czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział VI

Witam!
Od razu mówię, że rozdział jest niedopracowany. Nie będę się usprawiedliwiać, bo jest to tylko i wyłącznie z mojej winy. Ostatnio mam za dużo na swojej rudej głowie i nie jestem sobie w stanie z tym poradzić.

Ale dosyć o mnie, zapraszam na szóstą część opowiadania, które tak jak prosiliście jest o Draconie.

* * * * *
Promienie listopadowego słońca muskały różowy policzek blond dziewczyny, która leżała zwinięta w kłębek w dużym łóżku, przykryta do połowy granatową, aksamitną pościelą, zaś obok niej jak zabity spał Draco Malfoy. Po ciemnej drewnianej podłodze walały się ubrania, buty i butelki po winie, których obecność świadczyła o upojnej nocy spędzonej przez tę dwójkę. Młody Malfoy jak chciał tak zrobił. Przyjechał do kawiarni, w której wcześniej pił kawę z Blaisem i zabrał kelnerkę na kolację. Gdy już zdążył obsypać ją komplementami, tworząc między nimi atmosferę słodszą niż cukierek zaprosił ją do swojego mieszkania, gdzie wypili trzy butelki wina. Blondyn udawał, że jej słucha, i że jest nią oczarowany, jednak prawda była taka, iż nie chciało mu się nawet zapamiętać jej imienia. Gdy dziewczynie alkohol zaczął szumieć w głowie sama zaczęła go rozbierać, jak więc mógł być obojętny na takie zaloty? Zerwał z niej ubranie i kolokwialnie mówiąc, zerżnął jak każdą inną swoją partnerkę. Teraz pozostało mu już tylko zwieńczenie swojego dzieła, a mianowicie wyproszenie dziewczyny za drzwi, obiecując, że zadzwoni do niej. A każda była na tyle głupia, że mu wierzyła i dawała się wrobić.
            Kobieta przeciągnęła się w pościeli, szturchając przy tym Dracona w bok, co pozwoliło mu całkowicie się obudzić. Chłopak spojrzał na zegarek, który wskazywał za piętnaście ósmą. Odwrócił się w kierunku swojej partnerki i pocałował ją długo i namiętnie w usta.
            - Dzień dobry. – Uśmiechnęła się do niego i odgarnęła swoje włosy z czoła. Draco uniósł się na łokciach, tak że wysiał nad jej nagim ciałem. Potarł swoim nosem o jej i ponownie zatopił swoje wargi w jej rozchylonych ustach.
            - Vos yeux brillent comme des étoiles dans le ciel. – Dziewczyna zarumieniła się i przygryzła lekko swoją dolną wargę.
            - Nie rozumiem po francusku. – Malfoy roześmiał się i ułożył obok niej, podpierając głowę na prawej dłoni.
            - Powiedziałem, że twoje oczy błyszczą jak gwiazdy na niebie. – Kobieta jeszcze bardziej oblała się rumieńcem i wcisnęła na usta blondyna krótkiego całusa.
            - To była cudowna noc, ale muszę już iść. – Czas zacząć teatr, pomyślał Draco i złapał ją za dłoń, kiedy podnosiła się, aby wstać z łóżka.
            - Zostań jeszcze na chwilę. – Tylko wyśmienity aktor lub w przypadku blondyna kłamca mógł powiedzieć to z takim udawanym żalem i nadzieją. Kobieta pokiwała przecząco głową, a Draco uśmiechnął się do siebie w duchu. Jak zawsze wszystko działało. Podniósł się zaraz za nią i założył swój ulubiony czarny szlafrok. Gdy skończyła ubierać bieliznę złapał ją w pasie i okręcił wokół swojej osi, a na koniec wpił się w jej wargi, wpychając niemal brutalnie język do jej ust. Nie zaoponowała, więc badał jej podniebienie tak długo dopóki nie zabrakło im powietrza.
            - Naprawdę muszę już iść. – Wypuścił ją ze swoich objęć, a następnie przybrał rozżaloną minę. Gdy ubrała się do końca odprowadził ją do drzwi wyjściowych i jeszcze raz pocałował, jednak tym razem krócej i bez oględzin jej jamy ustnej przy pomocy języka.
            - Kiedy znów cię zobaczę? – Draco był wyjątkowo dumny ze swoich umiejętności aktorskich. Czasami żałował, że jest architektem, i że nie jest mu dane występować na deskach teatru. Byłby najlepszym aktorem, jaki do tej pory stąpał po ziemi. Dziewczyna wspięła się na palce i wyszeptała mu do ucha.
            - Zadzwoń do mnie.
            - Już biegnę po telefon. – Uśmiechnęła się do niego promiennie, a on uczynił to samo. Po chwili patrzył jak biegnie przez chodnik, co chwilę obracając się w jego stronę. Pomachał jej parę razy, by za chwilę zamknąć drzwi z łoskotem i uśmiechnąć się do siebie w iście szatański sposób.
            - Jak one to robią, że są takie głupie? – Szedł po schodach do swojej sypialni myśląc głośno i uśmiechając się perfidnie cały czas. W mniemaniu blondyna wszystkie kobiety były naiwne i wystarczyło okazać im trochę namiętności i zawartości portfela, aby zdążyły się zakochać i wlecieć do łóżka niczym mucha w sieć pająka. A Malfoy był wyjątkowo dobrym łowcą, gdyż ani uroku ani pieniędzy mu nie brakowało.  Wszedł do swojej sypialni cały czas szczerząc się do siebie i zrzucił szlafrok na stojący w rogu skórzany fotel. Następnie udał się pod prysznic, by zmyć z siebie resztki upojnej nocy. Gorąca woda spływała po jego ciele, a uśmiech nie chciał zejść z jego twarzy. Gdy skończył swoją higienę wyszedł z łazienki opasany ręcznikiem na biodrach i zamarł w połowie pokoju. Na jego ulubionym fotelu siedział jego ojciec i wpatrywał się w niego jak w kosmitę.
            - Dzień dobry synu. Jak mniemam noc była udana? – Draconowi zrzedła mina i wpatrywał się pytająco w ojca. Co na gacie Merlina robił tu jego stary? Przepasał się mocniej ręcznikiem i starł krople wody z czoła. – Ależ nie krępuj się. Kim była owa dziewczyna, co biegła przez ulicę, jak sądzę z twojego domu?
            - A po czym tak twierdzisz? – Chłopak grał na zwłokę. Udał się w międzyczasie do garderoby, gdzie ubrał na siebie czarne spodnie i szarą koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Ostatni guzik pod szyją zostawił rozpięty, jak miał w zwyczaju.
            - Bo wszystkie niewiasty wychodzą z twojego mieszkania z bananem na twarzy, a dwa dni potem ich oczy są napuchnięte od płaczu.
            - To nie moja wina, ja niczego im nie obiecuję. – Lucjusz przewrócił oczami i poprawił swoją białą koszulę. Draco w tym czasie kończył sznurować swoje ulubione czarne buty.
            - Oprócz telefonu i nadziei. Matka zaprasza cię na obiad w niedzielę i oczekuje twojego przybycia. – Malfoy junior spojrzał na ojca i ujrzał jego poważny wyraz twarzy, co znaczyło, że żadna odmowa nie wchodzi w grę. Co gorsza, jego wspaniali rodzice znów będą chcieli zapoznać go z jakąś kobietą, która według nich idealnie nadawała się na synową.
            - Okej, jak wygląda? – Lucjusz wiedział dokładnie o co chodzi synowi, a ten wpatrywał się w niego, wyczekując odpowiedzi.
            - Średniego wzrostu, długie złociste włosy, zielone oczy i wyposażona też niczego sobie. Czy taki opis pana i władcę wszechświata zadowala? – Malfoy senior zakończył swoją wypowiedź z niekłamanym sarkazmem, na co Draco tylko prychnął i wyszedł do swojego gabinetu, aby pozbierać potrzebne mu dokumenty i projekty. Gdy wrócił jego ojciec zdążył już dorwać się do jednego, jedynego storczyka, którego dostał od niego w przeszłości, i który stał na parapecie ususzony na wiór.
            - Mówiłem ci, raz w tygodniu daj mu się napić. Roślina też potrzebuje wody do życia jak człowiek. Chociaż w twoim przypadku polemizowałbym.
            - Możemy tematy ogrodnicze odsunąć na margines? Wiesz, że tego nie lubię.
            - A powinieneś. W twoim zawodzie to bardzo ważne. – Lucjusz mówił spokojnie, cały czas grzebiąc przy biednym zmaltretowanym przez Dracona kwiatku.
            - W moim zawodzie ważne jest dobre rozplanowanie budynku, a nie sprawdzanie gleby czy jest odpowiednia na zasianie trawy. Tato zostaw to! – Blondyn podszedł do ojca i wyrwał mu z ręki konewkę. Lucjusz spojrzał na syna i wzruszył tylko ramionami. Potem rozsiadł się w fotelu, w którym zastał go Draco, a ten czuł narastającą w nim złość. To jest jego fotel do jasnej cholery i tylko on ma prawo w nim siedzieć!
            - A wracając do tematu, postaraj się zrobić na dziewczynie dobre wrażenie. Jest naprawdę sympatyczna i sądzę, że się dogadacie.
            - Specjalista od siedmiu boleści. Tato prosiłem was już nie jeden raz, nie jestem gotowy na małżeństwo i przestańcie na siłę szukać mi żony. – Lucjusz rozłożył bezradnie ręce, a Draco opadł bezsilnie na łóżko.
            - Ale ja chcę zostać dziadkiem! – Malfoy senior wyglądał jak małe dziecko, któremu rodzice zabrali z dłoni lizaka. Zaś jego syn czuł się jakby rzeczywiście miał do czynienia z przedszkolakiem.
            - A ja chcę cieszyć się wolnością i bzykać inną laskę każdej nocy, i co?
            - Ale ty już to masz, a ja? Ile jeszcze będę musiał czekać zanim potrzymam wnusia na kolanach?
            - Nie bądź jak baba i przestań się nad sobą użalać. Już ci mówiłem, jak będę chciał się ustatkować to być może wtedy poproszę was o pomoc. – Panowie zamilkli i wyglądali oboje jak urażone dzieci. Lucjusz siedział rozwalony w fotelu z nadąsaną miną, a Draco na łóżku ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej. Oczywistym było to, że zarówno jeden jak i drugi czekali na pytanie bądź jakiekolwiek stwierdzenie z ust kontr rozmówcy. W końcu obaj panowie byli Malfoy’ami i mieli swoją dumę, która została mocno naruszona. Jednak Lucjusz, jako starszy i bardziej doświadczony zdecydował się jako pierwszy złożyć broń. A niech się cieszy małolat jeden.
            - Co tam słychać u Blaisa? Dawno go u nas nie było.
            - Młoda Wesleyówna się do niego jutro wprowadza, więc skróci mu smycz i to znacznie.
            - Ginewra? Hoho, to trzeba mu pogratulować! Nie wiesz czy planują wziąć ślub?
Draco spojrzał na ojca gniewnym wzrokiem, a ten uniósł ręce w geście obrony. Prawda była taka, że chłopak nic nie wiedział o planach przyszłościowych swojego przyjaciela. Był w pewnym stopniu świadomy, że będzie on chciał oświadczyć się młodej Wesley, ale usilnie nie dopuszczał do siebie tej myśli. Wtedy kawalerem zostanie już tylko on sam.
            - Nie mam pojęcia, sam go o to zapytaj.
            - Swoją drogą mógłbyś wziąć przykład z niego. Taki dobry chłopak i taką wspaniałą dziewczynę sobie znalazł.
            - I co, może mam polecieć do Granger z kwiatami i prosić o rękę? – Draco kpił w żywe oczy z rodziciela. Jeszcze tego mu brakowało aby jemu staremu wpadł do głowy idiotyczny pomysł wyswatania go z kujonicą i mugolaczką. Też coś! Gdyby Granger nie była Granger to pewnie miałby w planach przenocować ją u siebie jeden raz, ale to nie zmienia faktu, że Grenger na zawsze pozostanie Granger. Koniec tematu.
            - Panna Granger jest niestety zajęta. – Uraza w głosie Lucjusza była niemal namacalna, a Draco roześmiał się słysząc słowa rodziciela.
            - A kto był tym szaleńcem? Chcę mu wysłać wieniec pogrzebowy i kartkę z kondolencjami. – Malfoy senior spojrzał na syna karcącym wzrokiem. Mimo iż on sam zmienił się podczas pobytu w Azkabanie, jemu synowi ciągle ubywało rozumu, który kumulował się niestety w mniejszej główce między jego nogami.
            - Tak czy owak musisz sobie darować pannę Granger i znaleźć jakąś inną.
            - Nie zamierzałem nawet myśleć o tej pomyłce czarownicy, a co dopiero prosić ją o coś. Nie jestem samobójcą. – Lucjusz spoglądał na syna z niekłamaną dozą zaciekawienia.
            - Znudziło ci się nazywanie jej szlamą? Jeszcze nie tak dawno było to twoje ulubione określenie.
            - Wyszło z mody, że tak się wyrażę. – Draco zmrużył gniewnie oczy, a jego ojciec pokręcił z dezaprobatą głową. Było mu wstyd za siebie, że tak mocno wpajał mu w dzieciństwie ideologię czystokrwistości. Kiedyś zachowanie syna wzbudziłoby w nim zachwyt i wielką dumę, jednak teraz napełniało jego serce smutkiem. Czy jego jedyne dziecko kiedyś zmądrzeje? Liczył po ciuchu, że ten czas nadejdzie, ale kalkulacja wyglądała słabo i nie układała się po myśli Lucjusza. Co więcej, nawet nie była bliska temu, co chciał osiągnąć.
            - W każdym bądź razie oczekujemy cię z matką w niedzielę, a ja muszę już iść, gdyż na Pokątnej otworzyli wczoraj nowy sklep ogrodniczy. Matka co prawda ograniczyła mi fundusze, ale zamierzam obłowić się niczym król. Nie chcę przegapić wyprzedaży. – Lucjusz zatarł ręce z radości, a jego oczy błyszczały niczym dwa małe diamenty. Narcyza nie była już wstanie utrzymać go dzisiejszego dnia w domu, więc skorzystał z okazji i ulotnił się czym prędzej, w celu zakupienia jakichś nowości do swojego ogródka. Dostał tylko liche dwa tysiące galeonów, ale zawsze to coś i nie zamierzał wracać z pustymi rękoma. Cieszył się niczym nastolatka na pierwszą randkę na samą myśl, że nagroda za najbardziej zadbany i najpiękniejszy ogród w maju przyszłego roku wpadnie w jego ręce. Draco wywrócił oczami i wstał z łóżka, aby pożegnać się z ojcem i uścisnąć mu dłoń. Następnie Lucjusz teleportował się na czarodziejską ulicę z trzaskiem, a Malfoy junior został sam. Nie tracąc czasu zabrał przyniesione wcześniej papiery i zebrał się do siedziby swojej firmy. Blaise pewnie siedzi jak na szpilkach i tłumaczy się, czemu ich głównego prezesa jeszcze nie ma.  Ale dlatego jest jego zastępcą, prawda? Wyszedł z domu, zamykając go na wszystkie możliwe sposoby, wpakował dokumenty do samochodu i ruszył do pracy z kwaśną miną. Jego stary wiedział jak zepsuć mu humor od rana. Był w tym mistrzem i należał mu się za to order.

            Po godzinie dziewiątej przed wysokim szklanym budynkiem parkował czarny sportowy samochód, z którego niczym gwiazda filmowa wyszedł mężczyzna o platynowych włosach. Jednak jego fanfaronada nie trwała długo, gdyż zerwał się porywisty wiatr, który zburzył  idealny ład na głowie Dracona. Zmełł  w ustach przekleństwo i ze stosem papierowych rulonów wszedł do gmachu budynku. Posłał sekretarce czarujący uśmiech, który zniknął w momencie gdy wsiadł do windy. Miał już wysiadać, gdy w kieszeni jego spodni rozdzwonił się telefon komórkowy. Na wyświetlaczu ujrzał numer Blaisa i odebrał po dłuższej chwili.
            - Malfoy, słucham. – Brak uprzejmości w głosie blondyna świadczył o jego głębokim zdenerwowaniu.
            - Stary od rana dzwonią z Salzburga, gdzie na brodę Merlina się podziewasz? Nagrałem ci chyba z tysiąc wiadomości, ale oczywiście szanowny panicz Malfoy nie raczył ich odsłuchać! Jasna cholera! – Po drugiej stronie telefonu dało się słyszeć dźwięk przychodzącego połączenia. Draco wywrócił tylko oczami i szedł powolnym krokiem w kierunku biura Diabła. Już z daleka słyszał jego rozdrażniony głos, nie wspominając o tym wydobywającym się z komórki. – Tak, tak, jest w drodze, jak tylko przyjedzie na pewno zadzwoni. Niestety nie jestem w stanie udzielić panu takich szczegółów, gdyż nie mam przed sobą bieżącego projektu. Do usłyszenia. Do dupy z tym wszystkim, Smoku gdzie jesteś?!
            - W drzwiach twojego biura. – Malfoy rozłączył się, a Blaise patrzył na niego z wściekłością w oczach. Opadł bezsilnie na swój fotel i odłożył telefon na biurko. Draco położył przed nim projekty i rozsiadł się wygodnie na krześle naprzeciw swojego przyjaciela.
            - Masz pojęcie co tu się dzisiaj wyrabia? Keffler próbuje się do ciebie dodzwonić i ciągle jest odsyłany do mnie i wisi mi na telefonie od siódmej. Możesz być chociaż raz punktualny? – Blondyn strzepnął ze sowich czarnych spodni niewidzialne paprochy i założył ręce za głowę. Mało go dzisiaj obchodziło, co inni mają mu do powiedzenia. Jednak Blaise był nieugięty i z premedytacją kopnął go butem w kolano. Podziałało natychmiastowo.
            - Kretynie pojebało cię?! – Czarnoskóry rozłożył swoje usta w złośliwym uśmiechu, a Draco ciskał w niego błyskawicami z oczu.
            - Zadzwoń do niego, bo ja mam już go dosyć.
            - Pali się czy jak? – Blaise klepnął się tylko w czoło i potarł swoje skronie, natomiast Malfoy podniósł się z krzesła i rozwinął projekty hospicjum na stole projektowym w gabinecie przyjaciela. Zapalił lampę i nakreślił parę szczegółów na papierze, następnie wyciągnął telefon i wybrał numer do Andrè Kefflera. Odpowiedziały mu trzy sygnały, zanim biznesmen odebrał.
            - Słucham, Keffler.
            - Mówi Malfoy z UnitedArchitect, podobno chciał się pan ze mną skontaktować. Mam przed sobą bieżące plany państwa inwestycji i muszę się przyznać, że wyglądają całkiem obiecująco. Do kwietnia ostateczna wersja zostanie złożona na pańskim biurku panie Keffler.
            - Panie Malfoy, nastąpiła zmiana planów. – Blaise spoglądał na Dracona i czuł nadchodzącą lawinę śnieżną. Blondyn zacisnął ręce w pięści, aż pobielały mu knykcie z wściekłości. Ołówek kreślarski, który trzymał w prawej dłoni już dawno został złamany na pół.
            - Co to znaczy? – Mężczyzna wysyczał do słuchawki niczym jadowity wąż swoje pytanie, a Diabeł w tym samym czasie wyciągnął z szuflady swojego biurka mocny eliksir uspokajający. To będzie ciężki dzień.
            - Chcielibyśmy razem z zarządem rozpocząć budowę nieco wcześniej i telefonuję do pana, gdyż ostateczny termin złożenia projektu przesunął się odrobinę w czasie. Mam nadzieję, że nie stanowi to dla pana problemu?
            - O ile? – ,,Góra lodowa na horyzoncie!”, krzyczał do Blaisa głos w jego głowie, a lampka ostrzegawcza zaczęła mrugać w żółtym kolorze.
            - Niezbyt znacząca różnica, na koniec stycznia.
            - Niezbyt znacząca? Panie Keffler, jest prawie połowa listopada, a my mamy dopiero nakreślone pierwsze piętro i parter i to prowizorycznie. Ja nie jestem w stanie przyspieszyć pracy, gdyż i tak siedzimy nad tym po nocach!
            - Próbowałem rozmawiać z zarządem, ale zostałem przegłosowany. Przykro mi, nic nie mogę zrobić.
            - Albo przedłuży pan okres i powróci on do poprzedniego stanu, albo otrzyma pan gówniany projekt i takie samo będzie hospicjum. Wyraziłem się wystarczająco jasno?! – Blaise powrócił do masowania swoich zbolałych skroni. Zaraz on będzie musiał łykać neospasminę. Draco go dzisiaj wykończy, chyba że najpierw rozwali połowę biura i wywali wszystkich pracowników za byle co, typu nie opuszczenie deski klozetowej w toalecie. Nawet swojej prywatnej…
            - Panie Malfoy rozumiem pańskie oburzenie zaistniałą sytuacją, ale…
            - W dupie mam pańskie ale! Mnie nie obchodzi to, co mógł pan zrobić, tylko to co pan zrobi! A ma pan przedłużyć okres złożenia ostatecznego projektu do kwietnia!
            - Panie Malfoy, ja…
            - Słuchaj ty nadęty, gburowaty i dwulicowy kurduplu! Gówno mnie obchodzi twój zarząd i to komu dupę wylizywałeś, aby zrezygnować z terminu i dostać za to pieniądze! Nie taką umowę podpisaliśmy, a ja nie zamierzam wysyłać dokumentów wcześniej niż pierwszego kwietnia! – Blaise podniósł się gwałtownie z fotela i próbował dać przyjacielowi do zrozumienia, że posuwa się za daleko, machając w jego kierunku rękami. Żółta lampka ostrzegawcza już dawno zmieniła się na czerwoną i mrugała wściekle w głowie Zabiniego przy akompaniamencie wycia syreny alarmowej. Niestety blondyn w ogóle na niego nie patrzył, a jego humorki i nerwica, której się nabawił mogły zrujnować im firmę. Keffler faktycznie był dwulicowym dupkiem, który dokładnie wiedział komu ma wejść do dupy bez mydła, ale płacił za wykonanie projektu nie mało. Niestety pech również chciał, że był on bardzo wpływowy i z kontaktami w całym świecie od mugolskiego do czarodziejskiego włącznie. Malfoy mógł z łatwością pozbawić ich tej sumy, a co więcej doprowadzić do zamknięcia biura. Gdy czarnoskóry mężczyzna zorientował się, że skakaniem i machaniem niczego nie wskóra podszedł do Dracona i wyrwał mu telefon z ręki, przejmując stery nad tonącym statkiem, jakim w tym momencie stawało się ich zlecenie.
            - Panie Keffler oczekujemy, że jednak zdoła pan wynegocjować przedłużenie terminu chociaż do marca, wtedy na pewno, jak już zdążył się wyrazić pan Malfoy, nie będzie on gówniany. – Ostatnie słowo przeszło Blaisowi przez gardło niczym kilo rozżarzonych gwoździ. Błagał w duszy Merlina, aby Keffler nie okazał się skończoną świnią. Po drugiej stronie słychać było jednak tylko ciszę, a mężczyźnie serce zaczęło walić w piersi niczym młot pneumatyczny. Po chwili usłyszał skrzeczący głos biznesmena.
            - Panie…
            - Zabini. – Przypomniał mu Blaise, wywracając przy tym oczami. Może jeszcze nie wszystko stracone. Kątem oka zdążył zarejestrować, jak Malfoy miota się po całym jego gabinecie, kopiąc wszystko co stało na jego drodze i rzucając wyzwiskami na prawo i lewo.
            - Panie Zabini, pan Malfoy wyraził się dosyć… klarownie, czego ode mnie oczekuje. W zaistniałej sytuacji postaram się porozmawiać z zarządem i zdobyć dla UnitedArchitect więcej czasu, ale proszę pamiętać, że jestem tylko biznesmenem, a nie cudotwórcą. – Blaisowi ciężki kamień spadł z serca i opadł on na krzesło, które stało najbliżej niego. Titanic uratowany, Costa Concordia zdążyła przypłynąć w ostatnim momencie.
            - Dziękujemy bardzo, jesteśmy dłużnikami. Do widzenia.
            - Do widzenia panie Zabini.
            - Po cholerę to zrobiłeś?! Sam bym sobie poradził! Teraz ten dupek zrobi wszystko, abyśmy nie dostali tego terminu! – Malfoy wydzierał się na całe biuro, aż drgały szyby w budynku. Przez otwarte drzwi można było zauważyć ciekawskie spojrzenia pozostałych pracowników. Blaise natomiast odłożył telefon kumpla i połknął dwie tabletki uspokajające, które leżały na jego biurku. Po chwili dało się słyszeć mocne walnięcie pięścią w stół. – Diable po cholerę to zrobiłeś?!
            - Bo parę słów za dużo i nie mielibyśmy już żadnego terminu. Uspokój się na Merlina choć trochę i zacznij myśleć logicznie.
            - Ja jestem spokojny! To nie moja wina, że łysawy kurdupel z kupą siana zamiast mózgu miga się od wypełnienia umowy! – Blaise pchnął w kierunku przyjaciela flakonik z eliksirem i pudełko neospasminy. Ten spojrzał na niego jakby miał wściekliznę i rzucił oba przedmioty przed siebie, aż szklana ampułka rozbiła się na ścianie.
            - Jesteś spokojny jak Hitler w trakcie orędzia. – skwitował go Blaise i patrzył na ścianę, na której tworzyły się artystyczne zacieki.
            - Milcz jak do mnie mówisz! A teraz wynoś się, bo nie ręczę za siebie! Przegiąłeś z tą terapią!
            - Z dwojga złego lepiej w tę stronę, ale przypominam ci, że to moje biuro. Chyba, że wywalasz mnie z firmy, to musisz poczekać aż zabiorę swoje rzeczy. A uprzedzam, że mam tego nie mniej niż baba na bazarze. – Draco patrzył się na Blaisa z wściekłością w oczach. Unosił swój palec wskazujący i otwierał usta na zmianę opuszczając go i zamykając je. W końcu kopnął kosz na śmieci, który stał pod biurkiem i z rękoma wciśniętymi w kieszenie wymaszerował żołnierskim krokiem z pomieszczenia. Zabini uśmiechnął się do siebie i rozsiadł wygodnie w fotelu. Może Malfoy nie postradał do reszty rozumu, ale było z nim źle. Jeśli tak wysoko stojący projekt, który mógł zapewnić im kasy aż do śmierci stawał się dla niego niczym to znak, że coś się dzieje. Podniósł się ze swojego miejsca i ruszył powolnym krokiem w stronę biura przyjaciela. Aż płuca go bolały na samą myśl o tym, że musi iść pieszo, bo szanowny panicz Malfoy, niewiadomo z jakiej przyczyny kazał zamontować do swojego gabinetu schody, a nie windę. Gdyby były chociaż ruchome… Ale nie! Zawsze to jakieś rozwiązanie, myślał Blaise, przynajmniej nikt nie zawraca mu tak często dupy, albo na sam widok drogi jaką ma do przejścia rezygnuje z wizyty u szanownego pana prezesa.
            Po mniej więcej 10 minutach Blaise dotarł do prezydium swojego przyjaciela. Na szklanych drzwiach czarnym nadrukiem zostało wygrawerowane ,,prezes Dracon Malfoy”, za którymi można było dostrzec właściciela biura, który stał na balkonie i… pluł z niego śliną. Zabini pokręcił z politowaniem głową i wszedł bez pukania do pomieszczenia. Draco nie zwrócił nawet na niego uwagi tylko dalej w spokoju opluwał głowy przechodniów. Blaise sięgnął po chusteczki, które leżały na rozległym szklanym biurku Malfoya i wyszedł z nimi na balkon. Gdy blondyn ponownie miał splunąć Zabini wyciągnął w jego kierunku paczkę.
            - Mamy zacząć rozdawać ludziom parasole jak przechodzą pod naszą firmą czy może od razu wywiesić tabliczkę ,,Uwaga! Spadająca plwocina z góry”? – Draco spojrzał na niego ze zwisającą śliną z ust i sięgnął po chusteczkę, w którą wytarł wargi. Następnie poprawił swoją koszule i wrócił do biura.
            - Blaise przepraszam, nie chciałem się tak unieść. – Diabeł usiadł naprzeciwko przyjaciela i skrzyżował ręce na piersi, patrząc na niego wzrokiem, który mówił ,,serio”?
            - To mogło się źle skończyć, dzięki że zainterweniowałeś w ostatnim momencie.
            - Dzięki? Jeśli myślisz, że tyle wystarczy za ocalenie twojej dupy to się grubo mylisz. Wisisz mi za to butelkę Ognistej. – Draco uśmiechnął się blado i sięgnął po paczkę papierosów, które leżały na jego biurku w odmętach najrozmaitszych papierów.
            - Będzie dobrze.
            - To samo mówił Hitler Polsce. A tak w ogóle od kiedy w budynku można palić?
            - Nie można, ale w moim biurze tak. – Malfoy uśmiechnął się złośliwie i zapalił papierosa, zaciągając się nim głęboko. Blaise ponownie pokręcił z politowaniem głową.
            - Nie mógłbyś zatruwać się czymś innym? Czekolada też uzależnia, wiesz? A tak na marginesie to nikotyna zmniejsza ilość plemników.
            - Jak na razie nie są mi bardzo potrzebne. Za to ty lepiej zacznij liczyć swoje, przydadzą ci się po ślubie z Ginny. – Blaise uśmiechnął się szeroko i rozłożył wygodniej na krześle. Co jak co, ale zmysł do wyboru komfortowych mebli to Malfoy miał znakomity. Tyle że obsesja na punkcie siadania na nich obcych osób była wręcz chorobliwa.
            - Poczekamy zobaczymy, na razie się do mnie wprowadza.
            - Na razie zmieni się na stałe, a niedługo potem padniesz na kolana z pierścionkiem. – Draco strzepnął popiół z papierosa do drogiej, marmurowej popielniczki i zaciągnął się kolejny raz.
            - Już padłem i przyjęła moje oświadczyny. – Malfoy zaczął się krztusić dymem, którego nie zdążył wypuścić w porę z płuc. Zgasił niedopałek i zaczął uderzać się w klatkę piersiową, głośno przy tym kaszląc. Gdy atak minął blondyn spoglądał na przyjaciela z niedowierzaniem w oczach i niemym błaganiem, aby nie była to prawda.
            - Tobie całkiem na mózg padło!
            - Niby czemu? Kocham ją Smoku, to jasne, że prędzej czy później bym poprosił ją o rękę. – Draco skrzyżował ręce na piersi i naburmuszył się jak dziecko, któremu odmówiono kupna zabawki. Blaise w odpowiedzi wywrócił oczami i klepnął go po ramieniu.
            - Smoku przestań, nie jesteś zadowolony?
            - Niby z czego? Że następny palant dał się wrobić w małżeństwo?
            - A… więc o to ci chodzi. – Blaise zaśmiał się krótko i niezbyt grzecznie. Pamiętał jak na siódmym roku nauki w Hogwarcie, podczas jednej z imprez, gdy wszyscy zdążyli się już wynieść w Pokoju Wspólnym  Slitherinu został on, Draco, Nott, Crabb i Goyle. Ostatnia dwójka znalazła się tam z czystego przypadku, ale byli przy rozmowie i umowa dotyczyła ich również. Piątka Ślizgonów bowiem założyła się o to, kto ostatni da się wrobić w instytucję małżeństwa. Umowa była prosta – do trzydziestki mają zostać kawalerami. Jeśli któryś zdecyduje się oświadczyć jest winny pozostałym tysiąc galeonów. Ostatni, który dotrwa do końca umowy otrzymuje dodatkowe dwa tysiące od każdego z osobna. Wszyscy obstawiali, że Draco odpadnie na przedbiegach, gdyż jego rodzice na pewno organizują mu już wesele z Astorią. Tymczasem pół roku po ukończeniu szkoły na konto blondyna wpłynęły pierwsze pieniądze od… Goyla. Malfoy nie miał pojęcia, kto był na tyle głupi, aby wyjść za niego, ale musieli mieć podobny poziom IQ. Trzy miesiące później chłopak otrzymał kolejną wpłatę od Notta, który klęczał z pierścionkiem przed Luną Lovegood. Otrzymał od nich nawet zaproszenie na wesele, na którym pojawił się tylko po to, aby zobaczyć jak ta chora psychicznie dziewczyna zakłada Teodorowi kaganiec i smycz z napisem ,,małżeństwo”. Na początku bieżącego roku w jego skrytce w banku Gringotta pojawił się kolejny tysiąc od Crabba. Biedna Greengrass, będzie musiała się z nim męczyć aż do grobowej deski, bo wśród czarodziejów czystej krwi rozwód nie był mile widziany, gdyż wiązał się z wydziedziczeniem i tym samym odcięciem od sporych ilości gotówki. Draco cieszył się, że nie jest na tyle głupi i myślał, że Zabini również, ale jak widać pomylił się, a on będzie bogatszy o następny tysiąc galeonów. Tylko czemu to musiała być akurat ta wścibska, mała, ruda jak wiewióra Wesley?
            Draco Malfoy nigdy nie pochwalał czegoś takiego jak małżeństwo. Uważał, że to początek końca, gdyż wszystko, co do tej pory się kochało przestaje mieć głębsze znaczenie. Praca nie daje ci już satysfakcji, bo wydajesz pieniądze na dwie osoby, żona wszczyna kłótnię na miarę trzeciej bitwy o Hogwart, nie możesz wrócić do domu późno bez pytania ,,gdzie byłeś?”, o wychodzeniu z kumplami na ognistą i zapijaniu się na umór możesz zapomnieć, seks, którego chcesz nie dostajesz, a tego którego nie chcesz też nie dostajesz, a do tego dochodzi presja społeczna, która zmusza człowieka do skończenia w łóżku inaczej niż zwykle, by dziewięć miesięcy później móc patrzeć się na małego, łysego gówniarza bez zębów za to rykiem jak syrena alarmowa. Tak zaczyna się nocne wstawanie w celu nakarmienia i ułożenia z powrotem do snu tej kreatury, a o dotykaniu żony możesz zapomnieć, bo: dziecko śpi, może nas usłyszeć, nie mam dzisiaj ochoty, boli mnie głowa, i tak dalej, i tak dalej… Draco nie był głupi, najpierw przyjemności a potem obowiązki. Jeśli ma stanąć przed ołtarzem i pojąć jakąś kobietę za żonę to wtedy i tylko wtedy, gdy sam o tym zadecyduje.
            Umowa była umową, a ich piątka była Ślizgonami. Może nie zawsze prawdomównymi, ale mimo wszystko honorowymi. Wydawało się, że młody Malfoy jako jedyny pamiętał jej warunki. Liczył skrycie na Blaisa, ale ten również dał się ustrzelić strzałą Amora.
            - Była umowa Diable. Ty i ja, wieczni kawalerowie. Kiedy to wszystko przestało mieć znaczenie? – Rozgoryczenie dało się wyciągać z głosu blondyna. Bolało go, że nawet jego najlepszy kumpel, który był przy nim zawsze, na dobre i na złe, teraz chce się od niego tak po prostu odciąć. I to dlaczego? Z powodu kobiety!
            - Smoku, już ci mówiłem. Kocham ją i nie zmienisz tego. Za to tobie nikt nie zabrania cieszenia się wolnością. – Draco prychnął w odpowiedzi i odgarnął swoje włosy z czoła.
            - Ale dlaczego ty?
            - Crabb i Goyle już dawno odpadli, podobnie jak Nott, przyszła kolej i na mnie. Eros dla ciebie też szykuje strzałę. – Blaise uśmiechnął się szeroko i pomachał blondynowi palcem przed nosem. Malfoy ponownie prychnął, uśmiechając się perfidnie.
            - Niech sobie lepiej cały kołczan weźmie, bo jedna na mnie nie zadziała.
Diabeł roześmiał się głośno i poklepał swojego przyjaciela po ramieniu. Czuł w głębi serca, że na niego też przyjdzie pora i to nawet wcześniej niż przed trzydziestką. Musi tylko zacząć umawiać się z właściwymi dziewczynami i nie myśleć o nich jak o grzejniku do łóżka, a to niestety była najtrudniejsza część planu do zrealizowania. Uśmiechnął się do niego ponownie i wyszedł z pomieszczenia, nucąc Can you feel the love tonight Eltona Johna. Gdy zamknął drzwi Malfoy jednym machnięciem ręki zrzucił cały swój burdel, który trzymał na biurku.
            - Jak ja ci dam czuć miłość… Ja ci dam…

11 komentarzy:

  1. Rozdział świetny moim zdaniem :) Czekam na następny ^^
    Pozdrawiam i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Końcówka genialna! Czekam na kolejny i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze BOSKO!!!! Czekam na kolejny.

    - Karola

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż... Nic dodać, nic ująć :)
    Ciekawi mnie tylko spotkanie Malfoy'a z Hermioną, w końcu on nic nie wie o załamaniu dziewczyny, więc wnioskuję, że nie widzieli się co najmniej dwa lata
    Jakoś nie mogę się przyzwyczaić do takiego Lucjusza, ale to jak piszesz sprawia, że można to sobie wyobrazić
    Zgaduję, że prawdopodobnie teraz rozdziały mogą przestać ukazywać się na blogu regularnie (w końcu koniec wakacji itd.), ale mam nadzieję, że znajdziesz czas, żeby wstawić rozdział, żeby osoby takie jak ja mogły szczerzyć się jak głupie przed monitorem :D
    Życzę weny i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozkręca się i jestem zachwycona, a Lucjusz kochający kwiaty bosko :D czekam na spotkanie Draco i Miony :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Wstyd mi, że dopiero tak późno tu przybyłam..Wybacz, ale miałam dużo na głowie..
    Tym rozdziałem poprawiłaś mi humor. Po nudnej, szarej rzeczywistości dnia przeczytałam Twoją notkę, która sprawiła uśmiech na mojej twarzy i wiele pytań. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Tak pięknie opisujesz i prowadzisz postacie ; są naturalne i żywe, jakby miały własną wolę...Już nie mogę doczekać się tego spotkania Miony i Dracona !...Och jak on zareaguje na wieść o jej załamaniu ?
    Boskie ! <3
    Zapraszam też do siebie na nowy rozdział :).

    Pozdrawiam :p

    co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Draco wymiata. Wieczny kawaler, cham i egoista, ale mimo to ma ma w sobie to coś :D Ciekawi mnie strasznie jak zaczniesz wątek Dramione. Przyznam szczerze, że już się nie mogę tego doczekać :D No, a rozdział oczywiście boski <3
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń