Mam dla Was kolejny rozdział mojego opowiadania. Wyszedł troszeczkę dłuższy niż zazwyczaj, ale ilość nie zawsze znaczy jakość, ale to pozostawiam Wam do oceny :)
Zapraszam w takim razie do czytania i komentowania, a 12 października możecie oczekiwać rozdziału 10.
* * * * *
Niedzielne popołudnie w hrabstwie
Wiltshire, gdzie znajdowała się rezydencja państwa Malfoy zapowiadało się
bezchmurnie i w miarę możliwości sucho. Otaczające ją rozległe ogrody co prawda
nie były tak kolorowe jak latem, ale biła od nich zieleń i zaangażowanie, jakie
wkładał właściciel w ich utrzymanie. Równo przycięte krzewy bukszpanu tworzyły
swego rodzaju mozaikę, wzdłuż której można było przechadzać się ścieżkami
wysypanymi białymi kamieniami, zapewne z marmuru. Gdy z ziemi znikały grube połacie
śniegu Lucjusz Malfoy wypuszczał z dużego domku białe pawie okazałych rozmiarów,
które były charakterystyczną cechą zewnętrzną rezydencji. Ptaki przechadzały
się po hektarach zieleni, tworząc swoistego rodzaju królewski klimat. Zostały
sprowadzone już w XI wieku ze specjalnej hodowli w Indiach przez Armanda
Malfoya, który otrzymał dwór od króla Wilhelma za specjalne zasługi. Każdy paw
miał na swojej lewej nodze obręcz, która była systemem namierzającym w razie
kradzieży z terenu rezydencji. Za gmachem budynku zaś znajdowała się pokaźna
fontanna, która swoim wyglądem bardzo przypominała tę z ogrodów wersalskich. Z
tą różnicą, że fontanna Malfoyów była jakieś dwa rozmiary większa i z
dodatkowymi kompleksami wodnymi. Sam dom zaś utrzymany był w kolorystyce kości
słoniowej z typową dla stylu elżbietańskiego przewagą okien w stosunku do
zwartych ścian. Budynek nie był już ponury i nie odstraszał przechodniów swoim
wyglądem, jak to było w czasach, gdy urzędował tu Voldemort ze swoją armią
sługusów. Lucjusz Malfoy zadbał również o to, aby każdy zwrócił na niego uwagę.
Śmiało można powiedzieć, że była to taka angielska wersja wiedeńskiego pałacu Schönbrunn.
Z domu państwa Malfoy przez otwarte okna na
parterze wydobywały się najróżniejsze zapachy, ale przodowały w nich gównie
szarlotka i kaczka w sosie porzeczkowym z żurawiną. Lucjusz Malfoy wpadł do
kuchni jak huragan z zakupami na rękach i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie
było widać ani żywego ducha, więc odstawił torby z produktami na blat i na
palcach zaczął skradać się w kierunku świeżo upieczonego ciasta, na wierzchu
którego znajdowała się przyrumieniona słodka beza. Lucjuszowi na samą myśl o
smaku tych pyszności, które przyszykowała żona aż ślinka mu ciekła, a żołądek
wygrywał w brzuchu najróżniejsze melodie. Malfoy senior już prawie dotarł do
ciasta, od którego dzieliło go zaledwie pół metra, gdy do kuchni weszła jego
żona z wałkiem do ciasta w jednej ręce i ścierką w drugiej.
- Lucjuszu Malfoy! – W pomieszczeniu
rozbrzmiał stanowczy głos Narcyzy Malfoy. Kobieta jak na swój wiek była
wyjątkowo piękna. Jej włosy upięte w eleganckiego koka w kolorze platyny
pasowały do jej smukłej i pociągłej twarzy wprost idealnie. Miała nienaganną,
szczupłą sylwetkę, której mogła jej pozazdrościć niejedna młoda kobieta.
Narcyza ubrana była jak zawsze schludnie, mimo
że pracowała w obecnym momencie w kuchni. Na granatową spódnicę za
kolano i różową bluzkę miała założony
jej ulubiony fartuszek w duże czerwone grochy, którego z kolei Lucjusz bardzo
nie tolerował. Matka Dracona była ciepłą i serdeczną osobą. Nieczęsto się
uśmiechała, ale nawet z poważną miną podobała się większości mężczyzn. Od
upadku Voldemorta stała się bardziej otwarta i mniej powściągliwa. Działo się
tak głównie za sprawą jej męża, który z agresora przeobraził się w kochającego
mężczyznę, o jakim ona zawsze marzyła. Niestety jego zapędy kulinarne
przekraczały wszelkie granice pomyślunku i po drugim spaleniu piekarnika
Narcyza zabroniła mu wchodzić do kuchni, gdy jej w niej nie było. Kobieta
patrzyła się na Lucjusza swoimi szarymi oczami, które wprost wymuszały na
mężczyźnie wyrzuty sumienia, a jej usta przypominały cienką linię.
Nienawidziła, gdy ktokolwiek wpadał jej w trakcie gotowania do kuchni i
niszczył jej ciężką pracę, a już w szczególności dostawała białej gorączki,
jeśli był to jej mąż lub syn. Czyli dwójka największych partaczy kulinarnych na
świecie.
- Lucjuszu Malfoy! Co ja mówiłam o
twoim przebywaniu w kuchni?
- Że jestem tu bardzo mile widziany?
– Malfoy senior uśmiechnął się do swej małżonki, jednak ta nie odwzajemniła
gestu, a jedynie podniosła wałek do ciasta nieco wyżej i zaczęła nim klepać o
swoją otwartą dłoń. Lucjusz wywrócił oczami i odsunął się od przepysznej
szarlotki tak, aby żona przestała grozić mu przyborami kuchennymi.
- Znacznie lepiej. A do kuchni pod
moją nieobecność masz zakaz wstępu bo…
- Bo poprzetrącasz mi ręce ścierą,
jeśli dotknę się czegokolwiek, gdy ciebie w niej nie będzie. – Narcyza
uśmiechnęła się z wyższością i podeszła do piekarnika, aby sprawdzić stan
kaczki, którą miała na dzisiaj w planach na obiad. Lucjusz natomiast wyszedł z
kuchni i skierował swoje kroki do salonu, gdzie rozsiadł się wygodnie na
kanapie.
Dom państwa Malfoy po odnowieniu utrzymany był
głównie w ciepłych barwach z wyjątkiem fasady zewnętrznej. Na parterze mieścił
się sporych rozmiarów hol, w którego środku, a zarazem naprzeciwko drzwi
wejściowych zostały umieszczone olbrzymie granitowe schody prowadzące na wyższe
piętra. Na dole znajdowała się również kuchnia, jadalnia w kształcie półokręgu,
łazienka, salon, który wielkością nie odbiegał od reszty pomieszczeń oraz
garderoba na okrycia wierzchnie. W królestwie pani Malfoy znajdowały się drzwi
prowadzące do spiżarni oraz klapa w podłodze z krętymi schodami prowadzącymi w
dół domu. Po prawej stronie ściany piwniczki wzdłuż stopni zostały umieszczone
butelki wina z niemal każdego zakątka świata, a im niżej się zeszło tym starszy
trunek można było dostać. Pierwsze piętro zajmowała głównie sypialnia
właścicieli domu, z której można było wyjść na taras przez duże oszklone drzwi
w kształcie łuku. Została tu również umieszczona garderoba i większa łazienka.
Natomiast ostatnie, drugie piętro zostało poświęcone dla biblioteki i pokoi
gościnnych. Całokształt rezydencji wieńczył wyjątkowo zadbany ogród Malfoya
seniora, który był jego oczkiem w głowie. Można w nim było odnaleźć kwiaty w
każdym kolorze i z każdego zakątka świata. Nawet wiśnię japońską specjalnie
sprowadzał, bo zwykła go nie zadowalała. W listopadzie raczej ciężko było o
jakiekolwiek kwiaty, ale nie przeszkadzało to w hodowaniu żywopłotu i
najróżniejszych roślin pnących. Ponadto w domu również można było odnaleźć
owoce pracy Malfoya seniora w postaci parapetów zapełnionych doniczkami z
kwiatami. Żona Lucjusza bardzo lubiła wszechogarniającą zieleń i bardzo cieszyła
się, że jej mąż nareszcie ma jakieś zajęcie, które go uszczęśliwia, ale jej
błogi uśmiech znikał natychmiastowo, gdy przychodziły rachunki za wodę. Czasami
Narcyza zastanawiała się, czy gdyby takowa możliwość istniała to czy jej
ukochany małżonek nie zapisałby ich majątku w testamencie swojemu ogródkowi…
Lucjusz Malfoy wyłożył przed siebie
swoje długie nogi i zaczął szukać pilota na sofie. Było pięć po dwunastej i zaraz
zacznie się jego program ,,Maja w ogrodzie” , a on jak na złość nigdzie nie widział
tego zakichanego urządzenia. W końcu zdenerwowany wstał z hukiem z kanapy.
- Narcyzo przyjdź no tutaj proszę! –
Żona Malfoya seniora nieśpiesznym krokiem udała się do salonu, po drodze
wywracając kilka razy oczami. Gdy w końcu doszła na miejsce jej mąż stał ze
skrzyżowanymi rękami i stukał swoim butem nerwowo o panele podłogowe.
- Coś chciałeś? Jestem raczej
zajęta.
- Gdzie jest pilot? – Lucjusz cedził
swoje słowa i gniewnym wzrokiem wpatrywał się w swoją małżonkę. Ta patrzyła na
niego ze zdziwieniem i tak jakby znużeniem.
- Co?
- Pilot. Taki długi i prostokątny z
guzikami, widziałaś? – Pani Malfoy podeszła do komody, na której stał duży
plazmowy telewizor i zabrała z niej przedmiot, o którym mówił jej mąż. Podeszła
do niego i pokazała mu go, a raczej pomachała mu nim przed oczami.
- O to panu chodziło?
- Tak, dawaj. – Lucjusz sięgnął po
pilota, lecz Narcyza była szybsza i schowała go za swoje plecy. Pomachała mu
przed oczami palcem wskazującym i zacmokała z dezaprobatą.
- Nie dostaniesz pilota, nawet o tym
nie myśl. – Mężczyzna patrzył na kobietę, jakby zabrała mu jego jedyną zabawkę
i schował ręce w kieszeniach. Kątem oka spoglądał na duży zegar stojący przy
ścianie, który wskazywał, że jego program zdążył się już zacząć i trwa w
najlepsze.
- Kobieto czy ty możesz przestać
chować przede mną pilota choć na te pół godziny w niedzielę?
- Przestanę chować przed tobą pilota
jak zaczniesz go odkładać na miejsce, a nie zabierać z przyzwyczajenia ze sobą.
Kto to widział, żeby dorosły facet przekopywał grządki z pilotem w kieszeni?!
- O Boże kobieto do ciebie nic nie
dociera! Pokaż no tego pilota, no! – Narcyza wręczyła Lucjuszowi owy przedmiot
do ręki, a ten wskazał jej duży czerwony guzik służący do włączania i
wyłączania telewizora. – Widzisz co tu jest napisane? Widzisz? Tu o pod tym
dużym guzikiem. Widzisz?
- No ,,On”.
- Właśnie, a nie ,,Ona”! – Lucjusz
uśmiechnął się złośliwie i rozsiadł na kanapie. Narcyza zaś czuła jak zaczyna
się coś w niej gotować ze złości. Wróciła do kuchni i podeszła do małej
skrzyneczki, w której znajdował się wyłącznik prądu. Przesunęła małą wajchę w
dół, a w całym domu pogasło wszystko zasilane prądem.
- Lucjuszu, chyba korki padły! Nie
poszedłbyś zobaczyć? – Narcyza uśmiechnęła się do siebie w iście szatański
sposób i słyszała jak jej mąż wychodzi do piwnicy, klnąc niczym szewc, aby
sprawdzić bezpieczniki. Gdy tylko usłyszała dźwięk otwieranej metalowej
skrzyneczki natychmiast włączyła zasilanie ponownie, a w kuchni dało się
słyszeć głos Lucjusza, który poraził się prądem.
-
Rzesz kurwa mać! Pieprzona elektryka! – Uśmiech Narcyzy powiększył się,
a ona wróciła do przyprawiania zupy krem z brokułów. Po chwili do kuchni wpadł
wściekły Lucjusz. Pani Malfoy przybrała minę niewiniątka i uśmiechnęła się
promiennie do męża.
- Dziękuję ci Lucjuszu, już wszystko
dobrze.
- Koniec! Od jutra żyjemy na
świeczkach! – I wypadł jak trąba powietrzna, zostawiając swoją żonę z wyraźnym
wyrazem triumfu na twarzy. Narcyza miała teraz kolejny problem na głowie, a
mianowicie swojego jedynego syna, a raczej upartego osła, którego dostała w
szpitalu. W duchu modliła się do wszystkich bóstw, aby Draco po pierwsze,
przyszedł na czas, po drugie, przyniósł dla Amelii kwiaty, a po trzecie, aby
dziewczyna spodobała mu się i zdecydował się zostać z nią na dłużej.
- Merlinie spraw, aby to była ta
jedyna. – Narcyza czuła jak jej prośba ląduje w garnku z zupą i tonie w
zielonym kremie.
