Cieszymy się z Draco, że tak licznie się z nim spotykacie i mamy nadzieję, że znajdzie się jeszcze kilku chętnych, którzy będą mu chcieli zadać jakieś pytania. Prośba od panicza Malfoya jest krótka: pytania z sensem. Niczego więcej nie żąda.
Ja od siebie pragnę jeszcze zaznaczyć, że rozdział 52 pojawi się 28 sierpnia, czyli za dwa tygodnie, a z okazji zbliżającego się wielkimi krokami nowego roku szkolnego, może dostaniecie ode mnie prezent w ramach pocieszenia dla tych, którzy niechętnie witają się ze starymi lub nowymi szkolnymi murami ;)
To tyle ogłoszeń, bawcie się dobrze, a ja pozdrawiam z Fuente Vaqueros, gdzie obecnie pomieszkuję :D
Realistka
* * * * *
Z której strony by nie spojrzeć,
sytuacja, w jakiej się znaleźli, malowała się w czarnym kolorze. Nieoczekiwane
pojawienie się Mirandy nie zwiastowało niczego dobrego, a ich przedłużające się
milczenie tylko pogarszało sprawę. Do tego dzwoniący bez ustanku telefon
Blaise’a dolewał oliwy do ognia, przez co Draco nie mógł się kompletnie
skoncentrować na odpowiedzi. Bo coś powiedzieć przecież musiał, ale jak ubrać
to wszystko w słowa, nie zdradzając kobiecie prawdziwego celu ich wędrówki po
budynku? Hagen zdecydowanie nie wyglądała na usatysfakcjonowaną z ich
spotkania, a jej idealnie wypielęgnowane brwi, które zmarszczyły się odrobinę
pod wpływem braku zadowolenia były tego najlepszym dowodem. Uchylone wcześniej
drzwi zostały natychmiast zamknięte z głośnym łoskotem, który pozwolił
Malfoyowi na tyle obudzić szare komórki, że udało mu się wymyślić kłamstwo,
które mógł wcisnąć kobiecie. Teraz pozostawało przekazać je w taki sposób, żeby
blondynka bez trudu w nie uwierzyła, a to mogło stanowić nie lada wyczyn.
- Szukaliśmy zasięgu – wypalił ze
sztucznym uśmiechem na ustach, przysuwając do siebie zdezorientowanego, a
raczej skołowanego Zabiniego, który do tej pory nie wyciągnął wciąż dzwoniącego
telefonu z wewnętrznej kieszeni marynarki. Miranda spojrzała na Draco z
zaintrygowaniem, unosząc prawie niezauważalnie prawą brew i splatając ręce na
wysokości wyeksponowanych piersi. Arystokrata widząc jej reakcję postanowił
uzupełnić wytłumaczenie dodatkowymi informacjami. Nie miał pojęcia, jak
wymyślone na poczekaniu kłamstwo jest zatrważająco bliskie prawdzie. – Wyjazd
był dość nagły i Blaise nie zdążył poinformować narzeczonej, że nie będzie go
przez kilka dni. Co nie, Zabini?
- Właściwie to ja… - Nie dokończył
czarnoskóry, gdyż Draco w odpowiednim momencie wygrzebał z marynarki
przyjaciela komórkę i z udawanym zaskoczeniem spojrzał na wyświetlacz,
wręczając mu przedmiot. Poklepał go kilka razy po plecach i wskazał ręką na
korytarz, dając mu do zrozumienia, że powinien odebrać i oddalić się od
Mirandy, która wyglądała na mocno niepocieszoną. Zabini uczynił to, co polecił
mu blondyn, zostawiając go z inspektorką, która zbliżyła się do arystokraty z
delikatnym, acz nieprzyjemnym uśmieszkiem na ustach.
- Strasznie są w sobie zakochani i
przeżywają rozłąkę. – Skwitował wypowiedź lekkim uniesieniem rąk, na co Hagen
zaśmiała się bezgłośnie i pokiwała kilka razy głową, jakby chciała mu
powiedzieć, że wszystko rozumie. Sądząc, że kobieta łyknęła ściemę i nie będzie
miała więcej pytań, zamierzał skierować się ku wyjściu z korytarza, ale gdy
miał ominąć blondynkę, ta złapała go za sprzączkę od paska i mocno przyciągnęła
ku sobie. Draco odskoczył od niej w mgnieniu oka, starając się nie wyglądać
przy tym na zniesmaczonego, choć w środku był oburzony postępowaniem Mirandy,
która na dodatek nic sobie nie robiła z obecności Zabiniego. Przynajmniej
teoretycznej, gdyż Blaise był tak pochłonięty rozmową, że zniknął im sprzed
oczu, a na dodatek w ogóle się nie odzywał.
- Wybacz, ale ja też już powinienem
iść – odezwał się ze skruszoną miną, która ani trochę nie zadziałała na Hagen.
Odpychając się biodrem od ściany, o którą się oparła, znalazła się tuż przy
Malfoyu, kładąc mu ręce na barkach i muskając materiał błękitnej koszuli
chłopaka. Z typowym dla siebie nieco zniżonym tonem głosu odezwała się do
mężczyzny, przybliżając wymalowane czerwoną szminką usta do jego warg.
- Czyżby do swojej dziewczyny? –
zaakcentowała ostatnie słowo z wyjątkową ironią. Arystokrata czuł pokaźnych
rozmiarów biust kobiety na klatce piersiowej, toteż ściągnął jej ręce z barków
i delikatnie ją od siebie odsunął, pozwalając ustom wykrzywić się w niepozornym
uśmiechu. Miranda bynajmniej nie była zadowolona postępowaniem mężczyzny, ale
nie wiedzieć czemu nie była tak agresywna, jak w biurze chłopaka, gdzie jasno
dała mu do zrozumienia, czego od niego oczekuje.
- Cóż, mam z Hermioną kilka spraw do
omówienia i nie chciałbym z tym czekać do późna. – Hagen zaśmiała się
cynicznie, kręcąc przy tym z politowaniem głową i znów zbliżając się do
Malfoya.
- Co, nie możecie się zdecydować na
imię dla dziecka? – zakpiła z blondyna, na co ten uśmiechnął się do niej
sztucznie, wsadzając ręce do kieszeni spodni. Rozpaczliwie zerkał co jakiś czas
na korytarz, gdzie Zabini krążył z komórką od jednych drzwi do drugich,
trzymając się cały czas za głowę. Miranda chwyciła go za poły koszuli i
przyciągnęła ku sobie, a odurzające perfumy, którymi się spryskała, omal nie
doprowadziły Dracona do mdłości. Były mocne, wyjątkowo wyraziste, a przy tym
słodkie, jakby kobieta mieszkała w fabryce karmelków. Zdecydowanie różniły się
od zapachu, który nosiła Hermiona. Delikatna, smagająca lekko nozdrza woń
konwalii za każdym razem sprawiała, że tracił dla kasztanowłosej dziewczyny
głowę. Pachnidło, którym uraczyła go Hagen, w żadnym wypadku nie przypominało
perfum Granger.
- Co ty w niej takiego widzisz, co?
Ona nie ma za grosz klasy i gustu, a ty i tak się za nią uganiasz – wycedziła
zimno, napierając na klatkę piersiową blondyna. Obłęd, który Draco mógł
zaobserwować w jej niebieskich oczach był zatrważający i sprawiał, że czuł się
lekko zagrożony. – Jak mogłeś powiedzieć, że jest twoją dziewczyną?
- Bo to prawda? – Jeśli wcześniej
Miranda była wkurzona, to teraz Malfoy nie miał pojęcia, jakimi słowami
określić jej stan.
- Ty chyba zapomniałeś, do czego się
zobowiązałeś. – Naparła kolanem na krocze chłopaka, przyciskając go do ściany.
Arystokrata odsunął głowę najdalej jak mógł, ale nie zmieniało to faktu, że
kobieta miała nad nim zdecydowaną przewagę. Błagał w duchu, żeby Blaise
przestał w końcu rozmawiać i mu pomógł, ale nic nie wskazywało, by czarnoskóry
w najbliższym czasie miał zakończyć konwersację, która pochłonęła go do tego
stopnia, że nie zauważył molestującej przyjaciela inspektorki. – Mnie się nie
wystawia i radzę ci, żebyś dokładnie przemyślał, czy chcesz iść ze mną na noże,
bo ta walka nie ma dla ciebie żadnego sensu.
- Słuchaj, to trochę niekomfortowa
sytuacja, więc mogłabyś mnie puścić?
- Nie pogrywaj ze mną, bo źle się to
dla ciebie skończy. – Puściła koszulę Dracona, którą chłopak niespiesznie
wygładził, a następnie wyprostował się i uniósł lekko podbródek, przez co
zdecydowanie górował nad kobietą, która musiała mocno zadrzeć głowę, żeby nie
stracić z nim kontaktu wzrokowego.
- Możesz mi grozić ile chcesz, mnie nie zależy.
Ale za Hermionę nie ręczę i lepiej, jeśli będziesz się trzymać od niej z
daleka. - Jego na wpół filuterny, na wpół ironiczny uśmieszek musiał ją jeszcze
bardziej rozeźlić, gdyż zmrużyła gniewnie oczy i zacisnęła mocno ręce na
biodrach, wbijając długie paznokcie w czarny materiał spódnicy. Kiedy miała mu
odpowiedzieć, nagle w ich kierunku zaczął biec Zabini, który wymachiwał
komórką, jednak był blady jak ściana, przez co Draco nie bardzo rozumiał, co
przyjaciel może chcieć mu powiedzieć. W tym czasie Miranda odsunęła się od
blondyna i wdziała na usta sztuczny uśmiech, którym obdarzyła czarnoskórego,
kiedy tylko się przy nich pojawił.
- Mamy do pogadania, Draco – wypalił Blaise,
łapiąc zdezorientowanego przyjaciela za ramiona i lekko nim potrząsając. –
Musimy natychmiast wracać, bo Weasleyowie chcą mnie widzieć na obiedzie! Molly
do mnie dzwoniła i kazała jak najszybciej przyjeżdżać!
- Nie tarmoś mną tak! – Diabeł od razu puścił
blondyna, który otrzepał rękawy koszuli, jakby zgromadziły się na nich jakieś
paproszki. Obecność Mirandy w tym momencie była jak najmniej pożądana, a
dodatkowo kobieta przypomniała o sobie poprzez włączenie się do rozmowy, mimo
że nie była do tego w ogóle proszona.
- Jeśli to coś pilnego, to możemy od razu
podpisać ostateczną umowę. Co prawda Andrè będzie bardzo zawiedziony, że nie
pojawicie się na kolacji, ale skoro macie jakieś ważne sprawy do załatwienia w
Anglii, to oczywiste, że musicie tak szybko wyjechać.
- Ona dobrze gada. Teściowie nie mogą czekać! –
Wskazywał przy tym na Mirandę, która wyglądała na odrobinę zniesmaczoną
zachowaniem Zabiniego, jednak starała się ze wszystkich sił, żeby nie wyjść na
zgorszoną. Jej nerwowy uśmiech mimo wszystko mówił sam za siebie.
- Mogą i będą. Nigdzie nie jedziemy. – Odpowiedź
Draco mocno zawiodła Blaise’a, który wydał z siebie niekontrolowany jęk,
wyrażając swe głębokie niezadowolenie. Zachowywał się trochę jak dziecko,
któremu nie kupiono zabawki, ale arystokrata zdążył już przywyknąć do humorków
przyjaciela. Przynajmniej miał takie wrażenie.
- Panie Malfoy – wtrąciła się kolejny raz Hagen
– proszę się nie martwić. Jeśli wasz pobyt tutaj koliduje z jakimiś ważnymi
sprawami w Anglii, naprawdę nie musicie zostawać na kolacji.
- Wie bitte? – Trzy pary oczu zwróciły się w
kierunku, z którego dobiegał niski, męski głos, który należał do właściciela
rezydencji, a który zbliżał się ku nim ociężałymi krokami, trzymając między
ustami jarzące się cygaro. Gdy w końcu Keffler się do nich doczłapał, Malfoy
bez trudu dostrzegł głębokie zmarszczki na nalanej twarzy biznesmena świadczące
o oburzeniu z usłyszanych słów. Kątem oka zerknął na Mirandę, która
niespodziewanie spięła się i wyprostowała niczym struna, zaciskając mocno palce
na dzierżonych w ręce kluczach. – Jak to nie zostaniecie na kolacji? Frau
Hagen, proszę mi wyjaśnić, czemu nasi goście tak szybko chcą wyjeżdżać.
- Mają bardzo ważne sprawy do załatwienia w
Londynie, które pojawiły się dość nieoczekiwanie i muszą natychmiast wracać –
odparła bez zająknięcia i niesamowitym chłodem kobieta, przesuwając się bliżej
swojego przełożonego. Biznesmen od razu przeniósł wzrok na Malfoya, który nie
spuszczał go z oka od samego początku. Nie podobało mu się jego nagłe
pojawienie się na piętrze, ani ton, którym zwracał się do Hagen. Nie żeby było
mu jej żal, ale nie przypominał sobie, aby Keffler mówił w tak stanowczy sposób
do swojej pracownicy.
- Właściwie to nic istotnego i może zaczekać. –
Twarz Austriaka pojaśniała na słowa blondyna, natomiast oburzenie u Blaise’a
sięgnęło niemal zenitu. Bąkał coś pod nosem, kopiąc lekko wybrzuszenie na
dywanie i rzucając co rusz wrogie spojrzenie ku Draconowi.
- Ausgezeichnet! – Brakowało tylko głośnego
klaśnięcia w dłonie przy nagłej ekscytacji i zmianie humoru biznesmena. – Już
rozmawiałem z zarządem i ustaliliśmy, że endgültige Einigung podpiszemy jutro. Kein
Problem, nich wahr?
- Oczywiście – odparł ze sztucznym uśmiechem
Draco, na co zadowolony Keffler cmoknął kilka razy cygarem, zalewając korytarz
kłębami gęstego i gryzącego dymu. Zaśmiał się rubasznie, gdy usłyszał
pokasływanie, które wydawał duszący się Zabini. Prawdę mówiąc, Malfoyowi
również zrobiło się ciężko w przełyku i miał ochotę odkaszlnąć, ale na
szczęście w pomieszczeniu zaczęło się odrobinę przejaśniać, a piekąca mgła pomału
znikała.
- Kubanische Zigarren. Am besten von allen!
- Trochę stinken – bąknął cicho Diabeł, na co
Draco zaśmiał się pod nosem, ale starszy mężczyzna nie zwrócił na nich uwagi.
Możliwe również, że nie zrozumiał, a raczej nie podzielał uwagi Zabiniego.
Przez cały czas Miranda stała przy nich jak posąg, nie odzywając się nawet
słowem, nie mówiąc już o jakimkolwiek ruchu. Arystokrata szybko zauważył, że w
obecności przełożonego kobieta zachowuje się zupełnie inaczej, niż na
osobności. Jest zdystansowana i posłuszna, a nie jak przy nim bezczelna i
wyuzdana. To było interesujące odkrycie, które może mu się jeszcze przydać w
przyszłości.
- Meine Herren – krzyknął niemal Keffler – Czy
Frau Hagen oprowadziła już was po moim domu? Ach!Ich fast vergessen! – Tłustą
dłonią odepchnął stojącą obok Mirandę i uwiesił się na Draconie, a raczej z
wielkim trudem sięgnął jego ramienia, jednak ciężar był wystarczający, by
blondyn się pod nim ugiął, a dodatkowo wlatujący do nosa dym z cygara nie
polepszał sytuacji. – To piętro jest jeszcze niewykończone, w związku z czym
miałbym do pana eine Frage. Frau Hagen!
- Tak? – Blondynka zbliżyła się do przełożonego,
który razem z łapiącym kurczowo powietrze arystokratą kierował się ku pokojowi,
do którego kobieta miała wcześniej wejść. Mimo sporej tuszy i dodatkowego
obciążenia w postaci blondyna przy boku mężczyzna poruszał się dość szybko, jak
na swoje gabaryty, co zaskoczyło nie tylko Malfoya, ale i Zabiniego, który
przez dłuższą chwilę obserwował całą sytuację z miejsca i ze zdziwionym wyrazem
twarzy.
- Proszę przedstawić panu Malfoyowi moje plany
względem tego piętra – rzucił lekceważąco w jej kierunku, na co kobieta
przytaknęła pokornie głową i wyprzedziła dwóch mężczyzn, by otworzyć przed nimi
drzwi. Gdy weszli do środka, oczom Dracona i Blaise’a ukazał się niepozorny
widok w postaci zwykłego biura. Cóż, oczywiście słowo „zwykły” w odniesieniu do
Austriaka należało interpretować zupełnie inaczej, niż w stosunku do innych
ludzi. Stare i zapewne niebotycznie drogie meble dostrzec można było
praktycznie przy każdej ścianie. Do tego ogromne, dębowe biurko ze złotymi
zdobieniami stojące na samym środku pomieszczenia i równie drogocenny fotel
sprawiły, że Malfoy poczuł nieodpartą chęć sprawienia sobie podobnych. Co z
tego, że nie pasowały do jego gustu i nie miałby gdzie ich postawić; liczyło
się tylko to, żeby wypaść lepiej od rywala, którym w tym wypadku stał się
Keffler. Biznesmen podszedł do sporych rozmiarów okna i rozkładając ręce
pokazywał wszystkim zebranym swój gabinet. Miranda cały czas stała posłusznie
przy drzwiach, czekając na polecenia od szefa, który zdążył z powrotem
doczłapać się do Draco i pociągnąć go w kierunku ściany po prawej stronie
biura, a na której wisiał niebotycznych rozmiarów obraz przedstawiający – o
zgrozo! – właściciela pomieszczenia siedzącego na karym koniu i wypinającego
dumnie pierś. Przez głowę blondyna przebrnęła myśl, że mężczyzna wygląda na nim
trochę jak Napoleon z najwyższym stopniem otyłości, zaś Zabini zastanawiał się,
jakim trzeba być potworem, by skazać na tak bolesne męki bogu ducha winne
zwierzę.
- Ta ściana strasznie mi tu zawadza – odezwał
się Keffler, lecz arystokrata nie zwrócił na niego uwagi, gdyż zajęty był
dyskretnymi oględzinami pokoju, którego tak długo szukał razem z Diabłem. Miał
ochotę udusić Zabiniego za ten felerny telefon, gdyż gdyby nie on, dostaliby
się do niego już dawno i bez świadków. Niestety prowizoryczny plan spalił na
panewce i musiało mu wystarczyć to, co widział teraz. – Co pan o tym sądzi?
- Pan Keffler planuje przebudowę całego piętra.
– Zerknął kątem oka na Mirandę, która podeszła do nich z białą teczką i
pokazała mu kilkanaście pomniejszonych planów budowlanych, wskazując po kolei
ściany dzielące pokoje. – Cały poziom ma zostać przebudowany na prywatne biuro,
czyli planujemy przede wszystkim zburzyć ściany działowe. Jest jednak obawa, że
konstrukcja może tego nie wytrzymać i strop zacznie się sypać.
- Ściana działowa nie jest elementem
konstrukcyjnym i nie posiada własności nośnych, czyli jej usunięcie nie narusza
konstrukcji budynku – powiedział jakby od niechcenia Malfoy przenosząc wzrok na
regały, które wręcz uginały się od nadmiaru przeróżnych teczek i segregatorów.
- Jednakowoż ściany są wykonane z cegieł –
odezwała się ponownie Miranda, wyciągając kolejny projekt i wręczając go
blondynowi. Ten zerknął na niego ze znużeniem, a po chwili oddał go kobiecie,
która bacznie obserwowała każdy jego ruch. Draco bowiem podszedł do ściany, na
której wisiał nieszczęsny obraz i studiował każdy jej kawałek z niezwykłą
uwagą.
- Budulec nie ma tu znaczenia, gdyż te ściany
zazwyczaj wykonywane są z cegieł lub pustaków. Ich zburzenie nie uszkodzi
budynku w żadnym wypadku. – Starał się jak mógł odpowiadać rzeczowo i bez
jawnej arogancji, ale niewiedza pani inspektor wyprowadziła go niemal z
równowagi. Zaczął się zastanawiać, jak to jest możliwe, że osoba, która posiada
tak wysokie kompetencje nie ma przy tym podstawowej wiedzy architektonicznej i
budowlanej. Jakim cudem została ona inspektorem? – Oczywiście tynk się posypie,
ale to normalne przy tego typu pracach.
- Ja, ja, natürlich – wtrącił się tonem znawcy
Keffler, cmokając bez ustanku cygaro, którym kopcił w stronę Zabiniego. Ilekroć
bowiem mężczyzna uciekł przed cuchnącym zapachem, tak za każdym razem biznesmen
kierował się w jego stronę i wypuszczał coraz większe kłęby dymu. Miało to też i
dobre strony, gdyż przez duszącą mgłę w pomieszczeniu była słabsza widoczność,
toteż czarnoskóremu w swojej jałowej ucieczce udało się dotrzeć do regałów, na
których stały przeróżne segregatory. Wśród nich znalazły się również i te z
nazwą UnitedArchitect, a raczej była ich cała półka i część kolejnej. Blaise
zachwycony niespodziewanym odkryciem starał się zwrócić na siebie uwagę
przyjaciela, lecz ten wciąż kontemplował nad obrazem, wysłuchując bzdurnych
argumentów Hagen, która uparcie twierdziła, że ścian działowych nie można
usunąć bez narażania budynku na straty. Ponieważ cierpliwość Diabła anielskiej
bynajmniej nie przypomina, podszedł do blondyna i klepnął go w bark,
uśmiechając się jednocześnie do Mirandy, której przerwał bezsensowną paplaninę.
Siła uderzenia była tak duża, że Draco
cudem nie zgiął się w pół, a z jego ust nie wyszedł choćby najcichszy
jęk bólu. Widząc reakcję przyjaciela, Zabini zdecydował się wykorzystać okazję
i zakończyć jałowe spotkanie, w którym brali udział.
- Gwarantujemy, że ściany działowe runą jak
domek z kart, ale reszta rezydencji pozostanie nienaruszona. Znamy się na tym,
co robimy, więc nie ma powodów do obaw. A skoro sprawa wyjaśniona, to może
udamy się w końcu na tę Abendessen, o której tyle mówimy? – Na słowa Blaise’a
od razu zareagował Keffler, który kiwał głową niczym zabawka samochodowa,
której łeb rusza się na wszystkie strony. Uradowany aż klasnął w dłonie, dając
wyraz swego zadowolenia, a tym samym spora ilość popiołu spadła na śnieżnobiały
dywan, tworząc na nim szare i zdecydowanie mało wyjściowe zabrudzenia. Zabini
nie krył satysfakcji, iż Austriak popiera jego zdanie, czego nie można było
powiedzieć z kolei o Draconie, który sztyletował czarnoskórego wzrokiem.
Jedynie twarz Mirandy nie wyrażała żadnych emocji, co zmieniło się, gdy
skrzyżowała spojrzenie ze swym przełożonym. Od razu wdziała na usta lekki
uśmiech, unosząc przy tym znacząco podbródek.
- Vorzüglich! – krzyknął rozradowany biznesmen. –
Rozumiem, że jednak panowie zostają?
- Jak mówiłem wcześniej, sprawa w Londynie może
zaczekać – zawtórował Draco, lecz jego głos daleki był od pełnej euforii barwy,
z którą zwracał się do nich Austriak. Nie miał ochoty opuszczać gabinetu
Kefflera przed znalezieniem skrytki z dokumentami, które miał podmienić, ale w
tej sytuacji nie miał raczej innego wyjścia, jak podążyć do wyjścia, co zresztą
uczynili już dwaj mężczyźni, a za nimi kroczyła dumnie pani inspektor. Ostatni
raz rzucił okiem na pomieszczenie, jednak z tak dużej odległości nie był w
stanie dostrzec nic, co byłoby mu w jakimś stopniu pomocne. Westchnął ciężko i
opuścił gabinet biznesmena, a sekundę potem Miranda zamknęła za nim drzwi.
Pokorny uśmiech, z którym zwracała się do przełożonego zniknął z jej twarzy, a
w jego miejsce pojawił się arogancki grymas, którym obdarzyła równie
niezadowolonego Malfoya.
- Tylko nie myśl, że przez Andrè nasza
wcześniejsza rozmowa została zakończona. – Szła dumnie przez korytarz, a obok
niej człapał znudzony blondyn, wywracając z politowaniem oczami, czego kobieta
na szczęście nie mogła dostrzec.
- Uprzedzam, że jeśli Hermionie stanie się
krzywda, to gorzko tego pożałujesz, a nasza umowa natychmiast straci ważność. –
Mówiąc o kasztanowłosej dziewczynie poczuł dziwne mrowienie w klatce piersiowej
i gardle. Zostawił ją zupełnie samą przez tak długi czas, a nic nie udało mu
się do tej pory ustalić. Wciąż bił się z myślami, kto tym razem był winny
kłótni, którą odbyli przed godziną. Wcześniej w ciemno mógł powiedzieć, że to
bez wątpienia zasługa Hermiony, ale teraz nie był już niczego pewny. Może
faktycznie zagalopował się z tym nagłym wyznaniem? Jeśli tak jest, to Granger
niestety ma rację, ale z drugiej strony spójrzmy prawdzie w oczy. Ile jeszcze
ma za nią chodzić i przekonywać, że jest dla niego najważniejsza?
- Zobaczysz, do czego jestem zdolna, kiedy mi na
czymś zależy. - Schodząc po schodach natknęli się na Zabiniego, który grzebał
znów w komórce, opierając się z nonszalancją o pobliską ścianę. Harda postawa
Mirandy natychmiast zelżała, tak jakby speszyła ją obecność Blaise’a, czego z
kolei nie można było powiedzieć o czarnoskórym. Rzucił blondynce krótkie
spojrzenie, chowając telefon do kieszeni w marynarce i podszedł do przyjaciela.
- Sięgasz mu do pasa. Co niby zamierzasz zrobić?
– Draco zaśmiał się bezgłośnie pod nosem, gdy dostrzegł urażoną, acz pełną
zacięcia twarz kobiety, która zacisnęła mocniej wargi i uniosła wyżej głowę, co
bez wątpienia było reakcją na słowa Zabiniego. Na szczęście doszli już do
pokoju arystokraty, który mężczyzna otworzył niespiesznie, a w drzwiach
momentalnie pojawiła się Hermiona. Gdy zobaczyła Malfoya wyglądała, jakby
kamień spadł jej z serca, jednak z obecności reszty gości była mniej
zadowolona. Szczególnie z tlenionej wywłoki, którą najchętniej wypchnęłaby z
balkonu najlepiej jakiegoś bardzo wysokiego budynku.
- Widzę, że wszyscy jesteśmy w komplecie –
zaszczebiotała z udawaną radością Hagen, rzucając Hermionie co rusz wrogie
spojrzenie. Dziewczyna nie zamierzała tak łatwo się jej poddać. Już raz
udowodniła jej, a przy tym samej sobie, że potrafi być złośliwa jak mało kto i
umie postawić na swoim. Tym razem też nie daruje sobie tej chwili triumfu nad
blondyną.
- Owszem – odezwała się z nutą wyższości, stając
jak najbliżej odrobinę zaskoczonego Malfoya. – Nawet jest o jedną osobę za
dużo.
- I o dziwo nie chodzi o mnie – zawtórował
Blaise, spoglądając znacząco na Mirandę. Kobieta obdarzyła pannę Granger
wymuszonym uśmiechem, który dziewczyna odwzajemniła w identyczny, a nawet o
wiele lepszy sposób. Chwilę jeszcze stała pod drzwiami, aż w końcu odezwała się
bezpłciowym tonem, wskazując nerwowo na wyjście z korytarza.
- No to widzimy się na kolacji w głównej jadali.
Sprawdzę czy wszystko jest już gotowe. – Kręcąc zdecydowanie zbyt ostentacyjnie
biodrami skierowała się ku schodom, a gdy tylko zniknęła trójce czarodziei
sprzed oczu, Hermiona pociągnęła Dracona za ramię do pokoju, zamykając
Zabiniemu drzwi przed nosem. Może chłopak się pod nimi pieklił, może nie; tego
dziewczyna nie słyszała, gdyż zajęta była porządkowaniem przemyśleń, które
zgromadziły jej się w głowie w ciągu nieobecności arystokraty. Dodatkowo
chłodna postawa Malfoya i jego ponury wzrok nie ułatwiał jej skupienia się, a
nawet wytrącał ją z równowagi, przez co zaczęła nerwowo poruszać rękami i
powolnym krokiem przemierzać pokój wzdłuż i wszerz, czując przez cały czas
spojrzenie szarych oczu na ciele. Dłużące się minuty samotności pozwoliły jej
przemyśleć na spokojnie wszystkie wątpliwości, które zgromadziły się w niej od
momentu wylądowania w Austrii, a których sprawcą był stojący nieruchomo
blondyn. Biła się z myślami tak długo, aż została w końcu pokonana i rozłożona
na łopatki, ale spojrzała na sytuację z każdej możliwej strony i przejrzała
wszelkie scenariusze, jednak zawsze dochodziła do identycznego wniosku, przed
którym nie mogła już dłużej uciekać. Oczywiście w głowie wszystko brzmiało i
wydawało się nadzwyczajnie łatwe, ale szara i ponura rzeczywistość nie malowała
się w tak wesołych barwach. Nie umiała spojrzeć mężczyźnie w oczy i przyznać
się do błędu, nie mówiąc już o wyznaniu uczuć, z którym tak długo się w sobie
chowała. Normalnie przeprosiłaby Dracona i znów poprosiła go o czas, ale ile
już razy tak robiła? Jak długo będzie go jeszcze trzymać na dystans i udawać,
że nie dostrzega tego, co ich łączy? Malfoy niestety ma rację – zbyt długo
przyciągają się i odpychają. Jeśli teraz mu nie powie, co tak naprawdę do niego
czuje, to na dobrą sprawę może wykreślić go z życia i wmawiać sobie, że nigdy
nie było w nim dla niego miejsca. A nie tego chce; nie po to zaszła tak daleko,
żeby się teraz ponownie wycofać.
* * * * *
Siedząca samotnie w kuchni Narcyza wsłuchiwała
się w dźwięk schodzącego po schodach męża, który wracał do niej zapewne z
nietkniętym obiadem, który przygotowała dla Yves. Lucjusz otwarcie się przed
nią nie przyzna, ale martwi się o ciotkę, dlatego osobiście zanosi jej posiłki.
Ewentualnie szuka sposobności, żeby móc się z nią pokłócić, ale póki co
pozostańmy przy optymistycznym scenariuszu, jakoby troszczył się o zdrowie
członka rodziny. Od balu bowiem starsza kobieta nie opuściła swej komnaty, a o
tym, że jeszcze żyje, świadczył mocny kaszel, który wydobywał się co jakiś czas
zza drzwi jej pokoju. Nie rozmawiała z nikim; odprawiała Lucjusza z kwitkiem,
gdy ten tylko pojawił się przed wejściem do sypialni. Tak było i tym razem,
ponieważ mężczyzna wkroczył do kuchni ze skwaszoną miną i odstawił tacę z
nieruszonym posiłkiem na blat, następnie opierając się o niego biodrem i
krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Znów nic? – spytała męża zmartwionym głosem,
na co ten prychnął niczym rozjuszony kot, wyciągając z kieszeni spodni paczkę
papierosów. Narcyza rzuciła mu tylko karcące spojrzenia, ale o dziwo nie
zaprotestowała, więc Lucjusz włożył jedną używkę do ust i przypalił ją końcówką
różdżki, zaciągając się głęboko.
- Twierdzi, że nie ma ochoty jeść. – Wypuścił
kłęby dymu z ust, które rozpanoszyły się po całej kuchni.
- Przynajmniej nie mówi, że chcemy ją otruć.
- To by znacznie ułatwiło sprawę. – Ponownie
zaciągnął się papierosem, a przez duszące tumany Narcyza musiała wstać i
uchylić okna, gdyż nie była w stanie znieść dłużej fetoru produkowanego przez
męża. – Jakie jest prawdopodobieństwo, że w końcu zrozumiała, że na drugim
świecie jest znacznie lepiej i wreszcie chce się na niego przenieść?
- Raczej znikome. – Usiadła z powrotem na
krześle, poprawiając misternie upiętego koka. Nie wydostał się z niego ani
jeden włos, jednak kobieta uparcie unosiła go lekko ręką i sprawdzała, czy aby
na pewno wszystkie kosmyki pozostały na tym samym miejscu. – Odezwała się
chociaż do ciebie?
- Kazała się wynosić, to poszedłem. Nie będę jej
błagał, żeby mi otworzyła.
- Z wami jak z dziećmi. – Pokręciła z
dezaprobatą głową, zabierając mężowi papierosa i gasząc go w popielniczce
stojącej na szafce. Wręczyła mu następnie tacę, którą niedawno mężczyzna
odstawił na blat i stanowczym wzrokiem kazała udać się ponownie pod drzwi
sypialni Yves. Lucjusz jęknął zrezygnowany, jednak poczłapał na piętro nie
sprzeciwiając się żonie. To i tak nie miałoby sensu, więc po co angażować się w
walkę, w której z góry jest się skazanym na porażkę?
Zaczerpnął głęboko powietrza, prostując się
niczym struna i zapukał kilka razy w drzwi, lecz nie uzyskał odpowiedzi.
Odczekał chwilę i ponowił pukanie, które i tym razem nie przyniosło żadnego
skutku. Zrezygnowany oparł się czołem o drewno i westchnął przeciągle,
wsłuchując się w dźwięki panujące w pokoju ciotki. Ciche pokasływanie połączone
z szelestem papierowych stronic; choćby wysilał się ile dusza zapragnie, nie
byłby w stanie usłyszeć nic więcej. Najchętniej wróciłby do kuchni i
przygotował sobie popołudniową kawę, ale dobrze wiedział, że gdy tylko pojawi
się w progu Narcyza od razu wyśle go z powrotem i nie da mu żyć, dopóki ciotka
nie wypije choćby wody. Od rana jego ukochana żona jest w nie najlepszym humorze,
a wszystko za sprawą kilku gazet, które hucznie komentowały wczorajszy bankiet,
a przede wszystkim zamieszanie, którego sprawczynią była Yves. Większość
brukowców wspominała o tym zaledwie w dwóch, trzech zdaniach, ale wśród nich
były też prawdziwe smaczki, które opisowi incydentu poświęciły cały numer.
Wypełnione kłamstwami i sprzecznymi faktami, niedomówieniami i zniekształconymi
wypowiedziami uczestników bankietu, zdjęcia pokazujące jedno, a inskrypcja
mówiąca zupełnie co innego. Tak funkcjonuje świat prasy plotkarskiej. W końcu
im większe kłamstwo, tym ludzie łatwiej w nie uwierzą.
Zapukał kolejny raz w drzwi i tak jak się
spodziewał odpowiedziała mu głucha cisza. Niesamowicie drażniąca postawa ciotki
zaczynała pozbawiać go cierpliwości, której miał do niej ostatnimi czasy aż w
nadmiarze. Odstawił tacę na podłogę i zakazał rękawy koszuli, wypinając dumnie
pierś, a następnie bez zaproszenia wparował do sypialni starszej kobiety, która
wyglądała na odrobinę zdziwioną jego nagłym wtargnięciem. Mimo wszystko nie
odezwała się do Lucjusza, który stał na środku pokoju, dysząc niczym
rozwścieczony byk i ściskając w jednej ręce srebrną podstawkę, którą zawczasu
zabrał z korytarza.
- Źrysz czy nie źrysz? – warknął do niej z
nietypowym akcentem, który minimalnie rozbawił Yves. Obdarzyła go delikatnym
uśmiechem, ściągając z nosa malutki okulary i odkładając je na książkę, którą
przed chwilą czytała. Lucjusz był wyraźnie dumny z osiągnięcia i nim ciotka
zdążyła zaprotestować, usiadł obok niej na łóżku i położył przed nią tacę z
wciąż ciepłym obiadem.
- Przecież mówiłam, że nie jestem głodna. Kawa w
zupełności by wystarczyła. – Jednakowoż sięgnęła po sztućce i zaczęła w spokoju
przeżuwać potrawę, co niesamowicie ucieszyło pana domu. Uniósł nieco wyżej
głowę, krzyżując przy tym ręce na klatce piersiowej i przyglądając się z
olbrzymią satysfakcją, jak ciotka wkłada kolejne kawałki pieczeni między wąskie
wargi, gryząc ją bardzo powoli i dokładnie. Yves musiała dostrzec, że Lucjusz
się jej przygląda, gdyż zerknęła na niego kątem oka, a lewa powieka zadrgała z
ogarniających kobietę nerwów.
- Przekonaj w takim razie Narcyzę. – Usadowił
się wygodniej na brzegu łóżka, zakładając nogę na nogę i przyglądając się
czarnym kapciom, które miał na nogach. – Powiedziała, że mam cię napchać
kołotuszką, jeśli nie będziesz chciała zjeść po dobroci.
- O jakże mi przykro, że popsułam ci zabawę. –
Upiła łyk wody ze szklanki, odstawiając następnie prawie pustą tacę na szafkę
nocną przy łóżku. Sięgnęła przy tym po szklany flakonik, w którym trzymała
białe tabletki i wysypała dwie na rękę, połykając je bez najmniejszego
skrzywienia. Kwestią czasu było, kiedy dorwie się do leżących na pościeli
papierosów i zacznie kopcić jak smok, a sądząc po ponurym humorze nie będzie
trzeba czekać zbyt długo. I tak jak Lucjusz sądził, wystarczyło kilka sekund, a
ciotka wyciągnęła z paczki długą używkę i wsadziła ją pomiędzy wargi,
przypalając mugolską zapalniczką. – Co? Też będziesz mi prawił kazania, że w
moim stanie palenie jest niezdrowe?
- Skoro jest niezdrowe to pal do woli! W końcu
kogo obchodzi twoje zdrowie? Nas? Twoją rodzinę? Ależ proszę, proszę! Nie
krępuj się! – ironizował mężczyzna, a przy tym sam wyciągnął z kieszeni spodni
paczkę i odpalił jednego papierosa. Yves przyglądała mu się badawczym wzrokiem,
trzymając jarzącą się cygaretkę na wysokości twarzy, lecz nie zaciągała się
nią. – Tylko idiota martwiłby się twoim stanem!
- Sądzę, że panna Granger byłaby niepocieszona
określeniem, jakie jej właśnie przypisałeś. – Lucjusz spojrzał z zaciekawieniem
na ciotkę, która strzepnęła nadmiar popiołu do popielniczki leżącej pomiędzy
nimi na pościeli i zaciągnęła się słabo, tak że wypuszczony przez nią dym był
ledwie zauważalny w pomieszczeniu.
- A co ona ma do tego? – Yves wzruszyła
lekceważąco ramionami, sięgając jedną ręką po okulary i wkładając je odrobinę
niezdarnie na nos.
- To samo, co ty. Jest potwornie irytująca w tej
swojej trosce, która drażni moje wrażliwe nerwy. – Otworzyła czytaną wcześniej
książkę na stronie, na której przerwała i zatopiła się w lekturze, strzepując
co rusz popiół do popielniczki. Ciekawość, która została pobudzona przez
starszą kobietę zaczęła wyżerać dziurę w brzuchu mężczyzny. Nie podobało mu
się, że Yves tak nagle wspomniała o Hermionie. Dobrze wiedział, jakie ma do
niej nastawienie i absolutnie go nie popierał, toteż jego zainteresowanie za
nic w świecie nie chciało opaść. Zaciągnął się trzymaną w ręku końcówką
papierosa, a następnie zgasił go w eleganckim spodeczku, w którym zdążył
zauważyć niedopaloną przez ciotkę cygaretkę. Obserwował ją jeszcze przez chwilę
ze stoickim spokojem, lecz dociekliwość w końcu wzięła nad nim górę.
- To dość nieoczekiwane, że panna Granger się o
ciebie martwi. – Zerknął na twarz starszej kobiety, lecz ta nie wyrażała
niczego, poza stoickim spokojem. Możliwe również, że przestała na niego zwracać
uwagę, gdyż zajęta była treścią książki, co było bardziej prawdopodobne niż
fakt, że wspomnienie o Hermionie nie rozdrażniło jej nawet w najmniejszym
stopniu. – Jesteś pewna, że nie pomyliłaś troski z chęcią mordu z zimną krwią?
- Raczysz w końcu opuścić moją sypialnię? –
zwróciła się do niego nie odrywając wzroku z czytanej strony.
- Choć w sumie Hermiona nigdy nie powiedziała,
że cię nienawidzi, co jest zatrważające zważywszy na to, jak silną niechęcią do
niej pałasz. – Mężczyzna rozmyślał zawzięcie i zdawał się ignorować pytanie
ciotki, która była już zmęczona jego nieproszoną obecnością. Zjadła obiad, więc
czego on jeszcze od niej chce? Czy tak ciężko mu zrozumieć, że chce ciszy i
spokoju? Zacisnęła mocniej palce na książce, lecz za nic nie mogła się skupić
na jej treści przez irytującą paplaninę, którą uprawiał Lucjusz. – Możliwe
również, że po prostu ci się to przyśniło. Ta dziewczyna ma dobre serce, ale
gdyby przejmowała się tobą, to byłaby drugą Matką Teresą z Kalkuty. Jesteś
pewna, że nic ci się nie przewidziało?
- Czy nie masz ciekawszych zajęć do roboty, niż
siedzenie nade mną i zanudzanie mnie wspaniałością tej dziewczyny?
- No przyznaj, że to niebywały wyczyn z jej
strony. Mieć takie serce dla tak podłej kreatury! – Z zapalczywością przyglądał
się kapciowi, którym zaczął kołysać na czubku palca. Yves już dawno przestała
czytać i zajęła się sztyletowaniem mężczyzny wzrokiem, czego nie mógł niestety
zobaczyć, gdyż bardziej zajęty był bujaniem pantoflem, niż niezadowoleniem
ciotki. A kobieta była na granicy wytrzymałości, o czym świadczyły mocno
zaciśnięte wargi i pobielałe palce u dłoni przez siłę, a jaką trzymała książkę.
- Nie masz przypadkiem do podlania jakichś
badyli? – rzuciła kąśliwie, zamykając z łoskotem wolumin, co dopiero odwróciło
uwagę Lucjusza od czarnego kapcia.
- Skąd ta nagła zmiana tematu? – spytał z miną
niewiniątka zerkając na tytuł lektury, która leżała na kolanach kobiety.
Zdziwił się odrobinę, gdy dostrzegł nazwisko niemieckiego filozofa, którego
ciotka czytała już wielokrotnie. – Feuerbach? Znów to czytasz?
- Odświeżam pamięć – odburknęła wyniośle, na co
mężczyzna uśmiechnął się szeroko i przysunął odrobinę bliżej. Yves natychmiast
cofnęła się, marszcząc z oburzeniem brwi.
- Katowałaś mnie Marksem i Engelsem, którzy
krytykowali Feuerbacha, żebym zrozumiał dokładnie jego dzieło.
- Niestety byłeś oporny na wszelką wiedzę, więc
musiałam zniżyć próg i w ten oto sposób nigdy nie przekroczyliśmy magicznej
granicy baśni Andersena. – Zwieńczyła wypowiedź sarkastycznym uśmieszkiem,
który rozbawił nieco Lucjusza. W tym momencie powinni zacząć wspominać spędzone
wspólnie lata młodości mężczyzny, ale dobrze przecież wiemy, że Yves nie jest
specjalnie sentymentalną osobą. No byłoby nienaturalne, żeby nie powiedzieć
dziwne, więc oboje rozpamiętywali przeszłość w myślach, przywołując z niej
lepsze i gorsze momenty. Niestety wszystko co dobre prędzej czy później się
kończy, więc wrócili do teraźniejszości, zakopując odległe wspomnienia głęboko
w sobie.
- To ciekawe – odezwał się do ciotki z
wyczuwalną melancholią, ale nie była ona tak przytłaczająca, jak być powinna.
Miała w sobie ledwie wyczuwalną nutę słodyczy, która kompletnie zmieniła
wydźwięk wypowiedzi. – Tyle lat już minęło, tyle się zmieniło, a ty wciąż
jesteś taka sama. Jesteś jedynym Malfoyem, który pozostał przy wyznawanych
wartościach.
- Przestań mnie komplementować. Wiesz, że tego
nie lubię. – Obruszyła się, odkładając książkę, okulary i paczkę papierosów
wraz z popielniczką na nocną szafeczkę. Wczołgała się głębiej pod pościel i
odwróciła do Lucjusza plecami, dając mu tym samym do zrozumienia, że czas jego
wizyty właśnie dobiegł końca. Arystokrata podniósł się zgrabnie z łóżka i
sięgnął po srebrną tacę, na której przyniósł ciotce obiad. Miał już wyjść, gdy
zatrzymał się w połowie kroku i spojrzał na Yves z czymś na kształt
współczucia. Pierwszy raz bowiem widział ją w takim stanie i był pewny, że
kobieta klnie się na wszystkie bóstwa, że ktoś musi ją oglądać tak słabą i
nieporadną. Nie przyzna się do tego przed nikim, ale z pewnością jest jej
bardzo ciężko i dlatego nie chce, by ktoś ją odwiedzał. Chciał jej jakoś ulżyć,
pomóc w leczeniu, ale co może zrobić, jeśli Yves odrzuca każdą wyciągniętą
rękę, a nawet gryzie do samych kości?
- Zamknę okno, żebyś nie złapała jeszcze
przeziębienia. – Jak powiedział, tak też zrobił. Stojąc przy oknie zerknął
przez ramię na wycieńczoną ciotkę, lecz ta natychmiast się odwróciła i
zakasłała ciężko. Lucjusz wiedział, że trapi ją nie tylko stan zdrowia, który
mówiąc krótko do najlepszych się nie zalicza, ale jest coś więcej, co nie daje
jej spokoju, a nawet sprawia, że choroba się pogłębia. A raczej nie coś, tylko
ktoś, a tym kimś jest niestety jego syn. Westchnął cicho i skierował się ku
wyjściu z sypialni, jednak coś go zatrzymało przed samymi drzwiami, o co chciał
zapytać Yves.
- Mówiłaś, że Hermiona się o ciebie martwi –
zaczął powoli, czekając na reakcję starszej kobiety. Ta jednak patrzyła się
apatycznie w podłogę, nie zwracając nawet na niego uwagi, a przynajmniej miał
takie wrażenie. – Rozmawiałaś z nią o swojej sytuacji?
- Wie tyle, ile wiedzieć powinna – odrzekła
znudzona, zamykając oczy i nakrywając się szczelniej kołdrą.
- A Draco? – Tym razem na odpowiedź musiał
czekać znacznie dłużej, przez co stracił już nadzieję, że dowie się czegoś od
ciotki. Jej ciche słowa, gdy w końcu do niego dotarły, ani trochę nie poprawiły
mu humoru, a dały kolejnych powodów do zmartwień.
- Zapytaj go, jak zwrócą z Austrii.
- Jakiej Austrii? – Pytanie odbiło się echem od
ścian. Gdy je ponowił, Yves znów nie odpowiedziała, co oznaczało, że nie chce z
nim dłużej rozmawiać. W normalnych okolicznościach wściekłby się na nią
niesamowicie, ale teraz powstrzymywał go jedynie fakt, że kobieta jest bardzo
chora. Jej słowa zaniepokoiły go, o czym koniecznie musiał porozmawiać z
Narcyzą. Wyszedł zatem cicho z sypialni i pędem pognał prosto do kuchni, omal
nie zwalając ukochanej wazy małżonki, stojącej na starej, drewnianej komodzie
przy schodach. Wpadł do pomieszczenia, gdzie pani Malfoy wkładała do wazonu
świeżo ucięte kwiaty. Na widok podenerwowanej twarzy męża zaprzestała na moment
wykonywanej czynności i podeszła do niego, kładąc mu ręce na gładko ogolonych
policzkach.
- Co się stało, kochanie? – zwróciła się do
niego pieszczotliwie, czując każdy drgający mięsień pod skórą mężczyzny. – Z
Yves coś nie tak?
- Ty wiesz coś o tym, że nasz syn pojechał do
Austrii i nic nam o tym nie po… - Zamilkł w połowie wypowiedzi, gdyż jego wzrok
padł na leżące na stole kwiaty, które Narcyza układała wcześniej w wazonie.
Pobladł na widok różnorodności kolorów i osunął się na najbliższe krzesło,
sięgając powoli po kilka zielonych łodyżek. Pani Malfoy patrzyła na męża
zatroskanym wzrokiem, gdy dolna warga Lucjusza zaczęła drgać, a brwi
zmarszczyły się w charakterystyczny sposób, jakby mężczyzna miał się zaraz
rozpłakać.
- Moje piękne gerbery – załkał żałośnie,
przytulając do piersi kilka kwiatów. Zmartwienie widoczne jeszcze przed sekundą
na twarzy kobiety minęło jak ręką odjął, a zastąpił je wzrok niedowierzania i
pełen politowania. – Moje przepiękne, cudowne gerberki…
- Zaparzę melisy. – Westchnęła ciężko,
pozwalając mężowi na minutę ciszy nad uciętymi kwiatami. Wolała mu nie mówić,
że podczas jego nieobecności zrobiła już jeden bukiet z lilii i róż, a który
prężył się dumnie w ich sypialni naprzeciw łóżka.
* * * * *
Serce łomotało jej w piersi, jakby zaraz miało
się w niej wyrwać. Nie pomagały głębokie wdechy i wydechy, chodzenie po pokoju,
ani nakazywanie sobie w myślach spokoju. Była zdeterminowana i chciała
powiedzieć Draco o wszystkim, do czego udało jej się dojść, ale za każdym
razem, gdy na niego spojrzała, głos zamierał jej w gardle i potrafiła tylko
bezgłośnie poruszać wargą, jakby się jąkała. Mężczyzna nie popędzał jej, choć
widział, jak bardzo jest jej ciężko. Sam był jak kłębek nerwów, ale robił co
tylko mógł, żeby nie stracić cierpliwości. Wystarczyło, że spojrzał na
Hermionę, a serce biło mu dwa razy mocniej, jednak nie czuł frustracji, a o
dziwo spokój, którego zawsze mu w takich momentach brakowało. Może brzmi to
odrobinę absurdalnie, ale nawet gdy oczekuje od Granger poważnych słów, dzięki
samej jej obecności potrafi nad sobą panować. Widzą jednak jej zdenerwowanie,
nie potrafił nie obarczać się winą za ten stan. Przecież to wszystko przez
niego, bo był zbyt otwarty, za bardzo pospieszył się z wyznaniem tego, co do
niej czuje, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że dziewczyna dowiedziała się
o żywionych do niej uczuciach w tym samym momencie, co wszyscy, przy których to
ogłaszał. Mógł to lepiej przemyśleć, porozmawiać z nią jako pierwszą, taka
powinna być kolejność zdarzeń. A on jak kompletny szczyl zrobił zupełnie na
odwrót, nie zastanawiając się nad tym, jak Hermiona może to odebrać. Był winny
i przyznawał się do tego, ale czy to nie to nagłe wyznanie sprawiło, że ma
szansę usłyszeć, co tak naprawdę Granger do niego czuje? Gdyby nie ten
lekkomyślny impuls, prawdopodobnie wciąż trwaliby między miłością a przyjaźnią,
nie zdolni do wykrzyczenia tego, co gra im w sercach. Czy nie potrzebowali
właśnie takiego bodźca, który pchnąłby ich relację do przodu?
Zirytowana własną bezradnością zatrzymała się
wściekle przed Malfoyem i spojrzała mu hardo w oczy. Wszystkie formułki, które
udało jej się zbudować w myślach nagle rozpłynęły się i potrafiła widzieć tylko
srebro jego uzależniających tęczówek. Frustracja, która się w niej zgromadziła,
nagle opadła, a zastąpiło ją uczucie spadania, jakby tonęła w niesamowitej
barwie oczu mężczyzny i czekała na bolesny upadek. Serce, które tak
lekkomyślnie biło jeszcze szybciej w wątłej piersi, omal nie rozerwało jej na
drobne kawałeczki. Drżąca dłoń sama popłynęła w górę i dotknęła policzka
blondyna, który spiął się pod wpływem zimna jej palców. Czuła mocny zarys kości
jarzmowych, jednodniowy zarost przyjemnie łaskotał skórę, a ciepły oddech
arystokraty owiewał jej twarz; razem doprowadzały ją na granicę szaleństwa,
którą miała ochotę natychmiast przekroczyć i udać się w nieznane dotąd miejsca,
które mogła zobaczyć tylko z Draco. Przez ten krótki moment, a może i wieczność
– kto wie, ile ta chwila trwała – zrozumiała, że bardziej gotowa już nie
będzie.
- Powiedz coś do mnie – odezwała się cicho,
wyczuwając drżenie głosu. – Powiedz cokolwiek. Krzyknij na mnie, mów spokojnie,
ale nie milcz. Proszę cię, nie milcz.
- Hermiono – wymówił jej imię z tak olbrzymim
uczuciem, że zapragnęła wtulić się w niego jak dziecko, ale wiedziała, że teraz
jest to niemożliwe, więc przybliżyła się jedynie i wsłuchiwała w ciepły głos i
mocne bicie serca. Dlaczego była taka głupia i nigdy wcześniej tego nie
zauważyła? – Powiedziałem wystarczająco, co o nas myślę. Teraz chcę usłyszeć to
od ciebie.
- Przecież wiesz, co czuję. Wiesz, jak bardzo mi
na tobie zależy. – Westchnął ciężko, zdejmując jej rękę z policzkach i
zaciskając lekko wargi. Przyglądał się jej bladej twarzy, nie zdając sobie
sprawy, jak wiele sił kosztują Hermionę słowa, które do niego wypowiada.
- Zawsze mówisz, że potrzebujesz czasu. – Ujął
jej ręce i zaczął delikatnie pocierać ich wierzch, jakby tym gestem chciał
sprawić, by dziewczyna nieco się uspokoiła. Prawda była jednak taka, że jej
dotyk uspokajał go i pozwalał zachować trzeźwość umysłu, bo inaczej mógłby nie
wytrzymać towarzyszącego im napięcia. – Za każdym razem, gdy się do ciebie
zbliżę, budujesz między nami dystans i zamykasz się w sobie. A ja już dłużej
tak nie mogę i nie chcę, dlatego nie wiem, co tak naprawdę do mnie czujesz.
- Nie buduję – zaprzeczyła cicho, spuszczając
przy tym głowę. – Po prostu boję się. Boję się swoich uczuć, Draco. Nie chcę,
żebyś się zawiódł, nie chcę robić kolejnego kroku, gdy nie jestem na niego
gotowa.
- Jesteś, tylko musisz się odważyć. – Ścisnął
mocniej jej dłonie, opierając się czołem o jej własne. Drżała na całym ciele i
oddychała niespokojnie, jakby się miała zaraz rozpłakać. Ale nie może teraz
wziąć jej w ramiona, bo wszystko, co udało mu się do tej pory w niej obudzić, zostanie
ponownie uśpione. – Byłem lekkomyślny mówiąc, że jesteś moją dziewczyną,
ponieważ nie powiedziałem ci tego jako pierwszej. Ale niczego nie żałuję, bo
powiedziałem prawdę i wiem, że jesteś już gotowa, żeby budować ze mną wspólną
przyszłość.
- To trochę za dużo. – Uniosła głowę, patrząc mu
w oczy, które zasnuły się smutkiem. – Nie potrafię myśleć o przyszłości, gdy
nie jestem pewna nawet jutra. Ale… - Zamilkła na chwilę, łapiąc chłopaka za
policzki i przysuwając w swoją stronę. Był zaskoczony subtelnym uśmiechem,
który pojawił się na jej pełnych, malinowych wargach, spomiędzy których
wypłynęły słowa pełne nadziei i wiary, które rozjaśniły mu serce i duszę. – Ale
chcę spróbować, bo wierzę, że pociągniesz mnie za sobą, gdy mnie zabraknie sił.
Chcę dać nam szansę, Draco.
- Wiesz, że nie ma teraz odwrotu? – Uśmiechnął
się do niej zadziornie, muskając lekko jej wargi. Objął ją w talii i przysunął
do siebie tak blisko, jak tylko się dało.
- Wiem – odparła pewnie, pocierając delikatnie
nosem i jego. – I wiem, że nie będę tego żałować. – Ledwo wargi spotkały się ze
sobą, spijając słodycz miłości uwięzionej między wypowiedzianymi słowami, a
musiały zakończyć piękną wędrówkę uczuć, gdyż drzwi do pokoju otworzyły się z
łoskotem, a do środka wpadł rozeźlony Zabini, który nic sobie nie robił z
sytuacji, w której zastał dwójkę czarodziei. Hermiona wciąż trzymała Dracona za
szyję, a jedna ręka arystokraty, nie wiadomo kiedy, znalazła się tuż nad
pośladkiem, a druga spoczywała spokojnie na zaczerwienionym policzku
dziewczyny.
- Słuchajcie, mam do was dwa, bardzo ważne
pytania – wypalił z grubej rury, gestykulując przy tym zawzięcie i nie zdając
sobie sprawy, że właśnie przeszkodził w czymś bardzo ważnym. Nawet morderczy
wzrok Malfoya nie robił na nim wrażenia, ani zdezorientowane i zawstydzone
spojrzenie panny Granger. – Pierwsze, czy poradzicie sobie beze mnie z
Kefflerem, a druga, czy któreś z was wzięło majtki z golfem? Bo mamy iść jutro
na narty, a tak trochę pizga złem na dworze.
* * * * *
Odkąd spotyka się z Rolandą minęły już dwa
miesiące. Jak dużo się w tym czasie zmieniło? Po pierwsze, stał się kompletnie
innym człowiekiem. Nie chodzi wyłącznie o wygląd zewnętrzny, który wcześniej
przypominał połączenie Freddy’ego Kruegera i Edwarda Nożycorękiego, a teraz
bliżej mu do sponiewieranego czasem księcia z bajki – bez zamku, majątku i
Bucefała w stajni, ale za to z cudowną księżniczką u boku. Przeszedł
niesamowitą odmianę wewnętrzną. Nauczył się mówić o swoich uczuciach i przestał
się ich przed sobą wstydzić, a przede wszystkim nie pałał już niechęcią do
wszelkich kontaktów międzyludzkich. To była wielka metamorfoza i Merlin mu
świadkiem, że gdyby ktoś jeszcze pół roku temu powiedział mu, że będzie żył w
szczęśliwym i rozkwitającym związku, pewnie wrzuciłby go do kociołka z jednym z
eliksirów i mieszał w nim tak długo, dopóki ofiara nie rozpuściłaby się w
przygotowywanej miksturze. Zapewne byłby to wywar żywej śmierci, zatem efekt byłby
natychmiastowy. Całe jego ponure, zapuszczone i pachnące stęchlizną życie zostało
wywrócone do góry nogami i szczerze mógł powiedzieć, że nie żałuje ani jednej
sekundy spędzonej w towarzystwie Rolandy. Pomijając oczywiście ich pierwsze
spotkanie, kiedy podarował jej chryzantemy, ale dalej wszystko układało się jak
w jakiejś bajce. Kolacje, tańce, nocne spacery, asymilacja z nastolatkami…
Dobra, to były wydarzenia, których nie planowali, ale zostały ukoronowane
najcudowniejszą nocą, jaką mogli sobie wymarzyć, a które od tamtego czasu
powtarzały się w miarę regularnie. Bez wątpienia Severus mógł powiedzieć, że
jest najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Teraz jednak przyszło mu się
zmierzyć z czymś, na co w całym dotychczasowym życiu nie był przygotowany –
wspólne mieszkanie z ukochaną osobą.
Na Agdon Street wprowadzili się niecały tydzień
temu. Dnie spędzali na urządzaniu domu, który teraz był ich własnym, prywatnym
gniazdkiem. Długo się do tego pomysłu zbierali, ale w końcu udało im się dojść
do porozumienia i wybrali razem odpowiednią lokalizację. Ktoś mógłby
powiedzieć: po co kupować nowe mieszkanie, jeśli można było zamieszkać u
jednego lub drugiego? Oczywiście, tak byłoby najlepiej, ale zgrzyt pojawił się
już na samym początku, gdyż Severus nie chciał opuszczać swych przytulnych –
jak zwał, tak zwał – czterech kątów, a Rolanda jakoś nie garnęła się, by
zamieszkać w – mówiąc bardzo delikatnie – zapuszczonej dzielnicy, w której żył
ukochany. Nowe mieszkanie było zatem
priorytetem na drodze szczęśliwej pary. Nie mieli jednak pojęcia, że ich
sąsiedzi nie prowadzą słodkiego życia niczym z komedii romantycznej, a
najszybciej przekonał się o tym Snape, który korzystając z nieobecności kobiety
postanowił zapalić na balkonie.
Styczeń to miesiąc zimna, zatem opatulony w
ciepły płaszcz stał sobie jak gdyby nigdy nic przy metalowej barierce i
zaciągał się dymem papierosowym, wypuszczając co rusz wielkie kłęby szarawej
mgły mieszającej się z parą. Ptaszki uroczo ćwierkały w pobliskim parku, słońce
wkradało się na twarze przechodniów, a kilka metrów dalej zaskrzypiały drzwi
balkonowe u sąsiadów. Severus spojrzał jakby od niechcenia w kierunku, z
którego pochodził dźwięk i zamarł w momencie, gdy miał włożyć tlącego się
papierosa między wargi. Merlinie, chyba
ktoś się pod ciebie podszywa tam na górze, bo ktoś się bawi moim losem i niczym
nie może się zadowolić.
- To chyba jakieś żarty są. – Patrzył się w
zaspaną, acz równie zaskoczoną twarz Pottera, który wpatrywał się w niego ze
zwisającym między wargami papierosem.
- Nie, ja wracam do łóżka, bo chyba jeszcze śpię
– wydukał Harry, chowając nikotynową używkę z powrotem w paczce, lecz gdy miał
wejść do mieszkania zatrzymał się nagle, gdyż przed nim stał sporych rozmiarów
doberman, który wlepił w niego wielkie, ciemne niczym czekolada ślepia i
wpatrywał się w niego zaciekawionym wzrokiem. Severus wychylił się przez
barierkę i zerknął, co tak zainteresowało Pottera, że dalej stał na balkonie i
omal oczy nie wyszły mu na wierzch, gdy zobaczył psa swojego chrześniaka.
Klepnął się otwartą dłonią w czoło, mamrocząc coś do siebie pod nosem, co nie
uszło uwadze Harry’ego.
- Za jakie grzechy dobry Merlinie?
- Też chciałbym to wiedzieć, panie profesorze. –
Potter opuścił pomału balkon, a tuż za nim dreptał uradowany doberman, machający
radośnie krótkim ogonkiem, a raczej czymś, co kiedyś było ogonem. Snape’owi
wierzyć się nie chciało, że jego sąsiadem jest nie kto inny, jak słynny Harry
Potter, którego po Hogwarcie miał powyżej uszu i błagał, by go więcej nie
spotkać. Ma zatem do wyboru dwie opcje. Albo znajdą z Rolandą nowe mieszkanie,
albo jakoś oswoi się z sytuacją i będzie żył ze świętym dzieckiem Gryffindora
za ścianą w doskonałej symbiozie, co z góry odrzucał i zakopywał głęboko pod
ziemią. Jakiego pecha trzeba mieć, by do czegoś takiego doszło? Czy cały świat
zawsze musi zsyłać tylko na niego największe katusze?
Poziom zdołowania u Severusa sięgał pomału dna,
lecz wtedy dostrzegł bardzo ciekawy widok na ulicy, na którą miał idealny widok
z balkonu. Uśmiechnął się do siebie jadowicie pod nosem i zapalił kolejnego
papierosa, gdy dostrzegł wyklinanego przed chwilą Pottera wyprowadzającego psa
Draco na spacer, a raczej dobermana wyprowadzającego okularnika. Harry nie
zdążył bowiem postawić nawet pięciu kroków, gdy wierzę puściło się pędem do
parku, ciągnąc za sobą czarnowłosego, który kurczowo trzymał się smyczy i
jechał na brzuchu przez ośnieżone chodniki, próbując bezskutecznie zatrzymać
pupila Malfoya. W głowie byłego mistrza eliksirów pojawiła się szatańska myśl,
aby nie wyprowadzać się zbyt wcześnie i poużywać sobie trochę na nieszczęściu
Pottera. Przynajmniej chodniki zostały
odśnieżone.
* * * * *
Chyba nie trzeba mówić, z jakim nastawieniem
Hermiona szła razem z Draco na kolację. Wolałaby, żeby nie było na niej Hagen,
ale oczywiście blondynka pojawiła się przy stole i wydawała się bawić najlepiej
ze wszystkich, pomijając oczywiście Kefflera, który co rusz zanosił się gromkim
śmiechem, uderzając dłonią w stół, czym raz nawet wystraszył pannę Granger,
która robiła co mogła, aby się rozluźnić, lecz wciąż siedziała jak na
szpilkach, czując się jak piąte koło u wozu. Malfoy co prawda gdy tylko mógł
trzymał ją za rękę, czym dodawał jej niesamowitej otuchy, ale wystarczyło, że
spojrzała na Mirandę, a od razu mijał jej dobry humor, nie wspominając już o
apetycie. Obłędnie czekoladowy i rozpuszczający kubki smakowe tort Sachera
uśmiechał się do niej z talerzyka i błagał, by skosztowała chociaż jeden,
maleńki kęs, ale dziewczyna nawet go nie ruszyła. Z wymuszonym uśmiechem
sączyła wytrawne wino, które było tak cierpkie, że język stawał jej kołkiem,
ale właściwie to nawet się z tego cieszyła, bo i tak miała niewiele do
powiedzenia. Szczególnie, że roznegliżowana pani inspektor zagarnęła całą uwagę
i opowiadała kolejną historię, jaka przytrafiła jej się w trakcie pracy u
Kefflera. A Hermionie niedobrze się robiło, gdy słyszała jej piskliwy i udawany
śmiech, którym raczyła wszystkich zebranych.
- Robiłam co w mojej mocy, żeby projekty
otrzymały pozytywną ocenę zarządu, ale były tak nagryzmolone, że odczytać się z
nich nic nie dało! – Zaniosła się śmiechem, upijając wina z kieliszka i
zerkając na swojego przełożonego, który palił w spokoju cygaro. – Wyglądały,
jakby pięcioletnie dziecko dorwało się do kredek! Stawałam na rzęsach, żeby
wytłumaczyć, o co w nich chodzi, ale jeśli sama nie mogłam z nich nic odczytać,
to co dopiero ludzie, którzy mają za zadanie przybić jedynie pieczątkę?
- Ta… fascynujące – burknął Blaise grzebiąc w
kawałku ciasta i przyglądając się znudzonym wzrokiem blondynce.
- Oczywiście więcej nie podjęliśmy z nimi
współpracy, ale wspomnienia tych koszmarnych kolorowanek do tej pory pozostały
mi w pamięci.
- Ja, ja, kompetencja przede wszystkim –
zawtórował biznesmen, cmokając kilka razy grube cygaro i wydmuchując dym w przestrzeń.
Hermiona kątem oka dostrzegła, że Austriak przygląda się jej, a raczej pustemu
kieliszkowi, który stał przed nią, by po chwili pstryknąć grubymi palcami, a
przy dziewczynie natychmiast zmaterializował się kelner, który napełnił szklane
naczynie czerwonym trunkiem i oddalił się, gdy tylko skończył usługę.
- Widzę, że wino smakuje. – Spojrzała na
Mirandę, która mieszała niespiesznie zawartością własnego kieliszka, wbijając w
nią jadowite spojrzenie i uśmiechając się szyderczo. Panna Granger odwzajemniła
uśmiech i od razu sięgnęła po szkło, z którego upiła dwa małe łyki. Wychwyciła karcące
spojrzenie Zabiniego, który dyskretnie dawał jej do zrozumienia, że nie powinna
przesadzać z alkoholem. Kobieta jednak była już na tyle otępiona siłą wina, że
bez ceregieli pokazała mu koniuszek języka, co niestety nie uszło uwadze Draco.
- Tak, jest wręcz idealne do Sachera. – Chciał zabrać
dziewczynie kieliszek z ręki, ale Hermiona odsunęła dłoń i zamieszała czerwoną
cieczą, uśmiechając się sardonicznie do chłopaka. Upiła kolejny łyk i zaśmiała
się pod nosem, co natychmiast przykuło uwagę Kefflera.
- No! Nasza Fräulein w końcu się uśmiechnęła!
Panie Malfoy powinien pan częściej zabierać ze sobą partnerkę – zwrócił się do
blondyna, który wręcz dusił się z wściekłości na Granger, która za bardzo
pofolgowała sobie z alkoholem. – Panno Granger, a może zechciałaby pani
zobaczyć moje planetarium tuż za domem?
- Z największą... – Niestety Hermiona nie
dokończyła, gdyż Draco ścisnął ją mocno za rękę, a sam odpowiedział mężczyźnie z
udawaną przykrością.
- Świetny pomysł, ale lepiej przełóżmy to na
jutro.
- Tak, jest dość późno, a przed nami bardzo
pracowity dzień – dołączył się Blaise, przeciągając zbolałe mięśnie od
niewygodnego krzesła, na którym siedział.
- Oczywiście, a czeka nas jeszcze wypad na
narty – przyłączyła się z udawanym entuzjazmem Miranda, odstawiając trzymany
dotąd kieliszek na stół i splatając dłonie na wysokości twarzy. Keffler pokiwał
kilka razy głową, mamrocząc coś po niemiecku, dzięki czemu nie usłyszał
dokładnie, co lekko wstawiona Hermiona powiedziała do Hagen.
- Tylko zapnij kombinezon, bo ci sylikon w
cyckach zamarznie. – Gdyby nie silna ręka Malfoya pewnie opadłaby z powrotem na
krzesło, chwytając się białego obrusu i ściągając jego zawartość na podłogę. Mimo
wszystko warto było zobaczyć wściekłość na wypełnionej botoksem twarzy
blondynki, która omal nie złamała nóżki od kieliszka, gdy sztyletowała
kasztanowłosą dziewczynę wzrokiem. Uśmiechnęła się do niej triumfalnie i otarła
biodrem o Dracona, który nie przestawał trzymać jej za rękę. Widząc, co zaczyna
się święcić, Blaise podniósł się z krzesła i zarzucił na ramiona marynarkę, a w
ślad za nim poszedł Keffler i rozeźlona Miranda.
- Szkoda, że wieczór tak szybko się kończy, ale
cóż! – Austriak otoczył ręką pomieszczenie, jakby chwalił się zgromadzonym w
nim majątkiem. Cała piątka zbliżała się pomału do wyjścia, z czego największe
problemy miała oczywiście Hermiona. Dziękowała wszystkim znanym bóstwom, że
Malfoy jest tuż obok niej i nie pozwala jej runąć na podłogę, gdyż wysokie
obcasy, których nie potrafiła sobie odmówić do kolacji, kompletnie nie nadawały
się do noszenia przez nawet lekko pijaną osobę. A panna Granger miała bardzo,
ale to bardzo słabą głowę do alkoholu. Pożegnali się z gospodarzem domu i jego
pracownicą, którzy zniknęli w odmętach domu, a Draco od razu wziął umęczoną
dziewczynę na ręce i zaczął się z nią wspinać po schodach. Za nimi człapał
znudzony Zabini, który od czasu do czasu ziewał.
- Nie śpij, Diable. Mamy jeszcze zadanie do
wykonania. – Blaise spojrzał niezadowolonym wzrokiem na plecy przyjaciela,
który doszedł już pod drzwi pokoju Hermiony. Otworzył je przed nim, a blondyn
wszedł do środka i od razu położył dziewczynę na łóżku, która w ciągu kilku
minut zdążyła zasnąć jak dziecko. Ściągnął z niej buty i przykrył kołdrą,
całując delikatnie w czoło.
- Tyle cukru, że zaraz próchnicy dostanę. –
Blondyn nawet nie zwrócił uwagi na przyjaciela, który rozłożył się na fotelu i
rozmasowywał pobolewające skronie. Sam zajął się ściąganiem koszuli, którą
zamienił na wygodną czarną koszulkę, której rękawy podsunął do łokci, nie
spuszczając śpiącej Granger z oka. – Nabumbała się nam jak meserszmit. Możemy
ją zostawić samą?
- Nie ma rady – odpowiedział zmęczonym głosem
chłopak. – Musimy iść do biura Kefflera i trochę powęszyć, bo przez twój
żołądek nie znalazłem dokumentów, które mamy podmienić.
- Człowieku, przecież tego jest z dwanaście
segregatorów! Kiedy ty chcesz to przejrzeć? – Draco patrzył z niezrozumieniem
na czarnoskórego, który otrzepywał marynarkę z niewidocznych paproszków.
- Jak to dwanaście?
- Nie wiem, na chybił trafił strzeliłem, ale ma
tego dość sporo na regale. Rzuciły mi się w oczy, gdy ty podziwiałeś jego adonisową sylwetkę na biednym koniu, który musiał przejść piekło, pozując z nim
malarzowi. – Arystokrata opadł bezsilnie na łóżko, przez co leżąca na nim
dziewczyna poruszyła się nieco, jednak nie obudziła się, a jedynie szczelniej
nakryła kołdrą, zwijając się w kłębek. Był zmęczony mijającym dniem, co nie
uszło uwadze Zabiniego, który prawdę mówiąc najchętniej położyłby się obok
Hermiony i spał jak zabity aż do rana. – Słuchaj, może przełożymy to na jutro,
co? Jesteś wycieńczony, ja zresztą też, a poza tym chciałbym jeszcze zadzwonić
do Weasleyów.
- Nie ma mowy – zaprotestował stanowczo. – Sam słyszałeś,
że Keffler chce jutro podpisać ostateczną umowę, więc jeśli nie zrobimy tego
dzisiaj, to pozamiatane.
- Faktycznie. – Nie ukrywał, że słowa
przyjaciela odrobinę go zasmuciły, ale skoro nie mają wyjścia, to muszą działać
błyskawicznie. Mimo wszystko uważał, że przydałoby im się kilka godzin snu, co
zamierzał zaproponować Malfoyowi, lecz ten ubiegł go w pragnieniach pójścia do
łóżka.
- O czwartej widzimy się przed wejściem do
biura, a teraz idź dzwoń do przyszłych teściów i dowiedz się dokładniej, czego
od ciebie chcą. Ja idę spać.
- Mam nadzieję, że wiedzą coś o Ginny, bo nie
wytrzymuję już bez niej. – Podniósł się ospale z fotela i poczłapał do drzwi, a
za nim szedł nie mniej zmęczony Draco. Panowie rozeszli się przy drugich
drzwiach, gdzie znajdował się pokój blondyna. Arystokrata od razu udał się pod
prysznic, gdzie zmył z siebie niewielką ilość stresu, a stojąc pod gorącym
strumieniem przed oczami przewijały mu się obrazy z mijającego dnia. Mimo
wszelkich zmartwień, które mu towarzyszą, jak najbardziej mógł powiedzieć, że
jest szczęśliwy, bowiem pierwszy raz Hermiona powiedziała mu, że chce z nim być
i nie wycofała się, jak robiła do tej pory. Już pomału tracił nadzieję, że
dziewczyna mu zaufa i odważy się postawić kolejny krok w ich związku. Ale udało
się! Po wielu trudach i przejściach udało im się, przez co czuł się, jakby
dostał wygrany los na loterii. Cieszył się jak wariat, że jego uczucie nie jest
jednostronne, ale jednocześnie chciał przez to o wiele więcej. Wiedział już, że
gdy tylko wrócą z Austrii, zbierze w sobie całą odwagę i powie jej, że ją
kocha. Tym razem nie popełni błędu i sprawi, że Hermiona poczuje się
najbardziej wyjątkową kobietą pod słońcem. Może i zakochał się jak nastolatek,
zachowywał się dziecinnie i składał głupawe obietnice, ale to wszystko
przestaje mieć znaczenie, jeśli jego miłością jest piękna kasztanowłosa dziewczyna
śpiąca w pokoju obok. Nic się nie liczy w obliczu ich miłości.
* * * * *
Powrót do rzeczywistości okazał się strasznie
bolesny, gdy powieki panny Granger mimowolnie się rozchyliły. Dookoła było
ciemno, a kark okropnie ją bolał przez niewygodną pozycję, w której zasnęła.
Dobrze wiedziała, że to Draco przyniósł ją do pokoju; czuła zapach jego perfum
na ciele, a do tego jego biała koszula leżąca na fotelu mówiła jej, że chłopak
tu z nią był. Podniosła się ociężale z posłania i od razu chwyciła za głowę. Przeholowała
z alkoholem i pewnie jutro Malfoy będzie miał do niej o to pretensje, ale teraz
potrafiła myśleć jedynie o środkach przeciwbólowych i gorącym prysznicu.
Wygrzebała z walizki kosmetyczkę, w której trzymała leki, a wśród nich pół
butelki eliksiru uśmierzającego ból. Przetarła zmęczone oczy i odkorkowała
buteleczkę, wypijając całą jej zawartość i opadając z powrotem na łóżko.
Przesunęła ręką po białej pościeli i uśmiechnęła się do siebie. Dziś odważyła
się zrobić krok na przód w jej zawiłej relacji z Draco. Nie żałowała ani
jednego wypowiedzianego słowa, bo mówiła szczerze i prosto z serca. Zawsze może
na niego liczyć, wspiera ją i jest jej oparciem w najtrudniejszych chwilach.
Jak mogła myśleć, że bez niego jej życie wróci do normy? To właśnie teraz, z
nim przy boku, z jego wiarą, siłą i miłością może mówić, że ma normalne życie.
Nigdy nie powiedział jej, że ją kocha; może nie jest jeszcze na to gotowy, ale
czuje od niego to uczucie i nie potrzebuje słów, żeby w nie uwierzyć. Sama
jednak, gdy tylko przyjdzie odpowiedni czas, powie mu, jak bardzo się w nim
zakochała. Bo życie bez Malfoya nie jest tym samym życiem. Bez jego docinków i
złośliwej twarzy, bez ciepłych ramion i kojącego głosu; zaakceptowała go nie
tylko z zaletami, ale i z wadami, które również pokochała.
Gorący prysznic był zdecydowanie tym, czego
potrzebowała, ale gdy wróciła do łóżka, nie potrafiła zasnąć. Głowa już ją nie
bolała, nie czuła kompletnie skutków wypicia alkoholu, ale ilekroć przyłożyła
głowę do poduszki czuła, że czegoś jej brakuje. Ciepła, które otoczyłoby ją z każdej
strony i pozwoliło zapaść w kojący sen. Niestety kołdra, którą się opatuliła
nie była w stanie jej tego zapewnić. Męczyła się w dużym łóżku, nie mogąc
znaleźć sobie w nim miejsca. Tak bardzo pragnęła przytulić się do Dracona, że
omal się nie popłakała z własnego tchórzostwa, gdyż nie miała odwagi pójść do
niego i go o to poprosić. Chciała poczuć na sobie jego zapach, schować się w
silnych ramionach i wsłuchiwać w spokojny oddech podczas snu. Czy musi to być
takie trudne? Podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała się po pokoju,
który rozjaśniało srebrne światło księżyca wpadające do środka przez okno. Był
pusty, zupełnie pozbawiony ciepła, którego tak bardzo pragnęła. Wbiła wzrok w
zamknięte drzwi i zagryzła wargę niemal do krwi, gdy rozmyślała, czy powinna
pójść do Malfoya. Spał tuż za ścianą, dzieliło ją od niego zaledwie kilka
kroków, a mimo to nie potrafiła zebrać się w sobie opuścić lodowatą pościel.
Czy powinna to zrobić? Czy nie za dużo sobie pozwoli, wślizgując się bezkarnie
do pokoju blondyna i zasypiając u jego boku? Ale przecież chce tylko odrobiny
ciepła drugiej osoby. Czy to naprawdę aż tak dużo?
Z mocno bijącym sercem wygrzebała się z pościeli
i powolnym krokiem opuściła pokój. Zatrzymała się przed drzwiami do sypialni
arystokraty, biorąc kilka głębszych wdechów. W końcu nacisnęła klamkę i weszła
najciszej jak umiała do środka, a jej oczom ukazał się niewinnie śpiący
blondyn, na widok którego wargi same ułożyły się w beztroskim uśmiechu. Był
taki sam, jak spał na podłodze – spokojna twarz niczym u dziecka z kilkoma
platynowymi kosmykami opadającymi na czoło. Mogłaby patrzeć tak na niego
godzinami, byleby tylko wykuć w pamięci jego słodki obraz. Oparła się o drzwi,
które zamknęły się o wiele za głośno niż powinny, co natychmiast zbudziło
Dracona, a serce Hermiony omal nie wyleciało ze strachu z piersi. Mężczyzna
błądził wzrokiem po pokoju, lecz nie dostrzegłby dziewczyny, gdyby ta nie
odezwała się do niego cichutko.
- Przepraszam. – Zapalił jedną z lampek, a gdy
dostrzegł spanikowaną Granger pod drzwiami od razu się obudził.
- Coś się stało? – Kobieta spuściła wzrok i
przygryzła lekko wargę, gdy usłyszała pytanie, jednak bała się na nie
odpowiedzieć. Miliony myśli przesuwały się przez jej głowę, a każda z nich
brzmiała niemal identycznie: po co ja tu w ogóle przylazłam? Chciała uciec, ale
nogi odmówiły jej posłuszeństwa, wobec czego wciąż stała jak sparaliżowana pod
drzwiami. Malfoy nie bardzo rozumiał, o co tutaj chodzi, ale nie zasypywał jej
więcej pytaniami. Zgasił jedynie światło i przyglądał się reakcji dziewczyny,
która gwałtownie uniosła głowę i na niego spojrzała. Światło księżyca wlewające
się do środka sprawiało, że arystokrata miał na nią idealny widok, ale Hermiona
nie była w stanie dostrzec zadowolonego uśmieszku na jego twarzy. Obserwował
chwilę jej smukłe nogi wystające spod błękitnej koszuli nocnej i rysujące się
pod materiałem piersi o wymarzonym dla niego kształcie. Cała figura dziewczyny
bardzo mu się podobała, choć nie ukrywał, że w pewnych miejscach mogłaby być
bardziej zaokrąglona. Jej cudowne loki okalały niewinną twarz, przez co
sprawiała wrażenie, jakby była jakąś wróżką księżycową. Zaskoczyło go odrobinę,
gdy panna Granger zaczęła iść ku niemu powolnym krokiem, aż usiadła obok niego
na łóżku, skąd bez trudu dostrzegła zadziorny uśmiech na jego ustach.
Ewidentnie była zmieszana i nie wiedziała, co ma powiedzieć, a dodatkowo fakt,
że blondyn spał bez koszulki nie upraszczał sprawy. Próbowała skupić się na
słowach, które chciała powiedzieć, ale przez myśl przebiegało jej jedynie
pytanie: czemu przystojni mężczyźni nigdy nie zakładają góry od pidżamy? Malfoy
jak na złość nie był wyjątkiem, a jego blada skóra i rysujące się pod nią
delikatne mięśnie brzucha kompletnie wytrącały ją z równowagi. Pierwszy raz
widziała go rozebranego i nie wiedziała, gdzie ma oczy podziać. Może to głupie,
ale zaczerwieniła się jak piwonia, gdy podchwyciła spojrzenie mężczyzny, gdy
wpatrywała się w jego odsłoniętą klatkę piersiową. Draco zaśmiał się pod nosem,
odgarniając włosy z czoła i przyglądając się jej płonącej ze wstydu twarzy,
która dla niego była po prostu urocza.
- To jest trudniejsze niż myślałam – odezwała się
cicho Hermiona, wbijając wzrok w sufit. Arystokrata przysunął się do niej i
objął ją mocno w talii, przenosząc nad sobą i układając po drugiej stronie
łóżka tuż obok siebie. Dziewczyna była tak zaskoczona, że zdrętwiała na całym
ciele, przez co jej nogi w trakcie przekładania wygięły się w dziwny sposób, a
koszulka podwinęła znacząco ku górze. Natychmiast ułożyła ją na właściwym
miejscu, co spotkało się z kolejnym śmiechem mężczyzny.
- Jaka cnotliwa. – Znów spłonęła na twarzy,
chowając ją w klatce piersiowej blondyna, który w tym czasie nakrył ją kołdrą i
przytulił do siebie mocno. – Lubię tę koszulkę.
- Nie pogarszaj – wydukała w pierś chłopaka,
uciekając przed jego wzrokiem. Draco jednak odgarnął jej kasztanowe loki z
twarzy i chwycił za podbródek, unosząc go odrobinę w górę. Miał trochę
problemów, by dosięgnąć ust dziewczyny, ale w końcu mu się udało i złożył na
nich powolny, acz bardzo namiętny pocałunek, który panna Granger oddała bez
większego oporu. Arystokrata czuł, że mógłby tak zasypiać codziennie; z
ukochaną osobą przy boku, czując jej słodki ciężar oraz ciepło ciała na sobie i
słuchając miarowego bicia serca uderzającego w piersi. Do tego miękkie wargi
Hermiony doprowadzały go do obłędu, a gorący język wręcz rozpuszczał go od
wewnątrz. Nim się spostrzegł, przerzucił jej nogę przez swoje biodra i trzymał
ją mocno w talii, a kobieta przylgnęła do niego, kładąc głowę w zagłębieniu
obojczyka.
- Teraz lepiej? – Nie wiedział, po co pyta, ale
z niewiadomej przyczyny jej delikatne skinienie głową i cichy pomruk bardzo go
uszczęśliwiły. Pocałował ją jeszcze w czoło i zamknął oczy, oddając się błogiemu
snu, który dopiero teraz był tak naprawdę spokojny.
* * * * *
Molly Weasley nie wiedziała, czy postępuje
właściwie, ale nie miała zamiaru patrzeć na cierpienie ukochanej córki i
udawać, że tak po prostu musi być. Owszem, znów wpychała nos w nieswoje sprawy,
ale tym razem musiała działać. Zamierzała ściągnąć do Nory Blaise’a Zabiniego
choćby siłą i wymusić na nim wieczne oddanie Ginny, a także ich dziecku, które
dziewczyna nosi pod sercem. Merlin, Morgana, a nawet mugolski Bóg jej
świadkami, że poruszy niebo i ziemię, żeby sprowadzić tu tego chłopaka. Z
teściową się nie zadziera, nawet niedoszłą, a wie to każdy, kto zna zatrważającą
potęgę jej mocy i nieokiełznaną siłę perswazji.
Pierwsza! cudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział! Czekam na kolejny. Mam nadzieję, że sprawa z Ginny się wyjaśni i zgodzi się na dziecko :')
OdpowiedzUsuńIdealnie!!! A ta scena z Hermioną w nocy i jej zawstydzeniem wyszła naprawdę dobrze. Muszę też przyznać, że nie mam do czego się przyczepić i oby tak dalej
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, [Karola]
Ledwo dodałam komentarz pod ostatnim rozdziałem, a ukazał się nowy. Cudnie. :)
OdpowiedzUsuńOch jak miło.Ale podejrzewam ze Yves juz obłędu dostaje z ojcem Draco.Biedna.Nie powiem współczuję bo ani ja ,ani ona tego nie lubimy.A co do naszej dwójki to momentami robiło mi się sucho w gardle od nadmiaru sacharozy (lubię ich ).Mniejsza.Panna Hagen jest pusta ,mówił jej to ktoś już Realistko? Jeśli nie to przekaż ;) .Jej szef dopiero teraz dostrzega jaką niekompetencją ona grzeszy czy juz wcześniej? Rozdział oczywiście mi się podoba ,pomijając przesłodzenie.
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemny rozdział. Draco z Hermioną są po prostu słodcy. Yves mnie mile zaskoczyła, choć nie potrafię dokładnie określić czym. Scena Harry vs Severus po prostu boska. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i życzę udanego wypoczynku.
OdpowiedzUsuńLa Catrina
Nie mam pojęcia, jakim cudem uda im się to wszystko załatwić (a z pewnością się uda, bo w innym przypadku Draco nie nazywałby się Malfoyem). Ta ostatnia scena z Hermioną i Draco była taka... Aww! :3
OdpowiedzUsuńBójcie się Molly Weasley, zwłaszcza kiedy jest zdeterminowana, a już w ogóle kiedy chodzi o jej dzieci. Trzeba w końcu przyznać, że Ginny jest idiotką. A Blaise niech pędzi do Nory, bo nie wiadomo, co jeszcze może przyjść Rudej do głowy.
Snape i Potter? Mieszkający obok siebie? Ojej, będzie ciekawie. ;)
Wygrzej się w tej Hiszpanii i wracaj ze zregenerowanymi siłami - już się nie mogę doczekać kolejnych rozdziałów.
Pozdrawiam,
C.
Em, hej. Komentuję pierwszy raz, ale mam nadzieję, że nie ostatni. Czytając ten rozdział uśmiechałam się jak jakiś debil, więc myślę, że ludzie mogli pomyśleć, że już najwyższy czas ubrać mnie w kaftan i wywieźć gdzieś daleko na bezludną wyspę( tak wgl to już nic się nie da zrobić). Kocham to opowiadanie, kocham tego bloga i kocham Ciebie( spokojnie jeszcze się nie oświadczam).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Ja to Ja
Rozdział Zajebisty!
OdpowiedzUsuńZnowu mnie niezawiodłaś,ale także dodałaś nowe rzeczy,które bardzo mi się spodobały np.upita Hermiona,spacer Harrego i Dulce, najlepsze było to jaką Draco wymyślił wymówkę dla Hagen ").Szukanie zasiegu no błagam hahaha to taką krzywkę słyszałam kilka lat temu jak ma się w końcu w telefonie fb.Czekam na kolejny z niecierpliwością. ŻYCZĘ DUŻEJ WENY I UDANYCH WAKACJI!!!!!!!!
hejka więc jestem tu nowa ale blog i wpis bardzo mi się spodobał na pewno tu wrócę pozdrawiam ! :)
OdpowiedzUsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńprzepraszam, że wracam po takim czasie, jednak z racji wakacji ciężko było mi siąść na trochę dłużej i napisać choć kilka słów dobrego komentarza, a nie chciałam też poprzestawać na zwykłym "super rozdział, czekam na następny". Więc mam nadzieję, że mi wybaczysz :)
Ale przechodząc do rzeczy. Nie będę za bardzo się rozdrabniała, przynajmniej mam taką nadzieję, że to mi się uda.
Ogólnie bardzo przyjemnie się czytało, a niektóre momenty rozbawiały mnie do łez. Blaise zawsze ma wyczucie miejsca i czasu ;) Obawiałam się, że nakrycie przez Mirandę Draco i Blase'a może przysporzyć im tylko problemów, jednak wyszło im to bardzo zgrabnie. Oby tylko tak dalej i oby udało im się doprowadzić sprawę do końca, a będzie dobrze.
Długo kazałaś nam czekać na tak kluczowy moment między Draco a Hermioną. Jednak w końcu się doczekaliśmy. I szczerze? Jestem zachwycona *.* Hermiona w końcu zdecydowała się na kolejny krok, który nie ukrywajmy, z pewnością wyjdzie jej na dobre. Potrzebowała tylko impulsu, który zadziałał bezbłędnie.
Postawa Molly ciągle mnie zadziwia. Rozumiem uprzedzenia, jednak serce nie sługa i cieszę się, że w końcu zrozumiała, że Blaise naprawdę kocha Ginny. Jej córka jest uparta i wątpię, żeby sama zdecydowała się wyznać ukochanemu prawdę dlatego ciesze się, że jej matka wzięła sprawy w swoje ręce i postanowiła trochę dopomóc losowi. Może to i źle wtrącać się w nieswoje sprawy, jednak tutaj... Myślę, że pojawienie się w Norze Blaise'a i jego szczera rozmowa z ukochaną sporo dadzą i może w końcu ona zmieni zdanie na temat całej zaistniałej sytuacji i jednak zdecyduje się zatrzymać dziecko i wychować je wraz z ukochanym.
Czekam już na następny rozdział.
Pozdrawiam,
(już nie taka anonimowa) Natalia
PS. Wiem, że pewnie już mocno spóźnione, ale mam nadzieję, że wakacje dalej są tak cudowne, jak wspominałaś :)
Z Mirandą jak zwykle problemy, ale panowanie sobie wspaniale poradzili. Trzeba zrobić porządek z tym babskiem, bo w końcu naprawdę coś wykombinuje.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Hermiona się otworzyła. Oboje z Draconem tego potrzebowali. To duży krok naprzód w ich relacjach. Fragment z Severusem rozwalił mnie na łopatki. Snape i Potter sąsiadami? Przecież to będzie hit!
Molly za to ponownie zyskuje w moich oczach. Jak nie ona to nikt nie zrobi tu porządku.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/