Od razu przyznaję się bez bicia, że rozdział jest wstawiany na świeżo i bez korekty, gdyż skończyłam go pisać dosłownie przed chwilą. Wyjątkowo napięty harmonogram w minionym tygodniu nie dał mi szans na napisanie więcej niż trzech stron, więc resztę musiałam skończyć dzisiaj. Idąc dalej tym tropem rozdział nie jest za długi i mam nadzieję, że jakoś to przebolejecie.
Bardzo się cieszę, że korzystacie z zakładki: pytania do mnie i o mnie. To bardzo przyjemne uczucie móc odpowiadać na nurtujące Was pytania. Liczę, że te z minionego tygodnia to jedynie początek i będziecie chcieli wiedzieć coś więcej o blogu czy też o mnie. Odpowiadam na każde pytanie, więc bez obaw ;)
Garść informacji:
Rozdział 34 pojawi się na blogu 18 października. Z racji tego, że dużo osób pytało mnie, co dalej z pobocznym wątkiem miłosnym dwójki emerytowanych nauczycieli, rozdział będzie poświęcony Severusowi i Rolandzie. Jakby tak dobrze się przyjrzeć to nie mamy o nich informacji od dobrych kilku, jak nie kilkunastu tygodni, więc należałoby to nadrobić ;)
Na koniec chciałabym podziękować wszystkim, którzy głosowali na mojego bloga w konkursie na bloga miesiąca na Katalogu Granger. Dzięki Wam blog zajął trzecie miejsce, z czego jestem niezmiernie szczęśliwa i dumna. Spisaliście się kochani i bardzo Wam za ten prezent dziękuję :* Nie przedłużając już więcej, zapraszam do czytania i zostawienia po sobie śladu pod rozdziałem lub w zakładce.
Realistka
* * * * *
- Co to ma znaczyć, Malfoy? Gdzie my jesteśmy? –
Draco nie odezwał się jednak, a pociągnął Hermionę w kierunku dużych drzwi.
Kobieta zaparła się nogami w połowie drogi i wyrwała z uścisku swoją rękę.
Patrzyła na niego z niezrozumieniem i czymś na kształt irytacji, która de facto
wzrastała w niej z każdą sekundą. Uśmiech Malfoya zniknął nagle, a blondyn
zatrzymał się przed samym wejściem, obracając w jej kierunku.
- Wytłumacz mi to, Malfoy. Byle sensownie.
- Powiedziałaś, że mi zaufasz. Co się stało, że
przestałaś? – Skrzyżowała ręce na piersiach i podeszła odrobinę bliżej w
kierunku mężczyzny. Owszem zaufała mu, ale nie na tyle, żeby ciągał ją po całym
Londynie, w dodatku w miejsca, których nie znała. Aż tak wielką ufnością go nie
obdarzyła.
- Przestań próbować na mnie wpłynąć i powiedz
mi, co to za miejsce, bo inaczej wracam do czekoladziarni. – Malfoy westchnął i
opuścił ręce w geście rezygnacji ze sprzeczki. Mina Hermiony jednak wciąż była
zacięta i nie zamierzała odpuścić blondynowi. Patrzyła jak podchodzi do niej
pomału i łapie ją za ręce, zamykając w swoich dłoniach. Ta dziwna bynajmniej
sytuacja przestawała jej się podobać i spoglądała na poczynania Dracona z dużą
nieufnością.
- Nie gniewaj się, Granger. – Głos Draco był
cichy i jakby z drobnymi oznakami lęku. Gdziekolwiek się znajdowali, panna
Granger wyczuła, że to miejsce jest ważne dla arystokraty i nie zabrał jej tu
bez przyczyny. Złość zaczęła ustępować, a zastąpiło ją skrępowanie. Malfoy
pokazał jej dzisiaj swoje najróżniejsze oblicza, a zapewne to dopiero początek
tej jakże barwnej palety emocji. Przygryzła nerwowo wargę spuszczając przy tym
wzrok na ich złączone dłonie. W brzuchu momentalnie pojawiły się przysłowiowe
motyle, gdy przypomniała sobie o ich niedawnym pocałunku. Wtedy zaufała bezgranicznie.
Czuła, że teraz też powinna.
- Nie gniewam. Chcę po prostu wiedzieć, gdzie
mnie zabrałeś.
- Jeśli ci powiem, nie wejdziesz tam, a jest to
dla mnie ważne.
- Skąd masz tę pewność? – Draco wywrócił w
odpowiedzi oczami i uśmiechnął się kpiąco. Oczy dziewczyny zmrużyły się w
przypływie irytacji.
- Trochę cię znam, Granger. Obiecuję, że nie
spotka cię tam nic złego. Masz moje słowo.
- To tak, jakbyś mówił „skocz z mostu, a na
pewno nie złamiesz nogi”.
- Zależy, jak wysoki most wybierzesz. – Blondyn
uśmiechnął się delikatnie i szczerze. Hermiona dostrzegła w jego oczach
iskierki ekscytacji i czuła, jak jej pewność siebie i upór idą w niepamięć.
Westchnęła głośno w odpowiedzi i pozwoliła arystokracie poprowadzić się do
wejścia. Gdy przeszli przez szklane drzwi od razu uderzyła ją woń przesadnej
czystości i środków dezynfekujących. Skojarzyło jej się to ze szpitalem, ale
ciepłe barwy przemierzanych korytarzy raczej nie pasowały do obiektu
medycznego, który miała w pamięci. Mimo wszystko jej zdecydowanie osłabło i
nieczuła się już pewnie. Nawet trzymający ją za rękę Malfoy nie dodawał jej
wiary i siły. Szli dość szybko, tak że ledwie udawało jej się dostrzec metalowe
plakietki wiszące na drzwiach. Sądząc po tytułach „doktor” znajdowali się w
jakiejś klinice, przez co nabrała jedynie większych obaw. Przy zakręcie
zatrzymała się gwałtownie i puściła dłoń arystokraty. Czuła się przytłoczona
tym miejscem i strach zaczął napierać na nią z większą siłą. Draco widząc jej
zawahanie podszedł do niej i przytulił ją, ale Hermiona była kompletnie sztywna
i nie poddała się nawet ręce gładzącej ją po plecach. Wszystkie mięśnie jakby
zastygły w bezruchu, a w bursztynowych oczach dostrzegł lęk. Odgarnął kobiecie
niesforne kosmyki z twarzy i wsadził je za uszy. Próbował się uśmiechnąć, ale
kasztanowłosa nawet nie zwracała na niego uwagi. Wbiła wzrok w podłogę, aby nie
patrzeć w jego przepełnione troską srebrne oczy.
- Będzie dobrze, Granger. Po prostu zaufaj. –
Mówił do niej ciepłym głosem, chcąc dodać jej otuchy, ale Hermiona jedynie
jeszcze bardziej się załamywała. Od porodu i śmierci Fredericka nie była w
żadnym szpitalu czy klinice. Wolała trzymać się od tych miejsc z daleka, gdyż
rozdrapywały rany z przeszłości, które wciąż jakby były świeże. Przełknęła
gorzkie łzy rozpaczy na wspomnienie dziecka i podniosła na blondyna swój
przestraszony wzrok.
- To szpital, prawda? – Malfoy przełknął nerwowo
ślinę, a uśmiech na jego twarzy zbladł, słysząc zlękniony i pełen goryczy głos
kobiety. – Czemu? Czemu mi to…
- Uspokój się, Granger i posłuchaj przez chwilę.
– Złapał ją stanowczo za ramiona i zmusił, aby na niego patrzyła. Nie chciał
teraz odpuścić. Był już bardzo blisko, aby Hermiona mogła uporać się ze swoją
przeszłością, a ona próbowała stawiać opór. Widział strach i ból w jej oczach,
ale wiedział, że nie tyle on musi je przezwyciężyć, a właśnie stojąca przed nim
dziewczyna. – Chcę ci pomóc i wierzę, że sobie poradzisz. Dasz radę, Granger i
uda ci się w końcu żyć normalnym życiem. Jesteś silna, potrafisz to zrobić.
- Nie masz pewności.
- Mam. To ty w siebie nie wierzysz i nie chcesz
dać swojemu szczęściu szansy. A skoro ty w siebie nie wierzysz, to ja wierzę za
nas dwoje. Zaufaj mi ten drugi raz. Nie chcę cię skrzywdzić, nie chcę, żebyś
cierpiała przez całe… - Zanim Draco dokończył usłyszał dźwięk dzwoniącego
telefonu w kieszeni. Wyciągnął go szybko i dostrzegł na wyświetlaczu numer
Samanthy. Zmarszczył brwi i odrzucił połączenie. Hermiona postanowiła
wykorzystać ten moment i odwrócić uwagę arystokraty od siebie. Starała się
mówić do niego pewnym i zdecydowanym głosem, jednak nie była w stanie w pełni
panować nad drżeniem, które niestety było słyszalne i blondyn szybko je
wychwycił.
- To pewnie coś ważnego. Odbierz, a ja poczekam
na zewnątrz. – Odwróciła się z zamiarem wyjścia z kliniki, ale Draco złapał ją
w ostatnim momencie za ramię i stanowczo do siebie przyciągnął.
- Poczekasz na mnie w tamtym gabinecie. – Mówiąc
to, wskazał kobiecie drzwi mniej więcej pośrodku korytarza. Panna Granger
przełknęła nerwowo ślinę i przygryzła wargę. Nie chciała tam iść i nie miała
takiego zamiaru. Zaparła się z całej siły nogami i nie pozwoliła ruszyć miejsca
blondynowi. Widząc i czując upór Hermiony, Draco obdarzył ją krótkim i
złośliwym uśmieszkiem, a następnie odrobinę mocniej pociągnął w kierunku wskazanych
przed chwilą drzwi. Ku jego zdziwieniu kasztanowłosa nie ruszyła się ani o
centymetr.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Granger.
- Dopiero mogę zachować się jak dziecko. –
Usiadła po turecku na podłodze, krzyżując ręce na piersiach i przybierając na
twarz obrażoną minę. Malfoy wywrócił z politowaniem oczami, a w tym samym
momencie rozległ się drugi dźwięk przychodzącego połączenia. Zerknął na
siedzącą na podłodze Hermionę i pokręcił z dezaprobatą głową, wyjmując przy tym
telefon. Znowu dostrzegł na nim numer Sam i zaczął się odrobinę niepokoić. Jego
recepcjonistka nigdy nie dzwoniła bez przyczyny, a jeśli robiła to drugi raz z
rzędu to znaczy, że w firmie są jakieś problemy. Nie wiedzieć czemu od razu na
myśl przyszedł mu Keffler, a zdenerwowanie zaczęło przybierać na sile. Odrzucił
kolejny raz połączenie i spojrzał na podłogę. Hermiona obserwowała go spod
byka, a gdy już miał do niej podejść, aby ją podnieść, kobieta zerwała się i
zaczęła biec w kierunku wyjścia. Draco nie czekał długo i puścił się za nią biegiem.
Złapał ją przy końcu korytarza i oboje wylądowali na podłodze, obijając się się
o siebie i powodując niezły hałas.
- Ała! Malfoy! Złaź ze mnie! – Panna Granger
próbowała zrzucić z siebie ciało arystokraty, ale blondyn skutecznie
unieruchomił jej ręce. Kobieta szamotała się jeszcze chwilę pod nim, aż
zdecydowała się odpuścić.
- Skończ z tymi wygłupami, Granger!
- Proszę bardzo! – Mówiąc to kopnęła go kolanem
w część pleców, aż Malfoy puścił jej ręce i zwalił się na nią z głośnym
krzykiem. Szarpali się ze sobą turlając się po korytarzu, gdy nagle dostrzegli
parę nóg przy swoich głowach. Oboje spojrzeli w górę i zobaczyli wpatrującego
się w nich z niezrozumieniem i zaskoczeniem starszego mężczyznę w okularach.
- Dzień dobry doktorze. – Draco uśmiechnął się
nerwowo, a doktor Spinner zamrugał parę razy w odpowiedzi oczami. W ręku
trzymał sporych rozmiarów kubek, a w drugiej ręce talerzyk z rogalikami. Po
chwili przeniósł swój wzrok na rozjuszoną i zdezorientowaną Hermionę, która
okładała pięściami blondyna po klatce piersiowej.
- Ty parszywy gnoju! Jak mogłeś mi to zrobić?!
Skąd wy się w ogóle znacie?! I co to wszystko ma znaczyć?! Malfoy do jasnej
cholery to nie jest śmieszne!
- Ała! Granger uspokój się!
- Nie ma mowy! Jesteś podłym i bezczelnym
dupkiem, Malfoy! Wykorzystałeś moje zaufanie! Nienawidzę cię wstrętna
tchórzofretko! – Chłopak widząc zdezorientowany wzrok psychiatry, który zdążył
już usiąść na jednym krzesełku i zaczął zajadać się przyniesionymi rogalikami,
wzruszył ramionami i posłał mu przepraszające spojrzenie. Po chwili oberwał od
Hermioby w sam środek klatki piersiowej.
- I złaź ze mnie, bo nie ręczę za siebie! A pan
co się tak gapi?! Dwójki dyskutujących ze sobą osób w parterze nigdy pan nie
widział?! – Doktor Rob upił łyk herbaty ze swojego kubka i odstawił
niedojedzony rogalik na talerzyk. Wściekłość w głosie Hermiony niespecjalnie na
niego działała. Był bardziej rozbawiony jej postawą, co jawnie demonstrował
szerokim uśmiechem na twarzy.
- Z przykrością dla pani stwierdzam, iż rundę
pierwszą wygrał pan Malfoy. Może pan zejść z koleżanki i udajmy się na właściwy
ring. – Psychiatra podniósł się z krzesełka i poczłapał w kierunku swojego
gabinetu, zostawiając osłupiałych Hermione i Dracona, którzy wciąż leżeli na
podłodze. Arystokrata spojrzał niepewnie na kasztanowłosą, która zmrużyła
gniewnie oczy i zacisnęła wargi w wąską linię. Uśmiechnął się do niej
głupkowato, ale panna Granger jedynie wściekła się jeszcze bardziej.
- Nienawidzę cię ty pajacu.
- Całus na przeprosiny nie wchodzi w grę?
- Złaź. Ze. Mnie. Ale. Już. – Z głośnym
westchnięciem Draco podniósł się z Hermiony, a następnie wyciągnął w jej
kierunku rękę, aby pomóc jej wstać, ale kobieta odtrąciła ją z całej siły. Po
chwili stała naprzeciwko blondyna i patrzyła na niego rozjuszonym spojrzeniem.
Już odwracała się na pięcie, aby odejść i znaleźć się jak najdalej mężczyzny,
gdy ten złapał ją w talii i przerzucił przez ramię, taszcząc w kierunku
gabinetu doktora Spinnera. Ku jego zdziwieniu, panna Granger nie protestowała i
nie rzucała się niczym w napadzie wścieklizny.
- Wybacz, Granger, ale to jedyny sposób, żebyś…
- Milcz jak do mnie mówisz, Malfoy.
- Daj już spokój. Przecież chcę…
- Zamknij się. Mam przeliterować?
- Ale ja…
- Morda w kubeł! – Poczuł mocne uderzenie w
plecy i zdecydował się jednak milczeć. Tym bardziej, że znaleźli się właśnie pod
gabinetem lekarza, który oczekiwał ich przyjścia. Postawił wściekłą niczym osa
Hermionę na podłodze i otworzył przed nią drzwi. Panna Granger rzuciła mu
jeszcze rozjuszone spojrzenie i weszła z wysoko uniesioną głową do środka,
zamykając Draconowi drzwi przed nosem. Blondyn zamrugał prę razy oczami, a po
chwili wszedł, a raczej wychylił swoją głowę przez drzwi i rzucił szybko w
kierunku doktora Spinnera, zanim kasztanowłosa dziewczyna rzuciła w jego
kierunku leżącym na biurku lekarza zszywaczem.
- Pan z nią porozmawia, a ja wrócę za godzinę. –
Gdy zamknął drzwi usłyszał odbijający się od nich ciężki przedmiot. Wypuścił
głośno powietrze z płuc i wyciągnął telefon z kieszeni spodni w tym samym momencie,
gdy ten zaczął ponownie dzwonić. Odebrał w końcu połączenie od Samanthy, która
wyrzucała z siebie słowa z nadzwyczajną prędkością. Słyszał w jej głosie
zdenerwowanie i nie chodziło tylko o to, że wcześniej nie odbierał telefonu.
- Zanim zapytasz, czy to pilne odpowiadam, tak
to pilne i to bardzo. Mamy nieoczekiwaną wizytę z Austrii. Domyślasz się
pewnie, kto to. Jest bardzo źle, bo Hagen jest sama i chce się z tobą widzieć
osobiście. Natychmiast. Jak szybko dasz radę tu dotrzeć?
- Dziesięć minut. – Warknął ostro do telefonu i
wcisnął go do kieszeni spodni. Biegł przez całą klinikę, a w głowie myśli
pędziły jak szalone. Czego chce od niego ta kobieta? Miał złe przeczucia
odnośnie jej wizyty. Albo już wywęszyła podstęp, albo jest zawiedziona, bo do
niej nie zadzwonił. Tak czy owak, sprawa nie zapowiadała się ani trochę
sympatycznie. Wyszedł na zewnątrz i od razu uderzyło go zimne powietrze.
Rozejrzał się po okolicy, a następnie teleportował z głośnym trzaskiem prosto
do United Architect. Gdy wszedł do firmy pierwsze kroki skierował w stronę
Samanthy, która układała stosy papierów na ladzie recepcyjnej.
- Gdzie ona jest? – Sam aż wzdrygnęła się
słysząc agresję w głosie swojego szefa. Podała mu najmniejszą górę dokumentów,
a następnie wskazała szklaną windę.
- Na górze w twoim gabinecie.
- Wpuściłaś ją?! – Czarnowłosa podskoczyła w
miejscu, gdy Draco do niej krzyknął. Już dawno nie był taki wściekły.
- Nie miałam wyboru. Konferencyjna była zajęta,
a do ciebie nie mogłam…
- Co to za dwa typy? – Draco wskazał kobiecie
głową dwóch mężczyzn kręcących się przy drzwiach do windy. Ubrani byli w typowo
oficjalny sposób, to jest czarne garnitury i białe koszule z krawatami. Patrząc
na ich posturę zdecydowanie nie odpuszczali sobie wizyt na siłowni i z
pewnością mieli wyrobione karty stałego klienta. Samantha spojrzała na mężczyzn
dyskretnie i wychyliła się zza recepcji w stronę Malfoya, który nie spuszczał
podejrzanych gości z oczu.
- Weszli z Hagen. Prawdopodobnie prywatna
ochrona.
- Nie wydaje mi się, żeby ochraniali ją przed
windą. – Arystokrata starał się myśleć jak najlogiczniej. Nie podobała mu się
dwójka „karków”, którzy niewątpliwie czekali właśnie na niego. Ocenił i
przekalkulował na chłodno sytuację. Ich jest dwójka, a on jeden. Nie może użyć
różdżki w głównym holu, a winda jest oszklona. Pozostaje mu liczyć, że gdy
wejdzie do niej z nimi nie ucierpi żadna część jego ciała, a on będzie mógł się
ich pozbyć dopiero na półpiętrze prowadzącym do jego biura. Przełknął nerwowo
ślinę i poluźnił kołnierzyk od koszuli, która zaczęła go dusić. Spojrzał na
Sam, która również nie była przekonana do dwójki nieproszonych gości i wypuścił
głośno powietrze z płuc, zabierając z kontuaru przygotowane przez
recepcjonistkę dokumenty.
- Życz mi szczęścia.
- Połamania nóg szefie.
- Połamią mi je i bez tego. – Dość pewnym
krokiem ruszył w stronę windy. Nie był nawet w połowie drogi, gdy dwójka
osiłków stanęła po jego prawej i lewej stronie. Spojrzał kątem oka na jednego i
drugiego, ale nie zatrzymał się. Dopiero, gdy stanęli przed rozsuwanymi
drzwiami czekając na przyjazd windy, mężczyzna po lewej stronie odezwał się do
niego niezbyt przyjemnym głosem, zaciągając ostro po rosyjsku.
- Pan Draco Malfoy?
- Zależy, kto pyta. – Nie otrzymał odpowiedzi od
pierwszego osiłka, bowiem odezwał się do niego drugi, również z nalotami języka
rosyjskiego.
- Pójdzie pan grzecznie z nami do pani Hagen.
- Nie śmiałbym inaczej. – W tym momencie drzwi
od windy otworzyły się, a Draco został do niej wepchnięty przez mężczyznę po
prawej stronie. Wcisnął odpowiedni guzik i czekał z dwójką nieproszonych gości,
aż ruszą na górę. Miał marne szanse na ucieczkę. Nawet jako czarodziej miałby
problemy w obezwładnieniu tej dwójki. Nie miał również pewności, że stojący
przy nim mężczyźni również nie posiadali zdolności magicznych. Z duszą na
ramieniu liczył w myślach mijane piętra i modlił się, aby jakimś cudem winda
dowiozła go na górę całego.
Kiedy tylko drzwi za Malfoyem się zamknęły,
oparła się o nie czołem i przymknęła oczy ze zmęczenia i gromadzącej się w niej
frustracji. Nie mogła uwierzyć, że ta parszywa tchórzofretka podstępem
przytargała ją do psychiatry. Na do datek do tego, do którego sam uczęszcza.
Wiedział dokładnie, jakie wspomnienia ma ze szpitalem czy innym ośrodkiem
medycznym. A mimo to przyprowadził ją tutaj i zmusił niemalże, aby poszła na
terapię. Nie było to jednak aż tak ważne, jak pytanie, czy Malfoy pocałował ją
pod wpływem impulsu, czy od początku miał wobec niej nieczyste intencje. Nie
zdążyła dobrze zagłębić się w swoich myślach, gdy usłyszała głos doktora za
swoimi plecami.
- Chcę, aby pani wiedziała, że nie zmuszę pani
do uczestniczenia w terapii. To musi być wola pacjenta, ale jak na moje
sprawne, lekarskie oko powinna jednak pani zostać. Przynajmniej na piętnaście
minut.
- Nie potrzebuję żadnego leczenia. – Odwarknęła
wyjątkowo groźnie w stronę psychiatry, który jedynie uśmiechnął się do niej w
odpowiedzi. Wciąż rozdrażniona, ale z coraz mniejszą agresją, Hermiona
odwróciła się w stronę lekarza i posłała mu przepraszające spojrzenie. Nie powinna
się tak zachowywać i być dla niego nieuprzejma, bo Malfoy zalazł jej za skórę.
Podeszła niepewnie do krzesła przed biurkiem doktora i usiadła na nim ze
spuszczoną głową wbitą w swoje wychudzone uda.
- Przepraszam doktorze. Ja po prostu nie
chciałam tu przychodzić.
- Często wypieramy się potrzeby pomocy, żyjąc
wyimaginowaną wizją samowystarczalności życiowej. Odnoszę wrażenie, że ten
problem dotyczy tak samo pani, jak i pana Malfoya. Doktor Rob Spinner. –
Dostrzegła wyciągniętą w swoim kierunku dłoń lekarza. Spojrzała na niego
niepewnie, a mężczyzna obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Nie wiedziała, na co się
pisze, ale może faktycznie powinna zostać i porozmawiać z kimś bezstronnym, kto
nie będzie na każdym kroku jej współczuł i traktował jak porcelanową filiżankę.
Uścisnęła rękę doktora i wysiliła się na lekki uśmiech.
- Hermiona Granger.
- Znałem kiedyś kogoś o podobnym nazwisku, ale
teraz nie pamiętam, czy to był Gringer, czy też Franger. – Staruszek podrapał
się po brodzie, by po chwili machnąć ręką i otworzyć gruby, zielony zeszyt.
Przekartkował go parę razy, a na końcu otworzył mniej więcej w połowie i
zapisał na górze strony imię i nazwisko Hermiony. Panna Granger przypatrywała
się jego poczynaniom miętosząc w rękach kawałek koszuli. Liczyła skrycie, że szybko
zakończy się ta rozmowa i nie będzie musiała więcej tutaj przychodzić.
- Panno Granger, w jak bliskiej relacji jest
pani z panem Malfoyem? – Hermiona wybałuszyła swoje bursztynowe oczy i wbiła je
w siedzącego przed nią lekarza. Doktor Spinner nie wydawał się być zakłopotany
swoim pytaniem. Prawdę mówiąc, wyglądał jakby pytał ją o coś trywialnego, jak
na przykład pogoda. Czekał na jej odpowiedź z serdecznym uśmiechem na ustach,
postukując od czasu do czasu długopisem o blat biurka. Przełknęła nerwowo ślinę
i spuściła ponownie wzrok, czując wykwitające na policzkach rumieńce.
- To dość… skomplikowane. Tak szczerze to sama
nie wiem, w jakiej jesteśmy relacji.
- Przyjaźń? A może miłość? – Kobieta uniosła
nieco zbyt gwałtownie głowę krzyżując spojrzenie ze wzrokiem psychiatry.
Zaczęła się zastanawiać, czy są jakieś granice, których lekarz nie odważy się
przekroczyć. Odpowiedziała trochę agresywnie jak na siebie, ale jednocześnie
wyczuła w swoim głosie nutę smutku.
- Obie niemożliwe w naszym przypadku. – Doktor
Rob zaśmiał się dźwięcznie, a następnie ułożył ręce za głową i wyciągnął się w
fotelu. Twarz Hermiony jakby stężała. Wyprostowała się niczym struna i
skrzyżowała ręce na piersiach, nie spuszczając wzroku z lekarza.
- Niemożliwe to jest pisanie esemesów w
rękawicach zimowych.
- Jesteśmy zwykłymi znajomymi. Nic więcej.
- Gdyby tak było, pan Malfoy nie pytałby mnie o
sposoby pomocy osobie, która straciła jedyne dziecko w traumatycznych
warunkach. – Po tym zdaniu, Hermiona wiedziała, że dla psychiatry nie istnieją
żadne granice przyzwoitości. Przymknęła na moment oczy, odwracając głowę w
prawą stronę. Walczyła z bolesnym ciosem zadanym prosto w serce. Mogła się
domyśleć, że Malfoy zaciągnął ją tutaj z powodu śmierci Fredericka. Bardzo
dobrze to wiedziała i właśnie ta wiedza doprowadzała ją na przemian do
szewskiej pasji i głębokiego cierpienia. Miotała się w swoich uczuciach. Nie
wiedziała, czy zdoła utrzymać je na wodzy do końca sesji i nie rozpłakać się
jak małe dziecko. Wszystko wydało jej się nagle za trudne do przezwyciężenia.
Strach, ból, depresja. Nagromadziły się w niej same negatywne emocje w
przeciągu niecałych pięciu minut. Westchnęła głośno i spojrzała niepewnie na
lekarza. Doktor Spinner miał dośc poważny jak na siebie wyraz twarzy. Splótł ze
sobą palce u dłoni i ułożył je na otwartym zielonym zeszycie. Obok kajetu zaś
leżały ściągnięte z nosa okulary.
- Ile pan wie? – Starała się brzmieć normalnie,
ale pod koniec wypowiedzi głos jej się załamał, co nie uszło uwadze psychiatry.
- Wystarczająco dużo, jak od osoby, która jest
dla pani zwykłym znajomym. Ma pani żal do pana Malfoya, że mi o tym powiedział?
- Powinnam mieć, ale sama nie wiem, co mam o tym
wszystkim myśleć.
- Definiowanie swoich uczuć tylko pozornie
wydaje się trudne. Spróbujmy czegoś lekkiego na sam początek. Przed wejściem do
mojego gabinetu, a konkretnie mam na myśli dwuznaczną sytuację na korytarzu,
jakie emocje towarzyszyły pani w odniesieniu do pana Malfoya? – Na samo
wspomnienie felernego wypadku twarz Hermiony spąsowiała. To było tak
upokarzające, że oddałaby wszystko, aby nikt tego nie ujrzał. Na jej
nieszczęście na owym korytarzu musiał się znaleźć nie wiadomo skąd doktor Rob. A
ona leżała pod Malfoyem rwąc się jak w jakiejś ekstazie i krzycząc, aby
natychmiast z niej zszedł. Dla nich bynajmniej nie była to dwuznaczna sytuacja.
Nie zmieniło to jednak faktu, że wciąż była wściekła na arystokratę.
- Byłam na niego zła.
- Dobrze. – Doktor przeciągnął samogłoskę i
zapisał coś w zielonym zeszycie, wcześniej wkładając na nos okulary. – A coś
więcej? Na przykład, co chciała pani wtedy zrobić? Emocja wywołująca reakcję,
rozumie pani, co mam na myśli?
- Czułam wściekłość i niepohamowaną żądzę
nabicia pustej głowy pana Malfoya na ostry pal.
– Lekarz pokiwał głową z uznaniem i ponownie zapisał jakąś uwagę w
kajecie. Hermiona westchnęła głośno i rozmasowała pobolewające ją skronie.
Chciała, aby terapia zakończyła się w jak najszybszym tempie, a najlepiej,
gdyby udało jej się zdążyć przed powrotem Malfoya. Dość wrażeń dzisiejszego
dnia z udziałem jego osoby w roli głównej.
- Dość obrazowe, ale trafne. Teraz spróbujmy
czegoś cięższego. Kiedy mówi pani o stracie dziecka, jak reaguje na te
informacje pani ciało? – Panna Granger zwiesiła lekko głowę i zagłębiła się w
wypowiedź psychiatry. Nie było jednoznacznej odpowiedzi na zadane pytanie.
Reaguje różnie w zależności z kim o tym rozmawia i gdzie. Przy Malfoyu czuje
się spokojna i mówienie o swoich odczuciach przychodzi jej wyjątkowo łatwo.
Arystokrata potrafi zrozumieć jej położenie i nawet, gdy wspomnienia okazują
się silniejsze od niej, jest blisko i nie pozwala, aby depresja pochłonęła ją
ponownie. Zupełnie inaczej czuje się przy Pansy czy też Ginny. One również ją
rozumieją, jednak w trochę inny sposób. W ich obecności bardziej zważa na
słowa, jakby świadomie próbowała zadać sobie jak najmniej bólu, bo wie, że
przyjaciółki nie dadzą rady ochronić jej przed przeszłością. Spojrzała w bystre
oczy doktora Spinnera, ale natychmiast spuściła wzrok na kolana.
- Boję się, że to może się powtórzyć. Płaczę z bezsilności
i nagromadzonego bólu, jestem jakby nieobecna, sparaliżowana. Nie jestem w
stanie się ruszyć z powodu przepływającej przed oczami przeszłości. –
Wypowiedzenie tych kilku zdań kosztowało ją wiele siły, co psychiatra albo
wyczuł, albo zauważył. Odłożył trzymany w ręku długopis i pochylił się w jej
stronę. Panna Granger w tym czasie oplotła się ramionami, jakby chciała się
ogrzać, bądź zapewnić sobie nikłą ochronę. Usłyszała po chwili ciepły głos doktora
Roba.
- Mam dla pani zagadkę. Zakop pod ziemią, nakryj kamieniem, a ja i tak
kości odgrzebię. Kim jestem? – Odpowiedź była wyjątkowo prosta, ale nie
odpowiedziała. Znała bardzo dobrze tę zagadkę ludową i domyśliła się, do czego
zmierza lekarz. Uniosła na niego wzrok i spotkała się z parą ciemnoszarych,
przeszywających tęczówek oraz delikatnym uśmiechem. – Wspomnieniem.
- Chce pan powiedzieć, że mogę robić wszystko,
żeby zapomnieć, ale i tak mi się to nie uda?
- Zapomnieć jest bardzo łatwo, ale nie da się
żyć z tą świadomością. Można złagodzić ból, ale nie da się go kompletnie
wyeliminować. To tak, jakby chcieć zapomnieć o pierwszej miłości. Może nie była
doskonała, może partner nie był chodzącym ideałem, ale tak ważnego uczucia nie
da się wymazać z pamięci.
- Nie chcę zapomnieć, nie mogę. Ale nie potrafię
sobie z tym poradzić. Czuję się samotna i niewiele osób mnie rozumie. Właściwie
to prawie nikt. – Na myśl od razu przyszedł jej Malfoy. Przecież tak na dobrą
sprawę tylko on wiedział, jak bardzo cierpi na wspomnienie o dziecku. I mimo
jej odtrącenia nie poddaje się. Chce, aby wyszła w końcu na prostą, chce jej
szczęścia i pewności, że jest bezpieczna. To zadziwiające, że najbardziej
znienawidzona osoba z czasów szkolnych jest w stanie zapewnić jej spokój i
obdarzyć tak wielką troską. Uśmiechnęła się do siebie leciutko i włożyła
niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Samotność sprawia, że stajemy się bardziej
surowi dla siebie samych, a łagodniejsi dla innych. I jedno i drugie czyni nasz
charakter lepszym. Przepraszam, jeśli się mylę, ale czy pan Malfoy nie jest
przypadkiem osobą, która wyciąga ku pani pomocną dłoń?
- Malfoy jest wyjątkowo uparty i często
nieznośny. Właściwie od zawsze był nieprzyjemny, wredny, bez zdolności do
współczucia i zepsuty do szpiku kości. Nie pałaliśmy do siebie sympatią, wręcz
się nienawidziliśmy. To niesamowicie irytujące, że właśnie on potrafi mnie
zrozumieć. – Na twarzy lekarza pojawił się przyjacielski uśmiech. Obrócił się w
stronę regału za swoimi plecami i wyciągnął z niego identyczny zeszyt, który
leżał na biurku, tyle że w kolorze czerwonym. Otworzył go na jakiejś stronie i
zapisał parę uwag na marginesie. To samo uczynił po chwili w zielonym kajecie.
Gdy skończył odłożył czerwony notes z powrotem na półkę i odwrócił się w stronę
Hermiony.
- Pan Malfoy to klasyczny przykład choleryka.
Oczywiście mówię o jego obecnym stanie, na który wpływ ma jego nerwica. W
gruncie rzeczy nie można jednoznacznie określić jego osobowości. Ma w sobie
wszystkie cztery typy charakteru i bardzo łatwo dostosowuje się do towarzystwa.
W tym także do pani, gdyż jest pani książkowym przykładem flegmatyka. Tak
wynika z mojej obserwacji.
- Na jakiej podstawie?
- Jest pani zdystansowana, posiada pani wysoki
poziom samokontroli, w reakcjach interpersonalnych raczej nieufna i chłodna, do
tego dyplomatyczna, a jednak pogodna oraz łagodna. Ma pani wewnętrzny spokój i
opanowanie, a tego brakuje w życiu pana Malfoya. Stwierdzenie, że się państwo
uzupełniacie nie jest w tym wypadku błędne. – Doktor Spinner w trakcie
wypowiedzi przez cały czas gładził się po brodzie i nie spuszczał wzroku z
Hermiony. Kobieta wyglądała na odrobinę zdziwioną i tak też się czuła. Zawsze
myślała, że jest typowym melancholikiem. Często zarzucano jej nietowarzyskość,
pedantyczny perfekcjonizm i podporządkowanie
życia sztywnym regułom. Taka zawsze była w szkole. Wolała trzymać się z Harry’m
i Ronem, niż błądzić i szukać ludzi, z którymi mogłaby się dogadać tak jak z
nimi. A jeśli nie trzymała się z chłopakami, to zawsze zaszywała się w
bibliotece oddając się nauce. Często wychodziła przez to na chłodną i dość
zdystansowaną osobę. Nie sądziła, że depresja zmieniła ją na tyle, że również
jej osobowość uległa zmianie. Jednak jakby nie patrzeć wcześniej nawet słowem
nie odezwałaby się do Pansy czy Malfoya. Teraz pani Potter jest jej przyjaciółką,
a w towarzystwie byłego Ślizgona czuje się wyjątkowo swobodnie i może z nim o
wszystkim porozmawiać. Jej dawny charakter zapadł się pod ziemię.
- Wróćmy jednak do pani, bo zboczyliśmy z
tematu. Depresja odbiła na pani ogromne piętno i niestety tylko od pani zależy,
jak będzie wyglądało życie z tym bolesnym znamieniem. Może pani udawać, że
wszystko jest dobrze, albo odnaleźć sposób na złagodzenie cierpienia, bo to, że
nigdy ono pani nie opuści chyba nie muszę mówić. – Hermiona przytaknęła w
odpowiedzi głową i słuchała z uwagą wypowiedzi lekarza. Zna go zaledwie
trzydzieści minut, a zdążyła jako tako go polubić. W gruncie rzeczy był
sympatyczny, może trochę roztargniony, ale nie przypominał jej typowego
terapeuty. Odnosił się do niej z życzliwością i nie słyszała u niego w głosie
typowej dla jego zawodu oschłości.
- Przede wszystkim potrzeba będzie dużo pokładów
cierpliwości. Przeszłości nie da się załagodzić w tydzień czy miesiąc. To trwa
i to niestety długo, i na to musi być pani przygotowana.
- Są jakieś sposoby, aby poradzić sobie z
przeszłością? Mam się trzymać z daleka od miejsc czy też rzeczy, które mi o
niej przypominają? – Staruszek pokiwał przecząco głową i ściągnął z nosa
okulary. Przetarł ze zmęczenia oczy, a następnie sięgnął po chusteczkę i zaczął
nią polerować szkła.
- Absolutnie. Wytrwałość w walce z przeszłością
to podstawa, aby pani charakter i życie wróciły do stanu surowego. Dopiero
potem może zacząć pani kształtować wszystko od nowa. Należy jednak pamiętać o
kilku ważnych rzeczach.
- Jakich?
- Musi pani uważać na myśli, bo zmienią się w
słowa. Uważać na słowa, bo zmienią się w czyny. Uważać na czyny, bo zmienią się
w nawyk. Uważać na nawyki, bo zmienią się w pani charakter. Na końcu musi pani
uważać na charakter, bo zmieni się w przeznaczenie. Recz w tym, że gdy komuś
bardzo zależy, wszystko odczuwa dwa razy mocniej. – Ten z pozoru nielogiczny
wężyk miał dla Hermiony bardzo jasny przekaz. Im więcej będzie myślała, że nie
poradzi sobie z bolesnymi wspomnieniami, tym szybciej zacznie w to wierzyć.
Zakorzeni w sobie te słowa i z czasem już nikomu nie uda jej się pomóc, a ona
zamknie się w sobie i na całe otoczenie. Będzie samotna jak nigdy dotąd,
wrażliwa na każde maleńkie wspomnienie o Fredericku, które wywoła spazmatyczne
napady płaczu, lęku i bólu. W efekcie zapomni czym jest radość płynąca z życia
i szczęście, któremu powinna dać szansę. Taka przyszłość ją czeka, jeśli nie
zaufa i nie zdecyduje się postawić kolejnego kroku. Odezwała się dopiero po
dłuższej chwili, a wzrok lekarza od razu przeniósł się z otwartego zeszytu na
nią.
- Mówił pan, że Malfoy potrzebuje spokoju i
stabilizacji, i że otrzymuje to ode mnie. Czy może to zadziałać w obie strony?
– Staruszek uśmiechnął się życzliwie i spojrzał na kasztanowłosą kobietę znad
okularów, które zsunęły mu się z długiego nosa.
- Prawdę mówiąc, to już zadziałało i wciąż
działa. Gdyby nie pan Malfoy, nie odważyłaby się pani przyjść tu do mnie sama.
Co więcej, gdyby nie jego wpływ na pani osobę nie miałaby pani w sobie tyle
odwagi, aby rozmawiać ze mną o dotkliwych wspomnieniach. Z pewnością łączy was
dziwna relacja, jak sami z resztą to określacie, a ja nie twierdzę, że ona jest
zła. Wręcz przeciwnie skierowałbym się ku stwierdzeniu, że w tej sytuacji nie
macie nikogo poza sobą.
- Czyli mam spędzać czas z Malfoyem? – Pytanie
zawierało w sobie śladowe ilości przerażenia. Nie wyobrażała sobie, aby miała
wytrzymać w towarzystwie Malfoya dłużej niż dwie godziny. Może i jest mniej
złośliwy, ale wciąż jest uszczypliwy. Na dodatek po pocałunku nie jest przekonana
do swoich uczuć do niego. Wie, że powinna trzymać się od niego z daleka. Sam
jej to z resztą powiedział. Jednak kiedy ją całował czuła wszystkie skumulowane
w nim emocje. Tęsknotę, pragnienie bliskości, pożądanie. Jeszcze nigdy czegoś
takiego nie doświadczyła i w życiu nie posądziłaby Malfoya o posiadanie tak
ludzkiej strony. A jednak jest inny, niż dotąd sądziła. Potrafi współczuć, nie
jest apatyczną żmiją bez serca i martwi się o nią bardziej, niż wszyscy inni.
Chroni ją, jakby był jej prywatnym aniołem stróżem, zapewnia bezpieczeństwo i
stabilność emocjonalną. Czy mimo swoich niepewności i głosów sprzeciwu od
strony przyjaciół powinna dać mu jednak szansę?
- Musi sobie pani odpowiedzieć na pytanie, czy
jego towarzystwo wypełnia pustkę po utracie szczęścia. W przeciwnym wypadku nie
sądzę, aby przebywanie ze sobą miało większy sens.
- Prawdę mówiąc nie wiem. Przy nim inaczej
podchodzę do życia.
- To dobrze czy źle?
- Nie powinniśmy mieć ze sobą styczności. Nasze
wcześniejsze relacje nie powinny pozwolić nam na jakiekolwiek zbliżenie.
Kiedyś… - Nie dokończyła wypowiedzi, gdyż doktor Spinner zaśmiał się krótko i
wszedł jej w zdanie. Poczuła się odrobinę urażona, gdyż przerywanie komuś uważała
za przejaw braku kultury, ale jak szybko irytacja się pojawiła, tak też szybko
zniknęła.
- Podchodzi pani do niego bardzo sceptycznie.
Ocenia z perspektywy minionych lat i od razu go przekreśla. Może warto dać panu
Malfoyowi szansę i dowiedzieć się, jaką naprawdę jest osobą?
- Szansę? Ale na co? Chyba nie chce pan powiedzieć,
że…
- To już pozostawiam do pani decyzji. Czy
chciałaby pani jeszcze o coś zapytać?
- Chyba… nie. Właściwie to powinnam już iść.
Było mi bardzo miło pana poznać i dziękuję za rozmowę. – Uśmiechnęła się w
miarę pogodnie i podniosła się z krzesełka, a w ślad za nią poszedł doktor
Spinner. Uścisnęła wyciągniętą w jej kierunku dłoń i skierowała się w stronę
drzwi. Zanim jednak wyszła usłyszała za sobą rozbawiony głos psychiatry.
- Mnie również było miło, panno Granger. Mam
nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie.
- Może kolejnym razem przyjdę w mniej
kontrowersyjnych warunkach.
- Zbyt wiele w życiu widziałem, żeby nie
wiedzieć, że kobiece przeczucia bywają cenniejsze, niż wnioski analityka. –
Hermiona uśmiechnęła się z lekką złośliwością, a następnie opuściła gabinet
lekarza. Była przygotowana na spotkanie z Malfoyem i już miała zacząć
wysłuchiwać jego litanii przeprosin o tym, że musiał ją tu przyprowadzić, gdy
spostrzegła, że na korytarzu nie ma nikogo poza nią. Zerknęła na zegarek i
zmarszczyła brwi. Blondyn miał wrócić po nią po godzinie. Godzina minęła, a
jego nie ma. Przygryzła nerwowo wargę i ruszyła niepewnie przed siebie. Może
spotka go gdzieś po drodze? A może po prostu mu coś wypadło? Aha, chyba górna jedynka. Po prostu cię wystawił i tyle. Jej
podświadomość jak zwykle podchodziła do sytuacji z dużą dawką optymizmu.
Musiała jednak niechętnie przyznać jej po części rację. Malfoy jak coś obiecuje
to dotrzymuje słowa, a powiedział, że po nią przyjdzie. Miała złe przeczucia
dotyczące jego spóźnienia. Z nietęgim wyrazem twarzy wyszła na zewnątrz i od
razu opatuliła się płaszczem arystokraty, gdyż własnego po prostu ze sobą nie
wzięła. Usiadła na ławce, która stała jakieś trzy metry od głównego wejścia i
westchnęła głośno. Poczeka na niego piętnaście minut, a jeśli nie przyjdzie,
wtedy wróci do kawiarni. Niestety nie wiedziała, że Malfoy już dzisiaj nie
wróci i przez najbliższe dni również nie pokarze jej się na oczy.
* * * * *
As. Pierwsze rozdanie i otrzymał
najlepszą kartę w całej talii. Uśmiechnął się złowieszczo i spojrzał na karty
Yves. Mina mu nieco zrzedła, gdy ujrzał przed ciotką tę samą kartę, którą
otrzymał od rozdajnika.
- No to co? Hit czy stand? – Kobieta
zaciągnęła się papierosem i obdarzyła Lucjusza złowieszczym spojrzeniem. Malfoy
zmarszczył brwi i podrapał się po jednodniowym zaroście.
- Ubezpieczam. – Yves pokiwała w
uznaniu głową. Zagranie mężczyzny nie miało jednak dla niej istotnego
znaczenia, gdyż zamierzała zrobić dokładnie to samo. W zaistniałych
okolicznościach postanowiła jednak spasować i dać Lucjuszowi poczucie
wyższości.
- Odsłaniam. – Kobieta odwróciła
drugą kartę, a mężczyzna nieświadomie wstrzymał oddech. Dla niego trójka była
bardzo dobrą wiadomością. Yves nie miała wystarczającej liczby punktów, a nawet
nie miała połowy jego. Podstępny, gadzi uśmiech na jej twarzy mówił mu jednak,
aby nie świętował zbyt szybko.
- Dobieram. – Rozdajnik wyrzucił w
jego kierunku kartę. Tym samym otrzymał wynik osiemnastu punktów, który dawał
mu miażdżącą przewagę nad ciotką. Wyciągnął papierosa z paczki leżącej na
stoliku i zapalił go przy użyciu różdżki. Słodki zapach dymu tytoniowego unosił
się w całym pomieszczeniu i dziwił się, że Narcyza jeszcze nie wpadła do
salonu, aby ich za to zbesztać. Na myśl o swojej małżonce w jego umyśle
pojawiły się dość istotne, a nawet bardzo, obawy. Jeśli przegra, straci ponad
sto tysięcy galeonów. To zaledwie kropla w morzu jego funduszy, ale takie
tłumaczenia nie przekonają Narcyzy. Odetnie mu dostęp do pieniędzy na co
najmniej rok czasu, a potem będzie kontrolowała wszystkie jego wydatki, co jest
jednoznaczne z faktem, iż nie będzie miał za co kupić nowych sadzonego do
ogródka. A jest zima, więc analogicznie wiosną będzie potrzebował gotówki jak
szczerbaty zębów. Nie ma mowy, żeby przegrał tym razem!
- Ja również. – W stronę Yves
poleciała karta o wartości trzech punktów. Ciotka tym samym miała albo
siedemnaście oczek, albo siedem, zależy jak interpretuje układ kart. Lucjusz
wolał dmuchać na zimne i obrać mniej dogodną dla niego wersję, czyli większą ilość
punktów. Zaciągnął się papierosem i przeanalizował na spokojnie sytuację. Jeśli
dobierze, może dużo stracić, gdy przekroczy dwadzieścia jeden oczek. Prawdopodobieństwo,
że otrzyma kartę o wartości powyżej czterech jest bardzo wysokie, gdyż grają
czterema taliami. Bezpieczniej jest spasować i poczekać na decyzję starej
hazardzistki z nałogiem alkoholowym.
- Stoję. – Prawa brew Yves uniosła
się lekko ku górze, a na ustach błąkał się szaleńczy uśmieszek. Zaciągnęła się
końcówką papierosa, a następnie zgasiła resztkę w popielniczce. Wyciągnęła się
wygodnie na sofie, zakładając nogę na nogę.
- Rozdzielam. – Lucjusz starał się
zachować stoicki spokój. Ciotka go prowokowała, aby dobrał kartę, ale wiedział,
że może się to dla niego źle skończyć. Obserwował jak kobieta rozdziela od
siebie karty, tworząc tym samym dwa zakłady, jeden z trójki i asa, a drugi z
samej trójki. Podrapał się po brodzie i odparł z nadzwyczajnym opanowaniem w
głosie.
- Stoję.
- Dobieram. Możesz dużo stracić, nie
martwi cię to? – Obserwował jak Yves kładzie damę na trójce, a na jej usta
wypływa leniwy uśmiech.
- Mogę też dużo zyskać. Gra się
jeszcze nie skończyła.
- Z takim rozdaniem jesteś bardzo
daleko od wygranej. Rozumiem, że stoisz i tym razem? – Lucjusz zmrużył gniewnie
oczy i zaciągnął się papierosem, wydmuchując ostentacyjnie dym prosto w twarz
ciotki. Wiedział, co tej podłej kanalii chodzi po głowie i nie zamierzał dać
się sprowokować. Za bardzo mu zależało, aby poznać tożsamość osoby, którą ma na
widelcu. Miał złe przeczucie i chciał nie tyle pomóc, co ostrzec ją przed
niepozornie wyglądającą staruszką, której ciałem i duszą zawładną szatan.
- Nie mylisz się.
- Jesteś taki przewidywalny.
Doprawdy nie wiem, czemu zdecydowałam się na tę irracjonalną rozgrywkę.
Dobieram. – Karta o wartości sześć poleciała w stronę kobiety, a ta ułożyła ją
na asie i trójce. Skrzyżowała ręce na piersiach unosząc wysoko głowę. Lucjusz
przełknął głośno ślinę i rozpiął jeden guzik od koszuli. Czuł, że atmosfera
robi się nieznośnie gęsta, a powietrze ciężkie i duszące. Yves przebiła jego
układ, więc będzie musiał zaryzykować.
- Czyżbyś przestraszyła się, że ktoś
może cię ograć w twoją ukochaną grę?
- Jedynie w Caesars Palace ktoś może
mnie ograć. Gracz twojego pokroju nie miałby ze mną szans w normalnych
warunkach.
- Poprawka. Ktoś mógł cię ograć. O
ile mnie pamięć nie myli masz zakaz wstępu do tego kasyna, prawda? – Ciotka prychnęła
w odpowiedzi i sięgnęła po butelkę z whisky, by pociągnąć z niej spory łyk.
Lucjusz uwielbiał patrzeć na jej zachwianie emocjonalne, bo wtedy przesadzała z
alkoholem, a w tym wypadku mógł na tym jedynie skorzystać. Co z tego, że barek
opustoszeje. Niedługo będzie miał w kieszeni ponad sto tysięcy galeonów i to
jeszcze od znienawidzonej małpy z klubu anonimowego alkoholika.
- W Baden Baden Casino, Marina Bay
Sands, Crown Casino, Venetian Macao czy Circus Circus Casino również nie jestem
zbyt mile widziana. – Lucjusz zagwizdał w odpowiedzi na słowa kobiety i
rozsiadł się wygodniej w fotelu.
- Niemcy, Australia, Chiny? To
gdzieś cię jeszcze wpuszczają?
- Kiedy stawiasz zakład wysokości
pięćdziesięciu tysięcy dolarów i wygrywasz sto pięćdziesiąt procent tej kwoty
logiczne jest, że próbują doszukać się oszustwa. Konsekwencje są takie, że
tracą horrendalne sumy pieniędzy, a ja ląduję na czarnej liście podejrzanych.
- Bo uwierzę, że nie liczysz kart i
grasz uczciwie. – Mężczyzna wywrócił oczami i zaciągnął się końcówką papierosa.
Yves opróżniła tymczasem kolejną butelkę z whisky i postawiła ją obok
pozostałych ośmiu pustych. To był moment, kiedy jej głowa zaczynała robić się
pomału przyjemnie lekka, a napady nagłej senności coraz częstsze.
- Nie tylko liczę karty, ale i
śledzę tasowania. To zdecydowanie ułatwia grę i pozwala wygrać. Oczywiście
tylko wtedy, gdy masz matematyczno-analityczny umysł, podzielność uwagi i
cholernie dobrą pamięć. Sam widzisz, że się do tego nie nadajesz.
- Nie muszę oszukiwać, aby wygrywać.
- Ciekawe… A jakoś wcześniej nie
udało ci się ze mną wygrać. – Yves uśmiechnęła się ironicznie, by po chwili
roześmiać niezbyt głośno, acz z wyraźnie słyszalną kpiną. Lucjusza zaczęła
opuszczać jego anielska cierpliwość. Opróżnił szklankę z whisky, która stała
przed nim na stole i niemalże uderzył nią o blat. Wytarł usta w rękaw
podwiniętej koszuli i skrzyżował spojrzenie z demonicznymi oczami ciotki.
- Przestań kłapać ozorem i graj,
jeśli się nie boisz.
- Skończ waść, wstydu oszczędź.
Twoja kolej.
- Dobieram. – Zanim zdążył się zastanowić
nad tym, co przed chwilą powiedział, karta o wartości dwa wyleciała z rozdajnika
i spadła na stół. Wziął ją ostrożnie do ręki, jakby bał się, że może wybuchnąć
i położył na układzie przed sobą. Tak jak Yves obiecywała, właśnie zaczął się
prawdziwy blackjack. Oboje mieli po dwadzieścia oczek, a kobieta dodatkowo
miała drugi zakład za trzynaście punktów. W tej sytuacji nie może dobrać więcej
kart i znalazł się, mówiąc kolokwialnie, w czarnej dupie. Teraz jedynie od Yves
zależy czy z drugiego układu będzie mieć blackjacka, czy też tym razem
szczęście się do niego uśmiechnie i ciotka będzie miała nadwyżkę punktów.
- No i na co ci to było, Lucjuszu?
Teraz będziesz ciągle stał i łudził się, że dostanę złą kartę.
- Dobrze się bawisz, co nie?
Nałogowy palacz, alkoholik, a do tego hazardzista.
- Dorosły facet z trwałą na hipisa.
- Morderczyni zwierząt.
- Że co? Mógłbyś się wysilić na coś lepszego.
– Lucjusz wskazał palcem na czółenka ciotki. Były wykonane ze skóry węża,
podobnie jak torebka. Yves wzruszyła ramionami i pokręciła z politowaniem
głową. – Są sztuczne! Tak jak uczucia, które żywiłam do mojego męża.
- Biedny Harold. Nie dziwię się, że
umarł na zawał. Nie myślałem jedynie, że tak długo z tobą wytrzyma. – Yves zmrużyła
oczy na wzmiankę o swoim nieżyjącym mężu. Gwałtownie sięgnęła po paczkę
papierosów i z nadzwyczajną agresją zapaliła jednego z nich. Dostawała ataku
furii, gdy patrzyła na uśmiechniętego cynicznie Lucjusza. Czas kończyć tę
niepoważną i stanowczo przeciągającą się grę.
- Dobieram. – Chwyciła w locie kartę
o wartości cztery i ułożyła ją na trójce i damie. Zerknęła na rodzajnik i uśmiechnęła
się z kpiną, co nie uszło uwadze Lucjusza. Następnie skrzyżowała ręce na
piersiach i wyprostowała się niczym struna, patrząc na mężczyznę z góry.
- Hit?
- Stand. – Lucjusz obserwował
powiększający się na twarzy ciotki złowieszczy uśmieszek i czuł kropelki potu,
które pojawiły się na jego czole. Zanim kobieta dobrała kolejną kartę
postanowił zadać jej jeszcze jedno pytanie, a dzięki wiedzy, którą otrzyma
możliwe, że ma jeszcze szansę na wygraną.
- Musisz ułożyć dwa blackjacki czy
tylko jeden, aby wygrać?
- Jeśli ułożę jeden nadal mogę
przegrać, bo drugi zakład wciąż jest w grze. Na twoje szczęście, jeśli wygram
otrzymujesz pieniądze z układu remisowego plus twoje ubezpieczenie.
- Czyli i tak tracisz?
- Nie, jeśli ułożę dwukrotnie dwadzieścia
jeden. Dobieram. – Karta wyleciała z rozdajnika, a Lucjusz w tym samym momencie
zamknął oczy. Wolał nie patrzeć na swoją wielką przegraną i odpływające z jego
konta sto dwadzieścia tysięcy. Czekał na reakcję ciotki, a najlepiej na jakąś złośliwą
uwagę odnośnie jego braku umiejętności do gier hazardowych, ale ku jego
zdziwieniu w pomieszczeniu panowała niczym niezmącona cisza. Uchylił jedno oko
i zerknął na stolik, a następnie na Yves, która wyglądała, jakby dostała
obuchem w głowę. Bardzo ostrożnie spojrzał na jej karty i tylko cudem
powstrzymał się przed głośnym krzykiem swego zwycięstwa. Doborem karty ciotka
podwoiła liczbę swoich punktów w związku z czym miała ich aż czterdzieści.
Dopiero po dłuższej chwili zdecydował się do niej odezwać, choć nie było to
rozsądne posunięcie.
- To się chyba nazywa „bust”, co
nie? – Yves spojrzała na Lucjusza spod byka, a następnie na swoje karty.
Oczywiście mogła zrzucić całą winę na alkohol i powiedzieć, że to przez niego
pomyliła się przy liczeniu tasowania, ale wtedy przyznałaby się do oszustwa, a
tego zrobić nie mogła. Przyznanie się do przegranej również nie wchodzi w grę,
więc jedynym sposobem na zachowanie twarzy jest negocjacja z Lucjuszem.
- Informacja czy pieniądze? –
Blondyn zerknął na ciotkę z niezrozumieniem, drapiąc się po brodzie. Nie był
przyzwyczajony do zarostu. Nawet jednodniowego.
- Co?
- Wygrałeś połowę zakładu, więc masz
prawo wybrać.
- O nie, nie, nie. Nie tak się
umawialiśmy. Albo wszystko, albo nic. Ja się w ciula nie dam zrobić.
- Nie musisz, bo nim jesteś.
- Nie musisz, bo nim jesteś. – Lucjusz
przedrzeźniał Yves wykrzywiając twarz w dziwne miny, a kobieta wyglądała, jakby
miała zaraz wybuchnąć. Chwyciła nagle leżące na stoliczku opakowanie papierosów
i cisnęła nim prosto w głupawo uśmiechniętego mężczyznę. Paczka niestety przeleciała
Malfoyowi obok ucha.
- Ha ha! Nie trafiłaś! – Yves uśmiechnęła
się sztucznie, by po chwili rzucić w Lucjusza leżącym na podłodze butem.
Pantofelek odbił się od barku mężczyzny i wylądował z hukiem na posadzce.
- A papuga powtarzała i ogryzkiem w
łeb dostała. Koniec tego dobrego. Dobieram.
- Czekaj, czekaj! Chcę tę
informację! – Niestety Lucjusz nie zaprotestował w porę, w związku z czym karta
z rozdajnika wylądowała na stole przed Yves. As, czyli przegrana z kretesem.
Arystokrata opadł bezsilnie na fotel i westchnął głośno. Czekał na triumf
ciotki, który tym razem miał niestety nastąpić, a on przez własną głupotę
zaprzepaścił szansę na poznanie tożsamości osoby, którą Yves chce zniszczyć. Po
chwili zamiast kąśliwych uwag i barwnych epitetów odnośnie jego gry poczuł rękę
ciotki gładzącą go po ramieniu. Spojrzał na ten gest z obrzydzeniem i odsunął
się w odległy róg fotela.
- Macki trzymaj przy sobie wstrętna
gadzino.
- Jak chcesz. Przypominam, że wisisz
mi pieniądze, to po pierwsze.
- A po drugie?
- Cóż. – Yves przeciągnęła słowo,
siadając z powrotem na kanapie i zbierając karty ze stołu. Nie spieszyła się z
wyjaśnieniami. Powoli układała wszystko w równe stosiki, by na samym końcu
wrzucić wszystko do torebki i zamknąć ją z cichym kliknięciem. Dopiero, gdy
skończyła i zapaliła chyba setnego dzisiejszego wieczoru papierosa odezwała się
do Lucjusza znudzonym głosem.
- Jeśli chodzi o interesującą cię
osobę, to w życiu Draco będzie ona niczym żarówka. – Lucjusz spojrzał na Yves
jak na wariatkę, podpierając przy tym głowę na ramieniu. Miał jej osoby
serdecznie dość i jedyne, o czym marzył to ciepły koc i błoga cisza, bo Narcyza
w tym stanie nie wpuści go do sypialni.
- Bo oświetli mu całe życie?
- A jak trzeba będzie to tak jebnie,
że oślepnie. Kolorowych koszmarów, Lu.
- Poważnie? Jebnie? Ty znasz takie
słowa? – Starsza kobieta odwróciła się w połowie drogi do drzwi i obdarzyła
Lucjusza czymś na kształt uśmiechu.
- Przebywając z pospólstwem nabiera
się ich nawyków słownych. – Po tym zdaniu w salonie zapanowała cisza, gdyż Yves
poszła najprawdopodobniej do swojej sypialni, zostawiając gospodarza domu ze
swoimi czarnymi myślami. Przeczucie go nie myliło, że Draco jest zamieszany w
tę całą szopkę. Musiało się to stać prędzej czy później. Nie on jest jednak
celem ciotki, z czego w sumie powinien się cieszyć, ale nie potrafił. Nie z
myślą, że Yves chce zrobić krzywdę jedynej osobie, która dla jego syna ma
ogromne znaczenie. Jedno było dzisiejszego dnia jasne jak słońce – Hermiona Granger
weszła do siedliska najbardziej jadowitego węża na świecie. A z racji, że
zarówno on, jak i Draco z wężami są obyci muszą ją ochronić i to za wszelką
cenę.
Pierwsza! Jej nie dośc, że na twoim blogu jestem od niedawna to już dostałam ten zaszczyt;) Blog jak zwykle genialny
OdpowiedzUsuńOjejuniu! Czekałam, czekałam i wreszcie się doczekałam ^^
OdpowiedzUsuńMimo że krócej niż zwykle to i tak super. Ostatnia informacja jest meeega intrygująca i obiecująca. Smutno tylko że znowu trzeba dwa tygodnie czekać. Ale i tak jesy ekstra. Powodzenia dziewczyno i weny życzę :*
Przypomnij mi czy Yves ma w rodowodzie bazyliszka, a swoją drogą z tą całą Hagen to są chyba spokrewnione.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry rozdział
Poświęciłam się dla Twojego bloga - poszłam przez niego spać po piątej, ale było warto :P Zaintrygował mnie ten rozdział. Hermiona uświadomiła sobie parę spraw, Lucjusz dowiedział się, że jest ona w potencjalnym niebezpieczeństwie i wraz z Draconem powinni ją chronić, a tu masz! Cios powyżej pasa. Dracze ma być nieobecny... Czyli stanie mu się krzywda (?).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam,
HK.
Cud miód malina.Co tu dużo mówić.Ale czemu zakończyłąś w takim momencie! Foch!A tak serio.Kurcze jestem zła. Mam taki niedosyt - przez wszystkie rozdziały nie miałam takiego niedosytu.Masakra!
OdpowiedzUsuńŚwietne, genialne i cudeńko:-D robi się coraz bardziej ciekawie. Biedny Draco, biedna Hermiona co ta pinda z Austrii wymyśliła? Za to mega zaskoczenie Lucjuszem wiedziałam że się zmienił ale ta chęć ochrony Hermiony po prostu bomba :-D czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością życzę Ci weny :-D
OdpowiedzUsuńI love it <3
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział! Mam nadzieje, że ta ciotka aż tyle nie namiesza, chciaż...... Namiesza pewnie bardzo. Mam jedno pytanie - ile mniej wiecej przewidujesz rozdziałów? :)
OdpowiedzUsuńCiekawie się dzieje :)
OdpowiedzUsuńCzyżby Malfoy miał problemy? ^^
Czekam na ciąg dalszy.
Pozdrowienia <3
Cudo. Mam nadzieje że Draco szybko wróci cały i zdrowy. Cały czas miałam nadzieję że to jednak Lucjusz wygra. Życzę weny i czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńA więc może zacznę tak: Jestem pod dużym wrażeniem dla Twojej twórczości. Dobrze wiesz gdzie ulokować zwroty akcji, ich kulminacje, także uklony w Twoja stronę. Prowadzisz otwarte, niekonwencjonalne dialogi co mi się podoba. Przyznam że kiedyś( 2-3 miesiace temu) gdy pierwszy raz trafiłam na Twojego bloga i zaczęłam czytać to najpierw mi się podobało a potem nagle stopklatka, zaczęło mi się nie podobać, tzn nie mogłam się przyzwyczaić do Hermiony i jej histerii. Odrzucalo mnie to. Być może dlatego że nie przeżyłam nigdy straty aż tak bliskiej osoby. Z perspektywy czasu ( wiem że krótki okres) widzę że warto było teraz przebrnąć przez te pierwsze rozdziały które mi osobiście czytało się dość ciężko do tych które są pełne nu wiem jak to opisać, akcji, niestandardowosci nie wiem. Ale są bardzo ciekawe. Chciałabym cie przeprosić że wtedy nie wytrwalam. Może teraz stałam się dojrzalsza. W ciągu 3 dni wręcz na bezdechu przeczytalam wszystkie rozdziały i tak teraz wiem że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Twoje opowiadanie jest niekonwencjonalne i daje do myślenia przynajmniej mi. Zastanawiam się jak ja bym się zachowala. Porównuje się do twoich bohaterów, szukam podobieństw, zauważam swoje braki, staram się naprawiać. Dziękuję! A propos co u Rona? Zastanawiam sięczy ulułożył sobie jakoś życie czy może jeszcze powróci do Londynu? Czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję że będzie Ci się go lekkoo pisało i że weny Ci nie zabraknie! ;* pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJulka
Jeszcze!
OdpowiedzUsuńWiem, że kilka dni po dodaniu, ale kompletnie nie miałam czasu dlatego komentuje dziś. Czemu Lucek przegrał nooo? Ale dobrze się domyśla i sądzę, że jak Narcyza dowie się o co i o kofo chodzi to mu wybaczy. Czekam na więcej Seva i jego miłości oraz więcej Draco i tej całej paniusi. Jednak najbardziej więcej dramione :) Pozdrawiam...
OdpowiedzUsuń~Madzik
Nie, nie nie, tylko nie ta blond siksa. Co za babsko, czegokolwiek chce może spadać. Się cholera przyczepiła, normalnie nic tylko taką przekląć czymś paskudnym.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się za to, że hermiona porozmawiała z dokrorem Robem. Przydadzą jej sie takie rady człowieka z zewnątrz.
Chciałabym napisać coś więcej, ale jestem tak zmęczona, że nie mam na to siły, dlatego powiem tylko, że nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Strasznie dawno mnie tu nie było, za co strasznie przepraszam, ale miałam długą przerwę i teraz nadrabiam wszystkie zaległości.
OdpowiedzUsuńPodczas mojej nieobecności akcja szybko się rozkręciła, co bardzo mnie cieszy. Wreszcie pojawiła się tajemnicza Ives, która, moim zdaniem, jest bardzo interesującą postacią. Myślę, że mogłabym ją polubić, gdyby nie to, że tak potraktowała Hermionę. :| Swoją drogą, kocham jej sprzeczki z Lucjuszem!
Przechodząc do głównego wątku, nareszcie wszystko sobie wyjaśnili i nareszcie się pocałowali! Czekałam na ten moment, odkąd Malfoy powiedział Granger, że ma ładne perfumy na urodzinach Pansy (jedna z moich ulubionych scen!!!).
I cieszę się, że Hermiona w końcu spotkała się z doktorem Robem. Byłam ciekawa, jak przebiegnie ich rozmowa i nie zawiodłam się. :D
To chyba już wszystko. No więc czekam z niecierpliwością na następny rozdział i nie mogę się doczekać, aby dowiedzieć się, co słychać u Seva i Rolandy.
Pozdrawiam :)
Awwwww♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńWybacz, że tak późno piszę ale coś nie dodał mi się pare dni temu komentarz, a że weszłam zobaczyć czy ktoś mi odpisał to zobaczyłam, że nie ma mojego komemtarza :c [*]
Czekam na kolejny rozdział pozdrawiam i standardowo życzę mnóstwo weny :* :)
Co by tu napisać... Cudo takie same, jak całe opowiadanie <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Jeszcze!!!
OdpowiedzUsuń