niedziela, 6 września 2015

Rozdział XXX

Witajcie!

Wspominałam ostatnio, że moja wena wciąż się plażuje? Myślę, że tak, ale o tym, że to prawda możecie się przekonać czytając dzisiejszy rozdział. Brak w nim przede wszystkim logiki, a to wszystko dlatego, że wena ustąpiła miejsca wyobraźni i puściłam wodzę fantazji. Wybaczcie mi tę niesubordynację, mam nadzieję, że to ostatni raz, jednak niczego nie obiecuję, bo potem wyjdzie, że jestem niesłowna, a nienawidzę, gdy ktoś zarzuca mi kłamstwo.

Rozdział 31 przewidywany jest na 13 września. Niestety streszczenia brak, bo muszę sobie poukładać fabułę na przyszłe rozdziały w głowie, a to graniczy ostatnio z cudem.

20 września informuję, iż nie będzie nowej notki, gdyż czeka mnie ostatni, wakacyjny wyjazd i nie będę mieć głowy do pisania. Z góry przepraszam i proszę o wybaczenie.

To tyle, jeśli chodzi o ważniejsze informacje. Zapraszam do czytania.
Realistka

* * * * *
            - Nie mogę w to uwierzyć. – W kuchni dało się słyszeć głos Narcyzy. Cała czwórka stała przy oknie i wpatrywała się w stojących na dworze Dracona i Hermionę. Każdy z zebranych podzielał zdanie pani Malfoy, ale wszyscy również mieli nieco odmienne poglądy na dziejącą się na ich oczach scenę. Severus zdecydował się jako pierwszy zabrać głos.
            - A w co tu wierzyć? Nie snuj Narcyzo jakichś śmiesznych domysłów. Tę dwójkę nic nie łączy.
            - Nic? Ja bym powiedział, że bardzo dużo panie profesorze. – Blaise sprzeciwiał się opinii byłego mistrza eliksirów. Wtórowała mu Narcyza, która patrząc na sposób, w jaki Draco patrzył na Hermionę wiedziała, że jej matczyne serce się nie myli.
            - Zabini zaniżasz IQ całej ulicy, więc lepiej siedź cicho.
            - Zupełnie jak w szkole. – Zabini wybąkał zdanie pod nosem i spotkał się z surowym spojrzeniem byłego nauczyciela. Po chwili odezwała się pani Malfoy, która postanowiła stanąć w obronie chłopaka.
            - Pragnę zauważyć, Severusie, że Blaise jest przyjacielem Dracona i wie o nim dużo więcej niż cała nasza trójka razem wzięta. Nie podważaj jego zdania.
            - Narcyzo ja niczego nie podważam, a mówię jakie są fakty. Młodzi się tolerują, ale nic poza tym.
            - Czy ty widzisz jak on na nią patrzy? Oczy mu się świecą na sam widok tej pięknej dziewczyny!
            - Jedyne, co Draconowi się świeci to lampka w przedpokoju. – Narcyza szturchnęła Severusa łokciem w bok, aż mężczyzna syknął z bólu. Na ustach Blaise’a pojawił się złośliwy uśmieszek. Wtedy do rozmowy wtrącił się Lucjusz.
            - Ja bym ich nie skreślał, ale też nie dopisywał historii. Jeśli Draco jest mądry nie zrezygnuje i da szansę swojemu sercu.
            - To było… bardzo mądre proszę pana. – Blaise nie krył podziwu dla słów Lucjusza. Mężczyzna wyraził najbardziej obiektywną i realistyczną opinię ze wszystkich zgromadzonych. Po słowach Malfoya seniora zapanowała cisza. Wszyscy przykleili się niemal do szyby, aby mód dokładnie widzieć, co dzieje się między Draconem, a Hermioną.
           
            Kasztanowłosa stała przy Draconie i próbowała wydać z siebie jakiś głos. Niestety z jej gardła nie wychodziły żadne dźwięki. Nie była przygotowana na zaproszenie blondyna. W ogóle nie rozpatrywała z nim żadnej rozmowy. Chciała zwrócić mu jedynie szalik, do czego również podchodziła z dużym sceptyzmem. Nie powinna do niego przychodzić. Nie powinna pozwolić mu panoszyć się w swojej głowie. Ale nie potrafiła założyć blokady na myśli o Malfoyu. Kiedy go przy niej nie było czuła się zwyczajnie, mało rzeczy ją radowało, ale na samo wspomnienie arystokraty czuła kłucie w okolicach serca. Gdy znajdował się blisko niej, nawet nie musiał jej dotykać, jej emocje zmieniały się w okamgnieniu. Była dziwnie szczęśliwa, spokojna i pozwalała sobie na zachowanie, które wcześniej było dla niej nie do pomyślenia. Teraz również czuła, że potrzebuje bliskości blondyna. Nie jakichś przytuleń czy czułych gestów. Pragnęła po prostu jego obecności, co z jednej strony ją cieszyło, a z drugiej mocno niepokoiło. Spojrzała w srebrne oczy Dracona, a serce zabiło jakby mocniej. Już wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć.
            - Przykro mi, Malfoy, ale nie mogę. – Z twarzy mężczyzny uleciała ostatnia odrobina szczęścia. Patrzył przez chwilę na kasztanowłosą i próbował odczytać jej emocje. Widział przede wszystkim żal i przygnębienie, czyli dokładnie to samo, co czuł on. Zmierzwił swoje platynowe włosy i spuścił wzrok, aby nie patrzeć w bursztynowe tęczówki Hermiony. Nie zamierzał jej zatrzymywać. Pobiegł za nią pod wpływem impulsu, ale jak głupi liczył, że kobieta mu nie odmówi. Starał się zachować spokój, ale z trudem mu to przychodziło i ledwo panował nad głosem.
            - To zrozumiałe. Nie musisz się tłumaczyć. – Hermiona czuła, że Draco jest jednocześnie smutny i zły. Ale nie mogła odwołać tego, co powiedziała. Im więcej czasu spędza z Malfoyem, tym mocniej się do niego przywiązuje. A to największy błąd jej życia. Szybko nawiązuje z drugą osobą nić porozumienia, ale gdy ta odchodzi nie potrafi dać sobie wytłumaczyć, że to było ich ostatnie spotkanie. Nie chciała takiego przebiegu znajomości z arystokratą. Póki nie jest za późno powinna dać sobie z nim spokój. Raz na zawsze.
            - Wiem, ale ja…
            - Skończ. Tak będzie lepiej, Granger. I dla mnie i dla ciebie. – Uniósł wzrok i dostrzegł w oczach kasztanowłosej iskierki bólu. Ona zapewne widziała to samo w jego. Nie odezwała się więcej, a jedynie przytaknęła ledwo zauważalnie głową i odeszła od Dracona. I choć nogi miała jak z ołowiu, a gardło ściśnięte do bólu nie przestawała sunąć przed siebie.

            W kuchni młodego arystokraty atmosfera nagle ożywiła się. Blaise zaklął pod nosem, widząc oddalającą się kasztanowłosą dziewczynę i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Był zły na przyjaciela, ponieważ ten, mówiąc kolokwialnie, spieprzył sprawę. On w przeciwieństwie do blondyna widział, co się między tą dwójką działo. Ciągnęło ich do siebie, byli sobą zauroczeni, a jednocześnie zbyt dumni i uparci, aby się do tego przyznać. Wybąkał jeszcze raz pod nosem siarczyste przekleństwo. Lucjusz widząc stan chłopaka podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu. Brunet spojrzał na starszego mężczyznę i dostrzegł na jego ustach pokrzepiający uśmiech.
            - Blaise, nie od dziś wiemy, ty i ja, że Draco… - Nie dane mu było jednak dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż w kuchni dało się słyszeć wściekły, a jednocześnie zrozpaczony głos Narcyzy Malfoy.
            - Jak ja tego chłopaka… co za bałwan! Czy on jest ślepy?! A może głupi?! Odpowiadaj Severusie, jak cię o coś pytam! – Złapała nagle kompletnie zdezorientowanego Snape’a za koszulę i zaczęła nim tarmosić na wszystkie strony. Mężczyzna czuł się jak prywatny worek treningowy kobiety, gdyż ta robiła z nim co chciała. Opamiętała się dopiero, gdy doszedł do niej krzyk walczącego o życie Severusa.
            - Puść, bo mnie udusisz! – Narcyza puściła koszulę mężczyzny i odchrząknęła, odwracając jednocześnie głowę, gdyż wstydziła się swojego wybuchu sprzed kilku sekund. Jej twarz była czerwona, ale starała się to ukryć przed resztą zgromadzonych. Severus rozmasował bolącą klatkę piersiową, gdyż blondynka nie tylko tarmosiła go za materiał koszuli, ale również za dość bujne owłosienie, które teraz zmalało pewnie o połowę. Spojrzał na twarze zgromadzonych i widział na nich wszystkich żal. Momentalnie od również zaczął go odczuwać, ale nie do zachowania jego chrześniaka. Zrobiło mu się smutno na widok przygnębionych przyjaciół i byłego ucznia. Wyjrzał jeszcze raz przez okno i dostrzegł stojącego ciągle w tym samym miejscu Dracona. Westchnął głęboko i podniósł się ze swojego miejsca, a oczy zgromadzonych od razu się na niego zwróciły.
            - Czemu to zawsze ja muszę wszystkich ratować? Merlinie dopomóż. – I wyszedł z kuchni, zostawiając osłupiałych państwa Malfoy i Zabiniego samych. W głowie mu się nie mieściło, że zamierzał pomóc swojemu chrześniakowi. Plan powstał dosłownie przed sekundą, a jeśli Draco jest tak inteligentny jak wszyscy uważają i na jakiego wygląda wszystko powinno pójść gładko i bez żadnych komplikacji. Wypadł z mieszkania chłopaka jak burza i trzasnął głośno frontowymi drzwiami. Tak jak się spodziewał młody Malfoy i panna Granger od razu spojrzeli w jego kierunku. Odwrócił się w stronę domu i zaczął wymachiwać ręką, jakby komuś groził, a panującą na dworze ciszę przerwał jego głośny krzyk.
            - Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj Lucjuszu! I możesz oczekiwać pisma od mojego adwokata! To koniec naszej przyjaźni! – Za oknem dostrzegł zszokowaną twarz Lucjusza. Mrugnął do niego porozumiewawczo okiem, a następnie odwrócił się gwałtownie i zaczął iść w stronę wyjścia z posesji Dracona. Minął go po drodze, przywołując wściekły wyraz twarzy, a u chłopaka dostrzegł wyłącznie niezrozumienie. Nawet się do niego nie odezwał, czego w sumie nie oczekiwał. Plan działał w najlepsze, a jemu pozostało jedynie wypełnienie ostatniej i najważniejszej fazy. Gdy tylko przeszedł przez bramę i trzasnął nią za sobą z łoskotem ruszył prosto w kierunku zdumionej panny Granger. Kasztanowłosa dziewczyna chciała się odsunąć, ale były nauczyciel eliksirów mimo wszystko dotarł do niej zbyt szybko i trącił ją mocno ramieniem. Hermiona straciła równowagę, a po chwili runęła na ziemię prosto w zaspę śnieżną, obijając sobie nie tylko cztery litery, ale poczuła również ostry i rwący ból w kostce. W okamgnieniu znalazł się przy niej przerażony Snape, a następnie równie wystraszony Malfoy.
            - Panno Granger, ja naprawdę nie chciałem. Ja… - Draco przerwał bełkot swojego chrzestnego i odsunął go od leżącej w śniegu dziewczyny.
            - Odejdź wujku, bo narobisz jej jeszcze więcej krzywdy. – Hermiona spojrzała na poważną twarz Dracona, który spoglądał na Snape’a wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Wyciągnął w jej kierunku rękę, a ona chwyciła ją niepewnie i spróbowała się podnieść. Po chwili z jej gardła wydostał się przeciągły syk i opadła z powrotem na ziemię, kręcąc przecząco głową. Severus patrzył na swoje „dzieło” i przeklinał się w duchu za swój niedorzeczny pomysł. Napytał sobie teraz niemałej biedy, gdyż kasztanowłosa dziewczyna prawdopodobnie miała zwichniętą kostkę.
            - Nie dam rady. – Draco kucnął przy Hermionie i dotknął delikatnie jej prawej kostki. Kobieta jęknęła i syknęła z bólu, a blondyn od razu zabrał rękę. Spojrzał na Severusa z rządzą mordu w oczach, a następnie zwrócił się do kasztanowłosej z łagodniejszym wyrazem twarzy.
            - Złap mnie za szyję. Przez chwilę może cię zaboleć. – Panna Granger spojrzała na blondyna szerokimi oczami i pokręciła przecząco głową. Nie wyobrażała sobie, że Malfoy miałby ją wziąć na ręce i zanieść gdziekolwiek. To był stanowczo zbyt bliski kontakt fizyczny, a ona nie mogła na to pozwolić. Nie Malfoyowi.
            - Jakoś dam radę. Nie będziesz mnie nigdzie niósł. – Kobieta słyszała niepewność w swoim głosie, ale postanowiła trzymać się swoich słów. Niestety dokładnie wiedziała czym skończy się odmowa arystokracie.
            - Granger za chwilę po prostu przerzucę cię przez ramię. Korzystaj zawczasu z formy grzecznościowej. Chcę ci po prostu pomóc. – Hermiona prychnęła i spojrzała w srebrne oczy Dracona. Widziała w nich to troskę, której bała się jak ognia. W szczególności, gdy dostrzegała ją u arystokraty. Nie rozumiała, czemu blondyn się o nią martwi, ale po chwili przypomniała sobie wczorajszy wypadek na tyłach kawiarni. Ona też bała się, że coś mu się stało, ale nie potrafiła mu pomóc. Miotała się jak zwierzę złapane w sieć. Gdyby nie Harry… Nie, nawet nie chciała o tym myśleć. Spuściła nieco głowę i czuła, jak opuszcza ją cała dotychczasowa pewność siebie.
            - Bohater się znalazł. Nie możesz po prostu pomóc mi wstać? Sama jakoś dotrę do domu. Nie musisz mnie nosić jak małego dziecka.
            - Właśnie przez swoje zachowanie prezentujesz się jak małe dziecko. I tak będę cię traktował. - Panna Granger spojrzała w srebrne oczy mężczyzny i już wiedziała, że jej dalsze protesty na nic się nie zdadzą. Kiwnęła ledwo zauważalnie głową i objęła blondyna za szyję. Malfoy ułożył lewą rękę pod jej kolanami, a drugą chwycił ją w talii i delikatnie uniósł w górę. Tak jak mówił poczuła przez moment ostry ból w kostce. Zagryzła wargę niemalże do krwi i zamknęła na chwilę oczy. Jedyne, o czym teraz myślała to o Pansy, którą ubije jak psa, gdy wróci do domu i się z nią spotka, gdyż to właśnie brunetka kazała jej dziś założyć kozaki za kolano na wysokim obcasie. A mówiła, że mają taki stabilny obcas… Draco natomiast niósł Hermionę bez większego wysiłku. Dziewczyna nie ważyła dużo, praktycznie tyle co nic, a połowa z tego to była waga ubrania. Czuł jej przeraźliwie chude nogi na swojej ręce, a przez płaszcz mimo wszystko wyczuwał coś, co u większości ludzi zwało się kręgosłupem. Miał ochotę wyzwać ją od idiotek i kretynek, że dała się w pędzić w ten przerażający stan, ale zdał sobie sprawę, że przecież kobieta wcale tego nie chciała i się o to nie prosiła. Jej wygląd był spowodowany przeżytą depresją po stracie ukochanego i wyczekiwanego dziecka. Poczuł ukłucie w lewej piersi w tym samym momencie, gdy otworzyły się przed nim drzwi od jego domu, a w progu ujrzał swojego ojca, który wskazał mu ręką salon. Wyminął go bez słowa i ruszył z Hermioną we wskazane miejsce. Dziewczyna co chwilę wydawała z siebie zduszony jęk i obejmowała go mocniej za szyję. Ból był niesamowicie ostry i rwący, a ona błagała w duchu Merlina, aby to był jakiś koszmarny sen. Gdy poczuła pod sobą miękki materiał sofy puściła Dracona i pozwoliła mu ułożyć w miarę stabilnie swoją nogę, a zarazem ściągnąć obuwie. Wtedy z jej gardła wydostał się głośny krzyk, gdyż kozaki schodziły z jej nóg z wyjątkowym trudem. Blondyn jednak nie zaprzestał wykonywanej czynności. Nie zwrócił nawet uwagi na obecnych w salonie ojca, matkę oraz Blaise’a, którzy biegali we wszystkie możliwe strony i szukali wszelkich możliwych środków potrzebnych do pomocy.
            - Lucjuszu bandaż! Przynieś mi bandaż!
            - Lód! Gdzie jest do cholery lód?!
            - Trzeba jej to usztywnić i zawieźć do szpitala! – Zgromadzeni przekrzykiwali się w panice, a w Draconie narastała irytacja. Nie mógł się skupić na wykonywanej czynności, w związku z czym zadawał Granger niepotrzebny i dotkliwy ból. Gdy usłyszał kolejne krzyki zostawił kasztanowłosą dziewczynę samą i pobiegł wściekły do łazienki, skąd owe odgłosy dochodziły. Stanął w progu pomieszczenia i obrzucił wzrokiem Blaise’a oraz ojca, którzy wyrywali sobie z rąk rolkę bandaża.
            - Zamknijcie się w końcu wszyscy i wynocha! – Kłótnia ustała, a wszyscy spojrzeli zszokowani na blondyna, który wprost kipiał z wściekłości. Jak na zawołanie rzucili trzymane w ręku przedmioty i opuścili łazienkę, a w ślad za nimi udał się rozjuszony Draco. Otworzył drzwi frontowe i czekał, aż opuszczą jego mieszkanie. Matka stanęła przed nim i niespodziewanie pocałowała go w policzek.
            - Daj mi powód do szczęścia synu. – Potem wyszła, a blondyn spojrzał jeszcze na nią z wyraźnym niezrozumieniem na twarzy. Po chwili usłyszał za sobą głos ojca.
            - Poradzisz sobie?
            - Bez was pójdzie mi zdecydowanie lepiej. – Lucjusz przytaknął głową i wyszedł przed budek, stając obok swojej żony i obejmując ją ramieniem. Został jeszcze tylko Blaise. Draco obrzucił go surowym spojrzeniem, a brunet uśmiechnął się na ten widok i poklepał przyjaciela po ramieniu. Nawet nie wiedział, ile trudu kosztowało blondyna, aby nie wyrzucić go z domu siłą. W końcu Zabini opuścił mieszkanie, a gdy miał już zamknąć za nieproszonymi gośćmi drzwi usłyszał głos ojca.
            - Draco, ale znajdziesz czas, aby zaprojektować moją altanę? – W blondynie aż zagotowało się z wściekłości. To raczej nie jest odpowiedni moment na martwienie się takimi pierdołami.
            - Nie pomogę ci z altaną, więc wynocha stąd. – Lucjusz uśmiechnął się delikatnie, kręcąc przy tym z politowaniem głową. Po chwili odezwał się wyraźnie rozbawiony Blaise.
            - Jeszcze się nie hajtnęli, a przeniósł ją przez próg jak pannę młodą. – Draco wbił z odległości w przyjaciela palec wskazujący. Nie zwrócił uwagi na rozbawione komentarzem bruneta twarze swoich rodziców. Interesowało go tylko to, aby jak najszybciej się ich wszystkich pozbyć.
            - Ty też won. – Następnie zamknął drzwi i przekręcił w nich klucz, aby nie musieć więcej znosić tej bandy półgłówków, których musiał nazywać rodziną i najlepszym przyjacielem. Od razu udał się do salonu, gdzie zostawił na kanapie Granger. Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca i próbowała ściągnąć z siebie płaszcz, ale ciężko jej to wychodziło. Draco podszedł do niej i pomógł uporać się z wyraźnie trudną dla niej czynnością. Rzucił okrycie na pobliski fotel tak samo jak szalik i rękawiczki kobiety.
            - Dzięki. – Hermiona wybąkała ciche podziękowania i spuściła wzrok. Czuła się potwornie. Była zdana na łaskę Malfoya, który prawdopodobnie zasady pierwszej pomocy znał tyle co nic. Dodatkowo martwił ją fakt, że blondyn znajduje się tak blisko niej, a każdy jego dotyk parzył jej skórę do czerwoności. Nie wiedziała czy to przez ból w kostce, czy po prostu tak już reagowała. Przygryzła nerwowo wargę i obserwowała kątem oka mężczyznę, który zabrał z komody swoją różdżkę i wsadził ją do kieszeni spodni, a raczej próbował to zrobić, gdyż dopiero teraz zorientował się, że wciąż ma na sobie jedynie pidżamę.
            - Wybacz, Granger, ale jak już mówiłem od rana mam w domu cyrk i nie zdążyłem się nawet doprowadzić do porządku. – Kobieta przytaknęła ledwo zauważalnie głową, ale nie odezwała się. Obserwowała jak Malfoy podciąga nogawkę jej spodni, aby zapewnić sobie lepszy dostęp do bolącej kostki. Syknęła i podskoczyła w miejscu, gdy blondyn najdelikatniej jak umiał ścisnął ją lekko. Następnie rzucił na nią zaklęcie diagnostyczne, a po chwili zmarszczył brwi i odłożył różdżkę na kanapę. Wyszedł z salonu i udał się do kuchni po zimny okład z lodu. Hermiona oparła głowę o sofę i przymknęła oczy. Czemu takie rzeczy zawsze muszą się jej przytrafiać w obecności Malfoya? Czuła jak zaczyna ją dopadać bezsilność. Nie mogła wstać, ruszyć się z miejsca i była w pełni zdana na łaskę arystokraty. To ostatnie było dla niej największym wyzwaniem. Jego obecność sprawiała, że czuła się jeszcze gorzej, a przy tym dodawała jej nadziei i wiary, że wszystko będzie dobrze. To było nielogiczne i przeczyło wszelkim prawom, ale nie potrafiła inaczej określić stanu, w którym się znajdowała. Wiedziała natomiast jedno – musi jak najszybciej opuścić dom blondyna. Obiecała, że będzie się trzymać od niego z daleka, ale jak ma to zrobić, skoro znajduje się w jego mieszkaniu? Na dodatek ze skręconą bądź zwichniętą kostką? Westchnęła zrezygnowana i otworzyła oczy w tym samym momencie, gdy arystokrata wrócił do pokoju. W ręku trzymał worek z lodem, który ostrożnie położył na jej kostce, a następnie wyszedł bez słowa, udając się w tylko sobie znanym kierunku.
            Z każdym kolejnym stopniem czuł się coraz dziwniej. Bolał go brzuch, tak jakby jego zawartość przewracała się we wszystkie możliwe strony, by po chwili ogarnął go błogi spokój i coś na kształt nieważkości. Podobnie było z tętnem. Raz zwalniało, by za chwilę przyspieszyć do granic możliwości. Nigdy tak się nie czuł, nigdy nie znalazł się w sytuacji, w której nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Wszedł do garderoby i oparł czoło o przesuwane drzwi od szafy. Obecność Granger z jednej strony uspokajała go, a z drugiej doprowadzała do szewskiej pasji. Na zmianę myślał o jej bursztynowych oczach i malinowych ustach, by po chwili przypomnieć sobie słowa, które wypowiadała do Weasleyówny. Chciał z nią o tym porozmawiać, ale nie wiedział jak ma zacząć rozmowę. Wyszłoby wtedy na jaw, że podsłuchiwał, a co gorsza, kasztanowłosa kobieta mogłaby pomyśleć, że jej słowa miały dla niego jakieś znaczenie. Nie mógł zatem poruszyć tego tematu. Nie mógł przyznać się, że wściekł się na nią, bo wciąż uważała go za gnojka. Ale skoro myśli, że nadal będzie ją traktował jako wroga, to nie będzie jej wyprowadzał z błędu. Z tą myślą wyciągnął z szafy czarne spodnie i zwykłą, białą koszulkę, a następnie włożył je na siebie i opuścił garderobę. Nawet nie zauważył, że wargi miał ściśnięte w wąską linię, a wszystkie ruchy wykonywał gwałtownie, jakby z agresją. Zbiegł po schodach i wszedł do salonu, gdzie zostawił Granger na kanapie. Kobieta wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać. Usiadł obok niej i ściągnął z jej kostki worek z lodem. Wyraźna opuchlizna nieco zmalała, ale wciąż była dość widoczna. Sięgnął po swoją różdżkę i wymówił zaklęcie, które miało złagodzić ból, a jednocześnie przyspieszyć regenerację naruszonych tkanek. Nie patrzył na Hermionę, choć wiedział, że ta z pewnością mu się przygląda, próbując wyłapać jakiś błąd. Niestety zaklęcie, którego używał znał do perfekcji, gdyż będąc kapitanem Ślizgonów w Hogwarcie często musiał mierzyć się z podobnymi kontuzjami po zbyt intensywnych treningach. Kasztanowłosa kobieta zatem nie mogła, a wręcz nie miała prawa zarzucać mu jakiegokolwiek błędu. Był w pełni skupiony na tym, co robił, więc z początku nie zwrócił uwagi, że dziewczyna coś do niego mówi.
            - Skąd znasz te zaklęcie? – Draco nie podniósł wzroku na Hermionę. Wiedział, że gdyby to zrobił nie odpowiedziałby jej z taką obojętnością w głosie.
            - Snape mnie nauczył. – Panna Granger poczuła gęsią skórkę na plecach. Jeszcze przed chwilą Malfoy zachowywał się w miarę możliwości normalnie. Teraz ton jego głosu był zimny i pozbawiony wszelkich uczuć. Patrzyła się na jego skupioną twarz, która aż nazbyt była poważna. Już dawno nie widziała arystokraty tak pozbawionego emocji. Nawet drwina lub złośliwość byłyby lepsze od jego surowej i lodowatej postawy.
            - Używają go najczęściej…
            - Sportowcy. – Mężczyzna dokończył wypowiedź kobiety, dając jej jednocześnie do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę. Hermiona skuliła się w sobie i poczuła się urażona. Nie powiedziała do Malfoya niczego, co mogłoby go dotknąć, bądź zdenerwować, a on zachowuje się, jakby robił łaskę, że jej pomaga. Skoro on może się tak zachowywać to ona też.
            - Chodziło mi o niedoszłych samobójców, którzy rozmyślają się i stwierdzają, że wolą umrzeć kiedy indziej. – Oparła głowę na ręce i uśmiechnęła się w duchu do siebie. Tak jak zamierzała zabrzmiała obojętnie, a jednocześnie odrobinę wyniośle. Niestety jej wewnętrzna radość nie trwała zbyt długo. Draco prychnął w odpowiedzi na jej słowa, a po chwili odezwał się wyjątkowo sardonicznie.
            - Wiesz z autopsji, co nie, Granger? – Zamurowało ją. Malfoy od wieków był dla niej złośliwy i we wszelakim tego słowa znaczeniu nieprzyjemny. Nie sądziła jednak, że jest w stanie powiedzieć do niej coś takiego. Nie po tym, jak znaleźli nić porozumienia. Zdała sobie sprawę, że to, jak do tej pory go postrzegała było wyłącznie złudzeniem. Nie zmienił się nawet w minimalnym stopniu. Wciąż był bezczelnym gnojem i arogantem do kwadratu. Przełknęła z trudem ślinę, walcząc z nieodpartą chęcią spoliczkowania mężczyzny.
            - Jesteś dupkiem, Malfoy. – Draco zaśmiał się złośliwie, ale nie uniósł na nią wzroku. Nawet nie wiedziała, ile wysiłku wkłada w obecną postawę. Kiedyś prowadzenie z nią takiej konwersacji byłoby muzyką dla jego uszu, jednak teraz nie potrafił jej tak po prostu obrazić. Wiedział, jak zabrzmiały jego słowa i jak wiele bólu jej sprawiły. Nie mógł jednak postąpić inaczej. Chciała dupka? No to go dostała. W całej okazałości.
            - Jakbym tego nie wiedział.
            - Uważasz, że to zabawne? – Słyszał w jej głosie determinację, wściekłość, ale również rozgoryczenie. Ścisnął mocniej różdżkę, wciąż kierując ją w stronę kostki dziewczyny. Nie może nagle zmienić swojego zachowania. Przywdział na twarz metaforyczną maskę ironii i pogardy i dopiero wtedy uniósł wzrok na kasztanowłosą.
            - Wyjątkowo tak. – Dostrzegł w oczach Granger wstręt i wściekłość. Właśnie o takie spojrzenie mu chodziło. Przeszywające i raniące go, jakby płonął żywcem. To był jedyny sposób, aby zapomnieć o kobiecie, wyrzucić ją z głowy i nie pozwolić sobą zawładnąć. Czuł, że wracają do niego stare nawyki, za które dziewczyna nienawidziła go bez reszty. Spodziewał się wybuchu, wyzwisk, w najgorszym wypadku rękoczynów. Nie był przygotowany jednak na łzy, które zaczęły wypływać z oczu Hermiony.
            - Typowe. Granger jak zwykle ryczy niczym dziec… - Nie dane mu było dokończyć, gdyż dziewczyna spoliczkowała go, a następnie podniosła się z kanapy. Z trudem utrzymała równowagę i powstrzymała się od krzyku, wciąż czując ostry ból w kostce. Nie przejmowała się łzami, niech sobie płyną, w końcu niejednokrotnie widział ją jak płakała. Nie miało to już dla niej żadnego znaczenia, tak samo jak jego osoba dla niej. Spojrzała na niego z pogardą, oddychając przy tym szybko i nerwowo.
            - Nienawidzę cię. – Cedziła słowa, które wręcz ociekały jadem. Nawet skrucha na twarzy mężczyzny nie sprawiła, że się uspokoiła. Był tak wyjątkowo dobrym aktorem, że mogła się wszystkiego po nim spodziewać. Nawet przeprosin na kolanach, a następnie najgorszych oszczerstw, na jakie go tylko było stać. A Malfoy nie wahał się nigdy i zawsze mówił to, co chciał. Udowodnił jej to wiele razy. Nie zamierzała jednak dać mu za wygraną, nie tym razem. Korzyła się przed nim wielokrotnie, dając przy tym sobą pomiatać. I chociaż wciąż płakała, nie poddała się. Obrzuciła go spojrzeniem, a następnie zabrała swoje rzeczy i wyszła z nimi z salonu, zostawiając Malfoya samego.
             Każdy ruch Granger był przewidywalny. Wiedział, że prędzej czy później strzeli go po pysku. Sądził jednak, że będzie teraz tu przed nim stała mówiła mu, za co go nienawidzi, jakie negatywne emocje w niej wywołuje, i że najchętniej rzuciłaby w niego Avadą. Kobieta jednak odeszła i po chwili usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi frontowych. Rzucił różdżką przed siebie i załamał ręce. To co teraz czuł było jawnymi wyrzutami sumienia. On nie zachował się jak dupek. Był niczym sadysta, zadając Granger niepotrzebny ból i czerpiąc z tego poniekąd satysfakcję. Próbował się tłumaczyć, że kobieta sama tego chciała, ale nawet on wiedział, jak irracjonalnie to brzmi. Co w niego wstąpiło? Sam nie wiedział. Chciał uwolnić się od kasztanowłosej, nie myśleć o niej więcej, nie śnić, ale do spełnienia tego pragnienia użył najgorszego i najpodlejszego sposobu. Gdyby po prostu był obojętny wyleczyłby jej zwichnięcie i poszłaby do domu. Posunął się jednak do tak wielkiego okrucieństwa, jakim było naigrywanie się z jej depresji po śmierci dziecka. To nieludzkie i po prostu potworne. Podniósł się zrezygnowany z sofy i poszedł do kuchni, gdzie oparł się o ścianę i wpatrywał w okno. Wiszący na gałęzi sopel lodu przypominał mu samego siebie. On też był zimny, zlodowaciały do szpiku kości, ostry niczym jego wykończenie. Mógł rozbić się na drobne kawałeczki, ale mimo wszystko one i tak nie topniały. Nie, dopóki nie przyjdą pierwsze dni wiosny. Przymknął oczy myśląc znowu o Granger. Ona była właśnie pierwszymi promieniami słońca, ciepłym powietrzem, które zaczęły roztapiać sopel, którym się stał. Kawałek po kawałku docierała do najgrubszej części skutej lodem. Ale mimo wszystko zima nie odpuściła i zapanowała na ziemi, zamrażając go na nowo. Otworzył oczy i nagle zesztywniał, widząc za oknem postać zbliżającej się kasztanowłosej kobiety. Na jej twarzy widać było wściekłość i determinację. Kuśtykała niezdarnie, ale nie odjęło to jej agresji. Nie minęło nawet pięć sekund, gdy usłyszał dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi. Wyszedł niepewnie do głównego holu i natknął się na Granger, która gdy tylko go zobaczyła omal nie rzuciła mu się do gardła. Cofnął się dwa kroki, a Hermiona wbiła mu w klatkę piersiową palec wskazujący. Widział w jej oczach furię, szalejące ogniki wściekłości i musiał przyznać, że kobieta zszokowała go jak nigdy.
            - Mam w dupie, co sobie o mnie myślisz. Nie obchodzi mnie, czy jestem dla ciebie szlamą, nieudacznicą, desperatką, czy też może dziwką. Twoje zdanie nie ma dla mnie żadnego znaczenia, a wiesz dlaczego? Bo gardzę tobą bardziej niż zaschniętym gównem na ulicy. Pław się w swojej dumie i egoizmie, żyj cudownym życiem pieprzonego arystokraty, ale ode mnie i mojego żywota wara. Zrozumiałeś? – Draco przełknął głośno ślinę i nie przestawał patrzeć w rozwścieczone oczy Hermiony, w których dostrzegał resztki łez. Ten wybuch nienawiści kosztował ją wiele energii zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Nie domyślał się jednak, na jak wiele jest jeszcze stać tę drobną dziewczynę.
            - Nie znam słów, które oddałyby to kim jesteś, bo nie znam bardziej zadufanej w sobie i równie parszywej osoby. Żałuję teraz, że ratowaliśmy twoje i tak nic nie warte życie z Harrym. Nie pomaga się ludziom, którzy nie są zdolni do pomocy, którzy są wyrachowani i bezduszni, a ty właśnie taki jesteś. – W tym miejscu Hermiona chciała zakończyć swoją tyradę i odejść, jednak w momencie, gdy się odwróciła blondyn chwycił ją za rękę. Wyrwała ją szybko i sprawnie, patrząc na niego z jeszcze większą wściekłością.
            - Nie waż się mnie dotykać. – Wysyczała niczym wąż, jednak Draco nie zamierzał tak łatwo odpuścić, na co nie była przygotowana. Chwycił ją ponownie za nadgarstek, ale tym razem nie zdążyła mu się w porę wyrwać. Spojrzała na jego twarz i mocno zacisnęła wargi. Spodziewała się, że dostrzeże na niej tak dobrze jej znaną ironię, albo chociaż niepohamowaną furię. Zamiast tego, Malfoy serwował jej spokojny, a jednocześnie kompletnie pusty wzrok. Wyglądał jakby jej słowa mocno go zabolały i ugodziły w najczulsze punkty, na co w głębi serca i duszy liczyła.
            - Posuwasz się za daleko, Granger. Nic o mnie nie wiesz.
            - Nie? – Brwi Hermiony uniosły się do góry, a ona prychnęła niczym rozjuszony kot. – Nie jesteś egoistycznym śmieciem, który martwi się wyłącznie o siebie? Nie jesteś parszywym arogantem, który równa wszystkich z ziemią? Samodoskonalenie to masturbacja, wiesz o tym?
            - Czy nie powiedziałem ostatnio, że martwię się o ciebie, gdy widziałem twój stan psychiczny po śmierci dziecka? Czy zachowałem się bezdusznie i nie wziąłem Dulce do siebie? Czy w przeciągu ostatniego miesiąca nazwałem cię kiedykolwiek szlamą? Czy zostawiłem cię na śniegu ze zwichniętą kostką i nie chciałem ci pomóc? Odpowiedz sobie na te pytania, a dopiero potem mnie osądzaj. – Puścił jej rękę gwałtownie, a następnie odszedł i zniknął Hermionie z oczu. A ona stała i wpatrywała się z uporem maniaka w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał arystokrata i walczyła z kolejnymi napływającymi do oczu łzami. Na każde jego pytanie, od pierwszego po ostatnie, odpowiedź brzmiała nad wyraz prosto. Nie. I właśnie ta prostota była dla niej najbardziej bolesna. Wytarła oczy brzegiem płaszcza i powolnym krokiem zaczęła iść w kierunku schodów prowadzących na piętro. Stopień po stopniu jej złość opadała, aż w końcu zniknęła w ogóle, gdy stanęła na samej górze. Pozostał jedynie ból i rozgoryczenie. Bo skoro Malfoy nie jest taki, jakim go postrzegała, to dlaczego dziś znów był dla niej niczym kat? Czemu szydził z jej stanu, gdy musiała zmierzyć się z okrutnym faktem, że odebrano jej Fredericka? Dlaczego znów zachował się jak dawny Malfoy, kiedy jeszcze nie wiedział, przez jaką ciernistą drogę musiała przejść w życiu? Stojąc nieopodal drzwi od sypialni blondyna nie doczekała się na swoje pytania odpowiedzi. Nie wiedziała, po co w ogóle za nim poszła. Co miałaby mu powiedzieć? Najrozsądniej było wrócić do domu i udawać, że jego słowa nie miały dla niej istotnego znaczenia. Odwróciła się pomału i wtedy usłyszała szczeknięcie za drzwiami sypialni. Podeszła odrobinę bliżej i usłyszała głos arystokraty. Jeszcze nigdy nie słyszała w nim tylu przeróżnych emocji.
            - Twój pan to dupek, wiesz o tym? Pieprzony dupek, jeśli nie gorzej. Jesteś jedyną osobą, Dulce, która mnie nie zawiodła. – Doberman szczeknął, a do uszu Hermiony dotarł krótki i smutny śmiech mężczyzny. – Tak wiem, jesteś psem, nie człowiekiem. Ale to dowodzi, że na zwierzętach można bardziej polegać niż na ludziach. Myślałem, że Granger jest inna, wiesz? Myślałem, że znalazłem kogoś, kto mnie w końcu rozumie. A jednak ona nigdy nie zmieni o mnie zdania. Zawsze będę dla niej egoistycznym, pieprzonym arystokratą.
Nie wiedziała co czuje, słysząc słowa mężczyzny. Bolały bardziej niż dotychczasowe, a przynajmniej takie miała wrażenie. Nie odważyła się jednak wejść i powiedzieć mu… Czego? Że to nie prawda? Oszukiwała samą siebie. Przecież nigdy tak naprawdę nie wybaczyła Malfoyowi wszystkich lat upokarzania i mieszania z błotem. Z jego ust padło „przepraszam”, ale czy z jej „wybaczam”? Takich rzeczy nie zapomina się z dnia na dzień, nie wystarczą zwykłe przeprosiny i chwilowa skrucha. Dotychczas karta Malfoya u niej w głowie była czarna. Przypisywała mu najgorsze epitety i szufladkowała jako szuję. Ale to się zmieniło, a ona zaczęła w nim dostrzegać inne cechy, o które w życiu by go nie podejrzewała. To nie prawda, że Malfoy to egoista. Gdyby tak było, nie wziąłby do siebie Dulce, nie zaoferował jej pomocy w pogodzeniu się ze śmiercią Fredericka, a nawet nie podałby jej ręki, gdy upadła. Jego zachowanie w ostatnich miesiącach było w stosunku do niej zupełnie inne. Nie zrezygnowali co prawda do końca ze złośliwości, ale arystokrata ani razu nie nazwał jej nic nie wartą szlamą. To dowodziło, że mężczyzna zmienił się. Nie diametralnie, ale nawet te drobne przeobrażenia stawiały go w już zupełnie innym świetle. A ona zdecydowała się je bezpowrotnie zgasić. Przymknęła oczy rozgoryczona swoimi myślami i wsłuchiwała się w monolog, który Draco prowadził w sypialni.
            - A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze, Dulce? Mimo jej nienawiści, ja wciąż chcę, aby była blisko. Masochistyczne, prawda? – Pies zaszczekał, a ona znów usłyszała smutny śmiech blondyna. – Mówiłem ci, że twój pan to skończony idiota.
            - Nie prawda. – Weszła niepewnie do sypialni i czuła, jak głos ugrzązł jej w gardle pod wpływem wzroku arystokraty. Draco wyglądał na zaskoczonego, a jednocześnie przerażonego. I tak właśnie się czuł. Bał się, ile Granger usłyszała z jego „rozmowy” z Dulce. Spodziewał się, że wyszła i była już w drodze do domu, a ona tymczasem została i podsłuchiwała go pod drzwiami. Powinien sądzić, że to bezczelne, ale w tej chwili było mu to obojętne. Patrzył jak podchodzi do niego niepewnym krokiem i siada przy nim na łóżku, a na jej kolana od razu wskoczył Dulce i zaczął lizać ją po policzku. Uśmiechnął się mimowolnie widząc tę scenę, podobnie jak kasztanowłosa dziewczyna.
            - Nie jesteś idiotą, Malfoy. Nigdy nim nie byłeś. – Usłyszał cichy głos Hermiony, która głaskała dobermana po łbie, aby nie musieć patrzeć w jego przenikliwe oczy. Bała się, co w nich dostrzeże. Złość? Prawdopodobnie. Żal? Być może. Ironię? To więcej niż pewne. Czekała aż Malfoy coś powie, ale on siedział po prostu bezruchu. Wtedy słowa zaczęły z niej wypływać, jakby wiekami dusiła je w sobie i nie miała na to więcej siły.
            - To co powiedziałeś… Myślałam nad tym. To ja popełniłam błąd, nazywając cię dupkiem i egoistą. I masz rację, nie znam cię, nie znam cię w ogóle. Bo czy przyszłoby mi kiedykolwiek do głowy, że będziesz chciał mi w jakikolwiek sposób pomóc? Broniłam się tak jak zawsze przed tobą i nawet nie pomyślałam, jak duże znaczenie miały dla ciebie moje słowa. Czuję się potwornie, w szczególności, gdy wiem teraz, że oboje myśleliśmy, że znaleźliśmy kogoś, kto nas rozumie. – Przerwało jej ironiczne prychnięcie Malfoya, któremu najwidoczniej znudziła się jej ckliwa przemowa.
            - Toś teraz dowaliła. Ty zawsze myślisz, Granger. Bez względu na to, w jakim położeniu się znajdziesz, więc dokładnie wiedziałaś, jaką wagę mają twoje słowa. Nie oszukuj chociaż samej siebie. – Zacisnęła na moment szczękę, by po chwili ją rozluźnić i spojrzeć w oczy blondyna. Ku jej zdziwieniu nie dostrzegła w nich krzty cynizmu, którego się spodziewała.
            - Nigdy się nie oszukuję. Natomiast ty chyba nigdy nie powiedziałeś samemu sobie prawdy.
            - Prawdy? Niby o czym? W przeciwieństwie do ciebie, Granger, nie żyję przeszłością, nie otwieram dawnych ran i nie szukam na siłę cierpienia. Od zawsze uważałaś mnie za niewartego uwagi gnoja, a gdy myślałem, że mogło to ulec choć w minimalnym stopniu zmianie utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że między nami nigdy nie będzie niczego prócz nienawiści. – Choć mówił z wyraźną irytacją, nie widziała jej w jego srebrnych oczach. Było w nich pełno wszechogarniającego smutku i żalu, a ona wiedziała, że jest tego wszystkiego sprawcą. Nie spuściła jednak głowy, a hardo patrzyła na niego, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że przestała bać się swoich emocji.
            - Bielisz się jak zwykle. Wiesz z jakiego powodu tak o tobie myślałam? Bo na każdym kroku upokarzałeś mnie i pokazywałeś swoją wyższość nade mną. Kiedy myślałam, że coś się w tobie zmieniło nagle zacząłeś być taki jak dawniej. Sądziłeś, że spuszczę głowę i pozwolę ci drwić ze śmierci mojego dziecka? Głęboko się myliłeś.
            - Żadna śmierć nie jest powodem do drwin. Zwłaszcza, gdy dotyczy ona niewinnej i bezbronnej osoby, jaką było twoje dziecko.
            - Znów to robisz. Znów jesteś inny, nie taki, jakiego cię poznałam w Hogwarcie. I nie wiem już, co mam na ten temat myśleć. Ja nie potrafię zmieniać się jak w kalejdoskopie. – Twarz Dracona pochmurniała, gdy zdał sobie sprawę z sensu słów kasztanowłosej kobiety. Stawiała go przed wyborem, przed którym nigdy nikt go nie postawił. Znalazł się na rozwidleniu dróg, a żadna nie prowadziła do celu, który nieświadomie chciał osiągnąć. Jeśli wciąż będzie przywdziewał na swoją twarz maskę pogardy i nienawiści, zniszczy to, co do tej pory udało mu się zbudować między nim, a Hermioną. Jeśli porzuci tę maskę, to Granger i tak nie zaufa mu na tyle, by był przy niej blisko. Nie po tym, co między nimi dziś zaszło. Nie po tych wszystkich okropnych słowach. Nim zdążył się zorientować, że żadna decyzja nigdy nie doprowadzi go do kasztanowłosej kobiety, Hermiona wstała niepostrzeżenie z jego łóżka i znalazła się już przy drzwiach. Patrzył jak chwyta niepewnie za klamkę, a następnie odwraca się pomału w jego stronę.
            - Nie przejmuj się tym, co ludzie powiedzą. Rób to, co ci się w życiu podoba, jeśli tylko będziesz mógł potem spojrzeć sobie w lustrze w twarz. – Nie czekała na jego odpowiedź. Po prostu wyszła, zamykając za sobą drzwi, a jemu towarzyszył dźwięk jej kroków na schodach. Z każdym kolejnym stopniem czuł niewymowny ból w lewej piersi. Nawet trącający go nosem Dulce nie był w stanie wyciągnąć go z tego potwornego stanu, w którym się znalazł. Słowa kasztanowłosej kobiety raniły bardziej niż miliardy sztyletów wbijających się pomału w ciało. Oczekiwała od niego zmiany, nawet takową w nim dostrzegała w przeciwieństwie do niego. Wypowiedziane przez nią przed chwilą słowa były tego jasnym dowodem. Mógł do końca życia zostać zadufanym w sobie dupkiem i egoistą, co dla reszty otoczenia nie miało większego znaczenia, ale dla Hermiony oznaczało koniec ich znajomości, a dla niego koniec nadziei. Takie życie było bardzo wygodne, bez zmartwień, bez problemów, bez ciągłych myśli o kasztanowłosej kobiecie. Ale on nie był gotowy na powrót do takiej egzystencji. Jeszcze kilka tygodni temu oddałby wszystko, byle uwolnić się od Granger. Teraz oddałby wszystko, żeby poprzednie życie nie wracało. Czemu tak właściwie tak bardzo tego chciał? Hermiona pokazała mu, że świat nie zawsze jest tak piękny i cudowny, jak mu się wydawało. Pokazała mu, że na każdym kroku trzeba się mierzyć z własnymi słabościami. I mimo tego, że jej lekcje były dość bolesne on wciąż chciał więcej, bo dzięki temu mógł być ciągle blisko niej. Tak blisko, na ile pozwalała mu kasztanowłosa kobieta oraz jego zdrowy rozsądek, który już nieraz go zawiódł. A teraz? Po prostu pozwolił odejść jedynej iskierce szczęścia, która rozświetlała mroki jego beznadziejnego życia.

            Od samego rana była na nogach i nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wciąż nie przyzwyczaiła się, że nie mieszka już z Harry’m i Pansy, że nie budzi jej śmiech małej Lilly, bądź poranna kłótnia przyjaciół. Od przeszło tygodnia mieszkała nad swoją kawiarnią, którą za równo dwie godziny miała otworzyć razem z Ginny i Pansy. Chodziła w tę i z powrotem próbując znaleźć sobie jakieś czasochłonne zajęcie, ale jej wysiłki szły na marne. Kostka nie bolała już tak bardzo, ale mimo wszystko przy gwałtowniejszym ruchu wciąż dawała o sobie znać. Nie przypominała jej jednak o bólu fizycznym, a o psychicznym związanym z Malfoyem. Od ich rozmowy w jego sypialni nie widziała go już więcej i bardzo tego żałowała, choć nie chciała się do tego świadomie przyznać. Brak obecności blondyna nie wpływał na nią korzystnie. Ciągle była albo podenerwowana, albo wyglądała jak siedem nieszczęść i nie chciała wychodzić nawet rano z łóżka. Liczyła, że mężczyzna zareaguje na jej słowa. On jednak pozostał niewzruszony, choć po jego spojrzeniu widziała, że jest zupełnie inaczej. I właśnie przez to nie mogła przestać o nim myśleć. Wiedziała jednak, że Malfoy podjął już decyzję, która przerwała cieniutką nić porozumienia, którą udało im się zbudować. Przekreślił wszystko, na czym im obojgu zależało. Bo prawda była taka, że ona również, tak samo jak blondyn, potrzebowała bliskości i osoby, która w pełni ją zrozumie, a ku swojemu głębokiemu zdziwieniu okazał się nią właśnie Draco. Wolała nie myśleć, jak będzie sobie radzić bez jego złośliwych, aczkolwiek trafnych komentarzy. Jak zniesie dalszą walkę z utratą Fredericka bez jego nikłego i prawdopodobnie nieświadomego wsparcia. Wystarczyło, że Malfoy był obok, a już wiedziała, jak ma dalej postępować, jakie decyzje podejmować. On sprawiał, że kłębek jej problemów i dylematów stawał się coraz mnie zaplątany. A teraz splątała go na nowo, dzięki ich ostatniej rozmowie. Nie winiła mężczyzny o przekreślenie tego, co się między nimi zrodziło. Nie miała ku temu prawa, gdyż to ona podała mu nożyczki do przecięcia nici porozumienia i wzajemnego wsparcia między nimi. Miała żal do samej siebie, który na dodatek z każdym kolejnym dniem stawał się coraz głębszy i strach pomyśleć, jak olbrzymi się stanie już po kilku tygodniach. Jedno wiedziała na pewno – zbyt szybko przywiązała się do Malfoya i zbyt późno dała mu odejść.
            Wpatrywała się w kubek gorącej kawy siedząc na jednym z krzeseł w swojej małej kuchni. Czuła się właśnie jak parująca z naczynia ciecz. Czarna, bez krzty szansy na odrobinę szczęścia, która i tak by minęła po skończeniu picia napoju. Była etapem przejściowym w życiu arystokraty i w końcu przyszedł ten bolesny moment, aby to sobie uświadomiła. Nie znaczyła dla niego nic, a wszystkie jego dotychczasowe słowa nie zawierały w sobie ani odrobiny uczucia. Mamił ją jak każdą panienkę w swoim życiu. Bo na co ona niby liczyła? Że staną się tak nagle przyjaciółmi i będą się ze sobą dzielić problemami, szczęściem, oraz że zapomną o wzajemnej nienawiści? Głupia… To nigdy nie miało prawa się udać i powinna dokładnie o tym wiedzieć. Ale ona dała się nabrać na te bajeczki o jego zamartwianiu się, trosce i pomocy i przywiązała się do niego jak do tonącego okrętu, nie zdając sobie sprawy, że tylko ona pójdzie na dno. Kiedy się zorientowała? Właśnie te kilka dni temu, gdy uświadomiła sobie, że Malfoy nigdy się nie zmienił i też nigdy nie zmieni. Zawsze będzie ją traktował z wyższością i jako nieudacznika. Dał jej to dość jasno do zrozumienia, a mimo wszystko ona i tak próbowała wpłynąć na jego sumienie i odnaleźć w nim stworzonego w swoim umyśle mężczyznę, który przestał pałać do niej wyłącznie nienawiścią. Malfoy na zawsze pozostanie taki sam, a ona wymyśliła sobie, że mogłoby być inaczej. Miała przysłowiowe klapy na oczach i doszukiwała się w nim jakichś wyższych uczuć, które, o losie!, mogłyby być skierowane właśnie do niej. Teraz widziała bardzo dobrze i w końcu dostrzegła to, co powinna widzieć w arystokracie od początku, a mianowicie zmianę przejawiającą się w braku zmiany. Jedyne, co Malfoy w sobie ulepszył i rozwinął była wrodzona złośliwość, szyderstwo oraz umiejętne zadawanie bólu, tak żeby ofiara z początku się nie zorientowała, jakie cierpienie przyjdzie jej z czasem znosić. A ona wplątała się w tę jego rozbudowaną pajęczą sieć kłamstw i pozwoliła na manipulowanie sobą do tego stopnia, że pomyślała, iż między nią a blondynem może zrodzić się uczucie inne niż nienawiść. Westchnęła głęboko w odpowiedzi na swoje przemyślenia i upiła łyk kawy, która dzisiejszego dnia smakowała wyjątkowo niedobrze. Tak samo jak moje życie. Nie mogła się ze sobą nie zgodzić. Miała dość oszukiwania samej siebie i doszukiwania się lepszych cech w ludziach oraz w sobie samej. Chociaż ten jeden raz przyznała się do tego bez bólu i zbędnych potoków łez.
            Akurat schodziła po schodach do kawiarni, gdy zobaczyła przed drzwiami uśmiechniętą Ginny, której charakterystyczna czapka w kolorze soczystej zieleni zamajaczyła jej przed oczami. Ruda weszła do środka i otrzepała się ze śniegu, a następnie ściągnęła z siebie wierzchnią odzież i ucałowała Hermionę w policzek. Potem zniknęła kasztanowłosej dziewczynie z oczu, by po chwili wrócić do niej z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach.
            - A tobie co tak wesoło?
            - Mam wolne pierwszy raz od przeszło pół roku, rodzice zaakceptowali ślub z Blaise’em i nawet na niego przyjdą, moja najlepsza przyjaciółka otwiera wymarzoną kawiarnię, a dodatkowo dziś jest szósty grudnia! – Przytuliła mocno zdumioną pannę Granger, by następnie wręczyć jej skrzętnie opakowany prezent z dużą czerwoną wstążką na środku. Hermiona spojrzała na pakunek podejrzliwie, a następnie na przyjaciółkę, po której ponaglającym wzroku zorientowała się, że powinna jak najszybciej otworzyć prezent.
            - Em… Przepraszam, Ginny, ale z jakiej to okazji?
            - No jak to, Miona! Dziś są mikołajki! Właśnie za to kocham grudzień dziewczyno! Najpierw prezenty od Mikołaja, potem na Boże Narodzenie, a na końcu na Sylwestra!
            - Na Sylwestra nie wręcza się prezentów. – Ginny wywróciła w odpowiedzi oczami i spojrzała na Hermionę wymownie.
            - A niby od kiedy?
            - Czy ja wiem? Od zawsze? – Dziewczyny zaśmiały się, a następnie usiadły przy jednym ze stolików, aby rozpakować prezent kasztanowłosej. Oczy Ginny aż świeciły się z ekscytacji, jak przyjaciółka zareaguje na podarek. Hermiona jednak niespiesznie otwierała paczuszkę, jakby bała się, co może w niej znaleźć. Gdy w końcu ostatnia warstwa papieru ustąpiła wyciągnęła ze środka trzy brązowe fartuszki z kieszonkami na samym środku. Na nich znajdował się napis „czekoladowy aniołek”, zaś pod nim można było odczytać imiona trzech przyjaciółek, które zamierzały prowadzić Czekoladowe Niebo. Gdy Hermiona skrzętnie obejrzała prezent od rudej rzuciła się jej na szyję i mocno przytuliła.
            - Dziękuję! Nawet nie wiesz, ile szczęścia mi tym przysporzyłaś!
            - Każde niebo ma swoje aniołki, a twoje ma aż trzy. Wdziewaj zatem fartuszek, szeroki i promienny uśmiech na twarz, bo za pół godziny Czekoladowe Niebo zstąpi na ziemię! – Kasztanowłosa kobieta uśmiechnęła się tak szeroko jak umiała i zawiązała na szyi i plecach przyniesiony przez przyjaciółkę prezent. Fartuszek prezentował się świetnie. Był prosty i nie rzucał się zbytnio w oczy, a motyw czekolady ze skrzydełkami przyczepionej do jednej z szelek był wprost rewelacyjny. Okręciła się, aby pokazać Ginny końcowy efekt, a wtedy do kawiarni weszła zasypana śniegiem Pansy.
            - Jak ja nie znoszę śniegu… - Ściągnęła z siebie płaszcz i udała się z nim na zaplecze, by po chwili wrócić z trzema niewielkimi pudełeczkami w ręku. Położyła je na stole i sięgnęła po przyniesiony przez Ginny fartuszek. – Widzę, że nie tylko ja pamiętałam o mikołajkach. Są ekstra, Ginny! Skąd je wzięłaś?
            - Zamówiłam u koleżanki z pracy. A ty co nam przyniosłaś? – Hermiona miała ochotę zapaść się pod ziemię. Obie przyjaciółki pomagały jej z własnej, nieprzymuszonej woli i nie chciały za to żadnego wynagrodzenia, a ona nawet nie zatroszczyła się dla nich o prezenty mikołajkowe. Było jej po prostu głupio i chętnie stałaby się teraz niewidzialna, aby dziewczyny nie musiały oglądać jej rumieńców wstydu na twarzy. Pech chciał, że Harry’ego i jego peleryny niewidki akurat w pomieszczeniu nie było.
            - Notesy na zamówienia. Pomyślałam, że mogą nam się przydać. – Rudowłosa od razu rozpakowała swój podarunek i wyciągnęła z niego niewielkich rozmiarów kajet, którego silikonowa okładka imitowała kostki czekolady. Hermiona uśmiechała się i przygryzała co chwilę nerwowo wargę. Już dawno nie znalazła się w równie wstydliwej sytuacji.
            - Bardzo ładne, Pan. I te fartuszki, Ginny… Przepraszam was dziewczyny, ale ja dla was nic nie mam. – Panna Granger spuściła głowę i zaczęła bawić się brzegiem fartuszka, który miała na sobie. Po chwili poczuła jak obejmują ją dwie pary rąk, a całe zażenowanie odchodzi w niepamięć. Od razu zrobiło jej się cieplej na sercu.
            - Przestań głupia. Masz dla nas najlepszy prezent ze wszystkich. – Hermiona spojrzała z niezrozumieniem na Pansy, która wciąż trzymała jej rękę na ramieniu, a następnie na Ginny, która dokończyła wypowiedź przyjaciółki.
            - Otwieramy razem twoją kawiarnię, a móc patrzeć na ciebie, gdy jesteś w końcu szczęśliwa jest najlepszym prezentem pod słońcem. – Słowa rudowłosej rozczuliły Hermionę, która przytuliła mocno obie dziewczyny i omal się nie popłakała z radości. Były dla niej wielkim wsparciem i kochała je za wszystko, co dla niej robiły. Być może to trywialne porównanie, ale były jak trzej muszkieterowie z powieści Aleksandra Dumasa. „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!”. A raczej: jedna za wszystkie, wszystkie za jedną. Wszystkie trzy różnią się od siebie, ale razem tworzą mieszankę idealną, która współgra ze sobą na każdej płaszczyźnie życia. Przyjaźń, jaką się darzą jest dla niej największym skarbem, najcenniejszym klejnotem, którego cena jest po prostu bez znaczenia, bo nie zamieniłaby ich na inne przyjaciółki. Lepszego prezentu na mikołajki nie mogła sobie wymarzyć.

            Nie miał ochoty na żadne spacery, nawet jeśli miały się one odbywać w towarzystwie Blaise’a. Jego humor od ostatniego spotkania z Hermioną był wprost paskudny. Irytował się z byle powodu, by po chwili wpaść w stan depresyjny i użalać się nad swoim losem. Nie pomogła Ognista Whisky, nie pomógł Dulce, ani nawet walenie głową w ścianę, co praktykował ostatnimi czasy coraz częściej. Chwycił się ostatniej deski ratunku, którą rzucił w jego stronę Zabini, proponując mu wypad na miasto w poszukiwaniu prezentów z okazji mikołajek. Nie chciał mówić przyjacielowi wprost, że rzyga bandą czerwonych, brodatych idiotów stojących niemal na każdym rogu ulicy i krzyczących do przechodniów: ho, ho, ho! I tak będzie aż do 25 grudnia, kiedy to minie szał na tę całą nagonkę świąteczną. O wilku mowa. Humor Dracona stał się jeszcze gorszy, gdy zobaczył idącego prosto na niego grubego mężczyznę przebranego w strój świętego Mikołaja, który dzwonił dzwonkiem i rozdawał mijanym dzieciom, jak i dorosłym cukierki z dużego worka na ramieniu. Wywrócił z politowaniem oczami i wcisnął głębiej ręce do kieszeni, chowając się jednocześnie w odmętach szalika. Miał nadzieję, że nie przypadnie mu ten zaszczyt, aby obcować z czerwonym przebierańcem, ale jego życie przecież nie może być piękne i cudowne.
            - Ho, ho, ho! Czy byłeś przez ten rok grzeczny? – Draco postanowił zignorować natręta, ale ten nie dał za wygraną. Zastąpił mu drogę, czekając na satysfakcjonującą odpowiedź, na co z kolei blondyn nie miał najmniejszej ochoty. Po krótkim namyśle postanowił skapitulować, licząc na to, że przebieraniec da mu szybciej spokój.
            - Powiedzmy.
            - Powiedzmy? Chyba wiesz kim jestem, prawda? – Blondyn patrzył na jegomościa beznamiętnym wzrokiem, co chwilę wywracając z politowaniem oczami i zerkając na zegarek. Wydawało mu się, że udawany Mikołaj ma z tej rozmowy więcej zabawy niż on sam, a nawet na pewno tak było. Westchnął po chwili głośno, a jego prawa brew uniosła się nieznacznie do góry.
            - Jesteś Mikołajem?
            - Zgadłeś! – Przebrany facet wyglądał, jakby właśnie wygrał na loterii milion funtów, a nawet nie kupił na nią losu. Wyciągnął z worka cukierek i wręczył go Draconowi, jednak blondyn go nie przyjął, a jedynie spojrzał na landrynkę podejrzliwym wzrokiem, by po chwili przenieść go z powrotem na twarz rozmówcy.
            - W skrócie jesteś starym dziadem, który jeździ saniami w nocy i robi coś małym dzieciom. – Przebieraniec zamrugał parę razy oczami i ściągnął z nosa okrągłe okulary. Wyglądało na to, że był zaskoczony słowami arystokraty, który z kolei nie widział w nich nic złego. Choć jakby dobrze się przyjrzeć to można je interpretować dwojako.
            - Sposób, w jaki to powiedziałeś nie stawia mnie w dobrym świetle. – Draco wzruszył ramionami i wyciągnął z worka mężczyzny cukierka, a następnie wyminął go bez słowa i ruszył przed siebie. Ściągnął błyszczące opakowanie z prezentu i wsadził go do buzi. Jednak gdy tylko poczuł jego smak wypluł go prosto na ośnieżony chodnik.
            - No jasne… Karmelek! Że też wszędzie musi być ta cholerna Granger.
            - A co ma do karmelka Granger? – Przystanął w miejscu, gdy usłyszał za sobą głos przyjaciela. Zabini trzymał w rękach dwa pudła pokaźnych rozmiarów i wyglądała na wyjątkowo uradowanego. Draco machnął ręką jakby chciał odgonić natrętną muchę i ruszył znów przed siebie. Blaise dogonił go po jakichś trzech sekundach i trajkotał jak najęty.
            - Wiesz co? Nie chcesz to nie mów. Ja cię nie będę zmuszał. Ale powiem ci, że jesteś jakiś nieswój, wiesz? Taki zmartwiony, przygnębiony, zero w tobie radości Smoku. Granger nie chciała wyjść za ciebie za mąż, że chodzisz taki struty? Nie chcę się czepiać, ale najpierw prosi się o rękę, a dopiero potem przenosi przez próg domu. Choć w sumie po was można się wszystkiego spodziewać, więc naruszenie jakichś tam tradycji nie jest takie drastyczne. Ale ja się nie wtrącam.
            - Nie, oczywiście, że nie. Ty się nigdy nie wtrącasz Diable. Jesteś subtelny niczym czołg. – Blaise zaśmiał się słysząc w głosie Dracona sarkazm i jawne poirytowanie. Postanowił zmienić jednak mimo wszystko temat. Malfoy na wszelakie wzmianki o Hermionie reagował ostatnio wściekłością lub depresją. Wolał zatem nie ryzykować, że trafi na ten pierwszy stan, choć drugi wcale nie był lepszy.
            - Taki księżyc w nowiu i słyszę I love you. – Draco nie skomentował wypowiedzi przyjaciela, a nawet przestał słuchać, o czym czarnoskóry tak właściwie do niego mówił. Potakiwał od czasu do czasu głową udając, że jest zainteresowany tematem rozmowy, ale tak naprawdę miał go głęboko w poważaniu. Zwrócił uwagę na Zabiniego dopiero, gdy ten zatrzymał się przed jakąś kawiarnią.
            - Byłeś już tu wcześniej? Chyba jest nowa, bo jej nie kojarzę. – Blondyn spojrzał na wejście i dostrzegł nad nim pochyłe, złote litery układające się w nazwę lokalu: Choklad Himlen. Nigdy tutaj nie był i nie kojarzył nawet tej kawiarni, choć budynki dookoła wydawały mu się znajome. Przez witrynę widział tłumy ludzi przy stolikach, a właściwie tabuny młodzieży w wieku szkolnym i studenckim. To znaczyło, że lokal nie miał wygórowanych cen, a sądząc po nazwie w karcie można było znaleźć głównie znienawidzony przez arystokratę produkt, którym jest czekolada. Skrzywił się na samą myśl o słodkich, brązowych kostkach, którymi ludzie zajadali się jak najlepszymi przysmakami.
            - Nie chodzę do takich miejsc.
            - Fakt. Zapomniałem, że nie lubisz czekolady. Wchodzimy! – Draco uniósł brew ze zdziwienia, ale nie zdążył nawet zaprotestować, gdyż Zabini był już przy drzwiach, a po chwili kompletnie zniknął mu sprzed oczu. Westchnął głęboko i kręcąc z dezaprobatą głową ruszył za przyjacielem. Ledwo otworzył drzwi owego lokalu, a uderzył go wszechobecny zapach kakao. Niemal od razu dostrzegł czarnoskórego mężczyznę przy stoliku i przedostał się do niego z miną cierpiętnika. Blaise jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, a jedynie ściągnął z siebie kurtkę i powiesił ją na wieszaku w rogu sali, by następnie rozsiąść się wygodnie na krześle i przyglądać się wystrojowi. Draco nie spieszył się w swoich poczynaniach. Ściągnął z siebie płaszcz leniwie, niemalże z łaską, a dopiero potem usiadł ociężale na krzesełku i wpatrywał się w przyjaciela  błagalnym wzrokiem, aby pozwolił mu jak najszybciej stąd wyjść.
            - Świetne są te ściany. Ciekawe, czy to fototapeta czy może ręczna robota, jak myślisz Smoku?
            - Wisi mi to jak kilo kitu i sufitu. – Starał się nie zwracać uwagi na wystrój lokalu, ale nie potrafił odmówić sobie analizy porównawczej przeprowadzonych w środku prac budowlanych. Przeprowadzono gruntowny remont, ale widoczne to było jedynie dla sprawnego oka budowlańca bądź architekta. Gładź została położona prawidłowo, a to była podstawa udanego malowania ścian. Podłoga jak i cały przód lokalu zostały wymienione, jednak drobne błędy w montażu nie raziły go aż tak bardzo po oczach. W sumie to sam musiał się przed sobą przyznać, że szukał na siłę czegokolwiek, aby móc się przyczepić i trochę ponarzekać.
            - Podoba mi się ten klimat. Czegoś takiego nawet w Hogsmeade nie było, a co dopiero w Londynie.
            - Cześć chłopaki! Co wam podać? – Obaj obrócili się jak poparzeni i ujrzeli stojącą za nimi uśmiechniętą Pansy w brązowym fartuszku i notesem w kształcie tabliczki czekolady.
            - Pansy? Co ty tutaj robisz? – Draco nie krył zdziwienia spotkaniem przyjaciółki w takim miejscu. Sądził, że Pan nie pracuje, a zajmuje się swoją córką. Najwidoczniej znudziła jej się praca niańki na pełen etat i postanowiła zagonić do opieki również Pottera, który w domu jedynie zbijał bąki. Przynajmniej do tej pory.
            - Pracuję, a nie widać? Razem z Ginny pomagamy Hermionie, bo to dopiero pierwszy dzień funkcjonowania jej kawiarni. – Blondyn omal nie udławił się własną śliną, gdy usłyszał imię kasztanowłosej kobiety. Nie uszło to uwadze zarówno Blaise’a, jak i Pansy, którzy spoglądali na niego dość podejrzliwie.
            - Powiedz, że sobie żartujesz i to nie jest lokal Granger. – Pansy przygryzła nerwowo wargę i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Draco szukał wsparcia u Zabiniego, ale ten zajęty był oględzinami sufitu. Załamał w odpowiedzi ręce i jęknął zrezygnowany. To jest jakiś koszmar. Czy życie zawsze musi rzucać mu kłody pod nogi? Z wpadnięcia w stan depresyjny ocalił go głos czarnowłosej przyjaciółki.
            - Tak czy owak, skoro już się tu znaleźliście, to polecam wam czekoladę po szwarcwaldzku. Jest niesamowita! Nawet tobie, Draco będzie smakować.
            - Szczerze w to wątpię, bo nie lubię czekolady.
            - A jeśli Mionka przygotuje ją specjalnie dla ciebie? – Zabini „mrugnął” do blondyna brwiami, a po chwili rozmasowywał bolące czoło, w które przyjaciel porządnie go zdzielił. Pansy zapisała zamówienie w notesie, kręcąc przy tym z politowaniem głową i bąkając pod nosem: jak dzieci, no normalnie jak dzieci.
            - Mógłbyś się na mnie nie wyżywać, wiesz? Wiem, że wolałbyś kąpiel w czekoladzie połączoną z relaksującym masażem, ale musisz się zadowolić jedynie filiżanką czekolady i świadomością, że została ona zrobiona przez Hermionę.
            - Brutalne, ale prawdziwe. – Pansy zawtórowała Blaise’owi, a Draco obrzucił ich ironicznym spojrzeniem. Splótł ręce na klatce piersiowej, błagając Merlina o cierpliwość i opanowanie, ale jego prośby najwidoczniej zostały odprawione z kwitkiem, gdyż słysząc głos Zabiniego irytacja zaczęła w nim narastać.
            - Poza tym wiesz, jak to mówią: czekolada nie zadaje pytań, czekolada rozumie.
            - I pomyśleć, że ja cię zawsze wspieram w potrzebie. – Blaise zaśmiał się krótko i zrobił zdziwioną, a jednocześnie rozbawioną minę. Pansy natomiast przyglądała się dwójce przyjaciół i nie wierzyła, że są dorośli. Jeszcze chwila, a wyjdą na zewnątrz i urządzą sobie bitwę na śnieżki, aby udowodnić, który z nich ma rację. Nie zapominając, że wcześniej wybudują jeszcze fortece lodowe i postawią okopy, kłócąc się przy tym, czyj zamek jest większy.
            - A kiedy ty mnie wsparłeś?
            - Chłopcy! – Oczy Dracona i Blaise’a spoczęły na Pansy, która wyglądała na lekko poirytowaną. - Wybaczcie, że wam przerywam tę uroczą wymianę zdań, ale nie mam całego dnia, aby tu z wami sterczeć. Bierzecie dwie czekolady po szwarcwaldzku czy nie?
            - Dopisz jeszcze rozmowę z Granger za pięć minut przed wejściem, a dostaniesz napiwek ekstra. – Nie czekając na odpowiedź przyjaciółki podniósł się z miejsca i włożył na siebie swój grafitowy płaszcz, wcześniej zaplątując na szyi w pośpiechu szalik i wyszedł z kawiarni odprowadzony zszokowanymi wyrazami twarzy swoich przyjaciół.

            Hermiona akurat wstawiała naczynia do zmywarki, gdy na zapleczu pojawiła się Pansy. Czarnowłosa miała nietęgi wyraz twarzy, po którym można się było domyśleć, że wiadomości, które ma zamiar przekazać nie są nawet w najmniejszym stopniu dobre.
            - Co jest, Pan? Coś się stało?
            - W sumie to tak, ale nie coś, a ktoś. Jeden z klientów chce się z tobą widzieć przed wejściem. – Twarz kasztanowłosej kobiety stężała. Już pierwszego dnia trafił jej się niezadowolony klient, który będzie się domagał reklamacji, a w najgorszym wypadku naśle na nią sanepid. Ale z takimi sytuacjami również musiała się liczyć, więc sięgnęła po swój płaszcz, zmieniła wygodne trampki na kozaki i z przygnębioną miną wyszła z zaplecza, kierując się w stronę drzwi wyjściowych. Kiedy przechodziła przez salę dostrzegła Blaise’a siedzącego przy jednym ze stolików, który machał do niej i uśmiechał się wesoło. Podeszła do niego nieco zdziwiona widokiem bruneta w takim miejscu.
            - Co ty tu robisz, Blaise?
            - Wpadłem na czekoladę. Ninny gdzieś tu jest? Pansy mówiła, że też wam pomaga.
            - Powinna być w drugiej części sali. – Wskazała Zabiniemu nieco mniejsze pomieszczenie dostrzegając w nim rudowłosą przyjaciółkę.
            - Dzięki. Więc jednak realizujesz zamówienie Smoka? – Hermiona zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersiach.
            - Jakie zamówienie? I co ma do tego Malfoy?
            - Jeśli idziesz w miejsce, w które wydaje mi się, że idziesz, a w którym stoi również Draco, to dowiesz się już niebawem. – Mówiąc to, Blaise wskazał głową kasztanowłosej dużą witrynę, za którą stał blond włosy arystokrata palący papierosa. Kobieta poczuła, że zaczyna jej brakować powietrza, a nogi stają się jak z waty. To nie mogła być prawda. Przełknęła nerwowo ślinę i bez słowa opuściła rozbawionego dość Zabiniego. Szła w kierunku wyjścia jak na ścięcie, modląc się przy tym, aby miała jakieś omamy wzrokowe.
            - Podziwiam tego, kto zaprojektował mój życiorys. Gratuluję wyobraźni. – Nie zważała na to, że mówi sama do siebie. Próbowała się pocieszać, ale nic jej z tego nie wyszło, więc chwyciła stanowczo za gałkę od drzwi i wyszła na zewnątrz, krzyżując swój wzrok z szarymi oczami Malfoya. Podeszła do niego jak na siebie dość pewnie, starając się przy tym zachować obojętną postawę.
            - Czego chcesz, Malfoy? – Jej głos zaskoczył arystokratę. Brzmiał chłodno, niemalże lodowato, i gdyby nie bursztynowe oczy kobiety uwierzyłby jej. Zgasił niedopałek rzucając go na śnieg i wypuszczając resztki dymu z płuc.
            - Pogadać.
            - Jestem trochę zajęta i nie mam czasu na dziecinne sprzeczki.
            - Przeprowadzimy zatem rozmowę na poziomie dorosłych ludzi, którzy nie pałają do siebie sympatią. Pasuje? – Hermiona zmrużyła gniewnie oczy, ale nie dała się wyprowadzić blondynowi z równowagi.
            - Powiedzmy. – Draco zaśmiał się mimo woli, przypominając sobie swoją rozmowę z udawanym Mikołajem na ulicy. On też na jego pytanie odpowiedział jak kasztanowłosa, która teraz patrzyła na niego z ukosa, starając się zrozumieć, co było powodem jego nagłego rozbawienia.
            - Nie wiem, co cię tak bawi i chyba nie chcę tego wiedzieć.
            - I masz rację, Granger. Chodźmy stąd, bo wszyscy się na nas gapią przez tę szybę, a mówiąc wszyscy mam na myśli Diabła, Wiewiórę i  Pansy. – Kobieta spojrzała przez szybę na salę i dostrzegła trzy pary oczu dyskretnie wpatrujące się w ich dwójkę. Przytaknęła Draconowi głową i powoli zaczęli iść ulicą obok siebie, aby zniknąć z pola widzenia swoich przyjaciół. Panowała między nimi cisza, której żadne z nich nie miało zamiaru przerwać. Pogrążeni we własnych myślach, które krążyły wokół nich samych przemierzali niespiesznie ulicę, starając się zachować między sobą dość spory dystans. Niestety chodnik nie był zbyt szeroki, ale mimo to Hermiona uparcie szła jak najdalej od Dracona, w konsekwencji idąc po oblodzonym krawężniku ze wzrokiem wbitym w czubki swoich butów. Nagle poślizgnęła się, tracąc przy tym równowagę, a sytuacja potoczyła się, jakby znajdowała się w najczarniejszym koszmarze. Słyszała przeraźliwy dźwięk klaksonu samochodowego i widziała zbliżające się z nadzwyczajną prędkością w jej kierunku światła, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Sparaliżowana własnym strachem nawet nie potrafiła racjonalnie myśleć i uciekać. Zdążyła zamknąć oczy przygotowana na tragiczny w skutkach wypadek, gdy poczuła mocne szarpnięcie za ręce i krzyk.
            - Granger! – Serce łomotało mu w piersi ze zdwojoną siłą, gdy patrzył na samochód zbliżający się w kierunku Hermiony. Gdyby zareagował choćby dwie sekundy później kobieta nie miałaby tyle szczęścia i nie leżałaby teraz na nim w zaspie śniegu. Trzymał ją mocno, czując jej przyspieszony oddech i dreszcze na całym ciele. Miał wrażenie, jakby i jemu życie przebiegło przed oczami. Objął dziewczynę z całych sił i przytulił policzek do jej czoła. Ku jego zdziwieniu Hermiona nie wyrywała się, a jedynie trzymała się go kurczowo niczym małe, przerażone dziecko, które mu prawdę mówiąc przypominała. Oddychała bardzo szybko i wciąż miała zamknięte oczy, jakby bała się, że gdy je otworzy wszystko okaże się nieprawdą.
            - Granger, ty pieprzona wariatko, rozum ci odjęło? – Kobieta nie odpowiadała, a jeszcze bardziej wtuliła się w Dracona, jakby wszystko co się wokół niej działo było potwornym koszmarem, z którego nie może się wybudzić. Blondyn nie zamierzał jej odepchnąć, czy też brutalnie przywrócić do rzeczywistości. Chciał mieć pewność, że dziewczyna jest cała i zdrowa, choć tak naprawdę chciał jak najdłużej trzymać ją w ramionach. Była w tym momencie krucha niczym porcelana, delikatna, bezbronna i kompletnie przerażona. Miał wrażenie, jakby ktoś odrywał mu kawałki serca, gdy patrzył na nią w takim stanie. Dodatkowo ciałem kasztanowłosej kobiety zaczął targać szloch, nad którym nie mogła zapanować i sobie z nim poradzić, mimo że usilnie nie chciała kolejny raz rozpłakać się w obecności Dracona. Na nic się jednak zdały jej wysiłki i wkrótce potem wylewała łzy na płaszcz arystokraty, który gładził ją po włosach i leciutko kołysał niczym małym dzieckiem.
            - Już jest dobrze. Spokojnie, Granger. Wszystko już jest dobrze. – Hermiona była zbyt przerażona, aby oderwać się od Dracona. Wsłuchiwała się w jego spokojny i cichy głos, szukając w nim ukojenia, które na swoje szczęście znajdywała. Troska, którą w nim słyszała wprost ściskała ją za serce. Dlaczego on musi jej to robić? Dlaczego znów oszukuje ją, że zmienił się? Jednak dotyk mężczyzny i jego słowa, a przede wszystkim słyszalne w nich uczucia przemawiały na niekorzyść dziewczyny. Malfoy dał jej dowód, że potrafi martwić się o więcej osób niż on sam. Kolejny raz udowodnił jej, że nie jest egoistą, a ona poczuła się potwornie na wspomnienie swoich ostatnich słów do niego. Bo czy narcystyczny i arogancki dupek uratowałby ją przed pewną śmiercią?
            - Granger błagam, krzycz, bij, wierzgaj nogami, ale nie rycz. Proszę cię nie rycz, bo ja nie wiem, co mam robić.
            - Przytul mnie. – Ledwo usłyszał jej cichutki i wciąż przepełniony strachem głos. Mówiła zupełnie jak malutkie dziecko, które przychodzi do rodziców, siada im na kolanach i obejmuje za szyje, prosząc ich o to samo. Dokładnie wiedział, że jeszcze dziś będzie żałował, że tak długo trzymał w swoich ramionach Granger, ale nie potrafił jej odepchnąć i spełnił jej prośbę. Uniósł się z dziewczyną do pozycji siedzącej i objął ją, zamykając w szczelnym uścisku, wciąż wdychając jej delikatny konwaliowy zapach. Świat przestał dla niego istnieć, a liczyła się jedynie ta krucha osóbka i fakt, że znajdowała się tak blisko niego. Nie potrzebował już niczego. Wystarczało mu, że trzyma w swoich ramionach osobę, która potrafi sprawić, aby był szczęśliwy, która rozjaśnia wszystkie ciemne dni jego życia, która pomaga mu radzić sobie z własnymi słabościami i problemami, i wreszcie, która sprawia, że jego serce bije dwa razy mocniej, obijając się o ściany jego klatki piersiowej. Nie liczyło się już nic. Tylko ona i fakt, że jest bezpieczna. Usłyszał nagle jej niepewny głos, ale musiał dokładnie wsłuchać się w treść jej słów, gdyż dziewczyna wyrzucała z siebie zdania bez kompletnej logiki w przekazie.
            - Nie jesteś dupkiem… Dlaczego zawsze musisz kłamać? To wszystko przeze mnie… To tak cholernie boli… Nie jesteś egoistą… Czemu zawsze mi to robisz? – Łkała schowana w jego płaszcz. Ani razu nie uniosła na niego wzroku. A serce waliło w piersi coraz mocniej, a przy tym coraz boleśniej, zadając mu niewysłowione cierpienie. Odgarnął jej niesforne kosmyki z twarzy wsadzając je za ucho i najdelikatniej jak potrafił uniósł jej podbródek, aby w końcu mógł spojrzeć w jej bursztynowe oczy. Hermiona jednak wciąż miała mocno zaciśnięte powieki, spod których nie przestawały wylewać się łzy. Draco sięgnął do jej policzków i wytarł je, zahaczając kciukiem o jej wargi. Poczuł dreszcz przechodzący przez ciało dziewczyny, a jej oczy otworzyły się powoli i przyszywały go swą bursztynową głębią. Zatracił się w nich kompletnie, wciąż trzymając dłoń na jej policzku i dotykając nieśmiało jej ust. Kobieta była tak blisko niego, a jednocześnie tak daleko, że na samą myśl o tym czuł niewysłowiony ból. Pragnął mieć ją cały czas przy sobie, schylić się, aby zakosztować jej ust, wdychać jej subtelny, konwaliowy zapach i czuć niespokojne bicie serca pod palcami. Wiedział jednak, że to niemożliwe, a ona uciekłaby bez słowa. Hermiona nigdy nie odwzajemni tego, co do niej czuje. Nigdy nie będzie pragnęła jego bliskości tak bardzo, jak on jej. I choć serce i rozum krzyczały do niego, że jeśli kolejny raz odważy się spróbować ją pocałować, zaprzepaści wszystko i nie uwolni się od niej nigdy, to on ich nie słuchał. Powoli, prawie niezauważalnie schylał się w kierunku rozchylonych warg kasztanowłosej kobiety, która o dziwo również przybliżała swoją twarz ku jego. Czuł na swoich ustach jej gorący oddech, który muskał i drażnił jego wargi. Przez palce wyczuwał szaleńczy rytm jej serca i zastanawiał się czy ona również czuje jego. Dosłownie milimetry dzieliły ich wargi od siebie. Wystarczyło leciutko przechylić głowę, aby poczuć smak ust Hermiony na swoich. Jeden maleńki gest, aby przekonać się, czy ona potrzebuje go tak samo jak on jej. Odległość praktycznie niezauważalna, a on wciąż czuł, że jest zbyt daleko. Nie myślał w ogóle, liczyło się tylko to, że dziewczyna nie ucieka i pozwala mu trzymać się w objęciach, i że jej usta stykają się prawie niewyczuwalnie z jego. Zatracił się w niej bez pamięci, choć obiecywał sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi. A jednak oboje wciąż się wahali. Oboje chcieli, ale nie potrafili wykonać tego jednego, prostego gestu. Trwali w tej pozycji dopóki nie poczuł drobnej dłoni Hermiony na swoim policzku, a w jej oczach nie dostrzegł braku przyzwolenia. Odsunęła się od niego, dając mu do zrozumienia, że to, do czego miało dojść nie powinno mieć nigdy miejsca.
            - Serce to nie zabawka, Malfoy i nie kupisz nowego na zawołanie. – Wyswobodziła się z jego ramion, a blondyn nawet nie oponował. Wpatrywał się w jej postać, która podnosi się z niego niezdarnie i bez słowa pożegnania wraca w stronę kawiarni. A on jak jakiś pajac wciąż siedział na tym cholernie zimnym śniegu i oprócz gapienia się na nią znowu nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Nie było ojca, matki, Blaise’a ani Snape’a, aby ktokolwiek z nich zasugerował mu, że to jest właśnie ten moment, kiedy powinien zerwać się na równe nogi i pobiec za nią. Kiedy powinien w końcu z nią porozmawiać i powiedzieć jej, co siedzi mu w głowie, a przede wszystkim sercu. Wydusić to wszystko z siebie, nie martwiąc się, czy kasztanowłosa kobieta odwzajemnia jego potrzebę bliskości, czy też nie. Mogłaby go wyśmiać, rzucić w niego jakąś klątwą bądź spoliczkować, ale jednocześnie mogła również powiedzieć mu, że czuje to samo co on, wtulić się w niego jak przed chwilą, a nawet pozwolić na ten cholernie męczący ich oboje pocałunek, który wszystko by między nimi zaprzepaścił. Ale nie było nikogo, kto powiedziałby mu, co powinien zrobić. Jak to się zatem stało, że sam się domyślił?

16 komentarzy:

  1. Super!
    Rozdział piękny, miło się go czyta.
    Snape c: I do tego poczucie humoru Blaisa.
    Czytając to śmiałam i płakałam na przemian.
    Draco - Niech wyzna jej uczucia i dojdzie do pocałunku <3
    ~Weny
    M.B.

    OdpowiedzUsuń
  2. CUDOWNY!!!
    Po prostu uwielbiam Twoje opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. A było tak blisko. Już drugi raz. Wiem, że scena pocałunku, która w przyszłości z pewnością będzie miała miejsce, zostanie opisana przez ciebie wspaniale. Rozdział natomiast cudowny jak każdy poprzedni. Narcyza bijąca Severusa :D. AnimaLiberaAmare

    OdpowiedzUsuń
  4. Piekny rozdzial, ja nie wiem co odbiło Malfoyowi, był juz tak blisko... Podobaja mi sie starania jego rodzicow i bliskich o jego usidlenie :D swietnie wymyslone. A te chwile z Hermi sam na sam... Cod, miód ;) Szkoda tylko, ze do niczego nie doszlo... Ale moze wlasnie to dobrze, moze to bedzie taka wisienka na torcie?
    Nie przedluzajac, zycze weny i pieknie piszesz :)
    Pozdrawiam,
    Anoliia

    OdpowiedzUsuń
  5. Piekny rozdzial, ja nie wiem co odbiło Malfoyowi, był juz tak blisko... Podobaja mi sie starania jego rodzicow i bliskich o jego usidlenie :D swietnie wymyslone. A te chwile z Hermi sam na sam... Cod, miód ;) Szkoda tylko, ze do niczego nie doszlo... Ale moze wlasnie to dobrze, moze to bedzie taka wisienka na torcie?
    Nie przedluzajac, zycze weny i pieknie piszesz :)
    Pozdrawiam,
    Anoliia

    OdpowiedzUsuń
  6. Geeeenialne! Kocham to jak piszesz! ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Wczoraj już nie dałam rady skomentować. Dlatego od razu po powrocie do domu siadam i piszę: Otóż... TO JEST CUDOWNE! Niezaprzeczalnie to jest najlepsze opowiadanie, kiedy masz doła (od razu mówię, że nie mam depresji!). Uwielbiam sposób, w jaki piszesz. Dziękuję. :)
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Końcówkę czytałam z zapartym tchem. Normalnie nie wiem nawet, co tu napisać.
    Severus z pewnością zasługuje na miano wybitnego stratega, jakikolwiek nie byłby efekt.
    O Draco i Hermionie po prostu nie wiem, co napisać. Tyle się między nimi wydarzyło, że brak mi słów i musisz mi wybaczyć, ale chyba żadne sensowny komentarz nie wyjdzie spod mojej reki. Wiedz tylko, że rozdział strasznie mi się podobał i generalnie wielbię Twoje opowiadanie.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. S U P E R !!! To cudowne opowiadanie. Gratuluje rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialny rozdział!.Czekam na następny.Niech wręscie się pocałują.I niech Snayp uswiadczy się :).
    ŻYCZĘ WENY

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny rozdział ;)

    Życzę weny.
    Lily^^

    OdpowiedzUsuń
  12. Ojeeej zachowanie Draco na koncu bylo takoe slodkie :D pomijajac fakt ze najpierw oboje zadawali sobie ciosy ponizej pasa xd super rozdzial nie moge sie doczekac kolejnego

    OdpowiedzUsuń
  13. Najlepszy <3

    OdpowiedzUsuń
  14. No nie wytrzymam czemu Miona jest taka uparta ! To samo co Draco !

    OdpowiedzUsuń
  15. Fajne. Ale już takie naciągane . Zaczyna się ciągnąć jak flaki z olejem.

    OdpowiedzUsuń