niedziela, 11 czerwca 2017

Rozdział 6 - Krwawe gody

Cześć wszystkim!

Witam Was bardzo serdecznie po tak długiej przerwie i nie przedłużając za bardzo od razu zapraszam na nowy rozdział tych najbardziej niecierpliwych. Ci, którzy lubią, jak sobie trochę marudzę mogą zostać na tym niezbyt długim wstępie ;)

Słuchajcie, widzę, że dawna "Kawa" cieszy się wśród Was największym zainteresowaniem, wobec czego postanowiłam, że wrócimy do tej zabawy, ale w wyniku planów, które przeorganizowałam sobie w ubiegłym miesiącu, będzie ona miała trochę inną formę, niekoniecznie zadowalającą, ale jak już mówiłam, przy tym opowiadaniu postanowiłam być nieco większym samolubem i nie spełniać każdego oczekiwania czytelników.

"Kawa" powstanie wraz z pierwszymi dniami lipca, w zmienionej formie, ale jeszcze nie zdecydowałam się na nazwę, rzeczywiście "Przesłuchanie" czy zastąpienie kawy nazwą jakiegoś drinku byłoby dobre, ale cóż, jeszcze kombinuję ;) Dlaczego tak późno? A no dlatego, że na wakacje nie biorę laptopa, a z komórki nie mam jak odpowiednio edytować rozdziałów, i tu zaczynają się tragiczne wiadomości. Otóż na wakacje nie będzie nowych rozdziałów, lipiec i sierpień spędzimy właśnie na rozmowach z bohaterami, i od razu mówię: tak, mogę napisać odpowiedzi na zadawane pytania na telefonie, ale nie znaczy to, że jestem w stanie poprawić ponad 100 stron bitego tekstu. Czy taka forma będzie Wam odpowiadać, nie wiem, jedną rękę dam sobie uciąć, że nie, ale ja też potrzebuję trochę urlopu. Czy nie potrzebuję? Jak Wy to widzicie?

Ze strasznych wiadomości, za które pójdę się smażyć w piekle to tyle, a teraz zapraszam na nowy rozdział.

Realistka

PS Ivo Nerda, przepraszam, ale za Chiny nie wiem, czy dobrze odmieniłam, odpowiem na Twój komentarz w najbliższym czasie, czyli najpóźniej do jutra. Nie umiałabym żyć spokojnie ze świadomością, że taka opinia nie otrzymała mojego odzewu. 





~Kalendarz traci jeden miesiąc.
Pozostali zbierają się, by go opłakiwać.
Jedenasty księżyc wschodzi przy dźwiękach żałobnej muzyki.
Chryzantema więdnie i opada na ziemię obok szkarłatnych oczu.
Ale ty z tronu nie spadniesz, nawet mimo utraty połowy kończyn.
Ciesz się z przerwy.
Warto szukać nowych przyjaciół.
Idź na wschód.
Ktoś tam na ciebie czeka.


Rozdział 6
Krwawe gody


         Oddział zamknięty w Szpitalu Świętego Munga mieszczący się na czwartym piętrze chyba jako jedyny otrzymywał od personelu sprzątającego należytą uwagę, a przede wszystkim środki czystości, których w innych miejscach wyjątkowo szczędzono, jak choćby w izbie przyjęć, w której podłoga była tak lepka, że tylko z cudem nikt się jeszcze do niej nie przykleił. Podejście do higieny i komfortu pracy kłóciło się zatem z głównym przeznaczeniem placówki medycznej, to jest z leczeniem chorych, którzy przebywając w ogólnym zapachu stęchlizny, starości i wilgoci nie mogli liczyć na szybki powrót do zdrowia, nie mówiąc o jakimkolwiek polepszeniu ich stanu. Dodatkowo nic nie wskazywało, jakoby uzdrowiciele czy pacjenci skarżyli się na owe zaniedbanie. Prawdopodobnie interesowała ich wyłącznie kwestia uleczenia, więc na ogólny wygląd szpitala nie zwracali za bardzo uwagi, zresztą kogo obchodzi na jakiej jakości krześle siedzi i czemu ściany zostały pokryte paskudną boazerią w kolorze przeterminowanej pomarańczy? Juana jednak nie była jak wszyscy i wchodząc do budynku za każdym razem czuła, jak robi jej się słabo, zaczyna brakować powietrza, a nos natychmiastowo zapychają unoszące się w powietrzu pyły, głównie kurz, którego za lampą stojącą na kontuarze recepcji nie sprzątano chyba od dnia powstania placówki. Natura obdarzyła ją wspaniałym darem w postaci kompletnego braku odporności na brud, co za tym idzie, alergią na roztocza i wszystko, co z nimi związane; wystarczyło, że przekroczyła próg Munga, a od razu zaczynała kichać, oczy robiły się czerwone i spuchnięte, wylewając z siebie hektolitry łez, mimo wcześniejszego zażycia odpowiednich leków, do tego tak silnych, że powinny powalić konia, a co dopiero dobijającą zaledwie do czterdziestki kobietę. W domu nie miała takich problemów, nawet jeśli przesiadywała godzinami w gabinecie brata zamkniętym na cztery spusty od dłuższego czasu, a w którym również zgromadziły się niemałe ilości kurzu, nigdy nie borykała się z takimi napadami, jak przy każdych odwiedzinach rodzeństwa w szpitalu. Czuła się wtedy, jakby zaraz miała wyzionąć ducha i chyba tylko przynoszone przez nią świeże kwiaty były w stanie utrzymać ją przy życiu, a przynajmniej przy względnej świadomości, ponieważ po wejściu do budynku, zanim doczłapała się do pierwszego z brzegu kominka, by dostać się na odpowiednie piętro, kilka sekund później widziała jedynie rozmazane kształty, a raczej zlewające się ze sobą plamy ciemnych kolorów i jasnych punkcików, nie było zatem mowy o jakiejkolwiek orientacji w terenie, nie wspominając już o przesuwających się soczewkach kontaktowych, które kłuły ją w oczy, przez co szczypały i łzawiły jeszcze mocniej. Właściwie to nie rozumiała, po co tak bardzo się męczy i za każdym razem wytykała sobie głupotę, że nie wybrała lepszego, a z pewnością bezpiecznego wyjścia w postaci okularów; przypominała sobie o nich dopiero po wejściu do sali, gdzie leżał King, a w której styrany alergią organizm mógł wreszcie odpocząć; inna sprawa, że nie przepadała za bardzo za szklanymi oprawkami, które uważała za wyjątkowo bezgustowne i pogrubiające, a przede wszystkim postarzające twarz, jakiegokolwiek modelu by nie wybrała, a jej charakteryzował się wyglądem rodem z czasów hiszpańskiej wojny domowej, nie było zatem mowy o jakimkolwiek upiększeniu.
         Kamelie, za które przyszło jej zapłacić niemałe pieniądze, szczególnie w sezonie zimowym, stojące na niewielkim, obdrapanym stoliku znajdującym się tuż obok łóżka szpitalnego brata, wyglądały, jakby dopiero co zostały zerwane i wsadzone do ciasnego wazonu w kolorze przegnitej zieleni; kilka płatków leżało do blacie, jednak kwiaty prezentowały się nad wyraz świeżo i pięknie, jednak dla Hiszpanki nie miało to większego znaczenia; wyciągnęła je z naczynia, rzuciła na podłogę i zutylizowała za pomocą różdżki, a w ich miejsce wstawiła kupione w drodze do szpitala hiacynty o zapachu tak intensywnym, że niemal duszącym, jednak z perspektywy woni królującej na korytarzach placówki medycznej wolała go o wiele bardziej, mimo że po dłuższym czasie zaczynał drażnić wrażliwy węch. Każde odwiedziny zaczynały i kończyły się tak samo, to znaczy od postawienia nowego bukietu, na pożegnalnym całusie w czoło kończąc; czasami spędzała u boku rodzeństwa zaledwie kilka minut, ostatnio jednak przychodziła na całe godziny, niekiedy gapiąc się tępo w sufit, innym razem bez ustanku „rozmawiając” z bratem i opowiadając mu o błahostkach dnia codziennego; nie wierzyła nigdy w medycynę alternatywną, jednak pogłoska o tym, jakoby mówienie do osoby znajdującej się w śpiączce miało jej pomóc w procesie wybudzenia, przekonało ją do praktykowania powyższego zabiegu, choć poprawy w stanie Kinga nie widziała żadnej; kilkukrotnie wchodziła do jego umysłu, jednak panowała w nim głucha cisza, w której słyszała jedynie echo własnych słów, żadnej odpowiedzi czy chociaż nikłej reakcji.
         Usiadła na niewielkim zydelku obok łóżka, poprawiając kawałek kołdry, która zsunęła się z ciała brata; wyglądał mizernie, skóra nie miała już tego samego zdrowego kolorytu, który tak bardzo uwielbiała, a pod oczami pojawiły się delikatne sińce; do szału doprowadzały ją dźwięki wydawane przez umieszczoną za posłaniem aparaturę medyczną, która na zmianę pikała lub buczała, jednak rejestrujący fale skurczów serca kardiograf podnosił ją odrobinę na duchu, bo to dzięki niemu wiedziała, że King wciąż żyje. Dzięki zastosowaniu odpowiednich zaklęć pacjent nie tonął pod górą kabli, przewodów i igieł wbijanych pod skórę, wystarczyło, że leżał blisko przyrządów i co jakiś czas pozwalał wykonań odpowiednie badania, a że mężczyzna niezdolny był do jakichkolwiek ruchów maszyny miały zdecydowanie ułatwione zadanie; kilka razy przy pobieraniu krwi omal nie wylała na siebie kawy zakupionej w bufecie, słysząc i widząc poruszający się w powietrzu wenflon, do którego po sekundzie podlatywała probówka, do której zlatywała odpowiednia ilość upuszczonej krwi; wszystko działo się automatycznie, narzędzia same wiedziały, co mają robić, nikt im nie pomagał, a po zakończeniu badania wyniki znikały, by pojawić się na biurku lekarza nadzorującego chorobę pacjenta. Uważała to za bardzo nowatorski sposób, jednak wciąż wolała zajmować się wieloma rzeczami personalnie, ponieważ jak bardzo magia zaawansowana by nie była, dla niej nie istniała możliwość rozpoznania każdego urazu przez siłę mechaniczną; pracowała bardzo ciężko, by posiąść wiedzę, którą obecnie dysponowała, nie spała dniami i nocami przygotowując się do egzaminów na krótkich studiach medycznych, zawsze wszyscy profesorowie powtarzali, że jest niesłychanie zdolna i wróżyli jej świetlaną przyszłość; niestety, przypadek sprawił, że nie dane jej było sięgnąć gwiazd i spełnić marzenia o karierze najlepszego medyka. Badała nową metodę naprawy zerwanych bądź zniszczonych tkanek w organizmie ludzkim, przede wszystkim czarodziei, za pomocą zaklęć reparujących, blokujących i witalnych, projektowi, który na ostatnim roku studiów urósł do rangi eksploracji profesorskich przyglądało się grono ekspertów i już po pierwszych próbach oraz wyciągniętych na ich podstawie wniosków stwierdzono, że udało jej się odkryć nową metodę leczenia ciężkich ran, a przede wszystkim przywrócenia do życia partii organizmu, na co nie działały żadne eliksiry, maści czy uroki; pokładano w niej wiele nadziei, nadzorowała ja rzesza specjalistów, jednak żeby zabieg mógł zostać wprowadzony oficjalnie do świata medycyny nie wystarczyły uniwersyteckie eksperymenty. Przed samą obroną tytułu naukowego została zaproszona na konferencję, na której miała przedstawić swoje odkrycie, co zresztą zrobiła, jednak po zażądaniu klarownych wyników i demonstracji działania zabiegu przez jednego ze starszych profesorów cieszącego się niebywałym szacunkiem i będącego światowym autorytetem, mówiąc krótko, spanikowała. Nie wiedziała, jak ma mu udowodnić, że wszystko, co zbadała i co szczegółowo opisała nie zostało wyssane z palca; wtedy to obok niej pojawił się jej promotor, który zaoferował swoje ramię w ramach przeprowadzenia operacji.
         Od dziecka charakteryzowała się nadzwyczajną upartością i pewnością siebie, choć rodzice zawsze jej powtarzali, że nie należy wywyższać się nad ludźmi, którzy w przyszłości mogą nam pomóc, gdy znajdziemy się w trudnej sytuacji; nie słuchała i nie wierzyła, twardo stąpając po ziemi i biorąc to, co jej się należało; jeśli mówiła, że coś zrobi, to tak po prostu było. Na nieszczęśliwej konferencji naukowej odbywającej się w Barcelonie została w brutalny sposób pozbawiona wiary w swe ponadprzeciętne umiejętności i już nigdy nie wróciła na uniwersytet, usuwając się kompletnie z życia, i zamykając na stałe drzwi do świata medycyny, już nigdy więcej nie podjęła się żadnego leczenia, czy rozpoznania choćby najmniejszej choroby, już nigdy z jej różdżki nie wystrzeliły zaklęcia uzdrawiające, które tak bardzo kochała, obiecała sobie i Bogu, że nie pozwoli, żeby komuś z jej błędu znów stała się jakaś krzywda. Jedynym, dla którego łamała ową przysięgę, był jej brat.
         Zacisnęła mocno ręce na chudych kolanach, wbijając w nie aż do bólu palce, przypominając sobie wieczór, gdy zmuszona została do ratowania ręki Dracona przy użyciu zaklęcia, na którym poległa kilkanaście lat temu przed gronem naukowym; na samo wspomnienie czuła strach i zbierającą się w gardle żółć, ponieważ otwierając uraz, ingerując w strukturę narządów i tkanek w celu ponownego ich scalenia magią wystarczy zaledwie jeden niewłaściwy ruch, by w krótkim czasie pozbawić kogoś życia. Bała się, że powtórzy błąd z przeszłości i niedokładnie zwizualizuje mapę, co przytrafiło jej się podczas demonstracji na konferencji; ręka profesora już nigdy nie odzyskała siły, już nie mogła funkcjonować, była zwykłym kikutem powiewającym luźno przy korpusie, a wszystko tylko dlatego, że podgląd, którym się posiłkowała, nie był kompletny; zabrakło jej dosłownie jednego fragmentu, by zabieg w pełni się udał, a który wydawał się tak nieistotny, że kompletnie go przeoczyła. Naukowcy po prezentacji wzniecili pożogę skarg, wieszali na niej psy i ubliżali, jeden nawet podszedł do niej i powiedział, że tym karkołomnym doświadczeniem udowodniła jedynie, że kobieta w świecie medycyny magicznej od zawsze pozostanie kulą u nogi. Jedynie King przy niej został, tylko on nie przestawał w nią wierzyć, choć już nigdy nie ośmieliła się marzyć o karierze wybitnego uzdrowiciela. Dzięki niemu odcięła się od Hiszpanii, zwyczajnie z niej uciekła, zostawiając niedawno poślubionego męża i zaszywając się w zalanej deszczem Anglii, rozwijając niewielką kawiarnię, w której poświęcała się temu, co było jej drugą miłością – muzyce i poezji; w Londynie poznała siebie na nowo, odkryła cechy, którym nie pozwalała się rozwijać, można powiedzieć, że urodziła się kolejny raz, wtedy często rozmawiała z bratem, przychodził do niej niemal codziennie, nawet mimo wojny, kiedy powtarzał jej, że zawsze ma być atenta (czyjna), co prawda nie trwało to zbyt długo, bo później King został Ministrem i całkowicie poświęcił się modernizacji polityki, ale była mu wdzięczna za każde wsparcie, za każde ciepłe słowo pełne nadziei, którymi ją obdarzał, powtarzając: ¿Cómo no hablar sobre la familia, cuando la familia es todo lo que tenemos? (Jak nie mówić o rodzinie, kiedy rodzina jest wszystkim, co mamy?)
         - Hermanito, no sé que hacer (Braciszku, nie wiem, co robić) – odezwała się do leżącego na łóżku Kinga oddychającego miarowo w szpitalnej pościeli dzięki respiratorowi. Czuła, że musi mu to powiedzieć, czuła, że musi wydusić wszystko, co leży jej na sercu, dlatego, choć nie miała takiego zamiaru, przyszła dziś do Munga, by móc chociaż przez chwilę popatrzeć na śpiącego brata i uspokoić szalejące nerwy niedające jej spokoju od dnia, gdy pojawił się u niej Draco. Pogładziła mężczyznę po policzku, uśmiechając się do niego z nadzieją. – Bailo con la más fea y, a por si fuera poco, no me dejaste ningunas indicaciones. (Zostałam z najtrudniejszą częścią i, jakby tego było mało, nie zostawiłeś mi żadnych wskazówek.)
         Mężczyzna nawet nie drgnął, ale jej przez moment zabiło mocniej serce, gdy na ekranie kardiografu linia nagle uniosła się gwałtownie w górę i opadła, tak jakby brat dostosował swój rytm uderzeń do jej. To nie mogło być przewidzenie, nie mogła się pomylić, choć ostatnio nie sypiała za dobrze i ciągle chodziła zmęczona. Poderwała się z krzesełka i wyjrzała na korytarz, jednak nikogo na nim nie zauważyła, toteż wróciła biegiem do rodzeństwa, łapiąc go za lewą dłoń i splatając jej palce ze swoimi. Kiedy miała wejść do jego umysłu, usłyszała dźwięk uderzania plastyku o kafelki podłogowe, ujrzała niewielką strzykawkę automatycznie dozującą bezbarwny płyn znajdujący się w środku. Przez chwilę wyglądała, jakby zastanawiała się, czy najpierw zająć się przedmiotem, czy bratem, jednak ostatecznie usiadła obok Kinga, łapiąc go mocniej za rękę i zamykając oczy, gdyż łatwiej było jej się wtedy skupić. Po wtargnięciu do głowy mężczyzny przywitało ją to, co zwykle, czyli nieznośna pustka i cisza, nie mogła zajrzeć w żaden zakamarek, otworzyć ani jednych drzwi, mimo wszystko postanowiła spróbować i zawołała głośno brata, ale odpowiedziało jej jedynie echo. Czuła ukłucie bólu i żalu w lewej piersi, bezsilność otoczyła ją ramionami i zamknęła w żelaznym uścisku, z którego nie potrafiła się wydostać, a kiedy pierwsze łzy zaczęły wydostawać się spod powiek, zobaczyła nagle coś, na co nie była przygotowana.
         Wątły chłopak o ciele tak szkaradnym, że z trudem można mu się było przyglądać, siedział w kącie niewielkiej celi. To, co od razu rzuciło jej się w oczy, były związane ciasno ręce okute w biały fartuch zapięty na plecach mocno zaciśniętą klamrą, tak by przypadkiem nie udało mu się wydostać i zrobić sobie krzywdy. Długie włosy w kolorze głębokiej, niemal granatowej czerni spływały po twarzy, osiadając na wychudzonych barkach i smagając ostre niczym brzytwa wystające kości jarzmowe, suche i sine wargi drżały lekko rozchylone, a z ich kącika sączyła się długa strużka śliny. Oczy były przeraźliwie szkliste i szeroko otwarte, niczym u zbłąkanego i przerażonego zwierzęcia, błękitny kolor tęczówek zlewał się praktycznie z białkami nadając postaci jeszcze potworniejszego wyglądu. Chłopak był zwyczajnie przerażający, nie tyle odpychający, co właśnie upiorny z apatycznym wzrokiem wbitym w kościste stopy, które wyglądały, jakby ledwie obciągnięto je bladą, poszarzałą skórą; zaciskał u rozluźniał palce, smagając nimi białe kafelki. Dopiero teraz zorientowała się, że siedzi on w kałuży moczu dziwnie poruszając kolanami, a głowa kołysze się delikatnie na boki, nie spuszczając jednak wzroku z chorobliwie chudych nóg. Podeszła dwa kroki, chcąc baczniej przyjrzeć się chłopakowi, lecz ten nagle przewrócił się na bok, uderzając o posadzkę, jakby ktoś ściął drzewo i bezwiednie leciało ku ziemi; wydobywająca się spomiędzy warg ślina zaczęła skapywać na kafelki, a kiedy postać wyprostowała kolana, by następnie z powrotem je zgiął, tak by dotknąć piętami pośladków, pod białym płaszczem w miejscu przyrodzenia dostrzegła sporą wypukłość; chłopiec zaczął poruszać dziwnie biodrami, bardzo powoli i kompletnie nienaturalnie, zaś do uszu Juany doleciał ściśnięty i cichy głos, niemal szept, kiedy leżąca przed nią szkarada nieszczęścia zaczęła bełkotać do siebie pod nosem.
         - On mnie kocha – mamrotał, wypluwając jeszcze większe ilości śliny – on mnie kocha, nie zostawił mnie.
         Jeśli wcześniej była przerażona, tak teraz była dodatkowo zaniepokojona skomleniem poczwary poruszającej się po podłodze niczym dżdżownica i przesuwającej się stopniowo bliżej niej.
         - Graj pastuszku, graj – wyjęczał chłopak, zalewając się gęstymi łzami przypominającymi rzęsisty deszcz. Oczy Juany rozszerzyły się nieznacznie, słysząc tragiczną melodię zbrodniczej powieści. – Graj kochanku, graj. Za kłębuszek mgły.
         Tego miała już dość; wydostała się czym prędzej z umysłu brata, odskakując od niego i nadeptując na strzykawkę, która wcześniej spadła z łóżka na podłogę; omal się nie przewróciła, ale w ostatnim momencie złapała się metalowej barierki od posłania, a serce biło jej tak mocno, że prawie wypadło z piersi. Niespodziewanie do sali wszedł niewysoki mężczyzna w charakterystycznym fartuchu, a kiedy ją zobaczył, przystanął w wejściu, lustrując ją dosłownie przez sekundę, po czym na delikatnych wargach pojawił się miły i pogodny uśmiech. Juanicie jednak ani trochę się on nie podobał, jakby to powiedzieć, był wymuszony i zdecydowanie pozbawiony naturalnego ciepła.
         - Przepraszam, ale pora wizytacji już się skończyła – odezwał się miarowym głosem, uśmiechając się szerzej i chowając coś do kieszeni kitla, co nie umknęło uwadze Hiszpanki. Wyprostowała się i zbliżyła do mężczyzny, który odchrząknął, uciekając przed nią wzrokiem; przysiąc by mogła, że te niebieskie oczy gdzieś widziała i nawet była skłonna zaryzykować stwierdzeniem, że jest to te samo spojrzenie, co u upiornej poczwary ze wspomnień Kingsleya, jednak to było żywsze, tęczówka bogatsza w kolory, jednak równie pusta i pozbawiona emocji. Uśmiechnęła się delikatnie, wsadzając ręce do kieszeni cygaretek i przeprosiła pielęgniarza za sprawiony kłopot; wychodząc zauważyła, że ma pięknie uplecionego kłosa z długich i bardzo jasnych włosów, których barwa przywodziła jej na myśl platynowe kosmyki Dracona.


         Nic w życiu nie działo się bez powodu i w każdym działaniu można było znaleźć motyw, po nim dojść do osoby, która pociąga za sznurki drugiego człowieka, kreując się na demiurga ludzkiego losu; Percy bardzo lubił teatrzyki lalek, do których sam tworzył scenariusze, szykował aranżacje i z uwagą dobierał bohaterów, montując kukiełkom ubranym w własnoręcznie uszyte ubranka długie i silne żyłki, za pomocą których poruszał bezbronnymi manekinami tak, by ich drewniane ciałka tańczyły w takt melodii, którą im grał; szczególnie zaś upodobał sobie dramaty, tworząc role ponadprzeciętnie tragiczne, za wszelką cenę pragnąc doprowadzić ich odtwórców do spektakularnej śmierci, a przynajmniej do psychozy; Draco jednak lalką nie był, mimo że wiele na to wskazywało, i nie zamierzał być protagonistą w sztuce rudego.
         - Jak ci się pracuje pod skrzydłami wspaniałomyślnego Ministerstwa? – zapytał, spoglądając kątem oka na chłopaka, który od wejścia do ciasnego pomieszczenia nie ruszył się z miejsca nawet o centymetr. Malfoy odruchowo dotknął trzonka od różdżki spoczywającej w kieszeni, jakby chciał się uspokoić bądź zabezpieczyć przed Weasleyem, a nauczony brutalnym i odstręczającym spotkaniem z rudzielcem kilka miesięcy wszelkie środki ostrożności były jak najbardziej wskazane.
         - Nie pracuję dla Ministerstwa. – Niemal wypluł ostatnie słowo, jakby się go brzydził, ale Percy nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Zaśmiał się cicho pod nosem, wzdychając następnie głośno i unosząc nonszalancko głowę, a rozmarzony wzrok wbił w zapalające się kolejno numery pięter. W odczuciu Dracona winda poruszała się strasznie wolno, gdyż nawet nie minęli czterech poziomów, a do parteru czekała ich jeszcze bardzo daleka droga.
         - Czuję się urażony, iż nie satysfakcjonuje cię mój protektorat. – Spojrzał na odbicie rudzielca w rozsuwanych drzwiach i uniósł wysoko brew, patrząc na rozmówcę trochę z pogardą, trochę z rozbawieniem. Lewa ręka powędrowała ponownie do różdżki, którą chwyciła delikatnie w palce. Percy bowiem przysunął się stanowczo zbyt blisko, co nie podobało się arystokracie i diabli wiedzieli, czego tym razem od niego chciał.
         - Wyjaśnij mi, kto byłby zadowolony z nadzoru takiej siermięgi losu? I ładna mi opieka z twojej strony, wbicie drzazgi w miejsce, które jako ostatnia oglądała moja matka przeszło dwadzieścia lat temu – odpowiedział, obserwując obślizgły uśmiech na ustach Percy’ego powiększający się z każdym kolejnym słowem. Na ten widok Draco wywrócił z politowaniem oczami, ale sarkastyczny uśmieszek nie zniknął mu z twarzy.
         - To z troski – odparł przesłodzonym tonem starszy mężczyzna, wzruszając prawie niezauważalnie ramionami i cofając się jeden krok, przez co Malfoy wcale nie poczuł się bezpieczniej. Zaśmiał się pod nosem, unosząc głowę ku górze i krzyżując ręce na klatce piersiowej, a w lewej dłoni rudy od razu zobaczył różdżkę, na widok której aż rozbłysły mu oczy, które i tak w mniemaniu blondyna świeciły się jakoś za mocno, jakby przeżywał właśnie coś wyjątkowo ekscytującego, co wzbudziło w nim ogromny zachwyt godny małego dziecka. – Muszę wiedzieć, gdzie znajduje się mój ulubiony podopieczny.
         - W takim razie masz fatalny instynkt macierzyński – odpowiedział dumnie Draco, patrząc na zadowolonego pod niebiosa mężczyznę z typowym, aroganckim  wyrazem twarzy, z którym lubił się przed nim obnosić. Oczywiście Malfoy nie miał w zwyczaju poddawać się w połowie drogi do zwycięstwa, tym bardziej, gdy gra polegała na wymierzaniu ciosów artylerią złośliwych inwektyw, toteż z uśmiechem satysfakcji wskazał na włosy rudego, obracając się ku niemu delikatnie bokiem. – I tupecik ci się przekrzywił. Bardziej w prawo go przesuń.
         - Spostrzegawczy jak zawsze – odparł starszy mężczyzna, wzdychając przy tym dość cicho. Draco obserwował jego odbicie w tafli rozsuwanych drzwi od windy i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wymawiając ostatnie słowa przez twarz wyjątkowego zarozumialca przeszedł cień zadowolenia. Ostatnio dostąpił tego zaszczytu, że szczurza facjata Weasleya nie pojawiała się na jego drodze zbyt często, właściwie od felernego dnia, kiedy rudzielec zgotował mu huczne powitanie w Ministerstwie przy salwach okrutnego bólu i upokorzenia, nie widział go ani razu. Oczywiście ten piękny sen musiał się kiedyś skończyć, ale nie był przygotowany na tak rychłe nadejście nowego koszmaru.
         - Nie odzwyczajaj się. – Nie widział reakcji Percy’ego, nawet nieszczególnie chciał. Czuł jednak, że mężczyzna bacznie mu się przygląda, wręcz wodzi wzrokiem po miejscach, w które żaden przyzwoity przedstawiciel płci męskiej się nie zapuszcza. To było dziwne, żeby nie powiedzieć niepokojące, ale z drugiej strony obok niego stał człowiek, który bez wahania pozbawił go spodni i z uwielbieniem wbił obok intymnego miejsca długi, drewniany szpikulec. Mówienie o jakiejkolwiek normalności mijało się zatem z celem.
Przyjrzał się zapalającym się kolejno numerom pięter, które od ostatniego spojrzenia przybliżyły go do celu w postaci parteru. Zerknął ukradkiem na zegarek. Nie spodziewał się, że czas tak szybko mu upłynął w towarzystwie Granger i Pottera, gdyż wskazówki zegara pomału kierowały się ku godzinie dziewiętnastej. Tym bardziej chciał się jak najszybciej dostać do domu, przypominając sobie o czekającej na niego Juanicie, która znów wścieknie się na niego i zwymyśla, jak nakazuje jej hiszpański temperament. Westchnął cicho, opuszczając ręce i zauważając, że Weasley, nie wiadomo kiedy, ulokował się za tuż jego plecami. Instynkt nakazał mu czym prędzej wynosić się z ciasnego pomieszczenia, w którym został zamknięty z obślizgłym wężem, toteż ukradkiem wcisnął pierwszy napotkany na drodze guzik, błagając, by winda zatrzymała się jak najszybciej. I wtedy to poczuł.
         - Co ty… - Mokry i gorący język Weasleya przesunął się po jego uchu, a zaraz za nim pojawił się chłodny podmuch powietrza i gardłowy, ledwie słyszalny śmiech. Różdżka pod wpływem szoku wyślizgnęła mu się z dłoni i wylądowała tuż przy ścianie windy, a rudy odsunął ją dodatkowo butem, tak by Draco nie mógł jej dosięgnąć, zresztą i tak nie miał zbyt wielkiego pola manewru, gdyż chude palce mężczyzny zaciskały się na jego smukłych biodrach, a wątła klatka piersiowa przylgnęła do pleców. Nie miał pojęcia, kiedy Percy to wszystko zrobił, ale poczuł podchodzącą mu do gardła wypitą w pośpiechu herbatę w trakcie wizyty u żony Zabiniego, gdy prawa ręka wsunęła się pod kamizelkę i sięgnęła do sprzączki od paska. Odsunął się od rudzielca gwałtownie, mimo że miejsca nie miał za wiele i skrzyżował z nim spojrzenie. Powinien był go uderzyć, pchnąć, zrobić cokolwiek, ale był w stanie jedynie uważnie obserwować jego leniwe ruchy i odpychający uśmieszek, który był równie obrzydliwy, co dotyk języka.
         - No już, Draco – przeciągnął dźwięcznie samogłoskę imienia blondyna, ale nie ruszył się z miejsca, za co mężczyzna był wdzięczny wszystkim bóstwom. Nawet temu, w którego Granger uparcie wierzy. Czuł się makabrycznie źle. Bo w końcu jak inaczej? Mógł przypuszczać wszystko, ale takiego obrotu spraw w ogóle się nie spodziewał. Serce drgało niespokojnie w piersi, oddech chciał szybciej wydostawać się z płuc, zaś zmysły miał tak wyostrzone, jakby podano mu przed chwilą jakiś środek stymulujący. Nakazywał sobie opanowanie, ale przechodzące przez ciało dreszcze za nic w świecie nie chciały ustać. Nasilały się wręcz z każdą kolejną sekundą, poszerzając odrażający uśmiech rudzielca. Dodatkowo nie widział możliwości dostania się do różdżki, nawet gdyby chciał ją przywołać, Percy pierwszy by ją złapał, innymi słowy znów postawił go w patowej sytuacji i tym razem nic nie zapowiadało, że będzie lepiej. Ostatnią nadzieję pokładał w wybranym na oślep piętrze, licząc na rychłe otworzenie się drzwi i wyczekując możliwości ucieczki od świdrującego go lepkim i obślizgłym wzrokiem mężczyzny.
         - Przerażasz mnie, Weasley – powiedział dość pewnie, co w gruncie rzeczy nie było łatwe zwarzywszy na położenie, w którym się znalazł. A winda wciąż sunęła ku górze. – Do tego jesteś odstręczający.
         - Nie lubisz tego? – Odruchowo lewa brew blondyna powędrowała ku górze, a usta wykrzywiły w ledwie widocznym grymasie. Należało być przede wszystkim ostrożnym i nie dać się sprowokować; zachować spokój, który dawno z niego uleciał. Bluzganie i ubliżanie mężczyźnie może mieć jeszcze gorsze skutki, a i tak jego pozycja była dość parciana, żeby nie powiedzieć tragiczna, bo został zapędzony w kozi róg z marnymi szansami na ucieczkę. Zachowaj pozory, nakazywał mu wewnętrzny głos rozsądku szepczący z tyłu głowy racjonalne komendy.
         - A może jestem dla ciebie za młody? – Panuj nad sobą. Nie daj się wyprowadzić z równowagi; głos, nie wiedzieć czemu, zmienił barwę na melodyjny kobiecy szept, który przywodził mu na myśl cichy śpiew Juanity, jednak to nie była barwa, którą pamiętał. Trochę cięższa i lekko zachrypnięta, nie była tak stanowcza, jednak wystarczająco silna, by utrzymać go przy świadomości i postępować według wydawanych poleceń. Tym bardziej, iż nie podobał mu się sunący niespiesznie po dolnej wardze koniuszek języka, który jeszcze chwilę temu czuł na ciele. Aż żołądek podszedł mu znów do gardła na myśl, co siedzi w potłuczonej głowie Percy’ego.
         - Przecież jesteśmy tacy sami. – Nie rozumiał z początku jego słów, zatem ostrożność wzrosła dwukrotnie. Miał wrażenie, że jeszcze sekunda, a wgniecie drzwi windy i zostawi w nich odcisk swego ciała. A specjalnie pokaźnych rozmiarów wnęka to by nie była.
         - Mam nieco inne zdanie w tej kwestii – odparł, przełykając nerwowo ślinę i przyciskając się mocniej do metalowych ścianek. Upadł do tak niskiego stopnia, że skomlał w myślach o łaskę, by pozwolono mu się w końcu wydostać z tego małego pomieszczenia.
- Doprawdy? – Obserwował niemal błazeński uśmiech na twarzy mężczyzny, który zrobił krok w przód w momencie, gdy dźwięk dzwoneczka oznajmił przybycie windy na jedno z wybranych pięter. Draco miał zatem tylko jedną szansę i doskonale wiedział, że nie może jej zmarnować. Szybko przeanalizował czas, jaki dawała mu maszyna na ucieczkę, a gdy dzwonek odezwał się ponownie, oznajmiając, że drzwi zaraz zostaną zamknięte, w ostatnim momencie prześlizgnął się między ściankami, czując jeszcze dotyk palców rudzielca na materiale koszuli, który zapewne rzucił się w jego kierunku, gdy zobaczył, że chce od niego uciec. I dlatego też Malfoy nie zamierzał zwlekać ani chwili dłużej i zaczął niemal biec w głąb nieznanego korytarza. Serce waliło mu jak oszalałe, a kołnierz koszuli strasznie go cisnął, zimne krople potu sączyły się z czoła, zlepiając ze sobą platynowe kosmyki włosów, które nie wiedzieć kiedy zaczęły smagać go po twarzy. Czuł obrzydzenie i złość, głównie do samego siebie, że dał się tak łatwo ponieść i wykiwać miernej imitacji czarodzieja, który nawet nie użył zaklęcia, by pozbawić go różdżki. Wspomnienie mokrego języka Weasleya na uchu wciąż przyprawiało go o niepohamowane mdłości, które stawały się z każdym krokiem coraz silniejsze. Nic z tego nie rozumiał, ale żołądek wił się w konwulsjach, domagając się jak najszybszego wypróżnienia w odmętach wody toaletowej. Nie myślał zbyt wiele, co nawet dla niego samego było czymś dziwnym, niemal karygodnym; wpadł zdyszany do najbliższej łazienki i od razu wszedł do niewielkiej kabiny, a już po chwili głowa znajdowała się w miejscu, gdzie nigdy nie powinna zajrzeć, wypuszczając niewielkie porcje gorzkiej herbaty prosto do tragicznej jakości muszli.


         Zapach wwiercającego się w gardło, duszącego i gorzkiego dymu papierosowego wdarł się do nozdrzy Hermiony wpatrującej się otępiale w zamknięte drzwi główne od sali treningowej; chwilę jej zajęło pozbieranie rozsypanych po głowie myśli, które przypominały nieuporządkowane biurko uczniowskie, zanim zorientowała się, że stojący obok Harry czegoś od niej chce, choć znając specyficzny sposób bycia i, mówiąc delikatnie, spaczoną psychikę przyjaciela, zakładała, że w gruncie rzeczy nie było to coś szczególnie istotnego. Bardziej bowiem frasował ją fakt, czemu Malfoy tak szybko zgodził się na jej prośbę, chociaż wnioskując po tonie, jakiego użyła, można było uznać to bardziej za błaganie, co w sumie sprowadzało się do rozpaczliwego wołania o pomoc; zauważyła również, że arystokrata, mimo że wydaje się niechętny, koniec końców zawsze przystaje na jej żądania, a to już stanowi poważny powód do podejrzeń, zresztą w pełni uzasadnionych, gdyż znając mężczyznę nigdy nie ośmieliłaby się nawet pomyśleć, że w jakiejkolwiek sprawie może być ugodowy; Malfoy uprzykrzanie ludziom życia dla zasady ma zwyczajnie zapisane w kodzie genetycznym.
         - Miona! – Poczuła mocne klepnięcie w nagie ramię, które momentalnie zapiekło ją z bólu, a którego sprawca fajczył w spokoju papierosa tuż obok niej, strzepując jego resztki na skrzypiące deski podłogowe kompletnie ogołocone z resztek farby. Wypuściła głośno powietrze przez nos, spoglądając z jawnym rozdrażnieniem na uśmiechającego się kretyńsko Pottera, czego mężczyzna prawdopodobnie i tak nie zauważył. To, czego właśnie brakowało jej w przyjacielu, i czego brak najczęściej się w nim ujawniał, to dawna umiejętność obserwacji sytuacji i wyciągania z niej wniosków, nikt nie mówi, że trafnych, ale po prostu czuła się bezsilna wobec totalnej niechęci użytkowania umysłu przez Harry’ego, jednocześnie pogrążając się w jeszcze większej bezradności, ponieważ w pełni zdawała sobie sprawę, że tego irytującego nawyku nie da się już z niego wyplenić.
         - Jak czegoś chcesz, to wystarczy poprosić, nie musisz mnie od razu lać – skomentowała wcześniejsze zachowanie przyjaciela, kierując się w stronę worka bokserskiego, nieopodal którego zostawiła szarą bluzę sportową i torbę. Potter kroczył tuż za nią, łapczywie zaciągając się papierosem, którego charakterystyczna, ciężka i drapiąca woń osiadała na wilgotnym ciele i włosach panny Granger.
         - Do kobiety w rui i tak nic nie dociera – odezwał się rozbawiony Harry, przydeptując upuszczonego na podłogę peta i skręcając go podeszwą ciężkiego, brudnego buta, z którego ciągle sypały się resztki żwiru, piachu i błota. Hermiona ocierając twarz ręcznikiem omal nie udusiła się powietrzem, słysząc komentarz mężczyzny. Odkaszlnęła kilka razy, spoglądając na niego z niedowierzaniem i wściekłością po czym, cisnęła w niego z całej siły frotowym materiałem, który odbił się od wymiętej koszulki, pozostawiając na niej kilka drobnych plamek.
         - Szmaciarz – wysyczała przez zęby, na co chłopak zaśmiał się pod nosem, odsuwając przy tym czubkiem buta leżący pod nogami ręcznik.
         Już nie pamiętał, kiedy zaczął traktować kobiety przedmiotowo, ale bynajmniej taki rozwój sytuacji nie przeszkadzał mu w cielesnym korzystaniu z ich atrybutów. Zresztą większości niewiast, z którymi się umawiał, a raczej, którym pozwalał na spędzenie jednej bądź kilku nocy u swojego boku, również nie wykazywało sprzeciwu wobec jego luźnego podejścia do uprawiania miłości i sposobu, w jaki je do owej koegzystencji zapraszał, choć to bardzo górnolotne sformułowanie w jego przypadku. Hermiona, mimo że jest jego przyjaciółką, wcale nie była wyjątkiem od reguły i nie zamierzał traktować jej w wyjątkowy sposób należący się każdej przedstawicielce płci pięknej. Zachowywał się wobec niej identycznie, jak przy innych kobietach, zasypując miernymi żartami i ubliżającymi odzywkami, z których jakości doskonale zdawał sobie sprawę, jednak taki już po prostu jest i nie będzie się zmieniał dla nikogo, nawet w imię łączącej ich długoletniej więzi. Dzięki takiemu podejściu odkrył, jak wiele go w życiu zawsze omijało przez to, że starał się być kulturalnym, postępującym według zasad rycerzem szukającym pięknej białogłowej uwięzionej w wysokiej wieży; nie znał kuszącej i pełnej nielogicznych reguł gry, jaką jest flirt, nie potrafił ocenić zainteresowania emocjonalnego od fizycznego, a kiedy w końcu poznał różnicę, druga forma zdecydowanie bardziej przypadła mu do gustu; dawniej nie miał bladego pojęcia, że seks to nie tylko czczenie kobiety i dbanie o jej potrzeby, wplątując w niego drobne, własne żądania, ale że są to zwyczajne zwierzęce instynkty, którym należy się poddać, dać się ponieść i nie rozmyślać pięćdziesiąt razy, czy partnerce jest wygodnie, czy może za bardzo cierpnie jej tyłek, albo, co gorsza, że może ją zaboleć; kiedy ludzie pierwotni polowali na mamuty też nie zastanawiali się nad tym, czy lepiej złapać je w sidła, bo mogą sprawić im ból, i dopiero potem dać im się w spokoju zestarzeć, by w następnej kolejności skonsumować, czy zadźgać ostrą dzidą na miejscu, bo inaczej całe plemię padnie z głodu. Podsumowując, traktował seks jako naturalną potrzebę, stawiając ją na równi z jedzeniem i nie widział nic odrzucającego w tym, że z godnością obnosi się ze swymi pragnieniami. Druga sprawa, że dzięki instynktowi samca alfa wyostrzyły mu się zmysły, o których istnieniu dawniej nie miał zielonego pojęcia; widział przesiąknięte chęcią rozładowania seksualnej frustracji spojrzenia, dostrzegał zaloty kobiet i nieudolne umizgi mężczyzn, w okamgnieniu rozpoznawał, czy facet jest zainteresowany kuszącym ciałem wystającym spod sukienki, czy to zwykły poeta opiewający wdzięki nagiej skóry, ale z daleka, najlepiej bardzo daleka, konkretniej dopiero po ślubie w celu spełnienia małżeńskiego obowiązku posiadania potomstwa. A będąc już przy zwierzętach i bardach, od razu zauważył, jak bardzo pod tym względem różnią się od siebie Hermiona i Malfoy; zdystansowany, opanowany, niemal skamieniały i nieświadomy, daje do zrozumienia, że jędrne piersi są dla niego dobrem ostatniej kategorii, nie spojrzy na Boże cuda, którymi została obdarzona niewiasta, ani też nie wprawi jej w stan mentalnego orgazmu, komplementując piękno urody; wszystko to przypomina mu poczynania ascety, jakiegoś pustelnika, który wyzbył się pierwotnych pragnień rządzących męskim ciałem, na próżno szukać w nim zdobywcy, przodownika samczej społeczności lśniącego przykładem na firmamencie testosteronu; Malfoy to pierwszorzędny eksponat mężczyzny-poety: prędzej popełni liryczny stosunek z obiektem, który go pociąga, jakkolwiek absurdalnie owo określenie brzmi w stosunku do arystokraty, niż przyszpili kobietę do ściany, zębami zdejmie z niej bieliznę i doprowadzi do niebiańskiej ekstazy w sypialni. Co się zaś tyczy Hermiony, ona, mimo że niewiele na to wskazuje, tak naprawdę tonie w oceanie rozgoryczenia seksualnego, starając się zdusić je morderczą pracą i wycieńczającymi treningami, którymi ostatecznie dokłada sobie jedynie stresów i niepowodzeń na polu bitwy o męską uwagę; nie można powiedzieć, że jest z niej jakaś szkarada, ale brak zainteresowania sferą urody wybija się u niej na pierwszy plan, przez co nawet zgrabne i jędrne ciało nie są w stanie uporać się z całą robotą, a fakt faktem mało jej nie jest. Co więcej, dziewczyna w ogóle się nie stara, żeby coś ze sobą zrobić, chciałaby, ale nie ma żadnego bodźca, który pchnąłby ją do działania, choćby minimalnego, równocześnie użalając się nad niesprawiedliwością życia, że nie może sobie nikogo znaleźć. Wszystkie te męki, przeciwności i ogólna frustracja doprowadziły ją do skrajnej desperacji, jaką jest spoglądanie z nadzieją na osobnika wybrakowanej płci męskiej w postaci Malfoya. A Harry już wiedział, jak to wszystko się skończy, ale nie miał zamiaru nikomu pomagać, ani niczego utrudniać.
         Złapał lecące w swoim kierunku spodnie od dresu, a chwilę potem spojrzał na smukłe nogi przyjaciółki, na które wciągała luźne dżinsy w paskudnym kolorze, który mógłby określić jako pochodną brązu. Czego bowiem nie dało się odjąć Hermionie, to zachwycająco zgrabna sylwetka, jednak zaraz potem przychodził drobny problem w postaci wyjątkowo mało atrakcyjnych ubrań. Nie to, żeby był jakimś koneserem, ale wolał przyglądać się koronkowym stringom, niż bawełnianym spadochronom po babci, pamiętającym jeszcze sztywne krochmalenie. Niestety kasztanowłosa aurorka nie podzielała jego upodobań, dumnie eksponując szare majtki Calvina Kleina pomału znikające pod spodniami w obrzydliwym kolorze kału.
         - No nie bądź taka bezpośrednia, Miona – skomentował lądujący pod nogami sportowy top, którego kobieta pozbyła się nad wyraz szybko dzięki umiejętności ściągania bielizny pod bluzką. Dla Harry’ego była jednak obojętne, czy przyjaciółka nosi biustonosz czy też nie, gdyż jej piersi, czy to z usztywnieniem, czy bez, dalej prezentowały się tak samo, to jest szalenie płasko. – Malfoy już sobie poszedł.
         Zaśmiał się, puszczając do dziewczyny porozumiewawczo oko, na co ta zaczerwieniła się aż po cebulki włosów, jednak nie ze wstydu, a z czystej, niepohamowanej żądzy mordu z zimną krwią na czarnowłosym aurorze. Zmrużyła przy tym gniewnie oczy, przez co przypominała czającą się w krzakach jadowitą żmiję, a usta wykrzywiła w charakterystycznym dla naburmuszenia i złości grymasie.
         - Co ci dziś wlazło do dupy i ugryzło? – zapytała zjadliwie, wyszarpując chłopakowi z rąk spodnie i top, a następnie chowając je do sportowej torby, którą przewiesiła przez ramię i ruszyła ku wyjściu.
         - To samo, co tobie, kochanie. – Wywróciła z politowaniem oczami, szukając w kieszeniach pogiętej paczki papierosów, w której powinny ostać się jeszcze trzy używki. – Przystojny, elegancki, szarmancki arystokrata.
         Hermiona pociągnęła agresywnie za klamkę, by następnie zatrzymać się tuż obok drzwi i obracając się gwałtownie ku Harry’emu z szyderczym uśmieszkiem na ustach, zatarasowała mu przejście, jednocześnie sprawiając wrażenie, jakby chciała go w nim zmiażdżyć, co prawdopodobnie było prawdą.
         - Nie obchodzi mnie, co robisz z Malfoyem za zamkniętymi drzwiami, ale od mojej sypialni wara. Zrozumiałeś? – warknęła wściekle, poprawiając zsuwającą się z ramienia ciężką torbę. Potter nie wyglądał jednak na przestraszonego, nawet ani jeden mięsień nie zadrgał mu na twarzy, a na czole nie pojawiła się najmniejsza kropelka potu. Oparł się jedynie z nonszalancją o drzwi, splatając ręce na klatce piersiowej i przyglądając się przyjaciółce z nieskrywanym rozbawieniem, które pomału wyczerpywało racje cierpliwości kasztanowłosej kobiety.
         - Ale przecież tam się i tak nic nie dzieje – rzucił z kpiną, na co Hermiona rozchyliła lekko wargi, a z oczu momentalnie zniknęły iskry wściekłości. Wyglądała, jak nagle zgaszona świeczka, z której ulatywał leniwie dym będący jedynym śladem po niedawnym płomieniu okalającym wystający z wosku knot. Obróciła się na pięcie i ruszyła czym prędzej do windy, a odgłos gumowych trampek ocierających się o posadzkę roznosił się echem po zimnym i wilgotnym korytarzu. Po tym Harry poznał, że przesadził, nieświadomie, ale jednak, i że powinien przeprosić przyjaciółkę, a przynajmniej złagodzić, mimo że uważał, że w rzeczywistości nie ma za co, gdyż za prawdę nikt jeszcze nie pokutował. Westchnął przeciągle biegnąc za dziewczyną, która maltretowała Bogu ducha winny przycisk od windy, jakby w ten sposób mogła szybciej ściągnąć ją na dół.
         - No weź, mała – odezwał się do panny Granger nieprzestającej namiętnie napastować czarny guzik. – Będziesz się wkurwiać o takie gówno?
         - A nie mam prawa? – fuknęła naburmuszona, zaciskając mocniej rękę na grubym pasku od torby.
         - Ale o taką pierdołę? Przecież to nic złego, że masz ochotę przelecieć Malfoya. – Oczy dziewczyny rozszerzyły się na dźwięk słów mężczyzny, a w płucach na moment zabrakło powietrza. – No dobra, mogłaś wybrać kogoś lepszego, ale seks to seks!
         - Czemu żeś się uczepił Malfoya?! – wrzasnęła na cały regulator, a z sufitu posypały się kawałki kurzu. Kiedy dziewczyna się obracała, Harry odsunął się minimalnie do tyłu, gdyż inaczej mógł oberwać od niej ciężkim workiem lub, co gorsza, pięścią, a jakoś nie chciał doświadczyć spotkania tak z pierwszym, jak i drugim. – I co ma do tego seks?! Czy ja ci wyglądam na przydrożną lafiryndę?!
         Mężczyzna zlustrował przyjaciółkę wzrokiem, na co ta zdenerwowała się jeszcze bardziej, a głupkowaty uśmiech wypływający na usta schowane w gąszczu czarnej brody dolał jedynie oliwy do ognia.
         - Pocieszę cię, że Malfoy nie gustuje w paniach z burdelu. – Hermiona wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, a raczej zacisnąć ręce wokół szyi przyjaciela, jednak zrezygnowała w ostatnim momencie, a powstrzymał ją przed tym dźwięk dzwoneczka od windy, której drzwi rozsunęły się z cichym skrzypnięciem, jednak na tyle dźwięcznym, że bez trudu rozniosło się po pustym korytarzu. Weszli do środka, a aurorka wcisnęła przycisk z napisem „parter”, starając się stanąć jak najdalej od Harry’ego przyglądającego się wyciągniętej z ucha woskowinie. Skrzywiła się z niesmakiem na ten widok, ale nie skomentowała go, mimo że wewnętrzne ja wprost krzyczało do niej, żeby powiedziała cokolwiek.
         - Jeśli mam być szczery – zaczął, ale dziewczyna natychmiast weszła mu w zdanie.
         - Nie musisz.
         - To Malfoy wcale nie jest taki zły. – Westchnęła głęboko, gdy mężczyzna wrócił do tematu, którego chciała się czym prędzej pozbyć z głowy. – Dobra, dalej nie kumam, czemu to akurat z nim pracujemy, ale hej! Oprócz tego, że sra wyżej niż dupę ma, to jest całkiem w porządku. Na przykład dzisiaj nie musiałem kompletnie nic robić, bo on się zajął wszystkim u żonki Zabiniego.
         - Nic nowego, że ktoś odwala za ciebie całą robotę.
         - Gustuje w trochę chujowych lokalach, bo jakoś do gejuchów mnie nie ciągnie, zresztą jego też nie, ale może po prostu nie zna innych pubów. – Analizowała słowa przyjaciela na przemian dziwiąc się i ciekawiąc jeszcze mocniej, ponieważ dowiadywała się rzeczy, o których istnieniu nie miała bladego pojęcia, jeśli chodzi o osobę arystokraty. A to, że Potter paplał, co mu ślina na język przyniosła, było jej w owym momencie bardzo na rękę. Oparła się o ścianę małego pomieszczenia, wpatrując się w czubki wysłużonych trampek i wsłuchując się w pozbawioną logiki wypowiedź chłopaka. – A może dlatego, że to knajpa Parkinson? Kurwa, żebyś widziała, jaka dziunia się z niej zrobiła! Normalnie nie poznałem, jak piwo mi podała! Tylko wiesz, ty tu próbujesz coś ugrać, żeby nie grzać samemu łóżka i nie jechać na ręcznym, a tu z jednej strony czyhają na twoje dupsko, a z drugiej robisz za skrzydłowego pijanego w trzy dupy Malfoya.
         - Parkinson? – Mogłoby się wydawać, że tylko to Hermiona zapamiętała z wywodu czarnowłosego, ale prawda była taka, że wyłącznie ta kwestia najbardziej ją zaciekawiła. Harry przez moment wyglądał na zbitego z tropu, ale po podrapaniu się kilka razy po gęstej brodzie od razu powrócił na właściwą ścieżkę, na którą skierowały się myśli panny Granger.
         - Ta krzyżówka szczura z mopsem – wyjaśnił, jakby dziewczyna nie pamiętała znajomej ze szkoły – chociaż teraz to raczej seksbomby z jakąś nimfą, czy jak kto woli. Mówię ci, laska z niej jak się patrzy! Gdyby nie Malfoy goniący za jakimś chłoptasiem, to stuknąłbym ją choćby i na barze. Bo gabaryty to cholera ma przednie.
         - Mówisz? – zapytała, choć wcale ciekawa nie była. Raczej można było pokusić się o stwierdzenie, że obudziło się w niej coś na kształt zazdrości, ukłucia żalu, że o niej nigdy żaden mężczyzna, nawet równie prymitywny, jak Harry, nie wyraził się pochlebnie nawet w najmniejszym stopniu. Było to trochę uwłaczające, zważywszy na to, że doskonale pamiętała, jak wyglądała Parkinson w Hogwarcie i jak mówili o niej chłopcy, a teraz nagle przeistoczyła się w nieziemską piękność, której wdzięki działają nawet na Pottera. Dobrze, może zły przykład wybrała, bo na czarnowłosego mężczyznę wpływa wszystko, co ma bujny biust i porusza się o dwóch kończynach, ale jednak w dalszym ciągu było to upokarzające.
Spuściła głowę, cofając się jednocześnie kilka kroków, aż nastąpiła na coś twardego wciśniętego pod samą ściankę windy. Spojrzała na wyłaniający się spod buta przedmiot, który ewidentnie był różdżką. Harry w tym czasie dalej gadał, kompletnie nie zwracając uwagi na poczynania przyjaciółki.
         - Tylko wiesz, nie mów, że wiesz ode mnie, że Malfoy miał chwilową słabość do jakiegoś gostka, bo zaraz się wszystkiego wyprze. Choć w sumie to mu wierzę, bo nie wyglądał, jakby chciał mu zaoferować swój tyłek na noc. A dzisiaj to już w ogóle zrobił mi takie kombo, że nie wiem, czy on w końcu woli cycki czy penisy, bo lampił się na ciebie jak ta lala, choć cycków to u ciebie z lupą nawet nie da się znaleźć. – Kiedy Harry paplał niczym przekupka na targu, kobieta podniosła z ziemi magiczny przedmiot, obracając go delikatnie między palcami i przyglądając mu się z uwagą. Dość charakterystyczny trzonek pokryty ciemnym metalem w kolorze zbliżonym do czarnego, jednak odrobinę jaśniejszym, przypominającym grafitowy wsad ołówka, był idealnie wyprofilowany, dostosowany do kształtu i sposobu układania dłoni przez właściciela, tak że kiedy za niego złapała od razu wyczuła, że różdżka nie wykonałaby żadnego z jej poleceń; minimalnie krótsza od tej, którą posiada, wykonana ze zdecydowanie twardszego drewna, jednak w miarę możliwości giętka, i do tego grubsza, jednak dalej trzymając ją między palcami wydawała się niesamowicie smukła i elegancka, a te cechy kojarzyły jej się wyłącznie z jedną osobą biernie odzwierciedlającą wygląd przedmiotu. Zerknęła kątem oka na Pottera ciągle gadającego, co mu ślina na język przyniosła, a w czym nie doszukała się niczego szczególnie elokwentnego. - Nie no, nie mam na myśli, że jesteś jakaś brzydka czy coś, tylko skąpo wyposażona, wiesz o co chodzi. Ale Malfoyowi chyba to jakoś nie przeszkadza, skoro gapił się na ciebie, jak ciele na namalowane wrota. Rano też coś się do siebie lepiliście, co nie? Ja o czymś nie wiem, Miona? Czy ty może już dosiadłaś Malfoya, co? Jak to tam między wami jest?
         - Powiem ci, jak mi powiesz, co tu robi różdżka Malfoya. – Harry zerknął na trzymany przez dziewczynę przedmiot, w którym od razu rozpoznał własność arystokraty; obcował z nim tyle razy, że nawet nie musiał go dotykać, by wiedzieć, do kogo on należy, poza tym to nim zabił Voldemorta, nie można było zatem mówić o jakiejkolwiek pomyłce. Momentalnie atrybuty kobiecego ciała wyfrunęły mu z głowy, a zastąpiło je uczucie niepewności, jakby przeczuwał, że blondyn nie zgubił różdżki, tylko coś go do tego zmusiło. Znał go na tyle dobrze, że wiedział, że nie postąpiłby równie lekkomyślnie. Zabrał od przyjaciółki przedmiot w momencie, gdy drzwi od windy rozsunęły się i wystrzelił na pusty korytarz główny. Hermiona zauważyła, że z kieszeni wyleciał mu jakiś papierowy zwitek, a gdy go podniosła, oczom aż nie mogła uwierzyć, że trzyma w ręce bilet do opery.


Siedział na plastykowej desce, która ukrywała pod sobą dość nieciekawe widoki dla ludzkiego oka. W porównaniu jednak z dotykiem Percy’ego mógł patrzeć się na własne wymiociny godzinami. Kto wie, może pomogłoby mu to zapomnieć o tym paskudnym doświadczeniu. Wolał jednak nie ryzykować i siedział na obskurnej toalecie, wycierając usta papierem, którego faktura była tak szorstka i nieprzyjemna, że zaczął żałować, iż po nią sięgnął; asortymentowi ministerialnych łazienek można było zarzucić wiele, głównie brak przesadnej higieny i niedobór normalnych środków, a przynajmniej zadowalających, w postaci mydła i wspomnianego wcześniej papieru; Draco bądź co bądź wolał siedzieć w zatęchłej komórce, niż narażać się na kolejne spotkanie z Weasleyem w jakimś ciemnym zaułku na korytarzu, jednak w nieskończoność nie mógł przesiadywać na kiblu, zresztą gdziekolwiek by się nie schował, ruda poczwara i tak doskonale wiedziała, gdzie się znajduje dzięki diabelnemu namierzaczowi wciśniętemu w skórę tak głęboko, że nigdy nie uda mu się go wyjąć. Dlatego niepokoił się jeszcze bardziej, iż mężczyzna wciąż nie pojawił się na horyzoncie, bo nie wierzył, że Percy tak łatwo mu odpuści, to zwyczajnie do niego nie pasuje, a ponieważ wiedział o tym nad wyraz dobrze, nawet najmniejszy szelest doprowadzał go do napadów paniki, iż oprawca w końcu do niego dotarł. Nie wiedział, ile już tak okupuje jedną z kabin, ale miał wrażenie, że czas bardzo mu się ciągnie, nawet nie miał pojęcia, na jakim dokładnie piętrze się znajduje, ale prawdopodobnie wciąż był zbyt daleko od parteru; ber różdżki nie potrafił się teleportować, a tak się akurat składało, że została ona w windzie razem z rudym psychopatą; jakie miał zatem wyjście, poza oczywistym siedzeniem na toalecie i rozdrapywaniem niedawnych przeżyć?
Od początku, od kiedy pierwszy raz go zobaczył wiedział, że Percy nie jest normalnym człowiekiem; jego sztywne, momentami sztuczne zachowanie, teraz zakrawało o poważne zaburzenia, a najgorsze było to, że Draco nie wiedział, czemu wszystkie pomyje zebrane przez Weasleya w ogromnym wiadrze są wylewane akurat na niego; nie znosił go, nienawidził i to było aż nadto oczywiste, ale łańcuszek działań Zastępcy Ministra z żadnej strony nie wydawał mu się logiczny, chociaż próbował patrzeć na jego poczynania pod wieloma kątami. Zaczynając od zwolnienia z Azkabanu, nie wierzył nawet w najdrobniejszy przejaw litości czy człowieczeństwa ze strony urzędnika, dodatkowo zaserwowane w owym dniu cierpienie i upokorzenia aż zbyt klarownie dawało mu do zrozumienia, że miał służyć za zwykłą zabawkę, której mężczyzna pozbędzie się, gdy znudzą mu się jej dotychczasowe funkcje, a że blondyn nie dysponował zbyt szerokim wachlarzem zdolności zakładał, że zwykłe ignorowanie natręta wystarczy, by dał mu upragniony, święty spokój; bardzo przeliczył się w założeniach, czego dowodził niedawny występek Weasleya, ale czemu miał on właściwie służyć, chyba nawet on nie wiedział, a co dopiero Malfoy. Jednego był natomiast pewny, Percy dopiero zaczął się rozkręcać, a miesiące wolności, które mu sprezentował miały uśpić jego czujność, co niestety mu się udało, gdyż w normalnych okolicznościach nigdy nie pozwoliłby sobie na tak lekkomyślny błąd w postaci upuszczenia różdżki. Wszystko wskazywało na to, że zabawa dopiero się rozpoczęła, a polowanie nie skończy się, dopóki jeden z nich nie zostanie pozbawiony głowy.
Westchnął głośno, opierając rękę na kolanie i podpierając na niej wilgotne od zimnego potu czoło; przymknął oczy i zaczął sobie przypominać głos, którym posługiwała się jego podświadomość, gdy zamknięty z oprawcą w ciasnym pomieszczeniu próbował wydostać się z jego pułapki. Na początku był to jego głos, ten sam, który zawsze słyszał, gdy otwierał usta, ale potem zniekształcił się, nabrał kobiecych tonów, w których próbował doszukać się melodyjnej barwy Juanity; na próżno jednak porównywał go z dźwięcznym śpiewem, gdy charakterystyczna chrypka nie mogła należeć do Hiszpanki cechującej się czystą tonacją; głos był znajomy, jakby obcował z nim od dłuższego czasu, trochę umoralniający, ale jednak wciąż za mało rygorystyczny, by w pełni spełnił jego żądania; pomyślał o Pansy, ale jej barwa nie pasowała nawet w najmniejszym calu, była zwyczajnie zbyt wysoka, a on szukał czegoś, co miało w sobie delikatnie pobrzmiewającą chorobową nutę. Nie wiedzieć czemu, nagle przypomniał sobie o matce, z którą nie widział się od dnia wyroku; Draco o Narcyzie mógł powiedzieć wiele, ale ze względu na przeważające pejoratywne określenia kierowane pod jej adresem wolał zatrzymać te przemyślenia dla siebie, wystarczyło zaznaczyć, że w jego słowniku nie znalazły się terminy „matka” oraz „ojciec”, a już tym bardziej „rodzice”; wyrzucił postać kobiety w głowy, przez co pole poszukiwań zostało zawężone do jednej osoby, a którą była Hermiona Granger. I dopiero wtedy uświadomił sobie, że tylko jej głos mógł pasować do tonu, który rozbrzmiewał mu w głowie, bo tylko ona potrafiła mu coś rozkazać, jednocześnie wlewając w słowa trochę uczuć, co sprawiało, że nie potrafił się jej sprzeciwić, nawet jeśli starała się być surowa, i tak słyszał w jej barwie nuty troski i wrażliwości, mimo że ogólnie te dwie cechy wyjątkowo działały mu na nerwy; ale tak, to bezsprzecznie był głos Granger i nie mógł go pomylić z żadnym innym. Nie potrafił jedynie dojść, dlaczego to akurat ją słyszał, a nie kogoś innego, na przykład Pottera, choć wtedy polecenia wyglądałyby zapewne inaczej, na przykład: złap szmatę za fraki, jebnij z kolanka i spierdalaj, póki skurwiel leży na glebie. Bez wątpienia praktyczne i obrazowe.
Słyszał ciche tykanie zegarka, którego wskazówki przesuwały się miarowo po tarczy, tak że nastała prawie dziewiąta, a on dalej siedział w obrzydliwie pachnącej, jeśli można użyć takiego określenia, łazience, patrząc się tępo w obdarte z zielonej farby drzwi, których klamka ledwo trzymała się na śrubkach, którymi wieki temu przymocowano ją do drewna. Po tak długich i wnikliwych rozmyślaniach doszedł do jednego wniosku, mianowicie, nie ma wyboru i musi wyjść, czy mu się to podoba, czy też nie, nawet jeśli nie ma różdżki, zresztą nic nie wskazywało, jakby Weasley miał po niego przyjść. Podniósł się niezdarnie z deski i za pomocą łańcuszka od spłuczki umieszczonej nad głową spuścił wodę, a po toalecie rozniósł się przeraźliwy szum, bulgot i kilka chlupnięć wody, przez co zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie zalał piętra niżej. Lekko nacisnął klamkę i pchnął drzwi do przodu, ale zaraz potem został brutalnie wepchnięty do środka, tak że uderzył głową o plastykowy pojemnik znajdujący się nad muszą, a ogniwa spłuczki zadzwoniły o siebie, uderzając go kilka razy w twarz.
- Doprosić się ciebie nie można było. – Szalejąca ze złości blada i pomarszczona twarz Percy’ego zawisła tuż nad nim, przyciskając go mocno do kafelek, tak że brzeg plastykowej deski zaczął wrzynać mu się pod kolanami. – A ja nie lubię, kiedy ktoś każe mi na niego czekać.
- Mam ciekawsze rzeczy do roboty, wiesz? – odwarknął Draco, przytrzymując się bocznej ścianki, gdyż nogi pomału odmawiały mu posłuszeństwa, drugą ręką bowiem pilnował, żeby rudy nie zaczął go przypadkiem dusić, a wnioskując po płonących z wściekłości oczach, tym razem nie mógł liczyć na taryfę ulgową.
- Ciekawsze ode mnie? – Szarpnął nim mocno, tak że ponownie uderzył głowa o spłuczkę, a ból zaczął się rozchodzić pomału od potylicy i sunąć aż do kręgosłupa. – I co, może jeszcze powiesz, że jestem nudny?
         - Zwyczajnie odpychający. – Zachłysnął się powietrzem, gdy Percy złapał go za nadgarstki i mocno uderzył nim o ścianę. Był szybki. Stanowczo za szybki. A przy takiej prędkości bez różdżki jest z góry na straconej pozycji.
         - Ty bydlaku. – Byłoby łatwiej, gdyby słyszał w tych słowach nienawiść, ale one były puste i kompletnie pozbawione naturalnego tonu, a w połączeniu z mocnym policzkiem i napierającym boleśnie na krocze kolanem stawały się jeszcze gorsze, niż jakby były przesiąknięte agresją. Spomiędzy zaciśniętych warg wydostał się głuchy jęk, gdy mężczyzna ścisnął mocniej nadgarstki, wbijając w nie prawie do krwi krótkie paznokcie. Czuł na szyi szyderczy uśmiech oprawcy, a na żuchwie pojawił się odrażający mokry dotyk rozgrzanego języka. Nie mógł się ruszyć i bezsilność zaczęła go niesamowicie boleć. Niech ten koszmar się skończy; ale horrendum niestety dopiero się zaczęło.
         - Jesteś tak słodko bezradny, że mam ochotę przelecieć cię tu i teraz. – Szarpnął się kilka razy, ale kolejne uderzenia o ścianę i obijające się o przyrodzenie kolano kazały mu zapomnieć o ucieczce. Odsunął głowę jak najdalej potrafił i zacisnął mocno wargi, co jedynie rozbawiło Percy’ego jeszcze bardziej. – Cudowny widok.
         - Jesteś – wysyczał z bólu, który zadawał mu oprawca – podłą szumowiną.
         - I co, poskarżysz się tatusiowi? – Nie spojrzał nawet na niego. Nie musiał. Dobrze wiedział, co zobaczy na twarzy Weasleya. – O, wybacz. Zapomniałem, że zdechł w Azkabanie, jak pies.
         - Parszywy gnojek. – Splunął mu na twarz, ale rudy nawet wtedy go nie puścił i nie przejął się spływającą po policzku śliną. Wyglądał raczej na usatysfakcjonowanego, co jeszcze bardziej przeraziło Dracona. Spodziewał się kolejnego uderzenia, ale mężczyzna patrzył się na niego beznamiętnym wzrokiem i pochylił lekko ku niemu. Ostatkiem sił odsunął się od niego, ale Percy był w zdecydowanie lepszej pozycji, więc szybko znalazł się tuż przy nim.
         - Powiedz mi – odezwał się jakby od niechcenia – jak to jest być prywatną zabaweczką Kingsleya?
         - Słuch… - Nie dokończył, gdyż rudy polizał go ostentacyjnie po ustach. Splunął na niego kolejny raz, jednak twarz mężczyzny nie wydawała się poruszona. Co innego gesty. Stracił praktycznie czucie w rękach od nacisku rudzielca. Merlinie, ratuj.
         - Zliżesz to – wysyczał ostro – męska dziwko.
To bolało. Bolało równie mocno, co ucisk na dłoniach i nasilający się na kroczu. Mógł krzyczeć, ale i tak nikogo już nie było w Ministerstwie, mógł się szarpać, ale wtedy skończyłby na podłodze w obrzydliwej pozycji, a takiej satysfakcji nie chciał i nie mógł dać katowi. Na samą myśl o tym zamknął oczy i spuścił głowę. Męska dziwka. Czemu tak bardzo to przeżywa, skoro nigdy nią nie był? Czy to kara za przewinienia? Jeśli istnieje jeszcze nikły promyk nadziei, jeśli może błagać o litość i ją otrzymać, jeśli tylko jakaś siła byłaby w stanie mu pomóc… Boże, ratuj mnie.
         - Co się stało? Czyżbym poznał twój sekrecik, Draco? – Miał ochotę płakać, nie, ryczeć jak małe dziecko. Jeśli jednak by to zrobił, ten parszywy rudy gnojek miałby nad nim jeszcze większą przewagę, a na to nie mógł pozwolić. Ale co ma zrobić z samotną łzą, która jakimś cudem wydostała się spod powieki? Od razu poczuł gorący język Weasleya na policzku, który zlizał słoną ciecz. – Rozczulasz mnie, wiesz? Sam już nie wiem, czy chcę cię po prostu zerżnąć czy namiętnie przeruchać.
         - Cała wasza rodzina jest obrzydliwa, ale ty bijesz wszelkie rekordy, Percy – odezwał się cicho i przygotował na kolejny cios w policzek, ale nic takiego nie nastąpiło. Usłyszał jedynie obślizgły głos starszego mężczyzny przy uchu, który na koniec wypowiedzi włożył w nie rozgrzany język, a ciałem Dracona targnęły dreszcze obrzydzenia.
         - Tak pięknie mówisz moje imię. – Pierwszy wślizg. – Aż mi stanął, wiesz? – Drugi. – Chyba nie pozwolisz mu teraz opaść? – Trzeci. – No dalej. W końcu dziwki od tego są, prawda?
         - Masz nierówno pod sufitem – wycharczał, odtrącając Percy’ego głową; prawdopodobnie uderzył go w skroń, na co rudy nie był przygotowany, a potwierdzenie owego czynu dostrzegł w zmrużonych gniewnie oczkach i wąskich, ściśniętych wargach, do których kącika sunęła plwocina z policzka; dosłownie przez ułamek sekundy miał nadzieję, że rudy się nad nim zlituje, puści go, w najlepszym wypadku zabije, co wolałby sto razy bardziej, niż dalej być obmacywanym i upokarzanym; Weasley jednak miał zgoła inne zamiary. Obrócił go twarzą do osypujących się kafelek, przyciskając ją do nich mocno i wykręcając mu ręce do tyłu, które ścisnął w nadgarstkach, a nogi szeroko rozstawił kolanem; druga dłoń majstrowała w tym czasie przy łańcuszku od spłuczki, który pociągnęła gwałtownie i napierając stanowczo na kark zmusiła chłopaka do pochylenia się nad muszlą klozetową; Draco czuł lodowaty łańcuch okręcający się ciasno na skórze i wrzynający się w nią przy próbie obluzowania, przyszło mu na myśl, że Percy musi wyjątkowo lubować się w średniowiecznych torturach podwieszania ofiary pod sufitem, a przynajmniej bardzo satysfakcjonuje go dźwięk uderzania o siebie żeliwnych ogniw, ponieważ był to już drugi raz, gdy metalowe oczka zdobiły mu nadgarstki, by zostawić na nich barwne ślady w kolorze dojrzałych śliwek; usłyszał świst zaklęcia, a chwilę później został agresywnie podciągnięty w górę, tak że policzkiem opierał się o wiszącą nad toaletą spłuczkę, a palce u nóg ledwie były w stanie utrzymać cały ciężar ciała, który na nich spoczął.
         - Dostanie mi się za położenie na tobie rąk, ale – syczał mu do ucha, przygryzając momentami aż do bólu płatek – od zawsze lubiłem tresować zwierzątka.
         Malfoy milczał, przygryzając niemal do krwi wargę i pilnując się, żeby nie wydostał się z niego żaden jęk cierpienia; były to o tyle trudne, że Weasley okręcił go sobie przodem, tak iż uderzył kolanami o brzeg toalety, a następnie rozerwał mu kamizelkę, której dwa guziki potoczyły się po podłodze, znikając poza terytorium wąskiej kabiny. Łańcuch ciągnął go w tył, a nogi powolutku drętwiały pod naporem ciała; nie myślał o niczym innym, jak o sposobie przetrwania kolejnej gry Percy’ego, ponieważ już dawno stracił wiarę w możliwość ucieczki; los nie jest tak łaskawy, by obdarzyć go kolejną szansą, tym bardziej, że oprawca szarpnął go za materiał koszuli, którą zaczął niespiesznie rozpinać.
         - Ta twoja obojętność – wymamrotał, odsuwając poły białej tkaniny i przejeżdżając lodowatymi palcami po sutkach – jest tak cholernie wkurzająca. Że też ktoś tak wspaniały może cię kochać.
         - Zamknij się i zrób wreszcie, co masz zrobić – odwarknął Draco, odwracając głowę i zamykając mocno oczy, ale gdy usłyszał szyderczy śmiech rudego i poczuł ściskającą go mocno za szczękę rękę, zrozumiał, że Weasley nie da mu możliwości nieprzypatrywania się urządzonemu specjalnie dla niego przedstawieniu; grał w nim główną rolę, nie było mowy o zwykłym staniu i braniu, miał też uczestniczyć w obrzydliwie uwłaczającej ludzkiej godności sztuce bólu.
         - Ty mi rozkazujesz? – Złapał go za szyję i potrząsnął agresywnie. – Ty kupo gówna, jak ty w ogóle śmiesz?
         Dźwięk odpinanej sprzączki od paska wywołał w arystokracie uczucie paniki; szarpnął się, ale nie dość, że łańcuchy werżnęły mu się ostrzej w skórę, to jeszcze rudy wymierzył mu siarczysty policzek, a od uderzenia zaczęły rozchodzić się przeraźliwe fale dotkliwego gorąca.
         - Oj trzeba cię przeszkolić, oj trzeba – warknął gardłowo, gwałtownie zsuwając mu spodnie i łapiąc za obleczony bawełnianym materiałem bokserek członek; chłopak syknął, prawie dławiąc się powietrzem i czując wślizgujące się pod tkaninę zimne palce zmierzające prosto w stronę odbytu, pomału napierające na pośladki i próbujące je rozsunąć, by zapewnić sobie dogodniejszy dostęp. Wtedy coś w Draconie pękło, jakby ktoś odciął mu z rąk i nóg sznurki, gdyż usłyszał cichy jęk wydobywający się spomiędzy rozchylonych warg, które dodatkowo piekły go na skutek lekkiego rozcięcia powstałego po uderzeniu rudzielca.
         - Zostaw, błagam. – Percy w tym momencie poczuł się jak w siódmym niebie; serce praktycznie eksplodowało mu od nadmiaru radości, a z gardła pozwolił wydostać się odrażającemu stęknięciu, które przeciągał niemal w nieskończoność, nie przestając obmacywać pośladków chłopaka. Marzył o tej chwili, marzył o dniu, w którym dumny panicz będzie skomlał u jego stóp o łaskę, w końcu obiecał, że ta wiekopomna chwila kiedyś nadejdzie, a teraz się jej doczekał; nie obchodziło go, że zostanie zrugany za kolejne tknięcie Malfoya, nie obchodziło go, że może stracić wszystko, co udało mu się do tej pory osiągnąć dzięki wyciagnięciu go z Azkabanu, zwyczajnie chciał dostać to, co sobie wymarzył, a obecne pragnienie ograniczało się do wychłostanego, alabastrowego ciała skąpanego w oceanie spermy. I dostałby to, gdyby nie głośny trzask drzwi frontowych od łazienki i dźwięk uderzania butów o kafelki. Zamarł przez chwilę w bezruchu, ale wystarczyła mu sekunda, by zorientować się, że nie zastosował wszelkich środków ostrożności; spojrzał na dyszącego ciężko blondyna i w ostatnim momencie rzucił na niego zaklęcie milczenia, jednak nie udało mu się zapobiec pierwszemu jękowi, który wydostał się ze ściśniętego gardła tuż przed urokiem. Przytknął mu rękę do ust, choć właściwie nie wiedział w jakim celu, hardym spojrzeniem nakazując ciszę, ale Draco ani myślał stosować się do jego polecenia; szarpnął rękami za łańcuch, który uderzył kilka razy o spłuczkę, zaś towarzyszący obijaniu się dźwięk rozniósł się po łazience. Nim Percy zdążył zareagować, dobiegł do nich podniesiony głos Rona pukającego w obdrapane drzwi.
         - Halo? – krzyknął niemal na całe pomieszczenie. – Wszystko w porządku?
         Nikt mu nie odpowiedział, a chociaż był zmęczony i mógł się przesłyszeć tylko z powodu niedoboru snu, to miał pewność stuprocentową, że nie pomylił się i ktoś znajduje się w kabinie. Zapukał kolejny raz, spuszczając wzrok na obskurne kafelki.
         - Ktoś jest w środku? – zapytał ponownie, woląc się upewnić, ale i tym razem nic mu nie odpowiedziało. Między fugami dostrzegł pobłyskujący przedmiot, po który się schylił i dostrzegł na nim wygrawerowane srebrne inicjały DM. Zaczął walić w drzwi tak gorączkowo, że omal się nie rozpadły, przez co nie usłyszał krótkiego trzasku typowego dla teleportacji.
         - Malfoy otwieraj! – wrzasnął, jednak nie widział dalszego sensu w grzecznościowym proszeniu arystokraty; szarpnął gwałtownie za klamkę, wyrywając ją ze starych drzwi razem z kawałkiem drewna, a widok podwieszonego na spłuczce chłopaka w opuszczonych spodniach, lekko zsuniętych bokserkach i rozszarpanej koszuli aż ścisnął go za serce. Odrzucił kawałki drzwi w kąt i wyswobodził blondyna z łańcucha, a tan upadł od razu na posadzkę, obijając o nią boleśnie kolana. Ron przykucnął przy nim i pierwszy raz w życiu zobaczył, jak po bladych, niemal transparentnych policzkach arystokraty spływają gorzkie i rzęsiste łzy.


         Hermiona straciła nadzieję, że Harry pojawi się na noc w domu w momencie, gdy zegar zaczął wybijać północ; bardziej jednak od tego, gdzie przyjaciel pobiegł, zabierając ze sobą różdżkę Malfoya, ciekawiło ją, co u diabła w jego kieszeni robił bilet do Opery Królewskiej; kogo jak kogo, ale Pottera nie podejrzewała o wypady do wszelkich instytucji teatralnych, a już z pewnością nie do Covent Garden, perły angielskiej kultury, do której wejściówki sprzedawane były w cenie zbliżonej do miesięcznej opłaty czynszu za mieszkanie w centrum Londynu. Z mocną kawą stojącą na stoliku w salonie i papierosem w jednej ręce przyglądała się trochę wygniecionemu kartonikowi, na którym widniała dana, godzina, nazwa i nazwisko autora sztuki, a wszystko to praktycznie niewiele jej mówiło; Federico García Lorca, czy był kimś wybitnym, że jego spektakl o dziwacznej i prostacko brzmiącej nazwie Bodas se sangre dostąpił zaszczytu wystawienia na deskach opery? Może nie była jakimś przesadnym ignorantem kulturowym, ale znała kilku zasłużonych twórców, ba!, potrafiła nawet rozróżnić ich utwory, ale w tym przypadku przyznawała się bez bicia, że nie zna i nie ma bladego pojęcia, kim jest autor pokracznej sztuki, na którą bilet trzymała w dłoni. Wierzyć jej się nie chciało i nawet przez sekundę nie rozważyła nawet takiej opcji, iż Harry świadomie zakupił wejściówkę na przedstawienie, on nie należał do wielbicieli opery, zresztą ona też nie; co w takim razie w jego kieszeni robił ten bilet? Mogłaby go o to zapytać, ale prawdopodobnie nie otrzymałaby satysfakcjonującej, a z pewnością wyjaśniającej odpowiedzi, toteż postanowiła milczeć, dopóki przyjaciel nie upomni się o swoją własność, a skrycie liczyła, że nierozgarnięty auror przypomni sobie o spektaklu, gdy przestanie być już grany w Covent Garden; postanowiła zatem stanąć na rzęsach, by trzydziestego marca doprosić się dnia wolnego i nie zawalić się niepotrzebnymi papierami, które powinna była zrobić na wczoraj; pójdzie na te Bodas de sangre, choćby się nawet waliło i paliło.


         W prosektorium jedynym źródłem światła były lampy halogenowe o charakterystycznym, zimnym świetle umieszczone nad stołami laboratoryjnymi, a przy jednym z nich, zawalonym najróżniejszymi probówkami, cylindrami i pipetkami, siedział otępiały Draco, ściskając mocno materiał białej koszuli, a kamizelka zwisała mu luźno z jednego ramienia; choć się nie ruszał, sprzączka od paska uderzała od czasu do czasu o metalową nogę, dzwoniąc na całą prosekturę, w tym czasie Ron szukał czegoś po szafkach, które na zmianę otwierał i zamykał, stukając o siebie szkłami i mieszadełkami. Nie patrzył na Malfoya, za bardzo przerażał go jego pusty wzrok i podkrążone od płaczu oczy, z których łzy długo nie przestawały płynąć, nim mężczyzna w miarę możliwości się uspokoił; teraz siedział wyzuty z wszelkich odruchów, gapiąc się apatycznie przed siebie i oddychając spokojnie, ale rudy nie czuł, jakby choć trochę poprawiło mu się samopoczucie; zresztą, czemu się dziwić? Widok arystokraty w poszarpanym i zdartym ubraniu, do tego podwieszonego za ręce do spłuczki od kibla nie był obrazem, który spodziewał się zobaczyć, a jakoś wątpił, by Draco sam przygotował sobie taką aranżację. Znał te przerażone, pełne strachu spojrzenie zastraszonego zwierzęcia zapędzonego w kozi róg, które oprawca pragnie plugawie wykorzystać, zbezcześcić i odrzucić w kąt, jak zużytą szmatę do podłogi. Bo ile to już razy przyglądał się temu odbiciu w lustrze?
         Podszedł powoli do blondyna i wręczył mu fiolkę z ciemnym płynem, na widok której Draco spłoszył się jeszcze bardziej, wbijając w rudego zlęknione spojrzenie i dysząc ciężko, ściskając jeszcze mocniej materiał koszuli.
         - To neospasmina, pomoże ci – odezwał się spokojnie, na co chłopak przytaknął ledwie zauważalnie głową i drżącymi palcami sięgnął po próbówkę, która tylko jakimś cudem nie wyleciała mu na podłogę; Ron obserwował, jak Malfoy wypija lek, krzywi się z niesmakiem i oddaje mu pojemnik, podciągając niezdarnie fragment kamizelki. Choć nie przepadał za arystokratą, to nie był obojętny na to, co go spotkało i nawet najgorszemu wrogowi nie życzył przejść przez podobne piekło. Co prawda nie miał za bardzo pojęcia, kto chciał zgwałcić Draco w łazience, na dodatek w tej najpaskudniejszej i najbardziej zaniedbanej, ale miejsce wybrał sobie idealne, ponieważ niewielu pracowników Ministerstwa zapuszczało się na drugie piętro podziemne, z którego często korzystał, gdyż nikt nieproszony nie kręcił mu się wtedy pod nogami. Ktoś musiał to wcześniej zaplanować, zapędzić chłopaka w ślepy zaułek, z którego nie miał szans na ucieczkę; blondyn z pewnością ma wielu wrogów, ale kto byłby w stanie posunąć się do takiego okrucieństwa? Znał tego typu osoby i wiedział, że działają one w pełni świadomie, mało tego, było dla niego jasne jak słońce, że gdyby nie uratował arystokraty na czas, skończyłby na stole operacyjnym, gdzie lekarze staraliby się ocalić resztki rozerwanego odbytu; na samo wspomnienie dwóch miesięcy spędzonych w szpitalu kilka lat temu robiło mu się ciężko na sercu; wątpił, by Malfoy w toalecie miał dostąpić pierwszego, homoseksualnego zawodu miłosnego, ale koniec gwałtownego i brutalnego stosunku byłby taki sam, czego naprawdę mu nie życzył i bardzo mu współczuł, że musiał w tej upokarzający sposób doświadczyć czyjejś sadystycznej natury.
Mężczyzna wyglądał jak duch, był jeszcze bledszy, niż zazwyczaj, przez co skóra nabrała jeszcze bardziej niezdrowego kolorytu, kierującego się pomału w stronę chorobliwej szarości; zimne światło padające na niemal przezroczystą twarz uwydatniało mocne zaczerwienienie oczu, głębokie worki pod oczami, a przede wszystkim ślad uderzenia, prawdopodobnie niejednego, na prawym policzku; choć nie widział dokładnie, dałby sobie rękę uciąć, że w kąciku ust zaschły drobne kropelki krwi, a warga została boleśnie zraniona. Malfoy generalnie wyglądał mizernie, ale teraz pozostała z niego wątła kupka nieszczęścia, na którą ciężko było normalnie patrzeć; żałował go i bardzo chciał mu pomóc, ale nie wiedział jak, mimo że kilka lat temu z chęcią by mu jeszcze dokopał; może to przez to, że doświadczył takiego samego dramatu, może przez to, że Draco też nie ma się do kogo zwrócić i został z tym sam, jak on, gdy wszyscy się od niego odwrócili, a może tylko dlatego, że miał w sobie zbyt dużo empatii, w każdym razie czuł cierpienie blondyna i nie potrafił mu się jedynie przyglądać, udając, że niczego nie widział.
- Chcesz o tym pogadać? – zapytał, jednak dokładnie znał odpowiedź; blondyn pokręcił delikatnie głową, pociągając żałośnie nosem, a gdy zobaczył przed sobą rękę wręczającą mu chusteczkę, spojrzał na Rona z przestrachem, jakby bał się, że i on coś mu zrobi, a co zabolało chłopaka bardzo mocno, jednak postanowił nie rezygnować. Przełknął nadmiar śliny i przysunął sobie mały taboret, na którym usiadł obok mężczyzny, ponownie usiłując podać mu chustkę. Tym razem Malfoy wyciągnął po nią drżącą rękę, a po chwili wysmarkał cicho nos, nie przestając przyciskać papierowego materiału do nozdrzy.
- Dziękuję – wymamrotał, spuszczając jeszcze niżej głowę, na co serce Rona boleśnie załomotało w piersi. Nie był ani trochę zdziwiony serdecznością arystokraty, ponieważ od samego początku wiedział, że mężczyzna się zmienił i nie jest już tym samym rozwydrzonym dzieciakiem, co dawniej; możliwe, że pokładał w nim zbyt wiele nadziei, ale był pewny, że Malfoy nie jest już dawnym czubkiem, a jeśli był dla kogoś cierpki, złośliwy i nieprzyjemny, to dlatego, że jeszcze nie do końca oswoił się z nowym otoczeniem.
- Kilka lat temu facet, który był moją pierwszą miłością, zgwałcił mnie tak mocno, że wylądowałem w szpitalu. Żałosne, co nie? – Wiedział, że Draco przygląda mu się kątem oka, czuł nieufne spojrzenie na ciele, ale mimo wszystko kontynuował opowieść, choć właściwie nie wiedział, w jakim celu dzieli się swą przeszłością z blondynem. Może potrzebował się komuś wygadać i zrzucić męczące jarzmo, a może po prostu nieświadomie próbował namówić arystokratę do wierzeń. W każdym razie pierwszy raz w życiu nie wstydził się opowiedzieć komuś o brutalnym gwałcie, przez który musiał przejść właśnie przez własną głupotę. – Założyli mi szwy, przez dwa miesiące mogłem tylko leżeć, choć były nasiąknięte magią, która miała pomóc w procesie gojenia, jednak nic nie dała, ale wiesz co? Nigdy nie miałem do niego żalu i nigdy nie zacząłem go nienawidzić. Bo koniec końców miał rację, jestem gejem i sam go do tego sprowokowałem. Nie mogłem go za to wszystko winić.
         - Jesteś kretynem, Weasley – odezwał się stanowczo Malfoy, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Ron zerknął na niego kątem oka i uśmiechnął się delikatnie, jakby dokładnie takiej odpowiedzi się po nim spodziewał. – Nawet będąc homoseksualistą nic nie dawało mu prawa do gwałtu. Przestań wszystko usprawiedliwiać swoja orientacją. I najlepiej odczep się ode mnie.
         - Widzę, że już ci lepiej – mówiąc uśmiechnął się pogodnie, na co Draco wywrócił z politowaniem oczami; choć ręce wciąż mu drżały, próbował zapiąć guziki od koszuli, której nie zniszczył mu Percy, a następnie ubrał kamizelkę na drugie ramię, na koniec starając się uporać z wyszczerbionym zamkiem od spodni.
         - Nie – zaprzeczył ostro – mam po prostu dość tego, że wszyscy się nade mną litują i użalają. To potwornie męczące.
         - To mam mieć wyjebane, że ktoś chciał cię przelecieć w kiblu? – Zapinając pasek, spojrzał surowo na Rona, który, nie wiedzieć czemu, wcale nie wyglądał na poirytowanego jego odzywkami. Ułożył odpowiednio sprzączkę i wsadził do środka koszulę, orientując się w ostatnim momencie, że źle zapiął ostatnie dwa guziki.
         - Byłoby najlepiej – odwarknął, poprawiając przekrzywione mankiety.
         - Sorry, ale ja tak nie umiem. – Ron podniósł się z taboretu z uniesionymi na wysokość twarzy dłońmi, po czym stanął przy szafkach z boku laboratorium, opierając się o nie plecami i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Kiedy spojrzał na Malfoya, ten patrzył się na niego srogo i jakby z odrobiną nienawiści, ale przypisał jego reakcję zwykłemu poirytowaniu, iż ktoś nie miał zamiaru wykonać jego polecenia. Podobnym wzrokiem patrzył na niego Percy, gdy kolejny raz z rzędu czegoś mu odmówił. – Powinieneś powiedzieć o wszystkim Hermionie, jest twoją kuratorką, więc będzie wiedziała, co zrobić.
         Na dźwięk imienia panny Granger oczy Dracona rozszerzyły się nieznacznie, a serce momentalnie mocno zabiło w piersi.
         - Jeszcze czego – uniósł głos, stawiając jedną nogę na stołku i sznurując od nowa buta. – Żeby szlajała się za mną i nie dawała mi spokoju, mimo że i tak to robi? Dziękuję, ale nie skorzystam z wyśmienitej porady.
         - Jeśli to ktoś z pracowników, będziesz się mógł zwrócić do trybunału…
         - Weasley, ty irytujący, głupi powsinogo – odezwał się wyraźnie wzburzony Malfoy, przerywając wcześniejszą wypowiedź rudego. – Nie chcę i nie potrzebuję waszej pomocy, ani twojej, ani Granger, i chcę, żeby to w końcu do ciebie dotarło.
         Ron patrzył się na podminowanego blondyna ze spokojem, gdyż dobrze wiedział, czemu mężczyzna nie chce nikomu powiedzieć o tym, co go spotkało; nikt by mu nie uwierzył, słowo przeciw słowu, a nawet jeśli wystąpiłby w roli świadka, prawdopodobnie też sprawa nie zostałaby rozstrzygnięta. Ale Weasley nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
         - W takim razie ja jej powiem. – Nie był pewny, czy Draco patrzy na niego ze strachem, czy wytrzeszczyło mu oczy pod wpływem narastającej złości; w każdym razie nie spodobał mu się nowy pomysł, o czym jasno poinformował lekko zaniepokojonego rudego.
         - Ani mi się waż – zaprotestował i zagroził, wbijając z oddali w chłopaka długi palec wskazujący i sztyletując go wzrokiem. – Jeśli Granger się o czymkolwiek dowie…
         - To powiesz jej sam? – Przerwał mu stanowczo, podchodząc nieco bliżej. Malfoy wyprostował się, przez co Ron miał wrażenie, jakby był jeszcze wyższy i spojrzał na niego z pogardą, ale też przestrogą, co udało mu się dostrzec w błyszczących, szarych tęczówkach.
         - Wszyscy Weasleye są tacy sami – odezwał się zjadliwie, wsadzając ręce do wąskich kieszeni spodni. – Namolni i zboczeni na czyimś punkcie.
         Nie zdążył zadać mu więcej pytań, ponieważ arystokrata wypadł niczym tajfun z laboratorium, a po prosektorium rozniósł się dźwięk uderzania obcasami eleganckich butów o posadzkę. Stał więc jak spetryfikowany na środku pomieszczenia, wsłuchując się w echo ostatniego zdania blondyna kojarzącego mu się wyłącznie z jedną osobą. I tym razem też nie wierzył w gorzką prawdę, którą, mimo że niedosłownie, przedstawił mu w zaledwie kilku idealnie dobranych słowach Malfoy. Bo to tylko Percy, złośliwy i pompatyczny, ale wcale nie jest okrutnym potworem. Prawda?


Londyn, 30 marca 2008
         Wraz z przyjściem pierwszych dni szarej i niekoniecznie ciepłej wiosny, Hermiona uświadomiła sobie kilka ważnych rzeczy, od których zaakceptowania zależała jej dalsza, prawidłowa koegzystencja w społeczeństwie; nie jest osobą jakoś specjalnie dbającą o siebie i przykładającą wagę do wyglądu, ale po zrzuceniu zimowego odzienia, to jest szerokich bluz sportowych, ewentualnie swetrów, zauważyła, że lżejsze bluzki, które trzymała w szafie na cieplejsze dni, były na nią zdecydowanie za luźne, a mówiąc zdecydowanie, wyglądała w nich, jakby pożyczyła ubrania od Harry’ego, który w trakcie pobytu w Indiach znacząco rozbudował masę mięśniową; rękawy wisiały pod pachami i na bicepsie, biust tonął pod naręczem materiału, tak że nie było go widać, nawet jeśli ubrała stanik mający optycznie powiększyć piersi (wbrew pozorom fajtłapowata i mało kobieca Granger posiadała takie perełki bieliźniarskie w szufladach, choć zginęły między grubymi skarpetami, wygodnymi i zdecydowanie pozbawionymi finezji majtkami, oraz bawełnianymi, sportowymi biustonoszami), natomiast w miejscu, gdzie znajdowała się talia, a przede wszystkim brzuch, mogła spokojnie wepchnąć sobie puchatą poduszkę. Może trochę przesadzała, ale nie dało się nie zauważyć, że schudła od minionego lata, ewentualnie jesieni, a wskazywały na to nie tylko spodnie i koszulki, ale przede wszystkim stara, nieco zakurzona i skrzypiąca waga, którą odkopała spod stosu gazet w łazience, żeby upewnić się w przypuszczeniach. Weszła na nią raz, nie uwierzyła, weszła drugi, rozszerzyły jej się oczy ze zdziwienia, przy trzecim podejściu straciła wszelkie nadzieje i rzuciła w maszynę uwielbianą Bombardą; w ten sposób doszła do paranoi i zważyła się kilkukrotnie za pomocą zaklęcia, ale i ono pozbawiło ją dalszych złudzeń; z pięćdziesięciu ośmiu kilogramów zleciała na okrągłe pięćdziesiąt, a ten wynik dawał jej wiele do myślenia. Coś robiła nie tak, jakaś siła sprawiła, że organizm zaczął pozbywać się tłuszczu, mimo że wcale tak ciężko nie trenowała, a już tym bardziej nie katowała się jakąś drastyczną dietą. Nie katowała? Dobre sobie; zerknęła na stosik kubków od kawy piętrzący się w zlewie i ani jednego talerza, pudełka po żarciu z supermarketu gotowego do odgrzania, które świadczyłyby o tym, że zjadła dziś coś pożywnego i wartościowego dla zdrowia; czysta kofeina i nikotyna, gdyż w koszu na odpadki królowały głównie paczki po cienkich, mentolowych papierosach. Spadek wagi był więc oczywistym efektem ubocznym stresu i zaniedbania, a poza wymienionymi wcześniej substancjami, faszerowała się samymi nerwami, ewentualnie jakąś chemią w postaci paluszków czy krakersów; to nie mogło się dobrze skończyć.
         Drugą, niesamowicie ważną kwestią, która umknęła jej gdzieś w trakcie marca, był nad wyraz oczywisty fakt, że została sama jak palec, a mówiąc sama, miała na myśli, że każdy znalazł sobie kogoś, komu mógłby uprzykrzać życie, na przykład taki Harry; od kilku tygodni nie zastała go ani razu na noc w domu, przyjaciel wpadał i wypadał, a jak już go widziała, to chodził cały w skowronkach, demonstrując swe ukontentowanie wszem i wobec, tak by przypadkiem komuś nie umknęło, że Potterowi życie sprzyja, jak nigdy wcześniej. A jej działało to strasznie na nerwy i chciała go utopić w łyżce wody za każdym razem, gdy tylko otwierał usta i zaczynał wspominać coś o „życie jest tak kurewsko piękne”; no jej nie było i nawet nie miała nikogo, z kim mogłaby pożalić się nad niesprawiedliwością losu, ponieważ nawet Ron wydawał się rozkwitać wraz z pierwszymi podmuchami wiosny; wychodził znacznie częściej z laboratorium, nie przesiadywał w nim nocami, a na domiar złego znalazł sobie nowego towarzysza w postaci nikogo innego, jak szanownego panicza Malfoya. Będąc zaś przy arystokracie, on chyba jako jedyny nie zauważył, że zmieniła się nie tylko pora roku, oczywiście denerwowało go, że młody Weasley łazi za nim krok w krok, ale sądząc po reakcjach wolał jego towarzystwo znacznie bardziej, niż innych ludzi. Nie umknęło jej, że blondyn od jakiegoś czasu zwyczajnie od niej ucieka, a gdy zadaje mu jakieś pytanie, zbywa ją i wykręca się używając mało przekonujących wymówek, jak na przykład, że musi sprawdzić egzaminy, bądź, że Ron go o coś poprosił, w każdym razie chodziło o to, że unikał jej, jak diabeł święconej wody, a to Hermionie bardzo się nie podobało i wydało niesamowicie podejrzane; nawet gdy Harry próbował go przemaglować, kiedy oddawał mu różdżkę, starając się dowiedzieć, jakim cudem tak ważna własność leżała bezpańsko na podłodze windy, blondyn bez zająknięcia czy mrugnięcia okiem odpowiedział, że musiała mu po prostu wypaść; co jak co, ale tym razem panna Granger nie wierzyła mu w żadne słowo. Zauważyła również, że Malfoy zaczął się dziwnie zachowywać, co też nie za bardzo jej odpowiadało; miała wrażenie, jakby spadł trochę z piedestału, gdyż rozmawiał z ludźmi częściej i w bardziej naturalny sposób, nie wywyższając się nad nimi, a to zdecydowanie nie pasowało jej do osoby blondyna; on nie był miły, nie miał w zwyczaju odwzajemniać bezinteresownie uśmiechów, a już tym bardziej nie solidaryzował się z Ronem, choć często nie wyglądał na zadowolonego, że rudzielec go gdzieś ze sobą niespodziewanie porywa, szczególnie, gdy na horyzoncie pojawiał się Percy.
         Hermiona nie wiedziała, czy popadła w jakąś paranoję, czy też objawiała się w niej zwykła, ludzka zazdrość o stosunki, których nikt nie chciał z nią dzielić; ktoś zabrał jej Harry’ego, który generalnie nie za bardzo nadawał się na powiernika żali, a Weasley przywłaszczył sobie Malfoya, jakkolwiek materialistycznie to brzmi. Ale taka niestety była prawda, bo do szału doprowadzał ją fakt, że z rudym Draco jest w stanie rozmawiać o dupie Marynie i jak jej na imię, a jej ledwie odbąknie „dzień dobry”, od razu dodając, że o czymś sobie właśnie przypomniał i znikał w przeciwległym kierunku korytarza. Do ciężkiej cholery! Jest jego kuratorką, może jej nienawidzić, ale nic nie daje mu prawa do ignorowania jej! Jak mocno jednak próbowała zasłonić się obowiązkiem sprawowania nad arystokratą nadzoru, tak coraz mocniej uświadamiała sobie, że od kiedy Malfoy pojawił się w jej tragicznym życiu nabrało ono trochę zdrowszego kolorytu, jakby tchnął w nie nowe powietrze, wypuszczając stęchnięte wiatry na zewnątrz. Nie był najlepszym materiałem na przyjaciela, ale umiała z nim rozmawiać, a przynajmniej zawsze wydobyć z niego to, na czym najbardziej jej zależało; choć otwarcie powiedział, że jej nienawidzi, czuła, że coś ich do siebie przywiązało. I bardzo nie chciała tej dziwnej więzi stracić. Teraz jednak, Draco zachowuje się wyjątkowo sztucznie, znaczy, ktoś mógłby powiedzieć, że coś sobie ubzdurała, bo przecież co on niby takiego robi, poza zwykłymi rozmowami, uśmiechami i przesiadywaniem w prosektorium przy wolnej chwili czasu? Ale to było właśnie to, przez co Hermiona wiedziała, że działania mężczyzny są bardzo nienaturalne; on nie jest dzieckiem szczęścia, nie wychodzi z kumplami na piwo i w piątkowy wieczór nie ogląda meczów quidditcha, a już tym bardziej nie odmawia sobie kilku złośliwych inwektyw kierowanych pod jej adresem; Malfoy jest inteligentny aż do bólu i lubi się z tym obnosić, ubliżając wszystkim dookoła, a przede wszystkim, jeśli nie musi, to się po prostu nie odzywa, siedząc cicho jak mysz pod miotłą. I to wszystko, z czym od kilku tygodni miała styczność, wyjątkowo zalatywało jej kłamstwem, próbą manipulacji, śmierdziało na kilometr sztucznością i nie zamierzała tego tak po prostu akceptować. Pozostawało jej jedynie przyszpilić pana arystokratę do ściany i wyciągnąć z niego wszystko, co starał się przed nią ukryć. Bo ona nienawidziła zgadywanek, a już tym bardziej zabawy w chowanego.


         Pamięć ludzka jest niekończącą się mapą myśli, na której powstają kolejne budowle tworzące miasto wspomnień; podzielona na dzielnice, te zaś na osiedla, z zawiłymi uliczkami i przepełniona kamienicami przeróżnego formatu, gdzieś można natknąć się na wspaniały ogród obfitujący w niezwykłe rośliny; człowiek sam stawia infrastrukturę, kształtuje plan, rozmieszcza budynki, sam również nadaje wszystkiemu nazwy; uwielbia wracać do szczęśliwych bloków, w których zgromadził najpiękniejsze przeżyte chwile, a dla nowych już kończy remontować kolejne mieszkania; z mniejszym zapałem odwiedza szemrane dystrykty, w których roi się od porażek, bólu, utraty i smutku, można powiedzieć, że woli trzymać się od nich z daleka; dzielnica emocji jest bowiem najrozleglejszą częścią każdego miasta, to ona zajmuje ponad połowę miejsca i ciągle się rozrasta, jednakże nie da się w niej zgubić; choć olbrzymia, niemal przytłaczająca, każdy postawiony w niej budynek przypomina pierwszy zbudowany dom, trochę koślawy, niekoniecznie idealny, bo uczucia nigdy nie są perfekcyjne; wszystko jest niemal identyczne, zlewające się w kolorową plamę wspomnień, a jednak człowiek potrafi się w niej odnaleźć bez problemu. Pamięć, ta rozległa infrastruktura myśli dla jednych jest utopią, dla innych cmentarzyskiem; już dawno zbudowali swoje miasta, już dawno osiedlili w nich przeżycia i nie widzą miejsca dla nowych lokatorów; żyją sami, odseparowani od miejsc, w które za młodu tak bardzo lubili zaglądać, zabarykadowani w jednym pokoiku na ciemnym poddaszu, najlepiej z dala od jasnych i szczęśliwych dzielnic, w których mogą natknąć się na nieproszonego gościa.
         Nigdy nie lubił tłumów, nigdy nie pałał miłością do rzeszy otaczających go ciągle ludzi, ale kochał miejsca, w których właśnie ci ludzie przebywali; Opera i Balet Królewski fascynowały go od dziecka, a raczej kunszt, jaki włożono w oprawę Covent Garden; wyczekiwał comiesięcznych wyjść do teatru z rodzicami, pławił się w radości, gdy otrzymywał specjalnie zakupiony dla niego bilet, który po zakończonym spektaklu lądował w małej szkatułce trzymanej w szufladzie w biurku; dla niego wszystkie sztuki były magią, począwszy od dekoracji, cudownej gry orkiestry, aż na grze wybitnych aktorów i śpiewaków kończąc; opera była jego domem, balet pokojem, w których zaszywał się na długie godziny, uciekając od szarej codzienności, która tylko dwanaście razy w roku świeciła najsilniejszym blaskiem. Później jasność zaczęła stopniowo blaknąć, wypalała się z każdym rokiem, aż nie mógł rozniecić w niej dawnego ognia pożądania do sztuki, który płonął w nim za dziecka; stał się jałowy, pozbawiony chęci podziwu piękna tworzonego przez dyrygenta wyznaczającego drogę wspaniałym tenorom i sopranom; gra świateł, czar muzyki klasycznej, kompozycja spektakli przestały mieć dla niego znaczenie, przeobraziły się w rozlane na papierze plamy, bez kształtu, kreatywności, a przede wszystkim bez uczuć, które niegdyś tak bardzo w nich kochał. Mieszkał na dzielnicy emocji, żył nimi i dostawiał nowe kamienice radości, chodził dobrze znanymi uliczkami prowadzącymi do Pucciniego, Bizeta, Mozarta czy Offenbacha, z uwielbieniem i niemal namaszczeniem wsłuchując się w ich dzieła; nie dbał o nikogo i o nic, liczyło się tylko ukojenie zmysłów i zaszycie się w jednym z budynków, w których jeszcze długo nie dotarłaby do niego ciemna rzeczywistość kryjąca się za płaszczem rodzicielskiej miłości. Bo to opera zajmuje najwięcej miejsca w jego pamięci, to na niej się wzorował, stawiając kolejne fundamenty i zaludniając je emocjami, to ona jest jego sercem, centralnym punktem na mapie wspomnień.
Jest? A może już dawno została spalona razem z mieszkańcami?

Draco czuł się makabrycznie, mimo że siedział w swoim ulubionym miejscu, z którego mógł oglądać sztukę, nie bojąc się o pominięcie ani jednego fragmentu dzieła. Sala była bowiem olbrzymia, prócz dolnego sektora znajdującego się najbliżej sceny wyposażona została w pięć balkonów, a on siedział na drugim, niemal w centralnej jego części przy balustradzie. Krzesła były tak samo skonstruowane, jak pamiętał, zaciągnięte czerwonym, niemal bordowym obiciem, z którego unosił się charakterystyczny zapach drewna i tapicerki, mimo że siedziała na nim niezliczona ilość osób; niegdyś wiercił się na nich, wyczekując na zgaszenie świateł i odsłonięcie mosiężnej kurtyny przyobleczonej haftowanym herbem na samej górze; lew i jednorożec, symbole Anglii i Szkocji podtrzymywały tarczę z emblematami obleczoną wstęgą z napisem „Honi soit qui mal y pense”, od dziecka pragnął dotknąć grubego materiału, którego miękką strukturę często wyobrażał sobie w palcach, mimo że złoty lew zawsze wydawał mu się odrobinę niedopracowany, a nawet koślawy w porównaniu ze szkockim jednorożcem; rośliny, w których widział róże, koniczyny i osty były proste, a jednak urzekały pięknem i lekkością wykonania, delikatnie pobłyskując w ciepłym świetle sączącym się na salę, podobnie kolejna wstęga z francuskim „Dieu et mon droit”, które, gdyby nie Bóg, mogłoby stać się jego mottem życiowym. Na złotych kinkietach zdobiących ściany balkonów ciągle unosiły się drobne pajęczyny; przypominały mu rosnące pod drzewami grzyby, z czego zawsze się śmiał, gdy siedział obok ojca, porównując je do muchomorów; to były prawdopodobnie jedyne chwile, w których widział, jak skamieniałe wargi ojcowskich ust miękły, a duża i wymierzająca surowe kary ręka delikatnie przesuwała się po dziecięcej główce, wygładzając białe włoski. Drewniana podłoga lekko skrzypiała pod naciskiem przesuwających się po niej ludzi, wydając z siebie identyczne dźwięki, które zakorzeniły mu się w pamięci kilkanaście lat wstecz; to była jej łzawa melodia, pieść bólu i rozkładu, w której żaliła się z siły, którą niesie na barkach każdego dnia, ale nawet i w tej symfonii cierpienia Draco dostrzegał coś niezwykłego i z fascynacją wsłuchiwał się w kolejne lamenty wydostające się z sęków; nigdy nie bał się, że podłoga się załamie, nigdy nie czuł strachu, że któregoś dnia podłoże zwyczajnie nie wytrzyma, ponieważ jedyne, czego się wtedy obawiał, to że będzie to jego ostatnie przedstawienie, a majestatyczna kurtyna już nigdy nie odsłoni przed nim magicznego świata opery i baletu. Covent Garden nic się nie zmieniło od jego ostatniego pobytu, ale on nie był już tym samym, zafascynowanym teatrem widzem o dziecięcej ciekawość przekraczającej ludzkie pojęcie; patrzył, ale nie podziwiał, oglądał, ale nie rozumiał, nawet nie starając się przypomnieć sobie dawne uczucia, które towarzyszyły mu po przekroczeniu progu opery, był zwyczajnie pusty i bez przekonania przyglądał się zasiadającym obok niego ludziom, usilnie próbując wypatrzeć wśród nich wychłostaną obrotami pralki koszulkę Pottera, gdyż nawet nie łudził się, że w jego szafie znajduje się coś takiego, jak biała koszula. Zerkał co chwilę na zegarek, ale czas jakby stał w miejscu, gdyż wskazówki na eleganckiej tarczy nie ruszyły się choćby o milimetr; ilekroć patrzył na lewy nadgarstek, przypominał sobie dzień, w którym Percy Weasley prawie go z gwałcił, gdyż na skórze wciąż można było dostrzec mocne otarcia, gdy nie pilnował się i mankiet podsunął się za bardzo w górę. Tak było niestety i tym razem, a głowę zalały mu wspomnienia z obrzydliwej łazienki, śliski i ohydny język mężczyzny na twarzy, poczucie braku godności i potwornego poniżenia, którego przyszło mu doświadczyć; w tym wszystkim świecił jednak jeden promyczek słońca, który, może nieświadomie, chronił go przed oprawcą w murach Ministerstwa; naprzykrzał się mu i zawracał myśli błahymi sprawami, ale było to zdecydowanie lepsze, niż obcowanie z szatanem bezkarnie poruszającym się korytarzami, zresztą dzięki Ronowi nie musiał pokazywać się i tłumaczyć z niczego przed Granger, która ostatnimi czasy coraz częściej staje na jego drodze. Nie mógł się przed nią zdradzić, nie mógł przysporzyć jej więcej problemów, niż już przez niego miała, chciał, żeby o nim zapomniała i zajęła się tak jak dawniej swoimi obowiązkami, a jego traktowała jak powietrze, jednak Hermiona Granger nie byłaby sobą, gdyby nie była męcząca, irytująca i przewrażliwiona, czym powinna doprowadzać go do szewskiej pasji, a jednak to właśnie te cechy sprawiały, że czuł się w jej towarzystwie bezpiecznie, czuł, że nic mu nie grozi, i że może być w pełni sobą, bo Granger charakteryzowała bardzo ważna przypadłość, czyli wiara w niezmarnowaną drugą szansę ofiarowywaną człowiekowi. Nigdy nie traktowała go z góry, nawet prosiła go nie raz o pomoc, a to świadczyło o dużych ilościach pokładanej w nim nadziei, a przede wszystkim zaufania; nikt inny nie pozwoliłby mu na pracę w Ministerstwie, nikt nie interesowałby się nim, ani też co się z nim dzieje, pod tym względem Granger była bardzo wyjątkowa, denerwująca i namolna, ale szczególna, bo w całej tej swojej otoczce zawsze widziała w nim drugiego człowieka, nie byłego więźnia, nie śmierciożercę, ale człowieka, któremu dała szansę uporządkować dotychczasowe życie. Dlatego nie mógł jej powiedzieć o niczym, nie mógł za bardzo przyzwyczajać się do jej ciepła, bo prędzej czy później zawiedzie się na nim, jeśli dowie się prawdy, a tego bardzo nie chciał; nie chciał zmarnować ofiarowanej mu przez kobietę możliwości zmiany. I dopiero teraz, siedząc w jednym z ulubionych siedzeń w Operze Królewskiej uświadomił sobie, że tak naprawdę nie nienawidzi jej.
Do rozpoczęcia sztuki zostało zaledwie dziesięć minut, a miejsce obok niego wciąż nie ugościło długo wyczekiwanego widza, w którym miał dostrzec osobę Pottera; drugie siedzenie również pozostawało puste, zresztą niespecjalnie wiele osób znajdowało się na sali; zajęte zostały głównie rzędy przy scenie, balkony raczej świeciły pustkami. Przypomniał sobie Jezioro Łabędzie, kiedy chętnych było tak wielu, że z trudem udało mu się przedostać z matką i ojcem do środka, gdyż ludzie przepychali się między sobą, krzycząc i grożąc pracownikom, że muszą zobaczyć balet bez względu na to, czy bilety już dawno zostały wyprzedane. Na Bodas de sangre próżno było szukać choćby połowy widzów, którzy wdzierali się drzwiami i oknami na Czajkowskiego; mówiąc szczerze, sam był nie do końca świadom, jaką sztukę będzie oglądał, gdyż ani tytułu, ani autora nie rozpoznawał w przesiąkniętej rozmaitą sztuką pamięci; García Lorca, kimkolwiek był, nie mieszkał w jego dzielnicy wspomnień, nie znalazł w niej dla siebie mieszkania, ani też nie był czyimś współlokatorem, potrafił o nim jedynie powiedzieć, że pochodził z Hiszpanii, czyli praktycznie nic. Ziejąca pustką dziura utworzona w głowie w ciągu trzydziestu minut bezczynnego siedzenia na sali mierziła go tak mocno, że był skłonny zapytać kogokolwiek o jakieś fakty z życia autora sztuki; uświadomił sobie wkrótce potem, że gdyby siedziała obok niego Juana, powiedziałaby mu wszystko, czego nie wiedział, a co tak bardzo chciał poznać, przez co zaczął pluć sobie w brodę, że wolał użalać się nad niesprawiedliwością losu i tragicznością własnego życia, niż spożytkować zmarnowany czas na znalezienie kilku informacji dotyczących hiszpańskiego dramaturga; pozostał zatem z przeraźliwą pustką, niecierpliwością i rozdrażnieniem, które, im bliżej początku przedstawienia, tym mocniej dawały mu się we znaki w postaci nerwowo potupującej nogi o wątpliwej jakości podłogę. ”Śluby krwi”, bo tak przy obecnych zdolnościach potrafił jedynie przetłumaczyć nazwę, nie kojarzyły mu się z niczym pociągającym i zapewne sam nigdy w życiu nie kupiłby na nie biletu; ślub, czyli miłość, krew, czyli śmierć, upchnąć w to zdradę i kochanka bądź kochankę i prawdopodobnie miał gotowy scenariusz spektaklu, a na obecną chwilę jakoś niespieszno mu było to zagłębiania się w złożone role rozdzielonych brutalnie zakochanych, chociaż jeśli ich kreacje były równie skomplikowane, co scenopis, to za bardzo nie będzie musiał wysilać się intelektualnie, by zrozumieć cokolwiek ze sztuki.
Światła w końcu zgasły, kurtyna powolutku wznosiła się w górę, ale Draco nie poczuł nawet przez chwilę dreszczyku emocji, który towarzyszył mu w przeszłości, oglądając chociażby Dziadka do orzechów; przyglądał się w skupieniu wychodzącym na scenę aktorom i aktorkom, w których głosach przebijał się wyraźny hiszpański akcent, jednak nie przeszkadzało mu to ani odrobinę w oglądaniu przedstawienia, zresztą dopiero teraz uświadomił sobie, że sztuka jest typowo teatralna i nie została przerobiona oraz dostosowana do formy operowej. Wsłuchując się w skrzeczący głos starszej kobiety występującej w roli Matki kompletnie nie był świadom, że dwa rzędy za nim siedzi w ogóle niezaciekawiona tragedią Hermiona, przyglądająca mu się z niebywałą uwagą, a skryty pod zaklęciem Kameleona Potter, któremu Granger ukradła bilet, przez co nie mógł w normalny sposób dostać się do Covent Garden, ulokował się obok jednego z filarów, przegryzając zakupiony po drodze słonecznik.


Był potwornie znudzony przewidywalnością scenariusza i z uwielbieniem wyczekiwał opuszczenia kurtyny oznajmiającej koniec pierwszego aktu; nic jednak nie wskazywało, że ciężki materiał w najbliższym czasie opadnie, a jemu pozostawało obserwowanie, jakby nie patrzeć, bardzo dobrej gry aktorów produkujących się na scenie, mimo tragicznie skonstruowanych dialogów; z tego, co udało mu się ustalić, sztuka była w pełni oryginalna, to znaczy, reżyser nie zmienił w niej niczego, a to dawało Draconowi kolejny dowód na to, że García Lorca przy pisaniu tekstów odznaczał się wyjątkowym brakiem kreatywności, a nawet jeśli chciał urzeczywistnić jakieś wydarzenia ze swego otoczenia, wyszło mu to po prostu katastrofalnie. Usłyszał jakiś rumor po prawej stronie sali, a po chwili dostrzegł kierującą się ku niemu niewysoką postać o długich, bardzo jasnych włosach, które mogłyby przypominać platynę, jednak odznaczał się w nich gdzieniegdzie denerwujący żółty pigment, odbierający puklom autentyczności; osoba przepraszała pozostałych widzów, niestrudzenie tarasując sobie drogę do miejsca obok Draco, a gdy w końcu do niego dotarła, po podniesieniu wzroku wyglądała, jakby ktoś przed chwilą oblał ją kubłem lodowatej wody; jasne oczy nieznacznie się rozszerzyły, a dolna warga leciutko opadła w dół, ale gdy arystokrata mrugnął, po chwili nie było już po nich śladu, gdyż zastąpił je delikatny uśmiech.
- Przepraszam – odezwał się, wskazując na miejsce obok blondyna – czy tu jest wolne? Nie mogę znaleźć swojego przyjaciela, a nie chciałbym innym przeszkadzać w oglądaniu spektaklu.
Malfoy przytaknął głową, jakby jednocześnie dawał Fede do zrozumienia, że on też jest jednym z gości i nie życzy sobie jakichkolwiek rozmów z jego strony. Na zwykłym zagajeniu jednak się nie skończyło, a cierpliwość arystokraty została w ten sposób poddana ciężkiej próbie, ponieważ nienawidził, kiedy ktoś zakłócał mu świętą czynność, jaką jest podziwianie gry aktorów, nawet jeśli występują w miernej jakości sztuce.
- To zaledwie pierwszy akt, na szczęście dużo mnie nie minęło.
- W istocie – odpowiedział mało zainteresowany natrętowi, któremu z nudów zaczął się przyglądać kątem oka; był dokładnie taki, jak na zdjęciu z Blaise’em, powabny, bardzo kobiecy i delikatny, długie włosy okalały mu drobną i jasną twarz, na której dopatrzył się kilku kosmetyków, jak choćby mgiełki pudru; oczywiście nie rozumiał, czemu chłopak postanowił się tak wystylizować, ale gdy założył nogę na nogę, a nogawka od garniturowych spodni podwinęła się w górę, ujrzał wysokie szpilki w ciemnym, wiśniowym kolorze, których długi i cienki obcas co chwilę ocierał się o jego łydkę; wtedy przypomniał sobie, jak leżał na podłodze w Humedad, a ostatnie, co udało mu się zobaczyć, były właśnie identyczne buty, których właściciel owej nocy bardzo się na nich chwiał, czego dziś nie udało mu się zauważyć; to był Fede, tajemniczy kochanek Zabiniego, którego tak gorączkowo szukał i wreszcie udało mu się go znaleźć. Nie chciał go spłoszyć, toteż nie bardzo wiedział, jak zadać mu jakiekolwiek pytanie, ale nie mógł też siedzieć bezczynnie i po prostu się na niego patrzeć. Odchrząknął cicho, na co chłopak od razu na niego spojrzał, wbijając w niego czujne oczy w bardzo jasnym, praktycznie błękitnym kolorze.
- Pański przyjaciel – zaznaczył dobitnie ostatnie słowo – nie powiedział, w której części sali będzie oglądał sztukę?
- Ależ nie – zaprzeczył nieco zbyt pochopnie Fede, co rozbudziło w Draconie podwójną ostrość. – Mieliśmy spotkać się w tej części balkonowej, ale chyba nie przyszedł, skoro jeszcze go nie ma. Może pan zna? Blaise Zabini.
- No coś takiego – odparł sztucznie zaskoczony – znamy się ze szkoły.
- Federico – przedstawił się chłopak, wyciągając ku Malfoyowi wypielęgnowaną dłoń z pogodnym uśmiechem na ustach, na których dopiero teraz arystokrata dostrzegł cienką warstwę szminki.
- Draco – odpowiedział, ściskając niepewnie rękę, ale Fede niespodziewanie pogłębił uścisk i jakby pochylił się bliżej ku niemu, potrząsając dłonią zdecydowanie zbyt mocno i za szybko. Gdy w końcu puścił, w jasnych oczach dostrzegł błyski, jakby nagle zaczęły się świecić, jednocześnie odbijając w sobie oblicze Malfoya. Przysiągłby, że widział już te tęczówki, dałby sobie rękę uciąć, że nie spotkał się z nimi pierwszy raz, ale nie mógł sobie przypomnieć osoby, która dysponowała identycznym spojrzeniem.
- Coś się stało? – zapytał Federico, widząc błądzący w otchłani wzrok arystokraty, który nie przestawał obserwować go z lekko zmarszczonymi brwiami. – Wyglądasz…
- Skąd znasz się z Blaise’em? – wypalił ni z tego ni z owego Draco, na co chłopak odrobinę się spłoszył, gdyż zaczął nerwowo wygładzać długie pukle włosów, na zmianę wsadzając je za ucho i wyciągając je zza niego, nie mogąc zarazem zdecydować się na odpowiedni uśmiech, w który uwierzyłby rozmówca; błądził zatem między zaskoczeniem, a  serdecznością, nie patrząc przy tym ani razu w oczy Malfoya.
- Poznaliśmy się przypadkowo, jest moim dobrym przyjacielem – odparł nerwowo, usadawiając się wygodniej w fotelu.
- Nigdy o tobie nie wspominał.
- O tobie też nie – odpowiedział trochę zbyt pochopnie, na co Draco od razu zwrócił uwagę.
- Ale ja znam go dłużej – dodał z satysfakcją, przewiercając chłopakowi niemal dziurę w brzuchu.
- Nikt go nie znał – wymamrotał Fede – nikt go nie znał i już nie pozna tak jak ja.
- Skąd wiesz, że Blaise nie żyje? – Jasne oczy młodszego mężczyzny rozbłysły, a Malfoy bez trudu słyszał ciężki i urywany oddech oraz głośne przełknięcia śliny. Dało się wyczuć towarzyszącą chłopakowi nerwowość i stres, a przede wszystkim bezradność, gdyż teraz nie miał już jak się bronić. Arystokrata pochylił się lekko ku niemu, ale wtedy Fede raptownie się uspokoił, a raczej zamarł w bezruchu, wcześniej przybliżając się znacząco ku blondynowi. – Kim ty u diabła jesteś?
Federico był zlękniony, nie, on był przerażony skierowanym do niego pytaniem, wyglądał, jakby przed chwilą zadano mu potworny ból, a przyspieszający nerwowo oddech i poruszające się powoli wargi szepczące niezrozumiałe frazy nieco zaniepokoiły Dracona, tym bardziej, że udało mu się wychwycić takie słowa jak „ nie pamięta” czy „zapomniałeś”; nie bał się, ale zdecydowanie nie podobała mu się reakcja chłopaka, która przypominała mu jakiś atak paniki, psychicznej choroby, której nawrót wywołał w siedzącym obok siebie efebie.
- Za kłębuszek mgły. – Usłyszał cichy śpiew wydostający się z drżących ust Federico, gdy nagle zerwał się z miejsca i przepychając między ludźmi zaczął od niego uciekać. Nim zdążył zareagować, odezwał się za nim kobiecy krzyk, a gdy się obrócił, ujrzał bezgranicznie zdenerwowaną twarz Hermiony.
- Łap go! – darła się do niego, dwa rzędy z tyłu, na co Draco był w stanie zareagować jedynie jawnym zdziwieniem.
- Granger? – zapytał bardziej siebie, kiedy dziewczyna jak w amoku przedzierała się przez rzędy, by w końcu chwycić go stanowczo za rękę i wyciągnąć z miejsca, w którym stał i pchnąć prosto w kierunku, w którym uciekał Fede.
- Nie gadaj, tylko łap go, Malfoy! – wrzasnęła, puszczając się sprintem za chłopakiem, który zdążył już przedostać się na niższy poziom. Malfoy od razu ruszył za nią, pozbywając się po drodze marynarki, którą rzucił na jakiegoś z widzów, ale nie bardzo się nim przejmował. Hermiona bowiem biegała niesamowicie szybko, przeskakując po wolnych siedzeniach i wymijając podnoszących się powoli gości, próbujących ustrzec się przed efektami pogoni. Dogonił ją w momencie, gdy zeskakiwała ze schodów na niższe piętro, a płuca pomału odmawiały mu współpracy.
- Granger – wysapał, łapiąc się barierki i zjeżdżając po niej w ślad za kasztanowłosą aurorką – co ty tutaj robisz?!
- To samo, co ty! – odkrzyknęła, zeskakując z poręczy i próbując wypatrzyć uciekiniera na sali; dostrzegła go mniej więcej w połowie pomieszczenia, kierującego się prosto na scenę, gdzie nieświadomi niczego aktorzy dalej grali spektakl dla kompletnie niezaciekawionej i oburzonej widowni. – Relaksuję się! Rusz dupę i łap go!
Nim się zorientował, Granger była już daleko przed nim, a jedyne, co udało mu się dostrzec, to że miała na sobie krótką, czarną sukienkę i trampki; nie wiedzieć czemu na ten widok na usta wypłynął mu uśmiech rozbawienia i podziwu, a chwilę później gonił za dziewczyną, która przeskoczyła przez dwa rzędy, by ominąć biegnącego prosto na nią strażnikowi.
Harry do tej pory obgryzał spokojnie słonecznik przy kolumnie, drapiąc się od czasu do czasu po spodniach i mając wyjątkowy ubaw z dwóch starszych dam, którym sadził bąki prosto pod wypudrowane nosy. Omal nie zaczął dusić się ze śmiechu, gdy jedna z nich wstała z miejsca i podeszła do kobiety siedzącej przed nią w celu wyrażenia głębokiego oburzenia przykrym zapachem, który, jak założyła, pochodził właśnie od niej. Wtedy, po rzuceniu okiem na scenę, zobaczył biegnących po niej Hermionę i Malfoya, którzy przestawiali Bogu ducha winnych aktorów, rzucając rekwizytami w trzech ochroniarzy, zresztą dość masywnej postury, taranujących sobie do nich drogę, ale przelatujące obok głów szklanki, buty i Merlin jeden wie, co jeszcze, trochę im utrudniały szaleńczy pościg.
- O kurwa – wymsknęło mu się, po czym zdjął z siebie zaklęcie i rzucając paczką słonecznika za siebie rzucił się do biegu, by dołączyć do Granger i Malfoya; szybko zorientował się, że tradycyjną drogą nie ma szans ich dogonić, toteż złapał się metalowej balustrady i oceniając pobieżnie wysokość, skoczył prosto na wolne siedzenie, od którego odbił się z wrzaskiem, aż doleciał pod samą scenę, lądując na grubszym mężczyźnie, któremu aż spadły z nosa okulary pod wpływem nieoczekiwanego spotkania z fruwającym aurorem.
- Sorka! – krzyknął, wskakując na scenę, nim dwóch ochroniarzy, którzy niewiadomo skąd się nagle wzięli, zdołało złapać go za nogi; odbił się od młodej dziewczyny ubranej w dziwaczną kieckę i trzymającą patelnię, a w głębi teatru dostrzegł Hermionę i Malfoya, toteż postanowił nie zastanawiać się za bardzo i wyrwał aktorce przedmiot z ręki, po czym nastawił się z nim w kierunku jednego z osiłków.
- No dawaj stary! Pokaż na co cię stać! – drażnił ochroniarza, ale z każdym krokiem, gdy mężczyzna się do niego przybliżał, Harry zaczął zdawać sobie sprawę, że facet wcale nie jest taki malutki, jak mu się z początku wydawało, a teraz pędziła na niego rozpędzona kupa mięśni i złości, w starciu z którą nawet biedna patelnia nie miała za bardzo szans.
- Kurwa, czym cię za dziecka matka karmiła? – Rzucił przedmiotem w mężczyznę i rzucił się biegiem w stronę kulis, gdzie nie widział już niestety Hermiony i Draco, ale to nie przeszkadzało mu w narobieniu jeszcze większego bałaganu, gdyż biegnący za nim strażnicy cały czas deptali mu po piętach. Złapał za ciężki materiał kurtyny wiszącej po bokach i szarpnął ją z całych sił, ale monstrualnych rozmiarów tkanina ani drgnęła. Nie miał za bardzo wyjścia, dlatego podpalił ją szybkim zaklęciem, a kolejnym zerwał ją spod stropu, aż runęła z łoskotem nie tylko na osiłków, ale i na zbierających się z klęczek pracowników opery. Wybiegł na główny korytarz, skąd przez chwilę przyglądał się efektom pracy, nie mogąc wyregulować oddechu.
- Tym razem mam przejebane. – Na zwieńczenie dramatycznych słów ze ściany nad wejściem odleciał wielki herb będący logiem Covent Garden i roztrzaskał się na kilka mniejszych części w starciu z podłogą.
W trakcie gdy Potter podziwiał dzieło zniszczenia, Hermiona razem z Draco przedarli się na korytarz główny, gdzie zaatakowała ich horda ludzi tłoczących się dosłownie wszędzie. Panna Granger była jednak nieugięta i ciągnąc arystokratę za rękaw taranowała sobie przejście do wyjścia, gdzie skierował się ich uciekinier. Malfoy co chwilę obrywał od kogoś barkiem lub torebką, ale nie protestował i podążał ślad w ślad za rozwścieczoną kobietą.
- Cholera, jeśli nam ucieknie – odezwała się złowróżbnie, szarpiąc niemal do bólu ramię mężczyzny – a to wszystko twoja wina, Malfoy.
- Wszystko jest zawsze moją winą – odpowiedział nieprzejęty blondyn, łapiąc Hermionę w talii i zgrabnie ją wymijając; był wyższy i mógł zdecydowanie więcej zobaczyć, niż mierząca zaledwie metr sześćdziesiąt w kapeluszu panna Granger.
- A nie? Ktoś cię prosił, żebyś się do tego mieszał? – wyrzuciła mu poirytowana do granic wytrzymałości. – Mam powyżej uszu tego twojego egoizmu i wyższości! Gdybyś dał mi się wszystkim zająć…
Draco niespodziewanie zatrzymał się, tak że uderzyła o jego twarde plecy, wgniatając w nie nos, który aż zapiekł ją z bólu; arystokrata odwrócił się w jej kierunku, a w szarych oczach dostrzegła ogniki złości, po których poznała, że posunęła się za daleko, ale tym razem nie miała zamiaru go przepraszać.
- To przymknij łaskawie jadaczkę i pracuj – warknął w jej kierunku, na co Hermiona naburmuszyła się jeszcze bardziej. Prawie mu odpyskowała, ale Malfoy wskazał jej na wyjście boczne, do którego kierował się Fede, a raczej jego jasna głową, którą udało mu się dostrzec; obracał się nerwowo na boki, taranując sobie przejście, jednak ze względu na wątłą budowę ciała miał z tym niemałe problemy. Draco minął kasztanowłosą kobietę i skierował się ku uciekinierowi, a poruszał się z taką gracją i szybkością między ludźmi, że panna Granger ledwo dotrzymywała mu kroku. Dodatkowo złość, która w niej wezbrała ani trochę nie ułatwiała jej zadania.
- Jest za gęsto, nie damy rady! – krzyknęła do blondyna, który zatrzymał się na środku korytarza, obrzucając ją obojętnym spojrzeniem, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu, aż ni stąd ni zowąd dostrzegł biegnącego po wyższym piętrze Pottera.
- A ten co tu robi?
- Mnie się pytasz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Hermiona, dostrzegając zdezorientowanego Harry’ego na balkonach. Na tyle, na ile pozwalał jej wzrost, oceniła odległość podejrzanego chłopaka, za którym biegli, od przyjaciela, po czym stanęła przed ciężko oddychającym Malfoyem i złapała go mocno za szyję. – Podsadź mnie.
- Teraz? – Naparła mocniej na barki i podskoczyła, a Draco w ostatnim momencie złapał ją pod pośladkami, tak że dziewczyna oplotła go w pasie nogami niczym zwinna małpka, wspinając się odrobinę wyżej i machając do Harry’ego. Arystokrata nie bardzo wiedział, co się dzieje, gdyż kościste biodra Granger wrzynały mu się w żebra, a przez to, że dziewczyna kręciła się nerwowo ból stawał się pomału bardzo nieznośny, do tego trzymała go za kark tak mocno, że kompletnie zignorowała fakt, że wepchnęła mu twarz między piersi, przez co zaczynało brakować mu powietrza, choć kasztanowłosa kobieta nie miała się za bardzo czym pochwalić. W końcu zeskoczyła z niego i pognała ku bocznemu wyjściu, a on, gdy zaczerpnął w końcu świeżego powietrza, pobiegł za nią, gdzie zobaczył jeszcze zlatującego z balkonu Pottera, a potem usłyszał huk i wrzawę ludzi.
- Mam go! – krzyknął zadowolony Harry, podnosząc się niezdarnie z ofiary. Hermiona razem z Draco momentalnie znaleźli się przy nim, ale na widok przerażonej twarzy nieznajomej kobiety pokręcili stanowczo głowami, uświadamiając bruneta, że schwytał złą osobę. Auror patrzył raz na kolegów, raz na poszkodowaną, po czym uśmiechnął się głupkowato odezwał głosem zruganego ucznia do biednej nieznajomej, która prawdopodobnie w wyniku nagłego upadku doświadczyła jakiegoś ciężkiego urazu, gdyż nie mogła podnieść się o własnych siłach. – Pardon, co złego to nie my.
- I co teraz? – zapytał Malfoy, a Harry uwiesił się między nim a Granger, pchając czym prędzej ku wyjściu.
- Jak to co? Dajemy nogę! – krzyknął, po czym wypchnął ich na zimne powietrze i łapiąc za ręce teleportował do mieszkania Hermiony. Opadł wycieńczony na kanapę, dysząc ciężko i śmiejąc się na zmianę, jednak jego humoru nie podzielała ani aurorka, ani stojący obok niej arystokrata. – Kurwa, nie to żeby coś, ale ja chcę jeszcze raz! To było zajebiste!
- No świetnie, tylko że podejrzany zwiał, a to wszystko dzięki wam panowie – odezwała się wściekła panna Granger, zrzucając z nóg trampki i podchodząc szybkim krokiem do barku, skąd wyciągnęła nadpoczętą butelkę czerwonego wina i kieliszek, napełniając go do połowy.
- Co znaczy, dzięki nam? – spytał zdezorientowany Potter, spoglądając raz na przyjaciółkę, raz na stojącego w tym samym miejscu Malfoya.
- Wiecie co zrobiliście? – Utkwiła pełen złości wzrok w blondynie, jakby szczególnie do niego adresowana była wypowiedź. – Zatailiście dowód w sprawie śmierci Zabiniego! Kurwa mać! Jak jeszcze Harry’emu, który jest totalnym kretynem w ogóle się nie dziwię, tak tobie, Malfoy, bardzo! Zatuszowałeś coś, dzięki czemu już dawno mogliśmy rozwiązać sprawę! A teraz lataj i szukaj igły w stogu siana! Czy ty faktycznie myślisz, czy tylko się zgrywasz, paniczu od siedmiu boleści?!
- Miona, nie wydawaj pochopnych wniosków – odezwał się starający się załagodzić nieoczekiwany konflikt Potter, przyglądając się wychylającej duszkiem wino z kieliszka przyjaciółce. Hermiona otarła wierzchem dłoni kącik warg, po czym nalała sobie kolejną porcję do naczynia, a butelką stuknęła o blat stojącego nieopodal stołu, tak że prawie roztrzaskała się w drobny mak. Podeszła, a raczej podbiegła do Draco, który przyglądał jej się ze znudzeniem, jakby w ogóle nie obchodziły go jej przesiąknięte agresją słowa.
- Coś ty sobie myślał, co?! – wydarła się do niego, rozlewając trochę wina na podłogę. – Ja tu wypruwam sobie flaki, żeby dojść, kto zabił twojego ojca i przyjaciela, a ty nawet w tym mi nie pomożesz?
- Blaise nie był… - zaczął spokojnie Malfoy, ale kobieta ryknęła na niego, wystrzeliwując wolną rękę w powietrze.
- Kurwa był! Był twoim przyjacielem i weź to w końcu zrozum, że nie liczysz się tylko ty i czubek twojego zasmarkanego nosa! Ci ludzie zginęli, a łączysz ich tylko ty! – Siedzący z boku Harry nawet jeśli chciał coś powiedzieć, to wiedział, że nie jest to najlepszy moment na dywagacje odnośnie relacji blondyna z czarnoskórym w przeszłości; Hermiona bowiem przeszła w stan furii, niszczycielskiego żywiołu, którego nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać. – Od kiedy wiesz?!
- Od początku – odpowiedział tak samo spokojny Draco, a chwilę potem kasztanowłosa kobieta chlusnęła mu zawartością kieliszka w twarz. Bordowa ciecz spływała po włosach, policzkach, szyi i ubraniu, ale Granger nie wyglądała na usatysfakcjonowaną. Gdy na nią spojrzał, dostrzegł w jej czekoladowych oczach iskry bólu, którego tak bardzo bał się w nich zobaczyć. Przełknął powoli ślinę i odezwał się cicho, za co wymierzono mu siarczysty policzek. – Przepraszam.
- Ty gnoju – wysyczała Hermiona, upuszczając pusty kieliszek na panele, który roztrzaskał się tuż pod jej stopami. – Ty parszywy gnoju. Niczego nie potrafisz docenić. Niczego!
- Miona – próbował oponować Potter, ale dziewczyna momentalnie posłała w jego kierunku Experialmus i tylko cudem zdołał się przed nim uchronić, ale kanapa nie miała już takiego szczęścia i z łoskotem zwaliła się na ścianę, z której posypały się odłamki farby.
- Wynoś się – warknęła do Malfoya, wskazując mu ręką na wyjście. – Wynoś się i nie pokazuj mi się więcej na oczy! Zrozumiałeś?!
Mężczyzna bez słowa opuścił salon, ale nim doszedł do drzwi frontowych, Hermiona zdążyła ostatni raz przyszpilić go do ściany, w przenośni i dosłownie, gdyż złapała go za poły mokrej koszuli i szarpnęła nim tak mocno, że nawet sama po sobie nie spodziewała się takiej siły.
- Zrób to jeszcze raz, a wrzucę cię z powrotem do Azkabanu. – Draco nie był oszołomiony zachowaniem kobiety; delikatnie, acz stanowczo chwycił ją za ręce i odciągnął od siebie, zauważając jednocześnie, że dziewczyna cała trzęsie się ze złości.
- Nigdy nie prosiłem i nie proszę o twoją litość. Zrobisz, jak uważasz. – Puścił jej nadgarstki, mimo że wcale mocno jej nie trzymał, po czym wyciągnął z kieszeni różdżkę, jednak przed zniknięciem usłyszał rozpaczliwy głos Granger.
- W odróżnieniu do ciebie, mnie nie jest wszystko jedno, co się z tobą stanie. – Czy jej wierzył, nie wiedział, ale nie ufał swoim uczuciom, które wywołały w nim te słowa. Zacisnął mocniej palce na trzonku od różdżki, walcząc z mrowieniem i ciężkimi uderzeniami serca, aż spojrzał w szkliste oczy kobiety, na widok których poczuł żółć podchodzącą do ściśniętego gardła.
- A powinno – wydusił z siebie resztkami sił, po czym teleportował się do mieszkania Juanity, pragnąc jak najszybciej pozbyć się z siebie palącego poczucia winy i odrazy; dlatego tak bardzo nienawidził współczucia, bo zdecydowanie zbyt łatwo się od niego uzależnić, a on nie chciał być zależny od Granger.
Wszedł niespiesznie do środka, a pierwsze, co zobaczył, to siedząca przy mosiężnym fortepianie Juana ściskająca mocno smyczek od skrzypiec. Po lokalu rozchodziły się dźwięki gorzkiego płaczu bólu, a przede wszystkim straty, która ugodziła go w serce zaledwie kilka chwil później, rozkładając je na części pierwsze; kobieta tuliła do piersi drewniany element niczym małe dziecko, a na klawiaturze instrumentu leżało pożółkłe zdjęcie; Draco usiadł obok niej, a Juanita od razu położyła mu na ramieniu głowę, zalewając się nowymi potokami łez. Z jego policzka również wolnym nurtem spływały pierwsze, słone krople.
Tego samego dnia do Ministerstwa Magii przyszły powiadomienia o śmierci dwóch osób. W poniedziałek na wygłoszonym z samego rana oficjalnym przemówieniu Percy poinformował wszystkich pracowników, że Kingsley Shacklebolt umarł minionej nocy w Szpitalu Świętego Munga. Drugą zaś osobą był Gregory Goyle.

27 komentarzy:

  1. Wstałam, zapatrzyłam kawę i zabrałam się do czytania.
    Czuję się wstrząśnięta tym rozdziałem. Bywało, że robiło mi się słabo w pewnych momentach (scena, w której Percy "zabawia" się kosztem Malfoy'a do tej pory powoduje we mnie niezdrowe reakcje).
    Naprawdę to są przejściowe rozdziały? Jeśli tak, to zaczynam szykować nerwy na konkrety. Bądź co bądź, do tej pory nie zawiodłaś ani razu.
    Już wcześniej Ron zyskał u mnie pewnego rodzaju sympatię, a za każdym przybliżeniem jego osoby, moje odczucia upewniają się. Swoją drogą wydaje mi się, że jest postacią bardzo pogodzoną z samym sobą, z sytuacją. Czuję po prostu taką równowagę, gdy myślę o tym.
    Draco.. Draco, ile jeszcze przejdzie? Ale widać już to ciuteńkie ożywienie uczuć względem Hermiony. A co do naszej bohaterki, to mam nadzieję, że i ona rozkwitnie i pociągnie za sobą młodego arystokratę.

    Jeśli potrzebujesz przerwy - rony, to Twoje życie i nikt inny nim nie dyktuje. Jeśli ta przerwa nie będzie zwykłą dziurą w opowiadaniu, to tylko życzyć udanego wypoczynku i do przeczytania!
    - m.

    OdpowiedzUsuń
  2. W moim życiu, jakże wciąż krótkim i mało doświadczonym, nastąpił przełom -postanowiłam, że chcę być w czymś dobra, przynajmniej w jednej rzeczy. Dlatego też zostanę dobrą czytelniczką. To zaś ze sobą niesie częstsze wiadomości, czy to w formie komentarza, czy maila. Tak więc, zaczynamy.
    Lubię Juanę. Jej charakter nie zalicza się może do tych darzonych przeze mnie największym szacunkiem, ale wydrapała sobie miejsce w moim serduszku swoją ogromną troską. Troską o brata, o Dracona i gwałtownością z niej wynikającą, niejaką bezradnością w tym, że nie zawsze może pomóc, a nadal próbuje. Po jej wizycie w szpitalu prześladuje mnie przekonanie, że napotkany doktor to niejaki Fede. I że owy Fede z Draco ma niemało wspólnego, niewykluczone, że w tym osobę Kingsleya.
    Gdy na początku początków dałaś nam do zrozumienia, że to opowiadanie będzie nieco mroczniejsze, przyjęłam to ze skinieniem głowy. I chociaż do tej pory przedstawiane wydarzenia odbiegały daleko od łagodnych czy po prostu "jasnych", dopiero teraz zaserwowałaś nam prawdziwy mrok - a przynajmniej ja tak go odczułam. Nawet wcześniejsze spotkanie Percy'ego z Draconem nie wywołało we mnie tak okropnych uczuć - chociaż bałam się, że w jego trakcie Weasley posunie się do tego, co stało się tutaj. Jestem szczególnie przewrażliwiona na gwałcie (który też ledwo przechodzi mi przez klawiaturę, bo dławię się tego typu słowami) i uważam go, na pewno w niektórych wymiarach, za zbrodnię gorszą od morderstwa. Pozostaje tylko się cieszyć, że do niego nie doszło, nie zmienia to jednak faktu, że nawet niedoprowadzony do końca pozostawił, musiał pozostawić na Malfoyu piętno, którego bardzo trudno będzie się pozbyć. O ile to w ogóle możliwe. Percy jest potworny, już dawno wyzuty z wszelkich pozostałości człowieczeństwa. Nie ukazujesz walki ze złem w najbardziej dosłownej postaci, Voldemort już nie żyje, nie mamy wojny między światłem, a ciemnością. Pokusiłabym się jednak o stwierdzenie, że ta walka, walka z oszustwem, biurokracją i twarzami, które zakrywają maski, już nie te śmierciożercze, przez co jeszcze bardziej okrutne, zasługuje na miano o niebo trudniejszej. I po jej zakończeniu, niezależnie od wyników, niewielu na to "niebo" zasłuży. O ile ktokolwiek pozostanie.
    Byłam z nimi w tej toalecie i modliłam się, żeby ktoś do niej wszedł. Przechodziłam w tych modlitwach od Pottera po pannę Granger, zahaczając o tysiące przypadkowych osób, żeby tylko ktoś się zjawił. Koniec końców, to, że Pery'emu przeszkodził właśnie Ron było... najodpowiedniejsze? Pomijając już to, że Twojego młodego Weasleya lubię, chyba tylko on mógł zareagować w odpowiedni sposób. Albo najbardziej do odpowiedniego zbliżony, bo nie wiem, czy w takiej sytuacji można postąpić właściwie, niezależnie od tego, co się robi. Dodatkowo to, że potem ugania się za Draconem, w pewnym sensie broni go tym sposobem dobitnie pokazuje, że Ron to "ten dobry", chociaż w Dramione nie zdarza się to zbyt często. Przywiązałam się do niego, co więcej, szanuję go i cieszę się, że jest. Malfoy potrzebuje kogoś takiego, odpornego na złośliwe odzywki, ale jednocześnie na tyle przepełnionego empatią, żeby je cierpliwie znosić i rozumieć ich przyczynę.
    Albo to mój pokręcony umysł, albo zaczynam dostrzegać przebłyski tego, co w przyszłości okaże się obiecanym Dramione. I podoba mi się kreowana relacja, sposób, w jaki Draco reaguje na Hermionę i jej przemożną chęć pomocy, współczucie, ciepło, które mu okazuje, nawet gdy jest wściekła jak diabli.
    Zatonęłam we fragmencie o operze. Wspomnieniach małego Malfoya, jego zachwycie, tak niewinnym i dziecięcym - a co za tym idzie, najprawdziwszym z prawdziwych. Widziałam magię, którą on dostrzegał, widziałam piękno, nad którym się rozwodził. I żałowałam, że stracił to, co tak bardzo kochał, uczucia, które tak bardzo cenił, głębię, która znaczyła tak wiele.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "to były prawdopodobnie jedyne chwile, w których widział, jak skamieniałe wargi ojcowskich ust miękły, a duża i wymierzająca surowe kary ręka delikatnie przesuwała się po dziecięcej główce, wygładzając białe włoski." - przy tym fragmencie, ze szczególnym uwzględnieniem ręki na jasnej główce, popłakałabym się, gdybym tylko nie była w autobusie podczas czytania.
      Nie będę już się za bardzo odnosić do zakończenia, które wywołało we mnie całą gamę emocji, od tych najbardziej szlachetnych i najpiękniejszych po te, które zaliczamy do smutniejszych od reszty. Można dopisać kolejne ofiary do zagadki, a ja, dla uzupełnienia całości, muszę wrócić do rozdziałów wcześniejszych, bo mam wrażenie, że coś o Gregorym już się pojawiło.
      Chciałam jeszcze tylko zaznaczyć, że nadal jestem pod wrażeniem tego typu prowadzenia opisów, tak pedantycznych, tak klimatycznych, których się uparcie trzymasz i przyznam, choć głosem niedoświadczonym i nieobeznanym, że idzie Ci to świetnie.

      Pozdrawiam serdecznie, mając nadzieję, że w powyższym głupot znajdziesz tylko kilka,
      Vi

      Usuń
    2. Większej głupoty, niż spłodzili moi rodzice, czyli mnie, nie da się stworzyć, więc bez obaw, ja i tak tego nie zauważę. Jako córka lekarza, która myli nawet rodzaje śpiączek... tak, to też ja.

      Gwałt, ach ten gwałt, jest nieludzkim i potwornym doświadczeniem, szczególnie z rąk osoby, którą znasz. Draco nie będzie miał z tego powodu spaczonej psychiki, nie mówię, że nie odcisnęło to na nim żadnego piętna, ale właśnie Ron, jego upierdliwe towarzystwo, pomoże Malfoyowi wydostać się z tej czarnej przeszłości i zaserwowanych przez nią wydarzeń. Bo właśnie czyjeś wsparcie, opieka, oczywiście nie taka chorobliwa, pomaga, neutralizuje nieco ból, bo wymazać się go nie da.

      Wspomnienia z opery chciałam ukazać jak najwierniej, może mi się to udało, ale cieszę się, że wyszczególniony przez Ciebie fragment został zauważony, bo też uważam, że jest on z całej tej paplaniny najpiękniejszy. Bo nie wierzę, że rodzice Draco zawsze byli w stosunku do niego chłodni, że darzyli go miłością tylko materialną. Może to złudne wrażenie, ale właśnie przez ten fragment chciałam pokazać, że jednak Lucjusz był dla Draco ojcem, może nie tak otwartym, jakim powinien być, ale kochał go. Ja nie pamiętam z dzieciństwa uścisków, całusów w czółko na dobranoc, ale pamiętam właśnie ciepłą rękę mamy i taty na głowie, może przez to, że tak rzadko ją na niej kładli, może dlatego, że nigdy nie mieli dla mnie czasu, ale właśnie te sporadyczne, z pozoru nijakie gesty najbardziej zapadły mi w pamięci.

      Za to teraz to na głowie człowiekowi siedzą niemal każdego dnia, wkurzając mnie, mojego kota, moich sąsiadów, bo drą się jak stare prześcieradło, że jakim prawem matka do mnie przyjechała albo co robi u ciebie stary, skoro ja tu jestem? Tak, moi rodzice są po rozwodzie i nienawidzą się bardziej niż pies z kotem, ale jak trzeba mi pomóc, to staja oboje na rzęsach i nawet potrafią normalnie ze sobą rozmawiać, nie używając monosylab.

      Gadam dziś co mi ślina na język przyniosła, więc przepraszam, że tak bez ładu i składu. Na koniec dziękuję za Twoje postanowienie zostania dobrą czytelniczką, absolutnie nie przeszkadzają mi komentarze czy wiadomości, więc jakby co pisz, jeśli nie odpiszę, to znaczy, że udusiłam się majtkami po egzaminach i wyrzucono mnie ze studiów.

      Usuń
  3. Z każdym rozdziałem zaskakujesz coraz bardziej. Znając Cię z poprzedniego opowiadania nie spodziewałam się tak odważnego opisu gwałtu, ale budzi to tylko mój podziw. Atmosfera opowiadania jest tak gęsta, że czytając ten wręcz czułam jak robi mi się duszno. Świetnie kreujesz postaci. Nie czuję antypatii do którejś z nich. Wszystkie są potrzebne i nawet zaburzony, psychopatyczny Percy budzi we mnie jakąś nutkę sympatii. Na tą chwilę nie potrafię znaleźć czegoś co mogłabym skrytykować.
    Odnosząc się jeszcze do poprzednich rozdziałów również przypadły mi do gustu Twoje opisy pracy Rona. Takie medyczne wstawki pobudzają wyobraźnię. Mam nadzieję, że jeszcze jakieś się tu trafią.
    Serdecznie pozdrawiam
    PS Udanych wakacji!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie komentowałam twoich rozdziałów od ładnych paru miesięcy w związku z przygotowaniami do matury, ale jest, w końcu nastał ten dzień, w którym postanowiłam przemóc swoje lenistwo. Na dobry początek napiszę, że ten wpis zrobił na mnie ogromne wrażenie. Scena gwałtu, dzięki Bogu niedoszłego, była dla mnie czymś tak szokującym, że musiałam na chwilę odłożyć telefon i się uspokoić. Tak jak osoba wyżej i chyba zdecydowana większość ludzi, gwałt uważam straszliwą zbrodnię, nie mającą żadnego usprawiedliwienia. Śledząc przebieg tej sceny czułam wszystko, przez co przechodził Draco: wolę walki, rozpacz, strach, a w końcu i rezygnację, kiedy sama przestałam liczyć na jakąkolwiek pomoc. Po przeczytaniu wcześniejszych rozdziałów myślałam, że Percy nie może stoczyć się już niżej, ale jak widać na dnie jego parszywego charakteru była klapa prowadząca do nowych i jeszcze większych pokładów podłości. Na samą myśl, że na świecie żyją takie osoby robi mi się niedobrze.
    Wydarzenia w operze powaliły mnie na kolana, ponieważ czytając wszelkiego rodzaju opowiadania już dawno nie miałam styczności z żadną akcją, w której bohaterowie biegają, krzyczą i wprowadzają zamęt, a wszystko to jest tak sprawnie i dokładnie opisane. Tak więc plusik za to. I oczywiście Harry puszczający gazy... Czy ja kiedykolwiek ci wspominałam, że kocham twoje poczucie humoru?
    Ochh, jakoś przeżyję tę dwumiesięczną rozłąkę. Najważniejsze, żebyś to ty czuła się dobrze. Poza tym, po roku ciężkiej harówki odpoczynek ci się należy.
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Takk jak i każdy twój rozdział jest dość obszerny tak i mój komentarz krótki być nie może. Zaczynając od błahych spraw czyli jakaś literówka w tłumaczeniu (czywaj zamiast chyba czuwaj) było jakieś jedno zdanie które nie do końca miało sens niestety podczas całego czytania oczywiście zapomniałam które. I wiem ze to mało istotny szczegół na który nikt inny nie zwróci uwagi poza mną czyli lek "uspakajajacy" jakiego użyłaś, mianowicie Neospazmina, nie wiem czy kiedykolwiek jej używałaś(ja uzywalam i osobiście nie działała na mnie w żaden sposob)ale jest ona typowym lekiem mającym raczej polepszyć sen niż uspokoić,łagodnym dostepnym bez recepty. Po takiej traumie jaka przeżył Dracona to powinien dostać Relanium conajmniej! Wiem ze to mało istotny szczegół i nikt na to nie zwrócił uwagi ale tak w celu wyłącznie w celu informacyjnym. Teraz przejdziemy do kolejnego tematu poruszane go tym razem w wstępie czyli bardzo dluga(3miesieczna) przerwa w rozdziałach. Osobiście nie wiem jak to przeżyję, będziesz chyba płaciła za moje leki uspakajajace!! :P Ciesze się ze w ramach tego dasz nam substytut w postaci tzw. Kawy,ale czuje ze aż tak mnie tym nie udobruchasz,bardzo bym chciała by w ciągu tych 3 miesięcy pojawił się choć 1 rozdział. Oczywiście to ze ja wyrażam swoje niezadowolenie co naprawdę uwielbiam robić nie sprawia że przestanę czytać ten blog i nie przeczytam nic więcej. Bo lubię ponarzekać a potem grzecznie pokornie czekać ile trzeba, bo na takie cudowne opowiadanie spod pióra tak obiecującej pisarki można czekać i rok. A więc przechodząc do najważniejszego wiec przedmiotu wszystkich naszych komentarzy czy dyskusji a mianowicie Zagadek Ciemnej Miłości. Na pewno mogę powiedzieć że z każdym rozdziałem to opowiadanie podoba mi się coraz bardziej (czyżby to w ogóle możliwe?). Co do Percy'ego i całego tego jakby tego nie nazwać niedoszlego (wyłącznie dzięki Ronaldo czym zyskał jeszcze większą sympatie) gwaltu to z pewnością wywołało to u mnie uczucie obrzydzenia, trochę nie byłam pewna czy wytrwać to do końca ale dałam rade. Szczerze myślałam że jednak Draco zostanie zgwałcony(nawet moja autokorekta poprawia mi na zgwałcona jakoby gwałtu na mężczyźnie nie dało się dokonać...) i pierwszy raz byłam mocno zaskoczona jak i wdzięczna ze nie zgotowalas mu tak okrutnego losu. Dziekuje rowniez za ta scene bo pomimo mojego zawsze psychologicznego.podejścia do kazdej sfery tak chyba nie jestem aż tak zaawansowana by móc mieć wobec niego jakiekolwiek uczucia.Co do samego Dracona zachowanie dość przewidywalne niestety wbrew jego woli wzbudził we mnie pokłady empatii, współczucia i troski. I uwaga uwaga nadszedł ten dzień gdy Hermiona pomyślała ze może coś nie tak z jej garderobą!!! W końcu ubiór czasem ma dużą moc w relacjach damsko- męskich. Ciesze się ze w końcu weźmie się za siebie. Co do śmierci Kingsleya to wiedziałam nie wiem skąd ale wiedziałam że on przyszedł go zabić, od razu o tym pomyslalam Juanita stamtąd wychodziła. I jestem pewna że jego śmierc nie była naturalna. Wielka strata. Ale mam nadzieje ze Percy nie będzie ministrem (nadzieje bywają złudne). Życzę powodzenia w sesji i dużo weny(w szczególności do edytowania!) Pozdrawiam gorąco. Z góry przepraszam za wszystkie literówki ale pisze z telefonu. Jeszcze raz dziękuję za taki rozdział to przyjemność być twoim czytelnikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro życie właśnie rozsypało mi się na części pierwsze, mogę spokojnie usiąść sobie do laptopa i odpowiedzieć, a naprawdę chciałam to zrobić dużo wcześniej.

      Powiem tak, na literówki nie zwracam w ogóle uwagi, oczywiście staram się ich pozbyć, ale mając do poprawienia ponad 50 stron bitego tekstu, czasami gdzieś coś mi umknie, a pisanie, że były literówki i zdanie bez sensu w niczym mi nie pomaga, bo nie mam jak tego wychwycić i od razu poprawić. Denerwuje mnie jeszcze inna kwestia, ale dziś wszystko działa mi na nerwy, więc nie ma się czym przejmować.

      Neospasmina, jak mówi moja mama, działa bardziej na zasadzie efektu placebo, jednak każdy organizm jest inny i nie można mówić, że u każdego ma identyczne działanie. Ten "lek", to taka trochę nalewka ziołowa i rzeczywiście jej głównym zadaniem jest polepszenie snu, ale też wyciszenie. Używałam, wiem, jak się po niej zachowuję, ale jestem też człowiekiem, który przyjmuje morfinę, gdy dopadają mnie potworne bóle, a tradycyjne ibupromy czy ketonale nie dają sobie ze mną rady, jednak to nie znaczy, że każdy jest w identycznej sytuacji. Użyłam neospasminy w prostego powodu, mianowicie nie chciałam otumanić Draco, nie chciałam, żeby całkowicie się wyciszył, tylko żeby jakaś reakcja na słowa i pytania Rona była, a raczej nie gorączkowałby się tak (jeśli można użyć takiego określenia w stosunku do Malfoya) po zażyciu relanium. Druga sprawa, że w Anglii wszystkie leki są na receptę. Oczywiście, jeśli to tak bardzo razi w oczy, że wytrzymać aż nie można i żołądek wykręca z bólu, a oczy krwawią z cierpienia, nie ma problemu, to tylko kilka zdań i zawsze można je ubrać w inne słowa, choć mnie relanium w po takiej sytuacji nikt nie podał.

      Tak, przerwa ma być i będzie, jeśli po niej nie wrócę, to znaczy, że pocięłam się suchą bułką przez wykładowców i egzaminy. Nie zrozum mnie źle, ale wakacje kojarzą się raczej z odpoczynkiem, z relaksem, odrzuceniem wszystkich zmartwień, pierdy ciotki Gerdy, więc ja, po jakże fatalnym roku akademickim, straceniu połowy włosów na głowie, nabawieniu się wrzodów żołądka i nieprzespanych nocach, też potrzebuję trochę odetchnąć. Nie mówię, że nic się kompletnie nie pojawi, przecież mnie znacie, ale z pewnością nie w takiej ilości, do której ostatnio was przyzwyczaiłam. Będzie kawa, dodatkowe rozdziały z poprzedniego opowiadania, a to i tak jak dla mnie dużo.

      Jestem dziś człowiekiem kwasem, rozsiewam toksyny na prawo i lewo, więc bardzo Cię przepraszam, jeśli gdzieś oblałam Cię jakimś jadem, splunęłam trucizną, czy wrzuciłam do komory gazowej. Bardzo Cię przepraszam, ale proszę, miej na uwadze, że jestem Ci wdzięczna za ten komentarz i z pewnością wyniosę z niego wszystkie rady, wnioski i będę mieć Twoje słowa na uwadze.

      Usuń
    2. Nie no jak pisałam pewnie tylko mnie to w ogóle zastanowiło, o literówka ch powiedziałam bo jak już je zauważyłam to stwierdziłam ze napisze o tym :D a ze niestety twojego bloga zawsze czytam z telefonu i nie mam za bardzo jak uchwycić tych literówek ale obiecuję ze po mojej sesji sprawdzę i napisze co konkretnie jak tylko znów mi się uda je wylapac. Co do leku myślałam o leku na receptę bo w sumie Ron jest takim jakby a nawet nie jakby tylko jest patologiem/antropologiem? Któreś z tych definicji będzie na pewno dobra obydwoje babrza się w trupach. W kazdym razie ze wzgledu na jego obecnosc w tymze swiecie trupkow miałam wrażenie ze recepta na leki uspakajajace, to dla nie go pikuś, a mógł być uzbrojony w taki lek bo sam miał dość nieprzyjemne przeżycia. Masz rację może miałam gorszy dzień tak jak i ty teraz i czepiałam się mało istotnych rzeczy. Cóż jest jedno zdanie, ktore napisalas, które mnie bardzo zaniepokoilo a raczej, wprowadziło w wielkie oburzenie I złość (oczywiście nie skierowane wobec Ciebie) i sprawiło ze nie będę się na Ciebie złościć choćbyś wylała na mnie wiadro pomyj(no może wtedy troche). Jedyne co mogę napisać choć będzie to puste i nieprzekonywujace dla Ciebie(choć wcale takie nie jest!), że jest mi bardzo przykro. A co do tego ze twoje życie rozsypało się na części pierwsze to mogę Cię pocieszyć ze na pewno wszystko się ułoży choć i niestety nie tak jakbyśmy chcieli i nie wtedy kiedy byśmy chcieli. Upadki są ważne tak samo jak i szczęśliwe chwile, bo gdyby nie to niedocenialibysmy i nierozroznialibysmy tych prawdziwie niesamowitych zdarzen. Nie czuje się w ogóle urażona żeby nie było niedomówień. Co do czekania na rozdziały jasne ze mi przykro ze nic nie będzie ale tak jak pisałam masz zbyt duży talent a ja za bardzo lubię te opowiadanie by po raptem 2 miesiacach (i to wcale nie takiej prawdziwej bo w końcu będą kawy itd) przestać je czytać. Jak juz pisałam wcześniej taka już moja natura ze Lubie ponarzekać, a i tak grzecznie poczekam(bo jest na co!). Ze względu na twój talent i moj szacunek do Ciebie staram się komentować wszystkie rozdziały i mam zamiar nadal to kontynuować, ale niestety jest to równoznaczne z tym ze każda z nas w różnym okresie może mieć humory :). Trzymam za Ciebie kciuki na sesji( i nie tylko), już chyba jesteś na drugim czy trzecim roku wiec to już i tak z górki :). Mój komentarz właśnie jest z serii "wszystko byle się nie uczyć" :D a co do stresów całego roku jeśli mogę cię pocieszyć to chyba nabawiłam się konkretnej nerwicy. Wiec Draco z tamtego opowiadania stał mi się jeszcze bliższy. Wiec rozumiem potrzebę odpoczynku po tych stresach :)

      Usuń
    3. Antropolog pracuje na szkielecie, zwłokach zeszkieletyzowanych, generalnie bardzo trudnych do identyfikacji, patolog zajmuje się bardziej chorobami organizmu, raczej nie pracuje na "kościach". To fakt, że Ron mógł mieć dostęp do wszelkich leków na receptę, mógł też podać jakieś zwykłe tabletki, ale czy na pewno teraz, w momencie, w którym dzieje się historia, sam potrzebuje takich środków? Dobrze napisałaś, że mógł je posiadać ze względu na dawne doświadczenia, ale ja, jako człowiek mało przezorny, wzorowałam tę sytuację na sobie i nie noszę w torebce leków uspokajających, ja nawet plastra nie mam, jakby mnie buty obtarły. Ciężko czasami spojrzeć na coś, kiedy się nie zna odczuć autora, kiedy pisał jakiś fragment, ale nie można mieć o taką błahostkę pretensji, bo jak wy nie siedzicie w mojej głowie, tak i ja nie zaglądam do waszych, więc gdybym teraz zaczęła robić Ci wyrzuty, pokazałabym się od jeszcze gorszej strony, niż pokazuję się dotychczas. Ale medycyna na bok, bo już problem został wyjaśniony ;)

      Znasz Draco z obecnej historii, wiesz, jak się zachowuje, co go denerwuje, co napawa strachem, czego nie chce i przed czym się broni. Ja byłam gorsza. Kiedyś byłabym wściekła za to "przykro mi", dalej jakoś mi się ono nie podoba, ale minęło już trochę czasu i rozumiem, czemu ludzie zdobywają się na współczucie i troskę w tej kwestii, czemu tak bardzo chcą pomóc i szukają rozwiązań. Nie mogę powiedzieć, że dziękuję, ale czuję w tych słowach wsparcie, a to, wtedy i teraz, w zupełności mi wystarcza.

      Życie mi się posypało? Tak, trochę się zniszczyło, ale jutro dopiero ulegnie kompletnej destrukcji. Chociaż nie, dopiero w sobotę/niedzielę, jak dostanę wyniki z egzaminu i powiedzą mi, że wyleciałam ze studiów. Bo czarno widzę sześć godzin gramatyki, słownictwa, słuchania i pisania, nie tłumaczę, bo to taka głupota, że nie chcę nikogo zamęczać. W każdym razie jutro będę od 9.00 pocić się nad setkami kartek, pozdrawiam, polecam ;)

      Jestem Ci wdzięczna za każdy komentarz, który zamieszczasz pod rozdziałami, zawsze jesteś jedną z pierwszych osób, które tu zaglądają, co mnie niesamowicie cieszy, bo jednak ktoś czyta moje wypociny i mało tego, dostrzega w nich to, co chcę, żeby czytelnik zauważył. Jasne, że coś się może jednego dnia nie podobać, bo ma się po prostu muchy w nosie, jestem tego najlepszym przykładem, ale najważniejsze jest określić, czemu coś nie przypadło do gustu; Twoje komentarze są zawsze umotywowane, jeśli się z czymś nie zgadzasz, mówisz to, i to mnie cieszy, bo nie jesteśmy jednakowi, mamy różne poglądy i mamy pełne prawo twierdzić inaczej. I jeśli nie podoba Ci się przerwa, to też o tym napisałaś, i ja przyjęłam to do wiadomości, a nawet zaczęłam myśleć (skoro już wyrzucą mnie z filologii), czy faktycznie tego jednego rozdziału nie wrzucić wcześniej, ale nic nie obiecuję, więc nie łapać mnie za słówka w przyszłości ;)

      Nerwica to dobra przyjaciółka każdego człowieka, zawita do wszystkich prędzej czy później, ważne, żeby nie dać jej się zadomowić. Tylko łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wiem z autopsji :)

      Może to głupie i łudzę się jeszcze, ale trzymaj za mnie kciuki jutro, ja za siebie nie mogę, więc będę trzymać za Ciebie, żebyś zaliczyła wszystkie egzaminy.

      Uściski i do zobaczenia :)

      Usuń
  6. //komentarz miał powstać już po dodaniu rozdziału, jednakże kiedy już kończyłam zabrakło prądu i cała praca spłynęła do rynsztoka 💔//
    Pozwolę sobie napisać odpowiedź pod tym postem, żeby przypadkiem tam komuś nie zaspojlerować. Więc do dzieła.
    Primero - bardzo lubię twoje opisy, są dokładne, rzeczowe i pojawiają się w tekście sensownie. Czytałam głosy marudzące, ze za długo i twoja odpowiedź "nie czytajcie". A ja właśnie mówię, żebyście czytali! Chociażby przez szacunek dla autora.
    Od początku się domyślałam, że Juanita to takie twoje (albo twojej pasji) uosobienie. Szalenie popieram, hiszpański jest bardzo przyjemnym językiem, a z tłumaczeniem pod nosem nikomu nie straszne. Harry właśnie nie jest w roli "typowego Rona" (przypominam dupek, gwałcicie, damski bokser no po prostu gorszy od Voldemorta) jest zupełnie... innowacyjny. Troszeczkę mi sie kojarzy z Harrym z "Trójkąta Równobocznego" ale jest taki jedną nóżką bardziej.
    Co do Percy'ego obstawiam jeszcze jakieś drastyczne przeżycia (molestowanie?) ewentualnie chęć zagłuszenia swojej seksualności. Głównie dlatego tak uważam ponieważ drwił z Rona i jego homoseksualizmu, a sam całkiem ochoczo chciał zgwałcić Dracona. Luuub po prostu chciał go jak najbardziej upokorzyć za przeszłość i orientacja nie ma nic do tego. A propos Draco - nadal trochę przypłaski, ale jego zachowanie jak najbardziej odpowiada moim założeniom w tak drastycznych momentach. Cieszę się, że nie robisz z niego nie wiadomo jakiego tytana. Hermiona... hm, mam nadzieję, że nie zrobisz niej super znawczyni mody, stylu i zabiegów kosmetycznych (Realistko, ufam tobie), ale ciesze się, ze odrobinkę zaczyna myśleć w kierunku kobiecości. Ron mnie rozczulił w tym rozdziale, trzy razy na tak. Cieszę się, że jest taka pozytywną perełką.
    Śmierci Kinga wyczekiwałam. Jego powrót do zdrowia (lub jakiejkolwiek funkcjonalności za bardzo by wszystko ułatwił). Jestem ciekawa czy zmarł "naturalnie" czy coś łączy jego śmierć ze śmiercią Lucjusza, Zabiniego i Goyla. To, ze te trzy ostatnie morderstwa coś musi łączyć to jestem bardziej niż pewna bo giną sami ślizgoni. I czy Percy wsadzał w to swoje obleśne palce? A może gra toczy się za jego plecami?

    Segundo - jak najbardziej wytrzymamy bez opowiadania przez te kilka tygodni wakacji. Jak najbardziej ci się należą za cały rok ciężkiej pracy. Tak więc podładuj baterie słońcem, piaskiem i wspaniała atmosferą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te długaśne opisy to efekt mojego egoizmu, bo uwielbiam je tworzyć, tak pisać czasami o wszystkim i o niczym, ale w pełni rozumiem, że ktoś może tego nie lubić. Trudno, zostają mu wtedy dialogi, których jej znacznie mniej, ale nie obrażam się, że ktoś je omija. To naturalne, więc nie mogę mieć pretensji, ale dziękuję, że masz inne zdanie w tej kwestii, szczególnie za ten szacunek.

      Juanita nie jest moim uosobieniem, ale jak najbardziej mojej pasji, choć niedługo mogę się z nią pożegnać, jak wyrzucą mnie ze studiów. Z pewnością o tym poinformuję. Może się wydawać, że ona nie ma żadnego znaczenia, ale niedługo pokaże, do czego została stworzona, moje słowo to świętość na tym blogu. Harry... no cóż, nie czytałam "Trójkąta równobocznego", ale skoro jest podobny, ale jedną nóżką bardziej, to się chyba zagłębię w tę historię.

      Percy, mówię to już kolejny raz, ale co tam, to mój ulubieniec w tym opowiadaniu. Orientacja może i ma znaczenie, ale z pewnością nie tak duże, jak motywy kierujące Weasleyem. Fakt, zagłusza swoją prawdziwą seksualność, ale czemu, to też zostanie w końcu powiedziane.

      Hermiona z pewnością nie stanie się seksbombą, nie zacznie chodzić na szpilkach do nieba, kupować koronkową bieliznę i malować się, żeby wyglądać jak milion dolarów. Nie, to nie będzie Hermiona, zaliczy kilka wpadek, ale to nie znaczy, że znów wróci do kompletnego zaniedbania.

      Dopiero od tego rozdziału Draco zaczyna z bezkształtnej plamy przeistaczać się w bardziej wyraźną plamę. Będzie dalej trochę wyobcowany, ale nie aż tak, jak do tej pory. Też mu nerwy jednak puszczą ;)

      Na koniec powiem: brawo Sherlocku! Te morderstwa są połączone, ale jak, po co i dlaczego, na oficjalne rozwiązanie trzeba będzie jeszcze dłuuuugo poczekać.

      Na wakacje jeżdżę z kremem z filtrem 50+ i parasolką, bo mam uczulenie na słońce, ale dziękuję za miłe słowa, postaram się naładować baterie, choć na blogu jednak czasem będę się pojawiać.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę że będe pod każdym postem się na głos zastanawiać co i jak i dlaczego. Mam nadzieję, że bana za ewentualnie rozbrzebywanki nie zaliczę. (Przy okazji zaparaszam innych do burzy szarych komórek)
      To podobieństwo polega głównie na inności. Ale inności w przedstawieniu Harry'ego - wyluzowany, pojawiający się po iluś latach. No serdecznie zachęcam.
      Słońce w ogóle jakieś paskudne się zrobiło. Zawsze mnie a piękne złoto łapało, a teraz po kilku dniach godzinnego kocykowania jestem czerwona jak rak. Ale 50 na pyszczek na bank musi być.

      Usuń
    3. Ależ jak najbardziej zdaję sobie z tego sprawę, a nawet serdecznie do tego zachęcam! To niesamowite uczucie, gdy czytelnik próbuje wejść do głowy autora i wygrzebać z niej wszelkie informacje, a ja lubię też poczytać o cudzych wnioskach i teoriach, więc czekam z niecierpliwością na Twoje przemyślenia.

      Na pyszczek, na ręce, na nogi, na plecy, na dekolt... nie znajdziesz na mnie miejsca, gdzie nie kładę tego kremu, a na dodatek, szczególnie po Hiszpanii, zawsze łażę z parasolką. Tak, wyglądam jak totalna idiotka, ale już się do tego przyzwyczaiłam. Natura obdarzyła mnie wspaniałym prezentem w postaci alergii na słońce i jak posiedzę na nim trochę dłużej, to dostaję paskudnej wysypki, a potem to już tylko leki i siedzenie w domu, ewentualnie cieniu, ale nawet z tego nie korzystam. Jestem przez cały rok blada jak ściana, po prostu córka młynarza i aż mi wstyd, jak wracam z zalanej słońcem Barcelony, a skóra jest tak samo biała, jak przed wyjazdem.

      Usuń
    4. A myślałaś nad kremem koloryzującym/ samoopalaczem?
      Zastanawiam się też nad formą "Kawy", główkuję, główkuję i się nie mogę doczekać. Ewentualnie może to mieć nawiązanie do teczek Kingsleya? Na bank zawierają całkiem sporo przydatnych informacji :D

      Usuń
    5. Jeszcze na taki pomysł nie wpadłam, ale może skorzystam z niego w niedalekiej przyszłości. Na wrzesień w Tokio szykują się ponoć straszne upały.

      Teczki Kingsleya to bardzo ciekawy pomysł, może nawet byłyby o wiele lepsze, więc muszę to przemyśleć, bo zainspirowałaś mnie :)

      Usuń
    6. Szalenie miło mi to słyszeć, polecam się na przyszłość. :)

      Usuń
  7. NIEDORZECZNA

    Sterczę na mieście
    Jak patyk w cieście
    W polu - strach na wróble
    A w dolarach - ruble

    Sterczę samotna
    Jak pogoda słotna
    Gdy każdy ucieka
    I pies nawet nie zaszczeka

    Sterczę od rzeczy
    Bo mam ciebie na pieczy
    A to skarbów mnóstwo -
    Świecisz mi jako bóstwo...


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, nigdy nie byłam geniuszem z interpretacji poezji, ale nie trzeba mnie o tym tak brutalnie uświadamiać ;)

      Usuń
  8. Juanita to w ogóle nie jest człowiek, to zwierzę. Dlaczego ją tak wybielasz? Dlaczego czynisz z niej księżniczkę, skoro jest wiedźmą najgorszego sortu? Dlaczego tyle serca jej okazujesz? Dlaczego z nią płaczesz? Czy jesteś tak samo podły, jak ona?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę się pogubiłam; Juanita to zwierzę, wiedźma najgorszego sortu, ale... skąd takie wnioski? Czym sobie bidulka zasłużyła na takie tytuły, bądź co bądź interesujące?

      Usuń
  9. Witaj,
    Nie sposób przyznać, jak wielką frajdę sprawiło mi napisanie komentarza pod ostatnim rozdziałem, i jeszcze większą, gdy zobaczyłam Twoją odpowiedź. Wprawdzie teraz wiem, że niektóre pytanie, które wtedy wysnułam były po prostu niedorzeczne, bo wystarczyło poczekać, a ten rozdział rozwiałby wszelkie moje wątpliwości. Nic nie poradzę na to, że jestem tak niecierpliwa.
    Na początek rzecz najważniejsza, a mianowicie Twoje wakacje. Nie ma słów na opisanie mojego żalu i rozgoryczenia na fakt, że przyjdzie mi czekać tak długo na kolejny rozdział; ale w pełni Cię rozumiem. Też czasami chciałabym rzucić to wszystko w cholerę ;P Mogę jednak mieć nadzieję, że po wakacjach wrócisz pełna zapału i chęci do pisania, a Twoje nowe rozdziały będą jeszcze dłuższe! ;D
    Choćbym poruszyła wszystkie wątki, jakie zostaly przedstawione w tym rozdziale, to i tak nie sposób zignorować najważniejszego, który nie dość, że przytłacza wszystkie pozostałe, to jeszcze tak głęboko osadza się w pamięci czytelnika, że nie ma szans na pozbycie się go tradycyjnymi metodami, np medytacją czy jogą. Mowa oczywiście o gwałcie, na szczęście niedoszłym, który jeśli mam być szczera, sprawił, że zwlekałam z czytaniem tak długo. Bałam się, a jakże, dojść do końca tej części, gdyż przypuszczałam, że próba rudzielca okazała się skuteczna, a Draco został okaleczony nie tylko fizycznie, ale również psychicznie, czego osobiście w ogóle nie mogłabym znieść. Nawet sobie nie wyobrażasz jak głośny był mój oddech ulgi, gdy w kulminacyjnym momencie, w którym walczyłam ze sobą, jednocześnie zakrywając sobie oczy i zmuszając się do czytania, pojawił się Ron - który od tej chwili w moich oczach uchodzi co najmniej za superbohatera, jeśli nie sławnego Clarka, to chociaż Petera, rozsiewającego pajęczą sieć, wybawiającego niedoszłe ofiary z opresji.
    I może nawet spodobałaby mi się ta dziwna zażyłość między Malfoyem, a nim; gdyby nie fakt, że odbywa się ona kosztem relacji tego pierwszego z Hermioną. Ale o nich później.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się co zrobi Ron z wiedzą odnośnie swojego brata, którą sam posiadł. Czy będzie próbował załatwić tę sprawę z daleka od wścibskich oczu Dracona, czy zostawi to wszystko w jako takim stanie stagnacji, zadowalając Mafoya tym marnym poczuciem bezpieczeństwa, które oferuje mi do tej pory. Tak czy siak, moja sympatia do niego wzrosła jeszcze bardziej i jest miłą odmianą od tych wszystkich opowiadań, w których Ron przedstawiany jest jako zły psychopata, albo skończony kretyn. Brawo.
      Nie mniejszą niespodziankę sprawił mi w tym rozdziale Harry. Okazało się bowiem, że pomimo wyjątkowo prymitywnego instynktu i znikomego obeznania w relacjach międzyludzkich, okazał się świetnym obserwatorem. W tym momencie planowałam przytoczyć jedną z myśli Harry'ego odnośnie Dracona i Hermiony, kiedy to brunet zdaje się doskonale wiedzieć jaką drogą potoczą się dalej ich relacje i że "nie wyjdzie z nich nic dobrego", ale oczywiście jak na wyjątkową fajtłapę przystało, nie mogę jej znaleźć. Pozostaje mi tylko zapewnić Cię, że takowego zdania użyłaś i że wpędziłoby mnie ono do grobu, gdybym nie wierzyła w szczęśliwe zakończenie, które pomimo faktu, że jest wyjątkowo brutalne Dramione, oczywiście będzie miało miejsce, prawda? Prawda?
      Nie rozumiem reakcji czytelników na Juanitę. Dla mnie jest zupełnie obojętna - jeśli tak to mogę nazwać, poza tymi nielicznymi momentami, gdy czytam opisy o niej, czując się tak dziwnie hm... błogo (?) jakbym czytała dobrej matce, czy też siostrze. Poprostu. Jeśli taki miała mieć właśnie charakter, a jej matkowanie Malfoyowi przyświecało również Tobie, to gratuluję - oddałaś go w 100%.
      No i oczywiście Hermiona i Draco - dwa aniołki, które sa tak kompatybilne, że postanowiłam zostawić je sobie na koniec i zająć się nimi jednocześnie, bo po co rozbijać na części coś, co jest dobre w składzie?
      Myślę, że to, co blokuje Draco od powiedzenia jej o wyczynie rudego, to zwykły, ludzki wstyd. I nic więcej. Natomiast jego uzasadnienia, w których twierdzi, że nie zniósłby jej gadania, biadolenia itp... no cóż, jeśli przekonując się do tego, poczuje się lepiej, to ok. Moje odzczucia są zupełnie inne. Gdyby Hermiona faktycznie się o tym dowiedziała, straciłby przed nią ten doskonale wykreowany wizerunek pana sytuacji, opanowanego, niezależnego, powściągliwego, nad którym zachwycałam się w poprzednim komentarzu.
      Trochę... Wcale nie "trochę''. BARDZO przeszkadzało mi ignorowanie Hermiony przez niego, ale jedna z ich ostatnich scen, w której nasza niezawodna gryfonka wskoczyła na niego niczym rącza gazela wynagrodziła niemal wszystko. Więcej takich interakcji proszę!
      A btw, scena pościgu była najlepszą częścią tego rozdziału! Serio! Wielki szacun dla Ciebie, że nie tylko potrafisz opisywać sceny ciężkie, trudne, ale również takie, w których uśmiech sam ciśnie się na usta, mimo że nie ma ku temu większych podstaw. Swoistym punktem kulminacyjnym była scena, która rozegrała się w mieszkaniu Hermiony. Po raz pierwszy Draco zauważył, że panna Granger nie jest aż tak kuloodporna jak myślał, że przejawia względem niego uczucia i że jego zachowanie mogło ją zranić. Jego przeprosiny wyglądały na szczere, i choć Hermiona wyrzuciła go później z mieszkania, mam nadzieję, że był to jedynie chwilowy przejaw urazy. Najważniejsze, że nasz książe w końcu zdal sobie sprawę z tego, że tak naprawdę jej nie nienawidzi. A to już pierwszy krok do sukcesu ;D
      Ehh... tylko te słowa Harry'ego spędzają mi sen z powiek...
      Podsumowując: padłam, leżę i nie wstaję.
      Czekam na nowy rozdział z utęsknieniem! Iva Nerda

      Usuń
  10. Witaj,
    nie udzielałam się tutaj zaskakująco długo, aż wstyd się przyznać, ale z nawału pracy i obowiązków kompletnie zapomniałam o tym opowiadaniu. Jedyne co mogę napisać dzisiaj to to, że jestem naprawdę pod wrażeniem tego, jak świetnie wykreowani i dopracowani są bohaterowie opowiadania, zresztą całe opowiadanie jest dopracowane w najmniejszym detalu. Długie opisy mnie nie zrażają, wręcz przeciwnie - czytając je mogę lepiej zobrazować sobie poszczególne wątki.

    W aktualnościach wyczytałam, że nowy rozdział pojawi się dopiero pod koniec sierpnia. Każdemu jednak należy się urlop, w szczególności Tobie. Wypocznij i naładuj baterie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo fajny wpis. Będę zaglądać częściej.

    OdpowiedzUsuń
  12. Życie jest tajemnicą z wieloma pytaniami, które wymagają odpowiedzi, jakie problemy napotykasz na ziemi?
    Czy twój mąż lub żona opuścili twoje życie bez dobrego wyjaśnienia, co sprawia, że jesteś zdezorientowany i chcesz, aby wrócili do twojego życia? Dr Ajayi jest właściwym człowiekiem do tego zadania, jest potężnym rzucającym zaklęcia pobłogosławionym przez swoich przodków i zaakceptowanym przez bogów jako ich rzecznik na ziemi, Dr Ajayi pomóż mi uratować mój zrujnowany dom, przywracając mi męża swoim potężnym zaklęciem . Ja i mój mąż zostaliśmy rozdzieleni 9 miesięcy bez kontaktu, ale dzięki zaklęciu rzuconemu przez Dr Ajayi wrócił i znów jesteśmy jedną szczęśliwą rodziną. Skontaktuj się z doktorem Ajayi, rzucającym zaklęcia, jeśli masz jakiekolwiek problemy życiowe i potrzebujesz szybkiego rozwiązania. Viber lub Whatsapp: +2347084887094 lub e-mail: drajayi1990@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Życie jest tajemnicą z wieloma pytaniami, które wymagają odpowiedzi, jakie problemy napotykasz na ziemi?
    Czy twój mąż lub żona opuścili twoje życie bez dobrego wyjaśnienia, co sprawia, że jesteś zdezorientowany i chcesz, aby wrócili do twojego życia? Dr Ajayi jest właściwym człowiekiem do tego zadania, jest potężnym rzucającym zaklęcia pobłogosławionym przez swoich przodków i zaakceptowanym przez bogów jako ich rzecznik na ziemi, Dr Ajayi pomóż mi uratować mój zrujnowany dom, przywracając mi męża swoim potężnym zaklęciem . Ja i mój mąż zostaliśmy rozdzieleni 9 miesięcy bez kontaktu, ale dzięki zaklęciu rzuconemu przez Dr Ajayi wrócił i znów jesteśmy jedną szczęśliwą rodziną. Skontaktuj się z doktorem Ajayi, rzucającym zaklęcia, jeśli masz jakiekolwiek problemy życiowe i potrzebujesz szybkiego rozwiązania. Viber lub Whatsapp: +2347084887094 lub e-mail: drajayi1990@gmail.com

    OdpowiedzUsuń