niedziela, 7 maja 2017

Rozdział 5 - Poeta rozmawia ze swą miłością przez telefon

Cześć robaczki!

Zacznę może od najistotniejszych spraw, a potem stopniowo będziemy przechodzić przez te mniej ważne, na których Wam nie zależy, ale ja lubię je sobie gdzieś tam upchać.

Dzisiejszy rozdział jest bardzo długi, ponieważ poruszane są w nim kwestie, które będą rozwijane w dalszych notkach. Zaczyna się też coś wiązać między głównymi bohaterami, słabo, bo słabo, ale to jest ten rozdział, ten fragment, gdzie ich formalność, rządzące nimi uczucia, pomału wychodzą na wierzch, ujawniają się nie tylko przed Wami, przed czytelnikami, ale też przed nimi samymi. Oczywiście do jakichkolwiek głębszych uniesień szybko nie dojdziemy, ale i takich zwrotów akcji nie brakuje w tym opowiadaniu, więc troszeczkę będziecie musieli jeszcze poczekać.

I błagam, może nie na kolanach, ale bardzo Was jednak proszę, nie linczujcie za bardzo Percy'ego. To jeden z tych bohaterów, nad którego kreacją spędziłam najwięcej czasu, w którego przelałam tyle negatywnych cech, że czasami sama w siebie nie wierzę. Ja wiem, że go nie lubicie, bo Percy nie jest od tego, żeby obdarzać go jakąś sympatią, ale może trochę wyrozumiałości? Oczywiście żartuję i nie macie pojęcia, jak bardzo jestem zadowolona, że jego postać funkcjonuje tak, jak powinna, że wywołuje w Was emocje, które sobie zamierzyłam. W tym rozdziale nasz ulubieniec pojawia się bardzo często, więc dawkę adrenaliny macie gwarantowaną. W następnym zresztą również, ale wtedy poleje się na mnie krew.

Będąc przy kolejnym rozdziale, jego data, jak i tytuł już zostały umieszczone w zakładce "aktualności", do której odsyłam po więcej informacji.

Przechodząc dalej, pamiętacie, jak Was pytałam, co chcecie w ramach długich przerw na blogu? Żeby coś się tu jednak działo i nie królowała przez następny miesiąc totalna nuda? Otrzymałam od Was dwie propozycje, jedna zrodziła mi się w głowie już jakiś czas temu, mianowicie zasugerowaliście mi coś podobnego do dawnej Kawy, takie rozmowy, ale żeby dopasować się do klimatu opowiadania, odbywające się przy papierosie lub drinku. Druga opcja, to żeby zostało tak, jak jest do tej pory, ponieważ rozdziały są na tyle długie, że nie trzeba bombardować Was kolejnymi tekstami, nawet w formie zabawy. Ale ja mam dla Was jeszcze jedną możliwość.

Jakiś czas temu, jeszcze w trakcie pisania poprzedniego opowiadania, tworzyłam kawałki rozdziałów, które nigdy nie zostały opublikowane. Są to głównie sceny humorystyczne, czasami totalnie nieprawdopodobne i pokręcone, ale niestety nigdy nie ujrzały światła dziennego. Wszystko kręci się wokół poprzedniej historii - Miłość to jedna dusza w dwóch ciałach - pojawiają się ci sami bohaterowie, tylko biorą udział w wydarzeniach, które chciałam zamieścić na blogu, ale nie znalazłam dla nich dobrego miejsca w rozdziałach. Stąd moja propozycja, żebym publikowała raz na jakiś czas te fragmenty, taką odskocznię od mrocznych klimatów, w których obecnie siedzimy. Jeszcze nie mam na to nazwy, może jakiś "przerywnik" czy coś w tym guście. Ale najbardziej mnie interesuje, co Wy o tym myślicie? Podoba Wam się taka alternatywa, czy jednak zostajemy przy koncepcji Kawy albo rezygnujemy z jakiejś rozrywki między rozdziałami? Dajcie znać w komentarzach; oczywiście, jeśli się Wam spodoba mój pomysł i macie koncepcję na dobrą nazwę, śmiało piszcie! To na pewno nie zginie :)

Kończąc mój długaśny wywód, bo nie mogę się zamknąć w maksymalnie pięciu zdaniach, zwracam się do maturzystów, bo wiem, że i tacy są wśród czytających. Przede wszystkim wytrwałości, pewności siebie i nie dajcie się wpędzić w maturalną paranoję. Ja trzymam za Was kciuki, bo niedługo sama będę o to prosić, życząc samych sukcesów i dostania się na wymarzone studia, jeśli się na nie oczywiście wybieracie. Zresztą z tego co widziałam polski z palcem w... wiecie gdzie, zaliczycie, a matma wcale nie była straszna. Oczywiście wiem, że łatwo mówić, jak jest się już starą krową, na dodatek dawno po maturze, ale hej! Głowa do góry! Nie Wy pierwsi i nie ostatni. Też będziecie się śmiać po kilku latach, że Wy mieliście gorzej ;) Wiedzcie jednak, że jednoczę się z Wami, bo ja tez mam w maju maraton kolokwiów, a w czerwcu egzaminów. Do tego wybór promotora, ale o tym kiedy indziej.

Tak, to już koniec, a teraz zapraszam na rozdział, jak już mówiłam bardzo długi, więc liczę, że zostaniecie ze mną przynajmniej przez dobrą godzinkę :)

Realistka





~Twój głos mej piersi zwilżył suche piaski
w miłej kabinie, całej z drewna sosny.
W północy czoła kwitła paproć; wiosny
na stóp południu budziły się brzaski.


Rozdział 5
Poeta rozmawia ze swą miłością przez telefon


         Prosektorium numer dwa znajdowało się w północnej części Ministerstwa, położone z dala od departamentów, gabinetów dyrektorskich czy sal kongresowych, tak żeby nikt nie musiał narzekać na widok przetransportowywanych korytarzami zwłok na stołach sekcyjnych; wejść do niego można było na dwa sposoby, głównym gmachem lub osobnym przejściem, to jest ogólnodostępnym kominkiem, który stanowił jedyne magiczne połączenie z miejscem pracy Rona, gdyż zakazał scalenia jego stanowiska z całą siecią Fiuu; nie lubił nieproszonych gości przeszkadzających mu w wykonywanych czynnościach, i tak z cudem dał się namówić na jedno połączenie; pierwsza droga była znacznie dłuższa i preferowana głównie przez pracowników, którzy nie chcieli skalać się brudem powszechnego portalu, a że Percy jest wyjątkowo negatywnie nastawiony do przedmiotów, z których korzysta więcej niż dziesięć osób, toteż świadomie i z wielką satysfakcją korzystał z drugiego przejścia, przedzierając się przez długie korytarze Ministerstwa, na których pokonanie musiał poświęcić co najmniej kwadrans. Z reguły nie fatygował się do brata, wolał nawet nie myśleć, że pracuje w tym samym miejscu, a najlepiej, gdyby w ogóle nie wiedział o jego istnieniu, niestety występowały niekiedy okoliczności, gdy musiał osobiście odwiedzić Ronalda w jego „martwej świątyni”, jak lubił i miał w zwyczaju nazywać miejsce pracy młodszego z rodzeństwa; chłopak jest wyjątkowo krnąbrny i uparty, toteż wysłanie do niego listu z prośbą o pojawienie się w jego prywatnych kwaterach mijało się z celem, gdyż Ron nigdy nie odpowiadał na jego wezwania, a wręcz z premedytacją je ignorował, jasno dając mu do zrozumienia, że nie szanuje go zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Percy wcale nie był w tej kwestii lepszy, jednakże jego niechęć do kontaktów z bratem wynikała z zupełnie innego powodu zrodzonego na płaszczyźnie preferencji seksualnych, których absolutnie nie potrafił zaakceptować; był obserwatorem wahań i zmian, z którymi musiał się zmierzyć, i przez które przeszedł chłopak, był świadkiem wielu frustracji i  załamań spowodowanych odrzuceniem przez rodzinę i dotychczasowych przyjaciół, którzy woleli zachować dystans w kontaktach z rudym, dramat osobowości rozgrywał się tuż przed jego oczami, ale nie ruszył nawet palcem, żeby wesprzeć Ronalda w podjęciu właściwych decyzji, zresztą, w jakim celu miałby mu pomagać? Rola widza oglądającego tragiczny spektakl konfliktu między prawdą a oczekiwaniami podobała mu się znacznie bardziej, co więcej, zupełnie nie musiał zmieniać scenariusza przedstawienia, by wiedzieć, że zakończy się nieszczęsnym fiaskiem, którego brat będzie żałował nawet na łożu śmierci. Ktoś mógłby nazwać go bezdusznym, pozbawionym skrupułów i serca, ale w jakim celu miałby ratować chłopaka przed wyklęciem, o które sam się prosił, i do którego osobiście doprowadził? Wszystko zostało z góry przesądzone, gdy Ron przyznał się przed sobą i światem, że w jego życiu nie ma miejsca na miłość w osobie jakiejkolwiek kobiety; to był nieszczęśliwy łańcuszek zdarzeń, które zwaliły się na ramiona młodego Weasleya, wszystko działo się szybko, jak w jakimś amoku, czemu Percy przyglądał się z niekłamaną satysfakcją; pierwszy zawód we współżyciu z mężczyzną zakończony operacją w szpitalu, brak wsparcia i litości ze strony rodziców, którzy pozbyli się bezużytecznego syna, który nigdy nie obdarzy ich wnukami, ucieczka Pottera, jedynej osoby, u której zawsze mógł się skryć, a na dodatek zerwanie wszelkich kontaktów z resztą rodziny, która otwarcie mówiła, że nie chce mieć z nim nic wspólnego; malownicza przeszłość brata była dla Percy’ego niczym miód na zbolałe serce, rozkoszował się jego upadkiem, delektował cierpieniem, pławił w doświadczonej niesprawiedliwości ludzkiej, która wytykała Ronalda na każdym kroku palcami, a wszystko tylko z powodu słabej i niewdzięcznej szczerości, na którą chłopak się zdobył, a na którą on nigdy nie miał i nie będzie mieć odwagi.
         Z zaburzeniami tożsamości Percy borykał się już od dnia narodzin i nigdy nie rozumiał, skąd te pełne pogardy w oczach opinii społeczeństwa poglądy się u niego wzięły; w wieku sześciu lat, gdy razem z matką udał się na zakupy i zawieruszył się między półkami z zabawkami, wśród których królowały głównie pluszowe misie i najróżniejszej maści lalki, uderzył małą dziewczynkę, gdy ta zaczęła się z niego wyśmiewać, mówiąc, że chłopcy nie bawią się lalkami, ale samochodzikami, i nie miał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia; kilka lat później, mniej więcej na przełomie drugiej i trzeciej klasy Hogwartu, odkrył, że brzydzi się rozmawiać z kolegami o atutach kobiecego ciała, a widok nagich piersi zamiast go podniecać, wywoływał falę głębokiej odrazy; potem było znacznie gorzej, gdyż nawet w towarzystwie matki przestał czuć się komfortowo, uważał ją za gorszą istotę, kreaturę drugiej kategorii, która nie zasługiwała na jakiekolwiek kontakty z nim, nie wspominając już o siostrze, którą omijał szerokim łukiem, a w szkole wolał się do niej nie przyznawać; szczerze mówiąc, gdy leżała w zimnych lochach skrycie liczył, że bazyliszek jednak nadszarpnie jej tego i owego, dzięki czemu pozbędzie się choć jednego, niewygodnego „mebla” ze swego poukładanego i pozbawionego kobiet życia. Percy w żadnym wypadku nie powiedziałby, że ma ze sobą jakiś problem, a wręcz przeciwnie; uważał, że to inni ludzie borykają się poważnymi kłopotami, jakimi była obecność płci, tak zwanie pięknej. W Hogwarcie starał się nie obnosić z wyznawanymi poglądami, ponieważ dokładnie wiedział, że inni uczniowie nie zaakceptują ich, a nawet będą próbowali ingerować w doktryny, którymi się kierował; dziewczęta z równoległych, niższych czy też wyższych roczników traktował zatem z dystansem, robiąc wszystko, by nie musieć z nimi bezpośrednio obcować; nie zawsze była ku temu sposobność, jak w przypadku szlajającej się za nim od wieków Granger, do której nigdy nie miał specjalnej cierpliwości; dziewczyna była nie tyle męcząca, co niesamowicie zatruwała mu poukładane według własnej ideologii życie, łażąc za nim w tę i nazad, jakby się w nim zakochała, a czego będący na skraju załamania nerwowego Percy nie byłby w stanie zdzierżyć. W pracy, gdy w końcu udało mu się uzyskać tak dużą aprobatę Knota, że mógł robić, co mu żywnie podobało, przestał, a nawet nie musiał już się pilnować ze swoim światopoglądem; kobiety otwarcie stały się dla niego wrogiem publicznym numer jeden, osobnikami najgorszego sortu, dla których nigdy nie miał żadnej litości, nienawidził ich tak bardzo, że z premedytacją uprzykrzał im życie, doprowadzając do samowolnego lub nakazanego z góry zwolnienia, wmawiając im tym samym, że to wyłącznie dla ich dobra, ponieważ wedle wyznawanych przez Weasleya zasad, kobieta nie zasługiwała na miano czarownicy, nie mówiąc już o pracy na jakimkolwiek szczeblu w wybitnej instytucji, jaką było Ministerstwo Magii. Knot mało tego, że akceptował, to jeszcze popierał jego przekonania i działania, natomiast z Shackleboltem nie było już tak łatwo, jednak Percy potrafił znaleźć wyjście z każdej, nawet wyjątkowo niedogodnej sytuacji, toteż robił co mógł, by uzyskać pełną aprobatę nowego Ministra, co w końcu mu się udało, jednak nie było to tak proste, jak z początku założył; skakał wokół czarnoskórego jak posłuszny piesek, jednocześnie dławiąc się z obrzydzenia, gdy ten rozmawiał ze swymi ulubionymi podwładnymi, to jest Granger i Potterem, szczególnie z panną idealną; to był moment, gdy czuł, że czegoś mu brakuje, że odebrano mu coś, na co ciężko pracował, nie potrafił odnaleźć się w świecie, w którym nikt nie zwracał na niego uwagi, nikt nie liczył się z jego zdaniem; nienawiść wobec wszystkich kobiet wzmogła się w tym samym czasie, urosła do horrendalnych rozmiarów, aż przepoczwarzył się w pełnego, dorodnego mizogina kryjącego się za płaszczykiem piastowanego stanowiska, na którym nie mógł jeszcze pozwolić sobie na całkowitą manifestację wyznawanych doktryn. Niedługo potem odkrył, co sprawiło, że życie przestało go minimalnie cieszyć, ponieważ nigdy nie mógł czerpać z niego garściami, tak jak otaczający go ludzie, czego szczerze im zazdrościł; dusił w sobie drzemiące głęboko pragnienie, które gdy tylko zaczęło wychylać się na zewnątrz, natychmiast zostawało schowane jeszcze dalej, tak by kompletnie o nim zapomnieć; świat, osobowość, niemogące ziścić się marzenia, wszystko doprowadzało go do białej gorączki, płonącego ogniem nienawiści paleniska, aż nastał pierwszy dzień jesieni, szarej i przygnębiającej, a słota zapanowała nie tylko na ulicach, ale i w wypalonej doszczętnie duszy Percy’ego; poznał prawdę o uśpionym w wątłym ciele potworze, któremu zawsze brakowało akceptacji, a przede wszystkim władzy, zatrważającej potęgi, którą zmiótłby z powierzchni wszystkich swych przeciwników, despotycznej, w pełni autorytarnej i bez litości; to jej pragnął, za nią gonił, tylko ona była mu potrzebna, a na drodze do sięgnięcia po nią i przejęcia w całkowite posiadanie stała wyłącznie jedna osoba. I tego człowieka należało się pozbyć.
         Choć w prosektorium jedynymi rezydentami były pozbawione życia ciała oraz pracujący w skupieniu Ron, pomijając kilku pobocznych patologów, z którymi chłopak ani trochę się nie solidaryzował, prosektura była miejscem, w którym nie dało się wyczuć stęchłego zapachu rozkładających się zwłok, czy jakiegokolwiek innego odoru, po którym można by było wnioskować, iż wchodzi się do przechowalni nieboszczyków. Kostnica była największym ze wszystkich pomieszczeń, którymi dysponowało miejsce pracy młodego Weasleya; olbrzymia lodówka, jeśli można użyć takiego określenia, została podzielona na pomniejsze sekcje, tak by bez trudu można było się zorientować, w którym dziale leży jakie ciało; wyposażona w schowki na szynach przesuwnych, dzięki którym denata można było bez trudu wyciągnąć z danego zamrażalnika i przetransportować na stół sekcyjny, a z nim już prosta droga do sali sekcyjnej, w której na długie godziny zaszywał się rudzielec. Wbrew pozorom Ron lubił swoją robotę, mimo że przykrą i do rozrywkowych raczej nienależącą, miał swój kącik, w którym nikt mu nie przeszkadzał, a przede wszystkim, gdzie mógł się schować przed męczącym go światem. Może to dziwne, ale fascynowało go, ile można się dowiedzieć o zmarłym wyłącznie na podstawie stanu uzębienia, nie mówiąc już o pełnej sekcji, która potrafiła zająć mu nawet cały tydzień. Gdy jakaś sprawa zaintrygowała go na tyle mocno, że myślał o niej nawet po powrocie do domu, wtedy zaszywał się w swojej cichej świątyni, szczególnie długo przesiadując w laboratorium, w którym miał wszystko to, o czym każdy patolog marzy; mógł wykonać wszystkie badania, które były mu niezbędne do identyfikacji przyczyny zgonu, włącznie z histopatologią i toksykologią, dzięki czemu miał idealny wgląd do organizmu ofiary. Na szczęście, zależnie od interpretacji, morderstwo Zabiniego było na tyle zaskakujące, pompatyczne i obrzydliwe, że po zebraniu wszystkich materiałów z miejsca zbrodni i przetransportowaniu zdewastowanego ciała do prosektorium nie ruszył się z niego nawet  na minutę, buszując między wydzielinami wnętrzności, tkankami i pozostałymi dowodami, aż zastała go godzina, gdzie w Ministerstwie nie można się było natknąć na choćby jedną żywą duszę. Tak przynajmniej sądził, dopóki do zalanego światłem lamp halogenowych laboratorium nie wszedł największy bufon świata czarodziejskiego, którego przez przypadek i zrządzenie losu zmuszony był nazywać bratem.
         W celu wytrącenia z krwi ofiary osocza i odseparowania go od reszty ciężkich krwinek probówki zostały umieszczone w specjalnej ultrawirówce, dzięki której czerwony płyn strojowy mógł bez uszkodzenia przejść proces frakcjonowania, a w tym samym czasie Ron mógł zająć się dokładnymi oględzinami innych materiałów, które trzymał w specjalnie przeznaczonej do tego walizce. Co ciekawe, przynajmniej z punktu patologa, pod paznokciami denata nie znalazł żadnych dowodów, jak choćby naskórka czy krwi mordercy, świadczących o szamotaninie przed wykonaniem wyroku śmierci na czarnoskórym; ręce Blaise’a były czyste, nie licząc oczywiście jego własnych płynów, z których Weasley zdążył już obmyć ciało; to intrygujące odkrycie nieznacznie zbiło go z tropu, ponieważ nie wierzył, że mężczyzna dobrowolnie dał sobie poharatać klatkę piersiową, rozsunąć żebra i wepchnąć między nie szuflady, choć na dobrą sprawę ciężko mówić o jakimkolwiek proteście, gdy już ktoś zdążył rozłupać mu tułów; ni mniej ni więcej był zaskoczony, gdy nie znalazł żadnych odcisków palców, najmniejszego śladu, który pozostawiłby po sobie zabójca, a największą nadzieję pokładał w wyciekającym z odbytu nasieniu, którego nawet przez rękawiczki nie miał jakoś specjalnej ochoty dotykać; transparentna, a jednak lekko biaława wydzielina nie należała do najprzyjemniejszych widoków, a miejsce, z którego się ulatniała przypominało Ronowi o tragicznych doświadczeniach z przeszłości, przez które utracił dosłownie wszystko, począwszy od rodziny, przyjaciół, a kończąc na godności. Chciał jak najszybciej uporać się z tą częścią materiału i więcej do niego nie wracać, ale gdy był w połowie obserwacji i dokonywania porównań, szklane drzwi od laboratorium niespodziewanie otworzyły się, a w progu stanął jak zawsze niezadowolony z życia Percy podpierający się na czarnej parasolce.
         - Ronaldzie, czy nie lepiej znaleźć sobie normalnych towarzyszy? Żywych przynajmniej? – Chłopak westchnął cicho nad mikroskopem, ale nie odpowiedział bratu. Wolał udawać, że go nie widzi i nie jest nim zainteresowany, ale rudy z premedytacją mu to utrudniał, kręcąc się wokół niego, jakby miał owsiki w tyłku, i dotykając wszystkich przyrządów, których nazw prawdopodobnie nawet nie znał. – Ach racja! Zupełnie zapomniałem, że normalni znajomi wolą się z tobą nie zadawać mając na uwadze twe preferencje seksualne.
         Stuknął w ustawioną na szalce fiolkę, a znajdująca się w niej bezbarwna ciecz poruszyła się w środku naczynia. Tak jak się spodziewał, Ron nawet nie oderwał się od pracy, co zaczęło drażnić nieco mężczyznę. Przechadzał się zatem po laboratorium, jakby było jego własnością, starając się jakoś zwrócić uwagę chłopaka tak pochłoniętego obserwacją jakiejś wydzieliny na szkiełku pod mikroskopem, że nawet nie zbeształ go, gdy przestawił mu kilka specjalnych pojemników z roztworami i substancjami chemicznymi. Percy jednak miał czas, nigdzie mu się nie spieszyło, więc mógł pozwolić sobie na takie błazeńskie podchody, testując jednocześnie będącą na skraju wytrzymałości cierpliwość rodzeństwa.
         - Tak szczerze mówiąc – rozwodził się, oglądając fiolki z dowodami umieszczonymi w kufrze stojącym na jednym z blatów – to dziwi mnie, że ktokolwiek się przy tobie ostał. Młody Potter musiał wykazać niezwykły entuzjazm, gdy się o tobie dowiedział.
         Mięśnie Rona stężały, aż przekręcił za bardzo pokrętło w mikroskopie i zaklął cicho pod nosem. Niestety tyle w zupełności wystarczyło starszemu mężczyźnie do wyciągnięcia odpowiednich wniosków, a na chudej i szczurzej twarzy zatriumfował szeroki uśmiech, z którym spokojnie mógł stanąć w szranki z samym diabłem.
         - Wstydzisz się swoich upodobań przed przyjacielem? – posłał pytanie ku chłopakowi, ale odbiło się ono echem w wyludnionym laboratorium. W miejscu odpowiedzi zaś pojawił się pełen sztucznego politowania śmiech, a raczej cyniczny rechot wydobywający się spomiędzy wąskich i rozciągniętych w przebrzydłym uśmiechu ust Percy’ego. – A do niedawna byłeś tak ochoczy w obnoszeniu się ze swymi gustami. Cóż, jak widać rzeczywistość potrafi być brutalna. Nieprawdaż?
         Był przekonany, że tym razem udało mu się wykorzystać do cna drażniącą cierpliwość brata, ale Ron twardo trzymał się mikroskopu, nie zaszczycając rodzeństwa ani jednym spojrzeniem. O skupieniu się na wykonywanej pracy nie było już jednak mowy, gdyż bardziej zajęty był pilnowaniem się, by nie dać Percy’emu satysfakcji i nie rzucić mu się do gardła. Ubliżanie i mieszanie z błotem było bowiem ulubioną rozrywką starszego mężczyzny, jednak nie było w niej miejsca na słowo „umiar”; potrafił pastwić się nad człowiekiem godzinami, wywyższając się i idealizując aż do bólu, co prędzej czy później prowokowało atakowanego do działania. Kilka razy dał się złapać w tę chorą i pozbawioną sumienia pułapkę brata, ale jednocześnie nauczył się, że najłatwiej jest go ignorować, a wtedy znudzony i zawiedziony brakiem rozrywki odejdzie, zostawiając jedynie za sobą śmierdzący odór arogancji. Percy jednak, choć może się to wydawać śmieszne, do głupków nie należał i dobrze wiedział, jak podejść Rona, by i jemu pękła kolokwialna żyłka. Najłatwiej było uszkodzić jakąś cenną materię, którą otaczał się w miejscu pracy, a tak się akurat składało, że w rękę starszego Weasleya wpadła jakaś ciekawa probówka, której siostry bliźniaczki nie dopatrzył się w wielkim kufrze, a zatem musiała być jedynym, co za tym idzie, niesłychanie ważnym i wartościowym dowodem z miejsca zbrodni. Spojrzał na nią pod światło, a następnie, oczywiście niby przypadkiem, upuścił ją na kafelki, na których szkło rozbiło się z niewielkim trzaskiem, jakby ktoś stanął na butelkę. Ron oderwał się od mikroskopu i momentalnie znalazł się przy roztrzaskanej fiolce, z której wypadło kilka drobnych kamyczków; spojrzał na uśmiechającego się niczym niewiniątko brata, a następnie sięgnął po długą pincetę, którą zaczął zbierać niewielkie odłamki do szalki.
         - Szalenie mi przykro – odezwał się Percy, następując idealnie wypastowanym butem, na jeden z materiałów, wgniatając go w fugi między kafelkami.
         - Nudzi ci się, że do mnie przyszedłeś? – zapytał Ron, podnosząc się z płytką i stawiając ją na stole. – Z tak obrzydliwym bratem idiotą ze spaczonym umysłem raczej nie masz o czym rozmawiać.
         - W istocie – odparł rudy, przyglądając się wypielęgnowanym paznokciom. – Jesteś odrażający.
         - I wzajemnie. – Chociaż było to wskazane, młodszy Weasley nie uśmiechnął się zjadliwie do brata, a jedynie zmrużył odrobinę oczy i wrócił do oględzin próbki pod mikroskopem. Nie miał jakoś specjalnie ochoty na rozmowę, szczególnie z Percym, który prawdopodobnie przyszedł do niego tylko dlatego, że nie wyżył się wystarczająco w trakcie dnia na innych pracownikach, a co mężczyzna uwielbiał robić i nagminnie praktykował, często krytykując zatrudnionych za choćby najmniejsze przewinienie. Nie wiedzieć czemu na linii do odstrzału dziwnym trafem zawsze znajdowała się Hermiona, mimo że starała się jak tylko mogła, by nie narazić się rozkapryszonej księżniczce z rudym tupecikiem. Niestety, jak głosi stare przysłowie, złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy, co w odniesieniu do ryżej gadziny nabierało głębszego sensu.
         - Nie masz pojęcia, jak bardzo muszę się za ciebie wstydzić, Ronaldzie. – Ron wywrócił oczami, czego Percy nie był w stanie dostrzec, gdyż zajął się oględzinami pozostałego materiału dowodowego z miejsca zabójstwa Blaise’a Zabiniego, czego jego brat nie pochwalał, jednak chęć upragnionego spokoju była znacznie silniejsza, toteż zdecydował się zostawić rudego męczy-dupę i zająć się dalszymi badaniami.
         - Nikt ci nie każe wpychać szpiczastego nochala w nieswoje sprawy – wymamrotał znad mikroskopu, zapisując kilka słów na kartce leżącej tuż obok stanowiska pracy. Roiło się na niej od najróżniejszych wiązań chemicznych, a od nich poprowadzono strzałki z wysuniętymi wnioskami i spostrzeżeniami, typu do czego najczęściej wykorzystywany jest dany pierwiastek bądź ich grupa. Percy zerknął na papier jakby od niechcenia, choć w środku aż wykręcało mu żołądek z ciekawości, co brat tak skrupulatnie notuje; ujrzał bełkot liter, cyfr i kompletnie niezrozumiałych haseł tudzież zdań, które zalatywały mu jakimś starożytnym językiem, którym posługiwały się wymarłe ludy zamieszkujące niegdyś południową część kontynentu amerykańskiego. Skrzywił się z niesmakiem i westchnął przeciągle, sięgając po pipetę, z której trysnęło kilka kropel przeźroczystego płynu zlatując prosto na czubek buta mężczyzny.
         - Codziennie muszę obcować z myślą, że mój najdroższy brat…
         - Hoho! Najdroższy! – Parsknął śmiechem Ron, wyjmując spod mikroskopu szkiełko i umieszczając pod nim inne. Dzięki temu nie mógł zauważyć zdegustowanej twarzy brata, choć nie można było wykluczyć możliwości, iż Percy wcale nie patrzył się na rodzeństwo, a na pobrudzonego buta. - Już nie zgrywaj takiego męczennika, dobra? Obaj dobrze wiemy, że jesteś zwykłym kmiotem Ministerstwa i nikt tak naprawdę nie przejmuje się tym, co masz do powiedzenia.
         - Doprawdy? – zapytał z niedowierzaniem i jawną urazą, wyciągając z wewnętrznej kieszeni marynarki chusteczkę i przecierając nią czubek obuwia. Z przykrością zauważył, że na do niedawna lśniącej, czarnej powierzchni pojawiła się bardzo nieestetycznie odcinająca się smuga, której nie dało się doczyścić.
         - I jeszcze te twoje napompowane egoizmem odzywki. – Ron podniósł się z krzesła i podszedł do stołu, na którym piętrzyły się przeróżne kolby, cylindry, probówki i parowniczki. Wyciągnął dwa różnej wielkości naczynia, a jednym z nich zaczął delikatnie mieszać. - Myślisz, że jak będziesz wyciągał kwestie z przedwojennych książek i stylizował się na szlachcica, to ktokolwiek pomyśli, że nim jesteś? Weź sobie czasem trochę odpuść.
         - Tobie, Ronaldzie, sztuka właściwego obcowania ze słowem jest kompletnie nieznana, zatem nie pouczaj wiedzą, której nawet nie posiadasz. – W tym momencie należałoby zaznaczyć i sprostować jedną, ważną kwestię; Percy nie lubił, a nawet odnosił się z jawną abominacją do osób, które ośmieliły się stanąć przed jego boskim majestatem tylko po to, by splunąć mu bezkarnie w twarz; nie tolerował, nienawidził wręcz, kiedy ktoś się z niego naśmiewał lub miał czelność wytknąć choćby najmniejszy błąd, za co nie tylko unosił się dumą i strzelał, mówiąc kolokwialnie, nastoletniego focha, potrafił wówczas najeżyć się niczym wściekły kot z żądzą mordu w oczach, wystawić pazury i w odpowiednim momencie rzucić się na ofiarę. Niestety szkopuł tkwił w tym, że jak bardzo zastępca Ministra by się nie starał, nie był w stanie zadać poważniejszych ran, niż kilku zadrapań, mimo że szarpał i kąsał najmocniej jak tylko potrafił.
         Starszy mężczyzna kręcił ze znudzeniem parasolką, na której wcześniej się podpierał, śląc ku bratu spojrzenia pełne obrzydzenia, jednakowoż Ron już zdążył się do nich przyzwyczaić, toteż nadąsana, jak u jakiejś kreskówkowej postaci mina rodzeństwa nie robiła na nim żadnego wrażenia. Odstawił kolbę na stół laboratoryjny i podszedł do szafy, w której trzymał niezbędny w pracy sprzęt. Kiedy otworzył jedną z szuflad, usłyszał huk tłuczonego szkła, a gdy się obrócił, Percy stał z twarzą wyjątkowo zadowolonego z siebie psa, który dopiero co zsikał się na nowy dywan właściciela, nie zamierzając nawet za owy wybryk przeprosić; parasol, który trzymał w ręce, zamarł w powietrzu trochę powyżej powierzchni blatu, na którym stała obecnie rozbita kolba, a przy nodze stołu utworzyła się niewielka, przeźroczysta kałuża. Ronald nawet nie westchnął ze złości, wyciągnął z szafy niewielki plastykowy pojemnik, po czym usiadł z powrotem przy stanowisku, włączając dodatkową lampę nad głową.
         - Odezwał się markiz za dwa funty – rzucił pod nosem, regulując strumień światła. - Nawet Malfoy, mimo że on akurat do burżuazji należy, nie panoszy się tak, jak ty. Księżniczka ze spalonego teatru.
         Weasley o Malfoyu mógł powiedzieć bardzo dużo, głównie ograniczając słownictwo do niewybrednych komentarzu skierowanych pod adresem młodego arystokraty, jak „kretyn”, „wyliniała fretka” czy „nadęty pajac”, ale musiał przyznać, że charakterek Ślizgona w najmniejszym stopniu nie dorównuje jego pompatycznemu i irytującemu, jak gigantyczny pryszcz na pośladku, przez który nie można normalnie usiąść przez bite dwa tygodnie, bratu, który dosłownie i w przenośni jest wielkim wrzodem na siedzeniu, a nawet jest gorszy, niż wszystkie choroby weneryczne razem wzięte. Druga sprawa, że z Malfoyem dało się w miarę możliwości pogadać, choćby o pogodzie, co już było dla Rona niebywałym sukcesem, natomiast z Percym należało ograniczyć się do wymownego „dzień dobry”, ewentualnie do czystej ignorancji.
         Sięgając po wiszące na stojaku szczypce zauważył, że twarz brata rozpromieniła się w świetle sączącym się z lamp laboratoryjnych, a nawet nabrała niezdrowej, lekko pomarańczowej poświaty, uwydatniając dopiero formujący się wyprysk tuż nad lewą brwią. Lepki, zdecydowanie nieprzyjemny i oślizgły uśmiech tym bardziej nie spodobał się Ronowi, który nieświadomie przymrużył odrobinę oczy i zaczął obgryzać od środka wargę.
         - Wybornie się składa, że raczyłeś wspomnieć o młodym Malfoyu. – Postukał uradowany wewnętrzną stroną dłoni w uchwyt od parasola. Zaczął krążyć z miną myśliciela wokół stołu, jakby odprawiał jakiś dziwaczny taniec godowy, od czasu do czasu błazeńsko uginając kolano i przeciągając po podłodze drugą nogą, tworząc denerwujący szum.
         - Czy to nie zaskakujące, że do tych jakże brutalnych morderstw doszło niedługo potem, jak został zwolniony z Azkabanu? Interesujące zjawisko. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, podśmiewając się pod nosem i obracając wokół własnej osi.
         - Ciebie chyba już do reszty pogięło. – Podminowany chłopak ściągnął rękawiczki z charakterystycznym plaśnięciem gumy, wrzucając je do kosza i krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Jak Malfoy miałby zamordować własnego ojca z drugiego końca więzienia, co? I tego o tutaj, jak jeszcze nie odzyskał wtedy różdżki.
         Wskazał głową na ciało Zabiniego leżące na stole w drugim pomieszczeniu oddzielonym szklaną szybą. Percy przystanął przy bracie, wzruszył ramionami z pajacowatym uśmieszkiem, po czym okręcając się na pięcie przeszedł z powrotem do blatów, o które wcześniej się opierał.
         - Z dobrych źródeł wiem, iż różdżka została mu wcześniej zwrócona z depozytu. Czy nie za bardzo mu wszyscy ufacie? – zapytał, poruszając sugestywnie brwiami, na co Ron westchnął z żałością, kręcąc z politowaniem głową.
         - Percy znajdź sobie może jakieś zajęcie na stare lata. Krykiet, warcaby, brydż, jest tyle rozrywek dla takiej marudy i węszyciela jak ty, że spokojnie coś sobie wybierzesz. – Sięgnął po nową parę rękawiczek, a twarz Percy’ego momentalnie zamieniła się w burzową chmurę, z której niespodziewanie lunął deszcz, śnieg, a nawet grad.
         - Nie zmieniaj tematu, Ronaldzie – warknął poirytowany, akcentując wyraźnie końcówki bądź początki wyrazów. - To poważne sprawy i nie można ich tak zwyczajnie lekceważyć. Zrozumiałbyś to, gdybyś nie wodził wzrokiem za męskimi organami rozrodczymi.
         - Dlatego zamknąłeś dochodzenie w sprawie starego Malfoya – wymamrotał - bo to była tak poważna sprawa.
         - W skutek zaistniałych w owym czasie okoliczności zmuszony zostałem wstrzymać śledztwo, ale zapewniam, że zostanie ono przywrócone. Czy tu nie znajduje się przypadkiem włos? – Ton głosu starszego mężczyzny zmienił się z szorstkiego i nieprzyjemnego na lekko zdziwiony, a przy tym obrzydzony, jakby wdepnął nowym butem w śmierdzącą substancję niewiadomego pochodzenia. Ronald zerknął znad trzymanej probówki na brata, który przyglądał się menzurce zatkanej korkiem, w której z początku dopatrzył się jedynie powietrza, ale po podejściu bliżej istotnie zobaczył w niej długi, lśniący włos.
         - Tak – odparł lakonicznie, odbierając fiolkę Percy’emu i umieszczając ją z powrotem w walizce z innymi dowodami.
         - I nie zdziwiło cię, że jest idealnie biały? – Spojrzał na rodzeństwo ze znudzoną miną, po czym zamknął teczkę i przeniósł ją na stół laboratoryjny.
         - Jeszcze go nie zbadałem, więc nie.
         - Interesujące – odparł, obserwując uważnie każdy ruch brata. Ron nie odzywał się do niego, pochłonięty oględzinami skrawka odzieży pod mikroskopem. Raptownie w pomieszczeniu rozległo się ciche pikanie, dźwięk przypominał mikrofalę oznajmującą, że skończyła pracę, a pochodził on z wewnętrznej kieszeni marynarki Weasleya; Percy wyciągnął różdżkę, zgiął ją w pół i opuścił laboratorium, jednak echo w prosektorium było na tyle głośne, że bez trudu dało się słyszeć wszystkie odpowiedzi kierowane do rozmówcy.
– Jeszcze w Ministerstwie. Tak, otrzymałem zawiadomienie. Szacuję miesiąc, możliwe półtora, raczej nie dłużej. Stanowczo odmawiam. Nie – zaprotestował gorączkowo, wzbudzając w Ronie jeszcze większą ciekawość, a raczej podejrzenia. Zauważył również, że brat na chwilę zamilkł, a gdy się ponownie odezwał mówił znacznie ciszej i z o wiele większą pokorą, a to już było na tyle niecodziennym zjawiskiem, że wszelkie złe przeczucia, które się w nim zrodziły były w pełni uzasadnione. – Jeszcze jest za wcześnie. Zrozum, proszę, że mam na obecną chwilę związane ręce. Ale nie można… Nie, nie, po prostu to nie jest odpowiedni czas. Umawialiśmy się na marzec, wcześniej… Halo? Ha-halo?
Percy wrócił do laboratorium bardzo niespokojny, jednak starał się na wszelkie możliwe sposoby ukryć zaniepokojenie przed bratem, który od czasu do czasu rzucał mu podejrzliwe spojrzenia; rudzielec bynajmniej nie przypominał oazy cierpliwości i zgryźliwości, którą był jeszcze kilka minut wcześniej; czoło pokryło się iskrzącymi się w świetle lamp maleńkimi kropelkami potu, a policzki pobladły, zapadając się odrobinę i uwypuklając co poniektóre zmarszczki; ręka zaciskająca się na uchwycie parasola drżała nierówno z pobielałymi knykciami, a dźwięk przełykanej nerwowo śliny przewiercał się przez panującą w pomieszczeniu ciszę.
- Jakieś problemy? – zapytał z ciekawością Ron, obserwując zabarwiającą się ciecz znajdującą się w probówce na niebiesko. Percy zerknął na niego z reakcją spłoszonego zwierzęcia, jednak po chwili jakby się nieco uspokoił, odgarniając zbłąkany kosmyk rudych włosów z czoła.
- Prowadzimy negocjacje z francuskim Ministerstwem, które chce nas utopić w łyżce wody. – Przestąpił z nogi na nogę i przykleił do ust cyniczny uśmieszek, mimo że wciąż był blady jak ściana. – A wracając do młodego Malfoya, cóż, pewnie twój nieprawdopodobnie światły mózg zarejestruje zbieżność faktów dopiero jutro, przeto nie będę ci dłużej przeszkadzał.
         - Twa hojność jest wprost obezwładniająca – zaszydził, umieszczając kolbę z transparentnym płynem nad palnikiem. - A teraz racz wynieść swe cztery litery za próg, albowiem tam znajdują się drzwi.
         Wskazał na wyjście, nawet na chwile nie odrywając się od wykonywanej czynności.
         - Nie szydź, bracie, bo samemu wyłącznie sobie szkodzisz.
         - Wynocha – zaznaczył dobitnie, nie przestając pokazywać na szklane drzwi od laboratorium. Percy ściągnął ze złości usta i fuknął na brata obrażony, jak starsza dama, której powiedziano, że pogrubia ją krój garsonki i wyszedł, postukując obcasami o kafelki. Ron jednak nie mógł jeszcze w pełni odetchnąć i cieszyć się upragnionym spokojem, gdyż ryża małpa wróciła do niego po chwili, z satysfakcją przeszkadzając mu w pracy swym piskliwym i chorobliwie denerwującym głosem, od którego omal nie rozsadziło mu naczyń laboratoryjnych.
         - Gwoli ścisłości, Malfoy zaczyna pracę w poniedziałek o dziesiątej, gdyby ta informacja była ci jednak do czegoś potrzebna.
         Gdyby nie to, że ruda głowa Weasleya zniknęła za szybą w ostatnim momencie, Ron był gotowy poświęcić jeden z kwasów przygotowanych w kolbach, a żeby rozbryznął się na wybitnie zadowolonej facjacie brata, wypalając mu nieco tego i owego. Dopiero później zaczął żałować, że faktycznie nie chlusnął w niego żrącym roztworem.
         Ultrawirówka wydała z siebie ciche piknięcie, po chwili dwa kolejne, odwracając uwagę patologa od wyjścia z laboratorium; plazma osadzona na samej górze wbrew założeniom nie miała słomkowego zabarwienia, ale, co ciekawe i zaskakujące, zielone.


         W słowniku panny Granger nie istniało pojęcie „zmęczenie” czy „przepracowanie”; przyzwyczajona do życia na pełnych obrotach, zbyt szybkich i zdecydowanie z wyłączoną funkcją hamowania, nijak potrafiła sobie znaleźć miejsce w dniu, kiedy miała wolne; szwendała się po domu bez energii, jednocześnie starając znaleźć sobie jakieś zajęcie, jakby przez cały tydzień miała za mało do roboty. Oczywiście po pracy w Ministerstwie padała od razu na łóżko, w jej przypadku kanapę, która znajdowała się zdecydowanie bliżej, jednakowoż nie znaczyło to, że czuła się w jakimś stopniu wycieńczona; sen był zwyczajnym odruchem organizmu, wpływ, jaki mogła na niego jedynie mieć, to kontrola długości, która mówiąc szczerze do imponujących nie należała. Tak też i dziś, po niecałych sześciu godzinach przyjemnego drzemania wstała z wysłużonej wersalki i poczłapała do kuchni, zajmując się przygotowaniem zbawiennego płynu bogów o kolorze głębokiej czerni, potocznie nazywanym kawą. Na własne łóżko niestety liczyć nie mogła, gdyż chcąc nie chcąc odstąpiła je umęczonemu Malfoyowi, którego na dobrą sprawę mogła spokojnie zostawić w łazience, ponieważ mężczyzna nie miał nawet sił, by wydostać się znad muszli klozetowej, nie mówiąc już o samodzielnym dowleczeniu się do posłania, chyba że do dywanu, którego wystający z salonu skrawek udało mu się jakimś cudem wypatrzyć. Swoją drogą była bardzo ciekawa, jak to się stało, że arystokrata wylądował u niej w domu; o eskapadzie na wieczorne piwo po pracy z Harrym nic jej nie było wiadomo, zresztą czemu się dziwić, skoro od razu zabrałaby się razem z nimi, w każdym razie myśl, jakoby dwóch panów się ze sobą zakumplowało bynajmniej była jej nie w smak; Malfoy nie miał przyjaciół, co sam zresztą podkreślił, otaczał się osobami, z których miał jakieś korzyści, a szczerze wątpiła, by z wyjątkowo nierozgarniętego Pottera mógł czerpać jakieś zyski, chyba że takie, o których istnieniu wolała w obecnym życiu nie wiedzieć, w innym bądź co bądź również; z tego, co udało jej się do tej pory zaobserwować, arystokrata raczej stronił od ludzi, rozmowę przeprowadzał jedynie wtedy, gdy była mu na rękę bądź był zmuszony podjąć jakąś reakcję, a stosunkowo rzadko trafiały się takowe okazje; Percy stanowił wyjątek od reguły, czego nie dało się nie zauważyć, choć reperkusje mężczyzny były dalekie od pokornych odruchów czy kurtuazyjnych odpowiedzi, raczej oscylowały wokół typowej dla blondyna arogancji i perfidności, mimo że z wymuskaną primabaleriną spotykał się sporadycznie na korytarzach Ministerstwa. Hermiona, poza oczywistym sarkazmem i elokwencją w ripostach Malfoya, dostrzegała coś jeszcze, co mogłoby być wytworem zmęczonej wyobraźni, ale z owym odczuciem nosiła się na tyle długo, że mogła z czystym sumieniem stwierdzić, iż oczy i umysł jednak jej nie zawiodły; Draco w obecności starszego Weasleya zachowywał dystans, szczególnie fizyczny, o mentalnym raczej można było zapomnieć, jakby w rudzielcu drzemało coś wyjątkowo paskudnego, czemu dziewczyna niespecjalnie się dziwiła – sama uznawała go za najgorszy sort czarodzieja z narządem gąbczastym zamiast mózgu i osobowością równie skiśniętą, jak pozostawione zbyt długo na słońcu jabłko -, bynajmniej to nie wstręt dominował poczynania arystokraty, a coś na kształt lęku, strachu niewyczuwalnego nawet z najbliższej odległości, a mimo to ona go doświadczała. Było jeszcze jedno, czego nie mogła odebrać Malfoyowi, to jest symbolicznego szacunku dla Percy’ego, który wkradał się gdzieś między podszytymi ordynarnością odzywkami niekiedy godnymi samego Einsteina czy Schopenhauera, obaj nie mieli zbyt równo pod sufitem, a wielkimi osobowościami byli; respekt, przynajmniej w odczuciu panny Granger, nie wynikał z przyzwoitości, a właśnie z trwogi, jakby w przeszłości obaj panowie zaleźli sobie mocno za skórę i niestety rudy wygrał potyczkę; nauczona wieloletnim obcowaniem z Weasleyem była święcie przekonana, że zwykła bitwa to nie była, a obfitowała w jakieś szczególne okrucieństwo, na szczęście jedynie mentalne, bo kto jak kto, ale Percy do przemocy fizycznej wyjątkowo się nie nadawał. Gdyby tylko wiedziała, jak wiele cierpienia potrafi zadać zastępca Ministra Magii cechujący się wątłym ciałem, nie zbliżyłaby się do niego na krok. A wkrótce miała się o jego sile przekonać.
         Kuchnia była dość mała, jednak wystarczająco pojemna, by bez problemu mogła w niej przebywać więcej niż jedna osoba; walające się po blacie kartonowe pudełka, kubki i talerze mówiły o właścicielce mieszkania wszystko, ale z pewnością odejmowały jej przydomek „zadbanej”, bo czego nie można było powiedzieć o Hermionie, to że przywiązywała nadmierną wagę do czystości; przyzwyczajona została do pomocy domowej w osobie rudego przyjaciela, który zawsze wyręczał ją w drobnych pracach, jak choćby w zmywaniu naczyń czy wynoszeniu śmieci, nie wspominając o odkurzaniu, którego kobieta szczerze nienawidziła. Do starego, wysłużonego – bynajmniej nie przez nią - i kupionego dosłownie na grosze na pchlim targu odkurzacza pałała jeszcze większą nienawiścią, niż do mioteł, a nawet do Percy’ego, a to już stanowiło nie lada wyczyn, a przecież mowa o niewinnym sprzęcie sprzątającym, który ma ułatwiać życie, zamiast je utrudniać; za każdym razem widząc powykręcaną, pożółkłą rurę dostawała ataku wścieklizny, a słysząc potworny dźwięk przypominający szuranie bądź toczenie się pociągu po torach, miała ochotę rozsadzić go na części pierwsze, jednakże wtedy zostałaby, a raczej Ron nie miałby czym sprzątnąć jej bałaganu, toteż resztkami sił powstrzymywała się przed rzuceniem Expulso na Bugu ducha winny odkurzacz, prawdopodobnie jedyny wymysł mugoli, za który wszystkich ich wyklinała pod niebiosa. Jasne, że mogła użyć czarów i byłoby po kłopocie, ale ręka niespecjalnie świerzbiła ją do sięgnięcia za różdżkę w celu uporania się z resztkami po kolacji, niejednej warto zwrócić uwagę; preferowała tradycyjną metodę sprzątania, tak przynajmniej sobie wmawiała, nie dysponując zbyt imponującą ilością czasu, jeśli chodzi o porządki, na które nigdy nie wystarczało jej miejsca w terminarzu. Prawda niestety była widoczna aż za dobrze, ponieważ jak bardzo Hermiona przykładała się do obowiązków w pracy, tak niestety w domu była wolna amerykanka ograniczająca się do najgorszej z cech człowieka, to jest lenistwa.
         Siedząc na ulubionym krześle tuż przy zlewie z papierosem w jednej ręce, a z gazetą w drugiej, rozkoszowała się chwilą błogiego spokoju, nim Harry zwlecze się z łóżka i będzie się domagał śniadania; zaparzona kawa stała tuż obok na blacie, jakimś cudem znajdując sobie miejsce między chwiejącą się stertą talerzy, którą mocniejszy podmuch bezproblemowo strąciłby do równie przepełnionego zmywaka; czytała jakiś dziwny artykuł z serii „Jak rozpalić w nim pożądanie w mniej niż pięć minut.”, gdy nagle poczuła, że nie jest już w kuchni sama, a gdy odwróciła wzrok od miernej jakości prasy, ujrzała przed sobą nieco wymiętą postać z rozwichrzonymi włosami, szczególnie odstającymi po lewej stronie, których blask oślepiał w bladym świetle żarówki sączącej się z lampy tuż pod sufitem.
         - Zjesz coś na śniadanie? – zwróciła się do Draco, który, sądząc po zmieszanej twarzy, raczej czuł się w jej towarzystwie nieswojo. Nie dziwiła mu się za bardzo, w końcu nieczęsto widuje go bez idealnie wyprasowanej koszuli odstawionej na rzecz nieco pomiętej bluzki i równie zdewastowanej nadmiernymi ruchami w pościeli kamizelki, nie pomijając platynowych kosmyków, z których każdy ułożył się w innym kierunku, a część z nich opadła na alabastrowe czoło mężczyzny. Chcąc nie chcąc odwróciła wzrok, starając się nie dawać mu więcej powodów to dyskomfortu, gdyż wgapiając się w niego nachalnie z pewnością by mu nie pomogła. Malfoy jednak w dalszym ciągu stał w progu, nie ruszając się z niego nawet o centymetr, lustrując granatowe spodnie od pidżamy panny Granger wyłaniające się spod puchatego szlafroka w kolorze dojrzałej piwonii; nogi oparła o blat po przeciwległej stronie, wylegując się na zajmowanym krześle niczym kot i strzepując popiół z papierosa do zapełnionego zlewu; przewróciła stronę gazety, odwracając się delikatnie ku arystokracie i wskazując mu na stojący obok niej kubek.
         - Zrobiłam kawy, więc jak chcesz, to sobie nalej. – Powróciła do czwartego punktu dotyczącego pradawnej sztuki kuszenia mężczyzn poprzez przygryzanie wargi i okręcania pasma włosów na palcu, które osobiście uważała za równie głupie, co bezużyteczne, jednakże nigdy w życiu nie przyznałaby się, że w przeszłości owe sztuczki również zdarzyło jej się praktykować. Nigdy jednak nie zadziałały, stąd uprzedzenie kobiety do wszelkich dziwacznych form flirtu nie sprowadzających się do konwersacji z obiektem westchnień, na której również poległa niezliczoną ilość razy. Niestety osobowość Hermiony składała się z wielu defektów, które jakimś cudem nie trafiały w gusta męskich osobników.
         - Stoi w dzbanku w ekspresie. Kubki są w górnej szafce nad zlewem po lewej stronie – poinstruowała chłopaka, gasząc resztkę papierosa o ściankę zlewu i wydmuchując resztki dymu w przestrzeń, od razu sięgając po kolejną używkę z paczki spoczywającej w kieszeni szlafroka. Szukała na blacie zapalniczki, która pewnie gdzieś się tam znajdowała, ale jak na złość schowała się przed nią, jednak dzięki temu mogła zauważyć, że Draco dalej stoi tak, jak Bóg go stworzył, bezwstydnie lustrując ją wzrokiem, szczególnie dzierżonego między palcami papierosa, w który wpatrywał się z taką intensywnością, jakby chciał w nim wypalić dziurę.
         - To może herbaty? – Niezrezygnowana panna Granger pytała dalej, ale i tym razem odpowiedziała jej głucha cisza, której pomału zaczynała mieć powyżej uszu. Stara się być dla niego miła, więc powinien docenić jej wysiłki i zareagować, nawet jeśli miałby ją posłać w diabły. Tak nakazuje kultura, a z tego, co jej wiadomo, arystokracja z zasadami dobrego wychowania obcuje już od pieluchy.
         - Wody? – Znużony wzrok mężczyzny spoczął na nieco poirytowanej twarzy Hermiony, która ostatecznie zmrużyła gniewnie oczy, wykrzywiając usta w sztucznym, a zarazem pełnym cynizmu uśmiechu, odwracając się ku arystokracie i siadając w rozkroku na krześle. - A kopa w dupę chcesz?
         - Dziękuję, nie skorzystam. – Westchnęła głośno, słysząc flegmatyczny, a jednak odrobinę złośliwy ton Dracona, wodzącego wzrokiem po bynajmniej niezbyt kobiecej postawie panny Granger.
         - Dobra. – Odrzuciła z hukiem gazetę na stojący nieopodal stół, podnosząc się z siedziska i podchodząc ze skrzyżowanymi na piersiach rękami do blondyna, który uniósł nieco wyżej podbródek, idealnie ostry w miałkim świetle rzucanym przez lampę. – Wyjaśnijmy coś sobie, Malfoy. Nie chcesz ze mną rozmawiać, to nie, łaski bez. Ale pamiętaj, że jestem twoją kuratorką i jakiś szacunek mi się jednak należy. A teraz posadź swe arystokratyczne cztery litery na krześle i jedz, co kuchnia serwuje, bo dwa razy powtarzać się nie będę.
Malfoy hardo milczał, niewzruszony pogróżkami Hermiony, której cierpliwość z samego rana została wystawiona na wielką próbę; nawet przez myśl mu nie przeszło, by wykonać to, o co prosiła, a raczej czego zażądała od niego kobieta, toteż niewzruszenie stał dalej w progu kuchni, bacznie obserwując jej mimikę i miarowo unoszące się piersi pod szlafrokiem. Może to nieodpowiednia chwila na takie rozważania, ale zauważył, ba, każdy by to dostrzegł, że dwa atuty od czasów szkoły nieco się powiększyły, tak że można było dopatrzyć się czegoś więcej, niż płaskiej deski, na której spoczywały splecione ręce właścicielki.  Szybko odwrócił spojrzenie, słysząc kolejne westchnienie kasztanowłosej kobiety, znajdującej się zdecydowanie za blisko.
- Ja wiem, że mnie nie lubisz, ale… - Przerwało jej ciche parsknięcie ze strony rozmówcy zwieńczone pogardliwym uśmieszkiem wypływającym na suche wargi. Poczuła chłód, mimo że okno w kuchni było szczelnie zamknięte, a który bynajmniej nie pochodził z dworu.
- Nie lubię – powtórzył Draco, na chwilę spuszczając wzrok, a gdy go uniósł, stalowe oczy złapały ją za serce i duszę, wbijając w nie setki ostro zwieńczonych igieł, aż przez moment zabrakło jej powietrza. Malfoy w tym czasie ominął ją zgrabnie, ocierając się ramieniem o jej, jakby uczynił to z pełną premedytacją, po czym usiadł na krześle, które wcześniej zajmowała, chwytając palcami sznur od szlafroka i przyglądając mu się z zadumą. Nie bardzo wiedziała, jak powinna się zachować, toteż stała naprzeciwko arystokraty, obserwując długie i blade palce obracające skrawek różowej tkaniny. – Sprostujmy tę ważną kwestię. To nie jest tak, że cię nie lubię. Ja cię po prostu nienawidzę, Granger.
Ile tak stała w bezruchu, przypatrując się jego zgaszonym i ciemnym oczom, nie miała bladego pojęcia, ale z pewnością zdecydowanie za długo; nie mogła się odezwać, nie mogła podnieść ręki, nie mogła nawet spokojnie oddychać, ponieważ wszystko raptownie zaczęło sprawiać jej niewysłowiony ból. To nie tak, że nie wiedziała, że mężczyzna żywi do niej wyłącznie negatywne uczucia, ale nie spodziewała się, iż uzewnętrznienie ich przyjdzie mu z taką łatwością, w dodatku patrząc jej prosto w oczy, nie starając się nawet zakryć ich odrobiną wstydu; to było nieludzkie, doszczętnie pozbawione empatii, do tego gwałtowne i lodowate, niczym lawina górska spadająca na nieświadomego narciarza zjeżdżającego ze stoku; śnieg, odłamki lodu, powyrywane przez osuwisko drzewa, wszystko zakryło ją po czubek głowy, nie dając szans na ucieczkę, a tę destrukcyjną siłę widziała nieustannie w srebrnych oczach Malfoya, który rozwiązał sznur od szlafroka, a teraz wpatrywał się w jej wypraną i pobladłą twarz z tym samym niewinnym uśmiechem, jakby przed chwilą nie powiedział niczego, co choć trochę miało prawo ją zaboleć. A niestety bolało, paliło ogniem żalu, który spalał ją pomału w takt regulującego się oddechu.
- Cóż – odezwała się cicho, oblizując spierzchniętą wargę i obejmując się mocniej rękami, jakby chciała ustrzec się przed chłodem bijącym od sztywnego ciała mężczyzny. – To zmienia postać rzeczy.
- W istocie – wymamrotał bardziej do siebie, niż do dziewczyny, podnosząc się z krzesła i wyciągając jej z ręki papierosa, którego wyrzucił do zlewu, a ten od razu nasiąkł zgromadzoną na dnie wodą kapiącą z nieco przestarzałego kranu. – I nie pal przy mnie nigdy więcej.
Hermiona przytaknęła w odpowiedzi głową, mimo że normalnie protestowałaby jak najęta, jednak przy Malfoyu taka opcja nie wchodziła nawet w rachubę; stała jak kołek w pustej kuchni, w której odbijały się dźwięki stąpania po posadzce, raniące dokładnie tak samo, jak ciężkie słowa rzucone przed chwilą w jej kierunku przez mężczyznę; nie chciała płakać, nie chciała go zrugać, pragnęła zwinąć się w kłębek i już nigdy nie dopuścić do siebie arystokraty, który, mimo że się zmienił, to zdecydowanie na gorsze. Do niedawna była w stanie myśleć, że Draco nie tylko ją toleruje, ale nawet akceptuje, kiełkował w niej zalążek nadziei, w której rodziła się szansa na normalne stosunki z blondynem, pozbawione złości, obelg, poczucia niższości i wszelkiego żalu, jednak nie wszystkie historie mają dobre zakończenia, a już z pewnością nie jej; Malfoy dobrze wiedział, jak zabijać szczęście, jak skutecznie je wyjałowić, tak by już nigdy nie udało mu się zakwitnąć, siał własne chwasty, cierniowe i toksyczne, na które nie działała żadna odtrutka, ani środek zapobiegawczy, pielęgnując je, jakby były jakimiś rzadkimi i dostojnymi różami o cudownych pąkach rozkładającymi się ku promieniom gorącego słońca; bezwzględny, pozbawiony miłosierdzia i ludzkich odruchów wdarł się w jej spokojny ogródek, niszcząc wszystko, co udało jej się wyhodować. Nie takiego go chciała znać, nie takiego człowieka chciała w nim widzieć. I gdzieś w środku czuła, że jeśli weźmie odpowiednią łopatę, to uda jej się dokopać do prawdziwej osobowości Dracona.
Zacisnęła mocniej ręce i wyszła spokojnie z kuchni, napotykając arystokratę tuż przy drzwiach wyjściowych; oparła się o ścianę i przyglądała się jego smukłej sylwetce wychylającej się spod rozpiętego płaszcza. Powinna czuć do niego to samo, co on do niej, czystą i pozbawioną skrupułów nienawiść, a jednak nie była w stanie powiedzieć mu tych kilku bolesnych słów, ponieważ ich nie czuła, a wszelkie potrzeby wyładowania złości nawet się nie pojawiły. Mogła jedynie stać i patrzeć, jak on na nią, apatycznym wzrokiem wyzutym z cieplejszych emocji.
- Fakt bycia moją kuratorką nie daje ci władzy nad całym moim życiem. Lepiej, żebyś to w końcu zaakceptowała – rzucił otwierając drzwi, przez które wdarł się lodowaty podmuch wiatru, rozwiewając niesforne kosmyki z twarzy panny Granger. Przysunęła się odrobinę bliżej, przejmując od niego klamkę, przez moment stykając się z mężczyzną dłońmi.
- Mogę chociaż wiedzieć, za co mnie nienawidzisz? – Może zabrzmiała desperacko, może rzeczywiście rozpaczliwie chciała poznać motywy mężczyzny, które sprawiły, że pała do niej tym jakże negatywnym uczuciem; wszystko i tak nie miało znaczenia, nie miała niczego do stracenia, a przynajmniej będzie bogatsza w wiedzę, której do tej pory nie posiadała.
- Chętnie – odparł, stając dokładnie naprzeciw niej i pochylając się ku bladej twarzy z tym samym pustym spojrzeniem, które tak bardzo ją uwierało; przeniesione na obiekt za nią zmieniło się z apatycznego w lekko wzburzone, a jego właściciel wyprostował się niczym struna, oddalając się od zdezorientowanej dziewczyny, która dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie znajdują się na korytarzu sami. – Ale innym razem.
- A ty co, już wychodzisz? – Harry z ociąganiem złaził po schodach, drapiąc się po kępkach włosów nad linią bokserek i ziewając co rusz, jakby miał zaraz kogoś połknąć. - Miona, co na śniadanie?
- Co sobie łaskawie raczysz zrobić. – Była nie tyle oburzona bezczelnym pytaniem przyjaciela, który traktował ją jak służbę domową, co zgorszona faktem, iż kolejny raz pokazywał się przed nią w samej bieliźnie, której stan pozostawiał niestety wiele do życzenia. Harry wyznawał kilka nienaturalnych zasad, których prawdopodobnie nauczył się przebywając za granicą, sprowadzających się do jedzenia, ciała i snu, to znaczy pochłaniał to, co chciał, nie przejmując się, iż nawet nie jest to jego, ciało zasługiwało na pełną swobodę i regenerację po całym dniu przebywania w odzieży, natomiast sen stanowił fundamentalną regułę w życiu mężczyzny, uznającym go za świętość, której żadna siła nie miała prawa mu zakłócić. Hermiona nie akceptowała i krótko próbowała walczyć z nawykami przyjaciela, lecz szybko odpuściła, zdając sobie sprawę, że z normami Pottera nie w sposób wygrać, choćby się stawało na rzęsach. - Wyglądam na skrzata?
- Zależy od interpretacji – wtrącił się Draco, zaciągając czarne rękawiczki na dłonie, które momentalnie wydały się pannie Granger jeszcze dłuższe i znacznie chudsze, niż były do tej pory. Nie przejął się wzburzonym spojrzeniem, które posłała ku niemu, niemal z namaszczeniem układając delikatny materiał na dłoniach.
- To chyba było niemiłe. – Harry zaśmiał się, bez przerwy drapiąc się po głowie i podciągając lekko opadającą bieliznę, której widok przyprawiał dziewczynę o natychmiastowy ból głowy. Westchnęła ciężko, starając patrzeć się wszędzie, byle nie na wybrzuszoną część zielonych bokserek przyjaciela. Dziękowała, że drzwi frontowe wciąż były otwarte, gdyż inaczej spąsowiałaby niczym piwonia ze wstydu w towarzystwie dwóch mężczyzn, przed którymi bynajmniej nie chciała pokazywać czerwonych wypieków skrępowania na twarzy.
- Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, Malfoy słynie z kurtuazyjności – mówiąc posłała blondynowi zwycięskie spojrzenie, jednocześnie zauważając, że odziana w rękawiczkę dłoń znów bawiła się końcem sznurka od szlafroka. Wyrwała mu materiał z ręki, mocno zawiązując go w talii, tak że prawie nie mogła zaczerpnąć swobodnie oddechu.
- Jak zwał tak zwał. A wy się zdecydujcie, czy gadacie w domu, czy na dworze, bo trochę pizga złem. Jajka mi przez was zamarzną. – Na potwierdzenie przestąpił z nogi na nogę podciągając ponownie gumkę od bielizny, na co z ust Hermiony wyszedł krótki jęk obrzydzenia, a prawa brew Dracona powędrowała wysoko w górę zerkając przelotnie na miejsce, o którym mówił brunet. Czego nie mógł odebrać Potterowi, to faktu, iż został hojnie obdarzony przez Matkę Naturę, jednakowoż nie zazdrościł mu pokaźnych gabarytów. Przyzwyczaił się do wąskich spodni, których w życiu nie zamieniłby na workowate dresy z wiszącym krokiem. Obrzydliwe i pozbawione gustu.
- Właściwie to Malfoy już wychodzi, a ty razem z nim. – Pociągnęła Harry’ego za rękę, stawiając go tuż przed zniesmaczonym Malfoyem, który odsunął się od chłopaka, wykrzywiając wargi w zrażonym uśmiechu.
- Ja?
- On? – Draco był tak samo zdziwiony jak Potter oświadczeniem panny Granger, jednakże starał się jak najmniej owe zdumienie pokazać.
- Ktoś musi zrobić wywiad środowiskowy z żoną Zabiniego, a wy się do tego idealnie nadajecie. – Wzruszyła ramionami, rozkładając przy tym lekko ręce i obdarzając obydwu triumfalnym uśmiechem, jakby właśnie otrzymała los na loterię, na dodatek zwycięski.
- Moment, moment – przerwał Harry, któremu przemarzły nie tylko genitalia, ale i skryte w gęstym owłosieniu na klatce piersiowej sutki sterczące między czarnymi, kręconymi włoskami, co bynajmniej bardzo mu się nie podobało. – On? A z jakiej racji?
         - Ma za dużo wolnego czasu i wyraźnie mu się nudzi na zwolnieniu warunkowym – oznajmiła, wypinając dumnie pierś do przodu.
- Nie jestem aurorem śledczym.
- Nie jesteś żadnym aurorem – zaznaczył dobitnie Harry, czym widocznie nagrabił sobie u Hermiony, która niespodziewanie pchnęła go prosto na stojącego na zewnątrz Malfoya; blondyn zachwiał się, jednakże w porę odsunął od siebie bruneta, otrzepując klapy płaszcza z niewidzialnych paprochów i rzucając kobiecie poirytowane spojrzenie.
- Ale znałeś Zabiniego, a to wystarczy – zwróciła się do Dracona, przymykając odrobinę drzwi frontowe. - Do piętnastej chcę mieć gotowy raport i lepiej, żebyście się z nim nie spóźnili. Brać dupy w troki, bo nie ręczę za siebie.
Usłyszeli trzask i chrzęst klamki, a z domu dochodziły do nich ciężkie kroki panny Granger. Harry wsadził palce za gumkę od bokserek, chwiejąc się na piętach i wydmuchując kłęby pary z ust, po czym zerknął na bynajmniej niezadowolonego Malfoya, który spoglądał na niego z ukosa z typowym dla siebie znużeniem i lekkim politowaniem w przygaszonych oczach. Podrapał się po gęstej brodzie, lustrując blondyna z góry na dół, unosząc co chwile brwi i cmokając z niezadowolenia.
         - Musztra z rana, jak śmietana, co nie, Malfoy?
         - Racz się odziać przed wyjściem w moim towarzystwie. – Arystokrata wywrócił z żalem oczami, wzdychając przy tym ku niebu, po czym odwrócił się na pięcie, oddalając się od gołego Pottera, który nie bardzo wiedział, czy uda mu się wrócić po jakieś ciuchy, a przy tym nie zostać wywalonym na próg, tym razem już bez majtek. Bądź co bądź zawsze coś tam zakrywały, mimo powiększającej się dziury nad lewym pośladkiem.


         Blaise Zabini był wpływowym człowiekiem lubiącym chwalić się zgromadzonym majątkiem przed innymi ludźmi, szczególnie przed sąsiadami, których bijące z pokaźnych rozmiarów willi bogactwo aż raziło w oczy; okolica była spokojna, schludna i bardzo nie pasowała do wymiętego Harry’ego kroczącego obok Malfoya; blondyn widocznie czuł się bardzo swobodnie w otoczeniu drogich domów, wypielęgnowanych ogródków i wymuskanych pań posyłających mu rumiane uśmiechy, którym odpowiadał skinieniem głowy, czasem serwując im cieplejsze spojrzenie, od którego czerwieniły się aż po nasadę włosów, szczególnie te o długich i zadbanych kaskadach w kolorze złotych kłosów pszenicy; na Pottera zwracano uwagę głównie przez niechlujny wygląd, na który białogłowe reagowały skrzywieniem niesmaku i pogardliwymi fuknięciami z wysoko zadartymi nosami.
         - Daleko jeszcze? – zapytał Harry, wlekąc się za szybko kroczącym Draconem, który nawet nie przyglądał się numerom widniejącym na ogrodzeniach mijanych domów; wydawał się dokładnie wiedzieć, do którego mieszkania zmierzają, jakby przesiadywał w nim co drugi dzień, popijając z Zabinim piwo i majstrując przy starym Cadillacu w garażu przy piosenkach Elvisa Presleya sączących się z samochodowego radia; oczywiście było to niemożliwe z kilku powodów, a najważniejszy sprowadzał się do braku umiejętności kierowania mugolskimi pojazdami przez arystokratę, szczerze również wątpił, by nieżyjący Blaise interesował się mechanizacją, ale kto go tam teraz wie, skoro przyszło mu tak szybko wąchać kwiatki od spodu.
         - Jesteśmy na miejscu. – Stanął przed pokaźnych rozmiarów bramą, na widok której Harry zagwizdał z podziwu, a Draco wywrócił z dezaprobatą oczami, wciskając przycisk od domofonu, a na małym ekranie pojawiła się pomarszczona twarz starszego mężczyzny, podejrzliwie przypatrująca się dwóm mężczyznom. – Dzień dobry, jesteśmy z Ministerstwa Magii i przyszliśmy do pani Zabini w sprawie śmierci jej męża.
         - Madame już na panów oczekuje – odpowiedział blondynowi kamerdyner, z niesmakiem lustrując stojącego obok Pottera. Widocznie nie spodobało mu się to, co zobaczył, gdyż nie wpuścił ich od razu, a zażądał pokazania mu legitymacji aurorskich; Malfoy szturchnął Harry’ego, każąc wyciągnąć mu dokument, przy czym uśmiechnął się kurtuazyjnie do lokaja, jakby chciał go prosić o wybaczenie. I w gruncie rzeczy chciał, gdyż jeszcze nigdy nie musiał pokazywać się przed ludźmi z taką siermięgą losu, jaką miał przy sobie.
         - Kurwa, i po co tyle krzyku – wybełkotał brunet, przytykając plakietkę do wizjera, a następnie chowając ją w tylnej kieszeni spodni. Mężczyzna z ekranu wciąż jednak nie otworzył bramy, czekając, aż Malfoy również zademonstruje mu swój dokument. Blondyn niestety takowej legitymacji nie posiadał, a i próby negocjacji z lokajem spełzły na niczym, który uparł się, że bez dowodu tożsamości nie może wpuścić go na teren posesji. Potterowi musiało nie spodobać się to, jak kamerdyner potraktował Dracona, odprawiając go z kwitkiem, gdyż na polecenie wejścia i przeprowadzenia przesłuchania bez niego zareagował kpiącym śmiechem i głośnym „no chyba kurwa nie”.
         - Przestań stwarzać dodatkowe problemy – skarcił go arystokrata, chcąc jednocześnie zabrać mu papierosa z ręki. – Wejdź do środka i zrób to, o co poprosiła Granger.
         - A co ja pies? – oburzył się Harry, przypalając używkę mugolskimi zapałkami i trzymając dłoń z dala od blondyna, który co rusz próbował zabrać mu nikotynowy dar bogów, by wyrzucić go do pobliskiej studzienki kanalizacyjnej. – Ja mam czas i bez ciebie na pewno tam nie wejdę.
         - Czego się znowu tak boisz?
         - A pomyślałeś co będzie, jeśli rzuci się na mnie z pilniczkiem do paznokci albo jakimś innym uwielbianym przez baby ustrojstwem?
         - Na przykład wodą z kranu, bo higieną nie grzeszysz? – Auror zmarszczył brwi, wyciągając z ust papierosa i strzepując popiół prosto na wypastowane buty blondyna.
         - Kurwa mega zabawne. – Spojrzał na wciąż widniejącego na małym ekranie lokaja, który przysłuchiwał się ich rozmowie z kamienną twarzą, na której nie zadrgała ani jedna zmarszczka. Harry’emu jakoś bardzo się ten fakt nie spodobał, toteż pochylił się nad panelem, wydmuchując na niego dym i obdarzając starego służbistę złośliwym uśmieszkiem, na który brew kamerdynera uniosła się wysoko w górę. – Dziadek nastaw sobie teraz głośniej aparat słuchowy, bo się nie powtórzę dwa razy. Otwieraj te zasrane wrota do twierdzy, bo inaczej będziemy szturmować ją siłą, a wtedy nawet komórka na grabie ci nie zostanie do schowania pomarszczonego tyłka.
         - Panowie – zaczął lokaj, ale Harry szybko mu przerwał.
         - Otwieraj cholera tę bramkę i mnie nie wkurwiaj! Malfoy! Wchodzimy! – zakomunikował, gasząc papierosa na ekranie wizjera. Arystokrata stał z boku, przypatrując się zakasującemu rękawy mężczyźnie, który zaczął wspinać się po ogrodzeniu, nieudolnie starając dostać się nad poziom ogradzającego posesję muru. Dyszał przy tym i stękał, chwytając się kolejnych prętów, aż niespodziewanie, gdy prawie udało mu się dotrzeć na samą górę, brama otworzyła się, a Harry zawisł z jedną nogą po jednej stronie, z drugą po drugiej, nawołując do kroczącego spokojnie ku frontowym drzwiom Dracona. – No weź mnie tu nie zostawiaj! Malfoy! Kurwa, Malfoy! Ej! No weźcie, no! Niech mnie ktoś stąd zdejmie!


         Mimo wolnego dnia panna Granger po stokroć bardziej wolała zajmować się pracą w Ministerstwie, niż zipać nad dokumentacją w zaciszu mieszkania, w którym niespecjalnie potrafiła skupić się na wypełnianiu kolejnych rubryk w protokole dla Percy’ego; w budynku nie było praktycznie nikogo poza ukrywającymi się po kątach strażnikami, osobami sprzątającymi, i gdzieniegdzie przemknęła jej sylwetka jakiegoś aurora, ale nie zwracała na nich szczególnie uwagi, w końcu każdy czasem musi wpaść do pracy, nawet jeśli ma dzień wolny, zresztą była tego najlepszym przykładem. Zaskoczyło ją jednak, gdy wsiadając do windy spotkała w środku Rona, który wyglądał, jakby całą noc nie zmrużył oka, a laboratoryjny fartuch oprócz oczywistych zagnieceń pokrywały maleńkie ślady krwi i roztworów chemicznych, wśród których rudy obracał się całymi dniami; nawet nie zdążył ściągnąć rękawiczek, które przykleiły mu się do dłoni, pokrywając je w całości potem. Co ciekawe widok panny Granger sprawił, że zmęczone oczy pojaśniały, a szarawa skóra nabrała nieco żywszego koloru, co podniosło kobietę na duchu; nie chciała czuć się winna wyczerpania przyjaciela, bo to przecież przez nią zostawał po godzinach w prosektorium, próbując doszukać się w ciałach ofiar jakichś poszlak, które byłyby w stanie naprowadzić ich na właściwy trop w celu rozwikłania sprawy; kiedy Lucjusz Malfoy został powieszony w celi w Azkabanie, Ron nie wychodził z laboratorium przez kilka dni, codziennie wysyłając jej sową nowe wnioski i dowody, które udało mu się znaleźć w ciele nieboszczyka, mogła zatem w ciemno obstawić, że jego obecny stan wywołało zdecydowanie zbyt długie buszowanie w zwłokach Zabiniego, a wszystko tylko po to, by jej pomóc; oczywiście powinna być wdzięczna za tak ogromne poświęcenie rudego, jednak bała się, że niedługo to Rona trzeba będzie poddać sekcji, jeśli będzie się dłużej przepracowywał.
         Wysiedli na piętrze, na którym znajdował się gabinet Hermiony i ruszyli opustoszałym korytarzem ku pomieszczeniu, w którym już w progu dało się czuć charakterystyczny zapach dymu papierosowego; Weasley skrzywił się z niesmakiem siadając na jednym z krzeseł, które nie wyglądało, jakby zaraz miało się rozlecieć pod wpływem mocniejszego podmuchu, nie mówiąc już o ciężarze ludzkiego ciała; na biurku położył plik dokumentów, które kasztanowłosa kobieta przesunęła na kraj mebla, wykładając na blat nogi i wyciągając się na wątpliwej jakości siedzeniu.
         - Praktycznie rzecz biorąc niczego niepokojącego nie znalazłem – zaczął rudy, otwierając przyniesiony ze sobą napój energetyczny; puszka syknęła, a w pomieszczeniu dało się przez chwilę poczuć słodkawą nutę przywodzącą na myśl gumę balonową zmieszaną z cytryną. – Krew i nasienie są Zabiniego, co jest trochę dziwne, zważywszy na to, że nie mógł ejakulować we własnym odbycie. Na ciele nie ma śladów innego DNA, a w gabinecie znalazłem jedynie kocią sierść.
         - Czyli co – wtrąciła się kobieta – spuścił się jakoś w sobie, a potem upchał w siebie szuflady?
         - To kompletnie nielogiczne, co nie znaczy, że niemożliwe. – Upił spory łyk energetyka, podnosząc się z krzesła i otwierając przed Hermioną przyniesione dokumenty; szybko przełożył kilka stron, po czym postukał na opisaną analizę krwi, dopijając napój do końca; zgnieciona puszka wylądowała z głośnym hukiem na dnie świeżo wyczyszczonego kosza na śmieci. – To jest jednak dużo ciekawsze. To wyniki morfologii, szczegółowe badania i rezultaty frakcjonowania krwi, z których wiemy, oprócz tego, że grupa krwi Zabiniego to zero omega plus, że przyjmował antykoncepcję hormonalną, dopuszczoną jedynie w szczególnych przypadkach.
         - A co to ma do sprawy? – spytała nieco znużona kobieta, rzucając czar na ekspres do kawy, który zaczął buczeć i syczeć, by po chwili z wielkim trudem wypuścić z siebie nierówny strumień czarnego napoju sączącego się do obdrapanego kubka w truskawki. – Ta jego grupa krwi?
         - Całkiem sporo, biorąc pod uwagę jego status socjalny, jak i osobowość. – Ekspres zadzwonił, a panna Granger nie ruszając się z miejsca przywołała wypełnioną po brzeg szklankę za pomocą zaklęcia; kawa w Ministerstwie była paskudna; dziw, że po tylu latach nie przyzwyczaiła się do jej drugorzędnego smaku mającego imitować nektar bogów, jednak piła ją niestrudzenie, wmawiają sobie, że mimo obrzydliwego smaku i równie wątpliwej jakości woni stawia ją na nogi, a niczego z rana nie pragnęła bardziej, jak kubka gorącej kawy. Choć dziś już jedną piła.
         - Osobowość? – spytała, wsypując do naczynia dwie płaskie łyżeczki cukru. Medycyna nieszczególnie ją interesowała, ale lubiła patrzeć na zafascynowanego nią Rona, który o fazach mitozy mógł opowiadać jej godzinami. Każdemu innemu zresztą również.
         - Japończycy wierzą, że typ krwi odzwierciedla twój charakter, dlatego stateczny mieszkaniec Tokio nie zapyta o twój znak zodiaku, a o grupę krwi, na podstawie której oceni cię jako osobę. – Przytaknęła głową, wyciągając cienkiego papierosa z leżącej na biurku paczki i przypalając go różdżką. – Zabini był opanowany, raczej trzymający się na uboczu, lubił sport, a co ważniejsze, został prezesem Narodowego Banku Anglii, co potwierdza jego silne zdolności przywódcze i wysoko rozwiniętą psychikę, ewentualnie kontakty, co też jednak o tym świadczy. To typowy osobnik grupy zero o czynniku Rh-dodatnim, jednak z punktu widzenia medycyny magicznej sytuacja staje się nieco bardziej skomplikowana.
         - Chodzi ci o ten, ten no – dukała, próbując przypomnieć sobie nazwę. Popiół z trzymanego między palcami papierosa zleciał na podłogę tuż obok buta Rona, który przetransmitował stojący w roku wieszak w białą tablicę, na której zaczął zapisywać litery i cyfry, łącząc je ze sobą w jakimś dziwacznym schemacie.
         - O indeks, którym opatrzone są grupy krwi czarodziejów – dokończył za pannę Granger, która przytaknęła mu w odpowiedzi głową, zaciągając się wypalonym do połowy papierosem i z uwagą przyglądając się sporządzonym przez przyjaciela notatkom. Ron kontynuował prelekcję, z zapałem tłumacząc kasztanowłosej aurorce podział na typy krwi przypisany czarodziejom. – Generalnie według badań Hirszfelda i Dungernema i wprowadzonych przez nich oznaczeń, grupy krwi identyfikujemy poprzez przypisane im odpowiednio symbole, A, B, AB oraz 0. Levine i Stetson kilka lat później odkryli czynnik Rhesus, który dzielimy na dodatni oraz ujemny. Symultanicznie badania prowadził Grands razem z Ninee, którzy zajmowali się zestawami antygenów na powierzchni krwinek czerwonych u czarodziejów. Ich badania wykazały, że oprócz podziału wprowadzonego przez mugolskich badaczy, u magów występuje dodatkowy indeks świadczący o ilości komórek zmutowanych, czyli tych, które są odpowiedzialne za gromadzenie magii. Pisałem o tym w mojej pracy doktorskiej.
         - A co to ma wspólnego z Zabinim? – dopytywała kobieta, zaciągając się końcówką papierosa i wydmuchując kłęby dymu w przestrzeń. Informację o naukowych osiągnięciach przyjaciela kompletnie zignorowała, gdyż wolała się nie przyznawać, że nawet palcem nie tknęła doktoratu rudego. Niestety medycyna nie fascynowała ją na tyle, by zaczytywać się w najnowszych badaniach i odkryciach dokonanych przez badaczy, w tym Weasleya, który w laboratorium mógł spędzać dni i noce.
         Ron za pomocą różdżki wypisał kilka dodatkowych równań, które połączył ze wcześniejszymi schematami, tworząc gigantyczną mapę, z której, mimo że skupiona, panna Granger niewiele rozumiała.
         - Indeks, w odróżnieniu do grupy i czynnika, opatrywany jest literami alfabetu greckiego, alfa, beta bądź omega, zapisywanymi w nawiasie kwadratowym między grupą a czynnikiem. – Wskazał pierwsze równanie na tablicy, następnie drugie i trzecie, wreszcie otaczając wszystkie niesymetrycznym okręgiem. – Komórki zmutowane w organizmie czarodzieja występują w odpowiednich proporcjach, jeden do jednego, jeden do dwóch i jeden do trzech, co zostało kolejno przypisane do warstw społecznych, czarodzieje pełnej krwi, półkrwi i pochodzenia mugolskiego. Sądziliśmy, że Zabini był arystokratą. Gdyby tak było, jego indeks byłby alfą, jednak badania wykazały, że liczba jego komórek zmutowanych jest trzykrotnie mniejsza, a zatem jest on omegą. Dlatego powiedziałem, że grupa krwi Zabiniego to zero omega plus, co bezsprzecznie klasyfikuje go, jako przedstawiciela typu krwi pochodzenia mugolskiego. W skrócie, jest on taki sam, jak twój, Hermiono.
         Włożył mazak do kieszeni laboratoryjnego fartucha i ściągnął rękawiczki, które wyrzucił do kosza. Panna Granger natomiast wpatrywała się w zapisaną tablicę, jakby jeszcze raz chciała przeanalizować to, o czym przyjaciel mówił przez miniony kwadrans; prawda była jednak taka, że to nie Zabini i jego grupa krwi ją interesowały, a jak te wszystkie rewelacje mają się w odniesieniu do Malfoya, który, nie wiedzieć czemu, znów samowolnie zajął zatrważającą powierzchnię myśli, mimo że nie była mu ona w ogóle przeznaczona. Niewiele wiedziała o cechach, którymi charakteryzuje się każda grupa, a też nie chciała wypytywać Rona o szczegóły, choć miliony pytań cisnęły się jej na język; wiedziała jedynie, że blondyn jest zdystansowany, opryskliwy, zdecydowanie samowystarczalny i dominuje w nim perfekcjonizm, którego tak bardzo w nim nie lubiła; można wnioskować, że Malfoy, tak jak Blaise, jest osobnikiem typu zero, jednak coś jej mówiło, że za bardzo się ogranicza. Do tej pory wszyscy żyli w przekonaniu, że obaj panowie należą do najwyższej kasty socjalnej, do pożądanej arystokracji, jednakże badania przeprowadzone przez Rona ujawniły skrzętnie ukrywaną prawdę, która jednocześnie mogła być niewiedzą, nie są w stanie dokładnie stwierdzić, czy Zabini był świadomy swojej przynależności; co się zaś tyczy Malfoya, szczerze wątpiła, by w jego przypadku los zgotował im takie sensacje, jakkolwiek niepoważnie to brzmi. Z wielkim trudem odsunęła więc dywagacje o grupie i indeksie Ślizgona, zgniatając resztkę papierosa w popielniczce i wyciągając się na krześle z założonymi za głową rękami.
         - Czyli to by znaczyło, że Zabini był mugolakiem. – Zerknęła jeszcze raz na zapełnioną równaniami tablicę, a następnie na rudego, szukając potwierdzenia w mimice czy spojrzeniu; Weasley przytaknął w odpowiedzi głową, splatając ręce na klatce piersiowej i podchodząc bliżej przyjaciółki. Teraz bardzo wyraźnie widziała niemal fioletowe sińce pod oczami odznaczające się na jasnej cerze pokrytej piegami, szczególnie na nosie, na którym osiadł niewielki paproch, jednak mężczyzna zdawał się go nie zauważać.
         - Niezaprzeczalnie – odparł lakonicznie, nachylając się nad dokumentami leżącymi na biurku aurorki; oparł się o blat z atencją studiując sporządzone zapiski i ani razu nie spoglądając na siedzącą obok przyjaciółkę.
         - Jakie jest prawdopodobieństwo, że wiedział, że nie jest czarodziejem pełnej krwi? – spytała, ściągając nogi ze stołu i obracając się bliżej rudego. Ron przez chwilę nie reagował, całkowicie pochłonięty wiązaniami chemicznymi i protokołami przyniesionymi z laboratorium; szturchnęła go więc lekko w kolano, ale nawet wtedy mężczyzna nie podniósł na nią wzroku; Hermionę w pełni zadowolił jednak fakt, że w ogóle się do niej odezwał.
         - Stosunkowo duże, ponieważ współczynnik jego matki wynosi beta, a ojca nie znał, wnioskując jednak po indeksie jesteśmy w stanie stwierdzić, że nie był on czarodziejem, ponieważ w innym wypadku jego komórki zmutowane występowałyby w odwrotnych proporcjach – oznajmił tonem rzeczoznawcy, przekładając kilka stron w dokumentacji, aż natknął się na punkt, którego usilnie szukał. Postukał w kartkę palcem, a następnie przesunął ją bliżej panny Granger, która spojrzała na nieco kulfoniaste pismo przyjaciela z grymasem niezadowolenia, jednak bez słowa sprzeciwu przeczytała wskazany akapit odnoszący się do wyników frakcjonowania krwi Zabiniego; wywnioskowała z niego niewiele, ale prawdopodobnie wystarczająco, by zrozumieć, co Ron odkrył w trakcie całonocnych badań, i co chciał jej pokazać. Jeszcze w trakcie czytania mężczyzna przystąpił do kolejnego wykładu, kręcąc się po niewielkim gabinecie, jakby nie mógł znaleźć sobie w nim miejsca.
         - Na ogół u osobnika nieborykającego się z problemami zdrowotnymi plazma ma dość jasne, lekko żółtawe zabarwienie, co świadczy o prawidłowości funkcjonowania organizmu. W zależności od spożywanych pokarmów, chorób czy zmian stanu fizjologicznego, kolor osocza zmienia barwę, dzięki czemu łatwiej jest rozpoznać, z jakim typem zaburzenia mamy do czynienia. I tak na przykład…
         - Do rzeczy, Ron – ponagliła przyjaciela, który opuścił rękę, gdy miał zacząć pisać na tablicy, z powrotem chowając mazak do kieszeni fartucha. Wydawał się trochę niezadowolony, jednak Hermiona nie miała najmniejszej ochoty słuchać o przeróżnych przykładach dolegliwości i jakie zabarwienie dają osoczu. Tym bardziej, że zbliżała się pomału godzina piętnasta, a co za tym idzie, niedługo powinien pojawić się u niej Harry razem z Malfoyem, a jednak wolałaby, gdyby powyższych dwóch panów nie spotkało się z Ronem, a właściwie jeden, wyjątkowo irytujący i niekompetentny.
         - Krew ludzka poddana frakcjonowaniu składa się z trzech warstw, plazmy, która zajmuje ponad pięćdziesiąt procent objętości probówki, warstwy leukocytarno-płytkowej, a na samym dnie osadza się warstwa czerwonych krwinek. – Naszkicował szybko schemat na tablicy, słysząc w tle westchnięcie nieco poirytowanej przyjaciółki. – Osocze Zabiniego, jak już wcześniej mówiłem, miało zielone zabarwienie, a to się zdarza tylko w przypadku, gdy organizm przyjmuje antykoncepcję hormonalną. Co zaskakujące, takie dane dotyczą wyłącznie kobiet, jednak możemy je interpretować w odniesieniu do mężczyzn, mimo że ten rodzaj antykoncepcji nie jest ogólnodostępny i oficjalnie nie funkcjonuje na rynku.
         - W skrócie, Zabini szprycował się zastrzykami i nie mógł mieć dzieci, tak? – spytała, lecz było to bardziej pytanie retoryczne, niż rzeczywiste zainteresowanie. Ron przytaknął głową, wciskając guzik na ekspresie, który zaczął syczeć i warczeć, tak jak wcześniej, z trudem wypuszczając z siebie płyn mający imitować kawę. – Co nam to daje?
         - Zależy, co chcemy wiedzieć – odparł, wyciągając papierowy kubek z gorącym napojem. – Najdalej mógł zacząć przyjmować zastrzyki od trzech do czterech lat wstecz, szacuję na niecałe cztery.
         - Teraz pytanie, czy brał je dobrowolnie, czy był to czyjś kaprys.
         - Myślisz o żonie? – zapytał zaintrygowany, upijając trochę kawy i krzywiąc się przy tym z niesmakiem.
         - Nie możemy jej wykluczyć – odparła, sięgając po paczkę papierosów i wysuwając z niej jednego, od razu przypalając go różdżką. – W dzisiejszych czasach kobietom nie spieszy się do rodzenia dzieci, więc nie zdziwiłabym się za bardzo, gdyby to był jej pomysł.
         - Wiesz z autopsji? – Uśmiechnął się do dziewczyny, której humor od razu uległ pogorszeniu. – A będąc przy jego żonie, przesłuchałaś ją już czy zostawiłaś to sobie na przyszły tydzień?
         - Wysłałam Harry’ego – warknęła panna Granger, wyciągając papierosa spomiędzy warg i strzepując nadmiar popiołu do popielniczki. O dziwo była pusta, a to nieczęsto się zdarzało. O obecności Malfoya wolała póki co nie wspominać.
         - No to z pewnością dużo się dowiesz – odparł Ron, prychając przy tym pod nosem, niczym niezadowolony z posiłku kot. Mogła powiedzieć, że przywykła już do wrogiego nastawienia przyjaciela do Pottera, jednak bywały momenty, kiedy czuła się z reakcjami rudego trochę niekomfortowo, jakby miała żal do Weasleya, że nie akceptuje bruneta tak jak dawniej. Trochę brakowało jej ich rozmów, dziecinnych sprzeczek i przepychanek, jednak to nie z jej winy rozpadła się Złota Trójca, to nie ona uciekła, zaszywając się na kilka lat w Indiach, ale Harry, na dodatek bez żadnych wiadomości, znaków życia czy głupiej pocztówki z pozdrowieniami „pocałujcie mnie w dupę”. Ron miał pełne prawo do złości, którą poniekąd podzielała, ale jakoś szybciej przeszła do porządku dziennego z obecnością Pottera. Nie mogła wymagać tego samego od rudego. Jedyne, czego się obawiała, to że zwykły gniew przeobrazi się w nienawiść, bo zbyt dobrze znała to uczucie i dokładnie wiedziała, że z niego po prostu nie da się wyjść, ani od niego uciec.
         - Akurat on zna się na prowadzeniu przesłuchań. – Prawdopodobnie nieświadomie i pod wpływem narastającego poirytowania stanęła w obronie bruneta, mimo iż w głowie czaiła się świadomość, że pokłada w chłopaku zbyt wiele wiary. Prawdę mówiąc, nie bez przyczyny wysłała Malfoya razem z Harrym, ponieważ gdyby nie arystokrata, Potter mógłby wrócić z raportem składającym się z dokładnych wymiarów pani Zabini, a nie, jak go prosiła, z zeznaniami potrzebnymi do śledztwa. Liczyła, że obecność Dracona powstrzyma seksualne instynkty przyjaciela, choć szczerze powiedziawszy wątpiła, by auror potrafił pohamować się przy kimkolwiek.
         - Tak, jeśli chcesz wiedzieć, jaki rozmiar stanika nosi żona Zabiniego. – Zgniotła pustą paczkę po papierosach, wpatrując się z wyraźnym gniewem w Rona, który wzruszył w geście usprawiedliwienia ramionami; czuła poruszającą się nerwowo powiekę, a noga niespokojnie potupywała pod stołem, wprowadzając wątpliwej jakości biurko w drgania, omal nie wylewając przy tym paskudnej kawy pozostałej w obdrapanym kubku w truskawki.


         - Zabini to chuj do kwadratu – odezwał się Harry, otwierając kolejną szafkę w gabinecie pana domu, który, na szczęście lub nie, nie był w stanie mu przeszkodzić, leżakując na mało wygodnym stole w prosektorium Ministerstwa. Draco na stwierdzenie kolegi wywrócił z politowaniem oczami, otwierając kolejny notes czarnoskórego wyjęty z szuflady mosiężnego biurka. Potter w tym czasie dalej wysilał zwitki pozostałe z szarych komórek, nawet nie starając się ograniczyć rynsztokowych określeń, którymi lubił przyozdabiać charakteryzujące się zerową elokwencją wypowiedzi. – Kumam, praca, ale żeby taką dziunię zostawiać samą w chałupie całymi dniami? Każdy kutas się przy takim wyposażeniu męczy! Cipka schnie i nie naoliwisz niczym! Co mu fiuta wycięli czy jak?
         Trzasnął drzwiczkami, wyciągając paczkę papierosów z tylnej kieszeni spodni i przypalając używkę różdżką schowaną pod koszulką.
         - Kultura nakazuje, żebyś zapytał, czy możesz zapalić w czyimś mieszkaniu – zganił bruneta Malfoy, długimi i smukłymi palcami przewracając kartki w kalendarzu Zabiniego; był to kolejny kajet, o którym prawdopodobnie gospodyni domu nie miała pojęcia, gdyż znajdowały się w nim plany z minionych lat, o których kobieta nie wspominała, a raczej przedstawiła im zupełnie inną wersję, jak choćby wakacje zimowe przed trzema laty, kiedy to Blaise miał być na konferencji biznesowej w Szanghaju, a wypoczywał na gorącej Kubie razem z tajemniczym Fede.
         - A w dupie z kulturą! – uniósł się Harry, strzepując popiół do tacki z herbatnikami stojącej na etażerce przy skórzanym fotelu. – Czego mu brakowało, co? Piersi jak dwa jabłuszka z rajskiego ogrodu, tyłeczek afrika-bambata, nogi jak szyny Kolei Transsyberyjskiej, a temu nie pasi!
         - Jestem zaskoczony barwnością twych porównań – skomentował ironicznie arystokrata, wyciągając czarny notes obity wyjątkowo drogim materiałem, na którym widniał wytoczony złotymi cyframi bieżący rok. W porównaniu z poprzednimi dzienniczkami, w tym niewiele stron zostało zapisanych, a spotkania z kochankiem również zostały znacznie uszczuplone, ograniczając się do dwóch, może trzech na tydzień. Pismo było też bardziej niechlujne, jakby Zabini spieszył się, gdy sporządzał krótkie notatki, a sięgając pamięcią do szkolnych lat sporadycznie się to czarnoskóremu przytrafiało; jeśli Blaise pisał nierówno, niezgrabnie i nieczytelnie, to prędzej był w złości, niż w pośpiechu, zatem tak Draco postanowił interpretować zapiski mężczyzny.
         - I skurczybyk ją jeszcze z dzieciakiem zostawił! – Harry opadł wzburzony na kanapę, zaciągając się mocno papierosem i obserwując buszującego w biurku właściciela domu Malfoya. – No jak już się w końcu potomka dorobił, to mógł mu chyba poświęcać więcej uwagi?
         - Mówisz o dziecku, czy o ciele żony? – zapytał z udawanym zainteresowaniem arystokrata, na co brunet uśmiechnął się pod nosem, strzepując popiół do wazonu z suszkami.
         - Ciebie też świerzbi w spodniach, co? – Draco zerknął ze znudzeniem na rozmówcę, przekładając stronę w trzymanym kalendarzu. Potter szczerzył się do niego, niczym głupi do sera, rzucając wulgarne spojrzenia i wiercąc się na sofie, jakby zarazki z dżinsów przedostały się do tylnej części ciała, co w sumie było bardzo prawdopodobne.
         - W odróżnieniu do ciebie nie borykam się z żadną chorobą weneryczną. – Uśmiech zniknął z ust aurora trzymającego między wargami wypalonego do połowy papierosa. Korzystając z chwili ciszy Malfoy zagłębił się w zapiskach Zabiniego, o dziwo nie kończących się w dniu jego śmierci, ale trwających dalej, wybiegających mocno do przodu, szczególnie długo zatrzymując się na ostatniej niedzieli marca, przy której widniała adnotacja „Bodas de sangre – 20.00”; zapamiętał hiszpańsko brzmiącą nazwę, a gdy miał obrócić stronę, zza zakładki wyleciały dwa kartoniki, nieco sztywniejsze, niż tradycyjne kartki, w których rozpoznał bilety do Covent Garden Theatre.
         - Kurwa, ale to musi być przykre, jak nie możesz poruchać, bo ci nie staje – wypalił ni z tego ni z owego Harry, postukując nogą w dywan z niedźwiedzia polarnego, a drugą opierając na rozdziawionej paszczy zwierzęcia. – Każdy lubi od czasu do czasu bzyknąć, co nie?
         - Z takimi pytaniami nie do mnie, Potter – odezwał się nieco poirytowany Draco, przyglądając się wejściówkom do Opery Królewskiej.
         - Fakt, ty nie nocujesz panienek na drugą stronę – podsumował wyraźnie zawiedziony brunet, splatając ręce za głową i wyciągając się na niebotycznie drogiej sofie.
         - Po prostu mam zasady – odpowiedział blondyn, jednocześnie uświadamiając sobie, że dał się wciągnąć w bezwartościową rozmowę z Potterem, którego twarz już dawno zaczęła tęsknić za rozumem, i przed którym tłumaczy się z pożycia seksualnego. Tylko trzeba je było najpierw mieć, by móc się z niego eksplikować.
         - Ale pasów cnoty już się u nas nie praktykuje.
         - Nie rzucam się na wszystko, co ma wypukłą klatkę piersiową i chodzi o dwóch nogach, choć tobie pewnie i cztery nie robią różnicy.
         - I do razu się wściekasz. Seks robi dobrze na myślenie, wiesz?
         - Jakoś te szczególne właściwości omijają cię szerokim łukiem.
         - Widzisz i znowu się nadymasz! – Podszedł do arystokraty, gasząc resztkę papierosa w stojącym na biurku kałamarzu z atramentem, by następnie poklepać go wesoło po ramieniu, zerkając w międzyczasie na trzymane przez blondyna bilety. – Uwierz mi, Malfoy, że para miękkich i jędrnych piersi zawsze potrafi polepszyć dzień. Powinieneś spróbować.
         - Dziękuję – odrzekł jawnie poirytowany Draco – ale wolę jakąś dobrą książkę.
         Zdjął z niesmakiem wciąż spoczywającą na ramieniu dłoń Pottera, przechodząc następnie na przeciwległą stronę biurka, by znaleźć się jak najdalej od niegrzeszącego kulturą i higieną aurora. Choć paznokcie bruneta były krótko przycięte i na pierwszy rzut oka nie przypominały krogulczych szponów, to oglądanie z bliska obgryzionych skórek i niezidentyfikowanego pochodzenia brudu osadzonego pod płytką bynajmniej nie należało do hobby arystokraty.
         - Podajcie sobie ręce z Hermioną – wymamrotał, rozkładając się na obrotowym fotelu, przy którym jeszcze kilka sekund temu stał Malfoy. Wyciągnął nogi na drewniany blat, z ciężkich butów posypała się glina, drobne kamyczki oraz piach, i wydał z siebie nieokreślone dźwięki, na które Draco zareagował uniesieniem wysoko brwi oraz westchnieniem politowania.
         - Wybacz, ale Granger raczyła odejść od literatury i substytuować ją pozagatunkową alpagą oraz machorką.
         - Że czym? – Blondyn spojrzał na aurora poirytowany, chowając bilety na sztukę do kieszeni płaszcza. Potter wyglądał, jakby przed chwila oberwał ciężkim przedmiotem w głowę, choć właściwie mógł mieć taki wyraz twarzy od zawsze, jednak Draco nie przywiązywał za bardzo uwagi do jego mimiki. I tak nic zachwycającego i godnego atencji nie była w stanie z siebie wykrzesać.
         - Po twojemu jabolem i petami. – Głos mężczyzny wykazywał odrazę do zastosowanych określeń, zresztą nie tylko ton, ale i całe ciało, które jakby napięło się i wzdrygnęło ze wstrętu zawartego w powyższych słowach.
         - No to mów po ludzku – odparował Harry, strącając nogą misternie wykonaną figurkę baletnicy z niebotycznie drogiej porcelany, która roztrzaskała się na dębowych deskach, a drobna główka tancerki potoczyła się prosto do butów Dracona.


         Dźwięki przesuwania miotły po podłodze roznosiły się po pustej sali, starając się dopasować do smętnej muzyki sączącej się z niewielkich głośników skrupulatnie ukrytych pod sufitem, tak by nikt nie mógł ich dostrzec. Za barem ubrana w mało pociągającą bluzę sportową i zwykłe czarne spodnie stała Pansy, polerując niezliczoną ilość kieliszków, szklanek i literatek, ustawiając je kolejno na specjalnym wysięgniku umieszczonym nad głową lub na blacie przykrytym zieloną ścierką; w ustach trzymała cienkiego papierosa, z którego unosiła się wąska strużka dymu, rozpływającego się kilka centymetrów nad kruczoczarnymi włosami zebranymi w niesfornego kucyka.
         - No sé si es una buena idea (Nie wiem, czy to dobry pomysł) – wymamrotała Juana, siadając na stołku barowym tuż przed dziewczyną i ściągając z głowy kapelusz w kolorze głębokiego granatu przystrojony sokolimi piórami. – Si se hubiera enterado de eso, tendríamos multitud de problemas ahora. (Gdyby się o tym dowiedział, miałybyśmy teraz mnóstwo problemów.)
         - Nie wiem, co powiedziałaś, ale zrozumiałam, że mamy kłopoty – odparła Pansy, wyciągając papierosa z ust i wręczając go pokładającej się na blacie Hiszpance, opierającej jedną rękę na trzonku od miotły. Kobieta odgarnęła gęste, hebanowe pukle z twarzy i zaciągnęła się używką, następnie zgasiła ją w stojącej nieopodal popielniczce.
         - Por supuesto que tenemos (Oczywiście, że mamy) – wymamrotała Juana, wydmuchując kłęby dymu na stojącą przed nią Pansy. – No le importa nada. Tampoco cavila que hace. (Nic go nie obchodzi. Również nie zastanawia się nad tym, co robi.)
         - To uparty osioł i nic z tym nie zrobisz. – Odstawiła kieliszek do czerwonego wina na wysięgnik, sięgając po nowy, który postawiła przed kobietą. Przywołała butelkę z barku i różdżką odkorkowała naczynie, z którego wylała trochę bordowego alkoholu, podsuwając szkło bliżej Hiszpanki. – Tylko po co był ten cały cyrk przed nim?
         - No entiendo (Nie rozumiem) – odrzekła Juana, upijając odrobinę wytrawnego wina. Pansy była znacznie bardziej bezpośrednia i pociągnęła spory łyk prosto z butelki.
         - To całowanie, uściski, że niby w jakimś związku jesteśmy – wymieniała czarnowłosa, mieszając zawartością szklanego pojemnika. – On cię zna, ja znam jego i wątpię, żeby to od tak łyknął.
         - Chciałam go odstraszyć, żeby tu nie przychodził – odpowiedziała, przyglądając się czerwonej zawartości kieliszka. Głos miała przyduszony, jakby smutny i odległy, co potwierdziło wychylenie ponad połowy alkoholu. Pansy popijała wino spokojnie z gwintu, przyglądając się zmęczonej i zamartwiającej się Juanicie. – Pierwsza zauważyłaś, że coś się święci, gdy mój hermano trafił do szpitala, a chłopaka wypuszczono.
         - Po prostu za dużo znajomych twarzy się tu ostatnio kręciło. – Dziewczyna nie wyglądała, jakby przypisywała sobie jakieś specjalne zasługi. Nawet wydawała się zobojętniała faktem, że nieistotne dla niej informacje bardzo były pomocne. – Najpierw Zabini, potem Weasley, Goyle. Wszyscy z tym samym transwestytą. Aż mi się rzygać chce, jak o nim pomyślę.
         - Nie rozpoznali cię? – zapytała Juana, wbijając w dziewczynę podejrzliwe spojrzenie. Pansy uśmiechnęła się pod nosem, odstawiając butelkę na blat i sięgając po ścierkę, którą polerowała kieliszki.
         - Dobrze się kamufluję – odparła zdawkowo, zerkając po drodze na niewielki zegarek. – Tak swoją drogą, to naszą księżniczkę trochę wczoraj poniosło. Upił się połową piwa i wyszedł z Potterem, robiąc niezłą rozróbę, aż mi część gości uciekło.
         - Nada nuevo (Nic nowego) – wybełkotała Juana, kładąc się z powrotem na blacie i okręcając palcami cienką nóżkę kieliszka. Alkohol kołysał się w czaszy, wydobywając słodkawą woń czereśni i pomarańczy. – Potter to wadliwy egzemplarz mężczyzny. Nawet nie ma gdzie reklamować.
         - Fakt, jest trochę nieokrzesany – potwierdziła dziewczyna, na której policzkach kobieta dostrzegła delikatne rumieńce. Uśmiechnęła się do niej ciepło, szturchając ją palcem w ramię. Pansy spojrzała na nią wielkimi oczami, których tęczówki zostały prawie w całości zasłonięte rozszerzonymi źrenicami.
         - Podoba ci się taki brutal, co? – Juana zaśmiała się, gdy czarnowłosa uderzyła ją wilgotną szmatką, a na zaokrąglonych policzkach wykwitły dorodne rumieńce wstydu.
         - Podoba czy nie, on bierze wszystko, co ma cycki, a ja taka nie jestem.
         - Od kiedy?
         - Od teraz – mówiąc uśmiechnęła się szeroko, serwując kobiecie kolejne uderzenie szmatką. Śmiały się przez chwilę głośno, nie przejmując się żadnymi problemami, ale gdy rozbawienie minęło, twarze spowiły przygnębione wyrazy, a niedawny blask w oczach wypalił się całkowicie. Nawet Julio Iglesias nie dodawał im otuchy, śpiewając nieco ochrypłym głosem zalatującą biesiadną zabawą piosenkę „Dicen”.
         - Diga lo que diga (Mów, co chcesz) – odezwała się po dłuższej chwili Hiszpanka – tylko żebym nie musiała robić za podwójną nianię.
         - Juanita – głos Pansy w ogóle nie był wesoły, daleko mu było też od naturalności, oscylował wokół głębokiej zadumy, melancholii i troski, o którą kobieta nie posądzała czarnowłosej dziewczyny – czy Draco naprawdę może się coś stać?
         Juanę zdziwiło nieco pytanie Pansy, toteż nie odpowiedziała jej od razu. Często zastanawiała się, czemu King za wszelką cenę chciał chronić tego chłopaka, ale w ich rodzinie słowo starszego jest świętością i nie ma prawa się z nim dyskutować; jeśli brat chciał, żeby przyjęła go pod swoje skrzydła, nie mogła mu odmówić, dlatego dokładała wszelkich starań, by Draco był bezpieczny i trzymała go z dala od kłopotów, a przynajmniej tak jej się wydawało. Młody jest krnąbrny na swój własny sposób, wbrew pozorom potrafi ją umiejętnie podejść, by zgodziła się na jego wymysły i żądania, jak choćby praca w Ministerstwie czy wypad do Humedad, mimo że kategorycznie zakazała mu pokazywania się w barze. Z początku uważała, że chłopak ma taka naturę – nieposkromioną i zawsze dostającą to, na co ma ochotę; dopiero z czasem przekonała się, że ogromny wpływ ma na niego otoczenie, głównie Potter i Granger, z którymi spędza niemal całe dnie, i jak do drugiej znajomości nie mogła mieć zastrzeżeń, tak do pierwszej owszem, gdyż mężczyzna o niewyparzonej gębie potrafił ściągać wyłącznie same problemy już od pieluchy, tak jakby kłopoty lgnęły do niego, niczym mrówki do cukru.
         Podniosła się ze stołka z cichym westchnięciem, chowając burzę hebanowych i grubych loków pod granatowym kapeluszem, który lekko przechyliła na bok, odsłaniając dużego kolczyka w kształcie okręgu, na którym kołysało się kilka srebrnych kulek. Pansy od samego początku podobały się kolczyki Hiszpanki; miała ich znacznie więcej, niż przeciętna kobieta, na dodatek w takich miejscach, które nie każdemu pasowały, na przykład umieszczone w przegrodzie nosowej septum, czy wystający z dolnej wargi labret; Juanie z pewnością dodawały uroku, zamiast oszpecać, jak w większości przypadków przedstawicielki płci pięknej.
         - No tengo seguridad (Nie mam pewności) – odpowiedziała w końcu starsza kobieta, wsadzając ręce do kieszeni mocno dopasowanych spodni i postukując wysokim obcasem czarnego kozaka w podłogę. - Ale wiem, że mój brat wie o was rzeczy, których sami o sobie nie wiecie. Moim zadaniem jest zapewnienie chłopakowi bezpieczeństwa, a póki nie dowiem się, co mu zagraża, nie mam pewności, czy zdołam go ochronić.
         - Czujesz, że coś jest nie tak? – dopytywała Pansy, przyglądając się poruszającemu się na ustach kolczykowi.
         - Czuję – odparła, wyciągając zza cholewki różdżkę i przyglądając jej się z atencją, której nigdy wcześniej czarnowłosa dziewczyna u niej nie widziała. – I bardzo mi się to nie podoba.


         - No, za wiele to się nie dowiedzieliśmy – zakomunikował Harry, gdy razem z Malfoyem teleportowali się do Ministerstwa, by zdać Hermionie raport; przyjaciółka poinformowała ich, że nie będzie jej w domu, a że szkolną bibliotekę zamieniła na ciasny gabinet w miejscu pracy, od razu domyślili się, gdzie kobieta się znajduje; panna Granger kierowała się zawsze jasnymi zasadami, miała przy tym swoją ostoję, niemal samotnię, w której nikt nie śmiał jej przeszkadzać; w Hogwarcie można ją było znaleźć w ogromnej czytelni strzeżonej przez nieustraszoną panią Pince, z którą dziewczyna dogadała się bardzo szybko, tak że miała dostęp do działów, o których inni uczniowie mogli co najwyżej pomarzyć, i to zawsze tam kierowano kroki, kiedy chciano się zobaczyć z kasztanowłosą Gryfonką; obecnie pustelnia Hermiony była znacznie mniejsza, równie ciemna, zawalona nie książkami, z rozmaitymi aktami, i to właśnie w niej dziewczyna spędzała zatrważającą ilość czasu, żeby nie powiedzieć całe życie. Czasami to bezgraniczne oddanie pracy przerażało Harry’ego, ale nie śmiał zwrócić przyjaciółce uwagi, zresztą nikt nie miał w sobie tyle odwagi, by wtrącać się w codzienność aurorki. Wątpił nawet, by Malfoy był na tyle głupi, by ingerować w zajęcia panny Granger. A skoro o arystokracie mowa, trochę zdziwiło go, gdy blondyn poprosił o przeszukanie prywatnego gabinetu Zabiniego, jednak nie oponował; równie zaskoczyło go szybkie opuszczenie pomieszczenia, jak i samej willi, a przede wszystkim fakt, że mężczyzna od tamtego momentu nie odezwał się do niego ani słowem. To nie był pierwszy raz, gdy Draco go ignorował i traktował na równi z powietrzem, choć ono pewnie i tak cieszyło się większymi względami, jednakowoż w jego odruchach było coś, co wyjątkowo drażniło Harry’ego i dlatego zasypywał go najrozmaitszymi pytaniami bądź bzdurnymi historyjkami, tylko po to, by choć odrobinę zagrać arystokracie na nerwach; próbował z wyposażeniem i umiejscowieniem mieszkania Zabinich, zaznaczając spływające po ścianach bogactwo i wpływy czarnoskórego, przeszedł na kamerdynera i jego zlekceważenie osoby blondyna, a w pewnej chwili zaczął się nawet rozwodzić nad życiem w Agrze, jednak wszystkie wysiłki na nic się zdały przy opanowaniu Malfoya. Po prostu szedł obok niego z wysoko uniesioną głową i kompletnie oddalonymi myślami, którymi pływał w jakimś innym wymiarze, nawet nie każąc mu się zamknąć, a to już doszczętnie wyprowadziło Harry;ego z równowagi. Postanowił zatem spróbować z ostatnim wariantem, jaki został mu w kieszeni, a którego arystokrata nie będzie w stanie zostawić w spokoju, zresztą żaden przedstawiciel gatunku męskiego by nie mógł.
         - Tak swoją drogą, to niezła dupa z tej żonki Zabiniego – rzucił do blondyna, gdy kierowali się ku windzie; Draco zerknął na chłopaka kątem oka, ale nie odezwał się, więc Potter z zapałem kontynuował temat, nakręcając się przy tym, niczym mechaniczna zabawka. – Gdybym taką miał, to olałbym robotę kompletnie.
         - A da się jeszcze bardziej lekceważyć pracę, niż robisz to do tej pory? – Zadowolony Harry uśmiechnął się pod nosem słysząc podminowany głos Malfoya, który brnął przez pusty korytarz Ministerstwa, a noszony płaszcz powiewał za nim niczym peleryna.
         - A kogóż to moje piękne oczy widzą? – Obaj panowie zatrzymali się kilka metrów przed windą, obracając się ku kroczącemu dumnie Percy’emu, który zamknął przeglądaną teczkę z dokumentami, gdy tylko do nich dotarł; uśmiechał się przy tym pajacowato, jakby przed chwilą świsnął ostatnie ciastko ze stołu i nie podzielił się z rodzeństwem, a na bladej i nieco szarawej twarzy dało się dostrzec nie tylko zmarszczki mimiczne, ale również kilka związanych z wiekiem Zastępcy Ministra, który wcale nie wyglądał, jakby niedawno wybiła mu okrągła trzydziestka.
         - Siemasz, Percy – rzucił Harry, ściskając wysuniętą dłoń Weasleya. O dziwo rudy nie przywitał się w identyczny sposób z Malfoyem, który zdawał się wyglądać jeszcze poważniej niż dotychczas; uniesiona wyżej głowa przyglądała się przybyłemu mężczyźnie z uwagą, a jednocześnie z jawną niechęcią dostrzegalną w poszerzonych źrenicach, niemal przysłaniających srebrne tęczówki. Choć stojący obok Potter nie lustrował dokładnie twarzy blondyna, to mógł wyczuć, że spiął się, gdy Percy do nich podszedł, czym był nie tyle zdziwiony, co zaintrygowany, gdyż nawet przy Hermionie Malfoy nie reagował równie ostrożnie, jak przy Weasleyu.
         - Witaj, Malfoy – przywitał się starszy mężczyzna, splatając ręce na przytkniętej do torsu teczce. Wydawał się wydzielać nienaturalny blask, gdy tylko zbliżył się do arystokraty. – Ostatnio rzadko widujemy się w Ministerstwie, nieprawdaż?
         - Istotnie – odparł lakonicznie Draco, przysuwając się do Harry’ego przyglądającemu się wyszczerzonemu Percy’emu z zaciekawieniem, ale też jakby z niesmakiem. – Ale twojego towarzystwa nieszczególnie mi brakuje. Spieszymy się, prawda, Potter?
         - Co? – Malfoy łypnął na niego złowrogo, wskazując mu papierową teczkę z zeznaniami, które mieli dostarczyć Hermionie jakieś półgodziny temu. Brunet spojrzał na nią, po czym klepnął się w czoło i pomachał notatkami przed nosem rudzielca, który w porę zdążył się odsunąć, nim tekturowy przedmiot nie wylądował na nieco przydługim nosie. Wydawał się niezadowolony tym, że mężczyźni chcą tak szybko od niego uciec, jednak poza pełnym nienaturalnego miłosierdzia uśmiechem nie dał po sobie niczego poznać. – Tak, tak, spieszymy się. Wiesz, chętnie pogadalibyśmy przy piwku, ale sam rozumiesz. Spieszymy się. Może kiedyś, co nie? Zgadamy się, prawda Malfoy?
         - Mam nadzieję – wtrącił się Percy, przechylając nieco głowę w lewą stronę. – Choć niektórym alkohol wyraźnie nie służy.
         - Tak jak niektórym korzystanie z inteligencji – odpowiedział Draco, hardo spoglądając w błyszczące się oczy Weasleya – o ile w ogóle nią dysponują.
         - Ta, niektórzy wolą drinki z palemką. – Harry poklepał przy tym blondyna po ramieniu, ciągnąc go ku windzie, a przede wszystkim jak najdalej od będącego w szampańskim nastroju Percy’ego. Chwycił go za rękę, na której znajdował się drogi zegarek i zaczął nią telepać w kierunku Zastępcy, przyglądającemu się im z tym samym szczurzym uśmiechem, z którym paradował po korytarzach, jakby był królem Ministerstwa. – Jesteśmy już spóźnieni, więc narka!
         Pomachał rudemu teczką z zeznaniami, a gdy miał wcisnąć guzik od windy, drzwi raptownie otworzyły się, a ze środka wyszedł zmęczony, a przy tym zaskoczony Ron, będący wciąż w fartuchu laboratoryjnym i lateksowych rękawiczkach. Panowie chwilę spoglądali na siebie, gdy nagle Harry przecisnął się obok przyjaciela, ciągnąc za sobą blondyna, za którym obrócił się zdezorientowany Draco.
         - Sorka, spieszymy się – rzucił Potter, jednocześnie uświadamiając sobie, że wciąż trzyma rękę arystokraty, jakby byli w jakimś pożyciu; natychmiast puścił ją, zaskarbiając sobie przy tym poirytowane spojrzenie blondyna, któremu widocznie nie podobało się tarmoszenie i ciąganie po korytarzu bez wcześniejszego uprzedzenia. Po chwili zerknął na Rona, który patrzył co rusz w niewielki notes wyciągnięty z kieszeni fartucha; nim drzwi się zamknęły, rudy przytrzymał je ręką, wciskając do środka głowę, tym samym uniemożliwiając maszynie ruszenie z miejsca. – Nie no, to są kuźwa jakieś pieprzone żarty.
         - Malfoy daj mi swój włos. – Prawa brew Dracona uniosła się w górę na polecenie Weasleya, który omal nie padł na niego, gdy metalowe drzwi rozsunęły się do końca. Rudy spoglądał na niego z nadzieją, ale i niecierpliwością, jakby i on dysponował dziś niewielką ilością czasu. Bardziej jednak frasowało go spojrzenie jego brata, który przysunął się nieco bliżej zbiegowiska, chwiejąc się na obcasach od brązowych pantofli i zaglądając do windy, niczym wychylająca się z okna wścibska sąsiadka.
         - W jakim celu? – zapytał, jednak Ronald nie zdążył mu odpowiedzieć, gdyż bezmyślny Potter wepchnął swoje trzy knuty do rozmowy, mimo że nikt go o to wyraźnie nie prosił.
         - Kurwa daj mu go i niech się cieszy. Hermiona na nas czeka.
         - A od kiedy ty się tak przejmujesz swoimi obowiązkami? – Draco skrzyżował przy tym ręce na klatce piersiowej, uśmiechając się złośliwie i patrząc na chłopaka zza gniewnie zmrużonych powiek.
         - Od kiedy cenię sobie moje organy wewnętrzne i jeden zewnętrzny szczególnie – odwarknął Harry, wskazując na umorusane błotem spodnie. Arystokrata zerknął na pokazywane miejsce, a poirytowanie momentalnie zmieniło się w politowanie zwieńczone głośnym westchnięciem i pocieraniem oczu palcami. Korzystając z nieplanowanego zamieszania, Ron przesunął się bliżej blondyna, wciskając się między niego a bruneta i wyciągając powoli rękę u grzywce Malfoya. Gdy prawie udało mu się jej dotknąć, mężczyzna niespodziewanie otworzył oczy, z zakłopotaniem i niezrozumieniem lustrując wyciągniętą ku niemu dłoń patologa.
         - Weasley – rzucił złowrogo – co ty wyprawiasz?
         - Miałeś tu jakiegoś paprocha – odpowiedział zmieszany Ron z głupawym uśmiechem, na przemian zaciskając i rozluźniając palce odziane czarną rękawiczką, aż w końcu opuścił rękę, chowając ją w odmętach białego fartucha. Dobiegł do nich cichy śmiech Percy’ego, który wciąż przyglądał się im z obślizgłym smirkiem na wąskich wargach.
         - Ronaldzie, bardzo cię proszę, nie przy ludziach – mówił, jakby zwracał się do dziecka, na co mężczyzna prychnął niezadowolony, unosząc dumnie głowę ku górze. Harry kompletnie nic nie rozumiał z zaistniałej sytuacji, toteż skapitulował i grzecznie czekał, aż zamieszanie w końcu się uspokoi, a on razem z równie zdezorientowanym Malfoyem będzie mógł w końcu zdać Hermionie cholerny raport, za który dziewczyna rozszarpie go na strzępy, gdyż nie ma w nim niczego, co mogłoby się przydać w śledztwie.
         - Mówisz o mnie czy o sobie? – warknął do brata, który ściągnął mocno wargi w obruszonym grymasie, przypominając odrobinę wyschniętą mumię z sarkofagu. Ponieważ uwaga reszty zgromadzonych w pełni wkupiła się na naburmuszonym Percym, Ron postanowił skorzystać z ostatniej możliwości, jaką dawał mu los; niespodziewanie pociągnął stojącego obok Dracona za grzywkę, wyrywając mu nie jeden, a znacznie więcej włosów i wybiegając z nimi z windy, omal nie taranując przy tym brata i krzycząc z oddali „dzięki” ku zszokowanemu arystokracie; nie obyło się jednak bez mocnego trącenia barkiem, przez które mężczyzna stracił równowagę i po koślawym piruecie wylądował na podłodze, który Harry skomentował głośnym wybuchem śmiechu; Malfoy również nie mógł sobie darować cichego odgłosu drwiny, a gdy Weasley zaczął się podnosić, niemal rzucił się na guzik na panelu sterującym, dzięki któremu drzwi zamknęły się, nim rozeźlony Percy zdążył doczłapać do nich swe szanowne cztery litery.
         - Co to kurwa było? – wysapał Harry, starając się uspokoić oddech. Było to o tyle trudne, że wciąż miał ochotę się śmiać, co zresztą robił, nie zwracając uwagi na stojącego obok blondyna, któremu uporanie się z rozbawieniem przyszło wyjątkowo szybko. Na dobrą sprawę, gdyby ktoś nie zdążył się przyjrzeć, nawet nie zauważyłby, że na twarzy Malfoya pojawił się przebłysk uśmiechu inny, niż perfidny czy podszyty wrogością, które prezentował do tej pory.
         - Wolałbym nie wiedzieć. Masz wszystkie dokumenty? – Potter trzymając się za brzuch uniósł lekko teczkę ku górze, machając nią Draconowi przed nosem; ciągle chichotał i ocierał łzy zebrane w kącikach oczu, co po jakimś czasie zaczęło mierzić arystokratę, gdyż łypał na niego złowrogo, dając jasno do zrozumienia, że sytuacja, w której można się było śmiać już dawno minęła, teraz pora na zachowanie powagi; Harry miał w tej kwestii nieco odmienne zdanie, jednak postanowił pójść blondynowi na rękę i ograniczyć salwy niekontrolowanego śmiechu do minimum.
         - Ta – wymamrotał pokasłując, a po chwili zerknął na mężczyznę z szerokim śmiechem zwieńczonym krótkim parsknięciem rozbawienia. - A ty resztę włosów?
         - Wyjątkowo zabawne. – Zmrużył gniewnie oczy, wsadzając ręce do kieszeni płaszcza. Winda posuwała się wyjątkowo wolno, albo po prostu miał takie wrażenie, jednak nie dało się nie zauważyć, że panująca w pomieszczeniu cisza przerywana dźwiękami poruszającej się maszyny była odrobinę uwierająca. Widział w tafli drzwi odbicie bruneta, trochę zniekształcone, jednak wciąż wyraźne, ale żaden przystępny temat do rozmowy nie przychodził mu do głowy. Już dawno zauważył, że ma problemy z podjęciem normalnej konwersacji z kimkolwiek, nie licząc Juany, z którą spędzał każdy dzień, nie znaczyło to jednak, że czuł się z owym defektem źle, wręcz przeciwnie, podobał mu się wszelki brak zainteresowania i chęci to obcowania z nim, jakkolwiek uwłaczająco to brzmi; wolał trzymać się na uboczu, nie wchodzić nikomu w paradę, po prostu żyć z dala od zgiełku i natrętnych osobników, którzy zatruwaliby mu dzień mało frasobliwymi tematami, jak chociażby Granger, która jak na złość była jedyną personą nie dającą mu spokoju; ciągle czegoś od niego chciała, cały czas miała do niego jakąś sprawę i mało tego, interesowała się w nim wszystkim, czym nie powinna. Jednak czy jej towarzystwo w jakimś stopniu mu przeszkadzało? To drażniąca osoba, dociekliwa i niepotrafiąca odpuścić, kiedy sytuacja tego wymaga, ale jednocześnie było w niej coś, co sprawiało, że miał do niej święte pokłady cierpliwości.
         Obserwując zapalające się kolejno numery mijanych pięter, w kieszeni natknął się na sztywne papiery, przypominając sobie o biletach do teatru, które ukradł z gabinetu Zabiniego; wysunął jeden z nich, przyglądając się nazwie sztuki, której nie rozpoznawał, jednak wiedział, że Blaise nie bez powodu ukrył wejściówki przed żoną; kobieta sama przyznała, że nie miała o nich żadnych informacji, w co Draco wierzył, ale miał zupełnie inne podejrzenia co do osoby będącej odbiorcą drugiego biletu; wątpił w kolegów z branży, tym bardziej, że przedstawienie odbędzie się dopiero za trzy tygodnie w niedzielę; miał po prostu przeczucie, że miejsce na widowni obok czarnoskórego zostało przeznaczone dla jego kochanka. Wyciągnął więc bilety, chcąc jeden z nich wręczyć Potterowi, gdy brunet niespodziewanie klepnął ręką w ścianę windy, by następnie oprzeć się o nią plecami ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami.
         - A właśnie, coś mi się przypomniało. – Draco zerknął na mężczyznę kątem oka, chowając wejściówki z powrotem do kieszeni. Pamięć Pottera nie funkcjonowała zbyt często, więc wolał poświęcić tej wiekopomnej chwili nieco więcej uwagi. - Pamiętasz jak wczoraj byliśmy w tym pubie Parkinson i uchlałeś się połową browara, a potem zachciało ci się wyrywać jakiegoś kolesia?
         Licząc na przebłysk elokwencji ze strony bruneta bardzo się na nim zawiódł, jednakże nie była to żadna rewelacja. Uniósł nieco wyżej brew, przyglądając się rozmówcy ze znudzonym, a przy tym lekceważącym wyrazem twarzy.
         - Moja pamięć rejestruje nieco inne wydarzenia – odparł obojętnym tonem, powracając do obserwacji mijanych pięter na panelu wiszącym nad wyjściem z windy. Usłyszał chichot Harry’ego, który kiwał do niego palcem, przestępując z nogi na nogę.
         - Wyrywałeś go, nie wykręcisz się. – Malfoy wywrócił z dezaprobatą oczami i westchnął cicho, zaciskając mocniej palce na schowanych w kieszeni biletach.
         - Do czego zmierzasz?
         - Ha! Przyznałeś się! – krzyknął uradowany auror, pstrykając z zadowoleniem palcami; szczerzył się przy tym równie idiotycznie, co Percy, jednak w znacznie przyjemniejszy sposób, który potrafił jedynie wprowadzić Dracona w stan głębokiego politowania, nie zaś, jak przy rudym, do krystalicznej nienawiści i chęci rozniesienia na części pierwsze.
         - Punkt dla ciebie, Potter. Do rzeczy – ponaglił rozmówcę, zauważając, że do końca trasy pozostało im zaledwie pięć pięter; co ciekawe, nie zmierzali do gabinetu Granger mieszczącego się w wyższych partiach Ministerstwa, ale nie wiedzieć czemu kierowali się do podziemi, gdzie znajdowały się głównie sale treningowe, w których przeprowadzał egzaminy. Powinien zwrócić na to uwagę wcześniej, ale bezmyślna paplanina Potter skutecznie zaburzała mu procesy myślowe; widocznie bezgraniczna głupota potrafi zamroczyć nawet najbardziej odpornych.
         - Wiesz, nie chcę cię rozczarowywać, ale ten gościu już kogoś ma. Zresztą on też wyglądał, jakby lubił dostawać w tyłek. – Arystokrata spiął się, ba, niemalże podskoczył na dźwięk słów rozmówcy, obracając się ku niemu z szeroko otwartymi oczami pełnymi niezrozumienia. Harry dostrzegł w nich jeszcze coś, mianowicie połyskujące w mdłym świetle lamp ogniki, które bynajmniej nie świadczyły o pozytywnej reakcji odbiorcy na usłyszane słowa.
         - Też? – Draco niemal przeliterował króciutki wyraz, wgapiając się w Pottera z niedowierzaniem, ale i złością, która zdecydowanie dominowała w pociemniałych niemal do czarności tęczówkach. - Czy ty sugerujesz, że gustuję w związkach męsko-męskich, na dodatek służąc za czyjąś latrynę?
         Głos Malfoya był ostry, nie on nie był tylko ostry, on był rozwścieczony i wrzał niczym lawa w szykującym się do erupcji wulkanie; i choć Harry niejednokrotnie spotykał się w Hogwarcie z humorkami blondyna, to śmiało mógł stwierdzić, że to pierwszy raz, gdy chłopak spogląda na niego z żądzą mordu w oczach, które bezsprzecznie domagały się negatywnej odpowiedzi. Jedyne, co mu w tym momencie pozostało, to uśmiechnąć się głupkowato, co zawsze działało na Hermionę, która nie raz znajdowała się przy nim w podobnym stanie, wzruszając przy tym lekko ramionami i zdobywając się na pełen skruchy ton, co zazwyczaj łagodziło sytuację. Nie miał jednak pewności, czy taka reakcja przejdzie przy osobniku arystokracji, który w najlepszym wypadku poćwiartuje go na miejscu, nie używając nawet różdżki.
         - Tego nie powiedziałem – zająknął się na końcu Harry, z westchnieniem ulgi obserwując wracającego do normalności wściekłego Malfoya. Gdy miał pewność, że blondyn nie rozczłonkuje go przy pomocy teczki z zeznaniami, odezwał się do niego ponownie, tym razem z większą uwagą dobierając słowa. - Wracając, miałem wczoraj wrażenie, że widziałem tam Percy’ego, ale było ciemno, jak w dupie u murzyna, więc nie przyjrzałem mu się dokładnie i ręki nie dam sobie uciąć.
         Zastanawiał się, czy użyte określenie na tylną część ciała nie będzie kolejnym powodem do pogorszenia humoru blondyna, ale ten łypnął na niego jedynie z politowaniem, odgarniając kilka zabłąkanych kosmyków z czoła, które jak na złość nie chciały wrócić na właściwe miejsce.
         - Biorąc pod uwagę twój orli wzrok, do tego pozbawiony charakterystycznych szkieł kształtem przypominających dna od butelek, nie biorę tego, co do mnie mówisz na poważnie. – Draco dał sobie spokój z rozwichrzoną fryzurą, jednak od czasu do czasu dmuchał na opadające końcówki, chcąc pozbyć się ich fragmentów z pola widzenia. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, w jakim celu Weasleyowi był potrzebny jego włos, jednak nie zatrzymał się przy tych myślach zbyt długo, gdyż winda w końcu zatrzymała się, drzwi rozsunęły, a on razem z niedorozwiniętym Potterem wyszedł na ciemny i wąski korytarz, na którym od samego początku dało się słyszeć niezidentyfikowane dźwięki dochodzące z największej sali ćwiczebnej.
         - W sumie to też bym siebie nie brał na poważnie. – Mężczyzna nawet nie zarejestrował faktu, że znajdują się na złym poziomie; po prostu szedł przed siebie, machając przy udzie teczką z zeznaniami, a drugą ręką wyciągając z kieszeni brudnych dżinsów paczkę papierosów, z której wysunął pomiętego skręta, zapalając go różdżką. - Ale faceci w końcu cię kręcą czy nie?
         Malfoy westchnął idąc tuż obok bruneta i odganiając od siebie kłęby śmierdzącego dymu, który gryzł go w gardło. Jak Granger mógł zakazać palenia w swojej obecności i wiedział, że kobieta będzie się przy nim w przyszłości kontrolowała, tak do Pottera mógł gadać i gadać, a i tak nic by do niego nie dotarło. Jak grochem o ścianę.
         - Oczywiście, że nie – odparł, a duszące opary wkradły się do ust, powodując głośne kaszlnięcie. Wyciągnął z kieszeni płaszcza chusteczkę, którą przysłonił twarz, nie chcąc więcej wdychać toksycznego dymu. Zauważył, że nie tylko chustka spoczywała między palcami, ale i bilet do teatru, który tylko jakimś cudem nie spadł na ziemię. Zabrał go szybko, a przy tym ponownie doświadczył przykrego spotkania z szarą, śmierdzącą płachtą niemiłosiernie wydobywającą się z jarzącego się w ustach bruneta papierosa.
         - Bo na cycuszki żonki Zabiniego nawet nie zerknąłeś – wymamrotał Harry z poruszającym się między wargami petem. Dźwięki dochodzące do nich z sali treningowej nasilały się coraz bardziej, jednak obaj panowie zdawali się je ignorować, a z pewnością jeden z nich.
         - Ponieważ nie jestem tak wulgarny, jak ty – odparł arystokrata, wręczając Potterowi bilet, a ten zatrzymał się nagle przed uchylonymi drzwiami, ledwie zerkając na papier otrzymany od blondyna.
         - Ale dobra z niej dupcia, co nie? Taka idealna do…
         - Oszczędź mi szczegółów, proszę – wtrącił się pospiesznie Draco, unosząc przy tym jedną rękę na wysokość twarzy, jakby dodatkowo chciał powstrzymać aurora przed wyłonieniem kłębiących się pod czaszką erotycznych pragnień. Z każdym dniem nabierał większej pewności, iż z mózgu Pottera pozostał jedynie narząd gąbczasty, który chłonął wszystko, co wiązało się z seksem, i z czego mężczyzna był wyraźnie dumny.
         - Malfoy, czy ty odczuwasz coś takiego, jak – zawiesił na chwilę głos, szukając odpowiedniego wyrażenia - no nie wiem, potrzeba bzykania?
         Pierwszy raz od zwolnienia z Azkabanu Draco żałował, że pozwolono mu wyjść na wolność. I choć łaska ofiarowana mu przez Weasleya była uwłaczająca, tak teraz oddałby wszystko, żeby nigdy do niej nie doszło, a przede wszystkim, żeby nie spotkał na drodze ograniczonego umysłowo aurora mającego w głowie jedynie sceny pornograficzne z pism dla dorosłych i równie niskiej jakości filmy przeznaczone do samotnej ejakulacji w zaciszu mieszkania. Wzrok, którym na niego patrzył, nie mógł zatem wyrażać niczego innego, poza czystym, niczym kropla górskiej wody, pożałowaniem nad zmierzającym do nikąd życiem bruneta. Albo wróć; los Pottera potrafił zmierzać tylko w jedno miejsce, gdzie panie lekkich obyczajów oddawały się za nie byle jakie pieniądze. I wątpił, by śmierć w przybytku rozpusty w jakimkolwiek stopniu przeszkadzała Harry’emu.
         - Bynajmniej – odpowiedział po dłuższej chwili, wchodząc do sali treningowej i pocierając zmęczone oczy; poczuł klepiącą go po plecach rękę, która mogła należeć wyłącznie do Pottera, a który wskazywał mu na stojącą na środku pomieszczenia Hermionę ubraną w spodnie dresowe i stanik sportowy, ocierającą czoło z lejących się z niego kropel potu.
         - No to żałuj stary. – Mrugnął do niego okiem, zostawiając go w tyle ze zdezorientowanymi myślami, które błądziły wokół szczupłego i wyćwiczonego brzucha panny Granger zbliżającej się ku niemu szybkim krokiem z unoszącymi się w rytm szybkiego oddychania piersiami ściśniętymi pod sportowym topem; kobieta odrzuciła w kąt rękawice bokserskie i wzięła od Harry’ego teczkę z zeznaniami, wcześniej zabierając z ziemi niewielki ręcznik, którym otarła twarz ze spływających kropli potu; gdy stanęła tuż obok niego, nie poczuł zapachu zmęczonego ciała, ale mocną woń cytrusów, wydobywającą się ze skóry, a przede wszystkim z długich i gęstych włosów związanych w mocnego kucyka.
         - Co macie i gdzie się tyle włóczyliście? – posłała pytanie w przestrzeń, domagając się od któregokolwiek z mężczyzn odpowiedzi i przeglądając w międzyczasie zgromadzone przez nich informacje. Draco obserwował spływającą po czole kroplę, która powoli przesunęła się na koniec żuchwy tuż przy płatku ucha, by następnie pomknąć po smukłej szyi w dół, aż do odznaczającego się pod skórą obojczyka, kończąc wędrówkę na unoszącej się miarowo piersi, na której zatrzymała się nieco dłużej, aż całkowicie zniknęła między półkulami skrytymi za czarnym materiałem stanika.
         Granger nigdy nie wydawała mu się ładna, nawet nie ukrywał, że nie dostrzega w niej kobiety, podkreślając na każdym kroku ewidentny brak ogłady i rzucające się w oczy zaniedbanie; wiecznie rozczochrana, w za dużych ubraniach, między którymi królowały rozciągnięte swetry, bluzy sportowe i dżinsy, z nieodłącznym atrybutem w postaci naręczy podręczników, pergaminów i piór; na rękach często można było dostrzec resztki tuszu, a pod oczami sine worki świadczące o niedoborze snu, co w żaden sposób nie dodawało dziewczynie uroku, wręcz odbierało go garściami. Nawet na balu bożonarodzeniowym w czwartej klasie Hogwartu nie był w stanie powiedzieć o niej nic miłego, mimo że dołożyła wszelkich starań, by nie wyglądać jak straszydło z podręczników do Opieki nad Magicznymi Stworzeniami; nie była w stanie dorównać koleżankom i przedstawicielkom francuskiej szkoły, nie miała możliwości zaistnieć, poza oczywistym faktem spędzenia przyjęcia u boku bułgarskiego ucznia; po prostu okrzesała nieco codzienny wygląd, nic więcej i nic szczególnego, co mogłoby wprowadzić go w stan choćby delikatnego zachwytu. W jego oczach Granger z pięknem miała niewiele wspólnego i ewidentny brak kobiecego pierwiastka mocno przykuwał uwagę męskiej części szkoły strojącej sobie żarty z wyglądu dziewczyny porównywanej do bobra bądź innego zwierzęcia mieszkającego w szuwarach, grotach czy jakimkolwiek innym miejscu położonym z dala od ludzkości; od początku charakteryzowała się zerowym zainteresowaniem sferą urody, które zamiast zmniejszać się wraz z wiekiem, jedynie potrafiło się rozrastać, uwypuklając powiększającą się z roku na rok liczbę defektów kasztanowłosej kobiety. Po kilku latach wciąż mógł powiedzieć o niej dokładnie to samo; podtrzymywał żelazną opinię o zaniedbaniu, która teraz powiększyła się o dodatkowe mankamenty w postaci nałogu tytoniowego i jeszcze większej ignorancji atutów kobiecego ciała, którymi bądź co bądź panna Granger dysponowała; zmęczona i zmaltretowana nadmierną ilością wypalanych papierosów skóra nabrała niezdrowego kolorytu i wzbogaciła o zmarszczki, których żadna kobieta nie chciałaby widzieć, a rozciągnięte ubrania zostały zastąpione stałymi zestawami łączącymi niechlujność z komfortem; niegdyś można ją było zobaczyć w spódnicy, obowiązkowym elemencie szkolnego mundurku żeńskiego i zapewne wyłącznie z tego powodu dziewczyna ją zakładała, obecnie nogi kasztanowłosej aurorki zawsze skrywały się pod jakimś materiałem, czy to poplamionych dżinsów zdecydowanie zbyt luźnych w pasie, czy starych spodni od pidżamy, gdzie tylko siły wyższe wiedziały, jakim cudem nie zdążyły się jeszcze rozlecieć; grube woluminy zostały wymienione na kubki z kawą, a na domiar złego język kobiety również uległ niemałej ewolucji, co wcale nie znaczyło, że kierowała się ona ku lepszemu; był cięty, zdecydowanie bardziej wulgarny i pozbawiony umoralniającego tonu, w którym olbrzymia inteligencja zawsze wysuwała się na pierwszy plan, choć i tak było jej bardzo daleko do niepowściągliwego i wypranego z resztek szarych komórek Pottera; w ogóle z każdym dniem nabierał przekonania, że priorytety dawnej Granger diametralnie się zmieniły na przestrzeni minionych lat, mimo że dalej w kontaktach międzyludzkich odznaczała się wrodzoną naiwnością i dobrodusznością, którą nijak potrafił zdzierżyć, szczególnie, że z niepomiernie irytującą litością odnosiła się wyłącznie do niego. Nie potrafił jednak dokładnie określić swego nastawienia do kasztanowłosej kuratorki, co wyjątkowo go denerwowało, gdyż była dla niego zarówno utrapieniem, jak i zbawieniem, jakkolwiek drugie określenie interpretować; była osobą, która swymi zachowaniami jednocześnie wytrącała z równowagi, jak i uspokajała, co sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej rozbity w jej obecności, niż był dotychczas; działania kobiety porównywał do właściwości opium – ludzie wiedzą, że jest szkodliwe, uśmierza ból wyłącznie na krótki moment, a bardzo łatwo wpaść przez nie w uzależnienie, jednak właśnie dzięki temu chwilowemu stanowi otępienia, tej niedługiej możliwości ucieczki od cierpienia, tak chętnie po nie sięgali, mimo że wyrwani z letargu powracali do nieziemskich agonii nawiedzających ciało i umysł ze wzmożoną siłą; dla niego Granger była narkotykiem w dwojakim znaczeniu – z zewnątrz odpychająca, niemal rażąca w oczy toksycznym składem, wewnątrz zaś słodko usypiająca, zabierająca w rejs po morzu ukojenia i stoicyzmu; ten dysonans drażnił, nawoływał do odruchów zgoła innych, niż chciał, jednakowoż nie mógł wybielać swego zachowania, jakby tylko kobieta była winna przykrych sformułowań padających w jej kierunku; prowadził żywot człowieka pogodzonego z nowotworem rozwijającym się na sercu – ani go nie zwalczał, ani mu nie pomagał, mimo że pasożyt z biegiem lat pozbawiał go resztek sił. Jednak, czy to ona była jego rakiem, czy może on sam, jego przekonania, działania, pragnienia, były jego nieuleczalną chorobą?
         Salka treningowa znajdowała się w podziemiach Ministerstwa, toteż nikogo nie dziwił fakt, że temperatura w niej panująca była znacznie niższa, niż na korytarzach ponad powierzchnią; lekkie podmuchy zimnego powietrza wkradały się między szparami w ścianach i deskach podłogowych, jak na zawołanie wywołując gęsią skórkę, najbardziej odznaczającą się na jasnych, odsłoniętych ramionach aurorki. Draco niemal z namaszczeniem obserwował prostujące się kolejno włoski i napinające się mięśnie kobiety, których płynną pracę można było dostrzec pod bladą, w niektórych miejscach przystrojoną drobnymi piegami skórą, najbardziej skoncentrowanych pod grubym ramiączkiem sportowego topu. Czarna jak noc tkanina mocno przylegała do ciała kobiety, niemalże do bólu ściskając niewielkie piersi, które pod wpływem nacisku stanika wydawały się jeszcze mniejsze, niż były w rzeczywistości; klatka piersiowa wciąż unosiła się w rytm wyrównywanego oddechu, nad którym właścicielce było trudno zapanować; pod wpływem mocniejszego podmuchu zimnego powietrza, materiał topu naciągnął się jeszcze bardziej, starając się nie dopuścić do ukazania drobnych wybrzuszeń przypominających wielkością niewielkie kamyczki, wyglądających, jakby zaraz miały przebić się przez naprężoną dzianinę. Nie chciał bezwstydnie przyglądać się sterczącym z zimna sutkom Granger, nawet nie sprawiało mu to zbyt wiele radości i nie czuł żadnego pobudzenia, obserwując twarde piersi kuratorki; apatyczny wzrok lustrował wyćwiczone ciało skrzętnie ukrywane  pod materiałami chłopięcych koszulek i spodni, przenosząc się na wciąż mocno napięte mięśnie brzucha, mimo niedawno zakończonego treningu; skóra nadal była mokra od potu, pobłyskiwała w miałkim świetle zardzewiałych lamp umiejscowionych pod samym sufitem, naprężona i zaróżowiona w niektórych miejscach; dopiero po zjechaniu zobojętniałym spojrzeniem na linię wąskich bioder, poczuł dziwne uczucie duszności, jakby momentalnie w pomieszczeniu zaczęło brakować świeżego powietrza; nisko zawiązane spodnie od dresu odsłaniały biały pas majtek, na którym dostrzegł nazwę znanej amerykańskiej marki, i choć nie został przyozdobiony żadnymi wymyślnymi koronkami, tiulem czy tandetnymi wstążeczkami, wpływał na niego mocniej, niż niejeden gorset ze sklepu erotycznego; krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach, doprowadzając serce niemal do śmiertelnych palpitacji, choć nie mógł tego poczuć, wiedział, że rozszerzone źrenice przysłoniły niemal całe tęczówki, ukazując zaszyte głęboko pragnienia, z którymi nigdy nie chciał się obnażać. W takim stanie zastała go nawołująca do niego od dłuższego czasu Hermiona, niezdająca sobie sprawy z łajdackiego uśmiechu zadowolenia zdobiącego twarz stojącego obok Harry’ego.
         - Malfoy mówię coś do ciebie! – Zmęczona bezcelowym mówieniem do arystokraty, szturchnęła go mocno w ramię, co dopiero ocuciło będącego daleko myślami od Ministerstwa Dracona; Potter parsknął cichym śmiechem, od razu uspokajając się, gdy przewrażliwiona kobieta posłała mu upominające spojrzenie; pod nosem jednak wciąż widniał szyderczy smirk bezwzględnej satysfakcji. – Przestań mnie ignorować i skup się na tym, co do ciebie mówię, a przynajmniej zrób mi łaskę i udawaj, że jesteś zainteresowany.
         - Ładna mi ignorancja – wymamrotał brunet, unosząc porozumiewawczo brwi ku zdegustowanemu blondynowi; Malfoy nie był jednak zniesmaczony zachowaniem aurora, a własnym uniesieniem i zapomnieniem, które nigdy nie powinno mieć miejsca, szczególnie przy Granger. Wyglądało jednak, że kobieta nie zauważyła jego otępienia, a brak zaangażowania w rozmowę przypisała zwykłej niechęci do swojej osoby, co w gruncie rzeczy było mu bardzo na rękę i nie zamierzał wyprowadzać kuratorki z błędu; im mniej o nim wie, tym lepiej dla niego.
         - Wracając do tematu – mówiąc, patrzyła na przemian w zapiski i na Dracona – żona Zabiniego za bardzo nam nie pomogła, czemu się jakoś nie dziwię, zważywszy na to, że ich małżeństwo było czysto polityczne. Tylko problem w tym, że jej zeznania kłócą się z dowodami znalezionymi przez Rona.
         - A co on niby takiego znów znalazł? – rzucił kpiąco Harry, drapiąc się po gęstej brodzie.
         - To, że Zabini przyjmował antykoncepcję, a jego żona jest w ciąży – odparła Hermiona, przerzucając kilka stron w teczce i zatrzymując się na przedostatniej. – Choć według tego, co macie tu zapisane, nie powinna.
         - Facet i antykoncepty? No błagam! Po jaką cholerę się kastrować, mając taką zajebistą dupę w domu? – obruszył się Potter, spoglądając na przyjaciółkę z powątpiewaniem. Panna Granger zerknęła przelotnie na Dracona, który delikatnie wyciągnął jej z dłoni teczkę i przyjrzał się notatkom sporządzonym przez bruneta. Po krótkiej chwili oddał kobiecie raport, krzyżując ręce na klatce piersiowej, jednocześnie stając bliżej niej i spoglądając przez nagie ramię na papiery.
         - Potter jak zwykle słuchał, ale nic nie zrozumiał – rzucił monotonnie Malfoy, wskazując kasztanowłosej aurorce na jeden z akapitów. – Żona Zabiniego powiedziała, że nie mogli mieć dzieci drogą naturalną, zdecydowali się na sztuczne zapłodnienie, jako jedni z pierwszych, gdy zabieg został udostępniony. Dopiero w trakcie gruntownego badania wyszło na jaw, że Zabini w ogóle nie może mieć potomstwa.
         - To czemu jest w ciąży? – dopytywała panna Granger, czując ciepły oddech arystokraty na obnażonym ramieniu, na którym od razu pojawiła się gęsia skórka. – Marchewką sobie dzieciaka nie zrobiła.
         - Prawdopodobnie dziecko nie jest Zabiniego, tylko kochanka. Badania Weasleya udowodniły, że Blaise celowo okłamywał żonę, tak by myślała, że nie może zajść z nim w ciążę – zakomunikował blondyn, pochylając się w stronę dokumentów i dotykając Hermionę materiałem płaszcza; kobieta poczuła dreszcze przechodzące przez skórę i mocną woń pieprzu oraz imbiru, od której aż ją zamroczyło; odsunęła się nieznacznie od Malfoya, jednak nawet wtedy uczucie gorąca nie wyparowało z rozpalonego ciała. – Możliwości są dwie, albo Zabini nie chciał mieć dzieci, albo również spotykał się z kimś na uboczu, kto nie chciał, by miał potomstwo.
         - Musimy zatem dotrzeć do lekarza lub do kochanki – podsumowała aurorka, zamykając teczkę i napotykając ciemny wzrok arystokraty na drodze; chyba pierwszy raz, dosłownie przez sekundę nie widziała w nich przygnębiającej pustki, ale lekkie ożywienie, niemrawe błyski, które nie zgasły nawet wtedy, gdy skrzyżowały się z jej brązowymi tęczówkami.
         - Ja chcę do kochanki! – krzyknął Harry, wystrzeliwując rękę ku górze; brakowało jeszcze, żeby zaczął skakać niczym dziecko cieszące się z największego prezentu gwiazdkowego znalezionego pod choinką. – Wy idźcie sobie do lekarza!
         - Nie licz na mnie, Granger – zaprotestował Draco, obracając się na pięcie i kierując się w stronę wyjścia z sali. Usłyszał za sobą głos kobiety, w którym dało się wyróżnić mocniejsze wibracje błagalnego tonu.
         - Ale jesteś nam potrzebny. – Nie chciał się zatrzymywać, ale coś sprawiło, że nie otworzył wielkich drzwi wyjściowych, tylko zerknął przez ramię na dwójkę aurorów, a widok czekającej na odpowiedź Hermiony coś w nim ruszył, popychając ku słowom, których wcale nie miał zamiaru do niej kierować.
         - W poniedziałek po egzaminie – rzucił do kasztanowłosej kobiety, znikając za ciężkimi drzwiami i niemal biegnąc ku znajdującej się na końcu zimnego korytarza windzie. Guzik zaskrzypiał, metalowe ściany rozsunęły, a w środku dostrzegł znienawidzoną twarz rudej gadziny, na widok której jęknął głośno z wyraźnym obrzydzeniem i niezadowoleniem.
         - Też się cieszę, że znów cię widzę, Malfoy. Możemy? – Wskazał ręką na wolne miejsce w windzie z tym samym podłym i obślizgłym uśmiechem, którego Draco tak bardzo u niego nienawidził. I choć wiedział, że ta podróż nie zakończy się miłymi wspomnieniami, wszedł do środka, nie zauważając przejeżdżającego po dolnej wardze języka Weasleya.

29 komentarzy:

  1. Anonimowy08 maja, 2017

    Świetnie warto było czekać,więc przejdę do ogólnej oceny.Nie przepadam za Percim i wolę bardziej Roma niż jego,ale bardzo fajny był z nimi początek.Fajnie, że nie dałaś odrazu Dracona i Hermionę.Następnie było cudnie idealny pomysł by wyrzucić Harrego z domu Granger itd.Śmiech znów był murowany.Ale jedno ciągle nie daje mi spokoju co to za zagrożenie jest blisko Draco?Chodzi o Percy? Proszę napisz coś o nim więcej?
    Ps.Jeśli chodzi o twój pomysł,to ja wielką chęcią będę czytać.Tak teraz myślę nad dwiema starymi miniaturkami 3 i chyba 6.W jednej Hermiona i Draco lecą samolotem,a drugiej są w szkole i Snape płakał.Dobra ale to bez różnicy,myślę że gdybyś chciała to by mogło być dalszy ciąg po jakieś sytuacji lub po latach któreś z nich.Ale to ty zdecyduj.Zycze weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Percy w owym zagrożeniu odgrywa pewną rolę, tylko tyle mogę zdradzić ;)

      Co do kontynuowania którejś z miniaturek, nie jest to zły pomysł, ale jakoś mi nie pasuje. Te teksty mają już trochę czasu, teraz dopisywać do nich coś dodatkowego... takie trochę na siłę, szczerze mówiąc. Ale dodaję pomysł do listy i nie mówię, że go kiedyś nie wykorzystam. U mnie wszystko się zmienia po jakimś czasie :)

      Usuń
  2. Dawno się tak dobrze nie zaczynałam.Super,że ten rozdział był tak dlugi.Daje dużo do myślenia.Mam nadzieję,że w kolejnym rozdziale nie będzie zbyt dużej różnicy pod względem akcji,jak i tekstu do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ilość tekstu będzie porównywalna, wystąpi też krótki skok w czasie. Dodatkowo poznamy bliżej pewne kwestie i osoby, ale niestety to dopiero w czerwcu.

      Usuń
    2. Takim razie czekam z niecierpliwością

      Usuń
  3. Rozdział jak zawsze świetny😃. Super, że już powoli się coś tam zaczyna tworzyć między Mionką a Malfoyem💓. Jestem ciekawa, jaki związek ma tytuł do treści?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo prosty, choć może nie widać go od razu. Telefon w wersji, którą wszyscy znamy nie występuje bezpośrednio w opowiadaniu, ale został zamieniony na różdżkę, przez którą rozmawia tylko jedna osoba. Przynajmniej w tym rozdziale. Natomiast sama treść nie przekłada się niestety na to, co Lorca przekazywał w sonecie o tej samej nazwie. Nie będę zagłębiać się w szczegóły i rozwodzić w kwestii poezji, bo nie o to pytałaś :)

      Usuń
  4. Rozdział wspaniały... Podoba mi się Twoja postać Percy'ego, a nawet Potter w tym wydaniu jest dla mnie szalenie intrygujący ;) świetnie opisana scena spotkania braci Weasley... jakbym tam była :), twarda Hermiona - OK... problem mam z określeniem postaci Malfoya... na tę chwilę nie bardzo wiem czy mi się podoba czy też nie (w poprzednim Twoim opowiadaniu kochałam go od pierwszego rozdziału a tekst "przestań pachnieć konwaliami" to ja długo będę pamiętać :D)... nie mniej jednak bardzo podoba mi się ta historia i z niecierpliwością oczekuję następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy08 maja, 2017

    Och, kobieto! Podziwiam Cię za wiedzę ogólną, bo nie wiem, czy interesujesz się medycyną, czy też nie, ale to co piszesz - pełna profesja. Jestem pod wrażeniem wszystkich detali, które wkładasz w to opowiadanie.
    Ten rozdział wprowadził czytelników w głębsze sfery charakterów naszych postaci, takie odniosłam wrażenie. Bez bum, ale to dobrze, bo ma się chrapkę na więcej.
    Muszę przyznać, że po każdym rozdziale mam delikatny zamęt w głowie, bo rodzi się tyle pytań, tyle spekulacji, że ciężko czasem zebrać to do kupy i napisać tutaj coś konkretnego. Myślę, że to dobrze, bo intrygujesz :D

    Mam takie pytanie; planujesz wprowadzić kogoś jeszcze z bohaterów HP?

    Co to Twojego pytania - będę przy swoim, że rozdziały są zadowalające jak na raz na miesiąc (swoją drogą leci ten czas niesamowicie, więc nie odczuwa się zbytnio tych przerw), ale jeśli czujesz się na siłach i to nie będzie kolidowało z czymkolwiek, TL coś a'la kawa będzie na pewno ok. :)

    - m.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę mi ulżyło po tym,co napisałaś o fragmencie, gdzie zostały poruszone zagadnienia z medycyny, bo jestem kompletnym laikiem w tej dziedzinie. Kilkanaście razy sprawdzałam, czy ta część rozdziału ma ręce i nogi, i czy to, co piszę,jest choć trochę prawdziwe. Na szczęście udało się i dziękuję, że to dostrzegłaś :)

      Wszyscy ważniejsi bohaterowie, którzy pojawią się w opowiadaniu zostali umieszczeni w zakładce o tym samym tytule. Jeśli pojawia się ktoś inny, to wyłącznie na chwilę. A o kimś konkretnym mówimy? To od razu powiem, czy ta osoba będzie mieć swój debiut w opowiadaniu, jeśli nie ma jej w zakładce.

      Usuń
  6. Anonimowy08 maja, 2017

    Jestem pod dużym wrażeniem. Ta historia jest diametralnie różna od poprzedniej i chyba podoba mi się bardziej. Percy jest tak przerysowaną i uosabiającą negatywne cechy postacią, że aż go lubię. Podoba mi się również kreacja Draco, bo z taką jeszcze się nie spotkałam. Relacja budująca się pomiędzy Hermioną i Draco jest idealnie wpasowująca się w klimat opowiadania. Taka mroczna i fascynująca. Na koniec zostawiłam perełkę. Medyczne wstawki są świetne. Sama wybieram się na medycynę i interesuję się medycyną sądową. Dla mnie to mały raj. Opisy prosektorium i pracy Rona- bajka!
    Gratuluję bujnej wyobraźni i pisarskiej smykałki. Trzymam kciuki i czekam na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział! Całe opowiadanie jest w moim klimacie, a ja szerze uważam, że Percy jest świetną postacią. Nie mogę się jednak doczekać, aż Hermiona i Draco będą razem <3 Mam wielką nadzieje, że rozdziały będą coraz dłuższe :)
    Co do twoich pytań:
    Nie mogę się zdecydować co jest lepsze: KAWA czy ROZDZIAŁY. Fajnie by było jakbyś jako przerywniki wstawiała krótkie rozdziały,a np. co dwa miesiące kawę.
    Zaproponowałaś, aby zamiast kawy nazywało się to papieros, czy drink. A może 'brandy' lub 'ognista'. Jakoś kojarzy mi się to z tym klimatem. Chodź może to być choroba po przedawkowaniu Titanica...

    Okej. To tyle,
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  8. ja najbardziej tęsknię za kawą ale dla mnie zmiana nazwy nie jest taka istotna, chociaż "ognista" zaproponowana przez Samanthę brzmi całkiem nieźle.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i rozwiniecię prawdziwego dramione ;) bo nie mogę sie doczekać mimo ze ubóstwiam tą nową, mroczną wersję tej historii.
    Lottie

    OdpowiedzUsuń
  9. Anonimowy11 maja, 2017

    Wspaniały rozdział! Czytałam go z zapartym tchem. Masz tak niesamowicie lekkie pióro, że nawet gdybyś napisała o różowej trawie, byłabym w stanie w nią uwierzyć! Od Parcy'iego aż ciarki przechodzą, prawdziwie czarny charakter. Super wzmianki biologiczno-chemiczne. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
    Myślę, że super alternatywą byłyby poszczególne rozdziały z poprzedniego opowiadania (bardzo go mi brakuje).

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział jak zwykle świetny! Akcja bardzo fajnie się rozwija, coś zaczyna się dziać między bohaterami, czuje że będzie coraz ciekawiej. Świetnie kreujesz postacie, i świetnie oddajesz ich uczucia.
    A co do wrzucania od czasu do czasu jakiś "przerywników", to uważam to za dobry pomysł. Będzie się można oderwać od tych mrocznych klimatów, chociaż są one jednymi z moich ulubionych.
    Śle buziaki i uściski, dużo weny życzę! :*
    Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  11. A wiec tak zacznijmy od tego ze rozdział jak zwykle na najwyższym poziomie. Z każdym rozdziałem pojawia się coraz więcej pytań. Chciałabym podkreślić dziś postać Harry'ego Pottera, ja wiem ze czasem może i jest denerwujący i mogłoby się wydawać ze jest upośledzony ale dajmy spokój, bez niego byłoby nudno(powiększająca się dziura w bokserkach 😂), wprowadza trochę chaosu, prostactwa, nieperfekcyjnosci, które jednak towarzyszą nie jednej z nas. A poza tym mama uczyła mnie żeby się nie śmiać z upośledzonych. 😂 Dodatkowo mamy możliwość skontrastowania zachowania i stylu bycia pana Pottera z klasą i wychowaniem Dracona. Ubolewam także ze przybliżyłaś problem Percy'ego ponieważ teraz nie mogę już go aż tak nienawidzić. Niestety ale łatwiej mieć negatywne uczucia wobec danej osoby gdy ma się wyłącznie powierzchowne obserwacje. Niestety teraz Percy wzbudził również współczucie, z powodu pewnych deficytów w emocjach i osobowości. Kurcze a tak miałam go nienawidzić!! No cóż bywa i tak. Jestem zaskoczona tym ze Hermiona uprawia sport jakikolwiek, może jednak jeszcze zacznie dbać o siebie? No coz pozostaje mi czekać na kolejny rozdział i dalsze rozwinięcie się sytuacji. Życzę dużo weny i nie mogę się doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak koleżanka wyżej również byłam zaskoczona Twoim medycznym zapleczem :-)

      Usuń
    2. To nie moje, tylko mojej mamusi, którą dopytywałam, jak coś znalazłam, a nie miałam pojęcia, czy dobrze rozumiem ;)

      Usuń
    3. No to w każdym razie dobrze mieć taką mamę :D

      Usuń
  12. Anonimowy27 maja, 2017

    Plusem tego opowiadania na pewno jest bogaty świat przedstawiony, minusem- już na początku pojawiające się logiczne błędy w budowaniu postaci... Mnie osobiście dziwi dlaczego, Hermiona, która jak wynika z opowiadania na skutek przeżyć wojennych i pracy w charakterze aurora stała się twarda i niewzruszona, już na początku historii w ogóle interesuje się Malfoyem. Czym Malfoy różni się od innych więźniów, których spotkała na swojej drodze? A nawet jeśli Malfoy wygląda szczególnie nieszczęśliwie, to przecież to nie jest tak, że nie zasłużył na swój los służbą u Voldemorta? Zaskakujące jest też to, że Malfoy po opuszczeniu więzienia dostaje od Hermiony tak duży kredyt zaufania i jak gdyby nigdy nic pozwala mu się uczestniczyć w śledztwie... Czy nie powinny istnieć jakieś procedury odnośnie takiej sytuacji... Przywrócenie Harrego Pottera- byłego aurora do służby aurorskiej, odbyło się na podstawie testu organizowanego przez byłego więźnia i generalnie persony non grata w czarodziejskim świecie, to brzmi
    gorzej niż źle.....A tak w ogóle czy to jest jakaś reguła opowiadania typu dramione, że koniecznie trzeba dokopać w nim Harremu lub Ronowi lub ewentualnie zrobić potwora z któregokolwiek Weasleya, bo jeżeli tak to ten warunek w powyższym opowiadaniu z całą pewnością został spełniony...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę może od końca, czyli od Harry'ego. Absolutnie nie ma żadnego warunku, który mówiłby, że należy traktować go gorzej, że trzeba mu "dokopać". Nie, coś takiego w ogóle nie istnieje, a ja też nie zmierzam w tym kierunku. Harry jest, mówiąc kolokwialnie, typowym burakiem, brak mu ogłady, rzuca tekstami rodem spod monopolowego na peryferiach, ale to ma swój cel. Nie mówię, że nagle stanie się księciem z bajki, ale ten jego brak kultury nie pojawia się bez powodu. Ma stanowić kontrast, może nawet przerysowany, dla wynaturzonego zachowania Malfoya. To jedna z jego funkcji, więcej nie mogę powiedzieć, bo wtedy publikowanie dalszych rozdziałów nie miałoby sensu. Przechodząc do Malfoya, czyli do Hermiony. Ona jest na swój sposób twarda, trochę pozbawiona wrażliwości, ale w środku gdzieś tam ciągle tkwi w niej ta empatia, zrozumienie drugiego człowieka i chęć pomocy. Oczywiście, że nie musiała reagować na pojawienie się Malfoya, mogła być wobec niego kompletnie obojętna, ale jednak to ktoś, kogo zna, z kim trochę obcowała, niekoniecznie w przyjaznych warunkach, ale jednak. Taryfa ulgowa, o której się mówi, ona jest chwilowa i dobrze, że zwracasz na to uwagę, bo jakby nie patrzeć pojawia się dość istotny zgrzyt: Malfoy ma informacje, którymi nie dzieli się z Harmioną, ewentualnie z Harrym, który nie za bardzo się nimi przejmuje; czy osoba, która ze względu na przewinienia powinna zostać w więzieniu, może mieć aż tak duży wgląd w sprawy i zatajać ślady? Bo Malfoy nic innego przecież nie robi. Niestety, ja nie mogę wyjaśnić wszystkich wątpliwość od razu, nie mogę podać wyjaśnienia, mimo że drażni mnie, że pewnych rzeczy się nie widzi, jednak wynika to z tego, że to dopiero połowa opowiadania, a za to nikt nie może mieć pretensji.

      Twoje zdanie, mimo że różne od komentarzy, które przeważają, bardzo mi się podoba, bo widzę w nim moje niedociągnięcia i poznaję odmienny punkt widzenia. Nie da się dogodzić wszystkim, nie zawsze też można wszystko zauważyć, więc cenię sobie takich czytelników, nawet jeśli kończą przygodę z opowiadaniem na ostatnim opublikowanym rozdziale.

      Dziękuję za słowa krytyki i za poświęcony czas, bo mam przeczucie, że więcej się niestety nie zobaczymy.

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  13. Przyznaję się bez bicia - czytam, ale komentuję pierwszy raz. Mea maxima culpa. Zacznę od początku, widzę, że twoje pióro ewoluowało; od początków twojego pierwszego opowiadania do teraz jest milowy krok. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi tematyka Zagadek. Jest bardzo realistycznie, nie boisz się napisać, że gdzieś śmierdzi, że więźniowie szaleją, że szczają po kątach. Podoba mi się też, że słowa typu penis, odbyt, nasienie nie pojawiają się w kontekście seksu - duży plus. Bo skoro opisujesz nagiego trupa to całego, a nie ze gdzieś coś pomijamy. Bez zbędnej ekscytacji, bez chichotu, normalnie.
    Druga sprawa - bohaterowie. Nie opiszę ich wszystkich, bo np do Pansy i Juany nie mam na razie wyrobionej opinii, więc byłoby to pisaniem dla pisania.
    Malfoy wydaje mi się chwilami takim duchem, który unosi się ponad wszystkimi i czasem nie bardzo mi się to podoba, ale na szczęśćcie nie pozbawiłaś go ludzkich cech. Ale biorę na poprawkę to, że siedział w okrutnym miejscu, co tłumaczy jego dziwne (dla mnie) zachowania. Inna sprawa, że jego tak naprawdę poznajemy dopiero, więc dam mu czas. I tu zgodzę się z Anonimowym przedmówcą. Dlaczego były więzień ma tyle swobody?
    Hermiona - czasem wydaje mi się, ze ta moda na robienie z niej zaniedbanego brzydkiego kaczątka nigdy nie minie... Nie odmawiajmy jej tej odrobiny kobiecości. Chcę się tez przyczepić do sceny, kiedy robi jej się niedobrze oglądając zwłoki Zabiniego; odniosłam wrażenie, że to trochę nieprofesjonalne zachowanie. Ale z drugiej strony to dość osobliwe morderstwo w dodatku na koledze ze szkoły. W każdym razie hermionowaty charakter zachowała. :D
    Harry - tu nie mam pojęcia co powiedzieć. Dlaczego taka zmiana? Dlaczego zniknął? Postać stricte komediowa na obecną chwilę.
    Ron. Ron ci wyszedł cudny, cudowny, wspaniały! Koniec z katem, niesprawiedliwym dupkiem i kawałem chuja! Mam ochotę cię za niego wyściskać i kupić sporą butelkę wina. Podoba mi się motyw jego orientacji, oraz ścieżkę zawodowa jaka obrał. Co prawda z eliksirów kanonicznie to on taki dobry nie był, ale powiedzmy, że go natchnęło. ;) Gereralnie zastanawia mnie reakcja jego rodziców. Po Molly bym się spodziewała raczej jawnej niechęci do partnera, niż porzucenie swojego dziecka.
    Percy jest bardzo dobrze napisaną postacią. Jego zachowanie wskazuje na zaburzenia i/lub fobie. Współczuję podwładnym.

    Z rzeczy okołoblogowych podobają mi się miniaturki, "Kawa z..." to bardzo ciekawy projekt. Może kontynuację nazwać "Przesłuchanie"? Pasuje do kryminalnej otoczki opowiadania. Błędy w tekście nie rzucają mi się w oczy. Cieszę się, że postanowiłaś zostać przy tłumaczeniu w nawiasach. Przewijanie do końca strony na komputerze jest uciążliwe, a na telefonie uciążliwe x100.
    Z rzeczy technicznych, szablon. Kiedyś był chyba jasny (?) i o wiele przyjemniej mi się czytało. Z "czytam, polecam" dobra by była zakładka na górze. Nie zajmowało by dodatkowo wzroku czytelnika. Ale to sa pierdoły, które na samą fabułę nie wpływają, więc potraktuj to, proszę, jako sugestię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błagam, tylko nie łacina, bo przez to na studiach przebrnąć nie mogę ;)
      Spokojnie, do komentowania nikt nie zmusza, więc nie ma za co przepraszać, cieszy mnie, że czytasz, bo to jest dla mnie najważniejsze.

      Czy moje pióro ewoluowało? Powiem nieskromnie, że przy tym opowiadaniu przebija się trochę moja egoistyczna natura, ponieważ pojawiają się szczegółowe opisy, które osobiście uwielbiam i postanowiłam poświęcić im w bieżącej historii jak najwięcej miejsca. Dodatkowo wplotłam do akcji język hiszpański, co też jest niejako moim "widzimisię", ale, jak już wspominałam, w tym opowiadaniu postanowiłam nieco bardziej samolubna i nie przystawać na wszystkie propozycje czytelników, gdyż w poprzednim, przyznaję się bez bicia, czasami sugerowałam się opiniami, bo chciałam dogodzić wszystkim, a tak się niestety nie da. Także czy poprawiły się moje zdolności pisarskie nie jestem w stanie sama stwierdzić, ale wiem, że skupiam się na nieco innych aspektach, niż przy Miłości w dwóch ciałach.

      O Juanie nie da się zbyt wiele powiedzieć, ona jest niejako uosobieniem mojego filologicznego potworka, ponieważ znalazłam się na etapie, kiedy życie bez hiszpańskiego jest po prostu nudne, co nie znaczy, że jej postać nie ma znaczenia w historii. Z Pansy jest nieco gorzej i prawdę mówiąc jest to taka trochę dostawka, bo z drugiej strony nie wyobrażam sobie takiej Ginny prowadzącej Humedad. Zresztą ponownie pojawiłyby się głosy buntu, jakoby ciągnę schemat odczłowieczania jednego z członków rodziny Weasley, a wcale tak nie jest. Będąc zaś przy rudych, bardzo dziękuję, że spodobała Ci się postać Rona. On jest dla mnie w tej historii wyjątkowy, choć tak jak mówisz, trochę to dziwne, że chłopak nie dający sobie rady z eliksirami zostaje patologiem, ale chciałam znów przełamać schematy, gdyż umieszczenie Harry'ego w roli odgrywanej przez Rona byłoby czymś standardowym, niezaskakującym, a tak możemy zobaczyć ich w nowych odsłonach.

      Jeśli mowa o Potterze... No tutaj to przegięłam, a nawet już złamałam strunę. Ale hej! Czy gdyby nie było kilku wulgarnych, chamskich i zdecydowanie prostackich odzywek, moglibyśmy uciekać od wszechogarniającego bólu, brudu i śmierci? Harry ma rozluźniać atmosferę, dodatkowo stanowić kontrast dla Malfoya, ale wbrew pozorom to nie są jego jedyne funkcje. Ten ograniczony do jedzenia, spania i seksu świat przysłuży się bohaterom. Co nie zmienia faktu, że jest on wyjątkowo komediową postacią.

      Percy tutaj to mój konik i nic tego nie zmieni. Dobrze zauważyłaś, że boryka się z fobią, poniekąd też zaburzeniami, ale małymi kroczkami dojdziemy do celu, by dowiedzieć się, czemu to wszystko służyło, a przede wszystkim, do czego go doprowadziło.

      Usuń
    2. Draco i Hermiona, bo tę parę zostawiłam sobie na koniec, również budzą wiele kontrowersji. Granger stała się babą, nie kobietą piękniejącą z roku na rok, ale babskiem, które z uosobieniem piękna ma niewiele wspólnego. Daje duży kredyt zaufania (chyba bardzo spodobało mi się to określenie) Malfoyowi, ale nie będzie to trwało wiecznie i dobrze, że zwróciłaś razem z anonimem na tę kwestię uwagę. To, że Draco ma niejako wolną rękę, mimo że Hermiona jest jego kuratorką, mogę tłumaczyć tak, że w gruncie rzeczy Granger nie uważała go za w pełni winnego, zachowały się w niej resztki dawnej wrażliwości, dlatego z góry założyła, że po wyjściu z Azkabanu będzie się starał naprawić dawne przewinienia i zaufała mu. Na jak długo i dlaczego w ogóle dała mu tak duży kredyt, dowiemy się w najbliższej przyszłości.

      Sam Draco jest trochę mdły, przynajmniej do tej pory nie uzewnętrzniły się w nim żadne cechy, które nadałyby mu konkretny kształt, za który moglibyśmy go kochać bądź nienawidzić. To fakt, że więzienie mogło go trochę wyprać z uczuć, ale to nie o to do końca chodzi. Od nadchodzącego rozdziału, który wciąż edytuję, za co bardzo przepraszam, zaczną krystalizować się w nim cechy, dzięki którym będzie można w końcu określić, czy jest postacią, która nam odpowiada, czy denerwuje. I w tej nowej formie zostanie z nami do samego końca opowiadania.

      Tłumaczenie w nawiasach jest bardzo dobrym rozwiązaniem, choć razi moje poczucie estetyki, ale już takim egoistą nie będę :)

      Kwestia "Kawy z..." i miniaturek została już rozwiązana w mojej głowie, co pewnie się nikomu nie spodoba, ale poczekam na opinie, jak powiem o nowym pomyśle przed jutrzejszym rozdziałem.

      Tak, szablon kiedyś był jasny, ale kompletnie kłócił się z bieżącą historią, ani trochę mi nie odpowiadały barwy, dlatego poszłam w tę tradycyjną stronę, łącząc tematykę opowiadania z kolorami mającymi odzwierciedlać charakter powieści. Jest trochę ciemno, ponuro, ale też przyznaję się otwarcie, że specjalistką od modyfikacji wyglądu bloga nie jestem, chciałam go maksymalnie uprościć, dlatego wyszło jak wyszło. Czy coś zmienię, nie wiem, może dotrze coś do mnie po czasie, ale obiecuję, że wezmę pod uwagę Twoje spostrzeżenia.

      Dziękuję za tak wyczerpującą i krytyczną opinię, nieśmiało liczę, że w przyszłości jeszcze się odezwiesz pod którymś z rozdziałów, nawet jeśli miałby to być epilog. Dziękuję za poświęcony czas, za wnikliwą analizę i podzielenie się tym wszystkim, ponieważ do takich czytelników najbardziej chcę dotrzeć i takich szukam.

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  14. Witaj,
    Ja także komentuję po raz pierwszy ZCM, choć na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że chciałam to zrobić pod każdym z poprzednich rozdziałów. Tyle że jakoś mi się nie udawało.
    To opowiadanie bardzo, bardzo mnie intryguje. I chyba nie dałabym rady znaleźć innego słowa. Świetnie sprawdzasz się w pisaniu takich mrocznych klimatów, pełnych realistycznego przedstawienia otoczenia, czasami nawet ohydnych rzeczy. Podziwiam. To chyba największy plus Twoich opisów, dzieki którym mogę dokładnie wyobrazić sobie całe otoczenie.Piszesz je bardzo obiektywnie, nie przesadzasz, nie koloryzujesz. Bardzo duże brawa!
    Jednak muszę stwierdzić, że długo przełamywałam się, by zaakceptować Twoją wizję świata i bohaterów. Podczas gdy Draco, w moim mniemaniu wyszedł Ci znakomicie (!), miałam mały problem z innymi.
    Ale po kolei: Draco. Według mnie to postać całkowicie inna od reszty - czasami nawet niepasująca do brutalnego, cuchnącego światka, w którym go umieściłaś. Jako jedyny jest ponad to wszystko, odporny na wylewającą się zewsząd wulgarność, ordynarność i brutalizm. Wychowany, kulturalny, powściągliwy, stonowany. Cudowny. Może czasami przydałoby mi się w nim trochę więcej tego hm... wyposzczenia, jakie charakteryzuje odciętych od świata więźniów; tych emocji, które powinien przejawiać, wreszcie zaznawszy wolności. Stąd też ta interakcja między nim, a Hermioną, którą zafundowałaś nam w tym rozdziale tak bardzo mi się spodobała! Sytuacja na siłowni, gdy wreszcie (chyba po raz pierwszy w życiu) zobaczył w niej kobietę, nie babsko, o którym piszesz w komentarzu powyżej, ale kobietę (!), daje mi pełne prawo do schylenia głowy w podzięce.Właśnie to było tak naturalne! Tak... normalne, że nie pozostało mi nic, jak tylko przyklasnąć. Mam nadzieję, że jakoś rozwiniesz to zainteresowanie ich wzajemną fizycznością, bo jak wiadomo, na poważniejsze uczucia jeszcze za wcześnie. Jego swoboda, jaką nadała mu Hermiona w ogóle mnie nie dziwi i szczerze powiedziawszy wcale nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie wcześniejsze komentarze. Odpowiada mi zaufanie, jakim go obdarza, a skoro Draco został zwolniony z Azkabanu, nic nie powinno powstrzymywać go od ułożenia sobie życia na nowo.
    Hermiona - byłam w szoku, że zrobiłaś ją na wzór nałogowej palaczki, bałaganiary, skłonnej do alkoholu. Jeśli jej pracoholizm był ogromnie prawdziwy, to już cała reszta wzbudziła we mnie mieszane uczucia. ALE, no właśnie ALE, najwyraźniej jestem osobą, która prędzej czy później wszystko akceptuje, bo oczywiście z całą świadomością mogę stwierdzić, że teraz nie mam nic przeciwko tak wykreowanej Hermionie. Nie pozostała obojętna na brutalną rzeczywistość, w której przyszło jej żyć, ale wsiąknęła w nią całą sobą. Może teraz po prostu potrzebuje odpowiedniego bodźca, który na powrót ją naprowadzi na właściwe tory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Harry to postać, która wzbudzała we mnie najwięcej emocji. Najpierw kompletnie nie mogłam go zaakceptować – z calym szacunkiem do tej zabawnej, prześmiewczej otoczki, którą mu zafundowałaś. Jego teksty wydawały mi się zbyt grubiańskie, zachowanie zbyt ordynarne, a prymitywizm raził w oczy. Nic na to nie poradzę, że ciężko było mi zaakceptować go inaczej niż jako Złotego dziecka o nienagannym charakterze. I tak było na początku. Teraz jednak, gdy już całkowicie weszłam w Twoją historię, mogę go z całą świadomością zaakceptować. Cóż poradzę, że jestem tak zmienna :D Jego teksty wprowadzają przyjemne rozluźnienie, potrzebny oddech od przyciężkich tematów i mnóstwo rozrywki. W tej roli go widzę.
      Ron – zaakceptowałam go od razu. Może w jego pracy pojawia się zbyt dużo odniesień do mugolskiej kryminalistyki, zamiast magicznej, a różdżkę i wykwalifikowane zaklęcia zastępują standardowe, mugolskie maszyny, ale jestem w stanie przymknąć na to oko. Fakt, że uczyniłaś go gejem nawet mi się podoba. Skoro pozmieniałaś wszystkich swoich bohaterów, Ron też musiał mieć coś odmiennego od jego pierwowzoru. Taka dobra dusza opowiadania.
      Percy odstręcza mnie już z samego wyglądu i było tak jeszcze w czasach, gdy po raz pierwszy oglądałam adaptację filmu w tv. Dlatego też jego zachowanie całkiem do niego pasuje. Ale mam ochotę go udusić, więc resztę przemilczę.
      Podsumowując: doszłam do etapu, w którym wyczekuję Twojego kolejnego rozdziału niemal z wypiekami na twarzy. Cieszę się, że każda nowa notka jest tak długa, dzięki czemu rozkładam ją sobie na 2 - 3 razy, tak by czas oczekiwania na kolejny rozdział skrócił mi się przynajmniej o te 3 dni.
      Nie byłabym sobą, gdybym nie zadała Ci paru pytań, które spędzają mi sen z powiek, mianowicie: czy zamierzasz uśmiercić jeszcze kilka osób z otoczenia Draco? Wiem, że nie odpowiesz mi dosłownie, nie chcąc zdradzić zbyt wiele. Chciałam poukładać sobie w głowie, czy na tych morderstwach się skończy, a przez resztę opowiadania, bohaterowie będą wyjaśniać doczesne zabójstwa, czy też będzie chodziło o jakiegoś seryjnego mordercę, który raz na jakiś czas będzie nam fundował nową ofiarę.
      I tak właśnie przechodzimy do pytania drugiego: czy przewidujesz kiedyś dokładne opisanie sceny zabójstwa, czy może o jego przebiegu dowiemy się już na chłodno, ze śledztwa?
      No i czy czy Twój realizm w opisach będzie odnosił się raczej do opisu zwłok, lub podejrzanego półświatka, czy zamierzasz dodać jakieś sceny +18, dokładnie zobrazować np scenę śmierci Zabiniego itp. ?
      Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział. Na koniec dodam jeszcze, że masz niesamowity, tak bardzo dojrzały styl pisania, że chylę czoło z zachwytu. Brawo.

      Usuń
    2. Nie popadajmy w jakieś przesadne wyrzuty sumienia z powodu niekomentowania, naprawdę nie jestem osobą, która naciskałaby, groziła i skandowała o opinie, a jeśli już mi się coś takiego zdarzy, to wyłącznie dlatego, że potrzebuję jakiejś porady. Nigdy nie mam żalu, że ktoś nie pozostawia po sobie śladu, ale gdy już dojdzie do tego momentu, jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się zachęcić czytelnika do jakiejś reakcji. Dlatego bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się zmaterializować swoją opinię, a kiedy jest ona TAK pokaźnej wielkości, raduję się podwójnie, bo mogę to uznać jako swój mały sukces :)

      Przechodząc do opowiadania, jest to mój pierwszy kryminał, choć czasami dalej się zastanawiam, czy ja się w ogóle do tego typu rzeczy nadaję. Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem zadowolona, że moje opisy, nad którymi naprawdę spędziłam bardzo dużo czasu, dopracowując je i starając się wszystko pokazać jak najbardziej szczegółowo (tak, wiem, że czasami nie do końca mi się udało, ale ciągle nad tym pracuję), sprawiły, że historia wydaje się się bardzo realistyczna. To dla mnie duże osiągnięcie, które będę starała się rozwijać, ale już teraz dziękuję, że dostrzegłaś pracę, którą wykonałam.

      Bohaterowie, bo to oni budzą najwięcej kontrowersji.

      Draco faktycznie momentami pasuje do opowiadania, jak pięść do nosa; chodziło o to, żeby pokazać rożne reakcje na śmierć, przy czym on ma służyć kompletnemu zignorowaniu, braku przejawu jakichś głębszych emocji, jakby nic nie robiło na nim wrażenia. Jest bardzo zdystansowany, ale to nie znaczy, że kompletnie pozbawiony uczuć, potrzeba mu było jakiegoś bodźca, który wyciągnąłby go z tej apatii, którą się otoczył. W rozdziale szóstym daje się nam poznać z innej strony, jakby przestawiła mu się jakaś dźwignia, wreszcie reagując i odpowiadając jak normalny człowiek; nie odejdzie całkowicie od kultury, ale pozwoli sobie na więcej swobody, przestanie się tak bardzo pilnować, co zaowocuje bardzo ciekawymi wydarzeniami.

      Hermiona jest tutaj babskiem i nic nie zapowiada, że zacznie przykładać wagę do wyglądu; nie zmieni się w piękną księżniczkę, ale to nie znaczy, że nie zrozumie pewnych zaniedbań, do których się doprowadziła; nie można też do końca powiedzieć, że praca w Ministerstwie wyjałowiła z niej ludzkie reakcje i wrażliwość, bo ona wbrew pozorom dalej jest delikatna, ale ranią ją i wywołują w niej ból trochę inne rzeczy, niż w przeszłości. Zaufanie, jak wspominałam we wcześniejszych odpowiedziach, nie jest wieczne i w rozdziale szóstym zaczęło się w końcu sypać między głównymi bohaterami, Hermiona odkryła rzeczy, które zachwiały jej wiarę w czystość Malfoya i od teraz będzie go nieco bardziej pilnowała, co przyniesie efekty w postaci zacieśnienia relacji między nią a Draco. Do czego ich to doprowadzi? Coż, do niczego dobrego ;)

      Usuń
    3. Biedny Potter, a stara się być tak bardzo cool; ja nie ukrywam i nie przeczę, że jego buractwo ma głównie rozluźniać atmosferę i dać kontrast między nim a nienagannym zachowaniem Malfoya, ale będzie miał istotną rolę w opowiadaniu. Co nie znaczy, że przestanie rzucać określeniami na panie spod latarni na prawo i lewo ;) Jego albo się lubi, albo nie, i nie dziwi mnie, że dla większości jest kamykiem w bucie.

      Smuci mnie i raduje, że tak wszyscy polubili Rona. Ale to dobrze, mamy jedną postać, która pasuje każdemu bez wyjątku.

      A Percy tutaj to moja miłość! Obrzydliwy, zboczony, chory psychicznie, ja chyba mam słabość do takich okrutnych bohaterów i bardzo lubię ich kreować :)

      Usuń
    4. A teraz odpowiedzi na męczące Cię pytanie, które, nie powiem, wywołały u mnie szeroki uśmiech i chrapkę na więcej.

      Po ostatnim akapicie rozdziału szóstego, do którego pewnie jeszcze nie zawitałaś, ale prędzej czy później zajrzysz, więc nie ma różnicy, czy powiem Ci to teraz, czy sama się tego dowiesz, po ostatnim akapicie wszystko wskazuje, że morderstwa jeszcze się nie skończyły i będą trwały do końca opowiadania.

      Nie do końca mogę powiedzieć, czy opisałam całą scenę przebiegu jakiegoś morderstwa w dalszych rozdziałach, bo nie będziemy się cofać i relacjonować wydarzeń z perspektywy żadnej z ofiar; samo śledztwo też niewiele pokaże, ale będą fragmenty, na które czekasz. Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie bez ujawniania zbyt wielu informacji, ale zapewniam, że pojawią się wstawki o sposobie działania zabójcy.

      Mój realizm, mam nadzieję, że tak robię, dotyczy każdej części opowiadania, od opisów mebli, wyglądu fizycznego, aż po jakiejś złożone przemyślenia bohaterów; jeśli opisuję trupa, to nie pomijam niczego, co zostało mu wyrządzone; sceny +18 będą i to nawet całkiem szybko, ale nie będę o tym informować, ani tym bardziej ostrzegać, bo i tak wszyscy wiemy, że nieletni pierwsi by je pochłonęli, jednak kogo będą dotyczyły nie mogę powiedzieć, ale myślę, że się domyślisz bez moich podpowiedzi.

      Podsumowując, dziękuję bardzo za tak długi, przemyślany i pomagający w edytowaniu kolejnych rozdziałów komentarz. Dziękuję za szczerość, za konstruktywną krytykę i pochwałę zdolności, bo w tej kwestii sama nigdy nie potrafię się dowartościować. Liczę, że zostaniesz ze mną do końca i w przyszłości dasz jeszcze znać, jak zmieniały się Twoje poglądy na bohaterów i ich działania.

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń