niedziela, 28 sierpnia 2016

Rozdział LII

Cześć robaczki!

W dzisiejszym odcinku dzieje się wszystko to, co dziać się powinno, a nawet powiem więcej - dzieje się to, czego z początku miało nie być! Sami zresztą się przekonacie, jeśli przeczytacie :D Moje wakacje trwają, niektórym z was się kończą, dlatego nie będę zanudzać wstępem i podam jedynie najpotrzebniejsze informacje.

Rozdział 53 pojawi się na blogu za dwa tygodnie, czyli 11 września.
W zakładce "kawa z..." możecie sprawdzić, z kim będzie następne spotkanie oraz kiedy się ono odbędzie.

Na koniec powiem tylko, że wielkimi, wręcz olbrzymimi krokami zbliżamy się ku końcowi historii. Czemu tak szybko? Cóż, pozostawiam to do waszej interpretacji ;)

Do zobaczenia i miłego czytania!
Realistka

* * * * *

            W rezydencji panowały niemal egipskie ciemności, gdy Draco razem z Blaise’em spotkali się pod drzwiami, za którymi mieściło się biuro Kefflera. Dzięki niewielkiemu światłu płynącemu z różdżki blondyna panowie widzieli wszystko, co było im niezbędne do wykonania zadania. Obaj byli bardzo skupieni, choć Zabini nie krył się z męczącą go sennością, gdyż praktycznie cały czas ziewał i przepraszał przyjaciela, który nie wiedzieć czemu obmacywał wejście do gabinetu Austriaka.
            - Co ty tak właściwie robisz? – Malfoy nawet nie zwrócił uwagi na pytanie, gdyż studiował drewniane drzwi z nadzwyczajną koncentracją, świecąc na nie różdżką i dotykając co jakiś czas. – Ja wiem, że Hermiona nie została zbyt hojnie obdarzona przez naturę, ale i tak znalazłeś sobie kiepski zamiennik.
            - Jak ci z dupy durszlak zrobię, to do końca roku nie usiądziesz.
            - I po co zaraz tak agresywnie? – Blaise wymówił zaklęcie, a po chwili z jego różdżki wyłoniło się światło, które rozświetliło jeszcze bardziej ciemny korytarz. Draco wciąż dotykał zawzięcie drzwi, jakby czegoś na nich szukał, ale nie mógł znaleźć, co zaczęło odrobinę nużyć Diabła. Postukał przyjaciela w ramię, na co blondyn spojrzał na niego spod byka, jednak odsunął się od wejścia i wskazał na nie ręką.
            - Nie przyszło ci do głowy, że mogą być zabezpieczone?
            - Ta, co najwyżej kluczem. Nie histeryzuj. – Ściągnął zaklęcie i wymówił kolejne, które odblokowało drzwi. Pociągnął za klamkę i otworzył wejście, jednak blondyn pokręcił przecząco głową i kazał przyjacielowi iść pierwszemu. Zabini popatrzył na Draco z politowaniem, jednak wszedł do środka, a gdy żaden alarm nie włączył się dołączył do niego arystokrata. Obaj panowie podeszli do regału, na którym aż roiło się od przeróżnych segregatorów, a każdy z nich był opatrzony nazwą firmy, z którymi współpracował Keffler. Blaise od razu chwycił za pierwsze dwa, na których napisane było „United Architect”, lecz po chwili odłożył je i sięgnął po kolejne.
            - Kurde, to wszystko stare zlecenia. – Wyciągnął gruby segregator, który zaczął niespiesznie przekartkowywać. – O! Nasze pierwsze zamówienie! Nie sądziłem, że ktoś to jeszcze trzyma.
            - Powspominasz sobie w domu. Pamiętaj, po co tu przyszliśmy. – Blondyn wyjął ostatni pojemnik stojący na półce i omal oczy mu się nie zaświeciły, gdy zobaczył wszystkie dokumenty, na których widniało nazwisko Hermiony. – Jest! Mamy to, Diable.
            - Ja też mam coś ciekawego. – Czarnoskóry studiował uważnie zawartość niebieskiego segregatora, którego zawartość była zdecydowanie mniejsza niż wszystkich pozostałych. Draco zerknął na przyjaciela, który ani odrobinę nie wyglądał na szczęśliwego, a gdy Zabini podał mu plik kartek, jemu również przeszła ochota na świętowanie. W ręku bowiem trzymał orzeczenie, na którym napisane było, że sprzedaje United Kefflerowi wraz ze wszystkimi udziałami, a za transakcję otrzyma sto tysięcy funtów oraz zatrzyma prawo wykonywania zawodu, jednak bez możliwości założenia kolejnej spółki. Cała umowa była dość zawiła, ale arystokrata rozumiał w niej każde słowo. Austriak ostro pogrywał i sądząc po dacie widniejącej na dokumencie był święcie przekonany, że Malfoy zgodzi się na jego propozycję. To by równocześnie znaczyło, że Keffler wie o jego przekręcie i będzie go nim szantażował, co było rzeczą oczywistą, gdy tylko Hagen pojawiła się drugi raz w jego biurze i zaproponowała współpracę.
            - No nieźle. – Oparł się o parapet przy oknie, przeglądając ponownie umowę.
            - Jest tego znacznie więcej, Smoku. – Spojrzał na przyjaciela, który zaczął wymieniać nazwy firm, których właścicieli bardzo dobrze znał i uszom nie wierzył, że wszyscy oni zostali wplatani w nieczyste gierki biznesmena, który liczył, że i na United uda mu się bezkarnie położyć łapy. – Girolami, Innenkonzept, Creatis Habitat, Rosstoryteh, Relieves Architects, Biscetriz. Nawet Alcaad tu jest.
            - Rutherford? – Blaise przekartkował segregator i pokręcił przecząco głową, na co Draco westchnął przeciągle, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Pewnie firm, a zarazem jego znajomych, które zagarnął Keffler było więcej, ale jego obchodziło teraz to, że i on może niedługo podzielić los znakomitych architektów, jeśli nie powstrzyma rosyjskiej ruletki, w którą gra biznesmen.
            - Ale będzie – odezwał się ponuro Zabini, wyciągając czerwony segregator opatrzony nazwiskiem Harveya Rutherforda. – Mają termin na czerwiec, a wysłali dopiero pierwszą część projektu, którą zatwierdził inspektor główny, ale nie ma decyzji o możliwości użytkowania terenu.
            - Może nie dosłali? Harvey zawsze wszystkiego pilnuje.
            - Nie – zaprzeczył Blaise. – Oni wysłali dokumenty, ale kontroler zarządu je odrzucił i wystawił negatywna opinię, a mimo to dalsze projekty zostały zaakceptowane do budowy na tym samym terenie.
            - Sprzeczność opinii i działanie wbrew zarządzeniu zleceniodawcy. – Diabeł zerknął na przyjaciela, który rozłożył na podłodze dokumenty, których szukali i zaczął się im bacznie przyglądać. – Rutherford nie jest kretynem i nigdy by do czegoś takiego nie dopuścił, co znaczy, że nie wie o negatywnej ocenie. Jeśli budowa ruszy, Keffler będzie miał podstawy do wymówienia umowy, a Harvey zapłaci olbrzymie odszkodowanie.
            - Chyba że podpisze orzeczenie o zrzeczeniu się praw do własnej firmy i odda ją Kefflerowi za psie pieniądze. Całkiem sprytne. – Chcąc nie chcąc Zabini musiał przyznać, że działania biznesmena budziły w nim podziw, ale zarazem i odrazę. Oczywiście dałby sobie rękę uciąć, a nawet i głowę, że za wszystkim tak naprawdę stoi Hagen, ponieważ Austriak, mówiąc krótko, ma kupę siana zamiast mózgu. Biura architektoniczne, które oddały się w jego ręce funkcjonowały znakomicie, ale nawet nie zwrócili uwagi, kiedy akcje ich firm drastycznie spadły. To już by wystarczyło, żeby nabrać podejrzeń. Teraz przyszła kolej na United, a w przyszłości na wiele innych spółek, które wpadną w pułapkę Kefflera. W tym wszystkim Blaise nie rozumiał jednego, a mianowicie, po co biznesmenowi tyle korporacji? Zagarnął najlepsze koncerny między innymi we Francji, Hiszpanii czy Rosji, a nawet w Niemczech i rodzinnej Austrii. Teraz dobierał się do Zjednoczonego Królestwa, a kto wie, kogo następnie wybierze diabelska maszyna losująca.
            - Niezupełnie. Keffler nie zdaje sobie sprawy, jak dużą odpowiedzialność prawną poniesie, jeśli wszystko się wyda. – Uśmiechnął się do siebie w iście szatański sposób, okręcając różdżkę między palcami. – A ja nie pozwolę mu się z tego wywinąć.
            - Jeszcze nie wiem, co zamierzasz, ale już wiem, że mi się to nie podoba. – Podszedł do przyjaciela, który podpalił orzeczenie o zrzeczeniu się praw do United Architect i pozwolił mu bezkarnie spłonąć na podłodze. Blaise czuł w kościach, że zabawa z Kefflerem dopiero się zaczyna, a przez determinację Dracona rozkręci się na skalę międzynarodową i zakończy z wielkim hukiem. Nie wiedział tylko, czy fajerwerki będą dla nich, czy dla Austriaka, czego bardzo się obawiał. Obserwowali jeszcze przez chwilę dopalający się plik papierów, aż Malfoy uśmiechnął się diabelsko do czarnoskórego i podrzucił różdżkę, która po chwili wylądowała mu miękko w dłoni.
            - Alea iacta est, Diable. – Podszedł do jednego z dokumentów i wymierzył w niego magicznym przedmiotem, a po chwili zaczął się z niego sączyć szary dym, który oplótł papier, tworząc wokół niego nierówny okrąg i unosząc go w górę. Z różdżki wyleciała kolejna mgła, która również owinęła kartkę, jednak tym razem pionowo, a na wszystko Draco założył barierę, która przybrała kształt bańki mydlanej i zamknęła w sobie dokument. Zabini przyglądał się poczynaniom przyjaciela z uwagą, jednak niewiele udało mu się wywnioskować z czarów rzucanych przez blondyna. Już miał usiąść sobie wygodnie w kącie, gdy usłyszał zmęczony głos Malfoya.
            - Na trzy rzucisz Confundus, a ja Depulso. – Przytaknął blondynowi, a gdy ten doliczył do trzech z różdżek wystrzeliły zaklęcia, które trafiły w tarczę, a ta rozpadła się na kilka mniejszych części. Draco dyszał ciężko, patrząc na znikające skrawki i ocierał pot z czoła, a gdy zobaczył, że w miejscu, gdzie przed chwilą leżał dokument papier znów się pojawił, opadł ociężale na podłogę i przyglądał się drżącej dłoni, w której cały czas trzymał magiczny przedmiot. – Lepsze to, niż pożar całego budynku.
            - Ale i tak nie zadziałało. Co robimy dalej? – Patrzył na zmęczonego przyjaciela, który stracił sporo sił przez rzucane uroki. Widocznie magia, szczególnie pierwsze dwa zaklęcia, musiała być bardzo silna, przez co pozbawiła Malfoya sporo energii. Arystokrata jednak szybko podniósł się z miejsca i chwycił kolejną kartkę, którą wręczył Diabłu.
            - Granger mówiła, że trzeba zacząć od środka, a dopiero potem rozbroić powłokę i rdzeń. Spróbujemy rzucić jednocześnie Incendio i Protego, by zamknąć ogień w tarczy, ale utrzymać barierę, a wtedy użyjesz Confundus i przejmiesz ją ode mnie, żebym mógł rozbroić powłokę. – Blaise słuchał uważnie instrukcji, ale i tak niewiele rozumiał z tego, co do niego mówiono. Na sygnał rzucił jednak polecone mu zaklęcie, w wyniku którego dokument zapłonął, lecz jego wybuch został zduszony przez osłonę, którą nałożył Malfoy. Zabini od razu użył kolejnego czaru i przejął od blondyna tarczę, przez co poczuł się niesamowicie osłabiony. Mimo że Draco kilka sekund później nałożył dwa szare pierścienie, a następnie przy pomocy Depulso rozerwał powłokę pieczęci, która zabezpieczała kartkę, czarnoskóry czuł się kompletnie wyczerpany i błagał, żeby tym razem ich działania przyniosły w końcu sukces. Wpatrywał się w puste miejsce, w którym poprzednio pojawił się dokument, próbując wyrównać oddech, który stał się dość ciężko i bardzo nierówny. Blondyn robił dokładnie to samo, zaciskając palce na trzonku różdżki, która drżała mu w dłoni w wyniku straconej energii. Sekundy mijały, zamieniając się w minuty, a kartka nie pojawiała się, co obaj panowie przyjęli z niekłamaną satysfakcją. Legli na podłogę, łapiąc powietrze i śmiejąc się do siebie, choć wyczerpali tak dużo sił, że wyglądali, jakby się dusili. To jednak nie było ważne, a fakt, że udało im się pozbyć pieczęci był wart takiego poświęcenia.
            - Człowieku, my mamy lepsze zabezpieczenia niż NASA! – Draco zaśmiał się na uwagę przyjaciela i z wielkim trudem zebrał się z podłogi. Był wyczerpany, a pozbyli się pieczęci zaledwie z jednego dokumentu. Kątem oka dostrzegł, że wskazówki zegara przesunęły się na godzinę piątą, co znaczyło, że mają bardzo mało czasu. Będą musieli dać z siebie wszystko, a nawet więcej, żeby pozbyć się każdego zabezpieczenia.
            - Następnym razem utnij mi ręce, jeśli pomyślę o jakichś super pieczęciach.
            - Możesz na mnie liczyć. – Panowie sięgnęli po kolejne papiery i rozbrajali ich powłoki jedna po drugiej, lecz po każdej kolejnej czuli coraz więcej zmęczenia. Malfoy błagał, żeby udało im się zdążyć na czas, zaś Zabini modlił się, żeby wystarczyło im sił na wyjście z gabinetu Kefflera. Obawiał się bowiem, że nawet czołgając się nie dadzą rady opuścić biura, nie mówiąc już o jakimkolwiek innym poruszaniu kończynami. Kto by pomyślał, że umrę jako ameba.


* * * * *

            W przyciemnianych szybach wielkiego budynku oglądała zmęczoną przeciwnościami losu twarz, na której na próżno było szukać choćby cienia uśmiechu. Zmarszczki, które zdradzały niemałą ilość przeżytych wiosen wydawały się jakby głębsze, a z każdym krokiem miała wrażenie, że zaczyna ich przybywać. Niegdyś piękne, błyszczące, rude włosy teraz były matowe i kompletnie straciły swój dawny blask; spięte w niestarannego koczka trzymającego się na dużej klamrze, a z upięcia gdzieniegdzie wydostały się pojedyncze kosmyki skręcone przez wiatr i lekko mokrawe od padającego śniegu. Wysłużony płaszczyk w kolorze kawy z mlekiem, który pamiętał czasy, jak wszystkie jej dzieci opuszczały dom i udawały się w długą podróż do szkoły, a na głowie równie sfatygowany beret, który lata świetności już dawno ma za sobą. Zapewne we własnoręcznie wydzierganym szaliku i rękawiczkach, w których kolory włóczki plątały się między sobą we wszelakich kombinacjach, nie wyglądała jak osoba, która ma do załatwienia poważną sprawę, na dodatek w tak eleganckiej i biznesowej okolicy, w której mieści się budynek United Architect. Ale wygląd nie miał dla niej żadnego znaczenia, ponieważ nie przyszła tu na występy teatralne. Obiecała sobie, że ściągnie Blaise’a Zabiniego do Ginny i tak zamierzała uczynić, nawet jeśli jej córka sobie tego nie życzy. Nie pozwoli, by dziecko, a zarazem jej wnuk, którego nosi pod sercem, nie poznał i wychowywał się bez ojca. To prawda, że jest uprzedzona do narzeczonego dziewczyny. Do licha! Nigdy nie będzie go darzyła bezgraniczną sympatią! Jednakże dla dobra rodziny zrobi wszystko, co tylko będzie mogła, żeby młodzi byli razem.
            Wchodząc do budynku nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest w nim niemile widziana. Zaczynając od ochrony, a kończąc na klientach i pracownikach, każdy patrzył się na nią nieprzychylnym wzrokiem, dając jej jasno do zrozumienia, że bezsprzecznie pomyliła renomowaną firmę architektoniczną z domem towarowym, gdzie sprzedają odzież używaną. Jedyną osobą, która nie zwracała na nią uwagi, a przynajmniej nie robiła tego w tak oczywisty sposób, była szczupła dziewczyna siedząca za kontuarem recepcji. Uśmiechnęła się do niej serdecznie, gdy zaczęła iść niepewnie w jej stronę, porządkując w międzyczasie kartki, które zgromadziły się na blacie biurka. Wydawała się sympatyczna, a z pewnością z chęcią by jej pomogła, jednak jednocześnie w jej wyglądzie było coś, co kazało Molly trzymać się mimo wszystko na dystans. Może to ta ciemna szminka w odcieniu wiśni, którą pracownica miała na ustach, a może po prostu zwykłe uprzedzenie; cokolwiek to było, pani Weasley miała co do dziewczyny dość mieszane uczucia. Stojąc przy kontuarze cały czas była taksowana wzrokiem, a z bezpiecznej odległości zapewne również obgadywana, ale postanowiła nie dać się pożreć tym korporacyjnym szczurom, które na każdy dzień tygodnia mają wyprasowaną inną koszulę i szyty na miarę garnitur. Wyprostowała się na tyle, na ile pozwoliły jej pobolewające kości i wysiliła na uprzejmy uśmiech, który posłała do brunetki siedzącej naprzeciw niej.
            - Przepraszam, gdzie mogę znaleźć Blaise’a Zabiniego? – Dziewczyna odłożyła kolejne kartki na dość spory stosik na drugie biurko i spojrzała na nią bezpłciowym wzrokiem, mimo iż cały czas ciepło się do niej uśmiechała. Ręka Molly automatycznie zacisnęła się mocniej na trzymanym berecie, który ściągnęła, gdy wchodziła do budynku.
            - Niestety, ale zarówno pan prezes, jak i jego zastępca są obecnie na wyjeździe służbowym. Umówić panią na wizytę, gdy wrócą? – Pani Weasley pokręciła przecząco głową i przestąpiła z nogi na nogę. Musi zobaczyć się z młodym Zabinim natychmiast, a nie za tydzień czy dwa. W głowie natychmiast pojawiła jej się myśl, że chłopak chyba niespecjalnie przejmuje się zniknięciem Ginny, skoro pozwala sobie na wyjazdy.
            - Gdzie mogę ich znaleźć? – Brunetka, na której piersi Molly dostrzegła srebrną plakietkę z wygrawerowanym imieniem „Samantha”, najwidoczniej była nieco zaskoczona pytaniem starszej kobiety, ale mimo wszystko starała się jej pomóc. Cóż, według pani Weasley nie robiła tego zbyt skutecznie, wobec czego musiała jej odrobinę pomóc.
            - Prawdopodobnie wrócą za dwa dni, więc mogę wpisać panią do kalendarza spotkań, ale nie mogę udzielić informacji o miejscu ich pobytu. – Urzędowy ton, którym posługiwała się Samantha zaczął odrobinę drażnić Molly. Nic nie mogła poradzić na westchnienie, które wyrwało się z jej piersi zupełnie nieświadomie.
            - To naprawdę bardzo pilna sprawa, więc nie mogę tyle czekać.
            - Rozumiem – odpowiedziała dziewczyna, sięgając jednocześnie po kartkę i zapisując na niej dwa numery, a następnie wręczając ją pani Weasley. Kobieta spojrzała na żółtawy świstek, a następnie przeniosła wzrok na recepcjonistkę, która przyglądała jej się z zaciekawieniem. – To prywatne numery. Pierwszy jest pana Malfoya, natomiast drugi pana Zabiniego. Niestety nic więcej nie jestem w stanie zrobić.
            - Malfoya? – powtórzyła za Samanthą, która uśmiechnęła się nerwowo, postukując cicho długopisem o blat biurka. Być może Molly dość wolno kojarzy fakty, ale co do firmy architektonicznej ma syn Lucjusza, a tym bardziej do Blaise’a, wyłączając oczywiście fakt, że są przyjaciółmi, nie miała bladego pojęcia.
            - Prezes i właściciel Unitec Architect – wytłumaczyła brunetka, ale ton, jakim się posługiwała daleki był od pretensjonalnego, którym uraczyłaby ją każda inna recepcjonistka. Dziewczyna była uprzejma i ewidentnie robiła co mogła, żeby pomóc pani Weasley, ale dla starszej kobiety to wciąż było za mało. Schowała karteczkę w znoszonej torebce i ponownie westchnęła, nachylając się przez kontuar w kierunku pracownicy.
            - Proszę mnie uważnie posłuchać – zwróciła się do dziewczyny, która dyskretnie odsunęła się od niej, jednak uważnie wsłuchiwała się w głos, który bezsprzecznie przestał być taki grzecznościowy, jaki był do tej pory. – Nie interesują mnie żadne wizyty, które może mi pani zaproponować. Nie mam już siły wisieć na telefonie i wydzwaniać do pana Zabiniego, bo on postanowił wyjechać na wakacje. A jeśli nie ściągnie mi go tutaj pani w ciągu godziny, obiecuję, że przekopię się przez wszystkie pani papiery i sama dowiem się, gdzie teraz przebywa, a jako jego teściowa jestem do tego zdolna. Chyba nie chce się pani narażać na mój gniew, prawda?
            - Mogę się połączyć z panem Zabinim, ale z pewnością nie uda mi się ściągnąć go tutaj. – Samantha nie była przestraszona, ale jawnie zakłopotana, co zresztą nie było niczym dziwnym. Przywykła już, że do firmy wpadają najróżniejsze osoby, po których można się spodziewać różnorakiego zachowania, jednak takie przypadki dotyczyły głównie ludzi, najczęściej rodziny i przyjaciół, przychodzących do Malfoya, nie zaś do Zabiniego, którego goście nigdy nie sprawiali jej takich problemów. Sprawa była na tyle nieciekawa, że stojąca przed nią kobieta, jest teściową jej przełożonego, a mając w pamięci ekspresyjny charakterek narzeczonej Blaise’a, a zarazem córki owej kobiety, mogła być pewna, że i ona odznacza się równie wielkim temperamentem. Mogła uparcie trwać przy swoim i dość ostro się narazić, co nie jest najlepszym posunięciem, lub spróbować wypracować kompromis, w wyniku którego nie straciłaby głowy. Przynajmniej miała taka nadzieję. – Albo z panem Malfoyem, jeśli pani woli.
            - Pani chyba naprawdę chce, żebym weszła za ten kontuarek. – Rzuciła dziewczynie ostrzegawcze spojrzenie, kładąc torebkę na drewniany blat i opierając się o niego rękami. Sam czuła się jak w potrzasku i dobrze zdawała sobie sprawę, że czegokolwiek nie zrobi, kobieta i tak będzie niezadowolona. Ale przecież nie uda jej się ściągnąć Zabiniego i Malfoya do Londynu! Nie ma nawet takiej opcji, a jeśli im coś takiego zaproponuje może być pewna, że straci nie tylko głowę, ale i posadę w firmie. Była między młotem a kowadłem, tak się sprawa właśnie miała.
            - Proszę zrozumieć, ja nie mogę – odezwała się błagalnym tonem, na który twarz Molly stężała. Nie zważając na wścibskie i zdecydowanie bezczelne spojrzenia przechodzących, obeszła długą drewnianą ladę i stanęła obok recepcjonistki, która już kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić. Normalnie wezwałaby ochronę, ale jeśli to zrobi, narazi się starszej kobiecie, a tym samym Zabiniemu, a tego by nie chciała. Gdy Molly zaczęła przekopywać się przez zapisany kalendarz, dziewczyna podniosła się z krzesła i sięgnęła po telefon, na którym wybrała numer do Malfoya. Po kilku sygnałach wręczyła go pani Weasley, która spoglądała na nią z oburzeniem, nie zwracając uwagi na dźwięki dobiegające ze słuchawki. Sam zachęciła ją do rozmowy poprzez błagalne spojrzenie i kilka niespokojnych ruchów rąk, po których kobieta przyłożyła telefon do ucha i warknęła do niego wściekle.
            - Zabini wracaj mi tu w tej chwili! – W słuchawce zapanowała cisza i dopiero po dłuższym czasie Molly usłyszała znajomy głos, którego w ogóle się nie spodziewała.
            - Pani Weasley? Co pani robi w United? – Zdziwiła się, gdy usłyszała Dracona, ale nie to było w tym momencie istotne. Opadła na krzesło, które jeszcze niedawno zajmowała Sam, przez co dziewczynie pozostało oprzeć się o ścianę i modlić, by starsza kobieta nie narobiła więcej kłopotów niż do tej pory.
            - To nieistotne – burknęła w słuchawkę, sięgając po małą, żółtą karteczkę i długopis, które leżały na biurku. – Gdzie jest Zabini? Gdzie obaj jesteście?
            - A nie dzwonił do pani przypadkiem wczoraj?
            - Daj mi go do telefonu, bo inaczej z twojej firmy zostanie domek z zapałek. – Sam obserwowała kipiącą ze złości kobietę, która zaczęła tupać nerwowo nogą pod stołem. Widocznie i jej udzieliła się panująca atmosfera, gdyż obgryzała paznokcie jak najęta, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. A niecałe kilka godzin temu wróciła od manicurzystki…
            - Wolne żarty. Blaise jest na stoku, a ja nigdzie nie będę go wołał. Jak masz do niego interes to się do niego sama pofatyguj.
            - Jakim stoku? Jesteście w górach?
            - Co się stało, że dzwoni pani do mnie, na dodatek z numeru mojej recepcjonistki? Pali się czy jak? – Molly nie wytrzymała, mimo że ton głosu chłopaka znacznie osłabł. W niej aż zawrzało z frustracji. Czemu nikt na tym świecie nie może pojąć wagi sytuacji? Owszem, rozmawiając z Zabinim słyszała, jak bardzo jest zdenerwowany, a na dodatek cały czas wypytywał o Ginny, ale nie mogła mu nic powiedzieć. To nie jest rozmowa na telefon i zamierza jak najszybciej sprowadzić go do Anglii, żeby raz na zawsze wyjaśnili sobie z jej córką wszystkie problemy. Nie chciała prosić młodego Malfoya o pomoc, ale skoro nie ma innego wyjścia, to co ma zrobić? Wciąż miała w pamięci jego ostatnie zachowanie, ale teraz nie mogła nie przyznać, że chłopak się mylił i dobrze zdawała sobie sprawę z popełnionych błędów. Ale jeśli nie ma rady, to musi chwytać to co ma.
            - Jeśli Zabini nie wróci dziś wieczorem, to osobiście się u was zjawię, Draco.
            - Nie zrobi tego pani.
            - Czyżby? – W słuchawce na moment zapanowała cisza, a po chwili dało się słyszeć głośne westchnięcie, które sprawiło, że wargi pani Weasley wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Jednak to, co podało z ust arystokraty kompletnie nie było tym, czego się spodziewała.
            - Ginny się znalazła, prawda? Dlatego chce go pani ściągnąć. Ale ja nie mogę go puścić w tym momencie, czy to się pani podoba, czy też nie.
            - Draco to jest bardzo poważna sprawa i on musi się z nią natychmiast zobaczyć.
            - Przykro mi, ale nie da rady. Wracamy jutro z samego rana i od razu go wyślę do Nory, ale nie wcześniej. – Zacisnęła mocno rękę na telefonie, przymykając przy tym oczy. Dlaczego ten samolubny dzieciak musi tak bardzo wszystko utrudniać? Przecież sprawa i tak jest już mocno skomplikowana, a on mimo wszystko wciąż niczego nie rozumie. Z początku nie chciała mówić, że Ginny się znalazła. Bo przecież ona nigdzie nie pojechała, ale nie to było najważniejsze. Myślała, że po tej wiadomości arystokrata nie będzie robił żadnych problemów, ale on dalej szedł w zaparte. Czy to przez to, jak go potraktowała ostatnim razem?
            Od strony rozmówcy usłyszała niepokojące szelesty, a chwilę potem ktoś wymówił imię młodego Malfoya. Przez telefon ciężko było rozpoznać, czyj to dokładnie jest głos, ale z pewnością należał on do kobiety. A skoro rozmawia z Draconem, to tylko jedna osoba może z nim być.
            - Czy Hermiona jest z wami? – spytała z lekką nieśmiałością odkładając długopis do przybornika stojącego na biurku. Kątem oka spojrzała na recepcjonistkę, która postawiła przy niej szklankę z wodą. Podziękowała jej delikatnym uśmiechem i skinieniem głowy.
            - Tak. – Odpowiedź chłopaka była bardzo lakoniczna i najwidoczniej uznał, że więcej mówić nie musi, co nie wiedzieć czemu Molly rozumiała bardzo dobrze. Miała do siebie ogromny żal za to, jak potraktowała Hermionę. Chciała móc ją przeprosić, ale nie wiedziała, czy dziewczyna jej wybaczy. Tyle paskudnych słów, ile padło wtedy z jej ust prawdopodobnie nie ma szans na usprawiedliwienie, jednakże wierzyła, że przy następnym spotkaniu uda im się wszystko między sobą wyjaśnić. Powinna zrobić to jak najszybciej, bo poczucie winy staje się już nie do wytrzymania. Jak to mówią: naważyłaś piwa, teraz je wypij. Była gotowa ponieść konsekwencje krzywd, jakie wyrządziła wszystkim ważnym jej osobom.
            - Przyjdźcie razem z Blaise’em jutro. Z wami też chciałabym porozmawiać. – Nie wiedziała, czy chłopak przyjmie zaproszenie, a sądząc po dłużącym się milczeniu prawdopodobnie niechętnie garnął się do kolejnego spotkania. Nie mówiła, że zaczęła darzyć młodego Malfoya sympatią, ale dzięki niemu udało jej się dużo zrozumieć, a to zasługiwało na podziękowania. W końcu Draco odezwał się nieco znużonym, jednak wciąż stanowczym głosem, który mimo wszystko wlał w jej serce promyczek nadziei.
            - Jeśli Hermiona się zgodzi to przyjdziemy. – Uśmiechnęła się do siebie blado, gdyż dobrze rozumiała wagę słów chłopaka. – Coś jeszcze?
            - Dziękuję, Draco. Bardzo dziękuję – mówiła ciężko, ale z każdą sekundą czuła coraz większą ulgę. Pożegnała się z synem Lucjusza i oddała brunetce telefon, podnosząc się niezbyt zgrabnie z krzesła. Samantha wyglądała dużo spokojniej niż na początku rozmowy i bez krępacji podała Molly jej torbę oraz beret. Starsza kobieta podziękowała skinieniem głowy, na które dziewczyna odpowiedziała sympatycznym uśmiechem, w którym mimo wszystko nie dało się nie dostrzec współczucia.
            - Może chce pani jeszcze chwilę odpocząć? – spytała, jednak pani Weasley pokręciła przecząco głową, zakładając na nią wełniany beret.
            - Nie trzeba. Przepraszam za kłopot, który sprawiłam. Po prostu martwię się o nich i za bardzo się uniosłam.
            - To zrozumiałe – odparła dziewczyna. – Chciałabym pani pomóc, ale niestety nie mogę nic więcej zrobić. Ewentualnie mogę zaproponować, że panią odprowadzę, bo zbliża się akurat pora lunchu.
            - Dziękuję. Przyda mi się odrobina towarzystwa. – Tak prawdę mówiąc Sam liczyła, że pani Weasley jej odmówi, ale skoro się zgodziła, a sama wyskoczyła z taką ofertą, to nie powinna się teraz wycofywać. W sumie to nie wiedziała, po co w ogóle coś takiego powiedziała, ale możliwe, że podświadomie czuła, że kobiecie potrzebna jest chwila wytchnienia od zmartwień, których jak widać ma aż w nadmiarze. Nim się spostrzegła kroczyła z nią ulicami zimowego Londynu, słuchając o rodzinie Weasleyów, których niebawem miała poznać, na co w ogóle nie była przygotowana.

* * * * *

            Za oknem przywitały ją jasne, niemal oślepiające promienie słońca wlewające się do pokoju i osiadające na wciąż zaspanej twarzy. Powieki były ciężkie, miała wrażenie, że uniesienie ich zajęło jej wieki, a do tego ciepła pościel otulająca ją z każdej strony mówiła jej, że to jeszcze nie pora na wstanie. Chętnie skorzystałaby z kuszącej oferty, gdyby nie szumy dochodzące z łazienki, które wdarły się do głowy i nie pozwoliły zapaść w głęboki sen, którego wciąż było jej mało. Zazwyczaj wstawała zaraz po usłyszeniu budzika; nie wylegiwała się nawet przez pięć minut i pędziła do łazienki, wskakując od razu pod prysznic. Teraz było zupełnie inaczej, przez co uśmiechnęła się do siebie, uświadamiając sobie, przez kogo jej poranny rytuał poszedł w odstawkę. Momentalnie na policzkach pojawiły się palące rumieńce, gdy przypomniała sobie reakcję Malfoya na jej nagłe przybycie do pokoju. Z jednej strony prawdopodobnie mocno się wygłupiła i blondyn będzie jej to długo wypominał, ale z drugiej, ciepło jego ciała, uścisk ramion, zapach skóry, delikatny dotyk i miarowy oddech były tym, czego bardzo potrzebowała, gdyż nim się spostrzegła zasnęła niczym małe dziecko wtulona w niego jak małpka; nie zareagowała nawet, gdy Draco wyszedł z łóżka. A teraz leży otulona kołdrą przesiąkniętą jego zapachem z szerokim uśmiechem na ustach, wsłuchując się w szum wody dobiegający z łazienki, czekając, aż osoba, którą kocha wróci do niej i znów pozwoli jej wtulić się w silne ramiona, które ukołysały ją do snu minionej nocy. To zupełnie nieprawdopodobne, jak jej życie zmieniło się dzięki arystokracie. Ciągle miała wrażenie, że znajduje się w jakimś równoległym świecie, w którym wszystko toczy się kompletnie inaczej niż w rzeczywistości powinno. Tak jakby została zamknięta w wyjątkowo silnej bańce mydlanej, której nic nie jest w stanie rozbić. Nie chce wychodzić z tej bajki, nie chce przestać być księżniczką i wrócić do ponurego życia, w którym otaczał ją mrok, ból i niezliczona ilość problemów. Tu jest o wiele piękniej, gdyż przy Draconie odnalazła szczęście, którego tak długo szukała. Ale jeśli ten cudowny sen ma się kiedyś skończyć, to niech pozwoli jej chociaż zapamiętać wszystkie magiczne momenty, które z nim przeżyła, a w przyszłości jeszcze przeżyje.
            Drzwi otworzyły się cichutko, a zza nich wyłonił się Malfoy, z którego włosów wciąż skapywały kropelki wody, mocząc białą koszulkę, którą ubrał i podwinął długie rękawy do łokci. Osuszył głowę ręcznikiem i rzucił go na fotel, nie zdając sobie sprawy, że skryta w pościeli Hermiona obserwuje każdy jego ruch. Przeglądał jakieś papiery, które wyciągnął z czarnej teczki, marszcząc przy tym od czasu do czasu brwi, co nie wiedzieć czemu wydawało się dziewczynie wyjątkowo urocze. Jego smukłe i długie palce przekładały kolejne kartki z niebywałą gracją, której mu zazdrościła. Nie ma chyba na świecie takiej rzeczy, której arystokrata nie byłby w stanie wykonać bez typowego dla siebie wdzięku i ogłady. Nawet sposób, w jaki umieszczał zegarek na chudym i bladym nadgarstku budził w niej podziw, nie mówiąc już o książęcym chodzie, gdy spacerował spokojnie po pokoju. Był pełen elegancji, a przy tym poruszał się wyjątkowo lekko, jakby w ogóle nie wkładał wysiłku w to, co robi. Chłodne, wręcz lodowate powietrze owiało ją, gdy mężczyzna wyszedł na balkon, a w jego dłoni dostrzegła paczkę papierosów. Wyślizgnęła się spod ciepłej kołdry i podeszła najciszej jak umiała do torby chłopaka, wyciągając z niej gruby sweter. Gdy go włożyła, znów poczuła się, jakby miała na sobie sukienkę, gdyż kremowy materiał sięgał jej aż do kolan, a rękawy zwisały kilka dobrych centymetrów za dłońmi. Podwinęła je tak, żeby nie wyglądała zbyt zabawnie, choć dobrze wiedziała, że w takim wydaniu cokolwiek zrobi i tak osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego. Stała chwilę przed szklanymi drzwiami wpatrując się w plecy arystokraty, do których zapragnęła mocno się przytulić. Dość szerokie barki płynnie łączące się z klatką piersiową i wąskimi biodrami; kiedy poruszał ręką, mięśnie delikatnie drgały pod koszulką, zmieniając minimalnie kształt ciała, a po chwili wracały do idealnej formy litery „V”. Silne i zapewne bardzo, bardzo wygodne. Mogłaby tulić się do nich godzinami i wsłuchiwać się w spokojny oddech blondyna oraz bijące mocno serce. Podeszła nieco bliżej drzwi, gdy Draco obrócił się do niej profilem, obserwując coś po lewej stronie. Nawet wtedy jej nie dostrzegł, choć dzieliło ich zaledwie kilka metrów. Dało to jednak Hermionie kolejne kilka minut błogiej obserwacji jego bladej twarzy, która wydała się bardziej zmęczona niż zazwyczaj. Bez trudu dostrzegła ciemne półkola malujące się pod cienką skórą pod oczami, na widok których zrobiło jej się potwornie żal chłopaka. Mocno zarysowane kości jarzmowe wyraźnie odznaczały się na skupionej twarzy, przez co stwarzały wrażenie jeszcze ostrzejszych niż są w rzeczywistości. Przywodził jej na myśl marmurowy posąg, który można oglądać w galerii sztuki. Ale Malfoy nie jest rzeźbą, tylko człowiekiem; ma ciepłe ciało, które ogrzewa ją, gdy brakuje jej bliskości, gorące serce, które podrywa jej własne do szaleńczego biegu, a jego srebrne oczy zawsze są wypełnione uczuciem. Choć z zewnątrz wydaje się zimny i niedostępny, tak naprawdę wewnątrz ma w sobie tyle pasji i emocji, że czasem nie wie, gdzie udaje mu się je wszystkie pomieścić. Zawsze taki był, czy dopiero teraz udało jej się to zauważyć?
            Uchyliła leciutko drzwi, jednak to wystarczyło, żeby zwrócić na siebie uwagę arystokraty. Natychmiast zgasił tlącego się papierosa i wrzucił go do popielniczki, wydmuchując resztki dymu z ust i kierując się ku Hermionie z ciepłym uśmiechem na ustach. Dziewczyna chciała do niego wyjść, ale chłopak wepchnął ją do środka, zatrzaskując za nimi drzwi i mocno do siebie przyciągając. Mimo panującego na dworze chłodu wydawał jej się bardzo rozpalony, choć jego przemęczona twarz wciąż była bardzo blada. Odgarnęła mu kilka kosmyków z czoła, wspinając się na palce i podtrzymując na silnym barku.
            - Coś ty robił przez całą noc? Wyglądasz na wpółżywego. – Potarł nosem o jej, ale kobieta odsunęła się od niego delikatnie, marszcząc przy tym z niezadowolenia brwi. Draco od razu zrozumiał, że chodzi o nieprzyjemny zapach papierosów, więc puścił ją, samemu siadając na brzegu łóżka. Dopiero wtedy dostrzegł własny sweter, który Hermiona miała na sobie i zaśmiał się cicho, widząc jak jej drobniutkie i wątłe ciało tonie w połaci grubego materiału.
            - Moje ubrania są dla ciebie zdecydowanie za duże, Granger. – Dziewczyna wystawiła koniuszek języka, podwijając rękawy odzieży, lecz nim się spostrzegła, chłopak pociągnął ją za rękę i usadowił na kolanach, przytulając się do jej pleców. – Ale i tak mi się w nich podobasz, wiesz?
            - Nie czaruj z rana, tylko powiedz mi, czemu jesteś taki zmęczony. Stało się coś? – Obróciła go w swoim kierunku, tak aby mogła bez trudu patrzeć mu w oczy. Gdy dopchnęła jego policzka, wtulił się w jej dłoń, jakby brakowało mu ciepła, więc Hermiona przysunęła się nieco bliżej, obejmując go za szyję. Przez krótki moment na twarzy blondyna dostrzegła lekki grymas, jakby coś go mocno zabolało. – No nie mów, że jestem ciężka.
            - Trochę kanciasta tam, gdzie nie trzeba. – Miała ochotę trzepnąć go w ramię, ale ostatecznie poprzestała na upominającym spojrzeniu. Malfoy zdecydowanie nie wyglądał zbyt dobrze, dlatego nie chciała go jeszcze więcej męczyć. Był obolały, zmęczony i zaspany, a to znaczyło, że zarwał co najmniej pół nocki. Już dwa razy zbył jej pytanie, przez co zaczęła się denerwować, że nie chce jej powiedzieć, co go tak wyczerpało, jednak jej obawy były zupełnie bezpodstawne, ponieważ chłopak wytłumaczył się przed nią, jakby był na spowiedzi. To było trochę niekomfortowe i dziwiła się, że z taką łatwością opowiada o wszystkich szczegółach, ale bądź co bądź cieszyła się, że kłopot z dokumentami został rozwiązany. Mimo wszystko była zła na Draco, że postąpił dość lekkomyślnie zabierając się za ściąganie pieczęci nocą, kiedy mógł zostać przyłapany. Dodatkowo wiedząc, że był z nim Blaise, który jest rozchwiany emocjonalnie od przyjazdu do Austrii, nie mogła darować sobie krótkiej tyrady.
            - Macie nierówno pod sufitem. Obaj! – Nie krzyczała, ale mówiła z taką srogością, że blondyn nie był w stanie jej przeszkodzić. Wbrew pozorom lubi, gdy Hermiona się o niego martwi i prawi mu kazania, ponieważ ma pewność, że dziewczyna czuje do niego to samo, co on do niej. Nie śmiałby jej przerywać, gdy w jej uniesionym głosie rozbrzmiewa tyle emocji, a w każdej z nich czuć bezgraniczną troskę. – Dobrze wiecie, że Hagen ma was na oku, a mimo to poszliście, wystawiając się jej na tacy. Mam nadzieję, że macie pewność, że was nie widziała, bo inaczej cały plan okaże się bezużyteczny. I dlaczego nie poprosiliście mnie o pomoc?
            - Bo to było niebezpieczne – odparł, wtulając się w jej obojczyk. – I nie chciałem cię budzić.
            - Masz pojęcie, jak bardzo się o was martwiłam? – Spojrzał na rozeźloną dziewczynę, której bursztynowe tęczówki wprost paliły się pod wpływem zgromadzonych emocji. Nic nie mógł poradzić na cichy śmiech, który wydobył się z niego, a który z każdą chwilą przybierał na sile, aż w kącikach oczu pojawiły się pierwsze łzy. Frustracja Hermiony zaczęła opadać w rytm rozbawienia arystokraty, aż na końcu kompletnie nie rozumiała, co tak bardzo rozśmieszyło Malfoya. – Co? O co ci chodzi? Malfoy przestań się śmiać!
            - Przepraszam, ale twoje zmartwienie jest całkiem zabawne zważywszy na to, że nic nie wiedziałaś. – Spłonęła rumieńcem uświadamiając sobie, że chłopak rzeczywiście ma rację. Nim się spostrzegła, Draco przestał się śmiać i uniósł delikatnie jej podbródek, zaglądając głęboko w oczy. Nie wiedzieć czemu poczuła się skrępowana wzrokiem arystokraty, a wypieki na policzkach przybrały na sile. – Ale cieszę się, że o mnie myślałaś. Diabła możemy pominąć.
            - Jeśli jeszcze raz zrobisz coś tak głupiego – odezwała się stanowczo, jednak w połowie wypowiedzi srogi wyraz twarzy zelżał, a w jego miejsce pojawił się promienny uśmiech. – Nie pakujcie się więcej w kłopoty. Obiecaj mi to.
            - Chciałbym, ale nie mogę. – Posmutniała na dźwięk słów mężczyzny, ale zmartwienie szybko minęło, gdy blondyn mocno ją do siebie przytulił. – Razem z Blaise’em potrafimy przyciągać wyłącznie same problemy. Choć bardziej obstawiam, że wina stoi po stronie Zabiniego.
             - Tylko co ty byś zrobił bez Diabła, co? – Po krótkim i ledwie słyszalnym pukaniu drzwi otworzyły się, a w progu pojawił się obiekt dotychczasowej rozmowy. Hermiona miała ochotę głośno się roześmiać, gdy zobaczyła ledwie żywego Blaise’a, który padł na pobliski fotel, trzymając w ręku puszkę napoju energetycznego. Otworzył ją z charakterystycznym kliknięciem i syknięciem, by następnie opróżnić połowę zawartości i zapaść się w siedzeniu, wyciągając przy tym długie nogi. Gdyby spojrzała na Dracona, dostrzegłaby pełne dezaprobaty spojrzenie, mówiące: czego ty tu właściwie chcesz?
            - Mam dość – wysapał czarnoskóry, zaglądając przez malutki otworek do środka puszki i mieszając napojem, a raczej tym, co z niego zostało. – Dziś jestem kompletnie do niczego, a jeśli ta blond wesz łonowa powie mi cokolwiek o zasranych nartach przysięgam, że powieszę ją za włosy na wyciągu.
            - Powiedz mi, Blaise – odezwał się ponuro Malfoy. – Czemu ty zawsze wpadasz nieproszony do czyjegoś pokoju? Nie przyszło ci do głowy, że możemy być zajęci? Sobą na przykład?
            - Wolne żarty. – Roześmiał się przy tym szyderczo. – Z takim tempem, jakie macie do tej pory, to wy na emeryturze dzieci nawet nie doczekacie, a ty mi mówisz o dwuznacznych sytuacjach? Kawalarz z ciebie stary.
            Nim się spostrzegła, panowie wdali się w ostrą dyskusję odnośnie odpowiedniego rozwoju związku, wyliczając sobie wzajemnie wady ich dotychczasowych znajomości. Mogłaby ich upominać, mówić jak do dzieci, żeby przestali, ale ostatecznie wolała pójść do łazienki i wziąć gorącą kąpiel, niż wsłuchiwać się w ich dywagacje filozoficzne nie podparte żadnymi odpowiednimi argumentami. Nie mogła się za to doczekać widoku tej dwójki, jak będą z wielkim trudem próbowali utrzymać się na nartach i nie pozabijać innych zjeżdżających. Tego zdecydowanie nie można przegapić.

* * * * *

            Życie każdego człowieka składa się zarówno z lepszych, jak i gorszych dni. Raz budzi się i czuje, że rozpiera go energia, może góry przenosić i przekraczać własne granice. Innym razem wstaje i wie, że cały świat jest przeciw niemu; bo kołdra nie chce się układać, bo koszula źle się prasuje, bo uciekł autobus do pracy. Powodów może być milion, a najgorzej, jeśli sam je sobie wymyśla. To normalne, że ludzie miewają chandry i nie ma co się temu dziwić. Czasem presja jest tak silna, że nie radzą sobie z emocjami, które dusili w sobie przez długi okres i w końcu wszystko wychodzi z umęczonego ciała i duszy, siejąc postrach w każdym napotkanym przechodniu. Nawet oazy spokoju mają swój limit wytrzymałości psychicznej i mają pełne prawo, żeby dać upust nagromadzonej w nich frustracji. Niestety Ginny bynajmniej nie należy do osób, które potrafią zachować zimną krew i odznaczają się niebywałą ilością spokoju. Była przekonana, że jej życie weszło w nienaturalnie złą passę i każdy kolejny dzień przysparzał jej jedynie większej ilości zmartwień, a po ostatnich wydarzeniach sądziła, że choć na chwilę problemy przestały ją nachodzić. Nic bardziej mylnego. Dogadanie się z mamą stanowiło nie lada wyczyn i naprawdę cieszyła się, że udało im się pogodzić, jednakże jej radość miała również drugą stronę, której wolałaby nigdy nie poznać. Założyła, że rodzice będą ją wspierać w wyborze i nie będą na nią naciskać, żeby zmieniła zdanie. Oczywiście przewrotny los szybko ją uświadomił, że piękne chwile trwają bardzo krótko i zwyczajnie są zapowiedzią prawdziwej burzy emocjonalnej. Rodzina zawsze była jej oparciem w trudnych chwilach; mogła na nich liczyć bez względu na wszystko, a szczególnie na braci, którzy nigdy nie odmówili jej pomocy. Chronili ją, opiekowali się, a przede wszystkim zawsze stali po jej stronie. Zatem czemu nagle ta cudowna bajka o wspaniałej więzi między rodzeństwem musiała zostać zrujnowana?
            Nie miała pojęcia, ile już tak stoi bezczynnie oparta o parapet, ale z pewnością wciąż minęło za mało czasu, by mogła wybaczyć bratu wejście z butami w jej życie. Spodziewałaby się wszystkiego, ale tego, że Ron będzie spiskował przeciw niej z rodzicami w ogóle by nie przypuszczała. Dzień zapowiadał się fantastycznie i naprawdę miała ochotę wyjść choć na chwilę na dwór, ale gdy tylko otworzyła oczy ujrzała siedzącego obok łóżka rudzielca, który w zaledwie piętnaście minut zrujnował jej życiowe plany, obracając je w drobny pył. Nie musiała dociekać, ani pytać, ponieważ sam jej powiedział, że przyleciał do Londynu na prośbę mamy i mało tego – przyznał się, że o wszystkim mu powiedziała i jest tutaj, aby odwieść ją od głupiego pomysłu. Wybaczyłaby mu wszystko, ale tego, że nie będzie próbował nawet zrozumieć jej położenia, nie mogła mu darować. Nic dziwnego, że najzwyczajniej się wściekła. Miała już dość tego, że każdy na nią naciska, tłumaczy jej dobre strony macierzyństwa, ale nikt nie stara się stanąć na jej miejscu i dostrzec problemy, z którymi się boryka. Ogólnej presji, którą wszyscy na nią wywierali nie mogła dłużej akceptować. Złość, przemęczenie, wewnętrzne rozdarcie  musiały znaleźć gdzieś upust i niestety trafiło na osobę, która niczemu nie zawiniła, a jedynie została wplatana w brudną grę prowadzoną przez Molly Weasley, a która najwidoczniej zamierzała zrobić wszystko co w jej mocy i wykorzystać każdy środek, by wszelkie plany związane z dzieckiem szlag jasny trafił. Krzyczała, płakała, nawet rzuciła w Rona lampą stojącą na stoliczku obok łóżka, ale chłopak uparcie obstawał przy swoim i nie chciał jej odpuścić. Wpadła po prostu w istną furię i dopiero po długich minutach bezustannego wylewania łez, rzucania się, ciągłych wyzwisk i wrzasków udało jej się jako tako dojść do siebie. I tak stała już chyba z godzinę przy uchylonym oknie obserwując brata morderczym wzrokiem i starając się zrozumieć działania rodziny, co za cholerę nie chciało jej wyjść. Na dodatek Ron w ogóle nie czuł się winny naruszenia jej prywatności i ani myślał uszanować jej decyzję, a tego przetrawić po prostu nie mogła.
            - Przestań się boczyć i daj sobie przetłumaczyć, że wszyscy chcemy dla ciebie dobrze. – Chwyciła stojącą na oknie doniczkę z kwiatkiem i bezpardonowo cisnęła nią w brata. Osłonka na nieszczęście dziewczyny, a ku uciesze chłopaka, roztrzaskała się tuż pod jego nogami, co ruda skwitowała nienawistnym spojrzeniem wycelowanym w Rona.
            - Wynoś się stąd – wysyczała jadowicie, łapiąc jednocześnie za drugą doniczkę, którą gotowa była posłać w ślady jej poprzedniczki. Mężczyzna jednak nie opuścił pokoju, a agresywne zachowanie siostry nie robiło na nim wrażenia. Rozumiał, że Ginny jest oburzona tym, że wszyscy wtrącają się w jej decyzję, ale to, co chce zrobić z dzieckiem jest po prostu niedopuszczalne. Zdawał sobie sprawę, że wytłumaczenie jej, żeby zmieniła zdanie i porozmawiała z Zabinim będzie bardzo trudne do zrealizowania, ale nie może pozwolić siostrze na tak karygodny wybór, mimo że do jej partnera nie pała za bardzo sympatią. Gdy usłyszał od matki o całej sytuacji, a przede wszystkim o tym, co dziewczyna zamierza zrobić, niezwłocznie przyleciał do Anglii. Mógł pojąć wszystko, ale tego po prostu nie był w stanie.
            - Czemu jesteś taka uparta? My tylko się o ciebie martwimy. – Spodziewał się kolejnego rzutu doniczką, jednak siostra tylko wbiła w niego morderczy wzrok, zaciskając wargi niemalże do krwi. Przeszedł przez rozsypaną po podłodze ziemię i stanął obok niej, opierając się o parapet, a Ginny śledziła każdy jego ruch dając mu jasno do zrozumienia, że ma opuścić jej sypialnię. Ron jednak nie zważał na wściekłość dziewczyny, choć wolał trzymać się nieco na dystans, gdyż Merlin jeden wie, co siostra może jeszcze zrobić.
            - Nie dotarło? – spytała wściekle przez zaciśnięte zęby. – Masz się wynosić.
            - Nie – zaprzeczył stanowczo, przysuwając się odrobinę bliżej. – Nie wyjdę, dopóki nie porozmawiamy jak brat z siostrą.
            - O czym ty jeszcze chcesz rozmawiać? Czy wy możecie w końcu zrozumieć, że nie będę rozmawiać z Blaise’em? Nie zrobię tego i dajcie mi wreszcie święty spokój! Wszyscy się ode mnie odczepcie! – Puściła z niebywałą siłą trzymaną doniczkę na podłogę, która rozbiła się tak jak poprzednia, zasypując panele ziemią i pozostałościami rośliny oraz szkła. Miała już dość tego, że wszyscy tłumaczą się, że chcą dla niej dobrze, a tak naprawdę robią to, co po prostu jest dla nich wygodne. Nie zajmują się nią, tylko dzieckiem, które nosi pod sercem. Jej trudności nie są ważne, a wyłącznie malucha, który rośnie w jej brzuchu. Skoro się o nią martwią, to czemu nie pozwolą jej zrobić tego, co chce? Nim się zorientowała z oczu popłynęły kolejne łzy skapujące na pidżamę. Ni stąd ni zowąd Ron przytulił siostrę, pozwalając jej wypłakać się na ramieniu, co dziewczyna o dziwo uczyniła z wielką ulgą, łkając w rękaw swetra i ściskając mocno brata za plecy.
            - Nie rycz głupia. – Próbował dodać jej otuchy w typowy dla rodzeństwa sposób, ale nawet wtedy Ginny nie uśmiechnęła się, ani się od niego nie odkleiła. Pogłaskał ją delikatnie po głowie i zakołysał, jednak dziewczyna wciąż uciążliwie płakała, co zaczęło go odrobinę przytłaczać. Jakoś nigdy nie wiedział, jak powinien się zachować przy płaczącej kobiecie, a szczególnie przy siostrze. – No weź nie rycz, bo nie ma już o co.
            - Najgorszy – wyjąkała mu w ramię, lecz Ron niewiele zrozumiał z bełkotu wciśniętego w materiał swetra. – Jesteś najgorszy!
            - A nie mama? – Spojrzała na brata czerwonymi i mokrymi oczami, pociągając co rusz żałośnie nosem. Chyba w całym dotychczasowym życiu nie wylała tylu łez, co w ciągu ostatnich dni, a szczególnie dzisiaj. Mimo wszystko widok ciepłego uśmiechu na twarzy rudego spowodował, że i jej wargi wygięły się nieznacznie ku górze, choć usilnie starała się temu zapobiec. Odsunęła się od Rona, wycierając wilgotne policzki i z powrotem oparła się o parapet, spuszczając przy tym głowę, by nie musieć patrzeć na brata. Jego widok rodził w niej nieznane uczucie, które powodowało, że czuła się winna podjętej decyzji i chciała z niej zrezygnować, na co pozwolić sobie nie mogła. Pomimo rozmów z mamą, z tatą i Ronem, nie było już odwrotu i oni też będą musieli ten stan rzeczy zaakceptować.
            - Nie mogę uwierzyć, że przyleciałeś tu przeze mnie. – Pociągnęła nosem, odwracając jeszcze bardziej głowę. – Masz zgrupowania, mecze, treningi, a przez taką głupotę rzuciłeś to wszystko i przyleciałeś. Czy ty jesteś normalny?
            - Mogę się zapytać o to samo, wiesz? – Przygryzła wargę, jednak nie spojrzała na brata. Bała się, że mogłaby mu ulec, gdyż wyraźnie słyszała w jego głosie zdenerwowanie. Była przygotowana na kolejne kazanie, przez których przeszła już tyle, że nie była w stanie ich zliczyć. Nie inaczej miało być teraz.
            - Czego wy ode mnie chcecie? – spytała smutno, chowając się za włosami. Nie mogła jednak zapanować nad rozpaczliwą barwą głosu, która wydobywała się z ust. – Czemu uparliście się, że mam z nim porozmawiać i wszystko mu wyjaśnić? On nie zrozumie, nie będzie mnie słuchał i zostawi, gdy dowie się, co zrobiłam. Tego chcecie?
            - O Merlinie, jaka ty jesteś głupia. – Westchnął głośno, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Z góry wszystko założyłaś i uwierzyłaś w to, bo tak ci jest wygodnie. Siostra przejrzyj trochę na oczy, co?
            - Bo co? Bo wy tak chcecie? – Zacisnęła mocniej palce na parapecie, przestępując z nogi na nogę. Usłyszała kolejne westchnięcie brata, który trącił kawałek rozbitej doniczki, kopiąc go przed siebie. Śledziła toczący się odłamek wzrokiem, dopóki nie zatrzymał się na środku pokoju.
            - Przestań myśleć tylko o sobie i zrób to dla Zabiniego. Kochasz go, on kocha ciebie, a chcesz mu zrobić takie świństwo. Co się z tobą dzieje?
            - Po prostu nie jestem gotowa zostać matką – wybąkała żałośnie, na co Ron prychnął z dezaprobatą, co rozjuszyło Ginny i spojrzała na niego pełnymi łez oczami, jednak hardy wyraz twarzy chłopaka nie zmienił się nawet odrobinę.
            - Wygodne wytłumaczenie, co? – rzucił z nieukrywaną pogardą, co mocno zabolało rudą. – Zawsze szukacie usprawiedliwienia i nie patrzycie na osoby, którym na was zależy. I wiesz co, siostra? Myślę, że znudziłaś się Zabinim i chcesz go zostawić, ale nie wiesz jak, a dziecko jest dobrym pretekstem.
            - Co?! – krzyknęła do brata, lecz chwilę potem jej dłoń wylądowała na policzku mężczyzny, a miejsce, w które uderzyła zaczęło się czerwienić z bólu. Nie spodziewała się takich słów po Ronie i mocno ją zabolały, a na dodatek dobrze wiedziała, do kogo pije w poprzedniej wypowiedzi, czego jeszcze bardziej nie mogła mu darować. – Jesteś żałosny! Żałosny i podły, bo próbujesz zrobić ze mnie potwora, tak jak zrobiłeś go z Hermiony!
            - Hermiona nie ma nic do tego – odparł spokojnie, co rozwścieczyło dziewczynę. Chwyciła go za materiał swetra i mocno potrząsnęła. Nie panowała już nad głosem, drżeniem rąk, ani potokami łez wylewającymi się z oczu. Bolało ją każde słowo brata i nie zamierzała mu pozwalać na więcej cierpienia.
            - Ma, ty tępy i irytujący ośle! Ciągle myślisz, że zostawiła cię, bo tak jej było łatwiej, a nie masz pojęcia, jak trudno by jej było z tobą żyć! Otrząśnij się, Ron! Powinieneś ją wspierać, a nie odwracać się plecami! – Chłopak był wstrząśnięty słowami siostry, ale nie przerwał jej nawet na moment. Widział w jej zasnutych łzami oczach rozgoryczenie, a nawet wstręt, który z każdym kolejnym słowem zaczął przechodzić również na niego. Nie miał pojęcia o swoim zachowaniu, dopóki Ginny nie wykrzyczała mu tego w twarz. Sądził, że pogodził się z odejściem Hermiony, ale widocznie w środku wciąż ubolewał nad jej stratą, nie zdając sobie sprawy, że za wszelką cenę stara się ją znienawidzić. – Ona nigdy nie powiedziała o tobie złego słowa, a ty cały czas robisz wszystko, żeby wyszła na winną. Święty nie jesteś, wiesz?! I nie waż się nawet mówić, że chcę zostawić Blaise’a, a dziecko jest wspaniałą wymówką! Kocham go i nie odejdę od niego, a jeśli tak bardzo chcesz i jeśli ci to w czymś pomoże, to powiem mu o tym dziecku! Powiem mu całą prawdę! Zadowolony jesteś z siebie?!
            - Ginny – zaczął niepewnie, próbując dotknąć ramienia siostry, ale ta odtrąciła jego dłoń, puszczając następnie materiał swetra.
            - Co? Może teraz mam mu jednak nie mówić? – Ponownie go zaatakowała, jednak agresja zaczęła w niej opadać, co Ron zauważył z olbrzymią ulgą. – Nagle zrozumiałeś, jak się czuję? Możesz sobie pomarzyć, wiesz? Powiem mu o naszym dziecku, a ty przestań się wtrącać w nieswoje życie i zajmij się własnym.
            - Serio mu powiesz?
            - Tak! Powiem mu do jasnej cholery! – Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, trzaskając za sobą najmocniej jak się dało drzwiami. Rudy stał ciągle w tym samym miejscu patrząc się apatycznie przed siebie, mimo że słowa siostry mocno go zdziwiły. Nie spodziewał się, że tak bardzo ubodło ją to, co powiedział. Zupełnie nie miał na myśli Hermiony, a jeśli Ginny tak wszystko odebrała, to zrobił to zupełnie nieświadomie. Nie pogodził się w pełni ze stratą ukochanej, ale powoli dochodziło do niego, że wspólna przyszłość nie jest im najwidoczniej pisana. Teraz miał tę pewność, a wszystko dzięki siostrze, która też uświadomiła sobie swój błąd. Cieszył się, że Ginny sama doszła do wniosku, co jest złego w jej postępowaniu zdecydowała się zmienić zdanie. Naprawdę był z niej dumny, ponieważ przestała się bać. Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, którym przyglądał się przez chwilę, aż wyciągnął jednego, wkładając go między wargi. Nie palił zbyt często, praktycznie w ogóle, ale ostatnio miał niepohamowaną ochotę na odrobinę nikotyny. Gdy miał zapalić używkę, drzwi otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła rozjuszona panna Weasley, która wymierzyła w brata palcem kierując się cały czas w jego stronę.
            - I jeszcze jedno! – Stanęła naprzeciw niego, a ręka chłopaka zastygła z zapalniczką w połowie drogi do końcówki papierosa. – Będę najlepszą mamą pod słońcem! Zapamiętaj to sobie, Ronaldzie! I nie pal przy mnie nigdy więcej. – Zgasiła płomień mocnym dmuchnięciem i wyrwała mu używkę z ust, rozrywając ją na drobne kawałki, co chwilę potem uczyniła z całą paczką, którą mężczyzna położył na parapecie. Ron w pierwszej chwili chciał stanowczo zaprotestować, ale głos ugrzązł mu w gardle i mógł jedynie wpatrywać się w szczątki papierosów, z których zostały poszarpane bibułki, poodrywane filtry i rozsypany po podłodze tytoń.
            - Czemu to zrobiłaś? – zapytał nieśmiało, na co Ginny odpowiedziała mu z olbrzymią pewnością siebie, patrząc się na niego ostrym wzrokiem.
            - Nie będziesz truł dziecka. A spróbuj mi tylko zapalić w tym domu, to zobaczysz, do czego jestem zdolna! – Tak jak poprzednio, tak i teraz opuściła pokój z nadzwyczajną szybkością, trzaskając za sobą drzwiami. Ron od razu popędził za siostrą, krzycząc do niej na schodach, że przecież nie pali, tylko od czasu do czasu zdarza mu się zakurzyć gdzieś po kątach, ale dziewczyna w ogóle go nie słuchała. Wpadła do kuchni niczym huragan z zatkanymi palcami uszami, przez co z początku nie dostrzegła siedzącej przy stole matki i Samanthy, którą Molly zaprosiła na herbatę. Dziewczyna nie wiedziała, jak ma odmówić, zresztą nie chciała robić kobiecie przykrości i przysparzać jej kolejnych powodów do zmartwień, więc ostatecznie zgodziła się, ale w życiu nie podejrzewałaby, że w domu Weasleyów może być tak wesoło.
            - Nie słyszę cię, Ron! – Zatrzymała się w połowie kroku, gdy zobaczyła, że mają gościa, a sekundę później do kuchni wpadł jej brat, który wleciał na siostrę, tak że omal oboje nie polecieli na podłogę. Sam parsknęła śmiechem na tę scenę, zasłaniając usta rękami, natomiast pani Weasley patrzyła się na rodzeństwo z niemałym zdziwieniem.
            - Co… co wy wyprawiacie? – spytała w końcu wciąż nieco oszołomiona, skacząc wzrokiem od syna do córki, z czego tylko Ginny była w stanie jej odpowiedzieć. Mało tego, tylko ruda patrzyła na matkę, gdyż jej brat nie był w stanie wydusić z siebie słowa i oderwać wzroku od siedzącej niedaleko Samanthy.
            - Ja… bo my… - jąkała się jak najęta, starając się wytrzymać ponaglające spojrzenie Molly. Szturchnęła delikatnie Rona, próbując zwrócić jego uwagę, ale chłopak w ogóle nie reagował na jej zaczepki. Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka, przenosząc po chwili wzrok w miejsce, a raczej na osobę, która zawładnęła całym zainteresowaniem jej brata. Potrzebowała dobrej minuty, żeby zrozumieć zachowanie tej dwójki, która nie była w stanie oderwać od siebie oczu. Gdy w końcu do niej dotarło, jak się sprawy mają, uśmiechnęła się do mamy, co jeszcze bardziej zdziwiło Molly, a następnie zaciągnęła ją na siłę do salonu, tłumacząc w międzyczasie, co udało jej się osiągnąć przez kłótnię z Ronem. W środku jednak ciekawość wręcz rozsadzała ją na części pierwsze, gdy już dawno nie widziała brata w takim otępieniu, nie wspominając już o tym, że to wszystko przez kobietę. Miała nadzieję, że to nie są tylko ukradkowe spojrzenia i może coś z tego w przyszłości wyniknie. W końcu nikt nigdy nie wie, co przyniesie los, bo życia nie da się przewidzieć.

* * * * *

            Dwadzieścia cztery godziny to niby niewiele, ale tyle w zupełności wystarczyło Hermionie, by mogła stwierdzić z czystym sumieniem, że nienawidzi Mirandy Hagen. Każdą komórką ciała, każdą kością i tkanką, wszystkimi narządami i ze wszystkich sił, które w sobie miała. Po wczorajszej kolacji po prostu jej nie lubiła i działała jej na nerwy. Po śniadaniu stała się dla niej zmutowanym, złośliwym nowotworem, który rozprzestrzenia się z niebywałą szybkością, siejąc spustoszenie w całym organizmie. Teraz, siedząc na głupim krzesełku na werandzie domku górskiego należącego do Kefflera i obserwując śmigającą po stoku w czarnym kombinezonie blond wywłokę, była tak wściekła, że najchętniej rozniosłaby ją na części pierwsze, wbijając przy tym głowę na pal i obdzierając wcześniej ze skóry. Nie mogła już znieść jej umizgów do Dracona, a który niezbyt skutecznie dawał jej do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany. Cały dzień się przy nim kręciła niczym kotka z cieczką, ocierając się o niego przy każdej możliwej okazji, a już wszelkie granice przyzwoitości zostały przekroczone, gdy na śniadaniu pojawiła się w dopasowanej granatowej sukience, której dekolt mógł na dobrą sprawę łączyć się z kroczem. Oczywiście robienie scen zazdrości nie było dobrym posunięciem, ale i tak złośliwe uwagi wychodziły z ust panny Granger, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Nie wiedzieć czemu odnosiła wrażenie, że Malfoyowi podoba się takie przeciąganie liny i obserwowanie, jak dwie kobiety toczą o niego wojnę, a z pewnością Blaise miał z tego niemały ubaw. Teraz zaś, zamiast jeździć na nartach obok Dracona, siedzi na mrozie z utuczonym biznesmenem, popijając wystygającą czekoladę i mordując wzrokiem jego asystentkę, która na stoku radzi sobie znacznie lepiej, niż by przypuszczała, a przede wszystkim chciała. Panowie mimo ogólnego zmęczenia też wydają się świetnie bawić, a ją wściekłość rozsadza wręcz od środka, że nigdy nie odważyła się założyć nart na nogi. Sądziła, że będą wspierali się jeden na drugim, a dojście do wyciągu zajmie im wieczność, ale ci tryskali niesamowitym wigorem, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Chciała się móc trochę zrelaksować, pośmiać z ich pokraczności, ale nawet oni musieli zepsuć jej humor, który i tak, mówiąc kolokwialnie, jest o kant dupy rozbić.
            - Pogoda jest wspaniała na jazdę na nartach! – Spojrzała na Kefflera z przylepionym grzecznościowym uśmiechem na ustach, zaciskając mocniej palce na kubku z gorącą czekoladą, a przynajmniej ciepłą, gdyż na takim mrozie nie za wiele można było wymagać, jeśli chodzi o utrzymanie temperatury. – Słońce, śnieg i najlepsze stoki w całej Austrii! Zgodzi się pani ze mną, prawda? Panno Granger?
            - Nigdy nie byłam w górach zimą, zatem nie mogę się za bardzo wypowiadać. – Upiła łyk czekolady, przenosząc wzrok na stok, na którym uparcie wypatrywała Hagen i Malfoya. Zabini bowiem był jak kot, który łazi własnymi ścieżkami; jeździł gdzie chciał i jak chciał, nie zważając kompletnie na przyjaciela i podłą wesz, która się do niego przyczepiła. Nie chodzi o to, że myślała, że będzie miała w nim jakieś wsparcie, ale gdzieś tam z tyłu głowy miała nadzieję, że Blaise jednak przypilnuje chociaż odrobinę Dracona, skoro ona tego robić nie mogła. Teraz jej wściekłość na samą siebie była niebywała, że nigdy nie nauczyła się jeździć na nartach i pluła sobie z tego powodu w brodę.
            - Czy to zatem w porządku, że pan Malfoy zostawił panią tak tu samą? – Odstawiła kubek z czekoladą, splatając palce u dłoni i układając je wygodnie na kolanie. Chyba złośliwość to wrodzona cecha Austriaków, a przynajmniej patrząc na Kefflera i Hagen miała takowe wrażenie. – To niemiłe, żeby samemu się bawić, a partnerkę zostawiać samej sobie, czyż nie?
            - Nie jestem stworzona do jazdy na nartach i Draco dobrze o tym wie, dlatego nie chciał mnie zmuszać. – Ta, a do tego błagał mnie na kolanach, żebym jednak się skusiła. Matko z córką! Przecież on zapytał tylko raz! Raz! I nic go więcej nie obchodziło! Wyrzucała sobie w myślach zachowanie blondyna, gdyż rzeczywiście nie naciskał na nią, jeśli chodzi o zimową zabawę. Co więcej, nie przejął się za bardzo faktem, kiedy mu powiedziała, że nie umie jeździć. Czy powinna czuć się urażona? – A jestem tu z panem, więc nie jestem sama.
            - O ho ho, ale mi pani schlebia. – Zaniósł się przy tym śmiechem, zapalając zwykłego papierosa i wydmuchując tym prosto przed siebie, w skutek czego śmierdząca mgła osiadła na Hermionie, czego nie znosiła i od razu zaczęła głośno kaszleć. – Narty jak widać to nic trudnego. Moja asystentka radzi sobie wybornie!
            - Nie w sposób zaprzeczyć – odparła z udawaną grzecznością, uśmiechając się w najbardziej sztuczny sposób, na jaki byłą ją stać. Keffler jednak niczego nie zauważył lub był tak ślepy, ponieważ zaśmiał się, a raczej zarechotał wesoło, wydmuchując w nią kolejne połacie dymu.
            - Jest doskonała! – Zacisnęła mocniej palce, słysząc zachwyt Austriaka nad Hagen. Z chęcią powiedziałaby mu, co tak naprawdę sądzi o Mirandzie, ale raczej nie wpłynie to korzystnie na jego stosunki z Malfoyem, a nie chciała sprawiać arystokracie trudności. Choć właściwie mogłaby się z nim trochę podroczyć za to, jak pozwala tej tlenionej mendzie łasić się do siebie. – Perfekcyjna we wszystkim co robi! Gdyby nie ona, moja firma już dano zniknęłaby z rynku! Wy młodzi tak łatwo wspinacie się po szczeblach kariery. Pamiętam, jak pan Malfoy zaczynał! Eh, to były czasy!
            - Bardzo się zmienił? – spytała z ciekawością, co nie było udawane, gdyż naprawdę interesowało ją, jak wyglądały początki Dracona w świecie architektury. Nigdy jej o tym nie mówił, a sama też go o to nie pytała i z chęcią dowiedziałaby się, czy dawniej radził sobie tak świetnie jak teraz. Keffler może nie był dobrym i wiarygodnym źródłem informacji, ale skoro zaczął już temat, to postanowiła z niego skorzystać. Niestety i tym razem się zawiodła, licząc na ciekawe historie o potyczkach blondyna.
            - I to jak! Wcześniej był kreatywny, zawzięty i szybki, a teraz wszystko podskoczyło kilkanaście poziomów wzwyż! To niebywałe, jak on sobie z tym wszystkim tak wyśmienicie radzi. Współpraca z nim to czysta przyjemność, panno Granger. O! O wilku mowa! – Obróciła się z kierunku, w którym machała odziana w rękawiczkę dłoń Kefflera i dostrzegła wspinającego się ku nim Dracona, który taszczył ze sobą narty i ściągnął z oczu specjalne gogle. Na jego widok twarz Hermiony pojaśniała i od razu do niego podeszła składając na lodowatym policzku krótki pocałunek, a blondyn objął ją w talii, przyciągając blisko siebie. Biznesmen obserwował ich z nieszczególną uwagą, ale nie dał im przy tym odczuć, że są sami. – No i jak, panie Malfoy? Śnieg dopisuje?
            - Ta, jest całkiem dobry – odparł nieco zmęczony arystokrata, odstawiając narty obok ściany. W kieszeni kurtki panny Granger rozbrzmiał dźwięk dzwonka telefonicznego, więc dziewczyna szybko wydobyła telefon i wręczyła go Draconowi, gdy dostrzegła na wyświetlaczu numer z inskrypcją „Samantha”. Mężczyzna dziwił się nieco, ponieważ nie miał pojęcia, co Sam może od niego chcieć, a jeszcze bardziej spragniona wiedzy była Hermiona, która wpatrywała się w chłopaka wyczekująco, dopóki ten nie przeprosił Kefflera i nie zniknął z nią w domku biznesmena, by móc w spokoju porozmawiać z recepcjonistką. Wsłuchiwała się w każde słowo blondyna, ale jakież było jej zdziwienie, gdy Malfoy wymówił nazwisko Molly. Co jak co, ale pani Weasley była ostatnią osobą, którą spodziewała się zastać po drugiej stronie słuchawki.
            - A nie dzwonił do pani przypadkiem wczoraj? – W mgnieniu oka domyśliła się, że rozmowa dotyczy Zabiniego, ale kompletnie nie rozumiała, w jakim celu miałby on rozmawiać z mamą Ginny. Szybko miała się tego jednak dowiedzieć.
- Wolne żarty. Blaise jest na stoku, a ja nigdzie nie będę go wołał. Jak masz do niego interes to się do niego sama pofatyguj. – Zwróciła mu uwagę karcącym wzrokiem, że nie powinien się zwracać w ten sposób do starszej osoby, nawet jeśli nie darzy jej specjalną sympatią. O dziwo Draco nie protestował, choć rzucił jej niezadowolone spojrzenie i wydął odrobinę wargi, wykręcając je nieco w prawą stronę.
- Co się stało, że dzwoni pani do mnie, na dodatek z numeru mojej recepcjonistki? Pali się czy jak? – Molly najwidoczniej musiała powiedzieć coś nieodpowiedniego, gdyż niezadowolony wyraz twarzy blondyna zmienił na lekko przestraszony, a mięśnie mimiczne stężały. Próbowała usłyszeć, o czym dokładnie rozmawiają, ale niestety nie była w stanie, przez co ciekawość wyżerała jej olbrzymią dziurę w brzuchu powiększającą się z sekundy na sekundę.
 - Nie zrobi tego pani. – Draco zamilkł na dłuższą chwilę, wpatrując się w stojącą obok niego Hermionę, która tak mocno zacisnęła wargi, że omal nie straciła w nich czucia. Wyglądał, jakby bił się z myślami, co powinien odpowiedzieć pani Weasley, albo raczej czy powinien mówić to, co siedziało mu w głowie. Westchnął głośno i odezwał się smutnym głosem, który jednocześnie był tak stanowczy, że dziewczyna czuła, iż sama nie byłaby w stanie mu się sprzeciwić.
- Ginny się znalazła, prawda? Dlatego chce go pani ściągnąć. Ale ja nie mogę go puścić w tym momencie, czy to się pani podoba, czy też nie. – Rozluźniła wargi na dźwięk imienia przyjaciółki i podeszła jeszcze bliżej Malfoya, prosząc go, by pozwolił jej porozmawiać z Molly, ale chłopak pokręcił przecząco głową, dając jej do zrozumienia, że nie powinna tego robić.
- Przykro mi, ale nie da rady. Wracamy jutro z samego rana i od razu go wyślę do Nory, ale nie wcześniej. – Nie wiedzieć czemu poczuła się urażona zachowaniem, jak i odpowiedzią arystokraty, ale mimo to i tak ponownie poprosiła go o telefon. Tym razem również nie pozwolił jej na rozmowę, lecz cały czas się w nią wpatrywał. Gdy pani Weasley zadała kolejne pytanie, Draco odpowiedział lakonicznie, łapiąc ją jednocześnie za rękę, co nieco zaskoczyło Hermionę. Ścisnęła jednak mocniej palce jego dłoni, nie przestając wsłuchiwać się w dobiegające z telefonu dźwięki, mimo że i tak nie była w stanie usłyszeć, o czym mężczyzna rozmawia ze starszą kobietą. – Tak. Jeśli Hermiona się zgodzi to przyjdziemy. Coś jeszcze?
            Nim się spostrzegła, Malfoy zakończył połączenie, wzdychając przy tym głośno i wznosząc oczy ku górze, jakby o coś błagał. Dała mu jeszcze chwilę spokoju, lecz nie minęła minuta, a uwiesiła się na nim niczym małpka, zasypując pytaniami, na które koniecznie musiała poznać odpowiedź.
            - Co się stało? Co z Ginny? Gdzie ona jest? Draco proszę, powiedz mi, co się dzieje z Ginny! Czemu Molly do ciebie dzwoniła?
            - Uspokój się, dobra? – Skarcił ją przy tym wzrokiem jakby była dzieckiem, jednak wedle polecenia zamilkła, co niekoniecznie jej się podobało. Arystokrata chwilę porządkował myśli, a raczej zastanawiał się, ile z rozmowy powinien przekazać Hermionie, ale odezwał się w końcu, łapiąc obie jej dłonie i przyciągając jeszcze bliżej ku sobie. – Molly chce, żebyśmy do niej przyjechali z Blaise’em, bo on koniecznie musi się zobaczyć z Ginny.
            - Czyli Ginny jest w Norze? – spytała z lekkim niedowierzaniem, na co chłopak przytaknął jej głową, wprowadzając dziewczynę w osłupienie.
            - Na to wygląda, skoro to coś tak pilnego.
            - I była tam przez cały czas? – dopytywała zawzięcie, próbując jednocześnie poukładać fakty w głowie, co stanowiło niemałe wyzwanie. Chyba pierwszy raz w życiu miała problem ze zrozumieniem czegoś i wcale nie było jej z tego powodu do śmiechu. Co więcej, gdy w końcu dotarło do niej, że najlepsza przyjaciółka zakpiła nie tylko z niej, ale i narzeczonego, była w kompletnej rozsypce.
            - Mówiłem, że nigdzie nie wyjechała. Uspokój się trochę, bo i tak nic nie zrobimy.
            - Jak to nic? – naskoczyła na niego, wyszarpując dłonie z uścisku. – Co to znaczy nic? Blaise musi się z nią zobaczyć!
            - Powariowaliście wszyscy, czy jak? – O mały włos nie krzyknął na dziewczynę, której dziecinna panika zaczęła wykańczać jego cierpliwość. Rozumiał, że martwi się o przyjaciółkę i chciałaby się z nią zobaczyć. Zabini zareagował podobnie, ale to nie znaczy, że wszyscy mają tańczyć tak, jak im zagra Molly Weasley i robić to, na co ona ma ochotę. Nie zamierzał pozwolić, aby to, co udało im się do tej pory osiągnąć szlag jasny trafił, bo ktoś ma takie życzenie. Ewidentnie jest tu jedynym, który potrafi jeszcze racjonalnie myśleć i nie dał się ponieść emocjom, bo zarówno Granger, jak i Zabini pozwolili sobie popaść w histerię. – Nic się nie stanie, jeśli zaczekamy z tym do jutra. Jeśli się znalazła, to już nie ucieknie. Możesz być o to spokojna.
            - Spokojna, tak? – spytała z jawnym rozdrażnieniem, krzyżując ręce na piersiach i patrząc hardo w oczy blondyna. Draco był zagubiony i nie wiedział, co powinien zrobić, a przede wszystkim skąd ta frustracja i agresja wzięły się w kasztanowłosej dziewczynie. – Czy gdybym ja uciekła od ciebie z dnia na dzień, nie próbowałbyś mnie znaleźć?
            - Naprawdę będziesz teraz porównywać ich związek do naszego?
            - Tak, tak będę i chcę, żebyś odpowiedział. – Zachowanie Granger przerosło jego najśmielsze oczekiwania, przez co kompletnie nie potrafił sobie z nią poradzić. Jeszcze z samego rana była zupełnie inną osobą; trzymał ją w ramionach, wdychając jej słodki konwaliowy zapach i całując w malinowe wargi. A teraz? Gdzie się podziała niewinna i zagubiona dziewczyna, która tuliła się do niego, jakby mógł ochronić ją przed złem całego świata?
            - To jest jakaś paranoja. – Chciał to powiedzieć do siebie, nie do Hermiony, jednak kobieta usłyszała każde słówko, co jedynie pogorszyło całą sytuację. Malfoy szybko zdał sobie sprawę z popełnionej gafy i skrzywił się, jakby zjadł właśnie obłędnie kwaśną cytrynę, ale panna Granger nie zamierzała zrezygnować z tyrady, którą chwilę potem mu urządziła.
            - To fantastycznie, że to, co nas łączy uważasz za kompletnie nieważne. I bardzo ci dziękuję, ponieważ teraz wiem, że mogłabym wyjechać gdziekolwiek chcę lub zostać porwana, a ty nie ruszyłbyś nawet palcem, bo przecież praca jest dla ciebie najważniejsza. Ja się znajdę prędzej czy później, ale czemu miałoby cię to obchodzić? A jak się nie znajdę to też dobrze, co nie? – Obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie prosto do drzwi, ale Draco natychmiast za nią pobiegł i pociągnął ją za rękę. Dziewczyna wpadła na niego, lecz od razu go odepchnęła, patrząc się na niego z istną furią w oczach.
            - Daj spokój. Przecież wiesz, że bym cię szukał – odezwał się do niej ze skruchą, jednak Hermiona nie wyglądała, jakby jego słowa zdążyły ją przekonać. Uniosła nieco wyżej głowę, zaciskając mocno wargi i wbijając palec wskazujący w klatkę piersiową mężczyzny.
            - Teraz daj spokój, a wcześniej paranoja? Jak myślisz, że to załatwi sprawę, to grubo się mylisz. A zresztą idź do swojej Mirandy! Ona z pewnością sprawia mniej problemów niż ja. – Chwyciła agresywnie za klamkę i wyszła na mroźne powietrze, a Malfoy wyleciał zaraz za nią. Na szczęście Kefflera nie było przy stoliku, więc nikt nie mógł usłyszeć ich kolejnej sprzeczki, których ostatnimi czasy robiło się coraz więcej. A Draco znowu czuł się jak ostatni kretyn, ponieważ kolejny raz awantura wyszła przez jego nieuwagę i miał wyrzuty sumienia. Tak naprawdę nie potrafiłby normalnie funkcjonować, gdyby Hermiony nie było w pobliżu i dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Nie umie przetrwać jednego dnia bez jej towarzystwa, a co dopiero tydzień, miesiąc, czy rok! Myślał, że teraz wszystkie sprawy będą łatwiejsze, a w ich związku nie pojawią się żadne problemy. Oj jak bardzo się mylił! Najwidoczniej im głębiej w las tym ciemniej, a to znaczy, że im bardziej kocha Granger i im mocniej chce z nią być, tym więcej odkrywa własnych słabości i przeciwności, z którymi musi się mierzyć. A ktoś kiedyś powiedział, że jak się zakocha, to wszystko stanie się piękniejsze. Ktoś, kto to wymyślił, najwidoczniej nigdy nie był prawdziwie zakochany.
            - Czemu się jej tak czepiłaś? Przecież ona nie ma dla mnie żadnego znaczenia!
            - Odniosłam inne wrażenie patrząc, jak świetnie się ze sobą bawicie na stoku.
            - Dobra, ustaliliśmy, że nie masz o co być zazdrosna, a tym bardziej nie o Hagen. Czemu znów się wściekasz?
            - Ja się wściekam?! – Obróciła się ku niemu agresywnie, przez co omal na niego nie wpadła. Była tak rozwścieczona, że najchętniej uderzyłaby go, ale dobrze wiedziała, że jeśli to zrobi, to Malfoy znów nie będzie się do niej odzywał i wrócą do punktu wyjścia, z którego ledwo udało im się wydostać. Po minionej nocy miała nadzieję, że ich związek wejdzie w zupełnie nowy etap, wolny od kłótni i wszelkich zmartwień. Najwidoczniej znów się pomyliła, gdyż konfliktów zrobiło się jakby więcej i od samego rana nie mogą przestać na siebie syczeć. Tylko co miała zrobić, jeśli raz Draco mówi, jak bardzo mu na niej zależy, a innym razem uważa ich relację za mało ważną? Chyba ma prawo, żeby się na niego wściec, prawda?
            - A niby ja? Szukasz problemu tam, gdzie go nie ma i to jest paranoja.
            - Bo ty myślisz, że możesz spocząć już na laurach!
            - Przegięłaś, Granger. – Chwycił ją za ręce i przytrzymał mocno za plecami, jednak dziewczyna nie szamotała się, jak się tego spodziewał, a dumnie wypięła pierś i uniosła jeszcze wyżej głowę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, tocząc wyrównaną walkę na spojrzenia, a żadne nie zamierzało ustąpić. Blondyn nie ukrywał, że słowa dziewczyny poruszyły go, lecz mało pozytywnie, co zamierzał dogłębnie jej uświadomić. Bo kto do jasnej cholery łaził za nią i prosił o uwagę? Kto przyparł ją w końcu do ściany i kazał wybierać między miłością, a przyjaźnią? Kto wspierał ją przez cały ten czas i pozwolił zrozumieć siedzące w niej uczucia? On! I nikt nie ma teraz prawa mówić, że spoczął na laurach, a już tym bardziej nie osoba, którą wiecznie trzeba było na wszystko nakierowywać, bo sama zawsze potrzebowała czasu i musiała przemyśleć każdy, najmniejszy szczegół. – Miarka się przebrała, a jeśli zamierzasz robić sceny, to nie mam o czym rozmawiać. Jeśli nie zauważyłaś, nie jestem Blaise’em i zupełnie inaczej obnoszę się z uczuciami, więc przestań na siłę robić ze mnie usychającego z miłości romantyka, bo taki nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę.
            - Niczego takiego nie robię – zaprzeczyła stanowczo, jednak upór powoli zaczął w niej opadać, co Malfoy przyjął z niebywałą ulgą.
            - Wywierasz na mnie presję i sprawdzasz mnie, jakbym się zachował, gdybyś przepadła, jak kamień w wodę, bo uważasz, że nie rozumiem położenia Blaise’a. Szukałbym cię każdego dnia i nocy i nie spocząłbym, dopóki bym nie wiedział, że jesteś bezpieczna, ale zrozum, że nie mogę na to pozwolić Zabiniemu i on to zaakceptował. Więc przestań się wściekać i szukać na siłę powodu do kłótni, bo zupełnie nie ma o co. – Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, jak wielką głupotę zrobiła, że tak bardzo się uniosła i nieświadomie chciała poddać Malfoya testowi. To było podłe i kompletnie pozbawione racjonalizmu, ale naprawdę nie chciała, żeby wszystko tak zabrzmiało. Przecież dobrze wie, jak Draco przeżywałby, gdyby od niego uciekła, a mimo to i tak chciała to od niego usłyszeć. To było egoistyczne, niewyobrażalnie samolubne, bo nigdy się na nim nie zawiodła i zawsze mogła na niego liczyć. Nie jest romantykiem, to prawda, ale właśnie to, że jest sobą czyni go tak wyjątkowym.
            - Przepraszam – wybąkała cicho, a uścisk mężczyzny na jej dłoniach od razu zelżał. – Zachowuję się jak wariatka. Naprawdę przepraszam, Draco. Po prostu kiedy widzę cię z Hagen jestem niespokojna i nie potrafię zapanować nad zazdrością, dlatego tak się uniosłam. A Blaise i Ginny… Chciałam tylko im pomóc, to wszystko.
            - Ustalmy coś, dobrze? – Przytaknęła głową i objęła arystokratę za szyję, gdy ten przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku. – Nie masz powodów do zazdrości, to po pierwsze. A po drugie, ja też chcę pomóc Diabłu, ale możemy to zrobić dopiero jutro. Obiecuję, że po powrocie do Londynu zrobię wszystko, co tylko będę mógł, żeby ta dwójka znów była razem.
            - Ufam ci i wierzę, że dotrzymasz słowa, ale… - Chciała coś jeszcze powiedzieć, gdy w kieszeni kurtki znów poczuła wibracje, a po chwili dało się słyszeć dźwięk przychodzącego połączenia, więc odsunęła się nieco od blondyna i szybko wyciągnęła telefon, który należał do Zabiniego, zerkając na wyświetlacz, żeby sprawdzić, kto do niego dzwoni. Obstawiała w ciemno panią Weasley, ale komórka omal nie wypadła jej z dłoni, gdy dostrzegła zdjęcie uśmiechniętej Ginny, a pod spodem jej numer. Od razu pokazała ją Malfoyowi, który zmełł w ustach przekleństwo, wyglądając przyjaciela na stoku. – Co robimy? Zrób coś, Malfoy!
            - Chwila! – Podszedł do barierki, skąd myślał, że łatwiej mu będzie odnaleźć Diabła, jednak nic bardziej mylnego. Telefon dzwonił bez ustanku, a nerwy w Hermionie szalały jak na kolejce górskiej. Tętno miała tak wysokie, że cudem była w stanie normalnie oddychać, a ręce trzęsły jej się, jakby dostała ataku padaczki. Stanęła obok Dracona, który nigdzie nie mógł znaleźć Blaise’a, przez co irytował się jeszcze bardziej.
            - Odbierz za niego – powiedziała do blondyna, który spojrzał na nią przerażony.
            - Ja? To twoja przyjaciółka, więc ty odbierz.
            - Ja nie mogę! Ręce za bardzo mi się trzęsą. – Arystokrata spojrzał na dygoczącą Hermionę, ale gdy chciał wyciągnąć z jej dłoni telefon, dzwonienie nagle ustało, co oboje przyjęli z wielką ulgą. Niestety radość i odprężenie nie trwały wiecznie, ponieważ kilka sekund później komórka znów zaczęła wibrować, a z głośna wydobywał się dźwięk przychodzącego połączenia. Malfoyowi udało się odebrać dziewczynie telefon i szybko dotknął zielonego przycisku na wyświetlaczu. Starał się zachować względny spokój, ale nawet jemu serce łomotało mocno w piersi, a gdy usłyszał głos Ginny, nie był w stanie odezwać się do niej przez dobre kilka minut.
            - Blaise? Blaise, jesteś tam? – Omal nie podskoczył ze strachu, gdy nagły krzyk Granger oznajmił mu, że wypatrzyła Zabiniego. Dopiero to pozwoliło mu odzyskać mowę i odezwać się do narzeczonej przyjaciela.
            - Jest! Blaise! Blaise! – wołała zawzięcie czarnoskórego, lecz ten dopiero po jakimś czasie usłyszał krzyki dochodzące z domku. Natychmiast ruszył ku werandzie, na której stała Hermiona razem z Draconem. – Zabini pośpiesz się!
            - Co się stało? – odkrzyknął do dziewczyny, pędząc ku niej najszybciej jak tylko potrafił. Kasztanowłosa kobieta była już u kresu wytrzymałości i nie dała rady utrzymać nerwów na wodzy. Gdyby jednak wiedziała, do czego doprowadzi jej porywczość, wolałaby poczekać na mężczyznę na balkonie, niż krzyczeć do niego, gdy jechał ku niej jak szalony, kompletnie nie bacząc na zawrotną prędkość, którą udało mu się osiągnąć.
            - Ginny dzwoni!
            - Ninny?! Ła! – Po stoku rozniósł się krzyk Blaise’a, który wpadł w poślizg, a zaraz po nim wrzasnęła przerażona panna Granger, która od razu pobiegła ku czarnoskóremu, ciągnąc za sobą zdezorientowanego Malfoya ciągle rozmawiającego z Ginny. Ruda chyba też próbowała się dowiedzieć, co się stało, gdyż blondyn cały czas starał się ją uspokoić, mówiąc, że zaraz się wszystkiego dowiedzą. Gdy cała dwójka, a właściwie trójka, wliczając połączoną z nimi Weasleyównę, znalazła się na dole, ujrzeli nieciekawy, żeby nie powiedzieć zatrważający, widok, a do nich już jechała Miranda, którą zaniepokoiły nagłe krzyki dobiegające z domku przełożonego. Zabini bowiem leżał zakopany do połowy w śniegu z koszmarnie wykręconą ręką, a jedna narta wbiła się kilka metrów dalej w zaspę, gdyż w wyniku upadku musiała odczepić się od nogi czarnoskórego i poszybować w górę.
            - U ła! A ja ja ja jaj! Boli, boli, Draco, boli – zawodził Diabeł, a Malfoy natychmiast do niego podszedł i wręczył mu telefon z szerokim uśmiechem na ustach.
            - Ktoś chce ci o czymś powiedzieć, Diable. – Blaise skakał wzrokiem od uśmiechniętego przyjaciela do zdezorientowanej Mirandy i przerażonej Hermiony, nie mogąc zrozumieć, po co to całe zbiegowisko. Zerknął na wyświetlacz, a gdy zobaczył na nim zdjęcie ukochanej, natychmiast przyłożył komórkę do ucha, niemalże łkając w nią rozpaczliwie.
            - Ninny! Ninny, moje słoneczko kochane, skarbie, tak się o ciebie martwiłem! – Draco w międzyczasie dokonywał oględzin uszkodzeń, których narobił sobie przyjaciel, z czego w sumie najgorzej wyglądała lewa ręka. Dotknął jej delikatnie, próbując otrzepać ze śniegu, lecz czarnoskóry zawył z potwornego bólu, który jeszcze bardziej przeraził pannę Granger, a nawet osłupiałą Hagen. – Boli! Au! Au! Boli!
            - Wybacz, Blaise – odezwał się skruszony blondyn, który od razu wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer pogotowia, podchodząc jednocześnie do zdrętwiałej Hermiony.
            - Aua, chyba złamałem rękę, kochanie – odezwał się do Ginny, lecz na jego twarzy na próżno było szukać grymasu bólu, gdyż Zabini uśmiechał się jak wariat, poruszając wystającą ze śniegu nogą z nartą. Draco obserwował przyjaciela również z szerokim uśmiechem, a i panna Granger rozpromieniła się i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, jak bardzo Blaise jest szczęśliwy. – Ale to nic! Mam jeszcze drugą!

21 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Za dużo informacji. Zaraz mózg mi wybuchnie. To chyba jeden z najlepszych rozdziałów. Taki słodki <3 Mionka i Draco są po prostu cudowni, a Blaise to mistrz. Co z tego, że złamał rękę. Przecież ma drugą! Ginny w końcu zadzwoniła!!! Już myślałam, że będę musiała na to dłużej czekać, ale nie. A tak wgl, to mogłaś coś zrobić Mirandzie. Drobny wypadek na wyciągu i nie ma problemu :) Ale i tak kocham to opowiadanie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. "-Mam jeszcze drugą". Uwielbiam tego wariata ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale to nic! Mam jeszcze drugą! XDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak dla mnie Blaise wygrał ten rozdział. Trochę zaczyna mnie męczyć to ciągłe przeciąganie liny pomiędzy Hermioną a Draco. Jednak cieszę się, że dało im się dość do porozumienia. Trzymam za nich kciuki.
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu! Nareszcie! Uff... Teraz pozostało rozwiązać sprawę z Kefflerem i jego udupienie, zapewne we współpracy tamtej firmy, co zaczęła budowę. Nie podejrzewałam też Rona o taki dobór słów, który, trzeba przyznać, podziałał najlepiej. Ale ktoś musiał potrząsnąć Ginny, a zarzucenie, że to ona nie chce być już z Blaise'em, a nie odwrotnie, zadziałało niesamowicie szybko. I całe szczęście, bo nie wiadomo, co mogłoby jej jeszcze wpaść do tej ryżej głowy.

    Hermiona... Co ty robisz? xD Kiedy scena w nocy była urocza, to ta zmusiła mnie do zastanowienia, gdzie podział się rozsądek panny Granger (mam nadzieję, że nie na długo Granger).

    Iii... Koniec historii się zbliża? Ej! Nie, ja się nie zgadzam. Dobra, tak naprawdę jestem rozdarta, bo chciałabym zobaczyć, jak to się wszystko skończy, ale jednocześnie nie mam ochoty widzieć zakończenia na jeszcze długi czas. A interpretować nie będę, bo wiem, że nas zaskoczysz.

    Pozdrawiam,
    C.

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże, rozdział jest fantastyczny! Opłacało się czekać. Koniec najlepszy �� Trafiłam tu jak twój ff miał jakieś 40 pare rozdziałów i nie żałuję. Zakończenie najlepsze ;'D Jest to jeden rozdział który, aż tak niewiedzieć czemu mi się spodobał. Nie no naprawdę dobrze napisane i nie mam nic do zarzucenia ��

    OdpowiedzUsuń
  7. a Malfoy natychmiast do niego podszedł i wręczył mu telefon z szerokim uśmiechem na ustach.
    - Ktoś chce ci o czymś powiedzieć, Diable.(doszłam do wniosku że chyba Ninny mu powiedziała)

    OdpowiedzUsuń
  8. Blaise złamał rękę.Przecież ma drugą!Genialna kwestia.Gdzie rozsądek panny Granger!!.Trochę robienie z niej zazdrosnej dziewczynki mnie już nudzi,no ile razy już musieli się razem z Draco pokłucić lub podroczyć.I sié godzą.No i sié doczekaøam Ron sié zabuja w Samathe hurra!Zapomni o Hermionie.Proszé dodaj jeszcze z 12 rozdziałów.Twój blog jest za cudowny i jest numerem 1 w moim sercu.Troché glupio go tak kończyć.Przemysk to.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział, świetnie rozwinęłaś akcję i cieszę się, że Ginny zmieniła zdanie.
    Pozdrawiam,
    Serpensortia

    OdpowiedzUsuń
  10. Końcówka najlepsza 😃 świetny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  11. Blaise wygrał wszystko w tym rozdziale! On jest kochany. Jeju to już kooniec? :( Czuje sie rozdarta!
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, jeszcze nie koniec, ale już się do niego zbliżamy. Nie smutaj tak bardzo, bo zaraz po tym opowiadaniu czeka na was kolejna historia. A mam takie plany, że ledwo trzymam język za zębami, ale nie pisnę ani słowa!

      Usuń
    2. Sami się niedługo przekonacie ;)

      Usuń
  12. Tak się cieszę ze Gin, zmieniła zdanie. Jestem ciekawa jak przebiegnie rozmowa, między Herm i Draco a Molly, i Blaisa, i Ginny.
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam i weny życzę,
    MadzikM

    OdpowiedzUsuń
  13. Kobiety są TAAAAKIE problematyczne! Masakra po prostu. Czyli podpisy zdjęte, tak? A Keffler przypadkiem sobie żadnej kopii nie zrobił? Takie ważne dokumenty i wcale niezabezpieczone, bezsens. W każdym razie reakcja Ginny na Rona wspaniała. Wystarczyło ją lekko podejść, nieświadomie bo nieświadomie, i wszystko cacy! Diabeł na koniec - szczęśliwy facet i tyle w temacie :)) Dodajesz rozdziały tak szybko, że nie nadążam :PP Co sprawdzam to nowy :))
    Pozdrawiam
    KH

    OdpowiedzUsuń
  14. Molly jak zwykle musi postawić na swoim, ale w tym przypadku to dobrze. W połączeniu z dość osobliwymi metodami Rona dało to pożądany efekt i Ginny nam się najprawdopodobniej opamiętała. Normalnie jestem z niej dumna. Widzę też, że szykuję nam się nowy romansik. Malfoy padnie jak się dowie, komu wpadła w oko jego sekretarka.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Bosh Zabini jest genialny ♡♡♡ Mam jeszcze drugą xd
    《~♡~》

    OdpowiedzUsuń