Tymczasem Draco Malfoy siedział w
swoim gabinecie i kreślił projekt kolejnego piętra w hospicjum. Nie mógł się
jednak na nim w ogóle skupić, co było dość wyraźne, gdyż na papierze nie
znajdowało się więcej niż dziesięć nakreśleń ołówka. Był wściekły niczym osa od
wczoraj i nic nie pomagało mu się uspokoić. Dlaczego Pansy przyprowadziła ze
sobą tę pomyłkę czarownicy do jego firmy? Przecież wiedziała, że przy pierwszej
lepszej okazji zadusiłby Granger gołymi rękami! Nienawidził jej z całego serca
i duszy, nienawidził jej za wszystko, za lepsze stopnie, za większą wiedzę, za
cały pieprzony Hogwart! A już najbardziej nienawidził jej, gdy w wieku 13 lat
złamała mu nos i jego arystokratyczna prostość poszła się jebać! Nawet po
ingerencji pani Pomfrey i chirurgów ze szpitala św.Munga nadal pozostawał taki
jak po uderzeniu i tego jej nigdy nie daruje. Na dodatek Blaise i te jego wywody
filozoficzne… Skąd miał wiedzieć, że Granger była kolejną stukniętą kobietą,
której zachciało się dziecka, a potem je straciła? Jemu nie robiło to jakoś
specjalnej różnicy. Bo niby, że jak urodziła małego brzydkiego bobasa, który
niestety kopnął w kalendarz to znaczyło, że przestała być szlamą? Jego obchodziło to równie podobnie,
co śnieg w grudniu. Choć z drugiej strony fakt, że dziecko było Wesleya, bo na
pewno było, radował go niepomiernie. Przynajmniej jednego rudego darmozjada na
świecie mniej. Jednak coś zdziwiło Malfoya i to na tyle mocno, że na moment
zapomniał o nienawiści do dziewczyny, a mianowicie jej sylwetka. Granger
wyglądała jakby nic nie jadła – miała zapadnięte kości policzkowe, bladą cerę i
wychudzone ciało. A jej oczy… Nawet on pamiętał ich brązową głębię z Hogwartu,
a teraz były przygaszone i wydawały się nie należeć do kobiety. Draco musiał
przyznać rację, aczkolwiek niechętnie, że panna wszechwiedząca wyglądała
potwornie. A już najbardziej zabolała go jej obojętność. Dawna Granger nigdy
nie odpuściłaby i nie pozwalała na rzucanie w jej stronę zgryźliwości. Miała
cięty język i jako jedyna ze Złotej Trójcy potrafiła doprowadzić go do
szewskiej pasji. Ta wczorajsza na zmianę szokowała go i przerażała. Nie
wiedział czy rzeczywiście nie zwracała już uwagi na jego uszczypliwości, czy to
była inna taktyka na wkurzenie go do granic możliwości. Obstawiał tę drugą
opcję, bo wydawała mu się bardziej wiarygodna. Do tego to dziecko… Może i
Liliana była córką jego najlepszej przyjaciółki, ale wciąż była małym bachorem,
który walił w pieluchę przy każdej możliwej okazji. Nie miał nic do Pansy, że
wyszła za mąż za Pottera. Co prawda niechętnie pojawił się na ich ślubie,
musząc obcować ze znajomymi bliznowatego, ale nie robił tego dla niego tylko dla
niej. Znali się z Pan od dziecka, podobnie jak z Blaisem, jednak on kochał ją
tylko jak siostrę i denerwowało go w Hogwarcie, że dziewczyna tak bardzo
chciała się z nim związać. Jednak w całym swoim arystokratycznym i próżnym
życiu nie przypuszczałby, że zdecyduje się ona na Pottera. A co gorsza musiało
im się bardzo dobrze układać skoro zrobili sobie dzieciaka, a jak do tej pory
Pansy nie wspominała o rozwodzie. Ciekawe
za kogo wyszła Granger? Draco był bardzo ciekawy, kto był na tle szalony,
aby chcieć ją wziąć za żonę. Obstawiał w ciemno Wesleya, bo skoro dziecko było
jego to i panna wszystkowiedząca musiała być jego małżonką, ale zaraz
przypomniał sobie jej dłonie. Na żadnym z palców nie zamigotała mu obrączka.
Czy w takim razie panna najmądrzejsza była ciągle sama? A co cię to obchodzi? Głos w jego głowie robił się coraz mocniejszy
i młody Malfoy przyznawał mu rację. Granger nie powinna go obchodzić. Nie
widzieli się ani razu od czasu ukończenia szkoły, więc co stoi na przeszkodzie
ku temu, aby tak zostało? Przyszła wczoraj, widzieli się raz, nie pozabijali, a
raczej on jej nie zabił, a potem sobie poszła. Ot cała historia, która więcej
się nie powtórzy. Jednak myśli blondyna wciąż kręciły się wokół kasztanowłosej
i tego, co wczoraj powiedział mu Blaise. Przekalkulował wszystkie spotkania i
imprezy, na których musiał być ze względu na upór i groźby Pansy i zdążył
zauważyć, że zarówno na ślubie Pottera, jak przy narodzinach jego córki i
chrzcie, ani nawet na urodzinach bliznowatego Granger nie było. Nie wierzył, że
panna wiem to wszystko żyła w złej komitywie z czarnowłosym. Po prostu sobie
tego nie wyobrażał. Ale nie przyswajał również informacji, że ta kobieta, która
znana była ze swej determinacji i uporczywej siły ducha zamknęła się na kupę
czasu w domu i rozpaczała po stracie dziecka. Spodziewałby się tego raczej po
Wesleyu, ale Granger?
Blondyn spojrzał na zegarek, który
wskazywał 13.30 i rzucił wszystko co miał w rękach na blat kreślarski. Niemal w
sekundzie z jego głowy wyparowała Granger i jej problemy emocjonalne z
dzieckiem. Matka go zabije, jeśli za pół godziny nie pojawi się w mieszkaniu
rodziców. Gdyby to był zwykły niedzielny obiad, pewnie jakoś uszłoby mu to
płazem, ale obiady, które organizowała jego matka, gdy chcieli mu po raz
kolejny przedstawić dziewczynę były bardzo uroczyste i jego rodzicielka od rana
stała przy garach, aby jedzenie było wyjątkowe. Z prędkością światła wpadł do
garderoby i założył na siebie białą koszulę, a na nią ciemnozielony sweter.
Rozmierzwił swoje włosy i popędził do samochodu. Musiał jeszcze kupić wino i
kwiaty, a ulubiona odmiana matki była dostępna tylko w jednej kwiaciarni, która
na dodatek znajdowała na przeciwnej stronie Londynu niż dom jego rodziców.
Wyjechał z garażu na ulicę i klął na rowerzystów, którzy jeździli po drodze.
Przecież pobudowali im ścieżki rowerowe, to dlaczego te dwukołowe mendy z nich
nie korzystają?!
Tuż przed godziną 14.00 blondyn
zajechał z piskiem opon przed Malfoy Manor. Nie miał czasu, aby czekać na
otwarcie się wielkiej żelaznej bramy. Zaparkował obok niezbyt wysokiego muru
wykonanego z diorytu, wysiadł ze swojego audi i puścił się biegiem do drzwi z
butelką czerwonego wytrawnego wina pod pachą i dwoma bukietami kwiatów w ręce.
Wciskał guzik dzwonka bez ustanku, aż miał wrażenie, że zaraz wciśnie go na
stałe. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich ojciec chłopaka. Lucjusz
zlustrował swojego zdyszanego syna i wciągnął go za rękaw swetra do mieszkania.
- Gdzieś ty był? – Malfoy senior
warczał na syna niczym głodny pies pod budą. Draco poprawił kołnierz od swojej
koszuli i odstawił butelkę wina na szafkę stojącą w holu.
- Musiałem wpaść do firmy, aby
zabrać papiery i trochę się zasiedziałem przy nich. Matka wściekła?
- Jak Snape na szampon. Ogarnij się
trochę, Amelia już jest. – Lucjusz zostawił swojego syna i udał się do salonu,
w którym siedziała jego żona i blond włosa dziewczyna. Draco spojrzał w duże
kryształowe lustro wiszące na ścianie za nim i musiał przyznać, że wygląda
całkiem nieźle. Przybrał jeden ze swoich uśmiechów, od którego dziewczynom
uginały się kolana i ruszył z kwiatami i alkoholem do pokoju. Gdy wszedł oczy
obu kobiet spoczęły na nim. Podszedł do Narcyzy i ucałował ją w policzek.
- Witaj mamo. – Jego rodzicielka
uśmiechnęła się ciepło i odebrała bukiet z kwiatów hibiskusa od syna. Następnie
Draco podszedł do wspomnianej przez ojca Amelii i złożył na jej dłoni delikatny
pocałunek. Na policzkach dziewczyny wykwitły dwa duże rumieńce. Blondyn w
międzyczasie zlustrował ją szybko wzrokiem. Była niewysoka, drobna, ale biust
nijak imał się do całej reszty. Chłopak zastanawiał się czy jej czarna sukienka
wytrzymuje taki nacisk silikonu i śmiał twierdzić, że nie.
- Pani Amelia, czy mylę się?
- Oh proszę, po prostu Amelia. –
Draco w ostatnim momencie powstrzymał się, aby nie zakryć jej ust ręką. Miała
przeraźliwie wysoki głos, a do tego tak słodki, że rzygać się chciało.
Postanowił jednak zachowywać się jak na dżentelmena przystało, a raczej chciał
przebrnąć tę farsę tylko ze względu na rodziców. Wręczył kobiecie bukiet z
kamelii, a Narcyza wiedziała, że wybrał te kwiaty specjalnie. ,,Szukam innej”
przywołała w głowie, co wręczona roślina wyrażała.
- Amelia, piękne imię. Starogermańskie?
– Dziewczyna zachichotała przeraźliwie, a Draco kątem oka dostrzegł jak jego ojciec
powstrzymuje śmiech. Nie dość, że zmusił go do przyjścia tutaj i spotkania się
z tą silikonową sopranistką to jeszcze teraz sam ma z tego niezły ubaw.
- Może usiądźmy do obiadu. – Narcyza
postanowiła interweniować. Nawet ona dostrzegła, że jej syn w życiu nie zwiąże
się z tą dziewczyną. Skinęła na Lucjusza głową, a ten podążył za nią do kuchni.
Gdy państwo Malfoy znaleźli się na osobności Narcyza nie kryła swojego
oburzenia.
- To jakaś porażka. On nigdy w życiu
się z nią więcej nie spotka.
- Spójrzmy na to logicznie.
Zaoszczędziliśmy pieniądze i nie musimy iść do teatru. Nasz syn zrobi z tego
wyborne przedstawienie jak sądzę. – Głos Lucjusza ociekał wręcz sarkazmem i
rozbawieniem. Zabrał się za podanie swojej małżonce wystawnej wazy, w której
miała znaleźć się zupa.
- Lucjuszu to nie jest zabawne. On
ma prawie trzydzieści lat! Już czas aby się ustatkował. – Pan Malfoy musiał
przyznać żonie rację. On w jego wieku już dawno był z Narcyzą po ślubie. Jednak
czasy nieco się zmieniły i ich syn miał w głębokim poważaniu tradycje rodzinne.
Zaniósł wazę z zupą do jadalni i udał się z powrotem do kuchni.
- To co zamierzamy zrobić? – Narcyza
odwróciła się w stronę mężczyzny z półmiskiem, na którym spoczywała złocista
kaczka.
- Cokolwiek byleby nie mieć jej za
synową. – Kobieta głową wskazała rzeczoną Amelię i podała mężowi półmisek.
Następnie zabrała się za przekładanie ziemniaków. Gdy wszystko było już gotowe
udała się do jadalni, w której znajdowała się reszta domowników i jeden na
doczepkę. Wygładziła swoją prostą wrzosową sukienkę i z wymuszonym uśmiechem na
ustach życzyła wszystkim smacznego, a następnie usiadła po lewej stronie
swojego męża. Zarówno Narcyza jak i Lucjusz spoglądali od czasu do czasu na
swojego syna i dziewczynę obok niego. Draco na pierwszy rzut oka wydawał się
być oczarowany kobietą, ale ponieważ byli jego rodzicami wiedzieli, że gdyby
nie to, że został dobrze wychowany to z pewnością rzuciłby w kierunku
towarzyszki parę złośliwych uwag. Na dobrą sprawę mógł to robić, gdyż
dziewczyna była prosta jak budowa cepa i nie zrozumiałaby nic z tego, co by do
niej powiedział. Natomiast owa Amelia była cała w skowronkach. Siedziała
przyklejona do Dracona ramieniem i praktycznie cały czas wlepiała w niego swój
maślany wzrok.
- Wyborny krem z brokułów kochanie.
– Lucjusz zwrócił się do Narcyzy, a oczy ich syna spoczęły na nim. Malfoy
junior szukał jakiegokolwiek wsparcia w swoim ojcu, ale ten wolał zabrać się pałaszowanie
zupy.
- Dziękuję. A tobie jak smakuje
Amelio? – Dziewczyna niechętnie odkleiła wzrok od Dracona i zamrugała parę razy
swoimi zielonymi oczami.
- Przepyszne. Musi mi pani zdradzić
przepis.
- To ulubiona zupa Dracona. –
Blondyn spojrzał na swoją matkę z wyrzutem. Jak nic chcieli go udupić z tą
lafiryndą. Lucjusz w tym czasie skończył kroić i nakładać na talerze kawałki
kaczki i zasiadł z powrotem przy stole. W międzyczasie napotkał spojrzenie
syna, który błagał go o pomoc. Pan Malfoy odchrząknął i polał swoją porcję
sosem porzeczkowo żurawinowym.
- Draconie a jak tam nowy projekt?
- Mieliśmy parę problemów, ale do
kwietnia zdążymy. – Przy stole znów zapanowała grobowa cisza przerywana jedynie
odgłosem sztućców przesuwanych po talerzach. Draco czuł się skrępowany. Nie
dość, że Amelia wisiała praktycznie na jego ramieniu to jeszcze przykleiła się
do niego udem. Blondyn starał się jak najszybciej skończyć swój obiad, aby móc
przeprosić i udać się do toalety. Pech jednak chciał, iż jego stary pokroił tę
cholerną kaczkę na dość spore kawałki. Milczenie przerwał skrzeczący głos
Amelii.
- Draco, a co projektujesz? – Malfoy
nawet nie oderwał wzroku od talerza.
- Budynki, głównie duże filie. –
Blondyn nie byłby nawet zdziwiony, gdyby dziewczyna nie zrozumiała ostatniego
słowa. Ona nie wiedziała czym jest przestrzeń osobista, a co dopiero tak
zaawansowany język. Kobieta jednak gadała jak najęta.
