dziś mamy 16 listopada, więc tak jak pisałam dodaję obiecany rozdział 12. Mam również dobrą, choć może nie dla wszystkich wiadomość. Otóż jedna z czytelniczek chciałaby poznać dalsze losy Severusa. Informuję, iż następny rozdział będzie w pełni poświęcony nauczycielowi eliksirów i nie będzie to ani trochę rozdział dla wielbiących jego kanoniczną postać. Trochę go sparodiuję, co nie każdemu przypadnie do gustu. Z góry ostrzegam i przepraszam.
Dziękuję również za komentarze pod Miniaturką numer 2. Mogę się z Wami podzielić sekretem, że 17 października jest nie tylko ważną datą dla Hermiony, ale również dla mnie.
* * * * *
Londyn w godzinach przedpołudniowych
zazwyczaj wyłącznie w centrum tętni życiem. Jego obrzeża nie są z reguły zaszczycane
obecnością namolnych turystów, którzy niczym chińska wycieczka pragną zobaczyć
i dotknąć każdego obiektu, o którym słyszeli, bądź zobaczyli w przewodniku.
Panuje tu cisza i błogi spokój, a ludzie żyją tak, jakby każdy kolejny dzień
nie różnił się specjalnie od poprzedniego. Dziś również tak było, choć panująca
szaruga za oknami i zbierające się nad miastem ciemne chmury nieco spowolniły
rytm społeczności. Nikogo dżdżysta pogoda tu nie dziwiła, ale była w pewnym
sensie odzwierciedleniem charakteru Anglików. I chociaż wszyscy jak jeden mąż
cieszyli się z tych niewielu w ciągu roku słonecznych dni, to żaden z nich nie powiedziałby, że zamieniłby ilość
ich występowania z tymi mokrymi i szarymi, bo właśnie one czyniły Londyn i całą
Wielką Brytanię tak wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju. Nawet jeśli ta
wyjątkowość oznaczała codzienne wdziewanie kaloszy i trzymanie parasola nad
głową…
Przed budynkiem na New Cavendish
Street stały trzy kobiety, a każda z nich była tak różna od poprzedniej, że nie
dało się ich pomylić w żaden sposób. Pierwsza od lewej strony miała rude włosy
związane w ciasnego koka na czubku głowy. Druga z kolei była ciemną blondynką z
jaśniejszymi prześwitami. Trzecia zaś odznaczała się ciemną niczym noc barwą
włosów. Ginny, Hermiona i Pansy obserwowały stojący przed nimi budynek i
wyglądały niczym rzeźba trzech małp, w której każde zwierze ma inaczej ułożone
ręce. Ginewra spoglądała z niedowierzaniem, trzymając dłonie na biodrach.
Hermionie oczy wprost świeciły się z radości, a z twarzy nie chciał zejść błogi
uśmiech szczęścia. Wzrok Pansy zaś wyrażał przestrach zmieszany ze
zniesmaczeniem. Jak łatwo się domyślić każda z kobiet miała inne zdanie na
temat mieszczącego się przed nimi budynku. Swoimi spostrzeżeniami pierwsza
postanowiła podzielić się panna Weasley.
- To jest… to? Na pewno nie
zabłądziłyśmy? – Hermiona pokręciła przecząco głową i spojrzała na rudą
przyjaciółkę. W jej błękitnych oczach zdążyła dostrzec nieme błaganie o cud,
zapewne o to, aby lokum okazało się niewłaściwym.
- Takie trochę… - Ginny zamilkła w
połowie zdania. Wydawało się, że szuka odpowiedniego określenia, ale żadne jej
nie pasowało. Pansy zaś miała całą paletę niezbyt wyrafinowanych cech, którymi
mogła opisać budynek.
- To zapadnięta dziura zbita z
czterech sękatych desek pomalowanych białą farbą i z wstawionymi imitacjami
plastikowych okien. Granger, czyś ty zgłupiała do reszty? Co my mamy niby z tym
zrobić? – Kasztanowłosa uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyszukała w kieszeni
płaszcza klucze od mieszkania. Pansy wydawało się, że Hermiona jest kompletnie
głucha i nic z tego, co przed chwilą do niej powiedziała nie dotarło do
dziewczyny.
- Pokażę wam jak wygląda w środku. –
Panna Granger podeszła do drzwi wejściowych i przekręciła klucz w zamku. Za nią
podążały dwie przyjaciółki, których twarze niekoniecznie podzielały optymizm
kasztanowłosej. Drzwi zaskrzypiały i w momencie otwierania odleciała z nich
duża ilość farby. Hermiona niezbyt przejęła się tym faktem. Wpuściła
przyjaciółki do środka i ciesząc się niczym małe dziecko z otrzymanego dużego
lizaka podbiegła na środek, kręcąc się wokół własnej osi.
- Jest cudowne. W życiu nie
wymarzyłabym sobie lepszego miejsca. – Gdy dziewczyna skończyła wypowiadać
zdanie ze ściany po prawej stronie odleciał jeden z trzech kinkietów, który z
łoskotem spadł na podłogę i rozbił się w drobny, różowy mak. Pansy aż
podskoczyła w miejscu, a Ginny tylko skrzyżowała ręce na piersi.
- Przypomnij, ile za to dałaś? –
Czarnowłosa omiotła wzrokiem pomieszczenie i z każdym nowo uchwyconym detalem
załamywała się coraz bardziej. Miała
wrażenie, że nikt tu nigdy nie sprzątał, nie mówiąc już o jakimkolwiek
remoncie. Ściany aż błagały o litość nad nimi i zdarcie z nich resztek
pozostawionej farby. Podłoga w swoich jękach również nie ukrywała pragnienia
renowacji. A schody! Boże, widzisz i nie grzmisz!
- Nie jest tak tragicznie. – Ginny
chciała jakoś pocieszyć Pansy, ale kobieta pokręciła przecząco głową i podeszła
do jednej ze ścian, w którą klepnęła otwartą dłonią. Natychmiast odleciały z
niej duże połacie zielonej farby, a i sufit zdawał się płakać białymi
odłamkami.
- Coś jeszcze chcesz powiedzieć? –
Rudowłosa potarła ręką skronie i odwróciła się w stronę Hermiony, która zdążyła
już pozbyć się płaszcza i wysokich butów. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na
podłodze, czekając na to, co przyjaciółki mają do powiedzenia. Widząc jednak
ich twarze nie mogła oczekiwać przyjemnych komentarzy ani słów pochwały.
- Mam świadomość jak to wygląda, ale
właśnie dlatego poprosiłam was o pomoc. Jesteście moimi najlepszymi
przyjaciółkami, do kogo miałam się zwrócić?
- Najlepiej do firmy wypożyczającej
buldożery i zrównać to z ziemią. – Pansy podeszła do kasztanowłosej i usiadła
obok niej. Po chwili dołączyła do nich również Ginny i wszystkie trzy zaczęły
rozglądać się ponownie po pomieszczeniu. Nie dało się w żaden sposób ukryć, że
lokum potrzebuje gruntownego remontu zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz.
Fasada przednia wymagała nie tyle renowacji, co wymiany, ale w porównaniu ze
schodami zwykłe odnowienie wydawało się w zupełności wystarczające.
- Od czego chcemy zacząć? – Ginny
przerwała panującą między kobietami ciszę i podwinęła rękawy od swojego
czerwonego płaszcza. Miała bardzo duże pojęcie o odrestaurowywaniu mebli i
technikach malarskich, ale widząc ogrom pracy jaki na nie wszystkie czekał
wydawało jej się, że wszystkie te umiejętności są niewiele warte. Mieszkanie
może nie było do końca ruiną, ale z pewnością było bardzo zniszczone i nawet do
głowy nie chciała jej przyjść liczba tygodni bądź miesięcy jakie tutaj spędzą,
aby nadać mu właściwy kształt. Podobne myśli wirowały w głowie Pansy. Z reguły
starała się być optymistką, ale w zderzeniu z obecną rzeczywistością nie umiała
myśleć inaczej nić realista. Nie było opcji, że skończą całą robotę przed
końcem listopada. Za dużo się tego nagromadziło, a z pewnością znajdzie się
jeszcze więcej, gdy zabiorą się wszystkie trzy do pracy.
- Myślę, że można zacząć od zdarcia
farby ze ścian i sufitu, położenia gładzi i dopiero nowego koloru. Podłoga to
tanie panele, więc Granger nie miej żalu, ale je również trzeba zerwać i wybrać
coś odpowiedniejszego. Poza tym zakup nowych schodów, bo po tych uprzedzam, że
ja na pewno nie wejdę. Okna i drzwi to chyba oczywiste, że idą do wymiany? –
Czarnowłosa w tych kilku zdaniach ujęła ich najbliższe tygodnie wyczerpującej i
żmudnej pracy. Ginny musiała przyznać jej we wszystkim rację, podobnie jak
Hermiona. Jednak panny Granger nie odstraszyło, ani tym bardziej nie
zniechęciło to wszystko, o czym mówiła Pansy. Czuła, że właśnie tego chce.
Włożyć w tę kawiarnię całą siebie, przelać w nią swoją duszę i sprawić, aby
każdy kto tutaj przyjdzie widział ogrom pracy, jakiego to miejsce wymagało.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i złapała swoje przyjaciółki za ręce.
- Jesteście niesamowite. Dziękuję
wam.
- Podziękujesz, jak w końcu się za
coś zabierzemy i zacznie to nabierać odpowiedniego kształtu. – Pansy dmuchała
na zimne. Lubiła dotrzymywać obietnic, które złożyła, a przecież przyrzekła
Hermionie, że jej pomoże i nie zostawi jej w tym samej. Z resztą panna Granger
nie miała bladego pojęcia jak wykonać choćby połowę czynności, które dziewczęta
miały przed sobą. Jeszcze ściany może jakoś by pomalowała, ale o wymianie
paneli i kładzeniu gładzi wiedziała tyle, co nic.
- Proponuję od zebrania pajęczyn na
początek. – Ginewra z obrzydzeniem patrzyła na pająka o długich odnóżach, który
spuszczał się po swej pajęczynie w stronę podłogi. Rudowłosa kobieta podobnie
jak jej brat miała wstręt do ośmionożnych zwierząt, choć przebywanie w
towarzystwie bliźniaków nieco złagodziło paniczny lęk i zmieniło go w czystą
abominację.
- Niestety magia we wszystkim nam
nie pomoże. – Pansy wyciągnęła swoją różdżkę i przy pomocy jednego zaklęcia
usunęła pajęczyny ze wszystkich możliwych miejsc w mieszkaniu.
- Żadnej magii. – Głos Hermiony był
bardzo stanowczy. Nie chciała w żadnym wypadku iść na łatwiznę, a używanie
magii właśnie to oznaczało. Jej ręce miały poczuć ból, a ciało zmierzyć się z
naporem czekającej ją pracy. Pozostałe kobiety nie kryły swojego zdziwienia.
Pansy wiedziała, że zaklęcia nie załatwią wszystkiego, ale w dużym stopniu mogą
im pomóc. Nie za bardzo rozumiała intencje swojej kasztanowłosej przyjaciółki.
Z resztą podobnie i Ginny. W Paryżu co prawda nie miała styczności z różdżką w
sztuce, ale wiedziała, że magią można wykonać praktycznie większość technik,
których się tam nauczyła. Ale panna Granger odrzucała wizję pomocy płynącej z czarów.
- Bez różdżek i zaklęć. Chcę abyście
to wy mi pomogły, a nie te kawałki drewna.
- Miona, ale dlaczego? Przecież to
zaoszczędziłoby nam wiele czasu. – Ginewra chciała jakoś przekonać
przyjaciółkę, ale kasztanowłosa pokręciła przecząco głową.
- Bo różdżką potrafię się
obsługiwać, a pędzlem czy też młotkiem już niekoniecznie.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. – Na
odpowiedź Pansy wszystkie trzy kobiety uśmiechnęły się promiennie. Hermiona
zdawała sobie sprawę, że w kwestii remontu ma dwie lewe ręce, ale pragnęła choć
jedną z nich tak wykręcić, aby wydawała się prawą.
- Masz już pomysł, jak to wszystko
będzie wyglądać? – Pannie Granger zaświeciły się oczy z podniecenia. Wiele razy
w ciągu nocy wyobrażała sobie swoją upragnioną kawiarnię, ale były to
najrozmaitsze wersje i na żadną w pełni nie mogła się zdecydować. Jednak wśród
nich była jedna, na pierwszy rzut oka zwyczajna, niczym nie wyróżniająca się. I
ta właśnie najbardziej do niej przemawiała.
- Chcę ją nazwać Choklad Himlen, co
po szwedzku oznacza czekoladowe niebo. – Pansy przeanalizowała pierwszą garść
informacji i w skupieniu czekała na dalszą część wypowiedzi przyjaciółki. – Nie
wiem czemu tak, może dlatego, że kojarzy mi się po części z Fredym. Wyobrażam
sobie ściany, które imitowałyby czekoladę i jasną podłogę, która byłaby
odzwierciedleniem chmur w niebie. Taki trochę idealistyczny obraz, ale nic na
to nie poradzę. W części przedniej stałyby stoliki, a w tylniej, oddzielonej
kontuarem znalazłaby się część kuchenna.
- A co znalazłoby się w karcie? –
Hermiona spojrzała na Ginny i uśmiechnęła się promiennie.
- Czekolada. – Oczy panny Granger aż
pojaśniały z ekscytacji. Ginny natomiast nie kryła swojego zdziwienia, mimo że
po nazwie kawiarni powinna się domyślić, co będzie serwować.
- Czekolada? – Rudowłosa starannie i
niemalże w spowolnionym tempie wymówiła produkt, który miał odgrywać główną
rolę w kafeterii Hermiony. Kasztanowłosa uśmiechnęła się tylko do niej szeroko.
- Chcę ją tutaj w każdej postaci.
Ciasta, lodów, musów, do picia, wszelkich deserów. Czegoś takiego nie ma w
Londynie!
- Czyli żadnej ekstrawagancji w
postaci kuchni azjatyckiej czy egzotycznej? – Hermiona przytaknęła
głową, a rudowłosa odetchnęła z ulgą. – Myślałam, że będziesz chciała jakieś
rewolucje.
- Ale to jest pomysł! Londyn aż
odstrasza swoimi dotychczasowym asortymentem gastronomicznym, który każdy
Anglik zna niemalże na pamięć. Hermiona wprowadzi coś nowego, awangardowego, a nie
jak większość nowopowstałych restauracji, które wyglądają jak wyciągnięte z
rynsztoku. – Pansy wstała z podłogi i ściągnęła z siebie szary paszcz, podwijając
rękawy od zielonego swetra. Czarnowłosa podeszła do jednej ze ścian i zaczęła
zdejmować z niej pozostałe dwa kinkiety, gdyż trzeci rozbił się, gdy kobiety
weszły do środka. Lampy były równie zakurzone, co woluminy w dziale ksiąg
zakazanych w Hogwarcie.
- Dzięki Pan. Tylko nie chciałabym,
aby te ściany były puste. Jak myślisz Ginny, co można z nimi zrobić? – Ginewra
spojrzała na jedną ze ścian i zamyśliła się głęboko. W jej głowie niemal
natychmiast zaczęła powstawać mapa myśli związanych z niebem i przede wszystkim
z czekoladą, i która zaczęła rozrastać się do niebotycznych rozmiarów. W końcu
rudowłosa klasnęła głośno w dłonie i spojrzała z uradowaniem w oczach na
Hermionę.
- Możemy jako podkładu użyć koloru brązu,
nakładając ciemniejsze bądź jaśniejsze odcienie, które imitowałyby różne
rodzaje czekolady, a na ścianach odtworzyć panoramę nieba z czekoladowych chmur.
Z jasną podłogą tworzyłoby to rzeczywiście odpowiedni klimat. Ale chodzi mi o
naprawdę bardzo realistyczne odwzorowanie chmur na niebie.
- Ginny wiesz, że malowanie
artystyczne to twoja działka? – Pansy uśmiechnęła się złośliwie, a rudowłosa
pokazała jej język, jednak po chwili dziewczęta roześmiały się i dołączyła do
nich również Hermiona. – To genialny pomysł, ale wymaga niezwykłych
umiejętności.
- Poradzisz sobie Ginnny? – Panna
Weasley zrobiła urażoną minę i skrzyżowała ręce na piersiach, wydymając usta w
Dziubek.
- Jak śmiecie wątpić w moje
zdolności? Jeszcze wam obu szczęki opadną, a moje dzieło zawiśnie w Galerii
Uffizi, zobaczycie! – Kobiety zaczęły głośno się śmiać. Żadna z nich nie
wątpiła w talent rudowłosej dziewczyny. Jej obrazy i rzeźby wyglądały jakby
zostały wykonane przez mistrza w swoim fachu. Kobieta niesamowicie potrafiła
odwzorować wszystkie detale, zupełnie jakby tworzyła kopię, która jest nie do
podrobienia. Jej autorskie pomysły z resztą były jeszcze lepsze, a każdy, kto
miał to szczęście, aby je obejrzeć nie potrafił powstrzymać słów zachwytu.
Dlatego Hermiona czuła się niesamowicie bezpieczna, powierzając tę pracę
przyjaciółce. Wiedziała, że się nie zawiedzie, a efekt końcowy będzie wprost
oszałamiający.
* * * * *
Było dobrze po godzinie 7.00 rano,
gdy w sypialni Dracona rozdzwonił się budzik nakazujący jego właścicielowi
wstanie z łóżka. Blondyn jęknął głośno i przewrócił się na drugą stronę,
zakrywając głowę poduszką w celu stłumienia znienawidzonego dźwięku. Każdego
ranka obiecywał sobie zmienić melodię, która miała go obudzić, ale jak dotąd
jeszcze mu się to nie udało z racji na dokuczliwą sklerozę odnośnie rzeczy
błahych i kolejny dzień męczył się z utworem Macarena zespołu Lod del Rio. Nie
rozumiał, co go pchnęło do ustawienia tej, a nie innej piosenki, ale zapewne
zrobił to, gdy był zalany w trzy dupy i wydawało mu się to wtedy wyjątkowo
zabawne i przyjemne. Na trzeźwo jednak była to melodia mocno irytująca, a przy
dłuższym jej słuchaniu potrafiła doprowadzić go do szewskiej pasji.
Macarena leciała już czwarty raz i
młody Malfoy uznał, że jest to wystarczająca pora, aby wstać z łóżka. Wyłączył
drażniącą jego uszy melodię i usiadł w skotłowanej pościeli na swoim łóżku.
Miał ochotę ponownie przyłożyć głowę do poduszki i oddać się na wieki w objęcia
Morfeusza. Powieki miał ciężkie, zupełnie jakby zostały wykonane z ołowiu, a do
tego bolały go niemiłosiernie oczy. Przetarł je dwoma rękami i opadł bezsilnie
na poduszki. Miał wrażenie, że jego ciało buntuje się przeciw niemu i odmawia
jakiejkolwiek współpracy. Spojrzał na zegarek, który wyświetlał się na ekranie
jego telefonu i w tym samym momencie zerwał się niczym huragan na równe nogi i
popędził do łazienki. Było po ósmej, a on na 8:45 był umówiony w firmie na
spotkanie z klientem. Jeśli się spóźni, co jest wielce prawdopodobne, to Diabeł
nogi mu z dupy powyrywa. Wziął szybki prysznic i wpadł do garderoby, aby
znaleźć jakieś pasujące w miarę do siebie ubrania. Granatowa koszula i czarne
spodnie były akurat pod ręką, więc postanowił nie wysilać się na więcej i w
pośpiechu zaczął wkładać na siebie odzież. Między zapinaniem guzików od koszuli
i podciąganiem spodni doznał nagłego olśnienia. Zupełnie jakby ktoś stojący z
boku uderzył go obuchem w głowę. Na twarzy Dracona zaczął pojawiać się
szyderczy uśmiech, który z sekundy na sekundę stawał się coraz szerszy, a
cyniczne pomrukiwania przeszły w głośny i złośliwy śmiech. Mężczyzna usiadł na
środku garderoby, gdzie rechotał do rozpuku i jakoś niespecjalnie zamierzał
przestać. Zdał sobie sprawę, że jego życie to ciągła rutyna i nawet przymusowy
urlop, do którego wzięcia został wczoraj zmuszony nie jest w stanie tego
zmienić. Przed nim siedem, a właściwie sześć dni wolnego, rozumianego jako
marnowanie czasu, który mógł zostać spożytkowany na pracę. Draco sam zaczął się
zastanawiać, ile razy w przeciągu tych dni złapie się na swoje przyzwyczajenia
i będzie próbował iść do pracy.
* * * * *
Harry od rana był na nogach i
aktywnie korzystał z dnia wolnego od pracy w postaci opieki nad córką. Miał w
planach spać co najmniej do godziny 10.00, ale Lilly wprowadziła małe zmiany w
jego harmonogramie bez wcześniejszej konsultacji z nim. Tak więc mężczyzna już
o 6.30 musiał opuścić sypialnię i zająć się swoim jedynym dzieckiem. Pansy w
domu nie było, gdyż wyszła razem z Hermioną, aby obejrzeć jej nowe mieszkanie,
więc wszystko dzisiejszego dnia pozostawało na głowie czarnowłosego.
Pan Potter był w trakcie
przygotowywania sobie trzeciej z rzędu kawy, gdy nagle z salonu doszedł do
niego płacz dziecka. Zostawił gotującą się wodę i jak najszybciej udał się do
pomieszczenia, gdzie bawiła się Lilly. Przestraszył się, że mała zrobiła sobie
krzywdę. Pansy udusiłaby go wtedy gołymi rękami. Wpadł do salonu z walącym
sercem i zobaczył córkę, która stała przy komodzie i próbowała sięgnąć pilot do
telewizora. Na jej nieszczęście była o jakąś połowę mniejsza niż mebel. Łzy
leciały jej z oczu ciurkiem, a krzyki stawały się coraz głośniejsze. W końcu
Harry podszedł do dziewczynki i wziął ją na ręce, uśmiechając się do niej po
ojcowsku.
- Chcesz bajkę? – Lilly wyciągnęła
swoje małe rączki w kierunku pilota, gdyż będąc na rękach ojca odległość od
upragnionego przedmiotu wydawała się być mniejsza. Niestety, gdy okazało się to
fikcją ponownie zaczęła płakać. Harry przytulił ją do siebie i zabrał z komody
pilota. Gdy dziewczynka go zobaczyła momentalnie zaprzestała histerii i
wykrzywiła buzię w szerokim uśmiechu.
- No i po co tyle krzyku? Nie można
było zawołać taty? – Lilly wsadził swoje dwa paluszki do buzi i z
niezrozumieniem na twarzy wpatrywała się w swojego ojca. Harry próbował wyjąć
palce z ust dziewczynki, ale gdy tylko znalazły się na zewnątrz dziewczynka
ponownie wkładała je do środka.
- Mama nie mówiła, że nie wolno
wkładać paluszków do buzi? – Dziecko uśmiechnęło się szeroko i zakryło swoją
twarz dłońmi, zerkając między palcami na tatę. Harry posadził Lilly na dywanie
i włączył telewizor, ustawiając go na kanale dla dzieci. Mała roześmiała się,
gdy na ekranie pojawiły się postacie z jej ulubionej bajki. Mężczyzna spojrzał
na dziwaczne stworki, które niby przypominały słonie, niby kaczki, ale tak
naprawdę mogły to być wszelkie inne zwierzęta połączone w jedno. Spojrzał na
córkę, która ze skupieniem na twarzy oglądała, co dzieje się na ekranie.
- O czym jest ta bajka kochanie? –
Dziewczynka ani drgnęła i nawet nie zareagowała na dźwięk głosu ojca.
- Opowiesz tacie? – Lilly na moment
oderwała wzrok od telewizora, ale po chwili ponownie wróciła do jego
obserwacji. Harry klepnął się w czoło i skierował swoje kroki w kierunku
kuchni.
- Kretynie, ona przecież jeszcze
mówi! – Mężczyzna skarcił się głośno za głupotę i wyłączył czajnik, w którym
już dawno zdążyła się zagotować woda na kawę. Zalał kubek do pełna i udał się z
nim do salonu, gdzie zostawił Lilly. Mała ani drgnęła i nadal w skupieniu
oglądała bajkę. Harry usiadł w fotelu i z głową wspartą na ręce przyglądał się
córce. Zdał sobie sprawę, że poświęca jej stanowczo za mało czasu. W końcu jaki
ojciec nie pamięta, że jego jedyne dziecko jeszcze nie zaczęło mówić? Całe dnie
spędza w szpitalu, a wszystko inne jest na głowie Pansy. Nie powinno tak być, w
szczególności, że są małżeństwem i kocha ją najmocniej na świecie, tak samo jak
Lilly. Już dawno nie pamiętał, kiedy ostatni raz został z nią na cały dzień w
domu. Ciągle tylko praca, praca i praca. A przecież jeszcze tak niedawno marzył
o kochającej się rodzinie żyjącej ze sobą w zgodzie. Kiedy to minęło? I co
najważniejsze, jak? Realizacja zawodowa przesłoniła mu wszystko, a w tym
rodzinę, którą powinien stawiać na pierwszym miejscu.
Bajka o dziwacznych stworkach trwała
jeszcze jakieś dwadzieścia minut, a gdy się skończyła Lilly była bliska
uśnięcia na dywanie, na którym zostawił ją jej ojciec. Harry podszedł do córki
i wziął ją na ręce. Dziewczynka objęła go za szyję małymi rączki i kurczowo
trzymała się go, aby nie spaść. Zaniósł ją do jej pokoju i ułożył na plecach w
łóżeczku, przykrywając kocykiem. Lilly w trakcie drogi zdążyła już zasnąć, a
gdy Harry pocałował ją w czoło tylko uśmiechnęła się delikatnie. Mężczyzna stał
w drzwiach i obserwował dziecko ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej.
Wychowywanie może nie było jego najmocniejszą stroną, ale na razie jakoś sobie
radził i chyba nawet nienajgorzej. Z tą myślą opuścił pomieszczenie i udał się
do kuchni, aby przygotować Lilly kaszkę, gdy się obudzi. W momencie, gdy
otwierał lodówkę w domu dało się słyszeć dźwięk dzwonka od drzwi. Podszedł do
nich niespiesznie i spojrzał przez wizjer, kto do niego przyszedł. Zdziwił się,
gdy po drugiej stronie ujrzał swojego rudego przyjaciela, ale szybko otworzył
mu drzwi. Twarz Rona nie wyrażała żadnych emocji. Ręce miał w kieszeniach od
kurtki i spoglądał na niego jakby nieobecnymi oczami.
- Cześć. Mogę wejść? – Harry
przesunął się i gestem ręki wskazał Ronowi, aby wszedł do środka.
- Jasne stary. – Mężczyźni wymienili
uścisk dłoni i po chwili siedzieli obaj w kuchni. Ron wyglądał jak duch. Był
blady i markotny, tak jakby łapała go jakaś choroba. Harry postanowił rozpoczął
rozmowę, gdyż jego przyjaciel jakoś nie bardzo się do tego garnął.
- Co tam u ciebie? Opowiadaj, dawno
się nie widzieliśmy.
- Wyjeżdżam na rok do Stanów. –
Czarnowłosy mężczyzna spojrzał z niezrozumieniem na rozmówcę. Ron natomiast nie
zaszczycił go swoim wzrokiem i uporczywie wpatrywał się w blat stołu, przy
którym obaj siedzieli.
- Zawody? – Rudy pokręcił przecząco
głową i ściągnął z siebie kurtkę.
- Podpisałem kontrakt z Gwiazdami.
Teraz będę grał dla nich.
- Ze Sweetwater? To spoko. Ale
dlaczego zostawiasz Pomarańczowych?
- Z dwóch powodów. Armaty nie grają
już tak dobrze jak kiedyś. Dawno nie zdobyliśmy żadnego mistrzostwa. Jeśli chcę
grać dalej, to musiałem zacząć myśleć przyszłościowo. – Harry pokiwał głową na
znak, że rozumie. W głębi duszy czuł, że zna drugi powód, poważniejszy,
dlaczego jego przyjaciel zmienił drużynę i przeprowadza się za granicę.
- Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi.
- Gwieździści grają bardzo dobrze.
Jestem u nich na rok na okresie próbnym, potem zobaczymy, czy zostanę z nimi na
dłużej. – Ton głosu Rona nie wyrażał ekscytacji, której powinien mieć teraz w
sobie od groma. Harry obawiał się, że przyjaciel bardzo ciężko znosi odejście
Hermiony. Widać było po nim, że nie czuje się najlepiej, ale nie chciał go o to
wypytywać. Wiedział, że Ron prędzej czy później sam mu o tym powie. Taki po
prostu miał charakter.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Za dwa dni. Jestem praktycznie
spakowany, ale chciałem się jeszcze z wami pożegnać.
- Przecież będziesz przyjeżdżał. My
z pewnością cię odwiedzimy. – Ron pokręcił przecząco głową. Nie miał w planach
powrotu do Londynu ani teraz, ani nigdy. Dla niego po podpisaniu kontraktu z
amerykańską drużyną sytuacja była jasna. Nie wróci, bo nie odnajdzie się w tym
mieście, gdyż jest w nim za dużo wspomnień z Hermioną.
- Nie, Harry. Jeśli nie przedłużę
kontraktu, to z pewnością nie wrócę też do Londynu. Ja po prostu nie mogę. –
Harry poklepał przyjaciela po ramieniu i spróbował się do niego uśmiechnąć, ale
zamiast tego wyszedł mu nieciekawy grymas. Ron nie do końca czuł się fair w
stosunku do przyjaciół. Uciekał od życia, które prowadził w Anglii, a tym samym
uciekał od nich. Ale czuł, że nie jest w stanie poradzić sobie w tym miejscu z
pustką, jaka powstała po odejściu Hermiony. Jego serce pękło na miliardy
kawałków, a każdego kolejnego dnia te kawałki roztrzaskiwały się na kolejne
części, tworząc w lewej piersi drobny pył. Nie umiał już dłużej funkcjonować w
ten sposób. Życie bez Hermiony przy boku wydawało mu się pozbawione sensu.
Chciał jej szczęścia, ale pragnął również powrotu, jednak wiedział, że to się
nigdy nie ziści. Bez wahania podpisał więc kontrakt z amerykańską drużyną i
niczym tchórz uciekał od przeszłości i tym samym przyszłości, którą mógł wieźć
w Londynie. Ale czy przyszłość bez osoby, którą kochasz może mieć jakieś
znaczenie?
- Nie chcę wyjeżdżać, ale muszę.
Muszę odpocząć od tego miejsca. – Harry pokiwał ze zrozumieniem głową i
pochylił się nad stołem. Wiedział, że nie przekona przyjaciela do zmiany
decyzji. Ron jest uparty i gdy coś sobie postanowi, to za wszelką cenę będzie
dążył do celu. W tym momencie jego celem było uwolnienie się od Hermiony. Ale
czy można uwolnić się od osoby, za którą z miłości mógłby oddać życie?
- Od Hermiony. – Na dźwięk imienia
swojej ukochanej Ron przymknął oczy. Nie widział jej ani razu, od kiedy
odeszła. Myślał, że spotka ją na cmentarzu, ale o jej obecności w tym miejscu
świadczyły jedynie świeże niezapominajki i biała róża. Codziennie chodził
ulicami Londynu i szukał jej wzrokiem, ale nigdy nigdzie jej nie było, a gdy
zauważył osobę podobną do niej zatrzymywał się na środku ulicy z zamiarem
zawołania jej imienia. Jednak po ujrzeniu twarzy mijających go kobiet jego
radość wyparowywała i kroczył dalej przed siebie, poszukując wśród przechodniów
Hermiony.
- Tak. Nie potrafię poradzić sobie z
jej odejściem. Nie umiem tego zaakceptować.
- Kochasz ją, to zrozumiałe. Ale
Ron, czy nie możesz chociaż spróbować żyć bez niej? – Rudowłosy mężczyzna
pokręcił przecząco głową i skrzyżował ręce na piersi, odchylając się na
krześle.
