wtorek, 4 listopada 2014

Miniaturka II - 17 października

Witam,
kochani nie mam dla Was dobrych wiadomości. Otóż rozdział 12 miał się pojawić 9 listopada, ale informuję i z góry przepraszam, że do tego nie dojdzie. Tak jak się spodziewałam w ten weekend muszę pilnie wyjechać i niestety nie będę miała możliwości, aby dodać nowy rozdział. Już nie mówiąc o tym, że nie miałam w ogóle czasu ani chęci, aby go napisać do końca. Zapalenia płuc  nikomu nie życzę. Odnośnie opowiadania pojawiły się dwie prośby, które nieco zmieniły mi konwencję przyszłej notki. Otóż jedna z czytelniczek chciałaby wiedzieć, co dalej dzieje się z Ronem, a druga, co u wujka Severusa. Jak to pierwsze jestem w stanie napisać w miarę moich możliwości szybko, tak tego drugiego już niekoniecznie, gdyż wymaga to ode mnie większej inwencji twórczej i czasu. Co nie znaczy, że nie jest do zrobienia. Dlatego przy najbliższej możliwej chwili zabiorę się do pisania tych dwóch wątków, a termin publikacji rozdziału 12 przesuwa się o tydzień, tj. na 16 listopada. Mam tylko nadzieję, że nie zlinczujecie mnie za to :)

Na koniec chcę się z Wami podzielić drugą miniaturką mojego autorstwa. Utrzymana w nieco smętnych klimatach, ale chciałam spróbować czegoś nowego. Miałam ją dodać w niedzielę - 2 listopada, ale stan mojego zdrowia mi na to nie pozwolił, za co również bardzo Was wszystkich przepraszam.

Zapraszam serdecznie do czytania.

* * * * *
,,17 października”

Na łóżku w niewielkiej sali szpitalnej siedziała starsza kobieta. Jej niegdyś długie i kasztanowe włosy zastąpił starannie upięty kok w śnieżnobiałym kolorze. Skóra na twarzy była pokryta licznymi zmarszczkami, podobnie jak ręce i reszta ciała. Nie były to jednak bruzdy tylko i wyłącznie wynikające z wieku, ale oznaki jej szczęśliwej przeszłości. Oczy wpatrywały się w okno i obserwowały spadające liście z drzew. Ich blask i bursztynowy kolor nie wygasł ani nie zbladł na przestrzeni minionych lat. Był taki sam jak zawsze – głęboki i przepełniony radością. Kobieta trzymała w swych starych i pomarszczonych dłoniach kubek gorącej herbaty. Jego ciepło przepełniało jej ciało i wywoływało delikatny uśmiech na twarzy. Lubiła jesień. Przywodziła jej na myśl najpiękniejsze wspomnienia – szkoła, przyjaciele, małżeństwo, dzieci. Wszystkie najważniejsze momenty jej życia były skumulowane w tej porze roku. Nagle drzwi do sali  otworzyły się i stanęła w nich drobna blondynka z szerokim uśmiechem na twarzy. Starsza kobieta ucieszyła się bardzo na jej widok i z wielkim trudem próbowała podnieść się z łóżka.
            - Mamo proszę cię nie wstawaj. Wiesz, że ci nie wolno. – Dziewczyna podeszła do łóżka i ucałowała mocno swoją matkę w policzek, wywołując na jej twarzy jeszcze szerszy i cieplejszy uśmiech, który pogłębił i tak już głębokie zmarszczki mimiczne. Usiadła na brzegu łóżka i złapała starszą kobietę za rękę.
            - Cieszę się, że przyszłaś kochanie. Co u ciebie? Nie wyglądasz najlepiej.
            - To nic takiego, po prostu lekkie przeziębienie. – Dla potwierdzenia swoich słów dziewczyna zakasłała. Nie była w stanie spojrzeć matce w oczy i powiedzieć jej, że nie śpi całymi nocami, bo martwi się o jej stan zdrowia. Ale starsza kobieta wiedziała, jednak mimo wszystko nie chciała jeszcze bardziej męczyć swojego dziecka.
            - Wiesz, że nie musisz tu być codziennie.
            - Wiem, ale brakuje nam ciebie. Zupełnie jak taty. – Blondynka zwiesiła lekko swoją głowę, a blask w jej orzechowych oczach odziedziczonych po matce przygasł. Po chwili poczuła na podbródku rękę swojej mamy i jej zatroskany wzrok, gdy uniosła z powrotem głowę.
            - Mnie też go brakuje skarbie, ale wiesz co mi pomaga? – Dziewczyna pokręciła w obie strony głową. – To, że nigdy nie przestał nas wszystkich kochać.
            - Mamo, dlaczego on musiał odejść?
            - Gdy umiera ważna dla ciebie osoba, którą kochałaś z całego serca i ona ciebie również zawsze jest pytanie: dlaczego? Ale nie mamy na to wpływu córeczko. Pamiętaj, że miłości nic nie jest w stanie przerwać. Nawet śmierć. – Blondynka uśmiechnęła się ciepło, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Wytarła je wierzchem dłoni i sięgnęła do swojej torebki. Nie lubiła okazywać publicznie emocji. Miała to po ojcu, podobnie jak większość odziedziczonych cech.
            - Przyniosłam ci tę książkę, o którą prosiłaś i mus z jabłek, który bardzo lubisz.
            - Dziękuję skarbie. – Dziewczyna wyciągnęła przedmioty z torebki i ustawiła je na stoliku obok łóżka szpitalnego. Pociągnęła jeszcze raz nosem, co nie uszło uwadze jej matki, która złapała ją za dłoń, uśmiechając się przy tym bardzo ciepło.
            - Kochanie idź do domu. Wyśpij się. Ja sobie poradzę.
            - Ale… - Starsza kobieta pokręciła stanowczo głową i skarciła wzrokiem swoje dziecko. Upór również odziedziczyła po ojcu, który bardzo często dawał się jej we znaki.
            - Proszę. Nie chcę, żebyś razem z Benedictem ciągle tu siedziała. – W momencie wypowiadania zdania drzwi do sali szpitalnej otworzyły się i stanął w nich wspomniany syn leżącej w łóżku kobiety. Jego lekko przydługie platynowe włosy ułożone były jak zawsze w każdą możliwą stronę, tworząc swoistego rodzaju artystyczny nieład. Chłopak, podobnie jak jego siostra oddziedziczył po matce oczy i niesamowitą inteligencję, natomiast cała reszta stanowiła wierną kopię ojca. Mężczyzna zmierzwił swoje włosy i z szerokim uśmiechem na twarzy przemaszerował przez cały pokój i opadł ciężko na łóżko swojej matki, za co jego siostra skarciła go wzrokiem.
            - Cześć mamo! Jak się czujesz? – Starsza kobieta zaśmiała się promiennie i odstawiła cały czas trzymany kubek z herbatą na stoliczek. Uniosła się delikatnie na łokciach i przytuliła swojego syna.
            - W porządku, lepiej niż w tamtym tygodniu. Benedict mam prośbę, zabierz Aurorę do domu, bo mnie nie chce słuchać. – Blondynka wywróciła z dezaprobata oczami, krzyżując przy tym ręce na piersiach. Chłopak spojrzał na nią i niemal natychmiast zerwał się z łóżka, strącając przy tym jej torebkę, z której wyleciał niewielkich rozmiarów album. Starsza kobieta niemal od razu rozpoznała przedmiot i zanim jej dwójka dzieci zorientowała się, że owa rzecz spadła, zdążyła schylić się po niego i schować w pościeli szpitalnej.
            - Siostra, wyglądasz jak chodzący nieboszczyk! Ty w ogóle śpisz coś? Albo jesz? Z resztą nieważne, idziemy do domu. – Benedict zarzucił siostrze jej płaszcz na ramiona, ale ona strąciła go i z miną obrażonego dziecka ponownie usiadła na krześle obok swojej matki.
            - Nigdzie nie idę. – Chłopak wywrócił oczami i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Jego matka uśmiechnęła się delikatnie i położyła swoją pomarszczoną dłoń na kolanie córki.
            - Proszę cię skarbie. Przyjdziecie do mnie jutro. – Pod wpływem wzroku swojej matki i jej serdecznego głosu dziewczyna poczuła jak jej wargi układają się w lekki półksiężyc, tworząc coś na kształt uśmiechu. Nie lubiła ustępować nikomu, ale zmęczenie dawało o sobie coraz bardziej we znaki i w tym wypadku była gotowa posłuchać się swojej mamy. Spojrzała na swojego brata, który trzymał w ręku jej płaszcz oraz torbę i powoli podniosła się z krzesła, na którym siedziała.
            - Będę wieczorem. – Aurora złożyła na policzku matki delikatnego całusa i nie spiesząc się zbytnio wyszła razem ze swoim bratem z sali szpitalnej. Starsza kobieta poczuła ulgę, gdy dzieci zostawiły ją samą. Opadła bezsilnie na poduszki i wyciągnęła z pościeli album, który wyleciał z torebki jej córki. Myślała, że leży sobie spokojnie na półce w sypialni, a tymczasem Aurora nosi go cały czas przy sobie. Kobieta wiedziała, że jej córka jest wyjątkowo wrażliwa, czego z kolei nie można było powiedzieć o jej bracie, ale nie spodziewała się, że tak bardzo przywiąże się do tej garstki zdjęć. Cóż, z drugiej strony nie widziała w tym nic dziwnego. Ona sama każdego wieczoru, gdy jeszcze była w domu, wyciągała owy album i przeglądała go bardzo dokładnie studiując każde zdjęcie po kolei. Pogładziła przednią okładkę i uśmiechnęła się do niej z sentymentem, a w jej oczach zaszkliły się łzy. W tym albumie zebrane były najpiękniejsze momenty z jej życia. Jej i jej ukochanego męża. Drżącą ręką otworzyła go, a jej oczom ukazało się tak dobrze znane jej pierwsze zdjęcie. Na pierwszym planie znalazły się cztery osoby, ona i trójka jej najlepszych przyjaciół – Harry ,Ron oraz Ginny. Wszyscy czworo śmiali się w stronę obiektywu, a za ich plecami stał tak dobrze przez nich zapamiętany pociąg Hogwart Ekspres, miejsce, w którym wszystko się zaczęło. Było to zdjęcie z ich ostatniego roku nauki i pamiętała bardzo dobrze dzień, w którym je robili.

            1 września, dworzec King Cross. Hermiona razem z Ginny stały pod wielkim zegarem, który wskazywał za pięć dziewiątą. Dziewczyny bardzo się denerwowały, gdyż za pięć minut pociąg miał odjechać, a zarówno Harrego jak i Rona nigdzie nie było widać. Tłumy obecnych i zaczynających dopiero naukę uczniów przeciskały się między sobą, chcąc dostać się do pociągu i zająć jak najwygodniejsze miejsce. Hermiona wśród wszystkich tych ludzi zdążyła dostrzec wiele znajomych twarzy, choć niekoniecznie przyjaźnie do niej nastawionych, jak chociażby Malfoya czy Zabiniego. Nagle ze ściany mieszczącej się naprzeciwko dwójki dziewcząt wyleciała dwójka chłopaków, jeden z rudymi, a drugi z czarnymi włosami. Harry machał nerwowo rękami, a Ron z kolei wywracał tylko swoimi oczami, ciągnąc za sobą walizkę. Gdy w końcu doszli do swoich przyjaciółek Hermiona rzuciła im się obojgu na szyje, a po chwili dołączyła do niej Ginny.
            - A to za co? – Ron nie krył zdziwienia zachowaniem swojej siostry, ale ruda popatrzyła się tylko na niego i uśmiechnęła promiennie.
            - Nie psuj atmosfery. – Gdy przyjaciele skończyli wymieniać między sobą uściski z lokomotywy pociągu dało się słyszeć pierwszy gwizd. Hermiona wyciągnęła bardzo szybko ze swojej torby aparat i podbiegła do kobiety stojącej najbliżej jej.
            - Przepraszam, czy mogłaby pani zrobić nam zdjęcie? – Kobieta skinęła głową i wzięła od kasztanowłosej aparat. Hermiona podbiegła do przyjaciół i zarzuciła Harremu i Ronowi ręce za szyje, a Ginny stanęła obok nich, objęta w pasie przez czarnowłosego. Kobieta trzymająca aparat zawołała głośno w ich stronę, a w tym samym momencie lokomotywa zagwizdała ponownie.
            - Na trzy! Raz… dwa… trzy! – W tej samej chwili dało się słyszeć trzeci gwizd, a czwórka przyjaciół obejrzała się nerwowo za siebie. Pociąg za chwilę ruszy, a jeśli się nie pospieszą, to ruszy bez nich w środku. Ginny razem z chłopakami złapali walizki i popędzili w stronę ostatnich, jeszcze otwartych drzwi, a Hermiona odebrała od nieznajomej kobiety aparat, dziękując jej przy tym ze trzy razy. Następnie puściła się biegiem do pociągu, który zaczynał właśnie ruszać.

            Ta sama kobieta, która owego pierwszego września dobiegła do pociągu leżała teraz na łóżku i uśmiechała się do znajdującego się przed nią zdjęcia. Tak bardzo brakowało jej tych ludzi. Rona i jego specyficznego poczucia humoru. Ginny, z którą mogła powygłupiać się i porozmawiać na każdy temat. I oczywiście Harrego, dzięki któremu nauczyła się czym jest odwaga i poświęcenie. Następne strony składały się z podobnych zdjęć, a na każdym z nich była z przyjaciółmi. Między nimi znalazło się tez parę takich, jak chociażby fotografia Rona jedzącego po kryjomu ciastka na Boże Narodzenie. Albo chociażby Ginny, która po nocy Sylwestrowej spała rozciągnięta na niemalże całej długości schodów. Kobieta przewróciła kartkę na kolejną stronę i jej oczom ukazało się zdjęcie, na którym znajdowała się ona siedząca na huśtawce w parku, a za nią znajdował się nie kto inny jak Draco Malfoy, promiennie i ciepło się do niej uśmiechający. W tym momencie na szpitalną pościel zleciała jedna łza.

            Na dworze był paniczny mróz i uczniowie niezbyt chętnie garnęli się do wychodzenia z zamku. Większość z nich siedziała przy kominkach i uczyła się na najbliższe zajęcia lub pisała prace domowe. To samo po skończeniu ostatniej lekcji miała w planach Hermiona, ale przy wyjściu z sali została złapana stanowczo za nadgarstek i zaciągnięta za drzwi w ciemny zaułek. Przed nią stał Draco, który uśmiechał się do niej złośliwie, cały czas trzymając ją stanowczo za nadgarstek.
            - Coś się stało Malfoy?
            - Nudzi mi się. Wyjdź ze mną na dwór Granger. – Hermiona wytrzeszczyła swoje oczy ze zdziwienia i postukała się palcem wskazującym w czoło.
            - Człowieku pogrzało cię? Nigdzie z tobą nie idę!
            - Podaj mi trzy argumenty, dlaczego nie. Tylko sensowne Granger. – Blondyn oparł się o ścianę i spoglądał na nią niekłamaną satysfakcją. Dziewczyna zmarszczyła swój nos i poprawiła swoją torbę szkolną na ramieniu. Ponaglający wzrok blondyna tylko jeszcze bardziej ją denerwował.
            - Po pierwsze, jest trzynaście stopni poniżej zera. – Draco wywrócił z kontestacją swoimi oczami, ale o dziwo nie odezwał się, więc Hermiona zdecydowała się mówić dalej.
            - A po drugie nigdzie z tobą nie pójdę, bo nie jestem od tego, aby spełniać twoje zachcianki Malfoy. – Kasztanowłosa musiała przyznać niechętnie, że od kiedy zaczęła jako tako normalnie rozmawiać z blondynem, ten kręcił się koło niej coraz częściej. I tak na przykład już trzy razy wracali wspólnie do Hogwartu z Hogesmeade i jakieś cztery razy uciekali przed Filchem, gdy późną nocą spacerowali po błoniach. Draco okazał się doskonałym rozmówcą dla kasztanowłosej, choć często się sprzeczali i jeszcze nie raz zdarzyło im się rzucić w swoim kierunku niejedno wyzwisko czy zaklęcie. Jednak mimo wszystko dziewczyna musiała przyznać, że towarzystwo chłopaka nie denerwowało już jej tak bardzo, a wręcz przeciwnie.
            - To dwa, a jaki jest trzeci? – Draco nie dawał za wygraną i tym razem to Hermiona przewróciła swoimi orzechowymi oczami.
            - Aleś się uparł… Niczym osioł. – Blondyn uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd śnieżnobiałych i idealnie prostych zębów, co zamiast zdenerwować pannę Granger jedynie ją rozśmieszyło.
            - Albo podajesz trzeci powód, albo ubierasz płaszcz i rękawiczki i idziesz ze mną na błonia. – Hermiona wpatrywała się w Dracona przez dłuższą chwilę, po czym uniosła ręce w geście kapitulacji.
            - Okej, niech ci będzie, poddaję się! Ale idziemy tylko na pół godziny. – Przed nosem Malfoya pojawił się palec wskazujący dziewczyny, a po chwili napotkał jej stanowcze spojrzenie. Wsadził ręce do kieszeni spodni i odwrócił się na pięcie, kierując się w stronę lochów.
            - Za pięć minut widzimy się przed wyjściem Granger! – I zniknął Hermionie sprzed oczu tak samo, jak się pojawił. Kasztanowłosa pokręciła z politowaniem głową, ale ruszyła mimo wszystko w stronę swojego dormitorium.
            Tak jak dziewczyna podejrzewała półgodzinny spacer przeciągnął się już do dwóch godzin, a ona wcale nie miała ochoty wracać. Towarzystwo Malfoya było wyjątkowo interesujące. Potrafili rozmawiać ze sobą niemal na każdy temat, mimo że w wielu sprawach mieli odmienne poglądy. Szli cały czas przed siebie, zostawiając za sobą w śniegu ślady i zarówno jedno jak i drugie nie miało się nawzajem dość. Nagle w oddali Hermiona dostrzegła zwieszoną na grubej gałęzi huśtawkę. Jej oczy rozpromieniły się na ten widok, a ona sama pobiegła niezdarnie w jej stronę, zapadając się co raz w głębokiej warstwie śniegu.
            - Gdzie ty leziesz Granger?! – Hermiona usiadła na ławeczce od huśtawki i pomachała w stronę Dracona, który dopiero po dłuższej chwili do niej dotarł. Dziewczyna wyglądała jak małe dziecko, które po wielu godzinach oczekiwania nareszcie mogło otworzyć prezent, który czekał na nie pod choinką podczas gwiazdki.
            - Rozbujaj mnie Malfoy. – Draco wytrzeszczył swoje oczy ze zdziwienia i poprawił gruby zielony szalik, który otrzymał od Hermiony podczas mikołajek.
            - Że co?
            - No popchnij mnie parę razy.
            - Nie ma mowy! Nie będę cię pchał! – Blondyn stanął z urażoną miną naprzeciwko dziewczyny i skrzyżował swoje ręce na klatce piersiowej. Jednak Hermiona nie chciała dać za wygraną i wbiła w niego najbardziej rozczulający wzrok, jaki tylko umiało jej się osiągnąć. Niestety Draco pokręcił przecząco głową i uśmiechnął się perfidnie do kasztanowłosej.
            - Proszę. – Dziewczyna przeciągnęła samogłoskę i złożyła ręce jak do modlitwy.
            - Nie.
            - No proszę.
            - Nie, Granger. Wybij to sobie z głowy. – Blondyn był nieugięty, ale Hermiona również była uparta w swoim postanowieniu.
            - Nie bądź taki Draco. – Oczy chłopaka rozszerzyły się nieznacznie, a dziewczyna przytknęła do swoich ust rękę, orientując się, co właśnie posiedziała. Nie kryła swojego zdziwienia tym, że Malfoy nie skomentował jej wypowiedzi, a zamiast choćby najmniejszej złośliwości stanął za nią i kładąc jej ręce na talii zaczął pomału nią huśtać. Z każdym kolejnym pchnięciem Hermiona czuła jak jej usta układają się w szeroki uśmiech. Nie mogła jednak dostrzec tego, że chłopakowi również cała ta sytuacja się podobała. Gdy huśtawka zwolniła panna Granger wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza aparat i ustawiła go na śniegu. Draco spoglądał na jej poczynania ze zdziwieniem i niezrozumieniem. Hermiona wróciła na huśtawkę i spojrzała w jego szare oczy.
            - Mogę ci zrobić zdjęcie?
            - Jak cię huśtam w parku? – Blondyn spojrzał kpiąco na dziewczynę, ale to jedynie poszerzyło jej uśmiech.
            - Tak.
            - Zgoda. Ale tylko jedno.

            I faktycznie było tylko i wyłącznie jedno. Jedno, jak huśta ją na huśtawce. Jedno, jak jedzą razem lizaki z Miodowego Królestwa. Jedno, jak tańczą ze sobą na ich pierwszej randce z okazji walentynek. Jedno, jak w domu jego rodziców pieką ciastka i są cali w mące. To zdjęcie od zawsze bardzo jej się podobało, ale będąc wtedy w kuchni Dracona nigdy w życiu nie pomyślałaby, że kobieta, która owe zdjęcie im zrobiła zostanie jej teściową.

            Kuchnia Malfoyów wyglądała jakby przeszedł przez nią tajfun, a na jej środku stali Hermiona i Draco śmiejący się do siebie i obrzucający się mąką ze stolnicy. Oboje byli biali od stóp do głów i śmiali się do siebie nawzajem. Swetry, które dostali od pani Weasley również utraciły swój kolor na rzecz białego puchu.
            - Przegiąłeś Malfoy.
            - Święta się odezwała. Trzeba było bardziej się przede mną wyginać. – Draco uśmiechnął się złośliwie i podszedł do Hermiony, splatając swoją dłoń z jej.
            - Ja się tylko schyliłam, a ty bezczelnie złapałeś mnie za pośladki. – Chłopak przewrócił oczami i pochylił się w stronę kasztanowłosej, pocierając swoim nosem o jej. Chciał złożyć na jej ustach delikatny pocałunek, a w tym samym momencie, gdy zaczął schodzić swoimi ustami coraz niżej do kuchni nie wiadomo skąd weszła jego matka.
            - Widzę, że dobrze się bawicie. – Młodzi odskoczyli od siebie jak oparzeni, a Narcyza uśmiechnęła się do nich serdecznie. Hermiona czuła się w jej obecności nieco skrępowana, a w tej sytuacji myślała, że spłonie przed nią ze wstydu.
            - Przepraszamy, zaraz zabierzemy się do sprzątania. – Draco spojrzał ze zdziwieniem na kasztanowłosą, a potem na swoją matkę, która cały czas uśmiechała się do nich promiennie. Lubił, gdy jego matka była szczęśliwa. Wyglądała wtedy inaczej, a w obecnym momencie wydawało mu się, że radość wprost tryska z jej srebrnych oczu.
            - Przestań kochana, przecież to żaden kłopot. Poza tym najpierw musiałabyś nauczyć Dracona trzymać miotłę, a temu zadaniu raczej nikt nie podoła. – Narcyza razem z Hermioną roześmiały się, a blondyn skrzyżował ręce na klatce piersiowej, zupełnie jakby się obraził. Kasztanowłosa obróciła się w jego stronę i złapała go za rękę. Grymas na twarzy blondyna niemalże od razu zniknął i założył kosmyk włosów dziewczynie za ucho, na co ta w odpowiedzi zarumieniła się na policzkach. Narcyza stała w progu kuchni i przyglądała się tej scenie z niekłamaną satysfakcją. Wyszła po cichu i wróciła po chwili z aparatem fotograficznym w ręku, robiąc im zdjęcie.
            - Pięknie razem wyglądacie.

            Pięknie razem wyglądacie. Od tamtej pory nie raz usłyszała od Narcyzy Malfoy te słowa. Co prawda sama nie wiedziała jak przekonała się do tej kobiety, ale darzyła ją czymś na kształt miłości rodzinnej. W końcu była nie tylko jej teściową, ale również zastępczą matką. Pomagała jej wiele razy, jak chociażby przy opiece nad dwójką rozwydrzonych małych dzieci, które przyszły na świat trzy lata później. Była wdzięczna Narcyzie za jej ciepło i serdeczność. W końcu mogła umocnić ją w przekonaniu, że wszystkie teściowe to jędze i żmije i za wszelką cenę próbują doprowadzić do rozwodu swojego syna. Matka Dracona taka nie była. Wspierała ją i była jej oparciem w bardzo trudnych chwilach, podobnie jak mąż.
            Hermiona przewróciła parę kolejnych kartek, na których znajdowały się głównie zdjęcia jej i Dracona. Gdzieś między nimi zawieruszyła się również szkolna zbiorowa fotografia z ukończenia roku szkolnego. Dalej przed oczami przelatywały zdjęcia jej z przyjaciółmi, ale również kilka w towarzystwie Dracona. Chłopak do końca swojego życia nie przekonał się do Harrego, Rona czy Ginny, ale ku uciesze kasztanowłosej nie pałali już do siebie wzajemną nienawiścią. Akceptowali się i tolerowali, a to jej wystarczało.
            Kartki albumu prześlizgiwały się przez stare palce Hermiony, gdy nagle ze środka wyleciała pojedyncza fotografia. Kobieta schyliła się i podniosła ją z podłogi, a w tym momencie łzy zaczęły obficiej skapywać na jej szpitalną pościel.

            Londyn jesienią jest jeszcze bardziej ponury i deszczowy, ale nie przeszkadzało to dwójce osób, siedzących na ławce w parku niedaleko brzegu Tamizy i trzymających się za ręce. Na szczęście dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciepły i przez grube warstwy chmur udawało się przebić co raz promieniom słońca. Kasztanowłosa dziewczyna utkwiła swój wzrok w drzewa na drugim brzegu rzeki, a blond włosy chłopak przypatrywał jej się z fascynacją. Oboje wydawali się być jakby nieobecni, pogrążeni we własnym świecie, do którego nikt poza nimi nie miał dostępu. Nagle dziewczyna oparła się na ramieniu chłopaka, a ten objął ją w pasie, nie przestając trzymać jej za rękę.
            - Chciałabym, aby jesień trwała wiecznie. – Draco spojrzał na nią z niezrozumieniem w oczach, ale nie odezwał się mimo wszystko, a Hermiona kontynuowała swoją wypowiedź.
– Tyle wspaniałych rzecz się wtedy dzieje. Pamiętasz, jak jeszcze rok temu o tej porze wyjeżdżaliśmy do Hogwartu? – Chłopak przytaknął głową i zaczął kręcić kciukiem kółka po wewnętrznej części jej dłoni. Hermionę zaniepokoiło jego milczenie. Podniosła głowę i spojrzała w jego srebrne tęczówki.
            - Draco, coś się stało? – Młody Malfoy uśmiechnął się promiennie i ni stąd ni zowąd złożył na ustach kasztanowłosej delikatny i czuły pocałunek. Hermiona przywarła do niego mocniej, wplatając mu palce we włosy, a on zagarnął ją w ramiona, ujmując w dłonie jej policzki. Uwielbiała go za takie magiczne momenty. Stwarzał pozory zimnego i pozbawionego uczuć, ale w ciągu jednej sekundy potrafił pozbyć się swojej wyniosłości tylko dla niej i sprawić, aby poczuła się najważniejszą osobą na świecie. Zupełnie tak jak teraz. Oderwali się od siebie powoli i żadno z nich nie spieszyło się, aby wypuścić z ramion drugie. Hermiona zarzuciła ręce na szyję Draconowi i schowała twarz w jego obojczyku. Podobnie uczynił chłopak, wtulając się w jej włosy i delektując się ich zapachem.
            - Nie chcę, abyś odchodziła. – Kasztanowłosa odsunęła się od mężczyzny na pewną odległość i spoglądała na niego z niezrozumieniem w oczach.
            - Ale Draco, ja… - Malfoy przyłożył jej palec do ust i ponownie złożył na nich krótki pocałunek.
            - Hermiono jesteś wszystkim co mam, nie chcę cię stracić. – Panna Granger nadal wpatrywała się w blondyna z niewiedzą, ale tym razem postanowiła nie odzywać się, a jedynie złapać go za rękę. Jednak Malfoy miał zgoła inne plany. Podniósł się z ławki i z kieszeni spodni wyciągnął granatowe małe pudełeczko, a następnie uklęknął przed kasztanowłosą na jedno kolano, wypuszczając przy tym głośno powietrze z płuc. Oczy Hermiony zaczęły się rozszerzać, a gardło zawiązywać w ciasny supeł. Domyślała się, co za chwilę nastąpi i bała się jedynie tego, jak uda jej się wyartykułować odpowiedź.
            - Nie myślałem, że to będzie aż tak trudne. – Draco zaśmiał się krótko i drżącymi rękami uchylił wieczko od puzderka. Oczom Hermiony ukazał się delikatny pierścionek z białego złota z trzeba drobnymi kamieniami w kolorze szafiru umieszczonymi na środku obręczy. Dziewczyna poczuła jak serce zaczyna jej bić trzy razy mocniej, a żołądek podchodzi do gardła. Mało romantyczne, ale oprócz zjedzonych na śniadanie naleśników nie czuła w owym momencie niczego innego.
            - Hermiono Jane Granger, jesteś jedyną osobą, dla której moje serce stopiło okalający je lód. Jesteś moim sercem, moją duszą, moim życiem, każdym tchnieniem nowego powietrza. Życie bez ciebie pozbawione jest wszelkiego sensu. Pokazałaś mi, co znaczy kochać, a ja pokochałem Ciebie. Dlatego Hermiono pytam cię, czy zechcesz wyrzec się tytułu najmądrzejszej czarownicy na świecie na rzecz poślubienia takiego półgłówka jak ja? – Hermiona nie kontrolowała swoich łez, i ile z nich zdążyło już skapnąć i zmoczyć jej płaszcz. Wiedziała, że Draco skończył mówić i czeka na jej odpowiedź, ale ona nie potrafiła się odezwać. Skumulowane emocje zamknęły jej gardło i żadna, choćby najmniejsza głoska nie mogła się przez nie przedostać. Do tego oczy chłopaka, które przeszywały ją na wskroś wcale, a wcale nie sprawiały, że czuła się choć odrobinę lepiej. Hermiona schowała twarz w dłoniach, wybuchając przy tym głośnym płaczem. Draco w mgnieniu oka znalazł się przy niej obejmując ją.
            - Przepraszam Hermiono. To było… przepraszam cię… ja… - Blondyn miotał się, próbując jednocześnie uspokoić dziewczynę. Czuł się zakłopotany. Nie spodziewał się takiego wybuchu z jej strony, nie był na takie okoliczności przygotowany. Jednak ku jego zdziwieniu Hermiona spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się do niego najpiękniejszym uśmiechem, jaki do tej pory dane mu było oglądać na jej twarzy.
            - Wybacz mi. – Nie wiadomo dlaczego, ale Draco poczuł się żałośnie. Miał wrażenie, jakby wszelka chęć do życia z niego uleciała. Spuścił głowę, bo nie miał w sobie na tyle siły, aby patrzyć się w bursztynowe oczy kasztanowłosej. Poczuł na swoim policzku jej zimną dłoń, która przesuwała się delikatnie, jakby chciała zetrzeć drobną plamę.
            - Nie jestem w stanie, Draco. – Blondyn czuł, jak coś zaczyna w nim pękać, bo traci najważniejszą osobę w swoim życiu. Podniósł wzrok i ujrzał uśmiechniętą twarz Hermiony, nadal jednak zalaną łzami. Coś go nagle jakby pchnęło w jej kierunku i mocno przywarł do jej ust, całując ją zachłannie. Miał wrażenie, jakby to był ich pierwszy, a zarazem ostatni pocałunek. Gdy oderwali się od siebie w powodu braku powietrza oboje mieli mocno spuchnięte i zaczerwienione wargi.
            - Nie jestem w stanie wybaczyć ci tego, że zakochałeś się akurat we mnie.
            - Nigdy nikogo nie pokocham tak jak ciebie. – Hermiona pokręciła stanowczo głową i splotła swoje palce z palcami Dracona.
            - Nie będziesz musiał. – Chłopak spojrzał z niezrozumieniem w oczach na kasztanowłosą, a ta uśmiechnęła się do niego przez wzbierające na nowo łzy, pociągając przy tym żałośnie nosem. – Tak Draco, zgadzam się. Zgadzam się poświęcić swoje resztki rozumu na rzecz miłości do ciebie.

Pamiętała te słowa bardzo dokładnie. Miała wrażenie, że tamtego dnia ktoś wyrył je na jej duszy i sercu. I nigdy ich nie żałowała. Przez całe swoje życie była najszczęśliwszą osobą, żyjąc przy boku Dracona. Był mężem, o którym zawsze marzyła. I mimo, że często się kłócili, to ich miłość nigdy nie wygasła. Zawsze paliła się tym samym spokojnym płomieniem, któremu z biegiem lat dorzucali drewna, aby nigdy nie przestał się żarzyć. To zdjęcie było ukryte między innymi. Schowane dla każdego prócz jej samej. Nawet po ślubie z Draconem nigdy mu go nie pokazała. Było jej małą tajemnicą, którą odkryła jej ukochana córka. Uwielbiała wracać wspomnieniami do tamtego dnia. Zawsze były one żywe i przez całe życie czuła się z Draconem jak owego dnia. Szczęśliwa, ważna, przepełniona radością, czuła, że jest kochana, a co najważniejsze, ona sama również kocha.
Hermiona wytarła wierzchem dłoni resztki łez z policzka. Jej wzrok od razu powędrował do pierścionka zaręczynowego, który dostała od Dracona. Był prosty, nieprzesadzony i delikatny, dokładnie taki, jaki chciała otrzymać. Nigdy go nie ściągnęła, nawet po ślubie nie odstawiła go do szkatułki z biżuterią. Na jej drugiej dłoni zaś znalazła się obrączka, która po wewnętrznej stronie miała wygrawerowaną datę ich ślubu. Może trywialne, ale uwielbiała taką prostotę. Drobne gesty zawsze najdłużej pozostają w pamięci. I Draco dokładnie o tym wiedział, gdyż prezenty, które od niego otrzymywała nigdy nie były warte majątku w sensie pieniężnym. Wartość sentymentalną jednak miały droższą, aniżeli całe złoto i kosztowności świata.
Kolejne fotografie przedstawiały ich wspólne wyjazdy i podróże. Znalazły się na nich między innymi Francja, Hiszpania, Austria, ale najwięcej było ze Szkocji, którą Draco traktował jak drugi dom. Hermiona z początku tego nie rozumiała, dla niej Szkocja od wieków kojarzyła się z ciągłymi deszczami, mgłą i ogólnie brzydką pogodą. Ale Draco pokazał jej inną stronę tego kraju – ciepłą i serdeczną, ale przede wszystkim pełną ludzi, którzy mimo iż cię nie znają, to pomogą ci jakby cię znali od wieków. Zawsze wyjeżdżali na jesień. Nie był to żaden rytuał. Po prostu najlepiej się wtedy czuli i jakaś niewidoczna siła akurat w trakcie tej pory roku pchała ich za granicę. Tak też narodziły się ich dzieci. Oboje na jesień i oboje w Szkocji.

- Kochanie jesteś pewna, że nie chcesz zostać w domu? – Draco kończył sznurować swoje buty trekingowe i z niepokojem spoglądał na małżonkę, której brzuch wyglądał jak olbrzymia piłka lekarska. Hermiona zaczynała dziewiąty miesiąc ciąży, gdy przyjechali do Inverness i mężczyzna obawiał się, że do porodu może dojść w każdej chwili. Co prawda kasztanowłosa uspokajała go, że jest jeszcze dużo czasu do rozwiązania ciąży i nic jej nie będzie, jeśli lot samolotem zniosła bardzo dobrze, ale mimo wszystko blondyn przepełniony był wewnętrznym niepokojem. Nie chciał, aby Hermiona zbytnio się przemęczała, a piesze wędrówki po górach i to na dodatek w niezbyt przyjemnej pogodzie wcale jej w tym nie pomogą. Jednak jego żona znana była ze swojej nieustępliwości i odwiedzenie jej od tego pomysłu graniczyło wręcz z cudem.
- Draco mówiłam ci już, czuję się bardzo dobrze. Nic mi nie będzie, jeśli trochę poprzebywam na świeżym powietrzu. – Mężczyzna wywrócił z dezaprobata oczami i podał swojej małżonce kurtkę. Hermiona ubrała ją dość niezgrabnie, ale po chwili była zwarta i gotowa. Ledwo jednak wyszli przed dom, a kasztanowłosa złapała się najbliższego słupka, trzymając się przy tym za brzuch drugą ręką. Draco niemalże natychmiast znalazł się przy niej, obejmując ją ramieniem.
- Co się dzieje kochanie? – Kasztanowłosa wypuściła głośno powietrze z płuc i wysiliła się na delikatny uśmiech w stronę swojego męża. Jednak Dracona nie dało się tak szybko zwieść i dokładnie wiedział, że dzisiejszy spacer może nie skończyć się pomyślnie.
- Już dobrze. Możemy iść.
- O nie, nie, nie, Ty nigdzie nie idziesz, a jak ty nie idziesz to i ja. Nie będziesz mi się skręcać z bólu na środku szlaku górskiego. Idziemy do szpitala. – Hermiona spojrzała kpiąco w oczy Dracona i nie ruszyła się z miejsca, w którym stała nawet o centymetr. Blondyn skrzyżował ręce na klatce piersiowej, patrząc na małżonkę wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Jednak jego wrogość minęła tak szybko, jak się pojawiła w momencie, gdy kasztanowłosa zgięła się w pół, a z jej gardła wyszedł krótki, aczkolwiek głośny jęk, niewątpliwie oznaczający ból. Draco podtrzymał Hermionę za ramiona i czuł, jak zaczyna narastać  w nim panika. Próbował jakoś się uspokoić, ale nasilające się jęki kasztanowłosej wcale mu tego nie ułatwiały.
- Skarbie może usiądź sobie, co? – Kobieta pokręciła przecząco głową, zaciskając mocno wargi.
- Chcesz wody? – Kolejne zaprzeczenie.
- A coś ciepłego? Herbata? Koc? Termofor? – Hermiona czuła jak po jej policzkach zaczynają cieknąć gorące łzy. Z resztą nie tylko po policzkach. Panującą w okolicy ciszę ponownie rozdarł jej głośny i przeciągły jęk.
- Źle się czujesz? – Kasztanowłosa przybrała na swoją twarz najbardziej złośliwy uśmiech na jaki tylko ją było w tym momencie stać i spojrzała hardo w tęczówki swojego męża.
- Nie, czuję się wprost fantastycznie! Tylko brzuch mnie boli, jakby mnie ktoś wsadził między kowadło, kręgosłup omal mi nie trzaśnie na pół, a nogi mam ciężkie, jakby były z ołowiu! Aha! Wspominałam już, że przed chwilą odeszły mi wody? – Z każdym kolejnym zdaniem oczy Dracona rozszerzały coraz bardziej. Twarz miał bladą niczym nieboszczyk, a w ustach czuł niesamowitą suszę. Nie był w stanie ruszyć się z miejsca i jedyne, co mógł w owym momencie zrobić to trzymać Hermionę za ramiona. Nie był do końca pewien, czy termin ,,odeszły mi wody” znaczy mniej więcej tyle, co ,,kretynie, zaczynam rodzić”, ale po coraz głośniejszych jękach kasztanowłosej mógł stwierdzić, że jednak się nie myli. Tyle, że on nie miał pojęcia, co zrobić w takim momencie.
-Malfoy do jasnej cholery! Albo idziesz w te zasrane góry, albo do szpitala! Zdecyduj się człowieku! Nie będę rodzić na środku drogi! Mam swoją godność!- Do Dracona niestety informacje docierały wyjątkowo wolno, tak jakby jego neuroprzekaźniki specjalnie kierowały je okrężną drogą. Ocknął się dopiero wtedy, gdy Hermiona złapała go jedną ręką za poły kurtki, gdyż drugą trzymała się wciąż za coraz bardziej bolący brzuch, i dotelepała nim najmocniej jak umiała.
- Mam mówić do ciebie wolniej i drukowanymi literami?!
- Tak, poproszę.
- Draco! – Blondyn złapał upadającą na ziemię małżonkę jedną ręką, a przy pomocy drugiej  w międzyczasie zdążył wyciągnąć telefon z kieszeni spodni i wybrać numer na pogotowie. Już po pierwszym sygnale odebrała kobieta, będąca dystrybutorem pogotowia.
- Pogotowie słucham. – Malfoy wyrzucał z siebie zdania bez ładu i składu, próbując opisać kobiecie sytuację, w jakiej przyszło mu się znaleźć.
- Niech pani coś zrobi, ona rodzi! Co mam robić?! Czy jej się coś stanie?!
- Proszę pana, spokojnie. Kto rodzi i przede wszystkim gdzie?
- Hermiona! Żona! Obie naraz! To znaczy jedna, ja..
- To jedna czy dwie?
- Jedna! Niech pani coś zrobi! – Kobieta po drugiej stronie słuchawki usłyszała głośny jęk bólu, który wydała z siebie Hermiona, a Draco czuł, jak spinają mu się wszystkie mięśnie. Pierwsze dziecko, a jemu przyszło zmierzyć się z tym w takich warunkach!
- Spokojnie, proszę się uspokoić. Gdzie pan się teraz znajduje? – Draco rozejrzał się nerwowo wokół siebie i dostrzegł tabliczkę z nazwą ulicy umieszczoną na sąsiednim budynku.
- Porterfield 16. Proszę tu szybko przyjechać!
- Już wysyłam karetkę, za trzy minuty powinna być na miejscu. Teraz niech mnie pan posłucha, proszę się nie rozłączać, to bardzo ważne. Słyszy mnie pan?
- Tak, słyszę. Nie rozłączać się. – Słowa dystrybutorki dochodziły do Dracona jak przez mgłę, a w akompaniamencie krzyków Hermiony, praktycznie w ogóle ich nie słyszał.
- Dobrze. Proszę pomóc małżonce znaleźć się w pozycji półleżącej. – Blondyn zaprowadził Hermionę do domu najszybciej jak się tylko dało, a że nie była w stanie iść o własnych siłach wziął ją na ręce, co jedynie spotęgowało jej ból. Ułożył ją na sofie, podkładając pod plecy stertę poduszek, na której kasztanowłosa od razu oparła swoją głowę. – Jeśli już pan to zrobił proszę zgiąć nogi małżonki w kolanach i rozstawić je, tak aby były ułożone w miarę stabilnie.
Draco wykonywał polecenia kobiety, jakby był w jakimś transie. Nie miał co prawda pojęcia, czy robi je w pełni właściwie, ale po twarzy Hermiony widział, że bóle nieco ustały. Na jego nieszczęście nie na długo. Nagle do domu wkroczyli dwa funkcjonariusze pogotowia i widząc, co się dzieje od razu ułożyli rodzącą Hermionę na noszach, a następnie przetransportowali ją do ambulansu. Dracoo wybiegł za nimi i niemal w ostatnim momencie wsiadł do karetki, która na sygnale zaczęła pędzić w stronę szpitala.

            Z porodu pamiętała jedynie oszałamiający ból i oślepiające światło lamp szpitalnych. Słyszała, że poród tylko w bajkach nie jest bolesny, ale nie miała pojęcia i absolutnie nie była przygotowana na aż takie bóle. Miała wrażenie, jakby ktoś młotem pneumatycznym próbował dostać się do jej łona i wyciągnąć z niego jej dzieci. 16 godzin jej dzieci pchały się na świat i po tych 16 godzinach w końcu się dopchały. Gdy je zobaczyła po raz pierwszy nie wiedziała czy płacze już ze szczęścia, czy jeszcze z bólu, ale tamtego dnia pierwszy raz w życiu ujrzała, jak z oczu jej męża również lecą krople łez. I tę scen miała właśnie przed oczami na trzymanym zdjęciu. Ona cała mokra i spocona z rozwichrzonymi włosami trzymająca na rękach ich córeczkę Aurorę, a obok niej Draco, przytulający małego Benedicta. Nie byli przygotowani na dwójkę dzieci, a co dopiero bliźniaków i to na dodatek tak rozwydrzonych. Ale kochali je i wciąż kochają, bo są najważniejszą cząstką  ich życia. Pamiętała, jak następnego dnia do szpitala zjechała się niemal cała ich rodzina. Nawet Lucjusz Malfoy zaszczycił ich swoją obecnością, choć daleki był od stanu euforii, w jakim była reszta zgromadzonych. Hermiona uśmiechnęła się do fotografii i ucałowała ją w sam środek. Nie mogła uwierzyć, że los zesłał jej tak wspaniałą rodzinę. Każdego dnia dziękowała przed snem za nich i prosiła dla nich o szczęście. Są wszystkim, co ma, najbardziej drogocenną cząstką, za którą gotowa jest oddać życie.
            Na kolejnych fotografiach przedstawione były chrzciny i urodziny ich dzieci. Od zawsze bawiło ją i jednocześnie denerwowało, że nikt oprócz jej i Dracona nie jest w stanie rozróżnić tej dwójki urwisów. Zarówno Benedict, jak i Aurora odziedziczyli kolor oczu po swojej matce, a platynowy odcień włosów był kalką z głowy ojca. Charakter również był kropka w kropkę tatusiowy, ale pragnienie zdobywania wiedzy mieli identyczne, jeśli nie większe, co ich mama. Co nie zmienia faktu, że oboje w Hogwarcie uczęszczali mimo wszystko do Slitherinu. Hermiona uśmiechała się do przeglądanych fotografii i nie mogła uwierzyć, że minęło już tyle lat. Z każdym kolejnym zdjęciem na jej twarzy pojawiały się coraz to nowe zmarszczki, a na głowie Dracona platyna zaczęła przechodzić w śnieżnobiały kolor. Ani się obejrzała, a oboje byli już fotografowani w okularach i z wnukami na kolanach. Tak jak na tym zdjęciu.

            W Boże Narodzenie nie ma miejsca na kłótnie i niesnaski w gronie rodzinnym. To czas wybaczania i dawania sobie drugiej szansy. Czas kochania i darzenia się wzajemną miłością. Ale czym by był dom Hermiony i Dracona bez krzyku ich trójki wnucząt oraz ich samych?
            - Draco! Łapy precz od puddingu! – Starsza kobieta stała w progu kuchni z rękami wspartymi na biodrach i próbowała nie dopuścić do zrujnowania jej przygotowanych świątecznych potraw. Jej małżonek jednak miał zgoła inne plany i za wszelką cenę chciał się dobrać do puddingu.
            - Przecież wiesz, że żadnego innego deseru nie ruszę!
            - A dziadek wyjada babci rodzynki z ciasta! – Do kuchni wleciał mały chłopiec ubrany w czerwony sweterek z mikołajek i trzymający pluszowego misia w jednej rączce. Druga zaś tkwiła w buzi i wylizywała resztki czekolady, która rozpuściła się maluchowi w dłoniach. Hermiona schyliła się i podniosła wnuka, umieszczając go w swoich ramionach.
            - Bruno, co babcia mówiła o jedzeniu słodyczy przed kolacją?
            - A dziadek może! – Kobieta roześmiała się i spojrzała znad okularów na obrażonego Dracona, który polerował swoje szkła przy pomocy ściereczki.
            - Bo dziadek to jest nicpoń i gałgan i nie dostanie prezentu, jak będzie się objadał przed kolacją. – Maluch roześmiał się jeszcze nie do końca uzębioną buzią i złożył na policzku babci całusa, po czym zakrył swoją twarz rękami.
            - Bruno, bo dziadek będzie zazdrosny. – Draco pokiwał palcem wskazującym w kierunku wnuka, po czym podszedł do niego i wyjął go z rąk Hermiony, składając na jej ustach krótki pocałunek. Mały Bruno skrzywił się i wystawił język.
            - Fu! Mamusia i tatuś też tak robią! Dlaczego ty dziadzio też musisz?
            - Bo twoja babcia to wciąż super laska. – Chłopczyk zaciekawił się ostatnim wypowiedzianym przez dziadka słowem, a Hermiona skarciła Dracona za jego niewyparzony język przy dzieciach.
            - Dziadzio, a co znaczy ,,laska”?
            - Bo widzisz Bruno, laska znaczy mniej więcej tyle, co… - I tyle Hermiona widziała swojego męża i wnuczka w kuchni.

            Kolacja wigilijna minęła im w zastraszająco szybkim tempie i ani się obejrzeli, a zegar kończył wybijać godzinę 11 wieczorem. Cała rodzina Malfoyów siedziała w salonie przy dużej i żywej choince oświetlonej najrozmaitszymi światełkami i obwieszonej najróżniejszymi dekoracjami, jakie tylko można sobie było wymarzyć. Dzieci biegały po całym domu, a ich rodzice próbowali uspokoić je za wszelką cenę.
            - Rosie i Odetta, proszę nie biegać dziadkom po domu! – Benedict denerwował się na córki, które razem z synem jego siostry urządziły w domu jego rodziców tor wyścigowy.
            - Benedict uspokój się. Są święta. – Draco mówił spokojnym głosem sącząc gorącą herbatę z rumem na kanapie obok swojej żony. Nagle do salonu wbiegła trójka małych dzieci i wskoczyła dziadkom na kolana. Odetta objęła Hermionę za szyję, a Rosie usiadła Draconowi na kolanach śmiejąc się do niego. Na środku zaś z wielkim trudem usadowił się Bruno razem ze swoją pluszową maskotką. Aurora i jej mąż Charlie uśmiechnęli się szeroko do dzieci i rodziców, a Benedict wrócił z aparatem fotograficznym w ręku.
            - Kochanie zrób rodzicom zdjęcie. Tak pięknie to wygląda! – Żona syna państwa Malfoy uwielbiała przyjeżdżać do swoich teściów. Oni zawsze potrafili zbudować prawdziwą rodzinną atmosferę i czuła się u nich zawsze jak we własnym domu. Benedict zmienił ustawienia w aparacie i po chwili w salonie rozbłysło światło flesza, uwieczniając Dracona i Hermionę otoczonych trójką wnucząt.

            Były to ich ostatnie spędzone wspólnie święta Bożego Narodzenia. Siedząc trzy lata temu przy stole wigilijnym w życiu by nie pomyślała, że Draco opuści ją dwa tygodnie po ich pięćdziesiątej rocznicy ślubu. Pamiętała bardzo dokładnie ten dzień. Miała wrażenie, że  po raz pięćdziesiąty wychodzi za Dracona i za każdym razem przeżywała rocznicę ślubu, jakby to był ich pierwszy raz przed ołtarzem. Odnowienie przysięgi małżeńskiej było ich tradycją, która co roku miała swoje miejsce w tym samym kościele, w którym się pobrali i o tej samej godzinie. Jedynie zgromadzona liczba gości była powiększona. Ten wyjątkowy dzień zawsze spędzali z całą rodziną. Nie chcieli żadnych ceregieli, jak uroczyste kolacje w pensjonatach czy drogie wyjazdy za granic, mimo że było ich wszystkich na to stać. Chcieli cieszyć się wzajemnie przeżytymi latami nie tylko sami, ale przede wszystkim z bliskimi. Bo to właśnie rodzinę oboje stawiali na pierwszym miejscu.

            Kościół nie był przystrojony z rozmachem, ale skromnie i delikatnie, tak jak oboje najbardziej lubili. W pierwszych ławkach siedziały ich dzieci wraz ze swoimi rodzinami, ale również najbliżsi przyjaciele, jak Harry z Ginny, Ron i Astoria, Blaise i Pansy, Crabb z Dafne, Neville z Luną, jak również cała pozostała część rodziny Weasleyów, a wszyscy wraz ze swoimi pociechami. Kościół był praktycznie w całości zapełniony. W niektórych tylko częściach pozostały wolne miejsca. Hermiona i Draco stali przed ołtarzem trzymając się za ręce i uśmiechając się do siebie. Odnowieniu przysięgi przewodniczył młody pastor, który nie krył podziwu dla stojącej przed nim pary. Jeszcze przed uroczystością gratulował im przeżytych wspólnie lat i życzył kolejnych pięćdziesięciu. Wiedzieli, że to raczej niemożliwe, ale z trzydzieści chcieli jeszcze ze sobą być, a jak Bóg i Merlin dadzą, to nawet i dłużej. Duży zegar kościelny wybił godzinę 14.00 i rozpoczęło się uroczyste odnowienie przysięgi małżonków.
            - Kochani, zebraliśmy się tutaj, aby uczestniczyć w tak ważnym wydarzeniu, jakim jest pięćdziesiąta rocznica zawarcia związku małżeńskiego państwa Malfoy. To nie oni mają szczęście, że przeżyli razem pół wieku, ale my, że mamy możliwość uczestniczenia w tak ważnym dla nich wydarzeniu. Podziękujmy im za to gromkimi brawami. – W kościele rozbrzmiał dźwięk oklasków, a w oczach Hermiony zaszkliły się łzy. Draco ścisnął mocniej jej rękę, a następnie złożył na niej delikatny pocałunek.
            - A teraz przystąpimy do odnowienia sakramentu. Drodzy Małżonkowie, na znak miłości i szacunku, podajcie sobie prawe dłonie. Spójrzcie sobie w oczy i kolejno powtarzajcie. – Draco skierował swój twarz w kierunku twarzy Hermiony i wyrecytował tak dobrze znaną mu od lat regułkę.
            - Hermiono,  mając Boga w sercu, w obecności naszej rodziny i całego Kościoła, ponawiam wobec Ciebie swoje śluby małżeńskie i obiecuję dołożyć starań, aby w naszym życiu rodzinnym przebywał Chrystus: ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci, tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy święci. – Hermiona uśmiechnęła się szerzej w kierunku Dracona i powtórzyła za nim słowa odnowy.
            - Draconie, mając Boga w sercu, w obecności naszej rodziny i całego Kościoła, ponawiam wobec Ciebie swoje śluby małżeńskie i obiecuję dołożyć starań, aby w naszym życiu rodzinnym przebywał Chrystus: ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci, tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy święci. – Draco pochylił się w kierunku swojej żony i tak jak podczas ślubu złożył na jej ustach czuły pocałunek, wlewając w niego całą swoją miłość do niej. W kościele ponownie rozległy się brawa, a pastor kolejny raz gratulował ,,młodej parze” złotej rocznicy.
            - Dobry Boże, pobłogosław  i uświęć Twoje dzieci, złączone sakramentalnym węzłem małżeńskim. Mocą Ducha Świętego uzdalniaj tych małżonków do wzajemnej miłości i życia w duchu przebaczenia. Niech będą świadkami Twojej dobroci względem swoich dzieci i całego Kościoła. Amen

            17 października. Data, która dla nich była magiczna. Data, która dla nich miała podwójne znaczenie. Data, gdzie wszystko się zaczęło i skończyło. 17 października Draco w parku poprosił ją o rękę, rok później tego samego dnia odbył się ich ślub, dwa lata później na świat w szkockim szpitalu przyszły na świat ich dzieci. 17 października nie był dla nich nigdy zwykłym dniem. Ta data niosła za sobą wiele przepięknych chwil i miłości, ale również wiele wylanych łez i bólu. 17 października był również dzisiaj.
            Hermiona poczuła jak jej powieki stają się ciężkie i nieznośnie opadają w dół. Zamknęła album ze zdjęciami i spojrzała w przestrzeń za oknem. Była piękna jesień, jak każdego roku tego dnia. Żółte liście spadały z drzew, tworząc na parkowych ścieżkach złote dywany. Kobieta odwróciła głowę w stronę zegara powieszonego na ścianie w sali szpitalnej. Duża wskazówka zbliżała się w stronę dwunastki, a mała umieszczona już była na dwójce. Uśmiechnęła się blado w przestrzeń i oparła głowę na poduszkach zamykając oczy. Chwilę przed wybiciem drugiej po południu na ekranie monitora wskazującego rytm bicia serca Hermiony pojawiła się cienka prosta linia. Jej ostatni 17 października.

22 komentarze:

  1. Piękna miniaturka ♥ Wzruszyłam się! Czekam na kolejną notkę i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała miniaturka. To jak opisałaś historię tej dwójki... brak mi słów. Naprawdę dawno nie czytałam tak dobrego tekstu. Pod koniec naprawdę się wzruszyłam. To ile miłości i innych wspaniałych uczuć zawarłaś w tym tekście jest niezwykłe. Oby takich więcej :)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialne, no genialne! Normalnie ciary jak się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Możesz mnie zabić, torturować, poćwiartować (niekoniecznie w takiej kolejności) i wszystko co przyjdzie Ci do głowy. Przepraszam, tak bardzo przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale (co przyznaję z bólem serca) zapomniałam, najzwyczajniej zapomniałam. Teraz miałam lekki nawał nauki, a patrząc na to, że rozdziały pojawiają się co dwa tygodnie, kompletnie wyleciało mi z głowy.
    Co do miniaturki, to jest przepiękna i wzruszająca, i nie mam nic więcej do dodania
    Jeszcze raz ogromnie przepraszam
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny pomysł, a na dodatek świetnie opisany. Co więcej można powiedzieć? Nic. Pozostaje jedynie pogratulować pracy i talentu, naprawdę... WIELKIE BRAWA! :)

    Promise

    pragnienia-naszego-serca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże Piękne <3 popłakam się !
    Pisz dalej ! nie ma opcji żebyś wgl przerywała
    Pokochałam twoje opowiadania, Twój styl pisania wszystko ! <3
    Jesteś wielka ! żałuje tylko, że dopiero dzisiaj odkryłam Twojego bloga ! ale na pewno na dzisiaj się nie skończy !
    Kocham ! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. O matko świetna miniaturka wzruszyłam się :) pełna ciepła i miłości aż samemu chciałoby się to przeżyć :) Kasia

    OdpowiedzUsuń
  8. O matko... nigdy nie czytałam takiej pięknej miniaturki... ty masz naprawdę wieeelki talent... płakałam przez czły czas... czułam się tak samo jak Hermiona wspominająca swojego męża... o jejku... znowu mi łzy lecą... ja kocham takie smutne miniaturki prosze napisz kolejna taka...

    Pozdrawiam!

    PS-Przepraszam za brak ogonkow przy literach, ale pisz na tablecie i klawiatura sie zaciela.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo trudno mnie doprowadzić do łez podczaz czytania czego kolwiek. Jednak tobie się to udało! Gdy pochłaniałam każdą literkę, każde zdanie, każdy wyraz tej miniaturki potraktowałam ją bardzo "prywatnie", ponieważ sama straciłam niedawno bliską mi osobę. Masz ogromny talent co do pisania, ta miniaturka stała się dla mnie bardzo ważna. Będę do niej z chęcią powracała jak do paru moich uwielbianych książek. Więc prosze nie wasz się kiedyś usunąć tego bloga! (przepraszam trochę mnie poniosło) *zawstydzona*

    Przepiękny tekst, nadal nie mogę przestać pohamować łez,które mimowolnie spływają mi po policzku zostawiając ślad podobny do wąskich,górskich potoków!

    Pozdrawiam!

    http://miloscwieleznaczen.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeszcze nigdy nie czytałam takiej miniaturki, jest świetna. Pierwszy raz czytając jakakolwiek miniaturkę popłakałam się. Świetny tekst ♥

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie dość że się uśmiałam to i wzruszyłam. Dziękuję...

    OdpowiedzUsuń
  13. Cudowna. Piszesz najlepsze miniaturki

    OdpowiedzUsuń
  14. płacze po prostu płacze cudowna miniaturka CUDOWNA dziekuje naprawde nigdy w życiu nie czytałam lepszej mówiłam już że PŁACZE :(
    :(

    OdpowiedzUsuń
  15. Kobieto czy ty wiesz co zrobiłaś?! Doprowadzilas do łez osobę co nie płacze po stracie bliskiego. Gratuluję. Miniaturka okropna! Nie oczywiście z fabuły i rodzaju pisania ale po prostu nie lubię się smucic �� Nie lubię dramatów ani nic co z tym związane. Nie lubię kiedy wiem że wesołe wspomnienia już nie wrócą . I ta data... Ten charakter Miony i Draco rozczulal. Szczególnie gdy hermiona była zła �� Co tu dużo mówić pięknie...

    OdpowiedzUsuń
  16. Mam dreszcze po ostatnim zdaniu

    OdpowiedzUsuń
  17. Rzadko komentuje jakiekolwiek notki, ale jak już komentuje, to te które wywarły na mnie spore wrażenie i ty tego dokonałas. Cudowna miniaturka przy której uronilam parę łez. :3

    OdpowiedzUsuń