niedziela, 27 marca 2016

Rozdział XLIV

Kochani,
na samym początku składam wam trochę opóźnione życzenia z okazji świąt wielkanocnych. Mam nadzieję, że mijają wam one w spokoju, radość i z rodzinnym ciepłem. Cieszcie się tym wesołym czasem i przebywajcie z bliskimi jak najdłużej. Nie uciekajcie od stołu, mimo że ciotka, której nie lubicie cały czas zamęcza was jakimiś pytaniami. Bądźcie ze sobą w te radosne dni i cieszcie się każdą chwilą, bo nie wiecie, czy w następnym roku również będziecie mieli ku temu okazję. Jutrzejszy dzień mam nadzieję, że będzie mokry i równie szczęśliwy, co dzisiejszy, i że szerokie uśmiechy nie zejdą z waszych twarzy do samego końca.

Teraz garść informacji, którą mama zwyczaj umieszczać:
rozdział 45 pojawi się za dwa tygodnie, tj. 10 kwietnia, streszczenie jest już dostępne w "aktualnościach";
3 kwietnia możecie się spodziewać drugiej części miniaturki sprzed tygodnia, a już jutro widzimy się na świątecznej kawie z Blaise'em Zabinim. Mam nadzieję, że macie do niego dużo pytań, gdyż już nie może się doczekać spotkania z wami.

Słowem zakończenia błagam o wybaczenie, gdyż wir świątecznych obowiązków nie pozwolił mi napisać tak długiego rozdziału, jaki mam zwyczaj wstawiać. Zapewne nie udało mi się wyłapać większość błędów, ale ufam, że pomożecie mi to zrobić ;)

Jeszcze raz życzę wam wesołych świąt i do zobaczenia jutro,
Realistka


* * * * *
            Wyczerpana, pozbawiona wszelkich sił i chęci do dalszego życia. Niczym robak wystawiony nad żar palącej się świecy i zwijający się w konwulsjach, siedziała skulona nad toaletą, modląc się, aby męczące ją od rana nudności w końcu ustały. To potworne uczucie, jakby własny żołądek znęcał się nad nią w ten obrzydliwy sposób, stawało się coraz uciążliwsze i męczące. Głowa zamieniła się w ołowianą kulę, która samoczynnie opadała w dół i w żaden sposób nie dało się jej unieść. Była ciężka, a do tego miała wrażenie, że podwoiła swe gabaryty. Tępy ból roznoszący się po czaszce i promieniujący na resztę ciała doprowadzał ją do obłędu. Objęła się najdelikatniej jak umiała rękami i oparła o brzeg toalety, czekając na kolejną katorżniczą porcję wymiotów. Rude kosmyki przykleiły się do czoła, a pot spływał z niej gęstymi kroplami prawie przypominającymi zasychającą krew. Powiedzieć, że wygląda fatalnie, było wielkim komplementem. Nie miała siły, by nawet sięgnąć po kawałek papieru. Była przemęczona, obolała, a co najgorsze czuła, że to jeszcze nie koniec jej drogi przez potworną mękę. A Blaise, jak na złość nie wracał.
            Z wielkim trudem sięgnęła drżącą ręką do spłuczki, lecz gdy tylko odrobinę się wyprostowała ponownie poczuła to okropne mrowienie w ustach i od razu pochyliła się nad toaletą. Zachwiała się dwa lub trzy razy pod wpływem skurczy żołądka, by następnie dać upust jego zawartości, choć nie wiedziała, czy ma jeszcze czym zwracać. Gardło potwornie ją piekło, jakby ktoś wlał do niego czysty kwas żrący. Nie obchodziło ją, że wygląda jak płód, który dopiero wyszedł z łona matki. Od spływającego gęstymi kroplami potu była cała mokra, a pidżama i szlafrok przylepiły się do umęczonego ciała, jakby utworzyły drugą skórę. Jedyne, czego w tym momencie chciała, to by ta męka w końcu się skończyła. Nie zniesie jeszcze jednej fali wymiotów, które targają jej ciałem od przeszło pięciu godzin.
            Umęczona i poskręcana z bólu położyła się na zimnych kafelkach, by móc choć przez chwilę odetchnąć. W głowie potwornie jej się kręciło, a kręgosłup dawał wyraźne sygnały, że potrzebuje jakiegoś leku. Nic dziwnego. W końcu prawie jedną czwartą dnia przebyła w pozycji embrionalnej, a do tego zmagała się z obrzydliwymi nudnościami, które dopiero teraz zdawały się ustępować. Może uda jej się przeżyć w spokoju choć piętnaście minut. Przytknęła drżącą rękę do zlanego potem czoła i przymknęła oczy, starając się unormować oddech i odpocząć. Ze wszystkich paskudnych rzeczy właśnie ją musiało dopaść zatrucie pokarmowe. I to jeszcze dzień po wigilii. Do tego wypisane przez medyka środki lecznicze wcale nie pomogły, a jedynie nasiliły nudności i wprowadziły ją w otępienie. Jeśli zaraz nie dostanie czegoś, co pomoże jej chociaż wyjść poza próg łazienki, zwariuje i utopi się w toalecie. Zaczęła podejrzewać, że to nie jest zwykła dolegliwość, która ma prawo przytrafić się każdemu człowiekowi, a jakaś wyjątkowo paskudna choroba, która tylko czekała, aby móc ją dopaść i nie dać jej normalnie funkcjonować przez resztę dnia. W końcu tabletki powinny zacząć działać. Prędzej czy później, ale powinny. A ona nic! Nie ruszyła się z łazienki nawet na krok, nie mówiąc już o jakiejkolwiek uldze, którą obiecywał jej lekarz. Stan zdrowia miał się polepszyć po zażyciu środków w ciągu dwudziestu minut. Minęła kolejna godzina, a ona wciąż czuje się, jakby ją zdjęto z krzyża po długich torturach. To już przestało być normalne, a ona zaczęła się martwić, że domniemana choroba w ogóle nie ma pokrycia z prawdziwym powodem dolegliwości. Chciała, aby Blaise był przy niej. Żeby ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale on ma pracę i musi się w niej pojawiać, więc nie mogła kazać mu zostać. To by było niesprawiedliwe, a nawet zakrawałoby o egoizm. Jednak potrzebowała mieć kogoś przy sobie, kto pomógłby jej przetrwać te bolesne katusze. Hermiona z pewnością jest dziś bardzo zajęta, o Pansy nie wspominając. Gdyby nie wczorajsza kłótnia z rodzicami, zadzwoniłaby do nich lub wysłała sowę, aby do niej przyszli. Niestety konflikt rodzinny przerósł jej najśmielsze oczekiwania, a zachowanie matki zraniło na wskroś. Równie dobrze mogłaby poprosić Malfoya, by do niej przyjechał i siedział z nią nad toaletą, choć nawet i on wykazałby się większą empatią, niż jej rodziciele. Może to nie jest taki głupi pomysł? Zaśmiała się do siebie żałośnie i westchnęła przeciągle. Do czego to doszło. Myśli nad zaproszeniem napuszonego arystokraty do domu, by móc dzielić z nim bóle żołądka. Z pewnością byłby zachwycony, że może wykazać się taką formą pomocy. Jak na zawołanie w tym momencie ponownie odezwał się brzuch, a ona gwałtownie podniosła się z podłogi i omal nie wleciała do toalety, by dać upust jego zawartości. Bądź co bądź miała te swoje upragnione pięć minut odpoczynku.

* * * * *

            Od pamiętnej nocy z Rolandą minęły długie tygodnie, a Severus każdego kolejnego dnia budził się z przeświadczeniem, że może zostać ojcem. Co z tego, że wszelkie testy magiczne i mugolskie wykazywały czarno na białym, że kobieta nie jest w ciąży. On żył w maniakalnym przeświadczeniu, że w jego uporządkowanym, zatęchłym i obskurnym życiu pojawi się jakiś mały brzdąc. Te urojenia stały się już obsesją, a choćby najcichszy dziecięcy szloch czy śmiech wywoływał w nim palpitacje serca. Dokładnie tak, jak teraz.
            Spojrzał przez ramię na siedzącą na ławce kobietę, która wyciągnęła z wózka małego szkraba, gdyż zaczął popłakiwać, domagając się tym samym matczynej uwagi. Ciśnienie momentalne mu się podniosło, a ciało zlały zimne poty. To jest chore. Nienormalne i paranoiczne, żeby reagować w ten sposób na każde dziecko. Tylko co on niby miał z tym zrobić? Czy to jego wina, że czuje we wszystkich kościach, że przyjdzie mu niedługo obcować właśnie z takim małym, upierdliwym i płaczącym bobasem?
            - Co ci jest, Severusie? – Doszedł do niego cichy, acz wyraźnie zaniepokojony głos Rolandy, z którą wybrał się w ten piękny poświąteczny poranek na spacer po parku. Spojrzał na nią odrobinę przerażony, ale szybko opamiętał się i pokręcił delikatnie głową, dając jej do zrozumienia, że wszystko z nim w porządku. Problem w tym, że kobieca intuicja nigdy nie zawodziła.
            - Przecież widzę, że coś jest nie tak – nagabywała go, niczym matka, ale o dziwo nie przeszkadzało mu to. Spróbował się uśmiechnąć, aby pokazać, że to tylko chwilowe zamyślenie, ale prawdopodobnie wyszedł z tego kwaśny grymas, gdyż Rolanda zaśmiała się cicho i ścisnęła go mocniej za ramię, przybliżając się tym samym odrobinę bliżej.
            - Wolałbyś zostać w domu, prawda? – zapytała wesoło, a Severus przytaknął w odpowiedzi głową, choć tak naprawdę kompletnie nie oto chodziło. Jak w jakimś koszmarze naprzeciw niego kroczyło kolejne młode małżeństwo z wózkiem, a on zatrzymał się gwałtownie na środku ścieżki, a następnie odwrócił się, lecz po drugiej stronie też czekała na niego matka z dzieckiem. To było nie tyle perfidne, co paskudne zagranie ze strony świata. Uwziął się na niego i wpędzał w coraz większą psychozę.
            - Sev? – Jak przez mgłę dochodził do niego zaniepokojony głos Rolandy, ale nie był w stanie jej odpowiedzieć. Przełknął głośno ślinę, okręcając się przy tym wokół osi, a oddech z każdym ruchem stawał się szybszy i coraz bardziej duszący. Zatrzymał się z głośnym jękiem i opadł na najbliższą ławkę, z której prawie się zsunął, gdyż ledwie w nią trafił.
            - Dzieci – bełkotał do samego siebie – dzieci, dzieci, wszędzie dzieci! – krzyknął zrozpaczony rwąc sobie włosy z głowy. Kobieta usiadła obok niego i położyła mu rękę na ramieniu, ale Severus nawet na nią nie zareagował. Wzrokiem psychopaty wpatrywał się przed siebie, oddychają ciężko i tupiąc gorliwie nogą.
            - Smoczki, wózki, pieluchy, śpioszki – mówił z coraz bardziej dosłyszalną w głosie fanaberią. W końcu nie wytrzymał i wrzasnął na cały park, aż wystraszył wszystkie pobliskie ptaki, a oczy obecnych ludzi od razu spojrzały w jego kierunku. – A niech szlag jasny i piekło pochłonie te wasze bachory!
            - Uspokój się! – krzyknęła do niego najciszej jak umiała Rolanda, a mężczyzna dopiero wtedy uświadomił sobie, że jest pod ostrzałem co najmniej trzydziestki par oczu, które przyglądają mu się ze zdziwieniem lub oburzeniem. – Co w ciebie wstąpiło?
            - Ja… - zaczął zmieszany, ale mimo szczerych chęci nie udało mu się wyartykułować żadnego innego słowa.
            - Severusie błagam cię – odezwała się spokojnym, acz stanowczym tonem kobieta – opanuj się, bo nie wiem, co się z tobą dzieje. Zachowujesz się tak przeszło dwa tygodnie.
            - Dwa? – powtórzył zdziwiony, a Rolanda przytaknęła głową i przysunęła się do niego bliżej. Nie ukrywała, że martwiła się o Severusa, ale co miała zrobić, jeśli nie wiedziała, co jest przyczyną jego dziwnego zachowania? Od kiedy dowiedział się, że jednak nie będzie ojcem, popadł w jakąś dziwną paranoję, a każde napotkane przypadkowo dziecko omal nie doprowadza go do szewskiej pasji.
            - Zachowujesz się – urwała, jakby szukała mało dotkliwego słowa, co w gruncie rzeczy było prawdą. – Co najmniej niedorzecznie.
            - To nerwy – odparł wymijająco i pochylił się do przodu, aby uciec prze wzrokiem kobiety. Było mu głupio, że dał się tak bezmyślnie ponieść w jej obecności. Ale co niby miał zrobić? Nie to, że się nie cieszył, że jednak nie będzie ojcem. Merlinie i Morgano! Uchowajcie od tego obrazka! Coś jednak w tych małych brzdącach było, że gdy tylko je widział, dostawał nagłej wścieklizny. Podświadomie czuł, że to jeszcze nie koniec jego problemów z ciążami, testami i dziećmi.
            - Może chcesz coś na uspokojenie? – zapytała nieśmiało, ale o dziwo Severus przytaknął głową, a nawet obdarzył ją subtelnym uśmiechem. Lubiła, gdy pokazywał przed nią tę ludzką, ciepłą i nienaturalną jak na niego twarz. Był inny, ale jednocześnie nabierał wtedy delikatności, z którą nieczęsto miała go okazję widywać w przeszłości. Wstali więc powoli z ławki i skierowali się do najbliższej apteki, by móc zakupić jakieś lekkie środki uspokajające dla mężczyzny. Rolanda nie chciała, aby Severus popadł w paranoję, ale nie mogła nic więcej zrobić. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie lepiej by było z nim zamieszkać. Miałaby go cały czas na oku i nie musiałaby się martwić, że zrobi jakieś głupstwo, a przy jego obecnym stanie zdrowia rzucanie do małych dzieci kamieniami z okna jest bardzo prawdopodobne. Z drugiej strony, to dość poważny krok w związku i nie jest pewna, czy powinna aż tak narzucać się mężczyźnie. Jednak oboje mają już swoje lata i bagaż doświadczeń. Czy nie lepiej by było dzielić ze sobą szczęście i smutek, niż kryć się z nimi w samotności? Do licha ciężkiego, nawet poranna kawa smakuje lepiej w obecności ukochanej osoby, aniżeli picie jej w opustoszałej kuchni przy dźwiękach tykającego zegara.

* * * * *

            Powiedzenie, że Hermiona jest wściekła, jak osa, byłoby jedynie opisem połowy jej faktycznego stanu. Chyba jeszcze nigdy nie pałała do nikogo taką agresją, jak obecnie do Malfoya. Jak on śmiał?! Jakim prawem posunął się do czegoś tak paskudnego?! Nikt, absolutnie nikt nie ma prawa ingerować w jej życie. I ta zasada obowiązuje wszystkich bez wyjątku, w tym także Draco. Byłaby w stanie zrozumieć wszystko, ale tego, że posunie się do podsłuchiwania nie przewidziała nawet w najgorszych koszmarach. Tyle jej mówił o zaufaniu. Tak długo o nie zabiegał. I wreszcie, gdy udało mu się przekonać ją do siebie, udało im się odnaleźć łączące ich uczucie, on robi wszystko, co jest sprzeczne z ideą zawierzenia drugiemu człowiekowi. Kto mu dał prawo panoszyć się w jej życiu? Kto mu pozwolił ingerować w nie do takiego stopnia, że nie może porozmawiać bez świadków z przyjacielem? No kto?! A przypadkiem nie ty sama?
            - Udław się tą swoją pomocą - warknęła wściekle do podświadomości i z jeszcze większą agresją złapała za trzonek od miotły, która stała oparta o jeden ze stolików. Musiała zająć czymś ręce, a najlepiej głowę, gdyż myślenie o Malfoyu doprowadzało ją do szewskiej pasji. Nie rozumiała i chyba tak naprawdę nie chciała rozumieć, czemu arystokrata posunął się do tak podłej rzeczy, jaką było podsłuchiwanie. Gdyby jeszcze przyznał się, że jest zazdrosny, może inaczej podeszłaby do jego czynu. Ale przecież szanowny panicz Draco w życiu nie powie, że może choć w minimalnym stopniu odczuwać zazdrość. Jego wrodzona duma, ego, jak stąd do Australii oraz ośli upór zabraniają mu przyznawać się do takich uczuć. Do wszelkich innych najwyraźniej również.
            Przeciągnęła miotłą po podłodze może jakieś trzy razy, gdy poczuła, że nie znajduje się w pomieszczeniu sama. Mogła strzelać w ciemno, że osobą, która ośmieliła się naruszyć jej prywatność jest nie ko inny, jak nadęty i wyjątkowo irytujący blondyn, który dzisiejszego dnia podniósł jej ciśnienie do granic możliwości. Wzięła dwa głębsze wdechy i zacisnęła mocniej palce na trzonku od miotły. Mgła wściekłości zasnuła jej oczy i jedyne, o czym myślała, to chęć pozbycia się intruza. Najlepiej raz a dobrze. Nie czekając długo, a co gorsza, mogłaby się jeszcze rozmyślić, uzbrojona w zmiotkę i sporą dawkę agresji ruszyła prosto ku zapleczu, skąd zapewne niedługo miał się wyłonić obiekt jej wewnętrznego rozdrażnienia. I tak, jak się spodziewała, natknęła się na Dracona tuż przy drzwiach, mierząc do niego dzierżoną w ręku miotłą.
            - Wynocha. - Nie musiała się nawet silić na nienawistny ton, który nie umknął uwadze mężczyzny. Uniósł obie ręce na wysokość głowy, ale Hermiona nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić. Jeszcze mocniej zacisnęła palce na drewnie i zrobiła krok w stronę blondyna. Draco postąpił podobnie, z tą różnicą, że był zmuszony cofać się, a nie iść do przodu. Cóż, nie do końca tak wyobrażał sobie wizytę u byłej Gryfonki, ale lepsze takie powitanie, niż żadne.
            - Ale ja... - zaczął, lecz nie dokończył, co zresztą wcale go nie dziwiło, zważywszy na stan, w jakim zastał kasztanowłosą kobietę. Cieszył się, że póki co jest jedynie celem trzymanej przez Granger miotły, a nie workiem treningowym, w który waliłaby bez opamiętania. A tak się akurat składa, że Hermiona, choć drobną jest osóbką, to siłę w rękach ma niesamowitą.
            - Za to, co zrobiłeś, powinnam powiesić cię na gałęzi. - Dostrzegł niebezpieczne ogniki w jej bursztynowych oczach, które żarzyły się z coraz większą intensywnością i strach pomyśleć, co mu zrobi ta z pozoru delikatna kobieta, gdy iskierki zamienią się w buchające płomienie. Dla pewności cofnął się o jeszcze jeden krok, czując przez ten cały czas palące spojrzenie nienawiści płynące ze złotych tęczówek Hermiony.
            - Mam ochotę poćwiartować cię na drobne kawałeczki, każdy zapakować do pudełka po zapałkach, a następnie karmić nimi jakąś potwornie obrzydliwą bestię - wycedziła przez prawie do bólu ściśnięte wargi, napierając na Draco miotłą i pchając go na drzwi. - Jesteś fałszywym, samolubnym, niebotycznie irytującym obłudnikiem, Malfoy. Nawet w piekle mieliby cię dość.
            - Absolutnie się z tobą zgadzam - przytaknął dziewczynie, lecz zrobił to tylko dlatego, iż miał nadzieję, że może w jakimś stopniu uda mu się ją udobruchać. Jakież jego nadzieje były płonne przekonał się sekundę później, gdy dotknął plecami drzwi, a miotła trzymana przez Hermionę coraz boleśniej wwiercała mu się w brzuch.
            - Jak mogłeś pomyśleć, że mnie i Rona może łączyć coś poza przyjaźnią? Zakładając, że sztuka myślenia jest ci w ogóle znana, w co po dzisiejszym popisie, jaki wszystkim nam dałeś, szczerze wątpię. - Stoicyzm, który przemawiał przez kobietę jednocześnie go zadziwiał, jak i odrobinę przerażał. Miał przed sobą bombę nuklearną, która już dawno powinna wybuchnąć. Tymczasem ładunek jakby zawiesił się przed wystrzałem, czekając na dogodniejszy moment starcia go na proch. O ile nawet tyle by z niego zostało. Już sto razy bardziej wolałby, gdyby Granger się do niego darła i okładała go pięściami. Nawet mogłaby ryczeć, jak miała w zwyczaju, ale tego zimnego opanowania nie był w stanie przeboleć.
            - I może jeszcze mi powiesz, że twoja kochana Miranda chce się z tobą zobaczyć, co? Usycha z tęsknoty za najwspanialszym architektem, jaki stąpa po ziemi. - Skrycie liczył, że Hermiona zapomniała o drobnym incydencie z Hagen, która dzwoniła do niego nie w porę, ale przekonał się dość szybko, że pamięć dziewczyny jest niewiarygodnie pojemna. Z drugiej strony, nie powinno go to w ogóle dziwić. Już na dworze Granger dała mu dobitnie do zrozumienia, co myśli o przeuroczej pani inspektor, nazywając ją blond wywłoką. A on popierał ją w stu procentach, tylko nie bardzo wiedział, jak ma się do tego przyznać.
            - Popatrz, Malfoy, jak my się idealnie rozumiemy. Nawet bez słów - zironizowała zjadliwie, uśmiechając się do tego perfidnie i mocniej wciskając koniec miotły w brzuch blondyna. - Ależ nie tłumacz się. Idź do swojej cudownej Mirandy i oprowadź ją po swoim mieszkaniu. Razem studiujcie krzywiznę sufitu, choćby do białego rana.
            - Nie musisz być taka wredna - odezwał się jak na siebie wyjątkowo niepewnie, a brwi Hermiony momentalnie podsunęły się do samej góry. Nie ukrywał, że poczuł sporą ulgę, gdy kobieta zabrała miotłę z jego brzucha i się o nią oparła, ale czuł w kościach, że to zaledwie początek złośliwości, na jaką ją stać, a którą bez wątpienia zamierzała mu w najbliższym czasie pokazać.
            - Wredna powiadasz - zaczęła perfidnie - ja jestem wredna. Ale masz rację. To do mnie nie pasuje. Powinnam pogratulować ci udanego związku, co zresztą zaraz zrobię. Gratulacje, Malfoy i udanego życia. - Po tych sowach odwróciła się na pięcie i zniknęła w głównej sali czekoladziarni, zostawiając Draco z wielkimi wyrzutami sumienia, których na dobrą sprawę posiadać nie powinien. Bo niby z jakiej racji? Ciężko mu było uwierzyć, że Hermiona od tak zachowuje się, niczym jadowita żmija. Na każdym kroku wbijała w niego bolesne szpile, tak aby poczuł, że to on jest wszystkiemu winien. W sumie trochę racji w tym było, gdyż miała mu przede wszystkim za złe, że posunął się do podsłuchiwania jej rozmowy z Weasleyem. Ale co innego miał zrobić? Czy Granger nie rozumie, że zazdrosny facet potrafi zrobić wszystko, aby walczyć o swoją kobietę?
            Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Wyjść czy też zostać? To pierwsze byłoby bardzo kuszące, ale gdyby tak postąpił, to może się pożegnać z Hermioną na zawsze. Jeśli zostanie, narazi się na gniew kasztanowłosej kobiety i prawdopodobnie ucierpi nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Wolał jednak spędzić kilka tygodni w szpitalu, aniżeli nie móc widywać się z Granger już nigdy w życiu. Z tą myślą ruszył powoli ku głównej sali, gdzie dziewczyna zamiatała z wielką wściekłością podłogę, rozstawiając krzesła po całym lokalu. Nawet na niego nie spojrzała, gdy stanął kilka metrów od niej, obserwując jej pracę. To był odpowiedni moment, aby zacząć rozmowę, chyba że oberwie jednym z wazoników stojących na stoliczkach. Bądź co bądź wolał chodzić z podbitym okiem, niż nie odezwać się do kobiety przez resztę życia.
            - Możemy pogadać po ludzku? Bez zbędnej złośliwości? - Zero reakcji, czego się w sumie odrobinę spodziewał. Westchnął przeciągle i podszedł nieco bliżej, ale Hermiona tym razem również nie zwróciła na niego uwagi. Tak jakby od tego, czy zamiecie tę podłogę zależało jej życie. W środku jednak walczyła ze sobą z całych sił, aby nawet na niego nie spojrzeć. Była w pełni świadoma, że zachowuje się, jak rozkapryszona małolata, ale uznała, że jest to najlepszy sposób, by pokazać Draco, jak bardzo zabolały ją jego poczynania. Trochę głupia metoda i do tego dziecinna, ale jakoś nie bardzo ją to obchodziło. Niech Malfoy się wreszcie dowie, że nie zawsze się dostaje to, czego się chce. Przynajmniej nie od razu.
            - Naprawdę jest mi przykro, że to wszystko tak się potoczyło, ale musiałem coś zrobić - usprawiedliwiał się głosem męczennika, ale wydawało mu się, że choćby nawet klęczał przed Hermioną, ona i tak będzie go traktować, jak powietrze. Jednak nie z nim takie numery. Podszedł do niej jeszcze bliżej, ale dziewczyna momentalnie znalazła się kolejne dwa stoliki dalej. Westchnął przeciągle na jej poczynania i pokręcił z dezaprobatą głową. Płaszczyć się przed nią nie zamierzał. Co to, to nie. Ale coś zrobić musiał, aby z nim porozmawiała.
            - Hermiono proszę, pogadajmy - ponowił prośbę z jeszcze większą skruchą w głosie, ale panna Granger odwróciła się do niego plecami i z impetem odstawiła kolejne krzesło, aby zamieść pod nim podłogę. Pomału zaczęła go ta sytuacja irytować, ale nie da się wyprowadzić z równowagi. Granger może puszczać fochy do woli i zachowywać się, jak rozkapryszona księżniczka, ale nic tymi obrazami majestatu nie wskóra.
            - Przecież i tak wszystko się wyjaśniło, więc o co tyle złości?
            - Zgadnij - odwarknęła wściekle, ale nie spojrzała na niego nawet kątem oka. Draco poczuł jednak, że dziewczyna powoli się przełamuje, więc podszedł do niej ponownie. Tym razem Hermiona nie uciekła, a dalej zawzięcie heblowała podłogę, jakby chciała wydrapać w niej szczotką dziurę.
            - Wiem, że postąpiłem źle, ale uwierz mi, że zrobiłem to tylko dlatego, że nie ufam Weasleyowi. - Ponowny brak odpowiedzi ze strony kobiety jednocześnie zirytował go i zasmucił. Jak on ma z nią do jasnej cholery porozmawiać, skoro ona nie raczy na niego nawet spojrzeć? Jeszcze kilka minut temu gadała co jej ślina na język przyniosła. Teraz raptownie ktoś jej wyrwał struny głosowe i nie jest w stanie wydusić z siebie choćby jednego zdania. Czy wszystkie kobiety takie są?
            Przetarł pulsujące od bólu skronie i przymknął na moment oczy. Wygląda na to, że wszelkie rozmowy z Hermioną dziś są po prostu niewykonalne. Może spróbować jeszcze jednego sposobu, ale prawdopodobieństwo, że panna Granger nie będzie kazała mu się wynieść jest bliskie zeru. Nie miał jednak nic do stracenia i postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli go wyrzuci, wyjdzie i nie wróci. Jeśli nie, pozostaje mu tylko się cieszyć i błagać, aby nie rzuciła w niego ciężkim przedmiotem.
            - Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła i wybaczyła? - W sercu i duszy zaczęła rodzić się nadzieja, gdy Hermiona zaprzestała zamiatania podłogi i odwróciła się do niego z nietęgą miną. Obserwowała go przez chwilę, by następnie przenieść wzrok na trzymaną w ręku zmiotkę. Może to dziwne, ale Draconowi wydawało się, że dziewczyna z większym ciepłem spogląda na ten kawałek drewna, niżeli na niego. Nie pomylił się, kiedy dostrzegł, że kąciki jej ust unoszą się delikatnie ku górze, by w następnej kolejności wręczyć mu trzymaną przed chwilą miotłę. Przyjął ją od niej bez słowa sprzeciwu, choć właściwie nie wiedział, po co to zrobił.
            - Mam zamieść podłogę? - zapytał zdziwiony, a Hermiona uniosła nieco wyżej głowę, patrząc na niego lekko rozbawionym wzrokiem.
            - Dokładnie, Malfoy - odpowiedziała wyraźnie z siebie zadowolona, a następnie wyminęła go i zgrabnym ruchem usiadła na kontuarze, przyglądając mu się z niekłamaną satysfakcją. Draco przez chwilę wpatrywał się w wręczony mu przedmiot, by zaraz potem przenieść wzrok na obserwującą go kobietę. Nie zamierzał być potulnym barankiem, ale odmówić też nie miał zamiaru. Oparł miotłę o najbliższy stolik i wyciągnął z kieszeni różdżkę, by następnie rzucić na pomieszczenie zaklęcie sprzątające. Uśmiechnął się do niej z wyższością, gdy lokal po zaledwie kilku sekundach lśnił czystością, a na twarzy Hermiony dostrzegł grymas wzburzenia. Sięgnęła po stojący na kontuarze wazon z kwiatami i zrzuciła go na podłogę, a naczynie rozleciało się na kilka części, ochlapując przy tym wodą kilka stolików dookoła. Spojrzała na arystokratę wyraźnie dumna ze swego dzieła i skrzyżowała ręce na piersiach. Draco wypuścił głośno powietrze z płuc i pokręcił z politowaniem głową.
            - Zrobiłaś to specjalnie - odezwał się do niej wyraźnie poirytowany, na co Hermiona wzruszyła jakby od niechcenia ramionami i obdarzyła go uśmiechem niewiniątka.
            - Gdzieżbym śmiała - zaświergotała najsłodziej, jak tylko umiała, a następnie zeszła z kontuaru, omijając przy tym potłuczone kawałki szkła i podeszła do jednego ze stoliczków, a następnie zrzuciła z niego kolejny wazonik, który tak jak poprzedni z głośnym hukiem roztrzaskał się na podłodze. - Ups.
            - To też nie było przypadkiem. - Rzucił kolejne zaklęcie sprzątające, a rozbite naczynia zniknęły w okamgnieniu. W tym samym momencie dostrzegł, że Hermiona zbliża się do kolejnego stolika, by zapewne rozbić trzeci już dzisiejszego dnia wazon. Podskoczył do niej najszybciej jak potrafił i złapał ją za rękę, zanim dosięgła szkła. W zmrużonych gniewnie bursztynowych oczach dostrzegł jawną nienawiść, ale mało go to jakoś obchodziło. Niemal brutalnie pociągnął kobietę z dala od wszelkich szklanych przedmiotów i złapał ją za drugą rękę, aby nie mogła mu się wyrwać. Miał dość bycia potulnym i wchodzenia pod pantofel Granger.
            - Koniec tego dobrego. Wysłuchasz mnie, czy ci się to podoba, czy też nie. A powinno, bo jestem tak cholernie o ciebie zazdrosny, że cieszyłbym się na twoim miejscu, że tylko podsłuchiwałem, a nie wpadłem przez te drzwi i nie rozkwasiłem Łasicy nosa za to, że przeszło mu przez ten pusty łeb, aby do ciebie wrócić. - Z każdym kolejnym słowem złość w Hermionie wzrastała, ale kiedy Draco skończył, agresja minęła jak ręką odjął. Stała teraz przed nim, czując się jak sierota i nie wiedziała, co ma mu na to wszystko odpowiedzieć. Jeszcze tak niedawno myślała, że Draco nie jest w stanie przyznać się, że może być o nią zazdrosny. Teraz powiedział to, a ona czuła się potwornie z myślą, że była dla niego taka wredna. Rozchyliła lekko wargi, jakby chciała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wyszedł przez nie. Była jedynie w stanie patrzeć w iskrzące się srebrne oczy Malfoya, w których nie dostrzegła choćby cienia złości.
            - Ufam ci Granger, ale jemu nie i musisz to zrozumieć. Bałem się, że może dać ci więcej ode mnie. Ty chcesz stabilizacji, uczucia, a on to wszystko już raz ci ofiarował i zrobiłby to ponownie. Ode mnie nie możesz oczekiwać tej pewności. Co niby miałem zrobić, gdy uświadomiłem sobie, że jedyna osoba, na której tak bardzo mi zależy, może mi zostać nagle odebrana? - Niby mówił już kiedyś podobne słowa, ale dopiero teraz czuł, jak wielką odpowiedzialność za sobą niosą. Jeszcze kilka tygodni temu nie pomyślałby nawet, żeby powiedzieć Hermionie, co mu w duszy gra, a jeśli by to zrobił, to zapewne szybko by się z tego wycofał. Teraz było zupełnie inaczej. Nie bał się uczuć, którymi obdarzył stojącą przed nim kobietę. Nie było w nim ani grama lęku, że to co mówi, może być w jakimś stopniu kłamstwem. Czysta, niczym górski potok spływający ze skał, prawda biła od każdej głoski, którą udało mu się z siebie wydobyć. I widział w pięknych oczach dziewczyny, że mu wierzy, choć nic do niego nie mówi. Te dwa okrągłe, palące się spokojnym płomieniem ogniska, które dostrzegał w złotych tęczówkach były odpowiedzią na wszystkie niezadane pytania.
            - Zawsze powtarzasz, że nie wiem, jak to jest stracić najważniejszą w życiu osobę. - Zbliżył się do niej jeszcze bardziej, delikatnie ujmując za dłonie. Obiecał,  że powie co do niej czuje, choćby nawet nie chciała go słuchać. Nie wycofa się, jeśli zaszedł już tak daleko. Jedyna droga prowadzi teraz do góry i nie ma możliwości odwrotu. - Mówiłaś, że nigdy nie poczuję tego cierpienia, którego ty musiałaś doświadczyć. Ale jeśli sama myśl, że możesz ode mnie odejść napawa mnie takim bólem, to jak ciężka będzie moja gehenna, jeśli rzeczywiście to zrobisz?
            - Ty naprawdę myślałeś, że ja i Ron znów będziemy razem? - Po tych wszystkich słowach, które od niego usłyszała, miała ochotę rzucić mu się na szyję i całować aż do utraty tchu. Pragnęła poczuć jego usta na swoich i rozkoszować się ich ciepłem oraz siłą męskich ramion, którymi by ją otoczył. Dokładnie jednak wiedziała, że jeszcze na to nie pora. Nie zaprzeczała, że nie wierzyła w tę piękną prawdę, którą usłyszała od Draco, ale wybaczenie mu wszystkiego w przeciągu minuty zdecydowanie przekraczało jej zdolności. To tak, jakby mieć przed sobą ruchome piaski i nie zapaść się po dwóch krokach. Można iść do przodu, ale czy nie lepiej obejść je dookoła?
            - Draco posłuchaj - zaczęła bardzo spokojnie, lecz nie wiedzieć czemu spuściła lekko głowę i przygryzła delikatnie wargę. - Nie skreślę Rona, bo ty tego chcesz. Jest moim przyjacielem i wiem, że zawsze mogę na nim polegać.
            - Przecież dobrze wiesz, że na mnie również. - Próbował się ratować, gdyż uczucie, że Hermiona ponownie się od niego izoluje było nie do wytrzymania. Ścisnął ją mocniej za rękę, a drugą uniósł podbródek i zajrzał w szeroko otwarte oczy, które nie wiedzieć czemu wydawały mu się mocno przestraszone. Nie to chciał zobaczyć w ukochanych, bursztynowych tęczówkach.
            - To nie jest to samo - odpowiedziała smutno, starając się uciec przed przeszywającym spojrzeniem mężczyzny. Kiedy jednak poczuła, że przyciąga ją do ciebie i mocno obejmuje, nie potrafiła już dłużej trzymać zgromadzonych uczuć na wodzy. Wtuliła się w niego, jak małe dziecko w rodzica, zakładają mu ręce na szyję i opierając głowę o klatkę piersiową. Drżące wargi zaczęły wyginać się w niezdarnym, acz przepełnionym czułością i ciepłem uśmiechu, kiedy usłyszała mocne uderzenia serca blondyna, które rozbijało się z głośnym hukiem o ściany torsu.
            Draco nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Czuł się, jakby spadał w głęboką przepaść i nagle zaczepił się o gałąź, by zawisnąć zaledwie kilka metrów nad ziemią. Ten niebezpieczny lot zamknięty w niedawnej rozmowie uświadomił mu, że Hermiona jest wszystkim, o co musi walczyć, bo nic równie wartościowego w życiu nie posiada. United Architect? Przecież to tylko firma. Bez niej można normalnie funkcjonować. Rodzice? Na swój sposób bardzo ich kocha, jednak to nie jest bezgraniczna miłość, którą można obdarzyć drugiego człowieka i oddać mu się bez reszty. Nawet Dulce, który wydawał się być jedyną istotą zawsze cieszącą się na jego widok, nie byłby w stanie wypełnić gigantycznej pustki, którą uformował w sobie przez przeszło dwadzieścia lat egzystencji. Walczył o samotność i niezależność. O wolność i materialne szczęście. Ale czym one były? To jedynie nic nie znaczące ulotne wartości, na których nie można zbudować prawdziwego życia. Zrozumiał to dopiero przy Hermionie, która potrafiła mu pokazać, jak zgubne były jego dotychczasowe idee.
            - Przejdziemy się? - zapytał nieśmiało, gdyż nic innego nie przychodziło mu do głowy.
            - Teraz? - Odsunął się dosłownie na kilka centymetrów od dziewczyny i obdarzył lekko zadziornym uśmiechem. Zbłąkany kosmyk kasztanowych włosów wsadził za ucho Hermiony, a drugą rękę splótł z jej i mocniej ścisnął. W tym samym momencie dostrzegł drobny uśmiech wypływający na usta kobiety, a jego nieznacznie na ten widok się powiększył.
            - Jeśli nie teraz, to kiedy? - Nie potrzebował odpowiedzi. Wystarczyło, że spojrzał w iskrzące się oczy Hermiony, które mówiły mu więcej, aniżeli jakiekolwiek słowa. Bo kiedy ci na kimś zależy, kiedy nie widzisz świata poza tą osobą, kiedy jesteś w niej bezgranicznie zakochany i wiesz, że każdy kolejny dzień spędzony bez niej jest nic nie warty, nie musisz domagać się od niej wyszukanych zdań i długich mów. Wystarczy, że będziesz blisko i wsłuchasz się w rytm jej serca, a ono powie ci, gdzie postawić kolejny krok.

* * * * *

            Miała serdecznie dość wszystkiego, a już najbardziej widoku zawartości własnego żołądka i dźwięków spuszczanej wody w toalecie. Kolejna godzina, może i więcej, upłynęła jej na wsłuchiwaniu się w szum wodospadu płynącego z rur łazienkowych i doszła do wniosku, że gorzej już dziś z pewnością być nie może. Ewentualnie utopi się w kiblu, ale to tylko prognozy na najbliższy wieczór, chyba że Blaise zdecyduje się wrócić wcześniej, na co się nie zapowiadało. Z wielkim trudem udało jej się podnieść z podłogi i doczłapać do umywalki, by móc umyć przynajmniej twarz. Kątem oka dostrzegła pudełko tabletek, które przepisał jej lekarz, jednak nie miała najmniejszej ochoty pochłaniać połowy jego zawartości, by konwulsje w końcu ustały. Zresztą to już nie wyglądało na zwykłe zatrucie. Osuszyła buzię ręcznikiem i przyjrzała się odbiciu w lustrze. Była blada, a pod oczami widniały lekko fioletowe worki będące oznaką przemęczenia. O ogólnej kondycji skóry i włosów wolała nie wspominać. Jedynym słowem, wyglądała potwornie. Nabrała lejącej się z kranu wody w ręce i ponownie ochlapała nią twarz. Nie czuła się ani trochę lepiej, ale nudności jakby na chwilę ustały, za co była bardzo wdzięczna. Na drżących nogach i z potwornym bólem kręgosłupa udało jej się wyjść z łazienki, choć bez podtrzymywania się ścian najprawdopodobniej runęłaby na podłogę. Nie mogła dłużej czekać, aż leki zaczną działać lub Blaise wróci z pracy. To jakby świadomie skazywać się na ponowne katusze, a nie wiedziała, czy uda jej się wytrzymać kolejne porcje wymiotów i nie utracić przy tym przytomności. Jakimś cudem doczłapała się do przedpokoju i zaczęła wdziewać szalik, rękawiczki i czapkę. Butów nawet nie zawiązała, a jedynie włożyła w nie nogi, gdyż nie była w stanie schylić się do podłogi. Z równie wielkim trudem i bólem ubrała płaszcz, a następnie wyszła na ulicę i skierowała się ku najbliższej aptece. Zazdrościła ludziom, którzy udali się z rodzinami na spacer i cieszyli się w miarę dobrą pogodą. Jej potworny stan nie pozwalał jej nawet na posłanie bladego uśmiechu mijanym przechodniom. Do tego głowa pulsowała coraz wścieklej, a w brzuchu kolejny raz czuła skurcze. Na szczęście świeże powietrze wstrzymało cisnące się nudności, a ona mogła kontynuować długą wyprawę po środki przeciwbólowe. Błagała w myślach wszystkie znane bóstwa, aby udało jej się dojść do apteki i wrócić do domu bez kolorowania chodników, choć czuła, że dzisiejszego dnia życie nie przewidywało dla niej takiej opcji.
            Dostrzegła w końcu zielony napis ośrodka, do którego zmierzała i oparła się o najbliższy słup, wymóc zaczerpnąć odrobinę powietrza i odpocząć choć na sekundę. Nie miała pojęcia, ile już tak szła, ale wydawało jej się, że zmierzała do upragnionego miejsca całą wieczność. Bądź co bądź cieszyła się, mimo że na to nie wyglądała, iż udało jej się przebyć tak daleką drogę bez ani jednego pawia. To był dla niej niesamowity wyczyn, zważywszy, że od samego rana zwraca dalej, niż widzi. Wspierając się na ścianie pobliskiego budynku ruszyła powolnym krokiem ku drzwiom do apteki. Miała obawy, czy uda jej się przejść przez pasy bez pomocy, ale spięła się w sobie i ruszyła do przodu, a gdy w końcu znalazła się po drugiej stronie jezdni i natrafiła ręką na metalową gałkę od budynku, ucieszyła się jeszcze bardziej. Niestety szczęście trwało tak krótko, jak szybko się pojawiło, ponieważ po przekroczeniu progu apteki poczuła mocny i wyjątkowo drażniący zapach środków medycznych, a żołądek podszedł jej do samego gardła. Zachwiała się w wejściu i osunęła na drzwi, starając się złapać świeżego powietrza, ale zamiast ulgi czuła jedynie nawracający ból. Ledwo udało jej się zarejestrować, iż podeszła do niej jakaś kobieta, która wzięła ją pod ramię i poprowadziła do jednego z foteli stojących w pomieszczeniu.
            - Dobrze się pani czuje? – zapytała wyraźnie zmartwiona, a Ginny pokręciła przecząco głową, którą oparła o wezgłowie niewygodnego mebla. Farmaceutka nagle gdzieś zniknęła, a gdy wróciła trzymała w dłoni szklankę wody, którą postawiła na stoliczku obok rudej. Podziękowała jej niewyraźnie i drżącą rękę sięgnęła po naczynie, starając się nie uronić przy tym ani kropli. Kiedy już miała się napić, drzwi od apteki zaskrzypiały cichutko, a po chwili dostrzegła osoby, których najmniej spodziewała się dziś spotkać, a mianowicie swych byłych nauczycieli. Snape nawet nie zwróciła na nią uwagi, za co była mu niepomiernie wdzięczna, natomiast profesor Hooch wpatrywała się w nią przez krótką chwilę, by następnie podejść do niej i lekko się uśmiechnąć.
            - Dzień dobry pani profesor – przywitała się niemrawo, starając się nie dać po sobie poznać, jak potwornie się czuje. Ku jej zdziwieniu nauczyciel eliksirów również do niej podszedł, choć trzymał się z większym dystansem i lekko kiwnął do niej głową.
            - Dzień dobry panno Weasley – odezwała się wesoło Rolanda, ale po chwili zmarszczyła lekko brwi i przyłożyła jej rękę do czoła. – Coś ci jest dziecko? Nie za dobrze wyglądasz.
            - To tylko zatrucie pokarmowe – odparła z wielkim wysiłkiem i upiła łyk wody ze szklanki, którą przyniosła jej aptekarka. Nie spodziewała się jednak, że może być tak spragniona, gdyż opróżniła praktycznie całe naczynie w okamgnieniu. Była na tym tak skupiona, że nie dostrzegła ciekawskiego spojrzenia Snape’a stojącego obok Rolandy, a nawet nie zarejestrowała, że byli nauczyciele wymieniają między sobą uwagi odnośnie jej osoby.
            - Wygląda bardzo źle, Severusie – mówiła kobieta, nie przestając obserwować siedzącej na fotelu byłej uczennicy.
            - Da sobie radę – odparł niezadowolony Snape, krzyżując przy tym ręce na piersiach.
            - Może chociaż odprowadzimy ją do domu, żeby nic jej się nie stało?
            - Przecież jest dorosł… - nie udało mu się dokończyć, gdyż Ginny nagle zerwała się z zajmowanego miejsca i pognała w stronę zaniepokojonej farmaceutki stojącej za kontuarem. Kobieta coś do niej powiedziała, a po chwili obie zniknęły za białymi drzwiami, zza których kilka sekund później dochodziły niepokojące dźwięki. Z ust Rolandy wyszedł świst powietrza, jakby przestraszyło ją to, co przed chwilą widziała, a Severus wpatrywał się tępym wzrokiem w wejście na zaplecze, na którym bez wątpienia znajdowała się łazienka. Głos kobiety dochodził do niego z wyraźnym opóźnieniem, tak jakby przetwarzanie informacji sprawiało mu niemałe problemy.
            - Nie możemy jej tak zostawić, Severusie. Ona czuje się fatalnie!
            - Ta – odpowiedział bardziej do siebie, nie przestając z uporem maniaka obserwować uchylonych drzwi. Jego wprawne oko i wieloletnie doświadczenie w warzeniu eliksirów medycznych w Hogwarcie mówiły mu, a nawet do niego krzyczały, że to nie jest zatrucie, a osoba, która wystawiła taką diagnozę musi być skończonym idiotą. Ewentualnie mugolem, gdyż ich lekarstwa w porównaniu ze specyfikami magicznymi stoją na żenująco niskim poziomie.
            Rozluźnił szalik, czując oblewające go gorące poty i przełknął głośno ślinę, co nie uszło uwadze Rolandy. Złapała go za ramię i zaczęła prowadzić w stronę zaplecza, na którym znajdowała się ich była uczennica. Nie ukrywała, że bardzo się o nią martwiła. Było jej żal panny Weasley i chciała jej jakoś pomóc. Zresztą zawsze tak się obchodziła z uczniami, jeśli doznali jakichś urazów w trakcie lekcji, treningów czy meczy. Własnych dzieci nie posiada, więc troska o uczniów w Hogwarcie zastępowała jej bycie matką. Nie inaczej było teraz, a niepokojące dźwięki dochodzące z toalety jedynie umocniły jej zmartwienie i troskę o dziewczynę. Chwilę potem z zaplecza wyszła blada aptekarka,  Rolanda od razu zasypała ją pytaniami odnośnie stanu zdrowia Ginny.
            - Nic jej nie będzie? Może ma pani jakieś środki, żeby jej pomóc? Przecież ona jest odwodniona, ma gorączkę i do tego jest strasznie osłabiona!
            - To jakieś wyjątkowo silne zatrucie, a ja niczego niestety nie mogę wydać bez recepty – odpowiedziała dość formalnie kobieta, a stojący obok Severus prychnął w odpowiedzi, co nie uszło uwadze obu pań.
            - Bo to nie jest zatrucie – odezwał się lekceważącym, a zarazem wyjątkowo poirytowanym głosem, a następnie przeszedł przez kontuar i wszedł na zaplecze, gdzie znalazł siedzącą nad toaletą byłą uczennicę, która próbowała odetchnąć po fali wymiotów, przez którą niedawno przeszła. Obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem, ale kucnął obok niej i odezwał się jak na siebie dość neutralnym tonem.
            - Gdzie Zabini? – Nie chciał za bardzo męczyć dziewczyny, ale poza sprowadzeniem jej narzeczonego nie mógł zrobić nic innego. Ginny jednak nie odpowiedziała, gdyż znajdowała się na granicy wytrzymałości, co w porę udało się zauważyć Severusowi.
            - Chodź, Weasley. Przed tobą jeszcze kilka tygodni takiej męki. – Złapał ją bardzo delikatnie pod pachami i pomógł jej wstać, ale ruda zachwiała się momentalnie i prawie na niego runęła. Złapał ją w ostatnim momencie i wyprowadził na drżących nogach z zaplecza, a następnie zwrócił się do pobladłej Rolandy, która natychmiast do niego podbiegła i pomogła mu z na wpół przytomną dziewczyną.
            - Musimy ją zabrać do domu, bo się wykończy bidulka.
            - Wiesz, co jej jest, Severusie? – zapytała z niepokojem, a Snape uśmiechnął się do niej ciepło i mrugnął porozumiewawczo okiem, jednak kobieta nic z jego zachowania nie mogła zrozumieć.
            - A mówiłem, że to nie koniec naszych doświadczeń z dziećmi – odpowiedział wesoło i z pomocą Rolandy wyniósł wykończoną Ginny na dwór, a następnie zaczął się z nią kierować w stronę domu kobiety.
            - Nie możemy się z nią teleportować? – zapytała cicho, a mężczyzna wywrócił z dezaprobatą oczami i uśmiechnął się dobrodusznie. Oczywiście, że nie mogą tego zrobić! Nawet w pierwszych tygodniach nie wolno ryzykować życiem dziecka, nie wspominając już o dalszych miesiącach.
            - W obecnym stanie i przez kolejne dziewięć miesięcy panna Weasley będzie musiała korzystać tylko i wyłącznie z mugolskich środków transportu. – Omal nie wypuściła podtrzymywanej dziewczyny z rąk na dźwięk słów Severusa. Szybko połączyła ze sobą informacje i w okamgnieniu doszła do rozwiązania zagadki, a na ustach pojawił się ciepły uśmiech.
            - Jest w ciąży? – zapytała bardziej dla potwierdzenia, a Snape zaśmiał się cicho i złapał mocniej osuwającą mu się z ramion dziewczynę.
            - Mały Zabini da jej jeszcze ostro popalić.

* * * * *

            Mimo grudnia, nocy i prószącego śniegu na ulicach Londynu było w miarę ciepło. Oczywiście bez kurtki czy też płaszcza obejść się nie dało, ale nie przeszkadzało to wielu ludziom udać się na wieczorny spacer, jak zresztą zrobili Draco i Hermiona. Bez konkretnego celu podróży szli po prostu przed siebie, trzymając się za ręce i wsłuchując w zamierające pomału życie miasta. Każde pogrążone we własnych myślach, które nieświadomie zbiegały się w jedną ścieżkę. Przechodząc obok stacji metra oboje dostrzegli czule witającą się parę. Mężczyzna unosił swą partnerkę kilka stóp nad ziemią i kręcił nią, a ona śmiała się do niego wesoło, trzymając go za szyję.
            - Ciekawe, jak długo się nie widzieli - wymsknęło się Hermionie, która momentalnie poczuła na sobie wzrok Draco. Schowała twarz w odmętach szalika i odwróciła lekko głowę, by uciec przed jego spojrzeniem. Mocniejszego ściśnięcia za rękę nie była jednak w stanie przewidzieć.
            - Czasami wystarczy jeden dzień - odparł dość melancholijnie blondyn i zerknął przez ramię na mijanych przed chwilą ludzi. Nie wiedzieć czemu nagle zaczął zazdrościć temu mężczyźnie. Potrafi cieszyć się bliskością swej ukochanej i nie ucieka przed uczuciami. Czemu on nie potrafi powiedzieć Hermionie wszystkiego, co mu leży na sercu? Przecież to nie jest trudne.
            - A czasem potrzeba całej wieczności - powiedział bardziej do siebie, ale jego słowa nie uszły uwadze panny Granger. W oddali zamajaczyła jej sylwetka mostu Westminster i od razu zaczęła iść w tamtym kierunku.
            - Zastanawiałeś się kiedyś, czemu ludzie tęsknią? - Draco zamyślił się nad pytaniem kobiety, spuszczając przy tym lekko głowę i wbijając wzrok w czubki butów. Tęsknota. Do niedawna nie miał bladego pojęcia, że coś takiego istnieje. Potrzeba bliskości drugiej osoby wydawała mu się bardzo odległa i... głupia. Samotność otwierała przecież więcej drzwi i sprawiała dużo mniej problemów. Od pewnego czasu jednak nie potrafi wytrzymać bez Hermiony nawet jednego dnia. Jak choćby dzisiaj. Widział się z nią wczoraj, spędzili ze sobą sporo czasu, a jednak rano strasznie mu jej brakowało. Czemu?
            - Za domem, za rodziną, za przyjaciółmi - wymieniała po kolei - nawet za zwierzakami. Niby kiedy z nimi jesteśmy, chcemy od nich uciec, ale gdy ich przy nas nie ma, nagle czujemy pustkę.
            - A czy nie lepiej jest wracać do domu ze świadomością, że ktoś, komu na nas zależy, czeka tam na nas?
            - Może -odpowiedziała wymijająco, zerkając kątem oka na zamyślonego arystokratę. Miała wrażenie, że chce jej coś powiedzieć, ale nie bardzo wie, od czego powinien zacząć. Coś go trapiło, a ona miała nieodparte wrażenie, że dotyczy to głównie jej. Kiedy Draco się odezwał, przekonała się, że nie myliła się w swych przypuszczeniach.
            - Kochałem swoje z pozoru nieuporządkowane życie - zaczął spokojnie, a Hermiona wsłuchała się w jego aksamitny głos i analizowała każdy pojedynczy wyraz. - Miałem wszystko, czego tak bardzo zawsze chciałem. I nagle pojawiłaś się ty i wszystko musiałaś mi zepsuć. Zdeptałaś mój ukochany świat i wprowadziłaś do niego własne reguły. I wiesz co? - Spojrzała na niego równie zaniepokojona, co zaciekawiona. Dostrzegła na ustach mężczyzny cień uśmiechu, a z oczu płynęła niesamowita fala ciepła, która wlewała się w jej serce, aż zaczęło momentalnie przyspieszać i obijać się o ściany klatki piersiowej. Nie wiedziała, kiedy znaleźli się na moście i stanęli przy barierce. Była tutaj wiele razy i uwielbiała patrzeć na Big Bena oraz budynek parlamentu nocą, ale teraz były dla niej kompletnie bez znaczenia. Utonęła w płynnym srebrze przelewającym się w oczach Malfoya, a ciepło jego słów ogrzewało jej serce i duszę, które zaczęły wyrywać się i pchać ku otwartym ramionom mężczyzny.
            - Oswoiłem się z tymi zmianami, bo zacząłem w nich dostrzegać to, co od siebie odepchnąłem. Otworzyłaś drzwi, które zamknąłem przed laty i pierwszy raz w ogóle mi to nie przeszkadza, a nawet podoba mi się, że tak bardzo się panoszysz w moim życiu.
            - Panoszę? - powtórzyła lekko rozbawiona, na co Draco wywrócił w odpowiedzi oczami.
            - Wszystko od ciebie uzależniam. Biorę poprawkę na to, co robię, bo mam na uwadze twoją opinię. Kiedyś miałbym to w nosie, ale teraz - zamilkł na chwilę i oparł się o barierkę, a Hermiona stanęła obok niego. Zupełnie odruchowo objął ją ramieniem i do siebie przyciągnął, a głowa dziewczyny opadła mu na ramię. Gładził jej rękę przez materiał płaszcza, wpatrując się w światła londyńskich kamienic po drugiej stronie Tamizy i czując niesamowity spokój. Już dawno czegoś takiego nie zaznał i cieszył się każdą sekundą, jaką ofiarowała mu kasztanowłosa osóbka w jego ramionach.
            - Odpowiesz mi na jedno pytanie? - Spojrzał na nią kątem oka i przytaknął głową. - Gdybym dała Ronowi drugą szansę, potrafiłbyś wspierać mnie tak, jak do tej pory? To czysto hipotetyczne.
            - Dobrze, że uprzedzasz - odparł jakby z pogardą, za co panna Granger wbiła mu lekko łokieć w bok.
            - Już ci mówiłam, że nie zrezygnuję z tej przyjaźni. - Westchnął głęboko i wzniósł oczy ku niebu na dźwięk tych słów. Wiedział, że Granger jest strasznie uparta i zdawał sobie sprawę, że od dnia dzisiejszego ruda łasica będzie się wpychała z buciorami w ich życie niemal na każdym kroku. Nie może mu tego zabronić, bo nie ma ku temu prawa, ale chyba wolno mu od czasu do czasu obdarzyć go jakąś wyszukaną inwektywą?
            - A ja nie zamierzam ci jej zabraniać - odezwał się zmartwionym głosem, co nie uszło uwadze Hermiony. - O ile Weasley będzie trzymał łapy przy sobie.
            - Ta zazdrość cię kiedyś wykończy - odpowiedziała lekko rozbawiona, a nawet na twarzy blondyna pojawił się cień uśmiechu.
            - Nie jestem zazdrosny, Granger. - Spojrzała na niego powątpiewającym wzrokiem, krzyżując ręce na piersiach. Draco wywrócił z dezaprobatą oczami, widząc jej śmiesznie wydęte usta, ale uśmiechnął się do niej czule i założył kosmyk włosów za ucho. Rumieńce na policzkach dziewczyny, które powstały pod wpływem zimna, pogłębiły się za sprawą jego subtelnego dotyku. - Dobra, jestem zazdrosny i to diabelnie. I zawsze będę, jeśli on będzie w pobliżu. Musisz to zrozumieć, Granger. Dla mnie nie jesteś jakąś tam kobietą.
            - A moje pytanie? - Westchnął przeciągle, a następnie położył dłonie na jej przemarzniętych policzkach.
            - Nie potrafiłbym - odpowiedział z wyraźnym przygnębieniem, które z każdym kolejnym słowem przybierało na sile. - Nie umiałbym żyć z myślą, że jesteś tak blisko mnie, a ja nie mogę nic zrobić, żebyś była jeszcze bliżej. Bolałoby mnie cholernie, że ktoś nie potrafi dać ci szczęścia, na które zasługujesz. Poza tym nie mógłbym wtedy zrobić kilku cudownych rzeczy.
            - Na przykład? - Przygryzła lekko dolną wargę i spojrzała w iskrzące się oczy blondyna. Rozżalenie, które jeszcze przed chwilą tak mocno się go trzymało, odeszło w zapomnienie, a zastąpiły je ciepło i widoczna tęsknota, które zaczęły udzielać się również Hermionie. Machinalnie położyła mu ręce na barkach i wspięła się leciutko na palce, ale tym razem Draco okazał się być szybszy. Chwycił ją mocno w talii, unosząc na wysokość swej twarzy, a następnie wpił się w jej rozchylone pod wpływem zaskoczenia wargi. Kobieta ani myślała się od niego odsunąć. Złapała go za policzki i oddała pocałunek z równie wielką pasją, z jaką arystokrata złączył ich usta. Świat zawirował jej kolejny raz przed oczami. Nie mogła zrozumieć, czemu pieszczoty Malfoya za każdym razem tak bardzo na nią działają. Myślała, że zna już jego usta na pamięć. Tymczasem znów uświadomił jej, jak wiele musi się jeszcze nauczyć i jak głębokie przepaście rozkoszy się przed nią znajdują.
            Odsunęła się od niego bardzo powoli, pomału puszczając jego dolną wargę, by na końcu ponownie złożyć mu na ustach delikatny pocałunek, który tym razem był jak muśnięcie skrzydeł motyla. Uśmiech szczęścia przez ten cały czas nie zszedł jej z twarzy, a u arystokraty dostrzegła nawet lekką zadziorność. Postawił ją niespiesznie na ziemi, ale nie wypuścił z objęć. Jego subtelny i aksamitny głos dochodził do niej jak przez mgłę.
            - Mogę uznać, że wybaczyłaś mi to podsłuchiwanie? - zapytał z ledwie dosłyszalnym rozbawieniem. Wydęła w odpowiedzi śmiesznie usta i zmrużyła lekko oczy, ale po chwili uśmiechnęła się do niego ciepło i spojrzała z równie wielką czułością.
            - Nie wybaczyłam, ale teraz przynajmniej rozumiem, czemu to zrobiłeś. Zazdrość w końcu jest strasznie ciężka do oswojenia.
            - Wcale lepsza nie jesteś - wytknął jej, a dziewczyna od razu zrozumiała, do czego blondyn pije. Jego usatysfakcjonowany wyraz twarzy mówił sam za siebie. Prychnęła niczym rozjuszona kotka, powodując, że zadziorny smirk na ustach mężczyzny jeszcze się powiększył.
            - Jak ją nazwałaś? Blond wywłoką?
            - Tleniona ladacznica spod ciemnej gwiazdy - żachnęła się w odpowiedzi, czym wyraźnie rozbawiła Dracona. Trzepnęła go lekko w ramię, gdy ten zaczął się z niej śmiać, ale nie umiała powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Po chwili blondyn przytulił ją delikatnie i pocałował w czubek głowy. Ten z pozoru niewinny gest wlał w nią z powrotem olbrzymie pokłady ciepła i szczęścia. Chciała móc zawsze spędzać w ten sposób czas z Malfoyem. Śmiać się, dogryzać, wyjaśniać problemy i szukać ich rozwiązań, a przede wszystkim pragnęła czuć te wszystkie emocje, które dziś od niego biły. Niestety nie wszystko może trwać wiecznie. Przypomniała sobie o wizycie Yves po bożonarodzeniowej wigilii i radosny uśmiech momentalnie został zastąpiony przez melancholijny grymas. Miała nadzieję, że Draco nie zauważył jej nagłej zmiany, ale przed bystrym okiem arystokraty nic nie było w stanie się ukryć.
            - Co się dzieje? - zapytał z wyraźną troską, a ona przygryzła lekko dolną wargę, spuszczając przy tym nieznacznie wzrok. Nie mogła dłużej tego w sobie dusić. Malfoy musi wiedzieć, że jego ciotka umiera, a ona nie zamierza kazać mu wybierać między życiem członka rodziny, a sobą.
            - Nie wiem, jak ci to wszystko powiedzieć - zaczęła wyraźnie przygnębiona. Zrobiła dwa głębsze wdechy i spojrzała w szare oczy chłopaka. - Chodzi o to, że wczoraj po wigilii... Nie wiem, czy mogę ci o tym mówić. Nie wiem, czy powinnam.
            - Wszystko będzie dobrze, tylko powiedz, co się dzieje? - Opatrzność czarodziejska musiała nad nią czuwać, gdyż dokładnie w tym momencie w kieszeni płaszcza Draco zaczął dzwonić telefon. Blondyn wyciągnął go jak najszybciej, aby sprawdzić, kto się do niego dobija o tej porze, a gdy zobaczył na wyświetlaczu numer Blaise'a, zmarszczył z niezadowolenia brwi. Czego Diabeł może od niego chcieć w środku nocy?
            - To Zabini - wyjaśnił szybko Hermionie, a ona przytaknęła w odpowiedzi głową na znak, że rozumie, więc mężczyzna odebrał połączenie, a po chwili usłyszał po drugiej stronie rozhisteryzowany i wyraźnie spanikowany głos przyjaciela.
            - Hal...
            - Ninny zniknęła! - krzyknął wyraźnie zdenerwowany Blaise,  a Draco od razu spojrzał na stojącą obok niego Hermionę, która również chciała wiedzieć co się dzieje. Wiadomości przyjaciela nie podobały mu się nawet w najmniejszym stopniu. Bo niby po co Ginny miałaby gdzieś iść w środku nocy?
            - Uspokój się, Diable. Może jest...
            - Nie ma! - zawodził rozgoryczony i odchodzący od zmysłów Zabini. - Nigdzie jej nie ma! Sprawdziłem wszędzie!
            - Co się dzieje, Draco? - dopytywała zaniepokojona Hermiona. Blondyn otoczył ją mocniej ramieniem i złożył na czole delikatny pocałunek, jakby chciał dodać jej otuchy. Pogłębił jedynie tym gestem towarzyszące kobiecie obawy.
            - Telefon zostawiła, ale jej nie ma! Co ja mam robić?
            - Poszukamy jej razem. Zaraz u ciebie będziemy. - Nie słuchał już, co do niego mówi przyjaciel. Zerwał połączenie i od razu został zasypany pytaniami przez kasztanowłosą dziewczynę.
            - O co chodzi, Draco? Co się stało?
            - Ginny zniknęła. - W oczach Hermiony dostrzegł to, czego tak bardzo się obawiał. Przerażenie, które zaczęło udzielać się również jemu. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to mocno przytulić kobietę, co zresztą sekundę później zrobił. - Znajdziemy ją. Obiecuję, że znajdziemy  całą i zdrową.

19 komentarzy:

  1. Uwielbiam sposób w jaki piszesz swoje opowiadania, nie wspominając o miniaturkach, których ciągle mi mało. Jestem naprawdę wybredną czytelniczką jeśli chodzi o tematykę Dramione i przyznam, że do tej pory jedynie jedna osoba potrafiła zadowolić mnie swoją twórczością. Z wielką radością mogę powiedzieć, że podbiłaś moje serce i duszę. Przyznam się także, że z wielkim trudem "porcjowałam" sobie rozdziały, aby nie przeczytać wszystkiego od razu.
    Rozdział wspaniały. Oczywiście brakowało mi kilku rzeczy, ale jak już mówiłam jestem wybredna, więc to normalne.
    Życzę Ci niekończącej się weny i powodzenia w życiu prywatnym, abyś radziła sobie we wszystkim tak dobrze jak do tej pory, choć wiem, że to trudne. Wesołych Świąt :)

    P.S. Nie myślałaś może o karierze pisarki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W rozdziale brakuje wielu rzeczy, ale porządki świąteczne nie ułatwiały mi jego pisania, dlatego jest dużo niedociągnięć. O karierze pisarki nie myślę w ogóle, bo to ciężki orzech do zgryzienia. Wiem jednak, że kilka książek napisać będę musiała, jako że jestem na studiach filologicznych, a otrzymanie tytułu doktora tego wymaga. Wiem, jeszcze magistra nie mam, a już myślę o doktorze. Ale iberystyka tak bardzo mnie wciągnęła, że nie wyobrażam sobie tak krótkiej współpracy z nią. Dlatego pisać będę, ale raczej nie będzie to tematyka, która mogłaby Cię zainteresować tak, jak opowiadanie Dramione :)

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc sama byłam zaskoczona moim zainteresowaniem tego typu tematyką. Zazwyczaj mój umysł pochłaniają książki naukowe, historyczne, kryminały i sci-fi. :)
      Jeżeli książka czy inne materiały książkopodobne wypłyną spod Twojej ręki i będą zawierały w sobie coś co nie będzie tanim romansidłem (w obecnych czasach zrobiło się to bardzo modne) to chętnie poświęcę nie jeden wieczór na zatopienie się w takowej lekturze.
      Życzę miłego wieczoru :)

      Usuń
  2. Ee Witam, no więc chciałam powiedzieć że od dłuższego czasu zbieram się by napisać jakikolwiek komentarz. Powiem Ci prosto z mostu, masz fantastycznego bloga. Jest idealny. Czytałam już wiele blogów o takiej samej lub podobnej tematyce, ale Twój to mistrzostwo! Wszystko jest świetnie zgrane, nie jest przesłodzone ani nie jest tam napchane wszystkiego. Jest kilka wątków, których się trzymasz. Cudowne jest też to że nie ma tu żadnych wspomnień o Voldemorcie, bo jak dla mnie to nudne. Pomijając już Twoje bogate słownictwo i to że kocham ten parring. Uwielbiam Twoje wpisy, błagam nie przestawaj.
    (W mojej głowie brzmiała ta wypowiedź lepiej, ale w każdym razie chciałam powiedzieć że jesteś NAJLEPSZA) ♥♥♥/Zuzula♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Ps. Wesołych Świąt!♥ /Zuzula♡

    OdpowiedzUsuń
  4. No wiedziałam!!Ginny będzie w ciąży.Zachowanie Snaypa w parku cudowne,a romatyczny spacer Hermiony i Draco jeszcze lepszy.Już nie mogę się dotrzekać następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczena opada i turla się po podłodze...

    To jest jedyne słuszne zdanie, które mogę wypowiedzieć po przeczytaniu tego rozdziału. Nie mam zastrzeżeń, bardzo dobrze się czyta i po prostu porywa ;)
    Nie mogę się doczekać reakcji otoczenia na wieść, że Ginny jest w ciąży.

    Ten rozdział był wspaniały [ Karola]

    OdpowiedzUsuń
  6. Na razie pół rozdziału. Niesamowicie opisana kłótnia D i H. - bardzo ciekawe kreacje charakterologiczne postaci. No i, oczywiście, bardzo ciekawie napisane :)
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  7. Nareszcie Draco i Hermiona wkroczyli na właściwą drogę swojej relacji :) Bardzo ciekawi mnie sprawa Yves... Mam nadzieję że choć w małym stopniu da spokój naszym bohaterom.
    Heh, Blaise musi przygotować sie na Małego Zabini'ego :)
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Stęskniłam się już za Severusem *-* Przeczuwałam że to nie jest po prostu zatrucie pokarmowe u Ginny ☺ a co do tej paranoi Snape to mnie trochę rozbawiła ☺ a i szkoda że Hermiona nie zdążyła powiedzieć Draconowi o tej całej sprawie z jego ciotką... Rozdział cudowny i czekam na kolejny !

    OdpowiedzUsuń
  9. Szybka diagnoza Snape'a musiała dać Gin nieźle do myślenia. Już sobie wyobrażam zemstę Rudej: oj Diable, Diable przez następny rok popościsz sobie i to bardzo. a potem wyobrażam sobie Tego ciemnoskórego pajaca latającego od biura do biura w firmie, Krzyczącego "będe ojcem..." i rozdającego cygara na prawo i lewo. Ta, wiem że okropnie zajechało slapstickiem i tandeciarstwem ale czasami tak tego gościa postrzegam. Niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja od razu podejrzewałam co dolega Ginny. Teraz mam przed oczami Diabła ja się o tym dowiaduje. Myślałam, że Draco będzie wyglądał po tej kłótni jak po walce z hipogryfem, ale cieszę się, że nic mu się nie stało. Rozbawiła mnie Hermiona swoim początkowym zachowaniem. Mam nadzieję, że przynajmniej przez najbliższe rozdziały obejdzie się między nimi bez sprzeczek. Czasami potrzeba odrobinę nudnej sielanki. To się wszyscy zdziwią jak znajdą rudą. Pozdrawiam
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak zwykle cudowny rozdział. Życzę dużo weny i przepraszam, że taki krótki jest ten komentarz, ale jestem już zmęczona i nie mam głowy do pisania. Och Ginewra napędzi wszystkim nie złego stracha.

    OdpowiedzUsuń
  12. Powiedzieć, że czuła się fatalnie, było wielkim komplementem.- niedopowiedzeniem? eufemizmem?, z pewnością nie był to komplement. ;)
    Rozdział cudny, chociaż lekko zagmatwany i widać parę niedociągnięć (jakby pisany na szybko). Niemniej, podobał mi się i czuję wielkie rozczarowanie ale i podekscytowana na myśl o następnych dwóch tygodniach czekania. Przynajmniej będzie jeszcze miniaturka na poprawę humoru. :D
    Krótko, bo najwyższy czas odłożyć sprzęt elektroniczny i zajrzeć do czegoś papierowego.
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wkradł się błąd w przytoczonym fragmencie. Dzięki za wyłapanie :)

      Usuń
  13. Ciąża... będzie mały Diabełek! To jest to, co tygryski lubią najbardziej, choć współczuję Ginny aktualnego stanu. Za to z Dracona jestem dumna, że nie odpuścił. I w ogóle wszystkie fragmenty z udziałem jego i Hermiony były epickie. Jeszcze na tym moście, coś pięknego.
    Przy Severusie za to się ubawiłam. Coś jakby lekka paranoja. Ja na miejscy Ronaldy chyba bym nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. Małe diabełki! :D
    Świetnie piszesz już się nie mogę doczekać następnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Kocham.tak.bardzo.mocno ♡

    OdpowiedzUsuń
  16. Biedna Ginny! Współczuje jej tak się męczy :( za to Snape mnie bardzo rozbawia. Zachowuje się jakby miał 15lat! Kocham! To jak nasze gołąbeczki są o siebie zazdrosne jest słodkie <3
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń