Od razu przechodzę do rzeczy, gdyż dzisiejszy rozdział wstawiany jest z dość sporym opóźnieniem.
Obiecałam rozważyć sprawę miniaturki i faktycznie przemyślałam sprawę, a to, co dzieje się ostatnio na mojej uczelni natchnęło mnie do napisania jakiegoś krótkiego tekstu. Zatem garść informacji, które mogą was zainteresować:
Nowy rozdział głównego opowiadania za dwa tygodnie - 06.12.2015; ładnie nam się to wszystko skumulowało, więc będzie to jakaś forma prezentu mikołajkowego :)
Miniaturka z okazji andrzejek za tydzień - 29.11.2015
Streszczenie rozdziału 38 dostępne jest już w zakładce "aktualności".
Na koniec sprawa, która nie daje mi spać od wczoraj. Jedna z osób komentujących, mówiąc krótko, acz nie mam zamiaru nikogo obrazić, jest zbulwersowana faktem, iż w opowiadaniu praktycznie w ogóle nie występuje magia i pozbawiłam jej bohaterów. Wiedziałam i mam świadomość, że nie wygląda to za dobrze, ale przyznaję się bez bicia, że dla mnie czary i zaklęcia w serii HP nie miały aż tak istotnego znaczenia i nigdy nie przywiązywałam do tego aż tak dużej wagi. Wiem, że czytelnicy kochali Harry'ego właśnie za magię, ale ja do tych ludzi nie należałam. Wynosiłam z tych książek znacznie więcej, niż stwierdzenia: wow! ale super byłoby czarować i latać na miotle! Dlatego magia pojawia się w głównym opowiadaniu tak rzadko, bo nie chcę, aby bohaterowie załatwiali wszystko tylko za pomocą różdżek. Tak życie nie wygląda, nawet postaci z serii HP. Przepraszam, jeśli moje słowa mają dla kogoś negatywne brzmienie, ale to moja prywatna opinia i nie zmienię jej dla czyjejś przyjemności. Zrobiłam dziś jednak wyjątek z tej jednej okazji i umieściłam trochę więcej wątków związanych z magią w rozdziale, co mam nadzieję pozwoli odbudować wizję mojego opowiadania.
Zapraszam do czytania,
Realistka
* * * * *
Ciężko
jest wybierać między dobrym, a lepszym. Równie wielką trudność sprawia podjęcie
decyzji między złym, a gorszym. To tak, jakby mieć przed sobą dwa rodzaje cukru
do kawy – tradycyjny biały oraz trzcinowy. I jeden i drugi jest równie słodki.
Tak pierwszy, jak i drugi posiada tę samą formę w postaci drobnych kryształków.
Dlaczego więc, stojąc przed tak trywialnym wyborem, większość ludności sięgnie
po cukier brązowy? Co ma w sobie takiego, że wybieramy go świadomie, mimo iż
jeszcze dzień wcześniej herbatę bądź kawę słodziliśmy tradycyjnym białym?
Pozostaje
jeszcze jedna kwestia do rozpatrzenia. Co zrobić, jeśli ktoś w ogóle nie
słodzi?
Całowanie
Dracona było jak powrót do domu po wielu latach samotnej wędrówki. Cała
tęsknota w niej zgromadzona przepływała przez wargi tak płynnie ustępujące pod
wpływem jego własnych. Potrafiła dopasować się do jego ciała pod każdym kątem.
Kiedy on schodził dłońmi niżej, trzymał ją stanowczo, acz wciąż delikatnie za
szyję, ona wplatała mu mocniej palce we włosy, przylegając do jego klatki
piersiowej całą powierzchnią ciała. Miał tak słodkie usta, tak rozpaczliwie jej
potrzebujące, że ostatnie o czym myślała, to odepchnięcie go od siebie. Mur,
który nieświadomie budowała przez te wszystkie dni, układała cegiełka po cegiełce,
łącząc ze sobą cementem tęsknoty, runął
nagle niczym domek z kart. Stała przed nim kompletnie bezbronna, odarta ze
zbroi nienawiści, którą na siebie wdziała. Bez żadnej broni, planu na ucieczkę,
na atak, wszystko, co do tej pory miała zostało jej odebrane. A Malfoy nie
przestawał jej atakować przez cały ten czas. Wpijał się w jej usta raz
agresywnie i z wielką brutalnością, by po chwili zamienić pocałunek w słodką
torturę, pieszczotę subtelności, której nie potrafiła się oprzeć. Do czego to
wszystko zmierzało? Co zamierzali osiągnąć przez tę nierówną walkę? Każde
kolejne złączenie warg było niczym niewypowiedziane słowa. Rozmawiali ze sobą
jedynie przez ten jeden gest, który był odpowiedzią na wszystkie nurtujące ich
pytania. To było niczym najpotężniejszy wybuch emocji, który nie pozostawiał im
żadnych wątpliwości odnośnie żywionych do siebie uczuć.
Trzymał
ją w ramionach, nie przestając tulić do piersi i gładzić po włosach. Wydawała
mu się tak drobna, niewinna i bezbronna, że nie potrafił jej tak po prostu
wypuścić. Miał świadomość, że zawalił sprawę. Sam zniszczył zaufanie, którym
Hermiona go obdarzyła, i na które sam musiał zapracować. Wiedział jednak, że
udało mu się przedrzeć przez barykadę, którą go od siebie odgrodziła. Czuł ją
bardzo wyraźnie na samym początku. Teraz jednak mury upadły. Nie odtrąciła go,
nie wyrzuciła za drzwi, nie przeklęła. Tym pocałunkiem dała mu szansę na
naprawienie łączących ich do tej pory relacji i tylko od niego zależało, jak tę
możliwość wykorzysta. Z ciężkim sercem i łamiącym się głosem odezwał się do
niej, nie pozwalając jej wyswobodzić się ze swych objęć.
-
Granger? Porozmawiamy, proszę. – Hermiona przytaknęła nieśmiało głową i
pociągnęła żałośnie nosem. Miała żal do siebie, że tak łatwo dała się ponieść
emocjom i kolejny raz płakała jak dziecko. Nie potrafiła jednak dusić w sobie
już dłużej zgromadzonych w niej uczuć. Jeśli teraz nie wyszłyby na wierzch,
prawdopodobnie wyniszczyłyby ją doszczętnie w nocy. Pozwoliła Malfoyowi
poprowadzić się w stronę łóżka, ale ku jej zdziwieniu arystokrata nie usiadł na
nim, a spoczął na podłodze. Od razu poszła w jego ślady, a on przysunął ją do
siebie bliżej, obejmując ramieniem, na którym ułożyła głowę. Wsłuchiwała się w
jego głos, analizując wszystkie słowa po kolei i układając w myślach
odpowiednie odpowiedzi. Wszystkie plany jednak poszły na nic, gdy musiała się
do niego odezwać.
- Nie
miałem pojęcia, jak bardzo jest ci ciężko. Nigdy nie myślałem, że można tak
bardzo potrzebować drugiej osoby. Nie chciałem cię skrzywdzić, uwierz mi,
proszę. Mam świadomość, jak to wygląda, ale jedyne, o czym myślałem, to ochrona
ciebie. Nie chciałem, aby miała z tobą cokolwiek wspólnego, jakikolwiek
kontakt. Starałem się zapewnić ci bezpieczeństwo, ale prawda jest taka, że nie
potrafię. Pogubiłem się w tym wszystkim, za co przepraszam. – Przytulił ją do
siebie mocniej i złożył pocałunek na czubku jej głowy. Wiedziała, że powinna mu
odpowiedzieć. Wyrzucić z siebie zgromadzony przez te dni żal i smutek. Wszystko
jednak ugrzęzło jej w gardle, nie potrafiła wydobyć z siebie choćby jednej
głoski. Gładząca ją dłoń arystokraty uspokajała ją, ale jednocześnie odebrała
umiejętność wysławiania się. Czy taka była jego broń? Taką taktykę obrał?
Zmiękczenie jej w każdy możliwy sposób i wykorzystywanie jej nadziei oraz
zaufania?
- Nie
potrafię przed tobą kłamać, choć wiem, że pewnie mi nie wierzysz. Powinienem
powiedzieć ci wszystko już na samym początku, ale nie chciałem dokładać ci
kolejnego cierpienia. Teraz wiem, że zostawiając cię na te dwa tygodnie
zrobiłem najgłupszą rzecz w życiu, i że
tylko spotęgowałem żal, który w sobie gromadzisz. Przepraszam cię, Granger.
Przepraszam za wszystko, co zrobiłem, i co pewnie jeszcze zrobię. – Zamknęła z
bezsilności oczy i wtedy poczuła, że Draco się od niej odsuwa. Spojrzała na
niego z wyrzutem i niemal w ostatnim momencie chwyciła za rękę. Nie pozwoli mu
tak po prostu odejść.
-
Chciałeś rozmawiać, więc porozmawiajmy. – Wrócił na miejsce po dłuższej chwili
wahania. Usiadł naprzeciwko Hermiony patrząc na opuchnięte od łez oczy. Nawet
teraz wyglądała po prostu pięknie. Nie umiał się powstrzymać i zamknął jej dłoń
w swoich, co spowodowało nagłe przyspieszenie bicia serca dziewczynie. Chciała
zabrać rękę, ale ciepło bijące od Dracona skutecznie jej to uniemożliwiało.
Patrzyła się na złączone ze sobą palce i na delikatny uśmiech na twarzy
blondyna. Wyglądał, jakby pierwszy raz w życiu znalazł się w takiej sytuacji.
Ona z resztą to samo mogła powiedzieć o sobie. Doświadczyła w życiu wiele
romantyzmu, ale jeszcze nigdy takiego, którym raczył ją Malfoy. I choć był to
romantyzm tragiczny, to ze wszystkich znanych jej rodzajów ten uwielbiała
najbardziej. Odezwała się do niego bardzo cicho, ale wiedziała, że arystokrata
rozumie każde jej słowo.
- Mówiłeś,
że będziesz przy mnie, jeśli tylko będę cię potrzebowała. A kiedy przyszedł
taki moment zniknąłeś. Odebrano mi wszystko, co tak bardzo kochałam w życiu, aż
zostały mi tylko niepewne uczucia. Nadzieja, tęsknota, potrzeba bliskości i
zrozumienia. Nie odbieraj mi chociaż tego, Malfoy. O to tylko cię proszę. Grasz
na ostatkach mnie, a im dłużej to robisz, tym mniej mi zostaje. – Spuściła
głowę czując łamiący się pod koniec wypowiedzi głos. Wiedziała, że w tym
miejscu musi zakończyć, bo inaczej nie uda jej się już siebie uratować. – Teraz
możesz już iść. Tylko tyle chciałam ci powiedzieć.
-
Jak mam cię przekonać, że nikogo i niczego nie potrzebuję w życiu bardziej, niż
ciebie? Wiem, jak bardzo tym razem zawaliłem, ale zaufaj ten ostatni raz. Ta
kobieta, z którą mnie widziałaś, nic dla mnie nie znaczy.
-
Czy to samo mówisz o mnie, gdy jesteś z nią? – Spojrzała na niego z
wyrzutem, oczekując ujrzenia zmieszania
i jawnej konsternacji. Nic takiego jednak nie dostrzegła, a jedynie
zdeterminowanie i oblicze wolne od kłamstwa, czego tak bardzo się obawiała.
- Odpowiedz,
Malfoy. Jeśli jestem balastem, który przeszkadza ci w spoufalaniu się z nią…
-
Do jasnej cholery! To zwykła manipulantka, która chce mnie zaciągnąć do łóżka,
aby rozwalić United Architect! Jak możesz myśleć, że czuję do niej choć w
minimalnym stopniu to samo, co do ciebie?! – Nie ukrywała, że przestraszyła się
wybuchu Draco. Patrzyła na niego, niczym przerażone zwierzę, które zaraz
dostanie porządne manto. Malfoyowi do tej pory udawało się nad sobą panować.
Jeśli się wściekał, to nigdy nie w ten sposób. Patrzył na nią z agresją,
oddychał szybko i ciężko, a zaciśnięta pięść była prawie biała. Odruchowo
przylgnęła plecami do ramy łóżka, próbując znaleźć się jak najdalej od
arystokraty, który wyglądał, jakby utracił nad sobą wszelką kontrolę.
-
Nigdy w życiu bym się z nią nie przespał, a możliwości miałem ku temu wiele!
Ale przez ciebie nie mogę! Myślę o tobie cały czas i nie masz pojęcia, jak
kurewsko bolał mnie fakt, że nie mogę z tobą spędzić ani jednej minuty! Jesteś
z siebie zadowolona?! Zawsze szukasz w ludziach tego, co najlepsze, a u mnie
dotarłaś nawet do skamieliny, którą nazywasz sercem! Możesz być z siebie
zadowolona, Granger, bo pracowałem nad tym przez przeszło dwadzieścia lat
życia! – Przylgnęła kolanami bliżej klatki piersiowej, mocno obejmując je
rękami. Żadnego innego ruchu nie była w stanie wykonać. Serce waliło jej w
piersi, co raz podchodząc do gardła, a oddech jakby ugrzązł jej w płucach. Bała
się każdego gestu mężczyzny. Uderzania pięścią o podłogę i o ramę łóżka, ostre
wymachiwanie ręką, którą jedynie centymetry dzieliły od jej twarzy. Przy każdym
kolejnym zapachu zamykała najmocniej jak umiała oczy, by otworzyć je sekundę
później. Nie miała pojęcia, co się dzieje z Draconem. Pierwszy raz spotkała się
z takim wybuchem wściekłości u niego. Wiedziała, że ma problemy z nerwicą, ale
jeszcze nigdy w życiu nie bała się go tak, jak w tym momencie. Jego
podniesionego głosu, agresywnej gestykulacji, a przede wszystkim rozjuszonego
spojrzenia. To wszystko potęgowało paniczny strach przed arystokratą, a zarazem
pragnienie znalezienia się jak najdalej od niego.
- Zrozum
w końcu do jasnej cholery, że próbuję ratować firmę! Gdybym wiedział, jak
bardzo cię tym skrzywdzę, nigdy nie zgodziłbym się na ani jedno spotkanie z tą
kobietą! Kurwa! Granger! Tak bardzo mi na tobie zależy, że… - Urwał wypowiedź w
połowie zdania, gdy skrzyżował spojrzenie z przerażonym wzrokiem dziewczyny.
Siedziała dobry metr od niego z podkurczonymi kolanami i pełnymi łez oczami.
Trzęsła się przy tym cała i panicznie walczyła o każdy oddech. I wtedy
zrozumiał, że cały zgromadzony w niej strach jest jego zasługą. Bała się go i
tego, co może jej zrobić w napadzie agresji. Jej przerażone spojrzenie było
niczym mocny policzek. Jak on mógł się czegoś takiego przy niej dopuścić?!
Zmierzwił ręką włosy i spuścił od razy głowę, zamykając twarz w dłoniach.
- Przepraszam.
– Nie miał pojęcia, czy Hermiona zrozumiała, co do niej powiedział. Powinien
natychmiast wyjść i już więcej nie pokazywać się jej na oczy. Coś go jednak
wciąż przy niej trzymało, a gdy poczuł nieśmiało i bardzo delikatnie dotykającą
go dłoń kobiety wiedział, że nie wyjdzie stąd, dopóki jej wszystkiego nie
wyjaśni. Uniósł pomału głowę i spojrzał w bursztynowe tęczówki Hermiony. Nie
czekał na żadne przyzwolenie. Po prostu zagarnął ją w ramiona i przytulił
mocno, jakby robił to ostatni raz w życiu. Słowa płynęły z niego z nadzwyczajną
łatwością, a obejmujące go ręce dziewczyny potęgowały w nim skrywane do tej
pory uczucia.
-
Nie chcę cię stracić, nie chcę, żebyś była daleko ode mnie. Zależy mi na tobie
w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Wiem, że popełniam wiele błędów, ale
umiem je naprawić tylko dzięki tobie. Nie wiem, co zrobię, jeśli ode mnie
odejdziesz. Jesteś wszystkim, co mi zostało w życiu.
-
Nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie wypełnić. – Zamknął oczy na
dźwięk słów Hermiony i oparł policzek o jej głowę. Zdał sobie sprawę, że chce
odzyskać jej zaufanie w jeden wieczór, na które wcześniej pracował miesiącami.
Był z góry skazany na porażkę, a kobieta nie ułatwiała mu zadania w żaden
sposób.
-
Nie wiem, co mam robić. Zgubiłem się, bo nie było cię przy mnie. Mam już dość
tego ciągłego błądzenia.
-
Ja też mam dość, Malfoy. Myślałam, że znam cię wystarczająco dobrze, ale na
każdym kroku uświadamiałam sobie, że nie wiem o tobie kompletnie nic. Wciąż
poznawałam cię na nowo. Ale mam tego już dość. Kiedyś zaufania było we mnie
bardzo dużo. Teraz nie mam go praktycznie w ogóle, a ty chcesz za każdym razem
nowej szansy. Ja tak nie potrafię! – Spodziewał się, że odepchnie go z całej
siły, ale zamiast tego wtuliła się w niego jak dziecko, mocno obejmując go za
szyję.
-
Znasz mnie równie dobrze, co ja samego siebie. Nikomu nie udało się dotrzeć we
mnie tak głęboko. I nie chcę teraz tego stracić. Potrzebuję cię tak samo, jak
ty mnie.
-
Nie, Malfoy. Ty potrzebujesz jedynie samego siebie, aby być szczęśliwym. Ja
jestem jedynie dostawką.
-
Kiedyś może i by tak było, ale nie teraz. Nie wiem, co mnie przy tobie trzyma,
ale żadna siła nie sprawi, że odejdę. Tylko ty mnie znasz, tylko przy tobie
potrafię się otworzyć. I wyjaśnię ci wszystko, jeśli tylko mnie o to poprosisz,
Hermiono. – Na dźwięk własnego imienia wypływającego z jego ust zamarła w
bezruchu. Jeszcze nigdy się w ten sposób do niej nie zwrócił. Zawsze używał
tylko nazwiska. Poczuła zalewającą ją od sera falę beztroskiej błogości i
spokoju. Gdzieś z tyłu głowy słyszała swoją podświadomość, która wołała, że to kolejny tani chwyt, aby
dała mu następną szansę. Jak zawsze jednak w takiej sytuacji nie słuchała głosu
rozsądku w ogóle. Spojrzała w iskrzące się ze smutku srebrne oczy arystokraty,
a na policzki wypłynęły dwa subtelne rumieńce. Wiedziała, że Draco się nie
przejęzyczył i naprawdę wymówił jej imię. Zgromadził w tym jednym wyrazie tyle czułości,
że jedyne, co mogła zrobić, to wtulić się w niego ponownie.
-
Przepraszam, jeśli nie chcesz, abym zwracał się do ciebie po imieniu. –
Odgarnął jej włosy z twarzy i wsadził za ucho, by po chwili pocałować ją w
czubek głowy. To co czuł, gdy wypowiadał imię dziewczyny nie równało się z
żadnym uczuciem. Jest tak melodyjne, piękne w swej nienaturalności, że zapragnął
mówić do niej w ten sposób za każdym razem.
- Nie
rób tego, jeśli zamierzasz bawić się moimi emocjami.
- Nie
zostawię cię już więcej, obie… - Weszła mu w zdanie, kręcąc przy tym przecząco
głową.
-
Nie obiecuj i nie przysięgaj. Rozczarowanie boli tak samo, jak samotność i
tęsknota za drugą osobą.
- Co
mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? – Odsunęła się od niego zaledwie o kilka
centymetrów, ale dla Draco to były kilometry. Jego iskrzące się oczy ściskały
ją za serce, które chciało wyrwać się z piersi. Uwierzyła mu, gdy tylko jego
wargi zetknęły się z jej własnymi. Dała mu kolejną szansę, której będzie bardzo
żałować. Obdarzyła zaufaniem, którego praktycznie już w sobie nie miała. Nie
mogła mu o tym powiedzieć. Jego przesadna pewność siebie była przeszkodą w
ukazywaniu uczuć, które uwielbiała widzieć na jego twarzy. Przyszedł tu, aby ją
odzyskać, aby wszystko jej wytłumaczyć oraz z przekonaniem, że machnie ręką i
powie mu, że nic się takiego nie stało. Ale nie tym razem. Niepewność to
najgorsza tortura, jaką człowiek może obdarzyć drugiego człowieka.
-
Nic. Ja potrzebuję czasu, bo nie potrafię wybaczyć pod wpływem impulsu. Ty
natomiast musisz się zastanowić, czego tak naprawdę ode mnie oczekujesz. A
teraz wyjdź i pozwól mi to wszystko przemyśleć. – Wyswobodziła się niezgrabnie
z jego objęć i podniosła z podłogi, kierując się w stronę drzwi. Draco jednak
nie ruszył się z miejsca, cały czas wpatrując się w jej sylwetkę niemalże
błagalnym wzrokiem. To było trochę zabawne. Błagający Malfoy. Powinna o nim
myśleć jak o obrazie nędzy i rozpaczy. Nigdy w życiu nie posunąłby się do
takiego poniżenia swej arystokratycznej osoby. A jednak robił to. Na dodatek
przed nią, co jeszcze bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że mówił jej cały
czas prawdę. Z zamyślenia wyrwał ją jego wyjątkowo spokojny głos.
-
Wyjaśnię ci wszystko, a potem wyjdę. Wysłuchaj mnie tylko przez te kilka minut.
-
Sądzisz, że to coś zmieni?
-
Nie podejmę za ciebie decyzji. Chcę tylko, abyś poznała prawdę. – Puściła
klamkę i spojrzała na niego niepewnie. Bała się, że namiesza jej w głowie i
straci zdolność logicznego myślenia przez te wyjaśnienia. Z drugiej strony nie
prosił o zbyt wiele. Szastała dziś walutą, która była najdroższa na świecie, a
której zapasy skończyły jej się już dawno, a na pewno w stosunku do
arystokraty, a mianowicie zaufaniem. Westchnęła cicho i podeszła do niego
powoli, ponownie siadając na podłodze. Ku jej zdziwieniu, Malfoy nie objął jej,
a od razu zaczął mówić, jakby wyznaczyła mu limit czasowy na wyjaśnienia.
- Kiedy
byłaś u mojego lekarza, ja miałem niespodziewaną delegację z Austrii w firmie.
Inspektor nadzoru inwestorskiego, czyli ta kobieta, z którą mnie widziałaś,
prawdopodobnie wie już, że nie jesteś moim inspektorem. Podejrzewa, że nawet
nie istniejesz. Z początku zaoferowała mi współpracę, a ja myślałem, że chce
się pozbyć swojego szefa. Skomplikowało się, gdy okazało się, że chce się po
prostu ze mną przespać w zamian za milczenie. Wiesz, jak wiele znaczy dla mnie
firma. To największa głupota, ale nieoficjalnie zgodziłem się na tę propozycję.
Tak zaczęło się jej przebywanie w moim domu i łażenie za mną krok w krok.
Udawało mi się jak zawsze wymigać od seksu z nią, nocując u Zabiniego lub w
firmie, ale dziś odkryłem, jak bardzo dałem się przez nią nabrać.
-
Przecież ci mówiłam, że ci ludzie domyślili się, iż podpisy na dokumentach są
nieprawdziwe.
-
Pamiętałem o tym, za co jestem ci niezmiernie wdzięczny, ale nie myślałem, że
to wyjdzie na jaw tak szybko.
-
Wyszło już tego samego dnia. Powinieneś wiedzieć, że… - Napotkała na swej
drodze parę poirytowanych jej wtrąceniami oczu i natychmiast zamilkła, a Draco
kontynuował przerwaną mu wypowiedź.
-
Wracając do sprawy, Hagen tylko domyśla się, że nie istniejesz. Przyjechała do
Londynu, aby się o tym upewnić. Nie zamierza wygryźć szefa ze stołka, nie
zamierza popuścić mi tego fałszerstwa i zadba o to, aby United zniknęło z
powierzchni ziemi i nie poprzestanie, dopóki
ja nie znajdę się za kratkami. Tak wygląda cała sprawa, a ja jak dziecko
dałem się wpuścić w to zaplanowane przez nią bagno, a tym samym muszę cię
prosić o pomoc, bo tylko ty możesz mnie uratować.
-
Moje ostatnie ratowanie ciebie doprowadziło właśnie do sytuacji, w której się
znalazłeś. Nie wiem, czy zwracasz się do odpowiedniej osoby. – Malfoy westchnął
głośno i podniósł się dość gwałtownie z podłogi. Zaczął krążyć po sypialni,
trzymając się za czoło jedną ręką, a drugą wspierając na biodrze. Hermiona
czekała, aż zacznie głośno protestować na jej słowa, ale Draco chodził jednie w
tę i z powrotem, nie zaszczycając jej choćby jednym spojrzeniem. Wodziła za nim
wzrokiem, próbując odgadnąć, jakie emocje się w nim przez ten czas zgromadziły.
Bezsprzecznie królowało w nich podenerwowanie, ale również dostrzegła
bezradność, której prawdę mówiąc, nie spodziewała się doświadczyć u
arystokraty. Poirytowana jego bezsensownym łażeniem po pokoju podniosła się z
podłogi i złapała go za ramiona, stanowczo obracając w swoją stronę. Malfoy
wyglądał na nieco zdziwionego, ale uniesiona ku górze brew i zaciśnięte mocno
wargi umocniły ją w przekonaniu, że jedyne, co mężczyzna czuje w tym momencie
to niepohamowana furia. Odezwała się do niego spokojnie, acz starała się
zabrzmieć przy tym bardzo stanowczo, co sądząc po łagodniejącym wyrazie twarzy
Dracona, udało jej się.
- Mówiłeś,
że jedynym sposobem, na dłuższe utrzymanie kłamstwa w tajemnicy jest poznanie
mnie z nią. Wiesz, jaki mam stosunek do tej sprawy, ale nie masz w tym momencie
innego wyjścia. Ona musi się ze mną spotkać, a wtedy będziesz mógł jakoś
podmienić dokumenty, gdy z Blaise’em pojedziecie do Austrii.
-
To nie takie proste, Granger, jak ci się wydaje. Wszystkie dokumenty są
opatrzone silnymi zaklęciami, w razie gdyby ktoś chciał je podmienić,
sfałszować lub też zniszczyć. Ściąganie ich i załatwianie nowych zajmie sporo
czasu. – Spojrzała na niego z niezrozumieniem, siadając przy tym na łóżku.
Kompletnie nic już nie rozumiała.
-
To jak ja mogłam je podpisać, jeśli są chronione przed fałszerstwem magią?
-
Zaklęcie zaczyna działać dopiero, gdy zostaną na nim wprowadzone zmiany. Przed
twoim podpisem były to tylko zwykłe formularze architektoniczne. Dopiero po ich
podpisaniu zaklęcie się aktywowało, a tym samym bez wcześniejszego ściągnięcia
pieczęci niemożliwe jest dokonanie jakichkolwiek poprawek.
-
Nie możesz ich podmienić na właściwe dokumenty? Wtedy nie musiałbyś zdejmować
żadnych zaklęć. – Draco zaśmiał się krótko, acz z przekąsem i opadł z głośnym
westchnięciem na łóżko obok Hermiony. Jego bezradność zaczęła dopadać również i
ją. Czuła na sobie winę za to, co spotkało Malfoya i jego firmę. Gdyby się nie
zgodziła wtedy na ten jego niedorzeczny plan, dziś nie musiałaby się martwić o
jego skutki. Dodatkowo fakt, iż Draco znalazł się w krytycznej wręcz sytuacji
potęgował w niej wyrzuty sumienia, którymi obarczała się od samego początku ich
współpracy.
- Aby
je podmienić, wcześniej muszę zniszczyć pierwowzór. Inaczej pojawi się on w
sejfie Kefflera jeszcze tego samego dnia razem z właściwymi dokumentami.
Pracowałem nad tym zaklęciem bardzo długo i wiem, jak ono działa. Innymi słowy,
jeśli nie zdejmę pieczęci, nie pozbędę się pierwszych formularzy, aby móc je
podmienić na właściwe. – Bez wątpienia był to rodzaj czarnej magii. Bardzo
silnej i wyjątkowo zaawansowanej, więc nic dziwnego, że Draco z niej korzystał.
Nie dziwiła mu się za bardzo. W końcu była to jedna z form zabezpieczenia
dokumentów, a tym samym zapewnienia bezpieczeństwa firmie. Malfoy dokładnie
wiedział, na co się pisze pieczętując papiery takim zaklęciem. Było
niemożliwością, aby zwykły czarodziej mógł się z nim uporać, a szczerze mówiąc,
nawet ją by to zadanie przerosło. Nie przewidział jedynie, że sam może się
znaleźć w sytuacji, kiedy będzie musiał je zniszczyć.
-
Skoro zaklęcie jest twoim pomysłem i tworem, to dlaczego nie możesz go zdjąć?
Nie wierzę, Malfoy, że nie ubezpieczyłeś się na takie ewentualności. –
Mężczyzna wsparł głowę na ręce i pochylił się nieznacznie. Oczywiście, że się
ubezpieczył! Problemem jest jednak fakt, iż ściąganie uroku jest bardzo
czasochłonne, a do tego może wywołać niepożądane skutki uboczne, na które za
bardzo nie ma wypływu.
-
Zaklęcie jest niedopracowane. Założenie go jest bardzo łatwe, ale ściągnięcie…
Kiedy ostatni raz próbowałem to zrobić w domu wybuchł pożar, a dokumenty wciąż
pozostały nietknięte. To stara magia i wyjątkowo czarna. Nawet mój ojciec
miałby problem, aby zrobić z tym cokolwiek.
-
To co zamierzasz teraz zrobić? Nie umiesz zdjąć wymyślonej przez ciebie
pieczęci, nie zamienisz dokumentów, a Hagen prędzej czy później zdemaskuje cię
całego. To szaleństwo! – Wzniosła teatralnie oczy ku niebu, podkurczając kolana
pod samą brodę i obejmując je rękami. Malfoy od zawsze w jej słowniku stał na
równi z wyrazem „kłopoty”. Teraz nie było wcale inaczej. Od samego początku
wiedziała, że wpakowała się w aferę, która będzie miała gorsze skutki, niż
szlaban w Hogwarcie i polerowanie pucharów drużynowych. Nawet szukanie
horkruksów i niszczenie ich wydawało jej się przy tym jedynie niegroźną zabawą.
Starała się myśleć jak najbardziej logicznie, ale żaden rozsądny pomysł nie
przychodził jej do głowy. Wypuściła głośno powietrze z płuc i spojrzała na
zamyśloną twarz Draco. Musiała się dowiedzieć, jakiej pomocy od niej oczekiwał,
bo bez wątpienia dla niej również przewidział miejsce w tym przedstawieniu.
-
Jeśli się z nią spotkam, ile czasu zyskasz? – Zerknął na nią przez ramię i
uśmiechnął się prawie niezauważalnie. Już dawno nie widziała go tak
przygnębionego i prawdę mówiąc, martwiła się o niego. Nie chciała, aby stała mu
się jakaś krzywda, a już tym bardziej, aby poszedł siedzieć. United Architect
to całe jego życie. Poświęcił tej firmie wszystko, co miał, a teraz z czystej
złośliwości ktoś chce mu to odebrać. Chciała choć w minimalnym stopniu zapewnić
go, że w końcu wszystko się ułoży, ale podświadomie czuła, że tym razem
przypominanie mu, iż jest Ślizgonem nie wystarczy.
- Tydzień
maksymalnie, ale to w zupełności wystarczy.
-
Kiedy miałabym to zrobić? – Oczy aż mu pojaśniały, gdy usłyszał pytanie
Hermiony. Oznaczało to, iż chce mu pomóc i nie zostawi go w tym bagnie samego.
Z początku miał duże wątpliwości, ale teraz był pewien, że kasztanowłosa
świadomie zdecydowała się na udział w planie. Przysunął się bliżej niej i
niepewnie ujął jej dłoń. Nie wyrwała jej, co było dobrą zapowiedzią.
- Na
bankiecie noworocznym organizowanym przez moich rodziców. Powiem ci, co masz
mówić i jak się zachowywać, aby nie wzbudzić w niej większych podejrzeń. W
najgorszym wypadku będziesz musiała pojechać ze mną i Blaise’em do Austrii.
Zgodzisz się mi pomóc? – Przygryzła delikatnie wargę spuszczając wzrok na
złączone ze sobą dłonie. Nie była pewna, czy powinna dalej brać udział w tej
maskaradzie. Niczego nie była pewna, prócz wielkiej nadziei pokładanej w
Draconie. Jemu zawsze wszystko się udawało. Złote dziecko domu Salazara
Slytherina.
-
Muszę to przemyśleć, Malfoy. Za dużo dziś ode mnie wymagasz. Wybaczenia,
zaufania, nowej szansy, pomocy. – Zatoczyła wolną ręką okrąg, by po chwili
wyplątać palce z uścisku mężczyzny. – Potrzebuję po prostu czasu.
-
Nie naciskam. Wiesz, gdzie mnie szukać, jeśli podejmiesz decyzję. – Przygarnął ją
do siebie kolejny raz dzisiejszego wieczoru i mocno przytulił, składając
jednocześnie delikatny pocałunek na jej wargach. Następnie wstał z łóżka i
wyszedł z sypialni, a pannie Granger towarzyszyły dźwięki jego kroków na
schodach. Gdy usłyszała zamknięcie drzwi, opadła bezwiednie na łóżko,
podkurczając kolana pod samą brodę. To co się dziś wydarzyło było tak
nierealne, iż miała wrażenie, że obudziła się przed chwilą ze snu. Ale to nie
był żaden koszmar. To było po prostu jej życie, a wszystko dookoła niej
wskazywało, że wydarzyło się naprawdę. Ślad wgłębienia na pościeli, mrowienie
warg po pocałunku, a nawet charakterystyczny zapach perfum arystokraty, który
osadził się na jej skórze. Od razu zerwała się z łóżka i pognała do łazienki,
gdzie zaczęła rozbierać się w ekspresowym tempie, aby tylko wskoczyć pod
prysznic i zmyć z siebie woń blondyna. Woda spływała po nagim ciele tworząc z
żelem kłęby piany, a jednocześnie wystudzając zmysły kasztanowłosej kobiety.
Zamknęła oczy i oparła się czołem o kafelki, aby pożerająca ją gorączka
szybciej ustąpiła miejsca równowadze i spokojowi. W uszach wciąż dudniły jej
słowa Dracona. Szansa. Wybaczenie. Nadzieja. Zaufanie. Bliskość. Pomoc.
Pokręciła z bezradności przecząco głową i otworzyła oczy, oplatając się rękami.
Spływająca po ciele woda ani odrobinę nie uśmierzyła trawiącego ją żaru.
Zakręciła kurek i wyszła z kabiny, od razu oplatając się grubym ręcznikiem i
usiadła pod ścianą, opierając się o nią plecami. Westchnęła głośno wpatrując
się w wychudzone kolana i oglądając po kolei wszystkie palce u dłoni.
-
I co ja mam teraz zrobić? – Większość kobiet w tej sytuacji zapewne zaczęłoby
płakać. Ona jednak wylała z siebie już dziś tyle łez, że ani jedna nie mogła
wydostać się spod powiek. Odruchowo ręka powędrowała w kierunku warg i przejechała
po nich palcem wskazującym. Miała wrażenie, że Malfoy ją naznaczył. Przy każdym
dotyku ust czuła mrowienie, a zaraz potem pojawiały się dreszcze na całym
ciele. Jak mu się to wszystko udało? Jakim cudem zdążył ją tak omotać, że
wystarczył jeden pocałunek, aby wybaczyła mu wszystko i zdecydowała się mu
pomóc? Podniosła się powoli z głośnym westchnięciem i wyszła nieśmiało z
łazienki, od razu kierując się w stronę sypialni. Na szczęście nikogo już w
niej nie zastała, więc przebrała się szybko w pidżamę i schowała w pościeli.
Liczyła na szybki sen oraz na to, że nie będą ją nękały żadne koszmary. Gdy
tylko jednak ułożyła rękę pod poduszką do nozdrzy doleciał bardzo wyrazisty zapach
trawy cytrynowej, pieprzu, cedru oraz… Zaklęła w myślach siarczyście i
odwróciła się wściekła na plecy. To były właśnie perfumy Malfoya, a ona znowu
nie mogła rozpoznać ostatniego składnika, który nurtował ją, gdy tylko pierwszy
raz je poczuła. Był jakby gorzki i palący, choć z początku wydawał się słodki. Zupełnie jak jego właściciel. Bez
wątpienia Draco wybrał perfumy, które idealnie go odzwierciedlają, a jej nie
dane będzie przez nie zasnąć przez następne pół nocy.
* * * * *
Nadeszły w końcu wyczekiwane przez wszystkich
święta Bożego Narodzenia, a raczej ostatni dzień dzielący Anglików od gwiazdki.
Panie krzątały się od rana w kuchniach, dzieci przystrajały choinki, a panowie
dekorowali domu na zewnątrz. Ale czy na pewno przez wszystkich? Nie! W tym roku
chyba nie było bardziej niezadowolonej rodziny z gwiazdki, niż ród Malfoyów,
bowiem jak powszechnie wiadomo, z rodziną wychodzi się dobrze jedynie na
zdjęciu, a im jej członkowie są dalej, tym bardziej się ich kocha.
Siedział
wygodnie rozwalony w fotelu paląc z nadzwyczajną nonszalancją kolejnego już
dzisiejszego dnia papierosa i od czasu do czasu rzucając Dulce jego ulubioną
piłeczkę. Pies bawił się wyśmienicie w odróżnieniu do ego pana, a przede
wszystkim cieszył się, że kobieta, która pomieszkiwała przez dłuższy okres
czasu w ich domu, wyniosła się z samego rana i miał psią nadzieję, że już
więcej nie będzie jej musiał oglądać. Draco nie podzielał jednak entuzjazmu swojego
pupila. Miranda wyjechała, ale to wcale nie znaczyło, że skończyły się jego
kłopoty. Nie wyglądała na bezgranicznie szczęśliwą i chyba liczyła, że będzie
ją błagał, aby nie wyjeżdżała. Takiej opcji nie brał jednak nawet pod uwagę,
gdyż musiałby ją zabrać na święta do rodziców i ciotki, a tego wolał raczej
uniknąć. Na samą myśl o jutrzejszej kolacji żołądek podjechał mu do samego
gardła, a w tym samym momencie podbiegł do niego Dulce, trzymając w zębach
czerwoną piłkę, a w kieszeni spodni rozdzwonił się telefon.
-
Poczekaj mały. – Doberman usiadł niezadowolony przy fotelu i obserwował bacznie
każdy ruch swojego pana. Draco wyciągnął wyjątkowo niemrawo komórkę i wykrzywił
twarz w grymasie niezadowolenia, gdy zobaczył na wyświetlaczu numer rezydencji
swoich rodziców. Liczył tym razem, że dzwoni matka, aby poinformować go o
godzinie kolacji, a nie ojciec, który zasypie go stertą głupawych pytań. Miał
dziś wystarczająco dużo problemów, a chciał jeszcze zajrzeć do Hermiony, bo nie
był pewien na czym stoi. Odebrał po prawie piątym sygnale wzdychając od czasu
do czasu i wywracając z politowaniem oczami.
-
Tak, słucham?
-
Draco przyjedź natychmiast, bo ja tu nie daję już sobie… Zostaw to! Zabieraj mi
stąd tę menorę! Powiedziałem ci coś chyba?
-
Ciotka?
-
Ciotka. Przyjdź tu najszybciej jak możesz, bo zamiast wigilii możemy mieć
pogrzeb. Kobieto to Boże Narodzenie, a nie Chanuka! Zabieraj mi ten świecznik z
komody! – Draco rozłączył się i spojrzał zdziwiony na Dulce, który przechylił
łeb w prawą stronę i również obserwował mężczyznę. Nie miał najmniejszej ochoty
pojawiać się przed świętami w domu, ale sądząc po komentarzach ojca nie radził
już sobie z tradycjami świątecznymi ciotki Yves. Ale menora? Chanuka? Żyła we
Francji, nie w Izraelu. Skąd zatem pomysł postawienia siedmioramiennego
świecznika? Wzruszył d niechcenia ramionami i wrzucił zgaszonego papierosa do
popielniczki, by następnie włożyć sweter i poszukać smyczy Dulce, która zapewne
leżała gdzieś na schodach lub w najlepszym wypadku została zakopana przed domem
w zaspie śniegu. Doberman tak samo jak jego pan garnął się do jakiejkolwiek
wycieczki poza dom. Położył się przed fotelem, zakrywając jedną łapą ślepia i
skomlał od czasu do czasu, jakby błagał Dracona, aby darował sobie ten wyjazd i
nie kazał mu wychodzić na potwornie zimny śnieg. Blondyn był jednak nieugięty.
Smycz na całe szczęście wisiała w przedpokoju, więc podczepił do niej pupila i
zaczął ciągnąć go w kierunku drzwi. Dulce jednak zaparł się z całej siły i
chwycił w zęby kawałek paska, starając się przeciągnąć Malfoya na swoją stronę.
-
No chodź uparciuchu! To tylko pół godziny i wracamy do domu! – Doberman szczeknął
głośno, puszczając przy tym smycz, ale wciąż nie ruszył się z miejsca. Usiadł
na podłodze i patrzył, jak jego pan męczy się, aby ruszyć go chociaż o pół
metra. Draco po przeszło dziesięciu minutach użerania się z psem, wyciągnął z
kieszeni spodni różdżkę i wymierzył nią w psa.
-
Dosyć tego. Wingardium Leviosa! – Dulce zaskomlał głośno z przerażenia, gdy
zorientował się, iż znajduje się nad podłogą i nie może oprzeć o nią łap.
Spojrzał na wyraźnie dumnego z siebie pana, który nie przestawał mierzyć w
niego długim patykiem. Zwierzę nie miało pojęcia, że użyto na nim czaru, a
jedyne, czego było świadome to fakt, iż jego właściciel trzyma w ręku przedmiot
idealnie nadający się do gryzienia. Szczeknął głośno, próbując się do niego
dostać, ale jego wysiłki szły na nic. Draco zaśmiał się złośliwie i
przelewitował dobermana przez cały dom, aż zamknął go w końcu w samochodzie, a
sam usiadł na miejscu kierowcy.
-
Żeby mi to było ostatni raz, Dulce.
Jasne? – Pies zaszczekał i przeszedł niezdarnie na miejsce pasażera. W tym
momencie obchodził go jedynie fakt, iż nie musiał dotykać łapami tego zimnego i
mokrego dziadostwa, po którym sztywniały mu opuszki. Siedział więc bardzo
zadowolony obok Dracona, który mruczał coś pod nosem o odpowiedzialności
wynikającej z posiadania psa.
* * * * *
Gdy
parkował przed domem rodziców pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to
przystrojone światełkami krzewy. Nigdy dotąd nie było takiej tradycji, a
ozdabianie mieszkania ograniczało się jedynie do zawieszenia ogromnie długiej
girlandy na zadaszeniu, której notabene jeszcze tam nie było. Ledwo wysiadł z
samochodu, a Dulce od razu pobiegł w kierunku drzwi wejściowych i dzwonił
uporczywie dzwonkiem, do któregoś jakimś cudem udało mu się dostać. Draco
doszedł do niego w momencie, gdy w progu stanęła nieco zdziwiona, ale i
poirytowana Narcyza.
-
A co ty tu robisz synku?
-
Ojciec prosił, żebym…
-
Powiedziałem nie! Oddaj ten przeklęty łańcuch! – Oboje spojrzeli w kierunku
salonu, skąd dochodziły do nich głosy kłótni Lucjusza i zapewne Yves. Narcyza
wpuściła syna do domu nie zadając mu więcej pytań i zniknęła w kuchni. Draco
zaś udał się niespiesznie do pokoju gościnnego, gdzie spotkał się z wyjątkowo
zabawnym widokiem. Jego ojciec ciągnął za jeden fragment srebrnego łańcucha
świątecznego, a ciotka przy pomocy różdżki ciągnęła za drugi, paląc przy tym
jakby od niechcenia papierosa. Uniósł brwi w oznace zdziwienia, ale nie
skomentował rozgrywającej się przed nim sceny, dopóki ciotka nie ściągnęła
czaru, a jego ojciec nie przekoziołkował przez cały pokój, zaplątując się w
przeszło trzydziestometrowy łańcuch. Zatrzymał się przed jego nogami i spojrzał
na Dracona z podłogi.
-
Cześć, Draco. Tak tu sobie tylko z Yves ubieramy choinkę. Pomyśleliśmy, że
porozciągamy się przy tym odrobinę. Wiesz, gimnastyka i te sprawy.
-
Jakaś nowa zabawa na święta? Przeciąganie łańcucha? A co będzie następne?
-
Rzut bombką do celu. – Yves odezwała się z przeciwległego końca salonu,
umieszczając kule z jemioły na kominku. Młody arystokrata upuścił ręce wzdłuż
ciała i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pełno w nim było ostrokrzewu i jakichś
wymyślnych ozdóbek, z których oni w Malfoy Manor raczej nie korzystali, jak
chociażby wspomniana wcześniej jemioła. Laski cukrowe, srebrne aniołki,
śnieżynki… Wszystko, co zostało zgromadzone w tym pomieszczeniu pasowało do
siebie w całości, niczym pięść do nosa. Osobno były z pewnością pięknymi
dekoracjami świątecznymi, ale razem tworzyły totalny nieład. Zerknął w stronę starej komody, na której
zawsze stała misa z ponczem i omal oczy nie wyszły mu na wierzch, gdy ujrzał na
nim niemałych rozmiarów domek z piernika. Wskazał na niego palcem i zerknął na
ojca, który machnął jedynie od niechcenia ręką, próbując wydostać się z
łańcucha świątecznego.
-
Nawet nie pytaj. Nie zdziwię się, jak przed domem będą stały sanie Mikołaja, a
po ogródku przechadzać się będą renifery. Pomożesz staruszkowi? – Draco wyciągnął
z kieszeni spodni różdżkę i oswobodził ojca za pomocą zaklęcia. Lucjusz
odrzucił łańcuch w kąt i klepnął go po przyjacielsku w plecy, by po chwili
zniknąć za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Arystokrata został sam na sam z
ciotką, która stanęła naprzeciw niego i bacznie mu się przyglądała. Jej twarz
nie wyrażała żadnych emocji, zupełnie, jakby zatraciła zdolność używania mięśni
mimicznych. Odezwała się do niego spokojnym, acz wyjątkowo ostrym i lodowatym
głosem.
-
To cudowne, kiedy cała rodzina gromadzi się w komplecie przy wigilijnym stole.
Nie sądzisz, Draco? Oczywiście brakuje jeszcze jednej, bardzo ważnej osoby,
prawda? Panna Granger nie chciała zaszczycić nas swą obecnością? – Uniosła wysoko
głowę i wykrzywiła usta w sarkastycznym uśmiechu. Chłopaka zaś zamurowało.
Odruchowo zacisnął palce na trzonku od różdżki, co spotkało się z delikatnym
uniesieniem brwi przez ciotkę.
- Ależ
oczywiście, że nie mogła. Nie chciałeś, aby znów się ze mną spotkała, czyż nie?
Nie frapuj się odpowiedzią drogi chłopcze. – Krew wprost gotowała się w nim z
wściekłości. Nie wiedział, czy woli rzucić w Yves Avadą, czy podarować sobie
odrobinę przyjemności i udusić ją własnoręcznie. Rozmyślania o morderstwie na
członku rodziny przerwało mu jednak wspomnienie kasztanowłosej dziewczyny. Do
licha ciężkiego, czemu nie przyszło mu do głowy, aby zaprosić ją na święta?
Przecież dokładnie wiedział, że Hermiona jest w tym roku skazana na samotność, a
tego dnia nie powinno spędzać się bez bliskich. Od razu zapisał w głowie, że
musi wyciągnąć ją jutro z domu i sprawić, aby zjadła kolację z jego rodziną.
Obiecał jej, że ochroni ją przed Yves i zamierzał dotrzymać słowa. Nie pozwoli,
aby ciotka pastwiła się na nią, niczym kat, a ojciec z matką nie omieszkają mu
w tym pomóc. Schował z powrotem różdżkę do kieszeni i rzucił niedbale płaszcz
na pobliski fotel, co spotkało się z grymasem niezadowolenia na twarzy Yves.
-
Taki młody, a tak nietaktowny. Doprawdy, Draco, Lucjusz wychowywał cię
zamkniętego w szafie?
-
Czy możesz powstrzymać się od złośliwości chociaż do końca świąt, a począwszy
od teraz?
-
Mogłabym, ale wtedy byłoby po prostu nudno. Sam dokładnie o tym wiesz.
-
Odpuść sobie, dobra? Pałam do ciebie taką samą sympatią, jak mój ojciec. A od
Hermiony trzymaj się z dala, bo nie ręczę za siebie. – Yves powiesiła drobne
dzwoneczki przy wielkich zasłonach, a następnie sięgnęła po kilka gałązek
ostrokrzewu, umieszczając je na karniszach przy pomocy magii. Nie spojrzała ani
razu na Dracona, który zabrał się za przeglądanie kartonów i pudełek, w których
znajdowały się bombki mające zawisnąć na choince.
-
Ośmielę się nie zgodzić z tobą młodzieńcze. Lucjusz mnie uwielbia. Sama
widziałam, że powiesił w sypialni moje zdjęcie.
-
To tarcza do rzutek. – Usłyszał jeszcze jak z ust ciotki wychodzi krótkie „oh”,
a następnie zamilkła i nie odezwała się do niego ani jednym słowem, dopóki jego
matka nie zawołała jej do kuchni. Obrzuciła go wtedy nienawistnym spojrzeniem i
zatrzymała przy nim dosłownie na dwie sekundy.
-
Ta dziewczyna… - Zamarła w pół słowa, by po chwili machnąć ręką, jakby
odganiała natrętną muchę i zniknęła mu sprzed oczu. Usiadł na podłodze między ostrokrzewem,
a kartonami z ozdóbkami i schował głowę między kolanami. Wciąż myślał o
Hermionie i o tym, co do niego powiedziała. Rozumiał, że potrzebuje czasu, aby
wszystko sobie poukładać w głowie, ale dla niego każda minuta była na wagę
złota. Może i będzie natrętny, może wyleci z hukiem z jej mieszkania, ale
będzie miał pewność, że kasztanowłosa mu wybaczyła. Otworzył się przed nią
cały, mogła czytać z niego, jak otwartej księgi, a mimo to wahała się.
Zastanawiała się wciąż, czy jest w stanie mu zaufać. To czekanie było torturą i
wystawiła go na największą próbę, jak do tej pory. Ale mimo wszystko nie tracił
wciąż nadziei, że zyska tę ostatnią szansę. Nie myślał o tym, jak zabierze
Hermionę na bankiet, gdy wcześniej zaprosił Hagen. Tym będzie się martwił
później. Teraz liczyło się tylko to, aby mieć pewność, że nie został
ostatecznie skreślony z życia panny Granger.
* * * * *
Malfoyowie od niepamiętnych lat
spędzali święta w dość nielicznym gronie, które zawierało w sobie osoby
gospodarzy domu oraz ich syna. Ten rok jednak niósł ze sobą od samego początku
same niespodzianki. Jedną z nich była oczywiście niespodziewana wizyta
cioteczki Yves. Lucjusz na samą myśl o spędzeniu wigilii w jej towarzystwie
napinał się na twarzy niczym rybka nadymka i chodził wściekły po całym domu. To
była jednak tylko pierwsza faza niepohamowanej żądzy mordu na członkini swojej
rodziny. Drugą był klasyczny czerwony kolor występujący najpierw na policzkach,
by sekundę później opanować całą twarz, w związku z czym gospodarza domu łatwo
było pomylić z majtkami świętego Mikołaja. Aż strach pomyśleć, co działo się,
gdy stan furii Lucjusza osiągnął apogeum. Wzburzone niczym fale oceanu nozdrza
zagłady, które były nienaturalnie wygięte do granic możliwości były oznaką
szykującej się rzezi na wszystkich domownikach bez wyjątku. Dzisiejszy stan
Malfoya seniora był już bliski ostatniej fazie nienawiści, bowiem ciotka uparła
się, że pomoże mu w dekoracji domu, a jak wiadomo, gdzie kucharek sześć, tam
nie ma co jeść. Nic dobrego z tej „pomocy” zatem wyjść nie mogło.
Od samego rana , nie licząc
incydentu z łańcuchem, męczył się z przystrojeniem zadaszenia nad werandą w
postaci ogromnej girlandy, która jak na złość nie chciała się układać w
odpowiednim kierunku. Ciągle gdzieś spadała, zawijała się lub atakowała
Lucjusza opadając mu na twarz. Kiedy kolejny raz rozstał przyduszony długą
zieleniną o mały włos nie zleciał z drabiny. Do jego uszy dobiegł złośliwy głos
Yves, która stała jak gdyby nigdy nic spokojnie wśród śniegu, udając, że jest
głęboko zainteresowana poczynaniami członka rodziny.
- Bardziej w prawo. – Mężczyzna
wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia i wbił śmiertelny wzrok w trzymaną w
rękach girlandę. Obrócenie się do ciotki i posłanie jej cynicznego uśmiechu
graniczyło niemalże z cudem, gdyż drabina, której stał nie była asekurowana
przez starą jędzę. Wolał nie ryzykować życiem dla kilku chwil mordowania
wzrokiem tej podłej kreatury. Z nadzwyczajną agresją zarzucił zielonym
łańcuchem w górę i zaczął ponownie go przymocowywać do zadaszenia, co wcale
takie łatwe nie było, gdy większość ciężaru zsuwała się systematycznie ku
dołowi.
- Za daleko. Ściągnij i zacznij
bardziej od lewej strony. – Yves rzuciła od niechcenia w kierunku Lucjusza, po
czym zapaliła długiego papierosa i włożyła grube okulary przeciwsłoneczne,
obserwując wszystko dookoła, tylko nie pracę arystokraty.
- Z mojej czy twojej? – Lucjusz
nawet nie pomyślał, jak idiotyczne jest jego pytanie. Miał szczęście, że nie
widział pogardliwego wzroku ciotki znad okularów i wykrzywionych w grymasie
ust.
- No oczywiście, że z mojej. –
Zaciągnęła się głęboko papierosem i pstryknęła palcami, a w jej dłoni pojawił
się spodeczek z filiżanką herbaty. Kobieta delektowała się przez chwilę gorącym
napojem, mieszając jego smak z tytoniem i wpatrywała się w zaśnieżony
krajobraz. Mimo, że był grudzień słońce świeciło dziś wyjątkowo mocno,
odbijając się promieniami o wielkie warstwy białego puchu, tak że mogło nawet
oślepić na moment obserwującego. Yves z rozkoszą zerkała w kierunku oblodzonych
gałązek i zamarzniętej ziemi. Przynajmniej teraz Lucjusz nie mógł pracować w
ogrodzie, co według niej było istną hańbą dla arystokratycznego rodu. Błądząc
myślami dookoła gospodarza domu zerknęła na niego przez ramię, po czym
westchnęła głośno i ściągnęła okulary.
- Lucjuszu z tej drugiej lewej,
mojej lewej. – Zaakcentowała bardzo wyraźnie słowo „mojej” i uśmiechnęła się z
przekąsem oraz wyższością. Patrzyła jeszcze, jak mężczyzna mocuje się z
przytwierdzoną już częścią girlandy, by po chwili długi sznur zieleniny opadł
bezwiednie na śnieg. Natomiast faktu, iż drabina zaczęła się nienaturalnie
odchylać od zadaszenia, a Lucjusz wymachiwał rękami, jakby próbował przyciągnąć
ku sobie przynajmniej jedną dachówkę w ogóle nie zauważyła. Może inaczej.
Udawała, że jego akrobacje cyrkowe nie robią na niej żadnego wrażenia. Upiła
łyk herbaty z filiżanki, patrząc na swoistego rodzaju taniec arystokraty na
drabinie.
- Przestań się wydurniać i bierz się
do roboty.
- Ja się wcale… łooo… - Drabina
jakimś cudem okręciła się wokół własnej osi i przygwoździła mężczyznę do
metalowej rynny, za którą w ostatnim momencie zdążył się złapać. Po chwili
runęła prosto na śnieg, a Lucjusz dyndał prawie trzy metry nad werandą,
próbując nie spaść przy tym na schody. Yves ni to znudzonym, ni lekko
zszokowanym wzrokiem obserwowała tor lotu drabiny, by w ostateczności spojrzeć
od niechcenia na zaczepionego do rynny arystokratę. Podeszła nieco bliżej domu
i uniosła głowę do góry, aby móc jeszcze bardziej rozwścieczyć Lucjusza.
- Długo zamierzasz jeszcze tam tak
wisieć? Najwidoczniej dobrze się bawisz, w trakcie gdy ja muszę marznąć na tym
cholernym śniegu.
- Mam ubaw po pachy z tej zabawy!
Może chcesz dołączyć?! – Próbował się podciągnąć, aby wwlec się na zadaszenie,
ale rynna była niesamowicie zimna, a do tego skuta warstwą lodu. Skórzane
rękawiczki bynajmniej nie pomagały mu w utrzymaniu się na takiej wysokości,
gdyż czuł, jak ręce zaczynają mu pomału sztywnieć, o palcach nawet nie
wspominając. Zerknął kątem oka i nienaturalnie wykręconą głową na ciotkę, która
znudzonym wzrokiem spoglądała na zegarek, by po chwili znów z odrobinę większym
zaciekawieniem obserwować jego poczynania. W życiu nie posunąłby się do tak
haniebnego czynu, jak proszenie Yves o pomoc, ale w tym wypadku musiał jednak
skapitulować, na co kobieta czekała najwyraźniej z utęsknieniem. Wypuścił
głośno powietrze z płuc i ostatkiem sił zacisnął palce na metalowej rynnie.
- Może zechciałabyś z łaski swojej,
prośby mojej pomóc mi zejść na ziemię?
- Hmmm… - Yves wydęła usta w oznace
zastanowienia i uniosła lewą brew odrobinę wyżej. Lucjusz błagał w myślach, aby
wyciągnęła z płaszcza różdżkę i pomogła mu przetransmitować się bezpiecznie na
podłoże, ale wiedział, że ciotka prędzej pociągnie go za nogę i zwali na
ziemię, niż całego za pomocą zaklęcia postawi z powrotem na śniegu. Kiedy
dostrzegł, że zamiast czarodziejskiego przedmiotu wyciągnęła z kieszeni
płaszcza paczkę papierosów jego nadzieja ostatecznie została zdeptana brutalnie
butem. – Sam żeś wlazł, to sam stamtąd zejdź. To nie mój problem.
- Ty wstrętna, podła, egoistyczna… -
Nie dane mu było jednak dokończyć wywodu nienawiści skierowanego pod adresem
Yves, gdyż w tym samym momencie palce odmówiły mu posłuszeństwa i zleciał z
głośnym hukiem prosto na leżącą w śniegu drabinę, wymachując przy tym
gwałtownie rękami. Nie dane mu było dostrzec prawdziwego zszokowania na twarzy
ciotki w postaci szeroko otwartych oczu oraz ułożonych w dzióbek i opuszczonych
w dół ust razem z linią żuchwy, gdyż bardziej był zainteresowany potwornym
bólem promieniującym od całego kręgosłupa. Leżał rozwalony metalowych
szczebelkach, jakby miał zamiar zrobić aniołka ze wzrokiem wbitym w wyjątkowo
rozpogodzone niebo. Po chwili dostrzegł nad sobą lekko znudzoną, acz
zaciekawioną twarz Yves, która w ręku trzymała tlącego się papierosa.
- No i na co ci to było, Lucjuszu?
Mówiłam, abyś przestał się wygłupiać.
- Mój kręgosłup… - To były jedyne
dwa słowa, poza oczywistym jękiem bólu, na które Lucjusz był w stanie się w tym
momencie zdobyć.
- Mażesz się niczym dziecko. – Z
chęcią wysłałby kilka niewybrednych uwag pod adresem ciotki, ale bardziej
obchodziło go, czy wszystkie kości jego ciała nadają się jeszcze do użytku, czy
na dobrą sprawę można je z niego wyciągnąć.
- Mój kręgosłup…
* * * * *
-
Draco! Zerknij czy nie ma gdzieś na dworze ojca! – Z kuchni dało się słyszeć
nawoływanie Narcyzy, która nie mogła się uporać z przyrządzeniem głównego dania
świątecznego, a mianowicie z indykiem. Męczyła się z nim przeszło od godziny, a
drób jak nie chciał zmieścić się w
piekarniku, tak dalej spoczywał na wielkiej blasze, wytrącając swym stoickim
spokojem gospodynię domu. W sumie nie mógł przejawiać innego zachowania. Dla
Narcyzy to jednak nie było dobrym wytłumaczeniem i każde kolejne skierowanie
wzroku na ogromnego indyka kończyło się gwałtownym podniesieniem ciśnienia.
Draco tymczasem nieświadomy szalejącej wokół niego burzy emocji starał się
udekorować drzewko bożonarodzeniowe, pospolicie zwane choinką. Stał przed nim
od dłuższego czasu planując rozmieszczenie ozdób świątecznych, których nie
wiedzieć czemu wydawało mu się strasznie dużo. A największym problemem i
wyzwaniem dekoracyjnym były oczywiście światełka. Plączące się między nogami
kabelki, wtyczki i żaróweczki, które w najlepszym
wypadku w części były przepalone, a w najgorszym jedna z nich zrobiła zwarcie w
konsekwencji powodując nie świecenie całego sznura. I szukaj teraz człowieku,
który to mały skurczybyk jest! A wcale nie jest tak łatwo, gdy masz do
przepatrzenia ponad pięćset żaróweczek, których wyciągnięcie i umieszczenie z
powrotem na miejscu graniczy niemalże z cudem. Niemalże westchnął z radości,
gdy matka kazała mu poszukać ojca, a on mógł oderwać się od intensywnego
rozplanowywania umieszczenia bombek. Podszedł do wielkiego okna wychodzącego na
przednią część rezydencji i omal nie zachłysnął się powietrzem na ujrzane
widowisko. Nie wspominając, że stał przed szybą z rozszerzonymi niczym spodki
od talerzy oczami i rozdziawionymi ustami. Ojciec leżał w śniegu rozwalony
jakby szykował się do zrobienia aniołka, a pod nim spoczywała wielka drabina, z
której zapewne zleciał, gdy próbował zaczepić girlandę na zadaszeniu domu.
Oczywiście do malowniczego obrazka dochodziła ciotka Yves, która stała nad
Lucjuszem kręcąc w politowaniu głową i zaciągając się co raz papierosem.
Obrócił się do okna plecami i przymknął na moment oczy, starając się przywrócić
w sobie chociaż namiastkę spokoju. Złożył ręce niczym do modlitwy i zaczął do
siebie mamrotać, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.
-
Wiesz mamo, mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Dobra, że znalazłem ojca, a zła…
spadł z pięciometrowej drabiny. – Zerknął przez ramię ponownie na zewnątrz i od
razu popędził w kierunku drzwi wyjściowych. Po drodze nawet nie zwrócił uwagi
na krzyczącą coś do niego matkę, a wypadł na dwór i dobiegł do starającego się
podnieść Lucjusza. Yves, gdy tylko zobaczyła Draco wyrzuciła za siebie tlącego
się papierosa i z zatroskaną miną ciągnęła jego ojca za poły płaszcza, jakby
chciała w jakikolwiek sposób mu pomóc.
-
No już, Lucjuszu! A mówiłam, żebyś uważał na tej drabinie? Żebyś tylko nic
sobie nie połamał! – Lucjusz zgięty w pół i trzymający się jedną ręką za bolący
kręgosłup spojrzał szeroko otwartymi oczami na ciotkę, by po chwili wbić w nią
z oddali oskarżycielsko palec wskazujący.
-
Chyba, żebym właśnie cały się połamał! – Draco stał dość skonsternowany obok
członków rodziny i nie wiedział, co ma powiedzieć. Na szczęście wyręczyła go
ciotka, której zachowanie co najmniej było nienaturalne. Yves przecież martwiła
się tylko o samą siebie. Z reguły troską obdarzała osobę, która była jej do
czegoś potrzebna, a tym kimś z pewnością nie jest jego ojciec.
-
W ogóle nie martwisz się o starą ciotkę! Prawie trzy razy zawału przez ciebie
dostałam! – Zaczęła wachlować się przyodzianą w skórzaną rękawiczkę dłonią,
trzymając się teatralnie za serce i oddychając głęboko. Prawa brew Dracona
podjechała wysoko w górę, natomiast lewa zniżyła się nieznacznie, co bez
wątpienia było oznaką jawnego zdziwienia oraz niezrozumienia. Ojciec zaśmiał
się z pogardą i cudem udało mu się przyjąć wyprostowaną pozycję. Cały czas przy
tym trzymał się za plecy, jakby miało mu to w czymś pomóc.
-
Cholera! Jakbyś dostała czwarty to chociaż miałbym spokój na święta.
-
Straszyłabym cię zza grobu. Możesz być pewien. – Yves zmrużyła gniewnie oczy i
wykrzywiła usta w grymasie pogardy, co jedynie jeszcze bardziej rozbawiło
Lucjusza.
-
I tak będziesz to robić! Jesteś jak cholernie wielki wrzód na dupie! – Młodszy
Malfoy omal nie rozdziawił ust na określenie ojca. Jego wzrok od razu przeniósł
się na ciotkę, która wyglądała, jakby dostała właśnie obuchem w twarz. Ale będzie piekło… Nie zdążył dokończyć
w myślach zdania, gdy przed oczami przemknęła mu strużka błękitnego światła, a
już po chwili widział lecącego w górę ojca. Yves uśmiechała się złośliwie,
stukając trzymaną w ręku różdżką o podbródek. Bez wątpienia była zadowolona ze
swojego dzieła. Zerknęła kątem oka na Draco, ale nie była to właściwa sekunda
na łapanie kontaktu wzrokowego, gdyż w jej kierunku mknął z nadzwyczajną
prędkością strumień bordowego światła. Niemalże w ostatnim momencie Yves
założyła na siebie tarczę ochronną i z rozwścieczoną miną patrzyła na
lądującego na śniegu Lucjusza. Draco zaczął pomału wycofywać się w kierunku
domu, czując szykującą się między członkami rodziny nawałnicę. Bez wątpienia
zaklęcia, które między sobą wymienili były zaledwie wstępem do całej uwertury
magicznych uroków, a bez wątpienia główną rolę będzie w nich grała czarna
magia. Dodatkowo ani ciotka, ani ojciec nie wypowiadali sentencji na głos, co
świadczyło o niebywałych zdolnościach magicznych. Ledwie udało mu się wejść na
pierwszy stopień na schodach, gdy ogród zaczął mienić się setkami
najrozmaitszych kolorów wydobywających się z dwóch różdżek. Ostatni raz tyle
uroków widział, gdy brał udział w drugiej bitwie o Hogwart, ale teraz miał
wątpliwości, czy aby na pewno było ich
wtedy równie dużo, co teraz. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przyglądał
się walce dwójki czarodziejów, a bijący od zaklęć blask z każdą sekundą robił
się jeszcze mocniejszy. Oczywiście nie obyłoby się tylko i wyłącznie na
wymianie czarów. Niewybredne komentarze i barwne epitety słane pod adresem
przeciwnika stały się jedną z form ataku rywala.
- Ty
stara, francuska torbo! Życie byś oddała, żeby się mnie pozbyć!
-
Cóż za egoizm! Gdybym chciała, pozbyłabym się ciebie już dawno!
- Właśnie
widzę! Rzucasz zaklęcia jak przedszkolak! – Yves wyprostowała się gwałtownie i
wycelowała w stronę Lucjusza mocno naprężoną rękę dzierżącą różdżkę. Była w tym
ruchu tak szybka, że mężczyzna nie zdążył utworzyć wokół siebie tarczy i został
wbity po samą szyję w śnieg. Ciotka uniosła wysoko głowę i podeszła
niespiesznie w jego kierunku, pławiąc się z rozkoszy z wykonanego dzieła.
- Masz coś jeszcze mądrego do powiedzenia
odnośnie moich zdolności czarnoksięskich?
-
W sumie to tak, gdyż teraz, kiedy na ciebie patrzę, szczególnie pod twym
niekorzystnym kątem, przyznaję, że masz rację. Nie jesteś mnie warta. – Lucjusz
uśmiechnął się cynicznie, a Yves zacisnęła mocniej palce na różdżce. Zanim
zareagowała, arystokrata rozpuścił wokół siebie okowy śniegu i rzucił w nią
kolejną klątwą. Niestety kobieta kolejny raz udowodniła, że jest znacznie
szybsza, niż mogłoby się wydawać, tworząc wokół siebie barierę, która wchłonęła
zaklęcie.
- Lucjuszu,
czy to nie ryzykowane konstruować długie zdania przy tak małym ilorazie
inteligencji?
-
Ty przebrzydła… Jak ci przyłożę, to nie zdążysz się wyspowiadać, nawet jak
ksiądz będzie za tobą leciał! – I kolejna salwa zaklęć poleciała w kierunku tak
pierwszego, jak i drugiego. Draco obserwował pojedynek od dłuższego czasu i był
tym widowiskiem tak pochłonięty, że w pierwszej chwili nie zauważył stojącej
obok niego matki, a uwagę zwrócił na nią dopiero, gdy ta się do niego odezwała.
-
Widzę, że sylwester zaczął się w tym roku wcześniej, niż same święta. – Zerknął
na matkę i pokiwał głową, przyznając jej rację. Udało mu się dostrzec pulsującą
skroń po lewej stronie głowy, a to oznaczało, że jesień średniowiecza w
porównaniu z tym, co za chwilę jego rodzicielka urządzi w ogrodzie, było
jedynie niewinną szturchaniną na polu bitewnym. Narcyza wyciągnęła z fartuszka
różdżkę i zacisnęła na niej mocno palce. Postanowiła poczekać jeszcze kilka
sekund z nadzieją, że pojedynek sam się skończy, ale kompletnie nic nie
zapowiadało na taki Obrót spraw. Jakby cyrku dookoła było mało, Yves zaczęła
rzucać w Lucjusza bardzo starymi, acz niebywale silnymi zaklęciami, przed
którymi mężczyzna nie bardzo wiedział, jak ma się bronić. I wtedy dla Narcyzy
miarka się przebrała. Rozbroiła dwójkę czarodziei i złapała ich różdżki w
locie, idąc jednocześnie w ich kierunku z nietęgą miną. Draco oparł się o
kolumnę i obserwował całe widowisko z niemałym zaciekawieniem. Ostatni raz jego
matka była równie wkurzona, gdy ojciec nie chciał wrócić do domu, a i tak miał
wrażenie, że nie był to szczyt jej możliwości.
- Koniec!
Mam tego dosyć! – Tupnęła wściekle nogą skacząc wzrokiem od Lucjusza do Yves.
Oboje wyglądali, jakby nie mieli bladego pojęcia, o co kobiecie chodzi.
-
Czy wy chociaż raz, choć jednego dnia możecie mnie nie denerwować?!
Zachowujecie się jak małe, rozwydrzone bachory! – Ani jedno, ani drugie nie
odważyło się przerwać monologu, który prowadziła Narcyza. W sumie nie widzieli
w swoim zachowaniu niczego złego. Wymienili między sobą kilka zaklęć, ale
przecież żadne z nich nie ucierpiało. Przynajmniej nie poważnie. Pani Malfoy
wzniosła teatralnie oczy ku niebu, trzymając się przy tym jedną ręką za czoło,
a drugą wsparła na biodrze. Trochę ochłonęła w przeciągu tych kilku chwil, ale
Merlin jej świadkiem, że długo może w tym stanie nie wytrzymać. Odezwała się
już dużo spokojniej i nawet jakby z lekkim sarkastycznym zabarwieniem.
- Jesteście
z siebie dumni? Mam nadzieję, że tak, bo wasze zachowanie niczym nie odbiega od
scysji dziecięcych w piaskownicy.
-
Nie przesadzaj kochanie. – Lucjusz odważył się spojrzeć na żonę, ale szybko
tego pożałował, gdyż Narcyza wyglądała, jakby miała mu zaraz wyrwać pewne dość
istotne części ciała.
-
Nie? W takim razie będę do was mówiła jak do dzieci. Wyzywanie z przeciwnych
końców stołu było?
-
Było! – Yves i Lucjusz stali przed Narcyzą niczym skarcone małolaty,
odpowiadając zgodnym chórkiem.
- Robienie sobie na
złość i dogryzanie na każdym kroku było?
- Było! – Kolejne
pytanie, identyczna sytuacja. Tego jednak, co wydarzyło się po ostatnim pani
domu nie była w stanie przewidzieć.
- Ciąganie się za
szmaty było?
- By… - Oboje
zamilkli w połowie słowa i spojrzeli na siebie. Narcyza szybko zrozumiała, że
zadała niewłaściwe pytanie, ale nie zdążyła zareagować. – Nie było! Ty
szmaciarzu!
- Matko z córką… - Ze
wzrokiem utkwionym w niebo oddaliła się od członków rodziny, którzy tarzali się
po śniegu, targając się za ubrania. Miała serdecznie dość, że wszyscy jej dziś
przeszkadzają, a bez wątpienia w czołówce listy górowało imię jej męża i
ciotki. Jedynie Draco jeszcze dziś nie zaszedł jej za skórę, choć wątpiła, aby
udało mu się utrzymać nienaganną pozycję do końca dnia. Była więcej niż pewna,
że choinka, którą poleciła mu przystroić nie jest nawet w połowie pokryta ozdóbkami,
jeśli w ogóle cokolwiek się na niej znajduje. Podeszła ze zrezygnowanym wyrazem
twarzy do syna, który wpatrywał się w bójkę Lucjusza i Yves z otwartymi ustami.
-
Zamknij buzię, bo coś ci do niej wleci. – Draco jednak nie zareagował. Stał po
prostu i patrzył się na pobojowisko rozgrywające się w ogrodzie. Zaczynał
wątpić, czy to aby na pewno dom jego rodziców, i czy przypadkiem nie został
przez nich adoptowany.
* * * * *
-
Mamo muszę na chwilę podjechać do…
-
Jeśli ruszysz się choćby czubkiem buta poza próg tego domu to obiecuję, że
lewatywa gruszką w dzieciństwie była pieszczotą w porównaniu z tym, co zrobię
ci tym wałkiem. – Dziedzic fortuny Malfoyów stał jak sparaliżowany w wejściu do
kuchni, gdzie Narcyza rozwałkowywała wielki placek ciasta. Przeanalizował słowa
matki wypowiedziane z nadzwyczajną prędkością wraz z dokładną obserwacją
trzymanego przez nią przyrządu kuchennego i doszedł do wniosku, że w sumie
wizyta u Hermiony może przeczekać w czasie. Przełknął głośno ślinę patrząc z
jaką agresją kobieta traktuje bogu ducha winne ciasto, a po kręgosłupie
przeszły mu dreszcze. Wycofał się jak najciszej z przybytku gospodyni domowej i
powrócił do salonu, gdzie Lucjusz i Yves siedzieli po przeciwległych stronach
kanapy nie odzywając się do siebie. Miał ochotę parsknąć śmiechem widząc ojca trzymającego
przy głowie kompres z lodu, ale ciotka wcale nie była lepsza. Chyba pierwszy i
ostatni raz w życiu widzi ją w oklapniętych i mokrych włosach, przy czym
określenie „zmokły szczur” byłoby w tym wypadku komplementem. Starając się
zachować twarz pokerzysty podszedł do pudełka, w którym znajdowały się
wszystkie bombki, łańcuchy i reszta ozdóbek świątecznych, a następnie przy
pomocy różdżki zaczął umieszczać dekoracje na choince. Właśnie udało mu się
zaczepić wielką, złotą gwiazdę na czubku drzewka, gdy usłyszał za plecami głos
ojca.
-
Obróć trochę w prawo, Draco.
-
Nie, tak jest właśnie dobrze. Ewentualnie odrobinę w lewo. – Yves również
musiała podzielić się swoją opinią, choć w głębi duszy Draco przeczuwał, że
robi to tylko i wyłącznie, aby dopiec ojcu. Wzruszył w odpowiedzi ramionami,
ale nie zmienił położenia gwiazdy. Od razu usłyszał głos sprzeciwu Lucjusza.
-
Żadne lewo! Mówię prawo i koniec kropka.
-
Kompas od siedmiu boleści się znalazł. – Ciotka burknęła w odpowiedzi, kończąc
wypowiedź pogardliwym prychnięciem.
-
Zamknij się busola. Przez ciebie mam uraz całego kręgosłupa i nie będę się mógł
ruszyć przez kolejne dwa dni.
- Szkoda,
że zębów sobie nie wybiłeś. Nie mógłbyś chociaż wtedy paplać jak najęty.
-
To tobie gęba się nie zamyka jak katarynce na targu! A ten świecznik to wiesz,
gdzie możesz sobie wsadzić.
-
Won od mojej srebrnej menory! Nie masz za grosz wyczucia gustu i instynktu
odnośnie antyków. A gwiazda w lewo, Draco. – Policzył w myślach do dziesięciu,
aby się uspokoić, ale przy pięciu dał już sobie spokój i obrócił się w stronę
członków rodziny, dygocząc z wściekłości i zaciskając z całej siły palce na
trzonku od różdżki. Widział ojca i ciotkę, którzy gestykulowali zawzięcie, a
jedno co raz robiło głupsze miny od drugiego.
- Trzymam
cię pod moim dachem, więc do antyków wyczucie mam świetne, nie uważasz?
-
Ty nadęty bufonie! Nawet jako antyk przewyższam cię we wszystkim!
-
Złość piękności szkodzi ciotuniu, więc uważaj, bo nie masz czym szastać.
-
Ta rozmowa jest dla mnie wprost uwłaczająca. – Wyciągnęła paczkę papierosów i
od razu zapaliła jednego, zaciągając się nim głęboko i wydmuchując dym prosto w
twarz Lucjusza. Mężczyzna wyglądał niczym wulkan szykujący się do erupcji.
Zaciśnięte z wściekłości pięści, zmrużone oczy i drgająca górna warga były tego
najlepszym dowodem. Yves natomiast wstała jak gdyby nigdy nic i za pomocą różdżki
przekręciła gwiazdę na czubku choinki bardziej w lewą stronę. Draco obserwował
każdy jej ruch bardzo dokładnie, a gdy skończyła zmianę dekoracji, od razu
wymierzył różdżką w stronę ozdóbki i przywrócił ją na miejsce, co spotkało się
z uśmiechem szyderstwa na twarzy Malfoya seniora.
-
Sprzeciwianie się mądrzejszym od siebie odziedziczyłeś wyraźnie po ojcu.
-
Cudowne geny robią swoje. – Lucjusz rozciągnął się na kanapie, zakładając ręce
za głowę i spoglądając na Yves z wyższością. Kobieta wyglądała, jakby chciała
zamordować go wzrokiem, przy czym żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął nawet
o milimetr. Po chwili przemknęła jej przed nosem struga światła, wypływająca z
różdżki starszego mężczyzny, a gwiazda, o którą toczony był spór przekręciła
się w prawą stronę.
-
Mówiłem, że lepiej wygląda z prawej strony.
-
Z lewej.
-
Z prawej.
-
Z lewej. – Yves nie ustępowała i na zmianę z Lucjuszem rzucali zaklęcia na bogu
ducha winną gwiazdkę, która kręciła się na choince, niczym zabawkowy bączek.
-
Właśnie, że z prawej.
-
Z lewej mówię.
-
Experialmus! – Draco rozbroił dwójkę czarodziei, chwytając w locie ich różdżki
i mierząc własną na zmianę w ciotkę i ojca. Dyszał przy tym ciężko, jakby
właśnie wbiegł na dziesiąte piętro wieżowca, a z oczu ciskał w oboje błyskawice
niezgorsze, niż z czoła Pottera. Yves i Lucjusz patrzyli na niego z
niezrozumieniem, a wyrazy ich twarzy świadczyły, że nie mają sobie nic do
zarzucenia, co jedynie przelało czarę cierpliwości Dracona.
-
Mam w nosie, po której stronie będzie wisiała ta gwiazda! To ja ubieram tę
przeklętą sosnę i będę na niej wieszał, co mi się zechce! Nawet własne majtki!
A wasze zdanie mam… mam… tam, gdzie słońce nie dochodzi!
-
W szafie? – Lucjusz uniósł brew w oznace zdziwienia, co spotkało się z rykiem
wściekłości u jego syna. Młody Malfoy wyszedł z salonu, potykając się o stosy
ostrokrzewu, który ciotka sprowadziła na święta do Malfoy Manor, a następnie
wpadł niczym tajfun do kuchni, gdzie jego matka powitała go w równie serdeczny
sposób, a mianowicie tuż obok głowy przemknął mu placek ciasta, który teraz
spływał po ścianie w dość żałosny sposób. Spojrzał na dyszącą z furii kobietę,
a ta od razu na niego zerknęła i rozłożyła ręce z bezradności.
-
Nie będzie… - Narcyza zrobiła teatralną i patetyczną przerwę w zdaniu, by po
chwili rzucić kolejnym kawałkiem ciasta, tym razem w podłogę. - … bûche de Noël!
Dom wariatów…
* * * * *
-
I’m dreaming of a white chrmistmas… - Nuciła pod nosem słowa jednej z
ulubionych piosenek świątecznych przystrajając niewielkich rozmiarów choinkę w
salonie. Chciała zająć się czymkolwiek, gdyż czekoladziarnia była dziś
zamknięta, Pansy dekorowała dom, gdyż Harry miał dyżur w Mungu, a Ginny zapewne
próbuje wytłumaczyć Blaise’owi, że przychodzenie na wigilię do Nory nie ma
najmniejszego sensu. Ona z resztą też podjęła już decyzję, aby zostać w
mieszkaniu. Nie miała ochoty na wymuszone uśmiechy, składanie sobie życzeń i
udawaną atmosferę radości panującą przy stole Weasleyów. Nie wierzyła, że nikt
z członków rudowłosej rodziny nie ma do niej pretensji, iż Ron opuścił Wielką
Brytanię i zerwał praktycznie ze wszystkimi kontakt. Czułaby się co najmniej niezręcznie,
a sama myśl o spotkaniu się sam na sam z Molly w kuchni lub gdzieś na korytarzu
przyprawiała ją o skurcze żołądka. Pani Weasley broni swojej rodziny jak lwica
i w tym momencie nie obchodziłoby ją, że Hermiona kiedyś do tej licznej familii
należała. Zerwała z Ronem, z jej powodu wyjechał. Każda matka miałaby w takiej
sytuacji pretensje i byłyby one w pełni uzasadnione. Jakby zmartwień związanych
ze świętami miała mało w jej głowie wciąż siedział Malfoy i ich wczorajsze
spotkanie. Był tak prawdziwy i czuły w tym, co robił, że na samą myśl o tym na
jej ustach gościł nieśmiały uśmiech. Starał się, widziała to po nim, a sądziła,
że nie jest w stanie wybić się ponad swoje ogromnych rozmiarów ego i prosić ją
o wybaczenie. Nie uważała, że postąpiła bezdusznie nie dając mu natychmiastowej
odpowiedzi. Fakt, ufała mu, ale czy przypadkiem nie jest zaślepiona? Każdy gest
i słowo arystokraty, które sobie przypominała rozwiewały jej wątpliwości i
utwierdzały w przekonaniu, iż Draco naprawdę się zmienił i zależy mu na niej.
Cała ta sprawa z fałszerstwem nie dawała jej jednak spokoju. Tak jak sądziła,
nie zasnęła tej nocy. Walała się po łóżku męczona zapachem mężczyzny i
niezidentyfikowanym składnikiem perfum, których używał. Znała tę woń, była co
do tego pewna, ale z niczym jej się nie kojarzyła. A gdy dawała już sobie w
końcu spokój przed oczami stawała jej owa Hagen i jej złośliwy uśmieszek. Ta
kobieta to żmija. Mogłaby od razu podać sobie rękę z ciotką Malfoya. Obie
wredne i bez skrupułów, nie znające słowa „empatia”, zawsze osiągające to, co
sobie wymarzyły. I jeśli ta blondynka faktycznie jest taka, jak ją przedstawił
arystokrata, to nie wie, czy sobie z nią poradzi. Nawet jeśli Draco napisze jej
dokładne instrukcje, jak ma się przy niej zachowywać i o czym mówić, to szanse
na powodzenie wciąż są bliższe zeru. Oczywiście pozostawała jeszcze
nierozwiązana kwestia sfałszowanych dokumentów. Zaklęcie, o którym opowiadał
mężczyzna jest bez wątpienia silne. Nie miała nawet na czym się oprzeć, aby
poszukać jakichkolwiek informacji odnośnie owego uroku. Wiedziała jedynie, że
to bardzo czarna i zaawansowana magia, a do tego wyjątkowo stara. I na tym jej
wiadomości się kończyły. Postanowiła jednak mimo wszystko poszperać w
odpowiednich księgach i poszukać jakiejś wzmianki o podobnym czarze. Miała w
końcu na to całe święta.
Z
zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi dobiegający od strony zaplecza. Nie
spodziewała się nikogo, a jeśli już, to zapewne przyszła Pansy bądź Ginny.
Ewentualnie Draco znów się do niej przypałętał. Niechętnie poczłapała po
schodach w dół i stanęła przed drzwiami, a w tym samym momencie znów zabrzmiał dźwięk
dzwonka. Odruchowo sięgnęła do zamka, ale powstrzymała się w połowie drogi. Nie
po to kupowała drzwi z wizjerem, aby wpuszczać teraz nieproszonych gości. Zanim
odsunęła jednak przykrywkę usłyszała dwa męskie głosy dobiegające zza drugiej
strony oraz wyraźne dźwięki przepychania się. Strzelała w ciemno, że to Malfoy
i Harry, którzy nie pałają do siebie sympatią w każdym tego wyrażenia
znaczeniu. Jakież było jej zdziwienie, gdy wyjrzała przez wizjer i nie
zobaczyła kompletnie niczego. Była pewna, że ktoś stoi za drzwiami. Spojrzała
ponownie, a wtedy obraz zaczął się stopniowo pojawiać od samej góry, aż
zobaczyła na wpół rozbawionego, na wpół poirytowanego Dracona, a przed oczami
zamajaczył jej fragment rudej czupryny i bez wątpienia nie była to Ginny.
Oparła się plecami o drzwi i przytknęła rękę do czoła.
-
To niemożliwe. – Bo jak logicznie wytłumaczyć fakt, iż Malfoy bije się z George’em
pod jej mieszkaniem?
Kur** wybacz za tak mocne słowo ale znowu w takim momencie zatrzymałaś. Ponownie mam ochote cię udusić i jednoczeście wielbić. Rozdział Boski. Tyle Lucjusza tyle Narcyzy tyle..........ech Yves. Boskie i jakie smieszne. Nie powiem troche się przeraziłam jak Lucjusz spadłz drabiny ale było to jednoczeście bardzo zabawne.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział czekam na dalszą część . :*
OdpowiedzUsuńOj, tym razem to chyba nie będzie George, prawda? :D Ron adres mógł w końcu wziąć od niego, ale po co miałby przychodzić do jej mieszkania? Muszę przyznać, że nie mam zielonego pojęcia, po tym jak ostatnio dałabym sobie rękę uciąć, że na cmentarzu Hermiona spotkała właśnie jego, a nie jednego z bliźniaków.
OdpowiedzUsuńKocham Lucjusza, który zdecydowanie jest moim ulubionym bohaterem. Świetnie wykreowałaś jego postać! Zawsze był tylko oschłym śmierciożercą, u ciebie zupełnie inaczej. Narcyzę też lubię! Potrafi przytemperować swojego męża i to mi się w niej najbardziej podoba. :D
Co do całego fragmentu z Malfoyem i Granger, kompletnie nie pasuje mi takie zachowanie do Dracona. Nie chodzi o pocałunek, bo, wiadomo, zrobił to pod wpływem impulsu czy z tęsknoty, ale jego późniejsze tłumaczenie się? Jestem pewna, że na pewno aż tak by się przed nią nie otworzył. Prędzej by odpuścił, niż wyspowiadał się ze wszystkiego, takie mam wrażenie.
Wspomnę jeszcze, że bardzo zaintrygowałaś mnie końcówką i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam :)
Wreszcie natknęłam się na kogoś kto lubi Lucjusza tak bardzo jak ja. :D
UsuńCo do Malfoya i panny Granger to miałam pewne obawy odnośnie tego fragmentu, które się potwierdziły. Faktycznie wyszło za słodko, niezbyt realistycznie, ale jak to mówią: jedna jaskółka wiosny nie czyni. Nie przywiązujmy się zatem do tak czułego i otwartego Draco, bo zdecydowanie to do niego nie pasuje. Chciałam zawrzeć w tym fragmencie odrobinę więcej uczuć, ale tak czułam, że przesadziłam i to zdecydowanie. Cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę i dokonujesz obiektywnej krytyki. To zawsze pomaga w konstruowaniu kolejnego rozdziału :)
UsuńSuper! :D
OdpowiedzUsuńrozdział boski, ale w następnym złośliwości Yves wykorzystaj jakoś bardziej kreatywnie
OdpowiedzUsuńBardziej kreatywnie... Definicja tego zwrotu może mieć u mnie kompletnie inny wydźwięk, niż u Ciebie. Nie zechciałbyś podzielić się ze mną swymi spostrzeżeniami i uwagami?
UsuńJak zawsze cudnie... ale mam nadzieję, że ta bójka nie zawadzi na relacjach Draco i Hermiony, w końcu święta :D trochę cukru... tak delikatnie noo ;) ciekawe jak Severus spędzi święta? I jak spędzał je na emeryturze skoro nie z Malfoy'ami? Obstawiam, że samotnie. Yves... o co jej chodzi? Snuję już teorie tak nieprawdopodobne, że ho ho xD pozdrawiam, i czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńWitaj, zacna dziewojo. Uhuhu, jak się cieszę, że już mogłam to przeczytać, bo doczekać się szczerze mówiąc nie mogłam (czytałam wcześniej, ale jakoś takoś wyszłoś, że komentarz teraz). Były sucharki! No, a relacje między Lucjuszem a Yves to wyobrażałam sobie jakby to było na prawdę. Co do Hermiony i Dracona... Było buzi buzi, oooo (zamykamy dzieciom oczy). Całkiem spoko, tylko coś mi tu nie grało, było... Za mało czegoś? No albo za dużo, nie wiem nie znam się, ale coś mi tu nie pasowało, chociaż było genialnie jak zwykle, tylko może ciut ciut za słodko (ale tylko ciut ciut). Teraz czas na moje przewidywania co do kolejnego rozdziału (bo wiesz, to będzie zawsze i przepraszam za to). Wiesz co? Po pierwsze Ci chciałam powiedzieć, że umiesz zmylić człowieka. Bo myślę sobie "Ach, znam to opowiadanie całkiem nieźle, więc jak powiedziała, że przyjdzie pewnie Harry i Draco to oznacza, że na pewno ich nie będzie" i wtedy miałam smutną minkę, ale nie! Znowu zaskoczyłaś, bo... Był Draco! Dobra moje przewidywania to szczerze myślę, że przyszli właśnie po to, żeby zaprosić ją na wigilię, Draco, bo się opamiętał i w końcu przyszedł, a George, bo znał Hermionę dobrze i wiedział, że by nie przyszła, czyżby w następnym rozdziale było kłótnia gdzie będzie spędzać wigilię Hermiona? Nie wiem, ale jestem pewna, że znowu wymyślisz coś na co moje oczy wylecą z orbit (czy jakoś tak)
OdpowiedzUsuńSerdeczne pozdrowienia,
Wounded
Obiecałam suchary, były i suchary ;) Mogę zdradzić, że mojego poczucia humoru (jak zwał, tak zwał) będzie jeszcze więcej w nadchodzących rozdziałach. W końcu Lucjusz i Yves rozmawiający ze sobą w cywilizowany sposób to niespotykane wręcz w tym opowiadaniu. A przed nimi wigilia, więc będzie się działo.
UsuńJuż wcześniej udzieliłam odpowiedzi na podobny komentarz odnośnie fragmentu z Draco i Hermioną, więc jakbyś była zainteresowana możesz przeczytać. Ogólnie było za słodko, za czuło, zbyt romantycznie, a w konsekwencji otrzymaliśmy rozdział z kompletnie różnymi osobami, niż główni bohaterowie. Draco jest zamknięty w sobie niczym puszka sardynek, więc faktycznie nie otworzyłby się przez Hermioną w taki sposób. Przepraszam, ale poniosło mnie w tym rozdziale ;)
Co do Twoich przewidywań... Zaskoczę, możesz być tego pewna ;)
Wiesz że cie kocham prawda ?? Błagam o następną notkę <3
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuńO jaa! Oni się biją :o ulala. Malfoy i ta jego cioteczka na prawde dają takie przedstawienie, że się z nich strasznie uśmieje. Ciekawa jestem jak wytrzymają te święta... Hahaha.. No i więcej czułego Draco, tylko nie za dużo bo co za dużo to nie zdrowo ;) w tym rozdziale było idealnie. I aż poczułam te magię świąt <3 Czekam na kolejną notke bo już chce wiedzieć czemu George bije sie z Draco i co ciekawego będzie się działo u Malfoy'ów i u Hermiony. Hmm mam nadzieje, że wredna Hagen pojawi się w następnym rozdziale. Cudneńko <3 rozdział nic dodać nic ująć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~Madzik
No kobieeeeto jak możesz w taaakim momencie przerywać?! Jesteś okruutna :p
OdpowiedzUsuńA od rozdziału tradycyjnie nie da się oderwać. Podoba mi się to że jednak ta magia jest gdzieś obecna. Z nią te postacie są takie... pełniejsze? ;)
Uhh napisz szybciej następny rozdział, bo nie wytrzymam!!! P.S. Rozdział super, ale ten magiczny wątek był trochę wymuszony i za dużo Yves (nie miej mi za złe, że jej nie lubię). Poza tym mógłby być dłuższy, ale to tylko moja opinia ☺️
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział! Wszystko mi się podobało. No, może scena między Hermioną a Draco była zbyt czekoladowa, ale przecież nikt z tego powodu narzekać nie będzie. Akcja w domu Malfoyów przebija wszystko, teraz pozostaje tylko czekać na kontynuację końcówki rozdziału. Pozdrawiam i życzę weny :*
OdpowiedzUsuńJa nie mam pytań. :D
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle cudny - uśmiałam się do łez! :D
Aż się nie mogę doczekać kolejnego. ^^
I przepraszam, że tak późno, ale dopiero teraz znalazłam czas. ;)
Pozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Rozdział świetny! Z niecierpliwością czekam na kolejne! Niedawno znalazłam Twojego bloga i od razu się zakochałam ��. Przeczytałam wszystkie rozdziały w parę dni i już się nie mogę doczekać kolejnych :) - Dingo
OdpowiedzUsuńBarwo, Malfoy! Jestem z niego tak cholernie dumna. W końcu się otworzył. To duży krok naprzód. Wierzę, że tym razem bardziej się postara i nie zniszczy wszystkiego.
OdpowiedzUsuńYves to wariatka, teraz jestem tego już pewna. Ja nie wiem, co tak kobieta ma w bani i chyba nawet nie chcę wiedzieć.
Nie wiem, czy już o tym pisałam, ale wyczuwam w Tobie fankę Króla Juliana. Już kilka razy spotkałam się tu z tekstami z Pingwinów z Madagaskaru, które szczerze wielbię. Chyba, że mam na ich punkcie obsesję, która przejawia się urojeniami :D
Tka strasznie szkoda mi Georga. mnie chcę nawet myśleć, co czuje teraz Ginny. Mam nadzieje, że Ron za to zapłaci nawet jeśli nie jest sobą.
Relacje Dracona i Hermiony wyglądają coraz lepiej. Aż miło było o nich czytać na tym festynie.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Ps: Nawet nie wiesz, jak cholernie cieszę się z faktu, iż czeka na mnie kolejny rozdział i nie muszę się zastanawiać, co ma miejsce przed drzwiami Hermiony.