czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział III

Witam, witam i o zdrowie pytam :)
Ufff... Nie było to łatwe, zważywszy na fakt, iż przygotowuję się na egzamin z prawa jazdy, ale udało się! Przed Wami część trzecia mojego opowiadania i jedyne co mogę powiedzieć to to, że serdecznie zapraszam do czytania i komentowania.

Odnośnie rozdziału czwartego to mam nadzieję, że wyrobię się na 14 sierpnia, ale jak nie to błagam nie bijcie, a przynajmniej nie za mocno :P


*****
            Draco pokonał resztę schodów z prędkością światła i wpadł do mieszkania Snape’a cały zdyszany z walącym sercem, jednak to co zobaczył pozwoliło mu nieco ochłonąć i uspokoić swoje zszargane nerwy. Mieszkanie jego chrzestnego było całe siwe od dymu, który w tym momencie dało się kroić nożem, natomiast po środku tej mgły znajdował się jego wuj, który kaszlał, klął i próbował wywietrzyć pomieszczenie jednocześnie. Draco stanął w drzwiach ze skrzyżowanymi rękami na piersiach, próbując nie zadusić się smrodem, jaki wywołał wybuch. Gdy w mieszkaniu było już w miarę jasno młody Malfoy wszedł do środka i obrzucił wzrokiem miejsce zamieszkania swojego chrzestnego. Niewiele się w nim zmieniło od jego ostatniego pobytu tutaj, ściany nadal były ciemne i brudne, a zamiast tapety pokrywała je pleśń i najróżniejszego kształtu zacieki. Wszelkie szkła i sprzęt laboratoryjny, który udało się Snape’owi przemycić z Hogwartu stały porozmieszczane na wszystkich komodach i krzesłach, a nawet na podłodze. Teraz już nie szkła a pozostałe po eksplozji ich resztki. Stary i wysłużony dywan, który pamiętał jeszcze poprzedniego właściciela był cały podziurawiony i wytarty w miejscu, gdzie Snape trzymał nogi, siedząc w swoim ulubionym ciemnozielonym fotelu. Draco często zastanawiał się czy kolor mebla jest naturalny i przemyślany przez producenta, czy też tak jak reszta sprzętu został dotknięty przez czas i lenistwo swojego pana. Patrząc ogółem na mieszkanie skłaniał się nieco bardziej ku tej drugiej opcji. W podobnym stanie znajdowały się okna, jeśli można je jeszcze było tak nazywać. Stare, zjedzone już dawno przez korniki ramy oraz szare, przygniecione warstwą kurzu i brudu szyby nadawały im wygląd jakby zostały wyniesione z Wrzeszczącej Chaty. Ale na dobrą sprawę Snape przy takich oknach nie musiał się martwić o żaluzje czy chociażby zasłony i był wolny od wścibskich spojrzeń przechodniów i sąsiadów.
            W czasie gdy Draco dokonywał oględzin mieszkania jego wuj uporał się do końca z duszącym dymem. Teraz jak na dłoni dało się dostrzec stan miejsca zamieszkania owego osobnika. On był już bardzo, bardzo daleko za krytycznym. Malfoy wszedł głębiej i zaryzykował swoim ulubionym płaszczem, siadając na wysłużonym krześle, które o dziwo było wolne. Severus w tym czasie dorzucił na stertę gazet znajdującą się w prawym rogu pokoju kolejne, zapewne same nieprzeczytane Proroki Codzienne.
            - Nie myślałeś o remoncie? – Snape odwrócił się w kierunku swojego chrześniaka i zmusił się na blady uśmiech, który w tej samej sekundzie wykrzywił się w kwaśny grymas twarzy. Prawdę mówiąc zjedzenie cytryny wydawało się przyjemniejsze niż wpatrywanie się w twarz byłego mistrza eliksirów. Następnie rozsiadł się w swoim ulubionym fotelu i poprawił czarną szatę.
            - Draco, mam do ciebie sprawę. – Ton głosu jego wuja nie sprzyjał nic dobrego, więc Malfoy ułożył się wygodniej, jednocześnie uważając, aby nie złamać krzesła, na którym siedział.
            - Nie pożyczę ci pieniędzy na nic, co byłoby związane z tym wybuchem. – Snape zmroził swojego byłego ucznia wzrokiem, ale zaraz potem potarł swoje zbolałe skronie.
            - Nie, nie, to już sprawa zamknięta, jeśli zdążyłeś zauważyć. – Wskazał ręką na pomieszczenie i splótł swoje ręce pod brodą, opierając je na kolanach. Draco spoglądał na niego z nieufnością. Zazwyczaj wuj nie kazał mu fatygować się do niego, jeśli nie chodziło o pieniądze. Blondyn po dwóch nieudanych inwestycjach chrzestnego nauczył się odmawiać mu wszelkich pożyczek. Na pierwszej stracił trzydzieści tysięcy galeonów, gdy Snape chciał otwierać fabrykę wywaru żywej śmierci, twierdząc, że będzie ona zarabiała miliony, bo kto nie chciałby w szybki i łatwy sposób pozbyć się swojej teściowej czy upierdliwych sąsiadów, a poza tym zmniejszy się wyż demograficzny, co całej Anglii będzie na rękę. Jednak pomysł nie wypalił, a Draco próbował przeanalizować po kolei dlaczego. Podejrzewał, że fiasko tegoż przedsięwzięcia było związane z hasłem reklamowym: Żyj i pozwól innym umierać za Ciebie. Natomiast druga inwestycja wiązała się z otworzeniem fabryki szamponu do włosów. Wszystko poszłoby genialnie, gdyby nie dość istotne dwie rzeczy. Po pierwsze, Snape nie miał pojęcia w jaki sposób wyprodukować środek, z którym nigdy w życiu nie miał do czynienia. Próbował wszelakich sposobów od destylacji zakupionego produktu do jego wysuszenia na wiór, ale nie było to ani trochę bliskie właściwej konsystencji produktu i jego zasadniczego działania. Gdy w końcu udało mu się stworzyć maź, która w pewnym stopniu przypominała szampon wypuścił go na rynek. Było dobrze do pierwszego tygodnia, po którym ludzie, którzy zakupili jego produkt zaczęli przychodzić do niego z łysymi plackami na głowie, domagając się odszkodowania. I to była druga ważna rzecz, która pozbawiła Malfoy’a osiemdziesięciu tysięcy galeonów z konta. Głupota kosztuje, a tępota jego wuja była wyjątkowo droga. Po tych dwóch biznesach życia, jak to Snape zawsze o nich mawiał, Draco przysiągł sobie, żejuż nigdy nie pożyczy swojemu chrzestnemu ani knuta na żadne kolejne inwestycje. Na życie wystarczała mu emerytura hogwardzka, więc mógł sobie spokojnie poradzić. Ale jeśli tym razem jego wuj nie chciał prosić o pieniądze, to po jaką cholerę tak bardzo mu zależało, aby przyjechał do niego? Malfoy’owi coraz mniej podobała się ta wizyta.
            - A co to była za sprawa, jeśli mogę zapytać? – Draco próbował ostrożnie. W głębi duszy modlił się, aby Severus przygotowywał sobie po prostu obiad, a nie wpadł na kolejny zwariowany pomysł.
            - Chciałem wyprodukować bimber, ale coś chyba w pewnym momencie poszło nie tak i jak na złość rurka nie chciała się odessać. – Z każdym kolejnym słowem oczy Malfoy’a rozszerzały się do rozmiaru talerzy a on zaczynał bać się o swoje zdrowie. Przebywał w jednym pokoju z szaleńcem, którego kiedyś cały Hogwart nazywał mistrzem eliksirów. Tyle, że gdzieś po drodze jego mistrzostwo uleciało w powietrze.
            - A… czym próbowałeś ją odessać? – Blondyn postanowił zaryzykować, ale już po chwili pożałował swojego pytania, klepiąc się głośno w czoło.
            - No, włożyłem w nią taką długą, cienką wykałaczkę i podpaliłem ją. Nie wiem, co mogło pójść nie tak. – Severus wydawał się rzeczywiście nie rozumieć, co zrobił źle. Draco czuł narastającą w nim wściekłość. Uspokój się, tylko spokój może cię uratować, powtarzał w myślach sam do siebie. Jednak zamiast się wyciszyć, czuł jakby miał zaraz wybuchnąć niczym aparatura alkoholowa jego wuja.
            - Nie będę ci tego tłumaczył. Jeśli kolejny wspaniały interes wyleciał w powietrze i to dosłownie, to w jakim celu chciałeś się ze mną widzieć? – Mężczyzna syczał wręcz przez zaciśnięte zęby, próbując nie wrzeszczeć na idiotę, którego nazywał chrzestnym. Snape momentalnie skulił się jak małe dziecko, a Draco dostrzegł na jego wysuszonym, bladym i zapadniętym policzku coś czerwonego. Czy Severus się rumienił? Nie, Merlinie, błagam, niech to będzie zwykły pryszcz!
            - Draco, bo ja… mam problem.
            - O co chodzi? – Pewność z głosu Malfoy’a wyparowała niewiadomo kiedy i gdzie, podobnie jak u Severusa.
            - Jak porozmawiać z… kobietą? – Szczęka Dracona opadła w dół i gdyby podłoga była trochę bliżej na pewno uderzyłaby w nią z wielkim hukiem. Blondyn próbował za wszelką cenę nie wybuchnąć śmiechem, krztusił się i dławił, chcąc zachować powagę, ale w końcu nie wytrzymał i z jego gardła wyszedł krótki rechot. Rozbawienie minęło natychmiastowo, gdy spojrzał na smutnego Severusa.
            - Ty tak na poważnie? – Zapytał go, a on pokiwał lekko głową. Draco nachylił się w jego stronę i położył rękę na jego barku. – Co to za kobieta?
            - Madam Hooch. – Były nauczyciel poczerwieniał niczym burak a oczy Malfoy’a po raz kolejny opuściły jego oczodoły. Przełknął ślinę i odchrząknął. Profesor Hooch była jedną z jego znienawidzonych nauczycielek, i gdyby nie uwielbiał latania na miotle już dawno by ją przeklął. Z czasów szkolnych nie pamiętał, aby Severus był chociaż w najmniejszym stopniu nią zainteresowany. Niespecjalnie za sobą przepadali, a ich rozmowy ograniczały się do wymownego ,,dzień dobry” i ,,do widzenia” na korytarzu, boisku i pokoju nauczycielskim. Co się w takim razie zmieniło?
            - Rolanda Hooch? – Zapytał, aby być stuprocentowo pewnym.
            - A znasz jakąś inną Rolandę Hooch, która uczyła latania na miotle w Hogwarcie i sędziowała ci podczas gry Quidditcha? – Odpowiedział oburzony Snape i odwrócił swoją twarz w kierunku brudnego okna. Wydawało się, że czegoś za nim szuka, ale żaden człowiek, nawet ze wzrokiem jastrzębia niebyły w stanie dopatrzyć się czegoś po jego drugiej stronie. Ewentualnie grubej połaci kurzu i brudu. Draco westchnął głęboko i próbował się nie załamywać. Ewidentnym był fakt, że jego wuj prosi go o jakieś wskazówki w sprawie randkowania, tyle że jak z czarnego stracha na wróble zrobić prowizorycznego księcia?
            - Dobra, to co ja mam zrobić? – Snape odwrócił się w jego stronę i spojrzał w oczy. Blondyn dostrzegł w nich niemą prośbę i błaganie o pomoc. Okej, był nieczuły i arogancki, ale to nie znaczyło, że jego serce nie bije w lewej piersi.
            - Mógłbyś może pójść do niej i… - Niestety mężczyźnie niedane było skończyć, gdyż jego rozmówca wciął się bardzo nieelegancko mu w zdanie, wymachując przy tym palcem wskazującym przed jego oczami.
            - Wybij to sobie z tej siwej, tłustej łepetyny! Czy ja wyglądam jak mały, utuczony bobas w pielusze z kołczanem strzał i łukiem w ręce?! Czy ta eksplozja uszkodziła ci szare komórki?! Nie będę za ciebie latał do emerytowanej nauczycielki latania z czekoladkami i kwiatami! – Machanie palcem zamieniło się w wymachiwanie obiema rękami i głośnymi krzykami na całą kamienicę. Po kilku sekundach dało się słyszeć pukanie po drugiej stronie jednej ze ścian.
            - Ciszej tam!
            - Tu mieszkają ludzie!
            - Zamknąć się, bo nie ręczę za siebie! – Uprzejmości Dracona przeszły również na sąsiadów Snape’a, którzy nie próbowali więcej interweniować. Gdy zapadła na moment cisza Severus spróbował jeszcze raz pogadać z chrześniakiem. Bo kto jak nie on mógł mu pomóc w zdobyciu serca Rolandy?
            - Draco, posłuchaj… - Młody Malfoy przerwał mu w połowie zdania gestem ręki, unosząc ją do góry, jakby chciał powiedzieć ,,stop”, jednak nie powstrzymało to mężczyzny. – Jesteś młody, masz dużo doświadczenia, myślałem, że mógłbyś coś mi poradzić w tych sprawach.
            - Owszem jestem doświadczony, ale nie w tej dziedzinie, o którą ci chodzi. – Draco uśmiechnął się perfidnie do Severusa, a ten w odpowiedzi zganił go wzrokiem. Synowi Lucjusza tylko jedno było w głowie. Czasami Snape miał wrażenie, że młody Malfoy pójdzie do łóżka ze wszystkim, co się rusza, a jak wypije o parę łyków Ognistej za dużo to nawet i na tym jakoś specjalnie mu nie zależy. Mężczyzna odgonił od siebie myśli, od których aż mdło mu się robiło i powrócił do rozmowy z młodym blond arystokratą.
            - To może kiedyś, ale co ja mam zrobić? Jak się z nią umówić? – Były mistrz eliksirów rozłożył bezradnie ręce i zapadł się w swoim fotelu. Draco milczał przez chwilę, próbując nie zwracać uwagi na dąsy wuja. Swoim dziecinnym zachowaniem przypominał mu ojca, gdy zaczynał z nim temat wnuka. Dokładnie tak samo jak Snape krzyżował ręce na piersi i wpatrywał się w niego jak w dzieciaka, który zabrał mu ulubione wiaderko z piaskownicy. Potem przychodziła mina zbitego psa, czyli zrobienie kaczego dziubka i wytrzeszczenie gałek ocznych na tyle, ile pozwalały możliwości ludzkiego ciała. Patent zazwyczaj działał i tym razem również błagalny wzrok Snape’a w końcu przemówił do chłopaka i z jęknięciem na ustach wyraził swoją zgodę.
            - Już dobra, dobra! Nie gap się tak! – Oczy Severusa rozbłysły, a on sam wyprostował się niczym struna i wybąkał ciche ,,dziękuję”. Draco westchnął i przysunął się bliżej swojego rozmówcy. Miał nadzieję, że jednak uda mu się w jakiś sposób zniechęcić wuja do tego szalonego pomysłu. Postanowił zacząć od dość drażliwego tematu, jakim była higiena osobista, w szczególności głowy. – Nie chcę cię zmartwić, ale będziesz musiał użyć szamponu, jeśli chcesz zrobić dobre wrażenie.
Snape skrzywił się i jęknął głośno, nigdy nie lubił tego środka higieny. Nie używał go, od kiedy jego matka powiedziała, że to wcale nie szczypie w oczy, a gdy owa substancja się do nich dostała zaczęły boleć jak diabli! Wtedy obiecał sobie, że nigdy więcej nie dotknie tym swoich włosów. Obietnicy solennie jak dotąd udawało mu się dotrzymać, co z resztą było dosyć widoczne…
            - Czy to konieczne? – Odraza i wewnętrzna niechęć biła wręcz z twarzy dawnego profesora Hogwartu. Na Draconie nie robiło to specjalnego wrażenia.
            - Obawiam się, że tak. I będziesz musiał się zacząć uśmiechać. – Severus pobladł na twarzy jeszcze bardziej. Dlaczego zdobycie kobiety wymagało takiego zachodu?
            - A nie można by obejść jakoś tych głupstw?
            - A chcesz zrobić na niej wrażenie? – Były nauczyciel chłopaka pokiwał w odpowiedzi głową. – To nie rób z siebie męczennika na Merlina! Kiedy z nią ostatnio rozmawiałeś?
            - Jakieś trzy dni temu. Spotkaliśmy się w sklepie na zakupach. – Oczy Dracona po raz kolejny zaczęły się rozszerzać. Jego wuj wyszedł na dwór? I to na zakupy? Do ludzi? Przecież on swoją czarną spowitą gęstym kurzem dziuplę opuszcza tylko wtedy, gdy na ulicy nie ma żywej duszy! A najlepiej, jakby i duszy przy tym nie było. Młody Malfoy zanotował w pamięci, że musi sobie gdzieś to zapisać i powiesić, a najlepiej na lodówce, żeby wszyscy widzieli.
            - I o czym rozmawialiście?
            - Opowiadałem jej jak się pędzi bimber. – Blondyn klepnął się w czoło, a potem załamał ręce. Usłyszał jeszcze ,,czy powiedziałem coś nie tak?” od swojego chrzestnego i zaczął czuć, że jego miłosne podboje tak czy siak będą jedną wielką porażką.
            - Wyjątkowo romantyczne, nie ma co. Dobra, zrobimy tak. Pójdziesz jutro rano do marketu i kupisz szampon do włosów. – Na sam dźwięk znienawidzonego środka twarz Snape’a wykrzywiła się w grymasie. – Jak już będą umyte i suche wysil się na najszczerszy i najbardziej czarujący uśmiech na jaki cię stać i kup bukiet kwiatów. Pójdź do niej i zaproś ją na kawę, ale błagam, jeśli się zgodzi nie opowiadaj jej o pędzeniu jakiegokolwiek alkoholu. I przy okazji, masz w swojej szafie coś innego niż kupiona na wyprzedaży w sklepie z dewocjonaliami sutanna po wikarym?
            - Co jest z moją szatą nie tak? – Snape spojrzał na swoje ubranie i otrzepał je z kurzu. Natomiast Draco patrzył się na niego z lekkim niesmakiem na twarzy.
            - Wiesz, że na pytania retoryczne się nie odpowiada? – Severus wydawał się nie za bardzo rozumieć wypowiedź chrześniaka. To była jego ulubiona szata, którą nosił od siódmej klasy w Hogwarcie. Może i miała trochę ponaszywanych łat, ale była unikatowa.
            - Jest w bardzo dobrym stanie, nie rozumiem w czym problem.
            - W dobrym stanie to może i była jakieś pięćdziesiąt lat temu. Człowieku czy ty nie masz koszuli i spodni? – Na dwa ostatnie słowa oczy byłego nauczyciela eliksirów nieznacznie się rozszerzyły. Coś takiego kiedyś posiadał, ale kiedyś nie znaczyło teraz. Młody Malfoy pokręcił z politowaniem głową i machnął ręką.
            - Dobra, mój stary ci pożyczy, a jak się dowie o twoim pomyśle to jeszcze ci pewnie ją zostawi. – Draco nie za bardzo rozumiał, po co to wszystko robi. Przecież to i tak nie ma sensu, bo profesor Hooch może i stara, ale głupia nie jest, a już na pewno nie zdesperowana. Mimo wszystko postanowił wysilić swe szare komórki i przypomnieć sobie trochę z lekcji romantyzmu, o których gadała mu matka.
            - Mam jej kupić róże? – Malfoy pobladł na twarzy. Na gacie Merlina, po jaką cholerę on się produkuje, jeśli ten człowiek nie ma nic wspólnego z romantyzmem!
            - Na brodę Merlina, nie! – Snape wzdrygnął się i patrzył z niezrozumieniem w oczach na chrześniaka. Draco wstał i zaczął krążyć po pokoju. Wydawał się być wyjątkowo na czymś skupiony. Po dłuższej chwili stanął i z zaciekawieniem w głosie zapytał Severusa.
            - Chcesz ją przelecieć na pierwszym spotkaniu? – Na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek, którym bardzo lubił obdarowywać konkurencję. Snape momentalnie spoważniał, wstał ze swojego fotela i podwinął rękaw swojej czarnej szaty, a następnie uderzył Malfoy’a niezbyt delikatnie w głowę, na co chłopak odpowiedział głośnym ,,ała”.
            - Ty wiecznie napalony mały gówniarzu! Za kogo ty mnie masz? Kobieta nie jest od grzania ci łóżka ty młokosie! Jesteś zepsuty do szpiku kości gałganie! Odejmuję Slitherinowi trzydzieści punktów za perwersyjne myśli pana Malfoya! – Mistrz eliksirów ciskał gromami w swojego byłego ucznia. Nigdy nie pochwalał on jego sposobu bycia i musiałby być głupim, aby o nim nie wiedzieć. Lucjusz wiele razy próbował przemówić mu do rozsądku, ale jak widać mało skutecznie. Draco nie zmienił się pod względem powodzenia u płci przeciwnej w najmniejszym stopniu od czasu ukończenia Hogwartu, a wręcz przeciwnie. Kobiety lgnęły do niego, jakby spędzenie jednej nocy w jego łóżku stanowiło klucz do raju. Niestety z upływem wieczoru i witającymi je promieniami słońca zdawały sobie sprawę, że ten wytrych nie działa i zostały potraktowane jak panie do towarzystwa w kusych wdziankach i nie dostaną za wykonaną pracę ani knuta. No cóż, jak powiedział kiedyś jeden z mugoli, jakie życie taki rap, jaka świnia taki schab. Draco nie wyglądał na bardzo przejętego, gdyż wzruszył tylko ramionami na wywód Snape’a i ponownie rozsiadł się na krześle.
            - Chyba cię wujaszku poniosło. Odejmować punkty swojemu domowi? – Blondyn uśmiechnął się cynicznie, na co Severus zmroził go swoim spojrzeniem.
            - Nadrabiam z Hogwartu. A ty jeszcze raz wyskoczysz mi z czymś tak obrzydliwym i z czymś tak ohydnym… - Mężczyzna zaczął się nakręcać jak kolorowy bączek dla dzieci, ale chłopak uciął mu moralizatorską orację w połowie zdania.
            - Daruj sobie wujku, ojciec już próbował tą drogą i zabłądził jak widzisz. – Młody Malfoy uśmiechnął się łobuzersko i założył ręce za głowę, wyciągając przy tym swoje długie nogi. Severus stał i spoglądał na niego w milczeniu. Nie wierzył, że tego młodego człowieka prosił o pomoc w zdobyciu serca ukochanej kobiety. Wydawało mu się jakby jeszcze niedawno trzymał go na rękach w kościele podczas chrztu. Wyglądał wtedy bardzo niewinnie, jak na chłopca z arystokratycznego domu przystało. Jednak człowiek, który siedział przed nim tylko z wyglądu przypominał to malutkie dziecko. Był przesiąknięty testosteronem, arogancją i egoizmem, ot co, a to wszystko kumulowało się w dość istotnej jak dla tego chłopaka części ciała. Draco po dłuższej chwili spojrzał na wuja i zmienił swój uśmiech ze złośliwego na bardziej przyjacielski.
            - Jeśli chcesz jej podarować kwiaty to kup bukiet z frezji, konwalii i… - Blondyn myślał nad czymś głęboko i rozglądał się po pomieszczeniu. – i niezapominajek.
Severus spojrzał na chłopaka z niezrozumieniem i już miał zadać mu pytanie, dlaczego taki a nie inny zestaw florystyczny, ale Malfoy uprzedził jego pytanie.
            - Konwalie to wyraz twojej nieśmiałości i tego, że jest po prostu śliczna. Niezapominajkami powiesz jej, że chcesz żeby nigdy o tobie nie zapomniała, równocześnie dając jej do zrozumienia, że masz nadzieję na coś głębszego. A frezje to taki mały dodatek w postaci zaproszenia do flirtu. – Draco swoją wypowiedź zwieńczył mrugnięciem okiem do mężczyzny, następnie wstał i poklepał swojego wuja po ramieniu i zaczął zbierać się do wyjścia.
            - I myślisz, że to coś da?
            - Moja matka zawsze mówi, że kwiaty to najprostsza droga do serca kobiety. Myślisz, że dlaczego katowała mnie zajęciami z florystyki, gdy wracałem do domu?
            - Chyba na niewiele się owe praktyki przydały. A jeżeli to nic nie pomoże? – Draco westchnął tylko głęboko i wsadził ręce głęboko do kieszeni czarnego płaszcza.
            - To znaczy, że jest materialistką i chce twoich pieniędzy. Na twoim miejscu bym się jednak nie martwił o coś, czego nie masz. Ale profesor Hooch nie wydaje mi się taka, prędzej stara Mcgonagall. – Snape podał mu rękę i panowie wymienili się uściskami dłoni na pożegnanie. Później Severus został sam w swoim pustym i ciemnym mieszkaniu z natłokiem myśli w swojej tłustej głowie.
            Z momentem ukończenia przez Dracona i reszty uczniów z jego roku nauki w Hogwarcie Severus Snape zdecydował się przejść na emeryturę. Znudziło mu się mieszanie uczniów domu Lwa z błotem, w szczególności, że nie było ani Pottera, ani Wesleya ani tym bardziej Longbottoma lub kogoś do nich podobnego. Aż wstyd było się przyznać, ale na swój własny, sadystyczny sposób lubił tych dzieciaków. Nawet nadgorliwej Granger z łapą wiecznie uniesioną w górze mu brakowało. Poza tym miał już dość niańczenia kolejnej partii małolatów, którzy dostaliby się do Slitherinu. Czuł się już za stary i nawet docinanie Mcgonagall go nie bawiło. Choć gdy przemieniała się w kota lubił ją jeszcze od czasu do czasu zamknąć w składziku na miotły. Poza tym szkoła nie przypominała tej sprzed Wielkiej Bitwy, zmiany jakie w niej zaszły utwierdzały starego mistrza eliksirów w przekonaniu, że pora odpuścić i udać się na zasłużony odpoczynek. Gdy uczniowie siódmego roku opuścili na stałe szkolne mury on złożył na biurku dyrektorskim swoje wymówienie. Minerwa spoglądała na niego znad okularów i nie mogła uwierzyć w to, co od niego dostała. Severus pożegnał się z gronem pedagogicznym i resztą pracowników, jednak zanim opuścił szkołę zabrał ze swojego składzika tyle ingrediencji i szkła laboratoryjnego ile zdołał pomieścić pod czarną szatą i w torbie, w efekcie czego Mcgonagall musiała zakupić praktycznie cały sprzęt do sali eliksirów na nowo.  
            Tak, trzeba było w końcu coś zmienić w swoim życiu i nawet Snape to odczuwał. A z momentem ujrzenia Rolandy Hooch na ulicy Pokątnej zaczął odczuwać jeszcze bardziej od niepamiętnych czasów. Już dawno nie czuł czegoś podobnego do kobiety, od kiedy Lilly Potter umarła. Kochał ją do szaleństwa i był gotów zrobić dla niej dosłownie wszystko, nawet chronić tego smarkacza z rozgwiazdą na czole. Kiedy stanęło jej serce on miał wrażenie, że jego również. Cząstka jego całego na zawsze pozostanie przy Lilly. Jednak czas płynie nieubłaganie, co poskutkowało niemałą zmianą w nim samym. Rolanda od zawsze była piękną kobietą, ale on jakoś nigdy specjalnie na to uwagi nie zwracał. Dopiero kiedy wpadł na nią w sklepie osiedlowym, gdy pędził niczym Ekspres Hogwart do półki z serem  dostrzegł jej niecodzienną urodę. Cóż, ciężko powiedzieć, że dostrzegł, bo wylądował z twarzą pomiędzy jej piersiami, ale kobieta była na tyle wyrozumiała, że pomogła mu odkleić się od nich bez zbędnych komentarzy typu ,,zbok”. Na wspomnienie jej uśmiechu i błyszczących oczach koloru cymofanu czuł jak robi mu się gorąco. Zdecydował, pójdzie do sklepu i kupi ten zakichany od siedmiu boleści szampon do włosów! A nóż poproszą go, aby zagrał w reklamie tegoż produktu?
*****
            Draco prowadził swój ukochany samochód szybko i bardzo płynnie. Był doskonałym kierowcą i jego sposobowi jazdy nie można było niczego zarzucić. No, może poza skłonnością do przekraczania sto pięćdziesiątki na liczniku, ale to wszystko! Najbardziej był jednak zszokowany dzisiejszą wizytą u Snape’a. Do głowy by mu nawet nie przyszło, że jego chrzestny będzie się go prosił o poradę sercową! Kto jak kto, ale Severus zakochany? Nie, to nie może się udać, Draco myślał gorączkowo. Przecież Rolanda Hooch musiałaby być ślepa i oberwać Obliviate, żeby dać się zaprosić mu na kolację! Poza tym ta biedna kobieta po tym spotkaniu trafi na oddział chorób nieuleczalnych do Munga!
Draco był wyraźnie rozbawiony. Bardzo chciał być przy randce jego wuja z byłą nauczycielką latania. Wierzył, że miałby ubaw lepszy niż przy jakiejkolwiek komedii. W końcu nieczęsto się zdarza, aby Snape się uśmiechał, a co dopiero prawił komuś komplementy. Z drugiej strony jego były nauczyciel eliksirów był od bardzo dawna samotny. Od czasu, gdy zakochał się w Lilly Potter żadna kobieta nie była w stanie zainteresować go na tyle, aby mógł rozważyć zaproszenie jej w jakieś romantyczne miejsce. Być może przyda mu się taka odmiana. Ale zaraz przed jego oczami stawała profesor Hooch. I że ona ma niby rozpalić jego zamrożone do szpiku kości serce?! Przecież ta kobieta jest równie walnięta co on! Z tą myślą Draco przycisnął pedał gazu, a wskazówka na jego liczniku gwałtownie podskoczyła do 120. Potrzebował chwili prywatności, spokoju, aby mógł sobie to wszystko poukładać. Najbardziej dręczyło go pytanie, dlaczego Snape radził się właśnie u niego. On mógł mu pomóc co najwyżej przerobić cały podręcznik Kamasutry z jego cennymi uwagami. W temacie miłości romantycznej specem był jego ojciec, dlaczego w takim razie nie spotkał się z nim lub chociaż do niego nie zadzwonił? Prawdopodobnie zrobił to, ale jego stary ocenił sytuację i dokładnie wiedział, że nic z tego nie wyjdzie, a biednemu wujaszkowi pozostało zawracanie dupy swojemu chrześniakowi.
Draco Malfoy nie lubił, a nawet wręcz nie znosił takich tematów. Miłość była czymś, co wydawało mu się śmieszne. Dwójka ludzi, która chce zostać ze sobą na zawsze aż do śmierci. Przecież to nonsens! Nie istnieje coś takiego jak prawdziwa i jedyna miłość, a przynajmniej nie ma na to dowodów. Mężczyźnie osobiście nie śpieszyło się do zakładania rodziny, bo i po co? Aby mógł każdego dnia popadać w rutynę? Przecież to już jest praktycznie jedenaste przykazanie, że po ślubie w każdej kobiecie odzywa się instynkt macierzyński! Potem przez dziewięć miesięcy trzeba się użerać z ich humorkami i biegać o trzeciej w nocy do sklepu po ogórki i bitą śmietanę tylko po to, by dostać w łeb, bo w międzyczasie ochota na ogórki przeszła i zastąpiło ją pragnienie śledzia w oleju. Następny w kolejności jest poród i kompletny post seksualny. Nie ma nawet opcji, żeby zrobić szybki numerek, bo pada niezastąpiony argument ,,dziecko”. Z kolei ty, jako mężczyzna nie możesz powiedzieć ,,walić dziecko”, bo twoje walizki znajdą się przed domem szybciej niż zdążysz o tym pomyśleć. Gdy smarkacz jako tako wyrośnie to też nie ma opcji na seks, bo argument ,,dziecko” zostaje zastąpiony przez ,,jestem zmęczona” zamiennie z ,,boli mnie głowa”. I znowu! Ty jako mężczyzna nie możesz jej powiedzieć, że nie masz ochoty, bo zamieni się mózgami z Sherlockiem Holmesem i nawet osmarkana chusteczka będzie dla niej dowodem zdrady! Potem są wywody, że za mało interesujesz się dzieckiem, za dużo pracujesz, za późno wracasz, za dużo pijesz z kumplami i tak dalej, i tak dalej. W międzyczasie jej poziom własnej wartości drastycznie jest przez nią samą zaniżany, a ty w kółko słyszysz: ty już mnie nie kochasz, jestem już dla ciebie za brzydka, przestałam ci się podobać bo dostałam kształtów, nie patrzysz się na mnie tak jak kiedyś, jestem gruba.  A jakby tego wszystkiego było mało za drzwiami wręcz czyha na faceta teściowa, aby móc dowalić mu jeszcze bardziej mówiąc, że nie jest on wart jej córci, i że mogła sobie znaleźć kogoś lepszego.
Dracona rozbolała głowa od tego chorego natłoku myśli. Jego obecny styl życia bardzo mu odpowiadał, co z kolei nie satysfakcjonowało nikogo z kim się zadawał. Blaise wyrzucał mu, że traktuje kobiety przedmiotowo, podobnie jak Snape. Rodzice nawet nie chcieli słuchać o jego dziewczynach, a i on nie za bardzo miał im o czym opowiadać. Spowiadanie się matce i ojcu ile razy w ciągu nocy miało się orgazm nie wydawało się zbyt taktowne, ani tym bardziej podawanie liczby dotychczasowych kochanek. Tym ostatnim na dobrą sprawę nie musiał się z nimi dzielić, gdyż prasa mugolska i czarodziejska trąbiła o jego podbojach średnio raz w tygodniu, więc mogli sobie wszystko przeczytać z najdrobniejszymi szczegółami. On sam chętnie sięgał po owe gazety i śmiał się w niebogłosy, czytając relacje dziewczyn, które przenocował w swoim łóżku na drugą stronę. Tak czy inaczej młody Malfoy nie czuł presji społeczeństwa i nie widział potrzeby stawania na ślubnym kobiercu. Nie wykluczał całkowicie tej możliwości, ale wydawała się ona wręcz szalona i nierealna. Mężczyzna sam twierdził, że kobieta, która chciałaby z nim zostać do śmierci musiałaby być nieźle stuknięta, a i on musiałby postradać resztki rozumu. Chyba, że trafiłby na taką, która gustowałaby w otwartych związkach, a to rzucało całkiem nowe światło na tę sprawę.
Mężczyzna niemal natychmiast przypomniał sobie o słodkiej kelnerce z kawiarni i z piskiem opon zawrócił samochód przy wtórze klaksonów pozostałych kierowców. Na jego twarzy wykwitał cwany uśmiech niczym u lisa, który skrada się do kurnika. On zawsze dostaje to, czego chce, a chce właśnie tej dziewczyny, aby zagościła w jego łóżku na jedną noc. Kolejna tylko na jedną noc.


14 komentarzy:

  1. Hahhaah !
    Leżę, leżę i nie wstaję...
    Snape kocha Rolandę ?
    OMG *.*
    Hahahah xD
    Bimber, wywar żywej śmierci...jprdl nie mogę xD
    Nic więcej nie napiszę po za tym, że bekowe to jest xD
    Szkoda, że rozdział dopiero czternastego, ale zdążę go przeczytać przed wyjazdem ;p

    Pozdrawiam,
    Andromeda

    Ps.: Wyłączyłaś weryfikację obrazkową ? Jeśli nie, to wyłącz bo to strasznie utrudnia dodawanie komentarzy ;c

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczny rozdział, taki lekki. Przyjemnie się go czytało z wielkim uśmiechem na ustach :D Czekam na kolejny i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział szczególnie wątek ze Snapem :) czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam :)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny rozdział :D Bardzo szybko się go czytało, uwielbiam twoich bohaterów i twój sposób pisania :3
    Pozdrawiam Cookie

    OdpowiedzUsuń
  5. motyw Snape'a rewelacyjny, innowacyjny i oryginalny. podoba mi sie. widzialam kilka literowek, ale teraz mi uciekly :p chaos jest, ale przez to blog wydaje sie wyciagniety z zycia codziennego za co duzy plus.
    czekam co dalej ^^
    pozdrowienia :*
    Nox

    OdpowiedzUsuń
  6. Zakochany Snape - normalnie czytam to, ale nie wierzę. Z tego musi wyjść niezła beka :D Rozdział super, chociaż Draco to straszny dupek, co ma w sumie swój urok :) Prawdę powiedziawszy mam nadzieję, że w czwartym rozdziale wrócisz do wątku Hermiony, bo normalnie ciekawość mnie zżera, o co tam chodzi :)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Draco jeszcze długo będzie dupkiem, ale mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Po prostu taki do mnie najbardziej przemawia i łatwiej jest mi pisać jego spostrzeżenia. Rozdział czwarty to jedna wielka niewiadoma, sama jeszcze nie wiem, co się w nim znajdzie, ale chcę wrócić do wątku Hermiony.

      Pozdrawiam,
      Realistka

      Usuń
  7. Jeestem! :D
    Jak zwykle rozdział napisany delikatnie, umiejętnie i lekko. Twój Snape nie jest kanoniczny, ale wykreowałaś go świetnie i bardzo go polubiłam. Taka ,,twarz'' Severusa mi odpowiada i już zostaję jego fanką( jakbym wcześniej nią nie była :P). Żałuję, że nie było w tym rozdziale Hermiony i może innych postaci, ale nic nie szkodzi. Myślę, że takie wprowadzenie też jest ważne. Co tu więcej pisać? Jestem ciekawa dalszych losów i wierze, że w następnym rozdziale również zaprezentujesz coś intrygującego i interesującego.
    Życzę weny i gorąco pozdrawiam,
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się niezmiernie, że wykreowany przeze mnie Severus spodobał Ci się, ja osobiście uwielbiam postaci, które są kompletną odwrotnością tych, które już znamy. 14 sierpnia planuję rozdział czwarty i powrót w nim Hermiony, ale czy dam radę to jedna wielka niewiadoma :D Mimo wszystko zapraszam w czwartek, mam nadzieję, że nie zawiodę.

      Pozdrawiam,
      Realistka

      Usuń
  8. Haha genialny Snape XD Super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zrobiłaś z severusa jakiegoś starego dziada! To parodia

    OdpowiedzUsuń
  10. Zajebiste xDDD Pozdrawiam farbująca włosy na miedziany xDD

    OdpowiedzUsuń