niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział XXXVIII

Witajcie kochani,
rozdział z lekkim opóźnieniem, gdyż męczy mnie choroba i ledwo widzę na oczy. Jak tylko dojdę do siebie, co musi nastąpić do jutra do godziny 10.00, gdyż mam wtedy zajęcia na uczelni, postaram się poprawić wszelkie występujące w notce błędy.

Rozdział wymieszany jak świąteczny groch z kapustą. Jest tu praktycznie wszystko, a zarazem nic. Pojawia się pewna nowość, ale część z was domyśliła jej się już przy ostatnim rozdziale. Mam nadzieję, że nie przedobrzyłam tym razem i wszystko jest w miarę zrównoważone.

Garść informacji:
Rozdział 39 niestety dopiero za dwa tygodnie, tj: 20 grudnia, tradycyjnie gdzieś w okolicach godziny 21.00 Streszczenie jest już oczywiście dostępne w zakładce "aktualności".
Mam do was również pytanie: czy z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia chcielibyście jakąś miniaturkę? Mam pomysł, który się pomału realizuje, a na gwiazdkę byłby prawdopodobnie skończony. Piszcie w komentarzach lub w zakładce "pytania do...", co sądzicie na ten temat.

Realistka

* * * * *
            Powroty zawsze są najcięższym punktem każdej podróży. Ilekroć trzeba opuścić dom rodzinny i udać się w nieznane, tak zawsze towarzyszy nam niepokojące uczucie wiążące się z wyjazdem. Nawet towarzystwo bliskiej osoby nie jest w stanie zapełnić pustki wiążącej się z brakiem ciepła domowego ogniska. Spędzony czas poza bezpiecznymi ścianami domu wzbogaca o nowe doświadczenia. Sprawia, że stajemy się silniejsi, lepiej radzimy sobie z uczuciami, które w czterech ścianach mieszkania przytłaczały i niemalże odcinały dopływ powietrza, gdy trzeba było się z nimi zmierzyć. A jednak tęsknota za domem towarzyszy od momentu wyjścia z niego, aż do dnia, kiedy z powrotem do niego wracamy.
            Nie bał się powrotu. To była rutyna wiążąca się z byciem jednym z najlepszych graczy sportowych. Często musiał wyjeżdżać na dwa, trzy, a nawet cały tydzień poza granice Wielkiej Brytanii. Nigdy jednak nie był na wyjeździe aż tak długo. Ponad dwa miesiące. Przeszło sześćdziesiąt dni z dala od rodziny, domu, tego co kocha. Myślał o powrocie każdego dnia, który przyszło mu przeżywać w Nowym Jorku. Ale wciąż nie był pewny. Wciąż nie mógł się na to zdobyć. Tęsknił całym sercem, duszą i ciałem, ale podjęcie decyzji było chyba najtrudniejszą z jaką przyszło mu się do tej pory zmierzyć. Anglia. Jego ojczyzna. Dom rodzinny. A przede wszystkim Hermiona. Nie bał się powrotu. Bał się jej reakcji, tego jak się zachowa, gdy go zobaczy. Nie chciał sprawić jej przykrości. Nie chciał, aby cierpiała. Po prostu chciał się z nią zobaczyć, sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku, jak sobie radzi. Otrzymywał jedynie szczątkowe informacje odnośnie jej stanu, które w pewnym momencie przestały mu wystarczać. Bronił się rękami i nogami przed uczuciami, które wciąż do niej żywił. Pewnego jednak dnia wszystko zrozumiał.
            Podczas treningu przed jednym z ważniejszych meczy w sezonie zamajaczyła mu przed oczami dziewczyna o kasztanowych włosach. To nie mogła być Hermiona, ale nagle zapiekło go w lewej piersi i zrozumiał, gdzie popełnił błąd. Nigdy jej nie kochał, jak kobiety swojego życia. Kochał ją jak przyjaciółkę i od tego uczucia nie powinien się odwracać. Uciekł, bo był pewien, że Hermiona odrzuci jego przyjaźń i nie da mu szans na nic. Wtedy jednak zapragnął z powrotem ją zobaczyć i wszystko jej wytłumaczyć. Chciał drugiej szansy, aby mógł się nią zaopiekować jak siostrą. Potrzebował tego jak nigdy niczego w życiu. Spakował się jeszcze tego samego dnia.
            I teraz stał przed drzwiami do jej mieszkania i myślał, co ma jej powiedzieć. Nie widzieli się przecież tak długo. Zniknął, zerwał wszelkie kontakty i nagle się przed nią pojawi. Bał się jej reakcji. Bał się dostrzec pustkę w jej miodowych oczach, a potem złość i zawód. Bo przecież nie zrobił niczego innego, jak ją zawiódł. Mógł walczyć o tę przyjaźń, skoro miłość przestała między nimi istnieć, o ile w ogóle między nimi była. Chyba z trzy razy zabierał się już, aby zapukać do drzwi lub zadzwonić. Wciąż nie potrafił się na to zdobyć. Miał ściśnięty żołądek aż do bólu, a ogromna gula w gardle blokowała swobodny przepływ powietrza. Wiedział jednak, że jeśli teraz stchórzy, to już nigdy nie odważy się przyjść do niej ponownie. Musi z nią porozmawiać. Inaczej niepewność co do łączącej ich relacji wykończy go. Uniósł rękę z zamiarem zapukania w drzwi, gdy nagle usłyszał kroki dochodzące za jego plecami, a następnie głos, od którego włos zjeżył mu się na karku.
            - No proszę, proszę. Weasley we własnej i niepowtarzalnej osobie. – Odwrócił się nieco zbyt gwałtownie w kierunku mówiącej do niego osoby z nieco zdezorientowanym wyrazem twarzy. Był nie tyle zaskoczony, co  wprost zszokowany widokiem Malfoya w okolicach domu Hermiony. Blondyn stał niecały metr od niego i uśmiechał się tym swoim aroganckim uśmieszkiem, który tak często musiał widywać w Hogwarcie.
            - Malfoy? – Tylko na tyle był w stanie się zdobyć w chwili obecnej. Arystokrata prychnął lekceważąco w odpowiedzi i włożył ręce do kieszeni płaszcza. Starał się nie dać po sobie poznać, że jest równie zdumiony widokiem Rona, co on jego. Szło mu zdecydowanie lepiej, niż rudzielcowi, gdyż często musiał ukrywać prawdziwe towarzyszące mu uczucia.
            - Jak widać.
            - Pomyliłeś adresy? Zgubiłeś się? Co ty tu robisz? – Draco wykrzywił twarz w cynicznym uśmieszku i zbliżył się jeszcze bardziej do Rona, oczywiście z zachowaniem swobodnej dla nich przestrzeni osobistej. W głowie głośnym echem dudniło mu jedno pytanie: co robi tutaj Weasley? Mógł się spodziewać każdego, ale on musiał wpaść na swojego dawnego nieprzyjaciela ze szkoły, który również nie pałał do niego jakąś specjalną sympatią.
            - Właściwie to mógłbym cię zapytać o to samo.
            - Ale ja spytałem pierwszy, więc odpowiedz, Malfoy. – Ron nastawił się bardzo agresywnie w stosunku do blondyna, krzyżując ręce na klatce piersiowej i patrząc na niego nienawistnym wzrokiem. Panowie nigdy za sobą nie przepadali, czego nieraz dawali dowody przed całą społecznością Hogwartu. Woleli nie myśleć póki co, że obaj zjawili się pod właściwym adresem i obaj chcieli zobaczyć się z kasztanowłosą właścicielką mieszkania.
            - Jeśli przez wszystkie lata, nazwijmy to jakoś cywilizowanie, naszej znajomości nie zauważyłeś, że mnie się nie rozkazuje, to znaczy, że twój i tak niewielkich rozmiarów móżdżek maleje z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej.
            - Szukasz guza, Malfoy czy jak? – Blondyn zaśmiał się krótko i wyraźną kpiną, co jeszcze bardziej rozjuszyło Rona. Daleki był co prawda od bicia się z Draco, ale nie podobało mu się w nim wszystko, począwszy od jego niespodziewanego pojawienia się w okolicach domu Hermiony, a kończąc na dobrze mu znanym ze szkoły ironicznym uśmiechu. Chciał mu go zmyć za wszelką cenę z twarzy, ale wiedział, że bez perswazji fizycznej jest to praktycznie niemożliwe. Malfoy znany jest z absurdalnie wielkiego ego, które przysłania mu racjonalne patrzenie na świat i ludzi.
            - Konkretnie to szukam Granger, ale jakiś rudy pajac najwidoczniej wpadł na identyczny pomysł. Stęskniłeś się za przyjaciółeczką? – Ron aż poczerwieniał na twarzy. Jakim prawem ta wypłowiała fretka ma czelność szukać Miony?! Widząc stan, w jakim znalazł się rudzielec, Draco poszerzył swój sardoniczny uśmieszek jeszcze bardziej. Nigdy nie lubił Weasleyów, pomijając oczywiście najmłodszą z nich, która na własne nieszczęście zakochała się w jego najlepszym przyjacielu. Znosił jeszcze jako tako Percy’iego, ale na tym jego „sympatia” odnośnie rudej rodzinki kompletnie się kończyła. Tym większym zaskoczeniem był dla niego fakt, iż spotyka dzień przed świętami chyba najgłupszą część tych kolorowych popaprańców.
            - Nic ci do tego, Malfoy i trzymaj się z dala od Hermiony. Dość się już od ciebie nacierpiała. Mam ci przypomnieć? – Liczył, że jak trochę podjudzi Malfoya, to ten odejdzie w końcu zrezygnowany i pozwoli mu spotkać się z Mioną na osobności. Blondyn jednak nie wyglądał na ani trochę zdenerwowanego, a wręcz stwarzał wrażenie bycia oazą spokoju, której nikt i nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Odpowiedział jak zawsze lekko znudzonym, acz z wyraźną pogardą głosem, od którego żołądek Rona wywracał się z obrzydzenia. Uczucie to potęgowało oczywiście patrzenie na rozmówcę, którego nie widział od dnia ukończenia szkoły.
            - Cóż, moje wybryki w porównaniu z twoim ostatnim, Weasley to zaledwie kropla w morzu jej cierpienia.
            - O co ci chodzi nadęty bufonie? – Draco zrobił minę niewiniątka, choć wewnętrznie pałał niepohamowaną agresją. Zerknął kątem oka na Rona, który patrzył na niego z niezrozumieniem, opierając się o drzwi od mieszkania Hermiony. Nie byłby sobą, gdyby kompletnie darował sobie gnębienie starych „znajomych” ze szkoły, co postanowił kolejny raz zrobić. Z resztą Weasley powinien już być do jego zachowania przyzwyczajony po siedmiu latach spędzonych w jednym budynku edukacyjnym.
            - O to, jak dałeś nogę, kiedy Granger najbardziej potrzebowała wsparcia.
            - A ty skąd o tym niby wiesz? – Spurpurowiał na twarzy, słysząc słowa blondyna. Ze wszystkich najgorszych rzeczy, jakie mogły go spotkać po przyjeździe do Londynu była konfrontacja z Malfoyem, ale oczywiście przebił to fakt, iż blondyn najwidoczniej znał położenie, w jakim znalazła się Hermiona. Mógł się tego dowiedzieć od Ginny, która spotyka się z Zabinim, a tym samym od samego Zabiniego. Tylko skąd Blaise miałby wiedzieć, w jakim stanie była i jest jego była narzeczona? Istniał jeszcze trzeci scenariusz, najczarniejszy i najbardziej niemożliwy z nich wszystkich, ale zanim Ron o tym pomyślał, zrobił wpierw zdziwioną minę, by po chwili wbić oskarżycielsko z oddali palec wskazujący w arystokratę i wściekłe spojrzenie. Wystarczyła zaledwie sekunda patrzenia na rozciągnięte w uśmieszku drwiny i satysfakcji usta blondyna, aby obudziła się w nim niespotykana rządza zamordowania osobnika stojącego przed nim.
            - Nie ośmieliłeś się. – Starał się zabrzmieć groźnie i przekonująco, ale Draco nie wyglądał, jakby przejął się jego postawą. Uniósł prawą brew nieco w górę, jakby dziwiły go słowa rudzielca i przestąpił z nogi na nogę w oznace zniecierpliwienia. Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z półgłówkiem, którego z czystej grzeczności nazywa Weasleyem.
            - Ta? – Przeciągnął dźwięcznie samogłoskę i spojrzał z jeszcze większą satysfakcją na szalejącą z furii twarz Rona. – Granger była wyraźnie usatysfakcjonowana.
            - Ty parszywy… - Zanim zdążył dokończyć rzucił się na Dracona z chęcią zamordowania go na miejscu. Jak on w ogóle śmiał zbliżyć się do Miony choćby na kilometr?! Ubije go jak psa, a następnie poćwiartuje jego zwłoki i wrzuci do rzeki, aby nikt nie mógł go odnaleźć. Plan niemalże doskonały. Problemem okazała się niewielkich rozmiarów kałuża, na której stał Rona, a której kompletnie nie zauważył. Gdy tylko ruszył w kierunku Malfoya, poślizgnął się na zamarzniętej wodzie i został odepchnięty na drzwi od mieszkania kasztanowłosej kobiety, w skutek czego uderzył o nie mocno głową i plecami. Czuł, jak osuwają się pod nim nogi, a po chwili dostrzegł rodzące się na twarzy Draco wyraźne rozbawienie zaistniałą satysfakcją. Jak on go nienawidzi…
            - Zgrabność godna baletnicy, Weasley. – Ron prychnął jedynie w odpowiedzi i ostatkiem sił podtrzymał się drzwi, aby nie usunąć się całkiem na ziemię. Wydawałoby się, że to tylko niegroźne uderzenie głową o drzwi. Jemu jednak przed oczami tańczyły małe czarne punkciki, które zaczęły się nagle niebezpiecznie powiększać. Jeszcze większym zdziwieniem dla niego była wyciągnięta ku niemu blada dłoń, która z pewnością należała do pożal się boże arystokraty. Uznał, że zapewne ma jakieś zwidy, gdyż Malfoy w obecnym życiu, a w innych raczej również, nie zniżyłby się do takiego gestu, jak podanie mu ręki. Zignorował więc widok, który miał po części przed oczami, gdyż spory jego fragment zasłaniały mu powiększające i malejące za razem mroczki. Gdy został jednak stanowczo złapany za rękaw od kurtki i mocno pociągnięty po pozycji stojącej wiedział, że mężczyzna naprawdę mu pomógł. Zamrugał parę razy oczami, aby móc odrobinę wyostrzyć obraz i  spostrzegł patrzącego na niego ze znudzeniem arystokratę. Nie wiedział, co ma powiedzieć, gdyż najnormalniej w świecie nie spodziewał się takiego gestu po wiecznie zadufanym w sobie Malfoyu. Milczenie przerwał nieco szyderczy i jakby lekceważący głos Draco, który przybrał typowy dla niego beznamiętny wyraz twarzy.
            - Nie wiem jak ciebie, ale mnie zawsze uczono, aby podziękować za otrzymaną pomoc. Uznajmy zatem, Weasley, że twój tępy wyraz twarzy, który na dobrą sprawę w ogóle mnie już nie dziwi, jest swoistego rodzaju formą wdzięczności. Nie ma sprawy, nie musisz stawiać mi za to piwa. – Rudy wywrócił z politowaniem oczami, rozcierając nieco pobolewający płat ciemieniowy z tyłu głowy. Mimo siedmiu lat spędzonych po części w towarzystwie Malfoya, nie przestawał go zaskakiwać zgromadzonymi w nim pokładami złośliwości i pogardy. Zazwyczaj twarz ludzka wyraża te dwie cechy na dwa, może na trzy sposoby. Blondyn jednak za każdym razem serwował mu kompletnie inny uśmieszek, niż ten, którego się spodziewał, zupełnie różne spojrzenie i postawę, tak jakby potrafił mową ciała wyrazić dosłownie wszystko na miliard sposobów. Czasami zastanawiał się nawet, czy Malfoy aby przypadkiem nie minął się ze swym prawdziwym powołaniem, aby zostać mimem i zabawiać publiczność na widowni w cyrku bądź teatrze.
            - Bo uwierzę, że byś się na nie zgodził. – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wcześniej strzepując niewidoczny pyłek z ramienia. Kątem oka dostrzegł uniesioną wysoko brew blondyna, która zapewne miała oznaczać zaciekawienie pomieszane z zaskoczeniem. Głos arystokraty był tego najlepszym dowodem, a to, co od niego usłyszał omal nie zwaliło go ponownie z nóg.
            - A czemu by nie, Weasley? – Spojrzał na niego z niezrozumieniem, bo nawet nie chciał wiedzieć, co oznaczają słowa mężczyzny. W najgorszych koszmarach nie przypuszczałby, że wielki panicz Malfoy wyrazi kiedykolwiek chęć napicia z się z nim czegokolwiek, niż trucizna.
            - W co ty pogrywasz, Malfoy? – Draco wzruszył od niechcenia ramionami i przybrał beznamiętny wyraz twarzy. Jego podświadomość stała właśnie pod ścianą i waliła o nią głową w oznace załamania psychicznego. W życiu nie podejrzewałby samego siebie, że zgodzi się znaleźć gdzieś sam na sam z Weasleyem, oprócz oczywiście jego pogrzebu, na który i tak zapewne by nie przyszedł. Choć właściwie ujrzenie tego rudego popaprańca w drewnianej skrzynce dwa metry pod ziemią było kuszącą propozycją. Uśmiechnął się do siebie na myśl o tym widoku i przestąpił z nogi na nogę, jakby zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić.
            - Czy ja zawsze muszę w coś pogrywać? Zaproponowałeś wypad do baru, a ja się zgodziłem z czystej grzeczności. Ale ty stawiasz, Weasley. – Wysunął w jego kierunku palec wskazujący, jakby mu groził, a następnie zaśmiał się krótko, acz z wyraźnie słyszalnym rozbawieniem. – Zawsze chciałem to powiedzieć.
            - Zawsze wiedziałem, że jesteś nienormalny, ale teraz to już przeszedłeś samego siebie. – Malfoy wzruszył ramionami i przybrał na twarz minę niewiniątka, by w następnej kolejności obrócić się na pięcie i ruszyć przed siebie dziarskim krokiem, kierując się prosto do najbliższego pubu. W życiu nie przegapi okazji napicia się za pieniądze Łasica! Oczywiście będzie musiał uważnie pilnować swojego piwa, aby przypadkiem ruda ofiara losu nie dosypała mu czegoś na przeczyszczenie. Ron tymczasem wzniósł błagalnie oczy ku niebu i westchnął głośno. Spojrzał ostatni raz na drzwi od mieszkania Hermioy, a następnie ruszył w ślad za niesamowicie denerwującym osobnikiem, który zdążył już dojść całkiem daleko. Miał dziwne przeczucia, że to spotkanie będzie owocowało w coś więcej, niż tylko słowne przekomarzanie się i wzajemne obrażanie.

* * * * *

            Przystawiła ucho do drzwi, gdyż nagle przestała słyszeć za nimi cokolwiek. Poczuła, jak cała sztywnieje i nerwowo zaczęła przekręcać klucz, aby móc zobaczyć, co się stało. W głowie szalały najczarniejsze myśli odnośnie spotkania dwóch nieprzepadających za sobą osobników. Co jeśli Malfoy zrobił coś Georgeowi? Zwykła szarpanina z pewnością się między nimi odbyła, ale co zrobi, jeśli doszło do czegoś gorszego? Drżącymi rękami udało jej się w końcu przekręcić klucz i odblokować zamek. Otworzyła drzwi na oścież z zamiarem natychmiastowego uspokojenia dwóch czarodziejów, ale stanęła jak wryta w połowie kroku i nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Przed domem nikogo nie było, co nieco ją zaniepokoiło. Rozejrzała się po ziemi, ale nie dostrzegła na niej żadnych śladów krwi. Miała nadzieję, że nic poważnego sobie nie zrobili, a przynajmniej skrycie się o to w duchu modliła. Wyszła niepewnie przed budynek i rozejrzała się po ulicy. Tu również nikogo nie było, poza mieszkańcami pobliskich kamienic. Wróciła z powrotem do pomieszczenia i ze zrezygnowaną, a jednocześnie zaniepokojoną miną zamknęła drzwi, opierając się o nie plecami. Podrapała się po skroni i westchnęła głęboko.
            - Miałam zwidy? – Machinalnie pokręciła przecząco głową. Przecież wyraźnie słyszała i widziała przez wizjer, że Draco szarpie się z George’em. Niemożliwością było, że aż tyle rzeczy by sobie uroiła. Niepewnie podreptała z powrotem do salonu i wróciła do przystrajania niewielkiej choinki, ale już po kilku minutach zauważyła, że nie idzie jej to tak sprawnie, jak przedtem. Rzuciła więc małą czerwoną bombką o podłogę, a ozdóbka natychmiast się na niej roztrzaskała. Miała ochotę zacząć krzyczeć z ogarniającej ją frustracji. Przecież dobrze widziała! Dlaczego w takim razie, gdy otworzyła w końcu te cholerne drzwi nikogo przed nimi nie było? Usiadła wściekła i zrezygnowana na sofie, zatapiając się w szalejących myślach, które oscylowały wokół blondwłosego arystokraty. Coś jej tu wyraźnie nie pasowało, a najbardziej na świecie nie lubiła czegoś nie wiedzieć.

* * * * *

            Atmosfera była dość napięta między dwójką mężczyzn siedzących przy jednym stoliku w pobliskim barze. Na dobrą sprawę była tak gęsta i dusząca, że bez najmniejszego problemu można by ją było pokroić nożem. Obserwator siedzący z boku bez trudu by zauważył, iż panowie nie przepadają za sobą, ale coś sprawiło, że zostali zmuszeni do przebywania w swoim towarzystwie. Problem był jednak inny, a mianowicie oni sami zdecydowali się na to dość niezręczne spotkanie. Wydawać by się mogło, iż Draco czuje się nawet swobodnie w towarzystwie Rona. Wygląda na rozluźnionego, od czasu do czasu sięga po kufel z piwem, nie rozgląda się nerwowym wzrokiem na boki. Tak mógłby stwierdzić ktoś, kto w ogóle nie zna Draco Malfoya. W rzeczywistości arystokrata aż dusił się z niestosownej atmosfery. Podświadomość rwała sobie włosy z głowy, zawodząc rzewnym głosem: dlaczego?! Uciszał ją lekceważącym milczeniem, starając się uciec przed trafną odpowiedzią. Przecież nie lubił Weasleya. Ba! On go wręcz nie znosił! A mimo to siedzi z nim przy jednym stoliku z beznamiętnym wyrazem twarzy i pije postawione mu przez niego piwo. W gruncie rzeczy, choć bardzo, bardzo niechętnie, Draco musiał przyznać, że rudzielec nie denerwował go tak bardzo jak dawniej. Oczywiście wciąż posiadał tytuł najdurniejszego wyrazu twarzy w historii wszechświata, ale poza tym nie był tak nieznośnie irytujący, jak w Hogwarcie. Ciekawe. Próbował dojść, co było przyczyną takiej zmiany w Weasleyu. Czy to fakt, iż przestał żerować na sławie Pottera i zajął się własnym życiem, czy może kompletne odizolowanie od Granger, która jakby nie patrzeć jest jego wielką miłością. Aż zacisnął mocniej szczękę, gdy o tym pomyślał. Jakim prawem przypisuje sobie jakiekolwiek pryncypia w stosunku do panny wszechwiedzącej? Zostawił ją, raczej ona jego – upomniał go cichy lecz wyraźnie podrażniony głosik w głowie – nie było go przy niej, kiedy najbardziej tego potrzebowała, bo nie chciała go najwidoczniej przy sobie mieć – znów denerwujący, prawiący kazania głos podświadomości – a teraz zjawia się nagle, jak gdyby nigdy nic i chce się z nią zobaczyć. Wiedział, że Weasley zgubił gdzieś połowę mózgu, gdy został poczęty na świat, ale nie miał pojęcia, że tę drugą sam wykopał gdzieś po drodze z głowy. Jego rozmyślania odnośnie stanu inteligencji towarzysza przerwał nie kto inny, jak siedzący naprzeciwko niego mężczyzna.
            - Malfoy, jak ty… A z resztą nieważne. – Machnął ręką, jakby chciał odgonić natrętną muchę i sięgnął po swój kufel z piwem. Draco zerknął na niego z ciekawością i wyciągnął papierosa z paczki leżącej na stole, zapalając go zwykłą, mugolską zapalniczką. Jego wrodzona dociekliwość została właśnie połechtana i nie zamierzał dać Ronowi oczekiwanego spokoju. Przysunął w jego kierunku paczkę z używkami i ku jego zdziwieniu mężczyzna nie odmówił, jak się tego spodziewał. Po chwili obaj siedzieli z zapalonymi papierosami, czekając na reakcję któregoś z nich.
            - Pytaj, Weasley, bo drugiej okazji możesz nie mieć. – Wypuścił kłęby dymu z płuc i strzepnął popiół do stojącej na środku stolika popielniczki. Ron nie wyglądał na zachęconego do ponowienia pytania, a z resztą nawet nie wiedział, co nim kierowało, że chciał w ogóle poruszać ten temat. Zebrał się jednak w sobie i odchylił wygodniej na krześle.
            - Jak ty to tak wszystko spokojnie znosisz? Przecież my się nienawidzimy.
            - Interesujące spostrzeżenie, Weasley. – Ron rzucił pogardliwe spojrzenie siedzącemu przed nim mężczyźnie i zaciągnął się mocno papierosem. Z reguły nie palił, ale w zaistniałych okolicznościach sięgnięcie po nikotynę było wręcz wskazane. Czuł się nieswojo w obecności Malfoya. Nigdy za nim nie przepadał, ale teraz to już przeszło jego wszelkie oczekiwania. Wiedział, że arystokrata jest pyszny i zadufany w sobie, a do głowy by mu nie przyszło, że kiedykolwiek wyląduje z nim w jednej knajpie i to na dodatek przy piwie. Niemal do szału doprowadzał go stoicki spokój Malfoya, z którym afiszował się niczym władca wszechświata. On natomiast wychodził z siebie, bo nie potrafił znieść myśli, że cholerny egoista znosi jego towarzystwo lepiej, niż on sam. Albo był tak dobrym aktorem, że nie mógł zobaczyć rozsadzającej go od środka pogardy, albo jak zwykle miał olewatorski stosunek do rzeczy, które nie dotyczyły jego osoby.
            - I co? Tylko tyle? Żadnych obraźliwych wzmianek odnośnie mojego wyrazu twarzy, rodziny lub chociaż, że jesteśmy zdrajcami krwi? – Malfoy zaśmiał się bezgłośnie i wyciągnął wygodniej na krześle. Dokładnie wiedział, do czego pije rudzielec, ale nie chciał dawać mu żadnej satysfakcji. On nikomu jej nie daje, chyba że samemu sobie.
            - Zawsze miałeś niską samoocenę i jak widzę nie uległa ona w ogóle zmianie.
            - Zrobili ci pranie mózgu czy jak? Ty nigdy, nigdy nie byłeś wobec mnie i mojej rodziny tak neutralny, jak teraz, bo o uprzejmości mówić jednak nie mogę.
            - Już dobrze, Weasley, nie gorączkuj się tak. Wciąż masz gębę, jakby cię rodzice bili w dzieciństwie i niewydarzony talent do pieprzenia głupot. Lepiej ci? – Uśmiechnął się z wyraźnym triumfem i napił się piwa, za którym niespecjalnie przepadał. Preferował raczej mocniejsze alkohole, ale miał pewne obawy, czy budżet rudzielca wytrzyma takie obciążenie finansowe. W gruncie rzeczy wciąż uważał go za nieporadnego biedaka, z którym tak często był zmuszony widywać się na szkolnych korytarzach i lekcjach.
            - Nie wierzę, Malfoy zmusza się do rzucania obelg. Toż to niespotykane!
            - Naciesz się tym faktem, Łasico. Twoja siostrzyczka wychodzi za mąż za Zabiniego, więc muszę odnosić się do waszej rodziny ze znikomym szacunkiem.
            - I jeszcze słucha kogoś, kto nie jest nim samym. Stoczyłeś się, Malfoy. – Ron obdarzył go uśmiechem zadowolenia i zaciągnął się kolejny raz papierosem. Czerpał odrobinę satysfakcji z pozycji, w której znalazł się blondyn przez jego siostrę. Może i nie przepadał za wspomnianym przed chwilą Zabinim, ale wiedział, że nie pozwoli on wyrządzić krzywdy Ginny, a tym samym nie będzie się godził na oczernianie ich rodziny, co niestety Malfoy miał w zwyczaju praktykować aż w nadmiarze. Cieszył się, że to właśnie jego najlepszy przyjaciel utarł mu nosa i odebrał możliwość wyżywania się na Weasleyach.
            - Podziękuj Granger. – Rudy zamarł w połowie drogi z ręką uniesioną do ust i spojrzał bykiem na blondyna. Draco palił z nadzwyczajnym spokojem papierosa, a drwiący smirk nie schodził mu z twarzy. Ron miał wrażenie, że jakaś siła odebrała mu zdolność do komunikacji, gdyż nie był w stanie wydobyć z siebie głosu, w przeciwieństwie do Malfoya. Arystokrata strzepnął popiół do metalowej popielniczki i uniósł odrobinę wyżej głowę, jakby chciał uświadomić wszystkim dookoła, że zajmuje wyższą pozycję społeczną, niż oni. Odezwał się leniwym i jakby znużonym głosem, co zaczęło jeszcze bardziej podnosić ciśnienie u rudego mężczyzny.
            - Zapewne ciekawi cię, czemu tak często o niej wspominam. Mam rację, Weasley?
            - Nie inaczej.
            - Gdyby to był twój interes, to zapewne bym ci powiedział. – Weasley dostrzegł błysk zadowolenia w oczach Draco i zacisnął z wściekłości rękę na kuflu z piwem, co nie uszło uwadze blondyna, a jego lewa brew powędrowała odrobinę w górę. – Zazdrość? I słusznie, Weasley.
            - Gdyby to była jakaś inna kobieta zapewne tak, ale mówimy o Hermionie, która nigdy nie spojrzy na ciebie przychylniej, niż na zwykłego robaka, który przypałętał się pod jej nogi. – Nie dał po sobie poznać, że ubodły go słowa rudzielca. Nie mógł tego okazać. Zamiast przyjąć agresywną postawę postanowił zachowywać się, jakby spływało to po nim, jak po kaczce. Z wielu lat doświadczenia wiedział, że obojętność to najlepszy sposób, aby doprowadzić Łasicę do białej gorączki. Nic go bardziej nie wkurzało, jak ignorowanie jego osoby i olewanie poglądów.
            - Zabawne. Ale i tak jestem w lepszym położeniu od ciebie, gdyż na mnie patrzy chociaż jak na robaka płci męskiej. U ciebie nie dostrzega nawet tego.
            - Co to niby znaczy? – Draco zgasił niedopałek w popielniczce i dopił końcówkę pozostałego mu piwa. Dyskusja zaczynała zahaczać o dość niepewny i śliski grunt, a mianowicie zeszła na kasztanowłosą kobietę, którą obaj darzyli uczuciami. Ron w pełni świadomie, Malfoy niekoniecznie. Afiszowanie się jednak z tym, że Granger nie jest mu do końca obojętna nie leżało w jego naturze. Chciał nieco podrażnić Weasleya, a jeśli przyzna się, że Hermiona ma dla niego szczególne znaczenie będzie bardziej, niż pewne, iż wyleci z hukiem z baru i Potter będzie go składał do kupy na stole operacyjnym w Mungu.
            - Powiedz mi, Weasley, jak to jest być na zawsze zamkniętym we friendzone? Bo od Granger nie mogłeś nigdy oczekiwać niczego więcej, racja? – Ron poczerwieniał po cebulki włosów i odstawił wściekle kufel z piwem na stolik. W pierwszej chwili miał ochotę szarpnąć Malfoya za koszulę i zaserwować mu bliskie spotkanie z powierzchnią płaską, o które się prosił. Zdążył się opanować w ostatnim momencie i tylko zacisnął rękę na kolanie, aż pobielały mu knykcie z wściekłości, co spotkało się z uśmieszkiem triumfu, który przebiegł po twarzy Draco. Nawet nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że Hermiona może coś mieć wspólnego z tym chorym psychopatą. Brzydziła się nim, nienawidziła go najmocniej z całej szkoły i prędzej przyznałaby się, że nie wie jeszcze wszystkiego, niż pozwoliła mu zbliżyć się do siebie w jakikolwiek sposób.
            - Cudowne uczucie, którego ty nigdy nie doświadczyłeś. Coś jeszcze, Malfoy?
            - W sumie… jakby się tak głębiej zastanowić… - Podrapał się po podbródku nie przestając patrzeć z szyderstwem na rudzielca. Chciał mu dopiec jeszcze bardziej. Powiedzieć, że Hermiona zbliżyła się do niego bardziej, niż przez te wszystkie lata do rudego. Coś go jednak powstrzymywało. Nie wiedział, czy to wizja poobijanej twarzy, czy ból, który bez wątpienia dostrzegłby w oczach kasztanowłosej, gdyby się o tym incydencie dowiedziała. Postanowił spasować, a tym samym zakończyć ich spotkanie, licząc w duchu, że więcej do takiej sytuacji nie dojdzie. Godzina sam na sam z Weasleyem w zupełności mu wystarczy na jakieś pięćdziesiąt kolejnych lat.
            - Nie, Weasley, to wszystko. Dzięki za piwo i do niezobaczenia w przyszłości.
            - Jeśli cokolwiek jej zrobiłeś, pożałujesz tego. – Draco podniósł się z nadzwyczajną gracją z krzesła i włożył na siebie grafitowy płaszcz, a następnie zawiązał niedbale szali. Ron przez ten cały czas nie spuszczał go z oka i pałał do niego żądzą mordu. Przez myśl nie chciało mu nawet przejść, że ten parszywy gnojek mógł zbliżyć się do jego Hermiony choćby na kilometr. I wtedy nagle wszystko sobie uświadomił. Ona już nie jest jego. Nie jest tym, kim powinna dla niego być. Pozostała między nimi jedynie przyjaźń, która nigdy nie wypełni zgromadzonej w nim pustki. Usłyszał nagle zimny głos, który wyciągnął go z zadumy i skrzyżował oczy z szarymi tęczówkami Malfoya. Poczuł chłód biegnący mu po kręgosłupie. Już dawno nie widział wzroku równie płonącego z nienawiści.
            - Licz się ze słowami, Weasley i radzę ci jak wróg wrogowi. Lepiej trzymaj się jak najdalej od Granger. – Nie dał Ronowi nawet szansy na udzielenie odpowiedzi. Opuścił bar nie oglądając się na niego ani razu i wyszedł na zewnątrz, by skierować swe kroki prosto do mieszkania Hermiony. Odruchowo złapał za kołnierzyk od koszuli, aby o trochę poluzować. Czuł, jakby miał zaraz zacząć panikować. Na jego nieszczęście jeden guzik był już odpięty, a mimo to czuł, jakby niewidzialna siła zaciskała mu się na gardle. Gdy doszedł wystarczająco daleko obejrzał się za siebie i z satysfakcją  stwierdził, że  Weasley za nim nie idzie. Powinien się cieszyć, a jednak żołądek skręcał mu się w boleściach. Czy to możliwe, że poczuł się zagrożony? Skręcił w boczną uliczkę prowadzącą na zaplecze Czekoladowego Nieba i oparł się o ścianę spoconym czołem, przymykając jednocześnie oczy i dysząc ciężko. Po chwili zaśmiał się do siebie cicho i odgarnął kosmyki włosów z czoła. Przecież to absurd. Jak Weasley miałby mu w czymkolwiek zagrażać? Zniknął od Granger, kiedy stawała na nogi po depresji. Odszedł wtedy, kiedy najbardziej potrzebowała wsparcia. Nie pomyślał, że Ron wyjechał, bo Hermiona sama zerwała z nim wszelkie kontakty. Był przekonany, że choćby stawał na rzęsach kobieta nawet nie rozważy ponownego związania się z nim. Nagle jednak poczuł mocny niepokój rodzący się w jego ciele. Przełknął boleśnie ślinę i wypuścił głośno powietrze z płuc. Co zrobi, jeśli się okaże, że się myli? Zaczął analizować powoli wszystkie fakty. Dopiero poznaje Granger, uczy się jej każdego dnia, nie ma jeszcze bladego pojęcia, jaka jest naprawdę. A Weasley? Był jej przyjacielem, potem stał się wielką miłością, miał z nią syna, na końcu został porzuconym narzeczonym. A jednak czuł dyskomfort z tą świadomością. Znała go dłużej, kochała go, nigdy nim nie gardziła. Jak mógłby pomyśleć, że może się z nim równać? Boleśnie ścisnęło go w lewej piersi na myśl o wiążącej ich relacji. Zdał sobie sprawę, że nie wie na czym stoi. Stracił dużo mówiąc Hermionie o jego spotkaniach z Hagen, ale był pewien, że kobieta prędzej czy później mu to wybaczy. Ale czy w obliczu świadomości, że Weasley wrócił do Londynu będzie chciała mieć z nim jeszcze coś wspólnego? Uderzył wściekle pięścią w ścianę i zmełł w ustach przekleństwo. Nie znosił czegoś nie wiedzieć, a jeszcze bardziej nienawidził być czegoś niepewnym. Takie chwile doprowadzały go do frustracji, a w dalszej kolejności do szewskiej pasji. Musi się dowiedzieć. Musi mieć cholerną pewność, że Granger nie czuje nic do Weasleya. Rozwiązanie znajdowało się niecałe dziesięć metrów od niego za zamkniętymi drzwiami. Wpatrywał się w nie przez moment, by nagle ruszyć ku nim wściekle. Uderzył w nie dwa razy z niespotykaną siłą, aż poczuł ból w ręce, ale nie to go teraz interesowało. Czekał, aż kasztanowłosa otworzy mu drzwi i wszystko wyjaśni.

* * * * *

            Akurat wieszała ostatnie ozdóbki na choince, gdy usłyszała głośne walenie do drzwi. Prawie upuściła trzymaną w rękach bombkę, gdyż gwałtowny i natarczywy dźwięk nieco ją przestraszył. Nie czekała jednak długo na reakcję swojego ciała. Odrzuciła wszystko na mały stoliczek i zbiegła po schodach, aby tym razem się nie spóźnić. Szybko odbezpieczyła zamek i pociągnęła za klamkę. Nie miała czasu bawić się w podchody, jak postanowiła zrobić za pierwszym razem. Z bijącym sercem i spokojnym oddechem otworzyła drzwi na oścież i zamarła w bezruchu, jakby oberwała Drętwotą. Przed nią stał wściekły Draco, który dyszał ciężko i opierał się o framugę. Takie było jej pierwsze odczucie. Gdy przyjrzała mu się jednak bliżej dostrzegła w jego oczach coś, czego nie spodziewała się zobaczyć. Strach. Poczuła, jak wszystkie mięśnie zaczynają sztywnieć, a po chwili została gwałtownie złapana za ramiona i wepchnięta do środka. Nie szarpała się, bo i tak nie miałoby to najmniejszego sensu. Przerażenie jednak zaczynało brać nad nią górę i paraliżować całe ciało. Draco przygwoździł ją do ściany i mocno do niej przyparł, jakby chciał odciąć jej wszystkie możliwe drogi ucieczki, co mu się udało. Nie przestawał patrzeć się w jej przestraszone oczy, a Hermiona z każdą kolejną sekundą bała się go coraz bardziej. Oddech miała bardzo płytki, momentami nie mogła w ogóle zaczerpnąć powietrza, a serce waliło jak oszalałe w piersi z powodu nadmiaru dostarczonej mu adrenaliny. Odważyła się jednak sięgnąć niepewnie do jego ramienia i dotknęła go delikatnie. Poczuła przechodzący przez ciało mężczyzny dreszcz i od razu się od niej odsunął. Nic z tego nie rozumiała. Dostrzegła jednak, że gwałtowność zgromadzona w jego ruchach nagle zaczęła jakby opadać i przeradzać się w nieporadność. Podeszła do niego najbliżej jak tylko się dało i położyła ostrożnie rękę na jego ramieniu. W głębi duszy bała się, że ją odtrąci, ale jego głos daleki był od jakichkolwiek oznak tego. Gdy mówił, nie patrzył na nią, co powodowało palące kłucie w sercu.
            - Co czujesz do Weasleya? – Zamarła w bezruchu słysząc jego pytanie. Zamarło również serce, które przestało na moment bić kompletnie. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że spodziewała się takiego pytania. Nie była na nie w ogóle przygotowana i po części go nie rozumiała. Na myśl przychodzili jej tylko dwaj Weasleyowie. George, z którym Draco szarpał się przeszło dwie godziny temu pod jej drzwiami oraz Ron, który opuścił Anglię po ich rozstaniu. Arystokrata jednak dokładnie wiedział, że do jednego z bliźniaków nigdy nie czuła niczego poza przyjaźnią, więc musiał ją pytać o jej byłego narzeczonego. Poczuła ponownie rodzące się w nie przerażenie, gdy pomału zaczęły do niej docierać wszystkie fakty łączące się w spójną całość. Pytanie mężczyzny nie wzięło się znikąd, a zatem to nie George przyszedł do niej po południu, tylko właśnie Ronald. Zabrała nieco zbyt gwałtownie rękę z ramienia blondyna i pobiegła na piętro. Usłyszała po chwili na schodach kroki, a sekundę później w drzwiach od małego salonu stanął Draco. Patrzyła na niego pustym i jakby nieobecnym wzrokiem, którego mężczyzna tak bardzo nie lubił u niej widzieć. Nie potrafiła zachować się jednak inaczej. Wspomnienie Rona wciąż ją bolało i nie zamierzała się z tym ukrywać. Była pewna, że gdyby go dziś zobaczyła, rozpłakałaby się jak dziecko, co z resztą robi praktycznie każdego dnia. Nie zniosłaby myśli, że stoi przed nią ojciec jej ukochanego, zmarłego synka. Wspomnienia bowiem wciąż paliły ją żywym ogniem. Spuściła pomału głowę i podkurczyła nogi niemalże pod samą brodę, obejmując je rękami. Patrzyła się tępo w przeciwległy koniec kanapy, gdy nagle widok został zaburzony przez siadającego obok niej Dracona. Jednak nawet wtedy jej wzrok był skupiony wciąż na jednym punkcie. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale nawet ją przeraził jej głos, który był kompletnie wyprany z wszelkich emocji.
            - Ron tu był? – Poczuła się dziwnie siedząc w obecności Malfoya, który nagle wydawał się być tak różny od tego z wczorajszego dnia. Był cichy, zamyślony, ale twarz była pusta, jakby wszystkie mięśnie mimiczne zamarły. Czuła się nieswojo, bo przyzwyczaiła się do arystokraty, który zaczął okazywać przed nią uczucia. Teraz siedział obok niej zamknięty w sobie, co jeszcze bardziej potęgowało w niej poczucie bezradności. Nawet jego głos, który zawsze zawierał w sobie choć odrobinę kpiny był obecnie beznamiętny. Odpowiadał jej bardzo lakonicznie, co z każdą kolejną minutą zaczęło wytrącać ją z równowagi.
            - Tak. Nie odpowiedziałaś.
            - Gdzie jest teraz? – Choć nie chciała i wiedziała, że nie powinna tego robić, poczuła nieodparty przymus, aby się z nim zobaczyć. Rozstali się dwa miesiące temu, a w jej życiu zaszły niewyobrażalne zmiany. Nie miała pojęcia, co by powiedziała Ronowi, ale była pewna, że nie przyszedł do niej w zwykłe odwiedziny. Prawdopodobnie chciał porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko na spokojnie, dowiedzieć się, jak sobie radzi. Z jednej strony była wdzięczna losowi, że mężczyzna spotkał właśnie Draco. Uniknęła spotkania, które mogłoby ponownie cofnąć ją do punktu wyjścia, którym była depresja. Ale z drugiej strony zdała sobie sprawę, że ucieczka jest dobrym rozwiązaniem tylko przez pewien czas. Nie uniknęłaby rozmowy z Ronaldem do końca życia. I właśnie to sprawiło, że poczuła, iż powinna się z nim zobaczyć. Spojrzała niemalże agresywnie na arystokratę, ale nie wyglądał, jakby przejął się jej zachowaniem, co jeszcze bardziej ją przytłoczyło.
            - Pytałam, gdzie on jest, Malfoy. Odpowiedz mi, proszę.
            - Nie wiem.
            - Jak to nie wiesz? – Draco westchnął ciężko i zerknął na nią kątem oka. Cudem powstrzymywał się, aby nie zacząć na nią krzyczeć. Chciał odpowiedzi na swoje pytanie, a zamiast tego sam był przesłuchiwany. Nie tak to miało wyglądać.
            - Po prostu gdzieś poszedł. Nie mam pojęcia gdzie. – Hermiona wstała nagle z zajmowanego miejsca i ruszyła ku schodom. Była zdeterminowana, aby zobaczyć się z Ronem i z nim porozmawiać. Powstrzymał ją dopiero Draco, który stanowczo złapał ją za rękę i zaciągnął z powrotem do salonu. Nie krzyczała, nie wyrywała się. Była wciąż na niego zła za wczorajszy dzień. Starał się tłumaczyć, wysłuchała go i przeanalizowała wszystkie fakty, ale nic nie dawało mu przyzwolenia na wyganianie Rona. Stała przed nim z pustym wyrazem twarzy i czekała, aż powie do niej cokolwiek. Malfoy jednak kręcił się po salonie i nawet nie patrzył w jej kierunku. Jego bezsensowne wędrówki od ściany do ściany zaczęły ją pomału irytować. Postanowiła podejść go sposobem, aby dowiedzieć się, gdzie zniknął rudzielec.
            - Dobrze, odpowiem na twoje pytanie. – Srebrne tęczówki Dracona rozbłysły, gdy usłyszał wychodzące z ust dziewczyny słowa. Zmarkotniał jednak równie szybko słysząc dalszą część wypowiedzi. – Ale najpierw ty mi powiesz, gdzie jest Ron.
            - Już ci mówiłem, że nie mam bladego pojęcia, gdzie on polazł. – Zacisnęła mocniej szczękę słysząc jak blondyn ciągle idzie w zaparte. Nie zamierzała jednak tak szybko odpuścić i już po chwili stanęła przed nim z uniesioną wysoko głową i zdeterminowanym wyrazem twarzy. Dostrzegła blady półuśmiech, a raczej grymas, który przebiegł po twarzy arystokraty.
            - Najpierw go uderzyłeś, a teraz nie wiesz, gdzie on jest? Nie kłam, Malfoy. Chociaż jeden raz nie kłam, proszę. – Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem i dostrzegła lekko zmarszczone brwi u blondyna, tak jakby nie miał pojęcia, o czym do niego mówi. Jej przypuszczenia potwierdziły się zaledwie sekundę potem, jak skończyła swoją wypowiedź.
            - Uderzyłem? O czym ty mówisz, Granger?
            - Widziałam, jak się osuwał po drzwiach, a ty zapewne zrobiłeś to w pełni świadomie.
            - Świadomie to on chciał mi przyłożyć, ale na szczęście poślizgnął się na kałuży, a ja dla twojej wiadomości pomogłem mu się podnieść. Czy wystarczy takie wyjaśnienie?
            - Co sprawia, że ci nie wierzę? – Zmrużyła gniewnie oczy, a Draco zrobił dokładnie to samo. Różnica byłe między nimi jednak zatrważająca, gdyż u blondyna irytacja była niemalże namacalna, a u Hermiony nie odczuwał się jej jakoś dotkliwie. Tym samym kasztanowłosa zrezygnowała z mentalnej walki z mężczyzną i spuściła odrobinę wzrok, przygryzając  jednocześnie lekko dolną wargę. Słowa wypowiedziane chwilę potem przez Malfoya wzburzyły jej krew w żyłach, a determinacja wróciła tak szybko, jak zniknęła.
            - Może uczucia, które wciąż do niego żywisz? – Spojrzała na niego i nie wiedziała, jak ma się zachować. Obawiała się, że prędzej czy później znów będzie musiała znosić dawnego Malfoya. Jego drwiny, lekceważące prychnięcia, nadąsanie i odwieczny sarkazm. Nie znosiła tego egoistycznego oblicza. Czuła wtedy, że stojący przed nią mężczyzna nie jest tym, kim jest naprawdę. A Draco właśnie zamienił się w dawnego siebie. Patrzył na nią jakby z wyrzutem i czymś na kształt pogardy, a przy ustach błąkał się cyniczny uśmiech, który tylko czekał, aby móc się w końcu ujawnić. O nie, nie dam mu tej satysfakcji.
            - Ciężko jest wyzbyć się tylu lat przyjaźni i zaufania.
            - Wiesz, o czym mówię, Granger i chcę usłyszeć odpowiedź. Prawdziwą, a nie wymówkę o przyjaźni. – Kolejny raz zmrużyła gniewnie oczy i uniosła wysoko głowę. Malfoy ugodził ją w czuły punkt. Nie jest łatwo zaprzeczyć bądź przyznać się do łączących ją relacji z Ronem. Przyjaźń to jedno, ale kiedyś istniała również miłość. Niestety wyparowała wraz ze śmiercią małego Fredericka. Dopiero dwa lata później zdała sobie z tego sprawę i nie kryła, że prawda ją ubodła. Weasley został jej narzeczonym, ponieważ wszyscy tego oczekiwali, w tym także i ona. Nigdy jednak nie było między nimi niczego więcej, niż silnej i nierozerwalnej przyjaźni. Doszła do tego w bolesnym, ale odpowiednim czasie. To co inni nazywali miłością, dla niej było następstwem rzeczy. Ron ją kochał, ale ona nie odwzajemniała jego uczuć tak, jak powinna. Zawsze będzie dla niej tylko przyjacielem. A może aż? Była zawzięta, aby powiedzieć o tym Draco, choć nie wiedziała, czy arystokrata nie uwierzył już we własny scenariusz.
            - To nie jest wymówka. Ron jest moim przyjacielem i zawsze nim będzie. A jeśli coś ci nie pasuje, to wiesz, gdzie są drzwi. – Draco prychnął cicho w odpowiedzi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Hermiona uśmiechnęła się do siebie w duchu na ten widok, bo to znaczyło, że arystokrata bronił się przed jej atakiem. Jego defensywa jednak nie trwała długo i w krótkiej chwili udało mu się odwrócić rolę, tak że teraz on występował jako agresor.
            - Przyjaciel? Od kiedy przyjaciel ucieka od kobiety, która jest jednocześnie jego narzeczoną? – Bardzo wyraźnie zaakcentował słowo „przyjaciel”, a oczy rozbłysły z przesiąkającej go złośliwości. Prowadzili już wiele kłótni, ale taka czekała ich pierwszy raz w życiu. Sytuacja pogarszała się znacznie, gdyż zarówno Hermiona, jak i Draco nie chcieli się przyznać, że nie są sobie obojętni.
            - A potem wraca jak gdyby nigdy nic i myśli, że zostanie przyjęty z szeroko otwartymi ramionami? On zwiał, Granger. Uciekł, bo nie potrafił cię wspierać tak, jak tego oczekiwałaś. Jest zwykłym tchórzem.
            - Przyganiał kocioł garnkowi.
            - Sprzętów gospodarstwa domowego w to nie mieszaj.
            - Chodziło mi o to, że ty też jesteś tchórzem, Malfoy. I Ron nie uciekł, jeśli cię to interesuje. – Zawrzało w niej, gdy Draco oskarżył Rona o bojaźliwość. Weasley może  faktycznie nie zachował się jak przyjaciel wyjeżdżając z kraju i zrywając ze wszystkimi kontakt, ale rozumiała jego podejście do zaistniałej między nimi sytuacji. On również potrzebował spokoju. Chciał się wyciszyć, bo na nim jej odejście wywarło większe piętno, niż na niej samej. Nie mogła zaprzeczyć, że go nie kocha, ale to miłość jak między rodzeństwem. Nigdy się jej nie wyprze. Nawet, jak będzie tego oczekiwać od niej osoba, na której w jakimś stopniu jej zależy.
            - A co zrobił? Zniknięcie pod pretekstem zmiany klubu i zaszycie się w Stanach na tyle czasu to nie ucieczka? – Nie rozumiał podejścia Hermiony do rudzielca. Jak po tym wszystkim ona wciąż jest w stanie go bronić? Zostawił ją z depresją, a sam dał nogę na drugi koniec świata, aby nie musieć robić czegoś, co było ponad jego siły. A prawda jest taka, że nie umiał zająć się kasztanowłosą kobietą i wygodniej mu było ją opuścić. Nie mógł uwierzyć, że po czymś takim Hermiona wciąż staje za nim murem. Przecież to niemożliwe, aby była nim tak zaślepiona! Jest ojcem jej dziecka, a to zobowiązuje do opieki i troski, a przede wszystkim do miłości!
            - Przejrzyj na oczy, Granger. Zostawił cię w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałaś wsparcia.
            - Ron mnie nie zostawił! – Krzyknęła do niego w przypływie złości, by po chwili wyminąć mężczyznę i opaść z bezsilności na kanapę, chowając twarz  między kolanami. Draco przyglądał się jej zachowaniu już bez złośliwości, a z wyraźną troską. Wygląda na to, że Hermiona naprawdę kocha Weasleya i jest z nim związana w szczególny sposób. Tym bardziej nie mógł do niej teraz podejść i ją przytulić. Starał się być obok niej, kiedy go potrzebowała. Raz zawalił sprawę i przyznał się do błędu, a ona nie dała mimo wszystko mu jasno do zrozumienia, czy mu wybacza. Natomiast Łasica zniknęła na dwa miesiąca i nie dawała żadnych oznak życia, wraca po tym czasie jak wielki hrabia, a ona jak tylko by go zobaczyła, rzuciłaby mu się na szyję i przebaczyła wszystko jak ręką odjął. Ogarnęło go coś na kształt żalu. Pozwoliła mu się do siebie zbliżyć, zaufała mu. Cholera jasna! Dała mu się pocałować i to nie jeden raz! I nagle okazuje się, że Weasley i tak go we wszystkim przebija. Cóż za ironia losu. Wielki panicz Malfoy, ten co zawsze dostawał wszystko nagle zostaje wystawiony do wiatru. Uśmiechnął się do siebie blado na tę myśl i wtedy usłyszał cichy głos Hermiony dobiegający z kanapy.
            - Ja go nie bronię, Malfoy. On nie zrobił nic złego. To ja od niego odeszłam, to ja go zostawiłam, to ja uciekłam! – Ostatnie zdanie niemal wykrzyczała, a gdy na niego spojrzała zobaczyła tak cholernie nielubianą zimną pustkę na jego twarzy. Przez moment zawahała się, czy ma mówić dalej, aby miała wrażenie, że dostrzegła w oczach Draco cień przyzwolenia. Przełknęła głośniej ślinę, która nagle jakby nie mogła przejść przez gardło i poczuła palące uczucie rozchodzące się od serca po całym ciele.
            - Bałam się, że sobie nie poradzę, dlatego zerwałam zaręczyny i uciekłam. To ja stchórzyłam, nie on. I dziwię się, że chce jeszcze ze mną rozmawiać. Proszę cię, Malfoy, powiedz mi gdzie on jest. – Zarówno głos jak i oczy błagały go o udzielenie odpowiedzi. On jednak nie wiedział, co ma robić. Z Weasleyem rozeszli się w pubie i ślad po nim zaginął.
            - Granger, ile razy już ci mówiłem, że nie wiem?
            - Wiesz, ale nie chcesz mi powiedzieć. Chyba, że nie chcesz, abym się z nim widziała.
            - To nie ma nic do rzeczy. – Czuł się jakby stał po ścianą i był atakowany przez Hermionę. Wycofywał się, słyszał to i widział po swoim zachowaniu. Wciąż jednak przyswajał wiadomości przekazane mu przez kasztanowłosą kobietę. Wszystko nagle mu się zawaliło. Cała koncepcja legła w gruzach, bo nigdy w życiu nie podejrzewałby, że to Granger zostawiła Weasleya. Nagle zrozumiał, czemu tak go broniła. Dla niego jednak to nie była odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. Powiedziała, że jest dla niej jak przyjaciel. A on chce wiedzieć, co do niego czuje. I dowie się, choćby miał z nią przesiedzieć w tym małym pokoiku całe święta! Na wspomnienie nadchodzącej gwiazdki, która notabene miała być już jutro omal nie klepnął się głośno w czoło. W tej kwestii również cały misternie układany plan spalił na panewce. Nie zdążył jednak długo zatopić się we własnych myślach, gdyż przerwał mu wyraźnie wzburzony głos Hermiony.
            - Jeśli nie ma, to powiedz mi, gdzie on poszedł.
            - Nie, Granger. Nie, nie i jeszcze raz nie!
            - Dlaczego?! – Panna Granger wstała gwałtownie z kanapy i wbiła w Draco wściekłe spojrzenie. Blondyn musiał przyznać, że z tak drobną posturą oraz zaciśniętymi piąstkami wyglądała niczym małe buntujące się dziecko.
            - Bo mu powiedziałem, że ma się trzymać od ciebie z daleka!
            - Co?! Malfoy jak mogłeś?! – Nie panowała już nad głosem. Była niesamowicie zła na to, co Draco odważył się zrobić. Jak on w ogóle śmiał grozić Ronowi? I on miał czelność prosić ją wczoraj o wybaczenie i o pomoc? Wypuściła głośno powietrze z płuc i przeszła kilka kroków w stronę blondyna, aby się uspokoić. Jednak głos Malfoya ani trochę jej w tym nie pomagał.
            - Chciałem i mogłem! Zjawia się nagle u ciebie pod domem to jak miałem zareagować? Powinnaś się przygotować na taką rozmowę, a nie pakować od razu na głęboką wodę. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne.
            - Niby dla kogo? Dla ciebie czy dla mnie?
            - Jeśli chciałaś nawrotu depresji to proszę cię bardzo! Trzeba było o tym powiedzieć. – Rozłożył ręce w geście bezradności, by po chwili wesprzeć je na biodrach i obserwować chodzącą w tę i z powrotem kobietę.
            - Już nie udawaj, że się tak bardzo o mnie martwisz. Ty potrafisz się troszczyć tylko o siebie.
            - Nie no oczywiście! Najlepiej jest zwalić całą winę na mnie. – Hermiona zaśmiała się kpiąco i stanęła naprzeciwko Dracona, patrząc się na niego z rozbawieniem, a zarazem z wściekłością.
            - Czegoś ty w ogóle ode mnie chciał? Powiedziałam ci, że muszę wszystko przemyśleć i się zastanowić, ale nie. Szanowny pan Malfoy musi mieć wszystko podane na tacy od razu! –Zacisnął mocniej ręce na biodrach i pochylił w stronę kasztanowłosej kobiety. Kłótnia musiała znaleźć swoje miejsce w dzisiejszym dniu chociaż raz i nie wyglądało, jakby miała opuścić w ogóle harmonogram.
            - Świat mi się wali, życie mi się wali, a tobie nagle potrzeba czasu! Jakbym cię zaprosił na jutrzejszą wigilię to też byś odpowiedziała po świętach! – Zamarła nagle w bezruchu i ze zdumieniem wpatrywała się w arystokratę. Miała wrażenie, jakby ktoś wkradł jej się do umysłu i wyłączył funkcję myślenia. Stała jak wryta i nie wiedziała co ma powiedzieć. Pojedyncze słowa skakały jej po głowie, ale złożone razem tworzyły bezsensowny bełkot, a nie składną wypowiedź. Święta. Wigilia. Malfoy. Choinka. Ron. Bombki. Śnieg. Ginny. Choć nie wiadomo jak by się starała, to i tak nie byłaby w stanie ułożyć tych wyrazów, aby tworzyły logiczny sens. Patrzyła się zatem tępo na Draco i jedyne, na czym mgła się skupić to wyrównywanie rozszalałego oddechu.
            - I właśnie po to mnie do ciebie przywiało. Przyszedłem, aby cię zaprosić na kolację świąteczną i patrz! – Wskazał rękami na podłogę, a Hermiona machinalnie powędrowała w ślad za nimi wzrokiem. Nie dostrzegła jednak niczego, na co mężczyzna mógłby wskazywać. – Korona mi jakoś z głowy nie spadła!
            - I tylko po to do mnie przyszedłeś? Nie chciałeś się dowiedzieć, czy… - Wszedł jej nieelegancko w zdanie uśmiechając się w ten swój typowy malfoyowski sposób. Niby złośliwie, ale jednak szelmowsko i z wyraźną dozą satysfakcji. To była wizytówka Malfoya. Nikt inny na świecie nie potrafił uśmiechać się w taki sposób. Kobietom miękły kolana, a on dostawał to, czego chciał. Wyjątkiem były te, które już go poznały, jak na przykład panna Granger.
            - Tak, Granger! Opuściłem swój cudowny i obleśnie drogi pałac, zwlekłem dupę ze złotego tronu i przyszedłem do ciebie na własnych nogach, a nie niesiony w lektyce, aby zaprosić cię na wigilię. – Uśmiechnęła się delikatnie słysząc wywód arystokraty. Zdolność myślenia pomału wracała, a wraz z nią spokój i wewnętrzne opanowanie, którego zdecydowanie zabrakło przez ostatnie piętnaście minut.
            - Myślałam, że… - Draco ponownie nie dopuścił jej do słowa, co lekko zirytowało Hermionę, aż skrzyżowała ręce na piersiach, aby przypadkiem nie uderzyć go w ramię lub inną część ciała. Nigdy nie lubiła, jak ktoś jej przerywał i była zwolenniczką wzajemnego słuchania się, czego blondyn najwidoczniej nie praktykował.
            - Że chcę odpowiedź? Owszem chcę, ale najpierw wysłałbym do ciebie posłańca w czerwonych rajstopach, który następnie musiałby czekać na audiencję na mym dworze, gdyż przez cały czas siedzę na mym przecudownym tronie wysadzanym diamentami i zastanawiam się, czy nie dołożyć ich sobie więcej! Oczywiście najpierw musiałabyś zaczekać aż Blaise opanuje diabelnie trudną sztukę zakładania rajstop i chodzeniach w nich tak, aby nie wżynały mu się w cztery litery. – W tym momencie nie wytrzymała i parsknęła cichym śmiechem. Od razu przytknęła rękę do ust, ale nie uszło jej uwadze, że Draco również zacząć się uśmiechać, ale tym razem szczerze i bez złośliwości. Przed oczami stanął jej Zabini, który starał się uporać z rajstopami i nie wiedział, jak ma je zaciągnąć na nogi. Ta wizja jedynie spotęgowała jej rozbawienie, a po chwili dołączył do niej arystokrata, który również wyobraził sobie przyjaciela w czerwonych rajtuzach. Napięcie między nimi momentalnie się ulotniło, a atmosfera przestała ich przytłaczać tak jak na początku.
            - Naprawdę uważasz, że traktuję cię jak króla?
            - Wyjątkowo narcystycznego i snobistycznego króla zapomniałaś dodać. I to, Granger nie jest miłe. – Odruchowo przygryzła delikatnie dolną wargę i spuściła lekko głowę. Po chwili poczuła, jak Draco unosi jej podbródek nieco wyżej i zderzyła się z jego iskrzącymi oczami. Były momenty, kiedy uwielbiała, gdy tak na nią patrzył. Teraz jednak wiedziała, jakie pytanie zaraz jej zada, a ona będzie musiała odmówić. Jak miało się stać, tak też się stało.
            - To jak będzie? Mam wysłać po ciebie powóz jutro czy znów mam się osobiście fatygować z mojego zamku? – Dostrzegł, że blask w jej bursztynowych oczach nagle przygasł. Domyślił się, co za chwilę usłyszy i poczuł się odepchnięty. Powrócił smutek i rozżalenie, których miał nadzieję uniknąć.
            - Ja nie mogę, Malfoy. – Puścił jej podbródek i schował ręce do kieszeni spodni. Chciał wyjść na obojętnego, ale przed Hermioną nie potrafił długo udawać, co z resztą niemalże od razu wyczuła.
            - Ponieważ?
            - Ginny mnie zaprosiła do Nory jakiś czas temu. Nie chciała, abym spędzała święta samotnie. – Draco prychnął w odpowiedzi, a w Hermionie wzrosło poczucie winy. Skłamała odnośnie faktu, kto ją zaprosił na wigilię, ale tego mężczyzna wiedzieć nie musiał. Nie wiedziała czemu, ale nagle poczuła się tak, jak w czwartej klasie w Hogwarcie, kiedy to miał miejsce magiczny turniej. Od kiedy wiadome było, że odbędzie się bal bożonarodzeniowy, czekała aż Ron podejdzie do niej i poprosi, aby została jego parą. Pech chciał, że pierwszy zrobił to Wiktor Krum, a Ronald obudził się kilka dni przed balem. Poczuła się wtedy, jakby była awaryjnym wyjściem lub ostatnią deską ratunku. W każdym bądź razie miała za złe, że otrzymała zaproszenie od chłopaka, na którym jej wtedy zależało tak późno. Teraz sytuacja była diametralnie inna, ale czuła się niemal identycznie jak kilka lat temu.
            - I zamierzasz wpaść do Weasleyów, tak? Wiesz, że on tam będzie.
            - Tak, zamierzam spędzić z nimi święta. I wiem, że Ron tam będzie, a raczej wiem dzięki tobie.
            - Po co ci to wszystko? Po co chcesz tam iść i udawać, że nic się nie stało? Myślisz, że przyjmą cię z otwartymi ramionami? – Miała wrażenie, jakby wymierzono jej właśnie policzek. Poczuła się podle ze słowami Malfoya, bo zdała sobie sprawę, że mówi niestety prawdę. Towarzystwo Molly i Arthura jest ostatnim, które przyjęłoby ją ciepło i rodzinnie. W szczególności, gdyby była tam sama. Na dodatek przyjechał Ron. Kogo ona próbowała oszukać? Przecież to wiadome, że nie ucieszą się na jej widok, jeśli w ogóle życzyliby sobie jej obecności przy stole. Czuła się samotna i odtrącona, ale nie zamierzała przez to wybierać mniejszego zła, jakim była kolacja u Malfoyów. Wciąż miała w głowie słowa ciotki Draco, których wspomnienie bolało niemal identycznie jak tamtego feralnego dnia. Nie wyobrażała sobie spędzić w jej towarzystwie  kilku godzin, nie wspominając o Lucjuszu i Narcyzie. Fakt, państwo Malfoy byli zupełnie inny, niż dawniej, ale i tak czułaby się jak podrzutek, a za kogoś takiego uważana być nie chciała. Uniosła dumnie głowę i spojrzała w srebrne oczy blondyna przed nią.
            - Nie wiem jak mnie przyjmą, ale takim rzeczom również stawia się czoła. Poza tym ciężko jest mi sobie wyobrazić rodzinną atmosferę u was w domu, gdy przebywa w nim twoja ciotka. – Nie był zaskoczony argumentem podanym przez kobietę. Prawdę mówiąc on również nie był w stanie wyobrazić sobie wigilijnej kolacji w tym roku. Yves z pewnością wywróci wszystko do góry nogami. Wystarczy, że widział, co wyczyniała z ozdóbkami w domu.
            - Nic ci nie zrobi, kiedy ja będę obok lub mój ojciec.
            - Nie wiesz tego. Sam mówiłeś, że jest zdolna do wszystkiego, a ja już podjęłam decyzję.
            - Jednak Weasleyowie? – Kiwnęła twierdząco głową, a Draco zacisnął mocniej szczękę. Nie spodziewał się odmowy. Był przygotowany na walkę argumentacyjną, ale był święcie przekonany, że dziewczyna ulegnie i zgodzi się spędzić z nim święta. Jak widać powinien dokonywać kalkulacji na chłodno, a nie w drodze do jej mieszkania.
            - Nie zmienię zdania.
            - W takim razie baw się dobrze, choć nie sądzę, aby tak się stało. – Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się przed nimi, gdy usłyszał kierowane do niego pytanie i odwrócił się z niezbyt przyjemną miną w kierunku kasztanowłosej kobiety.
            - A co to niby ma znaczyć?
            - Nie rycz, jak zaczną cię obwiniać o zniknięcie ich ukochanego Ronalda, bo winna z pewnością będziesz tylko ty.
            - Jakoś sobie poradzę.
            - Bez wątpienia. Jakbyś jednak chciała sobie popłakać to wiesz gdzie mnie szukać.
            - Świat nie kończy i nie zaczyna się tylko na tobie, Malfoy. Wbij to sobie wreszcie do głowy. – Jego sardoniczny uśmieszek zaczął wytrącać ją ze świeżo odzyskanej równowagi. Wszystko jej mówiło, że Draco zachowuje się w ten sposób, bo nie chce się przyznać, że został obrażony. Zawsze zasłaniał się sarkazmem, drwiną i pogardą. Często dochodziła do tego również wyniosłość. Robił wszystko, aby nie dać po sobie poznać urazy i odtrącenia, a ją to dziecinne zachowanie zaczęło niemiłosiernie drażnić.
            - Śpieszy mi się, Granger. Coś jeszcze chciałabyś dodać? – Jego cyniczny smirk przepełnił czarę goryczy. Mogła zdusić w sobie chęć wszczęcia kolejnej kłótni i odburknąć, że skończyła z nim rozmowę. Wstąpiła w nią nagle jakaś dziwna siła i powiedziała coś, czego mówić nie powinna, a nawet nie chciała.
            - Tak, a mianowicie podjęłam decyzję odnośnie twojej wczorajszej prośby. Sam sobie radź z tą swoją blond wywłoką i sam ratuj swoją firmę, jak jesteś taki niezastąpiony. Na mnie nie licz, Malfoy. A teraz dziękuję i żegnam pana. – Podeszła do drzwi i zamknęła mu je przed samym nosem zabezpieczając dodatkowo zaklęciem. Spodziewała się walenia, krzyków próśb, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie wierzyła, że jej słowa nie wywarły na blondynie żadnej reakcji. Przecież właśnie powiedziała mu, że zostaje sam z problemem firmy! Czekała jeszcze przez dłuższą chwilę pod drzwiami, ale nie zaszczycił ją żaden dźwięk przez ten czas, co jeszcze bardziej ją dobiło. Musiał się przejąć. Nie było innej opcji. Przecież to jego ukochana firma, nie pozwoli, aby coś jej się stało. Poczekała jeszcze przez chwilę, aż w końcu odbezpieczyła drzwi i wyjrzała na schody. Po Malfoyu jednak ślad zaginął, a ona znów została sama. Zmełła w ustach przekleństwo i opadła z bezsilności na kanapę. Zaczęła analizować pomału fakty z dzisiejszego dnia. Najpierw była świadkiem, jak Draco bije się z Georgeem, co jak się później okazało nie do końca było prawdą, gdyż blondyn po pierwsze nie bił się, a po drugie to nie był jeden z bliźniaków, a Ron. Kolejny fakt – Ronald wrócił do Londynu i chciał z nią porozmawiać, ale oczywiście wielki arystokrata musiał wepchnąć nos tam, gdzie nie trzeba. Wizyta rudego ciągnęła za sobą coraz większe przygnębienie, bowiem będzie on obecny na święta w Norze, a tym samym nie uniknie konfrontacji z nim oraz dociekliwych pytań wszystkich Weasleyów. A raczej nie pytań, a oszczerstw. Mówiąc o obelgach stawał jej przed oczami Draco, który wparował do niej do mieszkania i oczywiście wybuchła między nimi kłótnia, a każde miało własne zdanie i nie zamierzało z niego zrezygnować. Później atmosfera się rozluźniła, by na samym końcu znów się zagęścić, gdyż otrzymała drugie zaproszenie na wigilię, odmówiła, a Malfoy wpadł w ironiczny i cyniczny ton, w skutek czego powiedziała, że mu nie pomoże w sprawie z firmą. Myśląc nad wszystkimi wydarzeniami załamywała się coraz bardziej. Nie wiedziała, czy bardziej boi się konfrontacji z Weasleyami, czy też z Malfoyem, który nie omieszka przyjść do niej pewnie jeszcze ze dwa razy. Jej słowa nie mogły przejść tak po prostu obojętnie. Musiały coś w nim ruszyć. Cokolwiek! Uderzyła z wściekłości o kolano otwartą dłonią i krzyknęła na całe mieszkanie, aż głos zaczął odbijać się od ściany do ściany.
            - Kto jeszcze chce mnie dziś zdołować?! – Usłyszała charakterystyczny dźwięk towarzyszący teleportacji i nagle drzwi do salonu otworzyły się z hukiem i wleciała przez nie wściekła, a jednocześnie zapłakana Pansy. Usiadła obok niej gwałtownie i wtuliła się w nią, rycząc niczym bóbr. Hermiona była oszołomiona, jednak przytuliła przyjaciółkę i pozwoliła jej się wypłakać.
            - Jak ja go nienawidzę! – Tylko tyle udało jej się zrozumieć z bełkotu czarnowłosej, która łkała wciąż w jej koszulę, zalewając ją tuszem do rzęs. Chciała być dołowana to i proszę! Jak nigdy życzenie się spełniło. Z tą myślą objęła Pansy odrobinę mocniej i położyła podbródek na jej głowie., głaszcząc ją jednocześnie po włosach.

* * * * *

            - Lucjuszu? Gdzie jest Draco? – Narcyza stała w progu salonu i przyglądała się pobojowisku, które urządzili jej mąż i ciotka. Lucjusz siedział za przewróconym stołem, a Yves stała niewzruszenie za sofą i oboje ciskali w siebie bombkami. Cała podłoga pokryta była odłamkami szkła, a na choince wisiały zaledwie cztery ocalałe sztuki. Nie to ją jednak teraz interesowało, a fakt,  gdzie znajduje się jej jedyny syn, który miał pilnować, aby nie doszło do pobojowiska, które miała przed oczami. Ponowiła pytanie skierowane do męża, ale ten zajęty był wiązaniem świątecznego łańcucha na choinkę w lasso.
            - Lucjuszu? – Ponowny brak odpowiedzi, który zaczął pomału irytować Narcyzę.
            - Narcyzo spokojnie. Dracon zapewne poszedł do kuchni bądź do łazienki. – Yves odpowiedziała lekko znudzonym głosem opierając się o kanapę i paląc spokojnie papierosa. W drugiej ręce dzierżyła różdżkę, którą co jakiś czas odbijała ataki Lucjusza, które polegały na bombardowaniu jej ozdobami świątecznymi.
            - Yves nigdzie go nie ma. Sprawdziłam wszędzie tylko nie tu, a tutaj też go nie widzę.
            - Znajdzie się, o ile został obdarzony większym ilorazem inteligencji, niż jego ojciec. – W tym samym momencie Lucjusz wyłonił się zza stołu i cisnął w starszą kobietę szklanymi sopelkami, które w następnej sekundzie rozbiły się o jej tarczę i wylądowały w kawałkach na panelach podłogowych. Narcyza patrzyła na walające się odłamki szkła i nie mogła zapanować nad głośnym westchnięciem. Yves natomiast zaciągnęła się głęboko papierosem, by w dalszej kolejności zgasić go w kieszonkowej popielniczce, gdyż większy model zaginął gdzieś w akcji.
            - Mam nadzieję, że przez wasze scysje nic mu się nie stało.
            - A co by miało się stać?
            - No nie wiem, mogliście go przez nieuwagę transmutować w jedną z tych potłuczonych bombek. – Narcyza omiotła spojrzeniem podłogę w salonie, a Yves zaśmiała się krótko i z kpiną, zapalając jednocześnie papierosa. Lucjusz postanowił wykorzystać tę sytuację i sięgnął po wspomnianą wcześniej zgubioną popielniczkę, którą udało mu się w ostatnim momencie zawinąć ze stołu. Dawniej wiele razy świadkowie widzieli, jak tracił nad sobą panowanie i ciskał przedmiotami w najbliższych. Jego siła fizyczna dorównywała wewnętrznej. Lucjusz był bowiem atletą – mistrzem w rzucie popielniczką. Jego wzrost i energia dawały mu przewagę, jednak niewystarczającą w konfrontacji z różdżką Yves. Przedmiot odbił się od bariery, ale nie roztrzaskał jak poprzednie, a wrócił do mężczyzny i uderzył go w bark. Siła musiała być niesamowita, gdyż Lucjusz czuł, jakby coś wepchnęło go w ścianę. Po chwili dostrzegł spoglądającą w jego kierunku z pogardą i wyraźną ironią ciotkę oraz odrobinę przestraszoną Narcyzę.
            - Nonsens, Narcyzo. Ja bym nigdy nie rzuciła bezmyślnie jakiegokolwiek zaklęcia. Co innego twój impertynencki mąż. – Przez chwilę zapanowała w salonie cisza, a w następnej sekundzie Narcyza i Yves spojrzały na siebie z przerażeniem.
            - Draco! – Panie krzyknęły w tym samym momencie i rzuciły się z różdżkami ku podłodze, aby pozdejmować z nich wszelkie uroki i mieć nadzieję, że żadna z ozdóbek nie jest rozłożonym na części pierwsze spadkobiercą rodu Malfoyów.

* * * * *

            Teleportował się w jedyne miejsce, gdzie potrafił myśleć logicznie, szybko i w pełni sprawnie, a mianowicie do swojego biura w UnitedArchitect. Był dzień przed Bożym Narodzeniem, a zatem jak co roku jego współpracownicy udali się na wcześniejszy i zasłużony urlop. Nigdy jeszcze nie był w firmie kompletnie sam. Brakowało mu Sam siedzącej w holu na recepcji, Blaise’a, który wpadałby do niego co godzinę i zasypywał jakimiś mało istotnymi informacjami, a nawet sprzątaczek mu brakowało, które powiedziałyby mu, w jaki sposób obsługuje się dozownik z wodą stojący na korytarzu. Usiadł na fotelu w swoim gabinecie i wyłożył nogi na stół, zatracając się w myślach. Nie spodziewał się takiej reakcji po Hermionie. Mógł przewidzieć dużo rzeczy, ale tego, że odmówi mu pomocy nie wymyśliłby w najgorszych koszmarach. Zdał sobie sprawę, że znalazł się sam w tym bagnie, jakim był Keffler i Hagen. A wszystko tylko dlatego, że przegonił Weasleya spod jej domu. Przecież chciał do cholery jasnej dobrze! Czy tak ciężko było jej to pojąć? Uderzył pięścią w stół i zmełł przekleństwa, które cisnęły mu się na usta. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Zależało mu na wszystkim, a w tym momencie najbardziej na tym, aby Granger nie przyszła do Weasleyów na święta. Nie chciał, aby tam szła. Osaczą ją jak sępy głodne padliny i będą atakować na każdym kroku, gdy zostanie sama, bo odważyła się zostawić ich ukochanego Ronusia. Znał mentalność tej popapranej, kolorowej rodzinki i bał się zobaczyć Hermionę po tym spotkaniu. Nie chciał znów widzieć jej przestraszonej, zaszczutej niczym zwierzę i korzącej się na każdym kroku. A do tego doprowadzi wigilia w Norze. On jednak miał związane ręce w tej sytuacji. Jasno dała mu do zrozumienia, że nie zrezygnuje. Jedyną osobą, która mogłaby ją do tego namówić była ona sama. A nie przychodzi ci ktoś jeszcze do głowy? Podświadomość zagadnęła go, ale on pokręcił przecząco głową w odpowiedzi. No dalej. A kto ją tam zaprosił? Ruda! Klepnął się otwartą dłonią w czoło i wyciągnął telefon z kieszeni, wybierając od razu numer do Zabiniego, który odebrał już po drugim sygnale.
            - Co jest Smoku? Nie wiesz jak zawiesić lampki na choince? – Usłyszał w słuchawce kobiecy głos i uśmiechnął się do siebie usatysfakcjonowany. Miał szczęście, gdyż Ginny znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, co Blaise.
            - Cześć Diable. Z lampkami potrafię dać sobie radę sam, a w przeciwieństwie do ciebie wyrosłem już z wieszania skarpety z imieniem na kominku i wierzenia w świętego Mikołaja.
            - On istnieje, a ja mam na to dowody! Kto inny zjadł moje ciasteczka i wypił mleko na siódmym roku w Hogwarcie?
            - Miałem ci to powiedzieć jak już dorośniesz, tak w okolicach czterdziestki, ale widzę, że trzeba przyspieszyć ten proces.
            - Mikołaj nie mieszka na biegunie północnym? – Usłyszał zasmucony głos Zabiniego i wywrócił z politowaniem oczami.
            - Nie, choć też bardzo prawdopodobne. Te ciastka i mleko… to nie Mikołaja robota. – Oczami wyobraźni widział twarz Ginewry, która przysłuchiwała się ich rozmowie z wyraźną dezaprobatą. Z resztą nie dziwił jej się za bardzo.
            - Aniołek?
            - Nie.
            - Gwiazdor?
            - Nie.
            - No Zając Wielkanocny ani Zębowa Wróżka by tego nie zrobili.
            - Zabini! Skup się! Mógłbyś wręczyć swej narzeczonej telefon i pozwolić mi z nią porozmawiać?
            - A kto zjadł moje ciasteczka i wypił mleko?
            - Diable… - Jego cierpliwość wisiała na ostatnim włosku i była bliska  zerwania się w okamgnieniu.
            - Najpierw ciastka i mleko, Smoku, a potem Ninny.
            - Dobra przyznaję się. To ja! Nie byłem wtedy na kolacji, a one stały w dormitorium i nie mogłem się powstrzymać. A teraz daj Ginny. – W telefonie zapadła głucha cisza, a po chwili usłyszał na wpół rozbawiony, a na wpół poważny głos Blaise’a.
            - Nie żyjesz Draco. – Arystokrata zaśmiał się bezgłośnie i czekał, aż usłyszy głos młodej Weasleyówny w komórce. Ku jego uciesze dziewczyna była bardziej konkretna, niż jego przyjaciel. Teraz cała jego nadzieja w Wiewiórce.
            - Właśnie ubieramy choinkę, Malfoy, więc się streszczaj.
            - Kobieto, której blask przesłania wszystkie siedem cudów świata, o bogini piękna, która swym majestatem…
            - Malfoy do rzeczy. Chcesz dostać upiorogackiem?
            - Przekonaj Granger, żeby nie przyszła do was na kolację świąteczną. – Po drugiej stronie słuchawki dało się słyszeć jedynie miarowy oddech Ginny. Draco wywrócił z dezaprobatą oczami słysząc głuchą ciszę. Miało być szybko i konkretnie. Wywiązał się z zadania, a teraz czas na Weasleyównę.
            - Ziemia do Ginewry. Słyszysz mnie?
            - Malfoy skąd ty masz takie informacje? – Tym razem to on zamilkł na chwilę, słysząc pytanie rudowłosej kobiety, które zbiło go z pantałyku. Zmarszczył brwi w oznace niezrozumienia i podrapał się po podbródku. Po chwili usłyszał zniecierpliwiony głos rozmówczyni.
            - Malfoy?
            - Zaprosiłaś ją ponoć. Tak mi powiedziała.
            - Nie wierzę, że to mówię, ale przykro mi, Malfoy. Ja jej nie zaprosiłam, bo bałam się, że nie będzie chciała przyjść. Moja matka może zareagować dość… obcesowo. Nie chciałam, aby czuła się niezręcznie. - Zacisnął wolną rękę na leżącym na blacie długopisie i zaczął go obracać między palcami. Przypomniało mu się, że zawsze tak robił w Hogwarcie, kiedy się uczył i czegoś nie rozumiał. W sumie obecna sytuacja była nawet zbliżona.
            - W takim razie kto to zrobił? – Usłyszał głośne westchnienie w słuchawce, ale na wypowiedzi kobiety w ogóle się nie skupił. Neurony latały mu w głowie jak tłuczki w czasie quidditch’a analizując otrzymane informacje. Najbardziej uwziął się na pytanie: kto to zrobił? Nie wierzył, że Granger mogłaby go okłamać. Z resztą i tak nie potrafiła tego robić. Ale skoro nie Łasica, która nie widziała się z nią od czasu wyjazdu i nie jego siostra, to w takim razie kto? Pani Weasley również odpadała, co stwierdził po wypowiedzi Wiewiórki. Jej mąż zatem również, gdyż jest pantoflem i nie potrafi postawić się swej małżonce. Były zatem dwie opcje. Zaprosiło ją któreś z reszty rodzeństwa, albo skłamała, a on tego nie zauważył. Jakakolwiek prawda by nie była postanowił jednak zaciągnąć u Ginny dług wdzięczności. Jeśli się zgodzi, nie wypłacę się nawet zza grobowej deski. Z tą myślą przerwał wypowiedź rudowłosej i zaczął tłumaczyć jej sens swej prośby.

13 komentarzy:

  1. Pieerwsza :D świetny rozdział, chociaż ta kłótnia zatrwożyła mnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział :D. Niecierpliwie czekam na następny. Ciekawy wątek z Pansy nie mogę doczekać się jego kontynuacji

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział był zupełnie inny niż zazwyczaj (sama nie wiem dlaczego), ale bardzo mi się podobał. :)
    Kłótnię Rona i Dracona naprawdę fajnie się czytało. Spodobał mi się pomysł ich konfrontacji i fakt, że poszli razem do pubu. Nic dziwnego, że blondyn przegonił Weasleya. Podejrzewam, że nawet jakby wiedział, że to Granger go zostawiła, postąpiłby dokładnie tak samo. W końcu to Malfoy.
    Swoją drogą, cieszę się, że nie zrobiłaś z Rona idioty. Trochę jednak sprawiał wrażenie ciamajdy, ale to mi akurat nie przeszkadzało. Szkoda tylko, że tak łatwo odpuścił. Mam nadzieję, że jeszcze zmieni zdanie.
    Jedyną rzeczą, która mi się nie spodobała, była wypowiedź Draco, który mówi do rudego, że jest/był zamknięty we friendzone. Myślę, że lepiej by to brzmiało, gdybyś napisała, że, na przykład, na zawsze pozostanie w strefie "P" albo coś w tym stylu. Jakoś to friendzone mi tutaj nie pasuje.
    Kolejna sprawa, rozmowa głównych bohaterów, jak zawsze, ciekawa. Cieszę się, że tym razem nie doszło między nimi do żadnych czułości. Kompletnie zepsułoby to klimat całego fragmentu.
    Przybycie Pansy i jej problem, dotyczący, jak podejrzewam, Harry'ego. Zaciekawiłaś mnie i teraz przez kolejne dwa tygodnie będę się zastanawiać, czy może chodzi o Lily, czy tym razem o coś więcej, skoro pani Potter użyła takich mocnych słów.
    Najpierw jeszcze wspomnę, że wymiana zdań między Draco i Blaise'em bardzo mnie rozśmieszyła. Uwielbiam ich przekomarzanki i uwielbiam Zabiniego!
    I jeszcze rzecz, o której bym zapomniała; pomysł byłego Ślizgona. Nie wiem, jak wytrzymam te dwa tygodnie (bardzo ciężkie, tak btw), nie wiedząc, co dokładnie wymyślił i jak pomoże mu w tym Ginny, ehh.
    Na końcu jeszcze wypiszę Ci błędy, które zauważyłam. "W każdym bądź razie" - powinno być "w każdym razie" lub "bądź co bądź", napisałaś "z resztą", a w tamtym przypadku powinno być "zresztą" i "quidditch'a" zamiast po prostu "quidditcha", bez apostrofu. To wszystko.
    Pozdrawiam i do następnego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Twoje opowiadanie! Przeczytałam całe i jestem zachwycona ;)
    Draco i Hermiona pasują do siebie tylko szkoda że życie tak się plącze.
    Czekam na kolejny rozdział
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    Zapraszam do mnie może Ci się spodoba
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. hmm, inny rozdział niż do tej pory, ale jest bardzo ciekawy. cały czas mnie zaskakujesz! podczas czekania na rozdział, tworzę sobie w głowie scenariusze co mogłoby się wydarzyć, ale nigdy z tym nie trafiam :p no nic, pozostało czekać te dwa tygodnie, jestem pewna ze kolejny rozdział mnie nie zawiedzie. trzymaj się ciepło, życzę weny do dalszego pisania! buziaki
    -zu

    OdpowiedzUsuń
  6. CHOL*RA!
    Znowu się pokłócili! Ehh...
    Ale bd Happy End, tak..?
    Napisałabym dłuższy komentarz, ale umieram.
    Pozdrawiam,
    KH.

    OdpowiedzUsuń
  7. No nieeee... Ja nie wytrzymam dwóch tygodni. Ja muszę wiedzieć co się wydarzy już teraz! Muszę wiedzieć co to za plan Draco, muszę wiedzieć czemu Pansy płakała, wszystko! Rozdział jak zawsze super, zabawny, momentami dramatyczny, połowę rozdziału czytałam na jednym wdechu. Bardzo rozbawiła mnie ta akcja w domu Malfoyów z tym przerażeniem Narcyzy i ciotki o Draco :P szczerze mówiąc nie spodziewałam się Rona, udało ci się mnie zaskoczyć (nie po raz pierwszy zresztą). Nie pozostaje mi nic innego jak cierpliwie czekać na kontynuację.
    Pozdrawiam
    Olix

    Ps. Co do miniaturki to jestem zdecydowanie na tak :D przeczytam wszystko co napiszesz ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Twoje opowiadanie zaczęłam czytać kilka dni temu, dzisiaj już jestem przy najnowszym rozdziale co bardzo mnie smuci, ale także dopinguję do dalszego czytania. Historia bardzo mi się podoba, wiele wątków, choć po akcji z Hagen myślałam, że to już koniec tego pasma nieszczęść. Niestety znów pojawiła się cioteczka.. No cóż ciekawość mnie zżera!
    Niecierpliwie czekam na dalszą część!
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  9. Ulalala Ruda do działania i pomóż naszemu Draco! Rozdział był świetny i dziękujemy za takie poświęcenie skoro jesteś chora. Zdrówka :* Co się działo z Pansy? Mam nadzieje, że się tego dowiem :) Liczę, że Malfoy i Granger spędzą cudowne, bajkowe święta.. Pozdrawiam i dużo weny, która chyba cię nigdy nie opuszcza!
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń
  10. Aaa! Jakie cudo! ❤
    Już się nie mogę doczekać! ;)
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A miniaturka byłaby bardzo dobrym pomysłem. ;)

      Usuń
  11. Cyrk, jeden wielki cyrk. Wszyscy powariowali na święta, ale to chyba standard. Namieszałaś moja droga i to bardzo. Nie wiem, jak ty to odkręcisz, ale wierzę w Ciebie, że dasz radę. Jak do tej pory nie zawiodłam się na tym opowiadaniu ani razu i sądzę, że tak już pozostanie. Oczywiście rozdział jest świetny, nawet jeśli poplątany. Zdecydowanie nie mogę się już doczekać kolejnego, bo coś czuję, że w nim również sporo się będzie działo.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja biedna siedze i klikam jak napalony chinczyk na iphona przycisk odswierz !!!! nie mecz nas wiecej <3 blagam o 39 !! <3

    OdpowiedzUsuń