na samym początku składam wam trochę opóźnione życzenia z okazji świąt wielkanocnych. Mam nadzieję, że mijają wam one w spokoju, radość i z rodzinnym ciepłem. Cieszcie się tym wesołym czasem i przebywajcie z bliskimi jak najdłużej. Nie uciekajcie od stołu, mimo że ciotka, której nie lubicie cały czas zamęcza was jakimiś pytaniami. Bądźcie ze sobą w te radosne dni i cieszcie się każdą chwilą, bo nie wiecie, czy w następnym roku również będziecie mieli ku temu okazję. Jutrzejszy dzień mam nadzieję, że będzie mokry i równie szczęśliwy, co dzisiejszy, i że szerokie uśmiechy nie zejdą z waszych twarzy do samego końca.
Teraz garść informacji, którą mama zwyczaj umieszczać:
rozdział 45 pojawi się za dwa tygodnie, tj. 10 kwietnia, streszczenie jest już dostępne w "aktualnościach";
3 kwietnia możecie się spodziewać drugiej części miniaturki sprzed tygodnia, a już jutro widzimy się na świątecznej kawie z Blaise'em Zabinim. Mam nadzieję, że macie do niego dużo pytań, gdyż już nie może się doczekać spotkania z wami.
Słowem zakończenia błagam o wybaczenie, gdyż wir świątecznych obowiązków nie pozwolił mi napisać tak długiego rozdziału, jaki mam zwyczaj wstawiać. Zapewne nie udało mi się wyłapać większość błędów, ale ufam, że pomożecie mi to zrobić ;)
Jeszcze raz życzę wam wesołych świąt i do zobaczenia jutro,
Realistka
* * * * *
Wyczerpana,
pozbawiona wszelkich sił i chęci do dalszego życia. Niczym robak wystawiony nad
żar palącej się świecy i zwijający się w konwulsjach, siedziała skulona nad
toaletą, modląc się, aby męczące ją od rana nudności w końcu ustały. To
potworne uczucie, jakby własny żołądek znęcał się nad nią w ten obrzydliwy
sposób, stawało się coraz uciążliwsze i męczące. Głowa zamieniła się w ołowianą
kulę, która samoczynnie opadała w dół i w żaden sposób nie dało się jej unieść.
Była ciężka, a do tego miała wrażenie, że podwoiła swe gabaryty. Tępy ból
roznoszący się po czaszce i promieniujący na resztę ciała doprowadzał ją do
obłędu. Objęła się najdelikatniej jak umiała rękami i oparła o brzeg toalety,
czekając na kolejną katorżniczą porcję wymiotów. Rude kosmyki przykleiły się do
czoła, a pot spływał z niej gęstymi kroplami prawie przypominającymi
zasychającą krew. Powiedzieć, że wygląda fatalnie, było wielkim komplementem.
Nie miała siły, by nawet sięgnąć po kawałek papieru. Była przemęczona, obolała,
a co najgorsze czuła, że to jeszcze nie koniec jej drogi przez potworną mękę. A
Blaise, jak na złość nie wracał.
Z
wielkim trudem sięgnęła drżącą ręką do spłuczki, lecz gdy tylko odrobinę się
wyprostowała ponownie poczuła to okropne mrowienie w ustach i od razu pochyliła
się nad toaletą. Zachwiała się dwa lub trzy razy pod wpływem skurczy żołądka,
by następnie dać upust jego zawartości, choć nie wiedziała, czy ma jeszcze czym
zwracać. Gardło potwornie ją piekło, jakby ktoś wlał do niego czysty kwas
żrący. Nie obchodziło ją, że wygląda jak płód, który dopiero wyszedł z łona
matki. Od spływającego gęstymi kroplami potu była cała mokra, a pidżama i
szlafrok przylepiły się do umęczonego ciała, jakby utworzyły drugą skórę.
Jedyne, czego w tym momencie chciała, to by ta męka w końcu się skończyła. Nie
zniesie jeszcze jednej fali wymiotów, które targają jej ciałem od przeszło pięciu
godzin.
Umęczona
i poskręcana z bólu położyła się na zimnych kafelkach, by móc choć przez chwilę
odetchnąć. W głowie potwornie jej się kręciło, a kręgosłup dawał wyraźne
sygnały, że potrzebuje jakiegoś leku. Nic dziwnego. W końcu prawie jedną
czwartą dnia przebyła w pozycji embrionalnej, a do tego zmagała się z
obrzydliwymi nudnościami, które dopiero teraz zdawały się ustępować. Może uda
jej się przeżyć w spokoju choć piętnaście minut. Przytknęła drżącą rękę do
zlanego potem czoła i przymknęła oczy, starając się unormować oddech i
odpocząć. Ze wszystkich paskudnych rzeczy właśnie ją musiało dopaść zatrucie
pokarmowe. I to jeszcze dzień po wigilii. Do tego wypisane przez medyka środki
lecznicze wcale nie pomogły, a jedynie nasiliły nudności i wprowadziły ją w
otępienie. Jeśli zaraz nie dostanie czegoś, co pomoże jej chociaż wyjść poza
próg łazienki, zwariuje i utopi się w toalecie. Zaczęła podejrzewać, że to nie
jest zwykła dolegliwość, która ma prawo przytrafić się każdemu człowiekowi, a
jakaś wyjątkowo paskudna choroba, która tylko czekała, aby móc ją dopaść i nie
dać jej normalnie funkcjonować przez resztę dnia. W końcu tabletki powinny
zacząć działać. Prędzej czy później, ale powinny. A ona nic! Nie ruszyła się z
łazienki nawet na krok, nie mówiąc już o jakiejkolwiek uldze, którą obiecywał
jej lekarz. Stan zdrowia miał się polepszyć po zażyciu środków w ciągu
dwudziestu minut. Minęła kolejna godzina, a ona wciąż czuje się, jakby ją
zdjęto z krzyża po długich torturach. To już przestało być normalne, a ona
zaczęła się martwić, że domniemana choroba w ogóle nie ma pokrycia z prawdziwym
powodem dolegliwości. Chciała, aby Blaise był przy niej. Żeby ją przytulił i
powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale on ma pracę i musi się w niej
pojawiać, więc nie mogła kazać mu zostać. To by było niesprawiedliwe, a nawet
zakrawałoby o egoizm. Jednak potrzebowała mieć kogoś przy sobie, kto pomógłby
jej przetrwać te bolesne katusze. Hermiona z pewnością jest dziś bardzo zajęta,
o Pansy nie wspominając. Gdyby nie wczorajsza kłótnia z rodzicami, zadzwoniłaby
do nich lub wysłała sowę, aby do niej przyszli. Niestety konflikt rodzinny
przerósł jej najśmielsze oczekiwania, a zachowanie matki zraniło na wskroś.
Równie dobrze mogłaby poprosić Malfoya, by do niej przyjechał i siedział z nią nad
toaletą, choć nawet i on wykazałby się większą empatią, niż jej rodziciele.
Może to nie jest taki głupi pomysł? Zaśmiała się do siebie żałośnie i
westchnęła przeciągle. Do czego to doszło. Myśli nad zaproszeniem napuszonego
arystokraty do domu, by móc dzielić z nim bóle żołądka. Z pewnością byłby
zachwycony, że może wykazać się taką formą pomocy. Jak na zawołanie w tym
momencie ponownie odezwał się brzuch, a ona gwałtownie podniosła się z podłogi
i omal nie wleciała do toalety, by dać upust jego zawartości. Bądź co bądź
miała te swoje upragnione pięć minut odpoczynku.
* * * * *
Od
pamiętnej nocy z Rolandą minęły długie tygodnie, a Severus każdego kolejnego
dnia budził się z przeświadczeniem, że może zostać ojcem. Co z tego, że
wszelkie testy magiczne i mugolskie wykazywały czarno na białym, że kobieta nie
jest w ciąży. On żył w maniakalnym przeświadczeniu, że w jego uporządkowanym,
zatęchłym i obskurnym życiu pojawi się jakiś mały brzdąc. Te urojenia stały się
już obsesją, a choćby najcichszy dziecięcy szloch czy śmiech wywoływał w nim
palpitacje serca. Dokładnie tak, jak teraz.
Spojrzał
przez ramię na siedzącą na ławce kobietę, która wyciągnęła z wózka małego
szkraba, gdyż zaczął popłakiwać, domagając się tym samym matczynej uwagi.
Ciśnienie momentalne mu się podniosło, a ciało zlały zimne poty. To jest chore.
Nienormalne i paranoiczne, żeby reagować w ten sposób na każde dziecko. Tylko
co on niby miał z tym zrobić? Czy to jego wina, że czuje we wszystkich
kościach, że przyjdzie mu niedługo obcować właśnie z takim małym, upierdliwym i
płaczącym bobasem?
-
Co ci jest, Severusie? – Doszedł do niego cichy, acz wyraźnie zaniepokojony
głos Rolandy, z którą wybrał się w ten piękny poświąteczny poranek na spacer po
parku. Spojrzał na nią odrobinę przerażony, ale szybko opamiętał się i pokręcił
delikatnie głową, dając jej do zrozumienia, że wszystko z nim w porządku.
Problem w tym, że kobieca intuicja nigdy nie zawodziła.
-
Przecież widzę, że coś jest nie tak – nagabywała go, niczym matka, ale o dziwo
nie przeszkadzało mu to. Spróbował się uśmiechnąć, aby pokazać, że to tylko
chwilowe zamyślenie, ale prawdopodobnie wyszedł z tego kwaśny grymas, gdyż
Rolanda zaśmiała się cicho i ścisnęła go mocniej za ramię, przybliżając się tym
samym odrobinę bliżej.
-
Wolałbyś zostać w domu, prawda? – zapytała wesoło, a Severus przytaknął w
odpowiedzi głową, choć tak naprawdę kompletnie nie oto chodziło. Jak w jakimś
koszmarze naprzeciw niego kroczyło kolejne młode małżeństwo z wózkiem, a on
zatrzymał się gwałtownie na środku ścieżki, a następnie odwrócił się, lecz po
drugiej stronie też czekała na niego matka z dzieckiem. To było nie tyle
perfidne, co paskudne zagranie ze strony świata. Uwziął się na niego i wpędzał
w coraz większą psychozę.
-
Sev? – Jak przez mgłę dochodził do niego zaniepokojony głos Rolandy, ale nie
był w stanie jej odpowiedzieć. Przełknął głośno ślinę, okręcając się przy tym
wokół osi, a oddech z każdym ruchem stawał się szybszy i coraz bardziej
duszący. Zatrzymał się z głośnym jękiem i opadł na najbliższą ławkę, z której
prawie się zsunął, gdyż ledwie w nią trafił.
-
Dzieci – bełkotał do samego siebie – dzieci, dzieci, wszędzie dzieci! –
krzyknął zrozpaczony rwąc sobie włosy z głowy. Kobieta usiadła obok niego i
położyła mu rękę na ramieniu, ale Severus nawet na nią nie zareagował. Wzrokiem
psychopaty wpatrywał się przed siebie, oddychają ciężko i tupiąc gorliwie nogą.
-
Smoczki, wózki, pieluchy, śpioszki – mówił z coraz bardziej dosłyszalną w
głosie fanaberią. W końcu nie wytrzymał i wrzasnął na cały park, aż wystraszył
wszystkie pobliskie ptaki, a oczy obecnych ludzi od razu spojrzały w jego
kierunku. – A niech szlag jasny i piekło pochłonie te wasze bachory!
-
Uspokój się! – krzyknęła do niego najciszej jak umiała Rolanda, a mężczyzna
dopiero wtedy uświadomił sobie, że jest pod ostrzałem co najmniej trzydziestki
par oczu, które przyglądają mu się ze zdziwieniem lub oburzeniem. – Co w ciebie
wstąpiło?
-
Ja… - zaczął zmieszany, ale mimo szczerych chęci nie udało mu się wyartykułować
żadnego innego słowa.
-
Severusie błagam cię – odezwała się spokojnym, acz stanowczym tonem kobieta –
opanuj się, bo nie wiem, co się z tobą dzieje. Zachowujesz się tak przeszło dwa
tygodnie.
-
Dwa? – powtórzył zdziwiony, a Rolanda przytaknęła głową i przysunęła się do
niego bliżej. Nie ukrywała, że martwiła się o Severusa, ale co miała zrobić,
jeśli nie wiedziała, co jest przyczyną jego dziwnego zachowania? Od kiedy
dowiedział się, że jednak nie będzie ojcem, popadł w jakąś dziwną paranoję, a
każde napotkane przypadkowo dziecko omal nie doprowadza go do szewskiej pasji.
-
Zachowujesz się – urwała, jakby szukała mało dotkliwego słowa, co w gruncie
rzeczy było prawdą. – Co najmniej niedorzecznie.
-
To nerwy – odparł wymijająco i pochylił się do przodu, aby uciec prze wzrokiem
kobiety. Było mu głupio, że dał się tak bezmyślnie ponieść w jej obecności. Ale
co niby miał zrobić? Nie to, że się nie cieszył, że jednak nie będzie ojcem.
Merlinie i Morgano! Uchowajcie od tego obrazka! Coś jednak w tych małych
brzdącach było, że gdy tylko je widział, dostawał nagłej wścieklizny.
Podświadomie czuł, że to jeszcze nie koniec jego problemów z ciążami, testami i
dziećmi.
- Może
chcesz coś na uspokojenie? – zapytała nieśmiało, ale o dziwo Severus przytaknął
głową, a nawet obdarzył ją subtelnym uśmiechem. Lubiła, gdy pokazywał przed nią
tę ludzką, ciepłą i nienaturalną jak na niego twarz. Był inny, ale jednocześnie
nabierał wtedy delikatności, z którą nieczęsto miała go okazję widywać w
przeszłości. Wstali więc powoli z ławki i skierowali się do najbliższej apteki,
by móc zakupić jakieś lekkie środki uspokajające dla mężczyzny. Rolanda nie
chciała, aby Severus popadł w paranoję, ale nie mogła nic więcej zrobić.
Zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie lepiej by było z nim zamieszkać. Miałaby
go cały czas na oku i nie musiałaby się martwić, że zrobi jakieś głupstwo, a
przy jego obecnym stanie zdrowia rzucanie do małych dzieci kamieniami z okna
jest bardzo prawdopodobne. Z drugiej strony, to dość poważny krok w związku i
nie jest pewna, czy powinna aż tak narzucać się mężczyźnie. Jednak oboje mają
już swoje lata i bagaż doświadczeń. Czy nie lepiej by było dzielić ze sobą
szczęście i smutek, niż kryć się z nimi w samotności? Do licha ciężkiego, nawet
poranna kawa smakuje lepiej w obecności ukochanej osoby, aniżeli picie jej w
opustoszałej kuchni przy dźwiękach tykającego zegara.
* * * * *
Powiedzenie, że Hermiona jest
wściekła, jak osa, byłoby jedynie opisem połowy jej faktycznego stanu. Chyba
jeszcze nigdy nie pałała do nikogo taką agresją, jak obecnie do Malfoya. Jak on
śmiał?! Jakim prawem posunął się do czegoś tak paskudnego?! Nikt, absolutnie
nikt nie ma prawa ingerować w jej życie. I ta zasada obowiązuje wszystkich bez
wyjątku, w tym także Draco. Byłaby w stanie zrozumieć wszystko, ale tego, że
posunie się do podsłuchiwania nie przewidziała nawet w najgorszych koszmarach.
Tyle jej mówił o zaufaniu. Tak długo o nie zabiegał. I wreszcie, gdy udało mu
się przekonać ją do siebie, udało im się odnaleźć łączące ich uczucie, on robi
wszystko, co jest sprzeczne z ideą zawierzenia drugiemu człowiekowi. Kto mu dał
prawo panoszyć się w jej życiu? Kto mu pozwolił ingerować w nie do takiego
stopnia, że nie może porozmawiać bez świadków z przyjacielem? No kto?! A przypadkiem nie ty sama?
- Udław się tą swoją pomocą -
warknęła wściekle do podświadomości i z jeszcze większą agresją złapała za
trzonek od miotły, która stała oparta o jeden ze stolików. Musiała zająć czymś
ręce, a najlepiej głowę, gdyż myślenie o Malfoyu doprowadzało ją do szewskiej
pasji. Nie rozumiała i chyba tak naprawdę nie chciała rozumieć, czemu
arystokrata posunął się do tak podłej rzeczy, jaką było podsłuchiwanie. Gdyby
jeszcze przyznał się, że jest zazdrosny, może inaczej podeszłaby do jego czynu.
Ale przecież szanowny panicz Draco w życiu nie powie, że może choć w minimalnym
stopniu odczuwać zazdrość. Jego wrodzona duma, ego, jak stąd do Australii oraz
ośli upór zabraniają mu przyznawać się do takich uczuć. Do wszelkich innych
najwyraźniej również.
Przeciągnęła miotłą po podłodze może
jakieś trzy razy, gdy poczuła, że nie znajduje się w pomieszczeniu sama. Mogła
strzelać w ciemno, że osobą, która ośmieliła się naruszyć jej prywatność jest
nie ko inny, jak nadęty i wyjątkowo irytujący blondyn, który dzisiejszego dnia
podniósł jej ciśnienie do granic możliwości. Wzięła dwa głębsze wdechy i
zacisnęła mocniej palce na trzonku od miotły. Mgła wściekłości zasnuła jej oczy
i jedyne, o czym myślała, to chęć pozbycia się intruza. Najlepiej raz a dobrze.
Nie czekając długo, a co gorsza, mogłaby się jeszcze rozmyślić, uzbrojona w
zmiotkę i sporą dawkę agresji ruszyła prosto ku zapleczu, skąd zapewne niedługo
miał się wyłonić obiekt jej wewnętrznego rozdrażnienia. I tak, jak się
spodziewała, natknęła się na Dracona tuż przy drzwiach, mierząc do niego
dzierżoną w ręku miotłą.
- Wynocha. - Nie musiała się nawet
silić na nienawistny ton, który nie umknął uwadze mężczyzny. Uniósł obie ręce
na wysokość głowy, ale Hermiona nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić. Jeszcze
mocniej zacisnęła palce na drewnie i zrobiła krok w stronę blondyna. Draco
postąpił podobnie, z tą różnicą, że był zmuszony cofać się, a nie iść do przodu.
Cóż, nie do końca tak wyobrażał sobie wizytę u byłej Gryfonki, ale lepsze takie
powitanie, niż żadne.
- Ale ja... - zaczął, lecz nie
dokończył, co zresztą wcale go nie dziwiło, zważywszy na stan, w jakim zastał
kasztanowłosą kobietę. Cieszył się, że póki co jest jedynie celem trzymanej
przez Granger miotły, a nie workiem treningowym, w który waliłaby bez
opamiętania. A tak się akurat składa, że Hermiona, choć drobną jest osóbką, to
siłę w rękach ma niesamowitą.
- Za to, co zrobiłeś, powinnam
powiesić cię na gałęzi. - Dostrzegł niebezpieczne ogniki w jej bursztynowych
oczach, które żarzyły się z coraz większą intensywnością i strach pomyśleć, co
mu zrobi ta z pozoru delikatna kobieta, gdy iskierki zamienią się w buchające
płomienie. Dla pewności cofnął się o jeszcze jeden krok, czując przez ten cały
czas palące spojrzenie nienawiści płynące ze złotych tęczówek Hermiony.
- Mam ochotę poćwiartować cię na
drobne kawałeczki, każdy zapakować do pudełka po zapałkach, a następnie karmić
nimi jakąś potwornie obrzydliwą bestię - wycedziła przez prawie do bólu
ściśnięte wargi, napierając na Draco miotłą i pchając go na drzwi. - Jesteś
fałszywym, samolubnym, niebotycznie irytującym obłudnikiem, Malfoy. Nawet w
piekle mieliby cię dość.
- Absolutnie się z tobą zgadzam -
przytaknął dziewczynie, lecz zrobił to tylko dlatego, iż miał nadzieję, że może
w jakimś stopniu uda mu się ją udobruchać. Jakież jego nadzieje były płonne
przekonał się sekundę później, gdy dotknął plecami drzwi, a miotła trzymana
przez Hermionę coraz boleśniej wwiercała mu się w brzuch.
- Jak mogłeś pomyśleć, że mnie i
Rona może łączyć coś poza przyjaźnią? Zakładając, że sztuka myślenia jest ci w
ogóle znana, w co po dzisiejszym popisie, jaki wszystkim nam dałeś, szczerze
wątpię. - Stoicyzm, który przemawiał przez kobietę jednocześnie go zadziwiał,
jak i odrobinę przerażał. Miał przed sobą bombę nuklearną, która już dawno
powinna wybuchnąć. Tymczasem ładunek jakby zawiesił się przed wystrzałem,
czekając na dogodniejszy moment starcia go na proch. O ile nawet tyle by z
niego zostało. Już sto razy bardziej wolałby, gdyby Granger się do niego darła
i okładała go pięściami. Nawet mogłaby ryczeć, jak miała w zwyczaju, ale tego
zimnego opanowania nie był w stanie przeboleć.
- I może jeszcze mi powiesz, że twoja
kochana Miranda chce się z tobą zobaczyć, co? Usycha z tęsknoty za
najwspanialszym architektem, jaki stąpa po ziemi. - Skrycie liczył, że Hermiona
zapomniała o drobnym incydencie z Hagen, która dzwoniła do niego nie w porę,
ale przekonał się dość szybko, że pamięć dziewczyny jest niewiarygodnie
pojemna. Z drugiej strony, nie powinno go to w ogóle dziwić. Już na dworze
Granger dała mu dobitnie do zrozumienia, co myśli o przeuroczej pani inspektor,
nazywając ją blond wywłoką. A on popierał ją w stu procentach, tylko nie bardzo
wiedział, jak ma się do tego przyznać.
- Popatrz, Malfoy, jak my się
idealnie rozumiemy. Nawet bez słów - zironizowała zjadliwie, uśmiechając się do
tego perfidnie i mocniej wciskając koniec miotły w brzuch blondyna. - Ależ nie
tłumacz się. Idź do swojej cudownej Mirandy i oprowadź ją po swoim mieszkaniu.
Razem studiujcie krzywiznę sufitu, choćby do białego rana.
- Nie musisz być taka wredna -
odezwał się jak na siebie wyjątkowo niepewnie, a brwi Hermiony momentalnie
podsunęły się do samej góry. Nie ukrywał, że poczuł sporą ulgę, gdy kobieta
zabrała miotłę z jego brzucha i się o nią oparła, ale czuł w kościach, że to
zaledwie początek złośliwości, na jaką ją stać, a którą bez wątpienia
zamierzała mu w najbliższym czasie pokazać.
- Wredna powiadasz - zaczęła
perfidnie - ja jestem wredna. Ale masz rację. To do mnie nie pasuje. Powinnam
pogratulować ci udanego związku, co zresztą zaraz zrobię. Gratulacje, Malfoy i
udanego życia. - Po tych sowach odwróciła się na pięcie i zniknęła w głównej
sali czekoladziarni, zostawiając Draco z wielkimi wyrzutami sumienia, których
na dobrą sprawę posiadać nie powinien. Bo niby z jakiej racji? Ciężko mu było
uwierzyć, że Hermiona od tak zachowuje się, niczym jadowita żmija. Na każdym
kroku wbijała w niego bolesne szpile, tak aby poczuł, że to on jest wszystkiemu
winien. W sumie trochę racji w tym było, gdyż miała mu przede wszystkim za złe,
że posunął się do podsłuchiwania jej rozmowy z Weasleyem. Ale co innego miał
zrobić? Czy Granger nie rozumie, że zazdrosny facet potrafi zrobić wszystko,
aby walczyć o swoją kobietę?
Zastanawiał się, co powinien teraz
zrobić. Wyjść czy też zostać? To pierwsze byłoby bardzo kuszące, ale gdyby tak
postąpił, to może się pożegnać z Hermioną na zawsze. Jeśli zostanie, narazi się
na gniew kasztanowłosej kobiety i prawdopodobnie ucierpi nie tylko psychicznie,
ale i fizycznie. Wolał jednak spędzić kilka tygodni w szpitalu, aniżeli nie móc
widywać się z Granger już nigdy w życiu. Z tą myślą ruszył powoli ku głównej
sali, gdzie dziewczyna zamiatała z wielką wściekłością podłogę, rozstawiając
krzesła po całym lokalu. Nawet na niego nie spojrzała, gdy stanął kilka metrów
od niej, obserwując jej pracę. To był odpowiedni moment, aby zacząć rozmowę,
chyba że oberwie jednym z wazoników stojących na stoliczkach. Bądź co bądź
wolał chodzić z podbitym okiem, niż nie odezwać się do kobiety przez resztę
życia.
- Możemy pogadać po ludzku? Bez
zbędnej złośliwości? - Zero reakcji, czego się w sumie odrobinę spodziewał.
Westchnął przeciągle i podszedł nieco bliżej, ale Hermiona tym razem również
nie zwróciła na niego uwagi. Tak jakby od tego, czy zamiecie tę podłogę
zależało jej życie. W środku jednak walczyła ze sobą z całych sił, aby nawet na
niego nie spojrzeć. Była w pełni świadoma, że zachowuje się, jak rozkapryszona
małolata, ale uznała, że jest to najlepszy sposób, by pokazać Draco, jak bardzo
zabolały ją jego poczynania. Trochę głupia metoda i do tego dziecinna, ale
jakoś nie bardzo ją to obchodziło. Niech Malfoy się wreszcie dowie, że nie
zawsze się dostaje to, czego się chce. Przynajmniej nie od razu.
- Naprawdę jest mi przykro, że to
wszystko tak się potoczyło, ale musiałem coś zrobić - usprawiedliwiał się
głosem męczennika, ale wydawało mu się, że choćby nawet klęczał przed Hermioną,
ona i tak będzie go traktować, jak powietrze. Jednak nie z nim takie numery.
Podszedł do niej jeszcze bliżej, ale dziewczyna momentalnie znalazła się
kolejne dwa stoliki dalej. Westchnął przeciągle na jej poczynania i pokręcił z
dezaprobatą głową. Płaszczyć się przed nią nie zamierzał. Co to, to nie. Ale
coś zrobić musiał, aby z nim porozmawiała.
- Hermiono proszę, pogadajmy -
ponowił prośbę z jeszcze większą skruchą w głosie, ale panna Granger odwróciła
się do niego plecami i z impetem odstawiła kolejne krzesło, aby zamieść pod nim
podłogę. Pomału zaczęła go ta sytuacja irytować, ale nie da się wyprowadzić z
równowagi. Granger może puszczać fochy do woli i zachowywać się, jak
rozkapryszona księżniczka, ale nic tymi obrazami majestatu nie wskóra.
- Przecież i tak wszystko się
wyjaśniło, więc o co tyle złości?
- Zgadnij - odwarknęła wściekle, ale
nie spojrzała na niego nawet kątem oka. Draco poczuł jednak, że dziewczyna
powoli się przełamuje, więc podszedł do niej ponownie. Tym razem Hermiona nie
uciekła, a dalej zawzięcie heblowała podłogę, jakby chciała wydrapać w niej
szczotką dziurę.
- Wiem, że postąpiłem źle, ale
uwierz mi, że zrobiłem to tylko dlatego, że nie ufam Weasleyowi. - Ponowny brak
odpowiedzi ze strony kobiety jednocześnie zirytował go i zasmucił. Jak on ma z
nią do jasnej cholery porozmawiać, skoro ona nie raczy na niego nawet spojrzeć?
Jeszcze kilka minut temu gadała co jej ślina na język przyniosła. Teraz
raptownie ktoś jej wyrwał struny głosowe i nie jest w stanie wydusić z siebie
choćby jednego zdania. Czy wszystkie kobiety takie są?
Przetarł
pulsujące od bólu skronie i przymknął na moment oczy. Wygląda na to, że
wszelkie rozmowy z Hermioną dziś są po prostu niewykonalne. Może spróbować
jeszcze jednego sposobu, ale prawdopodobieństwo, że panna Granger nie będzie
kazała mu się wynieść jest bliskie zeru. Nie miał jednak nic do stracenia i
postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli go wyrzuci, wyjdzie i nie
wróci. Jeśli nie, pozostaje mu tylko się cieszyć i błagać, aby nie rzuciła w
niego ciężkim przedmiotem.
- Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła
i wybaczyła? - W sercu i duszy zaczęła rodzić się nadzieja, gdy Hermiona
zaprzestała zamiatania podłogi i odwróciła się do niego z nietęgą miną.
Obserwowała go przez chwilę, by następnie przenieść wzrok na trzymaną w ręku
zmiotkę. Może to dziwne, ale Draconowi wydawało się, że dziewczyna z większym
ciepłem spogląda na ten kawałek drewna, niżeli na niego. Nie pomylił się, kiedy
dostrzegł, że kąciki jej ust unoszą się delikatnie ku górze, by w następnej
kolejności wręczyć mu trzymaną przed chwilą miotłę. Przyjął ją od niej bez
słowa sprzeciwu, choć właściwie nie wiedział, po co to zrobił.
- Mam zamieść podłogę? - zapytał
zdziwiony, a Hermiona uniosła nieco wyżej głowę, patrząc na niego lekko
rozbawionym wzrokiem.
- Dokładnie, Malfoy - odpowiedziała
wyraźnie z siebie zadowolona, a następnie wyminęła go i zgrabnym ruchem usiadła
na kontuarze, przyglądając mu się z niekłamaną satysfakcją. Draco przez chwilę
wpatrywał się w wręczony mu przedmiot, by zaraz potem przenieść wzrok na
obserwującą go kobietę. Nie zamierzał być potulnym barankiem, ale odmówić też
nie miał zamiaru. Oparł miotłę o najbliższy stolik i wyciągnął z kieszeni
różdżkę, by następnie rzucić na pomieszczenie zaklęcie sprzątające. Uśmiechnął
się do niej z wyższością, gdy lokal po zaledwie kilku sekundach lśnił
czystością, a na twarzy Hermiony dostrzegł grymas wzburzenia. Sięgnęła po
stojący na kontuarze wazon z kwiatami i zrzuciła go na podłogę, a naczynie
rozleciało się na kilka części, ochlapując przy tym wodą kilka stolików
dookoła. Spojrzała na arystokratę wyraźnie dumna ze swego dzieła i skrzyżowała
ręce na piersiach. Draco wypuścił głośno powietrze z płuc i pokręcił z
politowaniem głową.
- Zrobiłaś to specjalnie - odezwał
się do niej wyraźnie poirytowany, na co Hermiona wzruszyła jakby od niechcenia
ramionami i obdarzyła go uśmiechem niewiniątka.
- Gdzieżbym śmiała - zaświergotała
najsłodziej, jak tylko umiała, a następnie zeszła z kontuaru, omijając przy tym
potłuczone kawałki szkła i podeszła do jednego ze stoliczków, a następnie
zrzuciła z niego kolejny wazonik, który tak jak poprzedni z głośnym hukiem
roztrzaskał się na podłodze. - Ups.
- To też nie było przypadkiem. -
Rzucił kolejne zaklęcie sprzątające, a rozbite naczynia zniknęły w okamgnieniu.
W tym samym momencie dostrzegł, że Hermiona zbliża się do kolejnego stolika, by
zapewne rozbić trzeci już dzisiejszego dnia wazon. Podskoczył do niej
najszybciej jak potrafił i złapał ją za rękę, zanim dosięgła szkła. W
zmrużonych gniewnie bursztynowych oczach dostrzegł jawną nienawiść, ale mało go
to jakoś obchodziło. Niemal brutalnie pociągnął kobietę z dala od wszelkich
szklanych przedmiotów i złapał ją za drugą rękę, aby nie mogła mu się wyrwać.
Miał dość bycia potulnym i wchodzenia pod pantofel Granger.
- Koniec tego dobrego. Wysłuchasz
mnie, czy ci się to podoba, czy też nie. A powinno, bo jestem tak cholernie o
ciebie zazdrosny, że cieszyłbym się na twoim miejscu, że tylko podsłuchiwałem,
a nie wpadłem przez te drzwi i nie rozkwasiłem Łasicy nosa za to, że przeszło
mu przez ten pusty łeb, aby do ciebie wrócić. - Z każdym kolejnym słowem złość
w Hermionie wzrastała, ale kiedy Draco skończył, agresja minęła jak ręką odjął.
Stała teraz przed nim, czując się jak sierota i nie wiedziała, co ma mu na to
wszystko odpowiedzieć. Jeszcze tak niedawno myślała, że Draco nie jest w stanie
przyznać się, że może być o nią zazdrosny. Teraz powiedział to, a ona czuła się
potwornie z myślą, że była dla niego taka wredna. Rozchyliła lekko wargi, jakby
chciała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wyszedł przez nie. Była jedynie w
stanie patrzeć w iskrzące się srebrne oczy Malfoya, w których nie dostrzegła
choćby cienia złości.
- Ufam ci Granger, ale jemu nie i
musisz to zrozumieć. Bałem się, że może dać ci więcej ode mnie. Ty chcesz
stabilizacji, uczucia, a on to wszystko już raz ci ofiarował i zrobiłby to
ponownie. Ode mnie nie możesz oczekiwać tej pewności. Co niby miałem zrobić,
gdy uświadomiłem sobie, że jedyna osoba, na której tak bardzo mi zależy, może
mi zostać nagle odebrana? - Niby mówił już kiedyś podobne słowa, ale dopiero
teraz czuł, jak wielką odpowiedzialność za sobą niosą. Jeszcze kilka tygodni
temu nie pomyślałby nawet, żeby powiedzieć Hermionie, co mu w duszy gra, a
jeśli by to zrobił, to zapewne szybko by się z tego wycofał. Teraz było
zupełnie inaczej. Nie bał się uczuć, którymi obdarzył stojącą przed nim
kobietę. Nie było w nim ani grama lęku, że to co mówi, może być w jakimś
stopniu kłamstwem. Czysta, niczym górski potok spływający ze skał, prawda biła
od każdej głoski, którą udało mu się z siebie wydobyć. I widział w pięknych
oczach dziewczyny, że mu wierzy, choć nic do niego nie mówi. Te dwa okrągłe,
palące się spokojnym płomieniem ogniska, które dostrzegał w złotych tęczówkach
były odpowiedzią na wszystkie niezadane pytania.
- Zawsze powtarzasz, że nie wiem,
jak to jest stracić najważniejszą w życiu osobę. - Zbliżył się do niej jeszcze
bardziej, delikatnie ujmując za dłonie. Obiecał, że powie co do niej czuje, choćby nawet nie
chciała go słuchać. Nie wycofa się, jeśli zaszedł już tak daleko. Jedyna droga
prowadzi teraz do góry i nie ma możliwości odwrotu. - Mówiłaś, że nigdy nie
poczuję tego cierpienia, którego ty musiałaś doświadczyć. Ale jeśli sama myśl,
że możesz ode mnie odejść napawa mnie takim bólem, to jak ciężka będzie moja
gehenna, jeśli rzeczywiście to zrobisz?
- Ty naprawdę myślałeś, że ja i Ron
znów będziemy razem? - Po tych wszystkich słowach, które od niego usłyszała,
miała ochotę rzucić mu się na szyję i całować aż do utraty tchu. Pragnęła
poczuć jego usta na swoich i rozkoszować się ich ciepłem oraz siłą męskich
ramion, którymi by ją otoczył. Dokładnie jednak wiedziała, że jeszcze na to nie
pora. Nie zaprzeczała, że nie wierzyła w tę piękną prawdę, którą usłyszała od
Draco, ale wybaczenie mu wszystkiego w przeciągu minuty zdecydowanie
przekraczało jej zdolności. To tak, jakby mieć przed sobą ruchome piaski i nie
zapaść się po dwóch krokach. Można iść do przodu, ale czy nie lepiej obejść je
dookoła?
- Draco posłuchaj - zaczęła bardzo
spokojnie, lecz nie wiedzieć czemu spuściła lekko głowę i przygryzła delikatnie
wargę. - Nie skreślę Rona, bo ty tego chcesz. Jest moim przyjacielem i wiem, że
zawsze mogę na nim polegać.
- Przecież dobrze wiesz, że na mnie
również. - Próbował się ratować, gdyż uczucie, że Hermiona ponownie się od
niego izoluje było nie do wytrzymania. Ścisnął ją mocniej za rękę, a drugą
uniósł podbródek i zajrzał w szeroko otwarte oczy, które nie wiedzieć czemu
wydawały mu się mocno przestraszone. Nie to chciał zobaczyć w ukochanych,
bursztynowych tęczówkach.
- To nie jest to samo -
odpowiedziała smutno, starając się uciec przed przeszywającym spojrzeniem
mężczyzny. Kiedy jednak poczuła, że przyciąga ją do ciebie i mocno obejmuje,
nie potrafiła już dłużej trzymać zgromadzonych uczuć na wodzy. Wtuliła się w
niego, jak małe dziecko w rodzica, zakładają mu ręce na szyję i opierając głowę
o klatkę piersiową. Drżące wargi zaczęły wyginać się w niezdarnym, acz
przepełnionym czułością i ciepłem uśmiechu, kiedy usłyszała mocne uderzenia
serca blondyna, które rozbijało się z głośnym hukiem o ściany torsu.
Draco nie wiedział, co się wokół
niego dzieje. Czuł się, jakby spadał w głęboką przepaść i nagle zaczepił się o
gałąź, by zawisnąć zaledwie kilka metrów nad ziemią. Ten niebezpieczny lot
zamknięty w niedawnej rozmowie uświadomił mu, że Hermiona jest wszystkim, o co
musi walczyć, bo nic równie wartościowego w życiu nie posiada. United
Architect? Przecież to tylko firma. Bez niej można normalnie funkcjonować.
Rodzice? Na swój sposób bardzo ich kocha, jednak to nie jest bezgraniczna
miłość, którą można obdarzyć drugiego człowieka i oddać mu się bez reszty.
Nawet Dulce, który wydawał się być jedyną istotą zawsze cieszącą się na jego
widok, nie byłby w stanie wypełnić gigantycznej pustki, którą uformował w sobie
przez przeszło dwadzieścia lat egzystencji. Walczył o samotność i niezależność.
O wolność i materialne szczęście. Ale czym one były? To jedynie nic nie
znaczące ulotne wartości, na których nie można zbudować prawdziwego życia.
Zrozumiał to dopiero przy Hermionie, która potrafiła mu pokazać, jak zgubne
były jego dotychczasowe idee.
- Przejdziemy się? - zapytał
nieśmiało, gdyż nic innego nie przychodziło mu do głowy.
- Teraz? - Odsunął się dosłownie na
kilka centymetrów od dziewczyny i obdarzył lekko zadziornym uśmiechem. Zbłąkany
kosmyk kasztanowych włosów wsadził za ucho Hermiony, a drugą rękę splótł z jej
i mocniej ścisnął. W tym samym momencie dostrzegł drobny uśmiech wypływający na
usta kobiety, a jego nieznacznie na ten widok się powiększył.
- Jeśli nie teraz, to kiedy? - Nie
potrzebował odpowiedzi. Wystarczyło, że spojrzał w iskrzące się oczy Hermiony,
które mówiły mu więcej, aniżeli jakiekolwiek słowa. Bo kiedy ci na kimś zależy,
kiedy nie widzisz świata poza tą osobą, kiedy jesteś w niej bezgranicznie
zakochany i wiesz, że każdy kolejny dzień spędzony bez niej jest nic nie warty,
nie musisz domagać się od niej wyszukanych zdań i długich mów. Wystarczy, że
będziesz blisko i wsłuchasz się w rytm jej serca, a ono powie ci, gdzie
postawić kolejny krok.
*
* * * *
Miała
serdecznie dość wszystkiego, a już najbardziej widoku zawartości własnego
żołądka i dźwięków spuszczanej wody w toalecie. Kolejna godzina, może i więcej,
upłynęła jej na wsłuchiwaniu się w szum wodospadu płynącego z rur łazienkowych
i doszła do wniosku, że gorzej już dziś z pewnością być nie może. Ewentualnie
utopi się w kiblu, ale to tylko prognozy na najbliższy wieczór, chyba że Blaise
zdecyduje się wrócić wcześniej, na co się nie zapowiadało. Z wielkim trudem
udało jej się podnieść z podłogi i doczłapać do umywalki, by móc umyć
przynajmniej twarz. Kątem oka dostrzegła pudełko tabletek, które przepisał jej
lekarz, jednak nie miała najmniejszej ochoty pochłaniać połowy jego zawartości,
by konwulsje w końcu ustały. Zresztą to już nie wyglądało na zwykłe zatrucie.
Osuszyła buzię ręcznikiem i przyjrzała się odbiciu w lustrze. Była blada, a pod
oczami widniały lekko fioletowe worki będące oznaką przemęczenia. O ogólnej
kondycji skóry i włosów wolała nie wspominać. Jedynym słowem, wyglądała
potwornie. Nabrała lejącej się z kranu wody w ręce i ponownie ochlapała nią
twarz. Nie czuła się ani trochę lepiej, ale nudności jakby na chwilę ustały, za
co była bardzo wdzięczna. Na drżących nogach i z potwornym bólem kręgosłupa
udało jej się wyjść z łazienki, choć bez podtrzymywania się ścian
najprawdopodobniej runęłaby na podłogę. Nie mogła dłużej czekać, aż leki zaczną
działać lub Blaise wróci z pracy. To jakby świadomie skazywać się na ponowne
katusze, a nie wiedziała, czy uda jej się wytrzymać kolejne porcje wymiotów i
nie utracić przy tym przytomności. Jakimś cudem doczłapała się do przedpokoju i
zaczęła wdziewać szalik, rękawiczki i czapkę. Butów nawet nie zawiązała, a
jedynie włożyła w nie nogi, gdyż nie była w stanie schylić się do podłogi. Z
równie wielkim trudem i bólem ubrała płaszcz, a następnie wyszła na ulicę i
skierowała się ku najbliższej aptece. Zazdrościła ludziom, którzy udali się z
rodzinami na spacer i cieszyli się w miarę dobrą pogodą. Jej potworny stan nie
pozwalał jej nawet na posłanie bladego uśmiechu mijanym przechodniom. Do tego
głowa pulsowała coraz wścieklej, a w brzuchu kolejny raz czuła skurcze. Na
szczęście świeże powietrze wstrzymało cisnące się nudności, a ona mogła
kontynuować długą wyprawę po środki przeciwbólowe. Błagała w myślach wszystkie
znane bóstwa, aby udało jej się dojść do apteki i wrócić do domu bez
kolorowania chodników, choć czuła, że dzisiejszego dnia życie nie przewidywało
dla niej takiej opcji.
Dostrzegła
w końcu zielony napis ośrodka, do którego zmierzała i oparła się o najbliższy
słup, wymóc zaczerpnąć odrobinę powietrza i odpocząć choć na sekundę. Nie miała
pojęcia, ile już tak szła, ale wydawało jej się, że zmierzała do upragnionego
miejsca całą wieczność. Bądź co bądź cieszyła się, mimo że na to nie wyglądała,
iż udało jej się przebyć tak daleką drogę bez ani jednego pawia. To był dla
niej niesamowity wyczyn, zważywszy, że od samego rana zwraca dalej, niż widzi.
Wspierając się na ścianie pobliskiego budynku ruszyła powolnym krokiem ku
drzwiom do apteki. Miała obawy, czy uda jej się przejść przez pasy bez pomocy,
ale spięła się w sobie i ruszyła do przodu, a gdy w końcu znalazła się po drugiej
stronie jezdni i natrafiła ręką na metalową gałkę od budynku, ucieszyła się
jeszcze bardziej. Niestety szczęście trwało tak krótko, jak szybko się
pojawiło, ponieważ po przekroczeniu progu apteki poczuła mocny i wyjątkowo
drażniący zapach środków medycznych, a żołądek podszedł jej do samego gardła.
Zachwiała się w wejściu i osunęła na drzwi, starając się złapać świeżego
powietrza, ale zamiast ulgi czuła jedynie nawracający ból. Ledwo udało jej się
zarejestrować, iż podeszła do niej jakaś kobieta, która wzięła ją pod ramię i
poprowadziła do jednego z foteli stojących w pomieszczeniu.
-
Dobrze się pani czuje? – zapytała wyraźnie zmartwiona, a Ginny pokręciła
przecząco głową, którą oparła o wezgłowie niewygodnego mebla. Farmaceutka nagle
gdzieś zniknęła, a gdy wróciła trzymała w dłoni szklankę wody, którą postawiła
na stoliczku obok rudej. Podziękowała jej niewyraźnie i drżącą rękę sięgnęła po
naczynie, starając się nie uronić przy tym ani kropli. Kiedy już miała się
napić, drzwi od apteki zaskrzypiały cichutko, a po chwili dostrzegła osoby, których
najmniej spodziewała się dziś spotkać, a mianowicie swych byłych nauczycieli.
Snape nawet nie zwróciła na nią uwagi, za co była mu niepomiernie wdzięczna,
natomiast profesor Hooch wpatrywała się w nią przez krótką chwilę, by następnie
podejść do niej i lekko się uśmiechnąć.
-
Dzień dobry pani profesor – przywitała się niemrawo, starając się nie dać po
sobie poznać, jak potwornie się czuje. Ku jej zdziwieniu nauczyciel eliksirów
również do niej podszedł, choć trzymał się z większym dystansem i lekko kiwnął
do niej głową.
-
Dzień dobry panno Weasley – odezwała się wesoło Rolanda, ale po chwili
zmarszczyła lekko brwi i przyłożyła jej rękę do czoła. – Coś ci jest dziecko?
Nie za dobrze wyglądasz.
-
To tylko zatrucie pokarmowe – odparła z wielkim wysiłkiem i upiła łyk wody ze
szklanki, którą przyniosła jej aptekarka. Nie spodziewała się jednak, że może
być tak spragniona, gdyż opróżniła praktycznie całe naczynie w okamgnieniu.
Była na tym tak skupiona, że nie dostrzegła ciekawskiego spojrzenia Snape’a
stojącego obok Rolandy, a nawet nie zarejestrowała, że byli nauczyciele
wymieniają między sobą uwagi odnośnie jej osoby.
-
Wygląda bardzo źle, Severusie – mówiła kobieta, nie przestając obserwować
siedzącej na fotelu byłej uczennicy.
- Da
sobie radę – odparł niezadowolony Snape, krzyżując przy tym ręce na piersiach.
-
Może chociaż odprowadzimy ją do domu, żeby nic jej się nie stało?
-
Przecież jest dorosł… - nie udało mu się dokończyć, gdyż Ginny nagle zerwała
się z zajmowanego miejsca i pognała w stronę zaniepokojonej farmaceutki
stojącej za kontuarem. Kobieta coś do niej powiedziała, a po chwili obie
zniknęły za białymi drzwiami, zza których kilka sekund później dochodziły
niepokojące dźwięki. Z ust Rolandy wyszedł świst powietrza, jakby przestraszyło
ją to, co przed chwilą widziała, a Severus wpatrywał się tępym wzrokiem w
wejście na zaplecze, na którym bez wątpienia znajdowała się łazienka. Głos
kobiety dochodził do niego z wyraźnym opóźnieniem, tak jakby przetwarzanie
informacji sprawiało mu niemałe problemy.
-
Nie możemy jej tak zostawić, Severusie. Ona czuje się fatalnie!
-
Ta – odpowiedział bardziej do siebie, nie przestając z uporem maniaka
obserwować uchylonych drzwi. Jego wprawne oko i wieloletnie doświadczenie w
warzeniu eliksirów medycznych w Hogwarcie mówiły mu, a nawet do niego
krzyczały, że to nie jest zatrucie, a osoba, która wystawiła taką diagnozę musi
być skończonym idiotą. Ewentualnie mugolem, gdyż ich lekarstwa w porównaniu ze
specyfikami magicznymi stoją na żenująco niskim poziomie.
Rozluźnił
szalik, czując oblewające go gorące poty i przełknął głośno ślinę, co nie uszło
uwadze Rolandy. Złapała go za ramię i zaczęła prowadzić w stronę zaplecza, na
którym znajdowała się ich była uczennica. Nie ukrywała, że bardzo się o nią
martwiła. Było jej żal panny Weasley i chciała jej jakoś pomóc. Zresztą zawsze
tak się obchodziła z uczniami, jeśli doznali jakichś urazów w trakcie lekcji,
treningów czy meczy. Własnych dzieci nie posiada, więc troska o uczniów w
Hogwarcie zastępowała jej bycie matką. Nie inaczej było teraz, a niepokojące
dźwięki dochodzące z toalety jedynie umocniły jej zmartwienie i troskę o
dziewczynę. Chwilę potem z zaplecza wyszła blada aptekarka, Rolanda od razu zasypała ją pytaniami
odnośnie stanu zdrowia Ginny.
-
Nic jej nie będzie? Może ma pani jakieś środki, żeby jej pomóc? Przecież ona
jest odwodniona, ma gorączkę i do tego jest strasznie osłabiona!
- To
jakieś wyjątkowo silne zatrucie, a ja niczego niestety nie mogę wydać bez
recepty – odpowiedziała dość formalnie kobieta, a stojący obok Severus prychnął
w odpowiedzi, co nie uszło uwadze obu pań.
- Bo
to nie jest zatrucie – odezwał się lekceważącym, a zarazem wyjątkowo
poirytowanym głosem, a następnie przeszedł przez kontuar i wszedł na zaplecze,
gdzie znalazł siedzącą nad toaletą byłą uczennicę, która próbowała odetchnąć po
fali wymiotów, przez którą niedawno przeszła. Obrzucił ją pogardliwym
spojrzeniem, ale kucnął obok niej i odezwał się jak na siebie dość neutralnym
tonem.
-
Gdzie Zabini? – Nie chciał za bardzo męczyć dziewczyny, ale poza sprowadzeniem
jej narzeczonego nie mógł zrobić nic innego. Ginny jednak nie odpowiedziała,
gdyż znajdowała się na granicy wytrzymałości, co w porę udało się zauważyć
Severusowi.
-
Chodź, Weasley. Przed tobą jeszcze kilka tygodni takiej męki. – Złapał ją
bardzo delikatnie pod pachami i pomógł jej wstać, ale ruda zachwiała się
momentalnie i prawie na niego runęła. Złapał ją w ostatnim momencie i
wyprowadził na drżących nogach z zaplecza, a następnie zwrócił się do pobladłej
Rolandy, która natychmiast do niego podbiegła i pomogła mu z na wpół przytomną
dziewczyną.
- Musimy
ją zabrać do domu, bo się wykończy bidulka.
-
Wiesz, co jej jest, Severusie? – zapytała z niepokojem, a Snape uśmiechnął się
do niej ciepło i mrugnął porozumiewawczo okiem, jednak kobieta nic z jego
zachowania nie mogła zrozumieć.
- A
mówiłem, że to nie koniec naszych doświadczeń z dziećmi – odpowiedział wesoło i
z pomocą Rolandy wyniósł wykończoną Ginny na dwór, a następnie zaczął się z nią
kierować w stronę domu kobiety.
-
Nie możemy się z nią teleportować? – zapytała cicho, a mężczyzna wywrócił z
dezaprobatą oczami i uśmiechnął się dobrodusznie. Oczywiście, że nie mogą tego
zrobić! Nawet w pierwszych tygodniach nie wolno ryzykować życiem dziecka, nie
wspominając już o dalszych miesiącach.
- W
obecnym stanie i przez kolejne dziewięć miesięcy panna Weasley będzie musiała
korzystać tylko i wyłącznie z mugolskich środków transportu. – Omal nie
wypuściła podtrzymywanej dziewczyny z rąk na dźwięk słów Severusa. Szybko
połączyła ze sobą informacje i w okamgnieniu doszła do rozwiązania zagadki, a
na ustach pojawił się ciepły uśmiech.
- Jest
w ciąży? – zapytała bardziej dla potwierdzenia, a Snape zaśmiał się cicho i
złapał mocniej osuwającą mu się z ramion dziewczynę.
- Mały
Zabini da jej jeszcze ostro popalić.
* * * * *
Mimo grudnia, nocy i prószącego
śniegu na ulicach Londynu było w miarę ciepło. Oczywiście bez kurtki czy też
płaszcza obejść się nie dało, ale nie przeszkadzało to wielu ludziom udać się
na wieczorny spacer, jak zresztą zrobili Draco i Hermiona. Bez konkretnego celu
podróży szli po prostu przed siebie, trzymając się za ręce i wsłuchując w
zamierające pomału życie miasta. Każde pogrążone we własnych myślach, które
nieświadomie zbiegały się w jedną ścieżkę. Przechodząc obok stacji metra oboje
dostrzegli czule witającą się parę. Mężczyzna unosił swą partnerkę kilka stóp
nad ziemią i kręcił nią, a ona śmiała się do niego wesoło, trzymając go za
szyję.
- Ciekawe, jak długo się nie
widzieli - wymsknęło się Hermionie, która momentalnie poczuła na sobie wzrok
Draco. Schowała twarz w odmętach szalika i odwróciła lekko głowę, by uciec
przed jego spojrzeniem. Mocniejszego ściśnięcia za rękę nie była jednak w
stanie przewidzieć.
- Czasami wystarczy jeden dzień -
odparł dość melancholijnie blondyn i zerknął przez ramię na mijanych przed
chwilą ludzi. Nie wiedzieć czemu nagle zaczął zazdrościć temu mężczyźnie.
Potrafi cieszyć się bliskością swej ukochanej i nie ucieka przed uczuciami.
Czemu on nie potrafi powiedzieć Hermionie wszystkiego, co mu leży na sercu?
Przecież to nie jest trudne.
- A czasem potrzeba całej wieczności
- powiedział bardziej do siebie, ale jego słowa nie uszły uwadze panny Granger.
W oddali zamajaczyła jej sylwetka mostu Westminster i od razu zaczęła iść w tamtym kierunku.
- Zastanawiałeś się kiedyś, czemu
ludzie tęsknią? - Draco zamyślił się nad pytaniem kobiety, spuszczając przy tym
lekko głowę i wbijając wzrok w czubki butów. Tęsknota. Do niedawna nie miał
bladego pojęcia, że coś takiego istnieje. Potrzeba bliskości drugiej osoby
wydawała mu się bardzo odległa i... głupia. Samotność otwierała przecież więcej
drzwi i sprawiała dużo mniej problemów. Od pewnego czasu jednak nie potrafi
wytrzymać bez Hermiony nawet jednego dnia. Jak choćby dzisiaj. Widział się z
nią wczoraj, spędzili ze sobą sporo czasu, a jednak rano strasznie mu jej
brakowało. Czemu?
- Za domem, za rodziną, za
przyjaciółmi - wymieniała po kolei - nawet za zwierzakami. Niby kiedy z nimi
jesteśmy, chcemy od nich uciec, ale gdy ich przy nas nie ma, nagle czujemy
pustkę.
- A czy nie lepiej jest wracać do
domu ze świadomością, że ktoś, komu na nas zależy, czeka tam na nas?
- Może -odpowiedziała wymijająco,
zerkając kątem oka na zamyślonego arystokratę. Miała wrażenie, że chce jej coś
powiedzieć, ale nie bardzo wie, od czego powinien zacząć. Coś go trapiło, a ona
miała nieodparte wrażenie, że dotyczy to głównie jej. Kiedy Draco się odezwał,
przekonała się, że nie myliła się w swych przypuszczeniach.
- Kochałem swoje z pozoru
nieuporządkowane życie - zaczął spokojnie, a Hermiona wsłuchała się w jego
aksamitny głos i analizowała każdy pojedynczy wyraz. - Miałem wszystko, czego
tak bardzo zawsze chciałem. I nagle pojawiłaś się ty i wszystko musiałaś mi
zepsuć. Zdeptałaś mój ukochany świat i wprowadziłaś do niego własne reguły. I
wiesz co? - Spojrzała na niego równie zaniepokojona, co zaciekawiona.
Dostrzegła na ustach mężczyzny cień uśmiechu, a z oczu płynęła niesamowita fala
ciepła, która wlewała się w jej serce, aż zaczęło momentalnie przyspieszać i
obijać się o ściany klatki piersiowej. Nie wiedziała, kiedy znaleźli się na
moście i stanęli przy barierce. Była tutaj wiele razy i uwielbiała patrzeć na
Big Bena oraz budynek parlamentu nocą, ale teraz były dla niej kompletnie bez
znaczenia. Utonęła w płynnym srebrze przelewającym się w oczach Malfoya, a
ciepło jego słów ogrzewało jej serce i duszę, które zaczęły wyrywać się i pchać
ku otwartym ramionom mężczyzny.
- Oswoiłem się z tymi zmianami, bo
zacząłem w nich dostrzegać to, co od siebie odepchnąłem. Otworzyłaś drzwi,
które zamknąłem przed laty i pierwszy raz w ogóle mi to nie przeszkadza, a
nawet podoba mi się, że tak bardzo się panoszysz w moim życiu.
- Panoszę? - powtórzyła lekko
rozbawiona, na co Draco wywrócił w odpowiedzi oczami.
- Wszystko od ciebie uzależniam.
Biorę poprawkę na to, co robię, bo mam na uwadze twoją opinię. Kiedyś miałbym
to w nosie, ale teraz - zamilkł na chwilę i oparł się o barierkę, a Hermiona
stanęła obok niego. Zupełnie odruchowo objął ją ramieniem i do siebie
przyciągnął, a głowa dziewczyny opadła mu na ramię. Gładził jej rękę przez materiał
płaszcza, wpatrując się w światła londyńskich kamienic po drugiej stronie
Tamizy i czując niesamowity spokój. Już dawno czegoś takiego nie zaznał i
cieszył się każdą sekundą, jaką ofiarowała mu kasztanowłosa osóbka w jego
ramionach.
- Odpowiesz mi na jedno pytanie? -
Spojrzał na nią kątem oka i przytaknął głową. - Gdybym dała Ronowi drugą
szansę, potrafiłbyś wspierać mnie tak, jak do tej pory? To czysto hipotetyczne.
- Dobrze, że uprzedzasz - odparł
jakby z pogardą, za co panna Granger wbiła mu lekko łokieć w bok.
- Już ci mówiłam, że nie zrezygnuję
z tej przyjaźni. - Westchnął głęboko i wzniósł oczy ku niebu na dźwięk tych
słów. Wiedział, że Granger jest strasznie uparta i zdawał sobie sprawę, że od
dnia dzisiejszego ruda łasica będzie się wpychała z buciorami w ich życie
niemal na każdym kroku. Nie może mu tego zabronić, bo nie ma ku temu prawa, ale
chyba wolno mu od czasu do czasu obdarzyć go jakąś wyszukaną inwektywą?
- A ja nie zamierzam ci jej
zabraniać - odezwał się zmartwionym głosem, co nie uszło uwadze Hermiony. - O
ile Weasley będzie trzymał łapy przy sobie.
- Ta zazdrość cię kiedyś wykończy -
odpowiedziała lekko rozbawiona, a nawet na twarzy blondyna pojawił się cień
uśmiechu.
- Nie jestem zazdrosny, Granger. -
Spojrzała na niego powątpiewającym wzrokiem, krzyżując ręce na piersiach. Draco
wywrócił z dezaprobatą oczami, widząc jej śmiesznie wydęte usta, ale uśmiechnął
się do niej czule i założył kosmyk włosów za ucho. Rumieńce na policzkach
dziewczyny, które powstały pod wpływem zimna, pogłębiły się za sprawą jego
subtelnego dotyku. - Dobra, jestem zazdrosny i to diabelnie. I zawsze będę,
jeśli on będzie w pobliżu. Musisz to zrozumieć, Granger. Dla mnie nie jesteś
jakąś tam kobietą.
- A moje pytanie? - Westchnął
przeciągle, a następnie położył dłonie na jej przemarzniętych policzkach.
- Nie potrafiłbym - odpowiedział z
wyraźnym przygnębieniem, które z każdym kolejnym słowem przybierało na sile. -
Nie umiałbym żyć z myślą, że jesteś tak blisko mnie, a ja nie mogę nic zrobić,
żebyś była jeszcze bliżej. Bolałoby mnie cholernie, że ktoś nie potrafi dać ci
szczęścia, na które zasługujesz. Poza tym nie mógłbym wtedy zrobić kilku
cudownych rzeczy.
- Na przykład? - Przygryzła lekko
dolną wargę i spojrzała w iskrzące się oczy blondyna. Rozżalenie, które jeszcze
przed chwilą tak mocno się go trzymało, odeszło w zapomnienie, a zastąpiły je
ciepło i widoczna tęsknota, które zaczęły udzielać się również Hermionie.
Machinalnie położyła mu ręce na barkach i wspięła się leciutko na palce, ale
tym razem Draco okazał się być szybszy. Chwycił ją mocno w talii, unosząc na
wysokość swej twarzy, a następnie wpił się w jej rozchylone pod wpływem
zaskoczenia wargi. Kobieta ani myślała się od niego odsunąć. Złapała go za
policzki i oddała pocałunek z równie wielką pasją, z jaką arystokrata złączył
ich usta. Świat zawirował jej kolejny raz przed oczami. Nie mogła zrozumieć,
czemu pieszczoty Malfoya za każdym razem tak bardzo na nią działają. Myślała,
że zna już jego usta na pamięć. Tymczasem znów uświadomił jej, jak wiele musi
się jeszcze nauczyć i jak głębokie przepaście rozkoszy się przed nią znajdują.
Odsunęła się od niego bardzo powoli,
pomału puszczając jego dolną wargę, by na końcu ponownie złożyć mu na ustach
delikatny pocałunek, który tym razem był jak muśnięcie skrzydeł motyla. Uśmiech
szczęścia przez ten cały czas nie zszedł jej z twarzy, a u arystokraty
dostrzegła nawet lekką zadziorność. Postawił ją niespiesznie na ziemi, ale nie
wypuścił z objęć. Jego subtelny i aksamitny głos dochodził do niej jak przez
mgłę.
- Mogę uznać, że wybaczyłaś mi to
podsłuchiwanie? - zapytał z ledwie dosłyszalnym rozbawieniem. Wydęła w
odpowiedzi śmiesznie usta i zmrużyła lekko oczy, ale po chwili uśmiechnęła się
do niego ciepło i spojrzała z równie wielką czułością.
- Nie wybaczyłam, ale teraz przynajmniej
rozumiem, czemu to zrobiłeś. Zazdrość w końcu jest strasznie ciężka do
oswojenia.
- Wcale lepsza nie jesteś - wytknął
jej, a dziewczyna od razu zrozumiała, do czego blondyn pije. Jego
usatysfakcjonowany wyraz twarzy mówił sam za siebie. Prychnęła niczym
rozjuszona kotka, powodując, że zadziorny smirk na ustach mężczyzny jeszcze się
powiększył.
- Jak ją nazwałaś? Blond wywłoką?
- Tleniona ladacznica spod ciemnej
gwiazdy - żachnęła się w odpowiedzi, czym wyraźnie rozbawiła Dracona. Trzepnęła
go lekko w ramię, gdy ten zaczął się z niej śmiać, ale nie umiała powstrzymać
cisnącego się na usta uśmiechu. Po chwili blondyn przytulił ją delikatnie i
pocałował w czubek głowy. Ten z pozoru niewinny gest wlał w nią z powrotem
olbrzymie pokłady ciepła i szczęścia. Chciała móc zawsze spędzać w ten sposób
czas z Malfoyem. Śmiać się, dogryzać, wyjaśniać problemy i szukać ich
rozwiązań, a przede wszystkim pragnęła czuć te wszystkie emocje, które dziś od
niego biły. Niestety nie wszystko może trwać wiecznie. Przypomniała sobie o
wizycie Yves po bożonarodzeniowej wigilii i radosny uśmiech momentalnie został
zastąpiony przez melancholijny grymas. Miała nadzieję, że Draco nie zauważył
jej nagłej zmiany, ale przed bystrym okiem arystokraty nic nie było w stanie
się ukryć.
- Co się dzieje? - zapytał z wyraźną
troską, a ona przygryzła lekko dolną wargę, spuszczając przy tym nieznacznie
wzrok. Nie mogła dłużej tego w sobie dusić. Malfoy musi wiedzieć, że jego
ciotka umiera, a ona nie zamierza kazać mu wybierać między życiem członka
rodziny, a sobą.
- Nie wiem, jak ci to wszystko
powiedzieć - zaczęła wyraźnie przygnębiona. Zrobiła dwa głębsze wdechy i
spojrzała w szare oczy chłopaka. - Chodzi o to, że wczoraj po wigilii... Nie
wiem, czy mogę ci o tym mówić. Nie wiem, czy powinnam.
- Wszystko będzie dobrze, tylko
powiedz, co się dzieje? - Opatrzność czarodziejska musiała nad nią czuwać, gdyż
dokładnie w tym momencie w kieszeni płaszcza Draco zaczął dzwonić telefon.
Blondyn wyciągnął go jak najszybciej, aby sprawdzić, kto się do niego dobija o
tej porze, a gdy zobaczył na wyświetlaczu numer Blaise'a, zmarszczył z
niezadowolenia brwi. Czego Diabeł może od niego chcieć w środku nocy?
- To Zabini - wyjaśnił szybko
Hermionie, a ona przytaknęła w odpowiedzi głową na znak, że rozumie, więc
mężczyzna odebrał połączenie, a po chwili usłyszał po drugiej stronie
rozhisteryzowany i wyraźnie spanikowany głos przyjaciela.
- Hal...
- Ninny zniknęła! - krzyknął
wyraźnie zdenerwowany Blaise, a Draco od
razu spojrzał na stojącą obok niego Hermionę, która również chciała wiedzieć co
się dzieje. Wiadomości przyjaciela nie podobały mu się nawet w najmniejszym
stopniu. Bo niby po co Ginny miałaby gdzieś iść w środku nocy?
- Uspokój się, Diable. Może jest...
- Nie ma! - zawodził rozgoryczony i
odchodzący od zmysłów Zabini. - Nigdzie jej nie ma! Sprawdziłem wszędzie!
- Co się dzieje, Draco? - dopytywała
zaniepokojona Hermiona. Blondyn otoczył ją mocniej ramieniem i złożył na czole
delikatny pocałunek, jakby chciał dodać jej otuchy. Pogłębił jedynie tym gestem
towarzyszące kobiecie obawy.
- Telefon zostawiła, ale jej nie ma!
Co ja mam robić?
- Poszukamy jej razem. Zaraz u
ciebie będziemy. - Nie słuchał już, co do niego mówi przyjaciel. Zerwał
połączenie i od razu został zasypany pytaniami przez kasztanowłosą dziewczynę.
- O co chodzi, Draco? Co się stało?
- Ginny zniknęła. - W oczach
Hermiony dostrzegł to, czego tak bardzo się obawiał. Przerażenie, które zaczęło
udzielać się również jemu. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to mocno przytulić
kobietę, co zresztą sekundę później zrobił. - Znajdziemy ją. Obiecuję, że znajdziemy ją całą i zdrową.
Uwielbiam sposób w jaki piszesz swoje opowiadania, nie wspominając o miniaturkach, których ciągle mi mało. Jestem naprawdę wybredną czytelniczką jeśli chodzi o tematykę Dramione i przyznam, że do tej pory jedynie jedna osoba potrafiła zadowolić mnie swoją twórczością. Z wielką radością mogę powiedzieć, że podbiłaś moje serce i duszę. Przyznam się także, że z wielkim trudem "porcjowałam" sobie rozdziały, aby nie przeczytać wszystkiego od razu.
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały. Oczywiście brakowało mi kilku rzeczy, ale jak już mówiłam jestem wybredna, więc to normalne.
Życzę Ci niekończącej się weny i powodzenia w życiu prywatnym, abyś radziła sobie we wszystkim tak dobrze jak do tej pory, choć wiem, że to trudne. Wesołych Świąt :)
P.S. Nie myślałaś może o karierze pisarki?
W rozdziale brakuje wielu rzeczy, ale porządki świąteczne nie ułatwiały mi jego pisania, dlatego jest dużo niedociągnięć. O karierze pisarki nie myślę w ogóle, bo to ciężki orzech do zgryzienia. Wiem jednak, że kilka książek napisać będę musiała, jako że jestem na studiach filologicznych, a otrzymanie tytułu doktora tego wymaga. Wiem, jeszcze magistra nie mam, a już myślę o doktorze. Ale iberystyka tak bardzo mnie wciągnęła, że nie wyobrażam sobie tak krótkiej współpracy z nią. Dlatego pisać będę, ale raczej nie będzie to tematyka, która mogłaby Cię zainteresować tak, jak opowiadanie Dramione :)
UsuńSzczerze mówiąc sama byłam zaskoczona moim zainteresowaniem tego typu tematyką. Zazwyczaj mój umysł pochłaniają książki naukowe, historyczne, kryminały i sci-fi. :)
UsuńJeżeli książka czy inne materiały książkopodobne wypłyną spod Twojej ręki i będą zawierały w sobie coś co nie będzie tanim romansidłem (w obecnych czasach zrobiło się to bardzo modne) to chętnie poświęcę nie jeden wieczór na zatopienie się w takowej lekturze.
Życzę miłego wieczoru :)
Ee Witam, no więc chciałam powiedzieć że od dłuższego czasu zbieram się by napisać jakikolwiek komentarz. Powiem Ci prosto z mostu, masz fantastycznego bloga. Jest idealny. Czytałam już wiele blogów o takiej samej lub podobnej tematyce, ale Twój to mistrzostwo! Wszystko jest świetnie zgrane, nie jest przesłodzone ani nie jest tam napchane wszystkiego. Jest kilka wątków, których się trzymasz. Cudowne jest też to że nie ma tu żadnych wspomnień o Voldemorcie, bo jak dla mnie to nudne. Pomijając już Twoje bogate słownictwo i to że kocham ten parring. Uwielbiam Twoje wpisy, błagam nie przestawaj.
OdpowiedzUsuń(W mojej głowie brzmiała ta wypowiedź lepiej, ale w każdym razie chciałam powiedzieć że jesteś NAJLEPSZA) ♥♥♥/Zuzula♡
Ps. Wesołych Świąt!♥ /Zuzula♡
OdpowiedzUsuńNo wiedziałam!!Ginny będzie w ciąży.Zachowanie Snaypa w parku cudowne,a romatyczny spacer Hermiony i Draco jeszcze lepszy.Już nie mogę się dotrzekać następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńSzczena opada i turla się po podłodze...
OdpowiedzUsuńTo jest jedyne słuszne zdanie, które mogę wypowiedzieć po przeczytaniu tego rozdziału. Nie mam zastrzeżeń, bardzo dobrze się czyta i po prostu porywa ;)
Nie mogę się doczekać reakcji otoczenia na wieść, że Ginny jest w ciąży.
Ten rozdział był wspaniały [ Karola]
Na razie pół rozdziału. Niesamowicie opisana kłótnia D i H. - bardzo ciekawe kreacje charakterologiczne postaci. No i, oczywiście, bardzo ciekawie napisane :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ewa
Nareszcie Draco i Hermiona wkroczyli na właściwą drogę swojej relacji :) Bardzo ciekawi mnie sprawa Yves... Mam nadzieję że choć w małym stopniu da spokój naszym bohaterom.
OdpowiedzUsuńHeh, Blaise musi przygotować sie na Małego Zabini'ego :)
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam ;)
Stęskniłam się już za Severusem *-* Przeczuwałam że to nie jest po prostu zatrucie pokarmowe u Ginny ☺ a co do tej paranoi Snape to mnie trochę rozbawiła ☺ a i szkoda że Hermiona nie zdążyła powiedzieć Draconowi o tej całej sprawie z jego ciotką... Rozdział cudowny i czekam na kolejny !
OdpowiedzUsuńSzybka diagnoza Snape'a musiała dać Gin nieźle do myślenia. Już sobie wyobrażam zemstę Rudej: oj Diable, Diable przez następny rok popościsz sobie i to bardzo. a potem wyobrażam sobie Tego ciemnoskórego pajaca latającego od biura do biura w firmie, Krzyczącego "będe ojcem..." i rozdającego cygara na prawo i lewo. Ta, wiem że okropnie zajechało slapstickiem i tandeciarstwem ale czasami tak tego gościa postrzegam. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńJa od razu podejrzewałam co dolega Ginny. Teraz mam przed oczami Diabła ja się o tym dowiaduje. Myślałam, że Draco będzie wyglądał po tej kłótni jak po walce z hipogryfem, ale cieszę się, że nic mu się nie stało. Rozbawiła mnie Hermiona swoim początkowym zachowaniem. Mam nadzieję, że przynajmniej przez najbliższe rozdziały obejdzie się między nimi bez sprzeczek. Czasami potrzeba odrobinę nudnej sielanki. To się wszyscy zdziwią jak znajdą rudą. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLa Catrina
Jak zwykle cudowny rozdział. Życzę dużo weny i przepraszam, że taki krótki jest ten komentarz, ale jestem już zmęczona i nie mam głowy do pisania. Och Ginewra napędzi wszystkim nie złego stracha.
OdpowiedzUsuńPowiedzieć, że czuła się fatalnie, było wielkim komplementem.- niedopowiedzeniem? eufemizmem?, z pewnością nie był to komplement. ;)
OdpowiedzUsuńRozdział cudny, chociaż lekko zagmatwany i widać parę niedociągnięć (jakby pisany na szybko). Niemniej, podobał mi się i czuję wielkie rozczarowanie ale i podekscytowana na myśl o następnych dwóch tygodniach czekania. Przynajmniej będzie jeszcze miniaturka na poprawę humoru. :D
Krótko, bo najwyższy czas odłożyć sprzęt elektroniczny i zajrzeć do czegoś papierowego.
Pozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Wkradł się błąd w przytoczonym fragmencie. Dzięki za wyłapanie :)
UsuńCiąża... będzie mały Diabełek! To jest to, co tygryski lubią najbardziej, choć współczuję Ginny aktualnego stanu. Za to z Dracona jestem dumna, że nie odpuścił. I w ogóle wszystkie fragmenty z udziałem jego i Hermiony były epickie. Jeszcze na tym moście, coś pięknego.
OdpowiedzUsuńPrzy Severusie za to się ubawiłam. Coś jakby lekka paranoja. Ja na miejscy Ronaldy chyba bym nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Małe diabełki! :D
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz już się nie mogę doczekać następnego rozdziału ;)
Kocham.tak.bardzo.mocno ♡
OdpowiedzUsuńBiedna Ginny! Współczuje jej tak się męczy :( za to Snape mnie bardzo rozbawia. Zachowuje się jakby miał 15lat! Kocham! To jak nasze gołąbeczki są o siebie zazdrosne jest słodkie <3
OdpowiedzUsuń~Madzik