na wstępie bardzo Wam wszystkim dziękuję za wyrozumiałość w sprawie opóźnienia publikacji i jeszcze raz bardzo za to przepraszam. Nie chciałam, aby tak wyszło, a gdy miałam dodać nową notkę i zobaczyłam, że cała nie zawiera polskich znaków załamałam się. Nie dałabym rady w przeciągu godziny naprawić tego wszystkiego, więc jedyne, co mogę zrobić to podziękować Wam za cierpliwość.
Mam nadzieję, że więcej do tego nie dojdzie i nie będą musiały dręczyć mnie wyrzuty sumienia...
A propos wyrzutów sumienia, łapka w górę, kto dzisiaj pisał próbną maturę? Piszcie w komentarzach jak Wam poszło, bo ja czuję się wyjątkowo pewna swoich odpowiedzi, co nieczęsto się zdarza ;)
Na koniec zapraszam na nową (spóźnioną) notkę i informuję, że kolejny rozdział zostanie opublikowany 28 grudnia. Mam plany, aby umieścić jakąś miniaturkę w klimacie świątecznym, ale chyba jeszcze nie załapałam świątecznego bakcyla :D
* * * * *
Dla człowieka będącego typowym typem choleryka
stan kompletnego bezruchu jest jeszcze bardziej drażniący niż kamyk w bucie. Ręce
chciałyby chwycić się czegokolwiek, aby zrobić cokolwiek. Nogi chciałyby pójść
w tylko sobie znanym kierunku. A głowa? Przez cały czas serwuje miliardy
informacji równie potrzebnych do życia, co umarłemu kadzidło. Jak więc zatem
choleryk ma wysiedzieć siedem dni w miejscu bez żadnego kontaktu ze swoją pracą?
Jeszcze pal licho, gdy ta robota jest uciążliwa i chodzi się do niej, aby zabić
czas, a co najważniejsze, aby zarobić pieniądze i utrzymać rodzinę. Sprawa
znacznie się komplikuje, gdy osobnik jest sam i musi wydawać pieniądze tylko na
siebie, a na dodatek firma, w której pracuje jest jego własnością.
Blaise stał przed domem swojego przyjaciela i czekał
na jakikolwiek dźwięk, który świadczyłby o zainteresowaniu jego osobą. Jednak
nic takiego nie nastąpiło w przeciągu co najmniej dwudziestu minut, a właściciel
domu nie pofatygował się nawet, aby krzyknąć, że drzwi są otwarte. Zabini
ponownie wcisnął guzik dzwonka i przytrzymał go nieco dłużej, aby dźwięk mógł chociaż
odrobinę wkurzyć Dracona i ruszyłby się on z miejsca, w którym siedział i otworzył
mu te zakichane drzwi. Niestety, ani dzwonek, ani bezpardonowe walenie w nie
nie dały Blaisowi oczekiwanych rezultatów. Mężczyzna wzniósł błagalnie oczy ku
niebu i pokiwał z dezaprobata głową. Następnie teleportował się prosto do
salonu Dracona, gdzie nie spostrzegł żadnych śladów obecności właściciela
mieszkania. Blaise rozejrzał się po całym pomieszczeniu i udał się do kuchni, która
wyglądała, jak wyciągnięta z katalogu mebli kuchennych. Wszystko było w
nienaruszonym stanie - wszelkie naczynia stały poukładane w szafkach, podobnie
jak sztućce i produkty żywnościowe. Nic, nawet najmniejszy okruszek chleba nie świadczył
o tym, że Draco był dzisiaj w kuchni i jadł chociażby śniadanie czy też pił wodę.
Blaise ściągnął swój czarny płaszcz, który powiesił na wieszaku w przedpokoju,
a następnie pomaszerował w stronę schodów, które prowadziły na pierwsze piętro.
Praktycznie wszystkie drzwi były na nim pozamykane, oprócz oczywiście tych prowadzących
na ostatnie, drugie piętro domu, na którym Draco trzymał tylko sobie znane szpargały.
Otwarte drzwi powinny stanowić pokusę dla każdego, kto po raz pierwszy przebywał
u niego w mieszkaniu, jednak mało komu dane było dojść na to piętro, bo Malfoy
z reguły nie przyjmował dużej liczby gości, a jeśli już, to były to kobiety na
jedną noc, a w trakcie tej nocy raczej nie miały one sposobności, aby wyjść
poza próg sypialni. W końcu Zabini zdecydował się wejść właśnie do sypialni
swojego przyjaciela. Było to miejsce, w którym najbardziej spodziewał się go znaleźć
i jak się okazało z momentem pchnięcia drzwi nie mylił się. Daco leżał na jej środku
z zamkniętymi oczami i rękami splecionymi na swoim torsie. Oprócz czarnych
spodni od dresu nie miał na sobie niczego, więc jego blada skóra dość mocno kontrastowała
z ciemnymi panelami na podłogi. Jego włosy były rozwiane w każdym możliwym
kierunku, a na twarzy dało się dostrzec znacznie dłuższy zarost niż ten, który
blondyn miał w zwyczaju nosić. Zabini zamknął po cichu za sobą drzwi i oparł się
o najbliższa ścianę, czekając na jakąkolwiek reakcję przyjaciela. Niestety
Draco leżał jak spetryfikowany i nie ruszył nawet małym palcem, aby pokazać, że
żyje. Jedynie unosząca się pomału klatka piersiowa świadczyła o tym, że nie umarł.
Po dłuższej chwili Blaise podszedł do Dracona i trącił go lekko butem w ramię.
Blondyn otworzył jedno oko, które niemalże natychmiast zamknął i nadal nie zmienił
swojej pozycji. Bruneta nieco rozśmieszyło zachowanie kumpla, ale zdołał opanować
śmiech i ponownie trącił Malfoya w ramię.
- Odejdź Diable i zostaw mnie
samego. Chcę tu umrzeć w samotności. - Zabini wywrócił z dezaprobata oczami i kucnął
przy przyjacielu, który widząc jego twarz nad sobą odwrócił się na prawy bok i skrzyżował
ręce na klatce piersiowej. - Idź sobie.
- Co ty na gacie Merlina znowu
odwalasz?
- Umieram. Nie widać? - Draco spojrzał
na rozbawiona twarz Blaisa, który szczerzył się do niego w szerokim uśmiechu.
Nie poprawiło to ani trochę jego humoru, więc z głośnym jękiem przewrócił się z
powrotem na plecy i zamknął oczy. Zabini usiadł obok niego i rozglądał się po
sypialni. Nie widział walających się bezkarnie ubrań ani butelek po winie czy
Ognistej Whisky, więc śmiał twierdzić, że przyjaciel dzisiejszą noc spędził
samotnie. Z jednej strony wydawało mu się to nieprawdopodobne, ale z drugiej
nic nie świadczyło o obecności jakiejś kobiety dzisiejszego dnia czy też
wczorajszej nocy w tymże pomieszczeniu. Pościel na łóżku była starannie ułożona,
zupełnie jakby u Dracona pracowała obsługa hotelowa, zajmująca się sprzątaniem
pokoi. Na podłodze nie było choćby najmniejszego śladu kurzu, a wszystkie
przedmioty były ustawione w miejscach, gdzie stać powinny. Całości tego obrazu zakłócał
jeden mały szkopuł, a mianowicie na wpół rozebrany Draco leżący po środku
sypialni. Blaise zdecydował się jeszcze raz zachęcić przyjaciela do rozmowy,
ale kolejne szturchnięcie w ramię dało taki sam efekt jak poprzednie. W końcu
brunet podniósł się z podłogi i skierował swoje kroki w kierunku ulubionego
fotela Malfoya. Nie zdążył jeszcze dotknąć jego poręczy, gdy blondyn podniósł się
gwałtownie do pozycji siedzącej i wbił w niego swoje spojrzenie.
- Ani mi się waż siadać w tym
fotelu. - Draco cedził słowa jak przez sitko i mówił je z taką wrogością, że
Blaise wołał usiąść w jakimś innym miejscu. Na przykład na brzegu łóżka. W tym czasie
Malfoy zdążył powrócić do swojej pozycji i zagłębić się w swoich myślach.
Blaise przyszedł do niego tylko i wyłącznie
po to, aby sprawdzić jak sobie radzi na przymusowym urlopie. Wiedział, że Będzie
to dla Dracona wyjątkowo trudne wyzwanie, bo nie potrafił wysiedzieć pięciu
minut w spokoju, ale jak się okazuje Smok wziął sobie określenie ,,odpoczywać,,
za bardzo do serca. Zabini spodziewał się, że przyjaciel gdzieś wyjedzie, albo
zaszyje się z jakąś kobieta w domu lub w najgorszym przypadku będzie dalej pracował
nic nie robiąc sobie z nakazu psychiatry. Nie musiał chyba mówić, że to, co zobaczył
po wejściu do pokoju zdziwiło go niepomiernie?
- Smoku, leżysz tak przez cały dzień?
- Yhym.
- Brałeś chociaż dzisiaj prysznic?
- Yhym.
- Byłeś gdzieś? W sklepie na przykład?
- Eem. - Blaise domyślił się, że to
,,eem,, miało oznaczać odpowiedz negatywna, jednak nie zrezygnował z męczenia
przyjaciela kolejnymi pytaniami.
- A robiłeś cokolwiek poza leżeniem
i prysznicem?
- Yhym.
- Drapanie się po dupie nie liczy się,
więc coś innego?
- Eem.
- Chcesz wiedzieć, co dzieje się w firmie?
- Eem.
- Pokazać ci projekty jakieś?
- Eem.
- To może gazetę ci kupie jakąś, żebyś
miał chociaż co czytać. - Zabini próbował jakoś zachęcić przyjaciela do
rozmowy, ale oprócz pojedynczych pomruków nie udało mu się wykrzesać z Dracona
nic więcej. W końcu zrezygnowany podszedł do niego i mocno potrząsnął go za
prawy bark. Malfoy otworzył jedno oko i spoglądał na kumpla jak na kompletnego
idiotę.
- To znowu ty. Mówiłem, że chcę umrzeć
w samotności.
- Ty coś brałeś? Pomieszałeś proszki
z proszkiem do prania?
- Zostaw mnie. Czekam tutaj na śmierć,
nie widzisz? - Blaise wywrócił z konsternacją swoimi oczami, a następnie wbił w
blondyna najostrzejsze spojrzenie, jakie tylko udało mu się z siebie wykrzesać.
Niestety Malfoy nie zwrócił na niego nawet najmniejszej uwagi i ponownie przewrócił
się na prawy bok. Zabini miał tego pomału dość i z całej siły uderzył otwartą dłonią
Dracona w tyłek. Blondyn aż podskoczył i odwrócił się gwałtownie w kierunku
bruneta, napotykając na swojej drodze jego karcący i stanowczy wzrok. Blondyn już
miał coś powiedzieć, ale Diabeł był znacznie szybszy.
- Japsko w kubeł Smoku. Jest godzina
piąta po południu, a ty od samego rana leżysz na tej podłodze rozciągnięty
niczym dywan perski i użalasz się nad swoim marnym losem, bo musiałeś wziąć
sobie tydzień wolnego. Wiesz, co robią normalni ludzie w takich sytuacjach? Korzystają
z wolnych dni jak tylko potrafią, a ty oprócz podrapania się po tyłku i po
jajkach nie zrobiłeś niczego. Niczego księciuniu zasrany! - Draco zrobił minę
zbitego psa i z udawaną pokorą patrzył we wściekłe oczy Blaisa.
- Przecież wziąłem prysznic, więc o
co chodzi?
- I zamierzasz tak spędzić cały tydzień?
- Niech no się zastanowię. - Malfoy zrobił
minę głęboko myślącego nad czymś człowieka, co jedynie pogorszyło humor
bruneta, którego brew podjechała niebezpiecznie w górę. - Tak, tak właśnie
zamierzam.
- Daj spokój. Przecież urlop to nie
jest koniec świata.
- Jestem tylko człowiekiem, nic nie znaczącym
marnym prochem. Czymże jest moje życie jak niczym innym jak niekończącą się wędrówką,
na której końcu czeka mnie śmierć? Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz
Blaise. - Zabini wytrzeszczył swoje oczy z głębokim szoku i zamrugał nimi parę
razy. Gdy jakimś cudem udało mu się dojść do siebie chwycił Dracona za ramiona
i potrząsnął go za barki.
- Ty jesteś zjarany. Na bank jesteś
śćpany! Coś ty brał?! Marihuana? LSD? Może
heroina? Tylko nie mów, że chlałeś denaturat, bo zabije.
- Blaise, agresja do niczego nie
prowadzi. - Brunet klepnął się głośno w czoło i usiadł na podłodze obok
Dracona, który nagle chwycił go gwałtownie za krawat od koszuli i przyciągnął
go w swoim kierunku, tak że praktycznie stykali się nosami.
- Ja już tak dłużej nie mogę! Ja się
tu duszę! To jest potworne Diable! Ja już mam dosyć tego wolnego! Chcę do
pracy! Do pracy! - Draco telepał Zabinim w prawą i lewą stronę wyładowując na
nim swoją frustrację. Blondyn nie był typem człowieka, który każdą wolną chwilę
przeznacza na błogie lenistwo. On nienawidził jałowego siedzenia w fotelu i oglądania
telewizji. To nie było dla niego. Potrzebował pracy, długich godzin, które mógłby
przeznaczyć na projektowanie, albo chociaż na bezsensowne mazanie ołówkiem po
brystolu. Potrzebował zajęcia, które pochłonęłoby go równie mocno, co
dotychczasowe zajęcia w biurze. Jednakże pech chciał, że jego dom był daleki od
jakichkolwiek form rozrywki, a jemu nic czym mógłby się zając przez te siedem
dni nie przychodziło do głowy. Całą swoją nadzieję postanowił zatem położyć w
Blaisie, który był jego ostatnią deską ratunku.
- Zwariuję tutaj Blaise! Wystarczy
mi już tego wolnego!
- Spokojnie Smoku! - Zabiniemu z
wielkim trudem udało się opanować nagły wybuch frustracji u przyjaciela. Draco oddychał
szybko, a ręce trzęsły mu się z powodu nadmiaru adrenaliny. Blaise nie ukrywał,
że stan kumpla nie jest najlepszy. Ba! On nie jest nawet choć trochę zbliżony
do dobrego! Spodziewał się, że tak spora ilość wolnego czasu będzie dla Dracona
utrapieniem, ale nie miał pojęcia, że aż tak bardzo.
- Pomyśl logicznie Draco. Co robisz,
gdy wracasz do domu po pracy?
- Nie wypowiadaj przy mnie tego słowa.
- Co robisz Smoku? - Draco klepnął głośno
rękami o swoje kolana i rozglądał się po pokoju w poszukiwaniu jakiejś wskazówki,
jednak pech chciał, że nie potrafił podać Blaisowi żadnej konkretnej czynności.
- Nie wiem.
- Wiesz. Skup się i powiedz czym się
wtedy zajmujesz.
- Nie wiem, jasne?! Robie rożne
rzeczy! Czasem jestem z jakąś laską, którą ledwo znam, czasem jestem sam i siedzę
w pracowni! Nie zajmuję się niczym konkretnym, bo nie umiem! - Draco czuł, jak równocześnie
ogarnia go frustracja i sam pozbawia się sił. Od rana nie zrobił niczego, prócz
przewracania się z prawego na lewy bok. Bezczynność była jeszcze bardziej męcząca
niż cały dzień w pracy. Nie potrafił przestawić się na tryb lenistwa i
korzystania z wolnego czasu. To po prostu nie leżało w jego naturze.
- Uspokój się. Coś na to poradzimy.
- Nagle w kieszeni spodni Blaisa dało się słyszeć dźwięk przychodzącej wiadomości.
Mężczyzna wyciągnął telefon komórkowy, a na jego twarzy pojawiła się
charakterystyczna zmarszczka na czole oznaczająca zaniepokojenie. Nie spodobało
się to Draconowi, który poczuł, że uwaga jego przyjaciela bynajmniej nie będzie
już skupiona na nim. Zabini wystukał odpowiedź na dotykowym ekranie komórki i schował
go z powrotem do spodni. Następnie wstał z podłogi i skierował swoje kroki w
kierunku wyjścia.
- Przepraszam Smoku, ale Ninny ma jakiś
kłopot. - Draco wywrócił jedynie swoimi oczami na dźwięk użytego przez
przyjaciela zdrobnienia i ponownie położył się na podłodze, umieszczając ręce
pod głową.
- Leć, pędź niczym wiatr. Tylko nie
zabij się na zakrętach, a ja dalej będę kontemplował nad marnością mego żywota.
Idź, nie przejmuj się mną. - Blaise pokręcił z dezaprobatą głową i spojrzał
ostatni raz na Dracona, który z kolei nie zaszczycił go swoją uwagą.
- Tylko nie rob niczego głupiego, proszę
cię.
- Redbulle się skończyły więc nie
skoczę z okna, aby sprawdzić czy potrafię latać. Możesz o to być spokojny. -
Zabini z wielkim oporem i niepewnością opuszczał Dracona, ale nie mógł się przecież
rozdwoić i być w dwóch miejscach jednocześnie. Ginny go potrzebowała, a on,
jako jej przyszły mąż powinien być na każde jej zawołanie i stawać na rzęsach,
gdy będzie w potrzebie. Dlatego po szybkiej kalkulacji dokonanej w głowie był w
stanie pokusić się o stwierdzenie, że Draco jest przecież dorosłym mężczyzną i
nie wpadnie na żaden kretyński pomysł, na przykład wieszania się na gałęzi za
oknem. Wyszedł najszybciej jak umiał i wsiadł do samochodu, aby móc dojechać w
miejsce, które wskazała mu Ninny. Nie kojarzył, co ukochana może robić w tej części
Londynu, ale domyślał się po treści wiadomości, że znalazła się w jakiejś
trudnej sytuacji.
* * * * *
Po dojechaniu na New Cavendish
Street okazało się, że Zabiniego nie myliło przeczucie. Ginny stała na chodniku
przed jednym z budynków, na rękach trzymała córkę Potterów, a obok niej niczym
widmo stała Hermiona, tępo wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Blaise wyskoczył
z samochodu parkując go wcześniej najbliżej jak się tylko dało dziewcząt i podszedł
do Ginny, wyjmując jej z rąk małą Lilianę. Rudowłosa kobieta niemalże
natychmiast objęła pannę Granger, która wybuchła głośnym płaczem, umieszczając
swoją twarz na ramieniu przyjaciółki. Mężczyzną spojrzał pytającym wzrokiem na
ukochaną, ale ta pokręciła jedynie głową, dając mu do zrozumienia, że nie jest
to najlepszy moment na wyjaśnienia. Zabini dostrzegł w środku budynku, przed którym
się znajdowali kłócących się państwa Potter. Pansy trzymała się za ramiona, a z
jej oczu płynęły strugi łez przy czym mówiła coś w stronę Harrego, który wyglądał
jakby właśnie dostał od niej w twarz. Z resztą nie zdziwiłoby to za bardzo
Blaisa, gdyż sądząc po stanie, w jakim znalazła się czarnowłosa Potter musiał czymś
ja nieźle wkurzyć bądź zranić. Z jego punktu widzenia bardziej prawdopodobna była
ta druga opcja, ponieważ Pansy wyjątkowo rzadko jak na kobietę płakała, a już
na pewno nie z jakiejś głupoty. Zatem Harry wyjątkowo musiał przegiąć strunę, że
doprowadził swoją żonę do łez.
Lilly wierciła się nerwowo na rękach Blaisa wyciągając
coraz częściej swoją małą główkę w kierunku swoich rodziców. Nie podobała jej się
ta cała sytuacja i jasno dawała to wszystkim do zrozumienia. Hermiona czuła się
za to jak w potrzasku. Została zmiażdżona przez kumulowane w sobie emocje, a
ich nacisk był tak silny, że nie widziała żadnego sposobu, aby sobie z nim poradzić.
Łzy zdawały się przynosić ukojenie, ale uczucie zawiązanego gardła nie chciało minąć.
Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nie wiedziała, jak ma się z tej pułapki wydostać.
Emocjonalność od zawsze była jej słabą stroną, ale nie sądziła, że aż tak
bardzo. Zdała sobie sprawę, że naiwnie się łudziła, że po odejściu od Rona
wszystko zacznie się w końcu dobrze układać. Jaka ona była głupia! Można uciekać
przed przeszłością w nieskończoność, ale prędzej czy później ona i tak cię
dopadnie. Problem w tym, że im dłużej biegniesz przed siebie tym mocniejszego
kopa w dupę dostaniesz na samym końcu. Ona podniosła się i kroczyła coraz
szybszym krokiem w kierunku lepszej przyszłości, ale zapomniała, że szybkie
wstanie nie zawsze oznacza stabilne kroczenie do przodu. Szła na chwiejnych
nogach, ale uparcie wmawiała sobie, że jest dobrze, że to tylko chwilowe.
Niestety wystarczył jeden mały kamyczek na dotychczasowo prostej drodze, a ona runęła
na nią jak kłoda, obijając się w każdym możliwym miejscu. Gdy panna Granger dostrzegła,
jak wygląda jej obecne życie wtuliła się mocniej w drobne ciało Ginny i łkała w
jej ramię, dopóki nie poczuła choćby chwilowej ulgi. Jednak ani starania w celu
wyregulowania oddechu, ani spokojne i miarowe głaskanie przez przyjaciółkę po głowie
nie poprawiały jej stanu. Z sekundy na sekundę czuła się coraz gorzej i dochodziła
do wniosku, że jest najzwyczajniej w świecie żałosna. Teraz wszyscy będą się
nad nią litować i robić wszystko, żeby poczuła się choć odrobinę dawną sobą.
Ale jak ona teraz im wytłumaczy, że najzwyczajniej w świecie nie chce ich
pomocy?
Blaise
podszedł niepewnym krokiem w kierunku Ginny i dotknął jej ramienia, które nie było
zajęte przez płaczącą Hermionę. Rudowłosa odwróciła się delikatnie w stronę mężczyzny
i spojrzała na niego z niemą prośbą w oczach. Nigdy nie była dobrą
pocieszycielką, ale starała się zawsze dawać z siebie wszystko i pomagać jak
tylko umiała. Niestety w tej sytuacji, w której się obecnie znalazła czuła, że
nawet Merlin miałby problem, a co dopiero miała zrobić ona? Pozostawało jej
jedynie liczyć na Blaisa.
- Ninny zabierz Hermionę do
samochodu. - Ginewra pokiwała głową na znak, że rozumie i pomogła dostać się
Hermionie na chwiejnych nogach na tylne siedzenie samochodu. Usiadła tam razem
z nią, a po chwili na jej kolanach znalazła się mała Liliana. Rudowłosa spojrzała
na Zabiniego karcącym wzrokiem, a mężczyzna
od razu zaczął się tłumaczyć.
- Kochanie dokładnie wiesz, że nie
mam fotelika w samochodzie. Nie patrz się więc na mnie jakbym nie wiedział, że
nie można w ten sposób przewozić dzieci. - Wzrok kobiety nieco zelżał, ale mimo
wszystko nie pochwalała ona pomysłu Blaisa. Jednak w tym momencie na jej głowie
znajdowały się znacznie poważniejsze sprawy niż punkty karne w prawie jazdy jej
narzeczonego. Jedna ręką trzymała Hermionę za rękę, a drugą podtrzymywała mała
Lilly siedzącą na jej kolanach. Kasztanowłosa nieco się uspokoiła, ale z jej
oczu nadal leciały pojedyncze krople łez. Nie patrzyła na Ginny, a jedynie tępo
wpatrywała się w szybę samochodową, jakby uparcie na niej czegoś szukała. W końcu
Blaise ruszył z miejsca i prowadząc najostrożniej jak się tylko dało i jednocześnie
tak, aby nie wzbudzać zainteresowania służb mundurowych kierował się w stronę
mieszkania. Droga nie była długa, ale jadąc ze standardową prędkością czas jej przebycia
znacznie się wydłużył. Przez całe pół godziny w samochodzie panowała niczym nie
zmącona cisza. Nawet Lilly siedziała cichutko i nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
Od czasu do czasu jedynie była ona przerywana przez dźwięk zmieniania biegów i
wciskania odpowiednich pedałów. Gdy w końcu Blaise zaparkował pod blokiem, w którym
mieściło się jego wspólne mieszkanie i Ginny cichym głosem odezwała się
Hermiona.
- Blaise, czy możesz odwieźć mnie do
domu? - Zabini spojrzał pytającym wzrokiem na kasztanowłosą, ale nie zdążył jej
odpowiedzieć, gdyż ubiegła go Ginewra.
- Nigdzie nie idziesz. Musisz odpocząć,
bo dzisiaj wyjątkowo się narobiłyśmy. Chodź, zrobię ci herbaty. - Panna Granger
nie miała w sobie wystarczającej siły, aby protestować, więc z pomocą Blaisa wysiadła
z samochodu i razem z Ginny i Liliana udali się prosto do mieszkania. Oczka małej
wciąż były szeroko otwarte. Możliwe, że z niepokoju, iż nie ma przy niej rodziców
lub po prostu ją też martwiła cała sytuacja. Hermiona starała się lekko do niej
uśmiechnąć, ale dziewczynka wciąż spoglądała z przerażeniem, a na buzi czaił się
grymas, który w każdej chwili mógł zamienić się w głośny płacz. Gdy wszyscy znaleźli
się w końcu w mieszkaniu Blaise zabrał od Ginny Lilianę i poszedł z nią do
pokoju gościnnego, całując jeszcze po drodze ukochaną w policzek. Panna Granger
czuła się nieswojo. Zdawała sobie sprawę, że to całe zamieszanie jest tylko i wyłącznie
z jej winy. Wstydziła się tego i nic nie mogła znaleźć na swoją obronę. Uczucia
ją dzisiaj przerosły i przekonała się wyjątkowo boleśnie jakie mocne ciosy potrafią
zadać na sercu i duszy. Nagle poczuła na swoim ramieniu rękę przyjaciółki, która
po chwili złapała ja za dłoń i poprowadziła w stronę kuchni. Kasztanowłosa usiadła
na jednym z krzeseł, a Ginny zabrała się za robienie herbaty. Po chwili w całym
pomieszczeniu dało się wyczuć słodki, czekoladowo-miętowy zapach. Kobieta postawiła
dwa kubki na stoliku i usiadła na przeciwko przyjaciółki. Hermionie głos utkwił
w gardle. Nie wiedziała, co może powiedzieć. Powinna przeprosić, ale nie potrafiła.
Nie mówiąc już o patrzeniu w bystre oczy rudowłosej. Kobiety milczały. Ginny również
było ciężko zacząć rozmowę. Bała się, że jakiegokolwiek tematu nie poruszy to
jeszcze bardziej pogrąży Hermionę w rozpaczy. Nagle w kuchni pojawił się Blaise
i usiadł przy pannie Weasley, splatając palce jej dłoni że swoimi. Dopiero po
chwili zauważył, że w pomieszczeniu panuje cisza, a obie panie nawet na siebie
nie patrzą.
- Dziewczyny co się stało? Pokłóciłyście
się? - Ginny pokręciła przecząco głową, a Hermiona schowała swoją twarz w dłoniach.
Ponownie poczuła piekące łzy pod powiekami, których coraz bardziej zaczynała nienawidzić.
Rudowłosa pochyliła się w kierunku Zabiniego i mocniej ścisnęła jego rękę.
Blaise wyczuł, że jest spięta, a dodatkowo widok plączącej Granger wcale nie pozwolił
mu się uspokoić.
- Dobra, ja nie lubię się bawić w
podchody. Co się stało Granger? - Hermiona przetarła swoje mokre oczy i spojrzała
w ciemne tęczówki bruneta. Nie potrafiła udzielić mu żadnej odpowiedzi, więc milczała
od czasu do czasu pociągając żałośnie nosem. Nagle w pomieszczeniu dało się słyszeć
cichy i drżący głos Ginny. Oczy Blaisa niemalże od razu na niej spoczęły.
- Hermiona źle się poczuła dzisiaj. Miała
zawroty głowy i zemdlała, gdy razem z Pansy sprzątałyśmy w... - Niestety Ginny
nie dokończyła, gdyż Hermiona przerwała jej w połowie zdania. Mogła czuć się
potwornie, ale nie uprawniało to przyjaciółki do kłamstwa. Tego panna Granger
nigdy nie tolerowała i wołała najgorszą prawdę niż choćby najskuteczniejsze kłamstwo.
- Przestań Ginny, proszę cię. -
Hermiona zagryzła wargę niemalże do krwi i spojrzała na Blaisa, który wyglądał
na kompletnie zdezorientowanego całą tą sytuacją. Nie miała prawa mu się dziwić.
W końcu mężczyźni rzadko kiedy rozumieją, o co chodzi kobietom. Zabini patrzył
na przemian na obie dziewczyny i próbowała wyczytać z ich twarzy choćby namiastkę
tego, co wydarzyło się przed jego przyjazdem. Jednak oprócz ogólnego przygnębienia
nie był w stanie odczytać niczego innego.
- Czy mam was zostawić? - Ginny spojrzała
na Hermionę, ale ona zaprzeczyła ruchem głowy i ponownie schowała twarz w dłoniach.
Czuła się potwornie. Nie umiała otworzyć się przed przyjaciółką. Tu nawet nie chodziło
o obecność Blaisa, ale o nią samą. Bała się swoich uczuć i pokazania ich
komukolwiek. Bała się samej siebie i swoich reakcji.
- Hermiono połóż się. Musisz odpocząć.
Jutro będzie lepiej, zobaczysz. - Jednak panna Granger ponownie zaprzeczyła, a
Blaisowi i Ginny pozostało wymieniać porozumiewawcze spojrzenia i czekać na
cokolwiek. Zabini nie krył zakłopotania. Jak każdy mężczyzna nigdy nie rozumiał
do końca psychiki kobiecej, a obecna sytuacja była dla niego jak zagadka, której
nie da się rozwiązać. Na dobrą sprawę mogło chodzić o wszystko. Nie znał
Granger do końca, więc nie wiedział jakie ona może mieć problemy. Domyślał się
jedynie, że nie jest to nic prostego z czym mogłaby sobie poradzić od razu. To było
coś trudniejszego i na tyle bolesnego, że nie chciała się otworzyć nawet przed
najlepszą przyjaciółką. Jednak po dłuższej chwili kasztanowłosa odezwała się,
ale mówiła cichym i słabym głosem.
- Nie potrafię o nim zapomnieć. Po
prostu nie potrafię. Boli mnie to, że już nigdy go nie zobaczę. Harry i Pansy
maja Lilly, ja też bym chciała. Ale nie mogę. Nie potrafię zakochać się i żyć
jak dawniej. Nie umiem przejść z tą stratą do porządku dziennego. - Blaise zamyślił
się głęboko i spojrzał na kasztanowłosą, której ciałem zaczęły targać dreszcze.
Chciał, aby Ginny odezwała się pierwsza, ale ona chyba również nie była na siłach.
Zrozumiał, że będzie musiał bardzo mocno wytężyć szare komórki, aby zrozumieć Hermionę.
- Granger to nie musi tak wyglądać.
- Hermiona uniosła gwałtownie głowę j spojrzała z wyrzutem na mężczyznę.
- Ale tak będzie wyglądało Blaise.
Frederick był dla mnie całym światem, nawet jeśli był na nim przez niecałe pół
godziny. Kocham go nadal i boję się tego.
- Boisz się, że już nigdy nie
zakochasz się? - Kasztanowłosa milczała. Nie potrafiła udzielić odpowiedzi na
to pytanie. W tym momencie z pomocą przyszła jej Ginny.
- Nie Blaise. Hermiona boi się zakochać
i przechodzić przez to wszystko ponownie. Boi się, że jak się zakocha to nie będzie
to prawdziwa miłość, bo jedyną osobą, którą tym uczuciem darzyła był Frederick.
- Po tym zdaniu w mieszkaniu zapanowała cisza. Hermiona milczała, bo to, co powiedziała
przyjaciółka było prawdą. Ginny nie chciała już niczego więcej powiedzieć, bo bała
się, że po paru słowach więcej Hermiona będzie na nowo w depresji, z której
ledwo udało jej się wyjść. Blaise z kolei nie potrafił się w tym wszystkim
odnaleźć. Kobieca psychika nigdy nie była łatwa do zrozumienia, ale tym razem było
to ponad jego siły. Nie chciał też mówić Granger, że na jednym dziecku świat się
nie kończy i nie może myśleć o sobie, że już nigdy się nie zakocha. Nie mógł
jej tego powiedzieć, bo ta dziewczyna za dużo już w życiu wycierpiała, a on nie
był bez serca, aby jej jeszcze bardziej dowalić. Postanowił więc milczeć, jak
obie kobiety siedzące obok niego.
* * * * *
Tymczasem Draco nadal leżał na podłodze
swojej sypialni kontemplując wygląd jej sufitu. Nie ukrywał, że zachowanie
Blaisa nieco go wkurzyło. Jest jego przyjacielem, więc powinien starać się mu jakoś
pomóc, a on co? Wystarczyło, że napisała do niego ta ryża wiewióra, a on leciał
do niej jakby miał motorek w dupie i był na dopalaczach. Blondyn nie ukrywał
swojego negatywnego nastawienia do związku Zabiniego. Dla niego trafił pod
pantofel, a obrączka na palcu będzie tylko i wyłącznie gwoździem do trumny. Z
drugiej strony to nie było jego życie. Nie miał prawa krytykować wyborów
przyjaciela tylko dlatego, że spędza z nim mniej czasu niż dotychczas. Draco rozumiał
czym jest obowiązek posiadania rodziny, ukochanej osoby, o którą trzeba się troszczyć
i opiekować nią. Jedyne czego nie potrafił pojąc, to dlaczego ludzie to sobie robią
z własnej woli. Małżeństwo przecież to tylko formalność. Już wcześniej żyją ze sobą,
śpią, spędzają wspólnie czas. Ślub często gęsto burzy to wszystko i zaczynają się
kłótnie i wypominanie sobie najmniejszych błędów, jak na przykład zostawianie
przez mężczyzn skarpetek na środku pokoju czy nie opuszczanie deski w toalecie.
Wcześniej tego nie było. Dopiero po założeniu kawałka metalu na palec zaczynają
się melodramaty. W kobietach odzywa się instynkt macierzyński i za namową całej
rodziny zachodzą w ciążę, a potem się wysłuchuje, że są grube, że już nigdy nie
wrócą do dawnej sylwetki, że ich kariera przez dziecko nie ruszy już z miejsca.
Tego to już w ogóle Draco nie akceptował. Jeśli człowiek chce się realizować w jakiejś
branży, a dokładnie wie, że dziecko mu w tym nie pomoże, a jedynie zaszkodzi,
to po jaką cholerę się o nie starać? Małżeństwo to pic na fotomontaż innymi słowy.
Z tą myślą młody Malfoy wstał i skierował swoje kroki w kierunku łazienki. Oparł
dłonie na umywalce i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Nie ogolił się nawet
dzisiaj, więc po całym dniu wyglądał jak Rumcajs. Sięgnął po maszynkę
elektryczną i niespiesznie przystąpił do pozbywania się zarostu. Szło mu to
opornie, ale po jakichś dziesięciu minutach jego twarz przypominała pupcie
niemowlaka. Zazwyczaj nie golił się do zera, ale dzisiaj nie miał siły na
artystyczne ruchy maszynką. I tak następnego dnia będzie musiał ponownie się golić,
więc co za różnica? Wyszedł z łazienki i zszedł po schodach do kuchni. Nie miał
ochoty na jedzenie ani na picie, więc postał chwilę w miejscu a następnie skierował
swoje kroki w kierunku werandy. Po drodze zdążył jeszcze zabrać ze stoliczka paczkę
papierosów i zapalniczkę, a następnie wyszedł przez duże oszklone drzwi i usiadł
na kamiennych schodkach, zapalając papierosa. Było cholernie zimno, a na
dodatek zaczynało mżyć. Niezbyt odpowiednia pogoda na siedzenie bez koszulki,
ale ciałem mężczyzny nie targały żadne dreszcze. Wydawać by się mogło, że jest obojętny
na wszechobecne zimno. Draco zaciągnął się głęboko papierosem i wypuścił z ust kłęby
dymu pomieszane z parą. Był dopiero poniedziałek, a on czuł, jak zaczyna odchodzić
od zmysłów bez pracy. Pozostało mu jeszcze bite sześć dni, a każda jednorazowa myśl
o nich napawała go odrazą. Nie potrafił nic nie robić, ale nie umiał też znaleźć
sobie odpowiedniego zajęcia. Sprzątać nie musiał, bo nie miał czego. Nie garnął
się do biegania, czy też jakiejkolwiek innej dyscypliny sportowej. U rodziców
nie zamierzał przesiadywać całymi dniami, ani tym bardziej pomagać ojcu w
ogrodzie. Co więc mu pozostało? Użalanie się nad swoimi marnym losem? Mógłby,
ale to nie sprawi, że poczuje się choćby odrobinę lepiej. Więc co? Co może mu pomóc
odstresować się i przestać myśleć o pracy i targającej nim nerwicy?
* * * * *
Miedzy Ginny, Blaisem, a Hermiona wciąż
panowała nieznośna cisza. Zabini nie ukrywał, że pomału zaczyna udzielać mu się
panująca przygnębiająca atmosfera. Wyprostował się więc w krześle, na którym siedział,
a potem wypuścił głośno powietrze z płuc. Jedynie Hermiona zwróciła na niego uwagę.
- Blaise nie musisz tu z nami siedzieć,
jeśli nie chcesz. - Brunet zdziwił się nieco wypowiedzią kasztanowłosej, ale
nie ruszył się i pozostał na swoim miejscu.
- Daj spokój Hermiono. Przecież i
tak nie rozmawiamy, więc w czym sobie nawzajem przeszkadzamy?
- Nie chce dokładać ci kolejnych kłopotów
po prostu. -Hermiona zwiesiła swoją głowę i wbiła wzrok w kubek herbaty. Czuła się
niezręcznie, a zarazem potwornie, że Blaise chce jej pomoc, ale nie może. Ona
sama mu na to nie pozwala. Nie miała prawa winić wszystkich za swój stan. Jakim
człowiekiem by wtedy była?
- Jakich kłopotów? - Blaise robił się
nerwowy. Czuł się jakby rozmawiał z nastolatka, a nie pełnoletnią kobietą, którą
Granger była. Zachowywała się trochę w jego mniemaniu jak sierota. Zagubiona sierota,
która z jednej strony stwarza pozory silnej, ale tak na prawdę nie ma pojęcia,
co robi że swoim życiem. W porę odezwała się Ginny, która znała mężczyznę na
tyle dobrze, że wiedziała, jaki nieprzyjemny może się zaraz stać, mimo iż
bardzo tego nie chciał. Czasami właśnie, gdy się o coś kłócili i głos Blaisa stawał
się szorstki wolała spasować i wrócić do rozmowy, gdy nieco ochłonie.
- Blaise zostaw nas proszę. Chcę porozmawiać
z Mioną sam na sam. - Zabini przytaknął głową i wyszedł czym prędzej z kuchni. Był
wdzięczny Ginny, że zareagowała odpowiednio szybko. Nie wiedział jak mogłaby potoczyć
się jego dalsza rozmowa z kasztanowłosą. Udał się do pokoju gościnnego, aby sprawdzić,
czy z Lilly wszystko w porządku. Gdy tylko wyszedł Hermiona podniosła się ze
swojego miejsca i podeszła do zlewu, aby ochlapać swoją twarz zimna wodą. Chciała
ochłonąć, wybudzić się z koszmaru, w którym się znalazła. Niestety woda tylko w
filmach przynosi ukojenie, a ona dalej czuła się bezradna.
- Jestem taka żałosna Ginny. - Ruda
wstała ze swojego krzesła i podeszła do przyjaciółki, obejmując ją za ramiona.
Hermiona schowała swoją twarz w dłoniach, chcąc uniknąć wzroku panny Weasley.
- Nie jesteś. Każdy ma prawo do gorszych
dni. To nie jest twoja wina.
- Co ja sobie myślałam? Że wszystko
minie jak ręką odjął i będę dawną sobą? Nie dość, że jestem żałosna to jeszcze
do tego naiwna. - Kasztanowłosa chciała płakać, ale jej oczy nie były w stanie wypuścić
z siebie choćby jednej łzy. Cały czas czuła delikatne ręce Ginny, które obejmowały
ją, jakby chciały uchronić przed złem.
- Jesteś naiwna, bo nie wierzysz w siebie.
Czasami trzeba zrobić krok w tył, aby potem zrobić dwa do przodu. Dobrze o tym
wiesz Miona. - Hermiona podniosła głowę i spojrzała w oczy rudowłosej. Były
niesamowicie spokojne i ku swojemu zdziwieniu nie znalazła w nich litości czy współczucia.
Były przepełnione troską i niesamowitym ciepłem, od którego na jej usta wypłynął
delikatny uśmiech.
- Co ja mam zrobić Ginny?
- Przestań wracać do przeszłości. Obiecałyśmy
z Pansy, że ci pomożemy i zrobimy to, ale nie odwalimy całej roboty za ciebie. Miałaś
być silna, pamiętasz? Czy nie to obiecałaś Frediemu? - Kasztanowłosa przytaknęła
głową i wtuliła się w przyjaciółkę z całych sił. Ginny zawsze ją rozumiała i potrafiła
znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Teraz żałowała, że nie dopuściła do siebie
nikogo po śmierci dziecka. Zamknęła się w sobie i jednocześnie na innych, bojąc
się kolejnego bólu, który i tak sama sobie zadawała. Nie chciała do tego wracać.
Nie chciała na powrót przypominać widma, od którego niedawno się uwolniła.
Ginny miała rację. Musi iść do przodu i wstawać po każdym upadku, przecież obiecała
Fredericowi, że się nie podda i będzie silna. A ona, jako prawdziwa Gryfonka
zawsze dotrzymywała obietnic.
- Dotrzymam słowa Ginny. To jedyna
rzecz, którą jestem w stanie komukolwiek obiecać. - Na usta rudowłosej wypłynął pogodny uśmiech,
a Hermiona odwzajemniła jej się równie przyjemnym. Czuła, że zrozumiała swoje
błędy i chciała ich więcej nie popełniać. Potknie się jeszcze nie raz, ale od
czego ma przyjaciół? Przyjaciół i ducha jej ukochanego dziecka, którzy czuwają
nad nią i dodają jej siły. Przeszła pierwszą próbę. Zwątpiła, ale dzięki pomocy
ponownie wracała na tory życia, które sobie obrała.
Bo Ty jesteś zajebista,
OdpowiedzUsuńTo sprawa jest oczywista
Pisz tak dalej jest super,zawsze piszesz tak jak Ja chce.Czekam na dalszy ciąg z Snajpem i Draconem,a jesli chodzi o mininiaturkę będzie odlotowo jak ją dasz.
Nie przejmuj się, takie opóźnienie, to jak nie opóźnienie, więc spokojnie. Poza tym rozdział wyszedł świetny. Może i nie powinny, ale bardzo bawiły mnie momenty z Draconem, szczególnie, gdy ubolewał nad swym potwornym losem, czekając na śmierć. Co do Hermiony to fajnie, jakoś sobie poradziła. W końcu odnajdzie w sobie siłę na to, aby odzyskać choć namiastkę dawnej siebie.
OdpowiedzUsuńRównież piszę teraz matury. Co do polskiego to średnio mi podszedł ten test, ale w porównaniu z dzisiejszą matematyką to jest nic :)
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Boskie.Czekam na następne.:3
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle idealny, że po prostu... Arghh... To jest irytujące, jeżeli każdy następny rozdział jest lepszy. No naprawdę, to jest przerażające.
OdpowiedzUsuńRozwalił mnie moment, gdy Malfoy czekał na śmierć. Takie depresyjne i nie pasujące do niego, że nie mogę. W końcu był Ślizgonem! Niech użyje tej swojej przebiegłości i coś wymyśli!
Hermiona, mam nadzieję, że się nagle nie załamie.
A co do Pansy i Harry'ego, to mi ich szkoda. Proszę, niech się nie kłócą (w każdym razie nie aż tak).
Nie będę się tam rozpisywać. Do następnego komentarza!
Pozdrawiam,
Cassie :)
P.S. Trzymam kciuki, żeby wyniki były zadowalające (a co tam będziemy się ograniczać, mają być same Wybitne! Inaczej się przejdę do sprawdzających matury i przekonają się, dlaczego Tiara chciała mnie w Slytherinie).
Nieważne że spóźniony, ważne że jest! A jest cudowny! <3 czekam na next ;*
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest cudowne! Nigdy jeszcze nie spotkałam się z takim pomysłem na historię Hermiony. Wlałaś w tą historię tyle emocji, że długo po przeczytaniu nowego rozdziału nie mogę przestać o nim myśleć. A Draco? W tym rozdziale był przezabawny ;)
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na NN
XYZa
Jak zwykle idealny rozdział! Czekam na kolejny i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńExtra, nie mogę się doczekać ponownej konfrontacji Hermiony i Draco. Życzę weny
OdpowiedzUsuńeva
Witam!
OdpowiedzUsuńDopiero odkryłam Twojego bloga i się zakochałam :) Masz fajne pomysły i już lecę dalej czytać.
To najbardziej przeciągnięte opowiadanie o Dramione jakie widziałam, przynajmniej do tego momentu. Milion wątków pobocznych oraz pisanie w kółko o tym samym, jeden dzień opisujesz przez 3 rozdziały, a główni bohaterowie zamienili ze sobą do tej pory 2 zdania. Pomijam już zmianę WSZYSTKICH charakterów o 180 stopni. Żadna z opisywanych osób nie przypomina siebie z książek Rowling, ma się wrażenie, że miałaś pomysł na historię, ale nie chciało Ci się wymyślać postaci, więc wzięłaś gotowe, ale pozmieniałaś ich tak jak Ci się podobało. Masz straszne skoki pisania, przemyślenia piszesz bardzo fajnie, a dialogi jak z przedszkola. Szczególnie rzuciło się to w oczy przy wizycie Draco u psychologa, ale nie tylko. Na razie jestem rozczarowana, bo miałam duże nadzieje widząc taką ilość rozdziałów. Przeczytam jeszcze kilka i dam znać, może się rozkręci.
OdpowiedzUsuńJezuu nie przesadzaj chyba jako jedynej osobie nie podoba sie ci to opowiadanie .
UsuńBardzo ciekawe opowiadanie i przyjemnie się czyta, ale czekam z niecierpliwością na wątek wspólny Draco i Hermiony. Ale jedno zastrzeżenie. Wiem, że już minęło 6 lat i się trochę poglądy o depresji zmieniły od 2014, ale z tej choroby nie da się wyjść po prostu wstając z łóżka ok dwóch latach. Po pierwsze Hermiona nadal ma depresję i powinna się udać do psychologa na terapię i do psychiatry po diagnozę oraz leki. Z tego co zrozumiałam, to Harry nie jest ani jednym ani drugim i super, że pomagał Hermionie przeżyć eliksirami przez cały ten czas kiedy nie miała siły do życia, ale to w ogóle jej nie pomogło na psychikę. W ogóle dziwię się, że nikt z jej bliskich nie zaciągnął jej na terapię. I rozumiem też, że tym przełomowym momentem ma być zobaczenie Freddiego, ale to nie znaczy, że Hermiona dzięki temu wyszła z depresji. Ona nadal w niej jest. I jest to trochę krzywdzące dla osób z depresją, że pokazałaś, że da się z niej tak łatwo wyjść. Bo się nie da. Nawet czarodzieje nie potrafią.
OdpowiedzUsuń~ Ariana Grindenwald
Nie da się tak łatwo wyjść z depresji, w pełni się zgadzam. Patrząc na samą siebie mogę wręcz powiedzieć, że w ogóle się z niej nie wychodzi. Kilka lat temu pisałam na bazie własnych doświadczeń, może to zadziwiające lub nieprawdopodobne, ale mnie wtedy wystarczył jeden dzień, by wziąć się za siebie. A wierz mi, że przez 6 lat nic mi nie dał psycholog oraz psychiatra. Pewnie teraz napisałabym historię tej dwójki inaczej, choćby ze względu na kilka nawrotów depresji, które przydarzyły mi się od tego czasu. Wszystko zależy od ludzkiej psychiki i jej wytrzymałości. Jeśli jednak tym opowiadaniem obrażam ludzi borykających się z tą chorobą, przepraszam. Nie miałam na celu nikogo skrzywdzić.
Usuń