niedziela, 25 października 2015

Rozdział XXXV

Witajcie kochani!

Tak jak obiecałam dziś publikuję rozdział 35, który jest kontynuacją ostatniej notki. Po pozytywnych komentarzach stwierdzam, że perypetie miłosne Severusa i Rolandy przypadły Wam do gustu, co bardzo mnie cieszy. Dziś, wedle zapowiedzi, umieszczam w rozdziale niespodziankę, a mianowicie część notki dotyczy Draco i Hermiony, co mam nadzieję, że Was ucieszy. Sporo się po tym rozdziale zmieni, niekoniecznie na lepsze, ale liczę, że nie będziecie mnie za to zbyt mocno linczować ;)

Rozdział 36 pojawi się na blogu za dwa tygodnie, tj: 8 listopada. Streszczenie będzie dostępne od przyszłego tygodnia.

Realistka

* * * * *


            Z czystym sumieniem chciał móc powiedzieć, że został wepchnięty do własnego gabinetu. Niestety Draco został do pomieszczenia wręcz brutalnie wrzucony, w związku z czym przeleciał przez pierwszą połowę biura, a przez drugą sunął na brzuchu po podłodze, zatrzymując się dopiero pod biurkiem prosto przed butami Mirandy. Spotkanie z powierzchnią płaską bynajmniej nie było miłe, ale i tak przyjemniejsze, niż gromki śmiech dwóch osiłków dobiegający go od drzwi wejściowych. Wsparł się na łokciach, aby wyczołgać się spod własnego biurka i poczuł promieniujący ból w barkach oraz kręgosłupie. Skrzywił się nieznacznie, ale udało mu się w końcu wyjść i pierwsze, co dostrzegł, to siedząca na jego biurowym miejscu Miranda. Blondynka uśmiechała się do niego kokieteryjnie, obracając w dłoni długopis i przypatrując się, jak otrzepuje ubranie z kurzu. Draco był tym tak pochłonięty, że wydawać by się mogło, iż nie zauważył siedzącej przed nim kobiety. Jej ostry głos, który rozbrzmiał w gabinecie zwrócił dopiero jego uwagę.
            - Zakrojtie jebało i prawaliwajtie! – Dwa osiłki w okamgnieniu przestały się śmiać, a jeden z nich zwrócił się bezpośrednio do Mirandy.
            - Spakojna! Inzwinitie i daswidania.
            - Waliaj atsjuda. Nie zajobuj mnje. – Choć po rosyjsku mówił dość słabo, to bez trudu zrozumiał, co mówiła Miranda oraz dwójka jej „przyjaciół”, którzy kiwnęli do niej głowami i wyszli z gabinetu. Wpatrywał się przez chwilę w drzwi, gdy ponownie usłyszał głos blondynki, jednak był on dużo łagodniejszy.
            - Przepraszam za to najście, panie Malfoy. Mam nadzieję, że się pan nie gniewa?
            - Ja? Nie! Ależ skąd! To wspaniale, że mogliśmy się spotkać tak szybko. – Draco wysilił się na kurtuazyjny uśmiech i wyciągnął w kierunku Mirandy dłoń. Kobieta uścisnęła ją, podnosząc się jednocześnie z krzesła i oblizując dyskretnie wargi. Cały czas patrzyła przy tym wyzywająco w oczy mężczyzny, który z całych sił próbował nie zwracać uwagi na jej prześwitującą i dość mocno rozpiętą koszulę, a raczej to, co się znajdowało pod nią.
            - Coś konkretnego panią do mnie sprowadza? Jakieś nieścisłości związane z projektem? – Miranda uśmiechnęła się lubieżnie, a następnie obeszła z gracją kota biurko i stanęła bardzo blisko Dracona, tak że mógł wyczuć bez problemu jej mocne i duszące perfumy. Odruchowo uniósł głowę nieco wyżej i wsadził ręce do kieszeni spodni. Wciąż czuł rwący ból w okolicach kręgosłupa, ale uwagę od niego odwracał wystający zza koszuli brzeg koronkowego stanika Mirandy. Wiedział dokładnie, że to prowokacja z jej strony i nie może dać się ponieść, ale w tym momencie przypomniał sobie, że od ponad trzech tygodni, jeśli nie więcej, łóżko w domu zajmuje tylko on i Dulce, a zdecydowanie nie powinno tak być. Przełknął nerwowo ślinę, czując zbierającą się krew w dość istotnej dla mężczyzny części ciała.
            - Darujmy sobie te oficjalne zwroty. Wystarczy Miranda, Draco. – Przeciągnęła samogłoskę w imieniu blondyna mrucząc niczym kotka i pochylając się jeszcze bardziej w jego kierunku. Draco odwrócił machinalnie głowę i wyminął ją, stając przy biurku i wydmuchując bezgłośnie nagromadzone powietrze z płuc. Nie mógł dostrzec ironicznego uśmiechu na twarzy blondynki oraz tego, że wywróciła oczami. Odwróciła się w jego stronę z miną niewiniątka i skrzyżowanymi na piersiach rękami, które uwydatniły się jeszcze bardziej pod białym materiałem koszuli.
            - Sądzę, że to niewskazane. Jako zleceniodawca i zleceniobiorca takie spoufalanie jest… - Nie dokończył, gdyż Miranda zaśmiała się krótko i dźwięcznie, zbliżając się pomału w jego stronę. Kołysała przy tym lekko biodrami, a głos miała niższy, niż zazwyczaj, a od którego krew w żyłach arystokraty zaczynała krążyć znacznie szybciej.
            - Przecież to Andrè jest zleceniodawcą, a ja jedynie dla niego pracuję. Nas ton formalny nie obejmuje. – Kobieta bardzo wyraźnie zaakcentowała słowo „nas”, cały czas zbliżając się przy tym do Dracona. Mężczyzna szukał drogi ucieczki, ale miał tylko dwie możliwości, to jest balkon i drzwi wyjściowe. Zarówno pierwsza, jak i druga nie była najlepszym pomysłem. Mógł rzucić się z budynku lub wyjść na korytarz, gdzie z pewnością czekają dwaj przemili ochroniarze, którzy „pomogą” mu wejść ponownie do środka. W ostateczności wskazał blondynce ręką miejsce naprzeciwko swojego biurka, a sam odskoczył niczym poparzony w stronę regału, gdzie znajdowały się wszystkie ważne dokumenty budowlane. Wyciągnął pierwszy, lepszy segregator i zaczął go przeglądać, udając, że szuka czegoś istotnego.
            - Nie poruszyliśmy na ostatnim spotkaniu kwestii funduszy przeznaczonych na budowę oraz wynagrodzenia. Przepraszam, bo to niestety z mojej winy wyszło całe to zamieszanie. Teraz z resztą również, gdyż nie było mnie w firmie i musiałem do niej przyjeżdżać. Tak szczerze to nie spodziewałem się pani wizyty. W sensie nie tak szybko i nie w takich warunkach. – Wyrzucał z siebie słowa z prędkością światła, a ręce nad wyraz szybko przekładały kolejne pliki kartek w segregatorze. To nawet nie były dokumenty dotyczące budowy hospicjum, a projekt dawno zamknięty i skończony. Starał się jednak robić cokolwiek, aby nie zwracać większej uwagi na Mirandę, która wywracała co chwilę oczami za jego plecami.
            - Byłam w Londynie przejazdem, więc postanowiłam, że zajrzę. To chyba nie jest duży kłopot?
            - Kłopot? Jaki kłopot! To żaden kłopot! – Starał się zabrzmieć przekonująco, ale nawet on słyszał jawne poirytowanie w swoim głosie, a co dopiero Miranda. – To bardzo miło, że pani wpadła. Naprawdę jest mi niezmiernie przyjemnie móc panią tutaj gościć.
            - Czemu nie zadzwoniłeś? – Podskoczył ledwie zauważalnie, gdy dłoń kobiety z głośnym hukiem wylądowała na jeden ze stron w segregatorze. Oderwał wzrok od dokumentów i przeniósł go na twarz blondynki. Nie było na niej śladu poprzedniego uśmiechu, który zastąpił grymas niezadowolenia i lekko zmrużone oczy. Przypomniał sobie o numerze telefonu, który wcisnęła mu do ręki, gry wychodziła z Keflerem z gabinetu oraz o tym, że podarł go w drobny mak i wyrzucił przez balkon. Nie sądził, że kobieta będzie oczekiwać jego wiadomości, ani tego, że z tak błahego powodu przyjedzie do Londynu i ściągnie go do firmy.
            - Eee… A powinienem? – Miranda uśmiechnęła się kokieteryjnie i zmysłowo, przygryzając przy tym delikatnie dolną wargę i odrzucając rozpuszczone włosy do tyłu. Pochyliła się znacznie w jego stronę, ale jedyne, na czym Draco mógł się skupić był jej palec wskazujący, który powoli sunął od dłoni ku górze w stronę barku. Głos miała niski i cichy, który doprowadzał go do szaleństwa i powodował szaleńczy przepływ krwi w żyłach.
            - Jeszcze nigdy nie spotkałam się z kimś takim, jak ty. Taki stanowczy, silny, męski. Do tego cholernie pociągający. – Musnęła jego wargi swoimi, uśmiechając się wyzywająco i patrząc w jego oczy wzrokiem pełnym pożądania. Właściwie nie było w nim niczego innego. Jej ciepły oddech opływał jego twarz, rozbijając się o zaciśnięte usta. Na nadzwyczajną gracją usiadła na stoliczku, gdzie jeszcze przed chwilą leżał segregator, a który zleciał na podłogę z łoskotem, co pozwoliło Draconowi nieco otrzeźwieć. Odsunął się od Mirandy i odchrząknął znacząco, wspierając ręce na biodrach. Kobieta zaśmiała się cichutko i założyła nogę na nogę, zsuwając ze stopy buta i kołysząc nim kusząco.
            - Z natury jesteś taki powściągliwy?
            - Tylko do klientów. – Oddychał głęboko starając się uspokoić, ale uwodzicielski wzrok blondynki nie pomagał mu w tym. Sunął po jej nodze oczami, aż zatrzymał się na odsłoniętym w znacznej mierze udzie i na wystającym spod spódnicy brzegu czarnej pończochy oraz fragmencie szelki od niej. Odezwała się w nim samcza natura i stanowczo zbyt długi jak na niego celibat. Nie wiedział, jakim cudem udaje mu się trzymać nerwy na wodzy tak długo i nie rzucić Mirandy na biurko.
            - To jakaś zasada, której się trzymasz?
            - Żelazna wręcz. – Chciał zabrzmieć ostro i stanowczo, ale w jego głosie nie było ani śladu oziębłości czy bezwzględności. Przeniósł wzrok na dłoń kobiety, która sunęła zmysłowo po szyi, odsłaniając fragment obojczyka i rozchylając uwodzicielsko koszulę.
            - Zasady można łamać, wiesz? – Spuściła pantofelek na podłogę i przesunęła językiem po rozchylonych kusząco wargach. W tym samym momencie rozpięła kolejny guzik od koszuli, a jego oczom ukazał się spory kawałek stanika, trzymający ściśnięte i nieco uniesione piersi w ryzach. Przełknął nerwowo ślinę i zachłysnął się powietrzem na ten widok. Miranda zdecydowanie miała czym oddychać, w przeciwieństwie do niego. Pulsująca w żyłach krew jakby odcinała mu dopływ powietrza. Czuł, że w pomieszczeniu robi się gorąco i duszno, aż złapał za kołnierzyk koszuli i odciągnął go nieznacznie, cały czas wpatrując się w odsłonięte wdzięki blondynki.
            - Dalej nie masz ochoty nagiąć kilku reguł? – Zsunęła się ze stoliczka zdejmując drugiego buta i kołysząc ponętnie biodrami podeszła do niego, łapiąc go za koszulę i przyciągając stanowczo do siebie. Jej oczy wprost płonęły z pożądania, a bijąca od niej pewność siebie rozpalała zmysły Malfoya do granic wytrzymałości. Wspięła się na palce i musnęła zmysłowo jego wargi językiem, ocierając się poniżej linii jego bioder. Draco nieświadomie i wyjątkowo cicho jęknął, gdy blondynka dotknęła jego męskości.
            - Mam przestać? – Zaczęła pomału rozpinać guziki od jego koszuli, aż wślizgnęła się pod nią dłońmi, by masować jego barki i klatkę piersiową. Cały czas poruszała się przy tym kokieteryjnie i muskała jego usta swoimi. Arystokrata czuł, że jeszcze chwila, a nie wytrzyma dłużej tych intymnych tortur. Już prawie położył dłonie na pośladkach kobiety, gdy coś go nagle jakby trafiło, a cała gorąc uciekła z jego ciała. Odsunął od siebie Mirandę i wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Tak. Zdecydowanie tak. - Blondynka wyglądała na zaskoczoną jego zachowaniem i prawdę mówiąc była. Miała już go na wyciągnięcie ręki, a ten ją odtrącił. Czuła gromadzący się w niej gniew i irytację. Widziała, jak na niego działa. Malfoy praktycznie rozbierał i gwałcił ją wzrokiem, a mimo to nawet jej nie pocałował. Wściekła się jeszcze bardziej, gdy mężczyzna wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu i usiadł za biurkiem, a jej wskazał krzesło naprzeciw siebie. W ciągu tego krótkiego czasu zdążył doprowadzić się do porządku i udawać, że to, co działo się przed chwilą nie miało miejsca. Uniosła nieco wyżej głowę i zapięła dwa guziki od swojej koszuli, a następnie rozsiadła się na krześle, krzyżując nogi i opierając się na przedramieniu.
            - Wszystkie dokumenty są w porządku, ale chciałbym uwzględnić parę poprawek w planie budżetowym. Otóż…
            - Daruj sobie te brednie. Mnie kitu nie wciśniesz. – Obdarzyła go złowieszczym spojrzeniem, a Dracona wprost zamurowało. Zanim zdążył się odezwać, Miranda kontynuowała swoją wypowiedź, a z każdym kolejnym słowem krew odchodziła mu z twarzy. – Nie masz nic zatwierdzonego potrzebnego do rozpoczęcia budowy, a twój inspektor najzwyczajniej w świecie nie istnieje. I tylko ode mnie w tym momencie zależy, czy Andrè się o tym dowie, czy ta słodka tajemnica pozostanie między nami.
            - Jaki masz cel, żeby mu o tym nie mówić?
            - Prywatne porachunki. I jako doświadczony inspektor nadzoru inwestorskiego radzę ci, abyś współpracował, bo inaczej źle się to dla ciebie i twojej firmy skończy. A tego byśmy nie chcieli, prawda? – Zacisnął z wściekłości wargi i wbił w Mirandę rozjuszone spojrzenie. Kobieta wydęła lekko usta i uniosła lewą brew ku górze. Znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Jeśli nie przystanie na jej warunki, straci wszystko, co do tej pory osiągnął. Postanowił zagrać łagodną kartą i dowiedzieć się, czego Miranda od niego oczekuje. Nie mógł zapytać jej o to wprost, bo kobieta nie odpowiedziałaby mu od tak, ale nigdzie nie było napisane, że w rozmowie nie można używać podstępu.
            - Mówisz, że mamy współpracować. Ciekawe. Czyżbyś chciała pozbyć się Keflera i objąć jego stanowisko? – Miranda prychnęła w odpowiedzi i wyciągnęła się na krześle, odsłaniając ponownie udo, ale tym razem Draco nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi. Wiedział, że ta gadzina nie przyjechała do Londynu bez powodu, ale nie myślał, że będą z nią aż takie problemy.
            - Andrè to zwyczajna niedojda. Niczego by beze mnie nie osiągnął. Zapomniał jednak, że moje usługi mają swoją cenę. – Odgarnęła włosy z twarzy i przerzuciła je na lewe ramię. Cały czas patrzyła przy tym uważnie na Dracona, który również nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Jego umysł funkcjonował na najwyższych obrotach. Szukał sposobu, aby pozbyć się ze swojego biura inspektorki, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nie mógł kazać jej wyjść. Dolałby tym sposobem oliwy do ognia. Grozić też jej nie mógł, bo to również pogorszyłoby jego i tak marną sytuację. Znalazł się między młotem, a kowadłem, a do tego jego myśli cały czas krążyły wokół Hermiony, która została u doktora Spinnera. Chciał być teraz przy niej, ale utkwił w klatce z jadowitą żmiją, a on w tym momencie był bezbronną myszą, czekającą na pożarcie.
            - Nie śmiem wątpić, że ci nie płaci. Co to zatem za problem?
            - Powiedzmy, że dzięki mnie dużo rzeczy udało mu się zamieść pod dywan. Reszta to nie twój interes.
            - Owszem mój, bo oskarżasz mnie o fałszerstwo i kłamstwo. – Miranda roześmiała się złośliwie i perliście, a następnie podniosła się z gracją z krzesła i usiadła na biurku przed Draconem, kładąc nogę tuż przy jego kroczu i delikatnie ocierając nią o materiał spodni. Arystokrata starał się zachować poważną twarz, ale pieszczoty kobiety były coraz subtelniejsze i czuł, że krew znowu zaczyna szybciej krążyć mu w żyłach. Odchylił głowę i wbił ją w oparcie fotela, jednak Miranda pochyliła się w jego stronę, tak że bez trudu czuł jej duszące i ciężkie perfumy.
            - Świętoszkiem to ty nie jesteś, Draco i oboje dobrze o tym wiemy. Będziesz ze mną współpracował, czy może chcesz bliżej poznać Wasilija i Grigorija?
            - Nie przewidujesz planu C, prawda? – Blondynka uśmiechnęła się kokieteryjnie i musnęła ustami wargi Malfoya. Zsunęła się po chwili z biurka i usiadła na nim okrakiem, oplatając mu szyję rękami i bawiąc się kosmykami włosów. Draco mógł się oszukiwać, że jej poczynania nie doprowadzają go do rozkoszy, ale niestety był tylko mężczyzną, na którego wdzięki kobiece działały w każdy możliwy sposób. Do tego wdzięki takiej kobiety jak Miranda były istną torturą dla jego pobudzonego ciała. Zacisnął ręce z całej siły na rączkach fotela, aby nie odlecieć całkowicie, gdy blondynka zaczęła kołysać biodrami i ocierać się o niego. Jej gorący oddech muskał skórę na szyi, a na płatku ucha poczuł język kobiety, gdy mówiła do niego cichym i uwodzicielskim głosem.
            - To zależy, jak się będziesz zachowywał. Lubię takich niegrzecznych chłopców, Draco. – Przejechała palcem po linii jego żuchwy i zatrzymała się dłużej na podbródku, który stanowczo uniosła nieco wyżej, krzyżując swoje rozpalone i zmysłowe spojrzenie z płonącymi od pożądania tęczówkami arystokraty. Przygryzła delikatnie dolną wargę, by po chwili pochylić się ku jego twarzy i złapać go za policzki.
            - To będzie gorąca współpraca i bardzo owocna, możesz mi wierzyć. – Niemal w ostatnim momencie uniknął atakujących go ust kobiety, odwracając głowę w lewą stronę. Miranda nie wyglądała na zadowoloną. Wyprostowała się niczym struna mocno wbijając się miednicą w jego biodra, aż syknął cicho z bólu.
            - Dobra, załatwimy to w takim razie inaczej. – Złapała go mocno za koszulę i przyciągnęła stanowczo do siebie. – Jeśli nie zależy ci na przyszłości firmy, wyprosisz mnie stąd, a wtedy ja wykonam jeden prosty telefon do Keflera i poinformuję go o twojej niesubordynacji względem jego osoby. Jeśli jednak ci zależy…
            - To co? – Spojrzał hardo w oczy kobiety z powagą na twarzy. Miał tej chorej sytuacji powyżej uszu, ale wiedział, że nie może sobie pozwolić na zbyt wiele. Jedynym sposobem na dowiedzenie się prawdy odnośnie wizyty Mirandy było zagranie jej techniką. Musiał tak odwrócić sytuację, aby to ona była teraz torturowaną i błagała go o pieszczoty, a nawet o więcej. Nie było to łatwe do wykonania, ale nie widział innego rozwiązania. Przełamał się w sobie i położył delikatnie dłonie na talii blondynki. Kobietę przeszedł dreszcz, gdy dotknął przez materiał bluzki jej ciała, a oczy ponownie zapłonęły z  pożądania, gdy przeniósł powolutku ręce na krągłe pośladki. Puściła machinalnie jego koszulę i zaczęła rozpinać od niej guziki, jednak pieszczoty Dracona odrobinę ją dekoncentrowały. Arystokrata uśmiechnął się do siebie złośliwie, a Mirandę obdarzył lubieżnym uśmiechem, gdy powoli ciągnął w dół zamek od spódnicy.
            - Czyli jednak chcesz się dogadać?
            - A wolisz  szybkie negocjacje na biurku, czy wolne obrady łóżkowe? – Blondynka wykrzywiła usta w uśmiechu zwycięstwa, a następnie wpiła się ostro w wargi Dracona. Mężczyzna zmusił się, aby oddać pocałunek i wślizgnął się językiem w usta kobiety, ściskając ją mocno za uniesione pośladki. Miranda smakowała… Wróć. Ona nie smakowała. W tym pocałunku nie było ani grama uczucia, które towarzyszyło mu, gdy całował słodkie malinowe wargi Hermiony. Blondynka była niemalże brutalna w tej pieszczocie i w odróżnieniu do kasztanowłosej nie potrafiła nawet podnieść mu tętna. Poczuł nagle metalowy smak w ustach, a Miranda oderwała się od niego, by po chwili zlizać kropelkę krwi z kąciku wargi. Mruczała przy tym niczym kotka, a Draconowi przewracało się w żołądku na myśl o ich pocałunku. Zdusił w sobie nagłą chęć wymiotów, gdyż blondynka złożyła na jego ustach jeszcze jeden, krótki pocałunek.
            - Mam się czuć zaproszona na dzisiejszy wieczór?
            - A jeśli praca nam się przedłuży?
            - Wtedy chętnie zostanę na noc. – Z wielką niechęcią i śniadaniem podchodzącym mu do gardła złożył na ustach kobiety gorący pocałunek. Miranda była wyraźnie zadowolona z jego poczynań. On natomiast miał ochotę dać sobie samemu w twarz. I chętnie by to zrobił, ale blondynka oderwała się od niego i z gracją zeszła mu z kolan, by zapiąć po chwili kilka guzików od koszuli i włożyć czarne pantofelki na nogi. Zabrała z krzesła małą kopertówkę i kręcąc kusząco biodrami ruszyła w kierunku drzwi. Draco tylko czekał aż kobieta opuści jego biuro, ale zanim to zrobiła odwróciła się w jego stronę i posłała mu kokieteryjny uśmiech.
            - Będę o dziewiątej. Do zobaczenia.
            - Tylko się nie spóźnij. – W momencie, gdy Miranda miała wyjść, drzwi od gabinetu otwarły się na oścież i stanął w nich nie kto inny, jak Blaise Zabini we własnej osobie z szerokim uśmiechem na ustach. Tym samym kobieta oberwała od bruneta i została przygwożdżona do ściany, by osunąć się po niej na miękkich nogach. Oczy Dracona na ten widok omal nie wyleciały z orbit, a szczęka nie zleciała na podłogę. Spojrzał na Diabła z przestrachem, a następnie zerwał się z miejsca i pomógł wydostać się oszołomionej Mirandzie zza drzwi. Blaise’owi na ten widok zrzedła mina, a twarz pobladła z przerażenia.
            - Ups. – Wyrwało mu się pod nosem, jednak na tyle cicho, że zarówno Draco, jak i Miranda nie byli w stanie tego usłyszeć. Blondynka wyglądała, jakby przed chwilą dostała czymś ciężkim w głowę. W sumie to oberwała, i to nawet całkiem nieźle. Z rozbieganym wzrokiem i na miękkich nogach wyszła z gabinetu, starając się zachować równowagę, jednak gdyby nie arystokrata runęłaby na ziemię niczym kłoda. Malfoy z jednej strony był przerażony, a z drugiej nieźle rozbawiony zaistniałą sytuacją. Jednak jego kultura osobista nakazywała mu zachowywać twarz pokerzysty i pomóc Mirandzie w spokoju opuścić jego biuro. Obserwował jak blondynka schodzi po schodach, a raczej stara się to robić, trzymając się jedną ręką ściany, a drugą metalowej poręczy. Mniej więcej w połowie drogi odwróciła się do niego i wysiliła na delikatny uśmiech, cały czas starając się nie spaść ze stopni.
            - Chyba… przełożymy nasze pertraktacje na przyszły tydzień.
            - Sądzę, że tak będzie lepiej. Zadzwonię kotku. – Miranda uśmiechnęła się przygryzając przy tym subtelnie dolną wargę, a następnie zeszła po schodach tylko jakimś cudem nie potykając się o własne nogi. Gdy zniknęła Draconowi sprzed oczu wypuścił głośno powietrze z płuc i odwrócił się w kierunku drzwi do gabinetu, z których wystawał Blaise ze zdziwionym wyrazem twarzy.
            - Kotku? Coś mnie ominęło?
            - Szkoda gadać stary. – Weszli do biura, a Draco osunął się na fotel i zamknął twarz w dłoniach. Zabini w tym czasie stał oparty o regał z rękami w kieszeniach i z niewzruszoną miną. Dopiero po dłuższej chwili blond włosy mężczyzna zdecydował się podzielić z przyjacielem wydarzeniami z ostatniej godziny.
            - Jestem w dupie stary. W czarnej, głębokiej dupie, w której nie widać nawet odrobiny światełka w tunelu. Jedyne, co mogę zrobić, to pociąć się patykiem lub suchą bułką. Ta modliszka o wszystkim wie. Rozumiesz, Diable? O wszystkim! – Strącił gwałtownie organizer z długopisami na podłogę aż Blaise podskoczył w miejscu. Draco był wściekły i nic nie wskazywało na to, że coś może go uspokoić. To, co przed chwilą zrobił było jedynie wstępem do przedstawienia, które miało się za chwilę rozegrać. Zabini bacznie obserwował swojego przyjaciela, który siedział w fotelu z ręką zwiniętą w pięść i przytkniętą do ust. Jego klatka piersiowa unosiła się łagodnie, ale z każdą sekundą coraz bardziej przyspieszała. Po dłuższej chwili arystokrata zerwał się na równe nogi i cisnął fotelem przez cały gabinet. Gdy mebel wylądował pod drzwiami, blondyn zacisnął ręce w pięści i dysząc ciężko obserwował efekty swojej furii. Blaise zacisnął szczękę widząc, w jakim stanie znalazł się jego kumpel. Niezaprzeczalnie wyżycie się na niewinnym fotelu to było stanowczo za mało dla Dracona. Arystokrata wyprostował się i schował ręce do kieszeni spodni. Wzrokiem szukał przedmiotu, którym mógłby cisnąć przed siebie. I w końcu znalazł. Bogu ducha winna drukarka w mgnieniu oka znalazła się w rękach Draco, który z całej siły rzucił nią o podłogę, by po chwili zacząć po niej skakać i kopać pozostałe resztki we wszystkie możliwe strony. Gdy po maszynie zostały ledwie dające się zidentyfikować części, Malfoy osiadł z bezsilności na podłodze i schował głowę między nogami. Blaise bacznie obserwował przez ten czas przyjaciela. Sądził, że terapia zaczyna przynosić jakieś skutki, ale najwidoczniej Smok wciąż miał napady nagłej nerwicy. Nie twierdził, że bał się podejść obecnie do kumpla, ale wolał jednak zachować twarz i stanowisko w całości. Odezwał się do niego niezbyt głośno i w miarę możliwości spokojnie.
            - Lepiej ci już? – Draco pokiwał przecząco głową, jednak nie podniósł wzroku na czarnoskórego, który westchnął w odpowiedzi i podszedł pomału do blondyna. Usiadł obok niego i wziął do ręki kawałek plastiku, który kiedyś był jedną z części rozwalonej drukarki. Między mężczyznami panowała cisza, którą przerywał jedynie świszczący oddech Malfoya. Dopiero po dobrych kilku minutach arystokrata uniósł głowę i wsparł ją na ręce, gapiąc się z uporem maniaka w podłogę.
            - Jaki ten dzień jest popierdolony. Kurwa! Że też mi do głowy nie przyszło, że to się wyda! Chuj by to strzelił! – Cisnął jednym z większych kawałków plastiku przed siebie i z powrotem schował głowę między nogami. Blaise przyglądał się przyjacielowi i próbował wyczuć w miarę dogodny moment, aby zapytać go o to, co się niedawno wydarzyło. Widząc, że Draco odrobinę ochłonął odezwał się do niego.
            - Wiedziałeś, ale nie miałeś pojęcia, że tak szybko.
            - Oczywiście, że wiedziałem! Tylko co się stało, że się zesrało?! – Blondyn spojrzał z wściekłością na przyjaciela, który starał się zachować spokój i również nie zacząć się wydzierać. Widząc brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Zabiniego wbił w niego z oddali oskarżycielsko palec i kontynuował swój wywód. – Powiem ci, co się stało. Ta suka przejrzała wszystkie dokumenty, porównała wszystkie spisy i wykresy i doszła, że nie ma żadnego inspektora o nazwisku Granger. A teraz albo powie o wszystkim Keflerowi, albo będzie miała mnie w szachu, dopóki nie wypierdolę tego starego grubasa z jego miejsca i ona na nim nie zasiądzie!
            - Skąd masz pewność, że już mu nie powiedziała?
            - Nie mam! Właśnie o to chodzi, że nie mam! A na dodatek całowałem dziś Granger, by pół godziny później wpychać tej siksie język do gardła i nie mam pojęcia, jak jej o tym wszystkim powiem! Ona mnie znienawidzi! – Blaise wyglądał, jakby właśnie oberwał cegłą prosto w twarz. Jego umysł nie nadążał z trawieniem informacji, które przekazywał mu przyjaciel. Nie mógł przyswoić wiadomości, że jego najlepszy kumpel całował przyjaciółkę jego narzeczonej, której jeszcze nie tak dawno szczerze nienawidził. Dobra, wiedział, że Draco ciągnie do Hermiony, ale spodziewał się czystego, seksualnego pożądania. Tymczasem Smok, gdy tylko dostrzeże kasztanowłosą piękność na horyzoncie zachowuje się, jakby dostał wymarzony prezent. Ma uśmiech od ucha do ucha i cieszy się, niczym małpa dynamitem. Spodziewał się, że po jakimś czasie fascynacja byłą Gryfonką minie i Malfoy znów zacznie zmieniać panienki w łóżku, jak rękawiczki. Dni, tygodnie, miesiące wciąż jednak mijały, a on ani myślał odpuścić sobie Hermionę. Mało tego! Nie myślał o niej jak o obiekcie seksualnym, o którym następnego dnia można zapomnieć. On ją naprawdę szanował, lubił i chciał od niej czegoś więcej. A teraz jeszcze się dowiaduje, że ją pocałował. Świat zwariował, albo to Draco oszalał. Jak przez mgłę dochodziły do niego słowa przyjaciela, z którego wściekłość zdążyła wyparować, a zastąpiło ją jawne rozgoryczenie swoim zachowaniem.
            - Co ja zrobiłem, Blaise? Zależy mi na Granger i nie chcę, aby cierpiała. Ale na firmie również mi zależy, więc muszę współpracować z Hagen. Ona tego oczekuje, ale ja nie będę potrafił po tym wszystkim spojrzeć Granger w oczy.
            - Że co? – Blondyn spojrzał na przyjaciela, by po chwili znów spuścić głowę. Nic go już nie obchodziło. Miał gdzieś, że Blaise dowiedział się, że całował się z Hermioną. I tak by mu i tym powiedział w swoim czasie. Jednak na samą myśl, co będzie musiał zrobić, aby uratować United Architect miał ochotę dać sobie samemu w twarz. Granger znienawidzi go po tym wszystkim i nie będzie nawet godzien jej spojrzenia. Ot, jak pięknie przedstawiała się jego przyszłość.
            - Smoku wytłumacz mi to wszystko, bo nie bardzo rozumiem, o jaką współpracę dokładnie chodzi.
            - Seks. Hagen jest na mnie napalona jak szczerbaty na suchary. Jeśli tego nie zrobię, powie o wszystkim Keflerowi.
            - I zamierzasz posuwać ją, bo ona tak to sobie wymyśliła?
            - A mam wybór?
            - Draco… Czy ciebie do reszty popierdoliło? – Malfoy spojrzał na Zabiniego, u którego w oczach dostrzegł iskierki gromadzącej się złości. Nie spodziewał się takiej reakcji po przyjacielu. Zbesztania może i owszem, ale na pewno nie czystej wściekłości, którą czarnoskóry miał zamiar na nim wyładować. Przełknął głośno ślinę i zacisnął szczęki, słuchając wypływających z zawrotną szybkością złów z ust bruneta.
            - Czy ty w ogóle myślałeś o Hermionie? Jak ona się będzie z tym czuła? Całowałeś ją do cholery! Myślisz, że dla niej to nic nie znaczyło? Myślisz, że jak się poczuje, gdy dowie się, że masz inną laskę na boku? Zacznij używać w końcu tej tlenionej mózgownicy, bo szlag mnie jasny z tobą trafi!
            - Nie robię tego, bo chcę, Blaise. To jest najlepszy sposób, aby…
            - Ja walę ten twój najlepszy sposób! Trzeba było zaproponować inne rozwiązanie, a nie zgadzać się od razu na seks z jakąś blond wywłoką!
            - To co niby miałem zrobić?!
            - Szczerze?! – Spojrzał wściekle na Dracona, który również patrzył na niego ze zdeterminowaniem. Wypuścił głośno powietrze z płuc i oparł głowę na ręce. Zdał sobie sprawę, że sam nie wiedział, jak można by było wyjść z tej sytuacji. – Nie wiem. Sorry stary. Naprawdę nie wiem. Ale nie wierzę, że to zrobisz. Nie po tym, jak powiedziałeś, że zależy ci na Hermionie.
            - Ona nie może się o niczym dowiedzieć. – Blaise spojrzał na blondyna jak na wariata. Draco mówił nad wyraz poważnie i dawał mu do zrozumienia, że jako jego przyjaciel nie może puścić pary z ust. Chciał zaprotestować na ten chory i niedorzeczny pomysł, ale Malfoy zdążył go wyprzedzić. – Dopóki nie wymyślę, jak to wszystko obejść, Granger nie ma prawa dowiedzieć się czegokolwiek. Jasne stary? Potrzebuję czasu. Chociaż kilku dni, aby okręcić sobie Hagen wokół palca i sprawić, aby to ona tańczyła jak jej zagram, a nie na odwrót.
            - A nie dałoby się tego jakoś inaczej załatwić? – Malfoy zerknął kątem oka na bruneta i uniósł wysoko prawą brew.
            - Niby jak? Mam jej zaproponować czytanie Miłosza do poduszki?
            - Zawsze to jakieś wyjście. – Panowie uśmiechnęli się do siebie blado, jednak nie mieli najlepszych humorów. Do obu docierało, że znaleźli się w dość niekorzystnie przedstawiającej się dla nich sytuacji. Wyjść było niewiele, a i tak większość z nich miała smutny koniec. Blaise westchnął głośno i zaśmiał się po chwili do siebie. Draco zerknął na niego z niezrozumieniem, jednak nie poprosił o wyjaśnienia, gdyż Zabini sam się na nie zebrał.
            - Wiesz co, Smoku? Wyobrażałem nas sobie w więzieniu, ale ja zawsze stałem po tej drugiej stronie i mówiłem: weź się przyznaj! – Arystokrata pokręcił z politowaniem głową i podniósł się z podłogi. Minę wciąż miał nietęgą, ale teraz miał większe zmartwienie na głowie, a mianowicie, jak pozbyć się Mirandy. Wiedział jedno i tego musiał dopilnować. Hermiona nie może dowiedzieć się niczego. Nie może wiedzieć o jego spotkaniach z Hagen, ani tym bardziej o tym, co nie daj Merlinie będzie na nich wyprawiał. Tym samym nie może widywać się teraz z Granger. I choć będzie cierpiał i umierał z tęsknoty, musi oddzielić życie prywatne od zawodowego. Szlag go jasny trafiał na samą myśl, jak będzie musiał udawać. Kiedyś przeleciałby Mirandę bez mrugnięcia okiem i bez wahania. Teraz, właśnie przez to, że zaczął coś czuć do Hermiony, nie jest w stanie poświęcić się nawet dla dobra własnej firmy. Zdecydowanie stał się za miękki i przestał rozdawać karty w grze. Jednak, jeśli chce zachować twarz na rynku architektonicznym, będzie musiał wrócić do bycia dawanym, bezwzględnym Malfoyem, który nie cofnie się przed niczym. Przymknął oczy czując rozdzierające jego serce ostre noże. A to był przecież dopiero początek.

* * * * *

            Od spotkania z doktorem Spinnerem minęły dwa tygodnie. Przez ten cały czas nie spotkała Malfoya ani razu. Nie pojawił się więcej w czekoladziarni. Nie widziała go nigdzie na mieście. Tak jakby kompletnie zapadł się pod ziemię i zniknął. Każdego dnia budziła się z myślą, że może dziś będzie inaczej. Może dziś znów będzie mogła spojrzeć w jego srebrne oczy i zatracić się w nich bez pamięci. Czas płynął jednak wciąż do przodu, a ona uświadamiała sobie, że Draco już więcej nie przyjdzie. Nie chciała myśleć o tym, że dostał tego, czego chciał. Nie potrafiła. Czuła, że ich pocałunek znaczył dla niego tak samo dużo, co dla niej. Jego emocje, dotyk, smak warg. Pamiętała wszystko bardzo dokładnie i przez tę swoją perfekcyjną pamięć od trzech dni chodziła spać z oczami mokrymi od łez. W trakcie dnia starała się zachowywać obojętnie i nie dać niczego po sobie poznać. Pracowała nad wyraz ciężko, bo tylko praca była w stanie odciągnąć jej myśli od Malfoya. Uśmiechała się, śmiała z dowcipów przyjaciółek, innymi słowy robiła dobrą minę do złej gry. Ale gdy wszystko mijało, gdy Pansy i Ginny wracały do swoich domów, a czekoladziarnia była zamknięta, wszystkie hamulce puszczały. Czuła się bezsilna i zagubiona. Na zmianę pojawiała się w niej wściekłość, by w nocy ustąpić miejsca rozpaczy. Nie mogła sobie wybaczyć, że tak szybko zaufała Draconowi. Jednak gdy dotykała za każdym razem warg przechodził ją dreszcz rozkoszy. Tak jakby dosłownie przed chwilą Malfoy oderwał swoje usta od jej. Tego było dla niej stanowczo za wiele.
            Obudziła się kompletnie niewyspana i obolała. Od dwóch tygodni nie miała ochoty wychodzić z łóżka, ale wiedziała, że musi przygotować czekoladziarnię na przyjście nowych klientów. Rozmasowała kark i wygrzebała się z pościeli, ubierając na ramiona puchaty szlafrok i człapiąc ociężałym krokiem do łazienki. Spojrzała w lustro, trzymając się za policzki i patrząc w swoje odbicie. Znów powitał ją ten sam obrazek – podkrążone i podpuchnięte oczy, blada cera i pustka w oczach. Zacisnęła ręce na brzegu umywalki i spuściła z bezradności głowę. Nie wiedziała, kiedy po policzkach zaczęły płynąć pojedyncze krople łez. Starła je szybko i przymknęła na moment oczy, zakrywając twarz dłońmi i wypuszczając głośno powietrze z płuc.
            - Przestań. Przestań się nad sobą użalać. To przecież niczego nie zmieni. – Choć starała się mówić bardzo przekonywająco, to i tak nie była w stanie uwierzyć we własne słowa. A najgorsze, że w ten stan wprowadził ją jej dawny wróg. Po Malfoyu ślad zaginął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Myślała, że dowie się czegokolwiek od Blaise’a, ale czarnoskóry zbywał ją jedynie i pobąkiwał niezrozumiałe odpowiedzi pod nosem. Jedyne, co mogła zrobić, to zebrać się w końcu w sobie i odpuścić. Powinna już dawno to zrobić, ale każdego dnia nadzieja ożywała w niej na nowo i szeptała po cichutku do ucha, że nie wszystko jeszcze stracone. Tylko, co ona mogła? Z tą myślą ochlapała twarz zimną wodą, a następnie sięgnęła po szczoteczkę do zębów. To nie ona zawiniła, więc nie powinna mieć poczucia winy. Bolało ją tylko, że Malfoy tak perfidnie ją wykorzystał, a ona nie posłuchała Pansy. I tylko to sprawiało, że nie rozkleiła się przed klientami – duma, aby nie dać przyjaciółce satysfakcji, że tym razem okazała się być od niej mądrzejsza. Gdyby tylko wiedziała, czemu młody arystokrata trzyma ją na dystans.

* * * * *

            Życie wydawało mu się po prostu… do dupy. Nie miał bladego pojęcia, co się z nim dzieje, ale było mu tak błogo, a jednocześnie tak źle, że nie chciał tego stanu przerywać. Z wielkim trudem udawało mu się siedzieć na starej i wysłużonej skrzynce. Reszta towarzystwa darowała sobie coś takiego jak kultura i leżała na plecach z rozłożonymi rękami, śmiejąc się do siebie z niezrozumiałych przyczyn. Jedynie Will siedział z podkurczonymi nogami w kącie i kołysał się, jak w objawie choroby sierocej. Severus omiótł dzieciarnię wzrokiem, i zatrzymał się dłużej na Rolandzie, która wpatrywała się w czubki swoich butów, zanosząc się od czasu do czasu cichym śmiechem. Podniósł się, choć sam nie wiedział czemu, by po chwili z powrotem usiąść. Rudowłosa dziewczyna westchnęła głośno i zaczęła katulać się po podłodze. Była cała mokra, bo wszędzie znajdowały się kałuże po niedawnym deszczu. Snape patrzył na nią z czymś na kształt podziwu. Normalnie nazwałby ją idiotką, ale w zaistniałych okolicznościach jego umysł funkcjonował na zupełnie innych obrotach. Po dłuższej chwili dziewczyna wstała z podłogi i zaczęła ściągać z siebie ubrania, a gdy została jedynie w spódnicy i białym podkoszulku, pozbierała resztę rzeczy i usiadła z miną zbitego psa obok Rolandy i pokazała jej efekty swojego dzieła.
            - Patrz. Mokre. – Starsza kobieta podzieliła zasmucenie swojej towarzyszki, by niecałą minutę później śmiać się z nią do rozpuku. Severus nagle poczuł, jakby coś uszczypnęło go w tylnią część ciała. Zerwał się na równe nogi i spojrzał na skrzynkę, na której siedział. Zmrużył gniewnie oczy i kopnął ją z całej siły, aż wyleciała z budynku.
            - Nie będzie mnie byle pudło gryzło w dupsko.
            - O nie! – Spojrzał w kierunku, z którego dochodził spazmatyczny krzyk. Will wciąż siedział wciśnięty w kąt i trzymał się za głowę. Miał kompletnie przerażony i nieobecny wzrok, którym błądził po okolicy. Snape podszedł do niego i usiadł niepewnie, również podkurczając nogi pod samą brodę. A że jego kończyny były nienaturalnie długie, miał niemałe problemy, aby oprzeć na nich głowę. Gdy w końcu mu się to udało, poczuł jak Will szturcha go w ramię i spogląda na niego obłąkanym wzrokiem.
            - Cicho! – Severus pomimo swojego stanu i tak nie wiedział, o co chodzi młodemu chłopakowi. Zdecydował się jednak pójść mu na rękę i siedzieć obok niego w milczeniu. Nawet zaczął wstrzymywać oddech, aby Will nie usłyszał nawet najmniejszego szelestu. Nic to jednak nie dało, bo brunet znów zaczął go uciszać.
            - No cicho, no! – Już miał mu odpowiedzieć, że przecież jest cicho, jak w grobie, ale zacisnął jedynie wargi i pokiwał twierdząco głową. Chłopak rozejrzał się po otoczeniu i złapał po chwili Severusa za ramię, nachylając w swoim kierunku.
            - Słyszysz? – Pomimo wcześniejszych zapewnień, że będzie cicho jak makiem zasiał, nagle wybuchnął niczym wulkan i zaczął krzyczeć na bogu ducha winnego chłopaka, który szczerzył się do niego niesłychanie prostymi zębami, a ich biel raziła Severusa w oczy. Przynajmniej takie miał wrażenie.
            - Co mam słyszeć, jak cały czas gadasz? I zgaś te białe lampy, bo oczy mi wypala.
            - Szurają. – William wykrzywił śmiesznie usta i zaakcentował literkę „u” w wyrazie, po czym jeszcze bardziej głupkowato szczerzył się do starszego mężczyzny. Severus jednak zaczął uważnie nasłuchiwać, co takiego wydaje dźwięk, o którym mówi chłopak. Wczuł się w to tak bardzo, że dopiero mocne uderzenie w ramię zwróciło jego uwagę.
            - Jak ja lubię, gdy księżyc tak pięknie śpiewa. – Chłopak westchnął głośno na zakończenie swej wypowiedzi i z rozmarzonym wzrokiem oparł głowę na ramieniu Severusa. Te nagłe zmiany nastrojów nieco denerwowały byłego mistrza eliksirów, ale potrafił się do nich bardzo szybko dostosować, więc nie robił sobie z tego problemów. Wciąż go jednak ciekawiło i nie dawało spokoju, co wydaje odgłosy szurania, o których mówił mu Will.
            - Taaa… Piękną mamy wiosnę. – Snape odpowiedział chłopakowi marzycielskim głosem i położył mu rękę na ramieniu.
            - A nie lato?
            - Może jesień?
            - Pewnie zima. – Oboje powiedzieli to samo jednocześnie. W normalnych okolicznościach śmialiby się z tego, choć zapewne taka scena nie miałaby w ogóle miejsca. Teraz woleli jednak wpatrywać się w księżyc, którego nie było widać zza budynków, a przed oczami mieli klosz od lampy ulicznej. Zachwycali się jednak jego światłem i strukturą, doszukując się na nim śladów kraterów, które są widoczne na tarczy prawdziwego księżyca. William odezwał się po chwili, a jego głos drżał i był pełen rozpaczy. Tylko czekać, aż chłopak zacznie płakać niczym małe dziecko.
            - Jakie to cudowne. Tak… pięknie mi tu z tobą być. Nie wracajmy do szkoły. Ucieknijmy stąd, Severusie. Słyszysz? Ucieknijmy! – Snape uśmiechnął się szeroko, by po chwili wydać z siebie głośne westchnięcie i spuścić głowę. Do jego uszu doszedł dźwięk płaczu, którym zapewne zanosił się William. Zerknął na chłopaka, ale ten ku jego zdziwieniu nie uronił ani jednej łzy. Rozejrzał się dookoła, jednak niczego szczególnego nie dostrzegł. Czyżbym miał omamy słuchowe?
            - Twa dusza łka z rozpaczy. Prawda li to jest azaliż przeto? – William zamrugał parę razy oczami, a następnie zaczął głośno klaskać.
            - Uwielbiam Shakespeare’a. Byłbyś genialnym aktorem, Sevciu!
            - Ale już nigdy nie uda mi się zagrać na skrzypcach! – Snape krzyknął z rozpaczy, a następnie zaczął płakać jak dziecko, chowając wcześniej twarz w dłoniach. Co się na gacie Merlina ze mną dzieje? Chciał przerwać ten stan, ale nie potrafił. Wplatał się w sidła jakiejś nienaturalnej siły, która zmieniała jego charaktery jak w kalejdoskopie. Wtedy pomału zaczęły do niego dochodzić fakty, a mianowicie coś było w papierosach, które palili godzinę temu i to właśnie ta substancja miała na niego tak dziwny wpływ. Nie zdążył zagłębić się na dobre w myślach, gdyż poczuł klepnięcie w plecy i spojrzał we współczujące oczy Willa.
            - Nie martw się. Zawsze możesz tańczyć w balecie. Razem ze mną. Co się gryzie mój przyjacielu?
            - Nie, no to nie do wiary. Osiem lat podstawówki, cztery liceum, potem pięć bite studiów i dyplom z wyróżnieniem, a potem bida. Bida i rozczarowanie.
            - Czarowanie jest super! Chciałbym tak super machać różdżką!
            - Posłuchaj mnie chłopcze! – Snape złapał Williama za ramiona i obrócił w swoją stronę. Miał tak poważny wyraz twarzy, jakby chciał oznajmić chłopakowi, że zostały mu niecałe dwa dni życia. Na koniec swojej wypowiedzi zaczął nim tarmosić, jakby był pluszową zabawką poddającą się każdemu jego ruchowi. – Chrzań tę szkołę! Zostaw ją i zostań czarodziejem! Bo czemu nie? Ja jestem czarodziejem, Rola jest czarodziejem, wszyscy jesteśmy czarodziejami! Ty też nim zostań! Dołącz do nas! Rozumiesz? Rozumiesz mnie?!
            - Tak! – William zerwał się na równe nogi i wskoczył na metalową barierkę, podtrzymując się ściany budynku. – Zostanę czarodziejem! I będę latał! Patrz, Severusie! Ja…
Niestety w tym samym czasie chłopak stracił równowagę i zleciał z łoskotem na podłogę, lądując twarzą prosto w wielkiej kałuży. Snape spojrzał na niego z udawanym podziwem i kucnął, łapiąc bruneta za kołnierz od koszuli i unosząc głowę nad taflę wody.
            - Udało mi się? Leciałem? Leciałem jak prawdziwy czarodziej!
            - Na moje oko musisz jeszcze poćwiczyć. Ale jak na pierwszy raz było git. – Will uśmiechnął się szeroko, a Severus puścił jego koszulę, w związku z czym chłopak ponownie skleił się twarzą z podłogą. Pokręcił na ten widok z politowaniem głową i wsadził ręce do kieszeni. Kątem oka dostrzegł, że Rolanda razem z dziewczynami dorwały nie wiadomo skąd metalowy słup i zaczęły się na niego wspinać. Rudowłosa była już prawie na samej górze, gdy jej koleżanka pociągnęła ją za spódnicę i ściągnęła na dół. Warto zauważyć, że dolna część garderoby również zleciała dziewczynie aż do kostek. Gdy Severus dostrzegł, że Rolanda zaczyna ściągać buty i zabiera się za rajstopy, podbiegł do niej i wziął ją na ręce, uciekając z dachu budynku. Nie wiedział, co nim kierowało, ale chyba jego umysł cudem do niego dotarł i oznajmiał, że zabawa zaczyna wymykać się spod kontroli. Postawił roześmianą kobietę na stopniach, gdy byli już w miarę daleko od miejsca uciechy i oparli się oboje o ścianę.
            - Severusie? – Zerknął na Rolandę i czekał na to, co kobieta ma mu do powiedzenia. Ona jednak objęła go za szyję i przyciągnęła mocno do siebie. Spodziewał się namiętnego pocałunku, ale usłyszał jedynie zachciankę swojej towarzyszki.
            - Jestem głodna. – Uderzył głową w ścianę i klepnął się w czoło. Wszystko stało się niesamowicie jasne i proste w tej chwili. Dźwięk, który od rozmowy z Williamem nie dawał mu spokoju. To dziwne szuranie, które słyszał od czasu do czasu. Że też wcześniej nie wpadł na to, że to żołądek domaga się jego uwagi!

* * * * *

            Uwielbiała święta Bożego Narodzenia. Zawsze napawały ją szczęściem dźwięki piosenek, światła lampek na choinkach, zapach wypieków i niesamowita atmosfera. Dziś jednak nie była w szampańskim nastroju i widok Mikołai na drogach oraz ozdóbki świąteczne w każdej witrynie sklepowej wytrącały ją z równowagi. Wolała nawet nie myśleć, jak w tym roku będzie przebiegało jej Boże Narodzenie. Harry i Pansy razem z Lilly zapewne pójdą na kolację do rodziców przyjaciółki. Ginny i Blaise prawdopodobnie część wieczoru spędzą u rodziców rudej, a drugą połowę wieczoru u państwa Zabinich. Kiedyś cieszyłaby się na każdą wzmiankę o świętach, bo spędzała je w Norze razem z Ronem, jego rodziną i przyjaciółmi, a wcześniej razem z rodzicami. W tym roku nie ma nikogo, z kim mogłaby zasiąść do kolacji bożonarodzeniowej. Będzie kompletnie sama w pustym domu i zakończy swoje święta na kanapie w salonie przed telewizorem. Na samą myśl o tym coś ścisnęło ją za serce. Nie chciała takiego Bożego Narodzenia. To był nie tyle czarny, co przygnębiający scenariusz. Ale nie mogła przecież wprosić się do nikogo, albo kazać przyjaciołom siedzieć u niej. Postanowiła, że pójdzie tego dnia do Fredericka. Odwiedzała go przynajmniej raz w tygodniu, ale święta były wyjątkowym czasem i nie wyobrażała sobie zostawić go tego wieczoru zupełnie samego. Uśmiechnęła się do siebie blado i sięgnęła po butelkę soku pomarańczowego, która po chwili wylądowała w koszyku z resztą produktów. Ruch w czekoladziarni nie był dziś spory, więc mogła ją zamknąć godzinkę szybciej i udać się na zakupy, gdyż lodówka zaczęła świecić pomału pustkami, a jeść mimo wszystko powinna. Tak przynajmniej twierdziła Pansy, która na widok braku większości artykułów spożywczych skarciła ją, niczym małe dziecko i stanowczo kazała udać się do sklepu. Nie miała na zakupy w ogóle ochoty, ale wolała zaopatrzyć się chociaż w podstawowe produkty, bo w lodówce było tylko i wyłącznie światło.
            Stała przed półką z płatkami do mleka, próbując się zdecydować na odpowiadający jej rodzaj, ale nie mogła się skupić na wszechobecnych nazwach. Nie chciała nic słodkiego. Zatem wszelkie czekoladowe kulki, miodowe oponki, czy cynamonowe poduszeczki odpadały. Najchętniej wzięłaby zwykłe kukurydziane bez żadnych dodatków smakowych, ale tak się akurat składało, że sklep najwidoczniej takowych nie posiadał. Westchnęła niezbyt głośno i sięgnęła w końcu po opakowanie tradycyjnego musli, wkładając je do koszyka. Miała już pójść dalej, gdy dostrzegła przez szybę sklepu charakterystyczny, czarny, terenowy samochód, a przy nim jego właściciela o platynowych włosach, który palił w spokoju papierosa. Serce na ten widok zabiło mocniej, aż zabolało ją w piersi, a z gromadzącej się w niej wściekłości zacisnęła palce na rączce od koszyczka, aż pobielały jej knykcie. Sama nie wiedziała, na co ma teraz ochotę. Z jednej strony chciała wybiec ze sklepu i urządzić Malfoyowi karczemną awanturę za to, że ją wystawił po wizycie u doktora Spinnera i nie dawał znaku życia przez minione dwa tygodnie, a z drugiej pragnęła rzucić mu się na szyję i poczuć obejmujące ją silne ramiona. Przez to wewnętrzne rozdarcie stała wciąż przed szybą sklepu i nie ruszyła się nawet o centymetr, wpatrując się w sylwetkę arystokraty. Myśli pędziły w jej głowie jak szalone. Próbowała zdecydować się na właściwy ruch, ale w obecnej chwili potrafiła jedynie patrzeć się na Malfoya i znosić coraz szybsze i mocniejsze uderzenia serca. Czuła się, jakby była winna. Na zmianę było jej zimno i gorąco, oddech był płytki i nierówny, żołądek skręcał się w ciasny supeł, a do tego łomoczące w piersi serce. Głos ugrzązł jej w gardle, a myśli w głowie. A przecież to nie ona powinna się tak czuć. To Malfoy powinien mieć wyrzuty sumienia odnośnie ich ostatniego spotkania. Teraz coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że blondyn się nią po prostu zabawił i wykorzystał jej zaufanie. Jednak czuła jego emocje, gdy ja całował. Chciał tego pocałunku tak samo jak ona, więc czemu teraz uciekł? Bał się? Brzydził tego, co zrobił? To by było do niego podobne. Nawet bardzo w stylu Malfoya. Tylko czekać, aż znajdzie sobie kobietę, którą będzie mógł okręcić sobie wokół palca jak ją. Kiedy tylko o tym pomyślała jej serce stanęło w bezruchu, oddech ugrzązł w płucach, a mięśnie odmówiły wszelkiej współpracy. Ze sklepu, przy którym stał samochód arystokraty wyszła niewysoka blondynka z dwoma czarnymi torbami i złożyła na ustach mężczyzny niewinny pocałunek, który za sprawą poczynań Dracona stał się gorący i iście erotyczny. Hermiona czuła, jak zaczyna się w niej gotować z wściekłości i żalu, gdy blondyn położył rękę na pośladku kobiety, a następnie otworzył jej drzwi od samochodu i wpuścił do środka. Mało tego, ona znała tę kobietę. Gdy wybuchła panika w United Architect i pomagała Malfoyowi podpisać wszystkie dokumenty, ona była razem z niejakim Keflerem na wizycie kontrolnej w sprawie projektu. Poczuła, jakby wymierzono jej siarczysty policzek na ten widok i zmieszano z błotem. Jak ona mogła myśleć, że Malfoy się zmienił choć w minimalnym stopniu? Zaczęło do niej docierać, jak od początku miała przebiegać ich znajomość. Była jedynie kolejną zabawką między sesjami z seksowną blondynką, którą zapewne obracał w swoim łóżku. Czuła się okropnie z tą myślą, a jeszcze gorzej, gdy uświadomiła sobie, że podała się Draco jak na srebrnej tacy. On nigdy jej nie rozumiał, nigdy nie współczuł, nigdy nie starał się nawet zmienić. Kłamał jak zawsze perfekcyjnie, a ona dała się nabrać na te bajki o ochronie i bezpieczeństwie. Dała się wpuścić w maliny niczym małe dziecko, a wszyscy ostrzegali ją, że źle się to wszystko dla niej skończy. I właśnie teraz prawda okazała się największym narzędziem zbrodni, które ugodziło ją w samo serce. Z rozdartą duszą patrzyła na śmiejącą się dwójkę w samochodzie, który odjechał sprzed sklepu niedługo potem. Nie mogła już dłużej tego wszystkiego znieść. Koszyk z zakupami wyleciał jej z ręki, a ona najszybciej jak umiała opuściła sklep i ruszyła prosto przed siebie. Chciała płakać, krzyczeć, zaszyć się w pościeli w sypialni i już nigdy stamtąd nie wychodzić. To było najlepsze wyjście i najmniej bolesne. Nie musiałaby udawać, że wszystko jest w porządku i zapewniać wszystkich dookoła, że czuje się dobrze, gdy tak naprawdę jej serce krwawiłoby z bólu, a dusza umierała dzień po dniu kawałek po kawałku. Miała zamiar tak właśnie zrobić, jednak przed drzwiami do czekoladziarni z kluczem w ręku zawahała się. Jeśli teraz odpuści, da satysfakcję Malfoyowi, który nie omieszka wypomnieć jej tej słabości, gdy nie daj Merlinie się spotkają. Będzie szydził, drwił, ranił jak nigdy dotąd. Czy tego właśnie chce? Chce pokazać temu podłemu szowiniście, że ją zranił?
            Schowała klucz do niewielkiej torebki i wsadziła ręce do kieszeni płaszcza, odgarniając wcześniej włosy z twarzy. Słabość umocni jedynie Malfoya w przekonaniu, że nawet Hermiona Granger nie była mu się w stanie oprzeć, a jeśli pokarze mu, że jest silna i potrafi dać sobie radę bez niego, wytrąci go to z równowagi i zobaczy, że nie jest panem całego świata. To zdecydowanie było lepsze rozwiązanie. Będzie bolało jak diabli, będzie musiała nauczyć się żyć ze słabiej bijącym sercem, ale jej upór i duma nie pozwalają jej postąpić inaczej. Przynajmniej to jej zostało po znajomości z imitacją arystokraty – zaciętość i walka o swoje. Zeszła pomału po kamiennych schodkach i skierowała się w kierunku obrzeży Londynu. Jedynie tam czuła, że ma dla kogo i po co żyć.

* * * * *

            Obudził się wyjątkowo szczęśliwy i jakby pełny. Głowa go nie bolała, ale przed oczami majaczyły mu jakieś dziwne obrazy. Nie kojarzył dzieciarni, którą miał w myślach. Zupełnie jakby nie pamiętał kawałka wczorajszego wieczoru albo nie wybudził się do końca ze snu. Cokolwiek to było, było po prostu dziwne. Wsparł się na łokciach i uniósł do pozycji półleżącej. Od razu nie spodobał mu się wystrój pokoju, który niewątpliwie nie należał do niego. Białe ściany bez zacieków, kremowa pościel, ogólny porządek napawały go dziwnymi przeczuciami. Przeniósł wzrok na obraz wiszący na przeciwległej ścianie nad niewielką komodą. Utrzymany w czarno-białej kolorystyce na pierwszy rzut okna nie wydawał się jakoś szczególny. Dopiero, gdy odrobinę bardziej mu się przyjrzał dostrzegł posplatane ze sobą męskie i kobiece ciała, tworzące razem dziwną plątaninę rąk i nóg. Ten malarz musiał mieć jakieś problemy z psychiką. Podrapał się po ramieniu, a wtedy pościel po jego lewej stronie poruszyła się. Zamarł w bezruchu na ten widok, a oczy rozszerzyły się, jakby ściśnięto go za brzuch. Poczuł występujące na czole drobniutkie kropelki potu, a ciśnienie wzrosło do granic możliwości. Przecież byłem wczoraj tylko z Rolandą. Prawda? Zbladł, ze zgrozą uświadamiając sobie, że ma w pamięci wielką, czarną dziurę. Nie wypił wczoraj zbyt dużo. Praktycznie nic nie wypił w trakcie kolacji. Ale film mu się urywał w momencie, gdy wylądował razem z Rolandą na dachu. No, może nie koniecznie urwał, bo miał jakieś dziwne przebłyski, ale ciężko mu było uwierzyć w prawdziwość obrazów przebiegających mu przed oczami. Banda dzieciaków, jakieś dziwne papierosy, których smak miał w ustach do tej pory. Przecież nie siedział razem z Rolandą na dachu by palić jakieś świństwo z nieznanymi dzieciakami. W takim razie skąd ten niezidentyfikowany smak w twoich ustach? Podświadomość ma to do siebie, że zadaje proste pytania, ale odpowiedzi nie zawsze są jasne. Na przykład tak jak teraz. Wszystko wskazywało na to, że on i Rolanda faktycznie byli na dachu i towarzyszyła im grupka małolatów, którzy na dodatek poczęstowali ich jakimś dziadostwem, po którym zachowywali się wprost irracjonalnie. Czyli wyszłoby na to, że ty i Rolanda… Dobiegający do jego uszu szmer przesuwającej się pościeli zagłuszył na moment podświadomość, która zdawała się szybciej łączyć ze sobą fakty, niż on sam. Bardzo powoli odwrócił głowę, modląc się w duchu, żeby nie zobaczył za sobą twarzy kobiety, z którą spędził wczorajszy wieczór. Najlepiej by było, gdyby ten szmer był jedynie jego wymysłem. Niestety. Po drugiej stronie ogromnego łóżka leżał ktoś okryty od stóp do głów kołdrą. Z postury można było wywnioskować, że bez wątpienia była to kobieta. Ewentualnie bardzo chudy mężczyzna. Wolał jednak, aby była to ta pierwsza opcja. Severus nerwowo przełknął ślinę. Wyciągnął rękę, by odsunąć kołdrę i poznać tożsamość tajemniczej osoby. Jego dłoń drżała, a na twarzy i karku zaczęły pojawiać się większe krople potu. Może nie powinienem tego robić? Co jeśli to jednak jest Rolanda? A jak ją obudzę? Cofnął się o krok, jednocześnie zabierając rękę, którą już prawie dotykał kołdry. Jeśli się nie dowiem, kto śpi obok mnie, to nie będzie problemu. Trzeba uciekać i to jak najszybciej. Wygramolił się powoli i po cichu z łóżka, stając na czymś miękkim. Podniósł stopę i spojrzał dół. To jego marynarka, którą miał w trakcie kolacji. Podniósł ją z ziemi i rozejrzał się dookoła. Na podłodze leżała reszta jego ciuchów, a na sobie miał tylko czarne bokserki. Zaczął zbierać swoje ubrania, ale za każdym razem, gdy się schylał miał wrażenie, że zaraz zawartość jego żołądka wyląduje na ziemi. Skoro nie pił wczoraj alkoholu, a przynajmniej nie tak dużo, to skąd to paskudne uczucie? Miał wrażenie, że w jego brzuchu znajdują się ogromne ilości jedzenia, którego również nie za bardzo pamiętał. Był po prostu pełny i dosłownie cudem nie pokolorował jeszcze podłogi. Akurat podnosił buta, gdy usłyszał za sobą, jak leżąca na łóżku osoba poruszyła się.
- Merlinie, nigdy więcej nie tknę hot doga. – Usłyszał za sobą znajomy, kobiecy głos i zamarł z butem w ręku oraz uniesioną nad ziemię nogą. To nie może być prawda. Obrócił się i skrzyżował wzrok z siedzącą Rolandą. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. Severus upuścił trzymanego buta, a z kobiety zsunęła się pościel. Była kompletnie naga, co nie uszło uwadze mężczyzny, który wbił wzrok w jej sporych rozmiarów piersi. Zdając sobie z tego sprawę, Rolanda zrobiła się cała czerwona i od razu sięgnęła po pościel, zaciągając ją pod samą brodę. Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie i zatrzymała się na dłużej przy Severusie. Przełknęła głośno ślinę i podciągnęła jeszcze wyżej kołdrę.
- Czy myśmy… - Zerknęła jednym okiem na mężczyznę, który próbował się roześmiać i prychnął kpiąco w odpowiedzi.
- Nie! – Nawet Severus dostrzegł, że nie jest w stanie wyjść z tej sytuacji z twarzą. Usiadł na łóżku obok Rolandy i spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem. – A myśli, że my…
- No przecież, że nie! – Tym razem to kobieta starała się roześmiać, ale również zorientowała się, że fakty mówią same za siebie i nie ma sensu szukać mało prawdopodobnej wymówki. Snape wpatrywał się w swoje palce u rąk, a Rolanda opatuliła się szczelniej kołdrą. Oboje mieli spuszczone głowy i nie patrzyli na siebie. Dopiero po dłuższej chwili w pomieszczeniu dało się słyszeć głośne wypuszczanie powietrza z płuc przez mężczyznę, a po chwili również jego głos.
- Czyli wygląda, że my…
- Niezaprzeczalnie. – Rolanda weszła mu w zdanie, czerwieniąc się przy tym niczym burak. – Pamiętasz coś z…
- Bezsprzecznie.
- I… co teraz zrobimy? – Snape nieśmiało podniósł wzrok na kobietę i spróbował się do niej uśmiechnąć. Rolanda widząc grymas na jego twarzy przysunęła się do niego bliżej i oparła mu głowę na ramieniu. Nie pamiętała zbyt wiele z wczorajszego wieczoru. Miała taki sam pogląd odnośnie całej sytuacji, co Severus. Ale jak w takim razie, skoro nie pili alkoholu, wylądowali ze sobą w łóżku, a na dodatek niewiele pamiętają? Znaczy pamiętają, ale jest to tak nieprawdopodobne, że nie mogło się wydarzyć.
- Na początek ustalmy pewne fakty. – Rolanda przytaknęła głową i słuchała w spokoju Severusa. – Kolacja nie za bardzo nam się udała, więc znaleźliśmy się na dachu jakiejś kamienicy. Dalej przyszły jakieś dzieciaki i z tego co pamiętam, a przynajmniej tak podpowiada mi pamięć, chcieli być na tym dachu sami.
- To głupie, ale wydaje mi się, że z nimi zostaliśmy. – Severus rozszerzył nieznacznie oczy. On też to pamiętał. A jeśli on to pamięta i Rolanda również, to nie ma mowy o zbiegu okoliczności. Złapał się mentalnie za głowę, gdy uświadomił sobie, że siedział na dachu budynku z ukochaną kobietą i bandą bachorów paląc papierosy.
- Czy ty też masz wrażenie, że coś z nimi paliliśmy?
- Z pewnością nie zwykły tytoń. To by nas tak nie zwaliło.
- A zatem co to było? – Kobieta przygryzła delikatnie dolną wargę i rozejrzała się po pokoju. Przypomniało jej się, jak złapała kiedyś uczniów ze Slytherinu w szatni po meczu quidditcha na paleniu papierosów. Na początku myślała, że to tylko nikotyna, ale gdy zapach dotarł do jej nozdrzy wiedziała, że to nie jest zwykły tytoń. Woń tej substancji była słodka i w całej szatni pachniało jak w fabryce karmelków. Na dodatek młodzi adepci magii nie zachowywali się naturalnie. Byli rozbawieni i wszystkie informacje docierały do nich z opóźnieniem, jakby obroty w ich mózgach spadły do minimum. Tak samo czuła się wczoraj. Była nieobecna, żyła we własnym świecie, w którym wszystko było idealne i piękne. Postanowiła podzielić się swoimi spostrzeżeniami z Severusem.
- Wydaje mi się, że mogła to być marihuana. – Snape uniósł prawą brew wysoko w górę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Marihuana? Niby skąd dzieciaki w ich wieku zdobyły coś takiego? – Kobieta wzruszyła w odpowiedzi ramionami, a Severus nieco się zamyślił. W sumie Rolanda mogła mieć rację. Niekontrolowane wybuchy śmiechu, nagły przypływ energii, który po chwili malał do minimum, a do tego ta błogość. Dużo faktów wskazywało na tę dziwną substancję, której nigdy nie próbował. Narkotyki go nie interesowały, a przynajmniej nie na tyle, aby sprawdzać ich działanie. Słyszał o liściach konopi i raz zainteresował go artykuł w gazecie o nich, ale nie wierzył, że ludzie nabierają się na te bajeczki. Aż do wczoraj, gdy sam znalazł się w siódmym niebie.
- Innymi słowy, jak mówi dzisiejsza młodzież, naćpaliśmy się.
- I to konkretnie. – Siedzieli obok siebie wpatrując się w panele podłogowe. Kwestia tego, co się z nimi wczoraj działo została rozwiązana. Co w takim razie z faktem, że się ze sobą przespali? Wyglądało na to, że oboje nie garną się do wyjaśnienia tej sytuacji. Przecież kontaktowali. Nikło, bo nikło, ale nie byli w pełni nieświadomi. Wiedzieli co robią i jakie będą tego konsekwencje. A jeśli mowa o konsekwencjach… Severusowi w głowie zamajaczył obraz małego, uroczego, śliniącego się i uśmiechającego bezzębną buzią niemowlęcia. Co on zrobi, jak się okaże, że w wyniku jego samczej niesubordynacji Rolanda zaszła w ciążę? To w ogóle jest możliwe w ich wieku? Złapał się za głowę na samą myśl o tym, że może zostać ojcem i zaczął nią kręcić w prawo i lewo. Kobieta patrzyła z delikatnym zdziwieniem i konsternacją na jego poczynania, ale nie odzywała się póki co.
- No to koniec. Jestem skończony. Żeby dać się tak urobić bandzie małolatów!
- Nie twoja wina. To oni nam nie powiedzieli, że będą palić marihuanę. – Rolanda starała się uspokoić Severusa, ale na nic szły jej wysiłki. Mężczyzna podniósł się z łóżka, aż opadły mu spodnie i zaczął chodzić po pokoju w samych bokserkach, koszuli zapiętej do połowy i jednej skarpetce, cały czas trzymając się przy tym za głowę.
- Zioło! Że też nie przyszło mi to do głowy!
- A co? Paliłeś kiedyś? – Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach i uśmiechnęła się znacząco do mężczyzny, który stanął jak wryty na środku pokoju.
- Miałem… Chciałem… No bo Lucjusz… - Z każdym słowem z twarzy Rolandy znikało rozbawienie, a zastępowało je głębokie zdziwienie. W końcu Snape opuścił bezradnie ręce wzdłuż tułowia i wypuścił głośno powietrze z płuc. – Dobra, przyznaję się. Miałem okazję do zapalenia, ale odmówiłem. To było w Hogwarcie na siódmym roku nauki.
- Przecież to nic złego. Ja też nigdy nie paliłam. No… aż do wczoraj.
- Nic złego? Owszem! To coś bardzo złego! Gdybym wtedy zapalił wiedziałbym, co ta gówniarzeria chce nam podać i nie przystałbym na to! Swoją drogą, jak tak zabawiają się mugolskie dzieci to bardzo wszystkim współczuję. Drodzy państwo, to jest właśnie owoc dzisiejszego systemu szkolnictwa wyższego. Masowa produkcja ludzi, którzy nadają się co najwyżej do testowania kapsli Frugo! – Po swoim jakże ekspresyjnym monologu opadł na łóżko obok Rolandy, która zaczęła się głośno śmiać i tarzać po pościeli. Na początku patrzył na nią jak na małe dziecko, ale uświadomił sobie, że wścieka się na coś, co w rzeczywistości było bardzo przyjemne. Poczuł, jak nieśmiały uśmiech wypływa mu na twarz, by po chwili zamienić się w szerokiego, kolokwialnego banana. Nie wiedział, kiedy położył się ze śmiechu na łóżku i turlał się po nim razem z kobietą. Wszystkie zmartwienia i troski poszły w niepamięć. Co było to minęło, a oni mieli przynajmniej urozmaicony wieczór i zyskali nowe doświadczenie w życiu. Bo ich randki przecież nie mogą być tradycyjne i w pełni normalne!

* * * * *

Szła między grobami trzymając w rękach niewielki, czerwony znicz w kształcie serca. Cmentarz jest dla wielu ludzi przygnębiającym miejscem, ale ona czuje się tu dziwnie spokojna i szczęśliwa. Potrafi się wyciszyć, pomyśleć w samotności, poradzić się osoby, która naprawdę ją rozumie. Uśmiechnęła się blado i skręciła w jedną z alejek prowadzącą na grób Fredericka. Cmentarz praktycznie świecił pustkami, ale zapalone na grobach znicze zapewniały jej poczucie bezpieczeństwa. Nie bała się przychodzić tak późną w to miejsce, a wręcz przeciwnie. Właśnie wieczorem czuła najsilniejszą więź z Frederickiem i mogła z nim w spokoju porozmawiać.
Od grobu dziecka dzieliło ją niecałe piętnaście metrów, gdy ujrzała siedzącą na ławeczce męską postać. Nie widziała, kto to, ale serce zabiło jej mocniej na ten widok. Mężczyzna był dość dobrze zbudowany i wysoki. Nic więcej nie mogła dostrzec poza tym, że był ubrany w ciemny płaszcz. Przez światła kolorowych zniczy kolor jego włosów był nie do zidentyfikowania. Zebrała się w sobie i podeszła niepewnie w jego kierunku. Starała się poruszać cicho, ale nie przewidziała, że na drodze może leżeć jakaś sucha gałąź, na której niestety stanęła. Drewienko trzasnęło, a po okolicy rozległ się charakterystyczny dźwięk. W tym samym momencie mężczyzna siedzący na ławce odwrócił się w jej stronę, a ona stanęła w miejscu z delikatnym przestrachem na twarzy, upuszczając jednocześnie trzymany w rękach znicz, który rozbił się w drobny mak.

27 komentarzy:

  1. Mam mieszane uczucia; jednocześnie czuję kwitnący uśmiech na twarzy na myśl o przygodach byłych profesorów i rozczarowanie wymieszane ze złością i smutkiem, kiedy czytałam o Hermionie i Draco. Dzisiaj już kogoś o to pytałam, ale czy lubisz happy-endy? Mam nadzieję, że tak, bo nie wiem czy bym przeżyła rozłąkę naszych głównych bohaterów. ;)
    Zrzuciłaś na nich prawdziwą bombę i jeśli dodasz do tego nieujawnione jeszcze zamiary najdroższej cioteczki Yves, to nie będzie dobrze.
    Czekam z niecierpliwością! :)
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, prawie się popłakałam, gdy Hermiona zobaczyła Draco przed sklepem.
    Rozdział super. Miło, lekko się go czytało (mimo, że niespecjalnie przypadł mi do gusu motyw Rolandy i Snape'a). Tak jak Cassie McKinley, liczę na happy end (nie dopuszczam innej opcji di świadomości!).
    Pozdrawiam, Nikczemnalama

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo C;
    Jak dorwę te Mirandiunie to normalnie flaki jej wyrwe. Czy w tym opowiadaniu tylko Blaise jest normalny? Oczywiście z facetów XD Opowiadanie super.
    Czy mi się wydaje czy ona naprawdę zobaczy na cmentarzy Rona?

    Weny,
    M. B.H

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak na PS, może napiszesz miniaturkę?

      Usuń
  4. Świetny rozdział :) Nie mam pojecia kim moze być ten mężczyzna xD Czekam z cierpliwością na następną notkę :D
    ~blackrainbow

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaa genialny *.* Twoje opisy są boskie, takie prawdziwe bo w pewnym sensie spotyka mnie teraz to co Hermione z Draco wiec to niezwykle przeczytać to co sie dzieje gdzieś we mnie na Twoim blogu! Gratuluje talentu

    OdpowiedzUsuń
  6. OMG! Przez prawie cały rozdział wstrzymywał oddech. Co to były za emocje! Coś czuję, że relacje Draco-Hermiona przez jakiś czas będą bardzo chłodne. Kurczę, z jednej strony szkoda mi Draco, e z drugiej mam ochotę go rozszarpać na drobne kawałeczki. A ta Miranda.... Większej suki w życiu nie poznałam (oczywiście nie mam tu na myśli osobiście :P). Ahh biedna Hermiona, normalnie popłakałam się na momencie w sklepie. Podejrzewam że to Rona spotkała na cmentarzu, ale lubisz nas często zaskakiwać dlatego nie dan sobie ręki uciąć, że to na 100% Weasley ;) och, to będą bardzo długie dwa tygodnie... Jak ja przeżyję te 14 dni niepewności co dalej.
    Pozdrawiam gorąco

    Olix

    PS. Tak jak moje poprzedniczki, liczę na happy end. Nawet w grę nie wchodzi inne zakończenie, zapamietaj to kochana :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem pierwsza !! Co moge powiedzieć ? Świetny rozdział !!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubię przygnębiające historie pod warunkiem, że mają happy end ;)
    Świetny pomysł z uwzględnieniem w Dramione relacji byłych profesorów ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. nie wiem jak masz zamiar załatwić sprawę z tą całą Hagen, ale dobrze by było napuścić dwie stare żmije na siebie. Niech się cioteczka Yves zajmie tą blond francą i będzie miodzio, może Smok będzie miał potem duuuuży dług, ale lepsze to niż kantowanie Mionki.

    OdpowiedzUsuń
  10. normalnie kocham Cię i nienawidzę! nie wiem jak teraz wytrzymam bez Draco i Hermiony, było już tak blisko! głupia Hagen 3:) rozdział genialny :D tyle emocji, cały dzień na niego czekałam, jesteś rewelacyjna! czekam z niecierpiliwością na nowy rozdział! - zu

    OdpowiedzUsuń
  11. Ha ten na cmentarzu to na 100% Draco jestem tego pewna :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejku co za emocje jak przy ogladaniu Mistrzostw w siatkówkę :-D. A tak całkiem poważnie rozdział super. Z utęsknieniem czekam na rozdział 36 i tak jak wyżej chce happy end. :-D a odnośnie tego faceta na cmentarzu bardzo bym chciała żeby to był Draco ale moje przeczucie mówi mi że może to być Ron :-D życzę Ci dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytam twój blog już od dłuższego czasu, jednakże aż do dzisiaj go nie skomentowałam. Czemu? Sama nie wiem... Chyba najbardziej prawdopodobna wersja to ta, w której twierdzę że nie miałam określonego zdania na temat jakiegoś z rozdziałów.Aż do dzisiaj. To jest właśnie ta chwila, w której mogę bez żadnych wątpliwości powiedzieć, że rozdział mi się podoba i to bardzo. Dlaczego? Są w nim wszystkie ( może i nie wszystkie, ale te główne) wątki splecione ze sobą niczym warkocz. Dodatkowo urwana końcówka zachęca mnie do dalszego czytania.
    Mam do ciebie prośbę. NIE ŚPIESZ SIĘ Z NASTĘPNYM ROZDZIAŁEM BARDZO CIĘ PROSZĘ. Może i moja prośba jest sprzeczna z poprzednimi, ale chciałabym przeczytać coś naprawdę dobrego. Hmmmm.... To wyszło mi trochę egoistycznie, co wcale nie było moim celem. Po prostu uważam że na coś dobrego trzeba czasu, a efekty są warte czekania.

    Ta, której imienia nie wolno wymawiać...

    OdpowiedzUsuń
  14. Jej. Ja myślę że na cmentarzu jest albo Ron albo Malfoy. Pisz jak najwięcej o dramione severus snape do szczęścia mi nie potrzebny

    OdpowiedzUsuń
  15. Rozdział świetny i nic do zarzutu :)
    Wątek Rolandy i Snape'a też, choć nie umiem sobie ich nadal wyobrazić razem.
    Ja myślę że na cmentarzu jest Lucjusz :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + nwm Dlaczego ale mam wrażenie że ciotka Yves i ta cała Hagen cos razem ze sobą spiskują xdd

      Usuń
  16. Staruskowie są niesamowici,ale proszę cię niech Snayp pomoże Draco odzyskać Hermione.Podejrzewam że Draco przyszed do Federika i Hermiona go zobaczyła.Niech ona tak niecierpi,albo z sobą pogadają albo Draco gdy ędzie uciekał przed Hermioną zgubi pamiętnik czy list do niej.Nie wiem cokolwiek zrób.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ojeju yyy... Co mam powiedzieć. Zbierając moje chaotyczne myśli to Draco super, że ci zależy na Hermionie ale nie zdradzaj jej! Severus i jego odlot haha no powiem że cały czas się uśmiechałam :) Kto będzie na cmentarzu?? Draco, Lucjusz a może Ron no nie wiem. Czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam i weny :*
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń
  18. Twoje opowiadanie jest niesamowite! Natknęłam sie na nie kilka dni temu i pochłonęłam wszystkie rozdziały w zawrotnym tempie. Masz świetny styl, musze przyznać ze to chyba mój ulubiony blog <3 Co do tej notki to cudowna tak jak pozostałe. Jednak nie bylabym soba, gdybym troche nie ponarzekała�� Czemu Draco tak się zachowuje, powinien pogadać z Hermioną! I stanowczo nie powinien dać sie wkręcić w jakies gierki Mirandy. Nie może teraz zniszczyć zaufania Hermiony! W każdym razie to tylko moje biadolenie, i tak wyszlo super ;) A ta osoba przy grobie, jestem pewna, że to Ron, na 100 procent! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam
    Justyna :)

    OdpowiedzUsuń
  19. I znowu wszystko się zje.... no. W każdym razie mają się pogodzić rozumiesz?!?!
    Kocham :*
    M.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ile rozdzialow bedzie mialo to dramione?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do zakładki "pytania do mnie i o mnie", tam znajdziesz rozwiązanie zagadki.

      Usuń
  21. Nie no przecież to jest jakiś dramat. jak Draco mógł sądzić, że to się nie wyda?! Przecież takie rzeczy ZAWSZE wychodzą na jaw. Biedna Hermiona. Nie no w głowie mi się to nie mieść. A ta wstrętna siksa Miranda to jest jakaś chodząca patologia. Nie, ja nie mam na to słów. Nie napiszę tu chyba nic sensownego, bo normalnie nie mogę.
    Ale powiem jeszcze tylko, że naćpani byli profesorowie to nie lada atrakcja :D
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  22. Hey kochana! Nadrabiam twoje opowiadanie i niestety tutaj również masz zakreślony tekst na biało i zupełnie nie da się przeczytać na telefonie. Gdybys mogła to poprawić, byłabym najszczęśliwsza ❤️ Buziak

    OdpowiedzUsuń