niestety nie napiszę zbyt dużo we wstępie, gdyż jestem umęczona po tygodniu ciężkiej pracy. Ktoś zaraz powie: była majówka, mogłaś odpoczywać; a ja mu powiem: pisałam prace semestralne i czytałam Regentkę. Tak na marginesie ciekawa powieść, ale objętość jak cała saga Harry'ego Pottera. Odpoczynku i spokoju nie miałam w ogóle, ale nie mną się przecież zajmujemy.
Smutne wieści czas zacząć. Rozdział 47 jest ostatnim rozdziałem, jaki pojawia się na blogu przed planowaną przerwą, czyli przed sesją. Czeka na nas jeszcze trzecia część miniaturki i na tym koniec aż do 26 czerwca. Data miniaturki umieszczona jest w zakładce "miniaturki", a kolejnego rozdziału w "aktualnościach". Wybaczcie, ale streszczenia jeszcze nie umieściłam. Również wyznaczyłam już datę następnej "kawy" z kolejnym gościem. Mam nadzieję, że wszyscy przetrwamy to spotkanie bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
Życzę miłej lektury i zapraszam po niezbędne informacje do zakładek.
Realistka
* * * * *
Nie będę marudzić. Zniosę to, wytrzymam. Przecież siedzę
tu tylko dwie godziny, następne dwie też przeżyję. Ale te wałki… Są olbrzymie!
Jak nie będę wyglądała po nich, jak w hełmie, to będzie cud! I ta suszarka!
Większych rozmiarów nie mieli? Nie, Hermiono. Musisz być silna, musisz to jakoś
wytrzymać. Myśl o czymś przyjemnym. Tak, to zdecydowanie może mi pomóc. Tylko
jak mam się skupić na czymkolwiek, jeśli tyłek mi zdrętwiał, a w głowie
rozbrzmiewają potworne dźwięki wielkiej suszarki?! Dobrze, że Pansy się chociaż
nieźle bawi.
Spojrzała na siedzącą na fotelu
przyjaciółkę, której włosy zostały owinięte folią aluminiową, a na ramionach
znajdowała się charakterystyczna pelerynka używana w salonach fryzjerskich.
Rozmawiała o czymś zawzięcie z jedną z pracownic, która również była jej dobrą
znajomą. Przynajmniej takie miała wrażenie, patrząc na śmiejące się i gawędzące
wesoło kobiety. Z jednej strony im zazdrościła, ponieważ one nie musiały męczyć
się z nienormalnych rozmiarów wałkami, które najpierw były nakładane na głowę
blisko półtora godziny, a drugie tyle spędzi wciśnięta w suszarkę, czując się,
jak w tunelu aerodynamicznym. Nawet gdyby chciała z nimi porozmawiać, to
niewiele by usłyszała przez straszliwy szum wydobywający się z urządzenia. Z
czystym sumieniem mogła powiedzieć, że nienawidzi salonów fryzjerskich.
Człowiek spędza w nich połowę dnia, a koniec końców i tak coś idzie nie w tę
stronę. Na przykład teraz obawiała się efektu końcowego po wałkach, a wcześniej
rozjaśniania. Jak do drugiego zabiegu nie miała obiekcji, gdyż już raz go
wykonywała – notabene w tym samym salonie za namową Pansy – tak do utrwalania
nie miała zaufania. Wyglądała, jakby założyła perukę z XVI wieku! Brakowało jej
tylko młoteczka do zabijania wszy, które w tamtym okresie były zmorą wszystkich
dam o bujnych fryzurach. A przed nią przecież jeszcze układanie włosów, które
za nic w świecie nie będą chciały poddać się wprawnym rękom fryzjerki. Ona po
prostu miała do tego szczęście. W głębi ducha liczyła, że koszmar nie będzie
trwał tak długo i wyjdzie z salonu jak najszybciej, ale godzina, którą
wskazywał wiszący na ścianie zegar ani trochę nie poprawiła jej humoru. Jeszcze
godzinę będzie się męczyć z olbrzymią suszarką, od której już zaczyna ją boleć
głowa, a następną spędzi na targaniu, rozczesywaniu, modelowaniu i próbach
ujarzmienia niesfornych włosów, które z góry były skazane na porażkę. Czy matka
natura naprawdę aż tak bardzo jej nienawidzi, że obdarzyła ją żyjącymi własnym
życiem puklami? Merlinie, widzisz i nie grzmisz!
Po prawie dwóch godzinach spędzonych
na fotelu pod irytującym strumieniem powietrza wydobywającego się z kosmicznej
suszarki, której dźwięk wyplenił z niej umiejętność słyszenia innych tonów,
mogła w końcu wyprostować obolały kręgosłup i przywrócić pupie normalne
krążenie, którego została pozbawiona w brutalny niemalże sposób. Pansy była już
praktycznie gotowa; fryzjerka wpinała ostatnie grzebyki w lśniące włosy zebrane
w eleganckiego koka. Wyglądała przepięknie, ale – nie ubliżając urodzie
przyjaciółki – mogła powiedzieć to samo o każdym, kto nie musiał się męczyć
kolejną godzinę na fotelu. Ona nie miała tyle szczęścia i obserwowała, jak
drobna kobieta o wściekle rudym kolorze włosów ściąga z jej głowy znienawidzone
wałki. Chciała zamknąć oczy i po prostu poddać się torturze, ale pani Potter
miała zgoła inne plany i postanowiła umilić jej czas rozmową, która, jakżeby
inaczej, dotyczyła balu Narcyzy. Będzie w nim uczestniczyć pierwszy raz w
życiu, a już ma go powyżej uszu.
- Tak się zastanawiam, Herm –
zagadnęła z lekka nieśmiałością, przyglądając się odbiciu w lustrze. – Nie
wyglądam za staro w tym koku?
- Wyglądasz cudownie – odpowiedziała
bez większych emocji, co niestety przyjaciółka od razu wyczuła, odbierając jej
słowa jako niezdarna próbę zatuszowania nieudanej fryzury.
- Połowa sali będzie tak uczesana, a
średnia wieku wynosi tam pięćdziesiąt lat. Może by je trochę potargać? –
zwróciła się bardziej do fryzjerki niż do Hermiony, lecz zanim dziewczyna
zdążyła odpowiedzieć, brunetka wyciągnęła kilka kosmyków i lekko zmierzwiła
wygładzona grzywkę. Panna Granger uznała, że nie ma sensu wtrącać się w
wewnętrzne rozterki Pansy i zajęła się obserwowaniem poczynań stylistki, która
uwolniła jej pulsującą głowę od koszmarnych wałków.
- Tak, teraz zdecydowanie lepiej. –
Uśmiechnęła się do odbicia w lustrze, a następnie usiadła na wolnym fotelu i
przyglądała się niezadowolonej przyjaciółce, która wyglądała, jakby szła na
ścięcie. Postanowiła dodać jej trochę otuchy, gdyż podejrzewała, że
rozdrażnienie dziewczyny spowodowane jest nerwami, które wywoływał w niej
zbliżający się nieuchronnie bal. – Draco padnie z wrażenia, kiedy cię zobaczy.
Goście Narcyzy również, możesz mi wierzyć.
- Póki co wyglądam, jakby ubrała
hełm, więc wątpię, by Malfoy był zachwycony.
- Nie bądź zrzędliwa – upomniała
przyjaciółkę, ale ta wywróciła jedynie oczami, wzdychając przy tym głośno. –
Trochę wsuwek, pianki, lakieru i będziesz olśniewająca! Cindy zna się na
rzeczy.
- W to nie wątpię. – Ale wątpiła,
patrząc na zwiększające swą objętość włosy, które z każdym pociągnięciem
grzebienia wyglądały coraz gorzej. Fryzjerka musiała dostrzec grymas na twarzy
klientki, gdyż uśmiechnęła się do jej odbicia w lustrze i wesoło zatrajkotała,
a pannie Granger omal głowa nie pękła z nadmiaru decybeli, którymi została
zaatakowana.
- Półgodziny, a zrobię panią na
bóstwo! Elegancja na balu to podstawa, ale jakoś mi do pani nie pasuje ona.
Taka sztywna, klasyczna. Nie, to raczej nie to. Proponowałabym spleść je
finezyjnie. Będzie gustownie, ale nie przytłoczy to pani urody.
- Cindy – zwróciła się do rudej
Pansy, której ton wydał się Hermionie dość ostry i nieprzyjemny. – To przyjęcie
Narcyzy Malfoy. Tam nie wolno wyglądać, jakby się znalazło przez przypadek lub
wyszło z fabryki zabawek dla dzieci, a warkocze, kłosy czy wszelakie sploty
bynajmniej nie są na tyle eleganckie, by się w nich pokazać.
- Nie, mnie się podoba - odezwała
się kasztanowłosa dziewczyna, która stanęła w obronie pomysłu fryzjerki.
Naprawdę jej się podobał i chętnie by się w jakimś splocie pokazała, ale
zdążyła już się przekonać, że Pansy w sprawach mody i urody jest specjalistką i
nie ma sensu się jej sprzeciwiać. W sumie było jej to na rękę, gdyż to nie
ona musiała dyskutować o odpowiednim uczesaniu, a cały ciężar tego zadania
spadł na barki pani Potter. Z tą różnicą, że brunetka była w swoim żywiole,
czego nie można było powiedzieć o pannie Granger.
- Nie tobie ma się podobać, a
ludziom, którzy będą cię oglądać. Sukienka to tylko połowa sukcesu.
- Jejku, bal Narcyzy Malfoy! –
zaświergotała rozentuzjazmowana Cindy, a Hermiona skrzywiła się odruchowo na
dźwięk jej głosu. Była bardzo sympatyczną osóbką, ale ton, jakim się
posługiwała, potrafił doprowadzić do szału w ciągu zaledwie dwóch minut. Aż
dziw, że udało jej się wytrzymać w tym towarzystwie prawie dwie godziny i nie
zwariować. – Co roku o nim czytam i pomysłowość pani Malfoy nie przestaje mnie
zaskakiwać! Wspaniałe dekoracje! Pokaz sztucznych ogni! Nawet menu jest dopięte
na ostatni guzik!
- To prawda – przyznała rację
fryzjerce nieco spokojniejsza Pansy. – Dwór zawsze wygląda bajecznie. Nie
wspominam o akcjach charytatywnych, które są wtedy organizowane.
- Chore dzieci, schroniska dla
zwierząt, placówki kultury i edukacji, można wymieniać w nieskończoność! –
rozwodziła się nad dobrym sercem Narcyzy Cindy. Hermiona słuchała wymiany zdań
między dziewczynami nieco znużona, a najchętniej poszłaby spać, gdyby nie fakt, że stylistka co chwilę wpinała jej coś we włosy, pryskała lakierem i nie
przestawała majstrować przy jej głowie. Było to okropnie irytujące, ale z
pewnością lepsze, niż bezsensowne rozmowy o balu, który i tak będzie głównym
tematem przez następne pół roku. Usadowiła się nieco wygodniej w fotelu i
przymknęła oczy, rozkoszując się faktem nie bycia w centrum uwagi. Dziewczyny mogły
gadać do woli, o ile nie oczekiwały od niej zaangażowania.
- Nie wspominając już o całkiem
przystojnym synu organizatorki – dodała rozmarzonym głosem ruda, a słuch panny
Granger momentalnie się wyostrzył. – Może mi ktoś wytłumaczyć, jak taki
mężczyzna może przychodzić sam na bal własnej matki? To niehumanitarne! Daje
nadzieję tylu kobietom!
- Nadzieję na co, przepraszam
bardzo? – spytała Hermiona, a sekundę później miała ochotę ugryźć się w język. Merlinie, jeszcze wyjdzie, że jestem
zazdrosna o Malfoya. I bez wątpienia wyszła, sądząc po nieco złośliwym
uśmieszku i lekko uniesionej brwi pani Potter. Odruchowo zaczęła skubać
policzek od wewnątrz, jakby miało jej to pomóc się uspokoić. Nie była jednak w
stanie zapanować nad nieśmiałymi rumieńcami, które zaczęły wypływać na policzki.
- Jest przystojny, inteligentny,
bogaty, a do tego nie ma obrączki. To chyba jasne, że co druga kobieta w Anglii
przymierza się do zmiany nazwiska na Malfoy.
- Nie przesadzałabym z tą całą
Anglią – odpowiedziała zadziornie, a na ustach Cindy pojawił się lekko
sarkastyczny uśmieszek.
- Ktoś tu ma na kogoś chrapkę. –
Prychnęła niczym rozjuszona kotka, ale już wiedziała, że jest na przegranej
pozycji. Do tego obserwująca jej nastoletnie fochy Pansy, która świetnie się
przy tym bawiła i smirk na ustach fryzjerki, nie dawały jej szans na wyjście z
zaistniałej sytuacji z twarzą. Musiała się przyznać sama przed sobą, że wyszła
na zazdrosną, choć bardzo starała się tego uniknąć.
- Jest strasznym narcyzem – odezwała
się nieco spokojniej, wygładzając zmarszczenia na spodniach. – A do tego jest
próżny, zarozumiały i, jakby to ładnie ująć, dość wredny. Kto normalny byłby z
nim zainteresowany?
- Na przykład ty. – Podsumowała jej
tragiczna linię obrony Pansy, uśmiechając się do niej ni to z miłosierdziem, ni
z wyższością, a twarz Hermiona spłonęła rumieńcem, wywołując u Cindy nagły
napad wesołego śmiechu. Miała ochotę zapaść się pod ziemię i nie wychodzić z
niej, dopóki wszyscy świadkowie jej nieudanej próby nie bycia zazdrosną nie
umrą. Już wiedziała, że dzisiejszy dzień będzie ją prześladował do końca życia,
a przecież to był zaledwie jego początek.
* * * * *
Malfoy Manor nie jest małym,
przytulnym domkiem na obrzeżach Londynu. Nie ma uroczego białego płotu i
wystających zza niego krzewów wspaniałych róż. Po trawniku nie biega wesoły
labrador, a na werandzie nie doświadczy się drewnianej ławeczki, na której
można usiąść, by podziwiać zachód słońca. Na podjeździe nie stoi czerwony
kabriolet, który lata świetności ma już dawno za sobą, a pan domu nie wychodzi
na dwór w wysłużonych spodniach i swetrze, a na nogach nie ma wygodnych kapci.
Na otwartym oknie nie stoi świeżo upieczona szarlotka, której zapach rozchodzi
się na całą okolicę, kusząc przechodniów do wstąpienia na mały poczęstunek. To
nie jest Malfoy Manor. Ten przepiękny obraz nawet nie leży obok prawdziwego
wyglądu dworu Malfoyów. Olbrzymia forteca, można by rzec okazałych rozmiarów
zamek, przyćmiewa swym blaskiem wszystkie domy w sąsiedztwie, które nie mogą
się równać z majestatycznością posiadłości Lucjusza i Narcyzy. Umiłowany ogród
pana domu został oblężony przez sztab dekoratorów i innych pracowników, którzy
robili wszystko co w ich mocy, aby dwór na ten jeden dzień wyglądał jeszcze
dostojniej, niż do tej pory. Odgarniano śnieg, oświetlano ścieżki, polerowano
bramę główną; pracy było od groma, a i wewnątrz posiadłości panował stan
najwyższej gotowości. Skrzaty opanowały kuchnię – to był jedyny dzień w roku,
kiedy Narcyza zgadzała się na ich zatrudnienie, choć małe stworki często same
dopytywały się, czy będą mogły pomóc swej byłej pani w organizacji przyjęcia.
Było to bardzo miłe z ich strony i pani Malfoy nigdy nie omieszkała im za tę
pomoc podziękować. Brak Zgredka jednak dawało się mocno odczuć i nierzadko
kobieta łapała się na tym, że szuka go między małymi pomagierami, a kilka razy
nawet uparcie go wołała, tak jakby jej umysł kompletnie wyparł śmierć wiernego
skrzata.
Jadalnia z okazji balu została
specjalnie powiększona – jakby sama w sobie nie była duża – tak by pomieścić wszystkich
gości, a przy tym nie ograniczać im miejsca przy stole. Było to dość ważne,
gdyż nie wszyscy zaproszeni darzyli się sympatią, dodając tym samym pani domu
jeszcze więcej pracy w postaci odpowiedniego usadowienia zaproszonych. Wszystko
musiało być perfekcyjne i Narcyza bardzo dobrze o tym wiedziała, toteż listę
gości i ich rozmieszczenie zawsze brała na siebie. Po tylu latach nauczyła się
na pamięć, kto kogo akceptuje, toleruje, a częściej nie znosi. I tak na
przykład lorda Weardwicka należało trzymać z daleka od hrabiego Backera; kilka
lat temu panowie omal nie pozagryzali się przy wystawnej kolacji, a pierwszy z
nich opuścił bankiet z wielką plamą sosu żurawinowego na koszuli. Markiza
Palmaire ziała nienawiścią do księżnej Yorku, od kiedy ta druga skrytykowała
jej suknię szytą na zamówienie u Valentino. Kreacja kosztowała tyle, co
luksusowa willa na wzgórzach Hollywood, ale księżna stwierdziła, że wygląda na
„tanią firankę”. Ministra Magii trzeba sadzać jak najdalej od owdowiałych dam,
gdyż potem w gazetach można znaleźć skandaliczne zdjęcia uwieczniające wybryki
najważniejszej głowy w świecie czarodziejów. Draco absolutnie nie wolno
dopuścić do jakiegokolwiek filantropa, gdyż zacznie zawierać nowe umowy, a cały
wieczór będzie gadał tylko o interesach, a tego zdzierżyć nigdy nie potrafiła. Harry’ego
Pottera z kolei należy umieścić w bezpiecznej odległości od Lucjusza, a zarazem
i od Draco, ponieważ kolejnych kłótni tej trójki nie zniesie, a potrafią
wszcząć wojnę z byle jakiego powodu. Rok temu poszło o wyższość smokingu nad
garniturem, a potem leciało już z górki – mucha czy krawat, skarpety czarne czy
szare, mankiety na spinki czy guziki… A jak jeszcze do rozmowy włączy się młody
Zabini i God Parkinson to cyrk na kółkach gwarantowany. Dlatego umiejscowienie
zaproszonych było bardzo ważne i Narcyza nie zamierzała dopuścić do
jakiejkolwiek wpadki, choć musiała przyznać, że w tym roku jej idealny plan
rozstawienia gości został w dużej mierze zachwiany, żeby nie powiedzieć zrujnowany,
a to za sprawą jednej osoby, która od samego rana testuje jej cierpliwość na
wszelkie możliwe sposoby.
Najrozsądniej było zamknąć Yves w
jej apartamencie, a najlepiej w piwnicy, dopóki ostatni z gości nie opuści
przyjęcia. Niestety „dusza towarzystwa” rodziny Malfoy jest wyjątkowo wredną
istotą, toteż jak na złość pałęta się dziś między nogami, zawracając głowę pani
domu średnio co trzy minuty. Zazwyczaj spędza dni w pokoju i Merlin jeden raczy
wiedzieć, co ona tam robi, ale ani Lucjusz, ani Narcyza nie garnęli się do rozwiązania
zagadki. Oboje uważali, że lepiej nie zakłócać spokoju starszej kobiety, która
wyjątkowo w ostatnie dni pokazywała się dość sporadycznie; najczęściej
spotykali ją na śniadaniu, a potem słuch po niej ginął. Musieli przyznać, że
taki układ bardzo im pasuje i nie chcieli go zmieniać, a przynajmniej nie
robili nic, żeby tak się stało. Nieobecność Yves wychodziła wszystkim na
zdrowie; szczególnie Lucjuszowi, który odstawił środki uspokajające, którymi
żywił się od bożego narodzenia. Jednak było jasne, że kobieta nie opuści balu
noworocznego i wszyscy musieli liczyć się z jej humorkami, które z niewiadomych
przyczyn stały się jeszcze paskudniejsze, niż do tej pory. Narcyza błagała w
duchu wszystkie bóstwa, aby chociaż przy gościach starała się nie pluć jadem,
na co jak wiadomo miała niewielkie szanse. Główkowała już dwa dni, gdzie
posadzić nieznośną krewną, aby nie zmieniła wieczoru w istny koszmar, jednak
gdziekolwiek by jej nie umieściła zawsze znalazło się jakieś „ale”. Miejsce
przy Lucjuszu odpadało – skoczą sobie do gardeł przy pierwszej możliwej okazji.
Przy Draco również nie mogła jej ulokować, jednak była to zasługa Hermiony, z
którą jej syn pojawi się na przyjęciu, a przynajmniej miała taką nadzieję.
Miejsce obok panny Granger również nie przysługiwało Yves, ponieważ zmieniłaby
jej życie w koszmar zaledwie w piętnaście minut, a nie chciała mieć zdrowia
dziewczyny na sumieniu. Z Potterami się nie zna, ale gdy ich pozna, nie
omieszka pokazać się od ulubionej strony, jaką była wrodzona złośliwość. Nie mogła
również posadzić jej gdzieś w środku bądź na końcu sali, gdyż należała do
rodziny, więc musiała otrzymać miejsce blisko gospodarzy, a to się nie mogło
udać i przejść bez echa. Jedyne wyjście, jakie jej pozostało, to ulokować
kobietę naprzeciwko niej i Lucjusza. Najwyżej połamią sobie nogi, kopiąc się
pod stołem, ale na to nic nie mogła poradzić; lepsze takie rozwiązanie, niż
żadne, choć pomysł zamknięcia jadowitej żmii w piwnicy wydawał jej się nader
kuszący.
Usłyszała dźwięk zamykanych drzwi,
który bardziej przypominał wystrzał z armaty, niż kulturalne posługiwanie się
klamką. Obstawiała w ciemno, że zaraz do jadali wpadnie zdyszany Lucjusz, który
będzie klął jak szewc i przeszukiwał wszystkie szafki w celu znalezienia
proszków uspokajających. Skąd to wiedziała? Niecałe dziesięć minut temu Yves
zniknęła za frontowymi drzwiami, co znaczy, że udała się do ogrodu, gdzie
Lucjusz nadzorował prace oświetleniowe, a jak wiadomo, starsza kobieta działa
na Mafoya seniora jak płachta na byka – wybuch gwarantowany. Nie zdziwiło ją za
bardzo, że jej mąż już w progu bełkotał wymyślne obelgi pod adresem ciotki, ale
dźwięki rzucania sztućcami, które wydobywały się z kuchni były zdecydowanie niepokojące.
Porzuciła zatem listę gości, z którą nie rozstawała się od dwóch dni i ruszyła
do źródła alarmistycznego hałasu; nie spodziewała się zastać Lucjusza
przekopującego w amoku szuflady z przyborami.
- Lu, co się stało? – Mężczyzna
przerzucał łyżki i szpatułki, nie zwracając za bardzo uwagi na żonę, ale gdy
nie znalazł tego, czego szukał, postanowił skorzystać z jej pomocy, która
bardzo by mu się przydała.
- Kochanie, który to będzie nóż do
nadgarstka? – Spojrzała na męża ze zdziwieniem, mrugając przy tym od czasu do
czasu oczami. Znaczy się, że Yves zdążyła już podnieść Lucjuszowi ciśnienie do
granic możliwości; aż dziw, że jeszcze żyje. Podeszła do mężczyzny i pogłaskała
go po policzku, próbując go uspokoić, ale trochę to trwało zważywszy na stan, w
jakim znajdował się pan domu. Dyszał jak parowóz, a ręce miał zaciśnięte w pięści,
jakby cudem powstrzymywał się przed mordem na starej ciotce.
- Nie możesz po prostu jej
zignorować? Jak tak robię. – Lucjusz pokręcił przecząco głową, wspierając jedną
rękę na biodrze, a drugą rozpinał guzik od kołnierzyka.
- O nie, nie, nie. – Szarpnął
mocniej za materiał, omal nie wyrywając zapięcia. – Ta baba musi stąd zniknąć!
Ja już z nią dłużej nie wytrzymam!
- Dobrze, ale jak? – Sama chętnie
pozbyłaby się nieznośnej krewnej, ale nikt nie wiedział, jak tego dokonać.
Obłąkany, niemal szalony uśmiech Lucjusza mówiły jej jednak, że jej wspaniały
mąż ma jakiś pomysł, a ona już wiedziała, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Tak jej dopiekę, że będzie
wyglądała, jakby zasnęła w solarium. – I zniknął, pozostawiając ją z olbrzymimi
wątpliwościami oraz nasilającym się bólem głowy, który towarzyszył jej od rana.
To będzie pierwszy rok, kiedy jej bankiet nie będzie perfekcyjny, a każda
gazeta, nawet najgorszy szmatławiec, napisze o nim, że był klapą stulecia.
Zszargane będą zatem nie tylko nerwy, ale również wizerunek, który dla członka
rodziny Malfoyów wciąż plasował się na bardzo wysokiej pozycji.
* * * * *
Przekonanie Hermiony, aby nie mówiła
nikomu o jego odkryciu w sprawie zniknięcia Weasleyówny, było rzeczą
niesłychanie, diabelnie wręcz trudną, ale o dziwo udało mu się postawić na
swoim, nie doprowadzając dziewczyny do szału i unikając kłótni, która owego
wieczoru wisiała nad nimi, niczym miecz Damoklesa. Wszystko wszystkim, ale
informowanie Zabiniego, że jego ukochana robi go w przysłowiowego balona, było
niedopuszczalne; szczególnie teraz, gdy mieli przed sobą ważny wyjazd do
Austrii, od którego zależały losy UnitedArchitect. A będąc przy firmie, nie
znalazł żadnego zaklęcia, którym mógłby pozbyć się pieczęci z dokumentów.
Oczywiście nie zamierzał przyznać się do tego Hermionie, ale obawiał się, że
jednak będzie musiał zaczerpnąć pomocy u ojca, a to nie zwiastowało niczego
dobrego. Lucjusz z czarną magią nie obcuje od dnia zwolnienia z Azkabanu, więc
powiedzenie mu nagle, żeby przypomniał sobie jakiś trafny czar ściągający urok,
a najlepiej, by go jeszcze zademonstrował, było jak świadome samobójstwo. Nie
ma opcji, że jego ojciec nie wścieknie się i Draco doskonale o tym wiedział,
toteż był bardzo negatywnie nastawiony do wizji rozmawiania z Lucjuszem o swoim
problemie. Ale będzie musiał i nic go przed tym nie uchroni, a tym samym
zbliżający się nieubłaganie bal noworoczny irytował go jeszcze bardziej. A
zaczęło się wszystko od koszuli…
Siedział w sypialni w swoim
ulubionym fotelu, gapiąc się na drzwi, na których powiesił dwie koszule,
zastanawiając się dogłębnie, którą z nich powinien założyć. Sprawa wydawała się
nadzwyczaj prosta – ot dwa kawałki materiału, praktycznie niczym się nie
różniące. Jednak dobry obserwator był w stanie zauważyć drobne detale, które
każdej z koszul nadawały indywidualny charakter. Pierwsza była w odcieniu
klasycznej bieli, ogólnodostępnej w każdym sklepie. Sprawnie ukryte guziki za
lamówką w tym samym kolorze, włoski kołnierzyk oraz mankiety zapinane na spinki
– tak mniej więcej można ją było opisać. Draco dostrzegał jednak bardzo ważny
szczegół, który nie zachęcał go do włożenia ubrania, a mianowicie sztywny
materiał, w którym czuł się, jakby dopiero zakończył kąpiel w krochmalu. To
pchało go ku drugiej koszuli, ale z nią również miał mały problem, choć
zdecydowanie bardziej do niego przemawiała, ale do wybranego garnituru już
niekoniecznie. Najwyższej jakości bawełna była bardzo miła w dotyku i idealnie
dopasowywała się do sylwetki blondyna. Mankiety oczywiście zapinane na spinki,
które były obowiązkiem na bankietach, a przynajmniej były bardzo dobrze
widziane. Szkopuł tkwił w kołnierzu, który jak na złość był smokingowy, a to
znaczyło, że nie ubierze do niego krawatu, a w muszkach czuł się potwornie źle.
Miał wrażenie, że wygląda jak wypacykowany pajac, który spóźnił się na odjazd trupy
cyrkowej. Pozostawała również kwestia najważniejsza, a mianowicie garnitur. Nie
znosi smokingów, o frakach nie wspominając. Wiedział jednak, że będzie się
musiał przemóc do jednego lub drugiego, gdyż tak zwany kołnierz „skrzydełkowy”
jest niedopuszczalny do garnituru, jakikolwiek by on nie był. Takie zasady,
koniec i kropka. Nie ukrywał jednak, że najchętniej poszedłby w ulubionej
czarnej koszuli i zwykłych spodniach, nie martwiąc się o takie bzdety jak
krawat czy mucha. Niestety jego rodzice nie podzielali jego upodobań w kwestii
wyglądu i będzie musiał męczyć się przez cały wieczór w niewygodnym smokingu,
którego historia jest tak zawiła, że szkoda na nią strzępić języka. Tkwił zatem
w tej tragicznej sytuacji już od ponad dwóch godzin, nie mogąc się zdecydować,
który egzemplarz wybrać. Na szczęście, albo i nie - zależy od interpretacji –
na horyzoncie pojawił się Blaise, który, sądząc po przyniesionych ze sobą
czarnych pokrowcach na ubrania, również miał problem w wyborze stroju
adekwatnego do okazji. W końcu bal jego matki nijak dało się porównać do
spotkań biznesowych, w których uczestniczyli. Na nich panowie po kilku
godzinach pozbywają się krawatów, rozpinają kołnierze i ściągają marynarki,
rzucając je w kąt i nie martwiąc się, co się z
nimi stanie. Przyjęcie Narcyzy nie należy do tego typu imprez i każdy,
kto się na nim pojawiał doskonale o tym wiedział. Draco i Blaise również się do
tych osób zaliczali.
Zabini powiesił przyniesione pokrowce
na drzwiach od garderoby, a następnie pokazał przyjacielowi dwa garnitury i
wskazał na nie ręką, opadając bezwiednie na łóżko.
- Proszę, wybieraj. Ja nie mam do
tego siły. – Blondyn rzucił na ubrania wzrokiem i wskazał pierwszy lepszy
strój, gdyż nie bardzo miał ochotę bawić się w prywatnego stylistę. Sam zresztą
miał niemały problem, więc lepiej, aby Diabeł wysilił trochę mózgownicę,
zamiast myśleć w kółko o rudej wiewiórce, która nawiała mu sprzed nosa.
- Ten jest super – odezwał się od
niechcenia, a następnie podniósł się z zajmowanego miejsca i podszedł do okna,
za którym zaczynało pomału się ściemniać. Miał coraz mniej czasu na
przygotowania, a przecież nie może wyglądać, jakby dopiero wstał z łóżka. Matka
go zabije za taką prezentację, o ile nie zrobi tego wcześniej Granger. A zrobi,
gdyż jest perfekcjonistką w każdym calu, mimo że nie przepada za pompatycznymi
imprezami.
- Super? – zapytał z lekkim
rozdrażnieniem Blaise, podnosząc się gwałtownie z łóżka do pozycji siedzącej. –
Super to jest takie kryterium artystyczne na poziomie reality show. Wielkie
dzięki, Smoku!
- Ta? No to mi powiedz, jaką ja mam
ubrać koszulę, co?
- A skąd mam wiedzieć? – Wzruszył
przy tym ramionami, a Draco wywrócił dyskretnie oczami. – Dobierz ją do
sukienki Hermiony.
- Kłopot w tym, że nie wiem, jaka
ona jest. – Oczy Blaise’a omal nie wyleciały z orbit, a w pokoju dało się po chwili
słyszeć rozpaczliwy śmiech przeplatany nutą wesołości, a także jawnej kpiny.
Młody Malfoy miał w tym momencie ochotę rzucić w przyjaciela jakimś ciężkim
przedmiotem, ale pod ręką miał jedynie wysuszonego storczyka, więc Diabeł byłby
co najwyżej lekko pokiereszowany, a nie o to mu przecież chodziło. Na domiar
złego przez uchylone drzwi wpadł do pokoju Dulce, trzymając w pysku swoją
gumową piłkę do zabawy.
- Gratuluję! Pierwszy raz pojawisz
się na przyjęciu z kobietą i nie wiesz, w jakiej sukience zamierza przyjść.
Chociaż ty przynajmniej z kimś idziesz. – Blondyn z wielkim trudem
powstrzymywał się przed włożeniem dwóch palców w usta, by zademonstrować, jak
bardzo nie obchodzi go użalanie się nad sobą kumpla. Zamiast tego usiadł z
powrotem w fotelu i wziął od Dulce piłeczkę, którą rzucił o ścianę, a przedmiot
po chwili do niego wrócił. Zarówno pies, jak i Blaise śledzili tor lotu zabawki
z nadzwyczajnym skupieniem, które w normalnych okolicznościach wydawałoby się
zabawne, ale niestety nie było, zważywszy na stan emocjonalny Zabiniego, który,
mówiąc delikatnie, nie był w najlepszej formie.
- Czemu ona wyjechała akurat teraz?
– Draco spojrzał na przyjaciela katem oka, ale nie odezwał się. Dobrze
wiedział, że gdy Diabła coś martwiło, musiał się wygadać i nie zamierzał mu w
tym przeszkadzać. Bądź co bądź było to lepsze, niż układana na poczekaniu
poezja miłosna, choć słowo „poezja” było w tym wypadku wielką hiperbolą. – Nie
rozumiem tego, Draco. Przecież nie będzie się szkolić w sylwestra i nowy rok.
Chyba mogła poczekać te kilka dni, co? Ale poleciała, zostawiając mnie tu
samego i nawet nie zadzwoniła do mnie od tego czasu. Może coś jej się stało?
Może ma kłopoty?
- Kłopoty to ty masz z głową,
Diable. – Nie chciał być nieuprzejmy, ale samo jakoś wyszło. – Weź się w garść
i przestań mazać, bo szału można z tobą dostać.
- Jestem nieszczęśliwy –
zaprotestował ostro Zabini – i mam pełne prawo do mówienie o swym bólu. Cierpię
niczym Werter po stracie ukochanej Lotty! Jak Giaur, po morderstwie Leili! Jak…
- Jak Romeo Monteki pod zawszonym
balkonem. – Blaise zmrużył gniewnie oczy, co jedynie rozbawiło Dracona, a po
chwili nawet nie próbował ukryć uśmiechu pełnego politowania. Splótł ręce za
głowa i wyciągnął się w fotelu, obserwując rozdrażnienie Zabiniego. Każdy dobry
kumpel, widząc rozpacz przyjaciela robiłby wszystko, aby go wesprzeć. W sumie
każdy normalny człowiek by tak postąpił. Ale Draco zawsze odstawał od całej
ludzkości, więc Blaise nie był za bardzo zdziwiony, dostrzegając filuterny
uśmieszek, w którym rozciągały się usta Malfoya.
- Romantyzmu w tobie za grosz,
Smoku. Co ta biedna Hermiona w tobie widzi to ja nie wiem. – Na dźwięk imienia
kasztanowłosej dziewczyny blondyn wyprostował się, a figlarny uśmiech
momentalnie opuścił jego twarz. Odchrząknął znacząco i podszedł do
przyniesionych przez przyjaciela garniturów, przyglądając się im badawczym
wzrokiem.
- Coś najwidoczniej dostrzega – odpowiedział
lekko znużony, a Zabini wywrócił z dezaprobatą oczami, czego Draco nie mógł
zobaczyć.
- A ty co ubierasz? Fraczek? –
Blondyn prychnął w odpowiedzi lekceważąco i spojrzał z politowaniem na
czarnoskórego. W życiu nie założy tego wieczorowego paskudztwa, choćby go mieli
łamać kołem! Wszystko wszystkim, ale ma jeszcze czas, żeby wyglądać jak własny
dziadek, a nie o taki wygląd mu przecież chodzi.
- Smoking niestety. – Zabini pokiwał
z uznaniem głową, unosząc przy tym wysoko brwi i wykrzywiając w odrobinę
zabawny sposób wargi.
- Aleś się porwał. Z kamizelką czy
pasem?
- Nienawidzę pasów, a w kamizelce
wyglądam jak idiota, ale mam jednorzędową marynarkę, zatem coś ubrać do niej
muszę, więc raczej zdecyduję się na kamizelkę – odparł tonem znawcy, a Blaise
patrzył się na niego, jakby nie rozumiał, o czym blondyn do niego mówi. Sądząc
po wyrazie twarzy bruneta, taka była niestety prawda. Draco jednak nie bardzo
przejął się stanem, do którego doprowadził przyjaciela, gdyż zajął się
szukaniem spinek do mankietów i czarnej muchy z jedwabiu – obowiązkowy zestaw
do smokingu. Zegarkiem zajmie się na samym końcu.
- To ja też mam ubrać smoking? –
zapytał ni z tego, ni z owego Diabeł, gdy Malfoy otwierał po kolei niewielkie
pudełeczka, w których trzymał eleganckie spinki do koszuli. Czarne, czarne, gdzie są do cholery czarne?
- A masz odpowiednią koszulę?
- A co to znaczy odpowiednia
koszula? – Wyciągnął małe puzderko wciśnięte w najdalszy kąt szuflady i
odetchnął z ulgą, gdy znalazł w nim to, czego szukał. Następnie rozsunął drzwi
od szafy i wyciągnął z niej białą odzież, którą następnie wręczył
przyjacielowi. Diabeł patrzył się na nią, jakby nie wiedział, co ma z nią
zrobić. Draco w tym czasie grzebał w kolejnej szufladce, gdzie powinna
znajdować się znienawidzona czarna mucha, ale jak na złość nie mógł jej
odszukać, a przecież nigdzie indziej jej nie kładł.
- Czym ona się niby różni od tych,
które wywiesiłeś na drzwiach? – dowiadywał się uparcie Blaise, oglądając z
każdej możliwej strony wręczoną mu koszulę.
- Ma wykładany kołnierzyk i kryta
plisę – odpowiedział, jakby mówił coś oczywistego, co dla niego w gruncie
rzeczy było prawdą, natomiast Zabini wyglądał, jakby nieco wolniej przyswajał
informacje.
- Czyli mam ubrać garnitur, muchę i
frakówkę?
- Blaise, czy ty kiedykolwiek
uczestniczyłeś w jakiejś lekcji właściwego ubioru? Kołnierz frakowy jest do
fraka, podkreślam, fraka, a frak to nie garnitur – mówił dość szybko i nerwowo,
ale brunet nie za bardzo się tym przejmował. Oddał przyjacielowi białą koszulę,
wsadzając ręce do spodni i przyglądając się, jak Draco odpakowuje białą
poszetkę, spoglądając od czasu do czasu na wyciągnięte trzy zegarki. – Jeśli
wystartujesz w zaproponowanym przed chwilą zestawie, zostaniesz zjedzony żywcem
przez moją matkę, twoją matkę, prasę i praktycznie wszystkich dookoła.
- Bo ktoś się będzie mną przejmował.
- Będzie, jeśli będziesz wyglądał
jak kujon z szalonych lat dziewięćdziesiątych. Pożycz jeszcze okulary od
Pottera, a obraz nędzy i rozpaczy mamy w komplecie.
- Masz katar czy jak? – Wskazał na
trzymany przez blondyna materiał, a ten omal nie klepnął się z politowaniem w
czoło, na co Blaise zaśmiał się wesoło, co nieco zdziwiło Malfoya, gdyż od
kiedy młoda Weasleyówna wyjechała śmiał się stosunkowo rzadko, jeśli w ogóle. Miło
jednak było zobaczyć Diabła z uśmiechem na ustach, a nie ze skwaszoną miną, z
jaką prezentował się od czterech dni.
- To jest poszetka – zakomunikował
rzeczowo. – Wkłada się ją do…
- Brustasza. Tak wiem – odpowiedział
wciąż lekko rozbawiony Zabini. – Coś tam jeszcze pamiętam. A butonierka jest na
kwiatki, o ile mnie pamięć nie myli.
- Na szczęście nie. – Schował dwa
zegarki do odpowiedniej szufladki, zostawiając jeden na czarnym pasku i jasną
tarczą. Można by rzec, że miał wszystko, co było mu potrzebne do kompletnego
stroju. Pozostawało mu jeszcze wyciągnąć z szafy smoking, kamizelkę i odnaleźć
tę przeklętą muchę, która jak na złość gdzieś się przed nim schowała.
- Tylko czy ja mam odpowiedni pasek
do spodni – pytał bardziej siebie, niż Dracona, ale blondyn miał bardzo czuły
słuch i nie mógł nie zareagować na bluźnierstwo, które padło z ust
czarnoskórego. Jęknął zrezygnowany, klepiąc się głośno w czoło i wychodząc z
garderoby. Czy tylko on wiedział, że do smokingu zabronione jest używanie
paska?
- Szelki, Blaise. Pasek jest
niedozwolony.
- To może jeszcze podwiązkę i
pończochy włożę? Że też ci się chciało uczyć takich bzdetów. – Nie chciało, ale
musiał, gdyż jego rodzice uważali, że każdy arystokrata powinien umieć
rozróżniać frak od surduta, surdut od long coata i wiele innych tego typu
pierdółek. Jak widać istnieją jednak wyjątki od zasady, gdyż Diabeł, mimo że
również pochodzi z arystokratycznej rodziny, w ogóle nie przejmuje się, co do
czego założy i jak będzie się prezentował.
* * * * *
Ponoć lustro nigdy nas nie okłamie;
zawsze pokaże prawdę, choćby była bardzo bolesna, a nawet brutalna. Dostrzeżesz
w nim napuchnięte od płaczu oczy, które wylały potoki łez; wykrzywione w
grymasie wargi będące oznaką niezadowolenia, a nawet złości; ujrzysz wszystko,
co starasz się ukryć przed światem, ale nie potrafisz przed samą sobą. Ale
zwierciadło potrafi również ukazać piękno w postaci iskrzących źrenic,
rumianych policzków czy szczerego uśmiechu; radość objawiającą się w
charakterystycznych zmarszczkach przy kącikach ust i oczu. Lustra nie kłamią,
bo niewielu z nas potrafi spojrzeć na siebie samych i udawać, że wszystko jest
w porządku.
Hermiona chodziła w tę i z powrotem
po sypialni, czekając na przybycie Malfoya i stresując się równie mocno, co
przed owutemami. W ciągu dnia nie udało jej się zjeść porządnego posiłku, a
kiedy nadarzyła się do tego okazja, straciła kompletnie apetyt. Żyła na
filiżance kawy, dwóch szklankach wody i trzech tabletkach przeciwbólowych,
które notabene niespecjalnie pomogły, gdyż głowa znów zaczynała nieznośnie
pulsować w takt dźwięków wybijanych przez obcasy na drewnianej podłodze. Nie
wiedziała, skąd w niej tyle nerwów. Próbowała sobie tłumaczyć, że to przecież
tylko bal, ale zaraz przed oczami stawała jej surowa twarz Pansy, która
upominała ją, że to nie jest zwykła zabawa, a wielka gala, na której z
pewnością każdy zwróci na nią uwagę. Miała dziwne wrażenie, że gdyby nie
posiadała owej wiedzy, podeszłaby do bankietu z większą swobodą i ufnością, a
tak się akurat składało, że zaufania nie miała ani do przyjęcia, ani do siebie,
jako uczestniczki. Wygłupi się; palnie jakąś gafę i spali się ze wstydu –
wysoce prawdopodobne. Ratowała się myślami, że przecież w pobliżu będą Pansy,
Harry, Blaise, a przede wszystkim Draco, ale gdy udało jej się uspokoić choć w
minimalnym stopniu, do głowy od razu wkradał się złośliwy chochlik, który z
powrotem siał ziarno niepewności, siedząc w kącie i śmiejąc się z jej
opłakanego stanu. A ona rozkładała ręce z bezradności, kucała obok niego i
zanosiła się płaczem, dopóki nie utonęła we łzach. Zaiste, czarne myśli
towarzyszyły dziś pannie Granger.
Ostrożnie chwyciła materiał sukni i
uniosła go nieco, a następnie usiadła przy niewielkich rozmiarów toaletce,
spoglądając w wiszące na wysokości twarzy lustro. Dlaczego nie potrafiła się
cieszyć tym, co w nim widziała? Pięknie uplecione włosy wyglądały jak dzieło
sztuki; fryzjerka rzeczywiście bardzo się postarała, aby prezentowały się
wyjątkowo, jednak Hermiona nie potrafiła wysilić się nawet na lekki uśmiech,
gdy podziwiała misterne upięcie. To nie tak, że jej się nie podobało; czuła się
fantastycznie w ułożonej fryzurze i naprawdę była pełna podziwu dla wykonanej
pracy. Włosy idealnie współgrały z całą kreacją, tak samo, jak makijaż, na
którym spędziła dobre dwie godziny, zanim Pansy i wizażystka doszły do
porozumienia. Gdzieś w tym wszystkim jednak, wśród całego bogactwa, które
prezentowała, nie czuła się do końca sobą. Miała wrażenie, że prawdziwa
Hermiona Granger – nieco płochliwa, delikatna, ale potrafiąca postawić na
swoim, kiedy sytuacja tego wymaga – utonęła pod warstwą kosmetyków, biżuterii i
cudownego materiału. Przebranie, które na siebie wdziała, z jednej strony było
przepiękne, ale z drugiej zabrało kwintesencję osoby, którą jest. A jednak nie
chciała niczego zmienić; podobała się sobie taką, jaką widzi w lustrze –
odważna, jakby lekko wyzywająca, kusząca. Wystarczyło dołożyć do prezentowanego
obrazka delikatny uśmiech, by zwieńczyć dzieło.
Poprawiła jeden z kosmyków, który
wydostał się z upięcia i wsadziła go na właściwe miejsce. Było przed szóstą, a
Malfoya jak nie było, tak dalej nie ma. Zaczęła się martwić, że coś mu się
stało, ale szybko odpędzała czarne myśli, spychając je w najdalszy,
najciemniejszy kąt, jaki znajdował się w jej głowie. Zbyt dużo problemów
przyjęła ostatnio na barki, a szczególne kłopoty miała z Ginny. Na pomysł
Draco, aby nic nie mówić Zabiniemu o jego odkryciu, zareagowała odruchowo –
oburzyła się i sprzeciwiła, gdyż nie uważała za właściwe trzymanie tak ważnych
informacji w sekrecie. Jednakowoż mężczyzna dobrze wiedział, albo po prostu
przewidział taki rozwój wydarzeń, iż będzie chciała powiedzieć Blaise’owi o
wysnutych przez niego wnioskach, dlatego nie zdradził jej, gdzie jego zdaniem
mogła ukryć się Ginewra. Oczywiście mógł tego nie wiedzieć, ale Hermiona
szczerze w to wątpiła. Zdecydowała jednak odpuścić i poruszyć temat zniknięcia
przyjaciółki w dogodniejszym czasie, ponieważ oboje minionego wieczoru byli tak
poirytowani, że lada moment wybuchłaby między nimi poważna kłótnia. Tak swoją
drogą, nie pamiętała, kiedy ostatnio się o coś sprzeczali, a przecież zawsze
znalazł się powód do niesnasek. To odkrycie nasunęło jej inne wnioski, a
mianowicie zbliżający się nieubłaganie bal Narcyzy z pewnością nie przebiegnie
w atmosferze beztroskich pogaduszek, śmiechów, chichów i sączenia wesoło
szampana w gronie przyjaciół. Podświadomość szturchała ją natrętnie w ramię,
wskazując na wściekle czerwony napis „kłopoty na horyzoncie”. Już za kilka
godzin miała się przekonać o bolesnej prawdzie powyższych słów.
Dzwonek do drzwi wyciągnął ją z
zadumy, a kolejny poruszył wyciszone do tej pory dreszcze i nerwowe podrygi
żołądka. Wstała ostrożnie z krzesełka, aby nie zaczepić o nic sukni i na
chwiejnych nogach ruszyła ku drzwiom wyjściowym, gdzie czekał na nią Draco. Po
drodze zabrała z garderoby czarny płaszcz i z bijącym mocno sercem przekręciła
klucz, by wpuścić arystokratę do środka. Niemal w ostatnim momencie przywdziała
na usta delikatny uśmiech, a już po chwili wpatrywała się w bladą twarz
Malfoya, który wyglądał na mocno zaskoczonego. Szybko się jednak opamiętał i
podał jej ramię, a ona przyjęła je z lekkim skinieniem głowy, zamykając
wcześniej ponownie drzwi.
- Wyglądasz przepięknie. – Spuściła
głowę, czując, że zaczyna się rumienić. Chciała odpowiedzieć Draconowi, że on
również prezentuje się bardzo dobrze, ale głos ugrzązł jej w gardle. A naprawdę
w smokingu o kolorze głębokiej czerni i grafitowym płaszczu, który nosił zimą, przedstawiał
się znakomicie. Skupiła się więc na drodze, aby nie przewrócić się, ani nie
potknąć o sukienkę. Draco musiał wyczuć jej konsternację, gdyż odgarnął jej delikatnie
włosy z szyi i musnął ją prawie niezauważalnie ustami, przenosząc się po chwili
na wrażliwy fragment skóry za uchem, a dziewczyna niespodziewanie dla siebie
przystanęła, gdyż poczynania Malfoya rozbudzały w niej nieadekwatne do sytuacji
pragnienia. Pogłębiający się na twarzy blondyna sarkastyczny uśmieszek
utwierdził ją w przekonaniu, iż doprowadził ją dokładnie do takiego stanu, o
jaki mu chodziło.
- Rozluźnij się i myśl o czymś miłym
– poradził jej, aby się nieco uspokoiła, ale gdy tylko spojrzała w jego
srebrzyste tęczówki, zapragnęła uciec do domu i nie wychodzić z niego aż do końca
dzisiejszego dnia, jeśli nie dłużej.
- Nie, ja nie dam rady. – Złapała
fragment sukienki i już miała zacząć biec w stronę drzwi, gdy powstrzymała ją
silna ręka mężczyzny. Spodziewała się po nim gniewu, choćby lekkiego
poirytowania jej zachowaniem, ale wbrew oczekiwaniom Draco wcale nie wyglądał
na rozdrażnionego. Był zdeterminowany, ale z pewnością nie podenerwowany.
Delikatnie splótł palce u dłoni z jej i otworzył przed nią drzwi do samochodu,
jednak Hermiona nie ruszyła się z miejsca, na co arystokrata zareagował
złośliwym uśmieszkiem.
- Jak nie wejdziesz, to cię tam
wrzucę, a wiesz, że jestem do tego zdolny. – Wiedziała, ale niespecjalnie
obawiała się jego groźby. Prawdę mówiąc wcale jej nie przypominała.
- Poradzisz sobie beze mnie, Malfoy
– przekonywała go najbardziej błagalnym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć,
ale mężczyzny w ogóle on nie przekonał. Panna Granger natomiast, widząc pogodny
nastrój blondyna, czuła, że zaczyna budzić się w niej tłumiona do tej pory
bezradność, która musi znaleźć jakieś ujście. Pech chciał, że pod ręką był
jedynie Draco.
- Ja tam nie pasuję! – krzyknęła
sfrustrowana, ale nie wyszarpała się z uścisku chłopaka. – Wszyscy będą się na
mnie patrzeć, zadawać pytania, łazić za mną krok w krok, a ja palnę jakąś
głupotę i zbłaźnię nie tylko siebie, ale przede wszystkim twoją mamę, a wiesz,
ile ten bankiet dla niej znaczy! Ja nie potrafię! Nie umiem! Ja nie… - Draco
przytknął ostrożnie rękę do ust dziewczyny, starając się zapobiec potokowi
słów, który się z nich wydobywał. Patrzył na nią z olbrzymią litością, bowiem
pierwszy raz widział, aby ktoś tak bardzo przejmował się tym, co ludzie o nim
powiedzą, a raczej martwił się o dobre imię drugiej osoby, którą w tym
przypadku była jego matka. On sam był zawsze pod olbrzymia presją, gdy wchodził
na salę, ale nauczył się radzić sobie z nerwami – mówiąc krótko, olewał
wszystkich dookoła – jednak by dojść do takiej wprawy potrzeba przynajmniej
dwóch lub trzech lat uczestniczenia w owym przyjęciu, a dla Hermiony będzie to
pierwszy raz. Jak ma ją nauczyć opanowania w niecałe półgodziny?
Niespokojny oddech dziewczyny zaczął
się pomału wyrównywać, więc uznał, że może zabrać dłoń, nie narażając się na
kolejną lawinę lęków ze strony kasztanowłosej kobiety. Panna Granger faktycznie
zaczęła pomału dochodzić do względnego stanu opanowania, jednak ciągle targały
nią sprzeczne emocje w stosunku do przyjęcia noworocznego Narcyzy. Jak ma się
odnaleźć wśród wszelakiej maści przedstawicieli arystokracji, gdy sama do niej
nie należy? To był pierwszy raz, kiedy status społeczny przesycał ją obawami, a
nawet wprowadzał w niezdrową paranoję.
- Boję się, Draco – odezwała się
cicho, spoglądając z nadzieją w szare oczy mężczyzny, że ten odwoła nagle
wszystko i pozwoli jej zostać w domu. Każdy jednak, kto znał choć w minimalnym
stopniu Draco Malfoya wiedział, że on się nie wycofuje, a Hermiona niestety
przynależała do tej grupy ludzi i dokładnie wiedziała, że stojący przed nią
mężczyzna nie pójdzie jej na rękę.
- Napuszonych arystokratów, gdzie
połowa z nich nie rozróżnia sztućców na stole? – Mimowolnie na twarzy
dziewczyny pojawił się lekki uśmiech rozbawienia. – To tylko zgraja
niezrównoważonych psychicznie krzykaczy, którzy nic ci nie zrobią. Inteligencja
przeciw takim jest największą bronią, a ty dysponujesz olbrzymim asortymentem
wiedzy, więc nie masz czego się bać.
- A jeśli powiem coś
nieodpowiedniego?
- Trzymaj się blisko mnie, a
wszystko będzie dobrze. – Dotknął ją przy tym czule w policzek, przejeżdżając
po nim opuszkami palców, jakby bał się, że może ją uszkodzić. W miejscu, gdzie
jeszcze przed chwilą znajdowała się jego dłoń zaczęły pojawiać się subtelne
rumieńce, które rozlały się na twarz Hermiony. Pomału oswajała się z myślą, że
może ten bal wcale nie będzie taki zły, jeśli Draco będzie cały czas przy niej.
Blondyn jakby wyczytał jej przemyślenia, gdyż uniósł delikatnie jej podbródek i
zajrzał w bursztynowe oczy, uśmiechając się przy tym zadziornie, a zarazem
pieszczotliwie, a w brzuchu panny Granger zaczęły zrywać się do lotu motyle
podniecenia.
- Ufasz mi? – zapytał nagle, nie
odrywając spojrzenia od twarzy kobiety.
- Ufam – odpowiedziała pewnie, czym
poszerzyła uśmiech na ustach blondyna.
- I nie przestawaj. – Skinęła głową
i z pomocą Malfoya weszła do samochodu, a mężczyzna pojawił się chwilę potem na
miejscu kierowcy. Zaufanie – tylko tyle potrzebowała, aby wyzbyć się wszelkich
niepewności. A Draconowi potrafiła zawierzyć bez zastanowienia i wcale tego nie
żałowała.
* * * * *
Ostatnie poprawki i może wychodzić
do gości. Założyła naszyjnik z pereł i drobne kolczyki, a usta ostatni raz
poprawiła za pomocą burgundowej szminki. Czuła, że pomału robi się za stara na
takie przyjęcia, ale jest aranżerką, zatem nie wypada nie pojawić się na
własnym bankiecie. Czarna suknia dotarła niemal w ostatnim momencie, ale
prezentowała się nad wyraz elegancko, a o taki efekt właśnie jej chodziło.
Przecież nie bez powodu była szyta na zamówienie. Przejrzała się jeszcze raz w
lustrze przed wyjściem, gdy do sypialni wszedł jej ukochany mąż, który na jej
widok wyprostował się z gracją i podał jej, jak na dżentelmena przystało,
ramię, a kobieta przyjęła je z lekkim skinieniem głowy.
- Dziękuję, Lucjuszu.
- Nigdy nie przestajesz mnie
zaskakiwać. Wyglądasz zachwycająco. – Na przypudrowanych policzkach Narcyzy pojawiły
się delikatne rumieńce. Lubiła, kiedy Lucjusz prawił jej komplementy, jak każda
kobieta zresztą. Wyszli z pokoju, kierując się ku olbrzymim schodom, a pani
Malfoy przytrzymywała kawałek materiału sukni, by wędrówka do przybywających
gości odbyła się bez przeszkód. Spojrzała na drzwi od apartamentu Yves, ale nie
odezwała się, ani nie zatrzymała. Dobrze wiedziała, że ciotka się pojawi, o ile
już nie brylowała między zaproszonymi, co było bardzo prawdopodobne. W końcu
dotarli do marmurowych stopni, skąd dostrzegli państwa Parkinson, a za nimi
wchodził już do dworu Korneliusz Knot razem z małżonką.
- Witaj, Narcyzo! Jak pięknie
wyglądasz! – Były Minister Magii wręczył zatrudnionemu przez państwa Malfoy garderobianemu
prążkowany płaszcz oraz charakterystyczny cytrynowo-zielony melonik, a
następnie razem z żoną podszedł do gospodarzy, gdzie pocałował Narcyzę w rękę,
a z Lucjuszem wymienił uścisk dłoni. Cecylia – pani Knot – nie wyglądała na
zadowoloną z towarzystwa gospodarzy dworu.
- Dziękuję, Korneliuszu. Miło nam,
że przyszliście. – Prawdę mówiąc, pani Malfoy nie przepadała za osobą byłego Ministra,
ale z racji jego zasług dla świata magii – wiele ich nie było – oraz pozycji,
należało go zaprosić. Z kolei na uroczą panią Knot w ogóle nie mogła patrzeć,
nie mówiąc już o jakiejkolwiek, nawet grzecznościowej rozmowie.
- Widzę, że tym razem świętujemy
nowy rok w stylu glamour. – Cecylia niezbyt dyskretnie zmierzyła wzrokiem
suknię Narcyzy, a ta obdarzyła ją wymuszonym uśmiechem, zaciskając mocniej rękę
na ramieniu Lucjusza, który zajął się konwersacją z Knotem.
- Klasyczna czerń nigdy nie wychodzi
z mody. Oranże niestety owszem. – Kobieta uniosła wyżej podbródek, patrząc
hardo w oczy pani Malfoy. – A teraz przepraszam, ale muszę przywitać się z
reszta gości. – Podeszła razem z Lucjuszem do Harry’ego i Pansy, którzy
zmierzali go głównej sali.
- Państwo Potter jak zwykle na czas.
– Malfoy senior nie chciał być niemiły dla młodego Pottera, ale ciężko mu było
tak wykręcać język, żeby nie powiedzieć nic obraźliwego, ani nie zabrzmieć
grubiańsko. Starał się jak mógł, ale naprawdę miał z tym nie lada problem.
Harry mimo wszystko uścisnął jego wyciągniętą dłoń i nie wyglądał przy tym,
jakby miał zaraz pobiec do toalety, czego z kolei nie można było powiedzieć o
Lucjuszu. Widocznie starał się mało efektownie.
- Dobry wieczór państwo Malfoy –
przywitał się uprzejmie Harry, choć przebywanie w towarzystwie starszego
mężczyzny nie sprawiało, że miał ochotę skakać z radości. Obiecał jednak Pansy,
że ograniczy sprzeczki z Lucjuszem przy stole i nie pozwoli się sprowokować, co
wcale takie łatwe nie było, zważywszy na fakt, iż nowe zachowanie starego
Malfoya grało mu mocno na nerwach.
- Mam nadzieję, że nie mieliście
problemów z dotarciem do nas – zwróciła się do Pansy Narcyza, a brunetka
uśmiechnęła się do niej promiennie, wspierając się na ramieniu męża.
- Lilly została z opiekunką, choć
znalezienie niani było trochę kłopotliwe. Dracona i Hermiony jeszcze nie ma? –
Zwróciła rozmowę na nieco przychylniejsze dla Harry’ego tory, ale mężczyzna i
tak nie wyglądał na pocieszonego. Miała wrażenie, że razem z Lucjuszem
porównują swoje stroje i oceniają, który z nich prezentuje się lepiej. Z racji
bycia żoną bruneta, Pansy oczywiście uznawała męża za wygranego w pojedynku.
Jednak jako osoba postronna musiała stwierdzić, że Malfoy senior wygląda o
wiele lepiej. Może to kwestia wieku i większej dojrzałości, ale idealnie
skrojony smoking w połączeniu ze spiętymi w kucyka platynowymi włosami
sprawiały, że Lucjusz wyglądał niesamowicie dostojnie, władczo, a przede
wszystkim z klasą, natomiast Harry… Powiedzmy, że eleganckie stroje nie były
jego mocną stroną.
- Niedługo z pewnością się pojawią.
Zapraszamy do sali, przecież nie będziemy tu tak stać bezczynnie. – Narcyza
wskazała ręką na wejście do pomieszczenia i udała się tam razem z Harrym i
Pansy. Przybyła już spora liczba zaproszonych gości, a każdy z nich trzymał w
ręku kieliszek z różowym winem musującym. Pani Malfoy przyjęła od jednego z
kelnerów kryształowe naczynie, dziękując mu skinieniem głowy, natomiast Lucjusz
odmówił bąbelkowego napoju, gdyż zajęty był szukaniem wśród ludzi Yves. Kobiety
jednak nigdzie nie było i skrycie liczył, że zrezygnowała z udziału w
przyjęciu. Ku wielkiemu zdziwieniu wypatrzył natomiast czarna czuprynę Severusa,
który gawędził o czymś z Shackleboltem oraz z Rolandą.
- Severus przyjął zaproszenie? –
zapytał nieco zaskoczony, a wzrok Narcyzy od razu powędrował w kierunku byłego
mistrza eliksirów. Uśmiechnęła się ciepło na jego widok i pomachała mu
dyskretnie, gdy Snape skrzyżował z nią wzrok.
- Przyjmuje co roku, jednak nie
przychodził – zakomunikowała rzeczowo, kierując się ku premierowi mugoli. –
Widocznie Rolanda ma na niego dobry wpływ.
- A mówiąc o wpływach – zawiesił
głos, witając się po drodze z kilkoma gośćmi skinieniem głowy. – Jaka jest
szansa, że Yves wszystkiego nie zepsuje?
- Duża, gdyż jeszcze się nie
pojawiła. – Korzystając z braku ciotki, Lucjusz odetchnął z ulgą i postanowił
cieszyć się wieczorem, dopóki jadowita żmija nie pokaże się na horyzoncie. Nie
miał najmniejszej ochoty z nią obcować po tym, co zrobiła Draconowi w trakcie
wigilii. Od tego czasu trzymał się od niej jak najdalej, a i kobieta nie była
chętna, aby z nim rozmawiać, z czego z jednej strony się cieszył, ale z drugiej
odrobinę martwił, gdyż miał podejrzenia, że knuje coś niedobrego. A z pewnością
kombinowała, ponieważ taka jest jej natura – spiski, manipulacje, rozboje; ot
cała historia żywota cioteczki. Chciał się podzielić z Narcyzą obawami odnośnie
braku obecności Yves, ale zdał sobie sprawę, że jego żona gdzieś zniknęła, nie
informując go, gdzie się udaje. Na szczęście zdołał szybko ją odnaleźć, ależ
jakie było jego zdziwienie, gdy dostrzegł ją w towarzystwie Draco oraz
Hermiony, którzy nie wiadomo kiedy pojawili się na sali. Wyprostowany niczym
struna przedarł się przez tłum i dołączył do małżonki, która uparcie chciała
poprawić synowi muszkę.
- Bo ci się przekrzywia. – Kolejny
raz próbowała dotknąć jedwabnego materiału, ale młody Malfoy odsunął się w
porę, wywołując na twarzy matki grymas zatroskania.
- Jak będę potrzebował pomocy, to
zwrócę się do Hermiony. – Na twarzy panny Granger pojawiły się subtelne
rumieńce, a Lucjusz odchrząknął cicho, zwracając na siebie uwagę rodziny.
- Sądzę kochanie, że powinniśmy dać
młodym odrobinę przestrzeni. Panno Granger – zwrócił się do dziewczyny, ujmując
jej dłoń i składając na niej kurtuazyjny pocałunek. – Olśniewająco pani
wygląda.
- Dziękuję, panie Malfoy –
odpowiedziała nieco zmieszana, a obok nich pojawiła się nieznana kobieta, która
aż rozpromieniała na dźwięk nazwiska Hermiony.
- Panna Granger? Jak miło panią
widzieć! – przywitała się z nią energicznie, składając na policzkach krótkie
buziaki, choć bardziej muskała ją kącikami ust, za co dziewczyna była
niepomiernie wdzięczna, gdyż nie chciała zostać wymazana przez jaskrawoczerwoną
szminkę nieznajomej. Jednocześnie starała sobie przypomnieć, kim jest owa
kobieta, ale żadne nazwisko nie przychodziło jej do głowy. Na szczęście okazało
się ono zbyteczne, gdyż arystokratka – przynajmniej wydawało jej się, że nią
jest – zasypała ją potokiem słów, nie oczekując od niej znajomości jej danych
personalnych. – Tak dawno nic o pani nie słyszałam! I co za suknia! Oh,
wyglądasz urzekająco! Nie dziwię się, że Draco zaprosił tak piękną kobietę.
Młodzieniec odziedziczył dobry gust po ojcu. Ah! Witaj, Lucjuszu! –
Kasztanowłosa odetchnęła z ulgą, gdy kobieta zwróciła całą uwagę na Malfoya
seniora oraz na Narcyzę. Pozwoliła poprowadzić się w głąb sali, gdzie witało
się z nią coraz więcej osób, ale równie dobrze mogli to robić wyłącznie ze
względu na Draco.
- Ja tu nikogo nie znam. Nie pasuję
tu w ogóle. – Chłopak ścisnął ją mocniej za dłoń i podszedł do kelnera
trzymającego tacę z szampanem. Wziął od niego dwa kieliszki, a jeden z nich
wręczył Hermionie, która wypiła duszkiem całą jego zawartość, omal nie
zaczynając dusić się pod sam koniec. Blondyn patrzył na nią z niemałym
zdziwieniem, a gdy skończyła wziął od niej puste naczynie, odstawiając je na
pobliski stolik i obejmując ją jedną ręką w pasie. Czuł, jak bardzo kobieta
jest spięta, ale nie miał pomysłu, jak może jej pomóc.
- Przecież miałaś mi zaufać –
przypomniał jej po chwili, a ona przełknęła nerwowo ślinę, przygryzając przy
tym policzek od wewnątrz. Nie czuła się swobodnie i nic tego faktu nie zmieni.
Do tego koszmarne przeświadczenie, że wszyscy się na nią bezczelnie patrzą,
gdyż przyszła jako partnerka Draco, w ogóle nie pomagało jej się uspokoić, a
wręcz nakręcało zgromadzony stres. Brakuje jeszcze jakiejś nachalnej hieny
prasowej, która będzie za nią łaziła krok w krok, czekając na najmniejszy błąd
lub pokaz uczuć do Malfoya. Musi się pilnować, a także i blondyna, choć to
zdecydowanie łatwe nie będzie.
- Ufam ci. Bardzo ci ufam.
Bezgranicznie wręcz, ale – zamilkła na moment, rozglądając się gorączkowo po
nieznanych twarzach. – Ale im nie ufam i sobie też nie.
- Powiedz mi, Granger, jak ty
zdołałaś zatańczyć z Krumem w Hogwarcie i bawić się w jego towarzystwie, kiedy
tutaj zachowujesz się, jak spanikowana małolata? – Nie było w jego słowach ani
krzty złośliwości, a wyłącznie rozbawienie, jednak Hermionie nie było do
śmiechu. Chciała, aby pojawiła się już Pansy i Harry, a najlepiej razem z
Blaise’em i kimkolwiek znajomym, gdyż jak na razie nie kojarzyła nikogo z
towarzystwa poza Draconem i jego rodzicami.
- Łatwo ci mówić. Ty masz ten
przepych na co dzień, a ja? – Upił łyk szampana, nie odrywając wzroku od
bursztynowych oczu Hermiony, które iskrzyły się pod wpływem świateł
znajdujących się na sali. – Szara mysz wyrwana z równie szarego świata, w
którym żyję. Jak ja mam się tu niby odnaleźć?
- Po pierwsze, to nie ty masz
pasować do ludzi, ale oni do ciebie. Nie musisz z nimi wszystkimi rozmawiać i
nie możesz się nimi przejmować. Po drugie, jesteś tutaj ze mną, więc
odnajdziesz się bardzo łatwo, jeśli będziesz się trzymać blisko mnie. A
powinnaś być bardzo blisko, bo zazwyczaj po kolacji robię się bardzo
nieprzyjemny. I jest jeszcze trzecia rzecz. – Odstawił kieliszek na stolik i
ujął jej dłonie w swoje, unosząc wcześniej podbródek lekko ku górze. Z
zadowoleniem zauważył, że nie trzęsła się już jak osika, ale w oczach wciąż
dostrzegał przebłyski strachu. – Nie jesteś szarą myszą, a najpiękniejszą
kobietą na tej sali. Jeśli ktoś myśli inaczej, jest głupcem lub ślepcem.
- Albo jest żonaty. – Spojrzeli
oboje na stojących obok państwa Potter, a Draco na widok Harry’ego wyprostował
się dumnie, obejmując Hermionę w talii i przysuwając blisko siebie. Brunet
zrobił dokładnie to samo z Pansy, składając dodatkowo delikatny całus na
policzku żony. Panowie od razu spostrzegli, że rywalizują ze sobą, ale gdy
arystokrata miał odpowiedzieć mężczyźnie poprzez namiętny pocałunek z
kasztanowłosą kobietą, a tym samym udowodnić mu, że jest od niego lepszy, ni
stąd, ni zowąd wyrósł przy nich Blaise Zabini, który majstrował cały czas przy
muszce.
- Cholerstwo jest tak niewygodne, że
zaraz wcisnę ją komuś do kieliszka. Niech piekło pochłonie tego, kto w
siedemnastym wieku wymyślił muchę. Cześć wam – przywitał się z nimi,
poprawiając kolejny raz jedwabny materiał.
- Trzeba było założyć krawat, Diable
– skomentowała wywód przyjaciela Pansy. Patrząc na jego poczynania z lekkim
politowaniem. Mężczyzna machnął w końcu od niechcenia ręką, wskazując następnie
na stojącego z boku Dracona.
- To wina Smoka, on mi kazał ją założyć.
- Ja? – Blondyn spojrzał z
niedowierzaniem na czarnoskórego, a ten wzruszył w odpowiedzi ramionami.
- Mówiłeś, że w krawacie i smokingu
będę wyglądał jak klaun.
- Nie. Mówiłem, że w muszce, koszuli
z kołnierzykiem frakowym i garniturze będziesz wyglądał, jak telewizyjny obraz
nerda z amerykańskich seriali komediowych z lat dziewięćdziesiątych, a to
znaczna różnica. Poza tym muchy to przeżytek. – Harry nawet nie starał się
zrozumieć, skąd Malfoy zna określenie „nerd”, ale musiał przyznać, że jego użycie
trafnie oddawało sens wypowiedzianego zdania. Choć z drugiej strony, czym jest
kołnierzyk frakowy również nie wiedział, ale podejrzewał, że ma on ścisły
związek z frakiem. Czasem błyskotliwość umysłu potrafi zaskoczyć jego samego.
- Draco? – Blondyn spojrzał na lekko
rozbawioną Hermionę. – Ty też masz na sobie muchę.
- Ale ja mam smoking – żachnął się w
odpowiedzi, czym przysporzył dziewczynie kolejnego powodu do śmiechu.
- A ja co? Podomkę? – Zabini spytał
nieco głośniej niż zamierzał, powtórnie poprawiając materiał muszki, która
faktycznie jakby leciutko przekrzywiała się w lewą stronę. – Trzeba było kupić
zapinaną, a nie męczyć się z wiązaną.
- To wręcz karygodne, Blaise –
skarciła przyjaciela Pansy, a po chwili dołączył do niej Draco.
- Już nie wspominając, że żałosne.
- Zaraz powiecie, że krawaty na
gumce dla dzieci są obciachowe – bronił się niezbyt skutecznie czarnoskóry,
któremu przerwał milczący jak do tej pory, zaskoczony Harry, a zgromadzeni od
razu zwrócili na niego uwagę.
- Chwila – omal nie krzyknął, a na
podniesiony głos zareagowała jedna z kobiet, które kręciły się po całej sali z
kieliszkami szampana, starając się odkryć, gdzie gospodarze trzymają jego
zapasy. – To istnieją krawaty na gumce?
- Dla dzieci, Potter. Mówi ci to
coś? – Harry zdążył jedynie prychnąć w odpowiedzi, gdyż przerwała mu, jak
zwykle pomocna w sprzeczkach z Malfoyem, Hermiona.
- Chłopcy proszę. Obaj zachowujecie
się w tym momencie jak czterolatki. – Draco już miał wyrazić swój sprzeciw, iż
przewyższa Pottera nie tylko inteligencją, ale również wyglądem i znajomością
dobrych manier, gdy usłyszał za plecami charakterystyczny kobiecy głos, którego
właścicielki nie miał najmniejszej ochoty oglądać. Momentalnie złapał Hermionę
za rękę, ignorując zainteresowanych jego zachowaniem przyjaciół – oraz Pottera
- i poprowadził między gośćmi jak najdalej od siedliska bazyliszka w ludzkiej
skórze, jednak jadowity ton ciotki dobiegał do niego nawet i przy wyjściu z
sali bankietowej.
- Co się dzieje? – dopytywała panna
Granger, ale gdy arystokrata miał jej odpowiedzieć, wpadł momentalnie na
wchodzących do pomieszczenia rodziców, którzy nie wydawali cieszyć się na jego
widok. Zwłaszcza, że jego ojciec omal nie wylał na matkę trzymanego w ręku
szampana.
- Draco! – Narcyza omal nie
krzyknęła na syna, zaciskając mocniej palce na ramieniu męża. – Co ty
wyprawiasz?
- Szukam ojca – odparł bez
zająknięcia, a prawa brew Lucjusza uniosła się nieznacznie ku górze. – Muszę z
nim pilnie porozmawiać.
- Nie teraz. Niedługo siadamy do
kolacji. – Hermiona wyczuła, że Draco cały się spiął, więc delikatnie
pogłaskała go po ramieniu, mając na dzieję, że uda jej się go uspokoić lub
chociaż przygasić odrobinę nerwy, ale na twarzy blondyna na próżno było szukać
choćby względnego opanowania.
- Ale ja muszę. Teraz – wymówił
ostatnie słowo z wyraźnym naciskiem, na co Lucjusz uniósł dumnie podbródek i
wyprostował się niczym struna. Młody Malfoy właściwie nie chciał rozmawiać z
ojcem, ale jakoś musiał się wykręcić z zaistniałej sytuacji, więc postanowił wykorzystać
swą niewiedzę w sprawie ściągnięcia pieczęci zabezpieczającej dokumenty już
teraz.
- To nie jest odpowiedni moment,
Draco – wtrąciła się cicho Hermiona, a chłopak spojrzał na nią kątem oka,
decydując się odpuścić. Doświadczenie nauczyło go, że jeśli Granger mówi, że
powinien na coś poczekać, to najlepiej dostosować się do jej poleceń. Jego
matka najwidoczniej podzielała zdanie kasztanowłosej kobiety, gdyż przytaknęła
na jej słowa głową.
- Porozmawiamy po kolacji – odezwał
się jeszcze na odchodnym Lucjusz, a następnie zniknął razem z Narcyzą między
gośćmi. Draco wpatrywał się przez chwilę w miejsce, gdzie sekundę temu stali
jego rodzice, gdy dobiegł do niego zatroskany głos panny Granger.
- O co chciałeś go zapytać? Masz z
czymś problem? – Przeniósł wzrok na bursztynowe tęczówki kobiety, w których
dostrzegł tyle ciepła, że mogła go roztopić w przeciągu jednej minuty. Spuścił
więc lekko głowę, przygryzając nieświadomie wargę i chowając jedną rękę w
kieszeni spodni. Nie było już sensu dłużej kryć przed byłą gryfonką, że nie
potrafił sobie poradzić z pieczęcią ochronną. Zanim jednak zdążył otworzyć
usta, by powiedzieć o wszystkim dziewczynie, usłyszał obok zepsuty do szpiku
kości głos, który bezsprzecznie pochodził od osoby, którą bałby się posłać nawet
do diabła, gdyż nawet jemu mogłaby wyrządzić poważne krzywdy na psychice.
- Jedynym problemem Dracona jesteś
ty, panno Granger. – Hermiona robiła co mogła, by nie spojrzeć na Yves z
nienawiścią, ale nic nie mogła zrobić z grymasem niezadowolenia, gdy skrzyżowała
wzrok z jej szarobłękitnymi oczami, które wpatrywały się w nią z jawną
antypatią, a nawet odrazą.
- Dobry wieczór, proszę pani –
przywitała się z grzeczności, choć najchętniej splunęłaby starszej kobiecie w
twarz. Nie mogła uwierzyć, że umierająca osoba może mieć w sobie tyle trucizny
i woli walki o dalsze życie, jednocześnie starając się zniechęcić do siebie
wszystkich członków rodziny, jak również osoby spoza niej.
- No proszę – odezwał się
sarkastycznie Draco, zaciskając mocniej palce na talii Hermiony i przyciągając
ją ku sobie najbliżej jak się dało. – A zapowiadał się taki piękny wieczór. Widzę,
że ciocia jak zwykle w szampańskim humorze.
- Schlebiasz mi młodzieńcze, lecz
niepotrzebnie – odpowiedziała Yves, dumnie unosząc przy tym głowę. Kasztanowłosa
dziewczyna pierwszy raz na jej widok miała ochotę parsknąć śmiechem, bowiem
starsza kobieta do wysokich osób nie należała. Prawdę mówiąc, była niższa nawet
od niej, a co dopiero od Dracona, któremu panna Granger sięgała ledwo do
ramienia. Ratlerek z wścieklizną.
- Draco chciał powiedzieć, żebyśmy
nie psuli sobie nawzajem wieczoru – wtrąciła się między dwójkę Malfoyów, którzy
wymieniali się nienawistnymi spojrzeniami. Nie miała ochoty znajdować się w
towarzystwie Yves dłużej niż trzy minuty, ponieważ ciągle się jej bała, mimo
ogólnej odrazy, jaką ją darzyła. Merlin jeden raczy wiedzieć, kiedy zechce znów
się nad nią poznęcać, a wszystko było ku temu na właściwej drodze.
- Szlachetna postawa, Draconie. –
Hermiona była mocno zdziwiona posunięciem kobiety, ale nie skomentowała go.
Jeszcze bardziej była zszokowana, gdy Yves komplementowała jej suknię.
Przynajmniej tak odebrała jej słowa. – Natomiast panna Granger miło mnie
zaskoczyła wyborem kreacji. Prada, prawda?
- Saint Laurent – odezwał się za nią
Draco, ratując jej w porę skórę, gdyż nie miała bladego pojęcia, czyjego
projektu kupiła suknię, o ile w ogóle w ogóle należała do jakiegoś znanego
twórcy. Zdobyła się jednak na pogodny i wdzięczny uśmiech, a Yves spojrzała na
nią z uznaniem.
- Dobry wybór. – Uznała za stosowne
odwdzięczyć się kobiecie za słowa akceptacji, choć właściwie mogła to zrobić i
bez jej pochwały. Ciotka Malfoya może i nie należy do najwyższych i najmilszych
osób, ale jak na swój wiek wygląda znakomicie. Musiała przyznać, choć trochę
niechętnie, że w długiej sukni koloru głębokiego granatu na długi rękaw i
popielato-platynowych włosach prezentowała się bardzo dostojnie i z olbrzymią
klasą.
- Pani również wygląda pięknie. –
Szare oczy Yves jakby lekko pojaśniały, a kąciki ust uniosły się nieznacznie ku
górze, lecz nie był to uśmiech przepełniony jadem, jaki serwowała jej do tej
pory. Było w nim coś z miłego zaskoczenia, ale wciąż dało się dostrzec
charakterystyczną wyższość.
- Dziękuję, panno Granger. Nie
mogłam się zdecydować, w czym bym dobrze wyglądała.
- W zamkniętej trumnie. – Obok nich
jak spod ziemi wyrósł Lucjusz Malfoy, a obok niego stał uradowany nieco otyły
jegomość, którego niegdyś społeczeństwo czarodziei nazywało Ministrem Magii.
Oczy Yves zmrużyły się w dwie szparki, przez które tylko jakimś cudem wkradało
się światło. Nie straciła jednak typowego dla siebie opanowania i wyniosłości.
- Jak to miło, Lucjuszu, że wciąż
słyniesz z doskonałego poczucia humoru. – Draco omal nie zaczął dusić się ze
śmiechu na słowa ciotki, ale opanował się pod wpływem karcącego spojrzenia
Hermiony. Odkaszlnął najciszej jak potrafił, czym zwrócił na siebie uwagę
zgromadzonych.
- Może my już pójdziemy.
- Ależ zostańcie moi mili! –
zaświergotał wesoło Korneliusz Knot. – A pani to zapewne Yves Malfoy. Doprawdy,
przyćmiewa pani swym blaskiem niejeden diament, a proszę mi wierzyć, że
niejeden już w swym życiu widziałem. – Skłonił się przy tym dość niezgrabnie i
ujął wyciągniętą dłoń starszej kobiety, składając na niej równie nieszykowny pocałunek.
Yves starała się ukryć grymas zniesmaczenia, ale nawet jej ciężko było
zapanować nad mimiką twarzy wobec niechlujnych poczynań byłego Ministra.
- Schlebia mi pan – odparła bez
większych emocji, lecz gdy już miała odejść, Knot wziął ją pod ramię, prowadząc
w głąb sali i zasypując najrozmaitszymi historyjkami o swoich latach kierowania
Ministerstwem Magii. Rozradowany Lucjusz pomachał dyskretnie ciskającej w jego
stronę gromami z oczu Yves, gdy ta znikała między gośćmi razem z Korneliuszem,
a grymas zniesmaczenia pogłębiał się na jej twarzy z każdym kolejnym krokiem.
Hermiona chciała już coś powiedzieć o okrutności poczynań Malfoya seniora, ale
ugryzła się w porę w język, gdyż w gruncie rzeczy starszej kobiecie należało
dać w końcu nauczkę, a przecież wszyscy dobrze wiedzieli, że nie ma większej
kary, niż przebywanie w towarzystwie Knota.
- Jeden problem z głowy.
Przynajmniej na jakiś czas. Powinna zająć się czymś, co chciała robić w
młodości.
- Ale wyprawy krzyżowe już dawno się
skończyły. – Lucjusz zaśmiał się dyskretnie w odpowiedzi na słowa syna i
pokiwał z uznaniem głową. Draco wzruszył jakby od niechcenia ramionami,
uśmiechając się przy tym z satysfakcją, natomiast Hermiona westchnęła z
politowaniem, jednak mężczyźni niespecjalnie zwrócili na nią uwagę.
- Muszę to opowiedzieć Severusowi. –
Malfoy senior zniknął między gośćmi, zostawiając ich sam na sam, z czego chłopak
niezmiernie się cieszył i miał nadzieję, że nikt nie będzie mu teraz
przeszkadzał. Pochylił się nieznacznie ku kasztanowłosej, odgarniając jej
delikatnie włosy z karku, a jego ciepły oddech owiał ucho dziewczyny, aż
poczuła gęsią skórkę na całym ciele.
- Saint Laurent z każdej kobiety
potrafił zrobić piękność, ale ty jesteś jego największym dziełem. – Wpuściła
gwałtownie powietrze do płuc, rozchylając przy tym zmysłowo wargi, spomiędzy
których wydostał się po chwili stłumiony jęk, kiedy Draco musnął ustami
odsłonięty kark. Przechyliła nieznacznie głowę, by zapewnić mu lepszy dostęp,
ale wtedy mężczyzna odsunął się od niej z lubieżnym i lekko zadziornym
uśmiechem na ustach. Zerknęła na niego przez ramię, przymrużając subtelnie
oczy, a w szarych tęczówkach Malfoya dostrzegła błysk namiętności. Jego dłoń
jednocześnie zsunęła się nieznacznie z talii na biodro, zaciskając na nim po
kolei palce, aż cała ręka leżała miękko na materiale sukni, wprawiając jej
serce w szybsze bicie.
- Nawet nie wiesz, jaką mam ochotę,
żeby cię teraz pocałować – wyszeptał jej zmysłowo do ucha, na co Hermiona
przygryzła delikatnie dolną wargę, nie tracąc z arystokrata kontaktu
wzrokowego.
- Czemu więc tego nie zrobisz?
- Ponieważ tego nie chcesz.
- Nie chcę? – spytała zuchwale,
unosząc jedną brew ku górze, a na ustach blondyna pojawił się figlarny
uśmieszek.
- No proszę – zaczął zadziornie – a
jeszcze niedawno nie chciałaś być w centrum uwagi. Zadziwiasz mnie, Granger.
- Myślisz, że ktokolwiek jest tu
tobą zainteresowany? – Draco zmarszczył lekko brwi, ale nie wyzbył się
filuternego uśmiechu. Zanim się zorientowała, mężczyzna poprowadził ją w
oddalony kąt sali, gdzie objął ją w talii, zamykając tym samym w uścisku,
jednak Hermiona nie miała zamiaru się wyrywać.
-Teraz już nie, z wyjątkiem małej,
aroganckiej i wyjątkowo urzekającej kobiety. Chyba mówiłem już, że wyglądasz
wspaniale, prawda? – Zaśmiała się bezgłośnie w odpowiedzi i położyła dłonie na
satynowych klapach od marynarki chłopaka, a ten pochylił się ku niej
nieznacznie, otulając jej usta gorącym i spragnionym oddechem. – Przyciągasz
mnie dziś zadziwiająco mocno, a ja nie mam sił, żeby się przed tobą bronić.
- A ja nie mam sił na dalsze
słuchanie tych waszych amorów. – Odskoczyli od siebie jak poparzeni, gdy
usłyszeli stojącego nieopodal nich Blaise’a. Czarnoskóry wyglądał, jakby przed
chwilą dowiedział się, że przegrał cały majątek w karty lub jakaś z pań
odmówiła mu tańca. A Draco doskonale znał ten widok i nie miał cienia
wątpliwości, że na horyzoncie pojawiły się niemałe kłopoty. Nie wiedział
jednak, że będą one aż tak duże. – Mamy problem, Smoku. Oczywiście zakładam, że
nie wiesz, co tu robi urocza pani inspektor z Austrii.
- Co? – Gdyby mógł, zebrałby szczękę
z podłogi, ale starał się zachowywać pozory opanowania z racji obecności
Hermiony. Przełknął nerwowo ślinę i spojrzał na dziewczynę przerażony, ale na
twarzy kasztanowłosej nie dostrzegł gniewu czy zawiści. Patrzyła na niego
równie zdziwiona, co on na Diabła, który pomału zaczął się niecierpliwić
przedłużającym się milczeniem między nimi.
- Co, co? Zrób z nią coś, bo
interesuje się nią zbyt wiele osób.
- Granger… - chciał coś powiedzieć,
ale wystarczyło mu przyzwolenie w bursztynowych tęczówkach Hermiony. Popędził
przed siebie, zostawiając dziewczynę w towarzystwie przyjaciela, a przez głowę
przewijały mu się setki pytań bez odpowiedzi. Nie miał pojęcia, co Miranda robi
na przyjęciu; przecież napisała do niego, że nie będzie mogła przyjechać, a
jemu taki obrót spraw bardzo odpowiadał. Był wyśmienity wręcz! Kto mu zatem
wytłumaczy, co ta wredna baba tutaj robi? Oj
jest źle. Jest bardzo źle. Potwornie źle!
Panna Granger tymczasem stała obok Blaise’a,
wpatrując się w oddalającą się sylwetkę Malfoya i starając się ukryć ukłucie
zazdrości. Zerwał się do tej blond wywłoki, jakby się waliło i paliło.
Próbowała tłumaczyć sobie, że przecież on nic do niej nie czuje, nic go z nią
nie łączy; musi się jej po prostu pozbyć. Gdzieś tam w środku jednak czuła
mocne kopnięcia podświadomości, która naśmiewała się z niej ile wlezie.
Westchnęła głośno, krzyżując przy tym ręce na piersiach i cały czas spoglądając
na tłum gości.
- Blaise, co ja mam zrobić? – spytała
nieoczekiwanie dla samej siebie Zabiniego, a ten zerknął na nią kątem oka,
rozkładając ręce w geście bezradności.
- Wykop go z życia, spal jego listy
i tańcz wokół ognia śpiewając: całkiem sam i bez żadnych szans – zanucił wesoło
pod nosem, ale Hermiona nie miała siły, aby się uśmiechnąć. Odniosła natomiast
wrażenie, że jej podświadomość mówiła głosem Blaise’a i świetnie się bawiła,
patrząc na jej pulsujące z bólu serce. – Rodzimy się nadzy, mokrzy i głodni,
Granger. Potem sprawy przybierają jeszcze gorszy obrót. Chodź, razem upijemy
się cierpieniem, które zadają nam najważniejsze osoby naszego życia.
I
poszła razem z Zabinim, ale długo nie mogła wymazać obrazu szczupłej blondynki
w krwistoczerwonej sukni z głębokim dekoltem, która uwiesiła się na ramieniu
Dracona, pozując w blasku dziennikarskich fleszy. A on nawet nie skrzywił się,
gdy odcisnęła na jego policzku ślad karminowej szminki.
* * * * *
Pierwszy
nowy rok bez przyjaciół. Pierwszy nowy rok z dzieckiem pod sercem. Jak
strasznie te dwa zdania brzmiały w głowie. Odbijały się głośnym echem w każdej
sekundzie, dręczyły ją w nocy, potwornymi koszmarami, za dnia nie pozwalały
skupić myśli na niczym innym. Były jak skaza; jak głęboka i bolesna rana, nie
pozwalająca o sobie zapomnieć. Niczym krople padające na skałę i żłobiące w
niej wgłębienie, tak i w niej drążyły otchłań rozpaczy, która pochłonie ją, gdy
tylko wyrzuty sumienia nie zostawią w niej krzty usprawiedliwienia. Prawda
uderzyła nią o ziemię; nie dała możliwości wyboru, stawiając przed faktem
dokonanym. Jest w ciąży; za dziewięć miesięcy na świat przyjdzie mały szkrab,
którego teraz nosi w sobie. Ale to nie ona będzie jego matką. To nie w nią
będzie się wtulał w nocy. To nie do niej powie „mama”. Dla tego niewinnego
dziecka ona będzie chodzącym potworem, jeśli tylko dowie się o sobie prawdy.
Nie będzie chciało, ani nawet próbowało jej zrozumieć. Tak samo Blaise.
Zawsze
brzydziła się kłamstwem i uciekała od niego jak najdalej. Gardziła osobami,
które manipulowały i łgały na każdym kroku. A teraz sama stała się oszustką,
jednak nie szukała dla siebie usprawiedliwienia. Odraza, którą w sobie zrodziła
przypominała o sobie na każdym kroku. Kiedy patrzyła w lustro, chciała splunąć
odbiciu w twarz. Nienawidziła się za wszystko, co zrobiła do tej pory, a
najbardziej za oszukanie osób, na których tak bardzo jej zależy. Nikt jej nie
wybaczy; Hermiona nawet jej nie dotknie po tym wszystkim i nie odezwie się do
niej już nigdy więcej. Blaise nie będzie chciał jej znać, nie będzie zdolny do
kochania jej. Ale czy mogła go winić? Jeśli miała jakieś pretensje, a miała ich
bardzo dużo, to mogła obarczać nimi tylko i wyłącznie siebie. Zbyt wiele
krzywdy wszystkim wyrządziła; zawiodła każdego i straciła zaufanie. Nawet we
własnym ciele nie czuje się już bezpiecznie! Jak ma przeżyć kolejny rok z
ogromnym poczuciem winy? Rok to nic.
Pomyśl o całym życiu.
Wypakowała
kolejny sweterek z torby i ułożyła go na półce w niewielkiej szafce. Nie miała
ze sobą za wiele rzeczy, zresztą ich nie potrzebowała. Nikt nie może jej zobaczyć
i poznać prawdy. Nie może ryzykować, iż wszystko wyda się zaledwie w przeciągu
tygodnia. Wiedziała, że Blaise nie będzie jej tu szukać, ale mimo to wolała być
ostrożna. Londyn to nie Włochy, a wyjechać przecież nie mogła. Życie za granicą
byłoby jeszcze gorsze, niż obecne. Poza tym fundusze nie pozwalały jej na tak
długi pobyt gdziekolwiek z dala od Anglii. Szczęście w nieszczęściu, że udało
jej się znaleźć odpowiednią kryjówkę. Tu jej nikt nie znajdzie, a jak wiadomo,
najciemniej zawsze pod latarnią.
CZYŻBY PIERWSZA?!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBoję się, że nie wytrzymam do 26 czerwca.. Umrę.. :''(
OdpowiedzUsuńCiekawość jest zbyt wielka :(
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy, niezbyt emocjonujący i mało zabawny. I wydaje mi się taki nijaki.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że wymyślisz coś żeby to co planuje Ginn, podpadło pod kategorię "sprawa się rypła" ażeby wróciła do diabła z podkulonym ogonem i miną zbitego pieska po czym wyśpiewała mu wszystko jak na spowiedzi. Rozdział genialny. Niech wena bedzie z tobą
OdpowiedzUsuńUgh... Nienawidzę Malfoya, Weasley (mówię o płci żeńskiej), Hegen, Yves i na końcu Ciebie, bo... Ugh... Czemu musiało się tak pokićkać? Tak mi się smutno zrobiło przez Malfoya (nie zasłużył na "Draco"), gdy ten zostawił Hermionę i poszedł do tej s*ki Hegen...
OdpowiedzUsuńMuszę ochłonąć.
A fakt, że wzbudziłaś u mnie tyle emocji, potwierdza niesamowitość tego rozdziału.
Pozdrawiam,
C.
PS A tak naprawdę, to Cię uwielbiam! ❤
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Zastanawiałaś się może nad napisaniem w przyszłości opowiadania z paringiem Theomione lub Drarry? :D Są to jedne z moich ulubionych par i nie ukrywam że chętnie przeczytałabym coś twojego :) Uwielbiam twoją twórczość!!!
OdpowiedzUsuńLizbeth
Jeszcze
OdpowiedzUsuńAle się pokomplikowało. Tak się spodziewałam, że coś się stanie na przyjęciu ale nie, iż pojawi się Miranda. Stawiałam na cioteczkę. Draco i te jego rozterki nad koszulą. I ta mała zemsta Lucjusza na Ynes. Jak dla mnie rozdział stanowczo za krótki, ale ja nigdy nie mam dość. I, że skończyłąś jak akcja zaczęła się rozwijać. Ale cóż będę czekać cierpliwie. Powodzenia
OdpowiedzUsuńLa Catrina
Ale się pokomplikowało. Tak się spodziewałam, że coś się stanie na przyjęciu ale nie, iż pojawi się Miranda. Stawiałam na cioteczkę. Draco i te jego rozterki nad koszulą. I ta mała zemsta Lucjusza na Ynes. Jak dla mnie rozdział stanowczo za krótki, ale ja nigdy nie mam dość. I, że skończyłąś jak akcja zaczęła się rozwijać. Ale cóż będę czekać cierpliwie. Powodzenia
OdpowiedzUsuńLa Catrina
Ale się pokomplikowało. Tak się spodziewałam, że coś się stanie na przyjęciu ale nie, iż pojawi się Miranda. Stawiałam na cioteczkę. Draco i te jego rozterki nad koszulą. I ta mała zemsta Lucjusza na Ynes. Jak dla mnie rozdział stanowczo za krótki, ale ja nigdy nie mam dość. I, że skończyłąś jak akcja zaczęła się rozwijać. Ale cóż będę czekać cierpliwie. Powodzenia
OdpowiedzUsuńLa Catrina
Najciemniej zawsze pod latarnią? Hmm? Czyli ona będzie mieszkać niedaleko nich? No ciekawie się zapowiada. Szkoda mi Hermiony, bo znowu pojawiła się ts jędza Miranda! Jak ona mnie denerwuje! Mam nadzieje, że ostatnie słowo jednak będzie należało do Hermiony ;) A cioteczka Yves kiedy ujawni swój plan? Rozdział jest suuper! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń~Madzik
"W zamkniętej trumnie"
OdpowiedzUsuń"Rodzimy się nadzy, mokrzy i głodni"
moje perełki.
ślicznie.
a Yves i Mirandę może wysłać w kosmos? każdemu ulży.
pozdrowienia,
Nox
O nie, myślałam, że mi serce pęknie z żalu jak przeczytałam o tym jak Hermana patrzyła na to jak w blasku fleszy jej ukochany mizdzry się z inną... i się zastanawiam dlaczego Panny nie pomogła w ubiorze swojemu mężowi? Trochę to dziwne. Draco ma ode mnie kopa w jaja za swoje zachowanie... a Hermana mu zaufała, dupek jeden! Dziwi mnie ze Yves potrafiła być miła dla Hermiony, choć przez chwilę... jak praca może być ważniejsza niż miłość?! A Ginny to już w ogóle mnie wkurza jej egoistyczne podejście, dziecko nie ma tylko matki ale i ojca, jak nie chce dziecka to myślę że jego ojciec(Zabini) z wielką chęcią zajmowały się tym dzieckiem sam! Jaka egoistka i ona twierdzi ze kocha Zabiniego?
OdpowiedzUsuń*Hermiona nie Hermana, głupi słownik :-(
UsuńOMG!!! Nie mogę uwierzyć że jest na świecie ktoś kto umie pisać tak fajnego bloga. Od tygodnia czytam tylko tego bloga i nie mogę się od niego oderwać. Ogólnie ten blog jest boski i cóż brak mi słów. Strasznie szkoda mi Hermiony że Draco ja tak zostawił, ale mam nadzieję że jak pocaluje Hermi (bo mam nadzieję że to zrobi ) to dziennikarze też ich uwiecznią. A i jeszcze nie napisałaś co dostali pod choinkę. Proponuję aby Hermiona dostała naszyjnik w kształcie serca który się świeci gdy w pobliżu jest osobą która się kocha najbardziej na świecie
OdpowiedzUsuńto tyle powodzenia i życzę weny
~polix 007
O MÓJ BOŻE
OdpowiedzUsuńHejka! Mam na imię Samanta, czytam Twojego bloga od majówki codziennie i teraz nie wyobrażam sobie, w muszę czekać do 26 czerwca, żeby spotkać się z kolejną dawką mojego ulubionego parringu i ulubionej Realistki:((( serce mi pęka!
No ale od początku... Jakie było moje zdziwienie, gdy recepcjonistka okazała się być moją imienniczką :D szczerze mówiąc na początku nie podobało mi się zestawienie Harry-Pansy jednak teraz... Coraz bardziej się do nich przekonuje!
Nawet nie wiesz co się dzieje ze mna codziennie. Odbieram na lekcji myślami do Draco i Hermiony, wyobrażam sobie scenariusze i czuję się jakbym żyła z nimi, w świecie, który opisujesz. Czasami nawet jak obiekt westchnień Malfoya :D świetnie piszesz, najlepsze Dramione jakie do tej pory czytałam a uwierz mi że było ich wiele :3 No cóż, pewnie będę leczyć moje pekniete z tęsknoty serce równie świetnymi miniaturkami :D Tymczasem życzę owocnej nauki, powodzenia i miłych dni :3 proszę też (jeśli cudem dokopiesz się do końca mojego komentarza :D) żebyś wysłała mi wiadomość gdy pojawi się nowy rozdzial, proszę! samciak99@gmail.com
Pozdrawiam, oczarowana Samcia
Zaczęłam czytać Twoje opowiadanie wczoraj. Na razie jestem na rozdziale 17 i jestem trochę rozczarowana, swoje komentarze zostawiłam pod rozdziałem 14 oraz 16.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak piszesz teraz, po półtora roku, ale nie chcę sobie psuć zabawy, więc idę po kolei. ;)
Cudowneee :* strasznie mi żal Hermiony :c Malfoy powinien zamknąć Yves i tę Hagen w piwnicy to by sobie pogadały, a nie psuły wszystkim zycie.
OdpowiedzUsuńUdało mi się nadrobić całe opowiadanie i chciałam oznajmić, że:
OdpowiedzUsuńNiech ta Miranda i Yves spłoną, utopią się albo cokolwiek. Strasznie działają mi na nerwy, obydwie to wstrętne s... sama wiesz co! ;-D
Żal mi Hermiony, że musiała patrzeć na Draco i Hagen...
Ciekawa jestem także co dalej z Ginny. ;-)
Życzę weny, ale jednak najbardziej to powodzenia i wytrwałości podczas sesji! (której mi niestety już brakuje, a nawet ta nieszczęsna sesja się nie zaczęła) :)
Pozdrawiam,
Ariela
http://breathe-you-in-dh.blogspot.com/
Ej, ja umrę jak 48 rozdział nie pojawi się 26 Czerwca .. :C
OdpowiedzUsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńWiem, że nie było mnie tu bardzo dawno, za co najmocniej cię przepraszam - końcówka roku okazała się gorsza niż przypuszczałam :( Ale dzięki Bogu już są wakacje i po względnym odespaniu wszystkich nieprzespanych nocek mogę wziąć się za napisanie kilku słów zarówno do rozdziału, jak i miniaturki, którą skomentuję osobno :)
Wszystko bardzo się pokomplikowało i naprawdę współczuję Hermionie - nie mogę sobie wyobrazić, jak musiała się czuć, kiedy widziała Draco w towarzystwie Mirandy. Owszem, to tylko dla zachowania pozorów, ale mimo wszystko - współczuję jej bardzo.
Najlepiej byłoby, żeby zarówno jakby ona, jak i Yves spłonęły w piekle. Nic, tylko mieszają ;-; W ogóle podziwiam Hermionę, że tak dobrze trzyma się po wszelkich konfrontacjach z panią Malfoy - ja już bym chyba dawno się złamała :/
No i Ginny... Niby najciemniej pod latarnią, ale mimo wszystko nie zawsze wszystko może pójść po jej myśli i plan ukrycia ciąży może spalić na panewce... I coś podpowiada mi, że coś takiego może mieć miejsce...
Już czekam na następny rozdział!
Pozdrawiam,
Natalia
Podziwiam Hermionę, że wytrzymała te przygotowania. Ja bym chyba szału dostała. Jeszcze do tego dochodzi ogromny stres. Ale już było tak dobrze; Yves prawie zachowała się jak człowiek, wielkie wejście za sobą, a tu nagle ta wywłoka. Czemu przeczucie mnie nie zawiodło i ona musiała się tam pojawić. Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że ktoś utrze jej nosa.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Uwielbiam twój humor :D Ale zawsze jak juz jest dobrze i fajnie to nagle coś się psuje. Następstwem tego jest kłótnia tych bezmózgich idiotów xd Jeszcze ta Ginny... jej zachowanie bardziej pasuje pod dziecko lamentu którym jest Herma xd
OdpowiedzUsuń《~♡~》