niedziela, 26 października 2014

Rozdział XI

Kochani!
Rozdział 11 wyszedł nieco krótszy niż zaplanowałam, a to wszystko przez moje złe samopoczucie w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Chyba jesienna aura daje się we znaki... Postaram się to nadrobić w następnym rozdziale, który prawdopodobnie zostanie opublikowany 9 listopada. Piszę ,,prawdopodobnie", gdyż nie jestem do końca pewna, czy nie wypadnie mi w tym dniu pilny wyjazd. Z góry bardzo Was przepraszam i w razie gdyby obiecuję poinformować Was o tym wcześniej.

Na koniec zapraszam do czytania i komentowania. Mam nadzieję, że mimo stanu, w jakim go pisałam nie wyszedł gorzej od poprzednich :)

* * * * *
            Wysoki budynek UnitedArchitect mieszczący się przy Chiltern Street od rana był oblegany przez najróżniejszych ludzi. Stojący z boku obserwator bez trudu mógł zauważyć, że najczęściej wychodziły z niego osoby z naręczami kartonów i papierowych rulonów pod pachą. Na recepcji panował istny pogrom. Telefony dzwoniły na cały budynek bez ustanku, a w międzyczasie przy kontuarze utworzyła się kolejka, której koniec znajdował się za szklanymi głównymi drzwiami. To nie był najodpowiedniejszy dzień na jakiekolwiek wizyty w biurze prezesa i każdy, kto odważył się tam wejść mocno tego żałował.
            Było po 11:00, gdy do owego szklanego budynku wpadł rozszalały Lucjusz Malfoy, którego stan już dawno przekroczył dwanaście w skali Beauforta. Jego czarna peleryna ledwo nadążała za nim łopotać na wietrze, a usta miał tak mocno ściśnięte, że na dobrą sprawę mogły być jedną wargą jednocześnie. Kolejka przy biurku recepcjonistki rozstąpiła się przed nim niczym morze przed Mojżeszem, a mężczyzna w swojej wściekłości omal nie wleciał za kontuar.  Czarnowłosa kobieta, która za nim siedziała odłożyła słuchawkę telefonu i uprzejmym tonem zwróciła się do Malfoya seniora, co wcale nie było łatwe, gdyż ona również była na skraju wybuchu nerwowego dzisiejszego dnia.
            - W czym mogę panu pomóc?
            - Szukam mojego syna. – Głos Lucjusza był tak ostry, że można nim było przeciąć hartowaną stal. Kobieta siedząca przed nim wzdrygnęła się na jego dźwięk i dostała gęsiej skórki na plecach.
            - A konkretnie kogo?
            - Ignorant, co wyżej sra niż dupę ma. – Czarnowłosa dziewczyna niemal rzuciła się na słuchawkę od telefonu i wybrała odpowiedni numer łączący ją z biurem prezesa.
            - Panie prezesie pański ojciec chce się z panem… - Nie dokończyła jednak swojego zdania, gdyż Lucjusz z prędkością światła pędził wprost na drzwi od windy. Gdy się w niej znalazł, nie tracąc czasu na powolną jazdę teleportował się prosto pod gabinet swojego syna. Przez jego szklane drzwi zdążył dostrzec walające się po podłodze sterty papierów i przyborów biurowych oraz swojego syna rzucającego czym popadnie w ściany. Mężczyzna wpadł do pomieszczenia niczym huragan i nie zwracając uwagi na przeszkody leżące na jego drodze szybkim krokiem pomaszerował w kierunku szanownego pana prezesa. Gdy Draco Malfoy po raz kolejny chciał sprawdzić stan wytrzymałości swojego kubka na ścianie Lucjusz uderzył go swą czarną laską dosyć mocno w plecy. Naczynie wypadło blondynowi z rąk i roztrzaskało się o podłogę w drobny mak.
            - Draconie Lucjuszu Malfoy! – Po pomieszczeniu rozniósł się donośny i ostry głos Lucjusza. Jego syn zacisnął dłonie w pięści i z twarzą, jakby chciał zamordować go gołymi rękami odwrócił się w jego stronę. Napotkał na swej drodze surowe spojrzenie szarych tęczówek swojego rodziciela.
            - Tak? - Draco przeciągnął samogłoskę, sycząc niczym wygłodniały wąż, który od lat nie miał niczego w żołądku. Na Lucjuszu nie zrobiło to natomiast żadnego wrażenia. Wyprostował się, tak aby górować nad swoim synem, co wcale nie było takie proste, bo mężczyźni byli niemal identycznego wzrostu.
            - Siadaj. Ale już! – Pchnął Dracona czubkiem laski na krzesło, a chłopak opadł na nie bezsilnie. W środku wręcz gotował się z wściekłości, ale i na zewnątrz było to dość widoczne. Miał powyżej uszu swojego ojca, który zapewne przyszedł z gadką umoralniającą na temat jego wczorajszego zachowania. Ale w tym momencie miał to głęboko w dupie. Cała firma waliła mu się na głowę i miał ochotę zamordować wszystkich pracowników po kolei, zaczynając na architektach głównych, kończąc na wydziale sprzątającym. Lucjusz natomiast splótł swoje ręce na piersi, odstawiając laskę obok biurka swego syna. Odezwał się do niego tak lodowatym głosem, którego młody Malfoy już dawno nie pamiętał od czasu pokonania Voldemorta. Jego ojca niełatwo było wyprowadzić z równowagi, a jemu jak widać na nieszczęście się to udało.
            - Spójrz na siebie Draco. Jesteś prostolinijnym chamem, który myśli, że jak ma pieniądze to cały świat pada mu do stóp. – Blondyn nie ukrywał, że słowa ojca mocno ugodziły w jego dumę. Dla chłopaka był to atak na wybudowaną przez niego korporację. Jeszcze nigdy ojciec nie powiedział mu, że jego firma jest chorym czy bezwartościowym pomysłem, a tak w tym momencie się czuł. Skrzyżował swoje ręce na klatce piersiowej w geście obrony, ale Lucjusz nie zamierzał poprzestać na owych dwóch zdaniach.
            -Masz sieczkę w mózgu kochany synu. I ty uważasz siebie za arystokratę? Za dżentelmena? Kto dał ci prawo panoszenia się ze swoją godnością wyżej od innych? Myślisz, że jak masz tak stare i szanowane nazwisko to jesteś panem całego świata i wszyscy mają ci się w pas kłaniać? Patrz na mnie jak do ciebie mówię! – Draco aż podskoczył na krześle. Z jego ojcem w tym momencie nie był żartów. Już dawno nie pamiętał go równie wściekłego. Nawet, gdy służył pod władzą Voldemorta był mniej rozwścieczony niż obecnie. Chłopak czuł w pewnym sensie wyrzuty sumienia. Niewielkie, ale zawsze jakieś. Ojciec dawał mu surową reprymendę i oczywistym było, że mocno przesadził swoim zachowaniem, ale za żadne skarby świata nie mógł sobie przypomnieć w jakim momencie to było. Musiało to być jednak wystarczająco silne, bo jego rodzic jeszcze nigdy nie podważył tego, iż pochodzi z czystokrwistej rodziny. Lucjusz uniósł wysoko swój podbródek i spojrzał niemalże z pogardą na swojego syna.
            - Spójrz na siebie, perfidny i cyniczny. Zepsuty do szpiku kości. A teraz nie masz nawet odwagi spojrzeć mi w oczy. I ty śmiesz nazywać siebie lepszym od innych?
            - Żałuję tego, co zrobiłem. – Draco odezwał się cichym głosem, przepełnionym goryczą. Nienawidził przepraszać za coś, o czym nie miał bladego pojęcia, a tak było w tym przypadku. Jego ojciec uderzył pięścią w stół.
            - Żałujesz?! Gówniarzu! Ty żałujesz?! Powiedz mi chociaż za co tak bardzo żałujesz! – Lucjusz wpadł w furię. Nikt nie byłby w tym momencie na tyle odważny, aby spojrzeć w jego rozszalałe z gniewu oczy. Młody Malfoy czuł się nie tyle niezręcznie, co żałośnie. Zdał sobie sprawę, że musiał naprawdę z czymś grubo przesadzić, bo jego ojciec przypominał w tym momencie orkan, który niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze. On na domiar złego nie był nikim uprzywilejowanym i siła, z jaką Lucjusz na niego pędził wcale nie zmalała, a wręcz przeciwnie, jakby się podwoiła. Draco chciał poluźnić kołnierzyk od swojej koszuli, ale jej górny guzik był już rozpięty, więc jedyne co mógł zrobić to nieco go naciągnąć, ale to również nie sprawiło, że poczuł się odrobinę lepiej. W tym momencie jego mózg pracował na najwyższych obrotach. Miał do wyboru trzy opcje, z czego żadna z nich nie nadawała się do użytku. Mógł strzelać w ciemno i przepraszać starego za wczorajszy niedzielny obiad, ale raczej nie to było powodem jego furii, więc dostałby jeszcze większy opiernicz, który i tak go nie ominie. Druga opcja to przyznać się, że nie ma pojęcia, za co przeprasza, ale w tym wypadku również nie obejdzie się bez ostrej reprymendy. Wariant trzeci wydawał się najkorzystniejszy, bo zakładał milczenie. Nie znaczyło to wcale, że chłosta słowna ujdzie mu płazem. Po szybkiej, acz dokładnej analizie sytuacji Draco wybrał ostatnią z możliwych opcji i zwieszając głowę wlepił wzrok w swoje kolana. Tak jak się spodziewał Lucjusz nie zamierzał prędko odpuścić.
            - Ty nawet nie wiesz, co znaczy żałować mój synu. Nie spodziewałem się nawet po tobie, że potrafisz być tak podłym i bezuczuciowym egoistą. – Malfoy senior zszedł ze swojego tonu, ale nadal był on ostry i przepełniony odrazą. Młody arystokrata siedział zasępiony i próbował uspokoić swoje nerwy. Nie chciał wpadać w szał przy ojcu, ale jego słowa wcale mu tego nie ułatwiały, a wręcz przeciwnie. Każdy wyraz wypowiedziany przez Lucjusza nakręcał go coraz bardziej.
            - Powiedz mi jak skończoną świnią trzeba być, aby tak wyżywać się na Bogu ducha winnej dziewczynie, która straciła dziecko nie ze swojej winy? – I nagle wszystkie kawałki tej chorej układanki, którą Lucjusz rozłożył przed synem zaczęły układać się w jedną, spójną i logiczną całość. Draco podniósł się gwałtownie ze swojego krzesła i wbił spojrzenie mordercy w swojego ojca. Tego już było za wiele.
            - Przecież to Granger! Czego ode mnie oczekiwałeś?! Że padnę jej w ramiona i pójdziemy razem na kawę?!
            - Zamilcz! Nie masz w sobie krzty godności Draconie! – Malfoy junior wsadził ręce w kieszenie spodni i kopnął z całej siły krzesło, które za nim stało. Był wściekły, co było z resztą bardzo wyraźnie widać.
            - Bo co? Bo nazwałem ją szlamą? Wielkie mi halo!
            - Nie życzę sobie, aby w mojej obecności i bez niej mój syn używał tak bezczelnego sformułowania. Czy wyraziłem się wystarczająco przejrzyście?! – Panowie stali naprzeciwko siebie i mierzyli się wzrokiem. Draco nie zamierzał ustąpić, gdyż uważał, że niczego takiego nie zrobił. Granger była, jest i będzie w jego mniemaniu gorszym gatunkiem i nie zamierzał zmieniać swojego poglądu w tej sprawie i nawet ojciec nie jest w stanie odmienić jego zdania. Lucjusz natomiast wstydził się za syna i był na niego po prostu wściekły. Wiedział jakie zachowanie przejawia w sobie jego latorośl, ale nie spodziewał się, że nawet w takiej sytuacji status krwi będzie dla niego ważniejszy niż cierpienie panny Granger po stracie dziecka. Nie oczekiwał od niego współczucia, bo musiałby porwać się z motyką na słońce, ale mianowanie jej kolejny raz ,,szlamą” było powyżej jego pomyślunku. Po dłuższej chwili Draco zdecydował się odezwać.
            - Oczywiście ojcze. I co teraz? Mam do niej pobiec i przeprosić za swe nikczemne zachowanie? – Głos blondyna przepełniony był sarkazmem i ironią, co wprawiło Lucjusza w głęboki niesmak. Miał wrażenie, że jego dziecko nie rozumie, gdzie popełniło błąd, albo rozumie tylko nie uważa tego za pomyłkę. Starszy mężczyzna wyprostował się i uniósł wysoko swój podbródek, spoglądając na syna z  jawną pogardą.
            - Daruj sobie te szczeniackie odzywki. – Draco prychnął w odpowiedzi i uśmiechnął się złośliwie.
            - To co niby mam zrobić?
            - Zacząć zachowywać się jak mężczyzna Draco. Nie uważasz, że najwyższy czas dorosnąć? Jak bardzo było zabawne zmieszanie tej biednej dziewczyny po raz kolejny z błotem? – Młody Malfoy zwiesił swoją głowę. Prawda była taka, że było to bardzo satysfakcjonujące, dopóki Blaise nie przedstawił mu w skrócie historii panny wszechwiedzącej. Choć nie wiedział za bardzo z czego się tak cieszy, bo Granger w żadnym stopniu nie przypominała tej wyszczekanej małpy z szopą na głowie, którą pamiętał z czasów, gdy uczęszczali do Hogwartu. Jej zachowanie przypominało wystraszone zwierzę, które ktoś zamknął w klatce i bardzo długo torturował w najwymyślniejszy sposób, a sylwetką bardziej była podobna do anorektyczki na skraju wytrzymałości niż do zdrowej kobiety. I do tego te oczy. Ciemne i puste, jakby uleciało z nich życie i wszelka chęć do niego. Satysfakcja z urażenia takiej osoby nie powinna mieć w ogóle miejsca. Nawet w jego opinii.
            - Nie wiedziałem, że straciła dziecko. – Draco postanowił przyznać się do błędu. Bo niby skąd miał takie rzeczy wiedzieć? Wieprzleya to może od czasu do czasu pokazywali w gazetach, ale po Granger kompletnie ślad zaginął. Nawet gdyby chciał jej podocinać w przeciągu tych dwóch lat to i tak nie miał bladego pojęcia, gdzie panna wszechwiedząca się podziewa. Lucjusz natomiast patrzył na syna powątpiewającym wzrokiem.
            - I powiedz mi szczerze, że jakbyś wiedział to nie naubliżałbyś jej?
            - Nie wiem. – Młody chłopak mówił zgodnie z prawdą. Nie wiedział tego. Mógł jedynie przypuszczać, że zmieniłby określenie, jakim obdarzył kasztanowłosą. Ale to było jedynie gdybanie, które i tak w żadnym stopniu nie było w stanie zmienić przeszłości.
            - Jako twój ojciec śmiem wierzyć, że nie zrobiłbyś tego, ale jako osoba postronna w życiu taka myśl by mi nie przyszła do głowy. – Młodszy mężczyzna usiadł z powrotem na krześle i zwiesił głowę. Ktoś, kto patrzył na niego z zewnątrz mógł stwierdzić, że chłopak żałuje, ale Lucjusz wiedział, że jego syn po prostu ma to głęboko w poważaniu. Chciałby, aby Draco był inny. O! Jak bardzo on tego chciał! Ale niestety, jego dziecko już od dłuższego czasu widzi tylko czubek własnego nosa i nic poza nim. Natomiast młody Malfoy próbował jakoś uspokoić swoje rozszalałe myśli. Czy naprawdę ojciec ma go za takiego bezdusznego chama? Chciałby móc powiedzieć, że gdyby wiedział o tym, co Granger przeszła to nie nazwałby jej szlamą, ale prawda była taka, że nie miał pojęcia w jaki sposób by się wtedy zachował. Wyrzucał sobie, że niepotrzebnie poszedł wtedy za Pansy, bo gdyby tego nie zrobił to do owego spotkania z kasztanowłosą nigdy by nie doszło. A przez tę jego cholerną i niezaspokojoną ciekawość teraz wszyscy są na niego cięci i wpadają mu bez zapowiedzi do biura, aby zrobić awanturę niemalże na miarę drugiej bitwy o Hogwart. Najpierw Blaise, a teraz ojciec, jeszcze matki tu brakuje, Pottera, Weasleya i najlepiej, gdyby jeszcze wujaszek Snape wpadł z wizytą. Ale czego oni od niego oczekiwali? Nigdy nie żył z Granger w dobrej komitywie, więc jak do licha ciężkiego miało się to zmienić z dnia na dzień? W tym wszystkim tylko jedno Dracona zastanawiało, a mianowicie, czy panna wszechwiedząca odpuściła sobie ,,rozmowę” z nim tylko dlatego, że była wycieńczona psychicznie i fizycznie po stracie dziecka, czy też może tylko on z tej dwójki nie dorósł i kobieta stwierdziła, że nie warto się z nim kłócić? Mógł obstawiać drugą opcję, ale postawa panny Granger wręcz krzyczała, że nie istnieje taka możliwość. Nigdy jakoś specjalnie nie przejmował się krzywdą innych, ale oczy kasztanowłosej biły wręcz przeraźliwą pustką. Były tak ciemne i bez życia, że Draco mógł bez trudu dostrzec w nich całe swoje odbicie i właśnie ta nicość najbardziej go przeraziła.
            Ni stąd ni zowąd przez szklane drzwi do biura Malfoya wpadł Blaise Zabini. Zdziwił się obecnością Lucjusza, ale przytaknął mu głową i podszedł bliżej, aby podać mu rękę na powitanie.
            - Dzień dobry panie Malfoy. – Malfoy senior uśmiechnął się delikatnie i odwzajemnił uścisk ręki czarnoskórego.
            - Witaj Blaise. – Draco natomiast nie ruszył się ze swojego miejsca. Dopiero, gdy na jego kolanach znalazła się kartka z podpisem jego kumpla podniósł swój wzrok i patrzył się na czarnoskórego z brakiem zrozumienia.
            - Moje wymówienie Draco. Nie wiedziałem kiedy dzisiejszego dnia mnie zwolnisz jak resztę pracowników, więc zaoszczędziłem ci fatygi. – Lucjusz spojrzał na syna wzrokiem domagającym się wytłumaczenia i skrzyżował swoje ręce na piersi. Podobnie uczynił Zabini, tyle że on nie oczekiwał wyjaśnienia. Draco natomiast przejrzał pobieżnie wymówienie przyjaciela, a następnie odłożył je na swoje biurko.
            - Diable przecież wiesz, że ciebie bym nie zwolnił. – Blaise zaśmiał się krótko z powątpiewaniem. Malfoy senior wpatrywał się w rozgrywającą się na jego oczach sytuację i nie ukrywał, że był ciekaw jak sprawy dalej się potoczą.
            - Wiesz, jakoś dzisiaj straciłem, że tak powiem pewność.
            - Nie zrobiłbym tego. – Draco nadal upierał się przy swoim. Cenił Blaisa za jego oddanie pracy, a tym bardziej za jego wyczucie podczas projektowania. Dla Diabła nie było rzeczy niemożliwych, podobnie jak dla blondyna. Jednak najbardziej młody Malfoy był wdzięczny, że przyjaciel potrafi nad nim zapanować, a przynajmniej w miarę swoich możliwości.
            - Draco nie wiesz tego! Wyrzuciłeś dzisiaj praktycznie cały dział od instalacji elektrycznej, bo Matt poszedł na urlop, a ty koniecznie chciałeś się z nim widzieć, mimo że dokładnie wiedziałeś, iż bierze wolne.
            - Synu? – Lucjusz zwrócił się w stronę Dracona z oczekiwaniem natychmiastowego wyjaśnienia, ale zachowanie jego dziecka zaskoczyło go kompletnie.
Chłopak chwycił wymówienie Blaisa leżące na biurku i podarł je w drobny mak, następnie wyciągnął z kieszeni spodni telefon komórkowy i podał go przyjacielowi.
            - Zadzwoń i umów mnie na wizytę, najlepiej dzisiaj i jak najszybciej. Nie wytrzymam tego dłużej! – Zabini wziął od Dracona telefon i patrzył na niego z niedowierzaniem w oczach. Podobnie z resztą Lucjusz. Zaczynał się obawiać, że jego syn wpędził się w narkotyki, albo inne równie niebezpieczne świństwo i nie potrafił sobie z tym nałogiem dłużej poradzić.
            - Draco, co to ma znaczyć? Na jaką wizytę? – Młody Malfoy nie odpowiedział. Szamotał się po całym pokoju, taranując wszystko, co stało na jego drodze, by na koniec wyjść z biura przy akompaniamencie głośnego trzaśnięcia drzwiami. Dwójka pozostałych mężczyzn natomiast wpatrywała się w jeszcze drgające odrzwia. Blaise zdecydował się usiąść, podobnie uczynił Lucjusz. Zabini nie za bardzo wiedział, jak ma rozpocząć rozmowę z ojcem przyjaciela. Przecież to nie od niego powinien się dowiedzieć, że syn jest chory na nerwicę. Na jego szczęście starszy mężczyzna odezwał się pierwszy.
            - Blaise, o kim mówił Draco?
            - O psychiatrze. – Lucjusz nie za bardzo zdziwił się wypowiedzią chłopaka, choć nie ukrywał, że rozwiała ona jego najgorsze podejrzenia. Zaczynał rozumieć, co się dzieje z jego synem i tak samo jak czarnoskóry był zdania, że powinien skorzystać ze specjalistycznej pomocy.
            - Jedź tam z nim chłopcze, proszę cię. On ucieknie spod samych drzwi, a potem wciśnie nam wszystkim bajeczkę, że nie ma żadnych środków, które mogłyby go wyleczyć.
            - Oczywiście, że to zrobię. Przecież wiem dokładnie jaki jest Draco.
            - Z mojej strony jak na razie mogę ci tylko podziękować. – Blaise uśmiechnął się do starszego mężczyzny, a następnie podniósł się z krzesła, aby zadzwonić do poradni, by umówić przyjaciela na wizytę. Czuł w kościach, że nie będzie to łatwe wyzwanie, ale nie przepuści teraz okazji, aby pomóc kumplowi. Następna nieprędko może się już wydarzyć, o ile w ogóle by do niej doszło. Lucjusz pożegnał się jeszcze z chłopakiem i teleportował się na ulicę Pokątną. Miał parę spraw do załatwienia, a przez swojego syna nieco mu się podróż wydłużyła.
