Jest mi wstyd, że dopiero teraz wstawiam nowy rozdział, ale przyznaję się bez bicia, że musiałam go dziś dokończyć, co jakimś cudem mi się udało, gdyż w tygodniu nie miałam zupełnie czasu na nic. W nadchodzącym również będę zawalona pracą, więc następnej notki niestety możecie się spodziewać dopiero za dwa tygodnie. Bardzo mi przykro, ale po prostu nie wyrobię się tak szybko, jakbyście tego chcieli.
Co do trzeciej, ostatniej części miniaturki. Tworzy się. Cały czas się tworzy, ale nie wiem, kiedy ten proces dobiegnie końca. Pisanie na wykładach i prowadzenie do tego notatek jest bardzo trudne, a jeszcze jak ktoś cały czas pyta się "co robisz?" już w ogóle potrafi wyprowadzić z równowagi.
Ostatnim razem pisałam wam, że w najbliższym czasie pojawi się sonda w sprawie dalszych losów bloga. Nie chciałabym kończyć na jednym opowiadaniu, a pod głową zrodziły mi się dwa pomysły, jednak sama muszę jeden z nich jeszcze raz dobrze przemyśleć. Same tytułu niewiele wam dadzą, więc postaram się wymyślić coś bardziej kreatywnego. I tu chciałabym wręczyć pałeczkę wam - chcecie przeczytać zarys tych dwóch historii czy pierwszy rozdział każdego z nich? Jestem otwarta na propozycje, które możecie wyrazić dosłownie gdzie chcecie, najwygodniej chyba będzie w komentarzu.
Nie przedłużając już więcej zapraszam na rozdział 45, a za dwa tygodnie na 46. Streszczenie postaram się dodać w najbliższym czasie, ale niczego nie obiecuję.
Realistka
* * * * *
Kiedy
ktoś słyszy, że jego najlepszy przyjaciel zniknął, w głowie zaczynają pojawiać
się najczarniejsze scenariusze, jakie tylko jest w stanie wytworzyć ludzka
wyobraźnia. Porwanie, gwałt, a nawet i morderstwo; psychika potrafi zaskoczyć
swą bezgraniczną kreatywnością, która w takich wypadkach kolorowa bynajmniej
nie jest. Podobny proces zachodził właśnie w głowie Hermiony, która przerażona
wizją nie spotkania się już więcej z Ginny, szła posłusznie przy Draco,
uważając jedynie, aby nie potknąć się o własne nogi lub o wystającą kostkę
brukową. Była niespokojna, rozkojarzona, a przy tym wyjątkowo mechaniczna w
wykonywanych czynnościach. Oddech przypominał marsz żołnierski – wdech, wydech,
wdech, wydech. I tak bez ustanku, dopóki nie znaleźli się w jednej z bocznych
uliczek z dala od przechadzających się nocą po ulicach Londynu ludzi.
Wyobraźnia i podświadome uczucie lęku zawładnęły nią tak mocno, że nie zwróciła
nawet uwagi, że stojący naprzeciwko arystokrata coś do niej mówi. Patrzyła na
niego, jakby nie rozumiała, skąd się w ogóle przy niej wziął i czego chciał.
Myślami bowiem cały czas była przy Ginny, a ślepe obietnice, którymi
najprawdopodobniej przez całą drogę faszerował ją Draco, nie miały dla niej w
tym momencie znaczenia. Musi mieć całkowitą pewność, że przyjaciółka jest
bezpieczna, i że nic jej się nie stało. Nie potrafiła opierać się tylko na
nadziei. Nie, kiedy wiedziała, iż potrafi ona zawieść bardziej, niż usłyszenie
nawet najgorszej prawdy.
Blondyn tymczasem wyklinał pod niebiosa
dzisiejszy dzień, który przysporzył mu od rana tylu niespodzianek, że w
przeciągu dotychczasowego życia nie spotkał się z równie wielką ilością.
Najłatwiej było powiedzieć, że to wszystko wina ryżej wiewiórki z klanu
Weasleyów, która wybrała sobie dość niedogodny
moment na zabawę w chowanego. Niestety głupota, a wręcz kretynizm
płynący z takiego myślenia, doprowadziłyby go donikąd, a już zwłaszcza, gdyby
przyszło mu do głowy powiedzieć coś takiego Granger. Starał się ją uspokoić,
zapewnić, że z Ginny wszystko będzie dobrze, ale gdy weszli w oddaloną od
centrum uliczkę, by móc się teleportować, dostrzegł, że jego wysiłki i
strzępienie języka w ogóle nie docierają do kasztanowłosej kobiety. Zupełnie,
jakby wytworzyła wokół siebie barierę odbijającą każde jego słowo lub wyłączyła
kompletnie umiejętność myślenia i reagowania. Jak w to pierwsze był w stanie
uwierzyć, tak w drugie nie bardzo, gdyż Hermiona żyła procesem intensywnego
rozumowania i nie umiałaby się bez niego obejść choćby przez jedną minutę.
Jednak przebywanie z nią bolało, gdyż kobieta wyglądała jak kukła, w której
zamontowano jedynie podstawowe zdolności fizjologiczne. Oddychała i patrzyła się na niego. Nawet nie obserwowała;
gapiła się apatycznie w przestrzeń, a jej spojrzenie było puste, jak źródło w
trakcie suszy. A jego szlag jasny trafiał i nosiło go w środku, bo nie
wiedział, co powinien zrobić. Złapał ją koniec końców za ramiona i
najdelikatniej jak potrafił potrząsnął, a dziewczyna dopiero wtedy wpuściła do
szeroko otwartych oczy odrobinę życia, przywracając mu tym samym choć śladowe
ilości spokoju.
- Wszystko
z nią będzie dobrze – zapewnił ją kolejny raz, ale Hermiona była jedynie w
stanie przełknąć nerwowo ślinę i zamrugać kilka razy zlęknionymi oczami.
Wypuścił głośno powietrze z płuc i splótł palce u dłoni z jej, wysilając się
jednocześnie na pokrzepiający uśmiech. Trochę nie rozumiał zachowania Granger.
Stała przed nim, niczym spłoszone zwierzę, które zamknięto w klatce. Przez myśl
przeszło mu, czy on tak samo zaszyłby się w sobie, gdyby ktoś mu powiedział,
że Blaise przepadł bez śladu.
-
Może lepiej będzie, jak odstawię cię do domu – odezwał się cichym głosem, ale
wtedy Hermiona zmrużyła lekko oczy i wyswobodziła ręce, krzyżując je
buńczucznie na piersiach. Mimowolnie w kąciku jego ust pojawił się drobny
uśmiech pełen satysfakcji.
-
I mam tam siedzieć, martwiąc się, czy wróciła? – zapytała zjadliwie, co jeszcze
bardziej zadowoliło blondyna. – Zapomnij, Draco. Idę z tobą i Blaise’em.
-
Nie sądzę, żeby Diabeł był zdolny do ruszenia się z mieszkania, ale my musimy
ją znaleźć. – Hermiona nie odezwała się już więcej. Złapała mężczyznę za rękę i
teleportowali się do mieszkania arystokraty, gdzie w progu już czekał na nich
wyraźnie uradowany Dulce. Pies merdał wesoło ogonem, ale gdy jego pan nawet go
nie pogłaskał, a od razu pobiegł na piętro, usiadł obok panny Granger i trącał
ją nosem o dłoń. Na szczęście udało mu się wyprosić od niej trochę pieszczot,
gdyż kobieta kucnęła przy nim i drapała go za uchem z ciepłym uśmiechem na
ustach.
-
Aleś ty urósł – odezwała się do niego, a Dulce napierał na jej palce,
wyciągając ku niej łeb i dysząc głośno z satysfakcji. Musiała przyznać, że
Draco bardzo dobrze opiekuje się dobermanem, choć nie sądziła, że będzie
wiedział, jak należy się zająć psem. Ostatni raz widziała go, jak był jeszcze
szczeniakiem, a teraz znacznie urósł i przybrał majestatyczne kształty rasowego
zwierzęcia. Zaśmiała się do siebie na tę myśl, a Dulce zamruczał podobnie do
kota i położył łapę na jej kolanie.
-
Pewnie wszystkie psiny się za tobą oglądają, co? – zapytała, a doberman
szczęknął w odpowiedzi, wywołując na jej ustach jeszcze szerszy uśmiech. Choć
na chwilę nie martwiła się tak bardzo o Ginny i prawdę mówiąc, zaczęła
zazdrościć Draco takiego towarzysza. W korytarzu, jak na zawołanie, pojawił się
blondyn i wyciągnął ze stojącej przy ścianie komody smycz oraz kaganiec.
Hermiona i Dulce patrzyli się na niego z lekkim zdezorientowaniem, a gdy
arystokrata podczepił taśmę do obroży zwierzęcia już wiedzieli, po co mu to
wszystko było. Panna Granger podzielała niezadowolenie zwierzęcia, które
zaczęło skomleć przy jej kolanach, patrząc błagalnie na swojego pana.
-
Na dworze jest mróz i pada gęsty śnieg – zakomunikowała kasztanowłosa. – Nie
sądzę, że wzięcie na taką pogodę psa jest dobrym pomysłem.
-
Musi wyjść, bo na spacerze był przed południem – odpowiedział Draco i otworzył
drzwi, aby Dulce mógł wyjść, ale zwierzę nie ruszyło się nawet o centymetr. Nie
musiał nawet patrzeć na Hermionę, żeby wiedzieć, że właśnie spogląda na niego
wzrokiem, jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam?”. Zerknął odruchowo na
zegarek, na którym wskazówki dochodziły do godziny drugiej w nocy i westchnął
głęboko, by następnie złapać dobermana w pasie i wynieść go z mieszkania. Za
nim kroczyła niezadowolona panna Granger, która najwidoczniej nie podzielała
jego metod wychowawczych. Przy zamykaniu drzwi wychwycił jej na wpół zdziwione,
na wpół karcące spojrzenie.
-
No co? Jakoś go muszę wyprowadzać.
-
Dobrana z was para. – Spojrzał na nią z lekkim niezrozumieniem, na co Hermiona
pokręciła z politowaniem głową, jednak na usta przywdziała ciepły uśmiech. –
Arystokrata i paniczek. Powiedz jeszcze, że śpi w twoim łóżku.
-
Sama to przed sekundą zrobiłaś – odezwał się rozbawiony i otworzył przed Dulce
drzwi od samochodu, a zwierzę od razu wskoczyło do środka i zwinęło się w
kłębek na tylnym siedzeniu. Do Hermiony tym samym powróciło poczucie lęku, gdyż
zrozumiała, gdzie jadą i w jakim celu. Martwiła się o Ginny i nie chciała, aby
coś jej się stało. Wychodzenie w nocy było dla niej kompletną głupotą. W
szczególności, że nie wzięła ze sobą telefonu, różdżki zapewne również i poszła
sama. Jak mogła siedzieć spokojnie i nie denerwować się? Automatyczne ruchy
powróciły do niej machinalnie. Zapięła pas i cała zesztywniała, gdy samochód wyjechał
na ulicę, a serce odbijało się od ścian klatki piersiowej z niesamowitym bólem.
Jej grobowy nastrój nie uszedł uwadze Draco, który zerkał na nią kątem oka, ale
o dziwo nie odzywał się. Przełknęła nerwowo ślinę i westchnęła przeciągle,
wbijając spojrzenie w ośnieżone pobocze, które malowało się za szybą. W obecnym
stanie nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak o Ginny. Nie mogło jej się nic
stać. Nie mogła przepaść bez śladu. Ale choć powtarzała te dwa zdania przez
całą podróż, nie przestawało towarzyszyć jej uczucie, że z przyjaciółką stało
się coś niedobrego.
Draco
sprawnie zaparkował przed mieszkaniem Zabiniego i wyskoczył z samochodu, a
następnie otworzył drzwi od jej strony. Wysiadła dużo wolniej od blondyna,
trzymając się wszystkiego, co miała pod ręką, gdyż miała wrażenie, że nogi lada
moment odmówią jej współpracy. Lodowate powietrze owiało jej twarz i przesiąkło
przez warstwę ubrań, wywołując tym samym niekontrolowane dreszcze. Z ust
wydobywała się para, a palce u dłoni, mimo rękawiczek, były skostniałe. Była
tak skupiona na obserwowaniu każdego ruchu blondyna, że nie zauważyła, jak
podszedł do niej trzęsący się na całym ciele Dulce i trącił ją łbem powyżej
kolana. Podskoczyła jak oparzona, wydając z siebie cichy pisk, a u Draco wesoły
uśmiech. Nie skomentował jednak jej reakcji, a jedynie złapał ją za rękę i
poprowadził w kierunku drzwi od domu Blaise’a. Czuł bijące szybko serce
dziewczyny i jej niespokojne ruchy, a pogodny uśmiech od razu zamienił się w
niepokojący grymas, który pogłębił się jeszcze bardziej, gdy weszli do
mieszkania czarnoskórego. Diabeł bowiem napadł na nich już w wejściu, pokazując
im różdżkę i telefon, które niewątpliwie należały do Ginny. W Hermionie
momentalnie nasiliło się złowrogie przeczucie i tylko dzięki stojącemu obok
Dulce, który oparł łeb o jej nogę, była w stanie zachować resztki wewnętrznej
równowagi.
-
Nie ma, nie ma, nie ma jej nigdzie – bełkotał gorączkowo Blaise. Wyglądał,
jakby był na granicy histerii i tylko jakimś cudem udawało mu się nie płakać. –
W całym domu jej nie ma, a była, kiedy wychodziłem!
-
Skoro nie wzięła telefonu, ani tym bardziej różdżki, nie mogła pójść daleko – odezwał
się wyjątkowo spokojnie Draco, owijając sobie smycz Dulce wokół nadgarstka.
Jego stwierdzenie nie pomogło jednak Zabiniemu, któremu ręce trzęsły się, jak w
delirium. Blaise był jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Patrzenie na niego, kiedy
się znało jego dość luźne podejście do życia, wywoływało w Hermionie stan
niemalże depresyjny. Współczuła mu, że musi przez to wszystko przechodzić.
-
Pytałem, dzwoniłem, ale nie ma – zawodził coraz bardziej rozgoryczony
mężczyzna. – Po prostu zniknęła, a jak pomyślę, co jej się mogło…
-
Nic jej się nie stało – przerwała ciąg negatywnych rozważań czarnoskórego,
który od razu przeniósł na nią spojrzenie, jednak nie wyglądał, jakby był
przekonany do jej słów. Jakimś cudem wysiliła się na lekki uśmiech i ścisnęła
Draco mocniej za rękę, zerkając na niego kątem oka. Był bardzo poważny, a przy
tym jednak wyjątkowo spokojny, czego bardzo mu zazdrościła.
- Musimy
zastanowić się, gdzie mogła pójść o tak późnej porze – zakomunikował blondyn, a
Blaise przytaknął mu głową i poczłapał do kuchni, a za nim udała się Hermiona
razem z Malfoyem i Dulce. Przed oczami stanęło im totalne pobojowisko. Kubki po
kawie, a część jeszcze z zawartością, walały się dosłownie wszędzie.
Popielniczka wypełniona była wypalonymi papierosami, a dwa jarzące się leżały
oparte o jej brzeg. Brakowało dosłownie szklanek z alkoholem lub butelek, ale
Zabini nie wydawał się być nawet w najmniejszym stopniu pijany. Do tego otwarte
na oścież okno, które wpuszczało do środka mroźne powietrze. Panna Granger
szybko do niego podeszła i zamknęła je z niezamierzonym hukiem, za co trzęsący
się Dulce wyraźne był jej wdzięczny. Draco rozglądał się po pomieszczeniu z
niepokojem, a Blaise chodził w tę i z powrotem, zbierając kubki i filiżanki po
kawie. W ustach czarnoskórego dostrzegła palącego się papierosa, z którego po
chwili na podłogę spadła spora ilość popiołu. Zmarszczyła z niezadowolenia nos na
ten widok, jednak nie odezwała się nawet słowem. Postanowiła zostawić tę
przyjemność Draco, który gasił dwa niedopałki w stojącej na brzegu stołu
popielniczce, a wnioskując z grymasu, który pojawił mu się na twarzy, był mocno
zdegustowany zachowaniem przyjaciela.
-
Nie wiem, gdzie ona jest – mamrotał Diabeł, starając się doprowadzić kuchnię do
względnego porządku. W gruncie rzeczy przestawiał jedynie kubki z jednego
miejsca na drugie i cały czas brudził podłogę spadającym z papierosa popiołem.
– Nawet nie zostawiła karteczki, gdzie poszła.
-
Nie palisz, Blaise – stwierdził wyjątkowo drażliwym głosem Malfoy, który
otrzepał jedno z krzeseł i usiadł na nim powoli. Hermiona postąpiła tak samo, a
Dulce od razu zmaterializował się przy niej, kładąc się na panelach.
-
I nie pijesz tyle kawy. – Lewa brew blondyna powędrowała w górę, a wargi
ułożyły w wąską linię, gdy doliczył się ilości filiżanek walających się po
kuchni. Zabini jednak zachowywał się, jakby w ogóle nie słyszał tego, co
przyjaciel do niego mówi. Ewentualnie nie chciał słuchać, co było równie
prawdopodobne. Kobieta spoglądała raz na jednego, raz na drugiego mężczyznę i
pomału dostawała z nimi dwoma szału. Do tego jej własne nerwy wykańczały ją
zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
-
Jeśli będziemy tak siedzieć, to nigdy jej nie znajdziemy – odezwała się
rozdrażniona, choć wcale nie chciała tak zabrzmieć. Wychwyciła czujne
spojrzenie Draco, który przytaknął jej w odpowiedzi i podszedł do przyjaciela,
wyjmując mu z ręki dwa kubki, a z ust praktycznie wyrywając papierosa. Zgasił
go w resztkach kawy i wstawił wszystko do zlewu. Blaise patrzył na niego
oniemiały, ale po chwili zrozumiał poczynania blondyna i westchnął przeciągle.
-
Za dużo kawy, nikotyny i nerwów – wymieniał wyraźnie rozdrażniony Malfoy,
odstawiając kolejne naczynia na blat obok zlewu. – W takim stanie do niczego
nam się nie przydasz, więc usiądź na dupie i wysil resztki szarych komórek, bo
nawet nie wiemy, gdzie zacząć szukać twej równie inteligentnej narzeczonej –
zakończył jeszcze bardziej poirytowany, a Zabini bez słowa sprzeciwu usiadł na
blacie kuchennym, opierając ręce na kolanach i zwieszając przy tym głowę.
Draco, choć na takiego nie wyglądał, był bardzo przejęty stanem przyjaciela.
Nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział go równie bezradnego. Ta kupka
nieszczęścia, która się przy nim znajdowała, w ogóle nie przypominała Diabła, z którym
obcował. Z drugiej strony, wcale mu się nie dziwił. Jak on by się poczuł, gdyby
dowiedział się w środku nocy, że Hermiona przepadła bez śladu?
- Myśl,
Blaise – zachęcała go kasztanowłosa, ale patrzenie na czarnoskórego, który
obłąkanym wzrokiem wpatruje się w podłogę było wyjątkowo depresyjne. Ginny nie
znikała od tak. Zawsze był ktoś, kto coś wiedział. Tym razem nie mogło być
inaczej.
Podrapała
Dulce za uchem i podeszła do Draco, który automatycznie objął ją w talii. Tym z
pozoru naturalnym gestem przywrócił jej na chwilę upragniony spokój, którego
tak bardzo jej brakowało od przekroczenia progu mieszkania Zabiniego. Czuła, że
on też niepokoi się o rudą, choć stwarzał pozory, jakby nie bardzo go to
obchodziło. Nie od dziś przecież wiadomo, że arystokrata ma duży problem z
uzewnętrznianiem emocji. Dlatego ten ciepły gest z jego strony bardzo jej
pomógł.
-
Może zadzwonić do Pansy i zapytać, czy coś wie? – Blaise podniósł gwałtownie
głowę i spojrzał przerażony na przyjaciela, który automatycznie zmarszczył
lekko brwi.
-
Żartujesz? – zapytał zlękniony. – Weasley u nich był. Jeśli się dowie, że Ninny
gdzieś przepadła, zabije mnie bez mrugnięcia okiem!
-
Ron nie jest… - starała się bronić przyjaciela, ale poirytowany Draco wszedł
jej w słowo. Tak jakby nawet najdrobniejsze wspomnienie Weasleya doprowadzało
go do białej gorączki.
-
Jest i dobrze o tym wiesz. Martwy Blaise na nic nam się nie przyda – dodał z
większym spokojem i przeniósł spojrzenie na przyjaciela. – Może jest u jakiejś
znajomej?
-
W środku nocy? – spytała z kpiną panna Granger, wciąż obrażona za uwagę
blondyna odnośnie Rona. – Żartujesz sobie. Nic nie mówiła, że musi coś załatwić?
– zwróciła się do Zabiniego, ale ten pokręcił jedynie przecząco głową.
-
Przecież nie zapadła się pod ziemię. Musi gdzieś być, Diable – próbował
pocieszyć przyjaciela, ale najwidoczniej nie bardzo mu to wychodziło. Hermiona
tymczasem przypomniała sobie, jak podenerwowany Blaise wpadł do niej do
czekoladziarni. Próbowała sobie przypomnieć, co mężczyzna wtedy mówił, a co bez wątpienia dotyczyło Ginny, jednak bełkot, jakim się posługiwał, utrudniał
jej dojście do sedna sprawy. Nie pozostawało jej nic innego, jak zapytać go, o
co dokładnie mu chodziło.
-
Kiedy do mnie przyszedłeś – zwróciła się do czarnoskórego, który od razu utkwił
w niej spojrzenie – mówiłeś coś o Ginny.
-
Tak – odpowiedział niemrawo. – Ma grypę żołądkową, więc tym bardziej nie wiem,
gdzie w takim stanie mogła pójść. A na dodatek pokłóciła się z rodzicami w
trakcie świąt i bardzo to przeżywała. Martwię się o nią, Hermiono – dodał na
koniec z wyraźnym smutkiem i zamknął twarz w dłoniach. Kasztanowłosa kobieta
usłyszała dokładnie to, co chciała, a nawet dużo więcej. Miała dziwne
przeczucie, że wie, gdzie może znajdować się przyjaciółka. Za nic w świecie nie
chciała jednak udawać się w to miejsce, a już tym bardziej nie wiedziała, jak
ma powiedzieć wszystko Draco. Kłótnia z rodzicami była ich jedynym tropem,
jednak znając niechęć blondyna do rodziny Weasleyów, nie będzie chciał zawitać w ich progi nawet na sekundę.
Tym bardziej wzmogły się jej obawy, a humor nieznacznie pogorszył, co ku jej
nieszczęściu nie uszło uwadze arystokraty.
-
Co się stało? – Spojrzała na niego kątem oka, a następnie przeniosła wzrok na
załamanego Blaise’a. Oczy Malfoya śledziły jej każdy najmniejszy ruch, a z
każdą sekundą utwierdzał się w przekonaniu, że z Hermioną znów dzieje się coś
niepokojącego. Zanim zdążył się do niej odezwać, kobieta zwróciła się do niego cichym i niespokojnym głosem.
-
Ja chyba wiem, gdzie może być Ginny. – Od razu wyczuła na sobie wzrok
Zabiniego, jednak bardziej zafrapowana była spojrzeniem blondyna. Dostrzegła w
szarych tęczówkach groźny błysk, a wargi momentalnie zwinęły się w cienką
linię. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że poszedł jej tokiem rozumowania i
doszedł do takiej samej konkluzji, co ona, z której wyraźnie nie był
zadowolony.
-
Nawet o tym nie myśl, Granger – zwrócił
się do niej z wyjątkową wrogością, ale nie zlękła się go. Dom Weasleyów to
jedyne miejsce, do którego mogła się udać Ginny w środku nocy i nie powiadomić
Blaise’a. Musieli spróbować, gdyż do tej pory nic innego nie przyszło im do
głowy.
-
A masz lepszy pomysł? – Malfoy uniósł dumnie głowę do góry i skrzyżował ręce na
klatce piersiowej, opierając się bokiem o blat kuchenny. Nie miał najmniejszej
ochoty jechać do rudej rodzinki, która poszczuje go goblinami, gdy tylko odważy
się wkroczyć na teren ich posesji. Jednak to nie wewnętrzna niechęć do
Weasleyów go martwiła, a zachowanie Hermiony, gdy wejdzie do ich domu. Merlin
jeden wie, co się może wydarzyć, a ponadto uważał, że dziewczyna wciąż nie jest
gotowa na takie spotkania. Ron napatoczył się mimowolnie; nie miała na to
wpływu. Teraz własnowolnie pchała się w stado nadpobudliwych rudzielców, którzy
mogą pożreć ją żywcem, kiedy ją zobaczą. Nie zamierzał do tego dopuścić.
-
Wybij to sobie z głowy – zanegował kolejny raz, a panna Granger wbiła w niego
złowrogie spojrzenie.
-
To jedyne miejsce, gdzie mogła pójść o tej porze – starała się go przekonać
tonem nieznoszącym sprzeciwu, jednak doczekała się jedynie pogardliwego
prychnięcia ze strony blondyna, co jeszcze bardziej ją rozjuszyło. – Przestań
się dąsać i wywracać oczami, kiedy do ciebie mówię, Malfoy.
-
I jesteś święcie przekonana, że ta wycieczka wyjdzie nam wszystkim na zdrowie,
tak? – zapytał zjadliwie, lecz odpowiedział mu pełen nadziei głos przyjaciela.
-
Jeśli znajdziemy Ninny, to na pewno. – Draco utkwił w Diable posępne
spojrzenie, jednak mężczyzna nie zniechęcił się do poszukiwań narzeczonej w jej
rodzinnym domu. Istnieje również wysokie prawdopodobieństwo, iż nawet nie wie,
o jakim miejscu do tej pory mówią. Trzymał się kurczowo myśli, że znajdą tam
Ginny i nic więcej.
- W
ogóle mi się to nie podoba – burknął poirytowany. – Odbije się to na tobie,
Granger, czy ci się to podoba, czy też nie.
-
Pragnę tylko zauważyć, że nie mamy za bardzo innego wyboru – odpowiedziała
kasztanowłosa, schylając się tym samym po smycz Dulce. – Chyba, że coś ci
wpadło do głowy, to chętnie wykorzystamy twój pomysł.
-
Jeśli jest u rodziców, to zapewne sama się znajdzie prędzej czy później –
starał się przekonać Hermionę do zmiany zdania, ale najwidoczniej kiepsko mu to
szło. Granger była uparta i zdeterminowana do odnalezienia przyjaciółki, psując
mu tym samym i tak paskudny humor. Do tego jego własny pies odwrócił się
przeciw niemu, gdyż wyglądał na wyjątkowo garnącego się do wyjścia. – Nie
możemy po prostu na nią zaczekać?
-
I patrzeć, jak Blaise rwie sobie włosy z głowy? Nie ma takiej opcji. –
Poprawiła szalik pod szyją i ruszyła razem z dobermanem do wyjścia, który
posłusznie i z wyjątkową radością kroczył przy jej nodze. Niezadowolony Draco
stał jeszcze chwilę w kuchni, sztyletując przyjaciela wzrokiem, a następnie
wyszedł w ślad za kasztanowłosą kobietą z rękami wciśniętymi w kieszenie
płaszcza i mamrocząc do siebie pod nosem.
-
Zginęła, zapadła się pod ziemię, przepadła. Ta, jak Gollum w Morii.
* * * * *
Wszystkie
poranki były dla Severusa wyjątkowo uciążliwe. Wlewające się do sypialni
światło drażniło wrażliwe powieki, a świergoczące za oknem ptaki brzmiały, jak
najgorszy koncert orkiestry symfonicznej. Jakby problemów o tej nieludzkiej
porze dnia było mało, pęcherz zawzięcie domagał się uwagi właściciela, a
zmienianie pozycji w wyjątkowo wygodnym łóżku nie pomagało nawet na chwilę. Z
olbrzymią niechęcią i nienawiścią do własnych potrzeb fizjologicznych wypełzł
spod ciepłej kołdry i klnąc w myślach na wstawanie w środku nocy, poczłapał
prosto do łazienki. Jak zwykle odbijał się od ścian i chwytał po omacku
wszystkich przedmiotów, które pomogłyby mu bezpiecznie dojść do świątyni
dumania, jaką była toaleta. Po drodze jednak usłyszał dziwne, żeby nie
powiedzieć niepokojące dźwięki, lecz były one zdecydowanie mniej uciążliwe, niż
śpiewające ptaszki na gałęziach, toteż nie bardzo miał ochotę sprawdzać ich
źródło. Sprawa wyglądała jednak dużo poważniej i ktoś obrał sobie za cel, aby
ściągnąć go do kuchni i popsuć już i tak beznadziejny humor. Od łazienki
dzieliły go może z trzy metry, gdy do nieprzystosowanych do wysokich dźwięków o
tej porze dnia uszu doleciał charakterystyczny kobiecy głos. Severus wiedział,
a nawet dałby sobie rękę uciąć, że go zna, ale pragnienie dostania się do
toalety było zdecydowanie ważniejsze, niż dywagowanie, kto zakłóca mu ten
fatalny poranek. Niestety głos wiedział swoje i nie ustępował.
- Severusie
mógłbyś do nas przyjść? – Nawet nie siląc się na zrozumienie, co miało oznaczać
sformułowanie prośby w liczbie mnogiej, spojrzał z utęsknieniem na białe drzwi
prowadzące do porannej świątyni przybytku. Westchnął przeciągle i ścisnął
mocniej poły czarnego szlafroka, a następnie ociężałym krokiem ruszył do
kuchni. Miał nadzieję, że nie zabawi tam długo, jednak to, co zobaczył zbiło go
z tropu i nie pozwoliło na dalsze przemieszczanie się w głąb pomieszczenia. W
środku bowiem siedziała Rolanda, do której widoku zdążył już się przyzwyczaić,
ale co tu robiła młoda Weasleyówna nie miał bladego pojęcia i nie wiedział, czy
na pewno chce je mieć.
-
Dzień dobry panie profesorze – odezwała się zachrypniętym głosem Ginny, a
Severus zerknął w kierunku starszej kobiety, która właśnie nalewała mu do kubka
czarnej cieczy. Musiała minąć dobra minuta, jeśli nie więcej, aby jego umysł
zarejestrował, że ów płyn to upragniony napój bogów, którego smak przewyższał
nawet potrzebę udania się do toalety. Rudego natręta obrzucił jedynie
niezadowolonym spojrzeniem, a następnie usiadł na jednym z krzeseł i niemal
wyrwał z rąk Rolandy kubek z kawą.
- Gdybyś
potrzebowała jakichś eliksirów, śmiało możesz do nas przyjść – zwróciła się do
Ginny dawna nauczycielka, obdarzając ją przy tym ciepłym, niemal matczynym
uśmiechem. Severus był zbyt pochłonięty wtłaczaniem do organizmu sporej dawki
kofeiny, toteż nie protestował póki co.
-
Dziękuję – odpowiedziała nieśmiało dziewczyna i wbiła wzrok w trzymany kubek z
herbatą. Czuła się potwornie i wcale nie chodziło o towarzystwo byłych
profesorów, których gościnę i tak nadto wykorzystywała. Jeszcze wczoraj
myślała, że przesłyszała się, gdy Snape mówił o ciąży. Dziś nie miała już
najmniejszych złudzeń. Za dziewięć miesięcy zostanie mamą; nie cieszyła się w
ogóle na tę wizję niedalekiej przyszłości. A wiedziała, że powinna. Blaise
zawsze chciał dziecka, ale nie sądziła, że przyjdzie jej się zmierzyć z
macierzyństwem tak szybko. Mogła zwalić wszystko na fakt bycia jeszcze
niezamężną, jednak nie potrafiła się oszukiwać; po prostu nie była gotowa na
bycie mamą! Nie czuła tego instynktu, który przejawiał się u większości kobiet.
Nie wiedziała, czy kiedykolwiek go doświadczy, ale jednego była pewna –
powiedzenie Blaise’owi nie wchodzi w grę.
Rolanda
wyczuła, że coś trapi dziewczynę i położyła dłoń na jej ręce, a ruda głowa
od razu spojrzała na nią pełnymi gorzkich łez oczami. Kobiecie serce ścisnęło
się na ten widok i posłała byłej uczennicy pokrzepiający uśmiech.
-
Wszystko się ułoży, Ginny – starała się ją pocieszyć, ale w tym momencie po
bladym policzku panny Weasley potoczyła się pierwsza łza. Szybko wytarła ją
wierzchem dłoni i odwróciła wzrok, starając się tym samym zapanować nad
targającymi nią emocjami. Jak profesor Hooch była wyrozumiała i widziała, że
potrzebuje chwili spokoju i samotności, tak Snape bynajmniej nie należał do
wrażliwców przejmujących się cudzym losem. Tak było i tym razem.
-
Wnioskując z twoich reakcji, dziecko nie było planowane – zabrzmiało jak
pytanie, którym zdecydowanie nie było, jednak Ginny uznała za stosowne
odpowiedzieć.
-
Nie, nie było – mówiła cichym i wyraźnie łamiącym się głosem, w którym
skumulowały się wszystkie negatywne emocje. Nie była w stanie myśleć o niczym
innym, jak o rozwijającym się w brzuchu malcu, który zrujnował jej cały świat.
To potworne, egoistyczne wręcz myślenie, jednak dla niej taka była właśnie
prawda. I nie specjalnie obchodziło ją, co ktoś ma na ten temat do powiedzenia.
Ona nie jest gotowa i nie chce tego dziecka, a zdania z pewnością nie zmieni.
Przez
głowę przebiegła jej reakcja Blaise’a, gdyby mu powiedziała, że jest w ciąży.
Byłby bezgranicznie szczęśliwy i z pewnością zrobiłby wszystko, żeby i ona tak
się czuła. Dzieci zawsze przewijały się gdzieś między jego wypowiedziami.
Spędzili długie godziny na dywagowaniu, czy chcieliby w pierwszej kolejności
chłopca czy dziewczynkę. Nie sądziła jednak, że przyjdzie jej się z tą wiedzą
zmierzyć tak szybko. Pragnęła bajkowego ślubu - kroczenia do ołtarza odziana od
stóp do głów w biel, ojciec prowadzący ją do przyszłego męża pod ramię,
wspaniałe wesele w gronie rodziny i przyjaciół… Nagle wszystko to wydało jej
się bardzo odległe i takie nieprawdziwe. Żeby nie powiedzieć głupie.
Przygotowania, namowy rodziców, martwienie się o najmniejszy szczegół;
kompletnie bez znaczenia w sytuacji, w której się znalazła. Matka i ojciec
zerwą z nią wszelkie kontakty, bowiem dla nich posiadanie dziecka przed ślubem
jest nie do pomyślenia. Gdyby u nich mieszkała, wyrzuciliby ją z domu i nie
martwili się o nią. Próbkę swych zdolności pokazali jej już przecież po
wigilii. Dodatkowo między tym wszystkim znajdowali się jej przyjaciele.
Hermiona. Jak zareaguje Hermiona? Czy nie oskarży jej o egoizm, iż posiada
dziecko przed nią? Wbija jej w tym momencie nóż w plecy, choć dokładnie
wiedziała, jaka jest panna Granger. W życiu nie posunęłaby się do tak
obrzydliwych insynuacji, a nawet wspierałaby ją całą sobą. Jednak gdzieś w
głowie krążyła myśl, że w środku bardzo by ubolewała, a nawet może i by jej
lżyła z tego powodu. Bała się reakcji najlepszej przyjaciółki. Bała się
odrzucenia i chłodu, którego mogłaby od niej doświadczyć, a ta wizja była
jeszcze straszniejsza, niż zerwanie kontaktu z rodzicami. Co ma zrobić? Jak ma
sobie z tym wszystkim poradzić sama?
Pierwszy
raz w życiu nie miała się do kogo zwrócić po pomoc. Zawsze był przy niej ktoś,
kto potrafił nią nie tyle pokierować, co wskazać jej właściwe wyjście. Za
dziecka robiła to matka z ojcem, później całe rodzeństwo i przyjaciele, aż w
końcu Blaise. Zdała sobie sprawę, że nigdy nie doceniała ich wysiłków, a ich
troskę odczytywała bardzo powierzchownie. Wszyscy nad nią czuwali – nawet
nauczyciele! Przejęli się jej stanem tak bardzo, że zanieśli ją do domu i
opiekowali się nią przez całą noc. Teraz, kiedy została sama, kiedy nie ma
nikogo, kto mógłby ją zrozumieć i powiedzieć, co powinna dalej zrobić, czuje,
jak bardzo niewdzięczna była, że nie doceniała tych wszystkich rad, których jej
dostarczano z każdej strony. Bo kto chciałby jej teraz pomóc? Kto byłby na tyle
miłosierny, żeby kolejny raz wskazać jej palcem, w jakim kierunku powinna
pójść? Blaise? Kocha go i zawsze będzie kochać, ale choć tak dobrze ją zna, nie
zrozumiałby, że nie jest gotowa na dziecko. Nie chciałby jej znać za myśl, że
owoc ich związku nie doświadczy od niej potrzebnej mu miłości. A ona nie
poradzi sobie bez niego. Nie będzie umiała żyć, kiedy jego nie będzie obok.
Blaise znalazłby się w takim samym położeniu, gdyby dowiedział się o dziecku,
którego ona nie chce. Bała się zobaczyć w jego oczach nienawiść, brak
akceptacji, a nawet i pustkę. Tego samego obawiała się u Hermiony. Harry,
Pansy, nawet Ron – oni zareagowaliby zupełnie inaczej. Ale Hermiona? Nie
wiedziała, czego się może spodziewać. Radości, szczęścia, gratulacji – to na
pewno – ale prawdopodobnie również wewnętrznego żalu, zawiści i pogardy, a o
tym nawet nie chciała myśleć. Nie mogła pogodzić się z przeczuciem, że te dwie
ważne dla niej osoby wkrótce się od niej odwrócą. Nie chce ich stracić, jednak
czy w zaistniałej sytuacji ma jakikolwiek wybór?
Ciąża.
Coś, co powinno zespolić związek, zacieśnić go i przysporzyć samej radości, jej
rozwaliło całe życie w drobny mak. Rozebrało na części pierwsze, stworzyło
ruiny człowieka, którym jeszcze niedawno była. Zewsząd otaczały ją gruzy i
zgliszcza dotychczasowej egzystencji; waliły się na głowę, przytłaczając swym
ciężarem i obserwując, jak ginie między kolejnymi odłamkami, które z każdą
chwilą wydawały jej się coraz cięższe i boleśniejsze. A mimo to nie czuła
nienawiści do tej iskierki życia, która rodziła się pod sercem. Jakim
człowiekiem by była, gdyby całą swą gorycz przelała na tę maleńka istotkę? Żal
miała tylko i wyłącznie do siebie. Do tej nieczułości, która w niej powstała,
gdyż martwiła się o własny los. Bo ani tydzień, ani miesiąc, ani nawet te
dziewięć miesięcy, które się przed nią malowały, nie byłyby w stanie zmienić
jej nastawienia i sprawić, aby zaczęła dostrzegać płynące z posiadania dziecka
szczęście. Kiedy się go pragnie i jest się na nie gotowym, wtedy radość jest
zdecydowanie łatwiejsza. W momencie uświadomienia sobie, że to jeszcze nie jest
ten czas, przed każdą przyszłą matką malują się czarne miesiące rozpaczy i
niesłychanego cierpienia. Ona miała to nieszczęście, że przynależała do tej
drugiej grupy – niezrozumiana przez społeczeństwo, a koniec końców nawet przez
nie odrzucona. Czy przed nią rysowała się lepsza przyszłość? Nie będzie mogła
liczyć na współczucie, na żadną troskę. Otrzyma jedynie mocny, siarczysty
policzek od życia, które wybudzi ją z pięknego snu, jeśli już tego nie zrobiło.
Straci wszystko, co tak bardzo kocha – Blaise’a, przyjaciół, rodzinę. Oni nie
będą chcieli jej znać, nie pozwolą jej zapomnieć o egoizmie, którym się
wykazała. Już zawsze będą ją wytykać palcami i przypominać, jakim potworem
była. Bo jest nim – obrzydliwą, samolubną kreaturą bez krzty wiary w lepsze
jutro. A jednak nie ma wyboru. Nie ma nadziei, że ktoś jej tym razem pomoże.
Jest skazana wyłącznie na siebie.
Podniosła
się ociężale z zajmowanego miejsca, wyczuwając na sobie baczne spojrzenia
byłych nauczycieli. Resztkami sił udało jej się wypuścić na twarz cień
uśmiechu, którym obdarzyła profesor Hooch, a po chwili usłyszała obok siebie
zachrypnięty głos Snape’a, w którym udało jej się wyłapać drżącą nutkę troski.
- Dasz
radę wrócić sama? – starał się zabrzmieć jak najbardziej obojętnie, ale nawet
on wiedział, że nie ukryje do końca pobrzmiewającego zmartwienia, które z
pewnością wyłapały obie kobiety. Kątem oka dostrzegł na twarzy Rolandy ciepły
uśmiech, a jego usta automatycznie wygięły się lekko ku górze.
-
Tak – odpowiedziała Ginny. – Pojadę metrem to będę szybciej. Blaise pewnie
bardzo się martwi – dodała pospiesznie i przygryzła policzek od wewnątrz.
Sumienie paliło ją żywym ogniem. Jak mogła mówić w ten sposób o mężczyźnie,
który kocha ją bezgranicznie, a ona chce mu złamać serce? Jakim prawem ośmiela
się w ogóle mówić o trosce? Zagłuszyła głosy wyrzutu w głowie i podziękowała
byłym nauczycielom za gościnę, a następnie udała się do wyjścia. Pragnęła
wydostać się z tego domu i dać upust kotłującym się pod powiekami gorącym łzom
bólu. Niestety tuż przy drzwiach złapał ją jak zwykle wszystkowiedzący Snape, a
jego mina mówiła, że i tym razem nic nie umknęło jego bystremu oku. Choć
bardziej pasowałoby powiedzieć wścibskiemu.
- Weasley
przemyśl to sobie jeszcze. – Spojrzała na niego z niezrozumieniem, a mężczyzna
po chwili wyjaśnił. – Legilimencja.
-
Jak pan mógł? – zapytała z wyraźnym wyrzutem, krzyżując ręce na piersiach.
Snape jednak nie wydawał się przejęty jej postawą, choć ubrany w czarny
szlafrok i kapcie tego samego koloru wyglądał mniej strasznie, niż prezentował
się w Hogwarcie. Toteż z pełną premedytacją przyznała sobie prawo do posiadania
pretensji. – Jak pan śmiał wchodzić do mojej głowy?
-
Stare nawyki – wytłumaczył niespiesznie, a w Ginny aż zawrzało z wściekłości.
-
Raczej brak kultury – odburknęła, a Severus pokręcił z dezaprobatą głową i
wyciągnął z kieszeni różdżkę, za pomocą której transmutował poranne odzienie w
zwykłe spodnie i sweter. Wdział buty i płaszcz, a następnie krzyknął do
znajdującej się w kuchni Rolandy.
-
Odprowadzę ją! Nie wygląda za dobrze. – Panna Weasley rzuciła byłemu
nauczycielowi rozwścieczone spojrzenie, a następnie wymaszerowała na zewnątrz,
jednak już przy drugim stopniu schodów zatoczyła się i wpadła na barierkę.
Snape złapał ją w ostatnim momencie za ramię i przytrzymał, aby nie osunęła się
na ośnieżony chodnik. Z olbrzymią niechęcią musiała przyznać, że jego natrętna
pomoc może jej się dziś przydać.
-
Dziękuję – zdecydowała się na najmniej oschły ton, na jaki ją było stać i
wyswobodziła z uścisku nauczyciela. Choć właściwie mógł ją puścić sam, ale
mroczki przed oczami trochę zaburzały jej krajobraz. Pokonała resztę stopni z
mniejszą agresją i dołączyła do mężczyzny, który kierował się w stronę wyjścia
na główną ulicę.
- Powiesz
Zabiniemu? – zapytał, a Ginny prychnęła w odpowiedzi, jakby właśnie ją obraził.
-
Sam pan dobrze wie, skoro grzebał mi w głowie. – Snape westchnął przeciągle i
obrzucił ją karcącym spojrzeniem. Może nie byli już w Hogwarcie, jednak
dziewczyna poczuła się identycznie, jak w czasach szkolnych. Nauczyciel wciąż
budził w niej szacunek i wyrzuty sumienia, iż mówiła do niego, jak do zwykłego
znajomego, którego nie darzy zbytnią sympatią. Skuliła się w sobie i schowała
twarz w odmętach grubego szalika, który dostała od mamy dwa lata temu na
gwiazdkę. To właśnie wtedy zaczęły się jej problemy z rodzicielami, kiedy
powiedziała im, z kim się spotyka. Jej zmartwienie jak zwykle nie uszło uwadze
Severusa, który o dziwo nie skarcił jej jeszcze za bezczelność, którą go
obdarzyła.
-
Czego się tak naprawdę boisz? – Zerknęła na niego kątem oka, lecz gdy
skrzyżowała spojrzenie z jego czarnymi tęczówkami od razu odwróciła wzrok. W
głowie od razu zajaśniała jej myśl, jak nisko upadła, że rozmawia o swoich
problemach z ciążą z najbardziej znienawidzonym nauczycielem ze szkoły. Jednak
nie było co ukrywać – jego towarzystwo było w tym momencie o wiele lepsze, niż
kogokolwiek.
-
Wszystkiego – odpowiedziała zdawkowo i dalej szła przed siebie. Po Snapie jakoś
najmniej spodziewała się zrozumienia, nie mówiąc o współczuciu. On w ogóle
wiedział, co te dwa słowa znaczą?
-
Nie można bać się wszystkiego, Weasley – mówił z jakby lekkim rozbawieniem, a
Ginny uważnie wsłuchiwała się w jego głos. – Zawsze jest jakiś czynnik
determinujący obawy.
-
Dla mnie to właśnie wszystko. – Skręcili w jedną z ulic, kierując się powoli ku
centrum magicznej części Londynu.
-
Zabini by się ucieszył – stwierdził rzeczowo, jakby sama tego nie wiedziała. –
Dalej nie chcesz mu powiedzieć?
-
Nie mogę. – Pokręciła przy tym przecząco głową. – Jeśli Blaise się dowie,
będzie je chciał zostawić, a ja nie jestem gotowa na dziecko.
-
Nigdy nie jest się gotowym, Weasley – odpowiedział. – Nigdy nie jest się
gotowym na nic i lepiej o tym pamiętać – dodał po chwili z większą przestrogą,
a Ginny westchnęła przeciągle i wsadziła głębiej ręce w kieszenie kurtki. Gdyby
ktoś powiedział jej, że będzie rozmawiała o swoim przygotowaniu do ciąży i
obawach z nią związanych ze Snape'em, zabiłaby go śmiechem. Tymczasem była daleka
od nawet najmniejszej formy rozbawienia, gdyż nauczyciel miał jak zwykle rację.
Kto by pomyślał, że pomoc znajdzie u osoby, po której najmniej spodziewałaby
się doświadczyć troski.
- Nie masz pewności czy za rok lub
dwa lata byłabyś gotowa na macierzyństwo. Zawsze jest strach i z nim należy
nauczyć się współpracować. – Sam nie wierzył, że idzie ramię w ramię z byłą
uczennicą i zasypuje ją złotymi myślami, które tworzył na poczekaniu. Był w tym
jednak tak wiarygodny, że sam szukał mądrości z nich płynących. Zaczął się
zastanawiać, czy tak właśnie funkcjonowała wszechwiedza Dumbledore'a. Jego
sentencje, życiowe aforyzmy, którymi raczył wszystkich dookoła, często brzmiały
jak ludowe powiedzonka, a jednak każdy potrafił znaleźć w nich to, czego
szukał. Były jak kierunkowskazy na zawiłej drodze. Nawet ślepy potrafiłby się
dzięki nim odnaleźć. I choć bronił się przed tym stwierdzeniem rękami i nogami,
to właśnie tego pokręconego staruszka z nadmierną skłonnością do nadkwasoty w
organizmie bardzo w tym momencie przypominał.
- Przemyśl to sobie wszystko jeszcze
raz na spokojnie – zakończył nieco zbyt oschle, ale Ginny nie zwróciła na to
najmniejszej uwagi.
- Jest jeszcze Hermiona – zauważyła
przygnębionym głosem, na co Snape wywrócił dyskretnie oczami. Czemu życie
wszystkich kręciło się wokół Granger? Nie dość, że jego chrześniak wpadł po
uszy, potem przeniosło się to na Lucjusza i Narcyzę, to jeszcze ten mały
rudzielec zaprząta sobie nią głowę. Nie wspominając już o Potterze, który
zapewne też błądził myślami wokół nadgorliwej Gryfonki. – Ona mi tego nie
wybaczy.
- Ośmielę się twierdzić, że Granger
ma ważniejsze sprawy, niż twoje dziecko.
- Ale boję się tego, co sobie o mnie
pomyśli.
- A co ma myśleć? – naskoczył na nią
zbyt nerwowo, ale w porę się opanował, odchrząkając znacząco. – Weasley ruszże
tą rudą łepetyną. Granger to twoja przyjaciółka i nie sądzę, żeby szykanowała
twoją ciążę, nawet jeśli nie będzie jej ona za bardzo odpowiadać. Co
jednocześnie byłoby niesłychanie głupie z jej strony.
- Tak pan uważa?
- Nie możecie cały czas przejmować
się jej zdaniem. Wiem, że miała dużo trudności w życiu, ale to nie znaczy, że
musi mieć wpływ na wasze – komentował z nadzwyczajną gorliwością, nieświadomie
przy tym gestykulując. – Świat nie kręci się wyłącznie wokół Granger i jej
depresji. Zrozumcie to w końcu!
- Po prostu się o nią martwimy –
zauważyła posępnie Ginny, choć wewnątrz przyznawała Snape’owi rację. Za nic
jednak nie odważyłaby się mu o tym powiedzieć, ani tym bardziej Hermionie.
Wszyscy się o nią troszczą i uważają, aby nie wpadła znów w otchłań bólu i nie
załamała się. Zapominają przy tym o własnych problemach i przeciwnościach losu,
z którymi muszą się mierzyć. Może i stary nietoperz brzmiał brutalnie, jednak
nie można mu było zarzucić kłamstwa.
- Martwić się i wspierać to jedno,
ale zaniedbywać własne życie na rzecz czyjegoś to drugie – odpowiedział już
dużo spokojniej. Normalnie wstydziłby się za siebie za taki wybuch w obecności
byłego ucznia. Nie uważał jednak, że powiedział coś złego i nie zamierzał się
wypierać wcześniejszych słów. Rozumiał ból po stracie dziecka panny Granger,
jednak nie potrafił pojąć, czemu wszyscy uzależnili od jej opinii własne życia.
Jednakowoż z tej perspektywy obawy Ginny odnośnie reakcji kasztanowłosej
dziewczyny były w pełni usprawiedliwione. Merlin jeden wie, co jej przyjdzie do
głowy! Mimo wszystko musi zrozumieć, że Hermiona nie jest wyrocznią, która
będzie jej mówiła, jak ma postępować. Wszyscy musieli to w końcu przyjąć do
zawszonej wiadomości, czy im się to podoba, czy też nie.
- Granger to nie bożek, który ześle
na ciebie najgorsze katastrofy. To twoja przyjaciółka, więc powinnaś mieć do
niej zaufanie. Tak samo, jak ona do ciebie. Poza tym ma Malfoya, więc zawsze
może się wyżyć na nim – zauważył z lekką złośliwością, a na bladej twarzy Ginewry
pojawił się cień uśmiechu.
- W sumie ma pan rację. – Po chwili
dodała jednak zdziwiona. – A skąd pan wie o
niej i Malfoyu?
- Plotki szybko się roznoszą w tej
rodzinie – odpowiedział z błyskiem w oku, jednak sekundę później spoważniał, a
po niedawnym rozbawieniu ślad kompletnie zaginął. – I mówię ci ostatni raz,
Weasley, żebyś to sobie wszystko przemyślała.
- Postaram się. – Dokładnie jednak
wiedziała, że tego nie zrobi. Podjęła decyzję, kiedy dowiedziała się, że jest w
ciąży i nic tego nie zmieni. Choć kazanie Snape’a musiała przyznać za wyjątkowo
pouczające. Niestety tylko przyswoiła jego rady, ale nie zamierzała ich
wprowadzać w życie. Nikt nie może wiedzieć. Nikt, a już tym bardziej ci, którym
na niej zależy.
* * * * *
Przeklęty dom Weasleyów, który
prezentował się gorzej, niż najbardziej zatęchła suterena w Londynie, był
widoczny już z daleka, a żołądek Draco zaczął podjeżdżać niebezpiecznie do
gardła z każdym kolejnym metrem, który pokonywał w tym kierunku. Nie chodziło o
wszędobylski brak ogłady i spływającą po ścianach nędzę – no dobra, w dużej
mierze właśnie oto chodziło – ale o bez wątpienia bardzo żywiołową reakcję rudej
rodzinki, gdy zobaczą go razem z Hermioną pod drzwiami. Ckliwe powitania,
rzucanie się na szyję i euforyczne pytania typu: czemu tak dawno was u nas nie
było, z pewnością tam na nich nie czekały. W jego przypadku bardziej
prawdopodobne było przetrącenie kręgosłupa miotłą, oberwanie paskudną klątwą
lub pogryzienie przez najbardziej agresywnego goblina, jakiego hodowali w ogródku.
A dla niego bezsprzecznie trzymali największego bydlaka z wścieklizną –
specjalnie na takie okazje. Toteż niechętnie, a nawet z widocznym cierpieniem
zatrzymał samochód kilka metrów od drzwi wejściowych i rozejrzał się przez
szybę, czy przypadkiem już teraz nie czeka na niego jakaś niespodzianka. Szablo-zębna na przykład.
- Ja pójdę – odezwała się milcząca
przez całą drogę Hermiona. – Ciebie mogliby przyjąć dość…
- Lodowato? – zapytał z kpiną,
odpinając pas bezpieczeństwa. – Najwyżej wyniesiesz moje szczątki w pudełku po
butach.
- Jak sobie chcesz. Ja cię
ostrzegałam. – Jakbym tego nie wiedział.
Wyszedł za dziewczyną na mroźne powietrze, a po chwili wyciągnął równie
niezadowolonego z nocnej eskapady Dulce, który rozprostował łapy i ziewnął
przeciągle, by w dalszej kolejności poczłapać za swym panem do drzwi
wejściowych. Draco kątem oka patrzył na stojącą przy nim Hermionę, która na
zewnątrz prezentowała się niczym oaza spokoju. Wiedział jednak dokładnie, że w
środku kotłuje się w niej tyle emocji, że na temat jej obecnego stanu można by
napisać genialną pracę profesorską z psychologii. Starał się jak mógł wmówić
sobie, że nic go to nie obchodzi – sama w końcu chciała tu jechać – ale na nic
były jego wysiłki, gdyż martwił się o nią i to cholernie mocno. Molly Weasley
jest nieobliczalna, żeby nie powiedzieć szalona. To typ człowieka, który
najpierw robi, a potem myśli, a co gorsza, nie wyciąga wniosków z
wcześniejszego zachowania. Obawiał się, że sprawę zaginięcia córki zepchnie na
dalszy plan, a skupi się na sławetnej tyradzie, z której była znana w kręgach
czarodziejskich. Takich decybeli, jakie była bowiem w stanie wyciągnąć ze swego
głosu, nie potrafił osiągnąć nikt na świecie. Jęcząca Marta mogła się z nią co
najwyżej równać, choć dla Draco i tak przegrywała w przedbiegach. Dlatego serce
zaczęło łomotać mu w piersi dwa, a nawet trzy razy mocniej, gdy usłyszał dźwięk
przekręcanego klucza w drzwiach, a po chwili wyłoniła się zza nich pierwsza
ruda głowa – trochę łysawa – która bez wątpienia należała do Artura Weasleya.
Mężczyzna wydawał się być mocno zaskoczony ich obecnością, jednak uchylił
szerzej drzwi i obdarzył nieco wymuszonym uśmiechem. Arystokrata niespecjalnie
mu się dziwił. Też nie byłby w humorze, gdyby ktoś wyrwał go z łóżka o czwartej
nad ranem.
- Dobry wieczór, panie Weasley –
zaczęła uprzejmie Hermiona, a Draco automatycznie stanął bliżej niej. Z
wewnątrz domu dobiegały do niego dźwięki schodzenia po schodach, a które
zapewne należały do Molly.
- Dobry wieczór, Hermiono. – Kiedy
przeniósł wzrok na stojącego obok dziewczyny blondyna, uśmiech spełzł mu z
twarzy, a zastąpił go dość nieciekawy grymas, który Draco odwzajemnił. – I
Malfoy – dodał z dużo mniejszą grzecznością, a w tym samym momencie w drzwiach
pojawiła się nieco otyła kobieta z kolorowymi papilotami na głowie i w
szlafroku o kolorze pudrowego różu w zmyślne kwiaty. Jeśli Malfoy czuł się do
tej pory źle, tak teraz zbierało mu się po prostu na obrzydliwe mdłości.
- Arturze, co tu się – urwała w
połowie wypowiedzi i wytrzeszczyła ze zdumienia oczy, kiedy dotarło do niej,
kto zakłóca jej spokój w środku nocy. – A co wy tu robicie? Na dodatek o tej
porze? Hermiono wytłumacz mi, o co w tym wszystkim chodzi.
- Pani Weasley, my… - nie dane jej
było jednak dokończyć, gdyż spomiędzy ust rudej kobiety wyszedł
charakterystyczny świst, a przed oczami panny Granger przemknął palec
wskazujący Molly. Jak zdążyła sekundę później zauważyć, wycelowany był on w sam
środek klatki piersiowej Draco, choć pani Weasley sięgała mu zaledwie przed
bark. Jednak jak powszechnie wiadomo, nie powinno się lekceważyć niewysokich
ludzi.
- Ty! – krzyknęła do blondyna,
którego lewa brew powędrowała nieznacznie ku górze. – Czego ty od nas chcesz?!
Po coś tu do nas przylazł?! Arturze! On ma psa! Chce nas wszystkich pozabijać!
– histeryzowała coraz bardziej, wyprowadzając arystokratę ze względnej
równowagi. Na szczęście miał przy sobie Hermionę, która widząc, w jakim
kierunku zmierza ich wizyta, postanowiła interweniować.
- Pani Weasley! Proszę się uspokoić!
– Molly miała jednak jej prośbę w głębokim poważaniu i dalej prowadziła swój
jadowity monolog kierowany pod osobą Malfoya.
- Wynoś się stąd! – Resztkami sił
hamowała się, aby nie zacząć popychać chłopaka. – Wynocha z mojego domu!
Nalotów śmierciożerskich ci się zachciało?!
- Molly… - starał się uspokoić żonę
Artur, ale nawet jemu nie udawało się zapanować nad huraganem, którym stała się
ruda kobieta. Niestety Draco nie był już tak cierpliwy i wyrozumiały – jakby
kiedykolwiek przy nich był – gdyż postanowił wziąć sprawy we własne ręce. I
biada temu, kto się akurat między nimi znalazł.
- Zamknij się kobieto, bo uszy mi
przez ciebie więdną – odezwał się zjadliwie do Molly, która wyglądała, jakby
właśnie oberwała oszałamiającym zaklęciem. Mrugała od czasu do czasu oczami,
zamykając i otwierając przy tym usta, niczym karp, a jeden z papilotów zwisał
jej komicznie z boku twarzy. I jeden punkt dla Malfoya.
- Draco przestań – próbowała na
niego wpłynąć Hermiona, ale blondyn, tak samo jak wcześniej Molly, miał gdzieś
jej uwagi i próby przywrócenia do porządku.
- Drzesz się jak stare prześcieradło,
umacniając mnie w przekonaniu, że inteligencji jest w was tyle, ile pieniędzy w
waszej skrytce u Gringotta. Gwoli ścisłości niewiele, jeśli cokolwiek się w
niej jeszcze znajduje – dodał z charakterystyczną dla siebie nutą cynizmu. Miał
w nosie, co sobie o nim teraz myśli Granger. Nikt, a już tym bardziej
nadpobudliwa ruda baba, nie ma prawa wydzierać się do niego i nazywać
śmierciożercą. I choć zachowywał się jak szczeniak, którym był za młodu, nawet
przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, by zmienić swe nastawienie w stosunku
do stojącej przed nim kobiety. Jeśli w ogóle można ją było tak mianować.
Zapewne zaraz dostanie miotłą po plecach lub patelnią w twarz, ale warto było
zobaczyć ten tępy wyraz twarzy u najbardziej rozszczekanej czarownicy, jaka
stąpa po ziemi. Jeszcze stąpa.
- Jak śmiesz, ty… - Molly
najwidoczniej odzyskała umiejętność wysławiania się, ale Draco nie zamierzał
dawać jej dalszego pola do popisu, wcinając się bardzo nieelegancko w ledwo
zaczęte zdanie.
- Pomiocie szatański? Synalku
śmierciożercy? – wymieniał z pogłębiającym się rozbawieniem, choć bardziej z
nasilającą się złośliwością. – Szarlatanie? Chamie? Ta ckliwość w pani głosie
po prostu mnie rozczula – zakończył z
cynicznym błyskiem w oku, a wtedy odezwał się obserwujący z boku rozgrywającą
się scenę Artur.
- Trochę za dużo sobie pozwalasz,
Draco. – Chłopak obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i już miał zaserwować mu
jakąś zjadliwą ripostę, gdy poczuł mocne ściśnięcie za rękę i napotkał na
swojej drodze niemal błagalny wzrok Hermiony. Opanował się w okamgnieniu,
jednak na przeprosiny nie zamierzał się godzić. To by uwłaczało jego i tak
nadszarpniętej godności.
- Hermiono? – Oboje spojrzeli na
wciąż oszołomioną, ale również widocznie wściekłą Molly, która korzystając z
chwilowego milczenia zwróciła się do kasztanowłosej dziewczyny. Draco
momentalnie wyczuł, że kobieta się spięła, a przygryziona delikatnie warga i
mocniejszy uścisk jego ramienia utwierdziły go w przekonaniu, że owa wizyta
nigdy nie powinna mieć miejsca.
- Możesz nam łaskawie wyjaśnić, co
tu się dzieje? – zapytała z wyraźną oschłością, a dziewczyna odpowiedziała jej
lekko drżącym głosem.
- Chcieliśmy zapytać, czy Ginny jest
u państwa – powiedziała bardzo cicho, obserwując mieszaninę sprzecznych emocji,
która pojawiła się na wykrzywionej w grymasie niezadowolenia twarzy Molly.
- Coś jej się stało? – zwrócił się
do niej Artur, ale zanim zdążyła wszystko wyjaśnić, przerwała jej jego żona.
- Ja się pytam, co się dzieje tu,
konkretnie w tym miejscu i to między wami.
- Nie bardzo rozumiem. – Poczuła na
talii rękę Malfoya i wychwyciła jego nieufne spojrzenie. Kiedy zaś przeniosła
wzrok na panią Weasley, praktycznie skuliła się w sobie. Jeszcze nigdy nie
widziała w jej oczach tyle złości i pogardy, z jakimi na nią patrzyła. Zaczęło
do niej docierać, że Draco rzeczywiście miał rację, iż nocne odwiedziny w Norze
były złym pomysłem. Tym bardziej, że gdyby Ginny była u rodziców, to zapewne
już zdążyłaby do nich wyjść. Nic takiego się jednak nie stało, a ona musiała
zmierzyć się z gniewem wyjątkowo niezadowolonej Molly.
- Jak to nie rozumiesz? – zaczęła
agresywnie, naskakując na Hermionę z każdym kolejnym słowem coraz mocniej. – Te
czułe uściski to jakaś nowa moda? Zadawanie się z młodym Malfoyem uważasz za
normalne? Bo ja absolutnie nie. On ci coś zrobił? Wykorzystał cię? Przeciągnął
na swoją stronę?
- Draco nic mi nie zrobił –
zaprzeczyła nieco zbyt nerwowo, a oczy pani Weasley rozszerzyły się do granic
możliwości. Czuła się przy niej kompletnie bezbronna; z góry skazana na
porażkę, czegokolwiek by nie powiedziała.
- To ty tak dobrowolnie się do niego
pchasz, tak? – zapytała uszczypliwie, by po chwili kontynuować z jeszcze
większym jadem, którego po niej Hermiona w ogóle się nie spodziewała. –
Galeonikami ci zaświecił przed oczami i zostawiłaś dla niego Rona? No po tobie
to się tego Hermiono nie spodziewałam. Że będziesz tak łasa na pieniądze i
pozycję w społeczeństwie.
- Pani Weasley, to zupełnie nie… -
nie dokończyła, ponieważ kobieta przerwała jej histerycznym śmiechem, na dźwięk
którego aż ciarki przeszły jej po plecach. Nie musiała patrzeć, aby wiedzieć,
że Malfoy jest bliski furii, a panuje nad sobą z niewiadomych przyczyn. Gdzieś
z boku wychwyciła również zniesmaczone spojrzenie pana Weasleya, choć mogła się
tylko domyślać, czy jest ono skierowane ku niej, czy też może ku żonie. W duchu
modliła się o tę drugą wersję.
- Wszyscy postradaliście zmysły!
Jedna Zabiniego, a druga Malfoya! – krzyknęła ze łzami w oczach, lecz po chwili
po jej nagłym rozbawieniu ślad zaginął. – Dosyć tego. Jak śmiesz pokazywać się
tu taj z nim? Ronald oddałby wszystko, żebyś do niego wróciła, a ty wolisz
tego… tego śmierciożercę?! Już zapomniałaś, ile krzywdy ci wyrządził?!
Powariowałyście obie!
- Molly! – Artur kolejny raz starał
się przywołać małżonkę do porządku, ale tak samo jak za pierwszym, tak i za
drugim razem jego wysiłki spełzły na niczym. – Opanuj się wreszcie!
- Kolejny wariat w tym domu! –
wydarła się do męża, by po chwili znów zacząć naskakiwać na Hermionę, która
trzęsła się w ramionach Draco, niczym osika na wietrze. Nie mógł dłużej patrzeć
na jej cierpienie i chciał jak najszybciej zakończyć tę tyradę nienawiści, ale
nie dowiedzieli się, czy Ginny jest w domu. Wyciągnięcie jednak z oszalałej
kobiety jakichkolwiek wiadomości odnośnie jej córki będzie graniczyło z cudem.
- Jesteś podła i wyrachowana,
Hermiono! Jak mogłaś coś takiego zrobić? Obdarzyć uczuciem Malfoya?! A
właściwie jego pieniądze! To egoistyczne! – I wtedy miarka się przebrała. Draco
błyskawicznie złapał oszołomioną dziewczynę za rękę i poprowadził do samochodu,
po czym bezceremonialnie ją do niego wepchnął razem z równie przerażonym Dulce.
Dziewczyna coś do niego wołała, ale był tak owładnięty wściekłością, że nie
bardzo go obchodziło, co konkretnie mówiła. Molly darła się wniebogłosy i
gestykulowała żywo, jednak kiedy stanął przed nią z morderczym wzrokiem,
momentalnie zamknęła usta i wbiła w niego zlęknione spojrzenie, które chcąc nie
chcąc bardzo mu się podobało.
- Zamknij się, bo nie ręczę za
siebie – zaczął lodowato, obserwując szok w oczach starszej kobiety. O dziwo
Artur nie oponował, a jedynie usiadł na ławeczce pod domem i wyciągnął paczkę
papierosów, by zapalić jednego. Zachowywał się, jakby był głuchy i ślepy na
przerażenie żony, czym przyznawał Draco racje, iż należy jej się ostra
reprymenda. I nawet nie miał pojęcia, jak bardzo uradował blondyna faktem, że
to jemu przypadł ten zaszczytny obowiązek.
- Jeszcze jedno słowo na temat Hermiony,
a będziesz wąchać kwiatki od spodu. Zamknij się – zagroził jej jeszcze raz,
widząc, że Molly otwiera usta, aby mu się sprzeciwić. – Mnie możesz obrażać do
woli, bo i tak mam to w dupie, ale jej – mówiąc to, wskazał ręką na siedzącą w
samochodzie dziewczynę – nie wolno ci ruszyć. Masz ją zostawić w spokoju, bo
inaczej znów zamienię się w śmierciożercę i bez zastanowienia rzucę w ciebie
Avadą. Twoja zamknięta na wieki wieków jadaczka będzie wspaniałym widokiem,
który wszyscy chcielibyśmy w końcu zobaczyć. Nawet oprawiłbym sobie twoje
zdjęcie w ramkę.
- Jesteś bezczelny – udało jej się
wydukać, lecz pod naporem rozwścieczonego spojrzenia chłopaka od razu zamilkła.
- Ciekawe, że mówi to osoba, którą
interesuje czubek własnego nosa – zadrwił z niej w żywe oczy. – A może nie mam
racji? Idealne plany o wspaniałym zięciu bez grosza przy duszy szlag jasny
trafił, bo nie można kultywować tradycji biednego zamążpójścia własnej córki,
kiedy jest zakochana w Zabinim. Czy tu przypadkiem nie działa egoistyczny czynnik?
Chęć zepsucia życia dziecka tylko po to, żeby wyjść na swoje? – Bawił się
wyśmienicie dogryzając pani Weasley i żałował, że nikt tego nie nagrywa. Mógłby
zrobić użytek z Artura, ale prawdę mówiąc obawiał się o jego dalsze losy przy
boku żony wariatki. Współczuł mu niemiłosiernie, że to właśnie on znalazł się
na ślubnym kobiercu z niezrównoważoną psychicznie kobietą, jaką była Molly.
Zawsze uważał ją za skretyniałą kurę domową bez perspektyw na życie, ale teraz
jej postawa przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Nie zamierzał się godzić na
ubliżanie Hermionie. Spodziewał się jawnej niechęci w obcowaniu z nią po
zostawieniu Rona, ale nie miał bladego pojęcia, że Weasleyowie mogą okazać się
aż tak bez serca. Wyszczególniając przede wszystkim Molly. Niby taka ciepła,
rodzinna, matka polka normalnie, aż tu nagle wyszło szydło z worka. Nawet
diabeł na tronie piekielnym miałby więcej współczucia, niż ten rudy gnom z
nadwagą, który sprzedał resztki duszy za prawo do dysponowania nieograniczoną
liczbą decybeli. I ona śmiała mu mówić, że jest bezczelny?
Uśmiechnął się drwiąco i wyprostował
jeszcze bardziej, obrzucając kobietę pogardliwym spojrzeniem. Nie miała
pojęcia, jak niewiarygodnie obrzydliwym człowiekiem mu się teraz wydawała.
Gwałciciel morderca przy niej był idealną partią na przyjaciela życia.
- Pani
mąż to chociaż sumienie posiada. – Molly zmrużyła gniewnie oczy, jednak nie
odezwała się. – Czego nie można powiedzieć o pani. Już niżej, niż to śmierdzące
gówno, w którym się pani topi, nie da się upaść, choć po pani można się
spodziewać wszystkiego. Bije pani rekordy braku człowieczeństwa, a myślałem, że
to ja jestem mistrzem w tej dziedzinie. Zwracam honor, królowo bezwzględności i
egocentryzmu. – Ukłonił się przy tym teatralnie, nie tracąc kontaktu wzrokowego
z poirytowaną kobietą. Zastanawiał się, ile jeszcze będzie musiał strzępić
język, żeby do tego pustego, rudego czerepu cokolwiek dotarło. Postanowił
przejść do sedna sprawy i zacząć mówić o Ginny, gdyż dalsza dyskusja, a raczej
monolog, były poniżej jego i tak utytłanej w błocie godności. W całym swoim
życiu nie wypowiedział do nikogo z Weasleyów tyle, ile dzisiejszej nocy do
Molly; nie zamierzał poniżać się jeszcze bardziej.
- A teraz do rzeczy, bo mogę
przestać być tak miły, jak do tej pory – odezwał się jadowicie, rzucając
kobiecie nienawistne spojrzenie. – Ginny jest w domu, czy nie?
- A co cię to gówniarzu obchodzi? –
żachnęła się pani Weasley, przyjmując buńczuczną postawę urażonego skrzata
domowego. Draco wywrócił z politowaniem oczami, śmiejąc się do niej w żywe
oczy. Czarny humor, który mu dziś towarzyszył może nie był wysokich lotów, ale
zawsze to coś.
- Jak będziesz kobieto myśleć
jeszcze wolniej, to zaczniesz się cofać – zadrwił z niej przepełnionym cynizmem
głosem. – Jest czy nie ma? Proste pytanie. Mam mówić głośno i dużymi literami,
żebyś cokolwiek zrozumiała?
- Nie ma jej u nas. – Dobiegł do
niego przygnębiony głos Artura, który podniósł się z ławki i przydeptał kapciem
wypalonego papierosa, a następnie podszedł do Draco i wysilił się na blady
uśmiech. – Nie było od wigilii. Zresztą jej się nie dziwię. – Posłał żonie
wymowne spojrzenie, na co ta prychnęła obrażona.
- Sama zaczęła. To nie ja
powiedziałam, że… - Najdelikatniej jak potrafił przerwał małżonce, zanim ta
rozgadała się na temat wyboru kandydata na męża Ginny. Może nie było to
odpowiednie w zaistniałej sytuacji, ale w środku cieszył się jak głupi, że ktoś
w końcu przygadał jego żonie tak, że milczała przez dłużej niż trzy sekundy,
pozwalając się po prostu obrażać. A że padło na syna Lucjusza Malfoya? Chłopak
zawsze był pyskaty i miał cięty język, więc tym bardziej jego wewnętrzna
euforia rosła do granic możliwości.
- Ty lepiej nic już dzisiaj nie mów.
Wałki idź sobie lepiej popraw, bo sąsiedzi się zlękną, jak cię jutro zobaczą. –
Oburzona Molly żołnierskim krokiem wmaszerowała do domu, trzaskając za sobą
głośno drzwiami. Artur wydał z siebie głośne westchnięcie i przeniósł
zmartwiony wzrok na dużo spokojniejszego blondyna. – Od kiedy Ginny spotyka się
z Blaise’em, Molly jest okropnie nieznośna. Nie wiem, co w nią wstąpiło.
- To furiatka – stwierdził rzeczowo
Draco, co spotkało się z karcącym spojrzeniem starszego mężczyzny. – Jak pan z
nią wytrzymuje?
- Sam nie wiem. Ale powinniście już
iść. Jest środek nocy, a w moim wieku stanie na śniegu w samym szlafroku i
kapciach nie służy zdrowiu.
- Jakby Ginny się pojawiła, mógłby
pan nas jakoś zawiadomić? – poprosił jak na siebie z niesłychaną uprzejmością,
a Artur poklepał go po ramieniu, choć wyraz jego twarzy mówił mu, że bardzo martwi
się o córkę.
- Nie sądzę, aby miała do nas
przyjść w najbliższym czasie. - Po chwili namysłu dodał strapionym głosem. –
Coś jej się stało, że szukacie jej o tej porze?
Zastanawiał się, czy
powinien przysparzać mężczyźnie jeszcze więcej powodów do zmartwień. Już i tak
będzie miał kłopoty z upośledzoną małżonką, która zapewne zrobi mu karczemną
awanturę, iż rozmawiał z nim sam na sam dłużej niż jedną minutę. Zdecydował w
końcu, że lepiej będzie nie wyjawiać całej prawdy.
- Wyszła z domu, a Blaise odchodzi
od zmysłów. Prawdopodobnie już wróciła, ale woleliśmy sprawdzić u państwa na
wszelki wypadek. – Ubrał zaginięcie Ginny w ładną otoczkę, którą skwitował
lekkim uśmiechem, licząc w duchu, że niewiele się pomylił w swych domysłach.
Pożegnał się jeszcze z Arturem, a następnie skierował się do samochodu, w
którym zostawił Hermionę. Już z daleka widział jej zmartwioną twarz i
przygotowywał się na awanturę, którą zapewne mu urządzi. Kiedy złapał za
klamkę, usłyszał za sobą wołanie pana Weasleya i odwrócił się w jego stronę.
- Mam nadzieję, że masz dobre
zamiary wobec Hermiony? – Uśmiechnął się do mężczyzny szczerze i odpowiedział
mu bez chwili zastanowienia.
- Najczystsze. Może pan być
spokojny.
* * * * *
Blaise nie zmrużył oka przez resztę
nocy. Czekał na jakieś wiadomości od Draco i Hermiony, ale nie dawali oni
żadnych znaków życia, tak samo jak Ginny. Resztkami sił powstrzymywał się, żeby
nie zacząć żłopać kawy jak opętany i nie odpalać jednego papierosa od drugiego,
ale o siódmej nad ranem silna wola pękła, a organizm zbuntował się przeciw
niemu. Właśnie zalewał piątą już porcję kofeiny i drżącymi rękami odpalał
kolejnego papierosa, gdy usłyszał dźwięk wkładania klucza do zamka, a gorąca
woda zaczęła wylewać się z kubka prosto na posadzkę. Po chwili upadł na nią
również i papieros, który zgasł z charakterystycznym syknięciem przy nogach
bruneta. Wtedy do kuchni weszła Ginny, a on bez namysłu odstawił czajnik, a
raczej odrzucił go gdzieś w kąt, by chwycić ją mocno w ramiona i przytulić do
siebie, by mieć pewność, że to na pewno jego ukochana kruszynka.
- Ninny nie rób mi tego więcej –
skarcił ją najdelikatniej jak potrafił. – Nie wychodź bez słowa, bo drugi raz
nie wytrzymam. Gdzie w ogóle byłaś? Co się z tobą działo?
- Byłam w szkole – odpowiedziała bez
zająknięcia. Gdyby Blaise wiedział, gdzie naprawdę była i czego się
dowiedziała… Nie; nie może teraz o tym myśleć. Musi zrobić to, co podpowiadała
jej intuicja.
- W szkole? – zapytał zdziwiony
Zabini, rozluźniając odrobinę uścisk. – A co oni chcieli od ciebie dzień po
świętach?
- Słuchaj, Blaise – zaczęła bardzo
spokojnie, jednak mężczyzna szybko wyczuł, że jest zdenerwowana. – Mam ci coś
ważnego do powiedzenia, ale nie wiem – zacięła się na moment i zwilżyła
spierzchnięte wargi – nie wiem, od czego zacząć.
- Najlepiej od początku – zachęcił
ją, a Ginny posłała mu nieśmiały uśmiech. Wewnątrz jednak jej dusza i serce
łkały z bólu, by za kilka minut wyć z rozpaczy, kiedy cała szopka, którą
przygotowała dla mężczyzny minie. Nie ma już odwrotu. Nie ma dla niej ratunku i
nawet Snape nie będzie w stanie jej pomóc. Wzięła głęboki oddech i zaśmiała się
nerwowo, czując pod powiekami gorące łzy.
- Chodzi o to, że akademia włoska –
zacięła się ponownie i uśmiechnęła jeszcze szerzej, rozdzierając tym samym
serce na coraz drobniejsze kawałeczki. Nie mogła patrzeć na ukochanego, kiedy
wiedziała, że tym wierutnym kłamstwem niszczy mu właśnie życie. Uspokoiła się
na tyle, ile potrafiła i powiedziała niemal na jednym wdechu to, co
zaplanowała, wracając do domu. – Oni wyznaczyli mnie do udziału w warsztatach
malarskich w Rzymie i ja się zgodziłam.
- Zgodziłaś? – zapytał z
niedowierzaniem, puszczając ją przy tym i patrząc na nią z niezrozumieniem. –
Ale, ale jak to się zgodziłaś?
- Powiedzieli, że to dla mnie wielka
szansa i przyjęłam ich propozycję – odpowiedziała bez zająknięcia, starając
się, aby Blaise nie wyczuł kłamstwa. Informacje, które przed chwilą otrzymał,
były dla niego tak wstrząsające, że mogła w pełni liczyć na powodzenie planu.
- Czyli – zaczął wciąż oszołomiony
niedawnymi rewelacjami – znaczy się, że wyjeżdżamy do Włoch?
- Nie – zaprzeczyła nieco zbyt
szybko, ale Blaise nie zwrócił na to specjalnie uwagi. – Ja wyjeżdżam. Ty
zostajesz, Blaise.
- Na ile? – zapytał z wielkim
smutkiem, na co Ginny obdarzyła go najczulszym uśmiechem, na jaki tylko była w
stanie się zdobyć. Jej serce w środku było tak poranione, że tylko cudem nie
zaczęła się dusić wyciekającą z niego krwią.
- Niecały rok.
- Na ile? – zapytał z nieco większą
agresją, niż zamierzał.
- Dziesięć miesięcy. – Odsunął się
od niej i oparł się o blat kuchenny. – Dziś po południu mam samolot do Rzymu.
Myślałam, że mógłbyś mi pomóc w…
- Idź się pakować – warknął poirytowany
w jej stronę, a Ginny skuliła się w sobie i przygryzła lekko dolną wargę.
Zraniła go i to bardzo boleśnie. Cała jego postawa jej o tym mówiła. Zaciśnięte
pięści, nerwowo unosząca się klatka piersiowa, a przede wszystkim utkwiony w
oddali i kompletnie nieobecny wzrok. Cierpiał a ona razem z nim, jednak nie
mógł tego wiedzieć.
- Blaise – odezwała się do niego
niepewnie, ale chłopak niemal krzyknął w jej kierunku, czym mocno ją
przestraszył.
- Idź się pakować. – Obserwował jak
wychodzi ze zlęknionymi oczami, jednak nie mógł dostrzec potoku łez, który je
zalał, gdy tylko opuściła pomieszczenie. Może nie była świadoma, ale bardzo go
zraniła swoją decyzją. Dziesięć miesięcy. Pieprzone dziesięć miesięcy. Przecież
mieli w maju wziąć ślub! A ona tak po prostu wyjeżdża, bo cholerni makaroniarze
zaproponowali jej jakieś śmieszne szkolenie? Starał się uspokoić, ale im
bardziej myślał o jej wyjeździe, tym w większą furię wpadał. Zamachnął się w
końcu ręką i strącił stojący na stole kubek po kawie, który po chwili
roztrzaskał się w drobny mak. W tym samym momencie siedząca w sypialni Ginny
wybuchła głośnym płaczem, który udało jej się stłumić w poduszce.
Pierwsza? A więc piszę: rozdział jak zwykle wspaniały (ty to potrafisz ułożyć akcje). Prośba: dawaj częściej rozdziały! Nie mogę wytrzymać bez nich. To najlepsze dramione jakie czytałam...
OdpowiedzUsuńEllie Potter
Myślałem że pokażesz w postawie Ginny trochę Gryfońskiego ognia, a tu klops, taki zawód - ja tu się teraz zastanawiam kto był ślizgonem. Mimo tego niedociągnięcia rozdział cudowny, ale mam nadzieję że Ginny nie zrobi tego co myślę że chcesz żeby zrobiła. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńGinny mnie bardzo rozczarowała. Wiem, że to twoja wizja i tak dalej ale nawet Molly z której zrobiłaś nieczułą egoistkę tak mnie nie zdziwiła. Mam nadzieję, iż Ruda zmieni zdanie bo Diabeł jej tego nie wybaczy. To co mi się podobało to Draco i ta akcja w Norze. Bezbłędna, powalająca, po prostu super. Artur u mnie zapunktował. Będę muu kibicować, żeby Molly go nie zabiła. Co do nowych opowiadań, to chętnie przeczytam wszystko co napiszesz. Naprawdę świetnie ci to wychodzi więc jak masz już jakieś pomysły, zarysy lub fragmenty rozdziałów i chcesz usłyszeć jakąś konstruktywną opinię to chętnie pomogę (moja poczta: w.skrabacz@wp.pl ). Będę szczęśliwa jak postanowisz mi podesłać jakieś próbki, a jak nie to czekam aż coś się pojawi na blogu. Ściskam cię mocno i życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńLa Catrina
PS "Im bardziej nieprawdopodobne, tym bardziej możliwe." dlatego pomimo wszystko podoba mi się twoje spojrzenie na te postacie.
Bardzo lubię Twój styl, ale to co zrobiłaś z Ginny to była przesada.
OdpowiedzUsuńNigdy nie pałałam miłością do rudej rodzinki, lecz szanowałam ich waleczność, bo przecież byli w Gryfidorze.
Ciekawa kłótnia Draco i Molly, lubię gdy Molly jest w opowiadaniach taka przemądarzała ;)
Pozdrawiam [Karola ]
Wreszcie ktoś postanowił powiedzieć Molly prosto w twarz, to co inni o niej myślą.. Dzięki ci Malfoy.. Zadziwiająca jest w twoim opowiadaniu metamorfoza Molly, z czułej matki do bezdusznej egoistki, ale to twoje opowiadanie, twoje kredki. Choć, gdzieś głęboko w moim sercu tli się nadzieja, że zrozumie swój błąd i zmieni swoje postępowanie. Co do Ginny.. cóż, zrobiła najgorszą głupotę ze wszystkich możliwych. Snape bardzo zaimponował mi swoimi "ludowymi" mądrościami. Eh.. Niech no tylko Blaise się dowie o tej ciąży.. albo niech odwołają jej samolot! Podsumowując... pomimo iż cały rozdział jest fenomenalny, to jako wielka fanka Dramione, sądzę, że najlepszy był moment, w którym Malfoy odpowiada Arturowi, że ma najczystsze zamiary wobec Hermiony! Ujęło to mnie swoją uczciwością i miłością skrytą w tak prostych słowach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny!
Nie lubię Twojej Ginny, dziwnie ja ukazałas :C
OdpowiedzUsuńReszta genialna I wspaniała jaki zawsze <3
4 ... No coz ! Super jak zwykle , tylko szkoda , ze Mionka nie pokazala Molly swoich pazurkow
OdpowiedzUsuńNapisz książkę...na pewno kupie...co do rozdzialu jak zawsze cudowny. Szczerze to w stylu pisania dorównujesz J.K.Rowling...Najlepsza w rozdziale byla klótnia Molly i Draco. Coraz bardziej podoba mi sie Arthur, chociarz gdy czytalam Harrego Pottera to za nim nie przepadalam...:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ginny jednak zmieni zdanie odnośnie dziecka. Ogólnie rozdział świetny. Dziewczyna ja cie podziwiam. W dwa tygodnie pisać takie notki? NIe wiem jak ty znajdujesz czas na pisanie, a przecież studiujesz ( o ile dobrze pamiętam, bo chyba puisałaś o tym w jednym poście) Naprawdę szacun i podziw
OdpowiedzUsuńNa początek odwołam się do pytania we wstępie: ja osobiście jestem za pierwszymi rozdziałami każdego opowiadania :) Może to być dla Ciebie bardziej męczące czy wymagające więcej czasu, ale uważam że tak będziemy mogli lepiej zdecydować.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału: podobał mi się. Draco i Hermiona wreszcie na naprawdę dobrej drodze, widać, że zależy im na sobie nawzajem. Kłótnia z Molly przebiegła genialnie, zgadzam się z Arturem, bo ktoś musiał w końcu tej kobiecie nagadać. Zachowanie Blaise'a tylko pokazuje, jak bardzo mu zależy na Ginny. A co do niej samej, rozumiem ją całkowicie. To, że nie była gotowa na dziecko, nie czuła się pewnie z myślą o macierzyństwie. Mogłaby jednak odpocząć, przespać się z tą myślą i "na trzeźwo" się zastanowić. Możliwe, że Blaise by nie zrozumiał jej obaw, ale na pewno mogłaby liczyć na wsparcie przyjaciół. Nie spodziewałam się, że zdecyduje się na wyjazd. Po jej zachowaniu oczekiwałam, że zachowa się nieco inaczej. W każdym razie, Ninny okazuje się nie być taka pewna, dowiadujemy się o jej.. mogę to nazwać "słabości"? Nie wiem czemu właściwie, ale jeden z moich ulubionych rozdziałów.
Niech Wena zawsze będzie z Tobą i rozwiąże problem z Ginny (może bez konieczności wyjazdu)
Pozdrawiam
Kirienn
Okej, ja rozumiem, że Ginny nie chce tego dziecka, ale żeby aż tak? Podobno jest w miarę mądra, to po *za przeproszeniem* cholerę TAK go rani?! Na początku myślałam, że zrobi aborcję, a tu co?! Czarodzieja czystej krwi odda do sierocińca bądź rodziny zastępczej. Jeśli Blaise jej to wybaczy *w sensie wyjazd, bo o dziecku biedak nic nie wie*, jest po prostu złotym facetem. Niemniej jednak po kilkunastu latach, u drzwi przywita go jego własny potomek, o którym nie wiedział. Jednakże... To się nie stanie. Mam przeczucie, że:
OdpowiedzUsuńA) Ginny mu powie.
B) Ktoś inny mu powie.
C) kiedy Ginevra w końcu urodzi, nie będzie miała serca oddać tego dziecka. Dostanie opr. od Blaise'a. Ale on jej wybaczy. Później pogodzi się także z mamą i wszyscy będą szczęśliwi... Moim zdaniem, ona myśli nieco egoistycznie. Owszem zawsze mówi się, że dzieci kochają bardziej z wzajemnością. Co jest nieprawdą! Najczęściej miłość rodziców jest jednakowa. Równo matka jak i ojciec mają prawo by kochać i mieć kontakt ze swoją pociechą. Nieładnie Ginny, nieładnie!
Mam nadzieję, że przed wyjazdem ona po prostu nie wytrzyma i wygada. Ewentualnie zostaje druga opcja - Zabini gdzieś tam spotka Rolandę bądź Severusa i wszystko wyjdzie na wierzch.
Czekam na dokończenie spraw z firmą i kontraktem. Wierzę, że Draco porzuci tą beznadziejną robotę.
Pozdrawiam, życzę weny i czasu, czekam na następny rozdział i część miniaturki C:
KH
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńNajbardziej mi się podobały przemyślenia Ginny. Niesamowicie realistycznie napisane.
Szacuneczek ;)
A ja rozumiem Ginny. Dziecko? Moja przyjaciółka zaszła w ciążę i nienawidzę tego małego robaka w jej brzuchu, które zniszczyło jej życie. I prędzej zostanę dziewicą niż dam się przekonać, że seks jest bezpieczny i nie pojawi się bachor, który zrujnuje mi życie. Mam tylko nadzieję, że za 10 lat, gdy będę chciała mieć dzieci, to mi przejdzie. Matura w maju, a ludzie bawią się w dzieciaki i matkowania, ruchają się jak popadnie, a potem mówią, że "to nasz skarb".
OdpowiedzUsuńO rajciuu. Kolejny blog, na którym mam okropne zaległości. Wróciłam po roku przerwy i wszędzie gdzie nie zajrzę jest mnóstwo, mnóstwo rozdziałów. Zabieram się za czytanie!
OdpowiedzUsuńTrzymaj się cieplutko,
precious-fondness.blogspot.com
Ginny, co ty najlepszego wyprawiasz? To się źle skończy, bardzo źle. Przecież tak nie może być. Rozumiem, że się boi, wręcz jest przerażona, ale to nie jest żadne wyjście. Ona nie wie, co robi, a później będzie tego żałować. Merlinie wszechmogący, niech ona się w porę opamięta, zanim zrani i siebie i Blaise'a.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jej szurnięta matka pastwiąca się nad Hermioną. Cudowanie mi się czytało, jak Draco w końcu nieco ją utemperował.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/