Od razu mówię, że rozdział jest niedopracowany. Nie będę się usprawiedliwiać, bo jest to tylko i wyłącznie z mojej winy. Ostatnio mam za dużo na swojej rudej głowie i nie jestem sobie w stanie z tym poradzić.
Ale dosyć o mnie, zapraszam na szóstą część opowiadania, które tak jak prosiliście jest o Draconie.
* * * * *
Promienie listopadowego słońca
muskały różowy policzek blond dziewczyny, która leżała zwinięta w kłębek w
dużym łóżku, przykryta do połowy granatową, aksamitną pościelą, zaś obok niej
jak zabity spał Draco Malfoy. Po ciemnej drewnianej podłodze walały się ubrania,
buty i butelki po winie, których obecność świadczyła o upojnej nocy spędzonej
przez tę dwójkę. Młody Malfoy jak chciał tak zrobił. Przyjechał do kawiarni, w
której wcześniej pił kawę z Blaisem i zabrał kelnerkę na kolację. Gdy już
zdążył obsypać ją komplementami, tworząc między nimi atmosferę słodszą niż
cukierek zaprosił ją do swojego mieszkania, gdzie wypili trzy butelki wina.
Blondyn udawał, że jej słucha, i że jest nią oczarowany, jednak prawda była
taka, iż nie chciało mu się nawet zapamiętać jej imienia. Gdy dziewczynie
alkohol zaczął szumieć w głowie sama zaczęła go rozbierać, jak więc mógł być
obojętny na takie zaloty? Zerwał z niej ubranie i kolokwialnie mówiąc, zerżnął
jak każdą inną swoją partnerkę. Teraz pozostało mu już tylko zwieńczenie
swojego dzieła, a mianowicie wyproszenie dziewczyny za drzwi, obiecując, że
zadzwoni do niej. A każda była na tyle głupia, że mu wierzyła i dawała się
wrobić.
Kobieta
przeciągnęła się w pościeli, szturchając przy tym Dracona w bok, co pozwoliło
mu całkowicie się obudzić. Chłopak spojrzał na zegarek, który wskazywał za
piętnaście ósmą. Odwrócił się w kierunku swojej partnerki i pocałował ją długo
i namiętnie w usta.
-
Dzień dobry. – Uśmiechnęła się do niego i odgarnęła swoje włosy z czoła. Draco
uniósł się na łokciach, tak że wysiał nad jej nagim ciałem. Potarł swoim nosem
o jej i ponownie zatopił swoje wargi w jej rozchylonych ustach.
-
Vos yeux brillent comme des étoiles dans le ciel. – Dziewczyna zarumieniła się
i przygryzła lekko swoją dolną wargę.
-
Nie rozumiem po francusku. – Malfoy roześmiał się i ułożył obok niej,
podpierając głowę na prawej dłoni.
-
Powiedziałem, że twoje oczy błyszczą jak gwiazdy na niebie. – Kobieta jeszcze
bardziej oblała się rumieńcem i wcisnęła na usta blondyna krótkiego całusa.
-
To była cudowna noc, ale muszę już iść. – Czas zacząć teatr, pomyślał Draco i
złapał ją za dłoń, kiedy podnosiła się, aby wstać z łóżka.
-
Zostań jeszcze na chwilę. – Tylko wyśmienity aktor lub w przypadku blondyna
kłamca mógł powiedzieć to z takim udawanym żalem i nadzieją. Kobieta pokiwała
przecząco głową, a Draco uśmiechnął się do siebie w duchu. Jak zawsze wszystko
działało. Podniósł się zaraz za nią i założył swój ulubiony czarny szlafrok.
Gdy skończyła ubierać bieliznę złapał ją w pasie i okręcił wokół swojej osi, a
na koniec wpił się w jej wargi, wpychając niemal brutalnie język do jej ust.
Nie zaoponowała, więc badał jej podniebienie tak długo dopóki nie zabrakło im
powietrza.
-
Naprawdę muszę już iść. – Wypuścił ją ze swoich objęć, a następnie przybrał
rozżaloną minę. Gdy ubrała się do końca odprowadził ją do drzwi wyjściowych i
jeszcze raz pocałował, jednak tym razem krócej i bez oględzin jej jamy ustnej
przy pomocy języka.
-
Kiedy znów cię zobaczę? – Draco był wyjątkowo dumny ze swoich umiejętności
aktorskich. Czasami żałował, że jest architektem, i że nie jest mu dane
występować na deskach teatru. Byłby najlepszym aktorem, jaki do tej pory stąpał
po ziemi. Dziewczyna wspięła się na palce i wyszeptała mu do ucha.
-
Zadzwoń do mnie.
-
Już biegnę po telefon. – Uśmiechnęła się do niego promiennie, a on uczynił to
samo. Po chwili patrzył jak biegnie przez chodnik, co chwilę obracając się w
jego stronę. Pomachał jej parę razy, by za chwilę zamknąć drzwi z łoskotem i
uśmiechnąć się do siebie w iście szatański sposób.
-
Jak one to robią, że są takie głupie? – Szedł po schodach do swojej sypialni
myśląc głośno i uśmiechając się perfidnie cały czas. W mniemaniu blondyna
wszystkie kobiety były naiwne i wystarczyło okazać im trochę namiętności i
zawartości portfela, aby zdążyły się zakochać i wlecieć do łóżka niczym mucha w
sieć pająka. A Malfoy był wyjątkowo dobrym łowcą, gdyż ani uroku ani pieniędzy
mu nie brakowało. Wszedł do swojej
sypialni cały czas szczerząc się do siebie i zrzucił szlafrok na stojący w rogu
skórzany fotel. Następnie udał się pod prysznic, by zmyć z siebie resztki
upojnej nocy. Gorąca woda spływała po jego ciele, a uśmiech nie chciał zejść z
jego twarzy. Gdy skończył swoją higienę wyszedł z łazienki opasany ręcznikiem
na biodrach i zamarł w połowie pokoju. Na jego ulubionym fotelu siedział jego
ojciec i wpatrywał się w niego jak w kosmitę.
-
Dzień dobry synu. Jak mniemam noc była udana? – Draconowi zrzedła mina i
wpatrywał się pytająco w ojca. Co na gacie Merlina robił tu jego stary?
Przepasał się mocniej ręcznikiem i starł krople wody z czoła. – Ależ nie krępuj
się. Kim była owa dziewczyna, co biegła przez ulicę, jak sądzę z twojego domu?
-
A po czym tak twierdzisz? – Chłopak grał na zwłokę. Udał się w międzyczasie do
garderoby, gdzie ubrał na siebie czarne spodnie i szarą koszulę, której rękawy
podwinął do łokci. Ostatni guzik pod szyją zostawił rozpięty, jak miał w
zwyczaju.
-
Bo wszystkie niewiasty wychodzą z twojego mieszkania z bananem na twarzy, a dwa
dni potem ich oczy są napuchnięte od płaczu.
-
To nie moja wina, ja niczego im nie obiecuję. – Lucjusz przewrócił oczami i
poprawił swoją białą koszulę. Draco w tym czasie kończył sznurować swoje
ulubione czarne buty.
-
Oprócz telefonu i nadziei. Matka zaprasza cię na obiad w niedzielę i oczekuje
twojego przybycia. – Malfoy junior spojrzał na ojca i ujrzał jego poważny wyraz
twarzy, co znaczyło, że żadna odmowa nie wchodzi w grę. Co gorsza, jego
wspaniali rodzice znów będą chcieli zapoznać go z jakąś kobietą, która według
nich idealnie nadawała się na synową.
-
Okej, jak wygląda? – Lucjusz wiedział dokładnie o co chodzi synowi, a ten
wpatrywał się w niego, wyczekując odpowiedzi.
-
Średniego wzrostu, długie złociste włosy, zielone oczy i wyposażona też niczego
sobie. Czy taki opis pana i władcę wszechświata zadowala? – Malfoy senior
zakończył swoją wypowiedź z niekłamanym sarkazmem, na co Draco tylko prychnął i
wyszedł do swojego gabinetu, aby pozbierać potrzebne mu dokumenty i projekty.
Gdy wrócił jego ojciec zdążył już dorwać się do jednego, jedynego storczyka,
którego dostał od niego w przeszłości, i który stał na parapecie ususzony na
wiór.
-
Mówiłem ci, raz w tygodniu daj mu się napić. Roślina też potrzebuje wody do
życia jak człowiek. Chociaż w twoim przypadku polemizowałbym.
-
Możemy tematy ogrodnicze odsunąć na margines? Wiesz, że tego nie lubię.
-
A powinieneś. W twoim zawodzie to bardzo ważne. – Lucjusz mówił spokojnie, cały
czas grzebiąc przy biednym zmaltretowanym przez Dracona kwiatku.
-
W moim zawodzie ważne jest dobre rozplanowanie budynku, a nie sprawdzanie gleby
czy jest odpowiednia na zasianie trawy. Tato zostaw to! – Blondyn podszedł do
ojca i wyrwał mu z ręki konewkę. Lucjusz spojrzał na syna i wzruszył tylko
ramionami. Potem rozsiadł się w fotelu, w którym zastał go Draco, a ten czuł
narastającą w nim złość. To jest jego fotel do jasnej cholery i tylko on ma
prawo w nim siedzieć!
-
A wracając do tematu, postaraj się zrobić na dziewczynie dobre wrażenie. Jest
naprawdę sympatyczna i sądzę, że się dogadacie.
-
Specjalista od siedmiu boleści. Tato prosiłem was już nie jeden raz, nie jestem
gotowy na małżeństwo i przestańcie na siłę szukać mi żony. – Lucjusz rozłożył
bezradnie ręce, a Draco opadł bezsilnie na łóżko.
-
Ale ja chcę zostać dziadkiem! – Malfoy senior wyglądał jak małe dziecko,
któremu rodzice zabrali z dłoni lizaka. Zaś jego syn czuł się jakby
rzeczywiście miał do czynienia z przedszkolakiem.
-
A ja chcę cieszyć się wolnością i bzykać inną laskę każdej nocy, i co?
-
Ale ty już to masz, a ja? Ile jeszcze będę musiał czekać zanim potrzymam wnusia
na kolanach?
-
Nie bądź jak baba i przestań się nad sobą użalać. Już ci mówiłem, jak będę
chciał się ustatkować to być może wtedy poproszę was o pomoc. – Panowie
zamilkli i wyglądali oboje jak urażone dzieci. Lucjusz siedział rozwalony w
fotelu z nadąsaną miną, a Draco na łóżku ze skrzyżowanymi rękami na klatce
piersiowej. Oczywistym było to, że zarówno jeden jak i drugi czekali na pytanie
bądź jakiekolwiek stwierdzenie z ust kontr rozmówcy. W końcu obaj panowie byli
Malfoy’ami i mieli swoją dumę, która została mocno naruszona. Jednak Lucjusz,
jako starszy i bardziej doświadczony zdecydował się jako pierwszy złożyć broń.
A niech się cieszy małolat jeden.
-
Co tam słychać u Blaisa? Dawno go u nas nie było.
-
Młoda Wesleyówna się do niego jutro wprowadza, więc skróci mu smycz i to
znacznie.
-
Ginewra? Hoho, to trzeba mu pogratulować! Nie wiesz czy planują wziąć ślub?
Draco spojrzał na ojca gniewnym wzrokiem, a ten
uniósł ręce w geście obrony. Prawda była taka, że chłopak nic nie wiedział o
planach przyszłościowych swojego przyjaciela. Był w pewnym stopniu świadomy, że
będzie on chciał oświadczyć się młodej Wesley, ale usilnie nie dopuszczał do
siebie tej myśli. Wtedy kawalerem zostanie już tylko on sam.
-
Nie mam pojęcia, sam go o to zapytaj.
-
Swoją drogą mógłbyś wziąć przykład z niego. Taki dobry chłopak i taką wspaniałą
dziewczynę sobie znalazł.
-
I co, może mam polecieć do Granger z kwiatami i prosić o rękę? – Draco kpił w
żywe oczy z rodziciela. Jeszcze tego mu brakowało aby jemu staremu wpadł do
głowy idiotyczny pomysł wyswatania go z kujonicą i mugolaczką. Też coś! Gdyby
Granger nie była Granger to pewnie miałby w planach przenocować ją u siebie
jeden raz, ale to nie zmienia faktu, że Grenger na zawsze pozostanie Granger.
Koniec tematu.
-
Panna Granger jest niestety zajęta. – Uraza w głosie Lucjusza była niemal
namacalna, a Draco roześmiał się słysząc słowa rodziciela.
-
A kto był tym szaleńcem? Chcę mu wysłać wieniec pogrzebowy i kartkę z
kondolencjami. – Malfoy senior spojrzał na syna karcącym wzrokiem. Mimo iż on
sam zmienił się podczas pobytu w Azkabanie, jemu synowi ciągle ubywało rozumu,
który kumulował się niestety w mniejszej główce między jego nogami.
-
Tak czy owak musisz sobie darować pannę Granger i znaleźć jakąś inną.
-
Nie zamierzałem nawet myśleć o tej pomyłce czarownicy, a co dopiero prosić ją o
coś. Nie jestem samobójcą. – Lucjusz spoglądał na syna z niekłamaną dozą
zaciekawienia.
-
Znudziło ci się nazywanie jej szlamą? Jeszcze nie tak dawno było to twoje
ulubione określenie.
-
Wyszło z mody, że tak się wyrażę. – Draco zmrużył gniewnie oczy, a jego ojciec
pokręcił z dezaprobatą głową. Było mu wstyd za siebie, że tak mocno wpajał mu w
dzieciństwie ideologię czystokrwistości. Kiedyś zachowanie syna wzbudziłoby w
nim zachwyt i wielką dumę, jednak teraz napełniało jego serce smutkiem. Czy
jego jedyne dziecko kiedyś zmądrzeje? Liczył po ciuchu, że ten czas nadejdzie,
ale kalkulacja wyglądała słabo i nie układała się po myśli Lucjusza. Co więcej,
nawet nie była bliska temu, co chciał osiągnąć.
-
W każdym bądź razie oczekujemy cię z matką w niedzielę, a ja muszę już iść,
gdyż na Pokątnej otworzyli wczoraj nowy sklep ogrodniczy. Matka co prawda
ograniczyła mi fundusze, ale zamierzam obłowić się niczym król. Nie chcę
przegapić wyprzedaży. – Lucjusz zatarł ręce z radości, a jego oczy błyszczały
niczym dwa małe diamenty. Narcyza nie była już wstanie utrzymać go dzisiejszego
dnia w domu, więc skorzystał z okazji i ulotnił się czym prędzej, w celu
zakupienia jakichś nowości do swojego ogródka. Dostał tylko liche dwa tysiące
galeonów, ale zawsze to coś i nie zamierzał wracać z pustymi rękoma. Cieszył
się niczym nastolatka na pierwszą randkę na samą myśl, że nagroda za
najbardziej zadbany i najpiękniejszy ogród w maju przyszłego roku wpadnie w
jego ręce. Draco wywrócił oczami i wstał z łóżka, aby pożegnać się z ojcem i
uścisnąć mu dłoń. Następnie Lucjusz teleportował się na czarodziejską ulicę z
trzaskiem, a Malfoy junior został sam. Nie tracąc czasu zabrał przyniesione
wcześniej papiery i zebrał się do siedziby swojej firmy. Blaise pewnie siedzi
jak na szpilkach i tłumaczy się, czemu ich głównego prezesa jeszcze nie
ma. Ale dlatego jest jego zastępcą,
prawda? Wyszedł z domu, zamykając go na wszystkie możliwe sposoby, wpakował
dokumenty do samochodu i ruszył do pracy z kwaśną miną. Jego stary wiedział jak
zepsuć mu humor od rana. Był w tym mistrzem i należał mu się za to order.
Po
godzinie dziewiątej przed wysokim szklanym budynkiem parkował czarny sportowy
samochód, z którego niczym gwiazda filmowa wyszedł mężczyzna o platynowych
włosach. Jednak jego fanfaronada nie trwała długo, gdyż zerwał się porywisty
wiatr, który zburzył idealny ład na
głowie Dracona. Zmełł w ustach
przekleństwo i ze stosem papierowych rulonów wszedł do gmachu budynku. Posłał
sekretarce czarujący uśmiech, który zniknął w momencie gdy wsiadł do windy.
Miał już wysiadać, gdy w kieszeni jego spodni rozdzwonił się telefon komórkowy.
Na wyświetlaczu ujrzał numer Blaisa i odebrał po dłuższej chwili.
-
Malfoy, słucham. – Brak uprzejmości w głosie blondyna świadczył o jego głębokim
zdenerwowaniu.
-
Stary od rana dzwonią z Salzburga, gdzie na brodę Merlina się podziewasz?
Nagrałem ci chyba z tysiąc wiadomości, ale oczywiście szanowny panicz Malfoy
nie raczył ich odsłuchać! Jasna cholera! – Po drugiej stronie telefonu dało się
słyszeć dźwięk przychodzącego połączenia. Draco wywrócił tylko oczami i szedł
powolnym krokiem w kierunku biura Diabła. Już z daleka słyszał jego rozdrażniony
głos, nie wspominając o tym wydobywającym się z komórki. – Tak, tak, jest w
drodze, jak tylko przyjedzie na pewno zadzwoni. Niestety nie jestem w stanie
udzielić panu takich szczegółów, gdyż nie mam przed sobą bieżącego projektu. Do
usłyszenia. Do dupy z tym wszystkim, Smoku gdzie jesteś?!
-
W drzwiach twojego biura. – Malfoy rozłączył się, a Blaise patrzył na niego z
wściekłością w oczach. Opadł bezsilnie na swój fotel i odłożył telefon na
biurko. Draco położył przed nim projekty i rozsiadł się wygodnie na krześle
naprzeciw swojego przyjaciela.
-
Masz pojęcie co tu się dzisiaj wyrabia? Keffler próbuje się do ciebie dodzwonić
i ciągle jest odsyłany do mnie i wisi mi na telefonie od siódmej. Możesz być
chociaż raz punktualny? – Blondyn strzepnął ze sowich czarnych spodni
niewidzialne paprochy i założył ręce za głowę. Mało go dzisiaj obchodziło, co
inni mają mu do powiedzenia. Jednak Blaise był nieugięty i z premedytacją
kopnął go butem w kolano. Podziałało natychmiastowo.
-
Kretynie pojebało cię?! – Czarnoskóry rozłożył swoje usta w złośliwym uśmiechu,
a Draco ciskał w niego błyskawicami z oczu.
-
Zadzwoń do niego, bo ja mam już go dosyć.
-
Pali się czy jak? – Blaise klepnął się tylko w czoło i potarł swoje skronie,
natomiast Malfoy podniósł się z krzesła i rozwinął projekty hospicjum na stole projektowym
w gabinecie przyjaciela. Zapalił lampę i nakreślił parę szczegółów na papierze,
następnie wyciągnął telefon i wybrał numer do Andrè Kefflera. Odpowiedziały mu
trzy sygnały, zanim biznesmen odebrał.
-
Słucham, Keffler.
-
Mówi Malfoy z UnitedArchitect, podobno chciał się pan ze mną skontaktować. Mam
przed sobą bieżące plany państwa inwestycji i muszę się przyznać, że wyglądają
całkiem obiecująco. Do kwietnia ostateczna wersja zostanie złożona na pańskim
biurku panie Keffler.
-
Panie Malfoy, nastąpiła zmiana planów. – Blaise spoglądał na Dracona i czuł
nadchodzącą lawinę śnieżną. Blondyn zacisnął ręce w pięści, aż pobielały mu
knykcie z wściekłości. Ołówek kreślarski, który trzymał w prawej dłoni już
dawno został złamany na pół.
-
Co to znaczy? – Mężczyzna wysyczał do słuchawki niczym jadowity wąż swoje
pytanie, a Diabeł w tym samym czasie wyciągnął z szuflady swojego biurka mocny
eliksir uspokajający. To będzie ciężki dzień.
-
Chcielibyśmy razem z zarządem rozpocząć budowę nieco wcześniej i telefonuję do
pana, gdyż ostateczny termin złożenia projektu przesunął się odrobinę w czasie.
Mam nadzieję, że nie stanowi to dla pana problemu?
-
O ile? – ,,Góra lodowa na horyzoncie!”, krzyczał do Blaisa głos w jego głowie,
a lampka ostrzegawcza zaczęła mrugać w żółtym kolorze.
-
Niezbyt znacząca różnica, na koniec stycznia.
-
Niezbyt znacząca? Panie Keffler, jest prawie połowa listopada, a my mamy
dopiero nakreślone pierwsze piętro i parter i to prowizorycznie. Ja nie jestem
w stanie przyspieszyć pracy, gdyż i tak siedzimy nad tym po nocach!
-
Próbowałem rozmawiać z zarządem, ale zostałem przegłosowany. Przykro mi, nic
nie mogę zrobić.
-
Albo przedłuży pan okres i powróci on do poprzedniego stanu, albo otrzyma pan
gówniany projekt i takie samo będzie hospicjum. Wyraziłem się wystarczająco
jasno?! – Blaise powrócił do masowania swoich zbolałych skroni. Zaraz on będzie
musiał łykać neospasminę. Draco go dzisiaj wykończy, chyba że najpierw rozwali
połowę biura i wywali wszystkich pracowników za byle co, typu nie opuszczenie
deski klozetowej w toalecie. Nawet swojej prywatnej…
-
Panie Malfoy rozumiem pańskie oburzenie zaistniałą sytuacją, ale…
-
W dupie mam pańskie ale! Mnie nie obchodzi to, co mógł pan zrobić, tylko to co
pan zrobi! A ma pan przedłużyć okres złożenia ostatecznego projektu do
kwietnia!
-
Panie Malfoy, ja…
-
Słuchaj ty nadęty, gburowaty i dwulicowy kurduplu! Gówno mnie obchodzi twój
zarząd i to komu dupę wylizywałeś, aby zrezygnować z terminu i dostać za to
pieniądze! Nie taką umowę podpisaliśmy, a ja nie zamierzam wysyłać dokumentów
wcześniej niż pierwszego kwietnia! – Blaise podniósł się gwałtownie z fotela i
próbował dać przyjacielowi do zrozumienia, że posuwa się za daleko, machając w
jego kierunku rękami. Żółta lampka ostrzegawcza już dawno zmieniła się na
czerwoną i mrugała wściekle w głowie Zabiniego przy akompaniamencie wycia
syreny alarmowej. Niestety blondyn w ogóle na niego nie patrzył, a jego humorki
i nerwica, której się nabawił mogły zrujnować im firmę. Keffler faktycznie był
dwulicowym dupkiem, który dokładnie wiedział komu ma wejść do dupy bez mydła,
ale płacił za wykonanie projektu nie mało. Niestety pech również chciał, że był
on bardzo wpływowy i z kontaktami w całym świecie od mugolskiego do
czarodziejskiego włącznie. Malfoy mógł z łatwością pozbawić ich tej sumy, a co
więcej doprowadzić do zamknięcia biura. Gdy czarnoskóry mężczyzna zorientował
się, że skakaniem i machaniem niczego nie wskóra podszedł do Dracona i wyrwał
mu telefon z ręki, przejmując stery nad tonącym statkiem, jakim w tym momencie
stawało się ich zlecenie.
-
Panie Keffler oczekujemy, że jednak zdoła pan wynegocjować przedłużenie terminu
chociaż do marca, wtedy na pewno, jak już zdążył się wyrazić pan Malfoy, nie
będzie on gówniany. – Ostatnie słowo przeszło Blaisowi przez gardło niczym kilo
rozżarzonych gwoździ. Błagał w duszy Merlina, aby Keffler nie okazał się
skończoną świnią. Po drugiej stronie słychać było jednak tylko ciszę, a
mężczyźnie serce zaczęło walić w piersi niczym młot pneumatyczny. Po chwili
usłyszał skrzeczący głos biznesmena.
-
Panie…
-
Zabini. – Przypomniał mu Blaise, wywracając przy tym oczami. Może jeszcze nie
wszystko stracone. Kątem oka zdążył zarejestrować, jak Malfoy miota się po całym
jego gabinecie, kopiąc wszystko co stało na jego drodze i rzucając wyzwiskami
na prawo i lewo.
-
Panie Zabini, pan Malfoy wyraził się dosyć… klarownie, czego ode mnie oczekuje.
W zaistniałej sytuacji postaram się porozmawiać z zarządem i zdobyć dla UnitedArchitect
więcej czasu, ale proszę pamiętać, że jestem tylko biznesmenem, a nie
cudotwórcą. – Blaisowi ciężki kamień spadł z serca i opadł on na krzesło, które
stało najbliżej niego. Titanic uratowany, Costa Concordia zdążyła przypłynąć w
ostatnim momencie.
-
Dziękujemy bardzo, jesteśmy dłużnikami. Do widzenia.
-
Do widzenia panie Zabini.
-
Po cholerę to zrobiłeś?! Sam bym sobie poradził! Teraz ten dupek zrobi
wszystko, abyśmy nie dostali tego terminu! – Malfoy wydzierał się na całe
biuro, aż drgały szyby w budynku. Przez otwarte drzwi można było zauważyć
ciekawskie spojrzenia pozostałych pracowników. Blaise natomiast odłożył telefon
kumpla i połknął dwie tabletki uspokajające, które leżały na jego biurku. Po
chwili dało się słyszeć mocne walnięcie pięścią w stół. – Diable po cholerę to
zrobiłeś?!
-
Bo parę słów za dużo i nie mielibyśmy już żadnego terminu. Uspokój się na
Merlina choć trochę i zacznij myśleć logicznie.
-
Ja jestem spokojny! To nie moja wina, że łysawy kurdupel z kupą siana zamiast
mózgu miga się od wypełnienia umowy! – Blaise pchnął w kierunku przyjaciela
flakonik z eliksirem i pudełko neospasminy. Ten spojrzał na niego jakby miał
wściekliznę i rzucił oba przedmioty przed siebie, aż szklana ampułka rozbiła
się na ścianie.
-
Jesteś spokojny jak Hitler w trakcie orędzia. – skwitował go Blaise i patrzył
na ścianę, na której tworzyły się artystyczne zacieki.
-
Milcz jak do mnie mówisz! A teraz wynoś się, bo nie ręczę za siebie! Przegiąłeś
z tą terapią!
-
Z dwojga złego lepiej w tę stronę, ale przypominam ci, że to moje biuro. Chyba,
że wywalasz mnie z firmy, to musisz poczekać aż zabiorę swoje rzeczy. A
uprzedzam, że mam tego nie mniej niż baba na bazarze. – Draco patrzył się na
Blaisa z wściekłością w oczach. Unosił swój palec wskazujący i otwierał usta na
zmianę opuszczając go i zamykając je. W końcu kopnął kosz na śmieci, który stał
pod biurkiem i z rękoma wciśniętymi w kieszenie wymaszerował żołnierskim
krokiem z pomieszczenia. Zabini uśmiechnął się do siebie i rozsiadł wygodnie w
fotelu. Może Malfoy nie postradał do reszty rozumu, ale było z nim źle. Jeśli
tak wysoko stojący projekt, który mógł zapewnić im kasy aż do śmierci stawał
się dla niego niczym to znak, że coś się dzieje. Podniósł się ze swojego
miejsca i ruszył powolnym krokiem w stronę biura przyjaciela. Aż płuca go
bolały na samą myśl o tym, że musi iść pieszo, bo szanowny panicz Malfoy,
niewiadomo z jakiej przyczyny kazał zamontować do swojego gabinetu schody, a
nie windę. Gdyby były chociaż ruchome… Ale nie! Zawsze to jakieś rozwiązanie,
myślał Blaise, przynajmniej nikt nie zawraca mu tak często dupy, albo na sam
widok drogi jaką ma do przejścia rezygnuje z wizyty u szanownego pana prezesa.
Po
mniej więcej 10 minutach Blaise dotarł do prezydium swojego przyjaciela. Na
szklanych drzwiach czarnym nadrukiem zostało wygrawerowane ,,prezes Dracon
Malfoy”, za którymi można było dostrzec właściciela biura, który stał na
balkonie i… pluł z niego śliną. Zabini pokręcił z politowaniem głową i wszedł
bez pukania do pomieszczenia. Draco nie zwrócił nawet na niego uwagi tylko
dalej w spokoju opluwał głowy przechodniów. Blaise sięgnął po chusteczki, które
leżały na rozległym szklanym biurku Malfoya i wyszedł z nimi na balkon. Gdy
blondyn ponownie miał splunąć Zabini wyciągnął w jego kierunku paczkę.
-
Mamy zacząć rozdawać ludziom parasole jak przechodzą pod naszą firmą czy może
od razu wywiesić tabliczkę ,,Uwaga! Spadająca plwocina z góry”? – Draco
spojrzał na niego ze zwisającą śliną z ust i sięgnął po chusteczkę, w którą
wytarł wargi. Następnie poprawił swoją koszule i wrócił do biura.
-
Blaise przepraszam, nie chciałem się tak unieść. – Diabeł usiadł naprzeciwko
przyjaciela i skrzyżował ręce na piersi, patrząc na niego wzrokiem, który mówił
,,serio”?
-
To mogło się źle skończyć, dzięki że zainterweniowałeś w ostatnim momencie.
-
Dzięki? Jeśli myślisz, że tyle wystarczy za ocalenie twojej dupy to się grubo
mylisz. Wisisz mi za to butelkę Ognistej. – Draco uśmiechnął się blado i
sięgnął po paczkę papierosów, które leżały na jego biurku w odmętach
najrozmaitszych papierów.
-
Będzie dobrze.
-
To samo mówił Hitler Polsce. A tak w ogóle od kiedy w budynku można palić?
-
Nie można, ale w moim biurze tak. – Malfoy uśmiechnął się złośliwie i zapalił
papierosa, zaciągając się nim głęboko. Blaise ponownie pokręcił z politowaniem
głową.
-
Nie mógłbyś zatruwać się czymś innym? Czekolada też uzależnia, wiesz? A tak na
marginesie to nikotyna zmniejsza ilość plemników.
-
Jak na razie nie są mi bardzo potrzebne. Za to ty lepiej zacznij liczyć swoje,
przydadzą ci się po ślubie z Ginny. – Blaise uśmiechnął się szeroko i rozłożył
wygodniej na krześle. Co jak co, ale zmysł do wyboru komfortowych mebli to
Malfoy miał znakomity. Tyle że obsesja na punkcie siadania na nich obcych osób
była wręcz chorobliwa.
-
Poczekamy zobaczymy, na razie się do mnie wprowadza.
-
Na razie zmieni się na stałe, a niedługo potem padniesz na kolana z
pierścionkiem. – Draco strzepnął popiół z papierosa do drogiej, marmurowej
popielniczki i zaciągnął się kolejny raz.
-
Już padłem i przyjęła moje oświadczyny. – Malfoy zaczął się krztusić dymem,
którego nie zdążył wypuścić w porę z płuc. Zgasił niedopałek i zaczął uderzać
się w klatkę piersiową, głośno przy tym kaszląc. Gdy atak minął blondyn
spoglądał na przyjaciela z niedowierzaniem w oczach i niemym błaganiem, aby nie
była to prawda.
-
Tobie całkiem na mózg padło!
-
Niby czemu? Kocham ją Smoku, to jasne, że prędzej czy później bym poprosił ją o
rękę. – Draco skrzyżował ręce na piersi i naburmuszył się jak dziecko, któremu
odmówiono kupna zabawki. Blaise w odpowiedzi wywrócił oczami i klepnął go po
ramieniu.
-
Smoku przestań, nie jesteś zadowolony?
-
Niby z czego? Że następny palant dał się wrobić w małżeństwo?
-
A… więc o to ci chodzi. – Blaise zaśmiał się krótko i niezbyt grzecznie.
Pamiętał jak na siódmym roku nauki w Hogwarcie, podczas jednej z imprez, gdy
wszyscy zdążyli się już wynieść w Pokoju Wspólnym Slitherinu został on, Draco, Nott, Crabb i
Goyle. Ostatnia dwójka znalazła się tam z czystego przypadku, ale byli przy
rozmowie i umowa dotyczyła ich również. Piątka Ślizgonów bowiem założyła się o
to, kto ostatni da się wrobić w instytucję małżeństwa. Umowa była prosta – do
trzydziestki mają zostać kawalerami. Jeśli któryś zdecyduje się oświadczyć jest
winny pozostałym tysiąc galeonów. Ostatni, który dotrwa do końca umowy
otrzymuje dodatkowe dwa tysiące od każdego z osobna. Wszyscy obstawiali, że
Draco odpadnie na przedbiegach, gdyż jego rodzice na pewno organizują mu już
wesele z Astorią. Tymczasem pół roku po ukończeniu szkoły na konto blondyna
wpłynęły pierwsze pieniądze od… Goyla. Malfoy nie miał pojęcia, kto był na tyle
głupi, aby wyjść za niego, ale musieli mieć podobny poziom IQ. Trzy miesiące
później chłopak otrzymał kolejną wpłatę od Notta, który klęczał z pierścionkiem
przed Luną Lovegood. Otrzymał od nich nawet zaproszenie na wesele, na którym
pojawił się tylko po to, aby zobaczyć jak ta chora psychicznie dziewczyna
zakłada Teodorowi kaganiec i smycz z napisem ,,małżeństwo”. Na początku bieżącego
roku w jego skrytce w banku Gringotta pojawił się kolejny tysiąc od Crabba.
Biedna Greengrass, będzie musiała się z nim męczyć aż do grobowej deski, bo
wśród czarodziejów czystej krwi rozwód nie był mile widziany, gdyż wiązał się z
wydziedziczeniem i tym samym odcięciem od sporych ilości gotówki. Draco cieszył
się, że nie jest na tyle głupi i myślał, że Zabini również, ale jak widać
pomylił się, a on będzie bogatszy o następny tysiąc galeonów. Tylko czemu to
musiała być akurat ta wścibska, mała, ruda jak wiewióra Wesley?
Draco
Malfoy nigdy nie pochwalał czegoś takiego jak małżeństwo. Uważał, że to
początek końca, gdyż wszystko, co do tej pory się kochało przestaje mieć
głębsze znaczenie. Praca nie daje ci już satysfakcji, bo wydajesz pieniądze na
dwie osoby, żona wszczyna kłótnię na miarę trzeciej bitwy o Hogwart, nie możesz
wrócić do domu późno bez pytania ,,gdzie byłeś?”, o wychodzeniu z kumplami na
ognistą i zapijaniu się na umór możesz zapomnieć, seks, którego chcesz nie
dostajesz, a tego którego nie chcesz też nie dostajesz, a do tego dochodzi
presja społeczna, która zmusza człowieka do skończenia w łóżku inaczej niż
zwykle, by dziewięć miesięcy później móc patrzeć się na małego, łysego
gówniarza bez zębów za to rykiem jak syrena alarmowa. Tak zaczyna się nocne
wstawanie w celu nakarmienia i ułożenia z powrotem do snu tej kreatury, a o
dotykaniu żony możesz zapomnieć, bo: dziecko śpi, może nas usłyszeć, nie mam
dzisiaj ochoty, boli mnie głowa, i tak dalej, i tak dalej… Draco nie był głupi,
najpierw przyjemności a potem obowiązki. Jeśli ma stanąć przed ołtarzem i pojąć
jakąś kobietę za żonę to wtedy i tylko wtedy, gdy sam o tym zadecyduje.
Umowa
była umową, a ich piątka była Ślizgonami. Może nie zawsze prawdomównymi, ale
mimo wszystko honorowymi. Wydawało się, że młody Malfoy jako jedyny pamiętał
jej warunki. Liczył skrycie na Blaisa, ale ten również dał się ustrzelić
strzałą Amora.
-
Była umowa Diable. Ty i ja, wieczni kawalerowie. Kiedy to wszystko przestało
mieć znaczenie? – Rozgoryczenie dało się wyciągać z głosu blondyna. Bolało go,
że nawet jego najlepszy kumpel, który był przy nim zawsze, na dobre i na złe,
teraz chce się od niego tak po prostu odciąć. I to dlaczego? Z powodu kobiety!
-
Smoku, już ci mówiłem. Kocham ją i nie zmienisz tego. Za to tobie nikt nie zabrania
cieszenia się wolnością. – Draco prychnął w odpowiedzi i odgarnął swoje włosy z
czoła.
-
Ale dlaczego ty?
-
Crabb i Goyle już dawno odpadli, podobnie jak Nott, przyszła kolej i na mnie.
Eros dla ciebie też szykuje strzałę. – Blaise uśmiechnął się szeroko i pomachał
blondynowi palcem przed nosem. Malfoy ponownie prychnął, uśmiechając się
perfidnie.
-
Niech sobie lepiej cały kołczan weźmie, bo jedna na mnie nie zadziała.
Diabeł roześmiał się głośno i poklepał swojego
przyjaciela po ramieniu. Czuł w głębi serca, że na niego też przyjdzie pora i
to nawet wcześniej niż przed trzydziestką. Musi tylko zacząć umawiać się z
właściwymi dziewczynami i nie myśleć o nich jak o grzejniku do łóżka, a to
niestety była najtrudniejsza część planu do zrealizowania. Uśmiechnął się do
niego ponownie i wyszedł z pomieszczenia, nucąc Can you feel the love tonight Eltona Johna. Gdy zamknął drzwi
Malfoy jednym machnięciem ręki zrzucił cały swój burdel, który trzymał na
biurku.
-
Jak ja ci dam czuć miłość… Ja ci dam…
bosko :*
OdpowiedzUsuńRozdział świetny moim zdaniem :) Czekam na następny ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny ;)
+1
UsuńKońcówka genialna! Czekam na kolejny i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńJak zawsze BOSKO!!!! Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuń- Karola
No cóż... Nic dodać, nic ująć :)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie tylko spotkanie Malfoy'a z Hermioną, w końcu on nic nie wie o załamaniu dziewczyny, więc wnioskuję, że nie widzieli się co najmniej dwa lata
Jakoś nie mogę się przyzwyczaić do takiego Lucjusza, ale to jak piszesz sprawia, że można to sobie wyobrazić
Zgaduję, że prawdopodobnie teraz rozdziały mogą przestać ukazywać się na blogu regularnie (w końcu koniec wakacji itd.), ale mam nadzieję, że znajdziesz czas, żeby wstawić rozdział, żeby osoby takie jak ja mogły szczerzyć się jak głupie przed monitorem :D
Życzę weny i pozdrawiam ;)
Cudne :* Ah ten Draco ^_^
OdpowiedzUsuńRozkręca się i jestem zachwycona, a Lucjusz kochający kwiaty bosko :D czekam na spotkanie Draco i Miony :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wstyd mi, że dopiero tak późno tu przybyłam..Wybacz, ale miałam dużo na głowie..
OdpowiedzUsuńTym rozdziałem poprawiłaś mi humor. Po nudnej, szarej rzeczywistości dnia przeczytałam Twoją notkę, która sprawiła uśmiech na mojej twarzy i wiele pytań. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Tak pięknie opisujesz i prowadzisz postacie ; są naturalne i żywe, jakby miały własną wolę...Już nie mogę doczekać się tego spotkania Miony i Dracona !...Och jak on zareaguje na wieść o jej załamaniu ?
Boskie ! <3
Zapraszam też do siebie na nowy rozdział :).
Pozdrawiam :p
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Draco wymiata. Wieczny kawaler, cham i egoista, ale mimo to ma ma w sobie to coś :D Ciekawi mnie strasznie jak zaczniesz wątek Dramione. Przyznam szczerze, że już się nie mogę tego doczekać :D No, a rozdział oczywiście boski <3
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Cudnie xD *-*
OdpowiedzUsuń