            Draco przeskakiwał stopnie na schodach w szalonym pędzie. Mógł skorzystać z teleportacji, ale kompletnie o niej zapomniał i dalej gnał prosto przed siebie. Dopiero w windzie umysł jako tako mu się rozjaśnił i oparł się wycieńczony o ścianę. Przeklinał Granger w duchu za to spotkanie. Po jaką cholerę ona w ogóle tutaj przychodziła?! I skąd jego ojciec wiedział o tej wizycie? Jednak złość na kobietę była nieporównywalna do wściekłości na samego siebie. Draco wiedział, że zwolnił pracowników w agresji, ale mimo wszystko nie usprawiedliwiało to jego czynu. Czuł się jak w jakiejś chorej grze, gdzie został zarażony jakimś wirusem i czegokolwiek by nie zrobił to i tak to spartolił. Jego dzisiejsze zachowanie było tego wyraźnym potwierdzeniem. Gdy drzwi od winy w końcu się otworzyły blondyn wypadł z nich z siłą pocisku i ruszył prosto do kontuaru recepcjonistki i sekretarki. Samantha wpatrywała się w niego swoimi przerażonymi oczami, bojąc się, że jej szef przyszedł, aby również i ją pozbawić pracy. Draco przepchnął się przez kolejkę, nie zaszczycając nikogo choćby niemym ,,przepraszam” i zawisł nad czarnowłosą kobietą, która akurat odkładała słuchawkę od telefonu.
            - Sammy mam prośbę. Zadzwoń do wszystkich pracowników, których dzisiaj wywaliłem i zatrudnij ich na nowo. Na tych samych warunkach. – Kobieta na zmianę zamykała i otwierała swoje oczy z niedowierzania, ale pokiwała twierdząco głową na znak, że zrozumiała wypowiedź swojego przełożonego.
            - Do wszystkich?
            - Tak, do wszystkich. Przeproś ich za mnie jeszcze jak możesz. Albo nie, lepiej sam to zrobię. – Blondyn odwrócił się z zamiarem odejścia, ale w ostatnim momencie zdecydował się zawrócić. Samantha była już w trakcie wybierania jednego z setki numerów telefonu.
            - Sam, kiedy masz urlop? – Kobieta wpatrywała się w mężczyznę zszokowanym wzrokiem. Ona nigdy nie miała urlopu, bo Malfoy nie był skory do wydania go jej. Po trzech próbach zdecydowała się odpuścić, jednak dzisiejszego dnia mogło zdarzyć się dosłownie wszystko.
            - Eee… Nie wzięłam. Jestem tutaj bardziej potrzebna.
            - W takim razie od jutra masz wolne i nie chcę cię tu widzieć przez trzy tygodnie. Jedź w góry, na plaże, gdzie tam sobie chcesz, ale od biura masz się trzymać przez ten czas z daleka. Czy wyraziłem się jasno?
            - Mam iść na urlop?
            - Tak dokładnie, masz wakacje czy jak tam to sobie nazwiesz. – Na tym zdaniu Draco zakończył swoją wizytę na recepcji i udał się z powrotem na samą górę do swojego biura. Jemu też przydałby się odpoczynek, najlepiej od niego samego. Miał nadzieję, że Blaise nie odmówi mu swojej pomocy i zadzwonił do jakiegoś psychiatry. W przeciwnym wypadku zwariuje i będzie musiał się pożegnać z dalszym prowadzeniem firmy. Miał nadzieję, że nie zacznie się izolować od społeczeństwa jak jego wuj.
            Po niecałym kwadransie młody Malfoy z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni wkroczył do swojego gabinetu. Diabeł kręcił się na jego fotelu w kółko, zupełnie jakby siedział na karuzeli w wesołym miasteczku. Gdy zobaczył blondyna zatrzymał się i wbił w niego swoje ciemne spojrzenie. Draco w tym czasie usiadł na krześle naprzeciwko i ukrył twarz w dłoniach.
            - Rozpaczaj ile chcesz, ale do psychiatry i tak pójdziesz.
            - Powiedz, że dzisiaj. Błagam, powiedz to Diable. – Blondyn mówił głosem pełnym desperacji. Nie wytrzyma dłużej tej nerwicy, a jak tak dalej pójdzie to wykończy się przed trzydziestką. Bądź co bądź, Draco chciał jeszcze trochę pożyć.
            - Za godzinę. To najszybszy termin. – Malfoy oderwał twarz od swoich dłoni i spojrzał na przyjaciela z niemym ,,dziękuję”. Był wdzięczny Blaisowi za to, że mimo wszystko nadal chce mu pomóc.
            - Smoku jesteś moim najlepszym kumplem. Wiesz, że nie zostawiłbym cię w tym samego. A teraz nie gap już się na mnie jak zbity pies, bo pomyślę, że masz serce.
            - Dzięki Blaise. – Draco jeszcze nigdy nie słyszał u siebie w głosie takiej wdzięczności. I musiał przyznać się, że spodobał mu się owy dźwięk. Brzmiał zupełnie inaczej, tak jakby cieplej. Chłopak zaczął się zastanawiać, czy nie zacząć używać tego tonu znacznie częściej. Nie spodziewał się, że może w pewnym sensie sprawić mu on radość. Blaise w tym samym czasie podniósł się z fotela swojego kumpla i prezesa i poklepał blondyna przyjacielsko po ramieniu.
            - Za godzinę czekam pod firmą. – Następnie wyszedł, zostawiając Dracona samego w swoim biurze, które przypominało pole po bitwie na ryzy papieru.

            Poradnia psychiatryczna, do której udali się mężczyźni mieściła się niedaleko firmy, w której pracowali. Dracona przerażała myśl, że musi do owego budynku wejść, ale idący obok niego Blaise stanowił swoistego rodzaju zaporę, która zabraniała mu zawrócić. Panowie przeszli przez szklane obrotowe drzwi i znaleźli się w dużym holu wyściełanym panelami w kolorze dębu. Ściany, mimo że w ciepłym brzoskwiniowym odcieniu, wcale nie dodawały blondynowi otuchy, a gdy stanął przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu psychiatry, u którego na wizytę Zabini go umówił paniczny strach wzrósł jeszcze bardziej. Malfoy spojrzał na swój zegarek, a wyświetlająca się na nim godzina jeszcze bardziej utwierdzała go w przekonaniu, że na tym etapie nie ma już odwrotu. Blaise rozsiadł się wygodnie na krzesełku w poczekalni przed gabinetem i wskazał przyjacielowi drzwi, przez które blondyn miał wejść.
            - Blaise…
            - Nie. Idziesz tam. – Draco wpatrywał się w tabliczkę powieszoną na drzwiach i próbował spoić litery na niej w jedną całość. Po dłuższej chwili był pewien, że są to imię oraz nazwisko specjalisty. Nie wiedział tylko, czy mężczyzna to Bob, czy raczej Rob. Zabini pokręcił ze zrezygnowaniem głową i zapukał dwa razy w drzwi przed jego przyjacielem, a następnie nacisnął za niego klamkę. Oczom blondyna ukazał się niewielki biały pokój, a na jego środku stał starszy mężczyzna, który z wyglądu przypominał mu księcia Karola, tyle że w okularach z grubymi oprawkami. Dziadek uśmiechnął się do niego delikatnie i wskazał na krzesło, które mieściło się naprzeciwko jego biurka. Malfoy wszedł, a raczej został wepchnięty do środka przez Blaisa i usiadł niepewnie na wskazanym siedzeniu. Czuł się bardzo niekomfortowo w tym miejscu, a porządek jaki w nim panował, wcale nie pozwalał mu się rozluźnić. Siwy jegomość zajął swoje miejsce po drugiej stronie biurka i otworzył gruby czerwony notes.
            - Pańska godność? – Draco dopiero po chwili zorientował się, że pytanie zostało skierowane w jego stronę.
            - Draco Malfoy. – Dziadek spojrzał na blondyna znad okularów i zapisał jego dane w rzeczonym notesie. Następnie wyciągnął w jego kierunku swoją pomarszczoną dłoń.
            - Doktor Rob Spinner. Miło mi pana poznać panie Malfoy. Gdzieś ostatnio czytałem o panu w gazecie. – Draco poczuł, że może podchwycić temat, więc usiadł nieco wygodniej na zajmowanym krześle.
            - Zapewne o pracach renowacyjnych, jakie przeprowadzała moja firma w pałacu Buckingham. – Starszy mężczyzna pokręcił przecząco głową i uśmiechnął się do swojego rozmówcy.
            - Nie, nie, to było raczej coś o porzuconej kobiecie w ciąży, ale nie pamiętam dokładnie. Dobrze, w takim razie przejdźmy do rzeczy. Z czym pan do mnie przychodzi panie Malfoy? – Oczy Draco rozszerzyły się nieznacznie po usłyszeniu wypowiedzi doktora, ale poluzowanie nieco i tak już rozpiętego kołnierzyka od koszuli pozwoliło mu zebrać swoje porozrzucane po całej głowie myśli. Chłopak odchrząknął lekko i splótł ręce na kolanach.
            - Mam nerwicę. – Wypowiedzenie nazwy choroby na głos było o wiele trudniejsze, niż się wydawało. Malfoy zaczynał się pomału denerwować, o czym świadczyło zaciskanie dłoni w pięści. Natomiast doktor Spinner zaśmiał się krótko i przekornie.
            - To szeroko rozumiane pojęcie. Czy zechciałby mi je pan przybliżyć w pańskim mniemaniu?
            - Wyrzuciłem dzisiaj cały dział od instalacji elektrycznych tylko dlatego, że zapomniałem, a raczej udawałem, że zapomniałem, iż jeden z pracowników poszedł dziś na urlop. – Staruszek spojrzał z niemałym zdziwieniem na Dracona i zapisał coś w swoim notatniku, następnie zwrócił się w stronę blondyna, spoglądając na niego znad swoich grubych okularów.
            - Spróbujmy znaleźć tego przyczynę panie Malfoy. Czy rzuca pan może palenie?
            - Nie. – Doktor zapisał uwagę w zeszycie przed sobą.
            - Problemy w domu z małżonką? Może z dziećmi?
            - Nie mam dzieci. – Mężczyzna spojrzał na chłopaka wzrokiem, który mówił: ,,wcale mnie to nie dziwi”.
            - W takim razie, czy żona nalega na potomstwo, a pan nie czuje się jeszcze do tego zobowiązany? Może działa tu swoista presja od strony rodziny? – Knykcie na dłoniach Dracona pobielały ze złości. Blondyn liczył, że dostanie jakieś silniejsze proszki lub eliksiry i będzie mógł stąd w końcu pójść, jednak ten dziadek przyczepił się do niego jak rzep do psiego ogona i zadaje pytania, jakby chciał w przyszłości napisać o nim książkę.
            - Nie mam również żony. – Chłopak wysyczał przez zaciśnięte zęby swoją wypowiedź, ale na starszym mężczyźnie nie zrobiło to specjalnie wrażenia. Skreślił ostatnią zapisaną rzecz w notesie i wzruszył delikatnie ramionami.
            - Dobrze. Czy występują u pana problemy na tle seksualnym? – Draco wytrzeszczył swoje oczy, ale dziadek przed nim nawet tego nie zauważył. Blondyn potarł swoje zbolałe skronie, a w jego głowie coraz głośniej kołatała się myśl, aby stąd uciec.
            - Co pan ma na myśli?
            - Chociażby to, czy nie ma pan ostatnio ochoty na stosunek seksualny. Albo czy występują problemy w jego trakcie? Może jest chęć, a nie ma, że tak to ujmę, mocy? Przyczyn może być wiele. – Malfoy rozejrzał się dookoła po gabinecie i wyjątkowo spokojnym jak na siebie głosem wyartykułował odpowiedź.
            - Przejdźmy do następnego pytania.
            - Aha, rozumiem. Im…po…ten…cja… - Siwy jegomość zaczął powoli pisać nazwę dolegliwości w notesie, a na jej dźwięk Malfoy prawie zerwał się z krzesła. Spokój, jaki próbował zachować ulotnił się z niego w mgnieniu oka.
            - Panie nie mam żadnych problemów seksualnych! Staje mi normalnie jak Bóg przykazał! Czasem nawet częściej! – Dziadek spojrzał znad notesu na wściekłego Malfoya i odłożył długopis na biurko, splatając swoje ręce na zeszycie. Wcześniej poprawił jeszcze okulary, które praktycznie spadały z jego długiego nosa.
            - Masturbacja to nic złego, proszę się tego nie wstydzić. – Uśmiechnął się pokrzepiająco do Dracona, a ten w odpowiedzi podniósł się z impetem z krzesła.
            - Tego za wiele doktorku! Proszę sobie zanotować, że mój członek jest w pełni sprawny, a ja nie muszę jechać na ręcznych obrotach! I nie mam żadnych chorób wenerycznych, nie mam AIDS, hemoroidów ani owsików, bo zaraz zająłby się pan tylnią częścią mojego ciała! – Doktor Spinner uśmiechał się do Malfoya promiennie i tak jakby z satysfakcją. Ręką wskazał mu krzesło, aby ponownie na nim usiadł, co mężczyzna uczynił z wielką niechęcią.
            - Panie Malfoy to była tak zwana prowokacja. Czymś musiałem wyprowadzić pana z równowagi, aby sprawdzić, czy pańskie przypuszczenia są trafne. Teraz mam już rozeznanie i przejdziemy do bardziej wykwalifikowanych pytań.
            - Zrobił to pan brutalnie. – Draco skrzyżował ręce na klatce piersiowej i odwrócił wzrok w stronę jednego z okien. Natomiast starszy mężczyzna zaśmiał się krótko i ponownie sięgnął po odłożony wcześniej długopis.
            - Wie pan, że życie jest jak papier toaletowy? Długie, szare i do dupy. Przynajmniej w tym zawodzie spotykam się z jakimś urozmaiceniem. Ale tym razem do rzeczy. Kiedy zauważył pan te nagłe ataki agresji?
            - Wcześniej jakoś sobie radziłem, ale w ostatnich miesiącach nasiliły się i nie potrafię nad sobą zapanować.
            - Czy mogę spytać, czym się pan zajmuje? Chodzi mi o zawód. – Draco wywrócił swoimi szarymi oczami, ale zaraz napotkał karcący wzrok doktora. Złość nieco w nim opadła, ale i tak była jeszcze wystarczająco silna.
            - Prowadzę firmę architektoniczną UnitetArchitect. – Mężczyzna zapisał uwagę na marginesie notesu, po czym wrócił do rozmowy z blondynem.
            - Czyli jest pan architektem. Nie miał pan ostatnio za dużo pracy? Nie było żadnych goniących terminów?
            - Trochę się tego nagromadziło w ostatnich miesiącach, ale bywało gorzej.
            - Co znaczy gorzej? Było ich więcej?
            - Nie tyle co więcej, ale były poważniejsze. Doktorze Spinner drażni mnie wszystko dookoła, najmniejsze błędy wywołują atak wścieklizny. Męczy mnie to, bo przez tę chorobę tracę zaufanie wśród współpracowników. – Dziadek kolejny raz zanotował spostrzeżenia w notesie i wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę. Draco czuł jak zaczyna nerwowo poruszać nogą. Był niecierpliwy i chciał jak najszybciej dowiedzieć się, czy istnieją jakieś lekarstwa na jego przypadłość. W końcu starszy mężczyzna zamknął swój czerwony kajet i wbił w Malfoya swe sędziwe spojrzenie.
            - Panie Malfoy to jest nerwica, ale ze wszystkim można sobie poradzić. Wiem, że oczekuje pan ode mnie silnych środków uspokajających, ale śmiem twierdzić, że już pan je zażywał. Chciałbym, aby pojawił się pan u mnie ponownie, powiedzmy za tydzień, ale w tym czasie proszę się powstrzymać od wszelkiej pracy. To bardzo ważne, gdyż wtedy będę wiedział, w czym dokładniej tkwi problem. Na razie się z panem żegnam, ale za siedem dni widzę pana z powrotem. -  Draco zwiesił swoją głowę. Tydzień miał się powstrzymać od pracy? Przecież on zwariuje doszczętnie!
            - Nie ma innego sposobu?
            - Nie zrobię z pana lekomana, bo tego pan ode mnie oczekuje. Proszę przez najbliższy tydzień trzymać się z dala od stołu kreślarskiego, projektowania i wszystkiego innego, co musi pan robić w swoim zawodzie. Proponuję wyjazd na odprężenie. Góry na przykład dobrze robią. Wyjść gdzieś odetchnąć. Jeśli to nie pomoże to wtedy będziemy się zastanawiali, co dalej. – Doktor Spinner podniósł się ze swojego fotela i wyciągnął w kierunku Malfoya rękę. Chłopak uścisnął ją i opuścił jak najszybciej gabinet, w którym się znajdował. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, oparł się o nie plecami i zamknął oczy. W tym czasie Blaise zerwał się ze swojego siedzenia, a krzesełko skrzypnęło na całą klinikę.
            - I co? – Draco otworzył oczy i wbił w czarnoskórego swoje rozwścieczone spojrzenie. Zabini dla własnego dobra odsunął się nieco od przyjaciela.
            - Nerwica. Mam wrócić za tydzień. Żadnej pracy przez siedem dni. – W tych trzech zdaniach blondyn opisał krótko, zwięźle i na temat swoją wizytę. Blaise rozszerzy nieco oczy i podrapał się po głowie.
            - Żadnej? – Głos bruneta przepełniony był współczuciem, ale tak naprawdę cieszył się, że jego szefa nie będzie przez calusieńki tydzień w firmie. Już widział ten błogi spokój i ciszę, która będzie panować w budynku. Miał ochotę wpaść do gabinetu doktora Spinnera i podziękować mu za to.
            - Dosłownie. Mam się trzymać od tego z daleka.
            - I nie dostałeś żadnego leku? – Draco przeczesał swoje blond włosy i wypuścił głośno powietrze z płuc.
            - Powiedział, że nie zrobi ze mnie lekomana. Mam wrócić za tydzień i wtedy zobaczymy co dalej. – Malfoy opadł bezsilnie na krzesełko, które wcześniej zajmował Blaise, a jego przyjaciel oparł się bokiem o ścianę z rękami splecionymi na piersi.
            - No dobra, jak czekać to czekać. A co zamierzasz zrobić?
            - Nie wiem, ale nie mogę wejść do UnitedArchitect od dzisiaj.
            - A co z Kefflerem?
            - Zostawiam to tobie i całą firmę w tym czasie. Powiedz, że  miałem wypadek, nie wiem, nazmyślaj mu coś, byleby się odczepił. – Blaise przytaknął głową. Cieszył się jak małe dziecko z wielkiego słodkiego lizaka, który dostał w nagrodę za dobre sprawowanie. Miał tylko nadzieję, że Draco dotrzyma słowa i rzeczywiście będzie omijał budynek firmy szerokim łukiem. W czasie, gdy Zabini radował się w duchu słowami przyjaciela Malfoy rozmyślał gorączkowo nad czekającym go tygodniem. Każdy cieszyłby się na chwilę wolnego, ale jego szlag trafiał, gdy wyobrażał sobie, że przez najbliższe siedem dni nie dotknie ołówka i nie będzie siedział w swoim ukochanym, czarnym, biurowym fotelu. Wiedział, że Blaise nie dopuści do zamknięcia firmy, ale perspektywa trzymania się od niej z daleka przerażała go. Lubił mieć wszystko pod kontrolą, a z domu to nigdy nie jest łatwe, tym bardziej jak nie widzisz planów, o których ktoś ci opowiada. Ale jeśli nie podejmie się tego dziwnego leczenia to na zawsze pożegna się z UnitedArchitect. Niczym w zasadzie nie ryzykował, więc nic nie stało na szkodzie, aby spróbować terapii. Miał nadzieję, że w jakiś sposób ona pomoże wydostać mu się z problemu i będzie mógł znowu cieszyć się swoją pracą. Firma była jego dzieckiem. Włożył w nią wszystko, co posiadał, zaczynając na pieniądzach, kończąc na sercu. Jest jego oczkiem w głowie, miejscem, które kocha bardziej od rodzinnego domu. Stworzył ją od zera, był obecny, kiedy przeżywała wzloty i upadki, nie może pozwolić, aby to umarło. On jest Malfoyem, a Malfoyowie się nie poddają. Nie zamierzał zmienić odwiecznego porządku panującego w jego rodzie. W sumie siedem dni na dobrą sprawę to nie jest aż tak dużo…

8 komentarzy:

  1. Nowy... Rozdział... Nowy... Rozdział... Czuję się jak narkomanka, to normalne? W sumie to i tak nie jestem normalna, więc ja nie widzę problemu, a wracając: Nowy... Rozdział... Nowy... Dobra, mniejsza z tym, bo zaczyna się robić dziwnie, więc:
    -dzisiejszy rozdział jest mega, super, extra, niesamowicie, cudownie wow <3 (nie za słodko?)
    -Malfoy? Tutaj jest idealnie przedstawiony, ten psychiatra jest świetny, zwłaszcza kiedy go podpuszczał :D
    -Lucjusz, no proszę, nie ma to jak kazanie od rodzica (w dodatku zasłużone), ale nie spodziewałam się, że weźmie AŻ tak sprawy w swoje ręce
    -ej, co się stało z naszym kochanym profesorem, postrachem Hogwartu, żyjącym dementorem? (jeżeli się jeszcze nie domyśliłaś, to chodzi mi o Snape'a)
    Czekam na następny rozdział ;)
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. swietnie oddane, brawa dla Lucjusza za bure dla Dracona, przy wizycie u psychiatry spadlam z lozka, oddalas to bardzo realistycznie, taki wkurwiony Malfoy, uwielbiam :D
    czekam na dalsza czesc,
    Nox

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem dumna z blondasa. Normalnie nam się chłopak rozwija. Świetnie opisałaś wizytę u psychiatry. Doktor Bob już mi się podoba :D Mam nadzieję, że uda mu się wyprowadzić Malfoya na ludzi. No, a co do do rozdziału to mimo iż krótszy od poprzednich jest równie dobry :D Tak trzymaj .
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. tak się cieszę że wreszcie jest nowa notka mam nadzieje że niedługo znowu się pojawi ale jezuniu ja to w przychodni czytałam i jak wybuchłam śmiechem z te go impotenta to ludzie chyba pomyśleli że ze mnie jest jakaś wariatka

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie jest!
    A więc tak.... Lucjusz nieźle wydarł się po Draconie. To było dObre xD
    Ogl rozdział fajny jak każdy, pisz tak dalej a będzie mega :D
    Czekam na next ;3
    PS. Kiedy pojawi się Hermiona?

    OdpowiedzUsuń
  7. Bosheee *.* Kochaaaaaam twoje opowiadania, naprawdę świetnie piszesz <3

    OdpowiedzUsuń