Kochani bardzo was przepraszam, że tak późno. Po prostu rozłożyła mnie grypa i najzwyczajniej w świecie przysnęłam. Nie chcę przedłużać niepotrzebnie, więc podam na koniec jeszcze najważniejsze informacje:
rozdział 43 pojawi się na blogu tradycyjnie za dwa tygodnie - 13.03, streszczenie będzie dostępne w przyszłym tygodniu.
Uwaga! Rozdział bez korekty, gdyż nie miałam siły podejść do laptopa, a co dopiero wyłapać wszystkie błędy.
Uwaga! Rozdział bez korekty, gdyż nie miałam siły podejść do laptopa, a co dopiero wyłapać wszystkie błędy.
Zapraszam do czytania i jeszcze raz przepraszam za takie opóźnienie,
Realistka
* * * * *
Przepuściła
starszą kobietę w drzwiach i wskazała jej wejście na piętro. Yves obrzuciła
wzrokiem zaplecze i z nietęgą miną zaczęła wspinać się po schodach, a za nią
kroczyła Hermiona. Nie wiedziała, czy jest tak bardzo zdenerwowana, czy po
prostu zła, gdyż trzęsła się, niczym osika. Musiała przytrzymać się poręczy,
aby dotrzymać kroku nieproszonemu gościowi, a przy tym, by nie runąć na stopnie
lub stoczyć się po nich z powrotem na sam dół. Z całych sił starała się
uspokoić, ale im bliżej piętra się znajdowały, tym drżenie rąk i nóg stawało
się mocniejsze. Kiedy w końcu weszły na górę, ku zdziwieniu Hermiony starsza
kobieta skierowała się do kuchni, a nie, tak jak przypuszczała, do salonu.
Wkroczyła za nią niepewnie i od razu podeszła do szafki, gdzie trzymała
szklanki, a następnie zwróciła się do gościa z delikatnym uśmiechem, choć
wewnętrznie krzyczała z przerażenia i miała ochotę uciec jak najdalej stąd.
-
Może zrobić pani herbaty lub kawy? – Yves pokręciła przecząco głową i usiadła
na jednym z krzeseł, wcześniej ściągając płaszcz i odstawiając parasol. Panna
Granger czuła się skrępowana jej towarzystwem. Nie miała najmniejszej ochoty na
jakiekolwiek rozmowy z kobietą, ale nie mogła jej tak po prostu wyrzucić z
mieszkania. Z pewnością miała powód, że zdecydowała się wpaść w odwiedziny w
środku nocy. Nie wiedziała jedynie, czy chce owe motywy poznać.
-
Postaram się nie zająć ci zbyt wiele czasu – zwróciła się do Hermiony dość
oschłym tonem, a dziewczyna odruchowo przygryzła dolną wargę. Przez chwilę
patrzyła na obserwującą pomieszczenie Yves, a następnie sięgnęła po kubek i
wsypała do niego łyżeczkę herbaty. Wolała zająć się czymkolwiek, byle odwlec
rozmowę jak najdalej w czasie. Starsza kobieta miała najwidoczniej zgoła inne
plany.
-
Nie posłuchałaś mnie, jak widzę – zaczęła bardzo spokojnie, a dziewczynie
zadrżała ręka, kiedy sięgała po czajniczek. – Wciąż spotykasz się z Draconem.
-
Nie spotykamy się – odparła zdecydowanie zbyt szybko, za co miała ochotę ugryźć
się w język, gdyż po chwili usłyszała cichy i szyderczy śmiech Yves. Wolała nie
odwracać się do niej, by nie musieć patrzeć na wykrzywione ironicznie usta i
kpiące spojrzenie.
- Dobrze
wiesz, że tak – odpowiedziała wciąż lekko rozbawiona, ale w dalszej części
wypowiedzi oschły i wyniosły ton zdominowały niedawną wesołość. – Powiedz mi,
Hermiono, co tak naprawdę łączy cię z Draco?
-
Naprawdę? – zapytała lekko zdziwiona i spojrzała na kobietę przez ramię.
Obdarzyła ją delikatnym uśmiechem i odwróciła w jej kierunku, krzyżując przy
tym ręce na piersiach. – Tak szczerze to sama nie wiem, co nas łączy.
-
Nie wiesz mówisz – powtórzyła za kasztanowłosą i również lekko się do niej
uśmiechnęła, a Hermiona poczuła, jak olbrzymi supeł zawiązuje się jej w gardle.
Yves ją przerażała, a przy tym wyjątkowo irytowała. Do tej pory sądziła, że nie
ma na świecie osoby, która byłaby w stanie przebić złośliwością Draco, ale jak
się okazuje znalazł się taki element społeczeństwa, a jakby tego było mało,
okazuje się, że jest nim jego ciotka.
-
Wydaje mi się, że od mojej ostatniej wizyty zżyliście się ze sobą jeszcze
bardziej, a przecież byłam u ciebie najdalej dwa tygodnie temu – odezwała się
do Hermiony, a ona spojrzała na nią podejrzliwie, mrużąc lekko oczy i
zaciskając mocniej palce na ramionach. W tym momencie czajniczek zaczął
gwizdać, więc szybko ściągnęła go z gazu i zalała gorącą wodą herbatę.
Następnie postawiła kubek na stoliczku i usiadła naprzeciwko Yves, nie
przestając patrzeć się jej w oczy. Tym razem nie ucieknie i nie pozwoli się
zastraszyć, jak to było ostatnio. Tym bardziej, że Malfoy z pewnością jej dziś
nie pomoże.
- Ciężko
zapomnieć tę wizytę – odparła bardziej do siebie, niż do rozmówczyni, ale
kobieta usłyszała ją bez trudu i dumnie uniosła głowę do góry, patrząc na pannę
Granger z jawną wyższością.
-
Miło mi, że tak dobrze ją wspominasz – odezwała się nieco zjadliwie, a Hermiona
spuściła głowę i wbiła wzrok w parującą ciecz. Jej pierwsze spotkanie z Yves
było jednym z najgorszych doświadczeń w życiu i nie chciała nigdy więcej go powtórzyć.
Pech chciał, że Draco zabrał ją na wigilię do swoich rodziców, gdzie wyjątkowo
bezduszna kobieta również przebywała, a jakby problemów było mało, przyszła do
niej osobiście. Czemu życie musi jej rzucać same kłody pod nogi?
-
Myślałaś nad tą swoją czekoladziarnią? – ostatnie słowo wymówiła jakby z
obrzydzeniem i skrzywiła się przy tym z niesmakiem, a Hermiona zerknęła na nią
kątem oka, jednak nie odważyła się spojrzeć na kobietę dłużej. Zaczęła nerwowo
skubać materiał spodni od pidżamy i co chwilę przygryzała wargę. Wiedziała, o
co Yves ją pyta, ale nie miała najmniejszej ochoty wracać do tego tematu.
Czekoladowe Niebo jest jej domem i nie pozwoli nikomu na odebranie go.
-
Panno Granger – zaczęła wyjątkowo spokojnie, choć z tą samą dawką jadu, jaką
miały zwyczaj posiadać jej wypowiedzi. – To kilka cegieł, trochę farby i
niegustownych mebli. Nic wartościowego, o co mogłabyś zażarcie walczyć.
-
Kilka cegieł? – powtórzyła wyraźnie wzburzona – trochę farby? Pani chyba sobie
ze mnie żartuje.
- Poczucie
humoru nie jest moją mocną stroną – odparła oschle, a Hermiona uniosła
gwałtownie głowę i spojrzała na nią wściekle. Z twarzy starszej kobiety nie
dało się odczytać żadnych emocji, co jeszcze bardziej rozjuszyło pannę Granger.
Nienawidziła, kiedy ktoś wkładał maskę obojętności i pogardy. Draco pokazywał
jej się w niej przez przeszło siedem lat i miała serdecznie dość nieczułości i
wzniosłości. Zamierzała zedrzeć tej zgorzkniałej paniusi jej lodowy płaszczyk i
pokazać, że w każdym człowieku istnieje serce.
-
No tak – zaczęła wyjątkowo zjadliwie – rujnowanie życia innych ludzi jest w
końcu o wiele ciekawszym zajęciem, czyż nie?
-
Panno Granger – odezwała się z lekkim obruszeniem – czy mogłaby pani przestać
udawać, iż potrafi być cyniczna? Wyjątkowo ci dziecko nie do twarzy z taką
miną.
- Nie
jestem cyniczna – odpowiedziała – chciałabym zrozumieć, czemu tak bardzo mnie
pani nienawidzi.
-
Nienawiść to wyolbrzymione słowo. – Spojrzała na dziewczynę dumnie i strzepnęła
niewidoczne paproszki z klapy marynarki. Hermiona obserwowała spokojne ruchy
dłoni kobiety, starając się nie dać pochłonąć rodzącej się w niej złości. Nawet
w poprawienie odzienia wkładała tyle elegancji i gracji, że miała ochotę
rozerwać ją na strzępy. Nie rozumiała, jak można być tak ułożonym i dokładnym.
Przecież każdy posiada w sobie głębsze uczucia i nie chodzi tylko i wyłącznie o
wrodzony cynizm, którego Yves ma aż w nadmiarze. Jej wieczna oschłość i brak
emocji doprowadzały ją do szału, a przecież widzi ją zaledwie trzeci raz na
oczy. Wolała nie myśleć, jakby się czuła, gdyby musiała spotykać ją codziennie.
-
Twoja obecność jest mi wyjątkowo nie na rękę – odezwała się zjadliwie, cedząc
słowa z dużą dokładnością. Hermiona poprawiła zmierzwione włosy, wsadzając
niesforne kosmyki za uszy, a następnie sięgnęła po kubek z herbatą i upiła z
niego mały łyk. Czuła się skrępowana obecnością kobiety i starała się zająć
czymkolwiek, by nie musieć z nią rozmawiać, a przynajmniej nie patrzeć się na
nią. Przeszkodą był jedynie fakt, iż Yves nie zamierzała jej odpuścić i
kontynuowała wypowiedź ze stoickim spokojem, doprowadzając ją na skraj
wytrzymałości nerwowej.
-
Nie potrafię zrozumieć, jak Draco mógł się tobą zainteresować. – Dziewczyna
zerknęła kątem oka na kobietę i poczuła mocne ukłucie w sercu. Zupełnie, jakby
Yves wbiła jej w nie nóż, by zacząć kręcić nim w świeżej ranie, pogłębiając ją
i delektując się jej wewnętrznym cierpieniem. Zacisnęła mocniej pale na uszku
od kubka, starając się nie wybuchnąć z rodzącego się żalu i bezsilności.
-
Nie jesteś arystokratką – odezwała się ponownie z tym samym opanowaniem i
pogardą, którymi darzyła ją od samego początku. – Nie płynie w tobie czysta
krew pełnego czarodzieja. Na dodatek niesiesz ze sobą bagaż okropnych
doświadczeń. Czy taka kobieta powinna mieć jakąkolwiek styczność z moją
rodziną?
- I
pani mówi, że mnie nie nienawidzi – odpowiedziała z wyraźnym smutkiem i lekką
ironią, a na twarzy Yves pojawił się uśmieszek kpiny. Dostrzegła, że dziewczyna
ledwo panuje na swoimi emocjami i stara się robić wszystko, aby nie wyszły z
niej na wierzch. Poprawiła krótkie kosmyki, które opadły na czoło i splotła ze
sobą palce u rąk, przybliżając się prawie niezauważalnie do Hermiony.
-
Nie myl nienawiści z zazdrością drogie dziecko. – Spojrzała na starszą kobietę
z niezrozumieniem, która momentalnie odsunęła się od niej i sięgnęła do
niewielkiej torebki, by następnie wyjąć z niej paczkę papierosów. Przez moment
miała wrażenie, że dostrzegła w jej oczach coś na kształt wyrozumiałości, ale
prawdopodobnie po prostu jej się przewidziało. Jednak słyszała słowa Yves bardzo wyraźnie
i nie mogła pojąć ich znaczenia. Czego miałaby jej niby zazdrościć?
-
Pozwolisz, że zapalę – odezwała się, a Hermiona usłyszała w jej głosie lekkie
zdenerwowanie. Czyżby powiedziała o kilka słów za dużo? Poczuła nagle ogromną
chęć dowiedzenia się, co takiego posiada, że starsza kobieta chce ją odsunąć od
Malfoya. Od samego początku demonstrowała swą niechęć w stosunku do niej, ale
nie sądziła, że kwestia czystości krwi jest tego w jakimkolwiek stopniu
przyczyną. Bardziej skłaniała się ku opcji, iż swoimi spotkaniami z Draco
krzyżuje kobiecie jakieś poważne plany w stosunku do młodego arystokraty.
-
Przepraszam – zaczęła dość niepewnie, a Yves spojrzała na nią z dystansem,
przypalając za pomocą różdżki końcówkę papierosa. – Ale nie rozumiem, czego mi
pani zazdrości.
-
Naiwności – odpowiedziała wyjątkowo wzgardliwie – tej ułudnej wiary w lepsze
jutro. Ja nie potrafię myśleć tak optymistycznie. Zawsze stąpam twardo po ziemi
i wiem, co mnie czeka, jeśli wciąż będziesz się widywać z Draco.
-
Chodzi o to, że zostanie pani sama? – Odważyła się spojrzeć na rozmówczynię,
która wpatrywała się w czubek żarzącego się papierosa nieobecnym wzrokiem. Już
wcześniej wyczuła, że Yves stała się odrobinę nerwowa. Jakby mówienie o jej
relacji z Draco sprawiało wyjątkowe trudności. Nie wiedziała czemu, ale
zapragnęła patrzeć dłużej na tę zmartwioną twarz. Nie chodziło o sadystyczną
satysfakcję z ludzkiego cierpienia, ale o czyste emocje, które widniały u
kobiety. Pierwszy raz nie widziała jej w otoczce krytycyzmu i wzniosłości.
- Panno
Granger – odezwała się do niej wyjątkowo ostro, ale po chwili westchnęła
przeciągle, a ton głosu uległ diametralnej zmianie. – Hermiono, powiem wprost.
Ja umieram.
Poczuła się, jakby zgromadzone w niej powietrze
zostało nagle odebrane. Wszystkie emocje zastygły, nawet niechęć do starszej
kobiety odeszła w zapomnienie. Była jak stojący na półce wazon, w którym
brakuje wody i kwiatów, a właściciel nie troszczy się o jego wypełnienie. To,
co usłyszała od Yves wstrząsnęło nią, a zarazem oszołomiło. Nie wiedziała, jak
powinna się zachować, a przede wszystkim nie rozumiała, czemu jej o tym
powiedziała. Może to dziwne, ale poczuła nagle olbrzymie współczucie dla swej
rozmówczyni. Zaczęła się zastanawiać, czy to przez wiszącą nad nią nieuchronną
śmierć jest taka zimna i wyniosła. Może przez brakujące rodzinne ciepło stała
się zgorzkniała i zamknęła się w bezpiecznej otoczce pogardy?
Spojrzała
na palącą w spokoju Yves i przełknęła nerwowo ślinę, a następnie sięgnęła po
kubek z herbatą, ale przez trzęsące się z nadmiaru emocji ręce nie była w
stanie go unieść. Zaczęła kręcić małe kółka na powierzchni szkła i co chwilę
zerkała na pogrążoną w zadumie kobietę. Czuła się potwornie nic nie mówiąc, ale
nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Wiedziała, że jeśli okaże
współczucie, Yves ją wyśmieje, a tego nie chciała. Musiała zareagować tak, by
nie dać po sobie poznać, że w jakimś stopniu jest jej żal. Na szczęście gość
zdecydował się odezwać jako pierwszy, ale to co usłyszała wcale nie poprawiło
jej stanu.
-
Mówię ci o tym tylko dlatego, że jako jedyna jesteś w stanie mnie zrozumieć.
Lucjusz, Narcyza czy Draco nie pojmą mojej sytuacji – mówiła bardzo spokojnie,
a w jej głosie nie dało się usłyszeć choćby krzty wzniosłości, co w jakimś
stopniu pocieszyło Hermionę. Wciąż była zaskoczona wyznaniem kobiety, ale
starała się tego nie pokazać. Chciała wesprzeć jakoś Yves, ale wiedziała, że
nie powinna. Z resztą wcześniejsze doświadczenia blokowały jakiekolwiek
cieplejsze gesty w stosunku do rozmówczyni. Mogła jedynie siedzieć i słuchać,
co z jednej strony irytowało ją niemiłosiernie, a z drugiej w jakimś stopniu
sprawiło ulgę.
-
Wiem, że nie powinnam, ale proszę cię o przysługę, Hermiono. – Spojrzała na
Yves niepewnie, a ta kontynuowała wypowiedź, nie przestając obracać wypalonego
do połowy papierosa w palcach. – Spotykając się z Draco zabierasz kolejne dni
mojego życia, a ja troszczę się o naszą rodzinę, tak jak ty martwiłaś się o
swojego syna. Zrobiłabyś wszystko, żeby go ochronić i ja jestem taka sama.
Niczym się nie różnimy drogie dziecko.
-
Dlatego nie chce pani, aby Draco miał ze mną cokolwiek wspólnego – odezwała się
przygnębiona i poczuła zawiązujący się w gardle olbrzymi supeł. Nie chciała
płakać. Nie miała z resztą na to siły. W tych kilku zdaniach Yves uświadomiła
jej, że nie pozwoli, aby czystość rodu Malfoyów wymarła. A przecież ona jest
mugolaczką. Musiała niestety przyznać kobiecie rację. Gdyby Frederick żył,
zrobiłaby wszystko, aby go ochronić. Każda matka troszczy się o swoje dziecko i
nie pozwoli, by stała mu się krzywda. Yves walczy w obronie rodziny i nie
dopuści do jej zachwiania.
-
Gdyby obdarzył mnie uczuciem, zszargałby dobre imię rodu – powiedziała
wyjątkowo zasmucona, choć starała się nie dać tego po sobie poznać.
-
Na to już niestety za późno – odpowiedziała ostro i zaciągnęła się głęboko
papierosem, wydmuchując kłęby dymu w twarz kasztanowłosej dziewczyny. – To moja
wina, że nie zareagowałam w porę, kiedy można było wszystko zgasić. Teraz tylko
ty możesz temu zaradzić, stąd moja prośba o przysługę.
-
Co ma pani na myśli? – zapytała zaciekawiona, a usta Yves wygięły się w
sardonicznym uśmieszku, na co dziewczyna poczuła, jak żołądek skręca jej się w
konwulsjach.
-
Po tym, co dziś widziałam jestem przekonana o waszym uczuciu. To nie jest
zwykła znajomość. To jest właśnie ta ślepa więź, którą nazywamy miłością, ale
nie potraficie się do niej przyznać. Draconowi się nie dziwię, ale tobie, panno
Granger, owszem – zakończyła z wyraźnym zadowoleniem, a następnie
podniosła się z gracją z krzesła i
poprawiła materiał garsonki, by po chwili włożyć płaszcz i podejść do
oszołomionej Hermiony, która wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w miejsce, na
którym jeszcze niedawno siedziała starsza kobieta.
-
Uwierz mi, że nie chciałabym odbierać ci tego, na czym tak bardzo ci zależy. Daję
ci wybór, ale sama dobrze wiesz, jaką decyzję powinnaś podjąć. – Pochyliła się
nad nią odrobinę, a dziewczyna obróciła się gwałtownie ku niej i spojrzała na
nią z przerażeniem. W jej bursztynowych oczach można było dostrzec gromadzące
się łzy, na widok których twarz Yves pojaśniała, a na ustach rozkwitł szyderczy
uśmieszek, który docisnął ostry nóż wbity w serce Hermiony.
-
Draco nie jest dla ciebie. Zrozum to w końcu – wysyczała niczym żmija, a
następnie wyprostowała się dumnie i zlustrowała dziewczynę z góry na dół. Była
wyraźnie dumna z dokonanego dzieła, gdyż prychnęła pogardliwie na odchodne i
opuściła kuchnię, zostawiając zdruzgotaną pannę Granger samą. Nie sądziła, że
spędzi kiedykolwiek równie bolesne święta, co tegoroczne. Wszyscy chcieli jej
coś odebrać. Pogrążyć w ciemności i sprawić, by już nigdy nie udało jej się
wrócić do normalnego życia. Mogła się zgodzić na wiele, ale na to, co
zaproponowała jej Yves nie zamierzała przystać dobrowolnie. Prędzej sama się
wszystkiego pozbawi, niż pozwoli to zrobić tej plugawej kreaturze. Cierpiała
tak długo, że limit bólu, jaki może wytrzymać osiągnął najwyższy stopień. Nie
zamierza jeszcze bardziej go poszerzać, bo ktoś ma taki kaprys. Ale czy to nie
jest dobrowolne skazywanie człowieka na śmierć?
Zacisnęła
mocniej palce na uszku od kubka i uniosła go powoli w górę, ale nagle naczynie
wyleciało jej z ręki i roztrzaskało się z hukiem o kafelki. Wpatrywała się
chwilę w odłamki szkła porozrzucane po podłodze i na brązową ciecz pod nogami.
I wtedy nie wytrzymała już dłużej. Schowała twarz w dłoniach i wybuchła
spazmatycznym płaczem. Jak ona może w ogóle myśleć o pozbawieniu życia
kogokolwiek? Nikt nie zasługuje na taką śmierć, nawet Yves Malfoy, której serce
zamarzło wieki temu. Jak niby ma żyć ze świadomością, że umarła przez jej dumę?
Ona nie zabija, nie morduje i nie zrobi tego tej starszej kobiecie. Ukorzy się,
postąpi dokładnie tak, jak tego od niej oczekuje. Martwiła się tylko jednym, a
mianowicie, jak zareaguje Draco. Poprosiła go o czas, błagała go niemalże o
niego, a on się zgodził i nie naciskał na nią. Jak po tym wszystkim, co się
wydarzyło ma mu powiedzieć, że nie ma dla nich przyszłości? Pokazał, jak bardzo
mu na niej zależy, jak dużo dla niego znaczy. A teraz będzie musiała mu to
odebrać. Z tą myślą rozpłakała się jeszcze bardziej. Przecież nie chciała, aby
Draco od niej odchodził. Nie chciała znów być sama. Nie teraz, kiedy serce
zaczęło bić w rytmie serca arystokraty.
* * *
* *
Nie
miał najmniejszej ochoty wychodzić dziś z domu. Marzył o zakopaniu się w
pościeli i leżeniu pod nią przez najbliższy tydzień, dopóki całe to bagno,
które nazywa życiem nie wciągnie go po czubek głowy. Wtedy wszystko byłoby do
dupy, a nie tylko pewne sfery. Niestety nie można mieć wszystkiego, a on
zamiast ciepłej kołdry otrzymał skamlącego po drugiej stronie łóżka Dulce,
który domagał się wyjścia na spacer. Ograniczył się do otworzenia psu drzwi i
wypuszczenia go na podwórko, ale i tak musiał opuścić swój święty przybytek
lenistwa, którym była sypialnia. A skoro już wypełzł z jamy na światło dzienne,
to mógł iść do doktora Spinnera na kolejną konsultację. Na to również nie miał
jakoś ochoty, ale obiecał rodzicom i Hermionie, że pójdzie, a on słów zawsze dotrzymuje.
Z
miną męczennika wszedł do kliniki, gdzie pracował psychiatra i udał się prosto
do jego gabinetu. Nie umówił się co prawda na wizytę, ale lekarz powiedział mu,
że ma przyjść zaraz po świętach, więc uznajmy, że wtedy został ustalony termin
konsultacji medycznej. Wdrapał się po schodach i znalazł się na korytarzu
prowadzącym do pokoju doktora Spinnera. Na szczęście poza nim nie było nikogo
innego, więc bez przeszkód i narażania życia w postaci możliwości oberwania od
sprzątaczki mopem udał się w kierunku białych drzwi, za którymi rezydował
psychiatra. Westchnął przed nimi głęboko, a następnie zapukał dwa razy, jednak
nikt mu nie odpowiedział. Zdziwił się tym faktem trochę, ale postanowił drugi
raz oznajmić właścicielowi, że czeka na zewnątrz. Tym razem również
odpowiedziało mu echo, więc poirytowany bezczynnością lekarza pociągnął za
klamkę i wszedł do środka, a jego oczom okazał się niecodzienny widok. Na
blacie biurka psychiatry wznosiła się ogromna budowla z kart, a za nią na
obrotowym krześle stał doktor Spinner, który dokładał kolejne „cegiełki” do
wieżowca z nadzwyczajną precyzją i skupieniem. Draco nie bardzo wiedząc, co
powinien zrobić, zamknął za sobą drzwi i podszedł do psychiatry, który jak się
okazało stał nie stał na jednym krześle, a na dwóch. Zlustrował pracę lekarza z
góry na dół, a następnie odchrząknął znacząco, zwracając na siebie uwagę
doktora.
-
Dzień dobry panie Malfoy! – krzyknął uradowany i dołożył kolejne dwie karty na
najwyższy poziom budowli. – Tak się właśnie zastanawiałem, o której pan do mnie
przyjdzie.
- Tak
jakoś wyszło, że nie mogłem wcześniej – odpowiedział nieco znużony, gdyż
bardziej był pochłonięty studiowaniem precyzji, z jaką doktor Rob układał
kolejne karty. Zastanawiał się, ile poświęcił na to czasu i jak bardzo by się
na niego wkurzył, gdyby niechcący potrącił jeden z fundamentów. Uśmiechnął się
do siebie złośliwie, a następnie usiadł na krześle naprzeciwko biurka lekarza i
czekał, aż ten oderwie się od pasjonującego zajęcia, choć patrząc na jego
skupioną minę nie zanosiło się na zbyt szybko.
-
Jak minęły panu święta, panie Malfoy? – zapytał go staruszek, a Draco w
odpowiedzi wywrócił oczami i rozsiadł się wygodniej na krześle.
-
Dość… barwnie – odparł z lekkim zmartwieniem, ale miał nadzieję, że doktor go
nie usłyszał. Nie bardzo miał ochotę opowiadać o swoim wybuchu w trakcie
wigilii i słuchać kolejnych złotych rad, które miałyby wyciszyć jego
wewnętrznego choleryka. Zrezygnował z pracy, unika z nią jakiegokolwiek
kontaktu, nie przyjmuje żadnych proszków uspokajających. Brakowało jeszcze, aby
zaczął chodzić na jogę lub składał origami.
-
Rzucał pan puddingiem w rodzinę czy podpalił choinkę? – kolejny raz zapytał
lekarz, a Draco westchnął przeciągle i wzniósł błagalnie oczy ku niebu. Po
chwili usłyszał tupnięcie, a między kartami dostrzegł doktora Roba, który
zszedł z krzeseł i poprawiał biały kitel lekarski. Wyłonił się niedługo potem
zza misternej budowli i ku zdziwieniu arystokraty chwycił ją za podstawę i
postawił za podłodze obok szafek. Oczy Malfoya momentalnie się rozszerzyły, a
dolna warga opadła lekko ku dołowi. Na ten widok psychiatra zaśmiał się cicho,
a następnie usiadł na obrotowym fotelu, wyciągając z szuflady tak dobrze znany
blondynowi czerwony notes.
-
Jak pan to… - nie dokończył, gdyż wciąż był zaskoczony dokonaniem lekarza i nie
mógł pozbierać myśli.
- Dużo
czasu, skupienie, cierpliwość, a przede wszystkim – odezwał się moralizatorskim
tonem do Draco, który obserwował, jak staruszek stawia na blacie niewielką
butelkę z małym i wydłużonym dzióbkiem. – Szybkoschnący klej.
- Pan
to posklejał? – zapytał z niedowierzaniem, czując się dodatkowo oszukany, gdyż
uwierzył, że psychiatra tak dobrze dopasował do siebie karty, iż nic nie było w
stanie zachwiać ich konstrukcji. Doktor uśmiechnął się dobrodusznie i otworzył
kajet, śmiejąc się cicho pod nosem i notując coś na otwartej stronie.
-
Czasami trzeba sobie w życiu pomagać. – Zerknął na Draco znad okularów i
pokręcił z rozbawieniem głową, widząc niedowierzanie na twarzy swego pacjenta. –
A wracając do świąt, cóż się takiego wydarzyło, że były, jak to pan ujął,
barwne?
-
Trochę mnie poniosło – odezwał się cicho, a lekarz zapisał coś w notesie. Nie
odrywając wzroku od zapisków kontynuował wywiad medyczny, do którego
arystokrata garnął się wyjątkowo niechętnie.
-
W stosunku do kogo, jeśli można wiedzieć?
-
Do rodziców. Powiedziałem o kilka słów za dużo – odpowiedział niemrawo i
obserwował ruchy długopisu na kartce.
-
Opanował pan złość sam czy ktoś musiał interweniować? – Draco spojrzał na
doktora pytająco, a ten wskazał ręką na pokój i uśmiechnął się pogodnie. –
Rodzina, panie Malfoy. Nie sądzę, aby zakuto pana w biały gorsecik
bezpieczeństwa.
-
Póki co nie – odparł w miarę spokojnie, choć widząc siebie ubranego w kaftan
psychiatryczny nieco się przeraził.
-
Zatem proszę powiedzieć, jak doszło do wyciszenia. Względnego przynajmniej.
-
Pamięta pan tę dziewczynę, która przyszła kiedyś ze mną do pana? – zapytał z
wyraźną nadzieją, a doktor Spinner zamyślił się na dźwięk jego słów i podrapał
po ogolonej brodzie. Po chwili uśmiechnął się uradowany i otworzył szufladę,
skąd wyciągnął identyczny notes, co leżący na biurku, z tą różnicą, iż drugi
kajet był zielony. Przekartkował go pobieżnie, aż otworzył mniej więcej w
połowie i stuknął palcem w zapiski.
-
Tak, panna Granger – odezwał się zadowolony – bardzo miła osoba, choć ciężko
jej się otworzyć. Był pan z nią u swoich rodziców na wigilii, jak mniemam?
-
Gdyby nie ona, pewnie nie udałoby mi się uspokoić – odpowiedział psychiatrze, a
ten zerknął na niego znad okularów i obdarzył ciepłym uśmiechem. Następnie
zapisał kilka uwag w czerwonym notesie, by po chwili odłożyć długopis na biurko
i wyciągnąć się wygodniej w fotelu, splatając palce u rąk i układając je pod
brodą.
-
Myślał pan nad założeniem rodziny? – Spojrzał ze zdziwieniem na staruszka, by
następnie prychnąć lekceważąco i skrzyżować racę na klatce piersiowej.
-
Mam jeszcze czas na takie bzdety – odburknął w odpowiedzi, co jedynie
poszerzyło uśmiech na twarzy doktora.
-
Ależ się pan zamyka! – krzyknął wesoło, a Draco patrzył na niego, jak na
wariata. Może nie tylko on powinien się leczyć? – Broni rękami i nogami! Panie
Malfoy, kobiety nie gryzą, kiedy zostają żonami, a dzieci wbrew opinii
powszechnej robią dużo więcej, niż jedzenie, spanie, płakanie i brudzenie
pieluch.
-
Chce pan mnie po prostu przekonać, że rodzina to coś wspaniałego, tak?
-
Rodzina to podpora – zaczął bardzo spokojnie, a po niedawnym rozbawieniu ślad
zaginął. – Wspiera, pomaga, a w pana przypadku leczy. Czy w obecności panny Granger
zdarzyło się panu nie kontrolować swych nerwów?
-
Nie jesteśmy parą – odburknął w odpowiedzi, a po chwili zaśmiał się żałośnie i
przetarł zmęczone oczy. Uświadomił sobie, że jeszcze wczoraj to samo powtarzał
Potterowi. Czy i tym razem wszyscy będą od niego mądrzejsi i będą chcieli go
przekonać, że zakochał się w Hermionie? Fakt, zależy mu na niej, ale żeby od
razu miłość?
-
Nie o to pytałem – zwrócił mu uwagę psychiatra. Draco zamyślił się przez chwilę
nad zadanym wcześniej pytaniem. Przy Granger potrafił się kontrolować. Owszem,
denerwował się, ale nigdy nie w takim stopniu, by demolować mieszkanie czy
krzyczeć do niej z furii. Nawet wczoraj, kiedy miał ochotę zamordować Yves,
Hermiona potrafiła na niego wpłynąć, wyciszyć go i pokazać, gdzie popełnił
błąd. Był przekonany, że gdyby przyszła do niego matka lub ojciec, wkurzyłby
się ponownie, a nawet powiedziałby jeszcze więcej, niż w obecności ciotki. Nie
potrafił określić, czy kontroluje się samoistnie, czy to bliskość Hermiony
wpływa tak na niego. Nie chce jej skrzywdzić, nie chce dokładać jej kolejnego
bólu. Przy niej jest taki, jaki był przed chorobą, a do odzyskania tego stanu
właśnie dąży.
Spojrzał
na uśmiechającego się do niego życzliwie doktora i westchnął głęboko. Dla
wszystkich to, co czuje do Hermiony jest takie proste i nieskomplikowane. Czemu
on nie potrafi tego dostrzec? Zawsze wybierał trudniejszą drogę, ale teraz
przeszedł samego siebie, skoro nie umie przyznać się, że czuje coś do kobiety.
-
Nie wiem doktorze, co się ze mną dzieje – odezwał się ze smutkiem, a psychiatra
zacmokał z dezaprobatą w odpowiedzi.
-
Znów się pan odgradza – odparł z niezadowoleniem – szuka problemu tam, gdzie go
nie ma. Ale najwidoczniej nie jest pan jeszcze gotowy na tę rozmowę. Proszę się
nie martwić na zapas, bo wrócimy do niej w najbliższym czasie.
-
To konieczne? – zapytał z wyraźną niechęcią, a staruszek zaśmiał się cicho i
ściągnął okulary, kładąc je na otwartym notesie.
-
Pan musi zacząć radzić sobie z tłamszeniem emocji, bo to kiedyś pana wykończy.
-
Póki co radzę sobie świetnie – odburknął urażony, a doktor spojrzał na niego z
powątpiewaniem. Westchnął głośno i wzniósł oczy ku górze. – Dobrze, nie radzę
sobie. Jest pan zadowolony?
- Jak
każdy lekarz, którego pacjent robi postępy – odpowiedział wesoło i sięgnął po
długopis, by zapisać kilka uwag w kajecie. – Chciałbym, aby zaczął pan otwarcie
mówić o tym, co w panu siedzi. Co pana denerwuje, martwi, co sprawia, że jest
pan szczęśliwy. Póki istnieje owa blokada i strach przed uczuciami nie ruszymy dalej.
-
Leczę się z nerwicy czy ze znieczulicy? – zapytał zjadliwie, a psychiatra
pomachał mu karcąco palcem przed nosem, wdziewając z powrotem okulary i dalej
robiąc notatki w zeszycie.
-
W pana przypadku to i tak jedno i to samo. – Zamknął kajet i schował go do
szuflady razem z zielonym notesem. Wyciągnął się wygodniej w fotelu i splótł
palce u rąk, by następnie położyć je na blacie i zaczął kręcić klasycznego
młynka kciukami.
-
A jeśli powiem, że nie mam żadnej blokady uczuciowej? – zapytał z zaciekawieniem,
a staruszek uniósł wysoko brwi i cmoknął z dezaprobatą, co nie spodobało się
arystokracie.
-
Wtedy przystąpimy do terapii wstrząsowej. – Oczy Draco rozszerzyły się
nieznacznie, a doktor uśmiechnął się do niego pogodnie, ale nie poprawiło to
komfortu blondyna. – Nie ma pan pojęcia, ile emocji są w stanie wykrzesać z
człowieka małe kotki.
-
W sensie, że są słodkie?
-
Jeśli lubi pan być gryziony i drapany to tak, są wyjątkowo słodziutkie.
-
Chyba wolę wstrząsy elektryczne – odpowiedział lekko przerażony, czym wywołał
na twarzy lekarza rozbawienie. Jakoś nie widział się w roli żywego gryzaka dla
hordy kociąt, które z pewnością nie ograniczyłyby się wyłącznie do palców u
rąk.
-
Zaczniemy w takim razie po nowym roku. – Draco skrzywił się na dźwięk wyznaczonego
terminu, co nie uszło uwadze doktora. – Ma pan coś wtedy w planach?
-
Wyjazd służbowy do Austrii – odparł niezadowolony, a psychiatra zamrugał parę
razy ze zdziwienia oczami i ściągnął ponownie okulary.
-
Służbowy? – powtórzył za arystokratą, a w jego głosie pierwszy raz Malfoy
usłyszał poirytowanie. – Znaczy, że jedzie tam pan pracować?
-
Podpisać kilka papierów – odpowiedział niepewnie, a doktor westchnął przeciągle
i potarł pobolewające skronie. Mężczyzna czuł, że właśnie wszedł na cienki lód,
gdyż zamierzał sprzeciwić się poleceniom terapeuty, który stanowczo zakazał mu
jakiejkolwiek styczności z pracą. Jak się chwilę później okazało, przeczucie go
nie myliło.
-
Panie Malfoy – zaczął wyjątkowo ostro, a Draco poczuł się dziwnie nieswojo.
Doktor Spinner nigdy nie zwracał się do niego takim tonem, nawet kiedy parę
razy go obraził. Zawsze był opanowany i wesoły, a teraz ślad po znanym mu
dotychczas staruszku po prostu zaginął.
-
Ja wiem, że pan ma moje zalecenia w głębokim poważaniu, ale nie mogę przystać
na pański wyjazd. Na to się nie zgodzę i zatrzymam pana w Londynie, nawet
gdybym miał to zrobić siłą.
- Pan
nie rozumie doktorze – zaczął, ale psychiatra nie pozwolił mu dokończyć.
-
Nie, panie Malfoy. To pan nie rozumie, na jak duże ryzyko się pan wystawia.
Praca jest najgorszym czynnikiem, który ma wpływ na pańskie schorzenie i nie
może pan tak po prostu do niej wrócić. Nie na tym etapie.
- Ale
ja…
-
Nie na tym etapie – powtórzył z jeszcze większą stanowczością. – Czy wyraziłem
się wystarczająco jasno?
-
To tylko dwa dni. Proszę pozwolić mi jechać – odezwał się niemalże z rozpaczą,
ale lekarz pokręcił przecząco głową. Draco nie wiedział, co ma zrobić. Musiał
jechać do Austrii. Inaczej wszystko przepadnie, a na to nie może pozwolić.
Spróbował jeszcze raz przekonać psychiatrę, ale nie sądził, aby terapeuta
zmienił zdanie.
-
Wiem, że już o tym rozmawialiśmy, ale czy nie mógłby mi pan przepisać jakichś
proszków na uspokojenie? – Doktor Rob spojrzał wściekle na pacjenta i pochylił
się w jego kierunku. Arystokrata czuł się potwornie, iż wystawia cierpliwość
staruszka na próbę, ale nie mógł postąpić inaczej.
-
Skoro już o tym rozmawialiśmy, to zna pan moją odpowiedź. Dla pewności
przypomnę, iż jest ona przecząca – wymawiał słowa z nadzwyczajną dykcją,
zaznaczając dobitnie większość samogłosek, co jeszcze bardziej zmartwiło Draco.
Lekarstwa były jego ostatnią deską ratunku, a jeśli ich nie uzyska, nie
pojedzie do Kefflera, bo rozwali mu łeb, kiedy go spotka w pustym korytarzu.
Zakładając oczywiście najbardziej optymistyczną opcję.
- Tylko
na te dwa dni. – Doktor Rob patrzył na blondyna z frustracją. – Nie na tydzień
czy miesiąc. Tylko dwa dni doktorze, proszę.
-
Tylko? – powtórzył za Malfoyem, a ten przytaknął w nadziei głową. Staruszek
westchnął przeciągle i sięgnął po kartkę papieru, na której napisał kilka
wyrazów, a następnie złożył ją na pół i spojrzał na pacjenta z zawodem. –
Proszę je przyjmować przez całą podróż i mieć je stale przy sobie. To bardzo
silne środki uspokajające, więc nie jestem pewien, czy dostanie je pan od ręki.
Mogę jednak zagwarantować, że zadziałają.
- Ale
nie będę otępiały po nich?
-
Prawdopodobnie troszeczkę skołowany, ale po drugim zażyciu stan się unormuje. –
Wręczył mu karteczkę, którą zgiął jeszcze raz, a Draco wsadził ją do kieszeni.
– I proszę natychmiast po powrocie zgłosić się do mnie na konsultację.
Rozumiemy się?
-
Tak – odpowiedział wyraźnie zadowolony – po powrocie mam do pana przyjść.
-
Zatem życzę owocnej podróży, panie Malfoy i do zobaczenia – odparł nieco
bardziej przyjaźnie i uścisnął wyciągniętą rękę blondyna, który chwilę potem
opuścił gabinet. Kiedy drzwi zamknęły się za pacjentem, doktor Rob uśmiechnął
się do siebie szeroko i zaśmiał cicho pod nosem. Uwielbiał swoją pracę i
zakochanych po uszy pacjentów.
Draco
wypadł z kliniki jak poparzony i praktycznie wleciał do samochodu stojącego na
parkingu przed budynkiem. Oparł się o zagłówek i odetchnął z ulgą. Nie sądził,
że uda mu się przekonać doktora do wypisania proszków na uspokojenie. Na
dodatek tak silnych. Wiedział jaki stosunek do tego typu specyfików ma lekarz,
więc tym bardziej był zdziwiony, że poszło w miarę szybko. Zadowolony z siebie
wyciągnął z kieszeni karteczkę i rozłożył ją, by zobaczyć, jakie lekarstwo
przepisał mu terapeuta. Z każdym kolejnym słowem szeroki uśmiech na twarzy
bladł, ale kiedy doszedł do końca, roześmiał się do siebie gorzko i zgniótł
papier w kulkę, którą rzucił na tylne siedzenie.
Hermiona Granger – przyjmować codziennie z
maksymalnym odstępem czasu 10 minut, najlepiej doustnie. W wyjątkowych
przypadkach podwoić dawkę.
Uwaga: lekarstwo nie jest dostępne w żadnej aptece!
* * *
* *
Nienawidziła
zmywać naczyń. Kiedy widziała wypełniony po brzegi zlew dostawała białej
gorączki. Na szczęście jako czarownica nie musi robić tego ręcznie.
Dzisiejszego dnia jednak zabrała się za tę potworną czynność z nadzwyczajną
ochotą. Musiała zająć czymkolwiek ręce, aby nie musieć myśleć o wczorajszej rozmowie
z rodzicami. Gdy tylko przypomniała sobie słowa matki, brak wsparcia od ojca, a
przede wszystkim ich bezduszność, czuła napływające do oczu łzy. Jak oni mogli
ją tak potraktować? Żadne dziecko nie powinno doświadczyć takowej rodzicielskiej
formy „miłości”. Przecież zawsze jej powtarzali, że najważniejsze dla nich jest
jej szczęście. Czemu teraz go nie dostrzegają? Negują Blaise’a za wszystko –
pochodzenie, przeszłość, zachowanie. Nie akceptują, że się w nim zakochała, a
już tym bardziej nie szanują jego miłości do niej. A przecież on nigdy nie dał
im powodu, żeby mogli go tak oczerniać i mieszać z błotem! Zaczęła się
zastanawiać, kiedy jej rodzice zmienili wyznawane w życiu wartości. Nie
poznawała swojej rodziny. Mieli do niej o wszystko pretensje. Rodzeństwo może
nie tak często, ale matka i ojciec na każdym kroku krytykowali ich związek. Nie
wróżyli jej i Blaise’owi długiej przyszłości. Dla nich ona w ogóle nie powinna
się narodzić. Nie potrafiła tego zrozumieć, a po wczorajszych oszczerstwach i
groźbach mamy przestała w ogóle chcieć pojąć ich zachowanie.
Odłożyła
talerz na suszarkę i pociągnęła żałośnie nosem. Nawet nie zauważyła, że woda z
kranu mieszała się z jej gorzkimi łzami cierpienia. W takim stanie zastał ją
Blaise, który widząc ból swej narzeczonej od razu zagarnął ją w ramiona i mocno
do siebie przytulił.
-
Przestań słońce – zaczął bardzo spokojnie – poradzimy sobie. Słyszysz?
-
Czemu ona cię tak nienawidzi? – wybełkotała w jego koszulę i mocniej się w
niego wtuliła. Blaise westchnął przeciągle i zaczął kołysać dziewczyną, aby móc
ją choć trochę uspokoić. Martwił się o nią od wczoraj. Niewiele udało mu się z
niej wyciągnąć, gdyż Ginny co chwilę wybuchała płaczem. Bardzo przeżywała brak
akceptacji swoich rodziców, a jego szlag jasny trafiał, bo nie potrafił nic z
tym faktem zrobić.
-
Musisz ją zrozumieć – odezwał się cicho, odgarniając rude kosmyki z twarzy
dziewczyny. – Kiedyś się zmieni skarbie.
-
Ona? – krzyknęła oburzona i spojrzała na bruneta z niedowierzaniem, a w oczach
zgromadziły się świeże łzy. – Po tym wszystkim, co mi powiedziała, miałabym jej
kiedykolwiek wybaczyć? Ona się nie zmieni, Blaise. Zawsze będzie taka sama.
- Obie
musicie to wszystko przemyśleć i wyciągnąć nawzajem wnioski. Nie denerwuj się
już więcej, proszę. – Pociągnęła żałośnie nosem, a Zabini otarł spływające jej
po policzkach łzy i pocałował ją w czoło, a następnie w usta. Przytuliła się do
niego mocno, oplatając za szyję i przyciągając do siebie bliżej. Nie chciała,
aby Blaise kiedykolwiek od niej odszedł. Kocha go, jest jego narzeczoną i nikt,
nawet jej własna rodzina nie ma prawa przekonywać ją do zmiany zdania.
-
Może prześpisz się trochę, co? Byłaś bardzo niespokojna w nocy – zaproponował,
jednak Ginny pokręciła przecząco głową. – To może zaparzę ci melisy?
-
Bardzo chętnie – odpowiedziała cicho i jeszcze raz złożyła na ustach bruneta
krótki pocałunek, a następnie poczłapała do salonu, gdzie opatuliła się kocem i
położyła na kanapie. Blaise w tym czasie zdążył nastawić wodę i wrzucił do
kubka kilka listków melisy. Martwił się o Ginny, ale nie wiedział, jak ma jej
pomóc. Powinna jeszcze raz porozmawiać z Molly, a jeśli to nie poskutkuje,
wtedy on z nią pogada. W życiu nie myślał, że można tak potraktować własną
córkę. A za co? Bo zakochała się w dawnym wrogu. Jaki świat potrafi być dziwny.
Bohaterowie stali się gorszymi społecznikami, niż byli poplecznicy Czarnego
Pana.
Postawił
na stoliczku kubek z naparem, a następnie pocałował dziewczynę w czoło i
uśmiechnął się do niej promiennie. Ginny otworzyła zaspane oczy i odwzajemniła
słabo uśmiech. Z wielkim trudem podniosła się do pozycji siedzącej i sięgnęła
po naczynie, które przyjemnie parzyło w ręce. Delektowała się
charakterystycznym zapachem melisy, w trakcie gdy Blaise zniknął za drzwiami do
sypialni, gdzie zapewne przygotowywał się do wyjścia do pracy. Upiła łyk
gorącego naparu i skrzywiła się. Nie wiedziała, czy to przez smak, czy przez
temperaturę, ale nagle poczuła, że żołądek wywraca jej się na drugą stronę.
Nagłe osłabienie przyszło chwilę potem, a sekundę później czuła
charakterystyczne mrowienie w ustach i zerwała się do łazienki. Po drodze
usłyszała jeszcze nawołującego ją Blaise’a, a potem wsłuchiwała się w okropne
dźwięki, które wydobywała z siebie w toalecie.
-
Ninny? – Zabini wszedł ostrożnie do łazienki, a gdy zobaczył klęczącą na
kafelkach kobietę pochyloną nad muszlą klozetową od razu do niej podskoczył i
zebrał jej rude włosy z tyłu głowy.
* * *
* *
Harry
wrócił od Hermiony tak szczęśliwy, że aż głupi. Miał ochotę wziąć Pansy w
ramiona i wykrzyczeć jej, jak bardzo ją kocha, a przede wszystkim, że nie
zostawi jej i Lilly dla Ministerstwa. Chrzanić Ministra! To rodzina jest dla
niego najważniejsza. Zawsze będzie stała na pierwszym miejscu i nie pozwoli,
aby stała im się jakaś krzywda. Niestety musiał przełożyć swe plany w czasie,
gdyż Pansy nie była skora do rozmowy. Przez całą drogę do domu nie odezwała się
do niego ani słowem. Jedynie Lilly spała spokojnie w foteliku i nie była
świadoma burzy, którą jej mama zamierzała urządzić po powrocie.
Była
jeszcze jedna rzecz, ale o niej Harry nie mógł powiedzieć żonie, a mianowicie
to, co zastał w mieszkaniu najlepszej przyjaciółki. Nie robił tego ze względu
na prośbę Malfoya, ale na Hermionę. Wiedział, że kasztanowłosa wyjątkowo nie
lubi, kiedy ktoś informuje o czymś za nią. Z resztą to i tak nie był najlepszy
pomysł. To życie jego przyjaciółki i nie może w nie ingerować. Owszem, nie
skacze z radości na wieść, że tleniona fretka miałaby spotyka się z tak
wspaniałą kobietą, jaką jest panna Granger, ale sądząc po zachowaniu
arystokraty, kasztanowłosa nie jest mu obojętna. Ba! On czuje do niej znacznie
więcej, niż jest w stanie się przyznać! W końcu ludzie nie całują się na
pożegnanie z byłym wrogiem. W usta. Namiętnie. Długo. I nie z Malfoyem. Z
każdym, ale nie z Malfoyem.
Czekał
aż Pansy wróci z pokoiku ich córeczki i będzie z nią mógł porozmawiać na
spokojnie. Lilly zasnęła już u dziadków, więc położenie jej do łóżeczka to
tylko kwestia kilku minut, ale pani Potter najwidoczniej nie garnęła się do
szybszego powrotu. Nie wiedział, jak długo siedział sam w kuchni, ale w końcu
cierpliwość wyczerpała się. Podszedł cicho do pokoju córki i uchylił pomału
drzwi. To co zobaczył z jednej strony zdenerwowało go, a z drugiej uświadomiło,
jakim idiotą był, że chciał jechać do Rumunii. Pansy siedziała skulona na
fotelu obok kojca, w którym spała Lilly, otulona kocykiem dziewczynki i
wycierająca oczy chusteczką. Podszedł do żony i kucnął przy niej, łapiąc za
dłoń, a następnie uśmiechnął się do niej ciepło. Kobieta jednak spojrzała na
niego z bólem, a następnie odwróciła głowę, pociągając żałośnie nosem.
-
Idź się pakuj do swojej Rumunii – warknęła do niego, a Harry poczuł, jakby
dostał od żony w twarz. Nie dziwił jej się w ogóle. W końcu zachował się jak
totalny palant, ale tym bardziej powinien z nią teraz porozmawiać. Ścisnął
mocniej rękę małżonki, a ona spojrzała na niego wściekle.
-
Chodź ze mną – poprosił ją, ale Pansy prychnęła jedynie w odpowiedzi i wyrwała
rękę z jego uścisku.
-
Odejdź ode mnie – odburknęła przez łzy, ale nie zniechęciło to Harry’ego.
Westchnął przeciągle i podniósł się, a następnie złapał kobietę pod kolanami i
uniósł w górę. Brunetka objęła go za szyję, a po policzkach wciąż płynęły
gorzkie łzy. Chciała wyrwać mu się i zacząć krzyczeć, ale nie był to najlepszy
pomysł, gdy znajdowali się w pokoju Lilly. Pozwoliła zanieść się do sypialni, a
kiedy poczuła miękki materac natychmiast wyswobodziła się z objęć męża i
szczelnie opatuliła kocem. Harry usiadł spokojnie obok niej i położył jej rękę
na ramieniu, ale Pansy strąciła ją i pociągnęła ponownie nosem.
- Musimy
porozmawiać – zaczął niepewnie, a kobieta prychnęła kpiąco w odpowiedzi.
-
Nie mamy o czym. Wszystko już ustalone – odpowiedziała ze smutkiem, a Harry
przytulił ją mocno do siebie. Nie przeszkadzało mu, że kobieta się wyrywa.
Trzymał ją mocno i kołysał delikatnie, a kiedy poczuł, że Pansy zaczyna się
uspokajać, rozluźnił odrobinę uścisk i zaczął gładzić ją po włosach. Łkała
przez ten cały czas w jego koszulę, mówiąc tylko sobie znane słowa. Mężczyzna
czuł się jak skończona świnia. Jak mógł doprowadzić żonę do takiego stanu?
Obiecał jej przecież, że nie pozwoli jej skrzywdzić. Czemu sam w takim razie
chciał to zrobić? Po jaką cholerę chciał w ogóle wyjeżdżać? Nie miał pojęcia,
że Pan będzie to tak mocno przeżywać. Nie chciał, aby cierpiała, a już na pewno
nie przeżyłby, gdyby widział wielkie łzy na drobnej buzi swej malutkiej
księżniczki śpiącej w pokoju obok. Odgarnął kilka kosmyków z twarzy kobiety i
pocałował ją delikatnie w usta. Pansy przywarła do niego i oddała pocałunek,
ale nie pozwoliła, aby trwał zbyt długo. Oderwała się od niego po zaledwie
kilku sekundach i spojrzała z ogromnym bólem.
-
Nie żegnaj się ze mną w ten sposób – mówiła z wyraźnym trudem, a dodatkowo
trzęsła się na całym ciele, co jedynie spotęgowało rozgoryczenie Harry’ego.
Przysunął się do niej jeszcze bliżej i pogłaskał po policzku, uśmiechając się
przepraszająco.
-
Nie żegnam się – zaczął spokojnie – witam się z tobą.
-
Co? – zapytała z niezrozumieniem, a Harry uśmiechnął się szerzej i sięgnął po
jej dłoń, by następnie spleść jej palce ze swymi. Ucałował jej wierzch, a
następnie obrączkę, jednak Pansy nic tego nie rozumiała.
-
Nigdzie nie jadę – odezwał się, a na twarzy kobiety powoli pojawiało się
niedowierzanie. – Jeśli mam was stracić, nie pojadę nigdzie. Mam w nosie
Ministra i jego zachcianki. To wy. Ty i Lilly znaczycie dla mnie najwięcej.
-
Ale czemu? – zapytała z wyraźnym szokiem.
-
Twój ojciec pozwolił mi zrozumieć, co liczy się w życiu – odpowiedział z lekkim
zasmuceniem – zawsze chciałem mieć rodzinę, a teraz miałem od was odejść. Byłem
taki głupi, Pan. Proszę, wybacz mi.
-
I naprawdę zostaniesz? – pytała przez łzy, jednak tym razem nie z bólu, a ze
szczęścia.
- Nigdzie
się nie ruszam – odparł z uśmiechem i mocno przytulił kobietę. – Twój ojciec i
Hermiona przemówili mi do rozumu. Przepraszam, że nie słuchałem tego, co do
mnie mówiłaś.
-
Ale przecież, kiedy Hermiona u nas była powiedziałeś…
-
Byłem u niej dzisiaj. – Pansy spojrzała na mężczyznę z zaciekawieniem, ale
również z niezrozumieniem. Harry westchnął przeciągle i ujął obie dłonie żony w
swoje, patrząc jej głęboko w oczy. – Wpadłem do niej w trakcie wigilii.
Chciałem jej podziękować, że walczyła za mnie za rodzinę, a także przeprosić,
że nie chciałem jej słuchać.
-
Dobrze zrobiłeś, że do niej poszedłeś i wszystko wytłumaczyłeś.
-
W sumie to nie do końca, bo był u niej
Mal… - uciął w połowie i odwrócił szybko wzrok, aby Pansy nie dostrzegła jego
zakłopotania, jednak kobieta była bardziej spostrzegawcza, niż mu się wydawało.
-
Kto był u niej, Hary? – Myślał gorączkowo nad trafnym kłamstwem, ale nic nie
przychodziło u do głowy. Nie może wydać Malfoya, to wiedział na pewno i musiał
się tego trzymać. Uśmiechnął się do żony nerwowo, a ta spojrzała na niego
podejrzliwie.
-
Nie chcesz mi powiedzieć?
-
To bez znaczenia, kto to był, ważne, że Hermiona mnie wysłuchała – pocałował
kobietę w policzek, jednak ta nadal patrzyła na niego nieufnie, a dodatkowo
lewa brew zadrgała w oznace zniecierpliwienia. Harry spróbował uśmiechnąć się
szerzej, ale chyba nie do końca mu to wyszło. Pansy jednak ku zdziwieniu
bruneta nie kontynuowała przesłuchania, a wtuliła się w niego mocno i nie
wróciła do wyjątkowo niekomfortowego tematu.
-
I tak się kiedyś tego dowiem. Teraz jednak cieszę się, że jesteś tu z nami.
-
Ja też się cieszę kochanie – odparł wyjątkowo szczęśliwy, choć bardziej ulżyło
mu, że jakimś cudem udało mu się nie wydać Malfoya. Nie wiedział jednak, że
długo ów stan rzeczy się nie utrzyma, a fakt, iż nie powiedział dziś o
wszystkim Pansy będzie niósł za sobą dość nieprzyjemne skutki.
* * *
* *
Pożegnała
ostatnich klientów, którzy siedzieli w czekoladziarni od samego rana, a
następnie powiesiła na drzwiach karteczkę z napisem „zamknięte” i odetchnęła z
ulgą. Nie miała pojęcia, że tyle ludzi wybierze się dziś na gorącą czekoladę.
Boxing Day spędzało się z rodziną, ale w sumie wspólne wyjście na miasto
wpisywało się w taki rozkład dnia. Chłopcy, którzy przed chwilą wyszli
przypomnieli jej o latach, w których uczęszczała do Hogwartu. Też razem z Ronem
i Harrym wychodzili do Hogsmeade. Spędzali razem mnóstwo czasu i przeżyli tyle
niezapomnianych chwil. Ich przyjaźń zaczęła się przeszło dziesięć lat temu i
przetrwała do dziś, a na samo wspomnienie rudzielca i bruneta kąciki ust
uniosły się delikatnie ku górze. Z Harrym miała częsty kontakt, natomiast z
Ronem… Wiedziała, że chciał się z nią zobaczyć i żałowała, że Draco mu w tym
przeszkodził. Miała mu tyle do powiedzenia, poza tym musieli sobie pewne rzeczy
wyjaśnić. Ona wyprowadziła się z krótkim „przepraszam”, on zniknął z Londynu
niedługo potem. Nie wiedzieli o sobie nic od tego momentu, a ona bardzo chciała
naprawić ich relacje. Strata tak wspaniałego przyjaciela, jakim jest rudy
zabolałaby ją równie mocno, co śmierć Fredericka. Ron był z resztą jego ojcem,
więc powinni mieć ze sobą kontakt. Musi z nim porozmawiać, choćby miała iść do
Ameryki na piechotę.
Przyniosła
z zaplecza miotłę i zabrała się za zamiatanie wybrudzonej podłogi. Na szczęście
zamknęła dziś godzinę wcześniej, więc nie będzie siedziała do północy, żeby
wszystko doprowadzić do porządku. Mogła użyć również magii, ale takie drobne
czynności pozwalały jej zapomnieć o zmartwieniach, a od wczoraj miała ich
zdecydowanie zbyt dużo. Najwięcej z nich zaś skumulowało się wokół osoby ciotki
Draco, która kolejny raz zaprowadziła ją na krawędź cierpienia, napawając się
bólem i strachem w jej oczach.
Nie
spała praktycznie całą noc przez rozmowę ze starszą kobietą. Robiła wszystko,
by pozbyć się jej obrazu z głowy, ale gdy tylko udało jej się zapomnieć,
wracała do niej ponownie, a oczy szkliły się od gorzkich łez rozpaczy. Myślała,
że przy pierwszej wizycie Yves pokazała, na co ją stać. Jak podła, bezczelna i
cyniczna potrafi być. Wczoraj udowodniła jej, że to był zaledwie wstęp do
palety złośliwości, a której widniały miliony nieznanych jej barw. W jednej
chwili potrafiła wzbudzić w niej żal i litość, by po chwili wykorzystać jej
osłabienie i uderzyć ze zdwojoną siłą. W głowie jej się nie mieściło, że można
być równie bezdusznym, co Yves. Była nawet skłonna uwierzyć, że gdyby miała do
wyboru przyjaźń ze starszą kobietą, a Voldemortem, bez wahania wybrałaby tego
drugiego. W odróżnieniu do ciotki Dracona, Czarny Pan potrafił okazać złość czy
radość. Dziwne stwierdzenie, kiedy przypomni się o setkach zabitych czarodziei
i mugoli, ale ta sadystyczna forma rozrywki dawała mu mnóstwo powodów do
szczęścia. Yves taka nie jest. Nie potrafi okazać choćby krzty wesołości, a
jeśli już, to jest ona przepełniona kpiną i jawną pogardą. Jest niczym
lodowiec, który brnie do przodu, nie oglądając się na straty. Robi to, na co ma
ochotę, a wszystko dookoła nie ma dla niej żadnego znaczenia. Rujnuje, co jej
się nie podoba, a teraz obrała sobie za cel właśnie ją. Nie miała pojęcia, po co
kobiecie tak właściwie Draco, ale przeczuwała, że nie jest to nic dobrego. O
samotność na stare lata z pewnością nie mogło chodzić. Tyle czasu ponoć żyła w
odosobnieniu i bez żadnego kontaktu z rodziną, więc czemu nagle miałoby jej go
brakować? To było coś więcej, na co Yves pozwolić nie mogła. Bezsprzecznie
miało to związek z Malfoyem, jeśli nie z całym jego rodem. Nie mogła tylko
zrozumieć, co to takiego, a przede wszystkim, czemu tak bardzo zagraża starszej
kobiecie. Nie sądziła, aby chciała wyjść za mąż za Draco i mieć z nim dzieci.
To w ogóle było jeszcze możliwe w jej wieku? Niby cuda się zdarzają, ale żeby
rozgrzać serce tej żmii potrzeba olbrzymiego pożaru, a młody arystokrata nie
wyglądał jej na piromana. Od tego intensywnego myślenia zaczęła pobolewać ją
głowa. Usiadła na jednym z krzesełek, a wtedy drzwi od czekoladziarni otworzyły
się z towarzyszącym im charakterystycznym dźwiękiem dzwoneczka, a po chwili
ujrzała rozradowaną twarz Pansy, która podbiegła do niej i mocno przytuliła.
-
Dziękuję, Hermiono! – krzyknęła, a panna Granger zdziwiła się niepomiernie
usłyszanymi wyrazami wdzięczności. Nie wiedziała, o co chodzi przyjaciółce, ale
skoro jest taka szczęśliwa, to nie powinna dociekać, z jakiego powodu.
Odwzajemniła szeroki uśmiech i podniosła się z krzesełka, zabierając ponownie
za zamiatanie podłogi.
-
Drobiazg, Pan – odpowiedziała po chwili, a twarz brunetki zmarszczyła się z
niezadowolenia.
-
Przestań. Gdyby nie ty ten osioł pojechałby do tej Rumunii. – Omal miotła nie
wypadła jej z ręki, gdy usłyszała, że Harry zdecydował się zostać. Chwyciła
przyrząd w ostatniej chwili i spojrzała na przyjaciółkę z lekką konsternacją,
ale również radością. Pansy jednak przejrzała ją na wylot, gdyż wyjęła jej
trzonek z ręki, a następnie posadziła ją z powrotem na krześle, a sama zajęła
miejsce obok kasztanowłosej kobiety.
-
Dobra, mów, co się dzieje – zaczęła umoralniająco, a panna Granger pokręciła
przecząco głową, starają się pokazać, że wszystko jest w jak najlepszym
porządku.
- Jestem
zaskoczona. Nie sądziłam, że posłucha.
-
Ponoć był u ciebie wczoraj i znów rozmawialiście na temat tego wyjazdu.
-
Był, ale nie rozmawiał ze mną. – Pansy zmarszczyła brwi w oznace
niezrozumienia, ale gdy miała zapytać Hermionę, z kim w takim razie Harry tak
długo dywagował, drzwi od czekoladziarni otworzyły się z hukiem, a dzwoneczek
wiszący nad nimi omal nie oderwał się od ściany. Obie natychmiast spojrzały w
kierunku, z którego dochodził hałas i dostrzegły zdyszanego oraz przerażonego
Blaise’a, który na ich widok odetchnął z ulgą.
-
Dobrze, że jesteś Hermiono – powiedział z wyraźnym ukojeniem, a następnie
podszedł do nich i usiadł na wolnym krześle obok Pansy. Wciąż mocno sapał,
jakby biegł z drugiego końca Londynu, co mocno zaniepokoiło obie kobiety.
Pierwsza zdecydowała się odezwać panna Granger, gdyż najprawdopodobniej Blaise
miał do niej jakąś ważną sprawę.
-
Co jest, Blaise? – zaczęła dość niepewnie, a Zabini zaczął gorączkowo machać
rękami i wyrzucać z siebie słowa z prędkością światła, z których Hermiona
niewiele była w stanie zrozumieć.
-
Bo Ginny… ona się rozchorowała… a wczoraj jej matka wyrzuciła ją z domu…
zrobiłem jej melisę, ale ona nie chciała pójść spać… i płakała, tak bardzo
płakała, Hermiono! – krzyknął z rozpaczy dalej kontynuował swą nieskładną wypowiedź.
– No to ja zadzwoniłem po lekarza…. wróciłem do domu, kiedy poszedłem do pracy…
Ginny ciągle zwracała… znaczy wcześniej też to robiła… ja nie wiem, co mam
robić!
-
Diable! – krzyknęła do niego poirytowana Pansy – weźże się w garść i zacznij
mówić z sensem, bo bełkoczesz coś bez ładu i składu.
-
Uspokój się, Blaise i powiedz, co się stało Ginny – odezwała się dużo
spokojniejsza Hermiona i uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny, który wyglądał,
jakby czymś mocno się stresował. Był cały zdenerwowany, głos mu się łamał, a
ręce trzęsły od nadmiaru emocji. Pierwszy raz widziała Diabła w takim stanie.
-
Lekarz powiedział, że ma grypę żołądkową – zaczął cicho, ale po chwili panika
znów do niego wróciła. – Ale ona ciągle zwraca! Zamieszka w tej łazience, odwodni
się, a ja nic nie zrobię, bo nie potrafię!
-
Blaise, kiedy ktoś choruje na coś takiego to normalne, że chodzi często do
toalety. – Spojrzał na poirytowaną Pansy, która patrzyła się na niego, jak na
skończonego idiotę. Przeniósł następnie wzrok na Hermionę, która obdarzyła go
znacznie większą wyrozumiałością, niż brunetka i uśmiechnął się do niej
przepraszająco.
-
Wybaczcie – odezwał się z wciąż widocznym zdenerwowaniem – po prostu
przestraszyłem się, że to coś bardzo poważnego. Martwię się o nią.
-
To zrozumiałe, Diable – odpowiedziała panna Granger i podniosła się z
zajmowanego miejsca, chwytając za miotłę i zbierając się ponownie za porządki.
-
Może ci pomogę? – zapytała Pan, ale Hermiona nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdyż
drzwi czekoladziarni kolejny raz się otworzyły, a tym razem swoją obecnością
zaszczycił ich Harry z małą Lilly. Kiedy zobaczył swoją żonę, uśmiech na twarzy
momentalnie został zastąpiony przez zdziwienie, a mała dziewczynka roześmiała
się wesoło i wyciągnęła ku kasztanowłosej kobiecie rączki.
-
Pansy?
-
Harry? – zapytała równie zdziwiona kobieta, a następnie podbiegła do męża i
wyjęła mu z rąk Lilly, która uparcie nie przestawała machać do Hermiony, a
przez to, że rodzice nie chcieli spełnić jej żądania zaczęła się niecierpliwić i
od czasu do czasu stękała przeciągle.
-
Nie miałeś iść do pracy na noc?
-
Zamieniłem się na jutro i odebrałem Lilly od rodziców – odpowiedział w miarę
spokojnie. Wiedział, że żona mu teraz nie odpuści, a sprawę dodatkowo pogarszał
fakt, iż zapewne zdążyła już porozmawiać z Hermioną, a przyjaciółka powiedziała
jej, jak było naprawdę. W myślach błagał wszystkie znane bóstwa, aby nie wydało
się, że miał jakąkolwiek styczność z Malfoyem. Jeśli Pan się o tym dowie, a co
gorsza, jeśli pozna, o czym była owa rozmowa, wścieknie się niemiłosiernie.
-
A co w takim razie robisz u Hermiony? – Na dźwięk swojego imienia dziewczyna
oderwała się od sprzątania i spojrzała w kierunku państwa Potter. Bardziej
jednak jej uwagę przykuła niezadowolona mina małej Lilly, która znajdowała się
na granicy płaczu i cały czas wyciągała ku niej rączki. Podbiegła szybko do
małej, a buzia dziewczynki natychmiast pojaśniała. Pansy oddała jej córkę bez
sprzeciwu, a Hermiona podeszła z nią do Blaise’a, który w okamgnieniu odzyskał
dobry humor.
-
Wujo Blaise jest tutaj, tak? – odezwał się do dziewczynki, która zakryła oczy
małymi rączkami i uśmiechnęła do niego szeroko. – Wujo Blaise, wujo Blaise…
-
Nie wiedziałam, że lubisz dzieci, Zabini – zwróciła się do niego Hermiona, a on
wypiął się dumnie i wskazał na pierś, czym rozśmieszył zarówno kasztanowłosą
kobietę, jak i małą Lilly.
-
Będę tatą numer jeden! – odezwał się uradowany, a panna Granger zaśmiała się
cicho i posadziła dziewczynkę na krześle. Trzymała ją przy tym cały czas za
rączkę, aby nie spadła na podłogę.
- To
dobrze, bo Ginny chce mieć własne, domowe przedszkole – odpowiedziała mu
wesoło, a mina zrzedła Zabiniemu w przeciągu sekundy i zastąpiło ją
niedowierzanie mieszające się z przerażeniem. Hermiona nie była w stanie
opanować śmiechu na ten widok, aż zakryła usta, aby nie ryknąć na cały lokal.
-
Nie wiedziałem, że będziemy kultywować tę tradycję rodziny Weasleyów.
-
Czyżbyś miał jakieś obiekcje?
-
Jedną. – Spojrzała zaciekawiona na bruneta. – Nie więcej, niż dziesiątkę, bo
zwariujemy.
-
Co?! – Oboje spojrzeli w kierunku, z którego dochodził krzyk, a mianowicie na
podminowaną Pansy, która kolejny raz rugała za coś Harry’ego. – Jak to Malfoy?
-
Potter to ma dopiero wesołe małżeństwo – stwierdził rozbawiony Blaise i razem z
Hermioną oraz Lilly podeszli do państwa Potter, aby dowiedzieć się, co się
stało, a przede wszystkim, co ma do tego Malfoy. Panna Granger szybko połączyła
ze sobą fakty i nie była zadowolona, że Pansy dowiedziała się o jej spotkaniach
z Draco. Liczyła, że Harry nie wygada się o jej wczorajszej wpadce z
arystokratą, ale najwidoczniej przeceniła szczelność ust przyjaciela, który pod
naciskiem żony wyśpiewałby dosłownie wszystko.
-
Ty mnie nawet nie denerwuj, Harry – mówiła wściekła brunetka, a mężczyzna wzdychał
od czasu do czasu cicho i słuchał kolejnej porcji prawideł od małżonki. – To o
tym nie chciałeś mi wczoraj powiedzieć? Że uciąłeś sobie pogawędkę z Draco, a
nie z Hermioną?
-
Rozmawialiśmy przez chwilę. Prawda, Hermi? – zwrócił się do kasztanowłosej, a
oczy wszystkich obecnych przeniosły się na nią. Poczuła się skrępowana, iż cała
uwaga jest skupiona na niej, ale teraz nie było już odwrotu. Zazdrościła w tym
momencie Lilly, że jedyne, co jest w stanie zrobić, to włożyć pomponik od
czapki do buzi i ssać go zapalczywie.
Jak ona pragnęła zamienić się z nią miejscami!
- No
tak – odezwała się w końcu pod naciskiem ponaglającego wzroku przyjaciółki i
poprawiła małą dziewczynkę w ramionach.
-
Tylko nie przeprosiłem Miony, tak jak ci wczoraj mówiłem.
-
Nie zrobił tego? – zapytała i tak podenerwowanej Hermiony, a ta przytaknęła w
odpowiedzi głową. – Harry Potterze masz poważne kłopoty.
-
Będzie lanie, Potter – zawtórował rozbawiony Blaise – na goły tyłek. Choć jakby
dobrze to przeanalizować, to można to podpiąć pod formę perwersji seksualnej.
-
Diable! – warknęła do niego Pansy, a Zabini uniósł obie ręce w oznace poddania.
Mogłoby się wydawać, że to koniec niespodzianek na dzisiejszy wieczór, ale jak
się okazało czekało ich jeszcze kilka, bowiem gdy na chwilę w czekoladziarni
zapanowała cisza, drzwi otworzyły się pomału, a sekundę później wyłoniła się
zza nich platynowa głowa Draco, który nieświadomy czekającej go napaści ze
strony przyjaciółki, wszedł jakby nigdy nic do środka. Kiedy dostrzegł obecnych
w pomieszczeniu ludzi nie był w stanie opanować zdziwienia.
-
Zabini? – odezwał się do Blaise’a, a po chwili dało się słyszeć głos Harry’ego.
-
Malfoy?
-
Potter? – Draco wrócił się w kierunku bruneta i zmarszczył brwi w oznace
niezrozumienia. – Na dodatek podwójnie?
-
Miło nam Draco, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością – odparła zjadliwie Pansy,
by następnie wznieść teatralnie oczy ku niebu i zwrócić się do oszołomionej
Hermiony – Kogoś jeszcze dziś przywieje?
-
Właściwie to ja tylko do Granger – powiedział Malfoy, który nie bardzo
wiedział, jak powinien się zachować. Musiał pilnie porozmawiać z kasztanowłosą
kobietą, ale nie sądził, że tylko on może mieć jakiś problem.
-
No to przykro mi stary, ale musisz ustawić się w kolejce – odezwał się Blaise,
który jako jedyny był rozbawiony całą sytuacją. No i jeszcze Lilly, ale w sumie
tylko dlatego, że Zabini łaskotał ją od czasu do czasu po brzuszku.
- Coś
się stało, Draco? – zapytała równie zdziwiona obecnością blondyna, co on
towarzystwem reszty zgromadzonych.
-
Świetnie! Już jesteście po imieniu? – wtrąciła się Pansy, a Draco zaśmiał się
pod nosem, ściągając jednocześnie płaszcz i szalik.
-
To zabawne, bo to samo powiedział wczoraj twój mąż do Hermiony. – Pani Potter
przeniosła zdumione, a zarazem rozjuszone spojrzenie na Harry’ego, który
wzruszył przepraszająco ramionami, czym rozbawił zarówno Malfoya, jak i
Zabiniego.
- Więc
jednak jesteście razem? – zwrócił się do arystokraty Blaise, a Draco i Hermiona
odpowiedzieli mu jednocześnie.
-
Nie jesteśmy parą.
-
Ile razy jeszcze to powtórzycie? – zapytał Harry, a blondyn spojrzał na niego
spod byka, czym jedynie pogłębił uśmiech na twarzy Diabła, który przejął od
panny Granger małą Lilly i podrzucał ją na rękach, co dziecku bardzo się
podobało.
-
Wiem, co złapałeś stary. Zaczyna się na „m” – odezwał się wesoło czarnoskóry, a
Draconowi z rosnącej irytacji zaczęła drgać prawa powieka.
-
Ta, malarię – odpowiedział za blondyna Harry, który po chwili oberwał od
rozwścieczonej Pansy w ramię, wtórując jej przy tym głośnym „ała”. Hermiona
wzniosła teatralnie oczy ku niebu i kręciła z politowaniem głową. To
zdecydowanie nie jest jej dzień.
-
Czyli co chciałeś, Malfoy? – ponowiła pytanie, na które wcześniej nie dostała
odpowiedzi, ale arystokrata zerknął na nią jedynie przez sekundę, a następnie
zwrócił się do Blaise’a, jakby widok kasztanowłosej kobiety przypomniał mu o
czymś ważnym.
-
Właśnie, pakuj się powoli Diable, bo po sylwestrze jedziemy do Austrii. –
Zabini wytrzeszczył ze zdziwienia oczy i spojrzał na przyjaciela, jak na
wariata.
-
Czy tobie się sufit przypadkiem na łeb nie spadł? – zapytał oszołomiony brunet,
ale Draco nie zwrócił na niego więcej uwagi.
-
Ty też Granger się pakuj, bo jedziesz z nami.
-
Ja? – omal nie krzyknęła z szoku, a Malfoy wywrócił z dezaprobatą oczami i
podszedł do niej bliżej.
-
Ona? – odezwała się równie zdumiona Pansy, która w okamgnieniu znalazła się
między przyjaciółmi. – A przepraszam bardzo, do czego potrzebna ci jest niby
Miona?
-
A ty wszystko musisz wiedzieć, Pan? – odwarknął poirytowany blondyn, a kobieta
zmrużyła gniewnie oczy i uniosła dumnie głowę, krzyżując przy tym ręce na
piersiach.
-
Ja ci chyba coś kiedyś powiedziałam odnośnie spotykania się z Hermioną, prawda?
-
Pansy proszę – Hermiona chciała załagodzić jakoś sytuację, ale zdała sobie
sprawę, że i tak nikt jej nie słucha. Zarówno pani Potter, jak i Malfoy mają
silne i dominujące charaktery. Choćby stanęła na rzęsach nie uda jej się
przemówić im do rozsądku. Super. W
najlepszym wypadku wylądują na OIOMie.
-
Przecież dokładnie wiesz, gdzie mam twoją opinię – odezwał się zgryźliwie
Draco, a brwi Pansy podjechały pod samą górę.
-
Tak, Pan – zawtórował blondynowi Blaise – jeśli chodzi o Draco to jest to
naprawdę pojemne miejsce.
-
Zabini jeszcze słowo, a rozerwę cię na strzępy – warknęła wściekła pani Potter,
na co mężczyzna zasłonił się małą Lilly i krokiem dostawnym skierował się ku
stojącemu na boku, czyli z dala od linii frontu, Harry’emu. Hermiona
postanowiła wykorzystać sytuację i szybko podeszła do Malfoya, łapiąc go za
rękę. Sądząc po reakcji arystokraty, był odrobinę zdziwiony jej postępowaniem,
ale po chwili uśmiechnął się do niej delikatnie i ścisnął mocniej dłoń kobiety,
co nie uszło uwadze i tak wyjątkowo poirytowanej Pansy.
-
Dwa gruchające gołąbki, jakież to piękne – odezwała się zjadliwie. Tego
najwidoczniej było za dużo dla Harry’ego, gdyż postanowił wspomóc będących pod
ostrzałem Draco i Hermionę.
-
Daj im czas, Pan – zwrócił się do żony, a ta spojrzała na niego z
niezrozumieniem. – Są przecież dorośli i poradzą sobie.
-
Czy mam rozumieć, że ty ich popierasz, Harry?
-
Ja im daję po prostu szansę, kochanie i ty też powinnaś. – Przez chwilę
wpatrywała się w mężczyznę pytającym wzrokiem, by następnie wypuścić głośno
powietrze z płuc i przenieść wzrok na zdezorientowaną Hermionę i wyraźnie
podminowanego Draco.
-
Jakby ktoś się pytał, to ja też was popieram – krzyknął Blaise, a Malfoy
zgromił go wzrokiem, co jedynie rozbawiło czarnoskórego mężczyznę. I wtedy
okazało się, że czeka ich jeszcze jedna niespodzianka, gdyż za drzwiami stał
najmniej spodziewany gość, a który właśnie wszedł do środka, a oczy wszystkich
zgromadzonych pognały w jego kierunku.
Nikt
się nie odezwał. W czekoladziarni panowała niczym niezmącona cisza. Nawet mała
Lilly przestała się śmiać i wesoło gaworzyć. Paleta emocji widoczna na twarzach
wszystkich zgromadzonych była bardzo różnorodna. Hermiona była na przykład
wstrząśnięta. Rozszerzyła oczy, a dolna warga opadła delikatnie ku dołowi. Ze
wszystkich osób, które mogły ją dziś odwiedzić padło właśnie na Ronalda
Weasleya, który był nie tyle zszokowany, co zdezorientowany zaistniałym
widokiem. Nie spodziewał się zastać tylu znajomych i przyjaciół, a już najmniej
wyczekiwał kolejnego spotkania z Malfoyem, który mrugał jedynie od czasu do
czasu oczami, nie potrafiąc wymówić ani jednego słowa, co w jego przypadku
graniczyło z cudem. Harry również nie wyglądał na uradowanego pod niebiosa. Był
dość markotny, a niespodziewana wizyta przyjaciela nasunęła mu na myśl same
czarne scenariusze, gdyż obawiał się reakcji Hermiony. Nie chciał, żeby znów
wróciła do stanu depresyjnego. Martwił się o nią, tak samo z resztą jak Pansy,
która również była mocno zdezorientowana przybyciem Rona. Chyba jedynie Blaise
wyróżniał się na tle zgromadzonych, gdyż siedział uśmiechnięty od ucha do ucha
i skakał wzrokiem między przyjaciółmi, obserwując z rozbawieniem ich przerażone
miny.
-
Cześć, Weasley – przywitał Rona wesoło, a po chwili w ślad za nim poszła wciąż
oszołomiona pani Potter.
-
Weasley?
-
Pansy? – odpowiedział pytaniem na pytanie rudy, a pałeczkę po nim przejął
Harry.
-
Ron?
-
Harry?
-
Draco, Blaise, Hermiona, mały smrodek Potterów. Kogoś pominąłem? – odezwał się
poirytowany głupią wymianą imion Draco, a oczy wszystkich zgromadzonych
przeniosły się na niego. Poczuł się nagle dziwnie, jakby został osaczony, a co
gorsza nie wiedział, czy reakcja zebranych dotyczy jego uwagi odnośnie córki
Pansy i Harry’ego, czy dość niekulturalnego ucięcia wylewnych powitań.
Przemknął wzrokiem po ludziach i wciąż nie wiedział, gdzie popełnił błąd. Kiedy
jednak zatrzymał się na Hermionie zrozumiał wszystko. Jak się z czasem okazało,
nie był mistrzem w odczytywaniu niemych próśb.
Zanim przeczytam chciałam napisać, że dokładnie rok temu dodałam komentarz w aktualnościach (swoją drogą zauważyłam w nim błąd :P) czyli już jestem tu ponad 12 miesięcy...to tak szybko zleciało :D Teraz spadam czytać, chociaż miałam iść spać, bo koniec ferii i będzie ciężko wstać do szkoły. ;P
OdpowiedzUsuńJak mogłaś przerwać w takim momencie? Nie wiem, jak wytrzymam do 13ego bez marudzenia żebyś pisała szybciej, ale się postaram.
OdpowiedzUsuńByło troszkę błędów (gdzieś powtórzenie, gdzieś brak przecinka, ale nie kuje to w oczy, więc nie ma problemu żebyś się męczyła i sprawdzała to w chorobie). Ogólnie wszystko rewelacyjnie, jak zwykle czytało się przyjemnie (ze strachem, że zaraz koniec), Malfoy - kocham go, rozczuliła mnie scena Harry'ego i Pansy a ciotkę najchętniej bym zabiła. Boję się, że Yves dopnie swego i że Hermiona zrezygnuje z tego uczucia. Scena z domkiem z kart i scena wszystkich w czekoladziarni - najlepsze, co może być. Jesteś mistrzem w pisaniu z humorem, co jest naprawdę wyjątkowe, bo często ktoś pisze, myśląc że jest śmiesznie a nie jest. A Tobie się udaje.
Przyszło mi na myśl, że Ginny jest w ciąży... i tak moje rozważanie zostawiam.
Kuruj się i odpoczywaj a skoro już leżysz w łóżku to możesz coś napisać... żartuję, oczywiście, trzymaj się mocno ciepłej herbaty.
Twoja osobista motywatorka
Ciotka Yves nie mogła wnieść nic dobrego. A dom Hermiony to chyba niedługo będzie miał większy przepływ ludzi niż King's Cross. Ta karteczka z lekiem uspokajającym cudowna :D Ciesze się ze jednak Potter oprzytomniał i nie zostawi swojej rodziny. A Weasley tak czy siak to dla mnie jest zbędny grrr. Mam nadzieje ze w końcu i Hermiona i Draco się określą co do uczuć bo obydwoje czują się w takiej sytuacji 'pomiedzy', każdy by się źle czuł w takiej sytuacji! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. I życzę duuuużo zdrówka no i oczywiście natchnienia twórczego! Nie wiem po co przepraszasz skoro napisałaś ze będzie 28 i było, pozna pora nie ważna w szczególności ze się źle czujesz. Choroba nie wybiera i myślę że każdy to rozumie w szczególności ze i tak rozdział pojawił się w terminie, który podałaś. Nie wiem jak to robisz ze w stanie choroby jesteś w stanie napisać taki cudowny rozdział :-) podziwiam i pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńCiotka Yves nie mogła wnieść nic dobrego. A dom Hermiony to chyba niedługo będzie miał większy przepływ ludzi niż King's Cross. Ta karteczka z lekiem uspokajającym cudowna :D Ciesze się ze jednak Potter oprzytomniał i nie zostawi swojej rodziny. A Weasley tak czy siak to dla mnie jest zbędny grrr. Mam nadzieje ze w końcu i Hermiona i Draco się określą co do uczuć bo obydwoje czują się w takiej sytuacji 'pomiedzy', każdy by się źle czuł w takiej sytuacji! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. I życzę duuuużo zdrówka no i oczywiście natchnienia twórczego! Nie wiem po co przepraszasz skoro napisałaś ze będzie 28 i było, pozna pora nie ważna w szczególności ze się źle czujesz. Choroba nie wybiera i myślę że każdy to rozumie w szczególności ze i tak rozdział pojawił się w terminie, który podałaś. Nie wiem jak to robisz ze w stanie choroby jesteś w stanie napisać taki cudowny rozdział :-) podziwiam i pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńCudo *-* jak zawsze zresztą :D weny, a przede wszystkim szybkiego powrotu do zdrowia życzę ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, błędów troszkę było, ale wymienię dwa największe moim zdaniem:
OdpowiedzUsuń"Brakowało jeszcze, aby zaczął chodzić na jogę lub składał orgiami." - ej, to byłoby ciekawe! Sądzę jednak, że chodziło Ci o origami. :D
"Zatem życzę owocnej podróży, pani Malfoy i do zobaczenia" - Malfoy zmienił płeć? A co na to Hermiona (a może powinnam napisać Hermion?). xD
Tak, tak, zabawna ja!
Po końcówce tego rozdziału czuję się bardzo skonfundowana. Poważnie. W sumie to ja liczyłam na Yves, ale Ron też ujdzie (tylko, błagam, nie zrób z niego dupka, bo lubię go).
A propos ta akcja z Yves jest zdecydowanie poniżej pasa. Teraz na szali znajduje się życie i szczęście. Sytuacja patowa! Chociaż... Kurde, trudno tutaj obrać jednoznacznie jedną stronę (ale wbrew pozorom nie lubię czarno-białych decyzji, jeśli wiesz, o co mi chodzi).
Życzę weny i mam nadzieję, że nie poturbujesz (zbytnio) naszych kochanych bohaterów. ;)
Pozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Jezu, ta Yves doprowadza mnie do szału xd Za każdym razem jak się pojawia to mam nadzieję, że Draco i Hermiona postawią się jej, a ona da im wreszcie spokój. I teraz jeszcze Ron. Na początku myślałam, ze to Yves do nich dołączyła. Oby Ron nie robił problemów i zaaprobował związek Draco i Hermiony. Liczę na to, że mimo wszystkich przeciwności, poradzą sobie i będą w końcu razem. Za to sceny z Blaisem były mistrzowskie. Nieźle się uśmiałam czytając jego komentarze i docinki. Poza głównymi bohaterami jest moją ulubioną postacią w opowiadaniu razem z genialnym Lucjuszem haha Dobrze myślę, że Ginny będzie w ciąży? :D Mam nadzieję, że tak, bo to oznacza więcej scen z genialnym Zabinim.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny :)
http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/
Jak zwykle rozdział super :) Nie mogłam się już doczekać, aż się pojawi :D Ogólnie rozdział bardzo ciekawy :) W sumie najbardziej podobały mi się dwie sytuacje :
OdpowiedzUsuń- Wizyta Draco u psychiatry
- sytuacja w czekoladziarni Hermiony ( Ach, Draco to ma wyczucie co i kiedy powiedzieć :P)
Wiedziałam, że wizyta ciotki Malfoy'a nie przyniesie niczego dobrego, więc nie spodziewałam się, że w końcu ulegnie. Jak zwykle była zimną i nieczułą kobietą :P
Podobała mi się bardzo również kartka, którą przepisał lekarz Molfoy'owi. Wychodzi na to, że będzie szykowała się ciekawa wycieczka do Austrii ;)
A co do Ginny, mam przypuszczenie, że jest w ciąży ... Tak , wiem, że napisane było, że grypa żołądkowa, ale może lekarz się pomylił :P
Została jeszcze sytuacja w domu Potter'ów. Harry był taki yyy... słowa mi brakuje... słodki(nie wiem czy do końca pasuje, ale coś w tym rodzaju). W końcu przejrzał na oczy... Trochę nie chciało mi się wierzyć, że Pansy tak łatwo zostawi ten temat . W końcu Harry prawie się wygadał ... Ale prawda i tak ujrzała światło dzienne , także nic mu po tym.
Szkoda, że urwałaś w takim momencie, jak wszedł Ron, ale będę cierpliwie czekać na kolejny rozdział :) A tak poza tym zdrówka oraz ( oczywiście jak to ja piszę w komentarzach ) weny życzę :)
Pozdrawiam , zakręcona01
http://dramione-szczescie-wkoncu-przyjdzie.blogspot.com
WOW Jestem strasznie ciekawa jak rozwinie się ta akcja w czekoladziarni.Potrafisz zaskoczyć. Jesteś mistrzynią w przerywania w najciekawszych momentach, ale może to i lepiej bo już więcej emocji bym nie zniosła. Mam nadzieję ,że Hermiona nie posłucha tej żmiji. A jeśli tak to, że Draco zatrzyma ją prz sobie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLa Catrina
Jestem pełna podziwu, w jaki sposób piszesz i potrafisz przyciągnąć uwagę czytelnika. Jesteś mistrzynią!!! Przyznaję się, że do tej pory nie często komentowałam posty, ale po twoim ostatnim wpisie coś mnie ruszyło i stwierdziłam, że tak dalej być nie może... Mogę niewątpliwie stwierdzić, że jest to jeden z moich ulubionych blogów, jak nie ulubiony. Nienawidzę Yves!!! Podła żmija, nie rozumiem i nie chcę rozumieć jej toku myślenia!!! Nie mogłaś wybrać lepszego momentu na zakonczenie tego rozdziału. Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału, ale potrafię w gruncie rzeczy trzymać ciekawość na wodzy. Też jestem na studiach i wiem co znaczy brak czasu na cokolwiek, więc głowa do góry i ignoruj głupie, bezpodstawne komentarze. Z pewnością zostaję z Tobą do końca :) Jesteś niesamowita !!! <3 Do następnego posta :*
OdpowiedzUsuńNie ta SUKA czytaj Yves odpieprzy sie od Miony i Droco! Jest stara nażyła się już a Hermiona niech nawet nie myśli o jej wysłuchaniu! Yves to TYP kobiety która topi kocięta i odrywa mytylom skrzydła. Nikt nie będzie po niej płakać chyba że to opłaci a jest do tego zdolna. Może po wstrząsach albo miesiącu w pokoju bez klamek może powtarzan MOŻE trochę odtajało by jej to lodowate serce. Wracam do notki zakończyłaś w takim momencie! Super notka i nie mogę się doczekać następnej ;)
OdpowiedzUsuńPs. Decyzje Hermiony nie powinny być brane pod uwagę zważywszy na jej rozchwianie emocjonalne. I tyle w temacie dlatego Malfoy jak ONA palnie coś głupiego to ignoruj ;).
UsuńHej, to mój pierwszy post na Twoim genialnym blogu:)
OdpowiedzUsuńCzytałam wiele opowiadań dramione i muszę przyznać, że to najlepszy blog na jakim byłam ;)
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i chyba nie dam rady tyle, bo ta fabuła jest świetna.
Skąd masz takie pomysły? Bo to jest super!!!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo znowu ja. Ta od róży z cierniami i słońca. ;) Bardzo zabawny rozdział. Czy tylko ja chciałabym być taką Granger? Nawet jeśli straciłabym syna i tak dalej. Zazdroszczę Twojej Granger takich ludzi wokół. Takiego Malfoya. Z rozdziału na rozdział uwielbiam go coraz bardziej. Naprawdę. Tak niepohamowanie zaborczy. Ale jednocześnie zamknięty. A w obecności Granger to jest kombinacja alpejska. Ona go rozbraja. Jest jak dobre rozwiązanie zagadki. Jak ogromny sukces, których Malfoy w życiu zaznał tak mało. Ona jest jego uzupełnieniem, lekiem na krzepnące rany. Razem nieprzerwanie po krańce nerwów.
OdpowiedzUsuńJa znalazłam swojego Malfoya. Moją bezpieczną przystań. A jak jest u Ciebie?
Kocham czekoladę. Wszelkie rodzaje. Kawa w dzisiejszych czasach stała się zbyt pospolita. Nie robi wrażenia. Ciepła, panująca czekolada z bitą śmietaną razem z moim Malfoyem tworzy coś doskonałego. Dlatego plus za czekoladziarnię ;)
Dużo czekolady życzę!
Misza.
To jest genialne. Yvess zdychaj w męczarniach. Draco i Miona szerokości w miłości. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :D
OdpowiedzUsuńYves co za babsko! Wkurza mnie, ale trzeba przyznać, że ma charakter. Leki od doktorka bardzo fajnie.. już nie mogę się doczekać co tam będzie się działo. Szkoda mi Gin i czy to na pewno będzie grypa? Kojeka do Hermiona imponująca ciekawa jestem jak sobie z tym wszystkim poradzi... Świetny rozdział. Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuń~Madzik
Kochana, długo nie mogłam pozbierać się po tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńWywołał u mnie melancholię i przywołał wiele retrospekcji.
Tak myślę o Ronie. Kochał przecież Hermione. Na swój sposób kochał ją, a teraz widzi u jej boku Dracona. Przykro mi gdy o nim myślę. Stara miłość rdzewieje?
Ginny. Nic tak nie boli jak brak wsparcia od rodziny, szczególnie gdy rodzinę Wesleyów uważam za bardzo zżytą, a Ginny została poniekąd odrzucona.
Pottuś. Tu go nie lubię. Ani trochę. Zostawić rodzinę i poświęcić pracy, Pansy jeszcze by zrozumiała, ale Lily? Dlaczego faceci są tak ślepi? Rodziny nie można zaniedbywać, bo na emeryturze nie będziesz miał z kim porozmawiać. Niedobry Pottuś.
Wybacz moje rozżalenie. Zawsze lubiłam przesadzać.
Ciotunia. Cholery wampir. Chociaż z drugiej strony, nie można adoptować małego bachorka aby rodzina Malfoyów nie wymarła? A Ciotunia będzie gryźć niebieskie maki od spodu?
Cóż, nigdy nie umiałam pisać komentarzy.
Pozdrowienia,
Nox
LEJĘ! Ostatnie akapity najlepsze!
OdpowiedzUsuńJak na nienawidzę Yves. Nie cierpię tej staruchy! Po prostu nie trawię! Każdy w końcu umrze, a ona powinna zrozumieć, że to już czas zbadać trumnę od wewnątrz i zrobić uczynek światu. Tyle brzydkich określeń przychodzi mi teraz na myśl..
Pan Doktor jaki śmieszek :D Szczerze? Od razu pomyślałam o Granger jako lekarstwie. Sytacja z imionami - super. Zawsze mnie to śmieszy. Myślę, że Ginny jest w ciąży. I coś czuję, że dzięki temu pogodzi się z matką. Blaise jak zwykle doprowadza wszystkich do porządku swoim humorem :P Całkiem nieoczekiwaną osobą był Ron. Kompletnie od czapy. Co się stanie ? O.o Miejmy nadzieję, że nie chce jej odzyskać, bo jeśli tak, to jest całkowitym chamem C:
Życzę weny, pozdrawiam i czekam,
KH.
Hmm, rzadko komemtuję, ale tutaj muszę to zrobić po emocjach, które ogarnęły mnie po przeczytaniu tylu rozdziałów. Piszesz genialnie. Wszystko jest "cacy", nic dodać, nic ująć. To jest jeden z niewielu blogów o Dramione, który czytam z zapartym tchem. Czasami śmieję się jak głupi do sera, czasami denerwuję pod nosem, razem z naszymi bohaterami, a czasami mam świeczki w oczach, jednym słowem grasz mi na emocjach i to bardzo. Uwielbiam w Twoim opowiadaniu Lucjusza, jest taki inny, ale bardzo pozytywny. Kocham czytać rozdziały, w których Szanowny Pan Arystokrata ma dużo do powiedzenia. Kłótnie z Yves nie raz doprowadziły mnie do łez rozbawiania. Skoro już o niej wspomniałam, nienawidzę. Od samego początku gdy pojawiła się jej postać miałam złe przeczucia, nie pomyliłam się. Niech ona w końcu zniknie z życia naszych bohaterów, bo sama będę potrzebowała doktora Roba, którego uwielbiam porównywalnie do Lucka! Skończę z nerwicą, zobaczysz. Para stulecia. Sev i Rolanda, są słodcy i aż miło o nich czytać, akcja na dachu, cud miód i orzeszki. Oby więcej ich i o nich! Zasługują na to. W końcu główni bohaterowie, mogliby się dogadać i żyć długo i szczęśliwie. Gdy są razem nie straszna im depresja, czy napady nerwicy. Są dla siebie jak najlepsze i najsilniejsze leki! Pasuje chyba kończyć, prawda? Ogólnie pomysł mi się bardzo podoba, wykonanie jeszcze bardziej i przede wszystkim czekam na więcej! Na koniec mojego wywodu, chcę Ci życzyć powodzenia na studiach i bardzo dużo weny. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Karola.
Dzień dobry,
OdpowiedzUsuńNajprawdopodobniej komentarz będzie w kilku częściach, bo blog przyjmuje jedynie określoną ilość tekstu, a ponieważ naskrobał mi się dość długi, chcę go tu zamieścić w całości.
To nie będzie miły komentarz, nie będzie pozytywny, najprawdopodobniej będzie też mało konstruktywny. Tak się jednak składa, że staram się komentować to, co czytam, zatem, jeśli przebrnęłam przez te czterdzieści dwa całkiem obszerne rozdziały w poszukiwaniu czegoś, czego jednak nie znalazłam, muszę się pewnymi spostrzeżeniami podzielić.
O ile spodobał mi się sam pomysł, spora część wątków, bardzo przyzwoity styl i niezły język, choć błędów nie brak, o tyle do treści mam moc zastrzeżeń, bo jej sens spada na łeb i na szyję z każdym napisanym rozdziałem.
Główne zarzuty:
1. Yves. Dla mnie ta postać jest zbędna, jakby z księżyca spadła. A już pomysł, z jakim się pojawiła, jest kompletnym dysonansem w tej opowieści i nijak do całości nie przystaje. Przez czterdzieści całkiem sporej długości rozdziałów ten fick rozwijał się jako opowiadanie obyczajowe, do tego niemal pozbawione magii, której braku wcale nie dało się odczuć, i nagle wprowadziłaś, Autorko, postać żywcem wyjętą z horroru, z jakąś dziwną ideą nieśmiertelności Malfoyów. Facepalm. Jeśli planowałaś zakończyć tę opowieść bad endem, to chyba można było wymyśleć coś nieco bardziej normalnego, przystającego do całości, bo to, co próbujesz w tej chwili wprowadzić w życie głównych bohaterów, jest całkowicie pozbawione jakiegokolwiek sensu, nie ma racji bytu w tekście o takim kształcie, w jakim był dotychczas. Nie zamierzam dalej nawet ciągnąć tematu tej osoby, jej zachowań i postępowania z Hermioną, bo tego nie warto po prostu przedłużać.
2. bohaterowie i warunki atmosferyczne. Akcja opowieści rozpoczyna się w listopadzie i toczy się dalej w grudniu. Ja wiem, że na Wyspach Brytyjskich miesiące zimowe nie odznaczają się być może jakąś szczególnie niską temperaturą, ale dwoje Twoich bohaterów, Hermiona i Draco, bezustannie wybiegają na ulicę bez ciepłych okryć, wystają na balkonach, rozmawiają na wolnym powietrzu i oprócz chwilowego odczucia zimna, jakoś wybitnie bez problemów zdrowotnych zaliczają te kolejne zetknięcia z zimnymi podmuchami wiatru czy mrozem. Na Merlina, normalny człowiek obudziłby się następnego dnia z zapaleniem płuc lub przynajmniej z ciężkim przeziębieniem, a ta dwójka nawet kataru do tej pory nie załapała. Super herosi z nich...
Wymyślić*
UsuńWitam bardzo serdecznie,
Usuńzacznę od tego, że pozwoliłam sobie udzielać odpowiedzi etapami, tak jak wstawiałaś własne spostrzeżenia. Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt duży kłopot.
Przeczytałam komentarz i absolutnie nie zgadzam się z jego początkiem, gdzie napisałaś, iż nie będzie on miły, pozytywny czy konstruktywny. Szczególnie razi mnie ostatnie słowo. To, czego dokonałaś w komentarzu, jest właśnie krytyką konstruktywną. Pokazałaś, co Ci się w opowiadaniu podoba, a co nie, wyszczególniłaś to bardzo skrupulatnie, a ja postaram się ustosunkować do Twych słów i może nie wyjdę przy tym na zarozumiałą zołzę, która myśli, że pozjadała wszystkie rozumy ;)
Najistotniejsza kwestia, o której zapewne zapomnę, więc umieszczam ją na samym początku. Jestem niesamowicie dumna i usatysfakcjonowana, iż przebrnęłaś przez dotychczasowe czterdzieści dwa rozdziały. Domyślam się, jak bardzo się przy tym męczyłaś i jak klęłaś na wszystko dookoła, aby ta męka się w końcu skończyła. Tym bardziej należy Ci się ogromny szacunek, gdyż zmusić się do czytania czegoś, co nie sprawia ani trochę przyjemności jest wyczynem w dzisiejszym świecie. Nie wiem, jak znalazłaś mojego bloga, ale śmiem twierdzić, iż po pierwszym, może jeszcze drugim rozdziale, w jakimś stopniu byłaś zaciekawiona, co będzie dalej. Niestety z każdym kolejnym fragmentem przychodziło coraz większe rozczarowanie, ale byłaś uparta i dobrnęłaś do końca większej części historii. Absolutnie nie mam prawa zatrzymywać Cię tu, czy przekonywać, że będzie lepiej, bo nie będzie, a czemu, to już wyjaśnię dalej. Chcę powiedzieć, że to opowiadanie jest jak książka czy film - część ludzi czyta/ogląda z zapartym tchem, a druga odkłada na półkę/wychodzi w połowie seansu i żałuje wydanych pieniędzy. Z takimi opiniami też należy się liczyć, a ja szanuję i rozumiem Twoje zdanie, a nawet w niektórych fragmentach Cię popieram.
Przystąpmy zatem do dzieła :)
1. Yves. Przepraszam za porównanie, ale jej osoba z biegiem czasu mnie samej zaczęła przypominać bóle menstruacyjne. Raz jest dobrze, a raz nie. Przyznaję, że bywają dni, kiedy sama zastanawiam się, po co ona tak właściwie jest w tym opowiadaniu. Jest jak nieznośny supeł na sznurówce, który wyjątkowo irytuje, gdy nie można go rozplątać. Kręci, oczernia, mąci w głowie, a do tego stwarza atmosferę rodem z niskobudżetowego horroru. I taka będzie do samego końca. Wbrew pozorom przysłuży się jednak głównym bohaterom.
Klątwa, jak to klątwa w takich opowiadaniach, może być uważana za wprowadzoną na siłę, ale czasem autor dochodzi do takich wniosków z dużym opóźnieniem. Ja się ciągle waham i nie jestem w stanie określić, czy postąpiłam właściwie. Rozwiązanie przyjdzie z czasem, a czy efekt będzie odpowiedni? Może pomoże, może pogrąży, nie wiem. Będzie to kwestią odbioru, a każdy oceni własną miarą.
2. Niewytłumaczalna super odporność na warunki atmosferyczne bohaterów. Nawet jakbym chciała bronić się rękami i nogami przed Twoim zarzutem, przekonywać o świetnej kondycji organizmu, czy opisywać własne doświadczenia, nie jestem w stanie tego zrobić. Czemu? Tylko absolutny idiota przekonywałby do czegoś, co nie istnieje i starał się negować oczywistą oczywistość. Dlatego przyznaję rację, iż z odpornością na deszcz, mróz czy śnieg przesadziłam i to porządnie. Miło, że zwróciłaś na to uwagę, gdyż ja zapewne dostrzegłabym ten istotny defekt dopiero pół roku później. O ile w ogóle bym do niego doszła.
Mam nadzieję, że przy odpowiedziach wykażesz się taką samą wytrwałością, jak przy czytaniu opowiadania, gdyż zapraszam na ciąg dalszy :)
Przede wszystkim, bardzo dziękuję za odzew na moje dzisiejsze wywody i szczerze doceniam, że odpowiedziałaś bardzo merytorycznie na wszystkie moje zarzuty. To dowodzi Twojej dojrzałości jako osoby piszącej i jako człowieka ogólnie.
UsuńPozwól, że jeszcze co nieco dopiszę w odpowiedzi, bo może uda mi się wpleść jakieś merytoryczne uwagi, żeby upewnić Cię, że naprawdę nie pisałam wszystkiego złośliwie. Na szczęście zresztą, nie odebrałaś moich słów w taki sposób. Co do Yves - pewnie mogłybyśmy nad nią dyskutować do woli i każda pozostałaby przy swojej argumentacji. Ja chciałabym jedynie raz jeszcze położyć nacisk na tę nieszczęsną nieśmiertelność. Nie raziłoby mnie to tak bardzo, gdyby tekst najeżony był magią, opierała się na przygodach bohaterów. Wtedy pojawienie się takiej złej, wampirzej ciotki nie byłoby niczym szczególnym. Twoja historia oparta jest głownie na emocjach, przeżyciach, na losach ludzi - tak ja ją przynajmniej odbieram. Jej bohaterowie wsiąkli w jakiś sposób w świat mugoli, mają z nim mnie lub bardziej ścisłe powiązania, nie strzelają też różdżkami czy niewerbalnymi na prawo i lewo, dlatego "misja" tej harpii tak bardzo mnie razi. Nie przystaje w żaden sposób do specyfiki tekstu, jest całkowicie zbędnym elementem. Tyle z mojej strony tytułem nieco dokładniejszego wyjaśnienia mojego spojrzenia na tę postać. Jak jej knowania zostaną potraktowane, to już całkiem inna historia...
Nie mogłabym zostawić takiego komentarza bez odpowiedzi. Dostrzegam w nim ciężką pracę, jaką włożyłaś w analizę tekstu, a gdybym nie odpisała pokazałoby to jedynie, że nie liczę się z opinią czytelników, a taka nie jestem.
UsuńNie odebrałam Twojego komentarza, jako złośliwego, Merlinie uchowaj! Owszem, jakieś negatywne emocje się pojawiły, ale chyba każdy tak ma, kiedy dostanie, za przeproszeniem, po dupie. Starałam się wynieść z niego jak najwięcej, a i pokazać własne spostrzeżenia, nie negując przy tym Twojej opinii. Ukazałaś błędy i nierówności, których ja nie dostrzegłam, jak chociażby niespotykaną odporność bohaterów na warunki pogodowe. Takie merytoryczne uwagi wiele dają, w szczególności, kiedy są poparte odpowiednią argumentacją. Bardzo za nie dziękuję i mam nadzieję, że odpowiednio je wykorzystam.
Teraz rozumiem dokładniej, czemu razi Cię obecność, a raczej misja Yves i przyznaję Ci bez bicia rację. Gdyby magia odgrywała w opowiadaniu istotniejszą rolę, jej postępowanie zapewne byłoby wiarygodniejsze. Tu popełniłam duży błąd, gdyż wplotłam w fabułę wątek, który niesamowicie odstaje od reszty historii. Niestety na tym etapie wygładzenie go mogłoby jeszcze pogorszyć sprawę. Jak udało Ci się zauważyć, w opowiadaniu dominują emocje, a nie magia. Zdaje się, że na siłę starałam się wprowadzić coś, co od samego początku było skazane na porażkę. Miło, że wyciągnęłaś na światło dzienne uwagi mojej podświadomości, która przekonywała mnie, że nie jest to najlepszy pomysł. Ale co się stało, to się nie odstanie, a teraz przynajmniej wiem, że ryzyko, które podjęłam okazało się kompletnie nieopłacalne. Jak to mówią: nawarzyłaś piwa, to teraz je wypij ;)
komentarza c.d.
OdpowiedzUsuńTen najcięższy:
3. Hermiona. Do jej postaci mam najtrudniejszy stosunek emocjonalny i niezbyt ciepło ją odbieram. Nie mam dziecka, nie dotknęło mnie też to, co ją spotkało, ale wydarzyło się to w mojej rodzinie, zatem sam temat nie jest mi do końca obcy. Każda osoba ma indywidualny okres żałoby, rozpaczy, każdy inaczej reaguje, zatem proszę o nie rzucanie kamieniami za to, co teraz napiszę. Draco w kilku momentach zarzuca Hermionie egoizm, użalanie się nad sobą i oczekiwanie, że wszyscy cały czas będą jej jedynie współczuć. I ja się z nim zgadzam, mimo tego, że on wycofuje później swoje słowa. Jak wspomniałam, okres rozpaczy może być różny, ale już sam fakt niemal dwuletniej, swoistej katatonii i głuchego zamknięcia się na świat jest przejawem egoizmu. Utrata dziecka nie dotknęła jedynie samej Granger (swoją drogą - Hermiona z dzieckiem przed ślubem, to niezły wstrząs dla czytelnika), pogrążyła w żalu także wiele innych osób, ale przede wszystkim jej partnera i ojca Fredericka. A ona zamknęła się w swojej skorupie, otoczyła murem płaczu, obojętności i przez tak koszmarnie długi okres czasu nawet nie próbowała przebrnąć razem z ukochanym przez ten dramat, jaki ich spotkał. Sama cały czas twierdzi, że utraciła kogoś, kogo kochała najbardziej na świecie, wreszcie też odkryła, że Rona nie kocha tak jak powinna, ale tak naprawdę rozstała się z nim już w momencie śmierci dziecka, tyle tylko, że on nic o tym nie wiedział. Gdyby nawet zaraz po pogrzebie wyrzuciła mu swój żal, rozpacz i stwierdziła, że nie mogą dalej być razem, byłoby to o wiele bardziej uczciwe. Być może samo rozstanie przebiegło by źle, sprawiło dodatkowy ból, ale później obydwoje mogliby jakoś uporać się ze swoją rozpaczą. Swoim zachowaniem zmarnowała Weasleyowi sporo życia, bo on bardziej zadręczał się nią, jej stanem, niż faktem śmierci malucha, którego na pewno już w jakiś sposób opłakał. Nie żałuję w żaden sposób, że nie są razem, bo to kompletnie nieudany i nietrafiony związek, ale rozstanie przyszło zbyt późno.
Kolejny element jej zachowania, który przemawia za słusznością zarzutu Draco to fakt, iż ona sama wykrzyczała mu kilka razy, że nie szanuje jej prawa do rozpaczy, zarzucając mu egoizm i okrucieństwo, podkreślając tym nieustannie ten swój ból. A prawda jest taka, że jego zachowanie było całkiem ludzkie, a to właśnie Hermiona wiecznie uciekała w płacz, kolejny i kolejny raz pogrążając się w tych swoich depresyjnych nastrojach. I faktycznie, wszyscy przyjaciele nieustannie obchodzili się z nią jak z jajkiem, pocieszali, usuwali spod nóg wszelkie przeszkody, a Granger przyjmowała to jako oczywistość, mimo, że po wyjściu z najgorszej depresji zdawała sobie chwilami sprawę, że nie powinna wiecznie obciążać otoczenia swoim stanem.
Najdziwniejsze zachowanie Hermiony miało miejsce podczas sławetnego przyjęcia urodzinowego Pansy, po cudownych występach Draco, kiedy to obydwoje spotkali się na balkonie. Wybacza, szanowna Autorko, ale jak dla mnie, całkowicie siadła w tej chwili psychologia postaci. W momencie pojawienia się Draco, każda normalna kobieta potraktowana wcześniej tak jak Hemiona, natychmiast wyszła by stamtąd, spluwając mu może jedynie pod nogi i trzaskając drzwiami i na tym owa scena by się zakończyła. Twoja Hermiona rozmawia z nim. Facepalm. I jest to nawet całkiem spokojna rozmowa, a ona nie przeklina go jak stąd do nie widać. Wybacz, ale w moim odczuciu coś takiego nie powinno mieć miejsca, a to dramatyczne spotkanie powinno zakończyć się w momencie pojawienia się Draco na balkonie. Biorąc pod uwagę wcześniejsze zachowanie Hermiony i to, jak Draco ją potraktował, rozmowa z nim bezpośrednio po tym pięknym pokazie draństwa pierwszej wody byłaby ostatnią rzeczą, jaką ofiara owego pokazu mogła zrobić.
3. Hermiona to postać budowana na zgliszczach i wspomnieniach z mojej przeszłości. Ja nie widzę nic dziwnego w fakcie, iż nie odbierasz jej ciepło, a nawet, że jej osoba Cię denerwuje. To całkowicie normalny stosunek, nawet nie wiem, czy nie jest on zdrowszy. Sama miałam suszoną głowę, za swoje zachowania z minionych lat, ale wtedy uważałam, że mam do takiego postępowania pełne prawo. Jej zamknięcie, odosobnienie, przeświadczenie ogromnego bólu, którego nikt nie rozumie, to przejawy egoizmu i nie bójmy używać się tego słowa. Hermiona przez dwa lata nie miała kontaktu z rzeczywistością, a kiedy w końcu się ocknęła, wyrzucała wszystkim swe cierpienie, nie rozumiejąc, że nie tylko ona jest ofiarą tragicznej śmierci Fredericka, ale Ron również. Zostawiła go, nie obchodziło jej, jak sobie będzie radził, martwiła się tylko o siebie i o własną przyszłość. Była egoistką, choć sama tego nie dostrzega, a nawet więcej - jest również hipokrytką, gdyż własny defekt zarzuca niemal na każdym kroku Draco. Dlatego pojawienie się Rona wniesie dużo niepewności, rozważań i całkowicie rozumianych zarzutów, które Hermionie ciężko będzie pojąć, jednak w końcu odkryje, gdzie popełniła duży błąd.
UsuńWystępy teatralne Draco na urodzinach Pansy i zachowanie Hermiony to ciężki orzech do zgryzienia. Odebrałaś ją jak normalny człowiek, a nawet dziwi mnie, że w pewnym sensie tak lekko przez owo spotkanie przeszłaś. Kim jest w tym rozdziale panna Granger? Jest mną z okresu wstawania na nogi po ciężkich doświadczeniach z przeszłości. Nie krzyczy, nie rzuca się, spokojnie przyjmuje na siebie kolejną dawkę cierpienia. Po co? To masochistyczne zachowanie, kompletnie niezrozumiałe, ciężkie w odbiorze, a nawet głupie. Ale ja sama postąpiłam identycznie, dlatego bronię Hermionę, bo osłaniam tym samym siebie i swoje czyny. Masz rację i trudno się nie zgodzić z faktem, iż racjonalnie myśląca osoba wyszłaby z tego balkonu, przeklinałaby, może nawet posunęła do rękoczynów. Ja spotykając swego oprawcę niestety tak nie myślałam i przedstawiłam własne postępowanie za pomocą panny Granger. Nie doprowadziło mnie ono do tego, co główną bohaterkę, ale wtedy w końcu stanęłam na nogi, choć wiem, jaką głupotą się wykazałam, chcąc udowodnić wszystkim, że jestem na tyle silna, aby poradzić sobie z problemem sama. Hermiona zatem znów postąpiła zupełnie inaczej, niż normalny człowiek – obrała trudniejszą drogę, a nawet stworzyła sobie przeszkody. Zaskoczyło mnie jednak, iż jej notoryczne płacze, histerie, zachowanie katowanego latami zwierzęcia nie zostały tak mocno przez Ciebie zaznaczone. Wiele razy pisano w komentarzach, że jej postępowanie jest po prostu denerwujące. Staram się to zmieniać, ale ciężko mi podnosić z klęczek osobę przy wsparciu otoczenia, kiedy ja radziłam sobie ze wszystkim sama. Prawdopodobnie dlatego dalsze losy Hermiony są dość mało realne, a jak jeszcze został w to wplątany Draco, to już w ogóle zaczęła powstawać komedia. Niestety to mój cyrk i moje małpy, zatem opisuję je według roszczeń własnej wyobraźni. Powtarzam jednak kolejny raz, że szanuję Twoje zdanie i absolutnie nie chcę Cię namawiać do jego zmiany. Tak się nie postępuje, kiedy liczy się z opinią odbiorcy.
Mnie też notorycznie denerwowała histeria Hermiony, ten bezustanny płacz, który pojawiał się nagle, czasem naprawdę nie wiadomo dlaczego i zachowanie niemal takie jakby była ofiarą gwałtu. Nie podkreśliłam tego może jakoś dodatkowo, bo dość sporo napisałam na jej temat negatywnych spostrzeżeń, uznałam zatem, że to byłyby tylko dodatkowe wyliczanki. Jeśli Ron pojawił się na dłużej i znów Hermiona cofnie się o lata świetlne w swojej "odnowie", to już naprawdę nie miałabym czego szukać w tej bajce. Przepraszam, myślałam, że Ron tak naprawdę zaistniał epizodycznie, ponieważ nie jest postacią, którą jakoś szczególnie lubię czy cenię. Nie brakuje mi go zupełnie w fickach, jeśli go w nich nie ma.
UsuńCzyli Hermiona wypełniła swoją misję i jednak swymi histeriami doprowadzała Cię czasami do szału. Ja sama irytowałam takim zachowaniem ludzi, więc wiem, jak panna Granger pozbawiała cierpliwości czytelników ciągłym płaczem. Przez tę fazę niestety musieliśmy wszyscy przejść i nie zdziwi mnie, jeśli ktoś głównie przez jej rozchwianie emocjonalne zrezygnował z czytania opowiadania. Postępowanie Hermiony było zapewne jednym z wielu punktów, które zniechęciły Cię do kontynuowania historii, co szanuję i rozumiem, a nawet mam żal do siebie, że przez taką huśtawkę nastrojów biednej dziewczyny straciłam wspaniałą czytelniczkę.
UsuńRona miało nie być. Potem stwierdziłam, że powinien się jednak pojawić. Później znów odsunęłam go na margines, a koniec końców wrócił, ale czy zostanie na dłużej sama nie wiem. Jeszcze się nie zdecydowałam. Mam do niego taki sam stosunek, co Ty – nie brakuje mi go jakoś specjalnie, gdyż nie przepadam za jego osobą. Skoro się jednak pojawił, coś z nim zrobić trzeba. Na pewno nie okaże się wrednym byłym narzeczonym, który będzie kopał dołki pod bohaterami. Co to, to nie. Wtedy historia straciłaby resztki przyzwoitości, których i tak niewiele zostało, a i ja zapewne poplątałabym się w fabule.
c.d.
OdpowiedzUsuńI żeby nie było. Ja w żaden sposób nie umniejszam ogromu straty Gryfonki, nie staram się odebrać jej prawa do rozpaczy i nie wyliczam, ile czasu taka rozpacz powinna trwać. Sądzę jednak, że jej zachowanie jako całokształt, jest chwilami naprawdę takie, jak zarzucił jej Draco, a bezustanne przypominanie co straciła, może być w końcu odrobinę uciążliwe dla otoczenia.
W momencie, kiedy Hermiona Granger wreszcie zaczyna powolutku zbierać się i wydawać by się mogło, że zmierzać będzie do wyjścia na prostą, postanawia nadal komplikować sobie życie, uprawiając tę swoistą jazdę kolejką górską w głąb przepaści w jej układach z Draco. Jeśli już robi jeden, maleńki sroczek do przodu, natychmiast cofa się o pięć metrów i tak na okrągło, przez cały czas. To już nawet nie jest rozchwianie emocjonalne, nie sposób tak naprawdę nazwać tę wirówkę.
Draco. Druga postać, która potrafi wkurzać chwilami niemal tak samo jak Granger. Jeśli tworzysz z niego taką osobę, która Hermionie jest w stanie powiedzieć, że w jakimś stopniu na niej mu zależy, że chce ją chronić i być przy niej, a całemu otoczeniu, łącznie z samym sobą wmawia coś dokładnie odwrotnego i wszelkimi siłami stara się unicestwić wszelkie ślady swojej bliskości z Gryfonką, jasnym jest, że z tego wszystkiego nie wyniknie absolutnie nic dobrego. Nic. To nie są ludzie, którzy mogliby mieć jakąkolwiek wspólną przyszłość. Czasokres, w jakim dzieje się akcja, to tak naprawdę niecałe dwa miesiące, jednak ta dwójka juz tyle razy przyciąga się i odpycha, ucieka i goni, całuje i każe się wynosić, że czytelnik z rozpaczliwą miną goni za rozumem.
Najjaśniejszym punktem tej całej historii jest szanowny pan psychiatra - to jego postać wykreowałaś najbardziej interesująco i całkiem wiarygodnie.
Totalna mieszanka dramatu, melodramatu, komedii i groteski tylko w niektórych momentach wypada całkiem nieźle. Czasami to zdecydowanie zbyt wiele i odbiera tekstowi część wiarygodności.
Przepraszam, poniosło mnie. Moje wieloletnie doświadczenie życiowe chyba tak bardzo przemawia na niekorzyść tego tekstu, bo część jego bohaterów odbieram jako nabuzowane hormonami małolaty, a nie jak osoby dorosłe. Ja na tym zakończyłam czytanie tej historii, bo ona straciła dla mnie sens, a ja straciłam do niej całkowicie serce. Nie napisałam tego, żeby Cię upokorzyć w jakikolwiek sposób, ale żeby uświadomić, że powinnaś dość dogłębnie przemyśleć, w jakim kierunku chcesz pójść, co jeszcze dla tych swoich dziwacznych bohaterów szykujesz i jak wiarygodna psychologicznie i życiowo stała się ta historia.
Anna.
4. Draco to twór jeszcze dziwniejszy, niż Hermiona. Opisany przez Ciebie scenariusz ich wspólnej historii byłby jak najbardziej realny, ale zacznijmy od faktu, iż Malfoy wykreowany przez panią Rowling nigdy, przenigdy w życiu nie pomyślałby nawet, żeby się związać z Granger. Jego osoba funkcjonująca w blogosferze jest absolutnym zaprzeczeniem chłopaka, którego poznaliśmy w książkach. Nie znam zbyt wielu kanonicznych Draco. Gdzieś w nastoletnich głowach powstał mit wielkiego bohatera, który walczy z własnymi słabościami i okazuje się być kompletnym przeciwieństwem Malfoya, który gardzi wszystkim co mugolskie, kocha swą czystą krew, a do tego jest ciągłym dzieckiem chowającym się za nogami tatusia. I ja niestety również wpadłam w tę uroczą pułapkę zastawioną na wybujałą wyobraźnię. Jak kolejna autorka z rzędu będę udowadniać, że miłość zmienia i nawet kamień potrafi zapłakać. Oklepane, nudne i do przewidzenia. Ale na błędach się człowiek uczy i może następne opowiadanie, które rodzi mi się pod kopułą (nie płacz, obiecuję, że moje następne wypociny nie ujrzą tak szybko światła dziennego :D) pozwoli Draconowi zachować jego w miarę naturalną twarz i nie przyjmie na barki kolejnej porcji heroizmu.
UsuńDoktor Rob rozjaśnia czasem te skomplikowane perypetie dwójki bohaterów i miło mi, że udało Ci się uwierzyć w jego istnienie.
Sama zatem widzisz, że nie da się jednoznacznie sklasyfikować tego opowiadania. Jest w nim wszystko, co mogłoby funkcjonować ze sobą idealnie, ale gdzieś coś zgrzyta, coś uwiera, przez co nie zawsze jest wiarygodne. Chyba najbliżej mu jednak do groteski. A może do dramatu? Przyjmijmy, że jest to jeden wielki cyrk na kółkach, który żyje własnym życiem.
Z jednej strony przykro mi, że zakończyłaś czytanie historii w tym momencie, ale nie zmuszę Cię do dalszej męki. Czasami trzeba dostać właśnie takie zimne wiadro wody na łeb i uświadomić sobie, że istnieją odbiorcy, którzy mają kompletnie różne zdanie. I chyba takich darzę najszybciej szacunkiem, bo przyznają się do swej odmienności. Nie myśl, że mnie uraziłaś, co to, to nie. Pomyśl, że potraktowałaś mnie jak autora książki, którą kupiłaś z nadzieją, że okaże się miłą lekturą, a po kilku stronach nastąpiło rozczarowanie i odłożyłaś ją na półkę. Tak się zdarza, a przecież twórca nie wpadnie nieproszony do Twojego domu i nie zmusi się Cię do kontynuacji. Ja tego też nie zrobię i nie namówię, żebyś została. Może za kilka miesięcy zerkniesz sprawdzić, czym znów męczę ludzi, ale zrobisz to z własnej woli, a nie przez moje marudzenie. Powtórzę jeszcze raz, że rozumiem i szanuję Twoje zdanie i postanowienie. Dały mi do myślenia nad dalszym przebiegiem historii, a przede wszystkim nad jej wiarygodnością. Nie obiecuję poprawy, bo nie wiem, czy udźwignę ciężar dotychczasowych przewinień i zbrodni dokonanych na psychice zarówno czytelnika, jak i bohaterów.
Dziękuję za tak obszerny komentarz. Sądzę, że nie pomylę się za bardzo, jeśli stwierdzę, że jest to dobry początek do świetnej recenzji. W końcu opinii tyle, ile krytyków je piszących, a przecież nie wszystkie muszą być pozytywne.
Pozdrawiam serdecznie,
Realistka
Draco. Może trudno Ci będzie uwierzyć, ale ja mam ogromną słabość do Malfoya już od czasów Rowling. TAK! Dobrze przeczytałaś. Doskonale widziałam i odebrałam już w sadze jego oczywiste wady, jego zachowanie i postępki, ale nigdy go całkiem nie potępiłam i nie skazałam. Odbierałam go po prostu realnie. Jako dziecko swojego rodu, przesiąknięte jego ideami. Jako syna Lucjusza, dla którego władza, czysta krew, majątek, ród i rodzina - były jedynymi wyznawanymi ideami, religią wręcz. Może Cię to rozbawi, ale ja sobie cały czas na prywatny użytek wyobrażałam, że po wojnie nie kto inny jak Harry będzie osobą, która w jakiś sposób pozytywnie może wpłynąć na jego losy. Założyłam, że Harry na pewno by zeznawał na korzyść jego i Narcyzy przed Wizengamotem; że, być może, to, co widział i przeżył, zweryfikowałoby nieco poglądy Malfoya. Nie twierdzę, że by się stał kochającym mugoli i mugolaków słodkim misiaczkiem, co to to nie, ale te jego lepsze czyny w czasie wojny pozwalały mi zawsze mieć nadzieję na coś lepszego dla niego. Tak, jak napisałam wcześniej, ja jestem wyjątkowo wiekową czytelniczką fanfiction i to chyba też w jakiś sposób rzutuje na mój odbiór wielu spraw.
UsuńPonieważ mam chyba jeszcze odrobinę miejsca na to, to dopowiem, że sporo innych elementów jest naprawdę dobrych, postaci przyjaciół Hermiony i Draco są również całkiem nieźle wykreowane. To nie jest tak, że ja niczego w Twojej historii nie doceniłam i chciałam to raz jeszcze, z całą mocą podkreślić. Zresztą, gdyby tak było, po pierwszych dwóch, max trzech rozdziałach, powiedziałabym Ci mentalne BYE, bye, nie spotkamy się już więcej.
Przepraszam bardzo za sporo literówek, które dostrzegłam teraz w moim komentarzu i nawet w odpowiedziach. Tak to jest, jak się pisze na gorąco, z emocjami. A mówią, że tylko zemsta smakuje na zimno... Jak się okazuje, komentarz też.
Pozdrawiam i życzę wytrwałości w tworzeniu, bo obiektywnie patrząc, masz talent i naprawdę spore zdolności pisarskie.
Anna
Ośmielę się stwierdzić, że praktycznie każda czytelniczka Dramione wierzy w lepszą stronę Draco. I Twoje poglądy odnośnie jego postaci trafiają do mnie w stu procentach. Osobiście nie mogę przeżyć, kiedy jego stosunek do Hermiony zmienia się w przeciągu góra trzech rozdziałów, ale to temat na inna okazję. Malfoy nie był zły, a zdominowany przez ideologię ojca, który ślepo wierzył w ideał czystości krwi i w tym przekonaniu wychowywał chłopaka. Twórcy fanfiction oraz czytelnicy dają mu drugą szansę i rehabilitują go przez postać panny Granger. Ja oczywiście też to robię, ale rozpuściłam go jak dziadowski bicz, przez co ciągle nie chce się przyznać, ile Hermiona dla niego znaczy. Co z jego zaparcia wyjdzie ukarzą dalsze perypetie, ale chyba sama jesteś w stanie wynieść właściwe wnioski.
UsuńCo do reszty postaci, to zaskoczyło mnie, iż postać Lucjusz kreowana przeze mnie została przez Ciebie przemilczana. Z Blaise’a najczęściej robi się dowcipnisia, osobę, która wnosi do opowiadań sporo humoru, bo tak właściwie, jaką jest kanoniczną postacią do końca nie wiemy. Ginny też bywa przedstawiana różnie. Podobnie Harry, Ron, a nawet Pansy, której niestety często przypada granie roli słodkiej idiotki z dziurą między uszami. Cieszę się, że ci bohaterowie zostali dobrze ukazani i nie dostrzegłaś w nich większych defektów. Jednak wracając do Lucjusza… Zniszczyłam go, zrobiłam jego totalne zaprzeczenie, przerysowałam i ośmieszyłam. Będę za to smażyć się w piekle, ale przywykłam już do tej myśli. Ośmielę się jednak prosić, abyś przedstawiła jego odbiór, a może i kilku innych postaci. Sposób, w jaki streściłaś Draco i Hermionę pozwolił mi dostrzec, gdzie chciałam popełnić kolejne błędy, za co jestem bardzo wdzięczna.
Dziękuję, że jednak w tej pokręconej historii dostrzegłaś jakieś przyzwoite wątki. Konstruktywna krytyka buduje i pozwala zdobywać doświadczenie, a o taką właśnie powinno się walczyć. Wytrwam z pewnością do końca tego opowiadania, a o zdolnościach pisarskich wolę się nie wypowiadać. Jest tyle wspaniałych tekstów, że czytając je mam ochotę zapaść się pod ziemię, iż ośmieliłam się wypuścić własne. Ciągle się uczę, popełniam błędy, ale staram się je jakoś naprawić. Nie zawsze z dobrymi efektami, jednak robię co mogę.
Dziękuję również za słowa odnośnie mojej dojrzałości. Mam nadzieję, że nie wyszłam na zadufaną w sobie pseudo pisarkę, która przekonywała Cię do zmiany zdania, bo nie potrafi się pogodzić z krytyką. Jeśli gdzieś w tekście odebrałaś w ten sposób moje słowa, to bardzo przepraszam. Szanuję Twoją opinię, a nawet cieszę się, że odważyłaś się ją wyrazić. Takich komentujących jest niestety bardzo mało. Za odzew na moje wypociny też bardzo dziękuję i za kolejne uwagi. Nawet nie wiesz, jak tym z pozoru negatywnym komentarzem mi pomogłaś. Ta częściowa recenzja może nie jest pozytywna, ale z pewnością obiektywna, a takie zasługują na szacunek, który ode mnie, jako autorki, z pewnością posiadasz, co podkreślałam nie raz.
Realistka
Ha, oczywiście, że przerysowałaś Lucjusza totalnie, ale wyobraź sobie, że w tym wszystkim on mi jakoś nie przeszkadzał. Potraktowałam go chyba odrobinę jako nieszkodliwą karykaturę. Podobnie zresztą jak cały wątek Severusa i Rolandy. Widzisz, to jest to, co na swój własny użytek nazwałam groteską. Podstawowa treść jest raczej poważna i niektóre lżejsze fragmenty są nawet pożądane dla rozluźnienia atmosfery. Niektóre są natomiast przerysowane i wydają się nie na miejscu w całości, tyle, że za bardzo się na nich nie skupiałam. Owszem, gdzieś tam po drodze zastanowiłam się, jaką rolę takie elementy mają w tej historii pełnić, bo wyraźnie mi zgrzytały, ale odpędzałam je trochę wzrokiem jak natrętną muchę, przyjmując po prostu, że masz dość osobliwy styl tworzenia historii i przyjmujesz, że w życiu mamy do czynienia również z błaznami czasem...
UsuńJeśli o Ginny chodzi, o ile nie jest w związku uczuciowym z Harrym, a jest przyjaciółką Hermiony (Harry'ego zresztą też może być), to mi absolutnie nie przeszkadza. Ponieważ sporo autorek dramione daje jej za partnera Blaise'a niemal fifty-fifty z tymi, które z uporem widzą ją jako życiową partnerkę Harry'ego, polubiłam ich jako fandomową parę i świetnie ich w tej roli odnajduję. Podobnie zresztą mam z Pansy. Ta fandomowa, najlepsza przyjaciółka Draco, jest jedną z bardzo lubianych przeze mnie postaci i może być w związku z kim tylko chce. Z Harrym? Pasuje ;)Zabawne, że czytam dramione dopiero od niedawna i tak łatwo akceptuję wszystkie hetero pary (o ile to nie jest Granger-Weasley i Weasley-Potter). Przez kilka dobrych lat czytywałam jedynie slash i taka Ginny na przykład była najlepsza do zaakceptowania jako zaginiona gdzieś w Australii zawodniczka quidditcha. A jeśli już mam cokolwiek jeszcze dodać o Twoich postaciach, przyznam, że trochę zaskakująca jest dla mnie kreacja Harry'ego. Może nie dziwi mnie aż tak bardzo, że jest pracoholikiem, ale Harry, który nie do końca potrafi zająć się własnym dzieckiem, który przedkłada pracę nad rodzinę - to dość naciągana teoria. Dla Pottera rodzina była wszystkim, o czym marzył, zatem jeśli takową posiada, to mam wrażenie, że powinna być dla niego ponad wszystkim. Mam też odrobinę wahania co do Pansy. Chodzi mi tu o jej postawę groźnego bulteriera w obronie Hermiony i awanturę, jaką urządziła Draco. Jakoś nie do końca wierzę w jej intencje, to znaczy, nie jestem w stu procentach pewna, czy rzeczywiście tak jej o Hermionę chodzi, czy gdzieś tam, na dnie jej umysłu nie zakiełkowała myśl, że to Hermiona nie byłaby dobra dla jej przyjaciela. Pewnie się mylę, ale miałam taki przebłysk. Te ostatnie dywagacje dotyczące Harry'ego i Pansy, to jedynie takie luźne uwagi, nie żadne defekty. Jak wspomniałam, ich wersje wykreowane przez Ciebie przez większość czasu mi pasują.
Jeszcze trochę, a rozbierzemy większość tekstu na czynniki pierwsze :) ale jestem faktycznie ciekawa Twoich motywów, które skłoniły Cię do takiego a nie innego wątku Severusa i do stworzenia szalonego Lucka w wersji light.
Anna
Pisząc odpowiedź w głębokim środku nocy, zapomniałam tu umieścić jeden, szalenie istotny szczegół. Najbardziej urocze i ujmujące fragmenty tekstu to te, w których pojawia się Dulce. Tak, cały wątek tzw. psi jest genialny, a scenki między jaśnie panem Malfoyem a jego psem są chyba jedynymi fragmentami, które kupiłam bez żadnych zastrzeżeń, bez poprawek i ze słodkim uśmiechem na ustach. Uwielbiam psy, kocham je miłością absolutną, zatem za Dulce masz wielki bonus, szanowna Autorko :)
UsuńPiszę odpowiedź od 6.00, a nie mogę dojść do końca, ale jakoś mi się udało. Wybacz, że tyle musiałaś czekać, ale w ferworze codziennych zajęć i obowiązków nie dałam rady odpisać od razu.
UsuńMatko z córką i teściową, jak ja uwielbiam, kiedy ludzie odbierają Lucjusza, jako lekkiego wariata. Jego postać, tak samo jak Severusa służyć ma przede wszystkim rozluźnieniu grobowej atmosfery w opowiadaniu. Oczywiście, że sceny z ich udziałem też muszą czasem być poważne, ale staram się od nich stronić. A co mnie skłoniło do stworzenia tak przerysowanego Lu? Chyba nie zaskoczę Cię za bardzo. Czytałam kilka naprawdę godnych uwagi blogów. Przeszłam przez niezliczoną ilość miniaturek wszelakiego rodzaju, jednak tylko raz spotkałam się z Malfoyem seniorem, który nie był ślepym wyznawcą czystej krwi i w jakimś sensie posiadał ludzką twarz. To mnie właśnie natchnęło do stworzenia z niego swoistego rodzaju błazna, obrócenia wszystkich jego cech o 180 stopni i zaserwowania czytelnikom dość komicznej postaci. Spotykając się kolejny raz z Lucjuszem, który gardzi mugolami, jest zapatrzony w Czarnego Pana, odpycha swą antypatią, nie mogłam zrozumieć, czemu do tej pory nikt nie dał mu drugiej szansy, tak jak to dzieje się z Draco. Czy jego ojciec jest gorszy? Nie zasługuje na zmianę? Otóż nie. Dlatego pisząc o Lucjuszu staram się nie myśleć o nim, jak o zimnym śmierciożercy. Jest przerysowany, choć nie wiem, czy to nie są za słabe słowa. Groteska zdecydowanie tu pasuje i dobrze, że użyłaś takiego określenia. Ale taka jego specyfika, taki swoistego rodzaju urok, który o dziwo spodobał się czytelnikom, choć wiem i zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim może to do końca odpowiadać.
Z Ginny mam czasem problem i nie ukrywam, że pisanie scen z jej udziałem stanowi często nie lada wyczyn, ale to można łatwo zauważyć. Blaise - jego zachowanie i humor są żywcem wzięte z mojego prywatnego otoczenia. Nie wiem, co bym bez takich ludzi zrobiła. Każdemu w końcu trzeba czasem rozjaśnić te szare dni. Każdy potrzebuje takiego anioła stróża, który przyjdzie do ciebie w ten najtrudniejszy dzień, gdy wszystko wydaje się beznadziejne, pozbawione sensu, a on uśmiechnie się i powie: weź nie przesadzaj. Taki właśnie jest Blaise, ale w blogosferze to żadna nowość według mnie.
Przechodząc płynnie do Harry'ego i Pansy. Państwo Potter są dość specyficznym małżeństwem. Mają córkę, która jest ich oczkiem w głowie. Skąd zatem problemy wychowawcze u Harry'ego? Jest dokładnie tak, jak napisałaś. Marzył o kochającej rodzinie, więc powinien ją szanować i robić wszystko, aby jej nie stracić. Tymczasem postępuje zupełnie odwrotnie. To celowy zabieg, gdyż Potter też dopiero teraz zrozumiał, gdzie popełniał największe błędy i czemu Pansy miała do niego pretensje. Moi bohaterowie, każdy z osobna, przechodzą wewnętrzne przemiany. U niektórych widać to lepiej, u innych gorzej. Dlatego nie widzę nic dziwnego w Twoim podejściu do postaci Harry'ego. Dla mnie jest ona całkowicie zrozumiała, a nawet powiem więcej - uważny czytelnik dokładnie w ten sposób powinien go odebrać.
Jeśli chodzi o Pansy, to z początku miałam zaprzeczyć w odpowiedzi na Twe spostrzeżenia. Wczytałam się w nie jednak drugi, a nawet trzeci raz i otworzyła mi się w głowie zapadnia, w którą postanowiłam wejść. Nigdy nie zastanawiałam się nad jej postępowaniem w przedstawiony przez Ciebie sposób. Podświadomość i to, co w niej siedzi w pewnym sensie odgrywa dość istotną rolę w opowiadaniu. To są takie dywagacje moje lub społeczeństwa, ale nigdy nie pojawiła mi się w głowie myśl, że Pansy może reagować tak agresywnie, gdyż podświadomie uważa, że Hermiona nie jest dość dobra dla Draco. Może nie jestem do tego przekonana w stu procentach, ale zapaliła się żółta lampka, która mówi mi, że warto się nad tym zastanowić.
Może zaskoczę Cię tym, co teraz napiszę. Nie mam, nie miałam i prawdopodobnie nigdy nie będę mieć psa. Panicznie się ich boję, więc jestem szczerze zdziwiona faktem, iż czytelnicy sceny z udziałem Dulce odbierają jako najbardziej wiarygodne. To dość dziwne pisać o relacji, o której osobiście nie ma się bladego pojęcia. Obserwuję jednak, jak moi przyjaciele obchodzą się ze swoimi pupilami i staram się to ukazać w opowiadaniu. Jak to jest, że coś, czego nie doświadczamy przychodzi nam opisać najłatwiej?
UsuńInnymi słowy udało mi się przekonać Cię do wytrwania w historii dzięki Dulce i doktorowi Spinnerowi. Miło, że te drugoplanowe postacie w miarę Ci się spodobały. Jeśli zaś chodzi o resztę, to bardzo dziękuję za kolejną szczerą opinię. Ukazanie defektów bohaterów pomaga czasem bardziej, niż powtarzanie w kółko, jakie to są cudowne.
Kurcze, naprawdę żałuję, że tak wspaniały czytelnik, mistrz słowa i skrupulatny obserwator ode mnie odchodzi. Współpraca z Tobą i wymiana spostrzeżeń w tych kilku komentarzach była zdecydowanie na najwyższym poziomie. Nie myśl, że chcę Ci teraz słodzić. Po prostu uważam, że szczerość zasługuje na szacunek, tak samo, jak odmienne zdanie na jakiś temat. Wykazałaś się dużą dojrzałością literacką, iż poświęciłaś opowiadaniu tyle czasu. Wytrwałaś do końca, mimo iż pewnie błagałaś, aby ten koszmar dobiegł końca. Dokonałaś szczegółowej analizy tekstu, na którą niewiele czytelników ma ochotę. I nie obchodzi mnie, że komentarz miał/mógł być niemiły. Był autentyczny i poparty trafną argumentacją. A ja takie rzeczy kupuję praktycznie w ciemno.
Dziękuję jeszcze raz za Twoje uwagi i chęć podyskutowania nad opowiadaniem, a szczególnie nad jego wadami. Mam nadzieję, że kiedyś przeczytam coś Twojego pióra, bo z powyższych wypowiedzi wnioskuję, że jesteś oczytaną osobą i posługujesz się wspaniałym językiem. Może w ten sposób pamięć o mnie i o Tobie w naszych umysłach nie zginie śmiercią naturalną ;)
Realistka
Dziękuję za kolejną, mądrą i szczerą odpowiedź. Nie obiecuję, że prędko zajrzę do kolejnego rozdziału, kiedy się pojawi, ale Twoja postawa, świetna dyskusja, którą prowadziłyśmy na bazie mojego, bądź co bądź trudnego w odbiorze dla Autorki komentarza, zasługuje być może na kolejną próbę prześledzenia, jak to wszystko się dalej potoczy. Na razie potrzebuję odrobinę dystansu, ale niewykluczone, że jeszcze się tu spotkamy :)
UsuńSzczerość za szczerość. Przyznam Ci się, że ja, stara baba, na dodatek komentująca fanfiction i nie tylko od lat, zachowałam się jak rasowy tchórz. Zazwyczaj figuruję pod nickiem MargotX czy po prostu Margot, a tu podpisałam się kolejnym z imion. Chciałam pozostać nierozpoznawalna, bo chyba po raz pierwszy tak mało pozytywną analizę tekstu przeprowadziłam. Zazwyczaj, jak zdarzy mi się przeczytać jakąś chałę, po prostu nie zostawiam komentarza. Wolę to niż zjechać autora od góry do dołu. W przypadku Twojego tekstu nie mogłam nie napisać nic, bo to nie jest chała. To historia, w którą włożyłaś ogrom pracy i która ma całkiem spory wachlarz zalet. Jeśli już więc zdecydowałam się na krytykę, starałam się przekazać to w miarę rzetelnie, nie na zasadzie: nie, bo nie.
Nie przeczytasz raczej nic mojego, poza ewentualnymi komentarzami, gdyby zdarzyło Ci się gdzieś do któregoś dotrzeć, czy udziałem w jakichś dyskusjach. Nie piszę. Nie odważyłabym się chyba nigdy na taki krok, nie potrafię tego robić. Nie mam problemu z przelewaniem słów na papier (klawiaturę w tym przypadku), oczytana w jakimś tam stopniu może jestem, wyobraźnię raczej też posiadam. Brak mi jednak tej szczególnej iskry, która stanowi o tym, czy ktoś jest w stanie zainteresować innych tym, co ma do przekazania, czy też nie. Dziękuję bardzo za miłe słowa :)
Pozdrawiam. Margot (Anna)
P.S. Ja miałam psa, 12 lat był z nami, od maleńkiego szczeniaczka i był ukochanym członkiem rodziny, do dziś nieodżałowanym.
Byłoby mi bardzo miło, gdybyś zajrzała do opowiadania ponownie, jednak do niczego nie można zmusić i jak najbardziej rozumiem, że potrzebujesz czasu. Może to nawet wskazane? Cieszę się, że moje odpowiedzi nie zniechęciły Cię jeszcze bardziej. Mnie z pewnością dały sporo do myślenia. Taka dyplomatyczna dyskusja oparta odpowiednią argumentacją powinna pojawić się na każdym blogu, gdyż daje świadomość tekstu, a to chyba właśnie chodzi, jeśli się decyduje wyjść z czymś do ludzi.
UsuńŚwiat wyobraźni nie jest tylko dla młodych i nie ma nic złego w tym, że czytasz fanfiction. Powiem więcej, Twoja dojrzałość sprawia, że dostrzegasz defekty w tekście i spoglądasz na opowiadanie z nieco innej strony. Widzisz jego dwupoziomowość, tak zwaną drugą stronę medalu, a nie wszystkim się to udaje. To tak, jakby poprosić dziecko z drugiej klasy gimnazjum, aby przeprowadziło analizę i interpretację „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. Zauważy i zrozumie część przesłania, ale efekt końcowy nie będzie zadowalający, jakby uczynił to chociażby maturzysta. Masz świadomość, co komentujesz i potrafisz wyrazić swą opinię, a takich czytelników jest bardzo mało, przez co są na wagę złota.
Mogłabym przeczytać nawet esej, który będzie Twojego autorstwa. Operujesz słowami bardzo dojrzale, ważysz je i wyceniasz, znasz znaczenie. Jeśli nie czujesz się dobrze w pisaniu opowiadań, to może właśnie powinnaś się zająć ich szczegółową analizą. Mnie te kilka komentarzy, które wymieniłyśmy bardzo pomogły. I powiem szczerze, że każdy autor, któremu zależy na dobrej ocenie tekstu i poprawie umiejętności powinien przez takową dyskusję przejść. Przecież nie chodzi o to, żeby cały czas chwalić. Czasem właśnie należy napisać o niedociągnięciach.
Dziękuję jeszcze raz za tyle obiektywnych słów. Mam nadzieję, że dobrze wykorzystam Twoje rady, a jak może zajrzysz do mnie za jakiś czas, to opowiadanie będzie na nieco lepszym poziomie. Dajmy sobie odetchnąć i nie śpieszmy się :)
Również pozdrawiam,
Realistka
P.S. Przykro, że najwierniejsi towarzysze życia odchodzą tak szybko. 12 lat to niesamowity okres czasu i mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo musiało Ci go brakować. Swoją drogą, obserwowanie tej magicznej więzi między psem, a właścicielem zawsze mnie fascynowało. Niestety tylko obserwowanie ;)
Wybacz, że dodałam Ci pracy w formie dodatkowych odpowiedzi na komentarze. Wrzuciłam kij w, co prawda szczątkowe, ale jednak mrowisko, ale bardzo się cieszę i po raz kolejny doceniam, że Ty, szanowna Autorko, posiadasz wysoko rozwiniętą umiejętność czytania ze zrozumieniem!
UsuńPozdrawiam
Margot-Anna (całkiem mi się podoba ten nick ;))
Jesteś genialna. Nie mam pojęcia jak wymyślasz te zabawne dialogii. Czekam na kolejny rozdział 😄
OdpowiedzUsuńTak mnie dziś naszło by przeczytać komentarze i bardzo tego żałuję. Bo gdy doszłam do 3 "przemyslenia" czytelnika anonimowego to opadły mi ręce.
OdpowiedzUsuńJak można było napisać "sam fakt niemal dwuletniej, swoistej katatonii i głuchego zamknięcia się na świat jest przejawem egoizmu". A więc wychodzi na to że cierpienie jest egoistyczne. Utrata dziecka i zamykanie się w sobie jest egoistyczne.
Cierpienie każdy wyraża inaczej. Niektórzy przezywaja je głęboko w sobie, nie lubią okazywać iż cierpią i mają się, kolokwialnie mówiąc, do dupy. Ale to od nich zależy jak chcą je przeżywać. Ale.. w sumie to nie od nie zależy. No bo nie da się zapanować nad emocjami. Nie możesz sobie powiedzieć, ze od jutra już nie palczesz I że będziesz się uśmiechać nieznajomych. Tak się po prostu nie da.
Po przemyśleniu, a raczej 2 wdechach doszłam do wniosku, iż czytelnik który jest naznaczony cierpieniem albo wielokrotnie dostał po dupie od losu,
niestety łatwiej zrozumie Hermiony, łatwiej będzie mu zajrzeć do jej duszy, serca czy też głowy.
Oczywiście osoba obdarzona pewną niezwykłą empatia też ja zrozumie itp. Ale mój wywód zachacza o psychologie, także już dalej niezbędne się na ten temat rozwodzić.
Mówisz, że przeszkadza ci obojętność Hermiony. Brak objawów też jej objawem. I właśnie dlatego pewna znieczulica, obojętność, brak zdolności czułościa, jest skutkiem odczuwana straty i bólu. Do lepszego zrozumienia problemu zapraszam do przeczytania paru dzieł psychologicznych: )
Geringer zdaje sobie sprawę ze nie powinna swoim zachowaniem, czy też napadami depresyjnego zachowania, obarczać "otoczenie" . Ale to otoczenie to przyjaciele, którzy się o nią troszczą, którzy CHCA a nie muszą, bo ja kochają mniej lub bardziej.
Nie wydaje mi się także ze Hermiona ich czymś obarczała. No bo przecież nie wchodziła do sypialni by obudzić Potterow by z nią popłakali, a nie dzwoniła do Ginny by wyrządzić się jej ze swoich uczuć i przemyśleć oraz z tego jak teskini za swoim pierworodnym. W sumie, to podczas czytania tej całej opowieści Hermiona nie chciała ich obarczac swoimi stanami. No ale jak już zaczęła płakać,np. Przy Ginny to co miała zrobić Ginny? ! No przecież Przytulanka swoją przyjaciółkę.
Dziwi Cię reakcja Hermiony do Draco. To się nazywa lek przed bliskością co autorka napisała już dawno temu.
P.S. wychodzi na to że tyle jest opinie i odczuć ile czytelników
P.S. w tej wypowiedzi można napotkać WIELE błędów ze względu pisania komentarza na telefonie, który ma w sobie autokoretke która ci nienawidzi oraz ze względu do brak umiejętności pisania.
Czytelnik
Obiecuję, przysięgam, zarzekam się wręcz, że odpowiem na Twój komentarz drogi Czytelniku. Proszę jedynie o trochę czasu, gdyż pisanie w autobusie stojącym w koszmarnym korku z grupą małolatów korzystających z komunikacji miejskiej, jakby byli małpami w zoo nie jest odpowiednim miejscem do udzielania odpowiedzi.
UsuńRealistka
Obiecałam, że odpowiem, a kiedy ja coś obiecuję, to zawsze dotrzymuję słowa. Pozostawienie Twojego komentarza bez odzewu byłoby nie na miejscu, a nawet świadczyłoby na moją niekorzyść. Tyle słowem wstępu, a teraz zabierzmy się za właściwy tekst.
UsuńSłowo „egoizm” jest mocne, ale użyte właściwie przez Anonima (Annę/Margot). Nie chodziło, że Hermiona jest czystą egoistką, ale o pokazanie jej podejścia do śmierci dziecka, a głównie o fakt, iż wydaje jej się, że cierpiała tylko ona. O Ronie wspominała zaledwie kilka razy, ale po wypowiedziach nie można było stwierdzić, że Weasley rozpaczał tak samo, jak ona. Anonimowi chodziło, że myślenie Hermiony jest ukazane w sposób egoistyczny, bowiem przez całą dotychczasową historię podkreślała, że tylko ona przeżywała największy ból. Kompletnie wykluczyła inne osoby, chociażby ojca Fredericka, które przecież nie obeszły się ze śmiercią dziecka obojętnie.
Zgadzam się, iż każdy przeżywa ból na swój sposób. Postępowanie Hermiony, tym samym moje, zaczęło się jednak trochę przedłużać, przez co irytowało od pewnego momentu Anonima. I ja absolutnie to rozumiem. Ileż to razy omal nie dostałam w gębę, bo siedziałam bite cztery godziny przy stole i ani razu się nie odezwałam, a jeśli już, to z wielkimi pretensjami do świata i ludzi. Taka nadmierna kruchość denerwuje, ale nie każdy ma odwagę o tym powiedzieć.
Obojętność jak najbardziej jest reakcją, ale nie każdy ją rozumie. To obrona – lepiej nie czuć, gdyż nie będzie tak bardzo bolało. Problemem jest jednak jedno, co wiem z autopsji. Możemy być obojętni na zewnątrz, ale w środku przeżywamy wszystko podwójnie. Kluczem jest nauczyć się wyjaławiać emocje w tych dwóch sferach. Hermiona jednak nie będzie chciała opanować tej trudnej sztuki, a nawet nie miałabym serca robić z nią to, co ja zrobiłam z sobą.
Obarczanie otoczenia. Cóż, w tym wypadku zachowanie Hermiony można interpretować na dwóch płaszczyznach. Od razu zaznaczam, że bez względu na to, którą wybierzesz, która będzie dla Ciebie wiarygodniejsza i logiczniejsza, obie są prawidłowe. Zaczynając od tej najpowszechniejszej i zdecydowanie łatwiejszej do zaakceptowania, Granger faktycznie mówi i robi wszystko, żeby nie obarczać przyjaciół swym cierpieniem. Sama wielokrotnie to podkreśla. Nie oczekuje od nich litości, nie chce być traktowana, jak porcelanowa filiżanka. Jeśli płacze, naturalną rzeczą jest, że przyjaciele ją pocieszają. To jest jedna płaszczyzna, a teraz przejdźmy do drugiej. Można sobie zadać pytanie, na ile działania Hermiony są podświadomym pragnieniem współczucia. Może być tak, że Granger osłania się przed pomocą, gdyż dokładnie wie, że im bardziej się przed nią broni, tym więcej jej dostanie. To oczywiście czyste dywagacje i nie musisz się z nimi zgadzać. Działania Hermiony są dwupoziomowe, a jak już powiedziałam, zależy tylko i wyłącznie od czytelnika, która wersja jest dla niego bardziej wiarygodna.
Przepraszam, że tyle musiałaś czekać na odpowiedź. Mam nadzieję, że Cię tym nie uraziłam i wybaczysz ten akt niesubordynacji. Liczę również, że moja odpowiedź pomogła lepiej zrozumieć to, co oburzyło Anonima. W komentarzu było dużo trafnej argumentacji, do której starałam się ustosunkować tak samo, jak do Twojej.
Dziękuję bardzo za komentarz i wyrażenie własnego zdania. Nikt nie powiedział, że należy zgadzać się z opinią ogółu. Anonim wyraził swą dezaprobatę dla pewnych fragmentów opowiadania, co ja jako autor szanuję i w pełni rozumiem. Twój sprzeciw też wniósł sporo do świadomości tekstu, więc nie myśl, że nic dla mnie nie znaczył. Każdy komentarz pozwala coś zauważyć i żadnego, mówiąc kolokwialnie, nie olewam.
Pozdrawiam bardzo serdecznie i jeszcze raz przepraszam, że tak długo musiałaś czekać.
Realistka
Dziękuje za odpowiedź, która skłoniła mnie do dalszych rozmyślań.
UsuńJak dla mnie odpisałaś bardzo szybko;) W przeciągu 24h dostałam odpowiedź, a więc powinnam podziękować za to iż tak szybko odpisałaś na coś,a raczej mój komentarz, ponieważ nie spodziewałam się odpowiedzi. Chciałam się pojawić napisać co w danym momencie poczułam i zniknąć, (może ktoś się zgodzi z moim komentarzem, może ktoś inny go znienawidzi) ale gdy zobaczyłam długą i pięknie napisaną odpowiedź od Ciebie, to muszę przyznać że byłam zdumiona, ponieważ ja nie mam talentu pisarskiego i nie jestem pewna czy nawet jakbym go miała, to bym napisała tak wyczerpującą odpowiedź na (chyba) nie tak łatwy komentarz.
Dlatego dziękuje za poświęcony czas i taką szybką odpowiedź :)
Piękne dialogi i wredna Ives ;p
OdpowiedzUsuńAn.
Tak właściwie to nigdy nie zdarzyło mi się czytać komentarzy innych. No chyba, że widziałam jakieś kłótnie- to zupełnie inna sprawa. Jak widzę ostrą wymianę zdań to mam ochotę usadowić się wygodnie w fotelu z popcornem i z zapartym tchem śledzić dalszą akcję. Porządna kłótnia oczyszcza powietrze, czyż nie? Tak wiem jestem okropna. W każdym razie po przeczytaniu rozdziału, stwierdziłam że czas na komentarz. Zjeżdżałam w dół i w dół i w dół... Nagle patrzę a tam komentarz i mnóstwo odpowiedzi. Ocho, chyba trzeba iść po popcorn! Cóż, zaczęłam czytać pierwszą wypowiedź i... myślałam że mnie szlag trafi. Dobra nie powinnam komentować komentarza tylko rozdział, ale jestem zbulwersowana. Zanim zacznę moją, hmm... opinię, zacznę od pozytywów. Znalazłam je mimo wszystko. Otóż długość komentarza jest zadziwiająco długa. Autorka pod tym względem jest uczciwa. Oczywiście napisała tez to co jej na duszy leży, w dosyć życzliwy sposób. Za co jestem jej wdzięczna, bo nie lubię chamskich odzywek do czegoś co przypada mi do gustu. Widzę że już się zapędziłam z długością więc napiszę prosto z mostu. Jak można zarzucić matce, która straciła dziecko egoizm?! Ok, Malfoy Malfoy'em, ale inna kobieta? Dodam że czytelniczka, która zna fabułę i niekiedy ma wzgląd do myśli bohaterów. Ile razy nagłówki gazet głoszą: ,, Popełniła samobójstwo, po śmierci dziecka!"? Zamiast wczuć się w sytuację, być z tą kobietą, która przeżywa niewyobrażalną stratę, powiedzmy jej, że jest egoistką. Co więcej może od razu zarzucimy jej, że celowo straciła dziecko, aby teraz być w centrum uwagi, co!?!?!
OdpowiedzUsuńNapisałam to co myślę. Nie zamierzam się tego wypierać. W sumie to po napisaniu tego, wcale nie jest mi lepiej, że to wygarnęłam. Jest mi źle. Po prostu źle, że gdzieś jest ktoś kto myśli w taki sposób. Może moja wypowiedź jest chaotyczna, może nikt jej nie przeczyta, ale myślę że dobrze zrobiłam. Takiego bólu, jakiego doświadcza się po stracie kogoś ważnego nie zapomina się nigdy. Nigdy też nie maleje. Zawsze jest. Można go tylko maskować. Żaden czas nie złagodzi tego cierpienia, tyle tylko, że uczy on jak z tym żyć.
Koniec z moim głupim wywodem. Już się ogarniam. Napisałam go tu, ponieważ gdzieś musiałam.
Co do rozdziału. Miałam nadzieję na małego Diabełka, ale sama troska Blaisa o Ginny jest urocza. Na razie to musi mi wystarczyć. (może kiedyś?) Nie podoba mi się postawa Pansy. Nie wiem czym jest ona spowodowana i co z niej wyniknie. Żywię nadzieję, że nic złego. Ron też mi tu nie pasuje. Teraz ja będę egoistą i napiszę: Nie lubię Ronalda Weasleya. Mam nadzieję( strasznie dużo mam tej nadziei) że Granger nie zamierza do niego wrócić ( jestem okropną romantyczką).
Wygląda na to że więcej uwagi poświęciłam komentarzowi, którego ze złości nawet nie doczytałam do końca, niż wyczekiwanemu rozdziałowi. Strasznie Cię przepraszam i obiecuję poprawę.
Jak widzę znowu się śpieszysz (martwię się), a więc przynajmniej śpiesz się powoli.
Ta, której imienia nie wolno wymawiać...
Osobiście rzadko się kłócę, gdyż uważam, że nie ma sensu mścić się na swojej wątrobie za głupotę innych. Zresztą jestem kobietą, a jak dobrze wiemy - kobieta, nawet jak nie ma racji, to i tak ją ma ;) Ale, jeśli uważasz, że porządna kłótnia oczyszcza powietrze, to może kiedyś wypróbuję ten sposób :D
UsuńPrzechodząc płynnie do właściwej treści komentarza. Nie bronię, nie wytykam, nie grożę, nie krzyczę. Twój komentarz traktuję tak, jak wypowiedź Anonima (Anny/Margot), czyli jak prywatną opinię, a do takich każdy ma prawo i nie wolno mi ich zabraniać. Widzę, że przyjęłaś słowa komentującej bardzo emocjonalnie. Gdyby Hermiona była tu dziś z nami pewnie stanęłaby za Tobą murem. Ale czy nie jest tak, że Anna/Margot (ja się chyba nigdy nie zdecyduję na jedno) ma właściwie trochę racji? Merlinie uchowaj, żebym mówiła, że Granger to czysta egoistka, ale czytelniczka w swoim prywatnym odczuciu tak ją właśnie odebrała. I nie ma w tym nic złego moim zdaniem, bo to jej osobista opinia. Dużo wyjaśniłam w odpowiedziach na komentarze Anny/Margot (no nie przełamię się). Zachęcam do przeczytania tej dość długaśnej lektury, bo tylko powierzchownie się wydaje, że zdanie powyższej jest tak bardzo negatywne i pozbawione empatii.
Twój komentarz jest po prostu naszprycowany emocjami. I szczerze? Chyba pierwszy raz takie uczuciowe zaangażowanie w psychikę postaci przypadło mi do gustu. Bronisz, ale nie wyzywasz, nie narzucasz zdania. Wyrażasz sprzeciw, bo masz do tego prawo i z niego korzystasz. Wybacz, jeśli Cię tym urażę, ale sądzę, że walczyłabyś o swoje dziecko do upadłego, gdybyś już teraz była mamą (chyba, że jesteś, więc wybacz moją niewiedzę). Ja po prostu czuję przez te kilka zdań, że empatia nie jest Ci obca i angażujesz się w życie bohaterów opowiadania.
Przepraszam, że odpisuję z takim poślizgiem, ale cóż, czasem trzeba odłożyć pewne rzeczy w czasie. Dziś mogę za to zaprosić Cię już na nowy rozdział, choć prawdopodobnie zdążyłaś już go przeczytać.
Pozdrawiam serdecznie,
Realistka
Yves to wstrętna manipulantka, grająca na ludzkich emocjach. Jak ona w ogóle śmie wzbudzać w Hermionie litość i poczucie winy. To się w głowie nie mieści. Hermiona nie może się jej podporządkować.
OdpowiedzUsuńDoktor Rob za to jest moim mistrzem. Jego recepta wywołała na mej twarzy ogromny uśmiech i no generalnie ubóstwiam gościa.
Ginny bardzo współczuję, ale wierzę, że Blaise jej pomoże, a rodzice jednak się opamiętają. Molly zachowała się jak potwór, ale to jednak matka. Co do mdłości to czyżby ktoś tu zmajstrował małego Zabiniego?
Harry w końcu zabłysnął. Zawsze w niego wierzyłam i dobrze, że chłopka nie nawalił, bo nie chciałabym być w jego skórze.
Ostanie akapit epicki. Taki spęd, tyle ludzie, tyle problemów, tyle emocji - to lubię. Lecę zobaczyć, co z tego wyniknie.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Kłócąc się przestajemy ukrywać to co nam się nie podoba. Wyrażamy siebie, swoje zdania, odczucia. Po kłótni od razu wiemy czego od siebie oczekujemy. Osobiście nie kłócę się zbyt często, ale kłótnie- jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi- często pomagają. Wiem to dziwne, ale prawdziwe. Nie chcę się rozpisywać, po prostu spróbuj kiedyś. Jak jeszcze do kłótni dochodzą krzyki i nic nas nie ogranicza to dopiero wtedy możemy być sobą i wyżyć się, pozbyć się frustracji. Oczywiście nie zachęcam do kłótni, uchowaj Morgano, ale jak się kłócić- a później obrażać- to przynajmniej na prawdę.
OdpowiedzUsuńKażdy, każdy i jeszcze raz każdy ma prawo do własnego zdania. Nie mam prawa zabierać go Annie/Morgot i nie zamierzam. Zwykle jestem spokojna i nie krytykuję ocen, ani wyborów innych, gdyż mocno szanuję prawo głosu dla wszystkich. Ale wiadomo nawet śpiący wulkan, może się obudzić i wybuchnąć. Nie mogę znieść obojętności. Dla mnie to nieludzkie. Nawet nie zwierzęce, bo przeciez nawet i one czasem sobie pomagają. Może i opacznie zrozumiałam Annę/Morgot (piękne imię/ ciekawy kryptonim), może krzyczę na darmo, ale pod względem cierpienia drugiego człowieka zawsze będę bronić mojego przekonania.
Co do mnie mam bzika na punkcie uczuć, psychiki i psychologi. Jednak psycholog to chyba ( niestety) nie moja bajka. Tak jak tutaj, czasem za mocno się wczuwam i sama nie mogę się pozbierać.
Zawsze broniłabym drugiego człowieka do upadłego, nie mówiąc o własnym dziecku. Zwłaszcza jeżeli chodzi o dzieci, które uwielbiam. Jestem prawie pewna, iż mam trochę mniej lat niż Ty, więc nie mam dzieci. Nie obrażasz mnie, mówiąc o obronie, ba wręcz mi pochlebiasz.
Czy angażuję się w losy bohaterów? Z całą pewnością tak. Twoja historia jest dla mnie wyjątkowa z różnych powodów. Ale pamiętaj: Jeżeli coś jest dobre to każdy kto to docenia, z miejsca się zaangażuje.
Ta, której imienia nie wolno wymawiać...
Cóż skorzystałam z rady i przeczytałam waszą wymianę zdań. Po zastanowieniu się, zauważyłam że mój komentarz można oczytać jako... obelgę. Nie, nie, nie. Niekoniecznie o to mi chodziło. Przepraszam serdecznie jeżeli odczytałaś to w ten sposób. W poprzednim komentarzu napisałam o długości i jakości komentarza Anny/Margot. Pod tym względem jest naprawdę idealnym komentatorem. Mnie po prostu poraziło zdanie o egoiźmie. Anna/Margot napisała poprawną recenzję, umieszczając w niej swoje zdanie. Ja w moim komentarzu wyraziłam swoje i tak jest uczciwie.
UsuńWłaściwie to szkoda, że odchodzi. Gdyby nie to jedno, jedno, jedyne spostrzeżenie byłabym skłonna do bicia Annie/Margot braw. Byłaby moją mentorką jeżeli chodzi o idealne komentarze. Ale wiadomo diabeł tkwi w szczegółach.
Ta, której imienia nie wolno wymawiać...
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuń