rozdział z lekkim opóźnieniem, gdyż męczy mnie choroba i ledwo widzę na oczy. Jak tylko dojdę do siebie, co musi nastąpić do jutra do godziny 10.00, gdyż mam wtedy zajęcia na uczelni, postaram się poprawić wszelkie występujące w notce błędy.
Rozdział wymieszany jak świąteczny groch z kapustą. Jest tu praktycznie wszystko, a zarazem nic. Pojawia się pewna nowość, ale część z was domyśliła jej się już przy ostatnim rozdziale. Mam nadzieję, że nie przedobrzyłam tym razem i wszystko jest w miarę zrównoważone.
Garść informacji:
Rozdział 39 niestety dopiero za dwa tygodnie, tj: 20 grudnia, tradycyjnie gdzieś w okolicach godziny 21.00 Streszczenie jest już oczywiście dostępne w zakładce "aktualności".
Mam do was również pytanie: czy z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia chcielibyście jakąś miniaturkę? Mam pomysł, który się pomału realizuje, a na gwiazdkę byłby prawdopodobnie skończony. Piszcie w komentarzach lub w zakładce "pytania do...", co sądzicie na ten temat.
Realistka
* * * * *
Powroty
zawsze są najcięższym punktem każdej podróży. Ilekroć trzeba opuścić dom
rodzinny i udać się w nieznane, tak zawsze towarzyszy nam niepokojące uczucie
wiążące się z wyjazdem. Nawet towarzystwo bliskiej osoby nie jest w stanie
zapełnić pustki wiążącej się z brakiem ciepła domowego ogniska. Spędzony czas
poza bezpiecznymi ścianami domu wzbogaca o nowe doświadczenia. Sprawia, że
stajemy się silniejsi, lepiej radzimy sobie z uczuciami, które w czterech
ścianach mieszkania przytłaczały i niemalże odcinały dopływ powietrza, gdy
trzeba było się z nimi zmierzyć. A jednak tęsknota za domem towarzyszy od
momentu wyjścia z niego, aż do dnia, kiedy z powrotem do niego wracamy.
Nie
bał się powrotu. To była rutyna wiążąca się z byciem jednym z najlepszych
graczy sportowych. Często musiał wyjeżdżać na dwa, trzy, a nawet cały tydzień
poza granice Wielkiej Brytanii. Nigdy jednak nie był na wyjeździe aż tak długo.
Ponad dwa miesiące. Przeszło sześćdziesiąt dni z dala od rodziny, domu, tego co
kocha. Myślał o powrocie każdego dnia, który przyszło mu przeżywać w Nowym
Jorku. Ale wciąż nie był pewny. Wciąż nie mógł się na to zdobyć. Tęsknił całym
sercem, duszą i ciałem, ale podjęcie decyzji było chyba najtrudniejszą z jaką
przyszło mu się do tej pory zmierzyć. Anglia. Jego ojczyzna. Dom rodzinny. A
przede wszystkim Hermiona. Nie bał się powrotu. Bał się jej reakcji, tego jak
się zachowa, gdy go zobaczy. Nie chciał sprawić jej przykrości. Nie chciał, aby
cierpiała. Po prostu chciał się z nią zobaczyć, sprawdzić, czy wszystko u niej
w porządku, jak sobie radzi. Otrzymywał jedynie szczątkowe informacje odnośnie
jej stanu, które w pewnym momencie przestały mu wystarczać. Bronił się rękami i
nogami przed uczuciami, które wciąż do niej żywił. Pewnego jednak dnia wszystko
zrozumiał.
Podczas
treningu przed jednym z ważniejszych meczy w sezonie zamajaczyła mu przed
oczami dziewczyna o kasztanowych włosach. To nie mogła być Hermiona, ale nagle
zapiekło go w lewej piersi i zrozumiał, gdzie popełnił błąd. Nigdy jej nie
kochał, jak kobiety swojego życia. Kochał ją jak przyjaciółkę i od tego uczucia
nie powinien się odwracać. Uciekł, bo był pewien, że Hermiona odrzuci jego
przyjaźń i nie da mu szans na nic. Wtedy jednak zapragnął z powrotem ją
zobaczyć i wszystko jej wytłumaczyć. Chciał drugiej szansy, aby mógł się nią
zaopiekować jak siostrą. Potrzebował tego jak nigdy niczego w życiu. Spakował
się jeszcze tego samego dnia.
I
teraz stał przed drzwiami do jej mieszkania i myślał, co ma jej powiedzieć. Nie
widzieli się przecież tak długo. Zniknął, zerwał wszelkie kontakty i nagle się
przed nią pojawi. Bał się jej reakcji. Bał się dostrzec pustkę w jej miodowych
oczach, a potem złość i zawód. Bo przecież nie zrobił niczego innego, jak ją
zawiódł. Mógł walczyć o tę przyjaźń, skoro miłość przestała między nimi
istnieć, o ile w ogóle między nimi była. Chyba z trzy razy zabierał się już,
aby zapukać do drzwi lub zadzwonić. Wciąż nie potrafił się na to zdobyć. Miał
ściśnięty żołądek aż do bólu, a ogromna gula w gardle blokowała swobodny
przepływ powietrza. Wiedział jednak, że jeśli teraz stchórzy, to już nigdy nie
odważy się przyjść do niej ponownie. Musi z nią porozmawiać. Inaczej niepewność
co do łączącej ich relacji wykończy go. Uniósł rękę z zamiarem zapukania w
drzwi, gdy nagle usłyszał kroki dochodzące za jego plecami, a następnie głos,
od którego włos zjeżył mu się na karku.
-
No proszę, proszę. Weasley we własnej i niepowtarzalnej osobie. – Odwrócił się
nieco zbyt gwałtownie w kierunku mówiącej do niego osoby z nieco
zdezorientowanym wyrazem twarzy. Był nie tyle zaskoczony, co wprost zszokowany widokiem Malfoya w
okolicach domu Hermiony. Blondyn stał niecały metr od niego i uśmiechał się tym
swoim aroganckim uśmieszkiem, który tak często musiał widywać w Hogwarcie.
-
Malfoy? – Tylko na tyle był w stanie się zdobyć w chwili obecnej. Arystokrata
prychnął lekceważąco w odpowiedzi i włożył ręce do kieszeni płaszcza. Starał
się nie dać po sobie poznać, że jest równie zdumiony widokiem Rona, co on jego.
Szło mu zdecydowanie lepiej, niż rudzielcowi, gdyż często musiał ukrywać
prawdziwe towarzyszące mu uczucia.
-
Jak widać.
-
Pomyliłeś adresy? Zgubiłeś się? Co ty tu robisz? – Draco wykrzywił twarz w
cynicznym uśmieszku i zbliżył się jeszcze bardziej do Rona, oczywiście z
zachowaniem swobodnej dla nich przestrzeni osobistej. W głowie głośnym echem
dudniło mu jedno pytanie: co robi tutaj Weasley? Mógł się spodziewać każdego,
ale on musiał wpaść na swojego dawnego nieprzyjaciela ze szkoły, który również
nie pałał do niego jakąś specjalną sympatią.
-
Właściwie to mógłbym cię zapytać o to samo.
-
Ale ja spytałem pierwszy, więc odpowiedz, Malfoy. – Ron nastawił się bardzo
agresywnie w stosunku do blondyna, krzyżując ręce na klatce piersiowej i
patrząc na niego nienawistnym wzrokiem. Panowie nigdy za sobą nie przepadali,
czego nieraz dawali dowody przed całą społecznością Hogwartu. Woleli nie myśleć
póki co, że obaj zjawili się pod właściwym adresem i obaj chcieli zobaczyć się
z kasztanowłosą właścicielką mieszkania.
-
Jeśli przez wszystkie lata, nazwijmy to jakoś cywilizowanie, naszej znajomości
nie zauważyłeś, że mnie się nie rozkazuje, to znaczy, że twój i tak niewielkich
rozmiarów móżdżek maleje z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej.
-
Szukasz guza, Malfoy czy jak? – Blondyn zaśmiał się krótko i wyraźną kpiną, co
jeszcze bardziej rozjuszyło Rona. Daleki był co prawda od bicia się z Draco,
ale nie podobało mu się w nim wszystko, począwszy od jego niespodziewanego
pojawienia się w okolicach domu Hermiony, a kończąc na dobrze mu znanym ze
szkoły ironicznym uśmiechu. Chciał mu go zmyć za wszelką cenę z twarzy, ale
wiedział, że bez perswazji fizycznej jest to praktycznie niemożliwe. Malfoy
znany jest z absurdalnie wielkiego ego, które przysłania mu racjonalne
patrzenie na świat i ludzi.
-
Konkretnie to szukam Granger, ale jakiś rudy pajac najwidoczniej wpadł na
identyczny pomysł. Stęskniłeś się za przyjaciółeczką? – Ron aż poczerwieniał na
twarzy. Jakim prawem ta wypłowiała fretka ma czelność szukać Miony?! Widząc
stan, w jakim znalazł się rudzielec, Draco poszerzył swój sardoniczny uśmieszek
jeszcze bardziej. Nigdy nie lubił Weasleyów, pomijając oczywiście najmłodszą z
nich, która na własne nieszczęście zakochała się w jego najlepszym przyjacielu.
Znosił jeszcze jako tako Percy’iego, ale na tym jego „sympatia” odnośnie rudej
rodzinki kompletnie się kończyła. Tym większym zaskoczeniem był dla niego fakt,
iż spotyka dzień przed świętami chyba najgłupszą część tych kolorowych
popaprańców.
-
Nic ci do tego, Malfoy i trzymaj się z dala od Hermiony. Dość się już od ciebie
nacierpiała. Mam ci przypomnieć? – Liczył, że jak trochę podjudzi Malfoya, to
ten odejdzie w końcu zrezygnowany i pozwoli mu spotkać się z Mioną na
osobności. Blondyn jednak nie wyglądał na ani trochę zdenerwowanego, a wręcz
stwarzał wrażenie bycia oazą spokoju, której nikt i nic nie jest w stanie
wyprowadzić z równowagi. Odpowiedział jak zawsze lekko znudzonym, acz z wyraźną
pogardą głosem, od którego żołądek Rona wywracał się z obrzydzenia. Uczucie to
potęgowało oczywiście patrzenie na rozmówcę, którego nie widział od dnia
ukończenia szkoły.
-
Cóż, moje wybryki w porównaniu z twoim ostatnim, Weasley to zaledwie kropla w
morzu jej cierpienia.
-
O co ci chodzi nadęty bufonie? – Draco zrobił minę niewiniątka, choć
wewnętrznie pałał niepohamowaną agresją. Zerknął kątem oka na Rona, który
patrzył na niego z niezrozumieniem, opierając się o drzwi od mieszkania
Hermiony. Nie byłby sobą, gdyby kompletnie darował sobie gnębienie starych
„znajomych” ze szkoły, co postanowił kolejny raz zrobić. Z resztą Weasley
powinien już być do jego zachowania przyzwyczajony po siedmiu latach spędzonych
w jednym budynku edukacyjnym.
-
O to, jak dałeś nogę, kiedy Granger najbardziej potrzebowała wsparcia.
-
A ty skąd o tym niby wiesz? – Spurpurowiał na twarzy, słysząc słowa blondyna.
Ze wszystkich najgorszych rzeczy, jakie mogły go spotkać po przyjeździe do
Londynu była konfrontacja z Malfoyem, ale oczywiście przebił to fakt, iż
blondyn najwidoczniej znał położenie, w jakim znalazła się Hermiona. Mógł się
tego dowiedzieć od Ginny, która spotyka się z Zabinim, a tym samym od samego
Zabiniego. Tylko skąd Blaise miałby wiedzieć, w jakim stanie była i jest jego
była narzeczona? Istniał jeszcze trzeci scenariusz, najczarniejszy i
najbardziej niemożliwy z nich wszystkich, ale zanim Ron o tym pomyślał, zrobił
wpierw zdziwioną minę, by po chwili wbić oskarżycielsko z oddali palec
wskazujący w arystokratę i wściekłe spojrzenie. Wystarczyła zaledwie sekunda
patrzenia na rozciągnięte w uśmieszku drwiny i satysfakcji usta blondyna, aby
obudziła się w nim niespotykana rządza zamordowania osobnika stojącego przed
nim.
-
Nie ośmieliłeś się. – Starał się zabrzmieć groźnie i przekonująco, ale Draco
nie wyglądał, jakby przejął się jego postawą. Uniósł prawą brew nieco w górę,
jakby dziwiły go słowa rudzielca i przestąpił z nogi na nogę w oznace
zniecierpliwienia. Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z
półgłówkiem, którego z czystej grzeczności nazywa Weasleyem.
-
Ta? – Przeciągnął dźwięcznie samogłoskę i spojrzał z jeszcze większą
satysfakcją na szalejącą z furii twarz Rona. – Granger była wyraźnie
usatysfakcjonowana.
-
Ty parszywy… - Zanim zdążył dokończyć rzucił się na Dracona z chęcią
zamordowania go na miejscu. Jak on w ogóle śmiał zbliżyć się do Miony choćby na
kilometr?! Ubije go jak psa, a następnie poćwiartuje jego zwłoki i wrzuci do
rzeki, aby nikt nie mógł go odnaleźć. Plan niemalże doskonały. Problemem
okazała się niewielkich rozmiarów kałuża, na której stał Rona, a której
kompletnie nie zauważył. Gdy tylko ruszył w kierunku Malfoya, poślizgnął się na
zamarzniętej wodzie i został odepchnięty na drzwi od mieszkania kasztanowłosej
kobiety, w skutek czego uderzył o nie mocno głową i plecami. Czuł, jak osuwają
się pod nim nogi, a po chwili dostrzegł rodzące się na twarzy Draco wyraźne
rozbawienie zaistniałą satysfakcją. Jak on go nienawidzi…
-
Zgrabność godna baletnicy, Weasley. – Ron prychnął jedynie w odpowiedzi i
ostatkiem sił podtrzymał się drzwi, aby nie usunąć się całkiem na ziemię.
Wydawałoby się, że to tylko niegroźne uderzenie głową o drzwi. Jemu jednak
przed oczami tańczyły małe czarne punkciki, które zaczęły się nagle
niebezpiecznie powiększać. Jeszcze większym zdziwieniem dla niego była
wyciągnięta ku niemu blada dłoń, która z pewnością należała do pożal się boże
arystokraty. Uznał, że zapewne ma jakieś zwidy, gdyż Malfoy w obecnym życiu, a
w innych raczej również, nie zniżyłby się do takiego gestu, jak podanie mu
ręki. Zignorował więc widok, który miał po części przed oczami, gdyż spory jego
fragment zasłaniały mu powiększające i malejące za razem mroczki. Gdy został
jednak stanowczo złapany za rękaw od kurtki i mocno pociągnięty po pozycji
stojącej wiedział, że mężczyzna naprawdę mu pomógł. Zamrugał parę razy oczami,
aby móc odrobinę wyostrzyć obraz i spostrzegł
patrzącego na niego ze znudzeniem arystokratę. Nie wiedział, co ma powiedzieć,
gdyż najnormalniej w świecie nie spodziewał się takiego gestu po wiecznie
zadufanym w sobie Malfoyu. Milczenie przerwał nieco szyderczy i jakby
lekceważący głos Draco, który przybrał typowy dla niego beznamiętny wyraz
twarzy.
-
Nie wiem jak ciebie, ale mnie zawsze uczono, aby podziękować za otrzymaną
pomoc. Uznajmy zatem, Weasley, że twój tępy wyraz twarzy, który na dobrą sprawę
w ogóle mnie już nie dziwi, jest swoistego rodzaju formą wdzięczności. Nie ma
sprawy, nie musisz stawiać mi za to piwa. – Rudy wywrócił z politowaniem
oczami, rozcierając nieco pobolewający płat ciemieniowy z tyłu głowy. Mimo
siedmiu lat spędzonych po części w towarzystwie Malfoya, nie przestawał go
zaskakiwać zgromadzonymi w nim pokładami złośliwości i pogardy. Zazwyczaj twarz
ludzka wyraża te dwie cechy na dwa, może na trzy sposoby. Blondyn jednak za
każdym razem serwował mu kompletnie inny uśmieszek, niż ten, którego się
spodziewał, zupełnie różne spojrzenie i postawę, tak jakby potrafił mową ciała
wyrazić dosłownie wszystko na miliard sposobów. Czasami zastanawiał się nawet,
czy Malfoy aby przypadkiem nie minął się ze swym prawdziwym powołaniem, aby
zostać mimem i zabawiać publiczność na widowni w cyrku bądź teatrze.
-
Bo uwierzę, że byś się na nie zgodził. – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej,
wcześniej strzepując niewidoczny pyłek z ramienia. Kątem oka dostrzegł
uniesioną wysoko brew blondyna, która zapewne miała oznaczać zaciekawienie
pomieszane z zaskoczeniem. Głos arystokraty był tego najlepszym dowodem, a to,
co od niego usłyszał omal nie zwaliło go ponownie z nóg.
-
A czemu by nie, Weasley? – Spojrzał na niego z niezrozumieniem, bo nawet nie
chciał wiedzieć, co oznaczają słowa mężczyzny. W najgorszych koszmarach nie
przypuszczałby, że wielki panicz Malfoy wyrazi kiedykolwiek chęć napicia z się
z nim czegokolwiek, niż trucizna.
-
W co ty pogrywasz, Malfoy? – Draco wzruszył od niechcenia ramionami i przybrał
beznamiętny wyraz twarzy. Jego podświadomość stała właśnie pod ścianą i waliła
o nią głową w oznace załamania psychicznego. W życiu nie podejrzewałby samego
siebie, że zgodzi się znaleźć gdzieś sam na sam z Weasleyem, oprócz oczywiście
jego pogrzebu, na który i tak zapewne by nie przyszedł. Choć właściwie ujrzenie
tego rudego popaprańca w drewnianej skrzynce dwa metry pod ziemią było kuszącą
propozycją. Uśmiechnął się do siebie na myśl o tym widoku i przestąpił z nogi
na nogę, jakby zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić.
-
Czy ja zawsze muszę w coś pogrywać? Zaproponowałeś wypad do baru, a ja się
zgodziłem z czystej grzeczności. Ale ty stawiasz, Weasley. – Wysunął w jego
kierunku palec wskazujący, jakby mu groził, a następnie zaśmiał się krótko, acz
z wyraźnie słyszalnym rozbawieniem. – Zawsze chciałem to powiedzieć.
-
Zawsze wiedziałem, że jesteś nienormalny, ale teraz to już przeszedłeś samego
siebie. – Malfoy wzruszył ramionami i przybrał na twarz minę niewiniątka, by w
następnej kolejności obrócić się na pięcie i ruszyć przed siebie dziarskim
krokiem, kierując się prosto do najbliższego pubu. W życiu nie przegapi okazji
napicia się za pieniądze Łasica! Oczywiście będzie musiał uważnie pilnować
swojego piwa, aby przypadkiem ruda ofiara losu nie dosypała mu czegoś na
przeczyszczenie. Ron tymczasem wzniósł błagalnie oczy ku niebu i westchnął
głośno. Spojrzał ostatni raz na drzwi od mieszkania Hermioy, a następnie ruszył
w ślad za niesamowicie denerwującym osobnikiem, który zdążył już dojść całkiem
daleko. Miał dziwne przeczucia, że to spotkanie będzie owocowało w coś więcej,
niż tylko słowne przekomarzanie się i wzajemne obrażanie.
* * * * *
Przystawiła
ucho do drzwi, gdyż nagle przestała słyszeć za nimi cokolwiek. Poczuła, jak
cała sztywnieje i nerwowo zaczęła przekręcać klucz, aby móc zobaczyć, co się
stało. W głowie szalały najczarniejsze myśli odnośnie spotkania dwóch
nieprzepadających za sobą osobników. Co jeśli Malfoy zrobił coś Georgeowi?
Zwykła szarpanina z pewnością się między nimi odbyła, ale co zrobi, jeśli
doszło do czegoś gorszego? Drżącymi rękami udało jej się w końcu przekręcić
klucz i odblokować zamek. Otworzyła drzwi na oścież z zamiarem natychmiastowego
uspokojenia dwóch czarodziejów, ale stanęła jak wryta w połowie kroku i nie
mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Przed domem nikogo nie było, co nieco ją
zaniepokoiło. Rozejrzała się po ziemi, ale nie dostrzegła na niej żadnych
śladów krwi. Miała nadzieję, że nic poważnego sobie nie zrobili, a przynajmniej
skrycie się o to w duchu modliła. Wyszła niepewnie przed budynek i rozejrzała
się po ulicy. Tu również nikogo nie było, poza mieszkańcami pobliskich
kamienic. Wróciła z powrotem do pomieszczenia i ze zrezygnowaną, a jednocześnie
zaniepokojoną miną zamknęła drzwi, opierając się o nie plecami. Podrapała się
po skroni i westchnęła głęboko.
-
Miałam zwidy? – Machinalnie pokręciła przecząco głową. Przecież wyraźnie
słyszała i widziała przez wizjer, że Draco szarpie się z George’em.
Niemożliwością było, że aż tyle rzeczy by sobie uroiła. Niepewnie podreptała z
powrotem do salonu i wróciła do przystrajania niewielkiej choinki, ale już po
kilku minutach zauważyła, że nie idzie jej to tak sprawnie, jak przedtem.
Rzuciła więc małą czerwoną bombką o podłogę, a ozdóbka natychmiast się na niej
roztrzaskała. Miała ochotę zacząć krzyczeć z ogarniającej ją frustracji.
Przecież dobrze widziała! Dlaczego w takim razie, gdy otworzyła w końcu te
cholerne drzwi nikogo przed nimi nie było? Usiadła wściekła i zrezygnowana na
sofie, zatapiając się w szalejących myślach, które oscylowały wokół blondwłosego
arystokraty. Coś jej tu wyraźnie nie pasowało, a najbardziej na świecie nie
lubiła czegoś nie wiedzieć.
* * * * *
Atmosfera
była dość napięta między dwójką mężczyzn siedzących przy jednym stoliku w
pobliskim barze. Na dobrą sprawę była tak gęsta i dusząca, że bez najmniejszego
problemu można by ją było pokroić nożem. Obserwator siedzący z boku bez trudu
by zauważył, iż panowie nie przepadają za sobą, ale coś sprawiło, że zostali
zmuszeni do przebywania w swoim towarzystwie. Problem był jednak inny, a
mianowicie oni sami zdecydowali się na to dość niezręczne spotkanie. Wydawać by
się mogło, iż Draco czuje się nawet swobodnie w towarzystwie Rona. Wygląda na
rozluźnionego, od czasu do czasu sięga po kufel z piwem, nie rozgląda się
nerwowym wzrokiem na boki. Tak mógłby stwierdzić ktoś, kto w ogóle nie zna
Draco Malfoya. W rzeczywistości arystokrata aż dusił się z niestosownej
atmosfery. Podświadomość rwała sobie włosy z głowy, zawodząc rzewnym głosem:
dlaczego?! Uciszał ją lekceważącym milczeniem, starając się uciec przed trafną
odpowiedzią. Przecież nie lubił Weasleya. Ba! On go wręcz nie znosił! A mimo to
siedzi z nim przy jednym stoliku z beznamiętnym wyrazem twarzy i pije
postawione mu przez niego piwo. W gruncie rzeczy, choć bardzo, bardzo
niechętnie, Draco musiał przyznać, że rudzielec nie denerwował go tak bardzo
jak dawniej. Oczywiście wciąż posiadał tytuł najdurniejszego wyrazu twarzy w
historii wszechświata, ale poza tym nie był tak nieznośnie irytujący, jak w
Hogwarcie. Ciekawe. Próbował dojść,
co było przyczyną takiej zmiany w Weasleyu. Czy to fakt, iż przestał żerować na
sławie Pottera i zajął się własnym życiem, czy może kompletne odizolowanie od
Granger, która jakby nie patrzeć jest jego wielką miłością. Aż zacisnął mocniej
szczękę, gdy o tym pomyślał. Jakim prawem przypisuje sobie jakiekolwiek pryncypia
w stosunku do panny wszechwiedzącej? Zostawił ją, raczej ona jego – upomniał go cichy lecz wyraźnie podrażniony
głosik w głowie – nie było go przy niej, kiedy najbardziej tego potrzebowała, bo nie chciała go najwidoczniej przy sobie
mieć – znów denerwujący, prawiący kazania głos podświadomości – a teraz
zjawia się nagle, jak gdyby nigdy nic i chce się z nią zobaczyć. Wiedział, że
Weasley zgubił gdzieś połowę mózgu, gdy został poczęty na świat, ale nie miał
pojęcia, że tę drugą sam wykopał gdzieś po drodze z głowy. Jego rozmyślania
odnośnie stanu inteligencji towarzysza przerwał nie kto inny, jak siedzący
naprzeciwko niego mężczyzna.
-
Malfoy, jak ty… A z resztą nieważne. – Machnął ręką, jakby chciał odgonić
natrętną muchę i sięgnął po swój kufel z piwem. Draco zerknął na niego z
ciekawością i wyciągnął papierosa z paczki leżącej na stole, zapalając go
zwykłą, mugolską zapalniczką. Jego wrodzona dociekliwość została właśnie
połechtana i nie zamierzał dać Ronowi oczekiwanego spokoju. Przysunął w jego
kierunku paczkę z używkami i ku jego zdziwieniu mężczyzna nie odmówił, jak się
tego spodziewał. Po chwili obaj siedzieli z zapalonymi papierosami, czekając na
reakcję któregoś z nich.
-
Pytaj, Weasley, bo drugiej okazji możesz nie mieć. – Wypuścił kłęby dymu z płuc
i strzepnął popiół do stojącej na środku stolika popielniczki. Ron nie wyglądał
na zachęconego do ponowienia pytania, a z resztą nawet nie wiedział, co nim
kierowało, że chciał w ogóle poruszać ten temat. Zebrał się jednak w sobie i
odchylił wygodniej na krześle.
- Jak
ty to tak wszystko spokojnie znosisz? Przecież my się nienawidzimy.
-
Interesujące spostrzeżenie, Weasley. – Ron rzucił pogardliwe spojrzenie
siedzącemu przed nim mężczyźnie i zaciągnął się mocno papierosem. Z reguły nie
palił, ale w zaistniałych okolicznościach sięgnięcie po nikotynę było wręcz
wskazane. Czuł się nieswojo w obecności Malfoya. Nigdy za nim nie przepadał,
ale teraz to już przeszło jego wszelkie oczekiwania. Wiedział, że arystokrata
jest pyszny i zadufany w sobie, a do głowy by mu nie przyszło, że kiedykolwiek
wyląduje z nim w jednej knajpie i to na dodatek przy piwie. Niemal do szału
doprowadzał go stoicki spokój Malfoya, z którym afiszował się niczym władca
wszechświata. On natomiast wychodził z siebie, bo nie potrafił znieść myśli, że
cholerny egoista znosi jego towarzystwo lepiej, niż on sam. Albo był tak dobrym
aktorem, że nie mógł zobaczyć rozsadzającej go od środka pogardy, albo jak
zwykle miał olewatorski stosunek do rzeczy, które nie dotyczyły jego osoby.
- I
co? Tylko tyle? Żadnych obraźliwych wzmianek odnośnie mojego wyrazu twarzy,
rodziny lub chociaż, że jesteśmy zdrajcami krwi? – Malfoy zaśmiał się
bezgłośnie i wyciągnął wygodniej na krześle. Dokładnie wiedział, do czego pije
rudzielec, ale nie chciał dawać mu żadnej satysfakcji. On nikomu jej nie daje,
chyba że samemu sobie.
-
Zawsze miałeś niską samoocenę i jak widzę nie uległa ona w ogóle zmianie.
-
Zrobili ci pranie mózgu czy jak? Ty nigdy, nigdy nie byłeś wobec mnie i mojej
rodziny tak neutralny, jak teraz, bo o uprzejmości mówić jednak nie mogę.
-
Już dobrze, Weasley, nie gorączkuj się tak. Wciąż masz gębę, jakby cię rodzice
bili w dzieciństwie i niewydarzony talent do pieprzenia głupot. Lepiej ci? –
Uśmiechnął się z wyraźnym triumfem i napił się piwa, za którym niespecjalnie
przepadał. Preferował raczej mocniejsze alkohole, ale miał pewne obawy, czy
budżet rudzielca wytrzyma takie obciążenie finansowe. W gruncie rzeczy wciąż
uważał go za nieporadnego biedaka, z którym tak często był zmuszony widywać się
na szkolnych korytarzach i lekcjach.
-
Nie wierzę, Malfoy zmusza się do rzucania obelg. Toż to niespotykane!
- Naciesz
się tym faktem, Łasico. Twoja siostrzyczka wychodzi za mąż za Zabiniego, więc
muszę odnosić się do waszej rodziny ze znikomym szacunkiem.
-
I jeszcze słucha kogoś, kto nie jest nim samym. Stoczyłeś się, Malfoy. – Ron
obdarzył go uśmiechem zadowolenia i zaciągnął się kolejny raz papierosem.
Czerpał odrobinę satysfakcji z pozycji, w której znalazł się blondyn przez jego
siostrę. Może i nie przepadał za wspomnianym przed chwilą Zabinim, ale
wiedział, że nie pozwoli on wyrządzić krzywdy Ginny, a tym samym nie będzie się
godził na oczernianie ich rodziny, co niestety Malfoy miał w zwyczaju
praktykować aż w nadmiarze. Cieszył się, że to właśnie jego najlepszy
przyjaciel utarł mu nosa i odebrał możliwość wyżywania się na Weasleyach.
-
Podziękuj Granger. – Rudy zamarł w połowie drogi z ręką uniesioną do ust i
spojrzał bykiem na blondyna. Draco palił z nadzwyczajnym spokojem papierosa, a
drwiący smirk nie schodził mu z twarzy. Ron miał wrażenie, że jakaś siła
odebrała mu zdolność do komunikacji, gdyż nie był w stanie wydobyć z siebie
głosu, w przeciwieństwie do Malfoya. Arystokrata strzepnął popiół do metalowej
popielniczki i uniósł odrobinę wyżej głowę, jakby chciał uświadomić wszystkim
dookoła, że zajmuje wyższą pozycję społeczną, niż oni. Odezwał się leniwym i
jakby znużonym głosem, co zaczęło jeszcze bardziej podnosić ciśnienie u rudego
mężczyzny.
- Zapewne
ciekawi cię, czemu tak często o niej wspominam. Mam rację, Weasley?
-
Nie inaczej.
-
Gdyby to był twój interes, to zapewne bym ci powiedział. – Weasley dostrzegł
błysk zadowolenia w oczach Draco i zacisnął z wściekłości rękę na kuflu z
piwem, co nie uszło uwadze blondyna, a jego lewa brew powędrowała odrobinę w
górę. – Zazdrość? I słusznie, Weasley.
-
Gdyby to była jakaś inna kobieta zapewne tak, ale mówimy o Hermionie, która
nigdy nie spojrzy na ciebie przychylniej, niż na zwykłego robaka, który
przypałętał się pod jej nogi. – Nie dał po sobie poznać, że ubodły go słowa
rudzielca. Nie mógł tego okazać. Zamiast przyjąć agresywną postawę postanowił
zachowywać się, jakby spływało to po nim, jak po kaczce. Z wielu lat
doświadczenia wiedział, że obojętność to najlepszy sposób, aby doprowadzić
Łasicę do białej gorączki. Nic go bardziej nie wkurzało, jak ignorowanie jego
osoby i olewanie poglądów.
-
Zabawne. Ale i tak jestem w lepszym położeniu od ciebie, gdyż na mnie patrzy
chociaż jak na robaka płci męskiej. U ciebie nie dostrzega nawet tego.
-
Co to niby znaczy? – Draco zgasił niedopałek w popielniczce i dopił końcówkę
pozostałego mu piwa. Dyskusja zaczynała zahaczać o dość niepewny i śliski grunt,
a mianowicie zeszła na kasztanowłosą kobietę, którą obaj darzyli uczuciami. Ron
w pełni świadomie, Malfoy niekoniecznie. Afiszowanie się jednak z tym, że
Granger nie jest mu do końca obojętna nie leżało w jego naturze. Chciał nieco
podrażnić Weasleya, a jeśli przyzna się, że Hermiona ma dla niego szczególne
znaczenie będzie bardziej, niż pewne, iż wyleci z hukiem z baru i Potter będzie
go składał do kupy na stole operacyjnym w Mungu.
-
Powiedz mi, Weasley, jak to jest być na zawsze zamkniętym we friendzone? Bo od
Granger nie mogłeś nigdy oczekiwać niczego więcej, racja? – Ron poczerwieniał
po cebulki włosów i odstawił wściekle kufel z piwem na stolik. W pierwszej
chwili miał ochotę szarpnąć Malfoya za koszulę i zaserwować mu bliskie
spotkanie z powierzchnią płaską, o które się prosił. Zdążył się opanować w
ostatnim momencie i tylko zacisnął rękę na kolanie, aż pobielały mu knykcie z
wściekłości, co spotkało się z uśmieszkiem triumfu, który przebiegł po twarzy
Draco. Nawet nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że Hermiona może coś mieć
wspólnego z tym chorym psychopatą. Brzydziła się nim, nienawidziła go
najmocniej z całej szkoły i prędzej przyznałaby się, że nie wie jeszcze
wszystkiego, niż pozwoliła mu zbliżyć się do siebie w jakikolwiek sposób.
-
Cudowne uczucie, którego ty nigdy nie doświadczyłeś. Coś jeszcze, Malfoy?
-
W sumie… jakby się tak głębiej zastanowić… - Podrapał się po podbródku nie
przestając patrzeć z szyderstwem na rudzielca. Chciał mu dopiec jeszcze
bardziej. Powiedzieć, że Hermiona zbliżyła się do niego bardziej, niż przez te
wszystkie lata do rudego. Coś go jednak powstrzymywało. Nie wiedział, czy to
wizja poobijanej twarzy, czy ból, który bez wątpienia dostrzegłby w oczach
kasztanowłosej, gdyby się o tym incydencie dowiedziała. Postanowił spasować, a
tym samym zakończyć ich spotkanie, licząc w duchu, że więcej do takiej sytuacji
nie dojdzie. Godzina sam na sam z Weasleyem w zupełności mu wystarczy na jakieś
pięćdziesiąt kolejnych lat.
-
Nie, Weasley, to wszystko. Dzięki za piwo i do niezobaczenia w przyszłości.
-
Jeśli cokolwiek jej zrobiłeś, pożałujesz tego. – Draco podniósł się z
nadzwyczajną gracją z krzesła i włożył na siebie grafitowy płaszcz, a następnie
zawiązał niedbale szali. Ron przez ten cały czas nie spuszczał go z oka i pałał
do niego żądzą mordu. Przez myśl nie chciało mu nawet przejść, że ten parszywy
gnojek mógł zbliżyć się do jego Hermiony choćby na kilometr. I wtedy nagle
wszystko sobie uświadomił. Ona już nie jest jego. Nie jest tym, kim powinna dla
niego być. Pozostała między nimi jedynie przyjaźń, która nigdy nie wypełni
zgromadzonej w nim pustki. Usłyszał nagle zimny głos, który wyciągnął go z
zadumy i skrzyżował oczy z szarymi tęczówkami Malfoya. Poczuł chłód biegnący mu
po kręgosłupie. Już dawno nie widział wzroku równie płonącego z nienawiści.
-
Licz się ze słowami, Weasley i radzę ci jak wróg wrogowi. Lepiej trzymaj się
jak najdalej od Granger. – Nie dał Ronowi nawet szansy na udzielenie
odpowiedzi. Opuścił bar nie oglądając się na niego ani razu i wyszedł na zewnątrz,
by skierować swe kroki prosto do mieszkania Hermiony. Odruchowo złapał za
kołnierzyk od koszuli, aby o trochę poluzować. Czuł, jakby miał zaraz zacząć
panikować. Na jego nieszczęście jeden guzik był już odpięty, a mimo to czuł,
jakby niewidzialna siła zaciskała mu się na gardle. Gdy doszedł wystarczająco
daleko obejrzał się za siebie i z satysfakcją
stwierdził, że Weasley za nim nie
idzie. Powinien się cieszyć, a jednak żołądek skręcał mu się w boleściach. Czy
to możliwe, że poczuł się zagrożony? Skręcił w boczną uliczkę prowadzącą na
zaplecze Czekoladowego Nieba i oparł się o ścianę spoconym czołem, przymykając
jednocześnie oczy i dysząc ciężko. Po chwili zaśmiał się do siebie cicho i
odgarnął kosmyki włosów z czoła. Przecież to absurd. Jak Weasley miałby mu w
czymkolwiek zagrażać? Zniknął od Granger, kiedy stawała na nogi po depresji.
Odszedł wtedy, kiedy najbardziej potrzebowała wsparcia. Nie pomyślał, że Ron
wyjechał, bo Hermiona sama zerwała z nim wszelkie kontakty. Był przekonany, że
choćby stawał na rzęsach kobieta nawet nie rozważy ponownego związania się z
nim. Nagle jednak poczuł mocny niepokój rodzący się w jego ciele. Przełknął
boleśnie ślinę i wypuścił głośno powietrze z płuc. Co zrobi, jeśli się okaże,
że się myli? Zaczął analizować powoli wszystkie fakty. Dopiero poznaje Granger,
uczy się jej każdego dnia, nie ma jeszcze bladego pojęcia, jaka jest naprawdę.
A Weasley? Był jej przyjacielem, potem stał się wielką miłością, miał z nią
syna, na końcu został porzuconym narzeczonym. A jednak czuł dyskomfort z tą
świadomością. Znała go dłużej, kochała go, nigdy nim nie gardziła. Jak mógłby
pomyśleć, że może się z nim równać? Boleśnie ścisnęło go w lewej piersi na myśl
o wiążącej ich relacji. Zdał sobie sprawę, że nie wie na czym stoi. Stracił
dużo mówiąc Hermionie o jego spotkaniach z Hagen, ale był pewien, że kobieta
prędzej czy później mu to wybaczy. Ale czy w obliczu świadomości, że Weasley
wrócił do Londynu będzie chciała mieć z nim jeszcze coś wspólnego? Uderzył
wściekle pięścią w ścianę i zmełł w ustach przekleństwo. Nie znosił czegoś nie
wiedzieć, a jeszcze bardziej nienawidził być czegoś niepewnym. Takie chwile
doprowadzały go do frustracji, a w dalszej kolejności do szewskiej pasji. Musi
się dowiedzieć. Musi mieć cholerną pewność, że Granger nie czuje nic do
Weasleya. Rozwiązanie znajdowało się niecałe dziesięć metrów od niego za
zamkniętymi drzwiami. Wpatrywał się w nie przez moment, by nagle ruszyć ku nim
wściekle. Uderzył w nie dwa razy z niespotykaną siłą, aż poczuł ból w ręce, ale
nie to go teraz interesowało. Czekał, aż kasztanowłosa otworzy mu drzwi i
wszystko wyjaśni.
* * * * *
Akurat
wieszała ostatnie ozdóbki na choince, gdy usłyszała głośne walenie do drzwi.
Prawie upuściła trzymaną w rękach bombkę, gdyż gwałtowny i natarczywy dźwięk
nieco ją przestraszył. Nie czekała jednak długo na reakcję swojego ciała.
Odrzuciła wszystko na mały stoliczek i zbiegła po schodach, aby tym razem się
nie spóźnić. Szybko odbezpieczyła zamek i pociągnęła za klamkę. Nie miała czasu
bawić się w podchody, jak postanowiła zrobić za pierwszym razem. Z bijącym
sercem i spokojnym oddechem otworzyła drzwi na oścież i zamarła w bezruchu,
jakby oberwała Drętwotą. Przed nią stał wściekły Draco, który dyszał ciężko i
opierał się o framugę. Takie było jej pierwsze odczucie. Gdy przyjrzała mu się
jednak bliżej dostrzegła w jego oczach coś, czego nie spodziewała się zobaczyć.
Strach. Poczuła, jak wszystkie mięśnie zaczynają sztywnieć, a po chwili została
gwałtownie złapana za ramiona i wepchnięta do środka. Nie szarpała się, bo i
tak nie miałoby to najmniejszego sensu. Przerażenie jednak zaczynało brać nad
nią górę i paraliżować całe ciało. Draco przygwoździł ją do ściany i mocno do
niej przyparł, jakby chciał odciąć jej wszystkie możliwe drogi ucieczki, co mu się
udało. Nie przestawał patrzeć się w jej przestraszone oczy, a Hermiona z każdą
kolejną sekundą bała się go coraz bardziej. Oddech miała bardzo płytki,
momentami nie mogła w ogóle zaczerpnąć powietrza, a serce waliło jak oszalałe w
piersi z powodu nadmiaru dostarczonej mu adrenaliny. Odważyła się jednak
sięgnąć niepewnie do jego ramienia i dotknęła go delikatnie. Poczuła
przechodzący przez ciało mężczyzny dreszcz i od razu się od niej odsunął. Nic z
tego nie rozumiała. Dostrzegła jednak, że gwałtowność zgromadzona w jego
ruchach nagle zaczęła jakby opadać i przeradzać się w nieporadność. Podeszła do
niego najbliżej jak tylko się dało i położyła ostrożnie rękę na jego ramieniu.
W głębi duszy bała się, że ją odtrąci, ale jego głos daleki był od jakichkolwiek
oznak tego. Gdy mówił, nie patrzył na nią, co powodowało palące kłucie w sercu.
-
Co czujesz do Weasleya? – Zamarła w bezruchu słysząc jego pytanie. Zamarło
również serce, które przestało na moment bić kompletnie. Skłamałaby, gdyby
powiedziała, że spodziewała się takiego pytania. Nie była na nie w ogóle
przygotowana i po części go nie rozumiała. Na myśl przychodzili jej tylko dwaj
Weasleyowie. George, z którym Draco szarpał się przeszło dwie godziny temu pod
jej drzwiami oraz Ron, który opuścił Anglię po ich rozstaniu. Arystokrata
jednak dokładnie wiedział, że do jednego z bliźniaków nigdy nie czuła niczego
poza przyjaźnią, więc musiał ją pytać o jej byłego narzeczonego. Poczuła
ponownie rodzące się w nie przerażenie, gdy pomału zaczęły do niej docierać wszystkie
fakty łączące się w spójną całość. Pytanie mężczyzny nie wzięło się znikąd, a
zatem to nie George przyszedł do niej po południu, tylko właśnie Ronald.
Zabrała nieco zbyt gwałtownie rękę z ramienia blondyna i pobiegła na piętro.
Usłyszała po chwili na schodach kroki, a sekundę później w drzwiach od małego
salonu stanął Draco. Patrzyła na niego pustym i jakby nieobecnym wzrokiem,
którego mężczyzna tak bardzo nie lubił u niej widzieć. Nie potrafiła zachować
się jednak inaczej. Wspomnienie Rona wciąż ją bolało i nie zamierzała się z tym
ukrywać. Była pewna, że gdyby go dziś zobaczyła, rozpłakałaby się jak dziecko,
co z resztą robi praktycznie każdego dnia. Nie zniosłaby myśli, że stoi przed
nią ojciec jej ukochanego, zmarłego synka. Wspomnienia bowiem wciąż paliły ją
żywym ogniem. Spuściła pomału głowę i podkurczyła nogi niemalże pod samą brodę,
obejmując je rękami. Patrzyła się tępo w przeciwległy koniec kanapy, gdy nagle
widok został zaburzony przez siadającego obok niej Dracona. Jednak nawet wtedy
jej wzrok był skupiony wciąż na jednym punkcie. Nie wiedziała, co się z nią
dzieje, ale nawet ją przeraził jej głos, który był kompletnie wyprany z
wszelkich emocji.
-
Ron tu był? – Poczuła się dziwnie siedząc w obecności Malfoya, który nagle
wydawał się być tak różny od tego z wczorajszego dnia. Był cichy, zamyślony,
ale twarz była pusta, jakby wszystkie mięśnie mimiczne zamarły. Czuła się
nieswojo, bo przyzwyczaiła się do arystokraty, który zaczął okazywać przed nią
uczucia. Teraz siedział obok niej zamknięty w sobie, co jeszcze bardziej
potęgowało w niej poczucie bezradności. Nawet jego głos, który zawsze zawierał
w sobie choć odrobinę kpiny był obecnie beznamiętny. Odpowiadał jej bardzo
lakonicznie, co z każdą kolejną minutą zaczęło wytrącać ją z równowagi.
- Tak.
Nie odpowiedziałaś.
-
Gdzie jest teraz? – Choć nie chciała i wiedziała, że nie powinna tego robić,
poczuła nieodparty przymus, aby się z nim zobaczyć. Rozstali się dwa miesiące
temu, a w jej życiu zaszły niewyobrażalne zmiany. Nie miała pojęcia, co by
powiedziała Ronowi, ale była pewna, że nie przyszedł do niej w zwykłe
odwiedziny. Prawdopodobnie chciał porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko na
spokojnie, dowiedzieć się, jak sobie radzi. Z jednej strony była wdzięczna
losowi, że mężczyzna spotkał właśnie Draco. Uniknęła spotkania, które mogłoby
ponownie cofnąć ją do punktu wyjścia, którym była depresja. Ale z drugiej
strony zdała sobie sprawę, że ucieczka jest dobrym rozwiązaniem tylko przez
pewien czas. Nie uniknęłaby rozmowy z Ronaldem do końca życia. I właśnie to
sprawiło, że poczuła, iż powinna się z nim zobaczyć. Spojrzała niemalże
agresywnie na arystokratę, ale nie wyglądał, jakby przejął się jej zachowaniem,
co jeszcze bardziej ją przytłoczyło.
- Pytałam,
gdzie on jest, Malfoy. Odpowiedz mi, proszę.
-
Nie wiem.
-
Jak to nie wiesz? – Draco westchnął ciężko i zerknął na nią kątem oka. Cudem
powstrzymywał się, aby nie zacząć na nią krzyczeć. Chciał odpowiedzi na swoje
pytanie, a zamiast tego sam był przesłuchiwany. Nie tak to miało wyglądać.
-
Po prostu gdzieś poszedł. Nie mam pojęcia gdzie. – Hermiona wstała nagle z
zajmowanego miejsca i ruszyła ku schodom. Była zdeterminowana, aby zobaczyć się
z Ronem i z nim porozmawiać. Powstrzymał ją dopiero Draco, który stanowczo
złapał ją za rękę i zaciągnął z powrotem do salonu. Nie krzyczała, nie wyrywała
się. Była wciąż na niego zła za wczorajszy dzień. Starał się tłumaczyć,
wysłuchała go i przeanalizowała wszystkie fakty, ale nic nie dawało mu
przyzwolenia na wyganianie Rona. Stała przed nim z pustym wyrazem twarzy i
czekała, aż powie do niej cokolwiek. Malfoy jednak kręcił się po salonie i
nawet nie patrzył w jej kierunku. Jego bezsensowne wędrówki od ściany do ściany
zaczęły ją pomału irytować. Postanowiła podejść go sposobem, aby dowiedzieć
się, gdzie zniknął rudzielec.
- Dobrze,
odpowiem na twoje pytanie. – Srebrne tęczówki Dracona rozbłysły, gdy usłyszał
wychodzące z ust dziewczyny słowa. Zmarkotniał jednak równie szybko słysząc
dalszą część wypowiedzi. – Ale najpierw ty mi powiesz, gdzie jest Ron.
-
Już ci mówiłem, że nie mam bladego pojęcia, gdzie on polazł. – Zacisnęła mocniej
szczękę słysząc jak blondyn ciągle idzie w zaparte. Nie zamierzała jednak tak
szybko odpuścić i już po chwili stanęła przed nim z uniesioną wysoko głową i
zdeterminowanym wyrazem twarzy. Dostrzegła blady półuśmiech, a raczej grymas,
który przebiegł po twarzy arystokraty.
-
Najpierw go uderzyłeś, a teraz nie wiesz, gdzie on jest? Nie kłam, Malfoy.
Chociaż jeden raz nie kłam, proszę. – Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem i
dostrzegła lekko zmarszczone brwi u blondyna, tak jakby nie miał pojęcia, o
czym do niego mówi. Jej przypuszczenia potwierdziły się zaledwie sekundę potem,
jak skończyła swoją wypowiedź.
-
Uderzyłem? O czym ty mówisz, Granger?
-
Widziałam, jak się osuwał po drzwiach, a ty zapewne zrobiłeś to w pełni
świadomie.
-
Świadomie to on chciał mi przyłożyć, ale na szczęście poślizgnął się na kałuży,
a ja dla twojej wiadomości pomogłem mu się podnieść. Czy wystarczy takie
wyjaśnienie?
-
Co sprawia, że ci nie wierzę? – Zmrużyła gniewnie oczy, a Draco zrobił
dokładnie to samo. Różnica byłe między nimi jednak zatrważająca, gdyż u
blondyna irytacja była niemalże namacalna, a u Hermiony nie odczuwał się jej
jakoś dotkliwie. Tym samym kasztanowłosa zrezygnowała z mentalnej walki z mężczyzną
i spuściła odrobinę wzrok, przygryzając
jednocześnie lekko dolną wargę. Słowa wypowiedziane chwilę potem przez
Malfoya wzburzyły jej krew w żyłach, a determinacja wróciła tak szybko, jak
zniknęła.
- Może
uczucia, które wciąż do niego żywisz? – Spojrzała na niego i nie wiedziała, jak
ma się zachować. Obawiała się, że prędzej czy później znów będzie musiała
znosić dawnego Malfoya. Jego drwiny, lekceważące prychnięcia, nadąsanie i
odwieczny sarkazm. Nie znosiła tego egoistycznego oblicza. Czuła wtedy, że
stojący przed nią mężczyzna nie jest tym, kim jest naprawdę. A Draco właśnie zamienił
się w dawnego siebie. Patrzył na nią jakby z wyrzutem i czymś na kształt
pogardy, a przy ustach błąkał się cyniczny uśmiech, który tylko czekał, aby móc
się w końcu ujawnić. O nie, nie dam mu
tej satysfakcji.
- Ciężko
jest wyzbyć się tylu lat przyjaźni i zaufania.
-
Wiesz, o czym mówię, Granger i chcę usłyszeć odpowiedź. Prawdziwą, a nie
wymówkę o przyjaźni. – Kolejny raz zmrużyła gniewnie oczy i uniosła wysoko
głowę. Malfoy ugodził ją w czuły punkt. Nie jest łatwo zaprzeczyć bądź przyznać
się do łączących ją relacji z Ronem. Przyjaźń to jedno, ale kiedyś istniała
również miłość. Niestety wyparowała wraz ze śmiercią małego Fredericka. Dopiero
dwa lata później zdała sobie z tego sprawę i nie kryła, że prawda ją ubodła. Weasley
został jej narzeczonym, ponieważ wszyscy tego oczekiwali, w tym także i ona. Nigdy
jednak nie było między nimi niczego więcej, niż silnej i nierozerwalnej przyjaźni.
Doszła do tego w bolesnym, ale odpowiednim czasie. To co inni nazywali
miłością, dla niej było następstwem rzeczy. Ron ją kochał, ale ona nie
odwzajemniała jego uczuć tak, jak powinna. Zawsze będzie dla niej tylko
przyjacielem. A może aż? Była zawzięta, aby powiedzieć o tym Draco, choć nie
wiedziała, czy arystokrata nie uwierzył już we własny scenariusz.
-
To nie jest wymówka. Ron jest moim przyjacielem i zawsze nim będzie. A jeśli
coś ci nie pasuje, to wiesz, gdzie są drzwi. – Draco prychnął cicho w
odpowiedzi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Hermiona uśmiechnęła się do
siebie w duchu na ten widok, bo to znaczyło, że arystokrata bronił się przed
jej atakiem. Jego defensywa jednak nie trwała długo i w krótkiej chwili udało
mu się odwrócić rolę, tak że teraz on występował jako agresor.
- Przyjaciel?
Od kiedy przyjaciel ucieka od kobiety, która jest jednocześnie jego narzeczoną?
– Bardzo wyraźnie zaakcentował słowo „przyjaciel”, a oczy rozbłysły z
przesiąkającej go złośliwości. Prowadzili już wiele kłótni, ale taka czekała
ich pierwszy raz w życiu. Sytuacja pogarszała się znacznie, gdyż zarówno Hermiona,
jak i Draco nie chcieli się przyznać, że nie są sobie obojętni.
-
A potem wraca jak gdyby nigdy nic i myśli, że zostanie przyjęty z szeroko
otwartymi ramionami? On zwiał, Granger. Uciekł, bo nie potrafił cię wspierać
tak, jak tego oczekiwałaś. Jest zwykłym tchórzem.
-
Przyganiał kocioł garnkowi.
-
Sprzętów gospodarstwa domowego w to nie mieszaj.
-
Chodziło mi o to, że ty też jesteś tchórzem, Malfoy. I Ron nie uciekł, jeśli
cię to interesuje. – Zawrzało w niej, gdy Draco oskarżył Rona o bojaźliwość. Weasley
może faktycznie nie zachował się jak
przyjaciel wyjeżdżając z kraju i zrywając ze wszystkimi kontakt, ale rozumiała
jego podejście do zaistniałej między nimi sytuacji. On również potrzebował
spokoju. Chciał się wyciszyć, bo na nim jej odejście wywarło większe piętno,
niż na niej samej. Nie mogła zaprzeczyć, że go nie kocha, ale to miłość jak
między rodzeństwem. Nigdy się jej nie wyprze. Nawet, jak będzie tego oczekiwać
od niej osoba, na której w jakimś stopniu jej zależy.
-
A co zrobił? Zniknięcie pod pretekstem zmiany klubu i zaszycie się w Stanach na
tyle czasu to nie ucieczka? – Nie rozumiał podejścia Hermiony do rudzielca. Jak
po tym wszystkim ona wciąż jest w stanie go bronić? Zostawił ją z depresją, a
sam dał nogę na drugi koniec świata, aby nie musieć robić czegoś, co było ponad
jego siły. A prawda jest taka, że nie umiał zająć się kasztanowłosą kobietą i
wygodniej mu było ją opuścić. Nie mógł uwierzyć, że po czymś takim Hermiona
wciąż staje za nim murem. Przecież to niemożliwe, aby była nim tak zaślepiona!
Jest ojcem jej dziecka, a to zobowiązuje do opieki i troski, a przede wszystkim
do miłości!
- Przejrzyj
na oczy, Granger. Zostawił cię w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałaś
wsparcia.
-
Ron mnie nie zostawił! – Krzyknęła do niego w przypływie złości, by po chwili
wyminąć mężczyznę i opaść z bezsilności na kanapę, chowając twarz między kolanami. Draco przyglądał się jej
zachowaniu już bez złośliwości, a z wyraźną troską. Wygląda na to, że Hermiona
naprawdę kocha Weasleya i jest z nim związana w szczególny sposób. Tym bardziej
nie mógł do niej teraz podejść i ją przytulić. Starał się być obok niej, kiedy
go potrzebowała. Raz zawalił sprawę i przyznał się do błędu, a ona nie dała
mimo wszystko mu jasno do zrozumienia, czy mu wybacza. Natomiast Łasica
zniknęła na dwa miesiąca i nie dawała żadnych oznak życia, wraca po tym czasie
jak wielki hrabia, a ona jak tylko by go zobaczyła, rzuciłaby mu się na szyję i
przebaczyła wszystko jak ręką odjął. Ogarnęło go coś na kształt żalu. Pozwoliła
mu się do siebie zbliżyć, zaufała mu. Cholera jasna! Dała mu się pocałować i to
nie jeden raz! I nagle okazuje się, że Weasley i tak go we wszystkim przebija.
Cóż za ironia losu. Wielki panicz Malfoy, ten co zawsze dostawał wszystko nagle
zostaje wystawiony do wiatru. Uśmiechnął się do siebie blado na tę myśl i wtedy
usłyszał cichy głos Hermiony dobiegający z kanapy.
-
Ja go nie bronię, Malfoy. On nie zrobił nic złego. To ja od niego odeszłam, to
ja go zostawiłam, to ja uciekłam! – Ostatnie zdanie niemal wykrzyczała, a gdy
na niego spojrzała zobaczyła tak cholernie nielubianą zimną pustkę na jego
twarzy. Przez moment zawahała się, czy ma mówić dalej, aby miała wrażenie, że
dostrzegła w oczach Draco cień przyzwolenia. Przełknęła głośniej ślinę, która
nagle jakby nie mogła przejść przez gardło i poczuła palące uczucie rozchodzące
się od serca po całym ciele.
-
Bałam się, że sobie nie poradzę, dlatego zerwałam zaręczyny i uciekłam. To ja
stchórzyłam, nie on. I dziwię się, że chce jeszcze ze mną rozmawiać. Proszę
cię, Malfoy, powiedz mi gdzie on jest. – Zarówno głos jak i oczy błagały go o
udzielenie odpowiedzi. On jednak nie wiedział, co ma robić. Z Weasleyem
rozeszli się w pubie i ślad po nim zaginął.
-
Granger, ile razy już ci mówiłem, że nie wiem?
-
Wiesz, ale nie chcesz mi powiedzieć. Chyba, że nie chcesz, abym się z nim
widziała.
-
To nie ma nic do rzeczy. – Czuł się jakby stał po ścianą i był atakowany przez
Hermionę. Wycofywał się, słyszał to i widział po swoim zachowaniu. Wciąż jednak
przyswajał wiadomości przekazane mu przez kasztanowłosą kobietę. Wszystko nagle
mu się zawaliło. Cała koncepcja legła w gruzach, bo nigdy w życiu nie
podejrzewałby, że to Granger zostawiła Weasleya. Nagle zrozumiał, czemu tak go
broniła. Dla niego jednak to nie była odpowiedź na zadane wcześniej pytanie.
Powiedziała, że jest dla niej jak przyjaciel. A on chce wiedzieć, co do niego
czuje. I dowie się, choćby miał z nią przesiedzieć w tym małym pokoiku całe
święta! Na wspomnienie nadchodzącej gwiazdki, która notabene miała być już
jutro omal nie klepnął się głośno w czoło. W tej kwestii również cały misternie
układany plan spalił na panewce. Nie zdążył jednak długo zatopić się we
własnych myślach, gdyż przerwał mu wyraźnie wzburzony głos Hermiony.
-
Jeśli nie ma, to powiedz mi, gdzie on poszedł.
-
Nie, Granger. Nie, nie i jeszcze raz nie!
-
Dlaczego?! – Panna Granger wstała gwałtownie z kanapy i wbiła w Draco wściekłe
spojrzenie. Blondyn musiał przyznać, że z tak drobną posturą oraz zaciśniętymi
piąstkami wyglądała niczym małe buntujące się dziecko.
-
Bo mu powiedziałem, że ma się trzymać od ciebie z daleka!
-
Co?! Malfoy jak mogłeś?! – Nie panowała już nad głosem. Była niesamowicie zła
na to, co Draco odważył się zrobić. Jak on w ogóle śmiał grozić Ronowi? I on
miał czelność prosić ją wczoraj o wybaczenie i o pomoc? Wypuściła głośno
powietrze z płuc i przeszła kilka kroków w stronę blondyna, aby się uspokoić.
Jednak głos Malfoya ani trochę jej w tym nie pomagał.
- Chciałem
i mogłem! Zjawia się nagle u ciebie pod domem to jak miałem zareagować?
Powinnaś się przygotować na taką rozmowę, a nie pakować od razu na głęboką
wodę. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne.
-
Niby dla kogo? Dla ciebie czy dla mnie?
-
Jeśli chciałaś nawrotu depresji to proszę cię bardzo! Trzeba było o tym
powiedzieć. – Rozłożył ręce w geście bezradności, by po chwili wesprzeć je na
biodrach i obserwować chodzącą w tę i z powrotem kobietę.
-
Już nie udawaj, że się tak bardzo o mnie martwisz. Ty potrafisz się troszczyć
tylko o siebie.
-
Nie no oczywiście! Najlepiej jest zwalić całą winę na mnie. – Hermiona zaśmiała
się kpiąco i stanęła naprzeciwko Dracona, patrząc się na niego z rozbawieniem,
a zarazem z wściekłością.
-
Czegoś ty w ogóle ode mnie chciał? Powiedziałam ci, że muszę wszystko
przemyśleć i się zastanowić, ale nie. Szanowny pan Malfoy musi mieć wszystko
podane na tacy od razu! –Zacisnął mocniej ręce na biodrach i pochylił w stronę
kasztanowłosej kobiety. Kłótnia musiała znaleźć swoje miejsce w dzisiejszym
dniu chociaż raz i nie wyglądało, jakby miała opuścić w ogóle harmonogram.
-
Świat mi się wali, życie mi się wali, a tobie nagle potrzeba czasu! Jakbym cię
zaprosił na jutrzejszą wigilię to też byś odpowiedziała po świętach! – Zamarła nagle
w bezruchu i ze zdumieniem wpatrywała się w arystokratę. Miała wrażenie, jakby
ktoś wkradł jej się do umysłu i wyłączył funkcję myślenia. Stała jak wryta i
nie wiedziała co ma powiedzieć. Pojedyncze słowa skakały jej po głowie, ale
złożone razem tworzyły bezsensowny bełkot, a nie składną wypowiedź. Święta.
Wigilia. Malfoy. Choinka. Ron. Bombki. Śnieg. Ginny. Choć nie wiadomo jak by się
starała, to i tak nie byłaby w stanie ułożyć tych wyrazów, aby tworzyły
logiczny sens. Patrzyła się zatem tępo na Draco i jedyne, na czym mgła się
skupić to wyrównywanie rozszalałego oddechu.
-
I właśnie po to mnie do ciebie przywiało. Przyszedłem, aby cię zaprosić na
kolację świąteczną i patrz! – Wskazał rękami na podłogę, a Hermiona machinalnie
powędrowała w ślad za nimi wzrokiem. Nie dostrzegła jednak niczego, na co
mężczyzna mógłby wskazywać. – Korona mi jakoś z głowy nie spadła!
-
I tylko po to do mnie przyszedłeś? Nie chciałeś się dowiedzieć, czy… - Wszedł
jej nieelegancko w zdanie uśmiechając się w ten swój typowy malfoyowski sposób.
Niby złośliwie, ale jednak szelmowsko i z wyraźną dozą satysfakcji. To była
wizytówka Malfoya. Nikt inny na świecie nie potrafił uśmiechać się w taki
sposób. Kobietom miękły kolana, a on dostawał to, czego chciał. Wyjątkiem były
te, które już go poznały, jak na przykład panna Granger.
- Tak,
Granger! Opuściłem swój cudowny i obleśnie drogi pałac, zwlekłem dupę ze
złotego tronu i przyszedłem do ciebie na własnych nogach, a nie niesiony w
lektyce, aby zaprosić cię na wigilię. – Uśmiechnęła się delikatnie słysząc wywód
arystokraty. Zdolność myślenia pomału wracała, a wraz z nią spokój i wewnętrzne
opanowanie, którego zdecydowanie zabrakło przez ostatnie piętnaście minut.
-
Myślałam, że… - Draco ponownie nie dopuścił jej do słowa, co lekko zirytowało
Hermionę, aż skrzyżowała ręce na piersiach, aby przypadkiem nie uderzyć go w
ramię lub inną część ciała. Nigdy nie lubiła, jak ktoś jej przerywał i była
zwolenniczką wzajemnego słuchania się, czego blondyn najwidoczniej nie
praktykował.
-
Że chcę odpowiedź? Owszem chcę, ale najpierw wysłałbym do ciebie posłańca w
czerwonych rajstopach, który następnie musiałby czekać na audiencję na mym
dworze, gdyż przez cały czas siedzę na mym przecudownym tronie wysadzanym
diamentami i zastanawiam się, czy nie dołożyć ich sobie więcej! Oczywiście
najpierw musiałabyś zaczekać aż Blaise opanuje diabelnie trudną sztukę
zakładania rajstop i chodzeniach w nich tak, aby nie wżynały mu się w cztery
litery. – W tym momencie nie wytrzymała i parsknęła cichym śmiechem. Od razu
przytknęła rękę do ust, ale nie uszło jej uwadze, że Draco również zacząć się
uśmiechać, ale tym razem szczerze i bez złośliwości. Przed oczami stanął jej
Zabini, który starał się uporać z rajstopami i nie wiedział, jak ma je
zaciągnąć na nogi. Ta wizja jedynie spotęgowała jej rozbawienie, a po chwili
dołączył do niej arystokrata, który również wyobraził sobie przyjaciela w
czerwonych rajtuzach. Napięcie między nimi momentalnie się ulotniło, a
atmosfera przestała ich przytłaczać tak jak na początku.
- Naprawdę
uważasz, że traktuję cię jak króla?
-
Wyjątkowo narcystycznego i snobistycznego króla zapomniałaś dodać. I to,
Granger nie jest miłe. – Odruchowo przygryzła delikatnie dolną wargę i spuściła
lekko głowę. Po chwili poczuła, jak Draco unosi jej podbródek nieco wyżej i
zderzyła się z jego iskrzącymi oczami. Były momenty, kiedy uwielbiała, gdy tak
na nią patrzył. Teraz jednak wiedziała, jakie pytanie zaraz jej zada, a ona
będzie musiała odmówić. Jak miało się stać, tak też się stało.
-
To jak będzie? Mam wysłać po ciebie powóz jutro czy znów mam się osobiście
fatygować z mojego zamku? – Dostrzegł, że blask w jej bursztynowych oczach
nagle przygasł. Domyślił się, co za chwilę usłyszy i poczuł się odepchnięty.
Powrócił smutek i rozżalenie, których miał nadzieję uniknąć.
-
Ja nie mogę, Malfoy. – Puścił jej podbródek i schował ręce do kieszeni spodni.
Chciał wyjść na obojętnego, ale przed Hermioną nie potrafił długo udawać, co z
resztą niemalże od razu wyczuła.
-
Ponieważ?
-
Ginny mnie zaprosiła do Nory jakiś czas temu. Nie chciała, abym spędzała święta
samotnie. – Draco prychnął w odpowiedzi, a w Hermionie wzrosło poczucie winy.
Skłamała odnośnie faktu, kto ją zaprosił na wigilię, ale tego mężczyzna
wiedzieć nie musiał. Nie wiedziała czemu, ale nagle poczuła się tak, jak w
czwartej klasie w Hogwarcie, kiedy to miał miejsce magiczny turniej. Od kiedy
wiadome było, że odbędzie się bal bożonarodzeniowy, czekała aż Ron podejdzie do
niej i poprosi, aby została jego parą. Pech chciał, że pierwszy zrobił to
Wiktor Krum, a Ronald obudził się kilka dni przed balem. Poczuła się wtedy,
jakby była awaryjnym wyjściem lub ostatnią deską ratunku. W każdym bądź razie
miała za złe, że otrzymała zaproszenie od chłopaka, na którym jej wtedy
zależało tak późno. Teraz sytuacja była diametralnie inna, ale czuła się niemal
identycznie jak kilka lat temu.
- I
zamierzasz wpaść do Weasleyów, tak? Wiesz, że on tam będzie.
-
Tak, zamierzam spędzić z nimi święta. I wiem, że Ron tam będzie, a raczej wiem
dzięki tobie.
-
Po co ci to wszystko? Po co chcesz tam iść i udawać, że nic się nie stało?
Myślisz, że przyjmą cię z otwartymi ramionami? – Miała wrażenie, jakby
wymierzono jej właśnie policzek. Poczuła się podle ze słowami Malfoya, bo zdała
sobie sprawę, że mówi niestety prawdę. Towarzystwo Molly i Arthura jest
ostatnim, które przyjęłoby ją ciepło i rodzinnie. W szczególności, gdyby była
tam sama. Na dodatek przyjechał Ron. Kogo ona próbowała oszukać? Przecież to
wiadome, że nie ucieszą się na jej widok, jeśli w ogóle życzyliby sobie jej
obecności przy stole. Czuła się samotna i odtrącona, ale nie zamierzała przez
to wybierać mniejszego zła, jakim była kolacja u Malfoyów. Wciąż miała w głowie
słowa ciotki Draco, których wspomnienie bolało niemal identycznie jak tamtego
feralnego dnia. Nie wyobrażała sobie spędzić w jej towarzystwie kilku godzin, nie wspominając o Lucjuszu i
Narcyzie. Fakt, państwo Malfoy byli zupełnie inny, niż dawniej, ale i tak
czułaby się jak podrzutek, a za kogoś takiego uważana być nie chciała. Uniosła
dumnie głowę i spojrzała w srebrne oczy blondyna przed nią.
-
Nie wiem jak mnie przyjmą, ale takim rzeczom również stawia się czoła. Poza tym
ciężko jest mi sobie wyobrazić rodzinną atmosferę u was w domu, gdy przebywa w
nim twoja ciotka. – Nie był zaskoczony argumentem podanym przez kobietę. Prawdę
mówiąc on również nie był w stanie wyobrazić sobie wigilijnej kolacji w tym
roku. Yves z pewnością wywróci wszystko do góry nogami. Wystarczy, że widział,
co wyczyniała z ozdóbkami w domu.
-
Nic ci nie zrobi, kiedy ja będę obok lub mój ojciec.
-
Nie wiesz tego. Sam mówiłeś, że jest zdolna do wszystkiego, a ja już podjęłam
decyzję.
-
Jednak Weasleyowie? – Kiwnęła twierdząco głową, a Draco zacisnął mocniej
szczękę. Nie spodziewał się odmowy. Był przygotowany na walkę argumentacyjną,
ale był święcie przekonany, że dziewczyna ulegnie i zgodzi się spędzić z nim
święta. Jak widać powinien dokonywać kalkulacji na chłodno, a nie w drodze do
jej mieszkania.
-
Nie zmienię zdania.
-
W takim razie baw się dobrze, choć nie sądzę, aby tak się stało. – Odwrócił się
na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się przed nimi, gdy usłyszał
kierowane do niego pytanie i odwrócił się z niezbyt przyjemną miną w kierunku
kasztanowłosej kobiety.
-
A co to niby ma znaczyć?
-
Nie rycz, jak zaczną cię obwiniać o zniknięcie ich ukochanego Ronalda, bo winna
z pewnością będziesz tylko ty.
- Jakoś
sobie poradzę.
-
Bez wątpienia. Jakbyś jednak chciała sobie popłakać to wiesz gdzie mnie szukać.
-
Świat nie kończy i nie zaczyna się tylko na tobie, Malfoy. Wbij to sobie
wreszcie do głowy. – Jego sardoniczny uśmieszek zaczął wytrącać ją ze świeżo
odzyskanej równowagi. Wszystko jej mówiło, że Draco zachowuje się w ten sposób,
bo nie chce się przyznać, że został obrażony. Zawsze zasłaniał się sarkazmem,
drwiną i pogardą. Często dochodziła do tego również wyniosłość. Robił wszystko,
aby nie dać po sobie poznać urazy i odtrącenia, a ją to dziecinne zachowanie
zaczęło niemiłosiernie drażnić.
-
Śpieszy mi się, Granger. Coś jeszcze chciałabyś dodać? – Jego cyniczny smirk
przepełnił czarę goryczy. Mogła zdusić w sobie chęć wszczęcia kolejnej kłótni i
odburknąć, że skończyła z nim rozmowę. Wstąpiła w nią nagle jakaś dziwna siła i
powiedziała coś, czego mówić nie powinna, a nawet nie chciała.
- Tak,
a mianowicie podjęłam decyzję odnośnie twojej wczorajszej prośby. Sam sobie
radź z tą swoją blond wywłoką i sam ratuj swoją firmę, jak jesteś taki
niezastąpiony. Na mnie nie licz, Malfoy. A teraz dziękuję i żegnam pana. –
Podeszła do drzwi i zamknęła mu je przed samym nosem zabezpieczając dodatkowo
zaklęciem. Spodziewała się walenia, krzyków próśb, ale nic takiego nie
nastąpiło. Nie wierzyła, że jej słowa nie wywarły na blondynie żadnej reakcji.
Przecież właśnie powiedziała mu, że zostaje sam z problemem firmy! Czekała
jeszcze przez dłuższą chwilę pod drzwiami, ale nie zaszczycił ją żaden dźwięk
przez ten czas, co jeszcze bardziej ją dobiło. Musiał się przejąć. Nie było
innej opcji. Przecież to jego ukochana firma, nie pozwoli, aby coś jej się stało.
Poczekała jeszcze przez chwilę, aż w końcu odbezpieczyła drzwi i wyjrzała na
schody. Po Malfoyu jednak ślad zaginął, a ona znów została sama. Zmełła w
ustach przekleństwo i opadła z bezsilności na kanapę. Zaczęła analizować pomału
fakty z dzisiejszego dnia. Najpierw była świadkiem, jak Draco bije się z
Georgeem, co jak się później okazało nie do końca było prawdą, gdyż blondyn po
pierwsze nie bił się, a po drugie to nie był jeden z bliźniaków, a Ron. Kolejny
fakt – Ronald wrócił do Londynu i chciał z nią porozmawiać, ale oczywiście
wielki arystokrata musiał wepchnąć nos tam, gdzie nie trzeba. Wizyta rudego
ciągnęła za sobą coraz większe przygnębienie, bowiem będzie on obecny na święta
w Norze, a tym samym nie uniknie konfrontacji z nim oraz dociekliwych pytań
wszystkich Weasleyów. A raczej nie pytań, a oszczerstw. Mówiąc o obelgach
stawał jej przed oczami Draco, który wparował do niej do mieszkania i oczywiście
wybuchła między nimi kłótnia, a każde miało własne zdanie i nie zamierzało z
niego zrezygnować. Później atmosfera się rozluźniła, by na samym końcu znów się
zagęścić, gdyż otrzymała drugie zaproszenie na wigilię, odmówiła, a Malfoy
wpadł w ironiczny i cyniczny ton, w skutek czego powiedziała, że mu nie pomoże
w sprawie z firmą. Myśląc nad wszystkimi wydarzeniami załamywała się coraz
bardziej. Nie wiedziała, czy bardziej boi się konfrontacji z Weasleyami, czy
też z Malfoyem, który nie omieszka przyjść do niej pewnie jeszcze ze dwa razy.
Jej słowa nie mogły przejść tak po prostu obojętnie. Musiały coś w nim ruszyć.
Cokolwiek! Uderzyła z wściekłości o kolano otwartą dłonią i krzyknęła na całe
mieszkanie, aż głos zaczął odbijać się od ściany do ściany.
-
Kto jeszcze chce mnie dziś zdołować?! – Usłyszała charakterystyczny dźwięk
towarzyszący teleportacji i nagle drzwi do salonu otworzyły się z hukiem i
wleciała przez nie wściekła, a jednocześnie zapłakana Pansy. Usiadła obok niej
gwałtownie i wtuliła się w nią, rycząc niczym bóbr. Hermiona była oszołomiona,
jednak przytuliła przyjaciółkę i pozwoliła jej się wypłakać.
-
Jak ja go nienawidzę! – Tylko tyle udało jej się zrozumieć z bełkotu
czarnowłosej, która łkała wciąż w jej koszulę, zalewając ją tuszem do rzęs.
Chciała być dołowana to i proszę! Jak nigdy życzenie się spełniło. Z tą myślą
objęła Pansy odrobinę mocniej i położyła podbródek na jej głowie., głaszcząc ją
jednocześnie po włosach.
* * * * *
-
Lucjuszu? Gdzie jest Draco? – Narcyza stała w progu salonu i przyglądała się
pobojowisku, które urządzili jej mąż i ciotka. Lucjusz siedział za przewróconym
stołem, a Yves stała niewzruszenie za sofą i oboje ciskali w siebie bombkami.
Cała podłoga pokryta była odłamkami szkła, a na choince wisiały zaledwie cztery
ocalałe sztuki. Nie to ją jednak teraz interesowało, a fakt, gdzie znajduje się jej jedyny syn, który miał
pilnować, aby nie doszło do pobojowiska, które miała przed oczami. Ponowiła
pytanie skierowane do męża, ale ten zajęty był wiązaniem świątecznego łańcucha
na choinkę w lasso.
-
Lucjuszu? – Ponowny brak odpowiedzi, który zaczął pomału irytować Narcyzę.
-
Narcyzo spokojnie. Dracon zapewne poszedł do kuchni bądź do łazienki. – Yves odpowiedziała
lekko znudzonym głosem opierając się o kanapę i paląc spokojnie papierosa. W
drugiej ręce dzierżyła różdżkę, którą co jakiś czas odbijała ataki Lucjusza,
które polegały na bombardowaniu jej ozdobami świątecznymi.
-
Yves nigdzie go nie ma. Sprawdziłam wszędzie tylko nie tu, a tutaj też go nie
widzę.
-
Znajdzie się, o ile został obdarzony większym ilorazem inteligencji, niż jego
ojciec. – W tym samym momencie Lucjusz wyłonił się zza stołu i cisnął w starszą
kobietę szklanymi sopelkami, które w następnej sekundzie rozbiły się o jej
tarczę i wylądowały w kawałkach na panelach podłogowych. Narcyza patrzyła na
walające się odłamki szkła i nie mogła zapanować nad głośnym westchnięciem.
Yves natomiast zaciągnęła się głęboko papierosem, by w dalszej kolejności
zgasić go w kieszonkowej popielniczce, gdyż większy model zaginął gdzieś w
akcji.
-
Mam nadzieję, że przez wasze scysje nic mu się nie stało.
-
A co by miało się stać?
-
No nie wiem, mogliście go przez nieuwagę transmutować w jedną z tych
potłuczonych bombek. – Narcyza omiotła spojrzeniem podłogę w salonie, a Yves
zaśmiała się krótko i z kpiną, zapalając jednocześnie papierosa. Lucjusz
postanowił wykorzystać tę sytuację i sięgnął po wspomnianą wcześniej zgubioną
popielniczkę, którą udało mu się w ostatnim momencie zawinąć ze stołu. Dawniej
wiele razy świadkowie widzieli, jak tracił nad sobą panowanie i ciskał przedmiotami
w najbliższych. Jego siła fizyczna dorównywała wewnętrznej. Lucjusz był bowiem
atletą – mistrzem w rzucie popielniczką. Jego wzrost i energia dawały mu przewagę,
jednak niewystarczającą w konfrontacji z różdżką Yves. Przedmiot odbił się od
bariery, ale nie roztrzaskał jak poprzednie, a wrócił do mężczyzny i uderzył go
w bark. Siła musiała być niesamowita, gdyż Lucjusz czuł, jakby coś wepchnęło go
w ścianę. Po chwili dostrzegł spoglądającą w jego kierunku z pogardą i wyraźną
ironią ciotkę oraz odrobinę przestraszoną Narcyzę.
-
Nonsens, Narcyzo. Ja bym nigdy nie rzuciła bezmyślnie jakiegokolwiek zaklęcia.
Co innego twój impertynencki mąż. – Przez chwilę zapanowała w salonie cisza, a
w następnej sekundzie Narcyza i Yves spojrzały na siebie z przerażeniem.
-
Draco! – Panie krzyknęły w tym samym momencie i rzuciły się z różdżkami ku
podłodze, aby pozdejmować z nich wszelkie uroki i mieć nadzieję, że żadna z
ozdóbek nie jest rozłożonym na części pierwsze spadkobiercą rodu Malfoyów.
* * * * *
Teleportował
się w jedyne miejsce, gdzie potrafił myśleć logicznie, szybko i w pełni
sprawnie, a mianowicie do swojego biura w UnitedArchitect. Był dzień przed
Bożym Narodzeniem, a zatem jak co roku jego współpracownicy udali się na
wcześniejszy i zasłużony urlop. Nigdy jeszcze nie był w firmie kompletnie sam.
Brakowało mu Sam siedzącej w holu na recepcji, Blaise’a, który wpadałby do
niego co godzinę i zasypywał jakimiś mało istotnymi informacjami, a nawet
sprzątaczek mu brakowało, które powiedziałyby mu, w jaki sposób obsługuje się
dozownik z wodą stojący na korytarzu. Usiadł na fotelu w swoim gabinecie i
wyłożył nogi na stół, zatracając się w myślach. Nie spodziewał się takiej
reakcji po Hermionie. Mógł przewidzieć dużo rzeczy, ale tego, że odmówi mu
pomocy nie wymyśliłby w najgorszych koszmarach. Zdał sobie sprawę, że znalazł się
sam w tym bagnie, jakim był Keffler i Hagen. A wszystko tylko dlatego, że
przegonił Weasleya spod jej domu. Przecież chciał do cholery jasnej dobrze! Czy
tak ciężko było jej to pojąć? Uderzył pięścią w stół i zmełł przekleństwa,
które cisnęły mu się na usta. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Zależało
mu na wszystkim, a w tym momencie najbardziej na tym, aby Granger nie przyszła
do Weasleyów na święta. Nie chciał, aby tam szła. Osaczą ją jak sępy głodne
padliny i będą atakować na każdym kroku, gdy zostanie sama, bo odważyła się
zostawić ich ukochanego Ronusia. Znał mentalność tej popapranej, kolorowej
rodzinki i bał się zobaczyć Hermionę po tym spotkaniu. Nie chciał znów widzieć
jej przestraszonej, zaszczutej niczym zwierzę i korzącej się na każdym kroku. A
do tego doprowadzi wigilia w Norze. On jednak miał związane ręce w tej
sytuacji. Jasno dała mu do zrozumienia, że nie zrezygnuje. Jedyną osobą, która
mogłaby ją do tego namówić była ona sama. A
nie przychodzi ci ktoś jeszcze do głowy? Podświadomość zagadnęła go, ale on
pokręcił przecząco głową w odpowiedzi. No
dalej. A kto ją tam zaprosił? Ruda! Klepnął się otwartą dłonią w czoło i
wyciągnął telefon z kieszeni, wybierając od razu numer do Zabiniego, który
odebrał już po drugim sygnale.
-
Co jest Smoku? Nie wiesz jak zawiesić lampki na choince? – Usłyszał w słuchawce
kobiecy głos i uśmiechnął się do siebie usatysfakcjonowany. Miał szczęście, gdyż
Ginny znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, co Blaise.
-
Cześć Diable. Z lampkami potrafię dać sobie radę sam, a w przeciwieństwie do ciebie wyrosłem już z wieszania skarpety z
imieniem na kominku i wierzenia w świętego Mikołaja.
-
On istnieje, a ja mam na to dowody! Kto inny zjadł moje ciasteczka i wypił
mleko na siódmym roku w Hogwarcie?
-
Miałem ci to powiedzieć jak już dorośniesz, tak w okolicach czterdziestki, ale
widzę, że trzeba przyspieszyć ten proces.
- Mikołaj
nie mieszka na biegunie północnym? – Usłyszał zasmucony głos Zabiniego i
wywrócił z politowaniem oczami.
-
Nie, choć też bardzo prawdopodobne. Te ciastka i mleko… to nie Mikołaja robota.
– Oczami wyobraźni widział twarz Ginewry, która przysłuchiwała się ich rozmowie
z wyraźną dezaprobatą. Z resztą nie dziwił jej się za bardzo.
-
Aniołek?
-
Nie.
-
Gwiazdor?
-
Nie.
-
No Zając Wielkanocny ani Zębowa Wróżka by tego nie zrobili.
-
Zabini! Skup się! Mógłbyś wręczyć swej narzeczonej telefon i pozwolić mi z nią
porozmawiać?
-
A kto zjadł moje ciasteczka i wypił mleko?
-
Diable… - Jego cierpliwość wisiała na ostatnim włosku i była bliska zerwania się w okamgnieniu.
-
Najpierw ciastka i mleko, Smoku, a potem Ninny.
- Dobra
przyznaję się. To ja! Nie byłem wtedy na kolacji, a one stały w dormitorium i
nie mogłem się powstrzymać. A teraz daj Ginny. – W telefonie zapadła głucha
cisza, a po chwili usłyszał na wpół rozbawiony, a na wpół poważny głos Blaise’a.
-
Nie żyjesz Draco. – Arystokrata zaśmiał się bezgłośnie i czekał, aż usłyszy
głos młodej Weasleyówny w komórce. Ku jego uciesze dziewczyna była bardziej
konkretna, niż jego przyjaciel. Teraz cała jego nadzieja w Wiewiórce.
-
Właśnie ubieramy choinkę, Malfoy, więc się streszczaj.
-
Kobieto, której blask przesłania wszystkie siedem cudów świata, o bogini
piękna, która swym majestatem…
-
Malfoy do rzeczy. Chcesz dostać upiorogackiem?
- Przekonaj
Granger, żeby nie przyszła do was na kolację świąteczną. – Po drugiej stronie
słuchawki dało się słyszeć jedynie miarowy oddech Ginny. Draco wywrócił z
dezaprobatą oczami słysząc głuchą ciszę. Miało być szybko i konkretnie.
Wywiązał się z zadania, a teraz czas na Weasleyównę.
-
Ziemia do Ginewry. Słyszysz mnie?
-
Malfoy skąd ty masz takie informacje? – Tym razem to on zamilkł na chwilę, słysząc
pytanie rudowłosej kobiety, które zbiło go z pantałyku. Zmarszczył brwi w
oznace niezrozumienia i podrapał się po podbródku. Po chwili usłyszał
zniecierpliwiony głos rozmówczyni.
-
Malfoy?
-
Zaprosiłaś ją ponoć. Tak mi powiedziała.
-
Nie wierzę, że to mówię, ale przykro mi, Malfoy. Ja jej nie zaprosiłam, bo
bałam się, że nie będzie chciała przyjść. Moja matka może zareagować dość… obcesowo.
Nie chciałam, aby czuła się niezręcznie. - Zacisnął wolną rękę na leżącym na
blacie długopisie i zaczął go obracać między palcami. Przypomniało mu się, że
zawsze tak robił w Hogwarcie, kiedy się uczył i czegoś nie rozumiał. W sumie obecna
sytuacja była nawet zbliżona.
-
W takim razie kto to zrobił? – Usłyszał głośne westchnienie w słuchawce, ale na
wypowiedzi kobiety w ogóle się nie skupił. Neurony latały mu w głowie jak
tłuczki w czasie quidditch’a analizując otrzymane informacje. Najbardziej
uwziął się na pytanie: kto to zrobił? Nie wierzył, że Granger mogłaby go
okłamać. Z resztą i tak nie potrafiła tego robić. Ale skoro nie Łasica, która
nie widziała się z nią od czasu wyjazdu i nie jego siostra, to w takim razie
kto? Pani Weasley również odpadała, co stwierdził po wypowiedzi Wiewiórki. Jej
mąż zatem również, gdyż jest pantoflem i nie potrafi postawić się swej
małżonce. Były zatem dwie opcje. Zaprosiło ją któreś z reszty rodzeństwa, albo
skłamała, a on tego nie zauważył. Jakakolwiek prawda by nie była postanowił
jednak zaciągnąć u Ginny dług wdzięczności. Jeśli
się zgodzi, nie wypłacę się nawet zza grobowej deski. Z tą myślą przerwał
wypowiedź rudowłosej i zaczął tłumaczyć jej sens swej prośby.
Pieerwsza :D świetny rozdział, chociaż ta kłótnia zatrwożyła mnie
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział :D. Niecierpliwie czekam na następny. Ciekawy wątek z Pansy nie mogę doczekać się jego kontynuacji
OdpowiedzUsuńRozdział był zupełnie inny niż zazwyczaj (sama nie wiem dlaczego), ale bardzo mi się podobał. :)
OdpowiedzUsuńKłótnię Rona i Dracona naprawdę fajnie się czytało. Spodobał mi się pomysł ich konfrontacji i fakt, że poszli razem do pubu. Nic dziwnego, że blondyn przegonił Weasleya. Podejrzewam, że nawet jakby wiedział, że to Granger go zostawiła, postąpiłby dokładnie tak samo. W końcu to Malfoy.
Swoją drogą, cieszę się, że nie zrobiłaś z Rona idioty. Trochę jednak sprawiał wrażenie ciamajdy, ale to mi akurat nie przeszkadzało. Szkoda tylko, że tak łatwo odpuścił. Mam nadzieję, że jeszcze zmieni zdanie.
Jedyną rzeczą, która mi się nie spodobała, była wypowiedź Draco, który mówi do rudego, że jest/był zamknięty we friendzone. Myślę, że lepiej by to brzmiało, gdybyś napisała, że, na przykład, na zawsze pozostanie w strefie "P" albo coś w tym stylu. Jakoś to friendzone mi tutaj nie pasuje.
Kolejna sprawa, rozmowa głównych bohaterów, jak zawsze, ciekawa. Cieszę się, że tym razem nie doszło między nimi do żadnych czułości. Kompletnie zepsułoby to klimat całego fragmentu.
Przybycie Pansy i jej problem, dotyczący, jak podejrzewam, Harry'ego. Zaciekawiłaś mnie i teraz przez kolejne dwa tygodnie będę się zastanawiać, czy może chodzi o Lily, czy tym razem o coś więcej, skoro pani Potter użyła takich mocnych słów.
Najpierw jeszcze wspomnę, że wymiana zdań między Draco i Blaise'em bardzo mnie rozśmieszyła. Uwielbiam ich przekomarzanki i uwielbiam Zabiniego!
I jeszcze rzecz, o której bym zapomniała; pomysł byłego Ślizgona. Nie wiem, jak wytrzymam te dwa tygodnie (bardzo ciężkie, tak btw), nie wiedząc, co dokładnie wymyślił i jak pomoże mu w tym Ginny, ehh.
Na końcu jeszcze wypiszę Ci błędy, które zauważyłam. "W każdym bądź razie" - powinno być "w każdym razie" lub "bądź co bądź", napisałaś "z resztą", a w tamtym przypadku powinno być "zresztą" i "quidditch'a" zamiast po prostu "quidditcha", bez apostrofu. To wszystko.
Pozdrawiam i do następnego rozdziału :D
Uwielbiam Twoje opowiadanie! Przeczytałam całe i jestem zachwycona ;)
OdpowiedzUsuńDraco i Hermiona pasują do siebie tylko szkoda że życie tak się plącze.
Czekam na kolejny rozdział
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Zapraszam do mnie może Ci się spodoba
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
hmm, inny rozdział niż do tej pory, ale jest bardzo ciekawy. cały czas mnie zaskakujesz! podczas czekania na rozdział, tworzę sobie w głowie scenariusze co mogłoby się wydarzyć, ale nigdy z tym nie trafiam :p no nic, pozostało czekać te dwa tygodnie, jestem pewna ze kolejny rozdział mnie nie zawiedzie. trzymaj się ciepło, życzę weny do dalszego pisania! buziaki
OdpowiedzUsuń-zu
CHOL*RA!
OdpowiedzUsuńZnowu się pokłócili! Ehh...
Ale bd Happy End, tak..?
Napisałabym dłuższy komentarz, ale umieram.
Pozdrawiam,
KH.
No nieeee... Ja nie wytrzymam dwóch tygodni. Ja muszę wiedzieć co się wydarzy już teraz! Muszę wiedzieć co to za plan Draco, muszę wiedzieć czemu Pansy płakała, wszystko! Rozdział jak zawsze super, zabawny, momentami dramatyczny, połowę rozdziału czytałam na jednym wdechu. Bardzo rozbawiła mnie ta akcja w domu Malfoyów z tym przerażeniem Narcyzy i ciotki o Draco :P szczerze mówiąc nie spodziewałam się Rona, udało ci się mnie zaskoczyć (nie po raz pierwszy zresztą). Nie pozostaje mi nic innego jak cierpliwie czekać na kontynuację.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Olix
Ps. Co do miniaturki to jestem zdecydowanie na tak :D przeczytam wszystko co napiszesz ;)
Twoje opowiadanie zaczęłam czytać kilka dni temu, dzisiaj już jestem przy najnowszym rozdziale co bardzo mnie smuci, ale także dopinguję do dalszego czytania. Historia bardzo mi się podoba, wiele wątków, choć po akcji z Hagen myślałam, że to już koniec tego pasma nieszczęść. Niestety znów pojawiła się cioteczka.. No cóż ciekawość mnie zżera!
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na dalszą część!
Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Ulalala Ruda do działania i pomóż naszemu Draco! Rozdział był świetny i dziękujemy za takie poświęcenie skoro jesteś chora. Zdrówka :* Co się działo z Pansy? Mam nadzieje, że się tego dowiem :) Liczę, że Malfoy i Granger spędzą cudowne, bajkowe święta.. Pozdrawiam i dużo weny, która chyba cię nigdy nie opuszcza!
OdpowiedzUsuń~Madzik
Aaa! Jakie cudo! ❤
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać! ;)
Pozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
A miniaturka byłaby bardzo dobrym pomysłem. ;)
UsuńCyrk, jeden wielki cyrk. Wszyscy powariowali na święta, ale to chyba standard. Namieszałaś moja droga i to bardzo. Nie wiem, jak ty to odkręcisz, ale wierzę w Ciebie, że dasz radę. Jak do tej pory nie zawiodłam się na tym opowiadaniu ani razu i sądzę, że tak już pozostanie. Oczywiście rozdział jest świetny, nawet jeśli poplątany. Zdecydowanie nie mogę się już doczekać kolejnego, bo coś czuję, że w nim również sporo się będzie działo.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
A ja biedna siedze i klikam jak napalony chinczyk na iphona przycisk odswierz !!!! nie mecz nas wiecej <3 blagam o 39 !! <3
OdpowiedzUsuń