czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział II

Witam!
Jak obiecałam tak też zrobiłam. Zamieszczam drugą część moich wypocin. Bardzo odbiega od poprzedniej części i nie jest jej kontynuacją, co z resztą sami zobaczycie.

Zapraszam do czytania :)

*****
            Listopad w Londynie był zimny, wietrzny i deszczowy. Nie różnił się zbytnio od większości miesięcy w tym mieście poza temperaturami coraz częściej spadającymi do zera stopni Celsjusza. Ludzie już w połowie października wyciągali szaliki i grubsze kurtki z szafek, szykując się na mroźne grudniowe dni i wieczory. Jednak większość typowych Brytyjczyków nie zamieniłaby tej pogody na żadną inną, gdyż niejednokrotnie była ona odzwierciedleniem ich samych i oczywiście wizytówką Londynu.
            19 listopada niespecjalnie różnił się od reszty dni – mżyło od rana a wiatr zdawał się dąć z każdej możliwej strony. W jednej z londyńskich kawiarni siedziała dwójka mężczyzn pijących kawę i żywo o czymś rozmawiających. Jeden z nich był czarnoskóry, ubrany w granatową koszulę i czarne spodnie. Siedział naprzeciwko swego rozmówcy w jednej ręce trzymając filiżankę, a w drugiej długopis, od czasu do czasu zapisując coś w notatniku leżącym na stole. Wyraz jego twarzy wyrażał kompletne niezrozumienie i brak przekonania, co do słów mężczyzny przed nim.
            Blaise Zabini, bo tak nazywa się pierwszy mężczyzna, po raz pierwszy w życiu żałował, że nie otworzył firmy samodzielnie, tylko wolał zacząć pracę u swojego przyjaciela, a dopiero potem rozwijać własne skrzydła. Nie był typem chłopca na posyłki, ale jego przyjaciel i jednocześnie szef tym bardziej. Zgodził się przyjąć posadę jego zastępcy, ale ostatnie dni miał ochotę wylecieć ze swojego miejsca pracy na zbity pysk. Malfoy stał się nieznośny, uparty i złośliwy. Chwila, przecież on zawsze taki był – w jego głowie odezwała się podświadomość, a czarnoskóry musiał przyznać jej rację.  W takim razie zrobił się jeszcze bardziej męczący niż do tej pory. Był nerwowy i nie mógł nad tym zapanować, co okazywał swoim współpracownikom, a także i Blaisowi, który miał już tego powyżej uszu. Zabini coraz bardziej tęsknił za Ginny i wychodzenie rano do biura sprawiało mu niemałe problemy. Kochał ją całym sercem i najmocniej jak tylko to jest możliwe. Ale już niedługo miało się to zmienić. Już niedługo będzie się budził u boku swojej wymarzonej żony, będzie jej przynosił śniadanie do łóżka, codziennie świeże kwiaty, będzie spełniał każdą jej prośbę, a kiedy już będzie gotowa powiększą swoją rodzinę o małego, ślicznego bobaska. Chyba, że wcześniej Ronald Wesley wypchnie mu nos na drugą stronę twarzy.
            Rozmyślania czarnoskórego mężczyzny przerwał jego rozmówca, wymachujący mu przed oczami kawałkiem papieru.
            - Blaise! Do jasnej cholery mówię coś do ciebie!
            Ową osobą zakłócającą wewnętrzne rozmyślanie Zabiniego był nie kto inny jak Draco Malfoy – jedyny dziedzic i spadkobierca rodu Malfoy’ów.
Mężczyzna w odróżnieniu do swoich rówieśników z Hogwartu nie zmienił się jakoś szczególnie. Nadal był złośliwy do szpiku kości, spał na pieniądzach i w pieniądzach, kobiety zmieniał jak skarpetki a na domiar wszystkiego prowadził najlepszą firmę architektoniczną w Wielkiej Brytanii. Jakby tego zła dla świata było mało Malfoy junior był najbardziej pożądanym kawalerem w londyńskiej społeczności, bo czego nie można mu było zarzucić to brak urody i klasy. Był dżentelmenem i niezwykle szarmancki wobec kobiet, co ułatwiało mu sprawę zaciągnięcia każdej z nich do swojej sypialni i rozległego łóżka. Jego platynowe włosy, oczy koloru srebra, ostre kości policzkowe, blada skóra i ciało, jakby mu je Michał Anioł w marmurze dłutem haratał tworzyły razem mieszankę wybuchową i przysłowiowy lep na muchy, w tym wypadku na kobiety. Pomimo swoich dwudziestu jeden lat zdążył się już dorobić tytułu najbogatszego człowieka biznesu, największego łamacza kobiecych serc, najbardziej pożądanej partii w Londynie oraz wśród wielu mu znajomych osób największego dupka i aroganta w historii świata. Jednak, mimo wszystko Malfoy był świetnym szefem. Znał się na swoim fachu i znał się na ludziach, których zatrudniał. Płacił tyle, że jeszcze nie zdarzyło mu się skomlenie pod drzwiami z błaganiem o podwyżkę. Jednak oprócz pieniędzy Malfoy serwował głęboką depresję, nerwicę i wrzody żołądka, ot co. Ludzie pracujący u niego musieli być niezwykle wytrwali, sumienni, pracowici, albo po prostu zdesperowani. W szczególności w ostatnim roku.
            Młody Malfoy miał wszystko, czego chciał w dzieciństwie – pieniądze, kobiety, sportowe samochody, pieniądze, kobiety, szacunek i uznanie swoich pracowników, pieniądze, kobiety… Miał wszystko o czym śnił od początku swojego życia. Jednak było coś, co nie pasowało do tego obrazka – częste napady agresji i złości.  Nie mógł spać, pił stanowczo za dużo kawy, a lekarze jakoś niezbyt chętnie byli skłonni wypisać mu receptę na eliksiry uspokajające. Już od dłuższego czasu podejrzewał, że jego zachowanie nie jest normalne, ale bronił się przed diagnozą rękami i nogami, jednak dzisiejsze poranne spotkanie z Blaisem pozwoliło mu spojrzeć na swoją sytuację z nieco innej strony.

            19 listopada, godzina 9.27
            Stał tak sobie przed wielką szybą i miał wprost udusić gołymi rękami sprzątaczki za to, że pozostawiły w prawym, górnym roku maluteńką smugę. Normalnie jakiś rok temu wcale by się tym nie przejął, ale teraz działało mu to na nerwy. W pewnym momencie do biura wpadł zdyszany Blaise. Odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego wzrokiem mordercy. Prawie nie poruszając ustami odezwał się.
            - Puka się.
            - Stary, dlaczego od połowy budynku trzeba iść pieszo? To tak specjalnie czy z czystej złośliwości dla grubasów? – Usiadł na krześle i poluźnił swój czerwony krawat.
            - Zdejmij go, bo dostaję cholery, kiedy go widzę.
            - Nie tylko od niego. – Zabini powiedział to bardzo cicho i jakby tylko do siebie, ale jak zwykle niezawodny słuch Dracona zdołał wychwycić każdą najmniejszą głoskę.
            - Diable, co to ma znaczyć?
            - Draco spokojnie, bez nerwów. – Zabini uniósł ręce w geście obrony a mężczyzna wbił w niego swój wzrok, ręce zaś położył na brzegu biurka, prawie je załamując.
            - Czy ja jestem do cholery nerwowy?! – Uderzył pięścią w stół. Blaise, który zazwyczaj niczego się nie bał, nagle podskoczył lekko na krześle.
            - Stary, nie zrozum mnie źle, ale to jakaś paranoja. Wyrzuciłeś w tym miesiącu ponad piętnaście osób! Jak tak dalej pójdzie to boję się o swój stołek.
            - Byli niekompetentni.
            - Bo kawa była za słodka? Bo ołówek nie był zatemperowany? Bo zapomniałeś kluczy do własnego biura? Draco, za takie rzeczy nie zwalnia się pracowników.
            - Jestem prezesem i mam prawo robić co zechcę! A teraz możesz już wyjść. – Blondyn usiadł w fotelu i założył ręce za głowę. Blaise podszedł do niego i klepnął przyjacielsko po ramieniu.
            - Coś cię martwi Smoku, widzę to. – Zamknął oczy. Co on mógł wiedzieć?
            - Wydaje ci się.
            - Jesteśmy przyjaciółmi, wiem, kiedy coś jest nie tak. – Zaczynał pomału się irytować. Podobne rzeczy słyszał już od ojca, matki, Snape’a, babki, no cóż… Babki jak jeszcze żyła.
            - Powiedziałem wydaje ci się! – Diabeł jednak uparcie drążył temat.
            - Może idź do lekarza. Pomoże ci. – Zaśmiał się tylko w odpowiedzi.
            - Do lekarza? Myślisz, że nie byłem? Ale do TEGO lekarza, do którego dostałem skierowanie nie pójdę. – Diabeł westchnął głośno i usiadł na brzegu biurka. Malfoy zmierzył go wzrokiem, gdyż bardzo tego nie lubił. Tylko on swoim arystokratycznym siedzeniem mógł okupować ten mebel.
            - Dobra, w takim razie ja cię zawiozę do psychologa. – Otworzył oczy i wbił swój wzrok w przyjaciela. Draco nie wierzył własnym uszom, że to powiedział.
            - Że co?
            - To co słyszałeś. Nie chcesz się sam wybrać na terapię to zawiozę cię. – Czuł jak zaczyn się gotować w środku. To się nie działo naprawdę, myślał. Jego najlepszy przyjaciel wcale nie chciał wywieść go do kliniki dla niespełna umysłowych. Ja przecież nie jestem wariatem. Ja przecież nie jestem wariatem! – krzyczał do siebie samego, bijąc się przy tym w pierś.
            - Na jaką terapię? Co ty chrzanisz?
            - Draco, spójrz prawdzie w oczy, jesteś pracoholikiem z głęboką nerwicą. Nie dajesz już sobie sam rady. – I wtedy fala nagłej agresji zalała Malfoy’a od wewnątrz. Zimnym, mrożącym wręcz krew w żyłach głosem, odezwał się do Diabła.
            - Wynoś się stąd.
            - Draco…
            - Wynoś się! – Blaise zaczął przesuwać się w kierunku drzwi, cały czas próbując go uspokoić. Nic to jednak nie dało.
            - Draco zaczekaj… - Pierwszy najbliższy kubek po kawie jaki mężczyzna miał pod ręką przeleciał obok ucha Blaisa.
            - Powiedziałem won! – W tym samym momencie, kiedy drugie naczynie roztrzaskało się o drzwi, Diabeł wyszedł, zostawiając chłopaka samego.
Jak to możliwe, że nad sobą nie panuję? Co się ze mną dzieje? Kiedy straciłem nad tym kontrolę? Tyle pytań i wszystkie bez odpowiedzi. Może faktycznie powinienem udać się do specjalisty? Ale dlaczego to nie może być zwykły lekarz, tylko akurat psycholog?
Malfoy zadawał sobie te pytania niezliczoną ilość razy. Nie znał na żadno z nich odpowiedzi i to jeszcze bardziej doprowadzało go do obłędu. Oddałby wszystkie swoje ukochane włosy, gdyby ktoś mu udzielił responsu na chociażby jedno!
Usiadł w swoim fotelu i schował twarz w dłoniach. To się nie działo naprawdę, myślał, nie mogłem być chory na nerwicę. Owszem, pracoholizm tak, ale nerwica?

