Przed Wami rozdział 13, który pisało mi się chyba najłatwiej ze wszystkich. Po przeczytaniu go pewnie stwierdzicie, że mam skłonności do niszczenia kanonicznych postaci i nieźle na bani. Wybaczcie mi z góry :)
Rozdział 14 tradycyjnie za dwa tygodnie - 14 grudnia. Jeszcze nie wiem, czy wrócę w nim do losów Hermiony i Dracona, ale wena ciągnie mnie za rękaw i wręcz domaga się tego. Nie obiecuję mega długiej notki, bo będę zawalona robotą przez najbliższy tydzień, ale postaram się coś wymodzić o w miarę przyzwoitej jakości.
Piszcie, co sądzicie o mojej wersji Severusa, komentarze krytykujące również mile widziane ;)
* * * * *
Każdy był kiedyś w hipermarkecie.
Widział te długie niczym autostrada półki, które uginały się pod naręczem
najróżniejszych towarów. I podobnie jak na autostradzie, za każdy produkt
trzeba było zapłacić. Wyprawa na zakupy jest jak dłuższa podróż – trwa trzy
godziny, trzeba posiadać prowiant i zawsze gdzieś trzeba zostawić pieniądze.
Niektórym na dobrą sprawę przydałaby się mapa, aby nie zabłądzić pomiędzy tymi
wszystkimi regałami. Oczywiście nie zapominajmy o typowych chwytach
marketingowych, na które normalny obywatel nie zwraca uwagi, jak na przykład
rozstawienie towaru – najtańszy zawsze na dole, w odróżnieniu do najdroższego
ustawionego na wysokości oczu klienta. Wielkość wózka również jest dość
istotna, podobnie jak długość alejki czy najlepszy patent na kupującego, jakim
są stanowiska promocyjne. Te ostatnie to tak naprawdę nic groźnego, bo łatwo
można wszystko przeliczyć i dojść do wniosku, czy aby na pewno opłaca się
kupować. Gorzej już jest, gdy klientela zobaczy słowo ,,gratis”. Wtedy to
biegną z prędkością Usaina Bolta do danego towaru, bo przecież dają za darmo, a
jak dają to trzeba brać. Niestety owy ,,gratis” nie zawsze jest odpowiedni co
do ceny. Jak wcześniej butelka mleka kosztowała 2,50, tak z ,,darmowym’’
dodatkiem w postaci magnesu w kształcie krowy na lodówkę trzeba za nią zapłacić
5,50. Najzabawniej jest jednak, gdy w sklepie następuje zmiana ekspozycji. Ludzie
błąkają się jak we mgle, bo w miejscu, gdzie wcześniej była herbata teraz są
proszki do prania. Ledwo kupujący nauczyli się bieżącego ustawienia produktów,
a tu remanent i ucz się tego wszystkiego na nowo! Nawet nawigacja GPS zawodzi w
takim momencie. Bardzo ważną częścią wyposażenia w hipermarkecie są również
czytniki cen. Niby jest ich jak mrówek w mrowisku, ale gdy chcesz akurat sprawdzić
cenę, to żadnego z nich nie ma na horyzoncie. Zupełnie jakby dostały nóg i
uciekły przed tobą na drugi koniec sklepu. I jeszcze te zapachy! Zazwyczaj na
zakupy człowiek nie idzie głodny, ale rozpylona w wejściu woń świeżego,
cieplutkiego pieczywa aż prosi się, by włożyć do koszyka pyszną bagietkę czy
bułkę. W domu zaś jej świeżość pozostawia wiele do życzenia. Nie bez znaczenia
jest również długość kolejki przy kasie.
Gdy stoi przed nami pięć osób to szukamy jakiegoś zajęcia, aby skrócić czas oczekiwania.
Sklep oczywiście wychodzi nam naprzeciw i ustawia przy stanowiskach kasujących
dodatkowe półki ze słodyczami i napojami, po które chętnie sięgamy dla zabicia
dłużącego się czasu. I w ten oto sposób oraz przy uczynności marketu wychodzimy
obładowani torbami z w większości zbędnymi produktami i zamiast zostawić w
kasie pieniądze, które zamierzaliśmy wydać, zachowując odpowiednią grubość
portfela, okazuje się, że wyczyściliśmy go co do grosza, a jego objętość
zmalała do rozmiaru kartki papieru.
Między regałami z chemią w jednym z
hipermarketów znajdował się Severus Snape. Czarodziej już od 6.00 rano razem ze
sporą grupą emerytów czekał na otwarcie sklepu, ażeby móc kupić nic innego jak
szampon do włosów. Czuł się nieco dziwacznie pomiędzy babciami z chodzikami i
dziadkami z laskami, ale nie zamierzał się wycofać. Choć z każdą kolejną minutą
zastanawiał się, czy nie zakupić moherowego beretu lub drewnianej laski, na
której mógłby się podpierać. Wtedy przynajmniej nie wyróżniałby się tak bardzo
z emerytowanego tłumu. W każdym bądź razie drzwi marketu w końcu się otworzyły,
a stado rządnych promocji dziadków i babć wkroczyło do niego z siłą huraganu.
Starszyzna przepychała się między sobą w głównych drzwiach, ażeby wejść czym
prędzej do środka. Jedynie Severus zdecydował się skorzystać z bocznego
wejścia, ale nie przeszedł nawet pięciu metrów, gdy został prześcignięty przez
trzy kobiety, inwalidę na wózku i mężczyznę o kulach. Starszyzna rozbiegła się
niczym zwierzyna na polowaniu w poszukiwaniu pułki oznaczonej napisem
,,promocja”, a były mistrz eliksirów szedł powolnym krokiem, aby nie przegapić
działu z chemią. Po drodze udało mu się dostrzec, jak dwie staruszki kłócą się
o opakowanie sera twarogowego, a każda z nich miała już co najmniej siedem pudełek
w swoim koszyku. Mijał rozbawioną obsługę sklepu, która układała towar na półkach
i żartowała z poczynania emerytów, nazywając ich łowcami promocji. W końcu
dotarł do regału z szamponami do włosów i poczuł się jak małe dziecko, które
zgubiło gdzieś swoich rodziców. Jego oczom ukazał się rząd produktów w
najróżniejszych kolorowych opakowaniach, a na każdym z nich widniała plakietka
o stosowaniu do różnych rodzajów włosów. Przeciwłupieżowe, przeciw wypadaniu,
przeciw siwieniu i łysieniu, do włosów farbowanych całościowo, z pasemkami, do
włosów cienkich i łamliwych, do włosów suchych i matowych i wiele, wiele
innych. Severus błądził wzrokiem od jednego produktu do drugiego i szukał
choćby najmniejszej wskazówki, jaki preparat powinien wybrać. Przemawiały do
niego artykuły marki Shwarzkopf, ale z drugiej strony buteleczki sygnowane
firmą Shauma również prosiły się o wrzucenie do koszyka. Podobnie z resztą jak L’Oréal, Garnier, Nivea, Elseve, Timotei czy Head&Shoulders. Wszystkie
wyglądały bardzo ładnie, ale na żadnej nie widniał napis ,,do włosów nie mytych
od wieków” i to w tym wszystkim było dla mężczyzny najbardziej szokujące. W
końcu były mistrz eliksirów zdecydował się wziąć butelkę na chybił trafił, co
poskutkowało tym, że w jego podręcznym koszyku znalazł się szampon do włosów
cienkich i łamliwych. Podobnie było również z odżywką, którą zdecydował się
zakupić. Nie wiedział po co właściwie, ale stała obok i wyglądała w miarę
przyzwoicie. Z dwoma produktami w koszyku Severus udał się posuwistym krokiem w
kierunku kasy. Po drodze zaczepił go jeden ze staruszków pukając go drewnianą
laską w ramię.
-
Synuś tu masz masło. Bardzo dobre. Na cholesterol działa. Jak chcesz to idź na
promocję, dzisiaj tylko ćwierć funta! – Snape spojrzał na starszego jegomościa
mętnym wzrokiem, ale jego uwagę zwróciła bardziej sztuczna szczęka, którą
mężczyzna obracał w ustach w prawą i lewą stronę. Przez ten widok nie mógł się
skupić na racjonalnej odpowiedzi.
-
Na co działa?
-
Na cholesterol! Jak to zwykł mawiać mój nieodżałowanej pamięci dziadziuś… Czy
opowiadałem ci już o moim dziadku? – Staruszek wsparł się na drewnianej lasce i
nadal przewracał protezą w ustach jak cukierkiem. Severus zaczął myśleć, że
mężczyzna pomylił go z jakimś swoim wnuczkiem, bo okulary grubości dna od butelek
nie oznaczały raczej sokolego wzroku.
-
Nie.
-
Więc on… Jak to on… on… - Snape czekał na dalszą część zdania, ale jegomość
zamiast dokończyć wypowiedź wyciągnął z ust sztuczną szczękę i przetarł ją
wierzchem dłoni, a następnie ponownie umieścił ją na swoim miejscu i wrócił do
przesuwania ją w różnych kierunkach. – Na czym ja skończyłem?
-
Na pańskim dziadku. – Severus starał się być uprzejmy, ale jego cierpliwość
zaczynała pomału wygasać. Natomiast mężczyzna nie spieszył się z rozwinięciem
swojej wypowiedzi. Kątem oka przyglądał się im młody pracownik marketu, który
kończył rozkładać towar na pułkach z herbatą.
-
No więc mojej nieodżałowanej pamięci dziadziuś…
-
Panie Kinney mamy dzisiaj tabletki przeciwbólowe w promocji. Nie chciałby pan
może zakupić z cztery pudełka? Ostatnio pan mówił, że się panu skończyły. –
Przy Severusie i starszym mężczyźnie stanął wspomniany pracownik uśmiechając
się pogodnie i wskazując staruszkowi regał ze środkami przeciwbólowymi.
-
Do kroćset! Zapomniałbym! – Dziadek popędził z zawrotną jak na siebie
szybkością w kierunku regału, a młody pracownik zaśmiał się krótko i podał
Snape’owi rękę na powitanie.
-
Witam, Michael Spott. Chyba nie ma pan mi za złe, że przerwałem panu rozmowę?
-
Nie, wręcz przeciwnie. – Severus czuł, jakby kamień spadł mu z serca. Miał
powiedzieć staruszkowi parę niemiłych słów, ale ku jego szczęściu młody
pracownik zdołał pozbyć się szkodnika w samą porę.
-
Pan Kinney to stały klient. Zawsze szuka kogoś do rozmowy. Dzisiaj maszyna
losująca wybrała pana, a jak usłyszałem, że chce opowiadać o swoim dziadku…
Stałby tu pan do zamknięcia marketu.
-
Dziękuję, miło z pana strony. – Były mistrz eliksirów próbował uśmiechnąć się z
grzecznością, ale zamiast kurtuazyjnego uśmiechu na jego twarzy pojawił się kwaśny
grymas.
-
Żaden problem. Coś panu potrzeba?
-
Nie, mam już wszystko. Do widzenia. – Pracownik wskazał jeszcze Snape’owi
miejsce, gdzie zaczynały się kasy, a następnie zniknął między regałami, zapewne
wracając do swoich obowiązków.
Po dobrych dwóch godzinach Severus
opuszczał sklep z reklamówką wypełnioną znienawidzonymi produktami i kierował
swoje kroki w kierunku najbliższej kwiaciarni. W głowie próbował sobie
przypomnieć o jakich kwiatach mówił mu Draco. Z pewnością nie były to róże. To
udało mu się zapamiętać. Ale reszta kombinacji florystycznej była równie prosta
co drut w kieszeni. Łatwiej by było kupić jakieś pudełko czekoladek, ale tutaj
pojawiał się problem taki, że nie wiedział jakie słodycze lubi Rolanda, a
najważniejsze, czy w ogóle je lubi. On nie przepadał za niczym, co zawierało w
sobie choćby śladowe ilości cukru. Te wszystkie karmelki, cukierki, lizaki,
dropsy, gumy balonowe… Myśląc o dropsach od razu stawał mu przed oczami
Dumbledore i jego kwaśne niczym kwasek cytrynowy w czystej postaci landrynki.
Przecież tego to się nawet powąchać nie dało, bo przeczyszczało drogi oddechowe
już na samym wejściu do jego gabinetu, nie mówiąc o jedzeniu! Severus chyba
tylko raz w przeciągu swojej kariery oświatowej zdecydował się wziąć owe świństwo
do ust. O jeden raz za dużo. Z wielkim trudem powstrzymywał się przed
strzelaniem głupich min w stronę dyrektora, ale z marnym skutkiem. Stary
pierdoła to było jedyne określenie, jakie był w owym momencie w stanie
przypisać Albusowi, co jednocześnie w jego mniemaniu miało oznaczać
dobrotliwego staruszka… Nie zmieniło to jednak faktu, że cały ten cukier i
wszystko, co się z nim wiązało było ponad niego i jego stan uzębienia. A na
pierwszym miejscu stała ta czarna niczym smoła czekolada. Ulubiony przysmak dla
małych dzieci, nastolatków i kobiet, które zostały rzucone przez facetów. Tego
w sumie Severus też za bardzo nie rozumiał. Dlaczego kobieta, gdy zostawi, bądź
zostanie zostawiona przez mężczyznę to najpierw zgrywa szczęśliwą i ,,wreszcie
wolną”, następnie dzwoni do najlepszej przyjaciółki, aby jej oznajmić, że
,,nareszcie rzuciła tego frajera”, a potem zachodzi to sklepu na rogu ulicy,
kupuje pudełko lodów, stertę batoników, bombonierek, pralinek i wszystkich
innych słodkich świństw, by na końcu zaszyć się na kanapie we własnym
mieszkaniu owinięta w koc i ubrana w spraną pidżamę i pożerając niebotyczne
ilości cukru oglądać łzawe filmy romantyczne, a przy tym ryczeć w poduszkę,
wypominając sobie głupotę, że kochała go najmocniej na świecie, i że będzie gruba?
Gdzie logika? Gdzie sens? Jak żyć?
Rozmyślając
nad psychiką kobiecą i czekoladzie Severus dotarł w końcu do kwiaciarni.
Budynek z zewnątrz nie bardzo do niego przemawiał, gdyż z każdej strony niczym
wielki neon kolor różowy walił mu po oczach. ,,Chryste panie…” – w głowie
byłego mistrza eliksirów zrodził się pomysł ucieczki sprzed owego miejsca.
Udałby wtedy, że Rolanda go nie chciała i odrzuciła jego zaloty już na wstępie.
Niestety, gdy Severus miał wykonać efektowny piruet i zniknąć za rogiem
najbliższej ulicy ze sklepu wyszła młoda kwiaciarka, która promiennym uśmiechem
chciała z pewnością zachęcić go do kupna czegokolwiek ze środka.
-
Dzień dobry panu, w czym mogę służyć? – Jej głos był równie przesłodzony, co
uśmiech, więc mężczyzna postanowił, że oszczędzi sobie powiększenia atmosfery
słodyczy i zniweluje ją goryczą pod postacią wyrazu swojej twarzy. Niestety
jego zimny wzrok i posągowa mina nie zniechęciły dziewczyny, a wręcz
przeciwnie, jeszcze bardziej poszerzyły jej uśmiech, ukazując przy tym rząd
idealnie białych i równych zębów.
-
Widzę, że stoi pan tutaj już dłuższą chwilę i nie może się zdecydować.
Zapraszam do środka, tam mamy większy wybór. Chyba, że szuka pan czegoś
specjalnego bądź na zamówienie. Nasza kwiaciarnia oferuje również takie usługi,
choć to wymaga odrobiny większej ilości czasu niż pięciu minut w sklepie. – Dziewczyna
rozgadała się jakby od wieków nie miała kontaktu z żadnym człowiekiem.
Wypuszczała z siebie słowa z prędkością pocisku, a co najdziwniejsze, robiła to
na jednym wydechu, tak jakby oddychanie i szybkie mówienie jednocześnie nie
stanowiły dla niej żadnego problemu. Severus poczuł mocny i stanowczy uścisk na
swoim przedramieniu, a następnie został poprowadzony do wnętrza kwiaciarni przy
ciągłym akompaniamencie słowotoku kobiety. Wnętrze było takie jak fasada –
różowe. Róż, róż, róż i jeszcze raz róż. Różowe ściany, różowe kokardki, różowe
wstążki, ozdóbki, papiery ozdobne, biurko, nawet konewka do podlewania kwiatów
była różowa! ,,Rzygam tęczą, sram nutellą…” – jedyne zdanie, które odbijało się
o ścian głowy Severusa i wracało niczym bumerang ze zdwojoną siłą.
-
Zechciałby pan usiąść i poczekać na mnie przez minutkę? Przyniosę panu katalog
z naszymi najnowszymi zestawami florystycznymi. Z pewnością znajdzie tam pan coś,
co przykuje pańską uwagę i pozwoli się zdecydować. Na jaką okazję ma to być
bukiet? – Kobieta wbiła wzrok w byłego mistrza eliksirów mrugając przy tym
kilkakrotnie oczami i wyczekując odpowiedzi. Severus czuł się osaczony, nie
wiedział po co ta kobieta zadaje mu tyle pytań. Czy on wyglądał na człowieka,
który codziennie kupuje kwiaty? On nawet nie pamięta połowy ich nazw!
-
Tutaj jest sofa, proszę usiąść i się nie krępować, a ja wracam za momencik. Czy
chciałby pan może kawy? – Sprzedawczyni wydawała się być niewzruszona
zachowaniem Severusa. Trajkotała jak papuga wymachując przy tym rękami i
uśmiechając się do porzygu.
-
Nie.
-
Herbaty? Mamy naprawdę bardzo dobrą, malinową. Nowość. Myślę, że powinna panu
smakować. Kupiłam ją dwa dni temu w nowo otwartym sklepie niedaleko za rogiem i
powiem panu, że smak jest wyśmienity! Czuć maliny nie tylko w aromacie, jak to
w większości herbat, ale również w trakcie picia. Mówię panu, symfonia smaków!
-
Nie. – Monosylaby wypuszczane przez mężczyznę powinny zniechęcić kobietę do
jakiegokolwiek obcowania z nim, ale ona wydawała się być głucha na wszystko, co
Severus powiedział. Roześmiała się
sztucznie w odpowiedzi i machnęła ręką, co jeszcze bardziej rozjuszyło byłego
mistrza eliksirów. W końcu usiadł bezsilnie na wskazanej wcześniej kanapie i
czekał, aż sprzedawczyni przyniesie mu katalog. Gdy się w końcu pojawiła na
rękach niosła stos gazet, a to wszystko wylądowało na stoliku przez Severusem,
którego oczy niemalże wyszły z orbit.
-
Proszę. To nasze najnowsze katalogi. Osobiście polecam zestawy florystyczne z
numeru 17, gdyż są uniwersalne i nadają się na każdą okazję. Oświadczyny,
rocznica, jest pan żonaty, prawda? – Mężczyzna spojrzał na stojącą przed nim
kobietę i zamrugał parę razy oczami. Dopiero po chwili zorientował się, że
pytanie było skierowane w jego stronę.
-
Nie.
-
Nic nie szkodzi, bukiety z okazji imienin również znajdzie pan w wielu katalogach.
Jeśli mogę coś jeszcze panu doradzić to… - Severus zerwał się gwałtownie z
kanapy i chwycił pierwszy lepszy bukiet, który akurat miał pod ręką. Nie
wytrzyma dłużej w jednym pomieszczeniu z tą babą! Co jej się płyta zacięła?
Gada i gada, jakby baterie jej się nigdy nie kończyły, albo miała nieograniczone
zapasy powietrza w płucach i śliny w gębie.
-
Wezmę to. – Sprzedawczyni zamrugała parę razy oczami i delikatnie odebrała od
Severusa wybraną wiązankę. Spojrzała jeszcze kilka razy wymownie to na niego,
to na trzymane kwiaty i przełknęła nerwowo ślinę, próbując się przy tym
uśmiechnąć.
-
Zapakuję w takim razie. Jakąś wstążkę doczepić czy same kwiaty wystarczą?
-
Może być wstążka. Byle nie różowa. – Kobieta skinęła uprzejmie głowa i zniknęła
na zapleczu. Gdy pojawiła się znowu jej twarz nie zmieniła wyrazu
zniesmaczenia. Były mistrz eliksirów nie rozumiał, co tak nagle popsuło
,,przemiłej” ekspedientce humor, ale przynajmniej przestała nawijać mu makaron
na uszy i ograniczyła swoje słownictwo do najpotrzebniejszych formułek.
-
Proszę uprzejmie. Należy się 5 funtów. – Severus wygrzebał z czarnego portfela
drobne i wręczył je sprzedawczyni, która po raz ostatni spróbowała się do niego
uśmiechnąć, jednak kolejny raz wyszedł z tego grymas, który jasno dawał do
zrozumienia, że kobieta jest nieco zakłopotana. Za to mężczyzna wprost kipiał
ze szczęścia wychodząc z kwiaciarni. Kupił szampon i kwiaty, rzeczy, o których
nie miał bladego pojęcia i jak się je użytkuje, ale duma wprost rozpierała go
od wewnątrz. Kroczył przez ulicę próbując jednocześnie ćwiczyć uśmiech i
obdarzać nim napotkanych przechodniów. Kobiety spoglądały z rozbawieniem,
mężczyźni kiwali głowami, a dzieci… Nie, tutaj nic się nie zmieniło – dzieci
nadal uciekały w popłochu.
Dochodziła
godzina 11.00, gdy Severus skręcał w ulicę Pokątną. Nagle z jednego ze sklepów
wyszedł postawny mężczyzna w czarnym płaszczu i długimi blond włosami
związanymi przy pomocy czarnej wstążki w kucyka. Lucjusz Malfoy okręcił się
wokół własnej osi i łopocząc peleryną
ruszył prosto w kierunku Snape’a. Mało brakowało, a mężczyźni zderzyliby się ze
sobą na schodach, po których jeden schodził, a drugi dopiero na nie wchodził.
Na szczęście Lucjusz w odpowiednim momencie uniósł głowę przesunął się kilka
centymetrów w prawą stronę, spoglądając ze zdziwieniem w oczach na Severusa,
który obdarzył go szerokim uśmiechem.
-
Dzień dobry Lucjuszu!
-
Witaj Severusie. Co cię sprowadza na Pokątną w trakcie… dnia? – Malfoy senior
próbował nie stroić sobie żartów z przyjaciela, ale prawda była taka, że po
prostu nie umiał. Był zdziwiony, nie, on był zszokowany widokiem Snape’a w
takim miejscu i o takiej porze dnia. Chyba, że zmieniło się coś w świecie
zwierząt i nietoperze zaczęły wychodzić w południe na zewnątrz, ale nie
przypominał sobie, aby czytał o tym w jakiejś gazecie, bądź mówili o tym w
wiadomościach. Tak czy owak, widok Severusa był niespotykany, tym bardziej, że
od dnia, gdy przeszedł na emeryturę praktycznie nikt nie miał z nim stałego
kontaktu.
-
Wyszedłem zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. – Były mistrz eliksirów zaciągnął
się głęboko i rozejrzał dookoła siebie. Lucjusz uśmiechnął się z grzeczności i
splótł ręce na trzymanej przez siebie lasce. W ręku Snape’a dostrzegł bukiet
kwiatów, co jeszcze bardziej nim wstrząsnęło. Wskazał niepewnie na niego palcem
i uniósł wysoko brwi.
-
Severusie, na co ci kwiaty? – Błogi uśmiech z twarzy zniknął równie szybko jak
się pojawił, a Severus zaczął nerwowo kręcić butem kółka na posadzce, chowając
w pośpiechu kwiaty za plecami. Spuścił przy tym wzrok i poczuł jak czerwienieje
na twarzy niczym nastolatek. Lucjusz za to miał wrażenie, że dostał czymś
twardym i ciężkim w głowę. Czy on właśnie dostrzegł na bladym, wychudzonym i
wysuszonym policzku przyjaciela rumieniec? Odchrząknął nieznacznie, aby
przerwać trwające między nimi milczenie i przysunął się nieco bliżej Snape’a.
-
Nie masz nic przeciwko szklaneczce whisky i krótkiej rozmowie? Dawno się nie
widzieliśmy.
-
Właściwie to ja… - Severus zająknął się, ale sam nie wiedział w jakim celu. Czy
on na gacie Merlina był zestresowany? Czy największy mistrz eliksirów
wszechczasów wstydził się przed własnym przyjacielem? Spojrzał kątem oka na
Lucjusza, który wpatrywał się w niego pytającym i zaciekawionym wzrokiem. Snape
spojrzał na zegarek i wypuścił głośno powietrze z płuc. Miał jeszcze sporo
czasu, więc jedna szklaneczka whisky mogła mu się przydać.
-
To jak będzie?
-
Chodźmy, bo się jeszcze rozmyślę. – Lucjusz uśmiechnął się tryumfalnie i obaj
mężczyźni podążyli do najbliższego pubu znajdującego się na rogu ulicy. Ruch
nie był w nim spory, gdyż były godziny dopiero wczesno południowe, ale paru
delikwentów już zdążyło podładować sobie baterie sporą dawką voltowych płynów.
Panowie usiedli naprzeciwko siebie przy jednym ze stolików, a po chwili
znalazła się przy nich drobna kelnerka z notesem w ręku.
-
Dzień dobry, co panom podać?
-
Dwie szklanki Ognistej Whisky, jeśli można prosić. – Lucjusz obdarzył
dziewczynę kurtuazyjnym uśmiechem, a ona odwdzięczyła mu się bardzo podobnym.
Zapisała zamówienie w notesie i skinęła twierdząco głową.
-
Dobrze. Czy coś jeszcze?
-
Nie, na razie to wszystko.
-
Zaraz przyniosę zamówienie. – Kelnerka zniknęła równie szybko jak się pojawiła,
a między mężczyznami ponownie zapanowała grobowa cisza. Severus tępo wpatrywał
się w przestrzeń przed sobą, unikając przy tym sprytnie wzroku Lucjusza, który
obserwował przyjaciela z nieodgadnionym wyrazem twarzy, kręcąc palcami młynka
pod stołem. Gdy chociażby na sekundę ich oczy się spotkały odwracali nerwowo
głowy, jakby zostali przyłapani na jakimś wyjątkowym świństwie. Po chwili przy
stole pojawiła się ta sama kelnerka, która postawiła przed nimi szklanki z
Ognistą Whisky. Następnie odeszła szybkim krokiem w kierunku stolika, przy
którym zasiadła jakaś młoda para. Lucjusz pierwszy sięgnął po alkohol, jednak
nie wypił go, a jedynie powoli mieszał płynem znajdującym się w szklance. W
jego głowie myśli szalały jak w kalejdoskopie. Próbował odgadnąć w jakim celu
Severus kupił kwiaty, ale żadna racjonalna odpowiedź nie przychodziła mu na
myśl. Do tego jego zachowanie… Zupełnie jakby coś przeskrobał niczym małe
dziecko i bał się ponieść za to odpowiedzialność. Lucjusz upił łyk alkoholu i
uśmiechnął się delikatnie w kierunku przyjaciela. Snape wyszczerzył się w
odpowiedzi i sięgnął po swoją szklankę, z której jednym haustem wypił całą jej
zawartość. Malfoy jedynie się roześmiał i splótł palce na brzegu stolika,
odstawiając wcześniej swoją whisky.
-
Severusie jesteś jakiś… dziwny. – Ostatnie słowo przeszło Lucjuszowi z
trudnością przez gardło. Na dobrą sprawę Snape mógł się tak zachowywać zawsze,
ale nie widzieli się od dawna i mógł nie zwrócić na to kompletnie uwagi. Jednak
Severus zwiesił swoją głowę i tępo wpatrywał się w puste naczynie, które wciąż
trzymał w rękach.
-
Coś się stało? Masz jakiś problem? – Malfoy sam był zdziwiony troską w swoim
głosie, ale jeszcze bardziej zszokował go rumieniec, który zakwitł na policzku
przyjaciela. Może rumieniec to za małe słowo, bo Severus był czerwony niczym
przysłowiowy burak.
-
Ja się chyba… zakochałem. – Lucjusz wytrzeszczył oczy i zamrugał nimi parę
razy. Żadna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy, więc jedyne co zrobił to
otworzył swoje usta niczym karp i nadal wlepiał swój wzrok w Snape’a. Severus
natomiast nie podniósł swojej głowy i wciąż studiował fakturę szklanki po
alkoholu, bełkocząc zdania bez ładu i składu pod nosem. – Nie wiem jak, ale
chyba tak po prostu. Nigdy tego nie zauważyłem. A przecież znamy się tyle lat.
Pracowaliśmy razem, uczyliśmy tych samych uczniów. Dlaczego jej wcześniej nie
zauważyłem?
Malfoy analizował słowa Severusa i
z każdym kolejnym jego wytrzeszcz oczu się powiększał. Wyraz ,,zakochałem”
pasował do przyjaciela niczym pięść do nosa, a przynajmniej Lucjusz tak
twierdził. Poza tym, nigdy nie słyszał, aby Snape mówił o kimś w taki sposób,
poza oczywiście Lilly, matką Pottera. Kochał ją od zawsze, od pierwszego dnia,
gdy zobaczył jej cudowne oczy. Gdy zginęła, Severus nigdy nie spojrzał na żadną
kobietę takim wzrokiem, jakim teraz wpatrywał się uporczywie w pustą szklankę,
jakby widział w niej twarz swojej oblubienicy. Lucjusz pochylił się w kierunku
przyjaciela, wcześniej rozglądając się niepewnie po barze, jakby chciał się
upewnić, czy nikt na nich nie patrzy, a co najważniejsze, czy ta pozycja nie
wydaje się podejrzana.
-
Severusie, zaskoczyłeś mnie. Poznałeś kogoś?
-
Oszalałeś?! Przecież mówiłem, że znam ją od dawna. Nigdy jednak nie patrzyłem
na nią jak na… kobietę. Rozumiesz mnie Lu? – Prawa powieka Lucjusza Malfoy’a
zaczęła drgać nerwowo, a usta ścieśniły się w wąską linię. Nie znosił, gdy ktoś
zwracał się do niego w ten sposób. W
tej sprawie nie było wyjątków. Nawet Narcyza wiedziała, że określenie Lu jest
po prostu zabronione.
-
Mówiłem, żebyś nie mówił do mnie Lu. Brzmi jakbym był alfonsem. – Malfoy cedził
słowa, wypowiadając je w sposób tak nieprzyjemny, że nawet Severus się
wzdrygnął. Bądź co bądź Lucjusz znany był ze swojej oziębłości i złośliwości.
Może i się zmienił, ale pewne nawyki wciąż w nim pozostały. Jak to mówią,
człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka niekoniecznie.
-
Wybacz Lucjuszu, ale się zakochałem! Ona jest najcudowniejszą kobietą, jaka
stąpa po ziemi! Nie, to anioł, nie kobieta! – Severus oparł głowę na prawej
ręce, a jego oczy rozpływały się jak pod wpływem jakiegoś zaklęcia. Lucjusz
odsunął się na bezpieczną odległość i splótł ręce na klatce piersiowej,
spoglądając na przyjaciela z dystansem.
-
Ta? I co, spadła z nieba jeszcze mi powiedz.
-
Niewykluczone. – Malfoy wywrócił z dezaprobatą oczami i wsparł swój podbródek
na dłoni. Severus wyglądał jak pod wpływem amortencji. Ślinił się niczym pies,
a oczy przypominały dwie rozpuszczające się na wolnym ogniu kostki masła.
Jeszcze ten głupkowaty uśmieszek niczym u pedofila…
-
Jak wyskoczysz do niej z takim romantycznym tekstem to jestem pewien, że
odkochasz się równie szybko, jak się zakochałeś. W ogóle nie obraź się, ale na
którą kobietę spadło to nieszczęście adorowania przez ciebie?
-
Najcudowniejszej, najpiękniejszej, najzdolniejszej czarownicy jaka tylko mogła
uczyć w Hogwarcie. – Oczy Lucjusza ponownie wyszły poza jego oczodoły, a on sam
miał trudności z włożeniem ich w odpowiednie miejsce. Postać kobiety, która
pojawiła się przed jego oczami, a o której mówił Severus nijak miała się do
przedstawionego przez niego opisu. Tak przynajmniej twierdził Lucjusz. Dla
pewności i wolał zapytać, czy obaj myślą o tej samej nauczycielce szkoły magii
i czarodziejstwa.
-
Chyba nie mówisz o starej, zgorzkniałej, wysuszonej niczym piasek na pustyni…
-
Licz się ze słowami Lucjuszu! – Snape spojrzał gniewnie na przyjaciela, a ten
zamilkł na moment i odkaszlnął nerwowo. Zdał sobie sprawę, że jeszcze parę
przymiotników, a zaliczy bliskie spotkanie z powierzchnią płaską na zewnątrz
budynku.
-
Ty chyba oszalałeś. Przecież dzieli was co najmniej z trzydzieści lat! –
Severus spojrzał z niezrozumieniem na Lucjusza, a ten przybrał podobny wyraz
twarzy, widząc wzrok przyjaciela. Mężczyźni zdali sobie sprawę, że obaj mówią o
dwóch różnych kobietach, zapewne zupełnie do siebie nie podobnych.
-
O kim ty mówisz?
-
O McGonagall. A ty?
-
O Rolandzie!
-
O mnie? – Severus i Lucjusz odwrócili głowy w kierunku drzwi wejściowych, w
których stała wspomniana przez nich profesor nauki latania na miotle w
Hogwarcie. Jej srebrne włosy jak zwykle były nastroszone, a każdy kosmyk
układał się w tylko sobie znanym kierunku. Bystre oczy niczym u jastrzębia
wpatrywały się w obu, oczekując natychmiastowej odpowiedzi. Snape poczuł, że
sztywnieje mu każdy mięsień, z kolei Lucjuszowie zaczęły dokuczać nagłe ataki
duszności. Rolanda podeszła do obu mężczyzn i przysuwając sobie krzesło z
sąsiedniego stolika przysiadła się do nich, zdejmując swój czarny płaszcz.
Severus chwycił leżący obok niego bukiet kwiatów i zasłaniając swoją twarz
wręczył go kompletnie zdezorientowanej Rolandzie. Lucjusz przyglądał się całej sytuacji
z konsternacją i cudem udało mu się powstrzymać od głośnego klepnięcia się w
czoło.
-
To dla ciebie Rolando.
-
Dla mnie? – Severus pokiwał twierdząco głową kołysząc się razem z kwiatami, a
Rolanda uśmiechnęła się delikatnie, a przy tym nerwowo. Była zakłopotana i nie
bardzo wiedziała, w jaki sposób powinna się zachować. – Bardzo ładne Severusie.
Uwielbiam… chryzantemy.
-
Matko z córką i teściową… - Lucjusz zakrył twarz dłonią. Czuł się co najmniej
dziwnie uczestnicząc w całej tej maskaradzie. Na jego szczęście Rolanda również
nie wyglądała na uradowaną pod niebiosa.
-
Przypominają mi kolor twoich oczu. – Severus usilnie nie patrzył się na kobietę
wciąż zasłaniając twarz kwiatami. Siedzący obok nich Malfoy aż płonął ze
wstydu, a w jego głowie rozbrzmiewały dźwięki piosenki ,,Chryzantemy złociste”.
-
Są piękne, naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
-
Możesz wstawić je do wazonu. - ,,W
półlitrówce po czystej…” Rolanda odebrała bukiet i położyła go na swoich
kolanach. Siedzący naprzeciwko niej Snape wyglądał jakby miał gorączkę. Był
czerwony niczym płachta na byka, a na czole dało się dostrzec pierwsze krople
potu. Lucjusz siedział pomiędzy nimi i walczył z całych sił, aby nie odezwać
się ani jednym słowem. Choć z drugiej strony powinien, bo Severus albo się
zapowietrzy, albo zejdzie na zawał z nadmiaru emocji.
-
Dziękuję. Z pewnością tak zrobię, gdy wrócę do domu. – ,,Stoją na fortepianie i nie podlewa ich kurwa nikt!”. Rolanda próbowała
uśmiechnąć się z grzeczności, a Severus wyszczerzył się do niej w szerokim
uśmiechu. Malfoy cudem nie wybuchnął śmiechem. Kobiety nigdy nie były mocną
stroną jego przyjaciela, ale w tej sytuacji przechodził jego najśmielsze i
najbardziej zwariowane oczekiwania. Tylko Snape mógł kupić kobiecie, w której
ponoć się zakochał chryzantemy stawiane najczęściej na grobie i tylko on mógł
szczerzyć się do niej jakby był po nieudanej operacji liftingu twarzy.
-
Ja już pójdę. Dziękuję Severusie za rozmowę. – Lucjusz podniósł się powoli z
krzesła, ale były mistrz eliksirów nawet nie zwrócił na niego uwagi. Ciągle
wpatrywał się maślanym wzrokiem w Rolandę, która z kolei szukała wsparcia w
szarych oczach Malfoya. Niestety, oprócz pokrzepiającego uśmiechu Lucjusz nie
był w stanie uczynić nic innego. Założył swój płaszcz i chwycił laskę
znajdującą się obok stolika, a następnie opuścił lokal i z głupkowatym
uśmiechem na twarzy udał się prosto do domu, aby opowiedzieć o całej sytuacji
Narcyzie.
Tymczasem
Severus został sam na sam z Rolandą, która rozglądała się nerwowo po ścianach
baru, szukając na nich jakiejś wskazówki. Była kobietą, więc taki uroczy gest
powinien wprawić ją w stan błogiej radości. Ale ona nigdy wcześniej w całym
swoim życiu nie dostała od nikogo kwiatów! Pal licho, że były to chryzantemy,
ale to były kwiaty! I to od kogo? Od najbardziej wyobcowanego człowieka, jaki
stąpał do tej pory po ziemi. Nie wiedziała, co ma sądzić na ten temat, a jej
dotychczasowa pewność siebie uleciała niczym powietrze z balonu. Odchrząknęła nieco
głośniej niż zamierzała i założyła nogę na nogę, próbując się przy tym kolejny
raz uśmiechnąć. Jednakże i tym razem jej wysiłki spełzły na niczym.
-
No… to… łady mamy dziś dzień, prawda Severusie? – Severus poczuł jakby wpadł do
lodowatej wody. Przebudził się z letargu, w którym się znajdował i szukał
jakiejś odpowiedzi w głowie. Rozejrzał się po pomieszczeniu i skrzyżował swój
wzrok z kelnerką stojącą przy kasie fiskalnej. Podniósł się pomału z krzesła
desperacko szukając pomocy w ludziach dookoła niego.
-
Może ja zamówię herbatę. Chcesz herbaty? A może kawa? Kawa! Kawa jest dobra na
wszystko! Podnosi ciśnienie i wypłukuje magnez z organizmu, ale stawia na nogi!
Co byśmy zrobili bez kawy? – Rolanda spoglądała na Severusa z niezrozumieniem w
oczach, a po chwili z jej gardła wydobył się krótki, aczkolwiek dźwięczny chichot.
Zakryła usta dłońmi i próbowała nie dopuścić do spazmatycznego ataku śmiechu,
ale całym jej ciałem targały dreszcze wywołane nadmiarem rozbawienia. Snape
natomiast stał nadal nad stolikiem i nerwowo przełykał ślinę. Był mocno
zaskoczony zachowaniem Rolandy i nie wiedział, co powinien zrobić. Wreszcie
kobieta nieco się uspokoiła i pochyliła się nad stolikiem, wbijając w niego
swoje bystre oczy.
-
Może być kawa, ale proszę cię, nie podawaj już więcej szczegółów o niej.
-
Się robi. – Severus okręcił się wokół własnej osi i szybkim krokiem skierował
się w kierunku kelnerki, a następnie zamówił dwie kawy, dla siebie i dla
Rolandy. Gdy wrócił do stolika kobieta wpatrywała się w niego z miłym i tym
razem z pewnością niewymuszonym uśmiechem na ustach.
-
Jeszcze raz dziękuję za kwiaty Severusie. Są naprawdę piękne.
-
Drobiazg. – Uśmiech kobiety powiększył się, a i Snape czuł, jak kąciki jego
warg unoszą się delikatnie ku górze. Niestety gardło na przemian było mocno
ściśnięte, albo nad wyraz rozluźnione, powodując nagły atak słowotoku.
-
Z jakiej okazji? – Tego pytania były piastrze eliksirów w ogóle się nie
spodziewał i czuł, jak zaczyna się okropnie pocić. Szata uciskała go pod szyją,
a pul przyspieszył, jakby biegł w maratonie. Do tego te jej oczy… Naciskały na
niego wymuszając odpowiedź, ale żadna sensowna, aby nie zdradzić się na samym
początku, nie przychodziła mu do głowy. Severusa na moment uratowała kelnerka,
przynosząc do stolika dwie zamówione przez niego kawy oraz śmietankę i cukier,
ale nie pomogło mu to zyskać na czasie i wymyślić jakąś przystępną historyjkę.
-
Urodziny mam w marcu, więc z jakiejś innej okazji musiałam dostać od ciebie
kwiaty.
-
Bo dzisiaj jest dzień… dzień… obdarowywania starych znajomych bez okazji
kwiatami. – Najdurniejsza wymówka
wszechczasów… Wewnętrzny głos w głowie Snape’a aż uderzył się w czoło.
Jeśli Rolanda to kupi to tylko i wyłącznie z grzeczności. Nie możliwe, że
uwierzy w te dyrdymały z własnej i nieprzymuszonej woli.
-
To… miłe. Nie wiedziałam, że w Anglii obchodzimy taki dzień.
-
To bardzo stare święto znane jeszcze z czasów celtyckich, kiedy to Irlandczycy
i Anglicy żyli ze sobą w zgodzie, obdarowywali się kwiatami na znak przyjaźni,
a nawet wręczenie wiązanki kwiatów było obowiązkowe po dłuższym braku kontaktu.
Wierzę w takie tradycje i to, że Irlandczycy kiedyś nas wybaczą konflikt
północnoirlandzki. – Oczy Rolandy rozszerzyły się nieznacznie, a ich
właścicielka pokiwała z konsternacją głową. Severus natomiast dziwił się samemu
sobie skąd przychodzą mu na myśl takie głupoty, i że kłamanie jest taką łatwą
sztuką. Tylko żeby kłamać, to trzeba umieć, a wyraz twarzy kobiety nie
świadczył bynajmniej o kupnie wciśniętej jej bajeczki. Raczej o litości nad
biedakiem, który wygaduje takie brednie i nad tym, że nikt nie ofiarował mu
dostatecznej pomocy, aby mógł wyjść ze schizofrenii. Między Severusem a Rolandą
zapanowała cisza. Kobieta mieszała łyżeczką w swojej kawie, a mężczyzna wpatrywał
się w jej czarne odmęty i czuł, jak jego marzenia o miłości lądują w nich i
toną niczym statek w trakcie huraganu. Po kilku minutach Snape zdecydował się
na ostatnią deskę ratunku jaka mu pozostała. Szczerość. Tylko szczerość mogła
mu w tym momencie pomóc, albo ewentualnie pogrążyć go jeszcze bardziej, co było
ciężkie do osiągnięcia.
-
Rolando przepraszam. To nie powinno tak wyglądać. – Rolanda podniosła swój
wzrok i wpatrywała się z wyczekiwaniem w Severusa, który nakręcił się jak
katarynka, a słowa wypuszczał z siebie ze zdwojoną prędkością. – Nie ma żadnego
święta w Irlandii, chociaż konflikt jest, a ja specjalnie kupiłem dzisiaj
szampon do włosów, aby potem się z tobą spotkać. Bo ty jesteś piękną i cudowną
kobietą. Jest mi okropnie wstyd za siebie, bo nie zdążyłem, a ty przyszłaś i
kupiłem dla ciebie z tej okazji kwiaty, ale w kwiaciarni nie mogłem się zdecydować
i wziąłem pierwsze lepsze, chyba nie trafione, a potem zamówiłem ci kawę,
chociaż sam jej nie lubię i chciałem ci kupić czekoladki, ale nie wiedziałem
czy lubisz, a potem przyszedł Lucjusz i ty przyszłaś, trochę się zmieszałem, bo
nigdy nie mówiłem nikomu komplementów, a bardzo chciałem. I te kwiaty do dla
ciebie, bo chciałem cię zaprosić w jakieś miejsce, ale nie przygotowałem się w
ogóle i tak wyszło, że nie wyszło.
Rolanda mrugała swoimi złotymi
oczami i wpatrywała się w Severusa, który wyglądał jakby miał zaraz uciec
z miejsca, w którym siedział. Powoli
podniósł swój wzrok na kobietę, która zastygła z łyżeczką w ręku, a o tym, że
żyje świadczyły na zmianę zamykane i otwierane usta.
-
Przepraszam cię Rolando.
-
Powiedziałeś, że jestem piękną i cudowną kobietą? - Brwi Severusa podjechały nieznacznie do
góry, a w jego ciemnych oczach dało się zobaczyć zdziwienie. Rolanda natomiast
wyglądała na niewzruszoną jego zachowaniem, a jej wzrok przypominał rozmarzone
oczy dziecka.
-
Tylko tyle zapamiętałaś? – Kobieta przyciągnęła Severusa za poły jego szaty i
wpiła się w jego wargi z siłą tajfunu. Zdezorientowany Snape odwzajemnił
pocałunek, choć nie wiedział, co pchnęło Rolandę do uczynienia tego. Gdy się od
niego oderwała na jej policzkach pojawiły się dwa duże rumieńce. Następnie
wstała od stolika, zarzuciła na siebie swój czarny płaszcz i całując go
ponownie, ale tym razem szybko, wyszła z lokalu nie oglądając się ani razu za
siebie i zostawiając Severusa z otępiałym wyrazem twarzy. ,,Szczerość potrafi
czasem zdziałać cuda…”
fajny rozdział ale ja wole dramione a dawno już się nie widzieli ale się śmiałam jak to czytałam to z dziadkiem było zabawne jak w zakochanym kundlu
OdpowiedzUsuńŚmieszny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńW następnym Miona z Draco mogliby by się spotka na tych urodzinach Pansy ^^
*Tzn córki jej...
OdpowiedzUsuńSpotkanie za jakieś 2, ewentualnie 3 rozdziały, a jeśli chodzi o urodziny to właśnie Pansy będzie je obchodzić. Na Lilly trochę za wcześnie ;)
UsuńPozdrawiam,
Realistka
O M G jest super czekam na następny i kolejną mininiaturkę
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy. Kto by pomyślał, że Severus taki wstydliwy. Chociaż, nie powiem, że fajnie go przedstawiasz. Czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńEwa
Świetny rozdział :) Czekam na kolejny i życzę weny!
OdpowiedzUsuńEkhem... Przez cały rozdział targało mną wiele emocji: po czyste rozbawienie (zabarwione brakiem oddechu przez śmiech), po zdziwienie i oszołomienie, więc... Nie wiem co napisać *rozkłada bezradnie ręce*
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście cudowny, ale na razie muszę wyjść z szoku (Snape rumieniący się? Kupujący kwiaty? Zakochany? Do cholery! Z umytymi włosami?!)
Pozdrawiam,
Cassie :)
P.S. Znowu się spóźniłam z komentarzem, może zapiszę sobie gdzieś w kalendarzu...? W każdym razie wiedz, że Cassie gdzieś tam jest na tym świecie, tylko czasami ma sklerozę (okrutna choroba), ALE zawsze (poprawka; kiedy będzie miała przebłyski pamięci) wejdzie, odwiedzi, przeczyta i skomentuje ;)
Czytam już 4 raz i nie mogę upanować smiechu jestes naprawdę rewelacyjna.
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, powodzenia i weny życzę ;3 ❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńNajpierw najważniejsza rzecz, żebym nie zapomniała. Wielbię piosenkę "Chryzantemy złociste". Znam tekst na pamięć, a i tak mogłabym jej słuchać godzinami, więc za nią masz gigantyczny plus <3 Co do samego rozdziału, to momentami miałam ochotę się roześmiać. Z tak nieporadnym Severusem chyba się jeszcze nie spotkałam. Jego przerażenie w kwiaciarni było komiczne. Końcówką rozwaliłaś system, a ostatnie zdanie jest jak najbardziej prawdziwe. Nie powiem, ciekawi mnie, jak dalej będzie się rozwijał romans naszych emerytowanych czarodziei :D
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Hm... naprawdę lubie Twój blog. Jest taki inny od tych słodkich Dramione, które są wszędzie. :D Hermiona tracąca dziecko..? Tego jeszcze nie czytałam, więc duży plus. Harry i Pansy :D
OdpowiedzUsuńI tak fajnie, że wplotłaś w to wszystko Severusa i jego perypetie z kobietami <3
Czekam na nexta. :D
http://dramione-elanor.blogspot.com/
Ahahahaaahahahahahahhaahahahhahahahahahahahahahahahahahhaahahahhaahhhaahhaahahhahahaahhaahahahahhahaahahahahahahahhahahaah XDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńJa sama w to nie wierze, Ale rozryczalam sie ze śmiechu 😂😂
OdpowiedzUsuńHaahahhahaahha płacze 😂😂😂
OdpowiedzUsuńCała scena z Rolanda i Snapem poczawszy od chryzantem - dawno sie tak nie smialam czytając xD xD xD
OdpowiedzUsuńMistrzostwo komizmu ^^
Kurde, nigdy nie płakałam ze śmiechu, dziś, tu i teraz jest ten pierwszy raz... :D:D Genialne!
OdpowiedzUsuńGarielka<3
Ten rozdział jest prześwietny! Nie spotkałam się nigdy z takim parringiem, ale genialnie opisałaś miłosne wyczynania Snape'a :D
OdpowiedzUsuń