- A domy? Też projektujesz?
- To zależy.
- Od czego?
- Od stawki.
- A długo już prowadzisz swoją
firmę?
- Długo. – Była to jałowa dyskusja,
której młody Malfoy zaczynał mieć pomału dość. Ta dziewczyna była pusta jak
bęben od pralki po praniu. Na szczęście skończył męczyć swoją kaczkę i mógł
choć na chwilę uwolnić się od silikonowej idiotki.
- Było pyszne, ale muszę was na
moment przeprosić. – Draco podniósł się ze swojego krzesła i poczuł niewymowną
ulgę, gdy pozbył się Amelii z ramienia. Wyszedł z jadalni i skierował swoje
kroki do kuchni, gdzie pierwsze co zrobił to wypicie dużej porcji wody. Whisky
jego starego nie wchodziło w grę, gdyż prowadził. Gdzieś przy trzeciej szklance
do pomieszczenia wszedł Lucjusz Malfoy ze stosem talerzy w rękach.
- Pustynia? – Patrzył z rozbawieniem
na swojego syna i w międzyczasie układał naczynia w zmywarce.
- Gorzej, studnia bez dna. Ona ma
totalną dziurę między uszami! Ja nie wiem czy jej głupota ma jakieś granice. –
Draco ponownie nalał sobie wody do szklanki i wypił ją za jednym zamachem.
Lucjusz w tym czasie zabrał się za krojenie szarlotki.
- Ośmielam się w to wątpić.
Przynajmniej jest na co popatrzyć. – Malfoy senior mrugnął do chłopaka okiem, a
ten prychnął ostentacyjnie pod nosem.
- Ona ma więcej silikonu niż ustawa
przewiduje. Przecież ta kiecka w biuście jest ci najmniej dwa rozmiary za mała!
- Taki arsenał a ty narzekasz. –
Draco machnął w odpowiedzi ręką i udał się z powrotem do jadalni. Nie zdążył
jeszcze dobrze usiąść a Amelia ponownie przykleiła się do niego niczym glonojad
do szyby. Zaczynał pomału mieć jej dość, a ostatnimi czasy jego cierpliwość
miała kruche granice. Po chwili do pokoju wkroczył Lucjusz z paterą, na której
znajdowały się kawałki szarlotki. Draco nie przepadał za tym ciastem, w ogóle
nie przepadał za jabłkami, ale z czystej grzeczności sięgnął po kawałek i
zaczął w nim grzebać widelczykiem. Jakież było jego zdziwienie, gdy poczuł na
swoim udzie rękę Amelii, przesuwającą się systematycznie w górę i w dół. Spojrzał
na nią wrogo, a ona uśmiechnęła się do niego promiennie, jednak nie zabrała
swojej ręki. Lucjusz i Narcyza przyglądali się tej sytuacji z rozbawieniem, a w
szczególności pan Malfoy. Patrzył na sekundnik swojego zegarka i czekał na
wybuch swojego dziecka. 5… 4… 3… 2… 1… Draco podskoczył gwałtownie na krześle i
rzucił trzymanym widelczykiem do ciasta o talerz. Jego rodzice nawet nie
próbowali interweniować.
- Do jasnej cholery, czy aby nie
przesadzasz?! – Amelia spojrzała na Dracona ze zdziwieniem w oczach.
- Draco, o co ci chodzi?
- O twoją rękę na moim kroczu! –
Podniósł się z impetem od stołu i ruszył w kierunku garderoby skąd zabrał płaszcz
dziewczyny i wrócił z nim w ręku.
- Było miło, ale time to say
goodbay. – Kobieta patrzyła na mężczyznę z szokiem wymalowanym na twarzy, a
państwo Malfoy omal nie wybuchli śmiechem. Lucjusz trzymał jedną rękę przy
swoich ustach, dławiąc się i krztusząc, natomiast Narcyza starała się pozbyć
uśmiechu z twarzy, przeżuwając kawałki szarlotki.
- Czekasz na specjalne zaproszenie czy
silikon w cyckach jest za ciężki aby samemu wstać? – Blondyn ciskał błyskawice
z oczu i bliski był ku temu, aby podnieść dziewczynę za sukienkę i wywalić ją
na chodnik własnymi rękami. Jednak nie chciał, aby znalazło się to następnego
dnia na pierwszych stronach gazet. Amelia wstała pomału z krzesła, a w jej ślad
poszli rodzice chłopaka. Kobieta ubrała bardzo niechętnie swój płaszcz i z
oburzeniem na twarzy podeszła bliżej Dracona, a następnie zamachnęła się i jej
ręka spoczęła na twarzy młodego Malfoya, wymierzając mu siarczysty policzek.
- Jesteś gnojem bez perspektyw.
Dowidzenia państwu, miło było państwa poznać w przeciwieństwie do syna. –
Narcyza i Lucjusz uśmiechnęli się delikatnie i skinęli głowami na pożegnanie
dziewczynie, która wyszła z ich domu, kolebiąc się na wysokich czerwonych
szpilkach. Draco stał w tym samym miejscu, w którym dostał od dziewczyny i
ściskał ręce z wściekłości. To była jakaś kpina, komedia niskobudżetowa, w której
jego rodzice zapewnili mu główną rolę. Narcyza podeszła do syna i położyła rękę
na jego ramieniu.
- Synku, ona nie była warta twojej
złości. – Troskliwy głos pani Malfoy był lekiem na całe zło w duszy chłopaka.
Szkoda, że nie było jej przy nim w biurze, gdy wywalał pracowników na bruk za
drobne przewinienia. Po chwili przed mężczyzną pojawił się również Lucjusz.
- Draco bardzo dobrze zrobiłeś.
- Bardzo dobrze? To po jaką cholerę
kazaliście mi się z nią spotkać?! Czy ja wyglądam na faceta, który lubuje się w
kąpielach w silikonie?!
- Nie tym tonem chłopaku. W tym domu
się nie krzyczy. – Narcyza próbowała złagodzić na nowo wzbierającą furię w
synu, ale jej wysiłki zdawały się na nic. Chłopak kopnął z agresją stojące przy
nim krzesło i wypadł niczym tajfun z jadalni, zostawiając swoich rodziców
samych. Pani Malfoy spojrzała na swojego męża z rozczarowaniem w oczach.
- To chyba nie był najlepszy pomysł.
– Lucjusz zaśmiał się krótko i zabrał się za sprzątanie po niedzielnym
obiedzie. Po dzisiejszym posiłku miał przynajmniej pewność, że jego syn nie
szuka napompowanej gwiazdy porno.
- No cóż, jak to mówią, dobre
pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. - Żona Malfoya seniora spojrzała na
niego z rozżaleniem, a następnie udała się do salonu i opadła bezsilnie na
kanapę. On mnie wpędzi kiedyś do grobu…
Draco siedział na brzegu olbrzymiej
fontanny swoich rodziców znajdującej się w rozległym ogrodzie. W dzieciństwie
zawsze lubił tu przychodzić. Odpowiadała mu atmosfera samotności i błogiej
ciszy, bowiem nikt, gdy tutaj przesiadywał nie zawracał mu głowy. Mógł odpocząć
od świata zewnętrznego, wyciszyć się i w spokoju przemyśleć wszystkie sprawy.
Czasami chował się między wszechobecną roślinnością w obawie przed ojcem, gdy
wracał do rodzinnego domu na święta bądź wakacje. Będąc nastolatkiem nie lubił,
a wręcz nie znosił powrotów do domu. Był wtedy odcięty od reszty świata, gdyż
ojciec wpajał mu chorą ideologię Voldemorta, w którą dawniej bezgranicznie był
zapatrzony. Niejednokrotnie przekazywał mu tę wiedzę przy użyciu siły
fizycznej, a nawet zaklęć niewybaczalnych. Draco z obrzydzeniem wspomina okres
swojego dzieciństwa. Najchętniej wymazałby tę część swojego życia, tak aby nikt
nigdy nie pamiętał jego zachowania. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest to
niemożliwe, dlatego tak rzadko wracał wspomnieniami do lat młodzieńczych. Nie
bardzo miał się czym pochwalić, oprócz przerośniętego ego, którego
sklasyfikować nie potrafiłby nawet Freude, oraz horrendalnych sum pieniędzy.
Taki pozostał do dziś, choć starał się ograniczać, a nawet hamować pewne
przyzwyczajenia. Oczywiście w kwestii kobiet jaki był taki też pozostał i nadal
traktował je przedmiotowo, za co praktycznie cała rodzina i znajomi linczowali
go. Ale młodemu Malfoy’owi taki stan rzeczy bardzo odpowiadał. Nie musiał
martwić się o nikogo więcej, prócz samego siebie. Dlatego praktycznie
cotygodniowe niedzielne obiady u rodziców, organizowane w celu zapoznania go z
przyszłą ,,małżonką” drażniły go niemiłosiernie, a przychodził na nie tylko i
wyłącznie ze względu na matkę, oraz poniekąd dlatego, że został wychowany na
dżentelmena. A przynajmniej on za takiego siebie uważał.
Na dworze zaczynało robić się coraz
chłodniej, a było to wyjątkowo odczuwalne, gdy siedziało się nad wodą. Draco
czuł, jak zimny wiatr smaga go po policzkach, przechodząc przez warstwy ubrań i
przedostając się do skóry. Nie sprawiło to jednak, że wrócił do domu. Nagle w
oddali dostrzegł smukłą kobiecą sylwetkę o platynowych włosach. Zanim zdążył
podnieść się z miejsca i ruszyć w głąb ogrodu jego matka znalazła się przy nim,
siadając obok niego na brzegu fontanny i zarzucając na ramiona grafitowy
płaszcz. Draco uśmiechnął się do niej delikatnie, a Narcyza zmierzwiła mu włosy
na czole.
- Nadal jesteś na nas zły? – W
głosie kobiety wyraźnie było słychać matczyną troskę, ale też poniekąd smutek i
rozżalenie. Chłopak nie lubił, gdy jego matka zwracała się do niego takim
tonem. Zawsze używała tej barwy, gdy Lucjusz wyładowywał na nim swój gniew,
najczęściej nie z jego winy. Spuścił wzrok, wbijając go w czubki swoich świeżo
wypastowanych butów.
- Nie jestem, ale moglibyście
przestać szukać mi na siłę żony?
- Draco zrozum nas. Chcemy abyś był
szczęśliwy. – Narcyza położyła swoją dłoń na ramieniu syna, przysuwając się do
niego trochę bliżej.
- Mamo ja jestem szczęśliwy. Wiem
jak to brzmi, ale naprawdę, nie potrzebuję niczego więcej w życiu. – Kobieta
uśmiechnęła się z troską i objęła chłopaka obiema rękami, kładąc głowę na jego
ramieniu.
- Każdy się boi zaangażować synku. –
Draco wywrócił z dezaprobatą oczami. Podobne teksty słyszał wiele razy, ale
jakoś w żadnym z nich nie mógł dostrzec ani odrobiny głębi. Dla niego były to
zwykłe i puste słowa rzucane na wiatr bez żadnej wartości egzystencjalnej.
- Mamo proszę cię, przestań.
- Boisz się Draco i to widać. Ale
widać również, że gdzieś w głębi pragniesz szczęśliwej i kochającej rodziny,
której ty w dzieciństwie nie miałeś. – Chłopakowi ciężko było przyznać się
samemu przed sobą, że słowa matki w jakimś stopniu go poruszyły. Zarówno
Narcyza, jak i Lucjusz z reguły nie mówili, że nie miał kochającej rodziny.
Owszem, o tym, że jego dzieciństwo do kolorowych nie należało wspominali, ale
nigdy nie powiedzieli, że został pozbawiony miłości i ciepła rodzinnego. A taka
była prawda. Nie miał tego i głównie z tego powodu zachowywał się jak nieczuły
egoista.
- Przecież niczego mi nie brakowało.
- Nie wszystko można zastąpić
pieniędzmi, a myśmy tego właśnie cię nie nauczyli. Nie wszystko możesz kupić
mój synu. – Draco zasępił się i zaczął wpatrywać się w palce swoich rąk. Jego
matka miała rację, pieniądze nie zastępują wszystkiego. Można wypełnić nimi
część pustki, ale zawsze pozostaje ten kawałek, którego żadna suma nie jest w
stanie zapełnić. Nagle w jego głowie niewiadomo skąd pojawiła się Granger. Za pieniądze nie kupisz, ani nie przywrócisz
nikomu życia. Cichy i miarowy głos odbijał się echem w jego głowie. Panna
Granger była idealnym przykładem tego, że pewne wartości w życiu nie są na
sprzedaż, a ich ceny nie przelicza się na galeony, ale na najdroższą walutę na
świecie – miłość. Draco odpędził od siebie niewygodne myśli i wyrzucił
kasztanowłosą dziewczynę z umysłu. Wszystko wszystkim, ale ona powinna
obchodzić go akurat najmniej, nawet gdyby miała uczyć go osobiście czym są
uczucia.
- Mamo proszę cię, przestań. Ja
dokładnie wiem, że pieniądze szczęścia nie dają, ale tak się akurat składa, że
bez nich jest jeszcze gorzej.
- Posłuchaj Draco, świat nie kręci
się tylko i wyłącznie wokół galeonów i funtów. Liczą się w nim również inne
wartości. Kiedy ostatnio zrobiłeś coś dla siebie? – Chłopak ponownie spuścił
głowę i zasępił się jeszcze bardziej. Jego matka miała stuprocentową rację, ale
co z tego, że jej ją przyzna, skoro nie zmieni swojego podejścia do życia? Jaki
w takim razie miała ta rozmowa sens? Nie widział powodu, aby zmieniać
dotychczasowe przyzwyczajenia. Było mu z nimi dobrze, nie czuł na swoich
barkach odpowiedzialności za drugą osobę. On w ogóle jakoś specjalnie nie czuł
niczego. Na lewym ramieniu dostrzegł dłoń swojej matki. Obrócił głowę w jej stronę
i napotkał jej ciepły matczyny uśmiech. Narcyza objęła go dwiema rękami, tak
jak zawsze robiła to, gdy żegnała się z nim, gdy jechał do Hogwartu.
- Nie lubię, gdy jesteś smutny
Draco.
- Czasami nie da się inaczej. –
Chłopak nie poznawał własnego głosu. Słyszał w nim coś na kształt żalu bądź
współczucia, ale nie potrafił określić tego dokładnie. Czuł się jak małe
zagubione dziecko, które nie wie, gdzie zniknęli jego rodzice.
- Ale można spróbować poszukać
szczęścia. Słyszałam od ojca, że Blaise poprosił Ginny o rękę. – Młody Malfoy
wyprostował się i poprawił kołnierz od swojej koszuli, który zaczął go nagle
drażnić. Nie znosił tej tematyki, a coraz więcej osób w jego obecności ją
poruszało.
- Tylko nie każ mi brać z niego
przykładu. Różnica między mną, a Blaisem jest znacząca, gdyż on kocha tę
Weasley’ównę, a ja mam ochotę jeszcze trochę korzystać z życia. – Narcyza
słuchała swojego syna i nie ukrywała, że taka postawa rani ją, jako matkę. Nie
starała się go wychowywać na łamacza kobiecych serc, ale na szarmanckiego i
kochającego mężczyznę, który w przyszłości związałby się z kobietą, która
ukradła mu serce i stworzyłby z nią szczęśliwą rodzinę. Jednak Dracon
wykorzystał jej lekcje w inny sposób, tak że romantyzm stał się jego największą
bronią w stosunku do płci pięknej.
- Nie chcę cię rozczarować mój synu,
ale nie wystarczy ci go, aby przespać się z całą żeńską populacją Wielkiej
Brytanii. – Słowa kobiety wręcz ociekały ironią. Dracona tylko bardziej to
rozjuszyło. Wiedział, że prowadzi raczej rozwiązły tryb życia, ale nie znaczyło
to, że każdy musiał mu to wypominać. A już w szczególności nie własna matka.
- Co jest złego w tym, że preferuję
niezobowiązujące znajomości?! – Narcyza zrobiła na wpół rozbawioną, na wpół
zdziwioną minę.
- To tak się teraz określa stan
kawalerski?
- Tak się nazywa bycie mną. Mamo
przestań drążyć temat, bo wchodzisz na grząski grunt, proszę cię. – Draco
postanowił spasować i spuścić nieco z tonu. Już i tak się dzisiaj za bardzo
uniósł, więc nie potrzebował kolejnej dawki wściekłości. Tym bardziej, że nie
rozumiał, co go tak do końca drażni. Czy fakt, iż wszyscy mają go za degenerata
społecznego, który na pierwszym miejscu stawia seks i pieniądze, czy to, że
rzeczywiście tak się jego życie przedstawiało.
- Narcyzo on jest już dorosły. Sam
dokładnie wie, czego potrzebuje. – Zarówno Draco jak i jego matka odwrócili się
za siebie i ujrzeli stojącego za nimi Lucjusza. Mężczyzna usiadł po prawej
stronie swojego syna, a chłopak poczuł się osaczony. Nie było opcji, aby uciec
z jakąś wymyśloną na poczekaniu wymówką. Z resztą jego rodzice i tak by mu nie
uwierzyli. Pozostało mu jedynie siedzieć i odpowiadać na pytania, a z każdą
odpowiedzią pogrążać się jeszcze bardziej niż do tej pory.
- Postawmy sprawę jasno synu. Chcemy
abyś był szczęśliwy i staramy się robić wszystko, co w naszej mocy, aby ci to
zapewnić. Co ty możesz zrobić, abyśmy my, jako twoi rodzice, poczuli się choć
przez moment szczęśliwi? – Draco spuścił głowę i objął się za kark dłońmi. To
była najgorsza od wieków niedziela w jego życiu. A to wszystko, co się dzisiaj
wydarzyło, i co dalej się dzieje jest dziełem jego rodziców, którzy wpędzanie
go do grobu nazywają obdarzaniem szczęściem.
- Ojciec ma rację Draco. – Narcyza
zgadzała się ze swoim mężem w stu procentach. Jak każda matka pragnęła
wszystkiego co najlepsze dla swojego dziecka, ale za to wszystko rodzicom
należy się wdzięczność i podziękowanie za włożony trud w wychowanie. Oddałaby
wszystkie galeony ze skrytki w banku Gringotta, żeby móc zobaczyć swojego syna
ze wspaniałą żoną przy boku i małym dzieckiem na rękach. Dla kobiety w jej wieku najpiękniejszym
zwrotem było ,,babciu”. Od zawsze pragnęła usłyszeć to słowo tak samo jak
zawsze marzyła o wnukach. Niestety jej ukochany syn zabijał zrodzone w niej
marzenia i wydawało się, że nie widzi w swoim postępowaniu niczego karygodnego.
- Nie wymagamy od ciebie ślubu, ale
większej ogłady w obyciu z kobietami. Myślisz, że skaczę z radości, gdy biorę
nowe wydanie Proroka Codziennego bądź Czarownicy i widzę twoje zdjęcie, a pod
nim kolejną rzewną historię dziewczyny, której obiecałeś gruszki na wierzbie, a
w zamian dostała tylko wycieńczającą noc w twoim mieszkaniu?
- Skoro tak bardzo chcecie ode mnie
wdzięczności, a nie wymagacie ożenku, to zafunduję wam wakacje. Najlepiej długie
i z dala od Londynu. – Kpina z jaką wyrażał się Draco była wprost odpychająca.
Chłopak nie widział jednak w niej nic złego, a wręcz przeciwnie, uważał ją za
wyjątkowo konieczną. Jego poglądów nie podzielał mimo wszystko Lucjusz, który
strzelił swojemu synowi w głowę z otwartej ręki.
- Twoje zachowanie odstręcza mnie
synu. – Młody Malfoy czuł jak traci resztki cierpliwości, które jakimś cudem
udało mu się w sobie zatrzymać. Zacisnął dłonie w pięści i próbował się
uspokoić, ale głos ojca i matki wcale mu tego nie ułatwiał.
- Draco, ojcu chodzi o to, abyś nie
obnosił się tak ze swoimi związkami. – Ostatnie słowo Narcyza niemalże
przeliterowała, ale nie znalazła innego określenia na relacje łączące jej syna
z kobietami. Chłopak podniósł się tymczasem ze swojego miejsca i ruszył w
kierunku domu. Po kilku krokach jednak zawrócił i spojrzał na swoich rodziców.
Był na nich wściekły i wolał odejść, niż powiedzieć o parę słów za dużo. Jednak
wrodzona tendencja do posiadania ostatniego słowa jak zwykle musiała wziąć nad
nim górę.
- Przestańcie wpieprzać się w moje
życie. – Następnie odwrócił się na pięcie i z rękami wciśniętymi głęboko w
kieszenie skierował swoje kroki prosto do domu. Przeszedł przez niego niczym
tajfun i wypadł na dziedziniec główny, nie zaszczycając nikogo, ani niczego
swoim wzrokiem. Wsiadł do samochodu i odjechał spod bramy głównej z piskiem
opon. Potrzebował alkoholu, dużo alkoholu, który pozwoliłby mu nieco rozładować
napięcie, a co najważniejsze zapomnieć o tym wszystkim, o czym mówili mu
rodzice. Z tą myślą przyspieszył jeszcze bardziej, a wskazówka prędkościomierza
na dobrą sprawę mogłaby w tym samochodzie nie istnieć.
Nowy rozdział! Nareszcie! Czułam się jakbym czekałam na gwiazdkę, naprawdę, słowo Harce... Dobra nie jestem Harcerzem, ale wiesz o co chodzi
OdpowiedzUsuńZatem:
-rozdział trochę... Dziwny? Nie lubię, gdy jest za dużo opisów pomieszczeń, bo tak na dobrą sprawę, co zapamiętałam? Że dom jest biały, jest dużo okien, a w środku są ciepłe barwy i przepych, tyle
-Amelia? Aż nie wiem co o niej napisać, ale mam takie jedno, małe pytanie: Jakim cudem Lucjusz i Narcyza postanowili ją zaprosić? Przecież to... Może było ciemno? Albo za pomocą listów?
-jestem bardzo ciekawa co musi się stać, bo jak na razie nie widzę tutaj przyszłości dla Hermiony i Malfoy'a
To na tyle, czekam z niecierpliwością na 12.10 i życzę weny ;)
Pozdrawiam,
Cassie :)
niedobry Draco.
OdpowiedzUsuńFajnie zamieszczone relacje Narcyzy i Lucjusza. Takie stare dobre malzenstwo.
Czekam na ciag dalszy :)
pozdrowienia,
N.
Się podziało.... Szkoda, że rozdziały pojawiają się raz na 2 tygodnie, bo nie mam co czytać w międzyczasie, ale rozumiem, że czasami nie cce ci się pisać lub po prostu masz dużo nauki :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału... Ciekawy, wciągający, nadający się so przeczytania na jednym wdechu
Życzę weny i czekam na next ;3
UsuńŚwietny rozdział :) Życzę weny i czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział :) Mój ulubiony ^_^
OdpowiedzUsuńGenialne. Tyle mogę powiedzieć. Oprócz tegoo dłuuuuuuugi.
OdpowiedzUsuńKolejna zaleta.
http://milosc-zwycieza-nawet-nienawisc.blogspot.com/
nie mogę się doczekać następnej notki one są po prostu Boskie same w sobie będę codziennie wchodzić na tego bloga normalnie chyba się zakochałam <3
OdpowiedzUsuńHm... w sumie to nie wiem, co napisać, to opowiadanie jest dziwne. Trafiłam tutaj chyba z bloga Nox, jeśli się nie mylę.
OdpowiedzUsuńTzn, może inaczej, nie jest dziwne, ale jakoś trudno mi się czyta, zbyt dużo opisów miejsc, pomieszczeń, brakuje mi tutaj spontaniczności. Mam wrażenie, że masz sztywno wszystko zaplanowane... ' Najpierw przedstawię historię Hermiony, potem Dracona, a potem jeszcze kogoś.' Wszystko jest takie osobne... Nie łączy mi się w jedną całość. Nie potrafię tego dostrzec.
Zaskoczyłaś mnie tym początkiem i depresją Hermiony. Strasznie ciężko to się czytało, myślałam, że będzie tego więcej, ale na szczęście szybko to zakończyłaś.
Draco...hm... tutaj w ogóle nie jestem zaskoczona. Chociaż zrobiłaś z niego większego chuja niż ktokolwiek dotychczas. Tak mi się wydaje. I w związku z tym, przewiduję, że zanim on zmądrzeje, to jeszcze trochę czasu minie. Niestety. Ale może wyjdzie z tego coś pozytywnego.
Zainteresowały mnie opisy bohaterów i chyba dlatego zaczęłam czytać. ;D Ominęłam jeden rozdział, ten ze Snape'm. ;D Wrócę do niego później.
Zwykle nie komentuje rozdziałów tylko całość, bo lubię już skończone opowiadania, ale w tym przypadku zrobiłam wyjątek.
Jestem ciekawa, co będzie.
Weny! ;)
Może tak, opowiadanie nie jest ciężkie, ale taki mam styl pisania. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy lubią rozbudowane opisy miejsc i pomieszczeń, ale przyznam się, że nie bardzo nad tym panuję. Po prostu nie wyobrażam sobie opowiadania opartego tylko i wyłącznie na dialogach, krótkich wzmiankach na temat postawy bohaterów czy też ich wewnętrznych rozterkach.
UsuńTo o czym piszesz nie jest sztywnym planem na dalsze rozdziały, ale narratorem wszechwiedzącym, choć mam świadomość jak to wygląda od strony odbiorcy. Nie mogłam w drugim rozdziale na pierwszy rzut dać spotkania Draco i Hermiony, bo to na tym etapie historii nie miałoby sensu. To jest klasyczny typ opowiadania, gdzie narrator pomału i niemalże monotonnie zapoznaje Cię z bohaterami, przedstawiając ich losy, by dopiero z czasem rozwinąć ich wspólny wątek.Sama widzisz, że w tej historii nie bardzo da się pisać inaczej.
Ciężko zrobić z Dracona większego prymitywa niż był do tej pory.Jeśli jakimś sposobem udaje mi się to, to bardzo dziękuję. Tu się akurat nie mylisz, zanim zmądrzeje minie sporo czasu i jeszcze zdąży się pokazać od tej najgorszej strony. A co z tego wyjdzie? Cóż, czas pokaże :)
Rozdział ze Snape'm był właśnie spontanem, bo powstał jako pierwszy, jeszcze przed pomysłem na depresję Hermiony. Ogólnie cała jego postać, podobnie jak Lucjusz jest przeciwieństwem ich kanonicznych odpowiedników. To również nie każdemu przypada do gustu, ale w tej kwestii jestem nieugięta i nie zmienię ich charakterów.
Dziękuję przede wszystkim za tak rozbudowany komentarz. Pomaga dostrzec wady i zalety dotychczasowego stylu pisania, a jak się okazuje jest ich niemało.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że będziesz częściej komentować moje wypociny ;)
Realistka
Rozdział jak zwykle świetny. Początkowe opisy nieco mi się dłużyły, ale poza tym jestem jak najbardziej na tak. Widzę u Dracona jakiś progres, znikomy i to nawet bardzo, ale jednak. Jeszcze będą z niego ludzie, czuję to. Bardzo podobała mi się w tym rozdziale Narcyza, jako zatroskana matka. Do miłego Lucjusza jeszcze nie mogę przywyknąć, ale to chyba kwestia czasu :) Tak szczerze to nie mogę się doczekać urodzin Pansy i ponownego spotkania Dracona z Hermioną :D
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Kooocham <3 Fajne,że piszesz dłuuuugie rozdziały :3 Pisz tak dalej ;*
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuń