na wstępie zaznaczam, że mam bardzo kiepską kondycję zarówno psychiczną, jak i fizyczną, chociaż żadne choróbsko mnie jeszcze nie rozkłada. Przepraszam was za wszelkie niedociągnięcia, które pojawiają się w rozdziale, ale od października żyję, jak w jakimś cyrku, a wszystko sprowadza się do mojej pracy licencjackiej, która nie daje mi spać po nocach. Nie miałam w ogóle czasu na edycję, ciągle siedzę w przeróżnych artykułach, wymieniam maile i próbuję jakoś napisać wstęp do pracy, ale idzie mi dość opornie, mimo że wszystkie informacje, których potrzebuję, mam podane jak na tacy. Ale pozwólcie, że nie będę się wam za bardzo żalić. Chyba nikt nie chce tego słuchać, nawet ja sama mam już tego biadolenia powyżej uszu.
Powiem, a raczej napiszę teraz coś, co chyba jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło w ciągu całej działalności w blogosferze. I nie bierzcie tego do siebie, to po prostu takie moje luźne przemyślenia. Pod ostatnim rozdziałem znalazły się całe trzy komentarze, dość mało, jak tak się przyjrzeć na pozostałe wpisy. Ponieważ siedzę ostatnio w interpretacji wielu utworów, mój umysł wynalazł również wyjaśnienie dla waszej małej aktywności. Zginął Ron - ulubieniec wielu, choć mówiłam, żeby się nie przywiązywać do bohaterów i się z nimi nie utożsamiać - więc w ten sposób postanowiliście wyrazić swój smutek po jego stracie. Można pokusić się o interpretację, że była to wasza żałoba, a przynajmniej ja do takich wniosków doszłam. Nikogo oczywiście nie winię, to nawet ciekawe, że doszło do takiej sytuacji i pozwoliło mi się zastanowić nad wieloma aspektami ostatniego rozdziału; może był tak wybitnie zły, że większość z was nie chciała mnie dołować i nie napisała niczego od siebie, w końcu różnie to bywa. Lub jesteście tak samo zajęci, jak ja, i też nie macie zbyt wiele czasu na czytanie. Postawiłam jednak na inną interpretację, która z rzeczywistością ma prawdopodobnie guzik wspólnego, ale przynajmniej dała mi jakąś satysfakcję z analizowania waszego małego odzewu. To tylko spostrzeżenia, którymi chciałam się podzielić, czasem umysł mnie ponosi na tych studiach ;)
Co to bieżącego rozdziału, trochę jest tu chaotycznie, szczególnie na początku. Później wszystko gładko leci dalej. Chociaż Juana jest tutaj jakaś taka mało hiszpańska. Nie wiem, może tylko ja to tak odbieram, szczególnie fragmenty z moim ulubieńcem są takie trochę "meh". Zaznaczam również, że jest to przedostatni rozdział Zagadek, przed nami jeszcze jeden i epilog. Później, ale naprawdę później, wrócimy do ulubionej pary w klasycznym wydaniu, które znacie z poprzedniego opowiadania. Ktoś się cieszy? Bo mam nadzieję, że tak, ja się osobiście nie mogę doczekać. Ale do tego jeszcze szmat czasu.
Informacje odnośnie do kolejnego rozdziału znajdziecie oczywiście w odpowiedniej zakładce.
Zmykam do moich zadań na bieżący tydzień na studia, bo trochę ich przed sobą mam, a was zostawiam z rozdziałem dziesiątym i zalążkiem hiszpańskiej poezji. Teraz poznacie, z czym ja muszę się borykać na co dzień, ale w znacznie większych ilościach ;)
Realistka
~
Pomiędzy wyznań miłosnych tysiącem,
wiatr
gwiezdny drżenie roślin nam rozwiewa,
gąszcz
anemonów wznosząc w swych powiewach,
i
ciemnym jękiem brzmią roku miesiące.
Tobie
oddaję pejzaż mojej rany:
zmąć
w nim potoki, łam trzciny i kwiecie,
i
miód wypijaj krwi świeżo przelanej.
Lecz
prędzej! Niech nas uścisk mocno splecie!
Z
duszą wyżartą, z bólem warg spękanych,
trwajmy,
aż przyjdzie czas, który nas zgniecie.
Rozdział 10
Tacy sami
Tacy sami
†††
-
Witamy wśród żywych, panie Potter. – Usłyszał dźwięczny głos niedaleko głowy,
właściwie to wydawało mu się, że rozbrzmiewa w całym pomieszczeniu, w którym
się znajdował, ale miał tak ograniczone ruchy, że prócz białego i obdrapanego
sufitu nie był w stanie dostrzec nic więcej. Dopiero po chwili ujrzał anielską
twarz Juany pochylającej się nad nim i zaglądającej dziwnym przyrządem do oczu,
który na moment go oślepił, lecz po kilkunastu mrugnięciach z powrotem wrócił
do normy. Usiłował się podnieść, ale miał tak zesztywniałe mięśnie, że prócz
obracania głową, co również sprawiało mu ból, nie mógł zrobić nic ponad to,
nawet podrapać się po nosie, a swędział go niemiłosiernie. Ciut zamglonym
wzrokiem przemknął po pomieszczeniu, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu
pozycja, rejestrując, że znajduje się w szpitalu. Z jakiego powodu się w nim
znalazł, tego nie był w stanie sobie przypomnieć.
-
W porządku, ale pewnie będą mu kazali zostać jeszcze trochę na obserwacji. –
Hiszpanka do kogoś mówiła, przestawiając jakieś szklane pojemniki na stoliczku
przy łóżku, jednak Harry mógł to tylko usłyszeć; poza lekko wypiętymi i
przyobleczonymi w mocno obciskające spodnie pośladkami Juany, nie widział zbyt
wiele. Nie to, że jakoś mu to przeszkadzało, ale chyba wolałby jednak mówić do
jej przepięknej twarzy, choć właściwie pupa była równie zachęcająca.
Z
olbrzymim trudem chwycił się bocznej barierki łóżka i przewalił na lewy bok, od
razu lądując na poduszki, w które zaczął sapać z wysiłku, a przecież tylko
udało mu się przewrócić. Teraz dopiero poczuł rwący ból w klatce piersiowej,
kręgosłupie, nogach… właściwie to we wszystkim, a każda próba poruszenia
zdrętwiałymi kończynami wywoływała denerwujące i równie bolesne mrowienie,
rozlewające się po wysztywnionych mięśniach.
-
¡Dios mío! – Poczuł mocny uścisk na ramieniu, które z powrotem przetoczyło go
do pozycji leżącej, ale prawda była taka, że miał już dość bezmyślnego
wegetowania na poduszkach. Może gdyby miał obok siebie jakąś cudowną kobietę,
najlepiej w stroju biblijnej Ewy, to byłby w stanie się przemóc, ale prócz
Juany, która bardzo skutecznie umiała oprzeć się jego urokowi osobistemu, w
sali nie było nikogo więcej. A przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie
zobaczył siedzącej po drugiej stronie łóżka Pansy, posyłającej mu ciepłe
spojrzenia i delikatny uśmiech, a w oczach kręciły jej się łzy, choć ślepy, bo
pozbawiony okularów i soczewek Harry, mógł co najwyżej zobaczyć jej kontur.
-
Parkinson? – Jak przez mgłę dostrzegł, że dziewczyna kiwa do niego nieporadnie
głową, ale tyle mu w zupełności wystarczało. Wyciągnął do niej rękę, a raczej
udało mu się przewrócić dłoń w jej kierunku. Chwilę potem poczuł na niej
lodowate palce splatające się z jego własnymi i ściskające mocno, tak że rozszedł
się po nich nieprzyjemny ból, ale nie miał on większego znaczenia, gdyż zaczął
sobie przypominać, ile szczęśliwych chwil przeżył z tą wspaniałą kobietą.
Uśmiechnął się do niej, próbując się podnieść, ale szło mu to dość opornie,
więc w końcu zrezygnowany opadł na poduszki, dysząc ciężko i głośno, ale nie
puścił dłoni Pansy.
-
Chodź tu do mnie – wysapał, a kobieta od razu obok niego usiadła, tuląc się do
zabandażowanej piersi ukochanego, a Harry objął ją nieporadnie w talii,
przyciskając do siebie mocniej. Przynajmniej na tyle wystarczyło mu siły.
-
Bałam się, że już się nie obudzisz – wychlipała, a mężczyzna zaśmiał się cicho,
gdyż na więcej nie pozwolił mu ból w płucach. Kątem oka dostrzegł opierającą
się o ścianę Juanitę ze splecionymi na piersiach rękami, która przypatrywała im
się spod ronda wielkiego kapelusza, puszczając do niego oczko i uśmiechając
radośnie. Jakoś tak czuł, że Hiszpanka miała duży udział w jego relacji z Pan i
nie umiał jej za to nie dziękować. Bardzo dobrze pamiętał, że pokłócili się ze
sobą i ich drogi praktycznie się rozeszły, ale skłamałby, gdyby powiedział, że
nie tęsknił za czarnowłosą kobietą. Teraz poczuł, jak mocno mu jej brakowało,
tuląc ją do piersi, wdychając jej zapach, wszystko to było intensywniejsze, niż
wcześniej. Przeszłość już nie miała dla niego znaczenia i wybaczył jej
wszystko, sobie zresztą również, nim zdążył się nad tym dobrze zastanowić. Bo
po prostu nie miał nad czym, zrozumiał to, gdy tylko znów poczuł ją przy sobie.
-
Złego diabli nie biorą – odpowiedział, starając się zabrzmieć jak najbardziej
radośnie, ale przeszkadzała mu w tym chrypa męcząca gardło, a także i suchość w
ustach, którą postanowił szybko zneutralizować, wpijając się w wargi kobiety i
całując ją do utraty tchu; były tak miękkie, że momentalnie zapragnął znaleźć
się z nią sam na sam i naznaczyć śliną znacznie więcej, aniżeli słodkie i
upajające usta.
-
Harry – wysapała między urywanymi oddechami, trzymając go mocno za koszulę od
pidżamy; mężczyzna pojękiwał od czasu do czasu, ściskając ją za biodra z całych
sił. – Harry, przepraszam, bardzo cię przepraszam.
-
Uhuhuhu – wymruczał głośno z mocno zamkniętymi oczami, nieporadnie wiercąc się
pod kobietą – hu, ha, tak, tak, też przepraszam, ale…
-
Nie chciałam, żeby to się tak potoczyło – łkała Pansy, wtulając się w niego
jeszcze mocniej, aż niespodziewanie krzyknął, rozdziawiając szeroko usta i
raptownie podnosząc się do pozycji siedzącej, przez co bolało go jeszcze
mocniej i nawet stojąca przy ścianie Juana zaniepokoiła się jego dziwacznymi
okrzykami, przypominającymi wrzaski godowe pawianów.
-
Aaa, yhym, tak, ale skarbie, różyczko, słoneczko moje najcudowniejsze, czy
mogłabyś… aaa… - stękał, starając się ściągnąć Pan z kolan, ale szło mu to tak
nieporadnie, że jedynie przeniósł ją w miejsca, w których cierpiał najbardziej,
między innymi na udo, które rwało niemiłosiernie nawet przy najlżejszym ruchu,
a co dopiero, gdy posadził na nim kobietę.
-
Chcesz wody? – spytała rozpaczliwie Pansy, nie wiedząc, co się właściwie dzieje
i czemu Harry tak bardzo się wierci, a nawet krzyczy. – Jakąś tabletkę? Co się
dzieje?
Potter
pokręcił przecząco głową, wydając z siebie jeszcze kilka okrzyków, aż panna
Parkinson zerwała się z niego i podbiegła do Juanity grzebiącej w olbrzymiej
torbie, którą ze sobą przyniosła, jednak nim zdążyła poprosić ją o pomoc, po
sali rozszedł się głośny jęk ulgi, a Harry zatopił się z powrotem w poduszkach,
oddychając z wyraźną ulgą.
-
Czy możesz zejść, bo cholernie mnie wszystko napieprza – wydukał z rozmarzonym
wzrokiem, a dziewczynie na ten widok kamień spadł z serca. Z trudem udało jej
się powstrzymać przed rzuceniem się na niego, żeby znów się do niego przytulić.
– Ale nawet z tym słodkim ciężarem kocham cię najmocniej na świecie.
Patrzyła
na niego kompletnie rozklejona z towarzyszących jej emocji. Już praktycznie
płakała, ale zdawała się tego w ogóle nie rejestrować. Ze złożonymi i
przytkniętymi do ust dłońmi spoglądała na niego z taką miłością, że nawet
Juanie zakręciła się pojedyncza łza w oku. Nie żałowała, że zdecydowała się
zaufać sercu, nie żałowała, że posłuchała Juanity, bo gdyby nie to wszystko,
teraz nie byłaby tak szczęśliwa. Wystarczająco długo zwlekała z przyjściem do
szpitala, myślała cały czas o jej relacji z Harrym, bo może i jest wyjątkowo
nieokrzesany, może i ma tylko jedno w głowie, ale to właśnie przy nim czuje się
sobą, tylko z nim może się śmiać i płakać, mówić mu o swoich problemach, nie
boi się prosić go o nic, bo wie, że zrobi dla niej wszystko. Z początku bała
się, że to jedynie chwilowe zauroczenie, ale im częściej się z nim spotykała,
im więcej rozmawiali i poznawali się na nowo, tym mocniej uświadomiła sobie po
rozstaniu, że naprawdę się w nim zakochała i chce trwać u jego boku. Dostała
szansę od życia i nie zmarnuje jej kolejny raz.
-
Rzuciłbym cię najchętniej na to łóżko i kochał przez następne miesiące, ale
chyba jeszcze nie ozdrowiałem całkowicie. – Pan zaśmiała się przez łzy i
usiadła na brzegu posłania, delikatnie odgarniając mu włosy z czoła. Juana
westchnęła za to przeciągle, zabierając sporych rozmiarów torbę i podchodząc do
zakochanych, którzy już świata za sobą nie widzieli. Jednej strony bardzo się cieszyła, bo
należało im się to szczęście, za którym oboje długo gonili, ale z drugiej miała
w głowie depresyjne myśli o śmierci rudego przyjaciela Pottera; ta strata z
pewnością zaboli go po stokroć bardziej, niż niewyleczone do końca obrażenia po
napaści, ale jeszcze przyszedł czas, żeby mu o tym mówić.
Pogładziła
Pansy po głowie i uśmiechnęła się do nich promiennie. Chciała jak najszybciej
wyjść, by mogli zostać trochę sami i nacieszyć się sobą po wielu tygodniach
rozłąki, ale też dlatego, że nie zniosłaby dłużej ciężkiej prawdy uwierającej
ją w sercu, a której jeszcze nie chciała odsłaniać mężczyźnie. Na wszystko
bowiem jest czas, nawet na smutki, choć bardzo dotkliwe.
-
Pilnuj go, żeby się nie przemęczał – rzuciła na odchodne, kierując się ku
wyjściu z sali szpitalnej.
-
Z taką koordynacją ruchową nie mam jak się z nią przemęczyć – odparł Harry,
szczerząc się do Hiszpanki wesoło i mrugając do niej znacząco. Juana pokręciła
z dezaprobatą głową, zatrzymując się na chwilę w drzwiach.
-
Wracaj szybko do zdrowia.
-
Hej! – krzyknął do niej uradowany – to samo mówił Ron! Pamiętam go, jak tu
przychodził!
Juana
zamarła z wyjściu, podobnie zresztą Pansy, ale szczęśliwy Potter zdawał się
tego w ogóle nie zauważać. Kobiety spoglądały na siebie znacząco, chcąc zwalić
jedna na drugą odpowiedzialność przekazania mężczyźnie tragicznych wiadomości.
Nigdy bowiem nie jest łatwo mówić o śmierci, szczególnie tak bliskiej osoby,
jaką jest przyjaciel. I choć obaj się ze sobą bardzo kłócili i długo nie mogli
dojść do porozumienia, to dalej łączyła ich silna więź i nie chcieli spisywać
jej na straty. Ron udowodnił to martwiąc się o Harry’ego i odwiedzając go codziennie
w szpitalu, ten drugi nie będzie już miał możliwości opowiedzenia, jak bardzo
mu na nim zależy, a co ważniejsze, że wciąż jest jego najlepszym przyjacielem.
Ta świadomość była jeszcze dotkliwsza, gdy patrzyło się na szczęśliwego
Pottera, ale też nie można było odmawiać mu prawa do poznania prawdy. I Juana,
starsza i jednocześnie bardziej doświadczona życiem, rozumiała to wyjątkowo
dobrze.
Poprawiając
zsuwającą się z ramienia torbę wróciła z powrotem do pomieszczenia i usiadła na
krześle obok łóżka mężczyzny, ostatni raz zastanawiając się, jak powinna mu o
tym wszystkim powiedzieć. Harry troszkę zdziwił się, gdy Pansy wzięła go za
rękę, a jak do tej pory wesoła Juana nagle bardzo posmutniała. Ostatni raz
widział ją tak przybitą na pogrzebie Kingsleya, a to nie wróżyło niczego
dobrego. I jak się później okazało, tym razem przeczucie go nie myliło.
†††
Łuna
niebieskiego światła poruszająca się z prędkością wystrzelonego pocisku gnała
wprost na niego; przez sekundę pojawiła się w nim myśl, żeby się przed nią nie
bronić, nie uciekać od niej, ale ręka samowolnie zablokowała zaklęcie, które
wchłonęła silna tarcza wydobywająca się z uniesionej różdżki. Draco spojrzał na
szybko oddychającą dziewczynę ledwie stojącą na nogach zaledwie kilka metrów od
niego; przy tak nikłej odległości powinna spokojnie ugodzić go czarem, a jednak
nie dała rady. Co prawda należało jej oddać, że miała doskonały refleks i była
bardzo zwinna, ale szybkość nie szła w parze z różdżką, która funkcjonowała
wyjątkowo opornie, jakby stawiała się właścicielce. Zdjął tarczę i z uniesioną
w górę ręką, którą dawał jej znak, że zadanie dobiegło końca, podszedł do niej,
a dziewczyna od razu się wyprostowała.
-
Ma pani źle dobraną różdżkę – odezwał się do niej, wyciągając dłoń, aby
wręczyła mu magiczny przedmiot. Zrobiła to niechętnie, o czym świadczyły wydęte
z niezadowolenia usta i lekka zmarszczka na spoconym czole. Bądź co bądź,
trochę się nabiegała, gdy Draco po prostu stał w bezruchu, ze znudzeniem i
niebywałą nonszalancją odpierając jej ataki.
-
Mam ją od pierwszej klasy Hogwartu – odparła naburmuszona, splatając ręce na
piersiach, a mężczyzna spojrzał na nią kątem oka, obracając w palcach czarny
trzonek, wyjątkowo rzadki, przez co nabrał jeszcze większych podejrzeń co do
kryteriów, jakimi kierowała się dziewczyna przy testowaniu broni.
-
Heban, dość sztywna. Rdzeń?
-
Szpon hipogryfa – powiedziała z mniejszą pewnością siebie, co Malfoy odebrał
trochę jako zawiść, że różdżka nie ma jakiejś rzadkiej bazy, którą można się
dookoła chwalić. – Dwanaście i pół cala.
Oddał
jej przedmiot, a ta od razu schowała go w tylnej kieszeni spodni, ocierając
drugą ręką pot z czoła.
-
Oblałam? – Głos trząsł się odrobinę, ale nie robiło to na nim szczególnego
wrażenia. To po prostu kolejny niedouczony dzieciak, któremu potrzeba jeszcze
kilka tygodni intensywnej praktyki. Dopiero po chwili poczuł się niekomfortowo,
gdy spojrzał na jej umęczoną twarz i dostrzegł głębokie rozżalenie w
przygaszonych oczach, które prześladowało go już kilka nocy z rzędu, jednak u
zupełnie innej właścicielki.
-
Proszę wskazać moją dominującą rękę – polecił jej, a ona zmarszczyła lekko
brwi, gdy usłyszała, co ma zrobić.
-
Pana? – Przytaknął jej głową, a dziewczyna po dobrej minucie przyglądania się
dłoniom arystokraty pokazała na lewą, zaś Draco uniósł ją na wysokość twarzy.
-
Dlaczego lewa? – zapytał, mimo że już dawno znał odpowiedź. Chciał po prostu
odwrócić swoja uwagę od przygnębiających myśli wałęsających mu się po głowie,
po tym jak kolejny raz pokłócił się z Hermioną. Tylko teraz miał czego żałować
i wiedział, jak wiele zaprzepaścił, a co gorsza, nie uda mu się już tego
odbudować.
Dziewczyna
milczała, przez co rozdrażniła odrobinę arystokratę. Nie po to udziela jej
krótkiego wykładu z teorii współpracy z różdżką, by stała przed nim jak słup
soli, a jemu obraz zawiedzionej i nieszczęśliwej Granger pojawiał się przed
oczami.
-
Do rzucania zaklęć najczęściej używa się ręki dominującej, co nie znaczy, że
drugiej nie można równie dobrze wytrenować – zwrócił się do niej, a ta
przytaknęła mu zmieszana głową. – Jest pani praworęczna i z tejże ręki korzysta
pani w trakcie posługiwania się różdżką, jednakże ona nie nadąża za pani
formułami i prędkością.
-
Spowalnia mnie? – spytała, spoglądając na niego z dużo większą łagodnością, niż
na początku, gdy wstrzymał jej egzamin.
-
Proszę opisać proces rozpoznawania ręki dominującej. – Zgrabnie ominął pytanie,
nie chcąc niepotrzebnie dołować dodatkowo kandydatki, ponieważ i tak nie
zaliczyła egzaminu. Chciał jej tylko pokazać, że musi więcej pracować z
różdżką, wtedy za kilka tygodni będzie mogła podejść do testu jeszcze raz i z
większym prawdopodobieństwem zaliczenia.
-
Nie ma tego w podręcznikach – odrzekła, z niezrozumieniem lustrując mężczyznę,
który zacisnął mocniej szczękę. Momentalnie pożałował, że tym razem chciał
pomóc dzieciakowi, który, jak każdy inny, zasłania się wiedzą papierową.
-
Jak wszystkiego, czego znajomości wymagam na egzaminie – odparł cynicznie,
patrząc na dziewczynę nieco rozdrażniony, ale szybko mu przeszło, gdy drzwi do
salki otworzyły się z impetem, a wtargnął przez nie nie kto inny, jak ledwo
poskładany do kupy Potter, kuśtykający w jego kierunku i wspierający się na
medycznej kuli.
-
Malfoy! Zrób mi testa i wracam do roboty! Nie ma co czekać! – darł się od
progu, potykając się co rusz o metalową podpórkę, tak że kilka razy prawie
runął jak kłoda na podłogę, ale w ostatnim momencie zatrzymał się na Draconie,
uwieszając mu się na barkach, dysząc ciężko i odrzucając kulę w kąt, a raczej
sama mu wypadła, uderzając z hukiem o wysłużone panele.
-
Potter? – wydukał zdziwiony arystokrata, wciąż nie dowierzając, że Harry został
już wypuszczony ze szpitala. Choć bardziej prawdopodobne było, że po prostu z
niego zwiał; to lepiej pasowało do jego ograniczonej umysłowo osoby, niż
grzeczne czekanie na wypis.
-
C’est moi! We własnej osobie! – wykrzyczał mu do ucha, na co Malfoy skrzywił
się odrobinę i odsunął go od siebie, jednocześnie pilnując by auror utrzymał
pion i nie legł na deski, jak worek ziemniaków, a w jego stanie było to
wyjątkowo możliwe.
Harry
zakuśtykał kilka razy, po czym wsparł ręce na biodrach, rozstawiając nieco
szerzej nogi i szczerząc się szeroko do blondyna, który mógł powiedzieć o
uśmiechu wszystko, ale z pewnością nie to, że był szczery. Potter posiada
bardzo rzadki dar, który objawia się przez uwypuklanie silnych emocji bardzo
mocno na twarzy; pod tym względem nigdy nie potrafił i wciąż nie potrafi
kłamać, a wszelkie agresywne ruchy czy bardziej ospałe, jedynie utwierdzają
obserwatora w przekonaniu, że coś z nim jest nie tak, pomijając oczywiste
zaburzenia psychologiczne w postaci licznych dewiacji seksualnych. Nie inaczej
było i tym razem.
-
Jestem w trakcie egzaminu – zwrócił się cicho do Harry’ego, dyskretnie
wskazując mu na skołowaną dziewczynę, która nie wiedziała, czy poproszą ją o
wyjście, czy też sama powinna się domyśleć, że powinna jak najszybciej zniknąć
z salki. Nic jednak nie zapowiadało, że któryś z panów grzecznie ją pożegna,
wskazując właściwy kierunek do drzwi.
- Nie ładuj się z butami
tam, gdzie nikt cię wyraźnie nie zaprosił.
-
Przecież i tak ją oblałeś, to co za różnica? – odparł czarnowłosy auror,
pokazując na niedoszłą kandydatkę, a nawet machając jej głupkowato, jakby tym
gestem chciał ją zachęcić do wyjścia. Dziewczyna ostatecznie zabrała swoje
rzeczy i po cichutku wyszła z sali treningowej, co Malfoy skwitował głośnym
wypuszczeniem powietrza przez nos, a Harry uradował się jeszcze bardziej,
klaskając zwycięsko w dłonie. - Dawaj kilka ćwiczeń i już mnie nie ma! Trzeba
się dobrze rozgrzać przed powrotem do pracy!
Zaczął
kręcić nadgarstkami, chcąc w ten sposób pokazać, że rzeczywiście bardzo mu
zależy na powrocie, ale arystokrata widział w tym jedynie nieporadną próbę
ukrycia zaprzątających mu głowę zmartwień.
-
Potter – odezwał się spokojnie, usiłując wpłynąć na kolegę, ale ten darł się
jedynie głośniej, skacząc jak małpa po sali na zabranej z podłogi medycznej
kuli i wymachując jak opętany drugą, wolną ręką.
-
Ja się nie dam tak łatwo wylać! Jeszcze się Hermiona zdziwi, jak zobaczy mój
zapał! Dawaj! – zachęcał go, ale Draco nie dał się tak łatwo sprowokować i
usilnie starał się uspokoić nadpobudliwego mężczyznę. Szło mu to dość opornie,
szczególnie, że tylko stał i zwracał się do niego po nazwisku, ale uważał, że
lepiej zbyt blisko nie podchodzić, bo jeszcze oberwie samowolnie poruszającą
się łapą, a Potter jednak trochę w niej siły ma, a jemu znudziło już się
leczenie kolejnych siniaków na ciele.
-
Potter – odezwał się ponownie, na co Harry stanął naprzeciw niego, znów rzucając
kulą w kąt i podwijając rękawy od wymiętej bluzki na wysokość łokci.
-
No dawaj, no! Na co czekasz, Malfoy? Załatwmy to jak mężczyźni!
-
Potter.
-
Może też być i jak panienki. Strzelaj! Wal wszystkim, co masz! Będę jak Tommy
Lee Jones w Ściganym! – Draco miał niebywały limit cierpliwości, a przynajmniej
tak mu się do tej pory zdawało. Niestety i anioły potrafią wyjść z siebie, a że
jemu do wysłańca niebios wyjątkowo daleko, nie wytrzymał i cisnął pierwszym,
lepszym zaklęciem w aurora, a między stopami czarnowłosego powstała sporych
rozmiarów dziura, z której ulatniał się swąd spalenizny. Harry spojrzał na
efekt czaru, po czym przeniósł wzrok na zadowolonego z siebie blondyna, który
patrzył na niego z wyraźnym politowaniem, a na ustach miał ten sam złośliwy
uśmieszek, z którym miał w zwyczaju paradować przed ludźmi.
- Ej! Tylko bez
takich! – zganił go, otrzepując spodnie z pyłu. - I nie między nogi! Tam już
trochę ucierpiało.
Próbował się
uśmiechnąć, potem myślał nad jakimś błyskotliwym dowcipem, ale głowę miał
kompletnie pustą. Nie to, że była to jakaś nowość, ale dziś wyjątkowo
odczuwalna, nawet dla właściciela. Mógł się zresztą produkować do woli, a Malfoy
i tak by mu w nic nie uwierzył. Jak głupiec stwierdził, że niczego po nim nie
widać, a zimny i wyjałowiony z empatii arystokrata tym bardziej niczego nie
dostrzeże. Pomylił się i to bardzo, do czego powinien już dojść, gdy patrzył na
odbicie w lustrze ukazujące nie tylko przeraźliwie smutne oczy, ale i
odsłaniające całe cierpienie rozlewające się po duszy.
Nie zdążył z niczym;
nie udało mu się przeprosić Rona, nie dał rady właściwie z nim porozmawiać,
ciągle uważał, że na wszystko ma czas, przecież nikt go im nie zabierze. Usiądą
kiedyś przy piwie, wyleją z siebie wszystkie żale, może dadzą sobie kilka razy
po gębach, ale przyjdzie w końcu ten dzień, kiedy się pogodzą i znów będą dla
siebie prawdziwymi przyjaciółmi. Uczucie, które ogarnia człowieka, gdy
dowiaduje się, że już nic nie może zrobić, że wszystkie jego plany, marzenia,
pragnienia, wszystko to było właściwie bezcelowe, jest nie do zdefiniowania. To
nie tylko bezsilność, głęboka nieporadność życiowa, niemożność odnalezienia się
w nowej sytuacji, ale również ostry i przeszywający ból raniący tak mocno, że
odechciewa się momentalnie wszystkiego, nawet dalszego życia. Czy próbował to
zdusić? Możliwe. Był natomiast przekonany, że w ogóle mu się to nie udało.
Zresztą, czy mógłby nazywać się przyjacielem, gdyby tak po prostu wyparł
uczucia, które zrodziły się w nim, gdy usłyszał, że już więcej nie zamieni z
Ronem ani jednego słowa?
Westchnął głęboko,
załamując ręce, a po chwili przeczesując nimi szybko włosy. Rozejrzał się wokół
siebie, jakby czegoś szukał. Ostatecznie klapnął po prostu na podłogę,
zduszając okropny ból promieniujący z niewyleczonego uda, zwieszając głowę
między kolanami i chowając się dodatkowo za rękami. Klął cicho pod nosem,
próbując się jednocześnie nie rozpłakać, a miał na to tak cholerną ochotę, że
nie obchodziło go, że jest przy nim Malfoy. Właściwie to miał go gdzieś i
pozwolił sobie na krótki jęk rozpaczy wyrywający się z drżącej piersi, która
tylko czekała na potok łez mający wkrótce zalać przymknięte oczy.
-
Kto ci powiedział? – Usłyszał cichy i spokojny głos siadającego przy nim
arystokraty, który tak samo jak on ugiął nogi w kolanach i oparł na nich ręce.
Z trudem przełknął zalegającą w gardle ślinę i doprowadził się jako tako do
normalności, spoglądając na nieco przybitą twarz Dracona. Nie pamiętał, kiedy
ostatni raz widział go równie przejętego, możliwe, że nigdy, ale jakoś tak ten
brak obojętności, do którego się u niego przyzwyczaił, bardzo mu pomagał i
lekko podnosił na duchu.
-
Juana. – Pociągnął nosem, odwracając wzrok i wbijając go w trzęsące się ręce,
które mocno zacisnął, jednak nie uspokoiło to drgań. Prychnął cicho, siląc się
na uśmiech i ponownie zwrócił do Malfoya. - Żałuję, że mnie przy nim nie było.
Ale w sumie miał Mionę, to jakoś to przetrwał. I ty u niego byłeś. To spoko, że
jednak się dogadywaliście. Na mnie nawet po śmierci nie mógł liczyć.
Plótł
trochę od rzeczy, ale nie przeszkadzało to Draconowi. W ostatnim zdaniu mógł
praktycznie dotknąć smutku i bólu Pottera, który rzadko kiedy się czymś
przejmował. Nie był jednak zaskoczony, z jakim uczuciem czarnowłosy auror
podchodzi do śmierci przyjaciela. Każdemu w takich momentach puszczają hamulce,
nawet błazeńskiemu Harry’emu, tym bardziej, że miał do tego pełne prawo. Wróciły
do niego koszmary przeszłości, gdy dowiadywał się raz za razem, że ktoś, z kim
bardzo dobrze się znał, został brutalnie wysłany na drugi świat; Lucjusz,
Blaise, Gregory – to nie byli po prostu ludzie przewijający mu się przez życie.
Mógł wykrzesać z siebie chociaż minimalną ilość smutku, tymczasem on przeszedł
obok ich śmierci zupełnie obojętnie, nawet drwiąc z nich niekiedy, nie wyrażając
grama szacunku. Różnili się z Potterem praktycznie wszystkim – charakterem,
ubiorem, posturą, gustem, zainteresowaniami, można wyliczać w nieskończoność –
a jednak na śmierć Rona reagowali podobnie. Dla niego rudy może i nie był tak
dobrym przyjacielem, ale odczuwał jego stratę równie mocno, przez co rozumiał
Harry’ego, a przynajmniej tak mu się wydawało. Czuł jednocześnie, że na tym
kończą się ich podobieństwa, gdyż on nie ma w sobie takiej odwagi, by pomścić
Weasleya; Potter wręcz kipi żalem i wściekłością. I tego się zaczął w nim
obawiać.
-
Co zrobisz? – spytał niepewnie, na co mężczyzna westchnął przeciągle, wznosząc
oczy ku sufitowi.
-
A co mogę? Co ja niby, kurwa, takiego mogę, co? – warczał, postukując zdrową
nogą o posadzkę. Draco tak naprawdę nie musiał pytać; jak na dłoni było widać,
że czarnowłosy auror gotuje się ze złości. Harry jest nieobliczalny, nie
wiadomo, czego się po nim spodziewać, szczególnie, gdy silne emocje
przysłaniają mu zdrowy rozsądek, z którego i tak korzysta wyjątkowo rzadko.
Wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, że nie odpuści mordercy. Do tej
pory może i miał go w poważaniu i zajmował się sprawami zabójstw z nakazu
Granger; sprawa diametralnie się zmieniła, gdy na szali postawiono życie
przyjaciela i mu je odebrano. Prawdę mówiąc, nikt nie zachowałby wtedy zimnej
krwi, a już szczególnie nadpobudliwy Potter. Dlatego nie zdziwiły go słowa,
które auror dodał po dłuższej chwili, a było w nich tyle nienawiści, żalu i
rozwścieczenia, że nawet i on poczuł je wyjątkowo wyraźnie.
- Ale zajebię gościa,
który mu to zrobił. Przysięgam, że wypatroszę go, jak indyka na święta i
przepuszczę przez maszynkę do mielenia. Pierdolony skurwysyn. - Splunął na
podłogę, wieńcząc w ten sposób pogardliwą wypowiedź. Wzrok arystokraty
powędrował do rozkładającej się na panelach plwociny. Miał wrażenie, że
mężczyzna posiada w sobie takie ilości jadu, że zaraz wypali ona ogromną dziurę
w lichym drewnie. Na szczęście bądź nie, nic się takiego nie stało, a między
nimi zapanowała cisza przerywana od czasu do czasu odgłosem przesuwającej się w
rurach kanalizacyjnych wody.
W trakcie tych
kilkunastu głuchych minut uświadomił sobie, że ostatnio za dużo się wokół niego
dzieje i nie może się w ogóle na niczym skupić. Oczywistym było, że śmierć Rona
miała dla jego samopoczucia duże znaczenie, ale jeszcze większą rolę odgrywała w
nim Hermiona, tymczasowo nieobecna z powodu choroby, choć wątpił, by dała radę
wysiedzieć w domu dłużej, niż jeden dzień, góra dwa. Wszystkie jego problemy
kręciły się wokół niej lub miała w nich jakiś udział, nie inaczej teraz, gdy
błądzi myślami w przestrzeni, nie mogąc nawet właściwie przeprowadzić egzaminu
na aurora. Spoglądając wstecz w zimne październikowe dni zrozumiał, jak bardzo
się od tego czasu dzięki niej zmienił. Był pusty, funkcjonujący we własny,
szczelnie zamkniętym świecie, do którego nie chciał nikogo wpuszczać, a ona
wdarła się do niego siłą, mimo że wielokrotnie wyrzucał ją za drzwi. Czy to
wrodzona upartość, czy może chęć udowodnienia mu, że ona nie poddaje się tak łatwo,
cokolwiek nią kierowało, w końcu dopięła swego i rozgościła się w ciasnym,
dotychczas pustym pokoiku, nazywanym przez niego życiem i nic nie wskazywało,
że kiedykolwiek z niego wyjdzie.
Szczęk zawiasów drzwi
wyrwał obu panów z głębokich rozmyślań, którzy z niezrozumieniem i
podejrzliwością spoglądali na kroczącego ku nim młodego mężczyznę, na oko miał
może nieco więcej, niż dwadzieścia lat. Zadowolona z siebie postawa
aroganckiego dupka nie spodobała się Draconowi, co dopiero Harry’emu, który z
wyjątkowym niesmakiem patrzył na widniejącą na piersi przywieszkę będącą
znakiem rozpoznawczym najwierniejszych pucybutów Percy’ego.
-
Dzień dobry, panie Malfoy – zwrócił się do arystokraty świergotliwym głosikiem,
unosząc wysoko podbródek i uśmiechając się nieco dobrodusznie, a z drugiej
wyjątkowo obłudnie, aż Potterowi zachciało się nagle przyozdobić starą,
wysłużoną podłogę kolorowym pawiem składającym się ze szpitalnego śniadania
wybrakowanej jakości.
-
A ten to kto? – spytał Dracona, marszcząc z niezadowolenia brwi i nie
spuszczając nowoprzybyłego gościa z oczu. Nie podobało mu się jego nagłe
wtargnięcie do sali i moszczenie się w niej, jakby właśnie wrócił do domu,
założył ciepłe kapcie i runął na kanapę, by obejrzeć popołudniowy mecz w
telewizji. Choć do jego sztywnego, niczym kij od miotły włożony zbyt głęboko w
zaplecze, zachowanie bardziej pasowało do wieczornej partyjki brydża, a
najlepiej szachów.
-
Augustus Michaelis – przedstawił się urzędnik z dumą wypinając pierś i
demonstrując srebrną plakietkę, na której można się było dopatrzyć jego imienia
i nazwiska. Harry uniósł wysoko brwi, ściągnął i wydął teatralnie usta, kiwając
przy tym głową, jak zabawka ustawiona na kokpicie samochodu w kształcie psa.
-
A! No, no! Tak! – Przestępował z nogi na nogę, nieświadomie ocierając się o
ramię trochę skołowanego Malfoya, który do tej pory nie odezwał się nawet
słowem. - Dużo nam to mówi! Od razu wszystko stało się jaśniejsze!
- Nowy kurator pana
Malfoya. Z nakazu samego Ministra – dodał z uśmiechem pełnym satysfakcji,
postukując palcami w czarna teczkę, której wcześniej jakoś nikt nie zauważył.
-
Moment, moment, moment – odparł Potter, wymachując dziwacznie ręką, jakby
chciał nią coś uderzyć. - Wstrzymaj traktor, ciągnik stop! Czy to nie Miona
jest twoją kuratorką?
Przez
chwilę zastanawiał się, czy powinien ponownie zadać Draconowi pytanie, gdyż ten
nie odpowiedział mu od razu, ale gdy na niego spojrzał i zobaczył, że jest
bledszy niż zwykle, a do tego podenerwowany, zrozumiał, że mężczyzna potrzebuje
odrobinę czasu, by przyswoić przekazane do tej pory informacje. Kompletnie nie
spodziewał się, że uzyska odpowiedź zaledwie kilka sekund później.
-
Najwidoczniej już nie – odparł z typową dla siebie oschłością, co w ogóle nie
zaskoczyło Harry’ego, mimo że spodziewał się jakiegoś głębszego efektu
zaskoczenia ze strony mężczyzny. Widocznie na Malfoyu wyjątkowo ciężko wywrzeć
jakiekolwiek wrażenie, czy pozytywne, czy też negatywne, choć to drugie
zdecydowanie lepiej do niego pasuje.
-
Cieszę się, że tak szybko to pan zaakceptował – skomentował wypowiedź przybyły
urzędnik, lustrując Draco wzrokiem pełnym dziwnej satysfakcji, jakby był od
niego lepszy. A przynajmniej tak to odbierał zaskoczony i niezadowolony Potter.
-
Jakie zaakceptował? – krzyknął niemal, wspierający się na medycznej kuli. - My
się będziemy odwoływać od tej decyzji! I to jeszcze dziś! Nie będzie Percy pluł
nam w twarz! Idź i go o tym poinformuj!
Machnął
wolną ręką ku drzwiom, prawie uderzając mężczyznę w ramię. Czuł na sobie
podminowany wzrok Malfoya za cyrki, które urządzał, ale w odróżnieniu do
arystokraty nie zamierzał tak po prostu zaakceptować faktu, że Hermiona została
w natychmiastowym trybie odsunięta od stanowiska kuratora, wręcz zwyczajnie go
pozbawiona, a na dodatek nikt nie spieszył się z wyjaśnieniami, skąd taka
drastyczna decyzja. A to mu śmierdziało wyjątkowo mocno, szczególnie jak na
Percy’ego.
- Przedstawię panu Ministrowi drogą służbową. Kodeks postępowania administracyjnego daje dwa tygodnie na odpowiedź. Do tego
czasu… - odezwał się urzędnik, któremu natychmiast przerwał donośny głos
Pottera.
-
Te – zwrócił się do niego, podchodząc bliżej, tak że prawie stykali się nosami
- piznął cię ktoś kiedyś w pysk?
Harry
był w siódmym niebie widząc znikający w odmętach przerażenia niedawny uśmieszek
cynizmu chowający się za oczami zlęknionego królika i odgłosem głośno
przełykanej śliny.
-
W takim razie przekażę jeszcze dziś. – Głosik mężczyzny był znacznie słabszy,
niż na początku rozmowy, choć dało się w nim wychwycić drobną nutkę urazy.
Poprawił ściskający gardło krawat, odwracając się do Dracona, wciąż okupującego
z niebywałą nonszalancją ten sam skrawek podłogi, który zajął kilkanaście minut
temu. - Tymczasem zapraszam pana ze mną, panie Malfoy.
-
Rusz się tylko, a nogów w dupiu nie masz – zagroził Potter, nim arystokrata
zdążył choćby poruszyć ręką czy nogą. Może to dziwne, a nawet niebywałe, ale
miał bardzo złe przeczucia odnośnie do nagłego wezwania blondyna do gabinetu
Ministra. Sytuacja, w której się znaleźli, śmierdziała na kilometr zatęchłą intrygą wyklutą w zjełczałym umyśle Percy’ego; zwolnienie Hermiony z posady
kuratora prawdopodobnie było jedynie wstępem, niewykluczone, że dzięki temu
ryża gadzina zyskała to, na czym najbardziej jej zależało, chcąc od początku
cofnąć warunkowe zwolnienie Malfoya z Azkabanu. Nie rozumiał jedynie, po co to
wszystko.
-
Pan Minister życzy sobie widzieć pana Malfoya.
Harry
czuł niecierpliwiący się wzrok Draco na plecach. Wyrażanie jednak obaw przed
podejrzanym wysłańcem rudej primadonny nie miało najmniejszego sensu, gdyż
posłuszny piesek zaraz zaalarmowałby swego pana. Wsparł się zatem mocniej na
kuli, szczerząc się głupkowato, a zarazem z ogromną satysfakcją ku
nieprzyjaznemu mężczyźnie. Zostawienie arystokraty samego nawet nie wchodziło w
rachubę, choć możliwe, że mylił się co do zamiarów Weasleya; póki co wolał
jednak trzymać rękę na pulsie.
-
No to idziemy we dwóch! – oznajmił radośnie, na co „wróg” obruszył się jeszcze
mocniej, wydymając zabawnie wąskie wargi. Dopiero teraz dostrzegł, że
przyozdabia je drobny meszek, prawdopodobnie mający imitować cień zarostu;
złudne nadzieje.
-
Pan Minister życzy sobie widzieć tylko pana Malfoya. – Sposób artykulacji i
zaakcentowania poszczególnych słów jasno dawał do zrozumienia, że czarnowłosy
auror nie został zaproszony i nikt nie życzy sobie jego obecności w gabinecie
Ministra. Harry jednak, znany z oślej upartości, szedł w zaparte w typowym dla
siebie stylu, wykazując się niebywałą ignorancją.
-
A bo my taka transakcja wiązana – odrzekł, machając przy tym ręką, jakby
odganiał muchę; Draco parsknął cicho pod nosem na dźwięk słów mężczyzny,
dyskretnie wznosząc oczu ku sufitowi; - dwa w cenie jednego, jakby promocja czy
coś w ten deseń. Percy się nie obrazi, choć złej baletnicy to przeszkadza nawet
pół spódnicy.
-
Rąbek u spódnicy – poprawił go Malfoy, kierując się za nim ku drzwiom, choć
Potter kuśtykał wyjątkowo niezgrabnie i powoli. Gdzieś w tyle człapał
niezadowolony urzędnik, prawdopodobnie już obmyślający wierutne kłamstwo dla
przełożonego, którego nie ucieszy obecność jednego z aurorów w trakcie
spotkania.
-
Ja wolę, jak one są bez spódnic, ale niech będzie i tak – skomentował Harry,
nie zwracając uwagi na kręcącego z politowaniem głową arystokratę.
†††
Obecność
dwóch strażników z Azkabanu przed wejściem do biura Percy’ego nie pozostawiła Malfoyowi
żadnych złudzeń; prawdę mówiąc, do tej pory odganiał od siebie myśl, jakoby
Weasley chciał go posłać ponownie w diabły i zagnieździć na stałe w więziennej
celi, odgrywając się tym samym za atak w windzie, gdy nerwy wzięły nad nim
górę; nie żałował tej napaści, skłamałby, gdyby powiedział, że nie odczuwał po
tym zadowolenia, ale najgorsza w tym małym triumfie była świadomość, że
wszystko prędzej czy później wraca, zawsze naładowane podwójnie, i przyjdzie mu
za ten występek odpokutować znacznie boleśniej niż wcześniej; widocznie tym
razem los postanowił oszczędzić mu zbyt długiego czekania.
Wszedł
razem z Potterem do gabinetu, lecz zastały widok nie był tym, czego obaj się
spodziewali. Przede wszystkim Percy nie był sam, a jego stan, zarówno fizyczny,
jak i pewnie psychiczny, pozostawiał wiele do życzenia; pokładał się na blacie
zagraconego biurka, bełkocząc coś niezrozumiale pod nosem przez łzy lub śmiech,
ciężko było określić. Drugą osobą znajdującą się w pomieszczeniu był Federico,
a jego obecność dość mocno zaskoczyła obu panów, przynajmniej Draco, gdyż Harry
wyglądał bardziej jak postawiony na kuchni czajnik z gotującą się wodą, tak że
para prawie wychodziła mu z wściekłości uszami.
Doskonale
pamiętał tę niewinną twarzyczkę, za którą kryło się diabelskie oblicze
bezlitosnego kata. Rany momentalnie zapiekły, jakby zaraz miały się otworzyć.
Stał przed nim z tym samym anielskim uśmieszkiem bezgrzeszności, gdy zagadywał
go nocą o drogę, a później z identycznym, pełnym pruderyjności błyskiem w oku,
dźgnął go w serce, pozbawiając przytomności. Wydawać by się mogło, że ten wątły
chłopaczek w ogóle nie jest groźny, z agresją praktycznie nie ma nic wspólnego,
jest jak przestraszona sarenka biegnąca po polu i uciekająca przed lufą
myśliwego. Nic bardziej mylnego. Wilki w owczej skórze niestety już takie są; z
pozoru słabe, wzbudzające zaufanie, atakują niespostrzeżenie, gdy ofiara
zostanie kompletnie otumaniona. O kaźni, przez którą przeszedł, dowiedział się
dopiero po wybudzeniu, po ujrzeniu głębokiego cięcia na udzie, poharatanej
klatki piersiowej, pozostałości po innych ranach. Nie myślał o zemście, można
powiedzieć, że przetrawił sytuację i wypluł, nie zaprzątając nią sobie więcej
głowy. Aż do teraz, gdy stanął z oprawcą twarzą w twarz.
Nim zdążył się zastanowić
nad tym, co powinien zrobić, odrzucił kulę w kąt, kuśtykając ku młodemu
blondynowi stojącemu przy Percym z bezwstydnym uśmieszkiem, zapewne z zamiarem
zlania go na kwaśne jabłko; ból w udzie okazał się jednak znacznie silniejszy i
odebrał mu siły tuż przed samym biurkiem, na którym wylądował łokciami, a rudy
zarechotał niczym szaleniec, opluwając go przy tym śliną. Malfoy po prostu stał
na środku pokoju, czując na sobie wzrok chłopaka, którego dopiero teraz zaczął
sobie wyraźnie przypominać.
-
Ty pierdolona świnio – wycharczał przez zaciśnięte zęby Harry, próbując
podnieść się z blatu, nie spuszczając zarazem wzroku z Fede, który zwyczajnie
go ignorował. – Ty psychopato! Zabiję cię za to!
-
Patrz – zwrócił się do chłopaka płaczący i śmiejący się Percy, wskazując na
gorączkującego się aurora – on ciągle żyje.
Zarechotał
przy tym okrutnie, a zaraz potem zaniósł się głośnym płaczem, wtulając się w
wąskie biodra stojącego tuż obok mężczyzny, który pogładził go po mocno
przerzedzonych włosach. Ni stąd ni zowąd na blat wskoczył biały kot, sycząc na
Pottera, który w okamgnieniu zebrał się z biurka, widząc błyszczące ślepia
zwierzęcia i wypielęgnowaną łapę, która pewnie w niedalekiej przyszłości
sprezentowałaby mu kilka mocnych zadrapań na policzku. Weasley ożywił się
niespodziewanie na widok pupila, rozszerzając opuchnięte i zalane łzami oczy,
wyciągając ku kotce ręce, lecz ta czmychnęła mu między ramionami, zeskakując na
podłogę, a on poszedł w jej ślady, ganiając ją na kolanach po całym biurze.
W
tym domu, a właściwie pokoju szaleńców, gdzieś pośrodku znajdował się Draco,
błądząc myślami między obłędem a racjonalnością, nie potrafiąc wybrać
odpowiedniego kierunku, na który powinien się przestawić. Patrzył, ale nie
rozumiał, widział, jednak nie czuł; rozpoznawał jedynie stojącą kilka metrów od
niego postać o białych włosach, obserwującą go ckliwym wzrokiem z ustami
ułożonymi w uśmiech przywodzący na myśl głęboką radość płynącą z odnalezienia
osoby, za którą tęskniło się latami. Różnica polegała na tym, że nie miał
żadnych pięknych wspomnień z udziałem tego chłopaka; wszystko, o czym pamiętał,
przywoływało cierpienie, smutek, głęboką frustrację i rozgoryczenie.
Przypominał sobie ich pierwsze spotkanie, bo to wcale nie była opera, a dobrze
zakamuflowany bar Parkinson; stukot wysokich obcasów, trzęsące się nogi i
nierówno stawiane kroki, przebłysk platynowych włosów, mgliste echo troskliwego
głosu, chwilowe zerknięcie w błękitne tęczówki; Federico przewijał się mu przez
życie znacznie częściej, niż mógł podejrzewać, pojawiając się w niewyjaśnionych
okolicznościach i celowo zwracając na siebie uwagę, choć postępując według
zasady zwykłej koincydencji. Myśląc intensywniej, zaczął dochodzić do wniosku,
że ciągle czegoś mu brakuje. Wspomnienia z przeszłości były jednak zamazane,
nie rozpoznawał zbyt dobrze sylwetek napotkanych niegdyś osób; czuł, że mają
coś ze sobą wspólnego, powinni się znać, ale on nie potrafił sobie nic
przypomnieć. Miał po prostu dziwne i niepokojące wrażenie, że patrzy na
drugiego siebie.
-
Co tu się odpierdala? – pytał Harry, nie kierując zarazem pytania do konkretnej
osoby, zresztą wątpił, by ktokolwiek udzielił mu logicznej odpowiedzi. Dla
Dracona jednak te słowa były wybawieniem z matni, w jaką dał się wciągnąć;
podniósł leżącą na podłodze kulę medyczną i wręczył ją skołowanemu oraz
wściekłemu Potterowi, a ten wsparł się na niej, obserwując z głębokim szokiem
wałęsającego się po podłodze Percy’ego.
-
Kici, kici – szemrał rudy, usiłując dosięgnąć kotki chowającej się pod szafą. –
Chodź do pana. No chodź do pana! Chodź moja pusinko kochana!
-
Co mu podałeś? – odezwał się spokojnie arystokrata, a Federico uśmiechnął się
niewinnie, wzruszając przy tym lekko ramionami, po których spływały długie i
jasne włosy w kolorze mającym imitować platynę.
-
Nic. – Chłopak nie wyglądał na przejętego, bardziej przypominał nie do końca
usatysfakcjonowanego z wyników eksperymentu ucznia, który spodziewał się
wielkich wybuchów i fanfar. Na rudego patrzył z widocznym zawodem, zaś gdy
tylko przeniósł wzrok na Draco, błękitne tęczówki jaśniały w miałkim świetle
lamp, a oblicze stawało się bardziej rozpromienione. - Sam się do tego
doprowadził.
Harry,
choć osłabiony i z niedowładem nogi, w ciągu sekundy znalazł się przy
mężczyźnie, tarmosząc go za koszulę i marynarkę, podnosząc wystarczająco
wysoko, by stopy przyodziane w wysokie obcasy oderwały się od ziemi. Sam ledwo
stał, dyszał ciężko przez nos, jednak wszystko to nie miało znaczenia, nawet
nasilający się ból uda; chciał zabić gada albo przynajmniej mocno go pokiereszować,
nie zwracał nawet uwagi na stojącego przy nim Malfoya, który, notabene,
nie wiadomo kiedy się przy nim znalazł.
-
Nie pieprz, tylko gadaj, gnido pierdolona. – Potrząsnął chłopakiem, tak że
platynowe kosmyki popłynęły do niewzruszonych oczu, a może nawet delikatnie
zadowolonych z nagłego obrotu spraw. Pottera rozwścieczyło to tylko bardziej. -
Nie? Dobra, to załatwimy to inaczej.
-
Nie radzę – odezwał się Fede z przebłyskiem uśmiechu, zerkając kątem oka na Draco,
który starając się zachować resztki trzeźwości umysłu, myślał również, czy
powinien powstrzymać Harry’ego przed głupotą, którą zamierza zrobić. Oczywistym
było, że mężczyzna wręcz gotuje się z wściekłości, ale jeśli zrobi coś
bezmyślnego, będzie miał znacznie większe kłopoty, niż te, w których już się
znajduje.
-
Dobrze, że masz tu gówno do gadania – odparł auror, odstawiając chłopaka na
ziemię, lecz wciąż trzymał go mocno za koszulę. Nim Malfoy zdążył zareagować,
pięść Pottera pofrunęła mu przed nosem, lądując prosto w dziecinnej szczęce
Federica, który upadł pod wpływem siły uderzenia, obijając się dodatkowo o
regały z dokumentami stojące na końcu pokoju. Arystokrata był zdezorientowany;
nie wiedział, czy dobrze robi, trzymając wyrywającego się czarnowłosego
mężczyznę za nadgarstki; Harry, choć dużo silniejszy, nie stawiał tak dużego
oporu, by nie mógł sobie z nim poradzić, ale jednak miał z nim trochę
problemów. Znacznie gorzej sprawa się miała z jasnowłosym chłopakiem, któremu
cieknąca z ust krew zdążyła zafajdać znaczną część białej koszuli; zajmował się
już nim przerażony Percy, dotykający pobitej twarzy trzęsącymi się rękami,
zupełnie jakby był w jakimś transie, bezkresnym amoku lub środkach
psychotropowych.
-
Dlaczego mu to zrobiłeś?! – krzyczał, prawdopodobnie do Harry’ego, który zdążył
już nieco ochłonąć, widząc, że ani Fede, ani tym bardziej Weasley z
normalnością mają niewiele wspólnego. Może i był wściekły i pałał żądzą mordu
do tlenionego chłopaczka, ale nawet w takim stanie mógł dostrzec, że obaj
mężczyźni kompletnie postradali rozumy. Musieli się stąd wynosić z Malfoyem
czym prędzej, nim jeden lub drugi posunie się do gorszych rzeczy, niż
bełkotanie od czapy i ganianie za pchlarzem po ziemi.
-
Uderzył mnie – wymamrotał przez łzy Federico. - Zrób coś z tym, Percy.
Rudy
kiwał energicznie głową, chwytając się wszystkiego, co miał pod ręką, by
podnieść się z klęczek. Gdy mu się to udało, z szaleństwem w oczach zaczął
wymachiwać rękami, wskazując raz na Harry’ego, raz na Draco, rechocząc przy tym
niczym wariat przez łzy wyciekające z podnieconych i roziskrzonych oczu.
-
Obaj do ciupy! Do pierdla! Pójdziecie razem do pierdla! A ty już nigdy stamtąd
nie wyjdziesz! – Uwiesił się praktycznie na arystokracie, oblizując suche i
nieco poranione wargi, ale ten go nie odepchnął. Patrzył z pozbawione źrenic
oczy, drobniutkie punkciki, które praktycznie zanikły, a także w żółtą obwolutę
tęczówek, która go zwyczajnie przerażała. Stał jak sparaliżowany, i gdyby nie
Potter, który odrzucił Percy’ego w tył, pewnie pozostałby w tej pozycji do samego
końca
-
Szaleju żeś się najadł?! – darł się do Weasleya, który przestał się śmiać, a
zaczął ryczeć jak dziecko, dosłownie wyrywając sobie resztki włosów z głowy.
-
Morderca! Kłamca! Przez ciebie nie żyją! – Harry nic nie rozumiał z wrzasków
Ministra, siedzący pod regałem Fede również niewiele mu pomagał, a najbardziej
był zaskoczony pasywną reakcją Malfoya, który potrafił jedynie stać, gapiąc się
tępo na opętanego rudzielca.
-
Ja pierdolę, Malfoy, zrób coś! – Szturchnął arystokratę, ale ten nawet nie
odwrócił na niego wzroku. Był za to sztywny, niczym kamień, i wszystko
wskazywało na to, że nogi przyrosły mu do podłogi.
-
Kłamca! Zabójca! Zamordowałeś ich!
-
Spierdalamy – zakomunikował Potter, ciągnąc Draco ku drzwiom, a przynajmniej
usiłując, gdyż ten ani myślał ruszyć się z miejsca, a raczej nie mógł,
przytłoczony niespodziewanymi i fałszywymi określeniami płynącymi z ust
zrozpaczonego i obłąkanego Percy’ego. Musiał zaprzeć się z całych sił, by
wyciągnąć go z matni, w którą się wpędził, gdyż kompletnie nic do niego nie
docierało. Gdy jakimś cudem ciało Malfoya ustąpiło, puścił się pędem z rwącym
bólem nogi ku drzwiom, nawet nie próbując zatrzymać się, gdy gonił ich wątły
głosik Fede, wołający imię arystokraty.
-
Kurwa, im się faza wkręciła, jak stringi w dupę – komentował, usiłując znaleźć
różdżkę schowaną w sportowej bluzie, by czym prędzej wydostać się z
Ministerstwa. O dziwo, strażnicy z Azkabanu nie zatrzymywali ich, nikt nawet
nie próbował zatarasować im drogi, dopóki wyjący Percy nie wypadł na korytarz,
upadając na kolana i skomląc do jednego z wartowników przy jednoczesnym
tarmoszeniu go za nogawkę.
-
Nie! Ucieka! Łap go! Złapcie mordercę! – wydzierał się na cały budynek, a dla
Harry’ego był to wyraźny sygnał, że już dawno powinni z Malfoyem wziąć nogi za
pas i uciec gdzie pieprz rośnie, byle jak najdalej od wariatkowa, w którym
znaleźli się z czystego przypadku.
Różdżkę
znalazł dopiero na głównym korytarzu z dala od gabinetu Ministra, puszczając
tym samym ramię otępiałego arystokraty, który patrzył na biegnących ku nim
strażników, wyciągających różdżki i strzelających im zaklęciami między nogi.
Szok był niestety tak silny, że nie potrafił nawet przypomnieć sobie, gdzie
znajduje się jego broń, a co dopiero zmaterializować tarczę obronną. Poczuł
jedynie mocny uścisk na przedramieniu, a potem ostre szarpnięcie w okolicach
pępka, aż wylądował na ziemi, obijając się boleśnie o metalowy kontener ze
śmieciami, w którym odezwała się zgraja niezadowolonych z zakłócania spokoju
bezpańskich kotów żerujących na odpadkach z okolicznych mieszkań.
-
No ruszże się do cholery! – krzyknął Potter, który trzymając się ściany
próbował dojść do metalowych barierek od schodów prowadzących do zejścia pod
ziemię. - Czekasz na zaproszenie?!
Draconowi
zajęło dobrą chwilę pozbieranie się spod śmietnika, ale potrzebował dużo mniej
czasu na zidentyfikowanie miejsca, w które teleportował ich czarnowłosy
mężczyzna; pub Parkinson znajduje się w końcu w dość nieoczywistej okolicy. Mięśnie
wciąż miał sztywne, serce waliło w piersi jak oszalałe, a po głowie rozlewały
się koszmarne myśli i przebłyski z sytuacji, w której przed chwilą
uczestniczył, a przynajmniej miał wrażenie, że tam był. Choć wszystko zdarzyło
się zaledwie kilka minut temu, odnosił wrażenie, że minęły lata, gdyż pamiętał
jedynie małą część wydarzeń. Mógł jednak otwarcie stwierdzić, że był, a nawet
ciągle jest przerażony, nie szaleństwem Weasleya, spotkaniem z mordercą, który
mu siebie przypomina, a własną bezradnością i tchórzostwem, gdyż nie potrafił
się nawet przemóc do wyciągnięcia różdżki, by pomóc Potterowi. To było, jakby
ktoś wyciągnął go z ciała i postawił obok, tak jakby nie miał wpływu na to, co
się z nim dzieje; patrzył, ale nie widział, jedynie czasem ręka bądź noga uniosła
się w odruchu bezwarunkowym, ale sam nie mógł nimi kierować. Był bezsilny, a
nawet więcej – bezużyteczny. Najgorsze jednak było to, że dopiero teraz
przypomniał sobie o namiarze wszczepionym kilkanaście miesięcy temu przez
Percy’ego; jeśli sądził, że nie może być już większym utrapieniem dla
wszystkich, to właśnie wspomnienia pozbyły się z niego tej pewności.
-
Potter, to nic nie da. – Harry zatrzymał się na schodach, zaciskając mocno rękę
na metalowej barierce, patrząc na Malfoya ze złością, ale ta natychmiast
ustąpiła, gdy dostrzegł frustrację malującą się na bladym obliczu mężczyzny.
Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nie widział, żeby człowiek mógł być równie biały
co papier.
-
I tyle masz do powiedzenia?!
-
Ja nie mogę uciec. Weasley mnie wszędzie znajdzie – mówił spokojnie
arystokrata, błądząc wzrokiem po gołych ścianach wąskiego korytarzyka, który
prowadził do obdrapanych drzwi knajpy Pansy. Wyglądał trochę, jakby zaraz miał
się rozpłakać, a tego dla Harry’ego byłoby już niestety za wiele. Wciągnął go
do środka pubu, wspierając się na nim jednocześnie, gdyż noga bardzo go bolała,
a na dodatek zgubił gdzieś w trakcie ucieczki kulę; nie było co rozpaczać, musi
się jedynie dowiedzieć, o czym Malfoy znów bredzi i jaki to ma związek z
Percym.
-
Jak znajdzie? Malfoy, czy ty się słyszysz? – mówił łagodniej niż na początku,
wchodząc na główną salę, na której gdzieniegdzie paliły się lampy, siadając na
pierwszym lepszym krześle, zaś Draco oparł się o stolik ze skrzyżowanymi na
klatce piersiowej rękami. Wciąż wyglądał jak duch, a miałkie światło pogłębiało
cienie pod oczami, uwydatniając zebraną w mężczyźnie niemoc i przemęczenie.
Harry
skłamałby, gdyby powiedział, że nie przejął się oszczerstwami rzucanymi przez
Percy’ego; nie wierzył w ani jedno jego słowo w odniesieniu do arystokraty, w
głowie mu się nie mieściło, skąd w ogóle wzięły się te fałszywe osądy u
Weasleya, ale gdzieś musiały mieć początek, którego dopatrywał się w osobie
wątłego chłopaczka, jak się okazało, wcale nie tak niewinnego, na jakiego próbował
się kreować. Wychodząc ze szpitala miał wrażeń w nadmiarze, myślał jedynie o
zemście na jasnowłosym psychopacie, który zgotował mu takie piekło i nie ma
słów, jaką gehennę chciał mu za to urządzić; przychodząc do Ministerstwa, w
ogóle nie był przygotowany na taki obrót wydarzeń, na dodatek z udziałem
Dracona.
Wracając
jeszcze do nagłego zwolnienia Hermiony ze stanowiska kuratora, tego kompletnie
nie pojmował i nawet nie próbował doszukiwać się logicznych wyjaśnień jej
odwołania; wystarczyło spojrzeć na Percy’ego, by zrozumieć, że postradał zmysły.
Domyślał się, jak duży wpływ miały na rudego ostatnie wydarzenia, jak bardzo
ubodła go strata brata. Harry nie wiedział bowiem, jak rzeczywiście wyglądały
stosunki rodzeństwa; gdyby był bardziej zorientowany, prawdopodobnie nigdy nie
połączyłby szaleństwa Ministra z morderstwem Rona; żył świadomością, że Weasley
przejął się śmiercią krewnego do tego stopnia, że załamał się psychicznie na
dobre, nie mogąc poradzić sobie z nadmiarem emocji, które ostatecznie go
przydusiły. Nie wyjaśniało to jednak żadnych przyczyn zwolnienia przyjaciółki,
której nawet nie zastał w gabinecie, a sekretarka zbyła go krótkim „jest na
chorobowym”. Percy z pewnością nie odwołał jej ze stanowiska bez powodu, choć
wątpił, by jakiś racjonalny istniał; Hermiona wykonuje swoje prace sumiennie i
bardzo starannie, taki w końcu ma charakter, musiało zatem wydarzyć się coś, co
wpłynęło na decyzję Ministra, a raczej nie coś, a ktoś, a Harry w ciemno
obstawiał, że jest to mocno powiązane z nowym towarzystwem rudego,
psychopatycznym i niebezpiecznym, ale kto mu uwierzy, skoro Weasley zachowuje
się, jakby przez przypadek wydostał się z białego kaftana bezpieczeństwa?
Innymi słowy, nagły brak panny Granger był grubymi nićmi szyty, a wszystko
komplikowało się jeszcze bardziej, gdy do łamigłówki dołączał Malfoy.
Na
tym etapie nawet ślepy byłby w stanie dostrzec, choć brzmi to wyjątkowo
nielogicznie, iż wszelkie problemy, z jakimi muszą się borykać, bezsprzecznie
powiązane są z osobą arystokraty. Wystarczy wrócić pamięcią do początku, kiedy
to krwawy łańcuch zaczął budować swe ogniwa śmierci zaraz po zwolnieniu
mężczyzny z więzienia; Lucjusz, Blaise, Gregory, ich dało się jakoś wytłumaczyć
– znali się z Malfoyem w przeszłości, jeden z nich był w końcu jego ojcem,
Zabini i Goyle służyli mu zaś za podnóżki bądź dywaniki do wycierania butów;
śmierci Rona, choćby stawać na rzęsach i wysilać szare komórki do woli, Harry
nie był w stanie tak łatwo dopasować; z obserwacji wiedział, że dobrze się ze
sobą dogadywali, może nawet i za dobrze, ale te spostrzeżenia prawdopodobnie
wywoływała zwykła zazdrość o ich bezkonfliktowe stosunki, których on zwyczajnie
nie mógł dostać podanych na tacy, lecz sam był sobie poniekąd winien. Jakby nie
spojrzeć, zginęły osoby, które miały dla arystokraty jakieś znaczenie, ale
gdyby iść tym tropem od początku do końca, wtedy fakty same się wykluczały,
ponieważ Draco ani razu nie wykazał choćby cienia żalu po stracie jednego z
przyjaciół, a nawet rodzica; był oschły i nie obchodziło go kompletnie nic. A
zatem, czy jego więzi z ofiarami miały jakąkolwiek wartość? A jeśli miały, to
tak naprawdę dla kogo?
Harry
czekał na odpowiedź arystokraty. Nie chciał naciskać, ale trochę się
niecierpliwił i niepokoił, nie wiedząc, o czym mężczyzna dokładnie mówi i co
chce mu przez owe informacje przekazać. Jeśli bowiem prawdą jest, że nie może
uciec od Percy’ego, to nie ma miejsca, w którym można się przed nim schować,
nawet jeśli jest niespełna rozumu. No ewentualnie można pokusić się o azyl w
Azkabanie, ale jest to najgorsza, a zarazem ostatnia z opcji, jakimi dysponują;
wtedy przynajmniej ryży wariat dopnie swego i wsadzi ich do wilgotnej,
śmierdzącej celi bez okien i może bez drzwi, jeśli szaleństwo kompletnie
opanuje mu rozum.
-
Mam wszczepiony namiar. – Potter miał wrażenie, jakby soczewki kontaktowe
odlepiały mu się od gałek, gdyż otworzył oczy tak szeroko, że rzęsami mógł
praktycznie dotykać się po czole.
-
Jaki, kurwa, namiar? – wycedził, wgapiając się w arystokratę z niemałym
szokiem, choć określenie to nawet w najmniejszym stopniu nie oddawało stanu
czarnowłosego aurora, który czuł się, jakby znalazł się w jakimś czeskim
filmie, a Malfoy właśnie robił go w balona.
- Rozpoznawanie
miejsca, gdzie się znajduję – wytłumaczył spokojnie Draco, lecz nawet na
sekundę nie ulżył tymi słowami rozmówcy; pogłębił wręcz stan głębokiego
oszołomienia, w jaki wprowadził Pottera.
- Wiem, co to jest
namiar. Ale on już dawno z ciebie zniknął! – odparł znacznie głośniej niż
zamierzał, mając na myśli magiczny kontroler spoczywający na każdym czarodzieju
aż do siedemnastego roku życia, kiedy to swoistego rodzaju kompas zostaje
samoistnie ściągnięty.
Blondyn przeczesał
ręką nieco zmierzwione włosy, wypuszczając przy tym głośno powietrze z płuc,
czym zaniepokoił Harry’ego jeszcze bardziej.
- Nie ten. – Odszedł
od stolika, o który jeszcze przed chwilą
się opierał. - Mam nowy.
- Że co, kurwa?! –
krzyknął Potter, obracając się za nim na krzesełku, gdyż Malfoy zaczął krążyć
po sali, nie mogąc znaleźć sobie żadnego miejsca. - Jak nowy?
- Weasley mi go
wszczepił, gdy zostałem zwolniony z Azkabanu – tłumaczył ze wzrokiem utkwionym
w sufit, ale o dziwo nie potknął się o żaden z mebli postawionych na sali. Na
pozór poruszał się dość wolno, ale dla Harry’ego i tak za szybko, gdyż nie mógł
za nim nadążyć, lub krzesło utrudniało mu swobodne śledzenie kroków
arystokraty, wbijając się oparciem raz w kręgosłup, a innym razem w żebra.
- Co?! Gdzie niby go
masz?! – Draco zatrzymał się niespodziewanie, obracając się ku rozmówcy, a
wybity z rozmyślań przez wrzaski czarodzieja, zahaczył kolanem o nóżkę od
stolika, który zachybotał się kilka raz, póki mężczyzna go nie złapał, lecz
niestety nie uchronił niewielkiej lampy ustawionej na blacie, która potoczyła
się na podłogę, rozbijając się na kilka mniejszych części; na szczęście
ucierpiał jedynie szklany abażur.
-
W dupie! – wykrzyknął po chwili, wbijając w Pottera rozdrażnione spojrzenie,
trzymając się mocno okrągłego blatu, na którym praktycznie się położył.
Uświadamiając sobie, co przed chwilą powiedział, a co również zakomunikował mu
zdziwiony, lecz w znacznie łagodniejszym znaczeniu, aniżeli wcześniej, wzrok
Harry’ego, odwrócił głowę, zwieszając ją delikatnie, nie chcąc tym samym
pokazać, jak bardzo zażenowany jest swym zachowaniem. Co gorsza, wydłużająca
się cisza wcale nie pozwalała mu pozbyć się okropnego uczucia wstydu, które na
nim usiadło i miało z niego niezłą pożywkę.
-
Cóż – odezwał się w końcu Potter, drapiąc się przy tym po gęstej brodzie. –
Jakby nie patrzeć, dość ciekawe miejsce.
Draco
ani myślał spojrzeć na rozmówcę, szczególnie, że zgotowane sobie upokorzenie
kompletnie przejęło nad nim kontrolę. Zwiesił głowę jeszcze niżej, tak że
platynowa grzywka zakryła mu czoło i oczy, nie podnosząc jej nawet, gdy
usłyszał głośny odgłos zbiegania po schodach, a po chwili na sali pojawiła się
zaniepokojona rumorem Pansy.
-
Harry?! Co wy wyprawiacie?!
-
No a ty, jak zwykle, zjeby nie dostaniesz. – Poklepał Malfoya po barku,
podchodząc do ewidentnie złej Parkinson, do której wyciągnął ramiona, chcąc ją
mocno przytulić. - Pan, słoneczko!
†††
-
Czekajcie, bo nie wiem, czy dobrze rozumiem – mówiła panna Parkinson, stojąc za
barem i paląc długiego papierosa, którego popiół strzepywała do szklanego
spodeczka stojącego na blacie. – Gość, który był kochankiem Zabiniego, za
którym ganialiście po operze, który napadł cię po pogrzebie Shacklebolta,
spotkaliście go u Percy’ego, który postradał rozum i chciał was obu wsadzić do
więzienia, oskarżając Draco o zabójstwo Weasleya, Blaise’a i Goyle’a, zrobiliście
rozpierdziel na pół Ministerstwa, potem daliście nogę do mnie, a jego
puściliście wolno? Tego Federico?
Mężczyźni
spojrzeli na siebie, od razu uświadamiając sobie, jak ich historia wygląda
oczami osoby postronnej, jednocześnie dochodząc do wniosku, że postąpili
wyjątkowo bezmyślnie, na dodatek nie mieli nic na swoją obronę.
-
Chłopaki – odezwała się złowrogo Pan, opierając się o kontuar i mocno
zaciągając papierosem – zdajecie sobie sprawę, w jakim bagnie się znaleźliście?
Co wam strzeliło do tych pustych łbów, że wzięliście dupy w troki i
nawialiście, gdy mieliście mordercę prze nosami?
-
Słońce, to nie takie proste, jak ci się wydaje – zakomunikował rzeczowo Harry,
upijając łyk piwa z kufla. – Był tam Percy, niewiele dało się zrobić.
-
Percy, z tego co już się od was dowiedziałam, kompletnie oszalał, więc
wystarczyło po prostu przyłożyć mu czymś w łeb i byłoby po kłopocie. –
Czarnowłosy mężczyzna pokiwał z uznaniem głową, jednocześnie zastanawiając się,
czemu rzeczywiście nie wpadł na podobny pomysł, jak wybranka jego serca. Swoją
drogą, Pansy byłaby im tam bardzo pomocna z bojowym nastawieniem, które przed
nimi prezentowała. – Jednego darmozjada mniej na świecie.
-
Może i tak – skwitował Harry, macając się po kieszeniach bluzy, w której szukał
paczki papierosów. Trochę go wkurzało, że Malfoy siedzi, jak zaklęty i nie
odezwie się nawet jednym słowem. W końcu miał co opowiadać w kwestii nałożonego
na siebie namiaru znajdującego się w miejscu, gdzie słońce dawno nie dochodzi,
a przynajmniej taką lokalizację mu podał w trakcie niedawnej rozmowy.
-
Czyli obaj jesteście teraz na celowniku nie tyle tego gościa, co całego
Ministerstwa? – spytała, ale wcale nie potrzebowała potwierdzenia. Wystarczyło
bowiem spojrzeć na mężczyzn, by domyślić się odpowiedzi; obaj siedzieli
przybici, Potter trochę mniej, ale Draco wywoływał wrażenie potwornej kupki
nieszczęścia, której nijak można pomóc. – A o co chodzi z tym namiarem?
-
Weasley wszczepił mi jakiś radar połączony z jego różdżką – odezwał się
wreszcie arystokrata, wiercąc się chwilę na krześle i wzdychając głęboko, gdy
przypominał sobie, w jakich okolicznościach został „naznaczony” przez rudego –
dzięki niemu wie, gdzie się znajduję.
-
Nie można go wyjąć? – Na pytanie kobiety Harry zaśmiał się nerwowo, krzyżując
ręce na klatce piersiowej.
-
Perełko, wątpię, że Malfoy chce grzebać sobie w tym miejscu. Nawet przy użyciu
magii – dodał, widząc otwierające się usta partnerki.
Blondyn czuł się
mocno skrępowany, zresztą nie było w tym nic dziwnego; każdy czułby się
niekomfortowo, gdyby ktoś zaczął rozmawiać o jego zapleczu, na dodatek
poruszając dość drastyczny temat penetracji, mimo że drzazga będąca magicznym
namierzalnikiem bądź co bądź wcale nie znajdowała się w odbycie, a w pachwinie,
co jeszcze bardziej utrudniało potencjalną próbę wydobycia jej z ciała.
- Skończymy już,
proszę – zwrócił się do Pansy i Pottera, zaplatając ręce na wąskiej i wysokiej
szklance z wodą, z której nie upił nawet łyka.
- Nie, nie skończymy
– sprzeciwiła się kobieta, gasząc papierosa w spodeczku, a paczkę z resztą
używek, którą do tej pory trzymała w ręce, odłożyła na blat, a Harry dorwał się
do niej w momencie, gdy ledwo musnęła drewno. – Bo ten syf kręci się tylko
wokół ciebie i wyłącznie z tobą ma jakiś związek. Nie zauważyłeś tego?
- Jakoś nie bardzo – odparł
lekceważąco Draco, odwracając się do Parkinson plecami i opierając je o
kontuar. – Nie znam go, nie mam pojęcia, kim jest i czego mógłby ode mnie
chcieć.
- Z pewnością chodzi
o coś grubszego, niż pożyczenie piątaka na piwo, skoro wymordował połowę twoich
znajomych – odrzekła zjadliwie kobieta, wręczając zdesperowanemu Harry’emu
paczkę zapałek, gdyż ten nigdzie nie mógł znaleźć zapalniczki, a na posłużenie
się różdżką prawdopodobnie nawet nie wpadł, ponieważ umysł znajdował się w
głębokiej fazie głodu nikotynowego.
- O mroczna matko –
wymamrotał Potter po zaciągnięciu papierosem, spoglądając na niego rozmarzonym
wzrokiem – znów ssę twój dymiący cyc.
Draco westchnął
przeciągle, odchylając głowę do tyłu i przymykając na moment oczy, lecz
dobiegający do niego smród używek był nie do zniesienia i nie pozwalał się
skupić na przepływie myśli.
- Ledwo wyszedłeś, a
nie, przepraszam, nawiałeś ze szpitala, w którym spędziłeś praktycznie miesiąc,
i nie możesz się powstrzymać od palenia?
- Kotku, daję ci
słowo, że jak umrę, to przestanę palić. – Pansy uderzyła mężczyznę w ramię, a
ten zaśmiał się w odpowiedzi, nachylając się nad blatem i wydymając do kobiety
usta w oczekiwaniu na pocałunek. Parkinson przez chwilę się wahała, ale
ostatecznie cmoknęła go delikatnie, lecz Potterowi było stanowczo za mało;
przyciągnął ją za szyję i mocno wpił w wargi, kątem oka dostrzegając patrzącego
na nich ze znudzeniem Malfoya, który jednocześnie wyglądał, jakby czekał na
rychły koniec prezentowanego mu przedstawienia.
- Coś mi się
przypomniało – odezwał się Harry, gdy wypuścił partnerkę z ramion po niezbyt
długim pokazie namiętności; Draco prychnął cicho pod nosem, wykładając łokcie
na blat, o który wciąż opierał się plecami; chciał skomentować jakoś odzywkę
mężczyzny, ale ugryzł się w język w ostatnim momencie i spoczął jedynie na
dźwięcznym wyrazie niezadowolenia.
- Co takiego?
- Czy jak byliśmy tu
po raz pierwszy, to nie widzieliśmy przypadkiem tego Federico? I czy to nie na
niego się wtedy zataczałeś? – Arystokrata potrzebował dłuższej chwili na
przetrawienie i zrozumienie pytania Pottera; faktycznie coś mu się takiego
przypominało, konkretniej to pamiętał charakterystyczne buty na wysokim
obcasie, które później widział również z operze; to nie mógł być zbieg
okoliczności, one po prostu się nie zdarzają.
- Pamiętasz, z kim
wtedy był? – Harry podrapał się po brodzie, strzepując tym samym popiół na
spodnie, ale wcale mu to nie przeszkadzało.
- Wtedy wydawało mi
się, że z Percym.
- Czyli coś by jednak
było na rzeczy – wtrąciła się Pansy, zabierając się za wycieranie kieliszków i
szklanek, które odstawiała na specjalny wyciąg podczepiony nad barem.
- To by znaczyło, że
Percy wie, że jest mordercą, ale go kryje z niewiadomych przyczyn, lub jest
manipulowany – zauważył Malfoy, odwracając się przodem do kobiety – co jest
bardzo możliwe, biorąc pod uwagę jego zachowanie.
- Sądzisz, że zwolnił
Mionę dlatego, że ten psychopata mu kazał?
- Niewykluczone –
odparł arystokrata, przywołując w myślach obraz kasztanowłosej kobiety. Jej
ostatnie słowa wciąż tkwiły mu głęboko w pamięci, zadając coraz większe rany,
jakby dotychczasowych miał za mało. Nie mógł jej obwiniać, nie mógł do nikogo
mieć pretensji, bo wszystko, do czego między nimi doszło i zostało zrujnowane,
było wyłącznie jego dziełem. Zmarkotniał jeszcze bardziej, gdy wróciły do niego
obrazy z poranka, gdy zranił ją na wskroś po tym, jak bezwstydnie ją
wykorzystał, a to nie uszło uwadze wyjątkowo spostrzegawczej Pansy.
- Powinniście iść do
niej i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku – zaproponowała, chuchając na
szklankę od whisky i przecierając od środka ściereczką – szczególnie ty, Draco.
Zaintrygowany słowami
partnerki Harry w szaleńczym tempie wypalił dzierżonego między palcami
cienkiego papierosa, który pod wpływem siły zaciągnięć spalił się, niczym
zwykła wykałaczka, a żar zaczął nawet dosięgać filtra. Zdusił resztkę w
popielniczce, przyglądając się bacznie Malfoyowi ze zmarszczonymi brwiami.
- Coś zmajstrował,
kiedy ja leżałem odłogiem w Mungu? – Blondyn podniósł wzrok na czarnowłosego
aurora, a mięśnie na twarzy momentalnie mu stężały.
- Potter, o co ci
chodzi? – spytał, starając się nie pokazać, że zadane pytanie jest mu wyjątkowo
nie na rękę.
- Ja wiem, o co mi
chodzi, chcę to tylko usłyszeć od ciebie. Gadaj, coś jej zrobił – gorączkował
się Potter, postukując zdrową nogą o nóżkę wysokiego krzesełka barowego.
Spojrzenie miał nerwowe, niecierpliwił się zwlekaniem arystokraty i jasno dawał
mu to do zrozumienia, ale Malfoy nawet wtedy nie tracił rezonu i był opanowany
jak zawsze.
- Harry, chodziło mi
o to, że skoro Hermiona była kuratorką Draco, to…
- To nic nie dawało
mu prawa na zrobienie jej czegoś. – Przerwał ostro Pansy, nie spuszczając z
mężczyzny wzroku, jakby już tym chciał go zmusić do mówienia. Draco czuł, że
milczeniem i zaprzeczaniem sam się zapędza w kozi róg, z którego wkrótce będzie
miał zerowe szanse na ucieczkę. - No, jak na spowiedzi, Malfoy. Na kolana i
śpiewaj, coś tym razem spieprzył.
- Nic. – Szedł w
zaparte, lecz głos drżał mu coraz mocniej lub był zbyt stanowczy, a to nawet w
przygłupim aurorze wywoływało masę podejrzeń. Nie wspominając już o Parkinson,
która pierwsza domyśliła się, że do czegoś doszło między nim a Granger. Mógł
teraz jedynie pluć sobie w brodę za nieuwagę i odkrycie się z uczuciami
wywołanymi przez wspomnienia o kasztanowłosej kobiecie.
- Jak myślisz, że
będziemy się bawić w te babskie gierki, że ty mówisz „nic”, a ja będę to z
ciebie wyciągał, to nie licz na to. – Nawet jeśli Pansy miała coś do
powiedzenia odnośnie „babskich gierek”, którymi posługuje się większość kobiet,
to wolała zatrzymać te uwagi dla siebie, widząc podminowaną twarz partnera,
który próbował wycisnąć z arystokraty jakiekolwiek informacje.
- Nic jej nie
zrobiłem. Granger jest po prostu chora i została w domu – kontynuował Draco,
podnosząc na początku głos, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc. Prawda była
taka, że pogrążał się jeszcze bardziej, lecz wciąż ślepo trzymał się nadziei,
że Potter ma coś zupełnie innego na myśli i daleki jest od prawdy, którą, póki
co, zna wyłącznie on i Granger. I lepiej, żeby tak zostało.
- A ciekawe po czym
się tak rozchorowała – drążył Harry ze złośliwym uśmiechem na ustach,
pochylając się bliżej ku mężczyźnie - Miona ma końskie zdrowie, wiesz?
- Możemy wrócić do
Weasleya? – odwarknął, lecz nie na tyle mocno, by Harry powrócił na miejsce.
Wpatrywał się w niego z uporem maniaka, dopóki Draco nie odwrócił wzroku,
przenosząc go na pełną szklankę z wodą, którą momentalnie chwycił i upił kilka
łyków. Gdy odstawił naczynie na blat, czuł, że wcale mu nie ulżyło, a tragiczny
koniec jest już blisko.
- A Granger nic nie
zrobiłem – dodał po chwili, po czym Potter miał już stuprocentową pewność, że
przypuszczenia, które się w nim zrodziły, były prawdziwe. Zresztą w relacjach
damsko-męskich jeszcze nigdy się nie pomylił; nie było mowy o jakimkolwiek
błędnym rozumowaniu.
Pansy wycierała
szklankę coraz wolniej, gdy Harry zaczął się niespodziewanie śmiać, najpierw
dość cicho, z ręką przytkniętą do czoła, potem coraz mocniej, aż praktycznie
pokładał się na kontuarze, a kiedy skończył, ze łzami w oczach i resztkami
rechotu spojrzał na arystokratę, który zacisnął mocniej palce na szklance z
wodą.
- Ty kanalio – wymamrotał
zza dłoni, na której podpierał podbródek, zasłaniając tym samym część ust. – I
pomyśleć, że miałem cię za zakonnika zamkniętego na cztery spusty w klasztorze.
- Harry – odezwała
się niegłośno Parkinson, na co mężczyzna uderzył mocno otwartą dłonią w blat,
aż zatrzęsły się na nim szklanki i popielniczka.
- Co? Może nieprawda?
– warknął wściekły i omal nie strącił kufla z piwem, gdy usłyszał głos Malfoya
dobiegający z boku, jednak był trochę niewyraźny, jakby arystokrata bał się
jego kompletnej reakcji, w co jakoś ciężko mu było nie uwierzyć.
- Potter – zaczął
niepewnie, lecz nie do kończył; sam nie wiedział, co właściwie chce powiedzieć
i jak wytłumaczyć Harry’emu cokolwiek, zresztą i tak nie było czego wyjaśniać;
już dawno znajdował się na straconej pozycji, teraz mógł już tylko bardziej
grzęznąć w bagnie, do którego się władował.
- Malfoy, zapytam
tylko raz i lepiej, żebyś nie ściemniał. – Nawet nie silił się na podniesienie
wzroku ze szklanki z wodą; patrzył się w ciecz apatycznie, słuchając
poirytowanego głosu rozmówcy, który, nie wiedzieć czemu, jeszcze nie
przygwoździł go do paneli, rozsmarowując jego truchło po całej podłodze. - Spałeś z Hermioną?
- Harry! To ich
prywatne sprawy – warknęła oburzona Pansy, odkładając ściereczkę i kwadratową
szklankę sporych rozmiarów na kontuar. Powinna czuć się winna, że doprowadziła
do takiego obrotu spraw, bo gdyby nie jej domysły i delikatne sugestie,
ukochany prawdopodobnie nie wpadłby na to, że między Draco a Hermioną mogło do
czegokolwiek dojść. Sama obstawiała raczej jakieś lekkie zacieśnienie ich
relacji, może przeobrażenie jej w coś na kształt przyjaźni, ewentualnie, ale to
już w bardzo, bardzo dalekich przypuszczeniach, że zaczęło coś między nimi
kwitnąć, budząc uśpione głęboko w obojgu uczucia; zbliżenia cielesnego nawet
nie brała pod uwagę, w przeciwieństwie do Pottera, który w tych sprawach miał
znacznie lepsze wyczucie, a umiejętnościami węszenia przewyższał nawet psy
tropiące. Nie znaczyło to jednak, że może się tak po prostu ładować z butami w
cudze życie i zaglądać do sypialni.
- Prywatna to może
być łazienka w hotelu – odparł lekceważąco mężczyzna, wyciągając z leżącej
nieopodal paczki papierosa i przypalając go zapałką. Zaciągnął się kilka razy,
już na wstępie wypalając używkę do połowy, a gdy skończył, przesunął się bliżej
do arystokraty, który podpierał ręką głowę, zanurzając ją w platynowej grzywce
opadającej na czoło. - Przespałeś się z nią, tak czy nie?
Draco zamknął na
moment oczy, usiłując się uspokoić, ale nic mu to nie dało. Umysł szalał, a w
nim tykała istna bomba zegarowa, która tylko czekała na sygnał do wybuchu.
Jeśli się wyprze, spadnie na samo dno, a Potter tym bardziej mu nie odpuści, z
kolei, jeśli się przyzna, że między nim a Granger doszło do zbliżenia
cielesnego, wtedy skończy jako krwawa miazga zdobiąca ściany i podłogę, jednak
uciekanie przed prawdą było oznaką największego tchórzostwa, do jakiego mógł
się jeszcze posunąć. Skrzywdził Hermionę, był tego aż nazbyt świadomy, a jeśli
teraz przed jej przyjacielem skłamie, zrani ją jeszcze mocniej, a tego nie
będzie w stanie sobie wybaczyć, ona zresztą mu też. Powinien mieć w sobie
chociaż tyle godności i przyznać się, że spędził z kobietą namiętną noc. Co po
tym zbliżeniu czuł i co dalej czuje, tego nie musi już mówić.
Otworzył oczy,
nabierając więcej powietrza do płuc, a gdy spojrzał na Pottera, odniósł
wrażenie, że tak naprawdę nie musi się odzywać, prawdę ma wręcz wypisaną na
twarzy. Nie zrezygnował jednak i spokojnym, acz cichym głosem, potwierdził
przypuszczenia mężczyzny.
- Tak, spaliśmy ze
sobą. – Zacisnął mocniej szczękę, czekając na pchnięcie bądź uderzenie Harry’ego,
ale ten, o dziwo, nic mu nie zrobił, choć pewnie ręka świerzbiła go
niemiłosiernie. W tym momencie dziękował skrycie Pan, że przy nich jest, gdyż w
innym wypadku już dawno próbowałby podnieść się z podłogi i pozbierać rozbite
resztki godności.
- No widzisz –
odezwał się cicho Potter, kiwając głową, jak jakaś zabawka, z szeroko
otworzonymi oczami i dziwacznie wydętymi ustami, których dolna warga mocno
przykrywała górną – a było tak fajnie i nawet zaczynałem cię lubić. A tu takie
rewelacje po miesięcznej wegetacji w szpitalu. No ładnie, Malfoy, no ładnie żeś
się urządził.
- Potter, nie chcę o
tym rozmawiać – próbował zabrzmieć na tyle stanowczo, by mężczyzna mu odpuścił,
ale dobrze wiedział, że na nic zdadzą się wszelkie prośby czy nawet błagania.
- Spoko – przytaknął,
na co Draco spojrzał na niego z niedowierzaniem, czego od razu pożałował –
skończymy, jak powiesz mi, czy zabawiłeś się Mioną, czy ma ona dla ciebie
jakieś znaczenie.
- Odpuść mu, Harry –
wtrąciła się Pansy, patrząc na ukochanego z niemą prośbą w oczach –
przynajmniej dziś mu daruj. Macie ważniejsze rzeczy do załatwienia.
- To co – zaczął,
niemal spadając z krzesełka pod wpływem targających nim nerwów – on może
uprawiać seks z kim chce i kiedy chce i jeszcze nie być za to osądzanym, a na mnie
to można było wieszać psy, jak co trzeci dzień spałem z inną laską?
- A nie uważasz, że
to coś innego?
- Co innego? Jakaś
seksualna sprawiedliwość? Może mu jeszcze przyklasnąć, że zbałamucił mi
przyjaciółkę, co?
Pansy musiały puścić
nerwy, gdyż uderzyła ścierką o blat z taką siłą, że Harry aż podskoczył w
miejscu, unosząc od razu ręce na wysokość twarzy, dając ukochanej do
zrozumienia, że nie będzie się już więcej kłócił i chociaż nie ma racji, to i
tak jej ją przyzna.
- Z iloma kobietami
spałeś, od kiedy wróciłeś do Anglii? – warknęła, opierając sztywno ręce na
kontuarze. – Dziesięć? Dwadzieścia? Zanim kogoś osądzisz, spójrz na swój
licznik, bo twoja dawno wyrobiona średnia krajowa trochę przygniata wynik
Draco.
Czarnowłosy mężczyzna
nieco zmarkotniał po słowach partnerki. Oczywiście, że prowadził bardzo
rozwiązły tryb życia, nie było co się tego faktu wypierać, ale od kiedy zaczął
się z nią spotykać, na żadną kobietę nie był w stanie spojrzeć tak samo, jak na
nią. Trochę bolało, że mu to teraz wypomniała, ale rzeczywiście miała rację; gardził
Malfoyem za jedną noc z Hermioną, w trakcie gdy sam w ciągu jednego wieczoru
potrafił gościć w sypialniach co najmniej trzech niewiast. Zresztą dopiero
teraz do niego dotarło, że przyjaciółka nie poszłaby z arystokratą od tak do
łóżka. Dracona natomiast zdążył poznać na tyle dobrze, że powinien zauważyć, iż
niezobowiązujący seks w ogóle do niego nie pasuje. Ta dwójka, jeśli się z kimś
kocha, to robi to prawdziwie przez pryzmat uczuć, a nie zwierzęcego pociągu
seksualnego. Nie znaczyło to jednak, że tak po prostu puści to wydarzenie w
niepamięć.
- Zajmijcie się w
końcu Weasleyem, bo szlag mnie tu z wami zaraz trafi – dodała, odrzucając
ścierkę do zlewu i chwytając za mopa stojącego w kącie, którym zaczęła zmywać
podłogę na głównej sali.
Panowie przez dłuższą
chwilę siedzieli w milczeniu; Harry dokańczał papierosa, a Draco obracał
powolutku wąską szklanką, w której zostało jeszcze trochę wody. Atmosfera była
niezręczna, choć to pewnie za mało powiedziane, i żadnemu nie spieszyło się do
zabrania głosu, ale Potter był znacznie mniej cierpliwy, i gdy tylko używka
zgasła między palcami i została zduszona w szklanym spodeczku, odchrząknął
znacząco, zwracając tym samym uwagę arystokraty, który zerknął na niego kątem
oka.
- Pan ma rację –
odezwał się przez nieco zachrypnięte gardło – wróćmy do tego popaprańca, bo
póki co gówno mamy.
Draco przytaknął
ledwo dostrzegalnie głową, ale nie odezwał się, przez co nerwy zaczęły wracać
do czarnowłosego mężczyzny, niczym bumerang. Mógł z nim współpracować, prawdę
mówiąc, innej opcji nie miał, ale nie znaczyło to, że będzie się wysilał za ich
dwójkę.
- Ustaliliśmy, że
Percy zna się z tym gościem – zaczął, wyciągając kolejnego papierosa – co nam
to daje?
- Niewiele – odparł
blondyn, wstając z krzesełka i opierając się plecami o kontuar nieco bliżej
Harry’ego – przede wszystkim nie wiemy, skąd się znają i na jakich zasadach ze
sobą współpracują.
- Ale wiemy, że ten
gnojek dawał dupy Zabiniemu – zauważył Potter, przypalając używkę i zaciągając
się nią głęboko. – I Ron podejrzewał go o inne morderstwa, Goyle’a i twojego
ojca.
- Jeśli założymy, że
wszystko sprowadza się do mnie, to nie wytłumaczymy jego napaści na ciebie. –
Wsadził ręce do kieszeni eleganckich spodni, wyciągając jedną nogę bardziej w
przód i opierając na niej drugą. – A innego punktu zaczepienia nie mamy.
- Przyjmijmy, że
Zabini i Goyle byli twoimi przyjaciółmi. – Blondyn szykował się, żeby
zaprzeczyć, ale Harry dał mu jasno do zrozumienia, że jest to tylko robocza
wersja, więc nie ma o co się jeszcze gorączkować. – Lucjusz był twoim ojcem.
Znaczyłoby to, że zginęli, bo mieli dla ciebie duże znaczenie i jakoś byli z
tobą zżyci.
- To dalej nie
wyjaśnia, czemu zaatakował ciebie – zauważył arystokrata, na co Potter zaczął
drapać się po brodzie, próbując ułożyć resztę faktów tak, by pasowały do
przyjętego założenia, ale nie potrafił dojść z nimi do konsensusu. Co innego
Draco, który poszedł z przypuszczeniami jeszcze dalej, nim można się było
spodziewać.
- Ale taki scenariusz
byłby możliwy, jeśli opierałby się na swoich obserwacjach, a nie na moich
odczuciach. – Mężczyzna spojrzał na Malfoya zaciekawiony, upijając spory łyk
piwa, tym samym opróżniając kufel a alkoholu, i zaciągając się cienkim
papierosem, którego popiół zleciał na podłogę zmywaną przez Parkinson. – Wtedy
Lucjusz, Zabini i Goyle rzeczywiście mogli być mi bliscy.
- Ale my zakumplowaliśmy
się całkiem niedawno, z Ronem też nie miałeś jakichś spektakularnych stosunków,
a jednak wziął nas na celownik – stwierdził Harry, rozprostowując nieco
zranioną nogę, która nie bolała go już tak bardzo, ale przy gwałtowniejszych
ruchach wciąż dawała o sobie znać.
- Może z jego punktu
widzenia wyglądało to inaczej – odparł blondyn, splatając ręce na klatce
piersiowej.
- Czyli obserwował
cię od wyjścia z Azkabanu?
- Na to wygląda.
- A nie przyszło wam
do głowy, że on zna Draco? – wtrąciła się Pansy, zbierając mopem resztki
popiołu, który zlatywał z papierosa na podłogę. Z premedytacją uderzała kijkiem
o metalowe nóżki krzesełka, na którym siedział Potter. Gdy się wyprostowała,
obaj mężczyźni patrzyli na nią powątpiewająco. Oparła się na trzonku,
zdmuchując z twarzy wlatujące do oczu kosmyki czarnych włosów i przecierając
ręką czoło. – Lucjusza zamordował w dzień, gdy opuściłeś więzienie. Wcześniej
nic się takiego nie działo. Później Blaise, Greg, Harry i Ron. On ewidentnie
pije do ciebie i chciał, żebyś brał w tym wszystkim udział. Inaczej pozbyłby
się ich, gdy siedziałeś w celi.
Draco słuchał
przypuszczeń Pansy i ciężko mu było się z nimi nie zgodzić. Tym bardziej bolał
go fakt, że jest źródłem, od którego wyszły wszystkie zabójstwa i napaść na
Pottera. Zwiesił nieco głowę, lecz nie dane mu było nacieszyć się zbyt długo
ciszą i samotnością w myślach, gdyż wdarł mu się do głowy niespokojny głos czarnowłosego
aurora, który chyba jeszcze nigdy nie musiał tak wytężać umysłu, a za co
wyjątkowo należało go pochwalić.
- Pan ma rację –
orzekł, krzyżując ręce na klatce piersiowej – chodzi mu tylko o ciebie, Malfoy.
I jeśli teraz przyjmiemy, że współpracuje on z Percym, to łatwo można
wytłumaczyć, czemu zostałeś tak nagle zwolniony. Transakcja wiązana, Weasley
wypuszcza cię z pierdla, mały skurwysyn może wpychać twoim kumplom szuflady w
zady, tylko co Percy z tego ma?
- Trochę brakuje mi
tu logiki – odezwała się Parkinson, marszcząc z niepokojem brwi i zaciskając
lekko usta. – Jeśli chciał się pozbyć wszystkich osób, które były dla ciebie
ważne, to czemu nic nie zrobił Juanie?
- W sumie to samo
można odnieść do ciebie – odparł Harry, spoglądając na ukochaną, która usiadła
mu delikatnie na zdrowej nodze, a on objął ją w talii. – I, jakby teraz nie
patrzeć, do Hermiony.
Choć w głosie
mężczyzny wciąż było słychać złość na wspomnienie przyjaciółki, a raczej tego,
do czego doszło między nią a arystokratą, to Draco nie bardzo przejmował się
irytacją Pottera. Na dźwięk imienia kasztanowłosej kobiety serce mocno go
zabolało, zaczynając bić coraz szybciej i niespokojniej, a ręce zaczęły mu się
trząść. Ukrył je głębiej w kieszeniach spodni, żeby Pansy i Harry tego nie dostrzegli,
ale choć bardzo się starał, nie był w stanie przywdziać na twarz maski
obojętności; oczy koloru burzowego nieba wyrażały przerażenie i złość
wypływającą z bezsilności, tego niestety nie dało się tak łatwo zakamuflować.
- Słuchajcie –
krzyknął niemal czarnowłosy mężczyzna, zwracając na siebie uwagę pozostałej
dwójki – co łączy wszystkie ofiary, poza mordercą i sposobem egzekucji? No i
oczywiście poza Malfoyem?
- Do czego
nawiązujesz? – spytał Draco, przestępując z nogi na nogę.
- Wszyscy byli
facetami – oświadczył, wypinając dumnie pierś, jakby oczekiwał, że zaraz
dostanie za to stwierdzenie jakąś olbrzymią nagrodę. Parkinson prychnęła
lekceważąco, wstając mu z kolan i wchodząc za bar, gdzie zaczęła porządkować
resztę szkła pozostawionego do wyschnięcia na długim blacie schowanym za
kontuarem.
- Brawo, kochanie.
Oświeć nas czymś jeszcze równie oczywistym.
- Tylko że Potter ma
rację. – Pansy omal nie wypuściła odstawianej na wysięgnik szklanki, gdy
arystokrata zgodził się ze stwierdzeniem ukochanego; Harry uśmiechał się
triumfalnie, wskazując raz na Malfoya, raz na siebie, jakby w ten sposób chciał
powiedzieć partnerce, że miał rację i zwyczajnie nie doceniła jego intelektu.
- Gdyby coś groziło
tobie lub Juanicie, dawno byście o tym wiedziały. Granger też by coś zauważyła.
- Czyli możemy się
już pokusić o stwierdzenie, że Fede jest pedałem? – zapytał Potter, rozkładając
teatralnie ręce, na co Draco, choć niechętnie, przytaknął mu głową.
- Który na dodatek
cię zna – dodała kobieta, pochylając się nad blatem z szeroko rozstawionymi
rękami.
W tym momencie w
umyśle Malfoya chaotycznie rozłożone puzzle zaczęły spajać się w logiczną
całość dającą finalny obraz złowieszczej i krwawej układanki. Federico był jego
przyjacielem, znał go bardziej, niż ktokolwiek inny, spędzał z nim bardzo dużo
czasu i w przeszłości złożył mu obietnicę, o którą chłopak pytał go w trakcie
spektaklu w Covent Garden, a o której on sam już dawno zapomniał; wróciła do
niego kilka miesięcy później we wspomnieniach o niewinnym i zagubionym czarodzieju,
kroczącym ciemną drogą homoseksualizmu, którego doświadczał od innych adeptów
magii. Do opisu pasowała wyłącznie jedna osoba – Theodore, który wielokrotnie
nazywał go swym jedynym, prawdziwym przyjacielem. A Draco przeraził się na
myśl, co się z nim stało, że posunął się do niejednego morderstwa; jego wygląd
diametralnie się zmienił, włosy znacząco urosły, zostały również przefarbowane,
sylwetka przeobraziła się w jeszcze bardziej kobiecą, niż była w Hogwarcie, ale
w tej teatralnej transformacji pozostało coś, co ciągnęło się za nim już od
jakiegoś czasu, mianowicie oczy, tak samo błękitne i krystaliczne, w jakie
wpatrywał się wielokrotnie w wieku szesnastu i siedemnastu lat, dopóki nie
zastąpił je widok ciemnych i wilgotnych ścian azkabańskiej celi.
Draco zaklął
siarczyście pod nosem, zaciskając ręce tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie;
oddech miał szybki, miejscami urwany, wyjątkowo niespokojny, czym zwrócił uwagę
przyglądającego mu się Harry’ego.
- I wygląda na to, że
ty znasz jego – odezwał się cicho, a arystokrata wypuścił głośno powietrze z
płuc, przeczesując ręką zmierzwione włosy.
- Znam – odparł,
opierając się łokciami o kontuar; rozpiął oba mankiety od koszuli i zaczął je
podwijać, nie bacząc już na to, że na lewym przedramieniu widnieje ostro
odcinający się od skóry Mroczny Znak; on już po prostu nie miał znaczenia. – To
Theodore.
- Nott? – spytała
retorycznie Pansy, na co blondyn przytaknął jej głową. – Ale jak to możliwe?
- Nie wiem –
powiedział, spoglądając przez chwilę pustym wzrokiem przed siebie – ale musimy
się tego dowiedzieć.
- No już widzę, jak
wpadamy do Notta, siadamy przy ciastkach i herbatce, pytając: hej, słuchaj,
czemu zadźgałeś moich kumpli i starego? Swoją drogą, to świetny pomysł z tymi
szufladami. No genialny plan! – szydził Harry, poklepując się od czasu do czasu
po kolanie. Trudno było nie przyznać mu racji, ale jakieś wyjście istnieć
musiało. Problem leżał jedynie w tym, że nie wiedzieli, jak się do tego
wszystkiego zabrać.
Gdy z ust
czarnowłosego mężczyzny padło słowo „szuflady”, Dracona naszły myśli, że
wspomniane meble nie zostały wykorzystane bez przyczyny. Przewijały się w
trakcie praktycznie każdego morderstwa, więc nie mogły zostać wytypowane ot
tak, bo Nott miał zwyczajnie takowy kaprys. One miały ukryte znaczenie, do
czegoś nawiązywały, i mógł przysiąc, że już kiedyś podobne użycie widział, ale
nie mógł sobie przypomnieć, gdzie, w jakich okolicznościach. A to nie dawało mu
spokoju na tyle mocno, że nie reagował na pytania Pottera, dopóki ten nie
klepnął go kilka razy w ramię.
- Wiesz, gdzie go
szukać? – Malfoy pokręcił przecząco głową, odgarniając platynową grzywkę do
góry, by kosmyki nie zasłaniały mu widoku.
- To wracamy do
punktu wyjścia – oznajmiła smutno Pansy, wysypując popiół i resztki niedopałków
ze spodeczka do kosza na śmieci ukrytego pod barem.
- Niekoniecznie. –
Harry bawił się pudełkiem zapałek, kiwając przy tym od czasu do czasu głową. –
Skoro Percy się z nim zna, to z pewnością będzie wiedział, gdzie go znaleźć.
- Kochanie, a jak ty
chcesz go o to niby zapytać?
- Nie będę go pytał –
żachnął się mężczyzna, wstając z krzesła i obejmując arystokratę ramieniem z
szerokim uśmiechem na ustach – bo po prostu się do niego włamiemy.
†††
Rezydencja
Ministra, bo domem już się tego nazwać nie dało, znajdowała się na
przedmieściach Londynu, z dala od zbędnego zgiełku i nieproszonych gości, gdyż
od najbliższych sąsiadów Percy’ego dzieliło dobrych kilka kilometrów. Budynek
był spory, raczej nie wyróżniał się niczym więcej, utrzymany w starym stylu, o
którego zamiłowanie śmiało można było posądzić właściciela; brama, żelazna i z
drobnymi, kwiatowymi zdobieniami, była otwarta, więc Harry i Draco weszli na
teren posiadłości bez większych przeszkód. Teraz pozostawało im jedynie dostać
się do środka, a że nie wiedzieli, czy Weasley użył jakichś zabezpieczeń,
woleli nie wybijać szyb czy wyważać drzwi frontowych; na szczęście okno
kuchenne od strony ogródka pozostawało uchylone, więc nie mieli innego wyjścia,
jak wejść właśnie przez nie.
-
Tak swoją drogą – mówił Potter, gdy Malfoy wchodził na parapet – to nieźle
musiałeś poturbować Mionę w łóżku, że aż się rozchorowała.
-
Możemy już nie wracać do tego tematu? – zaproponował arystokrata, choć
wnioskując po tonie głosu wcale nie miał zamiaru prosić o to towarzysza, a
zwyczajnie od niego tego zażądał.
-
Tylko nie myśl, że ci tak popuszczę – odparł Harry, gdy Draco otworzył
zaklęciem okno i zeskoczył na ziemię, by pomóc mu wdrapać się na parapet. –
Jesteś na czarnej liście i długo się z niej nie wygrzebiesz.
-
Oczywiście – odrzekł blondyn, podsadzając mężczyznę – bo ja jestem zachwycony
tym, że spotykasz się z Pansy.
-
To co innego – powiedział, z trudem wdrapując się na podokiennik, mimo pomocy
udzielonej przez Malfoya – ja Pan kocham.
Arystokrata
prychnął pod nosem, podtrzymując mężczyznę na barkach, gdyż temu wyjątkowo
opornie szło utrzymanie się o własnych siłach; pretensji jednak nie mógł mieć
żadnych, w końcu jedna z nóg Pottera nie do końca jest sprawna, nie znaczyło to
jednak, że może się dowoli wylegiwać mu na plecach.
-
Zakładając, że spotykacie się od lutego…
-
Marca – poprawił blondyna Harry, na co ten wywrócił oczami.
-
Dobrze, od marca, odejmując twój miesięczny pobyt w Mungu, znacie się trochę
więcej, niż miesiąc – mówił Draco, zapierając się z całych sił nogami i
usiłując wypchnąć mężczyznę w górę, by w końcu opuścił jego barki – Granger
prawdopodobnie ma mleko w lodówce, które żyje dłużej, niż wasz związek.
-
Ale ja ją kocham!
-
I co z tego? Właź i przestań biadolić. – Runął na ścianę budynku, gdy poczuł,
że Harry w końcu dostał się na parapet; dyszał ciężko i pluł sobie w brodę, że
nie użył żadnego zaklęcia, które zaoszczędziłoby mu niepotrzebnego wysiłku.
Usłyszał jeszcze niewyraźne stęknięcie mężczyzny, a gdy na niego spojrzał,
dostrzegł, że leży on plackiem na podokienniku, a jedna noga zwisa mu luźno ku
ziemi.
-
Na filmach wyglądało to łatwiej – wyjęczał, podnosząc się i otwierając okno na
oścież, przez które starał się jak najciszej wejść do środka, a za nim to samo
uczynił arystokrata.
W
domu było cicho i ciemno, nie słychać nawet było tykania zegarka, jednak woleli
nie robić zbyt wiele hałasu. Sąsiedzi może i mieszkają daleko, ale kto wie, na
co natkną się w głębi mieszkania.
-
Wiesz, że nie wzięliśmy pod uwagę, że Percy może być już w domu? – odezwał się
cicho Harry, omal nie wdeptując w miskę z kocią karmą. – Chociaż walnie się go
wtedy patelnią w łeb i będzie po kłopocie.
-
Wolałbym tego uniknąć – odparł Draco, wychodząc z kuchni i kierując się na
piętro, gdzie gospodarz prawdopodobnie miał swą sypialnię lub jakiś gabinet.
Potter kroczył tuż za nim, mimo że szło mu to dość ślamazarnie; gdy dostali się
na pierwszy poziom, od razu zauważyli wejście do biura, w którym pełno było
jakichś dokumentów, teczek, a także butelek po alkoholu, jak można się było po
Weasley spodziewać, najwyższej jakości; na podłodze leżała jedna pobita
konikówka, a obok niej walały się drogie pióra, przy czym jedno z nich zostało
złamane na pół.
-
Jak u alkoholików, więcej wódy niż słoików.
Blondyn
nie odpowiedział na stwierdzenie kolegi, choć prawdą było, że w tej krótkiej
rymowance został zawarty najlepszy opis pobojowiska, które zastali po wejściu
do domowego gabinetu Ministra. Potknąć można się było nie tylko o puste
butelki, ale i o kapcie, szlafrok czy nawet brudne talerze; wyglądało na to, że
Percy ograniczył funkcjonowanie w domu wyłącznie do tego jednego pokoju i nie
wyściubiał z niego nosa, gdyż reszta mieszkania prezentowała się, jak z
katalogu; wszystko było czyste i poukładane.
-
Sprawdź szafki, ja zajmę się biurkiem. – Harry przytaknął głową i zaczął
otwierać po kolei meble, ale poza segregatorami z różnymi danymi skarbowymi nie
widział niczego znaczącego. Szukał jednak dalej, może natknie się w końcu na coś
wartościowego, choć wątpił, by wśród faktur czy rozliczeń budżetowych udało mu
się odnaleźć jakąś wzmiankę o Theodorze.
U
Draco sprawa prezentowała się znacznie lepiej, nie licząc walających się po
blacie i szufladach opakowań po środkach uspokajających i proszkach nasennych.
Leżący na środku pomięty liścik z dziwną treścią jako pierwszy przykuł jego
uwagę, na dodatek podpisany trzema literami, które gdzieś już przedtem widział.
-
Potter – zawołał mężczyznę, który odwrócił się do niego i podszedł chwilę
później; Malfoy wskazał mu na treść wiadomości i na podpis, na co Harry
wzruszył ramionami, nie wiedząc, ile powinien rozumieć. – FGL, co to może
oznaczać?
-
Może fajnie gnębić ludzi? – rzucił, na co arystokrata spojrzał na niego z
politowaniem i lekkim rozdrażnieniem. Wtedy oświeciło go, gdzie już zetknął się
identycznym zaproszeniem; taką samą wiadomość morderca zostawił w mieszkaniu
Rona, ale na żadnej z nich nie było wskazówki odnośnie miejsca, w którym można
szukać adresata inwitacji.
-
Jakoś wątpię – odpowiedział, nie mówiąc Potterowi o powiązaniu listów. - Masz
coś?
-
Tylko jakieś tomiki badziewnych wierszy z dziwnymi dopiskami – odparł,
ożywiając tym samym umysł blondyna, który nakazał mu przynieść znalezione książki,
które rzeczywiście roiły się od niezrozumiałych notatek, ale niewiele udało mu
się z nich odczytać; były to jakieś skróty z liczbami, a to niewiele mu
pomagało. Zamknął nieco obdarty zbiór poezji i wtedy rzuciło mu się w oczy imię
i nazwisko autora, układające się w dźwięczne Federico García Lorca.
-
Sztuka – wymamrotał Draco, podchodząc z książeczką do otwartej szafki, w której
Potter znalazł trzymany przez niego tomik.
-
Jaka znowu sztuka?
-
W teatrze wystawiana była sztuka, Krwawe
gody tego samego autora, na której spotkaliśmy Theodore’a – wytłumaczył,
wyciągając kolejne woluminy, które, jak się później okazało, były albumami ze
szczegółowo opisanymi obrazami namalowanymi przez katalońskiego surrealistę,
Salvadora Dalego. – To od niego wzięło się Federico, a podpis FGL, to po prostu
skrót pełnego imienia i nazwiska.
-
Dobra, tylko co ma Nott do hiszpańskiej poezji i gdzie w tym wszystkim znalazło
się miejsce dla szuflad i trupów?
Malfoy
skakał wzrokiem od jednej książki do drugiej, od czasu do czasu wertując
wiersze z notatkami; miały charakterystyczną budowę, dwie zwrotki po cztery
wersy, dwie po trzy, co ewidentnie wskazywało na sonet; zatrzymał się przy
jednym z nich i otworzył jeden z albumów, który, jak się domyślił, wskazywał
skrót naskrobany przy utworze; przekartkował opasły wolumin, aż znalazł się na
stronie, do której prowadziła go adnotacja, gdzie znajdowało się zdjęcie obrazu
przyobleczonego dopiskiem Antropomorficzna
szafka. Harry nachylił mu się przez ramię, marszcząc brwi na widok
fotografii.
-
Zabini zginął później, niż to zostało namalowane, co nie?
-
Morderstwa odzwierciedlają obrazy Dalego – zakomunikował rzeczowo blondyn,
przekopując kolejne książki w poszukiwaniu innych płócien; zajęło mu to
dosłownie chwilę, a gdy rozłożył pozostałe albumy, przed oczami stanęły im
miejsca zabójstw uwiecznione przez farby.
-
Płonąca żyrafa, tak samo wyglądał
Goyle – zauważył Potter.
-
Juana ma ten sam obraz u siebie w lokalu – odparł arystokrata – jak mogłem być
tak głupi i tego nie powiązać.
Pochylił
się nad stronami, wskazując po kolei pozostałe płótna.
-
Barceloński manekin, tak samo zginał
mój ojciec. Trwałość pamięci,
wszystko identyczne, jak miejsce śmierci Rona – kontynuował, a Harry pochylił
się nad ostatnim wymienionym, zaciskając mocno pięści, gdy uświadomił sobie,
jakie katusze musiał przejść przyjaciel, by zadowolić psychopatę dostatecznym
odzwierciedleniem obrazu.
-
Kurwa, co za skurwiel – wymamrotał czarnowłosy mężczyzna, przenosząc wzrok na
ostatnią z fotografii, której widocznie nawet Malfoy nie był w stanie
rozszyfrować. Zdjęcie przedstawiało ukrzyżowanego Chrystusa spoglądającego w
dół z opuszczoną głową; nie przypominał sobie, by ktoś został zamordowany w
takiej aranżacji.
-
Zostają trzy – odezwał się arystokrata, wskazując na płótna, których nie mogli
połączyć z żadnym z zabójstw – Chrystus
świętego Jana od Krzyża, Cenicitas,
Leda Atomica. Prawdopodobnie miałeś być
jednym z nich.
-
A jakieś kwiatuszki, kaczuszki, zielona trawka… nie? – Draco pokręcił przecząco
głową. – Pierdolę śmierć przez przybicie do krzyża czy odcięcie nogi, żebym
wyglądał, jak… jak ta kupa czegoś z tego dziwadła.
-
Dalí był surrealistką, jego sztuki nie odczytuje się dosłownie.
-
To powiedz to Nottowi – odpowiedział Harry – bo jakoś wątpię, że Dalí biegał po
ulicach z siekierą i wyrąbywał ludziom otwory na szuflady, żeby namalować takie
bohomazy.
-
Te bohomazy sprzedawane są za miliony, jeśli cię to interesuje.
-
A ja dalej pierdolę taką śmierć – odparł wyraźnie urażony, krzyżując ręce na
klatce piersiowej. Malfoy tymczasem z wielką uwagą studiował obrazy katalońskiego
malarza, toteż auror postanowił mu nie przeszkadzać i zajął się szukaniem
informacji, gdzie mogli znaleźć mordercę lub chociaż jakichś wskazówek, które
nakierowałyby ich na właściwy trop. W notatnikach Percy’ego niczego jednak nie
było, poza kilkoma spotkaniami z Theodore’em w Ministerstwie lub w pubie Pansy,
zupełnie tak, jak w skoroszytach Zabiniego; zatem nie mylił się, gdy wydawało
mu się, że widział Weasleya w knajpie ukochanej.
-
Trochę dziwi mnie, że nikt wcześniej na to nie wpadł. Dalí jest w końcu znanym
malarzem – paplał Potter, przekopując się przez puste flakoniki po proszkach, a
wśród nich dopatrzył się również opróżnionych szklanych fiolek po specyfiku o
wdzięcznej nazwie pavulon.
-
Żarówek też nikt wcześniej nie znał, a przyszedł Edison i były – warknął Draco,
z hukiem zamykając jeden z albumów.
-
A popatrz, co ja tu mam. – Pomachał do arystokraty kilkoma buteleczkami, a ten
podszedł do niego, wyrywając mu jedno z naczynek. Zadowolony Harry usiadł na
brzegu biurka Percy’ego, obracając w dłoniach niewielką strzykawkę. – Teraz już
wiemy, jak wszystkich mordował. Przed zarżnięciem świnię trzeba dobrze
znieczulić.
Blondyn
odłożył flakoniki do szuflady, rzucając jeszcze okiem na pozostałe papiery, ale
nic w nich nie było; kilkadziesiąt recept, prawdopodobnie fałszywych, a także
sprawozdania, na których można było dostrzec podpis Hermiony. Na widok imienia
i nazwiska kobiety w Malfoyu znów zrodziło się uczucie niepokoju, ale dzięki
temu wpadł również na pomysł, gdzie mogą znaleźć Notta.
-
Wracamy, tu i tak niczego nie ma. – Pottera nieco zdziwiło, że tak szybko mają
opuścić mieszkanie Ministra; przecież tu roiło się od papierzysk, których
jeszcze nie przepatrzyli, a on chce tak po prostu wyjść? Wolał jednak nie
protestować, widząc zdeterminowaną twarz arystokraty, który zdążył już zbiec po
schodach na parter, gdzie prawdopodobnie czekał na niego mocno niecierpliwiony.
Zabierając po drodze tomik wierszy Lorci, dołączył do niego, choć szło mu to
dość koślawo, nie wspominając już o wdrapaniu się na meble, by ponownie wyjść z
rezydencji przez okno kuchenne. W każdym razie, nie było co narzekać, zawsze
przecież mogli wpaść na Percy’ego wałęsającego się w podomce i szlafmycy po
mieszkanku z kubkiem, a właściwie beczułką koniaku, którego pochłaniał niezliczone
ilości, wnioskując po liczbie pustych butelek piętrzących się w gabinecie.
†††
Był
już późny wieczór, gdy teleportowali się do pubu Pansy, która przywitała ich
razem z Juanitą; obie panie miały przygnębione, a nawet przerażone twarze, po
których domyślili się, że w trakcie ich nieobecności coś się wydarzyło. Hiszpanka
sączyła wino z kieliszka, a właścicielka lokalu towarzyszyła jej z drugim
naczyniem, które właśnie uzupełniała bordowym alkoholem.
-
Mamy problem – zaczęła starsza kobieta, gdy Draco i Harry zbliżyli się na tyle,
że nie musiała podnosić głosu.
-
Weasley i Nott byli u Juanity. Szukają cię – zwróciła się do blondyna, który
zaklął pod nosem, za co Hiszpanka od razu skarciła go wzrokiem.
-
Chwilunia – wtrącił się Potter, siadając na najbliższym wolnym krześle – jak mogą
cię szukać, skoro masz namiar?
Malfoya
zaskoczyła słuszna uwaga czarodzieja; przecież dokładnie pamiętał, jak Percy go
naznaczał, chlubiąc się faktem, że jest to jego wynalazek, dzięki któremu
znajdzie go zawsze i wszędzie. Czy możliwym jest, że odkrycie mężczyzny w ogóle
nie działa? Szczerze w to wątpił, ale innego wytłumaczenia nie było, biorąc pod
uwagę, że sam się radaru nie pozbył. Wtedy spojrzał na Juanę, która zwiesiła
głowę, wspierając ją na chudej ręce przyozdobionej licznymi bransoletkami;
wśród nich znajdowała się oczywiście charakterystyczna ozdoba z jadeitu, z
którą kobieta nigdy się nie rozstawała.
-
Kiedy? – zapytał ją, nie formułując pytania do końca, gdyż dobrze wiedział, że
Hiszpanka rozumie, o co mu chodzi. Westchnęła cicho, wyciągając ku niemu
nadgarstek z turkusowymi koralikami.
-
Myślisz, że moje zaklęcia nie rozpoznałyby takiego świństwa? – Wskazała przy
tym na jeden z kamyczków znajdujący się tuż przy zapięciu biżuterii. – Wyjęłam je,
jak byłeś nieprzytomny. Nie mogłam go wyrzucić, bo od razu zorientowałby się,
że coś jest nie tak.
-
Ściągając w ten sposób niebezpieczeństwo na siebie – warknął poirytowany Draco,
lustrując kobietę wściekłym wzrokiem. Juana uśmiechnęła się do niego ciepło,
kładąc mu rękę na ramieniu, której chłopak nie odtrącił.
-
Miałam cię chronić i tak też zrobiłam – odparła spokojnie, a uśmiech pobladł
chwilę później. – A wy musicie się wynosić, inaczej znajdą was, a nie możemy do
tego dopuścić.
-
To nie jest takie głupie – wtrącił się Harry, a Pansy fuknęła na niego
obrażona.
-
To jest wręcz kretyńskie.
-
Wtedy nie musielibyśmy babrać się w wierszykach i szukać igły w stogu siana.
Fede sam by do nas przyszedł – zakomunikował wybitnie zadowolony z pomysłu,
którego jakoś nikt z pozostałych nie popierał.
-
Jaki Fede? – dopytywała Juana, a Potter wyciągnął na blat baru wymięty tomik
poezji Lorci, na widok którego oczy Hiszpanki znacząco się rozszerzyły.
Chwyciła książeczkę do ręki, przekartkowując ją kilka razy, aż natknęła się na
sonety, którym wcześniej przyglądał się Draco; napisane po hiszpańsku niewiele
mu mówiły, rozumiał jedynie część, całości nie był w stanie odczytać. Co innego
Juanita, która, sądząc po pasji, z jaką zaczytywała się w utworach, musiała
bardzo dobrze je znać lub chociaż rozpoznawać.
-
Wybrał kilka sonetów i jedną romance – powiedział arystokrata, wskazując
kobiecie na zaznaczone strony. – Morderstwa odzwierciedlają obrazy namalowane
przez Dalego, są jakoś powiązane z tymi wierszami, ale nie wiemy, w jaki
sposób. Ciężko się je czyta.
-
Lorca był geniuszem poezji – odparła Juana, zatrzymując się przy jednym z
sonetów – nic dziwnego, że nie możesz go odczytać. Jego język pełny jest
metafor i symboli, często wiersze miały kilka poziomów interpretacji.
-
A co to znaczy dla nas? – Hiszpanka spojrzała na Pottera znad książki, którą położyła
na kontuarze i przywołała do siebie Malfoya.
-
Sonetos del amor oscuro są wyrazem
głębokiej miłości Lorci, pełnej przeciwności, tajemnic i mroku, miłości
homoseksualnej, ale tylko głupcy bądź amatorzy doszukują się w nich odniesień
do Salvadora, z którym García Lorca się przyjaźnił, od kiedy poznali się w
Residencia de Estudiantes – opowiadała, a Draco słuchał jej uważnie, próbując
odnieść wszystkie informacje do Theodore’a i powodu, jaki go pchnął do
pozbawienia życia czterech osób. – Są badacze, którzy doszukują się między tą
dwójką wielkiej miłości. Zresztą Lorca napisał nawet odę dla Dalego, ale nawet
jeśli żywili do siebie tak silne uczucia, to obaj inaczej je rozumieli,
Salvador jako przyjaźń, Federico możliwe, że jako miłość. Nikt jednak tego
otwarcie nie potwierdza i nie zaprzecza.
-
Sonety można zatem odnieść do śmierci Lucjusza, Zabiniego, Goyle’a i Rona,
jeśli mówimy o homoseksualizmie – zauważył blondyn, a Juana przytaknęła mu
głową, przewracając jednocześnie kartki na początek tomiku, gdzie znajdowała
się jedyna romanca z dopiskami lokującymi jej treść w obrazie Leda Atomica.
-
To cztery, zostały jeszcze dwa z zaznaczonych, Miłość śpi w sercu poety i Sonet
o liście.
-
Jeden z nich był zarezerwowany dla Pottera. – Harry oburzył się na kolejną
wzmiankę o tym, jak mógł skończyć, gdyby w wieczór po pogrzebie Kingsleya nikt
nie pospieszył mu z pomocą. Fuknął pod nosem, wyciągając z paczki Pansy
papierosa i przypalając go leżącą na blacie zapalniczką; z szukaniem różdżki
było znacznie więcej zachodu. – Jest jeszcze romanca, cokolwiek to znaczy.
-
Romanca jest charakterystycznym utworem dla Hiszpanów, García Lorca był praktycznie
specjalistą w tej dziedzinie. Wybrana to Romance
Sonámbulo, piękna, lecz wyjątkowo trudna.
-
A co było dalej z tym Lorcą i Dalim? – wtrąciła się Pansy, gdy Juanita czytała
treść utworu, nucąc przy tym cichutko pod nosem.
-
Przyjaźnili się oni z Luisem Buñuelem, ostatni właściwie dołączył do nich Dalí,
który wyjechał z nim do Francji, gdzie obaj nakręcili Psa andaluzyjskiego. Lorca bardzo to przeżył, bowiem odebrał tytuł
i treść filmu jako napaść na siebie, gdyż pochodził z Andaluzji. Odczytywał to
jako zdradę, poza tym był bardzo emocjonalnym i wrażliwym poetą. Po tym ich
przyjaźń więcej się nie odrodziła, choć Salvador widział się jeszcze z Federico
kilkanaście lat później, nim Lorca został aresztowany i rozstrzelany przez
żołnierzy Franco.
-
Może zostanę zaraz obrzucony gnojem za daleko wysuniętą nadinterpretację, ale
czy to nie tak samo, jak z tobą i Nottem? – Draco początkowo chciał zaprzeczyć
stwierdzeniu Pottera, ale po krótkiej analizie zaczął dochodzić do wniosku, że
rzeczywiście jego relację z Theodore’em można było odczytywać podobnie, jak
związek malarza i poety. Zapomniał o obietnicy złożonej mężczyźnie w szkole na
błoniach, co mogło zostać odczytane, jako zdrada. Dalej to jednak nie
tłumaczyło, czemu zabijał, a wątpił, by powodem były tylko zakopane głęboko w
pamięci słowa dwóch chłopców, którzy nawet nie wiedzieli, czy dane im będzie
dożyć następnego roku.
-
Draco – odezwała się Juana, spoglądając na mężczyznę niespokojnym wzrokiem – on
zabije ponownie.
-
To szybka przebieżka po dawnych znajomych, męskich znajomych, Malfoy, i
typujemy, kto będzie następny. – Hiszpanka przeniosła spojrzenie na Harry’ego,
otwierając przed nim treść romancy i wskazując na pierwsze wersy, z których
mężczyzna i tak niewiele rozumiał.
-
Romance Sonámbulo nie odnosi się już
do miłości homoseksualnej – oznajmiła, nie odrywając wzroku od treści – i tym
samym nie bez powodu została przypasowana do Leda Atomica. To utwór faktycznie o miłości, ale cygańskiej, między
kobietą a mężczyzną. Mówi o śmierci dziewczyny, która prawdopodobnie była w
ciąży, a kochanek, gdy przybywa do jej domu prosząc jej ojca o rękę, odnajduje
razem z nim zwłoki ukochanej utopione w wodzie.
-
Tyle tekstu o topielcu? – Zdziwił się Potter, przekładając kartki w książce w
poszukiwaniu końca wiersza.
-
Verde que te quiero verde. Verde viento.
Verdes ramas. Ta zieleń nie została wybrana bez powodu – mówiła Juana, nie
odrywając wzroku od zesztywniałego Malfoya. – Brudna woda, a w niej glony i muł
rzeczny, w tym zginęła dziewczyna z romancy, porastając zielenią będącą wyrazem
śmierci w niejednym utworze napisanym przez Lorcę.
-
Zabije nad wodą – stwierdził głucho Draco, czując jak krew uchodzi mu z ciała,
a kości razem z mięśniami sztywnieją; nie dopuszczał do siebie myśli, kogo
Theodore chciał zamordować tym razem, ale wszystkie fakty mówiły same za
siebie, a z czym nie potrafił i nie chciał się pogodzić. Z trudem trzymał się
na nogach i tylko spokojny głos Hiszpanki utrzymywał go przy świadomości.
-
Leda Atomica przedstawia nagą kobietę
razem z łabędziem. To portret żony Dalego, Gali, którą bardzo kochał i była
jego muzą. – Słowa przygniatały go, zwalały na ziemię; nie chciał ich więcej
słyszeć, nie chciał widzieć tego, co malował przed nim umysł. Był na to za
słaby, a raczej uczucia, które budziły się w nim pod wpływem myśli, że coś może
stać się Hermionie z jego winy, były zbyt silne, by mógł je utrzymać. Pobladł,
osuwając się na najbliższe krzesło i zwieszając głowę, którą ukrył za
przytkniętymi do twarzy dłońmi, a Juana od razu przy nim kucnęła, podobnie
Pansy i Harry, choć ten ostatni preferował pozycję stojącą. Nawet on zrozumiał,
co Hiszpanka usiłowała im przekazać.
-
Malfoy – zagrzmiał Potter, a Draco spojrzał na niego przerażonym wzrokiem; w
szarych oczach dało się dostrzec przede wszystkim wielkie cierpienie, a to był
dla niego dowód, jak bardzo arystokracie zależy na Hermionie. – Wybrałeś sobie
kiepską muzę, ale jest ona moją przyjaciółką i nie pozwolę jej skrzywdzić. Nie
muszę ci chyba mówić, że ty też do tego nie dopuścisz.
-
Chodzi o Hermionę? – spytała Pansy, a Juana i Harry przytaknęli jej; kobieta
wypuściła głośno powietrze z płuc, siadając na podłodze i wplątując palce
między splecione włosy. Po chwili zaczęła kręcić na prawo i lewo głową,
mamrocząc coś pod nosem i łapiąc arystokratę za ręce, podnosząc go z krzesła i
popychając go na czarnowłosego mężczyznę, który był mocno zaskoczony
poczynaniami ukochanej.
-
Ile jeszcze informacji potrzebujesz? – warknęła na arystokratę, wskazując na
wyjście z pubu. – Ruszcie z miejsca te niedorobione tyłki i lećcie ją ratować!
Wszystko trzeba wam podsuwać pod te zasmarkane nosy, jak małym dzieciom w
przedszkolu? Woda, bród, smród, łabędzie, to chyba oczywiste, że chodzi o
Tamizę!
-
Lubię, jak jest taka w gorącej wodzie kąpana. – Harry uśmiechnął się głupkowato,
szturchając wciąż bladego Draco w łokieć.
-
Przestań się cieszyć, jak małpa dynamitem! – krzyknęła do ukochanego, celując
następnie palcem w Malfoya. – A ty, jak już wreszcie dotarło do ciebie, że ją
kochasz, i że potrafisz kochać, to zapieprzaj na te mokradła i nie waż się bez
niej wracać.
Kiedy
podjęli decyzję o wyjściu, a przede wszystkim, kiedy teleportowali się nad
rzekę, nie miał bladego pojęcia. Serce biło mu zdecydowanie za szybko, nie mógł
złapać oddechu, czuł, że dusi się smrodem wydobywającym się z pobliskich
ścieków, kaszlał i ledwo mógł podnieść się z ziemi, a raczej błota, w którym
wylądował razem z Potterem. Kiedy w końcu się uspokoił, rozejrzał się po
okolicy, nie mogąc skojarzyć miejsca, w które się przenieśli; widział jedynie z
oddali Tower Bridge oświetlony lampami, reszta pozostała niezidentyfikowana.
-
Gdzie jesteśmy? – spytał Harry’ego, który rozglądał się wokół siebie,
nasłuchując pisku szczurów, których aż roiło się nad wodami Londynu,
szczególnie w miejscach, w które sporadycznie zaglądała miejscowa ludność.
-
Geograficznie na półkuli północnej. Społecznie na marginesie, a opisowo przy
oczyszczalni ścieków – odparł, podając mu rękę, którą blondyn chwycił, by wstać
w końcu z bagna, w którym klęczał. – Jeśli zależy mu na odludnym miejscu, to
jest to najlepsza lokalizacja. I patrz! Są nasze łabądki!
Wskazał
na stado białych ptaków sunących po wodzie, w której odbijało się światło
księżyca. Było tak, jak w romancy Lorci i obrazie Dalego - Verde que te quiero verde. Verde viento. Verdes ramas.
Uwielbiam to opowiadanie. Ostatni komentarz zamieściłam pod rozdziałem pierwszym, ale wiedz, że nadal jestem nim zachwycona, przede wszystkim ogólną koncepcją na nie oraz powiązaniem opowiadania z sonetami Lorci.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na ostatni dzień tego koszmarnego roku.
Powodzenia z pracą licencjacką :)
Fenomenalna scena Harrego i Draco w sali treningowej. Postawa Chłopca który przeżył po informacji, że jego przyjaciel nie żyje... dech zapiera. Byłam ogromnie wzruszona jego próbą udawania, że wszystko jest OK. To tak idealnie pasuje do jego postaci w tym opowiadaniu. To jak nie chciał zostawić Draco samego na pastwę Rudego. Uwielbiam tę postać. Bawi mnie, wzrusza, momentami przeraża, ale sposób w jaki broni swoich przyjaciół jest jedyny w swoim rodzaju. Kłaniam się za tę scenę po samą ziemię.
OdpowiedzUsuńWiele rzeczy wyjaśniło się w tym rozdziale choć przyznam szczerze, że nadal nie bardzo rozumiem przyczyn takiego zachowania Notta. Kocha go, czy nienawidzi? A może jedno i drugie? Pewnie dowiem się wkrótce :)
Przyznam, że dopiero dziś, przez Twoje opowiadanie obejrzałam obrazy Salvadore z zupełnie innej perspektywy... i są genialne... niesamowicie poruszające. A przez to Twoje opowiadanie nabrało dla mnie zupełnie nowej wartości. Jesteś niesamowita, wiesz? :)
Pozdrawiam serdecznie, s.
Ps. Pod poprzednim rozdziałem, kilkakrotnie próbowałam zostawić ślad, ale z niewiadomych mi przyczyn ciągle mnie wyrzucało. Chciałam spróbować innym razem ale przyznaje bez bicia, jak to często bywa, wyleciało mi pózniej z głowy. Błagam o wybaczenie ;)
Nie ma czego wybaczać, poza tym odbiera mi się moją szaloną interpretację odnośnie do tak małego odzewu, a trochę jednak za mną łaziła ;) Każdemu może wylecieć z głowy, poza tym po jakimś czasie zapomina się, o czym był rozdział, ciężko ubrać odczucia w słowa, to zupełnie normalne i nie ma o co się obrażać. Zresztą nigdy tego nie robię.
UsuńPozdrawiam i do zobaczenia pod koniec roku :)
Fakt, nie komentuję zbyt często, a nawet jeżeli już to robię to zwykle ukrywam się pod nazwą anonima. Trochę szybsza opcja (nie do końca ogarniam te konta na blogerze, linki itp. Jeśli nie wiesz o co mi chodzi to naprawdę oznacza to, że niczego nie rozumiem) i zawsze można podpisać się na końcu, czego i tak w sumie nie robię. Wybacz.
OdpowiedzUsuńDlaczego tak rzadko komentuję? Z wielu powodów: braku czasu, pomysłu oraz pewności siebie. Tak, pewności siebie. Wiele osób komentuje w sposób bardzo dojrzały, zwracają uwagę na pewne aspekty i w ciekawy sposób rozpisują się na ich temat. I przez to zawsze czuję się trochę gorzej, bo moim wpisom daleko do takich wywodów.
Ale raz się żyje, dlatego przemogłam swoją niechęć i co nieco napiszę.
Na początek, bardzo wzruszyła mnie reakcja Harry'ego na śmierć Rona. Moment, w którym po raz pierwszy wspomina swojego przyjaciela zaraz po przebudzeniu, naprawdę ugodził mnie w serce. Jego chęć zemsty jest w stu procentach zrozumiała i mam nadzieję, że uda mu się dokonać tego aktu na Fede. Chociaż tylko ty wiesz, kto zada ten śmiertelny cios albo ruch różdżką.
Swoją drogą interesujący pomysł z obrazami Dali oraz sonetami Lorci. Widać, że jego twórczość naprawdę wywarła na ciebie ogromny wpływ, co wspaniale wykorzystałaś w tym opowiadaniu.
Tak tylko wspomnę, że ten ciekawy sposób dokonania zbrodni bardzo kojarzy mi się z Sherlockiem. Nie czytałam żadnych kryminałów, poza paroma opowiadaniami ser Arthura Conan Doyle'a, dlatego wybacz, że wspominam akurat jego. Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę, ale kiedyś chyba wspominałaś, że jesteś jego fanką (Sherlocka Holmesa). Ja jak na razie zakochałam się w serialu (dopiero co skończyłam) i filmach, ale dalsza część wielkiego tomiszcza ze wszystkimi przygodami Pana Holmesa i Johna Watsona, nadal przede mną.
Powracając na chwilę do rozdziału, to przez jedną, króciutką chwilę myślałam, że Hermiona już dawno nie żyje i nawet się z tego ucieszyłam. Wiem, jestem okropna, ale ostatnio gustuję w smutnych zakończeniach.
Och i z jednej strony smuci mnie koniec tego opowiadania, a z drugiej nie mogę się doczekać powrotu na stare śmieci. Wiesz, stęskniłam się za Blaisem. To nie tak, że ten jest zły, po prostu gadatliwy Zabini jest lepszy niż ten martwy.
Już chyba kończę tę wypowiedź, ale chcę ci jeszcze życzyć weny. Tym razem nie do napisania rozdziału, ale pracy licencjackiej. Na pewno ci się uda. Powodzenia <3
Jak dla mnie pisanie komentarzy nie jest obowiązkowe i powiem szczerze, że zachowanie autorów w stylu: jak nie będzie co najmniej pięćdziesięciu komentarzy, to nie będzie nowego rozdziału!, dla mnie jest brakiem szacunku i, nie oszukujmy się, dziecinności. To nie jest wymóg, wyrażenie swojego zdania powinno być przede wszystkim przyjemnością, z której wartości może czerpać zarówno strona komentująca, jak i czytająca. A ukrywanie się pod "anonimem? To wygodna opcja, nie widzę w niej nic złego, chyba że zaczynam jakąś dłuższą wymianę zdań, wtedy chociaż litera byłaby przydatna. Ale generalnie nic mi do tego. Zwłaszcza, że najczęściej osoby anonimowe mają najwięcej do powiedzenia i dużo mogę z ich opinii wynieść.
UsuńZawsze miło jest wysłuchać osoby, która patrzy na pracę autora z różnych punktów widzenia, zarówno negatywnego, jak i pozytywnego, ponieważ dzięki takiej opinii łatwiej jest dostrzec błędy w rozdziale i na przyszłość ich nie popełniać. Ja nie oczekuję, że każdy komentarz będzie dojrzały, jak napisałaś, i będzie zasługiwał na miano rozprawy filozoficznej. Ludzie są różni i tym samym mają różne zdania, wyrażane w sposób, który najbardziej im odpowiada. Jedni odwołują się do całego rozdziału, inni skupiają się na wybranym fragmencie, bo na przykład utkwił im w pamięci, gdyż był wyjątkowo zasługujący na pochwałę, albo pojawiło się w nim coś, z czym się nie zgadzają i chcą tę opinię zaznaczyć. Ewentualnie są tacy, co piszą "super, dawaj następny!", i ich też trzeba szanować. Summa summarum, nie ma czego się bać, wstydzić, zadręczać, nie wszyscy są krasomówcami, nie każdy posiada wiedzę językową, jak profesor Miodek. Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz, a według mnie piszesz bardzo logicznie i zwięźle, skupiasz się na tym, co osobiście chcę, by zostało zauważone. Także głowa do góry i więcej wiary w siebie, bo z dojrzałością nikt się jeszcze nie urodził, ją się nabywa z wiekiem ;)
Ja Lorcę kocham na zabój od pierwszego roku studiów. Z Dalim miałam więcej styczności, ale jednak Federico wygrywa z nim w przedbiegach. Mój licencjat, tak swoją drogą, również poświęcony jest twórczości Lorci, jednak z zupełnie innej perspektywy. Sonety po prosu wyjątkowo utkwiły mi w pamięci i postanowiłam tę wiedzę jakoś wykorzystać. Cieszę się, że pomysł na opowiadanie z wykorzystaniem malarstwa i poezji przypadł Ci do gustu :)
Sherlocka czytano mi do poduszki, więc od dzieciaka jestem jego fanką. Dziękuję za skojarzenie mojego pomysłu z opowiadaniami Doyle'a, choć jeszcze mi do jego umiejętności daleko. Wracając do najwybitniejszego detektywa, polecam nie tylko serial, choć czwarty sezon mocno mnie zawiódł, ale przede wszystkim wszystkie jego przygody. Czasami wracam do nich, jak mam czas, i zawsze są dla mnie tak samo fascynujące, jak były kilkanaście lat temu.
Hermiona...nie, ona nadal żyje i będzie żyć nawet po ostatnim rozdziale i pojawi się oczywiście w epilogu. Choć zdaję sobie sprawę, że gdyby ona zginęła, nikt specjalnie by się tym nie przejął, jak w przypadku śmierci Rona ;)
Wszelkie wsparcie bardzo mi się przyda w pisaniu licencjatu, gdyż muszę w przyszłym tygodniu wysłać do promotorki wstęp, a jestem z nim w lesie. Za wcześnie mi się wyrwało podczas prezentacji tematu, że jest już praktycznie napisany i teraz masz babo placek.
Również pozdrawiam i do zobaczenia :)
Tak na marginesie, coś mi się przypomniało, jeśli chodzi o Sherlocka:
UsuńSherlock Holmes wybrał się z doktorem Watsonem na biwak do lasu. W pewnym momencie w nocy Holmes budzi Watsona i pyta:
- Drogi Watsonie, czy śpisz?
- Nie...
- A co widzisz nad sobą, drogi Watsonie?
- Widzę miliony gwiazd, drogi Sherlocku.
- I co ci to mówi, drogi Watsonie?
- Zależy jak na to spojrzeć. Z astronomicznego punktu widzenia mówi mi to, że są miliony galaktyk z miliardami gwiazd. Z astrologicznego punktu widzenia powiem, że wchodzimy w znak Byka. Z meteorologicznego punktu widzenia mówi mi to, że jest szansa na dobrą pogodę jutro. A cóż tobie to mówi, drogi Sherlocku?
- Mnie to mówi, drogi Watsonie, że ktoś nam podpieprzył namiot!
Już nie pamiętam, gdzie to znalazłam, ale wiem, że śmiałam się z tego przez całe seminarium :D
Witam serdecznie,
OdpowiedzUsuńNa wstępie chciałam przeprosić, że nie komentuję zbyt często - czasami nie wiem po prostu co napisać. Jedyne co mogę powiedzieć po każdym rozdziale to: "Warto było wyczekiwać końca miesiąca". Uwielbiam Twojego bloga. Nie myślałaś kiedyś nad wydaniem książki?
Co do rozdziału (jak zresztą do każdego)- duża dawka emocji! Scena, w której Harry próbuje zatuszować swoje cierpienie (smutek). Scena, w której Pansy i Harry znów są razem (radość). Scena, w której poznajemy dalsze plany Notta (strach - mnie byłoby bardzo szkoda Hermiony). Oczywiście dochodzi do tego śmiech (ach ten Harry ;).
Bardzo zaintrygował mnie wątek z morderstwami Theodora - jaki był właściwie powód??? Cholera, chcę już nowy rok a z nim rozdział!
Bardzo mi przykro z powodu Twojego obecnego stanu psychicznego - zdaję sobie sprawę jakie może być to ciężkie :(. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze!!!
Bardzo się cieszę również z kontynuacji tamtego opowiadania, chociaż ten mroczny klimat mnie mocno wciągnął.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo pogody ducha!
Bardzo poruszające, mam wrażenie, dla wszystkich stały się słowa, które napisałaś na początku rozdziału.
OdpowiedzUsuńMuszę powiedzieć, że kiedyś obserwowałam wiele blogów Dramione, ale tak jakby pozostali autorzy "zawiedli". Dziękuję Ci z całego serca, że nie odeszłaś, i że mogę z Tobą zostać.
Wybacz, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału.
Przyznaję się bez bicia, że trudno mi jest "połknąć" czasem całe Twoje rozdziały na raz. Ale to dobrze.
Jednak później uznaję, że nie ma sensu komentowanie, bo być może szybciej nadejdzie nowy rozdział, nim skończę aktualny. Tak było i tym razem.
Przepraszam z całego serduszka - rozdział był na prawdę nieziemski ! <3
Po poprzednim rozdziale rzeczywiście upłakiwałam Rona. Niby wydawało mi się, że nie przywiązałam się do postaci, a tu BUM i.... autentycznie - ŁZY W OCZACH
Dlatego połknęłam w pół godzinki ten rozdział i całym sercem się raduję, że chłopcy ratują Herm, no i liczę, oczywiście, że się im to uda.
Nie wiem czy muszę wspominać o mojej ogromnej miłości do Harry'ego w Twoim opowiadaniu, bo uczyniłaś go naprawdę niesamowitym. Cieszę się, że jeszcze żyje. ;)
Mocno trzymam kciuki za tą słynną pracę licencjacką, co to nam najlepszą Realistkę pochłania.
Niezbyt umiem pisać długie i ckliwe komentarze rozczulające się nad rozdziałem bo w mojej głowie każdy nowy rozdział kończy się w zasadzie okrzykiem radości, w zasadzie bez różnicy, kto w nim ginie (no dobra - porusza mnie to, ale wszysscy mi mówią, że nie wolno się zbytnio przywiązywć (; ) i nie wiem czy warto pisać
"ash nfcure fhsdbnfjnsdkjfnjksndfjkhbsjkdbnfjksnjdn sdjnjfdj sdj sdjfj dcdsjfjsriehfkjnsjfnseirjwrwenrehnkls d jds scjsnjsiefsd s ejdnuewwfjsndjf s fsbywensidnasj ciheyf egs fbtad sidbwd!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!"
także....
No!
kończę już ten chaotyczny monolog...
jeszcze raz powodzenia i czekam na next
xoxo
Lottie
i jeszcze jedna szybka uwaga - jak dla mnie Juana zbyt dużo mówi tu w tym rozdziale w ludzkim języku :)
UsuńTeż to zauważyłam i zaznaczyłam w kilu słowach ode mnie, jakie zostawiam przed każdym rozdziałem. Jest taka jakaś... za mało jest sobą w tym rozdziale, zbyt mdła i pozbawiona tego, co kochamy w niej najbardziej, czyli tych hiszpańskich wtrąceń, nawet jeśli miałoby to być zwykłe "pues", "o sea", czy "vale". Ale niestety wiem, z czego ów nijakość Juany się wzięła. Posługiwanie się, a raczej rozumienie czasów przeszłych w hiszpańskim na poziomie B2 jest tragedią, nie wspominam o condicionalach czy w ogóle o subjuntivo, gdzie każdy student powie Ci, że to zmora i lepiej nie wymawiać przy nich tego słowa. A już na poziomie C1... kosmos! Mój mózg eksploduje w każdy wtorek i każdą środę, gdy mam zajęcia z gramatyki i słownictwa i wtłaczają mi wiedzę z prawie najwyższego poziomu kompetencji językowej. Prawdopodobnie z tego powodu Juana nie mówi tu nic po hiszpańsku, bo w zeszłym roku bałam się jakiejś gafy, a raczej, że ktoś ją wychwyci i będzie chciał wytłumaczenia, a ja się do tych kwestii kompletnie nie nadaję. Wydaje mi się jednak, że te fragmenty są bardzo widoczne właśnie przez brak hiszpańskiego, a raczej zachowanie Juanity z bieżącego rozdziału odcina się od jej charakteru z poprzednich części, zatem nie można tego zostawić w takiej formie. Poprawię jej wypowiedzi, ale jak znajdę trochę czasu, bo, cóż, praca licencjacka wzywa, a i niejedno kolokwium się w grudniu szykuje, plus inne prace semestralne.
UsuńDziękuję za wszystkie miłe słowa i do zobaczenia na koniec roku :)
Śledzę, ale przyznam się, że nie czytam :) przy pierwszym rozdziale Zagadek postaowiłam, że przeczytam dopiero jak będzie całość, albo kilka dni przed ostatnim rozdziałem. teraz tylko zaglądam, patrzę jak idą postępy i podczytuje te kilka zdan od Ciebie (tak dziś był mały spojler, ale przeżyje :D a może zanim zacznę czytać to zapomnę :) )
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o pisanie prac na studiach czy to licencjat, czy magisterka... niestety większość osób tak ma, że ciężko początek zebrać w rozsądną całość. Zobaczysz, później idzie już trochę łatwiej :) a znam osoby, które połowę pracy stworzyły w jedna noc, bo nagle poczuły "to coś" :D
Pozdrawiam i obiecuję napisać przemyślenia z całości pod ostatnim rozdziałem :-)
Matko z córką, najmocniej przepraszam, że zespojlerowałam bieżący rozdział. Przyznaję się, że nawet za bardzo o tym nie myślałam i nie wzięłam pod uwagę, że mogą istnieć osoby, które wolą czytać już skończone historie. A tu masz babo placek. Postaram się nie zepsuć zapowiedzi kolejnej części, tak jak zrobiłam to przy tej. Jeszcze raz najmocniej przepraszam :(
UsuńMam jednak nadzieję, że za bardzo się nie gniewasz, a ja oczywiście będę wyczekiwać Twoich spostrzeżeń i przemyśleń pod epilogiem Zagadek.
Również pozdrawiam :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitaj.
OdpowiedzUsuńByłam pewna że ta historia jest skończona i że dotrę sobie radośnie do końca nie czekając na żaden rozdział. I w ferworze czytania nawet nie zwróciłam uwagi na daty publikacji. Ponieważ nigdy nie komentuję tego co czytam ( ze względu na to, że docieram na dane strony zbyt późno no i niestety z lenistwa) to mam teraz sporo czasu na wpisanie komentarza w ramach oczekiwania na kolejną część historii.
Po pierwsze muszę pogratulować wytrwałości. Sama kiedyś próbowałam stworzyć coś z serii HP, ale tak jakoś.... No cóż zabrakło samozaparcia :). Jestem pod wrażeniem długości i jakości Twojej historii oraz tak długiego okresu publikacji. Gratuluję!
Po drugie cała historia jest tak wciągająca że zamiast pracować i generować większy obrót miesięczny czytam i na bieżąco śledzę losy Twoich bohaterów. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo byłam zaskoczona, że na dalszy ciąg troszkę poczekam :).
Nie będę się rozpisywać nad całością historii, bo to zrobili już wszyscy komentujący wcześniej :) ja tylko powielać ich zdanie - Twoją historia jest genialna. Osobiście uważam, że gdyby pozmieniać imiona głównych postaci mogłabyś wydać książkę jako swoją autorską! Bo tak naprawdę stworzyła bohaterów od nowa zmieniając ich charaktery, świat też jest inny bo to nie szkoła itp.
Jednakże jest coś co nie daje mi spokoju. Czytając poprzednią historię konkretnie tą która kończyła się na wywiadzie z Hermioną, odniosłam wrażenie, że ta którą publikujesz na bieżąco, będzie kontynuacją, drugą częścią lub coś w tym stylu. Być może czegoś nie doczytałam bo jestem tu tylko na telefonie i mogę nie mieć dostępu do wszystkich informacji. Albo źle zrozumiałam. Czy możesz podpowiedzieć mi, czy tamto się skończyło i już?
I ostatnia sprawa: Wiem że ta historia nie dobiegła jeszcze końca, ale cześć informacji mi się zgadza i były ładnie wyjaśnione. Tak nie rozumiem niektórych faktów. Przy śmierci Zabiniego Draco wpisał Hermionie na kartce swoje spostrzeżenia. Między innymi fakt braków krwi na podłodze, mimo mocno okaleczonego ciała. Czy zostawiłaś te informacje tak po prostu w spokoju, czy będzie to istotny szczegół w dalszej części?
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. Mam nadzieję, że nie pogniewasz się za pytania. Jeśli te informacje są gdzieś, a ja ślepa przeoczyłam, to proszę wskaż mi chociaż gdzie ich szukać.
Pozdrawiam
Tosia
Ok, zapomnij o pytaniu odnośnie poprzedniej historii :) doczytałam wstęp raz jeszcze i znalazłam odpowiedź.
UsuńPrzepraszam za wszelkie błędy stylistyczne i interpunkcje ale jak już pisałam komentuje tylko z telefonu i nie zawsze wyłapię błędy, a autokorekta jest bezlitosna.
Cześć!
UsuńTak słowem wstępu, cieszę się, że dotarłaś na mojego bloga, a przede wszystkim, że historia przypadła Ci do gustu i zaciekawiła. Na szczęście to jeszcze nie koniec, przed nami ostatni rozdział i epilog, więc (chyba) jeszcze trochę ze mną zostaniesz ;) A co do lenistwa... luz, mam to samo :D
Wytrwałość to takie ładne zastępstwo "oślego uporu". Po prostu jestem człowiekiem, który jak coś zaczyna, to za wszelką cenę dociągnie to do końca. Ale nie ukrywam, że oderwanie się trochę od smutnej, studenckiej rzeczywistości jest przyjemne, a blog bardzo mi w tym pomaga.
Co do samej historii, szczególnie tego stwierdzenia o zamianie imion, powiem tak, nie ukrywam, że chciałabym kiedyś ten tekst przerobić na książkę. Choćby tak dla siebie, niekoniecznie do wydania, żeby kurzyła się w księgarni. Nie czarujmy się, i tak niewiele osób sięgnęłoby po coś takiego. Z mojej perspektywy jest to na tyle ciekawie skonstruowana historia, że gdyby przysiąść do niej na poważnie, to powstałby z tego świetny tekst. Niestety ja takim talentem nie władam i jeśli ją przerobię na bardziej "ludzką", bez tej kropelki magii, która się miejscami pojawia, to zrobię to tylko, żeby zadowolić swego małego egoistę. Ewentualnie dla najbliższych, żeby mieli się z czego pośmiać.
Wyjaśniam nieścisłości; te zapiski Draco, to były raczej podpowiedzi dla Hermiony, bo sam nie jest aurorem, tak jakby nie może być namacalnych dowodów na to, że brał udział w śledztwach, gdyż zwyczajnie nie ma ku temu uprawnień, a na miejsce morderstwa zaciągnął go Harry; Granger przymknęła na to oko i go nie wyrzuciła, zresztą nie tylko na to. Malfoy zwyczajnie widział więcej, niż jego kuratorka, więc postanowił trochę jej pomóc, a ona sporządzone notatki wykorzystała przy pisaniu protokołu i jakby uporządkowaniu faktów oraz dowodów w śledztwie. Ten rozdział, właśnie przez tę nieścisłość, trochę jest mi kamykiem w bucie, bo wiem, że mogłam to wyraźniej zaznaczyć, jakoś wytłumaczyć. W ostatnim rozdziale również nie pojawiają się wyjaśnienia co do tej kwestii, ale są inne, póki co mogę tylko zapewnić.
Jak sama robię błędy, to raczej ich nie wypominam w komentarzach, chyba że ktoś o to prosi, ma jakieś pytanie związane z odmianą, czy czymś podobnym. Jestem człowiekiem, mylić się rzecz ludzka ;) Aczkolwiek ostatnio zaczęłam bardzo zwracać uwagę na powszechne "witam" pojawiające się najczęściej na wstępie jakiejś wypowiedzi, a co wyjaśnił mi doktor z gramatyki, swoją drogą straszny pedant językowy; formy "witam" używa się, gdy jesteśmy gospodarzami, czyli zapraszamy kogoś do siebie, w tym znaczeniu ja mogę do wszystkich czytelników pisać "witam", ale oni już nie, bo blog nie jest ich własnością. To tak jakby zapraszali mnie, zachęcali mnie do czytania mojej własnej historii i czuli się jak jej autorzy. Nie wiem, czy jasno wytłumaczyłam, ale ostatnio, jak już wspomniałam, wyjątkowo zwracam na to uwagę. Co nie znaczy, że będę każdemu to wypominać, to raczej uwagi z marginesu ;)
Również pozdrawiam i mam nadzieję, że zobaczymy się pod koniec grudnia :)
Z pewnością poczekam do końca grudnia :)
OdpowiedzUsuńNiestety forma 'witam' z racji zawodu jest na porządku dziennym i obawiam się że ciężko będzie mi się przestawić, chociaż staram się zamieniać to na 'dzień dobry'.
Myślę, że nie doceniasz swoich umiejętności, gdyby powstała taka książka, byłabym jedną z pierwszych, która kupiłaby co najmniej 4 egzemplarze, bo wiem, że obdarowani byli by w siódmym niebie w trakcie czytania. Niestety osoby które mam na myśli z magią niewiele mają wspólnego, a serię Harry'ego omijają szerokim łukiem :D ale kryminał jak najbardziej by się nadał.
Gdybyś jednak wydała książkę daj znać :) czyta się Ciebie tak dobrze, że ciężko skupić się na ważnych życiowych sprawach, a jedyne co w przeciągu ostatnich dwóch tygodni udało mi się zrobić, było dotarcie do pracy w jednym kawałku :D stety i niestety uzależniasz :)
Póki się tego nie dowiedziałam, większość maili zaczynałam od 'witam', teraz, jak już zgłębiłam tę tajemną wiedzę, prawdę mówiąc, drażni mnie, jak ktoś powyższego zwrotu używa w nieodpowiednim kontekście. Ale językowcy już tak mają, co nie znaczy, że walę ludzi słownikiem po głowie ;) Moim zdaniem ważna jest świadomość błędu i chęć jego poprawy, tyle w zupełności wystarczy, by wyeliminować go w przyszłości.
UsuńMoje umiejętności... Tak, ja nigdy nie potrafię docenić pracy, jaką wykonuję, ale to nie wynika z niskiej samooceny, a z chęci udowodnienia sobie samej, że stać mnie na więcej, że mogę więcej i jeśli tylko się postaram, to uda mi się osiągnąć ten cel. Poprzeczkę zawsze staram się stawiać wyżej, bo inaczej samorealizacja nie miałaby sensu. Także może kiedyś zabraknie mi tych szczebli, po których się wspinam, i stwierdzę, że to jest ten moment, jestem gotowa, by spróbować pokazać innym ludziom swój "talent", i wydam jakąś książkę. Pewnie będzie to jakiś podręcznik do nauki języka, ale od czegoś trzeba zacząć ;)
Dziękuję jednak za ostatnie zdania. To naprawdę uszczęśliwia, gdy słyszy się, a raczej czyta, że kogoś te moje wypociny interesują i zagłębia się w przedstawiany przeze mnie świat. Tylko nie za bardzo, w miejscu pracy lepiej być obecnym całym ciałem, niż w kawałkach ;)
Niby się wydawało ze ten Potter to taki cham i prostak a jak zawalczył o swojego chyba już nie wroga. Reakcja Harry'ego ze względu na charakter dość przewidywalna, raczej mało który mężczyzna chce się przyznać jak boli strata, a jego boli jeszcze bardziej bo nie pogodzili się tak naprawdę... tak jak przeczytałam w zeszłym rozdziale, Hermiona została porwana ale uswiadomilo to nie wiem na ile Draco czy może bardziej jego otoczenie o uczuciu jakim darzy tę kobietę. Szkoda ze napisałaś w komentarzu ze Hermiona przezyje,tak mialabym chociaz cien niepewności!! Z sonetami i twórczością lorci nigdy nie miałam doczynienia i myślę że na tym etapie życia którym jestem się to nie zmieni ale bardzo mi się podoba ze znalazłaś inspiracje w ambitniejszych dziełach, co nie powiem sprawia że w oczach czytelnika rośniesz jako autorytet :) Dość oczywiste że Teodor atakował wszystkich 'waznych' z punktu widzenia obserwatora dla Draco. Komentarz tak późno bo i czytałam go na raty i mam bardzo dużo zajęc na studiach jak i po prostu jestem padnięta. Życzę Ci dużo weny I nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, zakończone w takim miejscu ze oczekiwanie jeszcze bardziej będzie się dluzyc
OdpowiedzUsuńWierz mi podziwiam cię. Nie spodziewałam się czegoś tak przemyślanego i intrygującego. Zawsze jestem przez ciebie zadziwina.
OdpowiedzUsuńNa prawdę świetny wątek z obrazami teraz widać jeszcze lepiej jak jest to wszystko przemyślane i ile czasu temu poświęcasz.
Brawa 👏💗
Cóż w moim przypadku mała aktywność jest skutkiem bramu czasu, niestety nie mam czasu na czytanie czy skrupulatne komentowanie ale staram się zawsze jakoś wesprzeć komentarzem nawet krótkim.
OdpowiedzUsuń