niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział XLVI

Witajcie!

Zacznę od tego, iż minione dwa tygodnie obfitowały w szereg nieszczęśliwych wydarzeń, a ja miałam tego pecha, że wszystkie skumulowały się właśnie na mnie. Najpierw zgubiłam telefon, a ja bez komórki, jak bez ręki, bo mam tam zapisane dosłownie wszystko. W ferworze przeszukiwania torebki omal nie wpadłam pod tramwaj. Moja prezentacja o organizacji systemu kolonialnego w Ameryce Łacińskiej przepadła razem z pendrivem w studzience kanalizacyjnej. Spadłam ze schodów i stłukłam sobie porządnie kolano, aż chodzić nie mogę, a w moim instytucie winda jest tylko dla wybrańców, czyli wykładowców. Jakby nieszczęść było mało, zamiast skasować jakąś pierdółkę, która nie była mi do niczego potrzebna, usunęłam swoją pracę semestralną na zarys historii literatury hiszpańskiej. Coś mnie jeszcze ciekawego spotka?

Wracając jednak do tematu. Po ostatnim rozdziale byłam przerażona reakcjami, które pojawiły się w związku z ciążą Ginny. Zrobiło mi się po prostu żal naszej rudej, która jeszcze trochę, a zostałaby zjedzona przez was żywcem. Dlatego postanowiłam napisać sprostowanie. Ginny nie usunie ciąży. Nigdy nie miała, nie ma i nie będzie miała takiego zamiaru. Mam nadzieję, że trochę jej teraz odpuścicie, bo cała sytuacja rozwiąże się w przeciągu kilku rozdziałów.

Odnośnie dzisiejszego - nie dzieje się w nim zbyt wiele. Takie dywagacje o wszystkim i o niczym, skupiające się właśnie wokół panny Weasley, a raczej jej wyjazdu. Co z tego wynikło możecie przekonać się sami. A jeśli chodzi o rozdział 47, pojawi się na blogu za dwa tygodnie, tj. 8 maja. Nie dam rady wcześniej, ale może uda mi się dokończyć trzecią część miniaturki, jednakże niczego w tej kwestii nie obiecuję. Tym samym wielkimi krokami zbliżamy się do czerwca, a każdy student dobrze wie, co za tym idzie - sesja. Przez ten czas na blogu nie pojawi się żadna notka, gdyż będę zajęta porządkowaniem wiedzy i egzaminami, a trochę się ich teraz nagromadziło. Możecie być jednak spokojny, gdyż to tylko miesiąc, a ja postaram się umówić was na kawę z Pansy, ewentualnie jeszcze z kimś ;)

Nie przedłużając już więcej zapraszam na rozdział 46, a streszczenie kolejnego możecie przeczytać w "aktualnościach",

Realistka

* * * * *

Patrzyła na kłócącego się z Molly Draco i czuła, jak serce jest rozrywane i sklejane w tym samym momencie. Pani Weasley potraktowała ją nad wyraz podle. Nie mogła uwierzyć, że to ta sama kobieta, która zapraszała ją tyle razy na święta, robiła swetry na drutach i była jej drugą matką. Co się stało z tą ciepłą osobą? Czemu jest teraz taka nikczemna i perfidna? Mogłaby wszystko powiedzieć o Molly, ale na pewno nie to, że nie ma serca. Siedząc w samochodzie Malfoya nie była już tego taka pewna. Czuła sie, jakby kobieta pluła jej w twarz jadem, a co najgorsze, nie wyglądało, jakby tego żałowała; wszystko mówiła z pełną świadomością. I to ją tak bardzo bolało, bowiem osoba, w której myślała, że może mieć jakieś wsparcie   odrzuciła ją, a nawet podpięła pod kategorię materialistki i egoistki. Gdyby nie Draco, nie dałaby dłużej rady stać przed nią i przyjmować kolejne ciosy, które były bardzo bolesne. Nie miał pojęcia, jak bardzo jest mu wdzięczna, że zdążył w porę zareagować, zabierając ją od harpii, która wbijała w nią ostre szpony i rozrywała na strzępy kawałek po kawałku. Jednak musiała mu przyznać rację, że pomysł szukania Ginny u rodziców nie był właściwy. Dobrze wiedział jak ta wizyta będzie przebiegać i mówił jej o tym, ale ona uparła się, że muszą jechać do Nory. Zresztą, co ona sobie w ogóle myślała? Ostatnią rzeczą, którą mogłaby zrobić Molly, to przytulenie jej i pytanie, jak sobie radzi. Zna jej wybuchowy temperament; wie, do czego jest zdolna. Dlaczego w takim razie nie posłuchała Malfoya?
Po policzku powoli spływała samotna łza. Szybko wytarła ją wierzchem ręki i pociągnęła żałośnie nosem, a następnie zaczęła szukać chusteczek, by móc ukryć oznaki rozklejenia przed mężczyzną. Jak na złość niczego takiego nie mogła znaleźć, ale gdy otworzyła jeden ze schowków od strony kierowcy w oczy rzuciła jej się kartka, na której zostało napisane jej imię i nazwisko. Przeczytała szybko druk, a na ustach zaczął pojawiać się blady uśmiech, który z każdą kolejną sekundą stawał się ciepły i promienny. To była kartka od lekarza Draco, a te kilka słów jakby wymazało z jej umysłu złośliwą Molly, bowiem jak na dłoni widać w nich było, że Malfoyowi zależy na niej i ich relacji. Może dość nietypowy przekaz, ale wlał w jej serce tyle szczęścia, że gdy arystokrata wsiadł do samochodu, od razu mocno go przytuliła, czym chłopak wydawał się być lekko zdziwiony.
- Nie chcę mówić: a nie mówiłem. Nie zmuszaj mnie do tego, Granger - odezwał się do niej po chwili, ale ona nie zareagowała. Objęła go jedynie mocniej za szyję, przymykając przy tym oczy, a na plecach poczuła delikatny uścisk mężczyzny.
- Wracajmy, Draco, proszę. - Blondyn Przytaknął głową i puścił ją, choć wcale nie miał na to ochoty, a następnie przekręcił kluczyki w stacyjce i uruchomił silnik, by wyjechać na główną drogę i zostawić przykre wspomnienia za sobą. Nie ukrywał, że zachowanie kasztanowłosej dziewczyny odrobinę go zaskoczyło, jednak jak najbardziej pozytywnie, toteż nie chciał pytać, co nią kierowało i skupił się na drodze, która nagle wydawała mu się niesamowicie dłużyć. Miał jeszcze jedną kwestię do omówienia z Hermioną, ale nie bardzo wiedział, jak ma się do niej zabrać. Nie uśmiechało mu się ciągnąć dziewczyny do Austrii, ale wiedział, że nie ma za bardzo wyjścia, a jeśli Granger się nie zgodzi, wtedy może uznać sprawę za przegraną. Nie mógł do tego dopuścić, toteż gdy stanęli na pierwszych światłach ujął ją za rękę i spojrzał w bursztynowe oczy, jakby w samym wzroku szukał odpowiedzi na niezadane pytanie. Wbrew temu co przypuszczał, Hermiona szybko rozgryzła męczący go problem i ścisnęła go mocniej za dłoń, obdarzając przy tym delikatnym uśmiechem.
- Wszystko się ułoży - mówiła spokojnie i szczerze, z czego Draco wyraźnie był zadowolony. Nie chciał jej męczyć, ale musiał, bo może już nie mieć więcej okazji, żeby ją zapytać o wyjazd.
- O ile będziesz przy mnie. - Światła zmieniły barwę, a ręce się rozłączyły. Nieśmiałe uśmiechy nie zniknęły jednak z twarzy, a u panny Granger pojawiły się dodatkowo delikatne rumieńce. Patrzyła na Draco w odbiciu szyby i zastanawiała się, czy powinna poruszyć temat wyjazdu za granicę jako pierwsza. To nie jej powinno na tym zależeć, ale czuła, że nie może zostawić Malfoya samego. Obiecała mu pomóc, a ona zawsze dotrzymuje danej obietnicy. Toteż odezwała się do niego cicho, jednak w tym samym momencie Draco również zdecydował się zabrać głos.
- Słuchaj, w sprawie tego...
- Wiesz, przez to zamieszanie... - Spojrzeli na siebie nieco speszeni, uśmiechając się dla rozluźnienia atmosfery. Gestem ręki mężczyzna dał do zrozumienia Hermionie, że to ona powinna zacząć. Ten na pozór niewiele znaczący symbol dał jej kolejny powód do malinowych rumieńców, które w okamgnieniu wypłynęły na policzki. Odchrząknęła bardzo cicho i przygryzła lekko wargę, co nie uszło uwadze Draco, który wyczuł, że jest odrobinę spięta. Zwolnił i skręcił w najbliższą drogę prowadzącą do niewielkiego osiedla, przez co mógł złapać dziewczynę za dłoń, dodając jej w ten sposób otuchy. Kobieta miała jednak nieco inne zadanie na temat prowadzenia samochodu jedną ręką. W dodatku takiego o dość sporych gabarytach.
- Lepiej patrz na drogę i trzymaj obie ręce na... - nie dokończyła jednak, ponieważ arystokrata ścisnął ją mocniej za dłoń i spojrzał, jakby był nieco rozbawiony jej uwagami.
- Spokojnie, to prosty odcinek.
- Każdy tak mówi, a potem stłuczki, kolizje, wypadki - wymieniała skrupulatnie, czym jeszcze bardziej rozbawiła Draco. Trzepnęła go lekko w ramię, a blondyn puścił kierownicę, na co panna Granger pisnęła że strachu, a po chwili mężczyzna roześmiał się głośno i zatrzymał samochód z boku drogi. Hermionie bynajmniej nie było do śmiechu i patrzyła na niego nieco poirytowana.
- Nie rób tego więcej przy mnie. - Spojrzał na nią z miną niewiniątka i ponownie złączył ze sobą ich dłonie, a burzowy humor dziewczyny momentalnie minął. Założyła kosmyk włosów za ucho i spuściła machinalnie wzrok, ale Draco uniósł jej podbródek chwilę potem i spojrzał z nutką złośliwości.
- Czym się tak martwisz? Chodzi o Ginny?
- Znajdzie się, nie mam co do tego wątpliwości - odpowiedziała nieco zbyt pochopnie, uciekając przed bacznym spojrzeniem szarych oczu Malfoya.
- To co ci jest? - dopytywał, ale dziewczyna kręciła tylko przecząco głową, zaciskając coraz mocniej wargi. - To przez te wygłupy na drodze? Przecież nie zrobiłbym nic, czego nie byłbym pewny.
- To nie o samochód i o Ginny chodzi, ale o ciebie - ostatnie słowa niemal wyszeptała a brwi Draco opadły odrobinę w dół.
- O mnie? - zapytał zdziwiony, a panna Granger przytaknęła głową i otoczyła ręką pomieszczenie, jakby wskazywała jakiś spory obszar.
- O ten wyjazd do Austrii, o dokumenty, o - zamilkła na moment, a po chwili dodała dużo spokojniej, patrząc w srebrne tęczówki, których dotychczasowy blask jakby trochę przygasł. - Nie mam przekonania do tego wszystkiego.
- Ja też nie, ale musi się udać - odpowiedział dość pewnie, ale w środku poczuł jakieś dziwne skurcze, jakby tracił zaufanie do własnych słów. Co zrobi, jeśli jednak powinie mu się noga? Odpędził szybko od siebie czarne myśli i poczuł mocniejszy uścisk na dłoni, a następnie zobaczył pokrzepiający uśmiech Hermiony.
- Musisz znaleźć sposób na ściągnięcie tego zaklęcia zabezpieczającego.
- Próbowałem raz i nic z tego nie wyszło.
- To próbuj do skutku! Przecież musiałeś się czymś posiłkować przy jego tworzeniu. – Zamyślił się nad jej słowami i zaczął przeszukiwać w głowie woluminy, których używał. Przewijały mu się dziesiątki tytułów, ale większość to były tylko wzmianki, które od razu odrzucał. Skupił się na czterech tomach czarnej magii, które trzymał zamknięte w składziku na poddaszu. Jeśli tam niczego nie znajdzie, to już nie wie gdzie ma szukać.
- Poza tym, to czarna magia. Najlepiej, jeśli zwrócisz się z tym do ojca. – Spojrzał na nią z lekkim przestrachem, ale szybko go przed nią ukrył i wbił głowę w zagłówek samochodowy. Ojciec jest ostatnią osobą, która może mu pomóc. Ostateczna ostateczność, chciałoby się powiedzieć. Może się do niego zwrócić tylko wtedy, jeśli sam niczego nie znajdzie. A jest ku temu duże prawdopodobieństwo.
- Pomyślę nad tym – odparł wymijająco, czym odrobinę zdenerwował pannę Granger.
- Masz niewiele czasu – zakomunikowała rzeczowo. – Musisz się do tego zabrać natychmiast. Tak samo, jak do projektu i dokumentów. Bez tego nic nie uda nam się zdziałać.
- To jednak pojedziesz ze mną? – Wbił w nią spojrzenie pełne nadziei, a Hermiona obdarzyła go promiennym uśmiechem, niezdarnie wyciągając się w jego stronę i złożyła na jego ustach subtelny pocałunek. Draconowi jednak było mało; odpiął jej pas, tak że dziewczyna praktycznie na niego wleciała, a on przyciągnął ją do siebie i mocniej wpił w malinowe wargi. Przerwało im dopiero pomrukiwanie Dulce, który leżał na tylnych siedzeniach, zakrywając ślepia jedną łapą. Panna Granger zaśmiała się na ten widok i pogłaskała dobermana po łbie, a ten polizał ją po dłoni i wbił w nią iskrzące się brązowe ślepia.
- To wciąż dziecko. Musisz mu wybaczyć – skomentował zachowanie pupila, któremu posłał za plecami dziewczyny karcące spojrzenie, a następnie uruchomił silnik i wyjechał z osiedla, by w dalszej kolejności kierować się prosto pod mieszkanie Hermiony.
- Raczej on nam – odpowiedziała wesoło i kolejny raz pogłaskała zwierzę po łbie, drapiąc go przy tym za uszami. Nim się obejrzała, Malfoy parkował z tyłu czekoladziarni i musiała wysiadać, a jakoś nie bardzo miała ku temu ochotę. Blondyn najwyraźniej również, gdyż nie ponaglał jej. Uznała jednak, że muszą się pożegnać. Tym bardziej, że przed Draco dość pracowite dni, a nie chciała mu niczego utrudniać. Przygryzła delikatnie wargę i wsadziła kosmyk włosów za ucho, patrząc w srebrne oczy arystokraty, błyszczące się w słabym świetle ulicznej latarni.
- Obiecaj, że dokończysz ten projekt. – Wywrócił na jej słowa oczami, jednak nie było w tym nic złośliwego. – Obiecaj, że znajdziesz sposób na ściągnięcie tej pieczęci.
- Przecież nie ma innego wyjścia.
- Po prostu mi to obiecaj. – Spojrzała wyczekująco na blondyna, a ten po dłuższej chwili pocałował ją delikatnie w kącik warg, a na policzki kobiety zaczęły wypływać subtelne rumieńce. Miała wrażenie, że każdy głębszy gest Draco onieśmiela ją; podobało jej się to uczucie.
- Obiecuję.
- I zobaczymy się dopiero, gdy skończysz – postawiła kolejny warunek, na który mężczyzna nie miał nawet najmniejszej ochoty przystać, co wyczytała z grymasu na jego twarzy. – Obiecujesz?
- Jakoś innej opcji nie widzę. – Uśmiechnęła się do niego z nutą wyższości i pocałowała delikatnie w policzek, a następnie wysiadła z samochodu i pognała przez ośnieżony chodnik prosto do drzwi wejściowych. Gdy szukała klucza w kieszeniach kurtki, usłyszała za sobą głos Malfoya.
- Granger? – Obróciła się w jego stronę i zobaczyła, że arystokrata idzie w jej kierunku z łobuzerskim uśmiechem na ustach. Upuściła klucze, gdy złapał ją za policzki i wpił zachłannie w usta, a ręce automatycznie powędrowały do jego szyi. Oparł ją o drzwi od zaplecza i natarł na nią odrobinę mocniej, przygryzając delikatnie jedną wargę. Wydała z siebie zduszony jęk i przyciągnęła go mocniej za kark, chcąc chłonąć każdy jego najmniejszy ruch. Ich gorące oddechy mieszały się ze sobą, wargi ocierały w wyjątkowo namiętny sposób i ciągle nie mieli dość. Błądziła palcami w jego platynowych włosach, pociągając lekko pojedyncze kosmyki, a Draco przesuwał dłońmi po jej wąskiej talii, zahaczając co rusz o linię bioder. Po tej nierównej walce stali jeszcze długo, stykając się czołami i dysząc ciężko z powodu braku powietrza. Nie chcieli się żegnać, jednak wiedzieli, że muszą.
- Do zobaczenia – powiedział zmęczony i odsunął się od niej nieznacznie, by po chwili zniknąć w samochodzie i odjechać nim sprzed mieszkania kobiety. Hermiona jednak jeszcze przez dłuższy czas stała oparta o drzwi, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Po tym pocałunku nie mogła zebrać ze sobą myśli i ruszyć nogami, a w sercu już odczuwała pustkę czasu spędzonego bez Malfoya.

* * * * *

Kolejne dni upływały w miarę możliwości spokojnie. Śnieg przyjemnie prószył za oknami, ludzie na ulicach wydawali się być przyjemniejsi niż zwykle, żadnych niepokojących wieści; wyglądało na to, że zbliżający się wielkimi krokami nowy rok nie wniesie niczego zaskakującego w życie. A jednak Hermiona miała nieodparte wrażenie, że te nużące dni to tylko cisza przed wielką burzą.
            Wiadomość o odnalezieniu się Ginny przyszła następnego dnia po dość nieciekawej wizycie u Weasleyów. Ruda sama poinformowała przyjaciółkę; zresztą nie tylko ją. Wysłała krótką i treściwą sowę, gdzie napisała, że wylatuje na szkolenie - czy jak tam to nazwała - do Włoch i nie będzie jej przez najbliższe dziesięć miesięcy w Londynie. Nikt nie zwrócił uwagi na dość nietypową formę liściku czy niespójne informacje. Wszyscy – Pansy, Harry, Blaise – uwierzyli w te suche słowa spisane na kilku pergaminach. Początkowo Hermiona również dała się zwieść nie budzącej na pierwszy rzut oka niepokoju wiadomości. Staż to staż; cieszyła się, że przyjaciółka stanęła przed tak wielką szansą i szczerze życzyła jej sukcesu. Analityczny umysł jednak nie pozwolił jej zbyt długo upajać się radością Ginny. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało, coś tu mocno było nie tak. Ilekroć próbowała przedstawić swe wątpliwości Pansy czy Harry’emu, zgodnym chórkiem twierdzili, że wpadła w jakąś paranoję i przesadza. To samo tyczyło się Draco, który zawzięcie przygotowywał się do wyjazdu do Austrii. Nie mogła go za to winić; sama mu to doradziła. Toteż chodziła struta jeszcze bardziej, gdyż nie chciała zaprzątać mu głowy, choć bardzo go potrzebowała. Sprawa Ginny nie dawała jej spokoju; czuła, że z rudą dzieje się coś niedobrego. Starała się rozważać wszystkie możliwości, ale żadna nie doprowadziła jej jeszcze do satysfakcjonującej odpowiedzi. Nic się ze sobą nie łączyło; tworzyło jeden wielki kołtun myślowy, a ona znalazła się w samym jego środku. Gdyby tylko ktoś zechciał podać jej grzebień…
            Na niewielkim skrawku pergaminu zapisała w miarę schludnym pismem zaledwie cztery zdania. Jak jeszcze to dla Hermiony jakoś mogło być zrozumiałe, tak podpisu przyjaciółki nie mogła pojąć w ogóle. Nigdy nie podpisywała się pełnym imieniem; zawsze Ginny lub same inicjały, ale nigdy kompletna wersja. Ta swoistego rodzaju zagadka utwierdzała kasztanowłosą kobietę w przekonaniu, że przyjaciółka ma jakiś problem. Nie potrafiła jedynie dojść do jego rozwiązania. Wszystko było rozmazane, dziwne i nielogiczne, a jednak była święcie przekonana, że jest ze sobą w jakiś sposób spowinowacone. Już sama idea wyjazdu na sam koniec roku wydała jej się bardzo podejrzana. Nie negowała faktu, iż przyjaciółka rzeczywiście otrzymała ofertę stażu, jednakowoż termin szkolenia zalatywał dużą niejasnością. Jeszcze nie słyszała, aby ktoś z dnia na dzień spakował walizki i jechał na prawie cały rok w nieznane. Znaczy słyszała – osobiście znała kilka osób, które musiały tak postąpić; sama również się do nich zaliczała – ale bardziej było to spowodowane koniecznością ucieczki, aniżeli dla wygody. I tu nasuwało się pytanie: przed czym Ginny mogłaby uciekać?  Co mogłoby być na tyle ważne, żeby spakować walizki i zostawić Blaise’a? A jeśli już o Zabinim mowa; mężczyzna w zaledwie kilka godzin stracił dawną radość, humor i towarzyskość. Przebywanie z nim stało się wyjątkowo męczące, żeby nie powiedzieć irytujące. Tak przynajmniej słyszała od Draco, gdyż nie widziała się z Diabłem od pamiętnej nocy, kiedy zaginęła Ginny. Będąc natomiast przy rzekomym przepadnięciu rudej; towarzyszyło jej nieodparte wrażenie, że było to działanie w pełni świadome. Stanowiło podstawę, fundamenty wielkiego kołtuna, których rozplątywanie idzie jej zdecydowanie najciężej. Nie miała zbyt wielu informacji. Ot kilka faktów, które wydawały się logiczne, a z drugiej strony wprowadzały totalny chaos w ogólnym odbiorze. Zaczynając od samego początku - Weasleyówna była chora. Grypa żołądkowa – tak przynajmniej mówił Blaise – to nie przelewki i wątpiła, by w zaawansowanym stadium, w którym rzekomo była, udało jej się wyjść z domu i oddalić na więcej niż kilka metrów. A szkoła, w której pracuje Ginny znajduje się na przeciwległym końcu Londynu; szczerze wątpiła, aby bez teleportacji udało jej się dotrzeć do miejsca pracy, nie wspominając o siedzeniu między gronem pedagogicznym z nawracającymi mdłościami. Początek był zdecydowanie dziwny, ale dalej wcale nie było lepiej. Nawet jeśli ruda została wezwana do szkoły, to kto bawi w niej do samego rana? Nikt jej nie wmówi, że te kilka godzin spędziła w łazience, wsłuchując się w odruchy wymiotne własnego żołądka. Wypadałoby przede wszystkim zacząć, że nikt przy zdrowych zmysłach nie ruszyłby się z grypą żołądkową poza próg domu. A jednak Ginny to zrobiła; kolejny kawałek do i tak beznadziejnej układanki.
            Rozmyślania na temat sytuacji, w jakiej znalazła się przyjaciółka pochłonęły ją bez reszty. Nie zauważyła nawet, kiedy trzydziesty dzień grudnia zapukał do jej drzwi, uświadamiając ją jednocześnie o dwóch ważnych rzeczach. Wielkimi, ogromnymi wręcz krokami zbliżał się sylwester, a co za tym idzie, bal noworoczny, na który zaprosił ją Draco. Nie miała najmniejszej ochoty brylować między śmietanką towarzyską Londynu, uśmiechając się do wszystkich dookoła i zapewniając, że bawi się fantastycznie. Wszelkiego typu huczne zabawy zawsze przyprawiały ją o ból głowy. Głównie dlatego, że spędzi cały dzień przed wielkim wyjściem przed lustrem, próbując ujarzmić niesforne włosy i starając się dodać twarzy odrobiny kolorów. Cały ten rytuał był dla niej drogą przez mękę, przez którą przechodziła umęczona bardziej, niż po walce z Voldemortem. Wojna z nim w porównaniu z próbą ułożenia kasztanowych pukli była jak zabawa z niesfornym dzieckiem w piaskownicy. A już w ogóle nie napawał jej optymizmem fakt, iż na przyjęciu ma poznać przeuroczą panią Hagen, której najchętniej wbiłaby szalenie drogą laskę Lucjusza Malfoya w oko, a najlepiej oba. Miała niewiele czasu, aby się do tego teatrzyku przygotować; sukienka przecież sama się nie kupi, a co za tym idzie, czekają ją kolejne zakupy z Pansy. Na samą myśl o przymierzeniu setki kreacji bolą ją ramiona. Nie miała nawet koncepcji, w czym chciałaby pójść; dywagowanie o finezyjnych strojach zawsze przyprawiało ją o ból głowy. Wiedziała jednak, że nie obejdzie się bez pomocy pani Potter, gdyż miała bardzo mało czasu na przygotowania.
            Czas – druga ważna rzecz, którą uświadomiła sobie dzisiejszego ranka, zarazem ściśle związana z Ginny. Termin jej wyjazdu był sam w sobie dziwny; mogli chociaż poczekać do nowego roku. Drugą kwestią, ale zdecydowanie najważniejszą,  była ilość miesięcy, które ma spędzić na szkoleniu. Ta dziesiątka w ogóle jej nie pasowała; ani to pełny rok, ani jego połowa. Chciałoby się rzecz, że kompletnie od czapy.  Zastanawiało ją, co można robić przez taki okres czasu. Uczyć się prawidłowo trzymać pędzel? Przecież Ginny jest mistrzynią, jeśli chodzi o malarstwo, więc w jakim celu wyjechała aż na dziesięć miesięcy? Ta sprawa śmierdziała równie mocno, co wszystkie pozostałe. Tak samo zresztą nie dawała jej nowej poświaty na cały galimatias, który uformował się w jej głowie. I szczerze? Miała tego powyżej uszu!

* * * * *

            Dzisiejszego dnia miał wielki problem ze wstaniem z łóżka. Zazwyczaj nie sprawiało mu to trudności, ale kiedy otworzył oczy i zobaczył, że na dworze wciąż nie świeci słońce, odechciało mu się wychodzenia poza ciepłą kołdrę. Jednak mus to mus i ze względu na skomlącego pod drzwiami Dulce musiało dojść do zdecydowanie zbyt wczesnego pożegnania z łóżkiem. Doberman w ogóle nie wydawał się być przejęty faktem, iż przeszkodził swemu panu. Musiał za potrzebą i nic innego go nie interesowało. Draco zatem człapał za nim przez cały dom, aż znaleźli się na dworze, gdzie lodowate powietrze dmuchnęło mu w twarz, z czego kompletnie nie był zadowolony. Dalej poranny spacer wyglądał dość specyficznie, bowiem to nie mężczyzna wyprowadzał psa, a odwrotnie – to on był ciągnięty przez zwierzę. W ten sposób udało im się dojść do najbliższego parku, choć blondyn miał wrażenie, że Dulce przeprowadził go przez cały Londyn. Dopiero stojąc pod ogołoconym z liści drzewem do zaspanych oczu arystokraty zaczęły wkradać się pierwsze promienie słońca. Poprawił szalik i wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów. Bo przecież nie ma nic lepszego, niż nikotyna z rana. Ewentualnie kawa, ale to potem. Zapalił jednego i zaciągnął się głęboko dymem, czując, jak wraca prawidłowa sprawność ruchowa, a szare komórki zaczynają właściwie pracować. Może to dziwne, ale jemu papierosy pomagały w myśleniu. Potrafił się dzięki nim lepiej skupić, wydajniej funkcjonować, a jedynym zmartwieniem była kończąca się nie wiadomo kiedy paczka. Tak, to był niestety ból każdego uzależnionego od nikotyny. Jednego dnia jest, a drugiego jej nie ma. Cóż za narkotykowa sprawiedliwość.
            - Długo jeszcze? – zwrócił się do Dulce, który obwąchiwał łyse krzaki, ale zwierzę tylko rzuciło mu zdziwione spojrzenie i powróciło do wykonywanej czynności. Draco nie miał siły, aby ciągnąć pupila do domu wbrew jego woli. Połazi, powęszy, zmęczy się, a potem sam będzie chciał wracać. Miał zatem jakąś dobrą godzinę dla siebie i swoich myśli. A miał ich, jak się okazało, bardzo dużo.
            Obrócił wypalonego do połowy papierosa między palcami i obserwował lecący z niego dym. W identyczny sposób kończył mu się czas na oddanie właściwego projektu, a konkretnie dokumentów uprawniających do rozpoczęcia budowy. Szukał we wszystkich książkach, którymi się posługiwał przy konstruowaniu zaklęcia zabezpieczającego, ale nic nie mógł znaleźć. Pieczęć była sekwencją uroków powiązanych ze sobą w dość specyficzny sposób. Po dość opasłej lekturze, którą sobie zafundował w przeciągu ostatnich dni udało mu się dojść właściwie do jednego wniosku. Żeby zacząć myśleć o ściągnięciu zaklęcia, najpierw trzeba rozbroić jego podstawę, która jest fundamentem dla całej pieczęci. Kłopot polegał na tym, że nie mógł nigdzie znaleźć czaru, który poradziłby sobie z tak silnym rdzeniem. Zaczynał się nawet skłaniać ku skorzystaniu z pomocy ojca, ale to była ostateczność. Dokładnie wiedział, że Lucjusz woli trzymać się z daleka od czarnej magii; nie dziwił mu się za bardzo. Też miałby obawy w obcowaniu z nią, gdyby Ministerstwo Magii ciągle go kontrolowało. Pomoc rodziciela jest zatem ostatnią deską ratunku, jeśli nie uda mu się znaleźć niczego sensownego przed nowym rokiem. A miał na to niecały dzień.
            Drugą ważną sprawą, a zarazem ściśle związaną z dokumentami był sam wyjazd do Austrii. Pomijał fakt, że nie myślał, iż Hermiona tak szybko się na niego zgodzi. Spodziewał się wahania, próśb o trochę czasu do namysłu. Tymczasem dziewczyna przystała na wszystko bez mrugnięcia okiem, a nawet kazała mu skupić się wyłącznie na przygotowaniach do wyjazdu, żeby cała wycieczka się udała. Był tym odrobinę zaskoczony, ale siedząc z Granger w samochodzie nie przyszło mu do głowy, aby mówić o swych wątpliwościach, a nawet obawach. Prawdę mówiąc, kasztanowłosa posłużyła się argumentami nie do odrzucenia; dyskutowanie nie miało najmniejszego sensu. A on lubił takie umotywowane działania. Oj, jak bardzo lubił.
            Uśmiechnął się do swych myśli i zaciągnął końcówką papierosa, którą następnie wyrzucił do najbliższego kosza. Sam wyjazdy nie napawał go jakimiś dużymi obawami. Owszem, martwił się, że coś może pójść nie tak; przecież nie znalazł jeszcze sposobu na ściągnięcie pieczęci. Jednak ta jedna myśl, że Hermiona będzie blisko niego dodawała mu animuszu i przysłaniała ciemne strefy zbliżającej się nieubłaganie podróży. Wtedy przypomniał sobie o ważnym szczególe, który mógł zniweczyć jego plany w zaledwie kilka sekund. Problem był dość atrakcyjny, jeśli chodzi o opakowanie zewnętrzne, natomiast środek pozostawiał wiele do życzenia; był zepsuty do szpiku kości. Miranda nie spuści go z oka; będzie go pilnowała lepiej, niż dementorzy w Azkabanie, a to nie napawało go zbyt optymistyczną wizją, jakoby plan podmienienia dokumentów miał się udać. Na szczęście, albo nieszczęście – po ostatnich wydarzeniach właściwie nie wiadomo – miał do dyspozycji Blaise’a. I tu pojawiał się kolejny dylemat, ponieważ nie miał pewności, czy Zabini po nieoczekiwanym wyjeździe ukochanej Ginewry będzie w stanie właściwie funkcjonować w trakcie wyjazdu. A będąc przy uroczej pannie Weasley… Co to w ogóle za pomysł szkolenia we Włoszech, które na dodatek ma trwać dziesięć miesięcy? Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że Diabeł przez ten czas będzie miał myśli samobójcze? Dobra, może trochę przesadzał, ale oczami wyobraźni widział załamanego Blaise’a, który będzie się snuł po kątach z miną zbitego psa i wiecznym problemem do całego świata. Mało tego; nie obejdzie się bez szukania sposobu latania do ukochanej co drugi dzień, a nawet był skłonny uwierzyć, że przyjaciel porzuci go po dwóch miesiącach i przeprowadzi się do słonecznej Italii, byle być jak najbliżej narzeczonej. Ale wracając do panny Weasley.
            Po nocy obfitującej w bezowocne poszukiwania Ginny dostał krótki, acz treściwy telefon od Zabiniego, iż ruda się znalazła. I jemu tyle do szczęścia wystarczało, ale jeszcze tego samego dnia Blaise zapukał do drzwi jego domu i przy opróżnianiu barku z alkoholu opowiedział mu o całym ambarasie, którego dziewczyna narobiła. Już pierwsze zdania wydały mu się podejrzane, a po usłyszeniu historii do końca miał przeczucie, że owo szkolenie to jedna wielka ściema. Nie mógł jednak powiedzieć o tym Zabiniemu, bo by się załamał jeszcze bardziej, ale wewnętrzny wykrywacz kłamstw świecił się na czerwono, dając mu do zrozumienia, że coś tu jest grubymi nićmi szyte. Pozostawił wszystkie domysły dla siebie i tkwił w nich aż do dziś, a rozwiązania jak nie było, tak dalej nie ma. Chciał nawet podzielić się swymi spostrzeżeniami z Hermioną, ale ta zabroniła mu do siebie przychodzić aż do balu noworocznego jego matki. Aha! Tym samym miał kolejny problem, jednak w porównaniu do poprzednich ten wydawał mu się jedynie drobnym kamykiem uwierającym w bucie.
            Nie znosił bali. Od dziecka miał awersję do tych hucznych zabaw, a do tej jednej szczególnie. Malfoy Manor będzie wypełnione po brzegi najbardziej snobistycznymi elementami społeczeństwa, jakie stąpają po ziemi. Cała śmietanka towarzyska Londynu magicznego i mugolskiego. Filantropi, politycy, działacze charytatywni – notabene jego rodzice też nimi byli – gwiazdy wszelakiej maści, z którymi obcuje jego matka; innymi słowy każdy, kto odstaje od typowego, szarego obywatela. A on ich wszystkich szczerze nienawidził. Za dziecka wydawało mu się, że są szczęśliwą, żyjącą ze sobą w zgodzie rodziną. W wieku nastoletnim zaczął dostrzegać, że ta familia ma jednak kilka wad, ale skrzętnie je ukrywa. Natomiast gdy dorósł, zrozumiał, że tak naprawdę całe towarzystwo, z którym musi obcować w ciągu tego jednego dnia, to perfidni kłamcy i plotkarze, którzy wściubiają nos dosłownie wszędzie i nawzajem obrabiają sobie dupy za plecami. Ten wszechobecny fałsz przytłaczał go po zaledwie kilku godzinach. Nie mógł znieść faktu, że gdziekolwiek nie stanął zawsze czuł się, jak na świeczniku. Ministrowie, biznesmeni, dziennikarze, aktorzy, modelki; każdy plotkował i szukał sposobu na dowiedzenie się najciekawszych rzeczy, by móc je później puścić dalej w obieg. Ale czy nie po to są właśnie takie gale? Czy kobieta, widząc znajomą w podobnej sukience zatrzyma niewybredne uwagi tylko dla siebie? Nie! Skomentuje jej kreację razem z innymi damami, wylewając przy tym nią wiadro pomyj, a kiedy obie spotkają się w toalecie powie, że wygląda fantastycznie. Jedno wielkie obrabianie dupy.
            Przez myśli, które zabłądziły w wyjątkowo irytujące miejsca w głowie, poczuł ponowną chęć zapalenia. Bez namysłu wyciągnął papierosa z paczki i zapalił go za pomocą różdżki, szukając wzrokiem Dulce, który nie wiadomo gdzie się podział. Dostrzegł go jakieś dziesięć metrów dalej, gdzie bawił się w najlepsze z wronami, goniąc je i próbując złapać. Przynajmniej jego pies miał dobry humor i nie musiał się martwić tyloma rzeczami. Usiadł na najbliższej ławce i wyciągnął nogi, zaciągając się dwukrotnie papierosem. Jego względy spokój został zakłócony niedługo potem, bowiem na horyzoncie pojawił się nie kto inny, jak Harry Potter wraz ze swoją córeczką.
            - Każdy dotlenia się inaczej, co nie, Malfoy? – Podniósł zmęczony wzrok na bruneta, który stał obok niego oparty o wózek, w którym siedziała wyraźnie niepocieszona z pory spacerowej Lilly.
            - Czy nawet rano ludzie muszą prawić kazania? – zapytał bardziej siebie niż Harry’ego, ale mężczyzna zaśmiał się cicho pod nosem i usiadł obok niego, czym Draco niespecjalnie był usatysfakcjonowany. Wolałby zostać sam i móc kontemplować nad masą problemów, z którymi będzie się musiał uporać w najbliższym czasie, ale widać Potter miał to w nosie. W sumie on na jego miejscu też by miał.
            - Jestem lekarzem, więc to normalne, że prawię ci kazania odnośnie palenia papierosów – stwierdził rzeczowo Harry, a Malfoy wywrócił w odpowiedzi oczami. Jakby tego jeszcze nie wiedział.
            - Święty się znalazł – burknął do siebie i zaciągnął się ponownie. Kątem oka dostrzegł nadąsaną twarz Lilly, która wierciła się w wózku, jakby za wszelką cenę chciała z niego wyjść. Draco uśmiechnął się na ten widok pod nosem i wypuścił dym z ust, a następnie zgasił na wpół wypalonego papierosa i zerknął przez ramię na Dulce.
            - Miałem pytać, co tutaj robisz o tej porze, ale chyba już wiem. – Spojrzał na Pottera i uniósł lekko jedną brew ku górze. Jakoś nie potrafił sobie darować złośliwego wyrazu twarzy przy brunecie.
            - Jedni mają dzieci, a inny psy, Potter – zwrócił się do Harry’ego, który podawał Lilly butelkę z herbatą rumiankową, ale dziewczynka nie bardzo chciała ją przyjąć. – W sumie to na jedno wychodzi.
            - Akurat odnośnie dzieci to ty tak wiele możesz powiedzieć – zironizował i dalej starał się wciskać córce napój, ale dziewczynka uparcie odwracała głowę i kręciła noskiem. Draco przyglądał się tej bądź co bądź zabawnej scenie i westchnął przeciągle, gdy Lilly zaczęła popłakiwać po kolejnej próbie wręczenia jej herbaty.
            - Jesteś pewny, że właściwie się do tego zabierasz? – Harry spojrzał na Malfoya i zacisnął odrobinę wargi. – Nie wygląda na zadowoloną.
            - Malfoy wiem, jak postępować z dzieckiem. To moja córka – odpowiedział nieco poirytowany i kolejny raz starał się włożyć kubeczek w rączki dziewczynki. I kiedy wydawałoby się, że wszystko nareszcie zmierza ku dobremu, Lilly wypuściła pojemnik i rozpłakała się na dobre. Harry wyciągnął ją z wózka i wziął na ręce, próbując ją uspokoić, ale mała zawodziła coraz głośniej, co o dziwo – grajcie święci pańscy! – nie przeszkadzało Draconowi.
            - Ja bym polemizował. - Podniósł kubek ze ścieżki i wylał kilka kropli herbaty na rękę. Widział jak Pansy tak kiedyś robiła, zanim podała córce mleko. Natychmiast jednak zabrał dłoń i zaczął nią machać, gdyż napój okazał się zdecydowanie zbyt ciepły. – Potter! Ty siermięgo! Przecież to jest gorące!
            - Niemożliwe. Nie podałbym córce czegoś takiego. – Sięgnął po naczynie jedną ręką, gdyż drugą trzymał Lilly na ramieniu, a następnie pociągnął łyk przez plastykowy dzióbek, lecz natychmiast wypluł herbatę i oddał Malfoyowi kubeczek. Arystokrata patrzył się na niego z politowaniem, a przy jego boku zmaterializował się dyszący Dulce, który położył się przy ławce, ocierając się łbem i nogę blondyna.
            - Nagrodę ojca roku masz w kieszeni – zironizował zjadliwie, a Harry dalej chłodził poparzony język, przepraszając córkę, która zdążyła się w tym czasie uspokoić.
            - Poczekamy aż sam doczekasz się dziecka.
            - Raczej nieprędko to nastąpi. – Jedna brew Pottera podjechała pod samą górę, a na ustach pojawił się kpiący uśmieszek. Draco wywrócił jedynie na ten widok oczami, a następnie wypuścił głośno powietrze z płuc. – No i się zaraz zacznie – powiedział bardziej do siebie, niż do bruneta, ale ten usiadł obok niego, sadzając Lilly na kolanach i poprawiając jej czapkę oraz szalik, przez co usłyszał każde słowo wypowiedziane przez mężczyznę. Blondyn patrzył na te poczynania kątem oka i nie mógł pozbyć się wrażenia, że dzieci wcale nie są takie okropne, jak mu się zawsze wydawało. Nawet ten mały bobas patrzył na niego dużo przychylniej, niż do tej pory, a to już był duży postęp, jeśli chodzi o jego kontakty z pociechą Potterów.
            - Jesteś dziwnym człowiekiem, Malfoy. – Spojrzał na Harry’ego zaintrygowany jego słowami, a mężczyzna kontynuował wypowiedź, ochładzając jednocześnie zaklęciem herbatę dla córki. – Zgorzkniały, zakochany w sobie, z przerośniętą samooceną, a do tego z zerową zdolnością do empatii. Wiesz, co to empatia, co nie?
            - Coś mi się obiło o uszy.
            - Dla pewności to nie jest zupa z Azji. – Ponownie wywrócił z dezaprobatą oczami, jednak Harry tego nie zauważył, co było mu bardzo na rękę. – A jednak Hermiona jest tobą w jakiś sposób zainteresowana. To dość… interesujące.
            - Znowu będziemy rozmawiać o tym, kim dla mnie jest i co do niej czuję? Błagam, tylko nie kolejne przesłuchanie. – Potter uśmiechnął się pod nosem i wręczył Lilly plastykowy kubeczek, a dziewczynka od razu wsadziła gumową końcówkę do buzi i zaczęła pić zapalczywie napój, napawając ojca wielką dumą. Oczywiście nie przyzna się, że nie udałoby się to wszystko bez pomocy Malfoya, ale tego pyszałkowaty arystokrata nie musi przecież wiedzieć.
            - Chyba nie tylko ja cię o to męczę, co nie? – zapytał, choć bardziej brzmiało jak stwierdzenie, a przynajmniej Draco odniósł takowe wrażenie.
            - Dorzuć Pansy, Zabiniego, moich rodziców, małą Weasley i każdego, kto zna naszą dwójkę. Wszyscy muszą wszystko wiedzieć. To chore!
            - Nie dziw im się. Ty i Hermiona to coś nielogicznego i ciężko w wasz związek uwierzyć.
            - Nie jesteśmy w żadnym związku – zaprzeczył natychmiast, na co Harry pokręcił z politowaniem głową i wsadził z powrotem córkę do wózka. W tej samej chwili usłyszał wyraźne pomrukiwania pod ławką, które emitował Dulce, patrząc na niego ciemnymi ślepiami, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że nawet on widzi, iż między jego panem, a Hermioną jest coś na rzeczy. A Draco byłby nawet skłonny się do tego przyznać, ale coś go cały czas blokowało i nie pozwalało powiedzieć, co tak naprawdę czuje do panny Granger.
            - No i jeszcze jesteś uparty jak osioł. – Akurat w tym wypadku nie mógł protestować, ponieważ Potter miał rację. Kiedy się na coś uwziął, nie potrafił odpuścić; bronił własnego zdania i nie dał się przekonać do jego zmiany, nawet jeśli wszystkie fakty wskazywały, że się myli. Czasem zastanawiał się, czy wrodzona konsekwencja w wykonywaniu jakichś czynności jest jego wadą, czy może zaletą. Wiele rzeczy wskazywało na to pierwsze, ale oczywiście on uważał inaczej.
            - Zdajesz sobie jednak sprawę, że ta wasza relacja nie będzie się rozwijała, jak u innych? – Wyrwany z myśli spojrzał nieco zdezorientowany na Harry’ego, ale ku uciesze mężczyzna nie zauważył jego chwilowej nieobecności i sam przystąpił do wyjaśnień. – Miona ma za sobą narzeczeństwo, śmierć dziecka i długi okres depresji. Zanim zrobi kolejny krok, będzie się głęboko zastanawiać, czy nie jest jeszcze zbyt wcześnie. Nie będziesz mógł na nią naciskać, jeśli faktycznie chciałbyś, aby między wami do czegoś doszło.
            - Zdaje się, że już doświadczyłem tego wahania w jej wykonaniu. I szczerze? – Zerknął wpierw na Pottera, a następnie na jego córkę i wysilił się na ciepły uśmiech, za co dziewczynka odwzajemniła mu się wesołym śmiechem i radosnymi oczkami. Momentalnie coś go ruszyło w lewej piersi, w której bardzo nieśmiało zaczęło rozchodzić się przyjemne ciepło. Fascynujące doświadczenie. A przecież to tylko uśmiech od małego dziecka. – Chyba potrafię sobie z tym poradzić. Może idzie mi to dość koślawo, ale z pewnością nie jestem gorszy, niż ty jako ojciec, Potter.
            - Ja bym dywagował w tej kwestii – odpowiedział z odrobiną złośliwości i zabrał Lilly kubeczek z herbatą, a następnie schował go  w specjalnym nosidełku umieszczonym z tyłu wózka. – Ale skoro twierdzisz, że sobie radzisz, muszę ci zaufać, choć myślałem, że nigdy nie będę musiał powiedzieć tych słów.
            - Nie było tak strasznie, co?
            - Nie najgorzej. Wiesz, że zmieniamy dziś dziewczyny w czekoladziarni o 15.00? – Spojrzał zdziwiony na rozmówcę, kręcąc przy tym przecząco głową.
            - Nic o tym nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą, a Harry wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
            - Nie mów, że zapomniałeś.
            - Nie zapomniałem. Hermiona nic mi o tym nie mówiła. – Szybko odtworzył całą rozmowę z Granger sprzed kilku dni, ale za nic w świecie nie kojarzył, aby kobieta mówiła mu cokolwiek o jakiejś zmianie w czekoladziarni. Kazała mu pracować nad dokumentami i pieczęcią, ale o nauce przygotowywania czekolady najwidoczniej zapomniała. Ale to się nie zgadzało, gdyż każdy znający byłą Gryfonkę wiedział, że pamięć ma niezawodną, zatem wątpił, aby coś takiego wyleciało jej po prostu z głowy. O co zatem chodziło z tą całą zmianą?
            - No to już wiesz, że pracujemy dziś w Czekoladowym Niebie od 15.00 – zakomunikował zupełnie spokojny Harry, a następnie podniósł się z ławki, poprawiając spadające z nosa okulary.
            - Tylko ja nie mogę, bo Granger kazała mi pracować nad projektem. – Potter wzruszył od niechcenia ramionami, a po chwili zaczął popychać wózek z córką lekko do przodu i ciągnąć go potem do tyłu. Dźwięk przesuwanych po ścieżce kółek zaintrygował leżącego przy ławce Dulce, który momentalnie podniósł się i zaczął przy dziewczynce w tę i z powrotem.
            - Kilka godzin przerwy dobrze ci zrobi, a Pansy powiedziała wyraźnie, że ja mam przyjść, ty i Zabini by się jeszcze przydał. – Draco prychnął pod nosem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Już widzi, jak załamany Diabeł lata między stolikami i z szerokim uśmiechem na ustach pyta ludzi, czy maja ochotę na „czekoladowy pocałunek” lub „mleczny uścisk”, czy jak się tam niektóre specyfiki w karcie nazywały. Prędzej poda im „gorzkie rozstanie” albo „czarną rozpacz”, nie omieszkując przy tym zaznaczyć, że zakochani powinni cieszyć się sobą, póki mają ku temu okazję, bo jedno z nich może w każdej chwili wyjechać na prawie cały rok. Uroczy serwis się zapowiadał w Czekoladowym Niebie.
            - Życzę powodzenia z Blaise’em, który lamentuje po wyjeździe Ginny. – Harry zmarszczył delikatnie brwi, co nie uszło uwadze arystokraty. Może nie tylko jemu nagłe szkolenie Weasleyówny wydawało się dziwne.
            - Też masz wrażenie, że coś z tym wyjazdem jest nie tak? – zapytał zaciekawiony, na co Draco wzruszył leniwie ramionami i wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów, wyciągając ją w stronę mężczyzny, ale ten odmówił, wskazując na dziecko. Blondyn nie przejął się za bardzo obecnością małej Lilly. Podniósł się z ławki i stanął w bezpiecznej odległości, aby dym nie leciał na dziecko i zapalił jedną używkę, zaciągając się dwukrotnie.
            - Nie wydaje mi się, aby o tak długich szkoleniach informowali z jednodniowym wyprzedzeniem  - rozmyślał dalej Harry, a Draco palił w spokoju papierosa, analizując każde słowo bruneta, bowiem Potter snuł identyczne przypuszczenia, co on sam. Przede wszystkim nikomu nie pasował czas wyjazdu Ginny; zbyt szybko i w bardzo nerwowej atmosferze to się odbyło. Dodając do tego jeszcze rzekomą chorobę, jaką miała być grypa żołądkowa, wątpił by Weasleyówna była zdolna do udania się na drugi koniec Londynu tylko po to, aby dowiedzieć się, że następnego dnia ma samolot do Włoch i nie będzie jej w Anglii przez prawie cały rok.
            - Wysłałeś kiedyś pracownika na dziesięć miesięcy na jakiś kurs? – Malfoy spojrzał zaintrygowany na mężczyznę, strzepując popiół z papierosa na ośnieżony trawnik. Zastanowił się chwilę nad pytaniem, by następnie pokręcić przecząco głową.
            - Takie praktyki są dość rzadko spotykane i wątpię, by jakakolwiek placówka edukacyjna pozwoliła sobie na tak długi okres finansowania jakiegokolwiek szkolenia – odpowiedział rzeczowo, a Harry westchnął głęboko, przyciągając do siebie wózek z córką i ponownie go odpychając. Dulce widocznie znudził się bieganiem za małą koleżanką, gdyż usiadł na ścieżce i obserwował przybliżającą i oddalającą się Lilly, wodząc za nią wzrokiem.
            - Tym bardziej ten wyjazd wydaje mi się podejrzany.
            - Czy mając grypę żołądkową można ruszyć się z domu, powiedzmy na kilka godzin? – zapytał ni z tego, ni z owego blondyn, a Potter poprawił kolejny raz okulary i spojrzał na niego zaciekawiony.
            - A co to ma wspólnego z wyjazdem Ginny?
            - Ponoć była chora, gdy poszła do szkoły i dowiedziała się o kursie.
            - Musiałaby dostać bardzo silne specyfiki, a i tak byłaby osłabiona i odwodniona. Raczej mało prawdopodobne, że w takim stanie dojechała bez problemów do szkoły. Nawet ona nie jest na tyle silna. – Zamyślił się nad słowami Harry’ego, wpatrując się w wypalonego papierosa. Nie wątpił, że Potter jest wyjątkowo dobrym medykiem. Nawet cholernie dobrym. Jeśli zatem on mówił, że młoda Weasley nie dałaby rady doczłapać się do pracy w stanie choroby, to znaczy, że tak musiało być. To z kolei dawało nową poświatę na wyjątkowo śmierdzącą sprawę i utwierdzało go w przekonaniu, że cały wyjazd to po prostu ściema. Z kolei to prowadziło do kolejnego pytania, ponieważ nie miał pomysłu, z jakiego powodu Ginny miałaby okłamać Blaise’a. Za dużo poszlak i niedomówień; nic nie układało się w logiczną całość.
            Wyrzucił wypalonego papierosa do kosza i odkaszlnął kilka razy, a po chwili to samo zrobił Harry. Rzucił mu beznamiętne spojrzenie i przypiął smycz do obroży Dulce, który nie wyglądał na uradowanego z pory powrotu do domu. Chciał się jeszcze trochę pobawić, mimo że łapy zaczynały mu pomału odmarzać; najwidoczniej jego pan musiał to zauważyć.
            - O 15.00 u Granger? – upewnił się na odchodnym Draco, a Potter przytaknął mu głową. Po krótkim pożegnaniu każdy skierował się w swoją stronę, ale myśli obu mężczyzn zaprzątał ten sam problem, którym był wyjazd Ginny. Dzięki tym kilku informacjom otrzymanym od Harry’ego, Malfoy umocnił się w przekonaniu, że nie mylił się co do rzekomego szkolenia rudej. Teraz musi to jakoś delikatnie przekazać Zabiniemu i mieć nadzieję, że przyjaciel nie będzie szukał swej ukochanej po całym Półwyspie Apenińskim. Marne szanse – pomyślał i wyszedł razem z Dulce z ośnieżonego parku. Kiedyś nabawi się zapalenia płuc przez te poranne spacerki.

* * * * *

            Praca szła mu dziś o dziwo wyjątkowo dobrze. Wspomagał się zaklęciami kalkulacyjnymi, bez których nie poradziłby sobie tak szybko, dzięki czemu wszystkie wymiary miał naniesione w niecałe czterdzieści minut. Raz co prawda pomylił się przy obliczaniu linii łańcuchowej, ale szybko wprowadził odpowiednie poprawki dzięki magicznej wizualizacji rzuconej na projekt; czary bardzo ułatwiały mu robotę, która była dość mozolna i czasochłonna. Oczywiście mógł wyliczać wszystko w pamięci lub na kartkach, ale skoro istniały odpowiednie metody ułatwiające pracę, to czemu z nich nie korzystać? W ten sposób miał już gotową całą przednią i tylną fasadę hospicjum, a boczne ściany stanowiły tylko kwestię formalną. Budynek w środku prezentował się znakomicie. Co prawda odszedł od stosowanej w wielu projektach nowoczesnej formy, w której się specjalizował, ale w tym wypadku wyszło mu to raczej na dobre. Prostota, harmonia i równowaga – te trzy cechy zdecydowanie dominowały na kilkunastu arkuszach, które teraz potrzebowały jedynie zatwierdzenia. Sam powiedziała, że zajmie się tą kwestią, a on ufał jej całkowicie, gdyż bez niej jego firma znajdowałaby się w kłopotach częściej, niż ustawa przewiduje. Niestety w okolicach godzin popołudniowych żołądek zaczął domagać się pożywienia, gdyż najwidoczniej zwykła woda wtłaczana do organizmu hektolitrami przestała mu wystarczać. Ponawiające się burczenie w brzuchu nie uszło tez uwadze leżącego pod stołem kreślarskim Dulce, który mruczał za każdym razem, gdy usłyszał niepokojące dźwięki wydobywające się z jego pana. Nie ukrywał, że sam też chętnie by coś przekąsił. Toteż przed godziną 14.00 Draco odłożył w końcu wszystkie sprzęty i spojrzał na drzemiącego dobermana, którego żołądek również zaczął domagać się uwagi. Jak na zawołanie z jego brzucha popłynęły dźwięki marsza żołnierskiego, którego nie dało się już dłużej bagatelizować.
            - Chyba czas na obiad, Dulce. – Zwierzę wyczołgało się spod stołu i rozprostowało zastałe mięśnie, a następnie spojrzało na blondyna nieco zaspanym wzrokiem, gdy ten wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał na nim odpowiedni numer. Po chwili w słuchawce odezwał się dość skrzekliwy kobiecy głos, a Draco przystąpił do „przygotowywania obiadu”. – Dużą peperoni na grubym cieście z podwojonymi dodatkami i podwójnym serem.

* * * * *

            Rano ruch w czekoladziarni nie był zbyt spory; najczęściej przychodzili wtedy starsi ludzie. Czasem zdarzyło się, że ktoś wpadał po jakiś większy kawałek ciasta i zamawiał kilka kubków czekolady na wynos, ale było to dość sporadyczne. Nie miała zatem zbyt dużo do roboty, nie licząc umycia kilku filiżanek i upieczenia świeżej porcji ciastek. Za każdym razem, gdy pojawiła się w części kuchennej Pansy zasypywała ją stronicami gazet modowych, przez które proponowała jej najróżniejsze kreacje na zbliżający się bal noworoczny z Draco. Po całej godzinie trajkotania nad wyższością kości słoniowej nad ecru starała się bywać jak najrzadziej na zapleczu, gdyż od nadmiaru zmyślnych nazw kolorów zaczęła pomału boleć ją głowa. Zbliżała się niestety godzina wyjęcia ciastek z piekarnika, więc musiała wkroczyć na modowe terytorium przyjaciółki, którą przygotowania do zabawy pochłonęły bez reszty. Tak jak podejrzewała, Pansy siedziała wciąż na tym samym krześle i zawzięcia znaczyła kolejne strony w czasopismach.
            - Karmin czy karmazyn? – Spojrzała na kobietę nieco zdezorientowana, jednak pani Potter źle odczytała jej spojrzenie, gdyż szybko przerzuciła kilka stron i wskazała jej całą gamę sukni o dość specyficznym kolorze, który sklasyfikowałaby jako mocny różowy. Pan jednak i na tę barwę potrafiła znaleźć zmyślną nazwę. – Amarant mi jakoś do ciebie nie pasuje.
            - Wszystko mi jedno, naprawdę – odpowiedziała nieco znużona, na co przyjaciółka zamknęła z hukiem magazyn i odłożyła go na stolik, by w dalszej kolejności wlepić w Hermionę poirytowane spojrzenie. Podpadłam.
            - To ja się dwoję i troję, zaprzątam sobie głowę w dobieranie do ciebie właściwych odcieni, wyszukuję najnowsze trendy, żebyś wyglądała olśniewająco, a ty mi mówisz, że ci wszystko jedno? – Patrzyła na kasztanowłosą rozjuszonym wzrokiem, na co panna Granger uśmiechnęła się przepraszająco i włożyła kolejną blachę z ciastkami do piekarnika, a z poprzedniej zaczęła przerzucać wypieki do szklanego słoja na wystawce. Pansy pokręciła z dezaprobatą głową i westchnęła przeciągle na ten widok.
            - To zwykłe przyjęcie – starała się usprawiedliwić swoje podejście do tematu, ale chyba obrała zły sposób, gdyż pani Potter wytrzeszczyła ze zdumienia oczy i zaśmiała się żałośnie, na co speszona Hermiona przygryzła lekko policzek od wewnątrz.
            - O nie, kochana – zaprotestowała – to nie jest zwykłe przyjęcie. To wielka gala, na której liczy się przede wszystkim twoja prezentacja, ilość plotek do przekazania oraz zawartość portfela, którą przekażesz na cele dobroczynne. O balu Narcyzy Malfoy mówi się przez cały następny rok, a ponieważ idziesz tam z Draco, który jest jej synem, będziesz cały czas pod ostrzałem najważniejszych osobistości w Wielkiej Brytanii. Chyba zatem rozumiesz, czemu twoja suknia tak bardzo mnie absorbuje?
            - Nie miałam pojęcia – odezwała się cichutko, na co druga kobieta westchnęła i zacmokała z dezaprobatą, wręczając jej jeden z magazynów. Hermionie omal nie ugięły się pod jego ciężarem kolana; mógł mieć jakieś czterysta stron!
            - Na szczęście ja mam i pomogę ci ze wszystkim. Zobacz, czy coś z tego wydania ci się podoba. – Sama zagłębiła się w innym czasopiśmie, zdecydowanie lżejszym, niż te, które wręczyła przyjaciółce. Panna Granger przejrzała pobieżnie opasłe tomiszcze i zatrzymała się na koktajlowej sukience w kolorze pudrowego różu, którą pokazała Pan, ale kobieta spojrzała na nią przerażona i pokręciła stanowczo głową.
            - Szukaj długiej sukni, niekoniecznie bogato zdobionej. Popełnisz ogromne faux pas, jeśli przyjdziesz na taki bal w krótkiej sukience. – Przytknęła głową i zagłębiła się w lekturę, gdy nagle drzwi od lokalu otworzyły się, o czym świadczył charakterystyczny dźwięk dzwoneczka, a przy ladzie zmaterializował się Blaise. Mężczyzna usiadł na wolnym stołku i położył głowę na blacie, w który wybąkał zamówienie, a Hermiona i Pansy patrzyły na niego niemal miłosiernie.
            - Podwójną z bitą śmietaną i czekoladową posypką. Możecie polać to wszystko karmelem i dosłodzić.
            - Wszystko dobrze, Diable? – spytała nieco zmartwiona stanem przyjaciela pani Potter. Zabini nawet nie krył się z fatalnym samopoczuciem. Pokręcił przecząco głową, nie podnosząc jej z blatu.
            - Jest mi tak potwornie źle, Pan. Nie ma jej od trzech dni, a ja nie wiem, co mam ze sobą zrobić. – Hermiona szybko zorientowała się, że mowa jest o Ginny. Skrzyżowała ręce na piersiach i stanęła obok Diabła, który wpatrywał się w nią miną zbitego psa, jakby miał się za chwilę rozpłakać. Normalnie śmiałaby się z takiego zachowania u mężczyzny, ale dobrze wiedziała, jak Blaise znosi, a raczej nie znosi, rozłąkę. Strach pomyśleć, jak uda mu się przetrwać całe dziesięć miesięcy.
            - Przecież wróci, Diable – pocieszyła chłopaka, ale ten wykrzywił usta w grymasie i jęknął w blat.
            - Wróci, nie wróci. Ja chcę żeby była tu teraz! – zawodził zrozpaczony, przez co kasztanowłosą kobietę coraz bardziej zaczęła boleć głowa. Na szczęście uwaga Zabiniego przeniosła się na masę czasopism walających się po pomieszczeniu, za co panna Granger była wdzięczna wszystkim bóstwom. Czarnoskóry wziął jeden magazyn do ręki i zaczął go niespiesznie przeglądać. Pansy w tym czasie zajęła się przygotowaniem zamówienia przyjaciela, choć zdecydowała się wyeliminować z niego kilka składników, jak chociażby podwójny cukier czy sos karmelowy.
            - Po co wam te wszystkie gazety? Zakładacie skup makulatury czy jak?
            - Pansy pomaga mi szukać sukienki na bal noworoczny Narcyzy Malfoy – odparła nieco znudzonym tonem, a Blaise sięgnął po kolejne czasopismo i zaglądał na strony zaznaczone przez czarnowłosą. Z każdą kolejną jednak marszczył coraz bardziej brwi, aż wyglądał, jak naburmuszone dziecko, któremu odmówiono kupna zabawki.
            - Nie obraźcie się dziewczyny, ale te kiecki są okropne – skwitował wybory przyjaciółki, a pani Potter w tym momencie postawiła przed nim nieco zbyt agresywnie filiżankę z czekoladą. Na jej widok humor Blaise’a pogorszył się jeszcze bardziej. – A gdzie karmel? Gdzie posypka? Ona nawet nie jest duża.
            - Cukrzycy się nabawisz, Diable – odpowiedziała lekko rozjuszona Pansy, a Zabini wygiął usta w podkówkę, wyrażając w ten sposób swe niezadowolenie.
            - Mam zacząć pić w takim razie?
            - Już lepiej jedz czekoladę – zaoponowała Hermiona, a Blaise wsadził łyżeczkę w pokrywę z bitej śmietany i wymieszał ją razem z gęstą cieczą znajdującą się w filiżance. Dziewczyny patrzyły na siebie porozumiewawczo, bowiem nie bardzo wiedziały, co mają zrobić z paskudnym samopoczuciem czarnoskórego. Po kilku łyżkach deseru Zabini wydawał się być jednak mniej pochmurny, co obie zaobserwowały z wyraźną ulgą.
            - Masz już jakąś sukienkę na oku, Hermiono?
            - Pansy mi pomaga w wyborze, bo ja się na tym kompletnie nie znam. – Zmarszczył lekko brwi i spojrzał na obie kobiety z zaciekawieniem.
            - A ty, Pan? – Wzrok kasztanowłosej od razu przeniósł się na przyjaciółkę, która machnęła od niechcenia ręką i uśmiechnęła się promiennie.
            - Kto tam będzie na mnie patrzył!
            - Też idziesz na ten bal? – Pansy zerknęła na Hermionę, jednak nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż ubiegł ją Blaise.
            - Pewnie, że tak. Może wyszła za Pottera, ale to wciąż arystokracja. Zresztą przyjaźni się z Draco, Narcyza ją zna, to czemu miałaby jej nie zaprosić?
            - I nic mi nie powiedziałaś? – uniosła się dziewczyna, ale i tym razem nie doczekała się responsu od przyjaciółki. Ledwo pani Potter otworzyła usta, a odzywał się za nią niezwykle pomocy Zabini.
            - Pansy nigdy nie mówi o takich rzeczach. Woli skupiać się na innych, niż na sobie. W zeszłym roku pomagała w wyborze sukienki Ginny. – Na wzmiankę o ukochanej depresyjny humor powrócił w mężczyźnie. Wsparł głowę na ręce i mieszał w filiżance z czekoladą, od czasu do czasu przerzucając kolejne strony w magazynie modowym.
            - Pansy, dałabym sobie sama radę. Nie musisz się o mnie martwić.
            - Ale Pansy to strumień miłosierdzia, który zawsze stawia dobro innych na pierwszym miejscu.
            - Zamknij się wreszcie, Diable – zrugała przyjaciela wściekła pani Potter, rozmasowując pulsujące skronie. Ku jej uciesze czarnoskóry zamilkł i oddał się kontemplacji nad przeglądanymi kreacjami w połączeniu z jedzeniem czekolady. Westchnęła po chwili głośno, a w tym samym momencie do lokalu wszedł Draco razem z Harrym, który pchał przed sobą wózek z Lilly. Panowie rozmawiali o czymś żywo, a kiedy Hermiona usłyszała głos Malfoya i dostrzegła jego platynową czuprynę, od razu zwróciła się do i tak poirytowanej Pansy.
            - Co Malfoy tutaj robi?
            - Pomyślałam, że mogliby nas zastąpić, kiedy my będziemy szukać sukienki. – Oczy panny Granger rozszerzyły się do rozmiarów spodków od talerzy, a dolna warga lekko opadła w dół. Ni stąd ni zowąd przy ladzie pojawili się dwaj panowie, a dłoń Draco od razu spoczęła na talii kasztanowłosej kobiety. Spojrzała na niego z jakby lekkim przestrachem i założyła kosmyk włosów za ucho, choć wszystkie znajdowały się na właściwym miejscu.
            - Cześć, Granger – przywitał się wesoło Draco, a w jego ślady poszedł stojący obok Harry.
            - Cześć, Miona! O! I jest Zabini! – Klepnął bruneta w plecy, a ten zakrztusił się czekoladą, omal nie opluwając stojącej przed nim Pansy. Na szczęście sekundę wcześniej kobieta przesunęła się zaledwie o kilka centymetrów, dzięki czemu uniknęła przykrego spotkania z deserem spożywanym przez Blaise’a. Czarnoskóry zaczął kaszleć i łapać spazmatycznie oddech, czym zwrócił na siebie uwagę wszystkich obecnych, jednak tylko panna Granger wiedziała, co należy zrobić. Nalała do szklanki wody i podała mu ją, wcześniej poklepując go delikatnie po plecach. Mężczyzna uspokoić się bardzo szybko i przez zachrypnięte gardło wybąkał ciche podziękowania, a następnie rzucił Harry’emu wściekłe spojrzenie, tak samo jak Pansy, Hermiona i Draco. Choć właściwie ten ostatni zawsze się tak na niego patrzył.
            - Mogłeś go udusić – zauważyła trafnie pani Potter, a kasztanowłosa kobieta już szykowała się, żeby upomnieć przyjaciela, iż jest lekarzem i powinien wiedzieć o takich rzeczach, lecz ku uciesze Pottera uratował go Malfoy, który zamknął byłą Gryfonkę w uścisku, oplatając ją od tyłu w talii i  kładąc głowę na jej ramieniu.
            - Zabini to duży dzieciak. Poradziłby sobie.
            - Możecie nie obnosić się publicznie z waszą miłością? – zapytał zjadliwie Blaise Dracona, a ten spojrzał na niego zszokowany, podobnie zresztą jak Hermiona. Szybko jednak ją puścił, za co przyjaciel odwdzięczył mu się wymuszonym uśmiechem. – Dziękuję.
            - I ty chcesz go w takim stanie posłać do klientów? Splajtujesz Granger w ciągu jednego popołudnia – skierował ostatnie słowa do kasztanowłosej kobiety, która posłała mu lekkiego kuksańca, a Pansy wywróciła na to wszystko oczami. Zebrała walające się po blacie magazyny do torby i chrząknęła znacząco na Hermionę, jednak dziewczyna nie zwróciła na nią za bardzo uwagi.
            - Miałeś dokończyć projekt i załatwić wszystkie dokumenty. Co w takim razie tutaj robisz? – dopytywała zawzięcie Malfoya, któremu uśmiech nie chciał zejść z twarzy. Nie miał bladego pojęcia, jak bardzo kobieta martwi się o powodzenie jego planu. Bądź co bądź jej też on poniekąd dotyczył.
            - Długa historia. A jemu co? – Wskazał głową na mieszającego czekoladę Blaise’a, a wzrok Hermiony powędrował na czarnoskórego.
            - Przecież dobrze wiesz i nie zmieniaj tematu – upomniała go, ale wtedy do rozmowy wtrącił się Harry, który był jej w tym momencie potrzebny, jak piąte koło u wozu.
            - Wy idziecie po sukienki, my zajmujemy się czekoladziarnią. To chyba sprawiedliwy układ?
            - Jak się nie pospieszymy, to nie znajdziemy żadnej sukienki – zauważyła nieco zirytowana Pansy, na co panna Granger przytaknęła jej głową. Zwróciła się jeszcze na odchodne do Draco, który ściągał z siebie grafitowy płaszcz i podwijał rękawy koszuli do łokci.
            - A z tobą rozmówię się później. – Zagroziła mu przy tym palcem i zniknęła razem z przyjaciółką. Arystokrata wzruszył tylko od niechcenia ramionami, jednak zarówno Blaise, jak i Harry nie mogli sobie darować małej dygresji w kwestii jego relacji z Hermioną.
            - Aleś sobie nagrabił – zauważył Potter, a w ślad za nim poszedł Zabini, wylizujący resztki czekolady z filiżanki.
            - Masz przekichane, jak alergik w okresie pylenia. – Odstawił naczynie na blat przed przyjacielem i oblizał umazane wargi. – Barman! Jeszcze raz to samo!

* * * * *

            Każde zakupy ją przerażały. Uginające się pod naręczem ubrań wieszaki, zmyślne kroje i materiały, miliardy kartonów z butami i ekspedientki podbiegające do niej już w wejściu z pytaniem „w czym mogę pomóc?” – to wszystko ją przerażało i przyprawiało o bolesne pulsacje skroni. Nigdy nie rozumiała, jak można odwiedzać galerie handlowe trzy razy w ciągu tygodnia. Jej tyle wystarczało przez cały rok! Ile można siedzieć w przymierzalniach i debatować nad kupnem bluzki? Dla niej zakupy nigdy nie miały większego znaczenia; lubiła wygodne ubrania, w których nie czuła się, jak w przebraniu, i które nie ograniczały jej ruchów. Niestety nie produkowali jeszcze sukni balowych z dresu lub bawełny, a nawet jeśli, Pansy nigdy w życiu nie pozwoliłaby jej czegoś takiego ubrać. Przemierzyły zatem Westfield London w poszukiwaniu odpowiednich kreacji, aż w końcu wybrały się na Pokątną, gdyż w mugolskich sklepach nie znalazły niczego satysfakcjonującego. Tam również przymierzyły dziesiątki sukienek, ale każdą kolejną, którą ubierała Hermiona, Pansy odrzucała i zaciągała ją do kolejnych projektantów. Po kilku godzinach, dwóch kawach i jednej kłótni odnośnie błękitu paryskiego, panna Granger dostrzegła za witryną jednego ze sklepów manekina ubranego w charakterystyczną grafitową suknię. Kolor ten od razu skojarzył jej się z Draco, wobec czego zaprowadziła panią Potter do sklepu i pokazała jej dostrzeżoną przez szybę kreację. Pan aż zaniemówiła z wrażenia, co się rzadko jej zdarzało. Spoglądała raz na dziewczynę, raz na manekina i nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Nawet gdy Hermiona wyszła z przymierzalni i pokazała jej się w wybranym zestawie potrafiła tylko głośno zakomunikować „bierzemy!”. I na tym zakupowy koszmar się skończył, a umęczone dziewczyny zdecydowały się wrócić do czekoladziarni, gdzie strach się bać, co się działo pod ich nieobecność.
            Wracały z kilkoma torbami, w których znajdowały się niezbędne do skompletowania kreacji rzeczy, jak na przykład buty i biżuteria, śmiejąc się do siebie i opowiadając o wydarzeniach z jednego ze sklepów, kiedy dwie kobiety omal nie pobiły się z powodu wyprzedaży szpilek.
            - Myślałam, że ta blondyna zaraz się na nią rzuci! – Roześmiała się Pansy i upiła łyk kawy z papierowego kubka, którą kupiły w drodze powrotnej. Mimo ogólnego zmęczenia humor miały fantastyczny.
            - Zachowywały się jak wariatki!
            - To są właśnie prawa, którymi rządzą się wyprzedaże. Kto pierwszy ten lepszy, nic na to nie poradzisz – odpowiedziała głosem znawcy Pansy, a uśmiech na twarzy Hermiony poszerzył się jeszcze bardziej. Od czekoladziarni dzieliło je zaledwie kilka metrów, a ona nie mogła się doczekać, aż wejdzie pod strumień gorącej wody, a następnie zatopi się w miękkiej pościeli i odda w ramiona snu. Wzrok obu pań spoczął jednak na jednym ważnym szczególe, aż zatrzymały się na środku chodnika i patrzyły na siebie nieco zaniepokojone.
            - Dlaczego jeszcze jest otwarte? – Pansy spojrzała na zegarek, który już dawno wskazywał godzinę 22.00 i zmarszczyła z konsternacją brwi.
            - Zapomnieliby zamknąć?
            - Myślisz, że aż tak garnęli się do pracy? – zapytała nieco złośliwie, na co przyjaciółka westchnęła głośno i ruszyła odrobinę szybszym krokiem w kierunku czekoladziarni, a w ślad za nią dreptała panna Granger, którą zaniepokoił fakt, iż jej ukochany lokal jest czynny zdecydowanie dłużej, niż było przewidziane.
            - Może sprzątają. Nie siejmy paniki, Miona – starała się uspokoić zdenerwowaną dziewczynę, ale gdy stanęły przed wejściem, a przez dużą szklaną szybę dostrzegły siedzących w środku ludzi ich poirytowanie sięgnęło zenitu. Wkroczyły do Czekoladowego Nieba nieco zbyt gwałtownie, niż zamierzały, ale żaden z klientów nie zwrócił na nie najmniejszej uwagi. Obie natomiast spostrzegły, że wystrój lokalu uległ zmianie, bowiem goście wpatrywali się w stojącego na prowizorycznej scenie Blaise’a, który mówił coś do nich, gestykulując od czasu do czasu, a nawet przechadzającego się między nimi. Zdezorientowane kobiety podeszły do stojących w części kuchennej Draco i Harry’ego, którzy opierali się o blat i wpatrywali się w Zabiniego, a na ich widok pomachali im niespiesznie i wskazali miejsca za ladą.
            - Co tu się dzieje, chłopcy? – zapytała tonem nie znoszącym sprzeciwu Pansy, a Hermiona wsparła ją ponaglającym wzrokiem.
            - Blaise urządził wieczorek poetycki. Trochę mu się przeciągnęło – odparł blondyn, który jedną nogą kołysał z tyłu wózek ze śpiącą Lilly. Kobiety nawet nie starały się ukryć zdziwienia i wpatrywały się w stojącego na scenie Diabła, który deklamował nieznany nikomu wiersz do publiczności.
            - Gdy ciebie nie ma, jam niczym ogarek świecy porzuconej na wietrze. Gasnę. Ulatuję, jak sploty szarej mgły tulącej się do granatowego firmamentu nieba. Pnę się, lecę, mknę, a ty… a ty… A ty? Nie dotkniesz złotym płomieniem ognia, nie rzucisz iskry złocistej na mnie, jakem wypalony knot niewart twej skry żaru!
            - To jest tak tragiczne, że aż piękne – skomentował cicho Harry, a Draco przytaknął mu w odpowiedzi głową. – Shakespeare by się nie powstydził.
            - Shakespeare to się w grobie przewraca. Długo tak już gada? – Pansy najwidoczniej nie podzielała zachwytu męża nad poezją przyjaciela, o czym dawała głośno do zrozumienia.
            - Bodajże ze dwie godziny – odpowiedział jej spoglądający kątem oka na zegarek Malfoy, który nie przestawał kołysać wózkiem Lilly. Hermiona pierwsza zwróciła na to uwagę, jednak nie odezwała się, bo malująca się przed nią scena urzekła ją. Jeszcze nigdy nie widziała Draco w takim kontakcie z dzieckiem. Zazwyczaj uciekał od dziewczynki jak najdalej. Tymczasem proszę – kołysze nią, jakby była co najmniej jego córką chrzestną.
            - Ktoś mu powie, że koniec tego cyrku?
            - Daj mu skończyć, Pan. Widać w ten sposób radzi sobie z nieobecnością Ginny. Nie załamuj go jeszcze bardziej. – Pani Potter na słowa męża pokręciła z politowaniem głową i tak jak pozostali wsłuchiwała się w poemat Blaise’a, który rozkręcił się już na dobre.
            - Jam nie godzien twego spojrzenia. Twych jedwabistych dłoni i uśmiechu Afrodyty. O piękna! Jeno jeden dotyk, nikłe muśnięcie mej strapionej duszy, a ulecę w dal! Zniknę, niczym ciemna płachta nocy nad ranem! Odejdę w mogiłę bólu i katuszy, zagrzebię się w wspomnieniach straconej miłości i będę czekał. Czekał, aż wylejesz na me zwęglone ciało łzy naszego uczucia. – Zabini ukłonił się lekko, a w czekoladziarni zaczęły rozbrzmiewać gromkie oklaski uznania. Niektórzy nawet wstali, a część siedzących na sali kobiet wycierała oczy chusteczkami. Po dłuższej chwili klienci zaczęli się zbierać do wyjścia, rozwodząc się nad poematem Blaise’a, który podszedł do nich dość ospałym krokiem, trzymając marynarkę przewieszoną przez ramię. Uśmiechał się do nich lekko, więc nawet Pansy zrezygnowała z tyrady, którą chciała mu urządzić. Co prawda dalej uważała, że występy poezji amatorskiej odbywają się gdzie indziej, ale nie miała serca, aby psuć mu poprawiony choć w nikłym stopniu humor.
            - Lepiej ci już, Diable? – zapytał ze zmartwieniem Draco, na co Zabini wzruszył ramionami i oparł się o kontuar, wsadzając wystający z kieszeni krawat z powrotem do środka.
            - Chyba – odparł niemrawo i zarzucił na ramiona marynarkę. – Zawsze to jakieś nowe doświadczenie w życiu.
            - Nie załamuj się, Zabini. Wszystko się ułoży – pocieszał czarnoskórego Harry, ale Blaise nie wyglądał na przekonanego do jego słów.
            - Ja wiem, ale jakoś nie mogę uwierzyć, że wyjechała tak nagle. – To jedno zdanie obudziło we wszystkich zgromadzonych poczucie winy. Każdy miał wątpliwości odnośnie szkolenia Ginny, jednak nikt nie odważył się wspomnieć o nich mężczyźnie. Bali się jego reakcji, a to był wystarczający argument, żeby nic mu nie mówić. Wyrzuty sumienia w końcu jednak pękły u wszystkich, a o dziwo najszybciej u Draco.
            - Nikt nie może i w tym jest kłopot. – Blaise utkwił wzrok w blondynie, który wyjechał razem z wózkiem za kontuar i przekazał go zdezorientowanej Pansy. – Mało kto organizuje tak długie kursy, to po pierwsze. Po drugie, kto otrzymuje wiadomość o wyjeździe zaledwie dzień wcześniej? A po trzecie i chyba zdecydowanie najważniejsze, kto z grypą żołądkową wychodzi z domu? Nie wspominając o tym, że zrobiła sobie wycieczkę praktycznie przez całe miasto.
            - W dodatku w pidżamie – wtrącił ni z tego, ni z owego czarnoskóry, na co Draco zmarszczył ze zdziwienia brwi. Podobnie zresztą wyglądali pozostali, którzy niewiele rozumieli ze słów chłopaka.
            - Jak to w pidżamie? – spytała Pansy, a Zabini przeniósł na nią wzrok, jakby nie bardzo wiedział, o co jest pytany. Westchnął cicho i rozmasował kark, a po chwili odezwał się zmęczonym głosem, jakby kolejny raz tłumaczył coś oczywistego.
            - Normalnie. Wróciła rano i była ubrana w to samo, co zeszłego dnia, czyli w pidżamę. – Między obecnymi zapanowała cisza, gdyż każdy analizował słowa chłopaka, próbując wynieść z nich właściwe wnioski. Jeśli układanka wydawała się ciężka do złożenia, tak teraz była kompletnie niemożliwa. Nic ze sobą nie grało, nie współpracowało, a jednak musiało być ze sobą w jakiś dziwny sposób powiązane. Melancholijna atmosfera udzielała się wszystkim bez wyjątku. Nawet Draco krążył zamyślony po lokalu ze wzrokiem wbitym w czubki butów. Hermiona oglądała jego swoistego rodzaju spacer i nawet nie zauważyła, że z nerwów zagryzła wargę niemalże do krwi. Wtedy Malfoy zatrzymał się niespodziewanie i spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem, jakby właśnie odkrył, że jego skrytka w Banku Gringotta została w połowie opróżniona. Wskazał jej głową wyjście z czekoladziarni i nie kwapiąc się o zabranie ze sobą płaszcza wymaszerował na dwór, a po chwili pojawiła się przy nim panna Granger, trzymająca w rękach jego okrycie. Przyjął je od niej i podziękował skinieniem głowy, a następnie wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego tradycyjną zapalniczką. Hermiona nic z tego nie rozumiała, a i Draco nie spieszył się z wyjaśnieniami. Stał i spokojnie palił papierosa, wpatrując się w jeden punkt przed sobą. W końcu dziewczyna straciła cierpliwość.
            - Malfoy nie jestem twoją towarzyszką do papierosa. – Zerknął na nią kątem oka i zaciągnął się mocniej używką, wydmuchując w dalszej kolejności kłęby dymu pomieszanego z parą. Następnie zgasił niedopałek w spoczywającym na barierce śniegu i wyrzucił go przed siebie, a każdy jego ruch był bacznie obserwowany przez kobietę. Nie bardzo wiedział, jak ma jej powiedzieć o tym, co udało mu się wywnioskować. Weasleyówna jest przyjaciółką, Granger, więc ciężko mu będzie ją przekonać, że ruda bezczelnie wszystkich okłamała. Nie miał jednak za bardzo wyboru w zaistniałej sytuacji.
            - Czy tobie też to szkolenie Ginny wydaje się dziwne? – Zaskoczona odrobinę jego pytaniem nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Prawda wydawała się najlepsza, więc przytaknęła ledwo zauważalnie głową. Draco jednak nie czekał na dalsze wyjaśnienia, a to co usłyszała momentalnie wyprostowało wszystkie pozwijane sznurki od zagmatwanego i zagadkowego zniknięcia przyjaciółki.
            - Mnie, Potterom i Zabiniemu też i okazuje się, że wszyscy mamy rację, ponieważ ruda nie pojechała na żadne szkolenie. Okłamała nas, ale wciąż nie wiem w jakim celu.
            - Skąd to wiesz?
            - Kto idzie do pracy w pidżamie i siedzi w niej całą noc? – Spojrzała na niego zdumiona, a dolna warga opadła lekko w dół. – Teraz rozumiesz?
Przytaknęła mu głową i podobnie jak on wbiła wzrok w fasadę budynku mieszczącego się po drugiej stronie. Ginny okłamała ich wszystkich. Narzeczonego, przyjaciół, znajomych, zapewne rodzinę również. Chciała móc powiedzieć, że w to nie wierzy, jednakże prawda i logika bijąca ze słów blondyna były zbyt silne, aby móc im przeczyć. Wszystko się ze sobą połączyło; nabrało właściwego kształtu, który teraz należy odpowiednio uformować. Jednak w tym na pozór uporządkowanym świecie istniał wciąż jeden problem; nie wiedzieli, gdzie mogą znaleźć Ginny. Mogła zostać w Londynie, ale równie dobrze mogła faktycznie wylecieć do Włoch, ale tam jest więcej niż pewne, że nie mają szans na jej odnalezienie. Uwolnili się z jednego martwego punktu, by wpaść od razu w drugi. Dokąd ich to zaprowadzi?

16 komentarzy:

  1. Piękne!! Wieczór poetycki Zabiniego epicki. Nie wiem czy się bardziej śmiałam czy płakałam. W tym rozdziale Draco i Hermiona jak najbardzie na plus. Żadnych kłótni, rozstań, powrotów tylko normalna(jak na nich) relacja. Mam jakieś dziwne przeczucia co do balu, ale pewnie to przez będącą tam Ynes. Liczę, że sprawa Ginny szybko się rozwiąże i przyjaciele zrozumieją jej postępowanie. Cieszę się, że tak rozwija się relacja Draco i Harrego. Strasznie lubię opowiadanie w których są przyjaciółmi. Mie też rozczliła ta scena z Lilly. Smok byłby świetnym ojcem. Życzę weny
    La Catria

    OdpowiedzUsuń
  2. Co ty babo knujesz? Niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  3. Och Ginewro grabisz sobie coraz bardziej. Wracaj do Diabełka bo skoro już wiersze piszę to jest źle. I trzeba pamiętać, że większość poetów nie skończyła zbyt dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniałe! Cieszę się że Ginny nie usunie ciąży. Szkoda mi Diabła ... Szkoda mi ciebie. Pozdrawiam i czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej!
    Wczoraj wchodziłam tutaj co godzinę - nie ma. Dzisiaj kilikam kafelkę - jest! Banan na mojej twrzy przeogromny :) Przeczytałam na Luniaczku i wskoczyłam na laptopika, żeby napisać coś dłuższego.
    Tydzień miałaś pełen wrażeń, doprawdy. Odkąd byłam małym szkrabem, zawsze omijałam te studzienki szerookim łukiem. Myślałam, że to ja mam pecha. Chyba nie jesteś okrutna by Ginn dokonała aborcji - jednego dziecka już się pozbyłaś. Dziwnie to brzmi, ale takie zdanie mi pasowało. Rozdział wcale nie jest przejściowy! Całkiem sporo się wyjaśnia. Ciekawe jak szybko wpadną na Severusa...
    Cóż, czwana bestyjka z Dracona. Ten cały wyjazd od poczatku jest banalny. Tak z dnia na dzień, really? Ginny, jesteś żałosna >.< Relacja DxH się rozwija. Oni powinni w końcu stać się oficjalnie parą!!! :D Czekam na to niecierpliwie.
    Szkoda mi Diabła. Chłop załamuje ręce i nogi... Coś czuję, że kiedy się z nią spotka, trudno będzie mu wybaczyć. Najpiew będzie szok, później szczęście, później złość... I tak dalej.
    Szczerze, zawsze wierzyłam, że Weasleyówna nie miałaby nic przeciwko w takiej sytuacji. Okej, okej - rozumiem. Wiem, że miała plany na życie, ale ci się stało - sie nie od stanie! Czułam, że ona jest taką typową Gryfonką. Wychowankowie domu lwa nie tchórzą... podobno. Tutaj hmm... niedokładnie, ale po części.
    Rozczuliła mnie scena z Lily. Dobra, nie pzepadam za dziećmi. Niechęć raczej wywołana jest moją siostrą niźli kimś innym. Tak naprawdę... Duże oczka i wieczny uśmiech zawsze chwytają mnie za serce. A mężczyźni z małymi dziećmi... Ciasteczka przeogromne *.*
    Czekam na bal C: Po mojej głowie krążą wyidealizowane postacie tych bohaterów. Będzie cudownie :) Czyli wkrótce rozmowa z Cyzią. Ubóstwiam kobitkę! Mam nadzieję, że nie będzie Yves. Tego babsztyla nie trawię. Powinno ją piekło pochłonąć!
    Co się stanie podczas wyjazdu do Austrii? Czuję, że coś ważnego. Dobrego lub złego, żadnych szarości. Cała drżę... Ehh, szybko minie! Bynajmniej dla mnie.
    U mnie raz pada deszcz, zaraz słychać stukot gradu, a na koniec za oknami widać śnieg. To nie wszystko, obecnie jest słońce! Chyba marzec dopiero nas przywitał. Ja nastomiast 5dni wolnego (testy gimnazjalne+weekend) przeleżałam w łóżku _._ Choroba rozłożyła mnie na łopatki, grrr... Chyba postanowili mi to wynagrodzić. Zwolnienie z 4 wf-ów tym tygodniu oraz cała środa, gdzie lekcje kończę o 15:30, wolna! Tylko kartkówek i sprawdzianów nam przełożyli... :) Koniec końcó - zaraz majówka! Moja wewnętrza potrzeba - dużo faficzków przyjmę :P
    Pozdrawiam Cię serdecznie, czekam na: rozdział, kolejną część miniaturki i wywiad z... kimś :P oraz życzę weny, czasu i więcej szczęścia!
    KH

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniałe! Cieszę się że Ginny nie usunie ciąży. Szkoda mi Diabła ... Szkoda mi ciebie. Pozdrawiam i czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za rozdział :) trochę mało się w nim na początku działo ale wieczór poetycki Zabiniego mnie rozwalił całkowicie :D mimo wszystko rozdział cudowny a i w końcu mam nadzieję że ta sprawa z Giny rozwiąże się szybko :) Życzę dużo weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A mnie bawi debilizm czytelników. Ginny wyraźnie mówi Blaise'owi, że wyjeżdża na 10 miesięcy, tak? Więc ciąża - 9 miesięcy plus minus miesiąc i dojście do siebie plus załatwienie dziecku nowej rodziny. Więc co za idioci, że Ginny usuwa ciążę?

    OdpowiedzUsuń
  9. Po I przepraszam, że dopiero teraz komentuję. Po II : To było MEGA :-) cały czas miałam banana na twarzy czytając ( no może przy poezji Zabiniego łezka się zakręciła w oku) Rozkmina Draco odnośnie balu najlepsza :-) Pokładałam się ze śmiechu czytając o ,, obrabianiu sobie dupy " xD Życzę ci duuuuuużo weny na kolejny rozdział i czasu jego napisanie <3
    Pozdrawiam i czekam na kolejny
    Emiś

    OdpowiedzUsuń
  10. O matko współczuję ci takiego pecha! To prawie jak jakaś klątwa ale znam dziewczynę która w ciągu dwóch tygodni złamała sobie obie ręce i weszła na gwóźdź :/
    Co do rozdziału to się będę po raz kolejny powtarzać, że świetny. Faktycznie nie było żadnego szoku ale to niczego temu rozdziałowi nie ujmuje. Zmiana w Malfoyu względem dzieci rozegrana moim zdaniem po mistrzowsku! Nic nie jest wetknięte na siłę. I z tym kołysaniem wózkiem nogą. Gdy sobie to wyobrażę ach.... Kocham mężczyzn opiekujących się dziećmi *-* Sorry dygresja ;)
    Wieczorek poetycki Diabła fantastyczny. A przy "Barman jeszcze raz to samo!" po prostu nie można się nie uśmiechnąć :D
    Jedna rzecz mnie intryguje. Dlaczego masz ilość komentarzy tak nieproporcjonalną do tego jak świetny jest ten blog? O.o Toż to hańba! No cóż życzę Ci weny, szczęścia i wytrwałości i do zobaczenia pod następnym rozdziałem ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetne. Zakochałam sie. 😍 jesteś świetna.cieszę się ze weszłam tutaj i zaczelam czytać:) Czekam na następny rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dobra, w końcu się ogarnęłam i mogę normalnie skomentować (może w końcu wrócę do swojego starego rytmu komentowania wszystkiego, co przeczytałam - jak na razie z marnym skutkiem, ale ja nie o tym tutaj).
    Zastanawiam się, czemu Ginny jest taką idiotką. Szczerze mówiąc, jakoś nie potrafię uwierzyć w taką decyzję (może to dlatego, że nie mam pojęcia, co taka osoba mogłaby przeżywać, ja nigdy nie byłam i - mam nadzieję - nie będę w takiej sytuacji). Wiadomo, mogła spanikować, byłabym zdziwiona, gdyby Ginny przyjęła to nader spokojnie, ale... No, błagam!
    Właśnie sobie pomyślałam, że to mógł być jej sposób na radzenie sobie z tym wszystkim, co ostatnimi czasy ją gnębiło i nie pozwalało odetchnąć. W końcu przejmowała się (i w sumie nadal to robi) Hermioną, dodając do tego jej matkę, która jest wrogo nastawiona do Blaise'a. Możliwe też, że Blaise (nie jestem pewna, czy przypadkiem nie wspominałaś o tym, ale uznajmy, że coś takiego się zdarzyło) podzielił się z nią swoimi kłopotami i tym, że firma Malfoya ma małe (cóż za eufemizm!) problemy. Trochę tego jest jak na taką małą osóbkę, więc kiedy spadło na nią nienarodzone (jeszcze) dziecko, to nie wytrzymała - pękła i zwyczajnie uciekła, mając w nosie racjonalne myślenie.
    Z lekka się rozpisałam, ale dodam jeszcze, że podoba mi się relacja pomiędzy Draco a Hermioną. Jak o nich czytam, to nie mogę powstrzymać uśmiechu. :)
    Pozdrawiam,
    C.

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Anonimowy05 maja, 2016

    Witaj!
    Zawitałam tutaj stosunkowo niedawno, jakieś dwa dni temu. Zupełnie przez przypadek, jednakże coś pchnęło mnie do tego, żeby przeczytać twoje opowiadanie. I co mogę powiedzieć... Opowiadanie podbiło moje serce całkowicie. Podjęłaś bardzo trudną tematykę i naprawdę rzadko zdarza się, że ktokolwiek się jej podejmuje. Ale ty dałaś radę i naprawdę, jestem pod wrażeniem. Widać, że oddałaś tej historii sporą część siebie i zastanawiam się, jak ty dajesz radę pogodzić studia (niedługo nawet dwa kierunki), pracę, znajomych i w ogóle wszystko... Niby dla chcącego nic trudnego, ale mimo wszystko.
    Wiem, że tak trochę nieskładna jest ta moja wypowiedź, ale za bardzo nie wiem, do czego tu się odnieść. Pojawiło się tutaj tyle wątków, które aż proszą się o szersze skomentowanie, ale nie mogę zdecydować się, który w tym wszystkim jest najlepszy, bo wszystkie są równie wspaniałe. Ale może wszystko omówię po krótce, chociaż nie obiecuję, że to mi się uda. Jakbym coś źle powiedziała, to śmiało, możesz bić!
    Wątek Hermiony i Draco jest naprawdę intrygujący i ciągle zastanawiam się, jaką przybierze postać. Oboje zmagają się ze swoimi problemami, jednak wzajemna obecność pomaga im z nimi się uporać. Ciekawie się to wszystko zapowiada i czekam na moment, kiedy w końcu zdecydują się zrobić ten krok do przodu. Nie będzie łatwo, w końcu Hermiona boi się zaufać mężczyźnie, a i dla Draco ta sytuacja jest całkowicie nowa. Oboje się zmieniają na lepsze i powoli, małymi krokami będą szli do przodu.
    Połączenie Pansy i Harry'ego jest bardzo ciekawe. Rzadko kiedy łączy się ich w parę, jednak tobie to się udało. Pracoholizm męża z pewnością jest dla Pansy problematyczne, jednak dobrze, że jest w stanie nad nim zapanować. W końcu rodzina jest najważniejsza, no! Może w końcu to do Harry'ego dotrze w tak dużym stopniu, że nie będzie się wahał, tak jak miało to miejsce w przypadku wyjazdu do Rumunii i nie będzie trzeba przywracać do porządku. Rodzina powinna zawsze być na pierwszym miejscu. Owszem, Harry z pewnością kocha żonę i Lilly, jednak... Praca to nie wszystko.
    Blaise i Ginny są cudowną parą i zawsze zastanawiałam się, dlaczego p. Rowling ich ze sobą nie połączyła. Przecież oni pasują do siebie idealnie! Jednak w życiu nic nie jest idealne i nad nimi pojawiły się ciemne chmury. Wiadomość o ciąży dla Ginny z pewnością jest ciężka i poniekąd nie dziwię się, że uciekła. Za dużo przykrych rzeczy spadło na jej głowę i po prostu nie wytrzymała. Konflikty rodzinne, teraz dziecko... Mimo wszystko liczę, że zmieni zdanie i wróci. Dziecko nie jest niczemu winne, a z czasem mogłaby mieć wyrzuty sumienia, że nie zdecydowała się go zatrzymać i wychować razem z Blaisem. Może przemyśli sobie słowa Snape'a.
    A właśnie... Snape xD Nigdy bym nie przypuszczała, że nasz mistrz eliksirów jednak się zakocha. Ciekawie jest obserwować jego zachowanie wobec Rolandy. Jest takie inne, co nie znaczy, że gorsze, a wręcz przeciwnie. Zakochałam się w takim obliczu Snape'a.
    Ech, jest jeszcze tyle rzeczy do omówienia... Państwo Malfoy, Yves, Keffler, Miranda... Ale nie chcę przynudzać, bo pewnie i tak się rozpisałam. Może wspomnę tyle, że przemiana Lucjusza jest zadziwiająca, jego zachowanie nie raz doprowadza do łez (śmiechu oczywiście :) ), Narcyza w Twoim wydaniu podoba mi się bardzo, a pozostała trójka zwiastuje kłopoty – wszyscy postawili sobie jasno określone cele i widać, że nie zrezygnują, jednak ja wierzę, że mimo wszystko im się nie uda. W końcu kto jak kto, ale Draco Malfoy nie poddaje się tak łatwo. Leczenie u dr Spinnera przynosi efekty, poza tym ma Dulce, Hermionę… Nic nie może się nie udać.
    Wiem, że jako tako do tego rozdziału się nie odniosłam, ale w następnym postaram się już bardziej. Teraz po prostu chciałam skorzystać w wolnego (ach, te matury… Za dwa lata to ja będę drżała o swoje wyniki, aby dostać się na upragniony kierunek), bo od przyszłego tygodnia będzie trudno. Ale postaram się być na bieżąco!
    Pozdrawiam,
    Natalia
    PS. Zapomniałam wspomnieć, że pomysł na „Kawę z…” jest naprawdę oryginalny i wart kontynuowania ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Hermiona i Draco są momentami naprawdę uroczy. Cała podróż samochodem bardzo mi się podobało, podobnie jak pożegnanie. Martwi mnie natomiast Ginny. Gdzie ona jest? Co się z nią dzieje? Mam nadzieję, że niebawem będzie nam dane poznać odpowiedzi na te pytanie, choć nie ukrywam, iż najbardziej nie mogę się doczekać balu w Malfoy Manor.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Anonimowy13 maja, 2016

    Co z tą naszą Ginny? Nie sądziłam, że może tak spanikować i zrobić taką głupotę.. Rozdział świetny!
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń