Przepraszam bardzo, że dzisiejszy rozdział tak późno, ale nie miałam możliwości dodać go wcześniej. Przepraszam również, że nie dodałam tak jak obiecałam w zeszłym tygodniu zakładki "bohaterowie" na bloga, ale również nie było do tego sposobności. Przepraszam także za długość rozdziału, ale moja wena udała się na zasłużone wakacje pomaturalne i niechętnie stamtąd wraca. Skoro już się naprzepraszałam to teraz czas na garść informacji:
Rozdział 25 za dwa tygodnie (żadna nowość) - 5 lipca; streszczenie w zakładce "aktualności"
Zakładka "bohaterowie" została dodana i zaktualizowana, więc możecie wreszcie zobaczyć ulubieńca całego bloga ;)
Nie przedłużam więcej i życzę na koniec miłego czytania. Mam nadzieję droga anonimowa K., że tym razem nie jest zbyt dramatycznie i liczę jak zawsze na szczery komentarz :) A przy okazji, mam przez Ciebie kochana pełne ręce roboty z tym planem, ale czuję, że to faktycznie pomaga. Dziękuje jeszcze raz :)
Realistka
* * * * *
Severus kroczył ulicami Londynu, ale
sam nie wiedział, gdzie dokładnie chce się udać. Było grubo po godzinie 22.00,
więc z racji godziny powinien obrać kierunek do swojego domu, jednak jakoś nie
spieszyło mu się do niego. I tak nikt na niego nie czekał, więc po co było
wracać? Żeby zapaść się w wysłużonym fotelu, wpatrywać w ścianę i zasnąć
niespostrzeżenie? Tak mu mijały dni na emeryturze, ale od kiedy spotkał Rolandę
jego życie się zmieniło. No, może nie tyle zmieniło, co lekko poprawiło, choć
nie ukrywał, że owa poprawa wprowadziła do jego rutynowego dnia niezłe
zamieszanie. Szedł teraz cały czas przed siebie, mijając co chwilę przechodniów
lub skręcając w jakąś boczną ulicę i rozmyślając nad tym, co przed chwilą
zrobił. A zrobił dużo. Oj, żeby nie powiedzieć za dużo. Nie ukrywał, że chciał
pójść z Rolanda na kolację, ale nie myślał, że zaprosi ją na nią tak szybko,
ani tym bardziej, że kobieta się na to zaproszenie zgodzi. Miał pewne obawy, że
wszystko dzieje się za szybko, że powinni najpierw lepiej się poznać, a dopiero
potem umawiać na randki, choć to słowo nie było w jego przypadku zbyt właściwe.
A dlaczego nie? Nie był jakimś starym
pierdzielem, żeby nie mógł używać tego wyrazu. Umawiał się z Rolandą, a w
piątek idą waśnie na ich pierwszą randkę. To znakomity czas, żeby dowiedzieć
się o sobie czegoś więcej, spędzić ze sobą miło czas, porozmawiać. Choć kobieta
wyraźnie dała mu dowód na to, że jest nim zainteresowana, gdy się żegnali, to
Severus jednak miał obawy. Czuł się jak nastolatek, któremu bardzo zależy na
dziewczynie, stara się i robi wszystko, żeby jej się przypodobać, a ona po
pewnym czasie stwierdza, że to nie było to i rzuca najgorszym zdaniem, które
jest ewidentnym zakończeniem związku, a mianowicie: zostańmy przyjaciółmi. To
zdanie jest najlepszym dowodem na to, że kobieta może zranić mężczyznę na
wskroś, choć ona również pragnie dobra dla ich znajomości. Problem w tym, że
takie pary nie zawsze godzą się z rozstaniem i owa przyjaźń, która powinna
między nimi istnieć nie zawsze dochodzi do skutku. Owszem, rozmawiają ze sobą i
utrzymują kontakt, ale to już nie jest to samo, co było wcześniej. Właśnie
takiego scenariusza obawiał się Severus. Nie chciał być przyjacielem Rolandy,
nie chciał być jej znajomym, chciał być dla niej kimś więcej. Kimś, na kogo
zawsze będzie mogła liczyć, kimś, na kogo ramieniu wypłacze się, gdy będzie
miała ciężki dzień, kimś, przy kim zawsze będzie czuła się bezpieczna i
wreszcie kimś, kogo będzie kochać.
Severus przystanął na chwilę i
spojrzał w rozgwieżdżone niebo. Taka pogoda nieczęsto zdarza się w Londynie.
Najczęściej sklepienie nad nim pokryte jest grubą warstwą szarych chmur
burzowych, z których w każdej chwili może lunąć deszcz. Mężczyzna nie musiał
czekać długo na realizację swoich przemyśleń. Poczuł na swoim nosie spadającą z
nieba kroplę, a po chwili również na czole. Wsadził ręce do kieszeni spodni i
rozejrzał się dookoła. Był jakieś pół godziny drogi od swojego mieszkania, więc
nie ma szans, że znajdzie się w nim przed ulewą, ale w jednej z bocznych uliczek
dostrzegł szyld znajomej kawiarni, choć to słowo było dużym wyolbrzymieniem,
jeśli chodziło o ujrzany lokal. „Dziurawy kocioł” bynajmniej nie przypominał
milutkiej kawiarenki, w której można było napić się wyśmienitej kawy i
pogawędzić z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Na próżno było tam szukać czystych
obrusów i wypolerowanych szkieł oraz szykownie ubranych czarodziei. Brudne i
rozwalające się stoły oraz krzesła, kufle, które od wieków nie widziały płynu
do mycia naczyń, oraz największa śmietanka towarzyska Londynu, czyli
kloszardzi, bezdomni i bez wątpienia stali bywalcy ze złotą kartą członkowską,
czytaj: rachunkiem na tak zwany zeszyt, czyli żulernia. Oprócz tego można tu
było doświadczyć wielu występów kulturalnych, jak burdy, nieco bardziej
zaawansowane krwawe awantury, hazard pod każdą postacią i prostytucja. Severus
sam nie wiedział, co go pchało do tego miejsca. Być może potrzebował
poprzebywać trochę z marginesem społecznym, albo chciał się po prostu
odstresować. W każdym bądź razie wolał siedzieć przy obskórniałym stoliku,
pijąc lurę nazywaną kawą i próbując rozmawiać z jakimś z delikwentów, który
zapewne się do niego przysiądzie. Wszedł do środka przez ciężkie i ledwo
trzymające się na zawiasach drzwi i podszedł do jednego ze stolików, który
jeszcze był wolny, gdyż nie służył jako poduszka pod głowę jednemu z wybitnych
degustatorów alkoholu. Jeszcze nie zdążył usiąść na krześle, a już przyczepił
się do niego jeden ze stałych bywalców lokalu, który, twierdząc po zapachu,
łazienkę musiał widzieć dobre pół roku temu. Mężczyzna wytarł swój czerwony nos
z rękaw kurtki i uśmiechnął się resztkami zębów w stronę Severusa. Aż dziw, że
nie zdążył jeszcze sprzedać bądź zostawić w jakimś lombardzie jedynego złotego
zęba, bujającego się ostatkami sił na jego górnej wardze.
- Cześć! - Klepnął Severusa w plecy i usiadł
naprzeciwko niego po drugiej stronie stolika, ponownie wycierając nos w rękaw
kurtki. Snape uśmiechnął się beznamiętnie i otaksował wzrokiem „znajomego”.
Gość musiał być wyjątkowym smakoszem wszelakich trunków wysokoprocentowych.
Jego przekrwione, zachodzące mgłą oczy nawet Severusa wprowadzały w
przerażenie. Tym bardziej, że facet łypał na niego co raz jednym okiem i
szczerzył się, jakby mężczyzna obiecał mu galeona.
- Witam. Czy my się znamy?
- A nie? – Pijaczyna wydawał się być
zaskoczony pytaniem Severusa. Postawił swoją niewielkich rozmiarów torbę na
stoliku i wyciągnął z niej dwie butelki. Snape nie dostrzegł na nich żadnej
etykiety, więc trunek już na wstępie wydawał mu się podejrzany. Nie pomylił
się, jak się z czasem okazało w swoich przypuszczeniach.
- Co ty?! Nie poznajesz mie? –
Severus pokręcił przecząco głową. Przynajmniej już po zwrocie „mie” zamiast
„mnie” miał pewność, że nie jest to jakiś typ spod ciemniej gwiazdy, a jedynie
nieszkodliwy pijaczyna, któremu zapewne brakuje kilku drobnych do kolejnej
butelki. Zdziwił się nieco, gdy mężczyzna przy pomocy resztek swoich zębów
otworzył dwie butelki i postawił jedną z nich przed Severusem.
- No to zara mie poznasz. Peter, dla znajomych „ej, ty”, dla
przyjaciół „grzejesz”.
- Grzejesz? – Snape powtórzył
ostatnie słowo, a siedzący przed nim mężczyzna pociągnął sporego łyka z
butelki, kiwając potwierdzająco głową.
- Grzejesz, bo flacha sie skończyła.
Kurna! Zgubiłem portfel! – Pijaczyna oklepał się po kieszeniach, a po chwili
machnął od niechcenia ręką i przysunął butelkę bliżej Severusa. Mężczyzna
odebrał to jako zachętę do picia, więc pociągnął niepewnie z butelki. To był
błąd. Alkohol znajdujący się w pojemniku musiał być wyjątkowo mocny, gdyż
Snape’owi omal nie wyszły oczy z orbit,
a przełyk nie wywrócił się na drugą stronę.
- O rzesz… Co to jest?
- Co? To? Nalewajka! Zocha robiła!
- Strasznie mocna. – Pijaczyna
skrzywił się nieznacznie i spojrzał jednym okiem w butelkę. Następnie nią
zamieszał, pociągnął mały łyk, wymieszał w ustach i wypluł prosto na podłogę,
wycierając usta i przy okazji nos.
- Bo nie rozcieńczyła. Głupia pinda.
Pij i na zdrowie! – Severus spoglądał z niechęcią na trzymaną butelkę,
obserwując gościa przed sobą, który zdążył już wypić połowę butelki, jeśli nie
więcej. Zamieszał z miną cierpiętnika alkoholem i wypił odrobinę, aby nie robić
mężczyźnie przykrości.
- Mówił pan, że zgubił portfel.
- Ta… Bodajże piętnastego na dworcu.
Z pińć lat temu. Tera mie sie przypomniało. A ty co? Nowy na spółdzielni? Że
tak spytam.
- A pan co używa za perfumy, że tak
spytam? – Severus oderwał wzrok od butelki i spojrzał na Lucjusza, który
pojawił się w knajpie nie wiadomo skąd. Usiadł na wolnym krześle, zabierając je
od stojącego obok stolika i postawił na blacie kufel piwa. Pijaczynie aż
zaświeciły się oczy i tak jak wcześniej Severusa, tak teraz Malfoy’a obdarzył
swoim prawie że bezzębnym uśmiechem.
- Ho ho! Lucjan! Dawno cię u nas nie
było! A perfumy? To je numer pięć. – Gość wymówił liczbę z niezwykłą
starannością, choć również z niemałym trudem. Słychać i widać było, że
odzwyczaił się od tradycyjnego posługiwania się mową i przeszedł na dialekt
marginesu społecznego.
- Channel? – Severus spytał
niepewnie, choć sam nie wiedział, skąd takie absurdalne pytanie przyszło mu
zadać. Lucjusz parsknął śmiechem i napił się swojego piwa, podobnie z resztą
mężczyzna siedzący z nimi przy stoliku.
- Nie! Szalet. – Snape pokiwał głową
i spojrzał na Lucjusza. Nie spodziewał się go zobaczyć w ”Dziurawym kotle”, a
już tym bardziej nie przypuszczał, że Malfoy może znać bezdomnego.
Prawdopodobnie jedynie z widzenia, ale mimo wszystko było to dla niego
zaskoczeniem. Po jeszcze jednym pociągnięciu z butelki Peter wytarł usta, a
przy okazji całą twarz w rękaw kurtki i podniósł się z krzesła. Ukłonił się
przy tym lekko, ściskając dłoń zarówno Lucjuszowi, jak i Severusowi.
- No! Komu w drogę temu czas! Nie
przeszkadzam mości panowie i żegnam się. Do następnego Lucjan! – Lucjusz kiwnął
głową i odprowadził pijaczynę wzrokiem do drzwi wyjściowych. Dopiero, gdy Peter
za nimi zniknął przesiadł się na jego krzesło i spojrzał na butelkę, którą
mężczyzna zostawił na stoliku przed Severusem. Malfoy parsknął śmiechem i
zamieszał naczyniem z alkoholem.
- Znowu nalewajka. Ciekaw jestem,
skąd ten skurczybyk bierze spirytus.
- Ty go znasz? – Malfoy zerknął w
stronę Severusa i uśmiechnął się, wzruszając przy tym rękami. Następnie napił
się piwa ze swojego kufla, a z kieszeni w pelerynie wyciągnął paczkę papierosów
i różdżkę, przy pomocy której zapalił jednego. Snape spoglądał na przyjaciela z
zaciekawieniem. Myślał, że Lucjusz rzucił palenie, a przynajmniej tak mu się
wydawało.
- Gdy wychodzisz z Azkabanu niewielu
starych znajomych ma ochotę wyskoczyć z tobą na piwo. A Peter jest
nieszkodliwy. Nie kradnie, nie żebrze, jedynie za dużo pije, ale do tego
potrzebuje towarzysza. Zapalisz? – Lucjusz wysunął w kierunku Severusa paczkę
papierosów. Czarodziej spojrzał najpierw na nią, a następnie na przyjaciela, a
po chwili namysłu wyciągnął jednego papierosa i zapalił go przy pomocy różdżki.
Dym gryzł go w gardło, ale Severus czuł, że właśnie tego mu dzisiaj było
trzeba.
- Dzięki. Ponoć rzuciłeś palenie?
- Ja nie palę tylko popalam. To
zasadnicza różnica.
- Każdy palący mówi, że popala.
Bujda stara jak świat. – Lucjusz strzepnął popiół z papierosa do popielniczki
i zaciągnął się głęboko. Gdy był młody palił dużo i często, chowając się w
krzakach przed rodzicami. Gdy skończył Hogwart postanowił zerwać z nałogiem, co
mu się udało wbrew jego oczekiwaniom, a przy pomocy pracy w Ministerstwie, w
którym nie ma zbyt wielu przerw, a tym samym nie ma czasu na tak zwany fajrant.
Gdy ożenił się z Narcyzą papierosy w ogóle nie były mu w głowie. Dopiero po
wyjściu z Azkabanu przypomniał sobie o tym nikotynowym świństwie i od czasu do
czasu, najczęściej gdy wychodził się napić na mieście pozwalał sobie na
wypalenie kilku papierosów. Oczywiście po powrocie do domu czekała na niego
burda od Narcycy, która nienawidziła zapachu dymu tytoniowego.
- Coś w tym jest. A co ty tu robisz
tak właściwie, Severusie? – Snape podejrzewał, że prędzej czy później Lucjusz
zada mu to niewygodne pytanie. Przez chwilę wahał się między prawdą, a
kłamstwem, ale po namyśle doszedł do wniosku, że nie ma sensu zatajać prawdy
przed przyjacielem. Lucjusz może mu nawet pomóc, a Severus nie ukrywał, że
jakaś pomocna dłoń przydałaby się w tym bałaganie, który sobie dzisiaj narobił.
Westchnął głęboko i pociągnął łyka z butelki, którą zostawił Peter. Skrzywił
się przy tym jak przy jedzeniu cytrynowego dropsa od Dumbledora i czuł, jak
alkohol pożera w ogniu jego przełyk, a przynajmniej takie miał wrażenie.
- Szkoda gadać. Po krótce powiem ci,
że byłem dziś u Rolandy i zaprosiłem ją na kolację, a teraz zastanawiam się, czy
to aby na pewno był dobry pomysł.
- To zależy, gdzie ją zaprosiłeś.
- Do L’Atelier de Joel Robuchon. –
Lucjusz omal nie opluł się piwem, którego miał zamiar się napić, a oczy prawie
wyszły mu z orbit. Severus spoglądał na niego z niezrozumieniem i zaciągnął się
jedynie w odpowiedzi głęboko papierosem. Nie rozumiał, skąd taka reakcja u
przyjaciela, ale podejrzewał, że Malfoy sam mu to niebawem wyjaśni. Jak się
okazało, wcale się nie pomylił. Nie pierwszy raz z resztą.
- Czy ty wiesz, co to za restauracja?
- Szczerze? Nie bardzo. Gdy szedłem
to Rolandy zobaczyłem ją po drodze i pomyślałem, że zabiorę ją tam na kolację.
Mówiła, że to wygórowany lokal. Nie wydawał mi się z wyglądu zbyt drogi. –
Malfoy wyglądał jakby dostał czymś ciężkim w głowę. Patrzył się tępym wzrokiem
na siedzącego przed nim Severusa i własnym oczom i uszom nie wierzył, że
przyjaciel mówił o najdroższej restauracji w całym Londynie, jeśli nie w
Anglii, jak o podrzędnym lokalu średniej klasy, gdzie serwowano pizzę i
spaghetti naprzemiennie z fish and chips oraz hamburgerem. Wiedział, że Snape
jest w obecnym stanie emocjonalnym zdolny do głupich rzeczy, ale to co zrobił
przechodziło nawet jego ludzkie i czarodziejskie pojęcie.
- Zdziwisz się, jak kelner
przyniesie ci kartę. O ile w ogóle tam wejdziesz, a nie wejdziesz.
- Czemu?
- L’Atelier de Joel Robuchon to bez wątpienia najdroższa restauracja w Londynie. Nie wejdziesz bez rezerwacji,
którą musisz zrobić z co najmniej rocznym wyprzedzeniem. Jeśli nie masz
znajomości w tym lokalu możesz zapomnieć, że zabierzesz tam Rolandę. – Z każdym
kolejnym słowem Lucjusza Severus załamywał się coraz bardziej. Wpakował się w
niezłe bagno i nawet Merlin nie jest mu w stanie pomóc. Zbłaźni się przez
Rolandą na całej linii i kobieta już nigdy nie zechce się z nim spotkać. Mało
tego! Ona nawet na niego nie spojrzy, gdy przy wejściu zakomunikuje jej, że
niestety spóźnił się z rezerwacją i będą musieli poczekać na stolik przez
najbliższe 365 dni.
- Ale wpadłem. – Lucjusz obserwował
załamującego się przyjaciela i nie ukrywał, że jest mu go najzwyczajniej w
świecie żal. Bo niby skąd Severus miał wiedzieć, że zaprasza miłość swojego
życia do tak drogiej restauracji? Człowiek, który siedzi zamknięty we własnym
mieszkaniu i nie czyta nawet codziennej gazety nie ma bladego pojęcia o
istnieniu takich lokali. Lucjusz chciał pomóc przyjacielowi, ale tak się akurat
składało, że i on w tym wypadku miał związane ręce. Tutaj nawet jego szanowane
nazwisko nie pomoże. Bez rezerwacji, albo znajomości nikt tam nie wejdzie, nawet
sam Lucjusz Malfoy.
- Po uszy bracie.
- Zrób coś Lucjuszu, błagam cię. –
Malfoy’owi aż się serce krajało, gdy spojrzał w oczy przyjaciela. Jak on do
licha ciężkiego miał mu odmówić pomocy? Jeszcze teraz, gdy siedzi przed nim z
miną zbitego psa i wpatruje się w niego wielkimi, smutnymi oczami? Lucjusz
postanowił zagrać vabank. Gdzieś w pamięci świtało mu, że Narcyza kiedyś
wspominała o znajomej, która pracuje w owej restauracji. Nie przywiązywał wagi
do takich informacji, dlatego nie miał pewności, czy jest ona prawdziwa, a
jeśli już jest, to czy wciąż aktualna. W każdym bądź razie postawił wszystko na
jedną kartę, a stawką była nie tyle miłość jego przyjaciela, co zaufanie w ich
przyjaźni. Bo jeśli nie powiedzie się jego plan, to… Eh, szkoda słów, co będzie
potem. Jesień średniowiecza to będzie pikuś w porównaniu z tym, co z jego życia
zrobi Severus.
- Sam tam z pewnością nie wejdziesz
z racji tego, że nikt cię nie zna i nie masz rezerwacji. Spróbuję coś załatwić,
ale będzie to dość ciężkie, bo ta kolacja ma być jutro.
- Naprawdę? Możesz to dla mnie
zrobić? – Lucjusz robił dobra minę do złej gry. Oczywiście, że może to dla
niego zrobić, problem w tym, że nie daje mu gwarancji, że wszystko się uda.
Jednak o tej części planu wolał póki co nie wspominać. Jeszcze Severus zwątpi w
siłę nazwiska Malfoy i co wtedy? Na
zszarganie swojej reputacji Lucjusz nie mógł pozwolić.
- Czego się nie robi dla przyjaciół?
* * * * *
Czego
się nie robi dla przyjaciół. Czy ja na łeb upadłem? Lucjusz wszedł do domu
i najciszej jak tylko potrafił odwiesił swoją pelerynę w garderobie i odstawił
laskę. Miał nadzieję, że Narcyza jeszcze nie śpi, gdyż w tym momencie to od
niej zależało, czy randka Severusa dojdzie do skutku. Szczęście w nieszczęściu,
że pan domu nie słyną ze swojej zgrabności i poruszał się w nim nocą niczym
słoń w składzie porcelany. Gdy Lucjusz zamknął drzwi od garderoby i szedł w
stronę sypialni potknął się o wybrzuszony dywan, upadając tym samym z łoskotem
na podłogę. Jakby jeszcze tego było mało złapał w locie za serwetę, która
leżała na komodzie i zwalił na ziemię całe szkło, które na niej stało, a mało
tego z pewnością nie było. Nie minęło nawet pół minuty, gdy w głównym korytarzu
zapaliło się światło, a mniej więcej w połowie schodów Lucjusz ujrzał swoją
małżonkę. Mina Narcyzy mówiła sama za siebie. Miała ochotę rozszarpać mężczyznę
na drobne kawałeczki, a jego zwłoki zawinąć w dywan, o który się potkną i
wrzucić do kominka.
- Wróciła Coco Szambonella. Nawet mi
oczu nie mydl, że wypiłeś tylko jedno piwo. I znowu walisz petami jak
popielniczka. – Lucjusz wywrócił w odpowiedzi oczami i podniósł się z podłogi.
Jednym machnięciem różdżki poskładał bałagan, który przed chwilą udało mu się
stworzyć, a następnie poprawił swoją wygniecioną białą koszulę. Nie miał siły
na sprzeczki z Narcyzą, ale ta kobieta sama się prosiła o kilka barwnych
epitetów skierowanych w jej stronę.
- Odezwała się Nefretete z PGR-u. I
nie walę, a pchnę wysublimowanymi perfumami marki „Dziurawy kocioł”.
- O mieszance średnioprocentowego
alkoholu i dymu papierosowego. Jakże wytworny zapach, Lucjuszu. Masz zamiar coś
jeszcze tłuc, bo nie wiem, czy mogę wrócić do łóżka? Talerze są w szafkach,
jakby ci wazonów zabrakło.
- Dziękuję, poradzę sobie. – Narcyza
pokręciła z dezaprobatą głową i ze skrzyżowanymi rękami na piersiach udała się
do sypialni. Jeszcze nie wiedziała, że najgorsze dopiero przed nią, a zapach
jej męża przestanie być jej największym problemem.
Lucjusz wszedł cicho do sypialni i
odwiesił swój czarny szlafrok na krzesło. Wsunął się pod kołdrę po swojej
części łóżka i szturchnął delikatnie Narcyzę w ramię. Kobieta oderwała wzrok od
czytanej książki i odstawiła ją na
szafkę nocną, zdejmując przy tym z nosa okulary, a następnie zgasiła lampkę.
- Mogłeś poczekać chociaż aż dokończę
rozdział.
- Przecież znasz te książki na
pamięć.
- Tak samo jak ty drogę do sklepu
ogrodniczego, a nie nudzi ci się przychodzenie do niego dzień w dzień. –
Lucjusz wywrócił swoimi oczami i przyciągnął Narcyzę do siebie. Kobieta ułożyła
się wygodniej obok męża i zaciągnęła się jego zapachem.
- Wreszcie pachniesz tak jak lubię.
- Bo użyłem wody po goleniu, którą
sama mi kupiłaś. Nic dziwnego, że ci się podoba. A teraz posłuchaj mnie
uważnie, bo musimy poważnie porozmawiać. – Narcyza obróciła się w ramionach
męża i ponownie zapaliła lampkę na szafce nocnej. Nie miała pojęcie, o czym
Lucjusz chce z nią rozmawiać prawie w środku nocy, ale gdy mówił stanowczym
tonem zazwyczaj nie mogło to poczekać do rana. Podejrzewała, że chodzi o
Dracona, ale tym razem jej kobieca intuicja okazała się zawodna.
- Co Draco znów nawywijał?
- O dziwo nic, oprócz tego, że
sprawił sobie psa, ale mniejsza o naszego syna. Kojarzysz restaurację L’Atelier
de Joel Robuchon? – Pani Malfoy była zaskoczona zarówno otrzymaną informacją,
jak i pytaniem. Zanotowała sobie w pamięci, że musi w najbliższym czasie
odwiedzić swojego syna. Draco i zwierzę? Do tego żywe? Nie, to nie był dobry
pomysł, a ona jako matka musi oszczędzić temu psiakowi nieszczęśliwego życia.
Postanowiła jednak nie zawracać Lucjuszowi głowy swoimi przemyśleniami, a
skupić się na zadanym pytaniu.
- Tak, a czemu pytasz?
- Dalej trzeba rezerwować stolik na
kolację?
- Oczywiście, akurat to jest u nich
niezmienne.
- Wspominałaś kiedyś, że pracuje tam
jakaś twoja znajoma, prawda? – Narcyza podniosła się do pozycji półsiedzącej i
wbiła w męża swoje spojrzenie. Nie lubiła, gdy Lucjusz zabierał się do jakiejś
rozmowy okrężną drogą.
- Koleżanka ze szkoły. Lucjuszu nie
baw się w podchody tylko powiedz, o co ci chodzi.
- Chciałem cię jakoś przygotować,
ale widzę, że mam walić z grubej rury. Otóż Severus zaprosił Rolandę Hooch do
tejże restauracji, ale nie zrobił rezerwacji. Co możesz zrobić, aby umożliwiono
mu wejście do niej? – Pani Malfoy zamrugała parę razy oczami i westchnęła
głęboko. Własnym uszom nie wierzyła, że Lucjusz bawił się w kupidyna i wtrącał
się w sprawy sercowe swojego przyjaciela. Własnemu synowi pomóc nie chciał, ale
jeśli chodziło o Severusa to był w stanie stanąć nawet na rzęsach.
- To jest ta ważna sprawa?
- Niecierpiąca zwłoki kochana.
- Lucjuszu błagam cię. Severus jest
dorosły i potrafi sobie sam poradzić.
- No właśnie miałbym co do tego
wątpliwości. Cyziu błagam cię, zrób coś. Mnie tam nikt nie zna i nic nie
wskóram. – Narcyza na dźwięk głosu małżonka czuła, jak zaczyna gotować się z
wściekłości. Nienawidziła, gdy Lucjusz używał błagalnego tonu. Wyglądał wtedy
jak zbity i przemoczony pies, który żebrze o kawałek mięsa pod drzwiami.
Postanowiła być nieugięta i uświadomić mężowi, że nie może wiecznie pomagać
Severusowi z Rolandą. Są dorośli, więc powinni zachowywać się jak dorośli, a
nie jak nastolatki, którzy po raz pierwszy w życiu idą na randkę.
- To ty mu zapewne obiecałeś, że
załatwisz mu tam stolik, więc teraz się martw. Ja idę spać, dobranoc.
- Kochanie proszę.
- Nie. – Narcyza obróciła się
plecami do Lucjusza, gasząc przy okazji światło. Jednak mężczyzna nie zamierzał
tak szybko odpuścić.
- Będę zmywał codziennie naczynia.
- Nie.
- Będę mył i pastował podłogi w
całym domu.
- Nie.
- Przestanę palić, nawet wychodząc
na piwo.
- Powiedziałam nie.
- Dobra, niech stracę. Będę pamiętał
o opuszczeniu deski w toalecie. – Kobieta uśmiechnęła się złośliwie i obróciła
się w stronę mężczyzny. Dopięła wreszcie swego. Choć obiecała być nieugięta, to
obietnice Lucjusza zaczęły ją przekonywać do zmiany zdania. A Malfoy’owie nigdy
nie łamią danego słowa.
- A będziesz sam znosił swoje
skarpetki do prania i prasował swoje koszule?
- Czy to aby nie za dużo?
- Każda pomoc ma swoją cenę. Ciesz
się, że tylko tyle. To jak? Zgadzasz się?
- Eh… Severus będzie miał u mnie
dług do końca życia.
- Zobaczysz, że nie jeden.
* * * * *
Severus siedział w fotelu w swoim
mieszkaniu jak na szpilkach, wpatrując się w zegarek na swoim nadgarstku.
Jeszcze dziesięć minut i będzie musiał wyjść z domu po Rolandę. Bał się w tym
momencie wszystkiego, a najbardziej swojego szczęścia, które właśnie w takich
chwilach uwielbiało rzucać mu kłody pod nogi. Próbował się uspokoić, ale nawet
po telefonie od Lucjusza, że udało mu się załatwić stolik w restauracji jego
zdenerwowanie nie minęło, a jedynie przybrało na sile. Gdyby Malfoy’owi nie
udało się nic wskórać, to nie musiałby martwić się wyborem odpowiedniej koszuli
i marynarki, nie musiałby iść rano do kwiaciarni po kwiaty, nie musiałby w
ogóle wychodzić z domu, a zaszyłby się w jakimś czarnym kącie i udawał, że go
nie ma, gdy przyszłaby do niego Rolanda. Przecież on spłonie dziś przed nią ze
wstydu i zapewne zrobi niejedną głupotę! Czy wszyscy na tym zakichanym świecie
naprawdę chcą jego zguby?
Większa wskazówka zegarka przesunęła
się na dwunastą, a mniejsza na piątą dokładnie w tym samym momencie, gdy
Severus podniósł się z fotela. Na miękkich nogach udał się do drzwi wyjściowych
, zabierając ze sobą po drodze bukiet kwiatów. Spojrzał na swoje odbicie w
lustrze i spróbował się uśmiechnąć, ale był to raczej uśmiech ala Freddy
Kruger, więc postanowił jedynie unieść lekko kąciki ust ku górze. Z pewnością
wyglądem nie powalał na kolana, ale w białej koszuli i czarnym garniturze
wyglądał bardzo przyzwoicie jak na dziwaka, który większość czasu przesiedział
w domu wbity siedzeniem w fotel i studiował krzywiznę sufitu oraz ścian.
Niespiesznie wyszedł ze swojego mieszkania i zamknął dokładnie drzwi, a
następnie powoli zaczął schodzić po schodach. Liczenie stopni przyszło mu jakoś
odruchowo. Przynajmniej nie denerwował się tak spotkaniem, jednak na samą myśl
o nim żołądek podchodził mu do gardła. Gdy schody się skończyły Severus ze
wzrokiem utkwi tym w podłogę wyszedł z kamienicy, gdzie mieściło się jego
mieszkanie i z duszą na ramieniu udał się prosto do Rolandy. Zdecydowanie nie
czuł się na siłach, ale stchórzyć też nie mógł, więc brnął ulicami Londynu,
wpatrując się w czubki swoich świeżo wypastowanych butów, które uwierały go
niemiłosiernie. Też ci się zachciało
lakierków…
Stał przed drzwiami do domu Rolandy i
patrzył się na dzwonek, który powinien wcisnąć, aby oznajmić kobiecie, że przed
chwilą przyszedł. Ale jego palec wskazujący wolał pozostać w kieszeni jego
spodni razem z całą dłonią. Dopiero po dłuższej chwili namysłu uniósł go
niepewnie i z wielką starannością wcisnął guzik od dzwonka, na dźwięk którego
jego puls przyspieszył, a buty jeszcze bardziej zaczęły go uwierać. Czuł, że
jeszcze chwila, a zacznie się pocić niczym w saunie, więc modlił się, aby
Rolanda nie kazała mu długo czekać. Ledwo skończyła się irytująca dla ucha
melodia „ding, dong”, a otworzyły się drzwi przed stojącym Severusem, którego
nogi jakby wrosły w ziemię. Widok Rolandy odebrał mu mowę i pozbawił kompletnie
oddechu, o którym przypomniała mu pomocna jak zwykle w takich chwilach
podświadomość. Oddychaj, bo się
zapowietrzysz! Kobieta była ubrana w dopasowaną czarną sukienkę za kolano i
buty na niewysokim obcasie w tym samym kolorze. Uroku dodawała jej delikatna
biżuteria wykonana z pereł i prawie niezauważalny makijaż, którym przyozdobiła
swoją twarz. Uśmiech kobiety prawie zwalił Snape’a z nóg, jednak w porę zdążył
nad sobą zapanować. Odwzajemnił uśmiech Rolandy i wręczył jej bukiet kwiatów.
- Pięknie wyglądasz, Rolando. –
Severus sam był zaskoczony dźwiękiem swojego głosu. Nie drżał, choć on sam
wewnętrznie trząsł się jak osika. Był pewny i jak na niego wyjątkowo ciepły. Pani Hooch przywitała się z mężczyzną krótkim pocałunkiem w policzek i gestem
ręki zaprosiła go do środka.
- Witaj, Severusie. Wstawię tylko
kwiaty do wazonu i możemy iść.
- Oczywiście. – Snape obserwował
znikającą za drzwiami salonu kobietę i korzystając z chwili czasu starał się
poluzować nieco swoje nowe buty, które w przeciągu niecałych czterdziestu minut
zdążyły odciąć od jego stóp dopływ krwi. Mężczyzna podniósł się z podłogi
dokładnie w tym samym momencie, gdy Rolanda wróciła do przedpokoju z małą
torebką w dłoni. Uśmiechnął się do niej lekko i podał jej swoje ramię, które
kobieta po chwili chwyciła, by mogli wyjść z jej mieszkania i udać się na
kolację. Severus nie mógł oderwać oczu od Rolandy. Wyglądała zjawiskowo i nie
spodziewał się, że sukienka doda jej jeszcze więcej uroku. Szli obok siebie
ulicą nie zwracając uwagi kompletnie na nic, a jedynie ciesząc się swoja
obecnością.
- Uwielbiam spacerować nocą po
Londynie. Miasto jest wtedy takie odmienione. Takie żywe i pełne blasku. –
Mężczyzna spojrzał na swoją towarzyszkę i przytaknął jej głową. On sam
osobiście nie przepadał za wychodzeniem w nocy z domu, ale dla tej kobiety był
w stanie zrobić wyjątek. Niejeden, jak zdążył się zorientować. Przy niewielkiej
ilości osób tak często się uśmiechał, a przy Rolandzie przychodziło mu to jakoś
odruchowo i niewymuszenie. Dodatkowo od lat nie zmienił swojego wyglądu, a dla
niej był w stanie ściąć swoje włosy i wyrzucić starą, wysłużoną szatę, w którą
ubierał się każdego dnia. Rolanda wniosła coś nowego do jego życia. Taki powiew
świeżości. Podobało mu się w niej, że to nie ona go zmieniła, ale on sam
zdecydował się na takie zmiany.
- Faktycznie Londyn nocą jest
przepiękny. Jednak jego piękno nie dorównuje twojemu. – Rolanda poczuła jak na
jej policzki wypływają dwa duże rumieńce, więc odwróciła delikatnie głowę, co
nie uszło jednak uwadze Severusa. Kobieta zastanawiała się, skąd u niej takie
zawstydzenie. Nie miała zbyt wiele styczności z mężczyznami, jednak w
towarzystwie Snape’a czuła się jak zagubiona dziewczynka, która idzie na
pierwszą w życiu randkę. Onieśmielał ją, a nieczęsto się to komuś udawało. Przy
Severusie stawała się inną osobą, bardziej subtelną i delikatną, nie kryła się
za grubą warstwą szaty i nie latała na miotle, sędziując na meczach quidditcha.
Była po prostu sobą i bardzo jej to odpowiadało.
- Dziękuję, Severusie. To bardzo
romantyczne.
- Nie dziękuj za prawdę. Jesteś
wyjątkowo piękną kobietą i możesz mieć pewność, że jeśli ktoś temu zaprzeczy,
to wyzwę go na pojedynek. – Te, Zbyszko z Bogdańca, trochę przystopuj,
bo to jeszcze nie czas na: „mój ci on!”. Severus jednak miał głęboko w
poważaniu zdanie swojej podświadomości. Po co słuchać czegoś, co jedynie
przeszkadza, a nie pomaga? W towarzystwie Rolandy nie był tak zdenerwowany i
przejętych ich wspólną kolacją. Podobało mu się, że kobieta reaguje
zawstydzeniem na jego komplementy, tym bardziej, że mówienie ich przychodziło
mu dziś z wyjątkową łatwością. Miał nadzieję, że szczęście mu jednak dziś sprzyja
i nie będzie mu kamieniem w bucie. Wystarczy mu, że go po prostu nacierają.
Szli dalej ulicą w milczeniu, ciesząc się swoją obecnością, aż doszli do
wybranej przez Severusa restauracji. Po chwili zza rogu wyłonili się Lucjusz i
Narcyza, którzy przywitali ich szerokim uśmiechem. Rolanda była nieco
zaskoczona obecnością Malfoy’ów, ale starała się nie dać tego po sobie poznać.
- Witajcie! Wy też na kolację do
Joel’a? Dawno cię nie widziałam, Rolando. Cudownie wyglądasz. – Narcyza
emanowała radością, choć wewnątrz wprost się gotowała z wściekłości na swojego
męża. Rozumiała przyjaźń Lucjusza z Severusem, ale uważała, że chodzenie za nim
i pilnowanie go nie pomaga brunetowi w związku z byłą nauczycielką latania.
Próbowała namówić Lucjusza, aby nie szli jednak tego samego dnia na kolację,
ale małżonek uparł się i niemalże siłą wyciągną ją z domu. Narcyza uważała, że
Severus potrafi stanąć na wysokości zadania i nie potrzebuje wiecznej pomocy
jej męża, jednak takie argumenty nie przemawiały do Lucjusza.
- Witaj, Narcyzo. Ty również
wyglądasz pięknie. Rzadko bywam na mieście ostatnimi czasy, więc kolacja to dla
mnie miła odmiana. Nie mówiłeś Severusie, że przyjdą Lucjusz i Narcyza. – Pan
Malfoy widząc malujące się na twarzy przyjaciela zakłopotanie postanowił
interweniować, ratując go przed jawnym dukaniem i próbą wybrnięcia z sytuacji.
Narcyza nie pochwalała jego pomocy, ale co było złego w tym, że chciał, aby
przyjaciel zaznał odrobiny szczęścia w życiu?
- Stwierdziliśmy, że w piątkowy
wieczór warto wyjść z domu, więc postanowiliśmy udać się na kolację. Byliśmy
niedaleko Joel’a, więc padło na tę restaurację, ale skoro już się spotkaliśmy
może wejdziemy razem?
- To doskonały pomysł. – Severus
odetchnął z ulgą i podziękował Lucjuszowi skinieniem głowy. Był wdzięczny, że
przyjaciel wyręczył go w problemie i wziął na siebie wybrnięcie z kłopotliwej
sytuacji. Nie chciał, aby Rolanda dowiedziała się, że ich kolacja w ogóle mogła
się nie odbyć, gdyż zaprosił ją do restauracji bez rezerwacji. Weszli do środka
i niemalże od razu zmaterializował się przy nich menager sali, który przywitał
ich uśmiechem i wskazał gestem ręki otwarte drzwi na główną salę jadalną.
- Witam państwa w L’Atelier de Joel
Robuchon. Stoliki już na państwa czekają, proszę za mną. – Mężczyzna wprowadził
ich na salę i wskazał dwa stoliki. Jeden po prawej stronie, a drugi po lewej
bliżej wyjścia na balkon. – Państwo Malfoy życzyli sobie miejsca w pobliżu
świeżego powietrza, zaś państwo Snape chcieli coś bardziej ustronnego. Czy te
stoliki państwu odpowiadają?
- Są odpowiednie. Dziękujemy. –
Severus rozejrzał się po sali i zorientował się, że żołądek znowu wywraca mu
się do góry nogami i nie było to z pewnością powodem głodu. Restauracja, w
której się znaleźli może z zewnątrz faktycznie nie wyglądała na drogą, ale w
środku biły od niej miliardy funtów, które właściciel włożył w jej utrzymanie.
Dookoła można było dostrzec śmietankę towarzyską Londynu i to nie tylko ze
świata mugoli. Wielu ministrów pracujących w Ministerstwie Magii zajmowało
stoliki w głównej sali jadalnej, a Severus nagle poczuł się niczym piąte koło u
wozu. W co on się do licha ciężkiego wpakował? Zaraz podadzą mu kartę z
wykwintnymi daniami, prawdopodobnie w języku francuskim, a on nie posługiwał
się nim od dobrych piętnastu lat, a na koniec przyniosą mu rachunek z zapewne
horrendalną ceną, którą jak na dżentelmena przystało będzie musiał zapłacić.
Przełknął głośno ślinę i spojrzał na Rolandę, która nie wydawała się być
przytłoczona przepychem panującym na sali.
Uśmiechała się do niego delikatnie, trzymając się jego ramienia. Severus
niepewnym krokiem udał się w kierunku stolika, który kilka minut temu wskazał
im menager. Odsunął kobiecie krzesło, aby mógł je później w kurtuazyjny sposób
przysunąć, gdy tylko na nim usiądzie. Po chwili sam zasiadł na drugim krześle,
a sekundę później pojawił się przy nich nie wiadomo skąd niewysoki mężczyzna w
białej koszuli i czerwonej muszce z czarnym fartuchem do kolan przewiązanym na
biodrach. Był to zapewne kelner, gdyż obdarzył ich firmowym uśmiechem, a na
zgięciu ręki miał przewieszoną starannie wyprasowaną białą chustę.
- Dobry wieczór państwu, witamy w L’Atelier
de Joel Robuchon. Życzą sobie państwo wino bądź szampana przed posiłkiem, czy
od razu chcieliby państwo otrzymać kartę dań? – Severus zerknął najpierw na
Rolandę, a później na kelnera. Zastanawiał się, czy gdy menu przyniesie im
jakiś inny kelner, to czy też powita ich jak wszyscy dotąd, że „witają w L’Atelier
de Joel Robuchon”. Wydawało mu to się dość dziwne, tak jakby właściciel specjalnie
chciał uświadomić ludziom znajdującym się u niego w lokalu, że są w najlepszej
i najdroższej restauracji w Londynie i chciał, żeby nie zapomnieli o tym aż do
opuszczenia budynku. Zapytanie jednak o to byłoby grubym nietaktem, więc
Severus wolał się skupić na zadanym przez kelnera pytaniu.
- Wino poprosimy. – Snape strzelał z
wyborem w ciemno. Powinien zapytać Rolandy co jej bardziej odpowiada, ale
sądząc po wyrazie twarzy kobiety nie było takiej potrzeby. Wydawało mu się, że
uśmiech na jej ustach jeszcze bardziej się poszerzył, więc uznał, że jego wybór
był właściwy. Nie zwrócił jednak kompletnie uwagi na dwie pary wpatrujących się
w niego oczu z odległego końca sali, a które śledziły każdy jego najmniejszy
ruch.
- Oczywiście. Jakiś konkretny rodzaj
państwa interesuje?
- Eee… Białe będzie odpowiednie.
Półsłodkie, jeśli można. – Kelner zapisywał wszystko skrzętnie w obitym czarną
skórą notesie, a Severus błagał, aby oszczędził mu kolejnych pytań, typu
francuskie czy hiszpańskie, rocznik taki czy siaki, bukiet słaby czy ostry. Nie
znał się na tym kompletnie i nie zamierzał udawać wybitnego sommeliera, żeby
zaimponować Rolandzie. W takie rzeczy mógł się bawić Lucjusz, a nie on.
- Oczywiście. Który kraj państwa
interesuje? Jeśli mogę sobie pozwolić, to chciałbym państwu polecić butelkę
białego wina francuskiego z Prowansji, rocznik 1856, wyjątkowo bogaty bukiet
smakowy zachwyca nawet najbardziej wysublimowane podniebienie. – Severus
spojrzał na Rolandę i dostrzegł w jej oczach nieme błaganie, aby proceder zamawiania
wina jak najszybciej dobiegł końca. On sam miał tego dość i bał się myśleć o
tym, co będzie się działo przy zamawianiu potraw. Najbezpieczniej było zamówić
wodę, choć i o to miał obawy. Zapewne nie posiadają tu zwykłej mineralnej i
gazowanej, ale setki najróżniejszych rodzajów, o których większości zwykły
śmiertelnik nie miał nawet bladego pojęcia.
- W takim razie chcielibyśmy
spróbować. Dziękujemy, na razie to wszystko.
- Oczywiście. Na jaki rachunek mam
zapisać pierwsze zamówienie?
- Na nazwisko Snape. – Kelner
ukłonił się i zniknął Severusowi z pola widzenia. Gdy tylko zostali sami,
Rolanda odetchnęła głęboko i poprawiła kosmyk swoich włosów.
- Na Merlina, co za cyrk. – Snape
uśmiechnął się, a raczej wykrzywił swoją twarz w grymasie. Chciał powiedzieć
coś sensownego, ale jego głowa była pusta niczym Weasley’a na lekcji eliksirów.
Zacisnął rękę na białym obrusie i zerknął w stronę stoliku Malfoy’ów,
wymieniając z Lucjuszem spojrzenia. Blondyn uniósł po kryjomu kciuk do góry,
jednak nie poprawiło to samopoczucia bruneta. Czuł się fatalnie i przeczuwał,
że do końca kolacji zdarzy mu się zrobić niejedną głupotę. Oderwał wzrok od
stolika przyjaciela na dźwięk głosu Rolandy.
- Nie spodziewałam się tu tylu
czarodziei. Nawet Wiceminister Magii jest tutaj.
- Chyba wolałbym Dziurawy Kocioł. –
Severus wybąkał nazwę knajpy cicho pod nosem, ale nie uszło to uwadze Rolandy.
- Proszę?
- Nic, nic. Mówiłem, że jest tu
niezwykle przyjemnie. – Kobieta obdarzyła mężczyznę powątpiewającym
spojrzeniem, ale po chwili spuściła wzrok. Nie czuła się tu za dobrze, wolałaby
mniej szykowny lokal, gdzie nie siedzieliby jak pod odstrzałem i nie byliby
obserwowani przez wszystkich ludzi zgromadzonych na sali, choć starali się nie
dać tego po sobie poznać. Czuła, że Severus również wolałby bardziej miejską
restaurację, ale nie potrafiła mu tego wszystkiego powiedzieć. Czarodziej tak
się dla niej starał, że nie miałaby serca, gdyby zrujnowała jego plany na
dzisiejszy wieczór.
- Bez wątpienia. – Rolanda ledwo
skończyła wypowiadać zdanie, a po chwili pojawił się przy nich ten sam kelner,
co przyjmował od nich przed chwilą zamówienie. Pokazał im butelkę
przyniesionego wina i przy pomocy specjalnej obcinarki usunął aluminiową folię
otaczająca górną część butelki. Następnie przetarł wierzch korka białą chustą z
przedramienia i dzięki niewielkiemu korkociągowi otworzył butelkę, wykręcając
delikatnie korek, aby nie wystrzelił z hukiem. Przetarł tym razem szyjkę
butelki od środka i na zewnątrz. Pokazał Severusowi korek i niewielką ilość
wina nalał mężczyźnie do specjalnego kieliszka, który przyniósł razem z
butelką. Snape spojrzał na kelnera dość dziwnie, ale po jego spojrzeniu
zrozumiał, że ten czeka, aby skosztował trunku. Upił niepewnie łyk i odstawił
naczynie, przytakując głową. Po tym procederze mężczyzna przystąpił do
rozlewania wina. Podniósł najpierw kieliszek Rolandy za nóżkę i przechylił go
lekko, a po jego ściance zaczął nalewać wino, wypełniając naczynie prawie do
połowy. To samo uczynił z kieliszkiem Severusa. Ukłonił się tak samo jak za
pierwszym razem i odszedł od stolika. Rolanda wpatrywała się w napełnione
naczynie, by po chwili parsknąć cichym śmiechem.
- Nie dziwię się, że sala jest
okrągła. – Snape spojrzał na kobietę z niezrozumieniem. Czuł jak ze stresu
zaczynają mu się pocić ręce, a jego puls nieznacznie przyspieszył. Rolanda
sięgnęła po kieliszek i upiła łyk wina. Severus podążył jej śladem, jednak jego
reakcja na smak alkoholu była zgoła inna. Sądząc po delikatnym uśmiechu kobiety
wino smakowało jej, czego mężczyzna z kolei nie mógł powiedzieć o sobie.
Zdecydowanie preferował cięższe i wytrawne trunki. To było wyjątkowo… babskie.
- Czemu?
- A widziałeś gdzieś kwadratowy
cyrk, Severusie? – Mężczyzna chciał się uśmiechnąć i prawie mu się to udało,
gdyby przy odstawianiu kieliszka na stół nie zahaczył jego nóżką o blat i nie
rozlał całej jego zawartości. Czuł jak czerwienieje na twarzy niczym
sygnalizacja świetlna, a setki par oczu wpatrują się w jego osobę. A mówił, że
zrobi dziś jakąś głupotę?
* * * * *
Przy stoliku Malfoy’ów panowała dość
spokojna atmosfera, głównie za sprawą skupienia, które było widoczne u pary.
Zamówili pierwsze lepsze dania z karty, podobnie czyniąc z resztą z winem. Nie
obchodziło ich, co będą jedli, gdyż bardziej przejmowali się tym, jak poradzi
sobie ich przyjaciel. Gdy Severus rozlał wino na stół oczy Lucjusza omal nie
wyszły z orbit. Po chwili poczuł czubek buta Narcyzy, który wbijał mu się
boleśnie w udo i wcale nie oznaczało to zaproszenia do sprośnych igraszek
łóżkowych w domu.
- No zrób coś! Przecież on nawet
cebulki włosów ma czerwone ze wstydu.
- A co ja mogę? Mam się drzeć z
końca sali? – Narcyza wywróciła z politowaniem oczami i jeszcze mocniej wbiła
swoją szpilkę w nogę męża, uśmiechając się przy tym złośliwie.
- Masz swoje sposoby, kochanie.
- Akurat nic mi nie przychodzi do
głowy.
- Na pewno? – Lucjusz omal nie zawył
z bólu, gdy Narcyza zamieniła czubek buta na jego obcas i zaczęła napierać na
jego kolano. Gestem ręki przywołał menagera sali, który pojawił się przy nim w
okamgnieniu. W międzyczasie przy stoliku Severusa zdążył zmaterializować się
kelner, który próbował sprzątnąć ze stołu.
- Słucham, panie Malfoy.
- Chciałbym prosić, aby orkiestra
zagrała coś romantycznego. – Narcyza uśmiechnęła się słodko i zabrała obcas z
nogi męża, który gdy tylko poczuł ulgę kopnął ją lekko w piszczel. Kobieta
podskoczyła na swoim krześle i oddała małżonki znacznie mocniej. Stojący przy
nich menager udawał, że nie widzi tego, co małżeństwo wyprawia pod stołem.
- Z dedykacją?
- Bez.
- Życzy pan sobie konkretny utwór? –
Lucjusz zamyślił się chwilę. Przypomniało mu się, gdy po raz pierwszy zabrał
Narcyzę na kolację. Wtedy to on był równie zdenerwowany co Severus, ale w
przeciwieństwie do niego udało się zapanować nad swoim stresem. Poprosił wtedy,
żeby orkiestra zagrała coś z repertuaru Franka Sinatry, który jak się z czasem
okazało jest ulubionym artystą jego żony. Korzystając z sytuacji postanowił
odświeżyć nieco pamięć Narcyzie i urozmaicić im również wieczór.
- Fly my to the Moon, Franka Sinatry. Oryginalne
wykonanie.
- Oczywiście. – Mężczyzna pognał w
kierunku orkiestry, która grała w większości muzykę klasyczną, a po krótkiej
konsultacji z muzykiem siedzącym przy fortepianie z instrumentów popłynęły tak
dobrze znane wszystkim dźwięki piosenki. Lucjusz zerknął w stronę Severusa i
zobaczył, że ten również się w niego wpatruje. Czuł się jak idiota wskazując mu
parkiet i próbując pokazać, aby poprosił Rolandę do tańca. Ku jego zadowoleniu
przyjaciel zrozumiał te dziwaczne kalambury i wysunął w stronę kobiety swoją
dłoń. Lucjusz uśmiechnął się tryumfalnie i spojrzał na Narcyzę z niekłamaną
satysfakcją.
- Od dziś możesz mi mówić Romeo.
- Nie zapomniałeś o czymś
przypadkiem mój ty Romeo? – Pan Malfoy podniósł się z krzesła i wysunął w
kierunku Narcyzy swoją dłoń. Kobieta chwyciła ją z gracją, a Lucjusz złożył na
niej delikatny pocałunek.
- Czy zechcesz mi ofiarować ten
taniec ukochana?
- Z największą przyjemnością. – Pani
Malfoy podniosła się z krzesła i trzymając dłoń Lucjusza dała się poprowadzić
na niewielki parkiet, który zapełniał się coraz większą ilością par, a wśród
nich dało się również dostrzec Severusa wraz z Rolandą. Chyba jeszcze nigdy
Narcyza nie widziała równie uśmiechniętego i szczęśliwego przyjaciela swojego
męża, co teraz.
Severus jedną ręką obejmował Rolandę
w talii, a drugą miał uniesioną nieco ku górze, a na niej spoczywała dłoń
kobiety. Kolejny raz Lucjusz ratował mu skórę i był wdzięczny Merlinowi, że
przyjaciel tak nad nim czuwa. Kiedy rozlał to przeklęte wino miał ochotę zapaść
się ze wstydu pod ziemię, albo schować w jakiejś ciemnej dziurze. Wiedział, że
nerwy wprost zżerają go od środka, ale nie myślał, że aż do tego stopnia, żeby
znaleźć się w centrum uwagi całej sali. Kiedy nieporadnie próbował zetrzeć
rozlany alkohol ze stołu i zmaterializował się przy nim kelner orkiestra
zaczęła grać piosenkę z repertuaru Sinatry. Jedno spojrzenie na Lucjusza i już
wiedział, co powinien zrobić. Poprosił Rolande do tańca, a ona bez namysłu
chwyciła jego wyciągniętą dłoń i podążyła razem z nim na parkiet. Tutaj mogli
jedynie podeptać sobie nogi, choć o dziwo nic takiego nie miało jeszcze
miejsca. Pani Hooch uśmiechała się szeroko i dała się prowadzić Severusowi,
który wbrew swoim oczekiwaniom pokazał, że w tańcu czuje się równie dobrze, co
w klasie od eliksirów.
- Severusie? – Snape spojrzał w oczy
Rolandy i obdarzył ją szczerym, niewymuszonym uśmiechem, a następnie obrócił ją
wokół jej własnej osi. Kobieta od początku ich spotkania nie była równie
radosna, co w tym momencie.
- Słucham cię, Rolando. – Kobieta
przylgnęła do mężczyzny i wspięła się na palce do jego ucha. Po chwili Severus
usłyszał jej cichy, aczkolwiek przepełniony szczęściem głos.
- Chodźmy stąd.
- Dokąd?
- Gdziekolwiek, byleby z tobą. –
Słysząc te słowa, Severus okręcił jeszcze raz Rolandę, a następnie splótł palce
swojej dłoni z jej i wyprowadził ją z parkietu. Biegli w kierunku wyjścia
niczym małe dzieci, śmiejąc się głośno i omijając ludzi na sali. Gdy wybiegli z
głównej sali jadalnej, Snape zostawił menagerowi przy wyjściu trzysta funtów i
pomachał mu razem z kobietą zza szklanych drzwi. Oboje czuli, że dopiero teraz
zaczyna się ich prawdziwa pierwsza randka.
Jest mi niezmiernie miło, że moje uwagi okazały się pomocne. Wydarzenia w powyższym rozdziale zostały przedstawione w miarę logicznie, bohaterowie też zachowywali się poprawnie. Nie podobały mi się natomiast liczne powtórzenia, które pojawiły się w tekście. W środkowej części rozdziału rozpoczęłaś kilka zdań z rzędu od słowa "gdy": "Gdy był młody palił dużo i często, chowając się w krzakach przed rodzicami. Gdy skończył Hogwart postanowił zerwać z nałogiem, co mu się udało wbrew jego oczekiwaniom, a przy pomocy pracy w Ministerstwie, w którym nie ma zbyt wielu przerw, a tym samym nie ma czasu na tak zwany fajrant. Gdy ożenił się z Narcyzą papierosy w ogóle nie były mu w głowie." Poza tym wkradło się kilka literówek. W jednym miejscu zastosowałaś liczbę pojedynczą zamiast mnogiej: "Po chwili zza rogu wyłonili się Lucjusz i Narcyza, którzy przywitali ich szerokim uśmiechem" (szerokimi uśmiechami). Nie przypadło mi do gustu też używanie przez Lucjusza i Narcyzę potocznych zwrotów i wyrazów, w dodatku nacechowanych raczej wulgarnie jak : łeb, walić. Arystokratom raczej nie wypada posługiwać się takim językiem. Zdziwiła mnie nieco chęć Lucjusza do wykonywania takich czynności jak zmywanie naczyń. Czy w arystokratycznym rodzinach nie powinna tym zajmować się służba? Oprócz tego nie podoba mi się budowa niektórych twoich zdań. Ja bym je trochę skróciła, bądź podzieliła na kilka części. Np. Severus kroczył ulicami Londynu. Sam właściwie nie wiedział, gdzie dokładne chce się udać.(dokąd zmierza).
OdpowiedzUsuńK.
Nie zrobiłam korekty, którą zazwyczaj mam w zwyczaju, stąd liczne powtórzenia i błędy. Postaram się wygospodarować trochę czasu i to poprawić, bo faktycznie może palić w oczy. Co do Malfoy'ów to tym razem muszę odświeżyć Ci pamięć. Wszystkie skrzaty zostały zwolnione przez Lucjusza po wyjściu z Azkabanu, dlatego nie ma u nich w domu służby, jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Ich zachowanie jest mocno niekanoniczne, przez co dużo osób twierdzi, że robię z ich postaci parodię, ale taki mam na tę dwójkę pomysł. Arystokracja arystokracją, jednak Malfoy'owie są w moim opowiadaniu w miarę normalną rodziną, w której również zdarzają się kłótnie i złośliwości. Ich język jest dostosowany do sytuacji, gdy są sami pozwalają sobie na więcej, w obecności innych ludzi są bardziej powściągliwi i staram się dobierać wtedy odpowiednie słownictwo. Długość zdań widzę, że dla Ciebie jest nieodpowiednia, a na początku opowiadania pisano do mnie, że są strasznie krótkie. Przyznaję, że czasami przesadzam z ilością przecinków, ale nie w moim stylu pisanie zdań pojedynczych ;)
UsuńRealistka
Po prostu niektóre zdania są aż nazbyt złożone... Mimo wszystko wydaje mi, że lepiej byłoby gdybyś zastąpiła słowo "wali" np. wyrazem cuchnąć... Kolokwialny charakter wypowiedzi zostanie zachowany, a nie będzie to miało aż tak wulgarnego zabarwienia. Poza tym na twoim miejscu jeszcze raz przejrzałabym opisy bohaterów. Moim zdaniem niektóre sformułowania dziwnie brzmią...
UsuńK.
Na większości blogów Malfoyowie mówią 'normalnie' ale tak ze z pogardą... zależy do kogo w jakiej sytuacji. Po co taki Lucek miał by mniej sympatycznie mówić do przyjaciela? Tak poza tym nie muszą mieć służby. I chyba to wielkiego znaczenia niema. Jest po wojnie a autorka chyba wyraziła się, że Malfoyowie zmienili się.
UsuńAle zgadzam się z tym, że powinnaś popracować nad stylistyka. Na powtórzenia nie zwracam uwagi bo czasem dają pewien kontekst, lecz są nie które zdania z których trudno zrozumieć coś albo ciężko się czyta.
Bardzo romantyczny rozdział. Narcyza jest na prawdę zabawną osobą. Oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńEh uśmiałam się, nie powiem. :p
OdpowiedzUsuńFajny był taki rozdział poświęcony Snape'owi i Rolandzie.
Co do Malfoy'ów to ja się z nich bardzo cieszę :)
Szczerze mówiąc to są komiczni, dlatego ich kocham *-* ♡
Cały rozdział jest świetny i oby tak dalej! :')
Czekam z niecierpliwością na następny i pozdrawiam :*
Wolę rozdziały Dramionowe ale ten też był genialny :D
OdpowiedzUsuńJest extra i czekam na następny :)
Fajnie piszesz:) zapraszam tez na mojego bloga, nowego;) prosze wchodzcie:))))
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-waytoohard.blogspot.com
I tu się zgadzam, dopiero teraz zacznie się prawdziwa zabawa :D Generalnie rozdział bardzo przyjemny. Zestresowany Severus jest doprawdy komiczny, podobnie jak Narcyza dyktator. Ale może teraz nasz nietoperz nieco się rozluźni, w czym mam nadzieję pomoże mu Ronalda.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Nie za bardzo lubie drugoplanowa parę. Zdecydowanie wolę czytać o Dramione ale rozumiem ze musisz pisac tez o Rolandzie i Severusie. Czekam na next ;*
OdpowiedzUsuńDo mnie świetny. Słoń w składzie porcelany genialne.
OdpowiedzUsuń