niedziela, 4 października 2015

Rozdział XXXIII

Witajcie!
Od razu przyznaję się bez bicia, że rozdział jest wstawiany na świeżo i bez korekty, gdyż skończyłam go pisać dosłownie przed chwilą. Wyjątkowo napięty harmonogram w minionym tygodniu nie dał mi szans na napisanie więcej niż trzech stron, więc resztę musiałam skończyć dzisiaj. Idąc dalej tym tropem rozdział nie jest za długi i mam nadzieję, że jakoś to przebolejecie.

Bardzo się cieszę, że korzystacie z zakładki: pytania do mnie i o mnie. To bardzo przyjemne uczucie móc odpowiadać na nurtujące Was pytania. Liczę, że te z minionego tygodnia to jedynie początek i będziecie chcieli wiedzieć coś więcej o blogu czy też o mnie. Odpowiadam na każde pytanie, więc bez obaw ;)

Garść informacji:
Rozdział 34 pojawi się na blogu 18 października. Z racji tego, że dużo osób pytało mnie, co dalej z pobocznym wątkiem miłosnym dwójki emerytowanych nauczycieli, rozdział będzie poświęcony Severusowi i Rolandzie. Jakby tak dobrze się przyjrzeć to nie mamy o nich informacji od dobrych kilku, jak nie kilkunastu tygodni, więc należałoby to nadrobić ;)

Na koniec chciałabym podziękować wszystkim, którzy głosowali na mojego bloga w konkursie na bloga miesiąca na Katalogu Granger. Dzięki Wam blog zajął trzecie miejsce, z czego jestem niezmiernie szczęśliwa i dumna. Spisaliście się kochani i bardzo Wam za ten prezent dziękuję :* Nie przedłużając już więcej, zapraszam do czytania i zostawienia po sobie śladu pod rozdziałem lub w zakładce.

Realistka

* * * * *
- Co to ma znaczyć, Malfoy? Gdzie my jesteśmy? – Draco nie odezwał się jednak, a pociągnął Hermionę w kierunku dużych drzwi. Kobieta zaparła się nogami w połowie drogi i wyrwała z uścisku swoją rękę. Patrzyła na niego z niezrozumieniem i czymś na kształt irytacji, która de facto wzrastała w niej z każdą sekundą. Uśmiech Malfoya zniknął nagle, a blondyn zatrzymał się przed samym wejściem, obracając w jej kierunku.
- Wytłumacz mi to, Malfoy. Byle sensownie.
- Powiedziałaś, że mi zaufasz. Co się stało, że przestałaś? – Skrzyżowała ręce na piersiach i podeszła odrobinę bliżej w kierunku mężczyzny. Owszem zaufała mu, ale nie na tyle, żeby ciągał ją po całym Londynie, w dodatku w miejsca, których nie znała. Aż tak wielką ufnością go nie obdarzyła.
- Przestań próbować na mnie wpłynąć i powiedz mi, co to za miejsce, bo inaczej wracam do czekoladziarni. – Malfoy westchnął i opuścił ręce w geście rezygnacji ze sprzeczki. Mina Hermiony jednak wciąż była zacięta i nie zamierzała odpuścić blondynowi. Patrzyła jak podchodzi do niej pomału i łapie ją za ręce, zamykając w swoich dłoniach. Ta dziwna bynajmniej sytuacja przestawała jej się podobać i spoglądała na poczynania Dracona z dużą nieufnością.
- Nie gniewaj się, Granger. – Głos Draco był cichy i jakby z drobnymi oznakami lęku. Gdziekolwiek się znajdowali, panna Granger wyczuła, że to miejsce jest ważne dla arystokraty i nie zabrał jej tu bez przyczyny. Złość zaczęła ustępować, a zastąpiło ją skrępowanie. Malfoy pokazał jej dzisiaj swoje najróżniejsze oblicza, a zapewne to dopiero początek tej jakże barwnej palety emocji. Przygryzła nerwowo wargę spuszczając przy tym wzrok na ich złączone dłonie. W brzuchu momentalnie pojawiły się przysłowiowe motyle, gdy przypomniała sobie o ich niedawnym pocałunku. Wtedy zaufała bezgranicznie. Czuła, że teraz też powinna.
- Nie gniewam. Chcę po prostu wiedzieć, gdzie mnie zabrałeś.
- Jeśli ci powiem, nie wejdziesz tam, a jest to dla mnie ważne.
- Skąd masz tę pewność? – Draco wywrócił w odpowiedzi oczami i uśmiechnął się kpiąco. Oczy dziewczyny zmrużyły się w przypływie irytacji.
- Trochę cię znam, Granger. Obiecuję, że nie spotka cię tam nic złego. Masz moje słowo.
- To tak, jakbyś mówił „skocz z mostu, a na pewno nie złamiesz nogi”.
- Zależy, jak wysoki most wybierzesz. – Blondyn uśmiechnął się delikatnie i szczerze. Hermiona dostrzegła w jego oczach iskierki ekscytacji i czuła, jak jej pewność siebie i upór idą w niepamięć. Westchnęła głośno w odpowiedzi i pozwoliła arystokracie poprowadzić się do wejścia. Gdy przeszli przez szklane drzwi od razu uderzyła ją woń przesadnej czystości i środków dezynfekujących. Skojarzyło jej się to ze szpitalem, ale ciepłe barwy przemierzanych korytarzy raczej nie pasowały do obiektu medycznego, który miała w pamięci. Mimo wszystko jej zdecydowanie osłabło i nieczuła się już pewnie. Nawet trzymający ją za rękę Malfoy nie dodawał jej wiary i siły. Szli dość szybko, tak że ledwie udawało jej się dostrzec metalowe plakietki wiszące na drzwiach. Sądząc po tytułach „doktor” znajdowali się w jakiejś klinice, przez co nabrała jedynie większych obaw. Przy zakręcie zatrzymała się gwałtownie i puściła dłoń arystokraty. Czuła się przytłoczona tym miejscem i strach zaczął napierać na nią z większą siłą. Draco widząc jej zawahanie podszedł do niej i przytulił ją, ale Hermiona była kompletnie sztywna i nie poddała się nawet ręce gładzącej ją po plecach. Wszystkie mięśnie jakby zastygły w bezruchu, a w bursztynowych oczach dostrzegł lęk. Odgarnął kobiecie niesforne kosmyki z twarzy i wsadził je za uszy. Próbował się uśmiechnąć, ale kasztanowłosa nawet nie zwracała na niego uwagi. Wbiła wzrok w podłogę, aby nie patrzeć w jego przepełnione troską srebrne oczy.
- Będzie dobrze, Granger. Po prostu zaufaj. – Mówił do niej ciepłym głosem, chcąc dodać jej otuchy, ale Hermiona jedynie jeszcze bardziej się załamywała. Od porodu i śmierci Fredericka nie była w żadnym szpitalu czy klinice. Wolała trzymać się od tych miejsc z daleka, gdyż rozdrapywały rany z przeszłości, które wciąż jakby były świeże. Przełknęła gorzkie łzy rozpaczy na wspomnienie dziecka i podniosła na blondyna swój przestraszony wzrok.
- To szpital, prawda? – Malfoy przełknął nerwowo ślinę, a uśmiech na jego twarzy zbladł, słysząc zlękniony i pełen goryczy głos kobiety. – Czemu? Czemu mi to…
- Uspokój się, Granger i posłuchaj przez chwilę. – Złapał ją stanowczo za ramiona i zmusił, aby na niego patrzyła. Nie chciał teraz odpuścić. Był już bardzo blisko, aby Hermiona mogła uporać się ze swoją przeszłością, a ona próbowała stawiać opór. Widział strach i ból w jej oczach, ale wiedział, że nie tyle on musi je przezwyciężyć, a właśnie stojąca przed nim dziewczyna. – Chcę ci pomóc i wierzę, że sobie poradzisz. Dasz radę, Granger i uda ci się w końcu żyć normalnym życiem. Jesteś silna, potrafisz to zrobić.
- Nie masz pewności.
- Mam. To ty w siebie nie wierzysz i nie chcesz dać swojemu szczęściu szansy. A skoro ty w siebie nie wierzysz, to ja wierzę za nas dwoje. Zaufaj mi ten drugi raz. Nie chcę cię skrzywdzić, nie chcę, żebyś cierpiała przez całe… - Zanim Draco dokończył usłyszał dźwięk dzwoniącego telefonu w kieszeni. Wyciągnął go szybko i dostrzegł na wyświetlaczu numer Samanthy. Zmarszczył brwi i odrzucił połączenie. Hermiona postanowiła wykorzystać ten moment i odwrócić uwagę arystokraty od siebie. Starała się mówić do niego pewnym i zdecydowanym głosem, jednak nie była w stanie w pełni panować nad drżeniem, które niestety było słyszalne i blondyn szybko je wychwycił.
- To pewnie coś ważnego. Odbierz, a ja poczekam na zewnątrz. – Odwróciła się z zamiarem wyjścia z kliniki, ale Draco złapał ją w ostatnim momencie za ramię i stanowczo do siebie przyciągnął.
- Poczekasz na mnie w tamtym gabinecie. – Mówiąc to, wskazał kobiecie drzwi mniej więcej pośrodku korytarza. Panna Granger przełknęła nerwowo ślinę i przygryzła wargę. Nie chciała tam iść i nie miała takiego zamiaru. Zaparła się z całej siły nogami i nie pozwoliła ruszyć miejsca blondynowi. Widząc i czując upór Hermiony, Draco obdarzył ją krótkim i złośliwym uśmieszkiem, a następnie odrobinę mocniej pociągnął w kierunku wskazanych przed chwilą drzwi. Ku jego zdziwieniu kasztanowłosa nie ruszyła się ani o centymetr.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Granger.
- Dopiero mogę zachować się jak dziecko. – Usiadła po turecku na podłodze, krzyżując ręce na piersiach i przybierając na twarz obrażoną minę. Malfoy wywrócił z politowaniem oczami, a w tym samym momencie rozległ się drugi dźwięk przychodzącego połączenia. Zerknął na siedzącą na podłodze Hermionę i pokręcił z dezaprobatą głową, wyjmując przy tym telefon. Znowu dostrzegł na nim numer Sam i zaczął się odrobinę niepokoić. Jego recepcjonistka nigdy nie dzwoniła bez przyczyny, a jeśli robiła to drugi raz z rzędu to znaczy, że w firmie są jakieś problemy. Nie wiedzieć czemu od razu na myśl przyszedł mu Keffler, a zdenerwowanie zaczęło przybierać na sile. Odrzucił kolejny raz połączenie i spojrzał na podłogę. Hermiona obserwowała go spod byka, a gdy już miał do niej podejść, aby ją podnieść, kobieta zerwała się i zaczęła biec w kierunku wyjścia. Draco nie czekał długo i puścił się za nią biegiem. Złapał ją przy końcu korytarza i oboje wylądowali na podłodze, obijając się się o siebie i powodując niezły hałas.
- Ała! Malfoy! Złaź ze mnie! – Panna Granger próbowała zrzucić z siebie ciało arystokraty, ale blondyn skutecznie unieruchomił jej ręce. Kobieta szamotała się jeszcze chwilę pod nim, aż zdecydowała się odpuścić.
- Skończ z tymi wygłupami, Granger!
- Proszę bardzo! – Mówiąc to kopnęła go kolanem w część pleców, aż Malfoy puścił jej ręce i zwalił się na nią z głośnym krzykiem. Szarpali się ze sobą turlając się po korytarzu, gdy nagle dostrzegli parę nóg przy swoich głowach. Oboje spojrzeli w górę i zobaczyli wpatrującego się w nich z niezrozumieniem i zaskoczeniem starszego mężczyznę w okularach.
- Dzień dobry doktorze. – Draco uśmiechnął się nerwowo, a doktor Spinner zamrugał parę razy w odpowiedzi oczami. W ręku trzymał sporych rozmiarów kubek, a w drugiej ręce talerzyk z rogalikami. Po chwili przeniósł swój wzrok na rozjuszoną i zdezorientowaną Hermionę, która okładała pięściami blondyna po klatce piersiowej.
- Ty parszywy gnoju! Jak mogłeś mi to zrobić?! Skąd wy się w ogóle znacie?! I co to wszystko ma znaczyć?! Malfoy do jasnej cholery to nie jest śmieszne!
- Ała! Granger uspokój się!
- Nie ma mowy! Jesteś podłym i bezczelnym dupkiem, Malfoy! Wykorzystałeś moje zaufanie! Nienawidzę cię wstrętna tchórzofretko! – Chłopak widząc zdezorientowany wzrok psychiatry, który zdążył już usiąść na jednym krzesełku i zaczął zajadać się przyniesionymi rogalikami, wzruszył ramionami i posłał mu przepraszające spojrzenie. Po chwili oberwał od Hermioby w sam środek klatki piersiowej.
- I złaź ze mnie, bo nie ręczę za siebie! A pan co się tak gapi?! Dwójki dyskutujących ze sobą osób w parterze nigdy pan nie widział?! – Doktor Rob upił łyk herbaty ze swojego kubka i odstawił niedojedzony rogalik na talerzyk. Wściekłość w głosie Hermiony niespecjalnie na niego działała. Był bardziej rozbawiony jej postawą, co jawnie demonstrował szerokim uśmiechem na twarzy.
- Z przykrością dla pani stwierdzam, iż rundę pierwszą wygrał pan Malfoy. Może pan zejść z koleżanki i udajmy się na właściwy ring. – Psychiatra podniósł się z krzesełka i poczłapał w kierunku swojego gabinetu, zostawiając osłupiałych Hermione i Dracona, którzy wciąż leżeli na podłodze. Arystokrata spojrzał niepewnie na kasztanowłosą, która zmrużyła gniewnie oczy i zacisnęła wargi w wąską linię. Uśmiechnął się do niej głupkowato, ale panna Granger jedynie wściekła się jeszcze bardziej.
- Nienawidzę cię ty pajacu.
- Całus na przeprosiny nie wchodzi w grę?
- Złaź. Ze. Mnie. Ale. Już. – Z głośnym westchnięciem Draco podniósł się z Hermiony, a następnie wyciągnął w jej kierunku rękę, aby pomóc jej wstać, ale kobieta odtrąciła ją z całej siły. Po chwili stała naprzeciwko blondyna i patrzyła na niego rozjuszonym spojrzeniem. Już odwracała się na pięcie, aby odejść i znaleźć się jak najdalej mężczyzny, gdy ten złapał ją w talii i przerzucił przez ramię, taszcząc w kierunku gabinetu doktora Spinnera. Ku jego zdziwieniu, panna Granger nie protestowała i nie rzucała się niczym w napadzie wścieklizny.
- Wybacz, Granger, ale to jedyny sposób, żebyś…
- Milcz jak do mnie mówisz, Malfoy.
- Daj już spokój. Przecież chcę…
- Zamknij się. Mam przeliterować?
- Ale ja…
- Morda w kubeł! – Poczuł mocne uderzenie w plecy i zdecydował się jednak milczeć. Tym bardziej, że znaleźli się właśnie pod gabinetem lekarza, który oczekiwał ich przyjścia. Postawił wściekłą niczym osa Hermionę na podłodze i otworzył przed nią drzwi. Panna Granger rzuciła mu jeszcze rozjuszone spojrzenie i weszła z wysoko uniesioną głową do środka, zamykając Draconowi drzwi przed nosem. Blondyn zamrugał prę razy oczami, a po chwili wszedł, a raczej wychylił swoją głowę przez drzwi i rzucił szybko w kierunku doktora Spinnera, zanim kasztanowłosa dziewczyna rzuciła w jego kierunku leżącym na biurku lekarza zszywaczem.
- Pan z nią porozmawia, a ja wrócę za godzinę. – Gdy zamknął drzwi usłyszał odbijający się od nich ciężki przedmiot. Wypuścił głośno powietrze z płuc i wyciągnął telefon z kieszeni spodni w tym samym momencie, gdy ten zaczął ponownie dzwonić. Odebrał w końcu połączenie od Samanthy, która wyrzucała z siebie słowa z nadzwyczajną prędkością. Słyszał w jej głosie zdenerwowanie i nie chodziło tylko o to, że wcześniej nie odbierał telefonu.
- Zanim zapytasz, czy to pilne odpowiadam, tak to pilne i to bardzo. Mamy nieoczekiwaną wizytę z Austrii. Domyślasz się pewnie, kto to. Jest bardzo źle, bo Hagen jest sama i chce się z tobą widzieć osobiście. Natychmiast. Jak szybko dasz radę tu dotrzeć?
- Dziesięć minut. – Warknął ostro do telefonu i wcisnął go do kieszeni spodni. Biegł przez całą klinikę, a w głowie myśli pędziły jak szalone. Czego chce od niego ta kobieta? Miał złe przeczucia odnośnie jej wizyty. Albo już wywęszyła podstęp, albo jest zawiedziona, bo do niej nie zadzwonił. Tak czy owak, sprawa nie zapowiadała się ani trochę sympatycznie. Wyszedł na zewnątrz i od razu uderzyło go zimne powietrze. Rozejrzał się po okolicy, a następnie teleportował z głośnym trzaskiem prosto do United Architect. Gdy wszedł do firmy pierwsze kroki skierował w stronę Samanthy, która układała stosy papierów na ladzie recepcyjnej.
- Gdzie ona jest? – Sam aż wzdrygnęła się słysząc agresję w głosie swojego szefa. Podała mu najmniejszą górę dokumentów, a następnie wskazała szklaną windę.
- Na górze w twoim gabinecie.
- Wpuściłaś ją?! – Czarnowłosa podskoczyła w miejscu, gdy Draco do niej krzyknął. Już dawno nie był taki wściekły.
- Nie miałam wyboru. Konferencyjna była zajęta, a do ciebie nie mogłam…
- Co to za dwa typy? – Draco wskazał kobiecie głową dwóch mężczyzn kręcących się przy drzwiach do windy. Ubrani byli w typowo oficjalny sposób, to jest czarne garnitury i białe koszule z krawatami. Patrząc na ich posturę zdecydowanie nie odpuszczali sobie wizyt na siłowni i z pewnością mieli wyrobione karty stałego klienta. Samantha spojrzała na mężczyzn dyskretnie i wychyliła się zza recepcji w stronę Malfoya, który nie spuszczał podejrzanych gości z oczu.
- Weszli z Hagen. Prawdopodobnie prywatna ochrona.
- Nie wydaje mi się, żeby ochraniali ją przed windą. – Arystokrata starał się myśleć jak najlogiczniej. Nie podobała mu się dwójka „karków”, którzy niewątpliwie czekali właśnie na niego. Ocenił i przekalkulował na chłodno sytuację. Ich jest dwójka, a on jeden. Nie może użyć różdżki w głównym holu, a winda jest oszklona. Pozostaje mu liczyć, że gdy wejdzie do niej z nimi nie ucierpi żadna część jego ciała, a on będzie mógł się ich pozbyć dopiero na półpiętrze prowadzącym do jego biura. Przełknął nerwowo ślinę i poluźnił kołnierzyk od koszuli, która zaczęła go dusić. Spojrzał na Sam, która również nie była przekonana do dwójki nieproszonych gości i wypuścił głośno powietrze z płuc, zabierając z kontuaru przygotowane przez recepcjonistkę dokumenty.
- Życz mi szczęścia.
- Połamania nóg szefie.
- Połamią mi je i bez tego. – Dość pewnym krokiem ruszył w stronę windy. Nie był nawet w połowie drogi, gdy dwójka osiłków stanęła po jego prawej i lewej stronie. Spojrzał kątem oka na jednego i drugiego, ale nie zatrzymał się. Dopiero, gdy stanęli przed rozsuwanymi drzwiami czekając na przyjazd windy, mężczyzna po lewej stronie odezwał się do niego niezbyt przyjemnym głosem, zaciągając ostro po rosyjsku.
- Pan Draco Malfoy?
- Zależy, kto pyta. – Nie otrzymał odpowiedzi od pierwszego osiłka, bowiem odezwał się do niego drugi, również z nalotami języka rosyjskiego.
- Pójdzie pan grzecznie z nami do pani Hagen.
- Nie śmiałbym inaczej. – W tym momencie drzwi od windy otworzyły się, a Draco został do niej wepchnięty przez mężczyznę po prawej stronie. Wcisnął odpowiedni guzik i czekał z dwójką nieproszonych gości, aż ruszą na górę. Miał marne szanse na ucieczkę. Nawet jako czarodziej miałby problemy w obezwładnieniu tej dwójki. Nie miał również pewności, że stojący przy nim mężczyźni również nie posiadali zdolności magicznych. Z duszą na ramieniu liczył w myślach mijane piętra i modlił się, aby jakimś cudem winda dowiozła go na górę całego.

Kiedy tylko drzwi za Malfoyem się zamknęły, oparła się o nie czołem i przymknęła oczy ze zmęczenia i gromadzącej się w niej frustracji. Nie mogła uwierzyć, że ta parszywa tchórzofretka podstępem przytargała ją do psychiatry. Na do datek do tego, do którego sam uczęszcza. Wiedział dokładnie, jakie wspomnienia ma ze szpitalem czy innym ośrodkiem medycznym. A mimo to przyprowadził ją tutaj i zmusił niemalże, aby poszła na terapię. Nie było to jednak aż tak ważne, jak pytanie, czy Malfoy pocałował ją pod wpływem impulsu, czy od początku miał wobec niej nieczyste intencje. Nie zdążyła dobrze zagłębić się w swoich myślach, gdy usłyszała głos doktora za swoimi plecami.
- Chcę, aby pani wiedziała, że nie zmuszę pani do uczestniczenia w terapii. To musi być wola pacjenta, ale jak na moje sprawne, lekarskie oko powinna jednak pani zostać. Przynajmniej na piętnaście minut.
- Nie potrzebuję żadnego leczenia. – Odwarknęła wyjątkowo groźnie w stronę psychiatry, który jedynie uśmiechnął się do niej w odpowiedzi. Wciąż rozdrażniona, ale z coraz mniejszą agresją, Hermiona odwróciła się w stronę lekarza i posłała mu przepraszające spojrzenie. Nie powinna się tak zachowywać i być dla niego nieuprzejma, bo Malfoy zalazł jej za skórę. Podeszła niepewnie do krzesła przed biurkiem doktora i usiadła na nim ze spuszczoną głową wbitą w swoje wychudzone uda.
- Przepraszam doktorze. Ja po prostu nie chciałam tu przychodzić.
- Często wypieramy się potrzeby pomocy, żyjąc wyimaginowaną wizją samowystarczalności życiowej. Odnoszę wrażenie, że ten problem dotyczy tak samo pani, jak i pana Malfoya. Doktor Rob Spinner. – Dostrzegła wyciągniętą w swoim kierunku dłoń lekarza. Spojrzała na niego niepewnie, a mężczyzna obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Nie wiedziała, na co się pisze, ale może faktycznie powinna zostać i porozmawiać z kimś bezstronnym, kto nie będzie na każdym kroku jej współczuł i traktował jak porcelanową filiżankę. Uścisnęła rękę doktora i wysiliła się na lekki uśmiech.
- Hermiona Granger.
- Znałem kiedyś kogoś o podobnym nazwisku, ale teraz nie pamiętam, czy to był Gringer, czy też Franger. – Staruszek podrapał się po brodzie, by po chwili machnąć ręką i otworzyć gruby, zielony zeszyt. Przekartkował go parę razy, a na końcu otworzył mniej więcej w połowie i zapisał na górze strony imię i nazwisko Hermiony. Panna Granger przypatrywała się jego poczynaniom miętosząc w rękach kawałek koszuli. Liczyła skrycie, że szybko zakończy się ta rozmowa i nie będzie musiała więcej tutaj przychodzić.
- Panno Granger, w jak bliskiej relacji jest pani z panem Malfoyem? – Hermiona wybałuszyła swoje bursztynowe oczy i wbiła je w siedzącego przed nią lekarza. Doktor Spinner nie wydawał się być zakłopotany swoim pytaniem. Prawdę mówiąc, wyglądał jakby pytał ją o coś trywialnego, jak na przykład pogoda. Czekał na jej odpowiedź z serdecznym uśmiechem na ustach, postukując od czasu do czasu długopisem o blat biurka. Przełknęła nerwowo ślinę i spuściła ponownie wzrok, czując wykwitające na policzkach rumieńce.
- To dość… skomplikowane. Tak szczerze to sama nie wiem, w jakiej jesteśmy relacji.
- Przyjaźń? A może miłość? – Kobieta uniosła nieco zbyt gwałtownie głowę krzyżując spojrzenie ze wzrokiem psychiatry. Zaczęła się zastanawiać, czy są jakieś granice, których lekarz nie odważy się przekroczyć. Odpowiedziała trochę agresywnie jak na siebie, ale jednocześnie wyczuła w swoim głosie nutę smutku.
- Obie niemożliwe w naszym przypadku. – Doktor Rob zaśmiał się dźwięcznie, a następnie ułożył ręce za głową i wyciągnął się w fotelu. Twarz Hermiony jakby stężała. Wyprostowała się niczym struna i skrzyżowała ręce na piersiach, nie spuszczając wzroku z lekarza.
- Niemożliwe to jest pisanie esemesów w rękawicach zimowych.
- Jesteśmy zwykłymi znajomymi. Nic więcej.
- Gdyby tak było, pan Malfoy nie pytałby mnie o sposoby pomocy osobie, która straciła jedyne dziecko w traumatycznych warunkach. – Po tym zdaniu, Hermiona wiedziała, że dla psychiatry nie istnieją żadne granice przyzwoitości. Przymknęła na moment oczy, odwracając głowę w prawą stronę. Walczyła z bolesnym ciosem zadanym prosto w serce. Mogła się domyśleć, że Malfoy zaciągnął ją tutaj z powodu śmierci Fredericka. Bardzo dobrze to wiedziała i właśnie ta wiedza doprowadzała ją na przemian do szewskiej pasji i głębokiego cierpienia. Miotała się w swoich uczuciach. Nie wiedziała, czy zdoła utrzymać je na wodzy do końca sesji i nie rozpłakać się jak małe dziecko. Wszystko wydało jej się nagle za trudne do przezwyciężenia. Strach, ból, depresja. Nagromadziły się w niej same negatywne emocje w przeciągu niecałych pięciu minut. Westchnęła głośno i spojrzała niepewnie na lekarza. Doktor Spinner miał dośc poważny jak na siebie wyraz twarzy. Splótł ze sobą palce u dłoni i ułożył je na otwartym zielonym zeszycie. Obok kajetu zaś leżały ściągnięte z nosa okulary.
- Ile pan wie? – Starała się brzmieć normalnie, ale pod koniec wypowiedzi głos jej się załamał, co nie uszło uwadze psychiatry.
- Wystarczająco dużo, jak od osoby, która jest dla pani zwykłym znajomym. Ma pani żal do pana Malfoya, że mi o tym powiedział?
- Powinnam mieć, ale sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć.
- Definiowanie swoich uczuć tylko pozornie wydaje się trudne. Spróbujmy czegoś lekkiego na sam początek. Przed wejściem do mojego gabinetu, a konkretnie mam na myśli dwuznaczną sytuację na korytarzu, jakie emocje towarzyszyły pani w odniesieniu do pana Malfoya? – Na samo wspomnienie felernego wypadku twarz Hermiony spąsowiała. To było tak upokarzające, że oddałaby wszystko, aby nikt tego nie ujrzał. Na jej nieszczęście na owym korytarzu musiał się znaleźć nie wiadomo skąd doktor Rob. A ona leżała pod Malfoyem rwąc się jak w jakiejś ekstazie i krzycząc, aby natychmiast z niej zszedł. Dla nich bynajmniej nie była to dwuznaczna sytuacja. Nie zmieniło to jednak faktu, że wciąż była wściekła na arystokratę.
- Byłam na niego zła.
- Dobrze. – Doktor przeciągnął samogłoskę i zapisał coś w zielonym zeszycie, wcześniej wkładając na nos okulary. – A coś więcej? Na przykład, co chciała pani wtedy zrobić? Emocja wywołująca reakcję, rozumie pani, co mam na myśli?
- Czułam wściekłość i niepohamowaną żądzę nabicia pustej głowy pana Malfoya na ostry pal.  – Lekarz pokiwał głową z uznaniem i ponownie zapisał jakąś uwagę w kajecie. Hermiona westchnęła głośno i rozmasowała pobolewające ją skronie. Chciała, aby terapia zakończyła się w jak najszybszym tempie, a najlepiej, gdyby udało jej się zdążyć przed powrotem Malfoya. Dość wrażeń dzisiejszego dnia z udziałem jego osoby w roli głównej.
- Dość obrazowe, ale trafne. Teraz spróbujmy czegoś cięższego. Kiedy mówi pani o stracie dziecka, jak reaguje na te informacje pani ciało? – Panna Granger zwiesiła lekko głowę i zagłębiła się w wypowiedź psychiatry. Nie było jednoznacznej odpowiedzi na zadane pytanie. Reaguje różnie w zależności z kim o tym rozmawia i gdzie. Przy Malfoyu czuje się spokojna i mówienie o swoich odczuciach przychodzi jej wyjątkowo łatwo. Arystokrata potrafi zrozumieć jej położenie i nawet, gdy wspomnienia okazują się silniejsze od niej, jest blisko i nie pozwala, aby depresja pochłonęła ją ponownie. Zupełnie inaczej czuje się przy Pansy czy też Ginny. One również ją rozumieją, jednak w trochę inny sposób. W ich obecności bardziej zważa na słowa, jakby świadomie próbowała zadać sobie jak najmniej bólu, bo wie, że przyjaciółki nie dadzą rady ochronić jej przed przeszłością. Spojrzała w bystre oczy doktora Spinnera, ale natychmiast spuściła wzrok na kolana.
- Boję się, że to może się powtórzyć. Płaczę z bezsilności i nagromadzonego bólu, jestem jakby nieobecna, sparaliżowana. Nie jestem w stanie się ruszyć z powodu przepływającej przed oczami przeszłości. – Wypowiedzenie tych kilku zdań kosztowało ją wiele siły, co psychiatra albo wyczuł, albo zauważył. Odłożył trzymany w ręku długopis i pochylił się w jej stronę. Panna Granger w tym czasie oplotła się ramionami, jakby chciała się ogrzać, bądź zapewnić sobie nikłą ochronę. Usłyszała po chwili ciepły głos doktora Roba.
- Mam dla pani zagadkę.  Zakop pod ziemią, nakryj kamieniem, a ja i tak kości odgrzebię. Kim jestem? – Odpowiedź była wyjątkowo prosta, ale nie odpowiedziała. Znała bardzo dobrze tę zagadkę ludową i domyśliła się, do czego zmierza lekarz. Uniosła na niego wzrok i spotkała się z parą ciemnoszarych, przeszywających tęczówek oraz delikatnym uśmiechem. – Wspomnieniem.
- Chce pan powiedzieć, że mogę robić wszystko, żeby zapomnieć, ale i tak mi się to nie uda?
- Zapomnieć jest bardzo łatwo, ale nie da się żyć z tą świadomością. Można złagodzić ból, ale nie da się go kompletnie wyeliminować. To tak, jakby chcieć zapomnieć o pierwszej miłości. Może nie była doskonała, może partner nie był chodzącym ideałem, ale tak ważnego uczucia nie da się wymazać z pamięci.
- Nie chcę zapomnieć, nie mogę. Ale nie potrafię sobie z tym poradzić. Czuję się samotna i niewiele osób mnie rozumie. Właściwie to prawie nikt. – Na myśl od razu przyszedł jej Malfoy. Przecież tak na dobrą sprawę tylko on wiedział, jak bardzo cierpi na wspomnienie o dziecku. I mimo jej odtrącenia nie poddaje się. Chce, aby wyszła w końcu na prostą, chce jej szczęścia i pewności, że jest bezpieczna. To zadziwiające, że najbardziej znienawidzona osoba z czasów szkolnych jest w stanie zapewnić jej spokój i obdarzyć tak wielką troską. Uśmiechnęła się do siebie leciutko i włożyła niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Samotność sprawia, że stajemy się bardziej surowi dla siebie samych, a łagodniejsi dla innych. I jedno i drugie czyni nasz charakter lepszym. Przepraszam, jeśli się mylę, ale czy pan Malfoy nie jest przypadkiem osobą, która wyciąga ku pani pomocną dłoń?
- Malfoy jest wyjątkowo uparty i często nieznośny. Właściwie od zawsze był nieprzyjemny, wredny, bez zdolności do współczucia i zepsuty do szpiku kości. Nie pałaliśmy do siebie sympatią, wręcz się nienawidziliśmy. To niesamowicie irytujące, że właśnie on potrafi mnie zrozumieć. – Na twarzy lekarza pojawił się przyjacielski uśmiech. Obrócił się w stronę regału za swoimi plecami i wyciągnął z niego identyczny zeszyt, który leżał na biurku, tyle że w kolorze czerwonym. Otworzył go na jakiejś stronie i zapisał parę uwag na marginesie. To samo uczynił po chwili w zielonym kajecie. Gdy skończył odłożył czerwony notes z powrotem na półkę i odwrócił się w stronę Hermiony.
- Pan Malfoy to klasyczny przykład choleryka. Oczywiście mówię o jego obecnym stanie, na który wpływ ma jego nerwica. W gruncie rzeczy nie można jednoznacznie określić jego osobowości. Ma w sobie wszystkie cztery typy charakteru i bardzo łatwo dostosowuje się do towarzystwa. W tym także do pani, gdyż jest pani książkowym przykładem flegmatyka. Tak wynika z mojej obserwacji.
- Na jakiej podstawie?
- Jest pani zdystansowana, posiada pani wysoki poziom samokontroli, w reakcjach interpersonalnych raczej nieufna i chłodna, do tego dyplomatyczna, a jednak pogodna oraz łagodna. Ma pani wewnętrzny spokój i opanowanie, a tego brakuje w życiu pana Malfoya. Stwierdzenie, że się państwo uzupełniacie nie jest w tym wypadku błędne. – Doktor Spinner w trakcie wypowiedzi przez cały czas gładził się po brodzie i nie spuszczał wzroku z Hermiony. Kobieta wyglądała na odrobinę zdziwioną i tak też się czuła. Zawsze myślała, że jest typowym melancholikiem. Często zarzucano jej nietowarzyskość, pedantyczny perfekcjonizm  i podporządkowanie życia sztywnym regułom. Taka zawsze była w szkole. Wolała trzymać się z Harry’m i Ronem, niż błądzić i szukać ludzi, z którymi mogłaby się dogadać tak jak z nimi. A jeśli nie trzymała się z chłopakami, to zawsze zaszywała się w bibliotece oddając się nauce. Często wychodziła przez to na chłodną i dość zdystansowaną osobę. Nie sądziła, że depresja zmieniła ją na tyle, że również jej osobowość uległa zmianie. Jednak jakby nie patrzeć wcześniej nawet słowem nie odezwałaby się do Pansy czy Malfoya. Teraz pani Potter jest jej przyjaciółką, a w towarzystwie byłego Ślizgona czuje się wyjątkowo swobodnie i może z nim o wszystkim porozmawiać. Jej dawny charakter zapadł się pod ziemię.
- Wróćmy jednak do pani, bo zboczyliśmy z tematu. Depresja odbiła na pani ogromne piętno i niestety tylko od pani zależy, jak będzie wyglądało życie z tym bolesnym znamieniem. Może pani udawać, że wszystko jest dobrze, albo odnaleźć sposób na złagodzenie cierpienia, bo to, że nigdy ono pani nie opuści chyba nie muszę mówić. – Hermiona przytaknęła w odpowiedzi głową i słuchała z uwagą wypowiedzi lekarza. Zna go zaledwie trzydzieści minut, a zdążyła jako tako go polubić. W gruncie rzeczy był sympatyczny, może trochę roztargniony, ale nie przypominał jej typowego terapeuty. Odnosił się do niej z życzliwością i nie słyszała u niego w głosie typowej dla jego zawodu oschłości.
- Przede wszystkim potrzeba będzie dużo pokładów cierpliwości. Przeszłości nie da się załagodzić w tydzień czy miesiąc. To trwa i to niestety długo, i na to musi być pani przygotowana.
- Są jakieś sposoby, aby poradzić sobie z przeszłością? Mam się trzymać z daleka od miejsc czy też rzeczy, które mi o niej przypominają? – Staruszek pokiwał przecząco głową i ściągnął z nosa okulary. Przetarł ze zmęczenia oczy, a następnie sięgnął po chusteczkę i zaczął nią polerować szkła.
- Absolutnie. Wytrwałość w walce z przeszłością to podstawa, aby pani charakter i życie wróciły do stanu surowego. Dopiero potem może zacząć pani kształtować wszystko od nowa. Należy jednak pamiętać o kilku ważnych rzeczach.
- Jakich?
- Musi pani uważać na myśli, bo zmienią się w słowa. Uważać na słowa, bo zmienią się w czyny. Uważać na czyny, bo zmienią się w nawyk. Uważać na nawyki, bo zmienią się w pani charakter. Na końcu musi pani uważać na charakter, bo zmieni się w przeznaczenie. Recz w tym, że gdy komuś bardzo zależy, wszystko odczuwa dwa razy mocniej. – Ten z pozoru nielogiczny wężyk miał dla Hermiony bardzo jasny przekaz. Im więcej będzie myślała, że nie poradzi sobie z bolesnymi wspomnieniami, tym szybciej zacznie w to wierzyć. Zakorzeni w sobie te słowa i z czasem już nikomu nie uda jej się pomóc, a ona zamknie się w sobie i na całe otoczenie. Będzie samotna jak nigdy dotąd, wrażliwa na każde maleńkie wspomnienie o Fredericku, które wywoła spazmatyczne napady płaczu, lęku i bólu. W efekcie zapomni czym jest radość płynąca z życia i szczęście, któremu powinna dać szansę. Taka przyszłość ją czeka, jeśli nie zaufa i nie zdecyduje się postawić kolejnego kroku. Odezwała się dopiero po dłuższej chwili, a wzrok lekarza od razu przeniósł się z otwartego zeszytu na nią.
- Mówił pan, że Malfoy potrzebuje spokoju i stabilizacji, i że otrzymuje to ode mnie. Czy może to zadziałać w obie strony? – Staruszek uśmiechnął się życzliwie i spojrzał na kasztanowłosą kobietę znad okularów, które zsunęły mu się z długiego nosa.
- Prawdę mówiąc, to już zadziałało i wciąż działa. Gdyby nie pan Malfoy, nie odważyłaby się pani przyjść tu do mnie sama. Co więcej, gdyby nie jego wpływ na pani osobę nie miałaby pani w sobie tyle odwagi, aby rozmawiać ze mną o dotkliwych wspomnieniach. Z pewnością łączy was dziwna relacja, jak sami z resztą to określacie, a ja nie twierdzę, że ona jest zła. Wręcz przeciwnie skierowałbym się ku stwierdzeniu, że w tej sytuacji nie macie nikogo poza sobą.
- Czyli mam spędzać czas z Malfoyem? – Pytanie zawierało w sobie śladowe ilości przerażenia. Nie wyobrażała sobie, aby miała wytrzymać w towarzystwie Malfoya dłużej niż dwie godziny. Może i jest mniej złośliwy, ale wciąż jest uszczypliwy. Na dodatek po pocałunku nie jest przekonana do swoich uczuć do niego. Wie, że powinna trzymać się od niego z daleka. Sam jej to z resztą powiedział. Jednak kiedy ją całował czuła wszystkie skumulowane w nim emocje. Tęsknotę, pragnienie bliskości, pożądanie. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyła i w życiu nie posądziłaby Malfoya o posiadanie tak ludzkiej strony. A jednak jest inny, niż dotąd sądziła. Potrafi współczuć, nie jest apatyczną żmiją bez serca i martwi się o nią bardziej, niż wszyscy inni. Chroni ją, jakby był jej prywatnym aniołem stróżem, zapewnia bezpieczeństwo i stabilność emocjonalną. Czy mimo swoich niepewności i głosów sprzeciwu od strony przyjaciół powinna dać mu jednak szansę?
- Musi sobie pani odpowiedzieć na pytanie, czy jego towarzystwo wypełnia pustkę po utracie szczęścia. W przeciwnym wypadku nie sądzę, aby przebywanie ze sobą miało większy sens.
- Prawdę mówiąc nie wiem. Przy nim inaczej podchodzę do życia.
- To dobrze czy źle?
- Nie powinniśmy mieć ze sobą styczności. Nasze wcześniejsze relacje nie powinny pozwolić nam na jakiekolwiek zbliżenie. Kiedyś… - Nie dokończyła wypowiedzi, gdyż doktor Spinner zaśmiał się krótko i wszedł jej w zdanie. Poczuła się odrobinę urażona, gdyż przerywanie komuś uważała za przejaw braku kultury, ale jak szybko irytacja się pojawiła, tak też szybko zniknęła.
- Podchodzi pani do niego bardzo sceptycznie. Ocenia z perspektywy minionych lat i od razu go przekreśla. Może warto dać panu Malfoyowi szansę i dowiedzieć się, jaką naprawdę jest osobą?
- Szansę? Ale na co? Chyba nie chce pan powiedzieć, że…
- To już pozostawiam do pani decyzji. Czy chciałaby pani jeszcze o coś zapytać?
- Chyba… nie. Właściwie to powinnam już iść. Było mi bardzo miło pana poznać i dziękuję za rozmowę. – Uśmiechnęła się w miarę pogodnie i podniosła się z krzesełka, a w ślad za nią poszedł doktor Spinner. Uścisnęła wyciągniętą w jej kierunku dłoń i skierowała się w stronę drzwi. Zanim jednak wyszła usłyszała za sobą rozbawiony głos psychiatry.
- Mnie również było miło, panno Granger. Mam nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie.
- Może kolejnym razem przyjdę w mniej kontrowersyjnych warunkach.
- Zbyt wiele w życiu widziałem, żeby nie wiedzieć, że kobiece przeczucia bywają cenniejsze, niż wnioski analityka. – Hermiona uśmiechnęła się z lekką złośliwością, a następnie opuściła gabinet lekarza. Była przygotowana na spotkanie z Malfoyem i już miała zacząć wysłuchiwać jego litanii przeprosin o tym, że musiał ją tu przyprowadzić, gdy spostrzegła, że na korytarzu nie ma nikogo poza nią. Zerknęła na zegarek i zmarszczyła brwi. Blondyn miał wrócić po nią po godzinie. Godzina minęła, a jego nie ma. Przygryzła nerwowo wargę i ruszyła niepewnie przed siebie. Może spotka go gdzieś po drodze? A może po prostu mu coś wypadło? Aha, chyba górna jedynka. Po prostu cię wystawił i tyle. Jej podświadomość jak zwykle podchodziła do sytuacji z dużą dawką optymizmu. Musiała jednak niechętnie przyznać jej po części rację. Malfoy jak coś obiecuje to dotrzymuje słowa, a powiedział, że po nią przyjdzie. Miała złe przeczucia dotyczące jego spóźnienia. Z nietęgim wyrazem twarzy wyszła na zewnątrz i od razu opatuliła się płaszczem arystokraty, gdyż własnego po prostu ze sobą nie wzięła. Usiadła na ławce, która stała jakieś trzy metry od głównego wejścia i westchnęła głośno. Poczeka na niego piętnaście minut, a jeśli nie przyjdzie, wtedy wróci do kawiarni. Niestety nie wiedziała, że Malfoy już dzisiaj nie wróci i przez najbliższe dni również nie pokarze jej się na oczy.

* * * * *

            As. Pierwsze rozdanie i otrzymał najlepszą kartę w całej talii. Uśmiechnął się złowieszczo i spojrzał na karty Yves. Mina mu nieco zrzedła, gdy ujrzał przed ciotką tę samą kartę, którą otrzymał od rozdajnika.
            - No to co? Hit czy stand? – Kobieta zaciągnęła się papierosem i obdarzyła Lucjusza złowieszczym spojrzeniem. Malfoy zmarszczył brwi i podrapał się po jednodniowym zaroście.
            - Ubezpieczam. – Yves pokiwała w uznaniu głową. Zagranie mężczyzny nie miało jednak dla niej istotnego znaczenia, gdyż zamierzała zrobić dokładnie to samo. W zaistniałych okolicznościach postanowiła jednak spasować i dać Lucjuszowi poczucie wyższości.
            - Odsłaniam. – Kobieta odwróciła drugą kartę, a mężczyzna nieświadomie wstrzymał oddech. Dla niego trójka była bardzo dobrą wiadomością. Yves nie miała wystarczającej liczby punktów, a nawet nie miała połowy jego. Podstępny, gadzi uśmiech na jej twarzy mówił mu jednak, aby nie świętował zbyt szybko.
            - Dobieram. – Rozdajnik wyrzucił w jego kierunku kartę. Tym samym otrzymał wynik osiemnastu punktów, który dawał mu miażdżącą przewagę nad ciotką. Wyciągnął papierosa z paczki leżącej na stoliku i zapalił go przy użyciu różdżki. Słodki zapach dymu tytoniowego unosił się w całym pomieszczeniu i dziwił się, że Narcyza jeszcze nie wpadła do salonu, aby ich za to zbesztać. Na myśl o swojej małżonce w jego umyśle pojawiły się dość istotne, a nawet bardzo, obawy. Jeśli przegra, straci ponad sto tysięcy galeonów. To zaledwie kropla w morzu jego funduszy, ale takie tłumaczenia nie przekonają Narcyzy. Odetnie mu dostęp do pieniędzy na co najmniej rok czasu, a potem będzie kontrolowała wszystkie jego wydatki, co jest jednoznaczne z faktem, iż nie będzie miał za co kupić nowych sadzonego do ogródka. A jest zima, więc analogicznie wiosną będzie potrzebował gotówki jak szczerbaty zębów. Nie ma mowy, żeby przegrał tym razem!
            - Ja również. – W stronę Yves poleciała karta o wartości trzech punktów. Ciotka tym samym miała albo siedemnaście oczek, albo siedem, zależy jak interpretuje układ kart. Lucjusz wolał dmuchać na zimne i obrać mniej dogodną dla niego wersję, czyli większą ilość punktów. Zaciągnął się papierosem i przeanalizował na spokojnie sytuację. Jeśli dobierze, może dużo stracić, gdy przekroczy dwadzieścia jeden oczek. Prawdopodobieństwo, że otrzyma kartę o wartości powyżej czterech jest bardzo wysokie, gdyż grają czterema taliami. Bezpieczniej jest spasować i poczekać na decyzję starej hazardzistki z nałogiem alkoholowym.
            - Stoję. – Prawa brew Yves uniosła się lekko ku górze, a na ustach błąkał się szaleńczy uśmieszek. Zaciągnęła się końcówką papierosa, a następnie zgasiła resztkę w popielniczce. Wyciągnęła się wygodnie na sofie, zakładając nogę na nogę.
            - Rozdzielam. – Lucjusz starał się zachować stoicki spokój. Ciotka go prowokowała, aby dobrał kartę, ale wiedział, że może się to dla niego źle skończyć. Obserwował jak kobieta rozdziela od siebie karty, tworząc tym samym dwa zakłady, jeden z trójki i asa, a drugi z samej trójki. Podrapał się po brodzie i odparł z nadzwyczajnym opanowaniem w głosie.
            - Stoję.
            - Dobieram. Możesz dużo stracić, nie martwi cię to? – Obserwował jak Yves kładzie damę na trójce, a na jej usta wypływa leniwy uśmiech.
            - Mogę też dużo zyskać. Gra się jeszcze nie skończyła.
            - Z takim rozdaniem jesteś bardzo daleko od wygranej. Rozumiem, że stoisz i tym razem? – Lucjusz zmrużył gniewnie oczy i zaciągnął się papierosem, wydmuchując ostentacyjnie dym prosto w twarz ciotki. Wiedział, co tej podłej kanalii chodzi po głowie i nie zamierzał dać się sprowokować. Za bardzo mu zależało, aby poznać tożsamość osoby, którą ma na widelcu. Miał złe przeczucie i chciał nie tyle pomóc, co ostrzec ją przed niepozornie wyglądającą staruszką, której ciałem i duszą zawładną szatan.
            - Nie mylisz się.
            - Jesteś taki przewidywalny. Doprawdy nie wiem, czemu zdecydowałam się na tę irracjonalną rozgrywkę. Dobieram. – Karta o wartości sześć poleciała w stronę kobiety, a ta ułożyła ją na asie i trójce. Skrzyżowała ręce na piersiach unosząc wysoko głowę. Lucjusz przełknął głośno ślinę i rozpiął jeden guzik od koszuli. Czuł, że atmosfera robi się nieznośnie gęsta, a powietrze ciężkie i duszące. Yves przebiła jego układ, więc będzie musiał zaryzykować.
            - Czyżbyś przestraszyła się, że ktoś może cię ograć w twoją ukochaną grę?
            - Jedynie w Caesars Palace ktoś może mnie ograć. Gracz twojego pokroju nie miałby ze mną szans w normalnych warunkach.
            - Poprawka. Ktoś mógł cię ograć. O ile mnie pamięć nie myli masz zakaz wstępu do tego kasyna, prawda? – Ciotka prychnęła w odpowiedzi i sięgnęła po butelkę z whisky, by pociągnąć z niej spory łyk. Lucjusz uwielbiał patrzeć na jej zachwianie emocjonalne, bo wtedy przesadzała z alkoholem, a w tym wypadku mógł na tym jedynie skorzystać. Co z tego, że barek opustoszeje. Niedługo będzie miał w kieszeni ponad sto tysięcy galeonów i to jeszcze od znienawidzonej małpy z klubu anonimowego alkoholika.
            - W Baden Baden Casino, Marina Bay Sands, Crown Casino, Venetian Macao czy Circus Circus Casino również nie jestem zbyt mile widziana. – Lucjusz zagwizdał w odpowiedzi na słowa kobiety i rozsiadł się wygodniej w fotelu.
            - Niemcy, Australia, Chiny? To gdzieś cię jeszcze wpuszczają?
            - Kiedy stawiasz zakład wysokości pięćdziesięciu tysięcy dolarów i wygrywasz sto pięćdziesiąt procent tej kwoty logiczne jest, że próbują doszukać się oszustwa. Konsekwencje są takie, że tracą horrendalne sumy pieniędzy, a ja ląduję na czarnej liście podejrzanych.
            - Bo uwierzę, że nie liczysz kart i grasz uczciwie. – Mężczyzna wywrócił oczami i zaciągnął się końcówką papierosa. Yves opróżniła tymczasem kolejną butelkę z whisky i postawiła ją obok pozostałych ośmiu pustych. To był moment, kiedy jej głowa zaczynała robić się pomału przyjemnie lekka, a napady nagłej senności coraz częstsze.
            - Nie tylko liczę karty, ale i śledzę tasowania. To zdecydowanie ułatwia grę i pozwala wygrać. Oczywiście tylko wtedy, gdy masz matematyczno-analityczny umysł, podzielność uwagi i cholernie dobrą pamięć. Sam widzisz, że się do tego nie nadajesz.
            - Nie muszę oszukiwać, aby wygrywać.
            - Ciekawe… A jakoś wcześniej nie udało ci się ze mną wygrać. – Yves uśmiechnęła się ironicznie, by po chwili roześmiać niezbyt głośno, acz z wyraźnie słyszalną kpiną. Lucjusza zaczęła opuszczać jego anielska cierpliwość. Opróżnił szklankę z whisky, która stała przed nim na stole i niemalże uderzył nią o blat. Wytarł usta w rękaw podwiniętej koszuli i skrzyżował spojrzenie z demonicznymi oczami ciotki.
            - Przestań kłapać ozorem i graj, jeśli się nie boisz.
            - Skończ waść, wstydu oszczędź. Twoja kolej.
            - Dobieram. – Zanim zdążył się zastanowić nad tym, co przed chwilą powiedział, karta o wartości dwa wyleciała z rozdajnika i spadła na stół. Wziął ją ostrożnie do ręki, jakby bał się, że może wybuchnąć i położył na układzie przed sobą. Tak jak Yves obiecywała, właśnie zaczął się prawdziwy blackjack. Oboje mieli po dwadzieścia oczek, a kobieta dodatkowo miała drugi zakład za trzynaście punktów. W tej sytuacji nie może dobrać więcej kart i znalazł się, mówiąc kolokwialnie, w czarnej dupie. Teraz jedynie od Yves zależy czy z drugiego układu będzie mieć blackjacka, czy też tym razem szczęście się do niego uśmiechnie i ciotka będzie miała nadwyżkę punktów.
            - No i na co ci to było, Lucjuszu? Teraz będziesz ciągle stał i łudził się, że dostanę złą kartę.
            - Dobrze się bawisz, co nie? Nałogowy palacz, alkoholik, a do tego hazardzista.
            - Dorosły facet z trwałą na hipisa.
            - Morderczyni zwierząt.
            - Że co? Mógłbyś się wysilić na coś lepszego. – Lucjusz wskazał palcem na czółenka ciotki. Były wykonane ze skóry węża, podobnie jak torebka. Yves wzruszyła ramionami i pokręciła z politowaniem głową. – Są sztuczne! Tak jak uczucia, które żywiłam do mojego męża.
            - Biedny Harold. Nie dziwię się, że umarł na zawał. Nie myślałem jedynie, że tak długo z tobą wytrzyma. – Yves zmrużyła oczy na wzmiankę o swoim nieżyjącym mężu. Gwałtownie sięgnęła po paczkę papierosów i z nadzwyczajną agresją zapaliła jednego z nich. Dostawała ataku furii, gdy patrzyła na uśmiechniętego cynicznie Lucjusza. Czas kończyć tę niepoważną i stanowczo przeciągającą się grę.
            - Dobieram. – Chwyciła w locie kartę o wartości cztery i ułożyła ją na trójce i damie. Zerknęła na rodzajnik i uśmiechnęła się z kpiną, co nie uszło uwadze Lucjusza. Następnie skrzyżowała ręce na piersiach i wyprostowała się niczym struna, patrząc na mężczyznę z góry.
            - Hit?
            - Stand. – Lucjusz obserwował powiększający się na twarzy ciotki złowieszczy uśmieszek i czuł kropelki potu, które pojawiły się na jego czole. Zanim kobieta dobrała kolejną kartę postanowił zadać jej jeszcze jedno pytanie, a dzięki wiedzy, którą otrzyma możliwe, że ma jeszcze szansę na wygraną.
            - Musisz ułożyć dwa blackjacki czy tylko jeden, aby wygrać?
            - Jeśli ułożę jeden nadal mogę przegrać, bo drugi zakład wciąż jest w grze. Na twoje szczęście, jeśli wygram otrzymujesz pieniądze z układu remisowego plus twoje ubezpieczenie.
            - Czyli i tak tracisz?
            - Nie, jeśli ułożę dwukrotnie dwadzieścia jeden. Dobieram. – Karta wyleciała z rozdajnika, a Lucjusz w tym samym momencie zamknął oczy. Wolał nie patrzeć na swoją wielką przegraną i odpływające z jego konta sto dwadzieścia tysięcy. Czekał na reakcję ciotki, a najlepiej na jakąś złośliwą uwagę odnośnie jego braku umiejętności do gier hazardowych, ale ku jego zdziwieniu w pomieszczeniu panowała niczym niezmącona cisza. Uchylił jedno oko i zerknął na stolik, a następnie na Yves, która wyglądała, jakby dostała obuchem w głowę. Bardzo ostrożnie spojrzał na jej karty i tylko cudem powstrzymał się przed głośnym krzykiem swego zwycięstwa. Doborem karty ciotka podwoiła liczbę swoich punktów w związku z czym miała ich aż czterdzieści. Dopiero po dłuższej chwili zdecydował się do niej odezwać, choć nie było to rozsądne posunięcie.
            - To się chyba nazywa „bust”, co nie? – Yves spojrzała na Lucjusza spod byka, a następnie na swoje karty. Oczywiście mogła zrzucić całą winę na alkohol i powiedzieć, że to przez niego pomyliła się przy liczeniu tasowania, ale wtedy przyznałaby się do oszustwa, a tego zrobić nie mogła. Przyznanie się do przegranej również nie wchodzi w grę, więc jedynym sposobem na zachowanie twarzy jest negocjacja z Lucjuszem.
            - Informacja czy pieniądze? – Blondyn zerknął na ciotkę z niezrozumieniem, drapiąc się po brodzie. Nie był przyzwyczajony do zarostu. Nawet jednodniowego.
            - Co?
            - Wygrałeś połowę zakładu, więc masz prawo wybrać.
            - O nie, nie, nie. Nie tak się umawialiśmy. Albo wszystko, albo nic. Ja się w ciula nie dam zrobić.
            - Nie musisz, bo nim jesteś.
            - Nie musisz, bo nim jesteś. – Lucjusz przedrzeźniał Yves wykrzywiając twarz w dziwne miny, a kobieta wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć. Chwyciła nagle leżące na stoliczku opakowanie papierosów i cisnęła nim prosto w głupawo uśmiechniętego mężczyznę. Paczka niestety przeleciała Malfoyowi obok ucha.
            - Ha ha! Nie trafiłaś! – Yves uśmiechnęła się sztucznie, by po chwili rzucić w Lucjusza leżącym na podłodze butem. Pantofelek odbił się od barku mężczyzny i wylądował z hukiem na posadzce.
            - A papuga powtarzała i ogryzkiem w łeb dostała. Koniec tego dobrego. Dobieram.
            - Czekaj, czekaj! Chcę tę informację! – Niestety Lucjusz nie zaprotestował w porę, w związku z czym karta z rozdajnika wylądowała na stole przed Yves. As, czyli przegrana z kretesem. Arystokrata opadł bezsilnie na fotel i westchnął głośno. Czekał na triumf ciotki, który tym razem miał niestety nastąpić, a on przez własną głupotę zaprzepaścił szansę na poznanie tożsamości osoby, którą Yves chce zniszczyć. Po chwili zamiast kąśliwych uwag i barwnych epitetów odnośnie jego gry poczuł rękę ciotki gładzącą go po ramieniu. Spojrzał na ten gest z obrzydzeniem i odsunął się w odległy róg fotela.
            - Macki trzymaj przy sobie wstrętna gadzino.
            - Jak chcesz. Przypominam, że wisisz mi pieniądze, to po pierwsze.
            - A po drugie?
            - Cóż. – Yves przeciągnęła słowo, siadając z powrotem na kanapie i zbierając karty ze stołu. Nie spieszyła się z wyjaśnieniami. Powoli układała wszystko w równe stosiki, by na samym końcu wrzucić wszystko do torebki i zamknąć ją z cichym kliknięciem. Dopiero, gdy skończyła i zapaliła chyba setnego dzisiejszego wieczoru papierosa odezwała się do Lucjusza znudzonym głosem.
            - Jeśli chodzi o interesującą cię osobę, to w życiu Draco będzie ona niczym żarówka. – Lucjusz spojrzał na Yves jak na wariatkę, podpierając przy tym głowę na ramieniu. Miał jej osoby serdecznie dość i jedyne, o czym marzył to ciepły koc i błoga cisza, bo Narcyza w tym stanie nie wpuści go do sypialni.
            - Bo oświetli mu całe życie?
            - A jak trzeba będzie to tak jebnie, że oślepnie. Kolorowych koszmarów, Lu.
            - Poważnie? Jebnie? Ty znasz takie słowa? – Starsza kobieta odwróciła się w połowie drogi do drzwi i obdarzyła Lucjusza czymś na kształt uśmiechu.
            - Przebywając z pospólstwem nabiera się ich nawyków słownych. – Po tym zdaniu w salonie zapanowała cisza, gdyż Yves poszła najprawdopodobniej do swojej sypialni, zostawiając gospodarza domu ze swoimi czarnymi myślami. Przeczucie go nie myliło, że Draco jest zamieszany w tę całą szopkę. Musiało się to stać prędzej czy później. Nie on jest jednak celem ciotki, z czego w sumie powinien się cieszyć, ale nie potrafił. Nie z myślą, że Yves chce zrobić krzywdę jedynej osobie, która dla jego syna ma ogromne znaczenie. Jedno było dzisiejszego dnia jasne jak słońce – Hermiona Granger weszła do siedliska najbardziej jadowitego węża na świecie. A z racji, że zarówno on, jak i Draco z wężami są obyci muszą ją ochronić i to za wszelką cenę.

18 komentarzy:

  1. Pierwsza! Jej nie dośc, że na twoim blogu jestem od niedawna to już dostałam ten zaszczyt;) Blog jak zwykle genialny

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejuniu! Czekałam, czekałam i wreszcie się doczekałam ^^
    Mimo że krócej niż zwykle to i tak super. Ostatnia informacja jest meeega intrygująca i obiecująca. Smutno tylko że znowu trzeba dwa tygodnie czekać. Ale i tak jesy ekstra. Powodzenia dziewczyno i weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomnij mi czy Yves ma w rodowodzie bazyliszka, a swoją drogą z tą całą Hagen to są chyba spokrewnione.
    Bardzo dobry rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Poświęciłam się dla Twojego bloga - poszłam przez niego spać po piątej, ale było warto :P Zaintrygował mnie ten rozdział. Hermiona uświadomiła sobie parę spraw, Lucjusz dowiedział się, że jest ona w potencjalnym niebezpieczeństwie i wraz z Draconem powinni ją chronić, a tu masz! Cios powyżej pasa. Dracze ma być nieobecny... Czyli stanie mu się krzywda (?).
    Pozdrawiam i czekam,
    HK.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cud miód malina.Co tu dużo mówić.Ale czemu zakończyłąś w takim momencie! Foch!A tak serio.Kurcze jestem zła. Mam taki niedosyt - przez wszystkie rozdziały nie miałam takiego niedosytu.Masakra!

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne, genialne i cudeńko:-D robi się coraz bardziej ciekawie. Biedny Draco, biedna Hermiona co ta pinda z Austrii wymyśliła? Za to mega zaskoczenie Lucjuszem wiedziałam że się zmienił ale ta chęć ochrony Hermiony po prostu bomba :-D czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością życzę Ci weny :-D

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniały rozdział! Mam nadzieje, że ta ciotka aż tyle nie namiesza, chciaż...... Namiesza pewnie bardzo. Mam jedno pytanie - ile mniej wiecej przewidujesz rozdziałów? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawie się dzieje :)
    Czyżby Malfoy miał problemy? ^^
    Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrowienia <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudo. Mam nadzieje że Draco szybko wróci cały i zdrowy. Cały czas miałam nadzieję że to jednak Lucjusz wygra. Życzę weny i czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  10. A więc może zacznę tak: Jestem pod dużym wrażeniem dla Twojej twórczości. Dobrze wiesz gdzie ulokować zwroty akcji, ich kulminacje, także uklony w Twoja stronę. Prowadzisz otwarte, niekonwencjonalne dialogi co mi się podoba. Przyznam że kiedyś( 2-3 miesiace temu) gdy pierwszy raz trafiłam na Twojego bloga i zaczęłam czytać to najpierw mi się podobało a potem nagle stopklatka, zaczęło mi się nie podobać, tzn nie mogłam się przyzwyczaić do Hermiony i jej histerii. Odrzucalo mnie to. Być może dlatego że nie przeżyłam nigdy straty aż tak bliskiej osoby. Z perspektywy czasu ( wiem że krótki okres) widzę że warto było teraz przebrnąć przez te pierwsze rozdziały które mi osobiście czytało się dość ciężko do tych które są pełne nu wiem jak to opisać, akcji, niestandardowosci nie wiem. Ale są bardzo ciekawe. Chciałabym cie przeprosić że wtedy nie wytrwalam. Może teraz stałam się dojrzalsza. W ciągu 3 dni wręcz na bezdechu przeczytalam wszystkie rozdziały i tak teraz wiem że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Twoje opowiadanie jest niekonwencjonalne i daje do myślenia przynajmniej mi. Zastanawiam się jak ja bym się zachowala. Porównuje się do twoich bohaterów, szukam podobieństw, zauważam swoje braki, staram się naprawiać. Dziękuję! A propos co u Rona? Zastanawiam sięczy ulułożył sobie jakoś życie czy może jeszcze powróci do Londynu? Czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję że będzie Ci się go lekkoo pisało i że weny Ci nie zabraknie! ;* pozdrawiam
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiem, że kilka dni po dodaniu, ale kompletnie nie miałam czasu dlatego komentuje dziś. Czemu Lucek przegrał nooo? Ale dobrze się domyśla i sądzę, że jak Narcyza dowie się o co i o kofo chodzi to mu wybaczy. Czekam na więcej Seva i jego miłości oraz więcej Draco i tej całej paniusi. Jednak najbardziej więcej dramione :) Pozdrawiam...
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie, nie nie, tylko nie ta blond siksa. Co za babsko, czegokolwiek chce może spadać. Się cholera przyczepiła, normalnie nic tylko taką przekląć czymś paskudnym.
    Podoba mi się za to, że hermiona porozmawiała z dokrorem Robem. Przydadzą jej sie takie rady człowieka z zewnątrz.
    Chciałabym napisać coś więcej, ale jestem tak zmęczona, że nie mam na to siły, dlatego powiem tylko, że nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Strasznie dawno mnie tu nie było, za co strasznie przepraszam, ale miałam długą przerwę i teraz nadrabiam wszystkie zaległości.
    Podczas mojej nieobecności akcja szybko się rozkręciła, co bardzo mnie cieszy. Wreszcie pojawiła się tajemnicza Ives, która, moim zdaniem, jest bardzo interesującą postacią. Myślę, że mogłabym ją polubić, gdyby nie to, że tak potraktowała Hermionę. :| Swoją drogą, kocham jej sprzeczki z Lucjuszem!
    Przechodząc do głównego wątku, nareszcie wszystko sobie wyjaśnili i nareszcie się pocałowali! Czekałam na ten moment, odkąd Malfoy powiedział Granger, że ma ładne perfumy na urodzinach Pansy (jedna z moich ulubionych scen!!!).
    I cieszę się, że Hermiona w końcu spotkała się z doktorem Robem. Byłam ciekawa, jak przebiegnie ich rozmowa i nie zawiodłam się. :D
    To chyba już wszystko. No więc czekam z niecierpliwością na następny rozdział i nie mogę się doczekać, aby dowiedzieć się, co słychać u Seva i Rolandy.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Awwwww♥♥♥♥
    Wybacz, że tak późno piszę ale coś nie dodał mi się pare dni temu komentarz, a że weszłam zobaczyć czy ktoś mi odpisał to zobaczyłam, że nie ma mojego komemtarza :c [*]
    Czekam na kolejny rozdział pozdrawiam i standardowo życzę mnóstwo weny :* :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Co by tu napisać... Cudo takie same, jak całe opowiadanie <3
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń