niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział XXXVII

Witajcie kochani!
Od razu przechodzę do rzeczy, gdyż dzisiejszy rozdział wstawiany jest z dość sporym opóźnieniem.
Obiecałam rozważyć sprawę miniaturki i faktycznie przemyślałam sprawę, a to, co dzieje się ostatnio na mojej uczelni natchnęło mnie do napisania jakiegoś krótkiego tekstu. Zatem garść informacji, które mogą was zainteresować:
Nowy rozdział głównego opowiadania za dwa tygodnie - 06.12.2015; ładnie nam się to wszystko skumulowało, więc będzie to jakaś forma prezentu mikołajkowego :)
Miniaturka z okazji andrzejek za tydzień - 29.11.2015
Streszczenie rozdziału 38 dostępne jest już w zakładce "aktualności".

Na koniec sprawa, która nie daje mi spać od wczoraj. Jedna z osób komentujących, mówiąc krótko, acz nie mam zamiaru nikogo obrazić, jest zbulwersowana faktem, iż w opowiadaniu praktycznie w ogóle nie występuje magia i pozbawiłam jej bohaterów. Wiedziałam i mam świadomość, że nie wygląda to za dobrze, ale przyznaję się bez bicia, że dla mnie czary i zaklęcia w serii HP nie miały aż tak istotnego znaczenia i nigdy nie przywiązywałam do tego aż tak dużej wagi. Wiem, że czytelnicy kochali Harry'ego właśnie za magię, ale ja do tych ludzi nie należałam. Wynosiłam z tych książek znacznie więcej, niż stwierdzenia: wow! ale super byłoby czarować i latać na miotle! Dlatego magia pojawia się w głównym opowiadaniu tak rzadko, bo nie chcę, aby bohaterowie załatwiali wszystko tylko za pomocą różdżek. Tak życie nie wygląda, nawet postaci z serii HP. Przepraszam, jeśli moje słowa mają dla kogoś negatywne brzmienie, ale to moja prywatna opinia i nie zmienię jej dla czyjejś przyjemności. Zrobiłam dziś jednak wyjątek z tej jednej okazji i umieściłam trochę więcej wątków związanych z magią w rozdziale, co mam nadzieję pozwoli odbudować wizję mojego opowiadania.

Zapraszam do czytania,
Realistka

* * * * *
            Ciężko jest wybierać między dobrym, a lepszym. Równie wielką trudność sprawia podjęcie decyzji między złym, a gorszym. To tak, jakby mieć przed sobą dwa rodzaje cukru do kawy – tradycyjny biały oraz trzcinowy. I jeden i drugi jest równie słodki. Tak pierwszy, jak i drugi posiada tę samą formę w postaci drobnych kryształków. Dlaczego więc, stojąc przed tak trywialnym wyborem, większość ludności sięgnie po cukier brązowy? Co ma w sobie takiego, że wybieramy go świadomie, mimo iż jeszcze dzień wcześniej herbatę bądź kawę słodziliśmy tradycyjnym białym?
            Pozostaje jeszcze jedna kwestia do rozpatrzenia. Co zrobić, jeśli ktoś w ogóle nie słodzi?

            Całowanie Dracona było jak powrót do domu po wielu latach samotnej wędrówki. Cała tęsknota w niej zgromadzona przepływała przez wargi tak płynnie ustępujące pod wpływem jego własnych. Potrafiła dopasować się do jego ciała pod każdym kątem. Kiedy on schodził dłońmi niżej, trzymał ją stanowczo, acz wciąż delikatnie za szyję, ona wplatała mu mocniej palce we włosy, przylegając do jego klatki piersiowej całą powierzchnią ciała. Miał tak słodkie usta, tak rozpaczliwie jej potrzebujące, że ostatnie o czym myślała, to odepchnięcie go od siebie. Mur, który nieświadomie budowała przez te wszystkie dni, układała cegiełka po cegiełce, łącząc  ze sobą cementem tęsknoty, runął nagle niczym domek z kart. Stała przed nim kompletnie bezbronna, odarta ze zbroi nienawiści, którą na siebie wdziała. Bez żadnej broni, planu na ucieczkę, na atak, wszystko, co do tej pory miała zostało jej odebrane. A Malfoy nie przestawał jej atakować przez cały ten czas. Wpijał się w jej usta raz agresywnie i z wielką brutalnością, by po chwili zamienić pocałunek w słodką torturę, pieszczotę subtelności, której nie potrafiła się oprzeć. Do czego to wszystko zmierzało? Co zamierzali osiągnąć przez tę nierówną walkę? Każde kolejne złączenie warg było niczym niewypowiedziane słowa. Rozmawiali ze sobą jedynie przez ten jeden gest, który był odpowiedzią na wszystkie nurtujące ich pytania. To było niczym najpotężniejszy wybuch emocji, który nie pozostawiał im żadnych wątpliwości odnośnie żywionych do siebie uczuć.
            Trzymał ją w ramionach, nie przestając tulić do piersi i gładzić po włosach. Wydawała mu się tak drobna, niewinna i bezbronna, że nie potrafił jej tak po prostu wypuścić. Miał świadomość, że zawalił sprawę. Sam zniszczył zaufanie, którym Hermiona go obdarzyła, i na które sam musiał zapracować. Wiedział jednak, że udało mu się przedrzeć przez barykadę, którą go od siebie odgrodziła. Czuł ją bardzo wyraźnie na samym początku. Teraz jednak mury upadły. Nie odtrąciła go, nie wyrzuciła za drzwi, nie przeklęła. Tym pocałunkiem dała mu szansę na naprawienie łączących ich do tej pory relacji i tylko od niego zależało, jak tę możliwość wykorzysta. Z ciężkim sercem i łamiącym się głosem odezwał się do niej, nie pozwalając jej wyswobodzić się ze swych objęć.
            - Granger? Porozmawiamy, proszę. – Hermiona przytaknęła nieśmiało głową i pociągnęła żałośnie nosem. Miała żal do siebie, że tak łatwo dała się ponieść emocjom i kolejny raz płakała jak dziecko. Nie potrafiła jednak dusić w sobie już dłużej zgromadzonych w niej uczuć. Jeśli teraz nie wyszłyby na wierzch, prawdopodobnie wyniszczyłyby ją doszczętnie w nocy. Pozwoliła Malfoyowi poprowadzić się w stronę łóżka, ale ku jej zdziwieniu arystokrata nie usiadł na nim, a spoczął na podłodze. Od razu poszła w jego ślady, a on przysunął ją do siebie bliżej, obejmując ramieniem, na którym ułożyła głowę. Wsłuchiwała się w jego głos, analizując wszystkie słowa po kolei i układając w myślach odpowiednie odpowiedzi. Wszystkie plany jednak poszły na nic, gdy musiała się do niego odezwać.
            - Nie miałem pojęcia, jak bardzo jest ci ciężko. Nigdy nie myślałem, że można tak bardzo potrzebować drugiej osoby. Nie chciałem cię skrzywdzić, uwierz mi, proszę. Mam świadomość, jak to wygląda, ale jedyne, o czym myślałem, to ochrona ciebie. Nie chciałem, aby miała z tobą cokolwiek wspólnego, jakikolwiek kontakt. Starałem się zapewnić ci bezpieczeństwo, ale prawda jest taka, że nie potrafię. Pogubiłem się w tym wszystkim, za co przepraszam. – Przytulił ją do siebie mocniej i złożył pocałunek na czubku jej głowy. Wiedziała, że powinna mu odpowiedzieć. Wyrzucić z siebie zgromadzony przez te dni żal i smutek. Wszystko jednak ugrzęzło jej w gardle, nie potrafiła wydobyć z siebie choćby jednej głoski. Gładząca ją dłoń arystokraty uspokajała ją, ale jednocześnie odebrała umiejętność wysławiania się. Czy taka była jego broń? Taką taktykę obrał? Zmiękczenie jej w każdy możliwy sposób i wykorzystywanie jej nadziei oraz zaufania?
            - Nie potrafię przed tobą kłamać, choć wiem, że pewnie mi nie wierzysz. Powinienem powiedzieć ci wszystko już na samym początku, ale nie chciałem dokładać ci kolejnego cierpienia. Teraz wiem, że zostawiając cię na te dwa tygodnie zrobiłem najgłupszą rzecz w  życiu, i że tylko spotęgowałem żal, który w sobie gromadzisz. Przepraszam cię, Granger. Przepraszam za wszystko, co zrobiłem, i co pewnie jeszcze zrobię. – Zamknęła z bezsilności oczy i wtedy poczuła, że Draco się od niej odsuwa. Spojrzała na niego z wyrzutem i niemal w ostatnim momencie chwyciła za rękę. Nie pozwoli mu tak po prostu odejść.
            - Chciałeś rozmawiać, więc porozmawiajmy. – Wrócił na miejsce po dłuższej chwili wahania. Usiadł naprzeciwko Hermiony patrząc na opuchnięte od łez oczy. Nawet teraz wyglądała po prostu pięknie. Nie umiał się powstrzymać i zamknął jej dłoń w swoich, co spowodowało nagłe przyspieszenie bicia serca dziewczynie. Chciała zabrać rękę, ale ciepło bijące od Dracona skutecznie jej to uniemożliwiało. Patrzyła się na złączone ze sobą palce i na delikatny uśmiech na twarzy blondyna. Wyglądał, jakby pierwszy raz w życiu znalazł się w takiej sytuacji. Ona z resztą to samo mogła powiedzieć o sobie. Doświadczyła w życiu wiele romantyzmu, ale jeszcze nigdy takiego, którym raczył ją Malfoy. I choć był to romantyzm tragiczny, to ze wszystkich znanych jej rodzajów ten uwielbiała najbardziej. Odezwała się do niego bardzo cicho, ale wiedziała, że arystokrata rozumie każde jej słowo.
            - Mówiłeś, że będziesz przy mnie, jeśli tylko będę cię potrzebowała. A kiedy przyszedł taki moment zniknąłeś. Odebrano mi wszystko, co tak bardzo kochałam w życiu, aż zostały mi tylko niepewne uczucia. Nadzieja, tęsknota, potrzeba bliskości i zrozumienia. Nie odbieraj mi chociaż tego, Malfoy. O to tylko cię proszę. Grasz na ostatkach mnie, a im dłużej to robisz, tym mniej mi zostaje. – Spuściła głowę czując łamiący się pod koniec wypowiedzi głos. Wiedziała, że w tym miejscu musi zakończyć, bo inaczej nie uda jej się już siebie uratować. – Teraz możesz już iść. Tylko tyle chciałam ci powiedzieć.
            - Jak mam cię przekonać, że nikogo i niczego nie potrzebuję w życiu bardziej, niż ciebie? Wiem, jak bardzo tym razem zawaliłem, ale zaufaj ten ostatni raz. Ta kobieta, z którą mnie widziałaś, nic dla mnie nie znaczy.
            - Czy to samo mówisz o mnie, gdy jesteś z nią? – Spojrzała na niego z wyrzutem,  oczekując ujrzenia zmieszania i jawnej konsternacji. Nic takiego jednak nie dostrzegła, a jedynie zdeterminowanie i oblicze wolne od kłamstwa, czego tak bardzo się obawiała.
            - Odpowiedz, Malfoy. Jeśli jestem balastem, który przeszkadza ci w spoufalaniu się z nią…
            - Do jasnej cholery! To zwykła manipulantka, która chce mnie zaciągnąć do łóżka, aby rozwalić United Architect! Jak możesz myśleć, że czuję do niej choć w minimalnym stopniu to samo, co do ciebie?! – Nie ukrywała, że przestraszyła się wybuchu Draco. Patrzyła na niego, niczym przerażone zwierzę, które zaraz dostanie porządne manto. Malfoyowi do tej pory udawało się nad sobą panować. Jeśli się wściekał, to nigdy nie w ten sposób. Patrzył na nią z agresją, oddychał szybko i ciężko, a zaciśnięta pięść była prawie biała. Odruchowo przylgnęła plecami do ramy łóżka, próbując znaleźć się jak najdalej od arystokraty, który wyglądał, jakby utracił nad sobą wszelką kontrolę.
            - Nigdy w życiu bym się z nią nie przespał, a możliwości miałem ku temu wiele! Ale przez ciebie nie mogę! Myślę o tobie cały czas i nie masz pojęcia, jak kurewsko bolał mnie fakt, że nie mogę z tobą spędzić ani jednej minuty! Jesteś z siebie zadowolona?! Zawsze szukasz w ludziach tego, co najlepsze, a u mnie dotarłaś nawet do skamieliny, którą nazywasz sercem! Możesz być z siebie zadowolona, Granger, bo pracowałem nad tym przez przeszło dwadzieścia lat życia! – Przylgnęła kolanami bliżej klatki piersiowej, mocno obejmując je rękami. Żadnego innego ruchu nie była w stanie wykonać. Serce waliło jej w piersi, co raz podchodząc do gardła, a oddech jakby ugrzązł jej w płucach. Bała się każdego gestu mężczyzny. Uderzania pięścią o podłogę i o ramę łóżka, ostre wymachiwanie ręką, którą jedynie centymetry dzieliły od jej twarzy. Przy każdym kolejnym zapachu zamykała najmocniej jak umiała oczy, by otworzyć je sekundę później. Nie miała pojęcia, co się dzieje z Draconem. Pierwszy raz spotkała się z takim wybuchem wściekłości u niego. Wiedziała, że ma problemy z nerwicą, ale jeszcze nigdy w życiu nie bała się go tak, jak w tym momencie. Jego podniesionego głosu, agresywnej gestykulacji, a przede wszystkim rozjuszonego spojrzenia. To wszystko potęgowało paniczny strach przed arystokratą, a zarazem pragnienie znalezienia się jak najdalej od niego.
            - Zrozum w końcu do jasnej cholery, że próbuję ratować firmę! Gdybym wiedział, jak bardzo cię tym skrzywdzę, nigdy nie zgodziłbym się na ani jedno spotkanie z tą kobietą! Kurwa! Granger! Tak bardzo mi na tobie zależy, że… - Urwał wypowiedź w połowie zdania, gdy skrzyżował spojrzenie z przerażonym wzrokiem dziewczyny. Siedziała dobry metr od niego z podkurczonymi kolanami i pełnymi łez oczami. Trzęsła się przy tym cała i panicznie walczyła o każdy oddech. I wtedy zrozumiał, że cały zgromadzony w niej strach jest jego zasługą. Bała się go i tego, co może jej zrobić w napadzie agresji. Jej przerażone spojrzenie było niczym mocny policzek. Jak on mógł się czegoś takiego przy niej dopuścić?! Zmierzwił ręką włosy i spuścił od razy głowę, zamykając twarz w dłoniach.
            - Przepraszam. – Nie miał pojęcia, czy Hermiona zrozumiała, co do niej powiedział. Powinien natychmiast wyjść i już więcej nie pokazywać się jej na oczy. Coś go jednak wciąż przy niej trzymało, a gdy poczuł nieśmiało i bardzo delikatnie dotykającą go dłoń kobiety wiedział, że nie wyjdzie stąd, dopóki jej wszystkiego nie wyjaśni. Uniósł pomału głowę i spojrzał w bursztynowe tęczówki Hermiony. Nie czekał na żadne przyzwolenie. Po prostu zagarnął ją w ramiona i przytulił mocno, jakby robił to ostatni raz w życiu. Słowa płynęły z niego z nadzwyczajną łatwością, a obejmujące go ręce dziewczyny potęgowały w nim skrywane do tej pory uczucia.
            - Nie chcę cię stracić, nie chcę, żebyś była daleko ode mnie. Zależy mi na tobie w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Wiem, że popełniam wiele błędów, ale umiem je naprawić tylko dzięki tobie. Nie wiem, co zrobię, jeśli ode mnie odejdziesz. Jesteś wszystkim, co mi zostało w życiu.
            - Nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie wypełnić. – Zamknął oczy na dźwięk słów Hermiony i oparł policzek o jej głowę. Zdał sobie sprawę, że chce odzyskać jej zaufanie w jeden wieczór, na które wcześniej pracował miesiącami. Był z góry skazany na porażkę, a kobieta nie ułatwiała mu zadania w żaden sposób.
            - Nie wiem, co mam robić. Zgubiłem się, bo nie było cię przy mnie. Mam już dość tego ciągłego błądzenia.
            - Ja też mam dość, Malfoy. Myślałam, że znam cię wystarczająco dobrze, ale na każdym kroku uświadamiałam sobie, że nie wiem o tobie kompletnie nic. Wciąż poznawałam cię na nowo. Ale mam tego już dość. Kiedyś zaufania było we mnie bardzo dużo. Teraz nie mam go praktycznie w ogóle, a ty chcesz za każdym razem nowej szansy. Ja tak nie potrafię! – Spodziewał się, że odepchnie go z całej siły, ale zamiast tego wtuliła się w niego jak dziecko, mocno obejmując go za szyję.
            - Znasz mnie równie dobrze, co ja samego siebie. Nikomu nie udało się dotrzeć we mnie tak głęboko. I nie chcę teraz tego stracić. Potrzebuję cię tak samo, jak ty mnie.
            - Nie, Malfoy. Ty potrzebujesz jedynie samego siebie, aby być szczęśliwym. Ja jestem jedynie dostawką.
            - Kiedyś może i by tak było, ale nie teraz. Nie wiem, co mnie przy tobie trzyma, ale żadna siła nie sprawi, że odejdę. Tylko ty mnie znasz, tylko przy tobie potrafię się otworzyć. I wyjaśnię ci wszystko, jeśli tylko mnie o to poprosisz, Hermiono. – Na dźwięk własnego imienia wypływającego z jego ust zamarła w bezruchu. Jeszcze nigdy się w ten sposób do niej nie zwrócił. Zawsze używał tylko nazwiska. Poczuła zalewającą ją od sera falę beztroskiej błogości i spokoju. Gdzieś z tyłu głowy słyszała swoją podświadomość,  która wołała, że to kolejny tani chwyt, aby dała mu następną szansę. Jak zawsze jednak w takiej sytuacji nie słuchała głosu rozsądku w ogóle. Spojrzała w iskrzące się ze smutku srebrne oczy arystokraty, a na policzki wypłynęły dwa subtelne rumieńce. Wiedziała, że Draco się nie przejęzyczył i naprawdę wymówił jej imię. Zgromadził w tym jednym wyrazie tyle czułości, że jedyne, co mogła zrobić, to wtulić się w niego ponownie.
            - Przepraszam, jeśli nie chcesz, abym zwracał się do ciebie po imieniu. – Odgarnął jej włosy z twarzy i wsadził za ucho, by po chwili pocałować ją w czubek głowy. To co czuł, gdy wypowiadał imię dziewczyny nie równało się z żadnym uczuciem. Jest tak melodyjne, piękne w swej nienaturalności, że zapragnął mówić do niej w ten sposób za każdym razem.
            - Nie rób tego, jeśli zamierzasz bawić się moimi emocjami.
            - Nie zostawię cię już więcej, obie… - Weszła mu w zdanie, kręcąc przy tym przecząco głową.
            - Nie obiecuj i nie przysięgaj. Rozczarowanie boli tak samo, jak samotność i tęsknota za drugą osobą.
            - Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? – Odsunęła się od niego zaledwie o kilka centymetrów, ale dla Draco to były kilometry. Jego iskrzące się oczy ściskały ją za serce, które chciało wyrwać się z piersi. Uwierzyła mu, gdy tylko jego wargi zetknęły się z jej własnymi. Dała mu kolejną szansę, której będzie bardzo żałować. Obdarzyła zaufaniem, którego praktycznie już w sobie nie miała. Nie mogła mu o tym powiedzieć. Jego przesadna pewność siebie była przeszkodą w ukazywaniu uczuć, które uwielbiała widzieć na jego twarzy. Przyszedł tu, aby ją odzyskać, aby wszystko jej wytłumaczyć oraz z przekonaniem, że machnie ręką i powie mu, że nic się takiego nie stało. Ale nie tym razem. Niepewność to najgorsza tortura, jaką człowiek może obdarzyć drugiego człowieka.
            - Nic. Ja potrzebuję czasu, bo nie potrafię wybaczyć pod wpływem impulsu. Ty natomiast musisz się zastanowić, czego tak naprawdę ode mnie oczekujesz. A teraz wyjdź i pozwól mi to wszystko przemyśleć. – Wyswobodziła się niezgrabnie z jego objęć i podniosła z podłogi, kierując się w stronę drzwi. Draco jednak nie ruszył się z miejsca, cały czas wpatrując się w jej sylwetkę niemalże błagalnym wzrokiem. To było trochę zabawne. Błagający Malfoy. Powinna o nim myśleć jak o obrazie nędzy i rozpaczy. Nigdy w życiu nie posunąłby się do takiego poniżenia swej arystokratycznej osoby. A jednak robił to. Na dodatek przed nią, co jeszcze bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że mówił jej cały czas prawdę. Z zamyślenia wyrwał ją jego wyjątkowo spokojny głos.
            - Wyjaśnię ci wszystko, a potem wyjdę. Wysłuchaj mnie tylko przez te kilka minut.
            - Sądzisz, że to coś zmieni?
            - Nie podejmę za ciebie decyzji. Chcę tylko, abyś poznała prawdę. – Puściła klamkę i spojrzała na niego niepewnie. Bała się, że namiesza jej w głowie i straci zdolność logicznego myślenia przez te wyjaśnienia. Z drugiej strony nie prosił o zbyt wiele. Szastała dziś walutą, która była najdroższa na świecie, a której zapasy skończyły jej się już dawno, a na pewno w stosunku do arystokraty, a mianowicie zaufaniem. Westchnęła cicho i podeszła do niego powoli, ponownie siadając na podłodze. Ku jej zdziwieniu, Malfoy nie objął jej, a od razu zaczął mówić, jakby wyznaczyła mu limit czasowy na wyjaśnienia.
            - Kiedy byłaś u mojego lekarza, ja miałem niespodziewaną delegację z Austrii w firmie. Inspektor nadzoru inwestorskiego, czyli ta kobieta, z którą mnie widziałaś, prawdopodobnie wie już, że nie jesteś moim inspektorem. Podejrzewa, że nawet nie istniejesz. Z początku zaoferowała mi współpracę, a ja myślałem, że chce się pozbyć swojego szefa. Skomplikowało się, gdy okazało się, że chce się po prostu ze mną przespać w zamian za milczenie. Wiesz, jak wiele znaczy dla mnie firma. To największa głupota, ale nieoficjalnie zgodziłem się na tę propozycję. Tak zaczęło się jej przebywanie w moim domu i łażenie za mną krok w krok. Udawało mi się jak zawsze wymigać od seksu z nią, nocując u Zabiniego lub w firmie, ale dziś odkryłem, jak bardzo dałem się przez nią nabrać.
            - Przecież ci mówiłam, że ci ludzie domyślili się, iż podpisy na dokumentach są nieprawdziwe.
            - Pamiętałem o tym, za co jestem ci niezmiernie wdzięczny, ale nie myślałem, że to wyjdzie na jaw tak szybko.
            - Wyszło już tego samego dnia. Powinieneś wiedzieć, że… - Napotkała na swej drodze parę poirytowanych jej wtrąceniami oczu i natychmiast zamilkła, a Draco kontynuował przerwaną mu wypowiedź.
            - Wracając do sprawy, Hagen tylko domyśla się, że nie istniejesz. Przyjechała do Londynu, aby się o tym upewnić. Nie zamierza wygryźć szefa ze stołka, nie zamierza popuścić mi tego fałszerstwa i zadba o to, aby United zniknęło z powierzchni ziemi i nie poprzestanie, dopóki  ja nie znajdę się za kratkami. Tak wygląda cała sprawa, a ja jak dziecko dałem się wpuścić w to zaplanowane przez nią bagno, a tym samym muszę cię prosić o pomoc, bo tylko ty możesz mnie uratować.
            - Moje ostatnie ratowanie ciebie doprowadziło właśnie do sytuacji, w której się znalazłeś. Nie wiem, czy zwracasz się do odpowiedniej osoby. – Malfoy westchnął głośno i podniósł się dość gwałtownie z podłogi. Zaczął krążyć po sypialni, trzymając się za czoło jedną ręką, a drugą wspierając na biodrze. Hermiona czekała, aż zacznie głośno protestować na jej słowa, ale Draco chodził jednie w tę i z powrotem, nie zaszczycając jej choćby jednym spojrzeniem. Wodziła za nim wzrokiem, próbując odgadnąć, jakie emocje się w nim przez ten czas zgromadziły. Bezsprzecznie królowało w nich podenerwowanie, ale również dostrzegła bezradność, której prawdę mówiąc, nie spodziewała się doświadczyć u arystokraty. Poirytowana jego bezsensownym łażeniem po pokoju podniosła się z podłogi i złapała go za ramiona, stanowczo obracając w swoją stronę. Malfoy wyglądał na nieco zdziwionego, ale uniesiona ku górze brew i zaciśnięte mocno wargi umocniły ją w przekonaniu, że jedyne, co mężczyzna czuje w tym momencie to niepohamowana furia. Odezwała się do niego spokojnie, acz starała się zabrzmieć przy tym bardzo stanowczo, co sądząc po łagodniejącym wyrazie twarzy Dracona, udało jej się.
            - Mówiłeś, że jedynym sposobem, na dłuższe utrzymanie kłamstwa w tajemnicy jest poznanie mnie z nią. Wiesz, jaki mam stosunek do tej sprawy, ale nie masz w tym momencie innego wyjścia. Ona musi się ze mną spotkać, a wtedy będziesz mógł jakoś podmienić dokumenty, gdy z Blaise’em pojedziecie do Austrii.
            - To nie takie proste, Granger, jak ci się wydaje. Wszystkie dokumenty są opatrzone silnymi zaklęciami, w razie gdyby ktoś chciał je podmienić, sfałszować lub też zniszczyć. Ściąganie ich i załatwianie nowych zajmie sporo czasu. – Spojrzała na niego z niezrozumieniem, siadając przy tym na łóżku. Kompletnie nic już nie rozumiała.
            - To jak ja mogłam je podpisać, jeśli są chronione przed fałszerstwem magią?
            - Zaklęcie zaczyna działać dopiero, gdy zostaną na nim wprowadzone zmiany. Przed twoim podpisem były to tylko zwykłe formularze architektoniczne. Dopiero po ich podpisaniu zaklęcie się aktywowało, a tym samym bez wcześniejszego ściągnięcia pieczęci niemożliwe jest dokonanie jakichkolwiek poprawek.
            - Nie możesz ich podmienić na właściwe dokumenty? Wtedy nie musiałbyś zdejmować żadnych zaklęć. – Draco zaśmiał się krótko, acz z przekąsem i opadł z głośnym westchnięciem na łóżko obok Hermiony. Jego bezradność zaczęła dopadać również i ją. Czuła na sobie winę za to, co spotkało Malfoya i jego firmę. Gdyby się nie zgodziła wtedy na ten jego niedorzeczny plan, dziś nie musiałaby się martwić o jego skutki. Dodatkowo fakt, iż Draco znalazł się w krytycznej wręcz sytuacji potęgował w niej wyrzuty sumienia, którymi obarczała się od samego początku ich współpracy.
            - Aby je podmienić, wcześniej muszę zniszczyć pierwowzór. Inaczej pojawi się on w sejfie Kefflera jeszcze tego samego dnia razem z właściwymi dokumentami. Pracowałem nad tym zaklęciem bardzo długo i wiem, jak ono działa. Innymi słowy, jeśli nie zdejmę pieczęci, nie pozbędę się pierwszych formularzy, aby móc je podmienić na właściwe. – Bez wątpienia był to rodzaj czarnej magii. Bardzo silnej i wyjątkowo zaawansowanej, więc nic dziwnego, że Draco z niej korzystał. Nie dziwiła mu się za bardzo. W końcu była to jedna z form zabezpieczenia dokumentów, a tym samym zapewnienia bezpieczeństwa firmie. Malfoy dokładnie wiedział, na co się pisze pieczętując papiery takim zaklęciem. Było niemożliwością, aby zwykły czarodziej mógł się z nim uporać, a szczerze mówiąc, nawet ją by to zadanie przerosło. Nie przewidział jedynie, że sam może się znaleźć w sytuacji, kiedy będzie musiał je zniszczyć.
            - Skoro zaklęcie jest twoim pomysłem i tworem, to dlaczego nie możesz go zdjąć? Nie wierzę, Malfoy, że nie ubezpieczyłeś się na takie ewentualności. – Mężczyzna wsparł głowę na ręce i pochylił się nieznacznie. Oczywiście, że się ubezpieczył! Problemem jest jednak fakt, iż ściąganie uroku jest bardzo czasochłonne, a do tego może wywołać niepożądane skutki uboczne, na które za bardzo nie ma wypływu.
            - Zaklęcie jest niedopracowane. Założenie go jest bardzo łatwe, ale ściągnięcie… Kiedy ostatni raz próbowałem to zrobić w domu wybuchł pożar, a dokumenty wciąż pozostały nietknięte. To stara magia i wyjątkowo czarna. Nawet mój ojciec miałby problem, aby zrobić z tym cokolwiek.
            - To co zamierzasz teraz zrobić? Nie umiesz zdjąć wymyślonej przez ciebie pieczęci, nie zamienisz dokumentów, a Hagen prędzej czy później zdemaskuje cię całego. To szaleństwo! – Wzniosła teatralnie oczy ku niebu, podkurczając kolana pod samą brodę i obejmując je rękami. Malfoy od zawsze w jej słowniku stał na równi z wyrazem „kłopoty”. Teraz nie było wcale inaczej. Od samego początku wiedziała, że wpakowała się w aferę, która będzie miała gorsze skutki, niż szlaban w Hogwarcie i polerowanie pucharów drużynowych. Nawet szukanie horkruksów i niszczenie ich wydawało jej się przy tym jedynie niegroźną zabawą. Starała się myśleć jak najbardziej logicznie, ale żaden rozsądny pomysł nie przychodził jej do głowy. Wypuściła głośno powietrze z płuc i spojrzała na zamyśloną twarz Draco. Musiała się dowiedzieć, jakiej pomocy od niej oczekiwał, bo bez wątpienia dla niej również przewidział miejsce w tym przedstawieniu.
            - Jeśli się z nią spotkam, ile czasu zyskasz? – Zerknął na nią przez ramię i uśmiechnął się prawie niezauważalnie. Już dawno nie widziała go tak przygnębionego i prawdę mówiąc, martwiła się o niego. Nie chciała, aby stała mu się jakaś krzywda, a już tym bardziej, aby poszedł siedzieć. United Architect to całe jego życie. Poświęcił tej firmie wszystko, co miał, a teraz z czystej złośliwości ktoś chce mu to odebrać. Chciała choć w minimalnym stopniu zapewnić go, że w końcu wszystko się ułoży, ale podświadomie czuła, że tym razem przypominanie mu, iż jest Ślizgonem nie wystarczy.
            - Tydzień maksymalnie, ale to w zupełności wystarczy.
            - Kiedy miałabym to zrobić? – Oczy aż mu pojaśniały, gdy usłyszał pytanie Hermiony. Oznaczało to, iż chce mu pomóc i nie zostawi go w tym bagnie samego. Z początku miał duże wątpliwości, ale teraz był pewien, że kasztanowłosa świadomie zdecydowała się na udział w planie. Przysunął się bliżej niej i niepewnie ujął jej dłoń. Nie wyrwała jej, co było dobrą zapowiedzią.
            - Na bankiecie noworocznym organizowanym przez moich rodziców. Powiem ci, co masz mówić i jak się zachowywać, aby nie wzbudzić w niej większych podejrzeń. W najgorszym wypadku będziesz musiała pojechać ze mną i Blaise’em do Austrii. Zgodzisz się mi pomóc? – Przygryzła delikatnie wargę spuszczając wzrok na złączone ze sobą dłonie. Nie była pewna, czy powinna dalej brać udział w tej maskaradzie. Niczego nie była pewna, prócz wielkiej nadziei pokładanej w Draconie. Jemu zawsze wszystko się udawało. Złote dziecko domu Salazara Slytherina.
            - Muszę to przemyśleć, Malfoy. Za dużo dziś ode mnie wymagasz. Wybaczenia, zaufania, nowej szansy, pomocy. – Zatoczyła wolną ręką okrąg, by po chwili wyplątać palce z uścisku mężczyzny. – Potrzebuję po prostu czasu.
            - Nie naciskam. Wiesz, gdzie mnie szukać, jeśli podejmiesz decyzję. – Przygarnął ją do siebie kolejny raz dzisiejszego wieczoru i mocno przytulił, składając jednocześnie delikatny pocałunek na jej wargach. Następnie wstał z łóżka i wyszedł z sypialni, a pannie Granger towarzyszyły dźwięki jego kroków na schodach. Gdy usłyszała zamknięcie drzwi, opadła bezwiednie na łóżko, podkurczając kolana pod samą brodę. To co się dziś wydarzyło było tak nierealne, iż miała wrażenie, że obudziła się przed chwilą ze snu. Ale to nie był żaden koszmar. To było po prostu jej życie, a wszystko dookoła niej wskazywało, że wydarzyło się naprawdę. Ślad wgłębienia na pościeli, mrowienie warg po pocałunku, a nawet charakterystyczny zapach perfum arystokraty, który osadził się na jej skórze. Od razu zerwała się z łóżka i pognała do łazienki, gdzie zaczęła rozbierać się w ekspresowym tempie, aby tylko wskoczyć pod prysznic i zmyć z siebie woń blondyna. Woda spływała po nagim ciele tworząc z żelem kłęby piany, a jednocześnie wystudzając zmysły kasztanowłosej kobiety. Zamknęła oczy i oparła się czołem o kafelki, aby pożerająca ją gorączka szybciej ustąpiła miejsca równowadze i spokojowi. W uszach wciąż dudniły jej słowa Dracona. Szansa. Wybaczenie. Nadzieja. Zaufanie. Bliskość. Pomoc. Pokręciła z bezradności przecząco głową i otworzyła oczy, oplatając się rękami. Spływająca po ciele woda ani odrobinę nie uśmierzyła trawiącego ją żaru. Zakręciła kurek i wyszła z kabiny, od razu oplatając się grubym ręcznikiem i usiadła pod ścianą, opierając się o nią plecami. Westchnęła głośno wpatrując się w wychudzone kolana i oglądając po kolei wszystkie palce u dłoni.
            - I co ja mam teraz zrobić? – Większość kobiet w tej sytuacji zapewne zaczęłoby płakać. Ona jednak wylała z siebie już dziś tyle łez, że ani jedna nie mogła wydostać się spod powiek. Odruchowo ręka powędrowała w kierunku warg i przejechała po nich palcem wskazującym. Miała wrażenie, że Malfoy ją naznaczył. Przy każdym dotyku ust czuła mrowienie, a zaraz potem pojawiały się dreszcze na całym ciele. Jak mu się to wszystko udało? Jakim cudem zdążył ją tak omotać, że wystarczył jeden pocałunek, aby wybaczyła mu wszystko i zdecydowała się mu pomóc? Podniosła się powoli z głośnym westchnięciem i wyszła nieśmiało z łazienki, od razu kierując się w stronę sypialni. Na szczęście nikogo już w niej nie zastała, więc przebrała się szybko w pidżamę i schowała w pościeli. Liczyła na szybki sen oraz na to, że nie będą ją nękały żadne koszmary. Gdy tylko jednak ułożyła rękę pod poduszką do nozdrzy doleciał bardzo wyrazisty zapach trawy cytrynowej, pieprzu, cedru oraz… Zaklęła w myślach siarczyście i odwróciła się wściekła na plecy. To były właśnie perfumy Malfoya, a ona znowu nie mogła rozpoznać ostatniego składnika, który nurtował ją, gdy tylko pierwszy raz je poczuła. Był jakby gorzki i palący, choć z początku wydawał się słodki. Zupełnie jak jego właściciel. Bez wątpienia Draco wybrał perfumy, które idealnie go odzwierciedlają, a jej nie dane będzie przez nie zasnąć przez następne pół nocy.

* * * * *

Nadeszły w końcu wyczekiwane przez wszystkich święta Bożego Narodzenia, a raczej ostatni dzień dzielący Anglików od gwiazdki. Panie krzątały się od rana w kuchniach, dzieci przystrajały choinki, a panowie dekorowali domu na zewnątrz. Ale czy na pewno przez wszystkich? Nie! W tym roku chyba nie było bardziej niezadowolonej rodziny z gwiazdki, niż ród Malfoyów, bowiem jak powszechnie wiadomo, z rodziną wychodzi się dobrze jedynie na zdjęciu, a im jej członkowie są dalej, tym bardziej się ich kocha.
            Siedział wygodnie rozwalony w fotelu paląc z nadzwyczajną nonszalancją kolejnego już dzisiejszego dnia papierosa i od czasu do czasu rzucając Dulce jego ulubioną piłeczkę. Pies bawił się wyśmienicie w odróżnieniu do ego pana, a przede wszystkim cieszył się, że kobieta, która pomieszkiwała przez dłuższy okres czasu w ich domu, wyniosła się z samego rana i miał psią nadzieję, że już więcej nie będzie jej musiał oglądać. Draco nie podzielał jednak entuzjazmu swojego pupila. Miranda wyjechała, ale to wcale nie znaczyło, że skończyły się jego kłopoty. Nie wyglądała na bezgranicznie szczęśliwą i chyba liczyła, że będzie ją błagał, aby nie wyjeżdżała. Takiej opcji nie brał jednak nawet pod uwagę, gdyż musiałby ją zabrać na święta do rodziców i ciotki, a tego wolał raczej uniknąć. Na samą myśl o jutrzejszej kolacji żołądek podjechał mu do samego gardła, a w tym samym momencie podbiegł do niego Dulce, trzymając w zębach czerwoną piłkę, a w kieszeni spodni rozdzwonił się telefon.
            - Poczekaj mały. – Doberman usiadł niezadowolony przy fotelu i obserwował bacznie każdy ruch swojego pana. Draco wyciągnął wyjątkowo niemrawo komórkę i wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia, gdy zobaczył na wyświetlaczu numer rezydencji swoich rodziców. Liczył tym razem, że dzwoni matka, aby poinformować go o godzinie kolacji, a nie ojciec, który zasypie go stertą głupawych pytań. Miał dziś wystarczająco dużo problemów, a chciał jeszcze zajrzeć do Hermiony, bo nie był pewien na czym stoi. Odebrał po prawie piątym sygnale wzdychając od czasu do czasu i wywracając z politowaniem oczami.
            - Tak, słucham?
            - Draco przyjedź natychmiast, bo ja tu nie daję już sobie… Zostaw to! Zabieraj mi stąd tę menorę! Powiedziałem ci coś chyba?
            - Ciotka?
            - Ciotka. Przyjdź tu najszybciej jak możesz, bo zamiast wigilii możemy mieć pogrzeb. Kobieto to Boże Narodzenie, a nie Chanuka! Zabieraj mi ten świecznik z komody! – Draco rozłączył się i spojrzał zdziwiony na Dulce, który przechylił łeb w prawą stronę i również obserwował mężczyznę. Nie miał najmniejszej ochoty pojawiać się przed świętami w domu, ale sądząc po komentarzach ojca nie radził już sobie z tradycjami świątecznymi ciotki Yves. Ale menora? Chanuka? Żyła we Francji, nie w Izraelu. Skąd zatem pomysł postawienia siedmioramiennego świecznika? Wzruszył d niechcenia ramionami i wrzucił zgaszonego papierosa do popielniczki, by następnie włożyć sweter i poszukać smyczy Dulce, która zapewne leżała gdzieś na schodach lub w najlepszym wypadku została zakopana przed domem w zaspie śniegu. Doberman tak samo jak jego pan garnął się do jakiejkolwiek wycieczki poza dom. Położył się przed fotelem, zakrywając jedną łapą ślepia i skomlał od czasu do czasu, jakby błagał Dracona, aby darował sobie ten wyjazd i nie kazał mu wychodzić na potwornie zimny śnieg. Blondyn był jednak nieugięty. Smycz na całe szczęście wisiała w przedpokoju, więc podczepił do niej pupila i zaczął ciągnąć go w kierunku drzwi. Dulce jednak zaparł się z całej siły i chwycił w zęby kawałek paska, starając się przeciągnąć Malfoya na swoją stronę.
            - No chodź uparciuchu! To tylko pół godziny i wracamy do domu! – Doberman szczeknął głośno, puszczając przy tym smycz, ale wciąż nie ruszył się z miejsca. Usiadł na podłodze i patrzył, jak jego pan męczy się, aby ruszyć go chociaż o pół metra. Draco po przeszło dziesięciu minutach użerania się z psem, wyciągnął z kieszeni spodni różdżkę i wymierzył nią w psa.
            - Dosyć tego. Wingardium Leviosa! – Dulce zaskomlał głośno z przerażenia, gdy zorientował się, iż znajduje się nad podłogą i nie może oprzeć o nią łap. Spojrzał na wyraźnie dumnego z siebie pana, który nie przestawał mierzyć w niego długim patykiem. Zwierzę nie miało pojęcia, że użyto na nim czaru, a jedyne, czego było świadome to fakt, iż jego właściciel trzyma w ręku przedmiot idealnie nadający się do gryzienia. Szczeknął głośno, próbując się do niego dostać, ale jego wysiłki szły na nic. Draco zaśmiał się złośliwie i przelewitował dobermana przez cały dom, aż zamknął go w końcu w samochodzie, a sam usiadł na miejscu kierowcy.
            - Żeby mi to  było ostatni raz, Dulce. Jasne? – Pies zaszczekał i przeszedł niezdarnie na miejsce pasażera. W tym momencie obchodził go jedynie fakt, iż nie musiał dotykać łapami tego zimnego i mokrego dziadostwa, po którym sztywniały mu opuszki. Siedział więc bardzo zadowolony obok Dracona, który mruczał coś pod nosem o odpowiedzialności wynikającej z posiadania psa.

* * * * *

            Gdy parkował przed domem rodziców pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to przystrojone światełkami krzewy. Nigdy dotąd nie było takiej tradycji, a ozdabianie mieszkania ograniczało się jedynie do zawieszenia ogromnie długiej girlandy na zadaszeniu, której notabene jeszcze tam nie było. Ledwo wysiadł z samochodu, a Dulce od razu pobiegł w kierunku drzwi wejściowych i dzwonił uporczywie dzwonkiem, do któregoś jakimś cudem udało mu się dostać. Draco doszedł do niego w momencie, gdy w progu stanęła nieco zdziwiona, ale i poirytowana Narcyza.
            - A co ty tu robisz synku?
            - Ojciec prosił, żebym…
            - Powiedziałem nie! Oddaj ten przeklęty łańcuch! – Oboje spojrzeli w kierunku salonu, skąd dochodziły do nich głosy kłótni Lucjusza i zapewne Yves. Narcyza wpuściła syna do domu nie zadając mu więcej pytań i zniknęła w kuchni. Draco zaś udał się niespiesznie do pokoju gościnnego, gdzie spotkał się z wyjątkowo zabawnym widokiem. Jego ojciec ciągnął za jeden fragment srebrnego łańcucha świątecznego, a ciotka przy pomocy różdżki ciągnęła za drugi, paląc przy tym jakby od niechcenia papierosa. Uniósł brwi w oznace zdziwienia, ale nie skomentował rozgrywającej się przed nim sceny, dopóki ciotka nie ściągnęła czaru, a jego ojciec nie przekoziołkował przez cały pokój, zaplątując się w przeszło trzydziestometrowy łańcuch. Zatrzymał się przed jego nogami i spojrzał na Dracona z podłogi.
            - Cześć, Draco. Tak tu sobie tylko z Yves ubieramy choinkę. Pomyśleliśmy, że porozciągamy się przy tym odrobinę. Wiesz, gimnastyka i te sprawy.
            - Jakaś nowa zabawa na święta? Przeciąganie łańcucha? A co będzie następne?
            - Rzut bombką do celu. – Yves odezwała się z przeciwległego końca salonu, umieszczając kule z jemioły na kominku. Młody arystokrata upuścił ręce wzdłuż ciała i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pełno w nim było ostrokrzewu i jakichś wymyślnych ozdóbek, z których oni w Malfoy Manor raczej nie korzystali, jak chociażby wspomniana wcześniej jemioła. Laski cukrowe, srebrne aniołki, śnieżynki… Wszystko, co zostało zgromadzone w tym pomieszczeniu pasowało do siebie w całości, niczym pięść do nosa. Osobno były z pewnością pięknymi dekoracjami świątecznymi, ale razem tworzyły totalny nieład.  Zerknął w stronę starej komody, na której zawsze stała misa z ponczem i omal oczy nie wyszły mu na wierzch, gdy ujrzał na nim niemałych rozmiarów domek z piernika. Wskazał na niego palcem i zerknął na ojca, który machnął jedynie od niechcenia ręką, próbując wydostać się z łańcucha świątecznego.
            - Nawet nie pytaj. Nie zdziwię się, jak przed domem będą stały sanie Mikołaja, a po ogródku przechadzać się będą renifery. Pomożesz staruszkowi? – Draco wyciągnął z kieszeni spodni różdżkę i oswobodził ojca za pomocą zaklęcia. Lucjusz odrzucił łańcuch w kąt i klepnął go po przyjacielsku w plecy, by po chwili zniknąć za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Arystokrata został sam na sam z ciotką, która stanęła naprzeciw niego i bacznie mu się przyglądała. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, zupełnie, jakby zatraciła zdolność używania mięśni mimicznych. Odezwała się do niego spokojnym, acz wyjątkowo ostrym i lodowatym głosem.
            - To cudowne, kiedy cała rodzina gromadzi się w komplecie przy wigilijnym stole. Nie sądzisz, Draco? Oczywiście brakuje jeszcze jednej, bardzo ważnej osoby, prawda? Panna Granger nie chciała zaszczycić nas swą obecnością? – Uniosła wysoko głowę i wykrzywiła usta w sarkastycznym uśmiechu. Chłopaka zaś zamurowało. Odruchowo zacisnął palce na trzonku od różdżki, co spotkało się z delikatnym uniesieniem brwi przez ciotkę.
            - Ależ oczywiście, że nie mogła. Nie chciałeś, aby znów się ze mną spotkała, czyż nie? Nie frapuj się odpowiedzią drogi chłopcze. – Krew wprost gotowała się w nim z wściekłości. Nie wiedział, czy woli rzucić w Yves Avadą, czy podarować sobie odrobinę przyjemności i udusić ją własnoręcznie. Rozmyślania o morderstwie na członku rodziny przerwało mu jednak wspomnienie kasztanowłosej dziewczyny. Do licha ciężkiego, czemu nie przyszło mu do głowy, aby zaprosić ją na święta? Przecież dokładnie wiedział, że Hermiona jest w tym roku skazana na samotność, a tego dnia nie powinno spędzać się bez bliskich. Od razu zapisał w głowie, że musi wyciągnąć ją jutro z domu i sprawić, aby zjadła kolację z jego rodziną. Obiecał jej, że ochroni ją przed Yves i zamierzał dotrzymać słowa. Nie pozwoli, aby ciotka pastwiła się na nią, niczym kat, a ojciec z matką nie omieszkają mu w tym pomóc. Schował z powrotem różdżkę do kieszeni i rzucił niedbale płaszcz na pobliski fotel, co spotkało się z grymasem niezadowolenia na twarzy Yves.
            - Taki młody, a tak nietaktowny. Doprawdy, Draco, Lucjusz wychowywał cię zamkniętego w szafie?
            - Czy możesz powstrzymać się od złośliwości chociaż do końca świąt, a począwszy od teraz?
            - Mogłabym, ale wtedy byłoby po prostu nudno. Sam dokładnie o tym wiesz.
            - Odpuść sobie, dobra? Pałam do ciebie taką samą sympatią, jak mój ojciec. A od Hermiony trzymaj się z dala, bo nie ręczę za siebie. – Yves powiesiła drobne dzwoneczki przy wielkich zasłonach, a następnie sięgnęła po kilka gałązek ostrokrzewu, umieszczając je na karniszach przy pomocy magii. Nie spojrzała ani razu na Dracona, który zabrał się za przeglądanie kartonów i pudełek, w których znajdowały się bombki mające zawisnąć na choince.
            - Ośmielę się nie zgodzić z tobą młodzieńcze. Lucjusz mnie uwielbia. Sama widziałam, że powiesił w sypialni moje zdjęcie.
            - To tarcza do rzutek. – Usłyszał jeszcze jak z ust ciotki wychodzi krótkie „oh”, a następnie zamilkła i nie odezwała się do niego ani jednym słowem, dopóki jego matka nie zawołała jej do kuchni. Obrzuciła go wtedy nienawistnym spojrzeniem i zatrzymała przy nim dosłownie na dwie sekundy.
            - Ta dziewczyna… - Zamarła w pół słowa, by po chwili machnąć ręką, jakby odganiała natrętną muchę i zniknęła mu sprzed oczu. Usiadł na podłodze między ostrokrzewem, a kartonami z ozdóbkami i schował głowę między kolanami. Wciąż myślał o Hermionie i o tym, co do niego powiedziała. Rozumiał, że potrzebuje czasu, aby wszystko sobie poukładać w głowie, ale dla niego każda minuta była na wagę złota. Może i będzie natrętny, może wyleci z hukiem z jej mieszkania, ale będzie miał pewność, że kasztanowłosa mu wybaczyła. Otworzył się przed nią cały, mogła czytać z niego, jak otwartej księgi, a mimo to wahała się. Zastanawiała się wciąż, czy jest w stanie mu zaufać. To czekanie było torturą i wystawiła go na największą próbę, jak do tej pory. Ale mimo wszystko nie tracił wciąż nadziei, że zyska tę ostatnią szansę. Nie myślał o tym, jak zabierze Hermionę na bankiet, gdy wcześniej zaprosił Hagen. Tym będzie się martwił później. Teraz liczyło się tylko to, aby mieć pewność, że nie został ostatecznie skreślony z życia panny Granger.

* * * * *

            Malfoyowie od niepamiętnych lat spędzali święta w dość nielicznym gronie, które zawierało w sobie osoby gospodarzy domu oraz ich syna. Ten rok jednak niósł ze sobą od samego początku same niespodzianki. Jedną z nich była oczywiście niespodziewana wizyta cioteczki Yves. Lucjusz na samą myśl o spędzeniu wigilii w jej towarzystwie napinał się na twarzy niczym rybka nadymka i chodził wściekły po całym domu. To była jednak tylko pierwsza faza niepohamowanej żądzy mordu na członkini swojej rodziny. Drugą był klasyczny czerwony kolor występujący najpierw na policzkach, by sekundę później opanować całą twarz, w związku z czym gospodarza domu łatwo było pomylić z majtkami świętego Mikołaja. Aż strach pomyśleć, co działo się, gdy stan furii Lucjusza osiągnął apogeum. Wzburzone niczym fale oceanu nozdrza zagłady, które były nienaturalnie wygięte do granic możliwości były oznaką szykującej się rzezi na wszystkich domownikach bez wyjątku. Dzisiejszy stan Malfoya seniora był już bliski ostatniej fazie nienawiści, bowiem ciotka uparła się, że pomoże mu w dekoracji domu, a jak wiadomo, gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Nic dobrego z tej „pomocy” zatem wyjść nie mogło.
            Od samego rana , nie licząc incydentu z łańcuchem, męczył się z przystrojeniem zadaszenia nad werandą w postaci ogromnej girlandy, która jak na złość nie chciała się układać w odpowiednim kierunku. Ciągle gdzieś spadała, zawijała się lub atakowała Lucjusza opadając mu na twarz. Kiedy kolejny raz rozstał przyduszony długą zieleniną o mały włos nie zleciał z drabiny. Do jego uszy dobiegł złośliwy głos Yves, która stała jak gdyby nigdy nic spokojnie wśród śniegu, udając, że jest głęboko zainteresowana poczynaniami członka rodziny.
            - Bardziej w prawo. – Mężczyzna wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia i wbił śmiertelny wzrok w trzymaną w rękach girlandę. Obrócenie się do ciotki i posłanie jej cynicznego uśmiechu graniczyło niemalże z cudem, gdyż drabina, której stał nie była asekurowana przez starą jędzę. Wolał nie ryzykować życiem dla kilku chwil mordowania wzrokiem tej podłej kreatury. Z nadzwyczajną agresją zarzucił zielonym łańcuchem w górę i zaczął ponownie go przymocowywać do zadaszenia, co wcale takie łatwe nie było, gdy większość ciężaru zsuwała się systematycznie ku dołowi.
            - Za daleko. Ściągnij i zacznij bardziej od lewej strony. – Yves rzuciła od niechcenia w kierunku Lucjusza, po czym zapaliła długiego papierosa i włożyła grube okulary przeciwsłoneczne, obserwując wszystko dookoła, tylko nie pracę arystokraty.
            - Z mojej czy twojej? – Lucjusz nawet nie pomyślał, jak idiotyczne jest jego pytanie. Miał szczęście, że nie widział pogardliwego wzroku ciotki znad okularów i wykrzywionych w grymasie ust.
            - No oczywiście, że z mojej. – Zaciągnęła się głęboko papierosem i pstryknęła palcami, a w jej dłoni pojawił się spodeczek z filiżanką herbaty. Kobieta delektowała się przez chwilę gorącym napojem, mieszając jego smak z tytoniem i wpatrywała się w zaśnieżony krajobraz. Mimo, że był grudzień słońce świeciło dziś wyjątkowo mocno, odbijając się promieniami o wielkie warstwy białego puchu, tak że mogło nawet oślepić na moment obserwującego. Yves z rozkoszą zerkała w kierunku oblodzonych gałązek i zamarzniętej ziemi. Przynajmniej teraz Lucjusz nie mógł pracować w ogrodzie, co według niej było istną hańbą dla arystokratycznego rodu. Błądząc myślami dookoła gospodarza domu zerknęła na niego przez ramię, po czym westchnęła głośno i ściągnęła okulary.
            - Lucjuszu z tej drugiej lewej, mojej lewej. – Zaakcentowała bardzo wyraźnie słowo „mojej” i uśmiechnęła się z przekąsem oraz wyższością. Patrzyła jeszcze, jak mężczyzna mocuje się z przytwierdzoną już częścią girlandy, by po chwili długi sznur zieleniny opadł bezwiednie na śnieg. Natomiast faktu, iż drabina zaczęła się nienaturalnie odchylać od zadaszenia, a Lucjusz wymachiwał rękami, jakby próbował przyciągnąć ku sobie przynajmniej jedną dachówkę w ogóle nie zauważyła. Może inaczej. Udawała, że jego akrobacje cyrkowe nie robią na niej żadnego wrażenia. Upiła łyk herbaty z filiżanki, patrząc na swoistego rodzaju taniec arystokraty na drabinie.
            - Przestań się wydurniać i bierz się do roboty.
            - Ja się wcale… łooo… - Drabina jakimś cudem okręciła się wokół własnej osi i przygwoździła mężczyznę do metalowej rynny, za którą w ostatnim momencie zdążył się złapać. Po chwili runęła prosto na śnieg, a Lucjusz dyndał prawie trzy metry nad werandą, próbując nie spaść przy tym na schody. Yves ni to znudzonym, ni lekko zszokowanym wzrokiem obserwowała tor lotu drabiny, by w ostateczności spojrzeć od niechcenia na zaczepionego do rynny arystokratę. Podeszła nieco bliżej domu i uniosła głowę do góry, aby móc jeszcze bardziej rozwścieczyć Lucjusza.
            - Długo zamierzasz jeszcze tam tak wisieć? Najwidoczniej dobrze się bawisz, w trakcie gdy ja muszę marznąć na tym cholernym śniegu.
            - Mam ubaw po pachy z tej zabawy! Może chcesz dołączyć?! – Próbował się podciągnąć, aby wwlec się na zadaszenie, ale rynna była niesamowicie zimna, a do tego skuta warstwą lodu. Skórzane rękawiczki bynajmniej nie pomagały mu w utrzymaniu się na takiej wysokości, gdyż czuł, jak ręce zaczynają mu pomału sztywnieć, o palcach nawet nie wspominając. Zerknął kątem oka i nienaturalnie wykręconą głową na ciotkę, która znudzonym wzrokiem spoglądała na zegarek, by po chwili znów z odrobinę większym zaciekawieniem obserwować jego poczynania. W życiu nie posunąłby się do tak haniebnego czynu, jak proszenie Yves o pomoc, ale w tym wypadku musiał jednak skapitulować, na co kobieta czekała najwyraźniej z utęsknieniem. Wypuścił głośno powietrze z płuc i ostatkiem sił zacisnął palce na metalowej rynnie.
            - Może zechciałabyś z łaski swojej, prośby mojej pomóc mi zejść na ziemię?
            - Hmmm… - Yves wydęła usta w oznace zastanowienia i uniosła lewą brew odrobinę wyżej. Lucjusz błagał w myślach, aby wyciągnęła z płaszcza różdżkę i pomogła mu przetransmitować się bezpiecznie na podłoże, ale wiedział, że ciotka prędzej pociągnie go za nogę i zwali na ziemię, niż całego za pomocą zaklęcia postawi z powrotem na śniegu. Kiedy dostrzegł, że zamiast czarodziejskiego przedmiotu wyciągnęła z kieszeni płaszcza paczkę papierosów jego nadzieja ostatecznie została zdeptana brutalnie butem. – Sam żeś wlazł, to sam stamtąd zejdź. To nie mój problem.
            - Ty wstrętna, podła, egoistyczna… - Nie dane mu było jednak dokończyć wywodu nienawiści skierowanego pod adresem Yves, gdyż w tym samym momencie palce odmówiły mu posłuszeństwa i zleciał z głośnym hukiem prosto na leżącą w śniegu drabinę, wymachując przy tym gwałtownie rękami. Nie dane mu było dostrzec prawdziwego zszokowania na twarzy ciotki w postaci szeroko otwartych oczu oraz ułożonych w dzióbek i opuszczonych w dół ust razem z linią żuchwy, gdyż bardziej był zainteresowany potwornym bólem promieniującym od całego kręgosłupa. Leżał rozwalony metalowych szczebelkach, jakby miał zamiar zrobić aniołka ze wzrokiem wbitym w wyjątkowo rozpogodzone niebo. Po chwili dostrzegł nad sobą lekko znudzoną, acz zaciekawioną twarz Yves, która w ręku trzymała tlącego się papierosa.
            - No i na co ci to było, Lucjuszu? Mówiłam, abyś przestał się wygłupiać.
            - Mój kręgosłup… - To były jedyne dwa słowa, poza oczywistym jękiem bólu, na które Lucjusz był w stanie się w tym momencie zdobyć.
            - Mażesz się niczym dziecko. – Z chęcią wysłałby kilka niewybrednych uwag pod adresem ciotki, ale bardziej obchodziło go, czy wszystkie kości jego ciała nadają się jeszcze do użytku, czy na dobrą sprawę można je z niego wyciągnąć.
            - Mój kręgosłup…

* * * * *

            - Draco! Zerknij czy nie ma gdzieś na dworze ojca! – Z kuchni dało się słyszeć nawoływanie Narcyzy, która nie mogła się uporać z przyrządzeniem głównego dania świątecznego, a mianowicie z indykiem. Męczyła się z nim przeszło od godziny, a drób  jak nie chciał zmieścić się w piekarniku, tak dalej spoczywał na wielkiej blasze, wytrącając swym stoickim spokojem gospodynię domu. W sumie nie mógł przejawiać innego zachowania. Dla Narcyzy to jednak nie było dobrym wytłumaczeniem i każde kolejne skierowanie wzroku na ogromnego indyka kończyło się gwałtownym podniesieniem ciśnienia. Draco tymczasem nieświadomy szalejącej wokół niego burzy emocji starał się udekorować drzewko bożonarodzeniowe, pospolicie zwane choinką. Stał przed nim od dłuższego czasu planując rozmieszczenie ozdób świątecznych, których nie wiedzieć czemu wydawało mu się strasznie dużo. A największym problemem i wyzwaniem dekoracyjnym były oczywiście światełka. Plączące się między nogami kabelki, wtyczki i żaróweczki,  które w najlepszym wypadku w części były przepalone, a w najgorszym jedna z nich zrobiła zwarcie w konsekwencji powodując nie świecenie całego sznura. I szukaj teraz człowieku, który to mały skurczybyk jest! A wcale nie jest tak łatwo, gdy masz do przepatrzenia ponad pięćset żaróweczek, których wyciągnięcie i umieszczenie z powrotem na miejscu graniczy niemalże z cudem. Niemalże westchnął z radości, gdy matka kazała mu poszukać ojca, a on mógł oderwać się od intensywnego rozplanowywania umieszczenia bombek. Podszedł do wielkiego okna wychodzącego na przednią część rezydencji i omal nie zachłysnął się powietrzem na ujrzane widowisko. Nie wspominając, że stał przed szybą z rozszerzonymi niczym spodki od talerzy oczami i rozdziawionymi ustami. Ojciec leżał w śniegu rozwalony jakby szykował się do zrobienia aniołka, a pod nim spoczywała wielka drabina, z której zapewne zleciał, gdy próbował zaczepić girlandę na zadaszeniu domu. Oczywiście do malowniczego obrazka dochodziła ciotka Yves, która stała nad Lucjuszem kręcąc w politowaniu głową i zaciągając się co raz papierosem. Obrócił się do okna plecami i przymknął na moment oczy, starając się przywrócić w sobie chociaż namiastkę spokoju. Złożył ręce niczym do modlitwy i zaczął do siebie mamrotać, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.
            - Wiesz mamo, mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Dobra, że znalazłem ojca, a zła… spadł z pięciometrowej drabiny. – Zerknął przez ramię ponownie na zewnątrz i od razu popędził w kierunku drzwi wyjściowych. Po drodze nawet nie zwrócił uwagi na krzyczącą coś do niego matkę, a wypadł na dwór i dobiegł do starającego się podnieść Lucjusza. Yves, gdy tylko zobaczyła Draco wyrzuciła za siebie tlącego się papierosa i z zatroskaną miną ciągnęła jego ojca za poły płaszcza, jakby chciała w jakikolwiek sposób mu pomóc.
            - No już, Lucjuszu! A mówiłam, żebyś uważał na tej drabinie? Żebyś tylko nic sobie nie połamał! – Lucjusz zgięty w pół i trzymający się jedną ręką za bolący kręgosłup spojrzał szeroko otwartymi oczami na ciotkę, by po chwili wbić w nią z oddali oskarżycielsko palec wskazujący.
            - Chyba, żebym właśnie cały się połamał! – Draco stał dość skonsternowany obok członków rodziny i nie wiedział, co ma powiedzieć. Na szczęście wyręczyła go ciotka, której zachowanie co najmniej było nienaturalne. Yves przecież martwiła się tylko o samą siebie. Z reguły troską obdarzała osobę, która była jej do czegoś potrzebna, a tym kimś z pewnością nie jest jego ojciec.
            - W ogóle nie martwisz się o starą ciotkę! Prawie trzy razy zawału przez ciebie dostałam! – Zaczęła wachlować się przyodzianą w skórzaną rękawiczkę dłonią, trzymając się teatralnie za serce i oddychając głęboko. Prawa brew Dracona podjechała wysoko w górę, natomiast lewa zniżyła się nieznacznie, co bez wątpienia było oznaką jawnego zdziwienia oraz niezrozumienia. Ojciec zaśmiał się z pogardą i cudem udało mu się przyjąć wyprostowaną pozycję. Cały czas przy tym trzymał się za plecy, jakby miało mu to w czymś pomóc.
            - Cholera! Jakbyś dostała czwarty to chociaż miałbym spokój na święta.
            - Straszyłabym cię zza grobu. Możesz być pewien. – Yves zmrużyła gniewnie oczy i wykrzywiła usta w grymasie pogardy, co jedynie jeszcze bardziej rozbawiło Lucjusza.
            - I tak będziesz to robić! Jesteś jak cholernie wielki wrzód na dupie! – Młodszy Malfoy omal nie rozdziawił ust na określenie ojca. Jego wzrok od razu przeniósł się na ciotkę, która wyglądała, jakby dostała właśnie obuchem w twarz. Ale będzie piekło… Nie zdążył dokończyć w myślach zdania, gdy przed oczami przemknęła mu strużka błękitnego światła, a już po chwili widział lecącego w górę ojca. Yves uśmiechała się złośliwie, stukając trzymaną w ręku różdżką o podbródek. Bez wątpienia była zadowolona ze swojego dzieła. Zerknęła kątem oka na Draco, ale nie była to właściwa sekunda na łapanie kontaktu wzrokowego, gdyż w jej kierunku mknął z nadzwyczajną prędkością strumień bordowego światła. Niemalże w ostatnim momencie Yves założyła na siebie tarczę ochronną i z rozwścieczoną miną patrzyła na lądującego na śniegu Lucjusza. Draco zaczął pomału wycofywać się w kierunku domu, czując szykującą się między członkami rodziny nawałnicę. Bez wątpienia zaklęcia, które między sobą wymienili były zaledwie wstępem do całej uwertury magicznych uroków, a bez wątpienia główną rolę będzie w nich grała czarna magia. Dodatkowo ani ciotka, ani ojciec nie wypowiadali sentencji na głos, co świadczyło o niebywałych zdolnościach magicznych. Ledwie udało mu się wejść na pierwszy stopień na schodach, gdy ogród zaczął mienić się setkami najrozmaitszych kolorów wydobywających się z dwóch różdżek. Ostatni raz tyle uroków widział, gdy brał udział w drugiej bitwie o Hogwart, ale teraz miał wątpliwości, czy  aby na pewno było ich wtedy równie dużo, co teraz. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przyglądał się walce dwójki czarodziejów, a bijący od zaklęć blask z każdą sekundą robił się jeszcze mocniejszy. Oczywiście nie obyłoby się tylko i wyłącznie na wymianie czarów. Niewybredne komentarze i barwne epitety słane pod adresem przeciwnika stały się jedną z form ataku rywala.
            - Ty stara, francuska torbo! Życie byś oddała, żeby się mnie pozbyć!
            - Cóż za egoizm! Gdybym chciała, pozbyłabym się ciebie już dawno!
            - Właśnie widzę! Rzucasz zaklęcia jak przedszkolak! – Yves wyprostowała się gwałtownie i wycelowała w stronę Lucjusza mocno naprężoną rękę dzierżącą różdżkę. Była w tym ruchu tak szybka, że mężczyzna nie zdążył utworzyć wokół siebie tarczy i został wbity po samą szyję w śnieg. Ciotka uniosła wysoko głowę i podeszła niespiesznie w jego kierunku, pławiąc się z rozkoszy z wykonanego dzieła.
            -  Masz coś jeszcze mądrego do powiedzenia odnośnie moich zdolności czarnoksięskich?
            - W sumie to tak, gdyż teraz, kiedy na ciebie patrzę, szczególnie pod twym niekorzystnym kątem, przyznaję, że masz rację. Nie jesteś mnie warta. – Lucjusz uśmiechnął się cynicznie, a Yves zacisnęła mocniej palce na różdżce. Zanim zareagowała, arystokrata rozpuścił wokół siebie okowy śniegu i rzucił w nią kolejną klątwą. Niestety kobieta kolejny raz udowodniła, że jest znacznie szybsza, niż mogłoby się wydawać, tworząc wokół siebie barierę, która wchłonęła zaklęcie.
            - Lucjuszu, czy to nie ryzykowane konstruować długie zdania przy tak małym ilorazie inteligencji?
            - Ty przebrzydła… Jak ci przyłożę, to nie zdążysz się wyspowiadać, nawet jak ksiądz będzie za tobą leciał! – I kolejna salwa zaklęć poleciała w kierunku tak pierwszego, jak i drugiego. Draco obserwował pojedynek od dłuższego czasu i był tym widowiskiem tak pochłonięty, że w pierwszej chwili nie zauważył stojącej obok niego matki, a uwagę zwrócił na nią dopiero, gdy ta się do niego odezwała.
            - Widzę, że sylwester zaczął się w tym roku wcześniej, niż same święta. – Zerknął na matkę i pokiwał głową, przyznając jej rację. Udało mu się dostrzec pulsującą skroń po lewej stronie głowy, a to oznaczało, że jesień średniowiecza w porównaniu z tym, co za chwilę jego rodzicielka urządzi w ogrodzie, było jedynie niewinną szturchaniną na polu bitewnym. Narcyza wyciągnęła z fartuszka różdżkę i zacisnęła na niej mocno palce. Postanowiła poczekać jeszcze kilka sekund z nadzieją, że pojedynek sam się skończy, ale kompletnie nic nie zapowiadało na taki Obrót spraw. Jakby cyrku dookoła było mało, Yves zaczęła rzucać w Lucjusza bardzo starymi, acz niebywale silnymi zaklęciami, przed którymi mężczyzna nie bardzo wiedział, jak ma się bronić. I wtedy dla Narcyzy miarka się przebrała. Rozbroiła dwójkę czarodziei i złapała ich różdżki w locie, idąc jednocześnie w ich kierunku z nietęgą miną. Draco oparł się o kolumnę i obserwował całe widowisko z niemałym zaciekawieniem. Ostatni raz jego matka była równie wkurzona, gdy ojciec nie chciał wrócić do domu, a i tak miał wrażenie, że nie był to szczyt jej możliwości.
            - Koniec! Mam tego dosyć! – Tupnęła wściekle nogą skacząc wzrokiem od Lucjusza do Yves. Oboje wyglądali, jakby nie mieli bladego pojęcia, o co kobiecie chodzi.
            - Czy wy chociaż raz, choć jednego dnia możecie mnie nie denerwować?! Zachowujecie się jak małe, rozwydrzone bachory! – Ani jedno, ani drugie nie odważyło się przerwać monologu, który prowadziła Narcyza. W sumie nie widzieli w swoim zachowaniu niczego złego. Wymienili między sobą kilka zaklęć, ale przecież żadne z nich nie ucierpiało. Przynajmniej nie poważnie. Pani Malfoy wzniosła teatralnie oczy ku niebu, trzymając się przy tym jedną ręką za czoło, a drugą wsparła na biodrze. Trochę ochłonęła w przeciągu tych kilku chwil, ale Merlin jej świadkiem, że długo może w tym stanie nie wytrzymać. Odezwała się już dużo spokojniej i nawet jakby z lekkim sarkastycznym zabarwieniem.
            - Jesteście z siebie dumni? Mam nadzieję, że tak, bo wasze zachowanie niczym nie odbiega od scysji dziecięcych w piaskownicy.
            - Nie przesadzaj kochanie. – Lucjusz odważył się spojrzeć na żonę, ale szybko tego pożałował, gdyż Narcyza wyglądała, jakby miała mu zaraz wyrwać pewne dość istotne części ciała.
            - Nie? W takim razie będę do was mówiła jak do dzieci. Wyzywanie z przeciwnych końców stołu było?
            - Było! – Yves i Lucjusz stali przed Narcyzą niczym skarcone małolaty, odpowiadając zgodnym chórkiem.
- Robienie sobie na złość i dogryzanie na każdym kroku było?
- Było! – Kolejne pytanie, identyczna sytuacja. Tego jednak, co wydarzyło się po ostatnim pani domu nie była w stanie przewidzieć.
- Ciąganie się za szmaty było?
- By… - Oboje zamilkli w połowie słowa i spojrzeli na siebie. Narcyza szybko zrozumiała, że zadała niewłaściwe pytanie, ale nie zdążyła zareagować. – Nie było! Ty szmaciarzu!
- Matko z córką… - Ze wzrokiem utkwionym w niebo oddaliła się od członków rodziny, którzy tarzali się po śniegu, targając się za ubrania. Miała serdecznie dość, że wszyscy jej dziś przeszkadzają, a bez wątpienia w czołówce listy górowało imię jej męża i ciotki. Jedynie Draco jeszcze dziś nie zaszedł jej za skórę, choć wątpiła, aby udało mu się utrzymać nienaganną pozycję do końca dnia. Była więcej niż pewna, że choinka, którą poleciła mu przystroić nie jest nawet w połowie pokryta ozdóbkami, jeśli w ogóle cokolwiek się na niej znajduje. Podeszła ze zrezygnowanym wyrazem twarzy do syna, który wpatrywał się w bójkę Lucjusza i Yves z otwartymi ustami.
            - Zamknij buzię, bo coś ci do niej wleci. – Draco jednak nie zareagował. Stał po prostu i patrzył się na pobojowisko rozgrywające się w ogrodzie. Zaczynał wątpić, czy to aby na pewno dom jego rodziców, i czy przypadkiem nie został przez nich adoptowany.

* * * * *

            - Mamo muszę na chwilę podjechać do…
            - Jeśli ruszysz się choćby czubkiem buta poza próg tego domu to obiecuję, że lewatywa gruszką w dzieciństwie była pieszczotą w porównaniu z tym, co zrobię ci tym wałkiem. – Dziedzic fortuny Malfoyów stał jak sparaliżowany w wejściu do kuchni, gdzie Narcyza rozwałkowywała wielki placek ciasta. Przeanalizował słowa matki wypowiedziane z nadzwyczajną prędkością wraz z dokładną obserwacją trzymanego przez nią przyrządu kuchennego i doszedł do wniosku, że w sumie wizyta u Hermiony może przeczekać w czasie. Przełknął głośno ślinę patrząc z jaką agresją kobieta traktuje bogu ducha winne ciasto, a po kręgosłupie przeszły mu dreszcze. Wycofał się jak najciszej z przybytku gospodyni domowej i powrócił do salonu, gdzie Lucjusz i Yves siedzieli po przeciwległych stronach kanapy nie odzywając się do siebie. Miał ochotę parsknąć śmiechem widząc ojca trzymającego przy głowie kompres z lodu, ale ciotka wcale nie była lepsza. Chyba pierwszy i ostatni raz w życiu widzi ją w oklapniętych i mokrych włosach, przy czym określenie „zmokły szczur” byłoby w tym wypadku komplementem. Starając się zachować twarz pokerzysty podszedł do pudełka, w którym znajdowały się wszystkie bombki, łańcuchy i reszta ozdóbek świątecznych, a następnie przy pomocy różdżki zaczął umieszczać dekoracje na choince. Właśnie udało mu się zaczepić wielką, złotą gwiazdę na czubku drzewka, gdy usłyszał za plecami głos ojca.
            - Obróć trochę w prawo, Draco.
            - Nie, tak jest właśnie dobrze. Ewentualnie odrobinę w lewo. – Yves również musiała podzielić się swoją opinią, choć w głębi duszy Draco przeczuwał, że robi to tylko i wyłącznie, aby dopiec ojcu. Wzruszył w odpowiedzi ramionami, ale nie zmienił położenia gwiazdy. Od razu usłyszał głos sprzeciwu Lucjusza.
            - Żadne lewo! Mówię prawo i koniec kropka.
            - Kompas od siedmiu boleści się znalazł. – Ciotka burknęła w odpowiedzi, kończąc wypowiedź pogardliwym prychnięciem.
            - Zamknij się busola. Przez ciebie mam uraz całego kręgosłupa i nie będę się mógł ruszyć przez kolejne dwa dni.
            - Szkoda, że zębów sobie nie wybiłeś. Nie mógłbyś chociaż wtedy paplać jak najęty.
            - To tobie gęba się nie zamyka jak katarynce na targu! A ten świecznik to wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić.
            - Won od mojej srebrnej menory! Nie masz za grosz wyczucia gustu i instynktu odnośnie antyków. A gwiazda w lewo, Draco. – Policzył w myślach do dziesięciu, aby się uspokoić, ale przy pięciu dał już sobie spokój i obrócił się w stronę członków rodziny, dygocząc z wściekłości i zaciskając z całej siły palce na trzonku od różdżki. Widział ojca i ciotkę, którzy gestykulowali zawzięcie, a jedno co raz robiło głupsze miny od drugiego.
            - Trzymam cię pod moim dachem, więc do antyków wyczucie mam świetne, nie uważasz?
            - Ty nadęty bufonie! Nawet jako antyk przewyższam cię we wszystkim!
            - Złość piękności szkodzi ciotuniu, więc uważaj, bo nie masz czym szastać.
            - Ta rozmowa jest dla mnie wprost uwłaczająca. – Wyciągnęła paczkę papierosów i od razu zapaliła jednego, zaciągając się nim głęboko i wydmuchując dym prosto w twarz Lucjusza. Mężczyzna wyglądał niczym wulkan szykujący się do erupcji. Zaciśnięte z wściekłości pięści, zmrużone oczy i drgająca górna warga były tego najlepszym dowodem. Yves natomiast wstała jak gdyby nigdy nic i za pomocą różdżki przekręciła gwiazdę na czubku choinki bardziej w lewą stronę. Draco obserwował każdy jej ruch bardzo dokładnie, a gdy skończyła zmianę dekoracji, od razu wymierzył różdżką w stronę ozdóbki i przywrócił ją na miejsce, co spotkało się z uśmiechem szyderstwa na twarzy Malfoya seniora.
            - Sprzeciwianie się mądrzejszym od siebie odziedziczyłeś wyraźnie po ojcu.
            - Cudowne geny robią swoje. – Lucjusz rozciągnął się na kanapie, zakładając ręce za głowę i spoglądając na Yves z wyższością. Kobieta wyglądała, jakby chciała zamordować go wzrokiem, przy czym żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął nawet o milimetr. Po chwili przemknęła jej przed nosem struga światła, wypływająca z różdżki starszego mężczyzny, a gwiazda, o którą toczony był spór przekręciła się w prawą stronę.
            - Mówiłem, że lepiej wygląda z prawej strony.
            - Z lewej.
            - Z prawej.
            - Z lewej. – Yves nie ustępowała i na zmianę z Lucjuszem rzucali zaklęcia na bogu ducha winną gwiazdkę, która kręciła się na choince, niczym zabawkowy bączek.
            - Właśnie, że z prawej.
            - Z lewej mówię.
            - Experialmus! – Draco rozbroił dwójkę czarodziei, chwytając w locie ich różdżki i mierząc własną na zmianę w ciotkę i ojca. Dyszał przy tym ciężko, jakby właśnie wbiegł na dziesiąte piętro wieżowca, a z oczu ciskał w oboje błyskawice niezgorsze, niż z czoła Pottera. Yves i Lucjusz patrzyli na niego z niezrozumieniem, a wyrazy ich twarzy świadczyły, że nie mają sobie nic do zarzucenia, co jedynie przelało czarę cierpliwości Dracona.
            - Mam w nosie, po której stronie będzie wisiała ta gwiazda! To ja ubieram tę przeklętą sosnę i będę na niej wieszał, co mi się zechce! Nawet własne majtki! A wasze zdanie mam… mam… tam, gdzie słońce nie dochodzi!
            - W szafie? – Lucjusz uniósł brew w oznace zdziwienia, co spotkało się z rykiem wściekłości u jego syna. Młody Malfoy wyszedł z salonu, potykając się o stosy ostrokrzewu, który ciotka sprowadziła na święta do Malfoy Manor, a następnie wpadł niczym tajfun do kuchni, gdzie jego matka powitała go w równie serdeczny sposób, a mianowicie tuż obok głowy przemknął mu placek ciasta, który teraz spływał po ścianie w dość żałosny sposób. Spojrzał na dyszącą z furii kobietę, a ta od razu na niego zerknęła i rozłożyła ręce z bezradności.
            - Nie będzie… - Narcyza zrobiła teatralną i patetyczną przerwę w zdaniu, by po chwili rzucić kolejnym kawałkiem ciasta, tym razem w podłogę. - … bûche de Noël!
Dom wariatów…

* * * * *

            - I’m dreaming of a white chrmistmas… - Nuciła pod nosem słowa jednej z ulubionych piosenek świątecznych przystrajając niewielkich rozmiarów choinkę w salonie. Chciała zająć się czymkolwiek, gdyż czekoladziarnia była dziś zamknięta, Pansy dekorowała dom, gdyż Harry miał dyżur w Mungu, a Ginny zapewne próbuje wytłumaczyć Blaise’owi, że przychodzenie na wigilię do Nory nie ma najmniejszego sensu. Ona z resztą też podjęła już decyzję, aby zostać w mieszkaniu. Nie miała ochoty na wymuszone uśmiechy, składanie sobie życzeń i udawaną atmosferę radości panującą przy stole Weasleyów. Nie wierzyła, że nikt z członków rudowłosej rodziny nie ma do niej pretensji, iż Ron opuścił Wielką Brytanię i zerwał praktycznie ze wszystkimi kontakt. Czułaby się co najmniej niezręcznie, a sama myśl o spotkaniu się sam na sam z Molly w kuchni lub gdzieś na korytarzu przyprawiała ją o skurcze żołądka. Pani Weasley broni swojej rodziny jak lwica i w tym momencie nie obchodziłoby ją, że Hermiona kiedyś do tej licznej familii należała. Zerwała z Ronem, z jej powodu wyjechał. Każda matka miałaby w takiej sytuacji pretensje i byłyby one w pełni uzasadnione. Jakby zmartwień związanych ze świętami miała mało w jej głowie wciąż siedział Malfoy i ich wczorajsze spotkanie. Był tak prawdziwy i czuły w tym, co robił, że na samą myśl o tym na jej ustach gościł nieśmiały uśmiech. Starał się, widziała to po nim, a sądziła, że nie jest w stanie wybić się ponad swoje ogromnych rozmiarów ego i prosić ją o wybaczenie. Nie uważała, że postąpiła bezdusznie nie dając mu natychmiastowej odpowiedzi. Fakt, ufała mu, ale czy przypadkiem nie jest zaślepiona? Każdy gest i słowo arystokraty, które sobie przypominała rozwiewały jej wątpliwości i utwierdzały w przekonaniu, iż Draco naprawdę się zmienił i zależy mu na niej. Cała ta sprawa z fałszerstwem nie dawała jej jednak spokoju. Tak jak sądziła, nie zasnęła tej nocy. Walała się po łóżku męczona zapachem mężczyzny i niezidentyfikowanym składnikiem perfum, których używał. Znała tę woń, była co do tego pewna, ale z niczym jej się nie kojarzyła. A gdy dawała już sobie w końcu spokój przed oczami stawała jej owa Hagen i jej złośliwy uśmieszek. Ta kobieta to żmija. Mogłaby od razu podać sobie rękę z ciotką Malfoya. Obie wredne i bez skrupułów, nie znające słowa „empatia”, zawsze osiągające to, co sobie wymarzyły. I jeśli ta blondynka faktycznie jest taka, jak ją przedstawił arystokrata, to nie wie, czy sobie z nią poradzi. Nawet jeśli Draco napisze jej dokładne instrukcje, jak ma się przy niej zachowywać i o czym mówić, to szanse na powodzenie wciąż są bliższe zeru. Oczywiście pozostawała jeszcze nierozwiązana kwestia sfałszowanych dokumentów. Zaklęcie, o którym opowiadał mężczyzna jest bez wątpienia silne. Nie miała nawet na czym się oprzeć, aby poszukać jakichkolwiek informacji odnośnie owego uroku. Wiedziała jedynie, że to bardzo czarna i zaawansowana magia, a do tego wyjątkowo stara. I na tym jej wiadomości się kończyły. Postanowiła jednak mimo wszystko poszperać w odpowiednich księgach i poszukać jakiejś wzmianki o podobnym czarze. Miała w końcu na to całe święta.
            Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi dobiegający od strony zaplecza. Nie spodziewała się nikogo, a jeśli już, to zapewne przyszła Pansy bądź Ginny. Ewentualnie Draco znów się do niej przypałętał. Niechętnie poczłapała po schodach w dół i stanęła przed drzwiami, a w tym samym momencie znów zabrzmiał dźwięk dzwonka. Odruchowo sięgnęła do zamka, ale powstrzymała się w połowie drogi. Nie po to kupowała drzwi z wizjerem, aby wpuszczać teraz nieproszonych gości. Zanim odsunęła jednak przykrywkę usłyszała dwa męskie głosy dobiegające zza drugiej strony oraz wyraźne dźwięki przepychania się. Strzelała w ciemno, że to Malfoy i Harry, którzy nie pałają do siebie sympatią w każdym tego wyrażenia znaczeniu. Jakież było jej zdziwienie, gdy wyjrzała przez wizjer i nie zobaczyła kompletnie niczego. Była pewna, że ktoś stoi za drzwiami. Spojrzała ponownie, a wtedy obraz zaczął się stopniowo pojawiać od samej góry, aż zobaczyła na wpół rozbawionego, na wpół poirytowanego Dracona, a przed oczami zamajaczył jej fragment rudej czupryny i bez wątpienia nie była to Ginny. Oparła się plecami o drzwi i przytknęła rękę do czoła.
            - To niemożliwe. – Bo jak logicznie wytłumaczyć fakt, iż Malfoy bije się z George’em pod jej mieszkaniem?

21 komentarzy:

  1. Kur** wybacz za tak mocne słowo ale znowu w takim momencie zatrzymałaś. Ponownie mam ochote cię udusić i jednoczeście wielbić. Rozdział Boski. Tyle Lucjusza tyle Narcyzy tyle..........ech Yves. Boskie i jakie smieszne. Nie powiem troche się przeraziłam jak Lucjusz spadłz drabiny ale było to jednoczeście bardzo zabawne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział czekam na dalszą część . :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, tym razem to chyba nie będzie George, prawda? :D Ron adres mógł w końcu wziąć od niego, ale po co miałby przychodzić do jej mieszkania? Muszę przyznać, że nie mam zielonego pojęcia, po tym jak ostatnio dałabym sobie rękę uciąć, że na cmentarzu Hermiona spotkała właśnie jego, a nie jednego z bliźniaków.
    Kocham Lucjusza, który zdecydowanie jest moim ulubionym bohaterem. Świetnie wykreowałaś jego postać! Zawsze był tylko oschłym śmierciożercą, u ciebie zupełnie inaczej. Narcyzę też lubię! Potrafi przytemperować swojego męża i to mi się w niej najbardziej podoba. :D
    Co do całego fragmentu z Malfoyem i Granger, kompletnie nie pasuje mi takie zachowanie do Dracona. Nie chodzi o pocałunek, bo, wiadomo, zrobił to pod wpływem impulsu czy z tęsknoty, ale jego późniejsze tłumaczenie się? Jestem pewna, że na pewno aż tak by się przed nią nie otworzył. Prędzej by odpuścił, niż wyspowiadał się ze wszystkiego, takie mam wrażenie.
    Wspomnę jeszcze, że bardzo zaintrygowałaś mnie końcówką i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie natknęłam się na kogoś kto lubi Lucjusza tak bardzo jak ja. :D

      Usuń
    2. Co do Malfoya i panny Granger to miałam pewne obawy odnośnie tego fragmentu, które się potwierdziły. Faktycznie wyszło za słodko, niezbyt realistycznie, ale jak to mówią: jedna jaskółka wiosny nie czyni. Nie przywiązujmy się zatem do tak czułego i otwartego Draco, bo zdecydowanie to do niego nie pasuje. Chciałam zawrzeć w tym fragmencie odrobinę więcej uczuć, ale tak czułam, że przesadziłam i to zdecydowanie. Cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę i dokonujesz obiektywnej krytyki. To zawsze pomaga w konstruowaniu kolejnego rozdziału :)

      Usuń
  4. rozdział boski, ale w następnym złośliwości Yves wykorzystaj jakoś bardziej kreatywnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardziej kreatywnie... Definicja tego zwrotu może mieć u mnie kompletnie inny wydźwięk, niż u Ciebie. Nie zechciałbyś podzielić się ze mną swymi spostrzeżeniami i uwagami?

      Usuń
  5. Jak zawsze cudnie... ale mam nadzieję, że ta bójka nie zawadzi na relacjach Draco i Hermiony, w końcu święta :D trochę cukru... tak delikatnie noo ;) ciekawe jak Severus spędzi święta? I jak spędzał je na emeryturze skoro nie z Malfoy'ami? Obstawiam, że samotnie. Yves... o co jej chodzi? Snuję już teorie tak nieprawdopodobne, że ho ho xD pozdrawiam, i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, zacna dziewojo. Uhuhu, jak się cieszę, że już mogłam to przeczytać, bo doczekać się szczerze mówiąc nie mogłam (czytałam wcześniej, ale jakoś takoś wyszłoś, że komentarz teraz). Były sucharki! No, a relacje między Lucjuszem a Yves to wyobrażałam sobie jakby to było na prawdę. Co do Hermiony i Dracona... Było buzi buzi, oooo (zamykamy dzieciom oczy). Całkiem spoko, tylko coś mi tu nie grało, było... Za mało czegoś? No albo za dużo, nie wiem nie znam się, ale coś mi tu nie pasowało, chociaż było genialnie jak zwykle, tylko może ciut ciut za słodko (ale tylko ciut ciut). Teraz czas na moje przewidywania co do kolejnego rozdziału (bo wiesz, to będzie zawsze i przepraszam za to). Wiesz co? Po pierwsze Ci chciałam powiedzieć, że umiesz zmylić człowieka. Bo myślę sobie "Ach, znam to opowiadanie całkiem nieźle, więc jak powiedziała, że przyjdzie pewnie Harry i Draco to oznacza, że na pewno ich nie będzie" i wtedy miałam smutną minkę, ale nie! Znowu zaskoczyłaś, bo... Był Draco! Dobra moje przewidywania to szczerze myślę, że przyszli właśnie po to, żeby zaprosić ją na wigilię, Draco, bo się opamiętał i w końcu przyszedł, a George, bo znał Hermionę dobrze i wiedział, że by nie przyszła, czyżby w następnym rozdziale było kłótnia gdzie będzie spędzać wigilię Hermiona? Nie wiem, ale jestem pewna, że znowu wymyślisz coś na co moje oczy wylecą z orbit (czy jakoś tak)

    Serdeczne pozdrowienia,

    Wounded

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecałam suchary, były i suchary ;) Mogę zdradzić, że mojego poczucia humoru (jak zwał, tak zwał) będzie jeszcze więcej w nadchodzących rozdziałach. W końcu Lucjusz i Yves rozmawiający ze sobą w cywilizowany sposób to niespotykane wręcz w tym opowiadaniu. A przed nimi wigilia, więc będzie się działo.

      Już wcześniej udzieliłam odpowiedzi na podobny komentarz odnośnie fragmentu z Draco i Hermioną, więc jakbyś była zainteresowana możesz przeczytać. Ogólnie było za słodko, za czuło, zbyt romantycznie, a w konsekwencji otrzymaliśmy rozdział z kompletnie różnymi osobami, niż główni bohaterowie. Draco jest zamknięty w sobie niczym puszka sardynek, więc faktycznie nie otworzyłby się przez Hermioną w taki sposób. Przepraszam, ale poniosło mnie w tym rozdziale ;)

      Co do Twoich przewidywań... Zaskoczę, możesz być tego pewna ;)

      Usuń
  7. Wiesz że cie kocham prawda ?? Błagam o następną notkę <3

    OdpowiedzUsuń
  8. O jaa! Oni się biją :o ulala. Malfoy i ta jego cioteczka na prawde dają takie przedstawienie, że się z nich strasznie uśmieje. Ciekawa jestem jak wytrzymają te święta... Hahaha.. No i więcej czułego Draco, tylko nie za dużo bo co za dużo to nie zdrowo ;) w tym rozdziale było idealnie. I aż poczułam te magię świąt <3 Czekam na kolejną notke bo już chce wiedzieć czemu George bije sie z Draco i co ciekawego będzie się działo u Malfoy'ów i u Hermiony. Hmm mam nadzieje, że wredna Hagen pojawi się w następnym rozdziale. Cudneńko <3 rozdział nic dodać nic ująć.
    Pozdrawiam
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń
  9. No kobieeeeto jak możesz w taaakim momencie przerywać?! Jesteś okruutna :p
    A od rozdziału tradycyjnie nie da się oderwać. Podoba mi się to że jednak ta magia jest gdzieś obecna. Z nią te postacie są takie... pełniejsze? ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Uhh napisz szybciej następny rozdział, bo nie wytrzymam!!! P.S. Rozdział super, ale ten magiczny wątek był trochę wymuszony i za dużo Yves (nie miej mi za złe, że jej nie lubię). Poza tym mógłby być dłuższy, ale to tylko moja opinia ☺️

    OdpowiedzUsuń
  11. Wspaniały rozdział! Wszystko mi się podobało. No, może scena między Hermioną a Draco była zbyt czekoladowa, ale przecież nikt z tego powodu narzekać nie będzie. Akcja w domu Malfoyów przebija wszystko, teraz pozostaje tylko czekać na kontynuację końcówki rozdziału. Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja nie mam pytań. :D
    Rozdział jak zwykle cudny - uśmiałam się do łez! :D
    Aż się nie mogę doczekać kolejnego. ^^
    I przepraszam, że tak późno, ale dopiero teraz znalazłam czas. ;)
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozdział świetny! Z niecierpliwością czekam na kolejne! Niedawno znalazłam Twojego bloga i od razu się zakochałam ��. Przeczytałam wszystkie rozdziały w parę dni i już się nie mogę doczekać kolejnych :) - Dingo

    OdpowiedzUsuń
  14. Barwo, Malfoy! Jestem z niego tak cholernie dumna. W końcu się otworzył. To duży krok naprzód. Wierzę, że tym razem bardziej się postara i nie zniszczy wszystkiego.
    Yves to wariatka, teraz jestem tego już pewna. Ja nie wiem, co tak kobieta ma w bani i chyba nawet nie chcę wiedzieć.
    Nie wiem, czy już o tym pisałam, ale wyczuwam w Tobie fankę Króla Juliana. Już kilka razy spotkałam się tu z tekstami z Pingwinów z Madagaskaru, które szczerze wielbię. Chyba, że mam na ich punkcie obsesję, która przejawia się urojeniami :D
    Tka strasznie szkoda mi Georga. mnie chcę nawet myśleć, co czuje teraz Ginny. Mam nadzieje, że Ron za to zapłaci nawet jeśli nie jest sobą.
    Relacje Dracona i Hermiony wyglądają coraz lepiej. Aż miło było o nich czytać na tym festynie.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
    Ps: Nawet nie wiesz, jak cholernie cieszę się z faktu, iż czeka na mnie kolejny rozdział i nie muszę się zastanawiać, co ma miejsce przed drzwiami Hermiony.

    OdpowiedzUsuń