Tak jak obiecałam zamieszczam dziś rozdział 8. Chciałabym bardzo Wam podziękować za wyrozumiałość w sprawie przedłużenia czasu publikacji, gdyż jest to dla mnie niezmiernie ważne. Martwi mnie tylko to, że musicie tak długo czekać na nową notkę. Rozdział 9 z pewnością ukaże się 28 września. Planuję w międzyczasie jakąś miniaturkę, ale nie jestem w stanie obiecać Wam jej w stu procentach. Jak wszystko dobrze pójdzie to może wstawię coś za tydzień.
Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do czytania i jeszcze raz podziękować za wyrozumiałość.
* * * * *
Hermiona
Granger wypadła przez szklane drzwi firmy Malfoya z prędkością pocisku
wystrzelonego z pistoletu. Z jej oczu wciąż kapały łzy bezsilności i czuła
ogromny ból w rozbitym sercu. Zapragnęła nagle mieć przy sobie małego
Frederica, do którego mogłaby się przytulić, a całe to wydarzenie poszłoby w
niepamięć. Wiedziała jednak, że to niemożliwe i ogarniała ją jeszcze większa
bezradność. Podeszła do samochodu, którym przyjechała tu razem z Pansy i oparła
się o niego, pozwalając łzom skapywać na klapy od płaszcza. Nagle z drzwi
budynku wypadła pani Potter z malutką Lily na rękach i puściła się biegiem w
jej stronę. Hermiona otarła swoje oczy i objęła się rękami, jakby miało jej to
w czymś pomóc.
-
Hermiona! – Głos Pansy rozdzierał panującą na parkingu ciszę. Kasztanowłosa nie
chciała słuchać o tym, że jest jej wstyd za Malfoya. Za kogoś takiego nie można
było się wstydzić, gdy wiedziało się dokładnie jakim jest perfidnym i
bezuczuciowym chamem. Kobieta dobiegła w końcu do koleżanki i z trudem łapała
powietrze. Lily natomiast patrzyła ze strachem w oczach na rozgrywającą się
sytuację. Mimo, że była dzieckiem to już nie lubiła blond mężczyzny, który
doprowadził do płaczu koleżankę jej mamy.
-
Hermiona nie chciałam tego, uwierz mi. – Głos Pansy był przepełniony żalem i
kasztanowłosa jej wierzyła, ale i tak chciała znaleźć się daleko od tego
miejsca. Najlepiej jeszcze dalej od Malfoya, o ile było to możliwe.
-
On jest dupkiem i ja to wiem, ale jest moim przyjacielem. Nie oczekuję, że
zapomnisz jego zachowanie, ale nie warto się nim przejmować.
-
Pansy ja rozumiem wszystko, ale siedmiu lat uświadamiania mi, że jestem z tej
gorszej warstwy społecznej nie potrafię wymazać z pamięci. – Hermiona starała
się mówić spokojnie, ale głos jeszcze jej drżał od nadmiaru emocji, które
zafundował jej Malfoy.
-
Granger proszę cię. On jest zadowolonym z siebie egoistą, nie licz na
przeprosiny. – Kasztanowłosą zabolały słowa przyjaciółki, ale nie potrafiła się
z nimi nie zgodzić. Nie ulegało żadnym wątpliwościom, że mężczyzna jest z
siebie dumny i łudzenie się o jakąkolwiek skruchę z jego strony było jak
proszenie o śnieg w lipcu.
-
Chcę po prostu, aby dał mi święty spokój, to wszystko.
-
Hermiona proszę cię, nie warto przejmować się jego opinią. On zawsze będzie się
tak w stosunku do ciebie zachowywał i nawet ja tego nie zmienię. – Hermiona
odwróciła głowę, bo zaczęła czuć kolejne łzy pod powiekami. Pociągnęła żałośnie
nosem i wsadziła ręce do kieszeni, ruszając prosto przed siebie.
-
Granger gdzie ty idziesz? – Kobieta odwróciła się w stronę Pansy i spojrzała na
nią oczami pełnymi bólu i rozgoryczenia.
-
Jak najdalej on niego.
-
Granger proszę… - Hermiona uniosła lewą dłoń do góry, prosząc aby przyjaciółka
przestała mówić. Miała już dość pocieszania jej i mówienia, że Malfoy to świnia
a ona powinna puścić to wszystko w niepamięć.
-
Pansy chcę być teraz sama. Choć na chwilę. – Czarnowłosa poprawiła swoją córkę
na ramieniu i razem z nią wpatrywała się w oddalającą się sylwetkę Hermiony.
Było jej ogromnie żal za to, że musiała się nasłuchać tych wymyślnych wyzwisk
od strony Dracona. Nie chciała aby tak wyszło, ale nie miała na to wpływu.
Ponadto postawa jej przyjaciółki bardzo ją zadziwiła. Nie takiej reakcji
spodziewała się po kasztanowłosej, ale z drugiej strony dziewczyna ledwo
stanęła na nogi, więc nie mogła oczekiwać od niej napadu furii i ciskania w
blondyna klątwami. Włożyła małą Lily do fotelika i wsiadła do samochodu. Nie
chciała wracać do mieszkania. Od czasu, gdy znalazła z Granger wspólny język
jej dom wydawał się pusty. Mimo, że poznały się od tej lepszej strony dopiero
wczoraj Pansy czuła, że kasztanowłosa jest jej bliską osobą. Zastanawiała się
jak ona żyła od rana do wieczora ze swoją córką. Bo prawda była taka, że nawet
Liliana zauważyła różnicę. Kiedy była z nią Hermiona dziewczynka cały czas
miała na twarzy uśmiech, a i Pansy wydawała się weselsza dzisiejszego dnia. W
końcu kobieta zadecydowała, że złoży swoim rodzicom wizytę. Już dawno nie mieli
okazji zobaczenia swojej wnuczki, która była ich oczkiem w głowie. Wyjechała na
ulicę i z ciężkim sercem udała się w zamierzonym kierunku.
Hermiona
szła powoli, błądząc wzrokiem po budynkach. Chciała stąd uciec, znaleźć się w
bezpiecznym i najlepiej odludnym miejscu. Niestety Londyn nawet o tej porze
tętnił życiem w całej okazałości i dziewczynę co raz mijał jakiś samochód, a na
swej drodze spotykała tłumy przechodniów. Spoglądała na nich z zazdrością w
oczach, że w ich głowach tkwią inne i lżejsze problemy niż w jej. Ludzie
spieszyli się, gnając prosto przed siebie w tylko sobie znanym kierunku i nikt
nie zwrócił nawet na nią uwagi. Nie przeszkadzało to jednak kasztanowłosej.
Nikt jej nie znał, nikt nie pytał, co jej jest, dlaczego płacze. Nikomu nie
musiała się tłumaczyć. A tego w tym momencie potrzebowała najbardziej – ciszy i
spokoju, aby mogła zagłębić się w niespokojny rytm swojego serca. Nie wiedziała
w jakim kierunku zmierza, nogi niosły ją przed siebie w tylko im znane miejsce.
Przeklęta ulica, na której znajdowało się biuro Malfoya w reszcie się skończyła
i kobieta skręciła w lewo w Luxborough Street. Nigdy wcześniej nie była w tym
miejscu, ale okolica wydawała się przyjemna. Szła więc dalej w milczeniu,
spoglądając martwym wzrokiem na otaczające ją z jednej i drugiej strony
budynki. Miała ogromny żal do siebie, że postawiła na dorosłość, która według
niej była jedynym usprawiedliwieniem jej zachowania. Kiedyś odpyskowałaby
Malfoyowi, aż zakryłby się nogami, teraz nie potrafiła tego zrobić. Nie miała w
sobie dość siły, bo całą zostawiła przy Fredericu. W jej głowie zaczęły kołatać
wspomnienia z przeszłości. Wspaniała wieść, którą otrzymała podczas wizyty
lekarskiej, radość Rona i rodziny Weasley, opieka od strony każdego, kto
spotykał się z nią podczas tych cudownych dziewięciu miesięcy. Nie wiedziała,
że będzie to jedyny czas, w którym będzie jej dane cieszyć się upragnionym
dzieckiem. A najbardziej bolało ją to, że nie zauważyła wcześniej nic dziwnego
w małym Fredim. Była złą matką, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo
przejęta swoją radością, była kompletnie głucha i ślepa na zachowanie malucha. Na
rękach wciąż czuła jego słodki ciężar, gdy z jego drobniutkiego ciała uciekały
ostatnie tchnienia życia. Czuła jego powoli bijące serduszko, nierówny i drżący
oddech aż w końcu wszystko ustało, a ona jedyne co mogła zrobić to zawołać
lekarzy. Hermiona potrząsnęła gwałtownie głową, chcą odgonić od siebie
wspomnienia. Obiecała swojemu dziecku, że nie będzie do tego wracać, że zacznie
żyć na nowo z jego osobą w sercu. Nie mogła się poddać, nie znała takiego
słowa. Wszystkie lata, które spędziła w Hogwarcie, wszystkie przyjaźnie, które
zawarła, wrodzona nieustępliwość i ambicja, aby być najlepszą, wszystko to
nauczyło ją, że nie można się poddawać. Nawet Malfoy w swoich złośliwościach
przekonywał ją, że gdyby się poddała to nie powinna nazywać się Gryfonem.
Uczniowie Domu Lwa słynęli ze swojej odwagi i nieustępliwości, skoro i ona się
w nim znalazła to nie mogła stracić w sobie tych najważniejszych cech. I żaden
zakichany arystokrata nie sprawi, że wyprze się ich.
Luxborough
Street ciągnęła się dalej, ale Hermiona skręciła w Nottingham Street i szła
dalej przed siebie. Mijała coraz większe grupy ludzi, wychodzących zapewne z
Regent’s Park. Nie wiedziała, kiedy i ona się tam znalazła. Drzewa były
ogołocone z liści, ale ogród nawet w tej postaci był piękny i przytłaczał swoja
wielkością. Wiatr był mocny i kasztanowłosa czuła jak jego zimno przedostaje
się przez poły płaszcza. Zapięła go szczelniej i szła niestrudzenie dalej
wzdłuż żelaznego ogrodzenia. Mijała rowerzystów i sporą, jak na tę por roku
ilość rolkarzy. Brytyjczycy rzadko się uśmiechali, nie słynęli ze specjalnie
wylewnej uczuciowości, ale to czyniło ich bardzo wyjątkowymi. Hermiona od
początku swojego życia wychowywała się w Londynie i za nic w świecie nie
chciała się z niego wyprowadzać. Kochała tutejszy klimat, taki dystyngowany i
płynący własnym niestrudzonym rytmem. Czuła się jego częścią, fragmentem
pogody, budynków, rzek, wszystko to było jej bardzo bliskie. Gdy była dzieckiem
uwielbiała wsłuchiwać się w dźwięk wybijanej godziny przez Big Bena, a brzegi
Tamizy były jej ulubioną ścieżką spacerową. I mimo, że na 365 dni w roku tylko
60 było pełnych słońca ona zawsze czuła, że to jest jej dom, jej kawałek nieba.
Dziewczyna
wyszła z parku regenta i wtopiła się w tłum ludzi. Myślała, że ruch będzie tu o
wiele szybszy, ale trafiła raczej na porę dla spacerowiczów. Wyjątkowo mało
spotykała na swej drodze młodych ludzi, a znacznie więcej emerytów. W oddali
zamajaczyły jej sylwetki dwójki starszych osób. Sądząc po posturze i ubiorze
było to małżeństwo. Szli powolnym krokiem, trzymając się za ręce. Razem mieli
pewnie ponad sto pięćdziesiąt lat. Hermionę coś ukuło w serce. Nagle i ona
zapragnęła tak wyglądać w przyszłości. Zestarzeć się u boku swojego ukochanego
mężczyzny i spędzać z nim każdą chwilę swego życia. Przed oczami pojawiła jej
się nagle postać Rona. Przecież kochała go i to z nim miała tak wyglądać za
sześćdziesiąt lat. Jednak jej serce mocno załomotało w piersi, a w głowie
odezwał się stanowczy głos. Przecież wiesz
dokładnie, że nie pokochasz go tak jak kiedyś. Kobieta musiała przyznać mu
rację. Przy Ronie nie potrafiła żyć, za bardzo przypominał jej Frederica, w
końcu był jego ojcem. Po śmierci malca nie umiała darzyć go niczym głębszym
poza dawną przyjaźnią. Wiedziała, że zraniła chłopaka na wskroś, ale czy miała
przez resztę życia karmić go złudną nadzieją? Wierzyła, że mężczyzna znajdzie
kogoś, kto będzie go wart prędzej czy później i nie chciała tej ufności
stracić. Ona zbyt długo pozbawiała go szczęścia, aby resztę lat spędził
samotnie. On na to nie zasługiwał. Z tą myślą kobieta wkroczyła na New
Cavendish Street, a jej oczom ukazały się rzędy białych kamienic, tak bardzo
charakterystycznych dla Londynu. Ulica
była pusta i bardzo spokojna, co pozwoliło kasztanowłosej uspokoić nieco swoje
emocje. Była w mniej więcej połowie drogi, gdy jej uwagę przykuł duży
transparent z napisem ,,wynajmę”. Wisiał na parterze jednego z budynków, który
jak i pozostałe pokryty był białą farbą. Wejście stanowiły nieco zniszczone ciemne
drzwi z pozłacaną kołatką, a obok nich znajdował się rząd okien z poszarzałymi
szybami. Hermiona stanęła naprzeciwko kamieniczki i wpatrywała się w baner
swoimi czekoladowymi oczami. ,,Wynajmę”, w jej głowie głośnym echem odbijał się
napis, a ona nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Coś trzymało ją tutaj, ale nie
wiedziała za bardzo co. Nagle z owego budynku wyszedł wysoki mężczyzna, sądząc
po rysach twarzy był starszy od kasztanowłosej. Gdy zamykał drzwi spoglądał na
Hermionę z zaciekawieniem. Popatrzył na nią jeszcze raz, a potem odszedł.
Dziewczyna nie zwróciła na niego za bardzo swojej uwagi, zbyt była pochłonięta
studiowaniem wyrazu ,,wynajmę”. Nie minęła minuta, gdy owy mężczyzna zawrócił i
stanął obok kobiety.
-
Szuka tu pani czegoś konkretnie? – Jego spokojny i niski głos doleciał do uszu
Hermiony, która odwróciła się w jego stronę i zamrugała parę razy oczami.
-
Pan jest właścicielem tego miejsca? – Brunet uśmiechnął się cierpko, a w jego
kieszeni zabrzęczały klucze, zapewne od owego mieszkania.
-
Tak, ale jakoś nikt nie jest nim zainteresowany. Thomas Break. – Wyciągnął w
kierunku kobiety swoją rękę, a ona uścisnęła mu ją, obdarzając go lekkim i
wymuszonym uśmiechem. Nagle w jej głowie pojawiła się nieodparta chęć
zakupienia tego miejsca.
-
Hermiona Granger. Panie Break, a czy nie myślał pan o jego sprzedaży?
-
Skoro nikt nie chce wynająć to kto chciałby kupować?
-
Ja na przykład. – Hermiona sama była zdziwiona tym, że tak szybko podjęła
decyzję. Pragnęła tej zapuszczonej nieco rudery, choć nie wiedziała w jakim
dokładnie celu. W oczach Thomasa Breaka pojawiły się błyszczące iskierki.
-
Naprawdę? – Jego głos był przepełniony nadzieją i lekkim niedowierzaniem.
Mężczyzna od pół roku szukał kogoś, kto chciałby zainteresować się wynajmem, a
wiadomość, że w reszcie taka osoba się znalazła bardzo go ucieszyła.
Szczególnie, że stojąca obok niego kobieta chciała je od niego kupić.
-
Tak. Czy mógłby mi je pan pokazać od środka? – Usta bruneta ułożyły się w
błogim uśmiechu i niemal od razu podbiegł do drzwi i otworzył je przy pomocy
kluczy, które brzęczały w jego kieszeni. Hermiona weszła za nim i od razu
spodobało jej się to co zobaczyła. Parter był jednym dużym pokojem z parą drzwi
na jego końcu, a obok nich znajdowały się schody prowadzące na górną część
domu. Po ich prawej stronie zładowały się jeszcze jedne odrzwia, równie
zniszczone co wejściowe. Podłoga była pokryta jasnym drewnem, prawdopodobnie
sosną, a ściany miały odcień jasnej zieleni. Gdzieniegdzie w kątach można było
dostrzec pajęczyny. Mężczyzna poprowadził kasztanowłosą w głąb mieszkania i
otworzył przed nią drzwi z samego końca. Oczom dziewczyny ukazała się betonowa
nawierzchnia, która zapewne służyła za miejsce parkingowe.
-
Jak pani widzi jego stan daleki jest od używalności. Obok schodów znajduje się
łazienka, a wyżej są jeszcze dwa pokoje. Może pokarzę? – Hermiona pokręciła
stanowczo głową. Nie potrzebowała niczego więcej oglądać. W jej głowie pojawiła
się wręcz szalona myśl.
-
Nie trzeba. Jaka jest jego cena?
-
180 000 funtów. Nie jest zadbane ani umeblowane, więc mogę je pani oddać
nawet za 100 tysięcy. – Hermiona odwróciła się w kierunku bruneta z uśmiechem
na ustach i wyciągnęła do niego dłoń.
-
Biorę. – Mężczyzna wydawał się niepomiernie szczęśliwy, a i kobieta czuła
ogarniającą ją radość. Rodzący się w jej głowie pomysł może i był szalony nawet
jak na nią, ale zapragnęła go zrealizować. Czuła, że nie bez przyczyny jej nogi
zaprowadziły ją w tym kierunku i nie bez powodu natknęła się na to mieszkanie.
Może to był znak do rozpoczęcia całkowicie nowego życia.
-
Pani Granger nawet pani nie ma pojęcia jak się cieszę! Kiedy chciałaby się pani
do niego wprowadzić? Muszę wiedzieć, na kiedy mam do pani przyjść z dokumentami
dotyczącymi sprzedaży.
-
Najlepiej jutro. – Brunet wytrzeszczył swoje oczy ze zdziwienia.
-
Jutro? Nie chce pani tego jeszcze przemyśleć? – Hermiona kolejny raz pokręciła
przecząco głową.
-
Jestem tego pewna.
-
W takim razie, jakby pani mogła, proszę chwilę zaczekać. W samochodzie mam
potrzebne papiery i zaraz je pani przyniosę. – Mężczyzna wybiegł z domu, a
kasztanowłosa została w nim sama z błogim uśmiechem na ustach. Przed chwilą
zrobiła jedną z najbardziej szalonych i niedorzecznych rzeczy w jej życiu, ale
czuła, że nie była to głupia decyzja. Zamierzała zmienić kompletnie to miejsce od
deski do deski. Już nawet miała pomysł, jak się za to wszystko zabrać. Nagle do
pomieszczenia wpadł zdyszany pan Break i podał Hermionie teczkę z dokumentami,
o których wspominał.
-
Proszę bardzo. Tutaj jest akt sprzedaży i wszystko inne czego pani potrzebuje,
aby zamieszkać w tym domu.
-
Ma pan coś do pisania? – Brunet poklepał się po marynarce i wyciągnął z niej
czerwony długopis. Kasztanowłosa chwyciła go i w odpowiednich miejscach zaczęła
wpisywać swoje nazwisko. Gdy wszystkie papiery były nim już sygnowane podała je
panu Breakowi z szerokim uśmiechem na ustach. Mężczyzna wyciągnął klucze z
kieszeni swoich spodni i podał je Hermionie.
-
Dom jest teraz pani, pani Granger. Mam nadzieję, że będzie pani zadowolona.
-
Sam pan niedługo zobaczy. – Kobieta uścisnęła jego rękę na pożegnanie i zabrała
się za samodzielne oględziny mieszkania. Czuła, że zaczyna stawiać coraz
większe kroki na nowej drodze swojego życia.
* * * * *
Pansy
siedziała w domu swoich rodziców z małą Lily na kolanach. Dziewczynka podobnie
jak jej mama była markotna, a na jej ustach błąkało się coś, co zapewne miało
przypominać uśmiech. Rodzice pani Potter siedzieli naprzeciwko niej i
przyglądali się swej córce ze smutkiem. Valerie Parkinson była niewysoką i
drobną kobietą z brązowymi włosami splecionymi w ciasnego koka. Gdzieniegdzie
dało się dostrzec pojedyncze siwe kosmyki, ale mimo tego matka Pansy była
piękna w swojej prostocie. Nie odznaczała się niczym szczególnym, poza bystrym
wzrokiem, który wychwycił każdą, nawet najmniejszą zmianę na twarzy człowieka.
Ojciec dziewczyny, Godwell był za to o wiele wyższy niż jego małżonka i miał ostre
rysy twarzy. Zza srebrnych oprawek jego okularów można było dostrzec surowe
spojrzenie błękitnych oczu, zaś włosy pana Parkinson oprószone były wyraźną
siwizną. Rodzice dziewczyny byli w stosunku do niej bardzo opiekuńczy. Martwili
się o nią za każdym razem, gdy do nich przychodziła. Nigdy co prawda nie
ośmielili się posadzić o jakąkolwiek krzywdę Harrego, który był ich zięciem.
Nie pałali do niego wielką sympatią, ale darzyli go szacunkiem i byli
szczęśliwi, gdy widzieli uśmiechniętą twarz swej jedynej córki. Pan Potter
również nie narzekał na swoich teściów. Był do nich nastawiony neutralnie,
głównie dlatego, że nie wtrącali się za bardzo w jego życie rodzinne i nie
obarczali go za wszystko winą. Był jednak wdzięczny im za to, że wykazywali się
troską rodzicielską również do jego osoby. Ich stosunki nieznacznie się
poprawiły, gdy na świat przyszła mała Liliana. Dziewczynka była oczkiem w
głowie nie tylko swoich rodziców, ale również i dziadków, którzy bardzo
cieszyli się, gdy mogli ją zobaczyć. Obdarowywali ją drobnymi prezentami, co
niezbyt podobało się ich córce, ale ponieważ były to niewielkie upominki nie
mogła im tego zabronić.
Pansy
siedziała i próbowała ukołysać do snu swoją córkę, ale mała miała wciąż czujne
oczka i nie chciała oddać się w objęcia Morfeusza. Od kiedy czarnowłosa rozstała
się z Hermioną na parkingu Lily była bardzo niespokojna. Wierciła się w
foteliku, grymasiła i nawet przed samym mieszkaniem rodziców dziewczyny
rozpłakała się głośno. Państwo Parkinson martwili się o swoją córkę, ale nie
chcieli zasypywać jej stosem pytań na samo wejście. Z resztą kobieta prędzej czy
później sama powiedziałaby im, co ją trapi. Matka Pansy odstawiła swoją
filiżankę z kawą na stolik i usiadła obok swej córki. Zabrała z jej rąk małą
Lily i ułożyła ją sobie na kolanach, głaszcząc po brzuszku. Dziewczynka
zaczynała się uspokajać, aż w końcu jej oczka same się ze sobą skleiły.
-
Ty też zawsze to lubiłaś, gdy byłaś dzieckiem. – Valerie uśmiechnęła się
pogodnie do córki, a ona spróbowała uczynić to samo. Jednak usta za nic w
świecie nie chciały z nią współpracować w efekcie czego na jej twarzy pojawił
się dość widoczny grymas. Pani Parkinson jedną ręką dalej gładziła dziecko po
brzuszku, a drugą położyła na kolanie Pansy.
-
Słońce co się dzieje? – Troskliwy głos matki poruszył coś w czarnowłosej.
Zapragnęła wtulić się w nią, aby ona odgoniła od niej wszystkie koszmary, jak
zawsze robiła to w dzieciństwie, gdy Pansy bała się ciemności.
-
Chodzi o Draco. – Głos kobiety był cichy i przepełniony rozgoryczeniem. Na
dźwięk imienia syna swojego starego przyjaciela pan Parkinson poruszył się w
swoim fotelu, poprawiając okulary na nosie.
-
Coś ci zrobił?
-
Nie mnie. – Godwell wyprostował się i spojrzał na swoją przygnębioną córkę.
Państwo Parkinson bardzo liczyli na to, że Pansy zwiąże się z synem państwa
Malfoy, ale ku ich zdziwieniu nic takiego się nie stało. Nie kryli na początku
swojego rozczarowania, ale Harry zdążył przekonać ich jako tako do siebie i
zaczęli mu ufać, jak na teściów przystało.
-
Harremu? – Pani Parkinson troszczyła się o męża swej córki prawie tak samo jak
o nią. Bądź co bądź, Potter był teraz ich rodziną, a rodzinę powinno się
wspierać. Pansy pokręciła jednak przecząco głową, a jej rodzice zaczęli się
obawiać, że młody Malfoy wyrządził jakąś krzywdę ich jedynej wnuczce. Gniew w
głosie ojca dziewczyny był wyraźnie odczuwalny.
-
Jeśli ten młokos zrobił cokolwiek Lily to gorzko tego pożałuje.
-
Tato tu nie chodzi o mnie, o Harrego czy o Lily. On po prostu… - Dziewczyna
zamilkła w połowie zdania i spuściła swój wzrok na swe dłonie. Była
przygnębiona, ale również zdenerwowana, co nie uszło uwadze jej rodziców.
-
Pansy wiesz, że nam możesz powiedzieć o wszystkim. – Valerie była bardziej
spokojna niż jej mąż, ale gdyby dowiedziała się, że syn Lucjusza wyrządził
jakąś krzywdę jej rodzinie wpadłaby w nieposkromioną furię. Ciepłe słowa matki
i jej pokrzepiający dotyk zawsze dodawał Pansy odwagi. Tak samo było i tym
razem.
-
Draco znowu nazwał Hermionę szlamą. – Na dźwięk tak bardzo znienawidzonego
słowa dziewczyna wzdrygnęła się. Pan Parkinson miał bardzo poważną twarz, zaś
oczy jego małżonki wręcz krzyczały z oburzenia.
-
Hermionę Granger? – Pansy przytaknęła głową na pytanie ojca, a on pokręcił z
politowaniem głową. Bardziej go jednak ciekawiło od kiedy jego córka zadaje się
z przyjaciółką swojego męża i żyje z nią w dobrej komitywie.
-
Skarbie, nie obraź się na to co powiem, ale od kiedy się tak bardzo nią
przejmujesz? Nie przepadałyście za sobą w szkole z tego co pamiętam.
-
Granger przyszła do nas wczoraj i potrzebowała wsparcia. Nie jest łatwo stanąć
na nogi, gdy umiera ukochane dziecko. – Valerie nakryła swoje usta dłonią, a
Godwell rozszerzył nieznacznie swoje oczy. Nie wiedzieli o tragedii panny
Granger, co jeszcze bardziej nimi wstrząsnęło. Pansy poczuła uścisk dłoni swej
matki na swojej i wbite w nią jej pocieszające spojrzenie.
-
Kochanie tak mi przykro. Nie wiedzieliśmy niczego.
-
Nikt nie wiedział, a przynajmniej niewiele osób. W tym Draco i tym próbuję
usprawiedliwić jego zachowanie.
-
Nawet nie wiedząc takich rzeczy nie wypada, aby wyrażać się w tak paskudny
sposób i Malfoy powinien to dokładnie wiedzieć. – Pan Parkinson nie krył
swojego oburzenia postawą syna Lucjusza. Wiedział, że chłopak ma paskudny
charakter, a te najbardziej pejoratywne cechy nasiliły się w ostatnich latach,
jednak nazywanie kogoś ,,szlamą” w jego mniemaniu przekraczało wszelkie granice
i to nie tylko dobrego smaku.
-
Wiem tato, ale jak on ma to zrozumieć? – Pansy była bezsilna jeśli chodziło o
sposób bycia przyjaciela. Nie mogła go do niczego zmusić, mimo iż wiele razy
próbowała. Blondyn był jeszcze gorszy niż w Hogwarcie i miała wrażenie, że z
premedytacją to eksponuje.
-
Kochanie, a Hermiona? Mówiłaś kiedyś, że jest, jak to ujęłaś, impulsywna. Chyba
potrafiła sobie poradzić? – Czarnowłosa miała ochotę wyśmiać swoją własną
matkę, ale w porę opamiętała się, gdyż jej rodzice nie widzieli stanu, w jakim
znajdowała się jej kasztanowłosa przyjaciółka.
-
Hermiona jeszcze go przeprosiła, że pozwoliła sobie usiąść na jego kanapie.
Jest mi za niego tak bardzo wstyd, że mam ochotę zapaść się pod ziemię, a
najbardziej boli mnie to, że dołożyłam jej jeszcze więcej cierpienia,
przyprowadzając ją do tego perfidnego egoisty. – Pansy powiedziała całą prawdę.
Czuła się podle, słuchając wyzwisk kierowanych w stronę Granger i nic z tym nie
robiąc. Nie umiała sobie tego wybaczyć i wiedziała, że Hermiona również ma do
niej o to niepomierny żal. Dziewczyna przytuliła się do swojej matki, która
pogłaskała ją po głowie.
-
Słońce nie martw się nim. Kiedyś mu przejdzie, sama zobaczysz. Jedyne, co
możesz teraz zrobić to wspierać Hermionę i trzymać Dracona z dala od niej. Dziewczyna
za dużo się wycierpiała, od niego również. – Pokrzepiający głos matki pozwolił
nieco złagodzić wyrzuty sumienia czarnowłosej, ale nadal były one wystarczająco
silne.
Około
godziny 19.00 Pansy wróciła do mieszkania, parkując swój samochód pod blokiem.
Wyjęła małą Lily z fotelika dziecięcego, która spała na jej ramieniu, cichutko
pochrapując. Rozmowa z rodzicami pozwoliła jej nieco odsapnąć i spojrzeć na
całą sytuację z boku. Jej matka miała rację, nie wpłynie w żaden sposób na
Dracona, ale może trzymać go daleko od Hermiony. Zdawała sobie sprawę, że
piątkowe przyjęcie z okazji jej urodzin będzie jedną wielką farsą, ale nie
mogła wyprosić przyjaciela za drzwi, ani kasztanowłosej. Musiała trzymać rękę
na pulsie i poprosić o to samo Harrego. Mogła liczyć na wsparcie męża zawsze i
wiedziała, że i w tej sytuacji się nie zawiedzie. A wydawała się ona na
pierwszy rzut oka wręcz krytyczna. Pansy weszła do bloku i głęboko rozmyślała,
w jaki sposób pogodzi obecność dwójki największych wrogów w historii Hogwartu w
jednym pokoju. Mogła zamknąć Granger z małą Lily w jej pokoiku, bo było to
jedyne rozwiązanie jakie przychodziło jej do głowy, ale było ono zarazem
najgłupsze. Choć nie wątpiła w to, że Hermiona pewnie by się na nie zgodziła. Pozostawała
jeszcze kwestia poinformowania kobiety o nadchodzącym przyjęciu, ale do tego
pani Potter jakoś się ochoczo nie garnęła. Tym bardziej po dzisiejszym
popołudniu. Czarnowłosa pokonywała powoli stopnie prowadzące do jej mieszkania,
a do jej nozdrzy dolatywał coraz intensywniejszy zapach pieczonego ciasta. Wyczuwała
przyprawy korzenne charakterystyczne dla piernika. Gdy była już na swoim
piętrze zorientowała się, że ten niesamowity zapach wydobywa się właśnie z jej
domu. Przekręciła klucze w drzwiach i weszła do środka nęcona wonią goździków i
cynamonu. Omal nie wypuściła małej Lily z rąk, gdy ujrzała rozpromienioną
Hermionę, która wyjmowała podłużną blachę ciasta z piekarnika.
-
Granger? – Zdziwienia w głosie Pansy nie dało się ukryć, ani szoku wymalowanego
na jej twarzy. Kasztanowłosa odstawiła wypiek na drewnianą deskę, którą
położyła na blacie kuchennym i odłożyła rękawice kuchenne na stół. Obdarowała
przyjaciółkę najbardziej pogodnym uśmiechem, na jaki ją było stać.
-
Cześć Pan. Mam ci dużo do opowiedzenia. – Czarnowłosa z trudem była w stanie
ruszyć się z miejsca. Musiała mieć jakieś omamy wzrokowe, bo kobieta, która
przed nią stała wydawała się nie być Hermioną, z którą rozstała się na parkingu
po południu. Rozebrała Lily z kurtki i czapki i zaniosła ją do jej pokoju,
gdzie ułożyła ją w drewnianym łóżeczku. Następnie wróciła z powrotem do kuchni
i oczami wielkości piłek tenisowych przyglądała się pannie Granger.
-
Wszystko z porządku? – Pansy postanowiła zaryzykować, jednak kasztanowłosa
uśmiechnęła się jeszcze szerzej i podeszła do niej, a następnie mocno ją
przytuliła.
-
Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Usiądź, bo mam ci coś ważnego do
powiedzenia. – Czarnowłosa ściągnęła swój płaszcz i szalik, a następnie udała
się za Hermioną do salonu, gdzie obie panie usiadły na kanapie. Pani Potter
była w niemałym oszołomieniu, widząc swoją przyjaciółkę uśmiechniętą, a
najbardziej uwagę przykuwały jej rozpromienione oczy. Wróciła w nich
bursztynowa głębia, której tak bardzo wszystkim brakowało.
-
Pansy zacznę od tego, że jestem ci bardzo wdzięczna. Za wszystko.
-
No chyba nie za Malfoya. – Głos Pansy wydawał się nieuprzejmy, ale Hermiona
tego w ogóle nie zauważyła. Na wzmiankę o blondynie machnęła ręką i przeczesała
swoje krótsze o ponad połowę włosy.
-
Walić Malfoya. – Oczy czarnowłosej omal nie wyleciały z orbit, a szczęka nie
roztrzaskała się z łoskotem o podłogę. Jej przyjaciółka kontynuowała swoją
wypowiedź z niesamowitą energią. – Znalazłam dzisiaj mieszkanie i chciałabym je
przekształcić w coś bardziej komercyjnego.
-
Wyprowadzasz się? – Rozżalenie w głosie Pansy było wyraźnie odczuwalne, ale
Hermiona zaśmiała się tylko krótko. Pani Potter niewiele rozumiała z tego, co
mówiła do niej przyjaciółka, a tym bardziej nie pojmowała jej zachowania. Diametralnie
różniło się od tego z rana, czego nie dało się w żaden sposób ukryć.
-
Jeszcze nie, ale nie ukrywam, że tego chcę.
-
Ale dlaczego? I o co chodzi z tą komercyjnością?
-
Pan, szłam dzisiaj ulicami Londynu i dużo rzeczy sobie przemyślałam. Na New
Cavendish Street kupiłam mieszkanie i chciałabym otworzyć coś na kształt
kawiarni. Ale potrzebuję do tego niemałej pomocy. – Pansy czuła, jak jej usta
wykrzywiają się w szerokim uśmiechu. Radość Hermiony wydawała się być zaraźliwa
i czarnowłosa nie mogła się powstrzymać przed uściskaniem przyjaciółki.
-
Jesteś szalona! Kupiłaś mieszkanie? – Panna Granger pokiwała twierdząco głową,
a jej rozmówczyni pokręciła swoją z niedowierzaniem.
-
Wiem, że to skok na głęboką wodę, ale gdy je zobaczyłam w mojej głowie pojawiła
się wizja kafeterii. Musiałam je kupić.
-
Dobra Granger, ale jak ty to sobie wyobrażasz?
-
Chciałam kompletnie je przebudować od wewnątrz i odrestaurować z zewnątrz, tak
aby przykuwało uwagę ludzi. Znasz się na tym Pansy, w odróżnieniu do mnie, a
Ginny pomogłaby nam w odnowie i malowaniu. – Pani Potter ponownie pokręciła
swoją głową. Wydawało jej się to awykonalne, ale entuzjazm, z jakim Granger
opowiadała o swoim pomyśle pchał ją ku wyrażeniu zgody. W końcu po długim
wpatrywaniu się w iskrzące bursztynowe tęczówki uśmiechnęła się promiennie.
-
To najbardziej niedorzeczna decyzja w moim życiu i pewnie jeszcze jej pożałuję,
ale zgadzam się Granger. – Kasztanowłosa wręcz rzuciła się w ramiona swej
przyjaciółki, a po chwili obie kobiety śmiały się do siebie nawzajem. Pomysł
był szalony, ale do kogo innego, jak nie do Granger miał on należeć?
Najbardziej jednak Pansy była szczęśliwa z zachowania Hermiony. Dziewczyna
wydawała się wprost tętnić życiem. Dawny smutek i melancholia zniknęły, a w ich
miejsce wskoczyły radość, wiara i odwaga. Dostrzegła w niej niepamiętną
determinację, która wcześniej wyparowała niczym kamfora. Błysk w bursztynowych oczach
i szczery uśmiech na twarzy były tego tylko potwierdzeniem. Zaczynał odzywać
się w niej ponownie duch Domu Godryka Gryffindora.
szczeke to ja mam na ziemi z powodu Twoich pomyslow :D
OdpowiedzUsuńgenialne, genialne.
ciekawe jak rozwinie sie ta kafeteria. A moze przyjdzie do niej Malfoy? ^^
pozdrowienia,
N.
Nie no, wow ;3
OdpowiedzUsuńDziewczyno! Czemu musisz tak dobrze pisać?!
Ale na poważnie, rozdział super (jak zwykle) i nie mam nic więcej do powiedzenia.
.
.
.
.
.
.
ALE! Nie byłabym sobą, więc jeszcze cię ponudzę:
-Hermiona... Uwielbiam ją! :) Jest po prostu cudowna, a jeszcze gdy kupiła budynek na kawiarnię, to już w ogóle (trochę bez sensu, ale co tam)
-Pansy... Zazwyczaj jest jakąś pustą dziewczyną, a tutaj jest dorosłą kobietą, która będzie walczyć o swoje, co jest dużym plusem
I tyle jeśli chodzi o rozdział dzisiejszy (szkoda, że trochę krótki, no ale przynajmniej coś jest)
Jestem ciekawa kolejnych rozdziałów i przełomu w życiu Malfoy'a (bo w końcu bez tego ani rusz)
Życzę weny i pozdrawiam,
Cassie
P.S. Postanowiłam zacząć się podpisywać, dzięki czemu nie będę zwykłym anonimem
P.S.2 Nie martw się, jeżeli są tutaj osoby, które lubią czytać twoje opowiadanie (np. ja), to poczekają tyle, ile będzie trzeba ;)
Dziękuję bardzo, miło jest czytać takie komentarze :) Co do bohaterek to w każdej jest cząstka mnie samej, z resztą w każdym z bohaterów można odnaleźć mnie ;) Gdyby połączyć ich w jedno otrzymałabyś dokładne odzwierciedlenie mojej osobowości :D Przełomu jeszcze raczej w życiu Malfoy'a długo nie będzie, ale w końcu zacznie się jako tako rozkręcać wątek Dramione.
UsuńJeszcze raz dziękuję za komentarz i również gorąco pozdrawiam,
Realistka
Boshe! Świetne! <3 Czekam na następny! <3
OdpowiedzUsuńKocham <3 pisz szybko next!
OdpowiedzUsuńFajne:) Ale ja chyba bym nie dała rady tak jak Herm ;) Ale pomarzyć zawsze można, no nie? :)
OdpowiedzUsuńOd tego są fanficki kochana ;) Tworzone, aby dać upust fantazji. Nie każdy dałby radę jak nasza Hermiona, ale z własnego doświadczenia wiem, że nie jest to niemożliwe.
UsuńDziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam, kimkolwiek jesteś ;)
Realistka
Wielbię ten rozdział <3 Akcja z kawiarnią - bezbłędna. Aż miło się czyta o takiej promiennej Hermionie :D Przyznam jednak szczerze, że najbardziej nie mogę się doczekać przyjęcia z okazji urodzin Pansy. Tam z pewnością będzie się działo :D
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Jestem z tobą od pierwszego rozdziału i muszę przyznać że blog mi się niezmiernie podoba!!
OdpowiedzUsuńMasz fajny styl pisania czyta się lekko i przyjemnie. Akcja już powoli się rozkręca i ja podobnie zresztą jak inni nie mogę się doczekać urodzin naszej kochanej Pansy. Mam nadzieję że będzie się działo i nas zaskoczysz!!! Pozdrawiam i życzę duuużo weny!!!
Martyna
Piękny rozdział :)
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuńKażdy następny rozdział lepszy od poprzedniego.
OdpowiedzUsuń