niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział XXXIX

Witajcie,
bardzo was wszystkich przepraszam, że tak późno, ale nie dałam rady wcześniej. Zbliżające się święta dają w kość i to całkiem ostro. Wiecie ile się trzeba namęczyć, aby ulepić ponad 250 pierogów? A to zaledwie część dzisiejszej pracy, o uszkach nie wspominając...

Standardowo garść informacji:
Rozdział 40 ukarze się na blogu na dwa tygodnie i już w nowym roku, gdyż 3 stycznia. Streszczenia jeszcze nie ma, ale postaram się je dodać w najbliższym czasie.
25 grudnia możecie zajrzeć na bloga i sprawdzić, czy dotrzymam obietnicy ze świąteczną miniaturką. Życzenia z pewnością wam kochani moi złożę ;)

Nie przedłużając już więcej zapraszam do czytania i komentowania. Piszcie, jeśli możecie o błędach, gdyż łatwiej mi będzie je potem zweryfikować przy edycji tekstu.

Realistka

* * * * *
            Patrzenie na płaczącą Pansy bolało ją. Nie wiedziała, skąd u przyjaciółki tak nagły wybuch, ale jednego mogła być pewna – Harry maczał w tym palce. Aż ścisnęło ją za gardło, gdy pomyślała sobie,  co tym razem mógł nawywijać. Pracoholizm był jego największym problemem, ale myślała, że zaczął sobie z nim radzić. Przynajmniej wszystko na to wskazywało. Przytuliła mocniej płaczącą kobietę i pogładziła ją po ramieniu. Pansy w odpowiedzi rozryczała się  z jeszcze większą goryczą. Hermiona czuła się w tym momencie bezsilna. Nie wiedziała, co ma mówić, jak reagować. Wszystko ją przytłaczało, a w centrum tego apogeum znalazła się kompletnie sama. Jej rozmyślania  przerwał rzewny głos przyjaciółki, która zdążyła zamoczyć już cały przód jej swetra.
            - Co za podły… nieczuły… Czy ja go w ogóle nie obchodzę? – Spojrzała czerwonymi od płaczu oczami na pannę  Granger i odsunęła się od niej odrobinę. Pociągnęła przy tym nosem, a po chwili zaśmiała się gorzko i żałośnie.
            - Myślałam, że go znam. Najwidoczniej się pomyliłam.
            - Chodzi o Harry’ego, prawda? – Pansy przytaknęła głową i wytarła resztki łez z policzków. Nie lubiła okazywać słabości, a płacz właśnie do nich należał. To  tym bardziej uświęciło Hermionę w przekonaniu, że sytuacja w domu państwa Potter ma się naprawdę niedobrze. Podniosła się odrobinę zbyt gwałtownie i stanęła przed czarnowłosą ze skrzyżowanymi rękami na piersiach.
            - Jeśli zrobił coś tobie, albo co gorsza Lilly, pożałuje tego. – Pani Potter uśmiechnęła się blado i zaczęła skubać wypielęgnowane paznokcie. Hermiona kucnęła przy niej i obdarzyła ją lekkim uśmiechem, jakby chciała wesprzeć ją na duchu. Wiedziała już jednak, że niedługo czeka ją niespodziewana wizyta u Harry’ego, który tym razem zdecydowanie przesadził.
            - Co się dzieje, Pan? Przecież wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.
            - On chce wyjechać. – Głos przyjaciółki był drżący i pełen obaw. Mówiła jednak dalej, jakby potrzebowała wydusić z siebie palące ją słowa. Panna Granger nie dziwiła jej się z resztą. Już to, co usłyszała wprawiło ją w kiepski nastrój, a była kompletnie wściekła, gdy Pansy skończyła swą wypowiedź. – Ministerstwo… Chcą go wysłać na misję do Rumunii. Ja nie chcę, aby tam jechał, ale on… on uważa, że to jego obowiązek. A ja? A Lilly? Czemu on się w ogóle z nami nie liczy? Nawet nie chce przemyśleć odmowy i powiedział, że pojedzie!
            - Rumunia to największe siedlisko wampirów. Po co chcą go tam wysłać? – Nowe potoki łez wypłynęły z oczu Pansy, a Hermiona zacisnęła ze złości ręce w pięści. Nawet ją bolały te słowa, a co dopiero przyjaciółkę, która jest żoną Harry’ego i matką ich dziecka.
            - Ma leczyć poszkodowanych czarodziei. Ale on nie może jechać! Ja nie dam rady, jeśli coś mu się stanie. Co ja powiem Lilly, jak… nawet nie chcę o tym myśleć. – Pokręciła przecząco głową i wytarła mokrą twarz. Hermiona natomiast była istnym kłębkiem nerwów. W głowie jej się nie mieściło, że Harry mógłby cos takiego zrobić. Owszem, często podejmował decyzje pod wpływem impulsu, ale zawsze były brane wszystkie za i przeciw. Czemu zatem tym razem tego nie zrobił? Czy Lilly i Pansy naprawdę tak mało dla niego znaczą? Spojrzała na zapłakaną przyjaciółkę i chwyciła ją za dłoń, unosząc do pozycji stojącej. Była zdeterminowana i nie zamierzała tym razem odpuścić Harry’emu.
            -  Idziemy do niego. Ja sobie z nim pogadam. – Zanim Pansy zdążyła zaprotestować poczuła mocne szarpnięcie w okolicy pępka, a po chwili stała już we własnym mieszkaniu i poczuła, jak dłoń Hermiony ją puszcza. Zdążyła jeszcze zobaczyć, jak wściekła kasztanowłosa kobieta wchodzi do kuchni, a po chwili drzwi od niej zostały głośno zatrzaśnięte.
            Wpadła niczym tajfun do kuchni, gdzie na jej szczęście Harry siedział przy stole z kubkiem kawy i uzupełniał jakieś papiery. Wizyta przyjaciółki zaskoczyła go niepomiernie, ale gdy zobaczył w jej oczach furię, a drzwi zostały zatrzaśnięte z hukiem od razu odłożył długopis i czekał na tyradę kobiety. Wystarczyło zaledwie jedno spojrzenie, aby wiedzieć, co jest powodem jej niespodziewanej wizyty. Hermiona wbiła z oddali oskarżycielsko palec w mężczyznę i oddychała ciężko, jakby z trudem panowała nad swoim ciałem. Z chęcią rzuciłaby się na przyjaciela i przegryzła mu krtań, ale tego zrobić po prostu nie mogła.
            - Harry Potterze tłumacz się w tej chwili! – Przełknął nerwowo ślinę i wskazał kasztanowłosej krzesło po drugiej stronie stołu. Hermiona zmrużyła gniewnie oczy i wysyczała, niczym wąż w kierunku swej ofiary. – Dziękuję, postoję.
            - Pansy ci wszystko powiedziała?
            - A jak myślisz?! I wierzyć mi się nie chce, że nie liczysz się z jej zdaniem. Harry! Przecież ona jest twoją żoną! Kocha cię! – Mężczyzna schował twarz w dłoniach, ściągając wcześniej okulary. Owszem myślał nad swoją decyzją, ale nie mógł odmówić Ministerstwu. Potrzebowali go i nie miał innego wyboru. Zanim zdążył to jednak powiedzieć, Hermiona usiadła wściekle na wskazanym jej wcześniej krześle, a słowa wylewały się z niej z zatrważającą prędkością.
            - Jeśli to zrobisz, to jesteś najgorszym mężem na świecie. Przykro mi, że to mówię, ale nie rozumiem, jak można nie widzieć miłości, którą darzy cię Pansy. Masz córkę idioto! Przejrzyj w końcu na oczy! Chcesz, aby Lilly wychowywała się bez ojca?!
            - Nie chcę. – Mówił bardzo cicho i w wyraźnym rozgoryczeniem, ale dla panny Granger było to zdecydowanie za mało. Zamierzała wyperswadować mu ten kretyński pomysł z głowy, choćby miała stanąć na rzęsach.
            - To nie jedź! – Harry spojrzał na kobietę rozżalonym wzrokiem i wyciągnął się na krześle, przecierając oczy. Myślał nad tą misją przez cały tydzień i nie mógł już zmienić decyzji. Sądził, że postępuje właściwie. Cztery miesiące to przecież nie jest aż tak dużo. Z resztą z jego umiejętnościami magicznymi jest więcej, niż pewne, że wróci z wyprawy w jednym kawałku. Teraz jednak, po tym, co powiedziała mu Hermiona nie był już do tego tak święcie przekonany.
            - Przecież kochasz Pansy i Lilly. Czemu więc chcesz im to zrobić? Pomyślałeś, co się stanie, jeśli powinie ci się noga? – Kasztanowłosa mówiła już dużo ciszej i spokojniej, jednak złość nie upuściła jej do końca. Teraz miała ogromny żal do przyjaciela, że postawił rodzinę na drugim miejscu.
            - Jestem najlepszym czarodziejem na świecie, Herm. Pokonałem Voldemorta, z wampirami tym bardziej dam sobie radę. – Panna Granger zaśmiała się z kpiną i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Nie wierzyła, że Harry tak bardzo się zaparł i nawet nie chce rozważyć swego wyboru.
            - Nie wątpię w to, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. – Harry spojrzał na przyjaciółkę zza okularów z wyraźnym niezrozumieniem.
            - Co chcesz przez to powiedzieć?
            - Oddałabym wszystko, aby mieć taką kochającą rodzinę, jaką masz ty. I serce mi pęka, gdy widzę, jak nie szanujesz tego daru. Czemu nie chcesz nawet przemyśleć odmowy?
            - Ministerstwo we nie wierzy, ja w siebie wierzę. Nie mogę im odmówić! Zbyt wiele by mnie to kosztowało!
            - Będzie cię kosztować jeszcze więcej, gdy stracisz rodzinę! – Oczy Hermiony zaszkliły się i ostatkiem siły udało jej się nie uronić ani jednej łzy. Nie rozumiała, jak można być tak upartym i nie doceniać szczęścia z posiadania rodziny. Dla niej rodzina była wszystkim i w ogień by za nią wskoczyła. Harry przecież jest odważny, kocha Lilly i Pansy całym sercem. Co go tak zaślepiło, że nagle praca ma dla niego większe znaczenie?
            - Nie stracę! – Mężczyzna podniósł się gwałtownie z krzesła i podszedł wściekle do okna. Usłyszał, jak drzwi od kuchni zaskrzypiały, a po chwili zostały zamknięte. Spodziewał się, że Hermiona wyszła, ale gdy się odwrócił ujrzał zapłakaną Pansy stojącą przy ścianie. Od razu do niej podszedł, aby ją przytulić, ale kobieta powstrzymała go wysuniętą ręką i pokręciła przecząco głową.
            - Stracisz, Harry. Nawet nie masz pojęcia, jak wiele stracisz. – Potter skakał wzrokiem od Hermiony do Pansy i nic z tego wszystkiego nie rozumiał. Rozłożył w końcu bezradnie ręce i wrzasnął, aż obie kobiety podskoczyły z przerażenia. Bądź co bądź, Harry stosunkowo rzadko się denerwował, a już na pewno nie wybuchał.
            - Zmówiłyście się czy jak?! O co wam do cholery chodzi?!
            - O twoje idiotyczne nastawienie! Nie widzisz, jak Pansy cierpi?! Jak ją to wszystko boli?! – Hermiona wstała gwałtownie z krzesła i wskazała ręką na panią Potter. W oczach Pansy stanęły kolejne łzy, gdy dostrzegła zaciętość na twarzy męża. Wiedziała, że nic nie jest w stanie przekonać go do zmiany zdania, czego dowód Harry dał jej już sekundę potem.
            - A skąd ty to możesz wiedzieć?! To nie ty jesteś matką i żoną! – Zobaczył niedowierzanie malujące się na twarzy przyjaciółki, które potem zostało zastąpione przeszywającym bólem. Od razu uświadomił sobie, jaką wagę niosły ze sobą jego słowa i poczuł narastającą w przełyku gulę. Zbliżył się do kasztanowłosej, ale ta odsunęła się od niego i wbiła w niego rozżalone spojrzenie. Walczyła ze sobą z całych sił, aby się nie rozpłakać i ku jej uciesze oraz zdumieniu, szło jej to zatrważająco łatwo. Zerknęła jeszcze na przerażoną Pansy, przyciskającą dłoń do ust.
            - Hermiono… Ja przepraszam. Nie chciałem…
            - Oszczędź sobie, Harry. Tu nie chodzi o mnie, a o Pansy i Lilly. Tylko je powinieneś przeprosić w tym momencie. – Harry wyglądał jak struty. Spróbował jeszcze raz podejść do Hermiony, ale ta powstrzymała go wysuniętą ręką i stanęła obok zapłakanej pani Potter.
            - Dalej chcesz jechać na tę misję? – Miała nadzieję, że przyjaciel się opamięta, ale nic na to nie wskazywało. Mężczyzna spuścił lekko głowę i wypuścił głośno powietrze z płuc, co było jak cios dla jego małżonki. Kiedy na nią spojrzał, poczuła jak serce zaczyna boleśnie pękać na kilka części.
            - Pansy posłuchaj. – Pansy nie dała mu jednak dokończyć. Przetarła mokre od wylanych łez oczy i uniosła dumnie głowę, chcąc pokazać, że w dalszym ciągu ma swoją godność.
            - Niczego nie chcę już słuchać. Wybrałeś między rodziną, a pracą. Życzę ci szczęścia na tej pieprzonej misji. – Nikt nie spodziewał się takiego wulgaryzmu w ustach pani Potter, która zaraz potem odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni, trzaskając przy tym głośno drzwiami. Przez pewien moment w pomieszczeniu zapanowała cisza, przerywana jedynie głębokimi oddechami mężczyzny. Harry nagle uderzył pięścią w stół i zaklął siarczyście, ale na Hermionie nie zrobiło to większego wrażenia. Nie mogła uwierzyć w lekkomyślność przyjaciela, ale wiedziała, że jej interwencje i tak na nic się nie zdadzą.
            - Kurwa mać. Hermiono, co ja takiego zrobiłem… - Weszła mu w zdanie nie siląc się nawet na uprzejmy ton. Skoro Harry mógł traktować rodzinę jako dodatek do kariery, to ona mogła go traktować jako suplement życia, który z grzeczności nazywała przyjacielem. Chłód, który bił od jej głosu i przedzierająca się z niego pustka były dla mężczyzny zatrważające.
            - Wszystko. Wszystko, Harry. Ale to, że twoja wrażliwość uczuciowa mieści się w łyżeczce od herbaty nie świadczy o tym, że wszyscy są tak upośledzeni. – Nie czekała na odpowiedź przyjaciela. Nie chciała jej z resztą nawet znać. Teleportowała się z trzaskiem prosto do domu i pierwsze, co zrobiła to ochlapała twarz zimną wodą. Zdała sobie sprawę, że jest roztrzęsiona i zdecydowanie podenerwowana. Wierzyć jej się nie chciał, że Harry okazał się być tak skończonym idiotą. Ona na jego miejscu robiłaby wszystko, aby przebywać jak najczęściej w towarzystwie męża i dziecka. Z tą myślą objęła się rękami, jakby próbowała się przed czymś bronić. I broniła. Walczyła z napływającymi do głowy wspomnieniami. Bo przecież nie jest na jego miejscu. Nie ma rodziny, którą mogłaby kochać. Została zupełnie sama. I właśnie dlatego tak bardzo jest wściekła na Harry’ego. Człowiek, który nigdy nie stracił czegoś ważnego w swym życiu nie doceni tego, co już ma. Myślała, że fakt, iż wychowywał się bez rodziców da mu bardziej rodzinne spojrzenie na świat. Myślała, że będzie dbał o Pansy i Lilly. Tymczasem on chce wyjechać na niebezpieczną misję i w ogóle nie obchodzi go, jak się czuje jego żona i córka. Ponownie ochlapała twarz lodowatą wodą i pozwoliła ściekać kropelkom po twarzy. Ten dzień był istnym koszmarem i zadał jej kolejną porcję bólu. Najbardziej ubodły ją jednak słowa przyjaciela, w których wypomniał jej, iż nie jest Pansy. Nie jest ani żoną, ani matką, więc nie powinna tak bardzo tego przeżywać. Ale chciała! Tak cholernie chciała być dla kogoś równie ważna, co Pan. Chciała móc zasypiać obok ukochanego męża i być budzona przez płacz dziecka. Ale nie miała tego. I najprawdopodobniej już nigdy mieć nie będzie. Przetarła oczy, w których pomału zaczęły gromadzić się pojedyncze krople łez. Chociaż fakt, iż coraz szybciej i lepiej radzi sobie ze wspomnieniami był pocieszający. Wcześniej zamknęłaby się w łazience i ryczała do rana, aż w końcu zasnęłaby z braku sił. Teraz? Zapanowała nad cisnącymi się łzami i wytarła twarz miękkim ręczniczkiem wiszącym obok umywalki i wyszła z łazienki, jakby przed chwilą zupełnie nic się nie stało. W środku jednak serce oraz dusza wyły z rozpaczy, zadając jej kolejną porcję bólu i cierpienia.

* * * * *

            - Czy ktoś ci już mówił, że jesteś nienormalny? – Zaśmiał się cicho pod nosem słysząc głos Ginny. Był w stanie wyobrazić sobie jej pełen zdziwienia wzrok, gdy to mówiła, a nawet mrugające co chwilę z zaskoczenia oczy.
            - Gdzieś mi się obiło o uszy.
            - Tobie to trzeba obić mózg, Malfoy. Nie zrobię tego. – Wywrócił z dezaprobatą oczami i przewrócił kolejny raz długopisem w dłoni. Jak on nie lubił, kiedy ktoś mu czegoś odmawiał. Bycie jedynakiem nauczyło go jednego, co niestety nie miało przełożenia na realne życie. Zawsze dostawał to czego chciał. I mimo wielu trudności związanych z wyznawaniem tej dywizy nie zamierzał z niej rezygnować.
            - Sama powiedziałaś, że twoja matka to wredna, podła…
            - Jeszcze jedno słowo, a obiecuję. Ręka, noga, mózg na ścianie, Malfoy. Powiedziałam, że mogłaby zareagować obcesowo.
            - Co nie zmienia faktu, że jest jędzą. Jak widać niedaleko pada jabłko od jabłoni, Weasley. – Usłyszał pogardliwe prychnięcie i uśmiechnął się do słuchawki. Tak jak mówił, on zawsze dostaje to, czego chce. A w tym momencie chce, aby Granger nie poszła na wigilię do Weasleyów i dostanie to, choćby miał stanąć na rzęsach. Już jego w tym głowa, aby uparta Wiewiórka nagięła kilka reguł obowiązujących w przyjaźni i mu w tym pomogła.
            - Uwielbiam, kiedy podajesz przykłady z autopsji. Wracając do tematu i tak tego nie zrobię.
            - Musisz, bo inaczej będziesz miała przyjaciółkę na sumieniu, a tego byś nie chciała. Prawda? – Z telefonie zaległa cisza, a Draco uśmiechnął się do siebie jadowicie. Paskudne zagranie, ale wykorzystywanie uczuć żywionych do bliskiej osoby zawsze było dobrym argumentem. Bezczelnym, ale wciąż niezawodnym. Przez lata spędzone w Hogwarcie i domu udało mu się dojść w tym procederze do perfekcji i wykorzystywał go niemalże nagminnie. Tak jak się spodziewał głos Ginny był raczej smutny i trochę podłamany, co jedynie poszerzyło jego złośliwy uśmieszek na ustach.
            - Prawda. Co nie zmienia faktu, że to, co ma zrobić jest po prostu wstrętne.
            - Wstrętne rzeczy to ty robisz z Diabłem w sypialni, a to jest działanie dla dobra przyjaciółki.
            - Nienawidzę, kiedy masz rację. – Ginny westchnęła głośno, a Draco czekał aż w końcu powie to, co chciał od niej usłyszeć na samym początku wyczerpującej go psychicznie rozmowy. – Jak mam ją do tego przekonać?
            - Wy kobiety macie swoje sposoby i sposobiki, więc tę kwestię zostawiam tobie. Ja tylko powiedziałem, że masz zniechęcić Granger do wzięcia udziału w waszej wigilii i oczekuję, że się z tego wywiążesz.
            - Wymagasz ode mnie niemożliwego, Malfoy. A co ja będę z tego miała?
            - Zastanówmy się… - Można się było domyśleć, że Ginny zada prędzej czy później to pytanie. Jako jedyny osobnik płci żeńskiej wśród swego licznego rodzeństwa, na które składał się głównie szalejący testosteron wiedziała, że w życiu nie ma niczego za darmo. W szczególności, gdy dzieli się łazienkę z sześcioma facetami. Korupcja zatem nie była jej terminem obcym. – Moją dozgonną wdzięczność?
            - Ale ty masz poczucie humoru. Jeśli przekonam Hermionę do zmiany zdania, wtedy powiem ci, czego tym razem ja od ciebie chcę. Umowa stoi?
            - I tak ci nie powiem, gdzie Blaise chowa przed tobą porno, więc nie masz się co wysilać.
            - Porno to ty masz w głowie, Malfoy. Pytam, czy umowa stoi, bo jak nie to kończymy tę idiotyczną rozmowę. – Podrapał się po brodzie i cmoknął z dezaprobatą. Robie interesów z Ginewrą zdecydowanie można było zaliczyć do niebezpiecznych transakcji. Na razie jednak wolał się nie przejmować, jakiego rodzaju nagrody zażąda od niego ruda, a skupić się na wymyślonym planie dotyczącym Hermiony. Z głośnym jękiem, jakby cierpiał właśnie katusze wyraził zgodę na ofertę kobiety.
            - Świadomie podpisuję na siebie wyrok śmierci. Najpóźniej jutro do południa oczekuję od ciebie informacji, czy wybiłaś Granger pomysł z głowy. A teraz daj Blaise’a do telefonu.
            - Jeśli Hermiona się dowie, to ona będzie twoim egzekutorem.
            - Jeśli, Weasley. Jeśli to dobre słowo. Blaise. Teraz.
            - Sekundę. Czemu się tak na to uparłeś? – Zamilkł na chwilę, rozciągając usta w szyderczym uśmiechu, którego Ginny na szczęście nie była w stanie zobaczyć. Właściwie to zadała dobre pytanie. Czemu tak bardzo tego chciał? Bo nie może znieść myśli, że Hermiona będzie przebywać cały wieczór w towarzystwie Ronalda W., którego on serdecznie nienawidzi.
            - Bo miałem za mało prezentów w skarpecie świątecznej. Kobieto, puchu marny, daj wreszcie Diabła do telefonu, bo zwariuję z tobą. – Usłyszał cichy kobiecy śmiech, a po chwili z drugiej strony dochodził do niego zdecydowanie rozdrażniony głos przyjaciela. Odruchowo zaczął szybciej obracać długopis między palcami, aż w końcu wypadł mu na podłogę. Mógłby się po niego schylić, ale dzieląca go od przedmiotu odległość była zdecydowanie za duża.
            - Po pierwsze, nie wiem i nie chcę wiedzieć, coś ty znowu wykombinował. Po drugie, Ninny to moja narzeczona i lepiej niech ci nawet przez myśl nie przechodzi, aby się do niej przystawiać. A po trzecie, nie żyjesz za ciastka i mleko.
            - Mikołaj jakoś nie protestował, kiedy je jadłem. A o swoją narzeczoną możesz być spokojny. Małe, wredne i rude to nie mój typ. – Któż by pomyślał! Podświadomość krzyknęła sarkastycznie mu w głowie, a on w odpowiedzi wywrócił jedynie oczami. Dawniej faktycznie takie detale nie miały dla niego znaczenia. Liczyło się tylko, aby kobieta miała temperament i dobrą kondycję w łóżku. Oczywiście twarz musiała zwrócić jego uwagę w pierwszej kolejności, ale wszystko inne nie miało większych wartości. Ostatnio jednak był kompletnie wyobcowany z życia towarzyskiego, a wszelkie kobiece zaloty obchodziły go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Był obojętny na nie i ze zgrozą stwierdzał, że to wszystko stało się przez kasztanowłosą kobietę o bursztynowych oczach. Z zamyślenia wyrwał go ironiczny głos Zabiniego, który wyraźnie miał ochotę trochę się nad nim poznęcać.
            - Długonogie kobietki o karmelowych włosach przed ramiona i oczach barwy orzechu włoskiego to teraz twój faworyt, tak?
            - Oczy Granger są bursztynowe, jeśli cię to interesuje. – Zabrzmiało jak wyrzut, na co Draco zwrócił uwagę dopiero po fakcie, by w dalszej kolejności zdusić w sobie cisnące mu się na usta przekleństwo. Teraz to się wkopał na całej linii, a fakt ten został potwierdzony przez krótki śmiech Blaise’a.
            - Jakież to romantyczne. Wiesz nawet jaki dokładnie ma kolor oczu. Miło jest posłuchać Draco, którego serduszko urosło o jakieś dwa rozmiary.
            - Wiewiórka ma na ciebie zdecydowanie zły wpływ. Wesołych świąt, Diable i do zobaczenia za dwa dni w biurze. – Nie czekał na odpowiedź Zabiniego z dwóch powodów. Po pierwsze, nie miał ochoty wysłuchiwać jego chwytających za serce bajeczek, że niby się zakochał. Powszechnie przecież wiadomo, że miłość nie istnieje. Miłość to związek chemiczny, w którym zachodzą akcje i reakcje, podyktowany algorytmami i równaniami matematycznymi z wykorzystaniem praw fizyki, a przede wszystkim zasad dynamiki Newtona. W ten oto sposób na sam koniec otrzymujemy siłę wypadkową, którą jest dziecko, inaczej nazywane w ciałem C, które wleciało między ciało A , a ciało B. Po drugie, wisiał już zdecydowanie za długo na telefonie i spędził na mieście więcej czasu, niż zamierzał na początku. Aż strach pomyśleć, co się działo pod jego nieobecność w domu, a przede wszystkim w salonie, gdzie zostali ojciec i ciotka. Powrót zatem był bardzo wskazany, jeśli nie konieczny. Schował komórkę do kieszeni spodni i teleportował się do Malfoy Manor, gdzie zastał go dość ciekawy widok, a mianowicie jego matka i ciotka klęczące na podłodze między odłamkami szkła oraz ojciec starający się poskładać resztki bombek.

* * * * *

            Przez całą noc nie udało jej się zmrużyć oka. Wierciła się na łóżku, a sen jak na złość nie chciał się pojawić. Zachowanie Harry’ego nie dawało jej spokoju przez co popadła w tymczasową bezsenność. Nie miała pojęcia, że można być aż tak upartym i obstawać przy swoim, mimo próśb najważniejszej osoby w życiu.  Nie dziwiła się Pansy, że zareagowała najpierw złością, potem histerią, a następnie płaczem. Jej bezsilność w stosunku do męża udzielała się Hermionie. Zastanawiała się, jak ona by się zachowała na miejscu przyjaciółki. Pozwoliłaby jechać ukochanemu na niebezpieczną misję, czy błagałaby, aby został w domu? Rozumiała zarówno położenie w jakim znalazł się Harry, jak i Pansy, ale w pełni świadomie popierała stronę kobiety i się z nią zgadzała. Nawet nie śmiała kwestionować umiejętności magicznych mężczyzny, ale jak wiadomo prędzej czy później musi być ten pierwszy raz. Co jeśli przez zwykłą nieuwagę, zamieszanie, skupienie na innej czynności zostanie ugodzony śmiertelnym zaklęciem? Pansy by tego nie przeżyła, a nawet wolała nie myśleć, jak czułaby się mała Lilly, gdyby musiała dorastać bez ojca. Postanowienie Harry’ego było okropne i napawało ją przede wszystkim strachem. Ona również bała się o życie przyjaciela i nie chciała, aby gdziekolwiek jechał. Potter jednak znany był ze swej zawziętości, a przede wszystkim z oślego uporu. Skrycie liczyła, że przemyśli wszystko, co mu wczoraj powiedziała i zastanowi się jeszcze raz nad decyzją. Nie wyobrażała sobie, że może go zabraknąć. Nawet tak nie myśl, Hermiono. Harry to wybitny czarodziej i da sobie radę. Przeczesała ręką kasztanowe loki i wstała ze zrezygnowaną miną z łóżka. Wczorajszy wieczór odebrał jej kompletnie radość płynącą ze świąt. Miała ochotę znowu wwlec się pod ciepłą kołdrę i nie wychodzić spod niej aż do 27 grudnia, kiedy cały ferwor gwiazdkowy minie ją bez echa. Wiedziała jednak, że bezczynne leżenie nie leży w jej naturze. Poczłapała do łazienki, aby odświeżyć się po nieprzespanej nocy, a gdy zimna woda dotknęła jej ciała poczuła, jak cały organizm się rozluźnia i uspokaja. Umysł się rozjaśnił, nie pracował ciężko, a nawet ból w karku odrobinę został zniwelowany. Z lekkim uśmiechem na ustach wyszła spod prysznica owinięta w duży puchowy ręcznik. Wróciła do sypialni, gdzie czekała już na nią uśmiechnięta od ucha do ucha Ginny, co jakimś dziwnym trafem wydało jej się podejrzane i… niestosowne. Odwzajemniła jednak uśmiech i podeszła do komody, aby wyciągnąć z niej ubrania. Przyjaciółka trajkotała już wesoło jak najęta, a panna Granger zastanawiała się, co ją sprowadza o tak wczesnej porze.
            - Tak się cieszę, że cię widzę, Miona! Naprawdę, Blaise zaczyna doprowadzać mnie do szału z tymi świętami! Musiałam chociaż na chwilę odpocząć od jego niezamykającej się jadaczki. O! Ładne! Skąd to masz? – W okamgnieniu Ginny znalazła się przy niej i wyrwała jej z ręki cieniutki sweterek w odcieniu butelkowej zieleni przeplatany delikatnie brokatową nicią w tym samym kolorze. Hermiona obdarzyła ją lekkim uśmiechem i wyciągnęła parę czarnych dżinsów z drugiej szuflady. Na pierwszy rzut oka ruda zachowywała się normalnie, ale miała nieodparte wrażenie, że coś z nią jest nie tak. Zerknęła na nią kątem oka, ale nie dopatrzyła się jakichś szczególnych znaków, więc wróciła do kompletowania garderoby.
            - Pansy się uparła, abym go kupiła. W sumie też mi się bardzo spodobał. – Mówiła raczej od niechcenia, jakby chciała zbyć przyjaciółkę. Ginny jednak wydawała się nie zauważać jej beznamiętnego tonu i zamyślonego wyrazu twarzy. Była jak katarynka na rynku, która raz nakręcona gra przez całą resztę dnia.
            - Nigdy nie lubiłam zieleni. – Skrzywiła się machinalnie, gdy to powiedziała, ale wciąż przykładała sweterek do ciała, mierząc go tak zwanie „na oko”. – To taki ślizgoński kolorek. Ale ten jest śliczny! Pożyczyłabyś mi kiedyś? Blaise byłby w siódmym niebie, gdyby mnie w czymś takim zobaczył.
            - On zawsze jest bezgranicznie szczęśliwy, gdy tylko cię zobaczy. Szaleje za tobą.
            - Gdyby tak było, to nie kazałby mi iść do moich rodziców na kolację. – Odłożyła sweterek na brzeg łóżka i usiadła na nie, a raczej opadła zrezygnowana. Hermiona przygryzła lekko dolną wargę i starała się skupić na kompletowaniu ubrania. Wypowiedź przyjaciółki zapędziła jednak jej myśli w tę część dzisiejszego dnia, o której wolała nie myśleć. Zamknęła nieco głośniej niż planowała szufladę i zabrała przygotowane wcześniej ubrania do łazienki. Starała się robić wszystko szybko i bez zastanowienia, ale jak na złość nogawki plątały się między sobą, a zapięcie od biustonosza uparcie uciekało jej z palców. Gdy wreszcie doprowadziła się jako tako do porządku wróciła do pokoju, gdzie Ginny piła przygotowaną sobie w międzyczasie herbatę. Wskazała jej drugi kubek stojący na szafeczce nocnej, a Hermiona chwyciła go niepewnie do ręki i usiadła obok przyjaciółki na łóżku. Miała nadzieję, że wygląda normalnie i ruda nie zacznie zadawać jej krępujących pytań. Już sekundę później przekonała się, że nadzieja jest bardzo płonna.
            - Słuchaj, Miona. Tak się zastanawiałam… oczywiście jak nie chcesz to do niczego cię nie zmuszę. To pomysł Blaise’a, jakbyś miała pytać. – Z każdym kolejnym słowem jej obawy wzrastały i uświadamiała sobie, o co Ginny chce ją zapytać. Przełknęła nerwowo ślinę i upiła łyk herbaty, parząc sobie przy tym boleśnie język. Jednak nawet to nie było w stanie odwrócić jej uwagi od niewygodnych myśli.
            - Chodzi mi o to, że chciałabym, abyś poszła z nami na święta do Nory. – Między kobietami zapanowała głucha cisza przerywana tykaniem małego zegarka stojącego na drugim stoliczku nocnym. Panna Granger wpatrywała się w parującą ciecz i gorączkowo myślała, co ma odpowiedzieć przyjaciółce. Ruda natomiast wyczekiwała jej responsu z niecierpliwością. W głowie wciąż dudniła jej prośba, a raczej rozkaz Malfoya, aby zniechęciła Hermionę do pójścia na kolację wigilijną do jej rodziny. Nie miała pojęcia, jak zamierza tego dokonać, ale usłyszanych krótką chwilę potem słów w ogóle się nie spodziewała i nagle cały plan arystokraty wydał jej się jeszcze bardziej absurdalny.
            - Wiesz, Ginny to miłe, ale… dostałam już zaproszenie od… kogoś innego. Nie obraź się na mnie, ale chyba z niego skorzystam. – Kłamczucha. Nieudolna kłamczucha. Mimo szeptanych przez jej podświadomość słów ociekających jadem czuła się z siebie dumna. Na pomysł oszukania zarówno Malfoya, jak i Ginny wpadła dosłownie przed sekundą. Mówiąc blondynowi, że będzie u Weasleyów uniknęła nieprzyjemnej atmosfery wigilijnej w Malfoy Manor. Okłamując przyjaciółkę nie będzie musiała mierzyć się z pełnymi nienawiści spojrzeniami Molly i uniknie konfrontacji z Ronem. To ostatnie martwiło ją co prawda, ale wiedziała, że prędzej czy później mężczyzna przyjdzie do niej ponownie i wszystko sobie wyjaśnią. Z drugiej strony to lepsze wyjście, niż dzielenie się swoimi problemami przy stole świątecznym. Uśmiechnęła się blado, acz z nadzieją, że przekonywająco. Twarz Ginny wyrażała lekkie zdziwienie, czego dowód dały wypowiedziane przez nią w dalszej kolejności słowa.
            - Czyli nie będzie cię z nami? – Zmieniła uśmiech na bardziej promienny, a w duchu cieszyła się, że przyjaciółka łyknęła jej kłamstwo. Powinna mieć wyrzuty sumienia z tego powodu, ale nie miała sobie nic do zarzucenia. Nie czuła się ani odrobinę winna widząc zawód na twarzy rudej. W końcu stara się bronić siebie, prawda? Nie ma w tym nic złego.
            - Niestety nie. Z resztą nie sądzę, aby Molly była zadowolona z mojego towarzystwa.
            - Moja matka ostatnio jest niezadowolona dosłownie ze wszystkiego. Uwierz mi, że nawet by cię nie zauważyła, bo zajęta by była prawieniem mi kazań, jaką to jestem nieodpowiedzialną i głupią gówniarą, że związałam się z Blaise’em. – W głosie Ginny pobrzmiewała nuta złości i zarazem rozgoryczenia. Panna Granger nie miała pojęcia, że matka jej przyjaciółki nie akceptuje Zabiniego. Mogła się spodziewać co prawda jakichś nietaktownych komentarzy odnośnie wybranka córki, ale tak wrogiego nastawienia jeszcze nie widziała u pani Weasley. Sposób, w jaki ruda mówiła o swojej matce był tego najlepszym dowodem. Przytuliła ją jak przyjaciółka przyjaciółkę i uśmiechnęła blado, a po twarzy Ginny przebiegł lekki grymas, który zapewne miał być uśmiechem. W tym wszystkim jedno było dla Hermiony pocieszające, a mianowicie ruda nie zasypuje jej pytaniami, kto zaprosił ją do siebie na wigilię. Jak się z czasem okazało radość była tylko chwilowa.
            - Na pewno tak nie myśli. Może potrzebuje więcej czasu, aby go zaakceptować?
            - Więcej? To znaczy ile? Dwadzieścia lat? Czterdzieści? Znając moją matkę to nawet na łożu śmierci przeklinałaby nasze małżeństwo.
            - Zrozumie, że się kochacie prędzej czy później. Walczy jeszcze z uprzedzeniami, bo jak sama dobrze wiesz, Blaise był w Slytherinie, a… cóż, my Gryfoni jakoś za nimi nie przepadaliśmy. – Ginny uśmiechnęła się szczerze na wspomnienie potyczek szkolnych z Zabinim. Kto by pomyślał, że ich drogi złączą się w jedną po Hogwarcie. Nie było między nimi nienawiści, ale wzajemna niechęć i rywalizacja to co innego. Pamiętała, jak na meczach quiditcha ścigali się na boisku, aby udowodnić, które z nich jest lepszym graczem. Czasem dochodziło do kontuzji, ale nie przeszkadzało im to w toczeniu dalszych pojedynków na miotły. A teraz jest z Blise’em w związku. Szczęśliwym i rozkwitającym, gdyż na wiosnę planują się pobrać. Życie potrafi jednak zaskakiwać. Z tą myślą spojrzała na przyjaciółkę i obdarzyła ją ciepłym uśmiechem, przytulając przy tym lekko.
            - Dzięki. Tylko ty też byłaś w Gryffindorze, a jakoś nie jesteś do niego wrogo nastawiona. Nawet Ron go zaakceptował! – Na wspomnienie brata przyjaciółki poczuła, jak żołądek ścisnął jej się boleśnie w supeł. Miała nadzieję, że nie widać tego po niej, ale Ginny jakby dostrzegła minimalną zmianę i od razu się zreflektowała.
            - Przepraszam. Za dużo ostatnio gadam. – Zarumieniła się delikatnie i upiła nerwowo herbaty. Hermiona obserwowała ją kątem oka, nawet nie zauważając, że zaczęła skubać niespokojnie dolną wargę. Opuszki palców zaciśnięte na kubku z gorącym płynem rozpaczliwie krzyczały z niepotrzebnego bólu, który im nieświadomie zadawała. Myślami cały czas krążyła wokół dwóch mężczyzn, od których skakała jak na trampolinie. Ron i Draco. Tak różne osoby, kompletnie do siebie nie podobne. A potrzebowała ich obu dokładnie tak samo. Jej zamyślenie przerwał niedługo potem głos rudej przyjaciółki, a ona poczuła, jak krew odchodzi jej pomału z twarzy.
            - No to kto jest tym szczęściarzem, że spędzisz z nim święta? – Zamrugała parę razy nerwowo oczami wiedząc, że nie poprawia to jej i tak lekko beznadziejnej sytuacji. Wyglądała, jakby wyjątkowo wolno trawiła i przyswajała otrzymane informacje, łącząc je w spójną całość i dopiero potem zastanawiając się nad ich sensem. Delikatnie przygryzła wnętrze policzka, ale wzrok Ginny utwierdzał ją w przekonaniu, że przyjaciółka czeka na zadowalającą ją odpowiedź.
            - Czy to ważne, Ginny? Lepiej mi powiedz, co kupiłaś Blaise’owi pod choinkę. Ponoć niełatwo wybrać dla niego prezent. – Starała się grać na zwłokę i miała nadzieję, że uda jej się to, ale ruda szybko rozwiała jej przypuszczenia. Zachowywała się, jakby nie usłyszała drugiej części wypowiedzi kasztanowłosej kobiety, choć bardziej prawdopodobne było, iż kompletnie ją zignorowała.
            - A czemu ma być nieważne? Święta to magiczny okres i powinno się je spędzać z bliskimi, Miona. Popatrz na mnie. Pokłóciłam się z moją matką, a i tak będę dziś wieczorem na kolacji.
            - Bo Blaise cię do tego zmusił. – Ruda wywróciła z dezaprobatą oczami i upiła kolejny łyk herbaty z kubka. Wzrok panny Granger od razu spoczął na jej filiżance, z której gorącego płynu praktycznie w ogóle nie ubyło.
            - Szczegół! To nie zmienia faktu, że i tak tam będę. A ty nie chcesz mi powiedzieć, z kim spędzisz Boże Narodzenie. To nieuczciwe, Miona. – Pokiwała palcem wskazującym, jakby groziła jej, niczym własna matka. Hermiona uśmiechnęła się tylko szerzej i spuściła wzrok, uciekając przed karcącym spojrzeniem przyjaciółki. Czuła się źle z kłamstwem i zdała sobie sprawę, że robi to coraz częściej. Zastanawiała się, kiedy jej sumienie przestanie w ogóle już reagować. Będzie sobie mogła wtedy podać rękę z Malfoyem. Zanim zdążyła głębiej zamyślić się nad osobą blond włosego arystokraty przerwała jej siedząca obok panna Weasley.
            - A jakaś mała podpowiedź? Taka malutka, malusieńka! Miona no! – Podskoczyła niczym nadpobudliwe dziecko i zaczęła tarmosić ją za rękaw swetra wolną ręką. Kobieta nie umiała już powstrzymać śmiechu i parsknęła głośno, spoglądając na zachowanie Ginny. Zazdrościła jej trochę tej beztroski i lekkiego podejścia do życia. Dla niej zawsze była, jest i będzie młodszą siostrzyczką, którą trzeba wyprowadzać z głupstw i pomagać naprawiać błędy. Tyle, że ostatnio to ruda wypełnia jej obowiązki starszego rodzeństwa.
            - Ginny! – Ruda uspokoiła się w okamgnieniu, choć widziała, że kasztanowłosa wcale nie jest rozdrażniona jej zachowaniem, gdyż wciąż się do niej szczerze uśmiechała. Nawet nie miała pojęcia, ile wysiłku wkłada, aby nie wygadać się przed nią, że przyszła do niej tylko dlatego, że Malfoy nie chce, by spędziła święta w Norze. Musiała wypaść bardzo przekonywająco, a jak na razie panna Granger nie miała bladego pojęcia o ich spiskowaniu. I lepiej, żeby tak zostało. Pomyślała gorączkowo i odgarnęła niesforny kosmyk włosów, który wydostał się z jej dobieranego warkocza.
            - Przepraszam. Po prostu jestem ciekawa. Nie powiesz mi, prawda? – Hermiona pokręciła przecząco głową, a z serca i duszy Weasleyówny spadł ogromny kamień. Przynajmniej wiedziała, że przyjaciółki nie będzie w Norze, a tym samym nie musiała robić nic, aby sprostać oczekiwaniom Malfoya. Swoją drogą głęboko zaczęła się zastanawiać, czemu arystokracie tak bardzo na tym zależało.
            - Nie mogę. Obiecuję, że zrobię to po Bożym Narodzeniu. A teraz powiedz mi, co kupiłaś Zabiniemu. – Ginny jednak już nie słuchała. Dopiła wystygającej pomału herbaty i spojrzała na mały zegarek na nadgarstku. Rozszerzyła oczy, starając się pokazać, że późna godzina odrobinę ją przeraziła. W gruncie rzeczy po części tak było, gdyż zostało jej niecałe trzydzieści minut, aby wysłać wiadomość do Malfoya, a tym samym miała jeszcze cztery godziny, aby przyszykować się na kolację u rodziców. Wstała z zajmowanego miejsca i cmoknęła pannę Granger w policzek, zarzucając granatowy płaszczyk na ramiona.
            - Zasiedziałam się trochę, Miona, a muszę jeszcze wpaść na Pokątną. Spotkamy się po świętach w czekoladziarni i wszystko mi opowiesz. Byle ze szczegółami. – Kolejny raz dzisiejszego dnia pogroziła jej palcem i ponownie cmoknęła w policzek. – Do zobaczenia i wesołych świąt!
            - Nic mu jeszcze nie kupiłaś, prawda? – Ruda rozłożyła bezradnie ręce i uśmiechnęła się jak niewiniątko, czym doprowadziła pannę Granger do krótkiego i cichego śmiechu.
            - O tym wiedzieć nie musi, a ty o niczym mu nie powiesz.
            - Masz moje słowo. Wesołych świąt, Ginny. – Panna Weasley uśmiechnęła się promiennie, by po chwili zniknąć sprzed oczu kasztanowłosej, której dobry humor momentalnie się ulotnił. Westchnęła głośno i schowała twarz w dłoniach opartych o kolana. Wesołych świąt. Jak to irracjonalnie w tym roku dla niej brzmiało.

* * * * *

            Padający z nieba gęsty śnieg nie pomagał mu w wyprowadzeniu Dulce na spacer. Doberman strasznie zdążył już urosnąć i nie wystarczało mu wypuszczenie z domu na trawnik. Potrzebował się wyszaleć, pobiegać, poznać nowe miejsca. W przeciwieństwie do swojego pana, który nie garnął się do wychodzenia na długie spacery. W szczególności przy takiej pogodzie. Śnieg zdążył już oblepić mu włosy i cały płaszcz, a Dulce nie wyglądał, jakby miał zamiar wracać. Spojrzał odruchowo na zegarek i westchnął głęboko. Weasleyówna nie dawała od wczoraj żadnych oznak życia, co nie tyle go martwiło, a lekko denerwowało. Jak na zawołanie sekundę później w kieszeni płaszcza poczuł wibracje rozchodzące się od telefonu, jednak na wyświetlaczu widniał kompletnie nieznany mu numer. Odebrał chwilę potem przez cały czas nie spuszczając dobermana z oka, który zajęty był gonieniem gołębia.
            - Malfoy, słucham.
            - Wolałabym usłyszeć sekretarkę, ale jak widać życie nie może być piękne.
            - Weasley? A skąd ty masz… - Ginny nie dała mu jednak dokończyć i weszła mu w zdanie. Draco wyczuł w jej głosie, że jest lekko podenerwowana, co zaczęło mu się trochę udzielać.
            - Nieistotne. Hermiony nie będzie w Norze. – Twarz Draco nagle pojaśniała, choć wciąż zachowywała beznamiętny wyraz. Szczęście jednak ulotniło się tak szybko, jak się pojawiło, a w jego miejsce weszło zaintrygowanie. – A ty powinieneś o tym wiedzieć.
            - Ja? Niby czemu?
            - Rusz mózgownicą, Malfoy. Ona nigdy nie wybierała się do nas na święta. Nie wiem, skąd zatem wziął się twój idiotyczny pomysł. – Zamyślił się przez chwilę i zmarszczył z niezrozumienia brwi. Przecież wyraźnie słyszał, że Hermiona będzie dziś u Weasleyów. O co zatem chodziło Wiewiórze? Podrapał się po jeszcze nieogolonym podbródku i odpowiedział zaciekawionym głosem, choć wyglądało bardziej, jakby mówił sam do siebie, niż do Ginny.
            - Czemu zatem powiedziała, że idzie do Nory? – Ku jego zdumieniu Ginny natychmiast mu odpowiedziała, czego prawdę mówiąc nie bardzo się spodziewał.
            - Nie wiem. Mówiła, że dostała zaproszenie od kogoś innego i z niego skorzysta. Na przyszłość nie marnuj mojego cennego czasu na twoje głupoty, dobrze? A przy okazji. Myślisz, że Blaise chciałby dostać skarpety we flagę angielską? – Uniósł ze zdziwienia wysoko brew i zamrugał parę razy oczami. Nie wiedział, czy bardziej zaskoczył go fakt, iż Hermiona okłamała przyjaciółkę, czy lekko idiotyczne pytanie rudej. Bo niby co ma Granger do skarpet, a skarpety do Diabła? I to jeszcze we flagę angielską?
            - Co? Jakie skarpety?
            - Nie mam pomysłu na prezent, a zobaczyłam właśnie skarpetki i pomyślałam, że może… - Niestety Ginny nie zdążyła dokończyć, gdyż Draco krzyknął zdenerwowany w słuchawkę.
            - Dulce! – Zrugał ukochanego dobermana, gdy zobaczył, że cały przemoczony i na trzęsących się łapach wychodzi z lodowatego stawu. Przypiął mu od razu do obroży smycz i owinął ją sobie wokół nadgarstka, aby zwierzę nie uciekło mu już nigdzie, trzymając go tym samym bardzo krótko. – Daruj, Weasley. To kretyński pomysł.
            - Mówiąc „daruj” masz na myśli psa, czy mój prezent?
            - Na jedno wychodzi. Kup mu coś od Warhola. Proponuję obraz.
            - Wiesz po jakich cenach stoją obrazy Warhola?
            - Wiem. I jaki masz problem? – Usłyszał prychnięcie w słuchawce, a po chwili krótki i kpiący śmiech. On sam zdążył już wyjść z parku i zaczął kierować się w stronę mieszkania, aby móc wykąpać Dulce przed wyjściem do Malfoy Manor. Matka by go zabiła, gdyby na świeżo wypastowanych podłogach dostrzegła choć maleńką oznakę brudu. A z psa w tym momencie skapywała nie tylko woda, ale również błoto, którym miał oblepione całe łapy.
            - Taki, że to horrendalne sumy, Malfoy! Zostanę jednak przy skarpetkach.
            - Już zaczęłaś go traktować jak pantofla.
            - Przywykł po latach przebywania z tobą rozkapryszona księżniczko. Mimo wszystko dzięki za chęć pomocy. – Zanim zdążył coś odpowiedzieć, Ginny rozłączyła się i usłyszał piknięcie w telefonie oznaczające koniec rozmowy. Spojrzał przez sekundę na wyświetlacz telefonu, by następnie schować go w kieszeni płaszcza. Od razu jego myśli powędrowały w kierunku kasztanowłosej kobiety. Wszystko przestało mu do siebie pasować. Jego zaproszenie na święta odrzuciła. Jak się okazuje, Weasleyów również. O co do cholery chodziło z tym, że dostała zaproszenie od kogoś innego? Do wyboru miał Potterów oraz… Nikogo. Na Pansy i Harrym jego lista potencjalnych zapraszających się kończyła. Wykluczył jednak ich od razu, gdyż gdyby to byli oni, to Hermiona nie powiedziałaby, że idzie do Weasleyów, a Ginny nie mówiłaby, że dostała zaproszenie od kogoś innego. Nie ukryłaby przecież przed przyjaciółką takiego faktu. A zatem od kogo? W jaką grę postanowiła z nimi zagrać? Podrapał się po brodzie i oderwał wzrok od czubków butów. Na szczęście zdążył to zrobić w odpowiednim momencie, gdyż inaczej zderzyłby się ze słupem stojącym na chodniku. Spojrzał gniewnie na Dulce, jakby miał do niego pretensje, że zwierzę nawet nie myślało, aby go przed kraksą uchronić, a doberman w odpowiedzi odwrócił się do niego tyłem, unosząc wysoko w górę ogon. Draco westchnął z politowaniem i wzniósł błagalnie oczy ku niebu. Merlinie. Nawet mój własny pies ma mnie gdzieś.

* * * * *

            Pansy założyła małej Lilly czapkę na główkę i wyciągnęła w kierunku Garry’ego rękę, aby ten podał jej szalik ich córeczki. Mężczyzna zrobił to bez mrugnięcia okiem, przyglądając się swojej małżonce. Był zły. To nie podlegało żadnym wątpliwościom. Ale również był niesamowicie przygnębiony. Pansy nie odzywała się do niego od wczoraj. Robiła to jedynie wtedy, kiedy musiała. Rozumiał jej żal i nie miał zamiaru jej go wypominać. Podjął już jednak decyzję i zaraz po świętach prześle do Ministerstwa odpowiednią notatkę z odpowiedzią. To jest jego obowiązek. Nawet tłumaczenia Hermiony nie dały rady go przekonać do zmiany zdania, a nawet był nieco wściekły, że jego małżonka posunęła się do przyprowadzenia ich przyjaciółki w związku z tą sprawą. Pomasował pobolewające skronie i ostatni raz poprawił białą koszulę, przeglądając się w lustrze wiszącym przy wyjściu. Dostrzegł w nim również rozgoryczony wzrok Pansy, jednak gdy tylko jego spojrzenie spotkało się z jej kobieta zmrużyła gniewnie oczy i podniosła ich córkę z podłogi, odwracając głowę. Westchnął dość głośno i odwrócił się w jej stronę. Nie miał pojęcia, co chce powiedzieć, ale wiedział, że powinien.
            - Pansy proszę, zachowujmy się jak rodzina. Są przecież święta. – Kobieta prychnęła lekceważąco w odpowiedzi i spojrzała wściekle na męża, poprawiając córce niebieski szaliczek. Lilly bynajmniej nie cieszyła się dzisiejszego dnia. Już od wczoraj na jej małej dziecięcej buzi nie pojawiał się uśmiech, a duże zielono-niebieskie oczka wyglądały, jakby miał wypłynąć z nich potoki łez.
            - Nagle przypomniało ci się, że masz rodzinę. – W oczach Harry’ego zapłonął gniew, ale Pansy nie przestraszyła się go w ogóle. Odruchowo przytuliła do siebie mocniej Lilly i uniosła wyżej głowę, czekając na atak męża.
            - Nigdy o niej nie zapomniałem. Kocham was. Ciebie i Lilly. I nie mogę znieść tego, że… - Pani Potter uniosła rękę, przerywając małżonkowi i otworzyła drzwi wyjściowe od mieszkania. Nie chciała słuchać ponownie jego tanich wymówek, które przerobiła wczorajszego dnia z milion razy. Dla niej słowa nie miały żadnego znaczenia. Swoją decyzją Harry dowiódł jej, ile znaczy dla niego rodzina. Od zawsze stała na drugim miejscu. Praca odebrała jej przywilej bycia najważniejszą osobą w życiu mężczyzny. Przegrała i z tym będzie musiała się pogodzić.
Wyszła z domu na drżących nogach i zaczęła schodzić po schodach, starając się pohamować zbierające się w oczach potoki łez. Cierpiała. Bolało ją, że mężczyzna, którego kocha wolał ożenić się ze swoją pracą, a ją traktować jako dodatek. Wyszła na zimne powietrze i od razu poczuła się lepiej. Nie na tyle, aby móc zachowywać się w pełni swobodnie, ale złość zaczęła ustępować miejsca obojętności. Właśnie tak zamierzała przetrwać tegoroczne święta u rodziców. Odwróciła się w stronę Harry’ego, który właśnie wyszedł z bloku z posępną miną. Nie zamierzała mu niczego ułatwiać.
- Ani słowa moim rodzicom. Czy to jest zrozumiałe? Nie waż się odezwać na ten temat, Harry. – Nawet ją przeraził chłód bijący z jej głosu, a co dopiero Harry’ego. Mężczyzna przytaknął jednak głową i otworzył drzwi od samochodu. Nie odezwał się do swojej żony aż do przyjazdu pod dom państwa Parkinson. Jednak nawet wtedy Pansy nie chciała z nim rozmawiać. Z nietęgą miną wszedł do mieszkania teściów i przywitał się z nimi, zauważając jednocześnie, że jego żona rozpoczęła ustaloną przed wyjazdem grę. Uśmiechała się i starała zachowywać swobodnie i nie dać niczego po sobie poznać. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko westchnąć głęboko i pójść w jej ślady. Usiadł zatem przy stole i przysłuchiwał się wymianie zdań żony z rodzicami. Kiedy teść na niego spoglądał, uśmiechał się nerwowo lub przytakiwał głową. Robił cokolwiek, aby nie poznali, że coś go męczy, a tym samym ich jedyną córkę. Jednak z każdą kolejną minutą wieczoru uświadamiał sobie, jak wiele straci podjętą decyzją. A może już stracił? Merlinie, co ja najlepszego wyrabiam?

* * * * *

            Czuć się na właściwym miejscu. Tego właśnie teraz chciała i skrycie potrzebowała. Nie wymyślnych ozdóbek, dźwięków kolęd, wspólnego rozpakowywania prezentów i pogodnych uśmiechów towarzyszących uściskom ze słowami „wesołych świąt”. Była sama. Kompletnie sama. Nie miała komu kupować prezentów, z kim zjeść kolację bożonarodzeniową czy życzyć zdrowych i pogodnych świąt. Ciężko robić to wszystko w pustym domu, gdzie jedyne dźwięki w nim pobrzmiewające to tykanie małego zegarka w sypialni. A jednak nie była smutna czy nieszczęśliwa. Jedyne czego pragnęła w te Boże Narodzenie to czuć, że w końcu znalazła się we właściwym miejscu. Nie był to ciepły dom Weasleyów przepełniony najrozmaitszymi potrawami świątecznymi, czy zapachem świeżo upieczonego piernika. Nie było to Malfoy Manor, gdzie przytłaczała sztywna i wysoko postawiona kultura osobista. Jej miejsce było właśnie tu – na cmentarzu.
            Samotnie stojąca ławeczka w otoczeniu grubej warstwy śniegu, a przed nią niewielkich rozmiarów nagrobek ze stojącym przy płycie czerwonym zniczem w kształcie serca. Było to jedyne źródło światła w jej otoczeniu. Rubinowe blaski lizały złote litery nagrobka, uwidaczniając je w panującym dookoła grudniowym mroku. Lekki wiatr kołysał pozbawionymi liści gałązkami, a z nieba padał drobny śnieg, który oklejał bielą wszystko w zasięgu wzroku. Otaczała ją ciemność i cisza. Dwie rzeczy, których powinna  się bać, uciekać przed nimi. Przy małym grobie synka czuła się jednak bezgranicznie szczęśliwa. Przez zaczerwienioną od mrozu twarz przebiegł delikatny półuśmiech. Szczęście. Jeszcze niedawno nie miała o nim żadnej wiedzy. Myślała, że doświadczyła go w życiu nieraz. Przecież uśmiechała się, cieszyła z tak wielu rzeczy. A jednak prawdziwy, słodki smak szczęścia poznała dopiero przed chwilą. Zawsze myślała, że to uczucie, jakby móc wznieść się nad ziemią bez pomocy magii. Latać z przepełniającej od środka radości. Kolejny raz musiała przyznać, że się pomyliła. Ostatnimi czasy coraz częściej to robiła. Kiedyś wyrzucałaby sobie te błędy, ten niedorzeczny brak wiedzy. Teraz? Przyjmowała gorycz porażki dumnie i ze spokojem. Bo właśnie to było dla niej szczęściem. Panująca dookoła cisza i wypełniający jej serce oraz duszę spokój.
            Może się to wydawać nieco absurdalne. Cmentarz raczej nigdy nie kojarzy się z radością i beztroskim uśmiechem. Dla niej jednak było to miejsce o stokroć cenniejsze, niż ciepły, rodzinny dom. Nie miała rodziny. Ginny, Harry, Pansy… Przyjaciele. Miała przyjaciół, a oni nigdy nie zastąpią prawdziwej rodziny. Są blisko, martwią się o nią, a ona o nich. Wspierają, doradzają, pomagają. Płaczą, cierpią razem z nią, nie ukrywają bólu, nie mają przed sobą tajemnic. To zupełnie tak jak w rodzinie. Ale czy na pewno?
            Westchnęła przeciągle i potrząsnęła delikatnie głową. Zbyt dużo się zamartwiała. Za często przyłapywała się na myślach, gdzie granice między przeszłością, a teraźniejszością były bardzo mgliste i niewyraźne. Tak łatwo można popaść ze skrajności w skrajność. Depresja przeobrażająca się w radość. Powinna uciekać od takich myśli i nie dać im wkradać się do umysłu. Zaszła bardzo daleko. Nie dokonałaby tego sama, gdyby nie przyjaciele. I Draco. Szepnęła do niej podświadomość, a ona westchnęła ponownie. Tak, Malfoy. Nie jest przyjacielem. Tym bardziej nie jest rodziną. Kim jest? Pierwszy raz znalazła się w relacji balansującej na granicy przyjaźni i głębszego uczucia. Z pewnością nie miłości. Arystokrata nie pasował jej do tego określenia, choć stwierdzała to z wyraźnym bólem. Lubi, kiedy jest blisko. Lubi wdychać jego zapach, patrzeć w jego zmieniające się, niczym w kalejdoskopie oczy. Od szlachetnego srebra, przez zwykłą szarość, aż po mroczny grafit. Lubi czuć jego dłonie na swojej skórze, które wydają się być miękkie, niczym jedwab. Słuchać jego urzekającego głosu otulającego ją jak aksamit i głęboko zapadającego w pamięci. Jednak najbardziej lubi, kiedy jest po prostu blisko niej. Ma wrażenie, że otrzymuje wtedy od niego nieposkromione pokłady siły i może zrobić wszystko, o czym bez niego nawet by nie pomyślała. Tak, Draco to zagadka. Wszystkie znane jej określenia, które mogła mu przypisać nie pasowały do niego. Znalazł się na pograniczu dwóch relacji, których nawet ona nie była w stanie wytłumaczyć. I chyba to ją tak w nim frustrowało. Nigdy w swoim życiu nie miała styczności z osobą, której nie mogła podpiąć pod żadną z kategorii. Znajomy, wróg, przyjaciel, partner. Wszystko to przy Malfoyu było ulotne, kompletnie bez znaczenia. Nawet w takiej sytuacji pokazywał jej, jak bardzo jest wyjątkowy.
            Przymknęła na moment oczy i westchnęła. Coraz częściej przyłapywała się na błądzeniu myślami w okolicach Draco, gdy była sama. Nie powinna tego robić i doskonale o tym wiedziała, jednak za każdym razem, gdy wyobrażała sobie jego bladą twarz, platynowe włosy i przenikające srebrne tęczówki nie mogła powstrzymać drobnego uśmiechu, który przelatywał jej po ustach.
            - Co się ze mną dzieje, Fredy? – Odpowiedziała jej głucha cisza przerywana od czasu do czasu świszczeniem wiatru. Wszystko wydało jej się nagle takie trudne. Potrzebowała rady, kogoś, kto byłby w stanie wskazać jej drogę, którą powinna pójść dalej. Lecz mimo iż czuła obecność ukochanego dziecka nie była w stanie z nim porozmawiać. Przeniosła wzrok na odziane w rękawiczki dłonie i uśmiechnęła się delikatnie.
            - Nie śmiej się z mamy w niebie. Tak nie wypada. – Zaśmiała się sama do siebie uświadamiając sobie, jak absurdalnie musi wyglądać, siedząc sama na cmentarzu i rozmawiając z ciszą. Milczenie było jej jedynym rozmówcą i zazdrościła mu tego opanowania. Stalowe nerwy, spokój, kontrola nad gestami. Zazdrościła dosłownie wszystkiego, bo sama nie potrafiła w tym momencie siedzieć cicho.
            - Miałbyś już dwa latka, Fredy. Dostałbyś pewnie pierwszą miotełkę wyścigową od wujka Harry’ego. Nauczyłby cię latać razem z tatą. Oboje w końcu grali w drużynie Gryffindoru w quidditcha. Może nawet zostałbyś szukającym w Hogwarcie? Wujek Harry wiele mógłby cię nauczyć słonko.
            - No już bez przesady. Ja też byłem szukającym. – Była tak przestraszona, że podskoczyła na ławeczce, a następnie odwróciła się gwałtownie z bijącym sercem w piersi w stronę, z której dobiegał głos. Niecałe pół metra za nią stał nie kto inny jak Draco Malfoy we własnej osobie. Jego platynowe włosy były rozwiane w każdą możliwą stronę, a na policzkach można było dostrzec pierwsze zaczerwienienia powstałe w skutek smagającego mrozu. Choć nie chciała, to musiała przyznać, że takim nieładzie arystokracie jest wyjątkowo do twarzy. Nawet, jeśli nie wyraża ona zbyt wiele. Obserwowała jak zgrabnym krokiem okrąża ławkę, a następnie siada obok niej i opiera ręce na kolanie. Płaszcz miał rozpięty, a szalik zawiązany dość luźno, co znaczyło, że zapewne śpieszył się, wychodząc z domu. Gdy tak analizowała jego ubiór mężczyzna odezwał się lekko złośliwym głosem i przywdział na twarz drwiący uśmieszek, nie przestając patrzeć się w jej oczy.
            - I ośmielę się stwierdzić, iż grałem lepiej od Pottera. – Te słowa pozwoliły jej wydostać się z zadumy i prychnęła lekceważąco w odpowiedzi, krzyżując jednocześnie ręce na piersiach. Brwi blondyna uniosły się delikatnie w górę i zaczął przyglądać się postawie kasztanowłosej kobiety.
            - Ty? Nie rozśmieszaj mnie. Nie dorównywałeś Harry’emu…
            - A kto wygrał ostatni puchar domów? – Zmierzyła arystokratę wzrokiem i zatrzymała się na lekko zmrużonych oczach oraz kpiącym uśmieszku. Sama przygryzła delikatnie dolną wargę i pokiwała z uznaniem głową, co wprawiło Draco w jeszcze lepszy humor. Niestety wygrana Slutherinu w ostatnim roku ich nauki była faktem niezaprzeczalnym i nawet dodatkowe punkty rozdawane na zakończeniu roku nie pomogły Gryffindorowi. Ślizgoni po prostu wgnietli ich w ziemię i musieli to przyznać z wielką niechęcią.
            - Pragnę przypomnieć, że to w dużej mierze moja zasługa, gdyż to ja złapałem znicza w trakcie meczu i wygraliśmy z wami. Potter nawet nie zdążył go wypatrzeć.
            - Był osłabiony i nie mógł… - Nie udało jej się dokończyć, gdyż Draco wszedł jej w zdanie, a jej aż poczerwieniały policzki z wściekłości. Nie znosiła, kiedy ktoś jej przerywał, a  w szczególności, gdy tą osobą był Malfoy. Arystokrata jednak nie wyglądał, jakby przejął się gromami, które ciskała w jego kierunku i kontynuował swą wypowiedź.
            - Przyznaj po prostu Granger, że byłem najszybszym, najlepszym i z doskonałym refleksem graczem.
            - Byłeś, jak cała wasza drużyna. Czyli mierny. – Draco uśmiechnął się w odpowiedzi i przeniósł wzrok na stojący przed nimi grób. Blask bijący od znicza rozświetlał lekko jego twarz, na której dało się dostrzec głębokie skupienie. Hermiona obserwowała go kątem oka, jednak nie odzywała się. Widok zamyślonego Malfoya był wyjątkowo urzekający. Móc zobaczyć jego bladą twarz, która nie była wykrzywiona w sardonicznym uśmieszku, a spokojna i jakby trochę nieobecna. Wyglądał, jakby nad czymś gorączkowo myślał i nie mógł wpaść na odpowiedni tok. Próbowała odgadnąć, co jest przyczyną jego nagłego myślenia, a jeszcze bardziej ciekawiło ją to, dlaczego przyszedł na cmentarz. Jego krew nie spoczywają w publicznych mogiłach, a zapewne w wielkich i kosztownych grobowcach.  A zatem nie było innej opcji, jak ta, że przyszedł tu do niej. Gorączkowo myślała, skąd wiedział, że tu będzie. Przeczucie? Instynkt? A może po prostu wiedział? Już miała go o to zapytać, gdy dostrzegła, że blondyn wyciąga z kieszeni płaszcza swą różdżkę i wykonuje nią jakieś płynne oraz delikatne ruchy. Z różdżki wystrzeliło po chwili zaklęcie, choć bardziej odpowiednie by było powiedzieć, iż się z niej wylało. Bardzo powoli srebrno-błękitne światło wysączyło się z czubka i zaczęło wić się w powietrzu, tworząc z początku niewyraźne kształty. Przeszukiwała w myślach miliony czarów, które znała, i które rzucała, ale żadne nie odpowiadało temu, które miała przed oczami. Po chwili usłyszała cichutki dźwięk, jakby dzwonienie małych dzwoneczków, który zaczął przekształcać się w nieznaną jej melodię. Była jednak tak słodka i subtelna, że machinalnie na jej usta wypłynął delikatny uśmiech. Światło przybrało już wyraźne kształty i dostrzegła coś na kształt malutkiej karuzeli, wokół której płynęły w górę i w dół drobne koniki, a na nich siedziały skrzydlate wróżki. Otworzyła lekko buzię na ten widok i utkwiła wzrok w zaklęciu, które po chwili zaczęło się zmieniać. Nimfy zsiadły z koników i pofrunęły kilka centymetrów wyżej, a kucyki odczepiły się od karuzeli, która rozpłynęła się w powietrzu, a raczej opadła na śnieg, niczym błyszczący się pył. Patrzyła na ten nieznany jej rodzaj magii z iskrzącymi się oczami. To było piękne zaklęcie i resztkami sił powstrzymywała się, aby nie wypytać o nie Dracona. Do tego dźwięk dzwoneczków, który zaczął przechodzić w uderzenia cymbałków, a na sam koniec dostrzegła, że wróżki ponownie dosiadają koni i wbijają się na nich w przestworza. Uniosła odruchowo głowę śledząc wzrokiem jedną z driad, która pomachała jej tuż przed oczami. Zaśmiała się perliście i dalej obserwowała, jak nimfy lecą coraz wyżej, aż każda po kolei zaczęła rozpływać się, jak wcześniej karuzela w srebrzysty pył, który opadł w końcu na śnieg. Nie mogła powstrzymać westchnięcia wrażenia, jakie wywarło na niej owo zaklęcie. Była oczarowana jej pięknem i wciąż miała wrażenie, że gdzieś obok niej latają małe wróżki. Odwróciła delikatnie głowę i dostrzegła wpatrujące się w nią szare oczy Malfoya. Machinalnie spuściła głowę i założyła kosmyk rozwianych włosów za ucho. Przed wzrokiem mężczyzny mogła uciec, ale przed miękkim i aksamitnym głosem niestety już nie.
            - Nie znajdziesz nigdzie wzmianki o tym zaklęciu. Wymyślił je… mój ojciec. –Głos Draco na moment przycichł, a mężczyzna spuścił przy tym głowę i wbił wzrok w różdżkę. Hermiona miała wrażenie, że mężczyzna nie jest w pełni usatysfakcjonowany, iż tak piękny czar wymyślił jego rodziciel. W końcu dzieciństwa nie miał cudownego, jak większość dzieci. Dostrzegła na jego twarzy cień smutku, jednak po chwili odzyskał rezon i ponownie na nią spojrzał.
            - Granger? – Zerknęła na niego niepewnie i spostrzegła, że przysunął się do niej odrobinę bliżej. Przygryzła lekko dolną wargę i odważyła się unieść głowę.
            - Tak?
            - Dlaczego nie powiedziałaś, że chcesz przyjść do syna? – Zamrugała parę razy oczami i westchnęła głośno, obejmując się przy tym rękami, jakby było jej zimno. W środku zaś gotowała się od szaleńczego rytmu bicia serca i przyspieszonego oddechu. W końcu wszystko musiało wyjść na jaw. Mówiła dość cicho i jakby niepewnie, ale Draco wydawał się tego nie zauważać.
            - A co by to zmieniło? Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Ani u Rona, ani u ciebie nie czułabym się swobodnie. Tutaj nikt nie zasypuje mnie pytaniami czy oskarżeniami. Tak jest po prostu lepiej. – Pociągnęła żałośnie nosem, jakby miała się za chwilę rozpłakać. Po chwili ujrzała wyciągniętą w jej stronę białą chusteczkę, którą przyjęła od Dracona z uśmiechem wdzięczności. – Dziękuję.
            - Proszę. Wciąż jednak nie rozumiem, czemu kłamałaś. – Patrzył się na jej zaczerwienioną od mrozu twarz, na której widział zmieszanie. Hermiona nigdy nie potrafiła kłamać. Wiedział to już ze szkoły. Kiedy Ginny powiedziała mu, że nie będzie jej u nich na święta, bo została zaproszona przez kogoś innego, wszystko stało się jaśniejsze. Nie rozumiał jednak, skąd w niej taki upór. Przecież Yves nic by jej nie zrobiła, jego rodzice tym bardziej. O co zatem chodziło?
            - Rozumiem, czemu nie chciałaś przyjść do Weasleyów. Ale dlaczego mnie również odmówiłaś?
            - Bo to święta rodzinne, Malfoy, a ja nie jestem waszą rodziną! – Nie wytrzymała nacisku arystokraty i najzwyczajniej w świecie wybuchła. Zdążyła dostrzec lekkie zdezorientowanie na twarzy Draco, a następnie odwróciła głowę, aby nie musieć na nią patrzeć. Nic to jej jednak nie dało, gdyż usłyszała, jak blondyn wstaje z ławki, a po chwili ujrzała go kucającego przed jej kolanami. Miała ochotę zapaść się pod ziemią, ale ręka Malfoya ułożona na jej stanowczo tego zakazywała.
            - Naszą nie, ale moją tak i chcę, żebyś wróciła ze mną na kolację. – Determinacja i zatroskanie. Tylko tyle udało jej się dostrzec na bladej twarzy Draco. Sama natomiast wyglądała jak mała dziewczynka, która chce się rozpłakać, choć w środku przepełniał ją błogi spokój. Nie wierzyła, że powiedział do niej te słowa. Brzmiały z ogromną czułością, jednak coś jej mówiło, że nie powinna dać się od razu ponieść emocjom na głęboką wodę. Pokręciła przecząco głową i zabrała rękę spod dłoni mężczyzny, który wydał się być tym faktem urażony.
            - Nie, Malfoy. Sam nie wiesz, co mówisz.
            - A czy to coś nowego? Powiedz mi, Granger, czy ja kiedykolwiek wiedziałem, o czym ja mówię? – Uśmiechnął się do niej blado, a ona odwzajemniła mu się równie nieśmiałym uśmiechem i kolejny raz pociągnęła z zimna nosem.
            - Nie muszę wiedzieć. Wystarczy, że chcę.
            - I dlatego powinieneś wrócić do domu sam. Nie przekonuj się do czegoś, co nie istnieje. – Draco wywrócił z politowaniem oczami i ujął delikatnie dłoń Hermiony, która poczuła, jak się rumieni. Od razu schowała twarz w odmętach szalika, aby mężczyzna nie dostrzegł jej czerwonych policzków, które paliły ją żywym ogniem. Czuła, jak emocje zalewają ją od środka, niczym fale tsunami i daje się im porwać z każdą kolejną sekundą coraz głębiej.
            - To tylko kolacja. Nic się nie wydarzy. Jeśli tylko zechcesz, od razu odwiozę cię do domu. – On znów to robi. Manipuluje moją psychiką, zaraz będzie gadał o zaufaniu, a ja zgodzę się, jak głupia nastolatka. Ledwo skończyła myśl, od razu usłyszała identyczne słowa płynące z ust arystokraty. – Zaufaj mi, Granger. Nic się złego nie wydarzy, kiedy będę w pobliżu.
            - Skąd możesz to wiedzieć? Skąd masz taką pewność siebie? – Uśmiechnął się do niej z wyższością i jakby lekkim cynizmem, a następnie podniósł się i od razu pociągnął ją za rękę do pozycji stojącej. Serce gwałtowniej zabiło w piersi i poczuła, jak wpada na Draco całym ciałem, a ten podtrzymuje ją w talii i odgarnia niesforne kosmyki z twarzy.
            - Bo jestem Malfoyem. – Jego wygórowana pewność siebie raziła ją. Przełknęła nerwowo ślinę i uśmiechnęła się nieśmiało, czując jak mężczyzna puszcza jej talię i splata swoje palce u rąk z jej własnymi. Zrobił to już drugi raz, a ona znów miała wrażenie, że rozpuszcza się pod jego dotykiem, mimo iż skóra dłoni była lodowata. Mogła przeczyć, rzucać obelgami, nawet zapierać się ile wlezie, ale wiedziała, że przegrała tę walkę. Wystarczyło jedno głębokie spojrzenie jego srebrnych, błyszczących się oczu, aby zrozumiała, że dalsza bitwa i tak nie ma większego sensu. Obdarzyła go czułym uśmiechem i mocniej ścisnęła rękę, czując jednocześnie, jak serce Draco uderzyło bardzo gwałtownie. Kto by pomyślał, że Malfoy je posiada.

27 komentarzy:

  1. Pierwsza? O kurcze jak nie mogłam się doczekac! Od 21:30 siedzialam i odswierzalam :D to było piękne, szczególnie końcówka. bylo kilka l
    literowek ale to żaden problem ;3 kocham to opowiadanie. Jedno z najlepszych jakie czytam/czytalam. Czekam na miniaturke i chce już 3 stycznia! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój telefon wie lepiej jak się pisze jakby coś :D

      Usuń
  2. Pierwsza ? :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak druga :| No trudno. Ale Hermionka zaczela przypominac mi diabelka. Ladnie tak klamac? :3 Blaise i ciasteczka :') Sorry ale pisze z telefonu i nie mam polskich znakow :)

      Usuń
  3. Dziekuje <3 rozdzial cudowny :) juz nie moge sie doczekac nastepnego... 2 tygodnie w tym wypadku to 2 wieki :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku jestem pierwsza!;-)
    Gdy czytałam ten rozdział moje odczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie nie chce spojlerować ale na początku czulam złość może to przez tą damską solidarnosć potem było zdziwienie Malfoj musi postawić na swoim potem był smutek (dziwne ale myślałam że pojawi się mały Fred i powie mamusi co ma robić) a na koniec poczułam tylko ciepło rozlewające się po moim sercu. Jestem ciekawa co dalej. Może jakaś kłótnia z cioteczą wszyscy odrzucają się jedzeniem. No nic czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój tablet nie wyświetlał innych komentarzy :-D no cóż może innym razem się uda

      Usuń
  5. Rozdział genialny !!! Dwa najlepsze momenty to jak Drako mówi o oczach Hermiony <3 a drugi na cmentarzu <3 czekam z niecierpliwością na następne rozdziały mam nadzieję że ich relacje będą coraz lepsze i już nic im nie przeszkodzi w byciu razem <3

    OdpowiedzUsuń
  6. C U D O
    Tylko tyle zdołam z siebie wydusić.Zauważyłam kilka literówek ,ale wybaczam.
    Ten moment z Pansy doprowadził mnie do płaczu,a ten na cmentarzu do szerokiego uśmiechu.
    Życzę weny

    ~ I.L

    OdpowiedzUsuń
  7. Jezu, od 20 tak czatowałam na ten rozdział, a później zapomniałam i takie: O Matko, rozdział!
    Jak zwykle był cudowny i już nie mogę się doczekać następnego i miniaturki, bo ostatnia bardzo mi się podobała, o zeszłorocznej (chyba zeszłorocznej xoxo) nie mówić xp
    Buźka,

    ~Blonde Princess~

    OdpowiedzUsuń
  8. Pięęęękny... Matko kobieto poryczałam się ze wzruszenia. Cudownie piszesz! :'D

    OdpowiedzUsuń
  9. Nareszcie kocham cię za to zakończenie notki serio. Mionka u Malfoyów na świątecznej kolacji <3 całuję i życzę weny i oczywiście wesołych świąt bo nie wiem czy jeszcze coś dodasz przed świętami jeszcze raz całuski i uściski.

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetne wzruszyłam się

    OdpowiedzUsuń
  11. Z rozdziału na rozdział wzbudzasz coraz więcej emocji, co sprowadza się do tego, że coraz trudniej mi się otrząsnąć i uświadomić, że to fikcja. Ale bardzo realna. Twoje przedstawienie postaci paradoksalnie zaczarowuje mnie, mimo że magii jest tutaj niewiele.
    Ściskam ciepło!
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Brak słów. Cudo.
    Pozdrawiam,
    KH.

    OdpowiedzUsuń
  13. Najpierw napiszę o dwóch rzeczach, które wyłapałam, bo, podejrzewam, potem zapomnę.
    1. Nie wiem, dlaczego Draco miałby być lepszy od Harry'ego w quidditchu, skoro to on zawsze łapał pierwszy znicz, to on dostał się w pierwszej klasie do drużyny, a, o ile dobrze pamiętam, ostatni mecz Ślizgonów i Gryfonów (jeśli to było ze Slytherinem, teraz nie jestem pewna) wygrał dom lwa. Ginny pełniła wtedy rolę szukającego, bo Harry miał szlaban u Snape'a.
    2. Malfoyowie nie mieli rodziny pochowanej na cmentarzu, ale Lucjusz spotkał tam Hermionę, ponieważ był u jakiejś ciotki, tak to było? Pamiętam, że była taka sytuacja w początkowych rozdziałach.
    Generalnie błędów nie wyłapałam oprócz "te Boże Narodzenie". Wszystko, teraz treść. :D
    Rozdział bardzo mi się podobał. Najpierw scena z Harrym, który, faktycznie, zachowuje się strasznie. Nigdy nie zrozumiem, jak można zostawić żonę i małe dziecko na tyle czasu. 4 miesiące? Zdecydowanie za długo. Nie mówiąc już o tym, że naprawdę mogłoby mu się coś stać. Szczególnie, że jest taki pewny siebie! Mam jednak wrażenie, że Hermiona trochę za bardzo się wtrąciła, ale to wszystko.
    Potem wątek z Ginny, którą w twoim opowiadaniu uwielbiam! Jeszcze te jej przegadywanki z Malfoyem, świetne! Swoją drogą myślałam, że Draco wymyśli coś bardziej zakręconego i wymagającego więcej czasu, ale nie zawiodłam się. To nawet lepiej niż gdyby Hermiona znowu miała cierpieć. Wyszło bardzo przyjemnie. :D
    No i na końcu fragment, który najmilej mi się czytało. "Rozmowa" Granger z Freddym była przeurocza i cieszę się, że nie zapomniałaś o tym, żeby regularnie odwiedzała swojego synka itd. Niektóre autorki piszą o czymś, a potem to olewają. :<
    I przyjście Draco! Na początku myślałam, że nie wpadnie na to, gdzie przebywa była Gryfonka, ale jednak się pojawił. Tym razem w ogóle nie przeszkadzało mi jego, słodsze niż zwykle zachowanie. W końcu była wigilia, a po drugie - Hermiona tak chyba na niego działa. :D
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział za 2 tygodnie. :) Wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wiadomo Draco od zawsze uważał się za lepszego we wszystkim, więc jego "skromność" odnośnie gry w quidditcha nie mogła zostać zapomniana. Oczywiście, że Malfoy nie grał tak dobrze jak Harry, ale ego nie pozwalało mu tego przyznać ;)
      A jeśli chodzi o groby Malfoyów to jest rzeczą oczywistą, iż ich szczątki nie leżą na publicznym cmentarzu. Lucjusz w początkowych rozdziałach przyszedł do ciotki, która zażyczyła sobie zostać pochowana w ten sposób, jednak nikt inny nie spoczywa w tym miejscu. Może jakoś źle ubrałam to w słowa w rozdziale, ale nie miałam na myśli, że Draco przyszedł do kogoś z rodziny.

      Pozdrawiam gorąco i również życzę wesołych świąt, choć życzenia na blogu dopiero będę składać :)

      Usuń
    2. Faktycznie, teraz mi się przypomniało, że była mowa o ciotce, która CHCIAŁA być pochowana w taki sposób. Dzięki za wyjaśnienie i przepraszam, ale mam straszną cechę czepiania się wszystkiego, co chociaż trochę nie jest dla mnie jasne. :D

      Usuń
    3. Znam tę cechę z autopsji, więc nie było problemu z wyjaśnieniem :)

      Usuń
  14. ale piękne zakończenie :* czekalam, czekałam i sie doczekałam :) znalazłam Twojego bloga niedawno, ale tak mnie wciągnął, że przeczytałam wszystko niemal w 3 dni :) czekam na następny rozdział z utęsknieniem :) pozdrawiam i zapraszam do sb http://kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Cudny wspaniały rozdział! Taki świąteczny ^^ Do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Brak mi słów do Harry'ego. Nie wypada mi tu przeklinać, dlatego pozostawie jego zachowanie bez komentarza. Żeby się tylko nie przeliczył.
    Coś mi świtało, że Hermiona może chcieć apędzić te święta z synkiem. Sądzę, że podjęła dobrą decyzję. Trochę się boję twgo jej pobytu u Malfoyów. Jak wiemy Yves to zło wcielone. Mam nadzieję, że jakoś to będzie.
    Oczywiście rozdział świetny i z genialnym klikatem świąt.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  17. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  18. Kocham to opowiadanie jest w nim tyle emocji czekam z niecierpliwością na nastepny rozdział aaa bym zapomniała WESOŁYCH I ZDROWYCH ŚWIĄT :*

    KAROLA

    OdpowiedzUsuń
  19. Moje uczucia to tego rozdzialu sa pogmatwane 😁 Bardzo ladnie opisujesz i no coz dobra robota.

    OdpowiedzUsuń
  20. Na początek... naprawdę nie mogę zrozumieć czemu przepraszasz. Błagam Cię. Przecież i tak dodajesz rozdziały zbyt często (jak na mój gust, nie odbierz tego jako jakiś hejt). Patrycjo! Czy ty wiesz co czynisz!? Stawiasz blog i czytelników na pierwszym miejscu, a co z resztą? Nie wiem czy dobrze pamiętam, ale chyba masz chłopaka i chodzisz na studia. Skoro twoje rozdziały są dodawane często i zawsze są dobrze opracowane, to ja się pytam ile czasu poświęcasz swojemu osobistemu życiu?
    Dobra, dobra, dobra... Już kończę tyradę babci Stasi. Po prostu chcę Ci powiedzieć, żebyś troszeczkę przystopowała. Nie jesteśmy pępkami świata- poczekamy, bo to naprawdę świetna historia. Powiadasz że ile ulepiłaś pierogów? 250? Ja po 20 miałam zupełnie dosyć, a Ty przecież robiłaś jeszcze uszka. Nie chciałabym, żebyś odebrała to jako ,, o słodki jeżu, nudny ten blog, ale doczytam, bo chce mieć co hejtować". Ja naprawdę uwielbiam ten blog, Twój styl pisania i Twoją wyobraźnię. Jestem pod wrażeniem Twojej sumienności. Tak więc bardzo bym się zasmuciła jeżeli potem kiedy nie będziesz się wyrabiała w terminach z powodów osobistych, aż w końcu zawiesisz bloga, bo będziesz miała dosyć.
    Naprawdę, coś wiem jak trudno napisać tak długi rozdział, w tak krótkim czasie. Pośpiech nie jest najlepszym doradcą.
    Nie śpiesz się, my poczekamy. Usiądź sobie w wygodnym fotelu, pod kocykiem, z dobrą książką lub pilotem w ręku i odpocznij.
    (Oczywiście to tylko rada) :D
    Ta, której imienia nie wolno wymawiać...

    OdpowiedzUsuń