Przepraszam, że rozdział pojawia się tak późno, ale wcześniej nie miałam za bardzo czasu. Nie wiem, czy mnie za niego zlinczujecie, bo akcja może nie przypaść do gustu, czy może tym razem trafiłam i wszystko jest tak, jak być powinno. Ja jestem z niego zadowolona, a w komentarzach z chęcią poznam Waszą opinię.
Rozdział 33 ukarze się 4 października. Po tym terminie, jak zapowiadałam i uprzedzałam, nieodwołalnie wracam do systemu publikacji co dwa tygodnie. Wybaczcie, ale mam tak potworny plan na pierwszy rok studiów, że nie mogę zmienić decyzji. Wciąż mnie nosi, że we wtorki będę kończyć po godzinie 20.00 i nie mam ani jednego dnia wolnego, podczas gdy moi przyjaciele i rówieśnicy z liceum mają wolny jeden dzień w tygodniu. I gdzie tu sprawiedliwość?
Jak zdążyliście zauważyć, a jak nie to właśnie kierujecie swój wzrok w kierunku zakładek, pojawiła się nowa zakładka: PYTANIA DO MNIE I O MNIE. Została stworzona właśnie po to, by pytać, o której pojawi się rozdział, czy w ogóle się pojawi, etc. Możecie zadawać tam najróżniejsze pytania począwszy od bloga, a kończąc na moim życiu prywatnym. Oczywiście w granicach rozsądku ;) Więcej informacji znajdziecie w samej zakładce, a mnie nie pozostaje nic innego, jak czekać na nurtujące Waszą ciekawość pytania i zaprosić do czytania.
Realistka
P.S.: Dziękuję za oddane do tej pory na mojego bloga głosy w konkursie na bloga miesiąca :) Pamiętajcie, że konkurs kończy się 30 września, więc jeśli macie ochotę zagłosować to jest jeszcze ku temu sposobność.
* * * * *
Strach to normalne uczucie i
towarzyszy każdemu człowiekowi. Ludzie boją się różnych rzeczy – pająki, węże,
ciemność, zamknięte pomieszczenia. Czasem udaje się nad strachem zapanować, żyć
z nim i nie dać sobą kompletnie zawładnąć. Zdarzają się jednak momenty, że
fobia jest od człowieka silniejsza. Nagły paraliż ciała, bijące szybciej serce,
głos utkwiony w krtani, praktyczny bezdech. Jeśli takie objawy ma rodzący się
strach, to jak odróżnić go zatem od miłości, której oznaki niczym się nie
różnią?
Stała przed Malfoyem i czuła, jakby
spadała w ogromną przepaść. Słowa Yves doprowadziły ją na skraj urwiska, ale
obecność arystokraty pchnęła ją w ciemną głębinę. Nie było szans, żeby się z
niej wydostała. Strach okazał się tym razem o wiele silniejszy niż dotychczas.
Przeszłość wróciła. Zacisnęła długie i wąskie palce na jej szyi i dusiła ją do
utraty tchu. Palące spojrzenie Dracona zadawało podobny ból. Bała się. Bała się
jak nigdy dotąd, że teraźniejszość ją przytłoczyła, a przeszłość tylko czekała,
aby znów wróciła w jej ramiona i dała się bez reszty wciągnąć depresji. Nie
mogła złapać oddechu, a serce w tym czasie nie ustępowało i biło ze zdwojoną
siłą. Wszystkie mięśnie jakby zastygły w bezruchu włącznie z głosem utkwionym w
gardle. Nie mogła zrobić nic. Przytłaczało ją życie, w którym się znalazła, a w
szczególność obecność Malfoya, którego spojrzenie trzymało ją w potrzasku.
Dostrzegła w nim to, przed czym uciekała i czego tak bardzo się bała – swoje
własne uczucia.
Hermiona w tym momencie nie różniła się niczym
od przerażonego zwierzęcia, które niechybnie miała spotkać za chwilę śmierć.
Draco wyczuwał jej paniczny strach, który napierał na dziewczynę z każdej
możliwej strony. Jego bolało od samego patrzenia na stan, w którym znalazła się
kobieta, a co dopiero, gdyby sam się w nim znalazł. Postawił niepewnie krok w
jej stronę. Kasztanowłosa nie zareagowała na niego, więc postanowił zrobić
kolejny. Im był bliżej niej, tym mocniej odczuwał paraliżujący dziewczynę
strach. Jeszcze nigdy z czymś takim się nie spotkał. Nie wiedział, czy aby na
pewno postępuje dobrze, ale nie mógł w tym momencie odpuścić. Jeden
gwałtowniejszy ruch, a Granger ucieknie niczym spłoszone zwierzę. Postawił
kolejny krok, stając tym samym przed wystraszoną Hermioną. Emocje widoczne w
jej bursztynowych tęczówkach zmieniały się z zatrważającą szybkością. Widział w
nich ból, smutek, żal, cierpienie, rozpacz, ale przede wszystkim lęk, który
zdecydowanie królował w kobiecie. Powoli wyciągnął w jej kierunku rękę. Wtedy
kasztanowłosa cofnęła się gwałtownie do tyłu, prawie potykając się o własne
nogi. Widok przerażonej dziewczyny działał na niego niczym płachta na byka,
ponieważ wiedział, że znalazła się w tym stanie przez członka jego rodziny.
Usłyszał jej przyduszony i cichy głos.
- Idź stąd, Malfoy. Proszę, idź
stąd. – Zbliżył się do niej powoli bojąc się, że dziewczyna ucieknie jak przed
chwilą, mimo że nie bardzo miała gdzie. Patrzył w jej przerażone oczy i nie
mógł znieść tego widoku. Kiedyś napawałby się jej stanem i długo gnębił, dopóki
by się nie popłakała. Teraz nie potrafił. Gdy patrzył w jej bursztynowe
tęczówki smutek w nich zawarty przechodził również na niego. Tak jakby byli z
Granger połączeni i odczuwali emocje drugiej osoby. Hermiona cofała się wraz z
każdym kolejnym krokiem blondyna, aż wpadła na ścianę i przylgnęła do niej
całym ciałem. Gdy Draco stanął blisko niej zamknęła oczy i odwróciła głowę w
lewą stronę. Przypominało mu to scenę z filmu, gdzie występowała przemoc
domowa. Granger zachowywała się niczym sponiewierana żona, która czeka na
policzek, który wymierzy jej pijany mąż. Ten widok ścisnął mu serce tak
boleśnie, że głos ugrzązł mu w gardle. Wyciągnął w jej kierunku rękę, ale w
połowie drogi zawahał się. Nie wiedział, jak zareaguje dziewczyna. Była w takim
stanie, że bał się, iż każdy jego ruch zinterpretuje jako próbę agresji.
Zacisnął z bezsilności wargi i opuścił dłoń. Wściekłość brała nad nim górę z
każdą kolejną sekundą patrzenia się na kasztanowłosą kobietę. Jakim człowiekiem
trzeba być, żeby zrobić ze szczęśliwej dziewczyny w przeciągu piętnastu minut
wrak człowieka? Podświadomość szybko dała mu odpowiedź, nie bawiąc się nawet w
najmniejszą delikatność. Trzeba być
Malfoyem. Yves dowiodła mu, że niewątpliwie należy do jego rodziny i to w
wyjątkowo brutalny sposób. Nie musiał pytać Hermiony, o czym ciotka z nią
rozmawiała. Jak na dłoni było widać, że ugodziła w najczulszy punkt dziewczyny,
a mianowicie śmierć jej dziecka. To nawet nie było podłe, a po prostu
bezlitosne. I pomyśleć, że dostrzega to osoba, która jeszcze niedawno gnębiła
ją na każdym kroku. Ta myśl poruszyła Dracona, wprawiając jego serce w szybsze
bicie. Najdelikatniej jak potrafił położył jej dłonie na policzkach i obrócił
powoli w swoją stronę. Hermiona wciąż miała zamknięte oczy, jednak pod wpływem
jego dotyku i subtelnego gładzenia powieki zaczęły ustępować, aż skrzyżowała
swe zlęknione spojrzenie ze srebrnymi oczami Malfoya.
- Nie bój się, Granger. Nic ci nie
zrobię. – Nie odpowiedziała, a jedynie rozchyliła lekko wargi. Oczy arystokraty
były przepełnione troską. Miała wrażenie, że zatraca się w nich bez pamięci.
Ich głębia uspokajała ją, choć wciąż czuła mocne uderzenia serca, jakby chciało
wyrwać się z jej wątłego ciała. Malfoy zbliżył się do niej jeszcze bardziej, a
ona odkleiła się od ściany, w której szukała ratunku. Na jego ustach dostrzegła
zarys uśmiechu, a po chwili usłyszała jego cichy głos.
- Chodź tu do mnie. – Jej ciało
zareagowało błyskawicznie. Wtuliła się w Dracona, chowając twarz w jego klatce
piersiowej, a po chwili poczuła mocne ramiona mężczyzny, oplatające ją w talii.
Czuła i słyszała, jak serce blondyna bije szybko i mocno, zupełnie tak jak jej.
Malfoy oparł swój podbródek o jej głowę i delikatnie gładził ją po plecach.
Tylko jego dotyk działał na nią tak uspokajająco. Tylko przy nim potrafiła się
wyciszyć tak szybko i zapomnieć o niedawnym koszmarze. Nie wiedziała, jak udało
jej się wydusić z siebie głos, ale nie czuła już strachu. Nie takiego, który
trzymał ją w swoich sidła jeszcze minutę temu.
- Nie odchodź. – Ta błagalna prośba
budziła w nim uczucia, których jeszcze nigdy nie doznał. Bycie w tym momencie
przy Hermionie było dla niego punktem honoru. Nie mógł jej zostawić. Nie w
stanie, w którym się znajdowała. Yves otworzyła ranę jej przeszłości z taką
agresją, że serce dziewczyny krwawiło, rozpadając się na miliony kawałeczków, a
przy tym także i jego. Niewysłowiony ból, który teraz czuł paraliżował całe
jego ciało. Objął kasztanowłosą kobietę jeszcze mocniej, zamykając na chwilę
oczy i rozkoszując się jej subtelnym zapachem. Jak zwykle pachniała
konwaliami. Nie potrafił jej puścić,
mimo że powinien. Była tak krucha i delikatna, że bał się, iż zrobi jej
krzywdę, gdy przytuli ją jeszcze mocniej. Czuł kręgosłup i żebra dziewczyny pod
swoimi palcami i nie mógł opanować rodzących się w nim żalu i wściekłości.
Depresja po śmierci Fredericka zrobiła z niej chodzący szkielet. Nie dopuści,
aby jeszcze kiedykolwiek stała jej się taka krzywda.
- Nigdzie się nie wybieram. – Oparł
swój policzek o czoło dziewczyny i gładził ją wciąż po plecach, walcząc ze
sobą, aby nie zacząć na nią krzyczeć. Nie mógł prawić jej teraz kazań o zdrowym
trybie odżywiania. Hermiona doznała w swoim życiu tak wiele krzywdy, że jego
krzyk pogorszyłby jedynie jej stan. Zdał sobie sprawę, że znalazł się przy niej
w odpowiednim momencie. Gdyby do niej nie przyszedł z pewnością wylewałaby
morze łez i zamknęła się w sobie na kolejne długie miesiące. Nie potrafił
tłumaczyć się ciekawością. Cholera, on się po prostu o nią martwił! Od początku
wiedział, że Yves nie ma czystych intencji wobec Granger. Czuł, że coś się
święci i nie pomylił się w swoich przypuszczeniach. Nie miał jedynie pojęcia,
że ciotka jest zdolna posunąć się do czegoś tak obrzydliwego. Ogarniała go
czysta furia, gdy tylko pomyślał o starszej kobiecie. Nie odpuści jej. Nie po
tym, co zrobiła Hermionie. Jego myśli zostały przerwane przez ledwie słyszalny
głos kasztanowłosej kobiety.
- Obiecaj. – Najczulej jak tylko
potrafił uniósł jej podbródek i spojrzał w bursztynowe oczy. Kąciki jego ust
uniosły się prawie niezauważalnie i obdarzył ją czymś na kształt uśmiechu.
Pomimo ogólnego stanu kobiety był z niej dumny. Nie uroniła ani jednej łzy, a
spodziewał się, że będzie płakała niczym dziecko. Pogładził ją po policzku, a
uśmiech na jego twarzy poszerzył się.
- Co tylko zechcesz.
- Obiecaj, że już jej nie zobaczę. –
Spojrzał w jej oczy i nie mógł nie przystać na jej prośbę. Zresztą w ogóle nie
brał odmowy pod uwagę. Zamierzał trzymać Yves jak najdalej od Hermiony, a
zarazem wszystkich, którzy mogliby skrzywdzić ją choć w minimalnym stopniu.
- Nigdy, Granger. Masz moje słowo.
Nie zbliży się do ciebie nawet na krok. – Czuła jak ogarnia ją błogi spokój po
słowach Malfoya. Miała wrażenie, jakby jego ramiona odgradzały ją od bolesnej
przeszłości. Przy nim potrafiła radzić sobie ze śmiercią syna, iść do przodu i
nie oglądać się za siebie. Zdała sobie sprawę, że arystokrata jest jedyną
osobą, która jest stanie w pełni ją ochronić. Gdy był w pobliżu potrafiła się
śmiać, cieszyć się każdym dniem i żyć pełnią życia. Napełniał ją nieznaną jej
dotąd siłą. Mobilizował ją do działania, a przy tym czuwał nad każdym jej
ruchem, jakby wiedział, że z nim zajdzie o wiele dalej, niż bez niego. Słowa
Yves odeszły w niepamięć. Zaczęła patrzeć na to z zupełnie innej perspektywy.
Oboje są dorośli, sami podejmują decyzje i mierzą się z ich skutkami. Draconem
nikt nie steruje i nikt nie wybiera za niego, a tym samym nikt nie ma prawa
ingerować w jego życie. Nawet jego ciotka. To on będzie decydował, czy ich
znajomość ma szansę przetrwać i przede wszystkim, czy oboje na siebie
zasługują.
- Ona powiedziała, że chce tego
miejsca. – Draco patrzył w bursztynowe tęczówki Hermiony i na rodzące się w
nich rozgoryczenie. Zaskoczyły go słowa kasztanowłosej. Bo niby po co Yves
świeżo otwarta czekoladziarnia? Nie zdążył jednak zadać kobiecie tego pytania. –
Powiedziała, że i tak je dostanie. Ja nie mogę… Nie chcę jej go oddawać.
- Spokojnie, Granger. Niczego jej
nie oddasz. Nie dopuszczę do tego. – Nie miał najmniejszego pojęcia, jakie
plany miała Yves. Coś mu jednak mówiło, że nie bez przyczyny wybrała akurat
kawiarnię Granger. Będzie się musiał tego wszystkiego dowiedzieć, o ile
wcześniej nie udusi tej starej baby. Nie zamierzał puścić w niepamięć tego, co
zrobiła Hermionie i słono mu za to zapłaci. Objął jej twarz unosząc nieco
wyżej. Poczuł dłonie kasztanowłosej nieśmiało dotykające jego szyi.
- Nie wolno ci się jej bać,
rozumiesz? A jeśli dowiem się, że odezwała się do ciebie choćby słowem
gwarantuję, że gorzko tego pożałuje.
- Wybierzesz mnie zamiast rodziny? –
Pokręcił przecząco głową i oparł swoje czoło o jej. Gdy się do niej odezwał
mówił z taką stanowczością i chłodem, że trochę się przeraziła. Zacisnęła swoje
palce nieco mocniej na jego karku i przysunęła się do niego tak blisko, na ile
starczyło jej miejsca. Między ich ciała nie wcisnęłaby się nawet szpilka. Czuła
ciepły oddech Dracona, który drażnił jej wargi. Jego palce na policzkach paliły
żywym ogniem, a jednak to uczucie było tak przyjemne, że zatraciła się w nim
bez reszty.
- Ona nie jest moją rodziną. Nie ma
prawa się nią mianować. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby cię przed nią
ochronić i każdym, kto zechce wyrządzić ci krzywdę, rozumiesz? – Kiwnęła ledwo
zauważalnie głową, a usta Dracona znalazły się dosłownie milimetr od niej.
Rozchyliła lekko wargi, ale nie odważyła się sięgnąć do jego ust. Mimo
szaleńczo bijącego w jej piersi serca i urwanego oddechu czuła, że nie powinno
dojść między nimi do takiego zbliżenia. Nie potrafiła się jednak od niego
odsunąć, ani tym bardziej go odepchnąć. Usłyszała przepełniony troską głos
mężczyzny, a jego ciepły oddech muskał jej wargi, doprowadzając do obłędu.
- Ufasz mi? – Od tego jednego słowa
zależało, czy mury między nimi zostaną zburzone. Tylko to jedno słowo dzieliło
ich od siebie. Czas przestał dla nich istnieć. Nie liczyło się kompletnie nic,
a jedynie pragnienie bliskości drugiej osoby. Oboje tego chcieli i nieświadomie
wyczekiwali. Mieli wrażenie, jakby znaleźli się na pograniczu dwóch światów.
Nawet dźwięk wchodzenia po schodach nie oderwał ich od siebie. Stali wpatrując
się w swoje oczy i czekając na to jedno upragnione słowo, które zmieniłoby
między nimi wszystko. Wszelkie bariery runęłyby z kretesem. Draco ponowił swoje
pytanie w tym samym momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Ufasz mi? – Jego usta musnęły
wargi Hermiony. Cudem nad sobą panował, a powstrzymywało go jedynie jej
przyzwolenie. Widział iskierki pożądania w jej oczach, czuł jej gorący oddech
mieszający się z jego własnym, szaleńcze bicie serca w jej piersi, ale bez tego
jednego słowa nie mógł zrobić niczego. Postawił wszystko na jedną kartę,
wszystko zależało od kasztanowłosej kobiety w jego ramionach. Pukanie ponowiło
się, a oni wiedzieli, że czas kurczy się nieubłaganie. Emocje w nim wprost
szalały, ale obiecał sobie, że nie podejmie za Hermionę decyzji. Tylko to jedno
słowo, którego oczekiwał dzieliło ich od siebie. I gdy kasztanowłosa już prawie
je wypowiedziała, drzwi nagle się otwarły, a oni spojrzeli na nie, gdy
usłyszeli dobiegający z ich strony głos.
- Mog… - Pansy stanęła w progu
salonu jak sparaliżowana. To co zobaczyła odebrało jej mowę, a Hermionę i
Dracona sprowadziło na ziemię. Momentalnie jakby otrzeźwieli i odsunęli się od
siebie, jednak wciąż byli na tyle blisko, że stykali się ze sobą ciałami. Pani
Potter zamknęła za sobą drzwi i patrzyła na nich surowym wzrokiem. Jej twarz
stężała, a głowę miała uniesioną nieco wyżej.
- Widzę, że przyszłam nie w porę. –
Panna Granger poczuła się, jakby dostała w twarz od przyjaciółki. Lodowaty ton
jej głosu przeraził ją i uświadomił, że czarnowłosa jest pełna pogardy dla
sytuacji, w której ją zastała.
- Pansy to nie tak. – Pansy uniosła
jednak rękę na wysokość swojej twarzy, dając Hermionie do zrozumienia, że nie
ma ochoty słuchać jej tłumaczeń. Patrzyła raz na nią, raz na Dracona, ale z jej
twarzy nie dało się wiele wyczytać. Po chwili odchrząknęła znacząco, jakby
chciała coś powiedzieć, jednak Malfoy ją wyprzedził.
- Możesz dać nam minutę na
osobności? – Pani Potter prychnęła w odpowiedzi i skrzyżowała ręce na klatce
piersiowej.
- Nie ma takiej opcji. Wychodzisz w
tej chwili i nie chcę cię tu więcej widzieć. Czy wyraziłam się wystarczająco
jasno? – Draco był zaskoczony postawą przyjaciółki. Jej wściekły wyraz twarzy
świadczył tylko o jednym. Nie podobało jej się to, co przed chwilą zobaczyła, a
gdyby weszła sekundę później wybuchłaby na miejscu. Nagle jednak twarz Pansy
zmieniła się i dostrzegł na niej coś na kształt cynizmu. Zmrużyła gniewnie oczy
i oparła się o drzwi. – Choć właściwie zostań. A ty, Hermiona, na dół. I lepiej
gdybym nie musiała sprawdzać, czy aby na pewno tam dotarłaś.
- Pansy wytłumaczę ci. – Panna
Granger ostatni raz spróbowała wpłynąć na swoją przyjaciółkę, jednak ta była
nieugięta. Otworzyła drzwi, o które jeszcze przed chwilą się opierała i
wskazała je oszołomionej Hermionie. Kasztanowłosa spojrzała na stojącego obok
niej Dracona, który przytaknął jej głową. Z duszą na ramieniu i opleciona
rękami wyszła z pomieszczenia, spoglądając ostatni raz na Pansy. Bez wątpienia
była wkurzona, ale wyglądała również na zawiedzioną. Spuściła wzrok i wyszła na
korytarz. Tak jak prosiła czarnowłosa zeszła do kawiarni, nie oglądając się ani
razu za siebie.
Kiedy tylko drzwi za Hermioną się
zamknęły, Pansy usiadła na fotelu z niezadowoloną miną. Nie odzywała się, a
jedynie wbijała swoje spojrzenie w Draco. Arystokrata stał wciąż w tym samym
miejscu z rękami w kieszeniach i przyglądał jej się uważnie. Pansy nigdy nie
denerwowała się bez powodu, a teraz wprost kipiała z wściekłości. Nie ukrywał,
że wolałby, aby to przyjaciółka zaczęła rozmowę. Pani Potter jednak siedziała i
nie wyglądało, aby miała odezwać się choćby słowem. Draco westchnął głośno i
przestąpił z nogi na nogę. Postanowił pierwszy zacząć temat, choć wiedział, że
wpakuje się tylko w większe kłopoty.
- Wiem, co widziałaś, ale to nie
jest tak…
- To nie jest tak jak myślę. – Pansy
dokończyła za niego wzburzonym głosem, a następnie wskazała mu ręką kanapę,
dając mu do zrozumienia, że ma usiąść. Draco jednak nie zamierzał być do końca
uległy i nie zrobił tego, czym jeszcze bardziej rozjuszył czarnowłosą, która
rozpoczęła swoją tyradę.
- Miałbyś w sobie choć na tyle
odwagi, aby się przyznać i nie wykręcać się ten jeden raz. Co ty myślisz, że ja
oczu nie mam? Ciekawe, jak się chciałeś tym razem tłumaczyć. Chciałeś poćwiczyć
pierwszą pomoc, jakby ją ugryzł wąż? W górną wargę? Masz tupet, Draco. Naprawdę
jesteś mistrzem w okręcaniu sobie kobiet wokół palca. Brawo! – Kobieta klasnęła
w dłonie i spojrzała na arystokratę z ironią. Mężczyzna jednak wydawał się być
nieprzejęty jej postawą, choć wewnętrznie gotował się ze złości. Starał się
jednak trzymać nerwy na wodzy i nie dać się ponieść emocjom, jednak
przychodziło mu to z wielkim trudem.
- Możesz mieć każdą laskę w tym
kraju, bo jeśli chodzi o panienki masz najlepsze CV w Anglii. A ty musiałeś
wybrać akurat ją. Dokładnie wiesz, przez co przeszła, a mimo to chcesz ją mieć
na swojej liście zaliczonych kobiet. Ale nie ma tak łatwo. Nie przy mnie takie
numery.
- Nic nie rozumiesz, Pan. – Chciał
powiedzieć przyjaciółce, że wcale nie chce przespać się z Granger. Owszem,
pociąga go i to cholernie, ale zraniłby ją na wskroś, gdyby to zrobił. Nie myśli o niej, jak o panience
na jedną noc. Zbyt wiele dla niego znaczy, żeby w ogóle próbować myśleć o niej
w takiej kategorii. Obiecał, że nie pozwoli nikomu wyrządzić jej krzywdy, a to
się tyczy także i jego. Pansy jednak nie chciała go słuchać i nie dała mu dojść
do słowa.
- Rozumiem i to aż za dobrze.
Wykorzystałeś fakt, że Hermiona potrzebuje wsparcia. Kręciłeś się obok niej,
dopóki nie trafiłeś na moment, że znalazła się w potrzebie, a ty ofiarowałeś
swoje ramię do wypłakania. Jak się okazuje nie tylko ramię. Mamiłeś jak każdą,
że zawsze może na ciebie liczyć, że staniesz w jej obronie, gdyby stało się coś
złego, prawda? Tak bardzo się natrudziłeś, tak długo musiałeś zdobywać jej
zaufanie, a gdy byłeś już u celu, żeby „pocieszyć” ją fizycznie i zostawić,
musiałam wpieprzyć się w twój misterny plan. Ja to jednak nie mam wyczucia
czasu. Nosz kurcze!
- Dasz mi coś powiedzieć, czy
będziesz oceniać mnie z perspektywy moich podbojów seksualnych? – Złość zaczęła
brać nad nim górę. Nawet nie zwrócił uwagi, że podniósł głos na swoją najlepszą
przyjaciółkę. Zacisnął ręce w pięści i wbił w Pansy wściekłe spojrzenie.
Kobieta nie ustąpiła jednak i nie przestraszyła się jego postawy. Oparła ręce
na kolanach pochylając się do przodu i patrząc na Dracona spod byka.
- Ja cię nie oceniam. Ja po prostu
wiem jaki jesteś, Draco. I jak do tej pory nie obchodziło mnie twoje życie i
nie ingerowałam w to, z kim dzielisz swoje łóżko, tak teraz nie będę siedziała
z założonymi rękami i nie pozwolę ci skrzywdzić Hermiony.
- Myślisz, że byłbym do tego zdolny?
Wiedząc, co przechodziła po śmierci dziecka? Jej nie jest łatwo, a ja wbrew
pozorom…
- Już nie udawaj, że cię to
obchodzi! Ty zawsze myślisz tylko o sobie!
- Obchodzi! – Nie panował już nad
sobą. Wszelkie hamulce puściły, a on nie zamierzał się w żaden sposób
powstrzymywać. Nie obchodziło go, czy Pansy mu uwierzy, czy też nie.
Wściekłość, którą w sobie gromadził wybuchła niczym wulkan. Już dawno nie
ogarnęła go taka furia, ale nie potrafił nad sobą zapanować. – Nawet kurwa nie
wiesz, jak bardzo mnie to obchodzi! Jak boli, gdy patrzę w jej pełne łez oczy!
Gdy widzę, że ktoś znowu ją zranił! Byłaś przy niej kiedykolwiek, gdy musiała
kolejny raz zmierzyć się z przeszłością?! Widziałaś, jak się wtedy zachowuje?!
Jest jak zwierzę! Zaszczute i bezbronne zwierzę! A ty nigdy nie musiałaś tego
oglądać i nie wiesz, jak to boli! Nie masz pojęcia jak ona cierpi, bo nie
zrobiłaś nic, żeby zrozumieć jej położenie!
- Przestań robić ze mnie potwora! –
Pansy podniosła się gwałtownie z fotela i stanęła naprzeciwko Dracona. Niemalże
w ostatniej chwili rzuciła na pokój zaklęcie wyciszające. Oboje znajdowali się
w takim stanie, że nie uda im się porozmawiać bez podnoszenia na siebie głosu.
Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami, aż Pansy odezwała się, a raczej
krzyknęła do blondyna.
- Hermiona to nie zabawka! Przestań
bawić się w jej przyjaciela i nastawiać ją przeciw mnie! To ty nie masz pojęcia
o jej bólu, bo nie potrafisz współczuć! Człowiek pozbawiony serca nigdy nie
zrozumie drugiego człowieka! – Wbiła oskarżycielsko palec w jego lewą pierś
obdarzając go wściekłym spojrzeniem. Draco czuł, jakby właśnie wbito mu nóż w
plecy. I zrobiła to na dodatek jego najlepsza przyjaciółka, a przynajmniej do
tej pory ją za nią uważał. Pod wpływem słów czarnowłosej kobiety wyraz jego
twarzy jakby złagodniał. Czuł się podle. Nie sądził, że Pansy kiedykolwiek
powie do niego, że nie ma serca. Owszem, nie był zbyt wylewny w uczuciach, ale
czy to od razu znaczyło, że jest ich w ogóle pozbawiony? Odezwał się do niej
dopiero po dłuższej chwili, jednak nie poznawał swojego głosu. Był jakby
przyduszony i łamał się, gdy chciał powiedzieć coś głośniej.
- Zawsze myślałem tak jak ty. Zawsze
robiłem wszystko, żeby wyjść na gnoja. I choć wiem, że nie uwierzysz, to tylko
przy Granger potrafię się otworzyć. Tylko, kiedy ona jest blisko czuję, że
jednak posiadam serce, i że pierwszy raz w życiu zależy mi na kimś bardziej,
niż na samym sobie. – Widziała w przepełnionych żalem oczach blondyna, że nie
kłamie. Mówienie prawdy zawsze przychodziło mu z trudem i słyszała, że bał się
powiedzieć do niej te słowa. Draco od zawsze uciekał przed uczuciami i nie
pokazywał swej człowieczej strony. I choć wiedziała, że powinna mu uwierzyć,
nie potrafiła tego zrobić. Zbyt dobrze go znała, żeby po takim wyznaniu zaufać
mu bez reszty. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i uniosła dumnie głowę,
patrząc w jego szare oczy. Pierwszy raz musiała zranić przyjaciela. Wierzyła
jednak, że robi to, co właściwe i dzięki temu ochroni zarówno Dracona, jak i
Hermionę.
- Jeśli ci na niej zależy, to zostaw
ją w spokoju i nie mieszaj się do jej życia. Ona nie przeżyje kolejnej straty,
a ty zapomnisz o niej przy pierwszej możliwej okazji. Dlatego nie zbliżaj się
do niej nigdy więcej.
- Czemu nie wierzysz, że mogłem się
zmienić? Czemu skreślasz mnie i podejmujesz za nią decyzję?
- Bo cię znam, Draco i staram się ją
chronić. Ty prujesz przez związki jak piła łańcuchowa przez szczeniaczki, a ona
nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Skrzywdzisz ją bardziej, niż wszyscy
ludzie, przed którymi chcesz ją obronić. Dlatego wyjdziesz w tej chwili i nie
pokażesz się jej więcej na oczy. Skoro ci na niej zależy, to zrobisz to ze
względu na nią. – Stał niczym słup soli i nie ruszył się jednak z miejsca.
Emocje rozsadzały go od środka, miotał się w nich i nie wiedział, jak powinien
postąpić. Pansy nie dawała mu żadnych szans. Mało tego, zrobiła z niego jeszcze
większą szumowinę, niż był nią do tej pory. Jej słowa raniły prawie tak samo,
jak patrzenie na nieszczęśliwą i zdruzgotaną Hermionę. Jeszcze nikt nie
potraktował go tak podle, jak najlepsza przyjaciółka. Nie dostrzegała w nim
żadnej pozytywnej cechy i jakby nie dopuszczała do siebie myśli, że mógł
zmienić się pod wpływem Granger. A on był mimo wszystko inny niż dotychczas.
Przejmował się kasztanowłosą kobietą jak nikim innym w swoim życiu. Czemu? Bo
mu na niej cholernie zależało i obiecał, że będzie ją chronił. Zapomniał jednak
o jednej osobie, przed którą obrona sprawi mu najwięcej trudności, a mianowicie
o samym sobie. Skąd mógł mieć pewność, że gdy Hermiona wróci w pełni do życia
nie zostawi jej i nie wróci do bycia dawanym sobą? Na przyszłość nikt nie ma
wpływu, nie można jej zaplanować, bo jest nieprzewidywalna. A on nie może jej
obiecać, że już nigdy jej nie skrzywdzi, bo nie ma na świecie osoby, która
byłaby tego pewna. Nawet on sam tego nie wiedział. Pansy myślała natomiast zapobiegawczo
i wolała dać mu szybciej do zrozumienia, że nie jest odpowiednim kandydatem na
anioła stróża dla byłej Gryfonki. Zrobiła dokładnie to, co musiała zrobić
najlepsza przyjaciółka. Jak mógł ją winić za cokolwiek? Z tą myślą spuścił
głowę i wyszedł bez słowa pożegnania, trzaskając za sobą drzwiami. Zbiegł po
schodach prowadzących do czekoladziarni, zabrał swój płaszcz oraz szalik i
skierował się od razu do wyjścia. Gdzieś po drodze zamajaczyła mu postać
kasztanowłosej kobiety. Przystanął na sekundę, aby ostatni raz spojrzeć w jej
bursztynowe oczy. Z początku widział w nich niezrozumienie, które po chwili
przeobraziło się w głęboki żal. Nie mógł znieść dłużej tego widoku. Wyszedł z
kawiarni ze spuszczoną głową, nie oglądając się za siebie ani razu, a jego
serce krwawiło w tym momencie jak nigdy, zadając mu dotkliwy ból, który z
każdym kolejnym krokiem zaczął rozprzestrzeniać się po całym ciele.
Stała przy stoliku, ale nawet nie
słuchała składanego przez klientów zamówienia. Wciąż miała przed oczami srebrne
tęczówki Malfoya, które błagały ją o wybaczenie. Dostrzegła po chwili schodzącą
postać Pansy po schodach. Przyjaciółka miała nietęgi wyraz twarzy. Była wręcz
niesamowicie blada i przybita. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Hermiona
dostrzegła u czarnowłosej nieme przeprosiny. Tego było już dla niej za wiele.
Rzuciła notesem o najbliższy stolik i niemalże zerwała z siebie fartuch. Z
szaleńczo bijącym sercem ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych. Po chwili
usłyszała głos Pansy, która do niej dobiegła i chwyciła ją stanowczo za rękę,
obracając gwałtownie w swoją stronę.
- Hermiono proszę. On nie jest tego
wart. Nie zasługuje na…
- Dosyć, Pansy! – Czarnowłosa
puściła rękę przyjaciółki i stanęła jak wryta. Jeszcze nigdy nie widziała na
twarzy Hermiony takiej determinacji. Chciała coś do niej powiedzieć, ale było
już za późno, gdyż kasztanowłosa niczym tajfun wybiegła z kawiarni, a drzwi
wyjściowe głośno się za nią zamknęły. Pansy wpatrywała się w nie przez moment,
by zamknąć po chwili oczy i opaść z bezsilności na pobliskie krzesło. Nawet nie
zauważyła, że przysiadł się do niej mocno zaintrygowany zaistniałą sytuacją
Blaise.
- A im co się stało?
- Coś, czego oboje będą długo
żałować.
* * * * *
W każdym domu jest jedno miejsce,
gdzie spotykają się wszyscy domownicy. Emanujące rodzinnym ciepłem, zachęcające
do wejścia unoszącym się od progu aromatem kochającej się familii. Tu wszelkie
rozmowy przebiegają zupełnie inaczej. Tak jakby aura tego pomieszczenia
pozwalała patrzeć na sprawy logiczniej, bardziej wyrozumiale i nakierowywała na
właściwe tory. Tu rozstrzygane są najczęstsze rodzinne spory, tu ludzie cieszą
się swoim towarzystwem i śmieją do upadłego. To jedno pomieszczenie jest
ważniejsze niż wszystkie inne. Jest sercem i duszą domu. A mowa właśnie o kuchni
– miejscu, gdzie najmocniej odczuwa się magię rodzinnej więzi.
Narcyza wraz z Lucjuszem siedzieli
przy stole kuchennym wpatrując się w stojące przed nimi filiżanki herbaty.
Atmosfera była raczej grobowa. Małżeństwo nie odzywało się do siebie, ale nie
wyglądali, jakby przed chwilą przeszli dramatyczną kłótnię. Byli zamyśleni,
nieobecni, żyli w swoich umysłach, nie kwapiąc się o rozmowę z drugą połówką.
Jednak zarówno pani, jak i pan Malfoy byli skupieni na tym samym, a mianowicie
na członku ich rodziny – Yves. Kobieta wprowadziła w ich życie niemałe
zamieszanie i sprawiała same kłopoty. Była nieznośna, zrzędliwa i arogancka, a
do tego na każdym kroku zarzucała im upadek rodu Malfoy. Przebywała w Londynie
zaledwie kilka dni, a już zdążyła dać się wszystkim ostro we znaki. A co
najgorsze, nie zapowiadało się, aby miała w najbliższym czasie wyjechać.
Lucjusz unikał jej jak ogień wody. Robił wszystko, byle nie przebywać z ciotką
w jednym pomieszczeniu. W przeciwnym wypadku jedno z nich straciłoby głowę. W
najlepszym wypadku zęby. Obecność Yves działała na niego niczym płachta na
byka. Wystarczyło przez ułamek sekundy zobaczyć jej wykrzywioną w dumnym i
cynicznym uśmiechu twarz, aby ciśnienie arystokraty niebezpiecznie wzrosło.
Ciągle coś jej nie pasowało, wciąż była z czegoś niezadowolona. A to wystrój
domu, a to temperatura w sypialni, a ostatnio nawet zrobiła awanturę o nakrycie
do stołu, które jej zdaniem nie było nieodpowiednie do przygotowanego obiadu.
Innymi słowy Lucjusz był niczym tykająca bomba zegarowa. Jeden niewłaściwy ruch
i bum! Rzeź niewiniątek przy jego awanturze byłaby jedynie słodką i niewinną
zabawą. Od rana czekał, aż Yves rzuci w jego kierunku jakąś kąśliwą uwagą.
Niestety ciotka zniknęła zanim zdążył się obudzić, a Narcyza również nie
wiedziała, gdzie upierdliwa cząstka rodziny poszła. Popołudnie minęło mu zatem
w dość przyjemnej atmosferze przy udziale małżonki, która również mogła przez
chwilę odetchnąć od bycia prywatnym skrzatem starszej kobiety. Oboje nie
rozumieli, dlaczego Yves w tak dużym stopniu wysługuje się nimi, skoro
przywiozła ze sobą skrzatkę. Stworzenie było na każde jej zawołanie, ale
potrafiła odesłać je do kąta i zażyczyć sobie natychmiastowej obecności jednego
z Malfoyów. Narcyza twierdziła, że brakuje jej towarzystwa. Lucjusz nie był już
tak delikatny – uważał, że to z czystej złośliwości. Nie wiedzieli, że oboje
mają odrobinę racji. Tak samo nie wiedzieli, dlaczego ciotka po powrocie nie
odezwała się do nich ani słowem. Siedziała w salonie zupełnie sama i nawet nie zawołała
o herbatę. Była milcząca, jakby coś pochłonęło ją bez reszty i była na tym
wyjątkowo skupiona. Mężczyzna nie ukrywał, że jej zachowanie jest niepokojące i
nie podoba mu się ani trochę. Była niczym nieznośna cisza przed burzą. Nikt
jednak nie odważył się jej zapytać, o co chodzi i czym jest tak zmartwiona.
Choć nie sądzili, żeby ciotkę coś kwapiło. Była raczej rozjuszona, bo
najprawdopodobniej ktoś nie liczył się z jej zdaniem. Taki stan zawsze
zwiastował najgorsze, o czym Lucjusz przekonał się, gdy był jeszcze dzieckiem.
Ktoś zalazł za skórę Yves na tyle mocno, że kobieta nie popuści tej zniewagi do
końca życia. Nie miał jednak bladego pojęcia, że tą osobą był jego własny syn.
Oderwał się od swoich myśli, gdy usłyszał cichy głos Narcyzy dobiegający z
drugiego końca stołu.
- Może idź do niej, co? Lucjuszu? –
Nie silił się nawet na wściekłe spojrzenie, złośliwy uśmiech czy sarkastyczny
głos. Westchnął jedynie w odpowiedzi i podparł głowę na ręce.
- Jeszcze nie wybieram się na drugi
świat. Sama do niej idź, jak tak cię martwi, co jej jest.
- Przecież wiesz, że znasz ją lepiej
niż ja. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
- Tak wygląda żmija czająca się na
swoją ofiarę w krzakach. – Narcyza wywróciła w odpowiedzi oczami i upiła łyk
herbaty. Prawda była taka, że poszłaby do Yves, aby z nią porozmawiać, jednak
nie miała w sobie na tyle odwagi. Starsza kobieta potrafiła być naprawdę
złośliwa i nie przejmowała się swoimi słowami. Owszem, dobierała je bardzo
uważnie, ale nie interesowało ją, że może nimi kogoś skrzywdzić, a Narcyza
wolała trzymać się od takich sytuacji z daleka. Co innego Lucjusz. On był cięty
na Yves tak samo, jak ona na niego. Jej obelgi i szydercze uwagi spływały po
nim jak po kaczce i potrafił dopiec jej równie mocno, co ona jemu.
- Coś ją męczy, więc nie powinna cię
obrażać na każdym kroku. Spróbuj z nią porozmawiać. Może potrzebuje wsparcia od
rodziny? – Pani Malfoy próbowała wpłynąć na małżonka z każdej możliwej strony.
Lucjusz pałał do ciotki czystą nienawiścią, ale wciąż była częścią ich rodziny,
a on rodzinę stawiał na pierwszym miejscu. Może i zagrała paskudnie, ale
inaczej nie przekona męża, aby poszedł do starszej kobiety.
- Wsparcia? – Lucjusz prychnął pod
nosem i wyprostował się na krześle, krzyżując ręce na klatce piersiowej. –
Niech się oprze o ścianę. Będzie lepszym wsparciem niż ja, a na pewno
stabilniejszym. I ściana nie będzie pyskować w odróżnieniu do mnie.
- Daj już spokój. Przecież nie
jesteś taki zły. A każdy potrzebuje czasem porozmawiać od serca, nawet ona.
- Żeby rozmawiać od serca, najpierw
trzeba je mieć. Nigdzie nie pójdę. – Spojrzał na siedzącą naprzeciwko niego
Narcyzę i machinalnie odwrócił wzrok. Żona niemalże błagała go, aby się
zlitował i poszedł do siedliska jadowitej żmii. Z jednej strony była to
propozycja nad wyraz kusząca, gdyż wreszcie będzie mógł dopiec Yves. Ale z
drugiej, gdy kobieta odzyska rezon, nie odpuści mu i będzie jeszcze gorsza, niż
do tej pory.
- Lucjuszu… - Narcyza przeciągnęła
imię męża i wbiła w niego proszące spojrzenie, uśmiechając się przy tym słodko.
Lucjusz zerknął na nią kątem oka i widziała, jak na jego twarzy pojawia się
grymas niezadowolenia i jak jęczy cicho pod nosem w wyrazie cierpienia. Po
chwili odwrócił się w jej stronę i westchnął głośno, unosząc jednocześnie obie
ręce na wysokość twarzy. Uśmiechnęła się do siebie w duchu. Jak zwykle wygrała.
- Dobra! Poświęcę się. Ale robię to
tylko i wyłącznie dla ciebie. – Wstał z zajmowanego miejsca i wybił z oddali
palec wskazujący w Narcyzę. Kobieta posłała mu całusa i uśmiechnęła szeroko.
Takiego Lucjusza właśnie kochała. Przekładającego dobro rodziny nad wszystko
inne.
- Nie wiem, czy to szaleństwo, czy
geniusz.
- Jedno jest zdumiewająco bliskie
drugiemu. – Lucjusz westchnął jeszcze raz i z wysoko uniesioną głową opuścił
kuchnię razem ze swoim pozytywnym nastawieniem do życia. Zatrzymał się przed
wejściem do salonu i zerknął z ukrycia na siedzącą na kanapie Yves. Ciotka
wyglądała, jakby chciała wypalić dziurę w ścianie. Miała skupiony wzrok wbity w
jeden punkt, a na jej twarzy nie było widać żadnych emocji. Takiego obrazka bał
się właśnie zastać. Mimo apatycznej postawy wewnętrznie Yves wprost szalała z
furii. Wsadził ręce do kieszeni spodni i wszedł do salonu, nie zaszczycając
kobiety wzrokiem. Nie liczył, że ciotka na niego spojrzy i ku jego uciesze nic
się takiego nie stało. Wydawało mu się, że nawet nie zwróciła uwagi, że ktoś
wszedł do pokoju. Doszedł do obszernego barku postawionego w rogu pomieszczenia
i wyciągnął z niego butelkę Ognistej Whisky oraz dwie kwadratowe szklanki. Yves
w odróżnieniu do większości kobiet nie gardziła wysokoprocentowymi napojami, a
wręcz za nimi przepadała. Podobnie jak za papierosami, które na całym świecie
są produkowane wyłącznie dla niej. Nalał bursztynowego płynu do szklanek
napełniając je wcześniej kostkami lodu i podszedł z hardym wyrazem twarzy do
starszej kobiety. Stał chwilę przed nią z wyciągniętą w jej kierunku szklanką,
ale Yves nie zwróciła na niego uwagi. Dopiero, gdy usiadł obok niej jej twarz
drgnęła w grymasie niezadowolenia, który zniknął po chwili tak szybko, jak się
pojawił. Lucjusz nie garnął się do rozmowy, ale obiecał Narcyzie, że pogada z
ciotką, więc nie mógł tylko siedzieć i gapić się jak ona w ścianę. Odchrząknął
nieznacznie i upił łyk alkoholu ze szklanki, który przyjemnie zaczął go
łaskotać w gardło, dodając mu jednocześnie odwagi. Raz kozie śmierć.
- Jak ci się podoba w Londynie? –
Najgłupsze pytanie, jakie mógł zadać, ale od czegoś trzeba było zacząć. Ku jego
zdziwieniu, Yves nie zaczęła od kąśliwej uwagi, a odezwała się głosem
pozbawionym emocji, odbierając od niego szklankę z whisky.
- Nie narzekam. Narcyza cię
przysłała?
- Nie ukrywam. Martwi się o ciebie.
– Starał się jak tylko mógł być w miarę sympatyczny, ale przychodziło mu to z
wielkim trudem. Yves prychnęła w odpowiedzi i pociągnęła mocno ze szklanki,
wypijając z niej połowę alkoholu. Nie skrzywiła się przy tym ani odrobinę.
- Niepotrzebnie. – Zdawkowe
odpowiedzi kobiety utwierdziły Lucjusza w przekonaniu, że Yves jest
niewyobrażalnie wściekła. Nie chciałby znaleźć się na miejscu osoby, która ją
do tego stanu doprowadziła. Wiedział, jak ciotka potrafi być mściwa, a właśnie
teraz w jej głowie rodził się plan zniszczenia tej osoby. Kobieta wypiła resztę
alkoholu i wyciągnęła w jego kierunku rękę z pustym naczyniem. Lucjusz bez
słowa wziął ją od niej i napełnił kolejną porcją whisky. Ma babsko spust. Gdy wrócił, Yves zdążyła już zapalić papierosa i
wydmuchiwała kłęby dymu, patrząc się wciąż w jeden punkt przed sobą.
- Nie przywykłam do zainteresowania
moimi problemami i wolę, aby tak zostało.
- Chcesz czy nie i tak jesteśmy
rodziną, a co w rodzinie, to nie zginie. Twój humor psuje mi zdrowie, więc
lepiej jak dojdziemy szybko do porozumienia. – Prawa brew Yves powędrowała
prawie niezauważalnie do góry. Zaciągnęła się mocno papierosem i wypuściła dym
w górę, rozciągając się na sofie. Ściągnęła swoje pantofelki i położyła nogi na
niewysokim stoliczku. Lucjusz patrzył na nią z niemałym zaciekawieniem. Jeszcze
nigdy nie widział, tak wyluzowanej ciotki.
- Skoro nalegasz, nie będę
protestować.
- A niby od kiedy? – Pierwszy raz od
początku rozmowy Yves na niego spojrzała. Z jej twarzy nie dało się wyczytać
kompletnie nic, tak jakby całkowicie była wyprana z wszelkich emocji. Po chwili
odwróciła głowę i wypiła cały alkohol, który znajdował się w jej szklance.
Lucjusz odruchowo spojrzał na swoje naczynie, z którego praktycznie nie ubyło
bursztynowego płynu. Był zaskoczony poczynaniami Yves. Wyglądała, jakby się
chciała upić, ale z autopsji wiedział, że ciotka ma mocniejszą głowę, niż
niejeden mężczyzna. Po chwili usłyszał jej zachrypnięty głos dobiegający do
niego z lewej strony.
- Dolej ciotce, a najlepiej przynieś
całą butelkę. Nie będziemy się rozdrabniać.
- Wiem, że lubisz mocne alkohole,
ale żeby aż tak? – Yves zaśmiała się krótko i z kpiną, zaciągając się
papierosem. Lucjusz jednak nie protestował. Podniósł się z kanapy i wyciągnął z
barku butelkę Ognistej Whisky. Patrzył się przez chwilę na pojemnik z
bursztynowym płynem i pokręcił z dezaprobatą głową. Sięgnął po jeszcze jedną
butelkę na wszelki wypadek, jakby Yves nie zamierzała poprzestać na alkoholu,
który pozostał w pojemniku. Usiadł obok niej i napełnił szklankę po brzeg.
Kobieta rzeczywiście nie zamierzała się rozdrabniać. Za jednym zamachem
opróżniła połowę naczynia i wyciągnęła się jeszcze bardziej na kanapie,
odchylając głowę do tyłu i opierając ją na wezgłowiu sofy.
- Z racji, że nie masz w domu
heroiny wezmę od ciebie wszystko, co jest wysokoprocentowe.
- Aleś się zawzięła. Kogo masz na
celowniku? – Lucjusz wolał przejść szybko do sedna sprawy i nie bawić się z
ciotką w podchody. Yves z resztą była przyzwyczajona i uwielbiała
bezpośredniość. Nie było sensu zatem rozmawiać z nią o pierdołach. Usiadł
wygodniej na kanapie i upił łyk whisky, obserwując bacznie twarz starszej
kobiety, która wykrzywiona była w grymasie złośliwości. Usta miała lekko
wydęte, a jej lewa brew uniesiona była nieznacznie w górę. Do tego
niebezpieczne ogniki w oczach. Wszystko to składało się na obraz kipiącej z
wściekłości Yves.
- Kogoś wyjątkowo zlęknionego i
ważnego dla pewnej osoby, która bezsprzecznie będzie mi przeszkadzać. – Prawa
brew mężczyzny powędrowała w górę. Do głowy przychodził mu Minister Magii, ale
Kingsley nie był strachliwy. Próbował odszukać w umyśle osobę, która pasowałaby
do opisu ciotki, ale nikt nie przychodził mu do głowy. Na dobrą sprawę podane
przez kobietę informacje pasowały do dużej liczby osób. Każdy w końcu ma kogoś,
kto jest dla niego ważny i poświęciłby dla niego wszystko. Po dłuższej chwili
milczenia wzruszył ramionami, a Yves zapaliła kolejnego papierosa. Uśmiechnął
się szyderczo na ten widok i zamieszał alkoholem w szklance.
- I zapewne nie odpuścisz, co nie? –
Ciotka obdarzyła Lucjusza wyniosłym uśmiechem, a następnie wypiła całą whisky,
która jeszcze pozostała w szklance. Mężczyzna sięgnął po butelkę, aby dolać
kobiecie, ale ta była od niego szybsza i sama wypełniła naczynie bursztynowym
płynem.
- Nie.
- Czym ci ta osoba zawiniła? Odważyła
się oddychać tym samym powietrzem, co ty? – Malfoy senior nie potrafił całkiem
darować sobie odrobiny złośliwości. Jak do tej pory Yves była do zniesienia,
nie wywyższała się, nie rzucała w prawo i lewo kąśliwymi uwagami, a wręcz dało
się z nią normalnie porozmawiać. Jednak była to jedynie cisza przed burzą i to
wyjątkowo rozszalałą. Lucjusz znał swoją ciotkę na tyle dobrze, że wiedział, iż
nie tyle zatruje życie osobie, która ośmieliła się ją znieważyć, a wręcz je
zniszczy doszczętnie, że nawet nie zostaną zgliszcza, na których można by było
coś odbudować. Ta kobieta jest przesiąknięta złem jeszcze bardziej niż
Voldemort.
- Jest w posiadaniu czegoś, a raczej
kogoś, kto jest mi wyjątkowo potrzebny. Jeśli nie odda mi tej osoby
dobrowolnie, zniszczę wszystko, co udało jej się osiągnąć.
- Zawsze wiedziałem, że masz
nierówno pod sufitem. – Yves parsknęła śmiechem i zaciągnęła się papierosem.
Lucjusz zdziwił się nieco, gdy zobaczył paczkę nikotynowych używek wyciągniętą
w jego stronę. Z grzeczności wziął jednak jednego papierosa i zapalił go przy
użyciu różdżki. Po chwili poczuł wyjątkowo gryzący i drapiący go w gardło dym.
- Uznam to za komplement.
- Nie był nim. Znam cię na tyle
dobrze, że te małe kurwiki w oczach wróżą komuś niechybną zgubę.
- Jednak się czegoś ode mnie
nauczyłeś. Gratuluję. Bierz przykład z lepszych, a daleko zajdziesz.
- Ta pycha cię kiedyś zgubi. Skrycie
liczę, że na zawsze. – Ciotka nie skomentowała wypowiedzi mężczyzny. Zapadła
nieznośna i męcząca cisza, ale obydwoje nie garnęli się, aby ją przerwać. W
głowie Lucjusza myśli wprost szalały. Chciał wiedzieć, kim jest osoba, która
tak bardzo zaszła za skórę starszej kobiety. Yves jest zdolna do wszystkiego i
nie cofnie się przed niczym. Wyznaje zasadę, że zawsze dostaje to, czego chce.
Po trupach do celu i to wręcz dosłownie. Miał złe przeczucie, co do słów
ciotki, a on rzadko się mylił. Coś mu mówiło, że w to wszystko zamieszany jest
Draco, ale ciężko mu było w to uwierzyć. Jego syn posiadał jedynie firmę
architektoniczną, jego oczko w głowie, ale nie sądził, aby ciotce na niej
zależało. Sprawa była o wiele grubsza i bardziej skomplikowana, a o tym, jak
bardzo miał się przekonać w najbliższym czasie. Z zamyślenia wyrwał go głos
Yves, która trzymała w ręku metalową szkatułkę, a na jej ustach czaił się
cyniczny uśmieszek. Doskonale znał ten pojemnik.
- Zagramy? – Przytaknął głową i
zgasił niedopałek w popielniczce. Yves nie odmawiało się gry w blackjacka.
Nigdy i pod żadnym pozorem.
* * * * *
- Malfoy! – Słyszał wołanie
biegnącej za nim Hermiony, ale nie odwrócił się, ani nie zatrzymał. Przyspieszył
jedynie kroku i ścisnął mocniej ręce w kieszeniach płaszcza. Kobieta jednak nie
zamierzała tak łatwo odpuścić. Nie wiedziała, skąd w niej tyle siły, ale
puściła się szaleńczym biegiem za arystokratą, aż w końcu wpadła na niego,
powodując tym samym, że mężczyzna się zatrzymał. Stanęła naprzeciw niego dysząc
ciężko i patrząc w jego oczy. Panująca w nich pustka przeraziła ją. Zrobiło jej
się momentalnie zimno i bynajmniej nie było to spowodowane padającym śniegiem i
temperaturą poniżej zera. Chciała go dotknąć, ale wiedziała, że nie powinna.
Zdecydowała się podejść do Malfoya jak najbliżej, ale uniemożliwiła jej to
wyciągnięta dłoń mężczyzny, który ją przed tym powstrzymał i pokręcił przecząco
głową.
- Wracaj Granger do środka i
zapomnij o wszystkim, co kiedykolwiek do ciebie powiedziałem. Najlepiej
zapomnij po prostu o mnie. – Wyminął ją, choć serce wołało do niego, że nie
może odejść. Nie doszedł za daleko, gdy usłyszał za sobą przepełniony goryczą
głos Hermiony.
- Obiecałeś. – Zatrzymał się w połowie
kroku, jednak nie obrócił się w jej stronę. Bał się tego, co może zobaczyć i
swojej reakcji. Zamknął jedynie oczy i spuścił lekko głowę, wsłuchując się w
słowa kasztanowłosej kobiety. – Powiedziałeś, że nie pozwolisz, żeby ktoś mnie
skrzywdził, a sam to zrobiłeś. Dlaczego?
- Idź stąd, Granger.
- Nie! – Głos Hermiony pełen był
smutku, ale i zdecydowania. Podeszła do Dracona i obejmując się rękami stanęła
naprzeciwko niego. Mężczyzna od razu odwrócił głowę, by nie musieć patrzeć na
jej wykrzywioną z bólu twarz. Wiedział, że ją rani, ale nie mógł postąpić
inaczej. Im dłużej ze sobą przebywali, tym szybciej Hermiona nabierała
znaczenia w jego życiu. Stała się jego ostoją, chęcią do życia, bo wreszcie
miał kogoś, na kim mu zależało. Ale ten stan nie mógł trwać wiecznie. Pansy ma
rację. Nie powinien dłużej dawać Granger nadziei. Prędzej czy później wróciłby
do nienawiści lub oziębłości, a tego kasztanowłosa by nie przeżyła. I im
szybciej to zrozumie, tym lepiej dla nich obojga.
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że nie
bawisz się w mojego przyjaciela. Co się w takim razie zmieniło? Kłamałeś od
początku, aby mnie jeszcze bardziej skrzywdzić? Tego właśnie chciałeś? –
Słyszał łamiący się głos kobiety i jej walkę z łzami. Jeśli teraz na nią
spojrzy, pęknie i nie zostawi jej w spokoju, o co prosiła go Pansy. Przymknął
na moment oczy i zobaczył przed sobą zlęknioną, zapłakaną i kompletnie
bezbronną Hermionę. Widział przerażenie w jej bursztynowych oczach, które
wylewały morze łez. Szybko uchylił powieki i owionął go lodowaty wiatr. Nie
potrafił znieść tego widoku. Obraz cierpiącej Granger był niczym nóż w serce i
rozrywał je na miliony kawałeczków. Wiedział, że musi jednak się przemóc i zapomnieć
o kasztanowłosej kobiecie. Jeśli zrobi to teraz, łatwiej będzie im żyć dalszym
życiem. Zrani, ale nie będzie to tak bolesne, jakby opuścił ją znacznie
później.
- Zaufałam ci, a ty perfidnie to
wykorzystałeś. Nienawidzę cię, Malfoy! – Był przygotowany na siarczysty
policzek, ale nic takiego nie nastąpiło. Machinalnie spojrzał więc na Hermionę
i czuł, jak wszystkie hamulce puszczają, wszelkie zapory zostają złamane i nie liczy się już nic poza głębią tęczówek
kasztanowłosej dziewczyny. Z głowy wyparowały mu słowa Pansy, jakby kompletnie
o nich zapomniał, bądź rozmowa między nimi w ogóle nie miała miejsca. Patrząc
na czerwone i przepełnione rozgoryczeniem oczy kobiety poczuł wstręt so samego
siebie. Jak on mógł jej coś takiego zrobić? Po zapewnieniu, że nikt już nigdy
jej nie skrzywdzi? Poddał się nad wyraz łatwo, a wystarczyła krótka wymiana
zdań z przyjaciółką, aby odpuścić. Teraz jednak nie potrafił odejść. I choć
wiedział, że będzie tego w przyszłości żałował postanowił ostatni raz
zawalczyć. Niech się wali i pali, niech Pansy łamie go nawet kołem, ale nie
zrezygnuje. Zrobił nieznaczny krok w kierunku Hermiony, chcąc ją chwycić za
ramiona. Kobieta jednak zrobiła unik i wbiła w niego spojrzenie pełne
nienawiści.
- Nigdy więcej tego nie rób. Nigdy
więcej się do mnie nie zbliżaj i nie baw się moimi uczuciami.
- Nigdy się nimi nie bawiłem. Nigdy
nie zgrywałem twojego przyjaciela. Nigdy nie chciałem wykorzystać twojego
zaufania.
- Przestań! Nie chcę tego słuchać! – Hermiona
zamknęła oczy i zakryła uszy dłońmi. Już dość się nacierpiała, a Malfoyowi
najwidoczniej było ciągle za mało. Pławił się w jej agonii i robił wszystko,
aby w niej jak najdłużej pozostała. A ona myślała, że może mu zaufać! Dała się
ślepo nabrać na głupie teksty o trosce i opiece, o tym, że będzie ją chronił i
nie pozwoli jej więcej cierpieć. Czym ją tak omamił? Poczuła silne ręce Dracona
na ramionach i zaczęła się szarpać, chcąc mu się jak najszybciej wyrwać.
Blondyn był jednak za silny i nawet przez przytknięte do uszu ręce dochodził do
niej jego podniesiony, ale mimo wszystko spokojny głos.
- Granger! Proszę posłuchaj!
- Nie! – Szamotała się jeszcze przez chwilę,
dopóki Malfoy niemalże brutalnie ściągnął jej dłonie z uszu i zamknął w swoich
objęciach. Z początku chciała się z nich wydostać, ale po zaledwie kilku
sekundach jej ciało uspokoiło się, a ona wtuliła się w Dracona i wsłuchiwała
się w jego przyspieszone bicie serca. Czy tak zachowuje się osoba, której
zależy tylko i wyłącznie na zadaniu bólu? Przełknęła głośno ślinę i oparła się
czołem o tors blondyna. Czuła jego lodowaty policzek na swojej głowie i
oplatające ją jego silne ramiona, jakby bał się, że wyrwie mu się przy
pierwszej możliwej okazji. Ale nie zamierzała tego robić.
- Nienawidzę cię. Jak ja cię cholernie
nienawidzę, Malfoy. – Mamrotała w jego klatkę piersiową, czując jednocześnie
wypływający na usta arystokraty uśmiech. Jego dłoń gładziła ją po plecach,
jakby chciał ją uspokoić, niczym małe dziecko. Wdychała jego zapach, od którego
zaczynało jej się kręcić w głowie, a serce wrzuciło jeszcze wyższy bieg. Nie
czuła jednak nienawiści, a jedynie spokój i bezpieczeństwo, które zapewniały
jej ramiona Malfoya. Usłyszała jego cichy głos tuż przy uchu i owionął ją jego
ciepły oddech, powodujący przyjemne dreszcze na całym ciele.
- Przynajmniej to nas łączy. – Nie mogła
zapanować nad delikatnym uśmiechem wypływającym na jej usta. To zadziwiające,
jaką moc mają ludzkie ramiona. Jeszcze przed chwilą oddałaby wszystko, żeby
Malfoy zniknął jej sprzed oczu. Była na niego wściekła, czuła ogromny żal do
niego i najchętniej potraktowała go jakąś paskudną klątwą. Teraz wszystko
uległo zmianie. Jej uczucia, myśli, reakcja ciała, wszystko jakby odwróciło się
o sto osiemdziesiąt stopni. Nie było w niej ani grama gniewu, który odczuwała
jeszcze przed chwilą. Frustracja i rozgoryczenie zniknęły tak szybko, jak się
pojawiły. Liczyło się jedynie, że Draco jest blisko. Reszta nie miała już dla
niej żadnego znaczenia.
- Czemu zawsze to robisz? Czemu, gdy już jest
dobrze zmieniasz się w podłego i nieczułego Malfoya? – Wyczuł zawód w jej
głosie, czego tak bardzo się obawiał. Bo co miał jej odpowiedzieć? Zwalić całą
winę na Pansy? Jest jego przyjaciółką tak samo, jak Hermiony, a przyjaciół nie
obarcza się swoimi winami. Przymknął na moment oczy i zaciągnął się zapachem
kobiety. Konwalie od razu go uspokoiły i pozwoliły zapanować nad sobą. Odsunął
Granger odrobinę od siebie, jednak wciąż stykali się ciałami. Pozwolił sobie na
złośliwy smirk, ale dziewczyna wydawała się go nie zauważać.
- Nie zmieniam się, Granger. Taki już po prostu
jestem. – Panna Granger spuściła głowę i westchnęła prawie niedosłyszalnie.
Jednak Draco nie zamierzał pozwolić jej zostać w takiej pozycji. Uniósł
delikatnie, aczkolwiek stanowczo jej podbródek, tak że bursztynowe oczy kobiety
zderzyły się z jego szarymi. - Przy tobie jednak łagodnieję i nie potrafię
sobie z tym jeszcze poradzić.
- Walczysz z uczuciami?
- Bronię się tak samo, jak ty. Są mi obce, nigdy
nie miałem z nimi styczności. Musisz to zrozumieć, Granger. – Hermiona nie
zamierzała protestować i tłumaczyć Malfoyowi, że ona nigdy nie ucieka przed
emocjami. Zdała sobie sprawę, że skłamałaby, bo tak naprawdę robi to od
dłuższego czasu. Wypiera się ich, szuka wymówek i sama siebie próbuje oszukać.
Niczym w tym wypadku nie różni się od arystokraty. Oboje błądzą w sieci iluzji
utkanej przez uparty rozum. Nie dopuszczają do siebie myśli, że zbliżyli się do
siebie przez ostatni czas i kiełkuje w nich zarodek uczucia, do którego nie
chcą się przyznać. Przygryzła lekko wargę i objęła się ramionami, jakby chciała
się przed czymś obronić. Nie uszło to uwadze Dracona, który w okamgnieniu
ściągnął swój płaszcz i włożył go na ramiona Hermiony. Odwzajemniła mu się
nieśmiałym uśmiechem.
- Dziękuję. – Przez moment zaległa między nimi
nieznośna cisza. Draco myślał, czy powinien powiedzieć Hermionie o tym, co
mówiła mu Pansy. Panna Granger zaś myślała, czy powinna go zapytać o przebieg
tej rozmowy. Wiedziała, że przyjaciółka nie była zadowolona z tego, co
zobaczyła w salonie. Wiedziała również, że niedawne zachowanie Malfoya jest
sprawką pani Potter. Nie miała w sobie jednak na tyle odwagi, aby poprosić
blondyna o wyjaśnienie. Mężczyzna również się do tego nie garnął. W głowie
wciąż głośnym echem odbijały mu się słowa czarnowłosej kobiety. Czuł, jak
napierają na niego z każdej strony, odcinając drogę ucieczki. Pansy dość jasno
dała mu do zrozumienia, że jego znajomość z Granger nie ma racji bytu i
osobiście dopilnuje, aby tak pozostało. Nie chciał się przeciwstawiać
przyjaciółce, ale pierwszy raz czuł, że serce zdecydowanie wzięło górę nad
rozumem i logicznym myśleniem. Nigdy nie słuchał nikogo, zawsze podążał
wyznaczoną przez siebie drogą. Ale czy teraz też powinien nią pójść? Ryzykował
wiele razy, mając często dużo do stracenia. Teraz nie chodziło jednak o niego,
a o Hermionę. To nie do niego należy decyzja, a do niej i to ona wybierze
ścieżkę, którą obierze najbliższa przyszłość. Z tą myślą zebrał się w sobie,
spinając wszystkie mięśnie, co nie uszło uwadze Hermiony. Od razu dostrzegł w
jej oczach troskę i coś jakby zakłopotanie. Po chwili usłyszał jej nieśmiały
głos.
- Co się stało, Malfoy?
- Będziesz chciała mnie wysłuchać? – Panna
Granger przytaknęła w odpowiedzi głową. Czuła stres u mężczyzny i od razu
naszły ją obawy, jednak nie zamierzała przerywać wypowiedzi blondyna. Słowa
płynęły z niego nieprzerwanym ciągiem i słyszała w nich mieszaninę różnych
emocji. – To, co się stało w twoim salonie nie powinno mieć miejsca. Nie wolno
nam było posuwać się tak daleko. Jesteśmy z dwóch różnych światów i wiesz to tak
samo dobrze, jak ja. Nie pasujemy do siebie nawet jako przyjaciele. I długo w
to wszystko wierzyłem. Długo wmawiałem sobie te słowa i się do nich
przekonywałem. Coś jednak pękło, coś sprawiło, że widzę, jakim byłem idiotą, że
tak długo się oszukiwałem.
- Ty nie byłeś, a jesteś idiotą. – Hermiona
przerwała mu wściekle i wbiła w niego rozjuszone spojrzenie. Jej postawa
świadczyła o rodzącym się w niej gniewie i goryczy spowodowanej jego słowami.
Nieświadomie skrzyżował ręce na piersiach i pochylił się w kierunku jej twarzy,
a oczu panny Granger zmrużyły się w przejawie złości.
- Nie przeginaj, Granger i miałaś mnie
wysłuchać. – Był zaskoczony oschłością swojego głosu. Na kobiecie jednak nie
zrobiło to żadnego wrażenia. Uniosła nieco wyżej głowę, tak że prawie stykali
się ze sobą nosami.
- Po co mi to wszystko mówisz?
- Bo kiedy myślałem, że wszystko już się
ułożyło, że oswoiłem się ze swoimi uczuciami, Pansy musiała w nich znowu
namieszać. – Dostrzegł w oczach Hermiony błysk niepokoju. Wiedział, jakie pytanie
zada mu kasztanowłosa.
- Uświadomiła ci, że te emocje są kłamstwem,
prawda? – Zawód. Tylko tyle słyszał w głosie Granger. To wystarczyło, aby zadać
mu bolesny cios w samo serce. Złapał kobietę delikatnie za ramiona, nie
przestając patrzeć się w jej oczy.
- Pansy podjęła za ciebie decyzję. Nie chce,
abym miał z tobą cokolwiek wspólnego. I zrozumiem, jeśli poprzesz jej zdanie.
Chcę to usłyszeć po prostu od ciebie, Granger.
- Więc słuchaj uważnie, Malfoy. – Wbiła w jego
klatkę palec wskazujący, przysuwając się do niego jeszcze bardziej. – Nikt nie
ma prawa decydować o moim życiu. Nikt, rozumiesz? I choć zawdzięczam Pansy
bardzo dużo, to jej zdanie nie ma teraz dla mnie żadnego znaczenia. Chcę ci
powiedzieć tylko jedno, Malfoy. Dziwię się, że tak łatwo dałeś się komuś
przekonać do jego racji, bo zawsze byłeś upartym osłem i nie rezygnowałeś tak szybko.
Zawsze musiałeś postawić na swoim i udowodnić wszystkim dookoła, że się mylą,
choć to ty często byłeś w błędzie. I takiego Malfoya pamiętam. Walczącego o
własne zdanie i broniącego go ze wszystkich sił. Nie tchórza i słabeusza, który
niczym potulny piesek robi to, co się mu każe.
- Pansy chce cię chronić. Nie rozumiesz tego? – Starał
się mówić spokojnie, ale tracił pomału panowanie nad głosem. Nie spodziewał
się, że Granger będzie tak zawzięta, a tym bardziej nie sądził, że to z niego
zrobi kozła ofiarnego.
- A ty tak po prostu się na to zgadzasz, tak? –
Skrzyżowała ręce na piersiach unosząc brwi wysoko w górę i patrząc na blondyna
kpiącym spojrzeniem. – Pozwalasz, żeby mówiła ci, co masz robić? Chcesz, żebym
podjęła decyzję, bo nie zgadzasz się z opinią Pansy, a sam godzisz się na
sterowanie swoim życiem przez przyjaciółkę. Nie sądzisz, że to paradoks?
- Nie zaczynaj, Granger.
- A właśnie, że będę. – Od Hermiony biła
determinacja i stanowczość. Nie zamierzała teraz odpuścić, gdy powiedziała tak
dużo. Szczerze mówiąc była poirytowana słowami blondyna, a jeszcze bardziej
zachowaniem przyjaciółki. Pansy zawsze była jej oparciem i wspierała ją w jej
wyborach. Dlaczego teraz staje na drodze jej znajomości z Malfoyem? To przy nim
czuje się bezpiecznie, to przy nim jest szczęśliwa, to on potrafi rozjaśnić jej
dni. Nie zrezygnuje z tego, bo Pansy ma takie kaprys. – Będę, bo to ty zawsze
mi powtarzasz, że nie wolno się poddawać. Dlaczego sam to robisz?
- Nie poddałem się. Ja po prostu… -
Kasztanowłosa kobieta weszła w zdanie arystokracie nawet nie starając się dać
mu dojść do słowa. Jej frustracja musiała znaleźć jakieś ujście, a najlepszym
sposobem na to było wygarnięcie Malfoyowi całej prawdy prosto w twarz.
- Poddałeś, Malfoy i nie zaprzeczaj. Gdyby tak
nie było, nie wyszedłbyś bez słowa wytłumaczenia. Pozwoliłeś Pansy zadecydować
za siebie i mało tego! Oczekiwałeś, że ja również poprę jej zdanie. Tak by było
najlepiej, prawda? Uwolniłbyś się od pokrzywdzonej Granger, która wciąż użala
się nad swoim życiem.
- Nie chcę się uwalniać. – Draco przerwał wywód
Hermiony cichym i raczej niepewnym głosem. Dziewczyna zamilkła w pół słowa i
rozchyliła delikatnie usta przypatrując się twarzy arystokraty. Malfoy był
opanowany, a błyszczące z ekscytacji oczy wypalały w jej sercu dziurę.
Wyglądała, jakby nie wierzyła w jego słowa. I z początku chciała mu to
powiedzieć, ale nagle jej złość opadła i nie była w stanie zaprzeczyć. Poczuła
jak arystokrata niepewnie ujmuje jej ręce i unosi delikatnie w górę. Ten czuły
gest przyprawił ją o niewytłumaczalne dreszcze i gorączkę w całym ciele. Głos
mężczyzny był ciepły i pozbawiony wszelkiej złośliwości, którą tak często w nim
słyszała. Miejscami łamał się, jakby Draco bał się jej reakcji na swoje słowa.
- Granger… Wiem, że to wygląda, jakbym się
poddał, ale… Robisz z moim życiem coś… dziwnego. Przy tobie… zmieniam się,
otwieram, ja… - Przełknął nerwowo ślinę i spuścił wzrok na jej trzęsące się
dłonie. – Czuję rzeczy, których nigdy nie doświadczyłem. I ta zmiana… zacząłem
się do niej przyzwyczajać, a Pansy… Wciąż jestem egoistą, Granger.
- Nie jesteś. – Pokręcił przecząco głową, ale
nie uniósł na nią wzroku. Patrząc na jego zakłopotanie, Hermiona sama zaczęła
je odczuwać. Przygryzła nerwowo wargę, próbując jednocześnie zapanować nad
drżeniem ciała. Niestety dotyk Dracona był od niej silniejszy i rozbudzał w
niej tak skrzętnie ukrywane uczucia.
- Potrzebuję cię tylko dlatego, że dzięki tobie
moje życie zaczęło nabierać barw. Zmieniło się…. Ja się zmieniłem. Nie chcę,
żebyś znowu cierpiała. Nie chcę patrzeć na twój ból. Przywiązujesz się do mnie
z każdym dniem coraz bardziej, a kiedy… - Panna Granger zamknęła oczy i
zacisnęła wargi, czekając na słowa Malfoya. Mężczyzna jednak milczał, jakby bał
się wypowiedzieć słowa, których oczekiwała. Serce łomotało w piersi jak za
każdym razem, gdy jej dotykał i był blisko. To dodawało jej odwagi i zebrała
się w sobie, aby przerwać nękającą ich ciszę.
- Kiedy odejdziesz znów pogrążę się w rozpaczy.
To chcesz powiedzieć? Czy też może to powiedziała ci Pansy? – Draco milczał.
Nie był w stanie spojrzeć Hermionie w oczy. Jednak kiedy poczuł jej ciepłe
dłonie na swoich policzkach, co się w nim ruszyło. Kasztanowłosa uniosła jego
głowę, aby móc na niego spojrzeć. Dostrzegł na jej ustach blady uśmiech, który
z każdą kolejną sekundą stawał się wyraźniejszy. – Gdybyś był egoistą, nie
przejmowałbyś się, co się ze mną stanie, gdy twój świat nabierze wszystkich
barw. I może faktycznie będzie mi ciężko, gdy odejdziesz, ale upaść to przecież
nic złego, a wstać z kolan nic trudnego. I choć jestem słaba, nie poddam się,
bo dałeś mi siłę, aby walczyć.
- Nic nie rozumiesz, Granger. Ja…
- Rozumiem. I jestem świadoma swoich wyborów i
idących za nimi konsekwencji.
- Masz zbyt wiele do stracenia. – Twarz Hermiony
pojaśniała i wykrzywiła się w pogodnym uśmiechu. Nie przestawała patrzeć w
szare oczy Dracona, który niepewnie położył ręce na jej talii.
- Nic nie mam, więc nie tracę nic. Dzięki tobie
przeszłość mnie nie przeraża i potrafię z nią normalnie żyć. Nie chcę od ciebie
cudów, Malfoy. Nie chcę, żebyś się zmieniał, żebyś udawał kogoś, kim nie
jesteś. Chcę po prostu, żebyś mnie wspierał, jak do tej pory, bo gdy jesteś
obok potrafię poradzić sobie z każdą przeszkodą.
- Nie rób ze mnie rycerza w lśniącej zbroi. –
Uśmiechnął się do niej z lekką kpiną i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej. Na
policzkach kobiety dostrzegł wykwitające rumieńce, które stawały się
intensywniejsze z każdą sekundą. Jej dotyk rozpalał go do granic możliwości, a
miękkość jej dłoni rozbudzała iskierki pożądania w szarych tęczówkach. Słodki i
subtelny zapach konwalii mącił mu w głowie, a patrząc w bursztynowe oczy i na
pełne, malinowe wargi tracił kontakt z rzeczywistością. W życiu by nie
pomyślał, że tak rozpaczliwie będzie potrzebował jakiejś osoby. Ale od kiedy
Hermiona jest tak blisko niego potrafi poradzić sobie ze wszystkim i nie zwariować
przy tym. Wprowadza w jego życie niewytłumaczalny spokój, a do tego wystarczy
jej ciepły uśmiech, aby odnalazł w sobie nieznane pokłady energii. I ty chcesz z tego zrezygnować? Jego
podświadomość zadała trafne pytanie. Bo czy powinien pozwolić Granger, aby
stała się częścią jego życia? Czy powinien walczyć o każdą sekundę jej
obecności? Znał odpowiedź, ale zaraz przed oczami stawała mu nieugięta Pansy.
„Ona nie przeżyje kolejnej straty.” A kto
powiedział, że straci? Właśnie, kto? Z tą myślą położył ręce na
zarumienionych policzkach Hermiony i oparł się o jej czoło swoim, przymykając
na moment oczy.
- Nie mogę cię do niczego zmusić. Nie mam do
tego prawa. I choć potrzebuję cię jak powietrza do życia, to nie ośmielę się
prosić, abyś została. Nie masz pewności, Granger, ile przy tobie będę, ile będę
cię wspierał. Ale postaram się być przy tobie jak najdłużej i pomóc ci, kiedy tylko
będziesz mnie potrzebować.
- A jak odejdziesz?
- Na razie nigdzie się nie wybieram. – Jego
ciepły oddech muskał jej wargi powodując palpitacje serca. Zsunęła dłonie na
jego szyję, wyczuwając wyraźnie przyspieszone tętno. Chciała czuć to zawsze,
chciała zawsze być tak szczęśliwa jak teraz. Widzieć całą gamę emocji na twarzy
Dracona. Nie tylko złośliwość i pogardę, do których się przyzwyczaiła, ale
zakłopotanie, radość, troskę, współczucie, czułość. To wszystko chciała mieć
zawsze przed oczami i dowiadywać się każdego dnia nowych rzeczy. Pragnęła
poznawać Malfoya od nowa, uczyć się go, jakby wcześniej go nie znała. Pierwszy
raz serce i rozum dawały jej szansę. Pierwszy raz mówiły jednym głosem. A ona
zamierzała ich posłuchać i nie dać przeszłości sobą zawładnąć.
- Malfoy? – Otworzyła oczy w tym samym momencie,
co Draco. Bursztyn zderzył się ze srebrem uderzając w nich ze zdwojoną siłą.
Jeszcze nigdy przyciąganie między nimi nie było tak mocne. Nie było mowy o
zaufaniu. Wierzyli w siebie nawzajem i byli świadomi tego, co zaraz nastąpi.
Malfoy był już przy ustach Hermiony delikatnie muskając je swoimi. Ich oddechy
mieszały się ze sobą, a kłęby pary tworzyły coś na kształt zasłony dymnej. W
ostatnim momencie postanowił podroczyć się z kasztanowłosą, choć pożądanie
rozrywało go od środka. Wiedział, że kobieta już mu nie ucieknie. Przestał się
bać, że ją straci, gdy spojrzał w jej spowite mgłą namiętności oczy.
- Tak? – Leniwie przeciągnął samogłoskę drażniąc
ustami wargi panny Granger. Hermiona przełknęła ślinę i rozchyliła nieco
szerzej usta, patrząc na arystokratę zza wpółprzymkniętych powiek. Mogła się
wycofać. Jeszcze był na to czas. Ale ona była głucha na głos swojej
podświadomości, która mówiła, że gorzko tego wszystkiego pożałuje. Wciągnęła ją
srebrna toń tęczówek blondyna, które zawładnęły nią całą i pchały na nieznane i
coraz głębsze wody.
- Potrzebuję cię. – Nie wiedziała, jak udało jej
się skończyć zdanie. Poczuła opadające na jej wargi usta Dracona, których
miękkość i ciepło zawróciły jej w głowie. Jej ciało zareagowało błyskawicznie.
Przylgnęła do niego, obejmując go za szyję i oddając pocałunek. Malfoy całował
ją z pasją, ale jednocześnie tak czule, że miała ochotę się rozkleić. Atakował
jej wargi z nadzwyczajną namiętnością zamykając ją w swoich objęciach rozkoszy,
by po chwili doprowadzać ją do szaleństwa delikatnością i subtelnością
pieszczot. Czuła gamę niezliczonych emocji, które arystokrata przelał w ten
pocałunek. Pragnienie bliskości wzięło nad nimi górę i zamknęło na otaczający
ich świat. Nie liczyło się nic poza nimi. Wplotła nieśmiało palce w jego platynowe
włosy, a Draco niemalże niezauważalnie rozchylił jeszcze bardziej jej malinowe
wargi i wtargnął w jej usta językiem. Eksplodowała pod wpływem gorąca
mężczyzny, gdy ten prześlizgnął się po jej podniebieniu. Pogłębiła pocałunek
splatając swój język z jego i łącząc je w zażartym tańcu namiętności.
Kompletnie zatraciła się i utonęła w pożerającym ich ciała ogniu pasji. Draco
wpijał się w jej wargi, jakby chciał wyssać z nich całą słodycz. Jeszcze nigdy
nie czuł tak wiele, jak w trakcie tego pocałunku. Skumulowane w nim emocje
wybuchły z siłą mu dotąd nieznaną. Podświadomość darła się do niego z tyłu
głowy, próbując przemówić mu do rozsądku. Wiesz,
czemu zakazany owoc smakuje najlepiej? Bo jest kuźwa ZAKAZANY! On nie
słuchał. Był głuchy na te słowa i kompletnie je ignorował. Liczyło się jedynie,
że Hermiona jest blisko niego, że czuje to samo, co on. Pragnął jej do
szaleństwa i zdał sobie z tego sprawę, gdy poczuł smak jej ust na swoich.
Zatracił się w niej całkowicie i chciał ją mieć zawsze przy sobie. Być jej
pomocą i wsparciem w najtrudniejszych chwilach. Pokazywać, jak wiele jej
bliskość dla niego znaczy. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak niewiele w życiu
posiadał. Był ślepy na prawdziwe wartości, które nie mają ceny. Nie można kupić
drugiego człowieka. Nie można zapłacić za jego zaufanie. A Hermiona zawierzyła
mu pierwszy raz od ich spotkania po latach. Z każdą kolejną sekundą ich
pocałunku otwierała się przed nim coraz bardziej, dając mu dostęp do skrywanych
dotąd przed nim uczuć. Było ich tak wiele, że obrona przed nimi nie miała
żadnego sensu. Przelała w ten pocałunek całe pragnienie bliskości, wypełniając
jednocześnie dotychczasową pustkę jego serca. Z wielkim trudem i olbrzymią
niechęcią oderwał się od jej warg, walcząc o każdy najmniejszy oddech. Hermiona
oparła się o jego czoło własnym i zamknęła oczy również starając się zaczerpnąć
odrobinę powietrza. Gęsta atmosfera namiętności wciąż trawiła ich ciała w ogniu
pożądania. Jeszcze nigdy nie zatracili się tak mocno w drugiej osobie. Świat,
czas, ludzie, to wszystko nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się tylko, co
jest między nimi.
- Zaufałaś. – Draco odezwał się zachrypniętym
głosem wciąż starając się uregulować swój oddech. Przeniósł dłonie z twarzy
kobiety na jej talię i zagarnął ją w swoje ramiona. Panna Granger objęła go
niczym małe dziecko, chowając się w jego klatce piersiowej. Jej zduszony głos
dochodził do niego jak przez mgłę.
- Pierwszy raz od dawna. – Odnalazł jej dłoń i
splótł jej palce ze swoimi. Hermiona uniosła na niego wzrok i zobaczyła czający
się na jego ustach promienny uśmiech. Nie umiała go nie odwzajemnić.
- A zaufasz drugi? – Wspięła się na palce, aby
sięgnąć ust Dracona, lecz w tym samym momencie poczuła mocne szarpnięcie w
okolicy pępka. Odruchowo zamknęła oczy, a gdy jej nogi z powrotem poczuły
twarde podłoże otworzyła je gwałtownie i rozejrzała się po okolicy. Nie
rozpoznawała budynków i nazw ulic na nich. Nigdy wcześniej nie znalazła się w
tej części miasta. Spanikowana spojrzała na uśmiechniętego Malfoya, który wciąż
trzymał ją za rękę.
- Dobieram – Magiczny rozdajnik
wyrzucił w kierunku Lucjusza jedną kartę. Mężczyzna spojrzał na nią mętnym
wzrokiem i uśmiechnął się z kpiną. Prawdę mówiąc ledwo widział jaki ma układ
kart, gdyż alkohol przyjemnie szumiał mu w głowie, a świat zaczynał pomału
wirować niczym na karuzeli w wesołym miasteczku. Pociągnął spory łyk ze
szklanki z whisky i czekał na ruch ciotki. Yves zaciągnęła się głęboko
papierosem i wydęła śmiesznie usta, wydmuchując przy tym kłęby dymu.
- Stoję. – Lucjusz zerkną na dwie
karty starszej kobiety. Dama, czyli dziesięć punktów. Druga była zakryta. Żeby
wygrać, Yves musi zdobyć jeszcze jedenaście punktów. Nie dobiera kart, więc
zapewne zakryta musi być asem lub jedną z figur. Jeszcze raz zerknął na swój
układ i skrzywił się nieznacznie. Ma tylko czternaście oczek, nie wygląda to za
dobrze. Usłyszał przesiąknięty alkoholem i dymem papierosowym zachrypnięty głos
ciotki.
- To jak, Lucjuszu? Ryzykujesz? –
Zerknął na kobietę spod byka, a jego prawa powieka zaczęła niebezpiecznie
drgać. Przegrał już z nią dzisiejszego wieczoru siedem razy, co daje wartość
ponad trzydziestu tysięcy galeonów. Czy powinien trwonić rodzinny budżet na
takie głupoty? Ale na gacie Merlina! Jest mężczyzną, a gry hazardowe to działka
mężczyzn! Honor wręcz nakazuje mu zagrać dalej i podjąć ryzyko! Bo czy to
ważne, że przegra kolejne pięć tysięcy?
- Kto nie ryzykuje ten nie zyskuje.
Dobieram. – Kolejna karta poleciała w kierunku mężczyzny. Lucjusz złapał ją w
locie i uśmiechnął się złowieszczo. Los widocznie się do niego uśmiechnął, gdyż
właśnie otrzymał kartę swoich marzeń – 6. Lewa brew Yves powędrowała w górę i
pokiwała głową z podziwem. Lucjusz widząc reakcję kobiety wyszczerzył się do
niej w szerokim uśmiechu i padł na podłogę, waląc rękami o kolana i unosząc je
od czasu do czasu, jakby tańczył jakiś ciężki do opanowania układ breakdance. –
Ha! No i co teraz?! Co teraz?! Jestem królem! Królem blackjacka! Nie królem
całego świata! A ty! Możesz paść mi do stóp i całować je w ramach nagrody! Znaj
łaskę swojego pana!
- Dwadzieścia jeden. – Szalone
podrygi Lucjusza przerwał niezbyt głośny głos Yves. Wytrzeszczył oczy, jakby
ściśnięto go z całej siły za brzuch i na kolanach podreptał w jej kierunku. Skakał
wzrokiem od jednej karty do drugiej, by po chwili złapać się za głowę i rwać
sobie z niej włosy. Ciotka patrzyła na niego z pełnym politowaniem niczym na
wariata paląc w spokoju papierosa.
- To niemożliwe! Tak nie można! Ósmy
raz z rzędu?! Ty patologiczna alkoholiczko z nałogiem hazardowym! Chcesz mnie
puścić z torbami?! Przyznaj się, że to zemsta za obsikaną garsonkę, gdy miałem
cztery lata. – Yves pociągnęła zdrowo z karafki z Ognistą Whisky pławiąc się w
dramaturgii Lucjusza. Następnie zebrała karty ze stołu i włożyła je do
tasownika, spoglądając kątem oka na klęczącego przy jej nogach mężczyznę.
Malfoy senior wyglądał niczym zbite przed chwilą przez rodziców dziecko. Wargi
miał wykrzywione w podkówkę i rozchylone, jakby zaraz miał zacząć płakać, a
przygnębione oczy świadczyły o pogłębiającej się rozpaczy. Wywróciła na ten
widok oczami i zagasiła niedopałek w popielniczce, słysząc głośne westchnięcie
z podłogi.
- Nienawidzę hazardu.
- Zakłady z tobą, Lucjuszu to nie
hazard. To inwestycja. – Lucjusz zmrużył gniewnie oczy i podniósł się z
podłogi. Sięgnął gwałtownie po paczkę papierosów leżącą na stole i wyciągnął
jednego, zapalając go zwykłą zapalniczką. Yves bawiła się wyśmienicie patrząc
na jego wyraźnie poirytowaną postawę. Jego zachowanie nakręcało kobietę do
dalszych docinek, a tym samym do kontynuacji zgubnej dla mężczyzny gry. Do rana
jego konto w banku zostanie wyczyszczone, a jeśli ciotka rozkręci się na całego
zostawi go jeszcze z długami. Świetnie, lepszego sposobu na przerżnięcie
pieniędzy nie mógł sobie wymarzyć.
- Czyli czterdzieści dwa tysiące
galeonów dla mnie. Masz ochotę jeszcze zagrać ze starą cioteczką? – W pierwszej
chwili arystokrata chciał zaprzeczyć i już prawie kręcił głową w wyrazie swej
niechęci, gdy wpadł mu do głowy iście szatański pomysł. Dużo ryzykuje, wręcz
prawie pięćdziesiąt tysięcy, ale jeśli jakimś cudem uda mu się ograć Yves
zdobędzie informacje o osobie, którą kobieta chce zniszczyć. Nurtuje go to od
samego początku ich rozmowy, ale ciotka nie wyjawi mu tego dobrowolnie. Musi
użyć podstępu, żeby chociaż nakierowała go na właściwe tory. Przegrał już ósmy
raz, może poszczęści mu się za dziewiątym? Z tą myślą postanowił kolejny raz
spróbować swych sił w potyczce karcianej z Yves. Usiadł na kanapie i zaciągnął
się głęboko papierosem, obserwując jej wykrzywioną w cynicznym uśmieszku twarz.
- A co powiesz na moje warunki
zakładu? – Uśmiech zszedł z ust kobiety, a jej twarz wykrzywiła się w oznace
zaintrygowania. Upiła kolejny łyk alkoholu i sięgnęła po papierosa, nie
przestając obserwować Lucjusza.
- Chcesz negocjować? Słucham zatem
twej propozycji.
- Pertraktowanie z diabłem mnie nie
interesują, ale mam pewną ofertę. – Yves bacznie przyglądała się mężczyźnie,
jakby wyczuwała podstęp w jego słowach. Lucjusz kontynuował zaś wyraźnie pewny,
że ciotka przystanie na jego propozycję. – Zagramy o łączną stawkę w puli i
tożsamość osoby, która zaszła za twą gadzią skórę. Co ty na to?
- Ślepota przychodzi z czasem, z
głupotą trzeba się urodzić, Lucjuszu. Ale przystaję na te idiotyczne wręcz
warunki. – Lucjusz uśmiechnął się z wyższością i satysfakcją, unosząc odrobinę
wyżej głowę. Nagle dostrzegł wyciągniętą rękę Yves i jej uniesiony w górę palec
wskazujący. Na ustach kobiety czaił się złowieszczy uśmieszek. To nie znaczyło
nic dobrego, a Lucjusz czuł, że będzie żałował swojej propozycji.
- Jednakże mam kilka zastrzeżeń. –
Oczy mężczyzny zwęziły się w szparki i pochylił się w kierunku ciotki.
- Gadaj wstrętna żmijo. Uodporniłem
się na twój jad.
- Zagramy o podwojoną sumę w puli.
Jeśli wygram, zachowuję wcześniejsze czterdzieści dwa tysiące, a dodatkowo
oddajesz mi osiemdziesiąt cztery tysiące galeonów. Jeśli jakimś cudem pokonasz
mnie wtedy ja przeleję na twoje konto sto dwadzieścia sześć tysięcy. Stoi?
- Ostro pogrywasz. – Yves wykrzywiła
usta w uśmiechu triumfu i pociągnęła spory łyk z karafki z alkoholem. Lucjusz
patrzył na nią z jawnym obrzydzeniem i pogardą, ale wypita whisky dodawała mu
odwagi i pchała w ramiona ryzyka. Miał dziwne przeczucie, że tym razem Fortuna
mu sprzyja i nie dopuści do kolejnej przegranej. Mimo wprowadzonych do krwiobiegu procentów arystokrata potrafił jeszcze w miarę logicznie myśleć i nie dał się
tak łatwo podejść ciotce.
- W ostatniej rozgrywce byłaś
krupierem, zatem teraz ja nim będę, tak? To przewaga dla ciebie, więc się nie
zgadzam. – Ciotka wzruszyła ramionami i sięgnęła do swojej torebki zawzięcie
czegoś w niej szukając.
- Pójdę ci na rękę nieudolny
karciarzu i będę grać na pozycji krupiera. – Malfoy szukał na twarzy kobiety
oznak podstępu, ale niczego takiego się nie dopatrzył. Coś mu jednak mówiło, że
Yves ma jeszcze asa w rękawie i nie zawaha się go użyć. Zaciągnął się końcówką
papierosa i strzyknął palcami, zwracając tym samym uwagę starszej kobiety.
- Coś kręcisz babski Belzebubie.
Gdzie haczyk?
- Zagrany czterema taliami kart. –
Dla potwierdzenia swoich słów włożyła do tasownika wyciągnięte z torebki trzy
talie.
- To nie fair! Ledwo radzę sobie z
jedną! – Większa liczba talii oznacza przewagę kasyna, w tym wypadku Yves, więc
nie było mowy o wygranej Lucjusza. Mężczyzna wyraźnie rozdrażniony uderzył
rękami o kolana i wbił w ciotkę wściekłe spojrzenie. Kobieta prychnęła z kpiną
krzyżując ręce na piersiach.
- To nie mój problem. Grasz lub nie.
Decyduj popaprańcu. – Mężczyzna patrzył chwilę na Yves zaciekle, podobnie ona
na niego. Ryzyko było olbrzymie. Szczerze mówiąc tylko głupiec bądź prawdziwy
farciarz zgodziłby się na takie warunki
gry. Nie miał najmniejszych szans na wygraną z ciotką. Gra czterema taliami
kart zdecydowanie przekraczała jego zdolności. Mimo wszystko chęć zdobycia
informacji o osobie, którą starsza kobieta miała na celowniku było silniejsze
od racjonalnego myślenia. Uderzył mocno ręką w stół i skrzyżował swój wściekły
wzrok z iskrzącymi się od ekscytacji oczami Yves.
- Szykuj się na porażkę cioteczko.
- Aż się cała trzęsę. – Maszynka przetasowała
karty i wyrzuciła po dwie w stronę graczy. Takiego dobrego rozdania Lucjusz nie
miał przez całe swoje życie. Lata doświadczenia w obyciu z ciotką nauczyły go jednak
przesadnej przezorności. Yves dopiero miała mu pokazać, na czym polega
prawdziwy i zacięty blackjack i jak duże doświadczenie w tej grze posiada.
Ohoho już miałam wyłączać telefon i iść spać, ale myślę "A wejdę może już rozdział dodany" No to wchodzę patrzę nie ma.. Odświeżam. Magia xD Jest ! Dziękuję Ci, przez ten rozdział nie wyśpię się do szkoły :d A niestety muszę wstać o 5 xD
OdpowiedzUsuńDobra lecę czytać :3
Odeśpisz na jakiejś nudniejszej lekcji, wiem z własnego doświadczenia ;) Nie bój żaby, ja nie umiem spać dłużej niż pięć godzin, więc gdy Ty będziesz wstawać, ja będę iść spać. Masz moje wsparcie w tym cierpieniu :)
UsuńŁo doczytałam.
UsuńTy przebrzydły babski Belzebubie! (Wybacz musiałam xd)
Jak mogłaś przerwać w takim miejscu.
Od tej godziny troche mi się już w główce pamparampam..
I miałam dziwne myśli jak czytałam to xd Na przykład:
"Pansy nigdy nie denerwowała się bez powodu, a teraz wprost kipiała z wściekłości." -A moja myśl- "Może ma okres"
Ja chyba muszę już iść spać :D
Jak to czytałam to na przemian chciało mi się śmiać, płakać, albo ewentualnie coś rozwalić.
Bardzo spodobał mi się ten rozdział i nie wiem co Ci się w nim nie podoba xd
Czekam na następny!
Oczywiście jak zawsze życzę weny, pozdrawiam i dobranoc :3
Oj chyba jednak nie będę mogła odespać na lekcji. Chodzę niestety do niemieckiej szkoły a w tamtym tygodniu mnie nie było, bo chora jestem :d Więc teraz trzeba się wziąć za naukę (mhm tak jasne Nadziejka wmawiaj sobie wmawiaj..)
UsuńDobra lece spać bo na pociąg się jutro, nie czekaj, dzisiaj xd sie spóźnie
Jestem! :D
OdpowiedzUsuńLecę czytać :*
Nie zdążyłam wczoraj napisać ale to jest najbardziej NIESAMOWITY rozdział na tym blogu. Targałaś moimi emocjami tak, że ze trzy razy miałam totalny bezdech. Serio nie wiedziałam, że moją skamieniałą osobowość da się tak poruszyć słowami :D
UsuńKobieto masz tak wielki talent, że ja mogę całe życie spędzić czytając tę opowieść. Potrafię się w tym świecie zamknąć jak w rzeczywistości Tolkiena, Sapkowskiego czy oryginalnym świecie Rowling.
Nie zmieniaj się bo to jest cudowne :*
KURW* LUCJUSZ CO TY NAWALSZ CHCESZ IŚĆ Z TORBAMI!!!NIE NO KURDE CYZIA GO ZABIJE JEŚLI TO PRZEGRA!!!MAM NADZIEJĘ ŻE OKAŻE SIĘ WRESZCIE MEŻCZYZNA I WYGRA!!!!Sory że tylko o tym nawiiam ale teraz temat Malfoya i Hermiony mi zwisa i powiewa że się tak niełądnie wyrażę.Jestem taka ciekawa czy lucjusz wygra czy znowu zrobi z siebie ofiare.Coś mi mówi ze jak cyzia się dowie o przegrane to skończy się jego zabawa z ogrodnictem.Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i modle się aby Lucjusz dał radę.Oczywiście też bardzo podobał mi się wątek Hermiony i Draco.
OdpowiedzUsuńOooooooooo....jak ja chcę żeby Lucjusz wyyygraaał......niech się dowie kogo cioteczka chce wykończyć :D ciekawe jak zareaguje ????????????
OdpowiedzUsuńCzeeeeeeeeeeekam
Elinor
No i w końcu to na co czekałam z Mioną I Draco ♥ Ejj, Ejj ! Przecież to wina Narcyzy ona kazała mu iść do ciotki ! XD
OdpowiedzUsuńPansy...nie pozwalaj sobie za dużo,w końcu kto tu jest panią Pottee hmm? C:
OdpowiedzUsuńDraco i Hermiona ... CUDO brak słów..
I ten pocałunek...mmm..chemia wisi w powietrzu ;)
Lucjusz i Yves grający w karty?
Końca świata się doczekałam...( bynajmniej tego normalnego).
Dobra...chmm..Nic dodać nic ująć.
No Ale Przerywać w takim Momencie ?
Ale...i tak uwielbiam Cię za Twoj styl i blog no i za Dramione..
Weny :3
~M.BH.
Czy oni zawsze muszą tak często zmieniać nastroje? Nie żebym się czepiała wręcz przeciwnie jest bomba. Ta cioteczka mnie rozwala... Oczywiście trzymam kciuki za Lucjusza i mam nadzieję, że będzie bronił Hermiony i Draco. Pansy mnie dziś bardzo zadziwiła... Tego się nie spodziewałam, no ale patrzy na to z innej perspektywy. Dobrze, że dziś wcześnie sprawdziłam czy jest rozdział bo tak to jutro wogóle nie napisałabym tego sprawdzianu i kartkówki. Zawsze miło przeczytać coś dobrego (najlepiej w twoim wykonaniu) co daje mi dobrą energię na następny dzień. Dlatego rozdział fajny, jedynie ciotka gra mi na nerwach, ale tak to byłoby nudno. Z wielkim bólem przyjmuję wiadomość, że rozdziały będą publikowane co dwa tygodnie. Za to na prawdę Cię rozumiem i postaram się być cierpliwa... choć jak będziesz kończyc w takich momentach to nie obiecuje.. Ulala ale się rozpisałam. To kończe moje mało znaczące słowa (mam nadzije, że choć ociupinke Cię zmotywuje).
OdpowiedzUsuńWeny i pozdrowionka. Przesyłam...
~Madzik
Ooooo Ten rozdział jest słodki, gorzki jejkuu brak słów. Kocham twoje pismo tak bardzo <3 Weny
OdpowiedzUsuńKobieto!
OdpowiedzUsuńTy chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak twoje opowiadanie oddziałuje na emocje czytelników. Dwa razy! Dwa razy miałam w oczach łzy. Te wszystkie uczucia, które targały Draconem i Hermioną to po prostu... magia. Wstrzymałam oddech przy wiadomej scenie i myślałam, że eksploduje z nadmiaru emocji.
Muszę napisać, że podobają mi się bardzo uczucia tej dwójki. Potrzeba bycia razem, wsparcia, po prostu bliskości, po to by żyć i mieć siłę. Coś niesamowitego. I chociaż jestem jeszcze młoda, 17 lat to w sumie nie tak mało, czuję potrzebę bliskości, posiadania właśnie takiej osoby, na której można polegać, zaufać. Czasami aż mnie rozsadza z emocji, żalu, poczucia niesprawiedliwości i nie mam osoby, której mogłabym te troski powierzyć. Kumuluje je w sobie i boję się, że pewnego dnia nie dam rady.
No ale dość o mnie. W rozdziale znazło się miejsce na łzy i śmiech (" niech się oprze o ścianę") , więc z pewnością można go uznać za idealny.
Teraz tylko martwię się o Hermionę i zemstę Yves.
Pozdrawiam i życzę weny :)
Nie lubisz Hermiony czy co? Zsyłasz na nią śmierć dziecka, później depresję, Malfoya i teraz jest jeszcze Yves. Ja jej naprawdę współczuję. Prędzej trafi do psychiatryka niż na kobierzec. :D
OdpowiedzUsuńMasz za długie rozdziały - ja się normalnie nie wyrabiam (a jeszcze mam bodajże jeden rozdział do przeczytania na innym blogu). Oczywiście nie zrozum tego opacznie i nie zmniejsz żadnych następnych rozdziałów. :')
Co tu dużo mówić... Uwielbiam Cię! <3
I tyle... :D
Tak za całokształt... :D
Pozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Super rodzial,oby tak dalej!!!
OdpowiedzUsuńTa parszywa gadzina Yves mnie strasznie drażni, a keffler też ostro daje do pieca. pokaż klasę w następnym rozdziale
OdpowiedzUsuńBOŻENKO.
OdpowiedzUsuńAż mną wstrząsnęło.
Najlepszy rozdział ever.
Umarlam emocjonalnie na tym rozdziale :D
OdpowiedzUsuńWspaniale i cudowne, epickie. Kocham Twoje opowiadanie, czekam na następny rozdział. Moja reakcja na pocałunek 'woooooow' aż mnie ściska serduszko. Chce kolejny rozdział!!!
Pragnę napisać, że zostały ogłoszone wyniki, które dotyczą konkursu na blog miesiąca - wrzesień na Katalogu Granger.
OdpowiedzUsuńZapraszamy serdecznie do przeczytania wyników! :)
Pozdrawiam!
~ A.
Hmm... Spodobało mi się Twoje opowiadanie. Nie jest to kolejne "On zmartwychwstał!", zauważyłam też, że raczej magia tu się nie liczy. W każdym bądź razie - dobrze, Pansy się martwi, ale żeby od razu wkraczać buciorami do cudzego życia w taki sposób? "Jeśli Ci na niej zależy..."- skąd ja to znam? To zawsze mnie denerwuje. Dlaczego? Bo jest prawdziwe. Jeśli się zgodzisz, "dla jej dobra"- to niby Ci na niej zależy, a jak będziesz o nią walczyć -to wielki zły się znalazł. Mam nadzieję, że Pan w końcu zrozumie iż oni są dorośli i mogą robić to, co im się żywnie podoba. Ciekawi mnie co w związku z projektem hospicjum. W końcu ostatnie rozdziały bez natłoku pracowitych myśli. A Yves? Powinni strzelić Avadą w tą babkę dawno temu! Coś czuję, że wymyśli coś, aby rozdzielić tą dwójkę. Ale miłość zwycięży... Mam nadzieję. Czekam na scenę kiedy to Dracze powie "Kocham Cię". Mam przeczucie, że on będzie pierwszy 😁 Zaraz pojawi się następny rozdział - odliczam minuty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
KH.
PS Kocham Cię za długie rozdziały i umilanie mi czasu :?
Rety! Tyle napięcia w jednym rozdziale! Jesteś niesamowita! Nareszcie doczekałam się pocałunku Draco i Hermiony! Tak wspaniale opisujesz momenty między nimi, że chyba żaden znany mi autor bestsellerów w dziedzinie romansu nie mógłby się z tobą równać! Pięknie, cudnie, bosko i ogólnie wszystkie pozytywy w twoją stronę. :*
OdpowiedzUsuńCiotka grabi sobie coraz bardziej, zresztą Panys też się nie popisała. Rozumiem, że troszczy się o Hermionę, ale nie powinna tak traktować Dracona. Są do cholery przyjaciółmi. Nie da się inaczej, tylko dowalić facetowi, jak w końcu zaczyna sie ogarniać. Nie wiem dlaczego nie napisałam tego na początku, ale cóż czas nadrobić. Cudowany pierwszy pocałunek. Taki dość dramatyczny w sumie, ale ma swój urok. Generalnie jestem bardzo ciekawa, gdzie Malfoya zabrał Hermionę i czy Lucjusz okaże sie takim farciażem.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/