Witajcie,
jak widać moja przygoda z Dramione dopiero się zaczyna. Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu moje wypociny, a komentować będziecie szczerze. Zamieszczam dzisiaj pierwszy rozdział, a następny mam nadzieję, że pojawi się 31 lipca.
Ze specjalną dedykacją dla Nox, która namówiła mnie do pokazania swojej historii światu.
*****
Ból to takie uczucie, przed którym każdy człowiek się broni. Chce od niego uciec, stać się odpornym, po prostu nie odczuwać go. Niestety bezlitośnie wkrada się w zakamarki naszej duszy, siedząc tam i czekając na odpowiednią chwilę, a skoro gdy tylko owa przyjdzie wypływa na powierzchnię i atakuje zarówno psychikę jak i serce. Ból jest jak pasożyt – karmi się naszymi lękami, strachem, a gdy pozwoli się mu rozwijać wtedy jest już za późno na ratunek.
Za bólem idzie depresja, nieodłączna przyjaciółka. Sieje jeszcze większe spustoszenie niż jej poprzednik. Zamyka człowieka na otoczenie, doszukuje się wszędzie zdrady i świadomej krzywdy. Jednak nie to jest w niej najgorsze, a fakt, że przestajemy czuć się potrzebni. Dotychczasowe czynności, które sprawowaliśmy z przyjemnością są dla nas bezużyteczne. Ludzie, z którymi spędzaliśmy każdą wolną chwilę stają się naszymi wrogami, dopatrujemy się w nich samych wad, mających na celu zaszkodzenie nam samym. A do tego dochodzi bezsilność, brak rozwiązania na te wszystkie defekty. Otwierając oczy zaraz po przebudzeniu nie jesteśmy w stanie zmusić się nawet na najdrobniejszy uśmiech, już nie mówiąc o naturalnych odruchach.
Tak, zaiste ból i depresja zawiązali sojusz, który niszczy od wewnątrz nawet najsilniejszego człowieka…
Niewielka drobna osóbka leżała w najbardziej oddalonym kącie łóżka, owinięta rękami i z podkulonymi kolanami. Jej niegdyś piękne i lśniące kasztanowe włosy obecnie były pozbawione swojego dawnego blasku. Przez naciągnięty szary sweter jak na dłoni widać było kręgosłup i odbijające się żebra. Twarz z zapadniętymi policzkami i mocno uwydatnionymi kościami, sine i suche, lekko rozchylone wargi i te oczy. Kiedyś śmiały się do każdego i raziły swym czekoladowo-bursztynowym blaskiem, teraz przypominały zgaszoną świecę – były ciemne, puste i martwe, pozbawione jakiejkolwiek chęci do życia. Kobieta nie zauważyła nawet jak ktoś wszedł do pokoju, nakrył ją kocem i delikatnie ucałował lewy policzek, a potem wyszedł tak samo wszedł. Dwa lata temu wszystko przestało dla niej istnieć, a ona miejscami zamieniła się ze śmiercią…
Przy stole w kuchni siedziała młoda rudowłosa kobieta. W rękach trzymała kubek z gorącą herbatą i tępo patrzyła się w parującą ciecz. Ginewra Wesley mocno wydoroślała i dojrzała po skończeniu nauki w Hogwarcie. Pracowała jako nauczycielka plastyki w jednej z mugolskich szkół wyższych w Anglii. Miłość do sztuki odkryła w sobie na czwartym roku nauki i postanowiła kroczyć tą ścieżką do końca swojego życia. Nie wyszła jak wszyscy tego oczekiwali za słynnego Harrego Pottera, a wyjechała na rok do Paryża, aby studiować historię sztuki. Daleka była od bycia przykładną żoną i matką, chciała czerpać korzyści z życia póki mogła. Jednak nie tak dawno jej serce postanowiło zmienić tory, po których jechał jej pociąg życia. Zakochała się w osobie, którą od zawsze gardziła, którą jakby mogła to wytarłaby podłogę jego twarzą. Ale to było kiedyś, to był czas, który już dawno minął i nie wróci, ponieważ Blaise Zabini zawładnął jej sercem, a sześć miesięcy temu poprosił ją o rękę. Nie spodziewała się tego po sobie, a tym bardziej rodzina. Nie wiedziała jak ma im oznajmić tę cudowną wiadomość bez wybuchu agresji od strony rodzicieli. Oni nigdy nie rozumieli i nie zrozumieją, dla kogoś takiego jak Blaise Zabini, dawniej dumny i arogancki Ślizgon, obecnie troskliwy i zakochany bez pamięci, godny zaufania mężczyzna, dla kogoś takiego z jego przeszłością nie ma miejsca w jej rodzinie. Ale ona już dawno wybrała. Kochała swoją rodzinę, jednak jej serce mocniej biło tylko w obecności Blaisa. Po raz pierwszy w życiu czuła, że robi coś czego nigdy nie będzie żałowała.
Po chwili do pomieszczenia wszedł Ron Wesley, starszy brat rudowłosej kobiety. Chłopak również zmienił się od zakończenia nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – zmężniał, stał się bardziej opanowany i rozwijał swoją karierę sportową jako jeden z najlepszych graczy Quidditcha w drużynie Armat z Chudley. Jego włosy już nie biły rudością z kilometra ale przybrały kolor zgaszonej miedzi. Nadal utrzymywał kontakt ze swoim najlepszym zielonookim przyjacielem, a dwa lata temu poprosił o rękę miłość swojego życia – Hermionę Granger. Niestety tego samego roku coś się skomplikowało. Dziewczyna, mimo że przyjęła oświadczyny obecnie przypominała wrak poprzedniej osoby – nie jadła, nie odzywała się do nikogo, po prostu leżała skulona w rogu łóżka i oddychała ciężko i powoli. Ron rozumiał jej stan, sam przez dłuższy okres czasu czuł się podobnie, jednak uważał, że trwa on już trochę za długo. Nie wiedział, jak może pomóc Hermionie. Na przemian martwiło go to i irytowało. Kochał ją do granic możliwości, ale coraz częściej w jego głowie gościła myśl odejścia od niej. Nie byli przecież małżeństwem tylko narzeczeństwem, ale nie potrafił tak po prostu jej zostawić. Codziennie przesiadywał u niej w pokoju i próbował rozbudzić w niej chęć do życia, ale Hermiona wydawała się być tylko i wyłącznie tępo egzystującym ciałem człowieka, którego dusza i umysł już dawno zostały wyjałowione i obumarły.
Ron usiadł ciężko naprzeciwko swojej młodszej siostry i wbił wzrok w powierzchnię blatu stołu.
- Jak się czuje? – Pierwsza głos zabrała Ginny, jej rozmówca przez chwilę milczał ale zaraz wypuścił głośno powietrze z płuc i spojrzał na nią ze smutkiem w oczach.
- Bez zmian. Mam wrażenie, że ona już nawet nie reaguje na bodźce zewnętrzne.
- Ron nie mów tak, musisz ją zrozumieć. – Głos kobiety przepełniony był współczuciem. Wiedziała, że jej brat cierpi, ale nie umiała mu w żaden sposób pomóc. Ona także czuła niepomierną pustkę bez Hermiony, bez jej głosu, umoralniającego spojrzenia, bez niej całej każdemu ciężko się funkcjonowało. Ron ponownie wbił wzrok w blat stołu i zaczął stukać w niego delikatnie palcami, niemalże bezgłośnie.
- Ginny ja już jej nie poznaję, ona mnie nie poznaje. Rozumiem, że cierpi i odczuwa ogromny żal i ból, ale w końcu będzie musiała się z tym pogodzić! – Mężczyzna uniósł się głosem i po chwili schował twarz w dłoniach. Ginny odstawiła kubek z herbatą i pogładziła brata po głowie, niestety nie zmienił on swej pozycji.
- Ron wiesz ile on dla niej znaczył, ile na niego czekała.
- To niesprawiedliwe. – Na stole zaczęły pojawiać się pojedyncze krople łez. Chłopak nie był nieczuły na krzywdę swojej narzeczonej, ale bezsilność i świadomość, że obchodzi się z nią jak z warzywem były nie do zniesienia. Ginny również nie kryła współczucia dla nich obojga, ale co mogła zrobić? Wiele razy próbowała rozmawiać z Herioną, ale ona nie reagowała kompletnie na nic.
- Niesprawiedliwe i podłe, ale takie jest życie. – Po tym zdaniu między rodzeństwem zapanowała cisza. W całym domu słychać było tylko i wyłącznie tykanie wielkiego zegara ściennego, który dostali od ojca Rona, gdy kupili mieszkanie.
Życie to pasmo niekończących się wydarzeń, na które nie mamy w większości wpływu. Staramy się je przewidzieć, aby choć trochę było łatwiejsze, ale te poczynania zawsze kończą się fiaskiem. To tak jakby chcieć wiedzieć o rzeczach, które nigdy nie zostały stworzone. Ale pozostaje pytanie, czy warto? Czy warto spędzić życie na poszukiwaniu łatwiejszej drogi zamiast podjąć ryzyko pójścia tą trudniejszą?
Siedzieli w ciszy, wsłuchując się w takt zegara jakąś godzinę, może więcej. Ginny piła już kolejną herbatę czekoladowo-miętową z rzędu. Jej brat wiedział, że ją uwielbia i za każdym razem, gdy był w Stanach na jakichś zawodach kupował jej kilka paczek, aby siostra miała swój ulubiony napój zawsze pod ręką. Hermiona zawsze ganiła go za to, ale na jej twarzy wykwitał cudowny uśmiech, gdy widziała w oczach przyjaciółki radość z otrzymanego podarunku. Podobnie było z czekoladkami z Brukseli – ich smaku nie dało się opisać słowami i dlatego Ginny pochłaniała je kilogramami, zachowując przy tym swoją nienaganną figurę modelki rodem z okładki Vogue’a.
Nagle zadzwonił dzwonek od drzwi wejściowych i Ron odszedł od stołu aby otworzyć gościowi. Na progu stał nie kto inny jak słynny Harry Potter we własnej osobie. Wybraniec oprócz dość istotnego faktu, jakim było zapuszczenie lekkiej brody nie zmienił się w ogóle. Jego oczy dalej miały barwę butelkowej zieleni i patrzyły na świat zza okrągłych okularów, a włosy w kruczoczarnym kolorze nadal układały się według własnego uznania. Harry na ostatnim roku nauki zdecydował się porzucić marzenia o zostaniu aurorem, a zacząć realizować nowe, o byciu magomedykiem. Po ukończeniu odpowiednich kursów i szkoleń bank Gringota nie żałował mu pieniędzy ze skrytki, dzięki czemu mężczyzna mógł otworzyć własną klinikę, a w międzyczasie pracować dorywczo w św. Mungu. Tylko jednej osobie się to nie podobało – Pansy Parkinson Potter. Tak, nie kto inny jak panna Parkinson wyszła za mąż za Wybrańca. Nie była zimną i wyrafinowaną arystokratką, jak wszyscy ją oceniali, Pansy była ciepłą i wrażliwą osobą, a na dodatek opiekuńczą żoną i matką. Pamiętała dzień ich głębszego poznania, jakby wydarzył się on przed sekundą.
14 lutego powszechnie znany jako dzień świętego Walentego chciała spędzić z dala od miłosnej atmosfery, nagabywania mężczyzn o jej względy i przyjmowania czekoladek w kształcie serduszek. Została w domu, martwiąc się tylko i wyłącznie o stan swojego mieszkania porośniętego przez jej brak uwagi zewsząd kurzem. Późnym wieczorem zdecydowała się odsapnąć i udała się na spacer. Mocny wiatr i rozdzierające od czasu do czasu niebo błyskawice nie wróżyły niczego dobrego, jednak ona niestrudzenie kroczyła ulicami Londynu. Nagle z nieba zaczął padać gęsty deszcz, a ona stanęła na środku uliczki i wzniosła twarz ku niebu. Krople spływały po jej policzkach, mocząc całe jej ubranie, a dodatkowo sama nie wiedząc czemu poczuła gorące i słone łzy spływające z oczu. Jedyną rzeczą, jaką była w tamtym momencie zarejestrować był duży czerwony parasol, który ni stąd ni zowąd zmaterializował się nad jej głową. Spojrzała na właściciela przedmiotu i serce jej zamarło, by później zacząć bić dwa razy szybciej i mocniej. Zielone niczym liście na drzewach oczy błyszczały zza okrągłych jak dna od butelek okularów, kruczoczarne włosy rozwiane dookoła twarzy i ten delikatny, aczkolwiek powalający jak lawina górska uśmiech. To był Harry, który podobnie jak ona chciał uciec od walentynkowego zawrotu głowy i maślanych oczu napalonych dziewcząt. Przygarnął ją do siebie, a ona zarzuciła mu ręce na szyję i niczym w romantycznym mugolskim filmie jej prawa noga zgięta w kolanie powędrowała do góry. Następnie chłopak pochylił się i musnął jej wargi swoimi, a Pansy przywarła do niego mocniej całym swoim ciałem. Do jej nozdrzy dotarł zapach jego orzeźwiających miętowych perfum.
- Potter pachniesz pastą do zębów. – Uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił, następnie wpił się w jej wargi, odrzucając parasol i kładąc ręce na jej policzkach.
To był najszczęśliwszy dzień w całym dotychczasowym życiu Pansy. Nie wiedziała kiedy wyparowała z niej cała nienawiść do Harrego. Odnalazła w nim wszystko to, co próbowała znaleźć w poprzednich mężczyznach – był ciepły, czuły, romantyczny, troskliwy, ale również namiętny, uparty i kapryśny z wielką odwagą i miłością. Ich uczucie nie zmalało w przeciągu tych dwóch lat, a wręcz przeciwnie, powiększało się z każdym kolejnym dniem, dowodem czego było ich cudowne dziecko, które było oczkiem w głowie całej rodziny.
Pansy kochała swojego męża, ale serce pękało jej z bólu, gdy tak rzadko widywał się z ich półtoraroczną córką Lilianą. Dziewczynka była idealną kopią swoich rodziców – czarne jak noc włoski i błękitne z domieszką malachitu oczka śmiały się do każdego nowopoznanego osobnika. Do tego uroczo zadarty nosek po mamusi. Harry był szczęśliwy i kochał swoją rodzinę, wiedział co prawda, że jego przyjaciele nie do końca akceptują wybór, ale potrafił to zawsze jakoś rozwiązać. Dzisiaj jednak pan Potter nie złożył wizyty gościnnej, a jak co miesiąc przyszedł zobaczyć stan, w jakim znajduje się Hermiona oraz podać jej eliksiry, dzięki którym kobieta jeszcze nie oddała ostatniego oddechu.
- Cześć, mogę wejść? – Ron zrobił miejsce w przejściu i gestem ręki zaprosił Harrego do mieszkania. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i udali się do kuchni, gdzie czekała na nich Ginny. Kobieta uśmiechnęła do przyjaciela i poklepała krzesło obok niej. Chłopak ściągnął swoją kurtkę i szalik i usiadł obok rudowłosej, natomiast Ron powrócił na swoje poprzednie miejsce.
- Jak z Mioną? – Ginny zwiesiła lekko głowę, a jej brat ponownie zamknął zwoją twarz w dłoniach. Kobieta zdecydowała się mówić za niego.
- Nie polepszyło jej się. Ciągle jest jakby nieobecna. – Harry wypuścił głośno powietrze z płuc i wyciągnął dwie paczki tabletek i kartonik małych flakoników z bezbarwną, gęstą cieczą. Postawił je na stole i zaczął przeglądać swój kalendarz. Gorączkowo przekładał strony, jakby nie mógł znaleźć czegoś, co jeszcze tak niedawno czytał. Ron nie zmienił w tym czasie w ogóle swojej pozycji.
- Harry a jak u Pansy? – Mężczyzna wydawał się w ogóle nie słyszeć pytania przyjaciółki. Nadal z uporczywością maniaka przerzucał strony w kalendarzu, co chwilę zatrzymując się i powracając do czynności.
- To już ponad dwa lata, nie wierzę, po prostu nie wierzę… - Ginny patrzyła ze współczuciem na przyjaciela i na swojego brata. Ich tak samo jak ją bolało, że nie są w stanie pomóc swojej ukochanej Hermionie.
- Dlaczego tak długo, dlaczego ona… - Wybraniec mamrotał coś cały czas do siebie, aż w końcu zatrzymał się na dłużej na jednej ze stron kalendarza. – Który dzisiaj jest?
- 19 listopada. – Ginny odpowiedziała z wielkim rozgoryczeniem. Wszyscy wiedzieli, że przed nimi jedne z najcięższych dni, a w szczególności dla ich przyjaciółki. Harry zamknął z łoskotem notatnik i splótł ręce pod brodą. Po chwili w kuchni dało się słyszeć spokojny i cichy głos Rona.
- Ona nie przeżyje tego dnia kolejny raz, nie da rady. – Dziewczyna odstawiła kubek z herbatą na stół i spojrzała w oczy brata z niedowierzaniem.
- O czym ty mówisz? To jest Hermiona, ona zawsze… - Niestety nie dokończyła, gdyż Ron wszedł jej w zdanie.
- Tamta Hermiona umarła! Czy wy tego nie widzicie?! – Spojrzał z gniewem na dwójkę rozmówców. – To jest jakieś widmo, cień dawnego człowieka! Widziałem jak w tamtym roku przeżywała ten dzień, ona jest za słaba, żeby przejść przez to piekło ponownie! – Harry odezwał się spokojnie, ale jego głos był smutny i pełen goryczy.
- Uśpimy ją. – Zarówno Ron jak i Ginny spojrzeli na przyjaciela z niedowierzaniem w oczach. Pierwsza zabrała głos kobieta.
- Słucham? Że niby co, Hermiona to jakieś zwierzę? – Młoda Wesley już nie panowała nad sobą. – Ona nie jest umierającym psem, którego można uśpić w klinice weterynaryjnej!
- Ginny to dla jej dobra… - Głos Rona brzmiał niepewnie, co jeszcze bardziej rozjuszyło jego siostrę.
- Na cholernego Merlina, czy was obu popierdoliło?!
- A według ciebie co mamy zrobić?! – Tym razem odezwał się Harry. Jego podniesiony głos zagrzmiał w całym domu. – Słucham! Co?!
Ginewra zwiesiła głowę i zdecydowała się milczeć. W tym momencie było to najlepsze wyjście. Mężczyźni natomiast postawili na rozmowę. W międzyczasie Harry wydobył ze swojej torby lekarskiej mały flakonik z fioletową cieczą i postawił go naprzeciwko swego przyjaciela. Ron w odpowiedzi tylko zamknął oczy i załamał ręce. Nie chciał tego robić Hermionie, nie mógł. Jego siostra miała rację, ale z drugiej strony on był już zmęczony. Pilnował swojej narzeczonej dzień i noc, aby przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy, ale zbliżający się nieubłaganie 22 listopada zdawał się przesądzać o wszystkim.
- Słuchaj Ron, ja wiem, że być może posuwam się za daleko, ale zdaję sobie sprawę jak się czujesz i jak będziesz się czuł tego dnia z Hermioną.
- Nie poradzi sobie, to ją zabije. – Chłopak mówił z żalem i wielkim rozgoryczeniem, smutek i ból dało się niemal dotknąć w jego głosie.
- Dlatego będzie lepiej jeśli to prześpi. To dla jej dobra.
- Omal nie wyleciała wtedy przez okno… - Harry złapał przyjaciela za rękę w tym samym momencie, gdy ten zaczął gorzko płakać. – Szukała go… tak bardzo pragnęła go znaleźć…
- Wiemy Ron, ale to nie wróci mu życia. Dlatego musisz zadecydować. – Chłopak spojrzał na przyjaciela z przestrachem w oczach. Czuł w głębi duszy, że już podjął decyzję. Wiedział, że postępuje wbrew wszelkim zasadom moralnym, ale dobro ukochanej cenił ponad wszystko inne. A może sam miał już tego wszystkiego dosyć? Cichy głosik w jego sumieniu przybierał coraz bardziej na sile, mówiąc, że jest zwykłym egoistą, że wcale nie chodzi mu o dobro Hermiony ale po prostu o spokój, którego ostatnio w ogóle nie ma. Z ciężkim sercem Ron musiał przyznać mu rację, chociaż ostatkami sił chciał się przed tą bolesną prawdą bronić.
- Ja nie mogę…
- Ale musisz jej pomóc jak tylko możesz, w tym momencie to jedyne rozwiązanie.
- Harry, ja się tego boję, rozumiesz? Boję się, że gdy się obudzi dalej będzie żyła jakby przed tym dniem. A ona jest za słaba na to piekło kolejny raz. - ,,Ja jestem za słaby”, sumienie paliło go i dogryzało na każdym kroku. Wiedział, że nie ucichnie, a wręcz przeciwnie, będzie coraz głośniejsze.
- Decyduj Ron. – Hardość i niemal brutalność była w głosie Harrego. Wiedział, że to ostateczne wyjście i ogromne ryzyko, ale chciał pomóc. Martwił się o Hermionę tak samo jak jego przyjaciele, nie mógł patrzeć na pożerające ją ból i depresję. To było dla niego za wiele. Nawet Pansy, która nie przepadała za Gryfonką chciała w jakiś sposób ulżyć jej w cierpieniu. Wspierała swojego męża, gdy ten przychodził do domu po takich ciężkich wizytach jak dzisiejsza. Po dłuższej chwili milczenia w kuchni dało się słyszeć głos Rona.
- Spróbujmy, zgadzam się. – Ginny spojrzała na brata z niedowierzaniem w oczach przepełnionymi gorzkimi łzami. Poddał się, czuła to. A raczej nie poddał tylko przegrał walkę ze swoją moralnością. Ona nigdy nie posunęłaby się na taki skraj bezczelności, żeby samemu mieć w końcu chwilę spokoju, a zasłaniać się dobrem i chęcią pomocy dla ukochanej osoby. Mimo wszystko nie odezwała się, decyzja zapadła, a w domu po raz kolejny zapanowała cisza przerywana jedynie tykaniem zegara.
Kolejna godzina minęła im na milczeniu, tylko Harry wychodził co chwilę na dwór aby zapalić papierosa. Nie chciał się truć, ale ostatnio nie potrafił inaczej rozładować w sobie napięcia. Pansy zawsze robiła mu w domu awantury z tego powodu, powtarzając, że truje nie tylko siebie, ale również ją i ich dziecko. Nie znosiła zapachu dymu tytoniowego i zawsze potrafiła go wyczuć. Ten stan trwał u niej od ciąży i nie zanosiło się, aby miał minąć. Potrafiła posunąć się nawet do tego, że gdy robiła pranie a wyczuła zapach papierosów na jego koszuli to przynosiła mu ją do sypialni razem z miską z wodą i proszkiem do prania i kazała mu prać wszystko ręcznie. Jak on bardzo tego nie lubił, ale co zrobić – pan każe, sługa musi. Nie lubił sprzeciwiać się swojej żonie, jednak mimo to robił to często, co niejednokrotnie kończyło się spaniem na kanapie.
Gdy w kuchni zostało tylko rudowłose rodzeństwo głos zabrała Ginny, widać presja martwoty była dla niej już zbyt wielka.
- Wyprowadzam się do Blaisa. – Zamknęła oczy i czekała na furię swojego brata, jednak Ron nie zareagował w ogóle na to, co powiedziała. Jej podświadomość cicho szeptała, że to nie jest najlepszy moment na tego typu rozmowę, jednak dziewczyna szła w zaparte i powtórzyła swoją wypowiedź nieco głośniej.
- Ron, zamierzam zamieszkać u Zabiniego. – Nadal nic. Zaczynało ją to pomału denerwować. – Nie zamierzasz wstać, wsiąść do samochodu, pojechać do niego i przywalić mu w twarz?
- Komu ma przywalić w twarz? – Do pomieszczenia wrócił Harry, swoje kroki skierował prosto w kierunku szafki z herbatą i kubkami. Ginny powtórzyła to, co przed chwilą oznajmiła bratu.
- Zamierzam zamieszkać razem z Zabinim. – Harry, który zapalił gaz pod czajnik z wodą uśmiechnął się do niej lekko. Ginny nie była głupia ani tym bardziej naiwna, a jak widać musiała umieć radzić sobie z Blaisem skoro decydowała się na tak poważny krok.
- Będziesz z nim szczęśliwa. – Oczy Ginewry omal nie wyszły z orbit a szczęka nie obiła się z łoskotem o blat stołu w kuchni. Harry też patrzył na Rona ze zdziwieniem. Potrząsnęła ramieniem brata, tak że w końcu spojrzał w jej oczy.
- Czy ty siebie słyszysz?
- Co?
- Zabini. Blaise Zabini, mówi ci to coś? – Ron spoglądał na swoją siostrę jak na kompletną wariatkę. Oczywiście, że wiedział i znał czarnoskórego chłopaka, przecież nie było dnia, żeby zarówno on jak i szanowny, zakichany, arystokratyczny dupek Malfoy nie docinali jemu, Harremu i Hermionie. Jednak w tym momencie był pewien słów swojej siostry, gdy pierwszy i zarazem ostatni raz przyprowadziła go rok temu na święta do rodziny i przedstawiła jako swojego chłopaka. Powiedziała, że kocha go jak nikogo innego w życiu i jest gotowa na wyrzeknięcie się jej z rodziny. Wtedy był uprzedzony do Zabiniego. Ba! Chciał tak mu obić gębę, żeby rodzona matka go nie poznała, ale spędzone razem półtora roku musi o czymś świadczyć, a jego siostra do głupich i łatwowiernych nie należy. Ufał jej jak każdemu członkowi swojej rodziny, ufał jej jak Harremu i swojej ukochanej, dlatego głęboko wierzył, że nie popełnia błędu. Zabiniemu nie był w stanie zaufać w ogóle, ale jakiś cichy głosik podpowiadał mu, że chłopak zmienił się po Hogwarcie jak większość uczniów z ich roku.
- Bardzo dużo mi to mówi. Nie zabiję go, szczerze to mam go głęboko w poważaniu. Chcę żebyś ty była szczęśliwa, a jeżeli kluczem do tego jest właśnie on to nie jestem w stanie niczego ci zabronić.– Ginewra na zmianę zamykała i otwierała oczy. Nie mogła uwierzyć w słowa padające z ust jej własnego brata. Owszem, gdyby to był Fred, Georg, Percy albo Bill wtedy z pewnością nie miałaby żadnych zastrzeżeń, ale Ronald?
- Stary, twoja jedyna ukochana siostrzyczka zamierza zamieszkać z twoim dawnym wrogiem i to ci nie przeszkadza? – Harry próbował przemówić przyjacielowi do rozsądku, chciał aby wyraził się głosem pełnym sprzeciwu, mówiąc kategoryczne ,,nie”, jednak chłopak niczego takiego nie zrobił, co bardzo zszokowało Wybrańca.
- Szanowny pan Zabini z pewnością zrozumiał swoje błędy z przeszłości i głęboko wierzę, że nie skrzywdzi jej. Ale gdyby to lepiej nich wykupi miejsce na cmentarzu, może mu się przydać.
- Na szanownego pana Malfoya też byś tak reagował? – Harry uśmiechnął się lekko i zalał gorącą wodą herbatę, siadając obok Ginny przy stole. Spróbował ostatniej pozostałej możliwości. Wzmianki o Malfoyu zawsze potrafiły pobudzić Rona i sprawić, aby wyglądał jak rybka nadymka. Tym razem również się nie zawiódł.
- Ta wywłokowata, platynowa, tleniona blond fretka powinna trzymać się od niej z daleka inaczej będzie musiał przywyknąć do mięciutkiego futerka i arystokratycznej karmy ze sklepu zoologicznego. – Harry i Ginny uśmiechnęli się blado, żarty na temat Malfoya zawsze poprawiały im humor. W szczególności, że nie mieli z nim żadnego kontaktu i wcale tego nie żałowali.
- To przyjaciel Blaisa, będę musiała go widywać. – Ron spojrzał na siostrę spod byka, a ta lekko się uśmiechnęła, wzruszając przy tym ramionami.
- Jak będzie do was przychodził to pozdrów go ode mnie patelnią na twarzy. Myślę, że będzie wiedział o kogo chodzi. – Cała trójka zaśmiała się, co rozluźniło nieco pogrzebową atmosferę w pomieszczeniu.
- Naprawdę nie masz nic przeciwko? – Mężczyzna przytaknął głową, a po chwili poczuł na swojej szyi ręce swej siostrzyczki. Pogładził ją po plecach a ona złożyła na jego policzku mocnego całusa. – Dziękuję ci, dziękuję. Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
- Jeśli on tylko cię skrzywdzi, a ja zobaczę cię kiedykolwiek nieszczęśliwą… - Ginny weszła mu w zdanie.
- Tak, tak, ma szukać miejsca na cmentarzu. Ron nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham i jestem ci wdzięczna. – Kobieta ponownie przytuliła brata, a Harry uśmiechnął się delikatnie widząc tę scenę. Ron próbował uśmiechnąć się blado, ale wyszedł z tego jakiś grymas. Dziewczyna natomiast usiadła z powrotem na swoim miejscu i założyła kosmyk rudych włosów za ucho. Bardzo ucieszyła się z reakcji brata, ale nie do końca wiedziała, czy na wieść o zaręczynach również zareaguje podobnie. Jednak język był znacznie szybszy od jej umysłu i zanim się zorientowała już kończyła wypowiadać zgubne zdanie.
- Blaise również oświadczył mi się, a ja się zgodziłam.
W tym samym momencie Ginny zakryła ręką swoje usta, Harry wypuścił z rąk kubek z herbatą, który rozbił się na podłodze, Ron patrzył na nią jak rozjuszony byk, a po schodach coś zleciało z wielkim hukiem.
ojojku ojojku, ojojku!
OdpowiedzUsuńpo pierwsze dziekuje za dedykacje :)
po drugie nie spowiewalam sie startu z takim rozmachem jak tu zgotowalas.
Zaczelas wiele watkow, ktore przyprawiaja mnie o zawrot glowy, a szczegolnie charaktery postaci.
Pansy Potter, depresja Hermiony, magomedyk Harry, tolerancyjny Ron. Jestem pod wrazeniem. Brawo. Wywrocilas wszystko do gory nogami, zachowujac to co najwazniejsze tajemiczosc, styl, ktory juz uwielbiam i oczywiscie oryginalnosc.
Pisalam Ci juz prywatnie co mysle, tu tylko dodaje to co sie zmiescilam tam :D
czekam na nowy rozdzial.
Nox
ps, teraz ja bede Cie meczyc o rozdzialy!!
świetny początek :)
OdpowiedzUsuńjuż po pierwszym akapicie wiedziałam, że warto to przeczytać.
czekam na następny :)
Patrycja
Piszesz świetnie, naprawdę masz talent to dopiero pierwszy rozdział a ja już testem zachwycona, nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
OdpowiedzUsuńJestem strasznie ciekawa co stało się dwa lata temu
Pozdrawiam;)
Ciekawy rozdział. Nie mogę się doczekać następnego i mam nadzieję że dowiemy się co się wydarzyło :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Agata
Hellow !
OdpowiedzUsuńCzekaj, to co jest Hermionie, że ona prawie nie żyje ?
Napisałaś, czy nie ? Bo może to przeoczyłam ?
ALe tak, jezu ! NIe wytrzymam póki nie przeczytam kolejnego rozdziału !
Mogłabyś mnie informować ? Tutaj najlepiej: http://dramione-innahistoria.blogspot,com
Jejku, ale cieszę się, że ROn jest w twoim opowiadaniu taki normalny. Bądź co bądź - lubię Ron'a ;)
Pozdrawiam,
Andromeda
Nie napisałam co jest Hermionie, wytłumaczenie pojawi się w 3 bądź 4 rozdziale. Oczywiście, że poinformuję o nowym rozdziale, będzie bardzo odbiegał od pierwszego i nie będzie jego kontynuacją ;)
UsuńRównież pozdrawiam,
Realistka
Łał. Zapowiada się na prawdę fajna historia. Ale nie wiem o kogo chodzi jeżeli chodzi o depresję Hermiony.
OdpowiedzUsuńTo ja nie doczytłam czy ty nie napisałaś o kogo chodziło. Tak czy siak czekam z niecierpliwością na nowy rozdział. Możesz mnie informować na zaczytana-marzycielka.blogspot.com byłabym ci bardzo wdzięczna.
Pozdrawiam i życzę weny :)
O depresji Hermiony dowiesz się w niedługim czasie i nie, nie napisałam o niej. Chodziło o taką tajemniczość ;) Nowy rozdział za tydzień - 31 lipca, ale oczywiście poinformuję Cię.
UsuńPozdrawiam i dziękuję za moją wenę,
Realistka
kocham, kocham i jeszcze raz kocham ! <3 CZEKAM NA NEXT !
OdpowiedzUsuńWow... Całkiem niezły początek ;)
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że warto będzie tu zaglądać, więc masz nowego czytelnika ;d
Życzę weny na kolejne rozdziały :]
super
OdpowiedzUsuńŚwietny początek,bardzo zachęca do czytania .
OdpowiedzUsuńCiekawie zaczęłaś. Szkoda że wpadłam na twoje opowiadanie dopiero teraz :( lecę nadrabiać !!!! ;)
OdpowiedzUsuńO rety, wszystko pozmieniane... Podoba mi się xD
OdpowiedzUsuńAkurat miałam ochotę na dramione i wybralam I pozycje z wyszukiwarki - wydaje mi sie ze dobrze trafiłam ^^
Będę czytać dalej ale nwm czy zdążę wszystko skomentować wystarczajaco porządnie - zbyt pochłonęło mnie czytanie xD
Pozdrawiam ;-)
Świetny tekat. Zaciekawiasz, podoba mi się to. Ale, muszę mieć jakieś ale. Po pierwsze błędy interpunkcyjne. Jest ich masa. Po drugie pisownia imion, ale na to patrzę przymknietym okiem. Ale mam nadzieję, że dalej już będzie lepiej. Głównie chodzi mi o wyczucie, kiedy postawić przecinek, a kiedy kropkę. Czasem zwyczajnie nie zamykasz zdań, kiedy trzeba i ciągną się one. A zbyt wielokrotnie złożone zdania bardzo ujmują.
OdpowiedzUsuń