witam was wszystkich bardzo serdecznie w nowym roku! Ostatnio trochę mnie tu nie było i mocno zawiodłam was przed świętami, ale mam nadzieję jakoś wam to wynagrodzić. Nie mówię jeszcze o rozdziale, bo na niego przyjdzie odpowiednia pora, ale o miniaturce, bo daaaawno żadna się na blogu nie pokazała.
Jak widzicie zaszły drobne zmiany w szacie graficznej. Potrzebowałam czegoś prostego, żeby nie przytłaczało i wygodnie się czytało. Wydaje mi się, że wyszło w miarę dobrze, choć jeszcze nie wszystko jest na swoim miejscu. Nie chcę żadnych szablonów, nie potrzebuję udziwnień, specjalnych gadżetów czy niebanalnej grafiki. Moja historia jest prosta i takiej opary też potrzebuje. Dajcie znać, czy jest w porządku, przede wszystkim, czy dobrze wam się czyta, bo o ten komfort chciałabym zadbać w pierwszej kolejności.
Dziś nie zatrzymuję was jakoś długo, bo jest dość późno, a ja też mam swoje obowiązki i muszę wstać niemal bladym świtem. Projekty w pracy same się niestety nie pozamykają. Zostawiam was z miniaturką, którą udało mi się dla was w końcu przygotować. Pomijam, że tworzyłam ją chyba przeszło pół roku. Liczę, że choć trochę wam się spodoba i widzimy się za jakiś czas. Tym razem, mam nadzieję, spotkamy się przy nowym rozdziale.
Realistka
* * * * *
Luna Lovegood nigdy nie była uważana za
"normalną"; w przeświadczeniu reszty uczniów, a nawet nauczycieli,
była dziewczyną dziwną, choć nie można było jej zarzucić braku inteligencji.
Każdy jednak traktował ją z dystansem, typowym w przypadku osób odstających od
reszty grupy; nikt bowiem nie brał jej słów do końca poważnie, zwłaszcza, gdy
zaczynała mówić o rzeczach czy też stworzeniach, których nikt nie widział. Obłąkana,
nawiedzona, dziwadło, pomylona – często spotykała się z takimi
określeniami, ale po kilku latach przywykła do nich, uświadamiając sobie, że
taki już jest los i tak będzie wyglądało całe jej życie. Czasami jednak,
szczególnie w nocy, gdy samotność pukała do jej podświadomości dwa razy
mocniej, siadała cichutko w kącie, zastanawiając się, jaka byłaby jej
codzienność, gdyby nie te wszystkie dary, które nie raz bardziej przypominały
jej przekleństwo, niż błogosławieństwo.
Koledzy i koleżanki wiedzieli, że jest
dziwna i bez skrupułów mówili jej o tym prosto w twarz. Po jakimś czasie Luna
sama zaczęła postrzegać się, jako osobę niezrównoważoną, a jednak nadal
wyjątkową. Istniały bowiem rzeczy, o których mogła opowiadać bezpośrednio,
narażając się jedynie na złośliwe przytyki czy dziecinne "żarty" w
postaci chowania przedmiotów osobistych po całym zamku. Można by rzec, iż na
tym poziomie jej osobliwe moce były zwyczajnie niegroźne; nikomu przecież nie
robiła krzywdy, opowiadając o gnębiwtryskach bądź innych, równie niespotykanych
stworzonkach. Ale Luna posiadała jeszcze jeden dar, na pozór nie było w nim nic
nadzwyczajnego, jednakże dziewczyna wiedziała, iż pod żadnym pozorem nie może
się z nim zdradzić. Widziała bowiem nici relacji, które każdy człowiek posiada,
ale nie jest świadomy ich istnienia.
Pierwszy raz spotkała się z owym
widzeniem, gdy miała niespełna pięć lat. Od ręki chłopca, który stanął na jej
drodze, ciągnęła się cienka, zielona nitka, którą dziecko było połączone z ręką
kobiety siedzącej na pobliskiej ławce. Luna z początku myślała, że to jakiś
dziwny sposób pilnowania chłopaka, ale gdy go o to zapytała, ten zdziwił się
niepomiernie, a później nazwał ją "dziwolągiem". Nie powiedziała ojcu
o tym wydarzeniu, do dziś zresztą nie wie o jej specyficznej mocy. Tak samo nie
jest świadomy, iż na końcu czerwonej nitki, która oplata jego mały palec u
dłoni, znajduje się supeł.
Lubiła Hogwart nie tylko ze względu na
naukę, ale przede wszystkim dlatego, iż mogła tu obserwować nieskończoną ilość
ludzi, a zarazem ich nici, które często były tak poplątane, że żal jej się
robiło osobników, którzy nie mieli pojęcia, jak bardzo utrudniają sobie życie.
Nie było trudno poznać znaczenie poszczególnych kolorów, w jakich występowały
sznureczki; zielone oznaczały relacje rodzinne, zresztą ich zawsze było
najwięcej, z kolei niebieskie zawiązywały się w przypadku głębokiej przyjaźni.
Najciekawsza z nich wszystkich była czerwona, gdyż oznaczała osobę przeznaczoną
drugiemu człowiekowi, coś jak nić miłości, czy coś w tym stylu. A Luna
uwielbiała patrzeć, jak te sznureczki się zawiązują, na dodatek wbrew woli ich
posiadaczy. Często uczniowie, a nawet nauczyciele, byli tak ze sobą sparowani,
iż chciało jej się śmiać za każdym razem, gdy widziała, jak nieudolnie starają
się przeciwstawić przeznaczeniu.
W piątej klasie poznała bliżej Złotą
Trójcę, głównie za sprawą Harry'ego, który zwrócił jej uwagę już na samym
początku szkoły, gdyż posiadał bardzo mało nici, praktycznie w ogóle można by
rzec. Z dłoni chłopaka odstawały bowiem tylko trzy sznurki, dwa niebieskie, a
drugi czarny. Od razu zrozumiała, że Potter jest sierotą, ewentualnie
wnioskowała, iż wychowuje go dalsza rodzina lub nie jest z nimi w dobrych
relacjach, skoro nie widzi przy nim zielonych połączeń. Po jakimś czasie
okazało się, iż niebieskie powiązane są z Ronem Weasleyem i Hagridem, a
czarna... cóż, tylko głupiec mógłby jej nie rozpoznać. Toksyczna i
wyniszczająca więź z najstraszliwszym czarnoksiężnikiem, jaki kiedykolwiek
stąpał po ziemi. W drugiej klasie Harry miał już więcej niebieskich połączeń, a
także jego czerwona nić została związana z nicią młodszej o rok Ginny Weasley.
Zabawnym było obserwowanie jego nieudolnych zalotów do Cho Chang, która wcale
nie była przeznaczona Cedrickowi. Ale mniejsza o Pottera; jego historia w
gruncie rzeczy nie jest tak ciekawa, jak perypetie jego dwójki najbliższych przyjaciół.
To się wydarzyło na koniec pierwszej
klasy, ale z racji tego, iż na stacji Kings Cross było bardzo dużo ludzi,
sądziła, że miała tylko jakieś omamy wzrokowe. W drugiej klasie okazało się
jednak, że się nie pomyliła i dobrze widziała krwistoczerwoną nić wiążącą
Hermionę Granger oraz Dracona Malfoya. I ten widok był istną ucztą w jej
spragnionym sensacji umyśle, choć ciężko się było tego po Lunie spodziewać.
Ślizgon i Gryfonka jawnie się nienawidzili i demonstrowali to za każdym razem,
gdy nadarzyła się okazja; wyzwiska, niejednokrotnie rękoczyny, krzywdzili się
jak tylko potrafili, a jednak ich nić nie została rozerwana, co intrygowało
Lunę do tego stopnia, iż zaczęła się jeszcze mocniej przyglądać owej dwójce.
Na pograniczu szóstej i siódmej klasy nastąpił
przełom w relacji Malfoya i Granger, bowiem dziewczyna zaczęła interesować się
Ronem, a nawet ślepo wierzyła, iż jest w nim zakochana. Swoją drogą,
zatrzymajmy się na chwilę przy Weasleyu.
Rozchodzących się od rudego chłopaka
nici było niemal tyle, co mrówek w mrowisku. Zielona połać poplątanych
sznurków, wśród nich równie wiele niebieskich połączeń, a także samotna,
czerwona końcówka, czekająca na przeznaczoną mu osobę, którą z pewnością nie
była panna Granger. Ron miał słabość do różnych dziewczyn, ale zawsze znajdywał
takie, które były w czymś od niego lepsze. Weźmy taką Fleur, za którą uganiał
się w trakcie czwartej klasy; ta biła go w kategorii urody, zresztą
przewyższała niemal każdą kobietę, więc czemu się dziwić. Później była
Lavender, choć nią został zauroczony za sprawą eliksiru. Nie zmieniało to
jednak faktu, iż ta pokonywała go w kwestii głupoty, gdyż bądź co bądź Weasley
wcale takim półgłówkiem nie był, a Brown pozostawiała wiele do życzenia. Gdzieś
w międzyczasie zawieruszyła się również jedna z sióstr Patil, a nawet Milicenta
Bulstrode, choć nią Ron był zainteresowany wyłącznie przez wzgląd na jedzenie,
gdyż nie rozumiał, jakim cudem dziewczyna – nawet jeśli dość postawnej postury
– jest w stanie zmieścić w sobie takie ilości pożywienia. Na koniec padło na
Hermionę, ale to już był istny niewypał, mimo że oboje byli przekonani, iż są
sobie zapisani w gwiazdach. Lunę wielokrotnie korciło, by wyjawić mu swą
tajemnicę, a zarazem zdradzić, kim jest przeznaczona mu osoba, jednak
wiedziała, że chłopak jej nie uwierzy. Sama była bowiem w głębokim szoku, gdy
odkryła, iż czerwona nić Gryfona trwale związała się ze sznureczkiem Astorii
Greengras.
Wracając jednak do Granger i Malfoya,
jak już wspomniała, między szóstą i siódmą klasą nastąpił między nimi olbrzymi
przełom. Luna mogła tylko podejrzewać, co zacieśniło łączącą ich nić, bowiem
takich informacji sznurki same w sobie jej nie dostarczały; mogła je co
najwyżej zobaczyć i obserwować jak dystans między połączonymi osobami się
zmniejsza. A odległość między Ślizgonem i Gryfonką malała z dnia na dzień, o
czym sami nie mieli bladego pojęcia.
Pewnego dnia, krążąc bez celu po
korytarzach Hogwartu, natknęła się na interesującą scenę. Draco Malfoy mknął po
błoniach w stroju od quidditcha, ciskając wulgaryzmami na prawo i lewo, a nawet
zostawiając gdzieś po drodze swą drogą miotłę. Ubrania i włosy miał umorusane
ziemią, a na niegdyś białych fragmentach ciuchów widniały paskudne zaciągnięcia
w kolorze brudnej zieleni. Dodatkowo na dworze lało jak z cebra, więc chłopak
był przemoknięty do suchej nitki. W takim wydaniu wpadł przy wejściu na
Hermionę, którą obrzucił nienawistnym spojrzeniem i przecisnął się obok niej z
wyraźnym "zejdź mi z drogi, szlamo". Granger stała po tym chwilę
przed drzwiami, aż cofnęła się gwałtownie do środka i poniosło ją w tylko jej
znanym kierunku.
Z początku Luna uważała, iż było to
spotkanie, jak każde inne. Wściekły Malfoy wpadł na wychodzącą z zamku Granger,
nazwał ją szlamą i tyle, nic szczególnego. Ale kilka dni później zauważyła, iż
łącząca ich nić nieznacznie się skróciła. Co ciekawe, w następnych tygodniach
często "widywali się" w bibliotece, do której sama uwielbiała
zaglądać, dzięki czemu łatwiej jej było obserwować ich na pozór codzienne, a
jednak niezwykłe zachowania.
* * *
Było to zimą, noce przychodziły znacznie
szybciej, a jednak w przybytku literackiej uciechy lampy zapalały się dużo
później. Szczególnie w cichych kącikach, gdzie mieli w zwyczaju przesiadywać
uczniowie nieśmiali, a łaknący wiedzy, ewentualnie nienasycone sobą pary,
myśląc, iż nie zostaną przyłapane na miłosnych igraszkach przez panią Pince. W
dwóch takich zakamarkach, które dzielił jedynie wysoki regał z woluminami,
zawsze widziała Malfoya i Granger. Chłopaka otaczały niezliczone ilości
pergaminów, na których pisał coś zawzięcie, od czasu do czasu wędrując po
kolejną książkę. Podobnie było u dziewczyny, jednak ta kompletnie zatracała się
w pracach domowych, znacznie rzadziej udając się po nowe materiały. Luna
widziała wtedy, jak łącząca ich nić staje się mocno napięta, iż prawie jest w
stanie się zerwać, do czego oczywiście dojść nie mogło. Sznurki relacji może
przeciąć wyłącznie ktoś, kto je widzi, a naturalnie mogą się rozejść, gdy
przeznaczona drugiemu człowiekowi osoba umiera. Tak było w przypadku jej ojca,
a także i Snape'a, których końce czerwonych nici zdobiły supły. Znaczyło to
mniej więcej tyle, że nie zakochają się już drugi raz, gdyż ich druga połówka
odeszła z tego świata.
Pewnego razu, przesiadując w bibliotece,
Malfoy i Granger spotkali się w najmniej odpowiednim dla nich momencie, a
dokładniej, gdy sięgali po tę samą książkę. Hermiona wyciągała ją praktycznie
na oślep; ułożenie woluminów znała niemalże na pamięć. Natomiast Draco czytał
coś na pergaminie uniesionym na wysokość twarzy, przez co nie widział stojącej
przed nim Gryfonki. Zauważyli się dopiero, gdy dłoń chłopaka spoczęła na dłoni
dziewczyny, oplatając ją delikatnie na grzbiecie opasłego tomiszcza. Lunie aż
zaświeciły się oczy na ten widok i z soczystymi wypiekami na policzkach, które
udało jej się ukryć za nowym wydaniem Żonglera, obserwowała przebieg
intrygującego spotkania. Ślizgon bowiem nie zabrał ręki, a z lekko przekręconą
głową przyglądał się przez chwilę Hermionie, która, gdy tylko zobaczyła, z kim
ma do czynienia, szybko przeniosła dłoń na inną książkę, mrucząc do siebie coś,
co brzmiało jak "pomyliłam się", po czym uciekła w popłochu z kącika
i tyle ją widzieli. Draco zaś stał jeszcze przez jakiś czas z uniesioną ręką
spoczywającą na grzbiecie interesującego go woluminu, a po chwili zgniótł
dzierżony w drugiej dłoni pergamin i również wyszedł z biblioteki. Tomik
"Zaklęć zaawansowanych" pozostał nieruszony z miejsca.
Po tym wydarzeniu sądziła, że długo nie
nakryje ich na równie fascynującej sytuacji, ale szybko okazało się, że była w
błędzie, bowiem interesująca ją para spotkała się niedługo potem w Hogsmeade,
kupując... pastę do zębów.
Malfoy był akurat przy kasie, a Granger
stała dwie osoby za nim razem z Potterem i Weasleyem. Klasycznie kupowała
pergaminy oraz tusz, a chłopcy mieli po kilka sztuk jakichś słodyczy. Ślizgon
kupował jedynie pastę, toteż długo mu nie zeszło, gdyby nie fakt, że
przebiegająca przez sklep dziewczynka potrąciła go, a drobny zakup wypadł mu z
ręki i trafił nieopodal butów Gryfonki. Dziewczyna chciała go podnieść, ale
arystokrata był od niej szybszy; wychodząc z kiosku na odchodne posłał jej
znudzone spojrzenie.
– Zapomniałam czegoś – odezwała się
niespodziewanie do przyjaciół, uciekając z kolejki i zostawiając ich z
niezrozumieniem na twarzach. Ron wzruszył od niechcenia ramionami, a Harry
zapłacił za żelki.
Wiedziona ciekawością śledziła pannę
Granger między półkami, aż dotarła za nią na dział z produktami do higieny jamy
ustnej. Gryfonka stała przed przeróżnymi opakowaniami, przy czym wyglądała,
jakby zawzięcie szukała jakiejś konkretnej marki. Zaczepiła ją w momencie, gdy
sięgała po białe pudełeczko, identyczne, jakie wypadło Malfoyowi.
– Cześć, Hermiono – przywitała się, a
dziewczyna podskoczyła w miejscu, prawie upuszczając pastę produkowaną przez
jeden z największych koncernów na świecie.
– Luna! – wykrzyknęła, uśmiechając się
niemrawo i zaciskając mocniej palce na pudełeczku. – Cześć.
– O! Miętowa – zauważyła, a Hermiona
spojrzała na trzymany produkt, naciągając czapkę odrobinę bardziej na czoło. –
Ja lubię tę pieprzową, jest trochę delikatniejsza.
– Tak, miętowa – powtórzyła za Krukonką,
uciekając od niej wzrokiem. – Przepraszam, ale troszkę się spieszę. Harry i Ron
na mnie czekają.
– Jasne, do zobaczenia. – Gryfonka
pomknęła do kasy i zapłaciła za zakupy, po czym w popłochu opuściła sklepik. A
Luna z szerokim uśmiechem, chowając się za Żonglerem, krążyła po kiosku, gdyż
nie bez powodu Hermiona wybrała tę, a nie inną pastę do zębów. Gdyby było jej
obojętne, wzięłaby jakąkolwiek, a ona w pełni świadomie szukała tej, którą
kupił Draco. Nie wierzyła bowiem w aż tak duży zbieg okoliczności, iż oboje
używają tego samego produktu, tym bardziej, że wyrzucała kiedyś Weasleyowi, że
szczotkuje zęby złą pastą. Podała wtedy zupełnie inną nazwę kosmetyku, mówiąc,
iż jest ona najlepsza na rynku. W ten sposób rozwiała wszelkie wątpliwości
Luny.
*
* *
Na eliksiry zaawansowane uczęszczała
niewielka grupka uczniów, ale wśród nich nie zabrakło oczywiście ulubionej pary
Lovegood. Coś wisiało między nimi w powietrzu, czuła to każdą komórką ciała, a
na dodatek łącząca ich nić stała się jeszcze bardziej wyraźna; była grubsza, a
jej kolor z jaskrawej czerwieni przeobraził się w szkarłat. Mimo że zawsze
stali dość daleko od siebie, to sznurek był za każdym razem tak samo napięty,
niemal sypały się z niego iskry. Doskonale się bawiła, obserwując ich
nieświadome przyciąganie ku sobie; spojrzenia niegdyś pełne nienawiści
niespodziewanie zbledły, stały się delikatniejsze, bardziej wysublimowane, a
gdy się ze sobą spotykały, błyszczały się przez długi czas, niczym gwiazdy na
ciemnym firmamencie. Lunie było jednak mało i wciąż oczekiwała czegoś
spektakularnego, czegoś, co uświadomiłoby tę dwójkę, iż są sobie przeznaczeni.
Jak się okazało, dzięki Slughorne'owi nie musiała długo czekać.
Po krótkim, acz treściwym wstępie o
działaniu Amortencji, stojąca nad kociołkiem Hermiona musiała uporać się z
olbrzymim wyzwaniem, bowiem opowiadając o eliksirze nieco się zapędziła i
koniec końców przyszło jej zdradzić się przed klasą, co czuje w oparach
wydobywających się z mikstury. Nawet profesor czekał z niecierpliwością na jej
odpowiedź, a co dopiero głodna sensacji Luna.
– Ja na przykład czuję – zaczęła,
pochylając się nad wywarem, a Slughorne'owi prawie oczy wyleciały z oczodołów
przez wrodzoną wścibskość. Nie było bowiem na sali osoby, której nie ciekawiło,
jaki zapach czuje panna wszechwiedząca, a zarazem, jaki jest jej typ mężczyzny.
– Skoszoną trawę, pergamin i pastę... do zębów.
Kasztanowłosa dziewczyna skryła
nieporadnie twarz w bujnych lokach, wracając do rządku i próbując udawać, że
nic się szczególnego nie wydarzyło. Slughorne wyglądał na mocno rozczarowanego;
podekscytowanie uleciało z niego w okamgnieniu, a co bez trudu dało się
dostrzec na pomarszczonej twarzy. Wyglądał jak dziecko, które otworzyło prezent
urodzinowy, jednak zamiast wymarzonej miotły otrzymało parę skarpetek, w
dodatku za małych. Reszta uczniów przyglądała się Gryfonce ukradkiem, dopisując
sobie w głowach niestworzone historie. Jedynie niektóre dziewczyny zajęły się namiętnym
plotkowaniem, naśmiewając się cichaczem z Hermiony, mimo że dzielił je może
jakiś metr. A biedna Luna nie wiedziała, gdzie ma podziać oczy.
– Tak, to... – zaciął się na moment
Slughorne, odkasłując dla niepoznaki w rękaw szaty – bez wątpienia fascynujące.
To może teraz jakiś młodzieniec? Harry!
Profesor uśmiechnął się szeroko do
ulubionego podopiecznego, wyciągając go przed szereg uczniów. Lunę aż korciło,
by prychnąć pod nosem. Skrycie bowiem liczyła, że nauczyciel wybierze Malfoya,
choć ten nawet nie wyglądał na zainteresowanego zajęciami. Ożywił się nieco w
momencie, gdy Hermiona została wywołana do kociołka i mówiła o zapachach, które
poczuła w miksturze. Tego lekkiego stężenia mięśni twarzy, pociemnienia oczu i
tajemniczego spojrzenia, które wbił w twarz kasztanowłosej Gryfonki, nie dało
się pomylić z niczym innym, a czerwona nić praktycznie między nimi płonęła.
Krukonka czuła, że niedługo dojdzie do czegoś wielkiego. Czegoś, co uświadomi
im, że los bywa okrutny i kłamliwy, łącząc nasze ścieżki życia z drogami osoby,
której wydaje nam się, że szczerze nienawidzimy.
*
* *
Snape robił wszystko, co w jego mocy, by
nikt nie dowiedział się, że Potter tak mocno poturbował Malfoya w trakcie
potyczki w łazience, że arystokrata wylądował w skrzydle i walczył o życie.
Harry praktycznie skatował chłopaka, mimo że zrobił to zupełnie nieświadomie.
Rany były jednak na tyle poważne, że w proces leczenia musiał ingerować sam
Dumbledore, o czym Luna dowiedziała się przez przypadek, gdy podsłuchała
rozmowy profesor Sprout z panią Pomfrey. Niespełna dzień później natknęła się
zaś na Złotą Trójcę.
– Ten podręcznik jest niebezpieczny.
Mogłeś go zabić! – gorączkowała się Hermiona w trakcie szybkiego wchodzenia po
schodach. Harry milczał, zaś Ron zaśmiał się szyderczo pod nosem, wsadzając
ręce do kieszeni spodni od mundurka.
– Też mi coś – rzucił wzgardliwie – że
niby Malfoy zasługuje na życie.
– Jak możesz tak mówić? – fuknęła panna
Granger, odwracając się agresywnie w stronę rudego przyjaciela. – Rozumiem
podejrzenia, że jest śmierciożercą, ale nawet jeśli, to życzenie mu śmierci
jest grubą przesadą.
– Od kiedy PCHŁA zajmuje się protekcją
fretek? – Hermionę aż zatkało na odpowiedź Weasleya. Wspięła się kilka
kolejnych stopni, by po chwili zatrzymać się i spojrzeć na Rona zawiedzionym
wzrokiem.
– Nie wiedziałam, że możesz być aż tak
bezduszny – odparła, zaciskając rękę z całych sił na trzymanym podręczniku. –
On przynajmniej wie, że WESZ istnieje i w przeciwieństwie do ciebie nie uważa
jej za głupi pomysł.
Luna mogła się jedynie domyślać, że
panna Granger zostawiła przyjaciół samych, a przynajmniej tak wnioskowała z
szybkich kroków rozchodzących się po korytarzu. Ta krótka rozmowa dała jej
wiele do myślenia, bowiem dzięki niej odkryła, że dziewczyna zbliżyła się do
arystokraty zupełnie świadomie. Co więcej, chłopak musiał odpowiadać na jej,
nazwijmy to, zaczepki. A wszystko wskazywało, że działo się to pod osłoną szpitalnych
kotar rozciągających się wokół łóżka pacjenta. Krukonka postanowiła to
zweryfikować, tym bardziej, że nić między Hermioną i Draconem znów zmieniła
kolor, a jej grubość bardziej przypominała sznur, aniżeli tradycyjną linkę.
Jeszcze tej samej nocy zaoferowała się
pani Pomfrey z pomocą w segregacji lekarstw na zapleczu skrzydła szpitalnego.
Pielęgniarka przyjęła ją z otwartymi ramionami. Czasami Luna zastanawiała się,
czy kobieta robi to, bo rzeczywiście potrzebuje pomocnej dłoni, czy może jest
jej żal, że nie ma zbyt wielu znajomych wśród szkolnych rówieśników. Nigdy
jednak nie dopytywała, a prawdę mówiąc bardzo lubiła przebywać z uzdrowicielką.
Zwłaszcza, że ta często znikała gdzieś na noc, zostawiając jej klucze, by mogła
zamknąć składzik, gdy będzie zmęczona lub gdy skończy powierzoną pracę. Dlatego
z jeszcze większą ochotą niż zwykle zabrała się za sprzątanie magazynku,
zostawiając sobie uchylone drzwi, by mogła widzieć, jak Hermiona wchodzi do
skrzydła.
* * *
Czekała i czekała, ale Gryfonka nie
przychodziła. Praktycznie straciła już wszelką nadzieję, tym bardziej, że
zaczynało pomału świtać. Co ciekawe, Malfoy nie spał, gapił się jedynie w
sufit, leżąc bez ruchu w białej pościeli. I wtedy usłyszała przeraźliwy kaszel
połączony z duszeniem się. Wyszła czym prędzej ze składziku, po drodze
chwytając eliksir odblokowujący drogi oddechowe, lecz gdy dobiegła do łóżka
arystokraty, ujrzała krzątającą się przy nim Hermionę, podtykającą mu pod usta
wilgotną szmatkę. Gdy zorientowali się, że nie są sami, dziewczyna zamarła w
bezruchu, a chłopak spojrzał na Krukonkę złowrogo, walcząc z nieustającym
kaszlem.
– Luna – wykrztusiła z siebie cichutko
panna Granger. Wyglądała jak duch; momentalnie pobladła i ledwo trzymała się na
nogach. Lovegood zrozumiała, że kasztanowłosa dziewczyna przeraziła się, że
ktoś poznał jej sekret. Odruchowo wręczyła więc Hermionie eliksir zabrany z
zaplecza, uśmiechając się do niej delikatnie.
– Nie powiem – wyszeptała, znikając za
kotarą i ulatniając się czym prędzej do składziku.
Malfoy dusił się jeszcze przez chwilę,
ale kaszel w końcu ustał i na sali znów zapanowało nieznośne milczenie. Wtedy
drzwi otworzyły się z impetem i wleciała przez nie zaalarmowana pani Pomfrey,
od razu podbiegając do Ślizgona.
– W porządku chłopcze? – odezwała się do
Dracona, szeleszcząc pościelą. – Rany mogły się jeszcze otworzyć, bo były
wyjątkowo głębokie. Pokarz mi się tu, niech cię obejrzę.
– Nic mi nie jest – warknął nieco zbyt
głośno chłopak. Luna zorientowała się, że Hermiona musiała rzucić na siebie
zaklęcie kameleona lub skryć się pod peleryną niewidką Harry'ego, bowiem nic
nie wskazywało na to, że pani Pomfrey odkryła jej obecność.
– Panie Malfoy, to nie są żarty! –
krzyknęła pielęgniarka. – To skośne cięcie rozciągające się przez całą klatkę
piersiową jest najgłębsze na wysokości serca, jeśli skóra pękła, to może pan
nawet...
– Jakoś nie wyobrażam sobie, by
ktokolwiek po mnie płakał – odpyskował kobiecie, a ta więcej się do niego nie
odezwała.
Luna usłyszała szybkie kroki zbliżające
się do magazynku, toteż podniosła się z krzesełka, udając, że już miała
wychodzić, ale w progu natknęła się na pielęgniarkę, która rzuciła jej
przygnębione spojrzenie. Dziewczyna słyszała, jak pani Pomfrey mówiła do siebie
po cichu: panna Granger by nie płakała, ona utonęłaby w morzu rozpaczy po takim
skończonym ośle. I w duchu przyznawała starszej kobiecie rację.
*
* *
W późniejszych miesiącach na próżno próbowała
dopatrzyć się jakichś relacji między Ślizgonem i Gryfonką. Nigdy nie widziała
ich razem, nigdy nie mijali się na korytarzach, Malfoy przestał przychodzić na
zajęcia, a po Hermionie nie dało się niczego poznać; zachowywała się tak jak
zawsze. Ta dziwaczna wegetacja trwała między nimi aż do pewnego smętnego
popołudnia obfitującego z wiele tragicznych wydarzeń. Wśród nich największe
piętno odcisnęła śmierć Dumbledore'a.
W trakcie pogrzebu panna Granger
usiłowała płakać, ale łzy uparcie nie chciały wydostać się spod jej powiek.
Luna widziała, jak toczy się w niej walka umysłu z sercem, bowiem jakaś część
dziewczyny zaprzeczała, jakoby Draco był w stanie pozbawić życia dyrektora
szkoły. Trwała w tym letargu, dopóki Harry nie przedstawił jej całego przebiegu
spotkania Ślizgona z Dumbledore'em. Nie znaczyło to jednak, że od razu zaczęła
skakać z radość. Przeciwnie – stała się bardziej cicha, ciągle chodziła
zamyślona, ale nie w tym zdrowym zatraceniu, w którym zawsze można ją było
spotkać. A czerwona nitka drastycznie zaczęła tracić na elastyczności. Włókna
stały się bardziej luźne, nie iskrzyły się już tym samym karminem, co w Hogwarcie;
były bardziej brudne, mętne, praktycznie rozlazły się pod wpływem mijającego
czasu. I choć nie powinno, Lunę bardzo ten widok zasmucał.
Kolejne spotkanie z Hermioną bardzo ją
rozjuszyło. Denerwowało ją, że dziewczyna usilnie próbowała wyprzeć z umysłu
Malfoya, co skutecznie jej się udawało, gdy przebywała z Harrym czy Ronem,
jednak gdy była sama, łatwo dało się ją rozgryźć. Nie umiała o nim zapomnieć,
do końca też nie było wiadome, jak bardzo Ślizgon i Gryfonka się do siebie
zbliżyli, ale Lovegood czuła, że dobrnęli do punktu, w którym pustka po drugiej
osobie jest na tyle przytłaczająca, że pozbawia ich sił psychicznych i fizycznych,
wręcz torturuje ich serca. Gdy Hermiona przebywała gdzieś sama, widać było na
jej twarzy przygnębienie, troskę, ale także tęsknotę, o którą pewnego dnia Luna
postanowiła ją zapytać.
Granger stała przy oknie, gapiąc się
bezmyślnie w przestrzeń z przytkniętą do ust ręką zwiniętą w pięść. Nitka u jej
dłoni była bardzo cieniutka i wydawało się, że jej kolor zmienia się jak w
kalejdoskopie, barwa wręcz pulsuje od towarzyszących dziewczynie uczuć.
Krukonka przyłapała ją na obracaniu między palcami jakimś malutkim przedmiotem.
– Masz ochotę na herbatę? – zagadnęła
Hermionę, a ta upuściła srebrny drobiazg na podłogę. Jej twarz momentalnie
pobladła, ręce zaczęły się trząść, zaś serce kołatało w piersi tak mocno, że
nawet Luna mogła je usłyszeć. Podniosła ozdóbkę z paneli i oddała ją Gryfonce,
która od razu wcisnęła ją do kieszeni spodni.
– Dziękuję – odrzekła cicho, uciekając
wzrokiem przed ciekawskim spojrzeniem blondynki.
– To dziwne, że połączyło akurat waszą
dwójkę. – Granger zamarła w bezruchu na słowa Luny. – I to dziwne, że tak
bardzo przed tym uciekasz. Nie męczy cię to przypadkiem?
– Nic mnie z nikim nie połączyło i nic
mnie nie męczy – warknęła Hermiona, z niepotrzebną agresją wybiegając z pokoju
na poddaszu. Po chwili jednak wróciła, wyglądała jakby wstydziła się, że tak
mocno naskoczyła na koleżankę ze szkoły. Powoli do niej podeszła, znów
obracając w ręce mały przedmiot, który okazał się srebrną spinką do mankietu.
Co ciekawe, miał wygrawerowane na sobie litery DM; nawet głupi byłby w stanie
się domyślić, do kogo owa ozdoba należała.
– Nie mów Harry'emu i Ronowi, proszę –
zwróciła się do Luny, a orzechowe oczy zasnuły się mokrą kurtyną. – Proszę cię.
Nie chcę, żeby cokolwiek wiedzieli.
– Ja też często tęsknię – odpowiedziała
Hermionie z lekkim uśmiechem. A potem wyszła, zostawiając przygnębioną
koleżankę samą. Później wielokrotnie przyłapywała ją na obracaniu srebrnej
spinki chłopaka między palcami, jakby miała jakąś cudowną moc, która była w
stanie choć odrobinę ukoić zszargane nerwy.
*
* *
Wszyscy wiedzieli, czemu Harry, Ron i
Hermiona nie wrócili do szkoły. Wieść o poszukiwaniu przez nich horkruksów
rozniosła się między uczniami w zastraszającym tempie, tak samo szybko rosła
skala okrucieństwa zadawanego adeptom magii przez nowych
"wykładowców". Pogłoski o powrocie Voldemorta przestały być jedynie
plotkami, a przeistoczyły się w brutalną rzeczywistość, która nikogo nie
pomijała. Luna cierpiała wielokrotnie, rzucano na nią liczne klątwy,
torturowano z błahych powodów; ten koszmar był najgorszy przez pierwsze dni po
uprowadzeniu, później zaczęła się do niego przyzwyczajać, tak samo do
zapełniających się coraz obficiej cel wokół niej. Ze strzępków rozmów
śmierciożerców dowiadywała się, że w Hogwarcie wcale nie było lepiej, a na
pewno nie bezpieczniej. Uczniowie byli wzywani do gabinetów oprawców często na
kilkugodzinne sesje poniżeń, znęcania się, a w niektórych przypadkach nawet
katowania. Szukali Harry’ego, byli kompletnie otumanieni rozkazem Voldemorta i
gotowi zabić, gdy wywęszyli, że któryś z uczniaków może coś wiedzieć o miejscu
jego przebywania. Nawet Ślizgoni, jeśli odważyli się choćby minimalnie
przeciwstawić, nie otrzymywali taryfy ulgowej, co nie zmieniało jednak faktu,
że byli torturowani znacznie rzadziej, a z pewnością lżej. Nauka magii
przeobraziła się w naukę o walce o przetrwanie kolejnego dnia.
Któregoś popołudnia usłyszała szybkie i
zdecydowanie wzburzone kroki zmierzające ku lochom, w których była więziona
wraz ze starym i wycieńczonym Ollivaderem. Mężczyzna zapadł w głęboki sen zaraz
po skończonym przesłuchaniu przez Bellatriks. Luna zwinęła się w kłębek i
czekała, po kogo tym razem przyszli i po cichutku liczyła, że nie po nią;
skatowana noga wyjątkowo ją bolała i nie mogła się za bardzo poruszać. Wtedy
zobaczyła Malfoya i wszelki strach momentalnie z niej uleciał.
Chłopak był znacznie bledszy i chudszy,
niż go zapamiętała. Poruszał się szybko, zwinnie, z niesłychaną gracją, a
jednak dało się w tych ruchach dostrzec rozdrażnienie. Oddychał ciężko, każdy
upust powietrza roznosił się echem po wilgotnych lochach. Ale oczy zdradziły
wszystko, obnażyły przed Luną zgromadzony w arystokracie strach. Nie potrafiła
mu nie współczuć. Chwilę później przez całą posiadłość przedarł się
przerażający krzyk. Dziewczęcy wrzask wydobył spod cienkich powiek Malfoya
pierwsze łzy.
– Wróć do niej – wyszeptała wciśnięta w
kąt Luna. Draco spojrzał na nią agresywnie, wycierając mokre policzki i
zbliżając się odrobinę ku kratom.
– Ile wiesz? – Nie odpowiedziała mu na
to pytanie. Nie musiała.
– Ochronisz ją, patrząc na jej
cierpienie – odparła, a oczy Malfoya zaszkliły się z przerażenia. – Zranisz,
ale ochronisz. Ufa ci.
– A później mi zaufa? – wymamrotał,
patrząc się tępo w wilgotną podłogę. Luna już otwierała usta, by mu
odpowiedzieć, ale Draco obrócił się na pięcie, poprawił zmierzwione włosy i
klapy czarnej marynarki, a następnie ruszył ku schodom prowadzącym na piętro. W
ciemnym korytarzu usłyszała jego drżący głos.
– Miłość to zgubne uczucie, Lovegood.
Przez następną godzinę słyszała okrutne
wrzaski Lestrange, krzyki bólu i rozpaczy Hermiony, a także rozrywane na
strzępy serce młodego Malfoya. Wszystko przypieczętowała wyryta do kości „szlama”
odcinająca się szkarłatem na bladym i wychudzonym przedramieniu panny Granger. A
nić zacieśniła się między nimi tak, jak kilka miesięcy temu.
* * *
Z wojny pamiętała wszystko, a
zarazem nic. Nie chciała pamiętać. Ktoś, z kim rozmawiała zaledwie kilka minut
wcześniej, po chwili leżał już martwy. Jej oczy wychwytywały niezliczone ilości
czerwonych sznurków; jedne były napięte, inne powoli zawiązywały się w supełki.
Nie potrafiła na to patrzeć i dlatego uciekała. Właśnie w takich chwilach jej
dar był bardziej przekleństwem, niż przydatną zdolnością.
Hermiona przemknęła jej kilka razy w
oddali. Za każdym razem widziała jej szkarłatną nitkę, w brutalnej perfekcyjności
dopasowującej się kolorem do wyżłobionej na przedramieniu obelgi. Walczyła, jak
każdy z obecnych w zamku. Ale i szukała z uporem maniaka tej bladej twarzy,
powtarzając w myślach, że na pewno nic mu się nie stało. Jej spojrzenie niczym
nie różniło się od pobudzonych źrenic Tonks goniących za równie aktywnymi
oczami Lupina. A Luna jak na złość biła się, czy powiedzieć Hermionie, że
Malfoy zadręcza się podobnymi myślami po drugiej stronie zamku.
* * *
Wszystko ucichło,
zaczęło pomału świtać. Smętne promienie wschodzącego słońca padały na brudne i
pokiereszowane twarze zaledwie garstki uczniów, profesorów i aurorów siedzących
w zgliszczach po niegdyś wspaniałej Wielkiej Sali. Wszyscy wiedzieli, że noc
była zaledwie początkiem i prawdziwe pandemonium dopiero nadejdzie. Zdawali się
jednak tym nie przejmować, siląc się na luźne rozmowy, pokrzepiające uśmiechy
przy opatrywaniu ran, a niektórzy nawet próbowali dowcipów. Nic jednak nie było
takie same. Szczególnie było to widać u Hermiony i Draco, rzucających sobie
ukradkowe spojrzenia z przeciwległych końców sali.
Neville trzymał ją za
rękę, nic nie mówił i Luna też tego nie oczekiwała. Łącząca ich czerwona nitka
mówiła jej wszystko. Bardzo go lubiła, nawet jeśli jest trochę fajtłapowaty,
ale jej przecież też bardzo daleko do ideału. Zastanawiała się, jak to się
stało, że widziała wszystkie połączenia, a swojej własnej końcówki nici nie
dostrzegła przez tak długi czas. To nie było tak, że ich sznureczki nagle się
ze sobą złączyły. Już dawno coś ich do siebie ciągnęło, ale Luna była tak
zafascynowana tym swoistego rodzaju niebezpiecznym połączeniem między Hermioną
i Draco, że zapomniała o swej własnej nitce. Nie była ona tak czerwona i
napięta, jak u powyższej dwójki. W ich obliczu więź z Nevillem zdawała się
rozlazła, niczym stara gumka od weków. Ale Lunie to nie przeszkadzało, bo była
stabilna, czuła dzięki niej spokój, którego od jakiegoś czasu jej brakowało, a
raczej zaczął się gdzieś z niej ulatniać. Dzięki Gryfonowi znów go w sobie
miała, a jego nieporadny, acz ciepły i pełen uczucia uśmiech potęgował to wspaniałe
uczucie. Ścisnęła mocniej jego dłoń, a policzki chłopaka oblały się soczystym
rumieńcem. Gdy spojrzała w kierunku miejsca, w którym siedziała panna Granger,
z wyraźnym błyskiem w oku odkryła, że jest ono puste. Tak samo, jak krzesło,
które jeszcze przed chwilą zajmował Malfoy.
– Gdzie ona jest? –
Usłyszała za plecami przejęty głos Ronalda, który przedzierał się między
gruzami, wyraźnie kogoś szukając.
– Pewnie sprawdza, czy
zostało coś z biblioteki – odparł mu kobiecy głos, a kątem oka Luna dostrzegła
zmierzającą ku Weasleyowi Astorię. To dziwne, ale nawet cała rozczochrana, w
zniszczonej szacie i z rozciętą wargą nadal wyglądała pięknie, co nie uszło
uwadze wpatrującego się w nią rudego. – Masz coś tu, Weasley.
Dziewczyna wskazywała
na kącik ust chłopaka, cały czas się do niego zbliżając. Luna wiedziała, do
czego zmierzają te podchody. Ich czerwona, napięta nitka mówiła sama za siebie.
Ale Ron nagle uciekł, zostawiając Astorię samą, a ta przysiadła się do niej i
Neville’a z cichym sapnięciem połączonym z lekkim przekleństwem.
– Przejdzie mu –
odezwała się do arystokratki, a ta uśmiechnęła się blado, poprawiając splątane
loki wydostające się ze zgliszczy niegdyś perfekcyjnego koka.
– Oby – wymamrotała z
prychnięciem – nie chcę za nim ganiać przez całą wieczność. Choć właściwie…
Podniosła się z
kamiennej ławy i pognała w kierunku rudzielca, który z wypiekami na twarzy
tłumaczył coś zmęczonemu Harry’emu; jedynie on nie był spokojny i Luna wcale mu
się nie dziwiła. Musiał czuć, że ta sielanka nie będzie trwała wiecznie. Jak
się później okazało, niewiele się pomylił.
*
* *
Wiedziona czystą ciekawością
udała się do biblioteki. Bądź co bądź Astoria miała rację; gdzie indziej mogła
się udać Hermiona? I tak jak się spodziewała zastała ją pod zawalonymi
kontuarami, dookoła niej leżały sterty pokiereszowanych woluminów, a jej chude
ramiona obejmowały ręce Malfoya. Oboje brudni, wycieńczeni, a mimo wszystko
szczęśliwi; Luna gdzieś tam w środku zazdrościła im tak silnej miłości. Ich
szkarłatna nić oplatała ciasno ich ciała, jakby bała się, że to ich ostatnie
spotkanie.
– Co zrobisz? –
zapytała słabo dziewczyna, wtulając się mocniej w Ślizgona. Zapach kurzu,
kamieni i potu mieszał się z jego silnymi perfumami, obezwładniając coraz
bardziej jej zmysły. Draco przygarnął ją do siebie, sadzając na kolanach, które
po chwili ugiął i schował twarz w jej szyi.
– Nie wiem. –
Pogładziła go drżącymi palcami po włosach, odgarniając je z bladego czoła.
Twarz chłopaka wtuliła się w jej dłoń, ocierając się o nią lekko zarośniętym
policzkiem. Pod oczami roztaczały się paskudne i sine zagłębienia, zdradzając,
jak bardzo był tym wszystkim zmęczony. Nie wojną, ona męczyła fizycznie, ale
niemożnością ochronienia osoby, którą kocha. Ból psychiczny zostawia więcej
ran, niż niejedno zaklęcie.
– Nie zostawiaj mnie
więcej – wyszeptała, kładąc drugą dłoń na szyi osłoniętej materiałem czarnego
golfu. Malfoy ujął ją za rękę, podwinął rękaw jej brudnej bluzy, wyłaniając
spod niej paskudny napis, który zaczął dotykać długimi i chudymi palcami. Luna
widziała, jak bardzo stara się być delikatny, a przy tym dostrzegała ból
zalewający mu serce, gdy tylko ujrzał wyrytą obelgę.
– Bałem się – rzekł do
niej, patrząc na nią szklistymi oczami – ciągle się boję. Nie chcę już tego. Nie
chcę, żebyś kiedykolwiek przeze mnie cierpiała. Nigdy więcej.
Oplótł dłońmi jej
policzek i przysunął ją ku sobie. Serce Luny waliło jak oszalałe, gdy
obserwowała ich spokojny, a przy tym ociekający bezgraniczną miłością
pocałunek. Hermiona topniała w ramionach Dracona, poddawała się jego subtelnym
pieszczotom, wplatając palce w jego platynowe włosy i przyciskając go do siebie
mocniej. Oni byli dla siebie stworzeni, oni byli miłością i rozumiał to nawet
Harry, który zabrnął w rejony biblioteki zupełnie przez przypadek.
Luna dostrzegła, że czarna
nitka chłopaka niebezpiecznie faluje. Gdy na niego spojrzała, widziała w jego
oczach, że on też to czuje. Przytaknął jej głową, siląc się na lekki uśmiech. I
odszedł, a niedługo potem dało się słyszeć przeraźliwy huk dochodzący z
Wielkiej Sali.
*
* *
Ciało Harry’ego
spoczywało w ramionach spętanego Hagrida. Niezdrowe, szaleńcze krzyki
przepełnione jadem i chorą euforią wydobywały się spomiędzy wężowych ust
Voldemorta, który krążył między gruzami z różdżką, niczym sęp kołujący nad
padliną. Obrzydliwe uczucie strachu znów zalęgło się w strwożonych sercach czarodziejów.
Nawet Luna, ściskająca z całych sił dłoń Neville’a była przerażona. Harry Potter nie żyje! Harry nie żyje! Nie
żyje…
Hermiona i Draco stali
w tłumie niedaleko profesor McGonagall, gdy Voldemort rozpoczął rekrutację.
Luna widziała strach przedzierający duszę dziewczyny, gdy czarnoksiężnik wezwał
do siebie młodego Malfoya. Nie chciała go puścić, ale pozwoliła mu odejść. W
oczach stanęły jej łzy, gdy obślizgłe ramiona Czarnego Pana oplotły wątłe ciało
arystokraty. On się nawet nie wzdrygnął; nie mógł, inaczej by zginął, a ona
zaraz po nim, gdyby usłyszeli jej rozpaczliwy krzyk. To było potworne
doświadczenie i Luna nie mogła już dłużej patrzeć na osobliwy dramat panny
Granger, która o mały włos, a osunęłaby się w podtrzymujących ją ramionach
profesorki. Zadrżała jeszcze mocniej, gdy Neville wychylił się z tłumu,
kuśtykając dumnie na środek areny.
Wyzwiska, splunięcia,
brutalne śmiechy, wszystko to było niczym w porównaniu z upokorzeniem, przez które
przyszło przejść Draconowi. W oczach śmierciożerców syn Lucjusza dostąpił
niebywałego zaszczytu, ale dla niego samego była to kara. Teraz stał obok Longbottoma,
dwie czerwone nitki ciągnęły się od nich ku tłumowi, jedna krwiście czerwona, druga
bardziej przypominała kolor wina; z trzymanej przez Gryfona tiary przydziału
wysunął się srebrny miecz.
* * *
Luna pędziła przed
siebie niczym w amoku. Nad jej głową płynęły setki zaklęć, z jej różdżki co
chwilę wydobywał się śmiercionośny czar. Znów znaleźli się w ogniu walki,
kolejny raz patrzyła na martwe twarze swych kolegów i koleżanek. Krzyknęła, gdy
silna ręka Neville’a odciągnęła ją w tył, a z różdżki chłopaka wydobył się
zielony płomień, który ugodził jednego ze śmierciożerców. Bronił jej, robił co
mógł, by nie stała jej się krzywda, choć sam ledwie trzymał się na nogach. Ale
jej to wystarczyło; ich pocałunek trwał kilka sekund, a później biegli przed
siebie, strzelając zaklęciami na oślep, a mimo wszystko celnie. Zauważyła, że
ich nić stała się równie szkarłatna, co sznurek Malfoya i Granger.
Kasztanowłosa Gryfonka
upadła na schodach, a jej różdżka potoczyła się po stopniach w dół. Czający się
na nią Carrow dopatrzył się w tym swej szansy i powolnym krokiem sunął ku niej
z obrzydliwie zadowolonym wyrazem twarzy.
– Ty mała, szlamowata
dziwko – wysyczał przez poranione wargi, strzelając w nią pierwszym zaklęciem.
Ugodzona Hermiona stoczyła się po kamiennych stopniach, a w tym samym czasie w
jej kierunku zerwało się dwóch mężczyzn. Luna wiedziała, że Malfoy będzie
szybszy, Weasley był zbyt daleko, a widok przypartej do ściany Astorii też
musiał jakoś na niego wpłynąć. Między kolejnymi zaklęciami zobaczyła, że nić
ciągnąca się od Dracona zajęła się ogniem. Może to nie był najlepszy czas na
tego typu dywagacje, ale poraziła ją ta niebywała siła miłości, jaką darzył
Granger. I ona też to musiała czuć.
– Skończyła się zabawa
– wypluł Carrow, łapiąc dziewczynę za szyję i podciągając agresywnie w górę. – Skoml
o łaskę, ty plugawa szma...
Śmierciożerca odbił się
od ściany porażony zaklęciem młodego Malfoya. Jego różdżka złamała się, gdy na
nią upadł, a w ciemnych oczach pojawiło się przerażenie, gdy dostrzegł, kto był
sprawcą ataku. Nigdy nie doceniał syna Lucjusza, a jednak żądza mordu w jego
srebrnych oczach jasno dała mu do zrozumienia, że nie może liczyć na żadne
miłosierdzie. I nie pomylił się, gdy młodzieniec bez wahania wymierzył w niego
śmiercionośnym zaklęciem.
Gdzie Draco zabrał
Hermionę, nie widziała. Czuła jednak, że zapewni jej bezpieczeństwo. Tak jak
Neville chroniący ją przed każdym urokiem, jak Ron nie puszczający dłoni
Astorii, jak Harry stający w obronie całego świata magii, gdy w końcu udało mu
się pokonać Czarnego Pana.
Nad zgliszczami
Hogwartu unosiły się rozpadające się szczątki spopielonego Voldemorta. Jeszcze
nigdy nie czuli takiej ulgi, jak teraz, gdy ostatni fragment czarnoksiężnika
rozmył się w powietrzu, oznajmiając, że udało im się wygrać. Luna zauważyła, że
czarna nić zdobiąca przez przeszło siedemnaście lat dłoń Harry’ego również
zniknęła. Teraz mogła odetchnąć. A najlepiej jej to przychodziło w ramionach
Neville’a.
*
* *
Wesele Rona i Astorii
trwało w najlepsze, a wszyscy goście zdawali się dopiero rozkręcać. Bawiła się
wyśmienicie w towarzystwie ukochanego, który kilka tygodni temu również zdobył
się na odwagę i poprosił ją o rękę. Zastanawiało ją jednak, czemu na przyjęciu
nie ma Hermiony. Wątpiła, że przyjaciele się jej wyparli, ale nie miała też
pewności, czy dziewczyna na pewno powiedziała im o swoim wybranku. Korzystając
z okazji, podeszła do Harry’ego, który wyszedł na ogródek, by zaczerpnąć nieco świeżego
powietrza.
– Oni naprawdę są dla
siebie stworzeni – rzekła podchodząc do ławeczki i wskazując na rozanieloną
Astorię okręcaną na parkiecie przez równie szczęśliwego Ronalna. Potter
przytaknął jej głową, spoglądając na siedzącą przy stoliku Ginny, która
gawędziła w najlepsze z Nevillem.
– Nie tylko oni –
odparł, wyciągając z marynarki białą kopertę. W środku był list i zdjęcie,
które pokazał Lunie. Jej oczy aż rozbłysły na widok małego chłopczyka w
ramionach Hermiony obejmowanej przez Dracona. Wyrwała Harry’emu fotografię w
momencie, gdy zbliżyła się do nich para młoda.
– Ojej! – krzyknęła
uradowana – Jaki on jest do nich podobny! Ma nosek po Malfoyu!
– Nos jestem w stanie
przeboleć – wtrącił się Weasley, spoglądając na uśmiechniętą przyjaciółkę. – Byle
nie resztę. I zaklepuję pozycję chrzestnego!
– A skąd pomysł, że cię
na niego weźmiemy? – Wszyscy spojrzeli na zmierzającą w ich kierunku niegdyś
pannę Granger, której towarzyszył Draco ze śpiącym maluchem przylepionym do
piersi. Panowie mierzyli się przez sekundę spojrzeniami, ale chwilę potem ich
uprzedzenia minęły, a zastąpiły serdeczne uściski dłoni i szczere gratulacje
potomka.
Luna patrzyła na
łączące ich wszystkich nitki. Przez te wszystkie lata stały się mocniejsze, a i
kolory zrobiły się bardziej intensywne. Uwielbiała je obserwować i nie było
szans, żeby kiedykolwiek jej się to znudziło. Zwłaszcza, że odkryła coś nowego
w tych niezwykłych sznureczkach. Połączenie państwa Malfoy nie było już bowiem karmazynowe,
nie płonęło, jak kilka lat temu, ale stało się złote, o wiele ciaśniejsze, a
przy tym ukazywało siłę ich niepowtarzalnej i wspaniałej miłości. Ten widok
utkwił jej w pamięci bardzo mocno, bowiem do końca życia nie spotkała już
drugiej takiej pary. Bo taka miłość zdarza się raz na milion lat, a Draco i
Hermiona mieli szczęście, że ta miłość wybrała właśnie ich.
Piękna miniaturka. Jedna z moich ulubionych. Świetny pomysł na historię. <3
OdpowiedzUsuńZmiana szaty graficznej faktycznie odświeżyła wygląd strony. Wygląda bardzo ładnie, czyta się przyjemnie i wygodnie.
Pozdrawiam :D
TAKTAKTAKTAK!!! Witam w nowym roku. Mam nadzieję, że przyniesie Ci same niesamowite chwile i spróbuje naładować twoje baterie w 100%! Oczywiście, chciałam podziękować za piękną miniaturkę. Tak inną i kreatywną! Piękna opowieść, poprowadzona z zupełnie innej perspektywy. W pewnym momencie aż zazdrościłam Lunie jej zdolności, przynajmniej wiedziałabym kto jest mi przeznaczony;). Czekam z niecierpliwością na następny rozdział głównego opowiadania! Co do wyglądu bloga - cudownie! Skromne, a złote;). Wszystko przejrzyście się czyta i nie ma żadnych niepotrzebnych udziwnień.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz, wszystkiego dobrego na 2019!
Pozdrawiam, Kasia:)
Boziu cudowne. I świetny pomysł z nićmi przeznaczenia ❤. Zwykle preferuje gdy główna akcja dzieje się ze strony Draco lub Hermiony ale ta kijiaturka też jest świetna.
OdpowiedzUsuńZwykle oszczędzam sobie pozostawiania śladu w sekcji komentujących, ale tym razem ośmielę się zająć tu troszkę miejsca. Ale wydaje mi się, że szczególnie rozwlekłych wywodów wcale nie trzeba.
OdpowiedzUsuńJak sądzę, najbardziej pierwotną potrzebą wszystkich, którym przeznaczono opowiadanie historii, jest wywoływanie w ciemnym ludzie miłości do konkretnego ułożenia słów. Uważam pomysł z Luną i jej nićmi więzi za fenomenalny. Choć w gruncie rzeczy dość prosta sprawa, niesamowicie mnie urzekła. Nie trzeba było bezpośredniego spojrzenia że strony ani Hermiony, ani Draco, ich splątanych przemyśleń, przywoływania niebotycznej ilości dialogów, szalonych perypetii. Chciałam tu tylko zauważyć, że jest to najpiękniejsza miniaturka Dramione, jaką kiedykolwiek przeczytałam, a trafiło się ich trochę. Przeszkadza mi, czy też właściwie - ja zrobiłabym inaczej - jedynie kwestia ich małżeństwa i dziecka na końcu. Ale nie jest to w żaden sposób związane z kunsztem opowieści, tylko moimi osobistymi preferencjami życiowymi. Kunszt, akurat tej konkretnej części Twojej twórczości, którą miałam przyjemność przeczytać powyżej, jest moim zdaniem zachwycający. W takim prostym znaczeniu. Prostym należy rozumieć jednak jak najlepiej.
Dziękuję Ci więc, że stworzyłaś historię, którą mogłam pokochać. Zachwycić się. W ogóle fajnie, że wróciłaś. Fajnie, jakże poetycko to brzmi,
Ja
Jak ja uwielbiam Twoje miniaturki!
OdpowiedzUsuńTo było niezwykle przyjemne móc po raz kolejny pierwszy raz zapoznać się z jakimś nowym tekstem, bo ten pierwszy raz zawsze jest najfajniejszy. Pomysł z talentami Luny i jej perspektywą genialny. Całość czytałam z uśmiechem rozanielenia,prawie takim jaki ona miała zawsze na twarzy:D
Liczę na więcej miniaturek!
Dobry wieczór! Piszę z pytaniem: kiedy będzie można się spodziewać kolejnego rozdziału?? Dopytuję, ponieważ czekam z niecierpliwością:( Cały czas sprawdzam czy nic nowego się nie pojawiło i jako, że jestem niecierpliwą osobą stwierdziłam, że dopytam. Na wszelki wypadek:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kasia
Nie poddaję się i ponawiam pytanie: kiedy będzie można przeczytać kolejny rozdział? Umieram w niecierpliwości:(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kasia
Przyłączam się do pytania :)
UsuńPozdrawiam ♡
Wątpię by te pytania miały sens. Realistka doda coś dopiero, jak bedzie chciała/napisze coś itp. Skoro nie odpisuje na komentarze, to chyba ostatnimi miesiącami tu nie zagląda...
UsuńTęsknimy...
OdpowiedzUsuńCzytam tą miniaturkę już któryś raz i nadal ją uwielbiam, naprawdę w niej czuje się takie właśnie 'coś' i chce się do niej wracać, zaliczam ją do moich ulubionych w których jest na 1 miejscu. Między głównymi bohaterami czuć chemię, widzi się oczami ich miłość. Muszę cię pochwalić bo przez cały czas czytania ma się w wyobraźni obraz tego wszystkiego to tak jakbym za każdym razem oglądała od nowa film, ani razu nie odleciałam myślami nigdzie indziej przez cały czas z wrażeniem śledzi się tekst, czasami jak coś jest nudniejsze odchodzi się od tego co się czyta (każdy chyba tak ma :)) tu czytając po raz któryś tego nie mam, czytam i czytam i o Boże naprawdę uwielbiam. Jestem mega zdolna i czekam na twój powrót ;) a wiem że warto bo masz talent. Kocham❤️
OdpowiedzUsuńRealistko, daj Nam mozr chocizz znać czy i kiedy masz w planach wrócić... Minelo ponad pół roku bez słowa. Wszyscy cierpliwie czekają, choć pewnie zastanawiają się, czy jest jeszcze na co...
OdpowiedzUsuńNadal tu jesteśmy :/
OdpowiedzUsuńRealistko... Już wrzesień... Dałbyś znać czytelnikom czy maja po co tu wracac... To wyglada jakbys Nas opuściła.
OdpowiedzUsuńTo już październik... nie wiem czy nadal jest po co tu wracać. Czekam na rozdział juz dluuuuuuugi czas... wrócisz ?
OdpowiedzUsuńJuz polowa listopada. Prawie rok. Zero odzewu, żadnych wieści... Szkoda trochę
OdpowiedzUsuńRealistko, nie wiem jak inni ale ja sie czuje ciut... Olana? Przez rok prawie zero odzewu od Ciebie, zaro wieści, nie wiadomo czy sprawdzac tego bloga czy nie. Wiadomo, można mieć artblocka, można mieć zawirowania w zyciu,ale milo by było gdybyś po prostu dała Nam znać czy mamy na co czekać...
OdpowiedzUsuńHalo halo... Wigilia... Moze chociaż zrobisz Nam prezent na święta i powiesz co i jak...? Chcielibyśmy wiedzieć, w końcu juz rok minął...
OdpowiedzUsuńWszystkim którzy to czytają życzę WESOŁYCH ŚWIĄT
Pisałaś, że choćby nie wiem co, to dokończysz tę opowieść... Proszę, daj chociaż znać, czy mamy na co czekać ��
OdpowiedzUsuńEm... Really...? Ponad rok totalnej ciszy? Ja rozumiem wszystko, życie, prace, obowiązki... Ale żeby przez rok nie dać znać czytelnikom, czy mają na co czekać? Słabe, serio. Brak komunikacji między autorką a czytelnikami trochę zabija możliwy rozwój tego opowiadania. A szkoda, bo to najlepsze dramione jakie kiedykolwiek czytałam.
OdpowiedzUsuń