niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział XII

Witam Was wszystkich,
dziś mamy 16 listopada, więc tak jak pisałam dodaję obiecany rozdział 12. Mam również dobrą, choć może nie dla wszystkich wiadomość. Otóż jedna z czytelniczek chciałaby poznać dalsze losy Severusa. Informuję, iż następny rozdział będzie w pełni poświęcony nauczycielowi eliksirów i nie będzie to ani trochę rozdział dla wielbiących jego kanoniczną postać. Trochę go sparodiuję, co nie każdemu przypadnie do gustu. Z góry ostrzegam i przepraszam.

Dziękuję również za komentarze pod Miniaturką numer 2. Mogę się z Wami podzielić sekretem, że 17 października jest nie tylko ważną datą dla Hermiony, ale również dla mnie.

* * * * *
            Londyn w godzinach przedpołudniowych zazwyczaj wyłącznie w centrum tętni życiem. Jego obrzeża nie są z reguły zaszczycane obecnością namolnych turystów, którzy niczym chińska wycieczka pragną zobaczyć i dotknąć każdego obiektu, o którym słyszeli, bądź zobaczyli w przewodniku. Panuje tu cisza i błogi spokój, a ludzie żyją tak, jakby każdy kolejny dzień nie różnił się specjalnie od poprzedniego. Dziś również tak było, choć panująca szaruga za oknami i zbierające się nad miastem ciemne chmury nieco spowolniły rytm społeczności. Nikogo dżdżysta pogoda tu nie dziwiła, ale była w pewnym sensie odzwierciedleniem charakteru Anglików. I chociaż wszyscy jak jeden mąż cieszyli się z tych niewielu w ciągu roku słonecznych dni, to  żaden z nich nie powiedziałby, że zamieniłby ilość ich występowania z tymi mokrymi i szarymi, bo właśnie one czyniły Londyn i całą Wielką Brytanię tak wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju. Nawet jeśli ta wyjątkowość oznaczała codzienne wdziewanie kaloszy i trzymanie parasola nad głową…
            Przed budynkiem na New Cavendish Street stały trzy kobiety, a każda z nich była tak różna od poprzedniej, że nie dało się ich pomylić w żaden sposób. Pierwsza od lewej strony miała rude włosy związane w ciasnego koka na czubku głowy. Druga z kolei była ciemną blondynką z jaśniejszymi prześwitami. Trzecia zaś odznaczała się ciemną niczym noc barwą włosów. Ginny, Hermiona i Pansy obserwowały stojący przed nimi budynek i wyglądały niczym rzeźba trzech małp, w której każde zwierze ma inaczej ułożone ręce. Ginewra spoglądała z niedowierzaniem, trzymając dłonie na biodrach. Hermionie oczy wprost świeciły się z radości, a z twarzy nie chciał zejść błogi uśmiech szczęścia. Wzrok Pansy zaś wyrażał przestrach zmieszany ze zniesmaczeniem. Jak łatwo się domyślić każda z kobiet miała inne zdanie na temat mieszczącego się przed nimi budynku. Swoimi spostrzeżeniami pierwsza postanowiła podzielić się panna Weasley.
            - To jest… to? Na pewno nie zabłądziłyśmy? – Hermiona pokręciła przecząco głową i spojrzała na rudą przyjaciółkę. W jej błękitnych oczach zdążyła dostrzec nieme błaganie o cud, zapewne o to, aby lokum okazało się niewłaściwym.
            - Takie trochę… - Ginny zamilkła w połowie zdania. Wydawało się, że szuka odpowiedniego określenia, ale żadne jej nie pasowało. Pansy zaś miała całą paletę niezbyt wyrafinowanych cech, którymi mogła opisać budynek.
            - To zapadnięta dziura zbita z czterech sękatych desek pomalowanych białą farbą i z wstawionymi imitacjami plastikowych okien. Granger, czyś ty zgłupiała do reszty? Co my mamy niby z tym zrobić? – Kasztanowłosa uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyszukała w kieszeni płaszcza klucze od mieszkania. Pansy wydawało się, że Hermiona jest kompletnie głucha i nic z tego, co przed chwilą do niej powiedziała nie dotarło do dziewczyny.
            - Pokażę wam jak wygląda w środku. – Panna Granger podeszła do drzwi wejściowych i przekręciła klucz w zamku. Za nią podążały dwie przyjaciółki, których twarze niekoniecznie podzielały optymizm kasztanowłosej. Drzwi zaskrzypiały i w momencie otwierania odleciała z nich duża ilość farby. Hermiona niezbyt przejęła się tym faktem. Wpuściła przyjaciółki do środka i ciesząc się niczym małe dziecko z otrzymanego dużego lizaka podbiegła na środek, kręcąc się wokół własnej osi.
            - Jest cudowne. W życiu nie wymarzyłabym sobie lepszego miejsca. – Gdy dziewczyna skończyła wypowiadać zdanie ze ściany po prawej stronie odleciał jeden z trzech kinkietów, który z łoskotem spadł na podłogę i rozbił się w drobny, różowy mak. Pansy aż podskoczyła w miejscu, a Ginny tylko skrzyżowała ręce na piersi.
            - Przypomnij, ile za to dałaś? – Czarnowłosa omiotła wzrokiem pomieszczenie i z każdym nowo uchwyconym detalem załamywała się coraz bardziej.  Miała wrażenie, że nikt tu nigdy nie sprzątał, nie mówiąc już o jakimkolwiek remoncie. Ściany aż błagały o litość nad nimi i zdarcie z nich resztek pozostawionej farby. Podłoga w swoich jękach również nie ukrywała pragnienia renowacji. A schody! Boże, widzisz i nie grzmisz!
            - Nie jest tak tragicznie. – Ginny chciała jakoś pocieszyć Pansy, ale kobieta pokręciła przecząco głową i podeszła do jednej ze ścian, w którą klepnęła otwartą dłonią. Natychmiast odleciały z niej duże połacie zielonej farby, a i sufit zdawał się płakać białymi odłamkami.
            - Coś jeszcze chcesz powiedzieć? – Rudowłosa potarła ręką skronie i odwróciła się w stronę Hermiony, która zdążyła już pozbyć się płaszcza i wysokich butów. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, czekając na to, co przyjaciółki mają do powiedzenia. Widząc jednak ich twarze nie mogła oczekiwać przyjemnych komentarzy ani słów pochwały.
            - Mam świadomość jak to wygląda, ale właśnie dlatego poprosiłam was o pomoc. Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółkami, do kogo miałam się zwrócić?
            - Najlepiej do firmy wypożyczającej buldożery i zrównać to z ziemią. – Pansy podeszła do kasztanowłosej i usiadła obok niej. Po chwili dołączyła do nich również Ginny i wszystkie trzy zaczęły rozglądać się ponownie po pomieszczeniu. Nie dało się w żaden sposób ukryć, że lokum potrzebuje gruntownego remontu zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Fasada przednia wymagała nie tyle renowacji, co wymiany, ale w porównaniu ze schodami zwykłe odnowienie wydawało się w zupełności wystarczające.
            - Od czego chcemy zacząć? – Ginny przerwała panującą między kobietami ciszę i podwinęła rękawy od swojego czerwonego płaszcza. Miała bardzo duże pojęcie o odrestaurowywaniu mebli i technikach malarskich, ale widząc ogrom pracy jaki na nie wszystkie czekał wydawało jej się, że wszystkie te umiejętności są niewiele warte. Mieszkanie może nie było do końca ruiną, ale z pewnością było bardzo zniszczone i nawet do głowy nie chciała jej przyjść liczba tygodni bądź miesięcy jakie tutaj spędzą, aby nadać mu właściwy kształt. Podobne myśli wirowały w głowie Pansy. Z reguły starała się być optymistką, ale w zderzeniu z obecną rzeczywistością nie umiała myśleć inaczej nić realista. Nie było opcji, że skończą całą robotę przed końcem listopada. Za dużo się tego nagromadziło, a z pewnością znajdzie się jeszcze więcej, gdy zabiorą się wszystkie trzy do pracy.
            - Myślę, że można zacząć od zdarcia farby ze ścian i sufitu, położenia gładzi i dopiero nowego koloru. Podłoga to tanie panele, więc Granger nie miej żalu, ale je również trzeba zerwać i wybrać coś odpowiedniejszego. Poza tym zakup nowych schodów, bo po tych uprzedzam, że ja na pewno nie wejdę. Okna i drzwi to chyba oczywiste, że idą do wymiany? – Czarnowłosa w tych kilku zdaniach ujęła ich najbliższe tygodnie wyczerpującej i żmudnej pracy. Ginny musiała przyznać jej we wszystkim rację, podobnie jak Hermiona. Jednak panny Granger nie odstraszyło, ani tym bardziej nie zniechęciło to wszystko, o czym mówiła Pansy. Czuła, że właśnie tego chce. Włożyć w tę kawiarnię całą siebie, przelać w nią swoją duszę i sprawić, aby każdy kto tutaj przyjdzie widział ogrom pracy, jakiego to miejsce wymagało. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i złapała swoje przyjaciółki za ręce.
            - Jesteście niesamowite. Dziękuję wam.
            - Podziękujesz, jak w końcu się za coś zabierzemy i zacznie to nabierać odpowiedniego kształtu. – Pansy dmuchała na zimne. Lubiła dotrzymywać obietnic, które złożyła, a przecież przyrzekła Hermionie, że jej pomoże i nie zostawi jej w tym samej. Z resztą panna Granger nie miała bladego pojęcia jak wykonać choćby połowę czynności, które dziewczęta miały przed sobą. Jeszcze ściany może jakoś by pomalowała, ale o wymianie paneli i kładzeniu gładzi wiedziała tyle, co nic.
            - Proponuję od zebrania pajęczyn na początek. – Ginewra z obrzydzeniem patrzyła na pająka o długich odnóżach, który spuszczał się po swej pajęczynie w stronę podłogi. Rudowłosa kobieta podobnie jak jej brat miała wstręt do ośmionożnych zwierząt, choć przebywanie w towarzystwie bliźniaków nieco złagodziło paniczny lęk i zmieniło go w czystą abominację.
            - Niestety magia we wszystkim nam nie pomoże. – Pansy wyciągnęła swoją różdżkę i przy pomocy jednego zaklęcia usunęła pajęczyny ze wszystkich możliwych miejsc w mieszkaniu.
            - Żadnej magii. – Głos Hermiony był bardzo stanowczy. Nie chciała w żadnym wypadku iść na łatwiznę, a używanie magii właśnie to oznaczało. Jej ręce miały poczuć ból, a ciało zmierzyć się z naporem czekającej ją pracy. Pozostałe kobiety nie kryły swojego zdziwienia. Pansy wiedziała, że zaklęcia nie załatwią wszystkiego, ale w dużym stopniu mogą im pomóc. Nie za bardzo rozumiała intencje swojej kasztanowłosej przyjaciółki. Z resztą podobnie i Ginny. W Paryżu co prawda nie miała styczności z różdżką w sztuce, ale wiedziała, że magią można wykonać praktycznie większość technik, których się tam nauczyła. Ale panna Granger odrzucała wizję pomocy płynącej z czarów.
            - Bez różdżek i zaklęć. Chcę abyście to wy mi pomogły, a nie te kawałki drewna.
            - Miona, ale dlaczego? Przecież to zaoszczędziłoby nam wiele czasu. – Ginewra chciała jakoś przekonać przyjaciółkę, ale kasztanowłosa pokręciła przecząco głową.
            - Bo różdżką potrafię się obsługiwać, a pędzlem czy też młotkiem już niekoniecznie.
            - Z grzeczności nie zaprzeczę. – Na odpowiedź Pansy wszystkie trzy kobiety uśmiechnęły się promiennie. Hermiona zdawała sobie sprawę, że w kwestii remontu ma dwie lewe ręce, ale pragnęła choć jedną z nich tak wykręcić, aby wydawała się prawą.
            - Masz już pomysł, jak to wszystko będzie wyglądać? – Pannie Granger zaświeciły się oczy z podniecenia. Wiele razy w ciągu nocy wyobrażała sobie swoją upragnioną kawiarnię, ale były to najrozmaitsze wersje i na żadną w pełni nie mogła się zdecydować. Jednak wśród nich była jedna, na pierwszy rzut oka zwyczajna, niczym nie wyróżniająca się. I ta właśnie najbardziej do niej przemawiała.
            - Chcę ją nazwać Choklad Himlen, co po szwedzku oznacza czekoladowe niebo. – Pansy przeanalizowała pierwszą garść informacji i w skupieniu czekała na dalszą część wypowiedzi przyjaciółki. – Nie wiem czemu tak, może dlatego, że kojarzy mi się po części z Fredym. Wyobrażam sobie ściany, które imitowałyby czekoladę i jasną podłogę, która byłaby odzwierciedleniem chmur w niebie. Taki trochę idealistyczny obraz, ale nic na to nie poradzę. W części przedniej stałyby stoliki, a w tylniej, oddzielonej kontuarem znalazłaby się część kuchenna.
            - A co znalazłoby się w karcie? – Hermiona spojrzała na Ginny i uśmiechnęła się promiennie.
            - Czekolada. – Oczy panny Granger aż pojaśniały z ekscytacji. Ginny natomiast nie kryła swojego zdziwienia, mimo że po nazwie kawiarni powinna się domyślić, co będzie serwować.
            - Czekolada? – Rudowłosa starannie i niemalże w spowolnionym tempie wymówiła produkt, który miał odgrywać główną rolę w kafeterii Hermiony. Kasztanowłosa uśmiechnęła się tylko do niej szeroko.
            - Chcę ją tutaj w każdej postaci. Ciasta, lodów, musów, do picia, wszelkich deserów. Czegoś takiego nie ma w Londynie!
            - Czyli żadnej ekstrawagancji w postaci kuchni azjatyckiej czy egzotycznej? – Hermiona przytaknęła głową, a rudowłosa odetchnęła z ulgą. – Myślałam, że będziesz chciała jakieś rewolucje.
            - Ale to jest pomysł! Londyn aż odstrasza swoimi dotychczasowym asortymentem gastronomicznym, który każdy Anglik zna niemalże na pamięć. Hermiona wprowadzi coś nowego, awangardowego, a nie jak większość nowopowstałych restauracji, które wyglądają jak wyciągnięte z rynsztoku. – Pansy wstała z podłogi i ściągnęła z siebie szary paszcz, podwijając rękawy od zielonego swetra. Czarnowłosa podeszła do jednej ze ścian i zaczęła zdejmować z niej pozostałe dwa kinkiety, gdyż trzeci rozbił się, gdy kobiety weszły do środka. Lampy były równie zakurzone, co woluminy w dziale ksiąg zakazanych w Hogwarcie.
            - Dzięki Pan. Tylko nie chciałabym, aby te ściany były puste. Jak myślisz Ginny, co można z nimi zrobić? – Ginewra spojrzała na jedną ze ścian i zamyśliła się głęboko. W jej głowie niemal natychmiast zaczęła powstawać mapa myśli związanych z niebem i przede wszystkim z czekoladą, i która zaczęła rozrastać się do niebotycznych rozmiarów. W końcu rudowłosa klasnęła głośno w dłonie i spojrzała z uradowaniem w oczach na Hermionę.
            - Możemy jako podkładu użyć koloru brązu, nakładając ciemniejsze bądź jaśniejsze odcienie, które imitowałyby różne rodzaje czekolady, a na ścianach odtworzyć panoramę nieba z czekoladowych chmur. Z jasną podłogą tworzyłoby to rzeczywiście odpowiedni klimat. Ale chodzi mi o naprawdę bardzo realistyczne odwzorowanie chmur na niebie.
            - Ginny wiesz, że malowanie artystyczne to twoja działka? – Pansy uśmiechnęła się złośliwie, a rudowłosa pokazała jej język, jednak po chwili dziewczęta roześmiały się i dołączyła do nich również Hermiona. – To genialny pomysł, ale wymaga niezwykłych umiejętności.
            - Poradzisz sobie Ginnny? – Panna Weasley zrobiła urażoną minę i skrzyżowała ręce na piersiach, wydymając usta w Dziubek.
            - Jak śmiecie wątpić w moje zdolności? Jeszcze wam obu szczęki opadną, a moje dzieło zawiśnie w Galerii Uffizi, zobaczycie! – Kobiety zaczęły głośno się śmiać. Żadna z nich nie wątpiła w talent rudowłosej dziewczyny. Jej obrazy i rzeźby wyglądały jakby zostały wykonane przez mistrza w swoim fachu. Kobieta niesamowicie potrafiła odwzorować wszystkie detale, zupełnie jakby tworzyła kopię, która jest nie do podrobienia. Jej autorskie pomysły z resztą były jeszcze lepsze, a każdy, kto miał to szczęście, aby je obejrzeć nie potrafił powstrzymać słów zachwytu. Dlatego Hermiona czuła się niesamowicie bezpieczna, powierzając tę pracę przyjaciółce. Wiedziała, że się nie zawiedzie, a efekt końcowy będzie wprost oszałamiający.

* * * * *

            Było dobrze po godzinie 7.00 rano, gdy w sypialni Dracona rozdzwonił się budzik nakazujący jego właścicielowi wstanie z łóżka. Blondyn jęknął głośno i przewrócił się na drugą stronę, zakrywając głowę poduszką w celu stłumienia znienawidzonego dźwięku. Każdego ranka obiecywał sobie zmienić melodię, która miała go obudzić, ale jak dotąd jeszcze mu się to nie udało z racji na dokuczliwą sklerozę odnośnie rzeczy błahych i kolejny dzień męczył się z utworem Macarena zespołu Lod del Rio. Nie rozumiał, co go pchnęło do ustawienia tej, a nie innej piosenki, ale zapewne zrobił to, gdy był zalany w trzy dupy i wydawało mu się to wtedy wyjątkowo zabawne i przyjemne. Na trzeźwo jednak była to melodia mocno irytująca, a przy dłuższym jej słuchaniu potrafiła doprowadzić go do szewskiej pasji.
            Macarena leciała już czwarty raz i młody Malfoy uznał, że jest to wystarczająca pora, aby wstać z łóżka. Wyłączył drażniącą jego uszy melodię i usiadł w skotłowanej pościeli na swoim łóżku. Miał ochotę ponownie przyłożyć głowę do poduszki i oddać się na wieki w objęcia Morfeusza. Powieki miał ciężkie, zupełnie jakby zostały wykonane z ołowiu, a do tego bolały go niemiłosiernie oczy. Przetarł je dwoma rękami i opadł bezsilnie na poduszki. Miał wrażenie, że jego ciało buntuje się przeciw niemu i odmawia jakiejkolwiek współpracy. Spojrzał na zegarek, który wyświetlał się na ekranie jego telefonu i w tym samym momencie zerwał się niczym huragan na równe nogi i popędził do łazienki. Było po ósmej, a on na 8:45 był umówiony w firmie na spotkanie z klientem. Jeśli się spóźni, co jest wielce prawdopodobne, to Diabeł nogi mu z dupy powyrywa. Wziął szybki prysznic i wpadł do garderoby, aby znaleźć jakieś pasujące w miarę do siebie ubrania. Granatowa koszula i czarne spodnie były akurat pod ręką, więc postanowił nie wysilać się na więcej i w pośpiechu zaczął wkładać na siebie odzież. Między zapinaniem guzików od koszuli i podciąganiem spodni doznał nagłego olśnienia. Zupełnie jakby ktoś stojący z boku uderzył go obuchem w głowę. Na twarzy Dracona zaczął pojawiać się szyderczy uśmiech, który z sekundy na sekundę stawał się coraz szerszy, a cyniczne pomrukiwania przeszły w głośny i złośliwy śmiech. Mężczyzna usiadł na środku garderoby, gdzie rechotał do rozpuku i jakoś niespecjalnie zamierzał przestać. Zdał sobie sprawę, że jego życie to ciągła rutyna i nawet przymusowy urlop, do którego wzięcia został wczoraj zmuszony nie jest w stanie tego zmienić. Przed nim siedem, a właściwie sześć dni wolnego, rozumianego jako marnowanie czasu, który mógł zostać spożytkowany na pracę. Draco sam zaczął się zastanawiać, ile razy w przeciągu tych dni złapie się na swoje przyzwyczajenia i będzie próbował iść do pracy.

* * * * *

            Harry od rana był na nogach i aktywnie korzystał z dnia wolnego od pracy w postaci opieki nad córką. Miał w planach spać co najmniej do godziny 10.00, ale Lilly wprowadziła małe zmiany w jego harmonogramie bez wcześniejszej konsultacji z nim. Tak więc mężczyzna już o 6.30 musiał opuścić sypialnię i zająć się swoim jedynym dzieckiem. Pansy w domu nie było, gdyż wyszła razem z Hermioną, aby obejrzeć jej nowe mieszkanie, więc wszystko dzisiejszego dnia pozostawało na głowie czarnowłosego.
            Pan Potter był w trakcie przygotowywania sobie trzeciej z rzędu kawy, gdy nagle z salonu doszedł do niego płacz dziecka. Zostawił gotującą się wodę i jak najszybciej udał się do pomieszczenia, gdzie bawiła się Lilly. Przestraszył się, że mała zrobiła sobie krzywdę. Pansy udusiłaby go wtedy gołymi rękami. Wpadł do salonu z walącym sercem i zobaczył córkę, która stała przy komodzie i próbowała sięgnąć pilot do telewizora. Na jej nieszczęście była o jakąś połowę mniejsza niż mebel. Łzy leciały jej z oczu ciurkiem, a krzyki stawały się coraz głośniejsze. W końcu Harry podszedł do dziewczynki i wziął ją na ręce, uśmiechając się do niej po ojcowsku.
            - Chcesz bajkę? – Lilly wyciągnęła swoje małe rączki w kierunku pilota, gdyż będąc na rękach ojca odległość od upragnionego przedmiotu wydawała się być mniejsza. Niestety, gdy okazało się to fikcją ponownie zaczęła płakać. Harry przytulił ją do siebie i zabrał z komody pilota. Gdy dziewczynka go zobaczyła momentalnie zaprzestała histerii i wykrzywiła buzię w szerokim uśmiechu.
            - No i po co tyle krzyku? Nie można było zawołać taty? – Lilly wsadził swoje dwa paluszki do buzi i z niezrozumieniem na twarzy wpatrywała się w swojego ojca. Harry próbował wyjąć palce z ust dziewczynki, ale gdy tylko znalazły się na zewnątrz dziewczynka ponownie wkładała je do środka.
            - Mama nie mówiła, że nie wolno wkładać paluszków do buzi? – Dziecko uśmiechnęło się szeroko i zakryło swoją twarz dłońmi, zerkając między palcami na tatę. Harry posadził Lilly na dywanie i włączył telewizor, ustawiając go na kanale dla dzieci. Mała roześmiała się, gdy na ekranie pojawiły się postacie z jej ulubionej bajki. Mężczyzna spojrzał na dziwaczne stworki, które niby przypominały słonie, niby kaczki, ale tak naprawdę mogły to być wszelkie inne zwierzęta połączone w jedno. Spojrzał na córkę, która ze skupieniem na twarzy oglądała, co dzieje się na ekranie.
            - O czym jest ta bajka kochanie? – Dziewczynka ani drgnęła i nawet nie zareagowała na dźwięk głosu ojca.
            - Opowiesz tacie? – Lilly na moment oderwała wzrok od telewizora, ale po chwili ponownie wróciła do jego obserwacji. Harry klepnął się w czoło i skierował swoje kroki w kierunku kuchni.
            - Kretynie, ona przecież jeszcze mówi! – Mężczyzna skarcił się głośno za głupotę i wyłączył czajnik, w którym już dawno zdążyła się zagotować woda na kawę. Zalał kubek do pełna i udał się z nim do salonu, gdzie zostawił Lilly. Mała ani drgnęła i nadal w skupieniu oglądała bajkę. Harry usiadł w fotelu i z głową wspartą na ręce przyglądał się córce. Zdał sobie sprawę, że poświęca jej stanowczo za mało czasu. W końcu jaki ojciec nie pamięta, że jego jedyne dziecko jeszcze nie zaczęło mówić? Całe dnie spędza w szpitalu, a wszystko inne jest na głowie Pansy. Nie powinno tak być, w szczególności, że są małżeństwem i kocha ją najmocniej na świecie, tak samo jak Lilly. Już dawno nie pamiętał, kiedy ostatni raz został z nią na cały dzień w domu. Ciągle tylko praca, praca i praca. A przecież jeszcze tak niedawno marzył o kochającej się rodzinie żyjącej ze sobą w zgodzie. Kiedy to minęło? I co najważniejsze, jak? Realizacja zawodowa przesłoniła mu wszystko, a w tym rodzinę, którą powinien stawiać na pierwszym miejscu.
            Bajka o dziwacznych stworkach trwała jeszcze jakieś dwadzieścia minut, a gdy się skończyła Lilly była bliska uśnięcia na dywanie, na którym zostawił ją jej ojciec. Harry podszedł do córki i wziął ją na ręce. Dziewczynka objęła go za szyję małymi rączki i kurczowo trzymała się go, aby nie spaść. Zaniósł ją do jej pokoju i ułożył na plecach w łóżeczku, przykrywając kocykiem. Lilly w trakcie drogi zdążyła już zasnąć, a gdy Harry pocałował ją w czoło tylko uśmiechnęła się delikatnie. Mężczyzna stał w drzwiach i obserwował dziecko ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej. Wychowywanie może nie było jego najmocniejszą stroną, ale na razie jakoś sobie radził i chyba nawet nienajgorzej. Z tą myślą opuścił pomieszczenie i udał się do kuchni, aby przygotować Lilly kaszkę, gdy się obudzi. W momencie, gdy otwierał lodówkę w domu dało się słyszeć dźwięk dzwonka od drzwi. Podszedł do nich niespiesznie i spojrzał przez wizjer, kto do niego przyszedł. Zdziwił się, gdy po drugiej stronie ujrzał swojego rudego przyjaciela, ale szybko otworzył mu drzwi. Twarz Rona nie wyrażała żadnych emocji. Ręce miał w kieszeniach od kurtki i spoglądał na niego jakby nieobecnymi oczami.
            - Cześć. Mogę wejść? – Harry przesunął się i gestem ręki wskazał Ronowi, aby wszedł do środka.
            - Jasne stary. – Mężczyźni wymienili uścisk dłoni i po chwili siedzieli obaj w kuchni. Ron wyglądał jak duch. Był blady i markotny, tak jakby łapała go jakaś choroba. Harry postanowił rozpoczął rozmowę, gdyż jego przyjaciel jakoś nie bardzo się do tego garnął.
            - Co tam u ciebie? Opowiadaj, dawno się nie widzieliśmy.
            - Wyjeżdżam na rok do Stanów. – Czarnowłosy mężczyzna spojrzał z niezrozumieniem na rozmówcę. Ron natomiast nie zaszczycił go swoim wzrokiem i uporczywie wpatrywał się w blat stołu, przy którym obaj siedzieli.
            - Zawody? – Rudy pokręcił przecząco głową i ściągnął z siebie kurtkę.
            - Podpisałem kontrakt z Gwiazdami. Teraz będę grał dla nich.
            - Ze Sweetwater? To spoko. Ale dlaczego zostawiasz Pomarańczowych?
            - Z dwóch powodów. Armaty nie grają już tak dobrze jak kiedyś. Dawno nie zdobyliśmy żadnego mistrzostwa. Jeśli chcę grać dalej, to musiałem zacząć myśleć przyszłościowo. – Harry pokiwał głową na znak, że rozumie. W głębi duszy czuł, że zna drugi powód, poważniejszy, dlaczego jego przyjaciel zmienił drużynę i przeprowadza się za granicę.
            - Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi.
            - Gwieździści grają bardzo dobrze. Jestem u nich na rok na okresie próbnym, potem zobaczymy, czy zostanę z nimi na dłużej. – Ton głosu Rona nie wyrażał ekscytacji, której powinien mieć teraz w sobie od groma. Harry obawiał się, że przyjaciel bardzo ciężko znosi odejście Hermiony. Widać było po nim, że nie czuje się najlepiej, ale nie chciał go o to wypytywać. Wiedział, że Ron prędzej czy później sam mu o tym powie. Taki po prostu miał charakter.
            - Kiedy wyjeżdżasz?
            - Za dwa dni. Jestem praktycznie spakowany, ale chciałem się jeszcze z wami pożegnać.
            - Przecież będziesz przyjeżdżał. My z pewnością cię odwiedzimy. – Ron pokręcił przecząco głową. Nie miał w planach powrotu do Londynu ani teraz, ani nigdy. Dla niego po podpisaniu kontraktu z amerykańską drużyną sytuacja była jasna. Nie wróci, bo nie odnajdzie się w tym mieście, gdyż jest w nim za dużo wspomnień z Hermioną.
            - Nie, Harry. Jeśli nie przedłużę kontraktu, to z pewnością nie wrócę też do Londynu. Ja po prostu nie mogę. – Harry poklepał przyjaciela po ramieniu i spróbował się do niego uśmiechnąć, ale zamiast tego wyszedł mu nieciekawy grymas. Ron nie do końca czuł się fair w stosunku do przyjaciół. Uciekał od życia, które prowadził w Anglii, a tym samym uciekał od nich. Ale czuł, że nie jest w stanie poradzić sobie w tym miejscu z pustką, jaka powstała po odejściu Hermiony. Jego serce pękło na miliardy kawałków, a każdego kolejnego dnia te kawałki roztrzaskiwały się na kolejne części, tworząc w lewej piersi drobny pył. Nie umiał już dłużej funkcjonować w ten sposób. Życie bez Hermiony przy boku wydawało mu się pozbawione sensu. Chciał jej szczęścia, ale pragnął również powrotu, jednak wiedział, że to się nigdy nie ziści. Bez wahania podpisał więc kontrakt z amerykańską drużyną i niczym tchórz uciekał od przeszłości i tym samym przyszłości, którą mógł wieźć w Londynie. Ale czy przyszłość bez osoby, którą kochasz może mieć jakieś znaczenie?
            - Nie chcę wyjeżdżać, ale muszę. Muszę odpocząć od tego miejsca. – Harry pokiwał ze zrozumieniem głową i pochylił się nad stołem. Wiedział, że nie przekona przyjaciela do zmiany decyzji. Ron jest uparty i gdy coś sobie postanowi, to za wszelką cenę będzie dążył do celu. W tym momencie jego celem było uwolnienie się od Hermiony. Ale czy można uwolnić się od osoby, za którą z miłości mógłby oddać życie?
            - Od Hermiony. – Na dźwięk imienia swojej ukochanej Ron przymknął oczy. Nie widział jej ani razu, od kiedy odeszła. Myślał, że spotka ją na cmentarzu, ale o jej obecności w tym miejscu świadczyły jedynie świeże niezapominajki i biała róża. Codziennie chodził ulicami Londynu i szukał jej wzrokiem, ale nigdy nigdzie jej nie było, a gdy zauważył osobę podobną do niej zatrzymywał się na środku ulicy z zamiarem zawołania jej imienia. Jednak po ujrzeniu twarzy mijających go kobiet jego radość wyparowywała i kroczył dalej przed siebie, poszukując wśród przechodniów Hermiony.
            - Tak. Nie potrafię poradzić sobie z jej odejściem. Nie umiem tego zaakceptować.
            - Kochasz ją, to zrozumiałe. Ale Ron, czy nie możesz chociaż spróbować żyć bez niej? – Rudowłosy mężczyzna pokręcił przecząco głową i skrzyżował ręce na piersi, odchylając się na krześle.
            - Staram się. Liczę, że ten wyjazd mi w tym pomoże. Nie mogę jej zmusi do powrotu. Chcę jej szczęścia, a gdybym to zrobił, to odebrał bym je jej. Nie jestem do tego zdolny. – Harry zamyślił się nad wypowiedzią przyjaciela. Nigdy nie posądził by Rona o egoizm, więc w pełni rozumiał jego postawę. On również nie wyobrażał sobie życia bez Pansy i bez Lilly. One nadawały mu sens, dzięki nim miał do kogo wracać po całym dniu spędzonym w pracy. Co by zrobił, gdy by stracił je obie? Pewnie to samo, co Ron – odszedł, aby móc zapomnieć i w jakiś sposób funkcjonować dalej. Między mężczyznami zapanowała cisza przerywana jedynie skapywaniem kropli wody z kranu. Harry pogrążony był nad rozmyślaniem, jakim beznadziejnym jest mężem i ojcem, bo zaniedbuje swoją rodzinę. Największy skarb, o którym marzył, i który dane mu było dostać od losu. Natomiast Ron myślał, czy postępuje właściwie, i czy jego przyjaciele nie odwrócą się od niego, gdy wyjedzie z Anglii. Nie chciał ich tracić, ale nie mógł też z nimi zostać. Przypominali mu o Hermionie i tym samym dawał o sobie znać ból, od którego chciał uciec. Rodzina nie była zachwycona jego wiadomością. Matka przeżywała, że będzie daleko od domu i otwarcie wyrażała sprzeciw wobec jego wyjazdu. Ojciec również go nie popierał, ale był bardziej wyrozumiały. Reszta rodzeństwa jeszcze nie wiedziała o jego planach i wolał, aby na razie tak zostało. Nie chciał przysparzać im dodatkowych zmartwień, ale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później i tak się dowiedzą. Chociażby na święta Bożego Narodzenia, gdy nie będzie go z nimi przy stole. Jednak wyjazd był rzeczą, której nie mógł zmienić. Liczył, że pomorze mu w dalszym funkcjonowaniu, bo obecnie w Londynie nie miał ku temu możliwości. Ciągle myślał o Hermionie. Czy jest szczęśliwa, czy nic złego jej się nie dzieje, czy radzi sobie lepiej od niego. Panna Granger wypełniała całe jego życie, nawet po odejściu nic się nie zmieniło, a wręcz przeciwnie, miał wrażenie, jakby cały jego świat kręcił się tylko wokół niej. Nie mógł żyć złudną nadzieją, że kiedyś Hermiona do niego wróci. I choć uświadomił to sobie niedawno, to i tak jakieś nikłe resztki tego pragnienia w nim zostały.

* * * * *

            Londyn zaczął przechodzić w fazę wieczorową, gdyż na dworze było już kompletnie ciemno, a na ulicach zaczynały świecić się latarnie. Podobnie było w wielu domach, w których można było dostrzec pozapalane lampy w pokojach. Nie inaczej sytuacja przedstawiała się w mieszkaniu na New Cavendish Street, gdzie trzy kobiety kończyły zdzierać resztki farby ze ścian i sufitu. Wszystkie były ubrudzone od stóp do głów, a ręce pomału zaczynały odmawiać im współpracy.
            - Z różdżką byłoby o wiele szybciej. – Pansy wytarła spocone czoło wierzchem ręki i wróciła do zeskrobywania zielonej farby.
            - Żadnej magii dziewczyny. – Hermiona był stanowcza w swoim postanowieniu, na co w odpowiedzi czarnowłosa kobieta wywróciła swoimi oczami.
            - Miona ty możesz sobie nie używać magii, ale ja nie zamierzam malować przy użyciu szczoteczki do zębów. – Ginny stała na drabinie i była w połowie pozbywania się resztek białej, a raczej mocno zszarzałej farby na suficie. Była to ciężka i żmudna praca, a rąk rudowłosa kobieta praktycznie nie czuła, gdyż od ponad czterech godzin trzymała je wysoko w górze.
            - Uważaj, bo będziesz musiała tak pastować podłogę.
            - Nie przesadzajcie. Jest prawie tak, jak na szlabanie u Filcha. Zero magii, tylko praca fizyczna. – Hermiona zamiatała odlatujące kawałki farby ze ścian i stropu i również nie kryła zmęczenia. Od rana jest na nogach, a jej żołądek już dawno przetrawił trzy naleśniki z malinami i kawę z mlekiem, które zjadła na śniadanie razem z Pansy. Miała ochotę rzucić miotłę w kąt i znaleźć się w miękkim łóżku, gdzie pozwoliłaby odpocząć wszystkim zbolałym mięśniom. Nagle w pomieszczeniu dało się słyszeć dźwięk dzwoniącego telefonu, a Pansy zerwała się ze swojego miejsca i pobiegła w kierunku torebki, z której wyciągnęła urządzenie.
            - Coś się stało Harry? Z Lilly wszystko dobrze? Położyłeś ją spać po południu jak ci kazałam? – Czarnowłosa wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła. Widać było, że martwi się o córkę, mimo że została z własnym ojcem. Choć po dłuższym zastanowieniu można było dojść do wniosku, że pani Potter strofuje się nie tylko o małą Lilly, ale również o męża, który niewiele wiedział o wychowywaniu i zajmowaniu się dziećmi. Harry spędzał praktycznie całe dnie w świętym Mungu, a w godzinach wolnych w prywatnej klinice. Nic dziwnego, że potrzebował instrukcji zmieniania pieluch i podgrzewania do odpowiedniej temperatury mleka. – A zjadła kaszkę? Całą? Harry, pytam, czy zjadła całą? Pamiętałeś, żeby później ją przewinąć? A byłeś z nią na spacerze? Harry prosiłam cię, żebyś ją zabrał na spacer! Mała nie może całymi dniami dusić się w domu! Kochanie nie wmawiaj mi, że było zimno, bo wychodzę z nią nawet jak pada śnieg i jeszcze jak dotąd chora nie była. A co teraz robi? Nie położyłeś jej na brzuszku? A sprawdziłeś, czy się sama nie przekręciła? – Ginny zeszła z drabiny i z rozbawieniem widocznym na twarzy przysłuchiwała się razem z Hermioną rozmowie Pansy z Harrym. Daremne było oszukiwanie siebie i wszystkich nawzajem, że pan Potter jest wspaniałym ojcem. Co prawda nie można było mu zarzucić braku zainteresowania córką, ale robił to wyjątkowo rzadko, od kiedy otworzył prywatną klinikę i Pansy strasznie to denerwowało. Niejednokrotnie dochodziło przez to między nimi do kłótni, ale zazwyczaj w przeciągu kilku dni atmosfera w małżeństwie wracała do normy. Po jeszcze kilku pytaniach pani Potter zakończyła rozmowę i wypuściła głośno powietrze z płuc.
            - Dziewczyno spokojnie. Przecież to jej ojciec, krzywdy na pewno jej nie zrobi. Nie gorączkuj się tak. – Czarnowłosa spojrzała morderczym wzrokiem na Ginny i schowała telefon do tylnej kieszeni spodni.
            - Ostatni raz, gdy poprosiłam go, żeby został z Lilly, to mała bite szesnaście godzin chodziła w jednej pielusze. Chcesz coś jeszcze dodać? – Rudowłosa uniosła ręce w geście poddania, a Hermiona zaśmiała się krótko.
            - Harry najwidoczniej nie ma podejścia do dzieci.
            - Jest naprawdę wspaniałym ojcem, ale jakby mógł angażować się choć odrobinę bardziej w życie swojej córki to byłby miód na moją zbolałą matczyną duszę.
            - Spokojnie Pan, zobaczysz, że znajdą się gorsi od niego. – Ginny położyła rękę na ramieniu czarnowłosej, a ta obdarzyła ją ciepłym i pogodnym uśmiechem.
            - Nie chcę cię rozczarować Ginny, ale obawiam się, że będzie się do nich zaliczał Blaise. – Ruda zaśmiała się głośno, a po chwili dołączyły do niej przyjaciółki. Hermiona bardzo chciała wesprzeć Pansy, ale zdawała sobie sprawę, że żadna siła nie przekona jej do tego, iż Harry ma wyjątkowe podejście do dzieci. Kasztanowłosa dokładnie wiedziała, że jej przyjaciel bardzo się stara i chciałby mieć dobry kontakt z maluchami, ale dziwnym trafem wystarczył czasami sam jego widok, aby zaczęły płakać.
            - Poczekamy zobaczymy. Jak na razie tylko mi się oświadczył. O ciąży nie było mowy. – Pansy wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia patrząc na pannę Weasley.
            - Kochana uciekaj póki ci życie miłe! Blaise uwielbia dzieci i będzie ich chciał co najmniej trójkę!
            - Kto czego będzie chciał trójkę? – Wszystkie trzy kobiety odwróciły się w kierunku drzwi wejściowych, w których stał Harry razem z małą Lilly na rękach. Pansy pobiegła w ich kierunku i zabrała dziewczynkę od swojego męża, któremu na policzku złożyła powitalny pocałunek. Lilly gdy tylko ujrzała Hermionę wyciągnęła w jej kierunku swoje małe rączki i zaczęła głośno gaworzyć. Kasztanowłosa podeszła do niej i potarła swoim nosem o nosek małej. Lilly uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pokazując prawie bezzębną buzię, a następnie roześmiała się wesoło. Harry gdy tylko to zobaczył rozłożył swoje usta w błogim uśmiechu i objął w pasie Pansy.
            - Lubi cię Hermiono. – Kobieta podniosła wzrok na przyjaciela i obdarowała go delikatnym uśmiechem. Po chwili przy małej Lilly znalazła się również Ginny, która ucałowała ją w policzek.
            - Harry dlaczego nie powiedziałeś, że przyjdziecie? – Czarodziej odwrócił wzrok i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, unikając wzroku swojej żony. Dla Pansy był to sygnał, że jej mąż znów coś przeskrobał i będzie chciał się wykręcić od konsekwencji.
            - Całkiem tu przyjemnie. Nie potrzebujesz Miona pomocy? – Hermiona zdezorientowana spoglądała raz na przyjaciela, raz na Pansy, która wyglądała jakby miała wybuchnąć z wściekłości.
            - Znowu to zrobiłeś! Harry tyle razy cię prosiłam! Lilly jest za mała! Czy do ciebie nic nie dociera?! – Mężczyzna uniósł ręce w geście obrony. Miał dość siedzenia w domu i z chęcią by gdzieś wyszedł, ale samotne spacery z ukochaną córką po nocach nie wróżyły niczego dobrego. Na dodatek spotkanie z Ronem kompletnie pozbawiło go chęci do dalszego przebywania w domu. Przyjaciel wprowadził go w stan niemalże depresyjny, a kolejna porcja bajek z dziwacznymi stworami w roli głównej tylko go pogrążyła. Wolał odwiedzić swoją żonę, a przy okazji sama miałaby pewność, że bardzo dobrze sobie radzi, opiekując się Lilly, co jak się okazało było wierutną bzdurą. Niestety Pansy nie doceniła jego wysiłku, gdyż rugała go z góry na dół, a to był dopiero początek jej wybuchu.
            - Kochanie proszę, ona tak bardzo chciała cię zobaczyć.
            - Przyznaj się po prostu, że nie chciało ci się oglądać z nią bajek i wyciągnąłeś ją z domu. A na domiar złego nie chciało ci się iść pieszo, ani nawet wsadzić ją do samochodu i jak zwykle poszedłeś na łatwiznę i skorzystałeś z teleportacji. – Hermiona wytrzeszczyła swoje oczy ze zdziwienia. Nie spodziewała się takiej nieodpowiedzialności po przyjacielu.
            - Harry, małe dzieci nie mogą być teleportowane, jeśli nie wykształciły się u nich do końca zdolności magiczne! Lilly mogła doznać poważnych obrażeń! – Mężczyzna przewrócił oczami i wsadził ręce do kieszeni spodni. Wiedział, że Pansy urządzi mu z powodu transportu awanturę, ale nie spodziewał się, że dołączy do niej również kasztanowłosa przyjaciółka.
            - Powtarzałam ci tysiąc razy, że magia nie wchodzi w grę przy dziecku. Ile można ci o tym jeszcze przypominać?! – Pani Potter zaczynała tracić cierpliwość. Jej mąż w tym momencie wydawał jej się bardziej nieodpowiedzialny niż był na początku ich związku. Lilly obserwowała kłótnię swoich rodziców i nie kryła swojego oburzenia. Jej nadąsana buzia i wiercenie się w objęciach matki mówiły same za siebie. Mimo, że była dzieckiem, to wyczuwała, gdy w jej otoczeniu zaczynało dziać się coś niedobrego. Hermiona wzięła ją od Pansy i odeszła na bok, aby uspokoić małą, ale ta jedynie spoglądała na rodziców i nie była zainteresowana zabawą z kasztanowłosą.
            - Jesteś nieodpowiedzialny, nie myślisz o konsekwencjach swoich czynów i…
            - Zrobiłbyś wszystko, żeby tobie było lepiej. Kochanie, przerabialiśmy to już wielokrotnie. Nie możemy tym razem zakończyć na tym etapie? – Harry wszedł w niedokończone zdanie swojej żony, a ta czuła jak opuszcza ją wszelka energia. Przetarła swoje zbolałe czoło i wypuściła głośno powietrze z płuc. Stojąca z boku Ginny nie bardzo wiedziała, dlaczego czarnowłosa tak bardzo się zirytowała. Zaczynała podejrzewać, że nie ufa swojemu mężowi, a przecież zaufanie stanowiło podwaliny związku.
            - Pansy, przecież nic się nie stało. Lilly jest cała i zdrowa, a Harry więcej już tego nie zrobi. – Rudowłosa wtrąciła się do rozmowy, ale Pansy nie zaszczyciła jej choćby najmniejszym spojrzeniem. Natomiast w oczach Harrego dało się dostrzec wyraźną wdzięczność. Ginny uśmiechnęła się do niego blado i objęła czarnowłosą kobietę.
            - Ja już nie wiem, co mam z tobą zrobić. – Mężczyzna nie lubił, gdy jego żona mówiła z żalem i rozczarowaniem. Czuł wtedy ogromne poczucie winy, a jeśli pojawiłyby się do tego wszystkiego łzy, to zostałby zżarty przez wyrzuty sumienia, które w nim wywołała. Podszedł do niej i zajął miejsce Ginny, obejmując mocno w pasie i całując delikatnie w czubek głowy. Stojąca w odległym rogu pomieszczenia Hermiona patrzyła na tę scenę z ogromnym bólem. Mogła tak żyć, mogła mieć takiego kochającego męża. A ona? Odrzuciła to wszystko i skazała swoje serce na wieczne zamknięcie dla jakiegokolwiek innego mężczyzny. Nie wiedziała, kiedy u jej boku znalazła się Ginny, wyjmując z jej objęć Lilianę. Dziewczynka niechętnie zmieniła miejsce swojego położenia, ale już po chwili objęła małymi rączkami szyję rudowłosej i przytuliła się do jej policzka.
            - Chodźmy już Miona. Zrobiłyśmy bardzo dużo dzisiaj. – Hermiona jednak stała jak otępiała wpatrując się w państwa Potter. Ból w sercu i duszy był nie do opisania, ale walczyła z całych sił, aby się mu nie poddać. Wybrała między własnym szczęściem, a szczęściem dziecka. Żal w takim razie mogła mieć tylko i wyłącznie do samej siebie. A nie mogła. Obiecała Frediemu, że stanie na nogi i przestanie żyć bolesną przeszłością. Ginni widząc stan, w jakim znalazła się jej przyjaciółka wzięła ją pod ramię i pomału prowadziła w stronę drzwi wyjściowych. Hermiona była jak zaklęta. Z jej wzroku nie dało się nic wyczytać prócz wszechobecnego otępienia. Kroczyła ślad w ślad za rudowłosą, nie przestając wpatrywać się apatycznie w przestrzeń. W jej głowie, sercu, duszy, wszędzie trwała walka. Zmagania o samą siebie. Nie mogła zaprzepaścić tego, co udało już jej się zbudować. Dlaczego w takim razie uparcie wali we wzniesione mury, jakby chciała, aby jej życie ponownie legło w gruzach? Kobiety znalazły się na zimnym dworze i niemalże od razu zostały owiane przez mroźny wiatr. Dopiero to pozwoliło Hermionie nieco się uspokoić i wrócić na ziemię. Jak przez grubą taflę lodu dochodził do niej głos przyjaciółki.
            - Hermiona co jest? Co się stało? – Nawet Lilly była zaniepokojona stanem kasztanowłosej kobiety. Jej duże i z przerażeniem wlepione w nią oczka były tego najlepszym dowodem. Panna Granger zamknęła oczy, jednak tylko po to, by po chwili otworzyć je i pozwolić pocieknąć z nich gorzkim łzom. Ginny objęła ją jedną ręką, a Hermiona zaszlochała głośno w jej ramionach, chowając zapłakaną twarz w dłoniach.

            - Spokojnie. Uspokój się. Płacz tutaj nic nie zdziała. – Ginewra starała się jak mogła, ale z każdym kolejnym słowem Hermiona kręciła przecząco głową, a jej ciałem targały coraz mocniejsze dreszcze. Ginny nie wiedziała co ma zrobić. Nie znała przyczyny wybuchu przyjaciółki, a jeśli jej nie znała, to nie mogła ślepo jej pocieszać i obiecywać gruszek na wierzbie. Że będzie lepiej? Że kiedyś jej się ułoży? Że nie utraciła miłości na zawsze, gdy odszedł Fredy? Nie mogła jej tego zrobić. Nie jako przyjaciółka. Obejmowała ją dalej, delikatnie głaszcząc po ramieniu i licząc, że nie jest to nawrót depresji. Kątem oka spoglądała również na Harrego i Pansy, którzy zostali w środku budynku. Czarnowłosa wymachiwała rękami, a z jej oczu również potokami leciały łzy. Harry za to wyglądał jak struty. Zupełnie jakby uleciało z niego całe życie. Próbował podejść i objąć swoją żonę, ale ta odpychała go i mówiła, a może nawet i krzyczała do niego z coraz większą histerią. Ginny znalazła się w martwym punkcie, z którego nie widziała żadnego wyjścia. Zupełnie jakby stała w długim i ciemnym tunelu, a wprost na nią sunął ciężki i rozpędzony pociąg, aby zmieść ją z powierzchni ziemi. Na dodatek Lilly zaczęła wiercić się nerwowo na jej ramieniu, co raz niespokojnie pomrukując. Rudowłosa czuła się tym wszystkim przytłamszona, tak jakby całe nieszczęście tego świata zwaliło się wprost na nią. Postanowiła sięgnąć po ostatnią deskę ratunku, jaką dostrzegła. Wyciągnęła z kieszeni spodni komórkę i napisała wiadomość do Blaisa z adresem i krótkim: szybko, błagam. W duchu modliła się, aby mężczyzna przyjechał najszybciej jak się dało.

11 komentarzy:

  1. jestem zachwycona kiedy kolejna ???

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie <3 jesteś moją mistrzynią!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super:) Dodałaś w moje urodziny...
    weny

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział, czekam na kenny i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudo, cudo i jeszcze raz cudo <3
    Boję się tylko o Pansy i Harr'ego, nie lubię, gdy się kłócą :(
    Hermiona musi być silna, przezwyciężyć wszystko i iść naprzód z podniesioną głową
    Żal mi jest Rona, zawsze go lubiłam, zwłaszcza u boku Hermiony, ale cieszę się, że nie jest psychopatą, jak to zwykle bywa
    Jestem tylko ciekawa, co Malfoy będzie robił podczas urlopu, to powinno być dość... zabawne
    A właśnie! Co u naszego kochanego Mistrza Eliksirów?
    Pisz szybko kolejny rozdział, a ja postaram się tym razem nie zapomnieć tutaj zajrzeć
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy next?
    PS. Świetna miniaturka *-*

    OdpowiedzUsuń
  7. Z małym opóźnieniem, ale jestem :) Rozdział bardzo mi się podoba, ma w sobie coś, choć nie dzieje się nie wiadomo, co. Świetnie opisujesz wewnętrzne rozterki bohaterów i to, z czym muszą się zmagać. Za każdym razem czuję się, jakbym była na ich miejscu, każda postać jest fenomenalnie przedstawiona, czego Ci gratuluję.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. zgadzam się, bardzo mi się podoba, wiem że wchodzę bardzo późno na twojego bloga bo to rok 2023 ale polecała taka jedna dziewczyna, dam linka na jej blog:
    http://polecalnia-dhl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń