W dzisiejszym odcinku dzieje się wszystko to, co dziać się powinno, a nawet powiem więcej - dzieje się to, czego z początku miało nie być! Sami zresztą się przekonacie, jeśli przeczytacie :D Moje wakacje trwają, niektórym z was się kończą, dlatego nie będę zanudzać wstępem i podam jedynie najpotrzebniejsze informacje.
Rozdział 53 pojawi się na blogu za dwa tygodnie, czyli 11 września.
W zakładce "kawa z..." możecie sprawdzić, z kim będzie następne spotkanie oraz kiedy się ono odbędzie.
Na koniec powiem tylko, że wielkimi, wręcz olbrzymimi krokami zbliżamy się ku końcowi historii. Czemu tak szybko? Cóż, pozostawiam to do waszej interpretacji ;)
Do zobaczenia i miłego czytania!
Realistka
* * * * *
W rezydencji panowały niemal
egipskie ciemności, gdy Draco razem z Blaise’em spotkali się pod drzwiami, za
którymi mieściło się biuro Kefflera. Dzięki niewielkiemu światłu płynącemu z
różdżki blondyna panowie widzieli wszystko, co było im niezbędne do wykonania
zadania. Obaj byli bardzo skupieni, choć Zabini nie krył się z męczącą go
sennością, gdyż praktycznie cały czas ziewał i przepraszał przyjaciela, który
nie wiedzieć czemu obmacywał wejście do gabinetu Austriaka.
- Co ty tak właściwie robisz? –
Malfoy nawet nie zwrócił uwagi na pytanie, gdyż studiował drewniane drzwi z nadzwyczajną
koncentracją, świecąc na nie różdżką i dotykając co jakiś czas. – Ja wiem, że
Hermiona nie została zbyt hojnie obdarzona przez naturę, ale i tak znalazłeś
sobie kiepski zamiennik.
- Jak ci z dupy durszlak zrobię, to
do końca roku nie usiądziesz.
- I po co zaraz tak agresywnie? –
Blaise wymówił zaklęcie, a po chwili z jego różdżki wyłoniło się światło, które
rozświetliło jeszcze bardziej ciemny korytarz. Draco wciąż dotykał zawzięcie
drzwi, jakby czegoś na nich szukał, ale nie mógł znaleźć, co zaczęło odrobinę
nużyć Diabła. Postukał przyjaciela w ramię, na co blondyn spojrzał na niego
spod byka, jednak odsunął się od wejścia i wskazał na nie ręką.
- Nie przyszło ci do głowy, że mogą
być zabezpieczone?
- Ta, co najwyżej kluczem. Nie
histeryzuj. – Ściągnął zaklęcie i wymówił kolejne, które odblokowało drzwi.
Pociągnął za klamkę i otworzył wejście, jednak blondyn pokręcił przecząco głową
i kazał przyjacielowi iść pierwszemu. Zabini popatrzył na Draco z politowaniem,
jednak wszedł do środka, a gdy żaden alarm nie włączył się dołączył do niego
arystokrata. Obaj panowie podeszli do regału, na którym aż roiło się od
przeróżnych segregatorów, a każdy z nich był opatrzony nazwą firmy, z którymi
współpracował Keffler. Blaise od razu chwycił za pierwsze dwa, na których
napisane było „United Architect”, lecz po chwili odłożył je i sięgnął po kolejne.
- Kurde, to wszystko stare zlecenia.
– Wyciągnął gruby segregator, który zaczął niespiesznie przekartkowywać. – O!
Nasze pierwsze zamówienie! Nie sądziłem, że ktoś to jeszcze trzyma.
- Powspominasz sobie w domu.
Pamiętaj, po co tu przyszliśmy. – Blondyn wyjął ostatni pojemnik stojący na
półce i omal oczy mu się nie zaświeciły, gdy zobaczył wszystkie dokumenty, na
których widniało nazwisko Hermiony. – Jest! Mamy to, Diable.
- Ja też mam coś ciekawego. –
Czarnoskóry studiował uważnie zawartość niebieskiego segregatora, którego
zawartość była zdecydowanie mniejsza niż wszystkich pozostałych. Draco zerknął
na przyjaciela, który ani odrobinę nie wyglądał na szczęśliwego, a gdy Zabini
podał mu plik kartek, jemu również przeszła ochota na świętowanie. W ręku
bowiem trzymał orzeczenie, na którym napisane było, że sprzedaje United
Kefflerowi wraz ze wszystkimi udziałami, a za transakcję otrzyma sto tysięcy
funtów oraz zatrzyma prawo wykonywania zawodu, jednak bez możliwości założenia
kolejnej spółki. Cała umowa była dość zawiła, ale arystokrata rozumiał w niej
każde słowo. Austriak ostro pogrywał i sądząc po dacie widniejącej na
dokumencie był święcie przekonany, że Malfoy zgodzi się na jego propozycję. To
by równocześnie znaczyło, że Keffler wie o jego przekręcie i będzie go nim
szantażował, co było rzeczą oczywistą, gdy tylko Hagen pojawiła się drugi raz w
jego biurze i zaproponowała współpracę.
- No nieźle. – Oparł się o parapet
przy oknie, przeglądając ponownie umowę.
- Jest tego znacznie więcej, Smoku.
– Spojrzał na przyjaciela, który zaczął wymieniać nazwy firm, których
właścicieli bardzo dobrze znał i uszom nie wierzył, że wszyscy oni zostali
wplatani w nieczyste gierki biznesmena, który liczył, że i na United uda mu się
bezkarnie położyć łapy. – Girolami, Innenkonzept, Creatis Habitat, Rosstoryteh,
Relieves Architects, Biscetriz. Nawet Alcaad tu jest.
- Rutherford? – Blaise przekartkował
segregator i pokręcił przecząco głową, na co Draco westchnął przeciągle,
krzyżując ręce na klatce piersiowej. Pewnie firm, a zarazem jego znajomych,
które zagarnął Keffler było więcej, ale jego obchodziło teraz to, że i on może
niedługo podzielić los znakomitych architektów, jeśli nie powstrzyma rosyjskiej
ruletki, w którą gra biznesmen.
- Ale będzie – odezwał się ponuro Zabini,
wyciągając czerwony segregator opatrzony nazwiskiem Harveya Rutherforda. – Mają
termin na czerwiec, a wysłali dopiero pierwszą część projektu, którą
zatwierdził inspektor główny, ale nie ma decyzji o możliwości użytkowania
terenu.
- Może nie dosłali? Harvey zawsze
wszystkiego pilnuje.
- Nie – zaprzeczył Blaise. – Oni
wysłali dokumenty, ale kontroler zarządu je odrzucił i wystawił negatywna
opinię, a mimo to dalsze projekty zostały zaakceptowane do budowy na tym samym
terenie.
- Sprzeczność opinii i działanie
wbrew zarządzeniu zleceniodawcy. – Diabeł zerknął na przyjaciela, który
rozłożył na podłodze dokumenty, których szukali i zaczął się im bacznie
przyglądać. – Rutherford nie jest kretynem i nigdy by do czegoś takiego nie
dopuścił, co znaczy, że nie wie o negatywnej ocenie. Jeśli budowa ruszy,
Keffler będzie miał podstawy do wymówienia umowy, a Harvey zapłaci olbrzymie
odszkodowanie.
- Chyba że podpisze orzeczenie o
zrzeczeniu się praw do własnej firmy i odda ją Kefflerowi za psie pieniądze.
Całkiem sprytne. – Chcąc nie chcąc Zabini musiał przyznać, że działania
biznesmena budziły w nim podziw, ale zarazem i odrazę. Oczywiście dałby sobie
rękę uciąć, a nawet i głowę, że za wszystkim tak naprawdę stoi Hagen, ponieważ
Austriak, mówiąc krótko, ma kupę siana zamiast mózgu. Biura architektoniczne,
które oddały się w jego ręce funkcjonowały znakomicie, ale nawet nie zwrócili
uwagi, kiedy akcje ich firm drastycznie spadły. To już by wystarczyło, żeby
nabrać podejrzeń. Teraz przyszła kolej na United, a w przyszłości na wiele
innych spółek, które wpadną w pułapkę Kefflera. W tym wszystkim Blaise nie
rozumiał jednego, a mianowicie, po co biznesmenowi tyle korporacji? Zagarnął
najlepsze koncerny między innymi we Francji, Hiszpanii czy Rosji, a nawet w
Niemczech i rodzinnej Austrii. Teraz dobierał się do Zjednoczonego Królestwa, a
kto wie, kogo następnie wybierze diabelska maszyna losująca.
- Niezupełnie. Keffler nie zdaje
sobie sprawy, jak dużą odpowiedzialność prawną poniesie, jeśli wszystko się
wyda. – Uśmiechnął się do siebie w iście szatański sposób, okręcając różdżkę
między palcami. – A ja nie pozwolę mu się z tego wywinąć.
- Jeszcze nie wiem, co zamierzasz,
ale już wiem, że mi się to nie podoba. – Podszedł do przyjaciela, który
podpalił orzeczenie o zrzeczeniu się praw do United Architect i pozwolił mu
bezkarnie spłonąć na podłodze. Blaise czuł w kościach, że zabawa z Kefflerem
dopiero się zaczyna, a przez determinację Dracona rozkręci się na skalę
międzynarodową i zakończy z wielkim hukiem. Nie wiedział tylko, czy fajerwerki
będą dla nich, czy dla Austriaka, czego bardzo się obawiał. Obserwowali jeszcze
przez chwilę dopalający się plik papierów, aż Malfoy uśmiechnął się diabelsko
do czarnoskórego i podrzucił różdżkę, która po chwili wylądowała mu miękko w
dłoni.
- Alea iacta est, Diable. – Podszedł
do jednego z dokumentów i wymierzył w niego magicznym przedmiotem, a po chwili
zaczął się z niego sączyć szary dym, który oplótł papier, tworząc wokół niego
nierówny okrąg i unosząc go w górę. Z różdżki wyleciała kolejna mgła, która
również owinęła kartkę, jednak tym razem pionowo, a na wszystko Draco założył
barierę, która przybrała kształt bańki mydlanej i zamknęła w sobie dokument.
Zabini przyglądał się poczynaniom przyjaciela z uwagą, jednak niewiele udało mu
się wywnioskować z czarów rzucanych przez blondyna. Już miał usiąść sobie
wygodnie w kącie, gdy usłyszał zmęczony głos Malfoya.
- Na trzy rzucisz Confundus, a ja Depulso.
– Przytaknął blondynowi, a gdy ten doliczył do trzech z różdżek wystrzeliły
zaklęcia, które trafiły w tarczę, a ta rozpadła się na kilka mniejszych części.
Draco dyszał ciężko, patrząc na znikające skrawki i ocierał pot z czoła, a gdy
zobaczył, że w miejscu, gdzie przed chwilą leżał dokument papier znów się
pojawił, opadł ociężale na podłogę i przyglądał się drżącej dłoni, w której
cały czas trzymał magiczny przedmiot. – Lepsze to, niż pożar całego budynku.
- Ale i tak nie zadziałało. Co
robimy dalej? – Patrzył na zmęczonego przyjaciela, który stracił sporo sił
przez rzucane uroki. Widocznie magia, szczególnie pierwsze dwa zaklęcia,
musiała być bardzo silna, przez co pozbawiła Malfoya sporo energii. Arystokrata
jednak szybko podniósł się z miejsca i chwycił kolejną kartkę, którą wręczył
Diabłu.
- Granger mówiła, że trzeba zacząć
od środka, a dopiero potem rozbroić powłokę i rdzeń. Spróbujemy rzucić
jednocześnie Incendio i Protego, by zamknąć ogień w tarczy, ale utrzymać
barierę, a wtedy użyjesz Confundus i przejmiesz ją ode mnie, żebym mógł
rozbroić powłokę. – Blaise słuchał uważnie instrukcji, ale i tak niewiele
rozumiał z tego, co do niego mówiono. Na sygnał rzucił jednak polecone mu
zaklęcie, w wyniku którego dokument zapłonął, lecz jego wybuch został zduszony
przez osłonę, którą nałożył Malfoy. Zabini od razu użył kolejnego czaru i przejął
od blondyna tarczę, przez co poczuł się niesamowicie osłabiony. Mimo że Draco
kilka sekund później nałożył dwa szare pierścienie, a następnie przy pomocy
Depulso rozerwał powłokę pieczęci, która zabezpieczała kartkę, czarnoskóry czuł
się kompletnie wyczerpany i błagał, żeby tym razem ich działania przyniosły w
końcu sukces. Wpatrywał się w puste miejsce, w którym poprzednio pojawił się
dokument, próbując wyrównać oddech, który stał się dość ciężko i bardzo
nierówny. Blondyn robił dokładnie to samo, zaciskając palce na trzonku różdżki,
która drżała mu w dłoni w wyniku straconej energii. Sekundy mijały, zamieniając
się w minuty, a kartka nie pojawiała się, co obaj panowie przyjęli z niekłamaną
satysfakcją. Legli na podłogę, łapiąc powietrze i śmiejąc się do siebie, choć
wyczerpali tak dużo sił, że wyglądali, jakby się dusili. To jednak nie było
ważne, a fakt, że udało im się pozbyć pieczęci był wart takiego poświęcenia.
- Człowieku, my mamy lepsze
zabezpieczenia niż NASA! – Draco zaśmiał się na uwagę przyjaciela i z wielkim
trudem zebrał się z podłogi. Był wyczerpany, a pozbyli się pieczęci zaledwie z
jednego dokumentu. Kątem oka dostrzegł, że wskazówki zegara przesunęły się na
godzinę piątą, co znaczyło, że mają bardzo mało czasu. Będą musieli dać z siebie
wszystko, a nawet więcej, żeby pozbyć się każdego zabezpieczenia.
- Następnym razem utnij mi ręce,
jeśli pomyślę o jakichś super pieczęciach.
- Możesz na mnie liczyć. – Panowie
sięgnęli po kolejne papiery i rozbrajali ich powłoki jedna po drugiej, lecz po
każdej kolejnej czuli coraz więcej zmęczenia. Malfoy błagał, żeby udało im się
zdążyć na czas, zaś Zabini modlił się, żeby wystarczyło im sił na wyjście z
gabinetu Kefflera. Obawiał się bowiem, że nawet czołgając się nie dadzą rady
opuścić biura, nie mówiąc już o jakimkolwiek innym poruszaniu kończynami. Kto by pomyślał, że umrę jako ameba.
* * * * *
W przyciemnianych szybach wielkiego
budynku oglądała zmęczoną przeciwnościami losu twarz, na której na próżno było
szukać choćby cienia uśmiechu. Zmarszczki, które zdradzały niemałą ilość
przeżytych wiosen wydawały się jakby głębsze, a z każdym krokiem miała
wrażenie, że zaczyna ich przybywać. Niegdyś piękne, błyszczące, rude włosy
teraz były matowe i kompletnie straciły swój dawny blask; spięte w
niestarannego koczka trzymającego się na dużej klamrze, a z upięcia
gdzieniegdzie wydostały się pojedyncze kosmyki skręcone przez wiatr i lekko
mokrawe od padającego śniegu. Wysłużony płaszczyk w kolorze kawy z mlekiem,
który pamiętał czasy, jak wszystkie jej dzieci opuszczały dom i udawały się w
długą podróż do szkoły, a na głowie równie sfatygowany beret, który lata
świetności już dawno ma za sobą. Zapewne we własnoręcznie wydzierganym szaliku
i rękawiczkach, w których kolory włóczki plątały się między sobą we wszelakich
kombinacjach, nie wyglądała jak osoba, która ma do załatwienia poważną sprawę,
na dodatek w tak eleganckiej i biznesowej okolicy, w której mieści się budynek
United Architect. Ale wygląd nie miał dla niej żadnego znaczenia, ponieważ nie
przyszła tu na występy teatralne. Obiecała sobie, że ściągnie Blaise’a
Zabiniego do Ginny i tak zamierzała uczynić, nawet jeśli jej córka sobie tego
nie życzy. Nie pozwoli, by dziecko, a zarazem jej wnuk, którego nosi pod
sercem, nie poznał i wychowywał się bez ojca. To prawda, że jest uprzedzona do
narzeczonego dziewczyny. Do licha! Nigdy nie będzie go darzyła bezgraniczną
sympatią! Jednakże dla dobra rodziny zrobi wszystko, co tylko będzie mogła,
żeby młodzi byli razem.
Wchodząc do budynku nie mogła oprzeć
się wrażeniu, że jest w nim niemile widziana. Zaczynając od ochrony, a kończąc
na klientach i pracownikach, każdy patrzył się na nią nieprzychylnym wzrokiem,
dając jej jasno do zrozumienia, że bezsprzecznie pomyliła renomowaną firmę
architektoniczną z domem towarowym, gdzie sprzedają odzież używaną. Jedyną
osobą, która nie zwracała na nią uwagi, a przynajmniej nie robiła tego w tak
oczywisty sposób, była szczupła dziewczyna siedząca za kontuarem recepcji. Uśmiechnęła
się do niej serdecznie, gdy zaczęła iść niepewnie w jej stronę, porządkując w
międzyczasie kartki, które zgromadziły się na blacie biurka. Wydawała się
sympatyczna, a z pewnością z chęcią by jej pomogła, jednak jednocześnie w jej
wyglądzie było coś, co kazało Molly trzymać się mimo wszystko na dystans. Może
to ta ciemna szminka w odcieniu wiśni, którą pracownica miała na ustach, a może
po prostu zwykłe uprzedzenie; cokolwiek to było, pani Weasley miała co do
dziewczyny dość mieszane uczucia. Stojąc przy kontuarze cały czas była
taksowana wzrokiem, a z bezpiecznej odległości zapewne również obgadywana, ale postanowiła
nie dać się pożreć tym korporacyjnym szczurom, które na każdy dzień tygodnia
mają wyprasowaną inną koszulę i szyty na miarę garnitur. Wyprostowała się na
tyle, na ile pozwoliły jej pobolewające kości i wysiliła na uprzejmy uśmiech,
który posłała do brunetki siedzącej naprzeciw niej.
- Przepraszam, gdzie mogę znaleźć
Blaise’a Zabiniego? – Dziewczyna odłożyła kolejne kartki na dość spory stosik
na drugie biurko i spojrzała na nią bezpłciowym wzrokiem, mimo iż cały czas
ciepło się do niej uśmiechała. Ręka Molly automatycznie zacisnęła się mocniej
na trzymanym berecie, który ściągnęła, gdy wchodziła do budynku.
- Niestety, ale zarówno pan prezes,
jak i jego zastępca są obecnie na wyjeździe służbowym. Umówić panią na wizytę,
gdy wrócą? – Pani Weasley pokręciła przecząco głową i przestąpiła z nogi na
nogę. Musi zobaczyć się z młodym Zabinim natychmiast, a nie za tydzień czy dwa.
W głowie natychmiast pojawiła jej się myśl, że chłopak chyba niespecjalnie
przejmuje się zniknięciem Ginny, skoro pozwala sobie na wyjazdy.
- Gdzie mogę ich znaleźć? –
Brunetka, na której piersi Molly dostrzegła srebrną plakietkę z wygrawerowanym
imieniem „Samantha”, najwidoczniej była nieco zaskoczona pytaniem starszej
kobiety, ale mimo wszystko starała się jej pomóc. Cóż, według pani Weasley nie
robiła tego zbyt skutecznie, wobec czego musiała jej odrobinę pomóc.
- Prawdopodobnie wrócą za dwa dni,
więc mogę wpisać panią do kalendarza spotkań, ale nie mogę udzielić informacji
o miejscu ich pobytu. – Urzędowy ton, którym posługiwała się Samantha zaczął
odrobinę drażnić Molly. Nic nie mogła poradzić na westchnienie, które wyrwało
się z jej piersi zupełnie nieświadomie.
- To naprawdę bardzo pilna sprawa,
więc nie mogę tyle czekać.
- Rozumiem – odpowiedziała
dziewczyna, sięgając jednocześnie po kartkę i zapisując na niej dwa numery, a
następnie wręczając ją pani Weasley. Kobieta spojrzała na żółtawy świstek, a
następnie przeniosła wzrok na recepcjonistkę, która przyglądała jej się z
zaciekawieniem. – To prywatne numery. Pierwszy jest pana Malfoya, natomiast
drugi pana Zabiniego. Niestety nic więcej nie jestem w stanie zrobić.
- Malfoya? – powtórzyła za Samanthą,
która uśmiechnęła się nerwowo, postukując cicho długopisem o blat biurka. Być
może Molly dość wolno kojarzy fakty, ale co do firmy architektonicznej ma syn Lucjusza,
a tym bardziej do Blaise’a, wyłączając oczywiście fakt, że są przyjaciółmi, nie
miała bladego pojęcia.
- Prezes i właściciel Unitec
Architect – wytłumaczyła brunetka, ale ton, jakim się posługiwała daleki był od
pretensjonalnego, którym uraczyłaby ją każda inna recepcjonistka. Dziewczyna
była uprzejma i ewidentnie robiła co mogła, żeby pomóc pani Weasley, ale dla
starszej kobiety to wciąż było za mało. Schowała karteczkę w znoszonej torebce
i ponownie westchnęła, nachylając się przez kontuar w kierunku pracownicy.
- Proszę mnie uważnie posłuchać –
zwróciła się do dziewczyny, która dyskretnie odsunęła się od niej, jednak
uważnie wsłuchiwała się w głos, który bezsprzecznie przestał być taki
grzecznościowy, jaki był do tej pory. – Nie interesują mnie żadne wizyty, które
może mi pani zaproponować. Nie mam już siły wisieć na telefonie i wydzwaniać do
pana Zabiniego, bo on postanowił wyjechać na wakacje. A jeśli nie ściągnie mi
go tutaj pani w ciągu godziny, obiecuję, że przekopię się przez wszystkie pani
papiery i sama dowiem się, gdzie teraz przebywa, a jako jego teściowa jestem do
tego zdolna. Chyba nie chce się pani narażać na mój gniew, prawda?
- Mogę się połączyć z panem Zabinim,
ale z pewnością nie uda mi się ściągnąć go tutaj. – Samantha nie była
przestraszona, ale jawnie zakłopotana, co zresztą nie było niczym dziwnym. Przywykła
już, że do firmy wpadają najróżniejsze osoby, po których można się spodziewać
różnorakiego zachowania, jednak takie przypadki dotyczyły głównie ludzi,
najczęściej rodziny i przyjaciół, przychodzących do Malfoya, nie zaś do
Zabiniego, którego goście nigdy nie sprawiali jej takich problemów. Sprawa była
na tyle nieciekawa, że stojąca przed nią kobieta, jest teściową jej
przełożonego, a mając w pamięci ekspresyjny charakterek narzeczonej Blaise’a, a
zarazem córki owej kobiety, mogła być pewna, że i ona odznacza się równie
wielkim temperamentem. Mogła uparcie trwać przy swoim i dość ostro się narazić,
co nie jest najlepszym posunięciem, lub spróbować wypracować kompromis, w wyniku
którego nie straciłaby głowy. Przynajmniej miała taka nadzieję. – Albo z panem
Malfoyem, jeśli pani woli.
- Pani chyba naprawdę chce, żebym
weszła za ten kontuarek. – Rzuciła dziewczynie ostrzegawcze spojrzenie, kładąc
torebkę na drewniany blat i opierając się o niego rękami. Sam czuła się jak w
potrzasku i dobrze zdawała sobie sprawę, że czegokolwiek nie zrobi, kobieta i
tak będzie niezadowolona. Ale przecież nie uda jej się ściągnąć Zabiniego i
Malfoya do Londynu! Nie ma nawet takiej opcji, a jeśli im coś takiego
zaproponuje może być pewna, że straci nie tylko głowę, ale i posadę w firmie.
Była między młotem a kowadłem, tak się sprawa właśnie miała.
- Proszę zrozumieć, ja nie mogę –
odezwała się błagalnym tonem, na który twarz Molly stężała. Nie zważając na
wścibskie i zdecydowanie bezczelne spojrzenia przechodzących, obeszła długą
drewnianą ladę i stanęła obok recepcjonistki, która już kompletnie nie
wiedziała, co powinna zrobić. Normalnie wezwałaby ochronę, ale jeśli to zrobi,
narazi się starszej kobiecie, a tym samym Zabiniemu, a tego by nie chciała. Gdy
Molly zaczęła przekopywać się przez zapisany kalendarz, dziewczyna podniosła
się z krzesła i sięgnęła po telefon, na którym wybrała numer do Malfoya. Po
kilku sygnałach wręczyła go pani Weasley, która spoglądała na nią z oburzeniem,
nie zwracając uwagi na dźwięki dobiegające ze słuchawki. Sam zachęciła ją do
rozmowy poprzez błagalne spojrzenie i kilka niespokojnych ruchów rąk, po
których kobieta przyłożyła telefon do ucha i warknęła do niego wściekle.
- Zabini wracaj mi tu w tej chwili!
– W słuchawce zapanowała cisza i dopiero po dłuższym czasie Molly usłyszała
znajomy głos, którego w ogóle się nie spodziewała.
- Pani Weasley? Co pani robi w
United? – Zdziwiła się, gdy usłyszała Dracona, ale nie to było w tym momencie
istotne. Opadła na krzesło, które jeszcze niedawno zajmowała Sam, przez co
dziewczynie pozostało oprzeć się o ścianę i modlić, by starsza kobieta nie
narobiła więcej kłopotów niż do tej pory.
- To nieistotne – burknęła w
słuchawkę, sięgając po małą, żółtą karteczkę i długopis, które leżały na
biurku. – Gdzie jest Zabini? Gdzie obaj jesteście?
- A nie dzwonił do pani przypadkiem
wczoraj?
- Daj mi go do telefonu, bo inaczej
z twojej firmy zostanie domek z zapałek. – Sam obserwowała kipiącą ze złości
kobietę, która zaczęła tupać nerwowo nogą pod stołem. Widocznie i jej udzieliła
się panująca atmosfera, gdyż obgryzała paznokcie jak najęta, kompletnie nie
zdając sobie z tego sprawy. A niecałe kilka godzin temu wróciła od
manicurzystki…
- Wolne żarty. Blaise jest na stoku,
a ja nigdzie nie będę go wołał. Jak masz do niego interes to się do niego sama
pofatyguj.
- Jakim stoku? Jesteście w górach?
- Co się stało, że dzwoni pani do
mnie, na dodatek z numeru mojej recepcjonistki? Pali się czy jak? – Molly nie
wytrzymała, mimo że ton głosu chłopaka znacznie osłabł. W niej aż zawrzało z
frustracji. Czemu nikt na tym świecie nie może pojąć wagi sytuacji? Owszem,
rozmawiając z Zabinim słyszała, jak bardzo jest zdenerwowany, a na dodatek cały
czas wypytywał o Ginny, ale nie mogła mu nic powiedzieć. To nie jest rozmowa na
telefon i zamierza jak najszybciej sprowadzić go do Anglii, żeby raz na zawsze
wyjaśnili sobie z jej córką wszystkie problemy. Nie chciała prosić młodego
Malfoya o pomoc, ale skoro nie ma innego wyjścia, to co ma zrobić? Wciąż miała
w pamięci jego ostatnie zachowanie, ale teraz nie mogła nie przyznać, że
chłopak się mylił i dobrze zdawała sobie sprawę z popełnionych błędów. Ale
jeśli nie ma rady, to musi chwytać to co ma.
- Jeśli Zabini nie wróci dziś
wieczorem, to osobiście się u was zjawię, Draco.
- Nie zrobi tego pani.
- Czyżby? – W słuchawce na moment
zapanowała cisza, a po chwili dało się słyszeć głośne westchnięcie, które
sprawiło, że wargi pani Weasley wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Jednak to, co
podało z ust arystokraty kompletnie nie było tym, czego się spodziewała.
- Ginny się znalazła, prawda? Dlatego
chce go pani ściągnąć. Ale ja nie mogę go puścić w tym momencie, czy to się
pani podoba, czy też nie.
- Draco to jest bardzo poważna
sprawa i on musi się z nią natychmiast zobaczyć.
- Przykro mi, ale nie da rady.
Wracamy jutro z samego rana i od razu go wyślę do Nory, ale nie wcześniej. –
Zacisnęła mocno rękę na telefonie, przymykając przy tym oczy. Dlaczego ten
samolubny dzieciak musi tak bardzo wszystko utrudniać? Przecież sprawa i tak
jest już mocno skomplikowana, a on mimo wszystko wciąż niczego nie rozumie. Z
początku nie chciała mówić, że Ginny się znalazła. Bo przecież ona nigdzie nie
pojechała, ale nie to było najważniejsze. Myślała, że po tej wiadomości
arystokrata nie będzie robił żadnych problemów, ale on dalej szedł w zaparte.
Czy to przez to, jak go potraktowała ostatnim razem?
Od strony rozmówcy usłyszała
niepokojące szelesty, a chwilę potem ktoś wymówił imię młodego Malfoya. Przez
telefon ciężko było rozpoznać, czyj to dokładnie jest głos, ale z pewnością
należał on do kobiety. A skoro rozmawia z Draconem, to tylko jedna osoba może z
nim być.
- Czy Hermiona jest z wami? –
spytała z lekką nieśmiałością odkładając długopis do przybornika stojącego na
biurku. Kątem oka spojrzała na recepcjonistkę, która postawiła przy niej
szklankę z wodą. Podziękowała jej delikatnym uśmiechem i skinieniem głowy.
- Tak. – Odpowiedź chłopaka była
bardzo lakoniczna i najwidoczniej uznał, że więcej mówić nie musi, co nie
wiedzieć czemu Molly rozumiała bardzo dobrze. Miała do siebie ogromny żal za
to, jak potraktowała Hermionę. Chciała móc ją przeprosić, ale nie wiedziała,
czy dziewczyna jej wybaczy. Tyle paskudnych słów, ile padło wtedy z jej ust
prawdopodobnie nie ma szans na usprawiedliwienie, jednakże wierzyła, że przy
następnym spotkaniu uda im się wszystko między sobą wyjaśnić. Powinna zrobić to
jak najszybciej, bo poczucie winy staje się już nie do wytrzymania. Jak to mówią:
naważyłaś piwa, teraz je wypij. Była gotowa ponieść konsekwencje krzywd, jakie
wyrządziła wszystkim ważnym jej osobom.
- Przyjdźcie razem z Blaise’em
jutro. Z wami też chciałabym porozmawiać. – Nie wiedziała, czy chłopak przyjmie
zaproszenie, a sądząc po dłużącym się milczeniu prawdopodobnie niechętnie
garnął się do kolejnego spotkania. Nie mówiła, że zaczęła darzyć młodego
Malfoya sympatią, ale dzięki niemu udało jej się dużo zrozumieć, a to
zasługiwało na podziękowania. W końcu Draco odezwał się nieco znużonym, jednak
wciąż stanowczym głosem, który mimo wszystko wlał w jej serce promyczek
nadziei.
- Jeśli Hermiona się zgodzi to
przyjdziemy. – Uśmiechnęła się do siebie blado, gdyż dobrze rozumiała wagę słów
chłopaka. – Coś jeszcze?
- Dziękuję, Draco. Bardzo dziękuję –
mówiła ciężko, ale z każdą sekundą czuła coraz większą ulgę. Pożegnała się z
synem Lucjusza i oddała brunetce telefon, podnosząc się niezbyt zgrabnie z
krzesła. Samantha wyglądała dużo spokojniej niż na początku rozmowy i bez
krępacji podała Molly jej torbę oraz beret. Starsza kobieta podziękowała
skinieniem głowy, na które dziewczyna odpowiedziała sympatycznym uśmiechem, w
którym mimo wszystko nie dało się nie dostrzec współczucia.
- Może chce pani jeszcze chwilę
odpocząć? – spytała, jednak pani Weasley pokręciła przecząco głową, zakładając
na nią wełniany beret.
- Nie trzeba. Przepraszam za kłopot,
który sprawiłam. Po prostu martwię się o nich i za bardzo się uniosłam.
- To zrozumiałe – odparła dziewczyna.
– Chciałabym pani pomóc, ale niestety nie mogę nic więcej zrobić. Ewentualnie
mogę zaproponować, że panią odprowadzę, bo zbliża się akurat pora lunchu.
- Dziękuję. Przyda mi się odrobina
towarzystwa. – Tak prawdę mówiąc Sam liczyła, że pani Weasley jej odmówi, ale
skoro się zgodziła, a sama wyskoczyła z taką ofertą, to nie powinna się teraz
wycofywać. W sumie to nie wiedziała, po co w ogóle coś takiego powiedziała, ale
możliwe, że podświadomie czuła, że kobiecie potrzebna jest chwila wytchnienia
od zmartwień, których jak widać ma aż w nadmiarze. Nim się spostrzegła kroczyła
z nią ulicami zimowego Londynu, słuchając o rodzinie Weasleyów, których
niebawem miała poznać, na co w ogóle nie była przygotowana.
* * * * *
Za oknem przywitały ją jasne, niemal
oślepiające promienie słońca wlewające się do pokoju i osiadające na wciąż
zaspanej twarzy. Powieki były ciężkie, miała wrażenie, że uniesienie ich zajęło
jej wieki, a do tego ciepła pościel otulająca ją z każdej strony mówiła jej, że
to jeszcze nie pora na wstanie. Chętnie skorzystałaby z kuszącej oferty, gdyby
nie szumy dochodzące z łazienki, które wdarły się do głowy i nie pozwoliły
zapaść w głęboki sen, którego wciąż było jej mało. Zazwyczaj wstawała zaraz po
usłyszeniu budzika; nie wylegiwała się nawet przez pięć minut i pędziła do
łazienki, wskakując od razu pod prysznic. Teraz było zupełnie inaczej, przez co
uśmiechnęła się do siebie, uświadamiając sobie, przez kogo jej poranny rytuał
poszedł w odstawkę. Momentalnie na policzkach pojawiły się palące rumieńce, gdy
przypomniała sobie reakcję Malfoya na jej nagłe przybycie do pokoju. Z jednej
strony prawdopodobnie mocno się wygłupiła i blondyn będzie jej to długo
wypominał, ale z drugiej, ciepło jego ciała, uścisk ramion, zapach skóry,
delikatny dotyk i miarowy oddech były tym, czego bardzo potrzebowała, gdyż nim
się spostrzegła zasnęła niczym małe dziecko wtulona w niego jak małpka; nie
zareagowała nawet, gdy Draco wyszedł z łóżka. A teraz leży otulona kołdrą
przesiąkniętą jego zapachem z szerokim uśmiechem na ustach, wsłuchując się w
szum wody dobiegający z łazienki, czekając, aż osoba, którą kocha wróci do niej
i znów pozwoli jej wtulić się w silne ramiona, które ukołysały ją do snu
minionej nocy. To zupełnie nieprawdopodobne, jak jej życie zmieniło się dzięki
arystokracie. Ciągle miała wrażenie, że znajduje się w jakimś równoległym
świecie, w którym wszystko toczy się kompletnie inaczej niż w rzeczywistości
powinno. Tak jakby została zamknięta w wyjątkowo silnej bańce mydlanej, której
nic nie jest w stanie rozbić. Nie chce wychodzić z tej bajki, nie chce przestać
być księżniczką i wrócić do ponurego życia, w którym otaczał ją mrok, ból i
niezliczona ilość problemów. Tu jest o wiele piękniej, gdyż przy Draconie
odnalazła szczęście, którego tak długo szukała. Ale jeśli ten cudowny sen ma
się kiedyś skończyć, to niech pozwoli jej chociaż zapamiętać wszystkie magiczne
momenty, które z nim przeżyła, a w przyszłości jeszcze przeżyje.
Drzwi otworzyły się cichutko, a zza
nich wyłonił się Malfoy, z którego włosów wciąż skapywały kropelki wody, mocząc
białą koszulkę, którą ubrał i podwinął długie rękawy do łokci. Osuszył głowę
ręcznikiem i rzucił go na fotel, nie zdając sobie sprawy, że skryta w pościeli
Hermiona obserwuje każdy jego ruch. Przeglądał jakieś papiery, które wyciągnął
z czarnej teczki, marszcząc przy tym od czasu do czasu brwi, co nie wiedzieć
czemu wydawało się dziewczynie wyjątkowo urocze. Jego smukłe i długie palce
przekładały kolejne kartki z niebywałą gracją, której mu zazdrościła. Nie ma
chyba na świecie takiej rzeczy, której arystokrata nie byłby w stanie wykonać
bez typowego dla siebie wdzięku i ogłady. Nawet sposób, w jaki umieszczał
zegarek na chudym i bladym nadgarstku budził w niej podziw, nie mówiąc już o
książęcym chodzie, gdy spacerował spokojnie po pokoju. Był pełen elegancji, a
przy tym poruszał się wyjątkowo lekko, jakby w ogóle nie wkładał wysiłku w to,
co robi. Chłodne, wręcz lodowate powietrze owiało ją, gdy mężczyzna wyszedł na
balkon, a w jego dłoni dostrzegła paczkę papierosów. Wyślizgnęła się spod
ciepłej kołdry i podeszła najciszej jak umiała do torby chłopaka, wyciągając z
niej gruby sweter. Gdy go włożyła, znów poczuła się, jakby miała na sobie
sukienkę, gdyż kremowy materiał sięgał jej aż do kolan, a rękawy zwisały kilka
dobrych centymetrów za dłońmi. Podwinęła je tak, żeby nie wyglądała zbyt
zabawnie, choć dobrze wiedziała, że w takim wydaniu cokolwiek zrobi i tak
osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego. Stała chwilę przed szklanymi drzwiami
wpatrując się w plecy arystokraty, do których zapragnęła mocno się przytulić. Dość
szerokie barki płynnie łączące się z klatką piersiową i wąskimi biodrami; kiedy
poruszał ręką, mięśnie delikatnie drgały pod koszulką, zmieniając minimalnie
kształt ciała, a po chwili wracały do idealnej formy litery „V”. Silne i
zapewne bardzo, bardzo wygodne. Mogłaby tulić się do nich godzinami i
wsłuchiwać się w spokojny oddech blondyna oraz bijące mocno serce. Podeszła
nieco bliżej drzwi, gdy Draco obrócił się do niej profilem, obserwując coś po
lewej stronie. Nawet wtedy jej nie dostrzegł, choć dzieliło ich zaledwie kilka
metrów. Dało to jednak Hermionie kolejne kilka minut błogiej obserwacji jego
bladej twarzy, która wydała się bardziej zmęczona niż zazwyczaj. Bez trudu
dostrzegła ciemne półkola malujące się pod cienką skórą pod oczami, na widok
których zrobiło jej się potwornie żal chłopaka. Mocno zarysowane kości jarzmowe
wyraźnie odznaczały się na skupionej twarzy, przez co stwarzały wrażenie
jeszcze ostrzejszych niż są w rzeczywistości. Przywodził jej na myśl marmurowy
posąg, który można oglądać w galerii sztuki. Ale Malfoy nie jest rzeźbą, tylko
człowiekiem; ma ciepłe ciało, które ogrzewa ją, gdy brakuje jej bliskości,
gorące serce, które podrywa jej własne do szaleńczego biegu, a jego srebrne
oczy zawsze są wypełnione uczuciem. Choć z zewnątrz wydaje się zimny i
niedostępny, tak naprawdę wewnątrz ma w sobie tyle pasji i emocji, że czasem
nie wie, gdzie udaje mu się je wszystkie pomieścić. Zawsze taki był, czy
dopiero teraz udało jej się to zauważyć?
Uchyliła leciutko drzwi, jednak to
wystarczyło, żeby zwrócić na siebie uwagę arystokraty. Natychmiast zgasił
tlącego się papierosa i wrzucił go do popielniczki, wydmuchując resztki dymu z
ust i kierując się ku Hermionie z ciepłym uśmiechem na ustach. Dziewczyna
chciała do niego wyjść, ale chłopak wepchnął ją do środka, zatrzaskując za nimi
drzwi i mocno do siebie przyciągając. Mimo panującego na dworze chłodu wydawał
jej się bardzo rozpalony, choć jego przemęczona twarz wciąż była bardzo blada.
Odgarnęła mu kilka kosmyków z czoła, wspinając się na palce i podtrzymując na
silnym barku.
- Coś ty robił przez całą noc? Wyglądasz
na wpółżywego. – Potarł nosem o jej, ale kobieta odsunęła się od niego
delikatnie, marszcząc przy tym z niezadowolenia brwi. Draco od razu zrozumiał,
że chodzi o nieprzyjemny zapach papierosów, więc puścił ją, samemu siadając na
brzegu łóżka. Dopiero wtedy dostrzegł własny sweter, który Hermiona miała na
sobie i zaśmiał się cicho, widząc jak jej drobniutkie i wątłe ciało tonie w
połaci grubego materiału.
- Moje ubrania są dla ciebie
zdecydowanie za duże, Granger. – Dziewczyna wystawiła koniuszek języka,
podwijając rękawy odzieży, lecz nim się spostrzegła, chłopak pociągnął ją za
rękę i usadowił na kolanach, przytulając się do jej pleców. – Ale i tak mi się
w nich podobasz, wiesz?
- Nie czaruj z rana, tylko powiedz
mi, czemu jesteś taki zmęczony. Stało się coś? – Obróciła go w swoim kierunku,
tak aby mogła bez trudu patrzeć mu w oczy. Gdy dopchnęła jego policzka, wtulił
się w jej dłoń, jakby brakowało mu ciepła, więc Hermiona przysunęła się nieco
bliżej, obejmując go za szyję. Przez krótki moment na twarzy blondyna
dostrzegła lekki grymas, jakby coś go mocno zabolało. – No nie mów, że jestem
ciężka.
- Trochę kanciasta tam, gdzie nie
trzeba. – Miała ochotę trzepnąć go w ramię, ale ostatecznie poprzestała na
upominającym spojrzeniu. Malfoy zdecydowanie nie wyglądał zbyt dobrze, dlatego
nie chciała go jeszcze więcej męczyć. Był obolały, zmęczony i zaspany, a to
znaczyło, że zarwał co najmniej pół nocki. Już dwa razy zbył jej pytanie, przez
co zaczęła się denerwować, że nie chce jej powiedzieć, co go tak wyczerpało,
jednak jej obawy były zupełnie bezpodstawne, ponieważ chłopak wytłumaczył się
przed nią, jakby był na spowiedzi. To było trochę niekomfortowe i dziwiła się,
że z taką łatwością opowiada o wszystkich szczegółach, ale bądź co bądź
cieszyła się, że kłopot z dokumentami został rozwiązany. Mimo wszystko była zła
na Draco, że postąpił dość lekkomyślnie zabierając się za ściąganie pieczęci
nocą, kiedy mógł zostać przyłapany. Dodatkowo wiedząc, że był z nim Blaise,
który jest rozchwiany emocjonalnie od przyjazdu do Austrii, nie mogła darować
sobie krótkiej tyrady.
- Macie nierówno pod sufitem. Obaj!
– Nie krzyczała, ale mówiła z taką srogością, że blondyn nie był w stanie jej
przeszkodzić. Wbrew pozorom lubi, gdy Hermiona się o niego martwi i prawi mu kazania,
ponieważ ma pewność, że dziewczyna czuje do niego to samo, co on do niej. Nie
śmiałby jej przerywać, gdy w jej uniesionym głosie rozbrzmiewa tyle emocji, a w
każdej z nich czuć bezgraniczną troskę. – Dobrze wiecie, że Hagen ma was na
oku, a mimo to poszliście, wystawiając się jej na tacy. Mam nadzieję, że macie
pewność, że was nie widziała, bo inaczej cały plan okaże się bezużyteczny. I
dlaczego nie poprosiliście mnie o pomoc?
- Bo to było niebezpieczne – odparł,
wtulając się w jej obojczyk. – I nie chciałem cię budzić.
- Masz pojęcie, jak bardzo się o was
martwiłam? – Spojrzał na rozeźloną dziewczynę, której bursztynowe tęczówki
wprost paliły się pod wpływem zgromadzonych emocji. Nic nie mógł poradzić na
cichy śmiech, który wydobył się z niego, a który z każdą chwilą przybierał na
sile, aż w kącikach oczu pojawiły się pierwsze łzy. Frustracja Hermiony zaczęła
opadać w rytm rozbawienia arystokraty, aż na końcu kompletnie nie rozumiała, co
tak bardzo rozśmieszyło Malfoya. – Co? O co ci chodzi? Malfoy przestań się
śmiać!
- Przepraszam, ale twoje zmartwienie
jest całkiem zabawne zważywszy na to, że nic nie wiedziałaś. – Spłonęła
rumieńcem uświadamiając sobie, że chłopak rzeczywiście ma rację. Nim się
spostrzegła, Draco przestał się śmiać i uniósł delikatnie jej podbródek,
zaglądając głęboko w oczy. Nie wiedzieć czemu poczuła się skrępowana wzrokiem
arystokraty, a wypieki na policzkach przybrały na sile. – Ale cieszę się, że o
mnie myślałaś. Diabła możemy pominąć.
- Jeśli jeszcze raz zrobisz coś tak
głupiego – odezwała się stanowczo, jednak w połowie wypowiedzi srogi wyraz
twarzy zelżał, a w jego miejsce pojawił się promienny uśmiech. – Nie pakujcie
się więcej w kłopoty. Obiecaj mi to.
- Chciałbym, ale nie mogę. –
Posmutniała na dźwięk słów mężczyzny, ale zmartwienie szybko minęło, gdy
blondyn mocno ją do siebie przytulił. – Razem z Blaise’em potrafimy przyciągać
wyłącznie same problemy. Choć bardziej obstawiam, że wina stoi po stronie
Zabiniego.
- Tylko co ty byś zrobił bez Diabła, co? – Po
krótkim i ledwie słyszalnym pukaniu drzwi otworzyły się, a w progu pojawił się
obiekt dotychczasowej rozmowy. Hermiona miała ochotę głośno się roześmiać, gdy
zobaczyła ledwie żywego Blaise’a, który padł na pobliski fotel, trzymając w
ręku puszkę napoju energetycznego. Otworzył ją z charakterystycznym kliknięciem
i syknięciem, by następnie opróżnić połowę zawartości i zapaść się w siedzeniu,
wyciągając przy tym długie nogi. Gdyby spojrzała na Dracona, dostrzegłaby pełne
dezaprobaty spojrzenie, mówiące: czego ty tu właściwie chcesz?
- Mam dość – wysapał czarnoskóry,
zaglądając przez malutki otworek do środka puszki i mieszając napojem, a raczej
tym, co z niego zostało. – Dziś jestem kompletnie do niczego, a jeśli ta blond
wesz łonowa powie mi cokolwiek o zasranych nartach przysięgam, że powieszę ją
za włosy na wyciągu.
- Powiedz mi, Blaise – odezwał się
ponuro Malfoy. – Czemu ty zawsze wpadasz nieproszony do czyjegoś pokoju? Nie
przyszło ci do głowy, że możemy być zajęci? Sobą na przykład?
- Wolne żarty. – Roześmiał się przy
tym szyderczo. – Z takim tempem, jakie macie do tej pory, to wy na emeryturze
dzieci nawet nie doczekacie, a ty mi mówisz o dwuznacznych sytuacjach? Kawalarz
z ciebie stary.
Nim się spostrzegła, panowie wdali
się w ostrą dyskusję odnośnie odpowiedniego rozwoju związku, wyliczając sobie
wzajemnie wady ich dotychczasowych znajomości. Mogłaby ich upominać, mówić jak
do dzieci, żeby przestali, ale ostatecznie wolała pójść do łazienki i wziąć
gorącą kąpiel, niż wsłuchiwać się w ich dywagacje filozoficzne nie podparte
żadnymi odpowiednimi argumentami. Nie mogła się za to doczekać widoku tej
dwójki, jak będą z wielkim trudem próbowali utrzymać się na nartach i nie
pozabijać innych zjeżdżających. Tego zdecydowanie nie można przegapić.
* * * * *
Życie każdego człowieka składa się
zarówno z lepszych, jak i gorszych dni. Raz budzi się i czuje, że rozpiera go
energia, może góry przenosić i przekraczać własne granice. Innym razem wstaje i
wie, że cały świat jest przeciw niemu; bo kołdra nie chce się układać, bo
koszula źle się prasuje, bo uciekł autobus do pracy. Powodów może być milion, a
najgorzej, jeśli sam je sobie wymyśla. To normalne, że ludzie miewają chandry i
nie ma co się temu dziwić. Czasem presja jest tak silna, że nie radzą sobie z
emocjami, które dusili w sobie przez długi okres i w końcu wszystko wychodzi z
umęczonego ciała i duszy, siejąc postrach w każdym napotkanym przechodniu.
Nawet oazy spokoju mają swój limit wytrzymałości psychicznej i mają pełne
prawo, żeby dać upust nagromadzonej w nich frustracji. Niestety Ginny
bynajmniej nie należy do osób, które potrafią zachować zimną krew i odznaczają
się niebywałą ilością spokoju. Była przekonana, że jej życie weszło w
nienaturalnie złą passę i każdy kolejny dzień przysparzał jej jedynie większej
ilości zmartwień, a po ostatnich wydarzeniach sądziła, że choć na chwilę problemy
przestały ją nachodzić. Nic bardziej mylnego. Dogadanie się z mamą stanowiło
nie lada wyczyn i naprawdę cieszyła się, że udało im się pogodzić, jednakże jej
radość miała również drugą stronę, której wolałaby nigdy nie poznać. Założyła,
że rodzice będą ją wspierać w wyborze i nie będą na nią naciskać, żeby zmieniła
zdanie. Oczywiście przewrotny los szybko ją uświadomił, że piękne chwile trwają
bardzo krótko i zwyczajnie są zapowiedzią prawdziwej burzy emocjonalnej.
Rodzina zawsze była jej oparciem w trudnych chwilach; mogła na nich liczyć bez
względu na wszystko, a szczególnie na braci, którzy nigdy nie odmówili jej
pomocy. Chronili ją, opiekowali się, a przede wszystkim zawsze stali po jej
stronie. Zatem czemu nagle ta cudowna bajka o wspaniałej więzi między
rodzeństwem musiała zostać zrujnowana?
Nie miała pojęcia, ile już tak stoi
bezczynnie oparta o parapet, ale z pewnością wciąż minęło za mało czasu, by
mogła wybaczyć bratu wejście z butami w jej życie. Spodziewałaby się
wszystkiego, ale tego, że Ron będzie spiskował przeciw niej z rodzicami w ogóle
by nie przypuszczała. Dzień zapowiadał się fantastycznie i naprawdę miała
ochotę wyjść choć na chwilę na dwór, ale gdy tylko otworzyła oczy ujrzała
siedzącego obok łóżka rudzielca, który w zaledwie piętnaście minut zrujnował
jej życiowe plany, obracając je w drobny pył. Nie musiała dociekać, ani pytać,
ponieważ sam jej powiedział, że przyleciał do Londynu na prośbę mamy i mało
tego – przyznał się, że o wszystkim mu powiedziała i jest tutaj, aby odwieść ją
od głupiego pomysłu. Wybaczyłaby mu wszystko, ale tego, że nie będzie próbował
nawet zrozumieć jej położenia, nie mogła mu darować. Nic dziwnego, że
najzwyczajniej się wściekła. Miała już dość tego, że każdy na nią naciska,
tłumaczy jej dobre strony macierzyństwa, ale nikt nie stara się stanąć na jej
miejscu i dostrzec problemy, z którymi się boryka. Ogólnej presji, którą
wszyscy na nią wywierali nie mogła dłużej akceptować. Złość, przemęczenie,
wewnętrzne rozdarcie musiały znaleźć
gdzieś upust i niestety trafiło na osobę, która niczemu nie zawiniła, a jedynie
została wplatana w brudną grę prowadzoną przez Molly Weasley, a która
najwidoczniej zamierzała zrobić wszystko co w jej mocy i wykorzystać każdy środek,
by wszelkie plany związane z dzieckiem szlag jasny trafił. Krzyczała, płakała,
nawet rzuciła w Rona lampą stojącą na stoliczku obok łóżka, ale chłopak uparcie
obstawał przy swoim i nie chciał jej odpuścić. Wpadła po prostu w istną furię i
dopiero po długich minutach bezustannego wylewania łez, rzucania się, ciągłych
wyzwisk i wrzasków udało jej się jako tako dojść do siebie. I tak stała już
chyba z godzinę przy uchylonym oknie obserwując brata morderczym wzrokiem i
starając się zrozumieć działania rodziny, co za cholerę nie chciało jej wyjść.
Na dodatek Ron w ogóle nie czuł się winny naruszenia jej prywatności i ani
myślał uszanować jej decyzję, a tego przetrawić po prostu nie mogła.
- Przestań się boczyć i daj sobie
przetłumaczyć, że wszyscy chcemy dla ciebie dobrze. – Chwyciła stojącą na oknie
doniczkę z kwiatkiem i bezpardonowo cisnęła nią w brata. Osłonka na
nieszczęście dziewczyny, a ku uciesze chłopaka, roztrzaskała się tuż pod jego
nogami, co ruda skwitowała nienawistnym spojrzeniem wycelowanym w Rona.
- Wynoś się stąd – wysyczała jadowicie,
łapiąc jednocześnie za drugą doniczkę, którą gotowa była posłać w ślady jej
poprzedniczki. Mężczyzna jednak nie opuścił pokoju, a agresywne zachowanie
siostry nie robiło na nim wrażenia. Rozumiał, że Ginny jest oburzona tym, że
wszyscy wtrącają się w jej decyzję, ale to, co chce zrobić z dzieckiem jest po
prostu niedopuszczalne. Zdawał sobie sprawę, że wytłumaczenie jej, żeby
zmieniła zdanie i porozmawiała z Zabinim będzie bardzo trudne do zrealizowania,
ale nie może pozwolić siostrze na tak karygodny wybór, mimo że do jej partnera
nie pała za bardzo sympatią. Gdy usłyszał od matki o całej sytuacji, a przede
wszystkim o tym, co dziewczyna zamierza zrobić, niezwłocznie przyleciał do
Anglii. Mógł pojąć wszystko, ale tego po prostu nie był w stanie.
- Czemu jesteś taka uparta? My tylko
się o ciebie martwimy. – Spodziewał się kolejnego rzutu doniczką, jednak
siostra tylko wbiła w niego morderczy wzrok, zaciskając wargi niemalże do krwi.
Przeszedł przez rozsypaną po podłodze ziemię i stanął obok niej, opierając się
o parapet, a Ginny śledziła każdy jego ruch dając mu jasno do zrozumienia, że
ma opuścić jej sypialnię. Ron jednak nie zważał na wściekłość dziewczyny, choć
wolał trzymać się nieco na dystans, gdyż Merlin jeden wie, co siostra może
jeszcze zrobić.
- Nie dotarło? – spytała wściekle
przez zaciśnięte zęby. – Masz się wynosić.
- Nie – zaprzeczył stanowczo,
przysuwając się odrobinę bliżej. – Nie wyjdę, dopóki nie porozmawiamy jak brat
z siostrą.
- O czym ty jeszcze chcesz
rozmawiać? Czy wy możecie w końcu zrozumieć, że nie będę rozmawiać z Blaise’em?
Nie zrobię tego i dajcie mi wreszcie święty spokój! Wszyscy się ode mnie
odczepcie! – Puściła z niebywałą siłą trzymaną doniczkę na podłogę, która
rozbiła się tak jak poprzednia, zasypując panele ziemią i pozostałościami
rośliny oraz szkła. Miała już dość tego, że wszyscy tłumaczą się, że chcą dla
niej dobrze, a tak naprawdę robią to, co po prostu jest dla nich wygodne. Nie
zajmują się nią, tylko dzieckiem, które nosi pod sercem. Jej trudności nie są
ważne, a wyłącznie malucha, który rośnie w jej brzuchu. Skoro się o nią
martwią, to czemu nie pozwolą jej zrobić tego, co chce? Nim się zorientowała z
oczu popłynęły kolejne łzy skapujące na pidżamę. Ni stąd ni zowąd Ron przytulił
siostrę, pozwalając jej wypłakać się na ramieniu, co dziewczyna o dziwo
uczyniła z wielką ulgą, łkając w rękaw swetra i ściskając mocno brata za plecy.
- Nie rycz głupia. – Próbował dodać
jej otuchy w typowy dla rodzeństwa sposób, ale nawet wtedy Ginny nie
uśmiechnęła się, ani się od niego nie odkleiła. Pogłaskał ją delikatnie po
głowie i zakołysał, jednak dziewczyna wciąż uciążliwie płakała, co zaczęło go
odrobinę przytłaczać. Jakoś nigdy nie wiedział, jak powinien się zachować przy
płaczącej kobiecie, a szczególnie przy siostrze. – No weź nie rycz, bo nie ma już
o co.
- Najgorszy – wyjąkała mu w ramię,
lecz Ron niewiele zrozumiał z bełkotu wciśniętego w materiał swetra. – Jesteś najgorszy!
- A nie mama? – Spojrzała na brata
czerwonymi i mokrymi oczami, pociągając co rusz żałośnie nosem. Chyba w całym
dotychczasowym życiu nie wylała tylu łez, co w ciągu ostatnich dni, a
szczególnie dzisiaj. Mimo wszystko widok ciepłego uśmiechu na twarzy rudego
spowodował, że i jej wargi wygięły się nieznacznie ku górze, choć usilnie
starała się temu zapobiec. Odsunęła się od Rona, wycierając wilgotne policzki i
z powrotem oparła się o parapet, spuszczając przy tym głowę, by nie musieć
patrzeć na brata. Jego widok rodził w niej nieznane uczucie, które powodowało,
że czuła się winna podjętej decyzji i chciała z niej zrezygnować, na co
pozwolić sobie nie mogła. Pomimo rozmów z mamą, z tatą i Ronem, nie było już
odwrotu i oni też będą musieli ten stan rzeczy zaakceptować.
- Nie mogę uwierzyć, że przyleciałeś
tu przeze mnie. – Pociągnęła nosem, odwracając jeszcze bardziej głowę. – Masz zgrupowania,
mecze, treningi, a przez taką głupotę rzuciłeś to wszystko i przyleciałeś. Czy
ty jesteś normalny?
- Mogę się zapytać o to samo, wiesz?
– Przygryzła wargę, jednak nie spojrzała na brata. Bała się, że mogłaby mu
ulec, gdyż wyraźnie słyszała w jego głosie zdenerwowanie. Była przygotowana na
kolejne kazanie, przez których przeszła już tyle, że nie była w stanie ich
zliczyć. Nie inaczej miało być teraz.
- Czego wy ode mnie chcecie? –
spytała smutno, chowając się za włosami. Nie mogła jednak zapanować nad
rozpaczliwą barwą głosu, która wydobywała się z ust. – Czemu uparliście się, że
mam z nim porozmawiać i wszystko mu wyjaśnić? On nie zrozumie, nie będzie mnie
słuchał i zostawi, gdy dowie się, co zrobiłam. Tego chcecie?
- O Merlinie, jaka ty jesteś głupia.
– Westchnął głośno, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Z góry wszystko
założyłaś i uwierzyłaś w to, bo tak ci jest wygodnie. Siostra przejrzyj trochę
na oczy, co?
- Bo co? Bo wy tak chcecie? –
Zacisnęła mocniej palce na parapecie, przestępując z nogi na nogę. Usłyszała
kolejne westchnięcie brata, który trącił kawałek rozbitej doniczki, kopiąc go
przed siebie. Śledziła toczący się odłamek wzrokiem, dopóki nie zatrzymał się
na środku pokoju.
- Przestań myśleć tylko o sobie i
zrób to dla Zabiniego. Kochasz go, on kocha ciebie, a chcesz mu zrobić takie
świństwo. Co się z tobą dzieje?
- Po prostu nie jestem gotowa zostać
matką – wybąkała żałośnie, na co Ron prychnął z dezaprobatą, co rozjuszyło
Ginny i spojrzała na niego pełnymi łez oczami, jednak hardy wyraz twarzy
chłopaka nie zmienił się nawet odrobinę.
- Wygodne wytłumaczenie, co? –
rzucił z nieukrywaną pogardą, co mocno zabolało rudą. – Zawsze szukacie
usprawiedliwienia i nie patrzycie na osoby, którym na was zależy. I wiesz co,
siostra? Myślę, że znudziłaś się Zabinim i chcesz go zostawić, ale nie wiesz
jak, a dziecko jest dobrym pretekstem.
- Co?! – krzyknęła do brata, lecz
chwilę potem jej dłoń wylądowała na policzku mężczyzny, a miejsce, w które
uderzyła zaczęło się czerwienić z bólu. Nie spodziewała się takich słów po
Ronie i mocno ją zabolały, a na dodatek dobrze wiedziała, do kogo pije w
poprzedniej wypowiedzi, czego jeszcze bardziej nie mogła mu darować. – Jesteś żałosny!
Żałosny i podły, bo próbujesz zrobić ze mnie potwora, tak jak zrobiłeś go z
Hermiony!
- Hermiona nie ma nic do tego – odparł
spokojnie, co rozwścieczyło dziewczynę. Chwyciła go za materiał swetra i mocno
potrząsnęła. Nie panowała już nad głosem, drżeniem rąk, ani potokami łez
wylewającymi się z oczu. Bolało ją każde słowo brata i nie zamierzała mu
pozwalać na więcej cierpienia.
- Ma, ty tępy i irytujący ośle!
Ciągle myślisz, że zostawiła cię, bo tak jej było łatwiej, a nie masz pojęcia,
jak trudno by jej było z tobą żyć! Otrząśnij się, Ron! Powinieneś ją wspierać,
a nie odwracać się plecami! – Chłopak był wstrząśnięty słowami siostry, ale nie
przerwał jej nawet na moment. Widział w jej zasnutych łzami oczach
rozgoryczenie, a nawet wstręt, który z każdym kolejnym słowem zaczął
przechodzić również na niego. Nie miał pojęcia o swoim zachowaniu, dopóki Ginny
nie wykrzyczała mu tego w twarz. Sądził, że pogodził się z odejściem Hermiony,
ale widocznie w środku wciąż ubolewał nad jej stratą, nie zdając sobie sprawy,
że za wszelką cenę stara się ją znienawidzić. – Ona nigdy nie powiedziała o
tobie złego słowa, a ty cały czas robisz wszystko, żeby wyszła na winną. Święty
nie jesteś, wiesz?! I nie waż się nawet mówić, że chcę zostawić Blaise’a, a
dziecko jest wspaniałą wymówką! Kocham go i nie odejdę od niego, a jeśli tak
bardzo chcesz i jeśli ci to w czymś pomoże, to powiem mu o tym dziecku! Powiem
mu całą prawdę! Zadowolony jesteś z siebie?!
- Ginny – zaczął niepewnie, próbując
dotknąć ramienia siostry, ale ta odtrąciła jego dłoń, puszczając następnie materiał
swetra.
- Co? Może teraz mam mu jednak nie
mówić? – Ponownie go zaatakowała, jednak agresja zaczęła w niej opadać, co Ron
zauważył z olbrzymią ulgą. – Nagle zrozumiałeś, jak się czuję? Możesz sobie
pomarzyć, wiesz? Powiem mu o naszym dziecku, a ty przestań się wtrącać w
nieswoje życie i zajmij się własnym.
- Serio mu powiesz?
- Tak! Powiem mu do jasnej cholery! –
Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, trzaskając za sobą najmocniej jak
się dało drzwiami. Rudy stał ciągle w tym samym miejscu patrząc się apatycznie
przed siebie, mimo że słowa siostry mocno go zdziwiły. Nie spodziewał się, że
tak bardzo ubodło ją to, co powiedział. Zupełnie nie miał na myśli Hermiony, a
jeśli Ginny tak wszystko odebrała, to zrobił to zupełnie nieświadomie. Nie
pogodził się w pełni ze stratą ukochanej, ale powoli dochodziło do niego, że
wspólna przyszłość nie jest im najwidoczniej pisana. Teraz miał tę pewność, a
wszystko dzięki siostrze, która też uświadomiła sobie swój błąd. Cieszył się,
że Ginny sama doszła do wniosku, co jest złego w jej postępowaniu zdecydowała
się zmienić zdanie. Naprawdę był z niej dumny, ponieważ przestała się bać.
Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, którym
przyglądał się przez chwilę, aż wyciągnął jednego, wkładając go między wargi.
Nie palił zbyt często, praktycznie w ogóle, ale ostatnio miał niepohamowaną
ochotę na odrobinę nikotyny. Gdy miał zapalić używkę, drzwi otworzyły się z
hukiem, a w progu stanęła rozjuszona panna Weasley, która wymierzyła w brata
palcem kierując się cały czas w jego stronę.
- I jeszcze jedno! – Stanęła naprzeciw
niego, a ręka chłopaka zastygła z zapalniczką w połowie drogi do końcówki
papierosa. – Będę najlepszą mamą pod słońcem! Zapamiętaj to sobie, Ronaldzie! I
nie pal przy mnie nigdy więcej. – Zgasiła płomień mocnym dmuchnięciem i wyrwała
mu używkę z ust, rozrywając ją na drobne kawałki, co chwilę potem uczyniła z
całą paczką, którą mężczyzna położył na parapecie. Ron w pierwszej chwili
chciał stanowczo zaprotestować, ale głos ugrzązł mu w gardle i mógł jedynie
wpatrywać się w szczątki papierosów, z których zostały poszarpane bibułki,
poodrywane filtry i rozsypany po podłodze tytoń.
- Czemu to zrobiłaś? – zapytał nieśmiało,
na co Ginny odpowiedziała mu z olbrzymią pewnością siebie, patrząc się na niego
ostrym wzrokiem.
- Nie będziesz truł dziecka.
A spróbuj mi tylko zapalić w tym domu, to zobaczysz, do czego jestem zdolna! – Tak
jak poprzednio, tak i teraz opuściła pokój z nadzwyczajną szybkością,
trzaskając za sobą drzwiami. Ron od razu popędził za siostrą, krzycząc do niej
na schodach, że przecież nie pali, tylko od czasu do czasu zdarza mu się
zakurzyć gdzieś po kątach, ale dziewczyna w ogóle go nie słuchała. Wpadła do
kuchni niczym huragan z zatkanymi palcami uszami, przez co z początku nie
dostrzegła siedzącej przy stole matki i Samanthy, którą Molly zaprosiła na
herbatę. Dziewczyna nie wiedziała, jak ma odmówić, zresztą nie chciała robić
kobiecie przykrości i przysparzać jej kolejnych powodów do zmartwień, więc
ostatecznie zgodziła się, ale w życiu nie podejrzewałaby, że w domu Weasleyów
może być tak wesoło.
- Nie słyszę cię, Ron! – Zatrzymała się
w połowie kroku, gdy zobaczyła, że mają gościa, a sekundę później do kuchni
wpadł jej brat, który wleciał na siostrę, tak że omal oboje nie polecieli na
podłogę. Sam parsknęła śmiechem na tę scenę, zasłaniając usta rękami, natomiast
pani Weasley patrzyła się na rodzeństwo z niemałym zdziwieniem.
- Co… co wy wyprawiacie? – spytała w
końcu wciąż nieco oszołomiona, skacząc wzrokiem od syna do córki, z czego tylko
Ginny była w stanie jej odpowiedzieć. Mało tego, tylko ruda patrzyła na matkę,
gdyż jej brat nie był w stanie wydusić z siebie słowa i oderwać wzroku od
siedzącej niedaleko Samanthy.
- Ja… bo my… - jąkała się jak
najęta, starając się wytrzymać ponaglające spojrzenie Molly. Szturchnęła
delikatnie Rona, próbując zwrócić jego uwagę, ale chłopak w ogóle nie reagował
na jej zaczepki. Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka, przenosząc po chwili
wzrok w miejsce, a raczej na osobę, która zawładnęła całym zainteresowaniem jej
brata. Potrzebowała dobrej minuty, żeby zrozumieć zachowanie tej dwójki, która
nie była w stanie oderwać od siebie oczu. Gdy w końcu do niej dotarło, jak się
sprawy mają, uśmiechnęła się do mamy, co jeszcze bardziej zdziwiło Molly, a
następnie zaciągnęła ją na siłę do salonu, tłumacząc w międzyczasie, co udało
jej się osiągnąć przez kłótnię z Ronem. W środku jednak ciekawość wręcz
rozsadzała ją na części pierwsze, gdy już dawno nie widziała brata w takim
otępieniu, nie wspominając już o tym, że to wszystko przez kobietę. Miała
nadzieję, że to nie są tylko ukradkowe spojrzenia i może coś z tego w
przyszłości wyniknie. W końcu nikt nigdy nie wie, co przyniesie los, bo życia
nie da się przewidzieć.
* * * * *
Dwadzieścia cztery godziny to niby
niewiele, ale tyle w zupełności wystarczyło Hermionie, by mogła stwierdzić z
czystym sumieniem, że nienawidzi Mirandy Hagen. Każdą komórką ciała, każdą
kością i tkanką, wszystkimi narządami i ze wszystkich sił, które w sobie miała.
Po wczorajszej kolacji po prostu jej nie lubiła i działała jej na nerwy. Po
śniadaniu stała się dla niej zmutowanym, złośliwym nowotworem, który
rozprzestrzenia się z niebywałą szybkością, siejąc spustoszenie w całym organizmie.
Teraz, siedząc na głupim krzesełku na werandzie domku górskiego należącego do
Kefflera i obserwując śmigającą po stoku w czarnym kombinezonie blond wywłokę,
była tak wściekła, że najchętniej rozniosłaby ją na części pierwsze, wbijając
przy tym głowę na pal i obdzierając wcześniej ze skóry. Nie mogła już znieść
jej umizgów do Dracona, a który niezbyt skutecznie dawał jej do zrozumienia, że
nie jest nią zainteresowany. Cały dzień się przy nim kręciła niczym kotka z
cieczką, ocierając się o niego przy każdej możliwej okazji, a już wszelkie granice
przyzwoitości zostały przekroczone, gdy na śniadaniu pojawiła się w dopasowanej
granatowej sukience, której dekolt mógł na dobrą sprawę łączyć się z kroczem.
Oczywiście robienie scen zazdrości nie było dobrym posunięciem, ale i tak złośliwe
uwagi wychodziły z ust panny Granger, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Nie
wiedzieć czemu odnosiła wrażenie, że Malfoyowi podoba się takie przeciąganie
liny i obserwowanie, jak dwie kobiety toczą o niego wojnę, a z pewnością Blaise
miał z tego niemały ubaw. Teraz zaś, zamiast jeździć na nartach obok Dracona,
siedzi na mrozie z utuczonym biznesmenem, popijając wystygającą czekoladę i
mordując wzrokiem jego asystentkę, która na stoku radzi sobie znacznie lepiej,
niż by przypuszczała, a przede wszystkim chciała. Panowie mimo ogólnego
zmęczenia też wydają się świetnie bawić, a ją wściekłość rozsadza wręcz od
środka, że nigdy nie odważyła się założyć nart na nogi. Sądziła, że będą
wspierali się jeden na drugim, a dojście do wyciągu zajmie im wieczność, ale ci
tryskali niesamowitym wigorem, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Chciała
się móc trochę zrelaksować, pośmiać z ich pokraczności, ale nawet oni musieli
zepsuć jej humor, który i tak, mówiąc kolokwialnie, jest o kant dupy rozbić.
- Pogoda jest wspaniała na jazdę na
nartach! – Spojrzała na Kefflera z przylepionym grzecznościowym uśmiechem na
ustach, zaciskając mocniej palce na kubku z gorącą czekoladą, a przynajmniej
ciepłą, gdyż na takim mrozie nie za wiele można było wymagać, jeśli chodzi o
utrzymanie temperatury. – Słońce, śnieg i najlepsze stoki w całej Austrii!
Zgodzi się pani ze mną, prawda? Panno Granger?
- Nigdy nie byłam w górach zimą,
zatem nie mogę się za bardzo wypowiadać. – Upiła łyk czekolady, przenosząc
wzrok na stok, na którym uparcie wypatrywała Hagen i Malfoya. Zabini bowiem był
jak kot, który łazi własnymi ścieżkami; jeździł gdzie chciał i jak chciał, nie
zważając kompletnie na przyjaciela i podłą wesz, która się do niego
przyczepiła. Nie chodzi o to, że myślała, że będzie miała w nim jakieś
wsparcie, ale gdzieś tam z tyłu głowy miała nadzieję, że Blaise jednak
przypilnuje chociaż odrobinę Dracona, skoro ona tego robić nie mogła. Teraz jej
wściekłość na samą siebie była niebywała, że nigdy nie nauczyła się jeździć na
nartach i pluła sobie z tego powodu w brodę.
- Czy to zatem w porządku, że pan
Malfoy zostawił panią tak tu samą? – Odstawiła kubek z czekoladą, splatając
palce u dłoni i układając je wygodnie na kolanie. Chyba złośliwość to wrodzona
cecha Austriaków, a przynajmniej patrząc na Kefflera i Hagen miała takowe
wrażenie. – To niemiłe, żeby samemu się bawić, a partnerkę zostawiać samej
sobie, czyż nie?
- Nie jestem stworzona do jazdy na
nartach i Draco dobrze o tym wie, dlatego nie chciał mnie zmuszać. – Ta, a do tego błagał mnie na kolanach, żebym
jednak się skusiła. Matko z córką! Przecież on zapytał tylko raz! Raz! I nic go
więcej nie obchodziło! Wyrzucała sobie w myślach zachowanie blondyna, gdyż
rzeczywiście nie naciskał na nią, jeśli chodzi o zimową zabawę. Co więcej, nie
przejął się za bardzo faktem, kiedy mu powiedziała, że nie umie jeździć. Czy
powinna czuć się urażona? – A jestem tu z panem, więc nie jestem sama.
- O ho ho, ale mi pani schlebia. –
Zaniósł się przy tym śmiechem, zapalając zwykłego papierosa i wydmuchując tym
prosto przed siebie, w skutek czego śmierdząca mgła osiadła na Hermionie, czego
nie znosiła i od razu zaczęła głośno kaszleć. – Narty jak widać to nic
trudnego. Moja asystentka radzi sobie wybornie!
- Nie w sposób zaprzeczyć – odparła z
udawaną grzecznością, uśmiechając się w najbardziej sztuczny sposób, na jaki
byłą ją stać. Keffler jednak niczego nie zauważył lub był tak ślepy, ponieważ
zaśmiał się, a raczej zarechotał wesoło, wydmuchując w nią kolejne połacie
dymu.
- Jest doskonała! – Zacisnęła mocniej
palce, słysząc zachwyt Austriaka nad Hagen. Z chęcią powiedziałaby mu, co tak
naprawdę sądzi o Mirandzie, ale raczej nie wpłynie to korzystnie na jego
stosunki z Malfoyem, a nie chciała sprawiać arystokracie trudności. Choć
właściwie mogłaby się z nim trochę podroczyć za to, jak pozwala tej tlenionej
mendzie łasić się do siebie. – Perfekcyjna we wszystkim co robi! Gdyby nie ona,
moja firma już dano zniknęłaby z rynku! Wy młodzi tak łatwo wspinacie się po
szczeblach kariery. Pamiętam, jak pan Malfoy zaczynał! Eh, to były czasy!
- Bardzo się zmienił? – spytała z
ciekawością, co nie było udawane, gdyż naprawdę interesowało ją, jak wyglądały
początki Dracona w świecie architektury. Nigdy jej o tym nie mówił, a sama też
go o to nie pytała i z chęcią dowiedziałaby się, czy dawniej radził sobie tak
świetnie jak teraz. Keffler może nie był dobrym i wiarygodnym źródłem informacji,
ale skoro zaczął już temat, to postanowiła z niego skorzystać. Niestety i tym
razem się zawiodła, licząc na ciekawe historie o potyczkach blondyna.
- I to jak! Wcześniej był kreatywny,
zawzięty i szybki, a teraz wszystko podskoczyło kilkanaście poziomów wzwyż! To
niebywałe, jak on sobie z tym wszystkim tak wyśmienicie radzi. Współpraca z nim
to czysta przyjemność, panno Granger. O! O wilku mowa! – Obróciła się z
kierunku, w którym machała odziana w rękawiczkę dłoń Kefflera i dostrzegła wspinającego
się ku nim Dracona, który taszczył ze sobą narty i ściągnął z oczu specjalne
gogle. Na jego widok twarz Hermiony pojaśniała i od razu do niego podeszła
składając na lodowatym policzku krótki pocałunek, a blondyn objął ją w talii,
przyciągając blisko siebie. Biznesmen obserwował ich z nieszczególną uwagą, ale
nie dał im przy tym odczuć, że są sami. – No i jak, panie Malfoy? Śnieg
dopisuje?
- Ta, jest całkiem dobry – odparł
nieco zmęczony arystokrata, odstawiając narty obok ściany. W kieszeni kurtki
panny Granger rozbrzmiał dźwięk dzwonka telefonicznego, więc dziewczyna szybko
wydobyła telefon i wręczyła go Draconowi, gdy dostrzegła na wyświetlaczu numer
z inskrypcją „Samantha”. Mężczyzna dziwił się nieco, ponieważ nie miał pojęcia,
co Sam może od niego chcieć, a jeszcze bardziej spragniona wiedzy była
Hermiona, która wpatrywała się w chłopaka wyczekująco, dopóki ten nie
przeprosił Kefflera i nie zniknął z nią w domku biznesmena, by móc w spokoju
porozmawiać z recepcjonistką. Wsłuchiwała się w każde słowo blondyna, ale
jakież było jej zdziwienie, gdy Malfoy wymówił nazwisko Molly. Co jak co, ale
pani Weasley była ostatnią osobą, którą spodziewała się zastać po drugiej
stronie słuchawki.
- A nie dzwonił do pani przypadkiem
wczoraj? – W mgnieniu oka domyśliła się, że rozmowa dotyczy Zabiniego, ale kompletnie
nie rozumiała, w jakim celu miałby on rozmawiać z mamą Ginny. Szybko miała się
tego jednak dowiedzieć.
- Wolne żarty. Blaise jest na stoku, a ja
nigdzie nie będę go wołał. Jak masz do niego interes to się do niego sama
pofatyguj. – Zwróciła mu uwagę karcącym wzrokiem, że nie powinien się zwracać w
ten sposób do starszej osoby, nawet jeśli nie darzy jej specjalną sympatią. O
dziwo Draco nie protestował, choć rzucił jej niezadowolone spojrzenie i wydął
odrobinę wargi, wykręcając je nieco w prawą stronę.
- Co się stało, że dzwoni pani do mnie, na
dodatek z numeru mojej recepcjonistki? Pali się czy jak? – Molly najwidoczniej
musiała powiedzieć coś nieodpowiedniego, gdyż niezadowolony wyraz twarzy blondyna
zmienił na lekko przestraszony, a mięśnie mimiczne stężały. Próbowała usłyszeć,
o czym dokładnie rozmawiają, ale niestety nie była w stanie, przez co ciekawość
wyżerała jej olbrzymią dziurę w brzuchu powiększającą się z sekundy na sekundę.
- Nie
zrobi tego pani. – Draco zamilkł na dłuższą chwilę, wpatrując się w stojącą
obok niego Hermionę, która tak mocno zacisnęła wargi, że omal nie straciła w
nich czucia. Wyglądał, jakby bił się z myślami, co powinien odpowiedzieć pani
Weasley, albo raczej czy powinien mówić to, co siedziało mu w głowie. Westchnął
głośno i odezwał się smutnym głosem, który jednocześnie był tak stanowczy, że
dziewczyna czuła, iż sama nie byłaby w stanie mu się sprzeciwić.
- Ginny się znalazła, prawda? Dlatego chce go
pani ściągnąć. Ale ja nie mogę go puścić w tym momencie, czy to się pani
podoba, czy też nie. – Rozluźniła wargi na dźwięk imienia przyjaciółki i
podeszła jeszcze bliżej Malfoya, prosząc go, by pozwolił jej porozmawiać z
Molly, ale chłopak pokręcił przecząco głową, dając jej do zrozumienia, że nie
powinna tego robić.
- Przykro mi, ale nie da rady. Wracamy jutro z
samego rana i od razu go wyślę do Nory, ale nie wcześniej. – Nie wiedzieć czemu
poczuła się urażona zachowaniem, jak i odpowiedzią arystokraty, ale mimo to i
tak ponownie poprosiła go o telefon. Tym razem również nie pozwolił jej na
rozmowę, lecz cały czas się w nią wpatrywał. Gdy pani Weasley zadała kolejne
pytanie, Draco odpowiedział lakonicznie, łapiąc ją jednocześnie za rękę, co
nieco zaskoczyło Hermionę. Ścisnęła jednak mocniej palce jego dłoni, nie
przestając wsłuchiwać się w dobiegające z telefonu dźwięki, mimo że i tak nie
była w stanie usłyszeć, o czym mężczyzna rozmawia ze starszą kobietą. – Tak. Jeśli
Hermiona się zgodzi to przyjdziemy. Coś jeszcze?
Nim się spostrzegła, Malfoy
zakończył połączenie, wzdychając przy tym głośno i wznosząc oczy ku górze,
jakby o coś błagał. Dała mu jeszcze chwilę spokoju, lecz nie minęła minuta, a
uwiesiła się na nim niczym małpka, zasypując pytaniami, na które koniecznie
musiała poznać odpowiedź.
- Co się stało? Co z Ginny? Gdzie
ona jest? Draco proszę, powiedz mi, co się dzieje z Ginny! Czemu Molly do
ciebie dzwoniła?
- Uspokój się, dobra? – Skarcił ją
przy tym wzrokiem jakby była dzieckiem, jednak wedle polecenia zamilkła, co
niekoniecznie jej się podobało. Arystokrata chwilę porządkował myśli, a raczej
zastanawiał się, ile z rozmowy powinien przekazać Hermionie, ale odezwał się w
końcu, łapiąc obie jej dłonie i przyciągając jeszcze bliżej ku sobie. – Molly chce,
żebyśmy do niej przyjechali z Blaise’em, bo on koniecznie musi się zobaczyć z
Ginny.
- Czyli Ginny jest w Norze? –
spytała z lekkim niedowierzaniem, na co chłopak przytaknął jej głową, wprowadzając
dziewczynę w osłupienie.
- Na to wygląda, skoro to coś tak
pilnego.
- I była tam przez cały czas? –
dopytywała zawzięcie, próbując jednocześnie poukładać fakty w głowie, co
stanowiło niemałe wyzwanie. Chyba pierwszy raz w życiu miała problem ze
zrozumieniem czegoś i wcale nie było jej z tego powodu do śmiechu. Co więcej,
gdy w końcu dotarło do niej, że najlepsza przyjaciółka zakpiła nie tylko z
niej, ale i narzeczonego, była w kompletnej rozsypce.
- Mówiłem, że nigdzie nie wyjechała.
Uspokój się trochę, bo i tak nic nie zrobimy.
- Jak to nic? – naskoczyła na niego,
wyszarpując dłonie z uścisku. – Co to znaczy nic? Blaise musi się z nią
zobaczyć!
- Powariowaliście wszyscy, czy jak? –
O mały włos nie krzyknął na dziewczynę, której dziecinna panika zaczęła
wykańczać jego cierpliwość. Rozumiał, że martwi się o przyjaciółkę i chciałaby
się z nią zobaczyć. Zabini zareagował podobnie, ale to nie znaczy, że wszyscy
mają tańczyć tak, jak im zagra Molly Weasley i robić to, na co ona ma ochotę.
Nie zamierzał pozwolić, aby to, co udało im się do tej pory osiągnąć szlag
jasny trafił, bo ktoś ma takie życzenie. Ewidentnie jest tu jedynym, który
potrafi jeszcze racjonalnie myśleć i nie dał się ponieść emocjom, bo zarówno
Granger, jak i Zabini pozwolili sobie popaść w histerię. – Nic się nie stanie, jeśli
zaczekamy z tym do jutra. Jeśli się znalazła, to już nie ucieknie. Możesz być o
to spokojna.
- Spokojna, tak? – spytała z jawnym
rozdrażnieniem, krzyżując ręce na piersiach i patrząc hardo w oczy blondyna.
Draco był zagubiony i nie wiedział, co powinien zrobić, a przede wszystkim skąd
ta frustracja i agresja wzięły się w kasztanowłosej dziewczynie. – Czy gdybym
ja uciekła od ciebie z dnia na dzień, nie próbowałbyś mnie znaleźć?
- Naprawdę będziesz teraz porównywać
ich związek do naszego?
- Tak, tak będę i chcę, żebyś
odpowiedział. – Zachowanie Granger przerosło jego najśmielsze oczekiwania,
przez co kompletnie nie potrafił sobie z nią poradzić. Jeszcze z samego rana
była zupełnie inną osobą; trzymał ją w ramionach, wdychając jej słodki
konwaliowy zapach i całując w malinowe wargi. A teraz? Gdzie się podziała
niewinna i zagubiona dziewczyna, która tuliła się do niego, jakby mógł ochronić
ją przed złem całego świata?
- To jest jakaś paranoja. – Chciał to
powiedzieć do siebie, nie do Hermiony, jednak kobieta usłyszała każde słówko,
co jedynie pogorszyło całą sytuację. Malfoy szybko zdał sobie sprawę z
popełnionej gafy i skrzywił się, jakby zjadł właśnie obłędnie kwaśną cytrynę,
ale panna Granger nie zamierzała zrezygnować z tyrady, którą chwilę potem mu
urządziła.
- To fantastycznie, że to, co nas
łączy uważasz za kompletnie nieważne. I bardzo ci dziękuję, ponieważ teraz
wiem, że mogłabym wyjechać gdziekolwiek chcę lub zostać porwana, a ty nie
ruszyłbyś nawet palcem, bo przecież praca jest dla ciebie najważniejsza. Ja się
znajdę prędzej czy później, ale czemu miałoby cię to obchodzić? A jak się nie
znajdę to też dobrze, co nie? – Obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie
prosto do drzwi, ale Draco natychmiast za nią pobiegł i pociągnął ją za rękę.
Dziewczyna wpadła na niego, lecz od razu go odepchnęła, patrząc się na niego z
istną furią w oczach.
- Daj spokój. Przecież wiesz, że bym
cię szukał – odezwał się do niej ze skruchą, jednak Hermiona nie wyglądała,
jakby jego słowa zdążyły ją przekonać. Uniosła nieco wyżej głowę, zaciskając
mocno wargi i wbijając palec wskazujący w klatkę piersiową mężczyzny.
- Teraz daj spokój, a wcześniej paranoja?
Jak myślisz, że to załatwi sprawę, to grubo się mylisz. A zresztą idź do swojej
Mirandy! Ona z pewnością sprawia mniej problemów niż ja. – Chwyciła agresywnie
za klamkę i wyszła na mroźne powietrze, a Malfoy wyleciał zaraz za nią. Na
szczęście Kefflera nie było przy stoliku, więc nikt nie mógł usłyszeć ich
kolejnej sprzeczki, których ostatnimi czasy robiło się coraz więcej. A Draco
znowu czuł się jak ostatni kretyn, ponieważ kolejny raz awantura wyszła przez
jego nieuwagę i miał wyrzuty sumienia. Tak naprawdę nie potrafiłby normalnie
funkcjonować, gdyby Hermiony nie było w pobliżu i dobrze zdawał sobie z tego
sprawę. Nie umie przetrwać jednego dnia bez jej towarzystwa, a co dopiero
tydzień, miesiąc, czy rok! Myślał, że teraz wszystkie sprawy będą łatwiejsze, a
w ich związku nie pojawią się żadne problemy. Oj jak bardzo się mylił! Najwidoczniej
im głębiej w las tym ciemniej, a to znaczy, że im bardziej kocha Granger i im
mocniej chce z nią być, tym więcej odkrywa własnych słabości i przeciwności, z
którymi musi się mierzyć. A ktoś kiedyś powiedział, że jak się zakocha, to wszystko
stanie się piękniejsze. Ktoś, kto to wymyślił, najwidoczniej nigdy nie był
prawdziwie zakochany.
- Czemu się jej tak czepiłaś?
Przecież ona nie ma dla mnie żadnego znaczenia!
- Odniosłam inne wrażenie patrząc,
jak świetnie się ze sobą bawicie na stoku.
- Dobra, ustaliliśmy, że nie masz o
co być zazdrosna, a tym bardziej nie o Hagen. Czemu znów się wściekasz?
- Ja się wściekam?! – Obróciła się
ku niemu agresywnie, przez co omal na niego nie wpadła. Była tak rozwścieczona,
że najchętniej uderzyłaby go, ale dobrze wiedziała, że jeśli to zrobi, to
Malfoy znów nie będzie się do niej odzywał i wrócą do punktu wyjścia, z którego
ledwo udało im się wydostać. Po minionej nocy miała nadzieję, że ich związek
wejdzie w zupełnie nowy etap, wolny od kłótni i wszelkich zmartwień.
Najwidoczniej znów się pomyliła, gdyż konfliktów zrobiło się jakby więcej i od
samego rana nie mogą przestać na siebie syczeć. Tylko co miała zrobić, jeśli
raz Draco mówi, jak bardzo mu na niej zależy, a innym razem uważa ich relację
za mało ważną? Chyba ma prawo, żeby się na niego wściec, prawda?
- A niby ja? Szukasz problemu tam,
gdzie go nie ma i to jest paranoja.
- Bo ty myślisz, że możesz spocząć
już na laurach!
- Przegięłaś, Granger. – Chwycił ją
za ręce i przytrzymał mocno za plecami, jednak dziewczyna nie szamotała się,
jak się tego spodziewał, a dumnie wypięła pierś i uniosła jeszcze wyżej głowę.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, tocząc wyrównaną walkę na spojrzenia, a
żadne nie zamierzało ustąpić. Blondyn nie ukrywał, że słowa dziewczyny
poruszyły go, lecz mało pozytywnie, co zamierzał dogłębnie jej uświadomić. Bo
kto do jasnej cholery łaził za nią i prosił o uwagę? Kto przyparł ją w końcu do
ściany i kazał wybierać między miłością, a przyjaźnią? Kto wspierał ją przez
cały ten czas i pozwolił zrozumieć siedzące w niej uczucia? On! I nikt nie ma
teraz prawa mówić, że spoczął na laurach, a już tym bardziej nie osoba, którą
wiecznie trzeba było na wszystko nakierowywać, bo sama zawsze potrzebowała
czasu i musiała przemyśleć każdy, najmniejszy szczegół. – Miarka się przebrała,
a jeśli zamierzasz robić sceny, to nie mam o czym rozmawiać. Jeśli nie
zauważyłaś, nie jestem Blaise’em i zupełnie inaczej obnoszę się z uczuciami,
więc przestań na siłę robić ze mnie usychającego z miłości romantyka, bo taki
nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę.
- Niczego takiego nie robię – zaprzeczyła
stanowczo, jednak upór powoli zaczął w niej opadać, co Malfoy przyjął z
niebywałą ulgą.
- Wywierasz na mnie presję i
sprawdzasz mnie, jakbym się zachował, gdybyś przepadła, jak kamień w wodę, bo
uważasz, że nie rozumiem położenia Blaise’a. Szukałbym cię każdego dnia i nocy
i nie spocząłbym, dopóki bym nie wiedział, że jesteś bezpieczna, ale zrozum, że
nie mogę na to pozwolić Zabiniemu i on to zaakceptował. Więc przestań się
wściekać i szukać na siłę powodu do kłótni, bo zupełnie nie ma o co. – Dopiero teraz
zaczęło do niej docierać, jak wielką głupotę zrobiła, że tak bardzo się uniosła
i nieświadomie chciała poddać Malfoya testowi. To było podłe i kompletnie
pozbawione racjonalizmu, ale naprawdę nie chciała, żeby wszystko tak
zabrzmiało. Przecież dobrze wie, jak Draco przeżywałby, gdyby od niego uciekła,
a mimo to i tak chciała to od niego usłyszeć. To było egoistyczne,
niewyobrażalnie samolubne, bo nigdy się na nim nie zawiodła i zawsze mogła na
niego liczyć. Nie jest romantykiem, to prawda, ale właśnie to, że jest sobą
czyni go tak wyjątkowym.
- Przepraszam – wybąkała cicho, a
uścisk mężczyzny na jej dłoniach od razu zelżał. – Zachowuję się jak wariatka.
Naprawdę przepraszam, Draco. Po prostu kiedy widzę cię z Hagen jestem
niespokojna i nie potrafię zapanować nad zazdrością, dlatego tak się uniosłam.
A Blaise i Ginny… Chciałam tylko im pomóc, to wszystko.
- Ustalmy coś, dobrze? – Przytaknęła
głową i objęła arystokratę za szyję, gdy ten przyciągnął ją do siebie i zamknął
w uścisku. – Nie masz powodów do zazdrości, to po pierwsze. A po drugie, ja też
chcę pomóc Diabłu, ale możemy to zrobić dopiero jutro. Obiecuję, że po powrocie
do Londynu zrobię wszystko, co tylko będę mógł, żeby ta dwójka znów była razem.
- Ufam ci i wierzę, że dotrzymasz
słowa, ale… - Chciała coś jeszcze powiedzieć, gdy w kieszeni kurtki znów
poczuła wibracje, a po chwili dało się słyszeć dźwięk przychodzącego
połączenia, więc odsunęła się nieco od blondyna i szybko wyciągnęła telefon,
który należał do Zabiniego, zerkając na wyświetlacz, żeby sprawdzić, kto do
niego dzwoni. Obstawiała w ciemno panią Weasley, ale komórka omal nie wypadła
jej z dłoni, gdy dostrzegła zdjęcie uśmiechniętej Ginny, a pod spodem jej
numer. Od razu pokazała ją Malfoyowi, który zmełł w ustach przekleństwo,
wyglądając przyjaciela na stoku. – Co robimy? Zrób coś, Malfoy!
- Chwila! – Podszedł do barierki,
skąd myślał, że łatwiej mu będzie odnaleźć Diabła, jednak nic bardziej mylnego.
Telefon dzwonił bez ustanku, a nerwy w Hermionie szalały jak na kolejce
górskiej. Tętno miała tak wysokie, że cudem była w stanie normalnie oddychać, a
ręce trzęsły jej się, jakby dostała ataku padaczki. Stanęła obok Dracona, który
nigdzie nie mógł znaleźć Blaise’a, przez co irytował się jeszcze bardziej.
- Odbierz za niego – powiedziała do
blondyna, który spojrzał na nią przerażony.
- Ja? To twoja przyjaciółka, więc ty
odbierz.
- Ja nie mogę! Ręce za bardzo mi się
trzęsą. – Arystokrata spojrzał na dygoczącą Hermionę, ale gdy chciał wyciągnąć
z jej dłoni telefon, dzwonienie nagle ustało, co oboje przyjęli z wielką ulgą.
Niestety radość i odprężenie nie trwały wiecznie, ponieważ kilka sekund później
komórka znów zaczęła wibrować, a z głośna wydobywał się dźwięk przychodzącego połączenia.
Malfoyowi udało się odebrać dziewczynie telefon i szybko dotknął zielonego
przycisku na wyświetlaczu. Starał się zachować względny spokój, ale nawet jemu
serce łomotało mocno w piersi, a gdy usłyszał głos Ginny, nie był w stanie
odezwać się do niej przez dobre kilka minut.
- Blaise? Blaise, jesteś tam? – Omal
nie podskoczył ze strachu, gdy nagły krzyk Granger oznajmił mu, że wypatrzyła
Zabiniego. Dopiero to pozwoliło mu odzyskać mowę i odezwać się do narzeczonej
przyjaciela.
- Jest! Blaise! Blaise! – wołała zawzięcie
czarnoskórego, lecz ten dopiero po jakimś czasie usłyszał krzyki dochodzące z
domku. Natychmiast ruszył ku werandzie, na której stała Hermiona razem z
Draconem. – Zabini pośpiesz się!
- Co się stało? – odkrzyknął do
dziewczyny, pędząc ku niej najszybciej jak tylko potrafił. Kasztanowłosa
kobieta była już u kresu wytrzymałości i nie dała rady utrzymać nerwów na
wodzy. Gdyby jednak wiedziała, do czego doprowadzi jej porywczość, wolałaby
poczekać na mężczyznę na balkonie, niż krzyczeć do niego, gdy jechał ku niej
jak szalony, kompletnie nie bacząc na zawrotną prędkość, którą udało mu się
osiągnąć.
- Ginny dzwoni!
- Ninny?! Ła! – Po stoku rozniósł
się krzyk Blaise’a, który wpadł w poślizg, a zaraz po nim wrzasnęła przerażona
panna Granger, która od razu pobiegła ku czarnoskóremu, ciągnąc za sobą
zdezorientowanego Malfoya ciągle rozmawiającego z Ginny. Ruda chyba też
próbowała się dowiedzieć, co się stało, gdyż blondyn cały czas starał się ją
uspokoić, mówiąc, że zaraz się wszystkiego dowiedzą. Gdy cała dwójka, a
właściwie trójka, wliczając połączoną z nimi Weasleyównę, znalazła się na dole,
ujrzeli nieciekawy, żeby nie powiedzieć zatrważający, widok, a do nich już
jechała Miranda, którą zaniepokoiły nagłe krzyki dobiegające z domku
przełożonego. Zabini bowiem leżał zakopany do połowy w śniegu z koszmarnie wykręconą
ręką, a jedna narta wbiła się kilka metrów dalej w zaspę, gdyż w wyniku upadku
musiała odczepić się od nogi czarnoskórego i poszybować w górę.
- U ła! A ja ja ja jaj! Boli, boli,
Draco, boli – zawodził Diabeł, a Malfoy natychmiast do niego podszedł i wręczył
mu telefon z szerokim uśmiechem na ustach.
- Ktoś chce ci o czymś powiedzieć,
Diable. – Blaise skakał wzrokiem od uśmiechniętego przyjaciela do zdezorientowanej
Mirandy i przerażonej Hermiony, nie mogąc zrozumieć, po co to całe zbiegowisko.
Zerknął na wyświetlacz, a gdy zobaczył na nim zdjęcie ukochanej, natychmiast
przyłożył komórkę do ucha, niemalże łkając w nią rozpaczliwie.
- Ninny! Ninny, moje słoneczko
kochane, skarbie, tak się o ciebie martwiłem! – Draco w międzyczasie dokonywał
oględzin uszkodzeń, których narobił sobie przyjaciel, z czego w sumie najgorzej
wyglądała lewa ręka. Dotknął jej delikatnie, próbując otrzepać ze śniegu, lecz
czarnoskóry zawył z potwornego bólu, który jeszcze bardziej przeraził pannę
Granger, a nawet osłupiałą Hagen. – Boli! Au! Au! Boli!
- Wybacz, Blaise – odezwał się
skruszony blondyn, który od razu wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer
pogotowia, podchodząc jednocześnie do zdrętwiałej Hermiony.
- Aua, chyba złamałem rękę, kochanie
– odezwał się do Ginny, lecz na jego twarzy na próżno było szukać grymasu bólu,
gdyż Zabini uśmiechał się jak wariat, poruszając wystającą ze śniegu nogą z
nartą. Draco obserwował przyjaciela również z szerokim uśmiechem, a i panna
Granger rozpromieniła się i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, jak bardzo Blaise
jest szczęśliwy. – Ale to nic! Mam jeszcze drugą!
Zaklepuję
OdpowiedzUsuńZa dużo informacji. Zaraz mózg mi wybuchnie. To chyba jeden z najlepszych rozdziałów. Taki słodki <3 Mionka i Draco są po prostu cudowni, a Blaise to mistrz. Co z tego, że złamał rękę. Przecież ma drugą! Ginny w końcu zadzwoniła!!! Już myślałam, że będę musiała na to dłużej czekać, ale nie. A tak wgl, to mogłaś coś zrobić Mirandzie. Drobny wypadek na wyciągu i nie ma problemu :) Ale i tak kocham to opowiadanie.
UsuńPozdrawiam
"-Mam jeszcze drugą". Uwielbiam tego wariata ❤
OdpowiedzUsuńTo już dziś nowy rozdział ❤
UsuńAle to nic! Mam jeszcze drugą! XDD
OdpowiedzUsuńJak dla mnie Blaise wygrał ten rozdział. Trochę zaczyna mnie męczyć to ciągłe przeciąganie liny pomiędzy Hermioną a Draco. Jednak cieszę się, że dało im się dość do porozumienia. Trzymam za nich kciuki.
OdpowiedzUsuńLa Catrina
W końcu! Nareszcie! Uff... Teraz pozostało rozwiązać sprawę z Kefflerem i jego udupienie, zapewne we współpracy tamtej firmy, co zaczęła budowę. Nie podejrzewałam też Rona o taki dobór słów, który, trzeba przyznać, podziałał najlepiej. Ale ktoś musiał potrząsnąć Ginny, a zarzucenie, że to ona nie chce być już z Blaise'em, a nie odwrotnie, zadziałało niesamowicie szybko. I całe szczęście, bo nie wiadomo, co mogłoby jej jeszcze wpaść do tej ryżej głowy.
OdpowiedzUsuńHermiona... Co ty robisz? xD Kiedy scena w nocy była urocza, to ta zmusiła mnie do zastanowienia, gdzie podział się rozsądek panny Granger (mam nadzieję, że nie na długo Granger).
Iii... Koniec historii się zbliża? Ej! Nie, ja się nie zgadzam. Dobra, tak naprawdę jestem rozdarta, bo chciałabym zobaczyć, jak to się wszystko skończy, ale jednocześnie nie mam ochoty widzieć zakończenia na jeszcze długi czas. A interpretować nie będę, bo wiem, że nas zaskoczysz.
Pozdrawiam,
C.
System destroyed
OdpowiedzUsuńBoże, rozdział jest fantastyczny! Opłacało się czekać. Koniec najlepszy �� Trafiłam tu jak twój ff miał jakieś 40 pare rozdziałów i nie żałuję. Zakończenie najlepsze ;'D Jest to jeden rozdział który, aż tak niewiedzieć czemu mi się spodobał. Nie no naprawdę dobrze napisane i nie mam nic do zarzucenia ��
OdpowiedzUsuńa Malfoy natychmiast do niego podszedł i wręczył mu telefon z szerokim uśmiechem na ustach.
OdpowiedzUsuń- Ktoś chce ci o czymś powiedzieć, Diable.(doszłam do wniosku że chyba Ninny mu powiedziała)
Blaise złamał rękę.Przecież ma drugą!Genialna kwestia.Gdzie rozsądek panny Granger!!.Trochę robienie z niej zazdrosnej dziewczynki mnie już nudzi,no ile razy już musieli się razem z Draco pokłucić lub podroczyć.I sié godzą.No i sié doczekaøam Ron sié zabuja w Samathe hurra!Zapomni o Hermionie.Proszé dodaj jeszcze z 12 rozdziałów.Twój blog jest za cudowny i jest numerem 1 w moim sercu.Troché glupio go tak kończyć.Przemysk to.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, świetnie rozwinęłaś akcję i cieszę się, że Ginny zmieniła zdanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Serpensortia
Końcówka najlepsza 😃 świetny rozdział
OdpowiedzUsuńBlaise wygrał wszystko w tym rozdziale! On jest kochany. Jeju to już kooniec? :( Czuje sie rozdarta!
OdpowiedzUsuń~Madzik
Nie, jeszcze nie koniec, ale już się do niego zbliżamy. Nie smutaj tak bardzo, bo zaraz po tym opowiadaniu czeka na was kolejna historia. A mam takie plany, że ledwo trzymam język za zębami, ale nie pisnę ani słowa!
UsuńAle Dramione? XD
UsuńSami się niedługo przekonacie ;)
UsuńTak się cieszę ze Gin, zmieniła zdanie. Jestem ciekawa jak przebiegnie rozmowa, między Herm i Draco a Molly, i Blaisa, i Ginny.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny.
Pozdrawiam i weny życzę,
MadzikM
Kobiety są TAAAAKIE problematyczne! Masakra po prostu. Czyli podpisy zdjęte, tak? A Keffler przypadkiem sobie żadnej kopii nie zrobił? Takie ważne dokumenty i wcale niezabezpieczone, bezsens. W każdym razie reakcja Ginny na Rona wspaniała. Wystarczyło ją lekko podejść, nieświadomie bo nieświadomie, i wszystko cacy! Diabeł na koniec - szczęśliwy facet i tyle w temacie :)) Dodajesz rozdziały tak szybko, że nie nadążam :PP Co sprawdzam to nowy :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
KH
Molly jak zwykle musi postawić na swoim, ale w tym przypadku to dobrze. W połączeniu z dość osobliwymi metodami Rona dało to pożądany efekt i Ginny nam się najprawdopodobniej opamiętała. Normalnie jestem z niej dumna. Widzę też, że szykuję nam się nowy romansik. Malfoy padnie jak się dowie, komu wpadła w oko jego sekretarka.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Bosh Zabini jest genialny ♡♡♡ Mam jeszcze drugą xd
OdpowiedzUsuń《~♡~》