            To było coś do czego Draco Malfoy nie chciał i nie mógł się przyznać. Wiedział, że to nie jest normalne zachowanie, ale winą obarczał problemy w pracy i rodzinie. W końcu nie każdego ojciec z tyrana zmienia się w oazę spokoju.
            Lucjusz Malfoy po wyjściu na wolność z Azkabanu zmienił się diametralnie. Ba! Nieświadomy rządów Voldemorta osobnik patrząc na niego mógł przysiądź, że jego sumienie jest czyste niczym kryształ, i że nie ma na nim tysięcy zabitych z rozkazu chorego beznosego czarodzieja mugoli. Malfoy senior odświeżył Malfoy Manor i zamienił w przytulny i ciepły dom. Tygodniami błagał swojego pierworodnego syna, aby ten pomógł mu w pracach remontowych i żeby tak zaprojektował ich rezydencję , by wyglądała na dom szczęśliwej kochającej się rodziny. Z początku Draco wahał się, wmawiając sobie, że to tymczasowy wymysł ojca, aby przypodobać się kuratorom z Ministerstwa, nadzorujących jego obcowanie po wyjściu na wolność. Jednak okres kontrolowania trwał tylko osiem miesięcy, a jego staremu nic się po nim nie zmieniło, więc za namową matki pomógł mu. Następnie wydarzyły się rzeczy, których w najśmielszych snach Draco by nie podejrzewał, a mianowicie Lucjusz odnowił przysięgę małżeńską z Narcyzą, błagając ją o wybaczenie i o litość nad nim, narobił takiego cyrku w kościele, że ludzie do tej pory gadają. Padł przed jego matką na oczach wszystkich zebranych na posadzkę kaplicy i darł się, że nie wstanie dopóki Narcyza nie okaże mu swego przebaczenia. Jeszcze pal licho, gdyby klęczał, ale na gacie Merlina, on leżał przed nią krzyżem! Na początku nikt nie mógł w to uwierzyć i każdy mówił, jak bardzo on musiał się zmienić i kochać ją, że gotów jest na takie poświęcenie. Jednak później wszystkie gazety w  Londynie pisały o tym incydencie, a Draconowi wcale nie było do śmiechu, gdy musiał się tłumaczyć przed dziennikarzami i przekonywać ich (oraz siebie samego), że jego ojciec jest naprawdę dobrym i kochającym człowiekiem. Następnie Lucjusz zwolnił wszystkie skrzaty, jakie dla niego pracowały, wcześniej znajdując im dobrą i należytą opiekę, przepraszając za swoje traktowanie. Dla młodego Malfoy’a było to niezrozumiałe tak samo jak to, że jego ojciec odszedł z Ministerstwa (dziwnym było, że sami go nie zwolnili), a na koniec, jakby dotychczasowych dziwactw było mało, zajął się swoim ulubionym jak się okazało zajęciem – ogrodnictwem. Gdy pewnego niedzielnego popołudnia wkroczył do domu swoich rodziców na obiad i zastał Lucjusza w zielonych ogrodniczkach i słomianym kapeluszu, który podlewał świeżo przystrzyżone krzewy czerwonych róż zamarł w połowie drogi i rozdziawił usta niczym karp, a jego oczy mogły na dobrą sprawę znajdować się poza jego oczodołami. Draco tego nie pojmował, dla niego to było stanowczo za dużo. Ojciec zaczął z nim rozmawiać, chciał mu pomagać i za wszelką cenę chciał go zmusić do ożenku, twierdząc, że jego największym marzeniem (zaraz po wygraniu konkursy na najbardziej zadbany ogród) jest potrzymać malutkiego wnusia na kolanach. Młody Malfoy miał tego powyżej uszu, dlatego za wszelką cenę unikał rodziców jak ognia, albo jak Snape szamponu. Mniejsza o paralele. Dodatkowo nie chciał ich martwić swoimi problemami, ponieważ tak samo jak Blaise przed chwilą, stwierdziliby, że musi udać się do psychologa. Przecież to nonsens! Ale z drugiej strony nigdy nie wyrzucił swojego najlepszego kumpla z gabinetu i nigdy niczym w niego nie rzucał. Chyba, że był pijany, ale wtedy to było zrozumiałe.
            Draco Malfoy stanął przed faktem dokonanym – jest chory na nerwicę. Trzeba się było w końcu do tego przyznać.

            Wyszedł ze swojego biura i praktycznie pobiegł do Blaisa Zabiniego. On jedyny go  rozumiał, a najważniejsze w takich momentach jest wsparcie, prawda? Wpadł do środka bez pukania, zastając Diabła ze stosem papierków na biurku. Bez żadnego owijania w bawełnę wypalił do niego prosto z mostu niczym Niemcy z pancerfausta podczas drugiej wojny światowej.
            - Mam nerwicę! – Blaise spojrzał na przyjaciela znad dokumentu. – Pomóż mi stary!
            - Grajcie święci pańscy! Przejrzałeś na oczy?
            - Blaise to nie jest śmieszne! Błagam, pomóż! Nie radzę już sobie z tym!
            - Pomogę, ale tylko wtedy jeśli zgodzisz się pójść na terapię. – Nie było odwrotu. Jeśli teraz się nie zgodzi to wszystko przepadnie. Malfoy zamknął oczy i ścisnął ręce w pięści, brakowało tylko pary ulatniającej się z jego uszu. Następnie wbił oskarżycielskie spojrzenie w przyjaciela, tak samo jak palec wskazujący w jego oddaloną pierś.
            - Dobra! Zgadzam się! Ale sam tam nie pójdę! Jak mnie zamkną w wariatkowie i odzieją w biały kaftan to razem z tobą! – I wyszedł jak wszedł, zostawiając roześmianego Blaisa przy swoim biurku.
*****
            Draco i Blaise siedzieli w kawiarni pijąc kawę i dyskutując o najnowszym projekcie hospicjum dla dzieci chorych na nowotwór mózgu, który napłynął do nich z Salzburga. Jednak czarnoskóry mężczyzna pogrążony był w swoim własnym świecie a Malfoy’owi dawała się we znaki wspomniana wcześniej nerwica.
            - Blaise! Do jasnej cholery mówię coś do ciebie! – Zabini otrząsnął się i spojrzał na swojego kumpla, był czerwony niczym płachta na byka.
            - Chcesz coś na uspokojenie? Może piłeczka antystresowa? – Draco odchylił się na krześle i zamknął na chwilę oczy. Gdy je otworzył ciskał z nich błyskawice niezgorsze niż z czoła Harrego Pottera.
            - W sadź sobie w dupę tę swoją piłeczkę, a skup się z łaski swojej prośby mojej na tym zakichanym szpitalu.
            - Hospicjum. – Poprawił go Blaise. Malfoy w odpowiedzi klepnął się tylko otwartą dłonią w czoło.
            - Merlinie pomóż, jak żyć z idiotami? – Diabeł uśmiechnął się tylko i sięgnął po swoją kawę. Draco zaczął przeglądać jakieś papiery, błądząc po nich wzrokiem. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili. – Jeśli do końca pierdolonego kwietnia nie złożymy chociażby prowizorycznego projektu kopną nas w dupę.
            - I będzie spokój w pizdu.
            - I cała firma też w pizdu. Blaise czy ty nie rozumiesz powagi sytuacji?! – Draco nie krył już swojego zdenerwowania. – Nie rozumiesz, że od tego projektu i jego budowy zależy nasza reputacja?!
            - Tak samo mówisz przy każdym nowym zleceniu. Ochłoń trochę. – Malfoy się załamał. Próbował się uspokoić, licząc do dziesięciu, ale gdy przy siedmiu złość go nie opuszczała postanowił sobie darować.
            - Pieprzyć to wszystko! Czy tylko mnie zawsze musi zależeć?!
            - Nie rób z siebie królowej dramatu, bo wszyscy zaczynają się na nas patrzyć.
            - No i? Mam prawo robić co mi się podoba! – Blaise pochylił się w kierunku przyjaciela, jednocześnie zastanawiając się czy nie dostanie przypadkiem pięścią między oczy.
            - U siebie w biurze i mieszkaniu owszem, możesz nawet biegać nago i śpiewać Mamma Mia ABBY na cały regulator, ale nie tutaj i nigdzie indziej, gdzie jesteś ze mną.
            - Naprawdę? ABBA? Tak nisko mnie cenisz? – Mężczyźni zaśmiali się tylko i jednocześnie sięgnęli po swoje filiżanki z kawą. Blaise zamknął notatnik i schował go wraz z długopisem do skórzanej teczki. Podobnie zrobił Draco, tyle że z dokumentami. Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, pijąc kawę, gdy nagle Zabini odezwał się ściszonym głosem.
            - Ginny wprowadza się do mnie w sobotę. Będziemy mieszkać razem. – Draco zamarł z filiżanką w połowie drogi do ust i patrzył na mężczyznę z niedowierzaniem w oczach. Z obserwacji osoby stojącej z boku zapewne wyglądało to dosyć komicznie, zważając na fakt, że chwilę później owe naczynie wyleciało z ręki blondyna.
            - Jasna dupa! Szlag by to! – Malfoy pieklił się na pół kawiarni, próbując zetrzeć ze swojej ulubionej błękitnej koszuli czarny płyn. Niestety jego wysiłki tylko pogarszały sprawę w postaci coraz większej plamy. Po chwili przybiegła do nich kelnerka i na kolanach zaczęła zbierać pozostałości po firmowej filiżance.
            - Proszę się nie fatygować, kolega zaraz to pozbiera. – Diabeł odezwał się do młodej dziewczyny i uśmiechnął przy tym promiennie. Za to Malfoy patrzył na niego z nienawiścią w swoich szarych oczach. Na twarzy kobiety wykwitł drobny rumieniec, jednak dalej zbierała resztki po naczyniu.
            - Nic się nie stało, każdemu może się zdarzyć. Zaraz posprzątam. – Odezwała się do nich po chwili cichym głosem, próbując jednocześnie sięgnąć po największy kawałek szkła. Draco schylił się pod stół i podał go jej.
            - Proszę. – Uśmiechnął się do niej przy tym w iście anielski sposób. Dziewczyna nie była brzydka, miała długie blond włosy zebrane w niesfornego kucyka, duże błękitne oczy i małe ale jednocześnie pełne usta. Do tego długie nogi ponętnie wystające zza krótkiej różowej spódnicy. Draco poczuł za dużo krwi w dolnej i dość istotnej części swego ciała i postanowił nie spędzić dzisiejszej nocy sam.
            - Dziękuję bardzo. – Założyła kosmyk swoich blond włosów za ucho, ale Malfoy zaraz go zza niego wyjął.
            - Tak wyglądasz śliczniej. – Mrugnął do niej okiem, a jej twarz przybrała buraczany odcień. Tak, to była jego okazja. – Co robisz dzisiaj po pracy?
            - Ja… ja…- Dziewczyna zaczęła się jąkać i ze zdenerwowaniem przełykać ślinę.
W końcu dała Draconowi bardzo obiecującą odpowiedź. – Nie wiem.
            - A ja wiem. – Spojrzał na nią z błyskiem w oku i czuł jak jego rozmówczyni zaczynają mięknąć kolana. – O której dzisiaj kończysz?
            - O 20.00 – Odpowiedziała mu cichym i niepewnym głosem, na co Malfoy przybliżył się do jej twarzy i delikatnie musnął wargami jej policzek.
            - Czekaj na mnie. – Chłopak już miał się wychylić spod stołu, gdy poczuł czubek buta swojego przyjaciela boleśnie wrzynający się w jego lewy bark. Dziewczyna zebrała szkło na tackę i uciekła niczym spłoszone zwierzątko. Draco podniósł się i wyprostował na krześle, jednocześnie napotykając karcący wzrok Blaisa.
            - No co? – Wzruszył przy tym ramionami i poprawił kołnierz swojej poplamionej koszuli.
            - Co ci ta biedna kobieta zrobiła?
            - O co ci chodzi?
            - Czym ją Merlin pokarał, że musiała spotkać akurat ciebie? Ciebie, jej chłopaka ze znów, księcia na białym rumaku, który przyjedzie po nią i wyciągnie ją z wieży tylko po to, by zawieźć ją do swego zamku, zaproponować wino, a następnie zajechać jej biedne, słodkie ciało od wewnątrz, a ona mimo to będzie cię błagała o więcej, a ty zostawisz ją bladym świtem, obiecując, że zadzwonisz i oczywiście tego nie zrobisz. Wow! Jesteś rycerzem w zardzewiałej zbroi i na ośle, brawo! – Z każdym kolejnym słowem uśmiech Dracona się powiększał, a koniec swojego wywodu Blaise skwitował głośnym klaśnięciem w ręce. Jednak po chwili obaj siedzieli roześmiani, a czarnoskóry kończył pić swoją kawę.
            - Te, principe azul, sam jeszcze niedawno nie byłeś lepszy. – Zabini wzruszył w odpowiedzi ramionami.
            - Zmieniłem się jak widać.
            - To, że strzelasz sobie samobója, chcąc zamieszkać z siostrą rudego wiewióra wcale nie znaczy, że się zmieniłeś, tylko że resztki twojego i tak malutkiego móżdżku już zdążyły spakować walizki i się wynieść. – Draco skrzyżował swoje ręce na klatce piersiowej, a Blaise rozłożył tylko swoje.
            - Rozum straciłem już dawno, gdy ciebie poznałem. Teraz zbieram jego resztki.
            - To była najlepsza rzecz jaka przytrafiła ci się w życiu. Naciesz się ją, bo młoda Wesleyówna niedługo założy ci króciutką smycz na szyję. – Malfoy bawił się świetnie, dogryzając Blaisowi na temat siostry Wesleya, nigdy ich nie lubił, od początku uważał, że ich rodzina to efekt katastrofy w Czarnobylu. Jednak fakt, że jego najlepszy przyjaciel zakochał się w członku tej katastrofy społecznej kazał mu trochę przystopować z głupimi żartami na ich temat, a w szczególności na temat młodej Wesleyówny. Nie chciał stracić kumpla, a był pewien, że Blaise na pewno gdyby musiał wybierać między nim a Ginny, zdecydowałby się na miłość swego życia.
            - Słuchaj Blaise, ja nie chcę odwodzić cię od tego pomysłu, mimo że w głębi duszy uważam, iż to kompletna porażka i szaleństwo. – Zabini spojrzał z dezaprobatą na blondyna i podobnie jak on skrzyżował ręce na piersi. Od początku wiedział, że Malfoy nie akceptuje jego związku z Ginny, ale gdyby miał się przejmować opinią publiczną, to już nawet ze względu na jej rodzinę odszedłby od niej. A nie potrafił, bo kochał. Pierwszy raz w życiu kogoś tak bardzo kochał i nie chciał, aby ktoś odbierał mu to szczęście. Pieprzyć poglądy społeczeństwa! Nawet, jeśli do tej nacji zaliczał się jego najlepszy kumpel.
            - Stary, ja ją kocham. I nie obchodzi mnie co myślą inni. – Blaise przybrał ostry ton. Chciał chociaż trochę uświadomić przyjaciela, ile Ginny dla niego znaczy.
            - Nawet ja? – Zdziwienia w głosie Malfoya nie dało się ukryć.
            - Tak, nawet ty. Jesteś moim przyjacielem, tak czy nie? – Draco przytaknął tylko w odpowiedzi głową. – To przestań robić wszystko, żebym ją zostawił. Sam byś spróbował się zakochać, to ułatwia całe życie.
Draco najpierw prychnął, a później roześmiał się. Gdzie on to już kiedyś słyszał? A, tak! Jego matka i ojciec ciągle mu to powtarzali! ,,Synu, gdy się zakochasz i znajdziesz swoją miłość zrozumiesz wszystko.” Tyle, że dla niego miłość to był jeden wielki syf dla obłąkanych. Te słodkie słówka, czułe uściski, padanie sobie w ramiona po dłuższej przerwie (nawet, gdy obejmowała ona rozstanie na czas skorzystania z toalety), presja rodziny i społeczeństwa, która kończy się oświadczynami a później ślubem, by na końcu całą tę katastrofę spieczętować małym brzdącem, który jak w jakimś błędnym kole na przemian je, bawi się, sika, sra, zmienia się mu pieluchy i jest się całym umazanym w gównie, a później znowu je i idzie spać i budzi się z wrzaskiem w nocy, bo znowu nawalił w gacie. Urocze, wprost uroczy obrazek rodem z horrorów klasy A.
            - Miłość to nie mój świat, już ci to mówiłem. – Draco miał swoją własną teorię i nawet Blaisowi ciężko się rozmawiało z nim na ten temat. Młody Malfoy był uparty i uważał, że miłość to chwilowe zaślepienie, a nie uczucie na całe życie.
            - No tak, pieniądze, alkohol i seks do białego rana. To jest twój świat, zapomniałem. – Draco w odpowiedzi wyszczerzył swoje białe zęby, a czarnoskóry patrzył się na niego z politowaniem w oczach. Nie wierzył, że jego przyjaciel nigdy nie znajdzie swojej drugiej połówki. Chociaż na dobrą sprawę dziewczyna ta musiałaby być głucha na jego docinki i wszelakie złośliwości, albo po prostu z dziurą między uszami. Tyle, że Malfoy nie potrzebował słodkiej idiotki, nie. Takich dziewczyn kręciło się wokół niego jak mrówek w mrowisku. Jemu potrzebna była kobieta z takim samym zacięciem, uparta niczym osioł, ale jednocześnie wyrozumiała i, nie oszukujmy się, bardzo, bardzo namiętna. A takie kobiety należały do gatunku na wymarciu i pod ścisłą ochroną w postaci swoich kochających mężów.
            - Dobra, skończmy tę jałową dyskusję. Idziesz dziś do Snape’a? – Momentalnie uśmiech z twarzy Dracona zniknął, a jego mina stała się nietęga.
            - Wpadnę na 18.00, bo bardzo prosił. Nie mam pojęcia do czego ja mu jestem potrzebny, ale jeśli nie chodzi o dofinansowanie jego następnego chorego pomysłu to nie będzie problemu. – Chrzestny Dracona, a mianowicie Severus Snape we własnej osobie znany był w świecie czarodziejów jako wielki bohater, ten co oszukał Voldemorta, cały czas pracując dla Dumbledora i spółki pod pseudonimem ,,007-Nietoperz”. Jednak świat mugoli spoglądał na niego jak na starego wariata, który siedzi zamknięty w swoim mieszkaniu, izolując się od całego świata. A Merlin jeden wiedział, co były mistrz eliksirów wyczyniał w swoich czterech ścianach!
            - Pamiętam ten ostatni. – Blaise uśmiechnął się do Dracona, a ten zaczął masować swoje skronie.
            - Nie przypominaj mi.
            - Okej, ja się zbieram, muszę jeszcze wpaść po Ginny do Wesleya, a nie chcę się jej narażać spóźnieniem. – Blondyn nie podnosząc wzroku odpowiedział znudzonym głosem.
            - Pantoflarz. – Blaise uśmiechnął się tylko i ubrał swój grafitowy płaszcz. Położył przed Malfoy’em odliczoną kwotę i poklepał go przyjacielsko po ramieniu.
            - Trzymaj się stary, do zobaczenia jutro. – I zostawił Dracona samego w kawiarni. Blondyn wyciągnął chwilę potem swój skórzany portfel i położył na stoliku przy rachunku 3 galeony. Następnie założył swój czarny płaszcz i wyszedł z kafeterii na wietrzne ulice Londynu. Wsiadając do samochodu spojrzał na swojego ukochanego roleksa. Zegarek wskazywał 17.38, co znaczyło że ma ponad dwadzieścia minut, aby dotrzeć do mieszkania swojego wuja. Odpalił auto i ruszył pomału przed siebie. Jednak w głowie mężczyzny myśli pędziły niemal jak bolidy F1 na torze, nie mające zamiaru zwalniać. Projekt hospicjum, Blaise i jego fanaberie o miłości, ataki nerwicy, poplamiona ulubiona koszula, wszystko działo się przeciw niemu. Dzisiejszy dzień był bardzo męczący i zupełnie wyczerpał go z energii. Jednak sekundę potem usta Malfota ułożyły się w błogim uśmiechu na wspomnienie blond kelnerki z kawiarni. Jednak nie wszystko w dzisiejszym dniu było stracone.

            Było za trzy osiemnasta, gdy Draco zaparkował przed kamienicą, w której mieszkał jego chrzestny. Wysiadł pomału z samochodu, a wiatr rozwiał mu włosy w każdą możliwą stronę. Podszedł do drzwi wejściowych i nacisnął przycisk, przy którym widniał wyblakły numer mieszkania, czyli 6. Odpowiedział mu cichy i zimny jak lód na Antarktydzie głos mistrza eliksirów.
            - Tak? – Snape przeciągnął powoli samogłoskę.
- To ja, Draco, wpuść mnie. – Po chwili dało się słyszeć dźwięk ustępowania klamki i młody Malfoy wszedł do kamienicy. Nie zdążył pokonać jeszcze wszystkich schodów, gdy nagle z mieszkania jego wuja dało się słyszeć głośny wybuch i wściekły głos.
            - Rzesz w dupę kopane, jebane! Brało, brało i się zesrało! Kurwa!

26 komentarzy:

  1. Ostatnie zdanie najlepsze <3 Czekam na kolejną notkę! Weny :)

    razaniolrazdiablicajednoserce2oblicza.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. ocenilam wczesniej ^^ tu dodam tylko : cudo <3

    OdpowiedzUsuń
  3. hah świetny rozdział nie zawiodłam się piszesz na prawdę świetnie a rozdział był zabawny i okropnie ciekawy tylko co z Mioną kiedy coś o niej napiszesz i Snape co się tam u niego dzieje, a co do Draco to nie wiem dlaczego ale właśnie takiego lubię najbardziej. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału nie wiem jak wytrzymam cały ten tydzień.
    Pozdrawiam i niech cię wen nie opuszcza;D

    OdpowiedzUsuń
  4. To dopiero drugi rozdział a ja już się zakochałam!!
    Uwielbiam<3
    Ostatnie zdanie-CO ON TAM WYPRAWIA
    Ach i nasz kochany Lucek boski jest :D
    Czekam na next!!
    Niechaj wen Ci dopisuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie no, drugi rozdział, a ja już jestem zauroczona twoim blogiem <3
    Szczególnie poczuciem humoru, dzięki któremu, aż chce się czytać! ;D
    Duuużo weny życzę i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie no przy ostatnim zdaniu nieźle się uśmiałam :D No cieszę się, że dodałaś drugi rozdział i on tylko zaostrzył mój apetyt na dalszą część tej opowieści. Pozdrawiam i Życzę weny :) Aha i kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał, następny 7 sierpnia, ale co w nim będzie to jeszcze sama do końca nie wiem ;)

      Pozdrawiam
      Realistka

      P.S.Informacje odnośnie publikacji kolejnych rozdziałów zamieszczam w ,,Kąciku informacyjnym"

      Usuń
  7. Hahaha ten rozdział jest świetny.
    Ogólnie oba rozdziały są bardzo dobre :)
    Niemogę się doczekać kolejnego :]
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Boskie opowiadanie <3 Są dopiero dwa rozdział, a ja już je uwielbiam :) Po pierwsze Herrmiona, cholernie mnie ciekawi co jej jest. Ta depresja i w ogóle, generalnie super. Po drugie Draco <3 No tu chyba nie muszę tłumaczyć. Koleś jest niewyjęty, a ta nerwica tylko dodaje mu uroku. Coś czuję, że i Snape jest u ciebie niezły. Od razu skojarzył mi się z jakimś szalonym wynalazcą, no ale zobaczymy. Podsumowując opowiadanie genialne i już się nie mogę doczekać kolejnej notki :)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. świetne, naprawdę świetne!
    mam wrażenie, że lubisz Killerów dwóch, co? :D
    pozdrawiam i czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Killer i Killerów dwóch jedne z moich ulubionych, ale zdecydowanie preferuję Lejdis ;D
      Również pozdrawiam
      Realistka

      Usuń
  10. Natrafiłam na Twojego bloga przypadkiem, ale muszę przyznać, iż fabuła zaczyna być ciekawa ;)

    Poza tym, chciałam Cię poinformować o tym, iż dostałaś nominację http://thetwilightsaga-forever.blogspot.com/2014/08/nominacja.html


    Pozdrawiam Jane ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję za nominację, zważywszy na to, iż to moja pierwsza. W chwili wolnego czasu z pewnością odpowiem na pytania.

      Pozdrawiam
      Realistka

      Usuń
  11. Czeka, czeka...jeszcze nie skomentowałam ?
    Kurde, na śmierć zapomniałam, a byłam przekonana, że skomentowałam xD
    Ale mniejsza...
    Draco ma nerwicę ! Hahahah rozwaliło mnie xD
    I oni to się będą razem leczyć, c'nie ? Zgadłam, czy nie ?
    Kiedy nowy post? Już nie mogę się doczekać !

    Pozdrawiam,
    Andromeda

    http://dramione-innahistoria.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy się będą razem leczyć? Cóż... i tak i nie... hipotetycznie rzecz ujmując jest to wysoce bliskie prawdopodobieństwa ;P
      Nowy rozdział 7 sierpnia, informacje czy i kiedy opublikuję kolejną część zamieszczam w ,,Kąciku informacyjnym" :)

      Również pozdrawiam,
      Realistka

      Usuń
  12. Świetny rozdział. Czekam na więcej :)
    Pozdrawiam :)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  13. Ekstra, ekstra, ekstra! Naprawdę masz świetny styl - czytałam bez wytchnienia. Śmiałam się z Twojego opisu Lucjusza. To nieco parodia, ale mi się podobało. Nikt czegoś takiego nie wymyślił, więc naprawdę masz za to wielki plus. Rozwalił mnie konkurs na najbardziej zadbany ogród, prawie leżałam ze śmiechu :) Dracze i Zabini są bardzo kanoniczni, tacy jacy być powinni. Nie mam zastrzeżeń, naprawdę. Wyhaczyłam jeden błąd w postaci ,,wierzy'' jako ,,wieży''(budowli), ale to nic takiego :) Mam nadzieję, że szybko pojawi się kolejny rozdział, bo już jestem stałą czytelniczką! <3
    Pozdrawiam ciepło,
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wyłapanie błędu, zaraz go poprawię :) I cieszę się, że opowiadanie na razie Ci się podoba, faktycznie Lucjusz jest troszkę zabawny, ale taki właśnie ma być :D
      Również pozdrawiam,
      Realistka

      Usuń
  14. Dziewczyno, ja już Cie kocham! Mega,mega, mega! ito "jakby mu je Michał Anioł w marmurze dłutem haratał" :D czytam dalej!!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Arcydzieło a Lucjusz w ogrodniczkach bomba

    OdpowiedzUsuń
  16. Lucjusz w ogrodniczkach i kapeluszu rewelacja .

    OdpowiedzUsuń
  17. Czegoś takiego jeszcze nie czytałam! Poczucie humoru tutaj mnie rozbraja! Lecę do kolejnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń