niedziela, 10 kwietnia 2016

Rozdział XLV

Witam was bardzo serdecznie o tej późnej porze!
Jest mi wstyd, że dopiero teraz wstawiam nowy rozdział, ale przyznaję się bez bicia, że musiałam go dziś dokończyć, co jakimś cudem mi się udało, gdyż w tygodniu nie miałam zupełnie czasu na nic. W nadchodzącym również będę zawalona pracą, więc następnej notki niestety możecie się spodziewać dopiero za dwa tygodnie. Bardzo mi przykro, ale po prostu nie wyrobię się tak szybko, jakbyście tego chcieli.

Co do trzeciej, ostatniej części miniaturki. Tworzy się. Cały czas się tworzy, ale nie wiem, kiedy ten proces dobiegnie końca. Pisanie na wykładach i prowadzenie do tego notatek jest bardzo trudne, a jeszcze jak ktoś cały czas pyta się "co robisz?" już w ogóle potrafi wyprowadzić z równowagi.

Ostatnim razem pisałam wam, że w najbliższym czasie pojawi się sonda w sprawie dalszych losów bloga. Nie chciałabym kończyć na jednym opowiadaniu, a pod głową zrodziły mi się dwa pomysły, jednak sama muszę jeden z nich jeszcze raz dobrze przemyśleć. Same tytułu niewiele wam dadzą, więc postaram się wymyślić coś bardziej kreatywnego. I tu chciałabym wręczyć pałeczkę wam - chcecie przeczytać zarys tych dwóch historii czy pierwszy rozdział każdego z nich? Jestem otwarta na propozycje, które możecie wyrazić dosłownie gdzie chcecie, najwygodniej chyba będzie w komentarzu.

Nie przedłużając już więcej zapraszam na rozdział 45, a za dwa tygodnie na 46. Streszczenie postaram się dodać w najbliższym czasie, ale niczego nie obiecuję.

Realistka


* * * * *

            Kiedy ktoś słyszy, że jego najlepszy przyjaciel zniknął, w głowie zaczynają pojawiać się najczarniejsze scenariusze, jakie tylko jest w stanie wytworzyć ludzka wyobraźnia. Porwanie, gwałt, a nawet i morderstwo; psychika potrafi zaskoczyć swą bezgraniczną kreatywnością, która w takich wypadkach kolorowa bynajmniej nie jest. Podobny proces zachodził właśnie w głowie Hermiony, która przerażona wizją nie spotkania się już więcej z Ginny, szła posłusznie przy Draco, uważając jedynie, aby nie potknąć się o własne nogi lub o wystającą kostkę brukową. Była niespokojna, rozkojarzona, a przy tym wyjątkowo mechaniczna w wykonywanych czynnościach. Oddech przypominał marsz żołnierski – wdech, wydech, wdech, wydech. I tak bez ustanku, dopóki nie znaleźli się w jednej z bocznych uliczek z dala od przechadzających się nocą po ulicach Londynu ludzi. Wyobraźnia i podświadome uczucie lęku zawładnęły nią tak mocno, że nie zwróciła nawet uwagi, że stojący naprzeciwko arystokrata coś do niej mówi. Patrzyła na niego, jakby nie rozumiała, skąd się w ogóle przy niej wziął i czego chciał. Myślami bowiem cały czas była przy Ginny, a ślepe obietnice, którymi najprawdopodobniej przez całą drogę faszerował ją Draco, nie miały dla niej w tym momencie znaczenia. Musi mieć całkowitą pewność, że przyjaciółka jest bezpieczna, i że nic jej się nie stało. Nie potrafiła opierać się tylko na nadziei. Nie, kiedy wiedziała, iż potrafi ona zawieść bardziej, niż usłyszenie nawet najgorszej prawdy.
             Blondyn tymczasem wyklinał pod niebiosa dzisiejszy dzień, który przysporzył mu od rana tylu niespodzianek, że w przeciągu dotychczasowego życia nie spotkał się z równie wielką ilością. Najłatwiej było powiedzieć, że to wszystko wina ryżej wiewiórki z klanu Weasleyów, która wybrała sobie dość niedogodny  moment na zabawę w chowanego. Niestety głupota, a wręcz kretynizm płynący z takiego myślenia, doprowadziłyby go donikąd, a już zwłaszcza, gdyby przyszło mu do głowy powiedzieć coś takiego Granger. Starał się ją uspokoić, zapewnić, że z Ginny wszystko będzie dobrze, ale gdy weszli w oddaloną od centrum uliczkę, by móc się teleportować, dostrzegł, że jego wysiłki i strzępienie języka w ogóle nie docierają do kasztanowłosej kobiety. Zupełnie, jakby wytworzyła wokół siebie barierę odbijającą każde jego słowo lub wyłączyła kompletnie umiejętność myślenia i reagowania. Jak w to pierwsze był w stanie uwierzyć, tak w drugie nie bardzo, gdyż Hermiona żyła procesem intensywnego rozumowania i nie umiałaby się bez niego obejść choćby przez jedną minutę. Jednak przebywanie z nią bolało, gdyż kobieta wyglądała jak kukła, w której zamontowano jedynie podstawowe zdolności fizjologiczne. Oddychała i  patrzyła się na niego. Nawet nie obserwowała; gapiła się apatycznie w przestrzeń, a jej spojrzenie było puste, jak źródło w trakcie suszy. A jego szlag jasny trafiał i nosiło go w środku, bo nie wiedział, co powinien zrobić. Złapał ją koniec końców za ramiona i najdelikatniej jak potrafił potrząsnął, a dziewczyna dopiero wtedy wpuściła do szeroko otwartych oczy odrobinę życia, przywracając mu tym samym choć śladowe ilości spokoju.
            - Wszystko z nią będzie dobrze – zapewnił ją kolejny raz, ale Hermiona była jedynie w stanie przełknąć nerwowo ślinę i zamrugać kilka razy zlęknionymi oczami. Wypuścił głośno powietrze z płuc i splótł palce u dłoni z jej, wysilając się jednocześnie na pokrzepiający uśmiech. Trochę nie rozumiał zachowania Granger. Stała przed nim, niczym spłoszone zwierzę, które zamknięto w klatce. Przez myśl przeszło mu, czy on tak samo zaszyłby się w sobie, gdyby ktoś mu powiedział, że Blaise przepadł bez śladu.
            - Może lepiej będzie, jak odstawię cię do domu – odezwał się cichym głosem, ale wtedy Hermiona zmrużyła lekko oczy i wyswobodziła ręce, krzyżując je buńczucznie na piersiach. Mimowolnie w kąciku jego ust pojawił się drobny uśmiech pełen satysfakcji.
            - I mam tam siedzieć, martwiąc się, czy wróciła? – zapytała zjadliwie, co jeszcze bardziej zadowoliło blondyna. – Zapomnij, Draco. Idę z tobą i Blaise’em.
            - Nie sądzę, żeby Diabeł był zdolny do ruszenia się z mieszkania, ale my musimy ją znaleźć. – Hermiona nie odezwała się już więcej. Złapała mężczyznę za rękę i teleportowali się do mieszkania arystokraty, gdzie w progu już czekał na nich wyraźnie uradowany Dulce. Pies merdał wesoło ogonem, ale gdy jego pan nawet go nie pogłaskał, a od razu pobiegł na piętro, usiadł obok panny Granger i trącał ją nosem o dłoń. Na szczęście udało mu się wyprosić od niej trochę pieszczot, gdyż kobieta kucnęła przy nim i drapała go za uchem z ciepłym uśmiechem na ustach.
            - Aleś ty urósł – odezwała się do niego, a Dulce napierał na jej palce, wyciągając ku niej łeb i dysząc głośno z satysfakcji. Musiała przyznać, że Draco bardzo dobrze opiekuje się dobermanem, choć nie sądziła, że będzie wiedział, jak należy się zająć psem. Ostatni raz widziała go, jak był jeszcze szczeniakiem, a teraz znacznie urósł i przybrał majestatyczne kształty rasowego zwierzęcia. Zaśmiała się do siebie na tę myśl, a Dulce zamruczał podobnie do kota i położył łapę na jej kolanie.
            - Pewnie wszystkie psiny się za tobą oglądają, co? – zapytała, a doberman szczęknął w odpowiedzi, wywołując na jej ustach jeszcze szerszy uśmiech. Choć na chwilę nie martwiła się tak bardzo o Ginny i prawdę mówiąc, zaczęła zazdrościć Draco takiego towarzysza. W korytarzu, jak na zawołanie, pojawił się blondyn i wyciągnął ze stojącej przy ścianie komody smycz oraz kaganiec. Hermiona i Dulce patrzyli się na niego z lekkim zdezorientowaniem, a gdy arystokrata podczepił taśmę do obroży zwierzęcia już wiedzieli, po co mu to wszystko było. Panna Granger podzielała niezadowolenie zwierzęcia, które zaczęło skomleć przy jej kolanach, patrząc błagalnie na swojego pana.
            - Na dworze jest mróz i pada gęsty śnieg – zakomunikowała kasztanowłosa. – Nie sądzę, że wzięcie na taką pogodę psa jest dobrym pomysłem.
            - Musi wyjść, bo na spacerze był przed południem – odpowiedział Draco i otworzył drzwi, aby Dulce mógł wyjść, ale zwierzę nie ruszyło się nawet o centymetr. Nie musiał nawet patrzeć na Hermionę, żeby wiedzieć, że właśnie spogląda na niego wzrokiem, jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam?”. Zerknął odruchowo na zegarek, na którym wskazówki dochodziły do godziny drugiej w nocy i westchnął głęboko, by następnie złapać dobermana w pasie i wynieść go z mieszkania. Za nim kroczyła niezadowolona panna Granger, która najwidoczniej nie podzielała jego metod wychowawczych. Przy zamykaniu drzwi wychwycił jej na wpół zdziwione, na wpół karcące spojrzenie.
            - No co? Jakoś go muszę wyprowadzać.
            - Dobrana z was para. – Spojrzał na nią z lekkim niezrozumieniem, na co Hermiona pokręciła z politowaniem głową, jednak na usta przywdziała ciepły uśmiech. – Arystokrata i paniczek. Powiedz jeszcze, że śpi w twoim łóżku.
            - Sama to przed sekundą zrobiłaś – odezwał się rozbawiony i otworzył przed Dulce drzwi od samochodu, a zwierzę od razu wskoczyło do środka i zwinęło się w kłębek na tylnym siedzeniu. Do Hermiony tym samym powróciło poczucie lęku, gdyż zrozumiała, gdzie jadą i w jakim celu. Martwiła się o Ginny i nie chciała, aby coś jej się stało. Wychodzenie w nocy było dla niej kompletną głupotą. W szczególności, że nie wzięła ze sobą telefonu, różdżki zapewne również i poszła sama. Jak mogła siedzieć spokojnie i nie denerwować się? Automatyczne ruchy powróciły do niej machinalnie. Zapięła pas i cała zesztywniała, gdy samochód wyjechał na ulicę, a serce odbijało się od ścian klatki piersiowej z niesamowitym bólem. Jej grobowy nastrój nie uszedł uwadze Draco, który zerkał na nią kątem oka, ale o dziwo nie odzywał się. Przełknęła nerwowo ślinę i westchnęła przeciągle, wbijając spojrzenie w ośnieżone pobocze, które malowało się za szybą. W obecnym stanie nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak o Ginny. Nie mogło jej się nic stać. Nie mogła przepaść bez śladu. Ale choć powtarzała te dwa zdania przez całą podróż, nie przestawało towarzyszyć jej uczucie, że z przyjaciółką stało się coś niedobrego.
            Draco sprawnie zaparkował przed mieszkaniem Zabiniego i wyskoczył z samochodu, a następnie otworzył drzwi od jej strony. Wysiadła dużo wolniej od blondyna, trzymając się wszystkiego, co miała pod ręką, gdyż miała wrażenie, że nogi lada moment odmówią jej współpracy. Lodowate powietrze owiało jej twarz i przesiąkło przez warstwę ubrań, wywołując tym samym niekontrolowane dreszcze. Z ust wydobywała się para, a palce u dłoni, mimo rękawiczek, były skostniałe. Była tak skupiona na obserwowaniu każdego ruchu blondyna, że nie zauważyła, jak podszedł do niej trzęsący się na całym ciele Dulce i trącił ją łbem powyżej kolana. Podskoczyła jak oparzona, wydając z siebie cichy pisk, a u Draco wesoły uśmiech. Nie skomentował jednak jej reakcji, a jedynie złapał ją za rękę i poprowadził w kierunku drzwi od domu Blaise’a. Czuł bijące szybko serce dziewczyny i jej niespokojne ruchy, a pogodny uśmiech od razu zamienił się w niepokojący grymas, który pogłębił się jeszcze bardziej, gdy weszli do mieszkania czarnoskórego. Diabeł bowiem napadł na nich już w wejściu, pokazując im różdżkę i telefon, które niewątpliwie należały do Ginny. W Hermionie momentalnie nasiliło się złowrogie przeczucie i tylko dzięki stojącemu obok Dulce, który oparł łeb o jej nogę, była w stanie zachować resztki wewnętrznej równowagi.
            - Nie ma, nie ma, nie ma jej nigdzie – bełkotał gorączkowo Blaise. Wyglądał, jakby był na granicy histerii i tylko jakimś cudem udawało mu się nie płakać. – W całym domu jej nie ma, a była, kiedy wychodziłem!
            - Skoro nie wzięła telefonu, ani tym bardziej różdżki, nie mogła pójść daleko – odezwał się wyjątkowo spokojnie Draco, owijając sobie smycz Dulce wokół nadgarstka. Jego stwierdzenie nie pomogło jednak Zabiniemu, któremu ręce trzęsły się, jak w delirium. Blaise był jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Patrzenie na niego, kiedy się znało jego dość luźne podejście do życia, wywoływało w Hermionie stan niemalże depresyjny. Współczuła mu, że musi przez to wszystko przechodzić.
            - Pytałem, dzwoniłem, ale nie ma – zawodził coraz bardziej rozgoryczony mężczyzna. – Po prostu zniknęła, a jak pomyślę, co jej się mogło…
            - Nic jej się nie stało – przerwała ciąg negatywnych rozważań czarnoskórego, który od razu przeniósł na nią spojrzenie, jednak nie wyglądał, jakby był przekonany do jej słów. Jakimś cudem wysiliła się na lekki uśmiech i ścisnęła Draco mocniej za rękę, zerkając na niego kątem oka. Był bardzo poważny, a przy tym jednak wyjątkowo spokojny, czego bardzo mu zazdrościła.
            - Musimy zastanowić się, gdzie mogła pójść o tak późnej porze – zakomunikował blondyn, a Blaise przytaknął mu głową i poczłapał do kuchni, a za nim udała się Hermiona razem z Malfoyem i Dulce. Przed oczami stanęło im totalne pobojowisko. Kubki po kawie, a część jeszcze z zawartością, walały się dosłownie wszędzie. Popielniczka wypełniona była wypalonymi papierosami, a dwa jarzące się leżały oparte o jej brzeg. Brakowało dosłownie szklanek z alkoholem lub butelek, ale Zabini nie wydawał się być nawet w najmniejszym stopniu pijany. Do tego otwarte na oścież okno, które wpuszczało do środka mroźne powietrze. Panna Granger szybko do niego podeszła i zamknęła je z niezamierzonym hukiem, za co trzęsący się Dulce wyraźne był jej wdzięczny. Draco rozglądał się po pomieszczeniu z niepokojem, a Blaise chodził w tę i z powrotem, zbierając kubki i filiżanki po kawie. W ustach czarnoskórego dostrzegła palącego się papierosa, z którego po chwili na podłogę spadła spora ilość popiołu. Zmarszczyła z niezadowolenia nos na ten widok, jednak nie odezwała się nawet słowem. Postanowiła zostawić tę przyjemność Draco, który gasił dwa niedopałki w stojącej na brzegu stołu popielniczce, a wnioskując z grymasu, który pojawił mu się na twarzy, był mocno zdegustowany zachowaniem przyjaciela.
            - Nie wiem, gdzie ona jest – mamrotał Diabeł, starając się doprowadzić kuchnię do względnego porządku. W gruncie rzeczy przestawiał jedynie kubki z jednego miejsca na drugie i cały czas brudził podłogę spadającym z papierosa popiołem. – Nawet nie zostawiła karteczki, gdzie poszła.
            - Nie palisz, Blaise – stwierdził wyjątkowo drażliwym głosem Malfoy, który otrzepał jedno z krzeseł i usiadł na nim powoli. Hermiona postąpiła tak samo, a Dulce od razu zmaterializował się przy niej, kładąc się na panelach.
            - I nie pijesz tyle kawy. – Lewa brew blondyna powędrowała w górę, a wargi ułożyły w wąską linię, gdy doliczył się ilości filiżanek walających się po kuchni. Zabini jednak  zachowywał się, jakby w ogóle nie słyszał tego, co przyjaciel do niego mówi. Ewentualnie nie chciał słuchać, co było równie prawdopodobne. Kobieta spoglądała raz na jednego, raz na drugiego mężczyznę i pomału dostawała z nimi dwoma szału. Do tego jej własne nerwy wykańczały ją zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
            - Jeśli będziemy tak siedzieć, to nigdy jej nie znajdziemy – odezwała się rozdrażniona, choć wcale nie chciała tak zabrzmieć. Wychwyciła czujne spojrzenie Draco, który przytaknął jej w odpowiedzi i podszedł do przyjaciela, wyjmując mu z ręki dwa kubki, a z ust praktycznie wyrywając papierosa. Zgasił go w resztkach kawy i wstawił wszystko do zlewu. Blaise patrzył na niego oniemiały, ale po chwili zrozumiał poczynania blondyna i westchnął przeciągle.
            - Za dużo kawy, nikotyny i nerwów – wymieniał wyraźnie rozdrażniony Malfoy, odstawiając kolejne naczynia na blat obok zlewu. – W takim stanie do niczego nam się nie przydasz, więc usiądź na dupie i wysil resztki szarych komórek, bo nawet nie wiemy, gdzie zacząć szukać twej równie inteligentnej narzeczonej – zakończył jeszcze bardziej poirytowany, a Zabini bez słowa sprzeciwu usiadł na blacie kuchennym, opierając ręce na kolanach i zwieszając przy tym głowę. Draco, choć na takiego nie wyglądał, był bardzo przejęty stanem przyjaciela. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział go równie bezradnego. Ta kupka nieszczęścia, która się przy nim znajdowała,  w ogóle nie przypominała Diabła, z którym obcował. Z drugiej strony, wcale mu się nie dziwił. Jak on by się poczuł, gdyby dowiedział się w środku nocy, że Hermiona przepadła bez śladu?
            - Myśl, Blaise – zachęcała go kasztanowłosa, ale patrzenie na czarnoskórego, który obłąkanym wzrokiem wpatruje się w podłogę było wyjątkowo depresyjne. Ginny nie znikała od tak. Zawsze był ktoś, kto coś wiedział. Tym razem nie mogło być inaczej.
            Podrapała Dulce za uchem i podeszła do Draco, który automatycznie objął ją w talii. Tym z pozoru naturalnym gestem przywrócił jej na chwilę upragniony spokój, którego tak bardzo jej brakowało od przekroczenia progu mieszkania Zabiniego. Czuła, że on też niepokoi się o rudą, choć stwarzał pozory, jakby nie bardzo go to obchodziło. Nie od dziś przecież wiadomo, że arystokrata ma duży problem z uzewnętrznianiem emocji. Dlatego ten ciepły gest z jego strony bardzo jej pomógł.
            - Może zadzwonić do Pansy i zapytać, czy coś wie? – Blaise podniósł gwałtownie głowę i spojrzał przerażony na przyjaciela, który automatycznie zmarszczył lekko brwi.
            - Żartujesz? – zapytał zlękniony. – Weasley u nich był. Jeśli się dowie, że Ninny gdzieś przepadła, zabije mnie bez mrugnięcia okiem!
            - Ron nie jest… - starała się bronić przyjaciela, ale poirytowany Draco wszedł jej w słowo. Tak jakby nawet najdrobniejsze wspomnienie Weasleya doprowadzało go do białej gorączki.
            - Jest i dobrze o tym wiesz. Martwy Blaise na nic nam się nie przyda – dodał z większym spokojem i przeniósł spojrzenie na przyjaciela. – Może jest u jakiejś znajomej?
            - W środku nocy? – spytała z kpiną panna Granger, wciąż obrażona za uwagę blondyna odnośnie Rona. – Żartujesz sobie. Nic nie mówiła, że musi coś załatwić? – zwróciła się do Zabiniego, ale ten pokręcił jedynie przecząco głową.
            - Przecież nie zapadła się pod ziemię. Musi gdzieś być, Diable – próbował pocieszyć przyjaciela, ale najwidoczniej nie bardzo mu to wychodziło. Hermiona tymczasem przypomniała sobie, jak podenerwowany Blaise wpadł do niej do czekoladziarni. Próbowała sobie przypomnieć, co mężczyzna wtedy mówił, a co bez wątpienia dotyczyło Ginny, jednak bełkot, jakim się posługiwał, utrudniał jej dojście do sedna sprawy. Nie pozostawało jej nic innego, jak zapytać go, o co dokładnie mu chodziło.
            - Kiedy do mnie przyszedłeś – zwróciła się do czarnoskórego, który od razu utkwił w niej spojrzenie – mówiłeś coś o Ginny.
            - Tak – odpowiedział niemrawo. – Ma grypę żołądkową, więc tym bardziej nie wiem, gdzie w takim stanie mogła pójść. A na dodatek pokłóciła się z rodzicami w trakcie świąt i bardzo to przeżywała. Martwię się o nią, Hermiono – dodał na koniec z wyraźnym smutkiem i zamknął twarz w dłoniach. Kasztanowłosa kobieta usłyszała dokładnie to, co chciała, a nawet dużo więcej. Miała dziwne przeczucie, że wie, gdzie może znajdować się przyjaciółka. Za nic w świecie nie chciała jednak udawać się w to miejsce, a już tym bardziej nie wiedziała, jak ma powiedzieć wszystko Draco. Kłótnia z rodzicami była ich jedynym tropem, jednak znając niechęć blondyna do rodziny Weasleyów, nie będzie  chciał zawitać w ich progi nawet na sekundę. Tym bardziej wzmogły się jej obawy, a humor nieznacznie pogorszył, co ku jej nieszczęściu nie uszło uwadze arystokraty.
            - Co się stało? – Spojrzała na niego kątem oka, a następnie przeniosła wzrok na załamanego Blaise’a. Oczy Malfoya śledziły jej każdy najmniejszy ruch, a z każdą sekundą utwierdzał się w przekonaniu, że z Hermioną znów dzieje się coś niepokojącego. Zanim zdążył się do niej odezwać, kobieta zwróciła się do niego  cichym i niespokojnym głosem.
            - Ja chyba wiem, gdzie może być Ginny. – Od razu wyczuła na sobie wzrok Zabiniego, jednak bardziej zafrapowana była spojrzeniem blondyna. Dostrzegła w szarych tęczówkach groźny błysk, a wargi momentalnie zwinęły się w cienką linię. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że poszedł jej tokiem rozumowania i doszedł do takiej samej konkluzji, co ona, z której wyraźnie nie był zadowolony.
            - Nawet  o tym nie myśl, Granger – zwrócił się do niej z wyjątkową wrogością, ale nie zlękła się go. Dom Weasleyów to jedyne miejsce, do którego mogła się udać Ginny w środku nocy i nie powiadomić Blaise’a. Musieli spróbować, gdyż do tej pory nic innego nie przyszło im do głowy.
            - A masz lepszy pomysł? – Malfoy uniósł dumnie głowę do góry i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, opierając się bokiem o blat kuchenny. Nie miał najmniejszej ochoty jechać do rudej rodzinki, która poszczuje go goblinami, gdy tylko odważy się wkroczyć na teren ich posesji. Jednak to nie wewnętrzna niechęć do Weasleyów go martwiła, a zachowanie Hermiony, gdy wejdzie do ich domu. Merlin jeden wie, co się może wydarzyć, a ponadto uważał, że dziewczyna wciąż nie jest gotowa na takie spotkania. Ron napatoczył się mimowolnie; nie miała na to wpływu. Teraz własnowolnie pchała się w stado nadpobudliwych rudzielców, którzy mogą pożreć ją żywcem, kiedy ją zobaczą. Nie zamierzał do tego dopuścić.
            - Wybij to sobie z głowy – zanegował kolejny raz, a panna Granger wbiła w niego złowrogie spojrzenie.
            - To jedyne miejsce, gdzie mogła pójść o tej porze – starała się go przekonać tonem nieznoszącym sprzeciwu, jednak doczekała się jedynie pogardliwego prychnięcia ze strony blondyna, co jeszcze bardziej ją rozjuszyło. – Przestań się dąsać i wywracać oczami, kiedy do ciebie mówię, Malfoy.
            - I jesteś święcie przekonana, że ta wycieczka wyjdzie nam wszystkim na zdrowie, tak? – zapytał zjadliwie, lecz odpowiedział mu pełen nadziei głos przyjaciela.
            - Jeśli znajdziemy Ninny, to na pewno. – Draco utkwił w Diable posępne spojrzenie, jednak mężczyzna nie zniechęcił się do poszukiwań narzeczonej w jej rodzinnym domu. Istnieje również wysokie prawdopodobieństwo, iż nawet nie wie, o jakim miejscu do tej pory mówią. Trzymał się kurczowo myśli, że znajdą tam Ginny i nic więcej.
            - W ogóle mi się to nie podoba – burknął poirytowany. – Odbije się to na tobie, Granger, czy ci się to podoba, czy też nie.
            - Pragnę tylko zauważyć, że nie mamy za bardzo innego wyboru – odpowiedziała kasztanowłosa, schylając się tym samym po smycz Dulce. – Chyba, że coś ci wpadło do głowy, to chętnie wykorzystamy twój pomysł.
            - Jeśli jest u rodziców, to zapewne sama się znajdzie prędzej czy później – starał się przekonać Hermionę do zmiany zdania, ale najwidoczniej kiepsko mu to szło. Granger była uparta i zdeterminowana do odnalezienia przyjaciółki, psując mu tym samym i tak paskudny humor. Do tego jego własny pies odwrócił się przeciw niemu, gdyż wyglądał na wyjątkowo garnącego się do wyjścia. – Nie możemy po prostu na nią zaczekać?
            - I patrzeć, jak Blaise rwie sobie włosy z głowy? Nie ma takiej opcji. – Poprawiła szalik pod szyją i ruszyła razem z dobermanem do wyjścia, który posłusznie i z wyjątkową radością kroczył przy jej nodze. Niezadowolony Draco stał jeszcze chwilę w kuchni, sztyletując przyjaciela wzrokiem, a następnie wyszedł w ślad za kasztanowłosą kobietą z rękami wciśniętymi w kieszenie płaszcza i mamrocząc do siebie pod nosem.
            - Zginęła, zapadła się pod ziemię, przepadła. Ta, jak Gollum w Morii.

* * * * *

            Wszystkie poranki były dla Severusa wyjątkowo uciążliwe. Wlewające się do sypialni światło drażniło wrażliwe powieki, a świergoczące za oknem ptaki brzmiały, jak najgorszy koncert orkiestry symfonicznej. Jakby problemów o tej nieludzkiej porze dnia było mało, pęcherz zawzięcie domagał się uwagi właściciela, a zmienianie pozycji w wyjątkowo wygodnym łóżku nie pomagało nawet na chwilę. Z olbrzymią niechęcią i nienawiścią do własnych potrzeb fizjologicznych wypełzł spod ciepłej kołdry i klnąc w myślach na wstawanie w środku nocy, poczłapał prosto do łazienki. Jak zwykle odbijał się od ścian i chwytał po omacku wszystkich przedmiotów, które pomogłyby mu bezpiecznie dojść do świątyni dumania, jaką była toaleta. Po drodze jednak usłyszał dziwne, żeby nie powiedzieć niepokojące dźwięki, lecz były one zdecydowanie mniej uciążliwe, niż śpiewające ptaszki na gałęziach, toteż nie bardzo miał ochotę sprawdzać ich źródło. Sprawa wyglądała jednak dużo poważniej i ktoś obrał sobie za cel, aby ściągnąć go do kuchni i popsuć już i tak beznadziejny humor. Od łazienki dzieliły go może z trzy metry, gdy do nieprzystosowanych do wysokich dźwięków o tej porze dnia uszu doleciał charakterystyczny kobiecy głos. Severus wiedział, a nawet dałby sobie rękę uciąć, że go zna, ale pragnienie dostania się do toalety było zdecydowanie ważniejsze, niż dywagowanie, kto zakłóca mu ten fatalny poranek. Niestety głos wiedział swoje i nie ustępował.
            - Severusie mógłbyś do nas przyjść? – Nawet nie siląc się na zrozumienie, co miało oznaczać sformułowanie prośby w liczbie mnogiej, spojrzał z utęsknieniem na białe drzwi prowadzące do porannej świątyni przybytku. Westchnął przeciągle i ścisnął mocniej poły czarnego szlafroka, a następnie ociężałym krokiem ruszył do kuchni. Miał nadzieję, że nie zabawi tam długo, jednak to, co zobaczył zbiło go z tropu i nie pozwoliło na dalsze przemieszczanie się w głąb pomieszczenia. W środku bowiem siedziała Rolanda, do której widoku zdążył już się przyzwyczaić, ale co tu robiła młoda Weasleyówna nie miał bladego pojęcia i nie wiedział, czy na pewno chce je mieć.
            - Dzień dobry panie profesorze – odezwała się zachrypniętym głosem Ginny, a Severus zerknął w kierunku starszej kobiety, która właśnie nalewała mu do kubka czarnej cieczy. Musiała minąć dobra minuta, jeśli nie więcej, aby jego umysł zarejestrował, że ów płyn to upragniony napój bogów, którego smak przewyższał nawet potrzebę udania się do toalety. Rudego natręta obrzucił jedynie niezadowolonym spojrzeniem, a następnie usiadł na jednym z krzeseł i niemal wyrwał z rąk Rolandy kubek z kawą.
            - Gdybyś potrzebowała jakichś eliksirów, śmiało możesz do nas przyjść – zwróciła się do Ginny dawna nauczycielka, obdarzając ją przy tym ciepłym, niemal matczynym uśmiechem. Severus był zbyt pochłonięty wtłaczaniem do organizmu sporej dawki kofeiny, toteż nie protestował póki co.
            - Dziękuję – odpowiedziała nieśmiało dziewczyna i wbiła wzrok w trzymany kubek z herbatą. Czuła się potwornie i wcale nie chodziło o towarzystwo byłych profesorów, których gościnę i tak nadto wykorzystywała. Jeszcze wczoraj myślała, że przesłyszała się, gdy Snape mówił o ciąży. Dziś nie miała już najmniejszych złudzeń. Za dziewięć miesięcy zostanie mamą; nie cieszyła się w ogóle na tę wizję niedalekiej przyszłości. A wiedziała, że powinna. Blaise zawsze chciał dziecka, ale nie sądziła, że przyjdzie jej się zmierzyć z macierzyństwem tak szybko. Mogła zwalić wszystko na fakt bycia jeszcze niezamężną, jednak nie potrafiła się oszukiwać; po prostu nie była gotowa na bycie mamą! Nie czuła tego instynktu, który przejawiał się u większości kobiet. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek go doświadczy, ale jednego była pewna – powiedzenie Blaise’owi nie wchodzi w grę.
            Rolanda wyczuła, że coś trapi dziewczynę i położyła dłoń na jej ręce, a ruda głowa od razu spojrzała na nią pełnymi gorzkich łez oczami. Kobiecie serce ścisnęło się na ten widok i posłała byłej uczennicy pokrzepiający uśmiech.
            - Wszystko się ułoży, Ginny – starała się ją pocieszyć, ale w tym momencie po bladym policzku panny Weasley potoczyła się pierwsza łza. Szybko wytarła ją wierzchem dłoni i odwróciła wzrok, starając się tym samym zapanować nad targającymi nią emocjami. Jak profesor Hooch była wyrozumiała i widziała, że potrzebuje chwili spokoju i samotności, tak Snape bynajmniej nie należał do wrażliwców przejmujących się cudzym losem. Tak było i tym razem.
            - Wnioskując z twoich reakcji, dziecko nie było planowane – zabrzmiało jak pytanie, którym zdecydowanie nie było, jednak Ginny uznała za stosowne odpowiedzieć.
            - Nie, nie było – mówiła cichym i wyraźnie łamiącym się głosem, w którym skumulowały się wszystkie negatywne emocje. Nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak o rozwijającym się w brzuchu malcu, który zrujnował jej cały świat. To potworne, egoistyczne wręcz myślenie, jednak dla niej taka była właśnie prawda. I nie specjalnie obchodziło ją, co ktoś ma na ten temat do powiedzenia. Ona nie jest gotowa i nie chce tego dziecka, a zdania z pewnością nie zmieni.
            Przez głowę przebiegła jej reakcja Blaise’a, gdyby mu powiedziała, że jest w ciąży. Byłby bezgranicznie szczęśliwy i z pewnością zrobiłby wszystko, żeby i ona tak się czuła. Dzieci zawsze przewijały się gdzieś między jego wypowiedziami. Spędzili długie godziny na dywagowaniu, czy chcieliby w pierwszej kolejności chłopca czy dziewczynkę. Nie sądziła jednak, że przyjdzie jej się z tą wiedzą zmierzyć tak szybko. Pragnęła bajkowego ślubu - kroczenia do ołtarza odziana od stóp do głów w biel, ojciec prowadzący ją do przyszłego męża pod ramię, wspaniałe wesele w gronie rodziny i przyjaciół… Nagle wszystko to wydało jej się bardzo odległe i takie nieprawdziwe. Żeby nie powiedzieć głupie. Przygotowania, namowy rodziców, martwienie się o najmniejszy szczegół; kompletnie bez znaczenia w sytuacji, w której się znalazła. Matka i ojciec zerwą z nią wszelkie kontakty, bowiem dla nich posiadanie dziecka przed ślubem jest nie do pomyślenia. Gdyby u nich mieszkała, wyrzuciliby ją z domu i nie martwili się o nią. Próbkę swych zdolności pokazali jej już przecież po wigilii. Dodatkowo między tym wszystkim znajdowali się jej przyjaciele. Hermiona. Jak zareaguje Hermiona? Czy nie oskarży jej o egoizm, iż posiada dziecko przed nią? Wbija jej w tym momencie nóż w plecy, choć dokładnie wiedziała, jaka jest panna Granger. W życiu nie posunęłaby się do tak obrzydliwych insynuacji, a nawet wspierałaby ją całą sobą. Jednak gdzieś w głowie krążyła myśl, że w środku bardzo by ubolewała, a nawet może i by jej lżyła z tego powodu. Bała się reakcji najlepszej przyjaciółki. Bała się odrzucenia i chłodu, którego mogłaby od niej doświadczyć, a ta wizja była jeszcze straszniejsza, niż zerwanie kontaktu z rodzicami. Co ma zrobić? Jak ma sobie z tym wszystkim poradzić sama?
            Pierwszy raz w życiu nie miała się do kogo zwrócić po pomoc. Zawsze był przy niej ktoś, kto potrafił nią nie tyle pokierować, co wskazać jej właściwe wyjście. Za dziecka robiła to matka z ojcem, później całe rodzeństwo i przyjaciele, aż w końcu Blaise. Zdała sobie sprawę, że nigdy nie doceniała ich wysiłków, a ich troskę odczytywała bardzo powierzchownie. Wszyscy nad nią czuwali – nawet nauczyciele! Przejęli się jej stanem tak bardzo, że zanieśli ją do domu i opiekowali się nią przez całą noc. Teraz, kiedy została sama, kiedy nie ma nikogo, kto mógłby ją zrozumieć i powiedzieć, co powinna dalej zrobić, czuje, jak bardzo niewdzięczna była, że nie doceniała tych wszystkich rad, których jej dostarczano z każdej strony. Bo kto chciałby jej teraz pomóc? Kto byłby na tyle miłosierny, żeby kolejny raz wskazać jej palcem, w jakim kierunku powinna pójść? Blaise? Kocha go i zawsze będzie kochać, ale choć tak dobrze ją zna, nie zrozumiałby, że nie jest gotowa na dziecko. Nie chciałby jej znać za myśl, że owoc ich związku nie doświadczy od niej potrzebnej mu miłości. A ona nie poradzi sobie bez niego. Nie będzie umiała żyć, kiedy jego nie będzie obok. Blaise znalazłby się w takim samym położeniu, gdyby dowiedział się o dziecku, którego ona nie chce. Bała się zobaczyć w jego oczach nienawiść, brak akceptacji, a nawet i pustkę. Tego samego obawiała się u Hermiony. Harry, Pansy, nawet Ron – oni zareagowaliby zupełnie inaczej. Ale Hermiona? Nie wiedziała, czego się może spodziewać. Radości, szczęścia, gratulacji – to na pewno – ale prawdopodobnie również wewnętrznego żalu, zawiści i pogardy, a o tym nawet nie chciała myśleć. Nie mogła pogodzić się z przeczuciem, że te dwie ważne dla niej osoby wkrótce się od niej odwrócą. Nie chce ich stracić, jednak czy w zaistniałej sytuacji ma jakikolwiek wybór?
            Ciąża. Coś, co powinno zespolić związek, zacieśnić go i przysporzyć samej radości, jej rozwaliło całe życie w drobny mak. Rozebrało na części pierwsze, stworzyło ruiny człowieka, którym jeszcze niedawno była. Zewsząd otaczały ją gruzy i zgliszcza dotychczasowej egzystencji; waliły się na głowę, przytłaczając swym ciężarem i obserwując, jak ginie między kolejnymi odłamkami, które z każdą chwilą wydawały jej się coraz cięższe i boleśniejsze. A mimo to nie czuła nienawiści do tej iskierki życia, która rodziła się pod sercem. Jakim człowiekiem by była, gdyby całą swą gorycz przelała na tę maleńka istotkę? Żal miała tylko i wyłącznie do siebie. Do tej nieczułości, która w niej powstała, gdyż martwiła się o własny los. Bo ani tydzień, ani miesiąc, ani nawet te dziewięć miesięcy, które się przed nią malowały, nie byłyby w stanie zmienić jej nastawienia i sprawić, aby zaczęła dostrzegać płynące z posiadania dziecka szczęście. Kiedy się go pragnie i jest się na nie gotowym, wtedy radość jest zdecydowanie łatwiejsza. W momencie uświadomienia sobie, że to jeszcze nie jest ten czas, przed każdą przyszłą matką malują się czarne miesiące rozpaczy i niesłychanego cierpienia. Ona miała to nieszczęście, że przynależała do tej drugiej grupy – niezrozumiana przez społeczeństwo, a koniec końców nawet przez nie odrzucona. Czy przed nią rysowała się lepsza przyszłość? Nie będzie mogła liczyć na współczucie, na żadną troskę. Otrzyma jedynie mocny, siarczysty policzek od życia, które wybudzi ją z pięknego snu, jeśli już tego nie zrobiło. Straci wszystko, co tak bardzo kocha – Blaise’a, przyjaciół, rodzinę. Oni nie będą chcieli jej znać, nie pozwolą jej zapomnieć o egoizmie, którym się wykazała. Już zawsze będą ją wytykać palcami i przypominać, jakim potworem była. Bo jest nim – obrzydliwą, samolubną kreaturą bez krzty wiary w lepsze jutro. A jednak nie ma wyboru. Nie ma nadziei, że ktoś jej tym razem pomoże. Jest skazana wyłącznie na siebie.
            Podniosła się ociężale z zajmowanego miejsca, wyczuwając na sobie baczne spojrzenia byłych nauczycieli. Resztkami sił udało jej się wypuścić na twarz cień uśmiechu, którym obdarzyła profesor Hooch, a po chwili usłyszała obok siebie zachrypnięty głos Snape’a, w którym udało jej się wyłapać drżącą nutkę troski.
            - Dasz radę wrócić sama? – starał się zabrzmieć jak najbardziej obojętnie, ale nawet on wiedział, że nie ukryje do końca pobrzmiewającego zmartwienia, które z pewnością wyłapały obie kobiety. Kątem oka dostrzegł na twarzy Rolandy ciepły uśmiech, a jego usta automatycznie wygięły się lekko ku górze.
            - Tak – odpowiedziała Ginny. – Pojadę metrem to będę szybciej. Blaise pewnie bardzo się martwi – dodała pospiesznie i przygryzła policzek od wewnątrz. Sumienie paliło ją żywym ogniem. Jak mogła mówić w ten sposób o mężczyźnie, który kocha ją bezgranicznie, a ona chce mu złamać serce? Jakim prawem ośmiela się w ogóle mówić o trosce? Zagłuszyła głosy wyrzutu w głowie i podziękowała byłym nauczycielom za gościnę, a następnie udała się do wyjścia. Pragnęła wydostać się z tego domu i dać upust kotłującym się pod powiekami gorącym łzom bólu. Niestety tuż przy drzwiach złapał ją jak zwykle wszystkowiedzący Snape, a jego mina mówiła, że i tym razem nic nie umknęło jego bystremu oku. Choć bardziej pasowałoby powiedzieć wścibskiemu.
            - Weasley przemyśl to sobie jeszcze. – Spojrzała na niego z niezrozumieniem, a mężczyzna po chwili wyjaśnił. – Legilimencja.
            - Jak pan mógł? – zapytała z wyraźnym wyrzutem, krzyżując ręce na piersiach. Snape jednak nie wydawał się przejęty jej postawą, choć ubrany w czarny szlafrok i kapcie tego samego koloru wyglądał mniej strasznie, niż prezentował się w Hogwarcie. Toteż z pełną premedytacją przyznała sobie prawo do posiadania pretensji. – Jak pan śmiał wchodzić do mojej głowy?
            - Stare nawyki – wytłumaczył niespiesznie, a w Ginny aż zawrzało z wściekłości.
            - Raczej brak kultury – odburknęła, a Severus pokręcił z dezaprobatą głową i wyciągnął z kieszeni różdżkę, za pomocą której transmutował poranne odzienie w zwykłe spodnie i sweter. Wdział buty i płaszcz, a następnie krzyknął do znajdującej się w kuchni Rolandy.
            - Odprowadzę ją! Nie wygląda za dobrze. – Panna Weasley rzuciła byłemu nauczycielowi rozwścieczone spojrzenie, a następnie wymaszerowała na zewnątrz, jednak już przy drugim stopniu schodów zatoczyła się i wpadła na barierkę. Snape złapał ją w ostatnim momencie za ramię i przytrzymał, aby nie osunęła się na ośnieżony chodnik. Z olbrzymią niechęcią musiała przyznać, że jego natrętna pomoc może jej się dziś przydać.
            - Dziękuję – zdecydowała się na najmniej oschły ton, na jaki ją było stać i wyswobodziła z uścisku nauczyciela. Choć właściwie mógł ją puścić sam, ale mroczki przed oczami trochę zaburzały jej krajobraz. Pokonała resztę stopni z mniejszą agresją i dołączyła do mężczyzny, który kierował się w stronę wyjścia na główną ulicę.
            - Powiesz Zabiniemu? – zapytał, a Ginny prychnęła w odpowiedzi, jakby właśnie ją obraził.
            - Sam pan dobrze wie, skoro grzebał mi w głowie. – Snape westchnął przeciągle i obrzucił ją karcącym spojrzeniem. Może nie byli już w Hogwarcie, jednak dziewczyna poczuła się identycznie, jak w czasach szkolnych. Nauczyciel wciąż budził w niej szacunek i wyrzuty sumienia, iż mówiła do niego, jak do zwykłego znajomego, którego nie darzy zbytnią sympatią. Skuliła się w sobie i schowała twarz w odmętach grubego szalika, który dostała od mamy dwa lata temu na gwiazdkę. To właśnie wtedy zaczęły się jej problemy z rodzicielami, kiedy powiedziała im, z kim się spotyka. Jej zmartwienie jak zwykle nie uszło uwadze Severusa, który o dziwo nie skarcił jej jeszcze za bezczelność, którą go obdarzyła.
            - Czego się tak naprawdę boisz? – Zerknęła na niego kątem oka, lecz gdy skrzyżowała spojrzenie z jego czarnymi tęczówkami od razu odwróciła wzrok. W głowie od razu zajaśniała jej myśl, jak nisko upadła, że rozmawia o swoich problemach z ciążą z najbardziej znienawidzonym nauczycielem ze szkoły. Jednak nie było co ukrywać – jego towarzystwo było w tym momencie o wiele lepsze, niż kogokolwiek.
            - Wszystkiego – odpowiedziała zdawkowo i dalej szła przed siebie. Po Snapie jakoś najmniej spodziewała się zrozumienia, nie mówiąc o współczuciu. On w ogóle wiedział, co te dwa słowa znaczą?
            - Nie można bać się wszystkiego, Weasley – mówił z jakby lekkim rozbawieniem, a Ginny uważnie wsłuchiwała się w jego głos. – Zawsze jest jakiś czynnik determinujący obawy.
            - Dla mnie to właśnie wszystko. – Skręcili w jedną z ulic, kierując się powoli ku centrum magicznej części Londynu.
            - Zabini by się ucieszył – stwierdził rzeczowo, jakby sama tego nie wiedziała. – Dalej nie chcesz mu powiedzieć?
            - Nie mogę. – Pokręciła przy tym przecząco głową. – Jeśli Blaise się dowie, będzie je chciał zostawić, a ja nie jestem gotowa na dziecko.
            - Nigdy nie jest się gotowym, Weasley – odpowiedział. – Nigdy nie jest się gotowym na nic i lepiej o tym pamiętać – dodał po chwili z większą przestrogą, a Ginny westchnęła przeciągle i wsadziła głębiej ręce w kieszenie kurtki. Gdyby ktoś powiedział jej, że będzie rozmawiała o swoim przygotowaniu do ciąży i obawach z nią związanych ze Snape'em, zabiłaby go śmiechem. Tymczasem była daleka od nawet najmniejszej formy rozbawienia, gdyż nauczyciel miał jak zwykle rację. Kto by pomyślał, że pomoc znajdzie u osoby, po której najmniej spodziewałaby się doświadczyć troski.
            - Nie masz pewności czy za rok lub dwa lata byłabyś gotowa na macierzyństwo. Zawsze jest strach i z nim należy nauczyć się współpracować. – Sam nie wierzył, że idzie ramię w ramię z byłą uczennicą i zasypuje ją złotymi myślami, które tworzył na poczekaniu. Był w tym jednak tak wiarygodny, że sam szukał mądrości z nich płynących. Zaczął się zastanawiać, czy tak właśnie funkcjonowała wszechwiedza Dumbledore'a. Jego sentencje, życiowe aforyzmy, którymi raczył wszystkich dookoła, często brzmiały jak ludowe powiedzonka, a jednak każdy potrafił znaleźć w nich to, czego szukał. Były jak kierunkowskazy na zawiłej drodze. Nawet ślepy potrafiłby się dzięki nim odnaleźć. I choć bronił się przed tym stwierdzeniem rękami i nogami, to właśnie tego pokręconego staruszka z nadmierną skłonnością do nadkwasoty w organizmie bardzo w tym momencie przypominał.
            - Przemyśl to sobie wszystko jeszcze raz na spokojnie – zakończył nieco zbyt oschle, ale Ginny nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
            - Jest jeszcze Hermiona – zauważyła przygnębionym głosem, na co Snape wywrócił dyskretnie oczami. Czemu życie wszystkich kręciło się wokół Granger? Nie dość, że jego chrześniak wpadł po uszy, potem przeniosło się to na Lucjusza i Narcyzę, to jeszcze ten mały rudzielec zaprząta sobie nią głowę. Nie wspominając już o Potterze, który zapewne też błądził myślami wokół nadgorliwej Gryfonki. – Ona mi tego nie wybaczy.
            - Ośmielę się twierdzić, że Granger ma ważniejsze sprawy, niż twoje dziecko.
            - Ale boję się tego, co sobie o mnie pomyśli.
            - A co ma myśleć? – naskoczył na nią zbyt nerwowo, ale w porę się opanował, odchrząkając znacząco. – Weasley ruszże tą rudą łepetyną. Granger to twoja przyjaciółka i nie sądzę, żeby szykanowała twoją ciążę, nawet jeśli nie będzie jej ona za bardzo odpowiadać. Co jednocześnie byłoby niesłychanie głupie z jej strony.
            - Tak pan uważa?
            - Nie możecie cały czas przejmować się jej zdaniem. Wiem, że miała dużo trudności w życiu, ale to nie znaczy, że musi mieć wpływ na wasze – komentował z nadzwyczajną gorliwością, nieświadomie przy tym gestykulując. – Świat nie kręci się wyłącznie wokół Granger i jej depresji. Zrozumcie to w końcu!
            - Po prostu się o nią martwimy – zauważyła posępnie Ginny, choć wewnątrz przyznawała Snape’owi rację. Za nic jednak nie odważyłaby się mu o tym powiedzieć, ani tym bardziej Hermionie. Wszyscy się o nią troszczą i uważają, aby nie wpadła znów w otchłań bólu i nie załamała się. Zapominają przy tym o własnych problemach i przeciwnościach losu, z którymi muszą się mierzyć. Może i stary nietoperz brzmiał brutalnie, jednak nie można mu było zarzucić kłamstwa.
            - Martwić się i wspierać to jedno, ale zaniedbywać własne życie na rzecz czyjegoś to drugie – odpowiedział już dużo spokojniej. Normalnie wstydziłby się za siebie za taki wybuch w obecności byłego ucznia. Nie uważał jednak, że powiedział coś złego i nie zamierzał się wypierać wcześniejszych słów. Rozumiał ból po stracie dziecka panny Granger, jednak nie potrafił pojąć, czemu wszyscy uzależnili od jej opinii własne życia. Jednakowoż z tej perspektywy obawy Ginny odnośnie reakcji kasztanowłosej dziewczyny były w pełni usprawiedliwione. Merlin jeden wie, co jej przyjdzie do głowy! Mimo wszystko musi zrozumieć, że Hermiona nie jest wyrocznią, która będzie jej mówiła, jak ma postępować. Wszyscy musieli to w końcu przyjąć do zawszonej wiadomości, czy im się to podoba, czy też nie.
            - Granger to nie bożek, który ześle na ciebie najgorsze katastrofy. To twoja przyjaciółka, więc powinnaś mieć do niej zaufanie. Tak samo, jak ona do ciebie. Poza tym ma Malfoya, więc zawsze może się wyżyć na nim – zauważył z lekką złośliwością, a na bladej twarzy Ginewry pojawił się cień uśmiechu.
            - W sumie ma pan rację. – Po chwili dodała jednak zdziwiona. – A skąd pan wie o  niej i Malfoyu?
            - Plotki szybko się roznoszą w tej rodzinie – odpowiedział z błyskiem w oku, jednak sekundę później spoważniał, a po niedawnym rozbawieniu ślad kompletnie zaginął. – I mówię ci ostatni raz, Weasley, żebyś to sobie wszystko przemyślała.
            - Postaram się. – Dokładnie jednak wiedziała, że tego nie zrobi. Podjęła decyzję, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży i nic tego nie zmieni. Choć kazanie Snape’a musiała przyznać za wyjątkowo pouczające. Niestety tylko przyswoiła jego rady, ale nie zamierzała ich wprowadzać w życie. Nikt nie może wiedzieć. Nikt, a już tym bardziej ci, którym na niej zależy.

* * * * *

            Przeklęty dom Weasleyów, który prezentował się gorzej, niż najbardziej zatęchła suterena w Londynie, był widoczny już z daleka, a żołądek Draco zaczął podjeżdżać niebezpiecznie do gardła z każdym kolejnym metrem, który pokonywał w tym kierunku. Nie chodziło o wszędobylski brak ogłady i spływającą po ścianach nędzę – no dobra, w dużej mierze właśnie oto chodziło – ale o bez wątpienia bardzo żywiołową reakcję rudej rodzinki, gdy zobaczą go razem z Hermioną pod drzwiami. Ckliwe powitania, rzucanie się na szyję i euforyczne pytania typu: czemu tak dawno was u nas nie było, z pewnością tam na nich nie czekały. W jego przypadku bardziej prawdopodobne było przetrącenie kręgosłupa miotłą, oberwanie paskudną klątwą lub pogryzienie przez najbardziej agresywnego goblina, jakiego hodowali w ogródku. A dla niego bezsprzecznie trzymali największego bydlaka z wścieklizną – specjalnie na takie okazje. Toteż niechętnie, a nawet z widocznym cierpieniem zatrzymał samochód kilka metrów od drzwi wejściowych i rozejrzał się przez szybę, czy przypadkiem już teraz nie czeka na niego jakaś niespodzianka. Szablo-zębna na przykład.
            - Ja pójdę – odezwała się milcząca przez całą drogę Hermiona. – Ciebie mogliby przyjąć dość…
            - Lodowato? – zapytał z kpiną, odpinając pas bezpieczeństwa. – Najwyżej wyniesiesz moje szczątki w pudełku po butach.
            - Jak sobie chcesz. Ja cię ostrzegałam. – Jakbym tego nie wiedział. Wyszedł za dziewczyną na mroźne powietrze, a po chwili wyciągnął równie niezadowolonego z nocnej eskapady Dulce, który rozprostował łapy i ziewnął przeciągle, by w dalszej kolejności poczłapać za swym panem do drzwi wejściowych. Draco kątem oka patrzył na stojącą przy nim Hermionę, która na zewnątrz prezentowała się niczym oaza spokoju. Wiedział jednak dokładnie, że w środku kotłuje się w niej tyle emocji, że na temat jej obecnego stanu można by napisać genialną pracę profesorską z psychologii. Starał się jak mógł wmówić sobie, że nic go to nie obchodzi – sama w końcu chciała tu jechać – ale na nic były jego wysiłki, gdyż martwił się o nią i to cholernie mocno. Molly Weasley jest nieobliczalna, żeby nie powiedzieć szalona. To typ człowieka, który najpierw robi, a potem myśli, a co gorsza, nie wyciąga wniosków z wcześniejszego zachowania. Obawiał się, że sprawę zaginięcia córki zepchnie na dalszy plan, a skupi się na sławetnej tyradzie, z której była znana w kręgach czarodziejskich. Takich decybeli, jakie była bowiem w stanie wyciągnąć ze swego głosu, nie potrafił osiągnąć nikt na świecie. Jęcząca Marta mogła się z nią co najwyżej równać, choć dla Draco i tak przegrywała w przedbiegach. Dlatego serce zaczęło łomotać mu w piersi dwa, a nawet trzy razy mocniej, gdy usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach, a po chwili wyłoniła się zza nich pierwsza ruda głowa – trochę łysawa – która bez wątpienia należała do Artura Weasleya. Mężczyzna wydawał się być mocno zaskoczony ich obecnością, jednak uchylił szerzej drzwi i obdarzył nieco wymuszonym uśmiechem. Arystokrata niespecjalnie mu się dziwił. Też nie byłby w humorze, gdyby ktoś wyrwał go z łóżka o czwartej nad ranem.
            - Dobry wieczór, panie Weasley – zaczęła uprzejmie Hermiona, a Draco automatycznie stanął bliżej niej. Z wewnątrz domu dobiegały do niego dźwięki schodzenia po schodach, a które zapewne należały do Molly.
            - Dobry wieczór, Hermiono. – Kiedy przeniósł wzrok na stojącego obok dziewczyny blondyna, uśmiech spełzł mu z twarzy, a zastąpił go dość nieciekawy grymas, który Draco odwzajemnił. – I Malfoy – dodał z dużo mniejszą grzecznością, a w tym samym momencie w drzwiach pojawiła się nieco otyła kobieta z kolorowymi papilotami na głowie i w szlafroku o kolorze pudrowego różu w zmyślne kwiaty. Jeśli Malfoy czuł się do tej pory źle, tak teraz zbierało mu się po prostu na obrzydliwe mdłości.
            - Arturze, co tu się – urwała w połowie wypowiedzi i wytrzeszczyła ze zdumienia oczy, kiedy dotarło do niej, kto zakłóca jej spokój w środku nocy. – A co wy tu robicie? Na dodatek o tej porze? Hermiono wytłumacz mi, o co w tym wszystkim chodzi.
            - Pani Weasley, my… - nie dane jej było jednak dokończyć, gdyż spomiędzy ust rudej kobiety wyszedł charakterystyczny świst, a przed oczami panny Granger przemknął palec wskazujący Molly. Jak zdążyła sekundę później zauważyć, wycelowany był on w sam środek klatki piersiowej Draco, choć pani Weasley sięgała mu zaledwie przed bark. Jednak jak powszechnie wiadomo, nie powinno się lekceważyć niewysokich ludzi.
            - Ty! – krzyknęła do blondyna, którego lewa brew powędrowała nieznacznie ku górze. – Czego ty od nas chcesz?! Po coś tu do nas przylazł?! Arturze! On ma psa! Chce nas wszystkich pozabijać! – histeryzowała coraz bardziej, wyprowadzając arystokratę ze względnej równowagi. Na szczęście miał przy sobie Hermionę, która widząc, w jakim kierunku zmierza ich wizyta, postanowiła interweniować.
            - Pani Weasley! Proszę się uspokoić! – Molly miała jednak jej prośbę w głębokim poważaniu i dalej prowadziła swój jadowity monolog kierowany pod osobą Malfoya.
            - Wynoś się stąd! – Resztkami sił hamowała się, aby nie zacząć popychać chłopaka. – Wynocha z mojego domu! Nalotów śmierciożerskich ci się zachciało?!
            - Molly… - starał się uspokoić żonę Artur, ale nawet jemu nie udawało się zapanować nad huraganem, którym stała się ruda kobieta. Niestety Draco nie był już tak cierpliwy i wyrozumiały – jakby kiedykolwiek przy nich był – gdyż postanowił wziąć sprawy we własne ręce. I biada temu, kto się akurat między nimi znalazł.
            - Zamknij się kobieto, bo uszy mi przez ciebie więdną – odezwał się zjadliwie do Molly, która wyglądała, jakby właśnie oberwała oszałamiającym zaklęciem. Mrugała od czasu do czasu oczami, zamykając i otwierając przy tym usta, niczym karp, a jeden z papilotów zwisał jej komicznie z boku twarzy. I jeden punkt dla Malfoya.
            - Draco przestań – próbowała na niego wpłynąć Hermiona, ale blondyn, tak samo jak wcześniej Molly, miał gdzieś jej uwagi i próby przywrócenia do porządku.
            - Drzesz się jak stare prześcieradło, umacniając mnie w przekonaniu, że inteligencji jest w was tyle, ile pieniędzy w waszej skrytce u Gringotta. Gwoli ścisłości niewiele, jeśli cokolwiek się w niej jeszcze znajduje – dodał z charakterystyczną dla siebie nutą cynizmu. Miał w nosie, co sobie o nim teraz myśli Granger. Nikt, a już tym bardziej nadpobudliwa ruda baba, nie ma prawa wydzierać się do niego i nazywać śmierciożercą. I choć zachowywał się jak szczeniak, którym był za młodu, nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, by zmienić swe nastawienie w stosunku do stojącej przed nim kobiety. Jeśli w ogóle można ją było tak mianować. Zapewne zaraz dostanie miotłą po plecach lub patelnią w twarz, ale warto było zobaczyć ten tępy wyraz twarzy u najbardziej rozszczekanej czarownicy, jaka stąpa po ziemi. Jeszcze stąpa.
            - Jak śmiesz, ty… - Molly najwidoczniej odzyskała umiejętność wysławiania się, ale Draco nie zamierzał dawać jej dalszego pola do popisu, wcinając się bardzo nieelegancko w ledwo zaczęte zdanie.
            - Pomiocie szatański? Synalku śmierciożercy? – wymieniał z pogłębiającym się rozbawieniem, choć bardziej z nasilającą się złośliwością. – Szarlatanie? Chamie? Ta ckliwość w pani głosie po prostu  mnie rozczula – zakończył z cynicznym błyskiem w oku, a wtedy odezwał się obserwujący z boku rozgrywającą się scenę Artur.
            - Trochę za dużo sobie pozwalasz, Draco. – Chłopak obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i już miał zaserwować mu jakąś zjadliwą ripostę, gdy poczuł mocne ściśnięcie za rękę i napotkał na swojej drodze niemal błagalny wzrok Hermiony. Opanował się w okamgnieniu, jednak na przeprosiny nie zamierzał się godzić. To by uwłaczało jego i tak nadszarpniętej godności.
            - Hermiono? – Oboje spojrzeli na wciąż oszołomioną, ale również widocznie wściekłą Molly, która korzystając z chwilowego milczenia zwróciła się do kasztanowłosej dziewczyny. Draco momentalnie wyczuł, że kobieta się spięła, a przygryziona delikatnie warga i mocniejszy uścisk jego ramienia utwierdziły go w przekonaniu, że owa wizyta nigdy nie powinna mieć miejsca.
            - Możesz nam łaskawie wyjaśnić, co tu się dzieje? – zapytała z wyraźną oschłością, a dziewczyna odpowiedziała jej lekko drżącym głosem.
            - Chcieliśmy zapytać, czy Ginny jest u państwa – powiedziała bardzo cicho, obserwując mieszaninę sprzecznych emocji, która pojawiła się na wykrzywionej w grymasie niezadowolenia twarzy Molly.
            - Coś jej się stało? – zwrócił się do niej Artur, ale zanim zdążyła wszystko wyjaśnić, przerwała jej jego żona.
            - Ja się pytam, co się dzieje tu, konkretnie w tym miejscu i to między wami.
            - Nie bardzo rozumiem. – Poczuła na talii rękę Malfoya i wychwyciła jego nieufne spojrzenie. Kiedy zaś przeniosła wzrok na panią Weasley, praktycznie skuliła się w sobie. Jeszcze nigdy nie widziała w jej oczach tyle złości i pogardy, z jakimi na nią patrzyła. Zaczęło do niej docierać, że Draco rzeczywiście miał rację, iż nocne odwiedziny w Norze były złym pomysłem. Tym bardziej, że gdyby Ginny była u rodziców, to zapewne już zdążyłaby do nich wyjść. Nic takiego się jednak nie stało, a ona musiała zmierzyć się z gniewem wyjątkowo niezadowolonej Molly.
            - Jak to nie rozumiesz? – zaczęła agresywnie, naskakując na Hermionę z każdym kolejnym słowem coraz mocniej. – Te czułe uściski to jakaś nowa moda? Zadawanie się z młodym Malfoyem uważasz za normalne? Bo ja absolutnie nie. On ci coś zrobił? Wykorzystał cię? Przeciągnął na swoją stronę?
            - Draco nic mi nie zrobił – zaprzeczyła nieco zbyt nerwowo, a oczy pani Weasley rozszerzyły się do granic możliwości. Czuła się przy niej kompletnie bezbronna; z góry skazana na porażkę, czegokolwiek by nie powiedziała.
            - To ty tak dobrowolnie się do niego pchasz, tak? – zapytała uszczypliwie, by po chwili kontynuować z jeszcze większym jadem, którego po niej Hermiona w ogóle się nie spodziewała. – Galeonikami ci zaświecił przed oczami i zostawiłaś dla niego Rona? No po tobie to się tego Hermiono nie spodziewałam. Że będziesz tak łasa na pieniądze i pozycję w społeczeństwie.
            - Pani Weasley, to zupełnie nie… - nie dokończyła, ponieważ kobieta przerwała jej histerycznym śmiechem, na dźwięk którego aż ciarki przeszły jej po plecach. Nie musiała patrzeć, aby wiedzieć, że Malfoy jest bliski furii, a panuje nad sobą z niewiadomych przyczyn. Gdzieś z boku wychwyciła również zniesmaczone spojrzenie pana Weasleya, choć mogła się tylko domyślać, czy jest ono skierowane ku niej, czy też może ku żonie. W duchu modliła się o tę drugą wersję.
            - Wszyscy postradaliście zmysły! Jedna Zabiniego, a druga Malfoya! – krzyknęła ze łzami w oczach, lecz po chwili po jej nagłym rozbawieniu ślad zaginął. – Dosyć tego. Jak śmiesz pokazywać się tu taj z nim? Ronald oddałby wszystko, żebyś do niego wróciła, a ty wolisz tego… tego śmierciożercę?! Już zapomniałaś, ile krzywdy ci wyrządził?! Powariowałyście obie!
            - Molly! – Artur kolejny raz starał się przywołać małżonkę do porządku, ale tak samo jak za pierwszym, tak i za drugim razem jego wysiłki spełzły na niczym. – Opanuj się wreszcie!
            - Kolejny wariat w tym domu! – wydarła się do męża, by po chwili znów zacząć naskakiwać na Hermionę, która trzęsła się w ramionach Draco, niczym osika na wietrze. Nie mógł dłużej patrzeć na jej cierpienie i chciał jak najszybciej zakończyć tę tyradę nienawiści, ale nie dowiedzieli się, czy Ginny jest w domu. Wyciągnięcie jednak z oszalałej kobiety jakichkolwiek wiadomości odnośnie jej córki będzie graniczyło z cudem.
            - Jesteś podła i wyrachowana, Hermiono! Jak mogłaś coś takiego zrobić? Obdarzyć uczuciem Malfoya?! A właściwie jego pieniądze! To egoistyczne! – I wtedy miarka się przebrała. Draco błyskawicznie złapał oszołomioną dziewczynę za rękę i poprowadził do samochodu, po czym bezceremonialnie ją do niego wepchnął razem z równie przerażonym Dulce. Dziewczyna coś do niego wołała, ale był tak owładnięty wściekłością, że nie bardzo go obchodziło, co konkretnie mówiła. Molly darła się wniebogłosy i gestykulowała żywo, jednak kiedy stanął przed nią z morderczym wzrokiem, momentalnie zamknęła usta i wbiła w niego zlęknione spojrzenie, które chcąc nie chcąc bardzo mu się podobało.
            - Zamknij się, bo nie ręczę za siebie – zaczął lodowato, obserwując szok w oczach starszej kobiety. O dziwo Artur nie oponował, a jedynie usiadł na ławeczce pod domem i wyciągnął paczkę papierosów, by zapalić jednego. Zachowywał się, jakby był głuchy i ślepy na przerażenie żony, czym przyznawał Draco racje, iż należy jej się ostra reprymenda. I nawet nie miał pojęcia, jak bardzo uradował blondyna faktem, że to jemu przypadł ten zaszczytny obowiązek.
            - Jeszcze jedno słowo na temat Hermiony, a będziesz wąchać kwiatki od spodu. Zamknij się – zagroził jej jeszcze raz, widząc, że Molly otwiera usta, aby mu się sprzeciwić. – Mnie możesz obrażać do woli, bo i tak mam to w dupie, ale jej – mówiąc to, wskazał ręką na siedzącą w samochodzie dziewczynę – nie wolno ci ruszyć. Masz ją zostawić w spokoju, bo inaczej znów zamienię się w śmierciożercę i bez zastanowienia rzucę w ciebie Avadą. Twoja zamknięta na wieki wieków jadaczka będzie wspaniałym widokiem, który wszyscy chcielibyśmy w końcu zobaczyć. Nawet oprawiłbym sobie twoje zdjęcie w ramkę.
            - Jesteś bezczelny – udało jej się wydukać, lecz pod naporem rozwścieczonego spojrzenia chłopaka od razu zamilkła.
            - Ciekawe, że mówi to osoba, którą interesuje czubek własnego nosa – zadrwił z niej w żywe oczy. – A może nie mam racji? Idealne plany o wspaniałym zięciu bez grosza przy duszy szlag jasny trafił, bo nie można kultywować tradycji biednego zamążpójścia własnej córki, kiedy jest zakochana w Zabinim. Czy tu przypadkiem nie działa egoistyczny czynnik? Chęć zepsucia życia dziecka tylko po to, żeby wyjść na swoje? – Bawił się wyśmienicie dogryzając pani Weasley i żałował, że nikt tego nie nagrywa. Mógłby zrobić użytek z Artura, ale prawdę mówiąc obawiał się o jego dalsze losy przy boku żony wariatki. Współczuł mu niemiłosiernie, że to właśnie on znalazł się na ślubnym kobiercu z niezrównoważoną psychicznie kobietą, jaką była Molly. Zawsze uważał ją za skretyniałą kurę domową bez perspektyw na życie, ale teraz jej postawa przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Nie zamierzał się godzić na ubliżanie Hermionie. Spodziewał się jawnej niechęci w obcowaniu z nią po zostawieniu Rona, ale nie miał bladego pojęcia, że Weasleyowie mogą okazać się aż tak bez serca. Wyszczególniając przede wszystkim Molly. Niby taka ciepła, rodzinna, matka polka normalnie, aż tu nagle wyszło szydło z worka. Nawet diabeł na tronie piekielnym miałby więcej współczucia, niż ten rudy gnom z nadwagą, który sprzedał resztki duszy za prawo do dysponowania nieograniczoną liczbą decybeli. I ona śmiała mu mówić, że jest bezczelny?
            Uśmiechnął się drwiąco i wyprostował jeszcze bardziej, obrzucając kobietę pogardliwym spojrzeniem. Nie miała pojęcia, jak niewiarygodnie obrzydliwym człowiekiem mu się teraz wydawała. Gwałciciel morderca przy niej był idealną partią na przyjaciela życia.
            -   Pani mąż to chociaż sumienie posiada. – Molly zmrużyła gniewnie oczy, jednak nie odezwała się. – Czego nie można powiedzieć o pani. Już niżej, niż to śmierdzące gówno, w którym się pani topi, nie da się upaść, choć po pani można się spodziewać wszystkiego. Bije pani rekordy braku człowieczeństwa, a myślałem, że to ja jestem mistrzem w tej dziedzinie. Zwracam honor, królowo bezwzględności i egocentryzmu. – Ukłonił się przy tym teatralnie, nie tracąc kontaktu wzrokowego z poirytowaną kobietą. Zastanawiał się, ile jeszcze będzie musiał strzępić język, żeby do tego pustego, rudego czerepu cokolwiek dotarło. Postanowił przejść do sedna sprawy i zacząć mówić o Ginny, gdyż dalsza dyskusja, a raczej monolog, były poniżej jego i tak utytłanej w błocie godności. W całym swoim życiu nie wypowiedział do nikogo z Weasleyów tyle, ile dzisiejszej nocy do Molly; nie zamierzał poniżać się jeszcze bardziej.
            - A teraz do rzeczy, bo mogę przestać być tak miły, jak do tej pory – odezwał się jadowicie, rzucając kobiecie nienawistne spojrzenie. – Ginny jest w domu, czy nie?
            - A co cię to gówniarzu obchodzi? – żachnęła się pani Weasley, przyjmując buńczuczną postawę urażonego skrzata domowego. Draco wywrócił z politowaniem oczami, śmiejąc się do niej w żywe oczy. Czarny humor, który mu dziś towarzyszył może nie był wysokich lotów, ale zawsze to coś.
            - Jak będziesz kobieto myśleć jeszcze wolniej, to zaczniesz się cofać – zadrwił z niej przepełnionym cynizmem głosem. – Jest czy nie ma? Proste pytanie. Mam mówić głośno i dużymi literami, żebyś cokolwiek zrozumiała?
            - Nie ma jej u nas. – Dobiegł do niego przygnębiony głos Artura, który podniósł się z ławki i przydeptał kapciem wypalonego papierosa, a następnie podszedł do Draco i wysilił się na blady uśmiech. – Nie było od wigilii. Zresztą jej się nie dziwię. – Posłał żonie wymowne spojrzenie, na co ta prychnęła obrażona.
            - Sama zaczęła. To nie ja powiedziałam, że… - Najdelikatniej jak potrafił przerwał małżonce, zanim ta rozgadała się na temat wyboru kandydata na męża Ginny. Może nie było to odpowiednie w zaistniałej sytuacji, ale w środku cieszył się jak głupi, że ktoś w końcu przygadał jego żonie tak, że milczała przez dłużej niż trzy sekundy, pozwalając się po prostu obrażać. A że padło na syna Lucjusza Malfoya? Chłopak zawsze był pyskaty i miał cięty język, więc tym bardziej jego wewnętrzna euforia rosła do granic możliwości.
            - Ty lepiej nic już dzisiaj nie mów. Wałki idź sobie lepiej popraw, bo sąsiedzi się zlękną, jak cię jutro zobaczą. – Oburzona Molly żołnierskim krokiem wmaszerowała do domu, trzaskając za sobą głośno drzwiami. Artur wydał z siebie głośne westchnięcie i przeniósł zmartwiony wzrok na dużo spokojniejszego blondyna. – Od kiedy Ginny spotyka się z Blaise’em, Molly jest okropnie nieznośna. Nie wiem, co w nią wstąpiło.
            - To furiatka – stwierdził rzeczowo Draco, co spotkało się z karcącym spojrzeniem starszego mężczyzny. – Jak pan z nią wytrzymuje?
            - Sam nie wiem. Ale powinniście już iść. Jest środek nocy, a w moim wieku stanie na śniegu w samym szlafroku i kapciach nie służy zdrowiu.
            - Jakby Ginny się pojawiła, mógłby pan nas jakoś zawiadomić? – poprosił jak na siebie z niesłychaną uprzejmością, a Artur poklepał go po ramieniu, choć wyraz jego twarzy mówił mu, że bardzo martwi się o córkę.
            - Nie sądzę, aby miała do nas przyjść w najbliższym czasie. - Po chwili namysłu dodał strapionym głosem. – Coś jej się stało, że szukacie jej o tej porze?
Zastanawiał się, czy powinien przysparzać mężczyźnie jeszcze więcej powodów do zmartwień. Już i tak będzie miał kłopoty z upośledzoną małżonką, która zapewne zrobi mu karczemną awanturę, iż rozmawiał z nim sam na sam dłużej niż jedną minutę. Zdecydował w końcu, że lepiej będzie nie wyjawiać całej prawdy.
            - Wyszła z domu, a Blaise odchodzi od zmysłów. Prawdopodobnie już wróciła, ale woleliśmy sprawdzić u państwa na wszelki wypadek. – Ubrał zaginięcie Ginny w ładną otoczkę, którą skwitował lekkim uśmiechem, licząc w duchu, że niewiele się pomylił w swych domysłach. Pożegnał się jeszcze z Arturem, a następnie skierował się do samochodu, w którym zostawił Hermionę. Już z daleka widział jej zmartwioną twarz i przygotowywał się na awanturę, którą zapewne mu urządzi. Kiedy złapał za klamkę, usłyszał za sobą wołanie pana Weasleya i odwrócił się w jego stronę.
            - Mam nadzieję, że masz dobre zamiary wobec Hermiony? – Uśmiechnął się do mężczyzny szczerze i odpowiedział mu bez chwili zastanowienia.
            - Najczystsze. Może pan być spokojny.

* * * * *

            Blaise nie zmrużył oka przez resztę nocy. Czekał na jakieś wiadomości od Draco i Hermiony, ale nie dawali oni żadnych znaków życia, tak samo jak Ginny. Resztkami sił powstrzymywał się, żeby nie zacząć żłopać kawy jak opętany i nie odpalać jednego papierosa od drugiego, ale o siódmej nad ranem silna wola pękła, a organizm zbuntował się przeciw niemu. Właśnie zalewał piątą już porcję kofeiny i drżącymi rękami odpalał kolejnego papierosa, gdy usłyszał dźwięk wkładania klucza do zamka, a gorąca woda zaczęła wylewać się z kubka prosto na posadzkę. Po chwili upadł na nią również i papieros, który zgasł z charakterystycznym syknięciem przy nogach bruneta. Wtedy do kuchni weszła Ginny, a on bez namysłu odstawił czajnik, a raczej odrzucił go gdzieś w kąt, by chwycić ją mocno w ramiona i przytulić do siebie, by mieć pewność, że to na pewno jego ukochana kruszynka.
            - Ninny nie rób mi tego więcej – skarcił ją najdelikatniej jak potrafił. – Nie wychodź bez słowa, bo drugi raz nie wytrzymam. Gdzie w ogóle byłaś? Co się z tobą działo?
            - Byłam w szkole – odpowiedziała bez zająknięcia. Gdyby Blaise wiedział, gdzie naprawdę była i czego się dowiedziała… Nie; nie może teraz o tym myśleć. Musi zrobić to, co podpowiadała jej intuicja.
            - W szkole? – zapytał zdziwiony Zabini, rozluźniając odrobinę uścisk. – A co oni chcieli od ciebie dzień po świętach?
            - Słuchaj, Blaise – zaczęła bardzo spokojnie, jednak mężczyzna szybko wyczuł, że jest zdenerwowana. – Mam ci coś ważnego do powiedzenia, ale nie wiem – zacięła się na moment i zwilżyła spierzchnięte wargi – nie wiem, od czego zacząć.
            - Najlepiej od początku – zachęcił ją, a Ginny posłała mu nieśmiały uśmiech. Wewnątrz jednak jej dusza i serce łkały z bólu, by za kilka minut wyć z rozpaczy, kiedy cała szopka, którą przygotowała dla mężczyzny minie. Nie ma już odwrotu. Nie ma dla niej ratunku i nawet Snape nie będzie w stanie jej pomóc. Wzięła głęboki oddech i zaśmiała się nerwowo, czując pod powiekami gorące łzy.
            - Chodzi o to, że akademia włoska – zacięła się ponownie i uśmiechnęła jeszcze szerzej, rozdzierając tym samym serce na coraz drobniejsze kawałeczki. Nie mogła patrzeć na ukochanego, kiedy wiedziała, że tym wierutnym kłamstwem niszczy mu właśnie życie. Uspokoiła się na tyle, ile potrafiła i powiedziała niemal na jednym wdechu to, co zaplanowała, wracając do domu. – Oni wyznaczyli mnie do udziału w warsztatach malarskich w Rzymie i ja się zgodziłam.
            - Zgodziłaś? – zapytał z niedowierzaniem, puszczając ją przy tym i patrząc na nią z niezrozumieniem. – Ale, ale jak to się zgodziłaś?
            - Powiedzieli, że to dla mnie wielka szansa i przyjęłam ich propozycję – odpowiedziała bez zająknięcia, starając się, aby Blaise nie wyczuł kłamstwa. Informacje, które przed chwilą otrzymał, były dla niego tak wstrząsające, że mogła w pełni liczyć na powodzenie planu.
            - Czyli – zaczął wciąż oszołomiony niedawnymi rewelacjami – znaczy się, że wyjeżdżamy do Włoch?
            - Nie – zaprzeczyła nieco zbyt szybko, ale Blaise nie zwrócił na to specjalnie uwagi. – Ja wyjeżdżam. Ty zostajesz, Blaise.
            - Na ile? – zapytał z wielkim smutkiem, na co Ginny obdarzyła go najczulszym uśmiechem, na jaki tylko była w stanie się zdobyć. Jej serce w środku było tak poranione, że tylko cudem nie zaczęła się dusić wyciekającą z niego krwią.
            - Niecały rok.
            - Na ile? – zapytał z nieco większą agresją, niż zamierzał.
            - Dziesięć miesięcy. – Odsunął się od niej i oparł się o blat kuchenny. – Dziś po południu mam samolot do Rzymu. Myślałam, że mógłbyś mi pomóc w…
            - Idź się pakować – warknął poirytowany w jej stronę, a Ginny skuliła się w sobie i przygryzła lekko dolną wargę. Zraniła go i to bardzo boleśnie. Cała jego postawa jej o tym mówiła. Zaciśnięte pięści, nerwowo unosząca się klatka piersiowa, a przede wszystkim utkwiony w oddali i kompletnie nieobecny wzrok. Cierpiał a ona razem z nim, jednak nie mógł tego wiedzieć.
            - Blaise – odezwała się do niego niepewnie, ale chłopak niemal krzyknął w jej kierunku, czym mocno ją przestraszył.
            - Idź się pakować. – Obserwował jak wychodzi ze zlęknionymi oczami, jednak nie mógł dostrzec potoku łez, który je zalał, gdy tylko opuściła pomieszczenie. Może nie była świadoma, ale bardzo go zraniła swoją decyzją. Dziesięć miesięcy. Pieprzone dziesięć miesięcy. Przecież mieli w maju wziąć ślub! A ona tak po prostu wyjeżdża, bo cholerni makaroniarze zaproponowali jej jakieś śmieszne szkolenie? Starał się uspokoić, ale im bardziej myślał o jej wyjeździe, tym w większą furię wpadał. Zamachnął się w końcu ręką i strącił stojący na stole kubek po kawie, który po chwili roztrzaskał się w drobny mak. W tym samym momencie siedząca w sypialni Ginny wybuchła głośnym płaczem, który udało jej się stłumić w poduszce.

15 komentarzy:

  1. Pierwsza? A więc piszę: rozdział jak zwykle wspaniały (ty to potrafisz ułożyć akcje). Prośba: dawaj częściej rozdziały! Nie mogę wytrzymać bez nich. To najlepsze dramione jakie czytałam...
    Ellie Potter

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałem że pokażesz w postawie Ginny trochę Gryfońskiego ognia, a tu klops, taki zawód - ja tu się teraz zastanawiam kto był ślizgonem. Mimo tego niedociągnięcia rozdział cudowny, ale mam nadzieję że Ginny nie zrobi tego co myślę że chcesz żeby zrobiła. Niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  3. Ginny mnie bardzo rozczarowała. Wiem, że to twoja wizja i tak dalej ale nawet Molly z której zrobiłaś nieczułą egoistkę tak mnie nie zdziwiła. Mam nadzieję, iż Ruda zmieni zdanie bo Diabeł jej tego nie wybaczy. To co mi się podobało to Draco i ta akcja w Norze. Bezbłędna, powalająca, po prostu super. Artur u mnie zapunktował. Będę muu kibicować, żeby Molly go nie zabiła. Co do nowych opowiadań, to chętnie przeczytam wszystko co napiszesz. Naprawdę świetnie ci to wychodzi więc jak masz już jakieś pomysły, zarysy lub fragmenty rozdziałów i chcesz usłyszeć jakąś konstruktywną opinię to chętnie pomogę (moja poczta: w.skrabacz@wp.pl ). Będę szczęśliwa jak postanowisz mi podesłać jakieś próbki, a jak nie to czekam aż coś się pojawi na blogu. Ściskam cię mocno i życzę dużo weny
    La Catrina
    PS "Im bardziej nieprawdopodobne, tym bardziej możliwe." dlatego pomimo wszystko podoba mi się twoje spojrzenie na te postacie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię Twój styl, ale to co zrobiłaś z Ginny to była przesada.
    Nigdy nie pałałam miłością do rudej rodzinki, lecz szanowałam ich waleczność, bo przecież byli w Gryfidorze.
    Ciekawa kłótnia Draco i Molly, lubię gdy Molly jest w opowiadaniach taka przemądarzała ;)


    Pozdrawiam [Karola ]

    OdpowiedzUsuń
  5. Wreszcie ktoś postanowił powiedzieć Molly prosto w twarz, to co inni o niej myślą.. Dzięki ci Malfoy.. Zadziwiająca jest w twoim opowiadaniu metamorfoza Molly, z czułej matki do bezdusznej egoistki, ale to twoje opowiadanie, twoje kredki. Choć, gdzieś głęboko w moim sercu tli się nadzieja, że zrozumie swój błąd i zmieni swoje postępowanie. Co do Ginny.. cóż, zrobiła najgorszą głupotę ze wszystkich możliwych. Snape bardzo zaimponował mi swoimi "ludowymi" mądrościami. Eh.. Niech no tylko Blaise się dowie o tej ciąży.. albo niech odwołają jej samolot! Podsumowując... pomimo iż cały rozdział jest fenomenalny, to jako wielka fanka Dramione, sądzę, że najlepszy był moment, w którym Malfoy odpowiada Arturowi, że ma najczystsze zamiary wobec Hermiony! Ujęło to mnie swoją uczciwością i miłością skrytą w tak prostych słowach.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie lubię Twojej Ginny, dziwnie ja ukazałas :C
    Reszta genialna I wspaniała jaki zawsze <3

    OdpowiedzUsuń
  7. 4 ... No coz ! Super jak zwykle , tylko szkoda , ze Mionka nie pokazala Molly swoich pazurkow

    OdpowiedzUsuń
  8. Napisz książkę...na pewno kupie...co do rozdzialu jak zawsze cudowny. Szczerze to w stylu pisania dorównujesz J.K.Rowling...Najlepsza w rozdziale byla klótnia Molly i Draco. Coraz bardziej podoba mi sie Arthur, chociarz gdy czytalam Harrego Pottera to za nim nie przepadalam...:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam nadzieję, że Ginny jednak zmieni zdanie odnośnie dziecka. Ogólnie rozdział świetny. Dziewczyna ja cie podziwiam. W dwa tygodnie pisać takie notki? NIe wiem jak ty znajdujesz czas na pisanie, a przecież studiujesz ( o ile dobrze pamiętam, bo chyba puisałaś o tym w jednym poście) Naprawdę szacun i podziw

    OdpowiedzUsuń
  10. Na początek odwołam się do pytania we wstępie: ja osobiście jestem za pierwszymi rozdziałami każdego opowiadania :) Może to być dla Ciebie bardziej męczące czy wymagające więcej czasu, ale uważam że tak będziemy mogli lepiej zdecydować.
    Co do rozdziału: podobał mi się. Draco i Hermiona wreszcie na naprawdę dobrej drodze, widać, że zależy im na sobie nawzajem. Kłótnia z Molly przebiegła genialnie, zgadzam się z Arturem, bo ktoś musiał w końcu tej kobiecie nagadać. Zachowanie Blaise'a tylko pokazuje, jak bardzo mu zależy na Ginny. A co do niej samej, rozumiem ją całkowicie. To, że nie była gotowa na dziecko, nie czuła się pewnie z myślą o macierzyństwie. Mogłaby jednak odpocząć, przespać się z tą myślą i "na trzeźwo" się zastanowić. Możliwe, że Blaise by nie zrozumiał jej obaw, ale na pewno mogłaby liczyć na wsparcie przyjaciół. Nie spodziewałam się, że zdecyduje się na wyjazd. Po jej zachowaniu oczekiwałam, że zachowa się nieco inaczej. W każdym razie, Ninny okazuje się nie być taka pewna, dowiadujemy się o jej.. mogę to nazwać "słabości"? Nie wiem czemu właściwie, ale jeden z moich ulubionych rozdziałów.
    Niech Wena zawsze będzie z Tobą i rozwiąże problem z Ginny (może bez konieczności wyjazdu)
    Pozdrawiam
    Kirienn

    OdpowiedzUsuń
  11. Okej, ja rozumiem, że Ginny nie chce tego dziecka, ale żeby aż tak? Podobno jest w miarę mądra, to po *za przeproszeniem* cholerę TAK go rani?! Na początku myślałam, że zrobi aborcję, a tu co?! Czarodzieja czystej krwi odda do sierocińca bądź rodziny zastępczej. Jeśli Blaise jej to wybaczy *w sensie wyjazd, bo o dziecku biedak nic nie wie*, jest po prostu złotym facetem. Niemniej jednak po kilkunastu latach, u drzwi przywita go jego własny potomek, o którym nie wiedział. Jednakże... To się nie stanie. Mam przeczucie, że:
    A) Ginny mu powie.
    B) Ktoś inny mu powie.
    C) kiedy Ginevra w końcu urodzi, nie będzie miała serca oddać tego dziecka. Dostanie opr. od Blaise'a. Ale on jej wybaczy. Później pogodzi się także z mamą i wszyscy będą szczęśliwi... Moim zdaniem, ona myśli nieco egoistycznie. Owszem zawsze mówi się, że dzieci kochają bardziej z wzajemnością. Co jest nieprawdą! Najczęściej miłość rodziców jest jednakowa. Równo matka jak i ojciec mają prawo by kochać i mieć kontakt ze swoją pociechą. Nieładnie Ginny, nieładnie!
    Mam nadzieję, że przed wyjazdem ona po prostu nie wytrzyma i wygada. Ewentualnie zostaje druga opcja - Zabini gdzieś tam spotka Rolandę bądź Severusa i wszystko wyjdzie na wierzch.
    Czekam na dokończenie spraw z firmą i kontraktem. Wierzę, że Draco porzuci tą beznadziejną robotę.
    Pozdrawiam, życzę weny i czasu, czekam na następny rozdział i część miniaturki C:
    KH

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny rozdział!
    Najbardziej mi się podobały przemyślenia Ginny. Niesamowicie realistycznie napisane.
    Szacuneczek ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja rozumiem Ginny. Dziecko? Moja przyjaciółka zaszła w ciążę i nienawidzę tego małego robaka w jej brzuchu, które zniszczyło jej życie. I prędzej zostanę dziewicą niż dam się przekonać, że seks jest bezpieczny i nie pojawi się bachor, który zrujnuje mi życie. Mam tylko nadzieję, że za 10 lat, gdy będę chciała mieć dzieci, to mi przejdzie. Matura w maju, a ludzie bawią się w dzieciaki i matkowania, ruchają się jak popadnie, a potem mówią, że "to nasz skarb".

    OdpowiedzUsuń
  14. O rajciuu. Kolejny blog, na którym mam okropne zaległości. Wróciłam po roku przerwy i wszędzie gdzie nie zajrzę jest mnóstwo, mnóstwo rozdziałów. Zabieram się za czytanie!
    Trzymaj się cieplutko,
    precious-fondness.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Ginny, co ty najlepszego wyprawiasz? To się źle skończy, bardzo źle. Przecież tak nie może być. Rozumiem, że się boi, wręcz jest przerażona, ale to nie jest żadne wyjście. Ona nie wie, co robi, a później będzie tego żałować. Merlinie wszechmogący, niech ona się w porę opamięta, zanim zrani i siebie i Blaise'a.
    I jeszcze jej szurnięta matka pastwiąca się nad Hermioną. Cudowanie mi się czytało, jak Draco w końcu nieco ją utemperował.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń