Zdecydowałam
się opublikować rozdział czwarty nieco wcześniej, a to głównie za sprawą tego,
że później nie znajdę ku temu wolnej chwili, a nie chcę abyście czekali do
piątku. Jak coś obiecuję to zawsze staram się dotrzymać danego słowa, dlatego
serdecznie zapraszam do czytania i oczywiście komentowania bieżącej notki. Rozdział utrzymany w atmosferze
melancholii, nie wiem, czy udało mi się dostatecznie opisać uczucia, jakie
towarzyszą pojawiającym się bohaterom, ale mam nadzieję, że aż tak źle nie jest
jak mi się wydaje.
Część piąta mojego opowiadania już za tydzień - 21.08.2014
A przy okazji bardzo dziękuję za tak ciepłe przyjęcie mojej pierwszej miniaturki. Może trochę za słodka, ale tak mnie jakoś natchnęło :)
* * * * *
Pustka jest stanem ducha, gdy
człowiek nic nie odczuwa, nic go nie bawi, nie cieszy, nie smuci, jest na
wszystko obojętny. Jego życie przypomina pewien schemat, z którego nie jest w
stanie się wyrwać, bo nie czuje ku temu potrzeby. Dusza jest sucha i jałowa
niczym pustynia, nawet maleńkie ziarenko nadziei nie jest w stanie na niej
kiełkować. Podobnie jest z sercem. Czasami ma się wrażenie, jakby przestało
bić.
Hermiona obudziła się już po
godzinie 5.00, jednak nie miała w sobie siły, aby podnieść się z łóżka. Leżała
i tępo patrzyła się w sufit, oddychając bardzo powoli. Nie zastanawiała się nad
niczym istotnym, co więcej ona w ogóle się nie zastanawiała. Po prostu
wsłuchiwała się w swój miarowy oddech, oglądając sufit. Słyszała jak zegar
wybija godzinę za godziną, zwiastując nieprzerwanie płynący do przodu czas.
Słyszała jak Ron wychodził z sypialni i wsłuchiwała się w wykonywane przez
niego czynności. Szum prysznica, wycieranie ciała w ręcznik, otwieranie i
zamykanie drzwi szafek, zejście po schodach, szelest zabieranych kluczyków do
samochodu, zasuwanie zamka od kurtki, zamknięcie drzwi głównych na klucz aż
wreszcie odpalenie samochodu i wyjechanie na ulicę. Potem słyszała jak wraca,
rozbiera się, słyszała dźwięk otwieranych drzwi do pokoju, w którym leżała,
czuła na swoim policzku jego usta, których dotyk powinien być dla niej
przyjemny, a ona nie czuła kompletnie nic. Później słyszała jak do domu
przyszła Ginny, Ron zszedł do niej i siedzieli rozmawiając. Harry też się
pojawił niedługo potem. Zapewne z kolejnymi eliksirami, które trzymały ją przy
życiu. Słyszała wszystko i żyła tym, wyobrażając sobie, że to ona wykonuje te
wszystkie czynności. Niestety ona była w stanie tylko je sobie wyobrazić. Była
słaba, nadmiernie wycieńczona ciosami zadawanymi przez demony przeszłości. A
przecież po każdym ciosie zostaje krwawiąca głęboka rana, do której ona
codziennie sama dosypuje soli. Nie miała już więcej siły na takie życie, czuła
się jak niepotrzebny balast, który wszyscy mają na swoich plecach. Ginny,
Ronald, Harry, państwo Wesley i cała rudowłosa rodzina, wszyscy oni musieli
targać ją obok siebie jak trzecią nogę. A przecież kiedyś nigdy by im na to nie
pozwoliła, nigdy. Dlaczego w takim razie jest jak szmaciana kukła, którą można
w każdym momencie spalić, albo dyrygować jej losem? Tylko czy ona jest kukłą?
Nie, ona nie zasługiwała nawet na to miano, ona była dla nich wszystkich
pasożytem, którym się zajmowali. Trzymali ją przy życiu, jakby miała jeszcze
kiedykolwiek być dla nich pomocna. Powinni móc pozwolić jej odejść do swojego
synka, do Frederica.
Zamknęła oczy i ujrzała przed sobą jej
nieżyjącego malutkiego syna, który siedział na puszystym dywanie i śmiał się do
niej swoją bezzębną buzią. Hermiona zaczęła biec w jego stronę, aby móc choć na
chwilę go dotknąć, jednak dystans między nimi nie zmieniał się nawet o
milimetr, aż w końcu kobieta upadła bezsilnie na podłogę i schowała twarz w
dłoniach. Nagle poczuła na swoich kolanach małe rączki Frediego, a do jej uszu
dotarł jego dziecięcy głosik, mimo że chłopiec nie powinien umieć mówić.
- Mama nie płacz. – Przytuliła
małego do swojej piersi i mocno ucałowała go w policzek.
- Kochanie… - Chłopczyk pokręcił
stanowczo przecząco głową, a z ust Hermiony zaczął schodzić uśmiech.
- Mama nie może tu być. – Serce kobiety
zaczynało bić szaleńczym rytmem. Dlaczego jej własne dziecko nie chce, aby przy
nim była?
- Mama nie może tu być ze mną, bo ja
jestem tu. – Maluch przyłożył swoją drobną rączkę do lewej piersi Hermiony w
miejscu, gdzie dokładnie znajdowało się jej serce, które teraz wyrywało się,
aby z niej wyjść.
- Ale Fredy ja chcę być tutaj z
tobą. – Chłopiec ponownie zaprzeczył kręcąc głową.
- Mama nie może, mama musi wrócić.
Mama obieca. – W oczach kobiety zaszkliły się łzy, a maluch ponownie uśmiechnął
się do niej swoją bezzębną buzią. Ucałowała go w policzek i potarła swoim nosem
o jego.
- Przyrzekam kochanie. – Chłopczyk roześmiał
się, a następnie zszedł z jej kolan i na czworaka zaczął wracać w miejsce, w
którym poprzednio siedział. Gdy do niego dotarł po twarzy kobiety łzy spływały
już ciurkiem, wyznaczając mokre ścieżki i skapując na podłogę. Odwrócił się w
jej stronę ostatni raz i pomachał swoją malutką rączką. Kasztanowłosa uczyniła
to samo.
-Papa mama.
W tym momencie Hermiona otworzyła
szeroko oczy. Czy gdyby Fredy żył to uniknęłaby tego wszystkiego? Pewnie tak,
byłaby szczęśliwą mamą i żoną Rona. Ale żadna magia i cudowne eliksiry nie
wrócą mu życia, a ona powinna walczyć dla niego. Walczyć z jego utratą i brnąć
na przód, nie zważając na to co czyha za zakrętem. Fredy tego chce, myślała,
żebym była silną osobą, którą zawsze byłam. Hermiona poczuła jak jej nogi
zaczynają opuszczać się na podłogę, nie była w stanie na nich stanąć, zsunęła
się na kolana. Drżącymi rękami chwyciła się szafki nocnej i z wielkim trudem
udało jej się doprowadzić swoje ciało to postawy w miarę prostej. Pomału wyszła
z pokoju, który bardzo długo był jej schronieniem przed światem zewnętrznym.
Kurczowo trzymała się ściany, aby nie upaść, posuwając się naprzód. Schody były
daleko, wydawały jej się oddalone wiele mil od niej, ale chciała do nich dojść,
musiała. Czuła jak jej kolana odmawiają posłuszeństwa i zaczynają się uginać
pod ciężarem jej ciała, zsunęła się więc na podłogę i dalej szła na czworaka.
Wszystko ją bolało, od kręgosłupa po palce u stóp, ale nie mogła się zatrzymać,
robiła to dla Frederica, wracała do życia. Przy samych schodach upadła i
poczuła palący ból, a później łzy wzbierające w jej oczach. Wytarła je
wierzchem dłoni i ponownie próbowała stanąć na nogi. Nie podda się, zrobi to
dla swojego dziecka. Chwyciła się drewnianej poręczy i opierając się o ścianę
pomału zaczęła wspinać się ku górze. Ręce miała bardzo słabe, nie raz drewniany
drążek wyleciał jej z rąk, ale w końcu stanęła i krok po kroku zmierzała po
schodach w dół. Stanięcie na każdym kolejnym
stopniu było wyzwaniem, ale nie mogła zawrócić, zbyt długą drogę
pokonała, żeby teraz odpuścić. Zrobi to dla swojego małego Frediego, on by tego
chciał, by jego mama była wytrwała i dzielna. Nie mogła się poddać, jej
gryfońska bojowość na to nie pozwalała, w końcu to dom ludzi o odważnym i
wielkim sercu, o heroizmie i niesieniu pomocy. Nie pozwoli, aby to w niej
umarło, nie byłaby wtedy godna nazywania siebie Gryfonką. Stanęła na kolejnym
stopniu i czuła jak zaczyna się chwiać. Złapała się mocniej poręczy i zacisnęła
zęby, przejdzie te schody, choćby miała to zrobić za tysiąc lat. Kolejny
stopień i nogi przestały jej słuchać. Drewniany drążek wyleciał jej z rąk, a
ona czuła jak w zastraszająco szybkim tempie spada w dół, obijając się każdą
kością o przemierzane schody. Gdy znalazła się na drewnianej podłodze nie
wiedziała co ją boli najbardziej i czy w ogóle żyje. Zamknęła oczy i próbowała
złapać kurczowo oddech. Nagle usłyszała głosy Harrego i Ginny, a zaraz potem
czuła czyjeś ręce, które próbowały ją podnieść.
- Hermiona, Boże, nic ci nie jest? –
Ginny obejmowała ją za oba policzki i widziała wielkie łzy wypływające jej z
oczu. Ruda dziewczyna przygarnęła ją do siebie i zamknęła w swoich ramionach.
Hermiona nie była jednak w stanie objąć ją swoimi.
- Miona odezwij się, wszystko w
porządku? – To był Harry, który zaglądał jej w oczy, szukając oznak obłędu.
Może znowu szukała Frediego? Już raz mieli podobny wypadek i prawie wyleciała z
okna, czy i tym razem było podobnie?
- Hermiona, proszę, proszę… - Ginny
nie zwracała na nic uwagi, dla niej liczyła się tylko przyjaciółka. Nie
obchodziło ją to, że idealny makijaż spłynął na koszulkę, że jej brat omal nie
zabił jej za wieść o oświadczynach. Dla niej w tym momencie istniała tylko i
wyłącznie Hermiona. A propos Rona, gdzie on jest? - myślała gorączkowo.
Ronald Wesley był w szoku i to w
takim, że nie był w stanie podnieść się z krzesła. Jeszcze rano Hermiona była
jakby martwa, nie zareagowała nawet jak wszedł do pokoju. A teraz? On pierwszy
powinien zerwać się i pomóc jej wstać, pytając o jej zdrowie, a tymczasem
siedział jak spetryfikowany, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Patrzył
wystraszonym wzrokiem jak jego siostra i Harry próbują z nią rozmawiać i
pomagają wstać, nie wierzył temu, co widział. To nie mogła być Hermiona, która
zeszła do nich z własnej woli. Znowu widziała Frederica… Ron pokręcił głową i
poniósł się na ciężkich nogach, podszedł do Ginny i delikatnie odsunął ją od
Hermiony. Złapał ją za obie ręce i spojrzał w oczy – były ciemne i błyszczały
jak małe diamenciki, ale nie były puste. Zbiło to Rona nieco z tropu, ale nie
ugiął się.
- Hermiona, kochanie, znowu go
widziałaś? – Nie odpowiedziała, milczała jak zaklęta, a rudowłosy potrząsnął
mocniej jej ciałem. Ginny chciała coś powiedzieć, ale Harry powstrzymał ją
gestem ręki, żeby tego nie robiła.
- Hermiono, Frediego tu nie ma,
musiało ci się przewidzieć. – Kobieta nadal nic nie mówiła tylko patrzyła ze
strachem na swojego narzeczonego. Ronald już dawno pogodził się ze stratą
dziecka, na początku było mu równie ciężko co Hermionie, ale zdał sobie sprawę,
że zamykanie się w sobie nic tu nie pomoże i zacznie popadać w obłęd, jak jego
ukochana. A nie mógł, musiał pomóc przetrwać jej ten okres.
- Kochanie, spójrz, nigdzie go nie
ma, Frederic nie…
- Nie żyje, ja to wiem. – Oczy
zebranych w pomieszczeniu rozszerzyły się. Nikt nie wierzył w to, co kobieta
przed chwilą powiedziała. Dwa lata była nieprzytomna, nie chciała poruszać tego
tematu. Dla niej Frederic wciąż żył, nie było mowy o tym, że odszedł dawno
temu. Jednak słowa Hermiony zszokowały ich. Ale nie tak jak ją samą. Serce
pękało jej na pół na każde wspomnienie dziecka. Ale obiecała, obiecała mu, że
stanie na nogi, będzie walczyć o siebie dla niego, a Gryfoni nie łamią danego
słowa, tym bardziej ona.
- Fredy odszedł, ale nie z mojego
serca. – Złapała się końcówki poręczy i spróbowała się podnieść. Niemal w
ostatnim momencie Harry złapał ją za rękę i pomógł jej wstać. Ginny patrzyła na
to wszystko i nie mogła uwierzyć. Hermiona, jej najlepsza przyjaciółka podjęła
walkę. Podniosła się szybko z klęczek i wzięła ją pod ramię. Zaprowadzili ją do
kuchni, gdzie z wielkim trudem dziewczyna usiadła na krześle. Wyglądała jak
widmo wyjęte z horrorów. Blada i sina cera, popuchnięte od płaczu oczy i
wychudzone policzki. Jej rozciągnięty sweter trzymał się na wystających
barkach. Widok był straszny, ale nikt nie odwrócił głowy. Nie liczyło się to,
jak ich przyjaciółka wygląda, ale fakt, że ona potrzebuje ich pomocy. Ron
podążył za nimi i stanął obok blatu kuchennego. Jego głowa pękała od nadmiaru
myśli, które wirowały jak na szalonej karuzeli. Nie wierzył swoim oczom i
uszom, to nie mogła być prawda.
Siedzieli chwilę w milczeniu, Ginny
trzymała Hermionę za rękę i uśmiechała się do niej delikatnie, zaś Harry
siedział zamyślony, wpatrując się w ścianę przed nim. W pomieszczeniu dało się
słyszeć cichy i zachrypnięty głos.
- Nie zapomnę o nim, był dla mnie
wszystkim. – Rudowłosa dziewczyna ścisnęła mocniej rękę przyjaciółki. Dla nich
wszystkich było to dramatyczne przeżycie, ale dla Hermiony przede wszystkim.
Nie docierały do niej słowa lekarzy, nawet na pogrzebie nie chciała odejść od
malutkiej białej trumienki, która stała na podwyższeniu w kościele. Ksiądz
nigdy nie widział, aby ktoś tak bardzo przeżywał rozłąkę. Hermiona płakała
gorzko cały czas obejmując drewnianą skrzynię, w której spoczywało ciało Frederica.
Georg i Percy musieli trzymać ją, aby nie skoczyła za swoim dzieckiem do
głębokiego grobu. Po całej ceremonii Hermiona została i długo leżała na świeżej
ziemi przykrytej kwiatami, płacząc i krzycząc do Boga, że nie miał dla niej
żadnej litości. Wszyscy bardzo przeżyli śmierć chłopca, ale ona zamknęła się
dosłownie na wszystko i wszystkich. Długo go szukała, wołając po pustych
pokojach jego imię, ale malucha nigdzie nie było i z tym kobieta nie umiała
sobie poradzić. Jednak dotarło do niej, że Frederic wciąż żyje w jej sercu, a
ona przestała się nim zajmować. Jej dziecko nigdy nie chciałoby, aby mama
umarła z jego winy. Dlatego musi żyć, dla niego, aby serce znów mogło bić
podwójnie za nią i za Frediego. Nie złamie się, nie podda, choćby wiele razy
upadła to wstanie i będzie szła dalej. Nie dla siebie, ale dla dziecka. Dla jej
ukochanego dziecka.
- Chcę was o coś prosić. – W kuchni
znowu dało się słyszeć głos Hermiony. Był on słaby i bardzo cichy, ale wszyscy
słuchali w skupieniu. Nawet Ron usiadł bliżej swojej narzeczonej.
- Proś o co tylko chcesz Hermiono. –
Harry próbował zachowywać spokój. Wiedział, że ich przyjaciółce nie jest łatwo,
a tym bardziej nie chciał jej niczego utrudniać. Zbyt dużo wycierpiała jak na
jedno życie, nie pozwoli, aby znowu umierała samotnie. Jest dla niego jak
siostra, której nie ma. Hermiona spojrzała w oczy Harrego i spróbowała się do
niego uśmiechnąć.
- Harry, czy mógłbyś zabrać mnie
dzisiaj do siebie? – Ron wpatrywał się w kobietę z szokiem wymalowanym na
twarzy. Podobnie Ginny, jednak z dużo mniejszym i bardziej jakby z
zaciekawieniem. Harry również nie krył zdziwienia prośbą przyjaciółki.
- Miona, ale dlaczego?
- Muszę odpocząć, od wszystkiego.
Ron, nie gniewaj się na mnie, ale nie potrafię już tutaj dłużej mieszkać. Za
dużo wspomnień. – Dziewczyna zwróciła się do swojego narzeczonego. Wiele ją
kosztowało wypowiedzenie tych paru bolesnych słów, które na zawsze przesądzały
o ich związku. Miała nadzieję, że nie odwróci się od niej, ale pozwoli odejść. Chłopak
pokiwał ze zrozumieniem głową, a w oczach Hermiony zalśniły łzy.
- Chcesz się wyprowadzić? - Hermiona
odpowiedziała po dłuższej chwili, a Ron znalazł się w ciągu sekundy przy niej.
- Muszę, to za dużo. Muszę zacząć
żyć na nowo.
- Hermiona kocham cię i zawsze będę
cię kochać. – Objął swoją narzeczoną ze wszystkich sił, ale kobieta nie
odwzajemniła jego uścisku. Kątem oka zauważył jak ściąga pierścionek
zaręczynowy i kładzie go na stole. Ron już nie panował nad emocjami, z jego
oczu również płynęły łzy.
- Kochanie nie rób tego, poradzimy
sobie.
- Ron nie mogę. Jeśli zostanę to
nigdy nie uwolnię się od przeszłości, chcę aby Frederic żył w moim sercu, a
przy tobie ciągle go szukam, bo jesteś jak on. Proszę cię, wybacz mi, ale tak
będzie lepiej.
- Dla kogo?
- Dla wszystkich. Muszę sama sobie
teraz z tym poradzić. Ty zrobiłeś już za dużo, nie chcę cię unieszczęśliwiać. –
Ron pokręcił przecząco głową, a Hermiona wytarła swoje łzy w rękaw swetra. Było
jej ciężko, ale nie może zostać. Jeśli to zrobi to prędzej czy później
przeszłość wróci, a u boku Rona nie przetrwa jej. Jej miłość do niego osłabła,
nie chciała dawać mu złudnych nadziei. Po śmierci Frederica nie umiała już
kochać go tak samo jak kiedyś.
- Hermiono nie rób tego, ja zrobię
dla ciebie wszystko.
- Pozwól mi odejść, Ron. Proszę. –
Ginny i Harry milczeli, dla nich ta sytuacja była równie ciężka, ale rozumieli
swoją przyjaciółkę, a przynajmniej tak im się wydawało. Ona musiała odciąć się
od przeszłości i pozwolić Frediemu odejść, a bycie z Ronem na zawsze
przekreślało tę szansę.
- Kocham cię. – Chłopak po raz
kolejny spróbował swoich sił, aby Hermiona została. Jego głos łamał się od nadmiaru
emocji, których zgromadziło się w nim zbyt wiele. Wiedział, że ona nie chce go
ranić i robi to, aby mógł zacząć wieźć inne życie, ale nie potrafił w tym
momencie poradzić z tym sobie. Ona była jego jedyną miłością, jak ma ułożyć
sobie życie u boku innej kobiety, która nie była nią?
- Wiem, Ron, ale ja już nie potrafię
kochać ciebie jak dawniej. Pozwól mi odejść. Zrób to dla mnie, dla siebie, dla
Frederica. – Rudowłosy mężczyzna spojrzał na nią oczami po brzegi wypełnionymi
łzami. Wiedział, że Hermiona robi to dla dobra ich wszystkich, chce dać ich
synkowi odejść. A on nie potrafi stanąć na tej drodze. Przytulił jeszcze raz
kasztanowłosą i usiadł obok niej.
- Hermiono nigdy nie przestanę cię
kochać, chcę żebyś to wiedziała.
W
kuchni zapanowała cisza przerywana tykaniem zegara. Ginny nie wiedziała, co ma
powiedzieć. Podobnie Harry. Decyzja ich przyjaciółki była wstrząsająca, ale
mimo wszystko nadal pozostawała decyzją, której ona nie zmieni, a jedyne co oni
mogli zrobić to pomóc jej w nowym życiu.
Hermiona cierpiała zbyt długo samotnie, aby teraz ponownie musieć w pojedynkę
stawiać kolejne kroki. Harry nie miał pewności, co do jej prośby, aby zabrał ją
dzisiaj do siebie. Bał się, że Pansy nie będzie zachwycona, w końcu nie pałała
do niej jakąś wielką przyjaźnią, co więcej, ona w ogóle niespecjalnie czymś do
niej pałała. Jednak nie potrafił jej odmówić. Jeśli Hermiona uważała, że tak
zacznie wracać do życia to nie mógł jej nie pomóc. Ginny natomiast miała mętlik
w głowie. Starała się zrozumieć swoją przyjaciółkę, ale zbyt wiele się
wydarzyło, aby mogła to sobie tak łatwo poukładać. Nawet przez myśl nie chciało
jej przejść, że Hermiona będzie chciała od nich wszystkich uciec. Nie, nie
uciec, ona chciała od nich odejść. Najbardziej jednak bała się tego, że skoro
nie mogła żyć dłużej przy Ronie to przy niej również. Jest jej najlepszą
przyjaciółką, rozumieją się bez słów, przeżywały wzloty i upadki, ale zawsze
razem. Nie wyobrażała sobie i serce pękało jej na samą myśl o tym, że łącząca je
przez długie lata przyjaźń może zostać przerwana jak cienka nitka.
Wszechogarniającą melancholię czuło
się wyraźnie w kuchni, w której siedziała czwórka czarodziejów. Każdemu dało
się we znaki dzisiejsze popołudnie. Niczego nieświadomy Blaise Zabini zajechał
swoim czerwonym terenowym samochodem pod dom Wesleya, aby odebrać swoją
narzeczoną i zabrać ją na kolację. Wyskoczył z auta i dużymi krokami pokonał
odległość dzielącą go od drzwi mieszkania. Był bardzo szczęśliwy, choć coś w
środku mu mówiło, żeby nie cieszył się zbyt długo. Wcisnął guzik dzwonka i
czekał, aż gospodarz domu i jego przyszły szwagier otworzy mu i zawoła swoją
siostrę. Gdy po około minucie nikt nie pojawił się Zabini ponownie zadzwonił do
drzwi.
Dźwięk dzwonka przerwał ciszę
panującą w mieszkaniu. Pierwsza poderwała się Ginny, która spojrzała na swój
malutki srebrny zegarek i z przerażeniem ujrzała na nim godzinę 18.00. Była
pewna i dałaby sobie za to odciąć rękę, że przyjechał po nią Blaise. Jednak
pozostała trójka nie ruszyła się ze swoich miejsc. Rudowłosa wstała i ubrała
swój granatowy sweter. Bardzo lubiła go, bo przywodził jej na myśl wspomnienia
z Paryża, zapach ulic, entuzjazm spacerujących po nich ludzi, wszystkie
magiczne miejsca, które odwiedziła, będąc we Francji przez rok. Poza tym był
bardzo miękki w dotyku i nawet po praniu zachowywał w sobie wszystkie
najpiękniejsze momenty z jej życia. Kobieta zabrała swoją torebkę z krzesła i
podeszła do swojego brata, aby się z nim pożegnać.
- Ron muszę już iść. – Chłopak
spojrzał na nią i na ciężkich nogach podniósł się, aby ją uściskać.
- Przyjechał już? – Ginny pokiwała
twierdząco głową i wtuliła się z brata. Następnie podeszła do Harrego i
pożegnała się z nim w ten sam sposób. Gdy odwracała się w kierunku Hermiony w
domu ponownie dało się usłyszeć dźwięk dzwonka. Kasztanowłosa próbowała się
podnieść, ale rudowłosa kobieta pochyliła się w jej kierunku i mocno ścisnęła.
- Odzywaj się do mnie, proszę.
Zawsze jestem pod telefonem. – Hermiona odpowiedziała krótkim ,,dziękuję” i
wtuliła się w przyjaciółkę. Było jej bardzo ciężko, nie chciała aby odchodziła
teraz, ale zdawała sobie sprawę, że nie może jej zatrzymać, bo potrzebuje
kogoś, kto nie jest tak wrażliwy jak ona. Dlatego chciała iść z Harrym, aby
porozmawiać z Pansy. Jej dużo brakowało do bycia osobą emocjonalną, a
przynajmniej miała takie wrażenie z przeszłości. W końcu dziewczyny wyplątały
się ze swoich objęć, a Ginny z ciężkim sercem opuściła pomieszczenie z
podążającym za nią Ronem. Ubrała swój płaszczyk, a chłopak otworzył drzwi jej
narzeczonemu. Gdy mężczyźni spotkali się wzrokami zmierzyli się od stóp do
głów, a następnie uścisnęli sobie dłonie.
- Witaj Zabini.
- Witaj Ron. Ja tylko na chwilę po
Ninny. – Kobieta podeszła do obu panów i na pożegnanie ucałowała swojego brata
w policzek.
- Pamiętaj Gin, jeśli tylko… - Ron
chciał byś stanowczy jak na starszego w rodzeństwie przystało, ale jego głos
nie brzmiał zbyt przekonywująco. Ginny weszła mu w zdanie, nie chcąc
konfrontacji mężczyzn w progu domu.
- Pamiętam, nie martw się o mnie.
Jestem dużą dziewczynką. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia Ginny. Cześć Zabini.
- Do widzenia Wesley. – Rudowłosa
odeszła razem z Blaisem w kierunku jego samochodu, a Ron zamknął za nimi drzwi
i oparł się o nie czołem. W przeciągu paru godzin jego życie wywróciło się do
góry nogami. Nie miał wizji swojej przyszłości bez Hermiony. Ona dodawała mu
wiary, ona była kimś, kto sprawiał, że wiedział po co żyje. Bez niej? Jakie
miał szanse, aby wierzyć w cokolwiek dalej? Głupi,
przecież ona przez dwa lata nie dawała ci niczego, nawet krzty nadziei na
lepszą przyszłość. Dlaczego uważasz, że bez niej nic nie jesteś wart? Podświadomość
Rona przemawiała do niego lekko, aczkolwiek stanowczo. Chłopak nie wiedział
skąd ten głos bierze się w jego głowie. Wydawało mu się, że przybiera on postać
Hermiony, która takim właśnie językiem przemawiała mu do rozsądku. Ron
otrząsnął się z głębokiej zadumy. Nawet jeśli stracił swoją miłość, to ona
nakazywała mu iść do przodu. Ona wierzyła w niego, mimo że on sam w siebie już
niekoniecznie. Być może znajdzie szczęście w nowym życiu, być może Hermiona po
paru latach nie zapomni o nim, być może ułoży je jakby poprzedniego nie było,
ale to wszystko były tylko przypuszczenia, bo żadna kobieta nie zastąpi mu
swojej ukochanej, której oddał kawałek swojego serca. Z tą myślą przeszedł do
kuchni, w której siedziała dwójka najważniejszych osób w jego życiu. Harry
zdążył już otworzyć okno i wypalić w nim dwa papierosy i kończył następnego,
natomiast Hermiona w milczeniu studiowała krawędź stołu. Ron usiadł na swoim
krześle i splótł ręce na piersiach. Nie wiedział, o czym mają rozmawiać, ale
Wybraniec skutecznie uchronił go przed konwersacją, zabierając głos.
- Hermiona, na pewno chcesz dziś
spać w moim domu?
- Podjęłam decyzję. – Dziewczyna nie
podniosła wzroku na przyjaciela, natomiast Ron wpatrywał się w niego jak w
myślodsiewnię. Harry zgasił papierosa w popielniczce i zamknął okno.
Listopadowa pogoda dawała o sobie znać w postaci dżdżystego deszczu i zimnego
porywistego wiatru.
- Jeśli jesteś tego pewna to musimy
się zbierać, Pansy i tak urwie mi łeb za to, że nie byłem na kolacji. –
Wybraniec zabrał swoją teczkę lekarską i podszedł do Rona, który wstał i
wyciągnął w jego stronę rękę. Panowie wymienili uścisk dłoni, uśmiechając się
do siebie lekko, aczkolwiek niezbyt szczęśliwie. Harry wiedział, że jego
przyjaciel przeżywa rozstanie, ale próba odwiedzenia Hermiony od tego była po
prostu awykonalna. Dziewczyna natomiast nie ruszyła się z miejsca, a z jej oczu
zaczęły wypływać nowe łzy, palące żywym płomieniem. Ron spojrzał na nią
podobnie jak przyjaciel, serce pękało mu na miliony kawałków, ale nie mógł jej
zatrzymać. Podszedł do niej i uklęknął przy jej krześle, łapiąc ją za rękę.
- Miona spójrz na mnie, proszę cię.
Ten ostatni raz. – Hermiona podniosła swój wzrok i oczami przepełnionymi łzami
spojrzała w niebieskie tęczówki mężczyzny. Zsunęła się z krzesła i przytuliła
się do niego jak małe dziecko.
- Jesteś silna, poradzisz sobie ze
mną czy bez. Ale obiecaj mi jedno.
- Tak? – Głos dziewczyny był cichy i
drżący od nadmiaru płaczu i emocji. Ron odsunął ją lekko od siebie i odgarnął
jej włosy z czoła. Następnie przywołał na swoją twarz blady uśmiech, aby dodać
ukochanej i sobie otuchy.
- Nie zapominaj o mnie, proszę. Choć
to jedno zrób dla mnie. – Kasztanowłosa pokiwała głową i jeszcze raz mocno
uściskała swojego byłego narzeczonego. Może nie kochała już go jak drugą
połówkę jej serca, ale nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby o nim zapomniała.
Zbyt dużo dla niej zrobił, aby na zawsze mogła wymazać go z pamięci. Oderwała
się od niego, mimo że tego nie chciała i podeszła powoli do Harrego. Ostatni
raz spojrzała w stronę Rona i raz na zawsze opuściła miejsce, które tak długo
było jej domem.
Czasami podjęte przez człowieka
decyzje kłócą się z nim samym, ale świadomość, że dzięki nim uchronił kogoś przed czymś jest ważniejsza
niż zapewnienie protekcjonizmu sobie samemu.
Serce od lat pojedynkuje się z rozumem, jednak oboje są bardzo dobrymi
szermierzami i bronią swoich racji wyjątkowo zaciekle. Ile to już razy
dochodziło do nokauty jednego bądź drugiego? Ale czy nie lepiej w końcu
odpuścić i zacząć współpracować?
*****
Ginewra Wesley siedziała na kanapie w domu
swojego narzeczonego z kubkiem swojej ulubionej herbaty w rękach. To, co
wydarzyło się dzisiejszego dnia nie dawało jej spokoju. Tyle czasu spędzili
przy łóżku Hermiony, mówiąc do niej i opiekując się nią. Wydawała się martwa,
nie dawała żadnych oznak życia poza płytkim i miarowym oddychaniem. A dzisiaj?
Pierwszy raz od dwóch lat ich przyjaciółka zeszła na własnych nogach i mówiła
do nich. Zarówno ona jak również Ron i Harry nie byli w stanie myśleć trzeźwo,
gdy usiadła obok nich przy stole kuchennym. Nie wiedzieli o co pytać, o czym
rozmawiać, gdyż wszystko na dobrą sprawę mogło ponownie pogrążyć Hermionę w
depresji. Ginny rozumiała jej ból i rozdzierającą serce rozpacz, chciała pomóc
i naprawdę bardzo się starała. Ale to jej przyjaciółka zrobiła pierwszy krok w
kierunku pomocy samej sobie. Jej dzisiejsze słowa zszokowały wszystkich zebranych,
ale najbardziej Rona. Ginny wiedziała, co jej brat poczuł, ale starała się
zrozumieć swoją przyjaciółkę i podążać jej tokiem myślenia. Hermiona miała
rację, nie uda jej się zapomnieć, jeśli wszystko będzie jej o nim przypominać,
bo kochała go najmocniej na świecie i była zdolna poświęcić swoją magię, by
przywrócić mu życie. Tak, strata kogoś najbliższego boli i to tak bardzo, że
człowiek traci wszelkie siły do życia. Pamiętała jak cała jej rodzina była
pogrążona w smutku po śmierci Freda. Ona również, ale Hermiona wydawała się
przeżywać utratę najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie.
Na rozmyślaniach przyłapał ją
Blaise, który usiadł obok niej z kubkiem herbaty w ręku. Mężczyzna nie znosił
zapachu czekoladowo – miętowego naparu swojej ukochanej, sam preferował zwykłą,
czarną i typowo angielską odmianę tego napoju. Wszelkie próby uperfumowania go
wydawały mu się niedorzeczne. Objął swoją ukochaną ramieniem, a ona ułożyła
swoją głowę na jego ramieniu. Ten gest był dla Blaise’a znakiem, że coś bardzo
martwiło Ginny i głęboko to przeżywała.
- Hej, co się dzieje? Jesteś taka
markotna od kiedy wyszłaś od brata. – Kobieta pokręciła głową na znak, że nie
bardzo ma ochotę o tym rozmawiać. Zabini jednak za bardzo martwił się o nią i
delikatnie chciał ją skłonić do mówienia. Pogładził ją po ramieniu i pocałował
w czubek głowy. – Kochanie, proszę. Nie lubię patrzyć na ciebie, gdy jesteś
smutna.
- Nie jestem smutna. – Głos Ginny
był cichy, ale stanowczy. Blaise odstawił swój kubek i dziewczyny na stolik
obok kanapy i złapał ją za obie dłonie.
- Ninny spójrz na mnie, proszę. –
Gdy to nie poskutkowało uniósł lekko jej podbródek ku górze i założył kosmyk
włosów za ucho. Kobieta lubiła ten gest, bo był bardzo czuły, a poza tym bardzo
lubiła dotyk jego dłoni. Tak samo jak pieszczotliwe zdrobnienie jej imienia.
Tylko Blaise się tak do nie zwracał, co czyniło go jeszcze bardziej wyjątkowym
w jej oczach. Uśmiechnęła się do niego blado, a przynajmniej tak jej się
wydawało.
- Co się dzieje? – Troska w głosie
czarnoskórego była wręcz namacalna i Ginny w końcu uległa.
- Rozmawiałam dzisiaj z Hermioną. –
Blaise zaciekawił się tym, co powiedziała jego narzeczona. Na temat Granger
wiedział tylko tyle, że mieszka z Wesleyem i od dwóch lat nie daje oznak życia.
Nie bardzo wiedział o co chodzi, gdyż Ginny nie chciała mu nic na ten temat
mówić, a on wolał nie pytać. Teraz jednak był bardzo zaciekawiony.
- Jak się czuje?
- Zeszła dzisiaj do nas pierwszy raz
od… tamtego dnia. – Młodej pannie Wesley ciężko się o tym mówiło, a Blaise
wyczuwał to w jej głosie.
- To chyba dobrze. Więc w czym
problem? – Ginny zwiesiła głowę, a po chwili w jej oczach pojawiły się łzy.
Zabini przygarnął ją do siebie, a wtedy popłynęły strugą po policzkach
dziewczyny. Kołysał nią delikatnie jak małym dzieckiem i próbował uspokoić.
- Ciii… już dobrze. Już dobrze. Nie
płacz, ciii… - Jednak to nie pomagało, a dziewczyna trzęsła się w ramionach
chłopaka targana szlochem. Blaise nic z tego nie rozumiał. Nie potrafił
poukładać sobie tego wydarzenia w całość. Granger mieszkała i z tego co
pamiętał zaręczyła się z Wesley’em. Później coś się posypało, ktoś umarł i
kobieta pogrążyła się w głębokiej depresji. Teraz okazuje się, że oprzytomniała
i rozmawiała z Ginny, a ona przez nią płacze. O co w tym wszystkim chodzi?
Gdy dziewczyna w końcu się uspokoiła
Blaise złożył na jej ustach delikatny i czuły pocałunek. Pociągała jeszcze
żałośnie nosem i miała spuchnięte oczy od płaczu, jednak to w niczym nie
przeszkadzało mężczyźnie. Ujął ponownie jej obie ręce i zmusił, aby spojrzała
na niego.
- Ninny powiedz mi o co chodzi. Co
się stało z Granger, że jesteś taka smutna?
- Nie jestem smutna. Po prostu się
martwię. – Wytarła nos w rękaw swojego swetra i podkuliła kolana pod szyję.
- Granger to duża dziewczynka i da
sobie radę. – Ginny pokręciła tylko głową, a Blaise wywrócił oczami. Spróbował
po raz kolejny. – To o co chodzi?
- Ona… chce…chce się wyprowadzić.
Już to zrobiła. Ja tego nie rozumiem. Staram się, ale nie rozumiem. – Zabini
zmarszczył nos i wbił zaciekawione spojrzenie w dziewczynę.
- Przyznam się, że ja też nie. Tak
nagle odeszła?
- Chce w końcu o nim zapomnieć. –
Teraz już kompletnie nic nie pasowało mężczyźnie w tym, co mówi do niego
rudowłosa.
- O Wesleyu? Ninny nie obraź się,
ale nic z tego nie pojmuję. – Ginny spojrzała na Blaisa najpierw z wyrzutem,
ale później uświadomiła sobie, że on o niczym nie wie i jest jeszcze bardziej
zagubiony w tym, co do niego mówi niż ona sama. Usiadła naprzeciw niego i
zwiesiła lekko głowę. Nie lubiła wracać do tego dnia, bo wspomnienie wciąż było
żywe i bolało, mimo że ta strata nie dotyczyła bezpośrednio jej.
- Dwa lata temu, dokładnie 22
listopada Hermiona urodziła dziecko, chłopca. Był taki kruchy i maleńki. –
Ginny czuła jak w jej oczach ponownie zbierają się łzy, jednak dłoń Blaisa
pozwoliła jej mówić z trudem dalej. – Od początku zachowywał się nienaturalnie,
płakał tylko jak przyszedł na świat, potem już tylko spał. Hermiona kochała go
najmocniej na świecie, mimo że trzymała go na rękach tylko przez parę minut.
Nie chciała oddać go nawet na badania lekarzom.
- Jak go nazwała? – Gdy dziewczyna
zamilkła Blaise spróbował ukierunkować ją na wznowienie historii. Gdy zadał
pytanie usta jego ukochanej wykrzywiły się w bladym, przepełnionym bólem
uśmiechu.
- Frederic, jak mój zmarły brat
Fred. Potem wszystko potoczyło się jak w jakimś chorym koszmarze. Gdy położna
przyniosła z powrotem chłopca i podała go Hermionie ten zaczął drżeć na całym
ciele gdy oddychał. Miona zwróciła na to uwagę, ale pielęgniarka powiedziała,
że to nic takiego. Dziecku nic nie jest i ma się dobrze. Jednak z upływem czasu
drgania stawały się coraz słabsze, aż mały przestał w ogóle się ruszać i
oddychać. Gdy Hermiona zawołała lekarzy jedyne co zrobili po sprawdzeniu pulsu
to podanie godziny zgonu. Od tego czasu zamknęła się w sobie i nie była w
stanie oddać im nawet dziecka, tak kurczowo go trzymała. Kochała go całym
sercem i oddałaby wszystko, żeby przywrócić go do życia. – Po tych słowach
Ginny wtuliła się z Blaisa i rozpłakała na dobre. Brunet gładził ją po plecach
i przyswajał usłyszaną historię. Teraz rozumiał, czemu rudowłosa tak dużo czasu
spędzała u brata. Opiekowała się Granger, gdyż ta nie była zdolna samodzielnie
funkcjonować. Nic dziwnego, straciła cząstkę siebie, kogoś na kim bardzo jej
zależało. Blaise w tym momencie czuł się podle. Przypomniał sobie te wszystkie
lata w Hogwarcie, gdy razem z Draconem nabijali się z niej i wyzywali od szlam.
Byli jak drapieżniki, które czekają aż ktoś rzuci im niewinne zwierzątko na
pożarcie. Sumienie zaczynało coraz głośniej dudnić w jego ciele. Nie powinien
być obojętnym na krzywdę przyjaciół swojej ukochanej, nawet jeśli w przeszłości
nie miał z nimi dobrego kontaktu. Powinien zainteresować się wcześniej, czemu
Ginny wraca od Wesley’a cicha i zamknięta w sobie. Ale teraz nie może zrobić
już zbyt wiele, bo co, ma przyjść do Granger, klepnąć ją w plecy i powiedzieć:
co było to minęło i współczuję utraty dziecka? Zachowałby się jak bydło, a już
na pewno jak skończony ignorant. A przecież nie był taki. Zmienił się po
szkole, zrozumiał swoje błędy i zakochał się. Jedyną rzeczą jaką może zrobić w
obecnej sytuacji to wspierać Ginny. Wspierać ją w tym trudnym okresie, bo ona
przeżywa go tak samo jak Hermiona.
- Ninny przepraszam, nie miałem
pojęcia. – Ginny szlochała w jego klatkę piersiową, a on nadal gładził ją po
plecach. – Przepraszam, naprawdę nie wiem co mam powiedzieć.
- Dlaczego ona? Co Hermiona zrobiła,
że życie musiało ją tak bardzo ukarać?
- Nie wiem kochanie, nie wiem, ale
obiecuję ci jedno. – Ginny uniosła swoje zapłakane oczy i spojrzała w ciemne
Blaisa. – Nie zostawię cię z tym samą. Pomożemy jej, słyszysz mnie?
Rudowłosa
pokiwała głową i wtuliła się ponownie w mężczyznę. Była wdzięczna losowi za
Blaisa, kto inny byłby w stanie tak bardzo ją zrozumieć? Potrzebowała go jak
powietrza do życia. On zawsze przy niej był i ją wspierał, tym razem również
się nie zawiodła.
- Przecież ty jej nawet nie lubisz.
- Jest twoją przyjaciółką i w tym
momencie kwestia tolerancji schodzi na dalszy plan. Jeśli ty chcesz jej pomóc
to ja również. – Ginny spojrzała na Blaisa i uśmiechnęła się do niego,
wciskając na jego usta długi pocałunek.
- Ty zawsze mnie rozumiesz. Kocham
cię i nawet nie wiesz ile ta obietnica dla mnie znaczy. Dziękuję ci. – Wtuliła
się w ciało mężczyzny, a on zagarnął ją w swoje ramiona, wcześniej całując w
czoło.
- Kocham cię nad życie Ninny.
Spaniały rozdział, już czekam na koleiny ;)
OdpowiedzUsuńBiedna Hermi ale jej zachowanie jest całkiem normalne i niech ta zmiana dobrze jej zrobi...
ale niech Pan się do niej nie pszyczepi :c
Rozdział świetny, chociaż jest mi teraz strasznie smutno :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Hermiona szybko wróci do normalności, a Ron poradzi sobie bez Miony i nie zrobi nic głupiego :)
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału :D
och, kochana... nie wiem co mam powiedziec. Piekny rodzial, smutny, trudny i rozdzierajacy serce. Jest idealnie opisany.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem tylko jest bardzo prywatny. Wiesz co mam na mysli. Ten bol, te zaciecie, zeby sie nie poddawac.
Kocham ten rozdzial.
Zastanawiam sie kiedy do akcji wkroczy Draco.
A Pansy chyba bedzie miala na tyle serca, zeby przygarnac Hermione?
pozdrowienia.
N.
Cudowny <3 Czekam na kolejny! Weny :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam się bez bicie, przez cały rozdział miałam łzy w oczach. To, co przeżyła Hermiona...Tego się nawet nie da opisać słowami. Rozdział bezdyskusyjnie wyszedł wspaniały. Zmienność tego opowiadania bardzo mi się podoba. Chodzi mi o to, że z jednej strony rozwydrzony Draco, który ma wszystko gdzieś i myśli tylko o sobie, a z drugiej strony Hermiona, która zmaga się z przeszłości i koszmarem jaki przeszła. Podsumowując, uwielbiam tę historię i z niecierpliwością czekam na kolejną notkę :)
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Cudowny rozdział. Tak się cieszę że Hermiona w końcu się "ocknęła" :D czekam na następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Agata
super
OdpowiedzUsuńJejku, popłakałam się... to jest zbyt smutne, to co przeżyła Hermiona, skłania do refleksji.. pokazuje, jak ciężko jest dalej żyć po utracie ukochanej osoby.. nie mogę się ogarnąć mam łzy w oczach :(
OdpowiedzUsuńJest piękny
OdpowiedzUsuńPopłakałam się Pierwszy raz przy czytaniu ff ppłacze...
OdpowiedzUsuńpłaczę jak małe dziecko ;( Jestem pełna podziwu dla twojego stylu pisania i twpjej wyobraźni. Chylę czoła i mam nadzieję, że do końca tak pozostanie :)
OdpowiedzUsuńPopłakałam sie. Masakra genialne
OdpowiedzUsuń