- Staram się. Liczę, że ten wyjazd
mi w tym pomoże. Nie mogę jej zmusi do powrotu. Chcę jej szczęścia, a gdybym to
zrobił, to odebrał bym je jej. Nie jestem do tego zdolny. – Harry zamyślił się
nad wypowiedzią przyjaciela. Nigdy nie posądził by Rona o egoizm, więc w pełni
rozumiał jego postawę. On również nie wyobrażał sobie życia bez Pansy i bez
Lilly. One nadawały mu sens, dzięki nim miał do kogo wracać po całym dniu
spędzonym w pracy. Co by zrobił, gdy by stracił je obie? Pewnie to samo, co Ron
– odszedł, aby móc zapomnieć i w jakiś sposób funkcjonować dalej. Między
mężczyznami zapanowała cisza przerywana jedynie skapywaniem kropli wody z
kranu. Harry pogrążony był nad rozmyślaniem, jakim beznadziejnym jest mężem i
ojcem, bo zaniedbuje swoją rodzinę. Największy skarb, o którym marzył, i który
dane mu było dostać od losu. Natomiast Ron myślał, czy postępuje właściwie, i
czy jego przyjaciele nie odwrócą się od niego, gdy wyjedzie z Anglii. Nie
chciał ich tracić, ale nie mógł też z nimi zostać. Przypominali mu o Hermionie
i tym samym dawał o sobie znać ból, od którego chciał uciec. Rodzina nie była
zachwycona jego wiadomością. Matka przeżywała, że będzie daleko od domu i
otwarcie wyrażała sprzeciw wobec jego wyjazdu. Ojciec również go nie popierał,
ale był bardziej wyrozumiały. Reszta rodzeństwa jeszcze nie wiedziała o jego
planach i wolał, aby na razie tak zostało. Nie chciał przysparzać im
dodatkowych zmartwień, ale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później i tak
się dowiedzą. Chociażby na święta Bożego Narodzenia, gdy nie będzie go z nimi
przy stole. Jednak wyjazd był rzeczą, której nie mógł zmienić. Liczył, że
pomorze mu w dalszym funkcjonowaniu, bo obecnie w Londynie nie miał ku temu
możliwości. Ciągle myślał o Hermionie. Czy jest szczęśliwa, czy nic złego jej
się nie dzieje, czy radzi sobie lepiej od niego. Panna Granger wypełniała całe
jego życie, nawet po odejściu nic się nie zmieniło, a wręcz przeciwnie, miał
wrażenie, jakby cały jego świat kręcił się tylko wokół niej. Nie mógł żyć
złudną nadzieją, że kiedyś Hermiona do niego wróci. I choć uświadomił to sobie
niedawno, to i tak jakieś nikłe resztki tego pragnienia w nim zostały.
* * * * *
Londyn zaczął przechodzić w fazę
wieczorową, gdyż na dworze było już kompletnie ciemno, a na ulicach zaczynały
świecić się latarnie. Podobnie było w wielu domach, w których można było
dostrzec pozapalane lampy w pokojach. Nie inaczej sytuacja przedstawiała się w
mieszkaniu na New Cavendish Street, gdzie trzy kobiety kończyły zdzierać
resztki farby ze ścian i sufitu. Wszystkie były ubrudzone od stóp do głów, a
ręce pomału zaczynały odmawiać im współpracy.
- Z różdżką byłoby o wiele szybciej.
– Pansy wytarła spocone czoło wierzchem ręki i wróciła do zeskrobywania
zielonej farby.
- Żadnej magii dziewczyny. –
Hermiona był stanowcza w swoim postanowieniu, na co w odpowiedzi czarnowłosa
kobieta wywróciła swoimi oczami.
- Miona ty możesz sobie nie używać
magii, ale ja nie zamierzam malować przy użyciu szczoteczki do zębów. – Ginny
stała na drabinie i była w połowie pozbywania się resztek białej, a raczej
mocno zszarzałej farby na suficie. Była to ciężka i żmudna praca, a rąk
rudowłosa kobieta praktycznie nie czuła, gdyż od ponad czterech godzin trzymała
je wysoko w górze.
- Uważaj, bo będziesz musiała tak
pastować podłogę.
- Nie przesadzajcie. Jest prawie
tak, jak na szlabanie u Filcha. Zero magii, tylko praca fizyczna. – Hermiona
zamiatała odlatujące kawałki farby ze ścian i stropu i również nie kryła
zmęczenia. Od rana jest na nogach, a jej żołądek już dawno przetrawił trzy
naleśniki z malinami i kawę z mlekiem, które zjadła na śniadanie razem z Pansy.
Miała ochotę rzucić miotłę w kąt i znaleźć się w miękkim łóżku, gdzie
pozwoliłaby odpocząć wszystkim zbolałym mięśniom. Nagle w pomieszczeniu dało
się słyszeć dźwięk dzwoniącego telefonu, a Pansy zerwała się ze swojego miejsca
i pobiegła w kierunku torebki, z której wyciągnęła urządzenie.
- Coś się stało Harry? Z Lilly
wszystko dobrze? Położyłeś ją spać po południu jak ci kazałam? – Czarnowłosa
wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła. Widać było, że martwi się o
córkę, mimo że została z własnym ojcem. Choć po dłuższym zastanowieniu można
było dojść do wniosku, że pani Potter strofuje się nie tylko o małą Lilly, ale
również o męża, który niewiele wiedział o wychowywaniu i zajmowaniu się
dziećmi. Harry spędzał praktycznie całe dnie w świętym Mungu, a w godzinach
wolnych w prywatnej klinice. Nic dziwnego, że potrzebował instrukcji zmieniania
pieluch i podgrzewania do odpowiedniej temperatury mleka. – A zjadła kaszkę?
Całą? Harry, pytam, czy zjadła całą? Pamiętałeś, żeby później ją przewinąć? A
byłeś z nią na spacerze? Harry prosiłam cię, żebyś ją zabrał na spacer! Mała
nie może całymi dniami dusić się w domu! Kochanie nie wmawiaj mi, że było
zimno, bo wychodzę z nią nawet jak pada śnieg i jeszcze jak dotąd chora nie
była. A co teraz robi? Nie położyłeś jej na brzuszku? A sprawdziłeś, czy się
sama nie przekręciła? – Ginny zeszła z drabiny i z rozbawieniem widocznym na
twarzy przysłuchiwała się razem z Hermioną rozmowie Pansy z Harrym. Daremne
było oszukiwanie siebie i wszystkich nawzajem, że pan Potter jest wspaniałym
ojcem. Co prawda nie można było mu zarzucić braku zainteresowania córką, ale robił
to wyjątkowo rzadko, od kiedy otworzył prywatną klinikę i Pansy strasznie to
denerwowało. Niejednokrotnie dochodziło przez to między nimi do kłótni, ale
zazwyczaj w przeciągu kilku dni atmosfera w małżeństwie wracała do normy. Po
jeszcze kilku pytaniach pani Potter zakończyła rozmowę i wypuściła głośno
powietrze z płuc.
- Dziewczyno spokojnie. Przecież to
jej ojciec, krzywdy na pewno jej nie zrobi. Nie gorączkuj się tak. –
Czarnowłosa spojrzała morderczym wzrokiem na Ginny i schowała telefon do tylnej
kieszeni spodni.
- Ostatni raz, gdy poprosiłam go,
żeby został z Lilly, to mała bite szesnaście godzin chodziła w jednej pielusze.
Chcesz coś jeszcze dodać? – Rudowłosa uniosła ręce w geście poddania, a
Hermiona zaśmiała się krótko.
- Harry najwidoczniej nie ma
podejścia do dzieci.
- Jest naprawdę wspaniałym ojcem,
ale jakby mógł angażować się choć odrobinę bardziej w życie swojej córki to
byłby miód na moją zbolałą matczyną duszę.
- Spokojnie Pan, zobaczysz, że
znajdą się gorsi od niego. – Ginny położyła rękę na ramieniu czarnowłosej, a ta
obdarzyła ją ciepłym i pogodnym uśmiechem.
- Nie chcę cię rozczarować Ginny,
ale obawiam się, że będzie się do nich zaliczał Blaise. – Ruda zaśmiała się
głośno, a po chwili dołączyły do niej przyjaciółki. Hermiona bardzo chciała
wesprzeć Pansy, ale zdawała sobie sprawę, że żadna siła nie przekona jej do
tego, iż Harry ma wyjątkowe podejście do dzieci. Kasztanowłosa dokładnie
wiedziała, że jej przyjaciel bardzo się stara i chciałby mieć dobry kontakt z
maluchami, ale dziwnym trafem wystarczył czasami sam jego widok, aby zaczęły
płakać.
- Poczekamy zobaczymy. Jak na razie
tylko mi się oświadczył. O ciąży nie było mowy. – Pansy wytrzeszczyła oczy ze
zdziwienia patrząc na pannę Weasley.
- Kochana uciekaj póki ci życie miłe!
Blaise uwielbia dzieci i będzie ich chciał co najmniej trójkę!
- Kto czego będzie chciał trójkę? –
Wszystkie trzy kobiety odwróciły się w kierunku drzwi wejściowych, w których
stał Harry razem z małą Lilly na rękach. Pansy pobiegła w ich kierunku i zabrała
dziewczynkę od swojego męża, któremu na policzku złożyła powitalny pocałunek.
Lilly gdy tylko ujrzała Hermionę wyciągnęła w jej kierunku swoje małe rączki i
zaczęła głośno gaworzyć. Kasztanowłosa podeszła do niej i potarła swoim nosem o
nosek małej. Lilly uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pokazując prawie bezzębną
buzię, a następnie roześmiała się wesoło. Harry gdy tylko to zobaczył rozłożył
swoje usta w błogim uśmiechu i objął w pasie Pansy.
- Lubi cię Hermiono. – Kobieta
podniosła wzrok na przyjaciela i obdarowała go delikatnym uśmiechem. Po chwili
przy małej Lilly znalazła się również Ginny, która ucałowała ją w policzek.
- Harry dlaczego nie powiedziałeś,
że przyjdziecie? – Czarodziej odwrócił wzrok i zaczął rozglądać się po
pomieszczeniu, unikając wzroku swojej żony. Dla Pansy był to sygnał, że jej mąż
znów coś przeskrobał i będzie chciał się wykręcić od konsekwencji.
- Całkiem tu przyjemnie. Nie
potrzebujesz Miona pomocy? – Hermiona zdezorientowana spoglądała raz na
przyjaciela, raz na Pansy, która wyglądała jakby miała wybuchnąć z wściekłości.
- Znowu to zrobiłeś! Harry tyle razy
cię prosiłam! Lilly jest za mała! Czy do ciebie nic nie dociera?! – Mężczyzna
uniósł ręce w geście obrony. Miał dość siedzenia w domu i z chęcią by gdzieś
wyszedł, ale samotne spacery z ukochaną córką po nocach nie wróżyły niczego
dobrego. Na dodatek spotkanie z Ronem kompletnie pozbawiło go chęci do dalszego
przebywania w domu. Przyjaciel wprowadził go w stan niemalże depresyjny, a
kolejna porcja bajek z dziwacznymi stworami w roli głównej tylko go pogrążyła. Wolał
odwiedzić swoją żonę, a przy okazji sama miałaby pewność, że bardzo dobrze sobie
radzi, opiekując się Lilly, co jak się okazało było wierutną bzdurą. Niestety
Pansy nie doceniła jego wysiłku, gdyż rugała go z góry na dół, a to był dopiero
początek jej wybuchu.
- Kochanie proszę, ona tak bardzo
chciała cię zobaczyć.
- Przyznaj się po prostu, że nie
chciało ci się oglądać z nią bajek i wyciągnąłeś ją z domu. A na domiar złego
nie chciało ci się iść pieszo, ani nawet wsadzić ją do samochodu i jak zwykle
poszedłeś na łatwiznę i skorzystałeś z teleportacji. – Hermiona wytrzeszczyła
swoje oczy ze zdziwienia. Nie spodziewała się takiej nieodpowiedzialności po
przyjacielu.
- Harry, małe dzieci nie mogą być
teleportowane, jeśli nie wykształciły się u nich do końca zdolności magiczne!
Lilly mogła doznać poważnych obrażeń! – Mężczyzna przewrócił oczami i wsadził
ręce do kieszeni spodni. Wiedział, że Pansy urządzi mu z powodu transportu
awanturę, ale nie spodziewał się, że dołączy do niej również kasztanowłosa
przyjaciółka.
- Powtarzałam ci tysiąc razy, że
magia nie wchodzi w grę przy dziecku. Ile można ci o tym jeszcze przypominać?!
– Pani Potter zaczynała tracić cierpliwość. Jej mąż w tym momencie wydawał jej
się bardziej nieodpowiedzialny niż był na początku ich związku. Lilly
obserwowała kłótnię swoich rodziców i nie kryła swojego oburzenia. Jej nadąsana
buzia i wiercenie się w objęciach matki mówiły same za siebie. Mimo, że była
dzieckiem, to wyczuwała, gdy w jej otoczeniu zaczynało dziać się coś
niedobrego. Hermiona wzięła ją od Pansy i odeszła na bok, aby uspokoić małą,
ale ta jedynie spoglądała na rodziców i nie była zainteresowana zabawą z
kasztanowłosą.
- Jesteś nieodpowiedzialny, nie
myślisz o konsekwencjach swoich czynów i…
- Zrobiłbyś wszystko, żeby tobie
było lepiej. Kochanie, przerabialiśmy to już wielokrotnie. Nie możemy tym razem
zakończyć na tym etapie? – Harry wszedł w niedokończone zdanie swojej żony, a
ta czuła jak opuszcza ją wszelka energia. Przetarła swoje zbolałe czoło i
wypuściła głośno powietrze z płuc. Stojąca z boku Ginny nie bardzo wiedziała,
dlaczego czarnowłosa tak bardzo się zirytowała. Zaczynała podejrzewać, że nie
ufa swojemu mężowi, a przecież zaufanie stanowiło podwaliny związku.
- Pansy, przecież nic się nie stało.
Lilly jest cała i zdrowa, a Harry więcej już tego nie zrobi. – Rudowłosa
wtrąciła się do rozmowy, ale Pansy nie zaszczyciła jej choćby najmniejszym
spojrzeniem. Natomiast w oczach Harrego dało się dostrzec wyraźną wdzięczność.
Ginny uśmiechnęła się do niego blado i objęła czarnowłosą kobietę.
- Ja już nie wiem, co mam z tobą
zrobić. – Mężczyzna nie lubił, gdy jego żona mówiła z żalem i rozczarowaniem.
Czuł wtedy ogromne poczucie winy, a jeśli pojawiłyby się do tego wszystkiego
łzy, to zostałby zżarty przez wyrzuty sumienia, które w nim wywołała. Podszedł
do niej i zajął miejsce Ginny, obejmując mocno w pasie i całując delikatnie w
czubek głowy. Stojąca w odległym rogu pomieszczenia Hermiona patrzyła na tę
scenę z ogromnym bólem. Mogła tak żyć, mogła mieć takiego kochającego męża. A
ona? Odrzuciła to wszystko i skazała swoje serce na wieczne zamknięcie dla
jakiegokolwiek innego mężczyzny. Nie wiedziała, kiedy u jej boku znalazła się
Ginny, wyjmując z jej objęć Lilianę. Dziewczynka niechętnie zmieniła miejsce
swojego położenia, ale już po chwili objęła małymi rączkami szyję rudowłosej i
przytuliła się do jej policzka.
- Chodźmy już Miona. Zrobiłyśmy
bardzo dużo dzisiaj. – Hermiona jednak stała jak otępiała wpatrując się w państwa
Potter. Ból w sercu i duszy był nie do opisania, ale walczyła z całych sił, aby
się mu nie poddać. Wybrała między własnym szczęściem, a szczęściem dziecka. Żal
w takim razie mogła mieć tylko i wyłącznie do samej siebie. A nie mogła.
Obiecała Frediemu, że stanie na nogi i przestanie żyć bolesną przeszłością. Ginni
widząc stan, w jakim znalazła się jej przyjaciółka wzięła ją pod ramię i pomału
prowadziła w stronę drzwi wyjściowych. Hermiona była jak zaklęta. Z jej wzroku
nie dało się nic wyczytać prócz wszechobecnego otępienia. Kroczyła ślad w ślad
za rudowłosą, nie przestając wpatrywać się apatycznie w przestrzeń. W jej
głowie, sercu, duszy, wszędzie trwała walka. Zmagania o samą siebie. Nie mogła
zaprzepaścić tego, co udało już jej się zbudować. Dlaczego w takim razie
uparcie wali we wzniesione mury, jakby chciała, aby jej życie ponownie legło w
gruzach? Kobiety znalazły się na zimnym dworze i niemalże od razu zostały
owiane przez mroźny wiatr. Dopiero to pozwoliło Hermionie nieco się uspokoić i
wrócić na ziemię. Jak przez grubą taflę lodu dochodził do niej głos
przyjaciółki.
- Hermiona co jest? Co się stało? –
Nawet Lilly była zaniepokojona stanem kasztanowłosej kobiety. Jej duże i z
przerażeniem wlepione w nią oczka były tego najlepszym dowodem. Panna Granger
zamknęła oczy, jednak tylko po to, by po chwili otworzyć je i pozwolić
pocieknąć z nich gorzkim łzom. Ginny objęła ją jedną ręką, a Hermiona zaszlochała
głośno w jej ramionach, chowając zapłakaną twarz w dłoniach.
- Spokojnie. Uspokój się. Płacz tutaj
nic nie zdziała. – Ginewra starała się jak mogła, ale z każdym kolejnym słowem
Hermiona kręciła przecząco głową, a jej ciałem targały coraz mocniejsze
dreszcze. Ginny nie wiedziała co ma zrobić. Nie znała przyczyny wybuchu
przyjaciółki, a jeśli jej nie znała, to nie mogła ślepo jej pocieszać i
obiecywać gruszek na wierzbie. Że będzie lepiej? Że kiedyś jej się ułoży? Że
nie utraciła miłości na zawsze, gdy odszedł Fredy? Nie mogła jej tego zrobić.
Nie jako przyjaciółka. Obejmowała ją dalej, delikatnie głaszcząc po ramieniu i
licząc, że nie jest to nawrót depresji. Kątem oka spoglądała również na Harrego
i Pansy, którzy zostali w środku budynku. Czarnowłosa wymachiwała rękami, a z
jej oczu również potokami leciały łzy. Harry za to wyglądał jak struty. Zupełnie
jakby uleciało z niego całe życie. Próbował podejść i objąć swoją żonę, ale ta
odpychała go i mówiła, a może nawet i krzyczała do niego z coraz większą
histerią. Ginny znalazła się w martwym punkcie, z którego nie widziała żadnego
wyjścia. Zupełnie jakby stała w długim i ciemnym tunelu, a wprost na nią sunął
ciężki i rozpędzony pociąg, aby zmieść ją z powierzchni ziemi. Na dodatek Lilly
zaczęła wiercić się nerwowo na jej ramieniu, co raz niespokojnie pomrukując.
Rudowłosa czuła się tym wszystkim przytłamszona, tak jakby całe nieszczęście
tego świata zwaliło się wprost na nią. Postanowiła sięgnąć po ostatnią deskę
ratunku, jaką dostrzegła. Wyciągnęła z kieszeni spodni komórkę i napisała
wiadomość do Blaisa z adresem i krótkim: szybko, błagam. W duchu modliła się,
aby mężczyzna przyjechał najszybciej jak się dało.
super
OdpowiedzUsuńjestem zachwycona kiedy kolejna ???
OdpowiedzUsuńKocham <3 *.*
OdpowiedzUsuńBoskie <3 jesteś moją mistrzynią!
OdpowiedzUsuńSuper:) Dodałaś w moje urodziny...
OdpowiedzUsuńweny
Świetny rozdział, czekam na kenny i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńCudo, cudo i jeszcze raz cudo <3
OdpowiedzUsuńBoję się tylko o Pansy i Harr'ego, nie lubię, gdy się kłócą :(
Hermiona musi być silna, przezwyciężyć wszystko i iść naprzód z podniesioną głową
Żal mi jest Rona, zawsze go lubiłam, zwłaszcza u boku Hermiony, ale cieszę się, że nie jest psychopatą, jak to zwykle bywa
Jestem tylko ciekawa, co Malfoy będzie robił podczas urlopu, to powinno być dość... zabawne
A właśnie! Co u naszego kochanego Mistrza Eliksirów?
Pisz szybko kolejny rozdział, a ja postaram się tym razem nie zapomnieć tutaj zajrzeć
Pozdrawiam,
Cassie :)
Kiedy next?
OdpowiedzUsuńPS. Świetna miniaturka *-*
Z małym opóźnieniem, ale jestem :) Rozdział bardzo mi się podoba, ma w sobie coś, choć nie dzieje się nie wiadomo, co. Świetnie opisujesz wewnętrzne rozterki bohaterów i to, z czym muszą się zmagać. Za każdym razem czuję się, jakbym była na ich miejscu, każda postać jest fenomenalnie przedstawiona, czego Ci gratuluję.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Rozdział świetny .
OdpowiedzUsuńzgadzam się, bardzo mi się podoba, wiem że wchodzę bardzo późno na twojego bloga bo to rok 2023 ale polecała taka jedna dziewczyna, dam linka na jej blog:
OdpowiedzUsuńhttp://polecalnia-dhl.blogspot.com/