niedziela, 26 listopada 2017

Rozdział 10 - Tacy sami

Witajcie,

na wstępie zaznaczam, że mam bardzo kiepską kondycję zarówno psychiczną, jak i fizyczną, chociaż żadne choróbsko mnie jeszcze nie rozkłada. Przepraszam was za wszelkie niedociągnięcia, które pojawiają się w rozdziale, ale od października żyję, jak w jakimś cyrku, a wszystko sprowadza się do mojej pracy licencjackiej, która nie daje mi spać po nocach. Nie miałam w ogóle czasu na edycję, ciągle siedzę w przeróżnych artykułach, wymieniam maile i próbuję jakoś napisać wstęp do pracy, ale idzie mi dość opornie, mimo że wszystkie informacje, których potrzebuję, mam podane jak na tacy. Ale pozwólcie, że nie będę się wam za bardzo żalić. Chyba nikt nie chce tego słuchać, nawet ja sama mam już tego biadolenia powyżej uszu.

Powiem, a raczej napiszę teraz coś, co chyba jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło w ciągu całej działalności w blogosferze. I nie bierzcie tego do siebie, to po prostu takie moje luźne przemyślenia. Pod ostatnim rozdziałem znalazły się całe trzy komentarze, dość mało, jak tak się przyjrzeć na pozostałe wpisy. Ponieważ siedzę ostatnio w interpretacji wielu utworów, mój umysł wynalazł również wyjaśnienie dla waszej małej aktywności. Zginął Ron - ulubieniec wielu, choć mówiłam, żeby się nie przywiązywać do bohaterów i się z nimi nie utożsamiać - więc w ten sposób postanowiliście wyrazić swój smutek po jego stracie. Można pokusić się o interpretację, że była to wasza żałoba, a przynajmniej ja do takich wniosków doszłam. Nikogo oczywiście nie winię, to nawet ciekawe, że doszło do takiej sytuacji i pozwoliło mi się zastanowić nad wieloma aspektami ostatniego rozdziału; może był tak wybitnie zły, że większość z was nie chciała mnie dołować i nie napisała niczego od siebie, w końcu różnie to bywa. Lub jesteście tak samo zajęci, jak ja, i też nie macie zbyt wiele czasu na czytanie. Postawiłam jednak na inną interpretację, która z rzeczywistością ma prawdopodobnie guzik wspólnego, ale przynajmniej dała mi jakąś satysfakcję z analizowania waszego małego odzewu. To tylko spostrzeżenia, którymi chciałam się podzielić, czasem umysł mnie ponosi na tych studiach ;)

Co to bieżącego rozdziału, trochę jest tu chaotycznie, szczególnie na początku. Później wszystko gładko leci dalej. Chociaż Juana jest tutaj jakaś taka mało hiszpańska. Nie wiem, może tylko ja to tak odbieram, szczególnie fragmenty z moim ulubieńcem są takie trochę "meh". Zaznaczam również, że jest to przedostatni rozdział Zagadek, przed nami jeszcze jeden i epilog. Później, ale naprawdę później, wrócimy do ulubionej pary w klasycznym wydaniu, które znacie z poprzedniego opowiadania. Ktoś się cieszy? Bo mam nadzieję, że tak, ja się osobiście nie mogę doczekać. Ale do tego jeszcze szmat czasu.

Informacje odnośnie do kolejnego rozdziału znajdziecie oczywiście w odpowiedniej zakładce.

Zmykam do moich zadań na bieżący tydzień na studia, bo trochę ich przed sobą mam, a was zostawiam z rozdziałem dziesiątym i zalążkiem hiszpańskiej poezji. Teraz poznacie, z czym ja muszę się borykać na co dzień, ale w znacznie większych ilościach ;)

Realistka







~ Pomiędzy wyznań miłosnych tysiącem,
wiatr gwiezdny drżenie roślin nam rozwiewa,
gąszcz anemonów wznosząc w swych powiewach,
i ciemnym jękiem brzmią roku miesiące.

Tobie oddaję pejzaż mojej rany:
zmąć w nim potoki, łam trzciny i kwiecie,
i miód wypijaj krwi świeżo przelanej.

Lecz prędzej! Niech nas uścisk mocno splecie!
Z duszą wyżartą, z bólem warg spękanych,
trwajmy, aż przyjdzie czas, który nas zgniecie.




Rozdział 10
Tacy sami


         - Witamy wśród żywych, panie Potter. – Usłyszał dźwięczny głos niedaleko głowy, właściwie to wydawało mu się, że rozbrzmiewa w całym pomieszczeniu, w którym się znajdował, ale miał tak ograniczone ruchy, że prócz białego i obdrapanego sufitu nie był w stanie dostrzec nic więcej. Dopiero po chwili ujrzał anielską twarz Juany pochylającej się nad nim i zaglądającej dziwnym przyrządem do oczu, który na moment go oślepił, lecz po kilkunastu mrugnięciach z powrotem wrócił do normy. Usiłował się podnieść, ale miał tak zesztywniałe mięśnie, że prócz obracania głową, co również sprawiało mu ból, nie mógł zrobić nic ponad to, nawet podrapać się po nosie, a swędział go niemiłosiernie. Ciut zamglonym wzrokiem przemknął po pomieszczeniu, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu pozycja, rejestrując, że znajduje się w szpitalu. Z jakiego powodu się w nim znalazł, tego nie był w stanie sobie przypomnieć.
         - W porządku, ale pewnie będą mu kazali zostać jeszcze trochę na obserwacji. – Hiszpanka do kogoś mówiła, przestawiając jakieś szklane pojemniki na stoliczku przy łóżku, jednak Harry mógł to tylko usłyszeć; poza lekko wypiętymi i przyobleczonymi w mocno obciskające spodnie pośladkami Juany, nie widział zbyt wiele. Nie to, że jakoś mu to przeszkadzało, ale chyba wolałby jednak mówić do jej przepięknej twarzy, choć właściwie pupa była równie zachęcająca.
         Z olbrzymim trudem chwycił się bocznej barierki łóżka i przewalił na lewy bok, od razu lądując na poduszki, w które zaczął sapać z wysiłku, a przecież tylko udało mu się przewrócić. Teraz dopiero poczuł rwący ból w klatce piersiowej, kręgosłupie, nogach… właściwie to we wszystkim, a każda próba poruszenia zdrętwiałymi kończynami wywoływała denerwujące i równie bolesne mrowienie, rozlewające się po wysztywnionych mięśniach.
         - ¡Dios mío! – Poczuł mocny uścisk na ramieniu, które z powrotem przetoczyło go do pozycji leżącej, ale prawda była taka, że miał już dość bezmyślnego wegetowania na poduszkach. Może gdyby miał obok siebie jakąś cudowną kobietę, najlepiej w stroju biblijnej Ewy, to byłby w stanie się przemóc, ale prócz Juany, która bardzo skutecznie umiała oprzeć się jego urokowi osobistemu, w sali nie było nikogo więcej. A przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie zobaczył siedzącej po drugiej stronie łóżka Pansy, posyłającej mu ciepłe spojrzenia i delikatny uśmiech, a w oczach kręciły jej się łzy, choć ślepy, bo pozbawiony okularów i soczewek Harry, mógł co najwyżej zobaczyć jej kontur.
         - Parkinson? – Jak przez mgłę dostrzegł, że dziewczyna kiwa do niego nieporadnie głową, ale tyle mu w zupełności wystarczało. Wyciągnął do niej rękę, a raczej udało mu się przewrócić dłoń w jej kierunku. Chwilę potem poczuł na niej lodowate palce splatające się z jego własnymi i ściskające mocno, tak że rozszedł się po nich nieprzyjemny ból, ale nie miał on większego znaczenia, gdyż zaczął sobie przypominać, ile szczęśliwych chwil przeżył z tą wspaniałą kobietą. Uśmiechnął się do niej, próbując się podnieść, ale szło mu to dość opornie, więc w końcu zrezygnowany opadł na poduszki, dysząc ciężko i głośno, ale nie puścił dłoni Pansy.
         - Chodź tu do mnie – wysapał, a kobieta od razu obok niego usiadła, tuląc się do zabandażowanej piersi ukochanego, a Harry objął ją nieporadnie w talii, przyciskając do siebie mocniej. Przynajmniej na tyle wystarczyło mu siły.
         - Bałam się, że już się nie obudzisz – wychlipała, a mężczyzna zaśmiał się cicho, gdyż na więcej nie pozwolił mu ból w płucach. Kątem oka dostrzegł opierającą się o ścianę Juanitę ze splecionymi na piersiach rękami, która przypatrywała im się spod ronda wielkiego kapelusza, puszczając do niego oczko i uśmiechając radośnie. Jakoś tak czuł, że Hiszpanka miała duży udział w jego relacji z Pan i nie umiał jej za to nie dziękować. Bardzo dobrze pamiętał, że pokłócili się ze sobą i ich drogi praktycznie się rozeszły, ale skłamałby, gdyby powiedział, że nie tęsknił za czarnowłosą kobietą. Teraz poczuł, jak mocno mu jej brakowało, tuląc ją do piersi, wdychając jej zapach, wszystko to było intensywniejsze, niż wcześniej. Przeszłość już nie miała dla niego znaczenia i wybaczył jej wszystko, sobie zresztą również, nim zdążył się nad tym dobrze zastanowić. Bo po prostu nie miał nad czym, zrozumiał to, gdy tylko znów poczuł ją przy sobie.
         - Złego diabli nie biorą – odpowiedział, starając się zabrzmieć jak najbardziej radośnie, ale przeszkadzała mu w tym chrypa męcząca gardło, a także i suchość w ustach, którą postanowił szybko zneutralizować, wpijając się w wargi kobiety i całując ją do utraty tchu; były tak miękkie, że momentalnie zapragnął znaleźć się z nią sam na sam i naznaczyć śliną znacznie więcej, aniżeli słodkie i upajające usta.
         - Harry – wysapała między urywanymi oddechami, trzymając go mocno za koszulę od pidżamy; mężczyzna pojękiwał od czasu do czasu, ściskając ją za biodra z całych sił. – Harry, przepraszam, bardzo cię przepraszam.
         - Uhuhuhu – wymruczał głośno z mocno zamkniętymi oczami, nieporadnie wiercąc się pod kobietą – hu, ha, tak, tak, też przepraszam, ale…
         - Nie chciałam, żeby to się tak potoczyło – łkała Pansy, wtulając się w niego jeszcze mocniej, aż niespodziewanie krzyknął, rozdziawiając szeroko usta i raptownie podnosząc się do pozycji siedzącej, przez co bolało go jeszcze mocniej i nawet stojąca przy ścianie Juana zaniepokoiła się jego dziwacznymi okrzykami, przypominającymi wrzaski godowe pawianów.
         - Aaa, yhym, tak, ale skarbie, różyczko, słoneczko moje najcudowniejsze, czy mogłabyś… aaa… - stękał, starając się ściągnąć Pan z kolan, ale szło mu to tak nieporadnie, że jedynie przeniósł ją w miejsca, w których cierpiał najbardziej, między innymi na udo, które rwało niemiłosiernie nawet przy najlżejszym ruchu, a co dopiero, gdy posadził na nim kobietę.
         - Chcesz wody? – spytała rozpaczliwie Pansy, nie wiedząc, co się właściwie dzieje i czemu Harry tak bardzo się wierci, a nawet krzyczy. – Jakąś tabletkę? Co się dzieje?
         Potter pokręcił przecząco głową, wydając z siebie jeszcze kilka okrzyków, aż panna Parkinson zerwała się z niego i podbiegła do Juanity grzebiącej w olbrzymiej torbie, którą ze sobą przyniosła, jednak nim zdążyła poprosić ją o pomoc, po sali rozszedł się głośny jęk ulgi, a Harry zatopił się z powrotem w poduszkach, oddychając z wyraźną ulgą.
         - Czy możesz zejść, bo cholernie mnie wszystko napieprza – wydukał z rozmarzonym wzrokiem, a dziewczynie na ten widok kamień spadł z serca. Z trudem udało jej się powstrzymać przed rzuceniem się na niego, żeby znów się do niego przytulić. – Ale nawet z tym słodkim ciężarem kocham cię najmocniej na świecie.
         Patrzyła na niego kompletnie rozklejona z towarzyszących jej emocji. Już praktycznie płakała, ale zdawała się tego w ogóle nie rejestrować. Ze złożonymi i przytkniętymi do ust dłońmi spoglądała na niego z taką miłością, że nawet Juanie zakręciła się pojedyncza łza w oku. Nie żałowała, że zdecydowała się zaufać sercu, nie żałowała, że posłuchała Juanity, bo gdyby nie to wszystko, teraz nie byłaby tak szczęśliwa. Wystarczająco długo zwlekała z przyjściem do szpitala, myślała cały czas o jej relacji z Harrym, bo może i jest wyjątkowo nieokrzesany, może i ma tylko jedno w głowie, ale to właśnie przy nim czuje się sobą, tylko z nim może się śmiać i płakać, mówić mu o swoich problemach, nie boi się prosić go o nic, bo wie, że zrobi dla niej wszystko. Z początku bała się, że to jedynie chwilowe zauroczenie, ale im częściej się z nim spotykała, im więcej rozmawiali i poznawali się na nowo, tym mocniej uświadomiła sobie po rozstaniu, że naprawdę się w nim zakochała i chce trwać u jego boku. Dostała szansę od życia i nie zmarnuje jej kolejny raz.
         - Rzuciłbym cię najchętniej na to łóżko i kochał przez następne miesiące, ale chyba jeszcze nie ozdrowiałem całkowicie. – Pan zaśmiała się przez łzy i usiadła na brzegu posłania, delikatnie odgarniając mu włosy z czoła. Juana westchnęła za to przeciągle, zabierając sporych rozmiarów torbę i podchodząc do zakochanych, którzy już świata za sobą nie widzieli.  Jednej strony bardzo się cieszyła, bo należało im się to szczęście, za którym oboje długo gonili, ale z drugiej miała w głowie depresyjne myśli o śmierci rudego przyjaciela Pottera; ta strata z pewnością zaboli go po stokroć bardziej, niż niewyleczone do końca obrażenia po napaści, ale jeszcze przyszedł czas, żeby mu o tym mówić.
         Pogładziła Pansy po głowie i uśmiechnęła się do nich promiennie. Chciała jak najszybciej wyjść, by mogli zostać trochę sami i nacieszyć się sobą po wielu tygodniach rozłąki, ale też dlatego, że nie zniosłaby dłużej ciężkiej prawdy uwierającej ją w sercu, a której jeszcze nie chciała odsłaniać mężczyźnie. Na wszystko bowiem jest czas, nawet na smutki, choć bardzo dotkliwe.
         - Pilnuj go, żeby się nie przemęczał – rzuciła na odchodne, kierując się ku wyjściu z sali szpitalnej.
         - Z taką koordynacją ruchową nie mam jak się z nią przemęczyć – odparł Harry, szczerząc się do Hiszpanki wesoło i mrugając do niej znacząco. Juana pokręciła z dezaprobatą głową, zatrzymując się na chwilę w drzwiach.
         - Wracaj szybko do zdrowia.
         - Hej! – krzyknął do niej uradowany – to samo mówił Ron! Pamiętam go, jak tu przychodził!
         Juana zamarła z wyjściu, podobnie zresztą Pansy, ale szczęśliwy Potter zdawał się tego w ogóle nie zauważać. Kobiety spoglądały na siebie znacząco, chcąc zwalić jedna na drugą odpowiedzialność przekazania mężczyźnie tragicznych wiadomości. Nigdy bowiem nie jest łatwo mówić o śmierci, szczególnie tak bliskiej osoby, jaką jest przyjaciel. I choć obaj się ze sobą bardzo kłócili i długo nie mogli dojść do porozumienia, to dalej łączyła ich silna więź i nie chcieli spisywać jej na straty. Ron udowodnił to martwiąc się o Harry’ego i odwiedzając go codziennie w szpitalu, ten drugi nie będzie już miał możliwości opowiedzenia, jak bardzo mu na nim zależy, a co ważniejsze, że wciąż jest jego najlepszym przyjacielem. Ta świadomość była jeszcze dotkliwsza, gdy patrzyło się na szczęśliwego Pottera, ale też nie można było odmawiać mu prawa do poznania prawdy. I Juana, starsza i jednocześnie bardziej doświadczona życiem, rozumiała to wyjątkowo dobrze.
         Poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę wróciła z powrotem do pomieszczenia i usiadła na krześle obok łóżka mężczyzny, ostatni raz zastanawiając się, jak powinna mu o tym wszystkim powiedzieć. Harry troszkę zdziwił się, gdy Pansy wzięła go za rękę, a jak do tej pory wesoła Juana nagle bardzo posmutniała. Ostatni raz widział ją tak przybitą na pogrzebie Kingsleya, a to nie wróżyło niczego dobrego. I jak się później okazało, tym razem przeczucie go nie myliło.


         Łuna niebieskiego światła poruszająca się z prędkością wystrzelonego pocisku gnała wprost na niego; przez sekundę pojawiła się w nim myśl, żeby się przed nią nie bronić, nie uciekać od niej, ale ręka samowolnie zablokowała zaklęcie, które wchłonęła silna tarcza wydobywająca się z uniesionej różdżki. Draco spojrzał na szybko oddychającą dziewczynę ledwie stojącą na nogach zaledwie kilka metrów od niego; przy tak nikłej odległości powinna spokojnie ugodzić go czarem, a jednak nie dała rady. Co prawda należało jej oddać, że miała doskonały refleks i była bardzo zwinna, ale szybkość nie szła w parze z różdżką, która funkcjonowała wyjątkowo opornie, jakby stawiała się właścicielce. Zdjął tarczę i z uniesioną w górę ręką, którą dawał jej znak, że zadanie dobiegło końca, podszedł do niej, a dziewczyna od razu się wyprostowała.
         - Ma pani źle dobraną różdżkę – odezwał się do niej, wyciągając dłoń, aby wręczyła mu magiczny przedmiot. Zrobiła to niechętnie, o czym świadczyły wydęte z niezadowolenia usta i lekka zmarszczka na spoconym czole. Bądź co bądź, trochę się nabiegała, gdy Draco po prostu stał w bezruchu, ze znudzeniem i niebywałą nonszalancją odpierając jej ataki.
         - Mam ją od pierwszej klasy Hogwartu – odparła naburmuszona, splatając ręce na piersiach, a mężczyzna spojrzał na nią kątem oka, obracając w palcach czarny trzonek, wyjątkowo rzadki, przez co nabrał jeszcze większych podejrzeń co do kryteriów, jakimi kierowała się dziewczyna przy testowaniu broni.
         - Heban, dość sztywna. Rdzeń?
         - Szpon hipogryfa – powiedziała z mniejszą pewnością siebie, co Malfoy odebrał trochę jako zawiść, że różdżka nie ma jakiejś rzadkiej bazy, którą można się dookoła chwalić. – Dwanaście i pół cala.
         Oddał jej przedmiot, a ta od razu schowała go w tylnej kieszeni spodni, ocierając drugą ręką pot z czoła.
         - Oblałam? – Głos trząsł się odrobinę, ale nie robiło to na nim szczególnego wrażenia. To po prostu kolejny niedouczony dzieciak, któremu potrzeba jeszcze kilka tygodni intensywnej praktyki. Dopiero po chwili poczuł się niekomfortowo, gdy spojrzał na jej umęczoną twarz i dostrzegł głębokie rozżalenie w przygaszonych oczach, które prześladowało go już kilka nocy z rzędu, jednak u zupełnie innej właścicielki.
         - Proszę wskazać moją dominującą rękę – polecił jej, a ona zmarszczyła lekko brwi, gdy usłyszała, co ma zrobić.
         - Pana? – Przytaknął jej głową, a dziewczyna po dobrej minucie przyglądania się dłoniom arystokraty pokazała na lewą, zaś Draco uniósł ją na wysokość twarzy.
         - Dlaczego lewa? – zapytał, mimo że już dawno znał odpowiedź. Chciał po prostu odwrócić swoja uwagę od przygnębiających myśli wałęsających mu się po głowie, po tym jak kolejny raz pokłócił się z Hermioną. Tylko teraz miał czego żałować i wiedział, jak wiele zaprzepaścił, a co gorsza, nie uda mu się już tego odbudować.
         Dziewczyna milczała, przez co rozdrażniła odrobinę arystokratę. Nie po to udziela jej krótkiego wykładu z teorii współpracy z różdżką, by stała przed nim jak słup soli, a jemu obraz zawiedzionej i nieszczęśliwej Granger pojawiał się przed oczami.
         - Do rzucania zaklęć najczęściej używa się ręki dominującej, co nie znaczy, że drugiej nie można równie dobrze wytrenować – zwrócił się do niej, a ta przytaknęła mu zmieszana głową. – Jest pani praworęczna i z tejże ręki korzysta pani w trakcie posługiwania się różdżką, jednakże ona nie nadąża za pani formułami i prędkością.
         - Spowalnia mnie? – spytała, spoglądając na niego z dużo większą łagodnością, niż na początku, gdy wstrzymał jej egzamin.
         - Proszę opisać proces rozpoznawania ręki dominującej. – Zgrabnie ominął pytanie, nie chcąc niepotrzebnie dołować dodatkowo kandydatki, ponieważ i tak nie zaliczyła egzaminu. Chciał jej tylko pokazać, że musi więcej pracować z różdżką, wtedy za kilka tygodni będzie mogła podejść do testu jeszcze raz i z większym prawdopodobieństwem zaliczenia.
         - Nie ma tego w podręcznikach – odrzekła, z niezrozumieniem lustrując mężczyznę, który zacisnął mocniej szczękę. Momentalnie pożałował, że tym razem chciał pomóc dzieciakowi, który, jak każdy inny, zasłania się wiedzą papierową.
         - Jak wszystkiego, czego znajomości wymagam na egzaminie – odparł cynicznie, patrząc na dziewczynę nieco rozdrażniony, ale szybko mu przeszło, gdy drzwi do salki otworzyły się z impetem, a wtargnął przez nie nie kto inny, jak ledwo poskładany do kupy Potter, kuśtykający w jego kierunku i wspierający się na medycznej kuli.
         - Malfoy! Zrób mi testa i wracam do roboty! Nie ma co czekać! – darł się od progu, potykając się co rusz o metalową podpórkę, tak że kilka razy prawie runął jak kłoda na podłogę, ale w ostatnim momencie zatrzymał się na Draconie, uwieszając mu się na barkach, dysząc ciężko i odrzucając kulę w kąt, a raczej sama mu wypadła, uderzając z hukiem o wysłużone panele.
         - Potter? – wydukał zdziwiony arystokrata, wciąż nie dowierzając, że Harry został już wypuszczony ze szpitala. Choć bardziej prawdopodobne było, że po prostu z niego zwiał; to lepiej pasowało do jego ograniczonej umysłowo osoby, niż grzeczne czekanie na wypis.
         - C’est moi! We własnej osobie! – wykrzyczał mu do ucha, na co Malfoy skrzywił się odrobinę i odsunął go od siebie, jednocześnie pilnując by auror utrzymał pion i nie legł na deski, jak worek ziemniaków, a w jego stanie było to wyjątkowo możliwe.
         Harry zakuśtykał kilka razy, po czym wsparł ręce na biodrach, rozstawiając nieco szerzej nogi i szczerząc się szeroko do blondyna, który mógł powiedzieć o uśmiechu wszystko, ale z pewnością nie to, że był szczery. Potter posiada bardzo rzadki dar, który objawia się przez uwypuklanie silnych emocji bardzo mocno na twarzy; pod tym względem nigdy nie potrafił i wciąż nie potrafi kłamać, a wszelkie agresywne ruchy czy bardziej ospałe, jedynie utwierdzają obserwatora w przekonaniu, że coś z nim jest nie tak, pomijając oczywiste zaburzenia psychologiczne w postaci licznych dewiacji seksualnych. Nie inaczej było i tym razem.
         - Jestem w trakcie egzaminu – zwrócił się cicho do Harry’ego, dyskretnie wskazując mu na skołowaną dziewczynę, która nie wiedziała, czy poproszą ją o wyjście, czy też sama powinna się domyśleć, że powinna jak najszybciej zniknąć z salki. Nic jednak nie zapowiadało, że któryś z panów grzecznie ją pożegna, wskazując właściwy kierunek do drzwi.
- Nie ładuj się z butami tam, gdzie nikt cię wyraźnie nie zaprosił.
         - Przecież i tak ją oblałeś, to co za różnica? – odparł czarnowłosy auror, pokazując na niedoszłą kandydatkę, a nawet machając jej głupkowato, jakby tym gestem chciał ją zachęcić do wyjścia. Dziewczyna ostatecznie zabrała swoje rzeczy i po cichutku wyszła z sali treningowej, co Malfoy skwitował głośnym wypuszczeniem powietrza przez nos, a Harry uradował się jeszcze bardziej, klaskając zwycięsko w dłonie. - Dawaj kilka ćwiczeń i już mnie nie ma! Trzeba się dobrze rozgrzać przed powrotem do pracy!
         Zaczął kręcić nadgarstkami, chcąc w ten sposób pokazać, że rzeczywiście bardzo mu zależy na powrocie, ale arystokrata widział w tym jedynie nieporadną próbę ukrycia zaprzątających mu głowę zmartwień.
         - Potter – odezwał się spokojnie, usiłując wpłynąć na kolegę, ale ten darł się jedynie głośniej, skacząc jak małpa po sali na zabranej z podłogi medycznej kuli i wymachując jak opętany drugą, wolną ręką.
         - Ja się nie dam tak łatwo wylać! Jeszcze się Hermiona zdziwi, jak zobaczy mój zapał! Dawaj! – zachęcał go, ale Draco nie dał się tak łatwo sprowokować i usilnie starał się uspokoić nadpobudliwego mężczyznę. Szło mu to dość opornie, szczególnie, że tylko stał i zwracał się do niego po nazwisku, ale uważał, że lepiej zbyt blisko nie podchodzić, bo jeszcze oberwie samowolnie poruszającą się łapą, a Potter jednak trochę w niej siły ma, a jemu znudziło już się leczenie kolejnych siniaków na ciele.
         - Potter – odezwał się ponownie, na co Harry stanął naprzeciw niego, znów rzucając kulą w kąt i podwijając rękawy od wymiętej bluzki na wysokość łokci.
         - No dawaj, no! Na co czekasz, Malfoy? Załatwmy to jak mężczyźni!
         - Potter.
         - Może też być i jak panienki. Strzelaj! Wal wszystkim, co masz! Będę jak Tommy Lee Jones w Ściganym! – Draco miał niebywały limit cierpliwości, a przynajmniej tak mu się do tej pory zdawało. Niestety i anioły potrafią wyjść z siebie, a że jemu do wysłańca niebios wyjątkowo daleko, nie wytrzymał i cisnął pierwszym, lepszym zaklęciem w aurora, a między stopami czarnowłosego powstała sporych rozmiarów dziura, z której ulatniał się swąd spalenizny. Harry spojrzał na efekt czaru, po czym przeniósł wzrok na zadowolonego z siebie blondyna, który patrzył na niego z wyraźnym politowaniem, a na ustach miał ten sam złośliwy uśmieszek, z którym miał w zwyczaju paradować przed ludźmi.
- Ej! Tylko bez takich! – zganił go, otrzepując spodnie z pyłu. - I nie między nogi! Tam już trochę ucierpiało.
Próbował się uśmiechnąć, potem myślał nad jakimś błyskotliwym dowcipem, ale głowę miał kompletnie pustą. Nie to, że była to jakaś nowość, ale dziś wyjątkowo odczuwalna, nawet dla właściciela. Mógł się zresztą produkować do woli, a Malfoy i tak by mu w nic nie uwierzył. Jak głupiec stwierdził, że niczego po nim nie widać, a zimny i wyjałowiony z empatii arystokrata tym bardziej niczego nie dostrzeże. Pomylił się i to bardzo, do czego powinien już dojść, gdy patrzył na odbicie w lustrze ukazujące nie tylko przeraźliwie smutne oczy, ale i odsłaniające całe cierpienie rozlewające się po duszy.
Nie zdążył z niczym; nie udało mu się przeprosić Rona, nie dał rady właściwie z nim porozmawiać, ciągle uważał, że na wszystko ma czas, przecież nikt go im nie zabierze. Usiądą kiedyś przy piwie, wyleją z siebie wszystkie żale, może dadzą sobie kilka razy po gębach, ale przyjdzie w końcu ten dzień, kiedy się pogodzą i znów będą dla siebie prawdziwymi przyjaciółmi. Uczucie, które ogarnia człowieka, gdy dowiaduje się, że już nic nie może zrobić, że wszystkie jego plany, marzenia, pragnienia, wszystko to było właściwie bezcelowe, jest nie do zdefiniowania. To nie tylko bezsilność, głęboka nieporadność życiowa, niemożność odnalezienia się w nowej sytuacji, ale również ostry i przeszywający ból raniący tak mocno, że odechciewa się momentalnie wszystkiego, nawet dalszego życia. Czy próbował to zdusić? Możliwe. Był natomiast przekonany, że w ogóle mu się to nie udało. Zresztą, czy mógłby nazywać się przyjacielem, gdyby tak po prostu wyparł uczucia, które zrodziły się w nim, gdy usłyszał, że już więcej nie zamieni z Ronem ani jednego słowa?
Westchnął głęboko, załamując ręce, a po chwili przeczesując nimi szybko włosy. Rozejrzał się wokół siebie, jakby czegoś szukał. Ostatecznie klapnął po prostu na podłogę, zduszając okropny ból promieniujący z niewyleczonego uda, zwieszając głowę między kolanami i chowając się dodatkowo za rękami. Klął cicho pod nosem, próbując się jednocześnie nie rozpłakać, a miał na to tak cholerną ochotę, że nie obchodziło go, że jest przy nim Malfoy. Właściwie to miał go gdzieś i pozwolił sobie na krótki jęk rozpaczy wyrywający się z drżącej piersi, która tylko czekała na potok łez mający wkrótce zalać przymknięte oczy.
         - Kto ci powiedział? – Usłyszał cichy i spokojny głos siadającego przy nim arystokraty, który tak samo jak on ugiął nogi w kolanach i oparł na nich ręce. Z trudem przełknął zalegającą w gardle ślinę i doprowadził się jako tako do normalności, spoglądając na nieco przybitą twarz Dracona. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział go równie przejętego, możliwe, że nigdy, ale jakoś tak ten brak obojętności, do którego się u niego przyzwyczaił, bardzo mu pomagał i lekko podnosił na duchu.
         - Juana. – Pociągnął nosem, odwracając wzrok i wbijając go w trzęsące się ręce, które mocno zacisnął, jednak nie uspokoiło to drgań. Prychnął cicho, siląc się na uśmiech i ponownie zwrócił do Malfoya. - Żałuję, że mnie przy nim nie było. Ale w sumie miał Mionę, to jakoś to przetrwał. I ty u niego byłeś. To spoko, że jednak się dogadywaliście. Na mnie nawet po śmierci nie mógł liczyć.
         Plótł trochę od rzeczy, ale nie przeszkadzało to Draconowi. W ostatnim zdaniu mógł praktycznie dotknąć smutku i bólu Pottera, który rzadko kiedy się czymś przejmował. Nie był jednak zaskoczony, z jakim uczuciem czarnowłosy auror podchodzi do śmierci przyjaciela. Każdemu w takich momentach puszczają hamulce, nawet błazeńskiemu Harry’emu, tym bardziej, że miał do tego pełne prawo. Wróciły do niego koszmary przeszłości, gdy dowiadywał się raz za razem, że ktoś, z kim bardzo dobrze się znał, został brutalnie wysłany na drugi świat; Lucjusz, Blaise, Gregory – to nie byli po prostu ludzie przewijający mu się przez życie. Mógł wykrzesać z siebie chociaż minimalną ilość smutku, tymczasem on przeszedł obok ich śmierci zupełnie obojętnie, nawet drwiąc z nich niekiedy, nie wyrażając grama szacunku. Różnili się z Potterem praktycznie wszystkim – charakterem, ubiorem, posturą, gustem, zainteresowaniami, można wyliczać w nieskończoność – a jednak na śmierć Rona reagowali podobnie. Dla niego rudy może i nie był tak dobrym przyjacielem, ale odczuwał jego stratę równie mocno, przez co rozumiał Harry’ego, a przynajmniej tak mu się wydawało. Czuł jednocześnie, że na tym kończą się ich podobieństwa, gdyż on nie ma w sobie takiej odwagi, by pomścić Weasleya; Potter wręcz kipi żalem i wściekłością. I tego się zaczął w nim obawiać.
         - Co zrobisz? – spytał niepewnie, na co mężczyzna westchnął przeciągle, wznosząc oczy ku sufitowi.
         - A co mogę? Co ja niby, kurwa, takiego mogę, co? – warczał, postukując zdrową nogą o posadzkę. Draco tak naprawdę nie musiał pytać; jak na dłoni było widać, że czarnowłosy auror gotuje się ze złości. Harry jest nieobliczalny, nie wiadomo, czego się po nim spodziewać, szczególnie, gdy silne emocje przysłaniają mu zdrowy rozsądek, z którego i tak korzysta wyjątkowo rzadko. Wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, że nie odpuści mordercy. Do tej pory może i miał go w poważaniu i zajmował się sprawami zabójstw z nakazu Granger; sprawa diametralnie się zmieniła, gdy na szali postawiono życie przyjaciela i mu je odebrano. Prawdę mówiąc, nikt nie zachowałby wtedy zimnej krwi, a już szczególnie nadpobudliwy Potter. Dlatego nie zdziwiły go słowa, które auror dodał po dłuższej chwili, a było w nich tyle nienawiści, żalu i rozwścieczenia, że nawet i on poczuł je wyjątkowo wyraźnie.
- Ale zajebię gościa, który mu to zrobił. Przysięgam, że wypatroszę go, jak indyka na święta i przepuszczę przez maszynkę do mielenia. Pierdolony skurwysyn. - Splunął na podłogę, wieńcząc w ten sposób pogardliwą wypowiedź. Wzrok arystokraty powędrował do rozkładającej się na panelach plwociny. Miał wrażenie, że mężczyzna posiada w sobie takie ilości jadu, że zaraz wypali ona ogromną dziurę w lichym drewnie. Na szczęście bądź nie, nic się takiego nie stało, a między nimi zapanowała cisza przerywana od czasu do czasu odgłosem przesuwającej się w rurach kanalizacyjnych wody.
W trakcie tych kilkunastu głuchych minut uświadomił sobie, że ostatnio za dużo się wokół niego dzieje i nie może się w ogóle na niczym skupić. Oczywistym było, że śmierć Rona miała dla jego samopoczucia duże znaczenie, ale jeszcze większą rolę odgrywała w nim Hermiona, tymczasowo nieobecna z powodu choroby, choć wątpił, by dała radę wysiedzieć w domu dłużej, niż jeden dzień, góra dwa. Wszystkie jego problemy kręciły się wokół niej lub miała w nich jakiś udział, nie inaczej teraz, gdy błądzi myślami w przestrzeni, nie mogąc nawet właściwie przeprowadzić egzaminu na aurora. Spoglądając wstecz w zimne październikowe dni zrozumiał, jak bardzo się od tego czasu dzięki niej zmienił. Był pusty, funkcjonujący we własny, szczelnie zamkniętym świecie, do którego nie chciał nikogo wpuszczać, a ona wdarła się do niego siłą, mimo że wielokrotnie wyrzucał ją za drzwi. Czy to wrodzona upartość, czy może chęć udowodnienia mu, że ona nie poddaje się tak łatwo, cokolwiek nią kierowało, w końcu dopięła swego i rozgościła się w ciasnym, dotychczas pustym pokoiku, nazywanym przez niego życiem i nic nie wskazywało, że kiedykolwiek z niego wyjdzie.
Szczęk zawiasów drzwi wyrwał obu panów z głębokich rozmyślań, którzy z niezrozumieniem i podejrzliwością spoglądali na kroczącego ku nim młodego mężczyznę, na oko miał może nieco więcej, niż dwadzieścia lat. Zadowolona z siebie postawa aroganckiego dupka nie spodobała się Draconowi, co dopiero Harry’emu, który z wyjątkowym niesmakiem patrzył na widniejącą na piersi przywieszkę będącą znakiem rozpoznawczym najwierniejszych pucybutów Percy’ego.
         - Dzień dobry, panie Malfoy – zwrócił się do arystokraty świergotliwym głosikiem, unosząc wysoko podbródek i uśmiechając się nieco dobrodusznie, a z drugiej wyjątkowo obłudnie, aż Potterowi zachciało się nagle przyozdobić starą, wysłużoną podłogę kolorowym pawiem składającym się ze szpitalnego śniadania wybrakowanej jakości.
         - A ten to kto? – spytał Dracona, marszcząc z niezadowolenia brwi i nie spuszczając nowoprzybyłego gościa z oczu. Nie podobało mu się jego nagłe wtargnięcie do sali i moszczenie się w niej, jakby właśnie wrócił do domu, założył ciepłe kapcie i runął na kanapę, by obejrzeć popołudniowy mecz w telewizji. Choć do jego sztywnego, niczym kij od miotły włożony zbyt głęboko w zaplecze, zachowanie bardziej pasowało do wieczornej partyjki brydża, a najlepiej szachów.
         - Augustus Michaelis – przedstawił się urzędnik z dumą wypinając pierś i demonstrując srebrną plakietkę, na której można się było dopatrzyć jego imienia i nazwiska. Harry uniósł wysoko brwi, ściągnął i wydął teatralnie usta, kiwając przy tym głową, jak zabawka ustawiona na kokpicie samochodu w kształcie psa.
         - A! No, no! Tak! – Przestępował z nogi na nogę, nieświadomie ocierając się o ramię trochę skołowanego Malfoya, który do tej pory nie odezwał się nawet słowem. - Dużo nam to mówi! Od razu wszystko stało się jaśniejsze!
- Nowy kurator pana Malfoya. Z nakazu samego Ministra – dodał z uśmiechem pełnym satysfakcji, postukując palcami w czarna teczkę, której wcześniej jakoś nikt nie zauważył.
         - Moment, moment, moment – odparł Potter, wymachując dziwacznie ręką, jakby chciał nią coś uderzyć. - Wstrzymaj traktor, ciągnik stop! Czy to nie Miona jest twoją kuratorką?
         Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien ponownie zadać Draconowi pytanie, gdyż ten nie odpowiedział mu od razu, ale gdy na niego spojrzał i zobaczył, że jest bledszy niż zwykle, a do tego podenerwowany, zrozumiał, że mężczyzna potrzebuje odrobinę czasu, by przyswoić przekazane do tej pory informacje. Kompletnie nie spodziewał się, że uzyska odpowiedź zaledwie kilka sekund później.
         - Najwidoczniej już nie – odparł z typową dla siebie oschłością, co w ogóle nie zaskoczyło Harry’ego, mimo że spodziewał się jakiegoś głębszego efektu zaskoczenia ze strony mężczyzny. Widocznie na Malfoyu wyjątkowo ciężko wywrzeć jakiekolwiek wrażenie, czy pozytywne, czy też negatywne, choć to drugie zdecydowanie lepiej do niego pasuje.
         - Cieszę się, że tak szybko to pan zaakceptował – skomentował wypowiedź przybyły urzędnik, lustrując Draco wzrokiem pełnym dziwnej satysfakcji, jakby był od niego lepszy. A przynajmniej tak to odbierał zaskoczony i niezadowolony Potter.
         - Jakie zaakceptował? – krzyknął niemal, wspierający się na medycznej kuli. - My się będziemy odwoływać od tej decyzji! I to jeszcze dziś! Nie będzie Percy pluł nam w twarz! Idź i go o tym poinformuj!
         Machnął wolną ręką ku drzwiom, prawie uderzając mężczyznę w ramię. Czuł na sobie podminowany wzrok Malfoya za cyrki, które urządzał, ale w odróżnieniu do arystokraty nie zamierzał tak po prostu zaakceptować faktu, że Hermiona została w natychmiastowym trybie odsunięta od stanowiska kuratora, wręcz zwyczajnie go pozbawiona, a na dodatek nikt nie spieszył się z wyjaśnieniami, skąd taka drastyczna decyzja. A to mu śmierdziało wyjątkowo mocno, szczególnie jak na Percy’ego.
         - Przedstawię panu Ministrowi drogą służbową. Kodeks postępowania administracyjnego daje dwa tygodnie na odpowiedź. Do tego czasu… - odezwał się urzędnik, któremu natychmiast przerwał donośny głos Pottera.
         - Te – zwrócił się do niego, podchodząc bliżej, tak że prawie stykali się nosami - piznął cię ktoś kiedyś w pysk?
         Harry był w siódmym niebie widząc znikający w odmętach przerażenia niedawny uśmieszek cynizmu chowający się za oczami zlęknionego królika i odgłosem głośno przełykanej śliny.
         - W takim razie przekażę jeszcze dziś. – Głosik mężczyzny był znacznie słabszy, niż na początku rozmowy, choć dało się w nim wychwycić drobną nutkę urazy. Poprawił ściskający gardło krawat, odwracając się do Dracona, wciąż okupującego z niebywałą nonszalancją ten sam skrawek podłogi, który zajął kilkanaście minut temu. - Tymczasem zapraszam pana ze mną, panie Malfoy.
         - Rusz się tylko, a nogów w dupiu nie masz – zagroził Potter, nim arystokrata zdążył choćby poruszyć ręką czy nogą. Może to dziwne, a nawet niebywałe, ale miał bardzo złe przeczucia odnośnie do nagłego wezwania blondyna do gabinetu Ministra. Sytuacja, w której się znaleźli, śmierdziała na kilometr zatęchłą intrygą wyklutą w zjełczałym umyśle Percy’ego; zwolnienie Hermiony z posady kuratora prawdopodobnie było jedynie wstępem, niewykluczone, że dzięki temu ryża gadzina zyskała to, na czym najbardziej jej zależało, chcąc od początku cofnąć warunkowe zwolnienie Malfoya z Azkabanu. Nie rozumiał jedynie, po co to wszystko.
         - Pan Minister życzy sobie widzieć pana Malfoya.
         Harry czuł niecierpliwiący się wzrok Draco na plecach. Wyrażanie jednak obaw przed podejrzanym wysłańcem rudej primadonny nie miało najmniejszego sensu, gdyż posłuszny piesek zaraz zaalarmowałby swego pana. Wsparł się zatem mocniej na kuli, szczerząc się głupkowato, a zarazem z ogromną satysfakcją ku nieprzyjaznemu mężczyźnie. Zostawienie arystokraty samego nawet nie wchodziło w rachubę, choć możliwe, że mylił się co do zamiarów Weasleya; póki co wolał jednak trzymać rękę na pulsie.
         - No to idziemy we dwóch! – oznajmił radośnie, na co „wróg” obruszył się jeszcze mocniej, wydymając zabawnie wąskie wargi. Dopiero teraz dostrzegł, że przyozdabia je drobny meszek, prawdopodobnie mający imitować cień zarostu; złudne nadzieje.
         - Pan Minister życzy sobie widzieć tylko pana Malfoya. – Sposób artykulacji i zaakcentowania poszczególnych słów jasno dawał do zrozumienia, że czarnowłosy auror nie został zaproszony i nikt nie życzy sobie jego obecności w gabinecie Ministra. Harry jednak, znany z oślej upartości, szedł w zaparte w typowym dla siebie stylu, wykazując się niebywałą ignorancją.
         - A bo my taka transakcja wiązana – odrzekł, machając przy tym ręką, jakby odganiał muchę; Draco parsknął cicho pod nosem na dźwięk słów mężczyzny, dyskretnie wznosząc oczu ku sufitowi; - dwa w cenie jednego, jakby promocja czy coś w ten deseń. Percy się nie obrazi, choć złej baletnicy to przeszkadza nawet pół spódnicy.
         - Rąbek u spódnicy – poprawił go Malfoy, kierując się za nim ku drzwiom, choć Potter kuśtykał wyjątkowo niezgrabnie i powoli. Gdzieś w tyle człapał niezadowolony urzędnik, prawdopodobnie już obmyślający wierutne kłamstwo dla przełożonego, którego nie ucieszy obecność jednego z aurorów w trakcie spotkania.
         - Ja wolę, jak one są bez spódnic, ale niech będzie i tak – skomentował Harry, nie zwracając uwagi na kręcącego z politowaniem głową arystokratę.


         Obecność dwóch strażników z Azkabanu przed wejściem do biura Percy’ego nie pozostawiła Malfoyowi żadnych złudzeń; prawdę mówiąc, do tej pory odganiał od siebie myśl, jakoby Weasley chciał go posłać ponownie w diabły i zagnieździć na stałe w więziennej celi, odgrywając się tym samym za atak w windzie, gdy nerwy wzięły nad nim górę; nie żałował tej napaści, skłamałby, gdyby powiedział, że nie odczuwał po tym zadowolenia, ale najgorsza w tym małym triumfie była świadomość, że wszystko prędzej czy później wraca, zawsze naładowane podwójnie, i przyjdzie mu za ten występek odpokutować znacznie boleśniej niż wcześniej; widocznie tym razem los postanowił oszczędzić mu zbyt długiego czekania.
         Wszedł razem z Potterem do gabinetu, lecz zastały widok nie był tym, czego obaj się spodziewali. Przede wszystkim Percy nie był sam, a jego stan, zarówno fizyczny, jak i pewnie psychiczny, pozostawiał wiele do życzenia; pokładał się na blacie zagraconego biurka, bełkocząc coś niezrozumiale pod nosem przez łzy lub śmiech, ciężko było określić. Drugą osobą znajdującą się w pomieszczeniu był Federico, a jego obecność dość mocno zaskoczyła obu panów, przynajmniej Draco, gdyż Harry wyglądał bardziej jak postawiony na kuchni czajnik z gotującą się wodą, tak że para prawie wychodziła mu z wściekłości uszami.
         Doskonale pamiętał tę niewinną twarzyczkę, za którą kryło się diabelskie oblicze bezlitosnego kata. Rany momentalnie zapiekły, jakby zaraz miały się otworzyć. Stał przed nim z tym samym anielskim uśmieszkiem bezgrzeszności, gdy zagadywał go nocą o drogę, a później z identycznym, pełnym pruderyjności błyskiem w oku, dźgnął go w serce, pozbawiając przytomności. Wydawać by się mogło, że ten wątły chłopaczek w ogóle nie jest groźny, z agresją praktycznie nie ma nic wspólnego, jest jak przestraszona sarenka biegnąca po polu i uciekająca przed lufą myśliwego. Nic bardziej mylnego. Wilki w owczej skórze niestety już takie są; z pozoru słabe, wzbudzające zaufanie, atakują niespostrzeżenie, gdy ofiara zostanie kompletnie otumaniona. O kaźni, przez którą przeszedł, dowiedział się dopiero po wybudzeniu, po ujrzeniu głębokiego cięcia na udzie, poharatanej klatki piersiowej, pozostałości po innych ranach. Nie myślał o zemście, można powiedzieć, że przetrawił sytuację i wypluł, nie zaprzątając nią sobie więcej głowy. Aż do teraz, gdy stanął z oprawcą twarzą w twarz.
Nim zdążył się zastanowić nad tym, co powinien zrobić, odrzucił kulę w kąt, kuśtykając ku młodemu blondynowi stojącemu przy Percym z bezwstydnym uśmieszkiem, zapewne z zamiarem zlania go na kwaśne jabłko; ból w udzie okazał się jednak znacznie silniejszy i odebrał mu siły tuż przed samym biurkiem, na którym wylądował łokciami, a rudy zarechotał niczym szaleniec, opluwając go przy tym śliną. Malfoy po prostu stał na środku pokoju, czując na sobie wzrok chłopaka, którego dopiero teraz zaczął sobie wyraźnie przypominać.
         - Ty pierdolona świnio – wycharczał przez zaciśnięte zęby Harry, próbując podnieść się z blatu, nie spuszczając zarazem wzroku z Fede, który zwyczajnie go ignorował. – Ty psychopato! Zabiję cię za to!
         - Patrz – zwrócił się do chłopaka płaczący i śmiejący się Percy, wskazując na gorączkującego się aurora – on ciągle żyje.
         Zarechotał przy tym okrutnie, a zaraz potem zaniósł się głośnym płaczem, wtulając się w wąskie biodra stojącego tuż obok mężczyzny, który pogładził go po mocno przerzedzonych włosach. Ni stąd ni zowąd na blat wskoczył biały kot, sycząc na Pottera, który w okamgnieniu zebrał się z biurka, widząc błyszczące ślepia zwierzęcia i wypielęgnowaną łapę, która pewnie w niedalekiej przyszłości sprezentowałaby mu kilka mocnych zadrapań na policzku. Weasley ożywił się niespodziewanie na widok pupila, rozszerzając opuchnięte i zalane łzami oczy, wyciągając ku kotce ręce, lecz ta czmychnęła mu między ramionami, zeskakując na podłogę, a on poszedł w jej ślady, ganiając ją na kolanach po całym biurze.
         W tym domu, a właściwie pokoju szaleńców, gdzieś pośrodku znajdował się Draco, błądząc myślami między obłędem a racjonalnością, nie potrafiąc wybrać odpowiedniego kierunku, na który powinien się przestawić. Patrzył, ale nie rozumiał, widział, jednak nie czuł; rozpoznawał jedynie stojącą kilka metrów od niego postać o białych włosach, obserwującą go ckliwym wzrokiem z ustami ułożonymi w uśmiech przywodzący na myśl głęboką radość płynącą z odnalezienia osoby, za którą tęskniło się latami. Różnica polegała na tym, że nie miał żadnych pięknych wspomnień z udziałem tego chłopaka; wszystko, o czym pamiętał, przywoływało cierpienie, smutek, głęboką frustrację i rozgoryczenie. Przypominał sobie ich pierwsze spotkanie, bo to wcale nie była opera, a dobrze zakamuflowany bar Parkinson; stukot wysokich obcasów, trzęsące się nogi i nierówno stawiane kroki, przebłysk platynowych włosów, mgliste echo troskliwego głosu, chwilowe zerknięcie w błękitne tęczówki; Federico przewijał się mu przez życie znacznie częściej, niż mógł podejrzewać, pojawiając się w niewyjaśnionych okolicznościach i celowo zwracając na siebie uwagę, choć postępując według zasady zwykłej koincydencji. Myśląc intensywniej, zaczął dochodzić do wniosku, że ciągle czegoś mu brakuje. Wspomnienia z przeszłości były jednak zamazane, nie rozpoznawał zbyt dobrze sylwetek napotkanych niegdyś osób; czuł, że mają coś ze sobą wspólnego, powinni się znać, ale on nie potrafił sobie nic przypomnieć. Miał po prostu dziwne i niepokojące wrażenie, że patrzy na drugiego siebie.
         - Co tu się odpierdala? – pytał Harry, nie kierując zarazem pytania do konkretnej osoby, zresztą wątpił, by ktokolwiek udzielił mu logicznej odpowiedzi. Dla Dracona jednak te słowa były wybawieniem z matni, w jaką dał się wciągnąć; podniósł leżącą na podłodze kulę medyczną i wręczył ją skołowanemu oraz wściekłemu Potterowi, a ten wsparł się na niej, obserwując z głębokim szokiem wałęsającego się po podłodze Percy’ego.
         - Kici, kici – szemrał rudy, usiłując dosięgnąć kotki chowającej się pod szafą. – Chodź do pana. No chodź do pana! Chodź moja pusinko kochana!
         - Co mu podałeś? – odezwał się spokojnie arystokrata, a Federico uśmiechnął się niewinnie, wzruszając przy tym lekko ramionami, po których spływały długie i jasne włosy w kolorze mającym imitować platynę.
         - Nic. – Chłopak nie wyglądał na przejętego, bardziej przypominał nie do końca usatysfakcjonowanego z wyników eksperymentu ucznia, który spodziewał się wielkich wybuchów i fanfar. Na rudego patrzył z widocznym zawodem, zaś gdy tylko przeniósł wzrok na Draco, błękitne tęczówki jaśniały w miałkim świetle lamp, a oblicze stawało się bardziej rozpromienione. - Sam się do tego doprowadził.
         Harry, choć osłabiony i z niedowładem nogi, w ciągu sekundy znalazł się przy mężczyźnie, tarmosząc go za koszulę i marynarkę, podnosząc wystarczająco wysoko, by stopy przyodziane w wysokie obcasy oderwały się od ziemi. Sam ledwo stał, dyszał ciężko przez nos, jednak wszystko to nie miało znaczenia, nawet nasilający się ból uda; chciał zabić gada albo przynajmniej mocno go pokiereszować, nie zwracał nawet uwagi na stojącego przy nim Malfoya, który, notabene, nie wiadomo kiedy się przy nim znalazł.
         - Nie pieprz, tylko gadaj, gnido pierdolona. – Potrząsnął chłopakiem, tak że platynowe kosmyki popłynęły do niewzruszonych oczu, a może nawet delikatnie zadowolonych z nagłego obrotu spraw. Pottera rozwścieczyło to tylko bardziej. - Nie? Dobra, to załatwimy to inaczej.
         - Nie radzę – odezwał się Fede z przebłyskiem uśmiechu, zerkając kątem oka na Draco, który starając się zachować resztki trzeźwości umysłu, myślał również, czy powinien powstrzymać Harry’ego przed głupotą, którą zamierza zrobić. Oczywistym było, że mężczyzna wręcz gotuje się z wściekłości, ale jeśli zrobi coś bezmyślnego, będzie miał znacznie większe kłopoty, niż te, w których już się znajduje.
         - Dobrze, że masz tu gówno do gadania – odparł auror, odstawiając chłopaka na ziemię, lecz wciąż trzymał go mocno za koszulę. Nim Malfoy zdążył zareagować, pięść Pottera pofrunęła mu przed nosem, lądując prosto w dziecinnej szczęce Federica, który upadł pod wpływem siły uderzenia, obijając się dodatkowo o regały z dokumentami stojące na końcu pokoju. Arystokrata był zdezorientowany; nie wiedział, czy dobrze robi, trzymając wyrywającego się czarnowłosego mężczyznę za nadgarstki; Harry, choć dużo silniejszy, nie stawiał tak dużego oporu, by nie mógł sobie z nim poradzić, ale jednak miał z nim trochę problemów. Znacznie gorzej sprawa się miała z jasnowłosym chłopakiem, któremu cieknąca z ust krew zdążyła zafajdać znaczną część białej koszuli; zajmował się już nim przerażony Percy, dotykający pobitej twarzy trzęsącymi się rękami, zupełnie jakby był w jakimś transie, bezkresnym amoku lub środkach psychotropowych.
         - Dlaczego mu to zrobiłeś?! – krzyczał, prawdopodobnie do Harry’ego, który zdążył już nieco ochłonąć, widząc, że ani Fede, ani tym bardziej Weasley z normalnością mają niewiele wspólnego. Może i był wściekły i pałał żądzą mordu do tlenionego chłopaczka, ale nawet w takim stanie mógł dostrzec, że obaj mężczyźni kompletnie postradali rozumy. Musieli się stąd wynosić z Malfoyem czym prędzej, nim jeden lub drugi posunie się do gorszych rzeczy, niż bełkotanie od czapy i ganianie za pchlarzem po ziemi.
         - Uderzył mnie – wymamrotał przez łzy Federico. - Zrób coś z tym, Percy.
         Rudy kiwał energicznie głową, chwytając się wszystkiego, co miał pod ręką, by podnieść się z klęczek. Gdy mu się to udało, z szaleństwem w oczach zaczął wymachiwać rękami, wskazując raz na Harry’ego, raz na Draco, rechocząc przy tym niczym wariat przez łzy wyciekające z podnieconych i roziskrzonych oczu.
         - Obaj do ciupy! Do pierdla! Pójdziecie razem do pierdla! A ty już nigdy stamtąd nie wyjdziesz! – Uwiesił się praktycznie na arystokracie, oblizując suche i nieco poranione wargi, ale ten go nie odepchnął. Patrzył z pozbawione źrenic oczy, drobniutkie punkciki, które praktycznie zanikły, a także w żółtą obwolutę tęczówek, która go zwyczajnie przerażała. Stał jak sparaliżowany, i gdyby nie Potter, który odrzucił Percy’ego w tył, pewnie pozostałby w tej pozycji do samego końca
         - Szaleju żeś się najadł?! – darł się do Weasleya, który przestał się śmiać, a zaczął ryczeć jak dziecko, dosłownie wyrywając sobie resztki włosów z głowy.
         - Morderca! Kłamca! Przez ciebie nie żyją! – Harry nic nie rozumiał z wrzasków Ministra, siedzący pod regałem Fede również niewiele mu pomagał, a najbardziej był zaskoczony pasywną reakcją Malfoya, który potrafił jedynie stać, gapiąc się tępo na opętanego rudzielca.
         - Ja pierdolę, Malfoy, zrób coś! – Szturchnął arystokratę, ale ten nawet nie odwrócił na niego wzroku. Był za to sztywny, niczym kamień, i wszystko wskazywało na to, że nogi przyrosły mu do podłogi.
         - Kłamca! Zabójca! Zamordowałeś ich!
         - Spierdalamy – zakomunikował Potter, ciągnąc Draco ku drzwiom, a przynajmniej usiłując, gdyż ten ani myślał ruszyć się z miejsca, a raczej nie mógł, przytłoczony niespodziewanymi i fałszywymi określeniami płynącymi z ust zrozpaczonego i obłąkanego Percy’ego. Musiał zaprzeć się z całych sił, by wyciągnąć go z matni, w którą się wpędził, gdyż kompletnie nic do niego nie docierało. Gdy jakimś cudem ciało Malfoya ustąpiło, puścił się pędem z rwącym bólem nogi ku drzwiom, nawet nie próbując zatrzymać się, gdy gonił ich wątły głosik Fede, wołający imię arystokraty.
         - Kurwa, im się faza wkręciła, jak stringi w dupę – komentował, usiłując znaleźć różdżkę schowaną w sportowej bluzie, by czym prędzej wydostać się z Ministerstwa. O dziwo, strażnicy z Azkabanu nie zatrzymywali ich, nikt nawet nie próbował zatarasować im drogi, dopóki wyjący Percy nie wypadł na korytarz, upadając na kolana i skomląc do jednego z wartowników przy jednoczesnym tarmoszeniu go za nogawkę.
         - Nie! Ucieka! Łap go! Złapcie mordercę! – wydzierał się na cały budynek, a dla Harry’ego był to wyraźny sygnał, że już dawno powinni z Malfoyem wziąć nogi za pas i uciec gdzie pieprz rośnie, byle jak najdalej od wariatkowa, w którym znaleźli się z czystego przypadku.
         Różdżkę znalazł dopiero na głównym korytarzu z dala od gabinetu Ministra, puszczając tym samym ramię otępiałego arystokraty, który patrzył na biegnących ku nim strażników, wyciągających różdżki i strzelających im zaklęciami między nogi. Szok był niestety tak silny, że nie potrafił nawet przypomnieć sobie, gdzie znajduje się jego broń, a co dopiero zmaterializować tarczę obronną. Poczuł jedynie mocny uścisk na przedramieniu, a potem ostre szarpnięcie w okolicach pępka, aż wylądował na ziemi, obijając się boleśnie o metalowy kontener ze śmieciami, w którym odezwała się zgraja niezadowolonych z zakłócania spokoju bezpańskich kotów żerujących na odpadkach z okolicznych mieszkań.
         - No ruszże się do cholery! – krzyknął Potter, który trzymając się ściany próbował dojść do metalowych barierek od schodów prowadzących do zejścia pod ziemię. - Czekasz na zaproszenie?!
         Draconowi zajęło dobrą chwilę pozbieranie się spod śmietnika, ale potrzebował dużo mniej czasu na zidentyfikowanie miejsca, w które teleportował ich czarnowłosy mężczyzna; pub Parkinson znajduje się w końcu w dość nieoczywistej okolicy. Mięśnie wciąż miał sztywne, serce waliło w piersi jak oszalałe, a po głowie rozlewały się koszmarne myśli i przebłyski z sytuacji, w której przed chwilą uczestniczył, a przynajmniej miał wrażenie, że tam był. Choć wszystko zdarzyło się zaledwie kilka minut temu, odnosił wrażenie, że minęły lata, gdyż pamiętał jedynie małą część wydarzeń. Mógł jednak otwarcie stwierdzić, że był, a nawet ciągle jest przerażony, nie szaleństwem Weasleya, spotkaniem z mordercą, który mu siebie przypomina, a własną bezradnością i tchórzostwem, gdyż nie potrafił się nawet przemóc do wyciągnięcia różdżki, by pomóc Potterowi. To było, jakby ktoś wyciągnął go z ciała i postawił obok, tak jakby nie miał wpływu na to, co się z nim dzieje; patrzył, ale nie widział, jedynie czasem ręka bądź noga uniosła się w odruchu bezwarunkowym, ale sam nie mógł nimi kierować. Był bezsilny, a nawet więcej – bezużyteczny. Najgorsze jednak było to, że dopiero teraz przypomniał sobie o namiarze wszczepionym kilkanaście miesięcy temu przez Percy’ego; jeśli sądził, że nie może być już większym utrapieniem dla wszystkich, to właśnie wspomnienia pozbyły się z niego tej pewności.
         - Potter, to nic nie da. – Harry zatrzymał się na schodach, zaciskając mocno rękę na metalowej barierce, patrząc na Malfoya ze złością, ale ta natychmiast ustąpiła, gdy dostrzegł frustrację malującą się na bladym obliczu mężczyzny. Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nie widział, żeby człowiek mógł być równie biały co papier.
         - I tyle masz do powiedzenia?!
         - Ja nie mogę uciec. Weasley mnie wszędzie znajdzie – mówił spokojnie arystokrata, błądząc wzrokiem po gołych ścianach wąskiego korytarzyka, który prowadził do obdrapanych drzwi knajpy Pansy. Wyglądał trochę, jakby zaraz miał się rozpłakać, a tego dla Harry’ego byłoby już niestety za wiele. Wciągnął go do środka pubu, wspierając się na nim jednocześnie, gdyż noga bardzo go bolała, a na dodatek zgubił gdzieś w trakcie ucieczki kulę; nie było co rozpaczać, musi się jedynie dowiedzieć, o czym Malfoy znów bredzi i jaki to ma związek z Percym.
         - Jak znajdzie? Malfoy, czy ty się słyszysz? – mówił łagodniej niż na początku, wchodząc na główną salę, na której gdzieniegdzie paliły się lampy, siadając na pierwszym lepszym krześle, zaś Draco oparł się o stolik ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami. Wciąż wyglądał jak duch, a miałkie światło pogłębiało cienie pod oczami, uwydatniając zebraną w mężczyźnie niemoc i przemęczenie.
         Harry skłamałby, gdyby powiedział, że nie przejął się oszczerstwami rzucanymi przez Percy’ego; nie wierzył w ani jedno jego słowo w odniesieniu do arystokraty, w głowie mu się nie mieściło, skąd w ogóle wzięły się te fałszywe osądy u Weasleya, ale gdzieś musiały mieć początek, którego dopatrywał się w osobie wątłego chłopaczka, jak się okazało, wcale nie tak niewinnego, na jakiego próbował się kreować. Wychodząc ze szpitala miał wrażeń w nadmiarze, myślał jedynie o zemście na jasnowłosym psychopacie, który zgotował mu takie piekło i nie ma słów, jaką gehennę chciał mu za to urządzić; przychodząc do Ministerstwa, w ogóle nie był przygotowany na taki obrót wydarzeń, na dodatek z udziałem Dracona.
         Wracając jeszcze do nagłego zwolnienia Hermiony ze stanowiska kuratora, tego kompletnie nie pojmował i nawet nie próbował doszukiwać się logicznych wyjaśnień jej odwołania; wystarczyło spojrzeć na Percy’ego, by zrozumieć, że postradał zmysły. Domyślał się, jak duży wpływ miały na rudego ostatnie wydarzenia, jak bardzo ubodła go strata brata. Harry nie wiedział bowiem, jak rzeczywiście wyglądały stosunki rodzeństwa; gdyby był bardziej zorientowany, prawdopodobnie nigdy nie połączyłby szaleństwa Ministra z morderstwem Rona; żył świadomością, że Weasley przejął się śmiercią krewnego do tego stopnia, że załamał się psychicznie na dobre, nie mogąc poradzić sobie z nadmiarem emocji, które ostatecznie go przydusiły. Nie wyjaśniało to jednak żadnych przyczyn zwolnienia przyjaciółki, której nawet nie zastał w gabinecie, a sekretarka zbyła go krótkim „jest na chorobowym”. Percy z pewnością nie odwołał jej ze stanowiska bez powodu, choć wątpił, by jakiś racjonalny istniał; Hermiona wykonuje swoje prace sumiennie i bardzo starannie, taki w końcu ma charakter, musiało zatem wydarzyć się coś, co wpłynęło na decyzję Ministra, a raczej nie coś, a ktoś, a Harry w ciemno obstawiał, że jest to mocno powiązane z nowym towarzystwem rudego, psychopatycznym i niebezpiecznym, ale kto mu uwierzy, skoro Weasley zachowuje się, jakby przez przypadek wydostał się z białego kaftana bezpieczeństwa? Innymi słowy, nagły brak panny Granger był grubymi nićmi szyty, a wszystko komplikowało się jeszcze bardziej, gdy do łamigłówki dołączał Malfoy.
         Na tym etapie nawet ślepy byłby w stanie dostrzec, choć brzmi to wyjątkowo nielogicznie, iż wszelkie problemy, z jakimi muszą się borykać, bezsprzecznie powiązane są z osobą arystokraty. Wystarczy wrócić pamięcią do początku, kiedy to krwawy łańcuch zaczął budować swe ogniwa śmierci zaraz po zwolnieniu mężczyzny z więzienia; Lucjusz, Blaise, Gregory, ich dało się jakoś wytłumaczyć – znali się z Malfoyem w przeszłości, jeden z nich był w końcu jego ojcem, Zabini i Goyle służyli mu zaś za podnóżki bądź dywaniki do wycierania butów; śmierci Rona, choćby stawać na rzęsach i wysilać szare komórki do woli, Harry nie był w stanie tak łatwo dopasować; z obserwacji wiedział, że dobrze się ze sobą dogadywali, może nawet i za dobrze, ale te spostrzeżenia prawdopodobnie wywoływała zwykła zazdrość o ich bezkonfliktowe stosunki, których on zwyczajnie nie mógł dostać podanych na tacy, lecz sam był sobie poniekąd winien. Jakby nie spojrzeć, zginęły osoby, które miały dla arystokraty jakieś znaczenie, ale gdyby iść tym tropem od początku do końca, wtedy fakty same się wykluczały, ponieważ Draco ani razu nie wykazał choćby cienia żalu po stracie jednego z przyjaciół, a nawet rodzica; był oschły i nie obchodziło go kompletnie nic. A zatem, czy jego więzi z ofiarami miały jakąkolwiek wartość? A jeśli miały, to tak naprawdę dla kogo?
         Harry czekał na odpowiedź arystokraty. Nie chciał naciskać, ale trochę się niecierpliwił i niepokoił, nie wiedząc, o czym mężczyzna dokładnie mówi i co chce mu przez owe informacje przekazać. Jeśli bowiem prawdą jest, że nie może uciec od Percy’ego, to nie ma miejsca, w którym można się przed nim schować, nawet jeśli jest niespełna rozumu. No ewentualnie można pokusić się o azyl w Azkabanie, ale jest to najgorsza, a zarazem ostatnia z opcji, jakimi dysponują; wtedy przynajmniej ryży wariat dopnie swego i wsadzi ich do wilgotnej, śmierdzącej celi bez okien i może bez drzwi, jeśli szaleństwo kompletnie opanuje mu rozum.
         - Mam wszczepiony namiar. – Potter miał wrażenie, jakby soczewki kontaktowe odlepiały mu się od gałek, gdyż otworzył oczy tak szeroko, że rzęsami mógł praktycznie dotykać się po czole.
         - Jaki, kurwa, namiar? – wycedził, wgapiając się w arystokratę z niemałym szokiem, choć określenie to nawet w najmniejszym stopniu nie oddawało stanu czarnowłosego aurora, który czuł się, jakby znalazł się w jakimś czeskim filmie, a Malfoy właśnie robił go w balona.
- Rozpoznawanie miejsca, gdzie się znajduję – wytłumaczył spokojnie Draco, lecz nawet na sekundę nie ulżył tymi słowami rozmówcy; pogłębił wręcz stan głębokiego oszołomienia, w jaki wprowadził Pottera.
- Wiem, co to jest namiar. Ale on już dawno z ciebie zniknął! – odparł znacznie głośniej niż zamierzał, mając na myśli magiczny kontroler spoczywający na każdym czarodzieju aż do siedemnastego roku życia, kiedy to swoistego rodzaju kompas zostaje samoistnie ściągnięty.
Blondyn przeczesał ręką nieco zmierzwione włosy, wypuszczając przy tym głośno powietrze z płuc, czym zaniepokoił Harry’ego jeszcze bardziej.
- Nie ten. – Odszedł od stolika, o który jeszcze  przed chwilą się opierał. - Mam nowy.
- Że co, kurwa?! – krzyknął Potter, obracając się za nim na krzesełku, gdyż Malfoy zaczął krążyć po sali, nie mogąc znaleźć sobie żadnego miejsca. - Jak nowy?
- Weasley mi go wszczepił, gdy zostałem zwolniony z Azkabanu – tłumaczył ze wzrokiem utkwionym w sufit, ale o dziwo nie potknął się o żaden z mebli postawionych na sali. Na pozór poruszał się dość wolno, ale dla Harry’ego i tak za szybko, gdyż nie mógł za nim nadążyć, lub krzesło utrudniało mu swobodne śledzenie kroków arystokraty, wbijając się oparciem raz w kręgosłup, a innym razem w żebra.
- Co?! Gdzie niby go masz?! – Draco zatrzymał się niespodziewanie, obracając się ku rozmówcy, a wybity z rozmyślań przez wrzaski czarodzieja, zahaczył kolanem o nóżkę od stolika, który zachybotał się kilka raz, póki mężczyzna go nie złapał, lecz niestety nie uchronił niewielkiej lampy ustawionej na blacie, która potoczyła się na podłogę, rozbijając się na kilka mniejszych części; na szczęście ucierpiał jedynie szklany abażur.
         - W dupie! – wykrzyknął po chwili, wbijając w Pottera rozdrażnione spojrzenie, trzymając się mocno okrągłego blatu, na którym praktycznie się położył. Uświadamiając sobie, co przed chwilą powiedział, a co również zakomunikował mu zdziwiony, lecz w znacznie łagodniejszym znaczeniu, aniżeli wcześniej, wzrok Harry’ego, odwrócił głowę, zwieszając ją delikatnie, nie chcąc tym samym pokazać, jak bardzo zażenowany jest swym zachowaniem. Co gorsza, wydłużająca się cisza wcale nie pozwalała mu pozbyć się okropnego uczucia wstydu, które na nim usiadło i miało z niego niezłą pożywkę.
         - Cóż – odezwał się w końcu Potter, drapiąc się przy tym po gęstej brodzie. – Jakby nie patrzeć, dość ciekawe miejsce.
         Draco ani myślał spojrzeć na rozmówcę, szczególnie, że zgotowane sobie upokorzenie kompletnie przejęło nad nim kontrolę. Zwiesił głowę jeszcze niżej, tak że platynowa grzywka zakryła mu czoło i oczy, nie podnosząc jej nawet, gdy usłyszał głośny odgłos zbiegania po schodach, a po chwili na sali pojawiła się zaniepokojona rumorem Pansy.
         - Harry?! Co wy wyprawiacie?!
         - No a ty, jak zwykle, zjeby nie dostaniesz. – Poklepał Malfoya po barku, podchodząc do ewidentnie złej Parkinson, do której wyciągnął ramiona, chcąc ją mocno przytulić. - Pan, słoneczko!


         - Czekajcie, bo nie wiem, czy dobrze rozumiem – mówiła panna Parkinson, stojąc za barem i paląc długiego papierosa, którego popiół strzepywała do szklanego spodeczka stojącego na blacie. – Gość, który był kochankiem Zabiniego, za którym ganialiście po operze, który napadł cię po pogrzebie Shacklebolta, spotkaliście go u Percy’ego, który postradał rozum i chciał was obu wsadzić do więzienia, oskarżając Draco o zabójstwo Weasleya, Blaise’a i Goyle’a, zrobiliście rozpierdziel na pół Ministerstwa, potem daliście nogę do mnie, a jego puściliście wolno? Tego Federico?
         Mężczyźni spojrzeli na siebie, od razu uświadamiając sobie, jak ich historia wygląda oczami osoby postronnej, jednocześnie dochodząc do wniosku, że postąpili wyjątkowo bezmyślnie, na dodatek nie mieli nic na swoją obronę.
         - Chłopaki – odezwała się złowrogo Pan, opierając się o kontuar i mocno zaciągając papierosem – zdajecie sobie sprawę, w jakim bagnie się znaleźliście? Co wam strzeliło do tych pustych łbów, że wzięliście dupy w troki i nawialiście, gdy mieliście mordercę prze nosami?
         - Słońce, to nie takie proste, jak ci się wydaje – zakomunikował rzeczowo Harry, upijając łyk piwa z kufla. – Był tam Percy, niewiele dało się zrobić.
         - Percy, z tego co już się od was dowiedziałam, kompletnie oszalał, więc wystarczyło po prostu przyłożyć mu czymś w łeb i byłoby po kłopocie. – Czarnowłosy mężczyzna pokiwał z uznaniem głową, jednocześnie zastanawiając się, czemu rzeczywiście nie wpadł na podobny pomysł, jak wybranka jego serca. Swoją drogą, Pansy byłaby im tam bardzo pomocna z bojowym nastawieniem, które przed nimi prezentowała. – Jednego darmozjada mniej na świecie.
         - Może i tak – skwitował Harry, macając się po kieszeniach bluzy, w której szukał paczki papierosów. Trochę go wkurzało, że Malfoy siedzi, jak zaklęty i nie odezwie się nawet jednym słowem. W końcu miał co opowiadać w kwestii nałożonego na siebie namiaru znajdującego się w miejscu, gdzie słońce dawno nie dochodzi, a przynajmniej taką lokalizację mu podał w trakcie niedawnej rozmowy.
         - Czyli obaj jesteście teraz na celowniku nie tyle tego gościa, co całego Ministerstwa? – spytała, ale wcale nie potrzebowała potwierdzenia. Wystarczyło bowiem spojrzeć na mężczyzn, by domyślić się odpowiedzi; obaj siedzieli przybici, Potter trochę mniej, ale Draco wywoływał wrażenie potwornej kupki nieszczęścia, której nijak można pomóc. – A o co chodzi z tym namiarem?
         - Weasley wszczepił mi jakiś radar połączony z jego różdżką – odezwał się wreszcie arystokrata, wiercąc się chwilę na krześle i wzdychając głęboko, gdy przypominał sobie, w jakich okolicznościach został „naznaczony” przez rudego – dzięki niemu wie, gdzie się znajduję.
         - Nie można go wyjąć? – Na pytanie kobiety Harry zaśmiał się nerwowo, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
         - Perełko, wątpię, że Malfoy chce grzebać sobie w tym miejscu. Nawet przy użyciu magii – dodał, widząc otwierające się usta partnerki.
Blondyn czuł się mocno skrępowany, zresztą nie było w tym nic dziwnego; każdy czułby się niekomfortowo, gdyby ktoś zaczął rozmawiać o jego zapleczu, na dodatek poruszając dość drastyczny temat penetracji, mimo że drzazga będąca magicznym namierzalnikiem bądź co bądź wcale nie znajdowała się w odbycie, a w pachwinie, co jeszcze bardziej utrudniało potencjalną próbę wydobycia jej z ciała.
- Skończymy już, proszę – zwrócił się do Pansy i Pottera, zaplatając ręce na wąskiej i wysokiej szklance z wodą, z której nie upił nawet łyka.
- Nie, nie skończymy – sprzeciwiła się kobieta, gasząc papierosa w spodeczku, a paczkę z resztą używek, którą do tej pory trzymała w ręce, odłożyła na blat, a Harry dorwał się do niej w momencie, gdy ledwo musnęła drewno. – Bo ten syf kręci się tylko wokół ciebie i wyłącznie z tobą ma jakiś związek. Nie zauważyłeś tego?
- Jakoś nie bardzo – odparł lekceważąco Draco, odwracając się do Parkinson plecami i opierając je o kontuar. – Nie znam go, nie mam pojęcia, kim jest i czego mógłby ode mnie chcieć.
- Z pewnością chodzi o coś grubszego, niż pożyczenie piątaka na piwo, skoro wymordował połowę twoich znajomych – odrzekła zjadliwie kobieta, wręczając zdesperowanemu Harry’emu paczkę zapałek, gdyż ten nigdzie nie mógł znaleźć zapalniczki, a na posłużenie się różdżką prawdopodobnie nawet nie wpadł, ponieważ umysł znajdował się w głębokiej fazie głodu nikotynowego.
- O mroczna matko – wymamrotał Potter po zaciągnięciu papierosem, spoglądając na niego rozmarzonym wzrokiem – znów ssę twój dymiący cyc.
Draco westchnął przeciągle, odchylając głowę do tyłu i przymykając na moment oczy, lecz dobiegający do niego smród używek był nie do zniesienia i nie pozwalał się skupić na przepływie myśli.
- Ledwo wyszedłeś, a nie, przepraszam, nawiałeś ze szpitala, w którym spędziłeś praktycznie miesiąc, i nie możesz się powstrzymać od palenia?
- Kotku, daję ci słowo, że jak umrę, to przestanę palić. – Pansy uderzyła mężczyznę w ramię, a ten zaśmiał się w odpowiedzi, nachylając się nad blatem i wydymając do kobiety usta w oczekiwaniu na pocałunek. Parkinson przez chwilę się wahała, ale ostatecznie cmoknęła go delikatnie, lecz Potterowi było stanowczo za mało; przyciągnął ją za szyję i mocno wpił w wargi, kątem oka dostrzegając patrzącego na nich ze znudzeniem Malfoya, który jednocześnie wyglądał, jakby czekał na rychły koniec prezentowanego mu przedstawienia.
- Coś mi się przypomniało – odezwał się Harry, gdy wypuścił partnerkę z ramion po niezbyt długim pokazie namiętności; Draco prychnął cicho pod nosem, wykładając łokcie na blat, o który wciąż opierał się plecami; chciał skomentować jakoś odzywkę mężczyzny, ale ugryzł się w język w ostatnim momencie i spoczął jedynie na dźwięcznym wyrazie niezadowolenia.
- Co takiego?
- Czy jak byliśmy tu po raz pierwszy, to nie widzieliśmy przypadkiem tego Federico? I czy to nie na niego się wtedy zataczałeś? – Arystokrata potrzebował dłuższej chwili na przetrawienie i zrozumienie pytania Pottera; faktycznie coś mu się takiego przypominało, konkretniej to pamiętał charakterystyczne buty na wysokim obcasie, które później widział również z operze; to nie mógł być zbieg okoliczności, one po prostu się nie zdarzają.
- Pamiętasz, z kim wtedy był? – Harry podrapał się po brodzie, strzepując tym samym popiół na spodnie, ale wcale mu to nie przeszkadzało.
- Wtedy wydawało mi się, że z Percym.
- Czyli coś by jednak było na rzeczy – wtrąciła się Pansy, zabierając się za wycieranie kieliszków i szklanek, które odstawiała na specjalny wyciąg podczepiony nad barem.
- To by znaczyło, że Percy wie, że jest mordercą, ale go kryje z niewiadomych przyczyn, lub jest manipulowany – zauważył Malfoy, odwracając się przodem do kobiety – co jest bardzo możliwe, biorąc pod uwagę jego zachowanie.
- Sądzisz, że zwolnił Mionę dlatego, że ten psychopata mu kazał?
- Niewykluczone – odparł arystokrata, przywołując w myślach obraz kasztanowłosej kobiety. Jej ostatnie słowa wciąż tkwiły mu głęboko w pamięci, zadając coraz większe rany, jakby dotychczasowych miał za mało. Nie mógł jej obwiniać, nie mógł do nikogo mieć pretensji, bo wszystko, do czego między nimi doszło i zostało zrujnowane, było wyłącznie jego dziełem. Zmarkotniał jeszcze bardziej, gdy wróciły do niego obrazy z poranka, gdy zranił ją na wskroś po tym, jak bezwstydnie ją wykorzystał, a to nie uszło uwadze wyjątkowo spostrzegawczej Pansy.
- Powinniście iść do niej i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku – zaproponowała, chuchając na szklankę od whisky i przecierając od środka ściereczką – szczególnie ty, Draco.
Zaintrygowany słowami partnerki Harry w szaleńczym tempie wypalił dzierżonego między palcami cienkiego papierosa, który pod wpływem siły zaciągnięć spalił się, niczym zwykła wykałaczka, a żar zaczął nawet dosięgać filtra. Zdusił resztkę w popielniczce, przyglądając się bacznie Malfoyowi ze zmarszczonymi brwiami.
- Coś zmajstrował, kiedy ja leżałem odłogiem w Mungu? – Blondyn podniósł wzrok na czarnowłosego aurora, a mięśnie na twarzy momentalnie mu stężały.
- Potter, o co ci chodzi? – spytał, starając się nie pokazać, że zadane pytanie jest mu wyjątkowo nie na rękę.
- Ja wiem, o co mi chodzi, chcę to tylko usłyszeć od ciebie. Gadaj, coś jej zrobił – gorączkował się Potter, postukując zdrową nogą o nóżkę wysokiego krzesełka barowego. Spojrzenie miał nerwowe, niecierpliwił się zwlekaniem arystokraty i jasno dawał mu to do zrozumienia, ale Malfoy nawet wtedy nie tracił rezonu i był opanowany jak zawsze.
- Harry, chodziło mi o to, że skoro Hermiona była kuratorką Draco, to…
- To nic nie dawało mu prawa na zrobienie jej czegoś. – Przerwał ostro Pansy, nie spuszczając z mężczyzny wzroku, jakby już tym chciał go zmusić do mówienia. Draco czuł, że milczeniem i zaprzeczaniem sam się zapędza w kozi róg, z którego wkrótce będzie miał zerowe szanse na ucieczkę. - No, jak na spowiedzi, Malfoy. Na kolana i śpiewaj, coś tym razem spieprzył.
- Nic. – Szedł w zaparte, lecz głos drżał mu coraz mocniej lub był zbyt stanowczy, a to nawet w przygłupim aurorze wywoływało masę podejrzeń. Nie wspominając już o Parkinson, która pierwsza domyśliła się, że do czegoś doszło między nim a Granger. Mógł teraz jedynie pluć sobie w brodę za nieuwagę i odkrycie się z uczuciami wywołanymi przez wspomnienia o kasztanowłosej kobiecie.
- Jak myślisz, że będziemy się bawić w te babskie gierki, że ty mówisz „nic”, a ja będę to z ciebie wyciągał, to nie licz na to. – Nawet jeśli Pansy miała coś do powiedzenia odnośnie „babskich gierek”, którymi posługuje się większość kobiet, to wolała zatrzymać te uwagi dla siebie, widząc podminowaną twarz partnera, który próbował wycisnąć z arystokraty jakiekolwiek informacje.
- Nic jej nie zrobiłem. Granger jest po prostu chora i została w domu – kontynuował Draco, podnosząc na początku głos, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc. Prawda była taka, że pogrążał się jeszcze bardziej, lecz wciąż ślepo trzymał się nadziei, że Potter ma coś zupełnie innego na myśli i daleki jest od prawdy, którą, póki co, zna wyłącznie on i Granger. I lepiej, żeby tak zostało.
- A ciekawe po czym się tak rozchorowała – drążył Harry ze złośliwym uśmiechem na ustach, pochylając się bliżej ku mężczyźnie - Miona ma końskie zdrowie, wiesz?
- Możemy wrócić do Weasleya? – odwarknął, lecz nie na tyle mocno, by Harry powrócił na miejsce. Wpatrywał się w niego z uporem maniaka, dopóki Draco nie odwrócił wzroku, przenosząc go na pełną szklankę z wodą, którą momentalnie chwycił i upił kilka łyków. Gdy odstawił naczynie na blat, czuł, że wcale mu nie ulżyło, a tragiczny koniec jest już blisko.
- A Granger nic nie zrobiłem – dodał po chwili, po czym Potter miał już stuprocentową pewność, że przypuszczenia, które się w nim zrodziły, były prawdziwe. Zresztą w relacjach damsko-męskich jeszcze nigdy się nie pomylił; nie było mowy o jakimkolwiek błędnym rozumowaniu.
Pansy wycierała szklankę coraz wolniej, gdy Harry zaczął się niespodziewanie śmiać, najpierw dość cicho, z ręką przytkniętą do czoła, potem coraz mocniej, aż praktycznie pokładał się na kontuarze, a kiedy skończył, ze łzami w oczach i resztkami rechotu spojrzał na arystokratę, który zacisnął mocniej palce na szklance z wodą.
- Ty kanalio – wymamrotał zza dłoni, na której podpierał podbródek, zasłaniając tym samym część ust. – I pomyśleć, że miałem cię za zakonnika zamkniętego na cztery spusty w klasztorze.
- Harry – odezwała się niegłośno Parkinson, na co mężczyzna uderzył mocno otwartą dłonią w blat, aż zatrzęsły się na nim szklanki i popielniczka.
- Co? Może nieprawda? – warknął wściekły i omal nie strącił kufla z piwem, gdy usłyszał głos Malfoya dobiegający z boku, jednak był trochę niewyraźny, jakby arystokrata bał się jego kompletnej reakcji, w co jakoś ciężko mu było nie uwierzyć.
- Potter – zaczął niepewnie, lecz nie do kończył; sam nie wiedział, co właściwie chce powiedzieć i jak wytłumaczyć Harry’emu cokolwiek, zresztą i tak nie było czego wyjaśniać; już dawno znajdował się na straconej pozycji, teraz mógł już tylko bardziej grzęznąć w bagnie, do którego się władował.
- Malfoy, zapytam tylko raz i lepiej, żebyś nie ściemniał. – Nawet nie silił się na podniesienie wzroku ze szklanki z wodą; patrzył się w ciecz apatycznie, słuchając poirytowanego głosu rozmówcy, który, nie wiedzieć czemu, jeszcze nie przygwoździł go do paneli, rozsmarowując jego truchło po całej  podłodze. - Spałeś z Hermioną?
- Harry! To ich prywatne sprawy – warknęła oburzona Pansy, odkładając ściereczkę i kwadratową szklankę sporych rozmiarów na kontuar. Powinna czuć się winna, że doprowadziła do takiego obrotu spraw, bo gdyby nie jej domysły i delikatne sugestie, ukochany prawdopodobnie nie wpadłby na to, że między Draco a Hermioną mogło do czegokolwiek dojść. Sama obstawiała raczej jakieś lekkie zacieśnienie ich relacji, może przeobrażenie jej w coś na kształt przyjaźni, ewentualnie, ale to już w bardzo, bardzo dalekich przypuszczeniach, że zaczęło coś między nimi kwitnąć, budząc uśpione głęboko w obojgu uczucia; zbliżenia cielesnego nawet nie brała pod uwagę, w przeciwieństwie do Pottera, który w tych sprawach miał znacznie lepsze wyczucie, a umiejętnościami węszenia przewyższał nawet psy tropiące. Nie znaczyło to jednak, że może się tak po prostu ładować z butami w cudze życie i zaglądać do sypialni.
- Prywatna to może być łazienka w hotelu – odparł lekceważąco mężczyzna, wyciągając z leżącej nieopodal paczki papierosa i przypalając go zapałką. Zaciągnął się kilka razy, już na wstępie wypalając używkę do połowy, a gdy skończył, przesunął się bliżej do arystokraty, który podpierał ręką głowę, zanurzając ją w platynowej grzywce opadającej na czoło. - Przespałeś się z nią, tak czy nie?
Draco zamknął na moment oczy, usiłując się uspokoić, ale nic mu to nie dało. Umysł szalał, a w nim tykała istna bomba zegarowa, która tylko czekała na sygnał do wybuchu. Jeśli się wyprze, spadnie na samo dno, a Potter tym bardziej mu nie odpuści, z kolei, jeśli się przyzna, że między nim a Granger doszło do zbliżenia cielesnego, wtedy skończy jako krwawa miazga zdobiąca ściany i podłogę, jednak uciekanie przed prawdą było oznaką największego tchórzostwa, do jakiego mógł się jeszcze posunąć. Skrzywdził Hermionę, był tego aż nazbyt świadomy, a jeśli teraz przed jej przyjacielem skłamie, zrani ją jeszcze mocniej, a tego nie będzie w stanie sobie wybaczyć, ona zresztą mu też. Powinien mieć w sobie chociaż tyle godności i przyznać się, że spędził z kobietą namiętną noc. Co po tym zbliżeniu czuł i co dalej czuje, tego nie musi już mówić.
Otworzył oczy, nabierając więcej powietrza do płuc, a gdy spojrzał na Pottera, odniósł wrażenie, że tak naprawdę nie musi się odzywać, prawdę ma wręcz wypisaną na twarzy. Nie zrezygnował jednak i spokojnym, acz cichym głosem, potwierdził przypuszczenia mężczyzny.
- Tak, spaliśmy ze sobą. – Zacisnął mocniej szczękę, czekając na pchnięcie bądź uderzenie Harry’ego, ale ten, o dziwo, nic mu nie zrobił, choć pewnie ręka świerzbiła go niemiłosiernie. W tym momencie dziękował skrycie Pan, że przy nich jest, gdyż w innym wypadku już dawno próbowałby podnieść się z podłogi i pozbierać rozbite resztki godności.
- No widzisz – odezwał się cicho Potter, kiwając głową, jak jakaś zabawka, z szeroko otworzonymi oczami i dziwacznie wydętymi ustami, których dolna warga mocno przykrywała górną – a było tak fajnie i nawet zaczynałem cię lubić. A tu takie rewelacje po miesięcznej wegetacji w szpitalu. No ładnie, Malfoy, no ładnie żeś się urządził.
- Potter, nie chcę o tym rozmawiać – próbował zabrzmieć na tyle stanowczo, by mężczyzna mu odpuścił, ale dobrze wiedział, że na nic zdadzą się wszelkie prośby czy nawet błagania.
- Spoko – przytaknął, na co Draco spojrzał na niego z niedowierzaniem, czego od razu pożałował – skończymy, jak powiesz mi, czy zabawiłeś się Mioną, czy ma ona dla ciebie jakieś znaczenie.
- Odpuść mu, Harry – wtrąciła się Pansy, patrząc na ukochanego z niemą prośbą w oczach – przynajmniej dziś mu daruj. Macie ważniejsze rzeczy do załatwienia.
- To co – zaczął, niemal spadając z krzesełka pod wpływem targających nim nerwów – on może uprawiać seks z kim chce i kiedy chce i jeszcze nie być za to osądzanym, a na mnie to można było wieszać psy, jak co trzeci dzień spałem z inną laską?
- A nie uważasz, że to coś innego?
- Co innego? Jakaś seksualna sprawiedliwość? Może mu jeszcze przyklasnąć, że zbałamucił mi przyjaciółkę, co?
Pansy musiały puścić nerwy, gdyż uderzyła ścierką o blat z taką siłą, że Harry aż podskoczył w miejscu, unosząc od razu ręce na wysokość twarzy, dając ukochanej do zrozumienia, że nie będzie się już więcej kłócił i chociaż nie ma racji, to i tak jej ją przyzna.
- Z iloma kobietami spałeś, od kiedy wróciłeś do Anglii? – warknęła, opierając sztywno ręce na kontuarze. – Dziesięć? Dwadzieścia? Zanim kogoś osądzisz, spójrz na swój licznik, bo twoja dawno wyrobiona średnia krajowa trochę przygniata wynik Draco.
Czarnowłosy mężczyzna nieco zmarkotniał po słowach partnerki. Oczywiście, że prowadził bardzo rozwiązły tryb życia, nie było co się tego faktu wypierać, ale od kiedy zaczął się z nią spotykać, na żadną kobietę nie był w stanie spojrzeć tak samo, jak na nią. Trochę bolało, że mu to teraz wypomniała, ale rzeczywiście miała rację; gardził Malfoyem za jedną noc z Hermioną, w trakcie gdy sam w ciągu jednego wieczoru potrafił gościć w sypialniach co najmniej trzech niewiast. Zresztą dopiero teraz do niego dotarło, że przyjaciółka nie poszłaby z arystokratą od tak do łóżka. Dracona natomiast zdążył poznać na tyle dobrze, że powinien zauważyć, iż niezobowiązujący seks w ogóle do niego nie pasuje. Ta dwójka, jeśli się z kimś kocha, to robi to prawdziwie przez pryzmat uczuć, a nie zwierzęcego pociągu seksualnego. Nie znaczyło to jednak, że tak po prostu puści to wydarzenie w niepamięć.
- Zajmijcie się w końcu Weasleyem, bo szlag mnie tu z wami zaraz trafi – dodała, odrzucając ścierkę do zlewu i chwytając za mopa stojącego w kącie, którym zaczęła zmywać podłogę na głównej sali.
Panowie przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu; Harry dokańczał papierosa, a Draco obracał powolutku wąską szklanką, w której zostało jeszcze trochę wody. Atmosfera była niezręczna, choć to pewnie za mało powiedziane, i żadnemu nie spieszyło się do zabrania głosu, ale Potter był znacznie mniej cierpliwy, i gdy tylko używka zgasła między palcami i została zduszona w szklanym spodeczku, odchrząknął znacząco, zwracając tym samym uwagę arystokraty, który zerknął na niego kątem oka.
- Pan ma rację – odezwał się przez nieco zachrypnięte gardło – wróćmy do tego popaprańca, bo póki co gówno mamy.
Draco przytaknął ledwo dostrzegalnie głową, ale nie odezwał się, przez co nerwy zaczęły wracać do czarnowłosego mężczyzny, niczym bumerang. Mógł z nim współpracować, prawdę mówiąc, innej opcji nie miał, ale nie znaczyło to, że będzie się wysilał za ich dwójkę.
- Ustaliliśmy, że Percy zna się z tym gościem – zaczął, wyciągając kolejnego papierosa – co nam to daje?
- Niewiele – odparł blondyn, wstając z krzesełka i opierając się plecami o kontuar nieco bliżej Harry’ego – przede wszystkim nie wiemy, skąd się znają i na jakich zasadach ze sobą współpracują.
- Ale wiemy, że ten gnojek dawał dupy Zabiniemu – zauważył Potter, przypalając używkę i zaciągając się nią głęboko. – I Ron podejrzewał go o inne morderstwa, Goyle’a i twojego ojca.
- Jeśli założymy, że wszystko sprowadza się do mnie, to nie wytłumaczymy jego napaści na ciebie. – Wsadził ręce do kieszeni eleganckich spodni, wyciągając jedną nogę bardziej w przód i opierając na niej drugą. – A innego punktu zaczepienia nie mamy.
- Przyjmijmy, że Zabini i Goyle byli twoimi przyjaciółmi. – Blondyn szykował się, żeby zaprzeczyć, ale Harry dał mu jasno do zrozumienia, że jest to tylko robocza wersja, więc nie ma o co się jeszcze gorączkować. – Lucjusz był twoim ojcem. Znaczyłoby to, że zginęli, bo mieli dla ciebie duże znaczenie i jakoś byli z tobą zżyci.
- To dalej nie wyjaśnia, czemu zaatakował ciebie – zauważył arystokrata, na co Potter zaczął drapać się po brodzie, próbując ułożyć resztę faktów tak, by pasowały do przyjętego założenia, ale nie potrafił dojść z nimi do konsensusu. Co innego Draco, który poszedł z przypuszczeniami jeszcze dalej, nim można się było spodziewać.
- Ale taki scenariusz byłby możliwy, jeśli opierałby się na swoich obserwacjach, a nie na moich odczuciach. – Mężczyzna spojrzał na Malfoya zaciekawiony, upijając spory łyk piwa, tym samym opróżniając kufel a alkoholu, i zaciągając się cienkim papierosem, którego popiół zleciał na podłogę zmywaną przez Parkinson. – Wtedy Lucjusz, Zabini i Goyle rzeczywiście mogli być mi bliscy.
- Ale my zakumplowaliśmy się całkiem niedawno, z Ronem też nie miałeś jakichś spektakularnych stosunków, a jednak wziął nas na celownik – stwierdził Harry, rozprostowując nieco zranioną nogę, która nie bolała go już tak bardzo, ale przy gwałtowniejszych ruchach wciąż dawała o sobie znać.
- Może z jego punktu widzenia wyglądało to inaczej – odparł blondyn, splatając ręce na klatce piersiowej.
- Czyli obserwował cię od wyjścia z Azkabanu?
- Na to wygląda.
- A nie przyszło wam do głowy, że on zna Draco? – wtrąciła się Pansy, zbierając mopem resztki popiołu, który zlatywał z papierosa na podłogę. Z premedytacją uderzała kijkiem o metalowe nóżki krzesełka, na którym siedział Potter. Gdy się wyprostowała, obaj mężczyźni patrzyli na nią powątpiewająco. Oparła się na trzonku, zdmuchując z twarzy wlatujące do oczu kosmyki czarnych włosów i przecierając ręką czoło. – Lucjusza zamordował w dzień, gdy opuściłeś więzienie. Wcześniej nic się takiego nie działo. Później Blaise, Greg, Harry i Ron. On ewidentnie pije do ciebie i chciał, żebyś brał w tym wszystkim udział. Inaczej pozbyłby się ich, gdy siedziałeś w celi.
Draco słuchał przypuszczeń Pansy i ciężko mu było się z nimi nie zgodzić. Tym bardziej bolał go fakt, że jest źródłem, od którego wyszły wszystkie zabójstwa i napaść na Pottera. Zwiesił nieco głowę, lecz nie dane mu było nacieszyć się zbyt długo ciszą i samotnością w myślach, gdyż wdarł mu się do głowy niespokojny głos czarnowłosego aurora, który chyba jeszcze nigdy nie musiał tak wytężać umysłu, a za co wyjątkowo należało go pochwalić.
- Pan ma rację – orzekł, krzyżując ręce na klatce piersiowej – chodzi mu tylko o ciebie, Malfoy. I jeśli teraz przyjmiemy, że współpracuje on z Percym, to łatwo można wytłumaczyć, czemu zostałeś tak nagle zwolniony. Transakcja wiązana, Weasley wypuszcza cię z pierdla, mały skurwysyn może wpychać twoim kumplom szuflady w zady, tylko co Percy z tego ma?
- Trochę brakuje mi tu logiki – odezwała się Parkinson, marszcząc z niepokojem brwi i zaciskając lekko usta. – Jeśli chciał się pozbyć wszystkich osób, które były dla ciebie ważne, to czemu nic nie zrobił Juanie?
- W sumie to samo można odnieść do ciebie – odparł Harry, spoglądając na ukochaną, która usiadła mu delikatnie na zdrowej nodze, a on objął ją w talii. – I, jakby teraz nie patrzeć, do Hermiony.
Choć w głosie mężczyzny wciąż było słychać złość na wspomnienie przyjaciółki, a raczej tego, do czego doszło między nią a arystokratą, to Draco nie bardzo przejmował się irytacją Pottera. Na dźwięk imienia kasztanowłosej kobiety serce mocno go zabolało, zaczynając bić coraz szybciej i niespokojniej, a ręce zaczęły mu się trząść. Ukrył je głębiej w kieszeniach spodni, żeby Pansy i Harry tego nie dostrzegli, ale choć bardzo się starał, nie był w stanie przywdziać na twarz maski obojętności; oczy koloru burzowego nieba wyrażały przerażenie i złość wypływającą z bezsilności, tego niestety nie dało się tak łatwo zakamuflować.
- Słuchajcie – krzyknął niemal czarnowłosy mężczyzna, zwracając na siebie uwagę pozostałej dwójki – co łączy wszystkie ofiary, poza mordercą i sposobem egzekucji? No i oczywiście poza Malfoyem?
- Do czego nawiązujesz? – spytał Draco, przestępując z nogi na nogę.
- Wszyscy byli facetami – oświadczył, wypinając dumnie pierś, jakby oczekiwał, że zaraz dostanie za to stwierdzenie jakąś olbrzymią nagrodę. Parkinson prychnęła lekceważąco, wstając mu z kolan i wchodząc za bar, gdzie zaczęła porządkować resztę szkła pozostawionego do wyschnięcia na długim blacie schowanym za kontuarem.
- Brawo, kochanie. Oświeć nas czymś jeszcze równie oczywistym.
- Tylko że Potter ma rację. – Pansy omal nie wypuściła odstawianej na wysięgnik szklanki, gdy arystokrata zgodził się ze stwierdzeniem ukochanego; Harry uśmiechał się triumfalnie, wskazując raz na Malfoya, raz na siebie, jakby w ten sposób chciał powiedzieć partnerce, że miał rację i zwyczajnie nie doceniła jego intelektu.
- Gdyby coś groziło tobie lub Juanicie, dawno byście o tym wiedziały. Granger też by coś zauważyła.
- Czyli możemy się już pokusić o stwierdzenie, że Fede jest pedałem? – zapytał Potter, rozkładając teatralnie ręce, na co Draco, choć niechętnie, przytaknął mu głową.
- Który na dodatek cię zna – dodała kobieta, pochylając się nad blatem z szeroko rozstawionymi rękami.
W tym momencie w umyśle Malfoya chaotycznie rozłożone puzzle zaczęły spajać się w logiczną całość dającą finalny obraz złowieszczej i krwawej układanki. Federico był jego przyjacielem, znał go bardziej, niż ktokolwiek inny, spędzał z nim bardzo dużo czasu i w przeszłości złożył mu obietnicę, o którą chłopak pytał go w trakcie spektaklu w Covent Garden, a o której on sam już dawno zapomniał; wróciła do niego kilka miesięcy później we wspomnieniach o niewinnym i zagubionym czarodzieju, kroczącym ciemną drogą homoseksualizmu, którego doświadczał od innych adeptów magii. Do opisu pasowała wyłącznie jedna osoba – Theodore, który wielokrotnie nazywał go swym jedynym, prawdziwym przyjacielem. A Draco przeraził się na myśl, co się z nim stało, że posunął się do niejednego morderstwa; jego wygląd diametralnie się zmienił, włosy znacząco urosły, zostały również przefarbowane, sylwetka przeobraziła się w jeszcze bardziej kobiecą, niż była w Hogwarcie, ale w tej teatralnej transformacji pozostało coś, co ciągnęło się za nim już od jakiegoś czasu, mianowicie oczy, tak samo błękitne i krystaliczne, w jakie wpatrywał się wielokrotnie w wieku szesnastu i siedemnastu lat, dopóki nie zastąpił je widok ciemnych i wilgotnych ścian azkabańskiej celi.
Draco zaklął siarczyście pod nosem, zaciskając ręce tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie; oddech miał szybki, miejscami urwany, wyjątkowo niespokojny, czym zwrócił uwagę przyglądającego mu się Harry’ego.
- I wygląda na to, że ty znasz jego – odezwał się cicho, a arystokrata wypuścił głośno powietrze z płuc, przeczesując ręką zmierzwione włosy.
- Znam – odparł, opierając się łokciami o kontuar; rozpiął oba mankiety od koszuli i zaczął je podwijać, nie bacząc już na to, że na lewym przedramieniu widnieje ostro odcinający się od skóry Mroczny Znak; on już po prostu nie miał znaczenia. – To Theodore.
- Nott? – spytała retorycznie Pansy, na co blondyn przytaknął jej głową. – Ale jak to możliwe?
- Nie wiem – powiedział, spoglądając przez chwilę pustym wzrokiem przed siebie – ale musimy się tego dowiedzieć.
- No już widzę, jak wpadamy do Notta, siadamy przy ciastkach i herbatce, pytając: hej, słuchaj, czemu zadźgałeś moich kumpli i starego? Swoją drogą, to świetny pomysł z tymi szufladami. No genialny plan! – szydził Harry, poklepując się od czasu do czasu po kolanie. Trudno było nie przyznać mu racji, ale jakieś wyjście istnieć musiało. Problem leżał jedynie w tym, że nie wiedzieli, jak się do tego wszystkiego zabrać.
Gdy z ust czarnowłosego mężczyzny padło słowo „szuflady”, Dracona naszły myśli, że wspomniane meble nie zostały wykorzystane bez przyczyny. Przewijały się w trakcie praktycznie każdego morderstwa, więc nie mogły zostać wytypowane ot tak, bo Nott miał zwyczajnie takowy kaprys. One miały ukryte znaczenie, do czegoś nawiązywały, i mógł przysiąc, że już kiedyś podobne użycie widział, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie, w jakich okolicznościach. A to nie dawało mu spokoju na tyle mocno, że nie reagował na pytania Pottera, dopóki ten nie klepnął go kilka razy w ramię.
- Wiesz, gdzie go szukać? – Malfoy pokręcił przecząco głową, odgarniając platynową grzywkę do góry, by kosmyki nie zasłaniały mu widoku.
- To wracamy do punktu wyjścia – oznajmiła smutno Pansy, wysypując popiół i resztki niedopałków ze spodeczka do kosza na śmieci ukrytego pod barem.
- Niekoniecznie. – Harry bawił się pudełkiem zapałek, kiwając przy tym od czasu do czasu głową. – Skoro Percy się z nim zna, to z pewnością będzie wiedział, gdzie go znaleźć.
- Kochanie, a jak ty chcesz go o to niby zapytać?
- Nie będę go pytał – żachnął się mężczyzna, wstając z krzesła i obejmując arystokratę ramieniem z szerokim uśmiechem na ustach – bo po prostu się do niego włamiemy.


         Rezydencja Ministra, bo domem już się tego nazwać nie dało, znajdowała się na przedmieściach Londynu, z dala od zbędnego zgiełku i nieproszonych gości, gdyż od najbliższych sąsiadów Percy’ego dzieliło dobrych kilka kilometrów. Budynek był spory, raczej nie wyróżniał się niczym więcej, utrzymany w starym stylu, o którego zamiłowanie śmiało można było posądzić właściciela; brama, żelazna i z drobnymi, kwiatowymi zdobieniami, była otwarta, więc Harry i Draco weszli na teren posiadłości bez większych przeszkód. Teraz pozostawało im jedynie dostać się do środka, a że nie wiedzieli, czy Weasley użył jakichś zabezpieczeń, woleli nie wybijać szyb czy wyważać drzwi frontowych; na szczęście okno kuchenne od strony ogródka pozostawało uchylone, więc nie mieli innego wyjścia, jak wejść właśnie przez nie.
         - Tak swoją drogą – mówił Potter, gdy Malfoy wchodził na parapet – to nieźle musiałeś poturbować Mionę w łóżku, że aż się rozchorowała.
         - Możemy już nie wracać do tego tematu? – zaproponował arystokrata, choć wnioskując po tonie głosu wcale nie miał zamiaru prosić o to towarzysza, a zwyczajnie od niego tego zażądał.
         - Tylko nie myśl, że ci tak popuszczę – odparł Harry, gdy Draco otworzył zaklęciem okno i zeskoczył na ziemię, by pomóc mu wdrapać się na parapet. – Jesteś na czarnej liście i długo się z niej nie wygrzebiesz.
         - Oczywiście – odrzekł blondyn, podsadzając mężczyznę – bo ja jestem zachwycony tym, że spotykasz się z Pansy.
         - To co innego – powiedział, z trudem wdrapując się na podokiennik, mimo pomocy udzielonej przez Malfoya – ja Pan kocham.
         Arystokrata prychnął pod nosem, podtrzymując mężczyznę na barkach, gdyż temu wyjątkowo opornie szło utrzymanie się o własnych siłach; pretensji jednak nie mógł mieć żadnych, w końcu jedna z nóg Pottera nie do końca jest sprawna, nie znaczyło to jednak, że może się dowoli wylegiwać mu na plecach.
         - Zakładając, że spotykacie się od lutego…
         - Marca – poprawił blondyna Harry, na co ten wywrócił oczami.
         - Dobrze, od marca, odejmując twój miesięczny pobyt w Mungu, znacie się trochę więcej, niż miesiąc – mówił Draco, zapierając się z całych sił nogami i usiłując wypchnąć mężczyznę w górę, by w końcu opuścił jego barki – Granger prawdopodobnie ma mleko w lodówce, które żyje dłużej, niż wasz związek.
         - Ale ja ją kocham!
         - I co z tego? Właź i przestań biadolić. – Runął na ścianę budynku, gdy poczuł, że Harry w końcu dostał się na parapet; dyszał ciężko i pluł sobie w brodę, że nie użył żadnego zaklęcia, które zaoszczędziłoby mu niepotrzebnego wysiłku. Usłyszał jeszcze niewyraźne stęknięcie mężczyzny, a gdy na niego spojrzał, dostrzegł, że leży on plackiem na podokienniku, a jedna noga zwisa mu luźno ku ziemi.
         - Na filmach wyglądało to łatwiej – wyjęczał, podnosząc się i otwierając okno na oścież, przez które starał się jak najciszej wejść do środka, a za nim to samo uczynił arystokrata.
         W domu było cicho i ciemno, nie słychać nawet było tykania zegarka, jednak woleli nie robić zbyt wiele hałasu. Sąsiedzi może i mieszkają daleko, ale kto wie, na co natkną się w głębi mieszkania.
         - Wiesz, że nie wzięliśmy pod uwagę, że Percy może być już w domu? – odezwał się cicho Harry, omal nie wdeptując w miskę z kocią karmą. – Chociaż walnie się go wtedy patelnią w łeb i będzie po kłopocie.
         - Wolałbym tego uniknąć – odparł Draco, wychodząc z kuchni i kierując się na piętro, gdzie gospodarz prawdopodobnie miał swą sypialnię lub jakiś gabinet. Potter kroczył tuż za nim, mimo że szło mu to dość ślamazarnie; gdy dostali się na pierwszy poziom, od razu zauważyli wejście do biura, w którym pełno było jakichś dokumentów, teczek, a także butelek po alkoholu, jak można się było po Weasley spodziewać, najwyższej jakości; na podłodze leżała jedna pobita konikówka, a obok niej walały się drogie pióra, przy czym jedno z nich zostało złamane na pół.
         - Jak u alkoholików, więcej wódy niż słoików.
         Blondyn nie odpowiedział na stwierdzenie kolegi, choć prawdą było, że w tej krótkiej rymowance został zawarty najlepszy opis pobojowiska, które zastali po wejściu do domowego gabinetu Ministra. Potknąć można się było nie tylko o puste butelki, ale i o kapcie, szlafrok czy nawet brudne talerze; wyglądało na to, że Percy ograniczył funkcjonowanie w domu wyłącznie do tego jednego pokoju i nie wyściubiał z niego nosa, gdyż reszta mieszkania prezentowała się, jak z katalogu; wszystko było czyste i poukładane.
         - Sprawdź szafki, ja zajmę się biurkiem. – Harry przytaknął głową i zaczął otwierać po kolei meble, ale poza segregatorami z różnymi danymi skarbowymi nie widział niczego znaczącego. Szukał jednak dalej, może natknie się w końcu na coś wartościowego, choć wątpił, by wśród faktur czy rozliczeń budżetowych udało mu się odnaleźć jakąś wzmiankę o Theodorze.
         U Draco sprawa prezentowała się znacznie lepiej, nie licząc walających się po blacie i szufladach opakowań po środkach uspokajających i proszkach nasennych. Leżący na środku pomięty liścik z dziwną treścią jako pierwszy przykuł jego uwagę, na dodatek podpisany trzema literami, które gdzieś już przedtem widział.
         - Potter – zawołał mężczyznę, który odwrócił się do niego i podszedł chwilę później; Malfoy wskazał mu na treść wiadomości i na podpis, na co Harry wzruszył ramionami, nie wiedząc, ile powinien rozumieć. – FGL, co to może oznaczać?
         - Może fajnie gnębić ludzi? – rzucił, na co arystokrata spojrzał na niego z politowaniem i lekkim rozdrażnieniem. Wtedy oświeciło go, gdzie już zetknął się identycznym zaproszeniem; taką samą wiadomość morderca zostawił w mieszkaniu Rona, ale na żadnej z nich nie było wskazówki odnośnie miejsca, w którym można szukać adresata inwitacji.
         - Jakoś wątpię – odpowiedział, nie mówiąc Potterowi o powiązaniu listów. - Masz coś?
         - Tylko jakieś tomiki badziewnych wierszy z dziwnymi dopiskami – odparł, ożywiając tym samym umysł blondyna, który nakazał mu przynieść znalezione książki, które rzeczywiście roiły się od niezrozumiałych notatek, ale niewiele udało mu się z nich odczytać; były to jakieś skróty z liczbami, a to niewiele mu pomagało. Zamknął nieco obdarty zbiór poezji i wtedy rzuciło mu się w oczy imię i nazwisko autora, układające się w dźwięczne Federico García Lorca.
         - Sztuka – wymamrotał Draco, podchodząc z książeczką do otwartej szafki, w której Potter znalazł trzymany przez niego tomik.
         - Jaka znowu sztuka?
         - W teatrze wystawiana była sztuka, Krwawe gody tego samego autora, na której spotkaliśmy Theodore’a – wytłumaczył, wyciągając kolejne woluminy, które, jak się później okazało, były albumami ze szczegółowo opisanymi obrazami namalowanymi przez katalońskiego surrealistę, Salvadora Dalego. – To od niego wzięło się Federico, a podpis FGL, to po prostu skrót pełnego imienia i nazwiska.
         - Dobra, tylko co ma Nott do hiszpańskiej poezji i gdzie w tym wszystkim znalazło się miejsce dla szuflad i trupów?
         Malfoy skakał wzrokiem od jednej książki do drugiej, od czasu do czasu wertując wiersze z notatkami; miały charakterystyczną budowę, dwie zwrotki po cztery wersy, dwie po trzy, co ewidentnie wskazywało na sonet; zatrzymał się przy jednym z nich i otworzył jeden z albumów, który, jak się domyślił, wskazywał skrót naskrobany przy utworze; przekartkował opasły wolumin, aż znalazł się na stronie, do której prowadziła go adnotacja, gdzie znajdowało się zdjęcie obrazu przyobleczonego dopiskiem Antropomorficzna szafka. Harry nachylił mu się przez ramię, marszcząc brwi na widok fotografii.
         - Zabini zginął później, niż to zostało namalowane, co nie?
         - Morderstwa odzwierciedlają obrazy Dalego – zakomunikował rzeczowo blondyn, przekopując kolejne książki w poszukiwaniu innych płócien; zajęło mu to dosłownie chwilę, a gdy rozłożył pozostałe albumy, przed oczami stanęły im miejsca zabójstw uwiecznione przez farby.
         - Płonąca żyrafa, tak samo wyglądał Goyle – zauważył Potter.
         - Juana ma ten sam obraz u siebie w lokalu – odparł arystokrata – jak mogłem być tak głupi i tego nie powiązać.
         Pochylił się nad stronami, wskazując po kolei pozostałe płótna.
         - Barceloński manekin, tak samo zginał mój ojciec. Trwałość pamięci, wszystko identyczne, jak miejsce śmierci Rona – kontynuował, a Harry pochylił się nad ostatnim wymienionym, zaciskając mocno pięści, gdy uświadomił sobie, jakie katusze musiał przejść przyjaciel, by zadowolić psychopatę dostatecznym odzwierciedleniem obrazu.
         - Kurwa, co za skurwiel – wymamrotał czarnowłosy mężczyzna, przenosząc wzrok na ostatnią z fotografii, której widocznie nawet Malfoy nie był w stanie rozszyfrować. Zdjęcie przedstawiało ukrzyżowanego Chrystusa spoglądającego w dół z opuszczoną głową; nie przypominał sobie, by ktoś został zamordowany w takiej aranżacji.
         - Zostają trzy – odezwał się arystokrata, wskazując na płótna, których nie mogli połączyć z żadnym z zabójstw – Chrystus świętego Jana od Krzyża, Cenicitas, Leda Atomica. Prawdopodobnie miałeś być jednym z nich.
         - A jakieś kwiatuszki, kaczuszki, zielona trawka… nie? – Draco pokręcił przecząco głową. – Pierdolę śmierć przez przybicie do krzyża czy odcięcie nogi, żebym wyglądał, jak… jak ta kupa czegoś z tego dziwadła.
         - Dalí był surrealistką, jego sztuki nie odczytuje się dosłownie.
         - To powiedz to Nottowi – odpowiedział Harry – bo jakoś wątpię, że Dalí biegał po ulicach z siekierą i wyrąbywał ludziom otwory na szuflady, żeby namalować takie bohomazy.
         - Te bohomazy sprzedawane są za miliony, jeśli cię to interesuje.
         - A ja dalej pierdolę taką śmierć – odparł wyraźnie urażony, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Malfoy tymczasem z wielką uwagą studiował obrazy katalońskiego malarza, toteż auror postanowił mu nie przeszkadzać i zajął się szukaniem informacji, gdzie mogli znaleźć mordercę lub chociaż jakichś wskazówek, które nakierowałyby ich na właściwy trop. W notatnikach Percy’ego niczego jednak nie było, poza kilkoma spotkaniami z Theodore’em w Ministerstwie lub w pubie Pansy, zupełnie tak, jak w skoroszytach Zabiniego; zatem nie mylił się, gdy wydawało mu się, że widział Weasleya w knajpie ukochanej.
         - Trochę dziwi mnie, że nikt wcześniej na to nie wpadł. Dalí jest w końcu znanym malarzem – paplał Potter, przekopując się przez puste flakoniki po proszkach, a wśród nich dopatrzył się również opróżnionych szklanych fiolek po specyfiku o wdzięcznej nazwie pavulon.
         - Żarówek też nikt wcześniej nie znał, a przyszedł Edison i były – warknął Draco, z hukiem zamykając jeden z albumów.
         - A popatrz, co ja tu mam. – Pomachał do arystokraty kilkoma buteleczkami, a ten podszedł do niego, wyrywając mu jedno z naczynek. Zadowolony Harry usiadł na brzegu biurka Percy’ego, obracając w dłoniach niewielką strzykawkę. – Teraz już wiemy, jak wszystkich mordował. Przed zarżnięciem świnię trzeba dobrze znieczulić.
         Blondyn odłożył flakoniki do szuflady, rzucając jeszcze okiem na pozostałe papiery, ale nic w nich nie było; kilkadziesiąt recept, prawdopodobnie fałszywych, a także sprawozdania, na których można było dostrzec podpis Hermiony. Na widok imienia i nazwiska kobiety w Malfoyu znów zrodziło się uczucie niepokoju, ale dzięki temu wpadł również na pomysł, gdzie mogą znaleźć Notta.
         - Wracamy, tu i tak niczego nie ma. – Pottera nieco zdziwiło, że tak szybko mają opuścić mieszkanie Ministra; przecież tu roiło się od papierzysk, których jeszcze nie przepatrzyli, a on chce tak po prostu wyjść? Wolał jednak nie protestować, widząc zdeterminowaną twarz arystokraty, który zdążył już zbiec po schodach na parter, gdzie prawdopodobnie czekał na niego mocno niecierpliwiony. Zabierając po drodze tomik wierszy Lorci, dołączył do niego, choć szło mu to dość koślawo, nie wspominając już o wdrapaniu się na meble, by ponownie wyjść z rezydencji przez okno kuchenne. W każdym razie, nie było co narzekać, zawsze przecież mogli wpaść na Percy’ego wałęsającego się w podomce i szlafmycy po mieszkanku z kubkiem, a właściwie beczułką koniaku, którego pochłaniał niezliczone ilości, wnioskując po liczbie pustych butelek piętrzących się w gabinecie.


         Był już późny wieczór, gdy teleportowali się do pubu Pansy, która przywitała ich razem z Juanitą; obie panie miały przygnębione, a nawet przerażone twarze, po których domyślili się, że w trakcie ich nieobecności coś się wydarzyło. Hiszpanka sączyła wino z kieliszka, a właścicielka lokalu towarzyszyła jej z drugim naczyniem, które właśnie uzupełniała bordowym alkoholem.
         - Mamy problem – zaczęła starsza kobieta, gdy Draco i Harry zbliżyli się na tyle, że nie musiała podnosić głosu.
         - Weasley i Nott byli u Juanity. Szukają cię – zwróciła się do blondyna, który zaklął pod nosem, za co Hiszpanka od razu skarciła go wzrokiem.
         - Chwilunia – wtrącił się Potter, siadając na najbliższym wolnym krześle – jak mogą cię szukać, skoro masz namiar?
         Malfoya zaskoczyła słuszna uwaga czarodzieja; przecież dokładnie pamiętał, jak Percy go naznaczał, chlubiąc się faktem, że jest to jego wynalazek, dzięki któremu znajdzie go zawsze i wszędzie. Czy możliwym jest, że odkrycie mężczyzny w ogóle nie działa? Szczerze w to wątpił, ale innego wytłumaczenia nie było, biorąc pod uwagę, że sam się radaru nie pozbył. Wtedy spojrzał na Juanę, która zwiesiła głowę, wspierając ją na chudej ręce przyozdobionej licznymi bransoletkami; wśród nich znajdowała się oczywiście charakterystyczna ozdoba z jadeitu, z którą kobieta nigdy się nie rozstawała.
         - Kiedy? – zapytał ją, nie formułując pytania do końca, gdyż dobrze wiedział, że Hiszpanka rozumie, o co mu chodzi. Westchnęła cicho, wyciągając ku niemu nadgarstek z turkusowymi koralikami.
         - Myślisz, że moje zaklęcia nie rozpoznałyby takiego świństwa? – Wskazała przy tym na jeden z kamyczków znajdujący się tuż przy zapięciu biżuterii. – Wyjęłam je, jak byłeś nieprzytomny. Nie mogłam go wyrzucić, bo od razu zorientowałby się, że coś jest nie tak.
         - Ściągając w ten sposób niebezpieczeństwo na siebie – warknął poirytowany Draco, lustrując kobietę wściekłym wzrokiem. Juana uśmiechnęła się do niego ciepło, kładąc mu rękę na ramieniu, której chłopak nie odtrącił.
         - Miałam cię chronić i tak też zrobiłam – odparła spokojnie, a uśmiech pobladł chwilę później. – A wy musicie się wynosić, inaczej znajdą was, a nie możemy do tego dopuścić.
         - To nie jest takie głupie – wtrącił się Harry, a Pansy fuknęła na niego obrażona.
         - To jest wręcz kretyńskie.
         - Wtedy nie musielibyśmy babrać się w wierszykach i szukać igły w stogu siana. Fede sam by do nas przyszedł – zakomunikował wybitnie zadowolony z pomysłu, którego jakoś nikt z pozostałych nie popierał.
         - Jaki Fede? – dopytywała Juana, a Potter wyciągnął na blat baru wymięty tomik poezji Lorci, na widok którego oczy Hiszpanki znacząco się rozszerzyły. Chwyciła książeczkę do ręki, przekartkowując ją kilka razy, aż natknęła się na sonety, którym wcześniej przyglądał się Draco; napisane po hiszpańsku niewiele mu mówiły, rozumiał jedynie część, całości nie był w stanie odczytać. Co innego Juanita, która, sądząc po pasji, z jaką zaczytywała się w utworach, musiała bardzo dobrze je znać lub chociaż rozpoznawać.
         - Wybrał kilka sonetów i jedną romance – powiedział arystokrata, wskazując kobiecie na zaznaczone strony. – Morderstwa odzwierciedlają obrazy namalowane przez Dalego, są jakoś powiązane z tymi wierszami, ale nie wiemy, w jaki sposób. Ciężko się je czyta.
         - Lorca był geniuszem poezji – odparła Juana, zatrzymując się przy jednym z sonetów – nic dziwnego, że nie możesz go odczytać. Jego język pełny jest metafor i symboli, często wiersze miały kilka poziomów interpretacji.
         - A co to znaczy dla nas? – Hiszpanka spojrzała na Pottera znad książki, którą położyła na kontuarze i przywołała do siebie Malfoya.
         - Sonetos del amor oscuro są wyrazem głębokiej miłości Lorci, pełnej przeciwności, tajemnic i mroku, miłości homoseksualnej, ale tylko głupcy bądź amatorzy doszukują się w nich odniesień do Salvadora, z którym García Lorca się przyjaźnił, od kiedy poznali się w Residencia de Estudiantes – opowiadała, a Draco słuchał jej uważnie, próbując odnieść wszystkie informacje do Theodore’a i powodu, jaki go pchnął do pozbawienia życia czterech osób. – Są badacze, którzy doszukują się między tą dwójką wielkiej miłości. Zresztą Lorca napisał nawet odę dla Dalego, ale nawet jeśli żywili do siebie tak silne uczucia, to obaj inaczej je rozumieli, Salvador jako przyjaźń, Federico możliwe, że jako miłość. Nikt jednak tego otwarcie nie potwierdza i nie zaprzecza.
         - Sonety można zatem odnieść do śmierci Lucjusza, Zabiniego, Goyle’a i Rona, jeśli mówimy o homoseksualizmie – zauważył blondyn, a Juana przytaknęła mu głową, przewracając jednocześnie kartki na początek tomiku, gdzie znajdowała się jedyna romanca z dopiskami lokującymi jej treść w obrazie Leda Atomica.
         - To cztery, zostały jeszcze dwa z zaznaczonych, Miłość śpi w sercu poety i Sonet o liście.
         - Jeden z nich był zarezerwowany dla Pottera. – Harry oburzył się na kolejną wzmiankę o tym, jak mógł skończyć, gdyby w wieczór po pogrzebie Kingsleya nikt nie pospieszył mu z pomocą. Fuknął pod nosem, wyciągając z paczki Pansy papierosa i przypalając go leżącą na blacie zapalniczką; z szukaniem różdżki było znacznie więcej zachodu. – Jest jeszcze romanca, cokolwiek to znaczy.
         - Romanca jest charakterystycznym utworem dla Hiszpanów, García Lorca był praktycznie specjalistą w tej dziedzinie. Wybrana to Romance Sonámbulo, piękna, lecz wyjątkowo trudna.
         - A co było dalej z tym Lorcą i Dalim? – wtrąciła się Pansy, gdy Juanita czytała treść utworu, nucąc przy tym cichutko pod nosem.
         - Przyjaźnili się oni z Luisem Buñuelem, ostatni właściwie dołączył do nich Dalí, który wyjechał z nim do Francji, gdzie obaj nakręcili Psa andaluzyjskiego. Lorca bardzo to przeżył, bowiem odebrał tytuł i treść filmu jako napaść na siebie, gdyż pochodził z Andaluzji. Odczytywał to jako zdradę, poza tym był bardzo emocjonalnym i wrażliwym poetą. Po tym ich przyjaźń więcej się nie odrodziła, choć Salvador widział się jeszcze z Federico kilkanaście lat później, nim Lorca został aresztowany i rozstrzelany przez żołnierzy Franco.
         - Może zostanę zaraz obrzucony gnojem za daleko wysuniętą nadinterpretację, ale czy to nie tak samo, jak z tobą i Nottem? – Draco początkowo chciał zaprzeczyć stwierdzeniu Pottera, ale po krótkiej analizie zaczął dochodzić do wniosku, że rzeczywiście jego relację z Theodore’em można było odczytywać podobnie, jak związek malarza i poety. Zapomniał o obietnicy złożonej mężczyźnie w szkole na błoniach, co mogło zostać odczytane, jako zdrada. Dalej to jednak nie tłumaczyło, czemu zabijał, a wątpił, by powodem były tylko zakopane głęboko w pamięci słowa dwóch chłopców, którzy nawet nie wiedzieli, czy dane im będzie dożyć następnego roku.
         - Draco – odezwała się Juana, spoglądając na mężczyznę niespokojnym wzrokiem – on zabije ponownie.
         - To szybka przebieżka po dawnych znajomych, męskich znajomych, Malfoy, i typujemy, kto będzie następny. – Hiszpanka przeniosła spojrzenie na Harry’ego, otwierając przed nim treść romancy i wskazując na pierwsze wersy, z których mężczyzna i tak niewiele rozumiał.
         - Romance Sonámbulo nie odnosi się już do miłości homoseksualnej – oznajmiła, nie odrywając wzroku od treści – i tym samym nie bez powodu została przypasowana do Leda Atomica. To utwór faktycznie o miłości, ale cygańskiej, między kobietą a mężczyzną. Mówi o śmierci dziewczyny, która prawdopodobnie była w ciąży, a kochanek, gdy przybywa do jej domu prosząc jej ojca o rękę, odnajduje razem z nim zwłoki ukochanej utopione w wodzie.
         - Tyle tekstu o topielcu? – Zdziwił się Potter, przekładając kartki w książce w poszukiwaniu końca wiersza.
         - Verde que te quiero verde. Verde viento. Verdes ramas. Ta zieleń nie została wybrana bez powodu – mówiła Juana, nie odrywając wzroku od zesztywniałego Malfoya. – Brudna woda, a w niej glony i muł rzeczny, w tym zginęła dziewczyna z romancy, porastając zielenią będącą wyrazem śmierci w niejednym utworze napisanym przez Lorcę.
         - Zabije nad wodą – stwierdził głucho Draco, czując jak krew uchodzi mu z ciała, a kości razem z mięśniami sztywnieją; nie dopuszczał do siebie myśli, kogo Theodore chciał zamordować tym razem, ale wszystkie fakty mówiły same za siebie, a z czym nie potrafił i nie chciał się pogodzić. Z trudem trzymał się na nogach i tylko spokojny głos Hiszpanki utrzymywał go przy świadomości.
         - Leda Atomica przedstawia nagą kobietę razem z łabędziem. To portret żony Dalego, Gali, którą bardzo kochał i była jego muzą. – Słowa przygniatały go, zwalały na ziemię; nie chciał ich więcej słyszeć, nie chciał widzieć tego, co malował przed nim umysł. Był na to za słaby, a raczej uczucia, które budziły się w nim pod wpływem myśli, że coś może stać się Hermionie z jego winy, były zbyt silne, by mógł je utrzymać. Pobladł, osuwając się na najbliższe krzesło i zwieszając głowę, którą ukrył za przytkniętymi do twarzy dłońmi, a Juana od razu przy nim kucnęła, podobnie Pansy i Harry, choć ten ostatni preferował pozycję stojącą. Nawet on zrozumiał, co Hiszpanka usiłowała im przekazać.
         - Malfoy – zagrzmiał Potter, a Draco spojrzał na niego przerażonym wzrokiem; w szarych oczach dało się dostrzec przede wszystkim wielkie cierpienie, a to był dla niego dowód, jak bardzo arystokracie zależy na Hermionie. – Wybrałeś sobie kiepską muzę, ale jest ona moją przyjaciółką i nie pozwolę jej skrzywdzić. Nie muszę ci chyba mówić, że ty też do tego nie dopuścisz.
         - Chodzi o Hermionę? – spytała Pansy, a Juana i Harry przytaknęli jej; kobieta wypuściła głośno powietrze z płuc, siadając na podłodze i wplątując palce między splecione włosy. Po chwili zaczęła kręcić na prawo i lewo głową, mamrocząc coś pod nosem i łapiąc arystokratę za ręce, podnosząc go z krzesła i popychając go na czarnowłosego mężczyznę, który był mocno zaskoczony poczynaniami ukochanej.
         - Ile jeszcze informacji potrzebujesz? – warknęła na arystokratę, wskazując na wyjście z pubu. – Ruszcie z miejsca te niedorobione tyłki i lećcie ją ratować! Wszystko trzeba wam podsuwać pod te zasmarkane nosy, jak małym dzieciom w przedszkolu? Woda, bród, smród, łabędzie, to chyba oczywiste, że chodzi o Tamizę!
         - Lubię, jak jest taka w gorącej wodzie kąpana. – Harry uśmiechnął się głupkowato, szturchając wciąż bladego Draco w łokieć.
         - Przestań się cieszyć, jak małpa dynamitem! – krzyknęła do ukochanego, celując następnie palcem w Malfoya. – A ty, jak już wreszcie dotarło do ciebie, że ją kochasz, i że potrafisz kochać, to zapieprzaj na te mokradła i nie waż się bez niej wracać.
         Kiedy podjęli decyzję o wyjściu, a przede wszystkim, kiedy teleportowali się nad rzekę, nie miał bladego pojęcia. Serce biło mu zdecydowanie za szybko, nie mógł złapać oddechu, czuł, że dusi się smrodem wydobywającym się z pobliskich ścieków, kaszlał i ledwo mógł podnieść się z ziemi, a raczej błota, w którym wylądował razem z Potterem. Kiedy w końcu się uspokoił, rozejrzał się po okolicy, nie mogąc skojarzyć miejsca, w które się przenieśli; widział jedynie z oddali Tower Bridge oświetlony lampami, reszta pozostała niezidentyfikowana.
         - Gdzie jesteśmy? – spytał Harry’ego, który rozglądał się wokół siebie, nasłuchując pisku szczurów, których aż roiło się nad wodami Londynu, szczególnie w miejscach, w które sporadycznie zaglądała miejscowa ludność.
         - Geograficznie na półkuli północnej. Społecznie na marginesie, a opisowo przy oczyszczalni ścieków – odparł, podając mu rękę, którą blondyn chwycił, by wstać w końcu z bagna, w którym klęczał. – Jeśli zależy mu na odludnym miejscu, to jest to najlepsza lokalizacja. I patrz! Są nasze łabądki!
         Wskazał na stado białych ptaków sunących po wodzie, w której odbijało się światło księżyca. Było tak, jak w romancy Lorci i obrazie Dalego - Verde que te quiero verde. Verde viento. Verdes ramas.

21 komentarzy:

  1. Uwielbiam to opowiadanie. Ostatni komentarz zamieściłam pod rozdziałem pierwszym, ale wiedz, że nadal jestem nim zachwycona, przede wszystkim ogólną koncepcją na nie oraz powiązaniem opowiadania z sonetami Lorci.
    Czekam z niecierpliwością na ostatni dzień tego koszmarnego roku.

    Powodzenia z pracą licencjacką :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fenomenalna scena Harrego i Draco w sali treningowej. Postawa Chłopca który przeżył po informacji, że jego przyjaciel nie żyje... dech zapiera. Byłam ogromnie wzruszona jego próbą udawania, że wszystko jest OK. To tak idealnie pasuje do jego postaci w tym opowiadaniu. To jak nie chciał zostawić Draco samego na pastwę Rudego. Uwielbiam tę postać. Bawi mnie, wzrusza, momentami przeraża, ale sposób w jaki broni swoich przyjaciół jest jedyny w swoim rodzaju. Kłaniam się za tę scenę po samą ziemię.
    Wiele rzeczy wyjaśniło się w tym rozdziale choć przyznam szczerze, że nadal nie bardzo rozumiem przyczyn takiego zachowania Notta. Kocha go, czy nienawidzi? A może jedno i drugie? Pewnie dowiem się wkrótce :)
    Przyznam, że dopiero dziś, przez Twoje opowiadanie obejrzałam obrazy Salvadore z zupełnie innej perspektywy... i są genialne... niesamowicie poruszające. A przez to Twoje opowiadanie nabrało dla mnie zupełnie nowej wartości. Jesteś niesamowita, wiesz? :)
    Pozdrawiam serdecznie, s.

    Ps. Pod poprzednim rozdziałem, kilkakrotnie próbowałam zostawić ślad, ale z niewiadomych mi przyczyn ciągle mnie wyrzucało. Chciałam spróbować innym razem ale przyznaje bez bicia, jak to często bywa, wyleciało mi pózniej z głowy. Błagam o wybaczenie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma czego wybaczać, poza tym odbiera mi się moją szaloną interpretację odnośnie do tak małego odzewu, a trochę jednak za mną łaziła ;) Każdemu może wylecieć z głowy, poza tym po jakimś czasie zapomina się, o czym był rozdział, ciężko ubrać odczucia w słowa, to zupełnie normalne i nie ma o co się obrażać. Zresztą nigdy tego nie robię.

      Pozdrawiam i do zobaczenia pod koniec roku :)

      Usuń
  3. Fakt, nie komentuję zbyt często, a nawet jeżeli już to robię to zwykle ukrywam się pod nazwą anonima. Trochę szybsza opcja (nie do końca ogarniam te konta na blogerze, linki itp. Jeśli nie wiesz o co mi chodzi to naprawdę oznacza to, że niczego nie rozumiem) i zawsze można podpisać się na końcu, czego i tak w sumie nie robię. Wybacz.
    Dlaczego tak rzadko komentuję? Z wielu powodów: braku czasu, pomysłu oraz pewności siebie. Tak, pewności siebie. Wiele osób komentuje w sposób bardzo dojrzały, zwracają uwagę na pewne aspekty i w ciekawy sposób rozpisują się na ich temat. I przez to zawsze czuję się trochę gorzej, bo moim wpisom daleko do takich wywodów.
    Ale raz się żyje, dlatego przemogłam swoją niechęć i co nieco napiszę.
    Na początek, bardzo wzruszyła mnie reakcja Harry'ego na śmierć Rona. Moment, w którym po raz pierwszy wspomina swojego przyjaciela zaraz po przebudzeniu, naprawdę ugodził mnie w serce. Jego chęć zemsty jest w stu procentach zrozumiała i mam nadzieję, że uda mu się dokonać tego aktu na Fede. Chociaż tylko ty wiesz, kto zada ten śmiertelny cios albo ruch różdżką.
    Swoją drogą interesujący pomysł z obrazami Dali oraz sonetami Lorci. Widać, że jego twórczość naprawdę wywarła na ciebie ogromny wpływ, co wspaniale wykorzystałaś w tym opowiadaniu.
    Tak tylko wspomnę, że ten ciekawy sposób dokonania zbrodni bardzo kojarzy mi się z Sherlockiem. Nie czytałam żadnych kryminałów, poza paroma opowiadaniami ser Arthura Conan Doyle'a, dlatego wybacz, że wspominam akurat jego. Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę, ale kiedyś chyba wspominałaś, że jesteś jego fanką (Sherlocka Holmesa). Ja jak na razie zakochałam się w serialu (dopiero co skończyłam) i filmach, ale dalsza część wielkiego tomiszcza ze wszystkimi przygodami Pana Holmesa i Johna Watsona, nadal przede mną.
    Powracając na chwilę do rozdziału, to przez jedną, króciutką chwilę myślałam, że Hermiona już dawno nie żyje i nawet się z tego ucieszyłam. Wiem, jestem okropna, ale ostatnio gustuję w smutnych zakończeniach.
    Och i z jednej strony smuci mnie koniec tego opowiadania, a z drugiej nie mogę się doczekać powrotu na stare śmieci. Wiesz, stęskniłam się za Blaisem. To nie tak, że ten jest zły, po prostu gadatliwy Zabini jest lepszy niż ten martwy.
    Już chyba kończę tę wypowiedź, ale chcę ci jeszcze życzyć weny. Tym razem nie do napisania rozdziału, ale pracy licencjackiej. Na pewno ci się uda. Powodzenia <3


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie pisanie komentarzy nie jest obowiązkowe i powiem szczerze, że zachowanie autorów w stylu: jak nie będzie co najmniej pięćdziesięciu komentarzy, to nie będzie nowego rozdziału!, dla mnie jest brakiem szacunku i, nie oszukujmy się, dziecinności. To nie jest wymóg, wyrażenie swojego zdania powinno być przede wszystkim przyjemnością, z której wartości może czerpać zarówno strona komentująca, jak i czytająca. A ukrywanie się pod "anonimem? To wygodna opcja, nie widzę w niej nic złego, chyba że zaczynam jakąś dłuższą wymianę zdań, wtedy chociaż litera byłaby przydatna. Ale generalnie nic mi do tego. Zwłaszcza, że najczęściej osoby anonimowe mają najwięcej do powiedzenia i dużo mogę z ich opinii wynieść.

      Zawsze miło jest wysłuchać osoby, która patrzy na pracę autora z różnych punktów widzenia, zarówno negatywnego, jak i pozytywnego, ponieważ dzięki takiej opinii łatwiej jest dostrzec błędy w rozdziale i na przyszłość ich nie popełniać. Ja nie oczekuję, że każdy komentarz będzie dojrzały, jak napisałaś, i będzie zasługiwał na miano rozprawy filozoficznej. Ludzie są różni i tym samym mają różne zdania, wyrażane w sposób, który najbardziej im odpowiada. Jedni odwołują się do całego rozdziału, inni skupiają się na wybranym fragmencie, bo na przykład utkwił im w pamięci, gdyż był wyjątkowo zasługujący na pochwałę, albo pojawiło się w nim coś, z czym się nie zgadzają i chcą tę opinię zaznaczyć. Ewentualnie są tacy, co piszą "super, dawaj następny!", i ich też trzeba szanować. Summa summarum, nie ma czego się bać, wstydzić, zadręczać, nie wszyscy są krasomówcami, nie każdy posiada wiedzę językową, jak profesor Miodek. Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz, a według mnie piszesz bardzo logicznie i zwięźle, skupiasz się na tym, co osobiście chcę, by zostało zauważone. Także głowa do góry i więcej wiary w siebie, bo z dojrzałością nikt się jeszcze nie urodził, ją się nabywa z wiekiem ;)

      Ja Lorcę kocham na zabój od pierwszego roku studiów. Z Dalim miałam więcej styczności, ale jednak Federico wygrywa z nim w przedbiegach. Mój licencjat, tak swoją drogą, również poświęcony jest twórczości Lorci, jednak z zupełnie innej perspektywy. Sonety po prosu wyjątkowo utkwiły mi w pamięci i postanowiłam tę wiedzę jakoś wykorzystać. Cieszę się, że pomysł na opowiadanie z wykorzystaniem malarstwa i poezji przypadł Ci do gustu :)

      Sherlocka czytano mi do poduszki, więc od dzieciaka jestem jego fanką. Dziękuję za skojarzenie mojego pomysłu z opowiadaniami Doyle'a, choć jeszcze mi do jego umiejętności daleko. Wracając do najwybitniejszego detektywa, polecam nie tylko serial, choć czwarty sezon mocno mnie zawiódł, ale przede wszystkim wszystkie jego przygody. Czasami wracam do nich, jak mam czas, i zawsze są dla mnie tak samo fascynujące, jak były kilkanaście lat temu.

      Hermiona...nie, ona nadal żyje i będzie żyć nawet po ostatnim rozdziale i pojawi się oczywiście w epilogu. Choć zdaję sobie sprawę, że gdyby ona zginęła, nikt specjalnie by się tym nie przejął, jak w przypadku śmierci Rona ;)

      Wszelkie wsparcie bardzo mi się przyda w pisaniu licencjatu, gdyż muszę w przyszłym tygodniu wysłać do promotorki wstęp, a jestem z nim w lesie. Za wcześnie mi się wyrwało podczas prezentacji tematu, że jest już praktycznie napisany i teraz masz babo placek.

      Również pozdrawiam i do zobaczenia :)

      Usuń
    2. Tak na marginesie, coś mi się przypomniało, jeśli chodzi o Sherlocka:
      Sherlock Holmes wybrał się z doktorem Watsonem na biwak do lasu. W pewnym momencie w nocy Holmes budzi Watsona i pyta:
      - Drogi Watsonie, czy śpisz?
      - Nie...
      - A co widzisz nad sobą, drogi Watsonie?
      - Widzę miliony gwiazd, drogi Sherlocku.
      - I co ci to mówi, drogi Watsonie?
      - Zależy jak na to spojrzeć. Z astronomicznego punktu widzenia mówi mi to, że są miliony galaktyk z miliardami gwiazd. Z astrologicznego punktu widzenia powiem, że wchodzimy w znak Byka. Z meteorologicznego punktu widzenia mówi mi to, że jest szansa na dobrą pogodę jutro. A cóż tobie to mówi, drogi Sherlocku?
      - Mnie to mówi, drogi Watsonie, że ktoś nam podpieprzył namiot!

      Już nie pamiętam, gdzie to znalazłam, ale wiem, że śmiałam się z tego przez całe seminarium :D

      Usuń
  4. Witam serdecznie,
    Na wstępie chciałam przeprosić, że nie komentuję zbyt często - czasami nie wiem po prostu co napisać. Jedyne co mogę powiedzieć po każdym rozdziale to: "Warto było wyczekiwać końca miesiąca". Uwielbiam Twojego bloga. Nie myślałaś kiedyś nad wydaniem książki?
    Co do rozdziału (jak zresztą do każdego)- duża dawka emocji! Scena, w której Harry próbuje zatuszować swoje cierpienie (smutek). Scena, w której Pansy i Harry znów są razem (radość). Scena, w której poznajemy dalsze plany Notta (strach - mnie byłoby bardzo szkoda Hermiony). Oczywiście dochodzi do tego śmiech (ach ten Harry ;).
    Bardzo zaintrygował mnie wątek z morderstwami Theodora - jaki był właściwie powód??? Cholera, chcę już nowy rok a z nim rozdział!
    Bardzo mi przykro z powodu Twojego obecnego stanu psychicznego - zdaję sobie sprawę jakie może być to ciężkie :(. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze!!!
    Bardzo się cieszę również z kontynuacji tamtego opowiadania, chociaż ten mroczny klimat mnie mocno wciągnął.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo pogody ducha!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo poruszające, mam wrażenie, dla wszystkich stały się słowa, które napisałaś na początku rozdziału.
    Muszę powiedzieć, że kiedyś obserwowałam wiele blogów Dramione, ale tak jakby pozostali autorzy "zawiedli". Dziękuję Ci z całego serca, że nie odeszłaś, i że mogę z Tobą zostać.
    Wybacz, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału.
    Przyznaję się bez bicia, że trudno mi jest "połknąć" czasem całe Twoje rozdziały na raz. Ale to dobrze.
    Jednak później uznaję, że nie ma sensu komentowanie, bo być może szybciej nadejdzie nowy rozdział, nim skończę aktualny. Tak było i tym razem.
    Przepraszam z całego serduszka - rozdział był na prawdę nieziemski ! <3

    Po poprzednim rozdziale rzeczywiście upłakiwałam Rona. Niby wydawało mi się, że nie przywiązałam się do postaci, a tu BUM i.... autentycznie - ŁZY W OCZACH
    Dlatego połknęłam w pół godzinki ten rozdział i całym sercem się raduję, że chłopcy ratują Herm, no i liczę, oczywiście, że się im to uda.

    Nie wiem czy muszę wspominać o mojej ogromnej miłości do Harry'ego w Twoim opowiadaniu, bo uczyniłaś go naprawdę niesamowitym. Cieszę się, że jeszcze żyje. ;)

    Mocno trzymam kciuki za tą słynną pracę licencjacką, co to nam najlepszą Realistkę pochłania.

    Niezbyt umiem pisać długie i ckliwe komentarze rozczulające się nad rozdziałem bo w mojej głowie każdy nowy rozdział kończy się w zasadzie okrzykiem radości, w zasadzie bez różnicy, kto w nim ginie (no dobra - porusza mnie to, ale wszysscy mi mówią, że nie wolno się zbytnio przywiązywć (; ) i nie wiem czy warto pisać
    "ash nfcure fhsdbnfjnsdkjfnjksndfjkhbsjkdbnfjksnjdn sdjnjfdj sdj sdjfj dcdsjfjsriehfkjnsjfnseirjwrwenrehnkls d jds scjsnjsiefsd s ejdnuewwfjsndjf s fsbywensidnasj ciheyf egs fbtad sidbwd!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!"

    także....
    No!

    kończę już ten chaotyczny monolog...

    jeszcze raz powodzenia i czekam na next

    xoxo
    Lottie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i jeszcze jedna szybka uwaga - jak dla mnie Juana zbyt dużo mówi tu w tym rozdziale w ludzkim języku :)

      Usuń
    2. Też to zauważyłam i zaznaczyłam w kilu słowach ode mnie, jakie zostawiam przed każdym rozdziałem. Jest taka jakaś... za mało jest sobą w tym rozdziale, zbyt mdła i pozbawiona tego, co kochamy w niej najbardziej, czyli tych hiszpańskich wtrąceń, nawet jeśli miałoby to być zwykłe "pues", "o sea", czy "vale". Ale niestety wiem, z czego ów nijakość Juany się wzięła. Posługiwanie się, a raczej rozumienie czasów przeszłych w hiszpańskim na poziomie B2 jest tragedią, nie wspominam o condicionalach czy w ogóle o subjuntivo, gdzie każdy student powie Ci, że to zmora i lepiej nie wymawiać przy nich tego słowa. A już na poziomie C1... kosmos! Mój mózg eksploduje w każdy wtorek i każdą środę, gdy mam zajęcia z gramatyki i słownictwa i wtłaczają mi wiedzę z prawie najwyższego poziomu kompetencji językowej. Prawdopodobnie z tego powodu Juana nie mówi tu nic po hiszpańsku, bo w zeszłym roku bałam się jakiejś gafy, a raczej, że ktoś ją wychwyci i będzie chciał wytłumaczenia, a ja się do tych kwestii kompletnie nie nadaję. Wydaje mi się jednak, że te fragmenty są bardzo widoczne właśnie przez brak hiszpańskiego, a raczej zachowanie Juanity z bieżącego rozdziału odcina się od jej charakteru z poprzednich części, zatem nie można tego zostawić w takiej formie. Poprawię jej wypowiedzi, ale jak znajdę trochę czasu, bo, cóż, praca licencjacka wzywa, a i niejedno kolokwium się w grudniu szykuje, plus inne prace semestralne.

      Dziękuję za wszystkie miłe słowa i do zobaczenia na koniec roku :)

      Usuń
  6. Śledzę, ale przyznam się, że nie czytam :) przy pierwszym rozdziale Zagadek postaowiłam, że przeczytam dopiero jak będzie całość, albo kilka dni przed ostatnim rozdziałem. teraz tylko zaglądam, patrzę jak idą postępy i podczytuje te kilka zdan od Ciebie (tak dziś był mały spojler, ale przeżyje :D a może zanim zacznę czytać to zapomnę :) )

    Jeżeli chodzi o pisanie prac na studiach czy to licencjat, czy magisterka... niestety większość osób tak ma, że ciężko początek zebrać w rozsądną całość. Zobaczysz, później idzie już trochę łatwiej :) a znam osoby, które połowę pracy stworzyły w jedna noc, bo nagle poczuły "to coś" :D

    Pozdrawiam i obiecuję napisać przemyślenia z całości pod ostatnim rozdziałem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko z córką, najmocniej przepraszam, że zespojlerowałam bieżący rozdział. Przyznaję się, że nawet za bardzo o tym nie myślałam i nie wzięłam pod uwagę, że mogą istnieć osoby, które wolą czytać już skończone historie. A tu masz babo placek. Postaram się nie zepsuć zapowiedzi kolejnej części, tak jak zrobiłam to przy tej. Jeszcze raz najmocniej przepraszam :(

      Mam jednak nadzieję, że za bardzo się nie gniewasz, a ja oczywiście będę wyczekiwać Twoich spostrzeżeń i przemyśleń pod epilogiem Zagadek.

      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj.
    Byłam pewna że ta historia jest skończona i że dotrę sobie radośnie do końca nie czekając na żaden rozdział. I w ferworze czytania nawet nie zwróciłam uwagi na daty publikacji. Ponieważ nigdy nie komentuję tego co czytam ( ze względu na to, że docieram na dane strony zbyt późno no i niestety z lenistwa) to mam teraz sporo czasu na wpisanie komentarza w ramach oczekiwania na kolejną część historii.
    Po pierwsze muszę pogratulować wytrwałości. Sama kiedyś próbowałam stworzyć coś z serii HP, ale tak jakoś.... No cóż zabrakło samozaparcia :). Jestem pod wrażeniem długości i jakości Twojej historii oraz tak długiego okresu publikacji. Gratuluję!
    Po drugie cała historia jest tak wciągająca że zamiast pracować i generować większy obrót miesięczny czytam i na bieżąco śledzę losy Twoich bohaterów. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo byłam zaskoczona, że na dalszy ciąg troszkę poczekam :).
    Nie będę się rozpisywać nad całością historii, bo to zrobili już wszyscy komentujący wcześniej :) ja tylko powielać ich zdanie - Twoją historia jest genialna. Osobiście uważam, że gdyby pozmieniać imiona głównych postaci mogłabyś wydać książkę jako swoją autorską! Bo tak naprawdę stworzyła bohaterów od nowa zmieniając ich charaktery, świat też jest inny bo to nie szkoła itp.
    Jednakże jest coś co nie daje mi spokoju. Czytając poprzednią historię konkretnie tą która kończyła się na wywiadzie z Hermioną, odniosłam wrażenie, że ta którą publikujesz na bieżąco, będzie kontynuacją, drugą częścią lub coś w tym stylu. Być może czegoś nie doczytałam bo jestem tu tylko na telefonie i mogę nie mieć dostępu do wszystkich informacji. Albo źle zrozumiałam. Czy możesz podpowiedzieć mi, czy tamto się skończyło i już?
    I ostatnia sprawa: Wiem że ta historia nie dobiegła jeszcze końca, ale cześć informacji mi się zgadza i były ładnie wyjaśnione. Tak nie rozumiem niektórych faktów. Przy śmierci Zabiniego Draco wpisał Hermionie na kartce swoje spostrzeżenia. Między innymi fakt braków krwi na podłodze, mimo mocno okaleczonego ciała. Czy zostawiłaś te informacje tak po prostu w spokoju, czy będzie to istotny szczegół w dalszej części?
    Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. Mam nadzieję, że nie pogniewasz się za pytania. Jeśli te informacje są gdzieś, a ja ślepa przeoczyłam, to proszę wskaż mi chociaż gdzie ich szukać.
    Pozdrawiam
    Tosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, zapomnij o pytaniu odnośnie poprzedniej historii :) doczytałam wstęp raz jeszcze i znalazłam odpowiedź.
      Przepraszam za wszelkie błędy stylistyczne i interpunkcje ale jak już pisałam komentuje tylko z telefonu i nie zawsze wyłapię błędy, a autokorekta jest bezlitosna.

      Usuń
    2. Cześć!
      Tak słowem wstępu, cieszę się, że dotarłaś na mojego bloga, a przede wszystkim, że historia przypadła Ci do gustu i zaciekawiła. Na szczęście to jeszcze nie koniec, przed nami ostatni rozdział i epilog, więc (chyba) jeszcze trochę ze mną zostaniesz ;) A co do lenistwa... luz, mam to samo :D

      Wytrwałość to takie ładne zastępstwo "oślego uporu". Po prostu jestem człowiekiem, który jak coś zaczyna, to za wszelką cenę dociągnie to do końca. Ale nie ukrywam, że oderwanie się trochę od smutnej, studenckiej rzeczywistości jest przyjemne, a blog bardzo mi w tym pomaga.

      Co do samej historii, szczególnie tego stwierdzenia o zamianie imion, powiem tak, nie ukrywam, że chciałabym kiedyś ten tekst przerobić na książkę. Choćby tak dla siebie, niekoniecznie do wydania, żeby kurzyła się w księgarni. Nie czarujmy się, i tak niewiele osób sięgnęłoby po coś takiego. Z mojej perspektywy jest to na tyle ciekawie skonstruowana historia, że gdyby przysiąść do niej na poważnie, to powstałby z tego świetny tekst. Niestety ja takim talentem nie władam i jeśli ją przerobię na bardziej "ludzką", bez tej kropelki magii, która się miejscami pojawia, to zrobię to tylko, żeby zadowolić swego małego egoistę. Ewentualnie dla najbliższych, żeby mieli się z czego pośmiać.

      Wyjaśniam nieścisłości; te zapiski Draco, to były raczej podpowiedzi dla Hermiony, bo sam nie jest aurorem, tak jakby nie może być namacalnych dowodów na to, że brał udział w śledztwach, gdyż zwyczajnie nie ma ku temu uprawnień, a na miejsce morderstwa zaciągnął go Harry; Granger przymknęła na to oko i go nie wyrzuciła, zresztą nie tylko na to. Malfoy zwyczajnie widział więcej, niż jego kuratorka, więc postanowił trochę jej pomóc, a ona sporządzone notatki wykorzystała przy pisaniu protokołu i jakby uporządkowaniu faktów oraz dowodów w śledztwie. Ten rozdział, właśnie przez tę nieścisłość, trochę jest mi kamykiem w bucie, bo wiem, że mogłam to wyraźniej zaznaczyć, jakoś wytłumaczyć. W ostatnim rozdziale również nie pojawiają się wyjaśnienia co do tej kwestii, ale są inne, póki co mogę tylko zapewnić.

      Jak sama robię błędy, to raczej ich nie wypominam w komentarzach, chyba że ktoś o to prosi, ma jakieś pytanie związane z odmianą, czy czymś podobnym. Jestem człowiekiem, mylić się rzecz ludzka ;) Aczkolwiek ostatnio zaczęłam bardzo zwracać uwagę na powszechne "witam" pojawiające się najczęściej na wstępie jakiejś wypowiedzi, a co wyjaśnił mi doktor z gramatyki, swoją drogą straszny pedant językowy; formy "witam" używa się, gdy jesteśmy gospodarzami, czyli zapraszamy kogoś do siebie, w tym znaczeniu ja mogę do wszystkich czytelników pisać "witam", ale oni już nie, bo blog nie jest ich własnością. To tak jakby zapraszali mnie, zachęcali mnie do czytania mojej własnej historii i czuli się jak jej autorzy. Nie wiem, czy jasno wytłumaczyłam, ale ostatnio, jak już wspomniałam, wyjątkowo zwracam na to uwagę. Co nie znaczy, że będę każdemu to wypominać, to raczej uwagi z marginesu ;)

      Również pozdrawiam i mam nadzieję, że zobaczymy się pod koniec grudnia :)

      Usuń
  9. Z pewnością poczekam do końca grudnia :)
    Niestety forma 'witam' z racji zawodu jest na porządku dziennym i obawiam się że ciężko będzie mi się przestawić, chociaż staram się zamieniać to na 'dzień dobry'.
    Myślę, że nie doceniasz swoich umiejętności, gdyby powstała taka książka, byłabym jedną z pierwszych, która kupiłaby co najmniej 4 egzemplarze, bo wiem, że obdarowani byli by w siódmym niebie w trakcie czytania. Niestety osoby które mam na myśli z magią niewiele mają wspólnego, a serię Harry'ego omijają szerokim łukiem :D ale kryminał jak najbardziej by się nadał.
    Gdybyś jednak wydała książkę daj znać :) czyta się Ciebie tak dobrze, że ciężko skupić się na ważnych życiowych sprawach, a jedyne co w przeciągu ostatnich dwóch tygodni udało mi się zrobić, było dotarcie do pracy w jednym kawałku :D stety i niestety uzależniasz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki się tego nie dowiedziałam, większość maili zaczynałam od 'witam', teraz, jak już zgłębiłam tę tajemną wiedzę, prawdę mówiąc, drażni mnie, jak ktoś powyższego zwrotu używa w nieodpowiednim kontekście. Ale językowcy już tak mają, co nie znaczy, że walę ludzi słownikiem po głowie ;) Moim zdaniem ważna jest świadomość błędu i chęć jego poprawy, tyle w zupełności wystarczy, by wyeliminować go w przyszłości.

      Moje umiejętności... Tak, ja nigdy nie potrafię docenić pracy, jaką wykonuję, ale to nie wynika z niskiej samooceny, a z chęci udowodnienia sobie samej, że stać mnie na więcej, że mogę więcej i jeśli tylko się postaram, to uda mi się osiągnąć ten cel. Poprzeczkę zawsze staram się stawiać wyżej, bo inaczej samorealizacja nie miałaby sensu. Także może kiedyś zabraknie mi tych szczebli, po których się wspinam, i stwierdzę, że to jest ten moment, jestem gotowa, by spróbować pokazać innym ludziom swój "talent", i wydam jakąś książkę. Pewnie będzie to jakiś podręcznik do nauki języka, ale od czegoś trzeba zacząć ;)

      Dziękuję jednak za ostatnie zdania. To naprawdę uszczęśliwia, gdy słyszy się, a raczej czyta, że kogoś te moje wypociny interesują i zagłębia się w przedstawiany przeze mnie świat. Tylko nie za bardzo, w miejscu pracy lepiej być obecnym całym ciałem, niż w kawałkach ;)

      Usuń
  10. Niby się wydawało ze ten Potter to taki cham i prostak a jak zawalczył o swojego chyba już nie wroga. Reakcja Harry'ego ze względu na charakter dość przewidywalna, raczej mało który mężczyzna chce się przyznać jak boli strata, a jego boli jeszcze bardziej bo nie pogodzili się tak naprawdę... tak jak przeczytałam w zeszłym rozdziale, Hermiona została porwana ale uswiadomilo to nie wiem na ile Draco czy może bardziej jego otoczenie o uczuciu jakim darzy tę kobietę. Szkoda ze napisałaś w komentarzu ze Hermiona przezyje,tak mialabym chociaz cien niepewności!! Z sonetami i twórczością lorci nigdy nie miałam doczynienia i myślę że na tym etapie życia którym jestem się to nie zmieni ale bardzo mi się podoba ze znalazłaś inspiracje w ambitniejszych dziełach, co nie powiem sprawia że w oczach czytelnika rośniesz jako autorytet :) Dość oczywiste że Teodor atakował wszystkich 'waznych' z punktu widzenia obserwatora dla Draco. Komentarz tak późno bo i czytałam go na raty i mam bardzo dużo zajęc na studiach jak i po prostu jestem padnięta. Życzę Ci dużo weny I nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, zakończone w takim miejscu ze oczekiwanie jeszcze bardziej będzie się dluzyc

    OdpowiedzUsuń
  11. Wierz mi podziwiam cię. Nie spodziewałam się czegoś tak przemyślanego i intrygującego. Zawsze jestem przez ciebie zadziwina.
    Na prawdę świetny wątek z obrazami teraz widać jeszcze lepiej jak jest to wszystko przemyślane i ile czasu temu poświęcasz.
    Brawa 👏💗

    OdpowiedzUsuń
  12. Cóż w moim przypadku mała aktywność jest skutkiem bramu czasu, niestety nie mam czasu na czytanie czy skrupulatne komentowanie ale staram się zawsze jakoś wesprzeć komentarzem nawet krótkim.

    OdpowiedzUsuń