Mam nadzieję, że zabawa na Sylwestra była udana, a teraz jesteście gotowi, aby kolejny raz zmierzyć się z moimi wypocinami. Kolejny rozdział jak zawsze za dwa tygodnie - 18 stycznia, choć nie mam jeszcze na niego żadnego pomysłu. Czas pokaże, co w nim wymodzę ;) Za zainteresowanych więcej informacji w kąciku informacyjnym.
Składam Wam na koniec nieco spóźnione życzenia noworoczne i zapraszam serdecznie do czytania :)
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 2015,
Wasza Realistka
Wasza Realistka
* * * * *
Było jeszcze dobrze przed
godziną 6.00, gdy pukanie w drzwi wejściowe do mieszkania obudziło Blaisa.
Ginny przewróciła się jedynie na drugi bok zabierając ze sobą przy okazji
większą część kołdry, co oznaczało dla mężczyzny konieczność wstania z łóżka. Powoli
i ospale zsunął się na jego brzeg sprawdzając przy tym godzinę, ale gdy pukanie
powtórzyło się wstał i po cichu udał się w kierunku drzwi. Kątem oka dostrzegł
jeszcze Hermionę śpiącą w pokoju gościnnym, a obok niej leżała mała Lilly i
leciutko pochrapywała. Blaise był tym faktem nieco zdziwiony, ale oprócz
podrapania się po głowie nie uczynił niczego poza tym. Przekręcił klucze w
zamku i uchylił drzwi wejściowe. Zamrugał parę razy by wyostrzyć obraz, a po
chwili dostrzegł Pansy stojącą za progiem i nerwowo stukającą butem. Wpuścił ją
do środka i ręką wskazał jej wieszak, aby mogła powiesić swój płaszcz.
- Co się stało Pan? – Kobieta
odwróciła się w kierunku bruneta, a w tym samym momencie Zabini zaczął ziewać.
Nie ukrywał, że jeszcze by sobie smacznie pospał, w końcu jego budzik dzwonił o
6.20, a na zegarku była dopiero 5.30.
- Chciałam zabrać od was Lilly,
bo wiem, że wzięliście ją wczoraj ze sobą, gdy ja i Harry… - Pansy nie
dokończyła zdania, ale Blaise był zbyt zaspany, aby móc na ten fakt zareagować.
Machnął jedynie ręką i poczłapał w kierunku kuchni, aby przygotować sobie i
przyjaciółce kawy. Czarnowłosa udała się więc za nim i usiadła na jednym z
krzeseł, przyglądając się poczynaniom mężczyzny.
- Z resztą nieważne. Dziękuję,
że ją wczoraj zabraliście. – Zabini buszował po wszystkich szafkach, ale
nigdzie nie mógł znaleźć pojemnika z kawą. Herbaty było od licha i ciut ciut,
ale kawy wyglądało na to, że ani grama. Po zamknięciu kolejnej szafki z rzędu
obrócił się w kierunku Pansy. Jej twarz wyrażała jedynie smutek i
przygnębienie, którego Zabini miał od wczoraj w nadmiarze. Widział jak na
dłoni, że coś męczy przyjaciółkę i nie daje jej spokoju. Nie był tylko pewien,
czy chce wtrącać się w jej życie małżeńskie z Potterem.
- Drobiazg. Przecież wiesz, że
dla ciebie wszystko. – Pansy spróbowała uśmiechnąć się, ale Zabini widział, że
robi to jedynie z grzeczności. Zrozumiał, że będzie jednak musiał ponownie
zagłębić się w tajniki kobiecej psychiki, z czym nawiasem mówiąc nie szło mu za
dobrze. – Co jest Pan? O co się wczoraj pokłóciliście?
- Chyba za bardzo
wyidealizowałam sobie wizję wspólnego życia z dzieckiem. Albo z dwójką dzieci.
- Potter nawalił? – Pansy
siedziała jak struta i miętoliła w rękach kawałek koszuli. Nie chciała płakać,
ale łzy jakoś samoistnie wyszły spod jej powiek. Szybko wytarła oczy wierzchem
rękawa i odchrząknęła, co nie uszło uwadze Blaisa.
- Ostatnio zachowuje się… nawet
nie wiem jak mam to określić. Nie ma go w domu, nie interesuje się życiem
małej, a jak już go o coś poproszę to nie potrafi tego zrobić. – Zabini usiadł
obok przyjaciółki i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Nie poprawiło to
jednak humoru czarnowłosej i dalej obracała w rękach swoją koszulę.
- Nie jesteśmy mistrzami w
przewijaniu pieluch Pan i musisz to zrozumieć.
- Ja to wiem i naprawdę
akceptuję, ale chciałabym, aby trochę bardziej się angażował. Nie tylko wtedy,
gdy go o to proszę. Chciałabym, aby zrobił coś z własnej inicjatywy. – Głos
kobiety przepełniony był żalem i tak też się czuła. Miała wyrzuty do Harrego, że
praca tak bardzo go pochłania. Nie zabraniała mu tego absolutnie, ale uważała,
że wszelkie nadgodziny brane przez jej męża są przekroczeniem wszelkich granic.
Czuła się w domu jak przedmiot. Ba! Razem z Lilly były jak dwa przedmioty,
które stanowiły wyposażenie domu.
- Wychodzi o 5.00, a wraca po
północy. Kiedy mamy rozmawiać? Kiedy on chce spędzać czas z córką? – Blaise
ziewnął i podrapał się po głowie. Pansy jednak nie czyniła mu z tego powodu
wyrzutów. Rozumiała, że z pewnymi problemami musi sobie radzić sama i nie może
polegać na wszystkich dookoła niej. Poza tym, obarczanie Blaisa własnymi
kłopotami małżeńskimi byłoby dużą przesadą z jej strony.
- Spójrz na to z drugiej strony
Pansy. Czy brakuje ci czegokolwiek? Albo małej? Wiem, że to głupie wytłumaczenie,
ale Potter chce was po prostu uchronić przed życiem, które on miał, a w
szczególności Lilly. Chciałabyś, aby wasze dziecko dorastało w komórce pod
schodami? – Czarnowłosa pokręciła przecząco głową i spojrzała na Blaisa. Z
jednej strony mu zazdrościła, bo jej związek też na początku przypominał jego z
Ginny. Cieszyli się sobą nawzajem, rozmawiali, spędzali każdą chwilę wspólnie.
Dopiero z czasem zauważyła, że Harry jest coraz dalej, a klinika stała się jego
pierwszym domem. Kompletnie życie się zmieniło, gdy na świat przyszła Lilly. Na
początku starał się jak tylko mógł, ale nie minęło kilka miesięcy, a on
ponownie wszedł w wir niekończącej się pracy.
- To co ja mam robić Blaise?
Machnąć ręką i przymykać na wszystko oko, udając, że nic się nie dzieje?
- Musisz czasami postawić się
na jego miejscu. To jego pierwsze dziecko, myślisz, że nie jest zestresowany,
gdy każesz mu coś przy nim zrobić? Boi się, że zrobi mu krzywdę, dlatego woli
trzymać się na dystans.
- Ale jak on chce mieć z córką
dobry kontakt, jeśli przebywa z nią od święta? Rozumiem, że się boi, bo ja też
się bałam i cały czas o nią boję, ale nie zostawiam jej z opiekunką, bo myśl,
że mogę nie w ten sposób ją trzymać przy kąpieli napawa mnie strachem. – Zabini
uśmiechnął się szeroko i wstał od stołu, aby wstawić wodę na herbatę. Skoro
pojemnik z kawą gdzieś się schował nie pozostawało mu nic innego, jak wypić
herbatę.
- Pragnę zauważyć Pansy, że my
jako mężczyźni nie posiadamy instynktu macierzyńskiego. Wy wiecie, który płacz
oznacza chęć jedzenia, który świadczy o tym, że już się obudziło, albo że ma
pełną pieluchę. Wy to po prostu wiecie, wyczuwacie to. My niestety w tej
dziedzinie jesteśmy mocno zacofani.
- Chodzi mi o to, że mógłby
przychodzić wcześniej do domu i wtedy zajmować się Lilly.
- A nie uważasz, że może za
dużo od niego wymagasz? – Pansy spojrzała pytającym wzrokiem na mężczyznę, ale
Blaise niestety tego nie zauważył, gdyż zajęty był buszowaniem w szafkach.
Teraz wszystkie kubki się pochowały jak na złość!
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chodzi mi o to, że nie sztuką
jest kazać coś komuś zrobić. Pytanie czysto retoryczne, czy Potter wie w jaki
sposób podaje się małemu dziecku mleko? – Kobieta zamrugała parę razy oczami.
Zabini patrzył się na nią z politowaniem, bowiem Pansy dokładnie tak samo jak
on wiedziała, że Harry prędzej wyciągnąłby zimne mleko z lodówki, przelał je do
butelki i podał małej, aniżeli wpierw podgrzał je w mikrofali, upewnił się, czy
temperatura jest właściwa i dopiero potem nakarmił dziecko. Blaise podszedł do czarnowłosej
i położył jej rękę na ramieniu. Kobieta westchnęła głęboko i podparła swoją
głowę na ręce. Czuła się naprawdę bezsilna. Nie tylko wobec Harrego, chociaż
głównie z jego winy, ale ogółem wobec wszystkich.
- Spróbuj z innej strony Pansy.
Postaw mu ultimatum, albo ty razem z Lilly, albo rozwód. – Czarnowłosa
podniosła gwałtownie swoją głowę i rozjuszonym wzrokiem spojrzała na
przyjaciela. Dokładnie wiedziała dlaczego takie a nie inne ultimatum Blaise ma
na myśli, ale ona nie chciała o nim nawet słyszeć.
- Nie wymawiaj przy mnie tego
słowa.
- A widzisz inne rozwiązanie?
- Nie, ale nie chcę nawet
słyszeć o czymś takim jak rozwód. – Pansy mówiła z otwartą wrogością w głosie.
Rodzina zawsze była dla niej najważniejsza i stawiała ją na pierwszym miejscu.
Nie pozwoli, aby jakieś drobne niuanse doprowadziły do jej rozpadu. Przez
chwilę mierzyli się z Blaisem wzrokiem, aż w końcu mężczyzna skapitulował i
uniósł obie ręce w geście poddania.
- Pasuję. Ale nie mów mi potem,
że cię nie ostrzegałem. – Tego już dla Pansy było za wiele. Podniosła się
gwałtownie z krzesła i wbiła w Zabiniego oskarżycielskie spojrzenie, a w ślad
za nim poszedł jej palec wskazujący wymierzony w środek jego klatki piersiowej.
- Rozwód to jest ostatnia
rzecz, o jakiej mogłabym pomyśleć, a tobie Zabini gratuluję pomysłu. Obyś swoje
problemy małżeńskie rozwiązywał w ten sposób. – Nagle w pomieszczeniu pojawiła
się jeszcze zaspana Hermiona, która od razu wyczuła napiętą atmosferę między
Pansy, a Blaisem. Czarnowłosa była wyraźnie rozjuszona. Jej klatka piersiowa
unosiła się szybko, a oczy przypominały ślepia kobry, szykującej się do ataku.
Panna Granger stanęła między mężczyzną i kobietą unosząc obie ręce na wysokość
swoich bioder. Patrzyła raz na Pansy, raz na Blaisa, którzy wciąż mierzyli się
zawzięcie wzrokiem.
- O cokolwiek się kłócicie
przestańcie w tej chwili. Mało wam przygnębiającej atmosfery od wczoraj? –
Pierwsza uspokoiła się Pansy, a za nią chwilę później Blaise. Hermiona wskazała
im krzesła przy stole i gestem ręki kazała na nich usiąść. Oboje wykonali
posłusznie polecenie, a kasztanowłosa oparła się o blat, wbijając w przyjaciół
swoje ostre spojrzenie, a przynajmniej miała taka nadzieję, że tak wygląda. Po
wczorajszym dniu miała dość niepotrzebnych kłótni i stanów depresyjnych. Jednakże
jak widać jej przyjaciele potrzebują nieco więcej czasu, aby dotarło do nich,
że scysje nie prowadzą do sielanki w życiu, a wręcz przeciwnie – rzucają kłody
pod nogi.
- Sądziłam, że ja narobiłam
wystarczająco dużo kłopotów wczoraj, ale nie myślałam, że wy też musicie do
nich dołożyć swoje trzy grosze. – Ton panny Granger bynajmniej nie należał do
najprzyjemniejszych. Przypomniały jej się początki nauki w Hogwarcie, gdy w ten
oto sposób mówiła do Harrego i Rona, aby w końcu wzięli się za naukę. Często
śmiali się wtedy z niej, nazywając ją ,,matką”, ale ona wiedziała, że tylko
takim sposobem jest w stanie do nich jako tako dotrzeć. Tym razem również jak
widać poskutkowało, gdyż Zabini w zakłopotaniu zwiesił nieco swoją głowę, a
Pansy wbiła wzrok w swoje palce u rąk. Nie zamierzała odpuścić im w takim
momencie tylko dlatego, że okazali skruchę.
- O co z kolei wam poszło? - Oboje milczeli, ale Hermiona miała pewność,
że ją słyszą. Postanowiła ponowić swoje pytanie, mimo że wiedziała, iż w
najgorszym razie będzie musiała siłą wyciągać z nich jakiekolwiek informacje. –
Słucham, o co poszło?
Zabini westchnął głęboko i odkaszlnął, ale Pansy
nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Mężczyzna zdecydował więc, że opowie
pokrótce Granger, co się stało, czym pozwolił kasztanowłosej nieco się
uspokoić, gdyż nie lubiła prowadzić brutalnych przesłuchań, a tym bardziej nie
na swoich przyjaciołach.
-
Pan nie radzi sobie z Potterem. Chce, aby był częściej w domu i zajmował się
małą, ale nie wie jak ma to zrobić. Powiedziałem więc, żeby postawiła mu
ultimatum, albo zacznie spędzać czas z rodziną, albo Pansy weźmie z nim rozwód.
Dalej to już się pewnie domyślasz. – Hermiona opadła bezsilnie na stojące w
pobliżu krzesło, a Pansy schowała twarz w dłoniach. Kasztanowłosa nie
spodziewała się takiej ,,rady” po Blaisie. Sądziła raczej, że pokłócili się o
jakąś błahostkę, ale żeby doradzać rozwód? To było nawet ponad jej siły.
-
Jak mogłeś coś takiego powiedzieć Blaise? – Zabini spojrzał na Hermionę, ale
nie wyczytał na jej twarzy ani śladu współczucia. Wiedział, że zrobił
największą możliwą głupotę i zachował się wobec przyjaciółki jak skończona
świnia. Kasztanowłosa z jeszcze większym zwątpieniem, a zarazem złością
ponowiła pytanie. – Jak mogłeś doradzić Pan coś tak okropnego?
-
Przepraszam Hermiono, nie wiem, co mi strzeliło do głowy. – Blaise próbował
zachować resztki godności, ale nawet on wiedział, że u obu kobiet jest na
straconej pozycji.
-
Przepraszam? Po pierwsze, to nie mnie powinieneś przepraszać, a Pansy i to w
pierwszej kolejności zanim jeszcze pomyślałeś o czymś takim jak rozwód. A po
drugie, czy chciałbyś, aby po twoim ślubie z Ginny, ktoś na pierwszy rzut
doradzał ci rozwód? Bo ja myślę, że nie. – Hermiona nie starała się być
delikatna. Chłód i ogarniająca ją z każdym słowem coraz większa wściekłość były
tego najlepszym dowodem. Zachowanie Blaisa kompletnie wyprowadziło ją z
równowagi i nie zamierzała pozostawić na nim ani jednej suchej nitki.
-
Zachowałem się okropnie i mam tego świadomość.
-
Okropnie to nie jest dobre określenie. Zachowałeś się jak skończona świnia.
Pansy jest twoją przyjaciółką od pierwszej klasy Hogwartu. Znasz ją lepiej niż
ja, wiesz, że rodzina jest dla niej zawsze na pierwszym miejscu i odważyłeś się
w ogóle sugerować jej rozstanie? – Pansy nie kryła podziwu dla Hermiony.
Jednego dnia była przybita i płakała jak na zawołanie, a drugiego potrafiła
wziąć sprawy we własne ręce i ustawić do pionu samego Blaisa Zabiniego, z
którym nigdy tak łatwo nie jest. To prawda, że poczuła się mocno dotknięta
wyjątkowo inteligentną ,,radą” przyjaciela, ale nie sądziła, że Hermiona weźmie
jej stronę, ani tym bardziej, że w tak dobitny i dosyć mocny sposób powie
mężczyźnie, co sądzi na temat jego pomysłu. Traktowała Hermionę jak
przyjaciółkę od dnia, gdy przyszło jej szczerze z nią rozmawiać. Nie wiedziała
jedynie, czy ta przyjaźń nie jest przypadkiem jednostronna. Kasztanowłosa
jednak dzisiejszego dnia rozwiała jej wszelkie wątpliwości i umocniła w
przekonaniu, że zawsze mogą na siebie liczyć, nie ważne w jakich tarapatach by
się znalazły.
-
Oczekuję, że przeprosisz teraz Pan za ten genialny pomysł i nie obchodzi mnie,
że brzmię teraz jak twoja matka. – Mimo swoich ostrych słów Hermiona
uśmiechnęła się delikatnie, a w ślad za nią poszedł Blaise i Pansy. Zabini
wstał od stołu i podszedł do czarnowłosej kobiety, a następnie mocno ją
przytulił, tak jak zawsze robili w Hogwarcie, gdy dawno się nie widzieli. Pani
Potter poczuła, jakby wróciły stare dobre szkolne lata, kiedy to wygłupiali się
i kłócili z byle powodu, a następnie godzili w właśnie ten przyjacielski sposób
– uściskiem.
-
Przepraszam Pansy. Wiesz, że nigdy w życiu nie dałbym cię skrzywdzić.
-
Wiem Diable i przyjmuję przeprosiny. Zawsze miałeś w zwyczaju mówić, a potem
myśleć. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i jeszcze raz mocno objął Pansy.
Hermiona przypatrywała się tej scenie z niekłamaną satysfakcją malującą się na
jej ustach. Była zadowolona, że to wszystko dzięki niej. Już dawno nie czuła do
samej siebie tak wielkiej sympatii. Bo ile można płakać? Była żałosną osobą,
dając tak łatwo grać na swoich emocjach i to jeszcze komu? Samej sobie.
-
Ej, przesadziłaś! Nie zapominaj, że to nie ja dałem powód do śmiechu całej
komendzie policji po zdaniu prawa jazdy. – Zabini uśmiechnął się z wyższością,
ale był to uśmiech tak przyjacielski, że jego złośliwość była praktycznie
niezauważalna. Pansy natomiast zaczerwieniła się cała i wbiła w pierś mężczyzny
swój palec wskazujący.
-
Jeśli komukolwiek o tym powiedziałeś Diable…
-
Ale o czym? – Ożywiona Hermiona włączyła się do rozmowy. Ciekawiło ją, co też
takiego zrobiła Pansy, że aż się zawstydziła. Czarnowłosa była z jej punktu
widzenia doskonałym kierowcą. Choć może panna Granger uważała tak, bo sama nie
posiadała prawa jazdy? Blaise zaśmiał się krótko, co tylko jeszcze bardziej
rozbudziło ciekawość kasztanowłosej. – Proszę Pan, czy Blaise może mi
powiedzieć?
-
Dobra, ale tylko Granger! – Czarnowłosa pogroziła mężczyźnie palcem, co dało
powód do kolejnej salwy śmiechu.
-
Bo widzisz Herm, nasza pani Potter po uzyskaniu pozwolenia na kierowanie
samochodem praktycznie zaraz po jego wydaniu wybrała się na przejażdżkę po
Londynie. Pech chciał, że gaz pomylił jej się z hamulcem i zaliczyła wszystkie
czerwone światła jak leci. Jak to było Pan? – Pansy schowała twarz w dłoniach i
usiadła na krzesełku obok Hermiony. Sytuacja z perspektywy czasu wydawała jej
się bardzo zabawna, ale prawda była taka, że po zatrzymaniu przez radiowóz
wcale nie było jej do śmiechu. Wręcz przeciwnie, zrobiła z siebie typową
tlenioną blondynką z dziurą między uszami.
-
Zielone jadę, żółte depłam, czerwone przeleciałam. Dopiero niebieskie świecące,
mrygające mnie zatrzymało. – Hermiona zaśmiała się krótko. Domyśliła się, że
przyjaciółce chodziło o światła sygnalizacji, a ostatnie dotyczyło sygnału
radiowozu policyjnego. Zabini kontynuował swoją opowieść z szerokim uśmiechem
na twarzy, pogrążając coraz bardziej i tak już zrozpaczoną Pansy, która mimo
swojego załamania i tak się śmiała z opowiadanej sytuacji. Bądź co bądź, to
właśnie jej owe zdarzenie w pełni dotyczyło.
-
A gdy już radiowóz dogonił i zatrzymał naszą Pansy to zabrali ją na pobocze,
aby sobie z nią w spokoju porozmawiać. Najpierw tradycyjnie, sprawdzenie stanu
trzeźwości. Pan zaliczyła test perfekcyjnie. Na pytanie, dokąd tak się spieszymy,
koleżanka zrobiła rozhisteryzowaną minę i ze łzami w oczach powiedziała: nie
wiem, bo ja jakaś głupia jestem. – Pansy nie mogła już opanować śmiechu, a po
chwili dołączyła do niej Hermiona. Na dodatek Blaise opowiadał o całej sytuacji
z taką powagą, jakby był co najmniej na przesłuchaniu w sądzie.
-
Jak już się napłakała i wzięła panów mundurowych na litość to wypisali jej
pouczenie i zapytali jeszcze na końcu, czy posiada trójkąt w samochodzie. –
Hermiona zrobiła zdziwioną minę, gdyż nie bardzo znała się na zasadach ruchu
drogowego. Widząc to, Zabini od razu przystąpił do wyjaśniania kasztanowłosej o
jaki trójkąt chodziło.
-
Trójkąt jest obowiązkowym wyposażeniem każdego samochodu. To ten, który
rozstawiasz na drodze, gdy twój samochód ma awarię. – Panna Granger pokiwała
głową na znak, że rozumie, a Blaise wrócił do dalszej części historii. – I
wyobraź sobie Hermiono, że nasza Pan zrobiła wielkie oczy, popatrzyła na obu
panów mundurowych i bez zastanowienia powiedziała, że w samochodzie to ona trójkąta
jeszcze nie miała.
-
Byłam zestresowana! – Pansy płakała już ze śmiechu, a razem z nią Hermiona
trzymająca się za brzuch, a po chwili dołączył do nich Blaise. W progu kuchni
ni stąd ni zowąd pojawiła się jeszcze zaspana Ginny.
-
A wam co tak wesoło? – Oczy całej trójki zwróciły się w kierunku rudowłosej,
która przecierała jeszcze ociężałe powieki i po omacku kierowała się w stronę
wolnego krzesełka przy stole.
-
Opowiadałem Hermionie o pierwszym zatrzymaniu na drodze Pansy. A wiesz, czego
najbardziej żałuję? Że mnie przy tym nie było i nie widziałem reakcji tych
policjantów! – Czarnowłosa zaczerwieniła się cała i schowała twarz w dłoniach.
Ginny jeszcze nie do końca rozumiała, o co chodzi, ale powoli dochodziła do
siebie i już jako tako zaczynała kontaktować. Pozostawało jej jedynie zrobić
sobie herbaty i dowiedzieć się szczegółów opowiadanej historii, która z widoku
obserwatora wydawała się bardzo zabawna.
* * * * *
Draco
siedział w swoim przytulnym domku na przedmieściach Londynu przed ekranem
laptopa i od ponad trzech godzin przewijał strony internetowe w poszukiwaniu
sam dokładnie nie wiedząc czego. Wczoraj w nocy, leżąc na panelach podłogowych
i ambitnie studiując krzywiznę swojego sufitu wpadł na genialny pomysł. Z
samego rana ubierze się w dres i pójdzie biegać, dopóki nogi same nie odlecą mu
od tyłka. Plan doskonały rzekłby, tyle że dzisiejszego dnia pojawiły się drobne
komplikacje na drodze ku jego realizacji. Po pierwsze, na dworze lało jak z
cebra i wiało gorzej niż na Syberii. Po drugie, w jego garderobie nie było
czegoś takiego jak dres, a po trzecie, brakowało mu najważniejszego – chęci.
Jak to mugole mówią na stan, gdy w jednej sekundzie czegoś chcesz i jesteś
zdeterminowany, aby osiągnąć to za wszelką cenę, a po chwili wszelka energia z
ciebie ulatuje niczym powietrze z balonika i stwierdzasz, że możesz to
zrealizować kiedy indziej? Owsiany zapał? Nie, to chyba raczej było coś ze
słomą. Tak, słomiany odpał. Draco westchnął głęboko i dalej przy pomocy palca
wskazującego przewijał strony internetowe, przelatując je od niechcenia
wzrokiem. Akcje na giełdzie nadal stały bardzo wysoko, więc nie miał się czym
martwić, a liczył, że jak nie było go w biurze przez ten jeden dzień to ich
wartość spadła o chociażby jednego pensa. Niestety, wszystko wskazywało na to,
że budynek UnitedArchitect nadal stał jak stoi i brak obecności Dracona w
biurze wcale nie doprowadził do jego zawalenia. Wszystkie zlecenia były w
trakcie realizacji, a na konto główne firmy niczym z kranu spływały niebotyczne
sumy pieniędzy za zrealizowane, bądź za część będącej jeszcze w trakcie
realizacji usługi. Żadnych skarg mailowych czy chociażby pogróżek o zachwianym
terminie. Wszystko było w cholernym, jebanym porządku. I to właśnie
doprowadzało Dracona do szewskiej pasji. Zrezygnowany zamknął laptopa i
przeciągnął się na krześle, na którym siedział od samego rana. Nie miał czym
się zająć. W tym domu nie było kompletnie niczego do roboty! Wszystko czyste,
stojące na swoim miejscu, żadnego prania, żadnych roślin. Chociaż nie, była
jedna roślinka, kompletnie zdewastowana i zaniedbana przez właściciela, ale ona
nawet jakby dostała jakiś eliksir przywracający ją do życia to i tak byłaby
sucha niczym patyk i nie nadawałaby się do niczego innego, jak do przerobienia
na zapałki. Mężczyzna wstał z krzesła i ociężałym krokiem skierował się w
stronę okna. Deszcz bębnił o szyby wystukując nierówny rytm jakiejś melodii, a
na ulicach tworzyły się kolejne kałuże. Stary dobry Londyn – Malfoy często
podróżował i naprawdę bardzo to lubił, ale nigdy nie cieszył się bardziej jak
po powrocie z długiej i męczącej podróży do domu. Nigdzie też nie czuł się
lepiej jak tutaj. Przebywanie w innym kraju wymagało znajomości języka, a
przynajmniej na takim poziomie, aby móc się choć w minimalnym stopniu porozumieć
z lokalną ludnością. Ciężko było więc zaprzeczyć, że blondyn nie był poliglotą.
Wymagała tego od niego głównie jego praca, bo w końcu nie projektował tylko dla
firm angielskich. I mimo, że nienawidził wręcz języka niemieckiego, to właśnie
z Austrii i Niemiec miał najwięcej klientów.
-
Scheiße. - Ulubione i jednocześnie nadużywane słówko Dracona, którym w tym
momencie był w stanie określić dosłownie wszystko. Odszedł zrezygnowany od okna
i sunąc niczym widmo kierował się w stronę kuchni. Tutaj też było jak w jakiejś
izolatce - wszystko sterylnie czyste i ułożone jak na cholernej wystawce w
sklepie. Mężczyzna otworzył jedną z szafek i usłyszał, jak jego żołądek zaczął
grać marsz żołnierski. Nie czuł głodu, ale ta wkurzająca melodia raczej
oznaczała konieczność zjedzenia jakiegoś posiłku. Problem w tym, że w szafce
był cukier, mąka i kawa. Zrezygnowany otworzył kolejną, w której stało mnóstwo
pudełek i pudełeczek, ale tylko jedno było do połowy napełnione makaronem.
- Jak się nie ma co się lubi to
się lubi co się ma. - Malfoy zamknął szafkę i oparł się o blat kuchenny
splatając ręce na karku. Urlop to cholernie ciężka sprawa. Jak ludzie to
wytrzymują? Nagle do głowy blondyna przyszedł pomysł dość niekonwencjonalny.
Skoro w domu ma tylko mąkę i cukier, a mleko i jajka zapewne są w lodówce, może
by tak w końcu uruchomić piekarnik? Nieznośny głos w głowie mężczyzny popukał
się z politowaniem w czoło - przecież ty nie masz bladego pojęcia jak się używa
piekarnika, o mikserze już nie mówiąc. Do tego jesteś kompletnym beztalenciem
kulinarnym. Nie oczekuj cudów po swoich pierwszych wypiekach. Malfoy machnął
ręką i z szerokim uśmiechem zaczął wyciągać wszystkie składniki na blat. Pod
nosem mruczał zmajstrowany na poczekaniu przepis, który w jego mniemaniu
powinien dać mu najlepsze ciastka pod słońcem. Ustawił wysoką miskę przed sobą
i wsypał do niej pół opakowania mąki. Miarka na oko w tym momencie wydawała się
być najlepszym przyrządem do określenia ilości produktów, także w naczyniu
wylądowały kolejno dwie szklanki cukru, pół szklanki kawy i litr mleka. Malfoy
zamieszał drewnianą łyżką masę i stwierdził, że nawet nie jest tak źle, mogłaby
być jedynie nieco mniej rzadka. Z tą myślą wsypał resztę mąki do masy i wbił
jedno jajko. Powstała brązowa papka w mniemaniu blondyna miała idealną
konsystencję do pieczenia ciastek. Z szerokim uśmiechem na ustach, że mógł się
czymkolwiek zająć wyciągnął jedną jedyną blachę znajdującą się w jego domu i
zaczął przy pomocy łyżki nakładać brązowe kleksy na jej powierzchni. Gdy blacha
była w całości pokryta Draco włożył ją do piekarnika. Ustawił czasomierz na
godzinę i zaprogramował piekarnik na 220 stopni. W wielkim hukiem zamknął
drzwiczki i udał się do salonu, gdzie rozsiadł się wygodnie w fotelu i zamknął
oczy. A głosik w jego głowie kręcił swoją głową z politowaniem i wznosił oczy
ku niebu z niemym błaganiem.
Po
godzinie siedzenia na szpilkach Malfoy udał się w podskokach do kuchni, aby
wyciągnąć swoje wypieki. Zadanie było nieco utrudnione ze względu na kłęby
siwego dymu, który ulatniał się z piekarnika. Zewsząd dało się czuć zapach
spalenizny, ale Draco wydawał się nie zauważać owego faktu. Właśnie sięgał po
rękawice kuchenne, aby móc otworzyć piekarnik i wyjąć z niego ciasteczka, gdy
nagle dało się słyszeć dźwięk dzwonka do drzwi. Blondyn spojrzał na zegarek,
który wskazywał 16.30 i stwierdził, że to zapewne Blaise przyszedł znowu
zobaczyć, jak sobie radzi na przymusowym urlopie.
- Otwarte! - Draco nie
pofatygował się, aby przywitać przyjaciela, a przystąpił do wyciągania blachy z
piekarnika. Jednak po chwili nie usłyszał dźwięku głosu Diabła, a przeraźliwy
kobiecy krzyk.
- Boże miłosierny! - Malfoy
odwrócił się w kierunku drzwi, z których dobiegał głos jego matki. Jedyne co
był w stanie zarejestrować to sylwetkę Narcycy, która sądząc po stukocie
obcasów biegła w kierunku okna, które otworzyła na oścież, bo po chwili w
pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno, ale kłęby dymu zaczęły pomału
opuszczać mieszkanie. Gdy powietrze zrobiło się w miarę możliwości przejrzyste
Draco dostrzegł swoją matkę stojącą przy oknie z założonymi rękami i nerwowo
stukającą butem o posadzkę. Sądząc po wyrazie jej twarzy nie była uradowana
widowiskiem, które przyszło jej podziwiać, a którego sprawcą był jej syn, który
teraz stał pośrodku owego pobojowiska z dość nietęgą miną. Aby w jakiś sposób
się ratować młody Malfoy uśmiechnął się w sposób wręcz kretyński i pomachał w
kierunku swojej matki. Narcyza również uśmiechnęła się w równie idiotyczny
sposób, a następnie podeszła do syna i trzepnęła go w głowę.
- Jaki ojciec taki syn! Czyś ty
się na mózgi ze starym wymienił?! – Narcyza bynajmniej nie zamierzała pocieszać
Dracona po jego nieudanym debiucie kucharskim. Nie miała w zwyczaju takich
zachowań, tym bardziej gdy wiedziała, że z góry coś może się nie udać. W
przypadku dwójki blond mężczyzn nigdy nawet nie pomyślała o dodawaniu otuchy.
- Witaj mamo w moich skromnych
progach. – Malfoy junior uparcie trzymał się rozpaczliwej wizji ratowania
sytuacji za wszelką cenę. Niestety, podobnie jak jego matka dokładnie wiedział,
że w tym wypadku nie ma czego ratować.
- Jak ja ci zaraz dam skromne
progi to na dupie przez miesiąc nie usiądziesz. Co ci znowu do tego pustego łba
przyszło?! – Narcyza nie przebierała w słowach, i mimo że Draco był jej synem
nie zamierzała schodzić z tonu jakim go raczyła. Nie po to wylewała matczyną
krew, aby teraz głaskać go po główce za każde przewinienie. Te dobre czasy się
skończyły, a gówniarz nie jest już w szkole, aby przymykać oko na jego wybryki.
Chłopak zwiesił głowę i zaczął kręcić kółka na posadzce. Wyglądał jak
pięcioletnie dziecko, które tą postawą chce wzbudzić w rodzicach litość.
Niestety z Narcyzą nie było tak łatwo, a on też już nie miał pięciu czy tez
sześciu lat.
- Zaraz tam pustego. Ciastka
chciałem upiec. – Pani Malfoy zrobiła zdziwioną, a jednocześnie przekomicznie
wyglądającą minę, dając wyraz swojemu niedowierzaniu.
- Że co proszę?
- Ciastka chciałem upiec. –
Draco powtórzył swoją wypowiedź i czekał na wybuch matki, która na więcej niż
sto procent nie omieszka go zbesztać za nieodpowiedzialne używanie piekarnika.
- Aha, ciastka chciałeś upiec.
Razem z całym domem?
- Takiego rozwoju wypadków
scenariusz nie przewidywał. – Narcyza zaśmiała się krótko i wyraźną kpiną, a
następnie podeszła do blachy, na której znajdowały się zwęglone na popiół
,,wypieki” je syna.
- Draco Malfoy, piroman amator,
upiekł ciastka razem z kuchnią. – Kobieta wzięła blachę do ręki i wyrzuciła ją
do kosza nie starając się nawet pozbyć spalenizny z jej wierzchu. Usiadła na
jednym z krzeseł, zakładając nogę na nogę i wbiła swój przeszywający wzrok w
syna, który zbierał resztki produktów z blatu kuchennego.
- Tuszę, że przeczytałeś
wcześniej jakikolwiek przepis. – Draco schował pudełko z kawą do szafki i
odwrócił się w stronę swojej matki. Kłamać czy nie kłamać, o to jest pytanie.
- To pytanie retoryczne? Bo jak
nie to przeczytałem. – Narcyza klepnęła się głośno w czoło i uśmiechnęła w
sposób tak ironiczny, że nawet Draco nie był w stanie jej w obecnym momencie
dorównać.
- Cóż, a zatem niedaleko pada
jabłko od jabłoni. A cóż to się stało mój synu, że zastałam cię w domu od
przeszło roku? – Młody Malfoy zmieszał się nieznacznie na pytanie matki, bowiem
nie chciał jej tłumaczyć, że został wysłany przez psychiatrę na przymusowy
urlop. Miał dwie sekundy, aby sklecić w swojej głowie jakąś przyzwoitą bajeczkę
i przedstawić ją swojej rodzicielce, co takie łatwe nie było, bowiem Narcyza
jak żaden inny człowiek dokładnie wiedziała, kiedy jej syn kłamie niczym
Pinokio. Draconowi pozostawało zatem liczyć na łut szczęścia i niechęć matki do
ciągnięcia go za język.
- W firmie jest dosyć
spokojnie, więc wziąłem sobie trzy dni wolnego. Blaise nad wszystkim czuwa, a
mnie przyda się trochę wytchnienia. W końcu jak sama zauważyłaś nie zastałaś
mnie w domu od ponad roku. – Narcyza uśmiechnęła się z powątpiewaniem, co
jedynie było sygnałem dla Dracona, że nie uwierzyła w ani jedno wypowiedziane
przed chwilą przez niego słowo. Zrezygnowany usiadł na krześle obok niej i
położył swoją głowę na blacie.
- To wersja oficjalna, zapewne
dla kontrahentów, a jaka jest konfidencjonalna?
- Nie chcesz wiedzieć. –
Narcyza jak każda matka dokładnie wiedziała, kiedy jej dziecko ma jakiś
problem. I mimo, że Draco był już dorosły to nadal martwiła się o niego jakby
miał niespełna trzy lata. Pogłaskała syna po głowie, a następnie zmierzwiła mu
włosy, czego Draco tak bardzo nie lubił, ale na obecną chwilę było mu wszystko
jedno.
- Nie chcę, ale jak każda matka
muszę. Co ci jest?
- Mam nerwicę i lekarz wysłał
mnie na tydzień urlopu przymusowego. Nie mam co ze sobą zrobić. – Malfoy z
ciężkim sercem wybąkał w stronę blatu odpowiedź skierowaną do matki, ale nie
był w stanie spojrzeć jej w oczy. Narcyza przeczuwała, że ogrom pracy, który na
siebie wziął jej syn nie wpłynie dobrze na jego zdrowie i samopoczucie. Nerwica
był poważną chorobą, a dla osoby jaką jest jej syn nie wróżyła ona niczego
dobrego.
- Przepisał ci jakieś środki
uspokajające?
- Nie, bo już je brałem i nic
nie pomagały. W poniedziałek mam się zgłosić do gabinetu i będzie myślał
dopiero co dalej ze mną zrobić. Na razie jestem uziemiony w domu z dala od
pracy i wszystkiego co z nią związane. Ale ja tak nie umiem! – Pani Malfoy
ponownie zmierzwiła synowi włosy i uśmiechnęła się do niego delikatnie. Ostatni
raz Draco był równie zagubiony, gdy otrzymał od Voldemorta zadanie zabicia
Dumbledor’a. Do tego czynu został jednak przymuszony, a nerwicy nabawił się
przez własny ośli upór i chore zacięcie do pracy. Narcyza nie miała pomysłu, w
jaki sposób może pomóc swojemu dziecku, ale chęć zdołowania go jeszcze bardziej
również nie była jej celem.
- Spokojnie dziecko. Doktor
mówił ci, co może ci pomóc?
- Wyjazd, świeże powietrze, coś
co mnie odciągnie od firmy. Ale ja nie mam takich rzeczy. Gdy gdzieś wyjeżdżam
to nie w celu odpoczynku, a dogadania się z inwestorem, albo skontrolowania prac
budowlanych. – Na chwilę między obojgiem nastała cisza. Malfoy czuł się
bardziej niż żałośnie tłumacząc się komuś ze swojej choroby. Co z tego, że była
to jego matka. Przed rodzicami człowiek również wstydzi się wielu rzeczy. On
czuł wewnętrzną i zewnętrzną kompromitację opowiadając Narcyzie o swoim
spaczeniu. Kobieta jednak nie czuła frustracji ogarniającej jej dziecko.
Owszem, wiedziała, że Draco jak każdy mężczyzna nie lubi się uzewnętrzniać, ale
czuła, że było mu to potrzebne. Potrzebował wsparcia i otuchy, a zarazem
zajęcia, które pozwoliłoby zapomnieć o czymś takim jak UnitedArchitect. Tyle,
że zapomnienie o ukochanej firmie, w którą wkładało się całego siebie
graniczyło z absurdem.
- Mamo, a co ciebie uspokaja? –
Narcyza wyprostowała się na krześle, którym siedziała i splotła swoje palce u
rąk na kolanie.
- Dużo rzeczy Draco, ale to nie
znaczy, że ty również odnajdziesz w nich spokój. Lubię czytać, gotować, a gdy
jestem bardziej zdenerwowana sprzątam, nawet gdy robiłam to zeszłego dnia.
Pomyśl synu, co w szkole dawało ci ukojenie? – Draco zamyślił się głęboko i
sięgnął pamięcią do lat szkolnych, a najbardziej do okresu, gdy zaczął odczuwać
stres przed OWTMami. Co on wtedy robił? Nie przypominał sobie ciepłej herbaty
przed kominkiem, milionów wysłanych listów do rodziny, wzmożonego wysiłku
fizycznego. Nic z tego nie pamiętał. Ale coś musiało być, co dawało mu spokój,
miejsce, gdzie mógł się wyciszyć i zapomnieć o otaczającym go zewsząd stresie.
Wtedy przed jego oczami zamajaczyły błonia Hogwartu i długie godziny, które
przeznaczał na spacery. Nieważna była wtedy pogoda, po prostu ubierał się i
wychodził na zewnątrz, aby móc pobyć w samotności. Potrafił spędzić całą noc
chodząc po Hogwarcie i nie zastanawiać się o niczym. Szedł przed siebie, nie
ważne, gdzie go nogi zaniosły.
- Spacer po błoniach.
- Więc spróbuj tego ponownie. –
Draco zasępił się i spojrzał na swoją matkę, której usta ułożone były w
delikatnym uśmiechu. Bardzo lubił, gdy jego rodzicielka patrzyła na niego
ciepłym wzrokiem i uśmiechała się w ten sposób. Chciał móc wtedy patrzeć na jej
twarz godzinami. Wiedział, że u matki zawsze znajdzie zrozumienie.
- A jeśli nie pomoże?
- Nie dowiesz się, jeśli nie
spróbujesz. – Tak, to była najprawdziwsza prawda. Co z tego, że mugolska, ale
nawet w świecie czarodziejów znajdowała swoje odbicie. Nie dowiedziałby się,
czy potrafi latać, gdyby w wieku siedmiu lat nie wsiadł na miotłę. Nie
dowiedziałby się, czy może zostać najlepszym architektem, gdyby nie założył
firmy. Ale czy zwykły spacer z czasów młodości wystarczy, aby uporać się z
nerwicą? Był pełen obaw, ale też wiary w lepsze jutro, więc nie pozostawało mu
nic innego, jak kolejny raz wypróbować stary dobry sposób na pozbycie się
zmartwień. Wstał z krzesła i uścisnął Narcyzę, która nie kryła swojego
zaskoczenia zachowaniem syna.
- Dziękuję mamo, na ciebie
zawsze można liczyć. – Swoją wypowiedź młody Malfoy zakończył delikatnym
całusem w policzek swojej matki.
*
* * * *
Pansy razem z Hermioną
próbowały zapakować rozebraną na części pierwsze drewnianą fasadę budynku do
samochodu czarnowłosej. Ginny zdecydowała się podjąć wyzwanie odnowienia
obudowy, ale nie było to możliwe nigdzie indziej, jak tylko u niej w pracowni,
gdzie znajdowały się wszystkie sprzęty do wykonania tego procederu. Rudowłosa
liczyła również, że jeśli się dobrze zaweźmie to skończy prace renowacyjne w
przeciągu dwóch dni i będą mogły z powrotem zamontować obudowę na budynek.
Części wbrew pozorom nie było tak wiele, ale panna Weasley nie wiedziała, w jakim
stanie jest drewno, z którego fasada została wykonana. Jeśli jej stan będzie
pozostawiał wiele do życzenia to z pewnością nie skończy się na dwóch dniach, a
prace mogą się w najgorszym wypadku przesunąć nawet do dwóch tygodni. Wszystkie
kobiety jednak były pełne nadziei i wiary w możliwości rudowłosej, a Hermiona
nie kryła pragnienia otworzenia lokalu jeszcze w grudniu.
- No! To chyba ostatnia. –
Pansy przy pomocy kasztanowłosej wpakowała największą część drewnianej obudowy
do samochodu i zamknęła klapę od bagażnika. Była zmęczona po dzisiejszym dniu
tak samo jak jej towarzyszki, a w domu czekała ją jeszcze kolejna długa rozmowa
z Harrym, na której samą myśl żołądek podchodził jej do gardła. Hermiona
dostrzegła malujące się na twarzy czarnowłosej zmartwienie i objęła ją po
przyjacielsku.
- Przestań Pan, przecież
wszystko będzie dobrze.
- Wiem, ale boję się, że Harry
nie zrozumie.
- Harry tylko na pozór wydaje
się być zagubiony jak dziecko we mgle. Jestem pewna, że cię wysłucha, a co
najważniejsze, że dotarło do niego, co robił do tej pory źle.
- Kto co robił źle? – Ze środka
budynku wyszła Ginny trzymając w rękach worki pełne śmieci. Trochę się dzisiaj
napracowały i rudowłosa marzyła o gorącej kąpieli i ciepłej herbacie w
ramionach Zabiniego. Niestety będzie się musiała nacieszyć jedynie wanną pełną
wody, gdyż Blaise powiedział, że wróci dzisiaj późno, ze względu na to, że
umówił się z Draconem. Ginny wolała nie wchodzić mu w paradę, bowiem Malfoy był
najlepszym przyjacielem jej narzeczonego, a gdyby zabroniła mu się z nim
spotykać tylko z tego powodu, że ona go nie dzierży, to Blaise z pewnością
urządziłby jej niezłą wojnę w domu.
- Pansy odwieziesz mi to drewno
do domu razem ze mną? – Czarnowłosa uśmiechnęła się szeroko i otworzyła drzwi
od samochodu. Hermiona w tym czasie zdążyła ulokować się na tylnym siedzeniu.
- Przecież nie po to
pakowałyśmy to wszystko razem z Mioną, abyś teraz tłukła się z tym wszystkim
metrem. Wsiadaj i nie marudź. – Pansy zajęła miejsce kierowcy, a Ginny z
promiennym uśmiechem na ustach usiadła na miejscu pasażera. Wszystkie trzy po
chwili wracały roześmiane do domu Blaisa i panny Weasley podziwiając nocne
uliczki Londynu.
- Mam nadzieję, że pamiętacie o
moich urodzinach? – Ginny spojrzała na Pansy, a uśmiech na jej twarzy jeszcze bardziej
się poszerzył. Hermiona natomiast ,,wisiała” między fotelem kierowcy i
pasażera, aby móc dokładnie słyszeć, o czym mówi czarnowłosa.
- Jak mogłaś twierdzić, że
zapomniałyśmy? Blaise nie dałby mi spokoju, gdybym coś na ten dzień
zaplanowała.
- O Mionę to się nawet nie
pytam, bo wiem, że będzie. – Wszystkie panie zaśmiały się krótko i do końca
drogi rozmawiały o nadchodzącym przyjęciu. Pansy jednak czuła wewnętrzny
niepokój na myśl o zbliżających się urodzinach. Nie miała bladego pojęcia jak poinformować
Hermionę, że będzie na nich również Draco. Dokładnie pamiętała ich ostatnie
spotkanie i bała się, że tym razem przyjaciel również zachowa się jak skończony
cham. Nie chciała robić kasztanowłosej przykrości, ale z drugiej strony z
Malfoy’em znała się o wiele dłużej. Nie mogła zatem zrobić osobnego przyjęcia
dla Miony, a osobnego dla Dracona. Pansy czuła w kościach, że nadchodzący
wieczór będzie daleki od spełnienia marzeń, ale miała cichą nadzieję, że prócz
napiętej atmosfery nie wydarzy się nic więcej. Nie była jednak w ogóle
przygotowana na taki rozwój wydarzeń, który miał się dopiero ziścić.
Nie no, genialny rozdział po prostu! Płakałam ze śmiechu czytając jak Draco-piroman piekł ciasteczka...no booskie :) Niech się dzieje w tym nadchodzącym rozdziale tylko proszę, niech Harry i Pansy się nie rozstaną...jedno z nielicznych opowiadań gdzie nie jest przedstawiana jako wredna zołza, to niech też ma coś od życia :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń"Draco Malfoy, piroman amator, upiekł ciastka razem z kuchnią." <3
OdpowiedzUsuńCzytając opis Malfoya i jego sposobów na domowe wypieki po prostu płakałam ze śmiechu!
Często kręcę się po kuchni, właśnie po to, by upiec coś dobrego, ale o ciasteczkach - węgielkach jeszcze nie słyszałam! :D
Rozdział świetny, zresztą jak każdy! :*
Pozdrawiam,
Dominika :)
Piszesz po prostu fenomenalnie!!! Cudny rozdział i czekam na następny :-)
OdpowiedzUsuńMam wszystko gdzies czytam jeszcze raz chodz brzych mnie boli hahahaha,czekawe jak by smakowały (ciasteczka aLa Drakus).Zgadzam się z Dark i czrkam na kolejną mininiaturkę z Snejpem razem z koleżankami.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :D Nie mogę się doczekać następnego. A ten opis Malfoya poprostu boski! Ciekawe co się wydarzy na tych urodzinach.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny :-)
Na samą wzmiankę o urodzinach Pansy zaświeciły mi się oczy. Nie ukrywam, że nie mogę się tego doczekać. Będzie się działo, wiem to. Ten rozdział oczywiście również wyszedł super. Blaise się nie popisał, a z Dracona kucharz żaden, ale obaj są genialni <3
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Genialny rozdział!
OdpowiedzUsuńNajlepsze była opowieść o Pan xd
Fajnie ze piszesz o racji Draco z Cyzia.
Mam nadzieje ze Harry nie zostawi Pan ze wzajemnością oraz będzie więcej 'dramione' ;)
super i nie moge sie doczekac kiedy znowu hermiona spotka draco
OdpowiedzUsuńNie rozumiem, dlaczego pod twoimi wszystkimi rozdziałami pojawia się tak mało komentarzy. Piszesz naprawdę fantastycznie. To mój pierwszy komentarz tu, dlatego, że bloga znalazłam wczoraj wieczorem. Wszystko przeczytałam w trybie ekspresowym i jestem zachwycona. :)
OdpowiedzUsuńCo do tego rozdziału to naprawdę się uśmiałam czytając o Malfoyu piekącym ciasteczka. :D Hermiona, chyba powoli zaczyna zachowywać się jak na prawdziwą Hermione przystało. A ja pewnie jak każdy nie mogę się doczekać spotkania naszych kochanych Dramionków. I co to takiego wydarzy się na tych urodzinach? Mam nadzieję, że Draco nie wyskoczy znowu z jakimiś wyzwiskami! Zabiłabym gada! No i na koniec, moje najważniejsze pytanie. Co takiego musiałoby się stać, aby oni się chociaż polubili, a co dopiero zakochali? Naprawdę nie wiem!
Życzę Ci duuużo weny i mega pomysłów na następny rozdział! :)
Draco w kuchni <3 jednym słowem uroczy. Ale tak szczerze mówiąc ten przepis na ciasto nie był najgorszy xD Rozmowa z Narcyzą bardzo fajnie napisana. " Jaki ojciec taki syn! Czyś ty się na mózgi ze starym wymienił?! '' Narcyza, arystokratka, kobieta z klasą i takie hasło ;D A historia Pansy i jej prawko sprawiło, że mam wielki banan na twarzy i obawiam się, że szybko nie zniknie.
OdpowiedzUsuńXYZa
Nie wiem co napisać. Arcydzieło *.* kocham <3
OdpowiedzUsuńPo prostu świetne
OdpowiedzUsuńeva
Widzę w tym kierowcę bombowcę, Realistko ^^
OdpowiedzUsuńZ tego wszystkiego nawet nie miałam kiedy skomentować.
Czekam na urodziny, bo znów się spotkają a to ciekawi mnie najbardziej.
Pozdrawiam!
Nox
Cudo
OdpowiedzUsuńCudo
Cudo
Cudo!!! Czekam na next!! <3
Jest nadzieja, że w końcu nauczę się komentować na czas, ale na chwilę obecną, no cóż...
OdpowiedzUsuńRozdział cuudo <3
Widzę, że męska linia Malfoyów ma skłonności do wybierania interesujących hobby, Lucjusz-ogrodnictwo, Draco-gotowanie.
Czekam z niecierpliwością na urodziny Pansy. Kolejne spotkanie Hermiony i Draco na pewno będzie w jakiś sposób: a) widowiskowe; b) przełomowe; c) refleksyjne (niepotrzebne skreślić). Będzie się działo! ;)
Pozdrawiam,
Cassie :)