Witajcie kochani!
Tak jak obiecałam dziś publikuję rozdział
35, który jest kontynuacją ostatniej notki. Po pozytywnych komentarzach
stwierdzam, że perypetie miłosne Severusa i Rolandy przypadły Wam do gustu, co
bardzo mnie cieszy. Dziś, wedle zapowiedzi, umieszczam w rozdziale
niespodziankę, a mianowicie część notki dotyczy Draco i Hermiony, co mam
nadzieję, że Was ucieszy. Sporo się po tym rozdziale zmieni, niekoniecznie na
lepsze, ale liczę, że nie będziecie mnie za to zbyt mocno linczować ;)
Rozdział 36 pojawi się na blogu za dwa
tygodnie, tj: 8 listopada. Streszczenie będzie dostępne od przyszłego tygodnia.
Realistka
* * * * *
Z czystym sumieniem chciał móc
powiedzieć, że został wepchnięty do własnego gabinetu. Niestety Draco został do
pomieszczenia wręcz brutalnie wrzucony, w związku z czym przeleciał przez
pierwszą połowę biura, a przez drugą sunął na brzuchu po podłodze, zatrzymując
się dopiero pod biurkiem prosto przed butami Mirandy. Spotkanie z powierzchnią
płaską bynajmniej nie było miłe, ale i tak przyjemniejsze, niż gromki śmiech
dwóch osiłków dobiegający go od drzwi wejściowych. Wsparł się na łokciach, aby
wyczołgać się spod własnego biurka i poczuł promieniujący ból w barkach oraz
kręgosłupie. Skrzywił się nieznacznie, ale udało mu się w końcu wyjść i
pierwsze, co dostrzegł, to siedząca na jego biurowym miejscu Miranda. Blondynka
uśmiechała się do niego kokieteryjnie, obracając w dłoni długopis i
przypatrując się, jak otrzepuje ubranie z kurzu. Draco był tym tak pochłonięty,
że wydawać by się mogło, iż nie zauważył siedzącej przed nim kobiety. Jej ostry
głos, który rozbrzmiał w gabinecie zwrócił dopiero jego uwagę.
- Zakrojtie jebało i prawaliwajtie!
– Dwa osiłki w okamgnieniu przestały się śmiać, a jeden z nich zwrócił się
bezpośrednio do Mirandy.
- Spakojna! Inzwinitie i daswidania.
- Waliaj atsjuda. Nie zajobuj mnje.
– Choć po rosyjsku mówił dość słabo, to bez trudu zrozumiał, co mówiła Miranda
oraz dwójka jej „przyjaciół”, którzy kiwnęli do niej głowami i wyszli z
gabinetu. Wpatrywał się przez chwilę w drzwi, gdy ponownie usłyszał głos
blondynki, jednak był on dużo łagodniejszy.
- Przepraszam za to najście, panie Malfoy.
Mam nadzieję, że się pan nie gniewa?
- Ja? Nie! Ależ skąd! To wspaniale,
że mogliśmy się spotkać tak szybko. – Draco wysilił się na kurtuazyjny uśmiech
i wyciągnął w kierunku Mirandy dłoń. Kobieta uścisnęła ją, podnosząc się
jednocześnie z krzesła i oblizując dyskretnie wargi. Cały czas patrzyła przy
tym wyzywająco w oczy mężczyzny, który z całych sił próbował nie zwracać uwagi
na jej prześwitującą i dość mocno rozpiętą koszulę, a raczej to, co się
znajdowało pod nią.
- Coś konkretnego panią do mnie
sprowadza? Jakieś nieścisłości związane z projektem? – Miranda uśmiechnęła się
lubieżnie, a następnie obeszła z gracją kota biurko i stanęła bardzo blisko
Dracona, tak że mógł wyczuć bez problemu jej mocne i duszące perfumy. Odruchowo
uniósł głowę nieco wyżej i wsadził ręce do kieszeni spodni. Wciąż czuł rwący
ból w okolicach kręgosłupa, ale uwagę od niego odwracał wystający zza koszuli
brzeg koronkowego stanika Mirandy. Wiedział dokładnie, że to prowokacja z jej
strony i nie może dać się ponieść, ale w tym momencie przypomniał sobie, że od
ponad trzech tygodni, jeśli nie więcej, łóżko w domu zajmuje tylko on i Dulce,
a zdecydowanie nie powinno tak być. Przełknął nerwowo ślinę, czując zbierającą
się krew w dość istotnej dla mężczyzny części ciała.
- Darujmy sobie te oficjalne zwroty.
Wystarczy Miranda, Draco. – Przeciągnęła samogłoskę w imieniu blondyna mrucząc
niczym kotka i pochylając się jeszcze bardziej w jego kierunku. Draco odwrócił
machinalnie głowę i wyminął ją, stając przy biurku i wydmuchując bezgłośnie
nagromadzone powietrze z płuc. Nie mógł dostrzec ironicznego uśmiechu na twarzy
blondynki oraz tego, że wywróciła oczami. Odwróciła się w jego stronę z miną
niewiniątka i skrzyżowanymi na piersiach rękami, które uwydatniły się jeszcze
bardziej pod białym materiałem koszuli.
- Sądzę, że to niewskazane. Jako
zleceniodawca i zleceniobiorca takie spoufalanie jest… - Nie dokończył, gdyż
Miranda zaśmiała się krótko i dźwięcznie, zbliżając się pomału w jego stronę.
Kołysała przy tym lekko biodrami, a głos miała niższy, niż zazwyczaj, a od
którego krew w żyłach arystokraty zaczynała krążyć znacznie szybciej.
- Przecież to Andrè jest
zleceniodawcą, a ja jedynie dla niego pracuję. Nas ton formalny nie obejmuje. –
Kobieta bardzo wyraźnie zaakcentowała słowo „nas”, cały czas zbliżając się przy
tym do Dracona. Mężczyzna szukał drogi ucieczki, ale miał tylko dwie
możliwości, to jest balkon i drzwi wyjściowe. Zarówno pierwsza, jak i druga nie
była najlepszym pomysłem. Mógł rzucić się z budynku lub wyjść na korytarz,
gdzie z pewnością czekają dwaj przemili ochroniarze, którzy „pomogą” mu wejść
ponownie do środka. W ostateczności wskazał blondynce ręką miejsce naprzeciwko
swojego biurka, a sam odskoczył niczym poparzony w stronę regału, gdzie
znajdowały się wszystkie ważne dokumenty budowlane. Wyciągnął pierwszy, lepszy
segregator i zaczął go przeglądać, udając, że szuka czegoś istotnego.
- Nie poruszyliśmy na ostatnim
spotkaniu kwestii funduszy przeznaczonych na budowę oraz wynagrodzenia.
Przepraszam, bo to niestety z mojej winy wyszło całe to zamieszanie. Teraz z
resztą również, gdyż nie było mnie w firmie i musiałem do niej przyjeżdżać. Tak
szczerze to nie spodziewałem się pani wizyty. W sensie nie tak szybko i nie w
takich warunkach. – Wyrzucał z siebie słowa z prędkością światła, a ręce nad
wyraz szybko przekładały kolejne pliki kartek w segregatorze. To nawet nie były
dokumenty dotyczące budowy hospicjum, a projekt dawno zamknięty i skończony.
Starał się jednak robić cokolwiek, aby nie zwracać większej uwagi na Mirandę,
która wywracała co chwilę oczami za jego plecami.
- Byłam w Londynie przejazdem, więc
postanowiłam, że zajrzę. To chyba nie jest duży kłopot?
- Kłopot? Jaki kłopot! To żaden
kłopot! – Starał się zabrzmieć przekonująco, ale nawet on słyszał jawne
poirytowanie w swoim głosie, a co dopiero Miranda. – To bardzo miło, że pani
wpadła. Naprawdę jest mi niezmiernie przyjemnie móc panią tutaj gościć.
- Czemu nie zadzwoniłeś? –
Podskoczył ledwie zauważalnie, gdy dłoń kobiety z głośnym hukiem wylądowała na
jeden ze stron w segregatorze. Oderwał wzrok od dokumentów i przeniósł go na
twarz blondynki. Nie było na niej śladu poprzedniego uśmiechu, który zastąpił
grymas niezadowolenia i lekko zmrużone oczy. Przypomniał sobie o numerze
telefonu, który wcisnęła mu do ręki, gry wychodziła z Keflerem z gabinetu oraz
o tym, że podarł go w drobny mak i wyrzucił przez balkon. Nie sądził, że
kobieta będzie oczekiwać jego wiadomości, ani tego, że z tak błahego powodu
przyjedzie do Londynu i ściągnie go do firmy.
- Eee… A powinienem? – Miranda
uśmiechnęła się kokieteryjnie i zmysłowo, przygryzając przy tym delikatnie
dolną wargę i odrzucając rozpuszczone włosy do tyłu. Pochyliła się znacznie w
jego stronę, ale jedyne, na czym Draco mógł się skupić był jej palec wskazujący,
który powoli sunął od dłoni ku górze w stronę barku. Głos miała niski i cichy,
który doprowadzał go do szaleństwa i powodował szaleńczy przepływ krwi w
żyłach.
- Jeszcze nigdy nie spotkałam się z
kimś takim, jak ty. Taki stanowczy, silny, męski. Do tego cholernie
pociągający. – Musnęła jego wargi swoimi, uśmiechając się wyzywająco i patrząc
w jego oczy wzrokiem pełnym pożądania. Właściwie nie było w nim niczego innego.
Jej ciepły oddech opływał jego twarz, rozbijając się o zaciśnięte usta. Na
nadzwyczajną gracją usiadła na stoliczku, gdzie jeszcze przed chwilą leżał
segregator, a który zleciał na podłogę z łoskotem, co pozwoliło Draconowi nieco
otrzeźwieć. Odsunął się od Mirandy i odchrząknął znacząco, wspierając ręce na
biodrach. Kobieta zaśmiała się cichutko i założyła nogę na nogę, zsuwając ze
stopy buta i kołysząc nim kusząco.
- Z natury jesteś taki powściągliwy?
- Tylko do klientów. – Oddychał
głęboko starając się uspokoić, ale uwodzicielski wzrok blondynki nie pomagał mu
w tym. Sunął po jej nodze oczami, aż zatrzymał się na odsłoniętym w znacznej
mierze udzie i na wystającym spod spódnicy brzegu czarnej pończochy oraz
fragmencie szelki od niej. Odezwała się w nim samcza natura i stanowczo zbyt
długi jak na niego celibat. Nie wiedział, jakim cudem udaje mu się trzymać
nerwy na wodzy tak długo i nie rzucić Mirandy na biurko.
- To jakaś zasada, której się
trzymasz?
- Żelazna wręcz. – Chciał zabrzmieć
ostro i stanowczo, ale w jego głosie nie było ani śladu oziębłości czy
bezwzględności. Przeniósł wzrok na dłoń kobiety, która sunęła zmysłowo po szyi,
odsłaniając fragment obojczyka i rozchylając uwodzicielsko koszulę.
- Zasady można łamać, wiesz? –
Spuściła pantofelek na podłogę i przesunęła językiem po rozchylonych kusząco
wargach. W tym samym momencie rozpięła kolejny guzik od koszuli, a jego oczom
ukazał się spory kawałek stanika, trzymający ściśnięte i nieco uniesione piersi
w ryzach. Przełknął nerwowo ślinę i zachłysnął się powietrzem na ten widok.
Miranda zdecydowanie miała czym oddychać, w przeciwieństwie do niego. Pulsująca
w żyłach krew jakby odcinała mu dopływ powietrza. Czuł, że w pomieszczeniu robi
się gorąco i duszno, aż złapał za kołnierzyk koszuli i odciągnął go
nieznacznie, cały czas wpatrując się w odsłonięte wdzięki blondynki.
- Dalej nie masz ochoty nagiąć kilku
reguł? – Zsunęła się ze stoliczka zdejmując drugiego buta i kołysząc ponętnie
biodrami podeszła do niego, łapiąc go za koszulę i przyciągając stanowczo do
siebie. Jej oczy wprost płonęły z pożądania, a bijąca od niej pewność siebie
rozpalała zmysły Malfoya do granic wytrzymałości. Wspięła się na palce i
musnęła zmysłowo jego wargi językiem, ocierając się poniżej linii jego bioder.
Draco nieświadomie i wyjątkowo cicho jęknął, gdy blondynka dotknęła jego
męskości.
- Mam przestać? – Zaczęła pomału
rozpinać guziki od jego koszuli, aż wślizgnęła się pod nią dłońmi, by masować
jego barki i klatkę piersiową. Cały czas poruszała się przy tym kokieteryjnie i
muskała jego usta swoimi. Arystokrata czuł, że jeszcze chwila, a nie wytrzyma
dłużej tych intymnych tortur. Już prawie położył dłonie na pośladkach kobiety,
gdy coś go nagle jakby trafiło, a cała gorąc uciekła z jego ciała. Odsunął od
siebie Mirandę i wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Tak. Zdecydowanie tak. - Blondynka wyglądała
na zaskoczoną jego zachowaniem i prawdę mówiąc była. Miała już go na
wyciągnięcie ręki, a ten ją odtrącił. Czuła gromadzący się w niej gniew i
irytację. Widziała, jak na niego działa. Malfoy praktycznie rozbierał i gwałcił
ją wzrokiem, a mimo to nawet jej nie pocałował. Wściekła się jeszcze bardziej,
gdy mężczyzna wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu i usiadł za biurkiem, a jej
wskazał krzesło naprzeciw siebie. W ciągu tego krótkiego czasu zdążył
doprowadzić się do porządku i udawać, że to, co działo się przed chwilą nie miało
miejsca. Uniosła nieco wyżej głowę i zapięła dwa guziki od swojej koszuli, a
następnie rozsiadła się na krześle, krzyżując nogi i opierając się na
przedramieniu.
- Wszystkie dokumenty są w porządku,
ale chciałbym uwzględnić parę poprawek w planie budżetowym. Otóż…
- Daruj sobie te brednie. Mnie kitu
nie wciśniesz. – Obdarzyła go złowieszczym spojrzeniem, a Dracona wprost
zamurowało. Zanim zdążył się odezwać, Miranda kontynuowała swoją wypowiedź, a z
każdym kolejnym słowem krew odchodziła mu z twarzy. – Nie masz nic
zatwierdzonego potrzebnego do rozpoczęcia budowy, a twój inspektor
najzwyczajniej w świecie nie istnieje. I tylko ode mnie w tym momencie zależy,
czy Andrè się o tym dowie, czy ta słodka tajemnica pozostanie między nami.
- Jaki masz cel, żeby mu o tym nie
mówić?
- Prywatne porachunki. I jako
doświadczony inspektor nadzoru inwestorskiego radzę ci, abyś współpracował, bo
inaczej źle się to dla ciebie i twojej firmy skończy. A tego byśmy nie chcieli,
prawda? – Zacisnął z wściekłości wargi i wbił w Mirandę rozjuszone spojrzenie.
Kobieta wydęła lekko usta i uniosła lewą brew ku górze. Znalazł się w sytuacji
bez wyjścia. Jeśli nie przystanie na jej warunki, straci wszystko, co do tej
pory osiągnął. Postanowił zagrać łagodną kartą i dowiedzieć się, czego Miranda
od niego oczekuje. Nie mógł zapytać jej o to wprost, bo kobieta nie
odpowiedziałaby mu od tak, ale nigdzie nie było napisane, że w rozmowie nie
można używać podstępu.
- Mówisz, że mamy współpracować.
Ciekawe. Czyżbyś chciała pozbyć się Keflera i objąć jego stanowisko? – Miranda
prychnęła w odpowiedzi i wyciągnęła się na krześle, odsłaniając ponownie udo,
ale tym razem Draco nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi. Wiedział, że ta
gadzina nie przyjechała do Londynu bez powodu, ale nie myślał, że będą z nią aż
takie problemy.
- Andrè to zwyczajna niedojda.
Niczego by beze mnie nie osiągnął. Zapomniał jednak, że moje usługi mają swoją
cenę. – Odgarnęła włosy z twarzy i przerzuciła je na lewe ramię. Cały czas
patrzyła przy tym uważnie na Dracona, który również nie spuszczał wzroku z jej
twarzy. Jego umysł funkcjonował na najwyższych obrotach. Szukał sposobu, aby
pozbyć się ze swojego biura inspektorki, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Nie mógł kazać jej wyjść. Dolałby tym sposobem oliwy do ognia. Grozić też jej
nie mógł, bo to również pogorszyłoby jego i tak marną sytuację. Znalazł się
między młotem, a kowadłem, a do tego jego myśli cały czas krążyły wokół
Hermiony, która została u doktora Spinnera. Chciał być teraz przy niej, ale
utkwił w klatce z jadowitą żmiją, a on w tym momencie był bezbronną myszą,
czekającą na pożarcie.
- Nie śmiem wątpić, że ci nie płaci.
Co to zatem za problem?
- Powiedzmy, że dzięki mnie dużo
rzeczy udało mu się zamieść pod dywan. Reszta to nie twój interes.
- Owszem mój, bo oskarżasz mnie o
fałszerstwo i kłamstwo. – Miranda roześmiała się złośliwie i perliście, a
następnie podniosła się z gracją z krzesła i usiadła na biurku przed Draconem,
kładąc nogę tuż przy jego kroczu i delikatnie ocierając nią o materiał spodni.
Arystokrata starał się zachować poważną twarz, ale pieszczoty kobiety były
coraz subtelniejsze i czuł, że krew znowu zaczyna szybciej krążyć mu w żyłach.
Odchylił głowę i wbił ją w oparcie fotela, jednak Miranda pochyliła się w jego
stronę, tak że bez trudu czuł jej duszące i ciężkie perfumy.
- Świętoszkiem to ty nie jesteś,
Draco i oboje dobrze o tym wiemy. Będziesz ze mną współpracował, czy może
chcesz bliżej poznać Wasilija i Grigorija?
- Nie przewidujesz planu C, prawda?
– Blondynka uśmiechnęła się kokieteryjnie i musnęła ustami wargi Malfoya.
Zsunęła się po chwili z biurka i usiadła na nim okrakiem, oplatając mu szyję
rękami i bawiąc się kosmykami włosów. Draco mógł się oszukiwać, że jej
poczynania nie doprowadzają go do rozkoszy, ale niestety był tylko mężczyzną,
na którego wdzięki kobiece działały w każdy możliwy sposób. Do tego wdzięki
takiej kobiety jak Miranda były istną torturą dla jego pobudzonego ciała.
Zacisnął ręce z całej siły na rączkach fotela, aby nie odlecieć całkowicie, gdy
blondynka zaczęła kołysać biodrami i ocierać się o niego. Jej gorący oddech
muskał skórę na szyi, a na płatku ucha poczuł język kobiety, gdy mówiła do
niego cichym i uwodzicielskim głosem.
- To zależy, jak się będziesz
zachowywał. Lubię takich niegrzecznych chłopców, Draco. – Przejechała palcem po
linii jego żuchwy i zatrzymała się dłużej na podbródku, który stanowczo uniosła
nieco wyżej, krzyżując swoje rozpalone i zmysłowe spojrzenie z płonącymi od
pożądania tęczówkami arystokraty. Przygryzła delikatnie dolną wargę, by po
chwili pochylić się ku jego twarzy i złapać go za policzki.
- To będzie gorąca współpraca i
bardzo owocna, możesz mi wierzyć. – Niemal w ostatnim momencie uniknął
atakujących go ust kobiety, odwracając głowę w lewą stronę. Miranda nie
wyglądała na zadowoloną. Wyprostowała się niczym struna mocno wbijając się
miednicą w jego biodra, aż syknął cicho z bólu.
- Dobra, załatwimy to w takim razie
inaczej. – Złapała go mocno za koszulę i przyciągnęła stanowczo do siebie. –
Jeśli nie zależy ci na przyszłości firmy, wyprosisz mnie stąd, a wtedy ja
wykonam jeden prosty telefon do Keflera i poinformuję go o twojej
niesubordynacji względem jego osoby. Jeśli jednak ci zależy…
- To co? – Spojrzał hardo w oczy
kobiety z powagą na twarzy. Miał tej chorej sytuacji powyżej uszu, ale
wiedział, że nie może sobie pozwolić na zbyt wiele. Jedynym sposobem na
dowiedzenie się prawdy odnośnie wizyty Mirandy było zagranie jej techniką.
Musiał tak odwrócić sytuację, aby to ona była teraz torturowaną i błagała go o
pieszczoty, a nawet o więcej. Nie było to łatwe do wykonania, ale nie widział
innego rozwiązania. Przełamał się w sobie i położył delikatnie dłonie na talii
blondynki. Kobietę przeszedł dreszcz, gdy dotknął przez materiał bluzki jej
ciała, a oczy ponownie zapłonęły z
pożądania, gdy przeniósł powolutku ręce na krągłe pośladki. Puściła
machinalnie jego koszulę i zaczęła rozpinać od niej guziki, jednak pieszczoty
Dracona odrobinę ją dekoncentrowały. Arystokrata uśmiechnął się do siebie
złośliwie, a Mirandę obdarzył lubieżnym uśmiechem, gdy powoli ciągnął w dół
zamek od spódnicy.
- Czyli jednak chcesz się dogadać?
- A wolisz szybkie negocjacje na biurku, czy wolne
obrady łóżkowe? – Blondynka wykrzywiła usta w uśmiechu zwycięstwa, a następnie
wpiła się ostro w wargi Dracona. Mężczyzna zmusił się, aby oddać pocałunek i
wślizgnął się językiem w usta kobiety, ściskając ją mocno za uniesione
pośladki. Miranda smakowała… Wróć. Ona nie smakowała. W tym pocałunku nie było
ani grama uczucia, które towarzyszyło mu, gdy całował słodkie malinowe wargi
Hermiony. Blondynka była niemalże brutalna w tej pieszczocie i w odróżnieniu do
kasztanowłosej nie potrafiła nawet podnieść mu tętna. Poczuł nagle metalowy
smak w ustach, a Miranda oderwała się od niego, by po chwili zlizać kropelkę krwi
z kąciku wargi. Mruczała przy tym niczym kotka, a Draconowi przewracało się w
żołądku na myśl o ich pocałunku. Zdusił w sobie nagłą chęć wymiotów, gdyż
blondynka złożyła na jego ustach jeszcze jeden, krótki pocałunek.
- Mam się czuć zaproszona na
dzisiejszy wieczór?
- A jeśli praca nam się przedłuży?
- Wtedy chętnie zostanę na noc. – Z
wielką niechęcią i śniadaniem podchodzącym mu do gardła złożył na ustach
kobiety gorący pocałunek. Miranda była wyraźnie zadowolona z jego poczynań. On
natomiast miał ochotę dać sobie samemu w twarz. I chętnie by to zrobił, ale
blondynka oderwała się od niego i z gracją zeszła mu z kolan, by zapiąć po
chwili kilka guzików od koszuli i włożyć czarne pantofelki na nogi. Zabrała z
krzesła małą kopertówkę i kręcąc kusząco biodrami ruszyła w kierunku drzwi.
Draco tylko czekał aż kobieta opuści jego biuro, ale zanim to zrobiła odwróciła
się w jego stronę i posłała mu kokieteryjny uśmiech.
- Będę o dziewiątej. Do zobaczenia.
- Tylko się nie spóźnij. – W momencie,
gdy Miranda miała wyjść, drzwi od gabinetu otwarły się na oścież i stanął w
nich nie kto inny, jak Blaise Zabini we własnej osobie z szerokim uśmiechem na
ustach. Tym samym kobieta oberwała od bruneta i została przygwożdżona do ściany,
by osunąć się po niej na miękkich nogach. Oczy Dracona na ten widok omal nie
wyleciały z orbit, a szczęka nie zleciała na podłogę. Spojrzał na Diabła z
przestrachem, a następnie zerwał się z miejsca i pomógł wydostać się
oszołomionej Mirandzie zza drzwi. Blaise’owi na ten widok zrzedła mina, a twarz
pobladła z przerażenia.
- Ups. – Wyrwało mu się pod nosem,
jednak na tyle cicho, że zarówno Draco, jak i Miranda nie byli w stanie tego
usłyszeć. Blondynka wyglądała, jakby przed chwilą dostała czymś ciężkim w
głowę. W sumie to oberwała, i to nawet całkiem nieźle. Z rozbieganym wzrokiem i
na miękkich nogach wyszła z gabinetu, starając się zachować równowagę, jednak
gdyby nie arystokrata runęłaby na ziemię niczym kłoda. Malfoy z jednej strony
był przerażony, a z drugiej nieźle rozbawiony zaistniałą sytuacją. Jednak jego
kultura osobista nakazywała mu zachowywać twarz pokerzysty i pomóc Mirandzie w
spokoju opuścić jego biuro. Obserwował jak blondynka schodzi po schodach, a
raczej stara się to robić, trzymając się jedną ręką ściany, a drugą metalowej
poręczy. Mniej więcej w połowie drogi odwróciła się do niego i wysiliła na
delikatny uśmiech, cały czas starając się nie spaść ze stopni.
- Chyba… przełożymy nasze
pertraktacje na przyszły tydzień.
- Sądzę, że tak będzie lepiej. Zadzwonię
kotku. – Miranda uśmiechnęła się przygryzając przy tym subtelnie dolną wargę, a
następnie zeszła po schodach tylko jakimś cudem nie potykając się o własne
nogi. Gdy zniknęła Draconowi sprzed oczu wypuścił głośno powietrze z płuc i
odwrócił się w kierunku drzwi do gabinetu, z których wystawał Blaise ze
zdziwionym wyrazem twarzy.
- Kotku? Coś mnie ominęło?
- Szkoda gadać stary. – Weszli do
biura, a Draco osunął się na fotel i zamknął twarz w dłoniach. Zabini w tym
czasie stał oparty o regał z rękami w kieszeniach i z niewzruszoną miną.
Dopiero po dłuższej chwili blond włosy mężczyzna zdecydował się podzielić z
przyjacielem wydarzeniami z ostatniej godziny.
- Jestem w dupie stary. W czarnej,
głębokiej dupie, w której nie widać nawet odrobiny światełka w tunelu. Jedyne,
co mogę zrobić, to pociąć się patykiem lub suchą bułką. Ta modliszka o
wszystkim wie. Rozumiesz, Diable? O wszystkim! – Strącił gwałtownie organizer z
długopisami na podłogę aż Blaise podskoczył w miejscu. Draco był wściekły i nic
nie wskazywało na to, że coś może go uspokoić. To, co przed chwilą zrobił było
jedynie wstępem do przedstawienia, które miało się za chwilę rozegrać. Zabini
bacznie obserwował swojego przyjaciela, który siedział w fotelu z ręką zwiniętą
w pięść i przytkniętą do ust. Jego klatka piersiowa unosiła się łagodnie, ale z
każdą sekundą coraz bardziej przyspieszała. Po dłuższej chwili arystokrata
zerwał się na równe nogi i cisnął fotelem przez cały gabinet. Gdy mebel
wylądował pod drzwiami, blondyn zacisnął ręce w pięści i dysząc ciężko
obserwował efekty swojej furii. Blaise zacisnął szczękę widząc, w jakim stanie
znalazł się jego kumpel. Niezaprzeczalnie wyżycie się na niewinnym fotelu to
było stanowczo za mało dla Dracona. Arystokrata wyprostował się i schował ręce
do kieszeni spodni. Wzrokiem szukał przedmiotu, którym mógłby cisnąć przed
siebie. I w końcu znalazł. Bogu ducha winna drukarka w mgnieniu oka znalazła
się w rękach Draco, który z całej siły rzucił nią o podłogę, by po chwili
zacząć po niej skakać i kopać pozostałe resztki we wszystkie możliwe strony.
Gdy po maszynie zostały ledwie dające się zidentyfikować części, Malfoy osiadł
z bezsilności na podłodze i schował głowę między nogami. Blaise bacznie
obserwował przez ten czas przyjaciela. Sądził, że terapia zaczyna przynosić
jakieś skutki, ale najwidoczniej Smok wciąż miał napady nagłej nerwicy. Nie
twierdził, że bał się podejść obecnie do kumpla, ale wolał jednak zachować
twarz i stanowisko w całości. Odezwał się do niego niezbyt głośno i w miarę
możliwości spokojnie.
- Lepiej ci już? – Draco pokiwał
przecząco głową, jednak nie podniósł wzroku na czarnoskórego, który westchnął w
odpowiedzi i podszedł pomału do blondyna. Usiadł obok niego i wziął do ręki
kawałek plastiku, który kiedyś był jedną z części rozwalonej drukarki. Między
mężczyznami panowała cisza, którą przerywał jedynie świszczący oddech Malfoya.
Dopiero po dobrych kilku minutach arystokrata uniósł głowę i wsparł ją na ręce,
gapiąc się z uporem maniaka w podłogę.
- Jaki ten dzień jest popierdolony.
Kurwa! Że też mi do głowy nie przyszło, że to się wyda! Chuj by to strzelił! –
Cisnął jednym z większych kawałków plastiku przed siebie i z powrotem schował
głowę między nogami. Blaise przyglądał się przyjacielowi i próbował wyczuć w
miarę dogodny moment, aby zapytać go o to, co się niedawno wydarzyło. Widząc,
że Draco odrobinę ochłonął odezwał się do niego.
- Wiedziałeś, ale nie miałeś
pojęcia, że tak szybko.
- Oczywiście, że wiedziałem! Tylko
co się stało, że się zesrało?! – Blondyn spojrzał z wściekłością na
przyjaciela, który starał się zachować spokój i również nie zacząć się
wydzierać. Widząc brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Zabiniego wbił w niego z
oddali oskarżycielsko palec i kontynuował swój wywód. – Powiem ci, co się
stało. Ta suka przejrzała wszystkie dokumenty, porównała wszystkie spisy i
wykresy i doszła, że nie ma żadnego inspektora o nazwisku Granger. A teraz albo
powie o wszystkim Keflerowi, albo będzie miała mnie w szachu, dopóki nie
wypierdolę tego starego grubasa z jego miejsca i ona na nim nie zasiądzie!
- Skąd masz pewność, że już mu nie
powiedziała?
- Nie mam! Właśnie o to chodzi, że
nie mam! A na dodatek całowałem dziś Granger, by pół godziny później wpychać
tej siksie język do gardła i nie mam pojęcia, jak jej o tym wszystkim powiem!
Ona mnie znienawidzi! – Blaise wyglądał, jakby właśnie oberwał cegłą prosto w
twarz. Jego umysł nie nadążał z trawieniem informacji, które przekazywał mu
przyjaciel. Nie mógł przyswoić wiadomości, że jego najlepszy kumpel całował
przyjaciółkę jego narzeczonej, której jeszcze nie tak dawno szczerze
nienawidził. Dobra, wiedział, że Draco ciągnie do Hermiony, ale spodziewał się
czystego, seksualnego pożądania. Tymczasem Smok, gdy tylko dostrzeże
kasztanowłosą piękność na horyzoncie zachowuje się, jakby dostał wymarzony
prezent. Ma uśmiech od ucha do ucha i cieszy się, niczym małpa dynamitem.
Spodziewał się, że po jakimś czasie fascynacja byłą Gryfonką minie i Malfoy
znów zacznie zmieniać panienki w łóżku, jak rękawiczki. Dni, tygodnie, miesiące
wciąż jednak mijały, a on ani myślał odpuścić sobie Hermionę. Mało tego! Nie
myślał o niej jak o obiekcie seksualnym, o którym następnego dnia można
zapomnieć. On ją naprawdę szanował, lubił i chciał od niej czegoś więcej. A
teraz jeszcze się dowiaduje, że ją pocałował. Świat zwariował, albo to Draco
oszalał. Jak przez mgłę dochodziły do niego słowa przyjaciela, z którego
wściekłość zdążyła wyparować, a zastąpiło ją jawne rozgoryczenie swoim
zachowaniem.
- Co ja zrobiłem, Blaise? Zależy mi
na Granger i nie chcę, aby cierpiała. Ale na firmie również mi zależy, więc
muszę współpracować z Hagen. Ona tego oczekuje, ale ja nie będę potrafił po tym
wszystkim spojrzeć Granger w oczy.
- Że co? – Blondyn spojrzał na
przyjaciela, by po chwili znów spuścić głowę. Nic go już nie obchodziło. Miał
gdzieś, że Blaise dowiedział się, że całował się z Hermioną. I tak by mu i tym
powiedział w swoim czasie. Jednak na samą myśl, co będzie musiał zrobić, aby
uratować United Architect miał ochotę dać sobie samemu w twarz. Granger znienawidzi
go po tym wszystkim i nie będzie nawet godzien jej spojrzenia. Ot, jak pięknie
przedstawiała się jego przyszłość.
- Smoku wytłumacz mi to wszystko, bo
nie bardzo rozumiem, o jaką współpracę dokładnie chodzi.
- Seks. Hagen jest na mnie napalona
jak szczerbaty na suchary. Jeśli tego nie zrobię, powie o wszystkim Keflerowi.
- I zamierzasz posuwać ją, bo ona
tak to sobie wymyśliła?
- A mam wybór?
- Draco… Czy ciebie do reszty
popierdoliło? – Malfoy spojrzał na Zabiniego, u którego w oczach dostrzegł iskierki
gromadzącej się złości. Nie spodziewał się takiej reakcji po przyjacielu.
Zbesztania może i owszem, ale na pewno nie czystej wściekłości, którą
czarnoskóry miał zamiar na nim wyładować. Przełknął głośno ślinę i zacisnął
szczęki, słuchając wypływających z zawrotną szybkością złów z ust bruneta.
- Czy ty w ogóle myślałeś o
Hermionie? Jak ona się będzie z tym czuła? Całowałeś ją do cholery! Myślisz, że
dla niej to nic nie znaczyło? Myślisz, że jak się poczuje, gdy dowie się, że
masz inną laskę na boku? Zacznij używać w końcu tej tlenionej mózgownicy, bo
szlag mnie jasny z tobą trafi!
- Nie robię tego, bo chcę, Blaise.
To jest najlepszy sposób, aby…
- Ja walę ten twój najlepszy sposób!
Trzeba było zaproponować inne rozwiązanie, a nie zgadzać się od razu na seks z
jakąś blond wywłoką!
- To co niby miałem zrobić?!
- Szczerze?! – Spojrzał wściekle na
Dracona, który również patrzył na niego ze zdeterminowaniem. Wypuścił głośno
powietrze z płuc i oparł głowę na ręce. Zdał sobie sprawę, że sam nie wiedział,
jak można by było wyjść z tej sytuacji. – Nie wiem. Sorry stary. Naprawdę nie
wiem. Ale nie wierzę, że to zrobisz. Nie po tym, jak powiedziałeś, że zależy ci
na Hermionie.
- Ona nie może się o niczym
dowiedzieć. – Blaise spojrzał na blondyna jak na wariata. Draco mówił nad wyraz
poważnie i dawał mu do zrozumienia, że jako jego przyjaciel nie może puścić
pary z ust. Chciał zaprotestować na ten chory i niedorzeczny pomysł, ale Malfoy
zdążył go wyprzedzić. – Dopóki nie wymyślę, jak to wszystko obejść, Granger nie
ma prawa dowiedzieć się czegokolwiek. Jasne stary? Potrzebuję czasu. Chociaż
kilku dni, aby okręcić sobie Hagen wokół palca i sprawić, aby to ona tańczyła
jak jej zagram, a nie na odwrót.
- A nie dałoby się tego jakoś
inaczej załatwić? – Malfoy zerknął kątem oka na bruneta i uniósł wysoko prawą
brew.
- Niby jak? Mam jej zaproponować
czytanie Miłosza do poduszki?
- Zawsze to jakieś wyjście. –
Panowie uśmiechnęli się do siebie blado, jednak nie mieli najlepszych humorów.
Do obu docierało, że znaleźli się w dość niekorzystnie przedstawiającej się dla
nich sytuacji. Wyjść było niewiele, a i tak większość z nich miała smutny
koniec. Blaise westchnął głośno i zaśmiał się po chwili do siebie. Draco
zerknął na niego z niezrozumieniem, jednak nie poprosił o wyjaśnienia, gdyż
Zabini sam się na nie zebrał.
- Wiesz co, Smoku? Wyobrażałem nas
sobie w więzieniu, ale ja zawsze stałem po tej drugiej stronie i mówiłem: weź
się przyznaj! – Arystokrata pokręcił z politowaniem głową i podniósł się z
podłogi. Minę wciąż miał nietęgą, ale teraz miał większe zmartwienie na głowie,
a mianowicie, jak pozbyć się Mirandy. Wiedział jedno i tego musiał dopilnować.
Hermiona nie może dowiedzieć się niczego. Nie może wiedzieć o jego spotkaniach
z Hagen, ani tym bardziej o tym, co nie daj Merlinie będzie na nich wyprawiał.
Tym samym nie może widywać się teraz z Granger. I choć będzie cierpiał i
umierał z tęsknoty, musi oddzielić życie prywatne od zawodowego. Szlag go jasny
trafiał na samą myśl, jak będzie musiał udawać. Kiedyś przeleciałby Mirandę bez
mrugnięcia okiem i bez wahania. Teraz, właśnie przez to, że zaczął coś czuć do
Hermiony, nie jest w stanie poświęcić się nawet dla dobra własnej firmy.
Zdecydowanie stał się za miękki i przestał rozdawać karty w grze. Jednak, jeśli
chce zachować twarz na rynku architektonicznym, będzie musiał wrócić do bycia
dawanym, bezwzględnym Malfoyem, który nie cofnie się przed niczym. Przymknął
oczy czując rozdzierające jego serce ostre noże. A to był przecież dopiero
początek.
* * * * *
Od spotkania z doktorem Spinnerem
minęły dwa tygodnie. Przez ten cały czas nie spotkała Malfoya ani razu. Nie
pojawił się więcej w czekoladziarni. Nie widziała go nigdzie na mieście. Tak
jakby kompletnie zapadł się pod ziemię i zniknął. Każdego dnia budziła się z
myślą, że może dziś będzie inaczej. Może dziś znów będzie mogła spojrzeć w jego
srebrne oczy i zatracić się w nich bez pamięci. Czas płynął jednak wciąż do
przodu, a ona uświadamiała sobie, że Draco już więcej nie przyjdzie. Nie
chciała myśleć o tym, że dostał tego, czego chciał. Nie potrafiła. Czuła, że
ich pocałunek znaczył dla niego tak samo dużo, co dla niej. Jego emocje, dotyk,
smak warg. Pamiętała wszystko bardzo dokładnie i przez tę swoją perfekcyjną pamięć
od trzech dni chodziła spać z oczami mokrymi od łez. W trakcie dnia starała się
zachowywać obojętnie i nie dać niczego po sobie poznać. Pracowała nad wyraz
ciężko, bo tylko praca była w stanie odciągnąć jej myśli od Malfoya. Uśmiechała
się, śmiała z dowcipów przyjaciółek, innymi słowy robiła dobrą minę do złej
gry. Ale gdy wszystko mijało, gdy Pansy i Ginny wracały do swoich domów, a
czekoladziarnia była zamknięta, wszystkie hamulce puszczały. Czuła się bezsilna
i zagubiona. Na zmianę pojawiała się w niej wściekłość, by w nocy ustąpić
miejsca rozpaczy. Nie mogła sobie wybaczyć, że tak szybko zaufała Draconowi.
Jednak gdy dotykała za każdym razem warg przechodził ją dreszcz rozkoszy. Tak
jakby dosłownie przed chwilą Malfoy oderwał swoje usta od jej. Tego było dla
niej stanowczo za wiele.
Obudziła się kompletnie niewyspana i
obolała. Od dwóch tygodni nie miała ochoty wychodzić z łóżka, ale wiedziała, że
musi przygotować czekoladziarnię na przyjście nowych klientów. Rozmasowała kark
i wygrzebała się z pościeli, ubierając na ramiona puchaty szlafrok i człapiąc
ociężałym krokiem do łazienki. Spojrzała w lustro, trzymając się za policzki i
patrząc w swoje odbicie. Znów powitał ją ten sam obrazek – podkrążone i
podpuchnięte oczy, blada cera i pustka w oczach. Zacisnęła ręce na brzegu
umywalki i spuściła z bezradności głowę. Nie wiedziała, kiedy po policzkach
zaczęły płynąć pojedyncze krople łez. Starła je szybko i przymknęła na moment
oczy, zakrywając twarz dłońmi i wypuszczając głośno powietrze z płuc.
- Przestań. Przestań się nad sobą
użalać. To przecież niczego nie zmieni. – Choć starała się mówić bardzo
przekonywająco, to i tak nie była w stanie uwierzyć we własne słowa. A
najgorsze, że w ten stan wprowadził ją jej dawny wróg. Po Malfoyu ślad zaginął,
jakby rozpłynął się w powietrzu. Myślała, że dowie się czegokolwiek od
Blaise’a, ale czarnoskóry zbywał ją jedynie i pobąkiwał niezrozumiałe
odpowiedzi pod nosem. Jedyne, co mogła zrobić, to zebrać się w końcu w sobie i
odpuścić. Powinna już dawno to zrobić, ale każdego dnia nadzieja ożywała w niej
na nowo i szeptała po cichutku do ucha, że nie wszystko jeszcze stracone.
Tylko, co ona mogła? Z tą myślą ochlapała twarz zimną wodą, a następnie
sięgnęła po szczoteczkę do zębów. To nie ona zawiniła, więc nie powinna mieć
poczucia winy. Bolało ją tylko, że Malfoy tak perfidnie ją wykorzystał, a ona
nie posłuchała Pansy. I tylko to sprawiało, że nie rozkleiła się przed
klientami – duma, aby nie dać przyjaciółce satysfakcji, że tym razem okazała
się być od niej mądrzejsza. Gdyby tylko wiedziała, czemu młody arystokrata
trzyma ją na dystans.
* * * * *
Życie wydawało mu się po prostu… do
dupy. Nie miał bladego pojęcia, co się z nim dzieje, ale było mu tak błogo, a
jednocześnie tak źle, że nie chciał tego stanu przerywać. Z wielkim trudem
udawało mu się siedzieć na starej i wysłużonej skrzynce. Reszta towarzystwa
darowała sobie coś takiego jak kultura i leżała na plecach z rozłożonymi
rękami, śmiejąc się do siebie z niezrozumiałych przyczyn. Jedynie Will siedział
z podkurczonymi nogami w kącie i kołysał się, jak w objawie choroby sierocej.
Severus omiótł dzieciarnię wzrokiem, i zatrzymał się dłużej na Rolandzie, która
wpatrywała się w czubki swoich butów, zanosząc się od czasu do czasu cichym
śmiechem. Podniósł się, choć sam nie wiedział czemu, by po chwili z powrotem
usiąść. Rudowłosa dziewczyna westchnęła głośno i zaczęła katulać się po
podłodze. Była cała mokra, bo wszędzie znajdowały się kałuże po niedawnym
deszczu. Snape patrzył na nią z czymś na kształt podziwu. Normalnie nazwałby ją
idiotką, ale w zaistniałych okolicznościach jego umysł funkcjonował na zupełnie
innych obrotach. Po dłuższej chwili dziewczyna wstała z podłogi i zaczęła
ściągać z siebie ubrania, a gdy została jedynie w spódnicy i białym
podkoszulku, pozbierała resztę rzeczy i usiadła z miną zbitego psa obok Rolandy
i pokazała jej efekty swojego dzieła.
- Patrz. Mokre. – Starsza kobieta
podzieliła zasmucenie swojej towarzyszki, by niecałą minutę później śmiać się z
nią do rozpuku. Severus nagle poczuł, jakby coś uszczypnęło go w tylnią część
ciała. Zerwał się na równe nogi i spojrzał na skrzynkę, na której siedział.
Zmrużył gniewnie oczy i kopnął ją z całej siły, aż wyleciała z budynku.
- Nie będzie mnie byle pudło gryzło
w dupsko.
- O nie! – Spojrzał w kierunku, z
którego dochodził spazmatyczny krzyk. Will wciąż siedział wciśnięty w kąt i
trzymał się za głowę. Miał kompletnie przerażony i nieobecny wzrok, którym
błądził po okolicy. Snape podszedł do niego i usiadł niepewnie, również
podkurczając nogi pod samą brodę. A że jego kończyny były nienaturalnie długie,
miał niemałe problemy, aby oprzeć na nich głowę. Gdy w końcu mu się to udało,
poczuł jak Will szturcha go w ramię i spogląda na niego obłąkanym wzrokiem.
- Cicho! – Severus pomimo swojego
stanu i tak nie wiedział, o co chodzi młodemu chłopakowi. Zdecydował się jednak
pójść mu na rękę i siedzieć obok niego w milczeniu. Nawet zaczął wstrzymywać
oddech, aby Will nie usłyszał nawet najmniejszego szelestu. Nic to jednak nie
dało, bo brunet znów zaczął go uciszać.
- No cicho, no! – Już miał mu
odpowiedzieć, że przecież jest cicho, jak w grobie, ale zacisnął jedynie wargi
i pokiwał twierdząco głową. Chłopak rozejrzał się po otoczeniu i złapał po
chwili Severusa za ramię, nachylając w swoim kierunku.
- Słyszysz? – Pomimo wcześniejszych
zapewnień, że będzie cicho jak makiem zasiał, nagle wybuchnął niczym wulkan i
zaczął krzyczeć na bogu ducha winnego chłopaka, który szczerzył się do niego
niesłychanie prostymi zębami, a ich biel raziła Severusa w oczy. Przynajmniej
takie miał wrażenie.
- Co mam słyszeć, jak cały czas
gadasz? I zgaś te białe lampy, bo oczy mi wypala.
- Szurają. – William wykrzywił
śmiesznie usta i zaakcentował literkę „u” w wyrazie, po czym jeszcze bardziej
głupkowato szczerzył się do starszego mężczyzny. Severus jednak zaczął uważnie
nasłuchiwać, co takiego wydaje dźwięk, o którym mówi chłopak. Wczuł się w to
tak bardzo, że dopiero mocne uderzenie w ramię zwróciło jego uwagę.
- Jak ja lubię, gdy księżyc tak
pięknie śpiewa. – Chłopak westchnął głośno na zakończenie swej wypowiedzi i z
rozmarzonym wzrokiem oparł głowę na ramieniu Severusa. Te nagłe zmiany
nastrojów nieco denerwowały byłego mistrza eliksirów, ale potrafił się do nich
bardzo szybko dostosować, więc nie robił sobie z tego problemów. Wciąż go
jednak ciekawiło i nie dawało spokoju, co wydaje odgłosy szurania, o których
mówił mu Will.
- Taaa… Piękną mamy wiosnę. – Snape
odpowiedział chłopakowi marzycielskim głosem i położył mu rękę na ramieniu.
- A nie lato?
- Może jesień?
- Pewnie zima. – Oboje powiedzieli
to samo jednocześnie. W normalnych okolicznościach śmialiby się z tego, choć
zapewne taka scena nie miałaby w ogóle miejsca. Teraz woleli jednak wpatrywać
się w księżyc, którego nie było widać zza budynków, a przed oczami mieli klosz
od lampy ulicznej. Zachwycali się jednak jego światłem i strukturą, doszukując
się na nim śladów kraterów, które są widoczne na tarczy prawdziwego księżyca.
William odezwał się po chwili, a jego głos drżał i był pełen rozpaczy. Tylko
czekać, aż chłopak zacznie płakać niczym małe dziecko.
- Jakie to cudowne. Tak… pięknie mi
tu z tobą być. Nie wracajmy do szkoły. Ucieknijmy stąd, Severusie. Słyszysz?
Ucieknijmy! – Snape uśmiechnął się szeroko, by po chwili wydać z siebie głośne
westchnięcie i spuścić głowę. Do jego uszu doszedł dźwięk płaczu, którym
zapewne zanosił się William. Zerknął na chłopaka, ale ten ku jego zdziwieniu
nie uronił ani jednej łzy. Rozejrzał się dookoła, jednak niczego szczególnego
nie dostrzegł. Czyżbym miał omamy
słuchowe?
- Twa dusza łka z rozpaczy. Prawda
li to jest azaliż przeto? – William zamrugał parę razy oczami, a następnie
zaczął głośno klaskać.
- Uwielbiam Shakespeare’a. Byłbyś
genialnym aktorem, Sevciu!
- Ale już nigdy nie uda mi się
zagrać na skrzypcach! – Snape krzyknął z rozpaczy, a następnie zaczął płakać
jak dziecko, chowając wcześniej twarz w dłoniach. Co się na gacie Merlina ze mną dzieje? Chciał przerwać ten stan,
ale nie potrafił. Wplatał się w sidła jakiejś nienaturalnej siły, która
zmieniała jego charaktery jak w kalejdoskopie. Wtedy pomału zaczęły do niego
dochodzić fakty, a mianowicie coś było w papierosach, które palili godzinę temu
i to właśnie ta substancja miała na niego tak dziwny wpływ. Nie zdążył zagłębić
się na dobre w myślach, gdyż poczuł klepnięcie w plecy i spojrzał we
współczujące oczy Willa.
- Nie martw się. Zawsze możesz
tańczyć w balecie. Razem ze mną. Co się gryzie mój przyjacielu?
- Nie, no to nie do wiary. Osiem lat
podstawówki, cztery liceum, potem pięć bite studiów i dyplom z wyróżnieniem, a
potem bida. Bida i rozczarowanie.
- Czarowanie jest super! Chciałbym
tak super machać różdżką!
- Posłuchaj mnie chłopcze! – Snape
złapał Williama za ramiona i obrócił w swoją stronę. Miał tak poważny wyraz
twarzy, jakby chciał oznajmić chłopakowi, że zostały mu niecałe dwa dni życia.
Na koniec swojej wypowiedzi zaczął nim tarmosić, jakby był pluszową zabawką
poddającą się każdemu jego ruchowi. – Chrzań tę szkołę! Zostaw ją i zostań
czarodziejem! Bo czemu nie? Ja jestem czarodziejem, Rola jest czarodziejem,
wszyscy jesteśmy czarodziejami! Ty też nim zostań! Dołącz do nas! Rozumiesz?
Rozumiesz mnie?!
- Tak! – William zerwał się na równe
nogi i wskoczył na metalową barierkę, podtrzymując się ściany budynku. –
Zostanę czarodziejem! I będę latał! Patrz, Severusie! Ja…
Niestety
w tym samym czasie chłopak stracił równowagę i zleciał z łoskotem na podłogę,
lądując twarzą prosto w wielkiej kałuży. Snape spojrzał na niego z udawanym
podziwem i kucnął, łapiąc bruneta za kołnierz od koszuli i unosząc głowę nad taflę
wody.
- Udało mi się? Leciałem? Leciałem
jak prawdziwy czarodziej!
- Na moje oko musisz jeszcze
poćwiczyć. Ale jak na pierwszy raz było git. – Will uśmiechnął się szeroko, a
Severus puścił jego koszulę, w związku z czym chłopak ponownie skleił się twarzą
z podłogą. Pokręcił na ten widok z politowaniem głową i wsadził ręce do
kieszeni. Kątem oka dostrzegł, że Rolanda razem z dziewczynami dorwały nie
wiadomo skąd metalowy słup i zaczęły się na niego wspinać. Rudowłosa była już
prawie na samej górze, gdy jej koleżanka pociągnęła ją za spódnicę i ściągnęła
na dół. Warto zauważyć, że dolna część garderoby również zleciała dziewczynie
aż do kostek. Gdy Severus dostrzegł, że Rolanda zaczyna ściągać buty i zabiera
się za rajstopy, podbiegł do niej i wziął ją na ręce, uciekając z dachu
budynku. Nie wiedział, co nim kierowało, ale chyba jego umysł cudem do niego
dotarł i oznajmiał, że zabawa zaczyna wymykać się spod kontroli. Postawił
roześmianą kobietę na stopniach, gdy byli już w miarę daleko od miejsca uciechy
i oparli się oboje o ścianę.
- Severusie? – Zerknął na Rolandę i
czekał na to, co kobieta ma mu do powiedzenia. Ona jednak objęła go za szyję i
przyciągnęła mocno do siebie. Spodziewał się namiętnego pocałunku, ale usłyszał
jedynie zachciankę swojej towarzyszki.
- Jestem głodna. – Uderzył głową w
ścianę i klepnął się w czoło. Wszystko stało się niesamowicie jasne i proste w
tej chwili. Dźwięk, który od rozmowy z Williamem nie dawał mu spokoju. To
dziwne szuranie, które słyszał od czasu do czasu. Że też wcześniej nie wpadł na
to, że to żołądek domaga się jego uwagi!
* * * * *
Uwielbiała święta Bożego Narodzenia.
Zawsze napawały ją szczęściem dźwięki piosenek, światła lampek na choinkach,
zapach wypieków i niesamowita atmosfera. Dziś jednak nie była w szampańskim
nastroju i widok Mikołai na drogach oraz ozdóbki świąteczne w każdej witrynie
sklepowej wytrącały ją z równowagi. Wolała nawet nie myśleć, jak w tym roku
będzie przebiegało jej Boże Narodzenie. Harry i Pansy razem z Lilly zapewne
pójdą na kolację do rodziców przyjaciółki. Ginny i Blaise prawdopodobnie część
wieczoru spędzą u rodziców rudej, a drugą połowę wieczoru u państwa Zabinich.
Kiedyś cieszyłaby się na każdą wzmiankę o świętach, bo spędzała je w Norze
razem z Ronem, jego rodziną i przyjaciółmi, a wcześniej razem z rodzicami. W
tym roku nie ma nikogo, z kim mogłaby zasiąść do kolacji bożonarodzeniowej.
Będzie kompletnie sama w pustym domu i zakończy swoje święta na kanapie w
salonie przed telewizorem. Na samą myśl o tym coś ścisnęło ją za serce. Nie
chciała takiego Bożego Narodzenia. To był nie tyle czarny, co przygnębiający
scenariusz. Ale nie mogła przecież wprosić się do nikogo, albo kazać
przyjaciołom siedzieć u niej. Postanowiła, że pójdzie tego dnia do Fredericka.
Odwiedzała go przynajmniej raz w tygodniu, ale święta były wyjątkowym czasem i
nie wyobrażała sobie zostawić go tego wieczoru zupełnie samego. Uśmiechnęła się
do siebie blado i sięgnęła po butelkę soku pomarańczowego, która po chwili
wylądowała w koszyku z resztą produktów. Ruch w czekoladziarni nie był dziś
spory, więc mogła ją zamknąć godzinkę szybciej i udać się na zakupy, gdyż
lodówka zaczęła świecić pomału pustkami, a jeść mimo wszystko powinna. Tak
przynajmniej twierdziła Pansy, która na widok braku większości artykułów spożywczych
skarciła ją, niczym małe dziecko i stanowczo kazała udać się do sklepu. Nie
miała na zakupy w ogóle ochoty, ale wolała zaopatrzyć się chociaż w podstawowe
produkty, bo w lodówce było tylko i wyłącznie światło.
Stała przed półką z płatkami do
mleka, próbując się zdecydować na odpowiadający jej rodzaj, ale nie mogła się
skupić na wszechobecnych nazwach. Nie chciała nic słodkiego. Zatem wszelkie
czekoladowe kulki, miodowe oponki, czy cynamonowe poduszeczki odpadały.
Najchętniej wzięłaby zwykłe kukurydziane bez żadnych dodatków smakowych, ale
tak się akurat składało, że sklep najwidoczniej takowych nie posiadał.
Westchnęła niezbyt głośno i sięgnęła w końcu po opakowanie tradycyjnego musli,
wkładając je do koszyka. Miała już pójść dalej, gdy dostrzegła przez szybę
sklepu charakterystyczny, czarny, terenowy samochód, a przy nim jego
właściciela o platynowych włosach, który palił w spokoju papierosa. Serce na
ten widok zabiło mocniej, aż zabolało ją w piersi, a z gromadzącej się w niej
wściekłości zacisnęła palce na rączce od koszyczka, aż pobielały jej knykcie.
Sama nie wiedziała, na co ma teraz ochotę. Z jednej strony chciała wybiec ze
sklepu i urządzić Malfoyowi karczemną awanturę za to, że ją wystawił po wizycie
u doktora Spinnera i nie dawał znaku życia przez minione dwa tygodnie, a z
drugiej pragnęła rzucić mu się na szyję i poczuć obejmujące ją silne ramiona. Przez
to wewnętrzne rozdarcie stała wciąż przed szybą sklepu i nie ruszyła się nawet
o centymetr, wpatrując się w sylwetkę arystokraty. Myśli pędziły w jej głowie
jak szalone. Próbowała zdecydować się na właściwy ruch, ale w obecnej chwili
potrafiła jedynie patrzeć się na Malfoya i znosić coraz szybsze i mocniejsze
uderzenia serca. Czuła się, jakby była winna. Na zmianę było jej zimno i
gorąco, oddech był płytki i nierówny, żołądek skręcał się w ciasny supeł, a do
tego łomoczące w piersi serce. Głos ugrzązł jej w gardle, a myśli w głowie. A
przecież to nie ona powinna się tak czuć. To Malfoy powinien mieć wyrzuty
sumienia odnośnie ich ostatniego spotkania. Teraz coraz bardziej utwierdzała
się w przekonaniu, że blondyn się nią po prostu zabawił i wykorzystał jej
zaufanie. Jednak czuła jego emocje, gdy ja całował. Chciał tego pocałunku tak
samo jak ona, więc czemu teraz uciekł? Bał się? Brzydził tego, co zrobił? To by
było do niego podobne. Nawet bardzo w stylu Malfoya. Tylko czekać, aż znajdzie
sobie kobietę, którą będzie mógł okręcić sobie wokół palca jak ją. Kiedy tylko
o tym pomyślała jej serce stanęło w bezruchu, oddech ugrzązł w płucach, a mięśnie
odmówiły wszelkiej współpracy. Ze sklepu, przy którym stał samochód arystokraty
wyszła niewysoka blondynka z dwoma czarnymi torbami i złożyła na ustach
mężczyzny niewinny pocałunek, który za sprawą poczynań Dracona stał się gorący
i iście erotyczny. Hermiona czuła, jak zaczyna się w niej gotować z wściekłości
i żalu, gdy blondyn położył rękę na pośladku kobiety, a następnie otworzył jej
drzwi od samochodu i wpuścił do środka. Mało tego, ona znała tę kobietę. Gdy
wybuchła panika w United Architect i pomagała Malfoyowi podpisać wszystkie
dokumenty, ona była razem z niejakim Keflerem na wizycie kontrolnej w sprawie
projektu. Poczuła, jakby wymierzono jej siarczysty policzek na ten widok i
zmieszano z błotem. Jak ona mogła myśleć, że Malfoy się zmienił choć w minimalnym
stopniu? Zaczęło do niej docierać, jak od początku miała przebiegać ich
znajomość. Była jedynie kolejną zabawką między sesjami z seksowną blondynką,
którą zapewne obracał w swoim łóżku. Czuła się okropnie z tą myślą, a jeszcze
gorzej, gdy uświadomiła sobie, że podała się Draco jak na srebrnej tacy. On
nigdy jej nie rozumiał, nigdy nie współczuł, nigdy nie starał się nawet
zmienić. Kłamał jak zawsze perfekcyjnie, a ona dała się nabrać na te bajki o
ochronie i bezpieczeństwie. Dała się wpuścić w maliny niczym małe dziecko, a
wszyscy ostrzegali ją, że źle się to wszystko dla niej skończy. I właśnie teraz
prawda okazała się największym narzędziem zbrodni, które ugodziło ją w samo
serce. Z rozdartą duszą patrzyła na śmiejącą się dwójkę w samochodzie, który
odjechał sprzed sklepu niedługo potem. Nie mogła już dłużej tego wszystkiego
znieść. Koszyk z zakupami wyleciał jej z ręki, a ona najszybciej jak umiała
opuściła sklep i ruszyła prosto przed siebie. Chciała płakać, krzyczeć, zaszyć
się w pościeli w sypialni i już nigdy stamtąd nie wychodzić. To było najlepsze
wyjście i najmniej bolesne. Nie musiałaby udawać, że wszystko jest w porządku i
zapewniać wszystkich dookoła, że czuje się dobrze, gdy tak naprawdę jej serce
krwawiłoby z bólu, a dusza umierała dzień po dniu kawałek po kawałku. Miała
zamiar tak właśnie zrobić, jednak przed drzwiami do czekoladziarni z kluczem w
ręku zawahała się. Jeśli teraz odpuści, da satysfakcję Malfoyowi, który nie
omieszka wypomnieć jej tej słabości, gdy nie daj Merlinie się spotkają. Będzie
szydził, drwił, ranił jak nigdy dotąd. Czy tego właśnie chce? Chce pokazać temu
podłemu szowiniście, że ją zranił?
Schowała klucz do niewielkiej
torebki i wsadziła ręce do kieszeni płaszcza, odgarniając wcześniej włosy z
twarzy. Słabość umocni jedynie Malfoya w przekonaniu, że nawet Hermiona Granger
nie była mu się w stanie oprzeć, a jeśli pokarze mu, że jest silna i potrafi
dać sobie radę bez niego, wytrąci go to z równowagi i zobaczy, że nie jest
panem całego świata. To zdecydowanie było lepsze rozwiązanie. Będzie bolało jak
diabli, będzie musiała nauczyć się żyć ze słabiej bijącym sercem, ale jej upór
i duma nie pozwalają jej postąpić inaczej. Przynajmniej to jej zostało po
znajomości z imitacją arystokraty – zaciętość i walka o swoje. Zeszła pomału po
kamiennych schodkach i skierowała się w kierunku obrzeży Londynu. Jedynie tam
czuła, że ma dla kogo i po co żyć.
* * * * *
Obudził się wyjątkowo szczęśliwy i
jakby pełny. Głowa go nie bolała, ale przed oczami majaczyły mu jakieś dziwne
obrazy. Nie kojarzył dzieciarni, którą miał w myślach. Zupełnie jakby nie
pamiętał kawałka wczorajszego wieczoru albo nie wybudził się do końca ze snu.
Cokolwiek to było, było po prostu dziwne. Wsparł się na łokciach i uniósł do
pozycji półleżącej. Od razu nie spodobał mu się wystrój pokoju, który
niewątpliwie nie należał do niego. Białe ściany bez zacieków, kremowa pościel,
ogólny porządek napawały go dziwnymi przeczuciami. Przeniósł wzrok na obraz
wiszący na przeciwległej ścianie nad niewielką komodą. Utrzymany w czarno-białej kolorystyce na pierwszy rzut okna nie wydawał się jakoś szczególny. Dopiero,
gdy odrobinę bardziej mu się przyjrzał dostrzegł posplatane ze sobą męskie i
kobiece ciała, tworzące razem dziwną plątaninę rąk i nóg. Ten malarz musiał mieć jakieś problemy z psychiką. Podrapał się po
ramieniu, a wtedy pościel po jego lewej stronie poruszyła się. Zamarł w
bezruchu na ten widok, a oczy rozszerzyły się, jakby ściśnięto go za brzuch.
Poczuł występujące na czole drobniutkie kropelki potu, a ciśnienie wzrosło do
granic możliwości. Przecież byłem wczoraj
tylko z Rolandą. Prawda? Zbladł, ze zgrozą uświadamiając sobie,
że ma w pamięci wielką, czarną dziurę. Nie wypił wczoraj zbyt dużo. Praktycznie
nic nie wypił w trakcie kolacji. Ale film mu się urywał w momencie, gdy
wylądował razem z Rolandą na dachu. No, może nie koniecznie urwał, bo miał
jakieś dziwne przebłyski, ale ciężko mu było uwierzyć w prawdziwość obrazów
przebiegających mu przed oczami. Banda dzieciaków, jakieś dziwne papierosy,
których smak miał w ustach do tej pory. Przecież nie siedział razem z Rolandą
na dachu by palić jakieś świństwo z nieznanymi dzieciakami. W takim razie skąd ten niezidentyfikowany
smak w twoich ustach? Podświadomość ma to do siebie, że zadaje proste
pytania, ale odpowiedzi nie zawsze są jasne. Na przykład tak jak teraz.
Wszystko wskazywało na to, że on i Rolanda faktycznie byli na dachu i
towarzyszyła im grupka małolatów, którzy na dodatek poczęstowali ich jakimś
dziadostwem, po którym zachowywali się wprost irracjonalnie. Czyli wyszłoby na to, że ty i Rolanda… Dobiegający
do jego uszu szmer przesuwającej się pościeli zagłuszył na moment
podświadomość, która zdawała się szybciej łączyć ze sobą fakty, niż on sam. Bardzo
powoli odwrócił głowę, modląc się w duchu, żeby nie zobaczył za sobą twarzy
kobiety, z którą spędził wczorajszy wieczór. Najlepiej by było, gdyby ten szmer
był jedynie jego wymysłem. Niestety. Po drugiej stronie ogromnego łóżka leżał
ktoś okryty od stóp do głów kołdrą. Z postury można było wywnioskować, że bez
wątpienia była to kobieta. Ewentualnie bardzo chudy mężczyzna. Wolał jednak,
aby była to ta pierwsza opcja. Severus nerwowo przełknął ślinę. Wyciągnął rękę,
by odsunąć kołdrę i poznać tożsamość tajemniczej osoby. Jego dłoń drżała, a na
twarzy i karku zaczęły pojawiać się większe krople potu. Może nie powinienem tego robić? Co jeśli to jednak jest Rolanda? A jak
ją obudzę? Cofnął się o krok, jednocześnie zabierając rękę, którą już
prawie dotykał kołdry. Jeśli się nie
dowiem, kto śpi obok mnie, to nie będzie problemu. Trzeba uciekać i to jak najszybciej. Wygramolił się powoli i po
cichu z łóżka, stając na czymś miękkim. Podniósł stopę i spojrzał dół. To jego marynarka,
którą miał w trakcie kolacji. Podniósł ją z ziemi i rozejrzał się dookoła. Na
podłodze leżała reszta jego ciuchów, a na sobie miał tylko czarne bokserki.
Zaczął zbierać swoje ubrania, ale za każdym razem, gdy się schylał miał
wrażenie, że zaraz zawartość jego żołądka wyląduje na ziemi. Skoro nie pił
wczoraj alkoholu, a przynajmniej nie tak dużo, to skąd to paskudne uczucie?
Miał wrażenie, że w jego brzuchu znajdują się ogromne ilości jedzenia, którego
również nie za bardzo pamiętał. Był po prostu pełny i dosłownie cudem nie
pokolorował jeszcze podłogi. Akurat podnosił buta, gdy usłyszał za sobą, jak
leżąca na łóżku osoba poruszyła się.
- Merlinie, nigdy
więcej nie tknę hot doga. – Usłyszał za sobą znajomy, kobiecy głos i zamarł z
butem w ręku oraz uniesioną nad ziemię nogą. To nie może być prawda. Obrócił się i skrzyżował wzrok z
siedzącą Rolandą. Patrzyli na
siebie przez dłuższą chwilę. Severus upuścił trzymanego buta, a z kobiety
zsunęła się pościel. Była kompletnie naga, co nie uszło uwadze mężczyzny, który
wbił wzrok w jej sporych rozmiarów piersi. Zdając sobie z tego sprawę, Rolanda zrobiła
się cała czerwona i od razu sięgnęła po pościel, zaciągając ją pod samą brodę.
Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie i zatrzymała się na dłużej przy Severusie.
Przełknęła głośno ślinę i podciągnęła jeszcze wyżej kołdrę.
- Czy myśmy… -
Zerknęła jednym okiem na mężczyznę, który próbował się roześmiać i prychnął
kpiąco w odpowiedzi.
- Nie! – Nawet
Severus dostrzegł, że nie jest w stanie wyjść z tej sytuacji z twarzą. Usiadł
na łóżku obok Rolandy i spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem. – A myśli, że
my…
- No przecież, że
nie! – Tym razem to kobieta starała się roześmiać, ale również zorientowała
się, że fakty mówią same za siebie i nie ma sensu szukać mało prawdopodobnej
wymówki. Snape wpatrywał się w swoje palce u rąk, a Rolanda opatuliła się
szczelniej kołdrą. Oboje mieli spuszczone głowy i nie patrzyli na siebie.
Dopiero po dłuższej chwili w pomieszczeniu dało się słyszeć głośne wypuszczanie
powietrza z płuc przez mężczyznę, a po chwili również jego głos.
- Czyli wygląda,
że my…
-
Niezaprzeczalnie. – Rolanda weszła mu w zdanie, czerwieniąc się przy tym niczym
burak. – Pamiętasz coś z…
- Bezsprzecznie.
- I… co teraz
zrobimy? – Snape nieśmiało podniósł wzrok na kobietę i spróbował się do niej
uśmiechnąć. Rolanda widząc grymas na jego twarzy przysunęła się do niego bliżej
i oparła mu głowę na ramieniu. Nie pamiętała zbyt wiele z wczorajszego
wieczoru. Miała taki sam pogląd odnośnie całej sytuacji, co Severus. Ale jak w
takim razie, skoro nie pili alkoholu, wylądowali ze sobą w łóżku, a na dodatek
niewiele pamiętają? Znaczy pamiętają, ale jest to tak nieprawdopodobne, że nie
mogło się wydarzyć.
- Na początek ustalmy
pewne fakty. – Rolanda przytaknęła głową i słuchała w spokoju Severusa. –
Kolacja nie za bardzo nam się udała, więc znaleźliśmy się na dachu jakiejś
kamienicy. Dalej przyszły jakieś dzieciaki i z tego co pamiętam, a przynajmniej
tak podpowiada mi pamięć, chcieli być na tym dachu sami.
- To głupie, ale
wydaje mi się, że z nimi zostaliśmy. – Severus rozszerzył nieznacznie oczy. On
też to pamiętał. A jeśli on to pamięta i Rolanda również, to nie ma mowy o
zbiegu okoliczności. Złapał się mentalnie za głowę, gdy uświadomił sobie, że
siedział na dachu budynku z ukochaną kobietą i bandą bachorów paląc papierosy.
- Czy ty też masz
wrażenie, że coś z nimi paliliśmy?
- Z pewnością nie
zwykły tytoń. To by nas tak nie zwaliło.
- A zatem co to
było? – Kobieta przygryzła delikatnie dolną wargę i rozejrzała się po pokoju.
Przypomniało jej się, jak złapała kiedyś uczniów ze Slytherinu w szatni po
meczu quidditcha na paleniu papierosów. Na początku myślała, że to tylko
nikotyna, ale gdy zapach dotarł do jej nozdrzy wiedziała, że to nie jest zwykły
tytoń. Woń tej substancji była słodka i w całej szatni pachniało jak w fabryce
karmelków. Na dodatek młodzi adepci magii nie zachowywali się naturalnie. Byli
rozbawieni i wszystkie informacje docierały do nich z opóźnieniem, jakby obroty
w ich mózgach spadły do minimum. Tak samo czuła się wczoraj. Była nieobecna,
żyła we własnym świecie, w którym wszystko było idealne i piękne. Postanowiła
podzielić się swoimi spostrzeżeniami z Severusem.
- Wydaje mi się,
że mogła to być marihuana. – Snape uniósł prawą brew wysoko w górę i skrzyżował
ręce na klatce piersiowej.
- Marihuana? Niby
skąd dzieciaki w ich wieku zdobyły coś takiego? – Kobieta wzruszyła w odpowiedzi
ramionami, a Severus nieco się zamyślił. W sumie Rolanda mogła mieć rację.
Niekontrolowane wybuchy śmiechu, nagły przypływ energii, który po chwili malał
do minimum, a do tego ta błogość. Dużo faktów wskazywało na tę dziwną
substancję, której nigdy nie próbował. Narkotyki go nie interesowały, a
przynajmniej nie na tyle, aby sprawdzać ich działanie. Słyszał o liściach
konopi i raz zainteresował go artykuł w gazecie o nich, ale nie wierzył, że ludzie
nabierają się na te bajeczki. Aż do wczoraj, gdy sam znalazł się w siódmym
niebie.
- Innymi słowy,
jak mówi dzisiejsza młodzież, naćpaliśmy się.
- I to
konkretnie. – Siedzieli obok siebie wpatrując się w panele podłogowe. Kwestia
tego, co się z nimi wczoraj działo została rozwiązana. Co w takim razie z
faktem, że się ze sobą przespali? Wyglądało na to, że oboje nie garną się do
wyjaśnienia tej sytuacji. Przecież kontaktowali. Nikło, bo nikło, ale nie byli
w pełni nieświadomi. Wiedzieli co robią i jakie będą tego konsekwencje. A jeśli
mowa o konsekwencjach… Severusowi w głowie zamajaczył obraz małego, uroczego, śliniącego
się i uśmiechającego bezzębną buzią niemowlęcia. Co on zrobi, jak się okaże, że
w wyniku jego samczej niesubordynacji Rolanda zaszła w ciążę? To w ogóle jest
możliwe w ich wieku? Złapał się za głowę na samą myśl o tym, że może zostać
ojcem i zaczął nią kręcić w prawo i lewo. Kobieta patrzyła z delikatnym
zdziwieniem i konsternacją na jego poczynania, ale nie odzywała się póki co.
- No to koniec.
Jestem skończony. Żeby dać się tak urobić bandzie małolatów!
- Nie twoja wina.
To oni nam nie powiedzieli, że będą palić marihuanę. – Rolanda starała się
uspokoić Severusa, ale na nic szły jej wysiłki. Mężczyzna podniósł się z łóżka,
aż opadły mu spodnie i zaczął chodzić po pokoju w samych bokserkach, koszuli
zapiętej do połowy i jednej skarpetce, cały czas trzymając się przy tym za
głowę.
- Zioło! Że też
nie przyszło mi to do głowy!
- A co? Paliłeś
kiedyś? – Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach i uśmiechnęła się znacząco do
mężczyzny, który stanął jak wryty na środku pokoju.
- Miałem…
Chciałem… No bo Lucjusz… - Z każdym słowem z twarzy Rolandy znikało
rozbawienie, a zastępowało je głębokie zdziwienie. W końcu Snape opuścił
bezradnie ręce wzdłuż tułowia i wypuścił głośno powietrze z płuc. – Dobra,
przyznaję się. Miałem okazję do zapalenia, ale odmówiłem. To było w Hogwarcie
na siódmym roku nauki.
- Przecież to nic
złego. Ja też nigdy nie paliłam. No… aż do wczoraj.
- Nic złego?
Owszem! To coś bardzo złego! Gdybym wtedy zapalił wiedziałbym, co ta
gówniarzeria chce nam podać i nie przystałbym na to! Swoją drogą, jak tak
zabawiają się mugolskie dzieci to bardzo wszystkim współczuję.
Drodzy państwo, to jest właśnie owoc dzisiejszego systemu szkolnictwa wyższego.
Masowa produkcja ludzi, którzy nadają się co najwyżej do testowania kapsli
Frugo! – Po swoim jakże ekspresyjnym monologu opadł na łóżko obok Rolandy, która
zaczęła się głośno śmiać i tarzać po pościeli. Na początku patrzył na nią jak
na małe dziecko, ale uświadomił sobie, że wścieka się na coś, co w rzeczywistości
było bardzo przyjemne. Poczuł, jak nieśmiały uśmiech wypływa mu na twarz, by po
chwili zamienić się w szerokiego, kolokwialnego banana. Nie wiedział, kiedy
położył się ze śmiechu na łóżku i turlał się po nim razem z kobietą. Wszystkie
zmartwienia i troski poszły w niepamięć. Co było to minęło, a oni mieli
przynajmniej urozmaicony wieczór i zyskali nowe doświadczenie w życiu. Bo ich
randki przecież nie mogą być tradycyjne i w pełni normalne!
* * * * *
Szła między grobami trzymając w rękach
niewielki, czerwony znicz w kształcie serca. Cmentarz jest dla wielu ludzi przygnębiającym
miejscem, ale ona czuje się tu dziwnie spokojna i szczęśliwa. Potrafi się
wyciszyć, pomyśleć w samotności, poradzić się osoby, która naprawdę ją rozumie.
Uśmiechnęła się blado i skręciła w jedną z alejek prowadzącą na grób
Fredericka. Cmentarz praktycznie świecił pustkami, ale zapalone na grobach
znicze zapewniały jej poczucie bezpieczeństwa. Nie bała się przychodzić tak późną
w to miejsce, a wręcz przeciwnie. Właśnie wieczorem czuła najsilniejszą więź z
Frederickiem i mogła z nim w spokoju porozmawiać.
Od grobu dziecka dzieliło ją niecałe piętnaście
metrów, gdy ujrzała siedzącą na ławeczce męską postać. Nie widziała, kto to,
ale serce zabiło jej mocniej na ten widok. Mężczyzna był dość dobrze zbudowany
i wysoki. Nic więcej nie mogła dostrzec poza tym, że był ubrany w ciemny
płaszcz. Przez światła kolorowych zniczy kolor jego włosów był nie do
zidentyfikowania. Zebrała się w sobie i podeszła niepewnie w jego kierunku. Starała
się poruszać cicho, ale nie przewidziała, że na drodze może leżeć jakaś sucha
gałąź, na której niestety stanęła. Drewienko trzasnęło, a po okolicy rozległ
się charakterystyczny dźwięk. W tym samym momencie mężczyzna siedzący na ławce
odwrócił się w jej stronę, a ona stanęła w miejscu z delikatnym przestrachem na
twarzy, upuszczając jednocześnie trzymany w rękach znicz, który rozbił się w
drobny mak.
Mam mieszane uczucia; jednocześnie czuję kwitnący uśmiech na twarzy na myśl o przygodach byłych profesorów i rozczarowanie wymieszane ze złością i smutkiem, kiedy czytałam o Hermionie i Draco. Dzisiaj już kogoś o to pytałam, ale czy lubisz happy-endy? Mam nadzieję, że tak, bo nie wiem czy bym przeżyła rozłąkę naszych głównych bohaterów. ;)
OdpowiedzUsuńZrzuciłaś na nich prawdziwą bombę i jeśli dodasz do tego nieujawnione jeszcze zamiary najdroższej cioteczki Yves, to nie będzie dobrze.
Czekam z niecierpliwością! :)
Pozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Jejku, prawie się popłakałam, gdy Hermiona zobaczyła Draco przed sklepem.
OdpowiedzUsuńRozdział super. Miło, lekko się go czytało (mimo, że niespecjalnie przypadł mi do gusu motyw Rolandy i Snape'a). Tak jak Cassie McKinley, liczę na happy end (nie dopuszczam innej opcji di świadomości!).
Pozdrawiam, Nikczemnalama
Cudo C;
OdpowiedzUsuńJak dorwę te Mirandiunie to normalnie flaki jej wyrwe. Czy w tym opowiadaniu tylko Blaise jest normalny? Oczywiście z facetów XD Opowiadanie super.
Czy mi się wydaje czy ona naprawdę zobaczy na cmentarzy Rona?
Weny,
M. B.H
A tak na PS, może napiszesz miniaturkę?
UsuńŚwietny rozdział :) Nie mam pojecia kim moze być ten mężczyzna xD Czekam z cierpliwością na następną notkę :D
OdpowiedzUsuń~blackrainbow
Aaaa genialny *.* Twoje opisy są boskie, takie prawdziwe bo w pewnym sensie spotyka mnie teraz to co Hermione z Draco wiec to niezwykle przeczytać to co sie dzieje gdzieś we mnie na Twoim blogu! Gratuluje talentu
OdpowiedzUsuńOMG! Przez prawie cały rozdział wstrzymywał oddech. Co to były za emocje! Coś czuję, że relacje Draco-Hermiona przez jakiś czas będą bardzo chłodne. Kurczę, z jednej strony szkoda mi Draco, e z drugiej mam ochotę go rozszarpać na drobne kawałeczki. A ta Miranda.... Większej suki w życiu nie poznałam (oczywiście nie mam tu na myśli osobiście :P). Ahh biedna Hermiona, normalnie popłakałam się na momencie w sklepie. Podejrzewam że to Rona spotkała na cmentarzu, ale lubisz nas często zaskakiwać dlatego nie dan sobie ręki uciąć, że to na 100% Weasley ;) och, to będą bardzo długie dwa tygodnie... Jak ja przeżyję te 14 dni niepewności co dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco
Olix
PS. Tak jak moje poprzedniczki, liczę na happy end. Nawet w grę nie wchodzi inne zakończenie, zapamietaj to kochana :)
Jestem pierwsza !! Co moge powiedzieć ? Świetny rozdział !!!
OdpowiedzUsuńLubię przygnębiające historie pod warunkiem, że mają happy end ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z uwzględnieniem w Dramione relacji byłych profesorów ;)
Świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńnie wiem jak masz zamiar załatwić sprawę z tą całą Hagen, ale dobrze by było napuścić dwie stare żmije na siebie. Niech się cioteczka Yves zajmie tą blond francą i będzie miodzio, może Smok będzie miał potem duuuuży dług, ale lepsze to niż kantowanie Mionki.
OdpowiedzUsuńnormalnie kocham Cię i nienawidzę! nie wiem jak teraz wytrzymam bez Draco i Hermiony, było już tak blisko! głupia Hagen 3:) rozdział genialny :D tyle emocji, cały dzień na niego czekałam, jesteś rewelacyjna! czekam z niecierpiliwością na nowy rozdział! - zu
OdpowiedzUsuńHa ten na cmentarzu to na 100% Draco jestem tego pewna :D
OdpowiedzUsuńJejku co za emocje jak przy ogladaniu Mistrzostw w siatkówkę :-D. A tak całkiem poważnie rozdział super. Z utęsknieniem czekam na rozdział 36 i tak jak wyżej chce happy end. :-D a odnośnie tego faceta na cmentarzu bardzo bym chciała żeby to był Draco ale moje przeczucie mówi mi że może to być Ron :-D życzę Ci dużo weny
OdpowiedzUsuńCzytam twój blog już od dłuższego czasu, jednakże aż do dzisiaj go nie skomentowałam. Czemu? Sama nie wiem... Chyba najbardziej prawdopodobna wersja to ta, w której twierdzę że nie miałam określonego zdania na temat jakiegoś z rozdziałów.Aż do dzisiaj. To jest właśnie ta chwila, w której mogę bez żadnych wątpliwości powiedzieć, że rozdział mi się podoba i to bardzo. Dlaczego? Są w nim wszystkie ( może i nie wszystkie, ale te główne) wątki splecione ze sobą niczym warkocz. Dodatkowo urwana końcówka zachęca mnie do dalszego czytania.
OdpowiedzUsuńMam do ciebie prośbę. NIE ŚPIESZ SIĘ Z NASTĘPNYM ROZDZIAŁEM BARDZO CIĘ PROSZĘ. Może i moja prośba jest sprzeczna z poprzednimi, ale chciałabym przeczytać coś naprawdę dobrego. Hmmmm.... To wyszło mi trochę egoistycznie, co wcale nie było moim celem. Po prostu uważam że na coś dobrego trzeba czasu, a efekty są warte czekania.
Ta, której imienia nie wolno wymawiać...
Jej. Ja myślę że na cmentarzu jest albo Ron albo Malfoy. Pisz jak najwięcej o dramione severus snape do szczęścia mi nie potrzebny
OdpowiedzUsuńRozdział świetny i nic do zarzutu :)
OdpowiedzUsuńWątek Rolandy i Snape'a też, choć nie umiem sobie ich nadal wyobrazić razem.
Ja myślę że na cmentarzu jest Lucjusz :')
+ nwm Dlaczego ale mam wrażenie że ciotka Yves i ta cała Hagen cos razem ze sobą spiskują xdd
UsuńStaruskowie są niesamowici,ale proszę cię niech Snayp pomoże Draco odzyskać Hermione.Podejrzewam że Draco przyszed do Federika i Hermiona go zobaczyła.Niech ona tak niecierpi,albo z sobą pogadają albo Draco gdy ędzie uciekał przed Hermioną zgubi pamiętnik czy list do niej.Nie wiem cokolwiek zrób.
OdpowiedzUsuńOjeju yyy... Co mam powiedzieć. Zbierając moje chaotyczne myśli to Draco super, że ci zależy na Hermionie ale nie zdradzaj jej! Severus i jego odlot haha no powiem że cały czas się uśmiechałam :) Kto będzie na cmentarzu?? Draco, Lucjusz a może Ron no nie wiem. Czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam i weny :*
OdpowiedzUsuń~Madzik
Twoje opowiadanie jest niesamowite! Natknęłam sie na nie kilka dni temu i pochłonęłam wszystkie rozdziały w zawrotnym tempie. Masz świetny styl, musze przyznać ze to chyba mój ulubiony blog <3 Co do tej notki to cudowna tak jak pozostałe. Jednak nie bylabym soba, gdybym troche nie ponarzekała�� Czemu Draco tak się zachowuje, powinien pogadać z Hermioną! I stanowczo nie powinien dać sie wkręcić w jakies gierki Mirandy. Nie może teraz zniszczyć zaufania Hermiony! W każdym razie to tylko moje biadolenie, i tak wyszlo super ;) A ta osoba przy grobie, jestem pewna, że to Ron, na 100 procent! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Justyna :)
I znowu wszystko się zje.... no. W każdym razie mają się pogodzić rozumiesz?!?!
OdpowiedzUsuńKocham :*
M.
Wspaniały ♥
OdpowiedzUsuńIle rozdzialow bedzie mialo to dramione?
OdpowiedzUsuńZapraszam do zakładki "pytania do mnie i o mnie", tam znajdziesz rozwiązanie zagadki.
UsuńNie no przecież to jest jakiś dramat. jak Draco mógł sądzić, że to się nie wyda?! Przecież takie rzeczy ZAWSZE wychodzą na jaw. Biedna Hermiona. Nie no w głowie mi się to nie mieść. A ta wstrętna siksa Miranda to jest jakaś chodząca patologia. Nie, ja nie mam na to słów. Nie napiszę tu chyba nic sensownego, bo normalnie nie mogę.
OdpowiedzUsuńAle powiem jeszcze tylko, że naćpani byli profesorowie to nie lada atrakcja :D
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Hey kochana! Nadrabiam twoje opowiadanie i niestety tutaj również masz zakreślony tekst na biało i zupełnie nie da się przeczytać na telefonie. Gdybys mogła to poprawić, byłabym najszczęśliwsza ❤️ Buziak
OdpowiedzUsuń