niedziela, 5 marca 2017

Rozdział 3 - Nena

Kochani!

Mam do Was kilka spraw, w tym próśb i zawiadomień, które muszę poruszyć na samym początku, a do których teraz płynnie przejdę :)

Pierwsza sprawa, a zarazem prośba, związana jest z tłumaczeniem hiszpańskich zwrotów. W poprzednim rozdziale występowały w formie nawiasów, czyli przetłumaczone zdanie znajdowało się tuż obok tego w wersji hiszpańskiej. W tym rozdziale, według zapowiedzi, zmieniłam sposób na wersję przypisową, które będą wyświetlane na końcu rozdziału. Stąd moja gorąca prośba do Was, bo przecież to Wam chcę zapewnić jak najlepszy odbiór opowiadania, żebyście zdecydowali, każdy z osobna w komentarzu, nie musi być on długi, jeśli nie chcecie lub nie lubicie pisać, wystarczy mi dziś zwykłe stwierdzenie, którą wersję wolicie - nawiasy czy przypisy.

Ułatwi mi to organizację dalszych rozdziałów i będę mogła nanieść odpowiednie poprawki, jeśli opowiecie się za jedną konkretną formą.

Druga sprawa, to tradycyjne ogłoszenia parafialne, czyli data publikacji następnego rozdziału została już umieszczona w "aktualnościach", do których odsyłam Was, jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś o następnej części.

Trzecia kwestia, czyli niezadowolenie z długości opisów występujących w rozdziałach. Ja sobie zdaję sprawę, że one są ciężkie, męczące i nikogo nie obchodzi jak wygląda krzesło, na którym siedzi Hermiona, ale mają one za zadanie jeszcze mocniej oddziaływać na Waszą wyobraźnię. Może robię to źle, prawdopodobnie większości się to nie podoba, ale taka jest specyfika tego opowiadania i to był jeden z wielu moich wyznaczników, gdy zaczynałam je tworzyć i obrałam go sobie niemal za punkt honoru. Nie obrażę się, jeśli je pominiecie, nie będę się tego czepiać, bo nie mam o co. To jak z książką czy filmem - jednym podoba się jedno, a drugim drugie; więc naprawdę nie będę Was gonić do czytania tych długaśnych opisów, bo i nie uważam, że są Wam one najbardziej do szczęścia potrzebne. To taka moja wewnętrzna satysfakcja, że wywiązuję się z obiecanych sobie rzeczy i powiedzmy w końcu otwarcie - ja lubię takie "wtrącenia" w tekście, ubóstwiam je i kocham je tworzyć :) Także luz, mi korona z głowy nie spadnie :D

Czwarta rzecz, oj trochę się ich nagromadziło, to moje spostrzeżenia, po publikacji prologu i dwóch rozdziałów. Mam bardziej świadomych czytelników; część osób, która czytała poprzednie opowiadanie odeszła lub po prostu się nie ujawnia, natomiast osoby, które obecnie komentują moje wypociny, z mojego punktu widzenia, są jakby trochę dojrzalsze i oczekują od tej historii tyle samo co ja. Uwierzcie, że bardzo mnie to cieszy i pomagacie mi w ten sposób wypełnić kolejny punkt na liście, jakim jest trafienie do nieco innej warstwy czytelników. Zmieniły się Wasze komentarze, są długie, konstruktywne i poruszają kwestie, na które kładę nacisk i chcę, aby je zauważono, a Wy to robicie i to jest niesamowite, za co bardzo chcę Wam kochani podziękować. Wszystkim i każdemu z osobna :*

Piąta sprawa, obiecuję, że ostatnia, to modyfikacje poprzedniego opowiadania, które wciąż jest umieszczone na blogu, ale zrobił się na nim taki sajgon, że przez moją własną głupotę jedna z czytelniczek poprzedniego Dramione nie mogła się połapać, którzy bohaterowie są z jakiej historii. Dlatego bardzo przepraszam wszystkich, którzy również zostali wprowadzeni przeze mnie w błąd i zmieszali dwa opowiadania, obiecuję, że naprawię to w najbliższej przyszłości, może nawet i jutro, korzystając z dnia wolnego. A wiecie, że w końcu dostałam upragniony dzień wolny na studiach? Tak, poniedziałki bez żadnych zajęć! Nareszcie i ja dostąpiłam tego zaszczytu :D

To by było chyba na tyle. Przeszłam od rzeczy ważnych do mniej ważnych, więc tak, jak powinno być. Oczywiście przypominam o wyrażeniu opinii, w jakiej formie mają występować tłumaczenia, a teraz zostawiam Was z trzecim rozdziałem, przy którym mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.

Realistka




~Boleję, żem jest na skraju urwiska
pniem bez gałęzi, gorzej, bez korzenia,
bez kwiatu, miąższu, gliny, bez siedliska,
które by toczył mój robak cierpienia.


Rozdział 3
Nena


Londyn, 2 stycznia 2008
         - A wiesz, że picie wina jest zdrowie dla ludzkiego organizmu? – Wlała sporą dawkę czerwonego alkoholu do wysokiego kieliszka, potrząsając na koniec butelką, jakby łudziła się, że w naczyniu zostało jeszcze trochę napoju. Niestety karafka nie była bez dna, z czym panna Granger z trudem musiała się pogodzić i zadowolić lampką, a raczej balią wina, którą trzymała w ręce. Chciała zapytać Rona, czy jemu też dolać, ale napotykając niepochlebny wzrok mężczyzny momentalnie przeszła jej ochota na kurtuazyjność; wzruszyła leniwie ramionami, odstawiając pustą butelkę obok pozostałych z nocy sylwestrowej, czyli na niewielkim stoliku, na którym sprawne oko mogło dopatrzyć się również kluczy, różdżki i odznaki aurora, a których kobieta z pewnością będzie szukać jak w amoku, gdy będzie musiała iść do pracy, czyli już następnego dnia. Upiła łyk alkoholu i usiadła na podłodze obok przyjaciela, opierając się o białą kanapę, na której często spała, gdy wracała po całodobowej służbie, pisaniu raportów i przesłuchaniach, którym końca nigdy nie było; łóżko było po prostu za daleko, mimo że znajdowało się w pokoju obok, od którego dzieliło ją co najwyżej dziesięć metrów, zresztą często gęsto brakowało jej nawet sił na wieczorną toaletę, co skutkowało spaniem w tak zwanym „opakowaniu”, czyli bez ściągania odzieży. Prowadziła tragiczny tryb życia i otwarcie się do tego przyznawała, choć i tak nikt nie próbował jej przekonać, że jest inaczej; wstawała przed świtem, najczęściej mniej więcej około godziny piątej, o wpół do siódmej zaczynała pracę, a do mieszkania w sprzyjających okolicznościach wracała przed północą, ale coraz częściej zmuszona była otwierać drzwi w środku nocy; krótki sen, minimalne ilości jedzenia, ciągła aktywność psychiczna i fizyczna, a do tego głód nikotyny i niejednokrotne folgowanie z alkoholem wyniszczały ją coraz bardziej; oczywiście próbowała się trochę regenerować w niedzielę, jedyny wolny dzień, do którego Percy nie mógł mieć pretensji, ale była to zaledwie kropla w oceanie potrzeb, których jej organizm wymagał, by wrócić do zdrowego, a przynajmniej przyzwoitego trybu życia.
         Westchnęła głośno, obracając w palcach nóżkę od kieliszka wypełnionego niemal po brzeg winem; naczynie wielkością znacznie przewyższało swych pobratymców, mało tego, zostały na nim wymalowane trzy linie dzielące szkło na trzy równe, a przynajmniej takie sprawiały wrażenie, części; pierwsza była na samym dole, wyznaczając prawidłową ilość alkoholu, jaka przypadała na lampkę wina, z dopiskiem „good day”, druga znajdowała się w połowie, a obok niej widniał napis „bad day”, zaś ostatnia, praktycznie przy samym brzegu kieliszka, do której wysokości panna Granger wlała alkohol, została oznaczona dużymi literami układającymi się w „don’t ask”. Chyba coraz częściej przytrafiały jej się dni, kiedy błagała, żeby nikt jej o nic nie pytał i dał jej święty spokój. Z reguły tego typu naczynia są prezentami od koleżanek, ewentualnie kolegów, chociaż oni preferują raczej planszówki striptizowe lub kostki do gry ze sprośnymi zadaniami, ale Hermiona sama kupiła sobie ten dość wymowny kieliszek i z pełną premedytacją korzystała z niego przy Ronie, który został jej towarzyszem w ciężkie dni, jak dzisiejszy, kiedy mogła ponarzekać ile dusza zapragnie i nie przejmować się, że ktoś życzliwie na nią doniesie przełożonemu. Nie musiało to jednak oznaczać, że przyjaciel z uśmiechem na ustach wysłuchuje jej lamentów, a na sygnał „wieczorem u mnie” biegnie jak na wariackich papierach, żeby wesprzeć ją odrobinę na duchu; prawdę mówiąc, Ron szczerze nienawidził załamań kasztanowłosej kobiety, jednak przyjacielska solidarność zakazywała mu jakiejkolwiek ingerencji w ich stosunki, które albo sprowadzały się do widywania w pracy, albo na wyrywaniu wstawionej pannie Granger butelki z winem. W sumie lepsze to niż nic.
         - Picie może i tak, ale nie chlanie. – Obruszyła się na słowa mężczyzny, a na dowód niezadowolenia upiła spory łyk wina z kieliszka, wyciągając przy tym papierosa z paczki leżącej obok nóg i zapalając go tradycyjną zapalniczką. Ron skrzywił się z niesmakiem, odganiając śmierdzący dym, który kobieta z premedytacją wydmuchała w jego stronę.
         - Boże, zachowujesz się jak przyzwoitka. – Wypuściła kolejne kłęby, które otoczyły rudego, aż musiał zakasłać kilka razy. Machał przy tym ręką, jakby próbował pozbyć się natrętnej muchy, co wywołało na twarzy Hermiony uśmiech zadowolenia. Jej dom, jej zasady, więc może w nim palić do woli i wszystkim innym guzik do tego. Przynajmniej tak sobie wmawiała.
         - Ktoś w tym towarzystwie musi – odparł, obserwując sączącą w spokoju wino przyjaciółkę, która nic sobie nie robiła z faktu, iż nie znosił zapachu papierosów. W ogóle nie podobała mu się idea spożywania nikotyny przez kobiety, ani nie wyglądają poważniej, ani nie dodają im one uroku, a jedynie wyniszczają organizm, co dla płci żeńskiej powinno być priorytetem. Hermiona jednak, mówiąc oględnie, ma w nosie coś takiego, jak dbanie o siebie, co może i w latach szkolnych jest godne podziwu, przynajmniej do pewnego stopnia, bo przecież naturalne jest piękne, ale z pewnością nie w okolicach trzydziestki, gdy skóra wiotczeje, dostaje niezdrowego koloru, robi się ziemista i rozszerzają się pory, bo pannie do tej pory doskonałej zachciało się palić. I lepiej niech nikt nie pyta, skąd ma te wszystkie informacje będąc mężczyzną.
         - Miona rzuć to świństwo. – Zabrał jej papierosa z ręki, po którego kobieta od razu próbowała sięgnąć, ale Ron miał nad nią przewagę w postaci trzeźwości, którą ona niespecjalnie dziś grzeszyła.
         - Moja płuca czy twoje? – żachnęła się, spoglądając na niego karcąco, niczym matka na dziecko, które zbiło zabytkową wazę po prapradziadkach. Rudy nie odpowiedział, ale dokładnie znała odpowiedź; westchnął z zawodem zanim oddał jej tlącą się używkę, splatając ręce na klatce piersiowej i kręcąc z dezaprobatą głową, czego panna Granger wydawała się nie dostrzegać. - To nie wpitalaj się tam, gdzie cię nie proszą.
         - I ty się dziwisz, że nie możesz znaleźć faceta. – Zaciągnęła się papierosem, strzepując popiół do stojącej na podłodze popielniczki.
         - Ej! – krzyknęła oburzona, celując w przyjaciela żarzącą się końcówką peta. - Ty też nie, więc przyganiał kocioł garnkowi!
         - Ja przynajmniej nie śmierdzę, jak popielniczka. – Dumny uśmieszek na twarzy mężczyzny pozbawił kobietę resztek dobrego humoru, w który wprawił ją wypity alkohol, jednak nie miała siły wykłócać się z nim, bo dobrze wiedziała, że ma rację. Zresztą wszyscy mieli, gdy wracała z palarni w Ministerstwie i powtarzali jej, że powinna zostawić te świństwo. Może jedynie robili to w bardziej bezpośredni sposób polegający na wypominaniu jej przykrego zapachu osiadającego na ubraniach, skórze i włosach, szczególnie na palcach. – Jesteś uzależniona.
         - Nie jestem. Ja tylko popalam.
         - Paczkę dziennie? – mówiąc to spojrzał na nią wymownie, unosząc brwi wysoko ku górze. Patrzyła się na niego z grymasem niezadowolenia, obracając wypalającą się używkę w palcach, z której popiół zlatywał na podłogę i dresowe spodnie. Miała stanowczo zaprzeczyć, ale walka z przyjacielem nie miała najmniejszego sensu. Po co miała jeszcze bardziej psuć sobie humor? Postanowiła przyznać się, ale wyłącznie dlatego, by Ronald zostawił ją wreszcie w spokoju.
         - Dobrze – zaczęła skruszonym głosem - może faktycznie jestem uzależniona.
         - Powinnaś przejść się z tym w końcu do lekarza, dobrze ci radzę. – Brzmiał niczym matka zwracająca dziecku uwagę, że jeśli nie poprawi stopni, to nie dostanie więcej kieszonkowego, czy co też dzieci otrzymywały w obecnych czasach. Ale ona podlotkiem już nie była i prawić kazania mogło jej co najwyżej własne sumienie po nocy przepełnionej alkoholem, gdy budziła się kolejnego dnia z ciężkim kacem, zarzekając się, że więcej nie ruszy wina do ust.
         - Hej – odparła nieco zbyt głośniej niż zamierzała, zaciągając się resztką papierosa. - Powiedziałam, że jestem uzależniona, nie powiedziałam, że mam problem.
         - Miona – skarcił ją, spoglądając spod łba, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że kolejny raz chce się wykręcić, używając mało skutecznej wymówki.
         - Sztywniak. – Zgasiła jednak papierosa, wydmuchując resztki dymu w przestrzeń. To nie tak, że chciała palić; warunki pracy, w jakich musiała funkcjonować bardzo jej pomogły wpaść w szpony nałogu, a ona nie robiła nic, żeby się z niego wydostać; na wspomnienie plastrów antynikotynowych otrzymanych od Rona na gwiazdkę wprost nosiło ją ze złości, przez co zaczęła palić jeszcze więcej, a jemu samemu urządziła karczemną awanturę, iż wcale nie jest uzależniona i może rzucić kiedy chce. Od tego czasu nie wracali zbyt często do tematu, co nie znaczyło, że przyjaciel zrezygnował z namawiania jej do zostawienia używek. Hermiona jednak wciąż miała najróżniejsze wymówki, jak nie zasłaniała się stresem, to obiecywała, że zacznie kurację od następnego dnia, który za każdym razem oddalał się coraz bardziej, a złożona obietnica lądowała w wirtualnym koszu na śmieci.
         - A propos sztywniaków – zmienił temat, widząc zacięty wyraz twarzy przyjaciółki, która prawdopodobnie nawet w planach nie miała rzucenia papierosów po zakończonej przed chwilą dyskusji. Zresztą były rzeczy ciekawsze do omówienia, niż sprawa jej uzależnienia. Pomału zaczął się obawiać, że potrzeba będzie cudu, aby kobieta zrezygnowała z nikotyny, a który przypuszczalnie również nie wystarczy. - Co ze starym Malfoyem?
         - Jakby ci to… - przerwała, by napić się wina, które łykała wielkimi haustami, a gdy skończyła, zaśmiała się krótko, jednocześnie próbując poradzić sobie z nagłym napadem czkawki. - Kuskus, dupa i kamieni kupa!
         - Percy? – spytał, mimo że odpowiedź Hermiona miała praktycznie wypisaną na twarzy.
         - A któż by inny? – Czknęła ponownie, starając się zapobiec nieprzyjemnemu skutkowi ubocznemu picia, pochłaniając jeszcze większą ilość wina z opróżnionego do połowy kieliszka. - Wiesz, co sobie tym razem wymyślił?
         - Może skok na główkę z World Trade Center? – Zarechotała, nieustannie walcząc z niekomfortowymi odbiciami połączonymi z dziwnymi dźwiękami wydobywającymi się z gardła.
         - Nie, ale to dobry pomysł. – Wstrzymała na moment oddech, a gdy miała pewność, że dokuczająca czkawka pijacka przeszła, a przynajmniej się wyciszyła, odezwała się raczej mało zadowolonym głosem, który nie umknął uwadze rudego. - Przydzielił mi obowiązki egzaminatora na testach dla młodzików! W dupie już mu się poprzewracało! Co ja nie mam lepszych rzeczy do roboty, tylko bawić małolaty?!
         - Znajdź kogoś na zastępstwo, skoro nie możesz. – Wywróciła z dezaprobatą oczami, mieszając resztkami alkoholu w naczyniu. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, ponieważ gdy nikogo nie potrzebujesz, to wszyscy oferują się z pomocą, natomiast kiedy toniesz w bagnie, to nagle brak żywej duszy, która mogłaby chociaż wepchnąć cię głębiej w grzęzawisko, by uśmierzyć męki. Tak to już została skonstruowana sprawiedliwość na tym świecie, który z prawilnością nie ma nic wspólnego.
         - Próbowałam, ale wszyscy są zajęci. – Nigdy nie potrafiła pojąć, jak to jest, że normalnie wszyscy w pracy się nudzą, brakuje im roboty i zabijają czas rozgrywając zawody w rzutach papierowych kulek do kosza, czyli ogólnie rzecz biorąc są niepotrzebni, a kiedy przychodzi urlop, raptownie są traktowani jak zbawcy, bez których cały system upadnie i będzie wołał o pomstę do nieba. Ona zawsze, nieważne czy była w pracy czy też miała dzień wolny, była dla Percy’ego stachanowcem, który codziennie miał osiągać trzysta procent normy. Natomiast jej pracownicy każdą jednorazową prośbę o pomoc, co wiązało się często gęsto z nadgodzinami, postrzegali jako znęcanie się i robili wszystko, żeby nadprogramowe zadania nie zostały im przydzielone. Nigdy tego nie rozumiała i chyba też nie chciała zrozumieć, bo dzięki temu nie musiała denerwować się na każdego współpracownika, wystarczył jej poziom zszarganych nerwów, który osiągała w trakcie sześciu dni roboczych w Ministerstwie.
         - A Malfoy? – Skrzywiła się, gdy usłyszała nazwisko arystokraty, co nie uszło uwadze siedzącego obok Rona. Pluła sobie w brodę za to, że dała się ponieść i wyskoczyła do blondyna z tą absurdalną propozycją. Mało tego, żeby uśmierzyć jakoś potworne wyrzuty sumienia, a raczej nagromadzonego w niej wstydu, wyspowiadała się ze wszystkiego przyjacielowi, opowiadając mu wszystko, co do tej pory było związane z Draconem; Weasley nie krył zdziwienia niektórymi faktami, ale na wzmiankę o propozycji objęcia stanowiska egzaminatora przez Malfoya zareagował bardzo spokojnie, a nawet nieco ją zszokował przyznając, że nie był to wcale idiotyczny pomysł. Hermiona jednak postrzegała sytuację z zupełnie innej perspektywy, jakoby wygłupiła się przez mężczyzną, choć ten oficjalnie jej nie odmówił. Praca w Ministerstwie nauczyła ją jednak ważnej rzeczy, a mianowicie, jeśli ktoś mówi, że się nad czymś zastanowi, to znaczy, że nawet przez myśl mu nie przejdzie, żeby się owym czymś zająć, a Malfoya znała wystarczająco dobrze by móc stwierdzić, że prędzej dobrowolnie wróci do Azkabanu, niż zechce łaskawie jej w czymś pomóc. Została zatem z problemem sama i już widziała oczami wyobraźni szczęśliwą twarz Percy’ego, który za niedopilnowanie obowiązków poleci jej po pensji. A liczyła na jakąś poświąteczną premię po tym, jak raport w sprawie morderstwa Lucjusza oddała mu według nowych, wymyślonych ku utrapieniu aurorów regulacji, na dodatek wręczając mu dokumenty w wyznaczonym czasie, co w jej przypadku było coraz rzadszym zjawiskiem.
         - Odmówił – odparła markotnie, opierając głowę na siedzeniu kanapy.
         - Nie dziw mu się. – Zerknęła na przyjaciela złowrogo, szturchając go łokciem w ramię.
         - Nie broń go – warknęła niezadowolona, mimowolnie przypominając sobie spotkanie z blondynem w gabinecie; nie minęło od tego spotkania dużo czasu, ale każdego dnia zastanawiała się coraz bardziej, czy mężczyzna, który owego dnia do niej przyszedł był prawdziwym Malfoyem; z wyglądu większość cech się zgadzała, przynajmniej tych charakterystycznych, po których od razu można było poznać arystokratę, ale zachowanie to zupełnie inna bajka. Jego wysoka kultura osobista, ta nieznośna kurtuazyjność, której nigdy od niego nie zaznała, doprowadzała ją do szału. Nawet próby sprowokowania go spełzły na niczym i pozostał  drażniącą oazą spokoju aż do samego końca. - Mógł chociaż użyć sensownej wymówki, ale nie! Poczucie sprawiedliwości się w nim obudziło! Jasna cholera!
         - A co miał ci powiedzieć? Wal się, Granger? – Podciągnęła kolano bliżej piersi i oparła na nim kieliszek. Drugą ręką odruchowo sięgnęła do paczki z papierosami, ale po chwili zabrała ją i wsparła na niej głowę.
         - Byłoby bardziej przekonywające, niż wymigiwanie się kwalifikacjami i brakiem różdżki. – Argumenty użyte przez arystokratę były tak diabelnie logiczne, że aż skręcało jej kiszki na myśl o nich. Zaczęła nawet twierdzić, że Malfoy specjalnie zasłaniał się racjonalizmem, byleby tylko wyprowadzić ją z równowagi, co mu się niestety udało. Normalnie powiedziałby „nie, bo nie” albo „dla ciebie Granger, nigdy w życiu”, a tu? Czysty realista! I jak się nie wkurzać na kogoś takiego?
         - Ale przecież to prawda.
         - I właśnie w tym jest problem! – krzyknęła, uderzając ręką o udo, które zapiekło pod wpływem nagłego klapsa. Miała ochotę wyć z wściekłości, jaka się w niej obudziła, ale zamiast wyładować zgromadzoną frustrację na ścianie, czy bogu ducha winnym Ronie, wyszarpała niemalże z wymiętej paczki papierosa i przypaliła końcówkę zapalniczką, zaciągając się nim głęboko.
         - Ja chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. – Odgonił ręką kłęby dymu, które pełzły w jego kierunku i odsunął się odrobinę od kobiety, która z niebywałą furią ciągnęła za końcówkę papierosa. Przy takim tempie, to spali go w krócej niż minutę, ale teraz było mu to kompletnie obojętne. - Miona, czego ty tak naprawdę od niego chcesz, co?
         - Jego kwalifikacje są lepsze, niż niejednego egzaminatora, którego mieliśmy w Ministerstwie – zaczęła, wyrzucając z siebie słowa z prędkością światła, nie wyciągając nawet nikotynowej używki z ust. - Może i nie podszedł do Owutemów, ale umiejętności praktyczne i wiedzę teoretyczną ma na cholernie wysokim poziomie. Różdżka? Jaki problem?! Wypisuję nakaz i mają obowiązek mu ją zwrócić! Więc co, co do kuźwy nędzy mu się jeszcze nie podoba?
         - Wiesz, palnęłaś to tak trochę bez zastanowienia, co pewnie zaleciało ostrą desperacją, więc może po prostu go zaskoczyłaś? – Przyglądał się resztkom popiołu lądującego na spodniach przyjaciółki. - Daj mu czas, może zmieni zdanie. Przecież zależy mu na dobrych referencjach od kuratora.
         - Może, może, morze to jest głębokie i szerokie, a ja potrzebuję odpowiedzi natychmiast, a on odmówił! Jaki mam jeszcze wybór? Paść na kolana i błagać, żeby się nade mną zlitował? – Hermiona nie lubiła wychodzić na desperatkę, a już szczególnie nie znosiła, gdy ktoś używał przy niej owego określenia, wiedział to każdy, kto ją znał lub kiedykolwiek z nią współpracował, a Ron miał to szczęście, że przyjaźnią się od jedenastego roku życia, więc doskonale zna słabości kobiety. Nienawidzi prosić o pomoc, ponieważ żyje w przeświadczeniu, że ze wszystkim jest w stanie sama sobie poradzić. Niestety sytuacja, w której się znalazła dość dobitnie dawała jej do zrozumienia, że tym razem samowystarczalność to zdecydowanie za mało. Nie miał pojęcia, jak mógłby jej pomóc, a zresztą panna Granger i tak by stwierdziła, że jego propozycje może sobie wsadzić tam, gdzie słońce nie dochodzi. Nie miał jej tego za złe, zawsze tak reagowała, gdy nie mogła sama znaleźć rozwiązania, mimo wszystko postanowił trochę popytać i wesprzeć jakoś przyjaciółkę, która nie wiadomo kiedy zdążyła opróżnić cały kieliszek z pozostałego w nim wina. Tym samym zaczął się zastanawiać, jakim cudem przy tak dużej ilości spożytego alkoholu kobieta dalej jest w stanie mówić wyraźnie, na dodatek z taką prędkością, że komentatorzy sportowi się przy niej chowają. - Percy urwie mi łeb, jeśli jutro nikt nie przyjdzie na egzamin, a ja o tej samej godzinie mam ważne spotkanie z szefami departamentów i jeśli się na nim nie pojawię, to mogę już więcej nie pokazywać się w robocie. Diabli to wszystko chyba nadali! Jak twój wyliniały brat mnie nie zwolni po tym wszystkim, to znak, że w piekle zaczął padać śnieg!
         - Miona, wrzuć na luz. – Wyciągnął z dłoni dziewczyny pusty kieliszek i postawił go na podłodze. Hermiona runęła od razu na kanapę, wyciągając na niej ręce i przymykając zmęczone oczy. Nawet łagodny głos Rona nie pozwalał jej się uspokoić, nie wspominając o uciążliwym bólu, który raptownie pojawił się w głowie. - Percy cię nie zwolni, bo nie znajdzie nikogo lepszego na twoje miejsce.
         - Też bym chciała w to wierzyć – wymamrotała, rozglądając się za kieliszkiem, który mężczyzna już dawno jej zabrał. Podniosła się ociężale, a gdy zobaczyła puste naczynie od razu chciała się na nie rzucić, ale rudy był szybszy i złapał za szkło, unosząc je wysoko w górę, tym samym otumaniona alkoholem panna Granger runęła na podłogę niczym kłoda, obijając sobie kości miednicy.
         - Oddaj ten kieliszek. Wystarczy ci na dziś alkoholu. – Podniósł się z paneli i z pustym kieliszkiem udał się do kuchni, żeby posprzątać pobojowisko, którego sprawczyni układała się wygodniej w nogach kanapy. Liczył, że przyjaciółka ma w domu zapas wody, bo nawet nie śmiał wątpić, że czeka ją dość męcząca noc. Nie miał nic przeciwko, aby jej pomagać, jednak wszystko ma kiedyś swoje granice. Wywrócił oczami, gdy zobaczył piętrzące się w zlewie kubki po kawie, a po otworzeniu zmywarki ujrzał identyczny widok. Nie miał sił, żeby walczyć z brudnymi naczyniami sam, toteż rzucił na nie zaklęcie sprzątające i wrócił do niewielkiego salonu, by zebrać leżące w nim puste butelki. Gdy kończył pakować szkło do dużego worka, usłyszał dźwięk dzwonka do drzwi i odruchowo spojrzał na zegarek, który wskazywał dość późną godzinę, toteż zdziwił się, kto może o tej porze nachodzić dziewczynę.
         - Zapraszałeś kogoś? – spytała Hermiona, podnosząc się niezdarnie z podłogi. Ron wcisnął ostatnią butelkę do śmietnika i ustawił worek przy wyjściu z kuchni, gdzie omal nie wpadł na podtrzymującą się ściany kasztanowłosą kobietę.
         - Przecież to twoje mieszkanie.
         - Faktycznie – odparła po głębszej chwili zastanowienia, a dzwonek rozbrzmiał ponownie, tym razem w akompaniamencie pukania. Spojrzała na Rona, który wzruszył ramionami i wrócił do kuchni, a ona podreptała, a raczej przywlokła się do wejścia, odblokowując zamki i niezbyt szybko otwierając drzwi.
         - Cześć, Hermi. – Chwilę jej zajęło zidentyfikowanie głosu stojącej przed nią osoby, a tym samym wyostrzenie obrazu, by móc w pełni poznać tożsamość nachodzącego ją gościa. - Mogę wejść?
         Wpatrywała się w mężczyznę, próbując jednocześnie dosięgnąć włącznika światła, klepiąc po omacku po ścianie. Gdy w końcu jej się to udało, przed domem zapaliła się niewielkich rozmiarów lampka, która ukazała stojącą osobę w pełnej okazałości. Czarne włosy nachodzące na czoło kogoś jej przypominały, ale gęsta, nieco dziwna, jakby niepasująca do przybysza broda zaburzała cały obraz; znoszona skórzana kurtka w ciemnym kolorze też wydawała jej się znajoma, podobnie worek leżący przy nogach, a będący w tak opłakanym stanie, że zastanawiała się, czy dalej można go nazywać torbą podróżną. Dopiero gdy spojrzała w oczy mężczyzny, w tę charakterystyczną zieleń, z którą borykała się każdego dnia szkoły i trochę czasu w pracy, uświadomiła sobie, kto przed nią stoi. Zawroty głowy spowodowane wypiciem nadmiernej ilości alkoholu minęły jak ręką odjął, a oddech zaczął niespodziewanie przyspieszać, aż przeobraził się w dyszenie, co zwiastowało, iż pannie Granger zaraz puszczą nerwy. Zacisnęła mocno palce na klamce od drzwi wejściowych i zmrużyła gniewnie oczy, wpatrując się w mężczyznę z niepohamowaną żądzą mordu.
         - Masz trzy sekundy, żeby zabrać dupę w troki, inaczej odrąbię ci łeb w kolanie – warknęła przez ściśnięte niemalże do bólu zęby, z trudem panując nad świerzbiącymi rękami, które tylko jakimś cudem nie wyrwały się w kierunku twarzy przyjaciela, chcąc rozszarpać ją na części pierwsze.
         - Miona, kto przyszedł? – Z kuchni wychylił się Ron wycierający ręce w ścierkę. Hermiona nawet na niego nie spojrzała, ale mogła wyczuć, że rudy stanął tuż za nią. - Harry?
         - Cześć stary – odpowiedział Potter, uśmiechając się nerwowo i nie zważając na dyszącą z furii przyjaciółkę, która omal nie wyrwała klamki z drzwi. - Kopę lat, co?
         Spojrzała na Rona, spodziewając się dostrzec wyraz głębokiego zdziwienia, ewentualnie szczęścia po ujrzeniu Harry’ego. Twarz Weasleya była jednak daleka od wyrażenia czegokolwiek na kształt euforii; była martwa niczym ściana, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Hermiona znając przyzwyczajenia i reakcje rudego odsunęła się odrobinę w przejściu, dając mężczyźnie pełny dostęp do dawno niewidzianego przyjaciela. Nie liczyła na uściski radości i poklepywanie się po plecach, nie zaskoczyła ją bezpardonowo wciśnięta w ręce ścierka kuchenna, podwijane przez Rona rękawy bluzki, ani nawet słowa, które wypowiedział lodowatym tonem, od którego krew zamarzała w żyłach. Zdążyła jeszcze zerknąć na Harry’ego współczującym wzrokiem, ale jednocześnie jakby chciała mu powiedzieć, że sam sobie na wszystko zasłużył.
         - Zabiję gnoja. – Niczego nieświadomy Potter czekający na braterski uścisk oberwał od najlepszego przyjaciela w szczękę, zataczając się na werandzie domu Hermiony, która zniknęła za drzwiami z sadystycznym uśmiechem satysfakcji. Co jak co, ale nie spodziewał się po nich aż tak żywego powitania.


         Wpatrywał się w stertę szkła zgromadzoną na niewielkiej kuchennej podłodze, która od rana powiększała jedynie objętość poprzez dokładanie do niej kolejnych potłuczonych kubków i talerzy wyciąganych z szafek; wykonawca tegoż pobojowiska stał zaledwie metr od niego, trzymając w rękach kolejne naczynia, którymi w każdym momencie mógł rzucić w podłogę; zawieszki przy bransoletkach obijały się o powierzchnię filiżanki, gdy Juana wymachiwała nią z wściekłości, jakby zamiast w podłogę celowała w ścianę lub w opierającego się o blat Dracona; kobieta nie była tylko wkurzona, była wręcz kuriozalnie naszprycowana agresją, która kipiała z niej, niczym z wulkanu w trakcie erupcji. Był aż nazbyt świadomy, kto jest sprawcą jej stanu, a którym był on sam; do delikatnej dyskusji doszło między nimi wieczorem, w dniu, gdy wrócił z Ministerstwa i wpadł na Hiszpankę na schodach prowadzących na piętro, przez kolejny tydzień opiekunka odzywała się do niego sporadycznie, a kiedy już to robiła, to czyniła to z takim wyrzutem i niezadowoleniem, że wolał nie drążyć tematu i zwyczajnie odpuścić; dziś natomiast wymiana argumentów przeobraziła się w awanturę, głównie dla Juanity, która, mówiąc kolokwialnie, darła się niczym prześcieradło, obrzucając go najróżniejszymi hiszpańskimi inwektywami, których znaczenia mógł się jedynie domyślać. Pewnie upiekłoby mu się, gdyby tylko powiedział, że był w Ministerstwie, ale dodając, że otrzymał w nim propozycję pracy od kuratora pogorszył i tak niewesołą sytuację, która zamieniła się w istną wojnę, gdy potwierdził, że ma zamiar przyjąć ową ofertę. Kobieta była wściekła, czemu w ogóle się nie dziwił, ale miał dość życia w zamknięciu, chciał wyjść, móc zacząć oddychać innym powietrzem, a jeśli Granger może mu w tym pomóc, to nic nie stoi na przeszkodzie, alby zrealizować te postanowienie; jego argumenty jednak w ogóle nie przekonywały Hiszpanki, która w akcie kompletnej bezsilności, widząc, że jej tłumaczenia nie docierają do chłopaka, zaczęła rzucać trzymanymi w kuchni naczyniami w podłogę, ale nawet wtedy Draco nie chciał zrezygnować z niedorzecznego pomysłu, jakim jest praca w Ministerstwie.
         - ¡Estás loco![1] – krzyknęła na cały dom, ściskając trzymaną w ręce filiżankę, która chyba tylko jakimś cudem nie rozpadła się pod wpływem nacisku na części pierwsze. - ¿Por qué quieres ir allí? ¡ Te hacen daño de nuevo![2]
         - Juanita pozwól mi chociaż spróbować. – Rzuciła trzymanym naczyniem w podłogę, a ono rozpadło się na kilka mniejszych kawałków, z czego jeden potoczył się pod nogi blondyna. Od tygodnia próbował namówić kobietę, żeby pozwoliła mu pracować jako egzaminator, ale ta uparcie obstawała przy swoim, a nawet zagroziła, że zamknie go w piwnicy, jeśli jeszcze raz zlekceważy jej zakaz. Owego dnia wyszedł bez żadnej informacji, więc nic dziwnego, że Hiszpanka się martwiła, ale nawet troska ma swoje granice i musi zrozumieć, że nie może chować się przez całe życie w jej bezpiecznym domu; musi wyjść, zacząć jakoś układać życie na nowo, a nie zrobi tego z pokoju na poddaszu. Juana też doskonale o tym wiedziała, ale czuł, że coś ją trzyma i nie pozwala jej wypuścić go spod skrzydeł. Tym gorzej, że widział, iż kobieta nie zatrzymuje go, bo tak jest jej wygodniej, ale kierują nią zupełnie inne powody, których do końca nie chce, a raczej nie może mu wyjawić.
         - Niñato, ¿entiendes lo que digo?[3] – Zgniotła czubkiem buta na wysokim obcasie kawałek szkła, wpatrując się w niego wściekle, ale jednocześnie błagalnie, jakby prosiła go, żeby w końcu odpuścił i najlepiej, gdyby więcej nie wracali do tego tematu. Draco jednak pozostał niewzruszony na manifesty kobiety i dalej brnął we własną zachciankę, która doprowadzała Juanitę do białej gorączki.
         - Nic mi się nie stanie. Nie jestem już dzieckiem. – Wyrzuciła ręce w górę, a następnie klepnęła nimi o biodra, poprawiając burzę hebanowych włosów, która opadła jej na oczy. Złość pomału w niej opadała, ale na jej miejscu pojawiła się bezradność, z którą kobieta nie umiała już sobie poradzić. Wypuściła głośno powietrze z płuc, wyciągając różdżkę spod bluzki i rzucając zaklęcie reperująco-sprzątające na odłamki szkła walające się po podłodze. Draco przypatrywał się łączącym się z powrotem fragmentom w szklanki i talerze, które płynnie ustawiały się w otwartych przez Hiszpankę szafkach, ona sama zaś zabrała się za przygotowywanie kawy, której według chłopaka piła stanowczo za dużo.
         - Le prometí que te protegería[4] - wymamrotała pod nosem, czego mężczyzna nie mógł zrozumieć, tym bardziej, że z odkręconego kranu leciała woda do czajnika. Przyglądał się kobiecie kątem oka, a dokładniej jej wahającemu się wyrazowi twarzy, jakby toczyła w sobie walkę, czy powinna przystać na jego prośbę, czy też znowu kategorycznie ją odrzucić. To był dla niego wystarczający znak, iż Juana pozwoli mu na pracę w Ministerstwie, ale będzie pilnować go jak oka w głowie, a nawet jeszcze lepiej, byleby tylko był bezpieczny. O dziwo jej nadmierna troska nie drażniła go tak bardzo, jak powinna, czego nie mógł powiedzieć o innych, na przykład o Granger, która patrzyła na niego, jak na pobite dotkliwie zwierzę. Ale to właśnie ona umożliwiła mu wydostanie się spod klosza, oferując etat egzaminatora, więc powinien okazać jej trochę wdzięczności.
         - Juana proszę cię – ponowił prośbę, gdy kobieta rzucała zaklęcie gotujące na wodę w czajniku i przygotowywała czarny napój. Dla niego odruchowo wyciągnęła puszkę z czerwoną herbatą z dodatkiem pomarańczy, która dodatkowo miała pomagać mu regenerować organizm. Zresztą Draco nie znosił kawy i pijał ją wyłącznie z grzeczności. – Granger będzie ze mną cały czas, więc nic mi się nie stanie.
         - Granger? – spytała, ale po chwili sama sobie odpowiedziała. – A, la curadora. – Schowała puszkę z herbatą, trzaskając drzwiczkami od szafki i obracając się ku niemu z nietęgą miną. Zupełnie jakby była obrażonym dzieckiem. - No me gusta eso, pero haz lo que quieres. Me la trae floja.[5]
         - Naprawdę? – Patrzenie na Juanę, która jest z czegoś  niezadowolona wydaje się dość zabawne, ponieważ kobieta w infantylny wręcz sposób marszczy nos i brwi, wyglądając niczym kichający pies, ale Draco za żadne skarby by się do tego nie przyznał. Ową luźną uwagę  wolał zatrzymać dla siebie, a przed kobietą udawać niepomiernie zaskoczoną, a zarazem zadowoloną osobę, mimo że Hiszpanka znała jego reakcje na wylot i z pewnością wyczuła, iż jego ukontentowanie wcale nie jest tak szczere, jak można byłoby wnioskować z uradowanego głosu.
         - No pinto nada aquí.[6] – Uniosła przy tym ręce na wysokość twarzy, a Malfoy uśmiechnął się do niej lekko, opierając się o blat tuż przy oknie. Przez chwilę obserwował opiekunkę, która rzucała zaklęcia na poodsuwane krzesła, by wróciły na miejsce, na powyciągane przybory kuchenne, które wlatywały do szuflad i szafek, aż wyjrzał za niewielką szybę, zza którą malowała się wąska uliczka, przy której znajdował się lokal kobiety. Ruch nie był spory, więc mógł dokładnie przyjrzeć się każdemu przechodniowi, który znalazł się w okolicach budynku; dwójka starszych mężczyzn z kapeluszach stała na  środku chodnika i paląc fajki żywo o czymś rozmawiali, a przynajmniej tak mu się wydawało, sądząc po żwawej gestykulacji. Ponieważ kuchnia Juanity jest na piętrze, nie musiał się martwić, iż ktoś go dostrzeże, ani tym bardziej, że będzie miał z tej cichej obserwacji jakieś problemy. Nikt nie zwracał na niego uwagi, co zresztą od razu by poczuł, więc stał spokojnie, delikatnie dotykając lewego nadgarstka, który wyjątkowo przysparzał mu bólu, ale za nic się do niego nie przyznał; Merlin jedynie wie, jaką wtedy Hiszpanka zrobiłaby awanturę, a już tym bardziej nie przystałaby na jego pracę. Draco był aż nazbyt świadomy, że powinien się przy opiekunce pilnować i nie pokazywać jej, że ręka wciąż nie została w pełni uleczona. Były jednak momenty, gdy z trudem udawało mu się zachować  stoicki spokój na twarzy, jak na przykład przypadkowe trącenie przez kobietę, do którego niefortunnie doszło, gdy obracał się, by wyłączyć gotującą się wodę. Zdusił w sobie jęk cierpienia, gdy Juana go przeprosiła i zalała przygotowane wcześniej herbatę i kawę w kubkach. Miał wrażenie, że kości w nadgarstku trawi nieposkromiony ogień, który tylko jakimś cudem nie przedostał się wyżej.
         - ¿Conoces a ella?[7] – Spojrzał na Juanitę, która przyglądała się czemuś, a raczej komuś, z niezwykłą jak na siebie uwagą. Wyjrzał za okno, ale nie dostrzegł na zewnątrz nikogo niepokojącego, a wtedy wskazała mu na czarnowłosą kobietę stojącą nieopodal ulicznej latarni i przeszukującą niewielkich rozmiarów notes, spoglądając co rusz na wejście do lokalu Hiszpanki. Już z daleka wydawała się znajoma, ale Draco nie miał pewności, czy aby na pewno jest to ktoś, kogo powinien kojarzyć. Była szczupła, nie jakoś chorobliwie chuda, a przynajmniej nie wskazywał na to czarny płaszcz z wysokim kołnierzem, w który była ubrana. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, ot wyglądała, jakby się zgubiła i próbowała znaleźć właściwą drogę do adresu, który miała zapisany w kajecie. W środku jednak czuł dziwny niepokój, jakby ta osoba kojarzyła mu się z czymś niewygodnym, z jakimś zachowaniem czy postępowaniem, które mu nie odpowiadało. Jak się okazało, przeczucie nie myliło go, ponieważ w momencie, gdy brunetka uniosła głowę i mógł nieco dłużej przyjrzeć się jej twarzy, rozpoznał w niej koleżankę z dawnych lat, która w Hogwarcie nie odstępowała go na krok.
         - To Pansy. – Miał wrażenie, jakby bardziej pytał, niż stwierdzał, a to dlatego, że dziewczyna mocno się zmieniła od ich ostatniego spotkania, od którego minęło dobrych kilka lat. Parkinson miała jednak to do siebie, że została obdarzona charakterystycznym nosem, który Draco rozpoznałby nawet po pięćdziesięciu latach niewidzenia się; było w nim po prostu coś takiego, co sprawiało, że od razu zapadał w pamięci i nijak dało się go z niej pozbyć.
         - Pansy? – zapytała Juanita, unosząc lekko brwi ku górze i wsypując płaskie łyżeczki cukru do kawy. Była tym tak pochłonięta, że początkowo nie zwróciła uwagi na zakładającego płaszcz Malfoya, który poprawiał obecnie czarny szalik po szyją, nie przestając obserwować stojącej na ulicy Pansy, która zachowywała się, jakby rzeczywiście się zgubiła. - Suena como el nombre de los trapos de polvo.[8] A ty gdzie?!
         Omal nie wylała herbaty przygotowanej dla chłopaka, gdy ten przemknął jej przed oczami, niczym samochód wyścigowy i wypadł na korytarz, a za nim rozniósł się dźwięk szybkiego schodzenia po schodach, jakby grunt palił mu się pod nogami. Usłyszała jedynie krzyk dobiegający z parteru, na który westchnęła głośno, wrzucając łyżeczkę, którą mieszała kawę do zlewu.
         - Wrócę na kolację.
         - Me importa un pimiento[9] - odparła bardziej do siebie, gdyż Draco nie był w stanie jej usłyszeć; z kubkiem w dłoni i wykrzywionymi z niezadowolenia ustami wyjrzała z powrotem za okno, ale nie dostrzegła stojącej przy latarni kobiety; wypatrzyła jedynie arystokratę, a raczej jego charakterystyczne platynowe włosy, które niewiele różniły się od śniegu pokrywającego okoliczne domy, krawężniki i chodniki. Chwilę rozglądał się wokół siebie, szukając koleżanki o dziwnym imieniu, które nie wiedzieć czemu z czymś się Juanicie kojarzyło, oczywiście pomijając porównanie do środków służących do usuwania brudu z mebli; zrodziło się w niej uczucie, jakby już kiedyś natknęła się na dziewczynę, a przynajmniej na jej pokraczne imię; próbowała sobie przypomnieć sytuację, w której mogła na nią wpaść, jakieś skojarzenie, które naprowadziłoby ją na właściwy trop, ale pamięć wręcz świeciła pustkami, wiatr hulał w  niej i piszczał, a gdy i Draco zniknął jej sprzed oczu w głowie pozostała jedynie tandetna piosenka, za którą nigdy jakoś specjalnie nie przepadała, a którą nie wiedzieć czemu nuciła pod nosem wychodząc z kuchni. – Nena que bien te ves, tu modelando, nena que bien te ves, cuando caminas…


         Korytarze Ministerstwa od samego rana przypominały cygańskie tabory, gdyż ludzie przemieszczali się po nich gromadami, taszcząc ze sobą walizki, teczki i pudełka wypełnione po brzeg papierami lub innymi przedmiotami, które nieszczególnie interesowały Hermionę. Jej miejsce pracy zamieniło się w istny cyrk, w którym brakowało jedynie błazna w śmiesznej czapce i z miernymi żartami, którymi nawet dziecka nie byłby w stanie rozbawić, choć na dobrą sprawę ministerialny klaun po prostu jeszcze nie wyszedł z dziupli, a ona szczerze liczyła, że ominie ją przyjemność obcowania z Percym przynajmniej tego jednego dnia. Humor miała bowiem paskudny, samopoczucie tragiczne, a najgorsza w tym wszystkim była pulsująca głowa, przez którą przewalały się setki tupiących słoni, tworząc w niej niesłychany hałas, a tym samym doprowadzając biedną dziewczynę przechodzącą przez skutki spożycia nadmiernej ilości alkoholu do kuriozalnej wręcz frustracji i załamania nerwowego.
         Na porównanie kaca do Jęczącej Marty, z którą każdy student musiał się użerać w Hogwarcie minimum raz w miesiącu, wpadła stosunkowo niedawno, a tylko dlatego, gdy po jednej z nocy zakrapianej niemałą dawką promili po spojrzeniu następnego dnia w lustro wydała z siebie tak potworny, skrzekliwy pisk, że na myśl od razu przyszła jej koleżanka - w sumie nie wiadomo, jakimi mianem należało określać ducha - ze szkoły. Kac potrafi złamać nawet najbardziej wytrwałą osobę, jest w stanie wyciągnąć z niej wszelkie chęci do życia i sprawić, by przewalała się z jednej strony łóżka na drugą, ewentualnie kanapy, co Hermiona nagminnie wręcz praktykowała, żłopiąc wodę niemalże hektolitrami, jakby minionej nocy usiadła na placu zabaw i zajadała się piaskiem z piaskownicy, zagryzając żwirem i leżącymi dookoła kamyczkami; ten potwór, można powiedzieć cichy zabójca, czai się na człowieka już od momentu wychylenia pierwszego kieliszka, ażeby rano, czy też popołudniu, przyczepić się do niego jak rzep do psiego ogona i zawracać tyłek, w tym przypadku głowę, przez dłużące się niemiłosiernie godziny, w których ani sen, ani jedzenie, ani zbawienna woda, bez której by się już dawno wyzionęło ducha, nie są w stanie wydobyć z padołu rozpaczy, o którym się nie myślało, zapijając piątą butelkę piwa wytrawnym winem; ciągnie się za biedną, umęczoną duszą przez kolejny tydzień, przypominając o sobie w postaci bolącej głowy, w przypadku której zawodzą nawet najsilniejsze prochy z apteki. I taka sama była Marta! Kropka w kropkę! Jak się uczepiła, to nie była zmiłuj się! Nawet oazę spokoju była w stanie doprowadzić na skraj rozpaczy, a jeśli chodzi o Hermionę wielokrotnie dawała jej tak w kość, że dziewczyna zastanawiała się, czy celowo nie spuścić jej w toalecie i zapchać wszystkie rury, choć duch i tak by się z nich wydostał, ale miałaby przynajmniej na kilka minut błogą ciszę, o której można było zapomnieć, gdy Marta pojawiała się na horyzoncie. Była nieznośna, upierdliwa i wredna, a na dodatek nie dało się jej pozbyć od tak, bo miało się taki kaprys; do tego jej głos przypominający skrobanie grabiami po asfalcie lub przejeżdżanie paznokciami po tablicy potrafił na tak długo osiąść w głowie, że siłą rzeczy dostawało się od niego białej gorączki. Identyczne objawy przejawiało nadmierne spożycie alkoholu, przynajmniej według panny Granger, która była przekonana, że gdyby kaca dało się zmaterializować, przybrałby on postać siostry bądź brata Jęczącej Marty.
         Same efekty pijaństwa były do przeżycia, jednak połączone z człapiącym się niemrawo Potterem, którego zwleczenie z łóżka w godzinach porannych można było zaliczyć do czynności niewykonalnych, przekraczały wytrzymałość biednej Hermiony, która i tak na najwyższym poziomie ostatnio nie była. W trakcie drogi do gabinetu wręczono jej kilkanaście egzemplarzy różnych dokumentów, a Harry’ego zaczepiono w celu wymienienia plotek i dowiedzenia się, co mężczyznę skłoniło do powrotu do kraju. Jak pięciominutowe opóźnienie była w stanie zaakceptować, tak już półgodzinne zdecydowanie działało jej na nerwy i robiła wszystko, żeby nikt więcej nie zaczepił przyjaciela. Gdyby mogła, włożyłaby mu nawet papierową torbę na głowę, byleby nikt go nie rozpoznał.
         - Możesz trochę szybciej ruszać nogami? O! Ron! – krzyknęła do rudego, który wyłonił się z jednego z kominków w białym kitlu i z szarą teczką pod pachą; na jej widok skrzyżował ręce na klatce piersiowej i naburmuszył się, jakby obecność koleżanki bardzo go uwierała.
         - Mieszka u ciebie? – zapytał ni z tego, ni z owego, na co Hermiona zerknęła na rozmawiającego z jakąś dziewczyną Harry’ego, o którym mówił Weasley. Fakt, że mężczyźni skoczyli sobie wieczorem do gardeł, z czego Potter wyszedł z obitą szczęką, którą zasłaniała gęsta broda, a Ron z odrobinę pokiereszowanym policzkiem i skronią, był pannie Granger bardzo nie na rękę, ale nie mogła winić o to rudego. W sumie to podzielała jego zdanie w kwestii niezapowiedzianego powrotu przyjaciela i jego zachowania, niestety nie miała w sobie tyle samozaparcia, by kompletnie się do niego nie odzywać i odmówić mu noclegu, czego z kolei nie można było powiedzieć o Weasleyu, który nawet teraz demonstrował swe olbrzymie niezadowolenie.
         - Tak – odpowiedziała niemrawo, poprawiając spadający z ramienia pasek od nieco wytartej torebki, z którą nie rozstawała się od dobrych kilku lat.
         - To nie mamy o czym rozmawiać. – Ominął zawiedzioną kobietę, a na bruneta nawet nie spojrzał, gdy obok niego przeszedł, co Harry niespecjalnie wziął sobie do serca, a jeśli już jakoś się przejął, to na pewno nie obrał sobie za punkt honoru naprawienie relacji z rudym.
         - Ron poczekaj – zawołała za nim Hermiona, łapiąc po drodze bruneta za rękę i ciągnąc za sobą, ale Weasley zniknął za drzwiami prowadzącymi do prosektorium, zatrzaskując je z hukiem tuż przed nosem kasztanowłosej dziewczyny. Westchnęła przeciągle, puszczając nadgarstek Potter i rozmasowując pulsujące od tępego bólu skronie, który znacznie się nasilił w ciągu ostatnich kilku minut.
         - Wrzuć na luz, Miona. Przejdzie mu kiedyś. – Spojrzała na mężczyznę zza zmrużonych gniewnie powiek, kierując się w stronę biura, w którym zapewne czekało ją jeszcze więcej równie przykrych i frustrujących sytuacji.
         - Luz to ja ci mogę zrobić między zębami – odwarknęła Harry’emu i weszła do kominka, który od razu przeniósł ją na właściwe piętro. Potter szedł tuż za nią, a gdy weszli do niewielkiego pomieszczenia poprzedzającego świątynię pracy, w której zaszywała się panna Granger, już w progu rzuciła się na nią niewielka kobieta o dość sporych kształtach, która wyglądała, jakby przed chwilą została zmuszona do wdrapania się na dwudzieste piętro w bloku bez użycia czarów i windy; ręce aż jej się trzęsły z nerwów, podobnie zresztą głos, który łamał się od braku powietrza.
         - Hermiono! Dobrze, że jesteś! – Kasztanowłosa kobieta wzięła od niej skoroszyt i zaczęła go w biegu przeglądać, rzucając w międzyczasie czar na automat stojący w rogu pokoju. Nie miała czasu na jakiś godniejszy napój, więc czarna lura, którą ktoś z czystej przyzwoitości opatrzył znaną marką kawy musiała jej wystarczyć na najbliższych kilka godzin, które spędzi na zebraniu z szefami Departamentów. - Percy Weasley cię do siebie wzywa i mówił, że to bardzo pilne.
         - Skoro pilne, to zaczeka. – Jak się okazało napój kawo podobny musiał zapewnić jej energię nie tylko na nudne i dłużące się przemówienia, ale również na wsiowego głupka, którego ktoś z czystej litości mianował zastępcą Ministra.
         - Aha, masz gościa u siebie. Wpuściłam go, bo jesteś jego kuratorką, tak mówił. – Wyjmując miernej jakości papierowy kubeczek z automatu wypełniony gorącą cieczą omal nie wypuściła go z ręki, gdy sekretarka powiedziała jej o Malfoyu. Rzuciła się na zostawione na kontuarze dokumenty, które wsadziła pod pachę, starając się jednocześnie nie uronić ani jednej kropli zbawiennego napoju, co było nieznacznie trudne, gdy pod nogami kręcił się zdezorientowany Potter, a jeszcze miała przed sobą drzwi do otworzenia.
         - Boże! Uratowana! – krzyknęła, macając łokciem klamkę. Gdy w końcu udało się ją znaleźć i ustąpiła bez większych przeszkód, Harry chciał wejść za przyjaciółką do jej gabinetu, ale dziewczyna zatrzymała go nogą, ciskając w niego błyskawice z oczu. Jeszcze jego by jej tam brakowało. - A ty gdzie? Siedź na dupie i się nie ruszaj, czy to jasne?
         - Jak słońce. – Choć mężczyzna ewidentnie nie był zadowolony z polecenia, usiadł na niewygodnym krzesełku przy automacie i zaczął bawić się przyciskami widniejącymi na pulpicie urządzenia. Sekretarka Hermiony nie zwracała na niego uwagi, więc mógł bez przeszkód wciskać guziki opatrzone nazwami rożnych kaw. Zabawa przeobraziła się w dość spory kłopot, gdy maszyna zaczęła wydawać wszystkie wybrane uprzednio napoje, a których niczego nieświadomy Harry wcisnął co najmniej dziesiątkę, sądząc, iż automat działa na tej samej zasadzie co mugolskie ekspresy.
         Panna Granger wpadła jak burza do gabinetu, a gdy dostrzegła opierającego się o parapet Malfoya, miała ochotę rzucić mu się na szyję ze szczęścia, lecz z czystej przyzwoitości i z uwagi na ich relacje pozwoliła sobie jedynie na szeroki uśmiech, który arystokrata skwitował lekkim uniesieniem lewej brwi ku górze.
         - Malfoy z nieba mi spadłeś. – Odstawiła kubeczek z kawą na biurko i znalazła w trzymanych naręczach papierów teczkę, którą wręczyła blondynowi do ręki, wpychając go niemalże do kominka usytuowanego w kącie biura, a który był tak oblepiony sadzą, że nawet Draco skrzywił się z niesmakiem, gdy śnieżnobiała koszula pod naporem kasztanowłosej dziewczyny dotknęła brudnego niczym święta ziemia klinkieru. - Masz tu nakaz na wydanie różdżki i dokumenty zdających. Egzamin zaczyna się o dziewiątej. Na koniec napisz mi ile z nich zdało, a ile oblało i możesz iść do domu.
         - Widzę, że się przygotowałaś. Wiedziałaś, że się zgodzę? – Przyjrzał się szarej teczce otrzymanej od kobiety i otrzepał czarną kamizelkę z pyłu, który osiadł na materiale, gdy tylko zbliżył się do kominka. Wolał trzymać się od niego z daleka, toteż ominął niemalże tanecznym ruchem Hermionę, która związywała kasztanowe pukle w luźnego koczka.
         - Tym razem liczyłam na łut szczęścia – wybełkotała z gumką między zębami, a która po chwili objęła wszystkie włosy na czubku głowy dziewczyny. Uśmiechnęła się jeszcze raz do mężczyzny, ale ten odsunął się od niej nieznacznie, unosząc wyżej głowę, i chowając za plecami aktówkę z dokumentami. Chciała podziękować Draconowi, że przyjął jej propozycję i zgodził się zostać egzaminatorem, przynajmniej tymczasowym, ale w momencie, gdy spojrzała w jego szarawe oczy jakoś straciła niedawną radość, która wręcz tryskała z rozpromienionej twarzy; automatycznie przypomniała sobie o nieznośnym bólu głowy, którą machinalnie odwróciła, gdyż wzrok Malfoya wywoływał w niej uczucie sporego dyskomfortu.
         - Na czym właściwie będzie polegała moja rola na egzaminie? – spytał, nie przestając się jej przyglądać, co Hermiona czuła aż zbyt intensywnie. Oblizała spierzchnięte wargi i podeszła do biurka, na którym zaczęła przekładać przeróżne papiery, byleby tylko nie patrzeć na mężczyznę.
         - Masz ich po prostu sprawdzić, czy się nadają na aurorów. Sposób dowolny. Test pisemny, egzamin praktyczny, wszystko dozwolone.
         - Mam wolną rękę?
         - Dokładnie. – Przez nieuwagę trąciła papierowy kubek, który zaczął się chwiać na wszystkie strony, ale nie przewrócił się, gdyż Draco złapał go długimi i chudymi palcami niemal w ostatnim momencie. Kobieta dopiero po chwili zorientowała się, że jej ręka spoczywa na dłoni arystokraty, ponieważ mimowolnie chciała nią złapać za pojemnik, ale mężczyzna okazał się szybszy. Jego skóra była chłodna, gładka, a przy tym tak blada, że dostrzegła na niej wszystkie nierówności i siatkę żył rozciągającą się na zewnętrznej stronie. Czym prędzej zabrała rękę i odsunęła się od Malfoya, wskazując mu na kominek. - Masz czas do siedemnastej, kandydatów jest chyba dwudziestu sześciu czy siedmiu. Tylko pamiętaj, żeby przesłać notatkę, okey?
         - Oczywiście. – Skierował się do drzwi, ale Hermiona odchrząknęła i ponownie zaprosiła go do kominka, na widok którego twarz chłopaka pobladła jeszcze bardziej, ale wszedł do środka bez sprzeciwu, wyczytując w podkrążonych oczach dziewczyny, że ta droga będzie po prostu lepsza. Zniknął w zielonych płomieniach, a panna Granger opadła na krzesło, łapiąc się za pulsującą niemiłosiernie głowę. Chwilę później na biurku zmaterializowała się niewielka koperta, na której bez trudu rozpoznała pismo rudego szowinisty; chwyciła za papier i rozdarła go bez zastanowienia, otwierając list, w którym Percy oznajmił jej, że wie o powrocie Harry’ego do Londynu i wyznaczył mu egzamin na godzinę dwunastą, by mógł powrócić do czynnej służby jako auror, o czym kobieta na śmierć zapomniała, a czytając złośliwe wtrącenia przełożonego nóż jej się w kieszeni otwierał. Podarła kopertę, a jej strzępki wyrzuciła przed siebie, zbierając potrzebne dokumenty na zebranie, na które i tak była już spóźniona.

        
         Pokój na poddaszu był niewielki, ale bez trudu był w stanie pomieścić całą kartotekę, którą Kingsley gromadził przez lata pracy w Ministerstwie, a która teraz bardzo jej się przydała; choć pismo brata do najschludniejszych nie należało, rozczytanie jego notatek nie stanowiło dla niej większego problemu, tym bardziej, że pisał w ich rodzimym języku, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że dokumenty mogą wpaść w niepowołane ręce; w Londynie castellano nie jest zbyt popularnym językiem, więc na pozór prowizoryczny sposób zabezpieczenia zapisków okazał się skuteczny, ponieważ nie wyglądało, jakby ktoś poza Kingiem ruszał zgromadzone na półkach sterty zapisków. Już w progu uderzyła ją chmara kurzu i pyłu, który osiadł na przedmiotach; ostatni raz była w tym pokoju kilka lat temu, gdy brat tłumaczył jej, jak ta prywatna biblioteka właściwie funkcjonuje; nie sądziła, że będzie z niej musiała skorzystać tak szybko, ale poranne okoliczności zmusiły ją do przyjścia do tej świątyni, mimo że nie miała na to w ogóle ochoty. Obiecała jednak, że będzie chronić Dracona, nie pozwoli wyrządzić mu żadnej krzywdy, a jeśli te papiery mogą jej w tym pomóc, to nie zawaha się nawet przez sekundę.
         Z kieliszkiem wytrawnego wina w dłoni przeglądała kolejno białe teczki opatrzone odpowiednimi tytułami i przypisami. Dotarcie do danych, które były jej najbardziej potrzebne zajęło chyba z godzinę, ale w końcu udało jej się wygrzebać kilka aktówek wykonanych z najgorszej jakości papieru i przewiązanych tandetnym sznurkiem, jednak o tak mocnym splocie, że rozerwanie go siłą fizyczną było zwyczajnie niemożliwe. Na stronach tytułowych kartotek czarnym niczym smoła atramentem King napisał imię i nazwisko dziewczyny, którą Draco wypatrzył rano z okna. W środku znajdowały się błahe informacje, które razem tworzyły szczegółowy życiorys kobiety włącznie ze zdjęciami opatrzonymi odpowiednimi dopiskami, w którym roku i w jakich okolicznościach fotografie zostały wykonane. Nie znalazła w nich nic frapującego, a jednak patrząc na nieco spłaszczoną twarz Pansy ostrzyżoną na pazia w wieku trzynastu lat i uwieszoną na ramieniu młodego Malfoya, który nie wydawał się tryskać z tego powodu radością, odnosiła wrażenie, że dziewczyna nie jest zbyt rozgarniętą, a już tym bardziej sympatyczną osóbką, co nie tylko potwierdzały przyczepione do pożółkłych pergaminów portrety, ale również notatki o jej relacjach z rówieśnikami; szczególnie zatopiła się w fragmencie dotyczącym kuratorki Dracona, z którego jasno wynikało, że kobiety za sobą nie przepadały, a dalsze raporty Kinga coraz mocniej posuwały się w kierunku teorii, iż panie nienawidzą się z wzajemnością z całych serc. Z chęcią dłużej poczytałaby o wyzwiskach, którymi się obsypywały, ale chyba była już po prostu za stara, by czerpać radość z takiej dziecinady. Sięgnęła więc po ostatnią teczkę opatrzoną adnotacją, iż pochodzi z ostatniego roku edukacji panny Parkinson, a tylko dlatego, że była najchudsza z nich wszystkich; znalazła w niej suche fakty, do których mogła dojść nie zaglądając nawet do środka, jednak zaskoczyło ją, a raczej zaintrygowało, że zawartość teczki kończyła się na wynikach z egzaminów szkolnych; dalej nie było nic, żadnej wzmianki o planach czy marzeniach dziewczyny, po prostu przerzuciła kilka pustych stron, jakby King zapomniał ich uzupełnić, co było do niego niepodobne. Upiła łyk wina z kieliszka i otworzyła następną aktówkę, gdzie na pierwszej stronie widniało zdjęcie nieco doroślejszej Pansy, jednak jej uroda, która prawdę mówiąc do powalających nie należała, prezentowała się ze znacznie gorszej perspektywy; pod oczami widniały ciemne sińce, skóra była szara i pozbawiona blasku, a oczy kompletnie wyprane z jakichkolwiek emocji, dostrzegła również, że dziewczyna schudła w tamtym okresie, co pozwalało jej stwierdzić, iż borykała się z jakimiś problemami i prawdopodobnie żyła w ciągłym stresie; notatki sporządzone przez brata jedynie utwierdziły ją w przekonaniu, że kobieta przechodziła przez bardzo trudny okres – śmierć rodziców, która odcisnęła na niej swe piętno, wiadomość o pozostawionych przez ojca długach, które przeszły na córkę razem z licznymi kredytami, o których nie miała bladego pojęcia, a w tym samym czasie zerwane zaręczyny, którym poświęciła nieco więcej uwagi. King nie napisał zbyt wiele o narzeczonym dziewczyny, możliwe również, że poświęcił mu osobną teczkę, ale to zdecydowała się sprawdzić później; chłopak pochodził z bogatej, arystokratycznej rodziny, wnioskując z zebranych danych nie znali się ze szkoły, a do oświadczyn doszło zaledwie po trzech miesiącach, od kiedy pierwszy raz się spotkali; niezbyt długo, ale może była to jedyna i niepowtarzalna miłość, choć taka w kręgach szlacheckich trafiała się równie często, co soczyste pomidory rosnące na śniegu w środku stycznia; czytając między wierszami odkryła smutną rzeczywistość, w której dziewczyna została  zmuszona funkcjonować, a idea małżeństwa sprowadzała się do standardowych wyznaczników wielkich możnowładców, którzy pobierali się ze względu na dogodne warunki i układy polityczno – socjalne; im dalej brnęła w zapiski, tym życie kobiety wydawało jej się coraz gorsze – wybrany do ożenku przez rodziców mężczyzna w ogóle jej nie szanował, a nawet podniósł na nią kilka razy rękę, przez co rozumiała, czemu Pansy wygląda na pierwszej fotografii niczym cień samej siebie. Gdy się okazało, że dziewczyna nie ma żadnego posagu, czyli z dotychczasowego majątku rodzinnego pozostał jej jedynie tytuł, rozstawił ją, jak bezduszni ludzie porzucają szczenięta w lesie przywiązane do drzewa, bo znudziła im się opieka nad zwierzętami. Z jednej strony poczuła, jakby kamień spadł jej z serca, ponieważ nie umiała sobie wyobrazić dalszego współżycia kobiety z owym mężczyzną, które sprowadzałoby się do ciągłych drwin i upokorzeń, a nawet przemocy, ale z drugiej, była świadoma, że kolejne losy panny Parkinson nie będą już tak kolorowe, jak choćby w latach szkolnych. Obawy zostały potwierdzone przez kolejną, ostatnią już kartotekę, której King nie był w stanie uzupełnić ze względu na pogarszający się stan zdrowia; patrząc na zdjęcia przedstawiające Pansy długo musiała się zastanawiać, czy widniejąca na nich osoba faktycznie jest tą samą kobietą, która jeszcze przed sekundą wyglądała niczym widmo; mocny, jednakże ani trochę nie wulgarny makijaż przyozdabiał twarz dziewczyny ubraną w czarną odzież, na którą składała się mocno przylegająca do ciała sukienka z niemałym zresztą dekoltem oraz buty na wysokim obcasie, od których we wcześniejszych latach brunetka raczej stroniła; miała przed sobą obraz silnej i niezależnej kobiety, która chwyciła życie za rogi i pokazała wszystkim, że potrafi stanąć na nogi bez niczyjej pomocy, jednak droga, jaką obrała, nie przypadła Juanicie do gustu. Dokumenty zgromadzone przez brata obracały się wokół raczej mało szczytnego interesu, jakim było prowadzenie baru dla homoseksualistów położonego chyba w najgorszej części Londynu, jaką miasto dysponowało; King dokładnie opisał położenie pubu, jak również jego wygląd i funkcjonowanie, a z tego co rozumiała biznes dziewczyny świetnie się kręcił i przynosił niemałe zyski; w niecałe dwa lata wygrzebała się z bagna, w które wsypali ją rodzice i narzeczony, układając życie w taki sposób, by mogła się nim wreszcie cieszyć, choć to nie szczęście biło z twarzy dziewczyny przygotowującej za barem drinki, a raczej uśmiech rozpustnicy, porażający seksapil, który działał nawet na Hiszpankę, mimo że oglądała jedynie ruchome fotografie. Przewróciła stronę, na której została przyczepiona laminowana tekturka i wyciągnęła ją spod przytrzymującego karteczkę spinacza; była czarna, błyszczała się w świetle lamp rozjaśniających pokój, ale nie było na niej niczego, co przykułoby wzrok Juany; obejrzała ją dokładnie z każdej strony, ale wyglądało na to, że ktoś po prostu zalaminował zwykły czarny papier bez konkretnego celu. Gdy miała odłożyć tekturkę na miejsce, dostrzegła drobne pismo brata, którym napisał na samym dole la luz, co znaczyło „światło”. Odstawiła kieliszek na stolik i podbiegła do wyłącznika, którym zgasiła lampy, a trzymana w ręku karteczka zaczęła ukazywać jasne litery w kolorze cyjanowym układające się w nazwę lokalu. Przypatrywała się przez chwilę napisowi błyszczącemu w ciemnościach, by w końcu schować wizytówkę w kieszeni spodni i wyjść z pokoju, a raczej wypaść z niego niczym burza. Kobieca intuicja w końcu nigdy nikogo nie zawodzi.


         Przemieszczanie się po Ministerstwie, szczególnie po części podziemnej, która aż prosiła się o gruntowny remont, ponieważ kawałki stropu sypały się na głowy osób przechodzących na każdym kroku, nie należało do ulubionych zajęć pracowników; mało kto zapuszczał się w tę jakże odległą, a zarazem niezwykle użyteczną część budynku, z której korzystali głównie aurorzy, pozostali trafiali tam zazwyczaj z przymusu lub z czystego przypadku, ewentualnie jak Draco – z własnego wyboru. Specjalnie z myślą o Potterze zrezygnował z tradycyjnej auli egzaminacyjnej i zdecydował się sprawdzić jego kompetencje w głównej sali ćwiczebnej, gdzie pracownicy Biura Aurorów mieli możliwość doszkalania się w walce praktycznej, jednak sporadycznie z owej dogodności korzystali. Z drugiej strony, czemu się dziwić? Kogo normalnego widok spróchniałych desek podłogowych, w których z trudem można było rozpoznać wiekową sosnę, licznych dziur w ścianach, w tym jednej tak olbrzymiej, że cudem konstrukcja wciąż się nie zawaliła, oraz sypiącego się na głowę tynku zachęcał do jakiejkolwiek praktyki magicznej i fizycznej? Sala sama w sobie przypominała tor przeszkód, bo żeby dostać się do składziku, w którym znajdowały się worki treningowe, manekiny ćwiczebne i inne sprzęty gimnastyczne, trzeba było się mocno natrudzić, by w międzyczasie nie dostać spadającą niefortunnie z sufitu częścią cegłówki, w najgorszym przypadku całą. Zresztą wyposażenie pomieszczenia też nie grzeszyło specjalną zdatnością do użytku; dwa materace zsunięte do siebie tak, że miały tworzyć matę do walki, poza kształtem i wytartym z wierzchu materiałem, spod którego wystawały nieestetyczne kawałki żółtego i miękkiego tworzywa, w niczym nie przypominały  prowizorycznego ringu; reszty przedmiotów Draco nawet nie oglądał, zresztą nie były mu one potrzebne. O tym, że ktoś jednak korzystał z owego miejsca rozpaczy świadczyły leżące pod wiszącym workiem treningowym rękawice bokserskie, których nie spowiła połać kurzu, oraz rolki białych bandaży służące do owijania dłoni.
         Siedzenie w nieco zgrzybiałym pomieszczeniu nie wpływało dobrze na jego samopoczucie; ręka bardzo go bolała i tylko dzięki proszkom zwiniętym Juanicie z kuchni udało mu się nie zwariować z przeszywającego bólu, który promieniował aż do kości, roznosząc się nawet po paliczkach; pigułki były bardzo silne, ale jak widać niewystarczająco, by kompletnie ugasić ogień, w którym płonął nadgarstek; każdy ruch przyprawiał go o dreszcze, a twarz wykrzywiała się w cierpieniu, jednak nie mógł tak po prostu zrezygnować; robił co mógł, by nie dać się szaleństwu, które powodował w nim promieniujący ból, jednocześnie bojąc się przyjąć kolejną dawkę środków, by nie zostać otumanionym lub co gorsza kompletnie pozbawionym świadomości. Juanita wiedziałaby, na ile pastylek może sobie pozwolić, ale siedząc samemu na wytartych i zapadających się deskach nie był w stanie tego określić. Wpatrywał się w niewielką szklaną fiolkę koloru ciemnego brązu, w której znajdowały się malutkie tabletki kształtem przypominające granulki proszku do prania; środek działał w zastraszająco szybkim tempie, jakby samo położenie na języku wystarczało, by uwolnił swoje właściwości i pomógł uśmierzyć męki, z tego powodu mężczyzna zastanawiał się, czy powinien zażyć kolejną dawkę przed egzaminem Pottera, czy też dopiero po. Zacisnął mocniej palce na trzonku różdżki, którą bardzo niechętnie zwrócono mu z depozytu, dając mu jasno do zrozumienia, że powinien się cieszyć, że nie została złamana, na co w sumie liczył, przychodząc do strażnika pilnującego rzeczy więźniów z Azkabanu; przeszywający ból rozniósł się od nadgarstka aż do obręczy barkowej, tak że musiał spuścić głowę i zaczerpnąć głęboko powietrza, by wytrzymać jego napór. Mógł mówić co chciał, ale choć kandydaci pretendujący na stanowisko aurora zbyt rozgarnięci umysłowo i fizycznie nie byli, to jednak nadwyrężył rękę w tych krótkich ćwiczeniach egzaminacyjnych, które kazał im wykonać. Wypuścił różdżkę i sapnął z wycieńczenia, spoglądając na zegarek wychylający się spod mankietu białej koszuli; miał zaledwie kilka minut do rozpoczęcia testu, zdążył się zorientować, że w tym stanie nie uda mu się prawidłowo ocenić umiejętności Pottera, ale wzięcie kolejnej porcji pastylek przeciwbólowych wiązało się z poważnym ryzykiem, na które póki co pozwolić sobie nie mógł, a raczej nie chciał; schował pojemnik z proszkami do kieszeni, gdy ciężkie drzwi od salki treningowej otwarły się, a w progu stanął ciemnowłosy mężczyzna, któremu widok siedzącego na podłodze i opierającego się o ścianę Malfoya bynajmniej nie przypadł do gustu. Harry skrzywił się, jakby właśnie zobaczył jakąś niesamowicie odrażającą rzecz, po czym wywrócił oczami, których dziwnym trafem nie zakrywały charakterystyczne okulary kształtem przypominające denka od butelek. Draco natomiast siedział nieruchomo, przypatrując się mężczyźnie ze znudzonym wyrazem twarzy.
         - No proszę – odezwał się zjadliwie Potter, krzyżując ręce na klatce piersiowej przyobleczonej w wymiętą szarą koszulkę podsuniętą do łokci. – A ja myślałem, że mnie robią w balona mówiąc, że jesteś egzaminatorem. A to ci się porobiło. Fajna fucha, co nie?
         Podniósł się z podłogi trzymając różdżkę w prawej dłoni, starając się nie pokazać mężczyźnie, że z drugą ma jakikolwiek problem. Było to o tyle ciężkie, że ból promieniował przy każdym ruchu, choćby najmniejszym, jak strzepnięcie pyłu ze spodni. Dodatkowo nie pomagał mu fakt, że Potter postanowił sobie z niego odrobinę podrwić. W zaledwie kilka sekund Malfoy zorientował się, że język chłopaka znacznie się wyostrzył, a jego maniery nie przypominają tych, które zapadły mu w pamięci.
         - Od zawsze wiedziałeś, komu się podlizać, żeby wyjść na swoje. – Spojrzał na blondyna, jakby zastanawiał się, czy jest wart splunięcia mu w twarz. – Ale kurewsko mnie zaskoczyłeś, wiesz? Dostać posadkę egzaminatora nie jest tak łatwo. Chyba dementorzy cię trochę podszkolili w Azkabanie, skoro tak łatwo udało ci się tu wślizgnąć.
         Cokolwiek Potter robił w Indiach przez pięć lat, pobyt za granicą nie wpłynął na niego zbyt dobrze. Grubiańskie słownictwo którym się posługiwał, wulgaryzmy, które do tej pory były mu raczej średnio znane, a przede wszystkim złośliwość, którą wbijał w Dracona niczym długie i ostre szpile, były wystarczającym dowodem na to, że charakter mężczyzny wywrócił się do góry nogami, choć według blondyna po prostu uwydatniły się w nim te cechy, które do tej pory udawało mu się utrzymać w ryzach. W każdym razie było mu jeszcze daleko do Weasleya, więc strojone przez chłopaka fochy znosił póki co w milczeniu, nie dając po sobie poznać, że cynizm bruneta rusza go w jakimkolwiek stopniu. Prawdę mówiąc miał kompletnie w poważaniu to, co Potter o nim myśli i co do niego mówi. Jego obecność nie ma dla niego żadnego znaczenia, w hierarchii osób ważnych i ważniejszych nie odgrywa istotnej roli, a co za tym idzie, nie będzie miał z niego żadnej korzyści, więc oczywistym było, iż nie będzie się nim przejmował.
         Wyciągnął arkusz dokumentów, na których wpisywało się dane czarodzieja podchodzącego do egzaminu, i zaczął go uzupełniać, nie zaszczycając stojącego przed nim Harry’ego choćby najmniejszą uwagą. Płynnie zapisywał luki na kartkach, a tylko dlatego, że chciał jak najszybciej odrzucić trzymane w palcach pióro, by szarpiąca z bólu ręka mogła choć na chwilę odpocząć. Jeśli czegoś nie wiedział, po prostu omijał rubrykę, co niestety nie uszło uwadze niezadowolonego Pottera, który wyglądał na wyjątkowo zawiedzionego apatią blondyna. Szczerze mówiąc liczył na kilka ciętych tekstów z jego strony. Tymczasem mężczyzna patrzył się na niego jak na powietrze, o ile w ogóle na niego zerknął, dając mu jasno do zrozumienia, że jego obecność nie wzbudzała w nim żadnych negatywnych emocji, na które tak bardzo czekał. A to było Harry’emu bardzo nie na rękę.
         - Kurwa, Malfoy, jak czegoś nie wiesz, to zapytaj. Korona ci z głowy nie spadnie – warknął do mężczyzny, który bardzo niechętnie oderwał wzrok od wypełnianego dokumentu. Kiedy Hermiona powiedziała mu, że musi poddać się ponownemu egzaminowi na aurora, by móc wrócić do pracy, miał ochotę roześmiać się jej w twarz, co zresztą i tak zrobił, ale przyjaciółka dobitnie dała mu do zrozumienia, że wcale nie żartuje i lepiej, żeby zdążył się odpowiednio przygotować. Zmierzając do podziemi, w których miał odbyć się test, natknął się na kilku młodych chłopaków i całkiem ładnych dziewcząt, którzy, jak się okazało, również podchodzili do sprawdzianu, a wnioskując po ich zachowaniu i użytym słownictwie, nie udało im się sprostać wymaganiom egzaminatora, który podobno był tak wymagający, że część kandydatów wycofała się z testu dobrowolnie. Zupełnie przypadkiem dowiedział się, że to Malfoy sprawdza kompetencje aplikantów, czym był bardzo zaskoczony, ale jednak zadowolony, ponieważ nie dostrzegał w blondynie żadnego przeciwnika. Jego całkiem dobry humor został szybko popsuty przez zrezygnowaną postawę arystokraty, który zachowywał się, jakby go nie znał, toteż Harry ucieszył się w duchu jak małe dziecko, gdy udało mu się wytrącić Dracona z równowagi, ale gdy ten uniósł jedynie lekko brew ku górze, po czym wrócił do skrupulatnego uzupełniania rubryk, jego święta cierpliwość wyczerpała się doszczętnie. Wyrwał mu plik kartek z ręki i cisnął nimi w kąt sali, ale nawet wtedy poza apatycznym przyglądaniem się rozrzuconym papierom blondyn nie zrobił nic więcej. Wewnątrz jednak blondyn starał się z całych sił, żeby nie wydać z siebie potwornego jęku, gdy Potter wyszarpnął mu dokumenty, bo ręka, w której trzymał pióro zabolała go niemiłosiernie, jakby chłopak właśnie mu ją złamał. Wnioskując z wzburzonej twarzy Harry’ego, udało mu się zatuszować spazmy cierpienia, choć prawdopodobnie brunet i tak by ich nie zauważył.
         - Spoko – zaczął rozwścieczony chłopak – jestem dla ciebie nic nie wartym gównem, ale ty dla mnie też, więc jesteśmy kwita. A teraz kurwa rusz swój snobistyczny tyłek i przeprowadź ten zasrany egzamin.
         - Śpieszy ci się gdzieś, Potter? – wymówił nazwisko bruneta z przesadzoną artykulacją, unosząc delikatnie kącik ust w kpiącym uśmiechu. Ból nadgarstka odrobinę się uspokoił, ale wiedział, że niestety nie na długo.
         - A żebyś kurwa wiedział, że tak – wycedził Harry przez zaciśnięte zęby, piorunując arystokratę wzrokiem. Draco wydął lekko usta i uniósł wyżej brew, po czym spojrzał na trzymaną różdżkę, jakby zastanawiał się, jak właściwie się jej używa. Po chwili wypuścił nieco głośniej powietrze z płuc, krzyżując ręce na klatce piersiowej i postukując się w żuchwę końcówką magicznego przedmiotu.
         - W takim razie przejdziemy od razu do części praktycznej egzaminu. Ustaw się i zaczynamy. – Potter parsknął na polecenie Malfoya, ale wyciągnął z kieszeni różdżkę i przyjął postawę, która w jego mniemaniu miała być odpowiednią do rozpoczęcia testu. Blondyn obrzucił go jedynie pełnym politowania spojrzeniem, po czym stanął mniej więcej w odległości dziesięciu metrów od mężczyzny, ustawiając się do niego odrobinę bokiem. Chwilę czekał, jakby miał nadzieję, że Harry zrozumie, o jakie ustawienie mu chodziło, ale brunet dalej stał w nonszalanckiej pozie, jakby cały świat miał głęboko w poważaniu, co w gruncie rzeczy było prawdą, więc zrezygnował z wszelkich innych sugestii. – Egzamin składa się z pięciu zadań. Na wykonanie całości masz czterdzieści pięć minut. Ponieważ jesteś aurorem w zawieszeniu możesz nie zaliczyć wyłącznie jednego zadania. Wszystkie zaklęcia dozwolone. Zrozumiałeś?
         - Ta, ta. Dawaj i przestań przynudzać. – Draco na odpowiedź mężczyzny uśmiechnął się z jeszcze większym cynizmem, unosząc nieco wyżej głowę i przygotowując różdżkę do odparcia uroku. Ze względu na ból zmuszony był używać prawej dłoni, która była o wiele słabsza, przez co jego umiejętności rzucania czarów zostały nieco ograniczone, ale sądząc po podejściu Pottera nie będzie to stanowiło dla niego większego problemu.
         - Pierwsze zadanie – zakomunikował, nie tracąc z chłopakiem kontaktu wzrokowego. – Rozbrojenie przeciwnika.
         - Expelliarmus! – Szkarłatna struga światła popłynęła w jego kierunku, gdy ledwie skończył wypowiadać zdanie. Nim do niego dotarła, wyczarował barierę, która wchłonęła czar rzucony przez Harry’ego. Brunet zmrużył gniewnie oczy widząc niewzruszoną postawę przeciwnika i rzucił inny czar, po którym ponownie cisnął w Dracona Expelliarmusem. W salce zaroiło się od dymu powstałego na skutek zderzenia się dwóch zaklęć, ale Potter ani myślał się go pozbywać; czekał cierpliwie, aż połacie szarej mgły opadną, wyciągając w międzyczasie z kieszeni paczkę papierosów, które udało mu się kupić w trakcie drogi do Ministerstwa razem z Hermioną; Gdy powietrze w końcu zrobiło się w miarę przejrzyste, a końcówka różdżki przypaliła zwisającego między wargami peta, ujrzał stojącego jak gdyby nigdy nic Malfoya, któremu nawet włos na czole nie drgnął po rzuconych czarach. Nie ruszył się ani o centymetr, mimo że siła zaklęć bruneta była wystarczająca, by bez trudu przełamać barierę ochronną i powalić przeciwnika. Harry sam przed sobą musiał przyznać, że zdolności arystokraty stoją na bardzo wysokim poziomie, skoro był w stanie postawić dwie tarcze w tak krótkim czasie; pamiętał jeszcze z Hogwartu, że blondyn potrafił się pojedynkować, ale wtedy niespecjalnie uważał go za godnego rywala; sytuacja zmieniła się diametralnie po tym, co przed chwilą zobaczył, bowiem był pewny, że rozbroił mężczyznę bezproblemowo, tymczasem różdżka w ręku Dracona nawet nie drgnęła, nie mówiąc już o kompletnym wyleceniu spomiędzy palców. Zaciągnął się mocno papierosem i wypuścił przed siebie dym, obserwując bacznie znudzoną twarz blondyna; zaczęła w nim narastać irytacja, którą postanowił wyładować na przeciwniku.
         - Tak się chcesz bawić, Malfoy? No dobra. – Zaśmiał się złośliwie, strzepując popiół na pokiereszowaną podłogę i unosząc różdżkę mniej więcej do wysokości, gdzie znajduje się przepona, by po chwili wystrzelić nią agresywnie w oddalonego blondyna. – Expulso!
         Czerwonawe światło pomknęło ku mężczyźnie, ale ten bez trudu zablokował je, po czym zmienił tor lotu zaklęcia, które zaczęło pędzić prosto na Harry’ego. Chłopak nie spodziewał się ataku ze strony arystokraty, toteż w ostatnim momencie próbował wyczarować barierę, ale zabrakło mu dosłownie sekundy, by zapora się zmaterializowała. Skutek dezorientacji Pottera był taki, że skończył leżąc pod podziurawioną ścianą z mocnym bólem głowy i pleców odepchnięty przez siłę czaru. Miał mroczki przed oczami a całe ciało pulsowało, ale bez trudu widział kierującego się w jego stronę Malfoya, który eleganckim i zapewne niebywale drogim butem zdeptał żarzącego się na deskach papierosa, którego odepchnął z niesmakiem, aż poturlał się do wyrwy między panelami, znikając w niej bezpowrotnie.
         - Pojebało cię, czy jak?! – żachnął się Harry, pocierając pulsującą potylicę i podnosząc się spod ściany. Jak do tej pory sądził, że egzamin z Draconem będzie niczym zabawa z dzieckiem w piaskownicy, tak teraz poglądy znacznie się zmieniły, pokazując, że blondyn wcale nie ma zamiaru przepuścić go po dobroci, a nawet więcej, perfidnie robi wszystko, by oblał już pierwsze zadanie, nie kryjąc się nawet z podłym uśmieszkiem na bladej twarzy.
         - Potraktuj to jako zwrócenie uwagi, że na egzaminie się nie pali. – Obdarzył chłopaka złośliwym spojrzeniem, chowając różdżkę w rękawie koszuli. – Zadanie numer dwa. Masz trzydzieści sekund na wymienienie ośmiu zaklęć obezwładniających. Czas start.
         - Że co kurwa?! – krzyknął Harry, wpatrując się w mężczyznę z wściekłością pomieszaną z mocnym szokiem.
         - Tik-tak, tik-tak – mówił Draco z wyraźnie słyszalną nutą cynizmu, spoglądając z satysfakcją na zegarek. – Pośpiesz się, Potter, bo zostały ci dwadzieścia trzy sekundy. Dwadzieścia dwie.
         Próby skupienia się na poleceniu wydanym przez Malfoya spełzły na niczym, mimo że wysilał szare komórki jak tylko mógł, by udzielić chociaż kilku poprawnych odpowiedzi. Nim się spostrzegł, mężczyzna przeszedł do kolejnego zadania, które wcale nie było lepsze od poprzednich. Dla Harry’ego sytuacja była jasna jak słońce – Draco mści się na nim; mści i to w jeden z najgorszych sposobów, ponieważ nie może mu zarzucić niesprawiedliwości, choć obelgi wszelakiej maści cisnęły mu się na usta. Jako egzaminator ma pełną dowolność w przeprowadzeniu testu, a co za tym idzie, ma wolną rękę, jeśli chodzi o jego ocenianie, co były ślizgon bez wątpienia postanowił wykorzystać i upokorzyć go za wszystkie lata wspólnej nienawiści. Mógł stawać na rzęsach, produkować się do woli, a nawet zbluzgać arystokratę od stóp do głów, ale nie zmieniało to faktu, że znalazł się w czarnej dziurze, głębokim dołku rozpaczy, w który poniekąd sam się wpędził, jednak w umyśle całą winę zwalił na jedną osobę, która śmiała się mianować jego przyjaciółką. Po tym, czego doświadczył w podziemiach Ministerstwa, Hermiona nie powinna zbliżać się do niego nawet na krok.

        
         Harry’emu było wszystko jedno po egzaminie z Malfoyem; doskonale zdawał sobie sprawę, był tego po prostu pewny, jak faktu, że Nowe Delhi jest stolicą Indii, dałby sobie rękę uciąć, a nawet i drugą włącznie z nogami, że pomiot szatański z platynową fryzurą zrobił wszystko, co w jego diabelskiej, obślizgłej niczym śluz ślimaka mocy, żeby uwalić go na całej linii, a znając  jego sadystyczne upodobania pewnie nawet zatroszczył się o całkowite wywalenie go z Ministerstwa. Po prostu Malfoy nie byłby Malfoyem, gdyby nie dopiął swego, a nie ma co, skrupulatnie przyłożył się przy wyborze zadań do testu, w których jasno pokazał, że jest mu wszystko jedno, czy salę treningową opuści ze złamanym nosem czy żebrem, najważniejsze by przez czterdzieści pięć minut miał z niego jakikolwiek pożytek, a tak się akurat złożyło, że najlepiej na egzaminie bawił się właśnie platynowy gnojek, który z obrzydliwą satysfakcją przyglądał się jego trudom i potom czoła, gdy wysilał się w trakcie kolejnych poleceń. Blondyn od zawsze był bardzo, ale to wręcz niebywale interesowną osobą, miał w nosie ludzi, którzy nie przynosili mu żadnych korzyści, a Harry jakoś niespecjalnie garnął się do zostania zabawką arystokraty, którą znudzi się, gdy przestanie dawać mu profity, a że nie miał mu zbyt wiele do zaoferowania, mężczyzna od samego początku uświadamiał go, że jego marna, przynajmniej w mniemaniu Dracona, egzystencja nawet nie jest za bardzo brana przez niego pod uwagę. Oczywistym było zatem, że Malfoy poruszy niebo i ziemię, byleby tylko pozbyć się ze swego zasięgu niewygodnego, już niestety byłego aurora, ponieważ nie będzie miał z niego żadnego pożytku. Tak było zawsze i tak zawsze będzie, nie ma co się za bardzo oszukiwać; jeśli szanowny pan arystokrata nie dostrzeże w tobie choćby grama potencjału, który będzie mógł wykorzystać z użytkiem dla siebie, nie masz nawet co liczyć na jakiekolwiek względy czy zainteresowanie; dla niego wszystko sprowadza się do chłodnej kalkulacji, w której to on ma być na plusie, a gdy wyciśnie z ciebie ostatnie krople przydatności, wtedy odrzuci cię w kąt, niczym starą szmatę do podłogi, na którą nawet pies z kulawą nogą nie będzie chciał nasikać. Przestał zatem łudzić się, że ma szansę na powrót do pracy; Malfoy pozbawił go wszelkich nadziei w brutalny sposób, a teraz pewnie ma jeszcze czelność zachwalać się tym przed Hermioną, która również przyczyniła się do jego upadku kariery, zatrudniając to szatańskie nasienie na stanowisku egzaminatora.
         Siedzenie samemu pod gabinetem przyjaciółki, warto dodać „byłej” za to, co mu zrobiła, nie uśmiechało się za bardzo mężczyźnie. I tak miał już głęboko w poważaniu wyniki testu, więc postanowił zrekompensować sobie krzywdy, jakich musiał doświadczyć, poprzez flirty ze wszystkimi pracownicami Ministerstwa, a miał w czym wybierać, gdy przeszedł się trochę po korytarzach. Maszyna losująca wybrała młodziutką Cindy, która obecnie wbijała mu paznokcie w plecy, gdy w zaułku położonym w bezpiecznej odległości od wszelkiej maci gapiów szturmował jej usta i pośladki, a dziewczyna skręcała się pod nim z niebywałej rozkoszy, zachęcając go kuszącymi ruchami bioder do jeszcze większej ingerencji w rozbiór noszonej odzieży. Harry nie potrafił odmówić takim zalotom, toteż chwycił blondynkę w pasie i uniósł ją, a ona od razu zrzuciła w ferworze erotycznego uniesienia buty i oplotła go w biodrach nogami, zaciskając się na nich z całej siły, jednocześnie napierając na pobudzoną część ciała bruneta, której bardzo przeszkadzał wciąż zapięty rozporek. Ni stąd ni zowąd usłyszał złowrogie odchrząknięcie, a gdy obrócił głowę i dostrzegł pochmurną twarz Hermiony, a za nią idącego jak gdyby nigdy nic Malfoya, puścił dziewczynę, która wylądowała z łoskotem na twardej posadzce.
         - Dobrze, że jesteś, Miona, bo mamy do pogadania – odezwał się na wpół speszony, na wpół zdenerwowany Harry, poprawiając zsunięte z bioder dżinsy. Panna Granger zaśmiała się pod nosem, spoglądając na przyjaciela z szaleństwem w oczach, jakby jedynie obecność niezdarnie zbierającej się z podłogi Cindy powstrzymywała ją przed wyrwaniem brunetowi kilku ważnych organów. A zaczęłaby od ulubionego narządu Pottera, który zdążył wrócić do pierwotnej formy, nim rozochocona blondynka zaczęła na niego napierać podbrzuszem. W tym czasie Draco zdążył już rozeznać się w zaistniałej sytuacji i stanął sobie spokojnie obok rozeźlonej Hermiony, obserwując narastającą irytację w oczach Harry’ego, gdy tylko go zobaczył na horyzoncie.
         - Pogadania? – przeliterowała niemalże słowo, podchodząc niebezpiecznie blisko przyjaciela z rękami skrzyżowanymi na piersiach. – Ty masz ze mną do pogadania? No to słucham cię, panie mój i władco! Chyba że śpieszy ci się do łazienki, by spuścić z siebie trochę tego i owego.
         Prawa brew Dracona powędrowała wysoko ku górze, słysząc dość śmiałą aluzję, którą posłużyła się Granger, jednak nie odezwał się. Czekał, aż skołowany Potter wydusi z siebie jakieś głupawe wytłumaczenie, za które przepełniona agresją kasztanowłosa kobieta rzuci mu się do krtani.
         - Ty się lepiej zajmij Malfoyem, bo dzięki niemu nie będę już dla ciebie pracował. Kochanie, a ty gdzie idziesz? – zwrócił się do czerwonej niczym burak Cindy, która czmychnęła w najbliższy korytarz, potykając się niemal o własne nogi. Rozłożył bezradnie ręce i westchnął głośno, gdy po dziewczynie został mu jedynie różowy ślad pomadki na policzku i ustach.
         - Malfoy nie zając i nie ucieknie, za to ty masz cholerne kłopoty.
         - A co ja niby takiego zrobiłem?! – krzyknął Harry, wymachując rękami, którymi co rusz pokazywał na stojącego spokojnie, za to z potwornie irytującym uśmieszkiem satysfakcji na ustach Dracona. – To ta gnida tak ułożyła ten swój popierdolony egzamin, że żaden, nawet najwybitniejszy kurwa auror nie byłby go w stanie zdać! I co się szczerzysz, co?!
         - Po prostu twoja niesubordynacja i jakże wysoka kultura osobista w obecności kobiety jest dla mnie wyjątkowo zabawna – odparł, wręczając Hermionie skrupulatnie zapisane kartki, a którym dziewczyna przyglądała się z niedowierzaniem. Przewracała strony z niebywałą szybkością, by zatrzymać się na ostatniej, przy której zmarszczyła odrobinę brwi i zagłębiła się w jej treści.
         - Kurwa mać, że co?! – wydarł się Potter, uderzając pięścią w pobliską ścianę, a następnie odgarniając zwichrzone włosy z czoła.
         - Mówiąc jaśniej, przestań bluzgać na prawo i lewo, gdy stoisz przed kobietą. – Harry’emu głos ugrzązł w gardle na odpowiedź Malfoya, który patrzył się na niego z jawną wyższością, a która chyba jeszcze nigdy nie rozwścieczyła go tak bardzo, że cudem nie cisnął w niego pierwszym lepszym zaklęciem niewybaczalnym.
         - Dziękuję, Malfoy – wtrąciła się wyrwana z lektury panna Granger, zerkając kątem oka na blondyna.
         - Może nie wygląda, ale jednak kobieta – dodał Draco, obdarzając kuratorkę sarkastycznym smirkiem, na widok którego kobieta zacisnęła ze złości palce na trzymanych pergaminach, uderzając nimi w klatkę piersiową mężczyzny.
         - To mogłeś sobie darować.
         - Nie śmiałbym odmówić sobie takiej przyjemności. – Zmrużył oczy niczym wąż przypatrujący się ofierze, przybliżając się odrobinę do Hermiony, a perfidny uśmieszek nie zszedł mu z wąskich warg. Kasztanowłosa od razu poczuła to samo uczucie dyskomfortu, gdy rozmawiała z nim rano, a do tego wyczuła coś jeszcze, co prawdopodobnie było perfumami arystokraty, gdyż wątpiła, by naturalny zapach Malfoya przypominał subtelną mieszankę pieprzu, fiołka i imbiru. Niespodziewanie mężczyzna wyciągnął jej z ręki wręczone wcześniej papiery, zwracając się jednocześnie do niezwykle wkurzonego Harry’ego. - Przechodząc do jakże zaskakujących wyników twojego egzaminu, Potter…
         - Zamknij ryj, dobra? – przerwał mu bezpardonowo brunet, na co Draco zamrugał kilka razy oczami. Mężczyzna był wściekły i to tak bardzo, że gdy do niego mówił na przemian walił w ścianę i wymachiwał rękami, jakby szukał czegoś, na czym może się bezkarnie wyżyć. - Jesteś perfidnym gnojkiem, pieprzonym umysłowo psycholem, zasranym skurwysynem, który myśli tylko o sobie, kurewskim do szpiku kości i…
         - Zdałeś Harry – odezwała się Hermiona, przerywając niekończącą się litanie bluzgów, a tym samym żali przyjaciela.
         - Najłaskawszym egzaminatorem, jakiego znam – dokończył niespodziewanie Harry, wyrywając Draconowi wyniki egzaminów z ręki. Blondyn syknął z bólu, który rozniósł się po ręce, a na który cieszący się niczym małpa dynamitem Potter nie zwrócił uwagi. Jedynie panna Granger dostrzegła, że arystokracie coś dolega, ale nie miała szans go o to zapytać, gdyż uradowany brunet zaczął drzeć się na cały korytarz, niczym stare prześcieradło. - Ja pierdolę! Mogę wracać do pracy! Słyszałaś Miona?!
         - I pół Londynu – dodał blondyn, chowając rękę za plecami, co nie uszło uwadze kobiety.
         - Co ci jest, Malfoy? – zapytała, ale mężczyzna odpowiedział automatycznie, jakby jak najszybciej chciał zakończyć temat, a na dobrą sprawę w ogóle go nie zaczynać.
         - Nic. - Nie udało mu się zbyć dociekliwej dziewczyny, która jak na dłoni widziała, że ukryta ręka bardzo go boli. Chwyciła go za rękaw koszuli, ale Draco niemal wyszarpnął jej się z uścisku, a z gardła wydostał się niekontrolowany jęk, który aż zmroził krew w żyłach Hermiony, przykuwając jednocześnie uwagę Pottera.
         - A temu co? – zapytał brunet, zwijając wyniki egzaminu w rulon i wsadzając je do tylnej kieszeni spodni.
         - Nic – odpowiedział blondyn nieco głośniej niż zamierzał, na co Harry złapał go niespodziewanie za zdrowe ramię, rozstawił mu kolanem nogi i przyciągnął kontuzjowaną rękę tak, że przyjaciółka bez trudu mogła dostrzec jej stan, który mówiąc krótko po prostu ją przeraził. Gdy dostrzegła w iskrzących się oczach Malfoya pierwsze krople łez, odepchnęła Pottera i delikatnie chwyciła arystokratę za łokieć, tak żeby na nią spojrzał. Już po chwili wiedziała, że nie było to dobre posunięcie, gdyż Draco wyglądał, jakby patrzył na coś potwornie obrzydliwego.
         - Czemu nie powiedziałeś? – spytała nieśmiało, na co blondyn uniósł dumnie głowę, a spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu dał jej do zrozumienia, że ma natychmiast go puścić, co też przestraszona kobieta natychmiast uczyniła. Poprawił mankiety od koszuli oraz wygładził materiał kamizelki, nie przestając przypatrywać się jej z nienawiścią, a przynajmniej tak jego wzrok rozumiała panna Granger.
         - Ponieważ nie było ku temu potrzeby. Do widzenia. – Ominął dziewczynę i opierającego się o ścianę Pottera, przywołując różdżką płaszcz z gabinetu kuratorki, który po chwili zmaterializował mu się w ręce.
         - Malfoy, gdzie leziesz? – Odwrócił się do Harry’ego, rzucając mu pogardliwe i pełne cynizmu spojrzenie zwieńczone jadowitym uśmieszkiem.
         - Do miejsca, w którym nie będzie waszej dwójki.
         - Milutki jak zawsze. – Podrapał się po gęstej brodzie, obserwując oddalające się plecy arystokraty, który zniknął mu w końcu sprzed oczu, rozpływając się za zakrętem. Zerknął na otępiałą Hermionę, która wciąż uporczywie gapiła się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Draco; przeciągnął się z głośnym jękiem, co miało sprowadzić przyjaciółkę na ziemię, ale ta nie poświęciła mu nawet sekundy uwagi; postanowił inaczej zwrócić jej atencję, obejmując ją w pasie i przybliżając się do policzka, na co kobieta zareagowała zdziwionym, a zarazem nieco zniesmaczonym wyrazem twarzy, odsuwając go od siebie, a Harry zaśmiał się cicho pod nosem, klaskając wesoło w dłonie. - A teraz szybkie pytania, Miona. Od kiedy aurorzy muszą podchodzić jeszcze raz do egzaminów i jakim cudem ten pseudoarystokrata jest egzaminatorem, co?
         - Od kiedy Percy zajął miejsce Kinga – oświadczyła rzeczowo panna Granger, wyjmując mu z kieszeni zwinięte protokoły sporządzone przez Malfoya.
         - Kinga nie ma? – zapytał zdezorientowany, szukając w spodniach paczki z papierosami. - Jak to?
         - Tak to. Leży w szpitalu. – Przeglądając dokumenty z większym zainteresowaniem, niż jak robiła to przy blondynie, skubała nerwowo wargę, produkując w niej jeszcze większą liczbę wyżłobień i zadziorów, których i tak aż roiło się na pełnych, malinowych ustach.
         - Od kiedy?
         - Jezus, Maria, nie wiem od kiedy! - Obróciła ku Harry’emu głowę, obrzucając go poirytowanym spojrzeniem, które wręcz zawrzało ze złości, gdy dostrzegła zwisającego papierosa z ust przyjaciela. Nie wyrwała mu jednak używki, co trochę zaskoczyło mężczyznę, a gdy wyciągnęła własną paczkę z kieszeni przestał się krępować i przypalił końcówkę peta różdżką, użyczając ognia również zdenerwowanej Hermionie. - Możesz mi łaskawie powiedzieć, coś ty robił w tych Indiach przez pięć lat?
         - Grałem w Monopol? – odparł głupawo brunet, zaciągając się dymem, a w jego ślady poszła kasztanowłosa dziewczyna, zmierzając ku swojemu gabinetowi.
         - Czyli chlałeś wódę.
         - Nie, stawiałem hotele na Champs-Élysées! – Wywróciła z politowaniem oczami i westchnęła głośno, strzepując popiół do stojącej na korytarzu popielniczki. Pobyt za granicą nie wpłynął dobrze na Harry’ego, żeby nie powiedzieć tragicznie, ale jak kilka lat temu to obcesowe, niemal grubiańskie zachowanie doprowadzałoby ją do załamania nerwowego, tak teraz było jej zupełnie obojętne; fakt faktem denerwowała się na przyjaciela niemiłosiernie, ale z drugiej strony jakoś szybko przeszła do porządku dziennego z jego wulgarnymi odzywkami oraz sprośnymi i złośliwymi teksami; prawdopodobnie dlatego, że w trakcie wyjazdu Pottera zdążyła poznać Percy’ego z tej „milszej” strony, a której żadne impertynenckie  komentarze nie były w stanie pokonać; brunet przy nim to po prostu naburmuszona się nastolatka, więc nie ma się czym przejmować. Nie mogła tego samego powiedzieć niestety o Malfoyu, który zmieniał oblicza jak w kalejdoskopie, raz prezentując się przed nią niczym ofiara losu, a innym razem wracając do dawnych przyzwyczajeń i rzucając wszystkim pogardliwe spojrzenia pełne wrodzonej złośliwości, jak choćby niedawno, zanim poszedł do domu, czy Merlin z Bogiem raczą wiedzieć gdzie polazł. Nie umiała się nim nie przejmować, a kiedy zobaczyła, jak bardzo ma poraniony nadgarstek, miała ochotę rozpłakać się nad własnym egoizmem; napierała na niego tak bardzo, że zgodził się jej pomóc, a ona jak głupia widziała tylko czubek własnego nosa i nie zauważyła, jak bardzo boli go ręka. Wstydziła się za to i nakazała sobie przeprosić go, jak tylko przyjdzie jutro na kolejny egzamin, a potem pozwoli mu odejść, jeśli ma tak cierpieć za jej samolubność. Tak będzie po prostu najlepiej.
         Zgasiła papierosa i weszła do gabinetu, witając się po drodze z sekretarką i odbierając od niej resztę protokołów z testów przeprowadzonych przez arystokratę. Potter zniknął jej gdzieś po drodze, prawdopodobnie poszedł szukać dziewczyny, z którą zabawiał się w zaułku na korytarzu, więc miała nareszcie święty spokój i upragnioną ciszę, której brakowało jej w trakcie całego dnia. Zapadła się w wysłużonym krześle i wyciągnęła z szuflady fiolkę z eliksirem uśmierzającym skutki nadmiernej konsumpcji alkoholu, którą wychyliła i przełknęła całą zawartość, a w ustach poczuła charakterystyczny cierpki smak, od którego aż skrzywiła się i musiała odkaszlnąć. Otworzyła pierwszą aktówkę, którą rzuciła na biurko, zapalając kolejnego papierosa i wydmuchując tym w przestrzeń; niechętnie, ale szczerze musiała przyznać, że Malfoy ma bardzo eleganckie pismo, nawet można by powiedzieć nieco pociągające, ponieważ pochyłość liter, sposób łączenia ich ze sobą, a przy tym znaki interpunkcyjne, wszystko to tworzyło czarowną kaligrafię, której mało kto był w stanie dorównać; niestety piękno straciło na wartości, gdy na ostatniej stronie zauważyła schludny podpis arystokraty, a nad nim adnotację „egzamin niezaliczony”. Zaciągnęła się papierosem i sięgnęła po kolejną teczkę, orientacyjnie przeglądając jej treść i przechodząc na sam koniec, gdzie również widniała identyczna informacja, jak w poprzedniej aktówce. Odrobinę zaniepokojona testami zaczęła w pośpiechu przekopywać się przez sprawozdania, ale każde kolejne, które chwyciła, zawierało taki sam dopisek, jak dwie minione. Z niedowierzaniem w oczach patrzyła na rozłożone dokumenty, z których ani jeden nie został opatrzony pozytywnym wynikiem; dwadzieścia sześć protokołów egzaminacyjnych, czyli dwudziestu sześciu pretendentów na stanowisko aurora zostało przez Malfoya oblanych. Strzepnęła popiół do popielniczki i wsparła głowę na ręce, wzdychając głośno z frustracji.
         - Nogi z dupy mu powyrywam. – Zaciągnęła się końcówką papierosa, gasząc go na jednym z wielu eleganckich podpisów arystokraty, a kartka zajęła się w miejscu przytknięcia ognia, wygasając sekundę później.


         W styczniu londyńskie ulice pokryte są grubą warstwą śniegu, która ma szansę utrzymać się wyłącznie, jeśli nie zacznie padać deszcz, tworząc jedną wielką chlapę na chodnikach i jezdniach. Dracona ominęło szczęście wieczornego spaceru po mroźnym mieście, a zastąpiła je radość broczenia w kałużach, które pozbywały się białego puchu w okamgnieniu; nim zdążył się zorientować był cały przemoczony, włącznie z wizytówką, którą znalazł na chodniku, kiedy rano szukał Pansy; czarna karteczka nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale przykuła uwagę mężczyzny, gdy leżała bezpańsko na białej zaspie ; nie była wilgotna, ani trochę nie pomięta, co znaczyło, że ktoś zostawił ją tu całkiem niedawno; nie podejrzewał dwójki starszych mężczyzn, których obserwował z okna, więc w ciemno obstawił koleżankę ze szkoły, jednak ta rozpłynęła się w powietrzu, nim zdążył wyjść na zewnątrz; wizytówkę schował w wewnętrznej kieszeni płaszcza i dopiero w windzie, z dala od upierdliwego Pottera i nadgorliwej, a do tego przeżywającej skutki kaca Granger, mógł przyjrzeć się kartonikowi dokładniej; światło było nikłe, co mile zaskoczyło mężczyznę, gdy wyciągnął kartonik, a na nim dostrzegł słabo malujące się litery, pociągnięte specjalną farbą fluorescencyjną, tak aby napis uwidoczniał się dopiero po zmroku; na jednej stronie widniała jakaś nazwa, a na drugiej adres, pod który niezwłocznie udał się, gdy w końcu udało mu się opuścić Ministerstwo. Dotarcie do budynku nie było łatwe; długo kręcił się między obskurnymi kamienicami, próbując znaleźć wejście do miejsca, którego wizytówkę trzymał w kieszeni; okolica była potworna i nie zachęcała do dłuższego przebywania w niej, ale ponieważ Draco był nauczony żyć w podobnych, nawet gorszych warunkach, to nie robiło mu różnicy, czy pod kontenerem na śmieci siedzi spity do nieprzytomności kloszard, czy pod latarnią stoi pani lekkich obyczajów w fikuśnym różowym futerku, czekająca na hojny utarg z kończącego się dnia, choć dla niej praca pewnie dopiero się zaczynała. Nie mając za bardzo wyboru podszedł do grzebiącego w śmietniku mężczyzny, pokazując mu wizytówkę, na której jaskrawe litery zmaterializowały się w całości; jegomość bezczelnie wręcz zlustrował go wzrokiem, uśmiechnął się, a raczej wyszczerzył resztki zębów chwiejących się w szczęce, a następnie wskazał mu na pobliski budynek i na prowadzące pod ziemię schody, życząc mu na odchodnym dobrej nocy; nie zagłębiając się w podejrzane zachowanie menela, podziękował mu i szybkim krokiem udał się we wskazanym kierunku; na końcu zejścia znajdowały się drzwi, które wyglądały, jakby prowadziły do jakiejś komórki, toteż bardzo ostrożnie pociągnął za klamkę, jednak gdy wszedł do środka, od razu owionął go mocny, niemal duszący zapach piżma, który przesiąkł przez mokre ubrania i włosy, a nawet przez skórę. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a raczej ciemnym korytarzu, który ani trochę nie przypominał obskurnej piwnicy, w jakiej liczył się znaleźć; oprócz ciężkiej woni wyczuwał coś jeszcze, miał wrażenie, że płaszcz stał się mokrzejszy, gdy tylko przeszedł do dalszej części, jakby w środku stopień wilgoci był znacznie wyższy, niż ten na zewnątrz; czuł się trochę jak w tropikach, ponieważ na zmianę robiło mu się gorąco, a po chwili zalewały go zimne poty, co jednak ciekawe, nie było mu ani trochę słabo, a powinno, zważywszy na nienajlepsze samopoczucie spowodowane bólem nadgarstka; było wręcz na odwrót – gdy ściągnął płaszcz, poczuł się znacznie lepiej, inaczej oddychał, a pulsująca do tej pory ręka jakby nagle się wyłączyła i przestała mu o sobie przypominać. To niebywałe, nienaturalne zjawisko zaskoczyło blondyna, a gdy usłyszał dźwięki rozmów dochodzące z dalszej części lokalu, które po chwili zostały przerwane wygrywaną na kontrabasie smętną, jednostajną melodią, przedostał się do głównej sali, gdzie aż roiło się od mężczyzn w jego wieku, dużo młodszych, ale i o wiele starszych; nie dostrzegł żadnej kobiety między nimi, za to od razu uderzyła go intensywna woń piżma, którą wyczuwał już w wejściu do budynku. Czuł się trochę nieswojo, a to ze względu na to, że kilku gości pubu, sądząc po trzymanych przez nich w rękach kuflach z piwem musiał znajdować się w jakimś barze, przypatrywało mu się bez cienia zażenowania.
         Dźwięki kontrabasu płynęły po lokalu, a zebrana w nim klientela skupiona była na siedzącym w rogu sali muzyku, który wygrywał nieco przygnębiającą melodię na instrumencie; nie był w stanie dostrzec tej osoby, ale gdy usłyszał głęboki kobiecy głos roznoszący się po pomieszczeniu, śpiewający jakąś starą, niezrozumiałą pieśń, od razu rozpoznał w nim Juanitę; przedostał się nieco bliżej, by móc utwierdzić się w przekonaniu, a gdy dostrzegł Hiszpankę na jednym z krzeseł, w jej dłoniach olbrzymi kontrabas, nie miał już wątpliwości.
         - Du bist dem chosn gefeln, worem du bist azoj szejn un fajn, bald wet men di chupe szteln, bald wet di chupe zajn. – Juana śpiewała niczym anioł, a przy tym w ogóle nie zaciągając typowym dla siebie hiszpańskim; słuchając jej mógł nawet zapomnieć, że pochodzi z Grenady; język, którym się posługiwała, brzmiał bardzo podobnie do niemieckiego, ale z pewnością nim nie był, dlatego też Draco miał duży problem, by podporządkować go do odpowiedniej grupy, gdzieś już bowiem słyszał podobną mowę, może nawet i porównywalną melodię, ale za nic w świecie nie był w stanie jej sobie przypomnieć. Stał więc obok innych mężczyzn, wsłuchując się w niebiański głos kobiety, która zawładnęła uwagą wszystkich zgromadzonych na sali. – Oj, a naje welt westu derzen, epes zogt men, zi iz zejer szejn, nor ich wejs nit, ci darfstu zich frejen, kalenju, wejn że, wejn…
         - Myślałam, że nie będziesz wiedział, jak do mnie dojść, a tu proszę. – Odwrócił się w prawą stronę, z której dobiegał do niego kompletnie inny głos, niż Juany, i dostrzegł uśmiechniętą Pansy wychylającą się zza baru. Dziewczyna przyjrzała mu się bardzo uważnie, unosząc co rusz jedną lub drugą brew i kręcąc przy tym od czasu do czasu ustami, które pokrywała ciemna szminka w kolorze wytrawnego wina. Uwadze Draco nie uszło również, iż koleżanka nie ma na sobie praktycznie nic, poza skąpym, czarnym kombinezonem, spod którego wydostawały się mocno ściśnięte piersi. Parkinson zaskoczyła go swoim wizerunkiem; od zawsze lubiła zwracać na siebie uwagę, ale teraz przeszła wszelkie oczekiwania, paradując niemal z gołym tyłkiem, na dodatek w miejscu, gdzie testosteron wylewał się drzwiami i oknami; oknami mógłby, gdyby tylko je posiadał. – No, o nic nie zapytasz? Trochę się nie widzieliśmy.
         - Nie mam o co pytać – odparł lekceważąco Malfoy, przeczesując wciąż wilgotne włosy. Jego odpowiedź nie spodobała się Pansy, która wydęła z niezadowolenia usta i delikatnie złapała go za materiał koszuli, przyciągając do siebie lekko, aczkolwiek stanowczo. Draco zauważył, że przygląda im się młody chłopak, a sądząc po jego minie poczynania Parkinson bardzo mu się nie podobały.
         - Jesteś pewny? – spytała, rozchylając lekko wargi i uśmiechając się do niego, jak na prawdziwa kokietkę przystało. Nachyliła się ku niemu jeszcze bardziej, ale nim zdążył się od niej odsunąć, poczuł mocno szarpnięcie za rękę, a między nim a Pansy zmaterializował się ów chłopaczek, który nie spuszczał go z oka od samego początku wejścia do baru. Parkinson zaśmiała się pod nosem i wyciągnęła paczkę papierosów, ustawiając na ladzie niewielką popielniczkę.
         - Zostaw go w spokoju – warknął chłopak do czarnowłosej, która obdarzyła go perfidnym uśmieszkiem, opierając się na drewnianym kontuarze.
         - Pierwszy dzień, a ty już masz takie branie – zwróciła się do Malfoya, który niewiele rozumiał z sytuacji, w której przyszło mu brać udział. Nieznajomy stanął w jego obronie, ale w jakim właściwie celu, nie miał bladego pojęcia. Dodatkowo niepokoił go fakt, że przygląda mu się zbyt wiele osób, a do tego mężczyzn, co ani trochę go nie uspokoiło. – Nie ruszę go i ty też go nie dostaniesz w swoje kleiste łapki, ponieważ to typowy alfa, więc spłyń po dobroci, dobrze?
         - Jesteś alfą? – zapytał Draco, który dopiero teraz zrozumiał, w jakim dokładnie środowisku się znalazł. Przytaknął mu, unosząc wyżej głowę, na co chłopak przeprosił go i zniknął między gośćmi, a Pansy zaśmiała się pod nosem, zaciągając się co rusz długim i cienkim papierosem, którego wypalone resztki strzepywała do popielniczki.
         - To może teraz masz jakieś pytania, co? W końcu nie przyszedłeś tu, żeby napić się herbatki.
         - Gdyby interesowało mnie twoje życie pofatygowałbym się do ciebie bez tej wizytówki. – Rzucił kartonik na blat, który zsunął się za ladę, prawdopodobnie lądując na podłodze. Uśmiech pełen satysfakcji zniknął z czerwonych warg kobiety, a zastąpił go czysty zawód, jednak arystokrata ani trochę nie przejął się żalem koleżanki. Brunetka zgasiła wypalonego do połowy papierosa i westchnęła przeciągle, zakładając na ramiona czarną marynarkę.
         - Dowiedziałam się, że cię zwolnili i chciałam z tobą porozmawiać.
         - Dlaczego? – zapytał bez ogródek z typową dla siebie oschłością, która chcąc nie chcąc ubodła Pansy, ale starała się schować urazę za niewzruszoną miną, którą mężczyzna bezproblemowo rozszyfrował. – Masz swoje życie, ja mam swoje i przestań się nim interesować, ponieważ sobie tego nie życzę. Zrozumiałaś?
         - Poczekaj, Draco. – Chwyciła go za ramię, gdy szykował się do odejścia od baru. Szybko jednak cofnęła rękę, gdy przyjaciel zmierzył ją pogardliwym wzrokiem, a następnie uśmiechnął się jadowicie, zajmując miejsce na jednym ze stołków. Poczuła się odtrącona, jakby Draco chciał jej przekazać, że brzydzi się jej dotykiem, nie mówiąc już o jakichkolwiek innych kontaktach, na które i tak nie liczyła. Przygryzła lekko od wewnątrz wargę, krzyżując ręce na kształtnych piersiach, których widoku nagle zaczęła się wstydzić, ale było już na to za późno.
         - Pojawiasz się znikąd, zostawiając za sobą jakiś kawałek plastyku, prowadzisz pub dla homoseksualistów, gdzie paradujesz w skąpej bieliźnie, bo nawet ubraniem nazwać się tego nie da, łasisz się do mnie, a teraz grasz poszkodowaną. Czego ty ode mnie chcesz, Pansy? – Pod powiekami przykrytymi grubą warstwą makijażu poczuła gromadzące się łzy; nie tak wyobrażała sobie spotkanie z przyjacielem po latach, a już tym bardziej nie spodziewała się, że zaatakuje ją tak okropnymi słowami, które niestety były prawdą. Chciała go uderzyć, ale potrafiła jedynie patrzeć się na niego z ogromnym zawodem, który ani trochę nie działał na Malfoya; przyjaciel był wyprany z cieplejszych odruchów, potrafił jedynie reagować cynizmem, apatią lub skrajną ignorancją, które bardzo bolały Pansy, ale skoro postanowił zestawić ją na równi z nic nie wartą lafiryndą latarnianą, to powinna dać sobie spokój z wszelką grzecznością. I tak też zrobiła, obdarzając go niemrawym uśmiechem, który miał przysłonić cierpiącą duszę.
         - W sumie to nie wiem czego – odparła, odgarniając długie i gęste włosy z ramienia – ale widocznie nie było warto się z tobą kontaktować.
         Piosenka śpiewana przez Juanę skończyła się, a w lokalu rozbrzmiewały ostatnie takty wygrywane przez kobietę na kontrabasie. Draco zerknął na opiekunkę kątem oka, jednak była tak pochłonięta instrumentem, że nie interesowało ją nic poza nim. Gdy skończyła grać, w barze zrobiło się niesamowicie głośno od oklasków i gratulacji, a także od krzyków, które domagały się kolejnego utworu. Dopiero teraz Draco zaczął się zastanawiać, co w takim miejscu robi Hiszpanka i jaki związek może mieć z Pansy, a o co niezwłocznie postanowił ją zapytać.
         - Co to za wokalistka? – Parkinson oderwała się od polerowania kieliszków, które ustawiała na specjalnym wciągniku powieszonym nad głową. Wskazała na Juanitę, na co Malfoy przytaknął i uśmiechnęła się do niego sprośnie, wsadzając szmatkę za cienki pasek oplatający szczupłą talię.
         - A co cię to tak interesuje?
         - Rozumiem, że nie powinno? – odpowiedział pytaniem na pytanie, a wzrok Pansy utwierdził go w przekonaniu, że i tak nic mu nie powie.
         - Owszem – rzekła Parkinson, splatając ręce na klatce piersiowej. – Ja nie ingeruję w twoje życie, a ty w moje. Zrozumiałeś?
         - Co miał zrozumieć? – Draco nie dał po sobie poznać, że jest zaskoczony widokiem Hiszpanki, która przedostała się za bar i objęła czarnowłosą w pasie, opierając na jej ramieniu podbródek i uśmiechając się do niego dwuznacznie. Widocznie jego opiekunka od samego początku wiedziała o jego obecności w barze, ponieważ ani trochę nie wyglądała na zdezorientowaną jego przybyciem. – Chica, zrób mi calimocho, proszę.
         - Już się robi. – Pansy pogłaskała Juanę po policzku, a po krótkim kontakcie wzrokowym z przyjacielem niespodziewanie pocałowała Hiszpankę, która wbrew przypuszczeniom Malfoya oddała pieszczotę. Arystokrata nie miał bladego pojęcia, co się właśnie przed nim wyprawia i też nie bardzo chciał się tego dowiadywać. Czekał spokojnie, aż panie skończą wymianę głębokich pocałunków, po których zadowolona z siebie Parkinson zniknęła w drugiej części baru, zostawiając go samego z Hiszpanką. Kobieta odrzuciła gęste pukle z czoła i natychmiast podskoczyła do chłopaka, a ponętny uśmiech, z którym paradowała przed brunetką zamienił się w gradową chmurę, natomiast oczy ciskały gromami wzburzenia, którego próbkę zaprezentowała mu już z samego rana.
         - Do domu i nie waż mi się tu więcej przychodzić – warknęła do blondyna. – Nie masz pojęcia, co tutaj się dzieje i uwierz mi, że nie chcesz tego wiedzieć. Do domu i żebym nie musiała się powtarzać.
         - Juanita, ja nie jestem dzieckiem i nie będziesz… - Szarpnęła go mocno za koszulę i syknęła przez zaciśnięte wargi, a tedy pierwszy raz Draco poczuł przy niej namiastkę strachu.
         - Wypieprzaj stąd jeśli życie ci jeszcze miłe. – Zabrał czym prędzej płaszcz i wydostał się z duszącego lokalu, a twarz od razu pokryły mu gęste krople spadające z ciemnego nieba. Nie biegł, ani też nie szedł zbyt szybko, a jednak dyszał ciężko, czując rozchodzący się po ciele nieznośny ból. Dopiero teraz, znajdując się na świeżym, lodowatym powietrzu instynkt samozachowawczy zadziałał w nim ze zdwojoną siłą, uświadamiając mu, że Juana miała rację i nie powinien zbliżać się więcej do baru Pansy. Gdy udało mu się wyregulować w końcu oddech, teleportował się prosto do małego pokoiku na poddaszu, gdzie zaczął zrywać z siebie przemoczone ubrania. Jednak nawet tu, w niewielkim mieszkaniu, w którym ukrywała go kobieta, przestał czuć się bezpiecznie, a poczucie bycia obserwowanym nie zniknęło nawet na sekundę.


         Punktualnie o godzinie dziewiątej zamknęła drzwi od swojego gabinetu i biegiem udała się do windy, by jak najszybciej wydostać się z Ministerstwa, nie padając przy tym na krasną jędzę z rudą trwałą, która pewnie zawaliłaby ją jakimiś dodatkowymi naręczami dokumentów, które miała oddać na wczoraj. Była zmęczona, a do tego głodna jak wilk, więc marzyła o czymś ciężkostrawnym, co uciszyłoby burczący od południa brzuch, a który nawet na zebraniu nie dawał jej za bardzo spokoju. Wypita w pośpiechu lurowata kawa, do tego podwójnie słodzona, nie zastępowała pełnowartościowego posiłku, czego zresztą nie można też było powiedzieć o babeczkach, które wcinała po kryjomu pod stołem, gdy jej koledzy i koleżanki przedstawiali wnioski na spotkaniu szefów Departamentów. Jak w amoku wciskała guzik przywołujący machinę, rozglądając się również na prawo i lewo, czy Percy przypadkiem nie wyskoczy zaraz spod dywanu lub nie wyłoni się z donicy z kwiatami, byleby tylko zatrzymać ją jak najdłużej w biurze. Gdy winda w końcu przyjechała, oznajmiając przybycie cichym dźwiękiem dzwoneczka, kamień spadł jej z serca, jednak ponownie na nim zawisł, gdy drzwi od pojazdu otworzyły się, a w środku stał znienawidzony przez nią ryży osobnik. Zmełła w ustach setki przekleństw i weszła do środka, obdarzając przełożonego grzecznościowym skinieniem głowy.
         - Dobry wieczór, panno Granger. Już po pracy? – zagadnął wyjątkowo ukontentowany Percy ze szczurzym uśmiechem przylepionym do twarzy.
         - Ogromnie ubolewam, że dziś tak krótko. – Chcąc nie chcąc odpowiedziała mu ironicznie, jednak Weasley wydawał się tego nie dostrzegać. Bujał się niczym dziecko na piętach, przyglądając się jej z kretyńską wręcz miną, jakby zaraz miał jej oznajmić, że nie dostał od niej jakiegoś ważnego protokołu i powinna niezwłocznie wrócić do biura i go uzupełnić. Było to bardzo prawdopodobne zważywszy na fakt, że nie stawiła się u niego w gabinecie, o co rudy zabiegał, a o czym chyba z dziesięć razy przypominała jej sekretarka. Miała jednak tyle na głowie, głównie skutki niechcianego i bardzo nieprzyjemnego kaca, że kompletnie nie miała sił, by użerać się jeszcze z Percym, a on złośliwości nigdy przecież nie ma za wiele.
         - Słyszałem, że pan Potter jako jedyny otrzymał pozytywny wynik z egzaminu aurorskiego. – Zerknęła na niego kątem oka, zaciskając mocniej palce na pasku od torebki, nakazując sobie jednocześnie spokój, do którego było jej bardzo daleko. Do tego brzuch jak na złość zaczął wygrywać upokarzający marsz żołnierski, oznajmiając wszem i wobec, że jest tak głodna, że zaraz rzuci się na pierwszą lepszą rzecz, którą ma w zasięgu wzroku i pochłonie ją w całości.
         - Jak to mówią, głupi ma zawsze szczęście – odparła, rozglądając się po windzie, jakby udawała, że niepokojące dźwięki rozbrzmiewające w pomieszczeniu wcale nie wydobywają się z jej brzucha. Percy zaśmiał się sarkastycznie pod nosem, nie przestając bujać się na obcasach eleganckich butów.
         - A biednemu wiatr w oczy.
         - Coś w ten deseń. – Winda w końcu zjechała na parter, a gdy drzwi się od niej otworzyły, Hermiona wyleciała z niej jak z procy, chcąc jak najszybciej zwiać od Weasleya. Niestety rudy miał znacznie dłuższe nogi od niej, toteż bez trudu dogonił ją przy ostatnim kominku, który jako jeden z niewielu wciąż był czynny.
         - Do widzenia, panno Granger. Proszę dobrze wypocząć, ponieważ przeczuwam, iż jutro czeka na panią bardzo pracowity dzień. – Stojąc już w kominku patrzyła się na niego z niezrozumieniem, wyczuwając, że parszywa gnida mocno do czegoś pije, ale była tak sfatygowana i głodna, że nie potrafiła wydedukować, o co tym razem spaczonemu falsyfikatowi homo sapiens chodzi.
         - To jakaś aluzja, czy co? – warknęła, trzymając w ręce garść proszku Fiuu.
         - Skądże znowu. – Weasley uśmiechnął się przy tym jak wąż, wygładzając tandetną marynarkę w oliwkowym kolorze. - Jednakowoż zalecam pojawienie się jutro w Ministerstwie z wyprzedzeniem. Proszę mieć moje słowa na uwadze.
         Następnie odszedł do drugiego kominka, znikając w zielonych płomieniach, których blask aż zapiekł Hermionę w oczy. Parsknęła niczym rozjuszony kot, a powieka zaczęła jej nerwowo drgać, gdy jaskrawe płomyki dogasały w palenisku, w którym rozpłynęła się ryża kanalia.
         - Ty to umiesz dobić człowieka, nie ma co. – Wrzuciła proszek pod nogi, a po chwili znalazła się w swoim ukochanym mieszkanku, w którym od razu przywitała ją woń sosu pomidorowego dochodząca z niewielkiej kuchni. Wpadła do niej jak tajfun, wyrywając Harry’emu talerz z ręki i nakładając na niego porcję makaronu, a przyjaciel patrzył się na nią nieco zdezorientowany, gdy zaczęła pochłaniać cienkie nitki w ekspresowym tempie, jakby ktoś miał jej wyrwać obiad z ręki. Co z tego, że to był jego posiłek, ale patrząc na Hermionę, która dorwała się do garnka z sosem, który zaczęła jeść niczym zupę, stwierdził, że jej spaghetti jest zdecydowanie bardziej potrzebne. Wyciągnął więc sobie wodę z lodówki, z którą zniknął w odmętach mieszkania, zostawiając pannę Granger z nieposkromionym głodem w kuchni. Dziewczyna z ulgą zauważyła, że nie musi się już więcej użerać z Harrym, a przynajmniej nie dziś, bo prawdę mówiąc nie miała najmniejszej ochoty na jakiekolwiek rozmowy z nim. Marzyła o ciepłym łóżku, a najlepiej gorącej kąpieli, która wydobędzie z jej ciała nagromadzony stres i ból, a gdyby jeszcze nie musiała iść do pracy, to już w ogóle poczułaby się jak w siódmym niebie. Rzeczywistość jednak była bardzo okrutna i gdy tylko skończyła się posilać i usiadła na kanapie w salonie, sen zmógł ją momentalnie, aż obudziła dopiero następnego dnia, na dodatek po drugiej drzemce ustawionej w budziku. Zerwała się z wersalki i wskoczyła pod prysznic, zgarniając po drodze wyprane ubrania walające się po całym domu; założyła cokolwiek, byle jak najszybciej znaleźć się Ministerstwie, a na budzenie Harry’ego nie miała już czasu ani też za bardzo ochoty. Pojawi się w pracy, to dobrze, nie pojawi, mówi się trudno i żyje się dalej, toteż wypadając z kominka i biegnąc do windy nie zawracała sobie nim więcej głowy. Do biura wleciała zdyszana i zlana potem, ale cieszyła się, że udało jej się wyrobić przed godziną rozpoczęcia pracy. Z początku nie zauważyła gromadki aurorów stojących przed wejściem do jej gabinetu, ale gdy jedna z osób podbiegła do niej i wręczyła jej świstek, zasypując przy tym nadmierną ilością zdań zrozumiała, że coś tu jest nie tak, ponieważ rzadko kiedy kawalkada współpracowników piętrzyła jej się pod drzwiami.
         - Przyszło z samego rana, ktoś zostawił zawiadomienie na portierni, do zabójstwa prawdopodobnie doszło wczoraj, ale nikt się jeszcze nie stawił na przesłuchanie. – Trawiła przekazywane w pośpiechu informacje, skupiając się wyłącznie na jednej, praktycznie rzecz biorąc na najważniejszej, od której aż nogi wmurowało jej w wytarty dywan, gdy weszła do swojej świątyni, a za nią reszta aurorów.
         - Moment! – krzyknęła, nie słysząc własnych myśli, gdyż koledzy i koleżanki przekrzykiwali się między sobą, ponieważ każdy z nich chciał zabrać głos. – Jakie zabójstwo?
         - Wezwanie do City do siedziby banku narodowego, czarodziej, lat dwadzieścia siedem, zamordowany we własnym biurze – oznajmił postawny mężczyzna w czarnym swetrze, wychodząc naprzeciw zgromadzenia.
         - Jakieś dane osobowe? – spytała, szukając paczki papierosów.
         - Prezes banku, niejaki Blaise Zabini. – Torebka wypadła jej z ręki, gdy usłyszała imię i nazwisko ofiary. Zerknęła na aurorów, którzy byli równie poruszeni co ona, szczególnie kobiety, ale z tego co zauważyła przez lata pracy w Ministerstwie, one zawsze reagowały w ten sposób. Stała przed nimi niczym kukła, nie mogąc zebrać pędzących myśli, a gdy w końcu jej się udało, sięgnęła po upuszczoną saszetkę, z której automatycznie wyleciało nadpoczęte opakowanie papierosów i zwróciła się do zaniepokojonej nagłym zbiegowiskiem sekretarki, która stała w drzwiach do jej biura.
         - Skontaktuj się jak najszybciej z Potterem i przekaż mu, że czekam na niego w banku narodowym w City i lepiej, żeby się nie spóźnił. Wy zajmijcie się materiałami, które zostały dostarczone do Ministerstwa – mówiąc, wskazała na dwóch mężczyzn, którzy przytaknęli na polecenie głowami. – Dowiedzcie się, kto je zostawił, o której godzinie i przynieście mi z tego szybki raport.
         - Zawiadomić patologa? – spytała jedna z dziewczyn odziana w kamizelkę bezpieczeństwa, którą aurorzy zakładali na misje w terenie.
         - Tak – odparła Hermiona, przypalając papierosa i zapinając płaszcz, kierując się jednocześnie w stronę wyjścia. – Ściągnijcie Weasleya jak najszybciej. Ja jadę do City.
         Stojąc w pustej windzie i dopalając mentolowego papierosa nie mogła pozbyć się uczucia niepokoju; już wczoraj czuła, że coś się święci, gdy Percy snuł jej aluzje, że powinna pojawić się w pracy znacznie wcześniej, ale nie podejrzewała, że będzie to miało związek z morderstwem jej znajomego z Hogwartu; nie mogła oprzeć się również wrażeniu, że ruda gadzina wiedziała coś więcej, ale możliwe, że takie myśli nawiedzały ją wyłącznie dlatego, że Ministerstwo aktywnie współpracowało nie tylko z bankiem czarodziei, ale również z mugolskimi instytucjami finansowymi; nie zmieniało to jednak faktu, że gdzieś z tyłu głowy coś jej śmierdziało i to na tyle mocno, że nie chciało dać jej spokoju przez całą podróż do londyńskiej dzielnicy. Gdzieś między tymi myślami wirował również Malfoy, któremu nie wiedziała, jak przekaże informację o śmierci przyjaciela.




[1] ¡Estás loco! - Jesteś szalony!
[2] ¿Por qué quieres ir allí? ¡ Te hacen daño de nuevo! – Po co chcesz tam iść? Znowu cię skrzywdzą!
[3] Niñato, ¿entiendes lo que digo? – Dzieciaku, czy rozumiesz, co do siebie mówię?
[4] Le prometí que te protegería – Obiecałam mu, że cię ochronię.
[5] No me gusta eso, pero haz lo que quieres. Me la trae floja.* - Nie podoba mi się to, ale rób, co chcesz. Mam to w dupie* (Ciężko znaleźć dobry odpowiednik tego wyrażenia, jest ono bardzo(!) wulgarne, raczej nieczęsto używane.)
[6] No pinto nada aquí. - Umywam od tego ręce.
[7] ¿Conoces a ella? (Znasz ją?)
[8] Suena como el nombre de los trapos de polvo. - Brzmi jak nazwa ścierek do kurzu.
[9] Me importa un pimiento. - Nic mnie to nie obchodzi.

21 komentarzy:

  1. Moim zdaniem lepszym rozwiązaniem były tłumaczenia w nawiasach niż też w odnośnikach. Wygodniej się je czytało, i od razu można było zrozumieć o co chodzi.

    Rozdział bardzo ciekawy, czekam na kolejny. Dużo weny życzę :D
    Pozdrawiam, Karolina :*

    OdpowiedzUsuń
  2. 1. Tłumaczenia w nawiasach.
    2. To opowiadanie jest genialne.
    3. Bad Harry trochę mnie bawi.
    4. Czekam na następny 💙

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział interesujący. Mam nadzieję, że wyjaśnisz kwestie zachowania Juany w Klubie Pansy. To nieprzyzwoite zachowanie zupełnie z nią w mojej wizji nie współgra. Nawiązując do Twojej prośby uważam, że tłumaczenia w nawiasach są lepszą opcją. Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tłumaczenia w nawiasach proszę! :) dużo wygodniej się to czyta :) czytam Twoje kolejne opowiadanie, przyznaje się bez bicia, że wcześniej nie komentowałam ale teraz to wymaga. Świetne opowiadanie aczkolwiek jak to na pierwsze rozdziały jest w nich bardzo dużo tajemnic, które mam nadzieję zostaną odkryte w najbliższym czasie. Zastanawiam się skąd pomysł na takie przedstawienie Percy'ego :D nigdy jeszcze się z takowym nie spotkałam a czytam juz trochę opowiadania HP :)
    W każdym razie, opowiadanie jest genialne i czekam na następne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach ten Percy... On ma tak duże znaczenie w tej historii, że aż mnie boli, że nie możecie przeczytać wszystkiego od razu. A ja go tak ubóstwiam, wkładam całą siebie w jego kreację, byście jeszcze bardziej go nienawidzili, że aż podziwiam samą siebie. Ale do rzeczy.

      Percy od zawsze kojarzył mi się z królową lodu, z takim wywyższającym się bałwanem, który ma się za sprytniejszego i lepszego od wszystkich; postanowiłam zrobić z tych cech największy użytek, wzmocnić je kilkukrotnie i przedstawić go w sposób, który każdemu czytelnikowi by przeszkadzał. On nie ma być lubiany, właśnie o to w nim chodzi, w jego postępowaniu, zachowaniu, że do niego nie da się pałać sympatią. Póki co się udaje, więc jestem bardzo z tego powodu zadowolona :)

      Usuń
  5. Ja jednak pozostanę przy swoim i tak jak napisałam przy poprzednim rozdziale - lepsze są tłumaczenia pod spodem, ale co kto woli. Tak czy tak, nie zmieni to jakości opowiadania.

    Długo zbierałam myśli, żeby napisać coś konkretnego, ale i tak nie potrafię jeszcze w 100% oddać swoich odczuć wobec Twojego pomysłu, ale do rzeczy.
    Dopiero po tym rozdziale, a zwłaszcza po opisaniu codziennej rutyny Hermiony, mogłam dostrzec to, jak bardzo ta młoda osoba jest zniszczona. Skojarzyła mi się z taką starą panną po 40-tce, która nawet nie próbuje gonić swojego życia, tylko zajmuje się pracą, bo nic innego jej nie pozostało. Percy dodatkowo wtrąca swoje 3 grosze, jakby to był jego cel - zepsuć psychicznie i fizycznie wszystkich, którzy mu się nie podobają, ot tak. Mówiłam, że go nienawidzę? Ale charakter ukształtowałaś mu w tak wybitny sposób, że czytelnik (a przynajmniej ja), odnosi wobec niego tak silnie negatywne emocje, że samo czytanie o nim wprawa o niezdrowe dreszcze.
    Po najnowszym rozdziale już wiem, że nie spodobał mi się Harry (tak w ogóle, to chyba nie bardzo przepadasz za jego postacią? To tylko luźne spostrzeżenie, bo w obu opowiadaniach niby nic nie robi, ale jednak jest do niego, no właśnie, ALE). Nie wiem w jaki sposób rozwiniesz jego wątek, czy będzie on znaczny, czy nie - w każdym razie na razie jest dla mnie postacią na minus :p (i tak Percy chyba wygryzłby każdą konkurencję, heh).
    Draco to jedna wielka zagadka, tutaj nic nie napiszę, bo mam pozytywny mętlik w głowie, ale scena pomiędzy D-H-H bardzo przypadła mi do gustu i tak jakby to było pierwsze "przypasowanie" Hermiony i Malfoya, takie wiesz, patrzysz na pewną dwójkę i widzisz, że ładnie razem wyglądają (bez sensu, ale czytałam to od razu po przebudzeniu, wybacz).
    Juanita to dosłowna Hiszpanka, widać temperament, telenowelową czułość i dbałość o kogoś, ale też to jest kobieta o dwóch twarzach, ciekawe momenty z Pansy.
    O! Chciałabym Ci napisać na sam koniec, że byłoby naprawdę świetnie, gdyby wątek Rona miał pozytywny koniec, bo niesamowicie podoba mi się jego postać, jedna z moich ulubionych na tę porę.

    Koniec tego chaosu, standardowo życzę mnóstwa weny i niekończącej się liczby pomysłów. Besos!
    Chyba muszę zacząć się jakoś podpisywać, tak więc do następnego
    - M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Harry'ego, to jest on taki, a nie inny, bo nie chciałam obdarzyć go charakterem Rona i na odwrót; to by było po prostu dziwne, żeby nie powiedzieć głupie, a też wprowadzanie nowych bohaterów bardzo utrudniłoby proces pisania tego opowiadania. To postać, która ma dla mnie duże znaczenie, nie mówię, że go ubóstwiam, ale zrobienie z niego kogoś kompletnie innego, niż kreowana do tej pory osoba, było mi potrzebne w dalszej części opowiadania. Jest chamski i prostacki, ale w tym tkwi jego innowacyjność, jeśli wolno mi użyć takiego zwrotu w odniesieniu do niego.

      Hermiona to pracoholiczka i taka zostanie. Czy zmieni się w niej cokolwiek sami będziecie musieli zobaczyć, bo póki co ciężko w niej znaleźć dawną pannę Granger, o kobiecie już nie wspominając ;)

      Usuń
  6. Robi się coraz bardziej ciekawie.Oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak to Zabini nie żyje?! Jak ty mogłaś mi go uśmiercić?! Liczyłam na jakiś gościnny występ czy coś, żeby się wesoło zrobiło, co przecież jest specjalnością mojego kochanego Diabełka (choć wydaje mi się, że to jakże oryginalne poczucie humoru Blaise'a by ty chyba nie pasowało)... Jestem zrozpaczona ;-; Czemu to nie mogła być Milicenta Bulstrode? Co do tego rudego wypłosza, to mam nadzieję, że ktoś się w końcu nim zajmie i obije mu ten tępy ryj a w najlepszym wypadku po prostu zabije. Nie wiedzieć czemu ten rudy psychopata kojarzy mi się z moim nauczycielem od polskiego (nie, nie jest rudy ale tak jak Percy jest wrednym wrzutem na tyłku). Co do Harrego nie mogłam przestać się śmiać, jak chłopak, który chyba w każdym opowiadaniu jak i w książce jest ułożonym i miłym chłopakiem tu zachowuje się po prostu dziwnie, jak nie Potter. Muszę jednak przyznać, że w takim wydaniu mi się podoba. No i to jakże czułe powitanie Rona :D Pansy, kolejna postać która mnie zaskoczyła i co ona do cholery wyprawia z Juaną? Po Juanie też bym się nie spodziewała takich rzeczy, a tu proszę. Jestem jednak przekonana, że ma w tym jakiś ukryty cel, który potem może w jakiś sposób pomóc Draconowi. Hermionę wprost uwielbiam, ale dalej nie mogę się przyzwyczaić do takiej panny Granger, która pali jak smok a w dodatku alkohol chyba ma we krwi. Ale coś w tym jest, że ciężka praca tak wpływa na człowieka. Co do Draco, zaczyna być dla mnie zagadką i szczerze mi brakuje jego możliwości językowych. Te drobne pstryczki którymi darzy Hermionę, to nie to samo :D
    Pytałaś jaka forma tłumaczenia jest lepsza, już mówię, że wolę nawiasy. Odnośniki były dla mnie katorgą w tym rozdziale.
    Pozdrawiam serdecznie i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejka! :)
    Też myślę, że dużo lepiej było z nawiasami. Nie podoba mi się tylko to, że jest tak dużo przekleństw. Nie nawidzę przeklinac i w sumie nigdy tego nie robię. Rozdziały super, ale już nie mogę się doczekać aż Hermiona będzie z Draco. Bo mam nadzieje, że będzie.
    Romantyczka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak, w opowiadaniu jak szewc klnie wyłącznie jedna osoba i kląć będzie praktycznie do samego końca. Hermionie czasem coś się wymsknie, Draco pod tym względem to istny świętoszek, ale Potter... Przekleństwa mają na celu pokazać, jaką jest teraz osobą, jak się zmienił jego charakter i co sobą reprezentuje przez nieustanne używanie wulgaryzmów. Nie układam jego wypowiedzi w ten sposób, bo mam ograniczone słownictwo - przynajmniej tak mi się wydaje - tylko jest to celowy zabieg. Taka jest jego postać i taka zostanie.

      Hermiona i Draco - daleka, daleka, daleka droga przed Tobą, żeby zobaczyć, czy coś między nimi będzie :)

      Usuń
  9. Kolejny głos za nawiasami (przewijanie tekstu w telefonie i pozniej szukanie miejsca, w którym sie skończyło, jest strasznie upierdliwe). Ja jestem ciekawa tego, co dzieje się w tym gejowskim klubie, ten wątek jest bardzo ciekawy. I czemu nikt nie pomoze Malfoyowi z tą bolącą ręką?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co to za Nena w tytule ? ;D

      Usuń
    2. Nena - tak określa się kobietę, która jest po prostu ładna; często słyszane na ulicach, przynajmniej w miejscach, gdzie ja byłam :) Kim w rozdziale jest tytułowa "nena"? Jeśli nie jest to Hermiona, ani Juana, to kto nam jeszcze zostaje? Nie bez przyczyny Juanita podśpiewywała sobie piosenkę, jak wychodziła z kuchni ;)

      Usuń
  10. Musze na samym początku pochwalić Cię ze dużo razy zostałam zaskoczona co bardzo lubię :-) to co mnie najmocniej zaskoczyło to Juanita całująca się namiętnie z Pansy??? Przeciez Juanita jest taka niby wybuchowa ale jednak taka tradycyjna,statyczna, nie wiem jak to ująć ale na pewno nie taka! W ogóle jej nie przystoi, ale czuje ze coś śmierdzi bo przeciez czytała jej kartotekę! Nawet w pewnych momentach podejrzewałam ją o głębsze uczucia do Dracona, ale coś takiego to dopiero heca. 2. zaskoczenie Harry Potter zdał test na Aurora?? Nie wiem co Draco Malfoy sobie myślał przepuszczając go ale mam wrażenie ze połowa która została oblana była bardziej godna zaliczenia niż pan Potter... Co on w ogóle sobie myślał zostawiając tak o przyjaciół i wraca jak gdyby nigdy nic. Dziwie się ze Hermiona tak lekko go przywitała, na jej miejscu tylko bym kontynuowała to co zaczął Ron. Bardzo nie lubię takiej postawy. GRRRR... juz bardzo nie lubię Harry'ego za jego postawę ale mam nadzieje ze trochę wybielisz jego wizerunek w trakcie opowiadania bo to tak naprawdę przystoi Harry'ego tak bardzo nie lubić. 3. Zaskoczenie Blaise Zabini zostaje bohaterem tylko w postaci trupa, szkoda szkoda ale tyle tego Zabiniego ze jedno opowiadanie bez niego nie sprawi że ktokolwiek ucierpi. I musze się wypowiedzieć na temat Hermiony tak mi przykro że wiedzie tak nędzny los! Na miejscu Rona to zaciagnelabym ja do magopsychologa, ona jest na skraju załamania nerwowego połączonego z alkoholizmem! Tak mi smutno z tego powodu, tak jej współczuję bycia pogardzaną w pracy pomimo wkładu 1100% mozliwosci. Ale wyjaśnia mi dlaczego Hermiona nie zaciagnela Draco do magomedykow? Przeciez mogliby zrobić więcej niż Juanita! No nic nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. A w kwestii tłumaczeń to od samego początku byłam za tłumaczeniami w nawiasach i swojego stanowiska nie zmieniłam, stanowczo źle czytalo mi się w tej wersji. Ale jeśli czytelnicy zadecydują inaczej to przeżyję. Życzę dużo weny ale i powodzenia na studiach abyś szybko pochłaniała dużą wiedzę :-) pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Od czego by tu zacząć. Mhhh... może od zwrotów po hiszpańsku. Mi nie sprawiają one żadnego problemu, ponieważ już trochę obcuję z tym językiem. To prawa, tłumaczenia w nawiasach nie wyglądają zbyt estetycznie(?), ale dla osób, które nie znają hiszpańskiego wydają się być najlepszą opcją.
    Druga sprawa, opisy. Doprawdy nie pojmuję jak one mogą się komuś nie podobać. Jeszcze gdybyś robiła to nieumiejętnie, to bym mogła zrozumieć. Ty natomiast masz wspaniały dar opisywania najbardziej niepozornych rzeczy, więc ta umiejętność powinna być raczej podziwiana, a nie krytykowana. Ale jak to się mówi, wszystkim nie dogodzisz.
    Co do rozdziału natomiast, to chyba nie muszę pisać, że był wspaniały. Akcja coraz bardziej się rozkręca i coś czuję, że coraz ciężej będzie czekać na kolejny rozdział ponad miesiąc. Zaintrygował mnie nowy, wulgarny Harry oraz wątek Pansy. Jestem cholernie ciekawa jak to wszystko się potoczy. Tak więc dziękuję za twoje piękne wypociny oraz życzę weny do dalszego pisania. I joł! Wolny poniedziałek. Jest z czego się cieszyć. Tylko żeby teraz wtorek nie stał się twoim poniedziałkiem ;)

    -Animaliberaamare

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawiasy są bardzo nieestetyczne, ale wydają się najlepszym rozwiązaniem. Oczywiście gdzieś ktoś kiedyś pewnie rzuci, że w ogóle po co było pisać cokolwiek po hiszpańsku, więc na to też jestem przygotowana, bo i takie osoby się zdarzają :D

      Opisy każdy przyjmuje na własny sposób. Jedni je lubią i podoba im się czytać przez pięć stron o tym, jak wygląda długopis, a drudzy wolą szybką akcję, gdzie deskrypcja tła będzie zajmowała ze trzy linijki. Ja należę do tej pierwszej warstwy, po prostu lubię to robić i czerpię z tego satysfakcję. Jak już mówiłam zdaję sobie sprawę z tego, że są osoby, które za takimi zabiegami nie przepadają, bo hej! - rozdział ma 50 stron, z czego 40 to same opisy, gdzie tu się coś dzieje? Jednak postanowiłam, że w tym opowiadaniu będę nieco bardziej samolubna, niż w poprzednim, więc opisy zostaną, choćby się waliło i paliło ;)

      To jest etap, gdzie w opowiadaniu zaczynają pojawiać się wszyscy bohaterowie i pomału odkrywają swe prawdziwe oblicza. Jakie znaczenie ma Pansy? A no nie pojawiła się bez przyczyny, więc i ona została wpleciona do wielkiej sieci tajemnic. Następny rozdział zaczyna rzucać trochę światła, więc mam nadzieję, że również przypadnie Ci do gustu :)

      Usuń
  12. Percy jest taki okropny xD
    Juanita mnie irytuje... nie wiem dlaczego ale takie mam wrazenie, ze nie wiadomo skąd się pojawia i tylko przeszkadza. Tzn mi przeszkadza troche xD
    No i stdasznie duzo opisow.
    Czasem fajnie... w poprzednim Twoim opowiadaniu nie przeszkadzało mi to.
    Ale tutaj czasem troche wydajemi sie, rzeczą m jest to nie potrxebne bądź mozna by to zamienic na dialog.
    Ale opisy emocji kocham xD
    No ale daj wiecej dialogow,naprawde;_;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To normalne, że coś kogoś w kimś irytuje, więc Juanita, jej sposób bycia, pojawianie się, generalnie jej osoba, ma prawo Cię denerwować i nie ma w tym nic złego. Powiem nawet, że podoba mi się, że niektórzy bohaterowie są inaczej odbierani, więc głosy niezadowolenia również są pożądane :)

      No i się zaczęło. Jak już wspominałam setki razy, tak przesadzam, ale powtórzę, w tym opowiadaniu jestem bardziej samolubna, macie okazję poznać moją egoistyczną stronę, a że kocham długie opisy i rozwodzenie się nawet nad wyglądem głupiego krzesła, w tej historii właśnie te deskrypcje są dla mnie priorytetem. Nie zrezygnuję z nich, nie będę ich skracać, nie zastąpię ich dialogami, mają przeważać, bo tak sobie zamierzyłam i tak chcę. Natomiast absolutnie nie przeszkadza mi, że ktoś je omija i czyta tylko to, co chce. Nie ma w tym nic złego i jeśli kogoś coś nie interesuje, to po prostu przechodzi dalej. Bez wyglądu pokoju, nawet tego nieszczęsnego krzesła, można czytać, bo to tylko opis, tylko tło, a bez tego historia dalej ma takie same brzmienie. Mam nadzieję, że wyjaśniłam, oczywiście rozczarowałam, ale jednocześnie nie zniechęciłam :)

      Usuń
    2. Wiesz osobiście pisząc robie duże opisowki i to takie szczegółowe. Zwłaszcza w scenach 18+... nawet jaki materiak jest pod palcami w danej sekundzie, jaki jest każdy wlosy...
      Tylko tak troche jednak brakuje mi dialogów.
      Ale w sumie akcja się rozwinie i bedzie nie jedna okazja do rozmów xD
      Widać, że chcesz pokazać całą zaistniałą sytuację i te emocje... i w sumie bardzo dobrze.

      Usuń
    3. Dialogi nie są najmocniejszą stroną tego opowiadania. W ogóle nie wiem, czy ta historia ma jakieś atuty. Wywnioskowałam jednak, że opisy emocji są, może niekoniecznie pożądane, ale cieszą się lepszym przez Ciebie odbiorem, niż to, jak wygląda w danym momencie jakiś przedmiot. To też jest niejako sukces, bo chcę w nich coś przekazać, chcę pokazać moje odczucia i zachowania, jeśli dzięki nim czytelnik jest w stanie choć trochę znaleźć się w moim położeniu, to jak najbardziej jestem zadowolona. Czasami piszę jakieś nieistotne rzeczy, fragmenty, które z pozoru nie mają znaczenia, ale bywa, że uformuje mi się w umyśle jakaś myśl i chcę ją przekazać, a to, że niewiele osób zwraca na nią uwagę, to inna kwestia, ale nie mam żalu ani pretensji. Bo o co?

      Uuu, sceny 18+, czyli w przyszłości, jeśli oczywiście zostaniesz z opowiadaniem, mam się szykować na jakąś opinię? Bo będą takie fragmenty, nie zdradzając zbyt wiele, pierwsze w moim wykonaniu, więc jestem spragniona spostrzeżeń autorów wprawionych :)

      Usuń