niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział XLVIII

Cześć robaczki!
Przepraszam, że rozdział tak późno, ale miałam kilka spraw do załatwienia. Najważniejsze, że się pojawił. Jest w nieco innej formie niż poprzednie, ale mam nadzieję, że nie zrazi to was za bardzo. To była tylko próba i więcej w ten sposób pisać nie będę, ewentualnie gdzieś pod koniec opowiadania, ale niczego nie obiecuję. Tym samym rozdział jest niesamowicie krótki, ale liczę, że nie zawiedziecie się na nim za bardzo.

Teraz standardowa garść informacji :)
Rozdział 49 według harmonogramu pojawi się na blogu 10 lipca, czyli za 2 tygodnie.
Informacje o następnej kawie znajdziecie w odpowiedniej zakładce.

A będąc przy kawie... Chyba Yves nie dała wam tak mocno popalić jak sądziliście, co? Ja wiem, że nie wygląda, ale naprawdę jest człowiekiem i wbrew pozorom można się z nią dogadać. Trzeba tylko znaleźć odpowiedni sposób, w czym tkwi największy problem. Nie zrażajcie się więc do niej za bardzo. Mnie samą potrafi jeszcze zaskoczyć.

I tak na zakończenie chcę was poinformować, iż zaczęłam już pisać kolejne opowiadanie. Na razie jest to dość obszerny szkic fabuły i niezbędne dla nowej historii informacje, więc nie mogę się wam pochwalić niczym konkretnym, ale mam nadzieję, że niedługo do tego dojdzie. Tymczasem kończę swój jakże długi wywód filozoficzny i zapraszam na rozdział.

Realistka

* * * * *
            Odkąd pamiętam, zawsze byłam zdystansowana do innych ludzi. Nie umiałam przebić się przez ich bariery i funkcjonować między nimi; oddychać tym samym powietrzem w jednym pomieszczeniu. Nieważne czy byli w moim wieku, młodsi czy starsi; dystans psychiczny był tym, co pozwalało mi trzymać ich od siebie z daleka, a jednocześnie mieć pod ręką zawsze, gdy tego potrzebowałam. Nie chciałam przyjaźni i broniłam się przed nią z całych sił. Bo czym ona jest, jeśli nawet najtrwalsze fundamenty mogły zostać zachwiane? Pod tym względem ludzie są niesamowicie głupi. Nie dostrzegają, że sami rujnują to, co stworzyli ciężką pracą. Kawałek po kawałku, cegła po cegle rozbierają podstawy związku, który miał trwać na wieki. Jak bardzo musi boleć nadszarpnięte zaufanie, gdy osoba, którą nazywa się przyjacielem potrafi z uśmiechem na ustach i melodyjnym głosem wypowiadać słowa przesiąknięte kłamstwem? Jakie uczucia rodzą się w zbolałej duszy i krwawiącym sercu, gdy poznaje się prawdę? W końcu zaufanie nie stoi na półce w sklepie; nie jest zapakowane w ozdobną folię i nie kusi czerwonym napisem, jakoby znajdowało się na wyprzedaży. Tak ciężko je pozyskać, a tak łatwo stracić. Czy nie ma nic bardziej żałosnego, niż utrata nadziei drugiej osoby przez samego siebie? Przez swoje czyny, zachowanie, słowa, gesty? A jednak… Jednak na świecie wciąż istnieją osoby, które potrafią przełożyć przyjaźń ponad miłość. To jest jeszcze gorsze.

            Z przyduszanego w popielniczce papierosa wydobywały się ostatnie sploty szarego dymu, które natychmiast owinęły się wokół bladej kobiecej dłoni. Oplotły srebrną obrączkę, prześlizgnęły się przez resztę palców, aż wsiąknęły w drogi materiał sukni. Zniknęły zanim zdążyły się dobrze uformować.

            Znów nie wzięłam leków. I znów przypomniał mi o tym wypalony papieros. Kiedyś było o wiele łatwiej. Moje zdrowie było silne, nie musiałam zaprzątać sobie głowy takimi błahymi sprawami. Teraz te małe pastylki doprowadzają mnie do szału. Wystarczy sam ich widok, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. Drobne, białe kuleczki zamknięte we flakoniku, który zawsze muszę mieć przy sobie. Jeśli je kiedyś odstawię, jeśli zapomnę o nich przez dłuższy czas, nic już nie wróci do normalności. Ale czy można o niej w ogóle mówić? Czy moje życie kiedykolwiek było normalne? Wszystko przez tego dzieciaka. Wszystko przez jego silną wolę i charakter płynący w żyłach Malfoyów. To przez niego te małe dziadostwa znalazły się w mojej kieszeni; zagościły na stałe w rytmie dnia i nic nie wskazuje na to, że kiedyś się z niego wyniosą. Każdy dzień sprawia, że jestem słabsza. Czuję opuszczające moje starcze ciało siły i magię. Nie chcę tego widzieć. Nie chcę znosić widoku marszczącej się twarzy, drżących dłoni i mętnego spojrzenia. Świadomość, że moje życie zależy od tego chłystka sprawia, że jeszcze bardziej go nienawidzę.

            Ze srebrnej papierośnicy obleczonej w czarną skórę wyciągnęła kolejnego papierosa i przypaliła go zapalniczką. Używanie różdżki w miejscu, gdzie kręci się mnóstwo mugoli nie jest bezpieczne i odpowiedzialne. Zaciągnęła się mocno gryzącym dymem i wypuściła go po chwili, pozwalając mu zmieszać się z parą, przez co zrobił się gęstszy i cięższy; nie rozpłynął się w powietrzu, jak miał w zwyczaju. Zaczerpnęła świeżego grudniowego powietrza, lecz w tym samym momencie płuca zacieśniły się, jakby odmówiły jej współpracy. Mocny kaszel pojawił się kilka sekund potem. Miał w sobie tyle siły, że nie potrafiła nad nim zapanować, a trzymany między palcami papieros upadł na marmurową posadzkę i potoczył się do barierki balkonu, aż w końcu z niego spadł. Im bardziej starała się odetchnąć, tym duszności stawały się gorsze, aż doprowadziły ją do stanu, w którym nie potrafiła rozluźnić krtani. Prawa ręka kurczowo ściskała wątłą lewą pierś, a druga dłoń konwulsyjnie zaciskała się na metalowej barierce balkonu. Ból nasilał się coraz bardziej, nie była już w stanie złapać choćby najmniejszego oddechu. Spomiędzy ust na marmurową posadzkę zleciało kilka kropel krwi. Udało jej się wyciągnąć z niewielkiej torebki kryształowy flakonik, z którego wysypała na rękę kilka białych pastylek. Dwie z nich zniknęły w odmętach nocy, gdy spadły z drżącej dłoni. Pomimo ich nieznacznej wielkości miała duży problem, żeby je połknąć, gdyż miażdżący płuca kaszel nie odstępował jej na krok.

            Od kiedy mój brat założył rodzinę, ciągle zadawałam sobie pytanie, czy to jest ten moment, kiedy nasze drogi zaczynają biec w różnych kierunkach. Odebrano mi go. Zrujnowano fundamenty, które budowaliśmy razem od dziecka i już nigdy nie pozwolono w ich miejsce postawić nowej cegły. Mimo świadomości, iż nie ożenił się z miłości, nie mogłam karmić się złudzeniami i żyć w świecie, w którym funkcjonowaliśmy do tej pory. Stał się zbyt słaby, wpuścił do nich uczucia, którymi zawsze pogardzał, a przynajmniej tak twierdził. Nie było już w nim dla mnie miejsca, więc musiałam zbudować własny, w którym czułabym się bezpiecznie i mogła być sobą. Dwunastoletnia dziewczynka tworząca prywatną fortecę bez ścian i okien, bez jakiejkolwiek formy dostępu. Nikt nie mógł do niej wejść, ale ja sama też nie mogłam jej opuścić. Byłam tego świadoma od pierwszej cegły, którą chwyciłam w ręce i położyłam na właściwym miejscu. Od początku do końca, do którego nieubłaganie się zbliżam. Jedno wyjście, jedyna szansa na oddalenie śmierci odeszła ode mnie tak samo, jak mój brat. Ale ja nie przegrywam i żadna kobieta nie stanie znów między mną a życiem.

            Duszący kaszel zaczynał pomału ustawać, ale ból w płucach nie odszedł nawet na sekundę. Podobnie zaciśnięte mięśnie krtani nie chciały choć na chwilę się rozluźnić. Przemęczone ciało na szczęście nie drżało, a czerwone krople krwi, które wypłynęły spomiędzy warg zaczęły powoli zasychać na posadzce. Z sali, gdzie przebywali goście, dobiegały do niej frywolne śmiechy i beztroskie rozmowy, od czasu do czasu słyszała dźwięk uderzanego o siebie szkła. Zaraz rozpocznie się kolacja, wszyscy będą plotkować i wychwalać Narcyzę pod same niebiosa za jej pomysłowość, a ona będzie stała na tym balkonie zupełnie sama. Ale tak jest lepiej. W ten sposób nikt nie będzie się nią przejmował i nie zbliży bardziej, niż na to pozwala. Zresztą bale od zawsze ją nudziły i przyprawiały o mdłości. Tyle obłudy, zawiści i hipokryzji można doświadczyć jedynie na sali wypełnionej politykami. Nadmierna eskalacja głupoty po prostu od zawsze działała jej na nerwy, a w takich miejscach mogła przyprawić ją nawet o zawał serca. O ile wciąż mogła mówić, że je posiada.

            Wszystko zaczęło popadać w ruinę, gdy Lucjusz był małym dzieckiem. Poznałam go, gdy ledwie odrastał od ziemi, ale już wtedy mogłam powiedzieć, że więzy klątwy niebezpiecznie zacisnęły się na moim gardle. Abraxas doskonale wiedział, jakim zaklęciem zostały połączone nasze życia, ale nawet nie próbował interweniować. Jego stosunki z synem były chłodne, można powiedzieć, że nie interesował się za bardzo dzieckiem. Obchodziło go jedynie, żeby spełnił ciążący na nim obowiązek dziedzica. Chciałam móc powiedzieć, że serce mi się kraje na widok sponiewieranego chłopczyka, który przyjechał do mnie i męża pewnego niezbyt upalnego lata. Ten dzień utkwił mi w pamięci jakoś szczególnie. Może dlatego, że potraktowałam go wtedy wyjątkowo oschle, można by rzec, że nawet okrutnie.
            Ciepłe promienie słońca prześlizgiwały się od czasu do czasu po bladej skórze siedzącej na balkonie kobiety, która pochłonięta była lekturą masy dokumentów, zapisując na nich raz po raz uwagi drogim piórem. Obok stosiku papierów stała filiżanka po porannej herbacie oraz popielniczka wypełniona po brzeg filtrami od papierosów. W drugim fotelu siedział starszy mężczyzna, którego gładko ułożone włosy już dawno pokryła siwizna. Czytał jedną z francuskich gazet związanych ze światem ekonomii. Nie odzywali się do siebie, nawet nie patrzyli, zupełnie jakby udawali, że druga osoba nie istnieje. Z wykonywanych czynności wyciągnęło ich ciche pukanie w drzwi, w których po chwili stanęła młoda dziewczyna ubrana w błękitny uniform.
            - Tak? – odezwał się mężczyzna, odkładając czytana gazetę na stoliczek. – Coś się stało, Caroline?
            - Chciałam państwa poinformować, że panicz Lucjusz już przyjechał. – Starsza kobieta spojrzała na znajdujący się na wychudzonym nadgarstku zegarek, ale z jej twarzy nie dało się zbyt wiele wyczytać. – Pani Yves?
            - Słucham – odparła beznamiętnie, sięgając w tym czasie po kolejny dokument ze stosiku. Stojąca obok niej dziewczyna wydawała się być zmieszana, a może była tylko zaskoczona zachowaniem gospodyni, która nie wykazywała żadnych oznak zainteresowania przybyłym gościem.
            - Czy mam zaprowadzić panicza Lucjusza do jego pokoju?
            - Jest za wcześnie. – Siedzący obok mężczyzna wydawał się chcieć coś powiedzieć, ale powstrzymał się najwidoczniej w ostatnim momencie i sięgnął po gazetę, którą przed chwilą położył na stoliczku. Caroline ewidentnie była zakłopotana i nie rozumiała intencji swej pracodawczyni.
            - Czy mam podać mu posiłek? – Yves odłożyła okulary przeciwsłoneczne na bok i zerknęła na dziewczynę kątem oka. Po chwili pusty wzrok przeniosła na zegarek, ale nie odezwała się do służącej, która jawnie wyczekiwała jakiejś reakcji. Gdy przedłużająca się obecność Caroline zaczęła denerwować starszą kobietę, rzuciła jej pełne wyższości spojrzenie, odkładając nieco zbyt agresywnie piórko na blat stolika.
            - Powiedziałam, że przyjechał za wcześnie. – Na twarzy dziewczyny można było dostrzec jawne niezrozumienie, ale mimo wszystko nie odważyła się zaprotestować. Skłoniła się lekko i opuściła balkon, zamykając za sobą jak najciszej drzwi. Yves spodziewała się, że Harold coś do niej powie, ale mężczyzna zagłębił się widocznie w dzienniku tak bardzo, że nawet nie zwrócił uwagi, iż służąca zdążyła ich już opuścić. Siedzieli tak jeszcze chwilę w milczeniu, aż kobieta wstała niespodziewanie z zajmowanego miejsca i zniknęła za oszklonymi drzwiami, kierując się ku oknu, z którego miała idealny widok na dziedziniec. Odsunęła ciężką kotarę i dostrzegła czarny powóz, a w środku małego chłopczyka o włosach białych niczym śnieg i związanych za pomocą czarnej wstążki w małego kucyka. Jego niewinna twarz powinna w niej wzbudzić jakieś pozytywne uczucia, ale nie potrafiła się zdobyć na nic innego, jak czyste poirytowanie.
            Chciałam powiedzieć, że nie pamiętam reakcji Lucjusza, gdy po przeszło trzech godzinach samotnego siedzenia w powozie w końcu wszedł do dworku. Jak zawsze czekałam na niego razem z mężem na schodach. Nie spodziewałam się jednak, że ten mały blondynek, który zawsze w obecności ojca nie potrafił nawet unieść kącików warg lekko ku górze, podbiegnie do mnie i przytuli się do moich nóg, wykrzywiając usta w najbardziej niewinnym uśmiechu, jaki dane mi było ujrzeć w całym moim życiu. Ale to nie zachowanie Lucjusza było tym, co chciałam wymazać z pamięci, a własna reakcja, która wbrew wyznawanym zasadom ukazała ludzkie oblicze od zamierzchłych czasów. Byłam zaskoczona, żeby nie powiedzieć oszołomiona poczynaniami chłopca, a jednak nie zrugałam go, jak miałam w zwyczaju. Nie odepchnęłam go. Do dziś czuję na dłoni miękkość włosów Lucjusza i ciepło jego głowy, gdy pogłaskałam go po niej tego letniego dnia. Okazałam słabość, pozwoliłam sobie na gest, w którym znajdowało się uczucie. Przyrzekłam sobie wtedy, że już nigdy tego nie zrobię. Nie pozwolę się omotać ludzkim emocjom, które mogą zranić mnie jeszcze mocniej, a nawet zniszczyć doszczętnie.
            Niewielkie płatki śniegu zaczęły prószyć z nieba spowitego czernią, a jasna łuna księżyca oświetlała jedyny kąt balkonu, do którego nie dotarło światło finezyjnych lamp umieszczonych na budynku. Gdyby nie zaklęcie utrzymujące ciepło już dawno zaczęłabym myśleć nad powrotem do gości. Choć pewnie wolałabym zamarznąć niż użerać się z Korneliuszem Knotem lub znosić uprzejmą pannę Granger. Dziewczyna ewidentnie działa mi na nerwy całą swoją osobą. Denerwuje mnie jej kruchość, która okazała się być najlepszą i najsilniejszą bronią dziewczyny. Niby słaba, wyczerpana psychicznie po stracie dziecka, ledwo udaje jej się stawiać kolejne kroki w życiu, a jednak to wystarczy, żeby nie móc ruszyć jej z miejsca. Tylko tyle, by nie móc usunąć jej od boku Dracona. A ten młokos jeszcze się w niej zakochał. To nie jest okropne, to po prostu oburzające. Jakim cudem tak ludzkie uczucie, jakim jest miłość, tak słabe i irracjonalne w kwestii swego istnienia, jak ten niewdzięczny chwast zdołał wejść do mojego perfekcyjnego ogródka i zniszczyć starannie pielęgnowane rośliny? Co gorsza, nie dostrzegam żadnej możliwości pozbycia się go bez użycia siły. Już dawno powinnam wyplenić go, wyrwać, wyrzucić i spalić, a jednak każdego ranka widzę go między kwiatami i potrafię się tylko na niego patrzeć. Pozwalam mu rosnąć, nabierać sił, pobierać pokarm z gleby, a nawet sama go podlewam. Ten karygodny chwast, ta cholerna miłość niszczy mój idealny świat, w którym nie ma miejsca na żadne ciepłe uczucia. Muszę się go pozbyć jak najszybciej. Muszę zrobić wszystko, żeby Hermiona Granger odeszła od Draco, choćbym miała przypłacić za to życiem. Dopiero wtedy mój nieskazitelny świat powróci do nienagannej harmonii, w której funkcjonował do jej przybycia.

            Wyciągnęła kolejnego papierosa z papierośnicy i włożyła między wargi, lecz dłoń utkwiła jej w powietrzu, gdy miała przypalić końcówkę używki. Wahała się, czy powinna palić po tak krótkim czasie od ataku duszności. To nie jest zwykła choroba. Owszem, przypomina nieco mugolską dolegliwość, ale jest znacznie silniejsza i bardziej niebezpieczna. Draco jest w wieku, w którym już dawno powinien być żonaty, a ona powinna czuć świeżą porcję energii płynącą z krwi dziedzica noszonego w brzuchu przez jego wybrankę. Zdrowie zaczyna odczuwać owe opóźnienie i buntuje się przeciw niej, domagając się pokarmu. W takim tempie nie zostało jej zbyt wiele życia. To jedynie kwestia czasu, aż nie będzie mogła wyjść z łóżka, ruszyć ręką, odezwać się i odda ostatnie tchnienie w samotności. Może dwa lata, może trzy, w każdym razie niewiele. Sądziła, że panna Granger będzie potrafiła ją zrozumieć. Była przekonana, że nie chce mieć kolejnego życia na sumieniu i odejdzie od Draco dobrowolnie, ale gdy ją ujrzała u jego boku dzisiejszego wieczoru, wiedziała, że dziewczyna nie ma zamiaru ustąpić. To z kolei pociągnęło za sobą potworny ból w piersi, który zaczął rozprzestrzeniać się na kręgosłup, aż musiała opuścić całe towarzystwo i zapanować nad dręczącą jej ciało chorobą. Ale czy tylko ciało? Czy to nie była również dolegliwość umysłu?

            Nie mam obsesji na punkcie młodości. Nie obchodzi mnie za bardzo ilość zmarszczek na twarzy, rękach czy dekolcie. Wygląd jest ważny, ale co mi po nim, jeśli nie będę żyła? Pragnienie wiecznej egzystencji zawładnęło mną dnia, gdy ja i Septimus zostaliśmy związani klątwą. To był dar, który znienawidziłam równie szybko, co pokochałam.  Żywię się życiem kolejnych potomków rodu Malfoyów. Ale właściwie jaki to wszystko ma sens? Czasem zadaję sobie pytanie, czy nie jestem już znudzona obserwowaniem zmian zachodzących na świecie? Czy nie męczy mnie doświadczanie coraz większej ludzkiej głupoty, która wydaje się być nieodłączną cechą nowych pokoleń? Czy nie mam już dość? Czasami żałuję, że to jedynie chwilowe przemyślenia, a nie cel, który powinnam osiągnąć. Wszystko byłoby łatwiejsze, jednak nagroda jest również karą. Moja śmierć oznacza śmierć całego rodu, a ten uparty młokos nie jest w stanie tego zrozumieć. Dlatego nie mogę mu pozwolić na spędzenie życia u boku panny Granger. Nie mogę dopuścić, żeby ta miłość, która ich złączyła, zjednoczyła ich ciała i dusze w jedno. Mam dość cierpienia przez szczęście innych. Mam dość czerpania bólu z uczucia, którym powinnam się cieszyć. Nie jestem już w stanie dźwigać dłużej jarzma, którym wszyscy mnie obarczają.

            Schowała niezapalonego papierosa do pojemniczka i włożyła go do torebki, którą następnie zminimalizowała i umieściła w rękawie sukni. Wygładziła lekko pomarszczony materiał, a drzwi balkonowe otworzyły się niespodziewanie. Obdarzyła Lucjusza apatycznym spojrzeniem, jednak nie ruszyła się z miejsca. Mężczyzna nie wydawał się być zaskoczony jej obecnością. Przeciwnie – wyglądał, jakby właśnie tutaj spodziewał się ją zastać. Podszedł do niej powolnym krokiem i stanął obok barierki. Yves obserwowała go kątem oka, jednak wciąż się nie odezwała, co nieco zaczęło mu ciążyć. Odchrząknął najciszej jak potrafił, starając się zwrócić na siebie całą uwagę ciotki. Wydawała mu się bowiem nieobecna, jakby coś zaprzątało jej myśli na tyle, że nie była nawet w stanie przepędzić go z balkonu jakąś złośliwą uwagą.
            - Masz papierosa? – zapytał wyjątkowo uprzejmie, a wbrew oczekiwaniom Yves wyciągnęła z niedawno pomniejszonej torebki papierośnicę i poczęstowała go nikotynową używką, chowając następnie pudełeczko z powrotem w kopertówce. Przyjął ją z lekkim skinięciem głowy i przypalił końcówkę za pomocą różdżki, starając się to zrobić bardzo dyskretnie. Zaskoczyło go również, że ciotka nie zapaliła. Coś mi tu ewidentnie śmierdzi i to nie są jej perfumy.
            - Mam się zapytać, jak się bawisz? – Yves mrugała jedynie od czasu do czasu oczami, ale wciąż się nie odezwała. Nawet nie pokręciła głową, iż nie oczekuje od niego zainteresowania. Po prostu stała obok niego i patrzyła się beznamiętnym wzrokiem, co nieco deprymowało Lucjusza. Strzepnął nadmiar popiołu z papierosa i spuścił odrobinę głowę, a wtedy dostrzegł niewielkie czerwone plamki obok stóp. Zaciągnął się mocno dymem i spojrzał na ciotkę z góry, jednak nie chciał wyglądać wyniośle. Starał się stwarzać pozory zagniewanego, ale sądząc po wyrazie twarzy starszej kobiety niespecjalnie mu to wychodziło. Z drugiej strony, Yves zawsze tak wyglądała, więc nie powinien za bardzo się przejmować. Doskonale zapamiętał tę oziębłą postawę, gdy był jeszcze dzieckiem.
            Lekcje czytania są potwornie nudne, ale i tak lepsze niż zajęcia z etykiety. Ciocia zawsze siedzi cicho, prawie nic nie mówi. Chciałbym ją zapytać o dużo rzeczy, ale boję się, że znów będzie na mnie zła. Wydaje mi się, że nawet niespecjalnie mnie lubi. Nie zwraca na mnie uwagi. Poprawia jedynie błędy, a nawet nie patrzy w książkę. Tak jak teraz. Czyta jakieś papiery i nie patrzy na mnie. Ale przecież nie uderzy mnie, jak o coś ją zapytam. Prawda?
            - Dziadek opowiadał mi o Hogwarcie. – Nie ruszyła się. – To taka szkoła dla czarodziei.
            - Szkoła magii i czarodziejstwa – odpowiedziała smutno. Ciekawe, dlaczego się nigdy nie uśmiecha.
            - Powiedział, że też tam pójdę. – Chciałbym, żeby chociaż na mnie spojrzała. Cały czas tylko czyta i coś pisze. To strasznie denerwujące. – Ciociu?
            - Słucham. – Czy ona zostawi w końcu te papiery?
            - A ty chodziłaś do Hogwartu? Opowiesz mi coś o nim? Dziadek mówił, że byliście w jednym mieszkaniu.
            - W domu. Obowiązuje podział na domy. – Dalej jest smutna. Może powinienem bardziej się postarać?
            - A w jakim byłaś domu?
            - W Slytherinie. – Nie wygląda, jakby była z tego zadowolona. A dziadek mówił o tym i cały czas był taki zadowolony.
            - Jak tam było? W co się bawiliście? Ciociu opowiedz mi coś! – Myślałem, że zaraz się do mnie uśmiechnie i zacznie mówić jak dziadek, ale ciocia Yves ściągnęła okulary i spojrzała na mnie ostro, jakbym zrobił coś złego. A przecież ja tylko pytałem o szkołę!
            - Lucjuszu wracaj do zajęć. – Nie lubię, gdy jest na mnie zła i mówi jak tata. – I wyprostuj się młodzieńcze. Nie jesteś na podwórku.
            - Ale ciociu…
            - Skończyłam na dziś rozmowę z tobą. – Po prostu wstała, zabrała okulary i wyszła. Dlaczego ona tak bardzo mnie nie lubi? Czy ciągle robię coś nie tak? Ale ja przecież tak bardzo się staram, a ona nigdy mnie nie chce pochwalić! Nie chcę teraz płakać. Tata mi tego zabrania i bije mnie, gdy zobaczy, że płaczę. Nie chcę, żeby ciocia też mnie uderzyła. Nie chcę. Nie chcę!
            Zdał sobie sprawę, że czuje się dokładnie tak, jakby znów był małym, wystraszonym chłopcem, który boi się zapytać Yves o cokolwiek. Od kiedy pamiętał była chłodna i zdystansowana. Czasami uśmiechnęła się, ale głównie, gdy nauczył się do niej pyskować. Zawsze była wtedy wściekła, czekał na moment, aż go uderzy, ale choć była jak bomba zegarowa, nigdy nie podniosła na niego ręki. Krzyczała nie raz, ale nie potraktowała żadnym zaklęciem, co z kolei praktykował ojciec za wszelką zniewagę. Mimo wszystko bał się zadać jej teraz pytanie o ślady krwi na posadzce. Sama mu o tym nie powie, ale jakby ją odpowiednio podejść, mogłaby napomknąć co nieco.
            - Narcyza powiedziała, że nie rozpoczniemy kolacji, dopóki nie wrócisz na salę.
            - Nie jestem głodna. – Zacisnął mocniej palce na tlącym się papierosie, a następnie zaciągnął się nim głęboko i zgasił niedopałek w popielniczce. Yves wciąż wyglądała na nieobecną, a to go nie tyle martwiło, co mocno zastanawiało. Nie sądził, żeby ta jadowita żmija chciała sabotować bankiet jego żony, ale coś knuła, jakiś nikczemny występek chodził jej po głowie i miał co do tego złe przeczucia. Do tego zaschnięte krople krwi na posadzce nie dawały mu spokoju.
            - Jako członek rodziny zajmujesz miejsce przy głównej części stołu.
            - I jakie to ma znaczenie?
            - Takie, że musisz tam być i siedzieć na tyłku przez godzinę. Jeść nie musisz. – Yves spojrzała na niego zza przymrużonych powiek i uniosła wysoko głowę. Nie zdawała sobie sprawy, że w ten sposób Lucjusz mógł dokładnie przyjrzeć się kącikowi jej wąskich ust, w którym dostrzegł niewielki czerwony ślad krwi. Starał się nie dać po sobie poznać, jak bardzo go to interesuje, ale ciotka potrafiła go przejrzeć na wylot w ciągu kilku sekund. Jeśli jeszcze o tym nie wspomniała, to znaczy, że ten temat rozmowy jest dla niej bardzo niewygodny. Ta informacja wystarczyła mu w zupełności do zwiększenia ilości obaw.
            - Powiedz Narcyzie, że rozbolała mnie głowa – odparła apatycznie, przyjmując jednocześnie beznamiętny wyraz twarzy. Ta nagła zmiana nastroju nieco zaskoczyła Lucjusza, a już tym bardziej gwałtowne spuszczenie wzroku. Yves miewała humorki, którymi potrafiła wpędzić go w głęboką depresję lub doprowadzić do białej gorączki, ale nigdy nie wywołała w nim współczucia, które teraz odczuwał. A ostatnie, czego pragnął, to żal nad upierdliwą jędzą, która zatruła życie całej jego rodzinie.
            - Nie wiedziałem, że żmiję może rozboleć głowa. – Spodziewał się jakiejś kąśliwej uwagi, ale ciotka patrzyła jedynie w przestrzeń, nie zaszczycając go więcej wzrokiem. Coraz bardziej nie podobała mu się sytuacja, w której się znalazł. A przecież mówił Narcyzie, że nic z tego nie wyjdzie! Westchnął głośno, krzyżując przy tym ręce na klatce piersiowej, zaś jego spojrzenie od razu przeniosło się na zaschnięte krople krwi. Musi się dowiedzieć, co to się stało. A nuż okaże się, że chciała sobie podciąć żyły. Jeden problem byłby chociaż z głowy.
            - Ugryzłaś się w język, jak plułaś do kogoś jadem? – Ciotka zerknęła na niego kątem oka, ale nie wyglądała na jakkolwiek zainteresowaną jego pytaniem. Była znużona i ewidentnie chciała się go jak najszybciej pozbyć.
            - Możliwe. – Zazwyczaj w takich chwilach ludzie okazują sobie współczucie. Jedni chcą się wygadać, drudzy po prostu słuchać. Do jakiej grupy należy Yves tego tak naprawdę nie wie nikt, gdyż ciężko wyobrazić ją sobie z twarzą pełną żalu. Im dłużej jednak przebywał w jej towarzystwie, im więcej czasu stał obok niej na tym lodowatym balkonie, tym przeświadczenie o problemie ciotki stawało się coraz większe, a ciekawość wręcz zakrawała o obsesję. Odchrząknął nieznacznie i wbił wzrok w rozgwieżdżone niebo. Nawet nie miał ochoty jej podokuczać, a przecież to wyśmienita okazja, żeby wytrącić ją z równowagi. Czy możliwe, że w jakimś stopniu martwi się jej stanem?
            - Dobra, uparty babsztylu. – Przez chwilę miał wrażenie, że przez wąskie wargi Yves przebiegł blady uśmiech satysfakcji. – Nie będę nad tobą stał i marzł jak kołek. Wracam do środka.
            - Mądry wybór. – Lucjusz wyglądał jakby wahał się, czy na pewno powinien ją zostawić, ale brak dalszych reakcji ciotki utwierdził go w przekonaniu, że marnuje tylko czas. Otrzepał marynarkę z płatków śniegu i zniknął za oszklonymi drzwiami, a pierwsze, co zobaczył, to zniecierpliwiona twarz Narcyzy, która rozmawiała o czymś z jakąś kobietą.

            To do niego niepodobne. Nigdy tak łatwo nie zrezygnował, a i obelgi kierowane pod moim adresem nie były tak silne i przepełnione nienawiścią, jak miał w zwyczaju. Znam Lucjusza od dziecka. Jest trochę nieporadny, ale jeśli coś sobie postanowi, to zawsze to dostaje. Jest uparty, ale w pozytywnym znaczeniu. Dawniej bardzo mi się to podobało, ale teraz nie jestem przekonana, czy jego wrodzona determinacja jest moim darem czy przekleństwem. Nie znoszę, kiedy ktoś miesza się w moje sprawy; wchodzi z butami w czyjeś życie i na siłę chce je dostosować do siebie. Tacy ludzie są natrętni, ale też bardzo konsekwentni i nie rezygnują z obranego celu. Nie chcę powiedzieć, że Lucjusz stara się mieć na mnie jakiś wpływ, ale drażni mnie jego ciągłe zainteresowanie moja osobą. Czuję od niego to samo, co czułam od Harolda – skrywaną troskę. Starałam się ich nauczyć, że nadmierna dbałość o kogoś może uczynić z nich wyjątkowo podatnych na cudze cierpienie. Widocznie obaj nie chcieli właściwie przyswoić moich lekcji. Z jednej strony niesamowicie mnie to irytuje, ale kiedy drzwi od balkonu zamknęły się, a ja ponownie zostałam sama, moje słabe serce jakby mocniej zadrżało w piersi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio doświadczyłam tego uczucia. Możliwe również, że po prostu nie chcę pamiętać, ale nie zamierzam wracać do minionych spraw i roztrząsać bezsensownie przeszłości. Ludzie myślący o przyszłości również są skończonymi głupcami, ponieważ jedynie teraźniejszość ma wpływ na nasze dalsze życie. Właśnie to, co robimy teraz, każdy ruch czy słowo, to one formują przed nami kolejne fragmenty drogi, przez którą kończymy. Nie potrafię pojąć, czemu sama nie stosuję się do tej jakże logicznej zasady. Czy to znaczy, że pod płaszczykiem dumy i eskalacji inteligencji tak naprawdę kryje się stara kobieta, która potrafi jedynie użalać się nad własnym losem?
            Srebrną tarczę księżyca spowiły chmury, a blask gwiazd jakby stracił na intensywności. Nigdy nie wierzyłam w ludowe przekonania o wpływie natury na człowieczy los. Patrząc jednak w to ciemne niebo, które jeszcze przed chwilą zachwycało swym majestatem, nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że moja epoka, moja faza księżyca właśnie się zmienia, a nawet odchodzi w zapomnienie. Nie chcę kryć się za chmurami. Pragnę rozświetlać granatowy firmament i królować na nim do końca świata. Jedynym sposobem na to jest niestety usunięcie się w cień; muszę zniknąć, schować się na jakiś czas, żeby później oślepić swym blaskiem każdego, kto spojrzy w niebo. Jestem już słaba, ubywa mi sił z każdym kolejnym dniem, ale nawet przed samą sobą nie jestem w stenie się przyznać, że boję się tego nagłego końca. Nie wiem już, czy to duma, czy głupota, ale jedno z nich jest na tyle silne, że wyparło ze mnie wszelki strach i obawy przed przyszłością.

            Tak jak się spodziewała, nikt nie zwrócił za bardzo uwagi, iż wróciła na salę. Prawdopodobnie mało kto zauważył, że w ogóle jej na niej nie ma. Gdyby powiedziała, że jakoś to ją obchodzi, skłamałaby przed samą sobą. Tym bardziej nie chciała, żeby ktoś usłyszał męczący ją jeszcze od czasu do czasu kaszel. Powinna się go jak najszybciej pozbyć, ale wzięcie leków przy tych wszystkich ludziach jest niemożliwe. Pozostaje jej liczyć, że nikt nie będzie chciał zawracać jej głowy w drodze do toalety. Niespiesznym krokiem zaczęła kierować się w stronę wejścia na piętro. Na wyższym poziomie istnieje większe prawdopodobieństwo, iż nikt jej nie zaczepi. Płuca znów zaczęły ją pobolewać, a kręgosłup jakby łamał się na pół. Musi jak najszybciej dotrzeć do łazienki i pozbyć się wszelkich świadków, którzy mogą zwrócić na nią uwagę. Nikt nie może wiedzieć o chorobie. Nikt! Ból stawał się coraz gorszy i potwornie ciężki do wytrzymania, ale wrodzona duma nie pozwalała jej pokazać słabości. Ani jeden mięsień na twarzy nie zadrżał, mimo promieniującej z klatki piersiowej okrutnej męki. Przy wyjściu z sali jednak omal nie wpadła na wysokiego mężczyznę, a gdy ten przytrzymał ją za ramię i zapytał, czy wszystko w porządku, obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem, chcąc jak najszybciej pozbyć się intruza. To nieplanowane zderzenie w drzwiach pociągnęło za sobą jeszcze więcej wydarzeń. Wśród zaproszonych gości, gwaru rozmów, beztroskiego śmiechu i dźwięków muzyki, dostrzegła bardzo interesującą scenę, jednakże by móc ją dobrze obserwować, musiała znaleźć się odrobinę wyżej. Jej bystre oczy wypatrzyły bowiem Dracona, a obok niego nie odnalazły panny Granger, której nie odstępował na krok. Wspięła się pospiesznie na schody stając na samym ich szczycie przy misternie rzeźbionej metalowej barierce i obserwowała intrygującą scenę rozwijającą się ewidentnie dla blasku fleszy.

            Niewysoka kobieta o długich, jasnych włosach opierała się na ramieniu młodego Malfoya i uśmiechała promiennie do mężczyzny z aparatem. Czerwona suknia na dobrą sprawę więcej odsłaniała niż zakrywała, ale nie słyszałam, żeby ktokolwiek protestował na widok dość sporych rozmiarów piersi właścicielki. Zachwycała wypracowaną przez kosmetyki urodą, w której skład wchodziły głównie wiadro podkładu i kubeł pudru. Była mdła, kompletnie nijaka, a nawet ciut beznadziejna. Od zawsze panny, które zaglądały do portfela mężczyzn przyprawiały mnie o odruch wymiotny. Wydają się posiadać dziurę między uszami, a tak naprawdę ich umysł potrafi zaskoczyć niejednego naukowca. To niesamowicie interesujące, czego kobieta z kryzysem wieku średniego chce od Dracona. A będąc już przy tym małolacie, co ten chłystek kombinuje, że pozwala sobie na tak bezwstydne posunięcie?  Ta sprawa jest wyjątkowo intrygująca zważywszy na fakt, iż brakuje w niej bardzo istotnego elementu w postaci wątłej osóbki panny Granger. Przyszli razem, jeszcze dumnie to przede mną demonstrowali, a teraz ich drogi nagle się rozeszły. To doprawdy rozczulające i żałuję, że nie mogę zostać na tym teatrzyku dłużej, ale przy odrobinie szczęścia i dzięki pomocy wyuzdanej siksy o tlenionych włosach pozbędę się natrętnej płaczki, która weszła w życie Draco i stanowczo za długo się w nim zadomowiła. Pytanie tylko, jak do tej zaskakującej sytuacji doszło?

            Duszący kaszel nasilił się w przeciągu tych kilku minut, które poświęciła na obserwowanie młodego Malfoya i jego tajemniczej towarzyszki. Na szczęście łazienka była pusta i nie musiała martwić się, że ktoś ją zauważy. Zamknęła drzwi przy użyciu różdżki i powiększyła torebkę, z której wyciągnęła flakonik z tabletkami. Starała się zachować spokój, ale ucisk w płucach był tak bolesny, że ledwie panowała nad drżeniem rąk, które z wielkim trudem odkorkowały pojemnik z lekami. Gdy wysypała na dłoń kilka sztuk, poczuła w ustach charakterystyczny metaliczny smak krwi. Natychmiast odkręciła kran i pozbyła się problematycznej wydzieliny, która pomału zaczęła przyprawiać ją o mdłości. Następnie łyknęła przygotowane tabletki i pochyliła się nad umywalką, wsłuchując się w szum wody i szybkie bicie serca. Tak mocno zaciskała palce na kamieniu, że omal nie połamała idealnie spiłowanych paznokci. Ból jednak nie ustawał, a nawet się nasilał, mimo zażytych leków. Czuła rodzące się w duszy uczucie paniki, a gdy spojrzała na flakonik z pastylkami, lęk stał się niemal namacalny. Nie wiedziała, jak to się stało, że zostało jej niecałe pół opakowania. Czy naprawdę ataki w ostatnim czasie były tak częste i silne? Wciąż drżącą ręką wysypała kolejną porcję środków przeciwbólowych i połknęła je bez zastanowienia. Dopiero wtedy w lustrze dostrzegła odbicie osoby, którą najmniej spodziewała się tu zastać.
            - A panna Granger jak zwykle wpycha nos w nieswoje sprawy – odezwała się do mocno zaskoczonej dziewczyny, która stała przy drzwiach prowadzących do drugiej części łazienki. Chciała uśmiechnąć się do niej jadowicie, ale przeszkodził jej w tym kaszel, który od pierwszego ataku nie odstępował jej na krok. Uciekła przed bacznym wzrokiem młodej kobiety, starając się zapanować nad objawami choroby i jednocześnie zakręcić kran. Kurek jednak wyślizgiwał jej się z dłoni, a gdy zobaczyła wyciągniętą rękę Hermiony, która uporała się z jej problemem, poczuła się potwornie zażenowana.
            - Nie moja wina, że muszę załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne. – Spojrzała na dziewczynę kątem oka, ale zarówno na twarzy, jak i w głosie nie dostrzegła najmniejszych śladów kpiny czy złości. Zauważyła natomiast coś innego, co normalnie bardzo by się jej spodobało, ale nie wiedzieć czemu teraz nie potrafiła zareagować cynizmem na przygnębienie panny Granger.
            - Rozumiem – odparła beznamiętnie i poprawiła kosmyk białych włosów, który opadał jej na czoło. Czuła na sobie uważne spojrzenie Hermiony i bardziej pilnowała tego, co robi. Dobrze wiedziała, że jej ruchy nie są swobodne, a bardzo nerwowe, choć starała się zachować pozory spokoju. Szczególnie było to widoczne przy otwieraniu papierośnicy, która koniec końców wypadła jej z rąk i z głośnym hukiem upadła na czarne kafelki łazienkowe. Kasztanowłosa dziewczyna schyliła się po przedmiot i wyciągnęła z niego jedną używkę, którą następnie wręczyła starszej kobiecie. Yves przyjęła ją od niej bez słowa sprzeciwu czy wdzięczności, a lewa brew powędrowała nieznacznie ku górze. Nie odezwała się nawet wtedy, gdy Hermiona włożyła papierośnicę z powrotem do kopertówki.
            - Papieros tylko pogorszy sprawę, ale niech pani robi, co uważa za słuszne.
            - Poza tobą nic nie jest w stanie bardziej zrujnować mojego życia. – Była gryfonka przywykła już do plucia przez starszą kobietę jadem. Sama się sobie dziwiła, że nie miała przy niej nigdy parasolki, którą choć trochę mogłaby się obronić przed trującą substancją. Skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się biodrem o kamienny blat, w którym została umieszczona umywalka i przyglądała się poczynaniom ciotki Dracona. Z wielkim trudem przychodziło jej zapalenie papierosa. Nie miała nawet wystarczająco siły, by zrobić to za pomocą zapalniczki, toteż sięgnęła po różdżkę, a po chwili w łazience unosił się gryzący zapach dymu. Yves już przy pierwszym zaciągnięciu zaczęła gorączkowo kaszleć, jednak uparcie trzymała używkę między palcami. Choć chciała powiedzieć, że nie obchodzi jej stan zdrowia starszej kobiety, nie potrafiła zdobyć się na tak okrutne słowa. Jest opryskliwa, zadufana w sobie i apodyktyczna, wiele razy potwornie ją skrzywdziła, na dodatek w pełni świadomie, ale mimo zaserwowanego bólu nie umiała cieszyć się z jej nieszczęścia.
            - No dalej – odezwała się z charakterystyczną nutą szyderstwa – praw mi kazania, poznęcaj się trochę nade mną. To przecież idealna okazja.
            - Chciałabym, ale nie jestem jak pani. – Twarz Yves pozostała niewzruszona. Strzepnęła nadmiar popiołu na zlewu i zaciągnęła się dymem, lecz kilka sekund później zakrztusiła się nim przez kolejny atak kaszlu. Hermiona odruchowo wyciągnęła w jej kierunku rękę, ale starsza kobieta odtrąciła ją agresywnie i spojrzała na nią z jawną pogardą i złością.
            - Nienawidzę współczucia, więc mnie nie dotykaj. – Natychmiast zabrała wyciągniętą rękę, ale nie spuściła wzroku, czego najwidoczniej Yves od niej oczekiwała. Wciąż pokasływała, ale jakby słabiej, a przyspieszony puls panny Granger odrobinę zelżał. Oddałaby wszystko, żeby nie martwić się stanem zdrowia ciotki Draco, ale im bardziej starała się pozbyć uczucia litości, tym żal nad kobietą stawał się silniejszy.
            - Chciałam pomóc – odezwała się cicho, jakby próbowała się bronić, ale surowy wzrok Yves umocnił ją w przekonaniu, że czegokolwiek nie zrobi i tak będzie na straconej pozycji. Rozejrzała się jeszcze nerwowo po łazience i ruszyła ku wyjściu, ale w ostatnim momencie starsza kobieta chwyciła ją za nadgarstek. Była przerażona zimnem jej dłoni, jak i samym dotykiem, który był tak niespodziewany, że aż zakręciło jej się w głowie.
            - Zaczekaj jeszcze chwilę. – W jej głosie nie było słychać wrogości czy obrzydzenia. Brzmiał normalnie, a zarazem kompletnie nie pasował do właścicielki, przez co serce Hermiony zaczęło powoli przyspieszać. Mimo wszystko skinęła delikatnie głową i stanęła z powrotem obok Yves, która przyglądała się tlącemu się papierosowi między palcami. Chciała mieć już tę upokarzającą rozmowę za sobą, ale zdawała sobie sprawę, że pośpiech w tym momencie jest złym doradcą. W końcu kobieta odezwała się, ale mówiła tak apatycznym głosem, że miała ochotę uciec od niej jak najdalej. Nie przypuszczała, że można być aż tak pozbawionym emocji. – Ta choroba będzie się nasilać, jeśli zdecydujesz się dalej być z Draconem. Nie chcę cię wpędzać w poczucie winy, ale doskonale zdajesz sobie sprawę, że jeśli umrę, to tylko przez was. Przy takim tempie zostały mi może dwa lata życia.
            - To doskonale się składa, bo Draco znalazł już sobie nową partnerkę, która idealnie spełnia pani oczekiwania. – Starała się jak tylko mogła nie brzmieć podle, ale głos buntował się przeciw niej z każdym kolejnym słowem. Yves westchnęła cicho i zaciągnęła się papierosem, który następnie wylądował w kamiennym koszu na podłodze. – Piękna, silna, a do tego perfidna tak jak pani. Porozumiecie się bez słów.
            - Powiedziałabym raczej sztuczna, irracjonalna oraz prosta w obsłudze. – Była zaskoczona. Czego by nie mówić, była zszokowana słowami Yves, która przyglądała jej się z większą uwagą niż do tej pory. Wyraźnie czekała na jakąś reakcję, ale Hermiona nie bardzo wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Wpędziła ją w dziwne uczucie, którego nie dało się jednoznacznie określić i zdecydowanie była z tego zadowolona. – Domyślam się, że wiesz, czego chce od Draco.
            - Lepiej niech go pani sama o to zapyta – odparła nieco zbyt agresywnie, ale starsza kobieta nie przejęła się za bardzo jej postawą.
            - Nie bądź niemądra, Hermiono. Sądzisz, że taka mierna imitacja kobiecości może coś czuć do niego? – Spojrzała hardo w oczy rozmówczyni, jednak nie odpowiedziała. Yves zadarła nieco głowę, a na wąskich ustach zagościł tak dobrze jej znany uśmieszek zwycięstwa, lecz tym razem nie czuła się nim stłamszona. Wydawało jej się, że kobieta uśmiecha się do niej w ten sposób, gdyż chce wywołać w niej poirytowanie nagłym pojawieniem się Hagen i owinięciem sobie Malfoya wokół palca. I musiała przyznać, że była na dobrej drodze, żeby wrócić na salę i powiedzieć tlenionej wywłoce co myśli na jej temat.
            - A od kiedy uczucia mają dla pani znaczenie? – zaatakowała ją, ale Yves wzruszyła jedynie ramionami i uniosła wyżej lewą brew. Hermiona natomiast czuła, że zaczyna się w niej gotować z wściekłości, ale nie wiedziała już, czy zła jest na siebie, Draco, Hagen, czy na stojącą przed nią kobietę.
            - Nie mają – odpowiedziała dumnie – ale nie pozwolę, żeby moje życie zależało od tak prymitywnej i bezmyślnej osoby.
            - Radziłabym jej nie lekceważyć. To straszna… - nie dokończyła, gdyż nagłe parsknięcie Yves nie pozwoliło jej na to. Dodatkowo chwilę potem kobieta zaczęła mocno kaszleć i łapać spazmatycznie powietrze, ale nauczona doświadczeniem nie wyciągnęła tym razem do niej ręki. Po prostu stała i patrzyła na gwałtowny atak choroby, a w środku aż krzyczała do siebie z żalu, że musi tego doświadczać. Nie miała zwyczaju obserwować biernie czyjąś krzywdę, nawet jeśli tą osoba była podła i bezduszna kreatura, która najchętniej zadusiłaby ją gołymi rękami. Nie mogła jednak nic zrobić i czekała spokojnie, aż ostry kaszel w końcu ustąpi, co na szczęście nastąpiło niedługo potem. Od czasu do czasu ciałem Yves targały dreszcze, ale wyglądała zdecydowanie lepiej niż przed chwilą. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, ale dotknęła ręką drżącej dłoni starszej kobiety, a ta – o dziwo – nie wyrwała jej, ani nie zmroziła wzrokiem.
            - Powinna pani odpocząć. – Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Czekała na nagły zryw, jakieś przykre słowa, a może nawet na siarczysty policzek, iż złamała wcześniejszy zakaz. Zamiast nienawiści, czystej pogardy i oburzenia, w błękitno-szarych oczach dostrzegła lęk i wstyd, ale nie one wzbudziły w Hermionie największe zaskoczenie, a prosta i wcześniej niezauważalna wdzięczność.

            Nie jestem osobą, która polega na innych. Nie oczekuję pomocy i nigdy o nią nie proszę. Nawet w najcięższych chwilach, nawet gdy wiem, że sama sobie nie poradzę, nigdy nie staram się zaskarbić sobie czyjegoś współczucia. Odtrącam wszelkie wyciągnięte do mnie dłonie, ponieważ żyję w przeświadczeniu, że nikt nie zrozumie mojego położenia. Ludzie są chciwi i zawistni; zawsze chcą więcej i więcej, nawet jeśli wszelkie granice zostały przekroczone. Potrafią zaprzedać duszę diabłu, żeby tylko dostać to, czego tak bardzo pragną. Nie chcę i nie oczekuje pomocy, ponieważ mam świadomość, że będę kiedyś musiała spłacić te długi, a nie posiadam odpowiedniej waluty. Jedyną osobą, której mogłam zaufać, był mój brat. Jego odejście było przełomem dla mojej zamkniętej na ludzkie emocje psychiki, która już nigdy więcej nie potrafiła wpuścić do siebie choćby jednego promyka ciepłego słońca. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że Septimus nawet nie chciał wybierać. Nie zastanawiał się nad decyzją, opuścił mnie bez słowa wyjaśnienia, a ja zostałam sama wraz ze swoją rozdartą duszą i krwawiącym sercem. Kto chciałby je składać? Kto byłby w stanie poświęcić dla mnie tyle, żebym znów zaczęła się szczęśliwie uśmiechać? Doskonale wiedziałam, że nie ma na świecie takiej osoby, nikt mi nie pomoże bezinteresownie, a jedynym sposobem na pozbycie się bólu po stracie ukochanego brata jest zwęglenie resztek serca i wypalenie duszy.  W ten sposób już nikt mnie nie zrani. Nikt nie ośmieli się skrzywdzić mnie równie mocno co Septimus, ponieważ nie będzie miał w co wbić ostrych sztyletów zdrady. Jednak ta dziewucha… Nie, ta niewinna dziewczyna dokonała rzeczy niemożliwej zaledwie jednym gestem. Wystarczył jeden dotyk, kilka prostych słów, żeby do spowitej mrokiem fortecy, do zgliszczy po sercu, wpadł promień ciepłego słońca, który pokazał, że otaczające mnie ruiny moralności  to wyłącznie moje dzieło.

            Co prawda Yves nie wyszarpała się jakby dostała ataku wścieklizny, ale zabrała niezbyt kurtuazyjnie rękę i odsunęła się od panny Granger na bezpieczny w jej mniemaniu, a przynajmniej odpowiedni, dystans. Ślad po niedawnej wdzięczności zniknął tak szybko, jak się pojawił i raczej nieprędko znów go zobaczy. Jednakże to jedno spojrzenie wolne od wszelkich pejoratywnych uczuć, którymi do tej pory do niej ziała, wystarczyło, żeby w sercu Hermiony pojawiło się ciepło. Może jej nienawidzić, może torturować ją psychicznie ile chce, ale jeśli teraz jej nie powie tego, co myśli, prawdopodobnie już nigdy nie będzie miała ku temu okazji.
            - Pani jednak ma uczucia. – Nie spodziewała się dostrzec na twarzy Yves szerokiego uśmiechu zadowolenia. Zdziwiłaby się niepomiernie, gdyby tak się stało. Była przygotowana na pustkę, a nawet wzgardę, które zagościły na ustach starszej kobiety, gdy tylko skończyła wypowiadać ostatnie słowo.
            - O dziwo – odpowiedziała bez typowej wzniosłości i wygładziła materiał sukni. Hermiona myślała, że zacznie ostro protestować, odwdzięczy się jakąś tradycyjną złośliwością. Tymczasem Yves włożyła flakonik z tabletkami do torebki, schowała w niej papierośnicę, a następnie pozbyła się resztek popiołu znajdujących się w umywalce. Nie spojrzała na nią przez ten cały czas, ale też nie kazała jej się wynieść, co było dla kasztanowłosej dziewczyny miłą odmianą. Chyba właśnie to spowodowało, że zapragnęła pomóc jej z chorobą, z którą musiała się zmagać.
            - Może mogłabym jakoś… - Nie skończyła nawet wypowiadać zdania, gdyż kobieta weszła jej w słowo, poprawiając nieco zmierzwione włosy, których kosmyki opadały na alabastrowe czoło.
            - Nie chcę niczyjej pomocy – odwarknęła i zamknęła torebkę, którą następnie zmniejszyła za pomocą różdżki i umieściła w rękawie. Uniosła dumnie głowę i zlustrowała Hermionę wzrokiem, a następnie wyminęła z tym samym pustym spojrzeniem, które towarzyszyło jej dziś przez cały wieczór, a przynajmniej część, którą spędziła w toalecie. Odblokowała drzwi, ale zanim wyszła spojrzała na kasztanowłosą dziewczynę przez ramię i uśmiechnęła się jadowicie, aż po kręgosłupie panny Granger przeszły ciarki. – Tuszę, że podziękujesz mi kiedyś za to, co robię.
Zanim była gryfonka zdołała zapytać, co starsza kobieta miała na myśli, rozmówczyni zniknęła za drzwiami, a jej nogi odmówiły posłuszeństwa i nie mogła ruszyć się z miejsca. Podziękować? To brzmiało w jej ustach tak absurdalnie, że wierzyć jej się nie chciało, iż Yves może coś dla kogoś zrobić i to bezinteresownie, a już z pewnością nie dla niej. Jeśli czuła się okropnie w momencie, gdy zobaczyła Draco, który obejmuje bez krępacji Hagen, to teraz z czystym sumieniem mogła rzecz, że czuje się jeszcze gorzej. Na drżących nogach i z bijącym sercem wyszła w końcu z łazienki, a przy schodach wpadła wyjątkowo wzburzonego Blaise’a, który cały czas majstrował coś przy musze. Uśmiechnęła się do niego ciepło i poprawiła czarny materiał, który przez nieudolne wysiłki właściciela kompletnie zmienił swe położenie.
            - Hermiono nie musisz tego robić. Ona i tak nie chce zostać na właściwym miejscu.
            - Może uda mi się ją jakoś naprostować. – Zabini nie wyglądał na uradowanego faktem, że koleżanka tak długo zajmuje się jego szyją. Prawdę mówiąc, Diabeł od samego początku przyjęcia starał się pokazać od najgorszej strony, jednak Hermiona nie miała do niego żadnych pretensji. Dąsał się przez cały czas, chodził struty z kąta w kąt i bąkał pod nosem kąśliwe uwagi, które momentami nie miały nic wspólnego z bankietem pani Malfoy. Rozumiała, że to jego sposób radzenia sobie ze zniknięciem Ginny i nie zamierzała prawić mu morałów, iż powinien przestać się tak bardzo przejmować i odrobinę odpuścić. Jest zakochany, zatem to normalne, że przeżywa brak ukochanej osoby. Mógłby się jednak trochę bardziej postarać.
            - Gdzie cię wywiało na tak długo? – zapytał nagle, a czujne spojrzenie mówiło jej, że nie powinna go okłamywać. Dokończyła wiązać muchę i obdarzyła go nieco wymuszonym uśmiechem, na który brunet zareagował karcącym wzrokiem. – Mnie nie oszukasz. Twoja mina mówi sama za siebie.
            - Byłam w łazience – odpowiedziała wyjątkowo spokojnie, jednak to nie wystarczyło Zabiniemu.
            - I? – dopytywał uparcie, na co Hermiona westchnęła głośno i wsparła ręce na biodrach, nie spuszczając z niego wzroku.
            - I spotkałam ciotkę Malfoya. Potworna z niej jędza. – Blaise objął ją ramieniem i zaśmiał żałośnie pod nosem, prowadząc po schodach do reszty gości. Nie chciał się przyznawać, ale miał już dość czekania na kolację, która powinna się już dawno rozpocząć. Nie jadł śniadania i obiadu, żeby tu móc pałaszować niczym król, a oni co? Przekładają wytworną ucztę, aż zaraz głód rozerwie mu żołądek. To nieuczciwe!
            - To akurat wiemy wszyscy. Coś od ciebie chciała? Jakiś krwawy rytuał przeprowadziła? – Wywróciła z politowaniem oczami i przeszła między gośćmi. Gdzieś w tłumie zamajaczyła jej postać Mirandy, a raczej jej burza jasnych włosów i czerwona suknia, a w sercu od razu pojawiło się ukłucie żalu. Postanowiła skupić się zatem na Zabinim, który również nie miał najlepszego humoru. - Przecież dobrze wszyscy wiemy, że cię nienawidzi każdą kością swego ciała. Włacznie z endoprotezą biodra.
            - Wyjątkowo zabawne, Blaise – odrzekła spokojnie, lecz w tłumie usłyszała nagle dziwne dźwięki. Coś jakby nagłe zainteresowanie połączone z szokiem i oburzeniem. Dostrzegła, że Diabeł wpatruje się gdzieś w głąb sali, gdzie zaczęli spieszyć już pozostali goście. Pociągnęła go za rękaw marynarki i przecisnęła się między ludźmi. Scena, którą miała przed oczami, a raczej jej koniec, zatrzymał jej serce tak gwałtownie, że musiała się przytrzymać kurczowo ramienia bruneta.

            Jaka jest różnica między przysługą a długiem? Co sprawia, że jedno wykonujemy nad wyraz ochoczo, a nad drugim musimy się dłużej zastanowić? Otóż cena, moi mili. Kwota, którą należy po tym uregulować.
            Odnalezienie tlenionej lafiryndy było wyjątkowo łatwe. Uczepiła się ramienia Dracona niczym pleśń ściany i nic nie wskazywało, iż ma zamiar puścić go choćby na sekundę. To, co zrodziło się we mnie pod wpływem tego widoku nie dało się porównać z żadnym uczuciem. Uderzyło we mnie jak tajfun, krew zaczęła wrzeć w żyłach i moje szczęście, że taca z czerwonym winem stała tuż pod ręką. Nie interesowało mnie za bardzo, że wyglądam jak pijaczka, która nie spożywała alkoholu od dłuższego czasu. Wypiłam zawartość dwóch kieliszków, a trzeci wzięłam do ręki i odprawiłam mężczyznę z tacą skinieniem głowy. Żywioł śmierci. Tylko takie słowa przychodziły mi na myśl pod wpływem uczucia, które obudziło się we mnie na widok wypacykowanej siksy ze szczurzą twarzą. Może to wina zażytych leków, może wypitego wina, a może wpływ rozmowy z panną Granger, ale jedyne czego w tej chwili chciałam, to pozbyć się tego silikonowego robaka z sieczką zamiast mózgu. Mniejsza, iż dziewczyna mówiła, że nie należy jej lekceważyć. Jedyną osobą, której na tej sali się nie ignoruje, jestem ja i postaram się bardzo dobitnie uświadomić to pani Hagen.
            Upiłam niewielki łyk wina i wdziałam na usta kurtuazyjny uśmiech. Od Draco i jego towarzyszki dzieliło mnie zaledwie kilka kroków, a już słyszałam jej śmiech tępej idiotki, który niesamowicie drażnił me wrażliwe na głupotę ludzką uszy. W tym krótkim czasie zdążyłam dokładnie przyjrzeć się kobiecie, która odważyła się położyć rękę na członku mojej rodziny i nie ma co do niego czystych intencji. Farbowana blondynka po co najmniej trzech operacjach biustu. Intensywna barwa oczu wskazywała na soczewki, a ręka wygładzająca suknię w okolicach talii na złe doświadczenia z sylwetką. Zresztą nie tylko sukienka, ale również buty, które przy każdym kroku i braku skupienia właścicieli ześlizgiwały się na zewnętrzną stronę stopy. Parafrazując, dawniej była bardzo otyła i wciąż leczy się z kompleksów. Twarz nie wyrażała zbyt wiele. Nagromadzenie botoksu było bardzo widoczne na czole i policzkach, a wspomniany wcześniej silikon omal nie rozerwał skóry piersi, które, zapewne w mniemaniu właścicieli, miały kusząco wystawać zza materiału czerwonej sukienki. Powiem szczerze, że rzygać mi się zachciało, gdy złożyłam ten obraz nędzy i rozpaczy w całość. Jeśli wcześniej byłam uczulona na głupotę, tak teraz jestem na nią śmiertelnie chora.
            Podeszłam do Draco i pani Hagen, która spojrzała na mnie z jawnym zaciekawieniem. Chłopak nie wydawał się być pocieszony moją obecnością, ale sądząc po jego wyrazie twarzy chciał w końcu pozbyć się natrętnego przylepca, który owinął się wokół niego niczym boa dusiciel. A zatem zacznijmy grać w grę.
            - Draconie, twój ojciec chciałby zamienić z tobą słówko. – Dostrzegłam otwierające się usta blondynki, które zdołałam zamknąć w odpowiednim momencie z szyderczym, a zarazem wystarczająco uprzejmym uśmiechem. – Na osobności.
            - Oczywiście. Zaraz wrócę. – Wyminął mnie pospiesznie, zostawiając roznegliżowaną partnerkę na pastwę losu. Przykro by było, gdyby stała jej się jakaś krzywda. Łypała na mnie zza szkieł kontaktowych i cały czas poprawiała sukienkę w okolicach bioder i brzucha. Obdarzyłam ją sztucznym uśmiechem i upiłam łyk wina, które znajdowało się w kieliszku. Jeszcze chwila, a zemdli mnie od samego patrzenia na nią.
            - Wygląda pani olśniewająco – odezwałam się uprzejmie, skupiając na sobie całą uwagę kobiety. – Ta suknia to zeszłoroczna kolekcja Marca Jacobsa, prawda?
            - Tegoroczna, proszę pani. – Udawane zaskoczenie z filuternym uśmieszkiem wywołały na twarzy wypełnionej botoksem zmarszczki w miejscach, których jad kiełbasiany nie zdążył jeszcze zainfekować. Wyśmienicie.
            - Gdyby Marc nie był moim znajomym uwierzyłabym pani. I wydaje mi się odrobinę przyciasna. To zamierzony efekt?
            - Mogę wiedzieć, z kim mam przyjemność? – Ostra barwa głosu połączona z nerwowym poprawieniem włosów, a raczej drogich dopinek wyglądających na naturalne. Cóż za ironia losu. Że ten muszę się użerać z tak bezmyślną formą człowieka. Chyba naprawdę się zaraz porzygam.
            - Gdyby to był pani interes, przedstawiłabym się już na początku. A nie jest, zatem darujmy sobie uprzejmości.
            - W takim razie dziękuję za rozm… - Nawet o tym nie myśl, ty mierny substytucie kobiecego ciała i inteligencji.
            - Pani jest partnerką Dracona, jak mniemam? – Czasami wystarczy zadać odpowiednie pytanie, by przyciągnąć do siebie rozmówcę, którego chwilę temu brutalnie kopnęło się butem w zaplecze. A uśmiech na jej napompowanej twarzy wyraźnie pokazuje, że tępa płotka złapała przynętę.
            - Tak, spotykamy się od jakiegoś czasu.
            - To smutne, że nic o pani nie wspominał. Ciekawe, co może być tego powodem?
            - Może nadmierne zainteresowanie jego życiem? – W dzisiejszych czasach kieliszki są wykonywane z bardzo cienkiego szkła. Nóżka, choć stwarza pozory wytrzymałej, przy odrobinę mocniejszym uderzeniu pęka na pół, jakby została wykonana ze skorupki jajka. Uniosłam naczynie na wysokość ust, wspierając drugą rękę na biodrze. Szkoda tak dobrego alkoholu. Muszę pogratulować Lucjuszowi wyboru.
            - Proszę mi wierzyć, że Draco nie należy do gatunku mężczyzny ukrywającego przed światem cokolwiek bądź kogokolwiek. Nie pochodzi pani z Anglii.
            - Dobra, co tu się do cholery wyprawia? – Jak ja nie lubię, gdy ktoś podnosi na mnie głos. To takie frustrujące, że ludziom wydaje się, iż krzykiem mogą zdobyć złote góry. A ten kieliszek bardzo niebezpiecznie kołysze się w mojej dłoni. Naprawdę szkoda tak wybornego wina.
            - Rynsztokowe słownictwo adekwatne do wyglądu.
            - Ty stara… - Przechyliłam kieliszek, którego cała zawartość spłynęła między piersiami jakże uroczej pani Hagen i poplamiła mierną imitację sukni wybitnego projektanta. Świst powietrza i jęki oburzenia wydobywały się spomiędzy rozdziawionych ust kobiety, która rozpostarła ręce niczym strach na wróble. Wręczyłam pusty kieliszek pierwszemu lepszemu mężczyźnie, który akurat stał pod ręką i wytarłam dłonie w zwisające włosy przemoczonej dziewczyny.
            - Chyba się pani ubrudziła. – Odsunęłam się w ostatniej chwili, gdyż tleniona lafirynda wysunęła paznokcie, które zapewne zamierzała wbić w moją twarz. Co prawda nie planowałam, żeby się przewróciła na własnej sukience, ale widok leżącej na podłodze przemoczonej kobiety wzbudził niemałą sensację na sali, a ja nie miałam serca, żeby się temu sprzeciwić. Stałam nad nią jak kat nad grzeszną duszą, rozkoszując się widokiem słodkiego upokorzenia. Żywioł śmierci zebrał żniwo w postaci jednej ofiary. I wtedy poczułam ten charakterystyczny ostry ból, który ścisnął mnie za płuca, powodując nagły atak kaszlu. Starałam się go zdusić resztkami sił, ale słabo mi to wychodziło. Zresztą teraz nie tylko klatka piersiowa i kręgosłup paliły mnie żywym ogniem, ale również głowa, która niebezpiecznie pulsowała, aż zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Ostatnie, co udało mi się zobaczyć, to przerażona twarz panny Granger stojącej w tłumie. Mam nadzieję, że potrafi rozróżnić przysługę od długu.

21 komentarzy:

  1. To co Yves zrobiła z Mirandą... mistrzostwo świata.
    Świetny rozdział choć tak bardzo inny od wcześniejszych.
    Dzięki temu rozdziałowi możemy bliżej poznać tą jakże interesująca postać i jej problemy.

    OdpowiedzUsuń
  2. idealny ����

    OdpowiedzUsuń
  3. Forma rozdziału bardzo mi się spodobała, fajnie, że zobaczyliśmy łagodniejszą naturę Yves.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze powiedziawszy, troszkę się pogubiłam w tym rozdziale... Nie nadążałam za zmianą myślenia Yves na słowa narratora, co dowodzi temu, że wolę rozdziały pisane tak jak poprzednie :)
    Co do ogólnej fabuły: poznaliśmy tutaj tok myślenia Yves i w sumie nic poza tym. Zdarzenia mają miejsce w bardzo krótkim przedziale czasowym, więc mało się dzieje. Bohaterowie niczym nie zaskoczyli, Miranda wkurzała, Yves była jedzą, Blaise nie radził sobie z muszką, Draco "pobiegł" ratować swoją firme, Hemiona jak zawsze miła i uprzejma... Błędów się nie dopatrzyłam, raziło mnie w oczy tylko to prześladowanie, lecz ogólnie tekst napisany jak zawsze bardzo dobrze.
    Podsumowując, ten rozdział.nie podoba mi się tak, jak inne. Czekam na następny, na coś większego, co mnie zachwyci.
    Życzę weny
    Wers

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, to była tylko próba. Osobiście nie czuję się za dobrze w takim sposobie narracji, ale chciałam wiedzieć, jak to będzie wyglądało w moim wykonaniu. Eksperyment nie zakończył się sukcesem, ale przynajmniej wiem, że lepiej pisać jak do tej pory.

      Pozdrawiam serdecznie,
      Realistka

      Usuń
  5. Inne, ale świetne


    Pozdrawiam [Karola]

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział nieziemski chcę więcej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj,
    szczerze mówiąc, to trochę się pogubiłam, czytając ten rozdział... Ale tylko na początku - przyznam, że te zmiany perspektywy między Yves i narratorem przyprawiały o lekki zawrót głowy, jednak nie było tak źle ^^ Może to kwestia tego, że poszczególne części były oddzielone od siebie tylko pustym wersem, sama nie wiem. Albo moja dosyć słaba orientacja spotęgowana ciągłym odsypianiem daje mocniej o sobie znać, nie mam pojęcia. Ale nie będę w to wnikała, pora przejść do właściwej części.
    Moim zdaniem skupienie się na Yves w tym rozdziale było dobrym posunięciem. Pozwoliłaś nam ją poznać bardziej, co nie zmienia faktu, że i tak się jej boję. Chciałam zadać jej kilka pytań w poprzedniej notce, ale przeraziła mnie i nie dałam rady. Cóż, moja strata. Ale mimo wszystko... Trochę bardziej rozjaśniła się sytuacja i lepiej widać przyczyny jej zachowania. Co nie znaczy, że, przynajmniej ja, zaczęłam jakoś ją bardziej lubić. Owszem, można się z nią porozumieć, gdyby odpowiednio się za to zabrać, jednak to nie dla mnie, zdecydowanie xd
    Jej konfrontacja z Hermioną była... interesująca. Niby zachowywała się jak zawsze, ale mimo wszystko pokazała odrobinę swojej lepszej strony, która, mogłoby się wydawać, nie istnieje. Pozory mylą. Może to nie ostatnia sytuacja tego typu?
    Najlepszy moment zostawiłaś sobie oczywiście na koniec. Zagranie Yves względem Mirandy były mistrzowskie. Nie przypuszczałabym, że zdobędzie się na coś takiego w obecności tylu ludzi, ale w to w końcu Yves i nawet fakt, iż pewnie zepsuła przyjęcie Narcyzy nie wywarł na niej większego wrażenia :D
    Cóż... To pozostaje mi czekać do 10 lipca na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam,
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę przyznać, że to jeden z najlepszych rozdziałów Twojego opowiadania. Widzenie wszystkiego z perspektywy Yves otworzyło mi oczy na pewne sprawy, ale najbardziej zaskoczyło mnie jej zachowanie w stosunku do Hermiony, może jeszcze się polubią :D Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam,
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawym doświadczeniem jest poznać punkt widzenia Yves. Teraz parę spraw wydaje się być bardziej oczywistych. Przypomina mi Draco z początku opowiadania. On także był egoistą, który głęboko w sobie skrywał uczucia. Coś czuję, że tak jak w tamtym przypadku, zbawienny wpływ będzie miała Hermiona. Jakoś niezbyt ją lubiłam, ale za tę akcje z Hagen należą się brawa. Czekam na to jak zareaguje na to Draco. Chyba doceni to dziwne jak na jego ciotkę działanie. Życzę dużo weny i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie spodziewałam się tego po Yves. Jestem też ciekawa czego będzie chcieć w zamian za tę przysługe. W końcu sama mówiła nie ma osób bez interesownych chociaż w tym aspekcie bym się spierała.Rozdział świetny jak zwykle z resztą

    OdpowiedzUsuń
  11. NAJLEPSZE DRAMIONE JAKIE CZYTAŁAM!!! Mimo rozbudowanych opisów uczuć i emocji, za którymi w książkach nie przepadam, Twojej opowieści nadają fajny klimat. Dzięki temu, mogę poznać postacie z innej perspektywy, a także "żyć" ich życiem. Po przeczytaniu rozdziału, potrafię nawet pół nocy nie spać, by nad nim rozmyślać i układać własne, dalsze scenariusze. Rozdział jak zwykle świetny:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak zawsze genialny rozdział. Po tym co przeczytałam, stwierdzam, że chętnie przeczytałabym więcej o Yves. Na przykład jakąświata miniaturkę. Weny :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak zwykle wspaniały styl. Można czytać i czytać. Nigdy się nie znudzi :) Kreacja bohaterów też mi się bardzo podoba.
    Trzymaj się ciepło,
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardziej mi przypadła do gustu poprzednia forma w jakiej pisałaś ale to też ciekawa zmiana. Podobał mi się rozdział równie bardzo co poprzednie. I co tu jeszcze można dodać? Tęskniliśmy za Tobą :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Według mnie lekko chaotycznie. Gubiłam się w niektórych momentach. Dałaś nam coś, dzięki czemu mogliśmy zrozumieć Yves. Wiesz jak jej nie lubię, prawda? Jednakże rozumiem ją. Tylko.. Śmierć musi kiedyś nadejść, to już ten czas.
    Pozdrawiam,
    KH.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie wiedziałam, że kiedyś mogę poczuć jakąś małą namiastkę współczucia dla Yves, a tu proszę! Ciekawy rozdział, choć na początku zmiana stylu pisania nie pozwalała mi się skupić na słowach... No to cioteczka załatwiła Hagen! :D Obawiam się tylko jak daleko jest w stanie się posunąć w stosunku, co do Hermiony... Podsumowując rozdział bardzo intrygujący.
    Pozdrawiam
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń
  17. Ah, aż musiałam skopiować to do Worda, by sprawdzić, ile to ma słów. 8 355. Jak na tak długi okres nieobecności (prawie 2 miesiące) to strasznie mało. Wszak 8 tysięcy słów da się machnąć w dwa wieczory... i forma tego rozdziału mi się nie podobała, poprzednie były o wiele lepsze. Ale widziałam, że pisałaś, że tylko próbowałaś i następne będą już po staremu - z czego bardzo się cieszę. A co do Yves, bo to o niej cały rozdział, moim zdaniem niepotrzebny. Wydaje mi się, że napisałaś go, dlatego, by czytelnicy poczuli jakieś współczucie do niej, by nie zlinczowali cię za decyzję Hermiony, która zgodzi się jej pomóc. A na pewno się zgodzi, bo to Granger, taka jest, bo musi być jakiś zwrot akcji w tym opowiadaniu i właśnie tak będzie, kolejne odsunięcie od Malfoy'a, bo czytelnicy uwielbiają dramaty... stąd ten rozdział, tak to odczuwam. I mimo, że ja tej Yves wcale nie lubię i jak dla mnie mogłaby umrzeć, to i tak podobają mi się fragmenty jej przemyśleń, z którymi wszyscy mogą się utożsamiać. Uwielbiam takie "filozoficzne bazgrolenia", jak to nazywał mój polonista. Czekam z niecierpliwością mieszającą się ze złością na kolejny rozdział, który przeczytam szybciej niż trwa całe to czekanie. Eh, zrzędzę, ale jak to Ronald Weasley kiedyś powiedział "Będziesz cierpieć, ale będziesz chcieć cierpieć". Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  18. W sumie ciekawym doświadczeniem było spojrzeć na Yves jak na człowieka, a nie pozbawioną uczuć kreaturę. Myślę że taki rozdział był potrzebny do lepszego wczucia się w jej postać. Poza tym końcowa akcja epicka. Moje modły zostały wysłuchane i ta tleniona pokraka dostała to, na co zasłużyła. Swoją drogą jej opis w wykonaniu Yves był epicki.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  19. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń