niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział XXIV

Witajcie kochani!

Przepraszam bardzo, że dzisiejszy rozdział tak późno, ale nie miałam możliwości dodać go wcześniej. Przepraszam również, że nie dodałam tak jak obiecałam w zeszłym tygodniu zakładki "bohaterowie" na bloga, ale również nie było do tego sposobności. Przepraszam także za długość rozdziału, ale moja wena udała się na zasłużone wakacje pomaturalne i niechętnie stamtąd wraca. Skoro już się naprzepraszałam to teraz czas na garść informacji:
     Rozdział 25 za dwa tygodnie (żadna nowość) - 5 lipca; streszczenie w zakładce "aktualności"
     Zakładka "bohaterowie" została dodana i zaktualizowana, więc możecie wreszcie zobaczyć ulubieńca całego bloga ;)
   
Nie przedłużam więcej i życzę na koniec miłego czytania. Mam nadzieję droga anonimowa K., że tym razem nie jest zbyt dramatycznie i liczę jak zawsze na szczery komentarz :) A przy okazji, mam przez Ciebie kochana pełne ręce roboty z tym planem, ale czuję, że to faktycznie pomaga. Dziękuje jeszcze raz :)

Realistka

* * * * *
            Severus kroczył ulicami Londynu, ale sam nie wiedział, gdzie dokładnie chce się udać. Było grubo po godzinie 22.00, więc z racji godziny powinien obrać kierunek do swojego domu, jednak jakoś nie spieszyło mu się do niego. I tak nikt na niego nie czekał, więc po co było wracać? Żeby zapaść się w wysłużonym fotelu, wpatrywać w ścianę i zasnąć niespostrzeżenie? Tak mu mijały dni na emeryturze, ale od kiedy spotkał Rolandę jego życie się zmieniło. No, może nie tyle zmieniło, co lekko poprawiło, choć nie ukrywał, że owa poprawa wprowadziła do jego rutynowego dnia niezłe zamieszanie. Szedł teraz cały czas przed siebie, mijając co chwilę przechodniów lub skręcając w jakąś boczną ulicę i rozmyślając nad tym, co przed chwilą zrobił. A zrobił dużo. Oj, żeby nie powiedzieć za dużo. Nie ukrywał, że chciał pójść z Rolanda na kolację, ale nie myślał, że zaprosi ją na nią tak szybko, ani tym bardziej, że kobieta się na to zaproszenie zgodzi. Miał pewne obawy, że wszystko dzieje się za szybko, że powinni najpierw lepiej się poznać, a dopiero potem umawiać na randki, choć to słowo nie było w jego przypadku zbyt właściwe. A dlaczego nie? Nie był jakimś starym pierdzielem, żeby nie mógł używać tego wyrazu. Umawiał się z Rolandą, a w piątek idą waśnie na ich pierwszą randkę. To znakomity czas, żeby dowiedzieć się o sobie czegoś więcej, spędzić ze sobą miło czas, porozmawiać. Choć kobieta wyraźnie dała mu dowód na to, że jest nim zainteresowana, gdy się żegnali, to Severus jednak miał obawy. Czuł się jak nastolatek, któremu bardzo zależy na dziewczynie, stara się i robi wszystko, żeby jej się przypodobać, a ona po pewnym czasie stwierdza, że to nie było to i rzuca najgorszym zdaniem, które jest ewidentnym zakończeniem związku, a mianowicie: zostańmy przyjaciółmi. To zdanie jest najlepszym dowodem na to, że kobieta może zranić mężczyznę na wskroś, choć ona również pragnie dobra dla ich znajomości. Problem w tym, że takie pary nie zawsze godzą się z rozstaniem i owa przyjaźń, która powinna między nimi istnieć nie zawsze dochodzi do skutku. Owszem, rozmawiają ze sobą i utrzymują kontakt, ale to już nie jest to samo, co było wcześniej. Właśnie takiego scenariusza obawiał się Severus. Nie chciał być przyjacielem Rolandy, nie chciał być jej znajomym, chciał być dla niej kimś więcej. Kimś, na kogo zawsze będzie mogła liczyć, kimś, na kogo ramieniu wypłacze się, gdy będzie miała ciężki dzień, kimś, przy kim zawsze będzie czuła się bezpieczna i wreszcie kimś, kogo będzie kochać.
            Severus przystanął na chwilę i spojrzał w rozgwieżdżone niebo. Taka pogoda nieczęsto zdarza się w Londynie. Najczęściej sklepienie nad nim pokryte jest grubą warstwą szarych chmur burzowych, z których w każdej chwili może lunąć deszcz. Mężczyzna nie musiał czekać długo na realizację swoich przemyśleń. Poczuł na swoim nosie spadającą z nieba kroplę, a po chwili również na czole. Wsadził ręce do kieszeni spodni i rozejrzał się dookoła. Był jakieś pół godziny drogi od swojego mieszkania, więc nie ma szans, że znajdzie się w nim przed ulewą, ale w jednej z bocznych uliczek dostrzegł szyld znajomej kawiarni, choć to słowo było dużym wyolbrzymieniem, jeśli chodziło o ujrzany lokal. „Dziurawy kocioł” bynajmniej nie przypominał milutkiej kawiarenki, w której można było napić się wyśmienitej kawy i pogawędzić z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Na próżno było tam szukać czystych obrusów i wypolerowanych szkieł oraz szykownie ubranych czarodziei. Brudne i rozwalające się stoły oraz krzesła, kufle, które od wieków nie widziały płynu do mycia naczyń, oraz największa śmietanka towarzyska Londynu, czyli kloszardzi, bezdomni i bez wątpienia stali bywalcy ze złotą kartą członkowską, czytaj: rachunkiem na tak zwany zeszyt, czyli żulernia. Oprócz tego można tu było doświadczyć wielu występów kulturalnych, jak burdy, nieco bardziej zaawansowane krwawe awantury, hazard pod każdą postacią i prostytucja. Severus sam nie wiedział, co go pchało do tego miejsca. Być może potrzebował poprzebywać trochę z marginesem społecznym, albo chciał się po prostu odstresować. W każdym bądź razie wolał siedzieć przy obskórniałym stoliku, pijąc lurę nazywaną kawą i próbując rozmawiać z jakimś z delikwentów, który zapewne się do niego przysiądzie. Wszedł do środka przez ciężkie i ledwo trzymające się na zawiasach drzwi i podszedł do jednego ze stolików, który jeszcze był wolny, gdyż nie służył jako poduszka pod głowę jednemu z wybitnych degustatorów alkoholu. Jeszcze nie zdążył usiąść na krześle, a już przyczepił się do niego jeden ze stałych bywalców lokalu, który, twierdząc po zapachu, łazienkę musiał widzieć dobre pół roku temu. Mężczyzna wytarł swój czerwony nos z rękaw kurtki i uśmiechnął się resztkami zębów w stronę Severusa. Aż dziw, że nie zdążył jeszcze sprzedać bądź zostawić w jakimś lombardzie jedynego złotego zęba, bujającego się ostatkami sił na jego górnej wardze.
            - Cześć!  - Klepnął Severusa w plecy i usiadł naprzeciwko niego po drugiej stronie stolika, ponownie wycierając nos w rękaw kurtki. Snape uśmiechnął się beznamiętnie i otaksował wzrokiem „znajomego”. Gość musiał być wyjątkowym smakoszem wszelakich trunków wysokoprocentowych. Jego przekrwione, zachodzące mgłą oczy nawet Severusa wprowadzały w przerażenie. Tym bardziej, że facet łypał na niego co raz jednym okiem i szczerzył się, jakby mężczyzna obiecał mu galeona.
            - Witam. Czy my się znamy?
            - A nie? – Pijaczyna wydawał się być zaskoczony pytaniem Severusa. Postawił swoją niewielkich rozmiarów torbę na stoliku i wyciągnął z niej dwie butelki. Snape nie dostrzegł na nich żadnej etykiety, więc trunek już na wstępie wydawał mu się podejrzany. Nie pomylił się, jak się z czasem okazało w swoich przypuszczeniach.
            - Co ty?! Nie poznajesz mie? – Severus pokręcił przecząco głową. Przynajmniej już po zwrocie „mie” zamiast „mnie” miał pewność, że nie jest to jakiś typ spod ciemniej gwiazdy, a jedynie nieszkodliwy pijaczyna, któremu zapewne brakuje kilku drobnych do kolejnej butelki. Zdziwił się nieco, gdy mężczyzna przy pomocy resztek swoich zębów otworzył dwie butelki i postawił jedną z nich przed Severusem.
            - No to zara mie  poznasz. Peter, dla znajomych „ej, ty”, dla przyjaciół „grzejesz”.
            - Grzejesz? – Snape powtórzył ostatnie słowo, a siedzący przed nim mężczyzna pociągnął sporego łyka z butelki, kiwając potwierdzająco głową.
            - Grzejesz, bo flacha sie skończyła. Kurna! Zgubiłem portfel! – Pijaczyna oklepał się po kieszeniach, a po chwili machnął od niechcenia ręką i przysunął butelkę bliżej Severusa. Mężczyzna odebrał to jako zachętę do picia, więc pociągnął niepewnie z butelki. To był błąd. Alkohol znajdujący się w pojemniku musiał być wyjątkowo mocny, gdyż Snape’owi omal  nie wyszły oczy z orbit, a przełyk nie wywrócił się na drugą stronę.
            - O rzesz… Co to jest?
            - Co? To? Nalewajka! Zocha robiła!
            - Strasznie mocna. – Pijaczyna skrzywił się nieznacznie i spojrzał jednym okiem w butelkę. Następnie nią zamieszał, pociągnął mały łyk, wymieszał w ustach i wypluł prosto na podłogę, wycierając usta i przy okazji nos.
            - Bo nie rozcieńczyła. Głupia pinda. Pij i na zdrowie! – Severus spoglądał z niechęcią na trzymaną butelkę, obserwując gościa przed sobą, który zdążył już wypić połowę butelki, jeśli nie więcej. Zamieszał z miną cierpiętnika alkoholem i wypił odrobinę, aby nie robić mężczyźnie przykrości.
            - Mówił pan, że zgubił portfel.
            - Ta… Bodajże piętnastego na dworcu. Z pińć lat temu. Tera mie sie przypomniało. A ty co? Nowy na spółdzielni? Że tak spytam.
            - A pan co używa za perfumy, że tak spytam? – Severus oderwał wzrok od butelki i spojrzał na Lucjusza, który pojawił się w knajpie nie wiadomo skąd. Usiadł na wolnym krześle, zabierając je od stojącego obok stolika i postawił na blacie kufel piwa. Pijaczynie aż zaświeciły się oczy i tak jak wcześniej Severusa, tak teraz Malfoy’a obdarzył swoim prawie że bezzębnym uśmiechem.
            - Ho ho! Lucjan! Dawno cię u nas nie było! A perfumy? To je numer pięć. – Gość wymówił liczbę z niezwykłą starannością, choć również z niemałym trudem. Słychać i widać było, że odzwyczaił się od tradycyjnego posługiwania się mową i przeszedł na dialekt marginesu społecznego.
            - Channel? – Severus spytał niepewnie, choć sam nie wiedział, skąd takie absurdalne pytanie przyszło mu zadać. Lucjusz parsknął śmiechem i napił się swojego piwa, podobnie z resztą mężczyzna siedzący z nimi przy stoliku.
            - Nie! Szalet. – Snape pokiwał głową i spojrzał na Lucjusza. Nie spodziewał się go zobaczyć w ”Dziurawym kotle”, a już tym bardziej nie przypuszczał, że Malfoy może znać bezdomnego. Prawdopodobnie jedynie z widzenia, ale mimo wszystko było to dla niego zaskoczeniem. Po jeszcze jednym pociągnięciu z butelki Peter wytarł usta, a przy okazji całą twarz w rękaw kurtki i podniósł się z krzesła. Ukłonił się przy tym lekko, ściskając dłoń zarówno Lucjuszowi, jak i Severusowi.
            - No! Komu w drogę temu czas! Nie przeszkadzam mości panowie i żegnam się. Do następnego Lucjan! – Lucjusz kiwnął głową i odprowadził pijaczynę wzrokiem do drzwi wyjściowych. Dopiero, gdy Peter za nimi zniknął przesiadł się na jego krzesło i spojrzał na butelkę, którą mężczyzna zostawił na stoliku przed Severusem. Malfoy parsknął śmiechem i zamieszał naczyniem z alkoholem.
            - Znowu nalewajka. Ciekaw jestem, skąd ten skurczybyk bierze spirytus.
            - Ty go znasz? – Malfoy zerknął w stronę Severusa i uśmiechnął się, wzruszając przy tym rękami. Następnie napił się piwa ze swojego kufla, a z kieszeni w pelerynie wyciągnął paczkę papierosów i różdżkę, przy pomocy której zapalił jednego. Snape spoglądał na przyjaciela z zaciekawieniem. Myślał, że Lucjusz rzucił palenie, a przynajmniej tak mu się wydawało.
            - Gdy wychodzisz z Azkabanu niewielu starych znajomych ma ochotę wyskoczyć z tobą na piwo. A Peter jest nieszkodliwy. Nie kradnie, nie żebrze, jedynie za dużo pije, ale do tego potrzebuje towarzysza. Zapalisz? – Lucjusz wysunął w kierunku Severusa paczkę papierosów. Czarodziej spojrzał najpierw na nią, a następnie na przyjaciela, a po chwili namysłu wyciągnął jednego papierosa i zapalił go przy pomocy różdżki. Dym gryzł go w gardło, ale Severus czuł, że właśnie tego mu dzisiaj było trzeba.
            - Dzięki. Ponoć rzuciłeś palenie?
            - Ja nie palę tylko popalam. To zasadnicza różnica.
            - Każdy palący mówi, że popala. Bujda stara jak świat. – Lucjusz strzepnął popiół z papierosa do popielniczki i zaciągnął się głęboko. Gdy był młody palił dużo i często, chowając się w krzakach przed rodzicami. Gdy skończył Hogwart postanowił zerwać z nałogiem, co mu się udało wbrew jego oczekiwaniom, a przy pomocy pracy w Ministerstwie, w którym nie ma zbyt wielu przerw, a tym samym nie ma czasu na tak zwany fajrant. Gdy ożenił się z Narcyzą papierosy w ogóle nie były mu w głowie. Dopiero po wyjściu z Azkabanu przypomniał sobie o tym nikotynowym świństwie i od czasu do czasu, najczęściej gdy wychodził się napić na mieście pozwalał sobie na wypalenie kilku papierosów. Oczywiście po powrocie do domu czekała na niego burda od Narcycy, która nienawidziła zapachu dymu tytoniowego.
            - Coś w tym jest. A co ty tu robisz tak właściwie, Severusie? – Snape podejrzewał, że prędzej czy później Lucjusz zada mu to niewygodne pytanie. Przez chwilę wahał się między prawdą, a kłamstwem, ale po namyśle doszedł do wniosku, że nie ma sensu zatajać prawdy przed przyjacielem. Lucjusz może mu nawet pomóc, a Severus nie ukrywał, że jakaś pomocna dłoń przydałaby się w tym bałaganie, który sobie dzisiaj narobił. Westchnął głęboko i pociągnął łyka z butelki, którą zostawił Peter. Skrzywił się przy tym jak przy jedzeniu cytrynowego dropsa od Dumbledora i czuł, jak alkohol pożera w ogniu jego przełyk, a przynajmniej takie miał wrażenie.
            - Szkoda gadać. Po krótce powiem ci, że byłem dziś u Rolandy i zaprosiłem ją na kolację, a teraz zastanawiam się, czy to aby na pewno był dobry pomysł.
            - To zależy, gdzie ją zaprosiłeś.
            - Do L’Atelier de Joel Robuchon. – Lucjusz omal nie opluł się piwem, którego miał zamiar się napić, a oczy prawie wyszły mu z orbit. Severus spoglądał na niego z niezrozumieniem i zaciągnął się jedynie w odpowiedzi głęboko papierosem. Nie rozumiał, skąd taka reakcja u przyjaciela, ale podejrzewał, że Malfoy sam mu to niebawem wyjaśni. Jak się okazało, wcale się nie pomylił. Nie pierwszy raz z resztą.
            - Czy ty wiesz, co to za restauracja?
            - Szczerze? Nie bardzo. Gdy szedłem to Rolandy zobaczyłem ją po drodze i pomyślałem, że zabiorę ją tam na kolację. Mówiła, że to wygórowany lokal. Nie wydawał mi się z wyglądu zbyt drogi. – Malfoy wyglądał jakby dostał czymś ciężkim w głowę. Patrzył się tępym wzrokiem na siedzącego przed nim Severusa i własnym oczom i uszom nie wierzył, że przyjaciel mówił o najdroższej restauracji w całym Londynie, jeśli nie w Anglii, jak o podrzędnym lokalu średniej klasy, gdzie serwowano pizzę i spaghetti naprzemiennie z fish and chips oraz hamburgerem. Wiedział, że Snape jest w obecnym stanie emocjonalnym zdolny do głupich rzeczy, ale to co zrobił przechodziło nawet jego ludzkie i czarodziejskie pojęcie.
            - Zdziwisz się, jak kelner przyniesie ci kartę. O ile w ogóle tam wejdziesz, a nie wejdziesz.
            - Czemu?
            - L’Atelier de Joel Robuchon to bez wątpienia najdroższa restauracja w Londynie. Nie wejdziesz bez rezerwacji, którą musisz zrobić z co najmniej rocznym wyprzedzeniem. Jeśli nie masz znajomości w tym lokalu możesz zapomnieć, że zabierzesz tam Rolandę. – Z każdym kolejnym słowem Lucjusza Severus załamywał się coraz bardziej. Wpakował się w niezłe bagno i nawet Merlin nie jest mu w stanie pomóc. Zbłaźni się przez Rolandą na całej linii i kobieta już nigdy nie zechce się z nim spotkać. Mało tego! Ona nawet na niego nie spojrzy, gdy przy wejściu zakomunikuje jej, że niestety spóźnił się z rezerwacją i będą musieli poczekać na stolik przez najbliższe 365 dni.
            - Ale wpadłem. – Lucjusz obserwował załamującego się przyjaciela i nie ukrywał, że jest mu go najzwyczajniej w świecie żal. Bo niby skąd Severus miał wiedzieć, że zaprasza miłość swojego życia do tak drogiej restauracji? Człowiek, który siedzi zamknięty we własnym mieszkaniu i nie czyta nawet codziennej gazety nie ma bladego pojęcia o istnieniu takich lokali. Lucjusz chciał pomóc przyjacielowi, ale tak się akurat składało, że i on w tym wypadku miał związane ręce. Tutaj nawet jego szanowane nazwisko nie pomoże. Bez rezerwacji, albo znajomości nikt tam nie wejdzie, nawet sam Lucjusz Malfoy.
            - Po uszy bracie.
            - Zrób coś Lucjuszu, błagam cię. – Malfoy’owi aż się serce krajało, gdy spojrzał w oczy przyjaciela. Jak on do licha ciężkiego miał mu odmówić pomocy? Jeszcze teraz, gdy siedzi przed nim z miną zbitego psa i wpatruje się w niego wielkimi, smutnymi oczami? Lucjusz postanowił zagrać vabank. Gdzieś w pamięci świtało mu, że Narcyza kiedyś wspominała o znajomej, która pracuje w owej restauracji. Nie przywiązywał wagi do takich informacji, dlatego nie miał pewności, czy jest ona prawdziwa, a jeśli już jest, to czy wciąż aktualna. W każdym bądź razie postawił wszystko na jedną kartę, a stawką była nie tyle miłość jego przyjaciela, co zaufanie w ich przyjaźni. Bo jeśli nie powiedzie się jego plan, to… Eh, szkoda słów, co będzie potem. Jesień średniowiecza to będzie pikuś w porównaniu z tym, co z jego życia zrobi Severus.
            - Sam tam z pewnością nie wejdziesz z racji tego, że nikt cię nie zna i nie masz rezerwacji. Spróbuję coś załatwić, ale będzie to dość ciężkie, bo ta kolacja ma być jutro.
            - Naprawdę? Możesz to dla mnie zrobić? – Lucjusz robił dobra minę do złej gry. Oczywiście, że może to dla niego zrobić, problem w tym, że nie daje mu gwarancji, że wszystko się uda. Jednak o tej części planu wolał póki co nie wspominać. Jeszcze Severus zwątpi w siłę nazwiska Malfoy  i co wtedy? Na zszarganie swojej reputacji Lucjusz nie mógł pozwolić.
            - Czego się nie robi dla przyjaciół?

*  *  *  *  *

            Czego się nie robi dla przyjaciół. Czy ja na łeb upadłem? Lucjusz wszedł do domu i najciszej jak tylko potrafił odwiesił swoją pelerynę w garderobie i odstawił laskę. Miał nadzieję, że Narcyza jeszcze nie śpi, gdyż w tym momencie to od niej zależało, czy randka Severusa dojdzie do skutku. Szczęście w nieszczęściu, że pan domu nie słyną ze swojej zgrabności i poruszał się w nim nocą niczym słoń w składzie porcelany. Gdy Lucjusz zamknął drzwi od garderoby i szedł w stronę sypialni potknął się o wybrzuszony dywan, upadając tym samym z łoskotem na podłogę. Jakby jeszcze tego było mało złapał w locie za serwetę, która leżała na komodzie i zwalił na ziemię całe szkło, które na niej stało, a mało tego z pewnością nie było. Nie minęło nawet pół minuty, gdy w głównym korytarzu zapaliło się światło, a mniej więcej w połowie schodów Lucjusz ujrzał swoją małżonkę. Mina Narcyzy mówiła sama za siebie. Miała ochotę rozszarpać mężczyznę na drobne kawałeczki, a jego zwłoki zawinąć w dywan, o który się potkną i wrzucić do kominka.
            - Wróciła Coco Szambonella. Nawet mi oczu nie mydl, że wypiłeś tylko jedno piwo. I znowu walisz petami jak popielniczka. – Lucjusz wywrócił w odpowiedzi oczami i podniósł się z podłogi. Jednym machnięciem różdżki poskładał bałagan, który przed chwilą udało mu się stworzyć, a następnie poprawił swoją wygniecioną białą koszulę. Nie miał siły na sprzeczki z Narcyzą, ale ta kobieta sama się prosiła o kilka barwnych epitetów skierowanych w jej stronę.
            - Odezwała się Nefretete z PGR-u. I nie walę, a pchnę wysublimowanymi perfumami marki „Dziurawy kocioł”.
            - O mieszance średnioprocentowego alkoholu i dymu papierosowego. Jakże wytworny zapach, Lucjuszu. Masz zamiar coś jeszcze tłuc, bo nie wiem, czy mogę wrócić do łóżka? Talerze są w szafkach, jakby ci wazonów zabrakło.
            - Dziękuję, poradzę sobie. – Narcyza pokręciła z dezaprobatą głową i ze skrzyżowanymi rękami na piersiach udała się do sypialni. Jeszcze nie wiedziała, że najgorsze dopiero przed nią, a zapach jej męża przestanie być jej największym problemem.
            Lucjusz wszedł cicho do sypialni i odwiesił swój czarny szlafrok na krzesło. Wsunął się pod kołdrę po swojej części łóżka i szturchnął delikatnie Narcyzę w ramię. Kobieta oderwała wzrok od czytanej książki i odstawiła ją  na szafkę nocną, zdejmując przy tym z nosa okulary, a następnie zgasiła lampkę.
            - Mogłeś poczekać chociaż aż dokończę rozdział.
            - Przecież znasz te książki na pamięć.
            - Tak samo jak ty drogę do sklepu ogrodniczego, a nie nudzi ci się przychodzenie do niego dzień w dzień. – Lucjusz wywrócił swoimi oczami i przyciągnął Narcyzę do siebie. Kobieta ułożyła się wygodniej obok męża i zaciągnęła się jego zapachem.
            - Wreszcie pachniesz tak jak lubię.
            - Bo użyłem wody po goleniu, którą sama mi kupiłaś. Nic dziwnego, że ci się podoba. A teraz posłuchaj mnie uważnie, bo musimy poważnie porozmawiać. – Narcyza obróciła się w ramionach męża i ponownie zapaliła lampkę na szafce nocnej. Nie miała pojęcie, o czym Lucjusz chce z nią rozmawiać prawie w środku nocy, ale gdy mówił stanowczym tonem zazwyczaj nie mogło to poczekać do rana. Podejrzewała, że chodzi o Dracona, ale tym razem jej kobieca intuicja okazała się zawodna.
            - Co Draco znów nawywijał?
            - O dziwo nic, oprócz tego, że sprawił sobie psa, ale mniejsza o naszego syna. Kojarzysz restaurację L’Atelier de Joel Robuchon? – Pani Malfoy była zaskoczona zarówno otrzymaną informacją, jak i pytaniem. Zanotowała sobie w pamięci, że musi w najbliższym czasie odwiedzić swojego syna. Draco i zwierzę? Do tego żywe? Nie, to nie był dobry pomysł, a ona jako matka musi oszczędzić temu psiakowi nieszczęśliwego życia. Postanowiła jednak nie zawracać Lucjuszowi głowy swoimi przemyśleniami, a skupić się na zadanym pytaniu.
            - Tak, a czemu pytasz?
            - Dalej trzeba rezerwować stolik na kolację?
            - Oczywiście, akurat to jest u nich niezmienne.
            - Wspominałaś kiedyś, że pracuje tam jakaś twoja znajoma, prawda? – Narcyza podniosła się do pozycji półsiedzącej i wbiła w męża swoje spojrzenie. Nie lubiła, gdy Lucjusz zabierał się do jakiejś rozmowy okrężną drogą.
            - Koleżanka ze szkoły. Lucjuszu nie baw się w podchody tylko powiedz, o co ci chodzi.
            - Chciałem cię jakoś przygotować, ale widzę, że mam walić z grubej rury. Otóż Severus zaprosił Rolandę Hooch do tejże restauracji, ale nie zrobił rezerwacji. Co możesz zrobić, aby umożliwiono mu wejście do niej? – Pani Malfoy zamrugała parę razy oczami i westchnęła głęboko. Własnym uszom nie wierzyła, że Lucjusz bawił się w kupidyna i wtrącał się w sprawy sercowe swojego przyjaciela. Własnemu synowi pomóc nie chciał, ale jeśli chodziło o Severusa to był w stanie stanąć nawet na rzęsach.
            - To jest ta ważna sprawa?
            - Niecierpiąca zwłoki kochana.
            - Lucjuszu błagam cię. Severus jest dorosły i potrafi sobie sam poradzić.
            - No właśnie miałbym co do tego wątpliwości. Cyziu błagam cię, zrób coś. Mnie tam nikt nie zna i nic nie wskóram. – Narcyza na dźwięk głosu małżonka czuła, jak zaczyna gotować się z wściekłości. Nienawidziła, gdy Lucjusz używał błagalnego tonu. Wyglądał wtedy jak zbity i przemoczony pies, który żebrze o kawałek mięsa pod drzwiami. Postanowiła być nieugięta i uświadomić mężowi, że nie może wiecznie pomagać Severusowi z Rolandą. Są dorośli, więc powinni zachowywać się jak dorośli, a nie jak nastolatki, którzy po raz pierwszy w życiu idą na randkę.
            - To ty mu zapewne obiecałeś, że załatwisz mu tam stolik, więc teraz się martw. Ja idę spać, dobranoc.
            - Kochanie proszę.
            - Nie. – Narcyza obróciła się plecami do Lucjusza, gasząc przy okazji światło. Jednak mężczyzna nie zamierzał tak szybko odpuścić.
            - Będę zmywał codziennie naczynia.
            - Nie.
            - Będę mył i pastował podłogi w całym domu.
            - Nie.
            - Przestanę palić, nawet wychodząc na piwo.
            - Powiedziałam nie.
            - Dobra, niech stracę. Będę pamiętał o opuszczeniu deski w toalecie. – Kobieta uśmiechnęła się złośliwie i obróciła się w stronę mężczyzny. Dopięła wreszcie swego. Choć obiecała być nieugięta, to obietnice Lucjusza zaczęły ją przekonywać do zmiany zdania. A Malfoy’owie nigdy nie łamią danego słowa.
            - A będziesz sam znosił swoje skarpetki do prania i prasował swoje koszule?
            - Czy to aby nie za dużo?
            - Każda pomoc ma swoją cenę. Ciesz się, że tylko tyle. To jak? Zgadzasz się?
            - Eh… Severus będzie miał u mnie dług do końca życia.
            - Zobaczysz, że nie jeden.

*  *  *  *  *

            Severus siedział w fotelu w swoim mieszkaniu jak na szpilkach, wpatrując się w zegarek na swoim nadgarstku. Jeszcze dziesięć minut i będzie musiał wyjść z domu po Rolandę. Bał się w tym momencie wszystkiego, a najbardziej swojego szczęścia, które właśnie w takich chwilach uwielbiało rzucać mu kłody pod nogi. Próbował się uspokoić, ale nawet po telefonie od Lucjusza, że udało mu się załatwić stolik w restauracji jego zdenerwowanie nie minęło, a jedynie przybrało na sile. Gdyby Malfoy’owi nie udało się nic wskórać, to nie musiałby martwić się wyborem odpowiedniej koszuli i marynarki, nie musiałby iść rano do kwiaciarni po kwiaty, nie musiałby w ogóle wychodzić z domu, a zaszyłby się w jakimś czarnym kącie i udawał, że go nie ma, gdy przyszłaby do niego Rolanda. Przecież on spłonie dziś przed nią ze wstydu i zapewne zrobi niejedną głupotę! Czy wszyscy na tym zakichanym świecie naprawdę chcą jego zguby?
            Większa wskazówka zegarka przesunęła się na dwunastą, a mniejsza na piątą dokładnie w tym samym momencie, gdy Severus podniósł się z fotela. Na miękkich nogach udał się do drzwi wyjściowych , zabierając ze sobą po drodze bukiet kwiatów. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i spróbował się uśmiechnąć, ale był to raczej uśmiech ala Freddy Kruger, więc postanowił jedynie unieść lekko kąciki ust ku górze. Z pewnością wyglądem nie powalał na kolana, ale w białej koszuli i czarnym garniturze wyglądał bardzo przyzwoicie jak na dziwaka, który większość czasu przesiedział w domu wbity siedzeniem w fotel i studiował krzywiznę sufitu oraz ścian. Niespiesznie wyszedł ze swojego mieszkania i zamknął dokładnie drzwi, a następnie powoli zaczął schodzić po schodach. Liczenie stopni przyszło mu jakoś odruchowo. Przynajmniej nie denerwował się tak spotkaniem, jednak na samą myśl o nim żołądek podchodził mu do gardła. Gdy schody się skończyły Severus ze wzrokiem utkwi tym w podłogę wyszedł z kamienicy, gdzie mieściło się jego mieszkanie i z duszą na ramieniu udał się prosto do Rolandy. Zdecydowanie nie czuł się na siłach, ale stchórzyć też nie mógł, więc brnął ulicami Londynu, wpatrując się w czubki swoich świeżo wypastowanych butów, które uwierały go niemiłosiernie. Też ci się zachciało lakierków…
            Stał przed drzwiami do domu Rolandy i patrzył się na dzwonek, który powinien wcisnąć, aby oznajmić kobiecie, że przed chwilą przyszedł. Ale jego palec wskazujący wolał pozostać w kieszeni jego spodni razem z całą dłonią. Dopiero po dłuższej chwili namysłu uniósł go niepewnie i z wielką starannością wcisnął guzik od dzwonka, na dźwięk którego jego puls przyspieszył, a buty jeszcze bardziej zaczęły go uwierać. Czuł, że jeszcze chwila, a zacznie się pocić niczym w saunie, więc modlił się, aby Rolanda nie kazała mu długo czekać. Ledwo skończyła się irytująca dla ucha melodia „ding, dong”, a otworzyły się drzwi przed stojącym Severusem, którego nogi jakby wrosły w ziemię. Widok Rolandy odebrał mu mowę i pozbawił kompletnie oddechu, o którym przypomniała mu pomocna jak zwykle w takich chwilach podświadomość. Oddychaj, bo się zapowietrzysz! Kobieta była ubrana w dopasowaną czarną sukienkę za kolano i buty na niewysokim obcasie w tym samym kolorze. Uroku dodawała jej delikatna biżuteria wykonana z pereł i prawie niezauważalny makijaż, którym przyozdobiła swoją twarz. Uśmiech kobiety prawie zwalił Snape’a z nóg, jednak w porę zdążył nad sobą zapanować. Odwzajemnił uśmiech Rolandy i wręczył jej bukiet kwiatów.
            - Pięknie wyglądasz, Rolando. – Severus sam był zaskoczony dźwiękiem swojego głosu. Nie drżał, choć on sam wewnętrznie trząsł się jak osika. Był pewny i jak na niego wyjątkowo ciepły. Pani Hooch przywitała się z mężczyzną krótkim pocałunkiem w policzek i gestem ręki zaprosiła go do środka.
            - Witaj, Severusie. Wstawię tylko kwiaty do wazonu i możemy iść.
            - Oczywiście. – Snape obserwował znikającą za drzwiami salonu kobietę i korzystając z chwili czasu starał się poluzować nieco swoje nowe buty, które w przeciągu niecałych czterdziestu minut zdążyły odciąć od jego stóp dopływ krwi. Mężczyzna podniósł się z podłogi dokładnie w tym samym momencie, gdy Rolanda wróciła do przedpokoju z małą torebką w dłoni. Uśmiechnął się do niej lekko i podał jej swoje ramię, które kobieta po chwili chwyciła, by mogli wyjść z jej mieszkania i udać się na kolację. Severus nie mógł oderwać oczu od Rolandy. Wyglądała zjawiskowo i nie spodziewał się, że sukienka doda jej jeszcze więcej uroku. Szli obok siebie ulicą nie zwracając uwagi kompletnie na nic, a jedynie ciesząc się swoja obecnością.
            - Uwielbiam spacerować nocą po Londynie. Miasto jest wtedy takie odmienione. Takie żywe i pełne blasku. – Mężczyzna spojrzał na swoją towarzyszkę i przytaknął jej głową. On sam osobiście nie przepadał za wychodzeniem w nocy z domu, ale dla tej kobiety był w stanie zrobić wyjątek. Niejeden, jak zdążył się zorientować. Przy niewielkiej ilości osób tak często się uśmiechał, a przy Rolandzie przychodziło mu to jakoś odruchowo i niewymuszenie. Dodatkowo od lat nie zmienił swojego wyglądu, a dla niej był w stanie ściąć swoje włosy i wyrzucić starą, wysłużoną szatę, w którą ubierał się każdego dnia. Rolanda wniosła coś nowego do jego życia. Taki powiew świeżości. Podobało mu się w niej, że to nie ona go zmieniła, ale on sam zdecydował się na takie zmiany.
            - Faktycznie Londyn nocą jest przepiękny. Jednak jego piękno nie dorównuje twojemu. – Rolanda poczuła jak na jej policzki wypływają dwa duże rumieńce, więc odwróciła delikatnie głowę, co nie uszło jednak uwadze Severusa. Kobieta zastanawiała się, skąd u niej takie zawstydzenie. Nie miała zbyt wiele styczności z mężczyznami, jednak w towarzystwie Snape’a czuła się jak zagubiona dziewczynka, która idzie na pierwszą w życiu randkę. Onieśmielał ją, a nieczęsto się to komuś udawało. Przy Severusie stawała się inną osobą, bardziej subtelną i delikatną, nie kryła się za grubą warstwą szaty i nie latała na miotle, sędziując na meczach quidditcha. Była po prostu sobą i bardzo jej to odpowiadało.
            - Dziękuję, Severusie. To bardzo romantyczne.
            - Nie dziękuj za prawdę. Jesteś wyjątkowo piękną kobietą i możesz mieć pewność, że jeśli ktoś temu zaprzeczy, to wyzwę go na pojedynek.  – Te, Zbyszko z Bogdańca, trochę przystopuj, bo to jeszcze nie czas na: „mój ci on!”. Severus jednak miał głęboko w poważaniu zdanie swojej podświadomości. Po co słuchać czegoś, co jedynie przeszkadza, a nie pomaga? W towarzystwie Rolandy nie był tak zdenerwowany i przejętych ich wspólną kolacją. Podobało mu się, że kobieta reaguje zawstydzeniem na jego komplementy, tym bardziej, że mówienie ich przychodziło mu dziś z wyjątkową łatwością. Miał nadzieję, że szczęście mu jednak dziś sprzyja i nie będzie mu kamieniem w bucie. Wystarczy mu, że go po prostu nacierają. Szli dalej ulicą w milczeniu, ciesząc się swoją obecnością, aż doszli do wybranej przez Severusa restauracji. Po chwili zza rogu wyłonili się Lucjusz i Narcyza, którzy przywitali ich szerokim uśmiechem. Rolanda była nieco zaskoczona obecnością Malfoy’ów, ale starała się nie dać tego po sobie poznać.
            - Witajcie! Wy też na kolację do Joel’a? Dawno cię nie widziałam, Rolando. Cudownie wyglądasz. – Narcyza emanowała radością, choć wewnątrz wprost się gotowała z wściekłości na swojego męża. Rozumiała przyjaźń Lucjusza z Severusem, ale uważała, że chodzenie za nim i pilnowanie go nie pomaga brunetowi w związku z byłą nauczycielką latania. Próbowała namówić Lucjusza, aby nie szli jednak tego samego dnia na kolację, ale małżonek uparł się i niemalże siłą wyciągną ją z domu. Narcyza uważała, że Severus potrafi stanąć na wysokości zadania i nie potrzebuje wiecznej pomocy jej męża, jednak takie argumenty nie przemawiały do Lucjusza.
            - Witaj, Narcyzo. Ty również wyglądasz pięknie. Rzadko bywam na mieście ostatnimi czasy, więc kolacja to dla mnie miła odmiana. Nie mówiłeś Severusie, że przyjdą Lucjusz i Narcyza. – Pan Malfoy widząc malujące się na twarzy przyjaciela zakłopotanie postanowił interweniować, ratując go przed jawnym dukaniem i próbą wybrnięcia z sytuacji. Narcyza nie pochwalała jego pomocy, ale co było złego w tym, że chciał, aby przyjaciel zaznał odrobiny szczęścia w życiu?
            - Stwierdziliśmy, że w piątkowy wieczór warto wyjść z domu, więc postanowiliśmy udać się na kolację. Byliśmy niedaleko Joel’a, więc padło na tę restaurację, ale skoro już się spotkaliśmy może wejdziemy razem?
            - To doskonały pomysł. – Severus odetchnął z ulgą i podziękował Lucjuszowi skinieniem głowy. Był wdzięczny, że przyjaciel wyręczył go w problemie i wziął na siebie wybrnięcie z kłopotliwej sytuacji. Nie chciał, aby Rolanda dowiedziała się, że ich kolacja w ogóle mogła się nie odbyć, gdyż zaprosił ją do restauracji bez rezerwacji. Weszli do środka i niemalże od razu zmaterializował się przy nich menager sali, który przywitał ich uśmiechem i wskazał gestem ręki otwarte drzwi na główną salę jadalną.
            - Witam państwa w L’Atelier de Joel Robuchon. Stoliki już na państwa czekają, proszę za mną. – Mężczyzna wprowadził ich na salę i wskazał dwa stoliki. Jeden po prawej stronie, a drugi po lewej bliżej wyjścia na balkon. – Państwo Malfoy życzyli sobie miejsca w pobliżu świeżego powietrza, zaś państwo Snape chcieli coś bardziej ustronnego. Czy te stoliki państwu odpowiadają?
            - Są odpowiednie. Dziękujemy. – Severus rozejrzał się po sali i zorientował się, że żołądek znowu wywraca mu się do góry nogami i nie było to z pewnością powodem głodu. Restauracja, w której się znaleźli może z zewnątrz faktycznie nie wyglądała na drogą, ale w środku biły od niej miliardy funtów, które właściciel włożył w jej utrzymanie. Dookoła można było dostrzec śmietankę towarzyską Londynu i to nie tylko ze świata mugoli. Wielu ministrów pracujących w Ministerstwie Magii zajmowało stoliki w głównej sali jadalnej, a Severus nagle poczuł się niczym piąte koło u wozu. W co on się do licha ciężkiego wpakował? Zaraz podadzą mu kartę z wykwintnymi daniami, prawdopodobnie w języku francuskim, a on nie posługiwał się nim od dobrych piętnastu lat, a na koniec przyniosą mu rachunek z zapewne horrendalną ceną, którą jak na dżentelmena przystało będzie musiał zapłacić. Przełknął głośno ślinę i spojrzał na Rolandę, która nie wydawała się być przytłoczona przepychem panującym na sali.  Uśmiechała się do niego delikatnie, trzymając się jego ramienia. Severus niepewnym krokiem udał się w kierunku stolika, który kilka minut temu wskazał im menager. Odsunął kobiecie krzesło, aby mógł je później w kurtuazyjny sposób przysunąć, gdy tylko na nim usiądzie. Po chwili sam zasiadł na drugim krześle, a sekundę później pojawił się przy nich nie wiadomo skąd niewysoki mężczyzna w białej koszuli i czerwonej muszce z czarnym fartuchem do kolan przewiązanym na biodrach. Był to zapewne kelner, gdyż obdarzył ich firmowym uśmiechem, a na zgięciu ręki miał przewieszoną starannie wyprasowaną białą chustę.
            - Dobry wieczór państwu, witamy w L’Atelier de Joel Robuchon. Życzą sobie państwo wino bądź szampana przed posiłkiem, czy od razu chcieliby państwo otrzymać kartę dań? – Severus zerknął najpierw na Rolandę, a później na kelnera. Zastanawiał się, czy gdy menu przyniesie im jakiś inny kelner, to czy też powita ich jak wszyscy dotąd, że „witają w L’Atelier de Joel Robuchon”. Wydawało mu to się dość dziwne, tak jakby właściciel specjalnie chciał uświadomić ludziom znajdującym się u niego w lokalu, że są w najlepszej i najdroższej restauracji w Londynie i chciał, żeby nie zapomnieli o tym aż do opuszczenia budynku. Zapytanie jednak o to byłoby grubym nietaktem, więc Severus wolał się skupić na zadanym przez kelnera pytaniu.
            - Wino poprosimy. – Snape strzelał z wyborem w ciemno. Powinien zapytać Rolandy co jej bardziej odpowiada, ale sądząc po wyrazie twarzy kobiety nie było takiej potrzeby. Wydawało mu się, że uśmiech na jej ustach jeszcze bardziej się poszerzył, więc uznał, że jego wybór był właściwy. Nie zwrócił jednak kompletnie uwagi na dwie pary wpatrujących się w niego oczu z odległego końca sali, a które śledziły każdy jego najmniejszy ruch.
            - Oczywiście. Jakiś konkretny rodzaj państwa interesuje?
            - Eee… Białe będzie odpowiednie. Półsłodkie, jeśli można. – Kelner zapisywał wszystko skrzętnie w obitym czarną skórą notesie, a Severus błagał, aby oszczędził mu kolejnych pytań, typu francuskie czy hiszpańskie, rocznik taki czy siaki, bukiet słaby czy ostry. Nie znał się na tym kompletnie i nie zamierzał udawać wybitnego sommeliera, żeby zaimponować Rolandzie. W takie rzeczy mógł się bawić Lucjusz, a nie on.
            - Oczywiście. Który kraj państwa interesuje? Jeśli mogę sobie pozwolić, to chciałbym państwu polecić butelkę białego wina francuskiego z Prowansji, rocznik 1856, wyjątkowo bogaty bukiet smakowy zachwyca nawet najbardziej wysublimowane podniebienie. – Severus spojrzał na Rolandę i dostrzegł w jej oczach nieme błaganie, aby proceder zamawiania wina jak najszybciej dobiegł końca. On sam miał tego dość i bał się myśleć o tym, co będzie się działo przy zamawianiu potraw. Najbezpieczniej było zamówić wodę, choć i o to miał obawy. Zapewne nie posiadają tu zwykłej mineralnej i gazowanej, ale setki najróżniejszych rodzajów, o których większości zwykły śmiertelnik nie miał nawet bladego pojęcia.
            - W takim razie chcielibyśmy spróbować. Dziękujemy, na razie to wszystko.
            - Oczywiście. Na jaki rachunek mam zapisać pierwsze zamówienie?
            - Na nazwisko Snape. – Kelner ukłonił się i zniknął Severusowi z pola widzenia. Gdy tylko zostali sami, Rolanda odetchnęła głęboko i poprawiła kosmyk swoich włosów.
            - Na Merlina, co za cyrk. – Snape uśmiechnął się, a raczej wykrzywił swoją twarz w grymasie. Chciał powiedzieć coś sensownego, ale jego głowa była pusta niczym Weasley’a na lekcji eliksirów. Zacisnął rękę na białym obrusie i zerknął w stronę stoliku Malfoy’ów, wymieniając z Lucjuszem spojrzenia. Blondyn uniósł po kryjomu kciuk do góry, jednak nie poprawiło to samopoczucia bruneta. Czuł się fatalnie i przeczuwał, że do końca kolacji zdarzy mu się zrobić niejedną głupotę. Oderwał wzrok od stolika przyjaciela na dźwięk głosu Rolandy.
            - Nie spodziewałam się tu tylu czarodziei. Nawet Wiceminister Magii jest tutaj.
            - Chyba wolałbym Dziurawy Kocioł. – Severus wybąkał nazwę knajpy cicho pod nosem, ale nie uszło to uwadze Rolandy.
            - Proszę?
            - Nic, nic. Mówiłem, że jest tu niezwykle przyjemnie. – Kobieta obdarzyła mężczyznę powątpiewającym spojrzeniem, ale po chwili spuściła wzrok. Nie czuła się tu za dobrze, wolałaby mniej szykowny lokal, gdzie nie siedzieliby jak pod odstrzałem i nie byliby obserwowani przez wszystkich ludzi zgromadzonych na sali, choć starali się nie dać tego po sobie poznać. Czuła, że Severus również wolałby bardziej miejską restaurację, ale nie potrafiła mu tego wszystkiego powiedzieć. Czarodziej tak się dla niej starał, że nie miałaby serca, gdyby zrujnowała jego plany na dzisiejszy wieczór.
            - Bez wątpienia. – Rolanda ledwo skończyła wypowiadać zdanie, a po chwili pojawił się przy nich ten sam kelner, co przyjmował od nich przed chwilą zamówienie. Pokazał im butelkę przyniesionego wina i przy pomocy specjalnej obcinarki usunął aluminiową folię otaczająca górną część butelki. Następnie przetarł wierzch korka białą chustą z przedramienia i dzięki niewielkiemu korkociągowi otworzył butelkę, wykręcając delikatnie korek, aby nie wystrzelił z hukiem. Przetarł tym razem szyjkę butelki od środka i na zewnątrz. Pokazał Severusowi korek i niewielką ilość wina nalał mężczyźnie do specjalnego kieliszka, który przyniósł razem z butelką. Snape spojrzał na kelnera dość dziwnie, ale po jego spojrzeniu zrozumiał, że ten czeka, aby skosztował trunku. Upił niepewnie łyk i odstawił naczynie, przytakując głową. Po tym procederze mężczyzna przystąpił do rozlewania wina. Podniósł najpierw kieliszek Rolandy za nóżkę i przechylił go lekko, a po jego ściance zaczął nalewać wino, wypełniając naczynie prawie do połowy. To samo uczynił z kieliszkiem Severusa. Ukłonił się tak samo jak za pierwszym razem i odszedł od stolika. Rolanda wpatrywała się w napełnione naczynie, by po chwili parsknąć cichym śmiechem.
            - Nie dziwię się, że sala jest okrągła. – Snape spojrzał na kobietę z niezrozumieniem. Czuł jak ze stresu zaczynają mu się pocić ręce, a jego puls nieznacznie przyspieszył. Rolanda sięgnęła po kieliszek i upiła łyk wina. Severus podążył jej śladem, jednak jego reakcja na smak alkoholu była zgoła inna. Sądząc po delikatnym uśmiechu kobiety wino smakowało jej, czego mężczyzna z kolei nie mógł powiedzieć o sobie. Zdecydowanie preferował cięższe i wytrawne trunki. To było wyjątkowo… babskie.
            - Czemu?
            - A widziałeś gdzieś kwadratowy cyrk, Severusie? – Mężczyzna chciał się uśmiechnąć i prawie mu się to udało, gdyby przy odstawianiu kieliszka na stół nie zahaczył jego nóżką o blat i nie rozlał całej jego zawartości. Czuł jak czerwienieje na twarzy niczym sygnalizacja świetlna, a setki par oczu wpatrują się w jego osobę. A mówił, że zrobi dziś jakąś głupotę?

*  *  *  *  *

            Przy stoliku Malfoy’ów panowała dość spokojna atmosfera, głównie za sprawą skupienia, które było widoczne u pary. Zamówili pierwsze lepsze dania z karty, podobnie czyniąc z resztą z winem. Nie obchodziło ich, co będą jedli, gdyż bardziej przejmowali się tym, jak poradzi sobie ich przyjaciel. Gdy Severus rozlał wino na stół oczy Lucjusza omal nie wyszły z orbit. Po chwili poczuł czubek buta Narcyzy, który wbijał mu się boleśnie w udo i wcale nie oznaczało to zaproszenia do sprośnych igraszek łóżkowych w domu.
            - No zrób coś! Przecież on nawet cebulki włosów ma czerwone ze wstydu.
            - A co ja mogę? Mam się drzeć z końca sali? – Narcyza wywróciła z politowaniem oczami i jeszcze mocniej wbiła swoją szpilkę w nogę męża, uśmiechając się przy tym złośliwie.
            - Masz swoje sposoby, kochanie.
            - Akurat nic mi nie przychodzi do głowy.
            - Na pewno? – Lucjusz omal nie zawył z bólu, gdy Narcyza zamieniła czubek buta na jego obcas i zaczęła napierać na jego kolano. Gestem ręki przywołał menagera sali, który pojawił się przy nim w okamgnieniu. W międzyczasie przy stoliku Severusa zdążył zmaterializować się kelner, który próbował sprzątnąć ze stołu.
            - Słucham, panie Malfoy.
            - Chciałbym prosić, aby orkiestra zagrała coś romantycznego. – Narcyza uśmiechnęła się słodko i zabrała obcas z nogi męża, który gdy tylko poczuł ulgę kopnął ją lekko w piszczel. Kobieta podskoczyła na swoim krześle i oddała małżonki znacznie mocniej. Stojący przy nich menager udawał, że nie widzi tego, co małżeństwo wyprawia pod stołem.
            - Z dedykacją?
            - Bez.
            - Życzy pan sobie konkretny utwór? – Lucjusz zamyślił się chwilę. Przypomniało mu się, gdy po raz pierwszy zabrał Narcyzę na kolację. Wtedy to on był równie zdenerwowany co Severus, ale w przeciwieństwie do niego udało się zapanować nad swoim stresem. Poprosił wtedy, żeby orkiestra zagrała coś z repertuaru Franka Sinatry, który jak się z czasem okazało jest ulubionym artystą jego żony. Korzystając z sytuacji postanowił odświeżyć nieco pamięć Narcyzie i urozmaicić im również wieczór.
            - Fly my to the Moon, Franka Sinatry. Oryginalne wykonanie.
            - Oczywiście. – Mężczyzna pognał w kierunku orkiestry, która grała w większości muzykę klasyczną, a po krótkiej konsultacji z muzykiem siedzącym przy fortepianie z instrumentów popłynęły tak dobrze znane wszystkim dźwięki piosenki. Lucjusz zerknął w stronę Severusa i zobaczył, że ten również się w niego wpatruje. Czuł się jak idiota wskazując mu parkiet i próbując pokazać, aby poprosił Rolandę do tańca. Ku jego zadowoleniu przyjaciel zrozumiał te dziwaczne kalambury i wysunął w stronę kobiety swoją dłoń. Lucjusz uśmiechnął się tryumfalnie i spojrzał na Narcyzę z niekłamaną satysfakcją.
            - Od dziś możesz mi mówić Romeo.
            - Nie zapomniałeś o czymś przypadkiem mój ty Romeo? – Pan Malfoy podniósł się z krzesła i wysunął w kierunku Narcyzy swoją dłoń. Kobieta chwyciła ją z gracją, a Lucjusz złożył na niej delikatny pocałunek.
            - Czy zechcesz mi ofiarować ten taniec ukochana?
            - Z największą przyjemnością. – Pani Malfoy podniosła się z krzesła i trzymając dłoń Lucjusza dała się poprowadzić na niewielki parkiet, który zapełniał się coraz większą ilością par, a wśród nich dało się również dostrzec Severusa wraz z Rolandą. Chyba jeszcze nigdy Narcyza nie widziała równie uśmiechniętego i szczęśliwego przyjaciela swojego męża, co teraz.
            Severus jedną ręką obejmował Rolandę w talii, a drugą miał uniesioną nieco ku górze, a na niej spoczywała dłoń kobiety. Kolejny raz Lucjusz ratował mu skórę i był wdzięczny Merlinowi, że przyjaciel tak nad nim czuwa. Kiedy rozlał to przeklęte wino miał ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię, albo schować w jakiejś ciemnej dziurze. Wiedział, że nerwy wprost zżerają go od środka, ale nie myślał, że aż do tego stopnia, żeby znaleźć się w centrum uwagi całej sali. Kiedy nieporadnie próbował zetrzeć rozlany alkohol ze stołu i zmaterializował się przy nim kelner orkiestra zaczęła grać piosenkę z repertuaru Sinatry. Jedno spojrzenie na Lucjusza i już wiedział, co powinien zrobić. Poprosił Rolande do tańca, a ona bez namysłu chwyciła jego wyciągniętą dłoń i podążyła razem z nim na parkiet. Tutaj mogli jedynie podeptać sobie nogi, choć o dziwo nic takiego nie miało jeszcze miejsca. Pani Hooch uśmiechała się szeroko i dała się prowadzić Severusowi, który wbrew swoim oczekiwaniom pokazał, że w tańcu czuje się równie dobrze, co w klasie od eliksirów.
            - Severusie? – Snape spojrzał w oczy Rolandy i obdarzył ją szczerym, niewymuszonym uśmiechem, a następnie obrócił ją wokół jej własnej osi. Kobieta od początku ich spotkania nie była równie radosna, co w tym momencie.
            - Słucham cię, Rolando. – Kobieta przylgnęła do mężczyzny i wspięła się na palce do jego ucha. Po chwili Severus usłyszał jej cichy, aczkolwiek przepełniony szczęściem głos.
            - Chodźmy stąd.
            - Dokąd?
            - Gdziekolwiek, byleby z tobą. – Słysząc te słowa, Severus okręcił jeszcze raz Rolandę, a następnie splótł palce swojej dłoni z jej i wyprowadził ją z parkietu. Biegli w kierunku wyjścia niczym małe dzieci, śmiejąc się głośno i omijając ludzi na sali. Gdy wybiegli z głównej sali jadalnej, Snape zostawił menagerowi przy wyjściu trzysta funtów i pomachał mu razem z kobietą zza szklanych drzwi. Oboje czuli, że dopiero teraz zaczyna się ich prawdziwa pierwsza randka.     

11 komentarzy:

  1. Jest mi niezmiernie miło, że moje uwagi okazały się pomocne. Wydarzenia w powyższym rozdziale zostały przedstawione w miarę logicznie, bohaterowie też zachowywali się poprawnie. Nie podobały mi się natomiast liczne powtórzenia, które pojawiły się w tekście. W środkowej części rozdziału rozpoczęłaś kilka zdań z rzędu od słowa "gdy": "Gdy był młody palił dużo i często, chowając się w krzakach przed rodzicami. Gdy skończył Hogwart postanowił zerwać z nałogiem, co mu się udało wbrew jego oczekiwaniom, a przy pomocy pracy w Ministerstwie, w którym nie ma zbyt wielu przerw, a tym samym nie ma czasu na tak zwany fajrant. Gdy ożenił się z Narcyzą papierosy w ogóle nie były mu w głowie." Poza tym wkradło się kilka literówek. W jednym miejscu zastosowałaś liczbę pojedynczą zamiast mnogiej: "Po chwili zza rogu wyłonili się Lucjusz i Narcyza, którzy przywitali ich szerokim uśmiechem" (szerokimi uśmiechami). Nie przypadło mi do gustu też używanie przez Lucjusza i Narcyzę potocznych zwrotów i wyrazów, w dodatku nacechowanych raczej wulgarnie jak : łeb, walić. Arystokratom raczej nie wypada posługiwać się takim językiem. Zdziwiła mnie nieco chęć Lucjusza do wykonywania takich czynności jak zmywanie naczyń. Czy w arystokratycznym rodzinach nie powinna tym zajmować się służba? Oprócz tego nie podoba mi się budowa niektórych twoich zdań. Ja bym je trochę skróciła, bądź podzieliła na kilka części. Np. Severus kroczył ulicami Londynu. Sam właściwie nie wiedział, gdzie dokładne chce się udać.(dokąd zmierza).
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zrobiłam korekty, którą zazwyczaj mam w zwyczaju, stąd liczne powtórzenia i błędy. Postaram się wygospodarować trochę czasu i to poprawić, bo faktycznie może palić w oczy. Co do Malfoy'ów to tym razem muszę odświeżyć Ci pamięć. Wszystkie skrzaty zostały zwolnione przez Lucjusza po wyjściu z Azkabanu, dlatego nie ma u nich w domu służby, jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Ich zachowanie jest mocno niekanoniczne, przez co dużo osób twierdzi, że robię z ich postaci parodię, ale taki mam na tę dwójkę pomysł. Arystokracja arystokracją, jednak Malfoy'owie są w moim opowiadaniu w miarę normalną rodziną, w której również zdarzają się kłótnie i złośliwości. Ich język jest dostosowany do sytuacji, gdy są sami pozwalają sobie na więcej, w obecności innych ludzi są bardziej powściągliwi i staram się dobierać wtedy odpowiednie słownictwo. Długość zdań widzę, że dla Ciebie jest nieodpowiednia, a na początku opowiadania pisano do mnie, że są strasznie krótkie. Przyznaję, że czasami przesadzam z ilością przecinków, ale nie w moim stylu pisanie zdań pojedynczych ;)

      Realistka

      Usuń
    2. Po prostu niektóre zdania są aż nazbyt złożone... Mimo wszystko wydaje mi, że lepiej byłoby gdybyś zastąpiła słowo "wali" np. wyrazem cuchnąć... Kolokwialny charakter wypowiedzi zostanie zachowany, a nie będzie to miało aż tak wulgarnego zabarwienia. Poza tym na twoim miejscu jeszcze raz przejrzałabym opisy bohaterów. Moim zdaniem niektóre sformułowania dziwnie brzmią...
      K.

      Usuń
    3. Na większości blogów Malfoyowie mówią 'normalnie' ale tak ze z pogardą... zależy do kogo w jakiej sytuacji. Po co taki Lucek miał by mniej sympatycznie mówić do przyjaciela? Tak poza tym nie muszą mieć służby. I chyba to wielkiego znaczenia niema. Jest po wojnie a autorka chyba wyraziła się, że Malfoyowie zmienili się.
      Ale zgadzam się z tym, że powinnaś popracować nad stylistyka. Na powtórzenia nie zwracam uwagi bo czasem dają pewien kontekst, lecz są nie które zdania z których trudno zrozumieć coś albo ciężko się czyta.

      Usuń
  2. Bardzo romantyczny rozdział. Narcyza jest na prawdę zabawną osobą. Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Eh uśmiałam się, nie powiem. :p
    Fajny był taki rozdział poświęcony Snape'owi i Rolandzie.
    Co do Malfoy'ów to ja się z nich bardzo cieszę :)
    Szczerze mówiąc to są komiczni, dlatego ich kocham *-* ♡
    Cały rozdział jest świetny i oby tak dalej! :')

    Czekam z niecierpliwością na następny i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wolę rozdziały Dramionowe ale ten też był genialny :D
    Jest extra i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie piszesz:) zapraszam tez na mojego bloga, nowego;) prosze wchodzcie:))))
    http://dramione-waytoohard.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. I tu się zgadzam, dopiero teraz zacznie się prawdziwa zabawa :D Generalnie rozdział bardzo przyjemny. Zestresowany Severus jest doprawdy komiczny, podobnie jak Narcyza dyktator. Ale może teraz nasz nietoperz nieco się rozluźni, w czym mam nadzieję pomoże mu Ronalda.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie za bardzo lubie drugoplanowa parę. Zdecydowanie wolę czytać o Dramione ale rozumiem ze musisz pisac tez o Rolandzie i Severusie. Czekam na next ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Do mnie świetny. Słoń w składzie porcelany genialne.

    OdpowiedzUsuń