niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział XLI

Po długiej, długiej, dłuuuugiej przerwie w końcu widzimy się z powrotem kochani. Miałam wypocząć, ale przyznaję się bez bicia, iż tego nie zrobiłam. Ja najwidoczniej nie potrafię nic nie robić. Rozdział jednak udało mi się w końcu napisać, choć zapewne w pełni poprawy to on nie jest. Cóż, chyba nigdy nie będzie ;) Żeby nie przedłużać, mam dla wad kilka informacji, które mogą przydać się w najbliższym czasie:
Rozdział 42 pojawi się na blogu za 2 tygodnie, tj. 28 lutego. Prawdopodobnie w okolicach godziny 20.00 - 21.00, streszczenie jest już dostępne w zakładce "aktualności".
21 lutego możecie się spodziewać na blogu miniaturki, którą muszę jeszcze dopracować. Natchnęliście mnie wy, drodzy czytelnicy, a konkretnie ci marudni, niecierpliwi i mający problemy ze zrozumieniem położenia drugiej osoby, którą niestety jestem ja, jako autor. Absolutnie nie będzie to atak, ale próba pokazania, że "życie osobiste" jest jednak argumentem na tyle silnym, że urlop od bloga powinien zostać uszanowany.

Następną tak długą przerwę przewiduję dopiero w czerwcu, gdyż wtedy kolejna sesja, więc bez obaw możecie zaglądać co tydzień bądź dwa na bloga i sprawdzać, co nowego wykreowałam we współpracy z weną. Dziękuję na koniec, że czekaliście tyle czasu i mam nadzieję, że rozdział przypadnie wam do gustu po tak długiej przerwie. Może nie wyszłam z wprawy ;)

Realistka

* * * * *

            Wigilia Bożego Narodzenia w tym roku zdecydowanie wszystkim dawała w kość. Nie litowała się nad nikim, czy to bogatym, czy biednym, przysparzając takich samym problemów. Oczywiście Draco Malfoy uważał, że świąteczne duchy najbardziej uwzięły się na jego skromną i zdecydowanie niewinną osobę. Bo jak wytłumaczyć fakt, że został przyłapany na całowaniu Hermiony przez człowieka, który pała do niego żądzą mordu i najchętniej cofnąłby się do dnia jego poczęcia i do cudu narodzin spadkobiercy rodu Malfoyów nie dopuścił? Czeka go marna i prawdopodobnie mało delikatna śmierć z rąk Pottera, który nie omieszka po mordzie odciąć mu głowę i postawić ją w Mungu, jako trofeum. Ewentualnie posłuży mu jako model do trepanacji czaszki. W każdym razie jego najbliższa przyszłość nie malowała się w wesołych kolorach, a jeśli już, to jedyną barwą była krwista czerwień. Nawet dosłowna. Na samą myśl o tym, co go czeka przełknął głośno ślinę i spojrzał w przerażone oczy Hermiony. Kobieta wyglądała, jakby się miała zaraz gorzko rozpłakać. Dolna warga drżała, podobnie jak całe ciało, które wciąż trzymał w górze. Była jak sparaliżowana i nie potrafiła nawet wyswobodzić się z jego ramion. Od czasu do czasu przymykała powieki, by po chwili szeroko je otworzyć, a serce pędziło w piersi szalonym galopem. Draco spojrzał odruchowo na Pottera, który z wyglądu niewiele różnił się od Hermiony, choć okularnik zdecydowanie nie był przestraszony, a oszołomiony zastanym widokiem. Bardzo powoli odstawił kasztanowłosą kobietę na podłogę, ale ona nie odsunęła się od niego nawet o milimetr. Cały czas trzymała go za kark, nie spuszczając wzroku z drugiego mężczyzny. Kiedy jej obcasy zderzyły się z parkietem, wydając przy tym charakterystyczne stuknięcie, Harry wyglądał, jakby przypomniał sobie, co należy robić, aby wrócić do życia. Wyprostował się nieznacznie i wskazał na Draco palcem, by po chwili odezwać się do panny Granger, z której nie spuszczał wzroku.
            - Her…  Co on… Co wy… - brunet dukał, jakby nie mógł zebrać myśli w całość i należycie się wysłowić. Zaczęło to lekko irytować Malfoya, ale zdecydował się nie odzywać, dopóki Potter nie skończy swego wywodu elokwencji. Oczy Harry’ego co chwilę zaś się rozszerzały, by sekundę później wrócić do normalności i ponownie wytrzeszczyć. Skakał wzrokiem od przyjaciółki do arystokraty, nie przestając pokazywać na niego palcem.
            - On cię… Czy wy… Jak… Nie… - ostatni wyraz przeciągnął z wyraźnym niedowierzaniem, a Draco zrozumiał, że właśnie w tym momencie Potter ogarnął sytuację swym niewielkich rozmiarów móżdżkiem. Przynajmniej w jego mniemaniu. Odruchowo położył rękę na talii Hermiony i poczuł, jak ciało kobieta spina się jeszcze bardziej, niż do tej pory. Wzrok Harry’ego od razu spoczął na jego dłoni, a dolna szczęka opadła prawie do podłogi. Dużym zaskoczeniem dla wszystkich obecnych okazał się fakt, że panna Granger zdecydowała się zabrać głos.
            - Harry – mówiła dość cicho i bardzo niepewnie, ale mimo wszystko kontynuowała wypowiedź, nie przestając obserwować pogłębiającego się zdumienia na twarzy przyjaciela. – Proszę, wytłumaczę ci to.
            - Ale… ale… jak on… Hermiona! – mężczyzna krzyknął wyraźnie oburzony, a panna Granger aż podskoczyła w miejscu na dźwięk jego ostrego głosu. Wyczuła, że Draco spiął się nieco bardziej, ale wciąż niczego nie powiedział.
            - Wytłumacz się w tej chwili! Albo nie – przytknął rękę do czoła i wypuścił głośno powietrze z płuc. – Malfoy niech się lepiej tłumaczy.
            - Harry proszę, on… - nie dane jej było dokończyć, gdyż Harry pokręcił przecząco głową, wcześniej wspierając rękę na biodrze. Hermiona jednak nie dała mu za wygraną. Odruchowo zacisnęła ręce w pięści i uniosła wyżej podbródek, patrząc się hardo w zielone oczy przyjaciela, które łypały niebezpiecznie na stojącego obok niej arystokratę.
            - To moje życie, więc ja się z tego wytłumaczę.
            - A Malfoy oczywiście nie będzie miał z tym nic wspólnego, prawda? – spytał kobietę jakby z wyrzutem, co sprawiło, że spięła się jeszcze bardziej. Draco natomiast czuł się bardzo niekomfortowo w zaistniałej sytuacji. Nie wiedział nawet, co powinien powiedzieć Potterowi, a nawet jeśli by mu coś powiedział, to i tak nie poprawiłoby to jego położenia. Był w kropce, osaczony przez byłego największego wroga, do którego i tak nie pała większą sympatią. Na domiar złego jest on mężem jego najlepszej przyjaciółki, która dość dobitnie dała do zrozumienia, co sądzi o jego zainteresowaniu panną Granger. A wszyscy przecież wiedzą, że Potter to papuga, a do tego pantofel, więc nie utrzyma języka za zębami i o wszystkim powie Pansy. Jest zatem więcej, niż prawdopodobne, iż umrze jeszcze w tym tygodniu. Z tą myślą spojrzał na wściekłego mężczyznę, który oklepywał się po marynarce, jakby czegoś w niej szukał.
            - Hermi – głos Harry’ego załamywał się od czasu do czasu z nerwów, nad którymi nie potrafił zapanować. Przyszedł do przyjaciółki, aby powiedzieć jej, że zrezygnował z wyjazdu do Rumunii, i że wszystko przemyślał, co mu powiedziała. A co dostał od losu? Całującego ją Malfoya, który na dodatek w ogóle nie przejął się jego obecnością. Od zawsze wiedział, że tleniona tchórzofretka jest nad wyraz arogancka, ale nie spodziewał się, że aż tak rozwinął się w tej sztuce. Obszukiwał zawzięcie marynarkę w poszukiwaniu papierosów, ale nigdzie nie mógł ich znaleźć.
            - Posłuchaj mnie, Hermiono – kolejny raz poklepał się po odzieży, co nie uszło uwadze Draco. Odruchowo sięgnął do swojej marynarki i wyciągnął z niej paczkę papierosów, których zawzięcie szukał Potter. – Powiem szczerze, że jestem zdziwiony. Nie! Wkurzony jestem na ciebie, wiesz?
            - Wiem i rozumiem, Harry – mówiła bardzo spokojnie, choć wewnątrz zaczęła gotować się ze złości. Starała się jednak nie dać tego po sobie poznać, gdyż sytuacja, w której się wszyscy znaleźli i tak nie była wesoła.
            - Jak mogłaś w ogóle pozwolić, aby ten… ten… Cholera, gdzie są te fajki?
            - Łap, Potter – Draco rzucił w kierunku Harry’ego paczkę papierosów, a brunet chwycił ją w locie i przyjrzał się nieufnie. Po chwili jednak wyciągnął używkę z opakowania i włożył ją do ust, jednak nigdzie nie mógł znaleźć zapalniczki. Różdżki na domiar złego również przy sobie nie posiadał.
            - Co tu się w ogóle wyczynia? Czemu on… Czemu ty… Omamił cię, czy jak?
            - Draco nic mi nie zrobił, Harry – oczy mężczyzny znów wytrzeszczyły się ze zdumienia i zaprzestał na chwilę szukania zapalniczki. Kiedy oszołomienie zaczęło ustawać, wyjął kolejnego papierosa z paczki arystokraty i zaczął nim żywo wymachiwać, gestykulując przy tym ręką.
            - Palisz dwa naraz, Potter? – Harry zignorował jednak pytanie blondyna i nawet na niego nie spojrzał.
            - Oh jak miło! Już jesteście dla siebie po imieniu? Jakże to cudowne, Hermi! Kiedy planujecie ślub? – ironia była praktycznie namacalna w głosie Harry’ego, a wściekłość z panny Granger można było wyciągnąć na wierzch. Miała ochotę wykrzyczeć przyjacielowi w twarz, co sądzi odnośnie jego komentarzy, ale Malfoy był od niej szybszy, co na początku przyjęła z ulgą, ale po chwili znów poczuła nawracające rozdrażnienie.
            - Porozmawiajcie sobie w takim razie na spokojnie, a ja się… - Draco nie dokończył zdania, gdyż Hermiona złapała go stanowczo za ramię i spojrzała spod byka. Cała jej postawa krzyczała do arystokraty, że jeśli odważy się zostawić ją teraz samą, to gorzko tego pożałuje. Nie to jednak powstrzymało Malfoya przed wyjściem, a zdecydowanie realny i podniesiony głos Pottera.
            - Hola, hola kawalerze! Nigdzie stąd nie pójdziesz!
            - Potter – zwrócił się do bruneta z wyraźnym poirytowaniem – z łokcia chcesz w parterze?
            - Chłopaki dość! – Hermiona stanęła między Harrym i Draco, którzy ciskali w siebie gromy z oczu. Brunet jednak nie zamierzał zastosować się do polecenia przyjaciółki.
            - Kiedy on sam się prosi! – oskarżycielsko wskazał na blondyna ręką.
            - Zamknąć się jeden z drugim w tej chwili! – widać było, że Harry chciał coś jeszcze dodać, ale rozwścieczony wzrok przyjaciółki powstrzymał go. – Poeci się znaleźli od siedmiu boleści! Na górę mi w tej chwili marsz!
            - Ale… - odwróciła się wściekle ku byłemu Ślizgonowi i wskazała mu ręką na schody, po których powolnym krokiem wspinał się drugi mężczyzna. Draco wsadził ręce do kieszeni spodni i poszedł w ślady bruneta, a za nimi kroczyła zła niczym osa panna Granger. Myśli w jej głowie pędziły rozszalałe i nie potrafiła się na żadnej z nich skupić. Skakała od Malfoya do Harry’ego, nakręcając się coraz bardziej. Już nawet nie chciało jej się komentować, że zachowują się obaj jak dzieci.
            Weszli wszyscy do niewielkiego salonu, a Hermiona zamknęła za nimi drzwi z łoskotem. Wskazała na dwa fotele i kazała mężczyznom na nich usiąść, a sama zajęła miejsce na kanapie. Żaden z panów nie odezwał się w tym czasie, co przyjęła z wielką ulgą, gdyż od całego zamieszania zaczęła ją pobolewać głowa. Rozmasowała lekko pulsujące skronie, obserwując kątem oka swych towarzyszy. Draco wyglądał na bardzo spokojnego i dość wyluzowanego. W typowy dla siebie arystokratyczny sposób rozsiadł się w fotelu, podpierając jedną ręką głowę, a drugą niemal leniwie postukując o podłokietnik. Na jego twarzy nie drgał praktycznie żaden mięsień, choć podbródek miał dość wysoko uniesiony i spoglądał z pogardą na siedzącego naprzeciwko Harry’ego. Brunet nie ustępował mu postawą. Był mniej rozluźniony, ale patrzył na blondyna z równą awersją. W ustach wciąż trzymał niezapalonego papierosa, tak samo jak w jednej ręce, a druga spoczywała swobodnie na kolanie. Panowie mierzyli się wzrokiem już od dobrej minuty i nawet wyraźnie poirytowany głos Hermiony nie przerwał ich potyczki.
            - Możecie przestać? Działacie mi na nerwy.
            - Hermiono, jak ty to sobie wyobrażałaś? – spojrzał na przyjaciółkę pytającym wzrokiem, a ona machinalnie skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Liczyłaś, że pogratuluję ci związku z Malfoyem i mocno uściskam?
            - Nie jestem z nim w związku – odwarknęła mu wściekle i mocniej przycisnęła ręce do piersi. Potter zamrugał parę razy oczami i poprawił spadające z nosa okulary. Przez dzierżonego w ustach papierosa mówił trochę niewyraźnie, ale można go było zrozumieć.
            - Nie? A to ci heca. Wyglądaliście na…
            - Potter – w pomieszczeniu dało się słyszeć rozdrażniony głos Draco – głuchy jesteś? Nie jesteśmy w żadnym związku.
            - To wytłumacz mi fakt, że widziałem, jak przyssałeś się do Hermiony, obłapiałeś jej tyłek i nie wyglądało, jakby ci to wszystko przeszkadzało. – Harry rozsiadł się wygodniej w fotelu, przyjmując pewną siebie postawę, a Malfoy wypuścił bezgłośnie z płuc powietrze. Po chwili pochylił się w kierunku podłogi i oparł łokcie na kolanach, wbijając wzrok w idealnie wypastowane eleganckie buty. Czy był sens dłużej kłamać? Ukrywać, że czuje coś do Hermiony? Przyznanie się do tego przed sobą było bardzo łatwe. Przed kobietą zaczynało być odrobinę skomplikowane. Zaś przy Potterze graniczyło niemalże z cudem. Wiedział bardzo dobrze, jak stosunek ma do niego bliznowaty chłoptaś. Prędzej uwierzy, że Voldemort wrócił, niż przyjmie do wiadomości, iż Draco Malfoy obdarzył jego przyjaciółkę innym uczuciem, niż nienawiść. Ale mimo wszystko ściemnianie, że niczego między nimi nie ma jest jeszcze gorsze. Potter pomyśli zapewne, że chciał się tylko zabawić Hermioną, a tego mu nie daruje i wykastruje tępym narzędziem. Był między młotem, a kowadłem. Czego nie powie i tak z góry jest skazany na porażkę. Z tą myślą westchnął głośno i kątem oka spojrzał na kasztanowłosą kobietę. Widział w jej oczach złość, ale również coś na kształt żalu i troski. Czyli jej również było ciężko w zaistniałej sytuacji. Z rozmyślań wyrwał go niecierpliwiony głos Harry’ego, ale nie był od skierowany do niego, a do panny Granger.
            - No i ty, Hermiono – w głosie mężczyzny było słychać zawód i w sumie ciężko było mu się dziwić. – Jakim cudem dałaś się mu pocałować? Co jest takiego między wami, jeśli nie jesteście w związku?
            - Nie jesteśmy parą, Harry – powtórzyła kolejny raz, a brunet wywrócił z dezaprobatą oczami.
            - No to kim? Przyjaciółmi? – prychnął lekceważąco i wyciągnął niezapalonego papierosa z ust. – On nawet nie wie, czym jest przyjaźń z kobietą. Dla niego taki typ relacji nie istnieje, Hermiono
            - Harry! – krzyknęła do niego wyraźnie oburzona, zaciskając drobne i drżące ręce w pięści. Przyjaciel nie wyglądał na poruszonego, natomiast Draco wsparł głowę na rękach i wyglądał, jakby nad czymś gorączkowo myślał.
            - Mylę się, Malfoy? – zwrócił się do blondyna, jednak ten nawet na niego nie spojrzał. – Wyprowadzisz mnie z błędu?
            - Przestań natychmiast! Nie masz o nim bladego pojęcia!
            - Za to ty z pewnością masz wielkie! – wbił oskarżycielsko z oddali palec wskazujący w kobietę. Hermiona poczuła się, jakby właśnie najlepszy przyjaciel chciał napluć jej w twarz. Do tego milczenie Malfoya, które w niczym jej nie pomagało. Jak on mógł siedzieć tak spokojnie i słuchać tego, co mówi Harry? Obawiała się w tym momencie, że jego chłodna i obojętna maska to jedynie próba złagodzenia rodzącej się w nim furii. Widziała dziś, do czego jest w stanie posunąć się Draco, kiedy jest wściekły. Jeśli znów opanuje go nerwica, prawdopodobnie nie będzie w stanie go tym razem powstrzymać. Rzuciła jeszcze raz rozjuszone spojrzenie brunetowi i przeniosła wzrok na arystokratę, który wpatrywał się tępym wzrokiem w czubki swych butów. Poczuła rodzący się w niej żal i troskę na ten widok.
            - Malfoy? – głos miała cichy i zadrżał jej pod koniec. Wiedziała jednak, że Draco ją usłyszał, choć nie spojrzał na nią nawet przez sekundę.
            - Daj mi kartkę i ołówek, Granger. Proszę – ostatni wyraz powiedział prawie niedosłyszalnie, ale nie to zaintrygowało pannę Granger. Harry również wyglądał na lekko zdziwionego prośbą arystokraty.
            - Ale po co?
            - Po prostu mi to daj. – Nie pytała więcej o nic. Podniosła się z kanapy i przyniosła z sypialni kilka kartek oraz ołówek, a Draco przyjął je od niej bez słowa i rozsiadł się wygodniej w fotelu, kładąc papier na stoliczek. Od razu zaczął coś na nim kreślić, a Hermiona i Harry obserwowali go z zaciekawieniem. Blondyn nie przerywając pracy zwrócił się do bruneta, a jego głos był kompletnie wyprany z emocji, co poruszyło pannę Granger, a nawet zmartwiło.
            - Papierosy, Potter – mężczyzna spojrzał na wciąż trzymaną w dłoni paczkę i rzucił ją na stolik przed Malfoya, który wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki zapalniczkę i zapalił jednego, a dym momentalnie rozniósł się po pomieszczeniu. Hermiona odruchowo zakaszlała i pomachała ręką, chcąc odgonić od siebie duszącą substancję. Draco nie przejął się tym w ogóle i w spokoju palił, kreśląc kolejne łączenia na papierze.
            - Nie jesteś za stary na kolorowanki, Malfoy? – Potter odezwał się z lekkim rozbawieniem, ale zamilkł, gdy usłyszał lodowaty głos blondyna.
            - Zaraz pokoloruję twoim truchłem podłogę, Potter, więc lepiej się zamknij. – Od tego momentu nie spojrzał na mężczyznę i kobietę ani razu. Stawiał kolejne kreski na kartce, zaciągając się od czasu do czasu papierosem, jednak słuchał bardzo uważnie rozmowy reszty obecnych, która chcąc nie chcąc dotyczyła również jego osoby. Szkicowanie projektu pozwoliło mu jednak ochłonąć i wyrwać się ogarniającej go pomału wściekłości.
            - On zawsze tak? – spokojny głos Harry’ego rozbrzmiał w salonie, wyrywając Hermionę z transu. Spojrzała na niego z lekkim niezrozumieniem, ale szybko odzyskała rezon i przybrała na twarz maskę spokoju.
            - Nie wiem. Nigdy nie widziałam jak pracuje – starała się zabrzmieć obojętnie, a nawet odrobinę wyniośle, ale przyjaciel w ogóle tego faktu nie zarejestrował. Pochylił się w jej kierunku i wsparł ręce na kolanach, a następnie westchnął głośno i ściągnął z nosa okulary, przecierając zmęczone oczy.
            - Dobrze, wróćmy do poprzedniej rozmowy. – Zaczerpnęła głęboko powietrza i skrzyżowała ręce na piersiach. Harry w tym czasie z powrotem włożył okulary i spojrzał na nią zmartwionym wzrokiem. – Łączy cię z nim coś?
            - Nic, co powinno cię interesować, Harry
            - Miona, martwię się o ciebie – w jego głosie faktycznie można było wyczuć troskę, ale panna Granger postanowiła trzymać się jednak na dystans. Pansy przecież też się o nią martwiła, a dobitnie dała jej do zrozumienia, że nie powinna przebywać w towarzystwie Malfoya.
            - Możesz sobie wyobrazić, co czułem, kiedy cię z nim zobaczyłem? – Wzrok Hermiony od razu powędrował ku skupionemu nad projektem Draco. – Nienawidził cię, ty nie pozostawałaś mu dłużna. Jak mam rozumieć w takim razie to, co widziałem?
            - Najwidoczniej nie musisz tego rozumieć.
            - Przestań się dąsać, jak dziecko, Miona! – podniósł na nią głos, czego od razu pożałował, widząc rodzącą się w oczach przyjaciółki iskrę bólu. – Chcę wiedzieć, czy jesteś bezpieczna.
            - A czemu miałabym nie być?
            - Bo to Malfoy do jasnej cholery! – krzyknął na całe pomieszczenie, a Hermiona w tym momencie poderwała się z kanapy i ruszyła ostro ku drzwiom od sypialni. Harry od razu pobiegł za nią i złapał ją za ramię tuż przed wejściem, ale kobieta wyrwała mu się i zmrużyła gniewnie oczy, ciskając w niego błyskawicami.
            - Hermiono…
            - O bezpieczeństwo pyta mnie facet, który chce zostawić żonę i córkę na cztery miesiące i wyjechać na jakąś chorą misję z wampirami, nie będąc samemu pewien, czy wróci z niej w jednym kawałku. – Zostawiła bruneta z osłupiałym wyrazem twarzy i głośno trzasnęła mu przed nosem drzwiami. Harry stał jeszcze przez chwilę przed wejściem i nie wiedział, co ma zrobić. Iść do przyjaciółki i o wszystkim jej powiedzieć, czy wyjść bez słowa i wrócić, kiedy będzie w lepszym humorze? Jego dylemat przerwał rozbawiony, acz wyjątkowo spokojny głos Malfoya, o którym prawdę mówiąc na moment zapomniał.
            - Ktoś ci już mówił, że jesteś idiotą, Potter?
            - Zapewne mniej, niż tobie, Malfoy – zacisnął odruchowo ręce w pięści i usiadł na zajmowanym wcześniej przez Hermionę miejscu. Wyciągnął z kieszeni marynarki papierosa, którego dostał od arystokraty i zapalił go przy pomocy zapalniczki leżącej na stoliczku. Kiedy nikotyna zaczęła działać, poczuł jak wraca mu trzeźwość umysłu. Wypuścił kłęby dymu prosto na siedzącego obok blondyna, ale ten nawet się nie skrzywił.
            - Czego chcesz od Hermiony? – Draco wykrzywił usta w lekkim uśmiechu i odstawił ołówek na stolik, by następnie sięgnąć po kolejnego papierosa. Po chwili obaj siedzieli z zapalonymi używkami, zaciągając się nimi powoli i wydmuchując gryzący dym w sufit.
            - Zadam ci to pytanie ostatni raz. Czego chcesz od Hermiony, Malfoy? – blondyn leniwie wyciągnął papierosa z ust i powoli wypuścił szare opary. Zlustrował po chwili siedzącego obok niego bruneta od góry do dołu, a jego brew powędrowała nieznacząco ku górze, co jednak nie uszło uwadze Harry’ego.
            - Jak już ci Granger powiedziała, nic co mogłoby cię interesować.
            - Tracę cierpliwość, Malfoy i wiem, że ty też – strzepnął popiół do wyczarowanej wcześniej przez arystokratę popielniczki i przyjrzał mu się badawczo. – Od jak dawna z nią jesteś?
            - Nie jesteśmy parą, Potti – obdarzył go złośliwym uśmieszkiem – tak ciężko ci to pojąć?
            - W normalnych okolicznościach, nie. Natomiast, jeśli chodzi o waszą dwójkę, tak. Twoje kontakty damsko-męskie, Malfoy sprowadzają się do relacji wyłącznie łóżkowych, a ona taka nie jest. I nie mów do mnie Potti – żachnął się poirytowany brunet.
            - Miejmy to już za sobą – wyciągnął się w fotelu i odstawił niedokończonego papierosa do popielniczki, a następnie spojrzał na Harry’ego bez śladu choćby najmniejszej ironii. – Nie spałem z Hermioną. Daję ci moje słowo, Potter
            - I myślisz, że ci uwierzę? – uniósł lekko brwi ku górze i zaciągnął się papierosem, a Draco wywrócił z dezaprobatą oczami. – Ufam Hermionie i dlatego jestem skłonny dać wiarę twoim słowom. Nadal jednak chcę wiedzieć, co cię z nią łączy.
            - To trochę skomplikowane. Sam nie umiem tego wytłumaczyć.
            - Seks? – Prawa brew arystokraty powędrowała wysoko ku górze, a następnie sięgnął po tlącego się papierosa i zaciągnął się nim dwukrotnie.
            - W żadnym wypadku – miał wrażenie, że powiedział to nieco zbyt agresywnie, ale Potter ku jego uldze nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
            - Miłość? – Omal nie udusił się dymem, kiedy wydmuchiwał go na zewnątrz. Zaczął gorączkowo kaszleć i łapać spazmatycznie powietrze, ale Harry nie wyglądał na przejętego jego reakcją. Sam zaciągnął się głęboko, by po chwili zgasić niedopałek na dnie popielniczki.
            - Merlinie uchowaj – odpowiedział nieco zduszonym głosem, pokasłując jeszcze co chwilę. Miłość? Do Granger? W jego życiu nie było miejsca na to słowo, a jeśli już, to na półce, gdzie stał słownik wyrazów obcych. On się nie zakochiwał. Pragnął, pożądał, ale nie kochał. Miłość była i jest mu obca. Nie ma pojęcia, czym jest, jak się przejawia, i co w ogóle powoduje jej narodziny. I właśnie w tym momencie odezwała się do niego jak zwykle pomocna w takich momentach podświadomość. Skoro nigdy jej nie doświadczyłeś, skąd masz pewność, że to, co czujesz do Hermiony nie jest właśnie miłością? Zamyślił się nad tymi słowami, co nie uszło uwadze Harry’ego, jednak nie skomentował jego zadumy. Co czuje do Hermiony? Chce, żeby była blisko. To pewne i jasne, jak słońce. Chce móc ją ochronić i patrzeć, jak jest szczęśliwa. To też proste i łatwe do przyznania. Chce być zawsze tak spokojny, jak jest przy niej. Chce patrzeć w jej roześmiane oczy i ocierać z nich wszelkie łzy. Chce słuchać jej dźwięcznego głosu, nawet jeśli miałaby do niego krzyczeć. Chce przytulic ją mocno i powiedzieć, że jest bezpieczna, i że nic już jej nie grozi. Chce… Cholera! Wszystko wydaje się takie przejrzyste. Dlaczego w takim razie nie widzi i nie potrafi zdefiniować swych uczuć do niej?
- Kurwa mać - zaklął siarczyście i odchylił się gwałtownie w fotelu – skończ to przesłuchanie, Potter
- Nie jest ci obojętna – Harry nie pytał, a zwyczajnie stwierdzał fakt. Widział po zachowaniu arystokraty, że kasztanowłosa przyjaciółka znaczy bardzo dużo w jego życiu. Problemem było jedynie, w jakiej kategorii jest postrzegana przez Malfoya. Nawet nie chciał myśleć, że traktuje ją jak kochankę, którą można się jedynie zabawić. Tylko wtedy z pewnością by mu powiedział, że sypia z Hermioną. Nie ukryłby dla siebie takiego brudu i nie śmiałby nie pochwalić się przed nim, gdyż nic tak nie cieszyło blondyna, jak doprowadzenie kogoś do szewskiej pasji. A dokładnie wiedział, że nie darowałby mu, gdyby się okazało, że jednak przespał się z kasztanowłosą. Czyli kochankami nie są. Przynajmniej tego był pewien. Przyjaźń? Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że Malfoy stał się kimś tak bliskim dla Hermiony. Zresztą to, co zastał po przybyciu do jej mieszkania nie wskazywało na takie kontakty, a jeśli już, to bardzo głębokie. W każdym razie przyjaźń wydawała mu się jeszcze bardziej nierealna, niż możliwość sypiania ze sobą dwójki odwiecznych wrogów. Obecnie byłych na domiar złego. Pozostawało jeszcze jedno, a mianowicie to, przed czym Malfoy od wieków się broni – miłość. Mogłoby się wtedy wszystko zgadzać, gdyby nie jedno „ale”. Osoba pokroju siedzącego obok niego arystokraty w życiu nie doświadczyła tego silnego i zespalającego ze sobą dwójkę ludzi uczucia. Może i Hermiona nie jest mu obojętna, może nawet znaczy dla niego bardzo dużo, ale trzeba postawić sprawę jasno. Draco Malfoy nie jest zdolny do kochania kogoś. No, poza oczywiście sobą samym.

* * * * *

            Lucjusz wraz z Narcyzą stali wciąż w holu i patrzyli się w drzwi, które niedawno zamknęły się za Draco i Hermioną. Dla nich wieczór dopiero się zaczynał, gdyż obije zdawali sobie sprawę, że czeka ich rozmowa z siedzącą samotnie w salonie Yves. Ochrona syna była dla nich najważniejsza i nie mogą dopuścić, aby stało mu się coś złego. Pytania ciotki utwierdziły Malfoya seniora w przekonaniu, po co kobieta przyjechała do Londynu. Bał się tego dnia i liczył, że nigdy on nie przyjdzie, a przynajmniej, że Yves zmieniła swe plany. Nic jednak na to nie wskazywało, a Lucjusz czuł, jak zaczyna ogarniać go bezsilność. Draco jest dorosły. Nikt nie może za niego decydować, ale w perspektywie możliwości ciotki obawiał się, że odmowa pierworodnego na jej propozycję będzie najgorszym możliwym wyborem. Z tą myślą przysunął do siebie bliżej Narcyzę i westchnął cicho.
            - Wiem, o czym myślisz – powiedziała do niego, a jej głos pełen był smutku – i nie chcę, abyś zaczynał z nią dziś tę rozmowę.
            - To nie może dłużej czekać, Narcyzo – spojrzał na nią z ogromnym ciepłem, ale na twarzy pani Malfoy próżno było szukać choćby nikłego śladu uśmiechu. – Ta sprawa zabrnęła już za daleko i musi się skończyć jak najszybciej.
            - Lucjuszu, nawet nie wiemy, po co jej Draco. – Mężczyzna pokręcił przecząco głową, a jego żona zmarszczyła lekko brwi ze zdziwienia.
            - Ja wiem – odezwał się do niej z wyraźnym bólem, co poruszyło dogłębnie Narcyzę i utwierdziło w przekonaniu, że ich synowi grozi coś złego. Lucjusz wściekałby się w normalnych okolicznościach na Yves. Tym razem, był przesiąknięty goryczą i smutkiem.
            - I nie dopuszczę do tego – od głosu mężczyzny wiało potwornym chłodem, a w oczach można było dostrzec szalejące iskierki determinacji. Narcyza nawet nie próbowała powstrzymać męża, kiedy ten zostawił ją samą i udał się do salonu. Przymknęła na chwilę ze zmęczenia oczy i poszła za Lucjuszem, który zdążył już zająć miejsce naprzeciwko ciotki, ale nie odzywał się do niej. Pani Malfoy bardzo pomału i niepewnie usiadła obok męża, a wtedy do jej uszu doleciało lekceważące prychnięcie Yves.
            - Żałosne. Doprawdy żałosne – przeciągała samogłoski w każdym wyrazie, patrząc w oczy Lucjusza i od czasu do czasu zaszczycając wzrokiem Narcyzę. – Od kiedy tolerujecie w swoim otoczeniu osoby spoza magicznej rodziny?
            - Hermiona jest mugolaczką, to fakt, ale… - pani Malfoy nie dokończyła wypowiedzi, gdyż przerwał jej pogardliwy śmiech Yves. Czuła, że ta rozmowa nie przyniesie nic dobrego.
            - Fakt? – zapytała z wyraźnym rozbawieniem, a następnie strzepnęła popiół z tlącego się papierosa. – Rujnowanie wiekowej tradycji rodzinnej też jest dla was faktem?
            - Nikt niczego nie rujnuje, Yves – Lucjusz odezwał się wyjątkowo spokojnym głosem, który nieco zadziwił obie panie. Spodziewały się po nim wybuchu, rzucania talerzami i obsypywania wyzwiskami. Mężczyzna tymczasem był wyjątkowo łagodny i jakby odrobinę markotny.
            - Ja nie dopuszczę do tej znajomości. Możecie być tego pewni. – Narcyza spojrzała z niezrozumieniem na ciotkę, a następnie na męża, który z cichym westchnieniem podniósł się z krzesła i podszedł do kominka, w którym tlił się ogień. W pomieszczeniu zapanowała cisza przerywana jedynie trzaskiem spalających się drewienek. Nikt nie wiedział, ile trwali w milczeniu, ale w końcu Lucjusz odezwał się, a ton jego głosu przesiąknięty był przerażającym chłodem.
            - Dracon to nasz syn. Nasza rodzina – dodał po chwili – tak samo, jak ty.
            - Zatem wiesz, iż rodzina, szczególnie taka, jak nasza jest zobowiązana sobie pomagać. – Lucjusz nawet nie spojrzał na Yves. Wpatrywał się w szczapy drewna pożerane przez ogień, jakby szukał w nich odpowiedzi na męczące go pytania. Pani Malfoy zaś siedziała sztywno na krześle. Czuła się niekomfortowo w zaistniałej sytuacji i miała wobec jej rozwoju złe przeczucia, w których starsza kobieta postanowiła ją utwierdzić.
            - Tobie się udało, Lucjuszu – zwróciła się do mężczyzny spokojnym głosem i zaciągnęła papierosem – ale Draco – pokręciła przecząco głową – on nie jest taki jak ty.
            - Co przez to rozumiesz? – Lucjusz starał się zachować ogładę i powagę. Przy Yves zawsze graniczyło to z cudem, ale obecna sytuacja nie przypominała codziennych sprzeczek, które oboje wszczynali. Zaczynał pomału rozumieć, o co tak naprawdę chodzi ciotce, a to bynajmniej nie pomagało mu w utrzymaniu wewnętrznej równowagi. Jego syn znalazł się w niebezpieczeństwie, podobnie jak on sam za młodu. Ale Draco będzie musiał sam zadecydować, a tego najbardziej się obawiał.
Potarł pulsujące z bólu skronie i z cichym westchnieniem odwrócił się w kierunku Yves. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej opanowaną i dystyngowaną sylwetkę, aby umocnić się w wierze, że jego obawy są jednak prawdziwe.
            - Nie zmusisz go do tego. – Yves nawet nie spojrzała na Lucjusza. Przez krótką chwilę zerkała na Narcyzę, by następnie obdarzyć mężczyznę spokojnym, acz wyjątkowo jadowitym uśmiechem.
            - Takie są reguły, Lucjuszu – zwróciła się do niego wyjątkowo miłym tonem, a na twarzy Malfoya seniora pojawił się grymas pogardy. – Draco sam podejmie decyzję. Pamiętaj jednak, że on nigdy nie był, nie jest i nie będzie tobą.
            - Wiem o tym doskonale. – Prawa brew Yves uniosła się wyżej, a na wąskich wargach pojawił się sardoniczny uśmieszek.
            - Czyżby? – uśmiechnęła się jeszcze złośliwiej, widząc pojawiającą się na czole Lucjusza zmarszczkę. Szybko jednak musiała zwrócić uwagę na Narcyzę, która najwidoczniej miała dość wszelkich niedomówień i pomijania jej osoby w rozmowie.
            - Czy mogłabyś wyjaśnić nam, o co w tym wszystkim tak właściwie chodzi? – ton głosu Narcyzy bynajmniej nie należał do najprzyjemniejszych. Nawet mąż pani domu wyczuł, że jest podenerwowana.  Usiadł obok małżonki i położył dłoń na jej, starając się dodać otuchy i przywrócić spokój. Na nic jednak były jego wysiłki, gdyż w pomieszczeniu znajdowała się jedna osoba, która nie liczyła się z uczuciami pozostałych domowników.
            - Niczego jej nie powiedziałeś, Lucjuszu? – zwróciła się do mężczyzny, który od razu spiął się, co nie uszło uwadze Narcyzy. Yves natomiast na ten widok zmrużyła lekko oczy i wydęła usta, wydając z nich charakterystyczne cmoknięcia. – Ponoć wzajemne zaufanie to podstawa trwałego związku. Ale cóż, skoro sprawy nabrały takiego obrotu nie pozostawiasz mi wyboru.
            - O czym ona mówi, Lucjuszu? – Narcyza nie była zdenerwowana, a bardzo niespokojna. Widząc nagłe strapienie na twarzy męża poczuła się mocno skrępowana. Nie sądziła, że Lucjusz może mieć przed nią jakieś tajemnice.
            - Nasz ród istnieje od zarania dziejów i nie został skalany nieczystą krwią na przestrzeni wieków. Wieczność, potęga i szacunek, ot co jest naszą domeną. – Pani Malfoy przeniosła wzrok na ciotkę i słuchała jej z nadzwyczajną uwagą. Z każdym kolejnym zdaniem rodziły się w niej coraz większe obawy, a serce napełniało się paraliżującym strachem.
            - Jednakże wszystko kiedyś przeminie. Wszystko ma swój kres – głos Yves był jak fale oceanu kołyszące wolno statkiem na morzu. Usypiał czujność, a przy tym wzbudzał nieświadomy lęk w słuchaczu. Przez cały monolog wzrok kobiety utkwiony był w kieliszku z winem, którym kręciła wolno i obserwowała rozbijającą się burgundową ciecz o ścianki kryształu.
            - Chwała, poklask, siła. To i wiele innych utraciliśmy, jednakże zostało coś, co dla naszego rodu ma szczególne znaczenie. Nieśmiertelność. A ja zamierzam utrzymać ją jak najdłużej. – Narcyza nawet nie starała się ukryć przerażenia. Starsza kobieta zachowywała się, niczym obłąkana, albo przynajmniej wchodząca w pierwsze stadium choroby psychicznej. Nie rozumiała wiele z tego, co mówiła, a już tym bardziej ciężko było jej skojarzyć, jakie powiązanie z nieśmiertelnością może mieć Lucjusz i Draco. Nie zdążyła jednak zapytać o to Yves, gdyż ta kontynuowała ze spokojem swą wypowiedź i ani razu nie spojrzała na nią, czy na jej męża.
            - Ja i Septimus zawarliśmy umowę wiele lat temu. W zapiskach Nicholasa znaleźliśmy dość interesujące notatki odnośnie więzów krwi. Zabił naszych pobratymców, którzy integrowali się z mugolami, nic dziwnego, że większa część rodziny przejawia skłonności do… rasizmu -  ostatnie zdanie wymówiła jakby w nieco weselszy sposób, choć właściwie nie wiadomo czemu. Yves bardzo szanowała rodzinne przywiązanie do czystości krwi, ale nigdy nie obnosiła się z nim, jak większość rodu. Dlatego teraz Narcyza zwracała jeszcze większą uwagę na słowa ciotki. Jej obawy zaczynały się potwierdzać, a wewnątrz szalała wprost z trwogi o Draco i Lucjusza.
            - Do rzeczy, Yves – głos Malfoya seniora dochodził jakby z zaświatów, co jedynie rozbawiło starszą kobietę.
            - Przecież najlepsze zawsze zostawia się na koniec. Prawda, Narcyzo? – spojrzała na mocno niespokojną blondynkę, a ta lekko i niepewnie przytaknęła jej głową. – Zrobię jednakże tym razem wyjątek. Nicholas interesował się zaawansowaną czarną magią i udało mu się stworzyć zaklęcie wiążące, które utrzymywało czarodzieja przy życiu na wybrany okres czasu. Istniały jednak dwa warunki. Mianowicie osoba ta musiała być czystej krwi, a druga, ta której odbierano lata życia, musiała być jej rodziną.
            - Jak to odbierano? – Narcyza była zaniepokojona słowami ciotki. Wciąż jednak nie rozumiała w pełni jej zamiarów odnośnie Draco. Była jednak pewna, że jeśli Yves będzie chciała wyrządzić jej synowi krzywdę, to nie zawaha się podnieść na nią różdżki i wymierzyć w nią śmiertelnym zaklęciem.
            - Transakcja wiązana – Lucjusz odezwał się bardzo cicho, a wzrok jego żony od razu przeniósł się na jego pobladłą twarz. – Osoba rzucająca klątwę odbiera lata drugiej, która należy do jej rodziny. To czar nieodwracalny, a przechodzony. Więź zostaje przerwana, gdy narodzi się kolejny potomek, który automatycznie zostaje napiętnowany klątwą.
            - Ostatnim, a zarazem najczystszym z rodu jest zatem wasz syn, Draco. – Twarz Narcyzy pobladła w okamgnieniu, a serce jakby na moment stanęło, by po chwili uderzyć mocno w matczynej piersi. Podniosła się gwałtownie z zajmowanego miejsca i krzyknęła do Yves, która wydawała się być niewzruszona jej nagłym wybuchem.
            - Chcesz zabić naszego syna?! Prędzej zginę w jego obronie, niż pozwolę ci na to!
            - Zabić? – Yves roześmiała się szyderczo, a złość w Narcyzie zaczęła niebezpiecznie się rozrastać. – To wy pozbawiacie go życia moja droga. Pozwalacie mu na spotkania z dziewczyną, która przypadkiem stała się czarownicą. Nie ingerowałam dopóty widziałam, że wpajacie mu wiekowe tradycje czystości rodu. Teraz jednak nie miałam wyboru.
            - Wyboru? – brwi pani Malfoy uniosły się wysoko ku górze. – Zmusisz Draco do małżeństwa, bo chcesz życia jego dziecka, a naszego wnuka? O to ci chodzi?
            - Nie zależy jej na niczyim życiu, Narcyzo – Lucjusz odezwał się z nadzwyczajnym spokojem i podszedł do małżonki, która cała trzęsła się z nadmiaru informacji i zgromadzonych w niej emocji. – Na rodzie również nie. To ona chce żyć wiecznie, a tylko kolejni dziedzice jej na to pozwalają.
            - A ty nic z tym nie zrobiłeś – w głosie Narcyzy słychać było jawny wyrzut, który zresztą dało się również dostrzec na jej arystokratycznej twarzy. Czekała aż Lucjusz coś do niej powie, stanie w obronie życia ich syna, ale mężczyzna milczał, a z jego oczu zionęła przerażająca pustka. Ciszę przerwał pogardliwy i wyniosły głos, a pani Malfoy czuła, jak ponownie zaczyna gromadzić się w niej niepohamowana złość.
            - Twój mąż, choć głupim się wydaje, to w rzeczywistości posiada w sobie nadzwyczajną inteligencję. – Spojrzała na Yves i dumnie uniosła wyżej głowę, jednocześnie zbliżając się ku jej osobie. – Trzymał Draco zawsze przy sobie, kontrolował jego życie, aby nie dowiedział się o moim istnieniu. Do tej pory wszystko wychodziło mu znakomicie, jednakże jedna decyzja zaważyła o losie waszego syna, a mianowicie zmiana Lucjusza.
            - Nigdy nie skrzywdziłby Dracona – stanowczość i ostrość głosu Narcyzy nie wywarła na rozmówczyni żadnego wrażenia. Obdarzyła ją wymuszonym uśmiechem i podniosła się z gracją z zajmowanego miejsca, a następnie zwróciła do mężczyzny z wyczuwalnym wyrzutem w głosie.
- Gdybyś nie porzucił wcześniejszych wartości, nie musiałabym się obawiać, iż kolejny dziedzic będzie mieszańcem – ostatnie słowo niemal wypluła z obrzydzeniem. Wtedy czara żalu, złości i goryczy przelała się zarówno u Lucjusza, jak i u Narcyzy.
            - Musiało ci bardzo mało życia zostać, iż aż tak bardzo się tym wszystkim zainteresowałaś. Pamiętaj, że nie możesz go do niczego zmusić, takie są reguły.
            - Czy jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć o tej cholernej klątwie? – kobieta niemal krzyknęła do męża, który westchnął głęboko i spojrzał przez moment na ciotkę. Na jej twarzy nie dało się dostrzec żadnych emocji, co świadczyło, że jest niesamowicie wściekła. Ostry głos Narcyz zwrócił jednak jego uwagę ponownie na małżonkę. – Jakie reguły, Lucjuszu?
            - Dziedzic sam decyduje, czy chce być nadal związany klątwą i dawać życie członkowi rodu poprzez wybór żony. Jeśli jest to czarownica nie mająca czystej krwi, wtedy czarodziej rzucający urok umiera, w tym wypadku Yves, a Draco nie spłodzi potomka na skutek zerwania więzi.
            - Wybranka Dracona nie może być tylko w połowie czysta. Inaczej umrę, a wy nie doczekacie się wnuka. Tym samym nasz wiekowy ród obumrze. – Narcyza spojrzała wściekle na starszą kobietę, której twarz momentalnie stężała.
            - Przecież on nawet nie myśli o ustatkowaniu się, a tym bardziej nie ma w planach dziecka!
            - Ale będzie miał, kiedy się ożeni – spokojnie oświadczyła Yves, a następnie podeszła do Narcyzy i zmierzyła ją od góry do dołu wzrokiem. – Wystarczy, że nie będziecie ingerować w jego życie. Zapomni o zacnej pannie Granger i wybierze właściwą kandydatkę, czyli tak, jak powinno być od początku.
            - A jeśli nie? – Na twarzy starszej kobiety pojawił się sztuczny uśmieszek, który przyprawił Narcyzę o mdłości. Powstrzymywała się resztkami sił, aby nie rzucić w ciotkę zaklęciem uśmiercającym.
            - Zapomni o niej sam lub mu w tym pomogę, a wolałabym nie upodabniać się do Nicholasa – w oczach Yves dało się dostrzec niebezpieczne błyski, a po chwili dodała już znacznie weselszym głosem – a teraz przepraszam, ale są sprawy, które nie mogą już dłużej na mnie czekać.
            - Jeśli idziesz do Draco… - Lucjuszowi jednak nie dane było dokończyć wypowiedzi, gdyż starsza kobieta zniknęła mu sprzed oczu i zostawiła małżonków samych. Narcyza od razu zaczęła krążyć po salonie, trzymając się na czoło, a drugą rękę wspierając na biodrze. Po chwili stanęła przy zabytkowej wazie i strąciła ją gwałtownym machnięciem ręki, a szkło roztrzaskało się w drobny mak. Natychmiast zakryła twarz dłońmi i gorzko się rozpłakała, a Lucjusz momentalnie znalazł się przy niej i mocno ją objął, przytulając wciąż blady policzek do czoła żony.
            - Jak ona może… - łkała w pierś męża i trzęsła się cała z nadmiaru emocji. Mężczyzna przytulił ją mocniej do siebie i delikatnie głaskał po plecach, chcąc przywrócić kobiecie choć na chwilę spokój.
            - Draco się nie zgodzi. Nie pomyśli nawet, żeby wejść w ten układ – powiedział do niej cicho i pocałował delikatnie w czoło, co na moment pozwoliło Narcyzie ochłonąć. Wewnątrz jednak i on miał pewne obawy odnośnie przyszłości jedynego syna. Wiedział, że Draco jest bardzo mądry i tylko głupiec nie dostrzegłby uczucia, które jest między nim, a Hermioną. Tak się jednak składa, że owym głupcem jest właśnie jego syn, który wzbrania się przed ludzkimi uczuciami wszelkimi znanymi sposobami. Westchnął głęboko na tę myśl, a do jego uszu doleciał zmartwiony głos małżonki.
            - Ciebie też trzymała pod klątwą? – Spojrzał w jej mokre od łez oczy i spuścił głowę.
            - Od czasów Septimusa trzymała wszystkich z pierwszej linii rodu. Dowiedziałem się zupełnie przypadkiem. Wiedziałem jednak, kto będzie po mnie następny, a kiedy urodził się Draco myślałem tylko o tym, jak go przed tym ochronić. Nie sądziłem, że po tylu latach będzie chciała go odnaleźć – ostatnie zdanie wypowiedział z jawnym rozgoryczeniem. Narcyza widząc żal męża przytuliła go mocniej, a po policzku spłynęła kolejna łza. Serce jej się krajało, gdy pomyślała, na jakie niebezpieczeństwo został wystawiony jej sen i to na dodatek teraz, kiedy zaczyna odkrywać, czym w życiu jest miłość.
            - Chroniliśmy go bardzo długo, Lucjuszu. Podejmie właściwą decyzję, uwierz mi.
            - Nie możemy w to ingerować. – Narcyza pokręciła przecząco głową i spojrzała w przepełnione smutkiem oczy męża.
            - Nie zabłądzi tym razem. Nie, kiedy jest przy nim Hermiona. – Przytaknął małżonce w odpowiedzi i westchnął przeciągle. Obyś miała rację.

* * * * *

Zgasił papierosa w popielniczce i spojrzał na zamyślonego blondyna. Nie mógł się przyzwyczaić, że nie dostrzega na jego twarzy najmniejszego śladu kpiny czy pogardy. Była czysta, wolna od wszelkiej złośliwości, a może nawet… zmartwiona? Wsparł głowę na ręce i westchnął głośno, jednak Draco nie zwrócił na niego uwagi i wciąż tępo patrzył się w przestrzeń przed sobą.
- Od kiedy to trwa, Malfoy? – blondyn zerknął na Harry’ego kątem oka, jednak nie odezwał się. – Jak długo tak ze sobą jesteście, ale nie jesteście?
- Pogratulować składnej wypowiedzi, Potti – brunet prychnął lekceważąco w odpowiedzi, ale Draco nie przejął się tym za bardzo.
- Posłuchaj mnie lepiej uważnie – Malfoy wywrócił z politowaniem oczami i wzniósł błagalnie oczy ku sufitowi. Jeszcze tego mu brakowało, aby święty Potter prawił mu jakieś kazania i pouczał w strefie uczuciowej.
- Hermiona to moja najlepsza przyjaciółka. Traktuję ją jak siostrę i nie pozwolę, aby stało jej się coś złego. A tak się akurat składa, że z tobą są same problemy, Malfoy, więc dobrze ci radzę, abyś uważał na to co robisz. Jeśli ją skrzywdzisz, jeśli dowiem, się, że coś jej zrobiłeś, możesz być pewien, że rozkwaszę tę twoją arystokratyczną buźkę.
- Ty się chwalisz, czy żalisz, Potter?
- Skończ z tym, Malfoy
- Z czym? – głos arystokraty był na wpół rozbawiony, a na wpół poważny. Usłyszał głośne westchnienie siedzącego obok bruneta i wtedy przeniósł na niego wzrok. Potter wyglądał, jakby właśnie dowiedział się, że choruje na jakąś nieuleczalną chorobę. Był wyraźnie zmartwiony, lekko blady, a szczękę miał mocno zaciśniętą. Draco wyprostował się odrobinę w fotelu i sięgnął po paczkę papierosów, by wyciągnąć jednego, a następnie skierować ją w kierunku byłego Gryfona. Harry przyjął używkę bez słowa i zapalił ją, a następnie oddał blondynowi zapalniczkę i ten również przypalił końcówkę papierosa. Przez chwilę panowała między nimi cisza przerywana jedynie odgłosem wypuszczania dymu z płuc. Arystokracie bardzo ten fakt pasował, ale brunetowi najwidoczniej mniej, gdyż odezwał się do niego z lekką ironią.
- Nie boisz się takich spotkań? Twoja reputacja na tym traci.
- To ja mam reputację? – zaśmiał się krótko i wsadził papierosa między wargi. – Dobrze wiedzieć.
- Te wszystkie panienki, niezobowiązujący seks, wszystko cię teraz omija. Nie żal ci tego? – Draco spojrzał na Harry’ego zza wpółprzymkniętych powiek i zaciągnął się mocno papierosem, by następnie strzepnąć nadmiar popiołu do popielniczki. Obserwował swego rozmówcę przez krótką chwilę, a gdy skończył uśmiechnął się z lekkim cynizmem, a Potter odwdzięczył mu się równie złośliwym wyrazem twarzy.
- Skąd wiesz, że mnie omija?
- Ponieważ prasa mugolska i czarodziejska od jakiegoś czasu wieje nudą, gdyż nie słychać w niej o twoich łóżkowych podbojach – Harry obdarzył rozmówcę sardonicznym uśmieszkiem i strzepnął popiół do spodka. Rozmowa z Malfoyem zawsze była ciężka, a wydobycie z niego jakichkolwiek informacji graniczyło niemalże z cudem. Z Hermioną było o wiele łatwiej. Przede wszystkim nie potrafiła tak perfekcyjnie panować nad emocjami, co arystokrata. Draco pokazywał światu taką twarz, jaką powinien widzieć. A to Harry’ego denerwowało jak diabli.
- Zawsze poświęcali ci co najmniej jedną stronę i to tytułową. – blondyn zerknął z przekąsem na Pottera, gdy ten kontynuował wypowiedź. – I nagle wszystko ucichło. Żadna panienka nie żali się w brukowcu o porzuceniu. Przez ciebie nie mam co czytać w pracy, Malfoy
- To tłumaczy, czemu wcześniej było tyle pogrzebów. – brunet wywrócił z politowaniem oczami, co rozbawiło nieco Draco. – Ile razy w rubrykę „przyczyna zgonu” wpisywałeś swoje nazwisko, Potter?
- Wyjątkowo zabawne. – Arystokrata wzruszył od niechcenia ramionami i zaciągnął się papierosem, by po chwili zgasić go w popielniczce. Starał się stwarzać pozory rozluźnionego, ale całe ciało miał napięte, gdyż obecna rozmowa prędzej czy później znów wejdzie na temat Hermiony, a przede wszystkim tego, co do niej czuje. Nie był na siłach, aby tłumaczyć się z tego Potterowi. Tak naprawdę nie miał najmniejszej ochoty wyjaśniać niczego nikomu. Pech jednak chciał, że złote dziecię przypałętało się pod drzwi w nieodpowiednim momencie, a teraz będzie prowadziło uczuciowe dochodzenie. Ledwie myśl zdążyła przebiec mu przez głowę, gdy Harry zadał kolejne pytanie, a on wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia.
- Czemu akurat Hermiona?
- Znowu do tego wracamy? Nie znudziło ci się jeszcze?
- Wracamy, bo jest moją przyjaciółką i chcę wiedzieć, czemu cię wokół niej pełno. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że nic od niej nie chcesz. – Przetarł pobolewające skronie i wypuścił głośno powietrze z płuc. Potter zdecydowanie zepsuł mu dzisiejszy wieczór. Yves podniosła mu ciśnienie do granic możliwości, a bliznowaty koniecznie chciał pobić jej rekord. Zadawał niewygodne pytania, gdyż nie znał na nie odpowiedzi, a jeśli już jakąś znalazł, zapewne nie przypadłaby do gustu byłemu Gryfonowi. Postanowił odwrócić nieco sytuację i zacząć męczyć Pottera, tak jako on znęca się nad nim.
- Pansy cię tu wysłała? – brunet zmarszczył brwi z niezrozumienia, a usta Draco wygięły się w złośliwy uśmieszek. – Chyba nawaliłeś ostatnio w małżeństwie, Potter
- Nie twoja sprawa – Harry odwarknął buńczucznie, co jeszcze bardziej rozbawiło Malfoya.
- Tak jak twoja, co mnie łączy z Granger
- To co innego. Nie rozumiesz, przez co przeszła i jak się czuła. Nie potrzeba jej egoisty przy boku – arystokrata poczuł się mocno dotknięty wypowiedzią rozmówcy, ale usilnie nie dawał tego po sobie poznać. Prychnął więc lekceważąco w odpowiedzi, a Harry westchnął z politowaniem.
- Właśnie o tym mówię, Malfoy. Troszczysz się przede wszystkim o siebie.
- Bo tak najłatwiej myśleć, co nie? – zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na byłego Ślizgona. – Nikt nie dopuszcza myśli, że mogę martwić się o Granger
- A tak jest?
- Wierzysz w to, w co chcesz wierzyć. Moje słowa nie mają dla ciebie znaczenia, Potter, więc co za różnica – burknął niezadowolony i odchylił się w fotelu, kładąc głowę na oparciu. Wszyscy mieli do niego jakieś zastrzeżenia. Wszyscy potrafili znaleźć jakieś „ale”. Nie twierdził, że jest mężczyzną idealnym dla Hermiony, ale jakie to miało znaczenie, jeśli oboje coś do siebie czują? Każdy chce chronić Granger, a przy tym nikt nie liczy się z jej zdaniem. I to go najbardziej w tym wszystkim irytowało. Bronią ją przed nim, a nie przed przeszłością, od której kasztanowłosa ucieka. Zmełł cisnące mu się na usta przekleństwo i przymknął na moment oczy. Na jego nieszczęście Harry nie zamierzał tak łatwo mu odpuścić.
- Dla mnie wbrew pozorom duża. Jeśli się o nią martwisz, to znaczy, że ci na niej zależy. A jeśli ci na niej zależy, to znaczy, że coś do niej czujesz.
- Cóż za błyskotliwość. Analizę matematyczną znasz od podszewki – odparł mu niezbyt uprzejmie, ale Potter nie zraził się jego wypowiedzią. Coś mu mówiło, że jest coraz bliżej rozwiązania chodzącej zagadki, którą jest Malfoy. Zaprzestanie w tym momencie oznaczałoby klęskę, więc musi przeć do przodu, choćby arystokrata zasypywał go obelgami i złośliwościami z każdej strony.
- To nie jest trudne, Malfoy – Draco zerknął na niego z ukosa – wystarczy zebrać się w sobie i powiedzieć.
- Co mam ci do cholery powiedzieć, Potter? – wyprostował się gwałtownie w fotelu, a następnie zerwał się z niego i zaczął krążyć po pokoju, a każdy jego ruch był bacznie obserwowany przez Harry’ego. – Wszyscy ją strofujecie, gadacie o nienawiści i o przeszłości, nie liczycie się z tym, co ona czuje. A w tym wszystkim jestem gdzieś ja, przy którym Granger czuje się swobodnie, śmieje się, obrzuca infantylnymi wyzwiskami, zapomina o cierpieniu, ale każdy z was jej mówi, że to nie jest dobre. To co mam ci powiedzieć, jeśli zaraz do niej pójdziesz i powiesz, że ma się trzymać ode mnie z daleka?
- Malfoy – Draco machnął ręką, jakby odganiał muchę, dając jednocześnie znak, aby mężczyzna siedział cicho.
- Daj już spokój, Potter. Pansy wystarczająco wściekła się na mnie za wizyty u Hermiony, więc nie musisz poprawiać po swej uroczej małżonce – zaśmiał się nagle z wyraźną kpiną w głosie – chyba, że chcesz, to nie mogę ci zabronić.
- Nic mi o ingerencji Pansy w wasz związek nie wiadomo – odpowiedział arystokracie jakby z lekkim znudzeniem, co na początku nieco zdziwiło Malfoya, a następnie poirytowało. Stanął kilka metrów od bruneta i ścisnął ręce w pięści, co nie uszło uwadze Pottera.
- Cholera, Potter – starał się panować nad głosem, ale coraz bardziej tracił nad nim kontrolę – ile razy ci trzeba powtarzać, że nie jesteśmy w żadnym związku?
- Nazywajcie to sobie jak chcecie. Dla mnie jesteście parą i tyle – Harry odpowiedział wyraźnie z siebie zadowolony, a reakcja Draco utwierdzała go jedynie w przekonaniu odnośnie relacji z panną Granger. Blondyn wyraźnie był na granicy wściekłości i załamania nerwowego. Zawsze tak się zachowywał, kiedy ktoś mówił mu prawdę prosto w twarz, a on nie chciał się do niej przyznać.
- Nie jesteśmy. Przeliterować ci to?
- Czemu nie chcesz się do tego przyznać? – blondyn zmrużył gniewnie oczy i uniósł dumnie głowę, co rozbawiło Harry’ego i wywołało na twarzy uśmiech satysfakcji.
- Ponieważ takie zobowiązania niszczą dotychczasowy ład. Poza tym bycie parą i chadzanie za rączkę jest dla gówniarzerii – odparł wyraźnie z siebie zadowolony, ale czuł gdzieś w głębi, że wypiera się z całych sił oczywistej prawdy.
- A ty masz czterdziestkę na karku, niespłacony kredyt hipoteczny i musisz łożyć alimenty na trójkę dzieci. Nie rozśmieszaj mnie, Malfoy
- Mam dość tej idiotycznej rozmowy – opadł bezsilnie na fotel i zamknął ze zmęczenia oczy, a Harry wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Odruchowo sięgnął po leżącą na stoliczku paczkę papierosów i zapalił jednego, a dźwięk zapalniczki przywrócił arystokratę do rzeczywistości.
- Wierzyć się nie chce, że tak zmiękłeś. Kiedyś pyskowałbyś ile w lezie, a najprawdopodobniej jeden z nas miałby jeszcze złamane żebro. Teraz? – zaciągnął się mocno papierosem i wypuścił przed siebie kłęby gryzącego dymu. – „Mam dość tej idiotycznej rozmowy”. Co się z tobą stało?
- Bawi cię to, Potter? – zapytał z wyraźną złością, ale brunet nie przejął się tym za bardzo.
- Odrobinę.
- To wszystko przez Granger – mówił ni to z wyrzutem, ni ze zmartwieniem – to ona mnie popsuła.
- A może właśnie naprawiła? – prawa brew Draco uniosła się wysoko w górę, a usta wykrzywiły w grymasie niezadowolenia. – Mów, co chcesz, ale po pierwsze, zmieniłeś się, a po drugie jesteście parą, czy to się wam podoba, czy też nie.
- A ty dalej jesteś uparty i głupi jak osioł. – Po słowach arystokraty w pomieszczeniu zapanowała cisza przerywana jedynie odgłosem spalanego papierosa. Harry zastanawiał się nad przebiegiem dzisiejszego wieczoru, a przede wszystkim nad relacją Hermiony z Malfoyem. Nie mógł powiedzieć, że nie jest przeciwny temu, co się między nimi dzieje, ale prawdę mówiąc miał do tego nieco neutralny stosunek. Martwił się o kobietę, jak o siostrę, prawie tak samo, jak o Pansy i Lilly, ale nie da sobie wmówić, że widząc zachowanie przyjaciółki w obecności arystokraty nie dostrzegł na jej twarzy szczęścia. Oczywiście, że perspektywa ich związku nie wydawała mu się zdrowa. Przecież jeszcze tak niedawno szczerze oboje się nienawidzili. Ale czym różni się nienawiść od miłości? To dwa bardzo silne uczucia, które przy odrobinie nieuwagi zamieniają się ze sobą miejscami. Czasem wychodzi to ludziom na dobre, czasem nie. Nic nie zostało jeszcze przesądzone, a jemu nie pozostaje nic innego, jak mieć tę dwójkę na oku, a przede wszystkim tlenioną fretkę z zerowym pojęciem o sferze uczuciowej. Choć przy Hermionie nawet i to mogło w nim ulec zmianie.

* * * * *

            Kolacja wigilijna u Weasleyów przebiegła w miarę normalnie, a teraz większość domowników delektowała się spokojem świąt bożego narodzenia w zaciszu rozległego mieszkania. Dzieci już dawno były w łóżkach, ale ich matki wolały czuwać nad nimi jeszcze przez jakiś czas. W odróżnieniu do ojców, którzy raczyli się Ognistą Whisky i pozwalali sobie na słownictwo, którego nie wypadało używać w obecności kobiet czy małych pociech. Tak między innymi wyglądała końcówka wieczoru Billa i Blaise’a, którzy siedząc w salonie dywagowali nad wyższością drużyn w quidditchu.
            - Twój brat grał w Armatach! Powinieneś ich wspierać! – Blaise roześmiał się na stwierdzenie Billa, iż pomarańczowi zakończą bieżący sezon na ostatnim miejscu w rankingu, o ile oczywiście się do niego dostaną.
            - Dawno i nieprawda, Zabini – odpowiedział mu równie rozbawiony rudzielec.
            - Powiem ci, że gdy z nimi grał, to wypadali o wiele lepiej. Teraz? – upił łyk alkoholu z kwadratowej szklanki, a Bill poszedł w jego ślady. – Marna inwestycja w bilety na ich mecze.
            - Potykają się o swoich zawodników, wpuszczają kafel jak popadnie…
            - Skończ waść, wstydu oszczędź – Blaise przerwał wypowiedź rozmówcy, a po chwili obaj panowie stuknęli się szklankami i wypili pozostały w nich alkohol do końca. Rudy sięgnął po butelkę whisky, by uzupełnić braki, ale Zabini pokręcił przecząco głową i odstawił puste naczynie na stoliczek.
            - Ja pasuję. Jutro do pracy, a poza tym muszę zabrać Ninny do domu.
            - Widzę, że troszczysz się o nią – spojrzał znacząco na bruneta, a ten uśmiechnął się lekko i wyciągnął na kanapie. – Przyda jej się ktoś taki, jak ty, Zabini.
            - Ta? – wydął śmiesznie wargi i uniósł jedną brew ku górze. – Powiedz to Molly i Arturowi. Oni mnie nienawidzą!
            - Starcze defekty, uwierz mi. Fleur też przez to przechodziła – dodał po chwili i nalał do szklanki bursztynowego alkoholu, by upić z niej spory łyk. Nie zauważył odrobinę zdziwionego spojrzenia Blaise’a, który spodziewał się, iż cała rodzina Weasleyów nie pała do niego sympatią.
            - Kiedy ją zaakceptowali? – Bill zaśmiał się cicho na pytanie Zabiniego i odstawił naczynie z whisky na stolik.
            - Chyba, kiedy ją zaakceptują. Oni zawsze mieli problemy z ludźmi, którzy nie są tacy, jak oni. Będziesz miał ciężkie życie, Zabini. – Brunet westchnął cicho i wsparł głowę na ręce, którą opierał o kolano. Po chwili poczuł klepnięcie w ramię i spojrzał na stojącego obok niego rudzielca.
            - Nie przejmuj się nimi.
            - Odnoszę wrażenie, że nie podzielasz ich zdania w stosunku do mnie.
            - Szczerze? – Blaise przytaknął w odpowiedzi głową, a Bill uśmiechnął się lekko i wsadził ręce do kieszeni spodni. – Nawet cię polubiłem. Wiadomo, uprzedzenia na początku były, ale przeszło mi. Poza tym to Ginny cię wybrała, a ja szanuję decyzje siostry. Jedynej zresztą.
            - I chyba właśnie dlatego nie jestem akceptowany przez waszych rodziców. Odbieram im ich jedyną córeczkę – odparł nieco zasmucony, ale po chwili uśmiechnął się do siebie i podniósł z kanapy, zapinając guzik od marynarki i wyciągając z niej paczkę papierosów, z którą zwrócił się do Billa. – Masz ochotę zapalić?
            - Zapalić nie, ale chętnie się przewietrzę – sięgnął po płaszcz leżący na oparciu fotela i założył go na siebie, a następnie skierowali się w stronę wyjścia z Nory. Kiedy byli już przy drzwiach, nagle z kuchni wypadła wściekła ruda osóbka, która zderzyła się z Blaise’em. Zabini od razu dostrzegł na twarzy ukochanej łzy i przytulił ją do siebie mocno, a Ginny rozpłakała się na dobre. Spojrzał jeszcze na stojącego obok i lekko zdezorientowanego Billa, który nie wiedział, co się właściwie dzieje.
            - Powiedz Molly i Arturowi, że zabrałem Ginny do domu. – Mężczyzna przytaknął głową, a Blaise teleportował się z narzeczoną do mieszkania i od razu objął ją ramionami i zaczął delikatnie kołysać. – Ciii… już dobrze, Ninny. Wszystko dobrze.

            Tymczasem przed wejściem do Nory stali niczego nieświadomi George i Ron, obserwujący wyjątkowo rozgwieżdżone niebo. Ten drugi jednak daleki było do posiadania szampańskiego nastroju i nawet docinki brata nie były w stanie poprawić mu humoru. Myślał ciągle o Hermionie. Chciałby się z nią spotkać, zobaczyć i wszystko wyjaśnić. Wigilia jednak nie była ku temu najlepszym dniem, ale z każdą kolejną minutą pobytu w Anglii czuł, że jest mu coraz ciężej na duszy. Nie wyjedzie jednak, dopóki nie dowie się, jak sobie radzi i czy wszystko jest z nią w porządku. Z rozmyślań wyrwał go podekscytowany głos brata, który chyba setny raz mówił już mu, że nie wierzy, iż zjawił się w Norze na boże narodzenie.
            - Super, że jednak przyjechałeś. Wiesz jakie matka histerie odstawiała? – zwrócił się do niego wyjątkowo rozbawiony, a Ron w odpowiedzi uśmiechnął się niemrawo. Nie miał ochoty na wywody filozoficzne rodziny, która na każdym kroku mówiła mu, że powinien wrócić. On już zdecydował i nikt nie zmieni jego zdania.
            - Ponoć kazała ojcu pisać codziennie dziesiątki listów, ale na szczęście wysłał chyba tylko dwa. Fortecę byś z pergaminu zbudował – zaśmiał się pod nosem i oparł o ścianę. Ron nie wyglądał na szczęśliwego. Prawdę mówiąc, nie cieszył się za bardzo z powrotu do domu. Chciał po prostu zobaczyć się z Hermioną. To wszystko. Przeszkodził mu jednak Malfoy, którego osoba w pobliżu kasztanowłosej kobiety wyjątkowo go irytowała.
            - Właściwie to nie przyjechałem dla was – odpowiedział bratu smętnie i westchnął głęboko, gdy dostrzegł zdziwienie na twarzy Georgea.
            - Jak to?
            - Po prostu… - urwał w połowie zdania, by po chwili wznieść oczy ku niebu i wypuścić głośno powietrze z płuc. – Chciałem wiedzieć, czy z Hermioną wszystko w porządku.
            - Z Hermioną powiadasz – George nagle jakby zmarkotniał i zerknął na zegarek. Ron jednak nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, gdyż myślami ciągle był przy dniu, kiedy spotkał Malfoya przed drzwiami do domu byłej narzeczonej. Nie mógł zrozumieć, co ten tleniony wypłosz robił w tych okolicach, ale nie podobało mu się to.
            - Martwię się o nią. Chcę wiedzieć, że jest bezpieczna – powiedział po dłuższej chwili i spojrzał na brata, który wyglądał, jakby został przyłapany na jakimś dowcipie. Zmarszczył z niezrozumieniem brwi i podszedł do niego bliżej. – Wiesz coś o niej, George?
            - W sumie niewiele – odpowiedział dość niemrawo, ale to wystarczyło, aby wzbudzić w Ronie podejrzenia. Widząc reakcję brata postanowił powiedzieć mu o zaproszeniu, które złożył Hermionie. Swoją drogą liczył, że dziewczyna jednak się pojawi, ale najwidoczniej nie była gotowa na spotkanie z całą rodziną Weasleyów.
            - Co znaczy niewiele?
            - Spotkałem ją ostatnio na cmentarzu – zaczął mówić dość niepewnie, cały czas obserwując reakcję Rona – byłem u Fredericka i wtedy ją zobaczyłem. Wyglądała dobrze, chwilę porozmawialiśmy. Pytała dużo o ciebie.
            - O mnie? – twarz Rona pojaśniała na tę wiadomość, a George obdarzył go czymś na kształt uśmiechu.
            - A o kogo? – zapytał jakby z lekkim poirytowaniem. – Ona też się o ciebie martwi. Dlatego zaprosiłem ją do nas na wigilię, ale chyba nie była jeszcze na takie spotkanie gotowa.
            - Słucham? – mężczyzna wyglądał, jakby nie dowierzał słowom brata. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wbił w Georgea wzburzone spojrzenie. – Jak to ją zaprosiłeś? Czyś ty zwariował?!
            - Uspokój się Ron – starał się mówić bardzo spokojnie, ale kiepsko mu to wychodziło wobec rozjuszonego brata. – Chciałem dobrze. Nie widzę w tym zaproszeniu nic złego.
            - Nie widzisz?! – krzyknął do rudego, a następnie wskazał ręką na otoczenie, jakby chciał mu coś pokazać. – Matka by ją zjadła żywcem! Obwiniałaby ją o wszystko! Nie myślałeś nad tym?
            - Nie zrobiłaby tego. Potrafi się przecież zachować– nie brzmiał jednak, jakby wierzył w swoje słowa. Zarówno bowiem Ron, jak i George, jak i cała rodzina wiedzieli, że Molly Weasley nie zna słowa „kurtuazja”, a nawet jeśli kojarzy, to z pewnością uważa je za głupotę. Westchnął głośno, zgadzając się ze swymi myślami i uniósł obie ręce w geście poddania.
            - Dobra, nie potrafi – powiedział urażonym głosem, a po chwili dodał – co nie znaczy, że nie starałaby się.
            - Tak, a Voldemort pluskał się w wannie z gumową kaczką. Nie rozśmieszaj mnie.
            - W sumie to ciekawa wizja – zamyślił się nad słowami brata, ale gdy zerknął w jego kierunku od razu zaprzestał wizualizacji wanny przepełnionej wodą z pianą i siedzącego w niej Voldemorta, który bawił się plastykowym zwierzątkiem. – Sorry. Uważam jednak, że gumowy wąż sprawdziłby się znacznie lepiej.
            - Trochę powagi, George – Ron nie był ani trochę rozbawiony komentarzem brata. – Jak mogłeś coś takiego jej zaproponować? Wiesz, jak potwornie by się tu czuła?
            - Myślałem… - nie dokończył jednak wypowiedzi, gdyż mężczyzna wszedł mu nieelegancko w zdanie.
            - Nie, właśnie Hermiona pomyślała za ciebie i dlatego nie przyszła. – Opadł na stojącą pod ścianą ławkę i zamknął twarz w dłoniach. Nawet nie słuchał, co George jeszcze do niego mówi. Był zły na brata, że dopuścił się takiego występku. Sądził, że era głupich pomysłów już minęła, ale najwidoczniej bliźniak postanowił wyprowadzić go z błędu. Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że Hermiona przyjdzie do nich na wigilię po tym wszystkim, co między nimi zaszło? Matka nie odpuściłaby jej i dogryzała na każdym kroku, tak jak to robi z Zabinim. Byłaby w swoim żywiole. Rządna zemsty na kobiecie, która skrzywdziła jej ukochanego synka. Czuł się podle z takimi myślami, ale znał swą rodzicielkę i wiedział, do czego potrafi się posunąć. Jedyne, co mu teraz pozostało, to przeprosić Hermionę za zaproszenie brata i upewnienie się, że rzeczywiście jakoś sobie radzi. Zawsze będzie się o nią martwił i troszczył o jej bezpieczeństwo.

* * * * *

Draco analizował wszystkie słowa Harry’ego od samego początku tej dziwacznej rozmowy. Dostrzegł trzy fazy, przez które przeszedł Potter i nie miał pojęcia, czy na ostatniej jego przyswajanie wiadomości się skończyło, czy jest dopiero w połowie. Najpierw było oszołomienie, którym za bardzo się nie zdziwił. Kiedy ktoś by mu powiedział pół roku temu, że nie będzie potrafił przeżyć dwudziestu czterech godzin bez Granger zareagowałby pewnie podobnie, choć raczej wybuchłby śmiechem. Potem była faza złości i nie akceptacji, ale to w sumie wydało mu się zupełnie normalne. Jego samego często nachodziły wątpliwości odnośnie tego, czy powinien mieć z kasztanowłosą kobietą jakikolwiek kontakt i wściekał się na siebie, bo chciał być przy niej, a wszyscy mu mówili, że tylko miesza jej w głowie. Także frustracja i gniew u Pottera były całkowicie wytłumaczalne. Pozostała natomiast ostania faza, w której realizację ciężko mu było do tej pory uwierzyć, a mianowicie akceptacja. Bliznowaty był ostatnią osobą, którą podejrzewał o tak szybkie oswojenie się z jego relacją z Hermioną. Po tyradzie Pansy był niemal pewny, że mężczyzna, jeśli się dowie, udusi go gołymi rękami. Tymczasem Potter wpierw zrobił minę martwego karpia, następnie powściekał się trochę jak osa, a na samym końcu przyjął wszystkie fakty do wiadomości i to jeszcze z uśmiechem. Albo jest tak dobrym kłamcą, albo rzeczywiście nie ma nic przeciwko jego spotkaniom z Granger. Choć w to drugie jakoś ciężko mu było uwierzyć. Mimo wszystko wolał się łudzić, że otrzymał znikome błogosławieństwo od Wybrańca, nawet gdyby miało być jedynie tymczasowe.
            Kiedy Draco błądził myślami wokół osoby swego rozmówcy, Harry podniósł się z zajmowanego miejsca z głuchym westchnieniem i podszedł do blondyna, przyglądając mu się jednocześnie badawczym wzrokiem. Malfoy nie odezwał się do niego, więc uznał, że rozmowa jest zakończona, choć chciał go jeszcze trochę pociągnąć za język. Na wszystko jednak przyjdzie odpowiedni czas i pora. Uśmiechnął się do swych myśli i wyciągnął ku arystokracie rękę, a ten zerknął na niego z nieufnością, jednak uścisnął dłoń.
            - Miło czasem porozmawiać tak od serca, prawda? – obdarzył mężczyznę nieco rozbawionym uśmiechem, a ten prychnął kpiąco w odpowiedzi. – Trzymaj się, Malfoy
            - Potter? – zatrzymał bruneta w połowie kroku, a już po chwili żałował swego czynu. Uniósł dla niepoznaki nieco wyżej głowę i również podniósł się z fotela. – Możesz… nie mówić nic Pansy?
            - Pan? – zapytał lekko zdziwiony, a Draco wywrócił z politowaniem oczami, wsadzając jednocześnie ręce do kieszeni spodni. – A co ona ma do tego?
            - Już dobrze wiesz co – spojrzał na niego porozumiewawczo, a Harry zamrugał kilka razy oczami. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, co blondyn ma na myśli i pokiwał twierdząco głową. Malfoy wyglądał, jakby odwiązano mu z szyi ciężki kamień. Zdawał sobie jednak sprawę, że Potter nie utrzyma długo języka za zębami i prędzej czy później wyśpiewa swej uroczej żonie wszystko, o co go tylko poprosi. Lepiej jednak mieć chociaż jeden dzień zapasu, niż nawet minuty na wewnętrzne przygotowanie.
            - Nie mów jej po prostu – zamilkł na chwilę, a kiedy się odezwał w jego głosie można było usłyszeć nutkę zmartwienia. – Sam jej wszystko wyjaśnię, jak przyjdzie odpowiedni moment.
            - Czyli kiedy? – zapytał z lekkim niedowierzaniem Harry i poprawił spadające z nosa okulary. – Jak już weźmiecie ślub?
            - Nie przeginaj, Potti – warknął wzburzony w jego kierunku, a brunet uniósł obie ręce w geście kapitulacji, czym przywołał na twarzy Draco uśmiech satysfakcji.
            - Zgoda, Malfoy – odpowiedział niemrawo, a po chwili dodał z większym naciskiem – ale przestań mówić do mnie Potti! To okropnie wkurzające.
            - Nie tylko to jest w tobie irytujące. – Harry westchnął jedynie z politowaniem i odwrócił się w kierunku drzwi. Wybąkał jeszcze ciche „cześć”, a następnie zniknął w ciemnym korytarzu i więcej nie pokazał się blondynowi na oczy. Przynajmniej dzisiejszego dnia. Draco stał natomiast wciąż w tym samym miejscu, ale przeniósł wzrok na wejście do sypialni Hermiony. Wahał się, czy powinien wejść do środka, czy może zostawić ją w spokoju. Wszystkie zmysły podpowiadały mu jednak, że powinien się z nią zobaczyć. Nie czekając długo ruszył ku drzwiom i zapukał w nie cicho dwa razy. Odpowiedziało mu po dłuższej chwili „proszę”, więc nacisnął klamkę i przeszedł niepewnie przez próg. Hermiona stała odwrócona do niego plecami i chowała czarną sukienkę, którą miała na sobie w trakcie kolacji do szafy. Obserwował jej wychudzone ciało, które wysuwało się zza szarej pidżamy i nie mógł zebrać myśli w całość. Panna Granger najwidoczniej postanowiła ułatwić mu nieco zadanie, gdyż kiedy zamknęła cicho drzwi od szafy, podeszła do niego niepewnie ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Nie dostrzegł w jej oczach iskierek szczęścia, które jeszcze tak niedawno śmiały się do niego i raziły swym wesołym blaskiem.
            - Harry pozwolił ci do mnie wejść i się pożegnać? – odezwała się do niego z wyraźnym rozgoryczeniem. – Podziękuj mu ode mnie za ten akt dobroci.
            - Wyszedł przed chwilą – odparł jej wyjątkowo neutralnym tonem, na co brwi dziewczyny podjechały nieco w górę.
            - I nie czatuje pod drzwiami? Nie kontroluje cię? A może poszedł zadzwonić po policję, żeby zamknęli cię w więzieniu i skazali na dożywocie za pocałowanie mnie?
            - Po prostu wyszedł – odpowiedział bez zagłębiania się w szczegóły i komentowania wypowiedzi kasztanowłosej kobiety. Hermiona wyraźnie sfrustrowana westchnęła głośno i podeszła ponownie do szafy, aby schować w niej czarne czółenka. Draco obserwował każdy jej ruch z nadzwyczajną uwagą i nie odzywał się więcej. Patrzył jak krząta się po pokoju i otwiera co chwilę szuflady i szafeczki, chowając w nich biżuterię czy inne rzeczy. Czekał ze stoickim spokojem, aż dziewczyna coś do niego powie, ale nie zanosiło się, aby Hermiona miała go zaszczycić swą uwagą. Przeszedł więc przez pokój i usiadł na brzegu łóżka, dalej obserwując poczynania kasztanowłosej. I chyba właśnie wtedy cierpliwość kobiety osiągnęła apogeum, gdyż zamknęła głośno jedną z szuflad i zacisnęła mocno palce na krawędzi komody.
            - Powiedz coś, Malfoy, bo zaczynasz mnie wkurzać – warknęła w jego stronę, a on podniósł się powoli z łóżka i podszedł do niej niepewnym krokiem, obracając w swoim kierunku. Uniósł nieco wyżej podbródek kobiety i spojrzał w jej płonące ze złości bursztynowe tęczówki. Próbował się uśmiechnąć, ale po reakcji byłej Gryfonki domyślił się, że raczej kiepsko mu wychodzi. Westchnął więc przeciągle i spuścił nieco głowę.
            - Właściwie to nie wiem, co powinienem ci powiedzieć – odezwał się do niej niepewnie i złapał ją za rękę, jednak Hermiona zabrała ją szybko i spojrzała na niego hardo.
            - Może, że jesteś tchórzem? – Spojrzał na nią z wyraźnym niezrozumieniem i zmarszczył lekko brwi. – Najpierw posłuchałeś się Pansy, a teraz Harry’ego. Na drugi raz nie wciskaj mi łzawych historyjek o uczuciach, jeśli zaraz potem masz wszystko odwoływać.
            - Przecież wiesz, że nie kłamałem – powiedział z wyraźną skruchą, a jednocześnie urazą. Panna Granger pokręciła przecząco głową i odsunęła się od arystokraty. Draco czuł, że znów traci grunt pod nogami. Kiedy posłuchał się Pansy, Hermiona robiła mu wyrzuty. W sumie nie dziwił jej się wtedy i w pełni rozumiał. Ale Potter nie groził mu, nie kazał trzymać się od niej z daleka, czego robić zresztą nie zamierzał, a ona i tak ma do niego pretensje. Chyba nie bez powodu mówi się: zrozum kobietę, a pojmiesz wiedzę na temat całego wszechświata.
            - Nie wiem, Malfoy. Ja już nic nie wiem i ty najwidoczniej również.
            - Rozumiem, że mam wyjść? – zapytał, choć brzmiało to raczej jak stwierdzenie faktu. Hermiona nabrała głośno powietrze w płuca i przygryzła lekko dolną wargę. Myśli latały po jej głowie jak szalone i nie potrafiła się na niczym skupić. Potrzebowała ciszy i spokoju, a Draco zdecydowanie nie byłby w stanie jej ich podarować. Z drugiej strony, chciała wiedzieć dokładnie, o czym rozmawiał z Harrym, ale podświadomie czuła, że nie jest dziś gotowa na te informacje. Przytaknęła mu więc głową i spojrzała na niego z ogromnym żalem.
            - Tak będzie dziś najlepiej – odpowiedziała nieśmiało, a ku jej zdziwieniu Draco podszedł do niej powoli i delikatnie pocałował w policzek. Następnie odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom. W ostatnim momencie zawołała go, choć właściwie nie wiedziała, po co to zrobiła. – Malfoy!
            - Wrócę, Granger. Mnie też przyda się odrobinę spokoju – odparł jej oschle i zerknął na nią przez ramię. W bursztynowych, niegdyś roześmianych oczach znów dostrzegł olbrzymie pokłady bólu. Serce od razu zabiło mu mocniej, aż zapiekło go w piersi, gdyż zdał sobie sprawę, że w dużej mierze to on jest sprawcą tego widoku.
            - Obiecaj, że pójdziesz jutro na terapię – poprosiła go cichym głosem, a on jedynie przytaknął w odpowiedzi głową i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą niemal bezgłośnie drzwi. Od razu poczuła, że postąpiła źle. Powinna dać mu się wytłumaczyć i wysłuchać tego, co ma jej do powiedzenia. Ona jednak wolała jak zwykle zamknąć się w swej otoczce i nie dopuszczać do niej nikogo, nawet mężczyzny, który troszczy się o nią bardziej, niż niejeden z przyjaciół. Zagryzła wargę niemalże do krwi, czując napływające do oczu łzy. Szybko przetarła je ręką i zaczęła gorączkowo krążyć po pokoju. Miała ochotę krzyczeć, rwać włosy z głowy, a nawet uderzyć kogokolwiek, byleby tylko wyładować w jakiś sposób wewnętrzną frustrację. Opadła w końcu bezsilnie na łóżko i przymknęła powieki. Liczyła, że sen ukoi jej zszargane nerwy i pozwoli spojrzeć na wszystko, co się wokół niej dzieje z dystansu. Niestety nie wiedziała, że czekają dziś jeszcze jedna wizyta, na dodatek mało przyjemnego gościa.

* * * * *

            Ginny siedziała spokojnie w kuchni i obserwowała swoją matkę krążącą po całym pomieszczeniu i wymachującą od czasu do czasu rękami. Obok niej stał ojciec, nieco łagodniej spoglądając w jej kierunku. Od początku wiedziała, że ta kolacja źle się skończy, a reakcja rodziców jedynie umocniła ją w tym przekonaniu. Była odrobinę zaskoczona neutralnością z jaką matka i ojciec traktowali dzisiejszego wieczoru Blaise’a, ale szybko zdziwienie ustąpiło miejsca podejrzeniom. Teraz miała okazję przekonać się, że wszelkie obawy towarzyszące jej w trakcie kolacji były najprawdziwszą prawdą.
            Molly z zawrotną prędkością przemierzała metraż niewielkiej kuchni, tworząc przy tym niesamowity przeciąg, jakby zamieniła się w małe tornado. Od czasu do czasu bąkała coś do siebie pod nosem, ale reszta zgromadzonych bez trudu słyszała, pod czyim adresem posyłane są uwagi pani domu. Nagle stanęła przed Ginny i wsparła ręce na biodrach, a następnie krzyknęła w jej kierunku, a oczy dziewczyny prawie wyleciały z orbit.
            - Jak możesz nam to robić?! – Molly nie była zrozpaczona, a niesamowicie zła na córkę, na której najwidoczniej postanowiła wyładować swą agresję względem Blaise’a. Nie od dziś wiadomo, że państwo Weasley nie przepadają za chłopakiem, a kobieta w szczególności nie pała do niego sympatią. – Jak możesz przyprowadzać go na święta?! Ginny do jasnej cholery nie tak cię wychowaliśmy!
            - Przemyśl sobie to wszystko córeczko – odezwał się dużo spokojniejszy Artur, a oczy dziewczyny od razu na nim spoczęły.
            - Tato nie mam nic do przemyślenia – odparła spokojnie, a następnie przeniosła wzrok na wściekłą matkę – kocham Blaise’a i chcę zostać jego żoną.
            - Żoną?! – krzyknęła pani Weasley i wzniosła ręce ku górze – dziecko drogie! Jak możesz myśleć, że on cię kocha?!
            - A co to niby znaczy? – zapytała wzburzona matkę, a ta złapała ją za oba policzki i czule po nich pogłaskała. Złość momentalnie wyparowała ze starszej kobiety, ale Ginny wiedziała, że to tylko tania przykrywka. Wyrwała się spod rąk rodzicielki i zacisnęła mocno ręce w pięści, patrząc na nią spod byka.
            - Nie wiecie o nim nic, a go oceniacie – warknęła wściekle w stronę rodziców, a łagodność na twarzy Molly została zastąpiona czymś na kształt pogardy. Artur natomiast stał z boku i przyglądał się całej sytuacji z mieszanymi uczuciami.
            - Znamy ciebie i wiemy, że głupia nie jesteś. Nie wyjdziesz za niego za mąż.
            - Co? – Ginny nawet nie starała się ukryć zdziwienia zmieszanego ze złością. – To moje życie! Ja o nim decyduję, nie wy.
            - Chcemy ci tylko pomóc córeczko – w pomieszczeniu rozległ się spokojny, nawet jakby trochę nieśmiały głos ojca dziewczyny. Widać było, że pan Weasly chciałby załatwić nieprzyjemną sprawę ugodowo i bez niepotrzebnej agresji, ale jego żona najwidoczniej miała kompletnie odmienne zdanie w tej kwestii.
            - Tata ma rację – zwróciła się do córki stanowczo – dlatego nie będziesz się z nim spotykać. On był śmierciożercą i nie zasługuje na ciebie.
            - Zwariowaliście oboje? – zapytała rodziców ze złością – a co z moim szczęściem?
            - Ależ będziesz równie szczęśliwa słońce z kimś innym! Zabini nie jest jedynym mężczyzną na świecie – odparła nieco lekceważąco Molly, a Ginny pokręciła z niedowierzaniem głową. Czuła napływające do oczu łzy rozgoryczenia. Już dawno nikt nie potraktował jej tak, jak własna matka. Odepchnęła ją na skutek obdarzenia uczuciem mężczyzny, którego nie akceptuje w swoim towarzystwie.
            - Ty naprawdę nie widzisz, że ja go kocham? – zwróciła się do kobiety z jawną rozpaczą – nie widzisz, że chcesz pozbawić mnie osoby, która jest dla mnie najważniejsza w życiu?
            - Rodzina powinna być dla ciebie najważniejsza, a nie ten… - zamilkła na chwilę, a kiedy się odezwała po policzku Ginny spłynęła pierwsza łza. – Mordercy nie zasługują na jakiekolwiek uczucia.
            - Molly… - Artur chciał coś powiedzieć, ale starsza kobieta przerwała mu w pół słowa.
            - Nie kłóć się ze mną Arturze.
            - Przecież chłopak nikogo nie zabił – odezwał się do żony cicho, a ta wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia i mocno uderzyła ścierką kuchenną o blat. Ginny aż przymknęła oczy z przestrachu, a spod powiek popłynęły kolejne łzy. Widząc reakcję córki, pan Weasley podszedł do niej i przytulił do siebie, ale dziewczyna wyswobodziła się z jego ojcowskich ramion i spojrzała na niego z bólem i wyrzutem.
            - Zostawcie mnie w spokoju – głos jej drżał, podobnie jak całe ciało. Na Molly jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia i dalej kontynuowała swą matczyną tyradę.
            - Masz przerwać tę znajomość jak najszybciej, Ginny – zwróciła się do córki, ale ta nawet na nią nie spojrzała. Szukała wsparcia u ojca, który spoglądał na nią z bezsilnością, jakby chciał powiedzieć „przepraszam”. Dokładnie jednak wiedziała, że nawet jeśli nie zgadza się z opinią matki, to nic z tym faktem nie zrobi i będzie posłusznie przytakiwał jej głową.
            - Nie rozumiesz, że on chce się tylko tobą zabawić?! – krzyknęła do dziewczyny, a ta spojrzała na nią pełnymi łez oczami. Molly podeszła do niej i chwyciła ją mocno za ramiona, a następnie potrząsnęła kilka razy. Ginny nie wyrywała się. Z hardością patrzyła na matkę, zaciskając przy tym ręce w pięści, aż pobielały jej kłykcie z bólu.
            - Wykorzysta cię! Upokorzy! Ty nie masz dla niego żadnego znaczenia!
            - Przestań! – Kobieta przestała szarpać zapłakaną dziewczyną momentalnie, ale nie zdjęła rąk z jej ramion. – Nie masz o nim żadnego pojęcia. Nie jest taki, jak o nim myślisz – powiedziała dużo spokojniej, a Molly wyglądała, jakby właśnie dostała czymś ciężkim w głowę. Odsunęła się od córki i zwróciła do męża, który postanowił przyjąć neutralny front w zaistniałej sytuacji i nie zabierać głosu.
            - Arturze zrób coś! Powiedz jej coś!
            - Jestem dorosła. Możesz to wreszcie zrozumieć? – Starsza kobieta odwróciła się ponownie do córki i spojrzała na nią z szokowaniem. Przez moment Ginny wydawało się, że może matka faktycznie coś zrozumiała i dostrzegła, co do tej pory robiła źle. Były to jednak tylko i wyłącznie przewidzenia.
            - Dorosła? – zapytała z wyraźnym niedowierzaniem – dorosła? Dziecko! Ty nie masz pojęcia o dorosłości!
            - Za to ty z pewnością olbrzymie! – krzyknęła z bezsilności do matki i wytarła kolejną łzę pomału spływającą po policzku. Na Molly nie robiło to jednak żadnego wrażenia, a swoim postępowaniem odbierała Ginny wiarę w ludzką empatię i zrozumienie.
            - Nie będziesz się z nim więcej spotykać – powiedziała spokojnie pani Weasley i sięgnęła po ścierkę kuchenną, którą uderzyła wcześniej o blat. – To nie jest chłopak dla ciebie i nie chcę więcej słyszeć, że go kochasz. Zrozumiałyśmy się?
            - Mamo… - rozpoczęła niepewnie kompletnie zrozpaczona Ginny, ale uniesiona w górę ręka starszej kobiety zablokowała wszystkie słowa w gardle dziewczyny. Przełknęła gorzkie łzy i spojrzała ponownie na ojca, szukając w nim wsparcia. Tym razem również się go nie doczekała, a patrząc na oboje rodziców czuła, że serce pęka jej na pół.
            - Wszystko się ułoży słoneczko – pan Weasley położył dłoń na ramieniu córki, ale ta niemal wyszarpała się spod jego dotyku i niczym zlęknione zwierzę spoglądała na rodzicieli z ogromnym żalem i bólem w oczach. Molly najwidoczniej nie wytrzymała rodzącego się napięcia, gdyż uderzyła mocno ścierką o oparcie krzesła i krzyknęła na cała kuchnię, robiąc się przy tym cała czerwona na twarzy.
            - Cholera jasna! – Ginny aż podskoczyła w miejscu na wybuch matki, ale ta w ogóle się tym nie przejęła. – Możesz w końcu zrozumieć głupia dziewucho, że chcemy dla ciebie dobrze?! Masz zakaz widywania się z nim, bo inaczej…
            - Co? – przerwała matce w pół słowa – bo inaczej co?
            - Wyrzucę cię z rodziny – odparła chłodno i ze stoickim spokojem pani Weasley, a oczy Ginny omal nie wyleciały z orbit. Nie zdążyła się jednak odezwać, gdyż ubiegł ją ojciec, jednak nie spodziewała się po nim takiej reakcji.
            - Molly! To nasza córka! – Artur podszedł do żony i spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale kobieta nawet na niego nie spojrzała. Mierzyła wzrokiem w rudowłosą dziewczynę, czekając na jej reakcję. Panna Weasley jednak nie chciała dać matce za wygraną. Uniosła dumnie głowę i podeszła do niej spokojnym krokiem, nie tracąc kontaktu wzrokowego.
            - Myślałam, że jako moja mama będziesz mnie wspierać – rozpoczęła łagodnie, choć stanowczo – myślałam, że będę miała w tobie oparcie. Ty jednak myślisz tylko o sobie i nie przejmujesz się moimi uczuciami.
            - Najwidoczniej obie się zawiodłyśmy. – Ginny roześmiała się cicho pod nosem i pokręciła przecząco głową. Teraz było jej wszystko jedno. Miała w nosie, czy zostanie wydziedziczona, wyrzucona, a może nawet przeklęta przez własną matkę. Po tym, co od niej usłyszała czara się przelała i już wiedziała, co powinna zrobić. Kocha Blaise’a i jest pewna jego miłości i nikt nie stanie im na drodze do wspólnego szczęścia.
            - Cóż, najwidoczniej – odparła nieco rozbawiona dziewczyna, a oczy Molly zwęziły się w dwie szparki, niczym u żmii. – Ale ja już wybrałam i nie zmienię zdania. Możesz mnie wyrzucić z rodziny, ale chcę abyś zapamiętała ostatnie słowo, jakie do ciebie powiem, bo już nigdy go ode mnie nie usłyszysz.
            - Ginny uspokój się, matka po prostu chciała… - przerwała ojcu w połowie wypowiedzi, nie chcąc słuchać kolejnych usprawiedliwień postępowania Molly. Wszyscy ją bronili, wszyscy przejmowali się jej zdaniem, a ona miała tego serdecznie dość. Pomogła jej wybrać między najważniejszymi osobami w życiu. Między Blaise’em, a rodziną. Szkoda, że nie dostrzegła jeszcze jednej drogi.
            - Nie, tato. Powiedziała dokładnie to, co miała na myśli. A ja zdecydowałam – przeniosła wzrok na wściekłą matkę, a następnie sięgnęła po leżącą na stoliku niewielką torebkę i zarzuciła ją na ramię. – Do widzenia, mamo.
            - Ginny… - Artur próbował zatrzymać córkę, ale wyminęła go bez słowa i zniknęła za drzwiami, a w jej niegdyś roześmianych i szczęśliwych oczach dostrzegł wzbierające potoki łez. Patrzył jeszcze chwilę w stronę wyjścia z pomieszczenia, aż w końcu przymknął na moment oczy i opadł bezsilnie na najbliższe krzesło. Jego małżonka stała obrócona do niego tyłem i zmywała jak gdyby nigdy nic w spokoju naczynia. Z początku wahał się, czy powinien podjąć z Molly tę trudną rozmowę. Nie wierzył, że przed chwilą utracił ukochaną córeczkę przez głupotę żony, która jest uprzedzona do młodego Zabiniego. Owszem, nie jest idealnym mężczyzną dla Ginny, ale czy jako rodzice nie powinni wspierać jej w życiu? Troszczyć się o nią i szanować wybory? Wtedy zrozumiał, że zrobił najgorszą rzecz – pozwolił swojej jedynej córce odejść. Mógł się zgadzać z wieloma poglądami Molly, ale tego jednego szanować nie zamierzał.
            - Nie wierzę, że kazałaś jej wybierać między rodziną, a tym chłopakiem – odezwał się do żony spokojnie. Był zaskoczony hardością w jej głosie i nagle poczuł coś, czego nigdy nie powinien doświadczyć w stosunku do ukochanej osoby, a mianowicie odrazę i pogardę.
            - Chciałam ją uświadomić, co jest dla niej lepsze. Najwidoczniej rodzina nic już dla niej nie znaczy i woli pławić się w arystokratycznych luksusach byłych śmierciożerców.
            - Nie myślisz tak – nie wiedział, czy stara się przekonać Molly, czy może samego siebie. Wszystko mu jednak mówiło, że męczy się na próżno, gdyż jego żona, kiedy coś sobie wbije do głowy, to nie da sobie przetłumaczyć niczego.
            - A właśnie, że myślę – chlapnęła wściekle wodą o patelnię – i serce mi się kraje, że potraktowała własną matkę, jak nic niewartego śmiecia.
            - Nie byłaś jej dłużna. – Molly odwróciła się w kierunku Artura z wysoko uniesionymi brwiami. Odłożyła myjkę do zlewu i wytarła ręce w ściereczkę, a następnie usiadła obok męża i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
            - A co ja niby takiego zrobiłam? Możesz mi to wyjaśnić?
            - Naprawdę nie wiesz? – zapytał ją lekko poirytowany – wyrzuciłaś ją z rodziny, bo się zakochała! Co się z tobą stało, Molly?
            - Ze mną? To ona… -  nie dane jej było jednak dokończyć, gdyż Artur roześmiał się z wyraźną kpiną i wyciągnął na krześle, krzyżując ręce na widocznie odstającym brzuchu.
            - Ciągle tylko ona, ona i ona. Wszyscy są winni, wszyscy mają jakieś defekty tylko ty jedna jesteś perfekcyjna w każdym calu! Ale wiesz? Ginny ma rację. Dziś widziałaś ją ostatni raz, gdyż kilka minut temu pokazałaś jej, że nie zasługujesz na miano matki. Możesz być z siebie dumna, kochanie – Molly z każdym kolejnym słowem męża kuliła się w sobie coraz bardziej. Pan Weasley nie wierzył jednak, że skrucha małżonki jest szczera, a patrząc na jej minę zbitego psa, roześmiał się ponownie i kręcąc z dezaprobatą głową podniósł się z zajmowanego miejsca, kierując ku drzwiom wyjściowym.
            - Pogratulowałbym ci skarbie, ale chyba nie jestem tego godzien, a zresztą strata córki nie wydaje mi się powodem do winszowania – zniknął za drzwiami, zostawiając osłupiałą kobietę samą, która jeszcze przez długi czas wpatrywała się w pustą przestrzeń przed sobą.

* * * * *

            Po wyjściu z czekoladziarni od razu uderzyło go mroźne powietrze, a do tego z nieba zaczął padać wyjątkowo gęsty śnieg. Postawił kołnierz od płaszcza i skierował się w stronę zaparkowanego po drugiej stronie ulicy samochodu. Kiedy znalazł się w środku, oparł głowę na kierownicy i westchnął głęboko. Wszystko szło tak  dobrze, zaczynało się układać i iść we właściwym kierunku. Hermiona mu zaufała, dała kolejną szansę i nie odsunęła się od niego. Był już tak blisko niej, dosłownie na wyciągnięcie ręki, ale oczywiście z dupy musiał się pojawić święty Potter z własnymi problemami. Jak ludzie to robią, że pojawiają się w momencie, kiedy jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wszystko obracają w drobny mak? Jak nie Pansy to Blaise, jak nie Blaise to młoda Weasleyówna, jak nie Weasleyówna to jej braciszek, a jak nie Łasica to jego najlepszy kumpel. Co jest z tym przeklętym światem nie tak?!
            Przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał na ośnieżoną drogę, kierując się ku wyjazdowi z ulicy. Musiał się zgodzić z Hermioną, iż potrzebują oboje czasu – ona na uspokojenie swych zszarganych nerwów, ona na ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Ale czy nie mogli dojść do tej ważnej konkluzji bez udziału Pottera? Już po wybuchu w trakcie kolacji wiedział, że będzie musiał zobaczyć się z doktorem Spinnerem. Najlepiej jak najszybciej, a jeszcze lepiej, gdyby udało mu się zrobić to jutro. Z drugiej strony nie widział w swoim zachowaniu przesadnie dużej winy. W końcu gdyby nie ciotka nic takiego by się nie wydarzyło. A jeśli jest już myślami przy Yves… Dziwna rozmowa ze starszą kobietą nie dawała mu spokoju. Pytania o Francję wydały mu się dość podejrzane,  już nie mówiąc o całej otoczce tajemniczości, którą wokół siebie stworzyła. Miała co do niego jakieś plany. Pytanie tylko jakie? Nie widziało mu się w nich nic dobrego, a dodatkowo opowieści ojca i jego stosunek do Yves utwierdzały go w tym przekonaniu. Pojawiła się nagle w ich życiu, długo nie dawała o sobie znać. Ba! On nawet nie miał pojęcia, że ktoś taki, jak ona w ogóle istnieje! A teraz przyjechała i najwidoczniej nie zamierza wyjechać, dopóki nie osiągnie obranego celu, który najwidoczniej miał z nim wiele wspólnego. Wszystko jednak nie składało się ze sobą w logiczną całość, co utrudniało mu odkrycie, po co jego osoba jest potrzebna Yves.
            Skręcił w kolejną ulicę, skąd dzieliło go niecałe pół kilometra od wjazdu do domu. Dzień zapowiadał się wyśmienicie, a tymczasem skończył się, jakby siedział po uszy w najbardziej cuchnącym bagnie na ziemi. Prawdę mówiąc, niewiele jego życie różniło się od śmierdzącego bajora. Brak pracy spowodowany nerwicą, afera z dokumentacją u Kefflera, nagła wizyta ciotki i jej niejasne plany odnośnie jego osoby, a do tego wszystkiego ponownie wrócił do punktu wyjścia na płaszczyźnie znajomości z Granger. Znów była niesamowicie blisko, ale dla niego były to tysiące mil. A podziękować mógł jedynie Złotemu Dziecięciu, które akurat dzisiejszego wieczoru zdecydowało się złożyć niezapowiedzianą wizytę najlepszej przyjaciółce. Potter rozwalił wszystko, co udało mu się zbudować z Hermioną w przeciągu dnia. Zachwiał jej zaufanie i sprawił, że znów odsunęła się od niego na wyciągnięcie ręki i trzymała na dystans. Zawsze to robiła, ale tym razem poczuł to wyjątkowo boleśnie. Za każdym razem, kiedy nabierała wątpliwości zamykała się w sobie i odsyłała go z kwitkiem, nie pozwalając się do siebie zbliżyć, dotknąć i prosząc, aby wyszedł. A on miał już tego serdecznie dość. Obiecał jej, że da jej ten cholerny czas, o który go poprosiła. Zamierzał dotrzymać danego słowa, ale jeśli Hermiona myśli, że ciągle będzie nim bujała, jak na huśtawce, to jest w grubym błędzie. A jak kompletnie straci cierpliwość, to będzie miał głęboko w nosie, co myślą o nim inni i nikt mu więcej nie przeszkodzi.
            Wysiadł z samochodu i trzasnął z całej siły drzwiami. Nie był wściekły, a sfrustrowany tym, co się wokół niego dzieje. Może on też potrzebował czasu na przemyślenia? Może faktycznie brakuje mu spokoju i stabilizacji? Tylko jak on ma utrzymać wewnętrzną równowagę, kiedy wszyscy doprowadzają go do szewskiej pasji? Westchnął głośno i ruszył ku drzwiom. Już z daleka rzuciła mu się w oczy biała koperta przyczepiona do misternie rzeźbionej kołatki, przez co nabrał jeszcze większych podejrzeń. Wyjął ją ostrożnie i dostrzegł na odwrocie pochyłe pismo, które zdecydowanie należało do kobiety. Mógł wybierać między matką, ciotką, Hermioną  i Pansy, ale żadna z nich nie kaligrafowała w ten sposób listów. Może Granger stanowiła w tej kwestii wyjątek, jednak widział się z nią niecałe półgodziny temu, więc wykluczył ją z grona podejrzanych już na wstępie. Otworzył szybko kopertę i wyciągnął krótki, acz rzeczowy liścik, a kiedy dobrnął do końca na twarz wypłynął mu lekko cyniczny uśmieszek.

            Wybacz mi Draco, ale z powodów zawodowych nie będę mogła towarzyszyć Ci na balu noworocznym w Londynie. Mam nadzieję, że rozumiesz i mi wybaczysz. Szkoda by było rujnować naszą owocną znajomość. Do zobaczenia w Innsbrucku za trzy tygodnie.
Twoja Miranda
P.S.: Nie zapomnij wziąć ze sobą nart.

Jedyne, czego nie powinien zapomnieć ze sobą wziąć, to towarzystwo Hermiony. Z tą myślą podarł liścik, a jego strzępki wetknął do kieszeni płaszcza i wszedł do domu. Od razu pojawił się przy nim zaspany Dulce, który usiadł na środku korytarza i patrzył się na niego zza wpół przymkniętych ślepi.
            - Wybacz mi Dulce. Zasiedziałem się trochę – podszedł do dobermana i podrapał go za uchem, a zwierzę ziewnęło przeciągle i poczłapało za nim do kuchni. Draco nalał sobie do szklanki wody i obserwował kątem oka zachowanie ulubieńca. Dulce patrzył się na niego, jakby porzucił go co najmniej na pół roku lub jak rodzic czekający na dziecko, aż wróci z imprezy, aby mu powiedzieć: wiesz, która jest godzina? Odruchowo spojrzał na zegarek i omal nie opluł się wodą. Jakim cudem było już po drugiej? Odstawił szklankę na blat i podszedł do dobermana, a następnie kucnął przy nim i pogłaskał go po łbie.
            - Chyba przegiąłem, co nie? – Dulce jak na zawołanie szczeknął, a po chwili zaczął lizać swego pana po wyciągniętej dłoni. Draco uśmiechnął się do niego i drugą ręką drapał go za uchem.
            - Dobrze wiedzieć, że ty też tak uważasz. – Zwierzę przekręciło lekko łeb w prawą stronę i wielkimi brązowymi ślepiami spojrzało na właściciela, jakby dawało mu do zrozumienia, że powinien rozwinąć swą wcześniejszą wypowiedź. Blondyn westchnął głośno i usiadł na panelach obok pupila, a ten od razu położył się obok niego, kładąc łeb na kolanach Malfoya.
            - Wszystko jest do dupy, Dulce – oparł głowę o ścianę za sobą i spojrzał na sufit. – Zaczęło być tak dobrze, ale oczywiście ten stan nie mógł się utrzymać do końca dnia. Znowu mnie odrzuciła, wiesz? – zerknął na dobermana, a ten polizał go po dłoni, jakby chciał w ten sposób dodać mu otuchy.
            - Poprosiła o czas – ostatnie słowo wymówił z niemal namacalną ironią – ale ile czasu można potrzebować? Dzień? Miesiąc? Rok? – westchnął głośno i ponownie oparł głowę o ścianę. – A to wszystko przez Pottera. Świętego, wtryniającego swój krzywy nochal tam, gdzie nie trzeba Pottera. Po kolacji potrzebowała czasu, a teraz? Będzie go pewnie potrzebować nieskończenie wiele.
Dulce mruknął w odpowiedzi, a na usta Draco wypłynął niemrawy uśmiech. Nawet jego zwierzę rozumiało, że Hermiona długo będzie go trzymać na dystans. Powinien się już do takiego stanu przyzwyczaić. W końcu ile to już razy dawała mu się zbliżyć, a następnie odpychała w kąt i kazała czekać. To było jak zwariowane koło – powtarzało się non stop i nie zanosiło się, aby miało w najbliższej przyszłości przestać. Jednak w całym dzisiejszym bagnie był jeden plus, a mianowicie list od Mirandy. Będzie mógł w spokoju pójść na bankiet z Hermioną i nie martwić się o spotkanie dwóch kobiet. I tak do niego dojdzie, ale ma trzy tygodnie, aby przygotować do tego wszystkiego Granger. Poza tym wciąż nie wykombinował, jak podmieni sfałszowane papiery na właściwe. Keffler zapewne trzyma je w zabezpieczonym sejfie, a żeby się do niego dostać będzie musiał współpracować z Hagen. Nie podobała mu się ta wizja, ale jakoś będzie musiał przez to wszystko przebrnąć. Oczywiście pozostawała sprawa zaklęcia zabezpieczającego. Przy dobrych lotach spali bądź wysadzi cały budynek, jeśli nie uda mu się znaleźć czaru przeciwdziałającego. Bo oczywiście to musiała być czarna magia… Westchnął do swych myśli i podniósł się pomału z podłogi, a za nim i Dulce, który spoglądał na niego z zaciekawieniem.
            - No i na co mi to wszystko było piesku? – podrapał zwierzaka za uchem, a ten zamerdał wesoło ogonem. Musi znaleźć kogoś, kto zna się na czarnej magii, a w szczególności tak zaawansowanej. Sam sobie z tym nie poradzi, a na Blaise’a w tej kwestii również nie ma co liczyć. Hermiona pewnie by mu pomogła, ale nie może do niej wpaść po kilku godzinach i prosić o przysługę. Chciała czasu to go dostanie, wedle życzenia. Zatem grono czarodziei posiadających informacje odnośnie zdejmowania czarnych uroków znacznie mu się pomniejszyło, żeby nie powiedzieć kompletnie zniknęło.
            - I co my teraz zrobimy, Dulce? – pies zerknął ciekawskim wzrokiem na blondyna i polizał go po dłoni. To ciekawe, że zwierzęta wyczuwają emocje swoich właścicieli i nawet się z nimi solidaryzują.

* * * * *

            Choć liczyła, że sen pozwoli jej zapanować nad nerwami i uspokoić się, to ku własnemu utrapieniu nie była w stanie zasnąć po tym wszystkim, czego doświadczyła dzisiejszego wieczoru. Wigilia od zawsze była niezwykłym czasem i kochała okres świąteczny, ale obecny rok obfitował zdecydowanie w zbyt emocjonujące wydarzenia. Męczyła ją sprawa ciotki Draco, a przede wszystkim tego, co starsza kobieta może od niego chcieć. Nie chciała, aby stała mu się jakakolwiek krzywda. Tym bardziej, że Yves jest jego rodziną, a ból zadany od najbliższych jest przecież najgorszy. Obawy, których była pełna przeszły nagle w zmartwienie na przypomnienie sobie ataku nerwicy u arystokraty. Nie zaprzeczała, że bała się wtedy, lecz bardziej troszczyła się o blondyna, aniżeli o siebie. Jeśli Malfoy nie zacznie czegoś robić, to schorzenie wykończy go zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Westchnęła głośno i przewróciła się na bok, zatapiając się w otaczającym pomieszczenie mroku. Draco ją otaczał, był dosłownie wszędzie, a na dodatek napatoczył się jeszcze Harry, który nie omieszka powiedzieć o wszystkim Pansy. Psychicznie nastawiała się na jutrzejszą awanturę, którą z pewnością urządzi jej przyjaciółka. Tym razem nie da się jednak tak łatwo spławić i powie jej, jak się sprawy mają. Będzie wściekła, prawdopodobnie Malfoyowi również się dostanie, ale teraz ma to w nosie. Przy nim czuje się bezpieczna, podnosi ją, kiedy upada, zawsze jest przy niej. Czemu ma go odrzucić? Sama poprosiła go o czas, o moment zastanowienia, a on się zgodził. To świadczy o jego zmianie, i to zdecydowanie na lepsze. Już sam fakt, że zgodził się na wizytę u psychiatry. Na to wspomnienie poczuła rozlewające się pomału po całym ciele ciepło. Gdyby była mu zupełnie obojętna, machnąłby pewnie ręką bądź powiedział, że nie powinna się wtrącać. Tymczasem przystał na jej prośbę bez żadnego sprzeciwu, czym wlał w jej serce kroplę nadziei. Może nadal jest nadęty i arogancki, ale tak dobrze znany jej egoizm jakby odchodził w zapomnienie. Za dużo dowodów dzisiejszego wieczoru dał jej arystokrata, że zależy mu na niej i nie zrezygnuje tak szybko z walki o nią. A ona pierwszy raz nie zamierzała mu niczego utrudniać.
            Przewróciła się kolejny raz w łóżku i zapaliła nocną lampkę stojącą na stoliczku. Podciągnęła kolana pod samą brodę i objęła je ramionami. Wszelkie obawy i niepewności odeszły od niej w mgnieniu oka. Wystarczyło tylko pomyśleć o Malfoyu. Już dawno nie czuła takiego wewnętrznego spokoju, jak w tej chwili. Wszystko jakby stawało się jaśniejsze, a pagórki na drodze życia same zaczęły się wygładzać. W końcu musiała się do tego przyznać sama przed sobą – Draco znaczy dla niej bardzo dużo. I tu znów powróciło do niej  uczucie niepewności, które mianowicie było związane ze starszą kobietą, z którą miała nieprzyjemność spotkać się w Malfoy Manor. Już w trakcie pierwszej rozmowy utwierdziła ją w przekonaniu, że jest jadowitą żmiją, a dziś jedynie podbiła stawkę. Zachowanie Yves nie dawało jej spokoju i zaprzątało głowę od momentu przybycia do domu. Najbardziej na świecie nie znosiła czegoś nie wiedzieć, a starsza kobieta ukrywała coś przed wszystkimi. Najbardziej bolało ją jednak, że owa sprawa z pewnością dotyczy Draco, a znając jego ciotkę, przynajmniej z doświadczonych dwóch spotkań, będzie to coś niesamowicie paskudnego i złowieszczego.
            Przeczesała ręką włosy i opadła bezsilnie na poduszki. Potrzebowała ciszy, czasu i spokoju, aby to wszystko przemyśleć. Ledwie jednak zamknęła oczy, a po całym mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Wygramoliła się niezdarnie z pościeli założyła na ramiona szlafrok, by następnie zbiec po schodach prosto na zaplecze. W ostatniej chwili zabrała spod poduszki różdżkę i z bijącym sercem otworzyła niepewnie drzwi. Widok stojącej po drugiej stronie osoby omal nie zwalił jej z nóg, a krew w żyłach momentalnie zastygła.
            - Dobry wieczór panno Granger – na twarzy Yves zagościł sztuczny uśmiech, gdy zwróciła się do Hermiony. – Mogę wejść czy będziemy rozmawiać w progu?

39 komentarzy:

  1. Bardziej zagmatwanej akcji dawno nie widziałem, co mnie niezmiernie cieszy. Niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba jestem specjalistką od "zagmatwanych akcji" :P

      Usuń
  2. Jezu jezu jezu jezu czytałam przed chwilą zakładkę AKTUALNOŚCI i wezbrała się we mnie taka straszna ciekawość i podniecenie. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. A podsumowując ten rozdział :

    1.Reakcja Harrego był po prostu wspaniała.
    2. Przebieg rozmowy Cyzi Lucjusza i Yves był bardzo ciekawy ale trochę ciężko było mi się połapać w tej klątwie rodzinne. Ośmielę się stwierdzić że byłam jeszcze bardziej nie doinformowana niż Narcyza XD. Ale pomysł ciekawy.
    3.Molly ty suk... ekchem jedyne co mnie trochę raziło w tej scenie był fakt że Molly była bardzo......jak by to powiedzieć nie kanoniczna ale może to tylko moje odczucie. Ale i tak mi isę podobało.
    Pozdrawiam i życzę weny. Pani Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiałam się, że fragment Lucjusz-Yves-Narcyza będzie niezrozumiały. Trzeba czytać go powoli i nadążać za tokiem myślenia autora, a o to raczej niełatwo, za co bardzo przepraszam. A jeśli chodzi o Molly... Większość bohaterów jest kompletnie niekanoniczna, więc pani Weasley również trafiła do tego worka. Może trochę ją naprawię, może nie, jeszcze ostatecznej decyzji nie podjęłam, ale dziękuję za opinię :)

      Usuń
  3. Rozdział świetny! (zresztą jak zawsze)
    Żal mi Ginny, nawet nie mogę pojąć dlaczego matka nie może zaakceptować wyboru własnego dziecka... To przykre :/ Mam nadzieję, że Artur przemówi Molly do rozsądku :)
    Akcja z Harrym była fenomenalna, zwłaszcza ta rozmowa! Uśmiechałam się jak głupia do ekranu monitora. ;p
    Hermiona i Draco... ach, po prostu szkoda mi na nich słów :D
    Oby wszystko się wyjaśniło! A Yves, do diabła z nią :33
    Weny życzę! :)
    pozdrawiam,
    Sann.

    Ps. Wiem, jestem okropna i nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia. Czytam Twojego bloga od samego początku, ale naprawdę nie korciło mnie do tego by komentować posty. Składam najszczersze przeprosiny i obiecuję poprawę! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaaaaaaaaa jak mogłaś w takim momencie ? Rozdział genialny! Blog genialny! Ty genialna! Znalazłam trochę literówek ale i tak jest genialny nie wytrzymam do 28. Co ta stara torba chcę od miony? Mam nadzieje,że będzie happy end oni muszą być razem uuu no dobra uspokoiłam się troche mam nadzieje że dodasz wcześniej rozdział :)
    Sory za błędy jestem na tel
    PS.jesteś genialna to najlepsze dramione jakie czytałam a było ich bardzo dużo,jesteś genialna
    PS2.mówiłam już że jesteś genialna?
    PS3.Pierwsza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pierwsza:( jesteś genialna
      Kocham narcyze i lucjusza w twoim opowiadaniu jeszcze niegdy nie spotkałam się z blogiem w którym malfoy się zmienił
      Molly to za przeproszeniem suka a blaise taki kochany
      Kocham cię realistko

      Usuń
  5. O matko mam przeczucie ze spotkanie z Yves będzie miało katastrofalne skutki w postanowieniach Hermiony. Juz prawie się oboje przyznali i znowu ta Yves! Jak ja jej nienawidzę grrr... A Molly zachowała się okropnie, jaką z niej egoistka, wybór był oczywisty. Rozmowa Pottera i Dracohermiona zaskakująco pokojowa, ale skoro między nimi uczucie jest aż tak widoczne to Potterowi musiałaby się porządnie wada wzroku pogorszyć aby tego nie zauważyć jak Hermiony stała się dla niego ważna i z wzajemnością :D mam nadzieje ze Hermiony nie zapadnie znowu w stan depresji po rozmowie z Yves. Pozdrawiam i życzę weny:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wybacz, ale na początku, jak zwykle zresztą, trochę się poczepiam.
    "- Wierzysz w to, w co chcesz wierzyć. Moje słowa nie mają dla ciebie znaczenia, Potter, więc co za różnica – odchylił się w fotelu i położył głowę na oparciu." - po "różnica" powinien być przecinek, a "odchylił" napisane wielką literą, ponieważ "odchylił" nie odnosi się konkretnie do wypowiedzi (pasowałoby np. mruknął, powiedział, rzekł, zawołał, itd.), tylko do czynów Draco.
    Druga sprawa to słowo "zresztą", które, akurat w tych zdaniach, gdzie go użyłaś, powinno być razem. Osobno, tylko jeśli chodzi o resztę, np. w sklepie.
    Teraz czas na treść. Nie ukrywam, że jestem pod wielkim wrażeniem, bo rozdział jest świetny, ciekawy, dużo się dzieje i widać, że dałaś mu "odpocząć", dopracowałaś go i mam nadzieję, że jesteś z niego dumna, bo, naprawdę, jest z czego!
    Swoją drogą ten miesiąc minął mi naprawdę szybko i już zdążyłam zapomnieć o ostatniej akcji w poprzednim rozdziale oraz o tym, jak bardzo nie mogłam doczekać się reakcji Harry'ego. Była dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażałam, autentycznie.
    Był zszokowany, zmieszany, zdenerwowany i zaczął im matkować. <3 Duży plus za rozłożenie ich rozmowy, bo, podejrzewam, całość czytałoby się trudniej, wydawałoby się monotonne i mogłabym mieć dosyć, mimo ciekawych dialogów.
    Podobało mi się, że Potter coś jednak na końcu zrozumiał i odpuścił oraz to, że Hermiona ma swoje własne zachowania. Mam na myśli to, że reaguje dokładnie tak samo, jest ludzka, realna, nie jest idealna, a Draco przeszkadza, że ciągle ma jakieś wątpliwości.
    Co do rozmowy w Malfoy Manor, Ives mnie przeraża, a jej wizytę w Londynie wytłumaczyłaś, według mnie oczywiście, bardzo prawdopodobnie i ciekawie, bo nie bawiłaś się w jakieś przejmowanie firmy, o które, przyznam się, wcześniej Cię podejrzewałam, tylko wykorzystałaś ich ród i wymyśliłaś coś tak genialnego. Nie mogę się doczekać, aby w końcu się dowiedzieć, do jakich kroków posunęła się ciotka. Jej osobiście bym nie polubiła, bo działałaby mi na nerwy, ale jej postać uwielbiam! Niesamowita OC.
    Dodatkowo reakcja Narcyza była naprawdę świetna. W końcu martwi się o swojego syna i mam nadzieję, że zrobi wszystko, żeby w jakimś stopniu powstrzymać Ives.
    Święta w Norze też chyba nie można było zaliczyć do udanych, zważywszy na kłótnię Ginny i Molly, która, moim zdaniem, zareagowała zbyt mocno i myślę, że pani Weasley nie byłaby jednak w stanie skierować takich słów do swojej jedynej córki. W każdym razie fragment zrobił na mnie wrażenie.
    O wiele bardziej polubiłam mi się scena z Billem i Zabinim, którzy dobrze się dogadywali. Podobało mi się porównanie czarnoskórego do Fleur, której Molly nie znosiła i dopiero teraz rozumiem, dlaczego tak gwałtownie zareagowała na narzeczonego Ginny. Francuzka po prostu ją denerwowała, a Blaise był Ślizgonem, byłym śmierciożercą.
    Ech, niełatwe to życie twoich bohaterów.
    Podsumowując, rozdział podobał mi się bardzo, gdyż, powtarzam jeszcze raz, ale to prawda, był naprawdę dopracowany i widać, że ten miesiąc przerwy dobrze na Ciebie wpłynął, dlatego też myślę, że nie powinnaś spieszyć się z kolejną notką i dodać ją na spokojnie, kiedy będziesz z niej przynajmniej w 99% zadowolona. :)
    Pozdrawiam i do następnego razu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "...po "różnica" powinien być przecinek, a "odchylił" napisane wielką literą, ponieważ..." - miała być kropka, nie przecinek. Mój błąd.

      Usuń
    2. Bardzo podobają mi się Twoje komentarze. Widać, że poświęcasz każdej notce uwagę, nie skaczesz wzrokiem po tekście, szukasz błędów, których ja nie dostrzegam bądź pominęłam. Trzymasz emocje na wodzy, chwalisz wtedy, kiedy jest to wskazane, a jeśli coś Ci się nie podoba mówisz o tym otwarcie, a przy tym z wyczuciem. Dlatego uwielbiam czytać Twoje rady i nagany. Mam lepszą świadomość tekstu oraz siebie, jako autora.
      Wracając jednak do rozdziału.
      Błędy są zawsze, ale cieszy mnie, że dzisiejsze ( no dobrze, wczorajsze) nie były tak karygodne. Poprawiłam te bardziej rażące już teraz, a za literówki mam nadzieję zabrać się w nocy, bo zaraz lecę na egzamin poprawkowy z wiedzy o historii Hiszpanii.
      Harry miał zareagować zupełnie inaczej, ale zmieniłam koncepcję, ponieważ fragmenty z nim wydawały mi się nierealne, a dodatkowo dialogi były strasznie wymuszone. Uznałam, że taka "mamusia" może wypaść zdecydowanie lepiej, co mam nadzieję udało mi się odpowiednio pokazać.
      Nad Draco i Hermioną nie będę się rozwodzić. Każdy już chyba zauważył, że ich relacja to klasyczna sinusoida. Raz jest dobrze, a raz źle. Tak naprawdę trochę nad tym nie panuję, a wszystko dlatego, że nie chcę, aby akcja zaczęła być strasznie monotonna.
      Yves jest złośliwa, wredna, opryskliwa, egoistyczna, ale gdzieś tam w środku jest nadal człowiekiem. W pełni zrozumiane, że działa na nerwy i nikt praktycznie za nią nie przepada, ale czy nie taka jej rola w opowiadaniu? Zdradzę, że w przyszłym rozdziale pokaże się nam z nieco łagodniejszej strony, a czas zdecyduje, jak potoczą się jej dalsze losy, a zarazem Draco i Hermiony.
      Oj tak, rozdział jest znaczniej lepiej dopracowany, choć przyznam się, że na pisanie nie miałam zbyt wiele czasu. Zbudowałam fragment Lucjusz-Narcyza-Yves, a potem wszystko stanęło na tydzień, a kiedy już usiadłam do komputera miałam totalną pustkę w głowie. Rozdział 42 jest już gotowy, ale to jedynie prototyp. Bez poprawek, uwag i szczegółowej analizy, nad którymi zamierzam posiedzieć na weekend. Nic na pośpiech, tylko spokój i równowaga :)

      Również pozdrawiam i osobiście liczę, że zastosuję się do Twych kolejnych porad,
      Realistka

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Bardzo się cieszę, że lubisz czytać moje komentarze. Miałam wrażenie, że moje czepialstwo jest raczej irytujące. :D
      Relacja Draco i Hermiony faktycznie zmienia się cały czas, ale chyba właśnie to mi się w niej najbardziej podoba. Wydawałoby się to dziwne, gdyby Hermiona nagle, po tak traumatycznych przeżyciach, zdecydowała się na związek z Malfoyem niemalże od razu. Oczywiście, nie można też tego ciągnąć w nieskończoność i panna Granger musi robić jakieś postępy, jakim, na przykład, było przyjęcie propozycji na spędzenie wigilii w Malfoy Manor.
      Swoją drogą jestem strasznie ciekawa, jak Ives zachowa się w następnym rozdziale, skoro ma pokazać tę łagodniejszą stronę. +podziwiam, że napisałaś go w takim szybkim tempie, ja nie umiem się zmusić, żeby napisać cokolwiek w ciągu miesiąca. :|
      Dobrze, że robisz wszystko na spokojnie i się nie spieszysz. Wyjdzie Ci to na dobre, a poza tym założę się, że żaden (prawdziwy) czytelnik nie będzie miał nic przeciwko, jeśli dodasz nową notkę parę dni później. :)

      Usuń
  7. Fajny rozdział :) Nie dość , że długi to jeszcze bardzo ciekawy . Podobała mi się sytuacja pomiędzy Draco , Hermioną i Harry'm . Jestem bardzo ciekawa kolejnego rozdziału tzn. Jak przebiegnie rozmowa Hermiony z Yves . Również sytuacja w domu Weasley'ów była bardzo ciekawa :) Chciałabym jeszcze dodać , że bardzo fajnie opisujesz przemyślenia i uczucia bohaterów . Lubię , gdy jest przedstawione co bohater opowiadania sądzi w danej chwili :) Ogólnie rozdział bardzo fajny i przyjemnie się go czyta :)
    Pozdrawiam i weny życzę :*
    zakręcona01

    OdpowiedzUsuń
  8. Będzie krótko, bo trza się uczyć.
    Ale się porobiło. Chyba miałaś jakiś ciężki okres za sobą, bo dawno nie widziałam, by autor aż tak się wyżywał na w sumie wszystkich bohaterach. Niemniej, rozdział świetny. ;)
    Życzę weny!
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Tego to ja się nie spodziewałam. Punkt dla Harrego, że tak to przyjął. Wątek z tą klątwą tak mnie zaskoczył więc nie wiem co powiedzieć. Zszokowała mnie postawa Molly. Zawsze w mojej wizji byłą pełna empatii i wyrozumiałości. Podczas czytania myślałam, że ta jeszcze jedna wizyta to będzie Ron, dlatego ta Yves zwaliła mnie z nóg. Liczę, że Hermiona się nie da i się jej postawi. A co do Draco to jego uwielbiam czegokolwiek by nie zrobił.
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny.

    OdpowiedzUsuń
  10. Chcę jeszcze i to szybko!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Tyle czekałam i... Jest!
    Jak mogłaś zakończyć w TAKIM momencie? Chryste Panie, przez Ciebie mój umysł pęka od nadmiaru myśli, a jutro mam biologię! Będziesz za to wszystko odpowiadać! XD
    Jak ja nie trawię Yves... Za każdym razem kiedy ona się pojawia, mam ochotę trzasnąć czymś porządnie o ścianę.
    Twoja Molly... Widać, że jest dobrą matką i martwi się o swoje dzieci, jednakże jej uprzedzenia ją zgubiły. Powinna głębiej zastanowić się nad tym, co tak naprawdę jest "dobre" oraz jakie są realia. Helloooł, czasy się zmieniły, bejbe. Szczęście, że Bill go polubił (jeden z moich ulubionych 'braci').
    Potter jak zwykle w złym momencie. Przez pewien moment myślałam, że któryś z nich skończy z czerwoną niespodzianką na twarzy, ale ku mojemu szczęściu, tak się nie stało. Potti kombinował dobrze, ale nie dostatecznie. Gdyby zaczął od innej strony i wziął go podstępem, to może coś by z tego wyszło, ale Dracze tak naprawdę sam nie wie co chce. Czekam niecierpliwie na te 'dwa słowa'. A nasza Hermionka? Rozumiem stratę dziecka i w ogóle, ale sporo czasu minęło i powinno się jakoś złagodzić. Celowo nie użyłam słów 'pogodzić', ponieważ wiem, że tak się po prostu nie da i mimo mojego wieku jestem w stanie to zrozumieć. Jednakże Herm też powinna już wybrać...
    Wracając do problemów Smoka i jego pracy. Mam dziwne uczucie, że umowa Kllumpa? Kluffa? Nie wiem jak on się nazywał, mniejsza z tym... Umowa, a raczej sam facet ma związek z Yves. Może to tylko moje myśli...
    Wróciliśmy do Ciotuni. Trochę nie zrozumiałam tej klątwy. Czy mogłabyś mi w skrócie napisać, na czym ona mniej-więcej polega? Z góry dziękuję.
    To chyba na tyle z moich lubię-nie lubię.
    Rozdział w miarę długi i całkiem przyjemny. Poprawił mój zszargany humor i brak koniobowości. Cieszę się, że rozdziały będą pojawiać się częściej, gdyż Twoje opowiadanie jest jednym z moich ulubionych.
    Mam nadzieję, że następny rozdział nie będzie dotyczył S&R, gdyż mam ochotę "dokończyć" to co zaczęłam :P Po prostu to trzyma mnie w napięciu!
    Pozdrawiam, życzę weny i czekam na następny rozdział,
    KH.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klątwa jest faktycznie trochę ciężka do zrozumienia, ale już piszę, o co w niej chodzi. Zacznijmy może od tyłu: jeśli Draco ożeni się z Hermioną, która nie jest czystej krwi, wtedy nie będą mogli mieć dzieci, gdyż chłopak stanie się bezpłodny. Tym samym nie będzie dziedzica, a jeśli go nie będzie, Yves umrze, a zarazem ród Malfoyów również, gdyż nie będzie potomka. Yves będzie żyła tak długo, dopóki do rodziny nie zostanie wprowadzona nieczysta krew. Klątwa przechodzi z ojca na syna, jest dziedziczna, gdyż Yves rzuciła ją na Septimusa, który był jej bratem i cała męska część rodu Malfoyów została w ten sposób "zarażona". To w skrócie najważniejsze informacje. W razie niejasności pytaj, a ja z chęcią odpowiem :)

      Pozdrawiam serdecznie,
      Realistka

      Usuń
    2. A co gdyby chcieli "postarać się" o dziecko przed ślubem? Wtedy Draco nie będzie jeszcze bezpłodny, więc jestem ciekawa, jakby to wyglądało.

      Usuń
    3. Nie wiem, czy mój tok myślenia jest teraz dobry.

      Usuń
    4. Lianno Pie uprzejmie proszę o wyjście z mojej głowy, gdyż wkraczasz w miejsca, które nie powinny być dostępne czytelnikowi ;)

      Usuń
    5. Ach, czyli może jednak moje rozumowanie jest dobre. Ale dobra, dowiem się w swoim czasie i już nie męczę pytaniami. :D

      Usuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nigdy nie dasz im spokoju? ;)
    Klątwa, lubię klątwy, jest jeszcze gorsza niż moja, ja uśmiercałam tylko jedną osobę, Ty cały klan. Dracon wyjdzie z siebie jak się o tym dowie coś tak myślę 😉
    Pottuś, podoba mi się. Zawsze wszędzie go pełno.
    Czekam na miniaturkę ;)
    Pozdrowienia
    Nox

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu wszyscy uważają, że w tym rozdziale wybitnie wyżywam się na bohaterach? Oj Siostro, Draco nie tylko wyjdzie z siebie, on uderzy jak góra lodowa w Titanica ;)

      Usuń
  14. Twoje opowiadanie strasznie mi się podoba i dzięki tobie doznałem weny, by postarać się wytężyć ten pusty łebek i samemu zacząć tworzyć. A tobie życzę jak najlepiej w życiu prywatnym i abyś zawsze znachodziła czas na tworzenie kolejnych rozdziałów dla swoich czytelników.

    OdpowiedzUsuń
  15. Świetny rozdział , życzę dużo weny . :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Zawsze się tak dużo dzieje.. Suuper, że już wróciłaś bo brakowało mi twojego opowiadania. Postawa Molly mimo,że paskudna to uważam, że to świetny pomysł. W życiu nie jest tylko kolorowo.. Yves ta baba mnie zarazem intryguje jak denerwuje. I wrócił odieniony Malfoy Senior wkońcu się nie kłucili tylko opanował chłód w głosie i mam nadziej, że załatwi to po męsku.. Czekam na kolejny
    Pozdrawiam :*
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń
  17. Jak mogłaś nam to zrobić? Zakończyć rozdział w takim momencie to istne tortury. Cieszę się, że wreszcie wyjaśniła się sprawa przyjazdu ciotki Draco i jej planów wobec niego. Fakt faktem ciekawa sprawa z tą klątwą. Mam nadzieję, że Malfoy podejmie dobrą decyzję i zawalczy o swój związek z Hermioną. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
    http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  18. Harry i jego elokwencja rozwaliły system. Miałam niezły ubaw podczas wszystkich scen w mieszkaniu Hermiony. Nawet nie wspomnę o Malfoy, który nagle w ramach zapewnienia sobie spokoju zaczął szkicować.
    Kolorowo być przestaje, gdy akcja przenosi się do Malfoy Manor. Nigdy nie lubiłam Yves. Zawsze uważałam, że coś z nią jest nie tak. Że pod tą skorupą arystokratki znajduje się jakaś zgnilizna. Jednak moje spekulacje co do jej demonicznej strony nawet w połowie nie oddawały tego, jaka z niej paskuda, wyrachowana, bezduszna zołza - wiele mnie kosztowało, aby nie użyć tu znacznie mocniejszych epitetów, ale powtarzam sobie, że na forum publicznym nie wypada. Draco nie może jej ulec, co ona sobie w ogóle wyobraża? Nie, nie mieści mi się to w głowie jak można być tak... zjawisko u mnie rzadkie, ale teraz najzwyczajniej w świecie brak mi słów. W tym momencie mam jedno marzenie; przeczytać o tej prukwie znajdującej się trzy metry pod ziemią, najlepiej w betonowej trumnie, co by mieć pewność, że gadzina nie wylezie.
    Kolejna baba której się za przeproszeniem w dupie poprzewracało - Molly Weasly. Ją również ostatecznie powaliło. Jak można w taki sposób potraktować własne dziecko? Nie wierzę, że to wszystko w powodu jednego chłopaka, które nawet nie starała się poznać. Będzie tego żałować i to bardzo, tylko, że może się opamiętać, gdy już będzie za późno, o ile już nie jest.
    Co jest z tymi babami? I jeszcze oczywiście Yves musiała pogrążyć zupełnie ten dzień i pchać się do Hermiony. Błagam, niech ona ją czymś przeklnie albo chociaż zabarykaduje się w domu i natychmiast wezwie Dracona. Ta stara pokraka znowu jej coś nagada i nic dobrego z tego nie będzie.
    Uff, trochę się rozpisałam, ale musiałam przelać całą swoją frustrację na komentarz. W ramach dodam jeszcze, że rozdział jest niesamowity.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  19. Cos czuje ze ta Yves nagada Hermionie o klątwie i Herma będzie sie trzymała jak najdalej od Dracona :/
    《~♡~》

    OdpowiedzUsuń