Wspominałam ostatnio, że moja wena wciąż się plażuje? Myślę, że tak, ale o tym, że to prawda możecie się przekonać czytając dzisiejszy rozdział. Brak w nim przede wszystkim logiki, a to wszystko dlatego, że wena ustąpiła miejsca wyobraźni i puściłam wodzę fantazji. Wybaczcie mi tę niesubordynację, mam nadzieję, że to ostatni raz, jednak niczego nie obiecuję, bo potem wyjdzie, że jestem niesłowna, a nienawidzę, gdy ktoś zarzuca mi kłamstwo.
Rozdział 31 przewidywany jest na 13 września. Niestety streszczenia brak, bo muszę sobie poukładać fabułę na przyszłe rozdziały w głowie, a to graniczy ostatnio z cudem.
20 września informuję, iż nie będzie nowej notki, gdyż czeka mnie ostatni, wakacyjny wyjazd i nie będę mieć głowy do pisania. Z góry przepraszam i proszę o wybaczenie.
To tyle, jeśli chodzi o ważniejsze informacje. Zapraszam do czytania.
Realistka
* * * * *
- Nie mogę w to uwierzyć. – W kuchni
dało się słyszeć głos Narcyzy. Cała czwórka stała przy oknie i wpatrywała się w
stojących na dworze Dracona i Hermionę. Każdy z zebranych podzielał zdanie pani
Malfoy, ale wszyscy również mieli nieco odmienne poglądy na dziejącą się na ich
oczach scenę. Severus zdecydował się jako pierwszy zabrać głos.
- A w co tu wierzyć? Nie snuj
Narcyzo jakichś śmiesznych domysłów. Tę dwójkę nic nie łączy.
- Nic? Ja bym powiedział, że bardzo
dużo panie profesorze. – Blaise sprzeciwiał się opinii byłego mistrza
eliksirów. Wtórowała mu Narcyza, która patrząc na sposób, w jaki Draco patrzył
na Hermionę wiedziała, że jej matczyne serce się nie myli.
- Zabini zaniżasz IQ całej ulicy,
więc lepiej siedź cicho.
- Zupełnie jak w szkole. – Zabini
wybąkał zdanie pod nosem i spotkał się z surowym spojrzeniem byłego
nauczyciela. Po chwili odezwała się pani Malfoy, która postanowiła stanąć w
obronie chłopaka.
- Pragnę zauważyć, Severusie, że
Blaise jest przyjacielem Dracona i wie o nim dużo więcej niż cała nasza trójka
razem wzięta. Nie podważaj jego zdania.
- Narcyzo ja niczego nie podważam, a
mówię jakie są fakty. Młodzi się tolerują, ale nic poza tym.
- Czy ty widzisz jak on na nią
patrzy? Oczy mu się świecą na sam widok tej pięknej dziewczyny!
- Jedyne, co Draconowi się świeci to
lampka w przedpokoju. – Narcyza szturchnęła Severusa łokciem w bok, aż
mężczyzna syknął z bólu. Na ustach Blaise’a pojawił się złośliwy uśmieszek.
Wtedy do rozmowy wtrącił się Lucjusz.
- Ja bym ich nie skreślał, ale też
nie dopisywał historii. Jeśli Draco jest mądry nie zrezygnuje i da szansę
swojemu sercu.
- To było… bardzo mądre proszę pana.
– Blaise nie krył podziwu dla słów Lucjusza. Mężczyzna wyraził najbardziej
obiektywną i realistyczną opinię ze wszystkich zgromadzonych. Po słowach
Malfoya seniora zapanowała cisza. Wszyscy przykleili się niemal do szyby, aby
mód dokładnie widzieć, co dzieje się między Draconem, a Hermioną.
Kasztanowłosa stała przy Draconie i
próbowała wydać z siebie jakiś głos. Niestety z jej gardła nie wychodziły żadne
dźwięki. Nie była przygotowana na zaproszenie blondyna. W ogóle nie
rozpatrywała z nim żadnej rozmowy. Chciała zwrócić mu jedynie szalik, do czego
również podchodziła z dużym sceptyzmem. Nie powinna do niego przychodzić. Nie
powinna pozwolić mu panoszyć się w swojej głowie. Ale nie potrafiła założyć
blokady na myśli o Malfoyu. Kiedy go przy niej nie było czuła się zwyczajnie,
mało rzeczy ją radowało, ale na samo wspomnienie arystokraty czuła kłucie w
okolicach serca. Gdy znajdował się blisko niej, nawet nie musiał jej dotykać,
jej emocje zmieniały się w okamgnieniu. Była dziwnie szczęśliwa, spokojna i
pozwalała sobie na zachowanie, które wcześniej było dla niej nie do pomyślenia.
Teraz również czuła, że potrzebuje bliskości blondyna. Nie jakichś przytuleń
czy czułych gestów. Pragnęła po prostu jego obecności, co z jednej strony ją
cieszyło, a z drugiej mocno niepokoiło. Spojrzała w srebrne oczy Dracona, a
serce zabiło jakby mocniej. Już wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć.
- Przykro mi, Malfoy, ale nie mogę.
– Z twarzy mężczyzny uleciała ostatnia odrobina szczęścia. Patrzył przez chwilę
na kasztanowłosą i próbował odczytać jej emocje. Widział przede wszystkim żal i
przygnębienie, czyli dokładnie to samo, co czuł on. Zmierzwił swoje platynowe
włosy i spuścił wzrok, aby nie patrzeć w bursztynowe tęczówki Hermiony. Nie
zamierzał jej zatrzymywać. Pobiegł za nią pod wpływem impulsu, ale jak głupi
liczył, że kobieta mu nie odmówi. Starał się zachować spokój, ale z trudem mu
to przychodziło i ledwo panował nad głosem.
- To zrozumiałe. Nie musisz się
tłumaczyć. – Hermiona czuła, że Draco jest jednocześnie smutny i zły. Ale nie
mogła odwołać tego, co powiedziała. Im więcej czasu spędza z Malfoyem, tym
mocniej się do niego przywiązuje. A to największy błąd jej życia. Szybko
nawiązuje z drugą osobą nić porozumienia, ale gdy ta odchodzi nie potrafi dać
sobie wytłumaczyć, że to było ich ostatnie spotkanie. Nie chciała takiego
przebiegu znajomości z arystokratą. Póki nie jest za późno powinna dać sobie z
nim spokój. Raz na zawsze.
- Wiem, ale ja…
- Skończ. Tak będzie lepiej,
Granger. I dla mnie i dla ciebie. – Uniósł wzrok i dostrzegł w oczach
kasztanowłosej iskierki bólu. Ona zapewne widziała to samo w jego. Nie odezwała
się więcej, a jedynie przytaknęła ledwo zauważalnie głową i odeszła od Dracona.
I choć nogi miała jak z ołowiu, a gardło ściśnięte do bólu nie przestawała
sunąć przed siebie.
W kuchni młodego arystokraty
atmosfera nagle ożywiła się. Blaise zaklął pod nosem, widząc oddalającą się
kasztanowłosą dziewczynę i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Był zły na
przyjaciela, ponieważ ten, mówiąc kolokwialnie, spieprzył sprawę. On w
przeciwieństwie do blondyna widział, co się między tą dwójką działo. Ciągnęło
ich do siebie, byli sobą zauroczeni, a jednocześnie zbyt dumni i uparci, aby
się do tego przyznać. Wybąkał jeszcze raz pod nosem siarczyste przekleństwo.
Lucjusz widząc stan chłopaka podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.
Brunet spojrzał na starszego mężczyznę i dostrzegł na jego ustach pokrzepiający
uśmiech.
- Blaise, nie od dziś wiemy, ty i
ja, że Draco… - Nie dane mu było jednak dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż w
kuchni dało się słyszeć wściekły, a jednocześnie zrozpaczony głos Narcyzy
Malfoy.
- Jak ja tego chłopaka… co za
bałwan! Czy on jest ślepy?! A może głupi?! Odpowiadaj Severusie, jak cię o coś
pytam! – Złapała nagle kompletnie zdezorientowanego Snape’a za koszulę i
zaczęła nim tarmosić na wszystkie strony. Mężczyzna czuł się jak prywatny worek
treningowy kobiety, gdyż ta robiła z nim co chciała. Opamiętała się dopiero,
gdy doszedł do niej krzyk walczącego o życie Severusa.
- Puść, bo mnie udusisz! – Narcyza
puściła koszulę mężczyzny i odchrząknęła, odwracając jednocześnie głowę, gdyż
wstydziła się swojego wybuchu sprzed kilku sekund. Jej twarz była czerwona, ale
starała się to ukryć przed resztą zgromadzonych. Severus rozmasował bolącą
klatkę piersiową, gdyż blondynka nie tylko tarmosiła go za materiał koszuli,
ale również za dość bujne owłosienie, które teraz zmalało pewnie o połowę.
Spojrzał na twarze zgromadzonych i widział na nich wszystkich żal. Momentalnie
od również zaczął go odczuwać, ale nie do zachowania jego chrześniaka. Zrobiło
mu się smutno na widok przygnębionych przyjaciół i byłego ucznia. Wyjrzał jeszcze
raz przez okno i dostrzegł stojącego ciągle w tym samym miejscu Dracona.
Westchnął głęboko i podniósł się ze swojego miejsca, a oczy zgromadzonych od
razu się na niego zwróciły.
- Czemu to zawsze ja muszę
wszystkich ratować? Merlinie dopomóż. – I wyszedł z kuchni, zostawiając
osłupiałych państwa Malfoy i Zabiniego samych. W głowie mu się nie mieściło, że
zamierzał pomóc swojemu chrześniakowi. Plan powstał dosłownie przed sekundą, a
jeśli Draco jest tak inteligentny jak wszyscy uważają i na jakiego wygląda
wszystko powinno pójść gładko i bez żadnych komplikacji. Wypadł z mieszkania
chłopaka jak burza i trzasnął głośno frontowymi drzwiami. Tak jak się
spodziewał młody Malfoy i panna Granger od razu spojrzeli w jego kierunku.
Odwrócił się w stronę domu i zaczął wymachiwać ręką, jakby komuś groził, a
panującą na dworze ciszę przerwał jego głośny krzyk.
- Nigdy więcej się do mnie nie
odzywaj Lucjuszu! I możesz oczekiwać pisma od mojego adwokata! To koniec naszej
przyjaźni! – Za oknem dostrzegł zszokowaną twarz Lucjusza. Mrugnął do niego
porozumiewawczo okiem, a następnie odwrócił się gwałtownie i zaczął iść w
stronę wyjścia z posesji Dracona. Minął go po drodze, przywołując wściekły
wyraz twarzy, a u chłopaka dostrzegł wyłącznie niezrozumienie. Nawet się do
niego nie odezwał, czego w sumie nie oczekiwał. Plan działał w najlepsze, a
jemu pozostało jedynie wypełnienie ostatniej i najważniejszej fazy. Gdy tylko
przeszedł przez bramę i trzasnął nią za sobą z łoskotem ruszył prosto w
kierunku zdumionej panny Granger. Kasztanowłosa dziewczyna chciała się odsunąć,
ale były nauczyciel eliksirów mimo wszystko dotarł do niej zbyt szybko i trącił
ją mocno ramieniem. Hermiona straciła równowagę, a po chwili runęła na ziemię
prosto w zaspę śnieżną, obijając sobie nie tylko cztery litery, ale poczuła
również ostry i rwący ból w kostce. W okamgnieniu znalazł się przy niej
przerażony Snape, a następnie równie wystraszony Malfoy.
- Panno Granger, ja naprawdę nie
chciałem. Ja… - Draco przerwał bełkot swojego chrzestnego i odsunął go od
leżącej w śniegu dziewczyny.
- Odejdź wujku, bo narobisz jej
jeszcze więcej krzywdy. – Hermiona spojrzała na poważną twarz Dracona, który
spoglądał na Snape’a wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Wyciągnął w jej kierunku
rękę, a ona chwyciła ją niepewnie i spróbowała się podnieść. Po chwili z jej
gardła wydostał się przeciągły syk i opadła z powrotem na ziemię, kręcąc
przecząco głową. Severus patrzył na swoje „dzieło” i przeklinał się w duchu za
swój niedorzeczny pomysł. Napytał sobie teraz niemałej biedy, gdyż
kasztanowłosa dziewczyna prawdopodobnie miała zwichniętą kostkę.
- Nie dam rady. – Draco kucnął przy
Hermionie i dotknął delikatnie jej prawej kostki. Kobieta jęknęła i syknęła z
bólu, a blondyn od razu zabrał rękę. Spojrzał na Severusa z rządzą mordu w
oczach, a następnie zwrócił się do kasztanowłosej z łagodniejszym wyrazem
twarzy.
- Złap mnie za szyję. Przez chwilę
może cię zaboleć. – Panna Granger spojrzała na blondyna szerokimi oczami i
pokręciła przecząco głową. Nie wyobrażała sobie, że Malfoy miałby ją wziąć na
ręce i zanieść gdziekolwiek. To był stanowczo zbyt bliski kontakt fizyczny, a
ona nie mogła na to pozwolić. Nie Malfoyowi.
- Jakoś dam radę. Nie będziesz mnie
nigdzie niósł. – Kobieta słyszała niepewność w swoim głosie, ale postanowiła
trzymać się swoich słów. Niestety dokładnie wiedziała czym skończy się odmowa
arystokracie.
- Granger za chwilę po prostu
przerzucę cię przez ramię. Korzystaj zawczasu z formy grzecznościowej. Chcę ci
po prostu pomóc. – Hermiona prychnęła i spojrzała w srebrne oczy Dracona. Widziała
w nich to troskę, której bała się jak ognia. W szczególności, gdy dostrzegała
ją u arystokraty. Nie rozumiała, czemu blondyn się o nią martwi, ale po chwili
przypomniała sobie wczorajszy wypadek na tyłach kawiarni. Ona też bała się, że
coś mu się stało, ale nie potrafiła mu pomóc. Miotała się jak zwierzę złapane w
sieć. Gdyby nie Harry… Nie, nawet nie chciała o tym myśleć. Spuściła nieco
głowę i czuła, jak opuszcza ją cała dotychczasowa pewność siebie.
- Bohater się znalazł. Nie możesz po
prostu pomóc mi wstać? Sama jakoś dotrę do domu. Nie musisz mnie nosić jak
małego dziecka.
- Właśnie przez swoje zachowanie
prezentujesz się jak małe dziecko. I tak będę cię traktował. - Panna Granger
spojrzała w srebrne oczy mężczyzny i już wiedziała, że jej dalsze protesty na
nic się nie zdadzą. Kiwnęła ledwo zauważalnie głową i objęła blondyna za szyję.
Malfoy ułożył lewą rękę pod jej kolanami, a drugą chwycił ją w talii i
delikatnie uniósł w górę. Tak jak mówił poczuła przez moment ostry ból w
kostce. Zagryzła wargę niemalże do krwi i zamknęła na chwilę oczy. Jedyne, o
czym teraz myślała to o Pansy, którą ubije jak psa, gdy wróci do domu i się z
nią spotka, gdyż to właśnie brunetka kazała jej dziś założyć kozaki za kolano
na wysokim obcasie. A mówiła, że mają
taki stabilny obcas… Draco natomiast niósł Hermionę bez większego wysiłku.
Dziewczyna nie ważyła dużo, praktycznie tyle co nic, a połowa z tego to była
waga ubrania. Czuł jej przeraźliwie chude nogi na swojej ręce, a przez płaszcz
mimo wszystko wyczuwał coś, co u większości ludzi zwało się kręgosłupem. Miał
ochotę wyzwać ją od idiotek i kretynek, że dała się w pędzić w ten przerażający
stan, ale zdał sobie sprawę, że przecież kobieta wcale tego nie chciała i się o
to nie prosiła. Jej wygląd był spowodowany przeżytą depresją po stracie
ukochanego i wyczekiwanego dziecka. Poczuł ukłucie w lewej piersi w tym samym
momencie, gdy otworzyły się przed nim drzwi od jego domu, a w progu ujrzał
swojego ojca, który wskazał mu ręką salon. Wyminął go bez słowa i ruszył z
Hermioną we wskazane miejsce. Dziewczyna co chwilę wydawała z siebie zduszony
jęk i obejmowała go mocniej za szyję. Ból był niesamowicie ostry i rwący, a ona
błagała w duchu Merlina, aby to był jakiś koszmarny sen. Gdy poczuła pod sobą
miękki materiał sofy puściła Dracona i pozwoliła mu ułożyć w miarę stabilnie
swoją nogę, a zarazem ściągnąć obuwie. Wtedy z jej gardła wydostał się głośny
krzyk, gdyż kozaki schodziły z jej nóg z wyjątkowym trudem. Blondyn jednak nie
zaprzestał wykonywanej czynności. Nie zwrócił nawet uwagi na obecnych w salonie
ojca, matkę oraz Blaise’a, którzy biegali we wszystkie możliwe strony i szukali
wszelkich możliwych środków potrzebnych do pomocy.
- Lucjuszu bandaż! Przynieś mi
bandaż!
- Lód! Gdzie jest do cholery lód?!
- Trzeba jej to usztywnić i zawieźć
do szpitala! – Zgromadzeni przekrzykiwali się w panice, a w Draconie narastała
irytacja. Nie mógł się skupić na wykonywanej czynności, w związku z czym
zadawał Granger niepotrzebny i dotkliwy ból. Gdy usłyszał kolejne krzyki zostawił
kasztanowłosą dziewczynę samą i pobiegł wściekły do łazienki, skąd owe odgłosy
dochodziły. Stanął w progu pomieszczenia i obrzucił wzrokiem Blaise’a oraz
ojca, którzy wyrywali sobie z rąk rolkę bandaża.
- Zamknijcie się w końcu wszyscy i
wynocha! – Kłótnia ustała, a wszyscy spojrzeli zszokowani na blondyna, który
wprost kipiał z wściekłości. Jak na zawołanie rzucili trzymane w ręku
przedmioty i opuścili łazienkę, a w ślad za nimi udał się rozjuszony Draco.
Otworzył drzwi frontowe i czekał, aż opuszczą jego mieszkanie. Matka stanęła
przed nim i niespodziewanie pocałowała go w policzek.
- Daj mi powód do szczęścia synu. –
Potem wyszła, a blondyn spojrzał jeszcze na nią z wyraźnym niezrozumieniem na
twarzy. Po chwili usłyszał za sobą głos ojca.
- Poradzisz sobie?
- Bez was pójdzie mi zdecydowanie
lepiej. – Lucjusz przytaknął głową i wyszedł przed budek, stając obok swojej
żony i obejmując ją ramieniem. Został jeszcze tylko Blaise. Draco obrzucił go
surowym spojrzeniem, a brunet uśmiechnął się na ten widok i poklepał
przyjaciela po ramieniu. Nawet nie wiedział, ile trudu kosztowało blondyna, aby
nie wyrzucić go z domu siłą. W końcu Zabini opuścił mieszkanie, a gdy miał już
zamknąć za nieproszonymi gośćmi drzwi usłyszał głos ojca.
- Draco, ale znajdziesz czas, aby
zaprojektować moją altanę? – W blondynie aż zagotowało się z wściekłości. To
raczej nie jest odpowiedni moment na martwienie się takimi pierdołami.
- Nie pomogę ci z altaną, więc
wynocha stąd. – Lucjusz uśmiechnął się delikatnie, kręcąc przy tym z
politowaniem głową. Po chwili odezwał się wyraźnie rozbawiony Blaise.
- Jeszcze się nie hajtnęli, a
przeniósł ją przez próg jak pannę młodą. – Draco wbił z odległości w
przyjaciela palec wskazujący. Nie zwrócił uwagi na rozbawione komentarzem
bruneta twarze swoich rodziców. Interesowało go tylko to, aby jak najszybciej
się ich wszystkich pozbyć.
- Ty też won. – Następnie zamknął
drzwi i przekręcił w nich klucz, aby nie musieć więcej znosić tej bandy
półgłówków, których musiał nazywać rodziną i najlepszym przyjacielem. Od razu
udał się do salonu, gdzie zostawił na kanapie Granger. Dziewczyna nie ruszyła
się z miejsca i próbowała ściągnąć z siebie płaszcz, ale ciężko jej to
wychodziło. Draco podszedł do niej i pomógł uporać się z wyraźnie trudną dla
niej czynnością. Rzucił okrycie na pobliski fotel tak samo jak szalik i
rękawiczki kobiety.
- Dzięki. – Hermiona wybąkała ciche
podziękowania i spuściła wzrok. Czuła się potwornie. Była zdana na łaskę
Malfoya, który prawdopodobnie zasady pierwszej pomocy znał tyle co nic.
Dodatkowo martwił ją fakt, że blondyn znajduje się tak blisko niej, a każdy
jego dotyk parzył jej skórę do czerwoności. Nie wiedziała czy to przez ból w
kostce, czy po prostu tak już reagowała. Przygryzła nerwowo wargę i obserwowała
kątem oka mężczyznę, który zabrał z komody swoją różdżkę i wsadził ją do
kieszeni spodni, a raczej próbował to zrobić, gdyż dopiero teraz zorientował
się, że wciąż ma na sobie jedynie pidżamę.
- Wybacz, Granger, ale jak już
mówiłem od rana mam w domu cyrk i nie zdążyłem się nawet doprowadzić do
porządku. – Kobieta przytaknęła ledwo zauważalnie głową, ale nie odezwała się.
Obserwowała jak Malfoy podciąga nogawkę jej spodni, aby zapewnić sobie lepszy
dostęp do bolącej kostki. Syknęła i podskoczyła w miejscu, gdy blondyn
najdelikatniej jak umiał ścisnął ją lekko. Następnie rzucił na nią zaklęcie
diagnostyczne, a po chwili zmarszczył brwi i odłożył różdżkę na kanapę. Wyszedł
z salonu i udał się do kuchni po zimny okład z lodu. Hermiona oparła głowę o
sofę i przymknęła oczy. Czemu takie rzeczy zawsze muszą się jej przytrafiać w
obecności Malfoya? Czuła jak zaczyna ją dopadać bezsilność. Nie mogła wstać,
ruszyć się z miejsca i była w pełni zdana na łaskę arystokraty. To ostatnie
było dla niej największym wyzwaniem. Jego obecność sprawiała, że czuła się
jeszcze gorzej, a przy tym dodawała jej nadziei i wiary, że wszystko będzie
dobrze. To było nielogiczne i przeczyło wszelkim prawom, ale nie potrafiła
inaczej określić stanu, w którym się znajdowała. Wiedziała natomiast jedno –
musi jak najszybciej opuścić dom blondyna. Obiecała, że będzie się trzymać od
niego z daleka, ale jak ma to zrobić, skoro znajduje się w jego mieszkaniu? Na
dodatek ze skręconą bądź zwichniętą kostką? Westchnęła zrezygnowana i otworzyła
oczy w tym samym momencie, gdy arystokrata wrócił do pokoju. W ręku trzymał
worek z lodem, który ostrożnie położył na jej kostce, a następnie wyszedł bez
słowa, udając się w tylko sobie znanym kierunku.
Z każdym kolejnym stopniem czuł się
coraz dziwniej. Bolał go brzuch, tak jakby jego zawartość przewracała się we
wszystkie możliwe strony, by po chwili ogarnął go błogi spokój i coś na kształt
nieważkości. Podobnie było z tętnem. Raz zwalniało, by za chwilę przyspieszyć
do granic możliwości. Nigdy tak się nie czuł, nigdy nie znalazł się w sytuacji,
w której nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Wszedł do garderoby i oparł czoło
o przesuwane drzwi od szafy. Obecność Granger z jednej strony uspokajała go, a
z drugiej doprowadzała do szewskiej pasji. Na zmianę myślał o jej bursztynowych
oczach i malinowych ustach, by po chwili przypomnieć sobie słowa, które
wypowiadała do Weasleyówny. Chciał z nią o tym porozmawiać, ale nie wiedział
jak ma zacząć rozmowę. Wyszłoby wtedy na jaw, że podsłuchiwał, a co gorsza,
kasztanowłosa kobieta mogłaby pomyśleć, że jej słowa miały dla niego jakieś
znaczenie. Nie mógł zatem poruszyć tego tematu. Nie mógł przyznać się, że
wściekł się na nią, bo wciąż uważała go za gnojka. Ale skoro myśli, że nadal
będzie ją traktował jako wroga, to nie będzie jej wyprowadzał z błędu. Z tą
myślą wyciągnął z szafy czarne spodnie i zwykłą, białą koszulkę, a następnie
włożył je na siebie i opuścił garderobę. Nawet nie zauważył, że wargi miał
ściśnięte w wąską linię, a wszystkie ruchy wykonywał gwałtownie, jakby z
agresją. Zbiegł po schodach i wszedł do salonu, gdzie zostawił Granger na
kanapie. Kobieta wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać. Usiadł obok niej i
ściągnął z jej kostki worek z lodem. Wyraźna opuchlizna nieco zmalała, ale wciąż
była dość widoczna. Sięgnął po swoją różdżkę i wymówił zaklęcie, które miało
złagodzić ból, a jednocześnie przyspieszyć regenerację naruszonych tkanek. Nie
patrzył na Hermionę, choć wiedział, że ta z pewnością mu się przygląda,
próbując wyłapać jakiś błąd. Niestety zaklęcie, którego używał znał do
perfekcji, gdyż będąc kapitanem Ślizgonów w Hogwarcie często musiał mierzyć się
z podobnymi kontuzjami po zbyt intensywnych treningach. Kasztanowłosa kobieta
zatem nie mogła, a wręcz nie miała prawa zarzucać mu jakiegokolwiek błędu. Był
w pełni skupiony na tym, co robił, więc z początku nie zwrócił uwagi, że
dziewczyna coś do niego mówi.
- Skąd znasz te zaklęcie? – Draco
nie podniósł wzroku na Hermionę. Wiedział, że gdyby to zrobił nie
odpowiedziałby jej z taką obojętnością w głosie.
- Snape mnie nauczył. – Panna
Granger poczuła gęsią skórkę na plecach. Jeszcze przed chwilą Malfoy zachowywał
się w miarę możliwości normalnie. Teraz ton jego głosu był zimny i pozbawiony
wszelkich uczuć. Patrzyła się na jego skupioną twarz, która aż nazbyt była
poważna. Już dawno nie widziała arystokraty tak pozbawionego emocji. Nawet
drwina lub złośliwość byłyby lepsze od jego surowej i lodowatej postawy.
- Używają go najczęściej…
- Sportowcy. – Mężczyzna dokończył
wypowiedź kobiety, dając jej jednocześnie do zrozumienia, że nie ma ochoty na
rozmowę. Hermiona skuliła się w sobie i poczuła się urażona. Nie powiedziała do
Malfoya niczego, co mogłoby go dotknąć, bądź zdenerwować, a on zachowuje się,
jakby robił łaskę, że jej pomaga. Skoro on może się tak zachowywać to ona też.
- Chodziło mi o niedoszłych
samobójców, którzy rozmyślają się i stwierdzają, że wolą umrzeć kiedy indziej.
– Oparła głowę na ręce i uśmiechnęła się w duchu do siebie. Tak jak zamierzała
zabrzmiała obojętnie, a jednocześnie odrobinę wyniośle. Niestety jej wewnętrzna
radość nie trwała zbyt długo. Draco prychnął w odpowiedzi na jej słowa, a po
chwili odezwał się wyjątkowo sardonicznie.
- Wiesz z autopsji, co nie, Granger?
– Zamurowało ją. Malfoy od wieków był dla niej złośliwy i we wszelakim tego
słowa znaczeniu nieprzyjemny. Nie sądziła jednak, że jest w stanie powiedzieć
do niej coś takiego. Nie po tym, jak znaleźli nić porozumienia. Zdała sobie
sprawę, że to, jak do tej pory go postrzegała było wyłącznie złudzeniem. Nie
zmienił się nawet w minimalnym stopniu. Wciąż był bezczelnym gnojem i arogantem
do kwadratu. Przełknęła z trudem ślinę, walcząc z nieodpartą chęcią
spoliczkowania mężczyzny.
- Jesteś dupkiem, Malfoy. – Draco
zaśmiał się złośliwie, ale nie uniósł na nią wzroku. Nawet nie wiedziała, ile
wysiłku wkłada w obecną postawę. Kiedyś prowadzenie z nią takiej konwersacji
byłoby muzyką dla jego uszu, jednak teraz nie potrafił jej tak po prostu
obrazić. Wiedział, jak zabrzmiały jego słowa i jak wiele bólu jej sprawiły. Nie
mógł jednak postąpić inaczej. Chciała dupka? No to go dostała. W całej
okazałości.
- Jakbym tego nie wiedział.
- Uważasz, że to zabawne? – Słyszał
w jej głosie determinację, wściekłość, ale również rozgoryczenie. Ścisnął
mocniej różdżkę, wciąż kierując ją w stronę kostki dziewczyny. Nie może nagle
zmienić swojego zachowania. Przywdział na twarz metaforyczną maskę ironii i
pogardy i dopiero wtedy uniósł wzrok na kasztanowłosą.
- Wyjątkowo tak. – Dostrzegł w
oczach Granger wstręt i wściekłość. Właśnie o takie spojrzenie mu chodziło.
Przeszywające i raniące go, jakby płonął żywcem. To był jedyny sposób, aby
zapomnieć o kobiecie, wyrzucić ją z głowy i nie pozwolić sobą zawładnąć. Czuł,
że wracają do niego stare nawyki, za które dziewczyna nienawidziła go bez
reszty. Spodziewał się wybuchu, wyzwisk, w najgorszym wypadku rękoczynów. Nie
był przygotowany jednak na łzy, które zaczęły wypływać z oczu Hermiony.
- Typowe. Granger jak zwykle ryczy
niczym dziec… - Nie dane mu było dokończyć, gdyż dziewczyna spoliczkowała go, a
następnie podniosła się z kanapy. Z trudem utrzymała równowagę i powstrzymała
się od krzyku, wciąż czując ostry ból w kostce. Nie przejmowała się łzami,
niech sobie płyną, w końcu niejednokrotnie widział ją jak płakała. Nie miało to
już dla niej żadnego znaczenia, tak samo jak jego osoba dla niej. Spojrzała na
niego z pogardą, oddychając przy tym szybko i nerwowo.
- Nienawidzę cię. – Cedziła słowa,
które wręcz ociekały jadem. Nawet skrucha na twarzy mężczyzny nie sprawiła, że
się uspokoiła. Był tak wyjątkowo dobrym aktorem, że mogła się wszystkiego po
nim spodziewać. Nawet przeprosin na kolanach, a następnie najgorszych
oszczerstw, na jakie go tylko było stać. A Malfoy nie wahał się nigdy i zawsze
mówił to, co chciał. Udowodnił jej to wiele razy. Nie zamierzała jednak dać mu
za wygraną, nie tym razem. Korzyła się przed nim wielokrotnie, dając przy tym
sobą pomiatać. I chociaż wciąż płakała, nie poddała się. Obrzuciła go
spojrzeniem, a następnie zabrała swoje rzeczy i wyszła z nimi z salonu,
zostawiając Malfoya samego.
Każdy ruch Granger był przewidywalny.
Wiedział, że prędzej czy później strzeli go po pysku. Sądził jednak, że będzie
teraz tu przed nim stała mówiła mu, za co go nienawidzi, jakie negatywne emocje
w niej wywołuje, i że najchętniej rzuciłaby w niego Avadą. Kobieta jednak
odeszła i po chwili usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi frontowych. Rzucił
różdżką przed siebie i załamał ręce. To co teraz czuł było jawnymi wyrzutami
sumienia. On nie zachował się jak dupek. Był niczym sadysta, zadając Granger
niepotrzebny ból i czerpiąc z tego poniekąd satysfakcję. Próbował się
tłumaczyć, że kobieta sama tego chciała, ale nawet on wiedział, jak
irracjonalnie to brzmi. Co w niego wstąpiło? Sam nie wiedział. Chciał uwolnić
się od kasztanowłosej, nie myśleć o niej więcej, nie śnić, ale do spełnienia
tego pragnienia użył najgorszego i najpodlejszego sposobu. Gdyby po prostu był
obojętny wyleczyłby jej zwichnięcie i poszłaby do domu. Posunął się jednak do
tak wielkiego okrucieństwa, jakim było naigrywanie się z jej depresji po
śmierci dziecka. To nieludzkie i po prostu potworne. Podniósł się zrezygnowany
z sofy i poszedł do kuchni, gdzie oparł się o ścianę i wpatrywał w okno.
Wiszący na gałęzi sopel lodu przypominał mu samego siebie. On też był zimny, zlodowaciały
do szpiku kości, ostry niczym jego wykończenie. Mógł rozbić się na drobne
kawałeczki, ale mimo wszystko one i tak nie topniały. Nie, dopóki nie przyjdą
pierwsze dni wiosny. Przymknął oczy myśląc znowu o Granger. Ona była właśnie
pierwszymi promieniami słońca, ciepłym powietrzem, które zaczęły roztapiać
sopel, którym się stał. Kawałek po kawałku docierała do najgrubszej części
skutej lodem. Ale mimo wszystko zima nie odpuściła i zapanowała na ziemi,
zamrażając go na nowo. Otworzył oczy i nagle zesztywniał, widząc za oknem
postać zbliżającej się kasztanowłosej kobiety. Na jej twarzy widać było
wściekłość i determinację. Kuśtykała niezdarnie, ale nie odjęło to jej agresji.
Nie minęło nawet pięć sekund, gdy usłyszał dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi.
Wyszedł niepewnie do głównego holu i natknął się na Granger, która gdy tylko go
zobaczyła omal nie rzuciła mu się do gardła. Cofnął się dwa kroki, a Hermiona
wbiła mu w klatkę piersiową palec wskazujący. Widział w jej oczach furię,
szalejące ogniki wściekłości i musiał przyznać, że kobieta zszokowała go jak
nigdy.
- Mam w dupie, co sobie o mnie
myślisz. Nie obchodzi mnie, czy jestem dla ciebie szlamą, nieudacznicą,
desperatką, czy też może dziwką. Twoje zdanie nie ma dla mnie żadnego
znaczenia, a wiesz dlaczego? Bo gardzę tobą bardziej niż zaschniętym gównem na
ulicy. Pław się w swojej dumie i egoizmie, żyj cudownym życiem pieprzonego
arystokraty, ale ode mnie i mojego żywota wara. Zrozumiałeś? – Draco przełknął
głośno ślinę i nie przestawał patrzeć w rozwścieczone oczy Hermiony, w których
dostrzegał resztki łez. Ten wybuch nienawiści kosztował ją wiele energii
zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Nie domyślał się jednak, na jak wiele
jest jeszcze stać tę drobną dziewczynę.
- Nie znam słów, które oddałyby to
kim jesteś, bo nie znam bardziej zadufanej w sobie i równie parszywej osoby.
Żałuję teraz, że ratowaliśmy twoje i tak nic nie warte życie z Harrym. Nie
pomaga się ludziom, którzy nie są zdolni do pomocy, którzy są wyrachowani i
bezduszni, a ty właśnie taki jesteś. – W tym miejscu Hermiona chciała zakończyć
swoją tyradę i odejść, jednak w momencie, gdy się odwróciła blondyn chwycił ją
za rękę. Wyrwała ją szybko i sprawnie, patrząc na niego z jeszcze większą
wściekłością.
- Nie waż się mnie dotykać. –
Wysyczała niczym wąż, jednak Draco nie zamierzał tak łatwo odpuścić, na co nie
była przygotowana. Chwycił ją ponownie za nadgarstek, ale tym razem nie zdążyła
mu się w porę wyrwać. Spojrzała na jego twarz i mocno zacisnęła wargi.
Spodziewała się, że dostrzeże na niej tak dobrze jej znaną ironię, albo chociaż
niepohamowaną furię. Zamiast tego, Malfoy serwował jej spokojny, a jednocześnie
kompletnie pusty wzrok. Wyglądał jakby jej słowa mocno go zabolały i ugodziły w
najczulsze punkty, na co w głębi serca i duszy liczyła.
- Posuwasz się za daleko, Granger.
Nic o mnie nie wiesz.
- Nie? – Brwi Hermiony uniosły się
do góry, a ona prychnęła niczym rozjuszony kot. – Nie jesteś egoistycznym
śmieciem, który martwi się wyłącznie o siebie? Nie jesteś parszywym arogantem,
który równa wszystkich z ziemią? Samodoskonalenie to masturbacja, wiesz o tym?
- Czy nie powiedziałem ostatnio, że
martwię się o ciebie, gdy widziałem twój stan psychiczny po śmierci dziecka?
Czy zachowałem się bezdusznie i nie wziąłem Dulce do siebie? Czy w przeciągu
ostatniego miesiąca nazwałem cię kiedykolwiek szlamą? Czy zostawiłem cię na
śniegu ze zwichniętą kostką i nie chciałem ci pomóc? Odpowiedz sobie na te
pytania, a dopiero potem mnie osądzaj. – Puścił jej rękę gwałtownie, a następnie
odszedł i zniknął Hermionie z oczu. A ona stała i wpatrywała się z uporem
maniaka w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał arystokrata i walczyła z
kolejnymi napływającymi do oczu łzami. Na każde jego pytanie, od pierwszego po
ostatnie, odpowiedź brzmiała nad wyraz prosto. Nie. I właśnie ta prostota była
dla niej najbardziej bolesna. Wytarła oczy brzegiem płaszcza i powolnym krokiem
zaczęła iść w kierunku schodów prowadzących na piętro. Stopień po stopniu jej
złość opadała, aż w końcu zniknęła w ogóle, gdy stanęła na samej górze.
Pozostał jedynie ból i rozgoryczenie. Bo skoro Malfoy nie jest taki, jakim go
postrzegała, to dlaczego dziś znów był dla niej niczym kat? Czemu szydził z jej
stanu, gdy musiała zmierzyć się z okrutnym faktem, że odebrano jej Fredericka?
Dlaczego znów zachował się jak dawny Malfoy, kiedy jeszcze nie wiedział, przez
jaką ciernistą drogę musiała przejść w życiu? Stojąc nieopodal drzwi od
sypialni blondyna nie doczekała się na swoje pytania odpowiedzi. Nie wiedziała,
po co w ogóle za nim poszła. Co miałaby mu powiedzieć? Najrozsądniej było
wrócić do domu i udawać, że jego słowa nie miały dla niej istotnego znaczenia.
Odwróciła się pomału i wtedy usłyszała szczeknięcie za drzwiami sypialni.
Podeszła odrobinę bliżej i usłyszała głos arystokraty. Jeszcze nigdy nie
słyszała w nim tylu przeróżnych emocji.
- Twój pan to dupek, wiesz o tym?
Pieprzony dupek, jeśli nie gorzej. Jesteś jedyną osobą, Dulce, która mnie nie
zawiodła. – Doberman szczeknął, a do uszu Hermiony dotarł krótki i smutny śmiech
mężczyzny. – Tak wiem, jesteś psem, nie człowiekiem. Ale to dowodzi, że na
zwierzętach można bardziej polegać niż na ludziach. Myślałem, że Granger jest
inna, wiesz? Myślałem, że znalazłem kogoś, kto mnie w końcu rozumie. A jednak
ona nigdy nie zmieni o mnie zdania. Zawsze będę dla niej egoistycznym,
pieprzonym arystokratą.
Nie
wiedziała co czuje, słysząc słowa mężczyzny. Bolały bardziej niż dotychczasowe,
a przynajmniej takie miała wrażenie. Nie odważyła się jednak wejść i powiedzieć
mu… Czego? Że to nie prawda? Oszukiwała samą siebie. Przecież nigdy tak
naprawdę nie wybaczyła Malfoyowi wszystkich lat upokarzania i mieszania z
błotem. Z jego ust padło „przepraszam”, ale czy z jej „wybaczam”? Takich rzeczy
nie zapomina się z dnia na dzień, nie wystarczą zwykłe przeprosiny i chwilowa
skrucha. Dotychczas karta Malfoya u niej w głowie była czarna. Przypisywała mu
najgorsze epitety i szufladkowała jako szuję. Ale to się zmieniło, a ona zaczęła
w nim dostrzegać inne cechy, o które w życiu by go nie podejrzewała. To nie
prawda, że Malfoy to egoista. Gdyby tak było, nie wziąłby do siebie Dulce, nie
zaoferował jej pomocy w pogodzeniu się ze śmiercią Fredericka, a nawet nie
podałby jej ręki, gdy upadła. Jego zachowanie w ostatnich miesiącach było w
stosunku do niej zupełnie inne. Nie zrezygnowali co prawda do końca ze
złośliwości, ale arystokrata ani razu nie nazwał jej nic nie wartą szlamą. To
dowodziło, że mężczyzna zmienił się. Nie diametralnie, ale nawet te drobne
przeobrażenia stawiały go w już zupełnie innym świetle. A ona zdecydowała się
je bezpowrotnie zgasić. Przymknęła oczy rozgoryczona swoimi myślami i
wsłuchiwała się w monolog, który Draco prowadził w sypialni.
- A wiesz, co jest w tym wszystkim
najgorsze, Dulce? Mimo jej nienawiści, ja wciąż chcę, aby była blisko.
Masochistyczne, prawda? – Pies zaszczekał, a ona znów usłyszała smutny śmiech
blondyna. – Mówiłem ci, że twój pan to skończony idiota.
- Nie prawda. – Weszła niepewnie do
sypialni i czuła, jak głos ugrzązł jej w gardle pod wpływem wzroku arystokraty.
Draco wyglądał na zaskoczonego, a jednocześnie przerażonego. I tak właśnie się
czuł. Bał się, ile Granger usłyszała z jego „rozmowy” z Dulce. Spodziewał się,
że wyszła i była już w drodze do domu, a ona tymczasem została i podsłuchiwała
go pod drzwiami. Powinien sądzić, że to bezczelne, ale w tej chwili było mu to
obojętne. Patrzył jak podchodzi do niego niepewnym krokiem i siada przy nim na
łóżku, a na jej kolana od razu wskoczył Dulce i zaczął lizać ją po policzku.
Uśmiechnął się mimowolnie widząc tę scenę, podobnie jak kasztanowłosa
dziewczyna.
- Nie jesteś idiotą, Malfoy. Nigdy
nim nie byłeś. – Usłyszał cichy głos Hermiony, która głaskała dobermana po
łbie, aby nie musieć patrzeć w jego przenikliwe oczy. Bała się, co w nich
dostrzeże. Złość? Prawdopodobnie. Żal? Być może. Ironię? To więcej niż pewne.
Czekała aż Malfoy coś powie, ale on siedział po prostu bezruchu. Wtedy słowa
zaczęły z niej wypływać, jakby wiekami dusiła je w sobie i nie miała na to
więcej siły.
- To co powiedziałeś… Myślałam nad
tym. To ja popełniłam błąd, nazywając cię dupkiem i egoistą. I masz rację, nie
znam cię, nie znam cię w ogóle. Bo czy przyszłoby mi kiedykolwiek do głowy, że
będziesz chciał mi w jakikolwiek sposób pomóc? Broniłam się tak jak zawsze
przed tobą i nawet nie pomyślałam, jak duże znaczenie miały dla ciebie moje
słowa. Czuję się potwornie, w szczególności, gdy wiem teraz, że oboje
myśleliśmy, że znaleźliśmy kogoś, kto nas rozumie. – Przerwało jej ironiczne
prychnięcie Malfoya, któremu najwidoczniej znudziła się jej ckliwa przemowa.
- Toś teraz dowaliła. Ty zawsze
myślisz, Granger. Bez względu na to, w jakim położeniu się znajdziesz, więc
dokładnie wiedziałaś, jaką wagę mają twoje słowa. Nie oszukuj chociaż samej
siebie. – Zacisnęła na moment szczękę, by po chwili ją rozluźnić i spojrzeć w
oczy blondyna. Ku jej zdziwieniu nie dostrzegła w nich krzty cynizmu, którego
się spodziewała.
- Nigdy się nie oszukuję. Natomiast
ty chyba nigdy nie powiedziałeś samemu sobie prawdy.
- Prawdy? Niby o czym? W
przeciwieństwie do ciebie, Granger, nie żyję przeszłością, nie otwieram dawnych
ran i nie szukam na siłę cierpienia. Od zawsze uważałaś mnie za niewartego
uwagi gnoja, a gdy myślałem, że mogło to ulec choć w minimalnym stopniu zmianie
utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że między nami nigdy nie będzie niczego prócz
nienawiści. – Choć mówił z wyraźną irytacją, nie widziała jej w jego srebrnych
oczach. Było w nich pełno wszechogarniającego smutku i żalu, a ona wiedziała,
że jest tego wszystkiego sprawcą. Nie spuściła jednak głowy, a hardo patrzyła
na niego, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że przestała bać się swoich
emocji.
- Bielisz się jak zwykle. Wiesz z
jakiego powodu tak o tobie myślałam? Bo na każdym kroku upokarzałeś mnie i
pokazywałeś swoją wyższość nade mną. Kiedy myślałam, że coś się w tobie
zmieniło nagle zacząłeś być taki jak dawniej. Sądziłeś, że spuszczę głowę i
pozwolę ci drwić ze śmierci mojego dziecka? Głęboko się myliłeś.
- Żadna śmierć nie jest powodem do
drwin. Zwłaszcza, gdy dotyczy ona niewinnej i bezbronnej osoby, jaką było twoje
dziecko.
- Znów to robisz. Znów jesteś inny,
nie taki, jakiego cię poznałam w Hogwarcie. I nie wiem już, co mam na ten temat
myśleć. Ja nie potrafię zmieniać się jak w kalejdoskopie. – Twarz Dracona
pochmurniała, gdy zdał sobie sprawę z sensu słów kasztanowłosej kobiety.
Stawiała go przed wyborem, przed którym nigdy nikt go nie postawił. Znalazł się
na rozwidleniu dróg, a żadna nie prowadziła do celu, który nieświadomie chciał
osiągnąć. Jeśli wciąż będzie przywdziewał na swoją twarz maskę pogardy i
nienawiści, zniszczy to, co do tej pory udało mu się zbudować między nim, a
Hermioną. Jeśli porzuci tę maskę, to Granger i tak nie zaufa mu na tyle, by był
przy niej blisko. Nie po tym, co między nimi dziś zaszło. Nie po tych
wszystkich okropnych słowach. Nim zdążył się zorientować, że żadna decyzja
nigdy nie doprowadzi go do kasztanowłosej kobiety, Hermiona wstała
niepostrzeżenie z jego łóżka i znalazła się już przy drzwiach. Patrzył jak
chwyta niepewnie za klamkę, a następnie odwraca się pomału w jego stronę.
- Nie przejmuj się tym, co ludzie
powiedzą. Rób to, co ci się w życiu podoba, jeśli tylko będziesz mógł potem
spojrzeć sobie w lustrze w twarz. – Nie czekała na jego odpowiedź. Po prostu
wyszła, zamykając za sobą drzwi, a jemu towarzyszył dźwięk jej kroków na
schodach. Z każdym kolejnym stopniem czuł niewymowny ból w lewej piersi. Nawet
trącający go nosem Dulce nie był w stanie wyciągnąć go z tego potwornego stanu,
w którym się znalazł. Słowa kasztanowłosej kobiety raniły bardziej niż miliardy
sztyletów wbijających się pomału w ciało. Oczekiwała od niego zmiany, nawet
takową w nim dostrzegała w przeciwieństwie do niego. Wypowiedziane przez nią
przed chwilą słowa były tego jasnym dowodem. Mógł do końca życia zostać
zadufanym w sobie dupkiem i egoistą, co dla reszty otoczenia nie miało
większego znaczenia, ale dla Hermiony oznaczało koniec ich znajomości, a dla
niego koniec nadziei. Takie życie było bardzo wygodne, bez zmartwień, bez
problemów, bez ciągłych myśli o kasztanowłosej kobiecie. Ale on nie był gotowy
na powrót do takiej egzystencji. Jeszcze kilka tygodni temu oddałby wszystko,
byle uwolnić się od Granger. Teraz oddałby wszystko, żeby poprzednie życie nie
wracało. Czemu tak właściwie tak bardzo tego chciał? Hermiona pokazała mu, że
świat nie zawsze jest tak piękny i cudowny, jak mu się wydawało. Pokazała mu,
że na każdym kroku trzeba się mierzyć z własnymi słabościami. I mimo tego, że
jej lekcje były dość bolesne on wciąż chciał więcej, bo dzięki temu mógł być
ciągle blisko niej. Tak blisko, na ile pozwalała mu kasztanowłosa kobieta oraz
jego zdrowy rozsądek, który już nieraz go zawiódł. A teraz? Po prostu pozwolił
odejść jedynej iskierce szczęścia, która rozświetlała mroki jego beznadziejnego
życia.
Od samego rana była na nogach i nie
mogła znaleźć sobie miejsca. Wciąż nie przyzwyczaiła się, że nie mieszka już z
Harry’m i Pansy, że nie budzi jej śmiech małej Lilly, bądź poranna kłótnia
przyjaciół. Od przeszło tygodnia mieszkała nad swoją kawiarnią, którą za równo
dwie godziny miała otworzyć razem z Ginny i Pansy. Chodziła w tę i z powrotem
próbując znaleźć sobie jakieś czasochłonne zajęcie, ale jej wysiłki szły na
marne. Kostka nie bolała już tak bardzo, ale mimo wszystko przy gwałtowniejszym
ruchu wciąż dawała o sobie znać. Nie przypominała jej jednak o bólu fizycznym,
a o psychicznym związanym z Malfoyem. Od ich rozmowy w jego sypialni nie
widziała go już więcej i bardzo tego żałowała, choć nie chciała się do tego
świadomie przyznać. Brak obecności blondyna nie wpływał na nią korzystnie.
Ciągle była albo podenerwowana, albo wyglądała jak siedem nieszczęść i nie
chciała wychodzić nawet rano z łóżka. Liczyła, że mężczyzna zareaguje na jej
słowa. On jednak pozostał niewzruszony, choć po jego spojrzeniu widziała, że
jest zupełnie inaczej. I właśnie przez to nie mogła przestać o nim myśleć.
Wiedziała jednak, że Malfoy podjął już decyzję, która przerwała cieniutką nić
porozumienia, którą udało im się zbudować. Przekreślił wszystko, na czym im
obojgu zależało. Bo prawda była taka, że ona również, tak samo jak blondyn,
potrzebowała bliskości i osoby, która w pełni ją zrozumie, a ku swojemu
głębokiemu zdziwieniu okazał się nią właśnie Draco. Wolała nie myśleć, jak
będzie sobie radzić bez jego złośliwych, aczkolwiek trafnych komentarzy. Jak
zniesie dalszą walkę z utratą Fredericka bez jego nikłego i prawdopodobnie
nieświadomego wsparcia. Wystarczyło, że Malfoy był obok, a już wiedziała, jak
ma dalej postępować, jakie decyzje podejmować. On sprawiał, że kłębek jej
problemów i dylematów stawał się coraz mnie zaplątany. A teraz splątała go na
nowo, dzięki ich ostatniej rozmowie. Nie winiła mężczyzny o przekreślenie tego,
co się między nimi zrodziło. Nie miała ku temu prawa, gdyż to ona podała mu
nożyczki do przecięcia nici porozumienia i wzajemnego wsparcia między nimi.
Miała żal do samej siebie, który na dodatek z każdym kolejnym dniem stawał się
coraz głębszy i strach pomyśleć, jak olbrzymi się stanie już po kilku tygodniach.
Jedno wiedziała na pewno – zbyt szybko przywiązała się do Malfoya i zbyt późno
dała mu odejść.
Wpatrywała się w kubek gorącej kawy
siedząc na jednym z krzeseł w swojej małej kuchni. Czuła się właśnie jak
parująca z naczynia ciecz. Czarna, bez krzty szansy na odrobinę szczęścia,
która i tak by minęła po skończeniu picia napoju. Była etapem przejściowym w
życiu arystokraty i w końcu przyszedł ten bolesny moment, aby to sobie
uświadomiła. Nie znaczyła dla niego nic, a wszystkie jego dotychczasowe słowa
nie zawierały w sobie ani odrobiny uczucia. Mamił ją jak każdą panienkę w swoim
życiu. Bo na co ona niby liczyła? Że staną się tak nagle przyjaciółmi i będą
się ze sobą dzielić problemami, szczęściem, oraz że zapomną o wzajemnej
nienawiści? Głupia… To nigdy nie miało prawa się udać i powinna dokładnie o tym
wiedzieć. Ale ona dała się nabrać na te bajeczki o jego zamartwianiu się,
trosce i pomocy i przywiązała się do niego jak do tonącego okrętu, nie zdając
sobie sprawy, że tylko ona pójdzie na dno. Kiedy się zorientowała? Właśnie te
kilka dni temu, gdy uświadomiła sobie, że Malfoy nigdy się nie zmienił i też
nigdy nie zmieni. Zawsze będzie ją traktował z wyższością i jako nieudacznika.
Dał jej to dość jasno do zrozumienia, a mimo wszystko ona i tak próbowała
wpłynąć na jego sumienie i odnaleźć w nim stworzonego w swoim umyśle mężczyznę,
który przestał pałać do niej wyłącznie nienawiścią. Malfoy na zawsze pozostanie
taki sam, a ona wymyśliła sobie, że mogłoby być inaczej. Miała przysłowiowe
klapy na oczach i doszukiwała się w nim jakichś wyższych uczuć, które, o
losie!, mogłyby być skierowane właśnie do niej. Teraz widziała bardzo dobrze i
w końcu dostrzegła to, co powinna widzieć w arystokracie od początku, a
mianowicie zmianę przejawiającą się w braku zmiany. Jedyne, co Malfoy w sobie
ulepszył i rozwinął była wrodzona złośliwość, szyderstwo oraz umiejętne
zadawanie bólu, tak żeby ofiara z początku się nie zorientowała, jakie
cierpienie przyjdzie jej z czasem znosić. A ona wplątała się w tę jego rozbudowaną
pajęczą sieć kłamstw i pozwoliła na manipulowanie sobą do tego stopnia, że
pomyślała, iż między nią a blondynem może zrodzić się uczucie inne niż
nienawiść. Westchnęła głęboko w odpowiedzi na swoje przemyślenia i upiła łyk
kawy, która dzisiejszego dnia smakowała wyjątkowo niedobrze. Tak samo jak moje życie. Nie mogła się
ze sobą nie zgodzić. Miała dość oszukiwania samej siebie i doszukiwania się
lepszych cech w ludziach oraz w sobie samej. Chociaż ten jeden raz przyznała
się do tego bez bólu i zbędnych potoków łez.
Akurat schodziła po schodach do
kawiarni, gdy zobaczyła przed drzwiami uśmiechniętą Ginny, której
charakterystyczna czapka w kolorze soczystej zieleni zamajaczyła jej przed
oczami. Ruda weszła do środka i otrzepała się ze śniegu, a następnie ściągnęła
z siebie wierzchnią odzież i ucałowała Hermionę w policzek. Potem zniknęła
kasztanowłosej dziewczynie z oczu, by po chwili wrócić do niej z jeszcze
szerszym uśmiechem na ustach.
- A tobie co tak wesoło?
- Mam wolne pierwszy raz od przeszło
pół roku, rodzice zaakceptowali ślub z Blaise’em i nawet na niego przyjdą, moja
najlepsza przyjaciółka otwiera wymarzoną kawiarnię, a dodatkowo dziś jest
szósty grudnia! – Przytuliła mocno zdumioną pannę Granger, by następnie wręczyć
jej skrzętnie opakowany prezent z dużą czerwoną wstążką na środku. Hermiona
spojrzała na pakunek podejrzliwie, a następnie na przyjaciółkę, po której
ponaglającym wzroku zorientowała się, że powinna jak najszybciej otworzyć
prezent.
- Em… Przepraszam, Ginny, ale z
jakiej to okazji?
- No jak to, Miona! Dziś są
mikołajki! Właśnie za to kocham grudzień dziewczyno! Najpierw prezenty od
Mikołaja, potem na Boże Narodzenie, a na końcu na Sylwestra!
- Na Sylwestra nie wręcza się
prezentów. – Ginny wywróciła w odpowiedzi oczami i spojrzała na Hermionę
wymownie.
- A niby od kiedy?
- Czy ja wiem? Od zawsze? –
Dziewczyny zaśmiały się, a następnie usiadły przy jednym ze stolików, aby
rozpakować prezent kasztanowłosej. Oczy Ginny aż świeciły się z ekscytacji, jak
przyjaciółka zareaguje na podarek. Hermiona jednak niespiesznie otwierała
paczuszkę, jakby bała się, co może w niej znaleźć. Gdy w końcu ostatnia warstwa
papieru ustąpiła wyciągnęła ze środka trzy brązowe fartuszki z kieszonkami na
samym środku. Na nich znajdował się napis „czekoladowy aniołek”, zaś pod nim
można było odczytać imiona trzech przyjaciółek, które zamierzały prowadzić
Czekoladowe Niebo. Gdy Hermiona skrzętnie obejrzała prezent od rudej rzuciła
się jej na szyję i mocno przytuliła.
- Dziękuję! Nawet nie wiesz, ile
szczęścia mi tym przysporzyłaś!
- Każde niebo ma swoje aniołki, a
twoje ma aż trzy. Wdziewaj zatem fartuszek, szeroki i promienny uśmiech na
twarz, bo za pół godziny Czekoladowe Niebo zstąpi na ziemię! – Kasztanowłosa
kobieta uśmiechnęła się tak szeroko jak umiała i zawiązała na szyi i plecach
przyniesiony przez przyjaciółkę prezent. Fartuszek prezentował się świetnie.
Był prosty i nie rzucał się zbytnio w oczy, a motyw czekolady ze skrzydełkami
przyczepionej do jednej z szelek był wprost rewelacyjny. Okręciła się, aby
pokazać Ginny końcowy efekt, a wtedy do kawiarni weszła zasypana śniegiem
Pansy.
- Jak ja nie znoszę śniegu… -
Ściągnęła z siebie płaszcz i udała się z nim na zaplecze, by po chwili wrócić z
trzema niewielkimi pudełeczkami w ręku. Położyła je na stole i sięgnęła po
przyniesiony przez Ginny fartuszek. – Widzę, że nie tylko ja pamiętałam o
mikołajkach. Są ekstra, Ginny! Skąd je wzięłaś?
- Zamówiłam u koleżanki z pracy. A
ty co nam przyniosłaś? – Hermiona miała ochotę zapaść się pod ziemię. Obie
przyjaciółki pomagały jej z własnej, nieprzymuszonej woli i nie chciały za to
żadnego wynagrodzenia, a ona nawet nie zatroszczyła się dla nich o prezenty
mikołajkowe. Było jej po prostu głupio i chętnie stałaby się teraz
niewidzialna, aby dziewczyny nie musiały oglądać jej rumieńców wstydu na
twarzy. Pech chciał, że Harry’ego i jego peleryny niewidki akurat w
pomieszczeniu nie było.
- Notesy na zamówienia. Pomyślałam,
że mogą nam się przydać. – Rudowłosa od razu rozpakowała swój podarunek i
wyciągnęła z niego niewielkich rozmiarów kajet, którego silikonowa okładka
imitowała kostki czekolady. Hermiona uśmiechała się i przygryzała co chwilę
nerwowo wargę. Już dawno nie znalazła się w równie wstydliwej sytuacji.
- Bardzo ładne, Pan. I te fartuszki,
Ginny… Przepraszam was dziewczyny, ale ja dla was nic nie mam. – Panna Granger
spuściła głowę i zaczęła bawić się brzegiem fartuszka, który miała na sobie. Po
chwili poczuła jak obejmują ją dwie pary rąk, a całe zażenowanie odchodzi w
niepamięć. Od razu zrobiło jej się cieplej na sercu.
- Przestań głupia. Masz dla nas
najlepszy prezent ze wszystkich. – Hermiona spojrzała z niezrozumieniem na
Pansy, która wciąż trzymała jej rękę na ramieniu, a następnie na Ginny, która
dokończyła wypowiedź przyjaciółki.
- Otwieramy razem twoją kawiarnię, a
móc patrzeć na ciebie, gdy jesteś w końcu szczęśliwa jest najlepszym prezentem
pod słońcem. – Słowa rudowłosej rozczuliły Hermionę, która przytuliła mocno
obie dziewczyny i omal się nie popłakała z radości. Były dla niej wielkim
wsparciem i kochała je za wszystko, co dla niej robiły. Być może to trywialne
porównanie, ale były jak trzej muszkieterowie z powieści Aleksandra Dumasa.
„Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!”. A raczej: jedna za wszystkie,
wszystkie za jedną. Wszystkie trzy różnią się od siebie, ale razem tworzą
mieszankę idealną, która współgra ze sobą na każdej płaszczyźnie życia.
Przyjaźń, jaką się darzą jest dla niej największym skarbem, najcenniejszym
klejnotem, którego cena jest po prostu bez znaczenia, bo nie zamieniłaby ich na
inne przyjaciółki. Lepszego prezentu na mikołajki nie mogła sobie wymarzyć.
Nie miał ochoty na żadne spacery,
nawet jeśli miały się one odbywać w towarzystwie Blaise’a. Jego humor od
ostatniego spotkania z Hermioną był wprost paskudny. Irytował się z byle
powodu, by po chwili wpaść w stan depresyjny i użalać się nad swoim losem. Nie
pomogła Ognista Whisky, nie pomógł Dulce, ani nawet walenie głową w ścianę, co
praktykował ostatnimi czasy coraz częściej. Chwycił się ostatniej deski
ratunku, którą rzucił w jego stronę Zabini, proponując mu wypad na miasto w
poszukiwaniu prezentów z okazji mikołajek. Nie chciał mówić przyjacielowi
wprost, że rzyga bandą czerwonych, brodatych idiotów stojących niemal na każdym
rogu ulicy i krzyczących do przechodniów: ho, ho, ho! I tak będzie aż do 25
grudnia, kiedy to minie szał na tę całą nagonkę świąteczną. O wilku mowa. Humor Dracona stał się
jeszcze gorszy, gdy zobaczył idącego prosto na niego grubego mężczyznę
przebranego w strój świętego Mikołaja, który dzwonił dzwonkiem i rozdawał
mijanym dzieciom, jak i dorosłym cukierki z dużego worka na ramieniu. Wywrócił
z politowaniem oczami i wcisnął głębiej ręce do kieszeni, chowając się
jednocześnie w odmętach szalika. Miał nadzieję, że nie przypadnie mu ten
zaszczyt, aby obcować z czerwonym przebierańcem, ale jego życie przecież nie
może być piękne i cudowne.
- Ho, ho, ho! Czy byłeś przez ten
rok grzeczny? – Draco postanowił zignorować natręta, ale ten nie dał za
wygraną. Zastąpił mu drogę, czekając na satysfakcjonującą odpowiedź, na co z
kolei blondyn nie miał najmniejszej ochoty. Po krótkim namyśle postanowił
skapitulować, licząc na to, że przebieraniec da mu szybciej spokój.
- Powiedzmy.
- Powiedzmy? Chyba wiesz kim jestem,
prawda? – Blondyn patrzył na jegomościa beznamiętnym wzrokiem, co chwilę
wywracając z politowaniem oczami i zerkając na zegarek. Wydawało mu się, że
udawany Mikołaj ma z tej rozmowy więcej zabawy niż on sam, a nawet na pewno tak
było. Westchnął po chwili głośno, a jego prawa brew uniosła się nieznacznie do
góry.
- Jesteś Mikołajem?
- Zgadłeś! – Przebrany facet
wyglądał, jakby właśnie wygrał na loterii milion funtów, a nawet nie kupił na
nią losu. Wyciągnął z worka cukierek i wręczył go Draconowi, jednak blondyn go
nie przyjął, a jedynie spojrzał na landrynkę podejrzliwym wzrokiem, by po
chwili przenieść go z powrotem na twarz rozmówcy.
- W skrócie jesteś starym dziadem,
który jeździ saniami w nocy i robi coś małym dzieciom. – Przebieraniec zamrugał
parę razy oczami i ściągnął z nosa okrągłe okulary. Wyglądało na to, że był
zaskoczony słowami arystokraty, który z kolei nie widział w nich nic złego.
Choć jakby dobrze się przyjrzeć to można je interpretować dwojako.
- Sposób, w jaki to powiedziałeś nie
stawia mnie w dobrym świetle. – Draco wzruszył ramionami i wyciągnął z worka
mężczyzny cukierka, a następnie wyminął go bez słowa i ruszył przed siebie.
Ściągnął błyszczące opakowanie z prezentu i wsadził go do buzi. Jednak gdy
tylko poczuł jego smak wypluł go prosto na ośnieżony chodnik.
- No jasne… Karmelek! Że też
wszędzie musi być ta cholerna Granger.
- A co ma do karmelka Granger? –
Przystanął w miejscu, gdy usłyszał za sobą głos przyjaciela. Zabini trzymał w
rękach dwa pudła pokaźnych rozmiarów i wyglądała na wyjątkowo uradowanego.
Draco machnął ręką jakby chciał odgonić natrętną muchę i ruszył znów przed
siebie. Blaise dogonił go po jakichś trzech sekundach i trajkotał jak najęty.
- Wiesz co? Nie chcesz to nie mów.
Ja cię nie będę zmuszał. Ale powiem ci, że jesteś jakiś nieswój, wiesz? Taki
zmartwiony, przygnębiony, zero w tobie radości Smoku. Granger nie chciała wyjść
za ciebie za mąż, że chodzisz taki struty? Nie chcę się czepiać, ale najpierw
prosi się o rękę, a dopiero potem przenosi przez próg domu. Choć w sumie po was
można się wszystkiego spodziewać, więc naruszenie jakichś tam tradycji nie jest
takie drastyczne. Ale ja się nie wtrącam.
- Nie, oczywiście, że nie. Ty się
nigdy nie wtrącasz Diable. Jesteś subtelny niczym czołg. – Blaise zaśmiał się
słysząc w głosie Dracona sarkazm i jawne poirytowanie. Postanowił zmienić
jednak mimo wszystko temat. Malfoy na wszelakie wzmianki o Hermionie reagował
ostatnio wściekłością lub depresją. Wolał zatem nie ryzykować, że trafi na ten
pierwszy stan, choć drugi wcale nie był lepszy.
- Taki księżyc w nowiu i słyszę I
love you. – Draco nie skomentował wypowiedzi przyjaciela, a nawet przestał
słuchać, o czym czarnoskóry tak właściwie do niego mówił. Potakiwał od czasu do
czasu głową udając, że jest zainteresowany tematem rozmowy, ale tak naprawdę miał
go głęboko w poważaniu. Zwrócił uwagę na Zabiniego dopiero, gdy ten zatrzymał
się przed jakąś kawiarnią.
- Byłeś już tu wcześniej? Chyba jest
nowa, bo jej nie kojarzę. – Blondyn spojrzał na wejście i dostrzegł nad nim
pochyłe, złote litery układające się w nazwę lokalu: Choklad Himlen. Nigdy
tutaj nie był i nie kojarzył nawet tej kawiarni, choć budynki dookoła wydawały
mu się znajome. Przez witrynę widział tłumy ludzi przy stolikach, a właściwie
tabuny młodzieży w wieku szkolnym i studenckim. To znaczyło, że lokal nie miał
wygórowanych cen, a sądząc po nazwie w karcie można było znaleźć głównie
znienawidzony przez arystokratę produkt, którym jest czekolada. Skrzywił się na
samą myśl o słodkich, brązowych kostkach, którymi ludzie zajadali się jak najlepszymi
przysmakami.
- Nie chodzę do takich miejsc.
- Fakt. Zapomniałem, że nie lubisz
czekolady. Wchodzimy! – Draco uniósł brew ze zdziwienia, ale nie zdążył nawet
zaprotestować, gdyż Zabini był już przy drzwiach, a po chwili kompletnie
zniknął mu sprzed oczu. Westchnął głęboko i kręcąc z dezaprobatą głową ruszył
za przyjacielem. Ledwo otworzył drzwi owego lokalu, a uderzył go wszechobecny
zapach kakao. Niemal od razu dostrzegł czarnoskórego mężczyznę przy stoliku i
przedostał się do niego z miną cierpiętnika. Blaise jednak nie zwrócił na to
najmniejszej uwagi, a jedynie ściągnął z siebie kurtkę i powiesił ją na
wieszaku w rogu sali, by następnie rozsiąść się wygodnie na krześle i
przyglądać się wystrojowi. Draco nie spieszył się w swoich poczynaniach. Ściągnął
z siebie płaszcz leniwie, niemalże z łaską, a dopiero potem usiadł ociężale na
krzesełku i wpatrywał się w przyjaciela
błagalnym wzrokiem, aby pozwolił mu jak najszybciej stąd wyjść.
- Świetne są te ściany. Ciekawe, czy
to fototapeta czy może ręczna robota, jak myślisz Smoku?
- Wisi mi to jak kilo kitu i sufitu.
– Starał się nie zwracać uwagi na wystrój lokalu, ale nie potrafił odmówić
sobie analizy porównawczej przeprowadzonych w środku prac budowlanych.
Przeprowadzono gruntowny remont, ale widoczne to było jedynie dla sprawnego oka
budowlańca bądź architekta. Gładź została położona prawidłowo, a to była
podstawa udanego malowania ścian. Podłoga jak i cały przód lokalu zostały
wymienione, jednak drobne błędy w montażu nie raziły go aż tak bardzo po oczach.
W sumie to sam musiał się przed sobą przyznać, że szukał na siłę czegokolwiek,
aby móc się przyczepić i trochę ponarzekać.
- Podoba mi się ten klimat. Czegoś
takiego nawet w Hogsmeade nie było, a co dopiero w Londynie.
- Cześć chłopaki! Co wam podać? –
Obaj obrócili się jak poparzeni i ujrzeli stojącą za nimi uśmiechniętą Pansy w
brązowym fartuszku i notesem w kształcie tabliczki czekolady.
- Pansy? Co ty tutaj robisz? – Draco
nie krył zdziwienia spotkaniem przyjaciółki w takim miejscu. Sądził, że Pan nie
pracuje, a zajmuje się swoją córką. Najwidoczniej znudziła jej się praca niańki
na pełen etat i postanowiła zagonić do opieki również Pottera, który w domu
jedynie zbijał bąki. Przynajmniej do tej pory.
- Pracuję, a nie widać? Razem z
Ginny pomagamy Hermionie, bo to dopiero pierwszy dzień funkcjonowania jej
kawiarni. – Blondyn omal nie udławił się własną śliną, gdy usłyszał imię
kasztanowłosej kobiety. Nie uszło to uwadze zarówno Blaise’a, jak i Pansy,
którzy spoglądali na niego dość podejrzliwie.
- Powiedz, że sobie żartujesz i to
nie jest lokal Granger. – Pansy przygryzła nerwowo wargę i uciekła wzrokiem
gdzieś w bok. Draco szukał wsparcia u Zabiniego, ale ten zajęty był oględzinami
sufitu. Załamał w odpowiedzi ręce i jęknął zrezygnowany. To jest jakiś koszmar.
Czy życie zawsze musi rzucać mu kłody pod nogi? Z wpadnięcia w stan depresyjny
ocalił go głos czarnowłosej przyjaciółki.
- Tak czy owak, skoro już się tu
znaleźliście, to polecam wam czekoladę po szwarcwaldzku. Jest niesamowita!
Nawet tobie, Draco będzie smakować.
- Szczerze w to wątpię, bo nie lubię
czekolady.
- A jeśli Mionka przygotuje ją
specjalnie dla ciebie? – Zabini „mrugnął” do blondyna brwiami, a po chwili
rozmasowywał bolące czoło, w które przyjaciel porządnie go zdzielił. Pansy
zapisała zamówienie w notesie, kręcąc przy tym z politowaniem głową i bąkając
pod nosem: jak dzieci, no normalnie jak dzieci.
- Mógłbyś się na mnie nie wyżywać,
wiesz? Wiem, że wolałbyś kąpiel w czekoladzie połączoną z relaksującym masażem,
ale musisz się zadowolić jedynie filiżanką czekolady i świadomością, że została
ona zrobiona przez Hermionę.
- Brutalne, ale prawdziwe. – Pansy
zawtórowała Blaise’owi, a Draco obrzucił ich ironicznym spojrzeniem. Splótł
ręce na klatce piersiowej, błagając Merlina o cierpliwość i opanowanie, ale
jego prośby najwidoczniej zostały odprawione z kwitkiem, gdyż słysząc głos
Zabiniego irytacja zaczęła w nim narastać.
- Poza tym wiesz, jak to mówią:
czekolada nie zadaje pytań, czekolada rozumie.
- I pomyśleć, że ja cię zawsze
wspieram w potrzebie. – Blaise zaśmiał się krótko i zrobił zdziwioną, a
jednocześnie rozbawioną minę. Pansy natomiast przyglądała się dwójce przyjaciół
i nie wierzyła, że są dorośli. Jeszcze chwila, a wyjdą na zewnątrz i urządzą
sobie bitwę na śnieżki, aby udowodnić, który z nich ma rację. Nie zapominając,
że wcześniej wybudują jeszcze fortece lodowe i postawią okopy, kłócąc się przy
tym, czyj zamek jest większy.
- A kiedy ty mnie wsparłeś?
- Chłopcy! – Oczy Dracona i Blaise’a
spoczęły na Pansy, która wyglądała na lekko poirytowaną. - Wybaczcie, że wam
przerywam tę uroczą wymianę zdań, ale nie mam całego dnia, aby tu z wami
sterczeć. Bierzecie dwie czekolady po szwarcwaldzku czy nie?
- Dopisz jeszcze rozmowę z Granger za
pięć minut przed wejściem, a dostaniesz napiwek ekstra. – Nie czekając na
odpowiedź przyjaciółki podniósł się z miejsca i włożył na siebie swój grafitowy
płaszcz, wcześniej zaplątując na szyi w pośpiechu szalik i wyszedł z kawiarni
odprowadzony zszokowanymi wyrazami twarzy swoich przyjaciół.
Hermiona akurat wstawiała naczynia
do zmywarki, gdy na zapleczu pojawiła się Pansy. Czarnowłosa miała nietęgi
wyraz twarzy, po którym można się było domyśleć, że wiadomości, które ma zamiar
przekazać nie są nawet w najmniejszym stopniu dobre.
- Co jest, Pan? Coś się stało?
- W sumie to tak, ale nie coś, a
ktoś. Jeden z klientów chce się z tobą widzieć przed wejściem. – Twarz
kasztanowłosej kobiety stężała. Już pierwszego dnia trafił jej się
niezadowolony klient, który będzie się domagał reklamacji, a w najgorszym
wypadku naśle na nią sanepid. Ale z takimi sytuacjami również musiała się
liczyć, więc sięgnęła po swój płaszcz, zmieniła wygodne trampki na kozaki i z
przygnębioną miną wyszła z zaplecza, kierując się w stronę drzwi wyjściowych.
Kiedy przechodziła przez salę dostrzegła Blaise’a siedzącego przy jednym ze
stolików, który machał do niej i uśmiechał się wesoło. Podeszła do niego nieco
zdziwiona widokiem bruneta w takim miejscu.
- Co ty tu robisz, Blaise?
- Wpadłem na czekoladę. Ninny gdzieś
tu jest? Pansy mówiła, że też wam pomaga.
- Powinna być w drugiej części sali.
– Wskazała Zabiniemu nieco mniejsze pomieszczenie dostrzegając w nim rudowłosą
przyjaciółkę.
- Dzięki. Więc jednak realizujesz
zamówienie Smoka? – Hermiona zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Jakie zamówienie? I co ma do tego
Malfoy?
- Jeśli idziesz w miejsce, w które
wydaje mi się, że idziesz, a w którym stoi również Draco, to dowiesz się już
niebawem. – Mówiąc to, Blaise wskazał głową kasztanowłosej dużą witrynę, za
którą stał blond włosy arystokrata palący papierosa. Kobieta poczuła, że
zaczyna jej brakować powietrza, a nogi stają się jak z waty. To nie mogła być
prawda. Przełknęła nerwowo ślinę i bez słowa opuściła rozbawionego dość
Zabiniego. Szła w kierunku wyjścia jak na ścięcie, modląc się przy tym, aby
miała jakieś omamy wzrokowe.
- Podziwiam tego, kto zaprojektował
mój życiorys. Gratuluję wyobraźni. – Nie zważała na to, że mówi sama do siebie.
Próbowała się pocieszać, ale nic jej z tego nie wyszło, więc chwyciła stanowczo
za gałkę od drzwi i wyszła na zewnątrz, krzyżując swój wzrok z szarymi oczami
Malfoya. Podeszła do niego jak na siebie dość pewnie, starając się przy tym
zachować obojętną postawę.
- Czego chcesz, Malfoy? – Jej głos
zaskoczył arystokratę. Brzmiał chłodno, niemalże lodowato, i gdyby nie
bursztynowe oczy kobiety uwierzyłby jej. Zgasił niedopałek rzucając go na śnieg
i wypuszczając resztki dymu z płuc.
- Pogadać.
- Jestem trochę zajęta i nie mam
czasu na dziecinne sprzeczki.
- Przeprowadzimy zatem rozmowę na
poziomie dorosłych ludzi, którzy nie pałają do siebie sympatią. Pasuje? –
Hermiona zmrużyła gniewnie oczy, ale nie dała się wyprowadzić blondynowi z
równowagi.
- Powiedzmy. – Draco zaśmiał się
mimo woli, przypominając sobie swoją rozmowę z udawanym Mikołajem na ulicy. On
też na jego pytanie odpowiedział jak kasztanowłosa, która teraz patrzyła na
niego z ukosa, starając się zrozumieć, co było powodem jego nagłego
rozbawienia.
- Nie wiem, co cię tak bawi i chyba
nie chcę tego wiedzieć.
- I masz rację, Granger. Chodźmy
stąd, bo wszyscy się na nas gapią przez tę szybę, a mówiąc wszyscy mam na myśli
Diabła, Wiewiórę i Pansy. – Kobieta
spojrzała przez szybę na salę i dostrzegła trzy pary oczu dyskretnie wpatrujące
się w ich dwójkę. Przytaknęła Draconowi głową i powoli zaczęli iść ulicą obok
siebie, aby zniknąć z pola widzenia swoich przyjaciół. Panowała między nimi
cisza, której żadne z nich nie miało zamiaru przerwać. Pogrążeni we własnych
myślach, które krążyły wokół nich samych przemierzali niespiesznie ulicę,
starając się zachować między sobą dość spory dystans. Niestety chodnik nie był
zbyt szeroki, ale mimo to Hermiona uparcie szła jak najdalej od Dracona, w
konsekwencji idąc po oblodzonym krawężniku ze wzrokiem wbitym w czubki swoich
butów. Nagle poślizgnęła się, tracąc przy tym równowagę, a sytuacja potoczyła
się, jakby znajdowała się w najczarniejszym koszmarze. Słyszała przeraźliwy dźwięk
klaksonu samochodowego i widziała zbliżające się z nadzwyczajną prędkością w
jej kierunku światła, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Sparaliżowana
własnym strachem nawet nie potrafiła racjonalnie myśleć i uciekać. Zdążyła
zamknąć oczy przygotowana na tragiczny w skutkach wypadek, gdy poczuła mocne
szarpnięcie za ręce i krzyk.
- Granger! – Serce łomotało mu w
piersi ze zdwojoną siłą, gdy patrzył na samochód zbliżający się w kierunku
Hermiony. Gdyby zareagował choćby dwie sekundy później kobieta nie miałaby tyle
szczęścia i nie leżałaby teraz na nim w zaspie śniegu. Trzymał ją mocno, czując
jej przyspieszony oddech i dreszcze na całym ciele. Miał wrażenie, jakby i jemu
życie przebiegło przed oczami. Objął dziewczynę z całych sił i przytulił policzek
do jej czoła. Ku jego zdziwieniu Hermiona nie wyrywała się, a jedynie trzymała
się go kurczowo niczym małe, przerażone dziecko, które mu prawdę mówiąc
przypominała. Oddychała bardzo szybko i wciąż miała zamknięte oczy, jakby bała
się, że gdy je otworzy wszystko okaże się nieprawdą.
- Granger, ty pieprzona wariatko,
rozum ci odjęło? – Kobieta nie odpowiadała, a jeszcze bardziej wtuliła się w
Dracona, jakby wszystko co się wokół niej działo było potwornym koszmarem, z
którego nie może się wybudzić. Blondyn nie zamierzał jej odepchnąć, czy też
brutalnie przywrócić do rzeczywistości. Chciał mieć pewność, że dziewczyna jest
cała i zdrowa, choć tak naprawdę chciał jak najdłużej trzymać ją w ramionach. Była
w tym momencie krucha niczym porcelana, delikatna, bezbronna i kompletnie
przerażona. Miał wrażenie, jakby ktoś odrywał mu kawałki serca, gdy patrzył na
nią w takim stanie. Dodatkowo ciałem kasztanowłosej kobiety zaczął targać
szloch, nad którym nie mogła zapanować i sobie z nim poradzić, mimo że usilnie
nie chciała kolejny raz rozpłakać się w obecności Dracona. Na nic się jednak
zdały jej wysiłki i wkrótce potem wylewała łzy na płaszcz arystokraty, który
gładził ją po włosach i leciutko kołysał niczym małym dzieckiem.
- Już jest dobrze. Spokojnie,
Granger. Wszystko już jest dobrze. – Hermiona była zbyt przerażona, aby oderwać
się od Dracona. Wsłuchiwała się w jego spokojny i cichy głos, szukając w nim
ukojenia, które na swoje szczęście znajdywała. Troska, którą w nim słyszała
wprost ściskała ją za serce. Dlaczego on musi jej to robić? Dlaczego znów
oszukuje ją, że zmienił się? Jednak dotyk mężczyzny i jego słowa, a przede
wszystkim słyszalne w nich uczucia przemawiały na niekorzyść dziewczyny. Malfoy
dał jej dowód, że potrafi martwić się o więcej osób niż on sam. Kolejny raz
udowodnił jej, że nie jest egoistą, a ona poczuła się potwornie na wspomnienie swoich
ostatnich słów do niego. Bo czy narcystyczny i arogancki dupek uratowałby ją
przed pewną śmiercią?
- Granger błagam, krzycz, bij,
wierzgaj nogami, ale nie rycz. Proszę cię nie rycz, bo ja nie wiem, co mam
robić.
- Przytul mnie. – Ledwo usłyszał jej
cichutki i wciąż przepełniony strachem głos. Mówiła zupełnie jak malutkie
dziecko, które przychodzi do rodziców, siada im na kolanach i obejmuje za szyje,
prosząc ich o to samo. Dokładnie wiedział, że jeszcze dziś będzie żałował, że
tak długo trzymał w swoich ramionach Granger, ale nie potrafił jej odepchnąć i
spełnił jej prośbę. Uniósł się z dziewczyną do pozycji siedzącej i objął ją,
zamykając w szczelnym uścisku, wciąż wdychając jej delikatny konwaliowy zapach.
Świat przestał dla niego istnieć, a liczyła się jedynie ta krucha osóbka i
fakt, że znajdowała się tak blisko niego. Nie potrzebował już niczego.
Wystarczało mu, że trzyma w swoich ramionach osobę, która potrafi sprawić, aby
był szczęśliwy, która rozjaśnia wszystkie ciemne dni jego życia, która pomaga
mu radzić sobie z własnymi słabościami i problemami, i wreszcie, która sprawia,
że jego serce bije dwa razy mocniej, obijając się o ściany jego klatki piersiowej.
Nie liczyło się już nic. Tylko ona i fakt, że jest bezpieczna. Usłyszał nagle
jej niepewny głos, ale musiał dokładnie wsłuchać się w treść jej słów, gdyż
dziewczyna wyrzucała z siebie zdania bez kompletnej logiki w przekazie.
- Nie jesteś dupkiem… Dlaczego
zawsze musisz kłamać? To wszystko przeze mnie… To tak cholernie boli… Nie
jesteś egoistą… Czemu zawsze mi to robisz? – Łkała schowana w jego płaszcz. Ani
razu nie uniosła na niego wzroku. A serce waliło w piersi coraz mocniej, a przy
tym coraz boleśniej, zadając mu niewysłowione cierpienie. Odgarnął jej
niesforne kosmyki z twarzy wsadzając je za ucho i najdelikatniej jak potrafił
uniósł jej podbródek, aby w końcu mógł spojrzeć w jej bursztynowe oczy.
Hermiona jednak wciąż miała mocno zaciśnięte powieki, spod których nie
przestawały wylewać się łzy. Draco sięgnął do jej policzków i wytarł je,
zahaczając kciukiem o jej wargi. Poczuł dreszcz przechodzący przez ciało
dziewczyny, a jej oczy otworzyły się powoli i przyszywały go swą bursztynową
głębią. Zatracił się w nich kompletnie, wciąż trzymając dłoń na jej policzku i
dotykając nieśmiało jej ust. Kobieta była tak blisko niego, a jednocześnie tak
daleko, że na samą myśl o tym czuł niewysłowiony ból. Pragnął mieć ją cały czas
przy sobie, schylić się, aby zakosztować jej ust, wdychać jej subtelny,
konwaliowy zapach i czuć niespokojne bicie serca pod palcami. Wiedział jednak,
że to niemożliwe, a ona uciekłaby bez słowa. Hermiona nigdy nie odwzajemni
tego, co do niej czuje. Nigdy nie będzie pragnęła jego bliskości tak bardzo,
jak on jej. I choć serce i rozum krzyczały do niego, że jeśli kolejny raz odważy
się spróbować ją pocałować, zaprzepaści wszystko i nie uwolni się od niej
nigdy, to on ich nie słuchał. Powoli, prawie niezauważalnie schylał się w
kierunku rozchylonych warg kasztanowłosej kobiety, która o dziwo również przybliżała
swoją twarz ku jego. Czuł na swoich ustach jej gorący oddech, który muskał i
drażnił jego wargi. Przez palce wyczuwał szaleńczy rytm jej serca i zastanawiał
się czy ona również czuje jego. Dosłownie milimetry dzieliły ich wargi od siebie.
Wystarczyło leciutko przechylić głowę, aby poczuć smak ust Hermiony na swoich. Jeden
maleńki gest, aby przekonać się, czy ona potrzebuje go tak samo jak on jej.
Odległość praktycznie niezauważalna, a on wciąż czuł, że jest zbyt daleko. Nie myślał
w ogóle, liczyło się tylko to, że dziewczyna nie ucieka i pozwala mu trzymać
się w objęciach, i że jej usta stykają się prawie niewyczuwalnie z jego.
Zatracił się w niej bez pamięci, choć obiecywał sobie, że nigdy więcej tego nie
zrobi. A jednak oboje wciąż się wahali. Oboje chcieli, ale nie potrafili wykonać
tego jednego, prostego gestu. Trwali w tej pozycji dopóki nie poczuł drobnej
dłoni Hermiony na swoim policzku, a w jej oczach nie dostrzegł braku
przyzwolenia. Odsunęła się od niego, dając mu do zrozumienia, że to, do czego
miało dojść nie powinno mieć nigdy miejsca.
- Serce to nie zabawka, Malfoy i nie
kupisz nowego na zawołanie. – Wyswobodziła się z jego ramion, a blondyn nawet
nie oponował. Wpatrywał się w jej postać, która podnosi się z niego niezdarnie
i bez słowa pożegnania wraca w stronę kawiarni. A on jak jakiś pajac wciąż
siedział na tym cholernie zimnym śniegu i oprócz gapienia się na nią znowu nie
był w stanie ruszyć się z miejsca. Nie było ojca, matki, Blaise’a ani Snape’a,
aby ktokolwiek z nich zasugerował mu, że to jest właśnie ten moment, kiedy
powinien zerwać się na równe nogi i pobiec za nią. Kiedy powinien w końcu z nią
porozmawiać i powiedzieć jej, co siedzi mu w głowie, a przede wszystkim sercu. Wydusić
to wszystko z siebie, nie martwiąc się, czy kasztanowłosa kobieta odwzajemnia
jego potrzebę bliskości, czy też nie. Mogłaby go wyśmiać, rzucić w niego jakąś klątwą
bądź spoliczkować, ale jednocześnie mogła również powiedzieć mu, że czuje to
samo co on, wtulić się w niego jak przed chwilą, a nawet pozwolić na ten
cholernie męczący ich oboje pocałunek, który wszystko by między nimi zaprzepaścił.
Ale nie było nikogo, kto powiedziałby mu, co powinien zrobić. Jak to się zatem
stało, że sam się domyślił?
C U D O
OdpowiedzUsuńSuper!
OdpowiedzUsuńRozdział piękny, miło się go czyta.
Snape c: I do tego poczucie humoru Blaisa.
Czytając to śmiałam i płakałam na przemian.
Draco - Niech wyzna jej uczucia i dojdzie do pocałunku <3
~Weny
M.B.
CUDOWNY!!!
OdpowiedzUsuńPo prostu uwielbiam Twoje opowiadanie <3
A było tak blisko. Już drugi raz. Wiem, że scena pocałunku, która w przyszłości z pewnością będzie miała miejsce, zostanie opisana przez ciebie wspaniale. Rozdział natomiast cudowny jak każdy poprzedni. Narcyza bijąca Severusa :D. AnimaLiberaAmare
OdpowiedzUsuńPiekny rozdzial, ja nie wiem co odbiło Malfoyowi, był juz tak blisko... Podobaja mi sie starania jego rodzicow i bliskich o jego usidlenie :D swietnie wymyslone. A te chwile z Hermi sam na sam... Cod, miód ;) Szkoda tylko, ze do niczego nie doszlo... Ale moze wlasnie to dobrze, moze to bedzie taka wisienka na torcie?
OdpowiedzUsuńNie przedluzajac, zycze weny i pieknie piszesz :)
Pozdrawiam,
Anoliia
Piekny rozdzial, ja nie wiem co odbiło Malfoyowi, był juz tak blisko... Podobaja mi sie starania jego rodzicow i bliskich o jego usidlenie :D swietnie wymyslone. A te chwile z Hermi sam na sam... Cod, miód ;) Szkoda tylko, ze do niczego nie doszlo... Ale moze wlasnie to dobrze, moze to bedzie taka wisienka na torcie?
OdpowiedzUsuńNie przedluzajac, zycze weny i pieknie piszesz :)
Pozdrawiam,
Anoliia
Geeeenialne! Kocham to jak piszesz! ^^
OdpowiedzUsuńWczoraj już nie dałam rady skomentować. Dlatego od razu po powrocie do domu siadam i piszę: Otóż... TO JEST CUDOWNE! Niezaprzeczalnie to jest najlepsze opowiadanie, kiedy masz doła (od razu mówię, że nie mam depresji!). Uwielbiam sposób, w jaki piszesz. Dziękuję. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Końcówkę czytałam z zapartym tchem. Normalnie nie wiem nawet, co tu napisać.
OdpowiedzUsuńSeverus z pewnością zasługuje na miano wybitnego stratega, jakikolwiek nie byłby efekt.
O Draco i Hermionie po prostu nie wiem, co napisać. Tyle się między nimi wydarzyło, że brak mi słów i musisz mi wybaczyć, ale chyba żadne sensowny komentarz nie wyjdzie spod mojej reki. Wiedz tylko, że rozdział strasznie mi się podobał i generalnie wielbię Twoje opowiadanie.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
S U P E R !!! To cudowne opowiadanie. Gratuluje rozdziału
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział!.Czekam na następny.Niech wręscie się pocałują.I niech Snayp uswiadczy się :).
OdpowiedzUsuńŻYCZĘ WENY
Świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny.
Lily^^
Ojeeej zachowanie Draco na koncu bylo takoe slodkie :D pomijajac fakt ze najpierw oboje zadawali sobie ciosy ponizej pasa xd super rozdzial nie moge sie doczekac kolejnego
OdpowiedzUsuńNajlepszy <3
OdpowiedzUsuńNo nie wytrzymam czemu Miona jest taka uparta ! To samo co Draco !
OdpowiedzUsuńFajne. Ale już takie naciągane . Zaczyna się ciągnąć jak flaki z olejem.
OdpowiedzUsuń