem głowy. – Jaka jest szansa, że Yves wszystkiego nie zepsuje?
            - Duża, gdyż jeszcze się nie pojawiła. – Korzystając z braku ciotki, Lucjusz odetchnął z ulgą i postanowił cieszyć się wieczorem, dopóki jadowita żmija nie pokaże się na horyzoncie. Nie miał najmniejszej ochoty z nią obcować po tym, co zrobiła Draconowi w trakcie wigilii. Od tego czasu trzymał się od niej jak najdalej, a i kobieta nie była chętna, aby z nim rozmawiać, z czego z jednej strony się cieszył, ale z drugiej odrobinę martwił, gdyż miał podejrzenia, że knuje coś niedobrego. A z pewnością kombinowała, ponieważ taka jest jej natura – spiski, manipulacje, rozboje; ot cała historia żywota cioteczki. Chciał się podzielić z Narcyzą obawami odnośnie braku obecności Yves, ale zdał sobie sprawę, że jego żona gdzieś zniknęła, nie informując go, gdzie się udaje. Na szczęście zdołał szybko ją odnaleźć, ależ jakie było jego zdziwienie, gdy dostrzegł ją w towarzystwie Draco oraz Hermiony, którzy nie wiadomo kiedy pojawili się na sali. Wyprostowany niczym struna przedarł się przez tłum i dołączył do małżonki, która uparcie chciała poprawić synowi muszkę.
            - Bo ci się przekrzywia. – Kolejny raz próbowała dotknąć jedwabnego materiału, ale młody Malfoy odsunął się w porę, wywołując na twarzy matki grymas zatroskania.
            - Jak będę potrzebował pomocy, to zwrócę się do Hermiony. – Na twarzy panny Granger pojawiły się subtelne rumieńce, a Lucjusz odchrząknął cicho, zwracając na siebie uwagę rodziny.
            - Sądzę kochanie, że powinniśmy dać młodym odrobinę przestrzeni. Panno Granger – zwrócił się do dziewczyny, ujmując jej dłoń i składając na niej kurtuazyjny pocałunek. – Olśniewająco pani wygląda.
            - Dziękuję, panie Malfoy – odpowiedziała nieco zmieszana, a obok nich pojawiła się nieznana kobieta, która aż rozpromieniała na dźwięk nazwiska Hermiony.
            - Panna Granger? Jak miło panią widzieć! – przywitała się z nią energicznie, składając na policzkach krótkie buziaki, choć bardziej muskała ją kącikami ust, za co dziewczyna była niepomiernie wdzięczna, gdyż nie chciała zostać wymazana przez jaskrawoczerwoną szminkę nieznajomej. Jednocześnie starała sobie przypomnieć, kim jest owa kobieta, ale żadne nazwisko nie przychodziło jej do głowy. Na szczęście okazało się ono zbyteczne, gdyż arystokratka – przynajmniej wydawało jej się, że nią jest – zasypała ją potokiem słów, nie oczekując od niej znajomości jej danych personalnych. – Tak dawno nic o pani nie słyszałam! I co za suknia! Oh, wyglądasz urzekająco! Nie dziwię się, że Draco zaprosił tak piękną kobietę. Młodzieniec odziedziczył dobry gust po ojcu. Ah! Witaj, Lucjuszu! – Kasztanowłosa odetchnęła z ulgą, gdy kobieta zwróciła całą uwagę na Malfoya seniora oraz na Narcyzę. Pozwoliła poprowadzić się w głąb sali, gdzie witało się z nią coraz więcej osób, ale równie dobrze mogli to robić wyłącznie ze względu na Draco.
            - Ja tu nikogo nie znam. Nie pasuję tu w ogóle. – Chłopak ścisnął ją mocniej za dłoń i podszedł do kelnera trzymającego tacę z szampanem. Wziął od niego dwa kieliszki, a jeden z nich wręczył Hermionie, która wypiła duszkiem całą jego zawartość, omal nie zaczynając dusić się pod sam koniec. Blondyn patrzył na nią z niemałym zdziwieniem, a gdy skończyła wziął od niej puste naczynie, odstawiając je na pobliski stolik i obejmując ją jedną ręką w pasie. Czuł, jak bardzo kobieta jest spięta, ale nie miał pomysłu, jak może jej pomóc.
            - Przecież miałaś mi zaufać – przypomniał jej po chwili, a ona przełknęła nerwowo ślinę, przygryzając przy tym policzek od wewnątrz. Nie czuła się swobodnie i nic tego faktu nie zmieni. Do tego koszmarne przeświadczenie, że wszyscy się na nią bezczelnie patrzą, gdyż przyszła jako partnerka Draco, w ogóle nie pomagało jej się uspokoić, a wręcz nakręcało zgromadzony stres. Brakuje jeszcze jakiejś nachalnej hieny prasowej, która będzie za nią łaziła krok w krok, czekając na najmniejszy błąd lub pokaz uczuć do Malfoya. Musi się pilnować, a także i blondyna, choć to zdecydowanie łatwe nie będzie.
            - Ufam ci. Bardzo ci ufam. Bezgranicznie wręcz, ale – zamilkła na moment, rozglądając się gorączkowo po nieznanych twarzach. – Ale im nie ufam i sobie też nie.
            - Powiedz mi, Granger, jak ty zdołałaś zatańczyć z Krumem w Hogwarcie i bawić się w jego towarzystwie, kiedy tutaj zachowujesz się, jak spanikowana małolata? – Nie było w jego słowach ani krzty złośliwości, a wyłącznie rozbawienie, jednak Hermionie nie było do śmiechu. Chciała, aby pojawiła się już Pansy i Harry, a najlepiej razem z Blaise’em i kimkolwiek znajomym, gdyż jak na razie nie kojarzyła nikogo z towarzystwa poza Draconem i jego rodzicami.
            - Łatwo ci mówić. Ty masz ten przepych na co dzień, a ja? – Upił łyk szampana, nie odrywając wzroku od bursztynowych oczu Hermiony, które iskrzyły się pod wpływem świateł znajdujących się na sali. – Szara mysz wyrwana z równie szarego świata, w którym żyję. Jak ja mam się tu niby odnaleźć?
            - Po pierwsze, to nie ty masz pasować do ludzi, ale oni do ciebie. Nie musisz z nimi wszystkimi rozmawiać i nie możesz się nimi przejmować. Po drugie, jesteś tutaj ze mną, więc odnajdziesz się bardzo łatwo, jeśli będziesz się trzymać blisko mnie. A powinnaś być bardzo blisko, bo zazwyczaj po kolacji robię się bardzo nieprzyjemny. I jest jeszcze trzecia rzecz. – Odstawił kieliszek na stolik i ujął jej dłonie w swoje, unosząc wcześniej podbródek lekko ku górze. Z zadowoleniem zauważył, że nie trzęsła się już jak osika, ale w oczach wciąż dostrzegał przebłyski strachu. – Nie jesteś szarą myszą, a najpiękniejszą kobietą na tej sali. Jeśli ktoś myśli inaczej, jest głupcem lub ślepcem.
            - Albo jest żonaty. – Spojrzeli oboje na stojących obok państwa Potter, a Draco na widok Harry’ego wyprostował się dumnie, obejmując Hermionę w talii i przysuwając blisko siebie. Brunet zrobił dokładnie to samo z Pansy, składając dodatkowo delikatny całus na policzku żony. Panowie od razu spostrzegli, że rywalizują ze sobą, ale gdy arystokrata miał odpowiedzieć mężczyźnie poprzez namiętny pocałunek z kasztanowłosą kobietą, a tym samym udowodnić mu, że jest od niego lepszy, ni stąd, ni zowąd wyrósł przy nich Blaise Zabini, który majstrował cały czas przy muszce.
            - Cholerstwo jest tak niewygodne, że zaraz wcisnę ją komuś do kieliszka. Niech piekło pochłonie tego, kto w siedemnastym wieku wymyślił muchę. Cześć wam – przywitał się z nimi, poprawiając kolejny raz jedwabny materiał.
            - Trzeba było założyć krawat, Diable – skomentowała wywód przyjaciela Pansy. Patrząc na jego poczynania z lekkim politowaniem. Mężczyzna machnął w końcu od niechcenia ręką, wskazując następnie na stojącego z boku Dracona.
            - To wina Smoka, on mi kazał ją założyć.
            - Ja? – Blondyn spojrzał z niedowierzaniem na czarnoskórego, a ten wzruszył w odpowiedzi ramionami.
            - Mówiłeś, że w krawacie i smokingu będę wyglądał jak klaun.
            - Nie. Mówiłem, że w muszce, koszuli z kołnierzykiem frakowym i garniturze będziesz wyglądał, jak telewizyjny obraz nerda z amerykańskich seriali komediowych z lat dziewięćdziesiątych, a to znaczna różnica. Poza tym muchy to przeżytek. – Harry nawet nie starał się zrozumieć, skąd Malfoy zna określenie „nerd”, ale musiał przyznać, że jego użycie trafnie oddawało sens wypowiedzianego zdania. Choć z drugiej strony, czym jest kołnierzyk frakowy również nie wiedział, ale podejrzewał, że ma on ścisły związek z frakiem. Czasem błyskotliwość umysłu potrafi zaskoczyć jego samego.
            - Draco? – Blondyn spojrzał na lekko rozbawioną Hermionę. – Ty też masz na sobie muchę.
            - Ale ja mam smoking – żachnął się w odpowiedzi, czym przysporzył dziewczynie kolejnego powodu do śmiechu.
            - A ja co? Podomkę? – Zabini spytał nieco głośniej niż zamierzał, powtórnie poprawiając materiał muszki, która faktycznie jakby leciutko przekrzywiała się w lewą stronę. – Trzeba było kupić zapinaną, a nie męczyć się z wiązaną.
            - To wręcz karygodne, Blaise – skarciła przyjaciela Pansy, a po chwili dołączył do niej Draco.
            - Już nie wspominając, że żałosne.
            - Zaraz powiecie, że krawaty na gumce dla dzieci są obciachowe – bronił się niezbyt skutecznie czarnoskóry, któremu przerwał milczący jak do tej pory, zaskoczony Harry, a zgromadzeni od razu zwrócili na niego uwagę.
            - Chwila – omal nie krzyknął, a na podniesiony głos zareagowała jedna z kobiet, które kręciły się po całej sali z kieliszkami szampana, starając się odkryć, gdzie gospodarze trzymają jego zapasy. – To istnieją krawaty na gumce?
            - Dla dzieci, Potter. Mówi ci to coś? – Harry zdążył jedynie prychnąć w odpowiedzi, gdyż przerwała mu, jak zwykle pomocna w sprzeczkach z Malfoyem, Hermiona.
            - Chłopcy proszę. Obaj zachowujecie się w tym momencie jak czterolatki. – Draco już miał wyrazić swój sprzeciw, iż przewyższa Pottera nie tylko inteligencją, ale również wyglądem i znajomością dobrych manier, gdy usłyszał za plecami charakterystyczny kobiecy głos, którego właścicielki nie miał najmniejszej ochoty oglądać. Momentalnie złapał Hermionę za rękę, ignorując zainteresowanych jego zachowaniem przyjaciół – oraz Pottera - i poprowadził między gośćmi jak najdalej od siedliska bazyliszka w ludzkiej skórze, jednak jadowity ton ciotki dobiegał do niego nawet i przy wyjściu z sali bankietowej.
            - Co się dzieje? – dopytywała panna Granger, ale gdy arystokrata miał jej odpowiedzieć, wpadł momentalnie na wchodzących do pomieszczenia rodziców, którzy nie wydawali cieszyć się na jego widok. Zwłaszcza, że jego ojciec omal nie wylał na matkę trzymanego w ręku szampana.
            - Draco! – Narcyza omal nie krzyknęła na syna, zaciskając mocniej palce na ramieniu męża. – Co ty wyprawiasz?
            - Szukam ojca – odparł bez zająknięcia, a prawa brew Lucjusza uniosła się nieznacznie ku górze. – Muszę z nim pilnie porozmawiać.
            - Nie teraz. Niedługo siadamy do kolacji. – Hermiona wyczuła, że Draco cały się spiął, więc delikatnie pogłaskała go po ramieniu, mając na dzieję, że uda jej się go uspokoić lub chociaż przygasić odrobinę nerwy, ale na twarzy blondyna na próżno było szukać choćby względnego opanowania.
            - Ale ja muszę. Teraz – wymówił ostatnie słowo z wyraźnym naciskiem, na co Lucjusz uniósł dumnie podbródek i wyprostował się niczym struna. Młody Malfoy właściwie nie chciał rozmawiać z ojcem, ale jakoś musiał się wykręcić z zaistniałej sytuacji, więc postanowił wykorzystać swą niewiedzę w sprawie ściągnięcia pieczęci zabezpieczającej dokumenty już teraz.
            - To nie jest odpowiedni moment, Draco – wtrąciła się cicho Hermiona, a chłopak spojrzał na nią kątem oka, decydując się odpuścić. Doświadczenie nauczyło go, że jeśli Granger mówi, że powinien na coś poczekać, to najlepiej dostosować się do jej poleceń. Jego matka najwidoczniej podzielała zdanie kasztanowłosej kobiety, gdyż przytaknęła na jej słowa głową.
            - Porozmawiamy po kolacji – odezwał się jeszcze na odchodnym Lucjusz, a następnie zniknął razem z Narcyzą między gośćmi. Draco wpatrywał się przez chwilę w miejsce, gdzie sekundę temu stali jego rodzice, gdy dobiegł do niego zatroskany głos panny Granger.
            - O co chciałeś go zapytać? Masz z czymś problem? – Przeniósł wzrok na bursztynowe tęczówki kobiety, w których dostrzegł tyle ciepła, że mogła go roztopić w przeciągu jednej minuty. Spuścił więc lekko głowę, przygryzając nieświadomie wargę i chowając jedną rękę w kieszeni spodni. Nie było już sensu dłużej kryć przed byłą gryfonką, że nie potrafił sobie poradzić z pieczęcią ochronną. Zanim jednak zdążył otworzyć usta, by powiedzieć o wszystkim dziewczynie, usłyszał obok zepsuty do szpiku kości głos, który bezsprzecznie pochodził od osoby, którą bałby się posłać nawet do diabła, gdyż nawet jemu mogłaby wyrządzić poważne krzywdy na psychice.
            - Jedynym problemem Dracona jesteś ty, panno Granger. – Hermiona robiła co mogła, by nie spojrzeć na Yves z nienawiścią, ale nic nie mogła zrobić z grymasem niezadowolenia, gdy skrzyżowała wzrok z jej szarobłękitnymi oczami, które wpatrywały się w nią z jawną antypatią, a nawet odrazą.
            - Dobry wieczór, proszę pani – przywitała się z grzeczności, choć najchętniej splunęłaby starszej kobiecie w twarz. Nie mogła uwierzyć, że umierająca osoba może mieć w sobie tyle trucizny i woli walki o dalsze życie, jednocześnie starając się zniechęcić do siebie wszystkich członków rodziny, jak również osoby spoza niej.
            - No proszę – odezwał się sarkastycznie Draco, zaciskając mocniej palce na talii Hermiony i przyciągając ją ku sobie najbliżej jak się dało. – A zapowiadał się taki piękny wieczór. Widzę, że ciocia jak zwykle w szampańskim humorze.
            - Schlebiasz mi młodzieńcze, lecz niepotrzebnie – odpowiedziała Yves, dumnie unosząc przy tym głowę. Kasztanowłosa dziewczyna pierwszy raz na jej widok miała ochotę parsknąć śmiechem, bowiem starsza kobieta do wysokich osób nie należała. Prawdę mówiąc, była niższa nawet od niej, a co dopiero od Dracona, któremu panna Granger sięgała ledwo do ramienia. Ratlerek z wścieklizną.
            - Draco chciał powiedzieć, żebyśmy nie psuli sobie nawzajem wieczoru – wtrąciła się między dwójkę Malfoyów, którzy wymieniali się nienawistnymi spojrzeniami. Nie miała ochoty znajdować się w towarzystwie Yves dłużej niż trzy minuty, ponieważ ciągle się jej bała, mimo ogólnej odrazy, jaką ją darzyła. Merlin jeden raczy wiedzieć, kiedy zechce znów się nad nią poznęcać, a wszystko było ku temu na właściwej drodze.
            - Szlachetna postawa, Draconie. – Hermiona była mocno zdziwiona posunięciem kobiety, ale nie skomentowała go. Jeszcze bardziej była zszokowana, gdy Yves komplementowała jej suknię. Przynajmniej tak odebrała jej słowa. – Natomiast panna Granger miło mnie zaskoczyła wyborem kreacji. Prada, prawda?
            - Saint Laurent – odezwał się za nią Draco, ratując jej w porę skórę, gdyż nie miała bladego pojęcia, czyjego projektu kupiła suknię, o ile w ogóle w ogóle należała do jakiegoś znanego twórcy. Zdobyła się jednak na pogodny i wdzięczny uśmiech, a Yves spojrzała na nią z uznaniem.
            - Dobry wybór. – Uznała za stosowne odwdzięczyć się kobiecie za słowa akceptacji, choć właściwie mogła to zrobić i bez jej pochwały. Ciotka Malfoya może i nie należy do najwyższych i najmilszych osób, ale jak na swój wiek wygląda znakomicie. Musiała przyznać, choć trochę niechętnie, że w długiej sukni koloru głębokiego granatu na długi rękaw i popielato-platynowych włosach prezentowała się bardzo dostojnie i z olbrzymią klasą.
            - Pani również wygląda pięknie. – Szare oczy Yves jakby lekko pojaśniały, a kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze, lecz nie był to uśmiech przepełniony jadem, jaki serwowała jej do tej pory. Było w nim coś z miłego zaskoczenia, ale wciąż dało się dostrzec charakterystyczną wyższość.
            - Dziękuję, panno Granger. Nie mogłam się zdecydować, w czym bym dobrze wyglądała.
            - W zamkniętej trumnie. – Obok nich jak spod ziemi wyrósł Lucjusz Malfoy, a obok niego stał uradowany nieco otyły jegomość, którego niegdyś społeczeństwo czarodziei nazywało Ministrem Magii. Oczy Yves zmrużyły się w dwie szparki, przez które tylko jakimś cudem wkradało się światło. Nie straciła jednak typowego dla siebie opanowania i wyniosłości.
            - Jak to miło, Lucjuszu, że wciąż słyniesz z doskonałego poczucia humoru. – Draco omal nie zaczął dusić się ze śmiechu na słowa ciotki, ale opanował się pod wpływem karcącego spojrzenia Hermiony. Odkaszlnął najciszej jak potrafił, czym zwrócił na siebie uwagę zgromadzonych.
            - Może my już pójdziemy.
            - Ależ zostańcie moi mili! – zaświergotał wesoło Korneliusz Knot. – A pani to zapewne Yves Malfoy. Doprawdy, przyćmiewa pani swym blaskiem niejeden diament, a proszę mi wierzyć, że niejeden już w swym życiu widziałem. – Skłonił się przy tym dość niezgrabnie i ujął wyciągniętą dłoń starszej kobiety, składając na niej równie nieszykowny pocałunek. Yves starała się ukryć grymas zniesmaczenia, ale nawet jej ciężko było zapanować nad mimiką twarzy wobec niechlujnych poczynań byłego Ministra.
            - Schlebia mi pan – odparła bez większych emocji, lecz gdy już miała odejść, Knot wziął ją pod ramię, prowadząc w głąb sali i zasypując najrozmaitszymi historyjkami o swoich latach kierowania Ministerstwem Magii. Rozradowany Lucjusz pomachał dyskretnie ciskającej w jego stronę gromami z oczu Yves, gdy ta znikała między gośćmi razem z Korneliuszem, a grymas zniesmaczenia pogłębiał się na jej twarzy z każdym kolejnym krokiem. Hermiona chciała już coś powiedzieć o okrutności poczynań Malfoya seniora, ale ugryzła się w porę w język, gdyż w gruncie rzeczy starszej kobiecie należało dać w końcu nauczkę, a przecież wszyscy dobrze wiedzieli, że nie ma większej kary, niż przebywanie w towarzystwie Knota.
            - Jeden problem z głowy. Przynajmniej na jakiś czas. Powinna zająć się czymś, co chciała robić w młodości.
            - Ale wyprawy krzyżowe już dawno się skończyły. – Lucjusz zaśmiał się dyskretnie w odpowiedzi na słowa syna i pokiwał z uznaniem głową. Draco wzruszył jakby od niechcenia ramionami, uśmiechając się przy tym z satysfakcją, natomiast Hermiona westchnęła z politowaniem, jednak mężczyźni niespecjalnie zwrócili na nią uwagę.
            - Muszę to opowiedzieć Severusowi. – Malfoy senior zniknął między gośćmi, zostawiając ich sam na sam, z czego chłopak niezmiernie się cieszył i miał nadzieję, że nikt nie będzie mu teraz przeszkadzał. Pochylił się nieznacznie ku kasztanowłosej, odgarniając jej delikatnie włosy z karku, a jego ciepły oddech owiał ucho dziewczyny, aż poczuła gęsią skórkę na całym ciele.
            - Saint Laurent z każdej kobiety potrafił zrobić piękność, ale ty jesteś jego największym dziełem. – Wpuściła gwałtownie powietrze do płuc, rozchylając przy tym zmysłowo wargi, spomiędzy których wydostał się po chwili stłumiony jęk, kiedy Draco musnął ustami odsłonięty kark. Przechyliła nieznacznie głowę, by zapewnić mu lepszy dostęp, ale wtedy mężczyzna odsunął się od niej z lubieżnym i lekko zadziornym uśmiechem na ustach. Zerknęła na niego przez ramię, przymrużając subtelnie oczy, a w szarych tęczówkach Malfoya dostrzegła błysk namiętności. Jego dłoń jednocześnie zsunęła się nieznacznie z talii na biodro, zaciskając na nim po kolei palce, aż cała ręka leżała miękko na materiale sukni, wprawiając jej serce w szybsze bicie.
            - Nawet nie wiesz, jaką mam ochotę, żeby cię teraz pocałować – wyszeptał jej zmysłowo do ucha, na co Hermiona przygryzła delikatnie dolną wargę, nie tracąc z arystokrata kontaktu wzrokowego.
            - Czemu więc tego nie zrobisz?
            - Ponieważ tego nie chcesz.
            - Nie chcę? – spytała zuchwale, unosząc jedną brew ku górze, a na ustach blondyna pojawił się figlarny uśmieszek.
            - No proszę – zaczął zadziornie – a jeszcze niedawno nie chciałaś być w centrum uwagi. Zadziwiasz mnie, Granger.
            - Myślisz, że ktokolwiek jest tu tobą zainteresowany? – Draco zmarszczył lekko brwi, ale nie wyzbył się filuternego uśmiechu. Zanim się zorientowała, mężczyzna poprowadził ją w oddalony kąt sali, gdzie objął ją w talii, zamykając tym samym w uścisku, jednak Hermiona nie miała zamiaru się wyrywać.
            -Teraz już nie, z wyjątkiem małej, aroganckiej i wyjątkowo urzekającej kobiety. Chyba mówiłem już, że wyglądasz wspaniale, prawda? – Zaśmiała się bezgłośnie w odpowiedzi i położyła dłonie na satynowych klapach od marynarki chłopaka, a ten pochylił się ku niej nieznacznie, otulając jej usta gorącym i spragnionym oddechem. – Przyciągasz mnie dziś zadziwiająco mocno, a ja nie mam sił, żeby się przed tobą bronić.
            - A ja nie mam sił na dalsze słuchanie tych waszych amorów. – Odskoczyli od siebie jak poparzeni, gdy usłyszeli stojącego nieopodal nich Blaise’a. Czarnoskóry wyglądał, jakby przed chwilą dowiedział się, że przegrał cały majątek w karty lub jakaś z pań odmówiła mu tańca. A Draco doskonale znał ten widok i nie miał cienia wątpliwości, że na horyzoncie pojawiły się niemałe kłopoty. Nie wiedział jednak, że będą one aż tak duże. – Mamy problem, Smoku. Oczywiście zakładam, że nie wiesz, co tu robi urocza pani inspektor z Austrii.
            - Co? – Gdyby mógł, zebrałby szczękę z podłogi, ale starał się zachowywać pozory opanowania z racji obecności Hermiony. Przełknął nerwowo ślinę i spojrzał na dziewczynę przerażony, ale na twarzy kasztanowłosej nie dostrzegł gniewu czy zawiści. Patrzyła na niego równie zdziwiona, co on na Diabła, który pomału zaczął się niecierpliwić przedłużającym się milczeniem między nimi.
            - Co, co? Zrób z nią coś, bo interesuje się nią zbyt wiele osób.
            - Granger… - chciał coś powiedzieć, ale wystarczyło mu przyzwolenie w bursztynowych tęczówkach Hermiony. Popędził przed siebie, zostawiając dziewczynę w towarzystwie przyjaciela, a przez głowę przewijały mu się setki pytań bez odpowiedzi. Nie miał pojęcia, co Miranda robi na przyjęciu; przecież napisała do niego, że nie będzie mogła przyjechać, a jemu taki obrót spraw bardzo odpowiadał. Był wyśmienity wręcz! Kto mu zatem wytłumaczy, co ta wredna baba tutaj robi? Oj jest źle. Jest bardzo źle. Potwornie źle!
            Panna Granger tymczasem stała obok Blaise’a, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę Malfoya i starając się ukryć ukłucie zazdrości. Zerwał się do tej blond wywłoki, jakby się waliło i paliło. Próbowała tłumaczyć sobie, że przecież on nic do niej nie czuje, nic go z nią nie łączy; musi się jej po prostu pozbyć. Gdzieś tam w środku jednak czuła mocne kopnięcia podświadomości, która naśmiewała się z niej ile wlezie. Westchnęła głośno, krzyżując przy tym ręce na piersiach i cały czas spoglądając na tłum gości.
            - Blaise, co ja mam zrobić? – spytała nieoczekiwanie dla samej siebie Zabiniego, a ten zerknął na nią kątem oka, rozkładając ręce w geście bezradności.
            - Wykop go z życia, spal jego listy i tańcz wokół ognia śpiewając: całkiem sam i bez żadnych szans – zanucił wesoło pod nosem, ale Hermiona nie miała siły, aby się uśmiechnąć. Odniosła natomiast wrażenie, że jej podświadomość mówiła głosem Blaise’a i świetnie się bawiła, patrząc na jej pulsujące z bólu serce. – Rodzimy się nadzy, mokrzy i głodni, Granger. Potem sprawy przybierają jeszcze gorszy obrót. Chodź, razem upijemy się cierpieniem, które zadają nam najważniejsze osoby naszego życia.
I poszła razem z Zabinim, ale długo nie mogła wymazać obrazu szczupłej blondynki w krwistoczerwonej sukni z głębokim dekoltem, która uwiesiła się na ramieniu Dracona, pozując w blasku dziennikarskich fleszy. A on nawet nie skrzywił się, gdy odcisnęła na jego policzku ślad karminowej szminki.

* * * * *

            Pierwszy nowy rok bez przyjaciół. Pierwszy nowy rok z dzieckiem pod sercem. Jak strasznie te dwa zdania brzmiały w głowie. Odbijały się głośnym echem w każdej sekundzie, dręczyły ją w nocy, potwornymi koszmarami, za dnia nie pozwalały skupić myśli na niczym innym. Były jak skaza; jak głęboka i bolesna rana, nie pozwalająca o sobie zapomnieć. Niczym krople padające na skałę i żłobiące w niej wgłębienie, tak i w niej drążyły otchłań rozpaczy, która pochłonie ją, gdy tylko wyrzuty sumienia nie zostawią w niej krzty usprawiedliwienia. Prawda uderzyła nią o ziemię; nie dała możliwości wyboru, stawiając przed faktem dokonanym. Jest w ciąży; za dziewięć miesięcy na świat przyjdzie mały szkrab, którego teraz nosi w sobie. Ale to nie ona będzie jego matką. To nie w nią będzie się wtulał w nocy. To nie do niej powie „mama”. Dla tego niewinnego dziecka ona będzie chodzącym potworem, jeśli tylko dowie się o sobie prawdy. Nie będzie chciało, ani nawet próbowało jej zrozumieć. Tak samo Blaise.
            Zawsze brzydziła się kłamstwem i uciekała od niego jak najdalej. Gardziła osobami, które manipulowały i łgały na każdym kroku. A teraz sama stała się oszustką, jednak nie szukała dla siebie usprawiedliwienia. Odraza, którą w sobie zrodziła przypominała o sobie na każdym kroku. Kiedy patrzyła w lustro, chciała splunąć odbiciu w twarz. Nienawidziła się za wszystko, co zrobiła do tej pory, a najbardziej za oszukanie osób, na których tak bardzo jej zależy. Nikt jej nie wybaczy; Hermiona nawet jej nie dotknie po tym wszystkim i nie odezwie się do niej już nigdy więcej. Blaise nie będzie chciał jej znać, nie będzie zdolny do kochania jej. Ale czy mogła go winić? Jeśli miała jakieś pretensje, a miała ich bardzo dużo, to mogła obarczać nimi tylko i wyłącznie siebie. Zbyt wiele krzywdy wszystkim wyrządziła; zawiodła każdego i straciła zaufanie. Nawet we własnym ciele nie czuje się już bezpiecznie! Jak ma przeżyć kolejny rok z ogromnym poczuciem winy? Rok to nic. Pomyśl o całym życiu.
            Wypakowała kolejny sweterek z torby i ułożyła go na półce w niewielkiej szafce. Nie miała ze sobą za wiele rzeczy, zresztą ich nie potrzebowała. Nikt nie może jej zobaczyć i poznać prawdy. Nie może ryzykować, iż wszystko wyda się zaledwie w przeciągu tygodnia. Wiedziała, że Blaise nie będzie jej tu szukać, ale mimo to wolała być ostrożna. Londyn to nie Włochy, a wyjechać przecież nie mogła. Życie za granicą byłoby jeszcze gorsze, niż obecne. Poza tym fundusze nie pozwalały jej na tak długi pobyt gdziekolwiek z dala od Anglii. Szczęście w nieszczęściu, że udało jej się znaleźć odpowiednią kryjówkę. Tu jej nikt nie znajdzie, a jak wiadomo, najciemniej zawsze pod latarnią.

25 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boję się, że nie wytrzymam do 26 czerwca.. Umrę.. :''(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawość jest zbyt wielka :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy09 maja, 2016

    Rozdział ciekawy, niezbyt emocjonujący i mało zabawny. I wydaje mi się taki nijaki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję że wymyślisz coś żeby to co planuje Ginn, podpadło pod kategorię "sprawa się rypła" ażeby wróciła do diabła z podkulonym ogonem i miną zbitego pieska po czym wyśpiewała mu wszystko jak na spowiedzi. Rozdział genialny. Niech wena bedzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  6. Ugh... Nienawidzę Malfoya, Weasley (mówię o płci żeńskiej), Hegen, Yves i na końcu Ciebie, bo... Ugh... Czemu musiało się tak pokićkać? Tak mi się smutno zrobiło przez Malfoya (nie zasłużył na "Draco"), gdy ten zostawił Hermionę i poszedł do tej s*ki Hegen...
    Muszę ochłonąć.
    A fakt, że wzbudziłaś u mnie tyle emocji, potwierdza niesamowitość tego rozdziału.
    Pozdrawiam,
    C.
    PS A tak naprawdę, to Cię uwielbiam! ❤

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy09 maja, 2016

    Zastanawiałaś się może nad napisaniem w przyszłości opowiadania z paringiem Theomione lub Drarry? :D Są to jedne z moich ulubionych par i nie ukrywam że chętnie przeczytałabym coś twojego :) Uwielbiam twoją twórczość!!!
    Lizbeth

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale się pokomplikowało. Tak się spodziewałam, że coś się stanie na przyjęciu ale nie, iż pojawi się Miranda. Stawiałam na cioteczkę. Draco i te jego rozterki nad koszulą. I ta mała zemsta Lucjusza na Ynes. Jak dla mnie rozdział stanowczo za krótki, ale ja nigdy nie mam dość. I, że skończyłąś jak akcja zaczęła się rozwijać. Ale cóż będę czekać cierpliwie. Powodzenia
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale się pokomplikowało. Tak się spodziewałam, że coś się stanie na przyjęciu ale nie, iż pojawi się Miranda. Stawiałam na cioteczkę. Draco i te jego rozterki nad koszulą. I ta mała zemsta Lucjusza na Ynes. Jak dla mnie rozdział stanowczo za krótki, ale ja nigdy nie mam dość. I, że skończyłąś jak akcja zaczęła się rozwijać. Ale cóż będę czekać cierpliwie. Powodzenia
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale się pokomplikowało. Tak się spodziewałam, że coś się stanie na przyjęciu ale nie, iż pojawi się Miranda. Stawiałam na cioteczkę. Draco i te jego rozterki nad koszulą. I ta mała zemsta Lucjusza na Ynes. Jak dla mnie rozdział stanowczo za krótki, ale ja nigdy nie mam dość. I, że skończyłąś jak akcja zaczęła się rozwijać. Ale cóż będę czekać cierpliwie. Powodzenia
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
  11. Anonimowy13 maja, 2016

    Najciemniej zawsze pod latarnią? Hmm? Czyli ona będzie mieszkać niedaleko nich? No ciekawie się zapowiada. Szkoda mi Hermiony, bo znowu pojawiła się ts jędza Miranda! Jak ona mnie denerwuje! Mam nadzieje, że ostatnie słowo jednak będzie należało do Hermiony ;) A cioteczka Yves kiedy ujawni swój plan? Rozdział jest suuper! Pozdrawiam
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń
  12. "W zamkniętej trumnie"
    "Rodzimy się nadzy, mokrzy i głodni"
    moje perełki.
    ślicznie.
    a Yves i Mirandę może wysłać w kosmos? każdemu ulży.

    pozdrowienia,
    Nox

    OdpowiedzUsuń
  13. O nie, myślałam, że mi serce pęknie z żalu jak przeczytałam o tym jak Hermana patrzyła na to jak w blasku fleszy jej ukochany mizdzry się z inną... i się zastanawiam dlaczego Panny nie pomogła w ubiorze swojemu mężowi? Trochę to dziwne. Draco ma ode mnie kopa w jaja za swoje zachowanie... a Hermana mu zaufała, dupek jeden! Dziwi mnie ze Yves potrafiła być miła dla Hermiony, choć przez chwilę... jak praca może być ważniejsza niż miłość?! A Ginny to już w ogóle mnie wkurza jej egoistyczne podejście, dziecko nie ma tylko matki ale i ojca, jak nie chce dziecka to myślę że jego ojciec(Zabini) z wielką chęcią zajmowały się tym dzieckiem sam! Jaka egoistka i ona twierdzi ze kocha Zabiniego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Hermiona nie Hermana, głupi słownik :-(

      Usuń
  14. OMG!!! Nie mogę uwierzyć że jest na świecie ktoś kto umie pisać tak fajnego bloga. Od tygodnia czytam tylko tego bloga i nie mogę się od niego oderwać. Ogólnie ten blog jest boski i cóż brak mi słów. Strasznie szkoda mi Hermiony że Draco ja tak zostawił, ale mam nadzieję że jak pocaluje Hermi (bo mam nadzieję że to zrobi ) to dziennikarze też ich uwiecznią. A i jeszcze nie napisałaś co dostali pod choinkę. Proponuję aby Hermiona dostała naszyjnik w kształcie serca który się świeci gdy w pobliżu jest osobą która się kocha najbardziej na świecie
    to tyle powodzenia i życzę weny
    ~polix 007

    OdpowiedzUsuń
  15. Anonimowy17 maja, 2016

    O MÓJ BOŻE
    Hejka! Mam na imię Samanta, czytam Twojego bloga od majówki codziennie i teraz nie wyobrażam sobie, w muszę czekać do 26 czerwca, żeby spotkać się z kolejną dawką mojego ulubionego parringu i ulubionej Realistki:((( serce mi pęka!
    No ale od początku... Jakie było moje zdziwienie, gdy recepcjonistka okazała się być moją imienniczką :D szczerze mówiąc na początku nie podobało mi się zestawienie Harry-Pansy jednak teraz... Coraz bardziej się do nich przekonuje!
    Nawet nie wiesz co się dzieje ze mna codziennie. Odbieram na lekcji myślami do Draco i Hermiony, wyobrażam sobie scenariusze i czuję się jakbym żyła z nimi, w świecie, który opisujesz. Czasami nawet jak obiekt westchnień Malfoya :D świetnie piszesz, najlepsze Dramione jakie do tej pory czytałam a uwierz mi że było ich wiele :3 No cóż, pewnie będę leczyć moje pekniete z tęsknoty serce równie świetnymi miniaturkami :D Tymczasem życzę owocnej nauki, powodzenia i miłych dni :3 proszę też (jeśli cudem dokopiesz się do końca mojego komentarza :D) żebyś wysłała mi wiadomość gdy pojawi się nowy rozdzial, proszę! samciak99@gmail.com

    Pozdrawiam, oczarowana Samcia

    OdpowiedzUsuń
  16. Anonimowy17 maja, 2016

    Zaczęłam czytać Twoje opowiadanie wczoraj. Na razie jestem na rozdziale 17 i jestem trochę rozczarowana, swoje komentarze zostawiłam pod rozdziałem 14 oraz 16.
    Jestem ciekawa jak piszesz teraz, po półtora roku, ale nie chcę sobie psuć zabawy, więc idę po kolei. ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Anonimowy28 maja, 2016

    Cudowneee :* strasznie mi żal Hermiony :c Malfoy powinien zamknąć Yves i tę Hagen w piwnicy to by sobie pogadały, a nie psuły wszystkim zycie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Udało mi się nadrobić całe opowiadanie i chciałam oznajmić, że:
    Niech ta Miranda i Yves spłoną, utopią się albo cokolwiek. Strasznie działają mi na nerwy, obydwie to wstrętne s... sama wiesz co! ;-D
    Żal mi Hermiony, że musiała patrzeć na Draco i Hagen...
    Ciekawa jestem także co dalej z Ginny. ;-)

    Życzę weny, ale jednak najbardziej to powodzenia i wytrwałości podczas sesji! (której mi niestety już brakuje, a nawet ta nieszczęsna sesja się nie zaczęła) :)
    Pozdrawiam,
    Ariela
    http://breathe-you-in-dh.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  19. Ej, ja umrę jak 48 rozdział nie pojawi się 26 Czerwca .. :C

    OdpowiedzUsuń
  20. Witaj,
    Wiem, że nie było mnie tu bardzo dawno, za co najmocniej cię przepraszam - końcówka roku okazała się gorsza niż przypuszczałam :( Ale dzięki Bogu już są wakacje i po względnym odespaniu wszystkich nieprzespanych nocek mogę wziąć się za napisanie kilku słów zarówno do rozdziału, jak i miniaturki, którą skomentuję osobno :)
    Wszystko bardzo się pokomplikowało i naprawdę współczuję Hermionie - nie mogę sobie wyobrazić, jak musiała się czuć, kiedy widziała Draco w towarzystwie Mirandy. Owszem, to tylko dla zachowania pozorów, ale mimo wszystko - współczuję jej bardzo.
    Najlepiej byłoby, żeby zarówno jakby ona, jak i Yves spłonęły w piekle. Nic, tylko mieszają ;-; W ogóle podziwiam Hermionę, że tak dobrze trzyma się po wszelkich konfrontacjach z panią Malfoy - ja już bym chyba dawno się złamała :/
    No i Ginny... Niby najciemniej pod latarnią, ale mimo wszystko nie zawsze wszystko może pójść po jej myśli i plan ukrycia ciąży może spalić na panewce... I coś podpowiada mi, że coś takiego może mieć miejsce...
    Już czekam na następny rozdział!
    Pozdrawiam,
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  21. Podziwiam Hermionę, że wytrzymała te przygotowania. Ja bym chyba szału dostała. Jeszcze do tego dochodzi ogromny stres. Ale już było tak dobrze; Yves prawie zachowała się jak człowiek, wielkie wejście za sobą, a tu nagle ta wywłoka. Czemu przeczucie mnie nie zawiodło i ona musiała się tam pojawić. Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że ktoś utrze jej nosa.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  22. Uwielbiam twój humor :D Ale zawsze jak juz jest dobrze i fajnie to nagle coś się psuje. Następstwem tego jest kłótnia tych bezmózgich idiotów xd Jeszcze ta Ginny... jej zachowanie bardziej pasuje pod dziecko lamentu którym jest Herma xd
    《~♡~》

    OdpowiedzUsuń