niedziela, 1 marca 2015

Rozdział XIX

Hi Leute!

Zgodnie z zapowiedzią publikuję dziś rozdział 19. Jedna z czytelniczek zauważyła, że mam drobne problemy z orientacją w czasie i kalendarzu, gdyż napisałam, iż notka pojawi się 29 lutego... Dziękuję i jednocześnie przepraszam, gdyż nie do końca chyba używałam szarych komórek, umieszczając datę publikacji ;) Ale cóż... mylić się rzecz ludzka :D Ufam jednak, że rozdział się spodoba. Miałam na niego kilkanaście pomysłów, aż w końcu zdecydowałam się na wersję ostateczną, w której są zgromadzone wszystkie fanaberie.

Kolejna sprawa to drobne zmiany na blogu. Nie chodzi o jego wygląd, ale o fakt, iż umieściłam rubrykę ,,AKTUALNOŚCI" - pojawiają się w niej ogólne informacje odnośnie kolejnej notki, czyli między innymi data publikacji czy też streszczenie.

Otrzymałam również maila od jednej z czytelniczek, w którym pisze, że bardzo chciałaby wiedzieć jak wygląda mała Lilly, gdyż jak twierdzi, na jakimś dziecku musiałam ją wzorować. Otóż spełniam prośbę i tak według mnie kochani wygląda córka państwa Potter:

Ostatnia jak na dzisiaj rzecz i obiecuję, że kończę z zanudzaniem. Znacie moje zapędy artystyczne, którymi raz chwaliłam Wam się na blogu. A jak nie znacie to dzisiaj dowiecie się o nich coś więcej. Otóż uwielbiam rękodzieło, a że zostałam wychowana na literaturze             Sir Arthura Conan'a Doyle'a moim niekwestionowanym wzorcem wśród bohaterów literackich jest Sherlock Holmes. Dwa dni temu naszło mnie, aby wykonać coś z jego podobizną. Mogłam sięgnąć po koszulkę, których mam już wymalowane Bóg wie ile, jednak tym razem wybór padł na... buty. Może nie do końca jestem usatysfakcjonowana z wykonanej pracy, bo zawsze twierdzę, że mogłam coś zrobić lepiej, jednak jak na pierwszy raz malowania obuwia chyba nie jest najgorzej. Poniżej możecie oglądać efekty mojej pracy.




A teraz zapraszam na wyczekiwany przez dwa tygodnie upragniony rozdział 19.

Realistka

* * * * *

Hermiona rozszerzyła swoje oczy, a blondyn ciskał w nią ze swoich gromami. Na dodatek drgała mu prawa powieka, a usta miał zaciśnięte w węższą linię niż sama Mcgonagall. Kasztanowłosa założyła sobie kosmyk włosów za ucho i odchrząknęła delikatnie. Malfoy zaś nie ruszył się ze swojego miejsca i chyba wcale nie zamierzał tego zrobić. Wpatrywał się w nią wściekłym wzrokiem, a w głowie widział swoje ręce, które zaciskają się wokół szyi kobiety. Wreszcie głuchą ciszę panującą między nimi przerwał jego cichy i ostry głos.
            - Możesz mi to jakoś wytłumaczyć Granger? – Hermiona przygryzła lekko swoją dolną wargę i spojrzała na mężczyznę. Jego oczy przypominały niebo podczas rozszalałej burzy, które od czasu do czasu przedzierał jasny grzmot. Zaś Draco czuł się właśnie jak w trakcie owej nawałnicy. Miał ochotę zatłuc siedzącą obok niego dziewczynę na śmierć, a jej truchło wrzucić do Tamizy, najlepiej z przywiązanym blokiem skalnym do szyi.
            - Zagapiłam się? – Kasztanowłosa odpowiedziała niepewnie, a blondyn tylko roześmiał się głośno i oparł swoją głowę na ręce. Hermiona patrzyła na niego podejrzliwie. Miała wrażenie, że mężczyzna dostał wczoraj odrobinę za mocno i wszystko poprzestawiało mu się w tej platynowej łepetynie, która obecnie nosiła ślady brązowej farby.
            - Malfoy czemu rżysz? – Blondyn spojrzał z wyraźnym rozbawieniem w oczach na kasztanowłosą i pokręcił z politowaniem głową. Hermiona nie za bardzo wiedziała co ma zrobić. Zachowanie mężczyzny dosyć mocno ją skrępowało.
            - Bo jesteś pokraką i skretyniałą idiotką. Kto przy zdrowych zmysłach wychodzi na ulicę z puszką farby w ręku? Ty czasem jeszcze myślisz Granger, czy zapomniałaś już jak to się robi? – Gdy euforia w Malfoy’u nieco opadła zaczął przeglądać swój płaszcz, w celu oceny wyrządzonych zniszczeń. Miał szczęście, że nie zapiął go, bo wtedy skończyłoby się dużo gorzej niż na trzech plamach z boku. Niestety koszula nadawała się tylko i wyłącznie do wyrzucenia.
            - Ale czego można się spodziewać po osobie, która potyka się o własne nogi! Jesteś jeszcze większą ofermą niż w szkole, a myślałem, że gorzej być nie może. Jesteś ślepa czy głupia?
            - Wiesz co Malfoy? Powiedziałabym ci coś, ale mimo wszystko nie zniżę się do twojego poziomu.– W Hermionie zaczynała wzbierać wściekłość. Ten pajac jak zwykle widział tylko czubek własnego czerwonego nochala. Powinna go co prawda przeprosić, ale w momencie otwarcia przez blondyna ust zupełnie przeszły jej wyrzuty sumienia. Teraz miała ochotę strzelić go prosto w ten idiotyczny arystokratyczny ryj.
            - Jak coś zmyślasz to rób to chociaż z talentem. To była moja ulubiona koszula Granger. – Hermiona wykrzywiła swoje usta w złośliwym uśmiechu i zmrużyła nieco oczy. Żałowała, że farba nie była olejowa, a puszka tylko w połowie pełna. Z wielką chęcią wylałaby wtedy na niego całą jej zawartość.
            - O jakże mi przykro Malfoy. Nie masz setki tysięcy innych w szafie?
            - Nie próbuj na mnie cynizmu, bo i tak ci nie wyjdzie. Gdyby sarkazm był nauką to byłbym doktorem habilitowanym. – Kasztanowłosa pokręciła ze zrezygnowaniem głową i podniosła się z chodnika. Otrzepała swój brązowy sweter z kurzu i sięgnęła po puszkę z farbą, która i tak notabene była już pusta. Wyrzuciła ją do stojącego nieopodal śmietnika i spojrzała na siedzącego nadal na swoim miejscu Malfoy’a.
            - Co tak nisko się cenisz Malfoy? Myślałam, że zrobiłeś już w tej dziedzinie profesurę. Czekasz na zbawienie czy aż ktoś podniesie twój tyłek z chodnika?
            - A co, jesteś chętna Granger? – Blondyn spojrzał z przekąsem na dziewczynę, a ona kolejny raz pokręciła z politowaniem głową. Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie w poszukiwaniu jakiejś bliskiej piekarni. Nie zaszła niestety za daleko, gdyż dogonił ją Malfoy i obrócił stanowczo w swoim kierunku.
            - Czegoś chcesz? Trochę się śpieszę. – Jak na zawołanie w owym momencie odezwał się żołądek dziewczyny, a ona skrzyżowała swoje ręce na piersi. Niestety Malfoy nie zamierzał tak szybko sobie odpuścić. Zabawa dopiero zaczynała się rozkręcać. Skoro nie może siedzieć w biurze to poprzekomarza się chociaż z tą upartą jak osioł kobietą.
            - Myślisz, że puszczę ci to płazem?            To była moja ulubiona koszula.
            - Już to mówiłeś Malfoy. Masz sklerozę, że się powtarzasz? – Draco czuł jak ponownie zaczyna ogarniać go złość. Miało być zabawnie, a ta kobieta kolejny raz gra mu ostro na nerwach.
            - Grabisz sobie Granger.
            - Co najwyżej liście. Mów czego chcesz, bo jestem zajęta. – Hermiona nie miała ochoty z nim rozmawiać. Tym bardziej, że w jej głowie ponownie zaczęło głośnym echem odbijać się wypowiedziane przez niego wczoraj zdanie: ,,Bo mi się podoba.” Odepchnęła niewygodne myśli i odsunęła się od mężczyzny na bezpieczną odległość. Musiała niechętnie przyznać, że na nią zapach perfum Malfoy’a również miał jakiś dziwny wpływ. Uwielbiała trawę cytrynową pomieszaną z drzewem cedrowym, choć zdała sobie z tego sprawę dopiero przed chwilą.
            - Wyszczekana się zrobiłaś od wczoraj. – Blondyn zmrużył gniewnie swoje szare oczy. Na nim wczorajszy wieczór również wywarł dziwne piętno. Czuł się tragicznie po bójce z Blaisem, ale nie umiał zmusić się do przeprosin. Do tego te konwalie. Całą noc czuł perfumy Granger na swojej dłoni i aż się przeraził, gdy rano obudził się z ręką przytkniętą do nosa. Głównie dlatego zdecydował się wyjść, aby odetchnąć i odpocząć od niewygodnych myśli. Pech jednak chciał, że uczepiły się go jak rzep psiego ogona, a on musiał spotkać akurat ją na swojej drodze.
            - Nie bardziej niż ty. Aczkolwiek dziwię ci się. Arystokrata rozmawiający ze szlamą? – Hermiona zacmokała i pokręciła głową na znak, że takie zachowanie nie powinno przystawać stojącemu przed nią  mężczyźnie. On jednak zaśmiał się krótko i sardonicznie, umieszczając ręce w kieszeniach od płaszcza.
            - Kusisz los Granger, ale nie mam ochoty kolejny raz sklejać twarzy po uderzeniu Blaisa. – Dziewczyna zaczynała pomału tracić cierpliwość. Obecność Malfoya wcale nie sprawiała, że jej humor piął się ku lepszemu. Wręcz przeciwnie – spadał niczym słupek rtęciowy na termometrze, gdy przychodziły pierwsze grudniowe noce. Hermiona miała ochotę walnąć w niego pierwszą lepszą klątwą, aby się w końcu odczepił.
            - Dobra Malfoy. Miejmy to już z głowy. Nazwij mnie szlamą i będzie po wszystkim. Ja pójdę w swoją stronę, a ty w tylko sobie znanym kierunku. – Malfoy spojrzał na Hermionę ze zdziwieniem w oczach i podobnie jak ona skrzyżował swoje ręce na klatce piersiowej. Czuł, że kobieta również zaczęła pomału się denerwować, a jemu taki stan rzeczy był bardzo na rękę.
            - Chciałabyś Granger. Nie ma tak łatwo. To już jest nużące. – Hermiona wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia, a szczęka omal nie wypadła jej z zawiasów.
            - Że co proszę?
            - Głucha jesteś? To nudne określenie, wymyśl coś ciekawszego. – Kobieta uśmiechnęła się z pogardą, a następnie stuknęła parę razy palcem w głowę.
            - Masz nie po kolei w głowie, wiesz? – Malfoy uśmiechnął się do niej szerzej, a ona w odpowiedzi pokręciła z politowaniem głową i ruszyła prosto przed siebie. Tym razem nie doszła również za daleko, gdyż zorientowała się, że mężczyzna idzie za nią. Mimo wszystko zdecydowała się nie zatrzymywać i nie wdawać z nim w kolejną dyskusję. To i tak była jałowa rozmowa, a ona nie miała czasu na dziecinne dogryzanie sobie nawzajem. Niestety gdy blondyn zaczął głośno pogwizdywać ona czuła jak w szybkim tempie opuszcza ją cierpliwość. Robił to perfidnie i zapewne tylko po to, aby wyprowadzić ją z równowagi. Nie dam się sprowokować – dziewczyna powtarzała to zdanie w głowie idąc cały czas przed siebie, ale wbrew oczekiwaniom nie pozwalało to ukoić jej zszarganych nerwów. Czuła się jak balon, w który ktoś wpompował za dużą ilość powietrza i wystarczyło lekkie dotknięcie igłą aby pękła. A Malfoy był waśnie taką małą szpileczką, która niebezpiecznie zbliżała się do jej gumowej granicy. Za to mężczyzna wprost pławił się w satysfakcji z tego, że udaje mu się zagrać kobiecie na wrażliwych nerwach. Nie lubił jakoś specjalnie gwizdać, ale jeśli doprowadzało to Granger do szewskiej pasji, to był w stanie robić to całą drogę. Mało tego, jeśli zwykłe pogwizdywanie tak ją drażni, to co będzie, jeśli zacznie dodatkowo szurać podeszwami butów o jezdnię? Zanim mężczyzna zdecydował się wcielić swój plan w życie jego nogi same zaczęły szurgotać po asfalcie. To przesądziło sprawę na dobre, a czara cierpliwości u kasztanowłosej została przelana. Stanęła gwałtownie na środku drogi, obracając się w stronę mężczyzny, a ten z impetem wleciał na nią, uderzając o jej ciało. Hermiona ujrzała jego rozbawioną twarz i usta rozciągnięte w złośliwym uśmieszku. Zapragnęła pozbyć się go w jak najszybszym tempie. Ciskała w jego stronę gromami z oczu i oddychała bardzo szybko. Ręce same jej się rwały do twarzy blondyna, aby zaserwować mu porządnego liścia. Nie chciała jednak tak szybko dać mu satysfakcji z osiągniętego celu.
            - Masz trzy sekundy, aby zabrać swój arystokratyczny tyłek w troki, inaczej tak przemebluję ci twarz, że będziesz musiał zainwestować w nowe meble. – Malfoyowi uśmiech zszedł z twarzy i spojrzał z pogardą na stojącą przed nim dziewczynę. Pochylił się w jej stronę, tak aby mieć jej oczy na wysokości swoich. Pożałował tego ruchu w momencie, gdy do jego nozdrzy doleciał jej konwaliowy zapach, a na jego prawym policzku zaczęło wykwitać zaczerwienienie od mocnego uderzenia kasztanowłosej.
            - Ostrzegałam cię Malfoy. Daj mi wreszcie spokój. – Mężczyzna roztarł bolące miejsce i spojrzał z przekąsem na kobietę.
            - Bo co?
            - Bo mam cię serdecznie dosyć.
            - Nie ty jedna Granger, ale nie ma nic za darmo. – Hermiona zmrużyła gniewnie oczy i spojrzała hardo w szare tęczówki swojego rozmówcy. W tym momencie przestało się dla niej liczyć śniadanie, a zastąpiło je pragnienie szybkiego pozbycia się natręta, którym był mężczyzna.
            - Powiedz to i daj mi spokój.
            - Szlama. – Malfoy uśmiechnął się cynicznie i tak jak kasztanowłosa zmrużył gniewnie swoje oczy.
            - Jesteś usatysfakcjonowany?
            - Nie. – Hermiona nie zamierzała ustępować. Musiał istnieć jakiś łatwy i szybki sposób pozbycia się go bez wyrządzania mu krzywdy. Przynajmniej tak myślała.
            - Czego ty ode mnie na Merlina chcesz?
            - Powkurzać cię Granger. Jeszcze nie załapałaś? A mówili, że jesteś najmądrzejsza w Hogwarcie, coś mi się nie chce w to wierzyć.
            - Jestem najmądrzejsza. Po co ci to wszystko? – Malfoy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma bladego pojęcia, w jakim celu denerwuje kasztanowłosą. Mógł to określić jako sport, formę rozrywki czy też odprężenia, ale nigdy wcześniej nie widział, aby jej bursztynowe oczy tak mocno iskrzyły, a na policzkach wykwitały urocze rumieńce. Chwila, od kiedy Granger ma urocze rumieńce? Mężczyzna odpędził od siebie niewygodne myśli i skarcił siebie w duchu za takie rozważania. Nie powinno go obchodzić jak czarownica wygląda, a już tym bardziej czy mu się to podoba, czy też nie.
            - Widzę, że samoocenę nadal masz wysoką. Co, depresja ci już minęła? – Kobieta poczuła się mocno dotknięta, zupełnie jakby ktoś wymierzył jej siarczysty policzek jak przed chwilą ona Malfoy’owi. Nie spodziewała się po nim grzeczności, ale po wczorajszym wieczorze miała nikłą nadzieję, że chociaż sobie odpuści i da jej spokój. Niestety mocno się przeliczyła, bo mężczyzna zachowywał się identycznie jak za czasów szkolnych. Znowu był nieprzyjemny do granic możliwości i wywyższał się nad wszystkimi dookoła.
            - Masz tupet, wiesz? Moje życie to nie jest twój zakichany interes i nie rozumiem w jakim celu wściubiasz w nie swój nos. Odpuść Malfoy. O to jedno cię proszę. – Draco był zaskoczony jej opanowaniem, ale w akompaniamencie drżącego głosu kobieta nie wypadała zbyt przekonywająco. Spodziewał się, że kolejny raz mocno ją zranił, ale nie był przygotowany na takie nastawienie. Normalnie rzuciłaby się na niego z różdżką rzucając na niego jakąś klątwę, a tymczasem ona stała i próbowała trzymać swoje emocje na wodzy i nie okazać przed nim żalu. Poczuł się okropnie z tą świadomością. Użył najpodlejszego argumentu wobec niej, jaki w obecnym momencie istniał na ziemi.
            - To wzruszające, że mnie o coś prosisz. – Głos blondyna wręcz ociekał sarkazmem. Hermiona zaczynała tracić nadzieję na pozbycie się go oraz wszelkie siły do walki ze swoją wrażliwością. Chciała krzyczeć, ale jej głos był tak ściśnięty, że oprócz szeptu nie była w stanie nic z siebie wydusić.
            - Dobrze się bawisz? Zawsze upokarzanie mnie sprawiało ci przyjemność, czy teraz jesteś równie zadowolony? – Malfoy zamilkł. Nie potrafił patrzeć w jej napełniające się łzami oczy. Kiedyś faktycznie sprawianie jej przykrości było dla niego najlepszą formą rozrywki. Obecnie w tej zabawie nie było niczego śmiesznego. To nie chodziło już tylko i wyłącznie o to, że zmieniła się sama Granger, ale on również. Dawniej nie odpuściłby jej i miałby w nosie to, że zaraz będzie ryczeć wniebogłosy. Wręcz przeciwnie, miałby z tego jeszcze większą frajdę. Teraz zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak prymityw i co gorsza, jej reakcje zaczynają wywierać na nim poczucie winy, które do najprzyjemniejszych uczuć nie należało. Hermiona podeszła nieco bliżej mężczyzny i spojrzała na niego hardym wyrazem twarzy. To przesądziło całą sprawę i przelało czarę w Draconie.
            - Po co ci to wszystko?
            - Bo mam taki kaprys. – Wsadził ręce do kieszeni swojego płaszcza i okręcając się na pięcie zostawił dziewczynę samą na środku ulicy z osłupiałym wyrazem twarzy. Musiał odejść najszybciej i najdalej jak się dało, zanim powie coś nieodpowiedniego, co zdarzyło się wczoraj. Na jego szczęście Hermionie nawet przez myśl nie przeszło, aby go gonić.

* * * * *

            Przedmieścia Londynu były pogrążone w mroku. Nic dziwnego – o godzinie trzeciej w nocy mało kto przebywa poza obszarem własnego, wygodnego łóżka. Jednak w tej ciemności można było dostrzec jedno światełko, a mianowicie dom Dracona Malfoya. Gospodarz owego mieszkania bardzo chciał położyć się spać, ale jego powieki jak na złość dzisiejszego dnia ani myślały o sklejeniu się w jedną całość. Mężczyzna siedział w swoim ulubionym fotelu, obracając w dłoni szklankę wypełnioną bursztynowym płynem przez wszystkich nazywanym whisky. Niestety owa ciecz tylko z wyglądu przypominała tenże trunek, gdyż w smaku była bardziej podobna do rozwodnionych popłuczyn.
            Malfoy siedział w zamyślonej pozycji kolejną długą godzinę z rzędu, od kiedy wrócił ze swojego porannego spaceru. Zazwyczaj przebywał cały dzień poza domem, gdyż wtedy łatwiej było mu powstrzymać się od pracy. Nie myślał o niej w ogóle, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Prawda była jednak taka, że w jego głowie aż roiło się od pytań, co dzieje się w firmie pod jego nieobecność. Ale nie mógł przekroczyć progu budynku ze względu na tę chorą terapię. Chciał sobie pomóc, wyleczyć się z tej nerwicy, ale gdy nie miał kontaktu z ołówkiem i papierem, a nawet gdy nie mógł chociaż zerknąć na stół kreślarski, czuł jak zaczyna odchodzić od zmysłów. Nie wiedział czym ma zająć swoje ręce, a tym bardziej myśli, aby odsunąć sprawę pracy na bok. Próba sprzątania domu spełzła na niczym, gdyż mieszkanie było wręcz idealnie czyste, ponieważ przebywał w nim tylko nocą. Jego talent kulinarny również nie rozwinął się w przeciągu tych kilkunastu dni.  O ogrodzie nawet nie chciał myśleć, a wszelkie formy sportu były dla niego poniżej godności. Mógł biegać, ale wystarczały mu kilometry pokonywane w pracy, więc nie czuł ku temu potrzeby. Poza tym jego ciało nie wymagało żadnej ingerencji, gdyż treningi w młodości pozwoliły mu osiągnąć wygląd mężczyzny z okładki magazynu dla napalonych kobiet. Teraz jednak, w dużej mierze za sprawą terapii musiał się do czegoś przemóc. Spacery wydawały się idealne! Łażenie po chodnikach i niezbadanych ścieżkach, pokonując Londyn wzdłuż i wszerz. Nie musiał z nikim rozmawiać, nikt nie zadawał mu niewygodnych pytań, mógł zająć się samym sobą i rozmyślaniem na temat swej egzystencji. Wszystko to było cudem i lekiem na całe zło, niestety aż do dzisiaj, kiedy to musiał wpaść na zakompleksioną Granger. Ta kobieta umiała rozsypać mu świat w drobny mak i doprowadzić do granicy obłędu i agresji. Po przyjęciu u Pansy liczył, że nigdy więcej jej nie spotka, jednak los jest okrutny i przewrotny i musiał akurat dzisiaj postawić ją na jego drodze. Akurat dzisiaj, kiedy to wczoraj powiedział, że podobają mu się jej perfumy. Całą noc siedział po tym na balkonie i przeklinał w duchu swój za długi i niewyparzony język. Mógł się zamknąć i wyjść po prostu, ale ta niesamowita woń działała na niego jak kocimiętka na koty. Od dziecka uwielbiał zapach konwalii, a kiedy poczuł go wczoraj od Granger wrócił do niego spokój i coś na kształt szczęścia. Mógł wdychać te perfumy godzinami, a i tak nie znudziłyby mu się. Jednak nie tylko woń kasztanowłosej zawróciła mu w głowie i tego najbardziej się przeraził. Jej bursztynowe oczy przenikały go na wskroś, mógł czytać z nich dosłownie wszystko, zupełnie jakby były otwartą księgą, a do tego iskrzyły się jak fajerwerki na firmamencie nieba nocą. Wachlarz grubych rzęs, które przypominały skrzydła motyla w ruchu okalał jej oczy, a razem z tymi przeklętymi tęczówkami tworzył mieszankę wybuchową. W zespoleniu z pełnymi, malinowymi ustami, karmelowymi włosami, które jakimś cudem przestały przypominać rozwalony stóg siana i z jej nienaganną sylwetką było to połączenie wprost zabójcze.
            Draco musiałby być ślepy, albo innej orientacji seksualnej, żeby nie zwrócić na to wszystko choćby najmniejszej uwagi. Jakiś cudem Granger przeobraziła się w kobietę, na którą z pewnością nikt obojętnie nie spogląda, a już tym bardziej on, typowy samiec alfa. Kiedy weszła do salonu Potterów trzymając w dłoni szprycę nie mógł uwierzyć własnym oczom, że to jest ta sama dziewczyna, którą pamięta z Hogwartu. Tamta miała długie i pokręcone włosy, które za żadne skarby nie chciały się dać poskromić. Ubierała się w wygodne ubrania a już tym bardziej stroniła od butów na obcasie. Innymi słowy przypominała typową nienaganną nastolatkę, której głowa wiecznie jest utkwiona w książce. Jednak ta kobieta, ta Granger, którą ujrzał wczoraj nijak się imała tej, którą zapamiętał. I właśnie przez to, że w jakimś stopniu zrobiła na nim wrażenie zachował się jak skończony dupek. Chociaż nie, poprawka, on jest skończonym dupkiem. Dupkiem, palantem, egoistą i ignorantem bez perspektyw. Z drugiej jednak strony, myśląc logicznie, nie mógł zachować się inaczej. Od zawsze był negatywnie nastawiony do Granger i vice versa, więc gdyby zaczął znienacka prawić jej komplementy, to wtedy wszyscy posądziliby go o branie jakichś narkotyków lub Merlin wie jeszcze czego. A tak przynajmniej nadal mieli go za dyletanta, który widzi czubek własnego arystokratycznego nosa.
            Draco Malfoy z pewnością siedziałby do rana w swym fotelu trzymając w ręku szklankę z rozwodnioną whisky, myśląc nad swym marnym żywotem, gdyby nie charakterystyczny trzask towarzyszący teleportacji. Nie był to co prawda powód, aby ruszyć się z miejsca, ale wkroczenie Blaisa Zabiniego zmieniło ten fakt diametralnie. Draco czuł jak spinają się wszystkie mięśnie na jego ciele, a poplamiona koszula zaczyna go nieznacznie uwierać. Wyprostował się i odstawił szklankę na stoliczek, który znajdował się obok fotela. Czarnoskóry mężczyzna natomiast patrzył się na niego obojętnie stojąc na środku salonu z rękami wciśniętymi w kieszenie szarych spodni dresowych, które miał na sobie. Oboje nie za bardzo garnęli się do rozmowy, o czym świadczyła panująca między nimi przez pewien czas cisza, ale Blaise zdecydował się w końcu odezwać. Był daleki od tego, aby pierwszy zacząć konwersację, ale skoro już pofatygował się do szanownego pana arystokraty to powinien zachować przyzwoitość i powiedzieć chociażby ,,cześć” albo ,,wkurwiłeś mnie kretynie”. Na dobrą sprawę mógł połączyć oba w jedno, bo idealnie nadawały się do rozpoczęcia rozmowy po wczorajszej awanturze.
            - Przegiąłeś wczoraj Smoku. – Zabini zdecydował się na najbardziej kulturalną formę wyrażenia opinii na temat zachowania swojego przyjaciela na przyjęciu u Pansy. Obiecał w końcu Ginny, że nie będzie chciał go zabić, co w momencie pojawienia się w domu Dracona zaczęło mu się wydawać nierealne. Blondyn zwiesił lekko głowę i wsparł ją na swej ręce. Wydawał się być daleko stąd, jakby jego ciało tkwiło w tym fotelu, a jego duch szybował gdzieś w przestworzach. Zabini nie przejął się tym jednak zbytnio i kontynuował swoją wypowiedź. – Myślałem, że będziesz umiał się zachować. Mogłem przymknąć oko na wzmiankę o matce Ginny, ale nie mogłem dłużej udawać, że nie widzę i nie słyszę tego, co mówisz o Hermionie. Masz szczęście, że to byłem ja a nie Potter, bo on nie miałby wyrzutów sumienia.
            - Od kiedy przeszliście na ,,ty”? Już nie ma ,,Granger”? – Draco prychnął jeszcze pod nosem, ale nagle uświadomił sobie, że czuje coś dziwnego. Coś jakby na kształt zazdrości, że on nigdy nie wypowiedział imienia dziewczyny, a już tym bardzie ona jego.
            - A ty wciąż swoje. – Blaise pokręcił z dezaprobatą głową i usiadł na brzegu kanapy, opierając swoje ręce na kolanach.
            - Diable dokładnie wiesz, że nie umiem być dla niej miły. Nawet gdybym bardzo chciał, to po prostu nie umiem tego zrobić. Mam jakąś blokadę, coś co sprawia, że nie potrafię zachowywać się w stosunku do niej inaczej. – Przed oczami blondyna zamajaczyła postać kasztanowłosej dziewczyny, która wychodzi z budynku i potyka się o własne nogi, wylewając na niego brązową farbę. Miał ochotę utopić ją w łyżce wody za to wydarzenie, ale coś sprawiło, że zamiast zacząć dusić ją na środku ulicy roześmiał się głośno. Niestety nie było mu dane przesiadywać długo we wspomnieniach, gdyż zorientował się, że Blaise coś do niego mówi, ale jego słowa były bardzo niewyraźne, zupełnie jakby miał wodę w uszach, albo próbował do niego mówić przez jakąś grubą błonę.
            - Przepraszam Blaise, nie słuchałem cię. – Draco zamrugał parę razy oczami i przyjął wygodniejszą pozycję w swoim fotelu. Zabini natomiast klepnął głośno dłońmi o swoje kolana i wypuścił powietrze z płuc.
            - Co się z tobą dzieje? – Ton głosu czarnoskórego nie był troskliwy, a wręcz przeciwnie. Jego chłód wprost mroził panującą w pomieszczeniu atmosferę.
            - Nic. – Malfoy odwrócił głowę i wbił wzrok w ciemne okno. Nie miał ochoty na rozmowę, a już tym bardziej o Granger, która uczepiła się jego myśli niczym glonojad szyby i za żadne skarby nie chciała wyjść z jego głowy. Draco miał wrażenie, że wszędzie czuje perfumy kasztanowłosej, a nawet, że wszędzie gdzie nie spojrzy spoglądają na niego jej bursztynowe tęczówki, co napawało go przerażeniem. Ostatni raz tyle myślał o jakiejś kobiecie, gdy musiał zaprosić Pansy na bal bożonarodzeniowy w czwartej klasie. Potem była Astoria, z którą miał się ożenić, ale nie chciał tego i nie wiedział, jak ma jej o tym powiedzieć. Na jego szczęście dziewczyna przyjęła to spokojnie, a nawet odetchnęła na tę wiadomość z ulgą. Od tamtego czasu żadna kobieta nie zajmowała jego myśli. Żył pracą i szybkimi numerkami na boku. Dlaczego więc teraz nie może skupić się na niczym innym, niż na bursztynowych oczach kasztanowłosej dziewczyny i ogólnie na niej całej?
            - Draco jest źle z tobą. Nie widzisz tego?
            - Niespecjalnie. – Blondyn mówił beznamiętnym głosem. Chciał zniechęcić przyjaciela, ale Blaise nie dawał za wygraną. Miał wrażenie, że wszyscy, którzy go otaczają bawią się z nim w psychologa i chcą udzielać mu dobrych rad.
            - Zacznij choć na chwilę myśleć logicznie. Jesteś wkurzony niemal przez 24 godziny na dobę, wyładowujesz swoją agresję na innych. Nie przeszkadza ci to? Wiem, że powiesz nie, ale spróbuj pomyśleć. – Draco zagłębił się w słowach Zabiniego. Był nerwowy, co do tego nie miał wątpliwości, ale czy przeszkadzał mu fakt ranienia innych ludzi? Był do takiego stylu życia przyzwyczajony od zawsze, nie widział jakoś specjalnie powodu, aby to zmienić. Jednak z tą myślą ponownie przed jego oczami zamajaczyła postać Granger. Granger z zapuchniętymi od płaczu oczami, tymi głębokimi jak ocean i iskrzącymi jak fajerwerki na niebie bursztynowymi oczami. Niemal natychmiast poczuł, jak coś szarpie jego sumieniem, czymś, o czym istnienia jak dotąd nie miał bladego pojęcia, a uświadomił sobie jego byt dopiero, gdy ujrzał ją wczorajszego wieczoru na balkonie Potterów.
            - Nie wiem co mam zrobić Blaise.
            - Wyprzedzić język zanim zacznie paplać, co ślina mu na język przyniosła. Ta terapia nie przynosi żadnego efektu? – Draco pokręcił przecząco głową i wstał z fotela, aby nalać sobie i przyjacielowi alkoholu z barku. Dopiero teraz Blaise ujrzał brązowe plamy po farbie, które zdobiły koszulę blondyna.
            - Coś ty dzisiaj robił? Malowałeś? – Malfoy spojrzał na czarnoskórego z niezrozumieniem w oczach. Zabini wskazał palcem na jego koszulę, a Draco machnął od niechcenia ręką i odwrócił się z powrotem w stronę barku.
            - Granger wylała na mnie puszkę farby. – Blaise wytrzeszczył swoje oczy ze zdziwienia i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Był bardzo ciekawy jak doszło do tego spotkania, a tym bardziej jaki był jego efekt końcowy. Gdy rozmawiał wczoraj z Hermioną zdawało mu się, że dziewczyna nie jest już tak negatywnie nastawiona do jego przyjaciela. A jak powiedziała mu o zajściu z perfumami zaczął podejrzewać również Smoka o zmianę zachowania w stosunku do niej. Owszem, blondyn był mistrzem w prawieniu komplementów, ale nigdy nie robił tego kobietom, co do których nie miał określonych planów, czytaj: zaciągnięcia ich do łóżka. Coś zatem musiało się stać, że Malfoy mówił takie rzeczy pannie Granger. Gdy Draco skończył nalewać whisky do szklanek podał jedną z nich przyjacielowi, a sam oparł się o stojący niedaleko regał z książkami. Pytające spojrzenie czarnoskórego niemal ciągnęło go za język.
            - Byłem na spacerze. Jak zawsze rano, od kiedy ten chory doktorek wysłał mnie na terapię. Szedłem sobie pomału ulicą, gdy nagle poczułem coś mokrego na twarzy, a zaraz potem zderzyłem się z kimś, lądując na ulicy. Okazało się, że była to Granger, która wychodziła z jakiegoś budynku, a puszka farby wyleciała jej z ręki. Ot, cała historia. Spokojnie, nie zabiłem jej i nie wrzuciłem jej zwłok do śmietnika. – Blondyn upił łyk alkoholu za swojej szklanki i poczuł rozlewające się po jego ciele ciepło, a na jego twarz wypłynął lekki uśmiech. Miał wrażenie, jakby ciało Granger odbiło się w nim niczym ręka w świeżo wylanym gipsie. Blaise natomiast siedział na kanapie i próbował przyswoić sobie opowiedzianą przez przyjaciela historię. W głowie mu się nie mieściło, że Draco opowiada o tym tak spokojnie, a już tym bardziej, że nic nie zrobił z tego powodu Hermionie.
            - Ale nazwałeś ją znowu szlamą. – Malfoy poczuł się dziwnie na dźwięk owego słowa. Wydawało mu się, jakby ktoś wlał w niego kwas siarkowy, który wypalał po kolei wszystkie narządy, najbardziej kumulując się w lewej piersi.
            - Nie z własnej woli. Sama powiedziała, żebym to zrobił.
            - I uważaj, że ci w to uwierzę. – Draco wzruszył ramionami i wypił do końca zawartość swojej szklanki. Następnie sięgnął po stojącą na barku butelkę i ponownie nalał do naczynia alkoholu.
            - Zapytaj jej. Nie sądzę, aby miała kłamać. – Blaise wbił wzrok w zawartość swojej szklanki. Nie wiedział, czy ma uwierzyć Draconowi, czy też nie. Był jego najlepszym przyjacielem, więc ze względu na to powinien, ale właśnie fakt, że znał go jak własną kieszeń sprawiał, że nie był w stanie przekonać siebie to zaufania jego słowom.
            - Nawet jeśli nie skłamie, to nie zmieni to faktu, że kolejny raz nazwałeś ją szlamą.
            - Uwierzysz mi jak powiem, że nie miałem z tego satysfakcji? – Ton głosu blondyna nie był już beznamiętny, a wprost bił ekspresją. Skumulowały się w nim złość i pretensja, ale w dużej mierze słychać było rozgoryczenie, zapewne postawą czarnoskórego. Draco nie ukrywał, że słowa Blaisa rozdrażniły go. Nie miał powodu okłamywać go, ale z drugiej strony nie miał też prawa winić go za brak zaufania. Zabini dokładnie wiedział jaki jest i znał go od podszewki. Nic więc dziwnego, że mu nie wierzył.
            - Nie zrobiłem tego, bo chciałem, tylko dlatego, że ona tego zażądała. Uznała, że szybciej się mnie pozbędzie.
            - I pozbyła się? – Malfoy zaśmiał się krótko i gardłowo, a następnie prychnął głośno pod nosem, kręcąc przecząco głową. Nie mógł opowiedzieć Diabłowi o całej sytuacji, gdyż jak jego przyjaciel dowiedziałby się, że Granger kolejny raz prawie się przez niego i jego chamskie zachowanie ponownie rozryczała rozwaliłby mu nie tylko nos, ale również i inne organy niezbędne do życia.
            - Sam odszedłem, gdy zacząłem się wkurzać na nią. Swoją drogą to jestem ciekaw do czego Granger była ta farba. – Blaise siedział wciąż na kanapie i składał słowa przyjaciela niczym porozrzucane klocki lego. Jakoś nie mógł się przekonać do uwierzenia w wersję opowiadaną przez blondyna. Oczywistym był fakt, że nie nawrócił się z dnia na dzień i nie zaczął wielbić wszystkich na świecie, ale brak satysfakcji z nazwania Hermiony szlamą wydawał mu się po prostu dziwny. Draco uwielbiał to wyrażenie i gdy je słyszał miał wrażenie, że jakaś niewidoczna siła wylewa miód na jego serce. To była główna przyczyna braku zaufania. Ale z drugiej strony Blaise zdał sobie sprawę, że nie za bardzo ma powód nie wierzyć przyjacielowi. Malfoy jest jaki jest, ale nie potrafił sobie przypomnieć momentu, gdy go okłamał. Zawsze był w stosunku do niego szczery. Dlaczego tym razem miałoby się coś zmienić?
            - Idziesz w poniedziałek znowu do tego doktora? – Blaise zdecydował się zmienić temat. Miał już dość słuchania dziwnych i nierealnych opowieści, nawet jeśli wychodziły one z ust najlepszego przyjaciela. Potrzebował przemyśleć sobie to wszystko na spokojnie.
            - Muszę. Może tym razem pozwoli mi łykać jakieś proszki lub eliksiry. Nie wytrzymam dłużej bez biura.
            - A propos biura. Kefler chciał z tobą mówić, ale powiedziałem mu, że jesteś na urlopie zdrowotnym. Przedłużył nam termin zdania projektu. – Draco prychnął pod nosem i uśmiechnął się perfidnie.
            - Wielki łaskawca z niego. Podziękuj mu w moim imieniu.
            - Ciesz się, że nie uraziłeś go tym ,,dwulicowym kurduplem”. – Malfoy uśmiechnął się jeszcze złośliwiej, przypominając sobie rozmowę z podstarzałym biznesmenem. Miał ochotę wygarnąć mu wtedy wszystko, co kumulowało mu się w głowie, ale Diabeł zareagował w odpowiednim momencie, bo gdyby to zrobił, to jego firma zostałaby zrównana z ziemią, a on sam zostałby odarty z autorytetu i wysoko zajmowanej pozycji.
            - Miałem na końcu języka bardziej wyrafinowane określenia. Mówił coś jeszcze? Nie straszył żadnymi pozwami na moją osobę i brak perfekcjonizmu? – Ton głosu blondyna był aż nad wyraz bezpłciowy. Prawdę mówiąc, Draco w ogóle nie przejmował się osobą austriackiego biznesmena. Takie jest życie. Jedni płacą, aby mieć coś zrobione, inni wykonują tę robotę. Najchętniej naplułby mu na głowę, co nie stanowiło dla niego żadnego wyzwania, ale z racji tego, że Kefler płacił horrendalnie  wysokie wynagrodzenie nie mógł tego zrobić ze względu na swoją firmę i pracowników. Austria stanowiła ich główne źródło dochodów, a jeśli by z niego zrezygnowali nie pociągnęliby dłużej niż pół roku na rynku. Malfoy obawiał się takiej sytuacji i za wszelką cenę nie chciał do niej dopuścić. Niestety często wiązało się to ze spuszczeniem głowy i pokornym wykonaniu zleconego mu zadania. Utrzymać język za zębami było znacznie trudniej, ale jakoś mu się to udawało. Oczywiście do czasu.
            - Akurat ten temat omijał bardzo zręcznie Smoku. Oprócz spotkania w celu omówienia dokładnego harmonogramu prac budowlanych nie wspominał o niczym innym. – Draco zamrugał parę razy oczami, jakby próbował wyostrzyć obraz swojego przyjaciela. Jakie spotkanie? Przecież Blaise wyraźnie powiedział Keflerowi, że jest na urlopie, o jakie spotkanie więc do jasnej cholery chodzi?
            - Jak to spotkanie? Kiedy?
            - Zaproponowałem mu przyjazd do Londynu, ale odmówił. Wolałby spotkać się u niego w biurze. Nie mówił kiedy, ale wspominał coś o początku stycznia. – Z oszołomionym wyrazem twarzy Draco usiadł w swoim fotelu i wyciągnął przed siebie swoje długie nogi. Blaise w spokoju kończył pić swoją whisky i od czasu do czasu zerkał w stronę przyjaciela. Do stycznia było jeszcze daleko, czy Draco obawiał się, że do tego czasu terapia nie zadziała i nie przyniesie żadnych skutków? Diabeł odstawił swoją szklankę na stolik przy kanapie i pochylił się w kierunku blondyna.
            - O co chodzi Smoku?
            - Jak to, o co chodzi? Mam trzymać się z dala od roboty, jak w takim razie mam rozmawiać z tym starym kurduplem o projektach budowlanych?
            - Do tego czasu chyba ci się polepszy? – Malfoy spojrzał na bruneta z przerażeniem w oczach i zacisnął mocno ręce na kolanach.
            - A jak nie?
            - To się przejedziemy na wycieczkę krajoznawczą. Zimą w Austrii jest dużo śniegu, a poza tym jak co roku rozgrywany jest Turniej Czterech Skoczni, więc się trochę rozerwiemy. Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak ci mugole latają bez mioteł i to jeszcze tak daleko, a mają przyczepione do nóg tylko dwie długie deski. – Zabini zamyślił się głęboko, a Malfoy w tym czasie klepnął się głośno w czoło. Wszystko zaczęło nabierać wreszcie sensu. Kefler nigdy nie rusza się z Austrii przez pierwszy tydzień stycznia ze względu na rozgrywające się w tym czasie zawody w skokach narciarskich. Na koniec grudnia również nie można się z nim skontaktować, gdyż przebywa wtedy w Niemczech, gdzie rozgrywaj się pierwsze dwa turnieje. Draco nigdy nie zagłębiał się w zasady tej dyscypliny sportowej, ale wyglądało na to, że Kefler zna je od podszewki. W całym swoim życiu owe zawody widział tylko raz, rok temu w Bischofshofen, gdzie stary austriacki biznesmen omal nie złamał mu kręgosłupa, gdy rzucił się na niego w przypływie radości, gdy jego ulubiony skoczek, niejaki Gregor Schlierenzauer wygrał cały turniej. Potem natomiast przedstawił mu wymagania swoje oraz swoich przełożonych, z którymi Draco niestety musiał się pogodzić, gdyż inaczej Austriacy wycofaliby całe zamówienie. Tego roku sytuacja zapowiadała się podobnie. Najpierw kłótnia z powodu terminu, potem wybąkane przeprosiny i bajeczki o przedłużeniu zdania projektu, propozycja spotkania na zawodach sportowych, a na końcu z grubej rury dowali mu krótszym terminem, który i tak będzie trzeba przyjąć. Świetnie, po prostu świetnie.
            - Ten stary sukinsyn dobrze to sobie jak zwykle wszystko zaplanował. – Draco podrapał się po nieogolonej brodzie, a następnie wstał i napełnił swoją szklankę do połowy Ognistą Whisky. Potrzebował alkoholu. Dużo alkoholu, aby mógł zapomnieć o otaczającym go zewsząd koszmarze. Nerwica, Kefler, a do tego jeszcze przeklęta Granger. Blaise wpatrywał się w przyjaciela z niezrozumieniem w oczach, ale nie potrafił odmówić mu dolewki bursztynowego płynu. Malfoy napełnił szklankę bruneta, a następnie opadł bezsilnie na swój ukochany fotel i wypił całą zawartość swojej szklanki.
            - Podły, parszywy gnojek. Jak ja go wciągnę na tę jego skocznię to się ze śmiechu nie powstrzyma. Stary dureń.
            - Draco przestań bredzić pod nosem i powiedz, o co ci chodzi. – Twarz Malfoy’a wykrzywiła się w cynicznym uśmiechu, a oczy zwęziły w dwie małe szparki niczym u węża szykującego się do ataku. Spojrzał na Blaisa przez trzymaną w ręku szklankę i uśmiechnął się z jeszcze większą złośliwością niż do tej pory.
            - Zamówienie z ubiegłego roku od Keflera miało dokładnie taki sam przebieg. Ten austriacki lis chce jak zwykle przebiegu całego zlecenia wedle jego założeń. Dlatego nie przyjedzie do nas, ale my mamy się pofatygować do niego. – Zabini słuchał uważnie słów Malfoy’a i własnym uszom nie wierzył z czym przyjdzie im się zmierzyć, jeśli Kefler faktycznie dopnie swego. Niestety, wszystko wskazywało na to, że Draco ma rację i będą musieli przerzucić się na dwudziestoczterogodzinny tryb życia, aby oddać projekt w krótszym terminie. – Żeby wejść na TCS trzeba kupić bilety z co najmniej rocznym wyprzedzeniem. Dla niego to żaden problem zdobyć je od ręki. Zabierze nas na zawody, wyżali się ile zapłacił za wejściówki, będzie brał nas na litość, a dzień przed wyjazdem przedstawi nam ofertę nie do odrzucenia, gdyż jak zapewne powie: panowie, naprawdę cudem udało mi się zdobyć te bilety, a wcześniejsze wykonanie umowy wynagrodzi mi ich niebagatelną cenę.
            - Co za…
            - Skurwysyn? Dupek? Kretyn? A może dwulicowy kurdupel? – Malfoy zaśmiał się kpiarsko i odstawił trzymaną szklankę na stolik. Blaise był wkurzony i widział to bardzo wyraźnie. Poprzedniego razu zaoszczędził mu wyjazdu do Keflera i sam mierzył się z jego przebiegłością, ale w tym roku raczej nie widział opcji, aby Diabeł został w Londynie. W szczególności, jeśli nie wyleczy się z nerwicy. Wtedy Zabini może zapomnieć o czymś takim jak dwa tygodnie w firmie bez niego.
            - Nic z tym nie zrobimy Diable. Mamy tak naprawdę dwie opcje do wyboru, a jedna gorsza od drugiej.
            - Rozwiązać umowę lub podjąć się jej wykonania w szybszym terminie. Stary, ale to jest niewykonalne! – Blaise wstał z impetem z zajmowanego miejsca i zaczął krążyć po pokoju. Próbował się jakoś uspokoić, ale to co usłyszał kompletnie wyprowadziło go z równowagi. Wypił cały alkohol, który został mu jeszcze w szklance, a następnie podszedł do barku i wyciągnął pełną butelkę whisky i nie przejmując się zasadami dobrego wychowania pociągnął prosto z gwintu. Malfoy w tym czasie zdążył rozsiąść się jeszcze wygodniej w swoim fotelu i zapalić papierosa. Blaise nadal kręcił się po pomieszczeniu z otwartą butelką w ręku.
            - Trzeba być skończonym dupkiem, aby stosować takie chwyty!
            - Złość piękności szkodzi księżniczko. A w biznesie wszystkie chwyty dozwolone. W szczególności, że to my pracujemy dla niego. – Draco wypuścił dym z płuc i ponownie zaciągnął się papierosem. Zabini spoglądał w jego kierunku, a po chwili zobaczył wyciągniętą dłoń przyjaciela z paczką papierosów. Nie wahając się długo sięgnął po jednego i zapalił go przy pomocy różdżki, by następnie zaciągnąć się głęboko.
            - To co robimy? Dokładnie wiesz, że nie damy rady zdać mu tego projektu na koniec stycznia. Nie jesteśmy nawet w połowie zlecenia. – Blondyn zamyślił się i wpatrywał z uporem maniaka w ścianę przed sobą. Nie miał pomysłu, jak przekonać Keflera do zmiany zdania. Negocjacje nie wchodziły w grę. Biznesmen będzie się zasłaniał zarządem i tyle wyjdzie z ich pertraktacji. Zaakceptowanie terminu również odpadało, gdyż znaczyło tyle, co świadome samobójstwo. Choćby się zarzynali na śmierć i tak nie uda im się oddać w pełni gotowego projektu. Po dłuższej chwili Malfoy odezwał się głosem wypranym z emocji.
            - Nie wiem Blaise, ale jego oferta jest nie jest do zaakceptowania. – Zabini zaśmiał się krótko i kpiarsko, a następnie opadł bezsilnie na kanapę, odstawiając wcześniej butelkę na stoliczek. Sięgnął po paczkę papierosów, która również na nim leżała i wyciągnął jednego, a po chwili wypuszczał kłęby dymu z płuc.
            - No shit Sherlock. To co proponujesz?
            - Podjąć tę chorą grę. – Blaise spojrzał na kumpla i popukał się palcem wskazującym w czoło.
            - Tu się jebnij. Myślisz, że jak będziemy się zarzynać to zmieni to coś? Choćbyśmy siedzieli w biurze dniami i nocami skończenie tego popieprzonego projektu jest awykonalne w tym terminie, który nam podali. Nie damy rady stary. – Draco zgasił papierosa w popielniczce i podparł głowę na ręce. Blaise miał stuprocentową rację, nie uda im się wykonać tego zlecenia na koniec stycznia. Przynajmniej nie w tradycyjny sposób. Byli czarodziejami, ale to nie to samo, co cudotwórcy. Pozostawało im działać w iście ślizgońskim stylu – oszukiwać. A w tym byli niekwestionowanymi mistrzami.
            - Nie damy rady tak jak o tym myślimy. – Zabini spojrzał z niezrozumieniem w oczach na przyjaciela i usadowił się wygodniej na kanapie, zaciągając się głęboko papierosem. Nie lubił, gdy Draco mówił z tajemniczością w głosie. Oznaczało to mniej więcej to samo, co poważne kłopoty, a w dorosłym życiu raczej nie będzie tak łatwo się z nich wykaraskać, jak w czasach szkolnych.
            - Ty coś znowu kombinujesz, a ja nie wiem, czy mam ochotę się w to pakować.
            - Jeszcze nic nie kombinuję, ale w tym roku nie zamierzam dać mu satysfakcji. Wygramy ten termin, masz moje słowo Diable. – Blaise westchnął głęboko i zgasił niedopałek w popielniczce. Następnie wstał z zajmowanego miejsca, a w ślad za nim poszedł Draco.
            - Obyś wierzył w to, co mówisz Smoku. Ja się zbieram, a ty nie rób jutro niczego głupiego. – Malfoy uśmiechnął się z przekąsem i wsadził ręce do kieszeni spodni. Gdy jego głowa powędrowała w dół dostrzegł brązowe plamy po farbie, którą dzisiaj wylała na niego Granger. Jak na złość powrócił do niego obraz jej twarzy. Oczy, usta, nos, włosy, widział wszystko, jakby stała tu i teraz przed nim. Zamknął na moment oczy, próbując pozbyć się widoku kasztanowłosej z głowy, ale w niczym mu to nie pomogło.
            - Draco? Słyszysz mnie? – Z letargu wyrwał blondyna głos Zabiniego. Odchrząknął nieznacznie i zobaczył jego ciekawskie spojrzenie.
            - Tak, mam nie robić niczego głupiego. Zwiesiłem się na chwilę.
            - Uważaj, bo jeszcze się okaże, że konwalie to mordercze kwiaty. – Brunet mrugnął porozumiewawczo okiem, a po chwili zniknął z pomieszczenia tak jak się pojawił, zostawiając osłupiałego Dracona na środku pokoju. Malfoy miał nadzieję, że się przesłyszał. Nie chciał mieć nerwicy, ale głuchota w tym momencie była jak najbardziej pożądana. Ale skąd w takim razie Diabeł wie o konwaliach?

10 komentarzy:

  1. Haha świetny rozdział :3 Chcę zobaczyć tę grę Malfoy'a :D Bardzo mnie ciekawi co on wymyślił i jeszcze Granger w jego głowie... Po prostu super <3 ❤❤❤ /Klaudynaa ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. boski rozdzial Blais i Draco dadzom sobie jakos rade wierze w nich

    OdpowiedzUsuń
  3. czy moglabys dodac wersje na komurki bo zepsul mi sie komputer a na telefonie idzie mi opornie bylabym baardzo wdzieczna

    OdpowiedzUsuń
  4. Oby tak dalej,czekam na kolejny z utesknieniem

    OdpowiedzUsuń
  5. Doczekałam się! Oj, Malfoy, Malfoy, widocznie konwalie to zabójcze kwiaty. Tak samo jak pewne czekoladowe oczy pewnej osóbki. Oj, Malfoy, Malfoy wpadłeś jak nic.
    A propos butów, to podziwiam talent. Są naprawdę niesamowite. Słowo! ;)
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cuudo...Uśmiałam się jak wariatka :D Konwalie-mordercy i brązowa farba :) Masz dziewczyno talent!!! Swoją drogą buty też świetne :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Diabeł mym bogiem <3 Jego ostatnia wypowiedź to mistrzostwo :D A tak ogólnie to rozdział jest genialny. Początek był idealny. Momenty, gdy u Dracona odzywa się sumienie są bezcenne, podobnie jak jego przemyślenia o Hermionie. Nieźle mu dziewczyna namieszała w głowie, ale bardzo dobrze. Pora dorosnąć Malfoy. Jestem cholernie ciekawa, jak to będzie wyglądało dalej, dlatego życzę dużo weny i już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału :)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Super rozdział!
    Rozmowa Draco i Hermiony wyszła Ci świetnie, Smok zachowywał się jak pięciolatek przy wkurzaniu Miony ;D Myśli Malfoya o niej też wyszły Ci bardzo fajnie ;* Ach, te konwalie namieszały w głowie naszemu blondaskowi, jak nic wpadł po uszy ;D Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. A tak poza tym to Kefler to niezły cwaniak...

    Pozdrawiam i życzę weny,
    Qeiko

    dramione-i-think-i-love-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Super rozdział *.* Coraz bardziej kocham blogi Dramione, niby większość piszą amatorzy a dla mnie jak profesjonalni pisarze (często i lepiej ). Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń